www graniczne amu edu pl dawkins html w4rarv1m

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  

background image

  Pracownia Pyta ń Granicznych 2007 ­ 

kontakt: 

ppguam@amu.edu.pl

Richard Dawkins, 

Bronię ateistów 

Jerzy Sosnowski, 

Bogu nie robi się zdjęć

 

Jacek Hołówka, 

Ślepy zaułek wiary

 

Jacek Kowalczyk, 

Czy to wstyd nie wierzyć w cuda?

 

Tadeusz Sobolewski, 

Skromna wiara może być silna

 

 

Boga nie ma, jesteśmy wolni

 ­ Peter Greenaway  

Mariusz Szczygieł, 

I jak się Państwu żyje bez Boga? Ateizm po czesku

 

Richard Dawkins, 

"Bronię ateistów",wywiad

 

 
 
Richard Dawkins  
 
"Bronię ateistów" 
 
Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę
lat, powiedziała rodzicom o tej przykrej sprawie. Matka by ła w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic nie mówiłaś?".
Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia: "Bo nie wiedziałam, że mogę". 
 
Nie wiedziałam, że mogę. 
 
Podejrzewam ­  właściwie jestem pewien ­ że jest wielu ludzi, których wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej
czują,  nie wierzą  w nią,  albo też  martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu; ludzi, którzy maj ą niejasne
poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich rodziców, gdyby tylko mogli ­  ale jakoś  nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu u świadomienie, że bycie ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a
zarazem śmiałe i chwalebne. Ateista może być  człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i spełnionym
intelektualnie. 
 
Ateistyczna duma  
 
Być  ateistą  to  żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która pozwala spogl ądać  dalej, powinna być
powodem do dumy  ­  bo ateizm prawie zawsze  świadczy o zdrowej niezale żności umys łu, czy wr ęcz umys łowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w g łębi duszy wiedz ą,  że s ą ateistami, ale boją się do tego przyznać  nawet własnej
rodzinie, a niekiedy nawet samym sobie. Boj ą  się  po cz ęści dlatego,  że samo s łowo "ateista" starannie obudowano
najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami. 
 
We wspó łczesnej Ameryce ateiści maj ą  podobny status, co pi ęćdziesiąt lat temu homoseksuali ści. Ruch Gay Pride
sprawił,   że homoseksualista ma tam dzi ś   pewne szanse (aczkolwiek niezbyt du że) zosta ć   wybranym na urz ąd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach,
gdyby była: kobietą (95 proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92 proc.), mormonem (79
proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49 proc.).  
 
Jak widać,  czeka nas jeszcze d ługa droga. Ale ateistów  ­  zwłaszcza w kr ęgach wykształconej elity ­ jest wi ęcej, niż
wielu z nas s ądzi. By ło tak ju ż  w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat zdumiałby się, gdyby
się dowiedział, jak znaczna cz ęść  ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę ­ tych, którzy najbardziej wyróżniają
się,  i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty ­ zachowuje całkowity sceptycyzm wobec
religii".  
 
Dziś  niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bli ższy prawdy. Jeżeli ludzie tak cz ęsto nie dostrzegają ateistów, to dlatego,
że wielu z nas nie ma odwagi si ę "ujawnić".  Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób się ujawni,
tym  łatwiej b ędzie to przychodzi ć  kolejnym. By ć  może potrzebna jest jaka ś  masa krytyczna, by uruchomi ć  reakcję
łańcuchową. 
 
Z amerykańskich sondaży wynika,  że ateiści i agnostycy znacznie przewy ższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet
większość  pozostałych grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów, którzy słyną w USA
z wyj ątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a tak że w przeciwie ństwie do chrze ścijan ewangelickich, których
polityczna si ła przebicia jest jeszcze wi ększa, atei ści i agnostycy nie stanowią grupy zorganizowanej, toteż  ich wpływ
jest nieomal zerowy.  
 
Mówiono już,  że organizować  ateistów to jak sp ędzać  koty w jedno stado, ponieważ  ateiści zwykli my śleć  w sposób
niezależny i niechętnie podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową masę krytyczną
osób gotowych si ę  "ujawnić"  i w ten sposób zach ęcić  innych,  żeby zrobili to samo. Koty, nawet je śli nie da si ę ich
spędzić w jedno stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.  
 
Nie zamierzam atakować  poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy jakiegokolwiek innego konkretnego
boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast tego sformułuję  taką  definicję  Hipotezy Boga, której bardziej nadaje si ę do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł,   który celowo wymy ślił   i stworzy ł   wszechświat, a tak że
wszystko, co w nim istnieje, w łącznie z nami. Tej wizji b ędę próbował  przedstawić  inny pogląd: otóż  wszelkie twórcze
myślenie, posiadające wystarczaj ącą  złożoność,  by cokolwiek zaplanować,  pojawia się dopiero jako końcowy produkt
długiego i stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało pojawić  się we wszechświecie
dopiero na późnym etapie, tote ż  nie może odpowiadać  za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją
Bóg jest urojeniem ­ i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym. 
 
Niezasłużony szacunek  
 
W naszym spo łeczeństwie powszechne jest prze świadczenie (podzielają   je równie ż   ateiści),  że wiar ę   religijną
szczególnie łatwo obrazić,  toteż  musi ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku ­ zasadniczo innego niż ten, którym
człowiek powinien darzyć  drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął to Douglas Adams [brytyjski pisarz science ­fiction,
zmarł w 2001 roku], w wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge: 
 
W samym sercu religii (...) tkwi ą  pewne idee, które określa si ę  mianem świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich
sens jest taki:  „O tej idei nie wolno ci powiedzieć  złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie, i już!”. Jeżeli
ktoś  głosuje na partię,  z której poglądami się nie zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania,  że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się o to spierać. Ale kiedy ktoś powie „Nie wolno
mi zapalać lampy w sobotę”, mówimy: „Szanuję to”.  
 
Oto inny przyk ład obłędnego szacunku, jakim cieszy si ę w naszym spo łeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny kto ś
chce uzyska ć   zwolnienie od służby wojskowej ze wzgl ędu na przekonania, to naj łatwiej osiągnie ten cel, deklarując
motywację  religijną.   Możesz by ć   znakomitym specjalist ą  od etyki, mo żesz napisać  wybitny doktorat o nieprawo ści
wojny, a przed komisj ą  poborową  i tak b ędziesz musia ł   się  nieźle napoci ć,   by uznano ci ę  za pacyfist ę.  Ale je żeli
oświadczysz,  że przynajmniej jeden twój rodzic jest kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle ­ choćbyś o pacyfizmie, a
nawet o samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania. 
 
Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów związanych z religią, gdy mowa o różnych
stronach konfliktów zbrojnych. W Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako "nacjonaliści"
i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji
w roku 2003 Irak pustoszy dzi ś  wojna domowa między sunnitami a szyitami. To ewidentny konflikt religijny  ­  a jednak
brytyjska gazeta "Independent" z 20 maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki etnicznej". W
rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to czystka wyznaniowa. Zreszt ą można by się zastanawiać, czy
i pierwotne, jugos łowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie by ło eufemizmem na okre ślenie czystki
wyznaniowej, w której udział brali prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy. 
 
Ilekroć   wypłynie jaka ś   kontrowersja w sprawie moralno ści seksualnej lub prokreacyjnej, mo żna by ć   pewnym,  że
przywódcy ró żnych grup wyznaniowych b ędą  licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię,  że poglądy tych ludzi nale żałoby jakoś  specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego
nasze społeczeństwo od razu biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje, porównywalne
choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza? 
Oto inny przyk ład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku sąd najwyższy USA stwierdził,  że pewien
Kościół   z Nowego Meksyku ma zosta ć   zwolniony z obowi ązującego wszystkich innych przepisu  ­  chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Cz łonkowie Centro Espirita Beneficiente Uniao do Vegetal wierz ą,  że aby
zrozumieć   Boga, musz ą   pić   herbatę  hoasca, która zawiera dimetylotryptamin ę  ­  zakazany  środek halucynogenny.
Rzecz znamienna  ­  wystarczy sam fakt,  że wierzą  w dobroczynny wp ływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie
muszą przedstawiać żadnych dowodów.  
 
Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to,  że marihuana łagodzi mdłości i z łe samopoczucie u chorych na
raka poddawanych chemioterapii. Jednak w 2005 roku s ąd najwy ższy USA orzek ł,  że wszyscy pacjenci stosuj ący
marihuanę  w celach leczniczych b ędą podlegać  federalnemu postępowaniu karnemu ­  i to nawet w tych kilku stanach,
gdzie owo specjalistyczne zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko. Wyobraźmy sobie, co by
było, gdyby w podobnej sprawie zwróci ło si ę   do s ądu jakie ś   stowarzyszenie mi łośników sztuki, poniewa ż   jego
członkowie "wierz ą" ,   że pewien  środek halucynogenny jest im niezb ędny, aby mogli lepiej zrozumie ć   malarstwo
impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak podobn ą potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie
najwyższej instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu. 
Siedemnaście lat temu znalaz łem się w trzydziestosześcioosobowej grupie pisarzy i artystów, do których zwróciło się
brytyjskie czasopismo "New Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego skazanego
na  śmierć   za napisanie powie ści. Rozjuszony przez wyrazy "wspó łczucia" dla "zranionych" i "obra żonych" uczu ć
muzułmańskich, wyg łaszane przez przywódców chrze ścijańs k i c h ,   a   t a k że przez opiniotwórczych publicystów
świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:  
 
Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę  sprytu, ogłosiliby, że nie mogą dopuścić  do mieszania ras, ponieważ  zabrania
tego ich religia. Znaczna cz ęść  ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem. Myli łby się ten, kto
by twierdzi ł,   że porównanie jest niesprawiedliwe, bo apartheid nie ma  żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecie ż
istotą  wiary religijnej jest w łaśnie niezależność  od racjonalnych uzasadnie ń.  Od wszystkich innych wymaga si ę,  aby
umieli obronić  własne przesądy  ­  ale jeżeli poprosić  osobę wierzącą,  by uzasadniła swoją wiarę,  będzie to zamach na
„swobodę religijną”!  
 
Nie przysz ło mi do g łowy,  że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś  podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles
Times" doniós ł,   że na ameryka ńskich kampusach rozliczne grupy chrze ścijańskie pozywaj ą   swoje uczelnie za
wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególno śc i   z a k a z u   p r z e śl a d o w a n i a   i   o b r a żania
homoseksualistów.  
 
Oto typowy przyk ład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygra ł  w sądzie prawo do noszenia w szkole
koszulki z napisem "Homoseksualizm to grzech, islam to k łamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno­białe!". Szko ła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co rodzice pozwali szko łę.  Ich zarzut dałoby się
jeszcze jako ś   uzasadnić,   gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantuj ącej wolność  słowa. Oni
jednak post ąpili inaczej  ­  w gruncie rzeczy nie mieli innego wyj ścia, bo "mowa nienawi ści" nie jest uznawana za
realizację wolności słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo do swobody wyznania.
 
Gdyby ci ludzie powo ływali si ę   na prawo do wolno śc i   s łowa, mo żna by jeszcze, cho ć   nie bez zastrze żeń,
sympatyzować  z ich postawą. Ale im wcale nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę  przeciw domniemanej dyskryminacji ich wyznania! A prawo najwyra źniej podchodzi do
ich stanowiska z szacunkiem. "Je żeli kto ś  próbuje mnie powstrzymać  od obrażania homoseksualistów, narusza moje
prawo do przesądu" ­  taka wypowiedź  nie byłaby akceptowana, ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną"
­ ujdzie nam to na sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija wszystko. 
 
Wściekłość kontrolowana  
 
Na koniec przytocz ę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach nadmiernego szacunku spo łecznego dla
religii, przewyższającego zwyk ły szacunek dla cz łowieka. Afera wybuch ła w lutym 2006 roku  ­  idiotyczna historia,
rozchwiana pomi ędzy tragedi ą   a komedi ą.   We wrze śniu poprzedniego roku du ńska gazeta "Jyllands ­Posten"
opublikowała dwana ście karykatur przedstawiaj ących proroka Mahometa. Przez nast ępne trzy miesi ące garstka
duńskich muzu łmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzieli ł   azylu, pieczo łowicie i
systematycznie podburzała opinię całego świata islamskiego.  
 
Pod koniec roku 2005 ci wykazuj ący z łą  wolę  azylanci udali si ę  do Egiptu z teczk ą,  której zawartość  powielono i
rozpowszechniono we wszystkich krajach muzu łmańskich a ż   po Indonezję.   W teczce znajdowa ły   s i ę   fałszywe
informacje o rzekomych prze śladowaniach muzułmanów w Danii, a tak że k łamstwo,  że "Jyllands­Posten" to gazeta
rządowa. By ło również  dwanaście wspomnianych karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy
obrazki ­  nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z ca łą pewnością nie miały one nic wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do
tamtych dwunastu by ły naprawdę  obelżywe  ­  a raczej by łyby, gdyby rzeczywi ście przedstawiały Mahometa, jak to
twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie by ł  rysunkiem, lecz przefaksowaną  fotografią;  widniał  na niej
brodaty m ężc z y z n a   w   świńskiej masce. Pó źniej okaza ło si ę,   że pochodzi ła ona z agencji Associated Press i
przedstawiała Francuza, który wyst ępował w konkursie kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie
miała więc absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z Dani ą. Muzułmańscy działacze
podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do Kairu twierdzili co innego. 
 
Starannie piel ęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowa ło pi ę ć   miesięcy po opublikowaniu dwunastu
karykatur. W Pakistanie i Indonezji demonstranci palili du ńskie flagi (ciekawe, sk ąd je wzi ęli) i histerycznie  żądali
przeprosin od du ńskiego rz ądu. (Za co niby mia łby przepraszać?  Przecież  nie rz ąd rysował  karykatury i nie rz ąd je
publikował.   Po prostu w Danii istnieje wolna prasa, a zdaje si ę,   że w wielu krajach islamskich ludziom trudno to
zrozumieć).  Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano du ńskie towary, a obywatele Danii  ­  czy raczej w ogóle
przybysze z Zachodu ­  spotykali si ę z fizyczn ą przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które nie miały nic wspólnego
z Dani ą  ani z Europ ą.   Dziewięć  osób zgin ęło, kiedy demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat w łoski w
Benghazi. Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów feministycznych] ­ główna specjalność i
ulubiona zabawa tych ludzi to urządzanie pandemonium, sądnego dnia. 
 
Pewien imam z Pakistanu wyznaczy ł  milion dolarów nagrody za g łowę  "duńskiego karykaturzysty" ­  najwyraźniej nie
wiedział,  że duńskich karykaturzystów by ło dwunastu, i prawie na pewno nie miał  pojęcia, że trzy najbardziej obraźliwe
rysunki w ogóle nie ukazały si ę w Danii (swoją drogą ciekawe, skąd zamierzał  wziąć ów milion). W Nigerii protestujący
przeciw du ńskim karykaturom muzu łmanie spalili kilka ko ściołów i rzucali si ę   z maczetami na chrze ścijańskich
przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) ­ niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę, oblali
benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć
tych, którzy obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za wszystko / Twój upadek jest już
blisko", a także ­ najwyraźniej bez ironii ­ "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".  
 
Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem "zranionych uczuć" ze strony muzułmanów
a gotowo ścią,   z jak ą   media arabskie publikuj ą   karykatury anty żydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem: "Błogosław Boże Hitlera". 
 
W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne potępiły przemoc i wygłosiły stosowne
formułki o wolno ści s łowa. Równocze śnie jednak wyrazi ły "szacunek" i "wspó łczucie" wobec "bólu" muzu łmanów,
których uczucia tak g łęboko "zraniono" i "ura żono". Pamiętajmy,  że ów "ból" nie mia ł  nic wspólnego z czyimkolwiek
rzeczywistym cierpieniem ani z zadan ą komukolwiek przemocą:  chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem w gazecie,
o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie prowadzona kampania nienawiści. 
 
Wcale nie jestem za tym, by obra żać  czy rani ć  kogokolwiek bez powodu. Nie mog ę jednak pojąć,  dlaczego religia
zajmuje tak nieproporcjonalnie uprzywilejowan ą pozycję w naszych zasadniczo  świeckich społeczeństwach. Wszyscy
politycy musz ą  się  oswoić  z bezceremonialnym traktowaniem ich twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z
tego powodu rozruchów. Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak wyjątkowym respektem?
Jak to powiedzia ł   H. L. Mencken [ameryka ński dziennikarz i satyryk zwany ameryka ńskim Nietzschem]: "Trzeba
szanować  wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim szanujemy jego teorię, że jego
żona jest piękna, a dzieci inteligentne". 
 
Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić
votum separatum. Nie zale ży mi na tym, by kogokolwiek obra żać,   ale te ż   nie zamierzam podchodzić   do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym co innego. 
 
Autor Richard Dawkins 
Przełożył Łukasz Sommer 
 
Tekst pochodzi z najnowszej książki Dawkinsa „The God Delusion” („Bóg urojony”), która w przyszłym roku ukaże się w
Polsce w wydawnictwie CiS. 
Tekst zaczerpnięty z www.gazeta.pl 
 
Skoro Richard Dawkins uwa ża ludzi religijnych za g łupców, nie widz ę  powodu, by ukrywać,  że mam go za
ślepca. Z tekstem Richard Dawkinsa "Broni ę ateistów" spiera się Jerzy Sosnowski  

Bogu nie robi się zdjęć 

Jerzy Sosnowski* 

2006­11­25, ostatnia aktualizacja 2006­11­26  

W latach 70. pewien komik z Irlandii Pó łnocnej tak referował  toczącą się tam wówczas wojnę domową: "W moim kraju
biją  się  katolicy i protestanci. Gdyby śmy byli ateistami, umieliby śmy pewnie  żyć  po chrześcijańsku". 30 lat pó źniej
brytyjski biolog Richard Dawkins wzi ął  ten kwaśny  żart na serio, pisz ąc ksi ążkę  "Bóg urojony", której fragment pod
tytułem "Bronię ateistów" przedrukowała przed dwoma tygodniami "Gazeta Świąteczna". 
 
Ślepcy i głupcy  
 
Dialog człowieka wierzącego z ateist ą  toczy si ę zazwyczaj za cen ę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś,
kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który
widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalid ą.   Z drugiej strony: kto ś,   czyj  światopogląd jest ufundowany na
przekonaniu, że religia to spo łeczne urojenie, musi swego adwersarza uwa żać  za cz łowieka inteligentnego inaczej.
Zupełnie jak w (apokryficznej zapewne) anegdocie o Mendelejewie (twórcy uk ładu okresowego pierwiastków
chemicznych), którego w 1905 roku miał rzekomo zagadnąć matros komunista przed wejściem do cerkwi: "Wy, dziadku,
wierzycie w te bzdury?" "Nie ka żdy mo że by ć   tak wykszta łcony jak wy, towarzyszu"  ­  miał   odpowiedzieć   słynny
uczony. 
 
Jak ma rozmawiać ś lepiec z g łupcem, żeby się nawzajem nie obrażać? Rzecz jasna: ukrywać  te brutalne rozpoznania
pod grzecznym fałszem. Ale co możliwe w rozmowie, staje się trudne w codziennym życiu, w nieustannym ocieraniu się
o siebie. Jak więc zachować  pokój w społeczeństwie ludzi, w których głowach czai się przeświadczenie, że bliźni wokół
to " ślepcy" albo "głupcy"? Oto jedno z powa żnych pytań, na które od wielu dziesiątków lat nasza cywilizacja poszukuje
odpowiedzi. 
 
Trzeba lojalnie przyznać,  że póki chrze ścijanie czuli si ę  w Europie większością,  nie widzieli powodu upominać  się o
szacunek dla indywidualnych wyborów  światopoglądowych ka żdego z nas. Mieli co prawda fatalne do świadczenia z
czasów rewolucji francuskiej: prze śladowania duchowieństwa, niszczenie ko ściołów, profanacje Naj świętszego
Sakramentu były na porz ądku dziennym. Zaangażowani rewolucyjnie ateiści mieli z kolei na swoje usprawiedliwienie
związek ołtarza z tronem Dociekanie przyczyn zbrodni nieomal z reguły ko ńczy si ę tym, że skomplikowane przyczyny
przesłaniają  prostą  konstatację,  iż  ktoś  zabijał  kogoś.  A bez w ątpienia machina terroru mełła w imię ateizmu, nie zaś
religii. Pamięć  o tym odpowiadała później, jak się zdaje, za przywiązanie Kościoła katolickiego do prawicowych ruchów
politycznych ­ fakt, który wielki katolicki pisarz francuski François Mauriac nazwał w swoim czasie historycznym błędem
chrześcijaństwa, o fatalnych skutkach. 
 
Rozwiązanie instytucjonalne  
 
Tymczasem chrześcijaństwo w swoich obydwu obecnych na Zachodzie odmianach (katolickiej i protestanckiej) traciło
"rząd dusz" i pojawi ła się ś wiecka koncepcja państwa neutralnego światopoglądowo. Światła odpowiedź  na nią została
sformułowana na Drugim Soborze Watyka ńskim, a by ła ni ą  "Deklaracja o wolności religijnej" (Dignitatis humanae ).
"Prawo do owej wolności  ­  czytamy tam  ­  przysługuje trwale również  tym, którzy nie wype łniają obowiązku szukania
prawdy i trwania przy niej (chodzi tu najpewniej o ateistów); korzystanie za ś   z tego prawa nie mo że napotyka ć
przeszkód, jeśli tylko zachowany jest sprawiedliwy ład publiczny". I dalej: "niegodziwie post ępuje władza publiczna, jeśli
za pomoc ą   siły lub strachu, albo innych  środków chce narzuci ć   obywatelom wyznawanie (!) albo odrzucenie
jakiejkolwiek religii". Choć   zarazem, oczywi ście "Naruszane s ą  również   prawa rodziców () je śli si ę  narzuca jedyny
system wychowania, z którego całkowicie usunięta zostaje formacja religijna". 
 
Świeckie i religijne rozwi ązania o charakterze, by tak powiedzie ć,  instytucjonalnym, spotykały si ę  zatem w jednym
punkcie. Decyzje  światopoglądowe obywateli mia ły pozosta ć   ich suwerennym prawem. Obszar publiczny sta ł   się
rejonem, w którym wszystkim przys ługuje jednakowa wolność.  Niezbywalnym sk ładnikiem tej wolno ści by ła zasada
poszanowania tego, co wierzący mieli za sacrum, w istocie rzeczy niesymetryczna, ale te ż trudno znaleźć symetryczny
dla sacrum element w  światopoglądzie konsekwentnego ateisty. Wierzący nie mieli wstydzić  się,  że wierzą, a ateiści ­
że s ą  ateistami. W sytuacji, która wymaga ła współdziałania ­  a w  życiu społecznym jest to przypadek najczęstszy  ­
obie strony zobowiązane były do zawieszenia swoich przekonań w imię uznania godności cz łowieka jako człowieka po
prostu. Nie oznacza ło to jednak wstrzymania debat  światopoglądowych: nie jest naruszeniem wolno ści bli źniego
wyrażenie poglądu, że się fundamentalnie myli. 
 
Od tamtej pory zasz ły jednak w historii naszej cywilizacji procesy, których pośrednim i, jak mi si ę zdaje, wyjątkowo
nieszczęśliwym efektem jest koncepcja wyłożona przez Richarda Dawkinsa. 
 
Kto kogo prześladuje   
 
Po pierwsze: islam, religia m łodsza od chrześcijaństwa i w wielu przypadkach znacznie bardziej wojownicza, przesta ł
być  egzotycznym wyznaniem z dalekich lądów, tu, na miejscu, podzielanym przez nieznaczące mniejszości, ale pojawił
się z ca łym impetem w postaci licznych imigrantów i ich stanowczych imamów. W istocie rzeczy wi ększość dowodów
na destrukcyjne skutki światopoglądu religijnego dotyczą w artykule Dawkinsa działań podejmowanych w imię Allaha. 
 
Z faktami nie ma co dyskutowa ć:   potwierdzą je równie ż   sami chrze ścijanie, których sumienia trudno jednak nimi
obciążać,  ponieważ  to oni właśnie są najczęstszymi ofiarami. Wbrew zapatrzonej we własne podwórko opinii Zachodu w
skali globalnej to chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą społeczną świata (vide ustalenia Orbana de
Lengyelflva z książek: "Violence against Christians. Backgrounds, Analysis and Facts" oraz "Violence against Christians
in the year 2004"). 
 
Nikt nie ma racji  
 
P o   d r u g i e :   w   środowiskach laickich rozpowszechni ła   s i ę   mutacja pi ęknej teorii dialogu, na gruncie polskim
skodyfikowanej przez księdza profesora Józefa Tischnera. Tischner pisał  w "Etyce solidarności": "W pierwszym s łowie
dialogu kryje się wyznanie: z pewnością masz trochę racji. Z tym idzie w parze drugie, niemniej ważne: z pewnością ja
nie ca łkiem mam racj ę  ".  W wersji zmutowanej, chorobliwej, te zniuansowane zdania otwieraj ące przestrzeń  dialogu
przybierają prostacką formę: "z pewnością żaden z nas nie ma racji, a już z pewnością ja nie mam racji, skoro ty głosisz
inną".  W rezultacie jasne przywi ązanie do w łasnego przekonania, choć  nie owocuje chęcią  przymuszenia innych do
podzielania go, okazuje się przejawem nietolerancji. 
 
Z wielu spektakularnych  świadectw tej, nie waham si ę   powiedzieć,   moralno­intelektualnej katastrofy wystarczy
przywołać  sprawę Rocca Buttiglione, którego kandydaturę na komisarza UE zablokowało wyznanie, że osobiście uważa
homoseksualizm za grzech, choć  dodał,  że jest przeciwny dyskryminacji i  że "pragnie przestrzegać unijnej Karty Praw
Podstawowych oraz przyszłego Traktatu Konstytucyjnego". 
 
Abstrahuję  od tego, czy zgadzam si ę  z w łoskim politykiem, czy nie (moi w łoscy przyjaciele wyra żają  się  o nim z
rezerwą) :   uderzający jest dla mnie sam mechanizm, uznaj ący deklaracj ę   ś wiatopoglądową   za gro źn y   d l a   ładu
politycznego akt nietolerancji. Gdyby go konsekwentnie stosować,  w tolerancyjnym świecie nie dałoby się prowadzić
jakichkolwiek debat! Ale stosuje si ę  go wybiórczo, bo pogl ądy antyreligijne nie są  nim objęte (Dawkins zapewnia, że
zarzucając ludziom religijnym uleganie "groźnemu urojeniu" nikogo nie obraża ­ i jego zwolennicy z pewnością przyjmują
to zapewnienie za dobrą  monetę),  zaś  wypowiedzi agresywnych islamistów wci ąż jeszcze obejmuje si ę ochroną pod
hasłem "polikulturalizmu", podszytym zresztą słusznymi wyrzutami sumienia za kolonialną przeszłość Europy. 
 
Uogólnianie religii  
 
Wreszcie trzeci proces, sk ądinąd wypływający z poprzedniego, polega na nowym sposobie rozumienia terminu "religia".
O dziejach tego pojęcia interesująco pisze ksi ądz profesor Tomas Halik w ksi ążce "Wzywany czy niewzywany Bóg się
tutaj zjawi". Najpierw chrześcijaństwo ­ co nie było oczywiste ­ podchwyciło słowo, używane w Cesarstwie Rzymskim na
oznaczenie systemu rytua łów, spajającego imperium. Potem o świeceniowi i posto świeceniowi uczeni zacz ęli widzieć
"religie" w zjawiskach kultury duchowej innych kontynentów. Ostatnio rozszerzono znaczenie pojęcia "religia" na drobne
wspólnoty wyznaniowe, które zgodnie z prawem mo że dzi ś   założyć   właściwie ka żdy (w latach 90. sam by łem
świadkiem półżartobliwej na szczęście dyskusji kilku osób, które nosiły si ę z zamiarem za łożenia w Polsce własnego
Kościoła, licz ąc na zwolnienia podatkowe). Nic nie ujmując zdarzającym się czasem samotnym mistykom, w tego typu
niewielkich wspólnotach, do tej pory zwanych nietolerancyjnie sektami, mnożą  się  nieraz najdziksze głupstwa i one
także w artykule Dawkinsa obciążają uogólnioną religię. 
 
Jaką?! 
Wywa żanie otwartych drzwi   
 
Czy to wszystko znaczy,  że zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć tez Richarda Dawkinsa? Artykuł "Bronię ateistów"
daje się  sprowadzić  do następujących twierdzeń: ( 1) By ć  ateistą to żaden wstyd; (2) Bóg jest urojeniem; (3) Bóg jest
urojeniem groźnym, ponieważ  uzasadnia dyskryminację i przemoc; (4) a zatem przeświadczenie, jakoby religii należał
się wyjątkowy szacunek, jest błędne. 
 
Co do tezy pierwszej: z pewno ścią  wstydliwe jest g łoszenie jakiegoś ś wiatopoglądu z rozp ędu, z konformizmu lub
bezmyślności. Nawet święty Tomasz z Akwinu g łosił,  że gdyby sumienie cz łowieka podpowiadało mu, że Chrystus nie
jest prawdziwym Bogiem, nie mia łby ów cz łowiek prawa do głoszenia poglądu przeciwnego. Ateistom, o których pisze
Dawkins na pocz ątku swego tekstu, niepotrafi ącym powiedzie ć   sobie jasno, w co wierz ą,   a w co nie, szczerze
współczuję.  I jeśli spotykam  ­  bo faktycznie spotykam  ­  ludzi, którzy twierdz ą,  że ateista nie może "być  człowiekiem
szcz ęśliwym, zrównowa żonym, przyzwoitym i spe łnionym intelektualnie", to wzruszam ramionami, bo, jak pisa ł
Witkacy, "z g łupim człowiekiem nie warto gadać". Dawkins wyważa otwarte drzwi. 
 
Co do tezy drugiej,  że Bóg jest urojeniem, pozwol ę  sobie zauważyć  mimochodem, że w  świecie, gdzie coraz mniej
autorytetów, ich rolę przejmują często prawem kaduka profesjonaliści. Tymczasem mo żna być  wybitnym specjalistą w
jakiejś   dziedzinie i zarazem nies łusznie domaga ć   się   uznania swojej kompetencji w sprawach, które poza t ę
specjalizację  wykraczają.   Wielki fizyk niemiecki Werner Heisenberg dowodzi ł   przed wielu laty w ksi ążce "Fizyka a
filozofia", że dane zebrane na poziomie rzeczywistości nie dają podstaw do wnioskowania na temat metarzeczywistości.
Być   może Bóg jest urojeniem. By ć  może nim nie jest. Ale sugerowa ć,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego
nieistnienia, to stacza ć  się  na poziom Chruszczowa, który pytał  podobno Gagarina, czy widział  Boga, orbitując wokół
Ziemi. 
 
Analogicznie absurdalne jest zresztą  popularne wśród wielu katolików przekonanie przeciwne,  że nauka prowadzi do
uznania istnienia Boga. Ustalmy raz na zawsze, że nauka nie daje podstaw do wyrokowania w tej kwestii. "W Ducha
Świętego się wierzy, Duchowi Świętemu nie robi się zdjęć", jak trafnie pisał polski poeta Marcin Baran. 
 
Lęk ponad podziałami  
 
Co do tezy trzeciej: znam oczywi ście mnóstwo wyznawców religii, których a ż   ręce  świerzbią  do aktów przemocy.
Niestety (bo pogl ąd Dawkinsa jest uroczo prostoduszny), znam równie ż   mnóstwo entuzjastów przemocy w śród
niewierzących. Najwi ększe zbrodnie w historii naszej cywilizacji  ­  zbrodnie komunistyczne i nazistowskie  ­  miały u
podstaw ideologię  ateistyczną,  nie za ś  religijną.  Chyba, żeby uznać  kulty Stalina i Hitlera za kulty quasi ­religijne, do
czego zresztą są podstawy. Obawiam się,  że po prostu pewne cechy homo sapiens, w śród nich instynkt religijny oraz
instynkt agresji, s ą  stałe. A instynkt agresji niew ątpliwie uaktywnia się  w sytuacji stresu. Budzi l ęk my śl,  że moje
przekonanie leżące u podstaw  życiowych wyborów może by ć  mylne. W tej sytuacji ludzie my ślący inaczej ni ż ja s ą
uzewnętrznieniem tego, co chcę w sobie stłumić. No to próbuję stłumić ­ ich. W kupie raźniej. 
 
Pozostaje teza czwarta. Wobec zakwestionowania przesłanek można byłoby ją przemilczeć.  Nie da się jednak ukryć,
że naprawdę  zdarzają  się  przypadki, gdy zasada szacunku wobec religii jest nadu żywana i s łuży zdecydowanie z łej
sprawie. Dzieje si ę  tak szczególnie wtedy, kiedy rozkwita w śród ludzi nie wiara (czyli ufne wyruszenie w drogę, jak
Abraham ­  wedle sformułowania wspominanego już  tu ks. prof. Halika), ale religijno ­plemienny rytuał.  Zachowawczy lęk
każe społeczności walczy ć  z przejawami niezależnego myślenia. Nie muszę słuchać wyznań ateisty, żeby rozumieć to
niebezpieczeństwo: przedmiotem ciskanych anatem bywaj ą często bracia w wierze, a nie niewierzący. Cóż, znamy to z
historii nie tylko kościelnej: bolszewicy wszystkich barw rozprawiają się przede wszystkim z mienszewikami. 
 
Kłótnia w piaskownicy  
 
Jednak sposób my ślenia, jaki znajduj ę   w wywodach Richarda Dawkinsa, wydaje mi si ę,   mówiąc wprost, ca łkiem
idiotyczny. Autor sugeruje sprzeczno ś ć   między wolno ścią   słowa a s łowem pe łnym szacunku. Sugeruje te ż,   dla
odmiany, to żsamoś ć   między do świadczeniem sacrum a wszelkim nonsensem, którego nie sposób uzasadni ć
racjonalnie. Mimo deklarowanej niechęci do obra żania wierzących zdradza si ę  z prze świadczeniem, że  światopogląd
religijny stanowi umysłową  aberrację,  która ewolucyjnie zaniknie. Skoro Dawkins uważa ludzi podobnych do mnie za
głupców, nie widzę powodu, by ukrywać, że mam go za ślepca. 
 
Któraś  ze stron si ę  myli. Ponieważ jednak nie sposób przekonać  się,  która, traktujmy si ę może nieco ostrożniej, niż
proponuje to brytyjski uczony. Zwłaszcza  że mamy wiele do stracenia. My się tu będziemy nawzajem ­ w imię wolności
­  obrażać,  a tymczasem nasz ą  euroamerykańską  cywilizację  zaatakują  w ko ńcu skutecznie, terrorem lub perswazją,
wyznawcy radykalnego islamu. Maj ą  skuteczne narzędzie ­  prostą odpowiedź  na pytanie, jaki sens ma ludzkie  życie.
Zanim za kilkaset lat dojrzeją (być  może) do koncepcji wolności religijnej, zaprowadzą tu szariat. Wówczas za teksty a
la Dawkins b ędzie si ę   karało gard łem, a chrze ścijanie zostan ą   obywatelami drugiej kategorii. I wtedy dopiero
uświadomimy sobie, czemu kiedyś należało darzyć się wzajemnym szacunkiem. 
 
*Jerzy Sosnowski ­  prozaik, publicysta, laureat Nagrody Kościelskich (2001), dziennikarz radiowej "Trójki", wykładowca
w Szkole Wy ższej Psychologii Spo łecznej w Warszawie. Ostatnio wyda ł   powieść  pt. "Tak to ten" (Wydawnictwo
Literackie Kraków, 2006). Prowadzi dziennik na stronie internetowej: 

www.jerzysosnowski.pl

  

Jacek Hołówka,  
 
Ślepy zaułek wiary, 2006­12­02 
 
Artykuł to głos w debacie GW pt. ''Czy ateiści są dyskryminowani'' 
 
Wśród ludzi wierz ących rozpowszechnia si ę   postawa "skromnie wierz ącego". To mi ły i wykszta łcony cz łowiek,
szanujący religię,  ale bez sk łonności do traktowania jej twierdzeń dosłownie. "Skromnie wierzący" stoi gdzieś pośrodku
między entuzjast ą   religijnym i ateist ą.   Sam widzi te dwie, skrajne postawy jako rodzaj handlowego nadu życia.
Entuzjasta przypomina mu właściciela firmy, który na prawo i lewo wystawia weksle bez pokrycia, stawia wszystko na
jedna kartę,  obiecuje coś, czego nie potrafi dostarczyć i wynosi się nad innych. Natomiast ateista to bankrut. Skorzystał
ze wspólnego systemu dobrze dzia łających powi ązań  między lud źmi, a teraz sam nie chce ponie ść  kosztów jego
utrzymania. 
 
Dla "skromnie wierz ącego" obaj s ą  radykałami, gruboskórnymi dogmatykami, zwolennikami dos łownego traktowania
ulotnych i podniosłych słów kapłana. Dla entuzjasty te słowa to magiczne zaklęcia, dla ateisty ­ klerykalne szalbierstwo.
Człowiek "skromnie wierz ący" musi obu oponentów uzna ć   za postacie odpychaj ące i gro źne. S ą   zresztą   swym
wzajemnym lustrzanym odbiciem. Entuzjasta bierze teatr wiary za widowisko ujawniaj ące wyższe prawdy, ateista ma
religię  za maskaradę  naiwności. "Skromnie wierz ący" wygl ąda na ich tle jak zwolennik umiaru i dojrza łego namysłu,
który kocha metafory religijne i tylko czasami nadaje im dos łowny sens. 
 
Ale to bajka. W religii nie ma rzetelnie dzia łających, zdrowych firm handlowych. Wszystko jest gr ą  konwencji i
wyobraźni. "Skromnie wierzący" to cz łowiek ugodowy i pojednawczy, ale oportunista. Przez lata milczy dla wspólnego
dobra. Zapytany o wiarę zapewnia, że wierzy jak wszyscy  ­  czyli, je śli jest katolikiem, chodzi w niedziel ę do kościoła,
bierze na ka żdym zakr ęcie  życia odpowiedni sakrament, poprawnie recytuje credo bez wnikania w jego zawiłości.
Zapomina dodać, że używa religii jako parawanu, za którym robi to, co mu jest wygodne i korzystne. 
 
W ka żdym razie mamy do wyboru trzy postawy: entuzjasty, skromnie wierzącego i ateisty. Entuzjasty nikt nie broni, bo
świetnie broni si ę  sam, najcz ęściej stosuj ąc metod ę  ataku wyprzedzającego. Jest ha łaśliwy, tupeciarski i natr ętny.
Szczęśliwie w naszych czasach wyznaje raczej islam ni ż   chrześcijaństwo, cho ć   taka charakterystyka jest tylko
pewnym przybliżeniem. Ateisty broni Richard Dawkins i robi to w zasadzie dobrze. "Skromnie wierzącego" broni Jerzy
Sosnowski i robi to z zaangażowaniem. Wolę argumenty Dawkinsa. Ateizm da się obronić, "skromna wiara" raczej nie.
Wyjaśnię dlaczego. 
 
Podejrzany kompromis  
 
Myślę,   że wi ększość  ateistów zgodzi si ę  ze mn ą,  że religia bywa pi ękna, wzniosła i inspiruj ąca. Otwiera umys ł  na
sprawy odległe, tajemne i czyste. Buduje charaktery delikatne, poważne i wytrwałe. Może nie zawsze, ale wystarczy
popytać  między ludźmi, którzy maj ą starsze osoby w domu opieki. Wewnętrzna siła sióstr zakonnych jest potwierdzana
powszechnie. W zakładzie religijnym panuje spokój, cicha uprzejmość  i wiara, że nie wszystko musi się skończyć źle.
W zakładach świeckich jest pośpiech, strofowanie chorych za przesadne żądania, obcość i uniformizacja. 
 
Podobnie w szko łach. Mo że ko ścielne szko ły   t łumią   ż ywiołowoś ć   i wyobra źnię   wychowanków, ale jednocze śnie
cierpliwie pohamowują   rozhukanie i trzymaj ą   uliczną  brutalność  za drzwiami. Wiara przenosi góry, a przynajmniej
wprowadza do życia spo łecznego bardzo potrzebne wyższe wartości. Pozwala znale źć  sens w codziennej, męczącej
pracy, dodaje sił  do kolejnego mało skutecznego wysiłku, budzi przekonanie, że liczy się to, o co się uczciwie staramy,
a nie to, co uda nam si ę z mozołem osiągnąć.  Religia, a w każdym razie lepsza forma chrześcijaństwa, uczy ciepłego
stosunku do przypadkowych ludzi, wycisza gonitw ę myśli, powściąga pogoń za pieniędzmi i studzi trosk ę o codzienne
przetrwanie. 
 
Koszt tego uszlachetnienia jest jednak dość  wysoki. Musimy przyj ąć  mit za prawdę. I o tym przede wszystkim mówi w
swym artykule Dawkins. On nie wy śmiewa religii i nie stosuje niezgrabnych kryteriów naukowych do jej oceny. Mówi
tylko,  że ca ła metafizyczna i quasi ­historyczna warstwa religii jest zmyśleniem, że nie ma innego, lepszego świata, i
nigdy nie było. Nie pójdziemy nigdy ani do nieba, ani do piek ła. Mężczyzna nie został ulepiony z gliny. Kobieta nie była
wyczarowana z żebra. Gatunki nie zostały stworzone w ciągu czterech dni. Dawkins argumentuje sucho i przekonująco ­
nie obciążajmy sobie wyobraźni bajkami o cudownym pochodzeniu żuka i żaby. 
 
Inaczej natomiast myśli Sosnowski, którego gniewa taka obcesowość,  i replikuje protestem,  że Duchowi Świętemu nie
robi się zdjęć.  Jak to się nie robi? ­ muszę na to odpowiedzieć grzmiącym głosem. Robi się cały czas. Tylko na żadnym
zdjęciu Duch  Święty si ę  nie pokazuje. Co dowodzi,  że go nie ma. Na nic tu si ę  nie zda oburzenie i obraza,  że taki
argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy  święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy  święte. Ale to nie znaczy,  że
każdy, kto tak my śli, mo że nas przekonywa ć,   że Duch  Święty istnieje, tylko w sposób niezbadany, tajemniczy,
niezrozumiały   i   święty. To tak jakby mówi ć,  że na  świecie s ą  dwa rodzaje wody. Jedn ą  znamy pod postaci ą  płynu
wypełniającego morza, rzeki i jeziora, a drugi rodzaj wody to p łyn jeszcze większy, wspanialszy i czystszy, tylko jest to
woda niezbadana, tajemnicza, niezrozumiała i święta, a na dodatek nie wychodzi na zdjęciach. 
 
Nauka ma swoje prawa, religia ma swoj ą  tradycję.  To są  nieprzystające punkty widzenia i próba ich pogodzenia od
stuleci spełza na niczym. Nauka chce bra ć  wszystko dosłownie. Religia woli brać  wszystko metaforycznie. Mieszanie
tych dwóch stylów prowadzi do myślowego zamętu, i jego ofiarą staje się "skromnie wierzący". 
 
To on chce przyjąć,  że rację ma i Darwin, i Jan Paweł II. Zaleca, by dzieci chodziły do szkoły, w której dowiadują się, że
świat powstał  w Wielkim Wybuchu, ale tylko na lekcjach fizyki. Na lekcjach religii maj ą słyszeć, że Bóg oddzielił światło
od ciemności, wodę od lądu, i to był prawdziwy początek. "Skromnie wierzący" chce dalej, by w szkole nie było za dużo
o genetyce, ale tyle, ile trzeba. O Mendlu mo żna mówi ć,  bo dyskusja sko ńczy si ę  na rozważaniach o kolorowych
groszkach. O komórkach macierzystych lepiej nie wspomina ć,   bo powstanie sprawa, dlaczego nie wolno traktować
zarodków jako źródła ludzkiej tkanki. O inkwizycji wolno wspomnieć,  ale tylko na lekcji, podczas której przypomni się
także, że Hitler, Stalin i Pol Pot to najgorsi zabójcy.  
 
"Skromnie wierzący" nie będzie walczyć o prawdy niezgodne z wiarą. Jeśli entuzjaści chcą, by teoria ewolucji wypadła z
programu, to na wszelki wypadek ju ż  teraz można wprowadzić  kreacjonizm jako wersję biologii do wyboru. Entuzjaści
nie chc ą  Gombrowicza? Niech będzie. Wstawi si ę na jego miejsce poezję mistyczną i dzieci nawet się nie zorientują.
"Skromnie wierzący" pali Panu Bogu  świeczkę i diabłu ogarek. Ustępuje raz jednej, raz drugiej stronie, w zależności od
tego, która jest aktualnie silniejsza, i wszystkim z zasady przyznaje racj ę.  Nie wątpię,  że ma dobre intencje, ale nie
wierzę w przydatność jego pomysłu na kompromis. 
 
Czego musi bronić nauka  
 
Nauka nie ma żadnego powodu iść  na kompromis. Musi bronić  zarówno swojej metodologii empirycznej, jak i prawa do
sceptycznego traktowania hipotez konstruowanych ad hoc na temat wszystkich nierozwi ązanych kwestii. Entuzja ści
religijni zarzucają   nauce,  że nie umie odpowiedzie ć   na wielkie pytania ludzko ści. To prawda, nie umie. Dlaczego
jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego z łym ludziom wiedzie si ę   nie gorzej ni ż   dobrym? Jak to mo żliwe,  że w
ewolucyjnym rozwoju pojawiają  się  zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mog ły powstać  w
wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? 
 
W istocie, na podobne pytania nie można dać wyczerpujących odpowiedzi. Ale to nie zmienia faktu, że religijne domysły
to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowie ści nie pomaga ustali ć   prawdy o  świecie. Za
zdobycie prawdy trzeba zap łacić   samoograniczeniem. Trzeba si ę   zdecydować   na sumienne poszukiwania, na
porównywanie rzadko występujących  śladów materialnych, na powściągliwą ekstrapolację uznanych twierdzeń. Ciężkiej
pracy i odpowiedzialności za s łowo nie wolno zastępować unifikującymi wizjami i myśleniem życzeniowym. To tak jakby
puszczać  w obieg fałszywe pieniądze, gdy brakuje prawdziwych. Trzeba zatem zgodzi ć  się,  że na pewne pytania ­  w
szczególności te najważniejsze ­ nie będziemy znali odpowiedzi. 
 
Przede wszystkim wcale nie wiemy, czy w kosmosie jesteśmy sami. Mo żemy sobie wyobrazić,  że na jakiejś  odległej
galaktyce rozwinęła się kultura podobna do naszej, tylko stworzona, na przykład, przez wysoko rozwinięte głowonogi lub
bezskrzydłe owady z du żymi mózgami. Trudno jednak przypuścić,  by takie stworzenia wiedzia ły cokolwiek wi ęcej o
swym pochodzeniu niż  my. Niech mają książki, szpitale i dobrze rozwiniętą neurochirurgię. To nadal niczego nie zmieni.
Nie będą wiedziały, jak wygl ądało ich  życie, zanim powstała ich kultura. Oni też nie będą mieli zdjęcia Ducha Świętego
ani skamieniałości obrazuj ących tysi ące pokoleń  ich w łasnego gatunku z czasów przed powstaniem ich kultury. Na
pytanie o początki kultury nie ma więc odpowiedzi w żadnej kulturze i musimy ten fakt zaakceptować. Sugestia religijna,
że pochodzimy od Kaina i Seta oraz jakichś  nieznanych bliżej kobiet, nie stanowi nawet wstępnego punktu wyjścia dla
badań naukowych. 
 
Czy wystarczą nam cuda?  
 
To prawda, że w teorii ewolucji występują luki. Pewne zmiany w rozwoju gatunków zasz ły w stosunkowo krótkim czasie i
szybko si ę  rozprzestrzeniły, pó źniej, w innych okresach, nie wyst ępowały  żadne istotne mutacje. Dlaczego tak by ło?
Nikt nie wie i teoria ewolucji tego nie wyja śnia. Teoria ewolucji nie odpowiada też  na pytanie, w jaki sposób powstały
protoorgany, więc kreacjoniści próbują przyprzeć biologów do muru. Zdaniem tych pierwszych mamy dwie możliwości do
wyboru. Albo oko powsta ło nagle, jako gotowy organ widzenia, a wtedy trudno mówi ć   o selekcji i adaptacji, czyli
kreacjonizm ma racj ę.   Albo powstawało stopniowo, najpierw jako fotoczu ła plamka, potem jako organ rejestruj ący
kształty, wreszcie jako silnie unerwiona gałka oczna ze zdolnością do korygowania ostrości widzenia i ze zdolnością do
widzenia stereoskopowego ­  taki ci ąg adaptacji ma wszelkie cechy procesu nakierowanego na realizowanie celu, wi ęc
kreacjonizm znów ma rację. 
 
Jednak ta opcja jest pozornym rozwiązaniem. Kreacjonizm nie stanowi żadnej alternatywy dla nauki. Zakłada, że istnieje
jakaś   inteligentna siła, zdolna do modyfikowania anatomii organizmów, dzia łająca skutecznie, tajemnie i zacieraj ąc
ślady. Stwarza oczy i mózgi ca łkiem ju ż  gotowe, i umieszcza je w prymitywnych organizmach, nie zdradzaj ąc celu
swych zabiegów. Koncepcja tzw. inteligentnego projektu nie ma ani jednego faktu na poparcie swych założeń. Jest tylko
narracją wypełniającą luki w opisie naukowym, czyli jest zmy śleniem. 
Trudno wreszcie uwierzyć,  że w pierwotnej zupie, w rozgrzanej piorunami wodzie o silnym zasoleniu i wysokim stężeniu
prostych składników organicznych powstał spontanicznie trwały system DNA zdolny do replikacji, do rozgałęzienia się w
wielu wersjach na wiele gatunków, że od początku by ł  to system kontroluj ący budowę niezwykle złożonych komórek i
zdolny do samorozwoju tak doskonałego,  że w jego nast ępstwie powstawały coraz bardziej z łożone i wszechstronne
organizmy. Łatwiej już  uwierzyć  ­  jak si ę  wydaje na pierwszy rzut oka  ­  że DNA zostało zaprojektowane przez jakąś
istotę   z supermózgiem i nadzwyczajnymi umiej ętnościami z zakresu in żynierii genetycznej. Jest to jednak znów
zupełnie pozorne rozwiązanie problemu. Musimy bowiem natychmiast zapytać:  a sk ąd wzięła się ta superistota? Skąd
wzięło się jej własne DNA? Czy była czystym duchem? A jeśli tak, to w jaki sposób ten duch nakazał aminokwasom, by
po raz pierwszy u łożyły si ę  w zadziwiająco d ługi i regularny łańcuch? Czy ta istota wydawała im rozkazy? Czy mia ła
manipulatory napędzane nanosilniczkami? Czy po prostu dokonywała cudów? 
 
Kreacjonista wybiera to ostatnie wyj ście. Ale hipoteza cudu to kolejny  ślepy zaułek. Kto powołuje się na cud, stwierdza
jedynie, że nie wie, jak jakie ś  zjawisko zasz ło, czyli mówi dok ładnie to samo, co  ­  w tym wypadku ­  nauka. Ozdabia
tylko swoj ą   ignorancję   baśniową   opowieścią   o istnieniu niezmordowanych sił   nadprzyrodzonych, które interweniuj ą
zawsze, kiedy czego ś   nie wiemy, a co wi ęcej, dokonuj ą  cudów, zanim jeszcze zdali śmy sobie spraw ę,  że jakieś
zdarzenie będzie dla nas trudne do zrozumienia. Takie tłumaczenie to tylko improwizacja na tematy z Moliera  ­  opium
już nie tylko usypia dzięki swej sile usypiającej, ale robi to za każdym razem, dokonując cudu. 
 
Na czym powinna poprzesta ć religia   
 
Religia nie ma żadnych przesłanek do formułowania twierdzeń o faktach historycznych lub przyrodniczych, i nie potrafi
swych niepotrzebnych opisów  świata powa żnie obroni ć.   Jeśli zaczyna to robi ć,   popada w nieodpowiedzialne
wieszczenie, albo w odgadywanie nieznanej przesz łości. Tymczasem mo że poprzestać  na realizacji tych celów, do
których  świetnie si ę  nadaje. Może budować   wizję ś wiata idealnego, wolnego od przyrodniczych ograniczeń,  świata
nieskalanego ludzką słabością, namiętnościami i niegodziwością. 
 
Wbrew marksistom religia nigdy nie by ła opium dla ludu przynosz ącym u śpienie i pocieszenie. Odwrotnie, by ła
zazwyczaj czynnikiem pobudzającym i kulturotwórczym. Wyzwala ła wyobraźnię i dodawała odwagi w realizacji wielkich
przedsięwzięć  mających skierowa ć  ludzkie myśli ku sprawom wzniosłym i nieprzemijającym. Na tej inspiracji powinna
poprzestać,  i wyrzec si ę nie tylko pretensji do głoszenia prawdy, ale nawet do natarczywego zabiegania o zwycięstwo
własnych koncepcji ludzkiej doskona łości. Bo dobra religia to propozycja pewnego stylu życia, oparta na szacunku dla
innych i dla wybranego nadprzyrodzonego porządku. Zatem dobra religia jest otwarta, tolerancyjna i  łagodna. Opiera się
na szczerych wyznawcach i nie buduje swego królestwa na tej ziemi.  
 
Jakie mam prawo, by decydować o tym, co powinna robić religia? Żadne, ale ja niczego nie decyduję, tylko wskazuję na
wnioski płynące z przytoczonych argumentów. 
 
Dawkins nic nie przesadzi ł,   gdy zach ęcał,   by atei ści nie wstydzili si ę  przyznawać   do wyznawanych poglądów. W
naszych czasach poza terenami zaj ętymi przez bojówkarski fanatyzm religijny mo żna by ć   ateistą   bez obawy o
wyrzucenie z pracy, prześladowanie rodziny czy utratę społecznego szacunku. Ateista nie ma się czego bać ani czego
wstydzić. Zawstydzającą postawą jest brak wiedzy, ale nie brak wiary. 
 
Hipokryzja "skromnie wierzących"  
 
Sosnowski s łusznie wi ęc apeluje o pokój i wzajemny szacunek mi ędzy wierz ącymi i niewierz ącymi. Podstawowym
wymaganiem jest jednak otwarte i jasne przedstawienie własnego stanowiska bez zbędnej retoryki, mylących sugestii i
przemilczania podstawowych założeń.  Ten obowiązek spada przede wszystkim na wierz ących, bo ateista nie ma czego
dowodzić.  Błędem jest zatem kluczenie, dawanie wymijaj ących odpowiedzi, popadanie w "skromną wiarę"  pozbawioną
treści, narzucanie w łasnych praw w oparciu o chwiejne za łożenia. Dam dwa proste przyk łady takiej sytuacji,
ograniczając się do katolicyzmu, bo w Polsce jest to wiara najbardziej popularna i najsilniej oddziałuje. 
 
Pewne organizacje prokatolickie domagają się kompletnego zakazu aborcji i powo łują się na swe przekonania religijne.
Ich zdaniem zarodek jest cz łowiekiem. Takie postawienie sprawy to budowanie pseudotwierdzenia na temat pseudofaktu
dla wyprowadzenia z nich pseudoobowi ązku. S ądzę,   że w rzeczywisto ści chodzi o zdobycie konserwatywnego
elektoratu w polityce. Gdyby to by ł  istotnie główny powód, to sprawa by łaby gorsząca. Ale mo że si ę mylę,  może to
sprawa fundamentalnych przekonań,  tylko aktywiści antyaborcyjni nie mówią tego jasno i nie chc ą angażować wielkich
autorytetów. Mogę to zrobić za nich. 
 
Św. Tomasz pisa ł  przeciw Orygenesowi, że dusze nie s ą  odwieczne, tylko s ą  stwarzane w krótki czas po poczęciu
("Suma teologiczna" I, 90, 4) Nie s ą  odwieczne, bo cz łowiek ma naturę  psychofizyczną.  Bóg by łby zatem autorem
niewytłumaczalnej anomalii, gdyby stworzy ł   jakieś   ludzkie cia ło bez duszy. To tak, jakby stworzy ł   nieboszczyka.
Podobną anomalią byłoby stworzenie odwiecznych dusz, które czekają całe tysiąclecia na inkarnację. 
 
Zatem Bóg stwarza dusze po pocz ęciu, nie wcze śniej ­ zdaniem Tomasza ­ co oznacza, że jakoś zależy od pary, która
płodzi dziecko. I wtedy, gdy kobieta najpierw zajdzie w ci ążę, a następnie pozbywa się płodu, wprowadza Pana Boga w
błąd. Sprawia,  że Bóg stworzy ł   duszę   niepotrzebnie. Rozumiem,  że taka sytuacja mo że powodować   teologiczny
niepokój. Dziwi mnie jednak,  że taki argument nie jest otwarcie og łoszony, lub zgo ła odwrotnie,  że nie jest oficjalnie
uznany za nietrafny, jeśli ­ wbrew temu, co mi się wydaje ­ nie ma fundamentalnego znaczenia dla teologii. 
 
Teraz drugi przyk ład. Nie wiem  ­  i  żałuję  tego, a nadto czekam na ewentualne wyja śnienia, jeśli kto ś  zechce mi ich
udzielić   ­  czy w katolickiej teologii przesta ła obowiązywać  zasada podwójnego skutku. Zasada ta pozwala dokona ć
czynu dobrego, nawet wtedy, gdy jego uboczne skutki s ą  złe. Zatem wolno usun ąć  raka macicy, by ratowa ć ż ycie
kobiety w ciąży, nawet jeśli w wyniku tej operacji płód straci  życie. Kilka lat temu pewna kobieta we Włoszech w takiej
właśnie sytuacji postanowiła nie poddać się operacji, urodziła dziecko i niedługo później zmarła. 
 
Przyznaję,  miała prawo podjąć  taką decyzję,  dostrzegam w jej postanowieniu odwagę i determinację. Jednak nie sądzę,
by można ją było uznać  za bohaterkę i by warto było jej decyzję stawiać  za wzór innym. Rozpoczął się jednak proces
beatyfikacyjny tej ofiarnej matki, co sugeruje, jakoby jej decyzja mia ła jakąś  szczególną ś więtość  lub trafność.  Trudno
utrzymywać   taką   ocenę   przy jednoczesnym uznaniu zasady podwójnego skutku, i bez wyja śnienia, czy kobieta
podejmująca odwrotną decyzję też zasługiwałaby na proces beatyfikacyjny. 
 
Stawianie podobnych pyta ń  traktowane jest przez "skromnie wierz ących" za swoisty afront i impertynencj ę.  Czy nie
byłoby grzeczniej, gdybym zostawił ś w. Tomasza w spokoju i nie miesza ł  się do tego, kto będzie błogosławiony, skoro
ta sprawa mnie w żaden sposób dotyczyć nie może? Otóż w tej właśnie kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, różnią
się poglądy "skromnie wierzących" i ateistów. "Skromnie wierz ący" uważa, że jest to jego prywatna sprawa, co sądzi o
Tomaszu i b łogosławionych; publiczną  sprawą jest natomiast przerywanie ci ąży. Ja tymczasem s ądzę  odwrotnie, że
sprawą prywatną jest to, co kobieta zrobi z p łodem, który jeszcze nie ma zdolności czucia, natomiast sprawą publiczną
jest to, co jaka ś   religia uznaje za dobre sformu łowanie swych twierdze ń  i za ich dobre uzasadnienie. Logika jest
wspólnym dobrem i nie wolno jej psuć. 
 
Dlatego właśnie jestem zdania,  że "skromnie wierzący", nawołując do spokoju, nawo łują do hipokryzji, bezmy ślności i
szkodliwego mieszania nauki z wiar ą.  To ich indolencja sprawia, że kreacjonizm może wyglądać na teorię naukową, że
"inteligentny projekt" może udawać,  iż  cokolwiek wyjaśnia, że religijni entuzjaści uznawani są za grupę,  która działa w
imię swobody myślenia i rozwoju wiedzy. Bliższy mi jest  św. Tomasz i Dawkins niż Maciej Giertych i to, co w "Gazecie"
napisał Jerzy Sosnowski. 
 
*Jacek Hołówka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i w Pedagogium ­ Wyższej Szkole Pedagogiki
Resocjalizacyjnej w Warszawie 
 
Czy to wstyd nie wierzyć w cuda? 

Jacek Kowalczyk* 

2006­11­30, ostatnia aktualizacja 2006­11­29 18:24  

W Polsce broni ć   ateizmu to po prostu broni ć  "cywilizacji  śmierci". A publiczne przyznanie si ę   do bycia
niewierz ącym piętnuje człowieka jako kogoś złego do szpiku kości  

Jerzy Sosnowski poczuł  się  obrażony przez Richarda Dawkinsa. W artykule "Bogu nie robi si ę zdjęć" ("Gazeta" z 25
listopada) uznał,  że Dawkins ma ludzi religijnych po prostu za głupców. Postanowił  więc odwdzięczyć  się pięknym za
nadobne i dowieść,  że Dawkins ze swoim sposobem myślenia jest ślepcem. To całkiem niezły początek dialogu między
wierzącymi a niewierzącymi, zwłaszcza że Dawkins nigdy nie pozwala sobie na tego typu język. 
 
Próbując broni ć   autora "Samolubnego genu", narazi łbym si ę  na  śmieszność  (on sam z pewno ścią  zrobiłby to du żo
lepiej), dlatego chciałbym raczej odnieść się do kilku kwestii, które zaniepokoiły mnie w tekście Sosnowskiego.  
 
W czym się zgadzamy  
 
Przede wszystkim zgadzamy się w prostych konstatacjach ­ są ludzie religijni i niereligijni. 
 
Ci pierwsi, mówiąc w największym skrócie, s ą przekonani, że musi istnieć "coś więcej" niż świat materii, ale nie potrafią
tego w żaden sposób dowieść tym drugim, którym do życia wystarcza przekonanie, że nie ma zjawisk nadnaturalnych. 
 
Ci drudzy nie mog ą  dowieść  tym pierwszym,  że to ich "co ś"  nie istnieje. Twierdzą,  że natura nie potrzebuje cudów,
tamci uważają, że potrzeba cudu, by istniała natura. 
 
Czy jedni i drudzy mogą obok siebie (i z sobą) żyć? Muszą. 
 
Radykalna teza Dawkinsa o zagro żeniu niesionym przez ruchy religijne we wspó łczesnym  świecie dotyczy tego,  że
fundamentaliści religijni g łoszą,  że wcale nie musz ą ż yć  z niewiernymi, bo niewierni po prostu nie zasługują na życie.
Natomiast religijni umiarkowani nie wyci ągają  ostatecznych wniosków z w łasnej wiary, bo gdyby tylko wyci ągnęli  ­
staliby się nieuchronnie fundamentalistami. 
 
Taka opinia mo że zabole ć   każdego wierzącego. Ale zwracam uwag ę   ­  to opinia. Fakty z ca łej historii ludzko ści
dowodzą,  że zawsze większość  ludzi wierzyła "trzeźwo" i  że co jaki ś  czas pojawiali się ludzie wierzący "do ko ńca" ­ i
zwykle siali śmierć w imię niebiańskiej szcz ęśliwości. 
 
Bo w istocie rzeczy  ­  i tu tak że się pewnie zgadzamy ­  liczy si ę tylko, czy "kto ś  zabija kogoś", albo szerzej: czy kto ś
krzywdzi kogoś  i na ile jest to krzywda nieodwracalna. Sosnowski zna historię, więc wie, że naprawdę nie wypada w XXI
wieku licytowa ć   się  na liczb ę  zabitych czy to w imi ę  ateizmu, czy bogów, z których cz ęść  pozostała ju ż jedynie
bohaterami tekstów kultury. (Jak zauwa ża Dawkins, ateista to kto ś,   kto posun ął  się   o jednego boga dalej ni ż
monoteiści).  
 
Zgodzilibyśmy si ę  też  pewnie z Sosnowskim,  że na u żytek takich rozwa żań  posługujemy się  konstruktami pewnych
postaw, bo w realnym życiu rzadko spotyka si ę ludzi, którzy mają w pełni uporządkowany system przekona ń ­  dający
się  klarownie wyrazić,  niesprzeczny wewnętrznie, niepodlegający zmianom. Wi ęcej, kiedy kogo ś  takiego spotykamy,
natychmiast zaczynamy si ę  bać  ­  o niego lub o siebie. Obaj wiemy,  że ludzie religijni bardzo często  żyją, jakby byli
ateistami, a na wielu ateistów przychodzi czas "bojaźni i drżenia". Taka jest ludzka kondycja. 
 
Z czym się nie zgadzam   
 
Sosnowski fa łszywie przedstawia kwesti ę  "podwójnego przemilczenia" w dialogu ludzi wiary z niewierzącymi. Pisze:
"Ktoś,   kto do świadcza rzeczywisto ści wiary, si łą  rzeczy musi uzna ć   kogoś,   kto tej rzeczywisto ści przeczy, za
człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą". 
 
Ani niewierzący nie mo że sensownie przeczyć  z natury rzeczy subiektywnemu "doświadczeniu rzeczywistości wiary",
ani wierzący nie jest uprawniony do wnioskowania, że tamten "widzi mniej", a zwłaszcza ­ nawet gdyby "widział mniej" ­
że czyni to z niego jakiegokolwiek rodzaju inwalid ę. 
 
To jest j ęzyk, który z góry zak łada,  że   c z łowiek religijny widzi "wi ęcej", a przez to jest bardziej warto ściowy
(pełnosprawny wobec inwalidy). Ateista musi powiedzieć:  nie widzisz więcej, tylko by ć  może widzisz coś, czego ja nie
dostrzegam. Ale czy psy czuj ące zapachy dla nas niewyczuwalne są przez to od nas jakoś lepsze? Czy po prostu żyją
w pod pewnymi względami odmiennym od naszego świecie? 
 
"Z drugiej strony  ­  pisze Sosnowski ­  ktoś,  czyj  światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne
urojenie, musi swego adwersarza uważać  za cz łowieka inteligentnego inaczej". Bynajmniej, racjonalnie myślący ateista
uważa religię  za fakt spo łeczny i historyczny (za urojenie uważa obiekt religii), a "adwersarza" traktuje jak człowieka,
który poprzez wiarę wyraża swój stosunek do sensu  życia i który dzi ęki tej wierze może wnosić do życia społecznego
mierzalne dobro i zło (pomoc i krzywdę). 
 
Dziwaczne jest, że na użytek polemiki z Dawkinsem, cz łowiekiem reprezentującym poważną myśl naukową (choć tu w
służbie sporu ideowego), Sosnowski przywo łuje  łatwe do o śmieszenia symbole ateistów  ­  matrosa komunist ę,
Chruszczowa lub zwykłych zbrodniarzy, którzy wykorzystywali do swoich celów i ateizm, i religię. 
 
Dziś  nie chodzi już o prymitywne "Zdies' boha net'" z sowieckiego plakatu, na którym kosmonauta rozgląda się po niebie
(choć   ten prymitywizm mia ł   swój zbrodniczy wymiar). Chodzi o to, czy wiara jednych ludzi we Wszechmogącego
pozwoli żyć  na Ziemi innym ludziom, tym, którzy po prostu w Niego nie potrafi ą uwierzyć (lub z powodów znanych tylko
Jemu nie zostali obdarzeni łaską wiary). 
 
Islam i katolicyzm  
 
Broniąc   w łasnej "rzeczywisto ści wiary", autor pisze laurk ę   swemu Ko ściołowi i ch ętnie przywo łuje "Deklaracj ę   o
wolności religijnej" przyj ętą  przez II Sobór Watyka ński, chwal ąc go,  że dojrza ł   do  życia w pluralistycznym  świecie
świeckich państw. Nie pytajmy, jaki by łby  świat, gdyby wierni Ko ścioła katolickiego (i wszystkich innych wyzna ń na
całym  świecie) zawsze byli pos łuszni nakazom swoich duszpasterzy czy szamanów. Takie rozwa żania mogłyby by ć
ciekawe, ale musiałyby ignorować  większość  tego, co wiemy o cz łowieku. Jeśli coś jest arcyludzkie, to jest to właśnie
zmiana i bunt, czyli wolność. 

Bardziej niepokojący od mocno optymistycznego opisu postawy Kościoła katolickiego (także w odniesieniu do realiów
życia w Polsce) jest sposób widzenia przez autora islamu  ­ jako religii "m łodszej", a wi ęc "niedojrzałej". Znowu dziwi
mnie,  że intelektualista tej miary tak  łatwo postponuje a to "zdarzaj ących si ę  czasem samotnych mistyków w (...)
niewielkich wspólnotach", a to radykalnych muzu łmanów, którzy maj ą  "prostą  odpowiedź   na pytanie, jaki sens ma
ludzkie  życie", i którzy "zanim za kilkaset lat dojrzej ą  (być   może) do koncepcji wolno ści religijnej, zaprowadzą  tu
szariat".  
 
Sosnowski nie mo że ukry ć  przekonania, że za jego prywatną wiarą stoi jedyna prawdziwa religia i wielka organizacja,
która "szuka prawdy i trwa przy niej" od dwóch tysi ęcy lat oraz ma najliczniejsz ą  rzeszę  wyznawców, zarazem
najbardziej prześladowanych w skali globalnej (chyba nie przez ateistów?). To nie s ą  argumenty ­  to duma bia łego
Europejczyka. W dzisiejszym  świecie nie wystarczy. 
 
Najgorsze, że Sosnowski dopuszcza si ę  nadużycia, pisz ąc: "By ć  może Bóg jest urojeniem. By ć  może nie jest. Ale
sugerować,  że twarda wiedza o genetyce dowodzi Jego nieistnienia, to staczać  się na poziom Chruszczowa". Dawkins
nie jest idiotą,  nie dowodzi nigdzie i nikomu, że coś  nie istnieje. Twierdzi tylko (i a ż), że nauka ma prawo (w zamian za
swoje osiągnięcia) mówić  o zgromadzonych przez siebie dowodach i szacować  prawdopodobieństwo istnienia czegoś,
czego nie zdo łała dot ąd pozna ć.   I na podstawie dotychczas dost ępnych nauce danych (i z uwzgl ędnieniem tego
zastrzeżenia) twierdzi, że istnienie Boga jest skrajnie mało prawdopodobne. Kropka. 
 
Jak się dogadać?  
 
Sosnowskiemu bliska jest idea sformu łowana przez Stephena Jaya Goulda i znana pod kryptonimem NOMA ("Non­
overlapping Magisteria"). Zak łada ona,  że nauka zajmuje si ę  tylko rzeczywisto ścią  empiryczną,   tj. bada, z czego
zbudowany jest świat i dlaczego dzia ła w taki sposób, natomiast magisterium religii poświęca swoją uwagę pytaniom
dotyczącym ostatecznego sensu istnienia oraz warto ściom i powinnościom moralnym cz łowieka. Nauka docieka, jak
działa ziemia i niebo, religia określa, jak żyć na ziemi, by trafić do nieba. 
 
Dawkins odrzuca t ę  ideę jako nieuprawnione ograniczanie obszaru badań  nauki (z ca łym jej historycznym baga żem
błędów i wypacze ń,   które sama wcze śniej czy pó źniej dostrzega). Zgadzam si ę  z Dawkinsem nie dlatego,  że jest
autorytetem, tylko dlatego,  że pisz ę  ten tekst na komputerze, a wy ślę go przez internet, który istnieje między innymi
dzięki fizyce kwantowej, a nie wstawiennictwu swego aktualnego patrona św. Izydora z Sewilli. 
 
Niełatwo pos ługiwać   się  słowami ateista i ateizm, bo s ą  bardzo negatywnie nacechowane i to nie tylko w naszym
języku. W Polsce broni ć  ateizmu to po prostu bronić  "cywilizacji śmierci". Jest to nadużycie powszechne i podłe. Nie
ma żadnych dowodów na to, że ludzie niewierzący są bardziej niemoralni niż wierzący. Natomiast publiczne przyznanie
się  do bycia niewierzącym pi ętnuje cz łowieka jako bezbożnika, czyli grzesznika, czyli kogo ś  złego do szpiku ko ści.
Jednak Dawkins ma rację ­ nie wolno wstydzić się tego, że nie wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone. 

 
Skromna wiara mo że być silna 

Tadeusz Sobolewski 

2006­12­09, ostatnia aktualizacja 2006­12­08 19:58  

Logiczne rozstrzygnięcia nie zmieni ą  ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. W chwilach ostatecznych nie
do rozstrzygnięć będę się modlił  

Najpierw ateizm cieszył  się poparciem władz. Teraz na odwrót ­  publiczne przyznawanie się do wiary w Boga stało się
mile widziane. Skoro Pan Bóg okaza ł  się pro­PiS­owski, my, wierz ący, znaleźliśmy si ę w trochę niezręcznej sytuacji.
Ale to nie sprawa pa ństwa wyznaniowego ani politycznego używania religii miała być  przedmiotem debaty rozpoczętej
na łamach "Gazety", tylko sama istota rzeczy ­ sens wiary i niewiary oraz spotkanie wierzących i niewierzących.  
 
Religia i ateizm, wiara i niewiara  ­  to zawsze temat rozgrzewający, niezawodny. "Jesteś  wierzący?" "Ja  ­  tak". "A ja  ­
nie". Każda ze stron jest zadowolona. Taka dyskusja jest pewno potrzebna dla zdrowia spo łecznego, ale jej formy stają
się często śmieszne i trochę szkolne.  
 
Pisarz Jerzy Sosnowski ("Gazeta" z 25 listopada) zaproponowa ł uprzejmie "skromną" formę wiary, która nikogo nie chce
urazić,  robiąc miejsce dla innych  światopoglądów i innych wiar. Filozof Jacek Hołówka ("Gazeta" z 2 grudnia) z pozycji
ateistycznych pogardził   "skromną  wiarą".  Napisał,   że woli si ę  spotkać   w dyskusji z kim ś,  kto prawdy wiary bierze
dosłownie i umie ich broni ć, jak  św. Tomasz z Akwinu, albo je odrzuci ć, jak zoolog Richard Dawkins ("Gazeta" z 10
listopada), który nie chce wierzyć,  że "gatunki zostały stworzone w ci ągu czterech dni" (ja też  nie chcę, ale nic z tego
nie wynika). 
 
Dziwne, jak bardzo ateiści potrzebują entuzjastów i fanatyków wiary. Może dlatego dobrze dyskutuje się im z uczonymi
księżmi? Hołówka wysuwa paradoksalną tezę,  że religia jest sprawą publiczną. " Sprawą publiczną ­  pisze ­ jest to, co
jakaś  religia uznaje za dobre sformułowanie swych twierdzeń i za dobre ich uzasadnienie. Logika jest wspólnym dobrem
i nie wolno jej psu ć".  Nie zgadzam si ę.  Wiara  ­  najintymniejsza funkcja świadomości obok mi łości  ­  nie poddaje się
logicznym rozstrzygni ęciom. Nie zmieni ą   one ani mojej wiary, ani moich w ątpliwości. Nie pomog ą   w chwilach
ostatecznych. Nie do rozstrzygnięć  będę się wtedy modlił.  Można sobie wyobrazić ś wiat, gdzie władzą podzieliliby się
doktorzy Kościoła i ateiści­logicy. Uciekłbym z takiego świata.  
 
Pytania religijne nie wynikają z potrzeby wiary w bajki i rzeczy niewidzialne, choć  i bajki maj ą swój sens, i wiara  ­ jak
ktoś   określił  ­  jest mi łością  do rzeczy niewidzialnych. Dla mnie wiara jest przede wszystkim obron ą  przed nicością,
której doświadczamy w  życiu. Odbiciem si ę od niej. Mamy  świadomość,  że wszystko, czego dotykamy i co widzimy,
przestanie kiedy ś  istnieć.  Krzesło, na którym siedz ę,  komputer, dom, miasto, moi bliscy, ja sam, ca ły kosmos. Na
czym w takim razie opiera si ę  moje ja? Do kogo nale ży ta my śl, która ogarnia nico ść? Czy jestem w  świecie sam?
Czym jest to g łębsze ja, do którego docieramy w medytacji, w modlitwie? Czy należy do mnie? Pytanie filozoficzne
zmienia się w religijne. Zaczyna korespondować  z ewangelicznym pojęciem "zjednoczenia z Chrystusem", ze s łowami,
jakimi Jezus pociesza ł  swych uczniów: "Wy trwajcie we Mnie, a Ja w was" (J 15,4). To nie tylko metafora ani pi ękna
symboliczna formuła. To słowa o wyzwoleniu człowieka od tego, co przemija, a zarazem o miłości.  
 
Lubię   późną   książeczkę   Grahama Greene'a "Monsignore Kichote", zabawn ą   przypowieś ć   o dziwnym ksi ędzu
przemierzającym współczesną La Manchę w towarzystwie komunisty Sancha. "Wiara, wiara... ­ mówi ksiądz. ­ Kto wie,
czy nie masz racji, Sancho. A mo że to nie wiara jest najważniejsza... Czy Don Kichote rzeczywiście wierzył w Amadisa
de Gaula, w Rolanda i wszystkich swoich bohaterów, a może wierzył tylko w cnoty, o które walczyli?".  
 
Wiara skromna, o której wspomina ł   Sosnowski, mo że by ć  wiarą  silną, jeżeli znajduje potwierdzenie w życiu. Mo że
dlatego zwykli ksi ęża z parafianami nie lubią  rozmawiać  o wierze. Nie,  żeby si ę bali argumentów logicznych. Raczej
dlatego, że ­ jak mówi Greene ­  wiara nie jest najważniejsza. Najważniejsza ma być  miłość, w niej zawiera się wiara, o
ile oczywi ście uwa ża m y ,   że   c o ś   takiego jak mi łoś ć   istnieje. Czy nie z tego powodu w staro żytności sekt ę
chrześcijańską pomawiano o bezbożność? Czyż  nie brzmiało rewolucyjnie zdanie z listu św. Jana: "Nikt nigdy Boga nie
oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała" (1J, 4, 12)?  
 
Wiemy,  że mi łość,  do której lubimy sprowadza ć  chrześcijaństwo, mo że by ć  pułapką,  pustym s łowem. Historia religii
mówi o nawracaniu niewierz ących si łą  na mi łość  Chrystusa. Ale chrześcijaństwo  ­  tak, jak je pojmuj ę ­  zaprasza do
tworzenia przestrzeni, w której mog ą  spotkać   się  wszyscy, wierz ący i niewierz ący, i która jest niczym innym, jak
przestrzenią miłości wykraczającą poza religię.  
 
Mnich buddyjski Thich Nhat Hanh w ksi ążce " Żywy Budda,  żywy Chrystus" mówi o Eucharystii jako o kontakcie z
rzeczywistością. " Kiedy kap łan dokonuje obrzędu Eucharystii, jego zadaniem jest przywróci ć  wspólnocie życie. Cud
następuje nie dlatego,  że kap łan wypowiada słowa we w łaściwy sposób, ale dlatego,  że my w tym momencie jemy i
pijemy w sposób uważny. Komunia Święta jest silnym wezwaniem do bycia uważnym. Jemy i pijemy przez ca łe życie,
ale zwykle poch łaniamy tylko nasze idee, plany, zmartwienia i niepokoje. Tak naprawd ę nie jemy chleba i nie pijemy
napoju. Jeśli pozwolimy sobie rzeczywi ście dotkn ąć  chleba, zostajemy odrodzeni, bo ten chleb jest samym życiem.
Jedząc go, dotykamy s łońca, chmur, ziemi, ca łego kosmosu. Dotykamy  życia, dotykamy Królestwa Niebieskiego. (...)
Dotykamy naszego realnego ciała. Chleb i wino nie są symbolami. One zawierają w sobie rzeczywistość, podobnie jak
my sami (...). Kiedy zapyta łem kardynała Jeana Danielou, czy Eucharystię  można opisać  w ten sposób, powiedział:
tak". 
 
Boga nikt nigdy nie widział, ale w życiu nie dostrzegamy także rzeczywistości ani siebie ­ mówi Thich. 
 
Istnieje wreszcie coś takiego, jak pojęcie „bezreligijnego chrześcijaństwa” Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa
zamordowanego przez hitlerowców. Przyznawał  się do Bonhoeffera Jacek Kuroń.  To już  nie jest  „skromna wiara”,  to w
ogóle nie jest religia, ale Bonhoeffer dopuszcza my śl ,   że wci ą ż   jest to chrze ścijaństwo, i to bardzo silne. Mówi
zastanawiające zdania: „Czy religia jest warunkiem zbawienia? Jeśli religia jest tylko szatą chrześcijaństwa ­ a i ta szata
w różnych czasach różnie wygląda ­  to czym jest bezreligijne chrześcijaństwo? Czym ma być  w świecie bezreligijnym
Kościół, Zbór, kazanie, liturgia, życie chrześcijańskie? Jak mówić o Bogu ­ bez religii, »po świecku «?”.  


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
www staff amu edu pl ~bogalska Egzamin z algebry liniowej I 2003 htm 2c
www staff amu edu pl ~bogalska Egzamin z algebry liniowej I 2002 htm tm
www pwsz ns edu pl ~aleksmar strona elektronika kondensa
Nowe formy turystyki miejskiej www wgsr uw edu pl
https, www usosweb uj edu pl kontroler
Luksus, na jaki każdy sobie zasłużył – mieszkać w nowoczesnym i pięknym otoczeniu na miarę XXI wieku
RODZINNE UWARUNKOWANIA www przedszkola edu pl, Nauka, Materiały o przemocy w szkole
http, www vbm edu pl UserFiles vbm File art e finance 02 09 08
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady BD prezentacja2
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady BD prezentacja6
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady Bazy danych3
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady BD prezentacja4
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady BD prezentacja10
www cmppp edu pl node 25198
http, www strefawiedzy edu pl file php file= 28 Wyklady BD prezentacja9a

więcej podobnych podstron