Spis treści:
Bajka o wilku i Agnieszce …..........................................................2
Dziwna historia …..........................................................................6
Góra Zapomnienia ….....................................................................7
O tym, jak mysz przestraszyła kota .............................................12
O tym, jak Piotruś poszedł szukać swego szczęścia ..................15
O tym, jak wyjaśniła się pewna zagadka .....................................24
Bajka o wilku i Agnieszce
Pewnego dnia, w ciepłe południe mała Agnieszka bawiła się
przed domem w szpital. Powyciągała z szafek wszystkie swoje
lalki i miśki i część z nich mianowała pacjentami, a część
personelem medycznym: lekarzami i pielęgniarkami.Oczywiście
Agnieszka jednogłośnie została wybrana na ordynatorkę i głów-
nego lekarza tego szpitala. Odpowiednio do swojej funkcji cho-
dziła w białym fartuchu i udzielała swoim podopiecznym pomo-
cy.
Zabawa trwała w najlepsze, gdy nagle w furtce przy płocie
pokazał się wilk z pobliskiego lasu. Wyglądał groźnie szczerząc
kły, z których ociekała krew, tak iż cały przód miał zaczerwienio-
ny.
- Dzień dobry dziewczynko- odezwał się chropowatym głosem
wilk.
Agnieszka, jak tylko ujrzała wilka, bardzo się przelękła i na-
wet nie słuchała tego, co mówił, tylko zaraz złapała za duży kij,
który służył jej w zabawie za kroplówkę i zaczęła odganiać przy-
bysza:
- Idź sobie stąd! Słyszysz?! Nawet się do mnie nie zbliżaj!-
zaczęła wymachiwać kijem.
- Wrrr... -zjeżył się wilk.- Wrrr... -powtórzył jeszcze raz.- Po-
trzebuję...
Dziewczynka nie dała wilkowi dokończyć, tylko zebrawszy
kilka kamieni zaczęła nimi rzucać w stronę wilka:
- Uciekaj stąd, bo powiem zaraz tacie i cię raz-dwa przegoni!
Nie ma tu nic dla ciebie! Już kogoś zjadłeś! Jeszcze krew cie-
knie ci z pyska!- tu chwyciła mocno kij i wymachując zaczęła
straszyć wilka.- Zaraz cię uderzę! Nie dam się zjeść! Uciekaj
stąd!
- Wrrr...- zawarczał wilk i spuszczając głowę zaczął iść wzdłuż
płotu w stronę innych domów.
Jeszcze dwa razy po drodze spojrzał na dziewczynkę, za ka-
żdym razem próbując coś powiedzieć, ale Agnieszka nie ustę-
powała, tylko zaraz straszyła wilka kijem.
- No i z głowy- rzekła do siebie zadowolona dziewczynka,
wracając do zabawy, ale po chwili podniosła się i wypowiadając
słowa: „A, na wszelki wypadek...”, podeszła do furtki i mocno ją
zamknęła na klucz.
Jeszcze nie zdążyła usiąść przy łóżku chorego misia, gdy
ktoś zaczął szarpać za furtkę.
- No nie...!- wykrzyknęła Agnieszka myśląc, że to wilk powró-
cił, ale gdy zobaczyła za płotem wujka uspokoiła się.- A, to ty...-
uśmiechnęła się z ulgą.- Nie uwierzysz co ja przed chwilą prze-
żyłam.
- Zaraz mi opowiesz- wujek nadal zmagał się z furtką.- Teraz
jednak jest ważniejsza sprawa.
- A, furtka...- podbiegła do wujka.- Już otwieram.
Ledwo otworzyła, za nogami wujka ujrzała pokrwawiony pysk
wilka.
- Uważaj wilk!- krzyknęła, cofając się dwa kroki do tyłu.
- Tak, wiem- odpowiedział spokojnie wujek.- Spotkałem go w
drodze do was.
- Ale on jest niebezpieczny!- krzyknęła przestraszona dziew-
czynka po raz drugi.
- Nie jest niebezpieczny- uspokoił delikatnie wujek.- Potrze-
buje pomocy.
- No, już to widzę- złapała za kij i skierowała go w stronę wil-
ka.
- Uspokój się- powiedział wujek wchodząc z wilkiem na pod-
wórze.- Przynieś lepiej jakieś szmaty i wodę.
- Po co?- zapytała podejrzliwie Agnieszka.
- Muszę go opatrzyć. Jest ranny- wujek spojrzał na rozmów-
czynię ze wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.
- Tutaj są- wskazała niechętnie na swój lalkowy szpital.- Ale
on kogoś zjadł!- nie dawała za wygraną.
- Nikogo nie zjadłem- odpowiedział smutno wilk.
- To skąd tyle krwi na tobie?
- Ratowałem swojego synka, który ugrzązł między skałami-
zaczął swoją opowieść wilk- ale wyślizgnął mi się z paszczy i
wpadł do rzeki. Wtedy zraniłem się o skały, próbując go złapać.
Mój biedny synek...- zapłakał wilk.
- No, już dobrze- przerwał wujek kończąc bandażować wilka.-
Zaraz pójdziemy i poszukamy twojego synka.
- Za późno- zapłakał wilk po raz drugi.- Próbowałem za nim
biec, ale porwała go rzeka- wilk ronił obfite łzy, aż Agnieszce
zrobiło się go żal:
- Jeszcze nic straconego- pocieszała ze szczerego serca.-
Może gdzieś się uczepił?
- To już tyle czasu... -powiedział ze smutkiem.- Szukałem po-
mocy, ale nikt nie chciał mnie słuchać. Każdy mnie wyganiał-
zapłakał po raz kolejny.- Dopiero twój wujek wysłuchał mnie i
udzielił pomocy.
- Ja też ci pomogę- wstała, ciągnąc wujka za sobą.- Nie ma
chwili do stracenia. Chodźmy go szukać.
Udali się więc we trójkę na poszukiwania idąc wzdłuż rzeki,
dokładnie przeszukując nadbrzeżne zarośla.
- Mam!- wykrzyknęła w pewnym momencie Agnieszka.- Jest
tutaj!
- Żyje?- zapytał pełen nadziei wilk.
- Chyba tak- odpowiedziała, przekazując małego wilczka wuj-
kowi.
- Tak, żyje- potwierdził wujek.- Zabierzmy go do domu.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- Dużo nie brakowało- odrzekł wujek wstając od łóżka, w któ-
rym położył wilczka.
- Mój biedny synek- przybliżył się wilk.
- Nie wiedziałam, że potrzebuje pomocy- zaczęła tłumaczyć
się wujkowi Agnieszka.- Myślałam, że chce mnie napaść. Wy-
glądał bardzo strasznie.
- Wiem, skarbie- pogłaskał po twarzy ze zrozumieniem.- Wilki
nie mają zbyt dobrej opinii, choć często na to nie zasługują.
Zawsze jednak powinnaś wysłuchać, co ma ktoś do powiedze-
nia. Jak widzisz czasem może to być naprawdę ważne.
- Teraz już wiem- odpowiedziała smutno Agnieszka.
Aby lepiej zrozumieć jak ważne jest odpowiednie podejście
do rozmówcy, wujek dał Agnieszce taki przykład:
- Wyobraź sobie, że to twoja mama jest w niebezpieczeń-
stwie, a ty - nie mogąc sama dać rady- pobiegłaś po pomoc.
Jedyny dom, jaki jest w okolicy należy do dziewczynki, która cię
nie lubi. Mimo tego idziesz tam, bo nie masz innego wyjścia.
Dziewczynka jednak nie chce słuchać tego, co masz do powie-
dzenia, tylko wyganiając cię, zamyka przed tobą drzwi. Nie
dajesz za wygraną i pukasz jeszcze raz, ale dziewczynka nadal
nie chce słuchać, tylko biorąc kija wygania cię ze swojego
podwórka. A wystarczyło by tylko, żeby chciała usłyszeć o co ci
chodzi. Wtedy na pewno by ci pomogła. Dlatego -bez względu
na to, czy kogoś się lubi, czy nie- powinno się go zawsze wysłu-
chać. Może to, co chce powiedzieć to coś ważnego... Jeżeli
zrobił ci coś złego może chce przeprosić, a może chce cię
ostrzec przed niebezpieczeństwem. Nigdy nie wiadomo. Potem
można bardzo żałować swojej zawziętości.
- Ja też żałuję- powiedziała Agnieszka przytulając się do wuj-
ka.
Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło- uśmiech-
nął się wujek spoglądając na siedzącego przy łóżku wilka.- To
jest najważniejsze- powtórzył jeszcze raz i zamykając oczy mo-
cno przytulił Agnieszkę.
Dziwna historia
Nie wiadomo jak to dokładnie było, być może tak:
Pewnej nocy, o północy, lub o świcie, gdzieś nad ranem, mię-
dzy czerwcem a majem, w niedalekim gajem, coś krzyknęło na
polanie, na kolanie, czy też w bramie, coś strachnęło nie na ża-
rty, aż się obudziły wszystkie warty. Oko czujne ktoś wytrze-
szczył, uchem słusznie nasłuchiwał i jakby się lekko kiwał. Czy
to były wilki? Może szpilki? Kto noc zakłócić raczył? Teraz ci-
sza, choć pół lasu, czy to miasta ze strachu już się kiwa, obse-
rwuje, wypatruje, wypytuje...Nic się nie dzieje, nikogo nie widać,
może by tak w końcu przestać się kiwać?
-Czas do łóżka- mówi dobra wróżka-. Wyspać się nie jeden
jeszcze zdąży, nie ma co tak krążyć. Może to był tylko sen,
może żart- niewielki strach. Chodźmy w końcu spać.
I tak poszli i posnęli, ziewnym śpiewem zaproszeni. A nad
ranem, jak do pracy i do szkoły, choć już jasno się zrobiło, nikt
nie wstawał, nikt nie budził, wszyscy zaspali. Czy dyrektor, czy
też uczeń, nikt nie zdążył dziś do szkoły. Czyja więc to wina?
Kogo skarcić? Wszystkich strach objął nie na żarty.Radio, prasa
o tym trąbią, że ktoś w nocy alarm podjął. Na równe nogi miasto
postawił a samemu przepadł gdzieś bez wieści. Teraz wszyscy
go szukają, winowajcę trzeba znaleźć, wskazać przyczynę ich
zaspania, nawet nie zjedli dziś śniadania. Jest nagroda za
wskazanie i mieszkańców wielkie uznanie. Tyle prasa dziś po-
daje, wieść rozchodzi się wśród mieszkańców. Może ktoś coś
widział? Może coś sobie przypomni? O zagadce już wszyscy
mówią, nawet koty po kątach sobie mruczą. Kto odgadnie, kto
pokaże, kto usprawiedliwi niewyspanych mieszkańców? Wsze-
lkie informacje się przydadzą. Kto to był panie drogi? Czy pan
słyszał coś, że młody? Wiele jest teorii, wiele jest wyjaśnień.
Nikt pewności dziś już nie ma. Ktoś o tym mówi, ktoś o tym
śpiewa, nawet szumią o tym drzewa. W mieście wielkie jest
zmieszanie: nikt nie widział, nikt nie słyszał. Nikt dokładnie po-
wiedzieć nic nie może. To ci historia niesłychana, dziwna i nie
znana!
Góra Zapomnienia
W niewielkim miasteczku, gdzie życie płynie spokojnie miesz-
kał wraz z rodzicami chłopczyk o imieniu Tomuś, którego jednak
wszyscy nazywali dziwadło. Przezwisko to nie miało nic wspól-
nego z jego wyglądem, jak by się mogło wydawać, lecz z od-
miennym zachowaniem Tomeczka. W przeciwieństwie bowiem
do innych, bardzo kochał on Pana Boga i starał się być zawsze
dobry i uprzejmy dla innych ludzi. Nigdy też nie zapominał o
dobrych uczynkach, które z wielką ochotą wykonywa Wszy-
stkich obdarowywał szerokim uśmiechem i miłym słowem. Pan
Bóg cenił za to Tomeczka i zawsze towarzyszył mu w jego po-
czynaniach.
Ludzie nie rozumieli zachowania Tomcia, ponieważ nie ko-
chając Pana Boga zbyt mocno, często o Nim zapominali, przez
co postępowali w swoim życiu niewłaściwie. Ich problemy i kło-
poty narastały, stawały się coraz większe, a to z kolei powodo-
wało smutek i złość, które nieustannie im towarzyszyły. Kiedy
więc Tomcio uśmiechał się do nich i życzył miłego dnia, wpadali
w jeszcze większą złość, bo to im przypominało jak nieszczę-
śliwe wiodą życie.
Wielu z tych ludzi co prawda twierdziło, że kocha Pana Boga,
a nawet chodziło co tydzień do kościoła i modlili się codziennie,
ale swoim zachowaniem tylko sprawiali przykrość Panu Bogu.
Nie było dnia, aby nie zrobili czegoś złego lub niewłaściwego: a
to krzyczeli na kogoś, a to komuś coś ukradli lub brzydko się
odzywali...Wyglądało to tak, jakby w ogóle nie znali Pana Boga.
Tomeczek był inny. Miłość jaką darzył Pana Boga sprawiała, że
nie do pomyślenia było dla niego zrobienie cokolwiek co mogło-
by zasmucić jego Przyjaciela. Postępował więc w swoim małym
życiu tak, jak nakazał to w Piśmie Świętym Pan Bóg. Dzięki
temu nigdy nie miał żadnych kłopotów, a wiara jaką żywił dawa-
ła nieustannie wciąż nowe radości.
Ludzie, z którymi Tomcio się stykał nie znali tych radości, więc
patrząc przez pryzmat swoich cierpień nie rozumieli jego zacho-
wania, dlatego wywoływało ono gniew w ich sercach. Stąd też
złośliwie nazywali go „dziwadło”. Często też dokuczali i wyśmie-
wali się z niego, a nawet -znając jego dobre serce- wykorzysty-
wali, lub robili głupie żarty. Tomcio nic sobie z tego nie robił,
gdyż najważniejsza dla niego była miłość do Pana Boga i chęć
niesienia pomocy innym. Co by to było gdyby -zrażony zacho-
waniem złych ludzi- odmówił pomocy komuś naprawdę potrze-
bującemu? Nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Lepiej
więc przeboleć głupie żarty dziesięciu złych ludzi, niż odmówić
jednemu potrzebującemu. Takie zachowanie bardzo podobało
się Panu Bogu, który pozwalał na te wszystkie zdarzenia, po-
nieważ dzięki temu Tomuś w sposób praktyczny pokazywał jak
wielka jest jego miłość. Oczywiście Pan Bóg, korzystając ze
swojej boskiej Mocy często wynagradzał te przykrości i obsypy-
wał Tomcia wieloma łaskami.
W miasteczku była grupa chłopców, która szczególnie mocno
nie lubiła Tomeczka. Uważali go za maminsynka i niedorajdę,
ponieważ zamiast bić się z chłopakami, próbował rozmawiać z
przeciwnikiem, przez co zazwyczaj wracał do domu z podbitym
okiem. Często też robili sobie z niego różnorakie żarty. Właśnie
szykowali się do następnego. Kiedy tylko Tomeczek pojawił się
na drodze prowadzącej do domu, jeden z chłopców wyszedł mu
naprzeciw i zaczął udawać, że płacze. Tomcio zaraz podbiegł
do niego i próbował dowiedzieć się o co chodzi. Ten opowie-
dział mu zmyśloną bajeczkę o tym, jak jego tata poszedł na
Górę Zapomnienia i do tej pory jeszcze nie wrócił. Prosi więc
Tomcia, aby poszedł szukać jego taty, a on biegnie zawiadomić
mamę. Poszedł więc Tomcio na Górę Zapomnienia, choć naj-
chętniej by tam nie szedł.
Góra Zapomnienia posiadała bardzo złą sławę, przekazywa-
ną wśród ludzi z pokolenia na pokolenie. Opowiadano, że kto
przekroczy granice Góry, ten już nigdy z niej nie wraca. Wszel-
kie informacje jakie na jej temat ludzie posiadają pochodzą od
nielicznych osób, które stamtąd po kilku, czy kilkunastu latach
wróciły. To, co powtarza się w tych opowieściach to fakt, że
Górę spowija gęsta mgła i człowiek, który w tę mgłę wejdzie
zapomina o wszystkim: jak się nazywa, gdzie mieszka, znikają
wszystkie jego wspomnienia i uczucia. Żadne myśli nie pojawia-
ją się w głowie takiego człowieka. Stąd też nazwa tej groźnej
góry- Góra Zapomnienia. Człowiek, który przekroczy jej granice,
z braku myślenia nic nie wie. Nie wie skąd przyszedł, nie wie
dokąd idzie, nawet patrząc na drzewa, czy swoją rękę nie wie
co to jest, jak się to nazywa. Zapomina o wszystkim co widział i
czego się do tej pory nauczył. Góra dostawszy pod swoją wła-
dzę takiego człowieka wysysa z niego wszelkie myśli, które
zostają wtopione we mgłę, która tu zawsze spowija drogę i
drzewa. Z każdą nową zdobyczą mgła staje się coraz bardziej
gęsta i nieprzenikniona. Człowiek kroczący w jej mrocznościach
staje się bezwolny i w swoim półśnie idzie bez celu przed sie-
bie, zazwyczaj krążąc dokoła góry. Czasem któryś z tych bez-
wolnych ludzi przypadkiem wyjdzie poza jej granice, wtedy znaj-
dują go, ale nie sposób porozumieć się z nim. Góra razem z
pamięcią wyssała z niego także słowa. Dopiero za jakiś czas,
jak nauczy się znowu mówić i myśleć może wrócić do norma-
lności. Takie właśnie opowieści krążą na temat Góry Zapomnie-
nia, ale nie wszyscy w to wierzą, gdyż już od dawna nikt nie
słyszał, by któryś z mieszkańców zaginął w pobliżu Góry.
Grupka chłopców, która wysłała Tomcia na Górę Zapomnie-
nia nie wierzyła w te opowieści, ale na wszelki wypadek sami
nigdy nie zapuszczali się w jej granice. Już sama mgła, która w
pewnym momencie pojawia się na drodze wzbudza strach, a
przynajmniej uczucie niepewności. W ramach więc żartu posta-
nowili wysłać tam Tomeczka, aby przekonać się, czy w opowie-
ściach na temat Góry jest choćby odrobina prawdy.
Tomeczek bardzo bał się wchodząc w coraz gęstszą mgłę, ale
poczucie obowiązku nie pozwalało mu zawrócić. Nie może
przecież zawieść kogoś potrzebującego pomocy. Gdyby tylko
wiedział, że to wszystko co usłyszał od kolegi jest nieprawdą...
Sam ze swej woli nigdy by tu nie przyszedł. Bez względu na to,
czy opowieści o Górze są prawdziwe czy też nie, nie warto
ryzykować. A jeżeli okaże się, że są prawdziwe? Co wtedy?
Tomcio nie długo myślał. Mgła, która go spowiła sprawiła, że
zaczął tracić myśli. Nie wiedział już po co tutaj przyszedł, skąd
się wziął, ani co ma dalej robić. W bardzo krótkim czasie Góra
opróżniła wnętrze Tomcia ze wszystkich uczuć i myśli. Zaraz też
brak miłości Tomcia zauważył Pan Bóg, który bardzo lubił przyj-
mować jego miłość. Była dla niego jak woń najwspanialszych
kwiatów. Kiedy jej zabrakło bardzo się zdziwił. Z góry, ze swej
niebiańskiej świątyni, spojrzał swym przenikliwym wzrokiem na
ziemię, co to się dzieje z Jego ulubieńcem. Bardzo zdziwił się
widząc idącego bez celu Tomeczka, który zatapiał się w coraz
gęstszą mgłę. Zaraz też poznał przyczynę jego postępowania i
postanowił natychmiast mu pomóc. Ze swego tronu wysłał pro-
mień iskrzącego się światła, który przenikając przez mgłę wska-
zywał Tomeczkowi, w którą stronę ma iść. Oczywiście Tomcio
tego wszystkiego nie wiedział, ale w tej swojej bezmyślności
szedł tam, gdzie prowadziły go nogi, a te, nieświadomie kiero-
wały się w stronę, gdzie na tle mglistej, mlecznej poświaty
iskrzył się z nieba promień światła. Niedługo też Tomcio wysze-
dł z mgły, a dzięki łasce Bożej odzyskał też wszystkie swoje
myśli i uczucia.
Na drodze, przy granicy z Górą stali przestraszeni chłopcy,
którzy go tam wysłali. Z jednej strony cieszyli się, że Tomeczko-
wi nic się nie stało, ale z drugiej -widząc promień światła wypro-
wadzający go z mgły- przeczuwali, że zaraz spotka ich kara.
Pan Bóg odezwał się do Tomcia, aby wyznaczył dla nich karę,
lecz Tomcio odzyskawszy swoją miłość nie chciał nikogo karać.
Wręcz przeciwnie. Poprosił Pana Boga o to, aby pomógł im
zrozumieć, że źle postępują i nauczył ich szacunku i miłości do
innych. Taka prośba bardzo spodobała się Panu Bogu, gdyż
świadczyła o tym, jak mądrym chłopcem był Tomcio. Nie w tym
rzecz bowiem, aby karać innych, ale w tym, aby zrozumieli swo-
je złe zachowanie. W ten sposób najprędzej poznają jak wielką
mocą jest miłość Pana Boga i jak wielką radością jest miłość do
Pana Boga. Kiedy człowiek posiądzie tę miłość, wszystko inne
będzie dla niego mniej ważne. Tak, jak dla Tomcia.
Jeżeli podoba Ci się ta książka, wesprzyj finansowo Autora.
Sam ustal wysokość datku. (patrz szczegóły na końcu książki)
O tym, jak mysz przestraszyła kota
W pewnym starym, opuszczonym domu, gdzie od dawna już
żaden człowiek nie mieszkał, życie nie było całkiem zamarłe.
Rolę gospodarza pełnił kot szaro-bury, który znalazł tu schronie-
nie pewnego, zimowego poranka, a że miejsce było ciche i
przytulne, więc pozostał w nim na dłużej. Szybko jednak zorien-
tował się, że nie jest w domu sam, gdyż zamieszkiwały go już
inne zwierzęta, które -jak i on- znalazły tu bezpieczną przystań.
Jako pierwszą zauważył rodzinę pająków, której sieci poro-
zwieszane były prawie we wszystkich kątach. Pajęczyny były
duże i brudne od kurzu, co w świetle dziennym dodawało nieco
grozy temu miejscu. Na podłodze i ścianach chodziły różne ro-
baki małe i duże, a pod sufitem między pokojami latał synek
państwa wróbelków.
Ostatni lokator domu dawał się słyszeć późną nocą, kiedy
wszyscy smacznie spali. Z początku kot nie zwracał uwagi na
chrobotanie dobiegające zza ściany myśląc, że dobiegają one z
ulicy, ale od kiedy coś chrupnęło blisko jego nosa przestał już
spokojnie sypiać. Ledwo co oczy zamykał a miał wrażenie, że
zaraz jakieś straszydło obetnie mu nos, lub -co gorsza- wąsy,
które dla kota są zawsze wielką dumą. Aby ulżyć swoim nerwo-
m postanowił więc przełamać strach i wyjaśnić zagadkę.
Nie trzeba było długo czekać, aby ujawnić winowajcę całego
zamieszania. Okazała się nim być pani myszka, która obgryza-
jąc stare meble lub ściany bardzo hałasowała. Z uwagi na noc-
ne chrobotanie nie lubił jej i zawsze jak ją widział, to próbował
złapać i wytarmosić za uszy za karę, że nie daje mu spać. W
związku z tym ona także nie darzyła go sympatią i zawsze gdy
spotykali się gdzieś przypadkiem wymieniali się nieuprzejmo-
ściami.
Kiedy kocur zadomowił się już na dobre, stwierdził ze smu-
tkiem, że nikt nie dba o dom, dlatego jest on taki brudny. Czy
naprawdę nikomu to nie przeszkadza? Przecież chyba przyje-
mniej jest mieszkać w czystym domku. Postanowił więc zapro-
sić wszystkich mieszkańców na zebranie, na którym mogliby się
wypowiedzieć. Każdy potraktował sprawę poważnie, poza oczy-
wiście myszką, która nie lubiąc przewodniczącego zebrania nie
wykazywała ochoty na współpracę.
- Na samym początku- zaczął swoją przemowę kot- chciałby-
m wszystkich bardzo serdecznie przywitać i podziękować za
przybycie.
- Ach, dziękujemy, dziękujemy- odezwały się głosy zebranych
domowników.
- Jedynie, oczywiście pani myszka, jak zwykle musi postępo-
wać inaczej- zaczął krytykować przewodniczący.
- Wcale nie- odezwał się cichy głosik z małej dziurki w ścia-
nie.
- Przechodząc jednak do rzeczy- kontynuował kot- chciałbym
złożyć wniosek o posprzątanie domu, oraz o dbanie o porząde-
k- wszyscy spoglądając na siebie przytakiwali głowami.- Prze-
cież milej nam będzie- mówił dalej- mieszkać w czystych warun-
kach, nieprawdaż?
- Oczywiście.
- Jak najbardziej- rozległy się głosy zebranych.
- Ale my nie mamy rąk- zaczęli państwo wróbelkowie.- A poza
tym my latamy tylko w górze. W ogóle nie używamy podłogi.
- Na początek- odezwał się kot- proszę robić kupki na dwo-
rze, bo pod waszym gniazdem pełno jest waszych cuchnących
odchodów.
- A także i w innych miejscach na podłodze- wtrącił któryś z
większych robaków.
- Na ścianach też- uzupełnił wypowiedź przedmówcy pan pa-
jąk.
- Właśnie- przytaknął kot.- A poza tym możecie pomóc nam
sprzątać w tych miejscach, które są wysoko lub do których cięż-
ko się dostać.
- Bardzo chętnie pomożemy- odezwała się pani wróbelkowa.
- Druga sprawa- zwrócił się kot do państwa pająków- to paję-
czyny.- Pająki spojrzały na siebie ze zdziwieniem.- Najwyższy
czas wymienić je na nowe.
- A poza tym- przerwała pani wróbelkowa- można by powiesić
firanki w oknach.
- Ale jak?- zaniepokoiły się robaczki.
- To bardzo proste- odezwała się pani wróbelkowa.- Państwo
pająkowie mogliby utkać je ze swojej pajęczej nici.
- Oczywiście, możemy- zgodziły się pająki.- Wymienimy też
nasze pajęczyny, skoro nie podobają się te stare.
- Bardzo dobrze- ucieszył się kot.- Nie ma jak dobra współ-
praca.
Ponieważ była pełna zgoda wśród mieszkańców domu, więc
rozmowy długo nie trwały. Szybko ustalono zakres prac i przy-
dział, co każdy ma do zrobienia. Od razu też przystąpiono do
pierwszych prac porządkowych. W nocy, jak zwykle, dało się
słyszeć znajome chrobotanie. Kot nie wytrzymał nerwowo i zer-
wał się, aby natychmiast okrzyczeć panią myszkę za zakłócanie
ciszy nocnej. Przecież wszyscy -po całym dniu ciężkiej pracy
związanej ze sprzątaniem domu potrzebują spokojnego snu i
odpoczynku. Skoro nie chciała pomóc, to przynajmniej niech
uszanuje wysiłek innych. Kot szukając hałasującej myszki roz-
myślał wiele złych rzeczy na jej temat, ale jak zobaczył w kuchni
rękawiczkę myjącą podłogę zamarł z przerażenia.
- To nawet duchy włączyły się do sprzątania?- pomyślał prze-
rażony.
Nie doczekał się jednak odpowiedzi, gdyż jak tylko rękawi-
czka zaczęła zmierzać w jego stronę uciekł ile sił w nogach.
Chowając się za szafę nie śmiał nawet jęknąć, aby nie zdradzić
swojej kryjówki.
W tym samym czasie, w kuchni rękawiczka zatrzymała się, a
z jej środka wyszła zdziwiona myszka:
- Gdzie on jest?- rozglądając się za kotem powiedziała do
siebie.- Niech zobaczy jak ładnie posprzątałam kuchnię.
Poszła więc szukać kota wielokrotnie go nawołując, ale każdy
szmer, czy odgłos wywoływał w nim jeszcze większy strach,
przez co tym mocniej zatykał sobie łapami uszy. Kiedy w końcu
znalazła go i potrząsnęła za łapę, ten ze strachu wrzasnął na
cały głos i uciekł, gdzie pieprz rośnie.
Przez wiele dni nikt go nie widział. W końcu wrócił, ale już
nigdy w nocy nie chodził po domu, a chrobotanie myszy prze-
stało mu przeszkadzać. Wręcz przeciwnie: czuł się pewniej wie-
dząc, że ktoś obok jest i nie śpi. Gdyby pojawił się jakiś duch, to
na pewno ona pierwsza by krzyknęła. Tak więc, chociaż nadal
ze sobą nie rozmawiali, to jednak zawsze przed snem życzył jej
w myślach miłej nocy, a gdy jej chrobotanie budziło go, tylko się
uśmiechał pod nosem i zaraz znowu zasypiał. Nie rozmawiając
z myszką, nigdy więc nie dowiedział się kim tak naprawdę był
duch w rękawiczce i do końca swoich dni wierzył, że widział w
kuchni ducha.
O tym, jak Piotruś poszedł szukać swego szczęścia
Przy niewielkim gaju, w małej chatce na górce, mieszkał z
rodzicami chłopczyk o imieniu Piotruś. Miał starszego brata i
siostrę, która była od niego nieco młodsza. Chociaż niczego mu
nie brakowało, czuł się on bardzo nieszczęśliwy. Rodzice przez
prawie cały dzień pracowali, starszy brat, który pod ich nieobe-
cność zajmował się młodszym rodzeństwem, często krzyczał i
rozkazywał, nie słuchając w ogóle tego, co mają do powiedze-
nia. Nie było wiele czasu na zabawę, ponieważ brat uczył ich
różnych przydatnych według niego rzeczy, zajmując w ten spo-
sób prawie cały wolny czas. Nuda i zniechęcenie coraz bardziej
ogarniały chłopca.
Pewnego dnia postanowił udać się w nieznane, aby poszu-
kać swego szczęścia. Bardzo był ciekawy jak takie szczęście
wygląda i jak czuje się człowiek, gdy takie szczęście posiada.
Wyruszył więc do pobliskiego gaju w nadziei, że będzie potrafił
rozpoznać swoje szczęście. Na wszelki wypadek postanowił
każdego kogo napotka pytać, czy nie jest on czasem jego
szczęściem. Gaj w pobliżu którego Piotruś mieszkał kojarzył mu
się z czymś bezpiecznym i dobrym, ponieważ zawsze dobiegały
z niego miłe i przyjemne dla ucha odgłosy ptaków i innych zwie-
rząt. Nigdy jednak wcześniej sam po lesie nie chodził, zawsze
tylko w towarzystwie starszego brata lub rodziców. Póki co wę-
drówka nie była dla niego straszna, ponieważ szedł leśnym
traktem, który dobrze znał. Zawsze tędy chodził z rodziną na
jagody i poziomki.
W pewnym momencie wśród krzaków powstał wielki harmi-
der a zaraz po nim przeleciał przez drogę zajączek krzycząc do
niego: << Uciekaj! >>, jednak Piotruś za bardzo nie zrozumiał o
co mu chodziło, ale jak spośród krzaków zobaczył wybiegające
ostre kły wilka to w mig pojął o co zajączkowi chodziło. - "A...,
uciekaj..."- odparł sam do siebie chłopiec, ale nagle zdjęty stra-
chem wykrzyknął: "Uciekać!" i nie oglądając się za siebie wsko-
czył w zarośla w miejscu, gdzie zniknął zajączek. "Uciekać!
Uciekać!" wykrzykiwał co chwila uciekający Piotruś dopóki nie
przyszło mu do głowy obejrzeć się i sprawdzić czy wilk jeszcze
go goni. Ale jak tylko obejrzał się, ujrzał przed swoim nosem
paszczę wilka. W tym momencie jego noga zawadziła o wysta-
jący z ziemi konar i Piotruś przewrócił się wpadając do pobli-
skiego dołu. Wilk zatrzymał się i zaczął węszyć w pobliskich
zaroślach. Nie mogąc złapać śladu dał za wygraną i po chwili
odszedł.
- Ale mieliśmy szczęście- zajączek, który schował się w tym
samym dole odetchnął z ulgą.
- Szczęście?- zaciekawił się Piotruś.-Znasz swoje szczęście?
- Oczywiście. To moje szczęście, że udało mi się schować
przed wilkiem. Inaczej by mnie złapał i zjadł. Ciebie zresztą też-
dodał po chwili.
- I to jest twoje szczęście?- próbował zrozumieć chłopiec.
- Tak. I to największe- odrzekł zajączek.- Ciężko ci to zrozu-
mieć, bo wy, ludzie macie swoje bezpieczne, murowane domki i
sklepy, w których kupujecie coś do jedzenia, ale tutaj, w lesie
mój domek nie ma ścian ani drzwi, które by mnie chroniły. Co-
dziennie też muszę szukać czegoś do jedzenia po lesie naraża-
jąc się na to, że mnie wilk lub myśliwy wypatrzy i złapie. Dlate-
go, kiedy uda mi się uratować życie to jest to moje największe
szczęście.
W tym momencie Piotruś pomyślał sobie, że on nigdy wcze-
śniej nie uciekał co sił w nogach przed niebezpieczeństwem. W
swojej okolicy czuł się zawsze bardzo bezpiecznie. Postanowił
jednak nie tracić więcej czasu na rozmowę z zajączkiem tylko
ruszyć w dalszą drogę. Teraz jednak nie szedł już tak pewnym
krokiem co wcześniej, ani też drzewa i zarośla nie wyglądały dla
niego już tak przyjaźnie. Wręcz przeciwnie: Szedł ostrożnie i po
cichu tak, aby nikt go nie słyszał, dokładnie przyglądając się
krzakom, czy gdzieś pomiędzy liśćmi nie widać iskrzących się w
słońcu zębów wilka. Ledwo poczuł pod nogami, że coś chru-
pnęło a już cichy lament podniósł się przy ziemi:
- Mój piękny domek! Zburzył mój piękny domek!
Piotruś spojrzał w dół, a jego oczom ukazał się straszny wi-
dok. Obok rozgniecionego jego stopą domku stali państwo Żu-
czkowie z dziećmi i podnosząc ręce do góry coś do niego krzy-
czeli. Przykucnął więc, aby lepiej zrozumieć co mówią, ale jak
usłyszał, że czynią mu wielkie wyrzuty z powodu całego zajścia,
zaczął bardzo wszystkich przepraszać, że to przez nieuwagę,
że ze strachu przed wilkiem nie patrzył pod nogi, ale przecież
nic takiego się nie stało. Ile to jest zbudować taki domek. Chwila
moment.
Wcale nie chwila moment- zaczął narzekać pan Żuczek.-
Trzy dni go budowałem, a zaraz przecież noc nastanie, gdzie
się teraz podziejemy?
- Całe szczęście, że naszym dzieciom nic się nie stało- po-
wiedziała pani Żuczkowa przytulając maleństwa do siebie.
- Ale... Ja pomogę- chłopiec próbował załagodzić sytuację.-
Zaraz zbudujemy domek- i zaczął w palcach ugniatać suchą
glinę, pozostałość dawnego domku.
- Ale to tak się nie robi- pan Żuczek skrytykował metodę bu-
dowy chłopca.- Najpierw trzeba zmieszać ze śliną. Inaczej nie
będzie się trzymać i przy wietrze wszystko się rozsypie. A gdzie
komin, a gdzie okna?- właściciel zburzonego domku wytykał
błędy.
- Wszystko będzie- uspokajał chłopiec.- Nie wszystko naraz.
Chyba z godzinę budował Piotruś nowy domek, spełniając
wszystkie uwagi pana Żuczka. Nim się spostrzegli już wieczór
nastał. Szara poświata zaczęła opadać coraz niżej.
- A przepraszam bardzo- odezwał się pan Żuczek, zwracając
się do chłopca.- A ty gdzie masz swój domek?
- Ja? - zaczął się zastanawiać.- Ja nie wiem.
- To gdzie będziesz spał?- zaniepokoił się pan Żuczek.
- Nasz domek jest dla ciebie za mały- odezwała się pani Żu-
czkowa.- Musisz sobie zaraz wybudować jakiś tymczasowy
domek, na tę noc, abyś w nocy nie zmarzł i żeby nic ci się nie
stało.
- Dobrze- odezwał się smutno Piotruś.- Ale jak? Nigdy nie
budowałem dla siebie domku.
- Na całe szczęście mój mąż jest dobrym budowniczym- ode-
zwała się pani Żuczkowa.
- To nie jest trudne -potwierdził mąż. Wystarczy trochę gałęzi
i liści. Zaraz go zbudujemy.
Rzeczywiście, po kliku chwilach z gałęzi postawionych obok
siebie powstał niewielki szałas, w którym bez problemu zmieścił
się chłopiec. Z liści powstało legowisko i pokrycie ścian, aby
między szparami nie hulał wiatr.
- Szczęście w nieszczęściu, że jesteśmy cali i mamy gdzie
mieszkać- odezwała się pani Żuczkowa.- Inaczej było by nie
wesoło.
- Co to za szczęście- pomyślał sobie Piotruś- kiedy zimno mi
tu jest, jakieś robaki po ścianie chodzą, a w każdej chwili może
napaść mnie wilk. Co to takie ściany z gałązek. Silniej popchać
to się rozlecą. A poza tym głodny jestem. Jak dobrze było mi w
domu. Miałem co jeść, było ciepło i bezpiecznie... Rodzice, a
nawet starszy brat opiekowali się mną i wiedzieli co robić w
różnych sytuacjach. Teraz rozumiem, dlaczego mówili mi, abym
ich słuchał. Jutro zawrócę do domu, nie ma co. Aby tylko prze-
żyć tę chłodną noc. Strasznie zimno się zrobiło. W domu palił
się w kominku ogień, a tu? Żeby był tu jakiś kominek...
Tak rozmyślając Piotrusiowi przychodziły na myśl różne wspo-
mnienia z domu rodzinnego, zabaw z rodzeństwem i nauki star-
szego brata. Zaraz skoczył na równe nogi, aż się szałas zatrzą-
sł.
- Szybko, póki jeszcze coś widać!- krzyknął do siebie.- Trzeba
zebrać kilka kamieni, suchych gałązek i krzemieni. Będzie ogni-
sko jak się patrzy, przecież tego brat uczył mnie kiedyś. Naj-
pierw kamienie trzeba ułożyć w okrąg -mówił do siebie cały
podekscytowany-, aby ogień nie rozprzestrzenił się na las, po-
tem ułożyć kilka suchych chwastów, a gdy ogień je rozpali po-
dokładać gałązki. Jedna trudność zawsze bywa- zmartwił się na
chwilę-, aby tak pocierać o siebie dwa krzemienie, aby wykrze-
sać z nich iskrę. To jest trudność największa, raz na dziesięć
razy się uda, ale w końcu, przy odrobinie cierpliwości ogień na
pewno się rozpali.
Tak też po wielu próbach ogień w szałasie pojawił się. Zrobiło
się jasno i ciepło. Noc spędzana w lesie nie wydawała się już
być taka straszna.Zaraz też zaprosił do siebie rodzinę Żuczków,
która wybiegła ze swego domku w wielkim popłochu myśląc, że
domek znowu się wali.
- Bardzo państwa przepraszam- przestraszył się Piotruś.- Nie
pomyślałem, że od mojego pukania zatrzęsie się wasz domek.
Mam nadzieję, że nic nie uszkodziłem.
- Chyba nie- odezwał się pan Żuczek ocierając pot z czoła.-
Ale co się strachu najedliśmy to szkoda gadać.
- Przepraszam państwa jeszcze raz- zaczął niepewnie chło-
piec.- Rozpaliłem ognisko i pomyślałem sobie, że może chcieli-
by państwo trochę się ogrzać?
- Dziękujemy za zaproszenie- rzekł pan Żuczek.- Co prawda
my, jako owady nie lubimy otwartego ognia, a i w naszym dom-
ku mamy dosyć ciepło, jednak chętnie skorzystamy z zaprosze-
nia.
- To wielki dar umieć rozniecić ogień i nad nim zapanować-
odezwała się pani Żuczkowa siadając z dziećmi daleko od
ognia.- My, zwierzęta nie mamy takiej umiejętności. Kiedy pali
się las możemy tylko uciekać. Jedynie ludzie lub deszcz potra-
fią ugasić ogień.
- To nic wielkiego- uśmiechnął się Piotruś.- Trzeba mieć tylko
sprawne ręce.
- My takich rąk, ani tyle siły co ludzie nie mamy- zamyśliła się
pani Żuczkowa.
- Ogień to wielki dar- zaczął pan Żuczek-, ale i niebezpiecze-
ństwo, kiedy wymknie się spod kontroli. Całe szczęście, że
jesteś tu z nami.
- Nie bójcie się- zaczął uspokajać Piotruś.- Nic wam nie grozi.
Możecie spokojnie spać.
- Tak- potwierdziła pani Żuczkowa, spoglądając na swoje
maleństwa.- Już czas pójść spać.
Zaraz też ukołysała dzieci do snu, a sama przytulając je do
siebie położyła się obok. Jedynie mąż nie wykazywał ochoty na
sen.
- A pan się nie kładzie?- zaczął rozmowę Piotruś.
- Nie. Muszę pilnować ognia- odpowiedział pan Żuczek.-
Ogień potrafi być bardzo niebezpieczny. Muszę chronić swoją
rodzinę. Jakby się rozprzestrzenił to nie zdążymy uciec.
- Ale te kamienie- tu Piotruś wskazał na palenisko- właśnie po
to tutaj są, aby nic się nie stało.
- Nie szkodzi. Moja rodzina to największy skarb, jaki posia-
dam. Muszę go chronić.
- Mają szczęście, że mają takiego tatę- zamyślił się głośno
chłopiec.
- Nie- przerwał pan Żuczek- To ja mam szczęście. Dzięki nim
jestem szczęśliwy, kocham ich, a jak mogę coś dla nich zrobić
wtedy jestem najszczęśliwszy na świecie.
- Więc to jest pana szczęście?- próbował zrozumieć Piotruś.
- Tak, i to wielkie- potwierdził rozmówca.- Ty też na pewno
jesteś szczęściem swoich rodziców.
- Chyba tak- zanurzył się we wspomnieniach chłopiec.- Pa-
miętam jak byłem kiedyś chory i mama nie poszła do pracy,
tylko została ze mną w domu, aby się mną opiekować. Byłem
wtedy taki szczęśliwy, gdy była ze mną...
-Sam widzisz. Rodzice zawsze bardzo kochają swoje dzieci.
Śpij już- zachęcił chłopca pan Żuczek.- Ja popilnuję ognia.
Nazajutrz, kiedy Piotruś wstał ze swego leśnego posłania,
rodziny Żuczków nie było już w szałasie.
- Może poszli do siebie- pomyślał.- Albo poszli na śniadanie...
Ja też bym coś zjadł- powiedział na głos i zasmucił się.
- Przepraszam, że się ośmielam- tuż obok głowy malca zawi-
sł na swej pajęczej nici pająk.- Mogę cię poczęstować. Właśnie
nad ranem miałem szczęście i w moją sieć wpadła duża mucha.
Starczy na śniadanie dla nas dwojga.
- Nie, dziękuję. Muchy mi nie smakują- zamyślił się, ale po
chwili zwrócił się z pytaniem do pająka: - Dla pana to jest szczę-
ście złapać muchę?
- I to wielkie- potwierdził pająk.- Taką dużą muchę... Dzięki
niej będę miał jedzenia na kilka dni. Nie muszę martwić się co
będę jadł. To dla mnie duża radość...
- Tam, w domu mama pewnie teraz szykuje śniadanie- po-
wiedział cicho do siebie Piotruś.
- Co tam szemrzesz?- zainteresował się pająk.
- Nic, nic- wziął się w garść chłopiec.- Muszę wracać do do-
mu. Do widzenia- rzekł na pożegnanie.- I dziękuję za zaprosze-
nie na śniadanie!- krzyknął szybko oddalając się między drze-
wami.
- Do widzenia, do widzenia- rzekł do siebie pająk i spojrzaw-
szy na uwięzioną muchę uśmiechnął się szeroko.
Po przebyciu kilkunastu metrów Piotruś stwierdził, że tak da-
lej na ślepo iść nie może. Przecież w domu brat musiał opowia-
dać co zrobić na wypadek gdyby się ktoś zgubił. Tylko co on
mówił... Idąc tak w zamyśleniu nie spostrzegł nawet, że głos,
który się do niego odezwał należał do wilka:
- Dzień dobry chłopczyku- oczom Piotrusia ukazał się wilk le-
żący na dużym kamieniu.- Dokąd idziesz?
- Aaa!- krzyknął malec, ale widząc, że wilk nie zamierza ru-
szać się z miejsca, odpowiedział wymijająco.- Idę tam- wskazał
palcem przed siebie.
- Właśnie zjadłem śniadanie- wilk poklepał się po brzuchu z
miną wyraźnie zadowoloną.
- Ale chyba nie zajączka?!- zaniepokoił się mocno chłopiec.
- Zajączka? Nie... Wczoraj mi uciekł, ale kiedyś go złapię, jak
się szczęście od niego odwróci. Na samą myśl ślinka mi już
leci- wilk oblizał się dwa razy.
- Muszę już iść- nie wdając się w rozmowę, pożegnał Piotruś
wilka.- Do widzenia.
- Do widzenia- odpowiedział leniwie wilk.
- Ale miałem szczęście...- powiedział do siebie chłopiec.-
Mało brakowało. No tak- pomyślał sobie po chwili.- To jest moje
szczęście. A największe szczęście jest w moim domu. Tam nie
ma wilków, ani pająków, które częstują muchami, są tylko rodzi-
ce i rodzeństwo, którzy mnie kochają. Pewnie martwią się teraz
o mnie.
Postanowił więc nie zwlekać, tylko odnaleźć jak najszybciej
dom. Pierwsza rada brata, jaka mu się przypomniała mówiła o
tym, że należy odnaleźć jakąkolwiek, nawet najmniejszą, najwę-
ższą ścieżkę, lub jakiekolwiek oznakowania na drzewach, które
co kilka metrów powtarzają się. Oznaczają one, że tędy biegnie
jakaś oznakowana trasa turystyczna, która -idąc nią- musi prę-
dzej, czy później dokądś zaprowadzić. To samo ze ścieżkami:
Skoro tędy chodzą ludzie, to ścieżka ta musi dokądś zmierzać.
Kolejna rada, jaka mu się przypomniała brzmiała następująco:
„ Zawsze z węższej ścieżki przechodź na szerszą ścieżkę i da-
lej idź tą szerszą. Szersza ścieżka, droga, czy leśny trakt w
końcu doprowadzą cię do miasta lub ulicy, gdzie jeżdżą samo-
chody. Tam możesz spotkać ludzi”.
Piotruś miał taką ścieżkę przed sobą, ale teraz powstał pro-
blem, w którą stronę iść? Na szczęście przypomniała mu się
następna rada: „Jeżeli masz do wyboru iść w górę, lub w dół,
idź w dół. Zazwyczaj miasta położone są w dole, bo tamtędy
płyną rzeki, które przez te miasta przepływają”. Piotruś rozejrzał
się po okolicy: „ Ale tu jest płasko!”- zaniepokoił się na moment,
ale korzystając z kolejnej mądrej rady starszego brata przyku-
cnął, spojrzał w jedną stronę, spojrzał w drugą i już się uspokoił:
„A nie... Minimalnie tutaj teren się obniża...”
Nie tracąc więc czasu ruszył szybkim krokiem w stronę, która
wydała mu się opadającą. Głód, który mu dokuczał mobilizował
go do coraz większego wysiłku. Nie upłynęło kilka minut, gdy do
uszu Piotrusia doleciały jakieś nawoływania. Najpierw były one
ledwo słyszalne, ale im bardziej posuwał się do przodu, tym
głosy stawały się głośniejsze i wyraźniejsze. W nawoływaniach
usłyszał swoje imię.
- Hop! Hop!- zaczął krzyczeć uradowany.- Tutaj jestem!
- Hop! Hop! A my tutaj!- rozległy się głosy z naprzeciwka.
Zaraz też ujrzał w oddali rodziców biegnących w jego stronę.
Zaczął więc biec tak szybko na ile siły mu jeszcze pozwalały.
- Dobrze, że nic ci się nie stało!- wykrzyknęła mama łapiąc
Piotrusia w swoje ramiona.- Jestem taka szczęśliwa!
- Nie. To ja jestem szczęśliwy- odrzekł po cichu Piotruś wtu-
lając się z całych sił w ramiona płaczącej ze szczęścia mamy.
W końcu znalazł to, czego szukał, swoje szczęście. A najle-
psze jest to, że w ogóle nie musiał ruszać się na poszukiwania
z domu.
Jeżeli podoba Ci się ta książka, wesprzyj finansowo Autora.
Sam ustal wysokość datku. (patrz szczegóły na końcu książki)
O tym, jak wyjaśniła się pewna zagadka
Była to szkoła jakich wiele, choć było jednak coś co wyróżni-
ało ją od innych szkół. Bez względu na porę dnia, czy porę roku
zawsze pachniała w środku świeżymi kwiatami.Nie był to jednak
zapach kwiatów z doniczek stających na oknach, ponieważ
kwiaty te zupełnie inaczej pachniały, tak w dzień, jak i w nocy.
Powstały nawet międzyklasowe komisje i straże, które niezbicie
wykazały, że wyżej wymienione nie są sprawcami tego, unoszą-
cego się w powietrzu eliksiru świeżości. Zapach ten był bowiem
mieszaniną najdelikatniejszej woni, wśród której można było
wyróżnić i zapach konwalii, i maciejki, i tulipanów, czy chociaż-
by róż. Nikt nie wiedział skąd ten zapach pochodził, ani czemu
był on zawsze taki wyraźny, chociaż wielokrotnie już wietrzono
bardzo dokładnie całą szkołę. Wielu próbowało wyjaśnić tę za-
gadkę, ale udało się to tylko jednemu.
Piotrek nie był ani najlepszym uczniem, ani najbardziej roz-
garniętym. To, co wyróżniało go od innych to fakt, że nad wszy-
stkim zastanawiał się bardzo poważnie. Zazwyczaj więcej miał
z tego kłopotów niż pożytku, no bo zamiast na przykład wracać
ze szkoły do domu, stał pół godziny i zastanawiał się, którą
stroną chodnika będzie mu przyjemniej iść. Jednak ta jego ce-
cha pozwoliła mu znaleźć wyjaśnienie zagadki, chociaż z po-
czątku sam o tym nawet nie wiedział.
Zaczęło się od pewnego spostrzeżenia:
- O, jak ty dzisiaj ładnie pachniesz- zwrócił się do swojej ko-
leżanki z drugiej klasy- Jakby zapach konwalii...
- Naprawdę?- odrzekła speszona trochę Monika- To dziwne,
bo nigdy nie używam perfum.
- Ale ja wyraźnie czuję- Piotrek obwąchał koleżankę bardzo
dokładnie.
- No to, na razie. Cześć.- Monika patrząc nieco podejrzliwie
na Piotrka szybko zaczęła się oddalać.
- To dziwne...- popadł w swoje zwyczajne zastanowienie Pio-
trek. Z tego stanu wyrwało go mocne klepnięcie kolegi:
- Nie uwierzysz co się stało!- zaczął rozmowę Tomek.
- No- przytaknął jeszcze nie całkiem ocucony Piotrek.
- Dostałem dzisiaj szóstkę!
- Tak wiem...- ciągnął jak w transie Piotrek- pachniesz konwa-
lią...- Teraz dopiero dotarły do niego słowa kolegi: -Ty?! Szós-
tkę?!- nie mógł uwierzyć w to niezwykłe jak dla kolegi wydarze-
nie
- Z czego?!
- Z plastyki, za rysunek, który mi brat zrobił. Czemu powie-
działeś, że pachnę konwalią, skoro nie pachnę- tu zaczął wą-
chać się pod pachami.
- No właśnie... - zdziwił się Piotrek i zapadł znowu w swoje
zadumanie.
Tomek nie czekając na Piotrka odszedł w stronę boiska, po
drodze uważnie się obwąchując. W tym czasie w umyśle Pio-
trka trwała wytężona praca, efektem której był głośny okrzyk:
"Wiem!".
Zaczął szybko sporządzać notatki, obwąchiwać i wypytywać
szkolnych kolegów i koleżanki:
- Jaką dzisiaj ocenę dostałeś?
- Czy zawsze tak pachniesz?
- Kto jest w twojej klasie najlepszym uczniem?
Pytania były zawsze te same, a uzyskane wyniki wpisywał
do odpowiednich rubryk. Jakie było jego zdziwienie, gdy zau-
ważył pewną prawidłowość. Mianowicie: ci, którzy w danym
dniu otrzymali szóstkę pachnęli konwalią, ci, co dostali piątkę-
maciejką, czwórkę- różą, a ci, co dostali trójkę- zapachem tuli-
panów. Jedynie ci, którym się nie poszczęściło i dostali dwóję
lub jedynkę- niczym nie pachnieli. Aby potwierdzić swoje odkry-
cie przeprowadził próbę z nieznanym uczniem, który pachniał
wyraźnie różą:
- Wiem co dostałeś!- zagrodził drogę nieznajomemu- Czwórę!
Jako, że Piotrek znany był ze swojego dziwnego zachowania
uczeń tylko potwierdził i szybko uciekł. Wieść o niezwykłym
odkryciu Piotrka rozchodziła się po szkole lotem błyskawicy, aż
w końcu dotarła do dyrektora szkoły, który mianował Piotrka
"pierwszym szkolnym detektywem". Otrzymał też zaraz nowe
zadanie: Wiadomo bowiem już skąd ten zapach pochodzi, ale
nadal nie wiadomo było DLACZEGO? Piotrek znowu popadł w
swoją zadumę...
Więcej darmowych e-booków znajdziesz na stronie
Zapraszam także na moje blogi:
www.wiedza-jest-super.blogspot.com/
Blog tematyczny o szeroko rozumianej wiedzy: wiedzy zarówno praktycznej, doświadczalnej,
naukowej, jak i wiedzy duchowej, religijnej i metafizycznej.
www.jakzmnienicswojezycie.blox.pl/
Blog poświęcony rozwojowi osobistemu, duchowemu i religijnemu.
Szanowny Czytelniku,
Niniejsza publikacja elektroniczna jest darmowa, niemniej jednak,
gdybyś zechciał wesprzeć finansowo autora, proszę o przelew
w dowolnej wysokości (wg uznania) na konto:
Robert Trafny
nr konta: 72 1140 2004 0000 3702 6043 7322
W tytule przelewu proszę wpisać "datek" lub "darowizna".
Zgodnie z ideą Uwolnionej Książki sam decydujesz w jakiej wysokości
złożysz datek. Może to być nawet 1 zł, to od Ciebie zależy, od tego, jak
bardzo podobała Ci się książka, oraz od Twojej hojności.
Pamiętaj, że Autor poświęca swój czas, a niejednokrotnie także pewne
koszta na przygotowanie książki. Kiedy otrzyma od Ciebie datek,
będzie mu miło, że ktoś docenił jego starania, a i przecież "szczodrego
dawcę wspiera Pan Bóg swoją hojnością".
(Prawo Dawania)
Za wszelkie datki serdecznie dziękuję. Bóg zapłać!
Autor
LICENCJA:
Niniejszy e-book jest całkowicie darmowy do niekomercyjnego użytku.
Możesz go w niezmienionej postaci pobrać na swój komputer, stronę
internetową, bloga, a także nieodpłatnie rozprowadzać dalej.
e-mail kontaktowy: robert-trafny@wp.pl