v 05 31







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.31)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –








31. W
LEBONIE. PRZYPOWIEŚĆ O
TYCH, KTÓRYM ŹLE DORADZONO

Napisane 28
lutego 1947. A, 10046-10056

 
Wejdą
wkrótce do Lebony.
Miasto nie wydaje mi się ani znaczące, ani
piękne, ale za to jest bardzo uczęszczane,
bo już ruszyły karawany, zdążające na
Paschę do Jerozolimy. Przybywają z Galilei i z Iturei, z Gaulanicji, z
Trachonicji, z Auranicji i z Dekapolu. Wydaje się,
że Lebona jest na drodze karawan lub raczej,
że krzyżują się tu drogi dla karawan, prowadzące
z wymienionych regionów, znad Morza Śródziemnego
i od górzystych okolic na wschodzie Palestyny,
a także od północy. Wszyscy gromadzą się
w tym miejscu na głównej drodze, prowadzącej
do Jerozolimy. To upodobanie ludzi do podróżowania
tą drogą wynika być może z faktu, że
strzegą jej Rzymianie. Ludzie czują się
więc bardziej chronieni przed niebezpieczeństwem niemiłych spotkań ze
złodziejami.
Tak myślę. Możliwe jednak, że to
upodobanie ma inne przyczyny, związane z
jakimiś wspomnieniami historycznymi lub religijnymi. Nie wiem.
Karawany
właśnie ruszają w drogę. Sprzyja temu
pora dnia. Według słońca oceniłabym,
że jest mniej więcej ósma rano. Słychać
wielki zgiełk głosów, krzyków, ryków osłów,
dzwonków, kół.
Niewiasty wołają dzieci, mężczyźni popędzają
zwierzęta, sprzedawcy zachwalają swe
towary. Słychać targowanie się sprzedawców
samarytańskich i tych... mniej hebrajskich, czyli tych z Dekapolu i
innych regionów, mniej nieprzejednanych, gdyż są
w nich pomieszane elementy pogańskie. Pogardliwe odmowy,
aż po zniewagi, kiedy jakiś pechowy
sprzedawca z Samarii podchodzi, aby ofiarować
swe towary kilku obrońcom judaizmu.
Zachowują się tak, jakby podszedł do nich
diabeł we własnej osobie, tak głośno wykrzykują swe przekleństwa.
Wywołuje to żywe reakcje urażonych Samarytan.
I wynikłaby z tego jakaś bójka, gdyby nie
było żołnierzy rzymskich, pełniących pożyteczną
straż.
Jezus
idzie naprzód pośród tego zamieszania.
Wokół Niego – apostołowie,
z tyłu – uczennice, a za nimi – grupa z Efraim,
powiększona o wielu mieszkańców Szilo.
Szept
poprzedza Nauczyciela. Rozchodzi
się
od tych, którzy Go widzą, do tych, którzy
są dalej i jeszcze Go nie zauważyli.
Szemranie mocniejsze rozlega się za Nim.
Wielu rezygnuje z wyruszenia w drogę, chcą
bowiem zobaczyć, co się będzie działo.
Pytają:
«Jak to? On
się coraz bardziej
oddala od Judei? Co? Teraz naucza w Samarii?»
Jakiś
śpiewny głos Galilejczyka wyjaśnia:
«Święci Go
odrzucili.
Idzie więc do tych, którzy nie są święci.
I uświęci ich dla zawstydzenia Judejczyków.»
Odpowiedź
bardziej cierpka niż kwaśny jad:
«Znalazł Swe
gniazdo i tych,
którzy słuchają Jego demonicznego słowa.»
Inny
głos: «Milczcie,
mordercy Sprawiedliwego!
To prześladowanie naznaczy was na wieki najbardziej odrażającym
imieniem.
Jesteście po trzykroć bardziej zepsuci niż my z Dekapolu.»
Inny
starczy głos, ostry
woła: «Tak
sprawiedliwego, że ucieka
ze Świątyni przed Świętem nad Świętami. Cha! Cha! Cha!»
Ktoś z
Efraim, zaczerwieniony od gniewu mówi:
«To nie jest
prawda. Kłamiesz,
stary wężu! Idzie odbyć Swą Paschę.»
Jakiś
uczony w Piśmie,
odzywa się pogardliwie: «Drogą do Garizim.»
«Nie, na
Moria. Przychodzi nas
pobłogosławić, bo On potrafi kochać,
a potem idzie ku waszej nienawiści, przeklęci!»
«Milcz,
Samarytaninie!»
«To ty milcz,
demonie!»
«Kto wzbudza
zamieszki, pójdzie
na galerę: to rozkaz Poncjusza Piłata.
Pamiętajcie o tym i rozproszcie się» – poleca oficer rzymski,
nakazując rozstawić się swemu oddziałowi,
aby oddzielić już gotowych do bójki w jednej z tych tak licznych kłótni
narodowych i religijnych, zawsze łatwych do
wzbudzenia w Palestynie z czasów Chrystusa.
Ludzie
rozpraszają się,
ale już nikt nie odchodzi. Odprowadzają osły
do stajni lub idą z nimi do miejsca, gdzie
poszedł Jezus. Niewiasty i dzieci schodzą
z siodeł i podążają za mężami lub ojcami.
Niektóre zostają w rozmawiających ze sobą grupach,
jeśli kaprys mężowski lub ojcowski zakazuje im iść, „aby
nie słyszały mówiącego demona.” Ale mężowie
zaprzyjaźnieni, przyjaciele, nieprzyjaciele lub
po prostu ciekawscy podążają tam, dokąd
poszedł Jezus. A podążając za Nim jedni
spoglądają na siebie krzywo, inni podnoszą
się na duchu tą niespodziewaną radością, a jeszcze inni –
stawiają pytania. Ich zachowanie zależy od
tego, czy idą obok siebie
przyjaciele i nieprzyjaciele, sami przyjaciele, czy
też ciekawscy.
Jezus
zatrzymał się na placu,
blisko zawsze obecnego w takim miejscu źródła.
Pada na nie cień drzewa. Stoi tam przy wilgotnym murze zbiornika,
jakby osłoniętego małym krużgankiem, otwartym tylko z jednej strony.
To bardziej studnia niż źródło.
Przypomina studnię z En Rogel.
Właśnie
rozmawia z jakąś niewiastą,
która Mu pokazuje małego chłopczyka, trzymanego w ramionach.
Widzę, że Jezus zgadza się i kładzie dłoń
na głowie dziecka. I zaraz potem widzę,
że matka unosi w górę dziecko i krzyczy:
«Malachiaszu,
Malachiaszu,
gdzie jesteś? Nasz syn nie jest już kaleką.»
I
niewiasta wyraża głośno swe uwielbienie.
Przyłączają się do niego okrzyki tłumu,
a jakiś mężczyzna toruje sobie przejście i idzie pokłonić się Panu.
Ludzie komentują. Niewiasty,
przeważnie matki, cieszą się wraz z
niewiastą, która otrzymała tę łaskę.
Ci, którzy są najdalej,
wyciągają szyje i pytają:
«Ale co się
stało?»
Usłyszeli
okrzyki
„hosanna” i podeszli do tych,
którzy wiedzą,
co zaszło.
«Chłopiec
był garbaty, tak garbaty,
że wysiłkiem nie do pokonania było dla niego stanie na własnych nogach.
Długo był taki, mówię wam,
właśnie taki, tak wygięty.
Wydawało się, że ma trzy lata,
a miał siedem. Teraz popatrzcie na niego!
Jest duży jak wszyscy, prosty jak palma, zwinny. Spójrzcie,
jak wspina się na murek źródła, aby go
widziano i żeby sam mógł patrzeć. I jak
się radośnie śmieje!»
Jakiś
Galilejczyk odwraca się w stronę kogoś,
kto ma duże frędzle przy pasie – chyba
się nie pomylę, nazywając go rabbim –
i pyta go:
«No! Co o tym
powiesz? To również
jest dzieło demona? Zaprawdę,
gdyby demon działał w ten sposób, usuwając
tyle nieszczęść, żeby uszczęśliwić
ludzi i skłaniać ich do uwielbiania Boga,
trzeba by powiedzieć, że to najlepszy sługa
Boży!»
«Bluźnierco,
milcz!»
«Nie bluźnię,
rabbi.
Komentuję to, co widzę.
Dlaczego wasza świętość wkłada nam na plecy tylko ciężary i
nieszczęścia,
a na wargi – zniewagi i myśli nieufności wobec
Najwyższego, podczas gdy dzieła Rabbiego z
Nazaretu dają nam pokój i pewność, że Bóg
jest dobry?»
Rabbi nie
odpowiada. Oddala się
i odchodzi rozmawiać ze swoimi przyjaciółmi.
Jeden z nich odłącza się i toruje sobie przejście,
aby dojść do Jezusa. Bez pozdrawiania Go,
zwraca się do Niego następująco:
«Co zamierzasz
robić?»
«Mówić do
tych,
którzy proszą o Moje słowo» – odpowiada Jezus,
patrząc mu w oczy, bez pogardy, ale też
bez strachu.
«Nie wolno Ci
tego. Sanhedryn nie chce tego.»

«Chce tego
Najwyższy, którego Sanhedryn powinien być sługą.»

«Zostałeś
potępiony,
wiesz o tym. Milcz lub...»
«Moje imię to

Słowo. A Słowo mówi.»
«Do Samarytan.
Gdybyś był
naprawdę tym, kim mówisz, że jesteś,
nie dawałbyś Twojego słowa Samarytanom.»
«Dawałem je i
dam:
Galilejczykom tak samo jak Judejczykom i Samarytanom,
bo nie ma różnicy w oczach Jezusa.»
«Spróbuj je
dać w Judei,
jeśli się ośmielisz!...»
«Zaprawdę, dam
je.
Czekajcie na Mnie. Czy nie jesteś Eleazarem,
synem Parta? Tak? Zatem z pewnością ujrzysz
Gamaliela wcześniej niż Ja. Powiedz mu w Moim imieniu,
że jemu także dam, po dwudziestu jeden latach,
odpowiedź, na którą czeka.
Zrozumiałeś? Zapamiętaj dobrze:
jemu także, dam po dwudziestu jeden latach
odpowiedź, na którą czeka.
Żegnaj.»
«Gdzie? Gdzie
będziesz
przemawiał? Gdzież odpowiesz wielkiemu
Gamalielowi? Z pewnością wyszedł już z Gamali
Judzkiej, aby dotrzeć do Jerozolimy.
A nawet gdyby był jeszcze w Gamali, nie mógłbyś
z nim rozmawiać.»
«Gdzie? A
gdzie się gromadzą
uczeni w Piśmie i nauczyciele Izraela?» [– pyta Jezus.]
«W Świątyni?
Ty –
w Świątyni? Ośmieliłbyś się?
Nie wiesz...»
«Że Mnie
nienawidzicie? Wiem. Wystarczy Mi,
że nie jestem znienawidzony przez Mojego Ojca.
Niebawem Świątynia zadrży z powodu Mojego słowa.»
I nie
zajmując się więcej Swoim rozmówcą Jezus rozkłada
ramiona, nakazując milczenie ludziom,
którzy burzą się w dwóch przeciwstawnych prądach i buntują się przeciw
wprowadzającym zamęt.
Szybko
zapada milczenie i głos Jezus odzywa się w tej ciszy:
«W Szilo
mówiłem o złych
doradcach i o tym, co naprawdę sprawia,
że rada staje się radą dobrą lub złą.
Wam zaś, którzy jesteście nie tylko z
Lebony, ale ze wszystkich miejsc Palestyny,
przedstawiam teraz inną przypowieść.
Nazwiemy ją: „Przypowieść o tych,
którym źle doradzono”.
Posłuchajcie.
Była
kiedyś rodzina bardzo liczna. Stanowiła ród.
Wiele dzieci zawarło małżeństwa tworząc wokół pierwszej rodziny wiele
innych rodzin z wieloma dziećmi. Te
ostatnie z kolei też zawarły małżeństwa i utworzyły nowe rodziny.
W ten sposób stary ojciec znalazł się, można
tak powiedzieć, na czele małego królestwa,
którego był królem.
Jak się
zawsze dzieje w rodzinach,
pośród wielu dzieci i dzieci tych dzieci,
były różne charaktery: dobre i sprawiedliwe,
narzucające swą wolę i niesprawiedliwe. Jedni byli zadowoleni ze swego
losu. Inni – zazdrośni,
gdyż ich część wydawała się im mniejsza niż część brata lub krewnego.
I było przy najgorszym [także dziecko]
najlepsze ze wszystkich. I naturalne było,
że ojciec całej tej wielkiej rodziny kochał to dobre najbardziej
czule. I jak się zawsze zdarza,
to złe oraz te, które były do niego
najbardziej podobne, nienawidziły dobre,
bo ono było najbardziej miłowane. Nie
zastanawiały się, że one także mogłyby
być kochane, gdyby były dobre jak ono.
Za tym dobrym – któremu ojciec powierzał swe myśli,
aby je przekazywało wszystkim – szły
inne dobre dzieci.
W ten
sposób po latach wielka rodzina podzieliła się na
trzy części: na dobrych, na złych,
a między jednymi i drugimi – trzecią
grupę stanowili niezdecydowani. Czuli, że
ich pociąga dobry syn, lecz obawiali się
syna złego i jego zwolenników. Ta trzecia
część lawirowała między jednymi i drugimi i nie umiała się stanowczo
opowiedzieć ani za jednymi, ani za drugimi. Wtedy stary ojciec,
widząc to niezdecydowanie, powiedział do
umiłowanego syna: „Do tej pory poświęcałeś
swe słowo szczególnie tym, którzy je
kochają oraz tym, którzy go nie kochają.
Pierwszym, gdyż prosili o nie,
aby je sprawiedliwie miłować coraz bardziej. Drugim,
gdyż trzeba ich było wzywać do sprawiedliwości. Widzisz jednak,
że ci głupcy nie tylko go nie przyjmują,
pozostając takimi, jakimi byli, ale do
swojej pierwszej niesprawiedliwości wobec ciebie,
posłańca moich pragnień, dołączają
niesprawiedliwość psucia złymi radami tych,
którzy nie potrafią chcieć podążać zdecydowanie najlepszą drogą.
Idź więc do nich, mów do nich o tym, kim jestem, i o tym,
kim ty jesteś, i o tym, co mają czynić,
aby być ze mną i z tobą.”
Syn, zawsze
posłuszny,
poszedł jak chciał ojciec, i każdego dnia
zdobywał jakieś serce. I ojciec zobaczył
dzięki temu jasno, którzy jego synowie
byli naprawdę zbuntowani. Patrzył na nich
surowo, nie czyniąc im jednak wymówek,
był bowiem ojcem i chciał ich przyciągnąć do siebie przez cierpliwość,
miłość i przykład dobrych.
Źli
jednak powiedzieli, kiedy zobaczyli,
że są sami: „W ten sposób ukazuje się
zbyt jasno, że jesteśmy buntownikami.
Wcześniej byliśmy zmieszani z tymi, którzy nie byli ani dobrzy,
ani źli. Teraz widzicie ich, wszyscy idą
za synem umiłowanym. Trzeba działać.
Trzeba zniszczyć jego dzieło. Chodźmy,
udając że się opamiętaliśmy, do tych zaledwie nawróconych,
i także do najprostszych z najlepszych. Rozsiewajmy pogłoskę,
że syn umiłowany udaje, że służy ojcu,
a w rzeczywistości zdobywa zwolenników,
aby następnie się zbuntować przeciwko niemu. Albo powiedzmy,
że ojciec ma zamiar usunąć syna i jego zwolenników,
gdyż zbytnio tryumfują i przyciemniają jego chwałę ojca-króla.
Zatem, aby bronić syna umiłowanego i zdradzonego,
trzeba go zatrzymać pośród nas, daleko od domu ojcowskiego, gdzie
czeka na niego zdrada.”
I poszli. Tak
byli przebiegli w
podsuwaniu myśli i rozszerzaniu swych poglądów i rad,
że wielu wpadło w pułapkę, szczególnie ci,
którzy dopiero niedawno się nawrócili. Źli
doradcy dawali im taką złą radę: „Widzicie, jak
on was umiłował? Wolał przyjść do was
raczej, niż pozostać przy swoim ojcu lub
przynajmniej przy swoich dobrych braciach.
Uczynił tak wiele, abyście w myśli ludzi
zostali podźwignięci z upodlenia bycia takimi, którzy nie wiedzieli,
czego chcą i których wszyscy z tego powodu wyśmiewali.
Z powodu tego wyjątkowego umiłowania was,
macie obowiązek bronienia go i nawet zatrzymania go siłą,
jeśli wasze przekonujące słowa nie wystarczą,
aby pozostał w waszym obozie. Albo powstańcie,
aby go ogłosić waszym przywódcą i królem i ruszcie przeciwko
niegodziwemu
ojcu i jego synom, niegodziwym jak on.”
Niektórzy
wahali się i wyrażali zastrzeżenie: „Ale
on chce i chciał, byśmy szli z nim uczcić
ojca. Otrzymaliśmy jego błogosławieństwo
i przebaczenie.”
Tym mówili:
„Nie wierzcie! On
wam nie powiedział całej prawdy i ojciec nie ukazał wam całej prawdy.
Działał w ten sposób, bo czuje, że
ojciec wkrótce go zdradzi. Chciał też
wypróbować wasze serca, aby wiedzieć,
gdzie znaleźć oparcie i schronienie. Ale
być może... on jest tak dobry! Może potem
będzie żałował, że zwątpił w swego
ojca i będzie chciał powrócić do niego. Nie pozwólcie mu na to”.
I wielu przyrzekło: „Nie pozwolimy.” I
rozpalili się, czyniąc plany zatrzymania
umiłowanego syna. Nie zauważyli,
że w czasie, kiedy źli doradcy mówili:
„Pomożemy wam ocalić błogosławionego”,
w ich oczach błyszczała obłuda i okrucieństwo.
Dawali sobie znaki i zacierając ręce szeptali: „Wpadają
w pułapkę! Zwyciężymy!”
Tak było
za każdym razem,
kiedy ktoś szedł za ich podstępnymi słowami.
Potem źli doradcy odeszli. Odeszli, szerząc
w innych miejscach pogłoskę, że wkrótce
ujrzy się zdradę syna umiłowanego, który
wyszedł z ziem swego ojca, aby utworzyć królestwo
wrogie ojcu, z tymi, którzy nienawidzą
ojca lub przynajmniej nie okazują mu zdecydowanej miłości.
Ci zaś, którzy ulegli wpływom złych rad,
spiskowali w tym czasie, chcąc doprowadzić umiłowanego
syna do grzechu buntu, który zgorszyłby
ludzi.
Jedynie
najmądrzejsi z nich,
ci w których głębiej wniknęło słowo sprawiedliwego i tam zapuściło
korzenie, gdyż upadło na ziemię spragnioną
przyjęcia go, powiedzieli po zastanowieniu
się: „Nie. Nie jest dobrze to czynić.
To byłby czyn nikczemny wobec ojca, wobec syna i nawet wobec nas.
Znamy sprawiedliwość i mądrość jednego i drugiego.
Znamy ją, chociaż, niestety,
nie szliśmy za nią zawsze. I nie powinniśmy
myśleć, że rady tych,
którzy zawsze byli otwarcie przeciwko ojcu i sprawiedliwości,
a także przeciwko umiłowanemu synowi ojca,
mogą być bardziej sprawiedliwe niż te, które
nam dał błogosławiony syn”. I nie poszli za nimi.
A nawet z miłością i z bólem pozwolili iść synowi tam,
dokąd musiał iść. Poprzestali na
towarzyszeniu mu z oznakami miłości aż do granic swych pól.
Żegnając go, obiecali: „Ty odchodzisz, my zostajemy.
Ale twoje słowa są w nas i odtąd będziemy czynić to, czego chce
ojciec. Idź w pokoju.
Podniosłeś nas na zawsze ze stanu, w jakim
nas znalazłeś. Teraz, postawieni na dobrej drodze,
będziemy umieli iść nią aż do ojcowskiego domu, aby nas
ojciec pobłogosławił.”
Niektórzy
natomiast poszli za złymi doradcami i grzeszyli,
kusząc umiłowanego syna i ośmieszając go jako głupca,
gdyż był nieugięty w wypełnianiu swojego zadania.
Teraz pytam
was: Dlaczego ta
sama rada wywoływała różne skutki? Nie odpowiadacie? Powiem wam to,
co powiedziałem w Szilo. Ponieważ rady
nabierają wartości lub stają się niczym,
zależnie od tego, czy są lub nie są
przyjmowane. Nadaremno ktoś jest kuszony
przez złe rady. Jeśli nie chce grzeszyć,
nie zgrzeszy. I nie zostanie ukarany za to, że
musiał słuchać namów złych [ludzi]. Nie zostanie ukarany,
ponieważ Bóg jest sprawiedliwy i nie karze za grzechy nie popełnione.
Zostanie ukarany dopiero wtedy, gdy po tym jak był
zmuszony słuchać Złego, który go kusił,
nie posłużył się rozumem – aby rozważyć
naturę rady i jej pochodzenie – i zamienił
ją w czyn. Nie będzie miał
usprawiedliwienia, chociaż powie:
„Uważałem to za dobre”. Dobre jest to,
co jest miłe Bogu. Czy jednak Bóg może
nieposłuszeństwo lub coś, co prowadzi do
nieposłuszeństwa, pochwalić lub uważać za miłe?
Czy Bóg może błogosławić coś, co
przeciwstawia się Jego Prawu, to znaczy
Jego Słowu? Zaprawdę, powiadam wam,
że nie. I zaprawdę,
mówię wam, że trzeba umieć raczej umrzeć
niż przekroczyć Boskie Prawo. W Sychem będę
jeszcze przemawiał, abyście umieli słusznie
chcieć lub nie chcieć iść za radą, która jest wam dana.
Idźcie.»
Ludzie
odchodzą,
komentując.
«Słyszałeś? On
wie,
co tamci nam powiedzieli! I wezwał nas do
sprawiedliwości woli» – mówi jeden Samarytanin.
«Tak. A
widziałeś,
jak się przerazili Żydzi i uczeni w Piśmie, którzy byli obecni?»
«Tak. Nawet
nie słyszeli końca.
Odeszli.»
«Złe żmije!
Jednak...
On mówi, co chce zrobić.
Źle robi. To Mu może przysporzyć kłopotów.
Ci z Ebal i z Garizim bardzo się rozpalili!...»
«Ja... nigdy
się nie łudziłem.
Rabbi to Rabbi. I to mówi wszystko. Czy Rabbi może
grzeszyć, nie idąc do Świątyni
Jerozolimskiej?»
«Znajdzie
śmierć.
Zobaczysz!.... I to będzie koniec!...»
«Dla kogo? Dla
Niego? Dla nas czy... dla Judejczyków?»
«Dla Niego,
skoro umrze!»
«Człowieku,
jesteś głupi. Ja jestem z Efraim. Znam Go dobrze.
Przeżyłem blisko Niego całe dwa miesiące,
a nawet więcej. Wciąż nam to mówił.
To będzie cierpienie... ale to nie będzie
koniec ani dla Niego, ani dla nas. Święty
Świętych nie może umrzeć, skończyć się.
To nie może się skończyć także dla nas. Ja...
jestem niewykształcony, ale wiem, że królestwo
nadejdzie, kiedy Żydzi będą uważać je
za skończone... a to będzie ich koniec...»
«Myślisz,
że uczniowie pomszczą Nauczyciela? Powstanie?
Rzeź? A Rzymianie?...»
«O! Nie
potrzeba uczniów, zemsty ludzkiej, rzezi.
Najwyższy ich pokona. On nas mocno ukarał
w ciągu wieków, a o wiele mniej uczyniliśmy!
Myślisz, że ich nie ukarze,
za grzech dręczenia Jego Chrystusa?»
«Zobaczyć ich
pokonanych!
Ach!»
«Ty masz
serce, jakiego Nauczyciel nie chce.
On modli się za Swoich nieprzyjaciół...»
«Ja... pójdę
za Nim jutro.
Chcę usłyszeć, co powie w Sychem.»
«Ja również.»
«Ja też...»
Wielu
ludzi z Lebony ma tę samą myśl i,
bratając się z przybyszami z Efraim i Szilo,
idą się przygotować do odejścia nazajutrz.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 31 Styczeń 2001 Lekcja polityki realnej
GWT Working with the Google Web Toolkit (2006 05 31)
1949 05 31 Instr MON Zadania i obowiązki inspektorów budów
pdmx 2016 05 31
TI 02 05 31 T pl(2)
TI 01 05 31 B pl
WSM 05 31 pl(1)
[W] Badania Operacyjne Podejmowanie decyzji w warunkach niepelnej informacji (2009 05 31)
egzamin 05 01 31
Tech tech chem11[31] Z2 05 u
Cw 31 05
31 05 2012 10 09 2012 1 06 2012

więcej podobnych podstron