Wilbur Smith Katanga

background image

C:\Users\John\Downloads\T & U & V & W & X & Y & Z\Wilbur Smith - Katanga.pdb

PDB Name:

Wilbur Smith - Katanga

Creator ID:

REAd

PDB Type:

TEXt

Version:

0

Unique ID Seed:

0

Creation Date:

08/01/2008

Modification Date:

08/01/2008

Last Backup Date:

01/01/1970

Modification Number:

0

WILBUR SMITH

KATANGA

Rozdzia³ l

- Nie podoba mi siê ten pomys³- oœwiadczy³ Wally Hendry i czkn¹³. Obliza³
wargi i ci¹gn¹³ dalej:- Myœlê, ¿e ca³y ten pomys³ œmierdzi na kilometr.
Le¿a³ w niedba³ej pozie na jednym z ³ó¿ek, ze szklank¹ postawion¹ na odkrytej
piersi, poc¹c siê obficie w upale panuj¹cym w Kongo.
- Niestety, to nie zmienia faktu, ¿e jednak jedziemy- po-wiedzia³ Bruce Curry
skoncentrowany na rozk³adaniu przyborów do golenia.
- Powinieneœ by³ im powiedzieæ, ¿eby to zatrzymali, ¿e my zostajemy tutaj, w
Elisabethville! Dlaczego im tego nie powiedzia-³eœ, co?- powiedzia³ Hendry i
opró¿ni³ zawartoœæ swojej szklanki.
- Bo p³ac¹ mi za to, ¿ebym nie dyskutowa³- stwierdzi³ Bruce bez wiêkszego
zainteresowania i spojrza³ w upstrzone przez muchy lustro nad umywalk¹.
Patrzy³a na niego ogorza³a od s³oñca twarz z gêstwin¹ krótko przyciêtych,
czarnych, miêkkich w³osów, które, gdyby pozwoliæ im urosn¹æ, falowa³yby
niesfornie. Czarne brwi unosi³y siê w górê nad zielonymi oczami obramowanymi
gêstymi rzêsami. Bruce przypat-rywa³ siê sobie bez przyjemnoœci. Dawno ju¿ nie
nawiedza³o go to uczucie, dawno ju¿ uœmiech czy grymas nie goœci³ na jego
twarzy. Straci³ tolerancyjne przywi¹zanie do swego du¿ego, lekko zakrzywionego
nosa, który nadawa³ mu wygl¹d ³agodnego pirata.
- Chryste!- burkn¹³ Wally Hendry z ³ó¿ka.- Rzygaæ mi siê chce na widok tej
armii czarnuchów. Nie mam nic przeciwko walce, ale nie uœmiecha mi siê
w³a¿enie na setki mil w g³¹b buszu po to tylko, by niañczyæ bandê cholernych
uchodŸców.
- To piek³o, nie ¿ycie- zgodzi³ siê Bruce bezwiednie i rozsmarowa³ krem do
golenia na twarzy.
Krem odbija³ siê biel¹ od ciemnej opalenizny. Miêœnie ramion i klatki
piersiowej falowa³y przy ka¿dym ruchu pod skór¹ b³yszcz¹c¹ tak zdrowo, i¿
wydawa³o siê, ¿e w³aœnie natarto j¹ oliw¹. By³ w dobrej kondycji: od wielu lat
nie czu³ siê tak sprawny.
- Zrób mi jeszcze jednego drinka, Andre.- Wally Hendry wcisn¹³ pust¹ szklankê
w rêkê mê¿czyzny, który siedzia³ na brzegu jego ³ó¿ka.
Belg wsta³ i pos³usznie podszed³ do sto³u.
- Wiêcej whisky i mniej piwa tym razem- poleci³ Wally, po czym zwróci³ siê w
kierunku Bruce'a i znowu czkn¹³.- Oto, co s¹dzê o tym pomyœle!
Gdy Andre nalewa³ szkockiej do szklanki i dope³nia³ j¹ piwem, Wally tak d³ugo
szarpa³ za rewolwer umieszczony w kaburze, a¿ ten zawis³ mu miêdzy nogami.
- Kiedy wyruszamy?- zapyta³.
- Jutro rano na dworcu towarowym bêdzie na nas czekaæ piêæ wagonów i
lokomotywa. Za³adujemy siê do nich i startujemy lak najszybciej.
Bruce zacz¹³ siê goliæ, przesuwaj¹c maszynkê od skroni do brody i ods³aniaj¹c
g³adk¹, br¹zow¹ skórê.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 1

background image

- Po trzech miesi¹cach walk z band¹ brudnych Gurkhów oczekiwa³em, ¿e siê
trochê zabawiê, nie mia³em nawet ¿adnej œlicznotki w tym czasie, a tutaj masz,
zaledwie w dwa dni po zaprzestaniu ognia znów nas wysy³aj¹!
- C'est la guerre- wymamrota³ Bruce z wykrzywion¹ twarz¹.
- Co to znaczy?- zapyta³ podejrzliwie Wally.
- Taka jest wojna- przet³umaczy³ Bruce.
- No to gadaj po angielsku, kozio³ku.
To ¿e Wally Hendry nie potrafi³ ani powiedzieæ, ani zrozumieæ adnego s³owa po
francusku po szeœciu miesi¹cach pobytu w Kongo Belgijskim, dawa³o pewne
pojêcie o nim.
Ponownie zapad³a cisza przerywana tylko skrobaniem maszynki Bruce'a i
szczêkaniem broni czyszczonej przez czwartego mê¿czyznê.
- Napij siê Haig- zaprosi³ go Wally.
- Nie, dziêki.- Michael Haig podniós³ g³owê, nie próbuj¹c ukryæ obrzydzenia,
gdy patrzy³ na Wally'ego.
- Kolejny drañ zadzieraj¹cy nosa! Nie chcesz siê ze mn¹ napiæ co? Nawet facet
tej klasy co pan kapitan Curry pije ze mn¹. Powiedz mi, co takiego cholernie
specjalnego jest w tobie?
- Wiesz, ¿e nie pijê.- Haig znowu skoncentrowa³ siê na broni, manipuluj¹c ni¹
z du¿¹ wpraw¹.
Nie rozstawali siê z broni¹. Bruce nawet podczas golenia trzyma³ j¹ w pobli¿u
i wystarczy³o tylko opuœciæ rêkê, by po ni¹ siêgn¹æ, a karabiny dwóch mê¿czyzn
wyci¹gniêtych na ³ó¿kach le¿a³y obok nich na pod³odze.
- Nie pijesz!- zaœmia³ siê Walty.- To sk¹d masz tê cerê, kozio³ku? Jak to siê
sta³o, ¿e twój nos wygl¹da jak dojrza³a œliwka?
Haig zacisn¹³ usta, a jego rêce znieruchomia³y.
- Skoñcz z tym, Wally- powiedzia³ spokojnie Bruce.
- Haig nie pije!- zapia³ Wally i dŸgn¹³ ma³ego Belga kciukiem w ¿ebra.-
Pojmujesz to, Andre? On jest cholernym abstynentem! Mój stary te¿ by³
abstynentem. Czasami przez dwa lub trzy miesi¹ce pod rz¹d by³ abstynentem, a
potem przychodzi³ wieczorem do domu i wali³ star¹ tak, ¿e po drugiej stronie
ulicy mo¿na by³o us³yszeæ, jak szczêka zêbami.- Zakrztusi³ siê œmiechem i
musia³ chwilê odczekaæ.- Za³o¿ê siê, ¿e ty te¿ jesteœ takim abstynentem, Haig!
Jeden kieliszek i budzisz siê dziesiêæ dni póŸniej. Tak jest, co? Jeden
kieliszek i ³uup! Staruszka w kawa³kach, a dzieciaki chodz¹ g³odne przez parê
tygodni.- Haig po³o¿y³ ostro¿nie karabin na ³ó¿ko i spojrza³ na Walh’ego z
zaciœniêtymi szczêkami, ale on nawet tego nie zauwa¿y³. Zadowolony z siebie,
ci¹gn¹³ dalej:- Andre, weŸ tê butelkê whisky i podstaw pod nos staruszkowi
abstynentowi. Popatrzymy, jak siê œlini i oczy mu wy³a¿¹ z orbit jak psie
jaja!
Haig wsta³. Dwukrotnie starszy od Wally'ego- przekroczy³ ju¿ piêædziesi¹tkê-
mia³ w³osy przeplatane siwizn¹. Rysy jego twarzy wci¹¿ pozostawa³y wyraŸne,
nie zatarte przez œlady, które ¿ycie na nich zostawi³o. Ramiona i barki mia³
potê¿ne niczym bokser.
- Czas, ¿ebyœ siê nauczy³ paru dobrych manier, Hendry. Wstawaj!
- Chcesz zatañczyæ czy co? Nie tañczê walca, poproœ Andre. On zatañczy z tob¹,
prawda Andre?
Haig stan¹³ na palcach; jego rêce z zaciœniêtymi piêœciami by³y lekko
uniesione. Bruce Curry po³o¿y³ maszynkê na pó³ce nad umywalk¹ i, maj¹c jeszcze
myd³o na twarzy, cicho min¹³ stó³ i zaj¹³ pozycjê, która umo¿liwia³a mu
interwencjê. Czeka³, obserwuj¹c obu mê¿czyzn.
- Wstawaj, plugawy uliczniku!
- Pos³uchaj go, Andre. £adnie gada, co? Naprawdê ³adnie gada.
- Wepchnê ci tê twoj¹ krzyw¹ gêbê w to miejsce, gdzie powinieneœ mieæ mózg.
- A to dobre! Ten ch³opak to istny komik.- Wally rozeœmia³ siê. W jego
uœmiechu wyczuwa³o siê jednak, ¿e coœ nie jest u porz¹dku.
Bruce domyœli³ siê, ¿e Wally nie ma zamiaru siê biæ. By³ to mê¿czyzna o du¿ych
ramionach i atletycznej klatce piersiowej zaroœniêtej rudawymi w³osami. Nad
grub¹ szyj¹ unosi³a siê p³aska twarz z ma³ymi jak u Mongo³a oczkami. Mimo swej
postury Wally nie chcia³ siê biæ. Zaskoczy³o to Bruce'a; pamiêta³ dobrze tê

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 2

background image

noc przy moœcie i wiedzia³, ¿e Hendry nie by³ tchórzem, a jednak teraz nie
zamierza³ podj¹æ wyzwania.
Mike Haig ruszy³ w kierunku ³ó¿ka.
- Zostaw go, Mike- odezwa³ siê po raz pierwszy Andre miêkkim, niemal
dziewczêcym g³osem.- On tylko ¿artowa³. Nie mówi³ tego serio.
- Hendry, nie myœl, ¿e jestem takim d¿entelmenem, ¿e nie uderzê ciê tylko
dlatego, ¿e le¿ysz na plecach. Nie rób tego b³êdu!
- Wielkie mi co- mrukn¹³ Wally.- Ten ch³opak jest nie tylko komikiem, on jest
równie¿ cholernym bohaterem!
Haig stan¹³ nad nim, podniós³ praw¹ pieœæ zaciœniêt¹ jak m³ot wymierzy³ j¹ w
twarz Wally'ego.
- Haig!- Bruce nie podniós³ g³osu, ale jego ton sprawi³, ¿e tamten
oprzytomnia³.- Doœæ tego- powiedzia³ spokojnie.
- Ale ten ma³y, plugawy...
- Tak, wiem- powiedzia³ Bruce.- Zostaw go!
Mike Haig zawaha³ siê, stoj¹c z uniesion¹ rêk¹. Nikt siê nie poruszy³. Nad ich
g³owami dach z blachy falistej zadŸwiêcza³ g³oœno,rozszerzaj¹c siê w
po³udniowym upale; poza tym s³ychaæ by³o tylko oddech Haiga, który dysza³
ciê¿ko z twarz¹ czerwon¹ od nabieg³ej krwi.
- Proszê ciê, Mike- szepn¹³ Andre.- On tego nie chcia³. Powoli gniew Haiga
zmienia³ siê w obrzydzenie. Opuœci³ rêkê, odwróci³ siê i podniós³ broñ z
drugiego ³ó¿ka.
- Nie zniosê tego smrodu ani chwili d³u¿ej. Zaczekam na ciebie w ciê¿arówce,
Bruce.
- Zaraz tam przyjdê- powiedzia³ Bruce.
- Nie kuœ losu, Haig- zawo³a³ za nim Wally.- Nastêpnym razem nie ujdzie ci to
na sucho!
Mike Haig obróci³ siê b³yskawicznie w drzwiach, ale Bruce zawróci³ go, k³ad¹c
mu rêkê na ramieniu.
- Daj spokój, Mike- powiedzia³ i zamkn¹³ za nim drzwi.
- Ma cholerne szczêœcie, ¿e jest takim wapniakiem- warkn¹³ Wally.- Inaczej ju¿
dawno za³atwi³bym go na dobre!
- Pewnie- odpar³ Bruce.- To mi³o, ¿e pozwoli³eœ mu odejœæ.
Krem wysech³ ju¿ na jego twarzy, wiêc zmoczy³ go pêdzlem.
- Taa... nie móg³bym uderzyæ takiego starego faceta, co- Nie, na pewno nie.-
Bruce uœmiechn¹³ siê nieznacznie.- Ale nie martw siê, wystraszy³eœ go jak
diabli. Nie bêdzie ju¿ wiêcej próbowa³ ciê zaczepiaæ.
- No, lepiej ¿eby tego nie robi³- ostrzeg³ Hendry.- Na-stêpnym razem zabijê
tego starego gnojka.
„Nie, nie zabijesz- pomyœla³ Bruce- znów spuœcisz z tonu tak, jak w³aœnie to
zrobi³eœ i jak robi³eœ to ju¿ dziesi¹tki razy przedtem. Tylko Mike i ja mo¿emy
ciê zmusiæ do uleg³oœci. W ten sam sposób, w jaki zwierzê kuli siê na trzask
bata, mimo ¿e warczy na swego tresera”. Zaczaj siê znowu goliæ.
Powietrze w pokoju by³o ciê¿kie, mê¿czyŸni pocili siê, a kwaœny zapach ich
cia³ miesza³ siê ze smrodem zwietrza³ych papierosów i oparami alkoholowymi.
- Dok¹d siê wybieracie?- przerwa³ d³ug¹ ciszê Andre.
- Jedziemy zobaczyæ, czy uda siê zorganizowaæ jakieœ zapasy na wyprawê. Jeœli
bêdziemy mieli szczêœcie, to zabierzemy je na dworzec towarowy i ka¿emy
Ruffy'emu wystawiæ stra¿ na noc- odpar³ Bruce, pochylaj¹c siê nad umywalk¹ i
obmywaj¹c twarz wod¹.
- Jak d³ugo nas nie bêdzie? Bruce wzruszy³ ramionami.
- Tydzieñ, mo¿e dziesiêæ dni.- Usiad³ na ³ó¿ku i naci¹gn¹³ jeden z butów,
których u¿ywa³ w d¿ungli.- Jeœli nie bêdzie k³opotów.
- K³opotów?- powtórzy³ Andre.
- Po miniêciu wêz³a Msapa bêdziemy musieli przedzieraæ siê dwieœcie mil przez
tereny roj¹ce siê od Balubasów.
- Ale bêdziemy przecie¿ w poci¹gu!- zaprotestowa³ Andre.
- Oni maj¹ tylko ³uki i strza³y, nie mog¹ nas tkn¹æ.
- Andre, musimy przejechaæ przez siedem rzek, w tym przez jedn¹ naprawdê du¿¹,
a mosty mo¿na ³atwo zniszczyæ. Mog¹ rozmontowaæ szyny.- Bruce zaczaj sznurowaæ

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 3

background image

but.- Nie s¹dzê, ¿e to bêdzie piknik szkó³ki niedzielnej.
- Chryste! Myœlê, ¿e ca³a ta sprawa œmierdzi- powtórzy³ Wally markotnie.- A
tak w ogóle to czemu jedziemy?
- Poniewa¿- zacz¹³ cierpliwie Bruce- przez ostatnie trzy miesi¹ce ca³a ludnoœæ
Port Reprieve by³a odciêta od œwiata. Tam s¹ kobiety i dzieci. ¯ywnoœæ i inne
rzeczy niezbêdne do przetrwania koñcz¹ im siê w zastraszaj¹cym tempie.-
Przerwa³, by zapaliæ papierosa. Wydmuchn¹³ dym i kontynuowa³:- Wokó³ nich
plemiê Balubasów pali, gwa³ci i zabija, nie zwa¿aj¹c na nic. Jak dot¹d nie
zaatakowali jeszcze miast, ale to tylko kwestia czasu. Kr¹¿¹ te¿ pog³oski, ¿e
grupy rebeliantów z wojsk œrodkowokongijskich i oddzia³y naszych w³asnych si³
przekszta³ci³y siê w bandy dobrze uzbrojonych shufta, które s¹ postrachem
pó³nocnej czêœci terytorium. Nikt nie wie na pewno, co siê tam wyprawia, ale
cokolwiek to jest, mogê ciê zapewniæ, ¿e nie jest to mi³e. Jedziemy,
sprowadziæ tych ludzi w bezpieczne miejsce.
- Dlaczego ludzie z ONZ nie wyœl¹ samolotu?- zapyta³ Andre.
- Nie ma lotniska.
- A helikoptery?
- Nie maj¹ takiego zasiêgu.
- Jeœli chodzi o mnie, to te dranie mog¹ tam zostaæ- mrukn¹³ Wally.- Jeœli
Balubasi maj¹ ochotê na ma³y stek z cz³owieka, to dlaczego mamy pozbawiaæ ich
tego posi³ku? Ka¿dy ma prawo jeœæ i dopóki to nie ja jestem ich przysmakiem,
to niech im zêby rosn¹ d³u¿sze i mocniejsze, ot co!- Opar³ nogê o plecy Andre
i wyprostowa³ j¹ nagle, zrzucaj¹c Belga z ³ó¿ka. Andre wyl¹dowa³ na kolanach.-
IdŸ i przyprowadŸ mi jak¹œ œlicznotkê!
- Nie ma tu ¿adnej œlicznotki, Wally. Zrobiê ci jeszcze jednego drinka.
Andre podniós³ siê i chcia³ wzi¹æ pust¹ szklankê, ale Walty z³apa³ go za rêkê.
- Powiedzia³em œlicznotkê, a nie drinka!
- Nie wiem, gdzie ich szukaæ, Wally.- G³os Andre brzmia³ rozpaczliwie.- Nawet
nie wiem, jak mam siê do nich odzywaæ!
- Jesteœ g³upi, kozio³ku. Móg³bym ci z³amaæ rêkê, wiesz?- Wally powoli
wykrêca³ mu nadgarstek.- Wiesz równie dobrze jak ja, ¿e bar na dole jest ich
pe³en. Wiesz to, prawda?
- Ale co mam powiedzieæ?- Twarz Andre by³a wykrzywiona od bólu.
- Na Boga, ty cholerny, g³upi ¿abojadzie, po prostu zejdŸ na dó³ i pomachaj
banknotem! Nie musisz w ogóle otwieraæ gêby.
- To boli, Wally!
- Tak? ¯artujesz.- Wally uœmiechn¹³ siê do niego, wy-krêcaj¹c rêkê jeszcze
mocniej. Jego oczy by³y zamglone od alkoholu; Bruce widzia³, ¿e bawi³o go
sprawianie bólu.- Idziesz, kozio³ku? Zdecyduj siê. Albo ja bêdê mia³
œlicznotkê, albo ty bêdziesz mia³ z³aman¹ rêkê.
- Dobra, jeœli ju¿ tego chcesz, to pójdê. Zostaw mnie, pójdê- wyjêcza³ Andre.
- Chcê tego.- Wally puœci³ go i Andre wyprostowa³ siê, masuj¹c nadgarstek.- I
dopilnuj, ¿eby by³a czysta i nie za stara, s³yszysz?
- Tak, Wally. Przyprowadzê tak¹.
Kiedy Andre szed³ do drzwi, Bruce zauwa¿y³ wyraz jego twarzy. By³a wykrzywiona
bólem, wiêkszym ni¿ od wykrêconej rêki. „Co za kreatury- pomyœla³.- Ja te¿
jestem jedn¹ z nich. Obserwujê ich z takim zainteresowaniem, z jakim móg³bym
ogl¹daæ kiepskie przedstawienie”. Andre wyszed³.
- Jeszcze jednego drinka, kozio³ku?- zaproponowa³ wylew-nie Wally.- Sam
nalejê.
- Dziêki- odpar³ Bruce i zacz¹³ wk³adaæ drugi but. Wally poda³ mu szklankê i
Bruce spróbowa³. Napój by³ mocny: spleœnia³y smak whisky ostro kontrastowa³ ze
s³odkim smakiem piwa, mimo to wypi³ go.
- Ty i ja- powiedzia³ Wally- jesteœmy facetami z g³ow¹ na karku. Pijemy, bo
chcemy, a nie dlatego ¿e musimy. ¯yjemy tak jak chcemy, a nie tak, jak wed³ug
innych powinniœmy. My obaj mamy ze sob¹ wiele wspólnego. Powinniœmy byæ
dobrymi kump-lami. Bo jesteœmy bardzo podobni.
Alkohol ju¿ na niego dzia³a³, utrudniaj¹c wymowê.
- Oczywiœcie, ¿e jesteœmy kumplami, zaliczam ciê do moich najlepszych kumpli-
powiedzia³ Bruce uroczyœcie, bez widocz-nego sarkazmu.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 4

background image

- Naprawdê?- zapyta³ Wally zadowolony.- Jak to siê sta³o, co? Chryste, zawsze
myœla³em, ¿e mnie nie lubisz. Chryste, tego nigdy siê nie wie, co? Tego nigdy
siê nie wie.- Potrz¹sa³ g³ow¹ zdumiony, whisky sprawi³a, ¿e sta³ siê nagle
sentymentalny.- Wiêc to prawda? Lubisz mnie. Taaa, moglibyœmy byæ kumplami. Co
ty na to, Bruce? Ka¿dy facet musi mieæ kumpla. Ka¿dy facet musi mieæ jakieœ
oparcie.
- Jasne- powiedzia³ Bruce.- Jesteœmy kumplami. Co ty na to?
- To œwietnie, kozio³ku!- zgodzi³ siê Wally z g³êbokim przekonaniem.
,A ja nie czujê nic. Ani obrzydzenia, ani litoœci, nic. W ten sposób jesteœ
bezpieczny: nie mog¹ ciê rozczarowaæ, nie mog¹ nape³niæ ciê wstrêtem, nie mog¹
przyprawiæ ciê o md³oœci, nie mog¹ ciê jeszcze raz rozwaliæ”- pomyœla³ Bruce.
Obaj podnieœli g³owy, gdy Andre wprowadza³ do pokoju dziewczynê. Mia³a
seksown¹, p³ask¹ twarz i pomalowane usta- rubin na bursztynie.
- Doskonale, Andre- zawo³a³ Wally, patrz¹c na cia³o dziewczyny. Nosi³a buty na
wysokich obcasach i krótk¹, ró¿ow¹ sukienkê, która rozszerza³a siê od bioder w
dó³, nie zakrywaj¹c kolan.- ChodŸ tutaj, cukiereczku.- Wyci¹gn¹³ rêkê i
dziewczyna podesz³a do niego bez wahania, prezentuj¹c szeroki, profesjonalny
uœmiech. Wally posadzi³ j¹ obok siebie na ³ó¿ku.
Andre sta³ ci¹gle w drzwiach. Bruce wsta³, wci¹gn¹³ panterkê, zapi¹³ pas i
umocowa³ kaburê, tak ¿e spoczywa³a wygodnie na jego udzie.
- Wychodzisz?- Wally poi³ dziewczynê ze swojej szklanki.
- Tak.- Bruce na³o¿y³ na g³owê kapelusz z odgiêtym rondem. Czerwono- zielono-
bia³a katangijska naszywka stwarza³a nastrój sztucznej weso³oœci.
- Bruce, zostañ chwilê.
- Mike czeka na mnie.- Bruce podniós³ karabin.
- Olej go. Zostañ chwilê, zabawimy siê!
- Nie, dziêki.- Bruce podszed³ do drzwi.
- Hej, Bruce! Spójrz na to.- Wally przewróci³ dziewczynê na ³ó¿ko i
przytrzyma³ j¹, k³ad¹c jej rêkê na piersi, podczas gdy ona udawa³a, ¿e chce
siê wyrwaæ, a drug¹ rêk¹ zdziera³ jej spódnicê.- Przyjrzyj siê dobrze temu i
powiedz, ¿e ci¹gle chcesz iœæ!
Dziewczyna nie mia³a niczego pod sukienk¹. Jej podbrzusze by³o wygolone tak,
¿e mo¿na by³o zobaczyæ jej ma³e, pulchne wargi sromowe.
- Dalej Bruce- zaœmia³ siê Wally.- Ty pierwszy. Nie powiesz, ¿e nie jestem
twoim kumplem!
Bruce rzuci³ okiem na dziewczynê, jej rozchylone nogi i wij¹ce siê cia³o, gdy
chichocz¹c próbowa³a wyrwaæ siê Wally'emu.
- Mike i ja bêdziemy z powrotem przed godzin¹ policyjn¹. ¯yczê sobie, ¿eby tej
kobiety nie by³o tutaj do tej pory- powiedzia³ Bruce.
„¯adnego po¿¹dania- pomyœla³- to wszystko ju¿ skoñ-czone”. Otworzy³ drzwi.
- Curry!- krzykn¹³ Wally.- Ty te¿ jesteœ cholernym œwirusem! Chryste,
myœla³em, ¿e jesteœ mê¿czyzn¹. Jezu Chryste! Jesteœ tak samo do niczego jak
inni. Andre to laleczka, Haig niepewny. Co z tob¹, kozio³ku? Tu chodzi o
kobiety, co? Ty te¿ jesteœ cholernym pomyleñcem!
Bruce zamkn¹³ drzwi i sta³ chwilê na korytarzu. „To wszystko ju¿ za mn¹. Ona
ju¿ nie mo¿e mnie zraniæ”- pomyœla³ z determinacj¹, przypominaj¹c sobie
kobietê- nie tê z pokoju, który w³aœnie opuœci³, ale tê, która by³a jego
¿on¹.- Suka- wyszepta³ i zaraz doda³ szybko, niemal z poczuciem winy:- Nie
nienawidzê jej. Nie ma ju¿ nienawiœci i nie ma ¿¹dzy.
Rozdzia³ 2

Hol Grand Hotelu Leopold II by³ zat³oczony. ¯andarmi osten-tacyjnie obnosili
swoj¹ broñ, rozmawiali g³oœno i opierali siê niedbale o œciany i bar.
Towarzyszy³y im kobiety o ró¿nym kolorze skóry, od czarnego do pastelowego
br¹zu; niektóre by³y ju¿ pijane. Kilku oszo³omionych uchodŸców belgijskich
wci¹¿ jeszcze mia³o niedowierzaj¹cy wyraz twarzy. Jakaœ Belgijka p³aka³a,
ko³ysz¹c dziecko na kolanach. Inni biali, chocia¿ ubrani w cywilne ubrania,
lecz z oczami zdradzaj¹cymi niepokój ludzi ¿¹dnych przygód, rozmawiali cicho z
Afrykanami w garniturach biznesmenów. Grupa dziennikarzy w wilgotnych
koszulach siedzia³a przy jednym ze sto³ów, czekaj¹c i obserwuj¹c wszystko z

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 5

background image

cierpliwoœci¹ sêpów. Wszyscy pocili siê w upale.
Dwóch po³udniowoafrykañskich pilotów czarterowych powita³o Bruce'a z drugiego
koñca pomieszczenia.
- Czeœæ, Bruce! Co byœ powiedzia³ na ma³ego?
- Czeœæ Dave, czeœæ Carl.- Bruce machn¹³ do nich rêk¹.- Teraz bardzo siê
œpieszê, mo¿e wieczorem?
- Wylatujemy dziœ po po³udniu.- Carl Engelbrecht potrz¹s-n¹³ g³ow¹.- Wracamy w
przysz³ym tygodniu.
- To napijemy siê, kiedy wrócicie- powiedzia³ Bruce i wyszed³ frontowymi
drzwiami na Avenue du Kasai.
Gdy zatrzyma³ siê na chodniku, oœlepiaj¹cy blask s³oñca od-bijaj¹cego siê od
bia³ych œcian budynków uderzy³ go prosto w twarz.
Nag³y upa³ spowodowa³, ¿e Bruce skrzywi³ siê i poczu³, jak œwie¿y pot sp³ywa
mu po ciele. Wyj¹] z górnej kieszeni okulary przeciws³oneczne i na³o¿y³ je,
przechodz¹c przez ulicê i kieruj¹c siê ku trzytonowej ciê¿arówce marki
Chewolet, w której czeka³ ju¿ na niego Mike Haig.
- Ja poprowadzê, Mike.
- Okay.- Mike przesun¹³ siê z siedzenia kierowcy i Bruce wszed³ do kabiny.
Ruszy³ na pó³noc, wzd³u¿ Avenue du Kasai.
- Przepraszam za tamt¹ scenê, Bruce.
- Nic siê nie sta³o.
- Nie powinienem by³ tak straciæ panowania nad sob¹.
Bruce nie odpowiedzia³; przypatrywa³ siê opuszczonym budyn-kom po obu stronach
ulicy. Wiêkszoœæ z nich zosta³a spl¹drowana, wszystkie zaœ by³y podziurawione
od³amkami szrapneli. Tu i ówdzie przy chodniku sta³y wypalone karoserie
samochodów; wygl¹da³y jak pancerze dawno nie¿yj¹cych chrz¹szczy.
- Nie powinienem mu pozwoliæ siê tak ³atwo zraniæ, a jednak prawda boli jak
diabli.
Bruce milcza³- nacisn¹³ tylko mocniej peda³ gazu i ciê¿arówka nabra³a
prêdkoœci. „Nie chcê o niczym s³yszeæ- pomyœla³- nie jestem twoim
spowiednikiem. Po prostu nie chcê o niczym wiedzieæ”. Skrêci³ w Avenue
UEtoile, jad¹c w kierunku ogrodu zoologicznego.
- Mia³ racjê. Przejrza³ mnie na wylot- uparcie ci¹gn¹³ Mike.
- Wszyscy mamy jakieœ problemy, inaczej nie by³oby nas tutaj
- powiedzia³ Bruce. Potem, chc¹c zmieniæ nastrój Mike'a, doda³:
- My, kilku szczêœliwców. Nasza paczka, jak bracia.
Mike uœmiechn¹³ siê i jego twarz sta³a siê nagle ch³opiêca.
- Przynajmniej jako najemnicy mo¿emy siê poszczyciæ drugim co do starszeñstwa
zawodem œwiata.
- Tyle ¿e ten najstarszy zawód jest lepiej p³atny i daje wiêcej frajdy- odpar³
Bruce, skrêcaj¹c na podjazd dwukondygnacyjnej rezydencji. Zaparkowa³ pod
drzwiami frontowymi i wy³¹czy³ silnik.
Jeszcze nie tak dawno w tym domu mieszka³ g³ówny ksiêgowy Union Miniere
Corporation. Teraz w budynku mieœci³y siê kwatery sekcji „D” Specjalnych Si³
Uderzeniowych, którymi dowodzi³ kapitan Bruce Curry.
Na niskim murku otaczaj¹cym werandê siedzia³o szeœciu czar-nych ¿andarmów:
podnieœli siê na widok kapitana, salutuj¹c i witaj¹c go okrzykiem, który
wszed³ do ich tradycji od czasu interwencji ONZ.
- ONZ gówno!
Bruce uœmiechn¹³ siê do nich, wyra¿aj¹c w ten sposób rodzaj kole¿eñstwa, jakie
wytworzy³o siê miêdzy nimi w ci¹gu ostatnich miesiêcy.
- œmietanka armii Katangi!- odwzajemni³ siê. Poczêstowa³ ich papierosami i
przez kilka minut rozmawia³ z nimi o b³ahych sprawach, po czym zapyta³:- Gdzie
jest sier¿ant sztabowy? Jeden z ¿andarmów wskaza³ kciukiem na szklane drzwi
prowa-dz¹ce do holu. Bruce i Mike weszli do œrodka. Sprzêt porozrzucany by³
niedbale na drogich meblach, kamienny kominek wype³niony by³ w po³owie pustymi
butelkami, na perskim dywanie chrapa³ jakiœ ¿andarm. Jeden z olejnych obrazów,
wisz¹cy krzywo na œcianie, nosi³ œlady bagnetu, stolik do kawy zrobiony z
drewna imbuia mia³ z³aman¹ nogê, a ca³y hol cuchn¹³ mê¿czyznami i tanim
tytoniem.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 6

background image

- Czeœæ, Ruffy- powiedzia³ Bruce.
- Nareszcie, szefie.- Sier¿ant sztabowy Ruffararo uœmiechn¹³ siê ucieszony,
siedz¹c w fotelu, z którego jego cielsko wprost siê wylewa³o.- Tym cholernym
Arabom skoñczy³ siê materia³ do pakowania.- Wskaza³ na ¿andarmów, którzy
t³oczyli siê przed nim przy stole.
Ruffy u¿ywa³ s³owa „Arab”, kiedy chcia³ wyraziæ krytykê lub pogardê. Nie mia³o
ono ¿adnego zwi¹zku z narodowoœci¹ osoby, której dotyczy³o. Doskona³y akcent
Ruffy'ego zawsze szokowa³ Bruce'a. Nikt nie spodziewa³by siê us³yszeæ tak
czystej amerykañs-kiej angielszczyzny wydobywaj¹cej siê z tego ogromnego,
czarnego cia³a. Trzy lata wczeœniej Ruffy powróci³ ze stypendium w Stanach z
p³ynn¹ znajomoœci¹ je¿yka, dyplomem z rolnictwa, z ogromnym upodobaniem do
butelkowego piwa (najlepiej Schlitza, chocia¿ nie gardzi³ te¿ innym), a tak¿e
z solidn¹ porcj¹ wirusów rze¿¹czki, po¿egnalnym podarunkiem od wysokiej
dziewczyny pochodzenia azjatyckiego, studentki drugiego roku Uniwersytetu
Kalifornijstóego. Wspomnienie to powraca³o szczególnie boleœnie kiedy
Ruffararo by³ podchmielony. Tak boleœnie, ¿e móg³ je z³agodziæ tylko rzucaj¹c
najbli¿szym obywatelem USA, który znalaz³ siê w jego zasiêgu. Na szczêœcie
rzadko siê zdarza³o, aby jakiœ Amerykanin i wymagane dwadzieœcia litrów piwa
znajdowa³y siê w tej samej okolicy równoczeœnie, tak wiêc nieczêsto Ruffy móg³
daæ wyraz swej antypatii rasowej. Rzut taki w jego wykonaniu by³
niezapom-nianym prze¿yciem zarówno dla ofiary, jak i dla widzów. Bruce
przypomnia³ sobie pewien wieczór w hotelu Lido, gdzie by³ œwiadkiem jednej z
najbardziej spektakularnych serii rzutów Ruffy'ego. Ofiarami byli trzej
dziennikarze, reprezentuj¹cy powa¿ne i renomowane czasopisma. Ich rozmowa
stawa³a siê coraz g³oœ-niejsza. Amerykañski akcent ma tak¹ noœnoœæ jak dobrze
uderzona pi³eczka golfowa- Ruffy rozpozna³ go ju¿ z tarasu. Umilk³ i w
milczeniu wypi³ ostatnie parê piw potrzebnych do przechylenia szali. Wytar³
pianê z górnej wargi i wsta³ z oczyma utkwionymi w grupê Amerykanów.
- Ruffy, nie rób tego!- Równie dobrze Bruce móg³by wcale siê nie odzywaæ.
Ruffy ruszy³ z tarasu. Dziennikarze widzieli, jak nadchodzi i zapadli w
nerwow¹ ciszê. Pierwszy rzut mia³ charakter rozgrzewki. Dziennikarz nie mia³
aerodynamicznej budowy i jego brzuch stawia³ zbyt du¿y opór powietrza, dlatego
rzut nie wyniós³ wiêcej ni¿ siedem metrów.
- Ruffy, zostaw ich!- krzykn¹³ Bruce.
Przy nastêpnej próbie Murzyn ju¿ siê rozgrzewa³, ale rzut by³ za wysoki.
Amerykanin polecia³ na odleg³oœæ dziesiêciu metrów, siej¹c spustoszenie na
tarasie i l¹duj¹c na trawniku poni¿ej, ci¹gle œciskaj¹c w rêce pust¹ szklankê.
- Uciekaj, g³upcze!- ostrzeg³ Bruce trzeci¹ ofiarê. Mê¿czyzna jednak sta³ jak
sparali¿owany.
To by³ najlepszy rzut Ruffy'ego: zastosowa³ dobry uchwyt- za szyjê i spodnie
na siedzeniu- i w³o¿y³ w tê próbê ca³¹ si³ê. Musia³ wiedzieæ, ¿e wykona³
doskona³y rzut, poniewa¿ jego okrzyk „Rze¿¹czka!” w momencie, gdy wypuszcza³
sw¹ trzeci¹ ofiarê, brzmia³ triumfalnie.
PóŸniej, kiedy Bruce uspokoi³ Amerykanów, a oni doszli do siebie na tyle, by
doceniæ fakt, ¿e mieli przywilej wziêcia udzia³u w udanej próbie bicia rekordu
w rzutach, wszyscy odmierzyli krokami odleg³oœci. Dziennikarze poczuli
sympatiê do Ruffy'ego i przez resztê wieczoru stawiali mu piwo i chwalili siê
rzutami ka¿demu, kto w³aœnie pojawi³ siê w barze. Jeden z nich, ten, którym
Ruffy rzuci³ na koñcu i który polecia³ najdalej, chcia³ napisaæ o nim
reporta¿. Pod koniec wieczoru rozprawia³ z zapa³em o wznieceniu
miêdzynarodowego zainteresowania rzutem cz³owiekiem, po to aby w³¹czyæ tê
konkurencjê do Igrzysk Olimpijskich. Ruffy przyj-mowa³ zarówno ich pochwa³y,
jak i piwo ze skromn¹ wdziêcznoœ-ci¹. A kiedy trzeci Amerykanin zaproponowa³
mu, by jeszcze raz nim rzuci³, ten odrzuci³ ofertê, twierdz¹c, ¿e nigdy nie
rzuca tym samym cz³owiekiem dwa razy. W sumie by³ to pamiêtny wieczór.
Poza tymi rzadkimi wypadkami Ruffy mia³ zwykle mocniejsz¹ g³owê i bardziej
pogodn¹ naturê ni¿ jakikolwiek cz³owiek, którego Bruce zna³, i dlatego te¿ nie
móg³ nic poradziæ na to, ¿e go lubi, i nawet teraz uœmiecha³ siê, próbuj¹c
odrzuciæ zaproszenie Ruffy'ego do gry w karty.
- Mamy teraz robotê, Ruffy. Kiedy indziej.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 7

background image

- Niech pan usi¹dzie, szefie. Zagramy kilka razy, a potem pogadamy o robocie-
powiedzia³, tasuj¹c w rêkach trzy karty.
- Niech pan usi¹dzie, szefie- powtórzy³ i Bruce, wykrzywiaj¹c twarz w grymasie
zrezygnowania, zaj¹³ miejsce naprzeciw sier¿anta.
- Ile zamierza pan postawiæ?- Pochyli³ siê ku niemu Ruffy.
- Tysi¹c.- Bruce po³o¿y³ tysi¹cfrankowy banknot na stole.
- Kiedy zniknie, idziemy.
- Nie ma poœpiechu- uspokoi³ go Ruffy.- Mamy ca³y dzieñ.- Po³o¿y³ trzy karty
koszulkami do góry.- Stary, chrzeœcijañski monarcha jest tam gdzieœ wœród
nich. Wszystko, co musi pan zrobiæ, to znaleŸæ go i bêdzie to naj³atwiej
zdobyty tysi¹c w pañskim ¿yciu.
- W œrodku- wyszepta³ ¿andarm stoj¹cy obok Bruce'a.
- Jest w œrodku.
- Proszê nie zwracaæ uwagi na tego stukniêtego Araba
- poradzi³ Ruffy.- Straci³ ju¿ piêæ tysiêcy dziœ rano.
Bruce odkry³ kartê le¿¹c¹ po prawej stronie.
- Pech!- wrzasn¹³ Ruffy.- Odkry³ pan królow¹ kier!
Chwyci³ banknot i wepchn¹³ go do kieszeni na piersi.- Za ka¿dym razem zwodzi
cz³owieka ta s³odko wygl¹daj¹ca suka.
- Szczerz¹c zêby, odkry³ œrodkow¹ kartê, by pokazaæ waleta pik o chytrych
oczkach i krêconych w³osach.- U¿ywa³a sobie na boku z waletem pod samym nosem
starego króla.- Odwróci³ kartê z królem.- Niech pan siê przyjrzy temu staremu,
g³upa-wemu facetowi: nawet nie patrzy w tym kierunku, co trzeba!
Bruce spojrza³ na kartê i poczu³ md³oœci. Karty znów przypom-nia³y mu o ca³ej
historii. Nawet imiê tego faceta – Jack- zgadza³o siê, tyle ¿e ten z talii
kart powinien mieæ jeszcze brodê i czerwonego jaguara, a królowa kier nigdy
nie mia³a takich niewinnych oczu... Otrz¹sn¹³ siê i powiedzia³ ostro:
- Doœæ tego, Ruffy. Ty i dziesiêciu ludzi jedziecie ze mn¹.
- Dok¹d?
- Do Dzia³u Zaopatrzenia. Musimy zrobiæ specjalne zapasy. Ruffy kiwn¹³ g³ow¹ i
wk³adaj¹c karty do górnej kieszeni, wybra³ ¿andarmów, którzy mieli im
towarzyszyæ. Potem zapyta³ Bruce'a:
- Mo¿emy potrzebowaæ czegoœ do posmarowania. Jak pan myœli, szefie?
Bruce zawaha³ siê. Z tuzina skrzynek whisky zagrabionych w sierpniu zosta³y im
ju¿ tylko dwie. Si³a nabywcza butelki autentycznej szkockiej by³a ogromna,
tote¿ Bruce korzysta³ z niej jedynie w wyj¹tkowych sytuacjach. Teraz jednak
zdawa³ sobie sprawê, ¿e szansê na zrobienie zapasów, których potrzebowa³, by³y
nik³e, chyba ¿e weŸmie ze sob¹ spor¹ ³apówkê dla kwatermistrza.
- Okay, Ruffy. Przynieœ skrzynkê.
Sier¿ant podniós³ siê z fotela i na³o¿y³ stalowy he³m na g³owê. Paski
podtrzymuj¹ce brodê zwisa³y luŸno po bokach okr¹g³ej, czarnej twarzy.
- Ca³¹ skrzynkê?- zapyta³ i uœmiechn¹³ siê do Bruce'a.
- Chce pan kupiæ pancernik? wróci³ niemal natychmiast, nios¹c skrzynkê Grant
Standfast pod pach¹ jednej rêki i kilka butelek piwa Sinba w palcach drugiej.
- Mo¿e nam siê zachcieæ piæ- wyjaœni³.
¯andarmi wskoczyli na ty³ ciê¿arówki, szczêkaj¹c broni¹ i wykrzyku-j¹c
¿artobliwe przekleñstwa pod adresem kolegów siedz¹cych na werandzie. Kiedy
Bruce, Mike i Ruffy wcisnêli siê do kabiny, Ruffy umieœci³ whisky na pod³odze
i postawi³ na niej swoje olbrzymie stopy.
- O co w tym wszystkim chodzi, szefie?- zapyta³, podczas gdy Bruce zje¿d¿a³ z
podjazdu w Avenue UEtoile. Kiedy Bruce wyjaœni³ mu, Ruffy mrukn¹³ coœ
wymijaj¹co i otworzy³ butelkê piwa wielkimi, bia³ymi zêbami. Gaz zasycza³
cicho i trochê piany pociek³o po butelce, kapi¹c mu na kolano.- Nie spodoba
siê to moim ch³opcom- stwierdzi³, podaj¹c butelkê Mike'owi. Mike potrz¹sn¹³
g³ow¹ i Murzyn zaoferowa³ piwo Bruce'owi. Potem otworzy³ butelkê równie¿ dla
siebie.- Bêd¹ przeklinaæ to jak diabli- powiedzia³ i potrz¹sn¹³ g³ow¹.-
K³opoty dopiero siê zaczn¹, kiedy dotrzemy do Port Reprieve i zabierzemy
diamenty.
Bruce spojrza³ na niego k¹tem oka, zaniepokojony.
- Jakie diamenty?- zapyta³.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 8

background image

- Te wydobyte przez pog³êbiarki- odpar³ Ruffy.- Chyba nie myœli pan, ¿e
posy³aj¹ nas tam tylko po to, by sprowadziæ tych paru goœci! Oni na pewno
niepokoj¹ siê o diamenty.
Nagle Bruce zrozumia³ wiele niejasnoœci. Przypomnia³a mu siê na wpó³
zapomniana rozmowa, któr¹ odby³ na pocz¹tku roku z in¿ynierem z Union Miniere.
Rozmawiali o trzech pog³êbiarkach wydobywaj¹cych diamenty ze ¿wiru
zalegaj¹cego dno bagien Lufira. Stateczki pochodzi³y z Port Reprieve i na
pewno wróci³y tam, gdy niebezpieczeñstwo zawis³o nad okolic¹. Trzy- lub
cztero-miesiêczny urobek diamentów musi byæ ci¹gle na tych ³odziach. Jakieœ
pó³ miliona funtów w nie szlifowanych kamieniach... To dlatego katangijski
rz¹d przyzna³ tej ekspedycji absolutny priorytet! Dlatego postanowiono u¿yæ
tak dobrze uzbrojonego i wyszkolo-nego wojska, nie zwracaj¹c siê w ogóle do
w³adz ONZ w sprawie przeprowadzenia akcji ratunkowej.
Bruce uœmiechn¹³ siê sardonicznie, przypominaj¹c sobie humanitarne argumenty,
którymi w rozmowie z nim szermowa³ minister spraw wewnêtrznych. „To nasz
obowi¹zek, kapitanie Curry- mówi³.- Nie mo¿emy zostawiæ tych ludzi na pastwê
plemion. Jesteœmy cywilizowanymi ludŸmi i jest to nasz obowi¹zek!”
Byli równie¿ inni, odciêci w odleg³ych stacjach misyjnych czy agendach
rz¹dowych w ca³ym po³udniowym Kasai i po³udniowej Katandze. Od miesiêcy nie
by³o od nich znaku ¿ycia, ale ich los by³ wyraŸnie drugorzêdny w stosunku do
losu mieszkañców Port Reprieve.
Bruce znów podniós³ butelkê do ust, prowadz¹c jedn¹ rêk¹ i mru¿¹c oczy, gdy
pi³. „W porz¹dku- myœla³- dostarczymy diamenty, a potem oni za³aduj¹ je na
wyczarterowany samolot, by póŸniej z³o¿yæ kolejny depozyt na tajnym koncie w
Zurychu... Po co siê martwiæ? P³ac¹ mi za to”.
- Myœlê, ¿e nie powinniœmy ch³opcom nic mówiæ o diamen-tach- powiedzia³
Ruffy.- Chyba nie bylby to dobry pomys³.
Kiedy przejechali przez tory kolejowe i znaleŸli siê w dzielnicy przemys³owej,
Bruce zwolni³. Patrzy³ uwa¿nie na mijane budynki, a¿ znalaz³ ten, którego
szuka³. Zjecha³ z jezdni i zatrzyma³ siê przed bram¹. Na odg³os klaksonu
wyszed³ ¿andarm, by sprawdziæ przepustkê. Stwierdziwszy, ¿e wszystko w
porz¹dku, krzykn¹³ do kogoœ za bram¹ i otworzy³ j¹. Bruce wjecha³ ciê¿arówk¹
na dziedziniec i wy³¹czy³ silnik.
Parkowa³o tam ju¿ szeœæ innych ciê¿arówek, wszystkie oznaczo-ne god³em Katangi
i otoczone przez ¿andarmów ubranych w mok-re od potu mundury. Jakiœ bia³y
porucznik wychyli³ siê z kabiny jednego z wozów i krzykn¹³:
- Ciao, Bruce!
- Co u ciebie, Sergio?- zapyta³ Bruce.
- Szaleñstwo, szaleñstwo!- odpowiedzia³ W³och.
Bruce uœmiechn¹³ siê. Dla Sergia wszystko by³o szaleñstwem. Curry pamiêta³,
jak w lipcu, w czasie walk przy moœcie, po³o¿y³ go na masce Landrovera i
bagnetem wyj¹³ od³amek szrapnela z jego w³ochatych poœladków- to równie¿ by³o
szaleñstwo.
- Trzymaj siê!- krzykn¹³ do W³ocha i poprowadzi³ Mike'a i Ruffy'ego przez
dziedziniec do magazynu.
Na du¿ych dwuskrzyd³owych drzwiach widnia³a tabliczka z na-pisem: Depot
Ordinance- Armee du Katanga, a za nimi, przy biurku w oszklonej kabinie,
siedzia³ major w okr¹g³ych okularach w drucianej oprawie, osadzonych na twarzy
przypominaj¹cej czarn¹, jowialn¹ ropuchê. Podniós³ g³owê i spojrza³ na
Bruce'a.
- Non- powiedzia³ stanowczo.- Non, non!
Bruce wyci¹gn¹³ zapotrzebowanie i po³o¿y³ je przed majorem, który odsun¹³ je
na bok z pogard¹.
- Nie mamy tych rzeczy. Zabrak³o. Nie mogê wam nic wydaæ. Nie mogê! S¹
wa¿niejsze sprawy, okolicznoœci, które trzeba rozwa¿yæ. Przykro mi.- Chwyci³
plik papierów i ca³kowicie zag³êbi³ siê w nich, ignoruj¹c Bruce'a.
- Sam monsieur le president podpisa³ to zapotrzebowanie- stwierdzi³ ³agodnie
Bruce.
Major od³o¿y³ papier, wsta³ i podszed³ blisko do Bruce'a; czubek jego g³owy
siêga³ Bruce'owi do brody.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 9

background image

- Nawet gdyby je podpisa³ sam Wszechmog¹cy, nie da³bym rady! Przykro mi.
Naprawdê.
Bruce podniós³ wzrok i przez sekundê pozwoli³ swoim oczom ogl¹daæ góry zapasów
umieszczonych we wnêtrzu magazynu. Z miejsca, w którym sta³, zdo³a³ odnaleŸæ
co najmniej dwadzieœcia potrzebnych mu artyku³ów. Major zauwa¿y³ jego
spojrzenie i tak siê zdenerwowa³, ¿e z jego francuskiej paplaniny Bruce
zrozumia³ tylko powtarzane co jakiœ czas s³owo „non”. Da³ znak wzrokiem
Ruffy'emu, który post¹pi³ krok naprzód i uspokajaj¹co otoczy³ majora
ramieniem. Potem poprowadzi³ go, ci¹gle protestuj¹cego, przez dziedziniec do
ciê¿arówki. Otworzy³ drzwi kabiny i major zobaczy³ skrzynkê whisky. Ruffy
podwa¿y³ wieko skrzynki bagnetem i pozwoli³ mu sprawdziæ lak na zakrêtkach.
Kilka minut póŸniej major i Ruffy wrócili do biura, dŸwigaj¹c skrzynkê.
- Kapitanie- powiedzia³ major, bior¹c zapotrzebowanie z biurka.- Widzê, ¿e siê
pomyli³em. Rzeczywiœcie monsieur le president podpisa³ ten dokument. Moim
obowi¹zkiem jest udzieliæ panu absolutnego pierwszeñstwa.- Bruce mrukn¹³ coœ w
podziêkowaniu, a major uszczêœliwiony doda³:- Dam panu ludzi do pomocy.
- Jest pan naprawdê zbyt uprzejmy. To by naruszy³o pañski tok zajêæ. Mam
swoich ludzi.
- Cudownie- rozpromieni³ siê major i wskazuj¹c pulchn¹ d³oni¹ na magazyn,
powiedzia³:- Bierzcie, co tylko chcecie!
Rozdzia³ 3

Bruce jeszcze raz spojrza³ na zegarek. Brakowa³o jednak dwudziestu minut do
szóstej, kiedy koñczy³a siê godzina policyjna. Do tego czasu musia³ siê
denerwowaæ, patrz¹c jak Wally Hendry koñczy œniadanie. Nie by³ to szczególnie
ciekawy widok, jako ¿e Hendry, dok³adnie wymiataj¹c jedzenie z talerza, jad³
bardzo niechlujnie.
- Czy nie mo¿esz trzymaæ gêby zamkniêtej?- warkn¹³ Bruce.
- A czy ja siê ciebie czepiam?- Hendry podniós³ g³owê znad talerza.
Jego szczêki pokrywa³a rudawa szczecina, oczy mia³ przekrwione i opuchniête po
nocnej orgii. Bruce odwróci³ wzrok i znów spojrza³ na zegarek.
Samobójcza pokusa, by zignorowaæ godzinê policyjn¹ i wyruszyæ na stacjê
natychmiast, by³a bardzo silna. Potrzebowa³ sporego wysi³ku, aby siê jej
oprzeæ. Gdyby tego nie uczyni³, w najlepszym razie skoñczy³oby siê na
aresztowaniu przez jakiœ patrol i dwunastogodzinnym opóŸnieniu- tyle czasu
potrzebowa³by, aby wyjaœniæ ca³¹ sprawê. W najgorszym razie taka decyzja
mog³aby do-prowadziæ do strzelaniny.
Nala³ sobie jeszcze jeden kubek kawy i pi³ powoli. „Niecierp-liwoœæ zawsze
by³a moim s³abym punktem- pomyœla³.- Prawie ka¿dy b³¹d, który pope³ni³em, mia³
swoje Ÿród³o w niecierpliwoœci. Ale chyba siê trochê poprawi³em przez lata;
maj¹c dwadzieœcia lat chcia³em prze¿yæ ca³e ¿ycie w ci¹gu tygodnia. Teraz
zadowalam siê ca³ym rokiem”. Skoñczy³ kawê i ponownie zerkn¹³ na zegarek.
Za piêæ szósta- móg³by zaryzykowaæ. Minie chyba z piêæ minut, zanim dotrze do
ciê¿arówki.
- Panowie, jeœli jesteœcie gotowi...- rzek³ i odepchn¹³ krzes³o, na³o¿y³ swój
plecak na ramiê i wyszed³ z pokoju.
Ruffy czeka³ na nich, siedz¹c na stercie zapasów w szopie z blachy falistej.
Jego ludzie siedzieli w kucki wokó³ ma³ych ognisk rozpalonych na betonowej
pod³odze. Gotowali œniadanie.
- Gdzie poci¹g?
- Dobre pytanie, szefie- odpar³ Ruffy. Bruce jêkn¹³ i powiedzia³:
- Powinien tu byæ od dawna. Ruffy wzruszy³ ramionami:
- „Powinien byæ” diabelnie ró¿ni siê od „jest”.
- Do jasnej cholery! Musimy siê jeszcze za³adowaæ. Bêdziemy mieli szczêœcie,
jeœli odjedziemy przed po³udniem- warkn¹³ Bruce.- Idê do zawiadowcy.
- Lepiej niech pan weŸmie ze sob¹ prezent, szefie. Zosta³a nam jeszcze
skrzynka.
- Cholera, jeszcze by tego brakowa³o! Nic z tego- powiedzia³ Bruce.- Mike,
chodŸ ze mn¹.Przeszli przez tory na g³ówny peron. Grupa urzêdników kolejowych
gawêdzi³a przy koñcu peronu. Bruce ruszy³ na nich z furi¹. Dwie godziny

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 10

background image

póŸniej sta³ na stopniu lokomotywy obok maszy-nisty i powoli zbli¿a³ siê do
dworca towarowego.
Maszynista by³ ma³ym, pulchnym cz³owieczkiem o skórze zbyt ciemnej, by mog³a
uchodziæ za zwyk³¹ opaleniznê. Mia³ sztuczne zêby okolone jaskrawymi
czerwonymi dzi¹s³ami z plastiku.
- Monsieur, czy pragnie pan udaæ siê do Port Reprieve?- zapyta³ niespokojnie.
- Tak.
- Trudno powiedzieæ, jaki jest stan torów na tym odcinku. Nie by³y u¿ywane
przez cztery miesi¹ce.
- Wiem. Bêdziesz musia³ jechaæ ostro¿nie.
- W pobli¿u starego lotniska jest zapora obsadzona przez ¿o³nierzy z ONZ-
doda³ maszynista.
- Mamy przepustkê.- Bruce uœmiechn¹³ siê, by go uspokoiæ. Teraz, kiedy mia³
ju¿ œrodek transportu, humor mu siê poprawi³.- Zatrzymaj siê obok pierwszej
szopy- poleci³.
Poci¹g zatrzyma³ siê ze zgrzytem hamulców przy betonowym peronie. Bruce
zeskoczy³ ze stopnia i krzykn¹³:
- W porz¹dku, Ruffy. £adujcie siê!
Na przedzie sk³adu Bruce umieœci³ trzy otwarte wagony platformy ³atwe do
obrony. Uzbroi³ je w ciê¿kie karabiny maszynowe Bren, które mog³y skutecznie i
daleko ostrzeliwaæ teren z obu stron. Za tymi wagonami znalaz³y siê dwa
pasa¿erskie s³u¿¹ce za magazyn i pomieszczenia dla oficerów. W drodze
powrotnej zamierza³ ulokowaæ w nich tak¿e uchodŸców. Na koñcu sk³adu
znajdowa³a siê lokomotywa- tam by³a najmniej nara¿ona na ogieñ karabinów, a
pasa¿erowie nie musieli wdychaæ dymu i sadzy.
Zapasy za³adowano do czterech przedzia³ów, których drzwi i okna dok³adnie
zamkniêto.
Potem Bruce zaj¹³ siê rozmieszczaniem punktów obronnych. Na dachu pierwszego
wagonu pasa¿erskiego umieœci³ Brena otoczonego nisk¹ os³on¹ z worków
wype³nionych piaskiem. To by³o jego stanowisko dowodzenia. St¹d obejmowa³
wzrokiem wagony platformy, parowóz oraz spory kawa³ek terenu. Pozosta³e Breny
ulokowa³ w pierwszym wagonie, w którym dowodzi³ Hendry. Od majora z dzia³u
zaopatrzenia otrzyma³ trzy walkie- talkie. Jeden zostawi³ sobie, drugi da³
Hendry'emu, a trzeci maszyniœcie. W ten sposób powsta³ system ³¹cznoœci,
dziêki któremu bêdzie wiedzia³, co siê dzieje w poci¹gu. By³a ju¿ prawie
dwunasta, kiedy zakoñczyli te przygotowania. Bruce zwróci³ siê do Ruffy'ego,
który siedzia³ obok niego na workach z piaskiem:
- Wszystko gotowe?
- Gotowe, szefie.
- Ilu brakuje?- Bruce wiedzia³ z doœwiadczenia, ¿e nigdy nie nale¿a³o
oczekiwaæ, i¿ ca³a grupa pojawi siê w tym miejscu o tej samej godzinie.
- Oœmiu, szefie.
- O trzech wiêcej ni¿ wczoraj.Mamy wiêc piêædziesiêciu dwóch ludzi. Myœlisz,
¿e tamci prysnêli do buszu?- zapyta³.
Piêciu jego ¿o³nierzy zdezerterowa³o z broni¹ w dniu zawieszenia ognia. Z ca³¹
pewnoœci¹ uciekli do buszu, by przy³¹czyæ siê do jednej z band shufta, które
sia³y spustoszenie na drogach, urz¹dzaj¹c zasadzki na transporty bez ochrony.
Jeœli podró¿ni mieli szczêœcie, udawa³o im siê ujœæ z ¿yciem. Bandyci gwa³cili
przy ka¿dej nadarzaj¹cej siê okazji i ogólnie dobrze siê bawili.
- Nie, szefie, nie s¹dzê, ta trójka to równe ch³opaki. Pewnie siedz¹ w mieœcie
i zabawiaj¹ siê. Po prostu nie zdaj¹ sobie sprawy, która godzina.- Ruffy
potrz¹sn¹³ g³ow¹.- W ci¹gu pó³ godziny znajdziemy ich, wystarczy tylko zajrzeæ
do burdeli. Chce pan, ¿ebyœmy poszli?
- Nie ma teraz czasu na w³óczenie siê po mieœcie, jeœli chcemy dojechaæ do
wêz³a Msapa przed noc¹. Poszukamy ich, kiedy wrócimy- odpar³ Bruce,
zastanawiaj¹c siê, czy od czasów wojny burskiej istnia³a jakakolwiek inna
armia równie lekko traktuj¹ca dezercjê. Odwróci³ siê do radia i nacisn¹³
przycisk nadawania.- Maszynista!
- Oui, monsieur?
- Ruszaj. JedŸ powoli do zapory ONZ. Kiedy tam dotrzesz, nie podje¿d¿aj za

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 11

background image

blisko.
- Oui, monsieur.
Wytoczyli siê z turkotem z dworca, zostawiaj¹c za sob¹ dzielnicê przemys³ow¹
po prawej stronie i stanowiska katangijskiej stra¿y na skrzy¿owaniu z Avenue
du Cimetiere. Wokó³ nich rozci¹ga³y siê przedmieœcia; w oddali majaczy³a
zapora ONZ. Na jej widok Bruce odczu³ niepokój. Przepustka, któr¹ mia³ w
kieszeni na piersi munduru, by³a podpisana przez genera³a Rhee Singha. W tej
wojnie zdarza³o siê ju¿, ¿e kapitan Sudañczyk nie przekaza³ sier¿antowi
Irlandczykowi rozkazów genera³a Hindusa. To co ich oczekiwa³o, mog³o okazaæ
siê interesuj¹ce.
- Miejmy nadziejê, ¿e wiedz¹ o nas- powiedzia³ Haig. Z pozorn¹ nonszalancj¹
zapali³ papierosa, chocia¿ w jego oczach widaæ by³o niepokój, gdy obserwowa³
ci¹gn¹ce siê po obu stronach toru pagórki usypane ze œwie¿ej ziemi,
oznaczaj¹ce stanowiska ogniowe.
- Ci ch³opcy maj¹ bazooki, a na dodatek jeszcze s¹ irlandzkimi Arabami-
mrukn¹³ Ruffy.- Myœlê, ¿e to najbardziej stukniêty rodzaj Arabów. Co pan
powie, szefie, na bazookê z pe³nym ³adunkiem?
- Nie dziêki, Ruffy- odpar³ Bruce; pochyli³ siê i uruchomi³ radio.
- Hendry!
W pierwszym wagonie Wally Hendry podniós³ swoj¹ krótko-falówkê.
- Curry?
- Powiedz strzelcom, ¿eby siê trzymali z dala od Brenów. Reszta twoich ludzi
niech od³o¿y broñ.
- W porz¹dku.
Bruce obserwowa³, jak Wally przekazuje jego rozkaz, odsuwaj¹c strzelców i
przepychaj¹c siê miêdzy ¿andarmami, którzy zajmowali czo³o poci¹gu. ¯andarmi
niechêtnie odk³adali broñ, stoj¹c z pus-tymi rêkoma i wpatruj¹c siê ponuro w
stanowisko ONZ.
- Maszynista!- zawo³a³ Bruce do radia.- Zwolnij. Zatrzymaj siê piêædziesi¹t
metrów przed zapor¹. Jeœli us³yszysz odg³osy strzelaniny, ruszaj pe³n¹ par¹.
- Oui, monsieur.
Nie by³o widaæ cz³onków komitetu powitalnego- tylko wrogo wygl¹daj¹ca zapora
ze s³upów i beczek po benzynie przecinaj¹ca tory.
Bruce stan¹³ na dachu i uniós³ rêce w geœcie wyra¿aj¹cym neutralnoœæ. To by³
b³¹d; gest wywo³a³ poruszenie wœród ¿andar-mów. Jeden z nich równie¿ uniós³
ramiona, ale jego pieœci by³y zaciœniête.
- ONZ gówno!- krzykn¹³ i w mgnieniu oka wszyscy ¿o³nierze zaczêli skandowaæ:
- ONZ gówno! ONZ gówno!- To by³ ich okrzyk bojowy. Pocz¹tkowo œmiali siê, ale
wkrótce œmiech ucich³, a w ich g³osach zaczê³y pojawiaæ siê nuty histerii.
- Do cholery, zamknijcie siê!- rykn¹³ Bruce.
Otwart¹ d³oni¹ uderzy³ w g³owê ¿andarma stoj¹cego obok, ale ten prawie tego
nie zauwa¿y³. Jego oczy b³yszcza³y zaraŸliw¹ histeri¹, na któr¹ Afrykañczycy
s¹ tak podatni. Z³apa³ karabin i trzyma³ go na wysokoœci piersi, a jego cia³o
zaczê³o wykonywaæ konwulsyjne ruchy. Skandowa³ dalej. Bruce gwa³townym ruchem
zsun¹³ he³m z jego g³owy i uderzy³ go precyzyjnie kantem d³oni, tak ¿e ¿andarm
osun¹³ siê na worki z piaskiem, wypuszczaj¹c karabin z r¹k.
Bruce rozejrza³ siê rozpaczliwie. Coraz wiêksza histeria opano-wywa³a
¿o³nierzy w wagonach.
- Hendry, de Sumer, zatrzymajcie ich! Na mi³oœæ bosk¹, zatrzymajcie ich!-
krzykn¹³, ale jego glos uton¹³ w skandowaniu.
Jeden z ¿andarmów na s¹siedniej platformie podniós³ karabin le¿¹cy u jego
stóp. Bruce widzia³, jak przepycha siê w kierunku brzegu, wprowadzaj¹c nabój
do komory.
- Mwembe!- zawo³a³ Bruce do niego, ale jego g³os nie móg³ siê przebiæ przez
wrzawê.
„W ci¹gu dwóch sekund to miejsce zamieni siê w piek³o”- pomyœla³. Zawieszony
na brzegu dachu, wychyli³ siê na u³amek sekundy, by oceniæ odleg³oœæ dziel¹c¹
ich od zapory, potem podniós³ siê i skoczy³. Wyl¹dowa³ na plecach ¿andarma,
prze-wracaj¹c go ciê¿arem swojego cia³a. ¯andarm osun¹³ siê na pod³ogê. Jego
palec spoczywa³ na spuœcie i karabin wystrzeli³, gdy wyœlizgiwa³ mu siê z r¹k.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 12

background image

Zapanowa³a zupe³na cisza. Bruce b³yskawicznie podniós³ siê i wyci¹gn¹³
pistolet.
- W porz¹dku- krzykn¹³, oddychaj¹c z trudem i wymachuj¹c broni¹.- Dalej,
dajcie mi okazjê, bym tego u¿y³!- Wybra³ jednego z sier¿antów i wpatruj¹c mu
siê w oczy, powiedzia³:- Ty! Czekam na ciebie! Dalej, zacznij strzelaæ!
Na widok rewolweru mê¿czyzna rozluŸni³ siê i powoli szaleñstwo zniknê³o z jego
twarzy. Spuœci³ wzrok i zaszura³ niezgrabnie nogami.
Bruce spojrza³ na Ruffy'ego i Haiga stoj¹cych na dachu i podniós³ g³os:
- Pilnujcie ich. Zastrzelcie pierwszego, który znowu zacznie.
- Okay, szefie.- W d³oniach sier¿anta pojawi³ siê automat.
- No, który pierwszy?- zapyta³ weso³o, spogl¹daj¹c na nich. Ale atmosfera ju¿
siê zmieni³a. ¯o³nierze czuli siê zak³opotani; po chwili ciszê zacz¹³
wype³niaæ nieœmia³y gwar rozmów.
- Mike!- rykn¹³ rozpaczliwie Bruce.- Powstrzymaj maszy-nistê! Chce przejechaæ
przez zaporê.
Ha³as jad¹cego poci¹gu wzmóg³ siê, kiedy maszynista przy-œpieszy³ na odg³os
wystrza³u. Pêdzili teraz szybko w kierunku zapory ONZ.
Mike Haig chwyci³ krótkofalówkê i g³oœno wyda³ rozkaz. Hamul-ce zapiszcza³y
natychmiast i poci¹g zatrzyma³ siê nieca³e osiem-dziesi¹t metrów przed zapor¹.
Bruce wspi¹³ siê z powrotem na dach wagonu pasa¿erskiego.
- Niewiele brakowa³o- powiedzia³ Mike.
- Mój Bo¿e!- Bruce potrz¹sn¹³ g³ow¹ i dr¿¹cymi rêkami zapali³ papierosa.-
Jeszcze jakieœ czterdzieœci metrów i...- Od-wróci³ siê i zimno popatrzy³ na
¿andarmów.- Kanalie! Nastêpnym razem, gdy bêdziecie mieli ochotê pope³niæ
samobójstwo, mnie w to nie mieszajcie.
¯andarm, którego uderzy³, siedzia³, obmacuj¹c palcami opuch-liznê nad okiem.
- Przyjacielu- krzykn¹³ do niego Bruce- póŸniej wymyœlê coœ, ¿ebyœ nie straci³
dobrego samopoczucia!- Potem zwróci³ siê do ¿andarma, który siedzia³ na dachu
obok niego i masowa³ kark.
- Dla ciebie te¿ coœ mam! Proszê zapisaæ ich nazwiska, sier¿ancie.
- Tak jest!- krzykn¹³ Ruffy.
- Mike- powiedzia³ Bruce zmienionym, miêkkim g³osem- idê podbechtaæ trochê
naszych kumpli z bazookami. Kiedy dam ci znak, przeprowadŸ poci¹g przez
zaporê.
- Nie chcesz, ¿ebym poszed³ z tob¹?- zapyta³ Mike.
- Nie, zostañ tutaj.
Bruce zarzuci³ karabin na ramiê, opuœci³ siê po drabinie na œcie¿kê biegn¹c¹
wzd³u¿ torów i ruszy³ naprzód, chrzêszcz¹c butami po ¿wirze. „Udany pocz¹tek,
nie ma co- stwierdzi³ nieweso³o- byliœmy o w³os od tragedii, nie wyjechawszy
nawet z miasta. Dobrze przynajmniej, ¿e te lalusie z bazookami nie próbowa³y
dorzuciæ swoich wybuchowych argumentów do tej dyskusji”. Bruce móg³ ju¿
rozró¿niæ kszta³t he³mów wystaj¹cych nad ziemnymi barykadami. Bez przewiewu,
który zapewnia³ jad¹cy poci¹g, by³o znów niemi³osiernie gor¹co i poczu³, ¿e
zaczyna siê pociæ.
- Ani kroku dalej, mister- powiedzia³ ktoœ z wyraŸnym irlandzkim akcentem.
Glos dobiega³ ze stanowiska usytuowanego najbli¿ej torów.
Bruce zatrzyma³ siê, stoj¹c w s³oñcu na drewnianych pod-k³adach. Móg³ ju¿
zobaczyæ twarze pod he³mami: by³y nieprzyjazne, bez cienia uœmiechu.
- Co to by³a za strzelanina?- spyta³ jakiœ g³os.
- Mieliœmy wypadek.
- Lepiej, ¿ebyœcie ju¿ nie mieli takich wypadków, bo i nam mo¿e siê jakiœ
przydarzyæ!
- Nie chcia³bym tego, Irlandczyku- powiedzia³ Bruce i wy-krzywi³ usta w czymœ,
co mia³o przypominaæ uœmiech.
Irlandczyk nerwowo rzuci³ pytanie:
- Jakie jest twoje zadanie?
- Mam przepustkê, chcesz j¹ zobaczyæ?- Bruce wyci¹gn¹³ z³o¿on¹ kartkê z górnej
kieszeni.
- Jakie jest twoje zadanie?- powtórzy³ uparcie Irlandczyk
- Udaæ siê do Port Reprieve i uwolniæ ludzi w mieœcie.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 13

background image

- Wiemy o tym- Irlandczyk kiwn¹³ g³ow¹.- Poka¿ przepustkê.
Bruce zszed³ z torów, wspi¹³ siê na barykadê usypan¹ z ziemi i poda³ ró¿ow¹
kartkê Irlandczykowi. Zobaczy³, ¿e mia³ on cztery gwiazdki kapitana.
Irlandczyk rzuci³ okiem na przepustkê i zwróci³ siê do ¿o³nierza, który sta³
obok:
- W porz¹dku, sier¿ancie, usuñcie barierê.
- Czy mam daæ znak, ¿eby poci¹g ruszy³?- zapyta³ Bruce. Kapitan w odpowiedzi
skin¹³ g³ow¹ i doda³:
- Ale upewnij siê, ¿e nie bêdzie wiêcej wypadków! Nie przepadam za najemnymi
mordercami.
- Na pewno. Tyle, ¿e to nie jest twoja wojna i ty w niej nie walczysz- warkn¹³
Bruce.
Gwa³townie odwróci³ siê plecami do Irlandczyka i zeskoczy³ na tory, kiwaj¹c
Haigowi, który siedzia³ na dachu wagonu.
Sier¿ant z paroma ludŸmi oczyœci³ tory. Gdy poci¹g dudni¹c ruszy³ powoli,
Bruce stara³ siê opanowaæ ogarniaj¹ce go rozdra¿nienie- zniewaga irlandzkiego
kapitana dopiek³a mu do ¿ywego. „Najemny morderca- pomyœla³- oczywiœcie,
jestem nim. Czy cz³owiek mo¿e upaœæ jeszcze ni¿ej?”
Kiedy poci¹g zbli¿y³ siê, Bruce wskoczy³ na stopieñ wagonu, pomacha³
ironicznie Irlandczykowi i wspi¹³ siê na dach.
- Bez k³opotów?- zapyta³ Mike.
- Trochê bezczelnej gadaniny w stylu irlandzkiego music- hallu- odpar³ Bruce.-
Ale nic powa¿nego.- Podniós³ krótkofalów-kê.- Maszynista!
- Monsieur?
- Nie zapomnij moich poleceñ.
- Nie bêdê jecha³ szybciej ni¿ czterdzieœci kilometrów na godzinê i ca³y czas
bêdê przygotowany na hamowanie w nag³ym wypadku.
- Dobrze!- Bruce wy³¹czy³ krótkofalówkê i usiad³ na workach z piaskiem miêdzy
Ruffym i Mike'em.
„No- pomyœla³- nareszcie jedziemy. Szeœæ godzin drogi do wêz³a Msapa. To
powinno byæ proste. A potem Bóg wie co bêdzie, tylko Bóg wie”.
Tory skrêci³y i Bruce odwróci³ siê, patrz¹c jak ostatnie bia³e budynki
Elisabethville znikaj¹ wœród drzew. Byli teraz na otwartej sawannie. Za nimi
czarny dym z lokomotywy kry³ siê wœród drzew: ko³a stukota³y w równym tempie,
a przed nimi linia torów bieg³a prosto jak strza³a, zlewaj¹c siê z
oliwkowozielon¹ œcian¹ lasu.
Bruce podniós³ oczy. Pó³ nieba by³o czyste, mia³o kolor tropikalnego b³êkitu;
na pó³nocy jednak pobru¿d¿one by³o chmu-rami, z których sp³ywa³ szary deszcz.
S³oñce, przeœwituj¹ce przez krople, utka³o têczê. Cieñ chmury posuwa³ siê po
ziemi, czarny i leniwy jak stado pas¹cych siê bawo³ów.
Bruce poluzowa³ pasek przy he³mie i po³o¿y³ karabin na dachu.
- Mo¿e piwko, szefie?
- Masz coœ?
- Pewnie!
Ruffy krzykn¹³ do ¿andarma, który wszed³ do wagonu i po chwili wynurzy³ siê z
szeœcioma butelkami piwa. Sier¿ant otworzy³ zêbami dwie z nich. Za ka¿dym
razem pó³ butelki wyp³ywa³o, pieni¹c siê i opryskuj¹c drewnian¹ œcianê wagonu.
- To piwo jest tak dzikie jak baba, która siê wœciek³a- mruk-n¹³ Ruffy,
podaj¹c butelkê Bruce'owi.
- W ka¿dym razie jest mokre.- Bruce spróbowa³ piwa. By³o ciep³e, silnie
gazowane i za s³odkie.
- Jeszcze jak!- powiedzia³ Ruffy.
Bruce spojrza³ na ¿andarmów przygotowuj¹cych sobie legowis-ka. Poza strzelcami
przy Brenach wszyscy le¿eli lub siedzieli w kucki, rozluŸnieni i w wiêkszoœci
rozebrani do bielizny. Jakiœ chudy, ma³y cz³owieczek spa³, le¿¹c na plecach.
G³owê z³o¿y³ na he³mie jak na poduszce, a twarz wystawi³ na dzia³anie
tropikalnego s³oñca.
Bruce skoñczy³ piwo i wyrzuci³ butelkê. Ruffy otworzy³ nastêpn¹ i wrêczy³ mu
j¹ bez s³owa.
- Czemu jedziemy tak wolno, szefie?

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 14

background image

- Kaza³em maszyniœcie ograniczyæ prêdkoœæ, ¿eby móc za-trzymaæ siê w porê,
jeœli tory bêd¹ rozerwane.
- Taaa. Balubasi mogli to zrobiæ. Cholerne, szurniête Araby! Ciep³e piwo,
s¹czone w s³oñcu, zaczê³o dzia³aæ na Bruce'a. Czu³ spokój, bez potrzeby
podejmowania decyzji.
- Niech pan pos³ucha, jak ko³a gadaj¹- powiedzia³ Ruffy i Bruce skupi³ siê na
stukocie kó³.
- Tak, znam to. Mo¿esz sprawiæ, ¿e bêd¹ mówiæ, o czym chcesz- zgodzi³ siê.
- Mog¹ nawet œpiewaæ- rzuci³ Ruffy.- Jest w tym prawdziwa muzyka.
Nape³ni³ sw¹ potê¿n¹ klatkê piersiow¹ powietrzem, uniós³ g³owê i zacz¹³
œpiewaæ. G³os mia³ g³êboki; przyci¹gn¹³ uwagê ludzi na platformach. Ktoœ
do³¹czy³ siê, nuc¹c z pocz¹tku cicho i jakby nieœmia³o, póŸniej nabieraj¹c
pewnoœci. Po chwili do³¹czy³ siê jeszcze ktoœ inny. S³owa by³y nieistotne;
najwa¿niejszy by³ rytm. Œpiewali wspólnie ju¿ wiele razy przedtem, dlatego-
jak w dobrym chórze- ka¿dy g³os znalaz³ swoje miejsce. Soliœci wyznaczali
melodiê, zmieniali tempo, improwizowali i przyœpieszali, a¿ pocz¹tkowa melodia
zatraci³a siê i ust¹pi³a miejsca pieœni plemiennej. Bruce rozpozna³ j¹: by³a
to pieœñ œpiewana na plantacjach, jedna z jego ulubionych. Siedzia³, popijaj¹c
letnie piwo zas³uchany w pieœñ. A poci¹g jecha³ dalej w blasku s³oñca w
kierunku deszczowych chmur na pó³nocy.
Wkrótce na platformie pojawi³ siê Andre, lawiruj¹c wœród ¿andarmów, a¿ doszed³
do miejsca, w którym znajdowa³ siê Hendry. Andre zadar³ g³owê i mówi³ coœ
powa¿nie wy¿szemu Hendry'emu.
Hendry nazwa³ go kiedyœ laleczk¹ i to okreœlenie wydawa³o siê bardzo trafne.
Andre mia³ ³adn¹, niemal dziewczêc¹ twarz, w której osadzona by³a para du¿ych,
jasnobr¹zowych oczu. He³m, który nosi³, wydawa³ siê zbyt du¿y i zbyt ciê¿ki
dla niego.
„Ciekawe, ile ma lat?- pomyœla³ Bruce, patrz¹c jak Andre nagle rozeœmia³ siê,
wci¹¿ zwrócony ku Hendry'emu.- Pewnie trochê ponad dwudziestkê. Nigdy nie
widzia³em kogoœ, kto by³by bardziej niepodobny do najemnego mordercy”.
- Jak, u diab³a, ktoœ taki jak de Sumer wpl¹ta³ siê w to wszystko?- Bruce
wypowiedzia³ na g³os swoje myœli.
- Pracowa³ w Elisabethville, kiedy siê to zaczê³o, i nie móg³ wróciæ do
Belgii- odpowiedzia³ Mike.- Nie wiem, dlaczego zosta³ najemnikiem, ale s¹dzê,
¿e powody by³y natury osobistej. Kiedy to siê zaczê³o, zamkniêto firmê, w
której pracowa³. Przypusz-czam, ¿e to by³o jedyne zatrudnienie, jakie móg³
znaleŸæ.
- Ten Irlandczyk przy zaporze nazwa³ mnie najemnym mor-derc¹.- Myœl o Andre
sprawi³a, ¿e Bruce przypomnia³ sobie te s³owa.- Nigdy przedtem nie myœla³em o
tym w ten sposób, ale teraz s¹dzê, ¿e mia³ racjê. Tacy naprawdê jesteœmy.
Mike Haig milcza³ przez chwilê, a kiedy przemówi³, jego g³os zabrzmia³ jakoœ
sztucznie.
- Spójrz na te rêce!
Mimowolnie Bruce zerkn¹³ na jego d³onie i dopiero teraz pierwszy raz zauwa¿y³,
¿e s¹ w¹skie, o d³ugich, kszta³tnych palcach, s³owem rêce artysty.
- Spójrz na nie- powtórzy³ Mike.- Ukszta³towano je w okreœlonym celu, zrobiono
je po to, by trzyma³y skalpel, by ratowa³y ¿ycie.- RozluŸni³ d³onie i pozwoli³
im opaœæ na karabin u³o¿ony na jego kolanach.- Zobacz, co trzymaj¹ teraz!
Bruce poruszy³ siê nerwowo. Nie chcia³ powodowaæ kolejnego wybuchu zwierzeñ u
Mike'a Haiga. „Do cholery z tym starym g³upcem; dlaczego musi ci¹gle do tego
wracaæ? Wiem równie dobrze jak ka¿dy inny w ca³ej najemnej armii Katangi, ¿e
przesz³oœæ jest tabu. Przesz³oœæ nie istnieje”.
- Ruffy- warkn¹³ Bruce.- Nie masz zamiaru nakarmiæ swoich ch³opców?
- Ju¿ siê robi, szefie- powiedzia³ sier¿ant; otworzy³ kolejne piwo i poda³ je
Bruce'owi.- Niech pan to potrzyma, nie bêdzie pan myœla³ o g³odzie, gdy bêdê
rozdawa³ jedzenie, rozsiewaj¹c przyjemne zapachy.
Ruszy³ ociê¿ale po dachu wagonu, wci¹¿ œpiewaj¹c.
- Trzy lata. Wydaje siê, ¿e to wiecznoœæ- ci¹gn¹³ Mike, jakby nie zauwa¿y³, ¿e
Bruce mu przerwa³.- Jeszcze trzy lata temu by³em chirurgiem, a teraz...-
Pustka wyziera³a z jego oczu i Bruce poczu³ litoœæ dla tego cz³owieka

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 15

background image

wzbieraj¹c¹ g³êboko w nim, tam gdzie wiêzi³ to uczucie razem z innymi
emocjami.- By³em dobry, by³em jednym z najlepszych. Royal College. Harley
Street. Szpital Guy'a.- Mike zaœmia³ siê nieweso³o, gorzko.- Czy mo¿esz sobie
wyobraziæ, jak szofer wióz³ mnie moim Rollsem do College'u, gdzie wyg³asza³em
wyk³ad o zaawansowanej technice cholecystektomii?
- I co siê sta³o?- Pytanie zabrzmia³o, zanim Bruce móg³ je powstrzymaæ: zda³
sobie sprawê, jak bardzo pozwoli³ siê ponieœæ fali litoœci.- Nie, nie mów mi-
doda³ zaraz.- To twoja sprawa. Nic mi do tego.
- Jednak opowiem ci, Bruce. Chcê ci powiedzieæ. Gadanie o tym czasem jakoœ
pomaga.
„Na pocz¹tku- pomyœla³ Bruce- ja te¿ chcia³em mówiæ, próbowa³em zmyæ ból
s³owami”.
Mike milcza³ przez kilka sekund. W wagonie pod nimi œpiew unosi³ siê i opada³,
a poci¹g wci¹¿ jecha³ dalej przez las.
- Przyjazd tutaj poch³on¹³ dorobek dziesiêciu ciê¿kich lat, ale w koñcu to
zrobi³em. Niez³a praktyka; praca, któr¹ kocha³em, i zbieranie nagród, na które
zas³u¿y³em. ¯ona, z której ka¿dy mê¿czyzna by³by dumny, wspania³y dom, wielu
przyjació³, mo¿e zbyt wielu. Sukces przyci¹ga przyjació³ tak samo jak
zapuszczona kuchnia przyci¹ga karaluchy...- Mike wyci¹gn¹³ chusteczkê i wytar³
spocony kark.- Ten rodzaj przyjació³ oznacza przyjêcia- kontynuowa³ po
chwili.- Przyjêcia po ca³ym dniu pracy, kiedy padasz ze zmêczenia, kiedy
chcesz siê odprê¿yæ... a có¿ ciê lepiej odprê¿y ni¿ butelka? Nie wiesz, czy
masz s³aboœæ do alkoholu, zanim nie jest za póŸno, zanim twoja praktyka nie
jest ju¿ taka dobra.- Mike okrêci³ chusteczkê wokó³ palców i uparcie ci¹gn¹³
dalej:- Potem nagle ju¿ to wiesz. Poznajesz to po tañcu twoich d³oni rano i po
tym, ¿e wszystko, czego pragniesz na œniadanie, to jest w³aœnie to. Po tym, ¿e
nie mo¿esz doczekaæ siê lunchu, ¿e musisz operowaæ, gdy¿ tylko wtedy rêce ci
nie dr¿¹. Dowiadujesz siê o tym nieodwo³alnie i ostatecznie, kiedy skalpel
œlizga siê w twoich rêkach i têtnica zaczyna tryskaæ krwi¹, a ty patrzysz na
to sparali¿owany, patrzysz, jak krew czerwieni twój fartuch i zbiera siê w
ka³u¿e na pod³odze sali operacyjnej...- G³os mu siê za³ama³; wyci¹gn¹³
papierosa z paczki i zapali³. Jego ramiona zgarbi³y siê, a oczy by³y pe³ne
poczucia winy. Po chwili wyprostowa³ siê i przemówi³ silniejszym g³osem:-
Musia³eœ o tym czytaæ. By³em na pierwszych stronach gazet przez parê dni, w
czo³ówkach wszystkich dzienników. Ale wtedy nie nazywa³em siê Haig. To
nazwisko przeczyta³em na naklejce jakiejœ butelki w barze... Gladys naturalnie
zosta³a ze mn¹, ona by³a tym typem cz³owieka. Wyje-chaliœmy do Afryki. Z ca³ej
katastrofy uda³o mi siê uratowaæ tyle, ¿e wystarczy³o na op³acenie farmy
tytoniowej w rejonie Centenary, w pobli¿u Salisbury. Dwa udane sezony i
odstawi³em butelkê. Gladys spodziewa³a siê naszego pierwszego dziecka, którego
tak bardzo pragnêliœmy... Wszystko znowu uk³ada³o siê dobrze.- Mike wepchn¹³
chusteczkê z powrotem do kieszeni. Jego g³os ponownie straci³ sw¹ si³ê i sta³
siê ochryp³y.- I wtedy pewnego dnia pojecha³em ciê¿arówk¹ do wioski i w drodze
powrotnej zatrzyma³em siê w klubie. Bywa³em tam czêsto przedtem, ale tym razem
by³o inaczej. Zamiast pó³ godziny, zabawi³em tam tak d³ugo, póki mnie nie
wyrzucili przed zamkniêciem. Kiedy doje¿d¿a³em do farmy, obok mnie na
siedzeniu spoczywa³a skrzynka szkockiej.
Bruce chcia³ go powstrzymaæ. Wiedzia³, co bêdzie dalej i nie chcia³ o tym
s³uchaæ.
- Tamtej nocy zaczê³y padaæ pierwsze deszcze; rzeki sp³ynê³y, zalewaj¹c
okolicê. Linie telefoniczne by³y pozrywane, byliœmy odciêci. Rano...- Mike
znów przerwa³ i odwróci³ siê do Bruce'a.- Myœlê, ¿e to musia³ byæ szok dla
niej widzieæ mnie w takim stanie i dlatego... Rano Gladys posz³a na porodówkê.
To by³ jej pierwszy raz, a nie by³a ju¿ taka m³oda. Dzieñ póŸniej ci¹gle
jeszcze by³a na porodówce, ale wtedy by³a ju¿ zbyt s³aba, by krzyczeæ.
Pamiêtam, jak cicho i spokojnie by³o bez jej krzyków i b³agalnych próœb o
pomoc. Widzisz, ona wiedzia³a, ¿e mia³em jeszcze wszystkie potrzebne
instrumenty. B³aga³a mnie o pomoc. Pamiêtam jej g³os, przedzieraj¹cy siê przez
opary whisky. Myœlê, ¿e nienawidzi³em jej wtedy, pamiêtam, jak jej
nienawidzi³em; to wszystko by³o takie mêtne, pomieszane z krzykiem i

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 16

background image

alkoholem. Ale w koñcu ucich³a. Chyba nie zdawa³em sobie sprawy, ¿e nie ¿y³a.
By³em po prostu zadowolony, ¿e umilk³a i mia³em spokój.- Odwróci³ oczy od
twarzy Bruce'a.- By³em zbyt pijany, by iœæ na pogrzeb. Potem spotka³em faceta
w barze; nie pamiêtam, ile czasu wtedy minê³o od jej œmierci, nie pamiêtam,
gdzie to by³o. To musia³o byæ gdzieœ w Pasie Miedziowym. Rekrutowa³ do armii
Tshombe i zaci¹gn¹³em siê. Wydawa³o siê, ¿e nic innego nie pozosta³o mi do
zrobienia...
Ani Bruce, ani Mike nie mówili nic, a¿ ¿andarm przyniós³ im jedzenie: kromki
chleba razowego posmarowane mas³em i ob-³o¿one wo³owin¹ z puszki i konserwow¹
cebul¹. Jedli w milczeniu, s³uchaj¹c œpiewu, a¿ wreszcie Bruce odezwa³ siê:
- Nie musia³eœ mi o tym mówiæ.
- Wiem.
- Mike...- Bruce przerwa³.
- Tak?
- Przykro mi; jeœli daje ci to jak¹œ ulgê...
- Daje- powiedzia³ Mike.- Pomaga mi nie byæ zupe³nie samotnym. Lubiê ciê,
Bruce.- Mike wymówi³ ostatnie zdanie w sposób, w jaki zdradza siê sekret.
Pod wp³ywem tych s³ów, Bruce skurczy³ siê, jakby Haig naplu³ mu w twarz. „Ty
g³upcze- skarci³ siê gwa³townie.- Otworzy³eœ siê ca³kowicie. Niemal¿e
pozwoli³eœ jednemu z nich wnikn¹æ znowu w twoje uczucia!” Bez ¿adnych
skrupu³ów st³amsi³ sympatiê, zaskoczony wysi³kiem, jaki musia³ w to w³o¿yæ.
Kiedy podniós³ krótkofalówkê, ³agodnoœæ zniknê³a z jego oczu.
- Hendry- powiedzia³.- Nie gadaj tyle. Umieœci³em ciê na przodzie, byœ
obserwowa³ tory.
Wally Hendry, jad¹cy w pierwszym wagonie, obejrza³ siê i po-kaza³ niedbale
Bruce'owi odwrócony symbol victorii. Bruce wzru-szy³ ramionami.
- Lepiej idŸ i zwolnij Hendry'ego- poleci³ Mike'owi.- Przy-œlij go tutaj.
Mike wsta³ i spojrza³ na Bruce'a.
- Czego siê boisz?- Jego g³os wyra¿a³ zaintrygowanie.
- Da³em ci rozkaz, Haig!
- Tak, ju¿ idê.
Rozdzia³ 4

Samolot znalaz³ ich póŸnym popo³udniem. By³ to odrzutowiec „Vampire” nale¿¹cy
do Indyjskich Si³ Powietrznych. Nadlecia³ z pó³nocy. Najpierw us³yszeli
przyt³umiony huk, a po chwili zobaczyli go. B³yszcza³ w s³oñcu jak kawa³ek
miki na tle burzowych chmur k³êbi¹cych siê przed nimi na niebie.
- Stawiam tysi¹c franków przeciw kupie ³ajna, ¿e ten kozio³ek nic o nas nie
wie- prorokowa³ Hendry, patrz¹c jak odrzutowiec zmienia kurs i kieruje siê w
stronê poci¹gu.
- Teraz ju¿ wie- stwierdzi³ Bruce.
Szybko spojrza³ na ciê¿kie, o³owiane chmury. By³y ju¿ blisko. Jeszcze dziesiêæ
minut jazdy i znajd¹ siê pod nimi, nie zagro¿eni z powietrza, jako ¿e chmury
zwisa³y nisko nad ziemi¹, a deszcz tworzy³ grub¹, niebieskoszar¹ zas³onê,
która ograniczy widocznoœæ do kilkuset stóp. W³¹czy³ radio.
- Maszynista, ca³a naprzód! Musimy siê dostaæ w ten deszcz.
- Oui, monsieur.
Ledwo nadesz³o potwierdzenie, a ju¿ z lokomotywy zaczê³o siê wydobywaæ wiêcej
dymu i zmieni³ siê rytm stukaj¹cych kó³.
- Zobacz, jak schodzi- mrukn¹³ Hendry.
Samolot opada³ szybko na tle ciemnej chmury, ci¹gle oœwietlony s³oñcem,
podobny do rosn¹cego srebrnego punktu œwiat³a.
Bruce przesuwa³ wskazówkê skali w radiu, szukaj¹c fali, której u¿ywa³ pilot
samolotu. Sprawdzi³ cztery d³ugoœci, za ka¿dym razem jednak s³ysza³ tylko
trzaski zak³óceñ. Dopiero za pi¹tym razem pojawi³a siê ³agodna melodia jêzyka
hindi. Bruce nie rozumia³ ani s³owa, ale s³ysza³, ¿e ton g³osu wyra¿a
zaskoczenie. Potem w eterze nast¹pi³a krótka przerwa, w czasie której pilot
otrzymywa³ polece-nie z bazy Kamina; Bruce nie s³ysza³ tych rozkazów- baza
by³a poza zasiêgiem ich ma³ego odbiornika- ale zdo³a³ us³yszeæ lakoniczne
potwierdzenie pilota.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 17

background image

- Nadlatuje, ¿eby siê lepiej przyjrzeæ- powiedzia³ Bruce i doda³, podnosz¹c
g³os:- Wszyscy kryæ siê i nie wa¿cie siê ruszaæ!
Odrzutowiec zbli¿a³ siê do poci¹gu niesamowicie szybko, mimo ¿e wykorzystywa³
zaledwie po³owê mocy swoich silników, których dŸwiêk zostawa³ daleko w tyle.
Kiedy tak lecia³ nad lasem, podobny by³ do rekina. Bruce móg³ zobaczyæ g³owê
pilota w oszklonej kabinie; by³ w stanie dostrzec rysy jego br¹zowej twarzy
pod srebrnym he³mem. Pilot mia³ ma³y w¹sik, taki sam jak walet pikowy. By³ ju¿
tak blisko, ¿e Bruce widzia³ dok³adnie, w którym momencie Hindus rozpozna³
barwy poci¹gu jako katangijskie- przewróci³ oczyma i zme³³ przekleñstwo w
ustach. Radio stoj¹ce obok Bruce'a przekaza³o jego metaliczno- chropawy
dŸwiêk. Wkrótce samolot przechyli³ siê stromo i wyj¹c silnikami z otwart¹
przepustnic¹, wzniós³ siê, pokazuj¹c srebrzysty brzuch i rakiety zawieszone
pod skrzyd³ami.
- Tak siê wystraszy³, ¿e skurczy³ siê, jakby nie rós³ przez siedem lat-
rozeœmia³ siê Hendry.- Powinieneœ pozwoliæ mi rozwaliæ go. By³ na tyle blisko,
¿e trafi³bym go w lewe oko.
- Za chwilê bêdziesz mia³ nastêpn¹ okazjê.- Bruce zapewni³ go ponuro.
G³os z radia trajkota³, wyra¿aj¹c konsternacjê, podczas gdy samolot mala³ na
niebie. Bruce szybko prze³¹czy³ siê na kana³ maszynisty.
- Maszynista, nie mo¿na jechaæ szybciej?
- Monsieur, jeszcze nigdy ta lokomotywa nie rusza³a siê tak szybko jak teraz!
Bruce jeszcze raz prze³¹czy³ siê na czêstotliwoœæ pilota, ws³u-chuj¹c siê w
jego podniesiony g³os. Samolot zawraca³ szerokim ko³em w odleg³oœci jakichœ
piêtnastu mil. Bruce spojrza³ na sk³êbion¹ masê deszczowych chmur, które
zbli¿a³y siê do nich z ociê¿a³¹ godnoœci¹.
- Jeœli wróci- krzykn¹³ do ¿andarmów- to na pewno nie po to, by sobie na nas
popatrzeæ. Otworzy ogieñ jak tylko znajdzie siê w naszym zasiêgu. Zaaplikujcie
mu wszystko, co macie; musimy spróbowaæ popsuæ mu szyki. Andre nie patrzy³ na
Bruce'a. Z zaciœniêtymi nerwowo szczêkami wpatrywa³ siê w samolot oczyma,
które wydawa³y siê za du¿e na jego twarz. W eterze ponownie zapanowa³a cisza i
wszystkie g³owy odwróci³y siê, by obserwowaæ odrzutowiec.
- ChodŸ tu kozio³ku, chodŸ tu!- mrucza³ niecierpliwie Hendry. Splun¹³ na praw¹
d³oñ i wytar³ j¹ o kurtkê.- No, dalej, chcemy ciê powitaæ.- Bawi³ siê
karabinem, odbezpieczaj¹c i zabezpieczaj¹c broñ kciukiem.
Nagle radio znowu przemówi³o. Pad³y dwa s³owa, z pewnoœci¹ potwierdzaj¹ce
rozkaz. Bruce rozpozna³ jedno z nich. S³ysza³ je czêsto przedtem w
okolicznoœciach, które wry³y je w jego pamiêæ. By³o to s³owo w jêzyku hindi:
„Atakowaæ!”
- W porz¹dku- powiedzia³ i podniós³ siê.- Nadlatuje!- Wiatr rozwiewa³ koszulê
na jego piersi. Na³o¿y³ he³m na g³owê i umieœci³ pocisk w komorze karabinu.-
ZejdŸ do wagonu, Hendry- rozkaza³.
- Lepiej widzê st¹d.- Hendry sta³ obok niego, szeroko rozstawiaj¹c nogi, by
oprzeæ siê gwa³townemu pêdowi powietrza.
- Jak chcesz- zgodzi³ siê Bruce.- Ruffy, ukryj siê.
- W tym pudle jest cholernie gor¹co- rzek³ potê¿ny Murzyn, szczerz¹c zêby.
- Narwany Arab- rzuci³ Bruce.
- Pewnie, wszyscy jesteœmy narwanymi Arabami! Samolot zawróci³ ostro,
zanurkowa³ w kierunku lasu i wyrówna³.
Nadlatywa³ z boku, ale wci¹¿ jeszcze by³ daleko.
- Ten kozio³ek to prawdziwy amator. Zamierza dobraæ siê do nas z boku, ¿ebyœmy
wszyscy mogli do niego strzelaæ. Gdyby by³ choæ pó³przytomny, uderzy³by w ty³,
za³atwi³ lokomotywê i upewni³ siê, ¿e wszyscy strzelamy ponad g³owami-
rozkoszowa³ siê sytuacj¹ Hendry.
Cicho i szybko samolot zbli¿y³ siê, dotykaj¹c niemal wierzcho³-ków drzew.
Nagle ogieñ dzia³ek pok³adowych zacz¹³ siê skrzyæ cytrynowo na dziobie
odrzutowca, a powietrze wokó³ wype³ni³o siê g³oœnym œwistem. Broñ znajduj¹ca
siê w poci¹gu natychmiast odpowiedzia³a ogniem. Pociski smugowe wystrzeliwane
z Brenów œciga³y siê w pogoni za samolotem. Ich ryk zosta³ zag³uszony przez
terkot karabinów.
Bruce wymierzy³ uwa¿nie, jednak ko³ysanie spowodowane pêdem poci¹gu

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 18

background image

uniemo¿liwia³o dok³adne celowanie. W koñcu nacisn¹³ spust i kolba karabinu
uderzy³a go w ramiê. Poczu³ gryz¹cy zapach prochu.
Samolot zwolni³ nieznacznie.
- Miêknie!- wrzasn¹³ Hendry.- Ten drañ miêknie!
- Strzelajcie do niego!- krzycza³ Ruffy.- Ca³y czas strzelajcie!
Samolot skrêci³ i uniós³ dziób, tak ¿e pociski z dzia³ek po-k³adowych
polecia³y nad ich g³owami, nie wyrz¹dzaj¹c nikomu krzywdy. Potem dziób
samolotu znów opad³ i pilot wystrzeli³ rakiety, po dwie spod ka¿dego skrzyd³a.
Ogieñ karabinowy z poci¹gu usta³ nagle- wszyscy rzucili siê szukaæ os³ony.
Tylko trójka mê¿czyzn na dachu wagonu ci¹gle strzela³a.
Cztery rakiety nadlecia³y z odleg³oœci czterystu jardów, ci¹gn¹c za sob¹
równoleg³e smugi dymu. Do osi¹gniêcia celu potrzebowa³y zaledwie tyle czasu,
ile zabiera g³êboki oddech, ale pilot za ostro opuœci³ dziób samolotu,
wystrzeli³ za póŸno i rakiety eksplodowa³y w nasypie kolejowym pod torami.
Wybuch przewróci³ Bruce'a. Upad³ i toczy³ siê po g³adkim dachu, próbuj¹c
rozpaczliwie schwyciæ siê czegoœ, ale dopiero w ostatniej chwili palce
zahaczy³y siê o rynienkê okalaj¹c¹ wagon i zawis³. By³ oszo³omiony wstrz¹sem;
rynienka wrzyna³a mu siê w palce, pasek od karabinu okrêci³ mu siê wokó³ szyi
dusz¹c go, a ¿wir, którym pokryty by³ nasyp, niebezpiecznie szybko ucieka³
spod jego stóp.
Ruffy pochyli³ siê, chwyci³ go za przód kurtki i postawi³ z powrotem na dachu,
jakby by³ dzieckiem.
- Wybiera siê pan dok¹dœ, szefie?- zapyta³, uœmiechaj¹c siê szczêœliwie. Jego
wielka, okr¹g³a twarz by³a pokryta py³em.
Bruce mia³ niejasne uczucie, ¿e potrzebna by³aby co najmniej skrzynka
dynamitu, aby zrobiæ wra¿enie na tej górze czarnego miêsa. Klêcz¹c na dachu,
Bruce próbowa³ dojœæ do siebie. Zauwa¿y³, ¿e wybuch rozerwa³ czêœæ drewnianej
œciany wagonu, a dach pokryty by³ ziemi¹ i kamieniami. Hendry siedzia³ obok
niego, potrz¹saj¹c powoli g³ow¹. Cienka stró¿ka krwi ciek³a mu z zadrapania na
policzku i kapa³a z brody. W wagonach platfor-mach ¿o³nierze stali lub
siedzieli; twarze ich wyra¿a³y oszo³omienie, ale poci¹g pêdzi³ dalej w
kierunku deszczu, pozostawiaj¹c daleko za sob¹ gêst¹ chmurê py³ów unosz¹c¹ siê
nad lasem.
Bruce pozbiera³ siê i zacz¹³ szukaæ samolotu na niebie. Odnalaz³ jego ma³¹
sylwetkê wznosz¹c¹ siê daleko nad chmurami. Radio ocala³o, os³oniête przed
wybuchem workami z piaskiem. Wyci¹gn¹³ je i wdusi³ przycisk transmisyjny.
- Maszynista, nic ci siê nie sta³o?
- Monsieur, jestem strasznie zaniepokojony. Czy...?
- Nie ty jeden- zapewni³ go Bruce.- Utrzymuj tê prêdkoœæ.
- Oui, monsieur.
Bruce prze³¹czy³ siê na czêstotliwoœæ samolotu. Chocia¿ przenikliwy dŸwiêk
eksplozji wci¹¿ jeszcze brzmia³ w jego uszach, zdo³a³ zauwa¿yæ, ¿e g³os pilota
siê zmieni³. Mówi³ wolno, niektórych s³ów nie wypowiada³ do koñca, jakby
brakowa³o mu oddechu. „Jest przera¿ony albo ranny- pomyœla³ Bruce- ale ci¹gle
ma doœæ czasu, aby zaatakowaæ nas jeszcze raz, zanim schronimy siê w deszczu”.
Jego umys³ zacz¹³ siê szybko rozjaœniaæ. Uœwiadomi³ sobie, ¿e jego ludzie
zupe³nie nie s¹ przygotowani na atak.
- Ruffy- krzykn¹³- postaw ich na nogi! Niech siê przygotuj¹. Samolot wróci
lada moment.
Ruffy zeskoczy³ do wagonu i Bruce us³ysza³, jak rozdaje siarczyste policzki,
zmuszaj¹c ludzi do ruchu. Sam równie¿ ze-skoczy³ do wagonu, w którym by³
Ruffy, a potem wspi¹³ siê do nastêpnego i zacz¹³ krzyczeæ na ludzi.
- Haig, pomó¿ mi! Pomó¿ mi wyrwaæ ich z tego otêpienia. Kiedy ¿o³nierze
otrz¹snêli siê z szoku wywo³anego eksplozj¹, st³oczyli siê na boku, zmieniaj¹c
magazynki i sprawdzaj¹c broñ. Bruce odwróci³ siê i krzykn¹³:
- Ruffy, czy ktoœ z twoich jest ranny?
- Parê zadrapañ, nic groŸnego.
Na dachu wagonu pasa¿erskiego sta³ Hendry z twarz¹ umazan¹ krwi¹ i karabinem w
rêku, obserwuj¹c samolot.
- Gdzie Andre?- zapyta³ Bruce Haiga, gdy spotkali siê w wagonie.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 19

background image

- Na przodzie. Myœlê, ¿e dosta³.
Bruce ruszy³ dalej i znalaz³ Andre skulonego w kucki w k¹cie wagonu. Twarz
zakry³ rêkoma. „Oczy- pomyœla³ Bruce- dosta³ w oczy!” Podszed³ do niego i
pochyli³ siê, odsuwaj¹c jego rêce od twarzy i oczekuj¹c widoku krwi.
Andre p³aka³. Jego policzki by³y mokre od ³ez. Bruce patrzy³ na niego przez
chwilê, a nastêpnie chwyci³ go za kurtkê i podniós³. Wzi¹³ karabin Andre i
sprawdzi³ lufê- by³a zimna. Z karabinu nie pad³ nawet jeden strza³.
Przeci¹gn¹³ Belga na bok i wepchn¹³ mu karabin w rêce.
- De Sumer- warkn¹³.- Bêdê sta³ obok ciebie. Jeœli zrobisz to jeszcze raz,
zastrzelê ciê. Rozumiesz?
- Przepraszam, Bruce.- Wargi Andre by³y opuchniête w miejscu, gdzie je
przygryz³. Jego twarz by³a umazan¹ ³zami.- Przepraszam, nie mog³em nic na to
poradziæ.
Bruce zignorowa³ go i ponownie skierowa³ uwagê na samolot, który przygotowywa³
siê do nastêpnego ataku. „Zaatakuje nas znowu z boku- pomyœla³.- Tym razem
dostanie nas. Nie mo¿e chybiæ dwa razy pod rz¹d”.
W milczeniu jeszcze raz patrzyli, jak samolot zeœlizguje siê w dolinê pomiêdzy
dwiema bia³ymi górami chmur i wyrównuje nad lasem. Lecia³ w kierunku poci¹gu-
ma³y, niemal filigranowy, nios¹cy œmieræ.
Jeden ze strzelców przy Brenach otworzy³ ogieñ. Dzia³ko zastuka³o ochryple,
wypluwaj¹c pociski smugowe, podobne do koralików nanizanych na sznurek.
- Za wczeœnie- mrukn¹³ Bruce.- O wiele za wczeœnie Jest co najmniej milê poza
zasiêgiem.
Lecz efekt by³ natychmiastowy. Pilot skrêci³ gwa³townie, niemal zderzaj¹c siê
z wierzcho³kami drzew, a nastêpnie przesadzi³ z poprawk¹ lotu, schodz¹c z
linii podejœcia.
Z poci¹gu wzniós³ siê ryk drwin, który natychmiast uton¹³ w odg³osie
strzelaniny. Samolot wypuœci³ pozosta³e rakiety, celuj¹c na oœlep, bez nadziei
i szansy na trafienie. Potem wspi¹³ siê stromo, zawracaj¹c w kierunku chmury.
DŸwiêk silników œcich³ i w koñcu zamilk³ ca³kowicie.
Ruffy wykonywa³ taniec zwyciêstwa, wymachuj¹c karabinem nad g³ow¹. Stoj¹cy na
dachu Hendry wyklina³ w kierunku chmur, w których znikn¹³ samolot, jakiœ Bren
wci¹¿ grzmia³ ekstatycznie seriami, ktoœ inny podniós³ katangijski okrzyk
wojenny, do którego do³¹czyli siê pozostali. Maszynista równie¿ nie pozosta³
obojêtny, wypuszczaj¹c parê z gwizdem.
Bruce przewiesi³ karabin przez ramiê, zsun¹³ he³m na ty³ g³owy, zapali³
papierosa i wyprostowa³ siê, patrz¹c, jak jego ludzie œpiewaj¹, œmiej¹ siê z
ulg¹ i rozmawiaj¹.
Stoj¹cy obok Bruce'a Andre wychyli³ siê i zwymiotowa³. Czêœæ wymiocin znalaz³a
ujœcie przez nos, obryzguj¹c przód jego panterki. Andre wytar³ usta wierzchem
d³oni.
- Przepraszam, Bruce. Naprawdê przepraszam- wyszepta³. Znajdowali siê ju¿ pod
chmur¹. Ch³ód ogarn¹³ ich jak powietrze z lodówki. Pierwsze krople deszczu
zmy³y zapach prochu i sp³uka³y kurz z twarzy Ruffy'ego, która znowu zalœni³a
jak mokry wêgiel.
Bruce poczu³, ¿e kurtka przykleja mu siê do pleców.
- Ruffy, dwóch ludzi do ka¿dego Brena. Reszta mo¿e siê schowaæ do wagonów
pasa¿erskich. Co godzinê zmiana.- Od-wróci³ karabin luf¹ w dó³.- De Sumer,
mo¿esz iœæ. Ty te¿, Haig.
- Zostanê z tob¹ Bruce.
- Dobrze.
¯andarmi wspiêli siê do wagonów pasa¿erskich, ci¹gle œmiej¹c siê i
rozmawiaj¹c. Pojawi³ siê Ruffy, nios¹c pa³atkê, któr¹ poda³ Bruce'owi.
- Wszystkie radia s¹ przykryte. Jeœli nie jestem ju¿ potrzebny, szefie, to
za³atwiê jedn¹ sprawê z takim Arabem w wagonie. Ma przy sobie prawie
dwadzieœcia tysiêcy franków. Pójdê i poka¿ê mu parê sztuczek z kartami.
- Pewnego dnia powiem co nieco ch³opcom o twoich chrzeœ-cijañskich w³adcach.
Poka¿ê, ¿e szanse s¹ trzy do jednego przeciw nim- zagrozi³ Bruce.
- Nie robi³bym tego, szefie- powiedzia³ powa¿nie Ruffy.- Wszystkie te
pieni¹dze nie daj¹ im nic dobrego. Tylko wpadaj¹ przez nie w k³opoty.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 20

background image

- No, zmiataj st¹d. Pogadamy póŸniej- rzek³ Bruce.- Po-wiedz im, ¿e odwalili
kawa³ dobrej roboty, ¿e jestem z nich dumny- doda³.
- Tak. Powiem im- obieca³ Ruffy. Bruce uniós³ brezent, który zakrywa³ radio.
- Maszynista, dosyæ ju¿, bo wysadzisz kocio³ w powietrze! Poci¹g zwolni³,
jecha³ teraz bardziej równomiernie. Bruce nasun¹³ he³m na oczy i owin¹³ siê
pa³atk¹ a¿ po usta, zanim wychyli³ siê, ¿eby sprawdziæ uszkodzenia spowodowane
przez rakiety.
- Wszystkie okna wylecia³y po tej stronie i drewno trochê potrzaskane-
mrukn¹³.- Mimo wszystko niewiele brakowa³o.
- Wojna to kiepska zabawa- zauwa¿y³ Mike Haig.- Ten pilot mia³ dobry pomys³,
po co ryzykowaæ ¿yciem, jeœli to nie jest twój interes.
- By³ chyba ranny- powiedzia³ Bruce.- Myœlê, ¿e trafiliœmy go przy pierwszym
ataku.
Umilkli. Deszcz siek³ ich po twarzach i musieli zmru¿yæ oczy, aby obserwowaæ
biegn¹ce przed nimi tory. ¯o³nierze siedz¹cy przy Brenach zawinêli siê w
pa³atki o br¹zowo- zielonych kolorach maskuj¹cych. Radoœæ, jak¹ wyra¿ali
jeszcze dziesiêæ minut wczeœ-niej, zupe³nie znik³a. „S¹ jak koty- pomyœla³
Bruce, gdy zauwa¿y³ ich przygnêbienie.- Nie lubi¹ nadmiaru wilgoci”
- Ju¿ wpó³ do szóstej- przerwa³ milczenie Mike.- Czy myœlisz, ¿e zdo³amy
dotrzeæ do wêz³a Msapa przed zapadniêciem nocy?
- Przy tej pogodzie do szóstej zrobi siê ciemno.- Bruce spojrza³ na nisko
zawieszon¹ chmurê, która przedwczeœnie spro-wadza³a noc.- Nie mam zamiaru
ryzykowaæ jazdy po zmroku. Jesteœmy na skraju terenu Balubasów i nie mo¿emy
u¿ywaæ œwiate³ lokomotywy.
- Wiêc chcesz siê zatrzymaæ?
Bruce kiwn¹³ g³ow¹ twierdz¹co. „Co za cholernie g³upie pytanie”- pomyœla³ z
irytacj¹. PóŸniej zda³ sobie sprawê, ¿e jego z³oœæ wynika³a z odreagowania po
niebezpieczeñstwie, na które jeszcze niedawno byli nara¿eni, i chc¹c to jakoœ
naprawiæ odezwa³ siê do Mike'a:
- Nie mo¿emy byæ daleko od wêz³a Msapa; jeœli wyruszymy o brzasku, dojedziemy
na miejsce przed wschodem s³oñca.
- Bo¿e, jak zimno- poskar¿y³ siê Mike i zadr¿a³.
- Albo za gor¹co, albo za zimno- zgodzi³ siê Bruce. Bruce wiedzia³, ¿e to
odreagowanie powodowa³o, ¿e Mike stawa³ siê gadatliwy i nie próbowa³ go
powstrzymaæ.
- To jedna z tych rzeczy, które znajdziesz w obfitoœci na tej naszej
szczêœliwej planecie. Nic tu nie jest w umiarze. Za gor¹co albo za zimno, albo
jesteœ g³odny, albo siê przejad³eœ, albo jesteœ zakochany, albo nienawidzisz
tego œwiata...
- Tak jak ty?- spyta³ Mike.
- Do cholery, Mike, jesteœ jak baba! Czy nie mo¿esz prowadziæ obiektywnej
rozmowy, bez wycieczek osobistych- oburzy³ siê Bruce. Czu³, ¿e traci panowanie
nad sob¹: by³o mu zimno, by³ wœciek³y i mia³ ochotê zapaliæ.
- Obiektywne rozmowy musz¹ mieæ subiektywne zastosowanie by dowieœæ swojej
wartoœci- zauwa¿y³ Mike. Nik³y œlad rozbawienia pojawi³ siê na jego szerokiej,
zniszczonej twarzy.
- Zapomnijmy o tym. Nie chcê gadaæ o sprawach osobistych- warkn¹³ Bruce.
Jednak natychmiast zacz¹³ o nich mówiæ:
- Mdli mnie, gdy za du¿o myœlê o ludzkoœci. De Sumer rzyga tak, jakby mia³
wyrzygaæ swoje flaki, ty próbujesz trzymaæ siê z dala od butelki, Joan...-
urwa³ nagle.
- Kto to jest Joan?
- Czy ja wsadzam nos w twoje sprawy?
- Nie, ale ja wsadzam w twoje. Kim jest Joan? „Dobra. Powiem mu. Jeœli chce
wiedzieæ, to mu powiem!” Gniew sprawi³, ¿e Bruce stal siê lekkomyœlny.
- Joan to ta suka, z któr¹ siê o¿eni³em.
- A, to o to chodzi!
- Tak, o to! Teraz ju¿ wiesz. Wiêc mo¿esz siê ode mnie odczepiæ.
- Dzieci?
- Dwoje, ch³opak i dziewczynka.- Gniew znik³ z g³osu Bruce'a, zast¹piony na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 21

background image

moment bólem. Opanowa³ siê, przy-wracaj¹c g³osowi neutralnoœæ:- I nie ma to
ju¿ ¿adnego znaczenia, do cholery! Jeœli o mnie chodzi, to ca³a rasa ludzka
mo¿e iœæ i siê powiesiæ! Ja nie chcê mieæ z ni¹ nic wspólnego.
- Ile masz lat, Bruce?
- Do diab³a, zostaw mnie w spokoju!
- Ile masz lat?
- Trzydzieœci.
- Mówisz jak nastolatek.
- A czujê siê jak starzec.
Na twarzy Mike'a nie by³o ju¿ cienia rozbawienia.
- Co robi³eœ przed wst¹pieniem do tej armii?
- Spa³em, oddycha³em, jad³em i da³em siê podeptaæ.
- Jaki mia³eœ zawód?
- Prawnik
- By³eœ dobry?
- A jak mo¿na to zmierzyæ? Jeœli masz na myœli to, czy dobrze zarabia³em, to
odpowiedŸ brzmi tak.
„Mia³em doœæ pieniêdzy, aby sp³aciæ dom i samochód- po-myœla³ gorzko- i aby
ubiegaæ siê o opiekê nad dzieæmi i w koñcu sprostaæ wymaganiom rozwodowym.
Wystarczy³o na to wszystko, ale oczywiœcie i tak musia³em sprzedaæ moj¹
spó³kê”.
- Wyjdziesz z tego- powiedzia³ Mike.- Jeœli odnios³eœ sukces raz, bêdziesz w
stanie to powtórzyæ, jak tylko och³oniesz z szoku. Jak tylko zmienisz swoje
¿ycie i przyci¹gniesz do siebie innych ludzi, którzy pomog¹ ci znowu staæ siê
silnym.
- Ju¿ jestem silny, Haig. Jestem silny, poniewa¿ nie ma nikogo w moim ¿yciu.
To jedyny sposób, ¿eby byæ bezpiecznym, ¿eby byæ panem siebie. Zupe³nie wolny
i samodzielny.
- Silny!- Po raz pierwszy gniew zabrzmia³ w g³osie Mike'a.- Jesteœ wolny i
samodzielny, lecz jesteœ nikim, Curry. Mimo ¿e jesteœ wolny i samodzielny
jesteœ tak s³aby, ¿e móg³bym na ciebie nasikaæ i sp³yn¹³byœ z uryn¹!- Nagle
gniew wyparowa³ i ju¿ spokojniej kontynuowa³:- Ale zobaczysz, tacy jak ty maj¹
szczêœcie! Przyci¹gasz ludzi do siebie. Nie musisz byæ sam.
- Odt¹d zamierzam w³aœnie byæ.
- Zobaczymy- mrukn¹³ Mike.
- Tak, zobaczymy- zgodzi³ siê Bruce i podniós³ brezent przykrywaj¹cy radio.
- Maszynista, zamierzamy siê zatrzymaæ na noc. Jest za ciemno, aby bezpiecznie
jechaæ dalej.
Rozdzia³ 5

Radio Brazzaville zabrzmia³o cicho w odbiorniku. G³os by³ zniekszta³cony
zak³óceniami- na zewn¹trz wci¹¿ pada³o, a gromy przetacza³y siê z hukiem przez
niebo.
- ...nasz korespondent w Elisabethville donosi, ¿e oddzia³y katangijskiej
armii znajduj¹ce siê w po³udniowym Kasai pogwa³ci³y dzisiaj zawieszenie ognia,
strzelaj¹c do nisko lec¹cego samolotu nale¿¹cego do si³ ONZ. Samolot,
odrzutowy myœliwiec typu „Vampire” nale¿¹cy do Indyjskich Si³ Powietrznych,
powróci³ bezpiecznie do bazy Kamina. Jednak¿e pilot zosta³ ranny. Stan jego
zdrowia jest zadowalaj¹cy. Komendant si³ ONZ w Katandze, genera³ Rhee,
wystosowa³ do rz¹du katangijskiego stanowczy protest...- g³os spikera uton¹³ w
szumie zak³óceñ.
- Dostaliœmy go!- zawo³a³ uradowany Wally Hendry.
- Zamknij siê!- warkn¹³ Bruce.- Próbujemy us³yszeæ, co siê dzieje.
- Przecie¿, do cholery, nic teraz nie s³ychaæ. Andre, w moim plecaku jest
butelka. Przynieœ j¹! Wypijê za tego twardziela z kul¹ w...
Zak³ócenia usta³y i znowu s³ychaæ by³o wyraŸnie g³os spikera:
- ...w misji Senwati, piêædziesi¹t mil od rzecznej przystani w Port Reprieve.
Rzecznik œrodkowokongijskiego rz¹du zaprzeczy³, jakoby wojska kongijskie
dzia³a³y na tym obszarze. Istniej¹ obawy, ¿e du¿e si³y uzbrojonych band
wykorzystuj¹ nieus-tabilizowan¹ sytuacjê, aby...- ponownie trzaski zag³uszy³y

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 22

background image

wiadomoœci.
- Do diab³a z tym radiem- mrukn¹³ Bruce, próbuj¹c je dostroiæ.
- ...stwierdzi³ dzisiaj, ¿e usuniêcie pocisków z rosyjskich baz na Kubie
zosta³o potwierdzone przez powietrzne rozpoznanie...
- To wszystko, co nas interesuje.- Bruce wy³¹czy³ radio.- Co za bagno! Ruffy,
gdzie jest misja Senwati?
- Przy pó³nocnym krañcu bagien, w pobli¿u granicy z Rodezj¹.
- Piêædziesi¹t mil od Port Reprieve- wymamrota³ Bruce, nie próbuj¹c ukryæ
zdenerwowania.
- Wiêcej ni¿ piêædziesi¹t, szefie. Jakieœ sto.
- To powinno im zaj¹æ trzy albo cztery dni w tej pogodzie, plus czas na
pl¹drowanie- oblicza³ Bruce.- To ich trochê opóŸni. Musimy dotrzeæ do Port
Reprieve najdalej jutro wieczorem i wyruszyæ z powrotem rankiem nastêpnego
dnia.
- Dlaczego nie jedziemy tej nocy?- Hendry odstawi³ butelkê od ust, aby zadaæ
to pytanie.- Lepsze to ni¿ siedzieæ tutaj i byæ zjedzonym przez moskity.
- Zostajemy- odpar³ Bruce.- Wykolejenie poci¹gu po ciemku nie przyniesie
wielkiego po¿ytku.- Odwróci³ siê do Ruffy'ego:- Trzygodzinne warty przez ca³¹
noc, sier¿ancie. Porucznik Haig obejmie pierwsz¹, po nim porucznik Hendry,
potem porucznik de Sumer; ja obejmê swoj¹ przed œwitem.
- Okay, szefie. Lepiej upewniê siê, czy ch³opcy nie œpi¹. Ruffy wyszed³ z
przedzia³u. Pot³uczone szk³o z okien korytarza chrzêœci³o pod butami.
- Ja te¿ ju¿ pójdê.- Mike wsta³ i naci¹gn¹³ pa³atkê na ramiona.
- Oszczêdzaj baterie reflektorów, Mike. Zapalaj je co jakieœ dziesiêæ minut.
- Okay, Bruce- potwierdzi³ Mike i spojrza³ na Hendry'ego.- Zajrzê do ciebie o
dziewi¹tej.
- Doprawdy, co za pokaz, bracie.- Wally naœladowa³ akcent Mike'a.- Jakie udane
polowanie!- doda³, a kiedy Mike wyszed³ z przedzia³u, rzuci³:- G³upi stary
kutas, czemu musi tak gadaæ?
Nikt mu nie odpowiedzia³. Wally podci¹gn¹³ koszulê.
- Andre, mam coœ na plecach?
- Pryszcz.
- No to wyciœnij go!
Bruce obudzi³ siê w nocy, z chmar¹ moskitów brzêcz¹cych wokó³ twarzy. Na
dworze wci¹¿ pada³o. Od czasu do czasu odbite œwiat³o reflektorów z dachu
wagonu s³abo oœwietla³o wnêtrze.
Na jednej z dolnych kuszetek le¿a³ na plecach Mike Haig. Jego twarz b³yszcza³a
od potu, a g³owa na poduszcze nerwowo przeta-cza³a siê z jednej strony na
drug¹. Zgrzyta³ zêbami- by³ to dŸwiêk, do którego Bruce ju¿ siê przyzwyczai³ i
który wola³ od chrapania Hendry'ego.
- Ty stary, biedny wszarzu- wyszepta³ Bruce.
Andre pisn¹³ przez sen. We œnie wygl¹da³ jak dziecko z czarnymi, miêkkimi
w³osami opadaj¹cymi na czo³o.
Rozdzia³ 6

O œwicie deszcz przesta³ padaæ i s³oñce zaczê³o mocno przy-grzewaæ,
rozœwietlaj¹c horyzont. Z mokrego lasu podnios³a siê ciep³a mg³a. Im dalej
posuwali siê na pó³noc, tym gêstszy stawa³ siê las; drzewa ros³y bli¿ej
siebie, a podszycie stawa³o siê bardziej zbite ni¿ w okolicy Elisabethville.
Bruce wypatrzy³ we mgle wie¿ê wodn¹ wêz³a Msapa wznosz¹c¹ siê ponad lasem
niczym latarnia morska; jej srebrna barwa by³a poznaczona br¹zowymi zaciekami
rdzy. W tej samej chwili poci¹g min¹³ ostatni zakrêt i przed oczyma ¿o³nierzy
wyros³a ma³a osada sk³adaj¹ca siê zaledwie z szeœciu budynków. Wyczuwa³o siê w
niej atmosferê opuszczenia, która pojawia siê, kiedy miejsce zamiesz-kiwane
przez cz³owieka zostaje na powrót zagarniête przez naturê.
Obok torów znajdowa³a siê wie¿a wodna i sk³ady wêgla umieszczone na
podwy¿szeniu. Dalej ci¹gnê³y siê budynki stacyjne, zbudowane z drewna i
¿elaza. Nad werand¹ jednego z nich wisia³a du¿a tabliczka z napisem: WÊZE£
MSAPA. WYSOKOή 963 m n.p.m.
Za tymi budynkami rozci¹ga³a siê alejka drzew kasja, o ciemno-zielonych

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 23

background image

liœciach i pomarañczowych kwiatach. Dochodzi³a a¿ do szeregu domków po³o¿onych
na skraju lasu. Jeden z domków zosta³ spalony, a jego rozrzucone szcz¹tki by³y
osmalone ogniem. W ogrodach na ty³ach domostw bujnie rozros³a siê roœlinnoœæ,
co œwiadczy³o o trzymiesiêcznym co najmniej zaniedbaniu.
- Maszynista, zatrzymaj siê obok wie¿y wodnej. Masz piêtnaœ-cie minut na
nape³nienie kot³a.
- Dziêkujê, monsieur.
Dysz¹c ciê¿ko par¹, lokomotywa zatrzyma³a siê obok wie¿y.
- Haig, weŸ czterech ludzi i pomó¿ maszyniœcie.
- Okay.
Bruce w³¹czy³ radio jeszcze raz.
- Hendry?
- Jestem.
- WeŸ szeœcioosobowy patrol i przeszukajcie domki, a potem sprawdŸcie skraj
buszu; nie chcemy ¿adnych nieproszonych goœci.
Wally Hendry machn¹³ potwierdzaj¹co rêk¹ z pierwszego wagonu.
- Daj mi de Sumera- rzuci³ Bruce, patrz¹c jak Hendry przekazuje krótkofalówkê
Andre.- De Sumer, przejmujesz dowodzenie nad czo³owymi wagonami na czas
nieobecnoœci Hendry'ego. Os³aniaj go i obserwuj busz za nim. Atak mo¿e nadejœæ
z tamtej strony.- Wy³¹czy³ radio i zwróci³ siê do Ruffy'ego:- Zostañ tutaj, na
dachu. Idê pogoniæ ich z pompowaniem wody. Jeœli coœ zobaczysz, daj mi znaæ
natychmiast.
Ruffy kiwn¹³ g³ow¹.
- Niech pan weŸmie ze sob¹ jakieœ œniadanie- powiedzia³, podaj¹c Bruce'owi
otwart¹ butelkê piwa.
- To lepsze ni¿ jajka na bekonie- uœmiechn¹³ siê Bruce i zszed³ na peron.
S¹cz¹c piwo, dotar³ do parowozu i spojrza³ na Mike'a i maszynistê znajduj¹cych
siê na wie¿y.- Pusta?- zawo³a³ do nich.
- W po³owie. Wystarczy na k¹piel, jeœli masz ochotê- odpar³ Mike.
- Nie kuœ mnie!- Pomys³ Mike'a wyda³ mu siê nagle bardzo poci¹gaj¹cy; czu³
nieœwie¿y zapach swego cia³a, a opuchniête powieki swêdzi³y go od uk¹szeñ
moskitów.- Królestwo za k¹piel!- krzykn¹³, pocieraj¹c palcami brodê pokryt¹
sztywnym zarostem.
Chwilê patrzy³, jak Mike i maszynista przek³adaj¹ p³ócienny w¹¿ nad
lokomotyw¹. Ma³y, gruby maszynista wspi¹³ siê na parowóz i usiad³ okrakiem na
kotle, mocuj¹c w¹¿.
Nagle us³ysza³ krzyk. Obróci³ siê szybko i zobaczy³ zbli¿aj¹cy siê od strony
domków patrol Hendry'ego. Ci¹gnêli za sob¹ dwóch ma³ych wiêŸniów.
- Ukrywali siê w pierwszym domku- wo³a³ Hendry.- Pró-bowali daæ nogê do
buszu.- Szturchn¹³ jedno z dzieci bagnetem, dziewczynka krzyknê³a, usi³uj¹c
siê wyrwaæ ¿andarmowi.
- Doœæ tego.- Bruce powstrzyma³ Hendry'ego od dalszego u¿ywania bagnetu.
Podszed³ bli¿ej i przyjrza³ siê dzieciom.
Dziewczynka zbli¿a³a siê do okresu dojrzewania. Jej piersi dopiero nabiera³y
kobiecych kszta³tów. Chude nogi mia³y nie-proporcjonalnie du¿e kolana. Za
ubranie s³u¿y³ jej tylko kawa³ek brudnego p³ótna os³aniaj¹cy podbrzusze,
zawieszony wokó³ pasa na sznurku z ³yka. Piersi i policzki pokryte mia³a
rytualnym tatua¿em. Czo³o znaczy³y œlady blizn.
- Ruffy- krzykn¹³ Bruce w kierunku wagonu- znasz ich jêzyk?
Ruffy zbli¿y³ siê, podniós³ ch³opca i posadzi³ sobie na kolanach. By³ m³odszy
od dziewczynki- mia³ siedem, mo¿e osiem lat. Jego cia³o mia³o bardzo ciemny
kolor i by³o zupe³nie nagie.
Ruffy powiedzia³ coœ ostro i ¿andarm puœci³ dziewczynkê. Sta³a, trzês¹c siê i
nawet nie próbuj¹c uciekaæ.
Ruffy zacz¹³ przemawiaæ uspokajaj¹co do ch³opca, uœmiechaj¹c siê i g³aszcz¹c
go po g³owie. Powoli przera¿enie zaczê³o znikaæ z twarzy malca i dziecko
odpowiedzia³o Ruffy'emu cienkim, piszcz¹cym g³osem w jêzyku, którego Bruce nie
móg³ zrozumieæ.
- Co on mówi?- zapyta³ ponaglaj¹co.
- Myœli, ¿e chcemy go zjeœæ- rozeœmia³ siê Ruffy.- Nie wystarczy³by nawet na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 24

background image

porz¹dne œniadanie- doda³ i poklepa³ ma³e, chude ramiê ch³opca szare od brudu.
Wyda³ jakiœ rozkaz i jeden z ¿andarmów znikn¹³ w wagonie, by po chwili wróciæ,
nios¹c w d³oniach czekoladowe batony. Nie przestaj¹c mówiæ, sier¿ant
rozpakowa³ jeden i w³o¿y³ ch³opcu do ust. Oczy dziecka rozszerzy³y siê, gdy
poczu³ smak czekolady. Zacz¹³ szybko gryŸæ, patrz¹c na Ruffy'ego i mówi¹c z
pe³nymi ustami.
W koñcu sier¿ant odwróci³ siê do Bruce'a:
- Nic nam nie grozi, szefie. Pochodz¹ z ma³ej wioski odleg³ej o godzinê marszu
st¹d. Zamieszkuje tam piêæ czy szeœæ rodzin. Te dzieciaki wyœlizgnê³y siê, aby
popatrzeæ sobie na domki i przy okazji coœ zwêdziæ. To wszystko.
- Ilu mê¿czyzn jest w wiosce?- zapyta³ Bruce i Ruffy powtórzy³ pytanie
ch³opcu.
W odpowiedzi dziecko podnios³o palce obu r¹k, nie przerywaj¹c ¿ucia.
- Czy wie coœ o linii kolejowej do Port Reprieve; czy spalono jakieœ mosty
albo wysadzono w powietrze tory?
Dzieci nie potrafi³y odpowiedzieæ na to pytanie. Ch³opiec po³kn¹³ ostatni
kawa³ek czekolady i spojrza³ g³odnymi oczyma na Ruffy'ego, który wepchn¹³ mu w
buziê nastêpny baton.
- Chryste- mrukn¹³ Hendry z g³êbok¹ odraz¹.- Czy to jest ¿³obek, czy co? A
mo¿e pobawimy siê jeszcze w kó³ko graniaste?
- Zamknij siê!- warkn¹³ Bruce i zwróci³ siê do Ruffy'ego:- Czy widzieli
jakichœ ¿o³nierzy? Albo uzbrojonych ludzi z ich w³asnego plemienia?
Znowu powa¿ne zaprzeczenie.
- W porz¹dku, daj im resztê czekolady- poleci³ Bruce. To by³o wszystko, czego
móg³ siê od nich dowiedzieæ, a czas ucieka³. Spojrza³ na wie¿ê i zobaczy³, ¿e
Haig z maszynist¹ skoñczyli ju¿ pompowaæ wodê do kot³a. Odwróci³ g³owê i przez
chwilê przygl¹da³ siê ch³opcu. Jego w³asny syn jest teraz w tym samym wieku.
„To ju¿ dwanaœcie miesiêcy od kiedy...”- pomyœla³ i poœpiesznie odpêdzi³
nap³ywaj¹ce myœli; w ten sposób do-prowadzi³by siê do szaleñstwa.
- Hendry, zabierz ich z powrotem na skraj buszu i puœæ ich wolno. Poœpiesz
siê! Zmarnowaliœmy ju¿ dosyæ czasu.
- Mnie to mówisz?!- mrukn¹³ Hendry i kiwn¹³ na dwójkê dzieci.
Pomaszerowa³y pos³usznie za nim w towarzystwie dwóch ¿an-darmów i zniknê³y za
budynkiem stacji.
- Maszynista, skoñczy³eœ ju¿ przygotowania?
- Tak, monsieur. Jestem gotów do wyjazdu.
- Wsyp ca³y wêgiel do lokomotywy. Musi siê dobrze toczyæ- powiedzia³ Bruce i
uœmiechn¹³ siê do maszynisty. Lubi³ tego cz³owieka i z przyjemnoœci¹ s³ucha³
jego wykwintnego jêzyka.
- Pardon, monsieur, ale...
- To by³ dowcip, ¿artowa³em, przepraszam.
- A, dowcip!- Pulchny brzuch maszynisty zatrz¹s³ siê weso³o.
- Okay, Mike- krzykn¹³ Bruce.- Ka¿ swoim ludziom wsiadaæ. Jedziemy...
Seria z broni maszynowej przerwa³a mu w pó³ s³owa. Dochodzi³a z jakiegoœ
miejsca za budynkami stacyjnymi i rozdar³a ciszê poranka z tak¹ przera¿aj¹c¹
gwa³townoœci¹, ¿e przez chwilê sta³ jak sparali¿owany.
- Haig- rykn¹³ w koñcu.- IdŸ na przód i zmieñ de Sumera.
- To by³ s³aby punkt; ludzie Mike'a zrozumieli to i pobiegli co si³ wzd³u¿
poci¹gu.- Wy tam!- Bruce zatrzyma³ szeœciu ¿andar-mów.- ChodŸcie ze mn¹.
¯andarmi przy³¹czyli siê do Bruce'a, który rzutem oka upewni³ siê, ¿e poci¹g
jest bezpieczny. Wszyscy ¿o³nierze trzymali karabiny gotowe do strza³u, a
Ruffy przetacza³ w³aœnie Brena, by chroniæ flankê. Pod tak¹ si³¹ ognia nawet
atak tysi¹ca Balubasów musia³ zakoñczyæ siê fiaskiem.
- Szybciej!- rzuci³ Bruce i zacz¹³ biec z ¿andarmami w kierun-ku stacji, która
dawa³a im schronienie.
Oprócz pierwszej serii nie rozleg³y siê ju¿ ¿adne inne wystrza³y. Drzwi do
biura zawiadowcy stacji by³y zamkniête. Bruce kopn¹³ w nie nog¹ obut¹ w
ciê¿ki, wojskowy but i otworzy³ je z ³omotem. „Zawsze chcia³em to zrobiæ-
pomyœla³ zadowolony i podniecony. Od chwili gdy zobaczy³em, jak robi to Clark
Gable”.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 25

background image

- Wy czterej do œrodka! Os³aniajcie nas z okien- zawo³a³. ¯andarmi weszli do
pomieszczenia, trzymaj¹c karabiny gotowe do strza³u. Przez otwarte drzwi Bruce
zobaczy³ urz¹dzenia tele-graficzne na stole pod œcian¹. Odzywa³y siê
metalicznie, przeka-zuj¹c telegramy wysy³ane na linii Elsabethville-
Jadotville. „Dla-czego dzieje siê tak, ¿e pod wp³ywem podniecenia mój umys³
zauwa¿a rzeczy b³ahe?- pomyœla³ Bruce.- A myœlenie o tym jest kolejn¹
b³ahostk¹”.
- Wy dwaj chodŸcie ze mn¹- rzuci³ i poprowadzi³ ¿andar-mów wzd³u¿ zewnêtrznej
œciany, trzymaj¹c siê blisko tej os³ony.
Przy naro¿niku zatrzyma³ siê, by sprawdziæ magazynek i przy-gotowaæ broñ.
Jeszcze przez chwilê siê waha³. „Co zobaczê za tym naro¿nikiem? Setkê nagich
dzikusów wokó³ okaleczonych cia³ Hendry'ego i jego ¿andarmów czy te¿...”-
pomyœla³. Pochylony, gotowy schroniæ siê z powrotem za œcian¹, z karabinem na
wysokoœci piersi, Bruce wyszed³ bokiem na otwart¹ przestrzeñ.
Hendry i dwaj ¿andarmi stali na polnej drodze za pierwszym domkiem. Byli
rozluŸnieni- rozmawiali ze sob¹, podczas gdy Hendry zmienia³ magazynek. Z
dolnej wargi zwisa³ mu papieros. Nagle Hendry rozeœmia³ siê, odrzucaj¹c g³owê
do ty³u. Popió³ z papierosa spad³ mu na piersi. Bruce zauwa¿y³ d³ug¹, ciemn¹
plamê potu na jego ramionach. Piêædziesi¹t jardów dalej le¿a³o dwoje dzieci.
Bruce'a ogarn¹³ parali¿uj¹cy ch³ód. Wyprostowa³ siê i ruszy³ w kierunku
dzieci. Jego stopy porusza³y siê cicho w pyle po-krywaj¹cym ziemiê. Min¹³
Hendry'ego i dwóch ¿andarmów, którzy- mimo i¿ nawet na nich nie spojrza³-
przestali rozmawiaæ, obserwuj¹c go niespokojnie.
Podszed³ najpierw do dziewczynki. Ukl¹k³ ko³o cia³a i przewróci³ je delikatnie
na plecy.
- To nieprawda- wyszepta³.- To nie mo¿e byæ prawda. Kula wyrwa³a czêœæ klatki
piersiowej, pozostawiaj¹c dziurê wielkoœci fili¿anki. Rana wci¹¿ krwawi³a-
krew wycieka³a powoli, wype³niaj¹c j¹ niczym lepki miód. Bruce ruszy³ w
kierunku ch³opca. Czu³ siê, jakby œni³ mu siê koszmar.
- Nie, to nieprawda- powiedzia³ g³oœniej, próbuj¹c s³owami wymazaæ to, co siê
sta³o.
Ch³opca trafi³y trzy kule. Jedna rozdar³a mu ramiê, obna¿aj¹c koœæ, której
ostry koniec wystawa³ oskar¿ycielsko z rany. Dwie pozosta³e rozerwa³y cia³o
dziecka niemal na dwie czêœci.
To nadesz³o z daleka jak huk poci¹gu jad¹cego tunelem. Bruce czu³, jak
wszystko siê w nim trzêsie; zamkn¹³ oczy i s³ucha³ ryku powsta³ego w g³owie.
„Trzymaj siê!- piszcza³ rozpaczliwie cienki g³os w jego g³owie.- Nie pozwól
zaw³adn¹æ sob¹, zwalcz to. Zwalcz to, tak jak robi³eœ ju¿ przedtem!” Uchwyci³
siê jak ton¹cy tej ostatniej deski zdrowego rozs¹dku, podczas gdy huk otacza³
go ze wszystkich stron. Potem powoli os³abi, oddali³ siê, zmieniaj¹c siê w
szept, by pozostawiæ za sob¹ pustkê. Ch³ód ponownie ogarn¹³ Bruce'a, ch³ód
wiêkszy ni¿ powódŸ wrzasku, w której przed chwil¹ ton¹³... Otworzy³ oczy i
odetchn¹³ g³êboko, potem wsta³ i zawróci³ do miejsca, gdzie sta³ Hendry z
¿andarmami.
- Kapralu- zwróci³ siê do jednego z mê¿czyzn. W jego spokojnym g³osie nie
s³ychaæ by³o zdenerwowania.- Kapralu, wróæcie do poci¹gu. Powiedzcie
porucznikowi Haigowi i sier¿an-towi Ruffararo, ¿e potrzebujê ich tutaj.
Kapral z widoczn¹ ulg¹ oddali³ siê, a Bruce przemówi³ do Walh/'ego tym samym
beznamiêtnym tonem:
- Powiedzia³em ci, ¿ebyœ ich puœci³ wolno.
- Po to, ¿eby pobiegli do domu i sprowadzili na nas ca³¹ watahê? Czy o to ci
chodzi³o, kozio³ku?- Hendry zd¹¿y³ odzyskaæ ju¿ swój dawny wigor; uœmiecha³
siê wyzywaj¹co.
- Wiec zamiast tego zamordowa³eœ ich?
- Zamordowa³em? Odbi³o ci czy co, Bruce? To Balubasi, nie? To s¹ cholerni
ludo¿ercy!- krzykn¹³ gniewnie. Ju¿ siê nie uœmiecha³.- Co z tob¹, ch³opie? To
wojna, kozio³ku, wojna! Cest la guerre, jak ktoœ powiedzia³, c'est la guerre!-
Nagle uspokoi³ siê.- Zapomnij o tym- powiedzia³.- Zrobi³em to, co by³o
s³uszne, teraz nie mówmy ju¿ o tym. W tym ca³ym zabijaniu, które tutaj trwa,
dwójka cholernych Balubasów w tê czy w tamt¹ stronê nie stanowi ró¿nicy.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 26

background image

Zapomnij o tym.
Bruce nie odpowiedzia³. Zapali³ papierosa i spojrza³ za plecy Hendry'ego,
wypatruj¹c nadchodz¹cych ludzi.
- Co ty na to, Bruce? Zgadzasz siê, ¿e powinniœmy zapomnieæ?- nalega³ Wally.
- Wprost przeciwnie, Hendry. Przysiêgam œwiêcie, bior¹c sobie Boga na
œwiadka.- Bruce nie patrzy³ na niego.- Oto moja obietnica: zrobiê wszystko,
¿eby ciê za to powiesili. Nie zastrzelili, lecz powiesili na dobrej linie
konopnej! Pos³a³em po Haiga i Ruffararo, aby mieæ œwiadków. Pierwsz¹ rzecz¹,
któr¹ zrobiê po powrocie do Elsabethville, bêdzie przekazanie ciê odpowiednim
w³adzom.
- Nie mówisz powa¿nie!
- Nigdy w ¿yciu nie mówi³em powa¿niej.
- Chryste, Bruce!
W tym momencie pojawili siê Haig i Ruffy. Biegli i nagle zatrzymali siê,
przenosz¹c wzrok z Bruce'a na dwa ma³e, kruche cia³a le¿¹ce na drodze.
- Co siê sta³o?- zapyta³ Mike.
- Hendry ich zastrzeli³- odpar³ Bruce.
- Za co?
- On jeden to wie.
- Chyba nie chcesz powiedzieæ, ¿e on ich ot, tak sobie zastrzeli³?
- Tak.
- Mój Bo¿e- powiedzia³ Mike wstrz¹œniêty i po chwili powtórzy³ g³ucho:- Mój
Bo¿e.
- Przyjrzyj im siê, Haig. Przyjrzyj im siê uwa¿nie, ¿ebyœ zapamiêta³.
Haig ruszy³ w kierunku dzieci.
- Ty te¿, Ruffy. Bêdziecie œwiadkami na procesie.
Mike Haig i Ruffy podeszli do le¿¹cych dzieci i stanêli obok siebie, wpatruj¹c
siê w nie. Hendry zaszura³ niezgrabnie nogami i zacz¹³ ³adowaæ magazynek.
- Na mi³oœæ bosk¹!- nie wytrzyma³.- O co to ca³e zamieszanie? O parê
Balubasów?
Mike odwróci³ siê wolno w kierunku Hendry'ego. Jego twarz mia³a ¿ó³tawy
kolor- tylko policzki i nos by³y wci¹¿ zaczerwienione i pokryte drobnymi
¿y³kami. Z bezbarwnych ust wydobywa³ siê urywany oddech. Ruszy³ w kierunku
Hendry'ego, œci¹gaj¹c karabin z ramienia.
- Haig!- powiedzia³ ostro Bruce.
- Tym razem... ty... ty cholerny... to ju¿ ostatni...- wymam-rota³ Haig.
- Uwa¿aj, kozio³ku!- ostrzeg³ go Hendry. Cofn¹³ siê o krok, niezrêcznie
próbuj¹c umieœciæ pe³ny magazynek na swoim miejscu.
Mike Haig opuœci³ bagnet karabinu na wysokoœæ ¿o³¹dka Hendry'ego.
- Haig!- krzykn¹³ Bruce.
Lecz Haig ju¿ zaatakowa³- zadziwiaj¹co szybko jak na cz³owieka w jego wieku,
pochylaj¹c siê do przodu i celuj¹c bagnetem w brzuch Walhego. Ca³y czas z jego
ust wydobywa³y siê nieartyku³owane dŸwiêki, które przesz³y w bezkszta³tne
wycie.
- No, dalej!- rzuci³ Hendry i ruszy³ do przodu.
Gdy byli ju¿ bardzo blisko siebie, Hendry odtr¹ci³ bagnet kolb¹ karabinu. Dwaj
mê¿czyŸni zderzyli siê. Ciê¿ar Haiga spowodowa³, ¿e zatoczyli siê do ty³u.
Hendry upuœci³ karabin i zacisn¹³ rêce na szyi Mike'a, odci¹gaj¹c jego g³owê
do ty³u tak, ¿e twarz znajdowa³a siê pod k¹tem prostym w stosunku do reszty
cia³a.
- Uwa¿aj Mike. Zaatakuje g³ow¹!
Bruce zorientowa³ siê w zamiarach Hendry'ego, ale ostrze¿enie by³o spóŸnione.
G³owa Walhego wykona³a szybki ruch do przodu i Mike jêkn¹³, gdy stalowy he³m
przeciwnika uderzy³ go w nos. Karabin wypad³ mu z r¹k i upad³ na drogê. Mike
podniós³ rêce i zakry³ twarz rozczapierzonymi palcami, spoœród których
sp³ywa³a krew. Hendry ponownie uderzy³ g³ow¹.
- Uderz go kolanem, Mike!- krzykn¹³ Bruce, próbuj¹c rozdzieliæ walcz¹cych, ale
oni obracali siê w kó³ko i nie móg³ siê do nich zbli¿yæ.
Hendry sta³ na rozstawionych nogach, próbuj¹c kolejnego ataku g³ow¹. Mike
wykorzysta³ to, uderzaj¹c silnie kolanem w krocze przeciwnika. Hendry zwin¹³

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 27

background image

siê wpó³ z ustami otwartymi szeroko w niemym krzyku. Zaciskaj¹c rêce na
podbrzuszu, powoli osun¹³ siê na kolana. Mike oszo³omiony, z ustami pe³nymi
krwi, próbowa³ niezdarnie otworzyæ kaburê pistoletu.
- Zabijê ciê, ty gnojku!
Niebieski pistolet o krótkiej lufie znalaz³ siê w jego rêce. Bruce stan¹³ za
nim i naciskaj¹c kciukiem nerw poni¿ej ³okcia, zmusi³ go do wypuszczenia
pistoletu ze sparali¿owanej bólem d³oni. Broñ zawis³a na lince, uderzaj¹c
w³aœciciela w kolano.
- Ruffy, powstrzymaj go!- krzykn¹³ Bruce, wskazuj¹c na Hendry'ego, który
próbowa³ chwyciæ karabin le¿¹cy na ziemi obok niego.
- Mam go, szefie!- Wielki but Ruffy'ego przygniót³ karabin, podczas gdy Hendry
bezskutecznie wytê¿a³ si³y, by go wydobyæ.
- Zabierz mu pistolet!- rozkaza³ Bru- Ju¿ go mam.- Ruffy b³yskawicznie
pochyli³ siê nad pe³zaj¹cym u jego stóp cia³em, jednym szybkim ruchem otworzy³
kaburê, wyci¹gn¹³ pistolet i szarpn¹³ linkê, która pêk³a jak bawe³niana nitka.
W koñcu wszyscy znieruchomieli. Bruce sta³, trzymaj¹c Haiga od ty³u, a Hendry
kuli³ siê u stóp Ruffy'ego. Przez kilka sekund s³ychaæ by³o jedynie chrapliwe
oddechy. Bruce poczu³, jak Mike rozluŸnia siê. Odpi¹³ jego pistolet od linki i
pozwoli³ mu upaœæ.
- Puœæ mnie, Bruce. Ju¿ wszystko w porz¹dku.
- Jesteœ pewien? Nie chcia³bym ciê zastrzeliæ.
- Naprawdê, ju¿ wszystko w porz¹dku.
- Jeœli znowu zaczniesz, bêdê musia³ ciê zabiæ. Rozumiesz?
- Tak. Ju¿ tego nie zrobiê. Na moment straci³em g³owê.
- Z pewnoœci¹- zgodzi³ siê Bruce i uwolni³ go. Mê¿czyŸni otoczyli Hendry'ego,
Bruce powiedzia³:
- Jeœli ty albo Haig znowu zaczniecie, odpowiecie mi za to, s³yszysz?- Hendry
spojrza³ w górê oczyma zwê¿onymi od bólu. Nie odpowiedzia³.- S³yszysz?- Bruce
powtórzy³ pytanie i Hendry kiwn¹³ potakuj¹co g³ow¹.- To dobrze. Od tej chwili,
Hendry, jesteœ aresztowany. Areszt jest zawieszony do czasu powrotu. Nie mogê
pozwoliæ sobie na oddelegowanie ludzi jako stra¿ników dla ciebie. Jeœli
chcia³byœ spróbowaæ ucieczki, droga wolna. Tubylcy z pewnoœci¹ godziwie by ciê
ugoœcili, prawdopodobnie wydaliby nawet specjalny bankiet na twoj¹ czeœæ. Ale
pamiêtaj o mojej obietnicy, Hendry. Jak tylko wrócimy do...
- Wally, Wally, czy jesteœ ranny?- przerwa³ Bruce'owi nadbiegaj¹cy od strony
stacji Andre.
- Zje¿d¿aj st¹d, zostaw mnie.- Hendry, zniecierpliwiony, uderzy³ Andre.
Belg cofn¹³ siê.
- De Sumer, kto ci pozwoli³ opuœciæ posterunek? Wracaj do poci¹gu!- Andre
spojrza³ niepewnie na Bruce'a, potem znów na Hendry'ego.- De Sumer, s³ysza³eœ?
Ruszaj siê! Ty te¿, Haig.
Bruce popatrzy³, jak znikaj¹ za stacj¹, potem jeszcze raz spojrza³ na zw³oki
dzieciaków. Policzek ch³opca by³ umazany stopion¹ czekolad¹ i krwi¹, a jego
szeroko otwarte oczy wyra¿a³y zdumienie. Muchy zaczê³y siê ju¿ gromadziæ nad
cia³ami.
- Ruffy, przynieœ ³opaty. Pochowajcie ich pod tamtymi drzewami- wskaza³ na
alejkê drzew kasja.- Nie marudŸcie.- Powiedzia³ to szorstko, nie chc¹c, by
jego g³os zdradzi³ uczucia, które nim miota³y.
- Okay, szefie. Za³atwiê to.
- ChodŸ, Hendry- warkn¹³ Bruce.
Wally podniós³ siê i potulnie pod¹¿y³ za nim w kierunku poci¹gu.
Rozdzia³ 7

Opuœciwszy wêze³ Msapa, posuwali siê powoli przez las na pó³noc. Wszystkie
drzewa wydawa³y siê odlane z tej samej formy i mimo ¿e ka¿de z osobna by³o
wysokie i pe³ne wdziêku, to jednak w masie dawa³y wra¿enie parali¿uj¹cej
monotonii. Ponad nimi rozpoœciera³o siê niebo, na którym k³êbi³y siê chmury, w
ka¿dej chwili gro¿¹c deszczem. Pocili siê w wilgotnym upale, którego nie
³agodzi³ nawet podmuch wywo³ywany ruchem poci¹gu.
- Co z twoj¹ twarz¹?- zapyta³ Bruce.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 28

background image

Mike Haig dotkn¹³ opuchlizny na czole. Skóra by³a pêkniêta i posiniaczona.
- Ujdzie- zdecydowa³ Mike. Podniós³ wzrok i spojrza³ na oddalonego o parê
wagonów Hendry'ego.- Nie powinieneœ mnie zatrzymywaæ, Bruce.
Bruce nie odpowiedzia³, ale równie¿ wpatrywa³ siê w Wally'ego opartego o
œcianê pierwszego wagonu. Z pewnoœci¹ doskwiera³y mu rany. Jego twarz,
zwrócona ku Andre, by³a tylko w po³owie widoczna.
- Powinieneœ by³ pozwoliæ mi go zabiæ- kontynuowa³ Mike.- Cz³owiek, który z
zimn¹ krwi¹ strzela do dwojga ma³ych dzieci i jeszcze siê potem z tego
œmieje...- urwa³, a jego d³onie otwiera³y siê i zamyka³y.
- To nie twój interes- odpar³ Bruce, wyczuwaj¹c ukryty wyrzut.- Za kogo siê
uwa¿asz? Za jednego z boskich anio³ów zemsty?
- Nie mój interes, powiadasz?- Mike odwróci³ siê szybko i stan¹³ twarz¹ w
twarz z Bruce'em.- Na Boga, co z ciebie za cz³owiek? Mam nadziejê, dla twojego
dobra, ¿e nie wierzysz w to, co mówisz!
- Przesylabizujê ci wiêc, jakim cz³owiekiem jestem, Haig- odpar³ Bruce.-
Jestem takim facetem, który pilnuje swego nosa i pozwala innym ludziom ¿yæ ich
w³asnym ¿yciem. Jestem gotów przedsiêwzi¹æ odpowiednie kroki, w granicach
rozs¹dku, by przeszkodziæ innym w ³amaniu zasad, które spo³eczeñstwo ustali³o
dla nas, ale to wszystko. Hendry pope³ni³ morderstwo. Zgadzam siê, ¿e jest to
okropna rzecz i kiedy wrócimy do Elisabethville, zwrócê na to uwagê ludzi,
którzy siê tym zajmuj¹. Ale nie zamierzam wymachiwaæ sztandarami, cytowaæ
Biblii i do-stawaæ piany na ustach.
- Skoñczy³eœ?
- Skoñczy³em.
- Nie ¿al ci tych dwojga dzieciaków?
- Pewnie ¿e mi ich ¿al. Ale ¿al nie leczy œladów po kulach, tylko nape³nia
mnie niepokojem, wiêc izolujê go; nikt nie mo¿e u¿yæ go przeciwko mnie.
- Nie czujesz gniewu ani wstrêtu Bruce?
- Tych uczuæ dotyczy ta sama zasada- wyjaœni³ Bruce, znów trac¹c cierpliwoœæ.-
Dorobiê siê pêcherzy, jeœli pozwolê sobie na uczucia tak jak ty.
- Wiêc podchodzisz do takiego z³a, jakim jest Hendry, z obojêt-n¹ tolerancj¹?-
zapyta³ Mike.
- Jezu Chryste!- warkn¹³ Bruce przez zaciœniête zêby.- Czego ty, do cholery,
ode mnie chcesz?
- Chcê, abyœ przesta³ zachowywaæ siê tak, jakby ciebie tutaj nie by³o! Chcê,
byœ by³ w stanie rozpoznaæ z³o i zniszczyæ je.- Mike tak¿e zaczyna³ traciæ
panowanie nad sob¹.
- A to dobre! Mo¿e wiesz, gdzie mogê kupiæ u¿ywany ekwipunek krzy¿owca i
bia³ego konia, by wydaæ wojnê okrucieñs-twu i g³upocie, po¿¹daniu i chciwoœci,
nienawiœci i biedzie...
- Nie o tym mówi³em...
Mike próbowa³ mu przerwaæ, ale Bruce nie dopuœci³ go do g³osu. Jego urodziwa,
opalona twarz pociemnia³a od gniewu.
- Chcesz, abym niszczy³ z³o, gdziekolwiek siê z nim zetknê. Ty stary g³upcze,
czy nie wiesz, ¿e z³o ma sto g³ów i ¿e w miejsce ka¿dej odciêtej g³owy wyrasta
kolejnych sto? Czy nie wiesz, ¿e ono jest równie¿ w tobie, wiêc chc¹c je
zniszczyæ, musisz zniszczyæ siebie?
- Jesteœ tchórzem, Curry! Raz siê sparzy³eœ i ju¿ uciekasz, buduj¹c wokó³
siebie bunkier.
- Bez wyzwisk, Haig. Opanuj siê.
Mike przerwa³; wyraz jego twarzy zmieni³ siê, gniew znikn¹³, ustêpuj¹c miejsca
uœmiechowi.
- Przepraszam, Bruce. Próbowa³em nauczyæ ciê...
- Dziêkujê- szyderczo odpar³ Bruce, wci¹¿ jeszcze chrap-liwym g³osem.
Przeprosiny Mike'a nie u³agodzi³y go.- Zamierzasz mi daæ lekcjê, dziêkujê
bardzo! Ale jakiej lekcji chcesz mi udzieliæ, Haig? Czego ty mo¿esz mnie
nauczyæ? Jak odnaleŸæ powodzenie i szczêœcie? napisane przez uœmiechniêtego
ch³opca o imieniu Haig, który dochrapa³ siê stopnia porucznika w murzyñskiej
armii Katangi. Jak s¹dzisz, dobry tytu³? Czy mo¿e wolisz bardziej techniczny:
Zastosowanie alkoholu w badaniach spirytualistycznych...

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 29

background image

- W porz¹dku, Bruce. Przestañ, zamknê siê ju¿.
Bruce zorientowa³ siê, jak bardzo zrani³ Mike'a. Po¿a³owa³ tego, da³by wiele,
¿eby cofn¹æ to, co powiedzia³. Ale jest to jedna z tych rzeczy, których nigdy
nie mo¿na zrobiæ. Mike Haig wyda³ siê nagle znacznie starszy i bardziej
zmêczony: pomarszczone worki pod oczami jakby pog³êbi³y siê w ci¹gu kilku
sekund, a b³yszcz¹ce oczy przygas³y. Jego krótki œmiech by³ gorzki i
pozbawiony weso³oœci.
- Gdy ujmujesz to w ten sposób, jest to naprawdê ca³kiem œmieszne.
- Zada³em cios poni¿ej pasa- przyzna³ Bruce i doda³:
- Mo¿e powinienem pozwoliæ ci zabiæ Hendry'ego. By³oby to co prawda marnowanie
amunicji, ale skoro chcesz tego tak bardzo...- Bruce wyci¹gn¹³ pistolet i
poda³ go Mike'owi.- U¿yj mojego! Uœmiechn¹³ siê do Mike'a rozbrajaj¹cym
uœmiechem, któremu nie sposób by³o siê oprzeæ. Mike zacz¹³ siê œmiaæ. Dowcip
by³ s³aby, ale mimo to jakoœ zdo³a³ rozœmieszyæ ich obu i po chwili œmiali siê
razem. Twarz Mike'a Haiga rozpogodzi³a siê i odm³odnia³a o dwadzieœcia lat
Bruce opar³ siê o worki z piaskiem; œmia³ siê g³oœno, wci¹¿ trzymaj¹c pistolet
w d³oni. By³o w tym coœ gor¹czkowego, jak gdyby próbowali œmiechem sp³ukaæ
smak krwi i nienawiœci. By³ to œmiech rozpaczy. Mê¿czyŸni w wagonach pod nimi
odwrócili siê i obserwowali ich z pocz¹tku zdziwieni, potem zaczêli œmiaæ siê
razem z nimi, choæ nie wyczuli rozpaczliwej nuty brzmi¹cej w tym œmiechu.
- Szefie!- krzykn¹³ Ruffy.- Po raz pierwszy widzê, jak œmieje siê pan tak,
jakby naprawdê mia³ pan na to ochotê.
Epidemia œmiechu rozszerza³a siê, po chwili ju¿ wszyscy siê œmiali, nawet
Andre de.Sumer siê uœmiecha³. Tylko Wally Hendry pozosta³ niewzruszony,
milcz¹cy i posêpny, obserwuj¹c ich swymi ma³ymi oczkami bez wyrazu.
Do mostu nad rzek¹ Cheke dojechali po po³udniu. Zarówno droga, jak i tory
kolejowe bieg³y przez most obok siebie, dalej rozdziela³y siê- droga zakrêca³a
w lewo. Oba brzegi rzeki by³y gêsto poroœniête ciemnozielonym buszem, który
tworzy³ gruby, trzystujardowy pas popl¹tanych cierni, drzewiastych paproci
oraz wielkich drzew obsypanych kwiatami.
- Dobre miejsce na zasadzkê- mrukn¹³ Haig, przypatruj¹c siê zielonym œcianom
gêstej roœlinnoœci po obu stronach torów.
- Czaruj¹ce, prawda?- stwierdzi³ Bruce.
Po niespokojnej atmosferze gotowoœci panuj¹cej wœród ¿an-darmów widaæ by³o, ¿e
byli tego samego zdania.
Poci¹g wjecha³ powoli w roœlinnoœæ nadbrze¿n¹ niczym stalowy w¹¿ pe³zn¹cy
wzd³u¿ œladu królika i wkrótce znaleŸli siê nad rzek¹. Bruce w³¹czy³ radio:
- Maszynista, zatrzymaj siê przed mostem. Chcê sprawdziæ go, zanim powierzymy
mu nasz cenny ³adunek
- Oui, monsieur.
W tym miejscu rzeka Cheke mia³a szerokoœæ piêædziesiêciu jardów, p³ynê³a
szybko, jakby gniewnie tocz¹c wody, które niemal zakry³y piaszczyste pla¿e
rozci¹gaj¹ce siê wzd³u¿ brzegów. Woda by³a zamulona i mia³a butelkowozielony
kolor. Wokó³ kamiennych podpór mostu tworzy³y siê wiry.
- Wygl¹da w porz¹dku- zaopiniowa³ Haig.- Jak daleko st¹d do Port Reprieve?
Bruce roz³o¿y³ mapê polow¹ na dachu wagonu i znalaz³ symbol oznaczaj¹cy most,
który, podobny do odwróconych nawiasów, jak gdyby okrakiem siedzia³ na
poskrêcanej wstêdze rzeki.
- Jesteœmy tutaj- dotkn¹³ palcem miejsca na mapie, a na-stêpnie powiód³ palcem
wzd³u¿ pokreskowanej linii torów, a¿ osi¹gn¹³ czerwone kó³ko oznaczaj¹ce Port
Reprieve.- Jeszcze jakieœ trzydzieœci mil, oko³o godziny jazdy. Bêdziemy tam
przed zapadniêciem zmroku.
- To s¹ wzgórza Lufira- Mike Haig wskaza³ na niebiesk¹ plamê, która by³a ledwo
widoczna nad drzewami przed nimi.
- Ze szczytu bêdziemy mogli zobaczyæ miasto- przytakn¹³ Bruce.- Rzeka p³ynie
równolegle do wzgórz po drugiej stronie.
Z³o¿y³ mapê i poda³ Ruffy'emu, który wsun¹³ j¹ do plastikowej teczki.
- Ruffy, porucznik Haig i ja idziemy rzuciæ okiem na most. Ty miej oko na
busz.
- Okay, szefie. Mo¿e piwko na drogê?

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 30

background image

- Dziêki.- Bruce czu³ pragnienie i zanim zszed³ z wagonu na ¿wir pokrywaj¹cy
nasyp, by przy³¹czyæ siê do Mike'a, opró¿ni³ pó³ butelki. Z karabinami w
pogotowiu, obserwuj¹c uwa¿nie busz po obu stronach, szybko pobiegli naprzód i
odetchnêli z ulg¹, gdy znaleŸli siê na œrodku mostu.
- Wydaje siê dosyæ solidny- stwierdzi³ Mike.- Nikt nie dobiera³ siê do niego.
- To jest drewno- powiedzia³ Bruce i nast¹pi³ silnie nog¹ na ciê¿kie belki.
Potê¿ne k³ody by³y nas¹czone ciemnym œrodkiem chemicznym zapobiegaj¹cym
gniciu.
- Co z tego, ¿e jest z drewna?- zapyta³ Mike.
- Drewno siê pali- wyjaœni³ Bruce.- £atwo by³oby go spaliæ- doda³. Opar³
³okcie na barierze, dopi³ piwo i upuœci³ butelkê do p³yn¹cej szeœæ metrów
ni¿ej rzeki. Twarz mia³ zamyœlon¹.- Jest bardzo prawdopodobne, ¿e Balubasi s¹
w d¿ungli- wskaza³ na brzeg- i obserwuj¹ nas w tej chwili. Mogliby wpaœæ na
ten sam pomys³. Zastanawiam siê, czy obsadziæ most ludŸmi?
Mike opar³ siê o barierkê obok Bruce'a i obaj zaczêli wpatrywaæ siê w miejsce,
gdzie rzeka skrêca³a- jakieœ dwieœcie jardów od mostu. W zakolu ros³o drzewo
dwukrotnie wy¿sze od s¹siednich. Pieñ mia³o prosty, pokryty g³adk¹, srebrzyst¹
kor¹, a listowie uformowa³o wysok¹, zielon¹ iglicê wyraŸnie widoczn¹ na tle
chmur.
- Ciekawe, co to za drzewo? Nigdy przedtem takiego nie widzia³em.- Uwagê
Bruce'a przyci¹gnê³a na chwilê wspania³oœæ drzewa.- Wygl¹da na gigantyczne
drzewo gumowe.
- Piêkny widok!- zgodzi³ siê Mike.- Mam ochotê zejœæ i przyjrzeæ siê bli...-
Nagle zesztywnia³, a w jego g³osie zabrzmia³ ton alarmu:- Bruce, tam!- wskaza³
rêk¹.- Co to jest tam na ni¿szych ga³êziach?
- Gdzie?
- Tu¿ nad pierwszym rozga³êzieniem, na lewo...
Bruce wpatrywa³ siê z uwag¹ we wskazywane miejsce i nagle te¿ zauwa¿y³. Przez
sekundê myœla³, ¿e to lampart, ale po chwili zda³ sobie sprawê, ¿e sylwetka
by³a zbyt ciemna i d³uga.
- To cz³owiek!- wykrzykn¹³ Mike.
- Balubas- warkn¹³ Bruce.
Teraz widzia³ ju¿ kszta³t i po³ysk nagiego, czarnego cia³a, spódniczkê z
ogonów zwierzêcych i pióra we w³osach. D³ugi ³uk wystawa³ zza ramienia
mê¿czyzny, który balansowa³ na g³êzi i próbowa³ utrzymaæ równowagê, opieraj¹c
siê rêk¹ o pieñ. Obserwowa³ ich.
Bruce odwróci³ g³owê i spojrza³ na poci¹g. Hendry zauwa¿y³ ju¿ ich poruszenie
i pod¹¿aj¹c wzrokiem za wyci¹gniêt¹ rêk¹ Mike'a, zobaczy³ Balubasa. Bruce
zorientowa³ siê, co Hendry zamierza zrobiæ i ju¿ otwiera³ usta do krzyku, gdy
tamten œci¹gn¹³ karabin z ramienia, uniós³ go i wystrzeli³ d³ug¹ seriê.
- Idiota- warkn¹³ Bruce i spojrza³ na drzewo.
Kawa³ki bia³ej kory odpad³y od pnia. Kule szatkowa³y liœcie, które z trzepotem
spada³y na dó³. Balubas znik³. Ogieñ ucich³ nagle i w jego miejsce da³o siê
s³yszeæ ochryp³y z podniecenia krzyk Hendry'go:
- Dosta³em go! Dosta³em drania!
- Hendry!- G³os Bruce'a by³ równie¿ ochryp³y, tyle ¿e z gniewu.- Kto da³ ci
rozkaz otworzenia ognia?
- To by³ cholerny Balubas, wielki skubany Balubas! Nie widzia³eœ go, co? Nie
widzia³eœ go, cz³owieku?
- ChodŸ tu, Hendry!
- Dosta³em drania- cieszy³ siê Hendry.
- Jesteœ g³uchy? ChodŸ tutaj!
Gdy Hendry zszed³ z wagonu i zbli¿a³ siê do nich, Bruce zapyta³ Haiga:
- Trafi³ go?
- Nie jestem pewien. Nie s¹dzê, myœlê, ¿e zd¹¿y³ skoczyæ. Jeœliby oberwa³,
odrzuci³oby go do ty³u, wiesz, jak taka seria zbija z nóg.
- Tak- odpar³ Bruce.- Wiem.
Kula z FN- ki uderza³a z si³¹ przesz³o tony. Kiedy trafi³o siê cz³owieka, nie
mo¿na by³o tego nie zauwa¿yæ. A wiêc Balubas wci¹¿ tam by³.
Nadszed³ Hendry, œmiej¹c siê z podniecenia.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 31

background image

- Wiêc go zabi³eœ, co?- zapyta³ Bruce.
- Martwy jak kamieñ, jak cholerny kamieñ!
- Widzisz go?
- Nie, le¿y przecie¿ w buszu.
- Nie masz ochoty zejœæ i przyjrzeæ mu siê, Hendry? Nie masz ochoty na jego
uszy?
Uszy by³y najlepszym trofeum, jakie mo¿na by³o mieæ z cz³o-wieka; nie tak
dobre wprawdzie jak skóra lwa o czarnej grzywie albo wielkie, pokryte guzami
rogi bawo³u, ale lepsze ni¿ skalp. We³niste w³osy afrykañskiego skalpu s¹
nieciekaw¹ zdobycz¹- trzeba siê ubabraæ, by go zdj¹æ i trudno go spreparowaæ.
Trzeba go soliæ i rozci¹gaæ skórê na he³mie. Nawet wtedy strasznie œmierdzi.
Uszy sprawiaj¹ mniej k³opotu, a Hendry by³ chciwym kolekcjonerem. Nie jedynym
zreszt¹ w armii Katangi; odcinanie uszu by³o powszechn¹ praktyk¹.
- Tak, chcê je- powiedzia³ Hendry i œci¹gn¹³ bagnet z lufy karabinu.- Skoczê
na dó³ i przyniosê.
- Nie mo¿esz nikomu pozwoliæ tam iœæ, Bruce. Nawet jemu- zaprotestowa³ cicho
Haig.
- Dlaczego nie? Zas³uguje na to, ciê¿ko na to zapracowa³.
- Zabierze mi to tylko minutê- rzuci³ Hendry i kciukiem sprawdzi³ ostrze
bagnetu.
„Na Boga! On naprawdê chce to zrobiæ- pomyœla³ Bruce- pójdzie w tê pl¹taninê
po parê uszu! Nie, on nie jest odwa¿ny, jemu po prostu brakuje wyobraŸni”.
- Poczekaj chwilê, Bruce. Zaraz bêdê z powrotem- powie-dzia³ Hendry i ruszy³.
- Chyba nie myœlisz o tym powa¿nie, Bruce?- zapyta³ Mike.
- Nie- zgodzi³ siê Bruce.- Nie myœlê o tym powa¿nie.
- Jego g³os sta³ siê zimny i twardy, gdy chwyci³ Hendry'ego za ramiê i
zatrzyma³ go, mówi¹c:- Pos³uchaj! Nie masz ju¿ ¿adnych szans. No, mo¿e jeszcze
jedn¹. Czekam teraz na ciebie, Hendry. Jeszcze jedna szansa, to wszystko.
Tylko jedna.
Twarz Hendry'ego przybra³a znowu ponury wyraz.
- Nie popychaj mnie, kozio³ku.
- Wracaj do poci¹gu i przeprowadŸ go przez most- pogar-dliwie powiedzia³ Bruce
i zwróci³ siê do Haiga:- Teraz musimy zostawiæ tutaj stra¿. Wiedz¹, ¿e
przejechaliœmy na drug¹ stronê i z pewnoœci¹ spróbuj¹ spaliæ most.
- Kogo chcesz zostawiæ?
- Dziesiêciu ludzi, powiedzmy pod dowództwem sier¿anta. Wrócimy przed noc¹,
najpóŸniej jutro rano. Powinni byæ ca³kiem bezpieczni. W¹tpiê, czy w pobli¿u
jest jakaœ wiêksza grupa wojow-ników, mo¿e kilku zab³¹kanych ludzi, g³ówne
si³y bêd¹ bli¿ej miasta.
- Mam nadziejê, ¿e siê nie mylisz.
- Ja te¿ na to liczê- powiedzia³ Bruce, myœl¹c o zabez-pieczeniu mostu.-
Œci¹gniemy z wagonów wszystkie worki z piaskiem i zbudujemy umocnienia na
œrodku drogi, zostawimy dwa reflektory na baterie i skrzynkê rac, jednego
Brena i parê skrzynek granatów. Jedzenia i wody na tydzieñ. Wydaje siê, ¿e
powinno im siê udaæ.
Gdy poci¹g toczy³ siê powoli w ich kierunku, pojedyncza strza³a wylecia³a
spomiêdzy drzew. Unios³a siê powoli, zakrzywiaj¹c lot i cicho lecia³a w
kierunku poci¹gu. Bruce podskoczy³ do barierki i opieraj¹c na niej karabin,
wystrzeli³ w stronê d¿ungli kilka krótkich serii. Strzela³ na oœlep w zielon¹
masê. Haig równie¿ strzela³, celuj¹c w miejsce, sk¹d nadlecia³a strza³a.
Poci¹g zrówna³ siê z nimi. Bruce przewiesi³ karabin przez ramiê i wspi¹³ siê
na œcianê wagonu. Kiedy by³ na dachu, podszed³ do radia.
- Maszynista, zatrzymaj wagony osobowe na œrodku mostu- rzuci³ krótko,
wy³¹czy³ radio i poszuka³ Ruffy'ego.
- Sier¿ancie, zrzuæcie wszystkie worki z piaskiem na drogê!
- Okay, szefie- odpowiedzia³ Ruffy.
- Kanaki- Bruce zwróci³ siê do sier¿anta, na którym móg³ najbardziej polegaæ-
zostawiam ciê tutaj z dziesiêcioma ludŸmi. Macie utrzymaæ dla nas most. WeŸ
jednego Brena i dwa reflektory- szybko wyda³ rozkazy i znalaz³ czas, by
zapytaæ Andre:- Co siê sta³o z t¹ strza³¹? Czy zrani³a kogoœ?

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 32

background image

- Nie, chybi³a o parê cali. Oto ona.
- To siê nazywa szczêœcie.- Bruce wzi¹³ strza³ê od Andre i przyjrza³ siê jej.
Lekka trzcina, lotki zrobione z liœci, ¿elazny grot wetkniêty w jeden koniec i
przymocowany rzemykiem z niewyprawionej skóry... Wygl¹da³a na kruch¹ i
prymitywn¹, ale czeœæ grotu by³a pokryta grub¹ warstw¹ ciemnej mazi
przypominaj¹cej wysuszone toffi.
- Milutka- mrukn¹³ Bruce i wzdrygn¹³ siê.
Wyobrazi³ sobie strza³ê tkwi¹c¹ w swoim ciele i truciznê zabar-wiaj¹c¹ jego
miêœnie na purpurowy kolor. S³ysza³, ¿e to nie jest przyjemna œmieræ. Nagle
poczu³ odrazê i obrzydzenie. Z³ama³ strza³ê na pó³ i wyrzuci³ do rzeki. Potem
zeskoczy³ z wagonu, aby dogl¹daæ budowy stanowiska dla stra¿ników mostu.
- Nie wystarczy worków z piaskiem, szefie.
- Œci¹gnij materace ze wszystkich kuszetek, Ruffy- zadecy-dowa³ Bruce.-
Wypchane w³óknem kokosowym i pokryte skór¹ sienniki z ³atwoœci¹ powstrzymaj¹
strza³y.
Po piêtnastu minutach stanowisko by³o gotowe. Mia³o kszta³t okrêgu z
siêgaj¹cych do ramion worków z piaskiem i materaców. By³o wystarczaj¹co du¿e,
by pomieœciæ dziesiêciu ludzi ze sprzêtem.
- Wrócimy jutro rano, Kanaki. ¯adnemu z twoich ludzi nie wolno pod ¿adnym
pozorem opuszczaæ tego miejsca. Szczeliny miêdzy belkami mostu wystarcz¹ do
za³atwienia potrzeb sanitar-nych.
- Bêdziemy mieli godne pozazdroszczenia wygody, kapitanie. Ale bêdzie nam
brakowa³o tego, co tak uspokaja.
- Ruffy, zostaw im skrzynkê piwa.
- Ca³¹ skrzynkê?!- Ruffy nie kry³ swej dezaprobaty wobec takiej rozrzutnoœci.
- Czy moje s³owo nie wystarczy?
- Wystarczy, szefie- powiedzia³ Ruffy i przeszed³ na francu-ski, by formalnie
zaprotestowaæ.- Chodzi mi o ubytek tak cennego towaru!
- Marnujesz czas, Ruffy!
Rozdzia³ 8

Port Reprieve by³o oddalone od mostu o trzydzieœci mil. Droga przecina³a tory
jeszcze raz szeœæ mil przed miastem i nik³a w lesie, okr¹¿aj¹c wzgórza i
docieraj¹c ³atwiejsz¹ tras¹ do Port Reprieve. Linia kolejowa wspina³a siê
zygzakiem na wzgórza, dochodz¹c do szczytu góruj¹cego szeœæset stóp nad
miastem. Na kamiennych zboczach gleba by³a uboga, tote¿ roœlinnoœæ nie ros³a
tam gêsto, ods³aniaj¹c widok.
Stoj¹c na dachu wagonu, Bruce spogl¹da³ na pó³nocny kraniec bagien Lufira,
zielonego terenu poroœniêtego traw¹ z przeb³ys- kuj¹cymi gdzieniegdzie
lustrami wody, który nik³ w spowodowanej upa³em niebieskiej mgie³ce. Z
po³udniowego krañca bagien wy-p³ywa³a rzeka Lufira- szeroki na pó³ mili pas
g³êbokiej, oliwkowozielonej wody. Miasto po³o¿one by³o na wrzynaj¹cym siê w
bagno klinie ziemi. Droga bieg³a grobl¹ przecinaj¹c¹ bagna i ³¹czy³a siê w
mieœcie z jego jedyn¹ ulic¹.
Trzy du¿e budynki znajduj¹ce siê w centrum miasta sta³y naprzeciwko stacji,
której blaszane dachy b³yszcza³y w promieniach s³oñca. Wokó³ tych zabudowañ
rozrzuconych by³o oko³o piêæ-dziesiêciu krytych strzech¹ domów mieszkalnych.
Przy nabrze¿u portu postawiono d³ug¹ szopê, z pewnoœci¹ s³u¿¹c¹ jako warsztat,
za któr¹ znajdowa³y siê dwa pomosty wrzynaj¹ce siê w wodê. Przy nich
zacumowane by³y statki do wydobywania diamentów, trzy z nich wyró¿nia³y siê
niezgrabnymi, czarnymi kad³ubami o wysokich nadbudówkach oraz têpymi dziobami
i pawê¿ami. W powietrzu unosi³y siê wyziewy bagienne.
- Mi³e miasteczko, w sam raz dla emerytów- mrukn¹³ Mike Haig.
- Albo dla kuracjuszy z sanatorium- rzuci³ Bruce.
Za grobl¹, na g³ównym cyplu, znajdowa³a siê jeszcze jedna grupa budynków; ich
dachy by³y ledwie widoczne ponad lasem. Poœród nich wznosi³a siê wie¿a
koœcielna o miedzianym dachu.
- Misja- domyœli³ siê Bruce.
- Misja Œwiêtego Augustyna- doda³ Ruffy.- M³odszy brat mojej pierwszej ¿ony
kszta³ci³ siê tam. Teraz jest attache przy jakimœ ministerstwie w

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 33

background image

Elisabethville i zarabia cholerne pieni¹dze- po-chwali³ siê sier¿ant.
- To œwietnie- powiedzia³ Bruce.
Poci¹g zacz¹³ zygzakiem zje¿d¿aæ ze wzgórz w kierunku miasta.
- Wygl¹da na to, ¿e nam siê uda³o, szefie.
- Tak siê wydaje. Teraz pozostaje nam tylko wróciæ.
- Tak jest, zdaje siê, ¿e to wszystko, co musimy zrobiæ.
Poci¹g wjecha³ do miasta. Wzd³u¿ peronu sta³o ponad czter-dzieœci osób
przyby³ych na powitanie.
„Bêdziemy mieli spory ³adunek w drodze powrotnej”- pomyœ-la³ Bruce,
przebiegaj¹c wzrokiem po zgromadzonym t³umie. Zauwa¿y³ wyró¿niaj¹ce siê
jaskrawe suknie kobiet; w sumie naliczy³ ich cztery. „Jeszcze jedna
komplikacja- pomyœla³.- Mam nadziejê, ¿e pewnego dnia znajdê wreszcie w tym
¿yciu coœ, co bêdzie przebiega³o zgodnie z oczekiwaniami, co bêdzie siê
toczy³o g³adko i równo a¿ do logicznego zakoñczenia. Mam tylko nadziejê, jak¹œ
cholern¹ nadziejê”.
Na twarzach ludzi zgromadzonych na peronie widaæ by³o radoœæ i ulgê. Kobiety
p³aka³y; mê¿czyŸni niczym m³odzi ch³opcy biegli za wje¿d¿aj¹cym na peron
poci¹giem. Bruce zauwa¿y³, ¿e byli to g³ównie miejscowi. Ró¿nili siê kolorem
skóry: jedni byli kremowo- ¿ó³ci, inni czarni jak wêgiel. Belgowie na pewno
zostawili po sobie wiele pami¹tek, które nieprêdko pójd¹ w zapomnienie.
Jakiœ starszy pó³krwi Belg, niezbyt podzielaj¹cy ogóln¹ radoœæ, sta³ nieco z
dala od wiwatuj¹cego t³umu. By³o w nim coœ, co wskazywa³o niezbicie, ¿e jest
to cz³owiek o du¿ym autorytecie. Obok niego sta³a têga kobieta w zbli¿onym do
niego wieku, o nieco ciemniejszej skórze. Bruce domyœli³ siê natychmiast, ¿e
by³a jego ¿on¹. Po drugiej stronie mê¿czyzny spostrzeg³ jeszcze jedn¹ osobê w
bia³ej koszuli z rozpiêtym ko³nierzykiem i w niebieskich d¿insach. Z pocz¹tku
wzi¹³ j¹ za ch³opaka, ale kiedy przyjrza³ siê dok³adniej, zobaczy³ d³uge
ciemne w³osy opadaj¹ce na plecy i niemêskie wypuk³oœci pod bia³¹ koszul¹.
Poci¹g zatrzyma³ siê i Bruce zeskoczy³ na peron. Uœmiechaj¹c siê przebrn¹³
przez t³um i podszed³ do Belga. Ten rzuci³ mu siê na szyjê i gor¹co uca³owa³.
Nie goli³ siê przez dwa lub trzy dni, a jego oddech by³o czuæ czosnkiem i
tanim tytoniem. Bruce nie by³ przyzwyczajony do takiego okazywania uczuæ.
- Niech dobry Bóg ma pana w swej opiece, monsieur capitaine, za to, ¿e przyby³
nam pan z odsiecz¹- powiedzia³ Belg, poznaj¹c jego stopieñ po czterech
gwiazdkach na he³mie.
Bruce oczekiwa³ kolejnego poca³unku, z ulg¹ wiêc przyj¹³ serdeczny uœcisk
d³oni.
- Mogê siê tylko cieszyæ, ¿e zjawiliœmy siê na czas- odpar³.
- Pozwoli pan, ¿e siê przedstawiê: Martin Boussier, kierownik oddzia³u Union
Miniere Corporation. A to jest moja ¿ona, madame Boussier- powiedzia³ Belg.
By³ wysokim mê¿czyzn¹, ale w przeciwieñstwie do ¿ony nie mia³ zbyt du¿o cia³a.
W³osy mia³ zupe³nie siwe, a skórê pomarszczon¹, stwardnia³¹ i mocno opalon¹-
wynik ¿ycia pod równikowym s³oñcem. Bruce polubi³ go natychmiast. Pani
Boussier przygniot³a go swoj¹ mas¹ i serdecznie uca³owa³a. Pachnia³a dobrym
myd³em.
- Niech mi bêdzie wolno przedstawiæ tak¿e madame Cartier- powiedzia³ Belg.
Bruce teraz dopiero przyjrza³ siê uwa¿nie dziewczynie. Jego umys³
zarejestrowa³ równoczeœnie kilka rzeczy: jasny odcieñ skóry, wielkie oczy,
które zdawa³y siê zajmowaæ po³owê twarzy, a tak¿e nieœwiadomie prowokuj¹cy
kszta³t jej ust. Zauwa¿y³ te¿ u¿ycie s³owa „madame” przed jej nazwiskiem.
- Kapitan Curry, Si³y Zbrojne Katangi- przedstawi³ siê Bruce.
„Jest za m³oda na mê¿atkê, nie mo¿e mieæ wiêcej jak siedemnaœ-cie lat-
pomyœla³.- Jest wci¹¿ tak œwie¿a jak ma³a dziewczynka. Za³o¿ê siê, ¿e pachnie
jak szczeniak, który ssie mleko”.
- Dziêkujê, ¿e pan przyjecha³.
Jej g³os by³ lekko ochryp³y, jak gdyby mia³a ochotê zaraz siê rozeœmiaæ. Bruce
doda³ jakieœ trzy lata do poprzedniej oceny wieku. To nie by³ g³os ma³ej
dziewczynki, d³ugie nogi zakryte d¿insami tak¿e nie nale¿a³y do ma³ej
dziewczynki. Ma³e dziewczynki maj¹ te¿ mniej pod koszul¹. Spojrza³ ponownie na
jej twarz i wtedy zauwa¿y³, ¿e policzki m³odej kobiety zaró¿owi³y siê, a w

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 34

background image

oczach pojawi³y siê iskierki gniewu.
„Na Boga- pomyœla³- zachowujê siê jak marynarz po d³ugim rejsie”. Szybko
przeniós³ uwagê z powrotem na Boussiera, ale gard³o mia³ nadal œciœniête, gdy
zapyta³:
- Ilu was jest?
- Czterdziestu dwóch, w tym piêæ kobiet i dwoje dzieci. Bruce kiwn¹³ g³ow¹-
tak przypuszcza³. Kobiety mog³y podró¿o-waæ w jednym z wagonów pasa¿erskich.
Odwróci³ siê i obejrza³ stacjê.
- Czy jest tutaj obrotnica, na której moglibyœmy zawróciæ lokomotywê?- zapyta³
Boussiera.
- Nie, kapitanie.
Bêd¹ musieli jechaæ w odwrotnym szyku a¿ do wêz³a Msapa- kolejna komplikacja.
Trudniej bêdzie kontrolowaæ biegn¹ce przed nimi tory. Oznacza³o to równie¿
niewygodn¹ podró¿ w tu-manach sadzy.
- Jakie œrodki ostro¿noœci przedsiêwziêto na wypadek ataku, monsieur?
- S¹ one niewystarczaj¹ce, kapitanie- przyzna³ Boussier.
- Brakuje mê¿czyzn do obrony miasta; wiêkszoœæ mieszkañców wyjecha³a, zanim
znaleŸliœmy siê w tej krytycznej sytuacji. Wobec tego rozstawi³em stra¿e na
wszystkich drogach dojazdowych do miasta i umocni³em hotel, jak tylko
potrafi³em najlepiej. Tam w³aœnie zamierzaliœmy siê schroniæ w przypadku
ataku.
Bruce ponownie skin¹³ g³ow¹ i spojrza³ na s³oñce. Stawa³o siê coraz bardziej
czerwone- brakowa³o jeszcze godziny, mo¿e dwóch do zapadniêcia zmroku.
- Monsieur, jest ju¿ za póŸno, aby ulokowaæ wszystkich pañskich ludzi w
poci¹gu i wyruszyæ przed noc¹. Zamierzam za³adowaæ dziœ wieczorem ich dobytek.
Zostaniemy tu na noc i ruszymy wczeœnie rano.
- Wszyscy pragniemy opuœciæ to miejsce jak najprêdzej. Dwukrotnie widzieliœmy
du¿e grupy Balubasów na skraju d¿ungli.
- Rozumiem- odpar³ Bruce.- Ale niebezpieczeñstwo jazdy noc¹ jest znacznie
wiêksze ni¿ niebezpieczeñstwo zwi¹zane z cze-kaniem przez kolejnych dwanaœcie
godzin.
- Decyzja nale¿y do pana- zgodzi³ siê Boussier.- Co mamy teraz zrobiæ?
- Proszê dopilnowaæ za³adowania rzeczy. Z przykroœci¹ muszê podkreœliæ, ¿e
zabraæ mo¿na tylko najbardziej niezbêdne przed-mioty. Poci¹g bêdzie musia³
pomieœciæ prawie stu ludzi.
- Dopilnujê tego osobiœcie- zapewni³ Boussier.- A co potem?
- Czy to ten hotel?- Bruce wskaza³ na du¿y, dwupiêtrowy budynek stoj¹cy po
drugiej stronie ulicy, oddalony o dwieœcie jardów od miejsca, w którym stali.
- Tak, kapitanie.
- To dobrze- powiedzia³ Bruce.- Jest wystarczaj¹co blisko. Pañscy ludzie mog¹
tam spêdziæ noc w wygodniejszych warunkach ni¿ w poci¹gu.
Spojrza³ jeszcze raz na dziewczynê. Obserwowa³a go, uœmiecha-j¹c siê
nieznacznie. Ten uœmiech wywo³a³ wra¿enie niemal mat-czynego rozbawienia, jak
gdyby patrzy³a na ma³ego ch³opca bawi¹cego siê ¿o³nierzykami. Tym razem Bruce
siê zdenerwowa³. Jego wojskowy strój wprawi³ go nagle w zak³opotanie- czu³ siê
niezrêcznie w mundurze z epoletami, z pistoletem u boku i ciê¿kim he³mie na
g³owie.
- Bêdê potrzebowa³ kogoœ, kto zna teren. Chcê sprawdziæ wasze punkty obronne-
zwróci³ siê do Boussiera.
- Madame Cartier mog³aby pana oprowadziæ- zapropono-wa³a ¿ona Boussiera.
„Ciekawe, czy zauwa¿y³a nasze spojrzenia- pomyœla³ Bruce.- Z pewnoœci¹
zauwa¿y³a. Wszystkie kobiety s¹ bardzo wyczulone na te sprawy”.
- Pomo¿esz panu kapitanowi, Shermaine?- zapyta³a madame Boussier.
- Jak pan kapitan sobie ¿yczy- dziewczyna uœmiechnê³a siê.
- A wiêc to mamy ju¿ za³atwione- burkn¹³ Bruce.- Spot-kam siê z pani¹ w hotelu
za dziesiêæ minut, muszê jeszcze zorganizowaæ parê rzeczy tutaj.- Bruce
zwróci³ siê znowu do Boussiera:- Mo¿e pan zacz¹æ za³adunek- powiedzia³ i
wróci³ do poci¹gu.- Hendry!- krzykn¹³- ty i de Sumer zostaniecie w poci¹gu.
Wyje¿d¿amy dopiero rano, ale ci ludzie zapakuj¹ swoje rzeczy ju¿ teraz. Ustaw
reflektory tak, by oœwietla³y tor po obu stronach. Upewnij siê te¿, czy Breny

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 35

background image

s¹ rozmieszczane prawid³owo.
Hendry spojrza³ na Bruce'a i mrukn¹³ coœ, co brzmia³o jak potwierdzenie.
- Mike, weŸ dziesiêciu ludzi i idŸcie do hotelu. Chcê, ¿ebyœcie tam byli na
wypadek jakichœ k³opotów w nocy.
- Okay, Bruce.
- Ruffy.
- Tak jest!
- WeŸ grupkê ludzi i pomó¿ maszyniœcie uzupe³niæ zapas paliwa.
- Okay, szefie. Aha, szefie!
- Tak?- Bruce odwróci³ siê do niego.
- Kiedy pójdzie pan do hotelu, mo¿e rozejrzy siê pan trochê i zobaczy, czy nie
ma tam piwa, co? Nasze jest ju¿ na wykoñczeniu.
- Bêdê o tym pamiêta³.
- Dziêki, szefie.- Ruffy odetchn¹³ z ulg¹.- Za nic w œwiecie nie chcia³bym
zdechn¹æ z pragnienia w tej dziurze.
Ludzie wracali do hotelu. Shermaine sz³a z Boussierami. Nagle Bruce us³ysza³
g³os Hendry'ego:
- Chryste, zobaczcie, co ta œlicznotka ma pod spodniami! Cokolwiek to jest,
jedno jest pewne, jest to okr¹g³e i sk³ada siê z dwóch czêœci, które poruszaj¹
siê, jakby nie nale¿a³y do jednej ca³oœci.
- Nie masz nic do roboty, Hendry?- zapyta³ szorstko Bruce.
- O co chodzi, Curry?- zapyta³ z drwin¹ w g³osie Hendry.- Sam masz zamiary
wobec niej. Czy o to chodzi, kozio³ku?
- To mê¿atka- rzuci³ Bruce i natychmiast zdziwi³ siê, ¿e to powiedzia³.
- No pewnie- zaœmia³ siê Hendry.- Wszystkie najlepsze to mê¿atki. To nie ma
znaczenia, ¿adnego cholernego znaczenia!
- Ruszaj do roboty- warkn¹³ Bruce i doda³, zwracaj¹c siê do Haiga:- Gotowy? To
chodŸ ze mn¹.
Rozdzia³ 9

Gdy przyszli do hotelu, Boussier czeka³ ju¿ na nich na werandzie. Wzi¹³
Bruce'a na bok i powiedzia³ cicho:
- Monsieur, nie chcia³bym, ¿eby pan myœla³, ¿e wpadam w panikê, ale otrzyma³em
wielce niepokoj¹ce wiadomoœci. Z pó³-nocy zbli¿aj¹ siê bandyci uzbrojeni w
nowoczesn¹ broñ. Ostatnie raporty mówi¹, ¿e spl¹drowali misjê Senwati po³o¿on¹
trzysta kilometrów na pó³noc.
- Tak- Bruce kiwn¹³ g³ow¹.- S³ysza³em o nich przez radio.
- Zatem zdaje pan sobie sprawê, ¿e w ka¿dej chwili mo¿emy ich tutaj oczekiwaæ.
- Nie s¹dzê, by pojawili siê wczeœniej ni¿ jutro po po³udniu. Do tego czasu
powinniœmy byæ ju¿ daleko, w drodze do wêz³a Msapa.
- Mam nadziejê, ¿e siê pan nie myli, monsieur. Okrucieñstwa, których dopuœci³
siê ten ich genera³ Moses w Senwati, przekraczaj¹ ludzkie pojecie. Wydaje siê,
¿e w tym cz³owieku drzemie niemal patologiczna nienawiœæ do wszystkich, którzy
s¹ z pochodzenia Europejczykami.- Boussier zawaha³ siê chwilê, po czym
kon-tynuowa³:- W Senwati by³o dwanaœcie bia³ych zakonnic. S³ysza-³em, ¿e ci.
bandyci...
- Tak- przerwa³ mu Bruce; nie chcia³ tego s³uchaæ.
- Wyobra¿am sobie. Niech pan spróbuje zapobiec rozprze-strzenianiu siê tych
historii wœród pañskich ludzi. Nie chcê, aby wpadli w panikê.
- Oczywiœcie- kiwn¹³ g³ow¹ Boussier.
- Czy orientuje siê pan, jak¹ si³¹ dysponuje genera³ Moses?
- Nie wiêksz¹ ni¿ stu ludzi; ale, jak ju¿ mówi³em, s¹ nowoczeœ-nie uzbrojeni.
S³ysza³em nawet, ¿e maj¹ ze sob¹ jakieœ dzia³o, chocia¿ myœlê, ¿e to raczej
niemo¿liwe. Przemieszczaj¹ siê z miejsca na miejsce skradzionymi samochodami.
W Senwati zdobyli samo-chód cysternê wype³niony benzyn¹, nale¿¹cy do
przedsiêbiorstw naftowych.
- Rozumiem- rzuci³ Bruce, zatopiony we w³asnych myœlach.- Ale to nie zmienia
mojej decyzji, zostajemy tutaj na noc. Musimy jednak wyjechaæ jutro o brzasku.
- Jak pan sobie ¿yczy, kapitanie.
- Teraz natomiast- Bruce zmieni³ temat- potrzebujê jakiegoœ œrodka transportu.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 36

background image

Czy tamten samochód jest na chodzie?- wskaza³ na jasnozielonego Forda Ranchero
zaparkowanego obok werandy.
- Zgadza siê. Nale¿y do mojego przedsiêbiorstwa- Boussier wyci¹gn¹³ z kieszeni
kluczyki i poda³ je Bruce'owi.- Oto kluczyki. Bak jest pe³en
- Dobrze- powiedzia³ Bruce.- Gdybyœmy jeszcze tylko mogli znaleŸæ madame
Cartier...
Czeka³a w holu hotelowym i wsta³a, gdy tylko Bruce z Boussierem razem weszli.
- Jest pani gotowa, madame?
- Spe³niê ka¿de pañskie ¿yczenie- odpar³a.
Bruce spojrza³ na ni¹ ostro. Ledwie widoczny b³ysk w jej ciemnoniebieskich
oczach sugerowa³, ¿e by³a œwiadoma podwój-nego znaczenia swych s³ów.
Wyszli z hotelu i skierowali siê do Forda. Bruce otworzy³ drzwi i przytrzyma³
je, gdy wsiada³a.
- Jest pan nazbyt ³askawy, monsieur- podziêkowa³a mu i wœliznê³a siê na
siedzenie.
Bruce obszed³ samochód i zaj¹³ miejsce za kierownic¹.
- Jest ju¿ prawie ciemno- zauwa¿y³.
- Proszê skrêciæ w prawo, na drogê wiod¹c¹ do wêz³a Msapa. Znajduje siê tam
posterunek.
Prowadzi³ samochód zakurzon¹ drog¹ wiod¹c¹ przez miasto, a¿ dojechali do
ostatniego domu przed grobl¹.
- Tutaj- powiedzia³a dziewczyna i Bruce zatrzyma³ siê. Posterunek by³
obsadzony przez dwóch ludzi uzbrojonych w karabinki sportowe. Kiedy ich
zagadn¹³, okaza³o siê, ¿e nie zauwa¿yli nic niepokoj¹cego, mimo to obaj byli
bardzo zdener-wowani. Bruce podj¹³ decyzjê.
- Wracajcie do hotelu. Balubasi na pewno zauwa¿yli wje¿-d¿aj¹cy poci¹g. Jest
ich za ma³o, ¿eby zaatakowaæ, wiêc dzisiejszej nocy bêdziemy bezpieczni, ale
mog¹ spróbowaæ poder¿n¹æ parê garde³, jeœli zostawimy was tutaj.
Dwaj mê¿czyŸni zabrali swoje rzeczy i ruszyli w kierunku centrum miasta. By³o
im wyraŸnie l¿ej na sercu.
- Gdzie s¹ pozostali?- zapyta³ Bruce dziewczynê.
- Nastêpny posterunek znajduje siê przy pompowni na brzegu rzeki, jest tam
trzech ludzi.
Bruce ruszy³, kieruj¹c siê jej wskazówkami. Raz czy dwa razy podczas jazdy
spojrza³ na ni¹ ukradkiem. Siedzia³a cicho z pod-winiêtymi nogami. Zauwa¿y³,
¿e by³a bardzo spokojna. „Lubiê kobiety, które nie s¹ nerwowe. To uspokaja”-
pomyœla³. Dziewczyna uœmiechnê³a siê. „To ju¿ nie uspokaja- pomyœla³.- To jest
niepokoj¹ce jak cholera!” Nagle ona odwróci³a siê i znów przy³apa³a Bruce'a,
jak siê w ni¹ wpatrywa³. Uœmiechnê³a siê.
- Pan jest Anglikiem, prawda, kapitanie?
- Nie, Rodezyjczykiem- odpar³ Bruce.
- To to samo- powiedzia³a.- Mówi pan po francusku tak fatalnie, ¿e wydawa³o mi
siê, i¿ musi pan byæ Anglikiem.
Bruce rozeœmia³ siê.
- Mo¿e pani angielski jest lepszy ni¿ mój francuski- rzuci³ prowokuj¹co.
- Nie móg³by byæ du¿o gorszy- dziewczyna odp³aci³a piêknym za nadobne.- Jest
pan inny, kiedy pan siê œmieje- doda³a.- Nie taki groŸny, nie taki
bohaterski... Proszê skrêciæ w nastêpn¹ drogê w prawo.
Bruce skierowa³ Forda w kierunku portu.
- Jest pani bardzo szczera- powiedzia³.- Ponadto pani angielski jest
doskona³y.
- Pali pan?- zapyta³a, a kiedy kiwn¹³ twierdz¹co g³ow¹, zapali³a dwa papierosy
i poda³a mu jednego.
- Jest pani bardzo m³oda jak na osobê pal¹c¹ i mê¿atkê. Dziewczyna przesta³a
siê uœmiechaæ i zdjê³a nogi z siedzenia.
- To jest pompownia- powiedzia³a.
- Bardzo pani¹ przepraszam. Nie powinienem by³ tego mówiæ.
- To nie ma znaczenia.
- Zachowa³em siê bezczelnie- sprzeciwi³ siê Bruce.
- To nieistotne.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 37

background image

Bruce zatrzyma³ samochód i otworzy³ drzwi. Wszed³ na drew-niany pomost i
skierowa³ siê w stronê pompowni. Deski pomostu dudni³y g³ucho pod jego
ciê¿kimi butami. Od trzcin posuwa³a siê mg³a, obejmuj¹c powoli port. ¯aby
rechota³y w ró¿nych tonacjach.
- Mo¿e zd¹¿ycie wróciæ do hotelu zanim zapadnie zmrok, jeœli siê poœpieszycie-
zwróci³ siê do trójki mê¿czyzn.
- Oui, monsieur- odpowiedzieli.
Bruce patrzy³, jak ruszaj¹ drog¹. Zapali³ silnik i us³ysza³ g³os dziewczyny,
staraj¹cej siê przekrzyczeæ ha³as:
- Jak panu na imiê, kapitanie Curry?
- Bruce.
Powtórzy³a imiê, wymawiaj¹c je jak „bruz” i zapyta³a:
- Dlaczego jesteœ ¿o³nierzem?
- Jest wiele powodów.- Ton jego g³osu by³ swobodny.
- Nie wygl¹dasz na ¿o³nierza, mimo wszystkich tych odznak i broni, mimo tej
surowoœci.
- Mo¿e nie jestem zbyt dobrym ¿o³nierzem.- Bruce uœmiech-n¹³ siê do
dziewczyny.
- Jesteœ bardzo srogi, chyba ¿e siê œmiejesz. Ale cieszê siê, ¿e nie wygl¹dasz
jak ¿o³nierz, choæ jesteœ bardzo sprawny- doda³a.
- Gdzie jest nastêpny posterunek?
- Przy torach. Jest tam dwóch ludzi. Skrêæ w prawo na szczycie, Bruce.
- Ty równie¿ jesteœ bardzo sprawna, Shermaine- powiedzia³ Bruce.
Zamilkli oboje, po tym, jak nazwali siebie po imieniu. Bruce czu³, jak miêdzy
nimi powstaje przyjemne, ciep³e uczucie. „Ale co z jej mê¿em- pomyœla³.-
Ciekawe, gdzie on jest? Jak wygl¹da³? Dlaczego nie ma go z ni¹?”
- Nie ¿yje- powiedzia³a cicho.- Zmar³ na malariê cztery miesi¹ce temu.
Zaskoczony zarówno faktem, ¿e Shermaine odpowiedzia³a na jego nie
wypowiedziane pytanie, jak i sam¹ odpowiedzi¹, Bruce przez chwilê nie by³ w
stanie wykrztusiæ s³owa. W koñcu wyb¹ka³:
- Przykro mi.
- Jesteœmy przy posterunku- powiedzia³a.- To ten domek pokryty strzech¹.
Bruce zatrzyma³ samochód i wy³¹czy³ silnik. Po chwili milczenia Shermaine
odezwa³a siê pierwsza:
- By³ taki ³agodny. Zna³am go tylko przez kilka miesiêcy, ale by³ dobrym
cz³owiekiem.
Wygl¹da³a na bardzo kruch¹ istotê, siedz¹c tak obok Bruce'a w pog³êbiaj¹cej
siê ciemnoœci. By³a smutna i Bruce poczu³, jak wzbiera w nim fala czu³oœci.
Chcia³ obj¹æ j¹ ramieniem, ochroniæ przed smutkiem. Chcia³ coœ powiedzieæ, ale
zanim zd¹¿y³ to zrobiæ, Shermaine otrz¹snê³a siê z przygnêbiaj¹cego nastroju i
powiedzia³a trzeŸwo:
- Musimy siê poœpieszyæ, jest ju¿ ciemno.
Hol hotelowy wype³niony by³ pracownikami Boussiera. Haig umieœci³ Brena w
oknie na piêtrze, aby mieæ pod ostrza³em g³ówn¹ ulicê i postawi³ dwóch ludzi w
kuchni, by os³aniali ty³y. Cywile zbili siê w grupki, rozmawiaj¹c cicho. Ich
twarze, gdy zwracali je ku Bruce'owi, wyra¿a³y niemal psie zaufanie, co
wprawia³o go w nie-ma³e zak³opotanie.
- Wszystko w porz¹dku, Mike?- zapyta³ szorstko.
- Tak, Bruce. Powinniœmy poradziæ sobie z utrzymaniem tego budynku w przypadku
niespodziewanego ataku. De Sumer i Hendry równie¿ nie powinni mieæ k³opotów z
pilnowaniem poci¹gu.
- Czy ci ludzie za³adowali ju¿ swoje baga¿e?- zapyta³ Bruce, wskazuj¹c na
cywilów.
- Tak, wszystko jest ju¿ w poci¹gu. Kaza³em Ruffy'emu rozdaæ im ¿ywnoœæ z
naszych zapasów.
- Dobrze.- Bruce odczu³ ulgê.- Jak dot¹d ¿adnych komplikacji.
- Gdzie jest staruszek Boussier?
- W swoim biurze, po drugiej stronie ulicy.
- Idê z nim pogadaæ.
Nie proszona, Shermaine znalaz³a siê obok Bruce'a wychodz¹-cego na ulicê. Mimo

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 38

background image

to by³ z tego zadowolony.
Kiedy weszli do biura, Boussier uniós³ g³owê znad papierów. Zimny blask lampy
jarzeniowej podkreœla³ kurze ³apki w k¹cikach jego oczu i zmarszczki wokó³ ust
oraz obna¿a³ przeœwituj¹c¹ przez , g³adko zaczesane w³osy ró¿ow¹ skórê
czaszki.- Martin, ci¹gle jeszcze pracujesz!- zawo³a³a Shermaine.
Boussier uœmiechn¹³ siê do niej ³agodnie i uspokajaj¹co, jak mo¿e siê
uœmiechaæ tylko starszy cz³owiek, i powiedzia³:
- Niezupe³nie, moja droga; po prostu porz¹dkujê kilka spraw. Proszê usi¹œæ,
kapitanie.- Obszed³ stó³ i zdj¹³ z krzes³a stos ciê¿kich, oprawionych w skórê
ksi¹g rachunkowych i w³o¿y³ je do drewnianego pud³a stoj¹cego na pod³odze.
Potem wróci³ na swoje miejsce, wysun¹³ szufladê z biurka i wyj¹³ z niej
pude³ko cygar, proponuj¹c jedno Bruce'owi.- Nie wyobra¿a pan sobie, jak¹ ulgê
odczuwam teraz, kiedy pan jest tutaj z nami, kapitanie. Ostatnie miesi¹ce by³y
bardzo wyczerpuj¹ce. ¯yliœmy w zw¹tpieniu, w niepokoju.- Boussier zapali³
zapa³kê, podaj¹c ogieñ Bruce'owi, który pochyli³ siê nad biurkiem i zapali³
cygaro.- Ale teraz koniec z tym. Czujê siê tak, jak gdyby ktoœ zdj¹³ mi z
ramion wielki ciê¿ar- wyzna³ i doda³ surowszym tonem:- Ale nie bardzo siê
œpieszyliœcie! W ci¹gu ostatniej godziny s³ysza³em, ¿e genera³ Moses i jego
kolumna opuœcili Senwati, kieruj¹c siê na po³udnie, a obecnie znajduj¹ siê
oko³o dwustu kilometrów na pó³noc od Port Reprieve. Jeœli bêd¹ poruszaæ siê w
tym tempie, zjawi¹ siê tutaj ju¿ jutro.
- Sk¹d pan to wie?- zapyta³ Bruce.
- Od jednego z moich ludzi. Proszê mnie nie pytaæ, sk¹d on o tym s³ysza³. W
tym kraju istnieje system porozumiewania siê, którego nawet ja, po tylu
latach, nie rozumiem. Mo¿e chodzi o tam- tamy, które s³ysza³em wieczorem, nie
wiem. Jedno jest pewne: mo¿na zwykle polegaæ na tego typu informacjach.
- Nie s¹dzê, ¿e s¹ tak blisko- mrukn¹³ Bruce.- Gdybym by³ tego pewien,
zaryzykowa³bym podró¿ noc¹, przynajmniej do mostu.
- Myœlê, ¿e pañska decyzja o pozostaniu tutaj na noc jest s³uszna. Genera³
Moses nie bêdzie przemieszcza³ siê pod os³on¹ ciemnoœci, ¿aden z jego ludzi
nie zaryzykowa³by tego. A ponadto stan drogi z Senwati do Port Reprieve po
trzymiesiêcznym zaniedbaniu jest taki, ¿e bêd¹ potrzebowali dziesiêciu albo
dwu-dziestu godzin, by przebyæ tê odleg³oœæ.
- Mam nadziejê, ¿e ma pan racjê- powiedzia³ zdenerwowany Bruce.- Nie jestem
pewien, czy nie powinniœmy jednak wyruszyæ.
- To równie¿ poci¹ga za sob¹ ryzyko, kapitanie- rzek³ Boussier.- Wiemy, ¿e w
pobli¿u miasta znajduj¹ siê jakieœ plemiona. Widziano je. Wiedz¹ ju¿ pewnie o
pañskim przybyciu i mogli z ³atwoœci¹ zniszczyæ tory, aby uniemo¿liwiæ nam
wyjazd. Myœlê, ¿e pañska pierwotna decyzja jest s³uszna.
- Wiem.- Bruce wychyli³ siê ze swojego krzes³a, marszcz¹c brwi. W koñcu
wyprostowa³ siê i mars znikn¹³ z jego czo³a.- Nie mogê podj¹æ takiego ryzyka.
Postawiê stra¿ na grobli i jeœli Moses pojawi siê, mo¿emy go tam przetrzymaæ
wystarczaj¹co d³ugo, by umo¿liwiæ pañskim ludziom zajêcie miejsc w poci¹gu.
- Jest to prawdopodobnie najlepsze rozwi¹zanie- zgodzi³ siê Boussier. Zamilk³
na chwilê i rzuci³ wzrokiem na otwarte okna, po czym, zni¿aj¹c g³os,
powiedzia³:- Jest jeszcze jeden problem, kapitanie, na który chcia³bym zwróciæ
pañsk¹ uwagê.
- Tak?
- Jak pan wie, dzia³alnoœæ mego przedsiêbiorstwa w Port Reprieve skupia siê na
wydobywaniu diamentów z bagien Lufira.
Bruce skin¹³ g³ow¹.
- W moim sejfie- Boussier wskaza³ kciukiem na ciê¿kie stalowe drzwi wbudowane
w œcianê za biurkiem- znajduje siê dziewiêæ i pó³ tysi¹ca karatów diamentów
jubilerskich i oko³o dwudziestu szeœciu tysiêcy karatów diamentów
przemys³owych.
- Oczekiwa³em tego- powiedzia³ Bruce spokojnym, opano-wanym g³osem.
- Proponujê, abyœmy uzgodnili kwestiê transportu tych ka-mieni.
- Jak s¹ zapakowane?- zapyta³ Bruce.
- W jednej drewnianej skrzynce.
- Jaki jest jej rozmiar i waga?

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 39

background image

- Poka¿ê j¹ panu.
Boussier podszed³ do sejfu, odwróci³ siê plecami do Bruce'a i Shermaine i po
chwili us³yszeli charakterystyczny dŸwiêk zamka cyfrowego. Bruce uzmys³owi³
sobie nagle, ¿e od chwili wejœcia do biura Shermaine nie powiedzia³a ani
jednego s³owa. Spojrza³ na ni¹- ona odwzajemni³a mu siê uœmiechem. „Lubiê
kobiety, które wiedz¹ kiedy maj¹ trzymaæ buziê na k³ódkê”- pomyœla³.
Boussier otworzy³ drzwi do sejfu, wyci¹gn¹³ ma³¹ drewnian¹ skrzynkê i postawi³
j¹ na biurko.
- Oto ona- powiedzia³.
Bruce przyjrza³ siê jej uwa¿nie. D³uga na osiemnaœcie cali, wysoka na dziewiêæ
i szeroka na dwanaœcie. Podniós³ j¹.
- Wa¿y jakieœ dziesiêæ kilo- stwierdzi³.- Wieko jest zaplombowane.
- Zgadza siê- powiedzia³ Boussier, dotykaj¹c czterech woskowych pieczêci.
- Dobrze.- Bruce kiwn¹³ g³ow¹.- Nie chcia³bym robiæ wokó³ tych kamieni
niepotrzebnego zamieszania, umieszczaj¹c przy nich stra¿.
- Ma pan racjê.
Bruce przygl¹da³ siê skrzynce przez kolejne kilka sekund, po czym zapyta³:
- Jaka jest wartoœæ tych diamentów? Boussier wzruszy³ ramionami.
- Prawdopodobnie piêæset milionów franków.
Bruce by³ pod wra¿eniem: pó³ miliona funtów szterlingów! Warto by³o je ukraœæ,
warto by³o dla nich zabiæ...
- Proponujê, monsieur, aby ukry³ pan tê skrzynkê w swoim baga¿u. Powiedzmy,
miêdzy pañskimi rzeczami. W¹tpiê, aby ktokolwiek próbowa³ ukraœæ diamenty,
zanim dojedziemy do wêz³a Msapa. Z³odziej nie bêdzie w stanie z nimi uciec.
Kiedy osi¹gniemy wêze³ Msapa, postaram siê zabezpieczyæ je w inny sposób.
- Jak pan sobie ¿yczy, kapitanie. Bruce wsta³ i spojrza³ na zegarek.
- Ju¿ siódma. Zostawiê pana i sprawdzê stra¿ na grobli. Proszê siê upewniæ, ¿e
jutro przed œwitem pañscy ludzie bêd¹ gotowi do zajêcia miejsc w poci¹gu.
- Oczywiœcie.
Bruce spojrza³ na Shermaine i dziewczyna podnios³a siê szybko. Przytrzyma³ jej
drzwi, gdy wychodzi³a, i ju¿ mia³ udaæ siê w jej œlady, kiedy coœ przysz³o mu
do g³owy.
- Przypuszczam, ¿e misja Œwiêtego Augustyna, jest obecnie nie zamieszkana.
- Niezupe³nie.- Boussier spojrza³ na niego zmieszany.- Przebywa w niej jeszcze
ojciec Ignatius razem z pacjentami w szpitalu misyjnym.
- Dziêkujê, ¿e mi pan o tym mówi- powiedzia³ cierpko Bruce.
- Przepraszam, kapitanie. Wylecia³o mi to z g³owy, muszê myœleæ o tylu
rzeczach.
- Czy wiesz, jak dojechaæ do misji?- Bruce zwróci³ siê ostro do Shermaine. To
ona powinna by³a mu o niej powiedzieæ.
- Tak, Bruce.
- W takim razie powinnaœ sprawdziæ siê chocia¿ jako prze-wodnik.
- Oczywiœcie.- Shermaine równie¿ czu³a siê nieswojo. Bruce trzasn¹³ drzwiami
biura i poszed³ w kierunku hotelu.
Shermaine prawie bieg³a, aby za nim nad¹¿yæ. „Nie mo¿na na nikim polegaæ-
pomyœla³.- Absolutnie na nikim!” W tym momencie zobaczy³ Ruffy'ego
nadchodz¹cego ze stacji. „W zapa-daj¹cych ciemnoœciach wygl¹da jak wielki
niedŸwiedŸ. No, prawie jak niedŸwiedŸ”- poprawi³ siê Bruce.
- Sier¿ancie- zwróci³ siê do Ruffy'ego.
- S³ucham, szefie.
- Genera³ Moses jest bli¿ej miasta ni¿ przypuszczamy. Zawia-domiono mnie, ¿e
znajduje siê obecnie jakieœ dwieœcie kilometrów na pó³noc od Port Reprieve,
poruszaj¹c siê drog¹ z Senwati.
Ruffy gwizdn¹³ przez zêby i powiedzia³:
- Zamierza pan wyruszyæ teraz, szefie?
- Nie. Chcê, aby ustawiono karabin maszynowy przy tym koñcu grobli. Jeœli
nadjad¹, mo¿na ich tam trzymaæ wystarczaj¹co d³ugo, aby mieæ czas na szybk¹
ewakuacjê. Obejmiesz dowództwo nad tym stanowiskiem, Ruffy.
- Zaraz siê tym zajmê.
- Wyje¿d¿am do misji, jest tam jeszcze bia³y misjonarz. Porucznik Haig dowodzi

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 40

background image

pod moj¹ nieobecnoœæ.
- Okay, szefie.
Rozdzia³ 10

- Przepraszam, Bruce. Powinnam by³a powiedzieæ ci o misji- szepnê³a Shermaine.
Skruszona, wygl¹da³a na ma³¹ dziewczyn-kê siedz¹c¹ tak w k¹cie kabiny.
- Nie przejmuj siê- rzuci³ Bruce, maj¹c na myœli coœ zupe³nie przeciwnego.
- Próbowaliœmy nak³oniæ ojca Ignatiusa, aby przeniós³ siê do miasta. Martin
rozmawia³ z nim wielokrotnie, ale on upar³ siê pozostaæ w oœrodku misyjnym.
Bruce nie odpowiedzia³. Prowadz¹c uwa¿nie, skierowa³ samo-chód na groblê.
Opary mg³y podnios³y siê z bagien i snu³y siê nad betonow¹ ramp¹. Ma³e owady
podobne do pocisków smugowych wzlatywa³y w œwietle reflektorów przed przedni¹
szyb¹, by siê o ni¹ rozbiæ. Chór ¿ab z bagien rechota³ i bucza³ og³uszaj¹co.
- Powiedzia³am: przepraszam- powtórzy³a Shermaine.
- Tak, s³ysza³em- odpar³ Bruce.- Nie musisz robiæ tego jeszcze raz.
Milcza³a chwilê, po czym zapyta³a po angielsku:
- Czy zawsze wpadasz w taki z³y humor?
- „Zawsze”- warkn¹³ Bruce- jest jednym z paru s³ów, które powinno siê wyrzuciæ
ze s³ownika!
- Poniewa¿ jednak tak siê nie sta³o, bêdê go nadal u¿ywaæ. Nie odpowiedzia³eœ
na moje pytanie: czy zawsze wpadasz w taki z³y humor?
- Po prostu nie lubiê bajzlu.
- Co to znaczy: bajzlu?
- To jest to, co siê w³aœnie sta³o: b³¹d, pomy³ka, ba³agan, sytuacja
spowodowana przez nieudolnoœæ lub nierobienie u¿ytku z mózgu.
- Ty nigdy nie robisz bajzlu, Bruce?
- Nie jest to zbyt ³adne wyra¿enie, Shermaine. Wytworne m³ode damy nie u¿ywaj¹
takich s³ów.- Bruce przeszed³ na francuski.
- Nigdy nie pope³niasz b³êdów?- poprawi³a siê.
Bruce nie odpowiedzia³. „To œmieszne- pomyœla³.- Nigdy nie robiê b³êdów! Bruce
Curry, bajzel numer jeden!”
Shermaine po³o¿y³a d³oñ na wysokoœci serca i wyprostowa³a siê.
- Bonaparte- powiedzia³a.- Zimny, cichy, skuteczny.
- Tego nie powiedzia³em.
Bruce zacz¹³ siê broniæ i w tym momencie w s³abym œwietle bij¹cym od deski
rozdzielczej zauwa¿y³ figlarny wyraz na twarzy Shermaine. Nie móg³ siê
powstrzymaæ- musia³ siê te¿ uœmie-chn¹æ.
- W porz¹dku, zachowujê siê jak dziecko.
- Masz ochotê na papierosa?- zapyta³a.
- Tak, wielk¹.
Zapali³a papierosa i poda³a mu.
- Nie lubisz...- zawaha³a siê i dokoñczy³a- b³êdów. Czy jest wobec tego coœ,
co lubisz?
- Lubiê wiele rzeczy- odpar³ Bruce.
- Jakie, powiedz mi.
Zjechali z grobli i Bruce przyœpieszy³, kieruj¹c siê wzd³u¿ brzegu rzeki.
- Lubiê byæ w górach, kiedy wieje wiatr; lubiê te¿ zapach morza. Lubiê
Sinatrê, szklaneczkê brandy, sa³atkê z langusty i œmiech ma³ej dziewczynki.
Lubiê zaci¹gaæ siê papierosem zapalonym od ogniska, zapach jaœminu i dotyk
jedwabiu. Uwiel-biam spaæ do po³udnia i osaczaæ hetmana skoczkiem. Cienie
œciel¹ce siê na podszyciu leœnym sprawiaj¹ mi wiele radoœci. Uwielbiam
oczywiœcie pieni¹dze. A nade wszystko lubiê kobiety, które nie zadaj¹ zbyt
wielu pytañ.
- Czy to ju¿ wszystko?
- Nie, to tak na pocz¹tek.
- A poza... b³êdami czego jeszcze nie lubisz?
- Kobiet, które za du¿o pytaj¹- odpowiedzia³, widz¹c, jak Shermaine siê
uœmiecha.- Egoizmu, z wyj¹tkiem mojego w³asnego, zupy z rzepy, polityki,
jasnych w³osów ³onowych, szkockiej whisky, muzyki klasycznej i kaca.
- Jestem pewna, ¿e to nie wszystko.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 41

background image

- Nie, niezupe³nie.
- Jesteœ bardzo zmys³owy. Wszystkie te rzeczy, o których mówi³eœ, oddzia³uj¹
silnie na zmys³y.
- Zgadzam siê.
- Nie wymieni³eœ w ogóle ludzi. Dlaczego?
- Czy tutaj mam skrêciæ?
- Tak. JedŸ wolno, droga jest w kiepskim stanie. Dlaczego nie mówisz nic o
swoich stosunkach z innymi ludŸmi?
- Dlaczego zadajesz tyle pytañ? Mo¿e kiedyœ opowiem ci o tym.
Shermaine zamilk³a na chwilê, po czym powiedzia³a miêkko:
- A czego chcesz od ¿ycia? Czy tylko tych rzeczy, o których mówi³eœ? Czy to
wszystko, czego pragniesz?
- Nie, nie pragnê nawet tych wszystkich rzeczy, o których wspomnia³em. Nie
chcê niczego, absolutnie niczego! W ten sposób nie spotka mnie rozczarowanie i
zawód.
Nagle Shermaine poczu³a irytacjê i powiedzia³a gniewnie:
- Nie tylko zachowujesz siê jak dziecko, ale równie¿ mówisz tak, jakbyœ mia³
szeϾ lat.
- Aha, jest jeszcze jedna rzecz, której nie lubiê: krytykowania mojej osoby.
- Jesteœ m³ody. Jesteœ inteligentny, przystojny...
- O, teraz ju¿ lepiej!
- ...i g³upi.
- No, to ju¿ nie jest takie mi³e. Ale nie martw siê tym.
- Nie bój siê, nie bêdê!- krzyknê³a.- Mo¿esz...- zawaha³a siê, szukaj¹c
mocniejszych s³ów- mo¿esz skoczyæ do jeziora i zatopiæ siê!
- Chyba „utopiæ siê”?
- Utopiæ siê, zatopiæ siê, wtopiæ siê, obojêtne!
- Dobrze, cieszê siê, ¿e ju¿ to ustaliliœmy. Przed nami misja. Widzê œwiat³o.
Shermaine nie odpowiedzia³a; siedzia³a w k¹cie kabiny i od-dycha³a ciê¿ko,
zaci¹gaj¹c siê papierosem tak mocno, ¿e jego ¿arz¹cy siê koniec oœwietla³
wnêtrze samochodu.
Koœció³ by³ pogr¹¿ony w ciemnoœci. Za nim, nieco z boku, majaczy³ d³ugi, niski
budynek. Bruce zauwa¿y³ cieñ przemykaj¹cy za jednym z okjen.
- Czy to jest szpital?
- Tak- powiedzia³a ostro.
Bruce zatrzyma³ Forda obok ma³ej werandy i wy³¹czy³ œwiat³a oraz silnik.
- Idziesz ze mn¹?- zapyta³.
- Nie.
- Chcia³bym, abyœ mnie przedstawi³a ojcu Ignatiusowi. Przez chwilê Shermaine
nie wykona³a ¿adnego ruchu, potem otworzy³a gwa³townie drzwi pojazdu i
skierowa³a siê na stopnie prowadz¹ce na werandê, nie ogl¹daj¹c siê na Bruce'a.
Poszed³ za ni¹. Przeszli przez biuro, a potem korytarzem obok kliniki i ma³ej
sali operacyjnej dostali siê na oddzia³.
- A, madame Cartier.- Ojciec Ignatius pochyla! siê w³aœnie nad jednym z ³ó¿ek,
ale kiedy zobaczy³ Shermaine, wyprostowa³ siê i podszed³ do niej.- S³ysza³em,
¿e poci¹g nios¹cy pomoc przyby³ do Port Reprieve. Myœla³em, ¿e ju¿ jesteœcie w
drodze.
- Jeszcze nie, ojcze. Wyruszamy jutro rano.
Ignatius by³ chudym, wysokim mê¿czyzn¹. Wed³ug szacunku Bruce'a mia³ jakieœ
sto osiemdziesi¹t piêæ do stu dziewiêædziesiêciu centymetrów wzrostu. Ze
wzglêdu na klimat rêkawy jego br¹zo-wego habitu by³y obciête. Nagie ramiona,
bardzo koœciste, bez-w³ose, pokryte by³y wyraŸnie widocznymi, niebieskimi
¿y³kami. Mia³ wielkie, chude rêce i takie same wielkie, chude stopy obute w
br¹zowe sanda³y.
Jak wiêkszoœæ wysokich i szczup³ych ludzi Ignatius by³ przygar-biony. Jego
twarz nie zapada³a w pamiêæ- by³a przeciêtna; przes³ania³y j¹ okulary w
metalowej oprawce osadzone na prostym nosie. Trudno by³o okreœliæ jego wiek.
Przyczynia³y siê do tego jego w³osy nie posrebrzone jeszcze siwizn¹. Emanowa³
jednak od niego ten niespieszny spokój, który czêsto mo¿na znaleŸæ w s³udze
bo¿ym. Zwróci³ siê teraz do Bruce'a, przygl¹daj¹c mu siê ¿yczliwie przez

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 42

background image

okulary.
- Dobry wieczór, synu.
- Dobry wieczór, ojcze.- Bruce poczu³ siê niepewnie; zawsze doznawa³ tego
uczucia w obecnoœci osób duchownych. „Gdybym tylko móg³- pomyœla³ z
zazdroœci¹- byæ tak pewnym jednej rzeczy w moim ¿yciu, jak ten cz³owiek jest
przekonany o wszystkim w swoim...”
- Ojcze, to jest kapitan Curry.- G³os Shermaine by³ ch³odny; nagle uœmiechnê³a
siê i doda³a:- Nie obchodz¹ go ludzie, dlatego przyjecha³ tutaj, aby zabraæ
ojca w bezpieczne miejsce.
Ojciec Ignatius wyci¹gn¹³ rêkê do Bruce'a. D³oñ zakonnika by³a ch³odna i
sucha, co uzmys³owi³o Bruce'owi, jak wilgotna jest jego rêka.
- To bardzo ³adnie z pana strony- powiedzia³ misjonarz z uœmiechem, wyczuwaj¹c
napiêcie miêdzy nimi.- Nie chcia³bym wygl¹daæ na niewdziêcznika, ale z
przykroœci¹ muszê powiedzieæ, ¿e nie mogê przystaæ na pañsk¹ propozycjê.
- Otrzymaliœmy informacjê, ¿e kolumna uzbrojonych ban-dytów znajduje siê
dwieœcie kilometrów na pó³noc st¹d. Pojawi¹ siê tutaj w ci¹gu dwudziestu
czterech lub najpóŸniej czterdziestu oœmiu godzin. Jest ojciec w wielkim
niebezpieczeñstwie, a ludzie w szpitalu s¹ zupe³nie bezbronni- nalega³ Bruce.
- Tak.- Ojciec Ignatius kiwn¹³ g³ow¹.- Równie¿ o tym s³ysza³em i podejmê
kroki, które uznam za stosowne. Udam siê wraz z pracownikami szpitala i
pacjentami do buszu.
- Pójd¹ tam za ojcem- powiedzia³ Bruce.
- Nie s¹dzê.- Zakonnik potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Nie bêd¹ marnowaæ czasu. Ich
interesuj¹ ³upy, a nie chorzy ludzie.
- Spal¹ misjê.
- Jeœli to zrobi¹, bêdziemy musieli j¹ odbudowaæ po ich odejœciu.
- Busz roi siê od Balubasów; skoñczy ojciec jako ich g³ówne danie.- Spróbowa³
z innej strony.
- Nie.- Ignatius znów potrz¹sn¹! g³ow¹.- Prawie ka¿dy cz³onek tego plemienia
przynajmniej raz by³ pacjentem w tym szpitalu. Nie muszê siê niczego obawiaæ w
buszu, wojownicy z plemienia Baluba s¹ moimi przyjació³mi.
- Niech ojciec zrozumie: nie ma sensu dyskutowaæ. Otrzyma-ne przeze mnie
rozkazy mówi¹ wyraŸnie, ¿e mam zabraæ ojca do Elisabethville. Obawiam siê, ¿e
muszê nalegaæ.
- A moje œluby zakonne mówi¹, ¿e mam zostaæ tutaj. Zgodzi siê pan zapewne, ¿e
wyda³a je w³adza wy¿sza ni¿ pañska.
- Uœmiechn¹³ siê ³agodnie.
Bruce otworzy³ usta, by kontynuowaæ wymianê argumentów, ale zamiast tego
rozeœmia³ siê w koñcu.
- Nie, nie bêdê tego kwestionowa³. Czy jest coœ, co móg³bym ojcu dostarczyæ?
- Leki?- zapyta³ Ignatius.
- Tryparflawina, morfina, opatrunki polowe. Obawiam siê, ¿e w sumie niewiele.
- Bardzo nam siê przydadz¹. A jedzenie?
- Przywiozê ojcu tyle, ile bêdê móg³- obieca³ Bruce. Jedna z pacjentek le¿¹ca
przy koñcu pomieszczenia krzyknê³a nagle; Bruce siê wzdrygn¹³.
- Umrze, zanim siê noc skoñczy- wyjaœni³ spokojnie Ignatius.- Nie mogê nic
zrobiæ.
- Co jej jest?
- Od dwóch dni usi³uje urodziæ. S¹ jakieœ komplikacje.
- Czy nie mo¿e ojciec operowaæ?
- Nie jestem lekarzem, synu. By³ tu lekarz, zanim zaczê³y siê te k³opoty, ale
wróci³ ju¿ do Elisabethville. Nie.- Jego g³os wydawa³ siê przepe³niony
bezradnym ¿alem nad cierpieniem ca³ej ludzkoœci.- Nie, ona umrze.
- Haig!- krzykn¹³ nagle Bruce.
- S³ucham?
- Ojcze, macie tutaj salê operacyjn¹. Czy jest dobrze wypo-sa¿ona?
- Tak, sadzê, ¿e tak.
- Œrodki znieczulaj¹ce?
- Mamy chloroform i pentothal.
- To dobrze- powiedzia³ Bruce.- Sprowadzê ojcu lekarza. ChodŸ, Shermaine!

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 43

background image

Rozdzia³ 11

- Co za upa³, co za cholerny upa³!- powiedzia³ Wally Hendry. Wytar³ twarz
brudn¹ chusteczk¹ i rzuci³ siê na obit¹ zielon¹ skór¹ kuszetkê.- Chyba
zauwa¿y³eœ, ¿e Curry zostawi³ mnie i ciebie w poci¹gu, podczas gdy Haiga
umieœci³ w hotelu, a sam odjecha³ z t¹ francusk¹ dupci¹. Niewa¿ne, ¿e ja i ty
musimy siê gotowaæ w tej pakamerze, a on i jego kumpel Haig u¿ywaj¹ sobie.
Zauwa¿y³eœ to, co?
- Ktoœ musi pilnowaæ poci¹gu, Wally- powiedzia³ Andre.
- Taaa, ale kto to robi? Zawsze ty i ja! Ci wielkopañscy ch³opcy trzymaj¹ siê
razem; trzeba im to oddaæ, ¿e dbaj¹ o siebie.- Wally ponownie zapatrzy³ siê w
otwarte okno wagonu.- S³oñce ju¿ zasz³o, a ci¹gle tak gor¹co, ¿e mo¿na by
jajka gotowaæ. Warto by by³o siê czegoœ napiæ.- Rozwi¹za³ sznurowad³a, zdj¹³
skarpetki i przygl¹da³ siê z niesmakiem swoim du¿ym, bia³ym stopom.
- Przez ten cholerny upa³ znowu mam grzyb miêdzy palcami.
Rozchyli³ dwa palce i potar³ ³uszcz¹c¹ siê skórê.- Zosta³o ci trochê tej
maœci, Andre?
- Tak, zaraz ci podam.- Andre otworzy³ plecak, wyci¹gn¹³ tubkê i podszed³ do
kuszetki Wally'ego.
- Natrzyj mi stopy- poleci³ Wally i po³o¿y³ siê wygodnie, wyci¹gaj¹c nogi w
stronê kolegi.
Belg usiad³ na kuszetce, umieœci³ stopy Hendry'ego na swoich kolanach i zacz¹³
je smarowaæ. Wally zapali³ w tym czasie papierosa, obserwuj¹c jak dym, który
wydmuchiwa³, rozprasza siê pod sufitem wagonu.
- Do diab³a, dobrze by³oby siê napiæ. Na przyk³ad piwa w oszronionej butelce z
tak¹ pian¹.- Tu rozczapierzy³ cztery palce, po czym uniós³ siê na ³okciu i
przypatrywa³ siê Andre wcieraj¹cemu maœæ pomiêdzy d³ugie palce u jego stóp.-
Jak idzie?- zapyta³.
- Prawie skoñczone, Wally.
- Czy stopy s¹ w kiepskim stanie?
- Nie tak kiepskim jak ostatnio; skóra nie zaczê³a jeszcze odpadaæ.
- Swêdzi tak, ¿e w ¿yciu byœ nie uwierzy³- powiedzia³ Wally. Andre milcza³,
wobec czego Wally kopn¹³ go piêt¹ w ¿ebra.- S³ysza³eœ, co powiedzia³em?
- Tak, powiedzia³eœ, ¿e swêdzi.
- No to odpowiadaj, kiedy rozmawiam z tob¹. Nie gadam przecie¿ do siebie!
- Przepraszam, Wally.
Hendry odchrz¹kn¹³ i zamilk³ na moment, po czym zapyta³:
- Lubisz mnie, Andre?
- Wiesz, ¿e tak, Wally.
- Jesteœmy przyjació³mi, co, Andre?
- Oczywiœcie, wiesz przecie¿ o tym.
Wyraz twarzy Hendry'ego zmieni³ siê: znudzenie zast¹pi³a chytroœæ.
- Nie masz chyba nic przeciw temu, ¿e proszê ciê o zrobienie paru rzeczy dla
mnie, na przyk³ad na³o¿enie maœci na moje stopy?
- Ale¿ nie, to przyjemnoœæ, Wally.
- Przyjemnoœæ, co?- W g³osie Hendry'ego mo¿na by³o wyczuæ zjadliwoœæ.- Lubisz
to robiæ, nie?
Andre spojrza³ na niego lêkliwie.
- Nie mam nic przeciwko temu- powtórzy³.
- Lubisz mnie dotykaæ, Andre?- Belg przesta³ wcieraæ maœæ i nerwowo wytar³
d³onie w rêcznik.- Zapyta³em, czy lubisz mnie dotykaæ, Andre? Czy mo¿e masz
czasami ochotê na to, abym ja dotyka³ ciebie?- Andre spróbowa³ wstaæ, ale
Wally, chwyciwszy go za kark, zmusi³ do pozostania na kuszetce.- Cholera
jasna, odpowiedz mi, lubisz mnie dotykaæ?
- To boli, Wally- wyszepta³ Andre.
- Powinieneœ siê wstydziæ, wstydziæ jak diabli!
Wally uœmiechn¹³ siê. Chwyci³ Andre za obojczyk i œcisn¹³ z ca³ej Si³y.
- Proszê, Wally, proszê- zajêcza³ Belg, wij¹c siê z bólu.
- Uwielbiasz to, co? Dalej, odpowiedz mi!
- Tak, Wally, lubiê to. Ale proszê ciê, przestañ, to boli.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 44

background image

- A teraz powiedz mi prawdê, laleczko, czy robi³eœ to ju¿ przedtem tak na
powa¿nie?- Przy³o¿y³ kolano do pleców Andre i przycisn¹³ go do kuszetki.
- Nie!- wrzasn¹³ Belg.- Nie robi³em. Proszê, Wally, przestañ ju¿!
- K³amiesz, Andre. Nie³adnie z twojej strony.
- Ju¿ dobrze. K³ama³em.- Andre próbowa³ obróciæ g³owê, ale Wally przycisn¹³ mu
twarz do kuszetki.
- Opowiedz mi o tym, laleczko.
- To by³o tylko raz, w Brukseli.
- Kim by³ ten amator ch³opców?
- To by³ mój szef. Mia³ agencjê eksportow¹.
- Wyla³ ciê, laleczko? Wyla³ ciê, kiedy mu siê znudzi³eœ?
- Nie, niczego nie rozumiesz!- zaprzeczy³ Andre z zaskakuj¹c¹ pasj¹.- Nie
rozumiesz. Opiekowa³ siê mn¹. Mia³em w³asne mieszkanie, samochód, wszystko.
Nie zostawi³by mnie, gdyby nie... nie sta³o siê to, co siê sta³o. Przysiêgam,
on mnie naprawdê kocha³!
Wally rykn¹³ œmiechem. Bawi³ siê doskonale.
- Kocha³ ciê! Chrystus by siê pop³aka³.- Odrzuci³ g³owê, niemal krztusz¹c siê
od œmiechu i dopiero po up³ywie dobrych paru sekund zapyta³:- I co siê wtedy
sta³o miêdzy tob¹ a twoim wiernym kochankiem? Dlaczego nie pobraliœcie siê i
nie za³o¿yliœcie rodziny?- Jeszcze raz zatrz¹s³ siê od œmiechu.
- By³o œledztwo. Policja... aaa! To boli, Wally.
- Gadaj dalej, mademo³selle.
- Policja wêszy³a i on nie mia³ wyboru. Mia³ wysok¹ pozycjê spo³eczn¹ i nie
móg³ sobie pozwoliæ na skandal. Nie by³o innego wyjœcia; dla takich jak on i
ja nigdy nie ma. Nie ma szczêœcia, nie ma nadziei.
- OszczêdŸ sobie tych bzdur, laleczko. Mów jak by³o.
- Postara³ mi siê o posadê w Elisabethville, da³ pieni¹dze, zap³aci³ za
przelot, za wszystko. By³ taki czu³y, taki opiekuñczy... Ci¹gle pisuje do
mnie.
- To naprawdê piêkna mi³oœæ. Wzruszasz mnie swoj¹ opowieœ-ci¹.- Nagle g³os
Wally'ego zmieni³ siê, sta³ siê szorstki.- Có¿, zapamiêtaj to sobie, ch³opcze,
zapamiêtaj dobrze: nie lubiê zbokoli!
- Znów zacisn¹³ palce i Andre zaskowycza³ z bólu.- Opowiem ci pewn¹ historiê.
Kiedy by³em w szkole dla trudnych dzieci, by³ tam taki zbokol, co próbowa³
mnie dotykaæ. Pewnego dnia przydyba³em go z brzytw¹ pod prysznicem, tak¹
zwyk³¹ brzytw¹ Gillette.
W innych kabinach by³o ze dwudziestu ch³opaków, którzy wyli i œpiewali.
Wrzeszcza³ tak samo jak tamci, kiedy puœci³em zimn¹ wodê. Nikt nie zwróci³ na
niego uwagi. Chcia³ byæ kobiet¹, wiêc mu pomog³em.- G³os Hendry'ego sta³ siê
ochryp³y.- Chryste- wyszepta³.- Chryste, ile by³o krwi!
Andre zacz¹³ p³akaæ i trz¹œæ siê na ca³ym ciele.
- Nie bêdê próbowa³, Wally. Proszê ciê, nic nie mogê na to poradziæ, to by³o
tylko jeden, jedyny raz. Proszê ciê, zostaw mnie!
- A mo¿e spróbowa³bym ci pomóc, Andre?
- Nie!- wrzasn¹³ Belg.
Hendry by³ ju¿ znudzony. Puœci³ Andre i zostawi³ go le¿¹cego na kuszetce.
Siêgn¹³ po skarpetki.
- Idê poszukaæ piwa.- Zasznurowa³ buty i wsta³.- Tylko pamiêtaj- powiedzia³
ponuro, pochylaj¹c siê nad Andre.- Nie myœl sobie, ¿e ze mn¹ mo¿na próbowaæ w
te klocki, kozio³ku!
Chwyci³ karabin i wyszed³ na korytarz.
Na werandzie hotelu natkn¹³ siê na Boussiera rozmawiaj¹cego ze swoimi ludŸmi.
- Gdzie jest kapitan Curry?- zapyta³ ostro.
- Pojecha³ do oœrodka misyjnego.
- Kiedy wyjecha³?
- Jakieœ dziesiêæ minut temu.
- To dobrze- powiedzia³ Wally.- Kto ma klucze do baru? Boussier zawaha³ siê.
- Kapitan rozkaza³ mi nie wpuszczaæ nikogo do baru. Wally œci¹gn¹³ karabin z
ramienia.
- Nie wystawiaj mnie na próbê, przyjacielu!

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 45

background image

- Przykro mi, monsieur, ale muszê przestrzegaæ poleceñ kapitana.
Przez minutê mierzyli siê wzrokiem. W starcu nie mo¿na by³o- dojrzeæ oznak
s³aboœci.
- Niech bêdzie tak, jak mówisz- powiedzia³ w koñcu Wally i ostentacyjnie
przepchn¹³ siê do drzwi baru.
Uderzy³ nog¹ w zamek i s³aby mechanizm ust¹pi³ pod ciê¿kim wojskowym butem.
Drzwi otworzy³y siê; Wally podszed³ do kontuaru, po³o¿y³ na nim karabin i
siêgn¹³ pod spód na pó³ki pe³ne piwa Simba.
Pierwsz¹ butelkê opró¿ni³, nie odrywaj¹c jej nawet od ust. Czkn¹³, a nastêpnie
chwyci³ drug¹, otworzy³ j¹ i przygl¹da³ siê pianie, która z niej wyp³ynê³a.
- Hendry!
Wally spojrza³ na Mike'a stoj¹cego w drzwiach.
- Czeœæ, Mike- rzuci³ i uœmiechn¹³ siê.
- Co tutaj robisz?- zapyta³ ostro Mike.
- A co ci to przypomina?- odpar³ Wally, unosz¹c butelkê, jak gdyby salutowa³ i
spijaj¹c delikatnie pianê.
- Bruce wyda³ wyraŸne rozkazy, ¿e nikomu nie wolno tu wchodziæ.
- Na Boga! Przestañ siê zachowywaæ jak stara baba, Haig.
- Znikaj st¹d, Hendry. Hotel znajduje siê pod moimi roz-kazami.
- Mike.- Wally uœmiechn¹³ siê.- Chcesz, abym umar³ z pragnienia, czy co?-
Opar³ siê ³okciami o kontuar i doda³:- Daj mi jeszcze parê minut. Pozwól mi
skoñczyæ to piwo.
Mike Haig spojrza³ ponad Hendrym w kierunku holu i zauwa¿y³ grupê cywilów,
którzy próbowali zobaczyæ, co siê dzieje w barze. Zamkn¹³ drzwi i stan¹³
naprzeciwko Wal³y'ego.
- Dwie minuty- zgodzi³ siê niechêtnie.- Potem znikasz st¹d.
- Nie jesteœ taki z³y facet, Mike. Te nasze sprzeczki by³y naprawdê
niepotrzebne. Powiem ci coœ: przykro mi, ¿e siê wydarzy³y.
- Pij!- powiedzia³ Mike.
Nie odwracaj¹c siê, Wally siêgn¹³ za siebie i œci¹gn¹³ z pó³ki butelkê koniaku
Remy Martin. Wyci¹gn¹³ korek zêbami, wybra³ du¿¹ koniakówkê i nala³ do niej
trochê bursztynowego p³ynu.
- G³upio jest piæ samemu, Mike- powiedzia³ i pchn¹³ kieliszek w kierunku
Haiga.
Najpierw obojêtnie, a potem ze smutkiem Mike Haig przygl¹da³ siê kieliszkowi.
Przesun¹³ jêzykiem po wargach; wygl¹da³ znów jak stary i zmêczony cz³owiek. Z
wyraŸnym wysi³kiem odwróci³ wzrok od alkoholu.
- Do cholery z tob¹, Hendry- powiedzia³ nienaturalnie niskim g³osem.- Do
jasnej cholery z tob¹- powtórzy³ i pchn¹³ kieliszek tak, ¿e ten, krêc¹c siê,
roztrzaska³ siê o œcianê.
- Czy zrobi³em coœ z³ego, Mike?- zapyta³ ³agodnie Wally- Zaproponowa³em ci
drinka, to wszystko.
Bar wype³ni³ siê ostrym, soczystym zapachem rozlanego konia-ku. Mike ponownie
obliza³ wargi. Œlina wydziela³a mu siê obficie, a bolesne, piek¹ce pragnienie
alkoholu rozla³o siê powoli z ¿o³¹dka na ca³e cia³o, parali¿uj¹c go.
- Niech ciê cholera- wyszepta³.- Niech ciê cholera, niech ciê cholera weŸmie-
doda³ b³agalnie, widz¹c, jak Hendry nape³nia nastêpny kieliszek.
- Jak d³ugo ju¿ nie pi³eœ Mike? Rok, dwa? Spróbuj troszeczkê, tylko ³yczek.
Przypomnij sobie to wspania³e uczucie. No dale], ch³opie! Jesteœ zmêczony,
pracowa³eœ ciê¿ko. Tylko jednego, masz Wypij tylko tego jednego ze mn¹.
Mike wytar³ usta wierzchem d³oni. Na czole i górnej wardze pojawi³y siê
kropelki potu.
- No dalej, ch³opie!- G³os Wally'ego by³ ochryp³y z pod-niecenia; dra¿ni³,
schlebia³ i kusi³.
D³oñ Mike'a, poruszaj¹c siê jakby niezale¿nie od jego woli, zacisnê³a siê
wokó³ kieliszka i unios³a alkohol do ust. Oczy wyra¿a³y mieszaninê wstrêtu i
po¿¹dania.
- Tylko tego jednego- wyszepta³ Hendry.- Tylko tego jednego...
Mike przechyli³ kieliszek nag³ym, gwa³townym ruchem ramienia: jeden ³yk i
kieliszek by³ pusty. Trzyma³ go w, d³oniach, stoj¹c z pochylon¹ g³ow¹.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 46

background image

- Nienawidzê ciê. Bo¿e, jak ja ciê nienawidzê!- powiedzia³ do Hendry'ego, do
siebie i do pustego kieliszka.
- To jest prawdziwy mê¿czyzna!- rykn¹³ Wally.- ChodŸ, , nalejê ci jeszcze
jednego!
Rozdzia³ 12

Bruce i ledwo nad¹¿aj¹ca za nim Shermaine weszli przez frontowe drzwi do
hotelu. W holu, w którym zgromadzi³o siê jakieœ dwanaœcie osób, wyczuwa³o siê
napiêcie. By³ tam równie¿ Boussier, który szybko podszed³ do Bruce'a.
- Przykro mi kapitanie, ale nie mog³em ich powstrzymaæ. Ten z rudymi w³osami
zachowywa³ siê brutalnie. Mia³ przy sobie broñ i myœlê, ¿e by³ gotowy jej
u¿yæ.
- O czym pan mówi?- zapyta³ Bruce, ale zanim Boussier zd¹¿y³ odpowiedzieæ, zza
drzwi po drugiej stronie holu dobieg³ ich wybuch œmiechu Hendry'ego. Drzwi
prowadzi³y do baru.
- S¹ tam- odpar³ w koñcu Boussier.- Weszli tam pó³ godziny temu.
- Do jasnej cholery!- zakl¹³ Bruce.- W³aœnie teraz! Niech diabli porw¹ to
cholerne zwierzê!
Prawie biegiem dotar³ do podwójnych drzwi i otworzy³ je szeroko. Hendry sta³
przy przeciwleg³ej œcianie z kieliszkiem w jednej rêce i karabinem w drugiej.
Trzyma³ go tak, jakby to by³ pistolet, zataczaj¹c nim regularne ko³a.
Mike Haig budowa³ na kontuarze piramidê z kieliszków. W³aœnie umieszcza³ na
szczycie ostatni kieliszek.
- Czeœæ, Bruce, stary ³obuzie- powita³ Curry'ego, wylewnie machaj¹c rêk¹.-
Przyszed³eœ w sam¹ porê, mo¿esz równie¿ sobie goln¹æ. Ale najpierw Wally, on
ma pierwszeñstwo. Musimy prze-strzegaæ zasad, demokratycznie, wszyscy maj¹
równe prawa. Ranga nie ma znaczenia. Zgadza siê, prawda, Wally?
Rysy twarzy Haiga rozmy³y siê; wygl¹da³o tak, jak gdyby topnia³y, zatracaj¹c
swój kszta³t. Wargi mia³ rozluŸnione i zwio-tcza³e, dolna szczêka obwis³a, a
oczy by³y wilgotne. Podniós³ kieliszek stoj¹cy miêdzy butelk¹ Remy Martin a
piramid¹ pustych kieliszków- ten jednak, który trzyma³ w rêce, by³ niemal
pe³en.
- Bardzo dobry stary koniak, absolutnie wyborny.- Mia³ k³opoty z wymówieniem
dwu ostatnich s³ów, wiêc powtórzy³ je powoli. Potem, uœmiechnaj siê blado do
Bruce'a, z trudem zatrzymuj¹c na nim rozbiegane oczy.
- Usuñ siê, Mike- powiedzia³ Hendry i uniós³ karabin, celuj¹c w piramidê na
kontuarze.
- Za ka¿dym razem kiedy trafi, wygrywa fant. A fantem jest orzech kokosowy!-
rykn¹³ Haig.- No dalej, pruj, stary kogucie!
- Hendry, dosyæ tego!- warkn¹³ Bruce.
- IdŸ siê utopiæ- odpar³ Wally i wystrzeli³.
Odrzut karabinu sprawi³, ¿e zatoczy³ siê na œcianê. Piramida kieliszków
eksplodowa³a kaskad¹ od³amków, a huk wype³ni³ wnêtrze baru.
- Kokosa dla pana, kokosa!- wrzasn¹³ Mike.
Bruce trzema szybkimi krokami podszed³ do Hendry'ego i wy-rwa³ mu karabin z
rêki.
- W porz¹dku, pijana ma³po. Wystarczy tego.
- IdŸ siê utopiæ- burkn¹³ Hendry, masuj¹c nadgarstek wykrêcony przez odrzut
broni.
- Kapitanie Curry- powiedzia³ Haig stoj¹cy za kontuarem.- S³ysza³ pan, co
powiedzia³ mój przyjaciel. Proszê iœæ i zatopiæ siê na wznak we œnie.
- Zamknij siê, Haig!
- Tym razem za³atwiê ciê, Curry- warkn¹³ Hendry.- Za d³ugo naskakiwa³eœ na
mnie; teraz zamierzam ciê przetr¹ciæ!
- Proszê ³askawie zejœæ z mojego przyjaciela, kapitanie Curry. To nie
trampolina, to mój brat krwi. Nie pozwolê, aby pan go przeœladowa³!- be³kota³
Mike.
- No dalej, Curry. Nie bój siê!- powiedzia³ Wally.
- Tak jest, Wally, za³atw go- rzuci³ Haig, nalewaj¹c sobie koniaku.- Nie
pozwól, ¿eby skaka³ na tobie.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 47

background image

- No, Curry, œmia³o!
- Jesteœ pijany- powiedzia³ Bruce.
- Przestañ. Nie gadaj, cz³owieku. A mo¿e chcesz, ¿ebym ja zacz¹³?
- Nie, nie musisz zaczynaæ- zapewni³ Bruce, uderzaj¹c go kolb¹ w podbródek.
G³owa Hendry'ego odskoczy³a do ty³u; zatoczy³ siê i wpad³ na œcianê. Bruce
spojrza³ mu w oczy: by³y zamglone. Powinien mieæ doœæ, zdecydowa³; to odebra³o
mu ochotê do bójki. Chwyci³ Wally'ego za ramiê i pchn¹³ go na krzes³o. „Muszê
zaj¹æ siê Haigiem, zanim wleje w siebie wiêcej tego œwiñstwa- pomyœla³.- Nie
ma czasu na posy³anie po Ruffy'ego, a jednoczeœnie nie mogê odwróciæ siê
plecami do tej kreatury, kiedy podejdê do Haiga”.
- Shermaine!- zawo³a³ do dziewczyny stoj¹cej w drzwiach. Kiedy podesz³a do
niego, zapyta³:- Czy potrafisz pos³ugiwaæ siê pistoletem?- Skinê³a g³ow¹.
Bruce odpi¹³ swój pistolet Smith & Wesson i poda³ jej.- Zastrzel tego
cz³owieka, jeœli spróbuje wstaæ z krzes³a. Stañ trochê dalej, tak aby nie móg³
ciê chwyciæ.
- Bruce...- dziewczyna próbowa³a protestowaæ.
- To niebezpieczne, wœciek³e zwierzê! Wczoraj zamordowa³ dwoje ma³ych dzieci,
a jeœli mu pozwolisz, równie¿ ciebie zabije. Popilnuj go tutaj, a ja zajmê siê
tym drugim.
Shermaine unios³a broñ, trzymaj¹c j¹ w obu rêkach. Jej twarz by³a bardziej
blada ni¿ zwykle.
- Czy mo¿esz to zrobiæ?- zapyta³ Bruce.
- Teraz ju¿ mogê- odpar³a i odbezpieczy³a pistolet.
- S³uchaj, Hendry- rzek³ Bruce, chwytaj¹c Wally'ego za w³osy.- Ona ciê zabije,
jeœli siê tylko ruszysz. Rozumiesz? Zastrzeli ciê.
- Pieprzê ciebie i twoj¹ francusk¹ kurewkê, pieprzê was! Za³o¿ê siê, ¿e wiem,
co robiliœcie ca³y wieczór w samochodzie przy rzece. Bawiliœcie siê w „schowaj
parówkê”, co?
Gniew wstrz¹sn¹³ Bruce'em tak gwa³townie, ¿e sam siê prze-straszy³. Ci¹gn¹³
Hendry'ego za w³osy tak mocno, a¿ poczu³, i¿ je wyrywa. Wally zacz¹³ siê wiæ z
bólu.
- Zamknij tê parszyw¹ gêbê albo ciê zabijê. Mówi³ serio i Hendry zda³ sobie
nagle z tego sprawê.
- Ju¿ dobrze, Bruce. Na Boga, puœæ mnie! Bruce cofn¹³ rêkê i wyprostowa³ siê.
- Przepraszam, Shermaine- powiedzia³.
- Wszystko w porz¹dku; zajmij siê tym drugim.
Bruce podszed³ do obserwuj¹cego go znad kontuaru Haiga.
- Czego chcesz, Bruce? Mo¿e drinka?- nerwowo powiedzia³ Haig.- Napij siê,
wszyscy pijemy po maluchu. To niewinna zabawa, Bruce. Nie ekscytuj siê.
- Nie wlejesz w siebie ju¿ nic wiêcej. Wprost przeciwnie- powiedzia³ Bruce,
id¹c wzd³u¿ kontuaru. Haig cofn¹³ siê.
- Co chcesz zrobiæ?
- Poka¿ê ci- powiedzia³ Bruce i chwyci³ go za nadgarstek. Nastêpnie obróci³ go
i wykrêci³ mu rêkê do ty³u, przytrzymuj¹c d³oñ pomiêdzy ³opatkami.
- Co jest, Bruce? Skoñcz z tym, przez ciebie rozlewam koniak.
- To dobrze- odpowiedzia³ i wytr¹ci³ mu kieliszek z rêki. Haig zacz¹³ siê
szarpaæ. Wci¹¿ by³ bardzo silny, ale alkohol os³abi³ go. Bruce szarpn¹³
wykrêcon¹ rêkê, zmuszaj¹c go, aby stan¹³ na palcach.
- ChodŸ, kole¿ko- poleci³ i poprowadzi³ go w kierunku bocznego wyjœcia z baru.
Woln¹ rêk¹ przekrêci³ klucz w zamku i otworzy³ drzwi.- Têdy- powiedzia³,
wpychaj¹c Mike'a do kuchni. Kopniakiem zatrzasn¹³ drzwi i skierowa³ siê do
zlewu, ci¹gn¹c go za sob¹.- W porz¹dku, Haig. Poka¿, co tam masz- rzek³ i
zmieni³ szybko chwyt, wsadzaj¹c mu g³owê do zlewu. Obok wisia³a œcierka do
naczyñ. Zwin¹³ j¹, a nastêpnie, rozchyliwszy uprzednio szczêki Haiga palcami,
wcisn¹³ miêdzy jego tylne zêby.
- Zobaczymy, co tam masz- mrukn¹³ i wsun¹³ palec g³êboko w gard³o Haiga.
Ciep³a zawartoœæ ¿o³¹dka wytrysnê³a, sp³ywaj¹c po d³oni Bru-ce’a, który musia³
w³o¿yæ wiele wysi³ku w to, by opanowaæ ogarniaj¹ce go md³oœci. Kiedy Haig
skoñczy³ wymiotowaæ, Bruce odkrêci³ zimn¹ wodê i przytrzyma³ pod strumieniem
jego g³owê, op³ukuj¹c mu twarz i swoj¹ d³oñ jednoczeœnie.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 48

background image

- Mam dla ciebie ma³¹ robotê, Haig.
- Zostaw mnie w spokoju. IdŸ do diab³a- wyjêcza³ Haig niewyraŸnie spod
p³yn¹cej wody.
Bruce uniós³ jego g³owê i postawi³ go pod œcian¹.
- W szpitalu misyjnym jest kobieta, która rodzi. Ona umrze, Haig, jeœli nie
zrobisz czegoœ- powiedzia³.
- Nie- wyszepta³ Haig.- Tylko nie to. Nie jeszcze raz!
- Zabieram ciê tam.
- Nie, proszê, nie rób tego! Nie mogê. Nie widzisz, ¿e nie dam rady?-
Purpurowe ¿y³ki na nosie i policzkach ostro kontrastowa³y z bladoœci¹ jego
twarzy.
Bruce uderzy³ go otwart¹ d³oni¹, strz¹saj¹c krople wody z mok-rych w³osów.
- Nie- wymamrota³ Haig.- Proszê ciê, Bruce.
Bruce uderzy³ go dwa razy jeszcze mocniej. Przyjrza³ mu siê uwa¿nie, by w
koñcu dostrzec pierwsze oznaki gniewu.
- Niech ciê diabli, Curry, niech ciê diabli porw¹!
- To powinno wystarczyæ- ucieszy³ siê Bruce.- Dziêki Bogu!
Zaprowadzi³ Haiga z powrotem do baru. Shermaine ci¹gle sta³a z wyci¹gniêtym
pistoletem przy Hendrym.
- ChodŸ, Shermaine. Mo¿esz ju¿ zostawiæ tê kreaturê. Zajmê siê nim, gdy
wrócimy. Umiesz prowadziæ Forda?
- Tak.
- To dobrze- powiedzia³.- WeŸ kluczyki. Usi¹dê z Haigiem z ty³u. JedŸ do
misji.
Haig zachwia³ siê na schodach, ale Bruce z³apa³ go, a nastêpnie niemal zaniós³
do samochodu. Wepchn¹³ go na tylne siedzenie i usiad³ obok. Shermaine zajê³a
miejsce za kierownic¹, zapali³a silnik i wykona³a nawrót na ulicy.
- Nie mo¿esz mnie do tego zmusiæ, Bruce. Ja po prostu nie dam rady- b³agalnie
powiedzia³ Haig.
- Zobaczymy- odpar³ Bruce.
- Nie wiesz, jak to jest. Nie mo¿esz wiedzieæ. Ona umrze na stole
operacyjnym!- Wyci¹gn¹³ rêce.- Spójrz na nie. Jak mogê nimi cokolwiek zrobiæ?-
D³onie dr¿a³y.
- Umrze i tak- powiedzia³ twardo Bruce.- Równie dobrze móg³byœ skróciæ jej
cierpienie.
Haig uniós³ rêce do twarzy i wytar³ usta.
- Czy móg³bym siê napiæ, Bruce? To mi pomo¿e. Jeœli siê napijê, to bêdê móg³
spróbowaæ.
- Nie- uci¹³ krótko Bruce.
Haig zacz¹³ przeklinaæ. Twarz wykrzywi³a mu siê od wysi³ku, który w to
wk³ada³. Przeklina³ Bruce'a, siebie i Boga, u¿ywaj¹c najbardziej wulgarnego
jêzyka, jaki Bruce kiedykolwiek s³ysza³. Nagle siêgn¹³ do drzwi, próbuj¹c je
otworzyæ. Bruce spodziewa³ siê tego i chwyci³ go za ko³nierz, wci¹gaj¹c z
powrotem i przytrzymuj¹c mocno. Haig nagle przesta³ siê szamotaæ i zacz¹³
p³akaæ.
Shermaine jecha³a szybko; minê³a groblê, nastêpnie zboczem w górê i boczn¹
drog¹, œwiat³a wrzyna³y siê w ciemnoœæ, a pêd powietrza wype³nia³ pojazd
stukotem. Haig ci¹gle p³aka³ na tylnym siedzeniu.
Kiedy œwiat³a misji pokaza³y siê miêdzy drzewami, Shermaine zwolni³a.
Dojecha³a do koœcio³a, skrêci³a i zatrzyma³a siê obok bloku szpitalnego. Bruce
pomóg³ Haigowi wysi¹œæ z samochodu; w tym czasie boczne drzwi szpitala
otworzy³y siê i wyszed³ ojciec Ignatius, trzymaj¹c w d³oni latarniê. Bia³y
blask pad³ na nich, wywo³uj¹c groteskowe cienie. Œwiat³o szczególnie okrutnie
obesz³o siê z twarz¹ Haiga.
- Przywioz³em ojcu lekarza- powiedzia³ Bruce. Ignatius podniós³ latarniê i
spojrza³ na Mike'a przez okulary.
- Czy Ÿle siê czuje?
- Nie, ojcze- odpar³ Bruce.- Jest pijany.
- Pijany? Wiêc nie mo¿e operowaæ?
- Mo¿e, i to jeszcze jak!

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 49

background image

Bruce zaprowadzi³ Haiga przez drzwi i korytarz do malej sali operacyjnej.
Ignatius i Shermaine szli za nimi.
- Shermaine, pomó¿ ojcu przywieŸæ tê kobietê- poleci³ Bruce.
Kiedy wyszli, skoncentrowa³ siê z powrotem na Haigu.
- Czy ju¿ tak g³êboko ugrz¹z³eœ w tym gównie, ¿e nie mo¿esz mnie zrozumieæ?
- Nie jestem w stanie tego zrobiæ, Bruce. To nie ma sensu.
- Wtedy ona umrze. Ale jedno jest pewne: spróbujesz!
- Muszê siê napiæ, Bruce- powiedzia³ Haig, oblizuj¹c usta.- Wypala mnie od
œrodka, muszê dostaæ drinka.
- Skoñcz robotê, dostaniesz ca³¹ skrzynkê.
- Muszê siê napiæ teraz.
- Nie- stanowczo powiedzia³ Bruce.- Zobacz, jakie instrumenty masz tu do
dyspozycji. Bêdziesz móg³ nimi operowaæ?
Bruce podszed³ do sterylizatora i uniós³ pokrywê, wypuszczaj¹c ob³ok pary.
Haig równie¿ siê zbli¿y³ i zajrza³.
- Jest wszystko, czego mi potrzeba, ale za ma³o tu œwiat³a i muszê siê napiæ.
- Dostaniesz lepsze oœwietlenie. Zacznij siê myæ.
- Bruce, proszê, pozwól...
- Zamknij siê!- warkn¹³ Bruce.- Tam jest miska. Zacznij siê przygotowywaæ.
Haig podszed³ do miednicy. Porusza³ siê ju¿ pewniej, rysy twarzy wyostrzy³y mu
siê nieznacznie. „Ty biedny, stary draniu- pomyœla³ Bruce.- Mam nadziejê, ¿e
ci siê uda. Mój Bo¿e, jak bardzo pragnê, aby ci siê uda³o!”
Bruce wyszed³ z sali i poszed³ korytarzem na oddzia³. Okna salt operacyjnej
by³y zabite, Haig móg³ wiêc próbowaæ uciec tylko przez korytarz. Bruce
wiedzia³, ¿e go z³apie, gdyby usi³owa³ zbiec. Wszed³ na oddzia³. Shermaine i
Ignatius przy pomocy murzyñskiego sanitariusza umieœcili kobietê na wózku.
- Ojcze, potrzebujemy wiêcej œwiat³a.
- Mogê najwy¿ej przynieœæ jeszcze jedn¹ latarniê.
- Dobrze, proszê to zrobiæ. Ja zabiorê tê kobietê na salê operacyjn¹.
Ojciec Ignatius wyszed³ z sanitariuszem, a Bruce pomóg³ Shermaine manewrowaæ
wózkiem w sali i na korytarzu. Kobieta jêcza³a z bólu. „Wygl¹daj¹ tak tylko
wtedy, gdy s¹ przera¿one albo kiedy umieraj¹”- pomyœla³ Bruce.
- Nie zosta³o jej du¿o ¿ycia- zauwa¿y³.
- Wiem- powiedzia³a Shermaine.- Musimy siê poœpieszyæ. Kobieta poruszy³a siê
niespokojnie na wózku i wymamrota³a parê s³ów. Westchnê³a tak ciê¿ko, ¿e jej
okry³y kocem wielki brzuch uniós³ siê i opad³. Potem zaczê³a znowu jêczeæ.
Haig by³ wci¹¿ na sali operacyjnej. Zrzuci³ panterkê i maj¹c na sobie tylko
podkoszulek, pochyli³ siê nad miednic¹. Nie obejrza³ siê, kiedy przywieziono
kobietê.
- Po³ó¿cie j¹ na stole- powiedzia³, myj¹c myd³em rêce a¿ do ³okci.
Wózek by³ takiej wysokoœci jak stó³ i przenosz¹c kobietê na kocu, ³atwo by³o
j¹ umieœciæ na stole.
- Wszystko gotowe, Haig- powiedzia³ Bruce.
Haig wytar³ rêce czystym rêcznikiem, odwróci³ siê i podszed³ do kobiety. Nie
zdawa³a sobie sprawy z jego obecnoœci; patrzy³a na niego niewidz¹cymi oczyma.
Haig wzi¹³ g³êboko oddech. Kropelki potu pojawi³y siê na jego czole.
Kilkudniowy zarost na brodzie by³ posrebrzony siwymi w³osami.
Œci¹gn¹³ koc. Kobieta mia³a na sobie krótk¹, bia³¹ koszulê.Rozsuniêta z przodu
nie zakrywa³a jej wydêtego, twardego brzucha.Kolana mia³a lekko uniesione,
grube uda rozchylone. Bruce zauwa¿y³, ¿e jej cia³o wygiê³o siê w kolejnym
skurczu. Nie usz³o tak¿e jego uwagi napiêcie miêœni pod ciemn¹, szaraw¹ skór¹,
które oznacza³o wysi³ek organizmu próbuj¹cego wypchn¹æ zaklinowany p³ód.
- Poœpiesz siê, Mike!
Bruce by³ przera¿ony. „Nie wiedzia³em, ¿e to tak wygl¹da. „W bólach rodziæ
bêdziesz, ale ¿eby a¿ w takich!?”- pomyœla³. Z opuchniêtych i wyschniêtych
szarych ust rodz¹cej wyrwa³a siê kolejna seria jêków. Odwróci³ siê gwa³townie
do Haiga.
- Do jasnej cholery, poœpiesz siê!
Mike zacz¹³ badaæ kobietê. Bladoœæ jego r¹k ostro kontrastowa³a z jej ciemn¹
skór¹. Wreszcie zakoñczy³ badania i wyprostowa³ siê.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 50

background image

Ignatius i sanitariusz weszli z dwiema latarniami. Misjonarz zacz¹³ coœ mówiæ,
ale natychmiast wyczu³ napiêcie panuj¹ce na sali i umilk³. Razem z pozosta³ymi
zaczaj obserwowaæ Haiga. Mike mia³ zamkniête oczy. W œwietle latarni jego
twarz nabra³a ostrych rysów. Oddycha³ p³ytko, z trudem.
„Nie wolno mi teraz go naciskaæ- pomyœla³ Bruce instynk-townie.- Zaci¹gn¹³em
go na brzeg przepaœci, ale on sam musi w ni¹ skoczyæ”.
Mike otworzy³ oczy i powiedzia³, jak gdyby odczytuj¹c w³asny wyrok œmierci:
- Cesarskie ciêcie.- Powiedziawszy to, wstrzyma³ oddech. Pozostali czekali w
napiêciu, a¿ wyda³ z siebie westchnienie i przemówi³ ponownie:- Zrobiê to.
- Fartuchy i rêkawice?- Bruce natychmiast zwróci³ siê do Ignatiusa.
- W szafce.
- Proszê je przynieœæ.
- Bêdziesz musia³ mi pomóc, Bruce. Ty równie¿, Shermaine.
- W porz¹dku. Mów, co mam robiæ.
Szybko siê umyli i przebrali. Ignatius pomóg³ im na³o¿yæ bladozielone
fartuchy.
- Podajcie mi tamt¹ tacê- poleci³ Mike po otwarciu sterylizatora. Za pomoc¹
d³ugich szczypiec wyci¹gn¹³ instrumenty z paruj¹cego pojemnika i k³ad¹c je na
tacy, wymienia³ nazwê ka¿dego z nich:- Skalpel, rozwieracz, kleszcze.
Tymczasem sanitariusz dezynfekowa³ brzuch kobiety alkoholem i uk³ada³
przeœcierad³a.
Mike nape³ni³ strzykawkê pentothalem i przyjrza³ siê jej pod œwiat³o. Zmieni³
siê nie do poznania- jego twarz schowana by³a pod mask¹, w³osy pod zielonym
czepkiem, a ca³e cia³o pod obszernym, siêgaj¹cym kostek fartuchem. Nacisn¹³
t³oczek i kilka kropel jasnego p³ynu sp³ynê³o po igle. Spojrza³ na Bruce'a-
spod maski widoczne by³y tylko niespokojne oczy.
- Gotów?
- Tak.
Mike pochyli³ siê nad kobiet¹, uj¹³ jej rêkê i wsun¹³ ig³ê pod miêkk¹, czarn¹
skórê w zgiêciu ³okcia, szukaj¹c ¿y³y. Kiedy p³yn w strzykawce zabarwi³ siê na
czerwono, nacisn¹³ ostro¿nie t³oczek.
Kobieta przesta³a jêczeæ, jej cia³o rozluŸni³o siê, a oddech sta³ siê g³êbszy
i spokojniejszy.
- PodejdŸ tutaj.- Mike poleci³ Shermaine zaj¹æ miejsce przy g³owie rodz¹cej.
Dziewczyna wziê³a maskê, któr¹ mia³a na³o¿yæ kobiecie, i nas¹czy³a j¹
chloroformem.- Poczekaj, a¿ ci powiem.
Skinê³a potakuj¹co g³ow¹. „Chryste, jakie ona ma piêkne oczy”- pomyœla³ Bruce,
po czym ponownie skoncentrowa³ siê na operacji.
- Skalpel- rzuci³ Mike, wskazuj¹c na tacê. Bruce poda³ mu instrument.
To, co dzia³o siê póŸniej, pamiêta³ jak przez mg³ê.
Otwarcie brzucha: silnie naprê¿ona skóra ust¹pi³a pod skalpelem, a krew
trysnê³a z rozciêtych naczyñ krwionoœnych. Potem pokaza³y siê ró¿owe miêœnie
przeplatane bia³ymi, maœlano¿ó³tymi warstwami podskórnej tkanki t³uszczowej i
w koñcu zbite, niebieskawe zwoje jelit. Tkanka, miêkka i pulsuj¹ca,
po³yskiwa³a w bladym œwietle latarni. Kleszcze i rozwieracze podobne do
srebrnych owadów obsiad³y ranê, jak gdyby to by³ kwiat. Rêce Mike'a
wygl¹daj¹ce nieludzko w ¿ó³tych gumowych rêkawiczkach porusza³y siê sprawnie w
otwartej jamie brzusznej. Tamponowa³y, ciê³y, podwi¹zywa³y i œciska³y.
W koñcu ukaza³ siê rozdêty, purpurowy worek macicy. Mike rozci¹³ go skalpelem.
We wnêtrzu znajdowa³o siê dziecko zwiniête w ciemnoszar¹ kulê. Mo¿na by³o
rozró¿niæ nó¿ki i malutkie ramionka, nieproporcjonalnie du¿¹ g³owê i owijaj¹ce
ca³oœæ ³o¿ysko podobne do grubego, ró¿owego wê¿a.
Mike wyci¹gn¹³ niemowlê, trzymaj¹c je za piêty. Wci¹¿ jeszcze po³¹czone z
matk¹ wygl¹da³o jak ma³y szary nietoperz. Szczêknê³y no¿yce i dziecko by³o
wolne. Mike wyciera³ je jeszcze przez chwilê; wtedy zaczê³o p³akaæ.
Stoj¹ca u szczytu Shermaine rozeœmia³a siê spontanicznie zachwycona i zaczê³a
klaskaæ w d³onie jak przedszkolak na przedstawieniu kukie³kowym. Nagle Bruce
równie¿ zacz¹³ siê œmiaæ. By³ to œmiech niemal ju¿ zapomniany, dobywaj¹cy siê
gdzieœ z g³êbi.
- Zabierz je- powiedzia³ Mike.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 51

background image

Shermaine wziê³a w ramiona mokre i niemrawo ruszaj¹ce siê niemowlê. Mike
zaszywa³ ranê. Obserwuj¹c twarz dziewczyny, Bruce nagle poczu³ drapanie w
gardle; zachcia³o mu siê p³akaæ.
Haig zamkn¹³ macicê. Nastêpnie zszy³ kolejne warstwy i grube brzegi rany
zewnêtrznej. Przy³o¿y³ opatrunek. Przykry³ kobietê, zdar³ maskê z twarzy i
spojrza³ na Shermaine.
- Pomó¿ mi umyæ dziecko- poprosi³. Jego g³os by³ znów silny i pewny.
Razem z dziewczyn¹ podeszli do miednicy. Bruce zrzuci³ fartuch i wyszed³ na
korytarz, a stamt¹d na œwie¿e powietrze. Opar³ siê o maskê Forda i zapali³
papierosa.
„Dzisiaj znów siê œmia³em- powiedzia³ do siebie zdziwiony- a potem niemal
p³aka³em. Wszystko z powodu kobiety i dziecka... Koniec z udawaniem, ucieczk¹,
wielk¹ krzywd¹. Dzisiej-szego wieczoru narodzi³ siê ktoœ jeszcze tam, na sali
operacyjnej. Znów siê œmia³em, znów czu³em potrzebê œmiechu i pragnienie
p³aczu. Kobieta i dziecko- ca³e znaczenie ¿ycia”.
Wrzód pêk³, trucizna wyciek³a- by³ gotowy wyzdrowieæ.
- Bruce! Bruce, gdzie jesteœ?- zawo³a³a Shermaine od drzwi. Nie odpowiedzia³.
Zauwa¿y³a ¿arz¹cy siê koniec papierosa i podesz³a do niego. Stanê³a bardzo
blisko.
- Shermaine...- powiedzia³ i nagle umilk³. Chcia³ j¹ przytuliæ, po prostu
mocno przytuliæ.
- Tak, Bruce.- Jej twarz rysowa³a siê w ciemnoœci bladym owalem.
- Shermaine, chcê...- powiedzia³ i znowu zamilk³.
- Tak, ja te¿ tego chcê- wyszepta³a i odsuwaj¹c siê, doda³a:
- ChodŸ, zobaczymy, co porabia nasz doktor.
Wziê³a go za rêkê i zaprowadzi³a z powrotem do budynku. Jej d³oñ o smuk³ych,
d³ugich palcach by³a sucha i ch³odna.
Mike Haig i ojciec Ignatius stali oparci o ko³yskê obok sto³u, na którym
le¿a³a okryta kocem kobieta. Oddycha³a równo, a jej twarz wyra¿a³a g³êboki
spokój.
- PodejdŸ i spójrz na nich, Bruce. To jest piêkne- powiedzia³ Mike.
Ci¹gle trzymaj¹c siê za rêce, Bruce i Shermaine podeszli do ko³yski.
- Bêdzie mia³ ze cztery kilo- dumnie stwierdzi³ Haig.
Bruce spojrza³ na niemowlê. „Nowo narodzone dzieci murzyñs-kie s¹ ³adniejsze
od naszych. Nie wygl¹daj¹, jak gdyby by³y na wpó³ ugotowane”- pomyœla³.
- Szkoda, ¿e to nie pstr¹g- powiedzia³ g³oœno.- By³aby to rekordowa sztuka!
Haig wpatrywa³ siê w niego przez chwilê, potem odrzuci³ g³owê l zacz¹³ siê
œmiaæ zdrowym, donoœnym g³osem. Zmieni³ siê; nabra³ znowu pewnoœci siebie.
Wydawa³ siê jakby pe³niejszy.
- Co powiesz na drinka, którego ci obieca³em, Mike?- za-pyta³, poddaj¹c go
próbie, Bruce.
- Napij siê za mnie, Bruce. Ja tê kolejkê opuszczam.
,On nie tylko tak mówi- pomyœla³ Bruce, patrz¹c na twarz .- On naprawdê nie
potrzebuje ju¿ alkoholu!”
- Wypijê podwójnego drinka, jak tylko wrócimy do miasta. Spojrza³ na zegarek:-
Jest ju¿ po dziesi¹tej, lepiej zbierajmy siê.
- Bêdê musia³ zostaæ, a¿ ona siê obudzi- zaoponowa³ Mike. Mo¿esz wróciæ po
mnie rano.
Bruce zawaha³ siê, po czym powiedzia³:
- Zgoda. ChodŸ, Shermaine.
Jechali do Port Reprieve, siedz¹c blisko siebie w intymnej ciemnoœci
samochodu. A¿ do grobli nie mówili nic. Wówczas Shermaine odezwa³a siê:
- Ten twój doktor to dobry cz³owiek. Jest podobny do Paula.
- Kto to jest Paul?
- Paul by³ moim mê¿em.
- Przepraszam- b¹kn¹³ zmieszany Bruce. Wymówienie tego imienia zepsu³o mu
nastrój. Shermaine mówi³a dalej, spokojnie wpatruj¹c siê w smugi œwiate³
samochodu.
- Paul by³ w tym samym wieku. Wystarczaj¹co stary, by nauczyæ siê rozumienia
innych. M³odzi mê¿czyŸni s¹ tacy okrutni.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 52

background image

- Kocha³aœ go- stwierdzi³ Bruce bezbarwnym g³osem, za wszelk¹ cenê próbuj¹c
ukryæ ton zazdroœci.
- Mi³oœæ ma wiele postaci- odpar³a. Po chwili doda³a:
- Tak, zaczê³am go kochaæ. Wkrótce zapewne kocha³abym go tak, ¿e mog³abym...-
Przerwa³a.
- Co mog³abyœ?
G³os Bruce'a sta³ siê chropowaty. „Zaczyna siê- pomyœla³.- Znowu siê
ods³oni³em”.
- Byliœmy ma³¿eñstwem przez cztery miesi¹ce, zanim on... zanim wybuch³a
epidemia.
- Tak?- powiedzia³ wci¹¿ chropawym g³osem. Nie patrzy³ na Shermaine, wzrok
mia³ utkwiony w drodze.
- Chcê, abyœ wiedzia³ o czymœ. Muszê ci to wszystko wyjaœniæ. To bardzo wa¿ne.
B¹dŸ przez chwilê cierpliwy i wys³uchaj mnie, dobrze?
W jej g³osie czu³o siê b³aganie. Nie móg³ siê temu oprzeæ; twarz mu
z³agodnia³a.
- Shermaine, nie musisz mi o tym mówiæ.
- Muszê. Chcê, abyœ wiedzia³.- Zawaha³a siê na chwilê i kiedy znowu
przemówi³a, jej g³os by³ spokojny i zrównowa¿ony:- Jes-tem sierot¹, Bruce.
Zarówno moja mama, jak i ojciec zginêli od niemieckich bomb. Mia³am zaledwie
parê miesiêcy, kiedy to siê sta³o, i zupe³nie ich nie pamiêtam. Nie pamiêtam
niczego, co ich dotyczy. Nie mam nawet ich zdjêcia.- G³os zadr¿a³ jej na
moment, ale zaraz opanowa³a siê.- Zaopiekowa³y siê mn¹ zakonnice, one by³y
moj¹ rodzin¹. Ale to by³o jakieœ... inne, takie... nieprawdziwe. Nigdy nie
mia³am niczego, co by³oby naprawdê moje, czegoœ, co by³oby tylko moje w³asne.
Bruce uj¹³ jej rêkê. Spoczywa³a spokojnie w jego d³oni. „Teraz ju¿ masz-
pomyœla³.- Masz mnie na w³asnoœæ”.
- Kiedy nadszed³ czas, zakonnice uzgodni³y wszystko z Paulem Cartierem.
Pracowa³ jako in¿ynier w Union Miniere Corporation, tutaj, w Kongo. By³ dobrze
sytuowanym cz³owiekiem, odpowied-nim kandydatem dla ka¿dej z nas, dziewcz¹t
wychowywanych przez zakonnice.- Zamyœli³a siê, lecz po chwili mówi³a dalej:
- Przylecia³ do Brukseli i pobraliœmy siê. Nie by³am nieszczêœliwa, bo chocia¿
by³ stary, by³ w wieku doktora Mike'a, by³ przy tym bardzo ³agodny i mi³y oraz
ogromnie wyrozumia³y. On nie...
- Przerwa³a i obróci³a siê nagle do Bruce'a, œciskaj¹c mocno jego rêkê. Jej
twarz by³a powa¿na i blada w pó³mroku, w³osy opad³y jej na ramiona. B³agalnym
g³osem zapyta³a w koñcu:- Bruce, czy rozumiesz, co usi³ujê ci powiedzieæ?
Zatrzyma³ samochód przed hotelem, wy³¹czy³ silnik i z namys³em odpar³:
- Tak, s¹dzê, ¿e tak.
- Dziêkujê- rzuci³a i otworzy³a drzwi.
Wysiad³a z samochodu i szybkim, d³ugim krokiem wbieg³a po schodach.
Bruce obserwowa³ j¹, jak wchodzi przez podwójne drzwi. Potem wyci¹gn¹³
zapalniczkê z deski rozdzielczej i poszuka³ papierosa. Zapali³ go, wydmuchuj¹c
ob³ok dymu na przedni¹ szybê. Nagle poczu³, ¿e jest szczêœliwy. Chcia³o mu siê
znowu œmiaæ. Wyrzuci³ ledwo napoczêtego papierosa i wyskoczy³ z Forda.
Spojrza³ na zegarek- by³o po pó³nocy. „Mój Bo¿e- pomyœla³- jestem taki
zmêczony. Tyle siê dzisiaj wydarzy³o. Odradzanie siê jest ciê¿kim wysi³kiem
emocjonalnym”. Rozeœmia³ siê na g³os.
Boussier czeka³ na niego w holu. Mia³ na sobie p³aszcz k¹pielowy. Jego twarz
nosi³a œlady snu.
- Czy pañskie przygotowania s¹ ju¿ zakoñczone, monsieur?
- Tak- odpar³ Boussier.- Kobiety i dwójka dzieci œpi¹ na górze. Madame Cartier
w³aœnie do nich do³¹czy³a.
- Wiem- powiedzia³ Bruce. Boussier kontynuowa³:
- Jak pan widzi, zgromadzi³em wszystkich mê¿czyzn tutaj.- Wskaza³ na œpi¹ce
postacie, które zalega³y na pod³odze holu i baru.
- To dobrze- rzek³ Bruce.- Wyje¿d¿amy, jak tylko siê rozwidni.- Ziewn¹³, a
potem potar³ oczy, masuj¹c je czubkami palców.- Gdzie jest mój oficer, ten z
rudymi w³osami?
- Wróci³ bardzo pijany do poci¹gu. By³y z nim k³opoty, kiedy pan wyjecha³.-

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 53

background image

Boussier zawaha³ siê i doda³:- Chcia³ iœæ na górê do kobiet.
- Niech go diabli porw¹!- Bruce czu³, jak wzbiera w nim gniew.- Co siê sta³o
póŸniej?
- Pañski sier¿ant, ten olbrzym, wyperswadowa³ mu to i zabra³ do poci¹gu.
- Dziêkowaæ Bogu za Ruffy'ego.
- Przygotowa³em panu miejsce do spania.- Boussier wska-za³ na wygodny,
skórzany fotel.- Musi pan byæ wyczerpany.
- To mi³o z pana strony- podziêkowa³ Bruce.- Ale najpierw muszê sprawdziæ
nasze stanowiska obronne.
Rozdzia³ 13

Kiedy Bruce obudzi³ siê, zobaczy³ Shermaine pochylaj¹c¹ siê nad nim i
³askocz¹c¹ go pod nosem. By³ ca³kowicie ubrany, tylko buty mia³ rozsznurowane;
he³m i karabin le¿a³y na pod³odze obok niego.
- Wcale nie chrapiesz, Bruce- pogratulowa³a mu Sher-maine, œmiej¹c siê.- Punkt
dla ciebie.
Spróbowa³ wstaæ, nieprzytomny od niewyspania.
- Która godzina?
- Prawie pi¹ta. W kuchni przygotowa³am ci œniadanie.
- Gdzie jest Boussier?
- Ubiera siê. Potem zacznie rozmieszczaæ ludzi w poci¹gu.
- W ustach mam taki smak, jakby spa³a w nich koza- stwier-dzi! Bruce,
przesuwaj¹c jêzykiem po zêbach i wyczuwaj¹c na nich nalot.
- A zatem nie dostaniesz ca³usa na dzieñ dobry, mon capitaine- powiedzia³a,
œmiej¹c siê oczami i wyprostowa³a siê.- Przybory toaletowe masz w kuchni.
Pos³a³am jednego z twoich ¿andarmów, aby je przyniós³ z poci¹gu. Mo¿esz umyæ
siê pod kranem.
Bruce zasznurowa³ buty i poszed³ za ni¹ do kuchni, uwa¿aj¹c, by nie nast¹piæ
na œpi¹cych ludzi.
- Nie ma, niestety, ciep³ej wody- przeprosi³a Shermaine.
- To jest najmniej wa¿ne- stwierdzi³ Bruce.
Podszed³ do sto³u, otworzy³ saszetkê i wyci¹gn¹³ maszynkê do golenia, myd³o i
grzebieñ.
- Zrobi³am dla ciebie nalot na kurnik- wyzna³a Shermaine.
- By³y tylko dwa jajka. Jak je ugotowaæ?
- Na miêkko. Gotuj najwy¿ej jedn¹ minutê.
Bruce zdj¹³ panterkê i koszulê, podszed³ do zlewu i puœci³ wodê. Obmy³ twarz i
zmoczy³ obficie g³owê, prychaj¹c z przyjemnoœci.
Nastêpnie ustawi³ lusterko na kranach i rozprowadzi³ myd³o po twarzy.
Shermaine przysiad³a na suszarce do naczyñ i obserwowa³a go ze szczerym
zainteresowaniem.
- Szkoda, ¿e zgolisz brodê- powiedzia³a.- Wygl¹da³a jak futro wydry, podoba³a
mi siê.
- Mo¿e kiedyœ zapuszczê brodê specjalnie dla ciebie- uœmie-chn¹³ siê do niej
Bruce.- Masz niebieskie oczy, Shermaine.
- Du¿o czasu potrzebowa³eœ, ¿eby to odkryæ- powiedzia³a i dziecinnie wydê³a
wargi.
Mia³a jedwabist¹ skórê. Jej usta by³y blade, bez szminki. Czarne w³osy
zaczesane do ty³u podkreœla³y wysokie koœci policzkowe i wielkie oczy.
- W Indiach „sher” znaczy „tygrys”- powiedzia³ Bruce, obserwuj¹c j¹ k¹tem oka.
Natychmiast przesta³a wydymaæ wargi i rozchyli³a usta, jakby warcza³a. Mia³a
ma³e, bia³e zêby, troszeczkê nierówne. Nagle dziewczyna zrobi³a zeza i
warknê³a. Bruce rozeœmia³ siê zaskoczony i omal siê nie zaci¹³.
- Nie mogê mieszkaæ z kobiet¹, która b³aznuje przed œniada-niem. To Ÿle wp³ywa
na moje trawienie- powiedzia³ œmiej¹c siê.
- Œniadanie!- podchwyci³a Shermaine, przestaj¹c zezowaæ. Zeskoczy³a z suszarki
i podbieg³a do piecyka.- Niewiele brakowa³o.- Spojrza³a na zegarek.- Minuta
dwadzieœcia, przebaczysz mi?
- Tylko ten jeden jedyny raz- odpar³ Bruce.
Zmy³ myd³o z twarzy, przyczesa³ w³osy i podszed³ do sto³u. Shermaine

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 54

background image

podstawi³a mu krzes³o.
- Ile cukru do kawy?
- Trzy ³y¿eczki poproszê.- Bruce odci¹³ czubek jajka. Shermaine przynios³a
kubek i postawi³a go przed nim.
- Lubiê robiæ œniadanie dla ciebie- powiedzia³a.
Nie odpowiedzia³. To by³a niebezpieczna rozmowa. Shermaine usiad³a naprzeciwko
niego, opar³a ³okcie na stole i po³o¿y³a brodê na rêkach.
- Jesz za szybko- stwierdzi³a. Bruce uniós³ brew w niemym pytaniu.- Ale
przynajmniej jesz z zamkniêt¹ buzi¹.- Zabra³ siê za drugie jajko.- Ile masz
lat?- zapyta³a po chwili.
- Trzydzieœci.
- Ja mam dwadzieœcia; prawie dwadzieœcia jeden.
- Dojrza³y wiek.
- Jaki jest twój zawód?
- Jestem ¿o³nierzem- odpar³.
- Nie, nie jesteœ.
- No dobrze, jestem prawnikiem.
- Musisz byæ m¹dry- powiedzia³a powa¿nie.
- Jestem geniuszem. Dlatego znalaz³em siê tutaj.
- Jesteœ ¿onaty?
- Nie, by³em. Co to jest, przes³uchanie?
- Czy ona umar³a?
- Nie.
Nie pozwoli³, aby ból pojawi³ siê na jego twarzy. Przysz³o mu to ju¿ znacznie
³atwiej.
- Och!- powiedzia³a Shermaine. Wziê³a ³y¿eczkê i skupi³a siê na mieszaniu jego
kawy.- Czy jest ³adna?- zapyta³a.
- Nie. Tak. Myœlê, ¿e tak.
- Gdzie ona jest?- zapyta³a, a potem szybko doda³a:- Przepraszam ciê, to nie
moja sprawa.
Bruce wzi¹³ od niej kawê i wypi³ j¹. Potem spojrza³ na zegarek.
- Ju¿ prawie pi¹ta piêtnaœcie. Muszê przywieŸæ Mike'a. Shermaine szybko
wsta³a.
- Jestem gotowa- powiedzia³a.
- Znam drogê. Lepiej idŸ na stacjê.
- Chcê jechaæ z tob¹!
- Dlaczego?
- Dlatego...- Szuka³a gor¹czkowo jakiegoœ powodu.- Dla-tego ¿e chcê jeszcze
raz zobaczyæ dziecko.
- Twoje na wierzchu- powiedzia³ Bruce i chwyci³ plecak. Wyszli do holu.
Zastali tam Boussiera, ubranego i wydaj¹cego polecenia. Jego ludzie byli ju¿
prawie gotowi do drogi.
- Madame Cartier i ja jedziemy do misji, aby przywieŸæ lekarza. Wrócimy mniej
wiêcej za pó³ godziny. Chcia³bym, aby wszyscy ludzie byli ju¿ wtedy w poci¹gu.
- Jak pan sobie ¿yczy, kapitanie.
Bruce krzykn¹³ do Ruffy'ego stoj¹cego na werandzie:
- Za³adowa³eœ lekarstwa i prowiant dla misji?
- S¹ w baga¿niku Forda, szefie.
- To dobrze. SprowadŸ wszystkie stra¿e i zabierz ludzi na stacjê. Powiedz
maszyniœcie, aby trzyma³ lokomotywê pod par¹. Wyruszamy, kiedy tylko wrócê z
porucznikiem Haigiem.
- Okay, szefie.
Bruce poda³ mu swój plecak.
- Wrzuæ to do poci¹gu, Ruffy- powiedzia³ i dopiero teraz zauwa¿y³ du¿y stos
kartonów piêtrz¹cych siê u jego stóp
- Co to jest?- zapyta³.
Sier¿ant lekko siê zmiesza³. W koñcu powiedzia³:
- Parê butelek piwa, szefie. Pomyœla³em, ¿e mo¿e bêdzie siê nam chcia³o piæ po
drodze.
- Ty masz szczêœcie!- rzuci³ Bruce i uœmiechn¹³ siê.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 55

background image

- Umieœæ je w bezpiecznym miejscu i nie wypij wszystkiego, zanim wrócê.
- Zostawiê jedn¹ albo dwie dla pana- obieca³ Ruffy.
- ChodŸ, tygrysico- zwróci³ siê Bruce do Shermaine. Wsiedli do Forda. W
samochodzie dziewczyna usiad³a bli¿ej Bruce'a ni¿ poprzednio. Gdy przeje¿d¿ali
przez groblê, zapali³a dwa papierosy i poda³a mu jednego.
- Cieszê siê, ¿e zostawiê to miejsce za sob¹- powiedzia³a patrz¹c na bagno, z
którego leniwie podnosi³a siê poranna mg³a, zaczepiaj¹c siê szarymi strzêpami
o puszyste ŸdŸb³a papirusu.
- Znienawidzi³am to miasto, kiedy Paul umar³. Nienawidzê bagien, moskitów i
d¿ungli. Cieszê siê, ¿e wyje¿d¿amy.
- Dok¹d siê udasz?- zapyta³ Bruce.
- Nie myœla³am o tym jeszcze. Chyba wrócê do Belgii. Gdziekolwiek, byle z dala
od Kongo. Z dala od tego upa³u, do kraju, gdzie mo¿na oddychaæ. Z dala od
chorób i strachu Gdzieœ, gdzie bêdê mia³a pewnoœæ, ¿e jutro nie bêdê musia³a
uciekaæ. Gdzieœ, gdzie ¿ycie ludzkie ma sens, z dala od zabijania, niszczenia
i gwa³tu.
Shermaine niemal gwa³townie zaci¹gnê³a siê papierosem, wpat-ruj¹c siê w
zielon¹ œcianê lasu rozpoœcieraj¹c¹ siê przed nimi.
- Urodzi³em siê w Afryce- powiedzia³ Bruce.- W czasie, kiedy atrybutem s¹du
nie by³a kolba FN-ki, kiedy nie g³osowa³o siê za pomoc¹ serii z karabinu.-
Mówi³ spokojnie jakby trochê z ¿alem.- W czasie, kiedy nie by³o nienawiœci.
Ale teraz... sam nie wiem. Ja tak¿e nie myœla³em jeszcze o przysz³oœci.
Umilk³ na chwilê. Dojechali do drogi prowadz¹cej do oœrodka misyjnego i Bruce
skrêci³.
- Zamierzasz zostaæ tutaj, Bruce? To znaczy w Kongo?- zapyta³a Shermaine.
- Nie- odpowiedzia³.- Mam dosyæ. Nawet nie wiem, o co walczê.
Wyrzuci³ niedopa³ek przez okno. Przed nimi pojawi³y siê budynki misyjne. Bruce
zaparkowa³ samochód przed szpitalem. Przez chwilê siedzieli w ciszy.
- Musi byæ jakiœ inny l¹d- powiedzia³ szeptem.- Jeœli istnieje, odnajdê go.
Otworzy³ drzwi i wysiad³. Shermaine zsunê³a siê z siedzenia i stanê³a obok
niego. Skierowali siê do szpitala, id¹c obok siebie. Jej rêka musnê³a jego
d³oñ i Bruce przytrzyma³ j¹, czuj¹c, jak dziewczyna oddaje mu uœcisk d³oni.
Siêga³a mu nieco powy¿ej ramienia, ale niewiele wy¿ej.
Mike Haig i ojciec Ignatius byli razem na oddziale kobiecym, zbyt
zaabsorbowani, aby us³yszeæ nadje¿d¿aj¹cego Forda.
- Dzieñ dobry, Michael- zawo³a³ Bruce.- Po co ta maskarada?
Mike podniós³ g³owê i uœmiechn¹³ siê.
- Dzieñ dobry, Bruce. Czeœæ Shermaine- powiedzia³ i spoj-rza³ na wyp³owia³y,
br¹zowy habit, który mia³ na sobie.- Po¿y-czy³em go od Ignatiusa. Trochê za
d³ugi i przyciasny w pasie, ale bardziej na miejscu na oddziale szpitalnym ni¿
mundur.
- Do twarzy panu w nim, doktorze Mike- powiedzia³a Shermaine.
- Mi³o mi s³yszeæ, ¿e ktoœ mnie znowu tak nazywa- odpar³ Haig i uœmiech
okrasi³ jego twarz.- Przypuszczam, Shermaine, ¿e chcesz zobaczyæ dziecko?
- Czy czuje siê dobrze?
- Matka i dziecko s¹ w dobrym zdrowiu- zapewni³ i po-prowadzi³ dziewczynê
wzd³u¿ rzêdu ³ó¿eczek, w których na pod-uszkach widniat; czarne we³niste
g³ówki z wielkimi, zaciekawionymi oczyma œledz¹cymi ich ruchy.
- Czy mogê go wzi¹æ na rêce?
- On œpi, Shermaine.
- Ale ja bardzo proszê!
- Nie s¹dzê, ¿eby to go zabi³o. A zatem zgoda.
- ChodŸ zobacz, Bruce. Czy¿ nie jest œliczny?- powiedzia³a Shermaine,
trzymaj¹c malutkie, czarne cia³ko niemowlêcia tu¿ przy piersi.
Dziecko sapnê³o, a jego usta zaczê³y automatycznie szukaæ pokarmu. Bruce
podszed³ i pochyli³ siê, by przyjrzeæ siê malcowi.
- Bardzo mi³y- powiedzia³ i zwróci³ siê do Ignatiusa:- Przywioz³em te rzeczy,
które obieca³em ojcu. Niech ojciec poœle po nie sanitariusza.- Potem spojrza³
na Mike'a:- Lepiej siê przebierz. Wszystko gotowe do wyjazdu.
Nie patrz¹c na Bruce'a i bawi¹c siê s³uchawkami, Mike potrz¹s-n¹³ g³ow¹.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 56

background image

- Chyba nie pojadê z tob¹, Bruce.
Bruce, zaskoczony, stan¹³ przed Haigiem i zapyta³:
- Co?
- Myœlê, ¿e zostanê tutaj z Ignatiusem. Zaproponowa³ mi pracê.
- Musisz chyba byæ stukniêty, Mike!
- Mo¿e- zgodzi³ siê Haig. Wzi¹³ niemowlê od Shermaine, po³o¿y³ je z powrotem w
³ó¿eczku i okry³ ma³e cia³ko kocykiem, dodaj¹c:- A mo¿e nie...- wyprostowa³
siê i wskaza³ rêk¹ na rz¹d zajêtych ³ó¿ek:- Jest tu tyle do zrobienia. Musisz
to przyznaæ.
Bruce przez chwilê wpatrywa³ siê w niego bezradnie, a potem zaapelowa³ do
Shermaine:
- OdwiedŸ go od tego zamiaru. Mo¿e ty potrafisz go przekonaæ o bezsensie tego
pomys³u.
Shermaine potrz¹snê³a g³ow¹:
- Nie, Bruce, nie zrobiê tego.
- Mike, kieruj siê rozs¹dkiem, na Boga. Nie mo¿esz zostaæ na tym zad¿umionym
zadupiu, nie mo¿esz...
- Odprowadzê ciê do samochodu, Bruce. Wiem, ¿e siê spieszysz...
Wyszed³ z nimi przez boczne drzwi i stan¹³ przy Fordzie po stronie kierowcy,
czekaj¹c a¿ Bruce i Shermaine wejd¹ do samochodu. Bruce wyci¹gn¹³ rêkê i Mike
chwyci³ j¹ w mocnym, mêskim uœcisku.
- Trzymaj siê, Bruce. Dziêki za wszystko!
- Trzymaj siê, Mike. Przypuszczam, ¿e przyjmiesz œwiêcenia i bêdziesz zbawiaæ
ludzi, co?
- Tego nie wiem, Bruce. W¹tpiê. Chcê po prostu mieæ jeszcze jedn¹ szansê
porz¹dnego wykonywania pracy, któr¹ znam. Pragnê jeszcze jednej szansy, by
zmniejszyæ zastraszaj¹cy rachunek moich win.
- Umieszczê w raporcie notatkê: „Zaginiony, uznany za nie-¿yj¹cego”. Pamiêtaj,
abyœ wyrzuci³ swój mundur do rzeki- po-wiedzia³ Bruce.
- Na pewno to zrobiê- odpar³ Mike i cofn¹³ siê.- Opiekuj-cie siê sob¹, ty i
Shermaine.
- Nie wiem, o czym pan mówi- odezwa³a siê dziewczyna nienaturalnym g³osem,
próbuj¹c zachowaæ powagê.
- Jestem starym wyjadaczem, nie³atwo mnie oszukaæ- od-powiedzia³ Mike.-
Oddajcie siê temu ca³ym sercem.
Bruce zwolni³ sprzêg³o i Ford ruszy³.
- Niech Bóg was prowadzi, dzieci- powiedzia³ szeptem Haig, uœmiechaj¹c siê
serdecznie i machaj¹c im rêk¹.
- Au rewour, doktorze Michael!
- Trzymaj siê, Mike!
Bruce obserwowa³ w lusterku wstecznym jego wysok¹ sylwetkê w habicie. Jego
postawa wyra¿a³a coœ bardzo dumnego i cennego. Pomacha³ im raz jeszcze, a
potem odwróci³ siê i szybkim krokiem poszed³ w kierunku szpitala.
Shermaine i Bruce milczeli, a¿ dojechali do g³ównej drogi. Dziewczyna skulona
i przytulona do Bruce'a uœmiecha³a siê do siebie, patrz¹c na drogê obramowan¹
lini¹ drzew po obu stronach.
- To dobry cz³owiek, Bruce- przemówi³a w koñcu.
- Mog³abyœ mi zapaliæ papierosa, Shermaine?- poprosi³ Bruce. Nie chcia³ o tym
rozmawiaæ. By³a to jedna z tych rzeczy, które s³owa mog¹ zepsuæ.
Zwalniaj¹c przed skrzy¿owaniem, Bruce wrzuci³ drugi bieg i zanim skrêci³,
odruchowo spojrza³ w lewo, by upewniæ siê, ¿e droga jest wolna.
- O Bo¿e!- jêkn¹³ nagle.
- Co siê sta³o, Bruce?- Zaniepokojona Shermaine pod-nios³a g³owê znad
papierosa, którego zapali³a.
- Spójrz!
Jakieœ sto jardów od nich, tu¿ przy d¿ungli, sta³o szeœæ du¿ych pojazdów. Piêæ
z nich by³y to masywne, zakryte plandekami ciê¿arówki, pomalowane w oliwkowe,
wojskowe barwy. Szósty pojazd by³ samochodem cystern¹, w jaskrawych kolorach
¿ó³ci i czerwieni, ze znakiem Shella na beczu³kowatej przyczepie. Do pierwszej
ciê¿arówki doczepione by³o niskie przeciwczo³gowe dzia³o na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 57

background image

dwudziestopiêciofuntowe pociski, osadzone na ko³ach z oponami, o d³ugiej lufie
zwróconej beztrosko w niebo. Wokó³ pojazdów znajdowa³o siê co najmniej
szeœædziesiêciu mê¿czyzn w najprzeró¿niejszych mundurach i he³mach. Wszyscy
byli uzbro-jeni; niektórzy w broñ automatyczn¹, reszta w przestarza³e, jedno-
strza³owe karabiny. Wiêkszoœæ z nich sika³a niedbale w trawê porastaj¹c¹
brzegi drogi, a pozostali stali w niewielkich grupach, rozmawiaj¹c i pal¹c
papierosy.
- Genera³ Moses!- powiedzia³a s³abym g³osem zaszokowana Shermaine.
- Schyl siê- rozkaza³ Bruce i woln¹ rêk¹ pchn¹³ j¹ na pod³ogê.
Niemal wgniót³ peda³ gazu, z rykiem wje¿d¿aj¹c na g³ówn¹ drogê, gwa³townie
zarzucaj¹c ty³em w nie ubitym pyle. Kontruj¹c kierownic¹ i staraj¹c siê
opanowaæ poœlizg, Bruce spojrza³ w lus-terko. Za nimi mê¿czyŸni rozsypali siê
w bez³adn¹ grupê. S³ychaæ by³o ich ostre krzyki, g³oœniejsze od wyj¹cego
silnika Forda. Bruce spojrza³ przed siebie: jeszcze jakieœ sto jardów do
zakrêtu, który zas³oni ich i poprowadzi przez bagna do grobli.
Klêcz¹ca Shermaine próbowa³a unieœæ g³owê ponad siedzenie i zobaczyæ, co siê
dzieje z ty³u.
- Do cholery, nie wychylaj siê!- krzykn¹³ Bruce i brutalnie zmusi³ j¹ do
opuszczenia g³owy.
W tym momencie na skraju drogi, obok samochodu, wytrysnê³a fontanna piasku, a
do uszu ich dobieg³ ostry terkot broni maszynowej.
Zakrêt zbli¿a³ siê szybko; jeszcze tylko kilka sekund. Wtedy trafi³a ich seria
z karabinu, która zatrzês³a ca³ym pojazdem, wype³niaj¹c go zgrzytliwym
³omotem. Przednia szyba zamieni³a siê w nieprze-zroczyst¹ diamentow¹ koronkê,
zegar na desce rozdzielczej eks-plodowa³ szklanym proszkiem, który obsypa³
w³osy Shermaine, a siedzenie zosta³o rozprute przez dwie kule, które
wyszarpnê³y na zewn¹trz wyœció³kê.
- Zamknij oczy- zawo³a³ Bruce i piêœci¹ uderzy³ w przedni¹ szybê.
Przez dziurê, któr¹ wybi³, widzia³ wystarczaj¹co du¿o. Wchodzili w³aœnie w
zakrêt i Bruce ostro skrêci³ kierownic¹, wpadaj¹c w poœlizg i uderzaj¹c
zewnêtrznymi ko³ami w krawêdŸ drogi, ocieraj¹c siê o trawê i liœcie. Kiedy
minêli zakrêt, z maksymaln¹ prêdkoœci¹ pomknêli ku grobli.
- Czy nic ci siê nie sta³o, Shermaine?
- Nie, wszystko w porz¹dku. A tobie?- zapyta³a, wynurzaj¹c siê spod tablicy
rozdzielczej.
Na jej policzku widnia³o zadrapanie spowodowane od³amkiem szk³a. Oczy mia³a
powiêkszone ze strachu.
- Modlê siê tylko, ¿eby Boussier i Hendry byli gotowi do wyjazdu. Te dranie s¹
zaledwie piêæ minut drogi za nami.
Przejechali przez groblê z osiemdziesi¹tk¹ na szybkoœciomierzu i wpadli na
g³ówn¹ ulicê Port Reprieve. Bruce nacisn¹³ klakson, aby ostrzec ludzi w
mieœcie.
- Bo¿e, proszê Ciê, ¿eby byli gotowi- mrucza³ pod nosem. Z ulg¹ zauwa¿y³, ¿e
ulica by³a pusta, a i w hotelu, jak siê wydawa³o, nie by³o nikogo. Ci¹gle
naciska³ klakson, z piskiem opon kieruj¹c siê ku stacji i wzniecaj¹c tumany
kurzu. Ostro hamuj¹c, skrêci³ obok budynków stacyjnych i wjecha³ na peron.
Wiêkszoœæ ludzi Boussiera sta³a obok poci¹gu. Sam Boussier by³ wraz z ¿on¹
przy ostatnim wagonie, otoczony ma³¹ grup¹ kobiet. Bruce krzykn¹³ do nich
przez boczne okno:
- Wsiadajcie! Na Boga, poœpieszcie siê! S¹ ju¿ blisko!- Za-trzyma³ siê obok
lokomotywy i zawo³a³ do maszynisty:- Ruszaj! Nie marnuj ani sekundy. Wyci¹gnij
z niej tyle, ile zdo³asz. Banda shufta jest nieca³e piêæ minut za nami.
Maszynista schowa³ g³owê we wnêtrzu kabiny, nie trac¹c czasu nawet na swoje
uprzejme „oui, monsieur”.
- ChodŸ, Shermaine- Bruce chwyci³ j¹ za rêkê i wyci¹gn¹³ z samochodu.
Podbiegli do jednego z wagonów pasa¿erskich i Bruce niemal postawi³ dziewczynê
na stalowych schodkach. W tym momencie poci¹g ruszy³ tak gwa³townie, ¿e
Shermaine wypuœci³a z rêki porêcz i spad³a na Bruce'a. On tak¿e straci³
równowagê i oboje runêli na pokryty kurzem peron. Przeje¿d¿aj¹cy obok nich
poci¹g nabiera³ prêdkoœci. Bruce'owi przypomnia³ siê pewien koszmarny sen z

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 58

background image

dzieciñstwa, w którym bieg³ za odje¿d¿aj¹cym poci¹giem i nigdy nie móg³ go
dogoniæ. Z wysi³kiem opanowa³ rosn¹c¹ panikê, kiedy oboje z Shermaine
podnosili siê, dysz¹c ciê¿ko. Wagony przeje¿-d¿a³y obok nich z turkotem; rytm
ich kó³ przyspiesza³ coraz bardziej.
- Biegnij!- krzykn¹³ Bruce, z trudem ³api¹c powietrze.
- Biegnij!
Mimo paniki parali¿uj¹cej im nogi, Bruce zdo³a³ chwyciæ porêcz wagonu. Trzyma³
j¹ kurczowo, potykaj¹c siê w biegu za poci¹giem, drug¹ rêk¹ obejmuj¹c
Shermaine w pasie. Wówczas sier¿ant Ruffararo wychyli³ siê, chwyci³ Shermaine
za ko³nierz i uniós³ j¹ jak kotkê. Potem pomóg³ Bruce'owi wdrapaæ siê do
wagonu.
- Szefie, kiedyœ stracimy pana, jeœli bêdzie siê pan zabawia³ w ten sposób!
- Przepraszam, Bruce- powiedzia³a Shermaine, dysz¹c i opieraj¹c siê o niego.
- Nic siê nie sta³o.- Zdo³a³ nawet uœmiechn¹æ siê do niej.
- Teraz idŸ do przedzia³u i zostañ tam, dopóki ci nie powiem, ¿e masz wyjœæ.
Rozumiesz?
- Tak, Bruce.
- No, to ju¿ ciê nie ma- powiedzia³ i zwróci³ siê do Ruffy'ego:- Na dach,
sier¿ancie; zdaje siê, ¿e bêdziemy mieli fajerwerk. Shufta maj¹ dzia³o polowe
i bêd¹ mieli nas jak na d³oni, kiedy wjedziemy na szczyty wzgórz.
Zanim weszli na dach, poci¹g wyjecha³ z Port Reprieve i zacz¹³ wspinaæ siê
zygzakiem na wzgórza. S³oñce sta³o ju¿ wysoko nad horyzontem, a mg³a z bagien
unios³a siê na tyle, ¿e widzieli dobrze ca³¹ osadê rozpostart¹ u stóp wzgórz.
Kolumna genera³a Mosesa zostawi³a groblê za sob¹ i wje¿d¿a³a na g³ówn¹ ulicê.
Bruce widzia³, jak prowadz¹ca ciê¿arówka zakrêci³a ostro i zatrzyma³a siê w
poprzek drogi. Spod plandeki wyskoczyli mê¿czyŸni i niczym muchy obsiedli
dzia³o, odczepiaj¹c je i ustawiaj¹c w odpowiedniej pozycji.
- Mam nadziejê, ¿e te Araby nie maj¹ ¿adnego pojêcia, jak tym celowaæ- mrukn¹³
Ruffy.
- Dowiemy siê wkrótce- zapewni³ go ponuro Bruce i od-wróci³ siê, by spojrzeæ
na poci¹g.
W ostatnim wagonie Boussier pochyla³ siê opiekuñczo nad niewielk¹ grup¹
z³o¿on¹ z czterech kobiet i ich dzieci, podobny do starego bernardyna
opiekuj¹cego siê owcami. Andre de Sumer i szeœciu ¿andarmów obracali i
nastawiali celowniki obydwu Brenów. Równie¿ w drugim wagonie ¿andarmi
przygotowywali siê do otwarcia ognia.
- Na co czekacie?!- rykn¹³ Ruffy.- Jeœli jesteœcie gotowi, zacznijcie strzelaæ
w to dzia³o!
Karabiny wystrzeli³y salw¹, do której po chwili do³¹czy³y siê Breny. Z ka¿d¹
seri¹ he³m Andre opada³ mu coraz bardziej na oczy, a¿ musia³ przerwaæ i
poprawiæ go. Le¿¹cy na dachu pierwszego wagonu Wally Hendry strzela³ krótkimi
seriami jakby dla sportu. Shufta zgromadzeni wokó³ dzia³a rozproszyli siê,
zostawiaj¹c jednego ze swoich le¿¹cego na drodze. Za stalow¹ os³on¹ znajdowali
siê jednak jacyœ mê¿czyŸni- Bruce widzia³ wyraŸnie ich he³my.
Nagle z lufy dzia³a wytrysnê³a d³uga smuga bia³ego dymu i nad poci¹giem
przelecia³ pocisk, ha³asuj¹c tak, jakby olbrzymi ba¿ant uderza³ skrzyd³ami w
powietrze.
- Za wysoko!- powiedzia³ Ruffy.- Za nisko- skomen-towa³ nastêpny wystrza³, gdy
pocisk zanurkowa³ w rosn¹ce poni¿ej drzewa.
- A trzeci prosto w dziesi¹tkê- uzupe³ni³ Bruce.
Pocisk trafi³ w ty³ poci¹gu. Bruce próbowa³ gor¹czkowo oceniæ uszkodzenia.
Kobiety i mê¿czyŸni w tylnych wagonach byli wy-straszeni, ale cali. Odetchn¹³
z ulg¹. Gdy jednak zda³ sobie sprawê, co siê sta³o, ulga zamieni³a siê w
przera¿enie.
- Trafili w zaczep- powiedzia³.- Rozwalili zaczep ostat-niego wagonu.
Odleg³oœæ miêdzy poci¹giem a ostatnim wagonem powiêksza³a siê. Wagon zacz¹³
siê staczaæ w dó³ zbocza, odciêty od poci¹gu, jak ogon jaszczurki.
- Skaczcie!- rykn¹³ Bruce, uk³adaj¹c d³onie przy ustach.- Skaczcie, zanim
nabierze prêdkoœci!
Mo¿e go nie s³yszeli, a mo¿e byli zbyt oszo³omieni- nikt nawet nie drgn¹³.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 59

background image

Wagon toczy³ siê w dó³ z coraz wiêksz¹ prêdkoœci¹, pêdz¹c w kierunku osady i
czekaj¹cej tam armii genera³a Mosesa.
- Co mo¿emy zrobiæ, szefie?
- Nic- odpar³ Bruce.
Ogieñ karabinów otoczy³ Bruce'a i rozdar³ ciszê, podczas gdy wszyscy, nawet
Wally Hendry, obserwowali wagon umykaj¹cy w dó³ zbocza. Ze œciœniêtym gard³em
Bruce patrzy³, jak stary Boussier pochyla siê i pomaga wstaæ ¿onie, trzymaj¹c
j¹ mocno przy swoim boku i wpatruj¹c siê w Bruce'a stoj¹cego na dachu
odje¿d¿aj¹cego poci¹gu. Boussier uniós³ praw¹ rêkê w geœcie po¿egnania, potem
opuœci³ j¹ i sta³ spokojnie. Stoj¹cy za nim Andre de Sumer zostawi³ brena i
zdj¹³ he³m. On równie¿ patrzy³ na Bruce'a, ale nie kiwa³ rêk¹.
Od czasu do czasu dzia³o z osady przerywa³o ciszê g³êbokim grzmotem i smugami
dymu, ale Bruce prawie tego nie zauwa¿a³. Widzia³, jak shufta biegn¹ na
stacjê, by „przywitaæ” ludzi w wagonie, który, wytracaj¹c prêdkoœæ, wjecha³ na
peron i zatrzyma³ siê gwa³townie, uderzaj¹c w bufory na koñcu toru. Shufta
obsiedli wagon jak ma³e, czarne mrówki cia³o chrz¹szcza. Bruce us³ysza³
odleg³e wystrza³y karabinów, zobaczy³, jak s³oñce odbija siê na ich bagnetach.
Odwróci³ siê.
Dojechali ju¿ prawie do szczytu wzgórz. Poci¹g nabiera³ prêd-koœci, ale Bruce
nie odczuwa³ ulgi, tylko ³zy zbieraj¹ce siê w k¹cikach oczu i drapanie w
gardle.
- Biedni g³upcy- jêkn¹³ Ruffy.- Biedni g³upcy.
I znowu us³yszeli ³omot i odczuli wstrz¹s- kolejny pocisk siêgn¹³ celu. Tym
razem trafi³ lokomotywê. Rozleg³ siê syk uciekaj¹cej pary i poci¹g zwolni³,
trac¹c moc. Zd¹¿yli ju¿ jednak przebyæ szczyt wzgórza i straciæ osadê z oczu.
Stopniowo poci¹g znów przyœpieszy³, zje¿d¿aj¹c ze zbocza w dó³. Ale para
ci¹gle ulatywa³a z sykiem i Bruce wiedzia³, ¿e otrzymali œmierteln¹ ranê.
W³¹czy³ radio i powiedzia³:
- Maszynista, s³yszysz mnie? Co z lokomotyw¹?
- Nie wiem, kapitanie. Jest za du¿o pary, nie widzê dobrze. Ale ciœnienie
gwa³townie opada.
- Zu¿yj ca³¹ parê, by zjechaæ ze wzgórza. Bezwarunkowo musimy min¹æ
skrzy¿owanie, zanim siê zatrzymamy. Jest to absolutnie konieczne. Jeœli
staniemy przed skrzy¿owaniem, bêd¹ w stanie dogoniæ nas na ciê¿arówkach.
- Spróbujê, kapitanie.
Toczyli siê w dó³ zbocza, ale jak tylko wjechali na równinny teren, prêdkoœæ
zaczê³a raptownie maleæ. Przez ob³oki pary Bruce dojrza³ jasn¹ wstêgê drogi.
Kiedy j¹ przecinali, wci¹¿ jeszcze jechali z przyzwoit¹ szybkoœci¹ trzydziestu
mil na godzinê. Gdy w koñcu poci¹g wolno siê zatrzyma³, Bruce oceni³, ¿e
znajduj¹ siê w od-leg³oœci trzech do czterech mil od skrzy¿owania, bezpiecznie
otoczeni lasem i oddzieleni od drogi trzema zakrêtami, co czyni³o ich
niewidocznymi.
- W¹tpiê, ¿eby nas tutaj znaleŸli, ale jeœli znajd¹ bêd¹ musieli przyjechaæ po
torach. Zawrócimy i urz¹dzimy zasadzkê w lesie po obu stronach torów-
powiedzia³.
- Te Araby nie zapuszcz¹ siê w las za nami, szefie. Maj¹ teraz kobiety i bar
pe³en alkoholu. Min¹ dwa albo trzy dni, zanim staruszek Moses otrzeŸwi ich na
tyle, by mogli ruszyæ dalej.
- Chyba masz racjê, Ruffy. Ale nie mo¿emy ryzykowaæ.
Przygotuj zasadzkê, a potem spróbujemy siê zastanowiæ, jak wróciæ do domu.
Nagle przysz³a mu do g³owy pewna myœl. Martin Boussier mia³ ze sob¹ diamenty.
Nie spodoba siê to w Elisabethville. Niemal natychmiast Bruce poczu³ odrazê do
siebie. Diamenty by³y nieis-totne w porównaniu z tym co zostawili za sob¹ w
Port Reprieve.
Rozdzia³ 14

Andre de Sumer trzyma³ he³m tu¿ przy piersi, w taki sposób, w jaki ¿a³obnik
trzyma kapelusz na pogrzebie. Ch³odny wiatr rozwiewa³ jego przepocone w³osy.
Og³uszony by³ eksplozj¹ pocis-ku, który oddzieli³ wagon od poci¹gu, ale mimo
to s³ysza³ p³acz dzieci i uspokajaj¹ce g³osy matek. Obróci³ siê i spojrza³ na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 60

background image

poci¹g, rozró¿niaj¹c potê¿n¹ sylwetkê Rufty'ego obok postaci Bruce'a na dachu
drugiego wagonu.
- Nie mog¹ nam teraz pomóc- przemówi³ ³agodnie Bous-sier.- Nie mog¹ nic
zrobiæ.- Uniós³ sztywno rêkê w niemal wojskowym salucie i opuœci³ j¹
bezradnie.- B¹dŸ dzielna, ma chere- powiedzia³ do ¿ony.- Proszê ciê, b¹dŸ
dzielna.
Na te s³owa, kobieta przytuli³a siê do niego.
Andre wypuœci³ he³m z r¹k. ZadŸwiêcza³ metalicznie, uderzaj¹c o stalow¹
pod³ogê wagonu. Otar³ pot z twarzy nerwowym ruchem dr¿¹cej rêki i odwróci³ siê
powoli, aby spojrzeæ na osadê.
- Nie chcê umieraæ- wyszepta³.- Nie tak, nie teraz, b³agam, jeszcze nie teraz!
Jeden z jego ludzi rozeœmia³ siê i podszed³ do Brena. Odepchn¹³ Andre na bok i
zacz¹³ strzelaæ do postaci biegaj¹cych po stacji.
- Nie!- histerycznie krzykn¹³ Andre.- Nie rób tego, nie rozwœcieczaj ich.
Zabij¹ nas za to...
- I tak nas zabij¹- uci¹³ ¿andarm i rozeœmia³ siê ponownie, opró¿niaj¹c
magazynek w d³ugiej, rozpaczliwej serii.
Belg ruszy³ ku niemu; mo¿e chcia³ odci¹gn¹æ go od broni, ale jego zdecydowanie
rozwia³o siê. Rêce opad³y mu wzd³u¿ tu³owia, palce d³oni zaciska³y siê i
rozprostowywa³y. W koñcu otworzy³ dr¿¹ce usta, by wyrzuciæ z siebie rosn¹ce
przera¿enie.
- Nie!- krzykn¹³.- Proszê, nie! Bo¿e, proszê ciê, oka¿ mi³osierdzie. Uratuj
mnie, nie pozwól, aby mi siê to przytrafi³o. Proszê ciê, Bo¿e, b³agam!
Wagon zwalnia³, wje¿d¿aj¹c na peron. Andre widzia³ biegaj¹-cych, krzycz¹cych
mê¿czyzn z karabinami w rêkach; czarnych mê¿czyzn w brudnych i podartych
mundurach; mê¿czyzn o twa-rzach wykrzywionych grymasem podniecenia.
Belg skoczy³. Upad³ na beton, zdzieraj¹c naskórek z policzka. Podniós³ siê na
kolana, trzymaj¹c siê kurczowo za brzuch i próbuj¹c krzyczeæ. Kolba karabinu
trafi³a go miêdzy ³opatki, przewracaj¹c z powrotem na ziemiê. Jakiœ g³os nad
nim krzykn¹³ po francusku:
- To bia³y, zostawcie go dla genera³a! Nie zabijaæ.
Znowu ktoœ uderzy³ go kolb¹, tym razem w g³owê. Le¿a³ oszo³omiony, czuj¹c w
ustach krew i patrz¹c, jak wyci¹gaj¹ innych z wagonu.
Murzyñskich ¿andarmów zastrzelili na peronie, bez ceregieli, ze œmiechem
przeœcigaj¹c siê w okaleczaniu cia³ bagnetami. Dwójka dzieci zginê³a szybko-
ludzie Mosesa odci¹gnêli je od matek, pochwycili za nogi i rozbili ich g³ówki
o œcianê. Stary Boussier, który usi³owa³ przeszkodziæ im w rozebraniu swojej
¿ony, zosta³ pchniêty bagnetem w plecy i le¿¹c ju¿ na peronie, postrzelony dwa
razy w g³owê. Wszystko to wydarzy³o siê w ci¹gu zaledwie paru minut. W koñcu
pojawili siê oficerowie, by przywróciæ porz¹dek. Do tego czasu Andre i cztery
kobiety byli jedynymi osobami z wagonu, które pozosta³y przy ¿yciu.
Andre le¿a³ tam, gdzie upad³, obserwuj¹c z przera¿eniem je¿¹cym mu w³osy na
g³owie, jak zdzieraj¹ ubrania z kobiet. Gwa³ciciele wyli ze œmiechu, patrz¹c
na wyrywaj¹ce siê nagie cia³a i k³ócili siê zawziêcie o pozycjê, w której
nale¿y je u³o¿yæ. Rozpinali ju¿ spodnie, przepychaj¹c siê i pokrzykuj¹c na
siebie. Niektórzy mieli ubrania poplamione œwie¿¹ krwi¹.
Wówczas dwaj mê¿czyŸni- którzy, s¹dz¹c po respekcie, jaki budzili i po
czerwonych szarfach przepasuj¹cych ich piersi, byli oficerami- podeszli do
rozpasanych ¿o³daków. Jeden z nich wyci¹gn¹³ pistolet i wystrzeli³ w
powietrze, by zwróciæ na siebie uwagê, po czym wyg³osili przemowê, która w
koñcu przynios³a skutek. Kobiety- zaci¹gniêto do hotelu i tam pozostawiono.
Jeden z oficerów podszed³ do Andre, pochyli³ siê nad nim i chwyci³ go za
w³osy, unosz¹c jego g³owê.
- Witaj, mon ami. Genera³ bêdzie bardzo rad z twojego widoku. Szkoda, ¿e twoi
biali przyjaciele opuœcili nas, ale w sumie lepszy jeden ni¿ ¿aden!
Poci¹gn¹³ Andre za w³osy tak, ¿e ten usiad³, po czym spojrza³ mu w twarz i
plun¹³ w ni¹ z nag³¹ pasj¹.
- WeŸcie go! Genera³ pogada z nim póŸniej.
Przywi¹zali Andre do jednej z kolumn podtrzymuj¹cych hote-low¹ werandê i tam
go zostawili. Gdyby chcia³, móg³by odwróciæ g³owê i zobaczyæ przez du¿e okna

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 61

background image

holu, co siê dzieje wewn¹trz, ale nie zrobi³ tego. Wystarczy³o mu, ¿e s³ysza³
krzyki gwa³conych kobiet, które ko³o po³udnia zamieni³y siê w jêki i ³kanie,
by umilkn¹æ zupe³nie po po³udniu. Ale kolejka przed hotelem nie zmniejszy³a
siê, wyd³u¿aj¹c siê a¿ na werandê. Niektórzy shufta powracali na koniec
kolejki po kilka razy.
Wszyscy byli ju¿ mocno pijani. Jakiœ rozweselony alkoholem mê¿czyzna trzyma³ w
jednej rêce butelkê likieru Parfait Amour i butelkê whisky Harpers w drugiej.
Za ka¿dym razem gdy wraca³ na koniec kolejki, zatrzymywa³ siê przed Andre:
- Napijesz siê ze mn¹, bia³asku?- pyta³.- Pewnie, ¿e siê napijesz- odpowiada³
sam sobie, nabieraj¹c alkoholu do ust i pluj¹c nim w twarz Andre.
U stoj¹cych w kolejce wywo³ywa³o to paroksyzm œmiechu. Od czasu do czasu jakiœ
inny shufta podchodzi³ do Andre, œci¹ga³ karabin z ramienia, robi³ kilka
kroków do ty³u, celowa³ bagnetem w twarz Belga i rzuca³ siê na niego, w
ostatniej chwili przesuwaj¹c bagnet nieznacznie w bok. Za ka¿dym razem Andre
krzycza³ z przera¿enia, co powodowa³o, ¿e czekaj¹cy przed hotelem niemal
pok³adali siê ze œmiechu.
Gdy nadszed³ wieczór, shufta zaczêli paliæ domy na obrze¿ach miasteczka. Jakaœ
grupa upojona alkoholem i gwa³tem ulokowa³a siê przy koñcu werandy i zaczê³a
œpiewaæ. Piêkne, g³êbokie g³osy nios³y ze sob¹ melancholijn¹ dzikoœæ Afryki.
Mê¿czyŸni œpiewali, mimo ¿e dwóch z nich zaczê³o siê k³óciæ. Wkrótce k³ótnia
przerodzi³a siê w bójkê na no¿e. Przyjemny, basowy rytm œpiewu zag³uszy³y
ciê¿kie oddechy i szuranie stóp kr¹¿¹cych wokó³ siebie mê¿czyzn o obna¿o-nych
torsach. Kiedy w koñcu doskoczyli do siebie, by zadaæ œmiertelny cios, œpiew
sta³ siê g³êbszy i silniejszy. Mo¿na by³o w nim wyczuæ nutê triumfu. W pewnym
momencie jeden z walcz¹cych odsun¹³ siê, trzymaj¹c sztywno w prawej rêce nó¿,
którego.ostrze ginê³o w brzuchu przeciwnika. Ten powoli osun¹³ siê na kolana.
Wraz z jego upadkiem œcich³ œpiew, uderzaj¹c w ¿a³osny, p³aczliwy ton.
Przyszli po Andre, gdy zapad³a ciemnoœæ. By³o ich czterech- mniej pijanych ni¿
reszta. Prowadzili go ulic¹ do biur Union Miniere. By³ tam genera³ Moses;
siedzia³ samotnie przy biurku w pomieszczeniu od ulicy.
Jego sylwetka nie wzbudza³a z³owieszczych przeczuæ. Wygl¹da³ jak starszy
wiekiem urzêdnik- by³ niewielkim mê¿czyzn¹ z krótko przystrzy¿onymi,
we³nistymi w³osami posiwia³ymi na skroniach i okularami w rogowej oprawie. Na
jego piersi widnia³y trzy rzêdy medali i orderów. Na palcach mia³ mnóstwo
pierœcieni z brylan-towymi, szmaragdowymi i rubinowymi oczkami. Wiêkszoœæ z
nich by³a przeznaczona dla kobiet, ale powiêkszono je, by mog³y siê pomieœciæ
na palcach genera³a. Twarz jego mia³aby niemal uprzejmy wyraz, gdyby nie oczy.
By³y puste, nieobecne niczym oczy szaleñca.
Na biurku przed Mosesem sta³a ma³a drewniana skrzynka z surowej tarcicy,
opatrzona pieczêci¹, na której widnia³ czarny napis „Union Miniere
Corporation”. Wieko by³o otwarte i kiedy Andre wchodzi³ poprzez drzwi z
eskort¹, genera³ wyci¹gn¹³ ze skrzynki woreczek z bia³ego p³ótna, otworzy³ go
i wysypa³ na biurko garœæ ciemnoszarych diamentów przemys³owych.
W zamyœleniu przebiera³ w nich palcami; lœni³y blado w ostrym œwietle lampy.
- Czy w wagonie by³a tylko ta jedna skrzynka?- zapyta³, nie podnosz¹c g³owy.
- Oui, mon genera³. Tylko ta- odpowiedzia³ jeden z ludzi, którzy
przyprowadzili Andre.
- Jesteœ pewien?
- Oui, mon genera³. Osobiœcie przeszuka³em wagon. Moses wyci¹gn¹³ kolejny
p³ócienny woreczek i opró¿ni³ go. Mrukn¹³ rozczarowany, kiedy zobaczy³ szare,
matowe kamienie. Siêgn¹³ rêk¹ po nastêpny woreczek, potem nastêpny i nastêpny
i gniew narasta³ w nim coraz bardziej, gdy przekona³ siê, ¿e ka¿dy z nich
zawiera tylko szare lub czarne diamenty przemys³owe.
- Czy otwieraliœcie skrzynkê?- warkn¹³.
- Non, mon genera³. By³a zapieczêtowana. Widzia³ pan, ¿e pieczêæ by³a nie
naruszona.
Genera³ znowu warkn¹³. Jego czekoladowa twarz stê¿a³a z wœcie-k³oœci. Jeszcze
raz w³o¿y³ rêkê do skrzynki i nagle uœmiechn¹³ siê.
- Aaa- mrukn¹³ zadowolony.- Tak, to co my tutaj mamy?- wyci¹gn¹³ pude³ko od
cygar z drewna cedrowego, wci¹¿ jeszcze oklejone barwn¹ etykiet¹. Podwa¿y³

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 62

background image

wieko kciukiem i twarz mu siê rozpromieni³a. Na wyœció³ce z waty znajdowa³y
siê diamenty jubilerskie, po³yskuj¹ce bogato i rozszczepiaj¹ce bia³e œwiat³o
lampy na wszystkie kolory têczy. Genera³ Moses chwyci³ jeden diament w palce i
popatrzy³ na niego.- Piêkny- szepn¹³.- Ach, jaki piêkny!- Odsun¹³ diamenty
przemys³owe na bok i po³o¿y³ go na œrodku biurka. Potem kolejno wyjmowa³
resztê, pieszcz¹c ka¿dy palcami i k³ad¹c na stole obok innych. Przelicza³ je.
Uœmiechaj¹c siê, a nawet chichocz¹c, bra³ do rêki diamenty i uk³ada³ w ró¿ne
wzory.- Piêkne!- nie przestawa³ siê zachwycaæ.- Czterdzieœci jeden,
czterdzieœci dwa... Moje z³ociutkie! Czterdzieœci trzy.
Nagle zgarn¹³ je i wsypa³ do jednego z p³óciennych woreczków, zawi¹zuj¹c go
dok³adnie. Woreczek w³o¿y³ do kieszeni na piersi, tu¿ ponad medalami, i zapi¹³
j¹ starannie. Zabezpieczywszy diamenty, po³o¿y³ swoje czarne, pokryte
klejnotami d³onie na biurku i spojrza³ na Andre. Oczy mia³ zamglone, z
czarnymi plamkami Ÿrenic widocznymi zza okularów.
- Rozbierzcie go- powiedzia³ g³osem, który by³ tak samo beznamiêtny jak jego
oczy.
Poœpiesznie, z pomoc¹ paru szturchañców, rozebrano Belga i genera³ Moses
spojrza³ na jego cia³o.
- Taki bia³y- mrukn¹³.- Dlaczego on jest taki bia³y?- Nagle zacz¹³ nerwowo
poruszaæ szczêkami; na jego czole zalœni³y krople potu. Obszed³ biurko. By³
niewysokim mê¿czyzn¹, ale pasja, która w nim tkwi³a, sprawia³a, ¿e wydawa³ siê
o wiele wiêkszy.
- Bia³y jak robak, który paso¿ytuje w ciele ¿ywego s³onia- powiedzia³ i
przysun¹³ twarz do twarzy Andre.- Powinieneœ byæ t³uœciejszy, robaczku.
Powinieneœ byæ o wiele bardziej t³usty.
- Zacz¹³ dotykaæ cia³a Andre, przebiegaj¹c rêkoma wzd³u¿ jego boków.- Ale
teraz jest ju¿ za póŸno, bia³y robaczku- doda³. Andre skurczy³ siê pod wp³ywem
dotyku i g³osu Mosesa.- Teraz s³oñ strz¹sn¹³ ciê z otwartej rany na ziemiê,
strz¹sn¹³ ciê pod nogi. Ciekawe, czy pêkniesz z hukiem jak pra¿ona kukurydza,
kiedy na ciebie nast¹pi?- Jego glos by³ wci¹¿ ³agodny. Pot sp³ywa³ mu po
policzkach, pozostawiaj¹c brudne œlady, a puste oczy wype³ni³y siê
z³owieszczym blaskiem.- Zobaczymy- powiedzia³ i cofn¹³ siê.- Zobaczymy,
robaczku- powtórzy³ i z ca³ej si³y uderzy³ Belga kolanem w krocze.
Potworny ból wype³ni³ podbrzusze Andre, jak gdyby ktoœ przebi³ go roz¿arzonym
do bia³oœci metalowym szpikulcem. Ból œcisn¹³ mu ¿o³¹dek jak w imadle. Skurcz
niczym u rodz¹cej kobiety przebieg³ fal¹ przez klatkê piersiow¹ i siêgn¹³
g³owy, gdzie eks-plodowa³ pod czaszk¹ oœlepiaj¹c¹ biel¹.
- Trzymajcie go- rozkaza³ genera³ Moses g³osem, który nagle sta³ siê ostry i
przenikliwy.
Dwóch stra¿ników chwyci³o Andre za ³okcie, zmuszaj¹c go do klêkniêcia, tak
¿eby jego genitalia i podbrzusze by³y w zasiêgu butów genera³a. Robili to ju¿
wczeœniej dosyæ czêsto.
- Za czas, który przesiedzia³em za kratkami!- rykn¹³ Moses i kopn¹³ Belga nog¹
obut¹ w ciê¿kie wojskowe buty.
Œwie¿y ból zla³ siê ze starym i Andre zabrak³o si³, aby krzyczeæ.
- A to za wszystkie zniewagi!
Andre czu³, jak kopniaki mia¿d¿¹ jego j¹dra. Ból wci¹¿ by³ tak silny, ¿e nie
móg³ go wykrzyczeæ.
- A to za to, ¿e musia³em siê czo³gaæ przed wami!
Ból min¹³ ju¿ swoje apogeum- Andre móg³ wreszcie wydobyæ z siebie g³os.
Otworzy³ usta i wci¹gn¹³ powietrze do p³uc.
- To za to, ¿e przymiera³em g³odem!
Teraz musia³ krzyczeæ, musia³. „Co za ból- pomyœla³.- s³odki Jezu, proszê,
b³agam, pozwól mi krzyczeæ!!!”
- A to za sprawiedliwoœæ bia³ego cz³owieka!
„Dlaczego nie mogê krzyczeæ, b³agam, pozwól mi. Tylko nie ten ból, nie!
B³agam, nie, mój Bo¿e, proszê ciê!”
- A to za wasze wiêzienia!
Szybkoœæ kopniêæ wzrasta³a, tak ¿e wydawa³o siê, i¿ jakiœ szalony perkusista
wali w bêbny. Andre czu³, jak coœ pêka w jego ¿o³¹dku.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 63

background image

- I za to, i za to, i za to...
Twarz, któr¹ mia³ przed sob¹, wype³nia³a ca³e pole jego widzenia, s³uch
rejestrowa³ tylko dŸwiêk g³osu genera³a.
- Za to, za to, za to...
Moses krzycza³ piskliwie, podczas gdy Andre czu³, jak ciep³a krew rozlewa siê
w jego ciele. Ból min¹³- organizm zobojêtnia³ na bodŸce; Belg nie musia³ ju¿
krzyczeæ. Ogarnê³o go uniesienie. „Tê ostatni¹ rzecz mogê zrobiæ dobrze. Mogê
umrzeæ bez krzyku”. Próbowa³ wstaæ, ale trzymaj¹cy go shufta nie pozwolili mu
na to, a jego nogi sta³y siê jakby osobnymi istotami oddzielonymi od reszty
cia³a wielki¹ jam¹ brzuszn¹. Podniós³ g³owê i spojrza³ na mê¿czyznê, który go
zabija³.
- To za bia³e plugastwo, które ciê zrodzi³o, a to za... Ciosy nie nale¿a³y ju¿
do rzeczywistoœci- Andre czu³ siê tak, jak gdyby sta³ blisko cz³owieka, który
œcina drzewo siekier¹. Uœmiechn¹³ siê. Œmia³ siê wci¹¿, kiedy puœcili go i
upad³ na pod³ogê.
- Chyba nie ¿yje- powiedzia³ jeden z mê¿czyzn. Genera³ Moses odwróci³ siê i
powróci³ na miejsce za biurkiem.
Trz¹s³ siê, jakby przebieg³ d³ugi dystans. Oddycha³ szybko i g³êboko.
Marynarka jego munduru by³a przesi¹kniêta potem. Zag³êbi³ siê w krzeœle- jego
cia³o wydawa³o siê zeschniête i pomarszczone. Blask oczu powoli znika³; po
chwili znowu zamgli³y siê, trac¹c blask. Shufta przykucnêli cicho po obu
stronach cia³a Andre. Wiedzieli, ¿e maj¹ przed sob¹ d³ugie oczekiwanie.
Przez otwarte okno dobiega³y od czasu do czasu wybuchy pijackiego œmiechu, a w
szybach odbija³o siê krwawe migotanie ognia.
Rozdzia³ 15

Bruce stal na torach i rozgl¹da³ siê uwa¿nie po otaczaj¹cym go buszu. W koñcu
zauwa¿y³ lufê Brena wystaj¹c¹ na kilka centymet-rów z kêpy s³oniowej trawy.
Mimo ¿e wiedzia³ gdzie jej szukaæ, straci³ ze dwie minuty, aby j¹ odnaleŸæ.
- To wystarczy, Ruffy- zdecydowa³.- Nie mo¿na tego zrobiæ lepiej.
- Chyba nie, szefie.
- S³yszycie mnie?- krzykn¹³ Bruce i us³yszawszy przy-t³umione potwierdzenia,
kontynuowa³:- Jeœli nadjad¹, pozwólcie im zbli¿yæ siê do miejsca, które
oznaczê, i dopiero wtedy otwórzcie ogieñ.- Podszed³ do krzewu, od³ama³ ga³¹zkê
i rzuci³ na tory.- Widzicie j¹?- Znów rozleg³y siê g³osy potwierdzenia.-
Przyœlê zmianê, zanim zapadnie zmrok; do tego czasu zostaniecie tutaj.
Poci¹g sta³ za zakrêtem jakieœ pó³ mili od miejsca zasadzki. Bruce i Ruffy
ruszyli ku niemu. Czeka³ na nich maszynista, rozmawiaj¹c przy ostatnim wagonie
z Wallym Hendrym.
- Jest jakaœ szansa?- zapyta³ Bruce.
- Z przykroœci¹ muszê pana powiadomiæ, mon capitaine, ¿e lokomotywy nie da siê
naprawiæ. Kocio³ jest pêkniêty w dwóch miejscach, a miedziana obudowa jest
prawie zupe³nie zniszczona.
- Dziêkujê.- Bruce kiwn¹³ g³ow¹. Nie by³ zaskoczony ani rozczarowany. Jego
w³asna ocena uszkodzeñ lokomotywy po krótkim przegl¹dzie pokrywa³a siê ze
s³owami maszynisty.- Gdzie jest madame Cartier?- zapyta³ Wally’ego.
- Madame przygotowuje po³udniowy posi³ek, monsieur- sa-rkastycznie odpar³
Wally.- Po co pytasz, kozio³ku? Znowu masz ochotê, co?
Bruce prychn¹³ tylko pogardliwie i przeszed³ obojêtnie obok Wally'ego. Znalaz³
Shermaine i czterech ¿andarmów w kabinie lokomotywy. Wybierali wêgiel z
paleniska, wrzucaj¹c go do ma³ego ogniska rozpalonego na stalowej pod³odze. W
dwudziestolitrowych garnkach gotowa³y siê ziemniaki z cebul¹. ¯andarmi œmiali
siê z jakiegoœ dowcipu Shermaine. Jej blade zwykle policzki by³y zaró¿owione
od ciep³a. Czo³o mia³a poplamione sadz¹. Po-s³ugiwa³a siê no¿em niczym
najbardziej wprawny kucharz. Pod-nios³a g³owê i na widok Bruce'a, twarz jej
siê rozpromieni³a, a usta rozchyli³y w uœmiechu.
- Bêdziemy mieli wêgierski gulasz na obiad: konserwa z wo-³owiny, ziemniaki i
cebula!
- Od tej chwili mianujê ciê pe³ni¹c¹ obowi¹zki drugiego kucharza, bez pensji.
- Jak¿e to uprzejmie z pana strony- powiedzia³a i pokaza³a mu jêzyk, ró¿owy i

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 64

background image

spiczasty jak u kota.
Patrz¹c na niego, Bruce poczu³ znajomy skurcz lêdŸwi i suchoœæ w gardle.
- Shermaine, lokomotywy nie da siê naprawiæ. Nie mo¿emy jej ju¿ u¿yæ-
przeszed³ na angielski.
- Jest z niej ca³kiem znoœna kuchnia- sprzeciwi³a siê.
- Mówiê powa¿nie- zdenerwowa³ siê Bruce.- Utknêliœmy tutaj na dobre, chyba ¿e
coœ wymyœlimy.
- Ale¿, Bruce, jesteœ geniuszem. Mam do ciebie ca³kowite zaufanie. Jestem
pewna, ¿e wpadniesz na jakiœ wspania³y pomys³!- Mówi¹c to, mia³a powa¿ny wyraz
twarzy, ale zdradzi³y j¹ oczy: nie mog³a ukryæ iskierek rozbawienia.- Dlaczego
nie udasz siê do genera³a Mosesa poprosiæ go, ¿eby wypo¿yczy³ ci transport?
Oczy Bruce'a zwêzi³y siê w zamyœleniu, a ³uki brwi niemal spotka³y siê nad
nosem.
- Lepiej ¿eby jedzenie by³o dobre, bo zdegradujê ciê do stopnia trzeciego
kucharza!- ostrzeg³, schodz¹c z parowozu i pogna³ wzd³u¿ poci¹gu.
- Hendry, sier¿ancie, chodŸcie tutaj. Chcê z wami coœ przedys-kutowaæ.
Przy³¹czyli siê do niego i weszli do jednego z wagonów pasa¿erskich. Hendry
opad³ na kuszetkê, opieraj¹c stopy o umy-walkê.
- To by³ szybki numerek- wyszczerzy³ zêby okolone miedzianym zarostem.
- Jesteœ najbardziej gruboskórnym sukinsynem, jakiego spot-ka³em- powiedzia³
ch³odno Bruce.- Kiedy wrócimy do Elisabethville, zamieniê ciê na miazgê, zanim
postawiê ciê przed s¹dem za morderstwo.
- No, no- rozeœmia³ siê Hendry.- Mowa trawa, co? Za du¿o gadasz, Curry.
- Nie zmuszaj mnie do tego, abym ciê zabi³ ju¿ teraz. Nie rób tego, proszê
ciê. Jesteœ mi jeszcze potrzebny.
- Co jest miêdzy tob¹ a t¹ francusk¹ cizi¹? Zakocha³eœ siê czy co? Kochasz j¹,
a mo¿e tylko podoba ci siê ta ma³a, t³usta dupcia? Nie napalasz siê chyba na
jej cycki; nie ma tego du¿o, nie ma nawet za co chwyciæ.
Bruce wsta³ i ju¿ ruszy³ w kierunku Wally'ego, ale zmieni³ zamiar, odwróci³
siê na piêcie i zacz¹³ wpatrywaæ siê w okno.
- Umówmy siê tak, Hendry. Do chwili, kiedy siê st¹d wydo-staniemy, trzymaj siê
z dala ode mnie, a ja nie bêdê wchodzi³ tobie w paradê. Kiedy dojedziemy do
wêz³a Msapa, umowa siê koñczy. Mo¿esz robiæ i mówiæ, co ci siê ¿ywnie podoba i
jeœli ciê za to nie zabijê, to na pewno do³o¿ê wszelkich starañ, ¿ebyœ zawis³
na szubienicy za morderstwo.
- Nie wchodzê w ¿adne uk³ady ani z tob¹, Curry, ani z nikim innym. Bawiê siê w
to tak d³ugo, jak d³ugo mi to pasuje; kiedy przestanie pasowaæ, nie mam
zamiaru ci o tym mówiæ. I jeszcze jedno, kozio³ku: ani ty, ani nikt inny nie
jest mi potrzebny. Ani Haig, ani ty z twoj¹ gadk¹. Zapamiêtaj to, Curry! Kiedy
nadejdzie pora, zamierzam pokazaæ ci, gdzie jest twoje miejsce. I nie mów, ¿e
ciê nie ostrzega³em.
Hendry siedzia³ pochylony do przodu, z rêkoma na kolanach. Jego cia³o by³o
spiête, a twarz wykrzywiona pasj¹.
- W porz¹dku. Za³atwmy to teraz- rzuci³ Bruce. Odwróci³ siê od okna i stan¹³
na ugiêtych nogach, z d³oñmi wyprostowanymi jak do walki d¿udo.
Sier¿ant Ruffararo podniós³ siê z kuszetki. Jak na takiego olbrzyma zrobi³ to
z zadziwiaj¹c¹ gracj¹ i szybkoœci¹. Stan¹³ miêdzy Bruce'em a Wallym.
- Chcia³ pan z nami o czymœ porozmawiaæ, szefie. Powoli Bruce wyprostowa³ siê
i opuœci³ rêce. Gniewnym ruchem odsun¹³ kosmyk ciemnych w³osów z czo³a, jak
gdyby chcia³ tym samym usun¹æ Wally'ego ze swej pamiêci.
- Tak- powiedzia³, z trudem panuj¹c nad g³osem.- Chcia-³em omówiæ nasze
nastêpne posuniêcie.- Wyci¹gn¹³ papierosa z górnej kieszeni i zapali³,
zaci¹gaj¹c siê g³êboko. Nastêpnie usiad³ na umywalce i przygl¹da³ siê
popio³owi na koñcu papierosa. Kiedy siê wreszcie odezwa³, jego g³os brzmia³
ju¿ normalnie.- Nie ma szans na naprawienie lokomotywy, wiêc bêdziemy musieli
znaleŸæ inny œrodek transportu, aby siê st¹d wydostaæ. Mamy dwa wyjœcia: albo
wracamy piechot¹ do odleg³ego o dwieœcie mil wêz³a Msapa, po drodze
„dyskutuj¹c” z naszymi przyjació³mi z plemienia Baluba o prawie do przejœcia
przez ich tereny, albo jedziemy z powrotem w ciê¿arówkach genera³a Mosesa!
Przerwa³, aby daæ im czas na przemyœlenie propozycji.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 65

background image

- Zamierza pan podwêdziæ mu te ciê¿arówki, szefie?- zapyta³ Ruffy.- To bêdzie
wymaga³o trochê wysi³ku.
- Nie widzê innego sposobu na wydostanie siê st¹d. Musimy tylko zaatakowaæ
miasteczko i wyt³uc ich.
- Chyba ci siê popierdzieli³o- krzykn¹³ Walty.- Gadasz, jakbyœ ca³kiem
zbzikowa³!
Bruce zignorowa³ go i ci¹gn¹³ dalej:
- S¹dzê, ¿e Moses ma oko³o szeœædziesiêciu ludzi. Bez Kanaki i dziewi¹tki na
moœcie, Haiga i de Sumera oraz szóstki, która by³a z nim w wagonie, zostaje
nam trzydziestu czterech ¿o³nierzy. Zgadza siê, sier¿ancie?
- Tak jest, szefie.
- To dobrze- kiwn¹³ g³ow¹ Bruce.- Bêdziemy musieli zostawiæ co najmniej
dziesiêciu ludzi tutaj, aby obsadziæ zasadzkê, gdyby Moses wpad³ na pomys³
wys³ania patrolu albo gdyby zaatakowali poci¹g Balubasi. Wiem, ¿e dziesiêciu
nie wystarczy, ale musimy podj¹æ to ryzyko.
- Wiêkszoœæ cywilów jest uzbrojona, maj¹ dubeltówki i kara-binki sportowe-
zauwa¿y³ Ruffy.
- Zgadza siê- powiedzia³ Bruce.- Powinni byæ w stanie zadbaæ o siebie. To daje
nam w sumie dwudziestu czterech ludzi do przeprowadzenia ataku; wypada trzech
na ka¿dego z nas.
- Shufta bêd¹ tak pijani, ¿e po³owa z nich nie bêdzie mog³a utrzymaæ siê na
nogach.
- Na to w³aœnie liczê: pijañstwo i zaskoczenie. Uderzymy na nich i postaramy
siê zakoñczyæ atak, zanim zorientuj¹ siê, co siê sta³o. Nie s¹dzê, aby sobie
zdawali sprawê, jak bardzo uszkodzili nasz¹ lokomotywê. Pewnie myœl¹, ¿e
jesteœmy ju¿ ze sto mil od Port Reprieve.
- Kiedy ruszamy, szefie?
- Mamy do przebycia oko³o dwudziestu mil; powiedzmy jakieœ szeœæ godzin marszu
po ciemku. Chcia³bym zaatakowaæ jutro wczesnym rankiem, ale dobrze by by³o
zaj¹æ pozycje ju¿ o pó³nocy. Wyruszymy o szóstej, tu¿ przed zapadniêciem
ciemnoœci.
- Lepiej pójdê i wybiorê ch³opaków.
- Okay, Ruffy. Wydaj ka¿demu dodatkowe sto nabojów i dziesiêæ granatów. Ja sam
bêdê równie¿ potrzebowa³ dodatkowych czterech wi¹zek granatów.- Bruce zwróci³
siê do Hendry'ego, dopiero teraz patrz¹c na niego:- IdŸ z sier¿antem, Hendry,
pomó¿ mu.
- Chryste, to dopiero bêdzie potañcówa- uœmiechn¹³ siê Wally.- Jak bêdê mia³
szczêœcie, to bêdê mia³ plecak pe³en uszu- rzuci³ i znik³ na korytarzu za
Ruffym.
Bruce po³o¿y³ siê na kuszetce i zdj¹³ he³m. Zamkn¹³ oczy i jeszcze raz
zobaczy³, jak Boussier z ¿on¹ stoj¹ razem w wagonie tocz¹cym siê w dó³ zbocza;
zobaczy³ zbite w grupkê przestraszone kobiety i Andre stoj¹cego z go³¹ g³ow¹ i
wpatruj¹cego siê w niego du¿ymi, ³agodnymi oczyma.
- Dlaczego zawsze spotyka to tych dobrych, bezbronnych, s³abych?- jêkn¹³
cicho.
Pukanie do drzwi przywróci³o go do rzeczywistoœci- Bruce szybko usiad³.
- Kto tam?- zapyta³.
- Czeœæ, Bruce.- Do przedzia³u wkroczy³a Shermaine z wielokomorow¹ mena¿k¹ w
jednej rêce i dwoma kubkami w drugiej.- Czas na obiad.
- Ju¿?- spojrza³ na zegarek.- Na Boga, ju¿ po pierwszej.
- Jesteœ g³odny?
- Œniadanie by³o ca³e wieki temu.
- To dobrze- powiedzia³a, podnios³a stoliczek przy oknie i zaczê³a rozk³adaæ
jedzenie.
- Pachnie wspaniale.
- Jestem kuchark¹ z trzygwiazdkowej restauracji. Mój gulasz z wo³owiny z
puszki jest przysmakiem europejskich koronowanych g³ów.
Jedli w milczeniu- oboje byli g³odni. Raz spojrzeli na siebie i uœmiechnêli
siê, ale zaraz wrócili do jedzenia.
- Pysznoœci- wyrzuci³ z siebie wreszcie Bruce.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 66

background image

- Kawy?
- Poproszê.
- Wiêc co robimy?- zapyta³a nalewaj¹c.
- Masz na myœli nas dwoje w tym przedziale?
- Jest pan szybki, monsieur. Mam na myœli nasze szansê wydostania siê st¹d.
- Sk³aniam siê ku twojej propozycji: po¿yczymy ciê¿arówki genera³a Mosesa.
- ¯arty sobie stroisz, Bruce!
- Nie- powiedzia³ i wyjaœni³ jej krótko swój plan.
- To mo¿e byæ niebezpieczne, prawda? Mog¹ ciê zraniæ.
- Tylko ci dobrzy umieraj¹ m³odo.
- Dlatego siê martwiê. Proszê ciê, nie daj siê postrzeliæ. Nie mogê nawet
myœleæ o tym.
By³a powa¿na i blada. Bruce wsta³ szybko, pochyli³ siê nad dziewczyn¹ i uj¹³
jej twarz w d³onie.
- Shermaine, ja...
- Nie, Bruce. Nie mów nic. Nie mów nic.
Oczy mia³a zamkniête. Uniesiony podbródek uwydatnia³ d³ug¹, g³adk¹ szyjê,
któr¹ on teraz delikatnie poca³owa³. Ciche wes-tchnienie wyrwa³o siê z jej
gard³a- czu³, jak dziewczyna dr¿y. Jej cia³o przylgnê³o do jego cia³a, a jej
palce wplot³y siê w jego w³osy.
- Och, Bruce, kochany Bruce... Nie daj siê postrzeliæ, proszê! Nie pozwól, by
ciê zranili. Jego usta, spragnione i niecierpliwe, zaczê³y szukaæ jej ust jak
myœliwy zwierzyny. Jej wargi wysz³y mu naprzeciw, jak gdyby by³y chêtn¹
zdobycz¹. Rozchyli³y siê pod naporem jego jêzyka. Bruce czu³ ch³ód jej nosa na
swoim policzku; przesun¹³ rêk¹ wzd³u¿ pleców Shermaine, zatrzymuj¹c d³oñ na
jej wysmuk³ej szyi.
- Och, Bruce...- powiedzia³a prosto w jego usta.
Druga rêka Bruce'a spoczywa³a na jêdrnej wypuk³oœci poœlad-ków. Przysun¹³ jej
podbrzusze do swojego i dziewczyna jêknê³a, wyczuwaj¹c poprzez materia³ jego
nabrzmia³¹ mêskoœæ.
- Nie- powiedzia³a, z trudem ³api¹c powietrze i próbuj¹c siê uwolniæ. Ale
Bruce trzyma³ j¹ mocno. Potrz¹snê³a g³ow¹ mówi¹c:- Non, non- lecz jej usta
by³y wci¹¿ rozchylone, a jej jêzyk wci¹¿ ociera³ siê o jêzyk Bruce'a.
Przesun¹³ teraz rêkê w dó³, wyci¹gn¹³ jej koszulê spod paska, a potem znów
jego d³oñ powêdrowa³a w górê, wzd³u¿ krêgos³upa, co spowodowa³o, ¿e dziewczyna
zadr¿a³a i przylgnê³a do niego. G³adz¹c aksamitn¹ skórê pokrywaj¹c¹ miêœnie,
odkrywaj¹c rêk¹ zarys jej ³opatek i pieszcz¹c jej jedwabist¹ pachê, przez
któr¹ omal nie oszala³ z podniecenia, Bruce przesun¹³ szybko d³oñ w kierunku
piersi, ma³ych piersi, których miêkkie sutki twardnia³y pod jego dotykiem.
Teraz Shermaine próbowa³a naprawdê siê wyrwaæ- bi³a piêœciami w jego plecy, a
jej usta odsuwa³y siê od jego ust. Bruce przesta³- opuœci³ d³oñ i przytrzyma³
j¹ w pasie.
- Nie podoba³o mi siê to, Bruce. Robisz siê nieznoœny!
Jej policzki by³y zaró¿owione, a b³êkitne oczy sta³y siê niemal granatowe.
Usta mia³a wci¹¿ wilgotne od jego poca³unku, a g³os dr¿¹cy.
- Przepraszam, Shermaine. Nie wiem, co mi siê sta³o. Nie chcia³em ciê
przestraszyæ.- Jego g³os tak¿e dr¿a³.
- Jesteœ bardzo silny, Bruce. Ale nie przestraszy³eœ mnie, no, mo¿e
troszeczkê. Twoje oczy mnie przera¿aj¹, kiedy patrz¹ na mnie, ale mnie nie
widz¹.
„Naprawdê to spartaczy³eœ- pomyœla³ z wyrzutem.- Bruce Curry: ³agodny,
wyrafinowany kochanek. Bruce Curry: gwa³ciciel wagi ciê¿kiej”. Poczu³ siê
niedobrze. Nogi mia³ jak z waty, a oddychanie przychodzi³o mu z trudem.
- Nie nosisz stanika- powiedzia³ bezmyœlnie i natychmiast tego po¿a³owa³, ale
Shermaine zaœmia³a siê cicho.
- S¹dzisz, ¿e jest mi potrzebny, Bruce?
- Nie, nie to mia³em na myœli- zaprotestowa³ szybko, pamiêtaj¹c wyzywaj¹cy
kontur jej ma³ych piersi. Umilk³, porz¹d-kuj¹c myœli, próbuj¹c zapanowaæ nad
oddechem i szaleñstwem po¿¹dania.
Shermaine patrzy³a mu w oczy.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 67

background image

- Teraz znowu widzisz; mo¿e pozwolê ci na ma³ego ca³usa.
- Proszê- powiedzia³ i dziewczyna ponownie przysunê³a siê do niego.
„Teraz ³agodnie, Bruce”- pomyœla³.
Drzwi przedzia³u odskoczy³y z hukiem- Bruce i Shermaine przestraszyli siê. W
wejœciu sta³ Wally Hendry.
- No, no, no- powiedzia³ i przebieg³ swoim lisim wzrokiem po przedziale.-
Milutko tu u was!
Shermaine poœpiesznie doprowadza³a siê do porz¹dku, jedno-czeœnie usi³uj¹c
wetkn¹æ koszulê za pasek i przyg³adziæ w³osy.
- Zawsze mówi³em, ¿e nic tak dobrze nie dzia³a na trawienie- zaœmia³ siê
Wally.
- Czego chcesz?- warkn¹³ Bruce.
- Przynajmniej wiadomo, czego ty chcesz- odpar³.- Wy-gl¹da na to, ¿e dostajesz
to.- Jego oczy taksowa³y Shermaine od bioder a¿ po twarz.
Bruce wypchn¹³ Wally'ego na korytarz, wyszed³ za nim i g³oœno zamkn¹³ drzwi.
- Czego chcesz?- powtórzy³.
- Ruffy chce, abyœ sprawdzi³ stan przygotowañ, ale powiem mu, ¿e jesteœ
zajêty. Mo¿emy od³o¿yæ atak na jutrzejsz¹ noc, jeœli chcesz.
Bruce spojrza³ na niego spode ³ba i powiedzia³:
- Powiedz mu, ¿e przyjdê za dwie minuty. Wally opar³ siê o drzwi.
- W porz¹dku, powiem mu.
- Na co czekasz?
- Na nic, po prostu na nic- wyszczerzy³ zêby Wally.
- No to spieprzaj st¹d- warkn¹³ Bruce.
- Dobra, dobra, nie ekscytuj siê tak, kozio³ku- powiedzia³ i powoli oddali³
siê korytarzem.
Shermaine sta³a tam, gdzie Bruce j¹ zostawi³. W jej oczach pojawi³y siê ³zy
gniewu.
- Co za œwinia z niego. Co za pod³a œwinia!
- Nie jest wart twoich ³ez.- Bruce próbowa³ obj¹æ j¹, ale dziewczyna wyrwa³a
siê.
- Nienawidzê go! Potrafi wszystko splugawiæ.
- Tego co istnieje miêdzy mn¹ a tob¹, nie da siê splugawiæ- powiedzia³ Bruce i
Shermaine uspokoi³a siê natychmiast.
- Wiem, Bruce. Ale on powoduje, ¿e mo¿e siê wydawaæ, i¿ wszystko jest takie
tandetne i wstrêtne.
Poca³owali siê delikatnie.
- Muszê ju¿ iœæ. Potrzebuj¹ mnie.
Jeszcze przez chwilê dziewczyna tuli³a siê do niego.
- Uwa¿aj na siebie! Obiecaj mi, ¿e bêdziesz uwa¿a³.
- Obiecujê- powiedzia³ Bruce i dopiero wtedy pozwoli³a mu odejœæ.
Rozdzia³ 16

Wyruszyli przed zapadniêciem zmroku. W ci¹gu popo³udnia nadci¹gnê³y chmury i
zawis³y nisko nad d¿ungl¹.
Bruce szed³ na przodzie, Ruffy w œrodku, a kolumnê zamyka³ Hendry. Kiedy
doszli do skrzy¿owania, by³o ju¿ ciemno i zaczaj padaæ deszcz. Du¿e, ³agodne i
ciep³e krople szumia³y cicho w ciemnoœci podobne do p³aczu kobiety wyczerpanej
¿alem. Nie by³o nic widaæ. Bruce nie widzia³ nawet czubka swego nosa; móg³
najwy¿ej sprawdziæ rêk¹, czy jeszcze jest na miejscu. U¿ywa³ kija, by posuwaæ
siê wzd³u¿ torów, pos³uguj¹c siê nim jak œlepiec lask¹. Przy ka¿dym kroku ¿wir
chrzêœci³ pod jego stopami. Mê¿czyzna id¹cy za nim trzyma³ rêkê na jego
ramieniu. Bruce wyczuwa³ obecnoœæ ¿o³nierzy posuwaj¹cych siê za nim niczym
w¹¿, s³ysza³ chrzêst ich kroków. Ktoœ podniós³ g³os, ale zosta³ natychmiast
uciszony przez Ruffy'ego.
Przeszli przez drogê i nachylenie gruntu zmieni³o siê pod stopami Bruce'a, tak
¿e musia³ siê pochyliæ. Zaczynali siê wspinaæ na wzgórza Lufira. „Pozwolê im
odpocz¹æ na szczycie- pomyœla³.- Stamt¹d powinniœmy zobaczyæ œwiat³a
miasteczka”.
Deszcz raptownie przesta³ padaæ i ogarnê³a ich zaskakuj¹ca cisza. Bruce

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 68

background image

s³ysza³ wyraŸnie oddech id¹cego za nim ¿o³nierza. W lesie zarechota³a ¿aba,
wydaj¹c metaliczny odg³os, jak gdyby kawa³ki metalu brzêknê³y o kryszta³. By³
to czysty i bardzo piêkny dŸwiêk.
Wobec niemo¿noœci korzystania ze wzroku wyostrzy³y siê inne zmys³y Bruce'a.
Wêch pozwala³ mu wy³apywaæ przes³odzony zapach kwiatów w d¿ungli i ciê¿ki,
duszny zapach gnij¹cej roœlin-noœci. Dotyk pozwala³ rozró¿niæ pojedyncze
krople deszczu na twarzy i fakturê materia³u ubrania przyklejaj¹cego siê do
jego cia³a. Nagle jakiœ inny, zwierzêcy zmys³ powiedzia³ mu skurczem w
¿o³¹d-ku, ¿e coœ czai siê przed nim w ciemnoœci.
Zatrzyma³ siê i cz³owiek id¹cy z ty³u uderzy³ w niego, powoduj¹c, ¿e Bruce siê
zachwia³. Fala przebieg³a przez kolumnê, która natychmiast stê¿a³a w
oczekiwaniu. Bruce wytê¿y³ s³uch, pochyli³ siê i podniós³ broñ. Przed nim by³o
coœ, czego móg³ niemal dotkn¹æ. „B³agam ciê, Bo¿e, ¿eby tylko nie mieli
karabinu maszy-nowego- pomyœla³.- To by³aby prawdziwa jatka”. Odwróci³ siê
ostro¿nie, rêk¹ namaca³ g³owê mê¿czyzny id¹cego za nim i przyci¹gn¹³ j¹ do
siebie. Kiedy jego usta znalaz³y siê zaledwie parê centymetrów od ucha
tamtego, szepn¹³:
- Po³ó¿ siê cicho. Powiedz temu za tob¹, ¿eby przekaza³ to dalej.
Bruce zastyg³, ws³uchuj¹c siê i próbuj¹c przebiæ wzrokiem ciemnoœci. Po chwili
poczu³ ³agodne stukniêcie w kostkê. ¯andarm le¿¹cy u jego stóp da³ mu znaæ, ¿e
wszyscy ju¿ le¿¹.
- W porz¹dku, zobaczymy, co to jest.
Oddzieli³ granat od wi¹zki przytroczonej do paska, wyci¹gn¹³ zawleczkê i
wsun¹³ j¹ do kieszonki na piersi. Szukaj¹c stopami podk³adów, ruszy³ naprzód.
Zrobi³ dziesiêæ kroków i zatrzyma³ siê.
Nagle us³ysza³ dŸwiêk dwóch uderzaj¹cych o siebie kamyków. ¯o³¹dek ci¹¿y³ mu,
jak gdyby by³ z kamienia. „Jestem o parê kroków od nich, jeœli teraz zaczn¹
strzelaæ...”- pomyœla³.
Powoli, cal po calu, odci¹gn¹³ rêkê trzymaj¹c¹ granat. „Muszê rzuciæ nisko, a
potem szybko paœæ na ziemiê. Piêciosekundowy zapalnik- to za du¿o, us³ysz¹
lec¹cy granat i zaczn¹ strzelaæ”. Rêka z granatem by³a odchylona do ty³u.
Bruce ugi¹³ kolana i powoli opad³ na nie. „No, to zaczynamy”- pomyœla³. W tym
momencie b³yskawica przeciê³a niebo i Bruce zobaczy³ czarny zarys wzgórz na
tle bladych, zwalistych chmur i szyny odbijaj¹ce œwiat³o b³yskawicy. Po obu
stronach majaczy³ ciemny i wysoki las, a przed Bruce'em sta³... wielki ¿ó³to-
czamy lampart. W tej krótkiej chwili, kiedy b³yskawica rozdar³a niebo,
wpatrywali siê w siebie- cz³owiek i zwierzê- a potem na powrót zakry³a ich
noc.
Lampart rykn¹³ g³oœno. Bruce próbowa³ za wszelk¹ cenê unieœæ broñ i wymierzyæ,
ale karabin mia³ w lewej rêce, a praw¹ wci¹¿ trzyma³ odci¹gniêt¹ do ty³u. „Tym
razem to pewne- pomyœla³.- Tym razem jest ju¿ po mnie”.
Nagle z niedowierzaniem zda³ sobie sprawê, ¿e zwierzê ucieka, ha³aœliwie
przedzieraj¹c siê przez busz. Osun¹³ siê na plecy, z odbezpieczonym granatem w
rêce, czuj¹c jak wzbiera w nim histeryczny œmiech ulgi.
- Nic siê panu nie sta³o, szefie?- nerwowo zapyta³ Ruffy.
- To by³ lampart- odpar³ Bruce, zaskakuj¹cym dla niego samego piskliwym
g³osem.
Rozleg³ siê szmer podnosz¹cych siê ¿andarmów i szczêk broni. Ktoœ siê
rozeœmia³.
- Doœæ tego ha³asu- rzuci³ ostro Bruce, podnosz¹c siê. Wyci¹gn¹³ zawleczkê z
kieszeni i w³o¿y³ z powrotem na swoje miejsce. Po omacku cofn¹³ siê, podniós³
sw¹ laskê i zaj¹³ miejsce na czele kolumny.- Idziemy- zakomenderowa³.
Usta mia³ suche, oddech przyœpieszony, a policzki gor¹ce od szoku wywo³anego
spotkaniem z lampartem. „Wstrzykn¹³em sobie porz¹dn¹ dawkê adrenaliny-
pomyœla³, uœmiechaj¹c siê niepew-nie w ciemnoœci.- Jestem strachliwy jak
diabli. A zanim ten dzieñ siê skoñczy, bêdê siê ba³ jeszcze nie raz”.
Posuwali siê w górê zbocza, podobni do wê¿a sk³adaj¹cego siê z dwudziestu
szeœciu mê¿czyzn. Napiêcie ros³o. Bruce wyczuwa³ je w krokach rozlegaj¹cych
siê za nim, czu³ je w uchwycie d³oni na swoim ramieniu i w zapachu cia³, który
od czasu do czasu uderza³ go w nozdrza, zapachu potu podobnym do odoru

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 69

background image

wydzielanego przez metal, na który wylano kwas.
Przed nimi chmury, wisz¹ce dotychczas nisko nad wzgórzami, unios³y siê powoli,
ods³aniaj¹c szczyty. Zupe³na ciemnoœæ zosta³a rozjaœniona poœwiat¹. Blady,
pomarañczowy blask odbitego œwiat³a stawa³ siê coraz jaœniejszy, nastêpnie
s³ab³, by za chwilê znów rozb³ysn¹æ. Uderzy³o to Bruce'a. Myœlenie o tym
zjawisku pozwoli³o mu ukoiæ rozstrojone nerwy, z wytê¿on¹ uwag¹ obserwowa³
drgania œwiat³a. Zbocze sta³o siê teraz bardziej strome, zmuszaj¹c go do
pochylenia siê i wspinania z mozo³em w kierunku prze³êczy miêdzy dwoma
szczytami. W koñcu uda³o mu siê osi¹gn¹æ cel.
- Mój Bo¿e!- powiedzia³ g³oœno, zdaj¹c sobie sprawê, co jest powodem zjawiska,
które nêka³o go podczas wspinaczki.
Shufta podpalili Port Reprieve. P³omienie szala³y wœród budyn-ków stoj¹cych
wzd³u¿ nabrze¿a. Na oczach Bruce'a dach jednego z nich za³ama³ siê, wzniecaj¹c
snop iskier i ukazuj¹c nagie œciany z gwa³townie p³on¹cymi parapetami okien.
Budynki stacji równie¿ siê pali³y, podobnie jak chaty mieszkalne za biurami
Union Miniere i hotelem. Bruce szybko przeniós³ wzrok na misjê Œwiêtego
Augustyna. By³a ciemna, nie widaæ by³o œladu ognia ani nawet jakiegokolwiek
œwiat³a. Odetchn¹³ z ulg¹.
- Mo¿e przeoczyli j¹, mo¿e s¹ zbyt zajêci rabunkiem- po-wiedzia³ do siebie.
Kiedy znów spojrza³ na Port Reprieve, jego twarz stê¿a³a:- Niewy¿yte bydlaki!-
wyrzuci³ z siebie, z rosn¹cym gniewem patrz¹c na bezmyœlne niszczenie
miasteczka.- Co im to da?- wyszepta³, widz¹c nowe punkty ognia w pobli¿u
hotelu. Odwróci³ siê do cz³owieka stoj¹cego za nim i powiedzia³:- Od-poczniemy
tutaj. Nie wolno paliæ ani gadaæ.
S³ysza³, jak przekazywano rozkaz z ust do ust i jak ostro¿nie sk³adano broñ,
siadaj¹c na ¿wirowym nasypie. Wyci¹gn¹³ lornetkê z futera³u i spojrza³ na
p³on¹c¹ osadê.
W Port Reprieve by³o jasno jak w dzieñ od szalej¹cych p³omieni. Bruce móg³
niemal rozró¿niæ ciemne sylwetki ludzi na ulicach. Chodzili w grupach, dobrze
uzbrojeni i niespokojni. Wielu z nich trzyma³o butelki, a niektórzy poruszali
siê niepewnie oszo³omieni alkoholem. Próbowa³ policzyæ, ilu ich jest, ale by³o
to niemo¿liwe: znikali w budynkach, wychodzili z nich, grupy spotyka³y siê,
miesza³y, rozdziela³y.
Opuœci³ lornetkê, by daæ odpocz¹æ oczom i us³ysza³ jakiœ odg³os ruchu obok
siebie. To by³ Ruffy. Jego olbrzymie cia³o wydawa³o siê wiêksze ni¿ zazwyczaj.
Na jednym ramieniu niós³ karabin, na drugim skrzynkê z amunicj¹, a z szyi
zwisa³o mu szeœæ wi¹zek granatów.
- Zdaje siê, ¿e maj¹ dobr¹ zabawê co, szefie?
- Tak, coœ jakby pi¹ty listopada- zgodzi³ siê Bruce.- Nie odpoczniesz trochê?
- Czemu nie?- odpar³ Ruffy, zdejmuj¹c skrzynkê z amunicj¹ i opieraj¹c siê o
ni¹.- Czy widzia³ pan kogoœ z tych, których zostawiliœmy w wagonie?- zapyta³.
Bruce uniós³ lornetkê i przeszuka³ wzrokiem okolice stacji. Nie by³o tam tak
jasno, ale widzia³ dok³adnie prostok¹tny kszta³t wagonu stoj¹cego poœród
ruszaj¹cych siê cieni.
- Wagon wci¹¿ tam jest- powiedzia³ niewyraŸnie.- Ale nie widzê...- W tym
momencie s³omiany dach jednego z domów wystrzeli³ w górê s³upem ognia,
oœwietlaj¹c stacjê i wagon- Tak- powiedzia³.- Widzê ich teraz.
Cia³a le¿a³y porzucone niedbale na peronie. Wydawa³y siê ma³e i kruche, nie
chciane jak zepsute zabawki.
- Zabici?- zapyta³ Ruffy.
- Zabici- powiedzia³ Bruce.
- Kobiety?
- Trudno powiedzieæ.- Bruce wytê¿y³ wzrok- Nie s¹dzê.
- Nie.- Glos Ruffy'ego by³ g³êboki i przyciszony.- Nie zmarnowaliby takiej
okazji. Za³o¿ê siê, ¿e zawlekli je do hotelu, dogadzaj¹c sobie kolejno. Tylko
cztery kobiety; nie prze¿yj¹ nocy. Te gnoje zamêczyliby s³onia na œmieræ.-
Splun¹³ w zamyœleniu.- Co pan zamierza, szefie?
Bruce przez chwilê nie odpowiada³. Spojrza³ na pozosta³¹ czêœæ osady. Dzia³o
wci¹¿ sta³o tam, gdzie je widzia³ ostatnio, z luf¹ wymierzon¹ oskar¿ycielsko w
jego kierunku. Ciê¿arówki sta³y zaparkowane przed biurami Union Miniere.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 70

background image

Widzia³ jaskrawe, ¿ó³to-czerwone barwy cysterny i znak Shella. „Mam nadziejê,
¿e jest pe³na- pomyœla³.- Bêdziemy potrzebowali mnóstwo benzyny, aby dotrzeæ
do Elisabethville”.
- Ruffy, powiedz ch³opcom, ¿eby pod ¿adnym pozorem nie strzelali do cysterny,
inaczej czeka nas d³ugi spacer.
- Powiem im- mrukn¹³ Ruffy.- Ale zna pan tych szalonych Arabów, jak zaczn¹
strzelaæ, nie przestan¹, a¿ im siê amunicja nie skoñczy. Nie bardzo te¿
interesuje ich, gdzie strzelaj¹.
- Po zejœciu ze wzgórza, rozdzielimy siê na dwie grupy. My obaj przeprowadzimy
nasz¹ wzd³u¿ brzegu bagna na drug¹ stronê miasta. Powiedz porucznikowi
Hendry'emu, ¿eby przyszed³ do mnie- doda³ po chwili. Poczeka³, a¿ Wally
przy³¹czy³ siê do nich i wtedy kontynuowa³:- Hendry, ty i twoi ludzie
zajmiecie pozycjê tam, gdzie zaczyna siê g³ówna ulica, po tej stronie stacji,
która znajduje siê w mroku. Ruffy i ja przejdziemy brzegiem bagna do grobli i
tam zostaniemy. I, na Boga, nie otwierajcie ognia, dopóki nasza grupa nie
zaatakuje. Jeœli zaczniecie strzelaæ wczeœniej, ciê¿arówki przestan¹ byæ
potrzebne, bêdziemy potrzebowali tru-mien na resztê podró¿y. Rozumiesz?
- Okay, okay, wiem co robiê- mrukn¹³ Wally.
- Mam nadziejê- powiedzia³ Bruce i ci¹gn¹³ dalej:- Ude-rzymy na nich o
czwartej nad ranem, tu¿ przed brzaskiem. Ruffy i ja wkroczymy do miasta i
obrzucimy granatami hotel; wiêkszoœæ z nich bêdzie tam spa³a. Ci, którzy
prze¿yj¹ to bombardowanie, wybiegn¹ na ulicê. Jak tylko to zrobi¹, nadejdzie
wasza kolej, ale nie wczeœniej. Zaczekajcie, a¿ bêdziecie ich mieli jak na
d³oni, wówczas strzelajcie. Jasne?
- Chryste- jêkn¹³ Hendry.- Bierzesz mnie za jakiegoœ przyg³upa czy co?
Myœlisz, ¿e nie rozumiem po angielsku?
- Krzy¿owy ogieñ obu grup powinien zlikwidowaæ wiêkszoœæ shufta.- Bruce
zignorowa³ pretensje Wally'ego.- Ale nie wolno nam pozwoliæ niedobitkom na
zorganizowanie siê. Atakujcie agresywnie, a jak tylko siê gdzieœ schroni¹,
musicie pod¹¿yæ za nimi, otoczyæ ich i wykoñczyæ. Jeœli nie rozprawimy siê z
ludŸmi Mosesa w ci¹gu piêciu czy dziesiêciu minut, wpadniemy w tarapaty. Maj¹
przewagê liczebn¹, trzech do jednego, musimy wiêc maksymalnie wykorzystaæ
element za-skoczenia.
- Maksymalnie wykorzystaæ element zaskoczenia- prze-drzeŸnia³ go Wally.- Po co
ta ca³a gadka, dlaczego nie powiesz po prostu, ¿e musimy wymordowaæ tych
gnojów!
Bruce uœmiechn¹³ siê nieznacznie w ciemnoœci.
- W porz¹dku, musimy wymordowaæ tych gnojów- zgodzi³ siê.- Ale zróbcie to tak
szybko, jak to, do cholery, mo¿liwe.
- Wsta³ i odwróci³ tarczê zegara w kierunku œwiat³a.- Jest wpó³ do jedenastej,
ruszamy. Hendry, chodŸ ze mn¹.
Przeszli wzd³u¿ kolumny i podzielili ¿andarmów na dwie grupy. Upewniwszy siê,
¿e w grupie Wally’ego jest dwóch kaprali mówi¹-cych po angielsku, w ci¹gu
dziesiêciu minut dokonali podzia³u reszty na dwie jednostki i rozdzielili
wi¹zki granatów. Potem ruszyli w dó³ zbocza, wci¹¿ posuwaj¹c siê gêsiego.
- Tu ciê zostawiam, Hendry- powiedzia³ pó³g³osem Bruce.
- Nie szalej z broni¹. Czekaj, a¿ us³yszysz wybuchy granatów.
- Dobra, dobra; wiem wszystko.
- Powodzenia- rzuci³ Bruce.
- Po³amania karabinu na ty³ku, kapitanie Curry- odwzajem-ni³ siê Wally,
od³¹czaj¹c siê.
- ChodŸ, Ruffy- powiedzia³ Bruce, schodz¹c z nasypu i prowadz¹c grupê w bagna.
Niemal natychmiast ugrzêŸli po kolana w b³ocie i szlamie i posuwaj¹c siê
naprzód, zapadali siê coraz g³êbiej. Najpierw po brzuch, potem po pachy. Bagno
wci¹ga³o ich przy ka¿dym ruchu z bulgotem i sykiem wydzielaj¹cych siê
cuchn¹cych gazów. Moskity otacza³y twarz Bruce'a tak gêsto, ¿e oddychaj¹c
wci¹ga³ je do ust i musia³ mrugaæ, ¿eby nie dopuœciæ ich do oczu. Pot sp³ywa³
spod he³mu, osiadaj¹c na brwiach. Spl¹tane ³odygi papirusu czepia³y siê stóp.
Szli bardzo wolno, na piêtnaœcie minut trac¹c z oczu œwiat³o osady,
zas³oniêtej œcian¹ papirusu. Bruce kierowa³ siê ³un¹ po¿aru i snopami iskier

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 71

background image

widocznymi raz po raz na niebie.
Zanim zdo³ali przebyæ po³owê drogi, minê³a godzina. Bruce zatrzyma³ siê, aby
odpocz¹æ, wci¹¿ stoj¹c po piersi w oleistej mazi. Rêce zdrêtwia³y mu od
trzymania karabinu nad g³ow¹.
- Zapali³bym, szefie- mrukn¹³ Ruffy.
- Ja te¿- odpar³ Bruce, wycieraj¹c twarz rêkawem. Uk¹szenia moskitów na czole
i wokó³ oczu piek³y go ¿ywym ogniem.- Co to za ¿ycie- szepn¹³.
- Jeœli bêdzie pan ¿y³ nadal po tym wszystkim, bêdzie pan szczêœciarzem-
odpowiedzia³ Ruffy.- Zdaje siê, ¿e parê osób nie doczeka jutra.
Lecz fizyczna niewygoda by³a teraz bardziej pal¹cym problemem ni¿ strach przed
œmierci¹. Bruce niemal zapomnia³, ¿e czeka ich bitwa. Bardziej martwi³y go
pijawki: ba³ siê, ¿e przedostawszy siê przez rozporek zapinany na guziki, mog¹
dotrzeæ do jego krocza. „Wiele dobrego mo¿na powiedzieæ o zwyk³ym zamku
b³yskawicz-nym”- stwierdzi³ w duchu.
- Wydostañmy siê st¹d- szepn¹³.- Idziemy, Ruffy. Powiedz ch³opcom, ¿eby byli
cicho.
Podszed³ bli¿ej brzegu, brodz¹c ju¿ tylko po kolana w bagnie. Pochód z ka¿dym
krokiem stawa³ siê bardziej ha³aœliwy; wyci¹gali nogi z wody i z pluœniêciem
stawiali je z powrotem. Na dodatek papirus szeleœci³ g³oœno, ocieraj¹c siê o
ich cia³a.
By³a ju¿ prawie druga, kiedy dotarli do grobli. Bruce zostawi³ swoich ludzi
przyczajonych wœród papirusów i uda³ siê na reko-nesans wzd³u¿ betonowego
mostu, trzymaj¹c siê w cieniu, po-chylony, a¿ dotar³ do suchego l¹du na skraju
miasteczka. Nie by³o ¿adnej stra¿y. Z wyj¹tkiem trzasku pal¹cego siê drewna
osada by³a pogr¹¿ona w ciszy, zatopiona w pijackim otêpieniu.
Wróci³ do ¿andarmów. Podzieli³ ich na pary i rozproszy³ po obrze¿ach
miasteczka. Jedn¹ z pierwszych rzeczy, której nauczy³ siê w tej kompanii, to
nie puszczaæ ludzi samych. Nic tak nie odbiera Afrykañczykowi odwagi jak
samodzielne dzia³anie, zw³aszcza w no-cy, kiedy duchy wychodz¹ na spacer.
Ka¿dej parze wyda³ szczegó³owe polecenia.
- Kiedy us³yszycie eksplozje granatów, strzelajcie do ka¿dego na ulicy albo w
oknach. Kiedy ulica bêdzie pusta, podejdŸcie do tamtego budynku. Obsypcie
ka¿dy dom granatami i wypatrujcie ludzi porucznika Hendry'ego, którzy nadejd¹
z drugiej strony. Zrozumiano?
- Zrozumiano.
- Strzelajcie uwa¿nie i celujcie dok³adnie; nie tak jak ostatnim razem przy
moœcie. I jeszcze jedno: nie wolno wam strzelaæ do cysterny. Potrzebujemy jej,
by wróciæ do domu.
Bruce zauwa¿y³ na zegarku, ¿e by³a ju¿ trzecia. Osiem godzin od chwili, kiedy
opuœcili poci¹g i dwadzieœcia dwie godziny od ostatniego snu. Ale nie czu³ siê
zmêczony. Choæ ca³e cia³o mia³ obola³e i doskwiera³o mu pieczenie pod
powiekami, to jednak jego umys³ pracowa³ sprawnie i jasno.
Bruce le¿a³ obok Ruffy'ego w niskim buszu na skraju Port Reprieve. Wia³ wiatr,
przynosz¹c ze sob¹ dym z p³on¹cej osady. Nagle Bruce zda³ sobie sprawê,
dlaczego nie jest zmêczony: „Czeka mnie kolejne rendezvous ze strachem-
pomyœla³.- Strach jest kobiet¹ o miliardach twarzy i g³osów. Poniewa¿ jest
kobiet¹, a ja mê¿czyzn¹, muszê do niej powracaæ. Tyle ¿e tym razem nie mogê
unikn¹æ spotkania, tym razem nie szukam jej umyœlnie. Wiem, ¿e jest z³em,
wiem, ¿e po tym, jak j¹ posi¹dê, bêdê roztrzêsiony i bêdê mia³ md³oœci. Powiem
wówczas: To by³ ostatni raz, nigdy wiêcej. Ale równie dobrze zdajê sobie
sprawê, ¿e powrócê do niej, nienawidz¹c jej, boj¹c siê jej i pragn¹c
równoczeœnie. Uda³em siê, ¿eby odszukaæ j¹ na górze, na Dutois Kloof Frontal,
przy Œcianie P³aczu i Zêbie Diab³a. A ona czeka³a, ubrana w pow³óczyst¹ szatê
z kamienia, szatê, która opada³a szeœæset metrów w dó³ na zbocze obsypane
piargiem. I krzycza³a wietrznym g³osem, który potem cich³, dzwoni¹c jak pod
naciskiem stopy,szepcz¹c jak zrywaj¹ca siê nylonowa lina, zgrzytaj¹ca jak
obluzowany kawa³ek ska³y w mojej rêce. Szed³em za ni¹ do buszu, na brzeg rzeki
Sabi Luangwa j zawsze tam by³a, czekaj¹c, w szacie ze skóry bawo³u, z pyskiem
ociekaj¹cym krwi¹. Pachnia³a kwaœnym zapachem mego potu. Smakowa³a jak zgni³e
pomidory. Szuka³em jej za raf¹, w g³êbokiej wodzie, z butl¹ tlenow¹ na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 72

background image

plecach, oddychaj¹c regularnie z metaliczn¹ chrapliwoœci¹. I czeka³a tam z
rzêdami bia³ych zêbów w pó³kolistych szczêkach, z wysok¹, trójk¹tn¹ p³etw¹ na
grzbiecie, tym razem przybrana w zieleñ, o ch³odnym jak ocean dotyku i s³onym
smaku, ska¿onym umieraniem. Szuka³em jej na autostradzie, ze stop¹ naciskaj¹c¹
peda³ gazu i czeka³a tam, obejmuj¹c mnie ch³odnym ramieniem, przemawiaj¹c
g³osem piskliwym jak guma opon na asfalcie i gwa³townym jak szum silników. Z
Colinem Butlerem przy kole sterowym (cz³owiekiem, który traktowa³ strach nie
jak kochankê, ale z tolerancyjn¹ pogard¹, jak gdyby to by³a jego m³odsza
siostra) poszukiwa³em jej na ma³ej ³ódce. Ubrana by³a na zielono w pióropusz
tryskaj¹cej piany i naszyjnik z ostrych, czarnych g³azów. Jej g³osem by³ ryk
prze³amuj¹-cej siê wody. Spotkaliœmy siê w ciemnoœci przy moœcie: jej oczy
lœni³y jak ostrza bagnetów. Ale to by³o spotkanie wymuszone, nie z mojego
wyboru, takie jak to dzisiejsze. Nienawidzê jej- pomyœla³- ale ona jest
kobiet¹, a ja mê¿czyzn¹...”
Bruce uniós³ rêkê i zwróci³ tarczê zegarka ku œwiat³u, które dawa³ szalej¹cy
ogieñ.
- Za piêtnaœcie czwarta, Ruffy. Czas iœæ i rozejrzeæ siê.
- Dobry pomys³, szefie.- Ruffy uœmiechn¹³ siê, pokazuj¹c w ciemnoœci garnitur
bia³ych zêbów.
- Boisz siê, Ruffy?- zapyta³ Bruce znienacka, w przeœwiad-czeniu, ¿e musi to
koniecznie wiedzieæ. Jego w³asne serce bi³o jak bêben wzywaj¹cy na wojnê. W
ustach zabrak³o mu œliny.
- Szefie, pewnych pytañ nie zadaje siê mê¿czyŸnie- sier¿ant powoli podniós³
siê i kucn¹³.- Lepiej rzuæmy okiem na okolicê.
Ruszyli razem szybkim krokiem, wchodz¹c do miasta g³ówn¹ ulic¹. Trzymali siê
blisko p³otów i œcian budynków, staraj¹c siê pozostaæ w cieniu. Kiedy
dochodzili do hotelu, oddech ich sta³ siê krótki i p³ytki, a nerwy by³y
napiête jak postronki.
W oknach nie by³o widaæ œwiate³ i budynek wydawa³ siê opuszczony, zanim Bruce
dojrza³ le¿¹ce w bez³adzie zatopione we œnie cia³a.
- Ilu ich tam jest, Ruffy?
- Nie wiem, mo¿e dziesiêciu, mo¿e piêtnastu- cicho rzuci³ Ruffy w odpowiedzi.-
Reszta musi byæ w œrodku.
- Tam s¹ kobiety; musimy na nie uwa¿aæ.
- Ju¿ dawno nie ¿yj¹, mo¿e mi pan wierzyæ.
- W porz¹dku. ChodŸmy zatem na ty³y.
Bruce wzi¹³ g³êboki oddech, a potem szybko niczym b³yskawica, przebieg³
dwadzieœcia jardów otwartej przestrzeni dziel¹cej go od naro¿nika hotelu.
Zatrzyma³ siê, kiedy znalaz³ siê w cieniu i wkrótce zorientowa³ siê, ¿e Ruffy
stoi tu¿ obok.
- Chcia³bym rzuciæ okiem na hol, za³o¿ê siê, ¿e wiêkszoœæ z nich tam w³aœnie
jest- szepn¹³.
- S¹ tylko cztery sypialnie- zgodzi³ siê Ruffy.- Powiedzmy, ¿e oficerowie œpi¹
na górze, a reszta na dole.
Bruce szybko obieg³ naro¿nik i potkn¹³ siê o coœ miêkkiego. Poczu³, jak to coœ
rusza siê pod jego stop¹.
- Ruffy!- krzykn¹³ rozpaczliwym szeptem, trac¹c równo-wagê.
Nast¹pi³ na cz³owieka, który spa³ na dworze pod œcian¹. Widzia³, jak œwiat³o
odbija siê od jego nagiego torsu i butelki, któr¹ trzyma³ kurczowo w rêce.
Mê¿czyzna usiad³, zamrucza³ coœ pod nosem i nagle zacz¹³ kaszleæ suchym,
urywanym kaszlem, przeklinaj¹c i wycieraj¹c usta d³oni¹. Bruce odzyska³
równowagê i zdj¹³ karabin, zamierzaj¹c zrobiæ u¿ytek z bagnetu, ale Ruffy by³
szybszy. Postawi³ stopê na piersi mê¿czyzny, nadepn¹³ mocno, stan¹³ nad nim i
u¿y³ swego karabinu z bagnetem w taki sposób, w jaki ogrodnik u¿ywa ³opaty, by
wykopaæ ziemniaki: napieraj¹c ca³ym ciê¿arem cia³a na karabin, a¿ ostrze
zatopi³o siê w gardle le¿¹cego. Cia³o zadrga³o konwulsyjnie i zesztywnia³o.
Mê¿czyzna rozrzuci³ ramiona i nogi, a z jego rozp³atanej krtani dobieg³ odg³os
ulatuj¹cego powietrza. Potem cia³o rozluŸni³o siê. Ruffy, ci¹gle opieraj¹c siê
stop¹ o pierœ trupa, wyci¹gn¹³ bagnet i stan¹³ obok. „Niewiele brakowa³o”-
pomyœla³ Bruce, uciszaj¹c falê przera¿enia, któr¹ ogarnê³a go przy tej

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 73

background image

egzekucji. Oczy mê¿czyzny by³y otwarte, wyra¿aj¹c niemal komiczne zdziwienie;
butelka wci¹¿ tkwi³a w jego rêce; pierœ mia³ ods³oniêt¹, a rozporek spodni
rozpiêty i sztywny od krwi- nie jego krwi, domyœli³ siê z gniewem Bruce.
Ruszyli dalej, mijaj¹c kuchniê. Bruce zajrza³ do œrodka i zobaczy³, ¿e nikogo
tam nie ma. Bia³e kafelki odbija³y blade œwiat³o, a stosy brudnych talerzy i
garnków zalega³y na sto³ach i w zlewie. Nastêpnie doszli do baru oœwietlonego
stoj¹c¹ na kontuarze lamp¹ sztor-mow¹, która rzuca³a rozproszone ¿ó³te
œwiat³o. Przez uchylone okna poczuli odór alkoholu. Pó³ki by³y opró¿nione z
butelek, a na kontuarze widnia³y sylwetki œpi¹cych mê¿czyzn. Skuleni razem
niczym wataha psów, niektórzy spali równie¿ na pod³odze poœród od³amków szk³a,
walaj¹cej siê broni i rozbitych mebli. Ktoœ zwymiotowa³ przez okno,
pozostawiaj¹c zaciek na bielonej œcianie.
- Stañ tutaj- wyszepta³ Bruce w ucho Ruffy'ego.- Wrócê do frontowego wejœcia i
rzucê granaty na werandê i do holu. Poczekaj, a¿ us³yszysz wybuch.
Ruffy kiwn¹³ g³ow¹ i opar³ karabin o œcianê. Wzi¹³ granaty do r¹k i wyci¹gn¹³
zawleczki.
Bruce znikn¹³ za rogiem i pobieg³ wzd³u¿ bocznej œciany. Dotar³ do okien holu.
By³y zatrzaœniête. Spojrza³ do œrodka. Œwiat³o dochodz¹ce przez otwarte drzwi
ukaza³o wnêtrze baru. I tutaj mê¿czyŸni le¿eli na pod³odze. Czêœæ z nich w
bez³adnej masie zajmowa³a kanapy stoj¹ce przy przeciwleg³ej œcianie. Co
najmniej dwudziestu, oszacowa³ Bruce po ha³asie, jaki robili chrapaniem, i
uœmiechn¹³ siê nieweso³o. Mój Bo¿e, co tam bêdzie za jatka!
Nagle coœ mignê³o przy schodach i uœmiech zamar³ mu na twarzy. Jego oczy
zwêzi³y siê. B³ysk, który zwróci³ jego uwagê, by³ odbiciem œwiat³a od piramidy
utworzonej przez nagie cia³a czterech kobiet. Porzucono je, kiedy przesta³y
spe³niaæ swe zadanie, odci¹gniêto na bok, ¿eby zrobiæ wiêcej miejsca na
pod³odze i po³o¿ono jedno na drugim, tworz¹c mieszaninê nagich ramion i nóg.
„Bez litoœci teraz- pomyœla³ Bruce z nienawiœci¹, pozbywaj¹c siê strachu na
widok kobiet, których nienaturalne pozycje zdra-dza³y, ¿e nie by³o ju¿ w nich
¿ycia.- Bez litoœci!”
Powiesi³ karabin na ramieniu, chwyci³ granaty, wyci¹gn¹³ zawle-czki i szybko
podszed³ do naro¿nika, tak ¿e móg³ kontrolowaæ wzrokiem zadaszon¹ werandê.
Wtoczy³ oba granaty pomiêdzy œpi¹cych, s³ysz¹c ich metaliczne grzechotanie o
betonow¹ pod³ogê. Szybko zanurkowa³ pod okno holu, wyrwa³ z wi¹zki dwa
nastêpne i wyci¹gn¹wszy zawleczki, cisn¹³ je przez zamkniête okno. Brzêk
rozbijanego szk³a zla³ siê z podwójnym hukiem eksplozji na werandzie.
Ktoœ krzykn¹³ w holu, a potem okno nad Brucem wylecia³o, obsypuj¹c go gradem
st³uczonego szk³a. Na wpó³ og³uszony wybuchem, wrzuci³ jeszcze dwa granaty
przez ziej¹c¹ w œcianie dziurê. Ludzie wewn¹trz krzyczeli i jêczeli. Nagle
granaty Ruffy'ego eksplodowa³y w barze; ich wybuch da³ siê mocno odczuæ
równie¿ w holu, gdzie po chwili kolejne granaty rzucone przez Bruce'a zdusi³y
kompletnie jêki ¿yj¹cych, detonuj¹c z hukiem. Bruce wrzuci³ jeszcze dwa i
pobieg³ do szczytu werandy, siêgaj¹c po karabin.
Jakiœ cz³owiek wylecia³ z werandy i podniós³ siê na kolana, trzymaj¹c siê za
oczy. Spomiêdzy palców p³ynê³y stru¿ki krwi. Bruce strzeli³ do niego z tak
bliska, ¿e ogieñ z lufy osmali³ pierœ mê¿czyzny, odrzuci³ go i rozp³aszczy³ na
ziemi.
Bruce spojrza³ za siebie i zobaczy³ dwóch kolejnych na ulicy, ale zanim zd¹¿y³
z³o¿yæ siê do strza³u, ogieñ jego ¿andarmów trafi³ ich i przewróci³ na drogê.
Przeskoczy³ przez niski murek okalaj¹cy werandê. Krzycza³, wydaj¹c z siebie
nieartyku³owany, bezsensowny dŸwiêk. By³ podniecony, nie ba³ siê, pali³ siê do
tego, aby wejœæ do budynku, aby wreszcie dostaæ siê miêdzy nich. Seria z g³êbi
ulicy otar³a siê o niego- czu³ powiew powietrza, spowodowany przez wystrza³y.
By³ to ogieñ jego w³asnych ludzi.
- G³upie bydlaki!- krzykn¹³ bez gniewu, bez strachu, po to tylko, ¿eby
krzykn¹æ; czu³ potrzebê krzyczenia.
Wpad³ do holu przez g³ówne wejœcie. By³o ciemno, ale mimo to jego wzrok
przenika³ mrok i mgie³kê gipsowego py³u. Jakiœ cz³owiek stoj¹cy na schodach
otworzy³ ogieñ i Bruce poczu³ uk³ucie kuli ocieraj¹cej siê o jego udo. W
odpowiedzi strzeli³ bez celowania, z biodra. Nie trafi³ i mê¿czyzna pobieg³

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 74

background image

jak szalony na górê. Bruce wyci¹gn¹³ praw¹ rêk¹ granat i rzuci³ go wysoko.
Widzia³, jak odbi³ siê od œciany i znikn¹³ za za³omem schodów. Wybuch w
zamkniêtej przestrzeni by³ og³uszaj¹cy. Towarzyszy³ mu b³ysk œwiat³a. Cia³o
mê¿czyzny znalaz³o siê z powrotem w holu. Bruce pobieg³ na górê, bior¹c po
trzy stopnie na raz, wypad³ na korytarz i zobaczy³ w pierwszym pokoju
kolejnego mê¿czyznê. By³ nagi i zatacza³ siê oszo³omiony- pijany albo zaspany.
Bruce œci¹³ go pojedynczym strza³em w ¿o³¹dek, odskoczy³ i wrzuci³ granat
przez okienko nad drzwiami drugiego pokoju, potem nastêpny przez okienko
trzeciego i otworzy³ kopniakiem drzwi ostatniej sypialni przy og³uszaj¹cym
akompaniamencie wybuchów.
W pokoju czeka³ na niego mê¿czyzna; sta³ naprzeciwko drzwi i mierzy³ z
pistoletu. Obaj wystrzelili jednoczeœnie. Kula zabrzêcza³a, odbijaj¹c siê o
stalowy he³m Bruce'a, odchylaj¹c gwa³townie jego g³owê i przewracaj¹c go na
œcianê. Mimo to wystrzeli³ raz jeszcze, tym razem seri¹, trafiaj¹c ka¿d¹ kul¹
tak, ¿e wydawa³o siê, i¿ jego przeciwnik wykonuje jakiœ groteskowy taniec.
Bruce og³uszony podniós³ siê na kolana. W uszach s³ysza³ brzêczenie miliona
szalej¹cych moskitów. Rêce jego porusza³y siê wolno i niezgrabnie. Kiedy
wsta³, nogi mia³ jak z waty, ale za³adowana na nowo broñ w jego rêkach znów
doda³a mu animuszu. Wyszed³ na korytarz, zobaczy³ jeszcze jednego- wielki
czarny kszta³t majacz¹cy w ciemnoœci- zabiæ go! zabiæ go! zabiæ!
- Nie strzelaj, szefie! To by³ Ruffy.
- Zosta³ jeszcze kto?
- Wszyscy za³atwieni, szefie; nieŸle pan to zrobi³.
- Ilu?- Bruce krzycza³, próbuj¹c przekrzyczeæ szum w uszach.
- Oko³o czterdziestu. Chryste, co za jatka! Krew jest dos³ownie wszêdzie. Te
granaty...
- Musi byæ ich wiêcej.
- Tak, ale nie tutaj, szefie. ChodŸmy pomóc ch³opcom na zewn¹trz.
Pobiegli korytarzem, w dó³ schodów i holem, którego pod³oga by³a wilgotna i
lepka od krwi. Cuchnê³o jak w rzeŸni- krwi¹ i rozszarpanymi wnêtrznoœciami.
Jakiœ cz³owiek pe³zn¹³ na czwo-rakach w kierunku drzwi. Ruffy strzeli³ do
niego dwa razy.
- Nie przez g³ówne wejœcie, szefie. Nasi ch³opcy na pewno pana za³atwi¹. Przez
okno.
Bruce wyskoczy³ przez okno g³ow¹ do przodu, b³yskawicznie przekrêci³ siê pod
os³on¹ muru werandy i podniós³ siê na kolana. Czu³ siê potê¿ny, nietykalny.
Ruffy wkrótce znalaz³ siê obok niego.
- Id¹ nasi- powiedzia³.
Bruce zobaczy³, jak biegn¹ ulic¹, pokonuj¹c krótkie odleg³oœci, zatrzymuj¹
siê, ¿eby strzeliæ ³ub rzuciæ granat, a potem znów podrywaj¹ siê do biegu.
- A tam s¹ ludzie porucznika Hendry'ego.
Z przeciwnego kierunku, ale tym samym, przerywanym sprintem porusza³a siê
grupa ¿andarmów z Wallym, który strzela³, trzymaj¹c karabin na biodrze.
Jak ptak wzbijaj¹cy siê w powietrze przed nagonk¹, jakiœ shufta wybieg³ ze
sklepu, wpadaj¹c nie uzbrojony na ulicê. Bieg³ ze schylon¹ g³ow¹, pracuj¹c
mocno rêkoma i nogami. Bruce sta³ wystarczaj¹co blisko, by dostrzec panikê w
jego oczach. Wydawa³o siê, ¿e porusza siê jakby w zwolnionym tempie. P³omienie
oœwietla³y go bezlitoœnie, rzucaj¹c przed niego zniekszta³cony cieñ. Kiedy
trafi³y go kule, nie upad³ od razu; s³ania³ siê, zataczaj¹c ko³o i bij¹c
powietrze rêkami, jak gdyby ogania³ siê od roju pszczó³. Kule uderza³y z
³oskotem w jego cia³o. Stoj¹cy obok Bruce'a Ruffy wycelowa³ spokojnie i trafi³
mê¿czyznê w g³owê, koñcz¹c to widowisko.
- Ale musi ich byæ jeszcze wiêcej- denerwowa³ siê Bruce.
- Gdzie siê ukrywaj¹?
- Myœlê, ¿e w biurach.
Bruce b³yskawicznie skoncentrowa³ siê na biurowcu Union Miniere. Okna budynku
by³y ciemne, ale kiedy wpatrywa³ siê w nie, wydawa³o mu siê, ¿e zauwa¿y³ w
œrodku jakiœ ruch. Spojrza³ szybko do ty³u na ludzi Wally'ego i zobaczy³, ¿e
czterech z nich zbi³o siê w gromadkê za plecami Wally'ego.
- Hendry, uwa¿aj!- rykn¹³ Bruce, jak tylko móg³ najg³oœniej.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 75

background image

- Z twojej prawej, biura!
Ale by³o za póŸno- ogieñ z karabinów b³ysn¹³ w ciemnych oknach i grupka
biegn¹cych mê¿czyzn rozproszy³a siê. Bruce i Ruffy wystrzelili razem,
strzelaj¹c seriami w okna. £aduj¹c broñ, Bruce spojrza³ w miejsce, gdzie
znajdowali siê ludzie Wally'ego. Nie wierz¹c w³asnym oczom, zobaczy³, ¿e
jedynym, który sta³ jeszcze na nogach, by³ Wally. Przebieg³ ulicê, pêdz¹c w
ich kierunku, dopad³ werandy i schroni³ siê za niskim murem.
- Jesteœ ranny?- zapyta³ Bruce.
- Nawet mnie nie drasnêli. Ci dranie nie trafiliby nawet s³onia, siedz¹c na
jego grzbiecie- krzykn¹³ prowokuj¹co Wally g³osem donoœnym w nag³ej ciszy.
Wyci¹gn¹³ pusty magazynek, odrzuci³ go i w³o¿y³ nowy.
- No dalej, niech siê który poka¿e- powiedzia³, opieraj¹c karabin o murek, za
którym klêcza³, przyciskaj¹c kolbê do ramienia i strzelaj¹c krótkimi seriami w
okna biurowca.
- W³aœnie tego siê obawia³em.- Bruce przekrzykiwa³ ha³as strzelaj¹cej broni.-
Teraz mamy punkt oporu w samym centrum miasta. Jest ich tam chyba z piêtnastu
albo dwudziestu w œrodku. Mog¹ min¹æ wieki, zanim ich wykurzymy.- Spojrza³
têsknie na pokryte plandek¹ ciê¿arówki stoj¹ce przed stacj¹.- Maj¹ samo-chody
w zasiêgu i jak tylko siê domyœla, o co nam chodzi, wysadz¹ cysternê i
zniszcz¹ ciê¿arówki.
Ogieñ karabinów skrzy³ siê na b³yszcz¹cej, ¿ó³to-czerwonej cysternie. Stoj¹c
tak na otwartej przestrzeni wydawa³a siê równo-czeœnie i bardzo wielka, i
bardzo s³aba. Wystarczy³a jedna kula spoœród setek, które ju¿ wystrzelono, by
zakoñczyæ jej ¿ywot.
„Musimy ich zaatakowaæ teraz”- pomyœla³ Bruce. Wokó³ biurowca rozlega³ siê
wœciek³y jazgot karabinów- to strzela³y niedobitki grupy Wally'ego. Grupa
Bruce'a przedosta³a siê do hotelu i zajê³a pozycje przy oknach.
- Ruffy- powiedzia³ Bruce, chwytaj¹c Murzyna za ramiê.- WeŸmiemy czterech
ludzi i spróbujemy siê przedostaæ na ty³y tych biur. Z tamtego budynku
bêdziemy mieli do przebiegniêcia jakieœ dwadzieœcia jardów otwartej
przestrzeni. Kiedy dostaniemy siê pod œcianê, nie bêd¹ w stanie nam nic
zrobiæ, a my bêdziemy mieli dobr¹ pozycjê, ¿eby ich obrzuciæ granatami.
- Te dwadzieœcia jardów wygl¹da st¹d jak dwadzieœcia mil- powiedzia³ Ruffy,
ale podniós³ swoj¹ wi¹zkê granatów i od-czo³ga³ siê od muru otaczaj¹cego
werandê.
- IdŸ i wybierz czterech mê¿czyzn- poleci³ Bruce.
- Okay, szefie. Poczekamy na pana w kuchni.
- Hendry, pos³uchaj!
- O co chodzi?
- Kiedy dobiegnê do tamtego rogu, kiwnê ci rêk¹. Bêdzie to oznaczaæ, ¿e
jesteœmy gotowi. Chcê, abyœ nas os³ania³ ca³¹ si³¹ swojej broni. Pamiêtaj,
musz¹ trzymaæ g³owy nisko.
- Okay- zgodzi³ siê Wally, strzelaj¹c krótk¹ seri¹.
- I staraj siê nas nie trafiæ!
Wally odwróci³ g³owê, aby spojrzeæ na Bruce'a i uœmiechn¹³ siê z³oœliwie.
- Wiesz, pomy³ki czasem siê zdarzaj¹. Nie mogê ci nic obiecaæ. Naprawdê,
wygl¹da³byœ wspaniale na moim celowniku.
- Nie czas na ¿arty- rzuci³ Bruce.
- A kto ¿artuje?- uœmiechn¹³ siê Wally.
Bruce odwróci³ siê i poszed³ do hotelu. W kuchni czeka³ na niego Ruffy z
czterema ¿andarmami.
- Idziemy- powiedzia³.
Wyszli na podwórze, przeszli obok przybudówek z dolami kloacznymi zamkniêtymi
za stalowymi drzwiami. Dusz¹cy smród przyprawia³ o md³oœci. Minêli róg i
przeszli przez ulicê w kierunku bydynków stoj¹cych za biurowcem. Tam siê
zatrzymali zbici w gromadê, jakby chcieli w ten sposób zyskaæ wiêcej odwagi i
spokoju. Bruce wzrokiem oceni³ odleg³oœæ.
- To niedaleko- stwierdzi³.
- Zale¿y, jak na to spojrzeæ- mrukn¹³ Ruffy.
- Tylko dwa okna wychodz¹ na tê stronê.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 76

background image

- Dwa wystarcz¹. A ile by wed³ug pana mia³o byæ?
- Pamiêtaj, Ruffy, umiera siê tylko raz!
- O jeden raz za du¿o- powiedzia³ sier¿ant.- Skoñczmy z gadaniem. Od tego
cz³owiek tylko dostaje pietra.
Bruce wyszed³ z cienia i podszed³ do naro¿nika budynku. Pomacha³ rêk¹ w
kierunku hotelu i wydawa³o mu siê, ¿e z koñca werandy dobieg! go gest
potwierdzenia.
- Wszyscy razem- powiedzia³.
Wci¹gn¹³ g³êboko powietrze, wstrzyma³ je przez chwilê, a potem ruszy³ w
ziej¹c¹ pustkê. Czu³ siê taki ma³y; uczucie odwagi i nietykalnoœci, które go
przepe³nia³o do tej pory, opuœci³o go. Wydawa³o mu siê, ¿e jego nogi poruszaj¹
siê tak wolno, i¿ stoi w miejscu. Czarne oczodo³y okien wpatrywa³y siê w
niego.
„Teraz- pomyœla³- teraz umrê. Gdzie mnie trafi¹? Tylko nie w ¿o³¹dek, proszê
ciê, Bo¿e, tylko nie w ¿o³¹dek”. Poruszaj¹c siê na sztywnych nogach, przebieg³
pó³ dystansu. „Tylko dziesiêæ kroków- pomyœla³.- Jeszcze jedna rzeka, jedna
rzeka do ziemi obiecanej. Byle nie w brzuch, Bo¿e tylko nie w ¿o³¹dek!”
Miêœnie Bruce'a napiê³y siê i skurczy³y jakby w oczekiwaniu najgorszego; jego
¿o³¹dek jakby zmala³.
Nagle ciemne okna rozb³ys³y jaskrawym œwiat³em, tworz¹c bia³e, rozœwietlone
prostok¹ty w czarnej œcianie. Szyby rozprys³y siê. Potem k³êby dymu
wydobywaj¹ce siê z budynku znów zaciemni³y okna.
Huk eksplozji wci¹¿ dŸwiêcza³ Bruce'owi w uszach, kiedy oszo³omiony wyszepta³:
- Granat. Ktoœ tam w œrodku rzuci³ granat.
Bez zatrzymywania siê dobieg³ do bocznych drzwi. Wpad³ do pomieszczenia,
dusz¹c siê w dymie i strzelaj¹c dziko do umiera-j¹cych ludzi, kiedy tylko
którykolwiek z nich siê poruszy³. W pó³-mroku zauwa¿y³, ¿e coœ d³ugiego i
bia³ego le¿y pod przeciwleg³¹ œcian¹. By³o to cia³o, nagie cia³o bia³ego
mê¿czyzny. Podszed³ do niego i przyjrza³ siê bli¿ej.
- Andre- powiedzia³- To Andre. To on rzuci³ granat- doda³ i przyklêkn¹³ przy
Belgu.
Rozdzia³ 17

Skulone, nagie cia³o Andre le¿a³o na betonowej posadzce. Bia³y cz³owiek czu³,
jak ¿ycie z niego wycieka wraz z krwotokiem. Jego umys³ by³ aktywny: s³ysza³
wybuchy granatów Bruce'a, strzelaninê na ulicy i biegn¹cych mê¿czyzn. S³ysza³
krzyki i strza³y- pochodzi³y z pokoju, w którym le¿a³. Otworzy³ oczy. Przy
ka¿dym oknie widzia³ skulonych pod parapetami mê¿czyzn. Gêsta zawiesina dymu,
który wydobywa³ siê z luf karabinów, unosi³a siê w powietrzu. Pomiesz-czenie
wype³nia³ ha³as wystrza³ów.
By³o mu zimno- czu³ ch³ód na ca³ym ciele. Nawet jego d³onie przyciœniête do
piersi by³y zimne i ciê¿kie. Tylko brzuch by³ ciep³y, ciep³y i wydêty
wype³niaj¹c¹ go krwi¹. Myœlenie przychodzi³o mu z trudem, a huk broni
powodowa³, ¿e z ledwoœci¹ móg³ siê skoncentrowaæ. Bez wiêkszego
zainteresowania obserwowa³ mê¿-czyzn przy oknach. Powoli jego cia³o jakby
traci³o na wadze. Wydawa³o mu siê, ¿e unosi siê nad pod³og¹ i patrzy na pokój
spod sufitu. Jego powieki sta³y siê ciê¿kie. Z trudem otworzy³ je znowu i
wróci³ do swego cia³a.
Nagle kawa³ki gipsu odprysnê³y od œciany, tu¿ nad g³ow¹ Andre, wype³niaj¹c
powietrze bia³ym kurzem. Jeden z mê¿czyzn klêcz¹-cych pod oknem upad³, z
ha³asem wypuszczaj¹c karabin z r¹k. Jego cia³o drgnê³o konwulsyjnie i zamar³o.
Mê¿czyzna le¿a³ zwrócony twarz¹ do pod³ogi. Powoli umys³ Belga analizowa³
obraz, który zarejestrowa³y jego oczy. Ktoœ strzela³ w biurowiec od zewn¹trz.
Mê¿czyzna obok niego by³ martwy. Z rany na jego g³owie s¹czy³a siê krew,
rozlewaj¹c siê cienk¹ stru¿k¹ na pod³odze i p³yn¹c w kierunku Andre. Belg
zamkn¹³ oczy- by³ bardzo zmêczony i by³o mu bardzo zimno.
Nast¹pi³a przerwa w wymianie ognia; jeden z tych niespodzie-wanych momentów
ciszy w œrodku walki. W tej ciszy Andre us³ysza³ z oddali g³os. Nie potrafi³
rozró¿niæ s³ów, ale rozpozna³ ten g³os natychmiast. Jego powieki b³yskawicznie
rozsunê³y siê szeroko. Cia³o ogarnê³o podniecenie, wst¹pi³a w nie nowa

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 77

background image

energia- g³os, który us³ysza³, nale¿a³ do Wally'ego.
Poruszy³ siê s³abo, zaciskaj¹c rêce i powtarzaj¹c w myœli: „Wally wróci³ po
mnie, wróci³, by mnie uratowaæ”. Odwróci³ powoli g³owê- by³ to bolesny
wysi³ek. Krew zabulgota³a w jego brzuchu. „Muszê mu pomóc, nie mogê pozwoliæ,
aby narazi³ siê na niebezpieczeñs-two- ci ludzie usi³uj¹ go zabiæ. Muszê im
przeszkodziæ. Nie mogê im pozwoliæ, aby zabili Wally'ego”.
W tym momencie zobaczy³ granaty wisz¹ce na pasku mê¿czyzny, który le¿a³ obok
niego. Utkwi³ wzrok w okr¹g³ych, b³yszcz¹cych, metalowych szyszkach i zacz¹³
siê modliæ cicho:
- Zdrowaœ Mario, ³aski pe³na, Pan z Tob¹...- Poruszy³ siê jeszcze raz,
wyprê¿aj¹c cia³o.- B³ogos³awionaœ Ty pomiêdzy niewiastami i b³ogos³awiony owoc
¿ywota Twojego, Jezus.
Wysun¹³ rêkê, trafiaj¹c na ka³u¿ê krwi. Ha³as strzelaj¹cych karabinów og³uszy³
go tak, ¿e nie s³ysza³ swojej modlitwy. Jego d³oñ brnê³a przez krew z takim
trudem, z jakim mucha przedziera siê przez spodek z syropem.
- B³ogos³awiony owoc ¿ywota Twojego, Jezus. Jezus. Módl siê za nami...
teraz... i w godzinê... b³ogos³awionaœ...- Dotkn¹³ g³adkiej, podzielonej na
kwadraty stali granatu.- ...Nami grzesz-nymi... dzisiaj... w godzinie
œmierci... dzisiaj... chleba naszego powszedniego...- Chwyci³ zacisk
przytrzymuj¹cy granat przy pasku. Jego palce by³y zimne i sztywne.- ...Œwiêæ
siê imiê... œwiêæ siê imiê...- Rozleg³ siê trzask zwolnionego zacisku. Andre
trzyma³ w rêce granat, zaciskaj¹c wokó³ niego palce.- Zdrowaœ Mario, ³aski
pe³na...- Przyci¹gn¹³ granat do siebie i przytrzyma³ go przy piersi w obu
d³oniach. Podniós³ go do ust i zêbami chwyci³ zawleczkê.- Módl siê za nami
grzesznymi- wyszepta³ i wyci¹gn¹³ zawleczkê.- Teraz i w godzinê œmierci
naszej.
Próbowa³ odrzuciæ granat, który wypad³ mu z rêki i uderzy³ o pod³ogê. R¹czka
zap³onu odskoczy³a i zagrzechota³a, uderzaj¹c o œcianê. Genera³ Moses odwróci³
siê i spojrza³. Granat le¿a³ u jego stóp. Potem wszystko zniknê³o w
oœlepiaj¹cym b³ysku i huku eksplozji.
W k³êbach gryz¹cego dymu, w stukocie spadaj¹cych na pod³ogê od³amków gipsu, w
brzêku pêkaj¹cych szyb, w pomrukach i jêkach umieraj¹cych Andre wci¹¿ jeszcz
s³ysza³ swój w³asny oddech. Le¿¹ce obok cia³o mê¿czyzny os³oni³o g³owê i
klatkê piersiow¹ Belga przed wybuchem. Pozosta³o w nim jeszcze doœæ ¿ycia, by
rozpoznaæ Bruce'a pochylaj¹cego siê nad nim, choæ nie czu³ ju¿ r¹k, które go
dotyka³y.
- Andre- powiedzia³ Bruce.- To Andre. To on rzuci³ granat.
- Powiedz mu...- szepn¹³ Andre i urwa³.
- Tak?- zapyta³ Bruce.
- ¯e ja nie, dzisiaj i w godzinie. Ja musia³em... nie tym razem. Czu³, jak
¿ycie gaœnie w nim, niczym œwieca na wietrze.
- O co chodzi, Andre? Co mam mu powiedzieæ?- G³os Bruce'a wydawa³ siê tak
odleg³y.
- Dla niego... tym razem... nie, ja nie...- urwa³ znów. Zebra³ resztkê si³,
usta mu dr¿a³y, gdy próbowa³ wyraŸnie wypowiadaæ s³owa.- Jak mê¿czyzna!-
szepn¹³ w koñcu i zgas³ w nim ostatni p³omyczek ¿ycia.
- Tak- powiedzia³ cicho Bruce, trzymaj¹c go na rêkach.- Tym razem jak
mê¿czyzna.
£agodnie po³o¿y³ cia³o Andre, delikatnie uk³adaj¹c jego g³owê na pod³odze.
Potem wsta³ i spojrza³ na potwornie okaleczone zw³oki. Czu³ w sobie tak¹ sam¹
pustkê, jak¹ odczuwa³, gdy skoñczy³a siê mi³oœæ. Podszed³ do biurka stoj¹cego
naprzeciwko. Na zewn¹trz ogieñ karabinowy s³ab³, w koñcu ucich³ zupe³nie.
¯andarmi krz¹tali siê wokó³ niego, przygl¹daj¹c siê zabitym, krzycz¹c w
podnieceniu i œmiej¹c siê nienaturalnie, tak jak œmiej¹ siê ludzie, z których
w³aœnie opad³o œmiertelne przera¿enie.
Powoli luzuj¹c pasek he³mu, Bruce wpatrywa³ siê w cia³o Andre, le¿¹ce pod
przeciwleg³¹ œcian¹.
- Tak- powtórzy³ szeptem.- Tym razem jak mê¿czyzna. Wszystkie inne razy siê
nie licz¹, rachunek jest wyrównany.
Chocia¿ papierosy by³y wilgotne po przeprawie przez bagna, Bruce wybra³

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 78

background image

jednego ze œrodka paczki i wyg³adzi³ go spokojnymi ruchami palców. Dopiero
kiedy zapali³ zapalniczkê, zauwa¿y³, ¿e jego rêce zaczê³y siê trz¹œæ. P³omieñ
zapalniczki drga³ tak, ¿e musia³ przytrzymaæ j¹ dwoma rêkami. D³onie mia³
poplamione i lepkie od krwi. Przysun¹³ zapalniczkê, zapali³ papierosa i
wci¹gn¹³ dym. Smakowa³ gorzko, powoduj¹c obfity nap³yw œliny do ust. Prze³kn¹³
j¹, czuj¹c uœcisk w ¿o³¹dku. Oddech mia³ przyœpieszony. „Nie by³o tak
przedtem- przypomnia³ sobie.- Nawet tej nocy przy moœcie, kiedy przebiliœmy
siê przez skrzyd³o i przysz³o walczyæ na bagnety w ciemnoœci. Przedtem nie
mia³o to znaczenia, ale teraz znów potrafiê odczuwaæ. Kolejny znak mego
odrodzenia”. Nagle za-pragn¹³ byæ sam. Podniós³ siê i rzek³:
- Ruffy.
- Tak, szefie.
- Zrób tu porz¹dek. WeŸ koce z hotelu i okryj cia³a de Sumera i kobiet oraz
tych le¿¹cych na stacji. Potem pogrzebcie ich.- Bruce mia³ wra¿enie, ¿e g³os,
który to mówi³, nale¿a³ do kogoœ innego. Wydawa³o mu siê, jakby ten g³os
dobiega³ z daleka.
- Wszystko w porz¹dku, szefie?
- Tak.
- G³owa ca³a?
Bruce uniós³ rêkê i dotkn¹³ pod³u¿nego wgniecenia w he³mie.
- Nic mi siê nie sta³o.
- A co z pana nog¹?
- To tylko draœniêcie, nie umrê od tego.
- Okay, szefie. Co mamy zrobiæ z pozosta³ymi?
- Wrzuæcie ich do rzeki- powiedzia³ Bruce i wyszed³ na ulicê. Hendry i jego
¿andarmi byli wci¹¿ na werandzie hotelu. Zaczêli siê zabawiaæ cia³ami,
odcinaj¹c im uszy bagnetami. Œmiali siê przy tym nerwowo.
Bruce przeszed³ przez ulicê i wszed³ na stacjê. Nadchodzi³ œwit, rozci¹gaj¹c
siê po niebie niczym arkusz blachy œwie¿o wyprodu-kowany w hucie- najpierw
purpurowy i fioletowy, a potem gorej¹cy czerwieni¹ nad d¿ungl¹.
Ford sta³ na peronie- tam, gdzie Bruce go zostawi³. Otworzy³ drzwi, wœlizn¹³
siê za kierownicê i obserwowa³ rodz¹cy siê dzieñ.
Rozdzia³ 18

- Kapitanie, sier¿ant prosi, aby pan przyszed³. Chce panu coœ pokazaæ.
Bruce uniós³ g³owê znad kierownicy. Nie s³ysza³, jak ¿andarm podszed³.
- Ju¿ idê- powiedzia³, zabieraj¹c he³m i karabin z siedzenia obok i udaj¹c siê
do biurowca.
Jego ¿andarmi umieszczali w³aœnie jakiegoœ trupa na jednej z ciê¿arówek.
Trzymaj¹c cia³o za nogi i rêce, rozko³ysali je i policzywszy do trzech: un,
deux, trois- wrzucili je na platformê. Rozleg³y siê krzyki i wybuchy œmiechu,
kiedy bezw³adne cia³o zatoczy³o ³uk i wyl¹dowa³o na makabrycznym stosie.
Sier¿ant Jacque wyszed³ z budynku, ci¹gn¹c za nogi kolejnego trupa. G³owa
mê¿czyzny uderza³a o schody, zostawiaj¹c mokry, br¹zowy œlad na cementowej
werandzie.
- Jak po³eæ wieprzowiny!- zawo³a³ Jacque weso³o.
Cia³o nale¿a³o do niewielkiego, siwego mê¿czyzny. By³o koœciste. Na nosie
widnia³y œlady okularów. Mundur ozdabia³ podwójny rz¹d medali. Bruce zauwa¿y³,
¿e jednym z orderów by³ wojskowy krzy¿ na purpurowo- bia³ej wst¹¿ce- dziwny
³up jak na Kongo. Jacque puœci³ stopy mê¿czyzny, wyci¹gn¹³ bagnet i pochyli³
siê nad nim. Chwyci³ jedno ucho, przylegaj¹ce œciœle do posiwia³ej g³owy,
poci¹gn¹³ za nie i pojedynczym ciêciem oddzieli³ je od czaszki. Pozosta³a
ró¿owa rana z ciemn¹ dziur¹ bêbenka w œrodku.
Bruce poszed³ dalej. Wszed³ do wnêtrza budynku i w nozdrza uderzy³ go ostry
zapach rzeŸni.
- Niech pan spojrzy na to, szefie- powiedzia³ Ruffy, stoj¹cy przy biurku.
- Wystarczy, ¿eby kupiæ ranczo w Hyde Parku- stwierdzi³ z uœmiechem stoj¹cy
obok niego Hendry.
W rêku trzyma³ o³ówek, na który by³o nanizane- jakby to by³ kebab- jakieœ
dwanaœcioro uszu.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 79

background image

- Tak- powiedzia³ Bruce i spojrza³ na stos przemys³owych i jubilerskich
diamentów le¿¹cych na biurku.- Wiedzia³em o nich. Lepiej policz je, Ruffy, a
potem przesyp do woreczków.
- Chyba nie zamierzasz ich zwróciæ?- zaprotestowa³ Hendry.- Chryste, gdybyœmy
podzielili ten skarb na trzy czêœci, dla ciebie, Ruffy'ego i mnie,
wystarczy³oby, ¿ebyœmy stali siê bogaczami!
- Albo skazañcami pod szubienic¹- powiedzia³ Bruce ostro.- Czy naprawdê
myœlisz, ¿e d¿entelmeni z Elisabethville nie wiedz¹ nic o diamentach?- doda³ i
zwróci³ siê do Ruffy'ego:- Policz je i zapakuj. Odpowiadasz za nie, wiêc
lepiej ich nie zgub.
Bruce spojrza³ pod przeciwleg³¹ œcianê, gdzie le¿a³o owiniête w koc cia³o
Andre de Sumera.
- Czy wyznaczy³eœ ju¿ ludzi, którzy pochowaj¹ cia³a?
- Tak, szefie. Szeœciu ch³opców kopie groby na ty³ach budynku.
- To dobrze.- Bruce kiwn¹] g³ow¹.- Hendry, chodŸ ze mn¹. Rzucimy okiem na
ciê¿arówki.
Pó³ godziny póŸniej Bruce zatrzasn¹³ maskê ostatniego wozu.
- Tylko ta nie ruszy. GaŸnik jest roztrzaskany. Zdejmiemy opony; przydadz¹ nam
siê zapasowe- powiedzia³, wycieraj¹c ubrudzone smarem rêce o spodnie.- Dziêki
Bogu, cysterna jest pe³na. Jest w niej szeœæset galonów beznyny; wiêcej ni¿
po-trzebujemy na podró¿ powrotn¹.
- Bierzesz Forda?- zapyta³ Hendry.
- Tak, mo¿e siê przydaæ.
- I bêdzie wygodniejszy dla ciebie i twojej francuskiej laluni.- W g³osie
Hendry'ego pojawi³ siê sarkazm.
- Zgadza siê- g³adko odpar³ Bruce.- Potrafisz prowadziæ?
- Za kogo mnie masz, do cholery? Za jakiegoœ pó³g³ówka?
- Wszyscy próbuj¹ ciê podejœæ, co? Nie mo¿esz nikomu zaufaæ, co?- zapyta³
Bruce spokojnie.
- ¯ebyœ wiedzia³, cholera jasna!- odpar³ Hendry. Bruce zmieni³ temat.
- Andre chcia³ przed œmierci¹, abym ci coœ przekaza³.
- A, laleczka!
- To on rzuci³ ten granat. Wiesz o tym?
- Tak, wiem.
- Nie chcesz us³yszeæ, co mi powiedzia³?
- Jeœli ktoœ by³ kiedyœ zboczeñcem, to ju¿ taki zostanie. A dobry zboczeniec
to martwy zboczeniec.
- W porz¹dku- skwitowa³ Bruce, marszcz¹c czo³o.- WeŸ paru ludzi i nalejcie
benzyny do ciê¿arówek. Zmarnowaliœmy ju¿ doœæ czasu.
Pochowali swoich ludzi we wspólnej mogile. Poœpiesznie umieœ-cili cia³a w
grobie i równie poœpiesznie zasypali je. Potem stanêli w ciszy wokó³ mogi³y.
- Zamierza pan wyg³osiæ jak¹œ mowê, szefie?- zapyta³ Ruffy. Wszyscy spojrzeli
na Bruce'a.
- Nie- powiedzia³ krótko; odwróci³ siê i ruszy³ ku ciê-¿arówkom.
„Co, u diab³a, mia³em powiedzieæ- pomyœla³ z³y.- Œmieræ nie jest osob¹, z
któr¹ mo¿na sobie porozmawiaæ. Wszystko, co mo¿na powiedzieæ, to to, ¿e byli
ludŸmi; s³abymi i silnymi, z³ymi i dobrymi. Wiêkszoœæ gdzieœ poœrodku. Ale
teraz nie ¿yj¹, s¹ kup¹ miêsa jak po³eæ wieprzowiny”.
Spojrza³ do ty³u przez ramiê i powiedzia³:
- W porz¹dku. Wyruszamy.
Kolumna pojazdów powoli przetoczy³a siê przez groblê. Bruce otwiera³ konwój,
prowadz¹c Forda. Powietrze wpada³o przez rozbit¹ szybê do wnêtrza gor¹cym i
wilgotnym strumieniem, który nie dawa³ och³ody.
S³oñce by³o ju¿ wysoko na niebie, kiedy mijali drogê prowadz¹c¹ do misji.
Bruce spojrza³ na ni¹ i chcia³ zasygnalizowaæ reszcie, ¿eby jechali dalej,
podczas gdy on uda siê do oœrodka misyjnego. Chcia³ zobaczyæ Mike'a i ojca
Ignatiusa; chcia³ upewniæ siê, ¿e s¹ bezpieczni. Nagle odsun¹³ od siebie tê
pokusê. Pomyœla³: „Jeœli znajdê tam tylko kolejn¹ masakrê, jeœli shufta
odnaleŸli ich i zostawili za sob¹ zgwa³cone kobiety oraz trupy mê¿czyzn,
wówczas nie bêdê móg³ nic zrobiæ. Lepiej, ¿ebym nic o tym nie wiedzia³. Lepiej

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 80

background image

wierzyæ, ¿e s¹ dobrze ukryci w d¿ungli. Lepiej wierzyæ, ¿e z tego wszystkiego
zosta³o coœ dobrego”.
Poprowadzi³ kolumnê zdecydowanie naprzód, zostawiaj¹c z ty³u drogê do misji,
jad¹c wœród wzgórz w kierunku skrzy¿owania.
Znienacka zaœwita³a mu w g³owie pewna myœl, której odda³ siê ca³kowicie, z
przyjemnoœci¹ pozwalaj¹c, aby nim ow³adnê³a. „Czterech mê¿czyzn przyjecha³o do
Port Reprieve, mê¿czyzn bez nadziei, mê¿czyzn opuszczonych przez Boga. I
nauczyli siê, ¿e nie jest za póŸno, ¿e nigdy nie jest za póŸno. Jeden odnalaz³
si³ê, aby umrzeæ jak mê¿czyzna, choæ ca³e swoje ¿ycie prze¿y³ w s³aboœci...
Drugi ponownie nauczy³ siê szacunku dla siebie, który zatraci³ gdzieœ po
drodze, a razem z nim odzyska³ szansê nowego ¿ycia... Trzeci- zawaha³ siê-
tak, trzeci odnalaz³ mi³oœæ. A czwarty...?” Uœmiech znikn¹³ z twarzy Bruce'a,
gdy pomyœla³ o Wallym. „Wszyscy skorzystali na tej wyprawie z wyj¹tkiem
Wally'ego. Co on odnalaz³? Dwanaœcioro uszu ludzkich nanizanych na o³ówek?”
- Czy nie mo¿na wydusiæ z niej tyle pary, abyœmy jakoœ dojechali do
skrzy¿owania? To tylko kilka mil.
- Ca³a para usz³a, mousieur. Nie wyda z siebie nawet ob³oczka, nie mówi¹c o
strumieniu- odpar³ maszynista, bezradnie roz-k³adaj¹c pulchne rêce.
Bruce przyjrza³ siê rozdarciu w kotle. Poszarpane kawa³ki metalu wygl¹da³y jak
p³atki kwiatu. Zda³ sobie sprawê z bezzasadnoœci swego nalegania.
- Dziêkujê- powiedzia³ i zwróci³ siê do Ruffy'ego:- Bê-dziemy musieli wszystko
przenieœæ do ciê¿arówek. Kolejny zmar-nowany dzieñ.
- To d³ugi spacer- zgodzi³ siê Ruffy.- Lepiej zacznijmy natychmiast.
- Jak stoimy z ¿ywnoœci¹?
- Nie najlepiej. Du¿o dodatkowych g¹b do karmienia, a po-nadto zostawiliœmy
sporo prowiantu Ignatiusowi.
- Na jak d³ugo nam starczy?
- Na jakieœ dwa dni.
- Powinno wystarczyæ do Elisabethville.
- Szefie, chce pan, abyœmy przenieœli do ciê¿arówek wszystko? Reflektory,
amunicjê, koce... Ca³y ten majdan?
Bruce zastanowi³ siê chwilê. Po namyœle stwierdzi³:
- Chyba tak. Mo¿emy potrzebowaæ tych rzeczy.
- Zajmie nam to czas do nocy.
- Wiem- odpar³ Bruce. Ruffy zacz¹³ oddalaæ siê wzd³u¿ poci¹gu, ale Curry
zawo³a³ za nim:- Ruffy!
- Co, szefie?
- Nie zapomnij o piwie!
Podobna do czarnego ksiê¿yca twarz Ruffy'ego rozpad³a siê na dwie czêœci w
szerokim uœmiechu.
- S¹dzi pan, ¿e powinniœmy je zabraæ?
- Czemu nie?- rozeœmia³ siê Bruce.
- Cz³owieku, nie musisz mówiæ nic wiêcej!
By³o ju¿ prawie ciemno, kiedy przeniesiono ostatnie partie ekwipunku z poci¹gu
i za³adowano na ciê¿arówki.
„Czas jest œlisk¹ rzecz¹- pomyœla³ Bruce.- Nawet bardziej ni¿ bogactwo. ¯aden
najlepiej strze¿ony sejf nie zachowa go, mimo ¿e jest tak cenny. Trwonimy go w
zastraszaj¹cym tempie na b³ahostki. Odliczaj¹c czas na spanie, jedzenie,
przemieszczanie siê z miejsca na miejsce, zostaj¹ marne odsetki na prawdziwe
¿ycie...” Doœwiadczy³ uczucia bezradnej z³oœci, które zawsze go nawiedza³o,
gdy myœla³ o czasie. „Jeœli jeszcze odejmie siê czas spêdzony za biurkiem-
kontynuowa³ w myœli- to ile pozostanie? Pó³ dnia w tygodniu. Tak d³ugo ¿yje
przeciêtny cz³owiek! Jesteœmy w stanie zu¿ytkowaæ tylko u³amek naszych
zdolnoœci fizycznych i umys³owych. Tylko pod hipnoz¹ mo¿emy wykrzesaæ z siebie
zaledwie dziesi¹t¹ czêœæ drzemi¹cej w nas mocy. Wiêc nale¿a³oby podzieliæ te
pó³ dnia w tygodniu przez dziesiêæ. Reszta jest marnotrawstwem,
przyprawiaj¹cym o md³oœci marnotrawstwem!”
- Ruffy, czy wyznaczy³eœ ju¿ warty na dzisiejsz¹ noc?- war-kn¹³ Bruce,
wracaj¹c do rzeczywistoœci.
- Jeszcze nie. W³aœnie zamierza...

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 81

background image

- Wiêc zrób to. Szybko!
Ruffy spojrza³ na Bruce'a zdziwiony. Widz¹c to spojrzenie, Curry poczu³, jak
przez jego gniew przebija siê fala ¿alu, ¿e wybra³ tê górê kipi¹cej energii,
aby daæ upust swojej frustracji.
- Gdzie u diab³a jest Hendry?- sykn¹³.
Ruffy bez s³owa wskaza³ na grupê mê¿czyzn stoj¹cych przy jednej z ostatnich
ciê¿arówek. Bruce ruszy³ w tamt¹ stronê. Ogarniêty nag³ym zniecierpliwieniem,
wpad³ miêdzy swoich ludzi niczym burza. Krzycza³ na nich i wydawa³ rozkazy,
wyznaczaj¹c ich do tuzina ró¿nych zadañ. Chodzi³ wzd³u¿ kolumny, sprawdzaj¹c
drobiazgowo, czy wykonywano jego polecenia. Upewni³ siê, czy usytuowanie
Brenów i reflektorów jest prawid³owe, pilnuj¹c, aby ma³e ognisko rozpalone w
celu ugotowania posi³ku, by³o dobrze os³oniête i obserwuj¹c uwa¿nie tankowanie
ciê¿arówek. ¯andarmi i cywile unikali jego wzroku, skupiaj¹c siê ca³kowicie na
swoich zadaniach. W ca³ym obozie nie by³o s³ychaæ g³oœniejszych rozmów czy
œmiechu.
Jeszcze raz Bruce zdecydowa³ siê nie jechaæ noc¹. Kusi³o go to wprawdzie, ale
wyczerpanie ¿andarmów, którzy nie spali od poprzedniego poranka, i
niebezpieczeñstwo podró-¿owania w ciemnoœciach by³y argumentami, których nie
móg³ zignorowaæ.
- Wyruszamy jutro o brzasku- powiedzia³ Ruffy'emu.
- Okay, szefie.- Murzyn kiwn¹³ g³ow¹ i doda³ uspokajaj¹co:- Jest pan zmêczony.
Jedzenie jest ju¿ prawie gotowe, a potem niech pan siê trochê przeœpi.
Bruce wpatrywa³ siê w niego, ju¿ otwieraj¹c usta, by udzieliæ mu ostrej
reprymendy, ale nie powiedzia³ nic. Odwróci³ siê i wyszed³ z obozu, kieruj¹c
siê w stronê lasu. Znalaz³ zwalon¹ k³odê, usiad³ na niej i zapali³ papierosa.
By³o ju¿ ciemno. Pomiêdzy ciê¿kimi, deszczowymi chmurami przeb³yskiwa³y
nieœmia³o gwiaz-dy. S³ysza³ niewyraŸne odg³osy obozu, ale nie widzia³ ¿adnych
œwiate³- tak w³aœnie rozkaza³. To, ¿e jego gniew nie móg³ siê na niczym
wy³adowaæ, podsyci³o go jeszcze bardziej. Z³oœæ szarpa³a nim tak d³ugo, a¿ w
koñcu znalaz³a cel: by³ nim on sam.
Natychmiast rozpozna³ narastaj¹c¹ depresjê bez jakiegoœ okreœ-lonego powodu,
która czasami go drêczy³a. Nie doœwiadcza³ jej ju¿ od d³u¿szego czasu, od
niemal dwóch lat, kiedy rozpad³o siê jego ma³¿eñstwo i straci³ swoje dzieci.
Zdusi³ wtedy wszelkie emocje i nauczy³ siê trzymaæ z dala od kipi¹cego wokó³
niego ¿ycia. Ale teraz ta bariera zniknê³a. Nie by³o ju¿ bezpiecznego portu,
który da³by schronienie przed nadchodz¹c¹ nawa³nic¹- musia³ jej stawiæ czo³o,
aby potem móc zwin¹æ ¿agle i rzuciæ kotwicê.
Gniew mia³ przynajmniej jedn¹ dobr¹ stronê: rozgrzewa³, do-dawa³ energii. Ale
gniew min¹³ i jego miejsce zajê³a pustka. Powróci³ myœl¹ do dzieci. Poczu³ siê
rozpaczliwie samotny. Za-mkn¹³ oczy i przycisn¹³ powieki palcami. Zobaczy³
Christine z ró¿owymi, pulchnymi nó¿kami pod plisowan¹ spódniczk¹ i
przy-ciêtymi na pazia jasnymi w³oskami. „Kocham ciê, najbardziej”- zwyk³a
mówiæ bardzo powa¿nie, trzymaj¹c twarz Bruce'a w ma³ych r¹czkach trochê
lepkich od lodów.
Simon, miniaturowa kopia Bruce'a. Nawet nos mia³ taki sam. Kolana poznaczone
strupami, twarz umorusana. Nie okazywa³ swoich uczuæ, ale by³ wspania³ym
kompanem jak na swoje szeœæ lat. Potrafi³ prowadziæ dyskusje na wszystkie
tematy, od religii pocz¹wszy („Dlaczego Chrystus siê nie goli³?”), na polityce
skoñczywszy („Kiedy zostaniesz premierem, tato?”). Samotnoœæ sta³a siê niemal
namacalna. Bruce rzuci³ niedopa³ek na ziemiê i przygniót³ go butem, próbuj¹c w
nienawiœci znaleŸæ schronienie przed kobiet¹, która by³a kiedyœ jego ¿on¹.
Kobiet¹, która odebra³a mu dzieci. Ale jego nienawiœæ by³a zimna, martwa jak
popió³. Wiedzia³, ¿e wina le¿a³a nie tylko po jej stronie. By³a to jedna z
jego pora¿ek. „Mo¿e gdybym usilnie próbowa³- pomyœla³- mo¿e gdybym nie
powiedzia³ niektórych okrutnych s³ów, mo¿e... Tak, mo¿e by siê uda³o, mo¿e,
mo¿e... i mo¿e. Ale tak siê nie sta³o. Wszystko skoñczone, teraz jestem sam.
Nie ma ju¿ nic gorszego, nic nie jest bardziej dokuczliwe ni¿ samotnoœæ. Jest
to ziemia ja³owa, pustka”.
Coœ poruszy³o siê obok niego, cicho zaszeleœci³a trawa. Coœ, co raczej
wyczuwa³ ni¿ widzia³ w ciemnoœci. Bruce zesztywnia³. Prawa rêka zacisnê³a siê

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 82

background image

na karabinie. Uniós³ go powoli, wytê¿aj¹c wzrok.
Ruch powtórzy³ siê, tym razem bli¿ej. Pod stop¹ zbli¿aj¹cego siê trzasnê³a
ga³¹zka. Bruce powoli wymierzy³ w ciemnoœæ: palec wskazuj¹cy gotowy do
naciœniêcia spustu, a kciuk do odbez-pieczenia broni. „Co za idiotyzm, ¿eby
tak siê oddaliæ od obozu- pomyœla³- sam prosi³em o to, teraz mam za swoje. To
na pewno Balubasi!”
W niewyraŸnym œwietle gwiazd zobaczy³ skradaj¹c¹ siê postaæ. „Ilu ich jest-
zastanowi³ siê.- Jeœli strzelê do tego, tuzin innych mo¿e siê czaiæ w pobli¿u.
Muszê zaryzykowaæ. Szybka, krótka seria, a potem w nogi! Jakieœ sto jardów do
obozu. Mam piêædziesi¹t procent szans”.
Postaæ zatrzyma³a siê nas³uchuj¹c. Bruce zauwa¿y³ zarys g³owy: „Bez he³mu,
¿aden z naszych”, skonstatowa³. Wymierzy³ jak móg³ najdok³adniej, choæ w
ciemnoœciach musia³ zrezygnowaæ z muszki i szczerbintó. Zreszt¹ z tej
odleg³oœci nie móg³ chybiæ. Delikatnie wci¹gn¹³ powietrze do p³uc- by³ gotowy
strzeliæ i uciekaæ.
- Bruce?- rozleg³ siê nagle cichy, przestraszony g³os Shermaine.
B³yskawicznie opuœci³ lufê karabinu. „Bo¿e, niewiele brakowa³o- pomyœla³.- O
ma³o jej nie zabi³em”.
- Jestem tutaj- odpar³ ³ami¹cym siê g³osem.
- A, tutaj jesteœ.
- Co, u diab³a, robisz poza obozem?- zapyta³ z furi¹. Szok zmieni³ siê w
gniew.
- Przepraszam, Bruce, ale przysz³am zobaczyæ, czy wszystko u ciebie w
porz¹dku. Nie by³o ciê tak d³ugo...- Nast¹pi³a d³uga cisza, któr¹ przerwa³a w
koñcu dziewczyna, mówi¹c cichym, ura¿onym g³osem:- Przynios³am ci coœ do
jedzenia. Pomyœla³am, ¿e jesteœ g³odny. Przepraszam, jeœli zrobi³am coœ nie
tak.
Podesz³a do niego, pochyli³a siê i postawi³a coœ na ziemi przed nim. Potem
odwróci³a siê i ruszy³a w kierunku obozu.
- Shermaine!- zawo³a³ Bruce, chc¹c, aby wróci³a, ale jedyn¹ odpowiedzi¹ by³
s³abn¹cy szelest trawy, a nastêpnie cisza. Znów by³ sam.
Podniós³ talerz z jedzeniem.
„Ty g³upcze- pomyœla³.- Ty stukniêty ignorancie! Ty bezmyœlny kretynie!
Stracisz j¹ i bêdziesz na to zas³ugiwa³. Za-s³ugujesz na wszystko, co ci siê
przytrafi³o, a nawet na wiêcej! Nigdy siê nie nauczysz, co Curry? Nigdy nie
dotrze do ciebie, ¿e za egoizm i bezmyœlnoœæ jest kara”.
Spojrza³ na talerz, który trzyma³ w rêkach. Wo³owina z puszki, cebula w
plasterkach, chleb i ser.
„Tak, nauczy³em siê czegoœ- odpowiedzia³ sam sobie z nagl¹ determinacj¹.- Nie
zepsujê tego, co istnieje pomiêdzy t¹ dziewczyn¹ a mn¹. To by³ ostatni raz.
Teraz koniec z t¹ ca³¹ dziecinad¹, z tymi wybuchami gniewu czy litowaniem siê
nad samym sob¹”.
Zjad³ posi³ek, niespodziewanie uœwiadamiaj¹c sobie, jak bardzo by³ g³odny.
Jad³ szybko i ³apczywie. Potem wsta³ i wróci³ do obozu.
Stra¿ zatrzyma³a go na obrze¿ach obozu i wezwa³a do podania has³a. Bruce
skwapliwie odpowiedzia³. Noc¹ jego ¿andarmi szybko poci¹gali za spust- to, ¿e
wezwali go do podania has³a by³o niezwyk³¹ uprzejmoœci¹ z ich strony.
- Nie jest to zbyt m¹dre, aby w³óczyæ siê noc¹ po lesie- wartownik udzieli³ mu
reprymendy.
- Dlaczego?- odpar³ pytaj¹co Bruce, czuj¹c, jak jego nastrój ulega zmianie.
Depresja ulotni³a siê ca³kowicie.
- Bo to niem¹dre- odpowiedzia³ tamten niewyraŸnie.
- Duchy?- dra¿ni³ go Bruce.
- Ciotka mê¿a mojej siostry zniknê³a, kiedy oddali³a siê od swojej chaty o
rzut oszczepem. Nie zostawi³a ¿adnych œladów, nie krzycza³a, nic. By³em tam.
Nie podlega to ¿adnej dyskusji- po-wiedzia³ ¿andarm z godnoœci¹.
- A mo¿e to by³ lew?- nalega³ Bruce.
- Skoro pan tak mówi, to mo¿e tak by³o. Ale ja wiem swoje. I powiem tylko, ¿e
niem¹drze jest przeciwstawiaæ siê lokalnym obyczajom.
Nagle ujêty trosk¹ tego cz³owieka o niego, Bruce po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu i

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 83

background image

œcisn¹³ je w starym geœcie wyra¿aj¹cym sympatiê.
- Bêdê o tym pamiêta³. Zrobi³em to bezmyœlnie- rzek³. Wróci³ do obozu. Rozmowa
ze stra¿nikiem potwierdzi³a coœ, co ju¿ wczeœniej niejasno przeczuwa³, a o co
dotychczas zupe³nie nie dba³. ¯andarmi lubili go. Setki podobnych zachowañ
zauwa¿a³ jak dot¹d jakby podœwiadomie, nie zastanawiaj¹c siê nad nimi. Ale
teraz uwagi stra¿nika sprawi³y mu ogromn¹ przyjemnoœæ, po-zwalaj¹c zapomnieæ o
samotnoœci, której doœwiadczy³.
Min¹³ niewielk¹ grupê mê¿czyzn skupionych wokó³ ogniska i skierowa³ siê ku
pocz¹tkowi kolumny samochodów. Otwiera³ j¹ Ford. Zajrza³ dopojazdu przez
boczne okienko. Zauwa¿y³ niewyraŸ-n¹ sylwetkê Shermaine, skulon¹ pod kocem na
tylnym siedzeniu. Zapuka³ w szybê i dziewczyna usiad³a, otwieraj¹c okno.
- Tak?- zapyta³a ch³odno.
- Dziêkujê za jedzenie.
- Nie ma za co.- W jej g³osie pojawi³ siê ledwo wyczuwalny cieplejszy ton.
- Shermaine, czasami mówiê rzeczy, których potem ¿a³ujê. Przestraszy³aœ mnie.
Omal ciê nie zastrzeli³em.
- To moja wina. Nie powinnam by³a iœæ za tob¹.
- Ja zachowa³em siê niegrzecznie- upiera³ siê.
- Zgoda.- Dziewczyna rozeœmia³a siê cicho.- Zachowa³eœ siê niegrzecznie, ale
mia³eœ ku temu dobry powód. Zapomnijmy o wszystkim.- Po³o¿y³a mu rêkê na
ramieniu i doda³a:- Musisz odpocz¹æ, nie spa³eœ od dwóch dni.
- Pojedziesz jutro ze mn¹ Fordem, aby udowodniæ, ¿e mi przebaczy³aœ?
- Oczywiœcie- skinê³a g³ow¹.
- Dobranoc, Shermaine.
- Dobranoc, Bruce.
„Nie- zdecydowa³ Bruce, rozk³adaj¹c koce obok ogniska- nie jestem sam. Ju¿
nie”.
Rozdzia³ 20

- Co bêdzie ze œniadaniem, szefie?
- Niech zjedz¹ po drodze. Daj ka¿demu puszkê wo³owiny. Zmarnowaliœmy ju¿ doœæ
czasu na tej wycieczce.- Niebo nad lasem robi³o siê bladoró¿owe. By³o na tyle
jasno, ¿e Bruce móg³ sprawdziæ godzinê na swoim zegarku. Wskazywa³ czwart¹
czter-dzieœci.- Pogoñ ich trochê, Ruffy. Jeœli zd¹¿ymy do wêz³a Msapa przed
zmrokiem, bêdziemy mogli potem jechaæ noc¹ i zjeœæ jutrzejsze œniadanie w
domu.
- Nareszcie pan mówi do rzeczy, szefie- odpar³ Ruffy, w³o¿y³ he³m na g³owê i
poszed³ budziæ mê¿czyzn œpi¹cych na ziemi obok ciê¿arówek.
Shermaine wci¹¿ spa³a. Bruce przygl¹da³ siê jej twarzy przez okno Forda.
Kosmyk w³osów przyklei³ siê jej do ust, unosz¹c siê i opadaj¹c z oddechem.
£askota³ j¹ w nos, którym w œnie rusza³a jak królik. Bruce poczu³ niemal
nieznoœny przyp³yw czu³oœci. Delikatnie odsun¹³ kosmyk z jej twarzy. Potem
uœmiechn¹³ siê do siebie. „Jeœli czujesz siê tak przed œniadaniem- pomyœla³-
to naprawdê niedobrze z tob¹! A jednak- kontynuowa³ dialog sam z sob¹- podoba
mi siê to”.
- Dalej, leniuchu!- powiedzia³ na g³os i poci¹gn¹³ j¹ za ucho.- Czas wstawaæ.
Zanim kolumna pojazdów znalaz³a siê w drodze, by³o ju¿ wpó³ do szóstej. Du¿o
czasu poch³onê³o rozbudzanie ze snu i na-k³anianie do wstania szeœædziesiêciu
mê¿czyzn, a nastêpnie umiesz-czenie ich na ciê¿arówkach. Tego ranka Bruce nie
czu³ z³oœci z powodu opóŸnienia. Uda³o mu siê znaleŸæ czas na czterogodzin-ny
sen w nocy, chocia¿ nie wystarcza³o to, aby odrobiæ dwudniowe zaleg³oœci. Czu³
siê lekko, jego wyczerpanie zamieni³o siê w jak¹œ nierealn¹ weso³oœæ, w jakiœ
nastrój karnawa³owy. Nie odczuwa³ ju¿ dotychczasowej presji- droga do
Elisabethville by³a prosta i krótka. Œniadanie w domu!
- Za nieca³¹ godzinê bêdziemy przy moœcie- powiedzia³, patrz¹c k¹tem oka na
Shermaine.
- Zostawi³eœ tam ludzi?
- Dziesiêciu- odpar³ Bruce.- Zabierzemy ich bez za-trzymywania siê. Nastêpny
postój: Hotel Grand Leopold II, Avenue du Kasai- uœmiechn¹³ siê do w³asnych
s³ów.- Wanna pe³na wody tak gor¹cej, ¿e bêdê potrzebowa³ piêciu minut, aby do

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 84

background image

niej wejœæ. Czyste ubranie. I gruby stek z francusk¹ sa³atk¹ i butelk¹
Liebfraumilch.
- Na œniadanie?!- jêknê³a Shermaine.
- Na œniadanie- weso³o potwierdzi³ Bruce.
Umilk³ na chwilê, rozkoszuj¹c siê t¹ myœl¹. Droga przed nim by³a poznaczona
pasami cienia, niczym skóra tygrysa. Powietrze dostaj¹ce siê do œrodka przez
okna by³o ch³odne i pachn¹ce. Czu³ siê wspaniale. Odpowiedzialnoœæ za
dowodzenie przesta³a mu ci¹¿yæ. Obok siebie mia³ œliczn¹ dziewczynê, a przykre
prze¿ycia ostatnich dni odesz³y ju¿ w niepamiêæ. Cudowny poranek- rów-nie
dobrze mogliby jechaæ na pikinik.
- O czym myœlisz?- zapyta³. Shermaine siedzia³a obok, milcz¹ca.
- Rozmyœla³am o przysz³oœci- odpar³a cicho.- Nie znam nikogo w Elsabethville i
nie chcê tam zostaæ.
- Wrócisz do Brukseli?
Pytanie nie mia³o ¿adnego znaczenia, poniewa¿ Bruce Curry mia³ okreœlone plany
dotycz¹ce przysz³oœci, w których znacz¹ce miejsce zajmowa³a Shermaine.
- S¹dzê, ¿e tak. Nie znam innych miejsc.
- Masz tam krewnych?
- Ciotkê.
- Jesteœcie w bliskich stosunkach?
Shermaine rozeœmia³a siê gorzko:
- Tak, bardzo blisko! Odwiedzi³a mnie raz w sierociñcu. Tylko raz, przez te
wszystkie lata. Przynios³a mi komiks o tematyce religijnej i powiedzia³a,
¿ebym my³a zêby i czesa³a w³osy sto razy dziennie.
- Nie masz nikogo wiêcej?- spyta³ Bruce.
- Nie.
- To po co wracaæ?
- A co innego mam zrobiæ?- zapyta³a.- Dok¹d siê udaæ?
- Masz swoje ¿ycie i ca³y œwiat do zobaczenia.
- Czy ty to w³aœnie zamierzasz zrobiæ?
- Dok³adnie, poczynaj¹c od gor¹cej k¹pieli.
Bruce czu³, jak rodzi siê miêdzy nimi uczucie. Oboje zdawali sobie z tego
sprawê, ale wiedzieli równie¿, ¿e za wczeœnie o tym mówiæ. „Poca³owa³em j¹
tylko raz, ale to wystarczy³o. Wiêc co siê stanie? Ma³¿eñstwo?” Na sam¹ myœl o
tym Bruce wzdrygn¹³ siê gwa³townie, a potem niechêtnie i powoli powróci³ do
tej kwestii,podkradaj¹c siê do niej, jak gdyby by³a niebezpieczn¹ besti¹,
gotów uciec, jak tylko poka¿e zêby. „...Dla niektórych ma³¿eñstwo jest dobr¹
rzecz¹. Mo¿e pomóc wyprostowaæ siê tym, którzy chodzili z nisko opuszczon¹
g³ow¹, z³agodziæ ból samotnych, wskazaæ cel tym, którzy b³¹dz¹, zdopingowaæ
tych bez ambicji i oczywiœcie obdarzyæ cz³owieka czymœ, co stanowi bezsporny
argument prze-mawiaj¹cy za ma³¿eñstwem: dzieæmi. Ale s¹ równie¿ tacy, którzy
siê kurcz¹ i s³abn¹ w bezbarwnej celi ma³¿eñskiej. Bez przestrzeni do lotu.
Skrzyd³a s³abn¹, jeœli ich nie u¿ywasz. Je¿eli skoncentrujesz siê na sobie,
staniesz siê krótkowidzem. Je¿eli twój kontakt ze œwiatem zewnêtrznym odbywa
siê przez szklane okienko tej celi, wówczas jest on bardzo ograniczony. A ja
ju¿ mam dzieci. Mam córkê i syna...” Bruce odwróci³ g³owê i przyjrza³ siê
dziewczynie siedz¹cej obok niego. „Nie mogê w niej znaleŸæ ¿adnej skazy. Ma
tak¹ delikatn¹, niemal kruch¹ urodê. Nie jest zepsuta. Ciê¿ki los doœwiadczy³
j¹ srodze i nauczy³a siê dziêki temu dobroci i pokory. Jest dojrza³a, da sobie
radê w ka¿dej sytuacji. Pozna³a, co to œmieræ i strach, z³o i dobro w
cz³owieku. Nie wierzê, ¿e kiedykolwiek ¿y³a otoczona bajkowym kokonem, który
wiêkszoœæ m³odych dziewcz¹t tworzy wokó³ siebie. I nie zapomnia³a jeszcze, co
to œmiech. Mo¿e- pomyœla³- mo¿e... Ale jeszcze za wczeœnie, ¿eby o tym
rozmawiaæ”.
- Masz bardzo ponur¹ minê- odezwa³a siê Shermaine, powstrzymuj¹c siê od
œmiechu.- Znów jesteœ jak Bonaparte. Kiedy robisz tak¹ minê, twój nos staje
siê taki wielki i okrutny. Wygl¹da bardzo brutalnie i nie pasuje do reszty
twojej twarzy. Myœlê, ¿e kiedy ciê wykañczano, zosta³ Panu Bogu tylko jeden
nos w zapasie. „Jest za du¿y, powiedzia³, ale to jedyny nos, który nam zosta³,
i kiedy uœmiechniesz siê, nie bêdzie wygl¹da³o tak Ÿle”. Wiêc zaryzykowali i

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 85

background image

przyprawili ci go.
- Czy nigdy ciê nie uczono, ¿e nie³adnie jest œmiaæ siê z u³omnoœci ludzkich?-
zapyta³ Bruce ponuro, dotykaj¹c nosa.
- Twój nos mo¿e byæ uwa¿any za wszystko, tylko nie za u³omnoœæ. Nigdy-
rozeœmia³a siê i przysunê³a siê bli¿ej do niego.
- Wiesz, ¿e mo¿esz mnie krytykowaæ, maj¹c taki doskona³y nos, a ja nie mogê ci
siê odp³aciæ.
- Nigdy nie ufaj nikomu, kto prawi piêkne stówka, bo na pewno prawi je ka¿dej
dziewczynie,któr¹ spotyka- powiedzia³a, przysuwaj¹c siê jeszcze bli¿ej i
niemal dotykaj¹c Bruce'a.- Mar-nuje pan swój talent, mon capitaine. Jestem
uodporniona na pañski urok.
- Za chwilê zatrzymam samochód i...
- Nie mo¿esz- rzek³a Shermaine i odwróci³a g³owê do ty³u, wskazuj¹c na dwóch
¿andarmów siedz¹cych za nimi.- Co oni by sobie pomyœleli, Bonaparte? •

le by to

wp³ynê³o na dyscyplinê.
- Do diab³a z dyscyplin¹! Jeszcze chwila, a zatrzymam siê i sprawiê ci zdrowe
lanie, zanim ciê poca³ujê.
- Nie bojê siê pierwszej groŸby, ale z powodu tej drugiej odst¹piê od
naigrawania siê z twojego nosa.- Tym razem odsunê³a siê trochê i Bruce
spojrza³ na ni¹ raz jeszcze. Pod jego wzrokiem, zaczê³a siê wierciæ i
czerwieniæ.
- Przepraszam, ale czy nigdy nie uczono ciê, ¿e to niegrzecznie wpatrywaæ siê
w ludzi?
„A wiêc znów siê zakocha³em- pomyœla³ Bruce.- Trzeci raz w ¿yciu. Œrednio
wypada raz na dziesiêæ lat. Trochê mnie to przera¿a, poniewa¿ zawsze
towarzyszy temu ból; ból kochania i agonia utraty. Zaczyna siê w lêdŸwiach, co
jest bardzo myl¹ce, poniewa¿ s¹dzisz, ¿e to jest owo znane napiêcie, które
wywo³uje ka¿da ³adnie zaokr¹glona pupa lub para piersi. Podrap siê, myœlisz,
to tylko trochê swêdzi. Wetrzyj tylko odrobinê maœci w swêdz¹ce miejsce i
swêdzenie minie natychmiast. Ale nagle ono rozlewa siê, p³ynie w górê, opada w
dó³, dociera do ka¿dego zak¹tka cia³a. Brzuch p³onie, serce trzepoce. A kiedy
dotrze tak g³êboko, wtedy staje siê niebezpieczne. Nie mo¿esz ju¿ nic
poradziæ; mo¿esz siê drapaæ i drapaæ, ale ono siê tylko zaogni coraz bardziej.
Potem ostatnie stadium: kiedy atakuje mózg. Bez bólu i to jest najgorsze.
Nastêpuje wyostrzenie zmys³ów: oczy widz¹ precyzyjniej, krew p³ynie szybciej,
jedzenie smakuje lepiej, usta chc¹ krzyczeæ, a nogi biegaæ. Pojawia siê
z³udzenie wielkoœci. Jesteœ najm¹drzejszy, najsilniejszy, najbardziej mêski w
ca³ym wszechœwiecie. Wydaje ci siê, ¿e masz trzy metry wzrostu w skarpetkach.
I jak to siê koñczy? Koñczy siê na s³owach. S³owa mog¹ zepsuæ wszystko. Koñczy
siê na ch³odnych s³owach; s³owach jak ogieñ, które przenikaj¹ do g³êbi,
obejmuj¹ uczucia, pe³zaj¹ po nich, zwêglaj¹c je i pozostawiaj¹c tylko dymi¹ce
zgliszcza. Koñczy siê na po-dejrzeniach o rzeczy, których siê nie zrobi³o, i
na pewnoœci rzeczy, które siê zrobi³o i pamiêta. Koñczy siê na egoizmie i
obojêtnoœci, i s³owach, s³owach, s³owach... Koñczy siê na bólu i szaroœci.
Pozostaje blizna i krzywda, której nie da siê naprawiæ. Albo koñczy siê bez
zamieszania i szalu. Po prostu za³amuje siê i rozwiewa na wietrze jak py³. Ale
wci¹¿ pozostaje agonia, agonia utraty. Znam dobrze oba zakoñczenia, kocha³em
dwa razy. „Teraz, znów jestem zakochany. Mo¿e tym razem nie bêdzie tak samo.
Mo¿e tym razem to przetrwa? Nic nie jest wieczne- pomyœla³.- Nic nie jest
wieczne, nawet ¿ycie, ale mo¿e tym razem, jeœli bêdê dba³ o uczucie i
pielêgnowa³ je, mo¿e bêdzie trwa³o tak d³ugo jak ¿ycie”.
- Ju¿ prawie dojechaliœmy do mostu- powiedzia³a Sher- maine.
Wzdrygn¹³ siê, wyrwany z zamyœlenia. Mile znika³y za nimi, a las po obu
stronach drogi gêstnia³. Podszycie by³o nie do przebycia, a im bardziej
zbli¿ali siê do rzeki, tym bardziej zielona i ciemna stawa³a siê roœlinnoœæ.
Bruce zwolni³- droga przebiega³a tunelem przez gêsty busz. Minêli ostatni
zakrêt torów i wyjechali na polanê, gdzie droga spotyka³a siê z torami,
biegn¹c wzd³u¿ nich w kierunku mostu z ciê¿kich drewnianych bali.
Zatrzyma³ Forda i wy³¹czy³ silnik. Siedzieli w milczeniu, wpatruj¹c siê w
œcianê d¿ungli na drugim brzegu. Popl¹tane pn¹cza i liany zwiesza³y siê z

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 86

background image

drzew, m¹c¹c bystre, ciemnozielone wody rzeki. Wpatrywali siê w kikuty pali
skierowane ku przeciwleg³ym brzegom niczym ramiona rozdzielonych kochanków.
Drewno wci¹¿ siê tli³o, a wiatr spycha³ dym w dó³ rzeki.
- Nie ma mostu- rzek³a Shermaine.- Spalony!
- Nie- jêkn¹³ Bruce.- Na Boga, tylko nie to!
Z wysi³kiem odwróci³ wzrok od zwêglonych pozosta³oœci mostu i rozejrza³ siê
woko³o. Sto jardów od samochodu rozci¹ga³a siê wroga, cicha d¿ungla.
- Nie wychodŸ z samochodu!- warkn¹³, widz¹c, ¿e Shermaine chwyta za klamkê.-
Zamknij okno, szybko!- Dziewczyna pos³usznie wykona³a polecenie.- Czaj¹ siê
tam- wskaza³ na skraj d¿ungli. Za nimi na polanie pojawi³y siê pierwsze
ciê¿arówki. Bruce wyskoczy³ z Forda i podbieg³ do pierwszej z nich.- Nie
wysiadajcie, zostañcie w œrodku- krzykn¹³ i pobieg³ wzd³u¿ konwoju,
powtarzaj¹c rozkaz ludziom w ka¿dym pojeŸdzie. Kiedy dotar³ do samochodu, w
którym jecha³ Ruffy, skoczy³ na stopieñ, chwyci³ za klamkê, otworzy³ drzwi,
wskoczy³ na siedzenie, poœpiesz-nie zatrzaskuj¹c drzwi za sob¹.- Spalili most!
- Co siê sta³o z ch³opcami, którzy mieli go pilnowaæ?
- Nie wiem jeszcze, ale siê dowiemy. Zatrzymaj siê obok innych, tak ¿ebym móg³
z nimi porozmawiaæ.
Przez uchylone okno wyda³ rozkazy kierowcom i w ci¹gu dziesiêciu minut
wszystkie pojazdy ustawi³y siê.w kr¹g, tworz¹c obóz obronny.
- Ruffy, weŸ brezent i roz³ó¿ go na górze, tak ¿ebyœmy mieli dach. Nie chcê,
aby razili nas strza³ami.
Ruffy wybra³ szeœciu ¿andarmów i przyst¹pi³ do pracy, wyci¹gaj¹c ciê¿kie,
zwiniête plandeki.
- Hendry, umieœæ po dwóch ludzi pod ka¿d¹ ciê¿arówk¹. Rozlokuj te¿ Breny na
wypadek ataku.
Wally nie skomentowa³ polecenia Bruce'a, jak to mia³ w zwy-czaju, ale po
prostu zgromadzi³ ludzi i przekaza³ im rozkaz. Wczo³gali siê pod ciê¿arówki i
skierowali broñ ku milcz¹cej d¿ungli.
- Postawcie gaœnice na œrodku, tak ¿eby by³y ³atwo dostêpne. Mog¹ próbowaæ
wykurzyæ nas ogniem.
Dwóch ¿andarmów wydoby³o z ciê¿arówek gaœnice.
- Czy jest coœ, co mog³abym zrobiæ?- Shermaine sta³a obok Bruce'a.
- B¹dŸ cicho i nie krêæ siê- odpar³ Bruce i odwróci³ siê. Podszed³ do grupy
Ruffy'ego, zajête] rozk³adaniem brezentu. Minê³o pó³ godziny desperackiej
pracy, zanim powsta³e umoc-nienia zadowoli³y Bruce'a.
- To powinno ich zatrzymaæ- rzek³, stoj¹c obok Ruffy'ego i Hendry'ego w œrodku
pierœcienia i przygl¹daj¹c siê zielonemu brezentowi, który s³u¿y³ im jako
dach, oraz ciasno ustawionym samochodom, które ich otacza³y. Ford by³
zaparkowany obok cysterny- by³ stosunkowo niewielki i stanowi³by s³abe ogniwo
w pierœcieniu ciê¿arówek.
- Bêdzie tu cholernie gor¹co i t³oczno- utyskiwa³ Hendry.
- Tak, wiem- powiedzia³ Bruce i spojrza³ na niego.- Mo¿e chcia³byœ zmniejszyæ
ten t³ok i poczekaæ za zewn¹trz?
- Uwa¿aj, bo pêknê ze œmiechu- odpar³ Wally.
- Co teraz, szefie?- Ruffy ubra³ w s³owa pytanie, które Bruce sam sobie
zadawa³ w myœli.
- Ty i ja pójdziemy zbadaæ stan mostu- powiedzia³.
- Bêdziesz wygl¹da³ dziwnie znajomo ze strza³¹ wystaj¹c¹ z pleców- rzek³
Wally, szczerz¹c zêby.- Ch³opie, chyba padnê, jak to zobaczê!
- Ruffy, bêdziemy potrzebowali z szeœciu pa³atek dla ka¿dego z nas. W¹tpiê,
¿eby strza³y je przebi³y z odleg³oœci stu metrów. Na³o¿ymy równie¿ he³my.
- Okay, szefie.
Pod szeœcioma warstwami gumowanego p³ótna czuli siê jak w saunie. Opuœcili
pierœcieñ pojazdów i szli drog¹ w kierunku mostu. Bruce czu³, jak z ka¿dym
krokiem poci siê coraz obficiej, a jego plecy staj¹ siê mokre.
Olbrzymie cia³o Ruffy'ego jeszcze powiêkszone przez pa³atki, przywodzi³o
Bruce'owi na myœl samicê jakiegoœ prehistorycznego potwora pod koniec ci¹¿y.
- Jesteœ wystarczaj¹co rozgrzany, Ruffy?- zapyta³ ¿artem. Otaczaj¹ca ich
d¿ungla denerwowa³a go. Mo¿e nie doceni³ skutecznoœci strza³ wojowników

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 87

background image

plemienia Baluba? Choæ lekkie, zrobione z trzciny, mia³y jednak ostry jak ig³a
¿elazny grot nas¹czony trucizn¹.
- Jeszcze trochê trzêsê siê z zimna- odpar³ Ruffy; pot sp³ywa³ mu po twarzy i
kapa³ z brody.
Na d³ugo zanim doszli do mostu uderzy³ ich w nozdrza odór gnicia. Bruce
kojarzy³ zapachy z kolorem- ten by³ zielony, takiej samej barwy jak gnij¹ce
miêso. Fetor by³ tak intensywny, i¿ wydawa³o mu siê, ¿e bmie przez gêst¹ mg³ê
wdzieraj¹c¹ siê do gard³a, dusz¹c¹ i pokrywaj¹c¹ usta i jêzyk grub¹ warstw¹
t³ustej, md³ej s³odyczy.
- Wiadomo, sk¹d ten smród!- powiedzia³ Ruffy i splun¹³, próbuj¹c pozbyæ siê
przykrego smaku.
- Gdzie oni s¹?- zapyta³ Bruce niewyraŸnie, zas³aniaj¹c usta i nos d³oni¹.
Doszli do brzegu i tam znalaz³ odpowiedŸ na swoje pytanie, spogl¹daj¹c w dó³
na w¹sk¹ pla¿ê. Tu¿ przy rzece widnia³y czarne œlady dwunastu ognisk, a przy
wysokim brzegu ustawione by³y prymitywne konstrukcje z drewnianych ¿erdzi.
Przez chwilê Bruce zastanawia³ siê nad ich przeznaczeniem. Nagle ze zgroz¹
zda³ sobie sprawê, do czego s³u¿y³y. Widzia³ ju¿ wczeœniej takie poprzeczki
zawieszone pomiêdzy dwoma s³upkami w obozach ³owieckich w ca³ej Afryce. To
by³y ramy do patroszenia zwierzyny! Z poprzeczki zwisa³y kawa³ki ³yka, którymi
przywi¹zywano zdobycz za tylne nogi, tak ¿e g³owa i ³apy przednie zwisa³y
swobodnie, a brzuch wydyma³ siê, umo¿liwiaj¹c szybkie wypatroszenie jednym,
d³ugim poci¹g-niêciem no¿a. Po takim ciêciu wnêtrznoœci same wypada³y na
ziemiê.
Tym razem zwierzyn¹ wypatroszon¹ na tych ramach byli ludzie, jego ludzie!
Policzy³ zwisaj¹ce kawa³ki ³yka: by³o ich dok³adnie dziesiêæ- nikt nie uszed³
z ¿yciem.
- Os³aniaj mnie, Ruffy. Schodzê, aby siê lepiej temu przyjrzeæ- powiedzia³
Bruce. By³ to rodzaj pokuty, jaki na³o¿y³ sam na siebie. To byli jego ludzie,
on ich tutaj zostawi³.
- Okay, szefie.
Bruce zszed³ wydeptan¹ œcie¿k¹ na pla¿ê. Odór sta³ siê nie do zniesienia. Po
chwili znalaz³ jego Ÿród³o. Pomiêdzy ramami le¿a³a ciemna, bezkszta³tna masa.
Roi³a siê od much- wydawa³o siê, ¿e dr¿y i pe³za. Nagle z g³oœnym brzêczeniem
muchy unios³y siê, tworz¹c czarn¹ chmurê, by po chwili opaœæ z powrotem na
ludzk¹ padlinê. Jedna z nich usiad³a Bruce'owi na rêce. Mia³a
metalicznoniebieski tu³ów i zwiniête skrzyd³a. Weso³o pociera³a przednie
³apki. Bruce poczu³ skurcze ¿o³¹dka; zaczê³o mu siê zbieraæ na wymioty.
Próbowa³ zabiæ muchê, ale nie trafi³ i owad b³yskawicznie odlecia³. Wokó³
ognisk rozrzucone by³y koœci, a tu¿ przy jego butach le¿a³a czaszka rozp³atana
na dwie czêœci, aby ³atwiej by³o wyci¹gn¹æ mózg. Kolejny spazm wstrz¹sn¹³
Bruce'em. Tym razem zawartoœæ ¿o³¹dka podesz³a mu do gard³a, ale zdo³a³ siê
opanowaæ. Nastêpnie odwróci³ siê i wspi¹³ na wysoki brzeg, gdzie czeka³ Ruffy.
Stan¹³ obok niego, ciê¿ko dysz¹c, walcz¹c z md³oœciami. W koñcu przemówi³:
- W porz¹dku, dowiedzia³em siê tego, co chcia³em. Ruszyli z powrotem w
kierunku obozu. Bruce usiad³ na masce Forda i zaci¹gn¹³ siê mocno papierosem,
próbuj¹c pozbyæ siê smaku œmierci.
- Prawdopodobnie w nocy przep³ynêli rzekê wp³aw i wspiêli siê na filary mostu.
Kanaki i jego ch³opcy zorientowali siê dopiero, kiedy tamci byli ju¿ na
moœcie- powiedzia³, wci¹gaj¹c dym z papierosa do p³uc i wydmuchuj¹c go przez
nos.- Powinienem by³ o tym pomyœleæ. Powinienem by³ ostrzec Kanakiego przed
tym.
- Chcesz powiedzieæ, ¿e oni zjedli wszystkich dziesiêciu ¿an-darmów? Chryste!-
Nawet Hendry by³ pod wra¿eniem.- Chcia³-bym rzuciæ okiem na pla¿ê. To musi byæ
coœ!
- Wspaniale!- powiedzia³ Bruce szorstko.- Zajmiesz siê pogrzebaniem tego, co z
nich zosta³o. Mo¿esz tam zejœæ i upo-rz¹dkowaæ pla¿ê, zanim przyst¹pimy do
naprawy mostu.
Wally nie protestowa³.
- Chcesz, ¿ebym to zrobi³ zaraz?
- Nie- warkn¹³ Bruce.- Ty i Ruffy weŸmiecie dwie ciê¿arówki i wrócicie do Port

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 88

background image

Reprieve po materia³y potrzebne do naprawy.
Obaj spojrzeli na niego z uznaniem.
- Nigdy bym na to nie wpad³- powiedzia³ Wally.
- Dach hotelu i biurowca s¹ zrobione z solidnych belek drewnianych- rzuci³
Ruffy, uœmiechaj¹c siê.
- GwoŸdzie- doda³ Wally tonem, jak gdyby dokona³ wiel-kiego odkrycia.- Bêd¹
nam potrzebne gwoŸdzie.
Bruce uci¹³ ich komentarze.
- Jest druga. Dotrzecie do Port Reprieve przed zmrokiem. Materia³y powinniœcie
zebraæ rano i do wieczora uporaæ siê z drog¹ powrotn¹. Pojedziecie tamtymi
ciê¿arówkami; sprawdŸcie, czy maj¹ pe³ne baki. Bêdziecie potrzebowali jakichœ
piêtnastu osób. Powiedzmy, piêciu ¿andarmów na wypadek k³opotów i dziesiêciu
cywilów.
- To powinno wystarczyæ- zgodzi³ siê Ruffy.
- PrzywieŸcie ze sob¹ ze dwanaœcie arkuszy blachy falistej. U¿yjemy jej do
zbudowania os³ony przed strza³ami podczas pracy.
- Tak, do dobry pomys³.
Uzgodnili szczegó³y, wybrali ludzi i wyprowadzili ciê¿arówki z pierœcienia.
Bruce patrzy³, jak znikaj¹ na drodze do Port Reprieve. Têpy ból g³owy zacz¹³
mu dokuczaæ i nagle poczu³ siê strasznie zmêczony brakiem snu, upa³em i
emocjami, które targa³y nim w ci¹gu ostatnich czterech dni. Z trudem obszed³
obóz jeszcze raz, sprawdzaj¹c stanowiska ogniowe i zatrzymuj¹c siê na krótkie
rozmowy z ¿andarmami. Potem powlók³ siê do Forda, wœlizn¹³ siê na przednie
siedzenie, od³o¿y³ he³m i karabin i po³o¿ywszy g³owê na rêkach, natychmiast
zasn¹³.
Rozdzia³ 21

Shermaine obudzi³a go po zapadniêciu zmroku, przynosz¹c zimne miêso i butelkê
piwa z zapasów Ruffy'ego.
- Przepraszam ciê, Bruce, ale nie rozpaliliœmy ogniska. Wiem, ¿e zimne
konserwy nie smakuj¹ najlepiej, a na dodatek piwo jest ciep³e.
Bruce usiad³ i potar³ oczy. Szeœciogodzinny sen pomóg³- by³y mniej opuchniête
i zaczerwienione. Ale ból g³owy nie ust¹pi³.
- Dziêkujê ci, ale chyba nie jestem g³odny. To przez ten upa³.
- Musisz jeœæ, Bruce. Spróbuj choæ odrobinkê- powiedzia³a i uœmiechnê³a siê.-
Przynajmniej jesteœ teraz bardziej uprzejmy. Mówisz „dziêkujê” zamiast „b¹dŸ
cicho i nie krêæ siê”.
- Jesteœ kobiet¹ z wbudowanym magnetofonem- rzek³ Bruce zrezygnowanym g³osem.-
Ka¿de s³owo nagrane i u¿yte póŸniej przeciwko tobie.- Dotkn¹³ jej rêki i
doda³:- Prze-praszam.
- Przepraszam- powtórzy³a dziewczyna.- Lubiê, jak przepraszasz, mon capitaine.
Robisz to w taki mêski sposób, podobnie jak wszystko inne. Nie ma nic
niemêskiego w tobie, co jest czasami bardzo przyt³aczaj¹ce- obserwowa³a go z
figlarnym b³yskiem w oczach.
Bruce wiedzia³, ¿e mówi³a o scenie w poci¹gu, któr¹ przerwa³ Wally.
- Spróbujmy tego jedzenia- powiedzia³ i po chwili stwierdzi³:- Niez³e, jesteœ
doskona³ym kucharzem.
- Tym razem zas³uga nale¿y do Heinza i jego piêædziesiêciorga siedmiorga
dzieci. Ale pewnego dnia przygotujê dla ciebie tournedos au Prince. To moja
specjalna.
- Specjalnoœæ- poprawi³ j¹ Bruce automatycznie. Ponad gwar g³osów dochodz¹cych
z obozu wybija³ siê od czasu do czasu wybuch œmiechu. Wyczuwa³o siê pewne
rozluŸnienie wœród ludzi. Brezentowy dach i œciany samochodów dawa³y wszystkim
poczucie bezpieczeñstwa. Le¿eli na ziemi œpi¹c albo rozmawiali cicho w ma³ych
grupkach.
Bruce wyskroba³ widelcem resztki jedzenia i w³o¿y³ do ust ostatni¹ porcjê.
- Teraz muszê jeszcze raz sprawdziæ nasze punkty obronne i stanowiska ogniowe.
- Och, znów Bonaparte! Zawsze na s³u¿bie- westchnê³a z rezygnacj¹ Shermaine.
- To nie potrwa d³ugo.
- Zaczekam na ciebie.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 89

background image

Bruce chwyci³ karabin i he³m. Wychodzi³ w³aœnie z Forda, kiedy w d¿ungli
odezwa³y siê tam- tamy.
- Bruce!- szepnê³a Shermaine, przywieraj¹c kurczowo do niego.
Szum g³osów urwa³ siê, ustêpuj¹c z³owieszczej ciszy przerywanej biciem bêbnów.
By³o ono tak g³êbokie i donoœne, ¿e wydawa³o siê wszechobecne. Ciep³e,
nieruchome powietrze drga³o. Monotonny rytm, niczym puls wszelkiego
stworzenia, wype³nia³ prze-strzeñ, rozlewaj¹c siê coraz szerz¹.
- Bruce!- szepnê³a ponownie Shermaine.
Dr¿a³a, przera¿ona, wbijaj¹c palce z ca³¹ si³¹ w ramiê mê¿czyzny. Silny chwyt
dziewczyny z³agodzi³ jego w³asny strach.
- Kochanie- powiedzia³ uspokajaj¹co, tul¹c j¹ do piersi.- To tylko dŸwiêk
dwóch kawa³ków drewna, którymi uderza nagi dzikus. Nie mog¹ nam tutaj nic
zrobiæ, wiesz o tym.
- Och, Bruce. To jest straszne! Ten dŸwiêk jest podobny do dzwonów
pogrzebowych.
.- Nie mów g³upstw.- Bruce odsun¹³ dziewczynê od siebie, trzymaj¹c j¹ za
ramiona.- ChodŸ. Pomó¿ mi uspokoiæ innych, musz¹ byæ przera¿eni. Bez ciebie
nie dam rady.
Œci¹gn¹³ j¹ delikatnie z siedzenia Forda i otoczy³ ramieniem, prowadz¹c w
kierunku œrodka pierœcienia.
„Co zneutralizuje otêpiaj¹cy, hipnotyzuj¹cy rytm?- zapyta³ sam siebie.- Ha³as,
nasz w³asny ha³as!”
- Joseph, M'pophu...- krzykn¹³ pogodnie, zwracaj¹c siê do dwóch najlepszych
œpiewaków wœród swoich ludzi.- Szkoda, ¿e rytm bêbnów jest tak kiepskiej
jakoœci, ale Balubasi to ma³py nie maj¹ce pojêcia o muzyce. Poka¿cie im, jak
cz³onkowie plemienia Bambala potrafi¹ œpiewaæ!
Ktoœ siê rozeœmia³, a potem Joseph zaczaj œpiewaæ g³osem niepewnym z pocz¹tku,
póŸniej nabieraj¹cym mocy. Do³¹czy³ siê M'pophu, którego basowy, niski g³os
stworzy³ doskona³e t³o dla wibruj¹cego, dŸwiêcznego tenoru Josepha. W
ciemnoœci rozleg³y siê klaœniêcia zsynchronizowane z biciem bêbnów. Bruce czu³
wokó³ siebie rytmiczne ruchy cia³. Shermaine nie dr¿a³a ju¿. Bruce obj¹³ j¹ w
pasie i dziewczyna przytuli³a siê do niego.
„Teraz potrzebujemy œwiat³a- pomyœla³.- Nocnej lampki dla moich dzieci, które
boj¹ siê ciemnoœci i bêbnów”.
Z Shermaine u boku przeszed³ przez obozowisko.
- Sier¿ancie Jacque.
- Kapitanie?
- W³¹cz reflektory i przeczesuj nimi teren.
- Oui, capitaine.- Ton odpowiedzi by³ mniej ³agodny.
Do ka¿dego z reflektorów by³y tylko dwie zapasowe baterie. Bruce wiedzia³ o
tym. Jedna bateria wystarcza³a na osiem godzin; reflektory bêd¹ œwieciæ
jeszcze przez dwie noce.
D³ugie, silne promienie bia³ego œwiat³a przebi³y ciemnoœæ po obu stronach
pierœcienia. Oœwietli³y skraj d¿ungli, odbijaj¹c siê od œciany drzew,
rozpraszaj¹c mrok panuj¹cy w obozie, tak ¿e mo¿na by³o rozró¿niæ rysy twarzy
ka¿dego cz³owieka. Bruce spojrza³ na te twarze i z zadowoleniem stwierdzi³, ¿e
nastrój poprawi³ siê; duchy odesz³y.
- Brawo, Bonaparte!- powiedzia³a Shermaine.
Bruce nagle zda³ sobie sprawê z uœmiechów, jakimi obdarzali go jego ludzie,
widz¹c, jak obejmuje dziewczynê. Chcia³ ju¿ odsun¹æ rêkê, ale nie uczyni³
tego. „Do diab³a z tym- pomyœla³- przynajmniej myœl¹ o czymœ innym!” Skierowa³
siê do Forda.
- Zmêczona?- zapyta³.
- Trochê- kiwnê³a g³ow¹.
- Roz³o¿ê ci siedzenie. Zakryj okno kocem, bêdziesz siê czu³a bardziej
swobodnie.
- Nie bêdziesz odchodzi³ daleko?- zapyta³a szybko.
- Bêdê przy samochodzie.- Odpi¹³ pas z kabur¹ i poda³ jej.- Lepiej, ¿ebyœ od
teraz nosi³a to przy sobie.
Nawet gdy zapiê³a pas na ostatni¹ dziurkê, pistolet zwisa³ jej a¿ do kolana.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 90

background image

- Dziewica Orleañska- zemœci³ siê Bruce.
Skrzywi³a siê do niego i wesz³a na tylne siedzenie. Chwilê póŸniej zawo³a³a
cicho:
- Bruce?
- Tak?
- Chcia³am siê tylko upewniæ, ¿e nigdzie nie odszed³eœ. Dobranoc.
- Dobranoc, Shermaine.
Bruce le¿a³ na pojedynczym kocu i poci³ siê. Œpiew dawno ucich³, ale bicie
bêbnów rozlega³o siê nadal, bez najmniejszego potkniêcia, rytmicznie i
pulsuj¹ce. Reflektory omiata³y regularnie teren, raz oœwietlaj¹c jasno obóz,
raz pozostawiaj¹c go w cieniu.
Bruce s³ysza³ woko³o ciche pochrapywania, zduszone kaszl-niêcia, be³kot i
odg³osy mê¿czyzn poruszaj¹cych siê we œnie. Ale sam nie móg³ zasn¹æ. Le¿a³ na
wznak, trzymaj¹c rêkê pod g³ow¹. Palii papierosa i wpatrywa³ siê w brezent.
Wydarzenia ostatnich czterech dni powraca³y uparcie w jego myœlach: fragmenty
roz-mów, umieraj¹cy Andre, Boussier przytulaj¹cy swoj¹ ¿onê, wybu-chy
granatów, rêce lepkie od krwi, zapach œmierci, gwa³t i prze-ra¿enie.
Poruszy³ siê niespokojnie i strzepn¹] popió³, zakrywaj¹c oczy rêkoma, jak
gdyby próbuj¹c odci¹æ siê od wspomnieñ. Ale one nadal przebiega³y przez jego
umys³ jak film z gigantycznego projektora, chaotyczny i bezsensowny, ale
przera¿aj¹cy.
Przypomnia³ sobie muchê na rêce œmiej¹c¹ siê do niego, zacieraj¹c¹ przednie
³apki, wstrêtn¹. Odwraca³ g³owê z boku na bok. „Ogarnia mnie szaleñstwo-
pomyœla³.- Muszê przestaæ myœleæ o tym”. Szybko usiad³, podci¹gaj¹c kolana pod
brodê. Czul jak siê kurczy, staje siê ma³y i przestraszony. „Rozp³aczê siê”-
pomyœla³, czuj¹c wzbieraj¹cy w gardle p³acz. I jak dziecko, które siê
skaleczy³o, biegnie do matki, aby siê przytuliæ do jej ³ona, tak Bruce Curry
wszed³ do Forda i szukaj¹c po omacku dziewczyny, szepn¹³:
- Shermaine!
- Bruce? Co siê sta³o?- zapyta³a, siadaj¹c szybko. Ona równie¿ nie spala.
- Gdzie jesteœ?!- W jego g³osie brzmia³a panika.
- Tutaj. O co chodzi?
Bruce wreszcie j¹ odnalaz³ i niezgrabnie przyci¹gn¹³ j¹ ku sobie.
- Obejmij mnie, Shermaine. Proszê ciê, obejmij mnie!
- Kochany- szepnê³a niespokojnie.- O co chodzi? Powiedz mi, kochanie.
- Po prostu obejmij mnie, Shermaine. Nie mów nic- odpar³, przytulaj¹c siê do
niej i przyciskaj¹c twarz do jej szyi.- Tak bardzo ciê potrzebujê. O Bo¿e, jak
bardzo ciê potrzebujê!
- Bruce- powiedzia³a. Pieœci³a palcami jego kark, uspoka-jaj¹co i ³agodnie.-
Mój Bruce- powtórzy³a i objê³a go. Jej cia³o zaczê³o siê instynktownie
ko³ysaæ; próbowa³a go ukoiæ, jakby by³ dzieckiem. Powoli rozluŸni³ siê i
westchn¹³ gwa³townie, roz-dzieraj¹co.- Bruce, moje kochanie.
Unios³a cienk¹ bawe³nian¹ koszulkê, która s³u¿y³a jej za pi¿amê, i ulegaj¹c
znów instynktowi, w odwiecznym rytuale pocieszenia poda³a mu pierœ. Jego usta
przywar³y do sutka. Dziewczyna zacisnê³a rêce wokó³ szyi mê¿czyzny i
opiekuñczo pochyli³a siê nad nim, zakrywaj¹c opadaj¹cymi w³osami twarze
obojga. Czuj¹c jego cia³o na sobie i jego twarz na swoich piersiach i wiedz¹c,
¿e daje si³ê mê¿czyŸnie, którego kocha, Shermaine zda³a sobie sprawê, ¿e nigdy
przedtem nie zazna³a szczêœcia.
Nagle cia³o Bruce'a sta³o siê niespokojne i nastrój dziewczyny zmieni³ siê:
ogarnê³o j¹ po¿¹danie.
- Tak, Bruce, tak!- powiedzia³a prosto w jego usta, pragn¹ce usta, które
znalaz³y tu¿ przy jej wargach; usta, które nie nale¿a³y do dziecka, lecz do
doros³ego mê¿czyzny.
- Taka piêkna, taka ciep³a- wyszepta³ Bruce dziwnie ochryp³ym g³osem.
Shermaine przebieg³ dreszcz intensywnego po¿¹dania.
- Szybko, Bruce. Och, Bruce...- Czu³a jego kochaj¹ce d³onie poszukuj¹ce i
znajduj¹ce.- Och, Bruce, szybko- wyszepta³a poœpiesznie, unosz¹c ku niemu
biodra.
- To bêdzie bola³o.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 91

background image

- Nie. Tak, chcê bólu- Czu³a jakiœ wewnêtrzny opór i krzyknê³a
zniecierpliwiona.- Teraz, Bruce!- a w chwilê póŸniej:
- To boli!
- Przestanê.
- Nie, nie!
- Kochanie, to za wiele dla ciebie.
- Tak... nie mogê... och Bruce. Moje serce!
Jej zaciœniête pi¹stki wali³y go po plecach. Czu³a, jak wchodzi w ni¹, jak
wychodzi i wraca, wychodzi i wraca, by zanurzyæ siê w Ÿródle wszelkiego
istnienia, a potem oddala siê jeszcze raz i jeszcze raz powraca. Tryskaj¹c i
niemal parz¹c, odszed³, odszed³, odszed³...
- Spadam! Och, Bruce! Bruce! Bruce!
Razem w otch³añ- wszystko inne zniknê³o. Nie pozosta³o nic- nie by³o czasu,
nie by³o przestrzeni, nie by³o dna otch³ani. Nic... i wszystko. Spe³nienie.
A w d¿ungli wci¹¿ rozlega³o siê bicie bêbnów.
Potem, d³ugo potem, dziewczyna spa³a, opieraj¹c g³owê na ramieniu mê¿czyzny.
On, nie œpi¹c, ws³uchiwa³ siê w jej sen, w jego ³agodny dŸwiêk, w regularny,
delikatny oddech, który us³yszeæ mo¿na tylko kiedy ws³uchuje siê uwa¿nie albo
kiedy siê kocha.
„Tak. Chyba kocham tê kobietê- pomyœla³- ale muszê byæ tego pewien. Jeœli mam
postêpowaæ uczciwie wobec niej i siebie samego to muszê mieæ ca³kowit¹
pewnoœæ. Poniewa¿ nie bêdê w stanie ¿yæ tak jak przedtem. Poniewa¿ nie chcê,
aby doœwiadczy³a cierpienia, które towarzyszy nieudanemu ma³¿eñstwu. Lepiej,
znacznie lepiej by³oby przerwaæ ten zwi¹zek teraz, chyba, ¿e jest w nim si³a
gwarantuj¹ca przetrwanie”.
Bruce przesun¹³ wolno g³owê, a¿ jego twarz znalaz³a siê w jej w³osach.
Dziewczyna po³o¿y³a g³owê na jego piersi.
„Ale tak trudno jest przewidzieæ. Tak trudno jest powiedzieæ zaraz na
pocz¹tku, czy siê uda, czy nie. £atwo mo¿na pomyliæ litowanie siê nad sob¹
albo samotnoœæ z mi³oœci¹, a na to nie mogê sobie ju¿ pozwoliæ. Wiêc muszê
dok³adnie przemyœleæ moje ma³¿eñstwo z Joan. Bêdzie to trudne, ale muszê
spróbowaæ. ...Czy z Joan by³o tak samo na pocz¹tku? By³o to tak dawno, siedem
lat temu, ¿e dziœ nie wiem. Wszystko, co pamiêtam z tamtych lat, to obrazy
miejsc i zbitki s³ów, które utkwi³y tam, sk¹d ani wiatr, ani ból nie mog³y ich
usun¹æ. ...Pla¿a spowita we mgle; drzewo wyrzucone przez wodê, na wpó³
zakopane w piasku i bia³e od soli; koszyk truskawek zabrany na drogê. Kiedy j¹
ca³owa³em, czu³em cierpk¹ s³odycz owoców na jej ustach. ...Pamiêtam piosenkê,
któr¹ œpiewaliœmy razem:•Dzwony misji powiedzia³y mi, ¿e nie mogê zostaæ, na
po³udnie od granicy... po Meksyku siê tu³aæ...Zapomnia³em ju¿ wiêkszoœæ s³ów.
...I pamiêtam niewyraŸnie jej cia³o i kszta³t piersi zanim urodzi³a dzieci.
Ale to wszystko, co zosta³o z tamtych dobrych czasów. ...Inne wspomnienia s¹
wyraŸne: bol¹ jak uderzenia bata. Ka¿de zjadliwe s³owo i ton g³osu, jakim
zosta³o powiedziane. P³acz w nocy i przeci¹ganie wspólnego ¿ycia na si³ê,
kosztem olbrzymich wysi³ków z obu stron, trzy lata po tym, jak zosta³o ono
œmiertelnie ranione. I wszystko to z powodu dzieci. ...Dzieci! O Bo¿e, nie
wolno mi teraz o nich myœleæ. To tak bardzo boli. Muszê pomyœleæ o niej
jeszcze raz, bez wci¹gania do tego dzieci. Muszê skoñczyæ z t¹ kobiet¹. Z
Joan. Raz na zawsze zapomnieæ o tej, przez któr¹ p³aka³em. Nie nienawidzê jej
za to, ¿e odesz³a z innym. Zas³ugiwa³a na szczêœcie. Nienawidzê jej za dzieci
i za to, ¿e zbrukaia mi³oœæ, któr¹ móg³bym ofiarowaæ Shermaine w czystej,
nieskalanej postaci. Lecz równoczeœnie ¿al mi jej, bo nie potrafi znaleŸæ
szczêœcia, którego szuka tak gor¹czkowo. ¯al mi jej, bo jej umys³ i cia³o s¹
zimne, bo jej uroda ju¿ niemal przeminê³a, bo jej egoizm jest tak niszcz¹cy,
¿e straci mi³oœæ swoich dzieci... Moich dzieci, nie jej! Moich dzieci! To
wszystko- to koniec z Joan. Teraz mam Shermaine, która w niczym nie przypomina
Joan. Ja równie¿ zas³ugujê na jeszcze jedn¹ próbê...”
- Shermaine- szepn¹³ i lekko przesun¹³ jej g³owê, by j¹ poca³owaæ.- Shermaine,
obudŸ siê.- Poruszy³a siê i powiedzia³a coœ niewyraŸnie.- ObudŸ siê.- Chwyci³
zêbami jej ucho i ugryz³ delikatnie. Otworzy³a oczy.- Bon matin, madame.-
Uœmiechn¹³ siê do niej.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 92

background image

- Bonjour, monsieur- odpar³a i zamknê³a oczy, wtulaj¹c raz jeszcze twarz w
jego pierœ.
- ObudŸ siê. Chcê ci coœ powiedzieæ.
- Nie œpiê, ale najpierw mi powiedz, czy to jest sen? Mam przeczucie, ¿e to
nie mo¿e byæ rzeczywistoœæ.
- To nie jest sen.
Westchnê³a cicho i przytuli³a siê mocniej.
- Teraz powiedz mi to, co chcia³eœ powiedzieæ.
- Kocham ciê.
- Nie. Teraz to na pewno sen.
- Naprawdê.
- Nie, proszê, nie budŸ mnie teraz. Nie znios³abym teraz rzeczywistoœci.
- A ty?- zapyta³.
- Przecie¿ wiesz...- odpar³a.- Nie muszê ci tego mówiæ.
- Ju¿ œwita- powiedzia³.- Zosta³o ma³o czasu.
- Wiêc wype³niê go, mówi¹c ci o tym... Trzyma³ j¹ w ramionach, s³uchaj¹c, jak
mu o tym mówi szeptem. „Nie- pomyœla³.- Teraz jestem pewien. Nie móg³bym siê
a¿ tak myliæ! To jest moja kobieta”.
Rozdzia³ 22

Bêbny umilk³y o œwicie. Cisza, która nast¹pi³a, by³a z³owieszcza, nie daj¹ca
wytchnienia. Zd¹¿yli siê ju¿ przyzwyczaiæ do tego urywanego rytmu i nawet
zaczêli za nim têskniæ.
Kr¹¿¹c po obozie, Bruce wyczu³ niepokój wœród swoich ludzi. Bi³o od nich
oczekiwanie przemieszane ze strachem. Zachowywali siê bardzo powœci¹gliwie,
jak gdyby nie chcieli zwracaæ na siebie uwagi. Œmiech, którym przyjmowali jego
dowcipy, by³ nerwowy i urywa³ siê szybko. Ich oczy ca³y czas ucieka³y w
kierunku œciany drzew.
Bruce stwierdzi³, ¿e pragnie ataku. Jego w³asne nerwy by³y zszarpane przez
ci¹g³e obcowanie ze strachem. „Niech tylko wyjd¹- mówi³ sobie w duchu.- Niech
tylko siê poka¿¹, tak ¿ebyœmy mogli zobaczyæ ¿ywych ludzi, a nie zjawy!”
Ale d¿ungla nawet nie drgnê³a. Wydawa³o siê, ¿e czeka, obserwuj¹c ich.
Niewidoczne oczy wpatrywa³y siê w obóz. Wroga d¿ungla zdawa³a siê napieraæ
wraz z rosn¹cym upa³em.
Bruce przeszed³ na po³udniowy kraniec obozu, staraj¹c siê poruszaæ swobodnie.
Uœmiechn¹³ siê do sier¿anta Jacque'a, kucn¹³ obok i spojrza³ spod ciê¿arówki
na pozosta³oœci mostu.
- Nied³ugo przywioz¹ materia³y- powiedzia³.- A naprawa nie zajmie nam du¿o
czasu.
Jacque nie odpowiedzia³ od razu. Jego wysokie, inteligentne czo³o przecina³a
g³êboka bruzda, a twarz lœni³a od potu.
- To czekanie, kapitanie. To ono wywo³uje skurcze w ¿o³¹dku- powiedzia³ po
chwili.
- Wkrótce przywioz¹ materia³- powtórzy³ Bruce.
„Jeœli ten jest zdenerwowany, to pozostali musz¹ byæ przera¿eni”. Bruce
spojrza³ na twarz mê¿czyzny siedz¹cego obok Jacque'a: by³a stê¿a³a ze strachu.
„Jeœli zaatakuj¹ teraz, Bóg wie co siê stanie”. Afrykañczyk mo¿e zamyœliæ siê
na œmieræ- po prostu po³o¿y siê i umrze. Zbli¿aj¹ siê powoli do tego stadium;
jeœli teraz nast¹pi atak to albo wpadn¹ w sza³, albo zwin¹ siê w k³êbek i bêd¹
wyæ ze strachu. Tego nigdy siê nie da przewidzieæ. B¹dŸ szczery, Bruce, ty
równie¿ nie jesteœ spokojny, prawda? Nie, to przez to cholerne oczekiwanie”.
Nagle z przeciwleg³ego brzegu polany dobieg³ ich wysoki, dziki i nieludzko
wœciek³y krzyk. Bruce poczu³, jak serce podchodzi mu do gard³a. Obróci³ siê
b³yskawicznie w kierunku g³osu. Przez sekundê wydawa³o mu siê, ze ca³y obóz
kurczy siê pod wp³ywem tego niesamowitego dŸwiêku.
Znów rozleg³ siê krzyk podobny do œwistu bata. W jednej chwili uton¹³ w huku
wystrza³ów.
Naraz Bruce rozeœmia³ siê. Odrzuci³ g³owê do ty³u i œmia³ siê, pozwalaj¹c ujœæ
przera¿eniu. Inni równie¿ zaczêli siê œmiaæ. Ci, którzy jeszcze przed chwil¹
strzelali, uœmiechali siê teraz z za¿eno-waniem, zmieniaj¹c magazynki. Nie po

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 93

background image

raz pierwszy w swoim ¿yciu Bruce przestraszy³ siê, s³ysz¹c krzyk ¿ó³tego
dzioboro¿ca. Ale teraz by³ w stanie okreœliæ ten œmiech; by³a to forma
³agodnej histerii.
- Co, mia³eœ ochotê na parê piórek do kapelusza?- zapyta³ ktoœ g³oœno,
wywo³uj¹c salwê œmiechu w ca³ym obozie.
Napiêcie opad³o. Ludzie zaczêli ¿artowaæ i przekomarzaæ siê. Bruce podniós³
siê i opanowa³ œmiech. „Nic siê nie sta³o- pomyœ-la³.- Za cenê piêædziesiêciu
kul kupiliœmy spokój na jak¹œ godzinê. Niez³y interes”. Podszed³ do Shermaine.
Dziewczyna równie¿ siê œmia³a.
- Co z dzia³em zaopatrzenia?- uœmiechn¹³ siê do niej.- Jakie cudo sztuki
kulinarnej bêdzie dzisiaj na obiad?
- Wo³owina z puszki.
- A cebula?
- Cebula siê skoñczy³a. Tylko wo³owina.
Bruce przesta³ siê uœmiechaæ.
- Ile puszek zosta³o?- zapyta³.
- Jedna skrzynka. Wystarczy jeszcze na jutrzejszy obiad. „Naprawa mostu
poch³onie co najmniej dwa dni. Potem czeka nas jeszcze dzieñ drogi”- pomyœla³
Bruce.
- No có¿- rzek³.- Kiedy dojedziemy do domu, bêdziemy wszyscy mieli wilcze
apetyty. Od dzisiaj zmniejszamy racje o po-³owê. Zajmij siê tym, Shermaine.
By³ tak zaabsorbowany tym nieoczekiwanym problemem, ¿e nie zwróci³ uwagi na
niewyraŸny warkot dochodz¹cy spoza obozu.
- Kapitanie!- krzykn¹³ Jacque.- S³yszy pan? Bruce pochyli³ g³owê i ws³ucha³
siê uwa¿nie.
- Ciê¿arówki!- powiedzia³ z ulg¹.
W ca³ym obozie rozleg³y siê natychmiast podniecone g³osy. Bezczynne czekanie
skoñczy³o siê.
Ruffy i Wally wjechali z rykiem silników na polanê. Pojazdy by³y tak
za³adowane drewnem i arkuszami blachy wystaj¹cymi spod plandek, ¿e zawieszenie
ugina³o siê niebezpiecznie. Ruffy wychyli³ siê z kabiny pierwszej ciê¿arówki i
krzykn¹³:
- Dobry, szefie! Gdzie mamy to zrzuciæ?
- Przy moœcie. Zaczekaj chwilê, do³¹czê do ciebie.- Wyœlizn¹³ siê z obozu i
podbieg³ do ciê¿arówki Ruffy'ego. Przebiegaj¹c przez otwarty teren, czu³
mrowienie na plecach. Z ulg¹ zatrzasn¹³ za sob¹ drzwi kabiny.- Nie uœmiecha mi
siê dostaæ strza³¹ w plecy- powiedzia³.
- By³y jakieœ k³opoty podczas naszej nieobecnoœci?
- Nie- odpar³ Bruce.- Ale wci¹¿ siedz¹ w d¿ungli. Walili w bêbny przez ca³¹
noc.
- Zwo³uj¹ kumpli- mrukn¹³ Ruffy, zwalniaj¹c sprzêg³o.- Bêdziemy mieli niez³¹
zabawê, zanim skoñczymy ten most. Pewnie odczekaj¹ z dzieñ albo dwa, zanim
nabior¹ odwagi, ale w koñcu rusz¹ na nas.
- Zatrzymaj siê tutaj, Ruffy- poleci³ Bruce i opuœci³ szybê w drzwiach.- Dam
sygna³ Hendry'emu, aby stan¹³ obok nas. Wy³adujemy materia³y miêdzy dwiema
ciê¿arówkami i zbudujemy os³onê z blachy.
Gdy Hendry ustawi³ swoj¹ ciê¿arówkê przy pojeŸdzie Ruffy'ego, Bruce zmusi³
siê, aby spojrzeæ na pla¿ê.
- Krokodyle- powiedzia³ z ulg¹.
Ramy do patroszenia nadal sta³y na swoim miejscu, ale szcz¹tki ludzkie
zniknê³y. Mimo to smród i roje much wci¹¿ unosi³y siê w powietrzu.
- Zrobi³y to w nocy- przytakn¹³ Ruffy, przygl¹daj¹c siê d³ugim œladom na
piasku.
- Dziêki Bogu za to.
- Tak, ch³opcy nie byliby zadowoleni, gdyby musieli uprz¹tn¹æ pozosta³oœci
uczty Balubasów.
- Wyœlê kogoœ na pla¿ê, aby rozwali³ te ramy. Nie chcê, ¿eby widzieli je w
czasie pracy.
- Rzeczywiœcie, nie jest to najpiêkniejszy widok- zgodzi³ siê Ruffy,
przebiegaj¹c wzrokiem po prymitywnych konstrukcjach.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 94

background image

Bruce wyszed³ z ciê¿arówki i stan¹³ miêdzy dwoma pojazdami.
- Hendry.
- To do mnie!- Wally wychyli³ siê przez okno.
- Obawiam siê, ¿e muszê ciê rozczarowaæ: krokodyle odwali³y twoj¹ robotê.
- Widzê. Nie jestem œlepy.
- To dobrze. Zak³adaj¹c, ¿e nie jesteœ ani œlepy, ani sparali-¿owany, co byœ
powiedzia³ o roz³adowaniu ciê¿arówek?
- Ale œmieszne- mrukn¹³ Hendry. Wysiad³ jednak z kabiny i zacz¹³ pokrzykiwaæ
na ludzi siedz¹cych na skrzyni pojazdu.- Wy³aŸcie stamt¹d! No ju¿, ruszaæ siê!
- Jakie s¹ najgrubsze belki, które znaleŸliœcie?- zwróci³ siê Bruce do
Ruffy'ego.
- Dziewiêæ na trzy cale, mamy ich ca³¹ masê.
- Wystarcz¹- zdecydowa³ Bruce.- Zbijemy po dwanaœcie takich belek na filary.
Hendry, drewno trzeba u³o¿yæ wed³ug wielkoœci. Blachê po³ó¿cie tam-
powiedzia³, odganiaj¹c muchy z twarzy.- Ruffy, ile mamy m³otków?
- Dziesiêæ, szefie. Znalaz³em te¿ parê pi³.
- Wspaniale. Jak stoimy z gwoŸdziami i linami?
- Mamy ich ca³e mnóstwo. Zdoby³em skrzynkê szeœciocalowych gwoŸdzi i...
Poch³oniêty myœleniem o moœcie, Bruce nie zauwa¿y³, ¿e jeden z cywilów wyszed³
z obozu. Zrobi³ kilka kroków W kierunku mostu i zatrzyma³ siê. Potem
niespiesznie odpi¹³ rozporek. W tym momencie Bruce podniós³ g³owê.
- Co robisz u diab³a?- krzykn¹³.
Mê¿czyzna spojrza³ na niego z poczuciem winy. Nie rozumia³ po angielsku, ale
ton g³osu kapitana by³ jednoznaczny.
- Monsieur- zacz¹³ wyjaœniaæ.- Chcia³em...
- Wracaj do obozu!- rykn¹³ Bruce. Zdezorientowany mê¿czyzna rozejrza³ siê
woko³o, a nastêpnie zacz¹³ zapinaæ rozporek.
- Poœpiesz siê, idioto!
Wszyscy ¿andarmi przerwali pracê, obserwuj¹c go. By³ tak za¿enowany, ¿e jego
twarz pociemnia³a i rêce zaczê³y mu siê trz¹œæ.
- Zostaw to!- krzykn¹³ wœciekle Bruce.- Wracaj! Pierwsza strza³a unios³a siê
leniwie z nadrzecznego buszu, cicho zataczaj¹c parabolê. Gdy zaczê³a opadaæ,
nabra³a prêdkoœci i z sykiem pruj¹c powietrze, utknê³a w ziemi tu¿ przy
stopach mê¿czyzny. Wygl¹da³a niewinnie jak dziecinna zabawka: cienka trzcina z
ma³ym pióropuszem zielonych liœci.
- Biegnij!- wrzasn¹³ Bruce.
Mê¿czyzna sta³ i z niedowierzaniem wpatrywa³ siê w strza³ê. Bruce ruszy³, ¿eby
sprowadziæ go pod os³on¹ ciê¿arówek, ale ciê¿ka, czarna d³oñ Ruffy'ego
zacisnê³a siê na jego ramieniu, unieruchamiaj¹c go. Odtr¹ci³ Ruffy'ego,
próbuj¹c siê uwolniæ, ale nie móg³ nic zrobiæ. Chwyt Murzyna by³ jak z ¿elaza.
Chmura strza³ pojawi³a siê na niebie jak szarañcza, lec¹c wysoko z cichym
œwistem. Bruce przesta³ siê szamotaæ i stan¹³ spokojnie, patrz¹c, co siê
stanie. S³ysza³, jak metalowe groty bêbni¹ o maskê ciê¿arówki i zobaczy³, jak
strza³y opadaj¹ obok mê¿czyzny, jak niektóre z nich pêkaj¹, uderzaj¹c o
ziemiê.
Nagle jakaœ strza³a niczym doskonale wymierzona banderilla trafi³a mê¿czyznê
dok³adnie miêdzy ³opatki. Biegn¹cy wykrêci³ ramiona do tylu, bezskutecznie
próbuj¹c wyci¹gn¹æ strza³ê. Jego twarz wyra¿a³a przera¿enie i ból.
- Przytrzymajcie go!- krzykn¹³ Bruce, kiedy mê¿czyzna wbieg³ miêdzy
ciê¿arówki.
Dwóch ¿andarmów chwyci³o biegn¹cego za rêce i po³o¿y³o na ziemi, twarz¹ w dó³.
Mê¿czyzna, przera¿ony, mamrota³ coœ bez zwi¹zku, kiedy Bruce usiad³ na nim i
chwyci³ strza³ê. Grot zag³êbi³ siê tylko do po³owy, ale gdy Bruce szarpn¹³,
trzcina pêk³a, zostawiaj¹c metal w ciele.
- Nó¿!- krzykn¹³ Bruce i ktoœ wetkn¹³ mu do rêki bagnet.
- Niech pan uwa¿a, szefie. Nie mo¿e siê pan skaleczyæ.
- Ruffy, weŸ ch³opców i przygotujcie siê do odparcia ataku, gdyby ruszyli na
nas- rzuci³ Bruce, rozdzieraj¹c koszulê.
Przez chwilê wpatrywa³ siê w prymitywny, kuty rêcznie ¿elazny grot. By³
obficie oblepiony wype³niaj¹c¹ szczerby trucizn¹, która wygl¹da³a jak lepkie,

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 95

background image

czarne toffi.
- Jest ju¿ trupem- powiedzia³ Ruffy, opieraj¹c siê o maskê ciê¿arówki.- Tylko
jeszcze nie przesta³ oddychaæ.
Mê¿czyzna wrzasn¹³ i zacz¹³ siê wiæ pod siedz¹cym na nim Bruce'em, gdy ten
zrobi³ pierwsze naciêcie, zag³êbiaj¹c bagnet obok grotu.
- Hendry, wyci¹gnij szczypce z pud³a na narzêdzia!
- Masz.
Bruce chwyci³ grot stalowymi szczêkami szczypiec i poci¹gn¹³. Skóra niechêtnie
odda³a u³amek, unosz¹c siê niczym piramida. Bruce przeci¹gn¹³ po niej
bagnetem, czuj¹c, jak pêka. Ca³a operacja by³a podobna do wyci¹gniêcia haczyka
z pyska zêbacza.
- Marnuje pan czas, szefie- rzek³ Ruffy, zachowuj¹c typowo afrykañski spokój
wobec gwa³townej œmierci.- Ten facet jest ju¿ stracony. Nawet koñ by pad³,
gdyby mu zaaplikowaæ tak¹ dawkê jadu wê¿a. Widaæ, ¿e zosta³ œwie¿o wymieszany.
Koniec z tym goœciem.
- Jesteœ pewien, Ruffy?- zapyta³ Bruce, podnosz¹c g³owê.- Jesteœ pewien, ¿e to
jad wê¿a?
- Tego w³aœnie u¿ywaj¹. Mieszaj¹ to z m¹czk¹ kassawa.
- Hendry, gdzie mamy odtrutkê na jad wê¿a?
- W apteczce, w obozie.
Bruce poci¹gn¹³ jeszcze raz za grot, który w koñcu puœci³, zostawiaj¹c
g³êbok¹, czarn¹ dziurê pomiêdzy ³opatkami mê¿czyzny.
- Wszyscy na ciê¿arówki, musimy go zabraæ do obozu. Ka¿da sekunda siê liczy!
- Niech pan spojrzy na jego oczy- mrukn¹³ Ruffy.- Za-strzyk z odtrutk¹ ju¿ mu
nie pomo¿e.

renice mê¿czyzny zwê¿y³y siê do wielkoœci ³ebka zapa³ki, a jego cia³o ogarnê³y
konwulsje wywo³ane przez rozprzestrzeniaj¹c¹ siê truciznê.
- WeŸcie go na ciê¿arówkê.
Po³o¿yli go w kabinie i sami weszli do pojazdu. Ruffy zapali³ silnik, wrzuci³
bieg wsteczny i ruszy³ ostro do ty³u, z rykiem przeje¿d¿aj¹c trzydzieœci
jardów dziel¹ce ich od pierœcienia ciê¿a-rówek.
- Wyci¹gnijcie go i zanieœcie do obozu.
Mê¿czyzna mamrota³ coœ zdrêtwia³ymi wargami. Stru¿ki potu sp³ywa³y obficie po
jego twarzy i nagim korpusie. Prawie nie krwawi³- z rany s¹czy³a siê tylko
br¹zowa ciecz. „Trucizna musi powodowaæ, ¿e krew tê¿eje”- wywnioskowa³ Bruce.
- Bruce, czy nic ci siê nie sta³o?- zawo³a³a Shemnaine, biegn¹c w jego
kierunku.
- Nie, ze mn¹ wszystko w porz¹dku.- Tym razem Bruce pamiêta³, aby odezwaæ siê
odpowiednio.- Ale jeden z nich oberwa³.
- Czy mogê w czymœ pomóc?
- Nie, nie chcê, abyœ to ogl¹da³a- odpar³ i krzykn¹³ do Wally'ego:- Hendry,
gdzie jest ta cholerna szczepionka?
Zaci¹gnêli rannego do obozu i u³o¿yli go w cieniu. Bruce ukl¹k³ obok niego,
wzi¹³ od Hendry'ego apteczkê i otworzy³ j¹.
- Ruffy, ustaw te dwie ciê¿arówki w pierœcieniu i upewnij siê, ¿e ch³opcy s¹
gotowi do walki. Balubasi mog¹ nabraæ odwagi prêdzej ni¿ przypuszcza³eœ.-
Osadzi³ ig³ê na strzykawce i powie-dzia³:- Hendry, postaraj siê o jakiœ
parawan. Najlepiej koc.
U³ama³ czubek ampu³ki i nape³ni³ strzykawkê jasno¿ó³tym serum.
- Przytrzymajcie go- rzek³ do dwóch ¿andarmów, wprowa-dzaj¹c ig³ê pod skórê
tu¿ przy ranie.
Skóra mê¿czyzny by³a lepka i wilgotna jak skóra ¿aby. Wstrzyk-n¹wszy serum,
Bruce próbowa³ obliczyæ, ile czasu up³ynê³o od momentu wnikniêcia trucizny do
organizmu. Mo¿e jakieœ siedem lub osiem minut. Jad wê¿a mamba zabija w ci¹gu
czternastu minut.
- Odwróæcie go na plecy- powiedzia³.
G³owa mê¿czyzny opad³a bezw³adnie na bok, jego oddech by³ p³ytki i
przyœpieszony, a z k¹cików ust wyp³ywa³a œlina, œciekaj¹c po policzkach.
- Co za widok!- wydysza³ Wally.
Bruce spojrza³ na niego. Twarz mia³ rozpromienion¹ jak¹œ g³êbok¹, prawie

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 96

background image

zmys³ow¹ przyjemnoœci¹. Oddycha³ równie p³ytko i szybko jak umieraj¹cy.
- Rusz siê i pomó¿ Ruffy'emu- warkn¹³ Bruce, czuj¹c, jak ¿o³¹dek podchodzi mu
do gard³a z obrzydzenia.
- Nigdy w ¿yciu. Nie zamierzam opuœciæ takiego widowiska! Bruce nie mia³ czasu
na k³ótnie. Chwyci³ skórê mê¿czyzny na brzuchu, uniós³ j¹ i wprowadzi³ ig³ê.
Towarzyszy³ temu dŸwiêk podobny do cichego wybuchu, kiedy ulecia³y gazy
nagromadzone we wnêtrznoœciach mê¿czyzny.
- Chryste!- szepn¹³ Hendry.
- Spieprzaj!- warkn¹³ Bruce.- Czy nie mo¿esz pozwoliæ mu umrzeæ bez œlinienia
siê nad nim?!
Nie maj¹c ju¿ nadziei, Bruce zrobi³ jeszcze jeden zastrzyk w klatkê piersiow¹,
tu¿ nad sercem. Gdy nacisn¹³ t³oczek, cia³o mê¿czyzny wyprê¿y³o siê gwa³townie
w pierwszym ataku i ig³a pêk³a pod skór¹.
- Umiera...- szepn¹³ Hendry.- Umiera. Spójrz na niego, cz³owieku. To naprawdê
coœ!
Rêce Bruce'a dr¿a³y; jakaœ zas³ona zaczê³a opadaæ w jego umyœle.
- Ty parszywa œwinio!- wrzasn¹³, uderzaj¹c Hendry'ego otwart¹ d³oni¹ w twarz.
Wally opar³ siê plecami o cysternê. Bruce zacisn¹³ d³onie na jego szyi. Pod
kciukami wyczuwa³ tchawicê.- Czy dla ciebie nie ma nic œwiêtego?- rykn¹³
prosto w twarz Hendry'ego.- Czy nie mo¿esz pozwoliæ cz³owiekowi umrzeæ w
spoko...
W tym momencie pojawi³ siê Ruffy, bez trudu odci¹gaj¹c Bruce'a od Wally'ego.
Wszed³ miêdzy walcz¹cych i rozdzieli³ ich swoim potê¿nym cia³em.
- Niech pan da spokój, szefie.
- Zap...- Hendry dysza³, masuj¹c gard³o.- Zap³acisz mi za to!
Bruce odwróci³ siê. By³o mu wstyd i czu³ md³oœci. Spojrza³ na cz³owieka
le¿¹cego na kocu.
- Zakryjcie go- powiedzia³ dr¿¹cym g³osem.- Po³ó¿cie cia³o na jednej z
ciê¿arówek. Pochowamy go jutro.
Rozdzia³ 23

Zanim zapad³a noc, zd¹¿yli wykoñczyæ os³onê z blachy. By³a to prosta
konstrukcja o czterech œcianach. Jedn¹ œciankê mo¿na by³o od³¹czyæ, a
wszystkie cztery mia³y w równych odstêpach otwory strzelnicze. Os³ona by³a
prymitywna, lecz wystarczaj¹co obszerna, by pomieœciæ dwunastu ludzi i wysoka
na tyle, by g³owy mê¿czyzn nie wystawa³y ponad ni¹.
- Jak zamierza j¹ pan przenieœæ, szefie?- zapyta³ Ruffy, z pow¹tpiewaniem
przypatruj¹c siê konstrukcji.
- Zaraz zobaczysz. Przeniesiemy j¹ teraz do obozu, tak ¿e rano bêdziemy mogli
w niej pójœæ do pracy.
Bruce wybra³ dwunastu ludzi. Weszli do œrodka po odsuniêciu ruchomej œcianki,
któr¹ Bruce zamkn¹³ od wewn¹trz.
- Okay, Ruffy. Wracajcie ciê¿arówkami do obozu. Hendry i Ruffy zawrócili
samochodami, zostawiaj¹c os³onê na przyczó³ku mostu, jak gdyby to by³a buda, w
której pobiera siê myto za przejazd. Wewn¹trz niej Bruce rozstawi³ mê¿czyzn w
rów-nych odstêpach wzd³u¿ œcian.
- Chwyæcie doln¹ ramê z drewna, aby unieœæ do góry!- krzykn¹³.- Gotowi? W
porz¹dku, w górê!- Os³ona zako³ysa³a siê i unios³a szeœæ cali nad ziemi¹. Z
obozu widaæ by³o tylko buty dŸwigaj¹cych mê¿czyzn.- Razem- poleci³ Bruce.-
Idziemy!
Chwiej¹c siê i skrzypi¹c, konstrukcja posuwa³a siê niezgrabnie w kierunku
obozu. Poruszaj¹ce siê pod ni¹ stopy upodabnia³y j¹ do ogromnej g¹sienicy.
Ludzie w obozie zaczêli wiwatowaæ, na co nios¹cy zareagowali wybuchami
œmiechu. Wszyscy mieli doskona³¹ zabawê, zupe³nie zapominaj¹c o zatrutych
strza³ach i zjawach ukrywaj¹cych siê w d¿ungli. Doszli do obozu i postawili
os³onê na ziemi. Potem jeden za drugim ¿andarmi b³yskawicznie pokonywali
brakuj¹ce metry otwartej przestrzeni i wœlizgiwali siê do daj¹cego schronienie
pierœcienia samochodów. Czekaj¹cy na nich ludzie witali ich ze œmiechem,
klepali po plecach i gratulowali im.
- Có¿, to dzia³a, szefie- Ruffy powita³ Bruce'a wœród ogólnej wrzawy.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 97

background image

- Tak- powiedzia³ Bruce i doda³ podniesionym g³osem:
- Wystarczy tego. Uspokójcie siê i wracajcie na stanowiska. Œmiech ucich³ i
powróci³ porz¹dek. Bruce stan¹³ na œrodku pierœcienia i rozejrza³ siê woko³o.
Zapanowa³a kompletna cisza. Wszyscy wpatrywali siê w niego. „Tak czêsto o tym
czyta³em- pomyœla³, uœmiechaj¹c siê w duchu.- Bohaterska mowa wyg³aszana do
¿o³nierzy przed rozpoczêciem bitwy. Módlmy siê, ¿ebym jej nie sfuszerowa³!”
- Jesteœcie g³odni?- zapyta³ po francusku, co spotka³o siê ze zgodnym chórem
odpowiedzi twierdz¹cych.- Na kolacjê jest wo³owina z puszki.- Tym razem
rozleg³y siê ¿artobliwe jêki.
- I wo³owina z puszki na œniadanie jutro rano- powiedzia³ i zrobi³ pauzê. Po
chwili doda³:- A potem nie zostanie ju¿ nic.
- W obozie zaleg³a cisza.- Wiêc zanim przejdziemy przez rzekê, zg³odniejecie
naprawdê porz¹dnie. Im szybciej naprawimy most, tym prêdzej nape³nicie swoje
brzuchy.- Bruce pomyœla³, ¿e warto by te¿ przypomnieæ ¿o³nierzom o paru
rzeczach.- Widzieliœcie wszyscy, co siê przydarzy³o mê¿czyŸnie, który wyszed³
dzisiaj na otwart¹ przestrzeñ, zatem nie muszê wam mówiæ, ¿ebyœcie nie
wytykali nosa poza obóz. Sier¿ant Ruffararo zajmuje siê w³aœnie organizowaniem
sanitariatów, bêd¹ nimi dwudziestolitrowe beczki. A ¿e nie s¹ zbyt wygodne,
wiêc nie bêdzie was kusi³o, aby siedzieæ na nich zbyt d³ugo.- Rozleg³ siê
s³aby œmiech.- Jeszcze jedno. Pamiêtajcie, ¿e dopóki pozostajecie w obozie lub
w obrêbie os³ony, nie mog¹ wam nic zrobiæ. Nie musicie siê niczego, absolutnie
niczego obawiaæ. Mog¹ waliæ w bêbny tak d³ugo, jak tylko zechc¹, ale nie mog¹
nas nawet tkn¹æ.- To stwierdzenie zosta³o przyjête zgodnym pomrukiem
aprobaty.- A im wczeœniej skoñczymy most, tym prêdzej ruszymy w dalsz¹ drogê.-
Bruce rozejrza³ siê woko³o i to, co wyczyta³ z twarzy otaczaj¹cych go ludzi,
sprawi³o mu satysfakcjê. Budowa os³ony zaowocowa³a wzrostem morale.
- Sier¿ancie Jacque. Mo¿ecie w³¹czyæ reflektory, jak tylko siê œciemni.
Bruce skoñczy³ przemawiaæ i podszed³ do Shermaine stoj¹cej obok Forda.
Poluzowa³ paski he³mu i zdj¹³ go. Przyczesa³ palcami w³osy mokre od potu.
- Jesteœ zmêczony- powiedzia³a cicho dziewczyna, przy-gl¹daj¹c siê jego
zapadniêtym oczom i kurzym ³apkom w k¹cikach ust.
- Nie, czujê siê dobrze- zaprzeczy³, ale ka¿dy miêsieñ bola³ go od wyczerpania
i napiêcia nerwowego.
- Dzisiaj musisz przespaæ zdrowo ca³¹ noc- powiedzia³a.
- Przygotujê ci pos³anie na tylnym siedzeniu. Bruce szybko spojrza³ na ni¹ i
zapyta³:
- Przy twoim?
- Tak.
- Nie obchodzi ciê, ¿e wszyscy siê dowiedz¹?
- Nie wstydzê siê naszego zwi¹zku- odpar³a z zawziêtoœci¹.
- Wiem, ale...
- Powiedzia³eœ kiedyœ, ¿e nic co istnieje miêdzy nami, nie mo¿e byæ
splugawione.
- Nie, oczywiœcie, ¿e nie. Po prostu myœla³em...
- No dobrze. Kocham ciê i od tej chwili bêdziemy dzielili jedno ³ó¿ko-
powiedzia³a zdecydowanie.
„Jeszcze wczoraj by³a dziewic¹- pomyœla³ zaskoczony.- A te-raz, có¿, ¿adnych
zahamowañ. Kiedy ju¿ siê pobudzi kobietê, staje siê ona bardziej lekkomyœlna i
nierozwa¿na ni¿ jakikolwiek mê¿-czyzna. Kobiety zawsze id¹ na ca³oœæ. Ale
oczywiœcie ona ma racjê. Jest moj¹ kobiet¹ i jej miejsce jest w moim ³ó¿ku. Do
diab³a z reszt¹ œwiata i tym, co sobie myœli!”
- Przygotuj wiêc ³o¿e, dziewczyno!- powiedzia³, uœmiechaj¹c siê do niej czule.
Dwie godziny po zapadniêciu zmroku znów odezwa³y siê bêbny. Le¿eli przytuleni
do siebie i s³uchali uderzeñ. Nie budzi³y ju¿ ich przera¿enia, poniewa¿ czuli
siê bezpieczni i odprê¿eni po chwilach namiêtnoœci. By³o tak, jak gdyby le¿eli
i ws³uchiwali siê w bezsiln¹ furiê burzy wœciekle bêbni¹cej deszczem w dach.
Rozdzia³ 24

O œwicie udali siê nad most. Os³ona przemierzaj¹ca otwarty teren by³a podobna
do skorupy metalowego ¿ó³wia o wielu nogach. Mê¿czyŸni, którzy j¹ nieœli,

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 98

background image

rozmawiali i ¿artowali g³oœno, nadal podekscytowani tym wynalazkiem. Zabrali
siê do pracy. W ci¹gu godziny s³oñce zamieni³o to wielkie metalowe pud³o w
roz¿arzony piec. Mê¿czyŸni rozebrali siê do pasa, a mimo to pot kapa³ z nich.
Pracowali jak w transie, ogarniêci œwie¿ym zapa³em, niepomni na nic z
wyj¹tkiem grubo ociosanego drewna, które zostawia³o drzazgi w ich skórze.
Pracowali w niewyobra¿alnym upale, wœród huku m³otków i w dusz¹cym zapachu
trocin. Praca posuwa³a siê sprawnie, tylko od czasu do czasu Bruce lub Ruffy
wydawali krótkie polecenia.
Do po³udnia uporali siê z wykonaniem czterech kratownic, którymi zamierzali
uzupe³niæ wyrwê w moœcie. Bruce sprawdzi³ ich wytrzyma³oœæ, podk³adaj¹c
podpórki pod koñce jednej z nich i ka¿¹c wszystkim pracuj¹cym wejœæ i stan¹æ
poœrodku. Ugiê³a siê o jeden cal.
- Co pan o tym myœli, szefie?- zapyta³ Ruffy bez przekonania.
- Cztery takie kratownice powinny wystarczyæ. Umocujemy nad nimi dodatkowe
belki- odpar³ Bruce.
- Czy ja wiem... Cysterna wa¿y strasznie du¿o.
- Tak, nie jest to waga musza- zgodzi³ siê Bruce.- Ale bêdziemy musieli
zaryzykowaæ. Najpierw przejedzie Ford, potem ciê¿arówki, a cysterna na koñcu.
Ruffy kiwn¹³ g³ow¹ i wytar³ twarz rêk¹. Miêœnie pod jego pachami zagra³y
sprê¿yœcie, gdy wykona³ ruch ramieniem.
- Uff, mam ochotê na piwo. Pragnienie daje mi siê porz¹dnie we znaki.
- Przynios³eœ coœ ze sob¹?- zapyta³ Bruce, zgarniaj¹c pot z czo³a, tak ¿e
stru¿ki sp³ynê³y mu po twarzy.
- S¹ dwie rzeczy, bez których nigdzie siê nie ruszam: spodnie i zapasik
bursztynowych b¹belków- odpar³ Ruffy, przynosz¹c z k¹ta ma³¹ paczkê, w której
coœ cicho zadŸwiêcza³o.- S³yszy pan, szefie?
- S³yszê. Ten dŸwiêk jest jak muzyka dla moich uszu- uœmie-chaj¹c siê
powiedzia³ Bruce.- Uwaga, wszyscy!- podniós³ g³os.- Dziesiêæ minut przerwy.
Ruffy otworzy³ butelki i rozda³ je- po jednej na trzech ¿andarmów.
- Te Araby nie potrafi¹ doceniæ dobrego piwa- wyjaœni³ Bruce'owi.- By³oby
marnotrawstwem dawaæ im wiêcej.
Napój by³ letni i mocno gazowany. Tylko trochê ukoi³ pragnienie Bruce'a, który
szybko opró¿ni³ butelkê i wyrzuci³ j¹ za os³onê.
- W porz¹dku- rzek³ wstaj¹c.- Ustawmy te kratownice.
- To by³o najkrótsze dziesiêæ minut, jakie prze¿y³em w swoim ¿yciu-
skomentowa³ Ruffy.
- Twój zegarek siê spóŸnia- odpar³ Bruce. Przenosz¹c kratownice wewn¹trz
os³ony, przesunêli j¹ na most.
Nie by³o ju¿ s³ychaæ œmiechu tylko ciê¿kie oddechy i przekleñstwa.
- Zawi¹¿cie liny- poleci³ Bruce. Osobiœcie sprawdzi³ wêz³y, spojrza³ na
Ruffy'ego i kiwn¹³ g³ow¹.- To wystarczy.
- Dalej, leniwe dranie- popêdzi³ Ruffy.- Podnieœcie j¹! Pierwsza kratownica
unios³a siê prostopadle do mostu i zako³ysa³a siê jak siup na ludowych
festynach, z którego zwisaj¹ wst¹¿ki. Do jej koñca przywi¹zane by³y liny.
- Dwóch ludzi do ka¿dej liny- rozkaza³ Bruce.- Opusz-czajcie powoli.-
Rozejrza³ siê doko³a, aby sprawdziæ, czy s¹ gotowi.
- Jeœli spadnie do wody, to polecicie tam za ni¹- ostrzeg³ Ruffy.
- Opuszczajcie!- krzykn¹³ Bruce.
Kratownica zawis³a nad wyrw¹ w moœcie, opadaj¹c w kierunku osmalonych resztek
po drugiej stronie rzeki. Z pocz¹tku przesuwa³a siê powoli, a póŸniej coraz
szybciej, ulegaj¹c sile ci¹¿enia.
- Do cholery, trzymajcie j¹! Nie puszczajcie!- rycza³ Ruffy, naprê¿aj¹c
miêœnie ramion.
¯andarmi zaparli siê nogami w ziemiê, ale ciê¿ar opadaj¹cej kratownicy ci¹gn¹³
ich do przodu. Wreszcie konstrukcja z hukiem uderzy³a o przeciwleg³y brzeg,
wznosz¹c tumany kurzu i wywo³uj¹c silne drgania.
- Cz³owieku, ju¿ myœla³em, ¿e straciliœmy j¹ na zawsze- mru-kn¹³ Ruffy. Po
chwili z furi¹ natar³ na swoich ludzi.- Uwa¿ajcie, dranie, lepiej na nastêpn¹,
jeœli nie macie ochoty na k¹piel w rzece!
Powtórzyli procedurê z drug¹ kratownic¹ i znów nie uda³o im siê jej

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 99

background image

przytrzymaæ, tyle ¿e tym razem mieli mniej szczêœcia. Kratownica uderzy³a
koñcem w przeciwleg³y brzeg, odbi³a siê i zeœliznê³a bokiem.
- Spada! Ci¹gn¹æ, dranie, ci¹gn¹æ!- krzycza³ Ruffy. Kratownica przechyli³a siê
i runê³a bokiem w dó³, uderzy³a w wodê, wznosz¹c fontannê, znik³a pod
powierzchni¹ rzeki i wyskoczy³a jak korek, sp³ywaj¹c w dó³ rzeki, a¿
przytrzymuj¹ce j¹ liny napiê³y siê.
Bruce i Ruffy wœciekali siê i klêli, kiedy z wysi³kiem przyci¹gniêto j¹ do
mostu i umieszczono na górze. Zanim im siê to wreszcie uda³o, niezgrabna
konstrukcja zeœlizgiwa³a siê w krytycznej chwili i wpada³a do rzeki ze szeœæ
razy.
Zasób przekleñstw Ruffy'ego by³ bardzo ubogi, co powodowa³o u niego
frustracjê, kiedy musia³ siê powtarzaæ. Bruce znacznie przewy¿sza³ Murzyna pod
tym wzglêdem; pamiêta³ wiele prze-kleñstw, a i sam uku³ ich parê. Kiedy w
koñcu umieœcili ociekaj¹c¹ kratownicê na moœcie i odpoczywali, Ruffy zwróci³
siê do Bruce'a z nie ukrywanym podziwem:
- Klnie pan naprawdê nieŸle- powiedzia³.- Nigdy przed-tem nie s³ysza³em, jak
pan to robi, ale jest pan dobry, nie ma w¹tpliwoœci! Co to by³o z t¹ krow¹?
Sam pan to wymyœli³?- zapyta³, kiedy Bruce powtórzy³ przekleñstwo.
- Pod wp³ywem chwilowego impulsu- rozeœmia³ siê Bruce.
- To chyba najmocniejsze s³owa, jakie s³ysza³em.- Ruffy nie móg³ ukryæ
zazdroœci.- Cz³owieku, powinien pan napisaæ ksi¹¿kê.
- Skoñczmy najpierw ten most- odpar³ Bruce.- A potem zastanowiê siê nad tym.
Tym razem wydawa³o siê, ¿e kratownica w niemal s³u¿alczy sposób próbuje ich
zadowoliæ. G³adko opad³a na drug¹ stronê i le¿a³a pos³usznie obok pierwszej.
- Wyklnie pan coœ porz¹dnie i zaraz dziej¹ siê cuda- stwier-dzi³ Ruffy z m¹dr¹
min¹.- Myœlê, ¿e to przekleñstwo o krowie by³o decyduj¹ce, szefie.
Ustawiwszy dwie kratownice, przenieœli na nie os³onê i przyci¹g-nêli dwie
pozosta³e. Po³o¿yli je obok pierwszych i zabezpieczyli linami oraz gwoŸdziami.
Wszystko to zrobili przed zapadniêciem zmroku. Kiedy powrócili w chwiej¹cej
siê os³onie do obozu, wszyscy byli skrajnie wyczerpani. Rêce mieli pokrwawione
i pe³ne drzazg, ale mimo to byli z siebie bardzo zadowoleni.
- Sier¿ancie Jacque, skierujcie jeden z reflektorów na most i oœwietlajcie to
miejsce przez ca³¹ noc. Nie chcê, aby nasi przyjaciele z d¿ungli znów
pod³o¿yli ogieñ.
- Baterie nied³ugo siê wyczerpi¹. Ka¿da z nich bêdzie dzia³a³a najwy¿ej przez
kilka godzin- cicho powiedzia³ Jacque.
- U¿yjcie wiêc jedn¹ po drugiej- bez wahania odpar³ Bruce.
- Most musi byæ oœwietlony przez ca³¹ noc.- Potem zwróci³ siê do sier¿anta.-
Ruffy, myœlisz, ¿e znalaz³byœ butelkê piwa dla ka¿dego z ch³opców, którzy
dzisiaj pracowali przy moœcie?
- Ca³¹ butelkê dla ka¿dego?!- Ruffy by³ wstrz¹œniêty.
- Zosta³o mi tylko parê skrzynek.- Bruce popatrzy³ na niego surowo i Murzyn
siê uœmiechn¹³.- Okay, szefie. Chyba zas³u¿yli na to.
Bruce podszed³ do Hendry'ego, który siedzia³ na skrzyni ciê¿arówki, czyszcz¹c
paznokcie czubkiem bagnetu.
- Wszystko w porz¹dku w obozie?- zapyta³ ch³odno.
- Pewnie. A ty myœlisz, ¿e co siê sta³o? Arcybiskup wpad³ z wizyt¹? Niebo siê
zapad³o? Twoja Francuzeczka urodzi³a bliŸ-niaki?- odpar³ Hendry, unosz¹c g³owê
i spogl¹daj¹c na Bruce'a.
- A kiedy wy, dowcipnisie, skoñczycie ten most, zamiast ³aziæ w kó³ko i
zadawaæ g³upie pytania?
Bruce by³ zbyt zmêczony, aby zareagowaæ na te zaczepki.
- Masz nocn¹ wartê, Hendry- powiedzia³.- Od teraz do œwitu.
- Uwa¿asz, ¿e to w porz¹dku, co? A ty co bêdziesz robi³? Co bêdziesz robi³
przez ca³¹ noc? A mo¿e to pytanie wywo³uje rumieñce na twoich policzkach?
- Bêdê spa³, to w³aœnie zamierzam robiæ w nocy. Nie wa³koni³em siê przez ca³y
dzieñ.
Hendry wetkn¹³ bagnet w ziemiê miêdzy stopami i parskn¹³.
- Có¿, daj jej trochê tego snu ode mnie równie¿, kozio³ku. Bruce odwróci³ siê
i podszed³ do Forda.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 100

background image

- Czeœæ, Bruce! Jak wam posz³o? Têskni³am za tob¹- po-wita³a go Shermaine z
rozpromienion¹ uœmiechem twarz¹.
„Jak dobrze jest byæ kochanym”- pomyœla³ Bruce i czeœæ jego zmêczenia zniknê³a
natychmiast.
- W po³owie skoñczone. Czeka nas jeszcze dzieñ pracy- odwzajemni³ siê
uœmiechem.- Nie bêdê k³ama³ i nie powiem, ¿e têskni³em za tob¹. By³em zajêty
jak diabli.
- Twoje rêce!- powiedzia³a z trosk¹, unosz¹c d³onie Bruce'a i przygl¹daj¹c siê
im.- S¹ w strasznym stanie.
- Niezbyt ³adne, co?
- Wezmê ig³ê i powyci¹gam drzazgi.
Siedz¹cy po drugiej stronie obozu Wally Hendry spojrza³ na Bruce'a i
niedwuznacznym posuwistym ruchem rêki wskaza³ na swoje podbrzusze. Kiedy na
twarzy Bruce'a pokaza³ siê gniew, Wally odrzuci³ g³owê do ty³u i rozeœmia³ siê
uradowany.
Rozdzia³ 25

Bruce sta³ z Ruffym i Hendrym, wpatruj¹c siê w ognisko. W ¿o³¹dku burcza³o mu
z g³odu. W œwietle wczesnego ranka widaæ by³o tylko ciemne zarysy mostu. Bêbny
wci¹¿ warcza³y w d¿ungli, ale teraz prawie ju¿ nie zwracali na nie uwagi.
Przyjmowali je jako coœ równie naturalnego jak moskity.
- Baterie s³ê wyczerpa³y- jêkn¹³ Ruffy.
S³aby, ¿ó³ty promieñ œwiat³a reflektorów z trudem dociera³ do mostu.
- Wystarczy³y zaledwie na tê noc- zgodzi³ siê Bruce.
- Jezu, ale jestem g³odny- poskar¿y³ siê Hendry.- Co ja bym da³ za dwa sadzone
jajka i befsztyk z polêdwicy!
Na wzmiankê o jedzeniu œlina nap³ynê³a Bruce'owi do ust. Odrzuci³ od siebie
obraz, który s³owa Wally’ego wywo³a³y w jego umyœle.
- Nie zdo³amy dzisiaj skoñczyæ mostu i przejechaæ na drug¹ stronê- powiedzia³.
Ruffy przytakn¹³ skinieniem g³owy.
- Zosta³ nam ca³y dzieñ pracy, szefie.
- Powiem wam, co zrobimy- ci¹gn¹³ Bruce.- Pójdê z grup¹ robocz¹ na most.
Hendry, ty zostaniesz w obozie i bêdziesz nas os³ania³, tak jak wczoraj. Ty,
Ruffy, weŸmiesz ciê¿arówkê, ze dwunastu ludzi i zawrócicie drog¹ z dziesiêæ
mil w miejsce, gdzie las nie jest taki gêsty i nie bêd¹ w stanie was podejœæ.
Zetnijcie parê drzew i potnijcie je na grube k³ody, które bêd¹ siê pali³y
przez ca³¹ noc. Wokó³ obozu ustawimy pierœcieñ ognisk na dzisiejsz¹ noc.
- To ma sens- kiwn¹³ g³ow¹ Ruffy.- A co zrobimy z mostem?
- Umieœcimy na nim stra¿- powiedzia³ Bruce, widz¹c jak wyraz ich twarzy
zmienia siê.
- Wiêcej kotletów dla ch³opców z buszu- mrukn¹³ Hendry.- Na pewno ja nie bêdê
siedzia³ przez ca³¹ noc na moœcie.
- Nikt ciê o to nie prosi- warkn¹³ Bruce.- W porz¹dku, Ruffy. PrzywieŸcie
drewno, du¿o drewna.
PóŸnym popo³udniem ukoñczyli naprawê mostu. Najbardziej niebezpiecznie by³o w
po³udnie, kiedy z czterema ludŸmi musia³ zejœæ po filarach w dó³, aby
zainstalowaæ dodatkowe wzmocnienia zaledwie metr nad powierzchni¹ rzeki. Byli
wystawieni na strza³y, które mog³y ich dosiêgn¹æ z gêstego buszu na brzegach.
Ale strza³y siê nie pojawi³y i kiedy skoñczyli, wspiêli siê na most z uczuciem
pewnego zawodu. Przybili poprzeczne belki do kratownic i wszystko dok³adnie
powi¹zali. Bruce przyjrza³ siê uwa¿nie efektom ich pracy.
- Funkcjonalne- stwierdzi³ g³oœno.- Ale z pewnoœci¹ nie zdobylibyœmy ¿adnej
nagrody za walory estetyczne lub rozwi¹zania techniczne.- Podniós³ kurtkê i
narzuci³ j¹ na siebie. Poczu³ ch³ód. S³oñce ju¿ prawie zasz³o.- Panowie, do
domu!- zakomen-derowa³ i ¿andarmi rozmieœcili siê wewn¹trz os³ony, aby zanieœæ
j¹ do obozu.
Metalowa os³ona okr¹¿a³a obóz, przysiadaj¹c co dwadzieœcia lub trzydzieœci
kroków. Kiedy siê unosi³a, zostawia³a za sob¹ ognisko. Zanim zapad³a ciemnoœæ,
pierœcieñ ognisk wokó³ obozu by³ gotowy i os³ona powróci³a do obozu.
- Jesteœ gotów, Ruffy?- zawo³a³ Bruce ze œrodka os³ony.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 101

background image

- Wszystko gotowe, szefie.
Ruffy z szeœcioma ¿andarmami przeszed³ szybko krótki odcinek otwartej
przestrzeni i przy³¹czy³ siê do Bruce'a. Potem wszyscy ruszyli na most, na
swoj¹ czo³ow¹ wachtê. Przed pó³noc¹ w os³onie z blachy falistej zrobi³o siê
bardzo zimno- od rzeki wia³ ch³odny wiatr, przed którym nie sposób by³o siê
schowaæ, a na niebie nie pojawi³a siê ¿adna chmurka przytrzymuj¹ca przy ziemi
ciep³o nagromadzone w ci¹gu dnia. Mê¿czyŸni w os³onie otulili siê pa³atkami i
czekali. Bruce i Ruffy oparli siê o blaszan¹ œcianê, siedz¹c ramiê w ramiê.
Œwiat³o gwiazd by³o wystarczaj¹ce, aby rozjaœniæ wnêtrze os³ony.
- Ksiê¿yc pojawi siê za godzinê- mrukn¹³ Ruffy.
- Tylko sierp, ale i to spowoduje, ¿e bêdzie jaœniej ni¿ teraz- zgodzi³ siê
Bruce, spogl¹daj¹c w dó³ przez czarn¹ dziurê, któr¹ stworzy³ miêdzy stopami,
wyci¹gaj¹c jedn¹ ze œwie¿o po³o¿onych belek.
- Co by pan powiedzia³ na to, ¿ebym poœwieci³ trochê latark¹?- zaproponowa³
Ruffy.
- Nie.- Bruce potrz¹sn¹³ g³ow¹ i prze³o¿y³ latarkê do drugiej rêki.-
Poczekamy, a¿ bêdzie ich s³ychaæ.
- Mo¿emy ich nie us³yszeæ.
- Jeœli podp³yn¹, aby wspi¹æ siê na most po filarach, tak jak siê spodziewam,
wówczas na pewno ich us³yszymy. Bêd¹ chlapaæ i rozpryskiwaæ wodê- powiedzia³
Bruce.
- Kanaki i jego ch³opcy nie s³yszeli ich- zauwa¿y³ Ruffy.
- Kanaki i jego ch³opcy nie spodziewali siê, ¿e wejd¹ po filarach- odpar³
Bruce.
Umilkli na chwilê. Jeden z ¿andarmów zacz¹³ chrapaæ i Ruffy kopn¹³ go w plecy.
Mê¿czyzna krzykn¹³ i zerwa³ siê na kolana, z przera¿eniem rozgl¹daj¹c siê
woko³o.
- Mi³e mia³eœ sny?- uprzejmie zapyta³ Ruffy.
- Nie spa³em!- zaprotestowa³ mê¿czyzna.- Rozmyœla³em tylko.
- Wiêc na drugi raz nie myœl tak g³oœno- poradzi³ Ruffy.- Chrapa³eœ tak,
jakbyœ chcia³ przepi³owaæ most na pó³.
Kolejne pó³ godziny wlok³o siê, jak gdyby czas by³ sparali¿owany.
- Ogniska dobrze siê pal¹- stwierdzi³ Ruffy.
Bruce obróci³ g³owê i spojrza³ przez otwór strzelniczy na ma³y ogród
pomarañczowych kwiatów ognia wy³aniaj¹cy siê z ciemnoœci.
- Tak, powinny dawaæ œwiat³o a¿ do rana.
Znów zapad³a cisza, przerywana tylko bzykaniem moskitów i szumem rzeki
op³ywaj¹cej filary mostu. „Shermaine ma mój pistolet- przypomnia³ sobie Bruce
z bij¹cym sercem.- Powi-nienem go jej odebraæ”. Zdj¹³ bagnet z lufy karabinu,
sprawdzi³ ostrze kciukiem i wsun¹³ go do p³óciennej pochwy zawieszonej u pasa.
„Móg³bym ³atwo zgubiæ karabin, gdyby coœ siê zaczê³o dziaæ w ciemnoœci”-
pomyœla³.
- Chryste, ale jestem g³odny- jêkn¹³ siedz¹cy obok Ruffy.
- Jesteœ za gruby- powiedzia³ Bruce.- Dieta dobrze ci zrobi.
Czekali nadal. Bruce spojrza³ przez dziurê w moœcie. W ciem-noœci zamajaczy³y
fantastyczne kszta³ty. Widzia³ niewyraŸne po-stacie, które porusza³y siê, jak
gdyby p³ywa³y pod powierzchni¹ wody. ¯o³¹dek podszed³ mu do gard³a. Z trudem
opar³ siê pokusie zapalenia latarki. Zamkn¹³ oczy, aby daæ oczom odpocz¹æ.
„Policzê powoli do dziesiêciu- pomyœla³- a potem spojrzê jeszcze raz”.
D³oñ Ruffy'ego zacisnê³a siê na jego ramieniu. Bruce b³yskawicz-nie otworzy³
oczy.- Niech pan pos³ucha- powiedzia³ cichym szeptem Ruffy. Bruce us³ysza³
ciche kapanie wody pod sob¹. Potem coœ uderzy³o w most tak ³agodnie, ¿e
bardziej wyczu³ to, ni¿ us³ysza³.
- To oni- powiedzia³ szeptem.
Wysun¹³ rêkê i poklepa³ siedz¹cego obok ¿andarma w ramiê. Cia³o mê¿czyzny
zesztywnia³o pod dotykiem jego palców. Wstrzy-muj¹c oddech, Bruce czeka³, a¿
ostrze¿enie zostanie przekazane wszystkim ludziom. Potem podniós³ karabin
spoczywaj¹cy na kolanach i skierowa³ lufê w ciemny otwór. Wzi¹³ g³êboki oddech
i w³¹czy³ latarkê. Strumieñ œwiat³a rozdar³ ciemnoœci panuj¹ce pod mostem i
Bruce spojrza³ w oœwietlon¹ przestrzeñ.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 102

background image

Kwadratowy otwór w poszyciu mostu stworzy³ jakby ramê dla obrazu, który
zobaczy³. Czarne, nagie cia³a, b³yszcz¹ce od wilgoci i wpatruj¹ca siê w niego
twarz o szerokim, pochylonym czole ponad zaskakuj¹co bia³ymi oczami i p³askim
nosem. D³ugie, b³yszcz¹ce ostrze maczety. Wojownicy Baluba byli poprzylepiani
do drewnianych filarów niczym rzep na psim ogonie. Nogi, ramiona i po³yskliwe
cia³a zla³y siê w coœ, co przypomina³o okropnego, œliskiego potwora morskiego.
Bruce wystrzeli³. Kolba uderzy³a go w ramiê, a d³ugie pomarañ-czowe serie z
lufy nada³y obrazowi nowy wymiar. Cia³a unosi³y siê desperacko, szamoc¹c siê
jak szczury w pustej studni. Niektórzy spadali do rzeki, powoduj¹c fontanny
wody, inni usi³owali siê wdrapaæ na filary, skrêcaj¹c siê i wij¹c, gdy
trafia³y ich kule, i wrzeszcz¹c przy tym tak, ¿e zag³uszali huk karabinów.
Broñ Bruce'a szczêknê³a g³ucho; siêgn¹³ po nowy magazynek. Ruffy i jego ludzie
wychylili siê ponad barierki i strzelali w dó³, omiataj¹c filary d³ugimi
seriami. Ogieñ oœwietla³ ich twarze i zarysowywa³ sylwetki na tle nieba.
- Wci¹¿ nadchodz¹!- wrzasn¹³ Ruffy.- Nie pozwólcie im wejœæ na most!
W otworze u stóp Bruce'a pojawi³a siê g³owa, a nastêpnie tors mê¿czyzny. W
rêce trzyma³ maczetê. Jego oczy by³y zamglone w ostrym œwietle latarki. Baluba
zamachn¹³ siê, celuj¹c w nogi Bruce'a. Curry odskoczy³ i maczeta niemal otar³a
siê o jego kolana. Mê¿czyzna wyczo³ga³ siê z otworu i ruszy³ na niego, wydaj¹c
z siebie gniewny okrzyk. Bruce uderzy³ luf¹ karabinu w wykrzywion¹ czarn¹
twarz. W³o¿y³ w ten cios ca³¹ sw¹ si³ê i trafi³ napastnika w oko. Muszka i
czterocalowy fragment lufy zniknê³y w g³owie mê¿czyzny, zatrzymuj¹c siê na
koœci czaszki. Bezbarwny p³yn z roztrzaskanej ga³ki ocznej sp³yn¹³ po lufie.
Ci¹gn¹c i wykrêcaj¹c karabin, Bruce próbowa³ uwolniæ broñ, ale muszka
zachowywa³a siê jak haczyk na ryby, nie pozwalaj¹c na wyci¹gniêcie lufy.
Baluba upuœci³ maczetê i chwyci³ rêkami za karabin. Jêcza³ i rzuca³ g³ow¹ za
ka¿dym razem, kiedy Bruce usi³owa³ wyci¹gn¹æ lufê z jego g³owy. Z otworu
wy³oni³y siê g³owa i ramiona kolejnego dzikusa. Bruce puœci³ karabin i
podniós³ maczetê. Przeskoczy³ wij¹ce siê cia³o rannego mê¿czyzny i trzymaj¹c
maczetê obydwiema rêkami, uniós³ j¹ nad g³ow¹. Mê¿czyzna utkn¹³ w otworze- nie
by³ w stanie siê obroniæ. Spojrza³ na Bruce'a i otworzy³ z przera¿enia usta.
Bruce pochyli³ siê ca³ym cia³em, zadaj¹c cios. Si³a uderzenia niemal wykrêci³a
mu rêce. Krew obryzga³a jego nogi. Nie hartowana stal maczety pêk³a przy
r¹czce. Ciê¿ko dysz¹c, Bruce wyprostowa³ siê i powiód³ wokó³ siebie dzikim
wzrokiem. Balubasi przedostali siê na most przez barierkê. Jeden z ¿andarmów
le¿a³ skulony z g³ow¹ przekrêcon¹ i karabinem w rêkach. Ruffy i pozostali
¿andarmi wci¹¿ strzelali w dó³.
- Ruffy!- krzykn¹³ Bruce.- Za tob¹! Wchodz¹ na most!- Puœci³ maczetê, biegn¹c
w stronê ¿andarma. Potrzebowa³ jego karabinu.
Zanim dobieg³, drogê zast¹pi³ mu nagi Balubas. Bruce pochyli³ siê, unikaj¹c
ciosu maczety i chwyci³ napastnika. Spleceni ze sob¹, upadli na most. Cia³o
dzikusa by³o œliskie. W nozdrza uderzy³ Bruce'a kwaœny odór, jak gdyby
mê¿czyzna wysmarowany by³ zje³cza³ym t³uszczem. Curry nacisn¹³ kciukiem
miejsce przy ³okciu rêki, w której mê¿czyzna trzyma³ broñ. Baluba jêkn¹³, a
jego maczeta uderzy³a z ³oskotem o most. Bruce ramieniem zablokowa³ jego
szyjê, a drug¹ rêk¹ siêgn¹³ po bagnet. Balubas próbowa³ palcami wybiæ oczy
Bruce'a; podrapa³ go po nosie, ale kapitan mia³ ju¿ bagnet w d³oni. Przytkn¹³
koniec ostrza do piersi Balubasa i pchn¹³ silnie. Poczu³, jak stal zgrzyta o
¿ebra mê¿czyzny, który, czuj¹c uk³ucie bagnetu, podwoi³ wysi³ki, aby wygraæ tê
walkê. Bruce przekrêci³ ostrze ruchem nadgarstka, drug¹ rêk¹ odsuwaj¹c jego
g³owê do ty³u. Bagnet zsun¹³ siê po koœci. Opór nagle usta³ i ostrze wesz³o w
cia³o. Mê¿czyzna drgn¹³. Bruce nie czeka³, a¿ przeciwnik umrze. Wyci¹gn¹³
ostrze i wsta³, widz¹c jak Ruffy podnosi innego Balubasa i wrzuca go ponad
barierk¹ do rzeki.
Bruce wyrwa³ karabin z martwych r¹k ¿andarma i stan¹³ na skraju mostu.
Atakuj¹cy prze³azili przez barierkê. Ci, którzy byli na dole, przepychali siê
i krzyczeli na tych, którzy byli wy¿ej.
„To jak strzelanie do wróbli siedz¹cych na p³ocie”- pomyœla³ Bruce i d³ug¹
seri¹ wyczyœci³ barierkê. Potem pochyli³ siê i wygarn¹³ do mê¿czyzn pod
mostem. Skoñczy³a mu siê amunicja. Wyci¹gn¹³ z kieszeni nowy magazynek i

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 103

background image

wsun¹³ go na miejsce starego. Ale nie by³o to ju¿ potrzebne. Napastnicy
wpadali jeden po drugim do rzeki- tylko ich g³owy unosi³y siê nad
powierzchni¹, gdy p³ynêli z pr¹dem. Filary mostu opustosza³y.
Bruce opuœci³ karabin i rozejrza³ siê dooko³a. ¯andarmi dobijali mê¿czyznê,
którego Bruce zrani³. Stali nad nim i pomrukiwali, zatapiaj¹c bagnety w jego
ciele. Mê¿czyzna wci¹¿ jêcza³. Bruce odwróci³ wzrok. Ponad drzewami pokaza³
siê jeden naro¿nik sierpa ksiê¿yca, otoczony przejrzyst¹ aureol¹.
Curry zapali³ papierosa. Makabryczne dŸwiêki za jego plecami ucich³y.
- Nic siê panu nie sta³o, szefie?
- Nie, nie drasnêli mnie nawet. A tobie, Ruffy?
- Chce mi siê tylko cholernie piæ. Mam nadziejê, ¿e nikt nie nadepn¹³ na moj¹
paczkê.
Bruce obliczy³, ¿e minê³o oko³o czterech minut od pierwszego wystrza³u do
ostatniego. Taka jest wojna- siedem godzin czekania i nudy, a potem cztery
minuty szaleñczej walki. „Nie tylko wojna, zreszt¹- doda³ w duchu.- Ca³e ¿ycie
jest takie”. Nagle poczu³, jak uda zaczynaj¹ mu siê trz¹œæ, a ¿o³¹dek kurczy w
pierwszym spazmie ogarniaj¹cych go md³oœci. Reakcja na zabijanie.
- Co siê dzieje?- dobieg³ ich g³os z obozu. Bruce rozpozna³ Wally'ego.-
Wszystko w porz¹dku?
- Odparliœmy ich- krzykn¹³ Ruffy w odpowiedzi.- Teraz jest spokój. Mo¿e pan
spaæ dalej.
„Teraz muszê szybko usi¹œæ”- powiedzia³ w duchu Bruce.
Poza tatua¿em na policzkach i czole martwy Baluba niewiele siê ró¿ni³ od ludzi
z plemion Bambala i Bakuba, którzy stanowili podstawê oddzia³u Bruce'a. Curry
oœwietli³ cia³o latark¹. Ramiona i nogi by³y chude, ale umiêœnione, a brzuch
wydêty po latach niedo¿ywienia. By³o to brzydkie cia³o, zde-formowane i
poskrêcane. Bruce z odraz¹ przesun¹³ œwiat³o latarki na twarz. Czaszka by³a
niemal kwadratowa, nos sp³aszczony, a grube wargi by³y lekko rozchylone,
ods³aniaj¹c zêby ostre i spiczaste jak u rekina.
- To ostatni, szefie. Wrzucê cia³o do rzeki- powiedzia³ Ruffy stoj¹cy w
ciemnoœci obok Bruce'a.
- Dobrze.
Ruffy sapn¹³ i cia³o z g³oœnym plaœniêciem wpad³o do wody. Murzyn wytar³ rêce
o barierkê i podszed³ do Bruce'a.
- Cholerne ma³py- powiedzia³ g³osem, w którym zabrzmia³ antagonizm plemienny.-
Kiedy pozbêdziemy siê tych z ONZ, trzeba bêdzie zrobiæ tutaj porz¹dek. Ci
cholerni Balubasi musz¹ siê nauczyæ paru rzeczy.
„Tak to ju¿ jest- pomyœla³ Bruce.- ¯ydzi i goje, katolicy i protestanci, biali
i czarni, Bambala i Baluba”. Sprawdzi³, która godzina. Do œwitu brakowa³o
dwóch godzin. Uspokoi³ siê, a d³oñ w której trzyma³ papierosa, przesta³a
dr¿eæ.
- Nie powróc¹ ju¿- powiedzia³ Ruffy.- Mo¿e pan siê trochê przespaæ, jeœli ma
pan ochotê, szefie. Bêdê mia³ oko na wszysto.
- Nie, dziêki. Bêdê czuwa³ z tob¹.- Nie uspokoi³ siê jeszcze na tyle, aby
zasn¹æ.
- Co pan powie na buteleczkê piwa?
- Dziêki, chêtnie.
Bruce s¹czy³ piwo, wpatruj¹c siê w ogniska wokó³ obozu. Zamienia³y siê w stosy
czerwonych wêgli. Wiedzia³, ¿e Ruffy ma racjê. Baluba nie powtórz¹ ataku tej
nocy.
- Wiêc jak ci siê podoba wolnoœæ?
- ¯e co, szefie?- Pytanie wprawi³o Ruffy'ego w zak³opotanie i ze zdziwieniem
zwróci³ siê do Bruce'a.
- Jak ci siê podoba to, ¿e Belgowie wracaj¹ do domu?
- To chyba dobrze.
- A jeœli Tshombe bêdzie musia³ ust¹piæ przed rz¹dem centralnym?
- Te cholerne Araby!- warkn¹³ Ruffy.- Chc¹ tylko naszej miedzi. Bêd¹ musieli
wstawaæ wczeœnie rano, aby j¹ dostaæ. My tu rz¹dzimy.
Wielki turniej kontynentu afrykañskiego. Ja tu rz¹dzê, spróbuj mnie wysadziæ z
siod³a! Jak we wszystkich sprawach dotycz¹cych przetrwania, nie by³a to

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 104

background image

kwestia etyki i doktryny politycznej, choæ obserwatorzy w Londynie, Moskwie,
Waszyngtonie i Pekinie byli odmiennego zdania. „Nadchodz¹ wa¿kie dni- pomyœla³
Bruce.- Mój w³asny kraj, jeœli tylko zechce, spowoduje, ¿e Algieria bêdzie
wygl¹da³a jak kó³ko starych szwaczek”.
Rozdzia³ 26

S³oñce sta³o ju¿ wysoko, rzucaj¹c d³ugie cienie na polanê. Bruce, stoj¹c obok
Forda, patrzy³ na os³onê z blachy falistej widniej¹c¹ na drugim brzegu.
RozluŸni³ siê na chwilê i da³ siê ponieœæ myœlom. Czy czegoœ nie zaniedba³?
Czy maksymalnie wykorzysta³ wszystko, aby zapewniæ bezpieczny przejazd przez
most?
Hendry z dwunastoma ¿andarmami siedzia³ w os³onie, gotów odeprzeæ ka¿dy atak z
tamtej strony.
Shermaine przejedzie Fordem pierwsza. Potem ciê¿arówki. Pojad¹ puste, aby
zmniejszyæ niebezpieczeñstwo zapadniêcia siê mostu i nie os³abiaæ jego
konstrukcji przed przejazdem cysterny. Po przejeŸdzie ka¿dej ciê¿arówki Hendry
przeniesie jej ³adunek i przeprowadzi ludzi jad¹cych na niej w os³onie, a
potem zostawi wszystko pod bezpiecznym baldachimem z p³ótna. Ostatnia
ciê-¿arówka przejedzie w pe³ni obci¹¿ona. Nie da³o siê tego unikn¹æ. Na koñcu
Bruce poprowadzi cysternê. Nie dlatego, ¿e chcia³ byæ bohaterem- poniewa¿ by³a
to najniebezpieczniejsza czêœæ przep-rawy- ale dlatego, ¿e jeœli chodzi o to
zadanie nie zaufa³by nikomu innemu, nawet Ruffy'emu. Piêæset galonów paliwa
by³o dla nich gwarancj¹ szczêœliwego powrotu do domu. Na wszelki wypadek
nape³niono baki wszystkich pozosta³ych pojazdów, ale i tak nie wystarczy³oby
tej benzyny na drogê do Elisabethville.
Bruce spojrza³ na Shermaine siedz¹c¹ za kierownic¹ Forda i powiedzia³:
- JedŸ jedynk¹, wolno, ale zdecydowanie. Cokolwiek siê stanie, nie zatrzymuj
siê.- Dziewczyna skinê³a g³ow¹ i uœmiech-nê³a siê do niego. By³a spokojna.
Bruce poczu³ dumê, patrz¹c na ni¹, tak¹ drobn¹ i œliczn¹ istotê, która dzisiaj
musia³a wykonywaæ mêsk¹ pracê. Po chwili ci¹gn¹³ dalej:- Jak tylko znajdziesz
siê po drugiej stronie, wyœlê za tob¹ pierwsz¹ ciê¿arówkê. Hendry umieœci w
niej szeœciu swoich ludzi i wróci po resztê.
- Oui, monsieur Bonaparte.
- Zap³acisz mi za to w nocy- zagrozi³ Bruce.- No, zmykaj ju¿ st¹d.
Shermaine puœci³a sprzêg³o i Ford ruszy³, chwiej¹c siê na nierównym gruncie i
powoli przyœpieszaj¹c.
Bruce wstrzyma³ oddech, ale samochód zako³ysal siê tylko nieznacznie,
przeje¿d¿aj¹c przez naprawion¹ czêœæ mostu.
- Dziêki Ci Bo¿e- szepn¹³, wypuszczaj¹c powietrze. Shermaine zatrzyma³a siê
obok os³ony.
- Allez!- krzykn¹³ Bruce na maszynistê, który siedzia³ za kierownic¹ pierwszej
ciê¿arówki.
Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê pogodnie, kiwn¹³ rêk¹ i ruszy³ naprzód.
Obserwuj¹c niespokojnie jego przejazd przez most, Bruce zauwa¿y³, ¿e nowe
belki uginaj¹ siê pod ciê¿arem pojazdu, skrzypi¹c g³oœno.
- Nie wygl¹da to dobrze- mrukn¹³.
- Nie- przytakn¹³ Ruffy.- Szefie, dlaczego nie pozwoli pan jechaæ cystern¹
komu innemu?
- Ju¿ to przerabialiœmy, Ruffy- odpar³ Bruce, nie odwracaj¹c g³owy.
Hendry umieszcza³ swoich ludzi na ciê¿arówce. Potem zaczêli przenosiæ os³onê
na brzeg, gdzie sta³ Bruce.
Curry zniecierpliwiony denerwowa³ siê okropnie przez cztery godziny, które
by³y potrzebne na przejazd czterech ciê¿arówek. Du¿o czasu poch³ania³o
przenoszenie os³ony- jedna taka przeprawa wymaga³a co najmniej dziesiêciu
minut. W koñcu na pó³nocnym brzegu zosta³a tylko ostatnia, pi¹ta ciê¿arówka i
cys-terna. Bruce zapali³ silnik, wrzuci³ pierwszy bieg i zatr¹bi³. Kierowca
stoj¹cej przed nim ciê¿arówki machn¹³ w odpowiedzi rêk¹ i ruszy³.
Pojazd wtoczy³ siê na most i dojecha³ do œrodkowej czêœci. By³ maksymalnie
obci¹¿ony- na platformie by³o dwudziestu ludzi. Kiedy osi¹gn¹³ odbudowany
fragment mostu, zwolni³, niemal siê zatrzymuj¹c.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 105

background image

- JedŸ dalej! Do cholery, jedŸ dalej!- krzykn¹³ Bruce w bezradnym gniewie.
Kierowca nie stosowa³ siê do jego rozkazów. Posuwa³ siê mozolnie naprzód,
podczas gdy most ugi¹³ siê niebezpiecznie pod pe³nym obci¹¿eniem. Plandeka
ciê¿arówki ko³ysa³a siê jak szalona. Mimo ryku silnika cysterny, Bruce s³ysza³
wyraŸnie skrzypienie drewna.
- Co za g³upiec, co za cholerny g³upiec- szepn¹³.
Nagle poczu³ siê opuszczony i samotny. W koñcu puœci³ sprzêg³o. Jad¹cy przed
nim kierowca wpad³ w panikê. Silnik ciê¿arówki wy³ na wysokich obrotach, a
tylne ko³a obraca³y siê w miejscu, otoczone niebieskim dymem palonych opon.
Jedna z belek stanowi¹cych poszycie mostu odpad³a. Po chwili pojazd skoczy³ do
przodu i z rykiem wpad³ na brzeg.
Bruce zawaha³ siê, hamuj¹c i zatrzymuj¹c siê tu¿ przy wjeŸdzie na most. Myœla³
szybko. By³oby rozs¹dnie naprawiæ uszkodzenie przed niebezpiecznym przejazdem
ciê¿k¹ cystern¹. Ale to ozna-cza³oby kolejny dzieñ zw³oki. Nie jedli nic od
poprzedniego ranka. Czy mia³ prawo ryzykowaæ przy równych szansach- pó³ na
pól? Orze³- przejedziesz, reszka- zwalisz siê z mostu do rzeki.
Wówczas nieoczekiwanie ktoœ inny podj¹³ za niego decyzjê. Umieszczony na
drugim brzegu rzeki Bren odezwa³ siê ogniem. Bruce wskoczy³ na siedzenie i
spojrza³, co siê dzieje. Szeœciu innych ludzi zaczê³o równie¿ strzelaæ. Obok
cysterny przelecia³ pocisk smugowy. Strzelali w jego kierunku, tu¿ przy
pojeŸdzie. Bruce stara³ siê znaleŸæ w swoim og³upia³ym mózgu jakieœ
wyjaœnienie, ale wszystko zaczê³o dziaæ siê tak szybko. Wokó³ niego panowa³
chaos i zamieszanie.
Nagle zauwa¿y³ jakiœ ruch w lusterku wstecznym. Przez chwilê wpatrywa³ siê w
nie têpo, potem odwróci³ siê szybko i wyjrza³ przez okno.
- Chryste!- jêkn¹³ ze zgroz¹.
Z d¿ungli wysypali siê na polanê Balubasi. Biegli w jego kierunku. Spódniczki
ze skór zwierzêcych wirowa³y wokó³ ich nóg, we w³osach powiewa³y barwne pióra,
a d³ugie ostrza maczet lœni³y w s³oñcu. Jakaœ strza³a zadzwoni³a g³ucho o
cysternê.
Bruce przyœpieszy³ obroty silnika, chwyci³ mocno kierownicê i wjecha³ na most.
Ponad huk broni wybija³o siê przeraŸliwe zawodzenie, podekscytowany krzyk
dwustu Balubasów. Roz-brzmiewa³ bardzo blisko i Bruce szybko spojrza³ w
lusterko. To co zobaczy³, sprawi³o, ¿e omal nie straci³ g³owy i nie wdusi³
maksymal-nie peda³u gazu. Najbli¿szy Baluba kryj¹cy siê za cystern¹ znaj-dowa³
siê od niej tylko o dziesiêæ kroków. Tak blisko, ¿e Bruce widzia³ tatua¿ na
jego twarzy i piersi. Z wysi³kiem powstrzyma³ siê od zbyt szybkiej jazdy i
wjecha³ na najbardziej newralgiczn¹ czêœæ mostu z umiarkowan¹ prêdkoœci¹
dwudziestu mil na godzinê. Próbowa³ nie myœleæ o pisku, jaki rozleg³ siê za
nim i ryku karabinów przed nim.
Przednie ko³a uderzy³y w nowe belki i mimo panuj¹cego zgie³ku Bruce us³ysza³
g³oœne skrzypniêcie, czuj¹c równoczeœnie, jak drewno siê ugina. Cysterna
toczy³a siê naprzód i najecha³a na naprawion¹ czêœæ mostu tylnymi ko³ami, na
których spoczywa³ ca³y ciê¿ar. Skrzypniêcia drewna przesz³y w trzaskaj¹cy,
roz-dzieraj¹cy dŸwiêk. Most zapada³ siê. Pojazd zwolni³, ko³a zaczê³y siê
krêciæ w powietrzu, nie znajduj¹c oparcia. Cysterna przechyli³a siê na bok;
nie posuwa³a siê ju¿ naprzód.
Bruce us³ysza³ g³oœny trzask, kiedy jedna z kratownic pêk³a. Poczu³, jak ty³
cysterny zaczyna ci¹¿yæ ku rzece. Maska samochodu unios³a siê w powietrze i
pojazd zaczaj siê zeœlizgiwaæ w dó³.
„Wyskakuj!- rycza³ g³os w umyœle Bruce'a.- Wyskakuj! Ona spada!” Siêgn¹³ do
klamki, ale w tym momencie most za³ama³ siê zupe³nie, a cysterna spad³a do
rzeki.
Bruce'em rzuci³o z tak¹ si³¹, ¿e by³ przez chwilê oszo³omiony. Jego nogi
zaklinowa³y siê pod siedzeniem. Cysterna spada³a i Bruce czu³, jak ¿o³¹dek
podchodzi mu do góry, napieraj¹c na p³uca, jak gdyby jecha³ na gigantycznej
karuzeli w weso³ym miasteczku. Przyprawiaj¹cy o md³oœci upadek trwa³ tylko
chwilê- potem cysterna uderzy³a w wodê. Odg³osy strzelaniny i krzyki
wojowników z plemienia Baluba ucich³y natychmiast, kiedy pojazd znikn¹³ pod
powierzchni¹ rzeki. Przez przedni¹ szybê Bruce ujrza³ ch³odn¹ zieleñ wody,

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 106

background image

jakby zagl¹da³ do akwarium. Cysterna tonê³a, ³agodnie siê ko³ysz¹c.
- O Bo¿e, tylko nie to!- powiedzia³ g³oœno, usi³uj¹c siê podnieœæ.
Wokó³ rozlega³ siê syk uciekaj¹cego powietrza, które w chmu-rach b¹belków
unosi³o siê ku powierzchni. Pojazd wci¹¿ ton¹³ i Bruce czu³ w uszach ból
spowodowany wzrastaj¹cym ciœnieniem. Otworzy³ oczy i nerwowo prze³kn¹³ œlinê.
Przez pod³ogê kabiny i tablicê rozdzielcz¹ dostawa³y siê do œrodka strumienie
wody. Kabina wype³nia³a siê coraz bardziej.
Bruce przekrêci³ klamkê i pchn¹³ drzwi ramieniem. Nie ust¹pi³y ani o milimetr.
Natar³ ca³ym cia³em, opieraj¹c siê stopami o tablicê rozdzielcz¹ i pchaj¹c, a¿
poczu³, ¿e oczy wychodz¹ mu z orbit. Drzwi by³y zablokowane ciœnieniem wody na
zewn¹trz.
- Szyba przednia- krzykn¹³ na g³os.- Zbij szybê!- doda³ i zaczaj szukaæ po
omacku karabinu.
Woda w kabinie siêga³a mu ju¿ do pasa. Znalaz³ karabin i przy³o¿y³ broñ do
ramienia. Przytkn¹³ lufê do szyby i ju¿ chcia³ poci¹gn¹æ za spust. Ale zdrowy
rozs¹dek ostrzeg³ go w porê: wystrza³ w zamkniêtej kabinie grozi³ utrat¹
s³uchu, a rozbite szk³o mog³oby pokaleczyæ mu twarz wt³oczone ciœnieniem wody.
Przygnêbiony, opuœci³ karabin. Czu³, jak panika powoli ustêpuje ch³odnej
pewnoœci pora¿ki. By³ w pu³apce piêtnaœcie metrów pod powierzchni¹ rzeki. Nie
by³o wyjœcia. Pomyœla³ o samobójstwie, skoro i tak mia³ umrzeæ, ale odrzuci³
ten pomys³ natychmiast. Nie w ten sposób, nigdy nie w ten sposób! Pobudza³
umys³, staraj¹c siê wyrwaæ go z letargicznego uchwytu pewnej œmierci: „Musi
byæ jakieœ wyjœcie. Pomyœl! Do cholery, rusz g³ow¹!”
Cysterna wci¹¿ siê ko³ysa³a. Nie opad³a jeszcze na dno. Jak d³ugo to ju¿ trwa?
Jakieœ dwadzieœcia sekund. Przecie¿ dawno ju¿ powinna byæ na dnie.
Chyba, ¿e... Bruce czu³, jak nadzieja dodaje mu nowych si³. Cysterna! Na Boga,
to musi byæ to! Wielki, niemal pusty zbiornik za kabin¹! Zbiornik o pojemnoœci
piêciu tysiêcy galonów, w którym znajdowa³o siê tylko czterysta galonów
benzyny- jego wypornoœæ musi wynosiæ prawie osiemnaœcie ton! Powinien p³ywaæ.
Jakby na potwierdzenie tej nadziei poczu³, jak ciœnienie opada! Kabina
podnosi³a siê.
Bruce wpatrywa³ siê przez szybê w zielon¹ wodê. Srebrne chmury b¹belków ju¿
nie wêdrowa³y ku górze. Wydawa³o siê, ¿e unosz¹ siê obok kabiny. Pocz¹tkowy
impet, z jakim pojazd zanurzy³ siê tak g³êboko, min¹³ i teraz wóz wyp³ywa³ na
powierzchniê w takim samym tempie jak b¹belki powietrza. Ciemnozielona woda
stawa³a siê coraz jaœniejsza i nagle Bruce rozeœmia³ siê. By³ to histeryczny,
pozbawiaj¹cy tchu œmiech, który zaszokowa³ jego samego. Natych-miast siê
opanowa³.
Cysterna wynurzy³a siê na powierzchniê. Woda sp³ywa³a po przedniej szybie,
przez któr¹ Bruce zobaczy³ zamglony i zniekszta³-cony obraz. Nacisn¹³ klamkê;
tym razem drzwi otworzy³y siê natychmiast. Do kabiny wla³a siê strumieniem
woda, utrudniaj¹c mu wyjœcie na zewn¹trz.
Rozejrza³ siê szybko i oceni³ sytuacjê. Cysterna unosi³a siê na wodzie szeœæ
metrów pod mostem, karabiny na po³udniowym brzegu umilk³y, a na pó³nocnym nie
by³o widaæ œladu Balubasów. „Musieli siê schowaæ z powrotem w d¿ungli”-
pomyœla³. Wskoczy³ do rzeki i zaczaj p³yn¹æ ku po³udniowemu brzegowi. Z trudem
wychwytywa³ wysokie g³osy dopinguj¹cych go ¿andarmów. Kiedy przep³yn¹³ kilka
metrów zorientowa³ siê, ¿e jest w k³opotach. Ci¹¿enie butów i przemoczonego
munduru by³o ogromne. Za-trzyma³ siê i unosz¹c siê w pozycji pionowej, zerwa³
z g³owy he³m, pozwalaj¹c mu zaton¹æ. Nastêpnie spróbowa³ zrzuciæ panterkê.
Przywar³a do ramion i klatki piersiowej tak, ¿e zanim siê jej pozby³, cztery
razy znikn¹³ pod powierzchni¹. Krztusz¹c siê wod¹, czu³, jak bardzo zmêczone i
ciê¿kie s¹ jego nogi.
Po³udniowy brzeg by³ za daleko. Nigdy tam nie dop³ynie. Kaszl¹c, zmieni³ cel i
pop³yn¹³ pod pr¹d w kierunku mostu. Czu³, jak z ka¿dym uderzeniem ramion idzie
coraz bardziej pod wodê. Nadludzkim wysi³kiem zmusza³ rêce, aby unosi³y siê i
opada³y.
Coœ plusnê³o w wodzie tu¿ obok niego. Nie zwróci³ na to uwagi- nagle sta³ siê
obojêtny; pierwsze stadium toniêcia. •

le wzi¹³ oddech i napi³ siê jeszcze

wiêcej wody, co sprawi³o, ¿e znów zacz¹³ siê krztusiæ. Po³o¿y³ siê na wodzie,

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 107

background image

ciê¿ko oddychaj¹c i kaszl¹c boleœnie. Znów coœ plusnê³o- tym razem Bruce
uniós³ g³owê. Zobaczy³ przep³ywaj¹c¹ obok strza³ê. W tym momencie zaczê³o ich
spadaæ coraz wiêcej. Balubasi ukryci w nadbrze¿nym buszu nad pla¿¹ strzelali
do niego. Wokó³ jego g³owy spada³ do wody deszcz strza³. Bruce znów zacz¹³
p³yn¹æ, szaleñczo walcz¹c z pr¹-dem. P³yn¹³ tak d³ugo, a¿ nie by³ ju¿ w stanie
unieœæ ramion nad powierzchniê, a ciê¿kie buty uniemo¿liwia³y pracê nóg,
œci¹gaj¹c je w dó³. Jeszcze raz uniós³ g³owê. Most by³ blisko- brakowa³o mu
jeszcze jakieœ dziesiêæ metrów- ale by³o mu obojêtne czy to dziesiêæ metrów,
czy dziesiêæ kilometrów. I tak nie by³ w stanie ich pokonaæ.
Strza³y, które rozpryskiwa³y wodê wokó³ niego, przesta³y go ju¿ przera¿aæ.
Trochê go tylko dra¿ni³y. „Dlaczego, u diab³a, nie mog¹ zostawiæ mnie w
spokoju? Ja ju¿ wypad³em z tej gry, nie chcê jej. Chcê tylko siê rozluŸniæ,
jestem tak zmêczony, tak strasznie zmêczony...” Przesta³ siê ruszaæ i poczu³,
jak zimna woda zakrywa mu usta i nos.
- Trzymaj siê, szefie. Ju¿ skaczê!
Krzyk przenikn¹³ przez mg³ê otaczaj¹c¹ mózg ton¹cego Bruce'a. Kapitan poruszy³
gwa³townie nogami i jego g³owa znów pojawi³a siê na powierzchni. Spojrza³ na
most. Zobaczy³ nagie cia³o: wielki, podskakuj¹cy z ka¿dym krokiem brzuch i
olbrzymie, ko³ysz¹ce siê weso³o genitalia nale¿¹ce do pêdz¹cego niczym
atakuj¹cy hipo-potam sier¿anta Ruffararo.
Ruffy dobiegi do miejsca, w którym most siê zawali³, i zaczaj schodziæ w dó³
po barierce. Wokó³ niego fruwa³y strza³y, sycz¹c niby wœciek³e owady. Jedna
odbi³a siê nawet od jego pleców, na szczêœcie nie rani¹c go. Ruffy wzdrygn¹³
siê i odbi³ siê od barierki. Rozstawiaj¹c szeroko nogi i rêce, trzasn¹³ w wodê
z g³oœnym pluœniêciem.
- Gdzie, u diab³a, pan jest, szefie?
Bruce wyjêczal coœ niewyraŸnie i Ruffy pruj¹c ramionami wodê, podp³yn¹³ do
niego niezgrabnym stylem.
- Znów siê pan zabawia niebezpiecznie- wydysza³.- I po-myœleæ, ¿e s¹ faceci,
którzy nigdy siê niczego nie naucz¹!- doda³, chwytaj¹c go za w³osy.
Szamocz¹c siê Bruce poczu³, jak Ruffy chwyci³ go mocno za szyjê, pokonuj¹c
opór wody. Od czasu do czasu jego twarz wysuwa³a siê na powierzchniê,
umo¿liwiaj¹c zaczerpniêcie od-dechu, ale przez wiêkszoœæ czasu trzyma³ g³owê
pod wod¹. Powoli traci³ przytomnoœæ, odp³ywaj¹c w nicoœæ. Uderzy³ g³ow¹ o coœ
twardego, ale by³ zbyt s³aby, aby sprawdziæ, co to jest.
- Niech siê pan obudzi, szefie. Bêdzie siê pan móg³ przespaæ póŸniej-
zagrzmia³ g³os Ruffy'ego.
Otworzy³ oczy i zobaczy³ filar mostu.
- No, dalej. Nie zaniosê przecie¿ pana na górê.
Ruffy op³yn¹³ filar, ci¹gn¹c Bruce'a za sob¹, aby ukryæ siê przed strza³ami. W
tym miejscu by³ jednak szybki pr¹d, który spycha³ ich w dó³ rzeki. Nie mia³
si³y, aby mu siê przeciwstawiæ i znów zanurzy³ siê pod wod¹.
- Hej, szefie, niech siê pan wreszcie obudzi- powiedzia³ Ruffy, uderzaj¹c
mocno Bruce'a otwart¹ rêk¹ w twarz.
Policzek pobudzi³ go: zakrztusi³ siê i zwymiotowa³ ustami i nosem mieszank¹
wody z zawartoœci¹ ¿o³¹dka. Potem czkn¹³ i jeszcze raz zwymiotowa³.
- Jak pan siê teraz czuje?- zapyta³ sier¿ant. Bruce z trudem uniós³ rêkê i
wytar³ usta. Czu³ siê znacznie lepiej.- Ju¿ dobrze? Da pan radê?- Bruce kiwn¹³
g³ow¹.- No to idziemy.
Ledwo ¿ywy, wspina³ siê po filarach wspomagany przez Ruffy'ego, który to
popycha³ go, to znów ci¹gn¹³ w górê. Woda œcieka³a z jego munduru, w³osy
przyklei³y siê do czo³a, a za ka¿dym razem, gdy bra³ oddech, czu³ bulgotanie w
p³ucach.
- Niech pan pos³ucha, szefie. Kiedy dojdziemy na górê, znajdziemy siê na
otwartym terenie, co oznacza, ¿e bêdzie wiêcej strza³. Nie mamy zatem czasu,
aby usi¹œæ sobie i pogawêdziæ. A wiec przechodzimy przez barierê i dajemy
gazu, zgoda?- us³y-sza³ g³os sier¿anta.
Ponownie kiwn¹³ g³ow¹. Widzia³ nad sob¹ poszycie mostu. Jedn¹ rêk¹ chwyci³
s³upek podtrzymuj¹cy barierkê i zawis³, nie maj¹c si³y siê podci¹gn¹æ.
- Niech siê pan trzyma- mrukn¹³ Rufty, przenosz¹c swoje b³yszcz¹ce cia³o na

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 108

background image

most.
Znów pojawi³y siê strza³y. Jedna z nich utkwi³a w moœcie kilka centymetrów od
twarzy Bruce'a. Powoli jego chwyt rozluŸni³ siê. „Nie dam rady- pomyœla³-
spadam”. W tym momencie d³oñ Ruffy'ego zacisnê³a siê na jego nadgarstku. Czu³,
jak unosi siê w górê, dyndaj¹c nogami. Wisia³ na jednej rêce, patrz¹c, jak pod
nim woda pieni siê w wirach.
Powoli Rufty wci¹gn¹³ go na górê. Koszula zahaczy³a o barierê i rozdar³a siê.
Chwilê póŸniej Bruce zwali³ siê na most. Jak przez mg³ê s³ysza³ ogieñ
karabinowy, lot strza³ i g³os Ruffy'ego:
- No dalej, szefie. Niech pan wstanie!
Czu³, jak Murzyn podnosi go i ci¹gnie za sob¹. Nogi mia³ jak z waty- szed³
obok Ruffy'ego, potykaj¹c siê. Nagle strza³y przesta³y przeszywaæ powietrze, a
poszycie mostu sta³o siê solidne i mocne. Us³ysza³ g³osy i poczu³ na sobie
wiele r¹k. Uniesiono go, a potem po³o¿ono na plecach na drewnianej platformie
ciê¿arówki. Czu³ rytmiczny nacisk na pierœ, gdy rozpoczêto sztuczne
oddychanie, i ciep³y strumieñ wody wy-p³ywaj¹cy z gard³a. Us³ysza³ g³os
Shermaine. Nie rozumia³, co mówi³a, ale wystarczy³ mu dŸwiêk tego g³osu, aby
zda³ sobie sprawê, ¿e jest bezpieczny. Niejasno zrozumia³, ¿e jej g³os by³ dla
niego najwa¿niejszym dŸwiêkiem w ¿yciu. Ponownie zwymiotowa³.
Z pocz¹tku jakby z wahaniem, a póŸniej bardzo szybko, Bruce powróci³ do
rzeczywistoœci.
- Wystarczy- mrukn¹³ niewyraŸnie i wysun¹³ siê spod sier¿anta Jacque'a, który
udziela³ mu pierwszej pomocy.
Gwa³towny ruch wywo³a³ kolejny napad kaszlu; w tym momencie poczu³
uspokajaj¹cy dotyk r¹k Shermaine na swoich ramionach.
- Bruce, musisz odpocz¹æ.
- Nie- powiedzia³ siadaj¹c.- Musimy siê st¹d wydostaæ na sawannê.
- Nie ma poœpiechu, szefie. Zostawiliœmy Balubasów na drugim brzegu. Dzieli
nas rzeka.
- Jesteœ pewien?- zapyta³ prowokuj¹co Bruce.
- Có¿...
- Nie jesteœ- powiedzia³ mu Bruce zdecydowanie.- Za chwilê mo¿emy byæ otoczeni
przez kolejnych kilkuset Balubasów- przerwa³ znowu, zanosz¹c siê kaszlem, po
czym ci¹gn¹³ dalej:
- Ruszamy za piêæ minut, niech ludzie siê przygotuj¹.
- Okay- rzuci³ Ruffy, wychodz¹c z ciê¿arówki.
- Ruffy!
- Tak, szefie?- Odwróci³ siê wyczekuj¹co.
- Dziêkujê.
Murzyn uœmiechn¹³ siê za¿enowany.
- Wszystko w porz¹dku, szefie. I tak mia³em siê wyk¹paæ.
- Kiedy wrócimy, postawiê ci drinka.
- Bêdê pamiêta³, szefie- ostrzeg³ go Ruffy i zszed³ z platformy ciê¿arówki.
Bruce s³ysza³, jak pokrzykuje na ¿andarmów.
- Myœla³am, ¿e ciê straci³am- powiedzia³a Shermaine, wci¹¿ obejmuj¹c Bruce'a.
Spojrza³ na ni¹ po raz pierwszy.
- Moje kochanie, nie pozbêdziesz siê mnie tak ³atwo- zapew-ni³ j¹. Czu³ siê
ju¿ znacznie lepiej.
- Bruce... chcê... nie potrafiê tego wyjaœniæ...
Nie potrafi³a znaleŸæ s³ów, wiêc pochyli³a siê i poca³owa³a go gor¹co.
Sier¿ant Jacque i dwóch ¿andarmów, którzy znajdowali siê na ciê¿arówkach,
uœmiechali siê z zadowoleniem. Kiedy skoñczyli siê ca³owaæ, Jacque powiedzia³:
- Nic ju¿ panu nie jest, kapitanie.
- Nie, wróci³em w pe³ni do siebie- przytakn¹³ Bruce.- Zacznijmy przygotowywaæ
siê do drogi.
Siedz¹c obok Shermaine w Fordzie, Bruce spojrza³ ostatni raz na most. Ta
czêœæ, któr¹ naprawili, zwisa³a jak popsuty most zwodzony, zanurzaj¹c siê w
wodzie. Na drugim brzegu le¿a³o kilka cia³ martwych Balubasów b³yszcz¹cych w
s³oñcu jak plastikowe lalki. Przy pla¿y, w pewnej odleg³oœci od mostu, le¿a³a
na boku rzucona tam przez pr¹d cysterna. By³a w po³owie zanurzona, wystawiaj¹c

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 109

background image

na widok znak firmy Shell. A rzeka p³ynê³a dalej, tocz¹c zielone, tajemnicze
wody poprzez napieraj¹c¹ po obu stronach d¿unglê.
- JedŸmy ju¿- powiedzia³ Bruce.
Shermaine zapali³a silnik i kolumna ciê¿arówek ruszy³a za nimi drog¹ wiod¹c¹
przez gêsty pas nadrzecznego buszu w kierunku sawanny.
Bruce spojrza³ na zegarek. Szkie³ko by³o zaparowane, wiêc przy³o¿y³ zegarek do
ucha.
- Cholera, stan¹³! Któr¹ masz godzinê?
- Za dwadzieœcia pierwsza.
- Pó³ dnia zmarnowane- mrukn¹³ z niezadowoleniem.
- Dojedziemy do wêz³a Msapa przed noc¹?
- Nie, nie dojedziemy. I to z dwóch powodów. Po pierwsze jest za daleko, a po
drugie nie starczy nam paliwa.
- Co zamierzasz zrobiæ?- zapyta³a spokojnym g³osem, wyra¿aj¹cym niezachwian¹
wiarê w Bruce'a.
„Ciekawe, jak d³ugo to potrwa- zastanawia³ siê ch³odno.- Na pocz¹tku jesteœ
jak bóg: bez skazy, bez s³aboœci. Tworz¹ twój obraz, obraz doskona³oœci. Kiedy
pierwszy raz zdarzy ci siê, ¿e nie przystajesz do tego obrazu, ca³y ich œwiat
siê za³amuje”.
- Wymyœlimy coœ- zapewni³ j¹.
- Jestem tego pewna- przytaknê³a z przekonaniem, wywo-³uj¹c uœmiech na jego
twarzy.
Ca³y dowcip polega³ na tym, ¿e kiedy to powiedzia³a, Bruce sam uwierzy³ w to,
co mówi³. „Co ta cholerna mi³oœæ robi z tob¹- pomyœla³.- Czujesz siê jak jakiœ
superman”. Przeszed³ na angielski, nie chc¹c, aby siedz¹cy za nimi ¿andarmi
s³yszeli rozmowê.
- To, ¿e ciê spotka³em, to najlepsza rzecz, jaka mi siê przydarzy³a w ci¹gu
trzydziestu lat.
- Och, Bruce...
Shermaine odwróci³a ku niemu twarz z wyrazem bezgranicznej mi³oœci, co w
po³¹czeniu z intensywnoœci¹ w³asnego uczucia, uderzy³o Bruce'a, jak gdyby ktoœ
zada³ mu potê¿ny cios. „Bêdê dba³ o tê mi³oœæ- poprzysi¹g³ sobie w duchu.-
Muszê troszczyæ siê o ni¹ i chroniæ j¹ przed niebezpieczeñstwem egoizmu i
rutyny”.
- Och, Bruce, tak bardzo ciê kocham. Dziœ, kiedy... kiedy myœla³am, ¿e ciê ju¿
straci³am, kiedy zobaczy³am, jak cysterna spada do rzeki...- Prze³knê³a œlinê.
Jej oczy by³y pe³ne ³ez.- To by³o tak, jak gdyby nagle zapad³a ciemnoœæ,
ch³odna ciemnoœæ. Bez ciebie.
Poch³oniêta rozmow¹ i Brucem, Shermaine zupe³nie zapom-nia³a, ¿e s¹ na drodze
i pozwoli³a, aby Ford zjecha³ na bok, uderzaj¹c w krawêdŸ drogi.
- Uwa¿aj!- ostrzeg³ j¹.- Ja równie¿ bardzo ciê kocham, ale muszê powiedzieæ,
ze jesteœ fatalnym kierowc¹. Daj, ja poprowadzê.
- Dasz sobie radê?
- Tak, zjedŸ na pobocze.
Jechali powoli, dostosowuj¹c prêdkoœæ do posuwaj¹cych siê za nimi pojazdów.
Dwukrotnie mijali opuszczone wioski Balubasów, chaty z trawy rozpada³y siê, a
uprawne poletka zaros³y chwastami.
- Mój Bo¿e, ale¿ jestem g³odny. Oprócz tego boli mnie g³owa, a brzuch mam
chyba pe³en wody- jêkn¹³ Bruce.
- Nie myœl, ¿e tylko ty jeden. To jest chyba najbardziej surowa dieta, na
jakiej by³am w swoim ¿yciu; musia³am schudn¹æ o co najmniej dwa kilo! Tylko,
¿e ja zawsze chudnê nie w tych miejscach, co trzeba, nigdy nie w biodrach.
- To dobrze- powiedzia³ Bruce.- Podobaj¹ mi siê takie, jakie s¹. Nie wa¿ siê
chudn¹æ w biodrach- doda³ z uœmiechem i spojrza³ przez ramiê na siedz¹cych z
ty³u dwóch ¿andarmów.
- Jesteœcie g³odni?- zapyta³ po francusku.
- Mon Dieu!- wykrzykn¹³ grubszy z nich.- Nie zasnê dzisiaj, jeœli bêdê musia³
le¿eæ na pustym ¿o³¹dku.
- Mo¿e to nie bêdzie konieczne- rzek³ Bruce, rozgl¹daj¹c siê po buszu.
Krajobraz zmieni³ siê po przejechaniu ostatnich stu mil.- Wygl¹da na okolicê

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 110

background image

obfituj¹c¹ w zwierzynê. Zauwa¿y³em sporo œladów. Miejcie oczy szeroko otwarte.
Wysokie drzewa by³y rzadko rozrzucone, góruj¹c nad rosn¹c¹ na ziemi traw¹. Ich
ga³êzie nie by³y popl¹tane, co sprawi³o, ¿e przeœwitywa³o przez nie niebo. Od
czasu do czasu pojawia³y siê polany pokryte zielon¹, bagnist¹ traw¹,
zagajnikami bambusowymi i palmami.
- S³oñce zajdzie za jakieœ pó³ godziny. Mo¿e do tego czasu natrafimy na coœ.
Przez chwilê obserwowa³ w lusterku wstecznym wlok¹c¹ siê kolumnê pojazdów.
„Benzyna musi im siê ju¿ koñczyæ- pomyœla³.- Z ledwoœci¹ starczy na pó³
godziny jazdy”. Ale by³y te¿ i dobre strony ich sytuacji- nareszcie byli na
otwartym terenie, w od-leg³oœci zaledwie osiemdziesiêciu mil od wêz³a Msapa.
Spojrza³ na wskaŸnik benzyny- zosta³o pó³ baku. W Fordzie by³o doœæ paliwa,
aby dojechaæ do wêz³a, nawet gdyby ciê¿arówki stanê³y.
Oczywiœcie! To by³o rozwi¹zanie: znaleŸæ dobre miejsce na obóz, zostawiæ tam
kolumnê i pojechaæ po pomoc. Bez opóŸniaj¹cych jazdê ciê¿arówek móg³ dotrzeæ
do Msapa w ci¹gu dwóch godzin. Na stacji by³ telegraf; niewa¿ne, ¿e by³a ona
nadal opuszczona.
- Zatrzymamy siê na drugim brzegu tego strumienia- po-wiedzia³ Bruce, zwolni³
i wrzuci³ drugi bieg, pozwalaj¹c, aby samochód ³agodnie zjecha³ ze stromego
brzegu.
Strumieñ by³ p³ytki. Woda nie siêga³a nawet do po³owy ko³a, kiedy jechali,
ko³ysz¹c siê, po skalistym dnie. Na drugim brzegu Bruce przyœpieszy³,
wje¿d¿aj¹c znów w las.
- Tam!- krzykn¹³ jeden z ¿andarmów, wyci¹gaj¹c rêkê. Bruce spojrza³ we
wskazanym kierunku. Obok drogi sta³y dwa stare byki bawo³u o potê¿nych
garbach, z nisko pochylonymi g³owami, na których znajdowa³y siê po³¹czone
rogi. Bruce nacisn¹³ mocno hamulec i, wpadaj¹c w poœlizg, zatrzyma³ Forda,
siêgaj¹c w tym samym momencie po karabin. Przekrêci³ klamkê, pchn¹³ drzwi
ramieniem i wyskoczy³ z samochodu.
Bawo³y prychnê³y i ruszy³y, zarzuciwszy niezgrabnie g³owami. Bruce wybra³
pierwszego i wycelowa³ w miejsce miêdzy ³opatkami. Pochylaj¹c siê do przodu,
aby zrównowa¿yæ odrzut broni, strzeli³. Byk zwolni³. Jego krótkie, grube nogi
przednie ugiê³y siê i zwierzê upad³o na nos, przewracaj¹c siê na bok i
wzniecaj¹c tumany kurzu. Obracaj¹c siê powoli, z broni¹ gotow¹ do strza³u,
œledzi³ wzrokiem drugie zwierzê. Wystrzeli³ ponownie. Byk potkn¹³ siê i
zachwia³, zdo³a³ jednak utrzymaæ równowagê i zaczaj galopowaæ dalej. Bieg³
ciê¿ko; jego wielkie cia³o, z siw¹ sierœci¹ na bokach, porusza³o siê
niezdarnie.
Bruce uniós³ szczerbinkê na wysokoœæ oka i dwa razy pod rz¹d wystrzeli³,
celuj¹c w serce i trafiaj¹c za ka¿dym razem. Zwierzê by³o tak blisko, ¿e widaæ
by³o krwawi¹ce rany po kulach. Galop zmieni³ siê w k³us, g³owa opad³a nisko.
Byk zarycza³, wydaj¹c z siebie smutny dŸwiêk i przewróci³ siê na trawê.
Mê¿czyŸni wysypali siê z ciê¿arówek, które stanê³y w jednej linii za Fordem.
Przekrzykuj¹c siê i œmiej¹c radoœnie, cywile oraz ¿andarmi przebiegli obok
Bruce'a w kierunku le¿¹cych bawo³ów.
- Niez³y strza³, szefie- z uznaniem powiedzia³ Ruffy.- Za-mierzam zjeœæ porcjê
flaków wielk¹ jak kopiec termitów.
- Najpierw jednak rozbijemy obóz- powiedzia³ Bruce, wci¹¿ maj¹c w uszach
odg³os wystrza³ów.- Ustawcie ciê¿arówki w okrêgu.
- Zajmê siê tym.
Bruce podszed³ do najbli¿szego bawo³u i przez chwilê przypat-rywa³ siê, jak
dwunastu mê¿czyzn z trudem przetoczy³o zwierzê na grzbiet i zaczê³o je
obdzieraæ ze skóry. W fa³dach miêdzy nogami a tu³owiem byka tkwi³y
ciemnoniebieskie kleszcze. „Niez³a g³owa- zauwa¿y³ Curry mechanicznie- co
najmniej metr”.
- Mnóstwo miêsa, kapitanie. Wieczorem bêdziemy mieli pe³ne brzuchy- uœmiechn¹³
siê jeden z ¿andarmów i pochyli³ siê nad ogromnym cielskiem, aby rozpocz¹æ
æwiartowanie.
- Mnóstwo- zgodzi³ siê Bruce i powróci³ do Forda.
Gor¹czka polowania i podniecenie sprawi³o Bruce'owi przy-jemnoœæ. Ale gdy by³o
ju¿ po wszystkim, poczu³ siê brudny, smutny i winny tak jak po pójœciu do

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 111

background image

³ó¿ka z kobiet¹, której siê nie kocha.
Wszed³ do samochodu. Shermaine, zgaszona, ust¹pi³a mu miejsca.
- By³y tak wielkie i brzydkie, takie piêkne- powiedzia³a cicho.
- Potrzebujemy tego miêsa. Nie zastrzeli³em ich dla zabawy- odpar³. Ale zaraz
pomyœla³ ze wstydem: „Zabi³em wiele innych dla zabawy”.
- Tak- zgodzi³a siê.- Potrzebujemy tego miêsa. Zjecha³ z drogi, sygnalizuj¹c
kierowcom ciê¿arówek, aby za-trzymali siê za nim.
Rozdzia³ 27

Wieczorem wszyscy byli rozluŸnieni i zadowoleni. Zapach miêsa pieczonego na
dwunastu ogniskach rozchodzi³ siê po ca³ym obozie. Ciemne sylwetki drzew
rysowa³y siê na rozgwie¿d¿onym niebie, a na ziemi migota³y przyjaŸnie ogniska.
Ludzie rozmawiali podniesionymi g³osami, ktoœ nawet œpiewa³. Z buszu
dochodzi³y odg³osy nocy: owady brzêcza³y, a ¿aby ze strumienia oznajmia³y sw¹
obecnoœæ g³oœnym rechotaniem.
Bruce czu³ siê wspaniale: przed nim sta³ talerz z gór¹ paruj¹cych kawa³ków
w¹troby i butelka piwa z zapasów Ruffy'ego. Powietrze by³o ch³odniejsze; wia³
lekki wiatr odpêdzaj¹cy moskity. U boku Bruce'a siedzia³a Shermaine.
Ruffy podszed³ do nich, lawiruj¹c miêdzy ogniskami. W jednej rêce trzyma³
ociekaj¹cy t³uszczem po³eæ miêsa nabity na patyk, w drugiej butelkê piwa.
- Co by pan powiedzia³ na jeszcze jedno piwo, szefie?
- Wystarczy ju¿- odpar³ Bruce, podnosz¹c rêkê.- Bojê siê, ¿e wiêcej nie
zmieszczê.
- Starzeje siê pan, to widaæ. Ch³opcy i ja albo zjemy wszystko, albo
pêkniemy.- Ruffy przykucn¹³ na swoich potê¿nych nogach i zmieni³ temat.- Nie
mamy ju¿ paliwa, szefie. Nie zosta³o nawet wiadro benzyny.
- Opró¿nij wszystkie baki, Ruffy, i wlej tê resztê do Forda. Ruffy kiwn¹³
g³ow¹ i odgryz³ kawa³ek miêsa.
- Pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ obaj zrobimy jutro rano, bêdzie przeja¿d¿ka Fordem do
wêz³a Msapa. Reszta zostaje w obozie pod komend¹ porucznika Hendry'ego.
- O mnie mówisz?- odezwa³ siê Hendry, podchodz¹c do nich.
- Tak, obejmiesz dowodzenie, podczas gdy Ruffy i ja poje-dziemy do wêz³a Msapa
sprowadziæ pomoc.- Bruce nie patrzy³ na Hendry'ego, ale i tak trudno mu by³o
ukryæ odrazê w g³osie.- Ruffy, przynieœ mapê.
Roz³o¿yli j¹ na ziemi i przykucnêli woko³o. Ruffy poœwieci³ latark¹.
- Jesteœmy mniej wiêcej tutaj- powiedzia³ Bruce, wskazuj¹c palcem na cienk¹,
czarn¹ liniê drogi.- Do wêz³a jest jakieœ siedemdziesi¹t, osiemdziesi¹t mil;
wyprawa tam i z powrotem zabierze nam oko³o piêciu godzin. Chyba ¿e telegraf
nie bêdzie dzia³a³, wówczas bêdziemy musieli jechaæ dalej, a¿ natkniemy siê na
patrol albo znajdziemy jakiœ inny sposób, aby przes³aæ wiado-moœæ do
Elisabethville.
Niemal równolegle do drogi, zaledwie dwa cale od niej na mapie bieg³a gruba
czerwona kreska oznaczaj¹ca pó³nocn¹ granicê Rodezji. Zauwa¿ywszy j¹, Wally
zmru¿y³ swoje ma³e oczka.
- Dlaczego nie zostawimy Ruffy'ego tutaj; zamiast niego ja móg³bym pojechaæ z
tob¹- powiedzia³, podnosz¹c g³owê znad mapy.
- Chcê, ¿eby Ruffy pojecha³ ze mn¹, bo mogê potrzebowaæ t³umacza, jeœli
napotkamy po drodze jakieœ plemiona- powie-dzia³ Bruce, dodaj¹c w duchu: „I
nie chcê le¿eæ na poboczu drogi z kul¹ w g³owie, podczas gdy ty pojedziesz do
Elisabethville”.
- W porz¹dku- mrukn¹³ Hendry.
Curry przeniós³ wzrok na mapê. Jakieœ czterdzieœci mil do granicy. Dzieñ
szybkiego marszu. Bruce przeszed³ na francuski i powiedzia³ szybko:
- Ruffy, ukryj diamenty za desk¹ rozdzielcz¹ twojej ciê¿arówki. Dziêki temu na
pewno przyœl¹ ludzi na ratunek, nawet gdybyœmy musieli pojechaæ a¿ do
Elisabethville.
- Mów po angielsku, kozio³ku- warkn¹³ Hendry, ale Ruffy zignorowa³ go i
kiwn¹wszy g³ow¹, odpar³ równie¿ po francusku:
- Powiem sier¿antowi Jacque, aby ich pilnowa³.
- Nie!- powiedzia³ ostro Bruce.- Nie mów o nich nikomu.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 112

background image

- Skoñczcie z tym!- G³os Hendry'ego zazgrzyta³ nieprzyjem-nie.- Chcê wiedzieæ,
o czym mówicie!
- Wyje¿d¿amy jutro o œwicie.- Bruce wróci³ na angielski.
- Mogê pojechaæ z tob¹?- Shermaine odezwa³a siê po raz pierwszy od d³u¿szego
czasu.
- Nie widzê powodu, ¿ebyœ mia³a nie jechaæ- powiedzia³ Bruce, uœmiechaj¹c siê
do niej.
Jednak¿e Ruffy zakaszla³ znacz¹co i powiedzia³:
- Wydaje mi siê, ¿e to nie jest zbyt dobry pomys³, szefie.
- Dlaczego?- spyta³ gniewnie Bruce.
- No, szefie...- Ruffy zawaha³ siê przez chwilê, po czym kontynuowa³:- Wyjazd
pana, pani i mój w kierunku Elsabethville bêdzie siê wydawa³ ch³opcom
podejrzany. Mog¹ sobie pomyœleæ, ¿e nie mamy zamiaru wróciæ.
Bruce rozwa¿a³ jego s³owa.
- Ma racjê- wtr¹ci³ Hendry.- Mog³oby wam przyjœæ do g³owy, aby jechaæ dalej,
do Elisabethville. Niech ona zostanie jako rodzaj gwarancji dla nas.
- Nie szkodzi, Bruce. Nie pomyœla³am o tym. Zostanê.
- Czterdziestu ch³opców bêdzie siê pani¹ opiekowaæ, w³os jej z g³owy nie
spadnie- zapewni³ Ruffy.
- W porz¹dku. Niech tak bêdzie. Wrócê szybko, Shermaine.
- Zajmê siê benzyn¹, szefie- powiedzia³ Ruffy, wstaj¹c.- Do zobaczenia rano.
- Chyba zjem jeszcze trochê miêsa.- Wally niedbale podniós³ mapê.- Przyda ci
siê trochê snu, Curry. Nie stêkaj za du¿o.
Bruce by³ tak poirytowany, ¿e nie zauwa¿y³, i¿ Hendry wzi¹³ mapê ze sob¹.
Rozdzia³ 28

Przed œwitem zacz¹³ padaæ deszcz. Bruce le¿¹cy na tylnym siedzeniu Forda
ws³uchiwa³ siê w krople bêbni¹ce o metalowy dach samochodu. By³ to przyjemny,
usypiaj¹cy dŸwiêk, który sprawi³, i¿ Bruce czu³ siê wspaniale, trzymaj¹c w
ramionach kobietê, któr¹ kocha³. Poczu³, jak ona siê budzi, jak zmienia siê
rytm jej oddechu, a cia³o porusza siê sennie.
Na œniadanie by³y steki z bawo³u, bez kawy. Zjedli je szybko i Bruce zawo³a³
do Ruffy'ego:
- Gotowy?
- Jedziemy, szefie- powiedzia³ Ruffy i razem z Bruce'em wsiad³ do Forda.
Murzyn wype³ni³ swoim masywnym cia³em niemal ca³e siedze-nie. He³m zsun¹³ na
ty³ g³owy. Karabin wystawi³ przez dziurê w przedniej szybie, a swoje wielkie
stopy umieœci³ ostro¿nie na skrzynce piwa stoj¹cej na pod³odze.
Bruce przekrêci³ kluczyk i w³¹czy³ silnik. Rozgrzewa³ go na ja³owym biegu,
zwracaj¹c siê do Hendry'ego, który zagl¹da³ do œrodka przez okienko.
- Wrócimy po po³udniu. Niech nikt nie opuszcza obozu.
- Okay- powiedzia³ Hendry, chuchaj¹c na Bruce'a nie-œwie¿ym oddechem.
- ZnajdŸ im coœ do roboty, inaczej bêd¹ siê nudziæ i zaczn¹ siê biæ miêdzy
sob¹.
Hendry przeszuka³ wzrokiem wnêtrze samochodu. Potem zrobi³ krok do ty³u i
powiedzia³:
- Okay. Ruszajcie!
Bruce obejrza³ siê i uœmiechn¹³ do Shermaine siedz¹cej na platformie
ciê¿arówki.
- Bon voyage!- zawo³a³a i Bruce puœci³ sprzêg³o. Ko³ysz¹c siê wjechali na
drogê poœród gromkich okrzyków po¿egnania wznoszonych przez ¿andarmów
siedz¹cych przy og-niskach. W lusterku wstecznym Bruce zobaczy³, jak obóz
znika za zakrêtem. Na drodze pojawi³y siê ka³u¿e, ale niebo nad nimi zaczê³o
siê wypogadzaæ.
- Piwko, szefie?
- Zamiast kawy?- zapyta³ Bruce.
- Nic tak dobrze nie wp³ywa na ¿o³¹dek- stwierdzi³ filozoficz-nie Ruffy,
siêgaj¹c do skrzynki.
Wally Hendry uniós³ he³m i podrapa³ siê po g³owie. Jego krótkie, rude w³osy
by³y sztywne od potu. Ford znikn¹³ za zakrêtem, zas³oniêty nagle drzewami. Ryk

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 113

background image

silnika cich³ coraz bardziej. „Okay, wiêc nie zabrali ze sob¹ diamentów.
Rozejrza³em siê po samochodzie dok³adnie. Cholera, wiedzia³em, ¿e ich nie
wezm¹. Nie wiadomo, czy dziewczyna orientuje siê, gdzie one s¹. Mo¿e... nie,
bêdzie kwiczeæ jak przera¿ona œwinia, jeœli zapytam”. Hendry spojrza³ w bok na
Shermaine- wpatrywa³a siê w miejsce, gdzie znikn¹³ Ford. „G³upia dziwka!-
myœla³ dalej.- Teraz, kiedy Curry j¹ posuwa, staje siê taka rozmarzona. A
swoj¹ drog¹ to ciekawe, jak te wykszta³cone palanty lubuj¹ siê w babkach o
ma³ych cyckach. Choæ, trzeba przyznaæ, dupciê ma niez³¹. Nie mia³bym nic
przeciwko temu, by samemu jej spróbowaæ. Chryste, to by naprawdê dopiek³o
wielce cholernie szanownemu panu Curry, gdybym zabawi³ siê z jego œlicznotk¹!
Ale nie ma nadziei na to. Te czarnuchy traktuj¹ go jak boga albo kogoœ w tym
rodzaju. Zar¹baliby mnie, gdybym siê do niej dobra³. Wybij to sobie z g³owy!
Zabierajmy diamenty i wynoœmy siê do Rodezji”.
Hendry opuœci³ he³m na g³owê i niedba³ym krokiem podszed³ do ciê¿arówki, któr¹
poprzedniego dnia prowadzi³ Ruffy. „Mamy mapê, kompas, trochê amunicji- teraz
potrzebujemy tylko œwiecide³ek”. Wszed³ do kabiny i otworzy³ schowek. „Dwa
funty do kawa³ka gówna, ¿e schowali je gdzieœ w ciê¿arówce! Nie przejmuj¹ siê
mn¹; myœl¹, ¿e zostawili mnie uwi¹zanego tutaj. Nie wpad³o im do g³owy, ¿e
staruszek Wally mo¿e siê ulotniæ. Myœl¹, ¿e bêdê sobie siedzia³ tutaj i
czeka³, a¿ wróc¹, aby mnie zabraæ do Elisabethville i przekazaæ bandzie
czarnuchów w policyjnych mundurach, których ³apy a¿ œwierzbi¹, ¿eby za³atwiæ
bia³ego. Có¿, to bêdzie niespodzianka dla s³odko pierdz¹cego pana Curry!”
Przeszuka³ schowek i zamkn¹³ go z hukiem. „Okay, tutaj ich nie ma. Zobaczymy
pod siedzeniem. Granica nie jest strze¿ona. ¯eby siê dostaæ do Fort Rosebery,
mogê potrzebowaæ trzech albo czterech dni, ale kiedy w koñcu tam dotrê, bêdê
mia³ kieszeñ wypchan¹ diamentami, bezpoœrednie po³¹czenie lotnicze do Ndola i
ca³y œwiat dla siebie. To dopiero bêdzie ¿ycie!”
Pod siedzeniem nie znalaz³ nic poza przybrudzonym smarami, zakurzonym
podnoœnikiem i kluczem. Zaj¹³ siê wiêc badaniem pod³ogi. „Szkoda, ¿e bêdê
musia³ opuœciæ tego drania Curry'ego. Mia³em inne plany wobec niego. Ten goœæ
naprawdê mnie wkurza! Jest tak cholernie pewny siebie. Jeden z tych, co
przyprawiaj¹ cz³owieka o sraczkê: g³adka mowa, ³adna buzia i delikatne r¹czki.
Chryste, jak ja go nienawidzê!” Z³oœliwie porozcina³ gumowe wycieraczki
pokrywaj¹ce pod³ogê. Unios³y siê tumany kurzu i Wally zacz¹³ kaszleæ. „By³ na
uniwerku i myœli, ¿e jest kimœ lepszym. Gnojek! Ju¿ dawno powinienem by³ go
za³atwiæ; wtedy, przy moœcie prawie go mia³em. Nikt by nie wiedzia³, by³o
ciemno. Powinienem by³ to zrobiæ w Port Reprieve, kiedy bieg³ do biurowca.
Wielki bohater, cholera! Wielki kochanek! Zawsze mia³ wszystko, co chcia³;
za³o¿ê siê, ¿e jego stary dawa³ mu pieni¹dze na co tylko mia³ ochotê. A patrzy
na ciebie tak, jakbyœ by³ robakiem, który w³aœnie wype³zn¹³ z gnij¹cego
miêsa”.
Hendry wyprostowa³ siê i chwyci³ kierownicê, zgrzytaj¹c zêbami z nienawiœci.
Spojrza³ przed siebie.
Obok ciê¿æirówki przesz³a Shermaine Cartier. Nios³a rêcznik i ró¿ow¹
plastikow¹ kosmetyczkê. O jej udo obija³ siê pistolet.
Sier¿ant Jacque wsta³ od ogniska i zagrodzi³ jej drogê. Spierali siê chwilê o
coœ. Nagle Shermaine dotknê³a pistoletu i rozeœmia³a siê. G³êboka bruzda
przeciê³a czo³o zaniepokojonego Jacque'a, który z pow¹tpiewaniem pokrêci³
g³ow¹. Shermaine rozeœmia³a siê jeszcze raz, odwróci³a siê i ruszy³a drog¹ w
kierunku strumienia. W³osy zwi¹zane niedbale wst¹¿k¹ opada³y jej na plecy.
Obijaj¹ca siê o udo ciê¿ka broñ podkreœla³a prowokuj¹ce ko³ysanie jej bioder.
Zniknê³a, schodz¹c ze stromego brzegu strumienia.
Wally Hendry zaœmia³ siê i obliza³ wargi.
- Doskonale siê sk³ada- szepn¹³.- Nawet gdyby trudzili siê przez ca³y tydzieñ,
nie uda³oby im siê tak zgraæ wszystkiego na moj¹ korzyœæ.
Ze zdwojon¹ energi¹ zabra³ siê do szukania diamentów. Pochyli³ siê i wsun¹³
rêkê za deskê rozdzielcz¹. Palcami wyczu³ p³ócienne woreczki ukryte w
pl¹taninie kabli.
- No, chodŸcie do wujka Wally'ego- powiedzia³ i szarpn¹³, wyci¹gaj¹c diamenty.
Po³o¿y³ woreczki na kolanach i zacz¹³ sprawdzaæ ich zawartoœæ. Kiedy otworzy³

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 114

background image

trzeci, zobaczy³ matowy blask diamentów jubilerskich.- Piêkny ³up- szepn¹³.
Zasznurowa³ woreczek i w³o¿y³ go do kieszeni panterki. Rzuci³ diamenty
przemys³owe na pod³ogê i kopn¹³ je pod siedzenie, po czym chwyci³ karabin i
wyszed³ z kabiny.
Trzech czy czterech ¿andarmów spojrza³o na niego z zacieka-wieniem, kiedy
przechodzi³ obok ogniska. Hendry chwyci³ siê za brzuch i zrobi³ minê, jakby
mia³ za chwilê zwymiotowaæ.
- Za du¿o miêsa zjad³em wczoraj- powiedzia³. ¯andarm, który zna³ angielski,
rozeœmia³ siê i przet³umaczy³ s³owa Hendry'ego na francuski. Pozostali równie¿
siê rozeœmiali, a jeden z nich zawo³a³ coœ w narzeczu, którego Wally nie
rozumia³. Patrzyli za nim, jak wchodzi miêdzy drzewa.
Jak tylko straci³ obóz z oczu, Hendry zacz¹³ biec, zataczaj¹c ko³o w kierunku
strumienia.
- To dopiero bêdzie frajda!- krzykn¹³ i rozeœmia³ siê na g³os.
Rozdzia³ 29

Oko³o piêædziesiêciu metrów od miejsca, w którym droga przecina³a strumieñ,
Shermaine znalaz³a p³ytkie rozlewisko. Ota-cza³y je trzciny; by³a tam te¿ ma³a
pla¿a z bia³ym piaskiem, czarne g³adkie kamienie wystawa³y nad powierzchniê
ciep³ej i tak czystej wody, ¿e dziewczyna widzia³a ³awicê m³odych ³ososi
skubi¹cych algi porastaj¹ce dno.
Stanê³a boso na piasku i rozejrza³a siê uwa¿nie doko³a, ale trzciny dobrze j¹
zas³ania³y, a ponadto poprosi³a Jacque'a, aby nie pozwoli³ swoim ludziom
schodziæ w dó³ strumienia podczas jej nieobecnoœci. Rozebra³a siê, po³o¿y³a
ubranie na jednym z kamieni i z kawa³kiem myd³a w rêce wesz³a do wody.
Usiad³a, wystawiaj¹c tylko g³owê nad powierzchniê i rozkoszuj¹c siê przyjemn¹
chropowatoœci¹ piasku na nagich poœladkach.
Umy³a najpierw w³osy i po³o¿y³a siê, pozwalaj¹c, aby woda obmywa³a jej cia³o,
pieszcz¹c je delikatnie. Ma³e rybki podp³ynê³y do niej, coraz œmielej sobie
poczynaj¹c, ocieraj¹c siê o skórê i ³askocz¹c, tak ¿e parsknê³a œmiechem i
uderzy³a d³oni¹ w wodê, aby je rozpêdziæ.
W koñcu zanurzy³a g³owê i wsta³a. Sz³a powoli w stronê brzegu, oœlepiona
sp³ywaj¹c¹ z w³osów wod¹. Pochyli³a siê, szukaj¹c rêcznika, gdy nagle czyjaœ
rêka przycisnê³a go do jej ust.
To by³ Hendry. Drug¹ rêk¹ obj¹³ j¹ mocno w pasie.
- Jeœli choæ piœniesz, to skrêcê ci tê twoj¹ cholern¹ szyjê- powiedzia³
szorstkim g³osem prosto w jej ucho. Dziewczyna czu³a na twarzy jego ciep³y,
kwaœny oddech.- Po prostu wyobra¿aj sobie, ¿e jestem Bruce'em i wtedy oboje
bêdziemy mieli frajdê- doda³ i rozeœmia³ siê nieprzyjemnie.
Przesun¹³ szybko rêkê w dó³, dotykaj¹c jej bioder. Strach zelektryzowa³ j¹ i
pobudzi³ do szaleñczych prób uwolnienia siê. Trzymaj¹c j¹ mocno, Hendry wci¹¿
siê œmia³. Nagle dziewczyna otworzy³a usta i palec Hendry'ego znalaz³ siê
miêdzy jej zêbami. Zacisnê³a szczêki jak tylko mog³a najsilniej, czuj¹c w
ustach smak krwi.
- Ty suko!- krzykn¹³ Hendry, wyrywaj¹c rêkê. Dziewczyna ju¿ chcia³a krzyczeæ,
kiedy Hendry uderzy³ j¹ piêœci¹ w twarz. ¯aden dŸwiêk nie wydoby³ siê z jej
ust. Bi³ j¹ tak d³ugo, a¿ upad³a. Oszo³omiona ciosami le¿a³a na piasku, nie
mog¹c uwierzyæ w to, co siê dzia³o. Uwierzy³a dopiero, kiedy poczu³a ciê¿ar
Wally'ego na sobie i jego kolano brutalnie rozpychaj¹ce jej uda.
Znów zaczê³a siê szamotaæ, próbuj¹c odwróciæ g³owê od jego ust i nieœwie¿ego
oddechu.
- Nie, nie, nie- powtarza³a, wykrêcaj¹c g³owê z oczyma mocno zamkniêtymi, aby
nie ogl¹daæ ohydnej twarzy ponad sob¹. By³ taki silny, tak strasznie silny.-
Nie- powiedzia³a raz jeszcze i krzyknê³a z bólu, czuj¹c w œrodku rozdzieraj¹cy
ból, a na sobie unosz¹cy siê i opadaj¹cy ciê¿ar cia³a mê¿czyzny.
Poprzez ten koszmar sk³adaj¹cy siê z sapania, szarpania i po-pychania, czu³a
jego zapach i krople potu rozpryskuj¹ce siê na niej. Wydawa³o siê, ¿e up³ynê³y
wieki, kiedy nagle przyt³aczaj¹cy ciê¿ar znik³ i dziewczyna otworzy³a oczy.
Sta³ nad ni¹ i poprawia³ ubranie. Jego twarz wyra¿a³a znudzenie. Wytar³ usta
wierzchem d³oni- Shermaine zauwa¿y³a, ¿e trzês¹ mu siê palce. W koñcu

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 115

background image

przemówi³ zmêczonym, obojêtnym g³osem:
- Mia³em ju¿ lepsze od ciebie.
Dziewczyna przewróci³a siê szybko na bok i siêgnê³a po pistolet, który le¿a³
na jej rzeczach. Hendry zareagowa³, stawiaj¹c stopê na jej nadgarstku i
przenosz¹c na ni¹ ca³y ciê¿ar cia³a. Shermaine poczu³a straszny ból i jêknê³a.
Ale mimo bólu zdo³a³a jeszcze wyszeptaæ:
- Ty œwinio, ty plugawa œwinio!
W tym momencie Hendry uderzy³ j¹ otwart¹ d³oni¹ w twarz tak mocno, ¿e opad³a
znów na plecy. Podniós³ pistolet i wyci¹gn¹³ naboje, rozrzucaj¹c je po piasku.
Potem odpi¹³ linkê od kabury i wyrzuci³ broñ w trzciny.
- Powiedz Curry'emu, ¿e odstêpujê mu ciebie- rzeki i znikn¹³ w trzcinach.
Bia³y piasek oblepia³ jej cia³o jak cukier. Powoli usiad³a, trzymaj¹c siê za
nadgarstek z twarz¹ zaczerwienion¹ w miejscu, gdzie j¹ uderzy³. Wybuchnê³a
p³aczem, dr¿¹c na ca³ym ciele.
Rozdzia³ 30

Ruffy podniós³ br¹zow¹ butelkê i popatrzy³ na ni¹ smutno.
- Zdaje siê, ¿e zosta³ jeszcze tylko ³yk- powiedzia³ i wyrzuci³ butelkê przez
okno. Uderzy³a w drzewo i roztrzaska³a siê.
- Zawsze mo¿emy trafiæ z powrotem do obozu, jad¹c œladem pustych butelek.
Bruce uœmiechn¹³ siê, po raz kolejny dziwi¹c siê, ile piwa mo¿e Ruffy w siebie
wlaæ. Ale mia³o siê te¿ gdzie zmieœciæ. Widzia³ wielki brzuch sier¿anta, gdy
ten pochyli³ siê nad skrzynk¹.
- Daleko jeszcze, szefie?
Bruce spojrza³ na deskê rozdzielcz¹.
- Przejechaliœmy osiemdziesi¹t siedem mil- odpar³ i Ruffy kiwn¹³ g³ow¹.
- NieŸle. Nied³ugo bêdziemy na miejscu.
Rozmowa urwa³a siê. Wiatr owiewa³ ich, wpadaj¹c przez roz-trzaskan¹ przedni¹
szybê. Trawa rosn¹ca miêdzy koleinami z sze-lestem ociera³a siê o podwozie.
- Szefie...- odezwa³ siê Ruffy po chwili.
- Tak?
- Chodzi mi o porucznika Hendry'ego i te diamenty. Myœli pan, ¿e dobrze
zrobiliœmy, zostawiaj¹c je w obozie?
- Nie orientuje siê w terenie; jest zagubiony w œrodku buszu. Nawet gdyby je
znalaz³, nic mu z tego nie przyjdzie.
- Miejmy nadziejê, ¿e ma pan racjê- powiedzia³ Ruffy, podnosz¹c butelkê do
ust.- Wie pan, on jest takim facetem, którego nigdy nie mo¿na byæ pewnym.-
Postuka³ siê w g³owê grubym, czarnym palcem.- Coœ jest z nim nie tak, to jeden
z najbardziej szalonych Arabów, jakiego znalaz³em w ci¹gu d³ugich poszukiwañ.-
Bruce mrukn¹³ potakuj¹co.- Musi pan na niego uwa¿aæ, szefie- stwierdzi³
Ruffy.- W ka¿dej chwili mo¿e pana zaatakowaæ. Widzia³em, jak to w nim wzbiera.
Szykuje siê do tego. To naprawdê szalony Arab!
- Bêdê uwa¿a³- powiedzia³ Bruce.
- Tak, niech pan siê pilnuje.
Znów zamilkli, ws³uchuj¹c siê w jednostajny szum wiatru i ryk silnika.
- S¹ tory kolejowe, tam.- Ruffy pokaza³ rêk¹ na obsypany ¿wirem nasyp kolejowy
widniej¹cy poprzez drzewa.
- Jesteœmy prawie na miejscu- powiedzia³ Bruce. Wyjechali na polanê i
zobaczyli góruj¹c¹ nad lasem wie¿ê wodn¹ wêz³a.
- No to dojechaliœmy- powiedzia³ Ruffy, opró¿niaj¹c butelkê.
- Módl siê, ¿eby telegraf dzia³a³, a w Elisabethville siedzia³ telegrafista!
Bruce zwolni³, przeje¿d¿aj¹c obok rzêdu chat. Wygl¹da³y tak samo jak je
zapamiêta³: opuszczone i zaniedbane. Zacisn¹³ mocno usta, kiedy spojrza³ na
dwa ma³e kopce ziemi usypane pod drzewami kasji. Ruffy równie¿ patrzy³ na nie.
¯aden z nich siê nie odezwa³.
Bruce zatrzyma³ Forda przed stacj¹. Wysiedli, rozprostowuj¹c nogi i weszli na
werandê. Drewniana pod³oga dudni³a g³ucho pod ciê¿kimi butami. Curry pchn¹³
drzwi i zajrza³ do œrodka. Œciany by³y pomalowane na przygnêbiaj¹co praktyczny
zielony kolor, kartki papieru wala³y siê po pod³odze, szuflady jedynego biurka
by³y otwarte. Wszystko pokrywa³a gruba, szara warstwa kurzu.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 116

background image

- Jest!- powiedzia³ Ruffy, wskazuj¹c na telegraf z mosi¹dzu i lakierowanego
drewna, który sta³ na stole pod przeciwleg³¹ œcian¹.
- Wygl¹da na czynny- rzek³ Bruce.- Mam nadziejê, ¿e kabel nie jest przeciêty.
Jak'gdyby dla rozwiania jego obaw, telegraf zacz¹³ stukaæ.
- Dziêki ci Bo¿e za to- westchn¹³ z ulg¹ Bruce. Podeszli do sto³u.
- Pan wie, jak to obs³ugiwaæ?- zapyta³ Ruffy.
- Mniej wiêcej- odpar³ Bruce, opieraj¹c karabin o Œcianê. Odczu³ ogromn¹ ulgê,
zobaczywszy alfabet Morse'a przylepiony do œciany taœm¹ klej¹c¹. Minê³o wiele
czasu, od kiedy uczy³ siê go na pamiêæ jako skaut. Po³o¿y³ d³oñ na kluczu i
przyjrza³ siê tabeli. Sygna³ wywo³awczy Elisabethyille by³ „EE”. Wystuka³ go
niezgrabnie i czeka³. Niemal natychmiast telegraf zastuka³, lecz za szybko,
aby móg³ zrozumieæ. Rolka papieru by³a niemal na wyczerpaniu. Bruce zdj¹³ he³m
i powoli sylabizowa³: „Nadawaj wolniej”.
D³ugo trwa³o wystukiwanie próœb o powtórzenie. „Nie rozu-miem” by³o nadawane
po co drugim sygnale, ale w koñcu Bruce'owi uda³o siê przekazaæ, ¿e ma piln¹
wiadomoœæ dla pu³kownika Franklina ze sztabu prezydenta Tshombe. „Czekaj”-
nadesz³a lakoniczna odpowiedŸ.
I czekali. Czekali godzinê, potem dwie.
- Ten stukniêty drañ zapomnia³ chyba o nas- mrukn¹³ Ruffy i poszed³ do
samochodu przynieœæ skrzynkê z piwem.
Bruce wierci³ siê niespokojnie na drewnianym krzeœle obok sto³u, na którym
sta³ telegraf. Nerwowo rozwa¿y³ jeszcze raz wszystkie za i przeciw dotycz¹ce
oddania dowództwa nad obozem w rêce Hendry'ego, ale w koñcu zdecydowa³ po raz
wtóry, ¿e by³o to rozwi¹zanie bezpieczne. Nie móg³ zrobiæ wiele z³ego. Chyba
¿e... chyba ¿e Shermaine! Nie, to by³o niemo¿liwe! Nie, w obozie by³o przecie¿
czterdziestu lojalnych ¿andarmów, aby jej broniæ. Zacz¹³ myœleæ o Shermaine i
o przy-sz³oœci. Na koncie Credit Ban¹ue Suisse w Zurychu le¿a³a roczna pensja
kapitana najemników. Przeliczy³ franki na funty: oko³o dwóch i pó³ tysi¹ca.
Dwuletni kapita³ operacyjny- wystarczy na wakacje, zanim podejmie pracê.
Mogliby wynaj¹æ domek w górach, o tej porze roku powinno byæ du¿o œniegu...
Bruce uœmiechn¹³ siê. Œnieg, który chrzêœci³ jak cukier i gruba na dwanaœcie
cali puchowa ko³dra na ³ó¿ku. ¯ycie znów mia³o sens i cel.
- Z czego siê pan œmieje, szefie?- zapyta³ Ruffy.
- Myœla³em o ³ó¿ku.
- Tak? To przyjemna rzecz do rozmyœlañ. Tam siê zaczyna ¿ycie, tam siê
cz³owiek rodzi, spêdza w nim wiêkszoœæ ¿ycia, ma siê w nim wiele frajdy, a
jeœli ktoœ ma szczêœcie, to umiera w nim. Co pan powie na butelkê piwa?
Telegraf od¿y³ na nowo. Bruce szybko siê odwróci³.
„Curry- Franklin”- wystuka³.
Równoczeœnie stan¹³ mu przed oczami ¿ylasty, niewielki cz³o-wiek o
zaczerwienionej twarzy. Eks-major z trzeciej brygady Legii. Aktywny dzia³acz
OAS, za którego g³owê wyznaczono pokaŸn¹ nagrodê w zwi¹zku z prób¹ zabójstwa
de Gaulle'a.
„Franklin- Curry- wystuka³ Bruce.- Poci¹g nie dzia³a. Transport zmotoryzowany
w buszu bez paliwa. Na drodze do Port Reprieve. Po³o¿enie na mapie...-
odczyta³ dane z kartki papieru, na któr¹ je naniós³. Nast¹pi³a d³uga cisza,
potem telegraf zastuka³:
„Czy w³asnoœæ UMC zabezpieczona?”- pad³o delikatnie sformu³owane pytanie.
„Potwierdzam”- zapewni³ go Bruce.
„Czekaj na zrzut z powietrza na twoich wspó³rzêdnych jak najprêdzej. Koniec”.
„Zrozumiano. Koniec”.- Bruce wyprostowa³ siê i odetchn¹³ z ulg¹.
- Uda³o siê, Ruffy! Zrzuc¹ benzynê z Dakoty. Prawdopodobnie jutro rano-
spojrza³ na zegarek.- Za dwadzieœcia pierwsza, wracamy.
Bruce prowadzi³ Forda jedn¹ rêk¹ i pogwizdywa³ cicho, obser-wuj¹c koleiny
przed sob¹. By³ zadowolony. Wreszcie siê to skoñczy³o. Jutro dostanê paliwo na
¿ó³tych spadochronach- mu-si wieczorem ustawiæ sygnalizacjê. A dziesiêæ godzin
póŸniej wróc¹ do Elisabetlwille!
Krótka rozmowa z Carlem Engelbrechtem za³atwi dwa miejsca- dla niego i
Shermaine- na pok³adzie Dakoty dalekiego zasiêgu. Potem Szwajcaria i domek w
górach z soplami zwisaj¹cymi z okapu... D³ugi odpoczynek, podczas którego

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 117

background image

zdecyduje, gdzie podejmie pracê. W Luizjanie obowi¹zywa³o prawo
rzymskokatolic-kie czy te¿ kodeks napoleoñski? Móg³by nawet nostryfikowaæ swój
dyplom- nawet ta perspektywa cieszy³a go raczej ni¿ wprawia³a w konsternacjê.
¯ycie znów zaczyna³o byæ ciekawe.
- Nigdy nie widzia³em, ¿eby pan by³ taki szczêœliwy- mrukn¹³ Ruffy.
- Nigdy nie mia³em tylu powodów- odpar³ Bruce.
- To wspania³a kobieta. Jest jeszcze m³oda, mo¿na j¹ wy-chowaæ.
Bruce poczu³ wzbieraj¹cy gniew, potem jednak rozwa¿y³ s³owa Ruffy'ego jeszcze
raz i rozeœmia³ siê.
- Zamierza pan siê z ni¹ o¿eniæ, szefie?
- Mo¿e.
Ruffy filozoficznie kiwn¹³ g³ow¹.
- Mê¿czyzna powinien mieæ wiele ¿on; ja mam trzy. Potrzebne mi jeszcze ze
dwie.
- Mnie wystarczy jedna.
- Z jedn¹ jest trudno. Z dwiema du¿o ³atwiej. Jak siê ma trzy, nie trzeba nic
robiæ. A jak s¹ cztery, to s¹ tak zajête sob¹, ¿e nie sprawiaj¹ ¿adnych
k³opotów.
- Mo¿e kiedyœ pos³ucham twojej rady.
- Taaa, niech pan to zrobi. Jesteœmy w domu- Powiedzia³ Ruffy. Przez drzewa
widaæ ju¿ by³o obóz. Po chwili poruszy³ siê niespokojnie na siedzeniu i
doda³:- Coœ siê tam dzieje.
Mê¿czyŸni stali w ma³ych grupach. W ich postawie wyczuwa³o siê strach i
napiêcie. Dwóch ¿andarmów podbieg³o do Forda. Bruce widzia³, jak poruszaj¹
ustami, ale nie s³ysza³ s³ów. Ogarn¹³ go ch³ód, ciê¿ki i przera¿aj¹cy.
Wykrzykuj¹c niezrozumiale jakieœ wyrazy, sier¿ant Jacque pró-bowa³ Bruce'owi
coœ powiedzieæ, biegn¹c obok Forda. Curry wy³owi³ jedynie parê s³ów
francuskich z narzecza, którym mówi³ sier¿ant.
- ...rucznik Hendry... rzeka... pani... uciek³.
- Pañska dziewczyna- t³umaczy³ Ruffy.- Hendry dobra³ siê do niej.
- Nie ¿yje?- wyszepta³ z trudem Bruce.
- Nie. Skrzywdzi³ j¹. On... no, wie pan!
- Gdzie ona jest?
- Na platformie ciê¿arówki.
Bruce wysiad³ z Forda na o³owianych nogach. Wszyscy umilkli i stali zbici w
gromadê, z kamiennymi twarzami, wyczekuj¹c. Bruce powoli podszed³ do
ciê¿arówki. Czu³ zimno i odrêtwienie. Porusza³ siê jak automat. Odsun¹³
plandekê i wszed³ do œrodka. Z trudem rozejrza³ siê w pó³mroku. Ma³a,
nieruchoma postaæ le¿a³a owiniêta w koc.
- Shermaine- s³owa wiêz³y mu w gardle.- Shermaine- powtórzy³ i ukl¹k³ obok
niej.
Du¿a, sina opuchlizna zniekszta³ci³a jej twarz. Nie odwróci³a g³owy w jego
kierunku. Le¿a³a, wci¹¿ wpatruj¹c siê w p³ócienny dach. Dotkn¹³ twarzy
dziewczyny- skóra by³a lodowato zimna. Cofn¹³ szybko rêkê.
- Shermaine...
Tym razem dobieg³ go cichy szloch. Oczy, jej wielkie nie widz¹ce oczy zwróci³y
siê ku niemu. Poczu³ ogromn¹ ulgê- ulecia³ strach przed œmierci¹.
- Mój Bo¿e!- krzykn¹³ i wzi¹³ j¹ w ramiona, trzymaj¹c bezw³adne, kruche cia³o
przy piersi. Wyczuwa³ pod d³oni¹ spowol-niony rytm serca. Rozsun¹³ koc- nie
zauwa¿y³ krwi.- Kochanie, czy jesteœ ranna? Powiedz mi, czy jesteœ ranna?
Dziewczyna nie odpowiedzia³a. Spoczywa³a spokojnie w jego ramionach, jakby nie
widz¹c go.
- To szok- wyszepta³.- To tylko szok.
Rozpi¹³ jej ubranie. Czule spojrza³ na g³adkie, blade cia³o. Skóra by³a
wilgotna i zimna, ale nie uszkodzona. Owin¹³ j¹ z powrotem w koc i ostro¿nie
po³o¿y³. Wsta³, czuj¹c, jak coœ siê w nim zmienia. Wci¹¿ doznawa³ ch³odu, ale
tym razem by³o to zimno pal¹ce jak suchy lód.
Ruffy i Jacque czekali na niego przy ciê¿arówce.
- Gdzie on jest?- zapyta³ Bruce cicho.
- Uciek³.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 118

background image

- Gdzie?
- W tê stronê.- Jacque wskaza³ na po³udniowy wschód.
- Tropi³em go przez jakiœ czas.
Bruce podszed³ do Forda i podniós³ karabin z pod³ogi. Otworzy³ schowek i
wyci¹gn¹³ dwa zapasowe magazynki. Ruffy zbli¿y³ siê do niego i powiedzia³:
- Zabra³ diamenty, szefie.
- Tak- odpar³ Bruce i zarepetowa³ broñ.
Diamenty by³y nieistotne.
- Zamierza go pan œcigaæ, szefie?
Bruce nie odpowiedzia³. Zamiast tego spojrza³ na niebo. S³oñce chyli³o siê
ju¿ powoli ku zachodowi otoczone grub¹ warstw¹ chmur.
- Ruffy, zostañ z ni¹- powiedzia³ cicho.- Musi mieæ ciep³o. Ruffy kiwn¹³
g³ow¹.
- Kto jest najlepszym tropicielem?
- Jacque. Przed wojn¹ pracowa³ jako tropiciel na safari. Bruce spojrza³ na
Jacque'a. Wci¹¿ czu³ lodowaty ch³ód.
- Kiedy to siê sta³o?
- Jak¹œ godzinê po tym, jak pan wyjecha³- odpar³ Jacque Osiem godzin przewagi.
Bardzo du¿o.
- Zacznij szukaæ œladów- powiedzia³ Bruce cicho.
Rozdzia³ 31

Ziemia by³a rozmiêk³a po nocnym deszczu i œlady odcisnê³y siê wyraŸnie.
Pod¹¿ali szybko za tropem.
Przypatruj¹c siê Jacque'owi Bruce czu³, jak jego zdenerwowanie znika; œlady
stóp by³y widoczne jak na d³oni, co znacznie u³atwia³o zadanie sier¿anta, a
jego szybki sposób poruszania siê uspokaja³ Bruce'a. Jacque szed³ pochylony,
ca³kowicie poch³oniêty obser-wowaniem œladów, tylko od czasu do czasu patrz¹c
przed siebie, by podj¹æ trop, to znów przyklêkaj¹c, by sprawdziæ strukturê
gleby. Bruce nabiera³ coraz wiêkszej pewnoœci, ¿e ten cz³owiek zna siê na
swojej robocie.
Œlad Hendry'ego prowadzi³ na po³udniowy wschód przez niezbyt gêsty las
poroœniêty kêpami trawy, prosto ku granicy rodezyjskiej. Po pierwszych dwóch
godzinach Bruce wiedzia³, ¿e Wally nie zyska³ du¿ej przewagi. Wci¹¿ wyprzedza³
ich o osiem godzin, co przy jego tempie oznacza³o jakieœ trzydzieœci mil.
Bruce spojrza³ za siebie, na s³oñce wciœniête pomiêdzy dwie olbrzymie masy
chmur burzowych. Te dwa k³êbowiska chmur mog³y udaremniæ poœcig.
Czas. Do zachodu s³oñca zosta³y jakieœ dwie godziny. Z nadejœ-ciem nocy bêd¹
musieli siê zatrzymaæ.
Deszcz. Chmury by³y nabrzmia³e, o³owiane. Bruce zauwa¿y³ b³yskawicê. Zaczaj
liczyæ i kiedy doszed³ do dziesiêciu, us³ysza³ grzmot. Jeœli deszcz spadnie
przed œwitem, strac¹ œlad.
- Musimy siê poœpieszyæ- powiedzia³.
Sier¿ant Jacque wyprostowa³ siê i spojrza³ na niego, jakby go nie zna³.
Zupe³nie zapomnia³ o jego istnieniu.
- Ziemia twardnieje- rzek³, wskazuj¹c na œlady. Bruce zauwa¿y³, ¿e w ci¹gu
ostatnich trzydziestu minut grunt sta³ siê bardziej zbity i piaszczysty.
Podeszwy Hendry'ego nie odciska³y siê ju¿ tak mocno.- Je¿eli bêdziemy posuwali
siê szybko, mo¿emy zgubiæ taki s³aby œlad.
Bruce spojrza³ jeszcze raz na groŸnie gromadz¹ce siê chmury.
- Musimy zaryzykowaæ- zdecydowa³.
- Jak pan chce- mrukn¹³ Jacque. Prze³o¿y³ karabin na drugie ramiê, poprawi³
pas i zacisn¹³ pasek od he³mu.- Allez!
Biegli truchtem przez las na po³udniowy wschód. Kiedy pokonali milê, cia³o
Bruce'a podda³o siê automatycznie rytmowi biegu, pozwalaj¹c jego myœlom
skoncentrowaæ siê na innych rzeczach.
Myœla³ o Wallym Hendrym. Znów zobaczy³ ma³e oczka otoczone opuchniêt¹,
pomarszczon¹ skór¹. Ujrza³ w¹skie, bez-wzglêdne usta oraz wstrêtny zarost na
brodzie. Niemal czu³ jego zapach. Prychn¹³ z obrzydzeniem, przypominaj¹c sobie
odór, jaki od niego bi³. „Brudny- pomyœla³- brudny na ciele i umyœle”. Jego

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 119

background image

nienawiœæ do Wally’ego by³a uczuciem z³o¿onym. Czu³, jak ci¹¿y mu na sercu,
chwytaj¹c za gard³o i daj¹c si³ê nogom.
A jednak nie by³a to tylko nienawiœæ. Nagle Bruce obna¿y³ zêby jak wilk. To
swêdzenie, które czu³ w palcach by³o tylko w czêœci nienawiœci¹; oznacza³o ono
równie¿ podniecenie.
„Jak¿e skomplikowany jest cz³owiek- pomyœla³.- Nigdy nie przepe³nia go jedno
tylko uczucie; zawsze jest ono po³¹czone z innymi. Teraz œcigam kogoœ, kogo
nienawidzê i kim siê brzydzê i sprawia mi to przyjemnoœæ. Odczuwam zupe³nie
nie zwi¹zany z nienawiœci¹ dreszczyk polowania na najinteligentniejsz¹ i
naj-niebezpieczniejsz¹ zwierzynê, na cz³owieka. Zawsze lubi³em poœcig.
Odziedziczy³em to po przodkach, którzy polowali i walczyli o wielk¹ stawkê. O
Afrykê. Polowanie na tego cz³owieka dostarczy mi wiele przyjemnoœci. Jeœli
ktokolwiek zas³u¿y³ na œmieræ, jest nim z pew-noœci¹ Wally Hendry. Ja jestem
jego oskar¿ycielem, sêdzi¹ i ka-tem”.
Sier¿ant Jacque zatrzyma³ siê tak nagle, ¿e Bruce wpad³ na niego, omal go nie
przewracaj¹c.
- Co siê sta³o?- wydysza³, wracaj¹c do rzeczywistoœci.
- Proszê spojrzeæ!
Grunt przed nimi by³ rozryty.
- Zebra- jêkn¹³ Bruce, rozpoznaj¹c okr¹g³e, pojedyncze œlady kopyt.- Do
diab³a! Co za parszywy pech!
- Du¿e stado- zgodzi³ siê Jacque.- Rozbieg³o siê, szukaj¹c jedzenia.
Jak daleko mogli siêgn¹æ wzrokiem, œlady Hendry'ego by³y rozdeptane.
- Musimy posuwaæ siê naprzód- powiedzia³ Bruce zniecier-pliwionym g³osem.
Podszed³ do najbli¿szego drzewa, wbi³ w nie bagnet, oznaczaj¹c koniec tropu i
przeklinaj¹c cicho, wy³adowa³ swe rozczarowanie na drzewie.
- Zosta³a tylko godzina do zachodu s³oñca- szepn¹³.- Proszê ciê, Bo¿e, pomó¿
nam odnaleŸæ trop zanim zrobi siê ciemno!
Sier¿ant Jacque ruszy³ ju¿ naprzód, poruszaj¹c siê drog¹, któr¹ móg³ posuwaæ
siê Hendry, daremnie usi³uj¹c odnaleŸæ odcisk ludzkiej stopy w ziemi
wzruszonej tysi¹cami kopyt. Bruce poœpiesznie do³¹czy³ do niego, biegn¹c obok.
Powoli posuwali siê zygzakiem do przodu, podbiegaj¹c do siebie i rozdzielaj¹c
siê na odleg³oœæ stu metrów.
W koñcu go znaleŸli! Bruce opad³ na kolana, aby siê upewniæ. Tylko zarys
przedniej czêœci podeszwy wystaj¹cy spod œladu zostawionego przez starego
ogiera zebry. Bruce gwizdn¹³ prze-ci¹gle przez wyschniête usta i Jacque
nadbieg³ szybko. Rzuci³ tylko okiem i powiedzia³:
- Trop biegnie teraz trochê bardziej w prawo.
Przechyli³ g³owê, lokalizuj¹c drzewo, które znajdowa³o siê w równej linii od
œladu. Ruszyli naprzód.
- Jest stado- powiedzia³ Bruce, wskazuj¹c na szare cielsko przeœwituj¹ce
poprzez drzewa.- Zwêszy³y nas.
Zebra parsknê³a. Ziemia zadr¿a³a pod kopytami zwierz¹t. Bruce zauwa¿y³ parê
sztuk na brzegu stada. By³y zbyt daleko, aby mo¿na by³o zobaczyæ paski.
Galopuj¹c, wygl¹da³y jak grube, szare kucyki z uniesionymi uszami i
podskakuj¹cymi rytmicznie grzywami. Po chwili zebry uciek³y i zapanowa³a
cisza.
- Przynajmniej nie bieg³y wzd³u¿ œladu- mrukn¹³ i doda³ cierpko:- Niech je
szlag trafi, te g³upie os³y. Kosztowa³y nas godzinê. Ca³¹ cenn¹ godzinê!
Szukaj¹c z determinacj¹, œpiesz¹c siê jak szaleñcy, posuwali siê naprzód, to
znów wracali. S³oñce schowa³o siê za drzewa, a po-wietrze och³odzi³o siê ju¿ w
krótkim, afrykañskim zmierzchu. Jeszcze piêtnaœcie minut i zapadnie ciemnoœæ.
Nagle las skoñczy³ siê i wyszli na brzeg olbrzymiej polany. Rozci¹ga³a siê na
dwie mile, poroœniêta wysok¹ traw¹ i ograniczona lini¹ lasu. Gdzieniegdzie
pojawia³y siê skupiska palm z pió-ropuszami liœci. Stada perliczek buszowa³y z
ha³asem na skraju, a pod lasem widaæ by³o bawo³y pas¹ce siê pod baldachimem
ga³êzi. Nad lasem zamykaj¹cym polanê górowa³ granitowy pa-górek, wznosz¹c siê
na wysokoœæ oko³o stu metrów. Wielkie, kwadratowe od³amy skalne o stromych
bokach nadawa³y mu wygl¹d zrujnowanego zamczyska. Zachodz¹ce s³oñce oœwietla³o
usypisko, zabarwiaj¹c je na pomarañczowo.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 120

background image

Ale Bruce nie mia³ czasu na podziwianie widoku; skupi³ siê na ziemi, szukaj¹c
odcisków butów Hendry'ego.
Id¹cy po jegp lewej stronie sier¿ant Jacque zagwizda³ ostro i Bruce poczu³
dreszcz emocji. Podszed³ szybko do pochylonego ¿andarma.
- Zboczy³ nieco.- Jacque wskaza³ na œlady biegn¹ce skrajem polany niczym
koraliki nanizane na nitkê, ka¿de wg³êbienie zacienione i wyraŸne w
piaszczystej, szarej glebie.
- Za póŸno- jêkn¹³ Bruce.- Niech szlag trafi te cholerne zebry!- Zmrok zapada³
tak szybko, i¿ wydawa³o siê, ¿e jest to trik teatralny.- IdŸ dalej- powiedzia³
ostro z bezsiln¹ wœciek³oœci¹.- IdŸ za œladem tak d³ugo, jak tylko zdo³asz.
Zaledwie æwieræ mili dalej Jacque wyprostowa³ siê. W ciemnoœci widaæ by³o
tylko b³ysk jego bia³ych zêbów kiedy powiedzia³:
- Zgubimy œlad, jeœli pójdziemy dalej.
- Rozumiem- odpar³ Bruce i z rezygnacj¹ zdj¹³ karabin.
Wiedzia³, ¿e Wally Hendry wyprzedza ich przynajmniej o czter-dzieœci mil, a
przewaga jego mo¿e siê nawet zwiêkszyæ, jeœli bêdzie szed³ noc¹. Œlady by³y
stare. Gdyby to by³o zwyk³e polowanie, ju¿ dawno zaprzesta³by poœcigu.
Spojrza³ na niebo. Na pó³nocy œwieci³y jasno¿ó³te gwiazdy. Na po³udniu niebo
by³o zas³oniête czarnymi chmurami.
- Nie pozwól, aby pada³o- szepn¹³ b³agalnie.- Proszê ciê Bo¿e, nie pozwól, aby
spad³ deszcz!
Noc ci¹gnê³a siê w nieskoñczonoœæ. Bruce spa³ mo¿e ze dwie godziny, potem
nienawiœæ rozbudzi³a go. Le¿a³ na plecach i wpat-rywa³ siê w niebo. By³o
czarne od chmur, które tylko od czasu do czasu rozsuwa³y siê, ukazuj¹c
gwiazdy.
- Nie mo¿e padaæ. Nie mo¿e padaæ- powtarza³ jak w mod-litwie, patrz¹c na
ciemne niebo i skupiaj¹c siê na tym pragnieniu tak mocno, jak gdyby si³¹ woli
chcia³ podporz¹dkowaæ sobie ¿ywio³y.
W lesie polowa³y lwy. S³ysza³, jak samiec zarycza³, zbli¿aj¹c siê od po³udnia,
a jego ryk spotka³ siê z odpowiedzi¹ dwóch lwic. Krótko przed œwitem uda³o im
siê coœ upolowaæ i Bruce, le¿¹c na twardej ziemi, ws³uchiwa³ siê w odg³osy
triumfu i radoœci. Kiedy lwy rozpoczê³y ucztê, zapad³a cisza.
„Oby mnie równie¿ uda³o siê polowanie- pomyœla³.- Nie zanoszê mych próœb do
Ciebie czêsto, Panie, ale b³agam Ciê, oka¿ mi ³askê ten jedyny raz. Nie proszê
Ciê o to tylko dla siebie, ale równie¿ dla Shermaine i innych”. Znów stan¹³ mu
przed oczyma obraz dwójki dzieci le¿¹cych na drodze. Na policzku ch³opca krew
miesza³a siê z czekolad¹. „Zas³uguje na œmieræ- modli³ siê Bruce.- Wiêc
proszê, nie pozwól, aby pada³o”.
Noc ci¹gnê³a siê w nieskoñczonoœæ. Wreszcie nadszed³ œwit. By³o szaro i
nieprzyjemnie, chmury wisia³y nisko.
- Mo¿emy ruszyæ?- zapyta³ Bruce po raz chyba dwudziesty; tym razem Jacque
spojrza³ na niego znad œladu, przy którym klêcza³, i powiedzia³:
- Spróbujemy.
Posuwali siê wolno. Jacque prowadzi³, pochylony nisko, uwa¿-nie przygl¹daj¹c
siê ziemi. Bruce szed³ tu¿ za nim, ogarniêty niecierpliwoœci¹ i niepokojem,
spogl¹daj¹c co kilkanaœcie kroków na szary baldachim chmur. Zrobi³o siê
jaœniej i pole widzenia poszerzy³o siê, tak ¿e mogli rozró¿niæ poszarpane
pióropusze palm na tle szarych chmur.
Jacque przeszed³ z marszu w trucht: przed nimi koñczy³a siê polana i zaczyna³
siê las. Dwieœcie metrów dalej wznosi³o siê masywne usypisko pagórka. W
porannym œwietle by³ on jeszcze bardziej podobny do zamku z wie¿ami i
blankami. W jego zarysie by³o coœ z³owieszczego, co nape³ni³o Bruce'a
niepokojem- od-wróci³ wzrok.
Pierwsza zimna kropla deszczu rozprys³a siê na jego policzku.
- Nie!- zaprotestowa³ i zatrzyma³ siê.
Jacque podniós³ siê znad œladów i spojrza³ na niebo.
- Koniec. Za piêæ minut trop zostanie rozmyty. Nie zostanie nic.
Kolejna kropla kapnê³a Bruce'owi na twarz. Mê¿czyzna za-mruga³, powstrzymuj¹c
³zy wœciek³oœci i niemocy, które zalœni³y mu w oczach. Deszcz zacz¹³ padaæ
szybciej i obficiej, stukaj¹c w he³my i obmywaj¹c im ramiona i twarze.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 121

background image

- Szybko!- krzykn¹³ Bruce.- IdŸ za tropem tak d³ugo, jak to bêdzie mo¿liwe.
Jacque otwiera³ ju¿ usta do odpowiedzi, ale zanim zdo³a³ wydusiæ z siebie choæ
s³owo, coœ pchnê³o go do ty³u, jak gdyby otrzyma³ niewidoczny cios. He³m spad³
mu z g³owy, a karabin z trzaskiem uderzy³ o ziemiê. Równoczeœnie Bruce poczu³
pêd powietrza i charakterystyczny œwist kuli. Sta³ przez chwilê oszo³omiony,
wpatruj¹c siê w martwe cia³o sier¿anta Jacque'a.
¯andarm le¿a³ z rozrzuconymi szeroko ramionami. Nie mia³ po³owy twarzy. Ranê
zalewa³y potoki krwi. Jego cia³o drga³o konwulsyjnie, a rêce uderza³y o ziemiê
jak skrzyd³a ptaka schwy-tanego w sid³a. Bruce us³ysza³ t³umiony przez deszcz
huk strza³u.
„Pagórek!- krzycza³ jakiœ g³os w jego mózgu.- On le¿y na pagórku!!!”
Ruszy³ biegiem naprzód, klucz¹c zygzakiem.
Rozdzia³ 32

Wally Hendry le¿a³ na brzuchu na p³askim szczycie bloku skalnego. Cia³o mia³
zesztywnia³e i przemarzniête od nocnego ch³odu, a ska³a by³a bardzo
chropowata, jednak te odczucia nie dociera³y do jego mózgu. Z luŸnych kawa³ków
granitu zbudowa³ niski wa³, który zamaskowa³ gêstymi krzewami. Przed nim
podparty na murku le¿a³ karabin, a pod rêk¹ znajdowa³y siê magazynki z
amunicj¹. Urz¹dzi³ tê zasadzkê ju¿ doœæ dawno- wczesnym popo³udniem
poprzedniego dnia. Teraz œwita³o i robi³o siê coraz jaœniej- za parê minut
bêdzie mia³ ca³¹ polanê jak na d³oni.
„Mog³em byæ ju¿ teraz za rzek¹- pomyœla³.- Mog³em byæ piêædziesi¹t mil st¹d”.
Nie próbowa³ analizowaæ impulsu, który sk³oni³ go do le¿enia bez ruchu na
nagiej skale przez prawie dwadzieœcia godzin. „Cz³owieku, wiedzia³em, ¿e Curry
musi przyjœæ. Wiedzia³em, ¿e weŸmie ze sob¹ tylko jednego czarnego tropiciela.
Te wykszta³cone palanty maj¹ swoje zasady- uczciwa walka, jeden na jednego czy
coœ w tym stylu”. Rozeœmia³ siê, kiedy przypomnia³ sobie dwie niewielkie
postacie wychodz¹ce z lasu w rozproszonym œwietle poprzedniego wieczoru. „Drañ
spêdzi³ noc na polanie. Widzia³em, jak zapala papierosa w nocy, có¿ spodziewam
siê, ¿e mu smakowa³- to by³ jego ostatni”. Wally spojrza³ niespokojnie w dó³-
robi³o siê coraz jaœniej. „Rusz¹ teraz, id¹c polan¹. Muszê ich sprz¹tn¹æ,
zanim wejd¹ znów miêdzy drzewa”. Polana le¿¹ca pod nim wygl¹da³a jak blada
plama na ciemnym lesie. „Gnojek!- Hendry'ego znów ogarnê³a nienawiœæ.- Tym
razem nie zd¹¿y wyg³osiæ ¿adnego g³adkiego przemówienia. Tym razem spuœci
trochê z tonu!”
Rozwidni³o siê jeszcze bardziej. Wally widzia³ kêpy palm od-bijaj¹ce siê od
bladobr¹zowej trawy wyœcielaj¹cej polanê.
- S¹!- krzykn¹³.
Wygl¹dali jak mrówki, jak ciemne kropki poruszaj¹ce siê poœrodku polany.
Hendry wsun¹³ jêzyk i chwyci³ karabin. „Cz³owieku, jak ja na to czeka³em!
Przez pó³ roku o tym myœla³em. A kiedy z tym skoñczê, zejdê na dó³ i obetnê ci
uszy”. Odbezpieczy³ broñ- rozleg³ siê metaliczny trzask. „Czarnuch z przodu, a
Curry za nim. Muszê poczekaæ, a¿ siê odwróc¹, nie chcê, ¿eby czarnuch dosta³
pierwszy. Najpierw Curry, a potem on”.
Wycelowa³, oddychaj¹c szybciej, podniecony tak, ¿e musia³ prze³kn¹æ œlinê,
która stanê³a mu w gardle. Kropla deszczu spad³a mu na kark. Przestraszy³a go.
Spojrza³ szybko w górê i zobaczy³ ciemne chmury.
- Cholera!- jêkn¹³ i powróci³ wzrokiem na polanê. Curry i Murzyn stali razem-
czarna plama ledwo widoczna w s³abym œwietle. Nie mo¿na by³o ich odró¿niæ.
Deszcz zacz¹³ przybieraæ na sile i nagle Hendry'ego opanowa³o znajome
po-czucie ni¿szoœci- wszystko, nawet natura, sprzysiêg³o siê przeciw-ko niemu.
Nigdy nie zwyciê¿y, nawet ten jedyny raz!
Oni, Bóg i reszta œwiata. Ci, co dali mu pijaka za ojca. Nêdzn¹ chatê za dom i
matkê z rakiem krtani. Ci, którzy pos³ali go do poprawczaka, wylali go z
dwudziestu miejsc, popychali go, œmiali siê z niego, wtr¹cili go dwa razy do
wiêzienia. Oni wszyscy, z Bruce'em Curry jako marionetk¹ w rêkach, oni znów
zwyci꿹! Nawet tym razem, zawsze.
- Niech to wszystko szlag trafi!- zakl¹³ beznadziejne, wœciek³y na
wszystkich.- Niech to wszystko piek³o poch³onie!- doda³ i strzeli³ do

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 122

background image

widocznej na muszce ciemnej plamki.
Rozdzia³ 33

Biegn¹c Bruce spojrza³ na otwart¹ przestrzeñ, która dzieli³a go od lasu.
S³ysza³ œwist nastêpnej kuli. „Je¿eli u¿yje ci¹g³ego ognia, za³atwi mnie nawet
z odleg³oœci trzystu metrów”- przebieg³o mu przez myœl. Bruce bieg³ zygzakiem
jak uciekaj¹cy królik. Krew szumia³a mu w uszach; strach dodawa³ mu si³.
Zjadliwe trzaski wybuchaj¹cych ku³ wype³ni³y jego umys³. „Nie uda mi siê”. Do
linii drzew brakowa³o jeszcze siedemdziesiêciu metrów. Siedem-dziesi¹t metrów
otwartego terenu. „Nastêpna seria mnie trafi”. Skrêci³ tak gwa³townie, ¿e o
ma³o nie upad³. „Nie dam rady! Dostanie mnie!”
Na jego drodze znajdowa³o siê mrowisko, niski kopiec z gliny. Bruce zanurkowa³
za nie, uderzaj¹c w ziemiê tak mocno, ¿e straci³ na chwilê oddech.
Nastêpna seria rozwali³a zbit¹ glinê na kawa³ki, które posypa³y siê na plecy
Bruce'a. Le¿a³, przyciskaj¹c twarz do ziemi, rozpacz-liwie usi³uj¹c z³apaæ
powietrze, rozp³aszczaj¹c siê za niewielkim kopcem. „Os³oni mnie? Czy jest
wystarczaj¹co du¿y?”
Nastêpny grad kul trafi³ znów w mrowisko, wzbijaj¹c fontanny ziemi. Bruce
le¿a³ nadal ca³y i zdrowy. „Jestem bezpieczny”. Kiedy zda³ sobie z tego
sprawê, strach znikn¹³. „Ale jestem bezradny- odpowiedzia³a jego nienawiœæ.-
Przyszpilony do ziemi tak d³ugo jak to siê Hendry'emu spodoba”.
Deszcz pada³ mu na plecy, przenikaj¹c przez kurtkê, sp³ywaj¹c po szyi i
policzkach. Bruce obróci³ g³owê na bok, staraj¹c siê jej nie unosiæ i deszcz
zacz¹³ mu op³ukiwaæ twarz. Deszcz! Pada³ coraz mocniej, coraz bardziej ulewny.
Zas³ona z wody pokrywaj¹ca szaroœci¹ skraj lasu, rozmywaj¹ca wszystkie
kszta³ty.
Wci¹¿ dysz¹c, ale nie odczuwaj¹c ju¿ takiego bólu, Bruce podniós³ g³owê.
Pagórek by³ rozmytym niebieskozielonym sto¿-kiem, który po chwili znik³
zupe³nie za zas³on¹ deszczu. Bruce podniós³ siê na kolana; nag³y ból w piersi
oszo³omi³ go. „Teraz!- pomyœla³.- Teraz, zanim deszcz siê przerzedzi”. Z
trudem, niezgrabnie, stan¹³ na nogach. Przez chwilê nie rusza³ siê,
przycis-kaj¹c rêce do piersi, ³api¹c oddech w wilgotnym powietrzu. Potem
ruszy³ chwiejnym krokiem w kierunku lasu.
Kiedy tam dotar³, jego nogi przesta³y byæ jak z waty, a oddech uspokoi³ siê.
Drzewa zamknê³y siê wokó³ niego, daj¹c mu schro-nienie. Opar³ siê o jedno z
nich, czuj¹c chropowatoœæ kory i star³ wodê z twarzy. Si³y mu znów wraca³y, a
wraz z nimi wraca³a nienawiœæ i podniecenie. Zdj¹³ karabin z ramienia i stan¹³
na szeroko rozstawionych nogach.
- A teraz, przyjacielu- szepn¹³.- Bêdziemy walczyæ na równych warunkach.
Wprowadzi³ nabój do komory swojej FN-ki i ruszy³ w kierunku pagórka, st¹paj¹c
ostro¿nie, czuj¹c ciê¿ar karabinu w rêkach. Jego umys³ rozjaœni³ siê
raptownie, wzrok wyostrzy³ siê, a w cia³o wst¹pi³a nowa si³a, wypieraj¹c
strach i narzucaj¹c dyscyplinê. Przez ociekaj¹ce wod¹ drzewa zobaczy³ zarys
wzniesienia i skie-rowa³ siê ³ukiem w prawo. „Mamy du¿o czasu- pomyœla³.
- Mogê sobie pozwoliæ na ma³e rozpoznanie”- doda³ w duchu, okr¹¿aj¹c pagórek.
Odkry³, ¿e mia³ on kszta³t ton¹cego galeonu. Przy jednym koñcu, niczym na
rufie, wznosi³ siê podwójny, wysoki pok³ad, od którego bieg³ stromo w dó³
g³ówny pok³ad, jak gdyby dziób by³ ju¿ pod wod¹. Ten stok by³ poroœniêty
drzewami, które tworzy³y popl¹tan¹ masê ga³êzi i liœci siêgaj¹c¹ ramion.
Bruce kucn¹³ i spojrza³ na pochy³oœæ i bliŸniacze kamienne wie¿yczki. Deszcz
przeszed³ teraz w m¿awkê.
Hendry by³ na szczycie. Bruce wiedzia³, ¿e uda siê on na najwy¿szy punkt.
Dziwne, jak wysokoœæ powoduje, i¿ cz³owiek czuje siê wszechmocny, niczym jakiœ
bóg. A poniewa¿ do nich strzela³,musi byæ na tej wie¿yczce, która stoi bli¿ej
polany, nieco wy¿sza od tej drugiej, ukoronowana kar³owatymi krzakami.
„Teraz wiem- dok³adnie, gdzie on jest. Poczekam pól godziny. Mo¿e siê
zniecierpliwi i wychyli siê. Jeœli to zrobi, strzelê do niego z tego miejsca”.
Zmru¿y³ oczy, oceniaj¹c odleg³oœæ. Jakieœ dwieœcie metrów. Ustawi³ odpowiednio
szczerbinkê FN-ki i sprawdzi³ magazynek. Rêk¹ dotkn¹³ kieszeni panterki, aby
upewniæ siê, ¿e dwa zapasowe s¹ na miejscu. Potem usiad³ wygodnie i czeka³.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 123

background image

- Curry, ty sukinsynu, gdzie jesteœ?- rozleg³ siê z góry g³os Hendry'ego.
Bruce zesztywnial. „Mia³em racjê- jest na szczycie lewej wie¿yczki”.
- No chodŸ, kozio³ku. Czekam na ciebie od wczoraj! Bruce podniós³ karabin i
wymierzy³ na próbê, celuj¹c do ciemnej plamy na skale. Trudno bêdzie oddaæ
celny strza³ w deszczu: karabin siê œlizga, a krople wody œciekaj¹ na oczy i
zniekszta³caj¹ obraz.
- Curry, co s³ychaæ u twojej francuskiej dupci? Cz³owieku, jak ona to potrafi,
co?
D³onie Bruce'a zacisnê³y siê na karabinie.
- Opowiedzia³a ci, jak jej by³o ze mn¹? Mówi³a ci, jak bardzo jej siê
podoba³o? Powinieneœ by³ s³yszeæ, jak dysza³a, niczym lokomotywa. Mówiê ci,
Curry, po prostu nie mia³a doœæ!
Bruce czu³, ¿e zaczyna siê trz¹œæ. Zacisn¹³ szczêki tak mocno, ¿e a¿ bola³y go
zêby. „Spokojnie, Bruce, o to mu w³aœnie chodzi”. Krople opada³y monotonnie z
drzew, przerywaj¹c ciszê. Powiew wiatru poruszy³ ga³êziami drzewek rosn¹cych
na stoku. Wytê¿aj¹c wzrok, Bruce czeka³ na jakiœ ruch na lewej wie¿yczce.
- Stchórzy³eœ czy co, Curry? Masz pietra wejœæ na górê? Przyznaj siê, masz
stracha, co?
Bruce zmieni³ pozycjê, gotowy do b³yskawicznego strza³u.
- Okay, kozio³ku, mogê poczekaæ, mam ca³y dzieñ. Posiedzê sobie tutaj i
pomyœlê o tym, jak pieprzy³em twoj¹ Francuzeczkê. Mówiê ci, jest o czym
pomyœleæ! W górê, w dó³, w górê, w dó³! Cz³owieku, to by³o coœ!
Bruce wsta³ ostro¿nie, staj¹c za drzewem i jeszcze raz zanalizowa³ kszta³t
pagórka. „Jeœli pójdê stokiem, trzymaj¹c siê tej strony, a¿ dojdê do prawej
wie¿yczki, trafiê na pó³kê skaln¹, która prowadzi na szczyt. Stamt¹d ju¿ tylko
osiem lub dziesiêæ metrów, a z tej odleg³oœci za³atwiê go w ci¹gu paru
sekund”. Wzi¹³ g³êboki oddech i wyszed³ zza drzewa.
Wally Hendry zauwa¿y³ ruch w lesie: szybki b³ysk czegoœ br¹zowego, zbyt
szybki, aby zd¹¿y³ wymierzyæ. Wytar³ deszcz z twarzy i przesun¹³ stopê bli¿ej
krawêdzi.
- Dalej, Curry. Skoñczmy z t¹ ciuciubabk¹!- krzykn¹³, przyk³adaj¹c karabin do
ramienia. Oblizywa³ nerwowo usta. Zau-wa¿y³ niewielkie poruszenie ga³êzi na
stoku, mimo ¿e nie by³o wiatru. Uœmiechn¹³ siê i przycisn¹³ biodra do ska³y.
„Idzie- po-myœla³, rozkoszuj¹c siê tym.- Pe³znie w górê pod tymi drzew-kami”.-
Wiem, ¿e siedzisz tam na dole, Curry. Okay, ja równie¿ mogê poczekaæ.
Liœcie kolejnego drzewka znajduj¹cego siê w po³owie stoku zako³ysa³y siê
³agodnie, rozchylaj¹c siê i zamykaj¹c.
- Tak.- szepn¹³ Wally.- Tak.- Odbezpieczy³ karabin, znowu przesuwaj¹c jêzykiem
po wargach. „Mam go, na pewno! Bêdzie musia³ przejœæ przez ten odcinek
otwartego terenu. Parê metrów, ale to wystarczy”. Znów siê poruszy³,
przesuwaj¹c siê o kilka centymetrów w bok i umieszczaj¹c ramiê pomiêdzy dwoma
du¿ymi kamieniami. Ustawi³ karabin na ogieñ ci¹g³y i ostro¿nie po³o¿y³ palec
na spuœcie.- Zaczyna mnie to nudziæ, Curry. Jeœli nie chcesz przyjœæ do mnie
na górê, mo¿e mi poœpiewasz albo opowiesz parê kawa³ów, co?
Bruce przykucn¹³ za du¿ym, szarym kamieniem. Przed nim by³ trzymetrowej
d³ugoœci odcinek otwartego terenu zamkniêty kolej-nym du¿ym g³azem daj¹cym
os³onê. By³ ju¿ niemal w najwy¿szym punkcie zbocza i jak dot¹d Hendry go nie
zauwa¿y³. Poza trzymetrowym skrawkiem droga do podnó¿a prawej wie¿yczki by³a
os³oniêta.
Przejœcie zabierze mu dwie sekundy, a przy tym istnia³y du¿e szansê, ¿e Hendry
bêdzie akurat obserwowa³ las u podstawy zbocza.
Czu³ siê jak sprinter w blokach startowych.
- Start- szepn¹³ i da³ nura w otwart¹ przestrzeñ i grad kul. Jedna trafi³a w
karabin, wytr¹caj¹c mu broñ z rêki z tak¹ si³¹, ¿e sparali¿owa³o mu ramiê,
inna otar³a siê o jego pierœ; znalaz³ siê za g³azem. Le¿¹c dysza³ ciê¿ko i
s³ucha³ wrzeszcz¹cego triumfalnie Wally'ego.
- Nabra³em ciê, g³upi gnojku! Obserwowa³em ciê przez ca³y czas.
Bruce uniós³ lew¹ rêkê i po³o¿y³ na brzuchu. Wraca³o czucie, a wraz z nim
pojawi³ siê ból. Koniec kciuka zaklinowa³ siê przy spuœcie i zosta³ oderwany.
Z kikuta wyp³ywa³a gêsta krew, ciemna jak wiœniowa galaretka. Praw¹ rêk¹

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 124

background image

siêgn¹³ po chusteczkê.
- Curry! Twój karabin le¿y za tob¹. Mo¿esz go potrzebowaæ za parê minut. Czemu
nie wyjdziesz i nie podniesiesz go?
Bruce obwi¹za³ chusteczk¹ skaleczony palec, aby zatamowaæ krwawienie. Potem
spojrza³ na karabin- le¿a³ trzy metry od niego na otwartym terenie.
Szczerbinka by³a zniszczona. Ta sama kula, która roztrzaska³a mu kciuk,
uszkodzi³a zamek i magazynek. Wiedzia³, ¿e z broni nie bêdzie ju¿ ¿adnego
po¿ytku.
- Myœlê, ¿e poæwiczê sobie trochê strzelanie do celu- krzyk-n¹³ z góry Hendry
i znów rozleg³ siê huk wystrza³ów.
Karabin Bruce'a znikn¹³ w chmurach py³u i podskakuj¹cych od³amków skalnych.
Kiedy wszystko opad³o, Curry zobaczy³, ¿e kolba by³a w drzazgach, a mechanizm
zamka zmieni³ siê w kupê z³omu.
„A wiêc karabin mam z g³owy- pomyœla³.- Shermaine ma mój pistolet, a ja mam
tylko jedn¹ rêkê sprawn¹. Ciekawie siê zapowiada”. Rozpi¹³ kurtkê i zbada³
prêgê na piersi w miejscu, gdzie musnê³a go kula. Œlad wygl¹da³ jak po
uderzeniu bata- by³ czerwony i silnie piek³. Ale na szczêœcie nie by³o to nic
powa¿nego. Zapi¹³ panterkê.
- Okay, ch³optasiu, koniec zabawy. Schodzê po ciebie- krzy-kn¹³ Hendry
chropowatym, pewnym siebie g³osem.
Bruce skoncentrowa³ siê maksymalnie. Rozejrza³ siê szybko dooko³a. Co zrobiæ?
Trzeba wspi¹æ siê jak najwy¿ej, tak ¿eby mieæ go pod sob¹. Wejœæ na praw¹
wie¿yczkê i zaczekaæ na szczycie.
Œpieszy³ siê- strach dodawa³ mu si³. Pobieg³ z pochylon¹ g³ow¹ w górê stoku,
kryj¹c siê za ska³ami i kar³owatymi drzewkami. Dotar³ do œciany prawej
wie¿yczki, obszed³ j¹ i znalaz³ spiraln¹ pó³kê skaln¹, któr¹ widzia³ z do³u.
Zacz¹³ siê wspinaæ jak mucha po œcianie, niczym nie os³oniêty, plecami
zwrócony do granitowej ska³y. Przesuwaj¹c stopy, porusza³ siê wolno po w¹skiej
pó³ce; przepaœæ pod nim z ka¿dym krokiem stawa³a siê wiêksza. By³ teraz sto
metrów ponad lasem i spogl¹daj¹c w ciemnozielon¹ dal, widzia³ pagórki
majacz¹ce na horyzoncie. Deszcz przesta³ padaæ, ale chmury wci¹¿ tworzy³y
gêst¹ zas³onê.
Pó³ka rozszerzy³a siê, przechodz¹c w platformê. Bruce przeszed³ przez ni¹ i
doszed³ do œlepego zau³ka- pó³ka koñczy³a siê krawêdzi¹, za któr¹ widnia³a
tylko przepaœæ. Znalaz³ siê w pu³apce- szczyt by³ nieosi¹galny. Jeœli Hendry
zejdzie w dó³ a¿ do lasu i obejdzie pagórek, bêdzie mia³ Bruce'a wystawionego
na cel- na pó³ce nie by³o niczego, co mog³oby s³u¿yæ za os³onê. Hendry bêdzie
móg³ poæwiczyæ strzelanie do celu.
Bruce opar³ siê o ska³ê i próbowa³ zapanowaæ nad oddechem. Usta mia³
wype³nione gêst¹ œlin¹. By³ wyczerpany i bezbronny. Kciuk dokucza³ mu
bezlitoœnie. Rana krwawi³a mimo opaski zaciskaj¹cej i od czasu do czasu
spada³a na ziemiê czerwona jak wino kropla. Bruce prze³kn¹³ œlinê i spojrza³
na drogê, któr¹ siê wspina³. Na szarej skale widoczne by³y czerwone œlady.
Zostawi³ Hendry'emu krwawy trop.
„W porz¹dku, mo¿e to jest najlepszy sposób. Przynajmniej jest jeszcze szansa
na walkê wrêcz. Jeœli skryjê siê za g³azem, mo¿e uda mi siê str¹ciæ go w
przepaœæ”. Zacz¹³ nas³uchiwaæ, czy nie zbli¿a siê Hendry.
Na wschodzie chmury rozst¹pi³y siê i pokaza³o siê s³oñce, oœwietlaj¹c stok
pagórka. „Lepiej umrzeæ w s³oñcu- pomyœla³ Bruce.- Ofiara dla boga S³oñca
zrzucona z dachu œwi¹tyni”. Cierpliwie czeka³, uœmiechaj¹c siê nieweso³o.
Minuty wlok³y siê jak godziny. Pulsowanie w uszach odmierza³o czas podobnie
jak wdechy i wydechy- ile mu ich jeszcze pozosta³o? „Powinienem siê modliæ-
pomyœla³- ale po tym, jak modli³em siê o to, ¿eby nie pada³o, a potem spad³
deszcz i ocali³ mnie, nie bêdê taki bezczelny, ¿eby mówiæ Staruszkowi w
niebie, co ma robiæ. Mo¿e jednak On sam wie to najlepiej... B¹dŸ wola Twoja”-
powiedzia³ w duchu.
Dobieg³ go szelest materia³u ocieraj¹cego siê o ska³ê. Wstrzyma³ oddech i
nas³uchiwa³, ale us³ysza³ tylko pulsowanie w uszach i wiatr wiej¹cy w koronach
drzew. „B¹dŸ wola Twoja”- powtórzy³ i w tym momencie us³ysza³ Hendry'ego tu¿
za ska³¹.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 125

background image

Wyprostowa³ siê i czeka³. Nagle zobaczy³ cieñ pe³zn¹cy wzd³u¿ pó³ki- wielki,
zniekszta³cony cieñ na szarym tle. „B¹dŸ wola Twoja”. Obszed³ szybko ska³ê,
trzymaj¹c zdrow¹ rêkê przygoto-wan¹ do ciosu. Zaatakowa³, staraj¹c siê w³o¿yæ
w uderzenie ca³¹ sw¹ silê.
Hendry sta³ zaledwie o metr od niego tu¿ przy œcianie, z karabinem przy
piersi. He³m mia³ wciœniêty g³êboko na czo³o. Na rudawym zaroœcie b³yszcza³y
krople potu. Usi³owa³ opuœciæ broñ i wycelowaæ, ale Bruce by³ zbyt blisko.
Curry rzuci³ siê do przodu, uderzaj¹c sztywnymi palcami w krtañ przeciwnika i
czuj¹c, jak chrz¹stka trzeszczy i pêka. Hendry przewróci³ siê na plecy i Bruce
upad³ na niego. Karabin zeœlizn¹³ siê po skale i znikn¹³ za krawêdzi¹, a oni
le¿eli na sobie, oplataj¹c siê nogami w potwornej parodii aktu mi³osnego. Nie
by³ to jednak akt prokreacji- by³ to akt zniszczenia!
Twarz Hendry'ego by³a opuchniêta i zaczerwieniona. Usta mia³ szeroko otwarte;
z trudem ³apa³ powietrze i chucha³ w twarz Bruce'a kwaœnym, cuchn¹cym
oddechem. Bruce wykrêci³ praw¹ rêkê i oswobodzi³ j¹ z uœcisku Wally’ego.
Uniós³ j¹ i opuœci³ na nos le¿¹cego pod nim mê¿czyzny. Z nozdrzy trysnê³a
krew, zalewaj¹c otwarte usta. Cia³o Hendry'ego wygiê³o siê raptownie,
zrzucaj¹c Bruce'a, który uderzy³ o œcianê skaln¹ tak mocno, ¿e przez chwilê
le¿a³ oszo³omiony. Wally klêkn¹³ naprzeciwko niego- jego oczy zasz³y mg³¹, a z
gard³a wci¹¿ dobywa³o siê bulgotanie. Z ust ciek³a mu ró¿owa piana. Usi³owa³
wyci¹gn¹æ pistolet z p³óciennej kabury.
Bruce podci¹gn¹³ kolana do klatki piersiowej, po czym gwa³-townie je
wyprostowa³. Uderzy³ stopami w brzuch Hendry’ego, zrzucaj¹c go z platformy.
Spadaj¹c, Hendry wydawa³ z siebie zd³awiony krzyk, który nagle siê urwa³.
S³ychaæ by³o tylko szum wiatru w lesie u podnó¿a pagórka.
Przez d³ugi czas wyczerpany Bruce siedzia³ na pó³ce skalnej oparty o granitow¹
œcianê. Ponad nim chmury rozwiewa³y siê i pojawi³o siê b³êkitne niebo.
Spojrza³ na ziemiê i las obmyty przez deszcz. „A ja wci¹¿ ¿yjê!” Ta myœl
o¿ywi³a umys³ Bruce'a. Chcia³ krzyczeæ: „Ja wci¹¿ ¿yjê!” W koñcu wsta³,
podszed³ do przepaœci, wychyli³ siê i spojrza³ na niewielk¹, poskrêcan¹ postaæ
w dole. Potem odwróci³ siê i zacz¹³ schodziæ, zmêczony i obola³y.
Dopiero po dwudziestu minutach znalaz³ Wally'ego wœród rumowiska bloków
skalnych i kar³owatych drzewek u podnó¿a wie¿yczki. Le¿a³ na boku z
podwiniêtymi nogami, jakby spa³. Bruce ukl¹k³ i wyci¹gn¹³ pistolet z jego
kabury. Potem odpi¹³ wypchan¹ kieszonkê i wyci¹gn¹³ bia³y woreczek. Wsta³,
otworzy³ woreczek i zajrza³ do œrodka. Zadowolony w³o¿y³ diamenty do kieszonki
na piersi. „Teraz, kiedy nie ¿yje, jest nawet bardziej odpychaj¹cy ni¿ za
¿ycia”- pomyœla³ Bruce, bez ¿alu spogl¹daj¹c na cia³o. Nad cia³em kr¹¿y³ rój
much.
Nie odwracaj¹c siê, ruszy³ w drogê. Nie czu³ ju¿ zmêczenia.
Rozdzia³ 34

Carl Engelbrecht wszed³ przez drzwi oddzielaj¹ce kabinê pilotów od g³ównego
pomieszczenia Dakoty.
- Szczêœliwi?- zapyta³, przekrzykuj¹c ha³as silników. Uœmiech rozkwit³ na jego
du¿ej, opalonej twarzy, kiedy stwierdzi³:
- Widzê, ¿e tak!
Bruce równie¿ uœmiechn¹³ siê do niego i mocniej obj¹³ Shermaine.
- OdejdŸ st¹d! Nie widzisz, ¿e jesteœmy zajêci?
- Jesteœ bezczelny jak na autostopowicza. Mam wielk¹ ochotê sk³oniæ ciê, abyœ
wysiad³ i poszed³ dalej piechot¹- mrukn¹³ Carl, siadaj¹c obok nich na ³awce
biegn¹cej wzd³u¿ kad³uba samolotu.
- Przynios³em wam parê kanapek i kawê.
- Wspaniale! Wprost umieram z g³odu.
Shermaine wyprostowa³a siê i chwyci³a termos i kanapki. Siniak na jej policzku
wygl¹da³ teraz jak cieñ o ¿ó³tych brzegach- od tamtej chwili minê³o ju¿
dziesiêæ dni. Z ustami pe³nymi kanapki z kurczakiem, Bruce kopn¹³ jedn¹ z
drewnianych skrzynek, które by³y przywi¹zane do pod³ogi.
- Co tam macie, Carl?
- Nie wiem- odpar³ Carl i nala³ kawy do trzech plastikowych kubków.- W tej

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 126

background image

grze nie zadaje siê pytañ. Wylatujesz, inkasujesz pieni¹dze i przekazujesz
towar.- Opró¿ni³ swój kubek i wsta³.- Zostawiê was na razie samych. Bêdziemy w
Nairobi za kilka godzin, wiêc lepiej siê przeœpijcie albo coœ w tym stylu!-
Mrugn¹³ znacz¹co.- Bêdziecie musieli zostaæ na pok³adzie, kiedy bêdzie-my
uzupe³niaæ paliwo. Ale po mniej wiêcej godzinie znów uniesiemy siê w powietrze
i pojutrze, jeœli Bóg da, a pogoda siê utrzyma, wyl¹dujemy w Zurychu.
- Dziêki, staruszku.
- Nie ma za co. I tak musia³em lecieæ.- Carl odwróci³ siê i znikn¹³ w kabinie
pilotów.
Ghermaine odwróci³a siê do Bruce'a, przygl¹da³a mu siê przez chwilê i
rozeœmia³a siê.
- Wygl¹dasz zupe³nie inaczej, wygl¹dasz... jak prawnik! W za¿enowaniu Bruce
poprawi³ wêze³ krawata.
- Muszê przyznaæ, ¿e czujê siê trochê nieswojo, nosz¹c znów garnitur i
krawat.- spojrza³ na dobrze skrojony, niebieski garnitur, jedyny, jaki mu
zosta³. Potem przeniós³ wzrok na dziewczynê.- Ty równie¿ wygl¹dasz nie do
poznania w sukience- powiedzia³.
Shermaine mia³a na sobie jasnozielon¹ sukienkê i bia³e szpilki. Delikatnym
makija¿em zatuszowa³a siniaka. „Do cholery, napraw-dê œwietna z niej
dziewczyna”- pomyœla³ Bruce z przyjemnoœci¹.
- Co z twoim kciukiem?- zapyta³a i Bruce uniós³ oban-da¿owan¹ d³oñ.
- Ju¿ o nim zapomnia³em.
Nagle wyraz twarzy Shermaine zmieni³ siê, podekscytowana pokaza³a na okr¹g³e
okienko znajduj¹ce siê za plecami Bruce'a.
- Zobacz, morze!- krzyknê³a.
Woda rozpoœciera³a siê daleko pod nimi, jasnozielona na p³yciznach, otoczona
bia³ymi pla¿ami i wzruszana falami, które wygl¹da³y jak zmarszczki na
powierzchni stawu.
- To jezioro Tanganika- rozeœmia³ siê Bruce.- Zostawiliœ-my Kongo za sob¹.
- Na zawsze?- zapyta³a.
- Na zawsze!- zapewni³ j¹.
Samolot przechyli³ siê nieznacznie, powoduj¹c, ¿e zbli¿yli siê do siebie.
W tym czasie Carl wyszukiwa³ punkty orientacyjne na ziemi, kieruj¹c siê na
pó³nocny wschód. Tysi¹c piêæset metrów pod nimi cieñ samolotu niczym czarny
owad przesuwa³ siê po powierzchni wody.

ABC Amber Palm Converter, http://www.processtext.com/abcpalm.html

Page 127


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wilbur Smith Katanga
Wilbur Smith Cykl Saga rodu Courteneyów (11) Błękitny horyzont
Wilbur Smith Cykl Bóg Nilu (3) Siódmy papirus
Wilbur Smith Prawo Miecza tom 1
Wilbur Smith Cykl Bóg Nilu (2) Czarownik
Wilbur Smith Drapieżne ptaki
[dcpp][Bidemare][Romanzi][P] Wilbur Smith Sulla Rotta Degli Squali
Wilbur Smith Gdy umilkną bębny
Wilbur Smith Prawo Miecza tom 2
Wilbur Smith Cykl Saga rodu Courteneyów (09) Drapieżne ptaki
Wilbur Smith Głodny jak morze
[dcpp][Bidemare][Romanzi][P] Wilbur Smith Sulla Rotta Degli Squali
Wilbur Smith Odglos Gromu doc
Smith Wilbur Katanga
Smith Wilbur Katanga (2)
Smith Wilbur Ciemność w Słońcu innaczej Katanga
Smith Wilbur Katanga

więcej podobnych podstron