PEGGY MORELAND
Obudź się,
królewno
PROLOG
Samanta zatrzymała ciężarówkę przed stajnią. Wygramoliła
się z szoferki, rozmasowała sobie plecy obolałe od siedmiogo-
dzinnego siedzenia za kierownicą.
Przyzwyczaiła się do tych samotnych wędrówek po ościen
nych stanach. Od szesnastego roku życia prowadziła samocho
dy. Kiedy tylko zrobiła prawo jazdy, ojciec dał jej kluczyki do
ciężarówki i oświadczył, że nie będzie już woził ani jej, ani tym
bardziej jej koni. Nie miał nic przeciwko temu, żeby brała udział
w zawodach jeździeckich, pod warunkiem, że sama dojedzie na
miejsce. Lucas McCloud nie miał czasu dla swoich córek.
Jednak tego dnia bardziej niż zwykle brakowało Samancie
towarzystwa. Starsza siostra nie mogła wybrać się z nią do
Oklahomy, bo odkąd urodził się Jaime, Mandy była tak zapra
cowana, że nie miała czasu na nic innego poza opieką nad
niemowlęciem. A Merideth... Na nią nigdy nie można było
liczyć. Nawet końmi nie dałoby się zaciągnąć jej na rodeo.
Nienawidziła kowbojów, kurzu i brudu, a gdyby przypadkiem
złamała sobie paznokieć, świat zwaliłby się jej na głowę.
Samanta westchnęła. Musiała jeszcze wprowadzić konia do
stajni.
- No, chodź, Skeeter. - Wzięła konia za uzdę i wyprowadzi
ła z ciężarówki. - Nareszcie jesteśmy w domu.
6
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Do stajni weszli po ciemku. Samanta nie chciała zapalać
światła, żeby nie niepokoić pozostałych koni. Na pamięć znała
drogę do stanowiska swego ulubieńca.
- Dobranoc, Skeeter - powiedziała czule, zamykając furtkę
boksu. - Wpadnę do ciebie rano.
I wtedy usłyszała, że ktoś do niej podchodzi. Samanta o mało
nie krzyknęła z przerażenia. Na szczęście był to tylko Reed
Wester, jeden z pracowników ojca.
- Ale mnie przestraszyłeś!
- Coś ty dzisiaj taka strachliwa? - zaśmiał się Reed.
- Ciekawe, co ty byś zrobił, gdyby ci tak ktoś nagle stanął
za plecami - odgryzła się Samanta.
Nie lubiła tego Reeda. Zawsze tak jakoś na nią patrzył, że
ciarki przechodziły jej po plecach. Teraz też chciała go ominąć,
wyjść ze stajni, jak najszybciej znaleźć się w domu. Reed nie
pozwolił jej przejść.
- Jak ci poszło w Guthrie? - zapytał.
- Jutro będą wyniki. W każdym razie kiedy stamtąd wyjeż
dżałam, miałam najlepszy czas. Bądź tak dobry i przepuść mnie
- poprosiła. - Jestem bardzo zmęczona.
- I pewnie zesztywniałaś. Nic dziwnego, po takiej długiej
podróży.
Podszedł bliżej, położył dłoń na jej ramieniu. Samanta po
czuła bijący od niego smród potu i taniej whisky.
- Zrobię ci masaż - zaproponował Reed. - Rozluźnisz się
trochę. Co ty na to?
- Nie, dziękuję - odrzekła i wyrwała mu się.
Odwróciła się i chciała przejść obok niego. Poczuła na ra
mieniu dłoń Reeda. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, obrócił ją
twarzą do siebie i przyparł do ściany.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 7
- Co jest? - warknął. - Uważasz się za lepszą ode mnie?
Tylko dlatego, że nazywasz się McCloud?
Samanta przeraziła się. Starała się trzymać głowę jak najdalej
od cuchnącego oddechu Reeda.
- Nie - skłamała. Za nic nie chciała pokazać, jak bardzo się
boi. - Po prostu jestem zmęczona.
- Zaraz ci przejdzie - obiecał, przyciskając się do niej całym
ciałem. - Reed Wester wie, co zrobić, żeby kobieta zapomniała
o bożym świecie.
- Puść mnie, Reed - prosiła, próbując się uwolnić.
- Daj spokój, Sammie. Przecież wiem, że tego chcesz. Od
miesięcy kręcisz mi przed nosem tą swoją śliczną dupką. My
ślisz, że nie rozumiem, o co prosisz?
- Nie! - krzyknęła przerażona. - Puść mnie, proszę.
- Widziałem, jak jeździsz na tym koniku na oklep - szeptał,
wciskając twarz w szyję Samanty. - Patrzyłem, jak go ściskasz
udami, i wyobrażałem sobie, że to mnie te twoje śliczne nóżki
ściskają. Ty też na pewno tego chcesz.
Całował ją po szyi. Twarda broda drapała delikatną skórę
Samanty. Smród potu i alkoholu stawał się nie do zniesienia.
Samanta pomyślała, że musi mu jakoś uciec, ale nie wiedzia
ła, jak to zrobić. Pracujący na ranczu ludzie dawno już spali,
chociaż... Ich barak nie był daleko. Gdyby zaczęła krzyczeć...
- Puść mnie, Reed - powiedziała, próbując się uwolnić. -
Jeśli zaraz nie przestaniesz, to zacznę krzyczeć i wszystkich
pobudzę.
Reed podniósł jej ręce do góry i przycisnął je do ściany.
Dłonią zakrył Samancie usta.
- Nawet nie próbuj - pogroził.
Ledwie oderwał łapę od jej ust, Samanta nabrała powietrza
s
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
w płuca. Już miała krzyknąć, kiedy znów poczuła na twarzy rękę
Reeda.
Zamknęła oczy. Nie chciała, żeby zauważył, że są pełne łez.
Zmobilizowała wszystkie mięśnie. Postanowiła, że się nie da
i prędzej umrze, niż pozwoli temu obrzydliwemu łajdakowi zro
bić sobie krzywdę. Zebrała wszystkie siły i odepchnęła od siebie
napastnika. Kiedy się zachwiał, z całej siły nadepnęła mu obca
sem na nogę.
Jęknął z bólu, ale ani na chwilę jej nie puścił.
- Ty dziwko! - syknął. Zwalił się na nią całym ciałem.
Ale Samanta nie miała zamiaru rezygnować z obrony. Gdy
Reed zbliżył twarz do jej ust, ugryzła go w policzek. Zawył
z bólu. Odsunął się od niej. Patrzył na nią. Coś sobie kombino
wał. Chwycił ją za pierś i ścisnął. Patrzył zadowolony, jak twarz
Samanty wykrzywiła się z bólu.
- Trzeba mi było powiedzieć, że lubisz ostro - syknął.
Włożył język w jej rozchylone usta. Wbił paznokcie w pierś
Samanty.
Wykręcała głowę na wszystkie strony, starając się unik
nąć coraz bardziej natarczywego smrodu. Niestety, Reed był
silniejszy.
Boże drogi, błagała w duchu zrozpaczona. Proszę cię, nie
pozwól, żeby mi to zrobił.
Ledwie to pomyślała, Reed się od niej odsunął. Zaraz jednak
wsadził łapę pod koszulę Samanty i bez ceregieli głaskał jej
nagie ciało. Nagle szarpnął z całej siły. Guziki się oderwały,
potoczyły na klepisko. Samanta przywarła do ściany, jakby
chciała się w nią wtopić.
Zdążyła skorzystać z okazji. Wrzasnęła ile tchu w piersi.
Teraz mogła już tylko mieć nadzieję, że ktoś ją usłyszał.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 9
Reed zakrył jej usta z takim impetem, że uderzyła głową
o ścianę.
- Pożałujesz tego! - Wykręcił swej ofierze rękę. Ani na
chwilę nie oderwał cuchnącej łapy od ust Samanty.
Popychał ją przed sobą do pustego boksu. Rzucił na leżące
na klepisku siano. Nie zdążyła się podnieść, bo przywalił ją
swoim ciężarem. Co z tego, że go kopała, że się wyrywała. Był
od niej silniejszy. Usiadł na niej, rozpiął spodnie.
- Rozłóż nogi - rozkazał.
Samanta nie miała zamiaru go posłuchać. Wtedy złapał ją za
szyję. Zacisnął rękę na jej gardle.
- Kazałem ci rozłożyć nogi - warknął.
Wbiła paznokcie w jego wielką łapę.
- Co tu się dzieje? - rozległ się męski głos.
Reed się odwrócił. Gabe Peters, zarządca rancza, oświetlał
latarką boks, w którym Samanta walczyła z Reedem Westerem.
- Sam i ja postanowiliśmy się trochę zabawić. - Reed moc
no ściskał ją za gardło. - Dobrze mówię, Sammie?
- Nie! - Samanta ledwie zdołała wydusić to krótkie słowo.
Mało brakowało, a by ją udusił. Wierzgnęła, usiłując zrzucić
z siebie napastnika. - Ratuj mnie, Gabe!
Gabe rzucił się na Reeda. Chwycił go za kołnierz i odciągnął
od ledwie żywej Samanty. W tej chwili do stajni weszło jeszcze
kilku ludzi. Gabe rzucił im Reeda jak worek owsa.
- Pomóżcie mu się spakować, a potem wywieźcie poza ran
czo - polecił.
Żaden z mężczyzn nawet nie zapytał, o co chodzi. Bez słowa
otoczyli Reeda i wyprowadzili go ze stajni.
- Nie przejmujcie się, jeśli przypadkiem czyjaś pięść zderzy
się z jego gębą! - zawołał za nimi Gabe. - To mu dobrze zrobi.
10 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Gdy tylko mężczyźni odeszli, Gabe ukląkł obok Samanty.
- Sam, dziecko moje, nic ci nie jest? - wypytywał za
troskany.
Samanta kurczowo zaciskała na piersi podartą koszulę.
- Zabierz mnie do domu, Gabe. - Wreszcie mogła się roz
płakać.
- Zaraz zawołam twojego tatusia. Powiemy mu...
- Nie, Gabe! - Chwyciła go za rękę. - Błagam cię, nie mów
nic tacie.
- Dobrze, dziecko, nic mu nie powiem. - Gabe zdjął kurtkę
i owinął nią półnagą Samantę. - Idziemy do domu.
W tej chwili w stajni zapaliło się światło.
- Co wy tu, u diabła, wyprawiacie?! - wrzasnął Lucas
McCloud.
Samanta zadrżała. Gabe odruchowo mocniej ją do siebie
przytulił. Wszyscy na ranczu wiedzieli, że Lucas to kawał dra
nia. Wiedzieli też, że jego córki nie raz i nie dwa cierpiały
z powodu złego humoru ojca.
- To ja, Gabe. I Sam - dodał po chwili.
Lucas zaklął pod nosem. Słychać było, jak maszeruje w stro
nę boksu. Samanta otuliła się kurtką Gabe'a, a on stanął przed
nią, jakby własnym ciałem chciał obronić dziewczynę przed
gniewem ojca.
- Co wy tu, do jasnej cholery, wyprawiacie? - powtórzył
Lucas.
- Reed próbował... - zaczął Gabe. Zaciął się, usiłując zna
leźć jakieś mniej dosłowne określenie tego, co przytrafiło się
Samancie. - Bardzo to przeżyła. Ale na szczęście nic jej nie
zrobił. Zajęliśmy się nim. Chłopcy pomogą mu się spakować,
a potem wywiozą go poza granicę rancza.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 11
Lucas zrobił się czerwony. Żyły na skroniach mu nabrzmiały.
Zacisnął pięści. Trząsł się ze złości.
- Jakim prawem wyrzuciłeś mojego pracownika?! - wrzas
nął. - Nie wiesz, że Reed Wester jest najlepszym trenerem koni
w tym kraju?
Gabe nie miał wątpliwości, jakim człowiekiem jest Lucas
McCloud. Jeśli w ogóle miał jakieś serce, to było ono z granitu.
Ale żeby aż tak? Bronić jakiegoś bydlaka, który o mały włos
nie zgwałcił jego własnej córki?
- Mało brakowało, a byłby ją zgwałcił! - Gabe nie miał
innego wyjścia, jak tylko nazwać rzecz po imieniu. - Dobrze,
że krzyczała i że ją usłyszałem. Przyszedłem w ostatniej
chwili...
Lucas spojrzał na córkę. Twarz jeszcze bardziej mu poczer
wieniała.
- To wszystko przez ciebie! - wrzasnął. - Na pewno go
sprowokowałaś! Coś ty mu zrobiła?
Samanta sądziła, że nie może jej spotkać nic gorszego niż to,
co się stało przed chwilą. Pomyliła się. Postanowiła jednak, że
za nic na świecie nie pokaże po sobie, jak bardzo zabolały ją
słowa ojca.
- Nic. - Dumnie uniosła do góry głowę.
Lucas przyglądał jej się z obrzydzeniem. Pięści miał zaciś
nięte, jakby chciał ją pobić.
- Marsz do domu! - warknął.
- Uspokój się, Lucas. - Gabe usiłował bronić Samanty.
- A ty się nie wtrącaj! - wrzasnął na niego Lucas. - Twoja
w tym głowa, żebyśmy przez to wszystko nie stracili Reeda.
Gabe też się wściekł. Jednak wyraz twarzy Lucasa sprawił, że
postanowił trzymać nerwy na wodzy. Jego szef zawsze był chole-
12
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
rykiem, a ostatnio w ogóle nie można było z nim wytrzymać.
Dokładnie od roku, kiedy Mandy, najstarsza z sióstr McCloud,
przyznała się, że jest w ciąży z Jesse'em Banisterem. Odkąd
Mandy przyjechała na ranczo z dzieckiem, Lucas bez przerwy
chodził wściekły i biada temu, kto mu stanął na drodze.
Tylko lekarz rodziny odważył się powiedzieć Lucasowi, że
powinien mniej się denerwować. Ale stary uparciuch nikogo nie
słuchał. Nawet leków nie chciał przyjmować.
- Uspokój się, Lucas - odezwał się Gabe. - Nie wściekaj
się, bo znów ci skoczy ciśnienie.
- Mam gdzieś moje ciśnienie! - zawołał Lucas. Pogroził
Gabe'owi zaciśniętą pięścią. Pot spływał mu po twarzy. - Muszę
znaleźć Reeda! Może uda mi się naprawić to, co nawyrabiałeś.
Gdzie on jest?
- Już mówiłem. - Gabe nie stracił cierpliwości. - Chłopcy
zabrali go do baraku i...
Gabe nie skończył powtarzać tego, co raz już powiedział. Lucas
zachwiał się. Jedną ręką przytrzymał się ogrodzenia, a drugą chwy
cił za serce. Gabe chciał mu pomóc, ale Lucas go odpędził.
- Zostaw mnie - warknął.
Oddychał z trudem. Pot strugami spływał mu po twarzy.
Oparł się plecami o ogrodzenie, zwiesił głowę. Spróbował się
wyprostować, ale nogi tylko się pod nim ugięły- Bezwładnie
zwalił się na klepisko.
- Tatusiu! -krzyknęła Samanta. Podbiegła do ojca i uklękła
przy nim.
Gabe ją odsunął. Położył dłoń na piersi Lucasa. Nie udało
mu się wyczuć najlżejszego nawet bicia serca.
- Dzwoń po pogotowie - powiedział. - Ja spróbuję go od
ratować.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
13
Samanta pognała do domu, ale wstrętne słowa ojca ścigały
ją jak upiory.
„To wszystko przez ciebie! Na pewno go sprowokowałaś!
Coś ty mu zrobiła?"
To były ostatnie słowa, jakie Lucas McCloud powiedział
swojej córce. Pewnie dlatego Samanta uważała, że to ona jest
winna śmierci ojca. Z tą świadomością miała przeżyć nie tylko
tę straszną noc, ale także resztę swego życia.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Austin w stanie Teksas 1998
Samanta usiłowała odczytać wiadomość, którą zapisał jej
siostrzeniec. Nie było to wcale łatwe, bo Jaime miał paskudny
charakter pisma. Obiecała sobie, że jak tylko wróci na Ranczo
Złamanego Serca, zadzwoni do firmy telefonicznej.
Każę sobie przyłączyć osobny numer i kupię porządny aparat
z automatyczną sekretarką, postanowiła. Pacjent nagra się na
sekretarkę i wreszcie będę dokładnie wiedziała, o co chodzi.
Mam dość polegania na uprzejmości rodziny. Muszę mieć mo
żliwość kontaktowania się z ludźmi. Nawet wtedy, kiedy akurat
nie ma mnie w domu.
Przez upapraną rozgniecionymi owadami szybę jak okiem
sięgnąć widać było tylko zapuszczone pastwiska, na których
rosły chwasty i samosiejki drzew. Coś, co kiedyś było ogrodze
niem, stało się teraz kupą połamanego i przeżartego rdzą drutu
kolczastego. W oddali majaczyły dwa spore słupy. Samanta
podjechała bliżej.
Były to dwa granitowe słupy, na których niegdyś umocowana
była brama wjazdowa. Na jednym z nich widniała wypłowiała
i zardzewiała tabliczka z napisem „Ranczo Riversów".
- Ranczo Riversów - powtórzyła Samanta. - To by się zga
dzało. To samo nazwisko napisał mi Jaime. Jeśli ten cały Nash
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
15
Rivers dba o swój majątek tak jak o to pastwisko, to nic dziw
nego, że koń mu zachorował.
Żal jej było patrzeć na zapuszczone pastwiska. Wychowała
się na wsi i uważała, że za zaniedbywanie ziemi należałoby
wsadzać ludzi do kryminału.
Skręciła w wyboistą drogę prowadzącą do gospodarstwa. Już
z daleka zauważyła zaparkowany przed stajnią najnowszy mo
del mercedesa. Między stajnią a samochodem nerwowo prze
chadzał się jakiś mężczyzna. Usłyszawszy nadjeżdżające auto
Samanty, odwrócił się. Jego elegancki garnitur w żaden sposób
nie pasował do wiejskich zabudowań, za to idealnie kompono
wał się ze srebrzystym mercedesem. Nie spodobał się Samancie.
Na szczęście miała się zająć chorym zwierzęciem, a nie jego
właścicielem.
Zaparkowała ciężarówkę i wyskoczyła z szoferki. Wyjęła ze
skrzyni swoją torbę z lekami.
- To pan jest Nash Rivers? - zapytała, podchodząc do ele
ganckiego mężczyzny.
- Tak. - Nawet sztuczny uśmiech nie rozjaśnił jego ponurej
twarzy.
- Przyjechałam obejrzeć konia.
- Pani jest weterynarzem? - Mężczyzna zdjął ciemne oku
lary, żeby się jej lepiej przyjrzeć.
- Owszem - odparła. - Czy coś panu się nie podoba?
Nash Rivers nie był pierwszym klientem, którego dziwiło,
że Sam McCloud jest kobietą. Jednak w głosie tego mężczyzny
wyczuła nie tylko zdziwienie, ale coś jeszcze. Rozczarowanie?
Oglądał ją jak dziwoląga. Mokrą od potu czapkę, spłowiała
koszulkę, znoszone dżinsy i ubrudzone nawozem buty. Pomy
ślał sobie, że chyba rzeczywiście ta kobieta mu się nie podoba.
16 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Była ubrana jak mężczyzna i czarująca jak grzechotnik. Całą
swoją postawą dawała do zrozumienia, że należy ją omijać
z daleka. A gdyby jakiemuś facetowi nie wystarczyło to nieme
ostrzeżenie, przekonałby się, że kobieta też może być silna. Ale
Nasha kobiety nie interesowały. Zwłaszcza takie, które robiły
wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby ukryć swą kobiecość.
- Nie mam nic przeciwko pani - burknął, zasłoniwszy oczy
ciemnymi okularami. - O ile, oczywiście, zna się pani na robocie.
Samanta miała ochotę zwiać z tego zaniedbanego gospodar
stwa. Niechby sobie szukał innego weterynarza, skoro ona mu
się nie podoba! Ale nie mogła odjechać. Chory koń czekał na
jej pomoc. Dla Samanty on był najważniejszy.
Opanowała złość i poszła za nieuprzejmym gospodarzem. Aż
przykro było patrzeć na stan, w jakim znajdowało się to gospo
darstwo. Puste boksy, zapach pleśni i gnijącego drewna. Tylko
klepisko było czysto wymiecione.
Tak się zapatrzyła na zaniedbaną stajnię, że omal nie wpadła
na Nasha, który tymczasem zatrzymał się przed boksem. Zapew
ne było w nim jedyne zwierzę w całym tym dziwnym gospo
darstwie.
Samanta w ostatniej chwili zdołała wyhamować. Nasunęła
czapkę na czoło w nadziei, że uda jej się ukryć poczerwieniałą
twarz. Prędko weszła do boksu, w którym stał wspaniały gnia
dosz.
- Cześć, maluśki - szepnęła, wyciągając do niego rękę. -
Co ci się stało?
- Nic takiego. Wystarczy dobra strzelba i będzie po kło
pocie.
- Nie bardzo rozumiem. - Samanta spojrzała na dziwnego
mężczyznę.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
17
- Chcę go zlikwidować - oświadczył Nash. Zdjął okulary
i dokładnie wyczyścił je chusteczką.
- Zlikwidować? - powtórzyła jak echo. Torba wysunęła się
jej z ręki i z hukiem upadła na klepisko. - Ale dlaczego? Co mu
się stało?
- Jemu nic. - Nash schował okulary do butonierki. Demon
stracyjnie spojrzał na zegarek jak człowiek, któremu bardzo się
spieszy. - Jak długo to potrwa? Muszę wracać do biura.
- Chce pan, żebym uśpiła zdrowego konia? - Samancie wy
dawało się, że źle go zrozumiała.
- Właśnie o to mi chodzi. - Mężczyzna przygładził czarne
jak noc włosy. - Może mi pani powiedzieć, jak długo to potrwa?
- Całe życie - mruknęła, podnosząc z ziemi torbę. - Jego
życie - dodała, wskazując konia.
Co za bezczelny facet! myślała, idąc do swego auta. Tłukę
się taki kawał drogi, a on mi każe uśpić zdrowego konia! Nigdy
w życiu nie uśpiłam zwierzęcia, dopóki nie uznałam, że zupeł
nie nic nie można dla niego zrobić. A i to tylko wtedy, kiedy
byłam pewna, że w ten sposób oszczędzę mu bólu. Idiota! Prze
klęty morderca!
Już miała wyjść na podwórze, kiedy poczuła, że ktoś chwyta
ją za rękę. Odwróciła się. Przypomniało jej się inne miejsce
i inny mężczyzna, który w podobny sposób kiedyś ją zatrzymał.
Z ogromnym trudem pokonała strach. Przy lada okazji musiała
sobie przypominać, że tamten koszmar dawno minął.
- Zabierz pan te łapy - syknęła.
Nash natychmiast ją puścił.
- Naprawdę nie chcę się z panią kłócić - powiedział. -
Chciałbym, żeby ktoś to zrobił dobrze i szybko. I tak już stra
ciłem mnóstwo czasu. Nie mogę dłużej czekać. Skąd ja teraz
18
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
wezmę weterynarza, któremu chciałoby się przyjechać do tej
przeklętej dziury?
- To nie moje zmartwienie.
Odwróciła się do niego plecami i Nash po raz drugi przytrzy
mał ją za rękę.
Samanta tak na niego spojrzała, że gdyby wzrok mógł zabić,
Nash na miejscu padłby trupem. Natychmiast ją puścił.
- Proszę posłuchać. Chcę, żeby pani uśpiła tego konia. Cena
nie gra roli. Im szybciej pani to zrobi, tym szybciej oboje bę
dziemy mogli wrócić do pracy.
- Moja praca polega na ratowaniu koni - warknęła Samanta.
- Nie jestem rzeźnikiem, tylko weterynarzem.
- Ten koń, którego pani tak broni, omal nie zabił mojej
córki! - wybuchnął Nash. - Nie pozwolę mu powtórzyć tego
wyczynu. No więc jak będzie? Uśpi go pani, czy mam dzwonić
po innego weterynarza?
Zanim Samanta zdążyła się odezwać, jak spod ziemi wyrosła
przed nią osóbka z burzą jasnych włosów na głowie.
- Nie pozwolę ci zabić mojego konia! - krzyczała dziew
czynka, okładając Samantę pięściami.
- Zaczekaj! - Samancie udało się unieruchomić małe rączki.
Przyklękła przy dziewczynce. Dziecko miało szramę na czo
le, ale oprócz tego wydawało się całkiem zdrowe. Patrzyło na
Samantę z nienawiścią. Czerwone, zapuchnięte oczy świadczyły
o tym, że dopiero co przestało płakać.
- Nie mam zamiaru zabijać twojego konia, kochanie - za
pewniła ją Samanta.
Dziewczynka milczała. Patrzyła na Samantę i milczała.
- Powiesz mi, jak ci na imię? - dopytywała się Samanta.
- Colby.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
19
- A ja jestem Sam.
- Sam? - dziewczynka się roześmiała. - To imię dla chło
paka.
- Może być i dla dziewczyny. To skrót od Samanta. A jak
ma na imię twój koń?
- Whiskey - mruknęła Colby. Uśmiech w jednej chwili
zniknął z jej buzi. - Nie pozwolę ci go zabić!
- Już ci mówiłam, że nie zrobię mu krzywdy. Twój tata
twierdzi, że ten koń skrzywdził ciebie.
- Niechcący! - Colby się rozpłakała. - Jechaliśmy sobie
i nagle coś go przestraszyło. Spłoszył się. To nie jego wina!
Whiskey nigdy w życiu nie zrobiłby mi krzywdy. Jak słowo
honoru! - Na potwierdzenie tego zaklęcia przyłożyła rączkę do
serca.
- To może mi powiesz, skąd się wzięły twoje posiniaczone
plecy i rozcięta głowa? - Nash przykucnął przy nich i przytulił
do siebie córeczkę.
- Przestań, tatusiu. - Colby spojrzała na niego swymi nie
bieskimi oczkami. - Przecież ci mówiłam, że to nie jego wina.
Whiskey mnie nie zrzucił. Ja sama spadłam.
- Na jedno wychodzi. - Nasha łzy córki niewiele obchodzi
ły. - Wracaj do domu i powiedz Ninie, żeby ci opatrzyła ranę.
- Nie! - Colby nie miała zamiaru opuszczać swego konia.
Ile sił w małych nóżkach pobiegła do boksu, w którym stał
Whiskey. Wdrapała się na ogrodzenie i chwilę później była już
przy swoim ulubieńcu.
- Cholera! - zaklął Nash. - No i co pani narobiła? Gdyby
go pani od razu uśpiła, nie byłoby tego całego ambarasu.
Samanta właściwie powinna była odwrócić się i wyjść, jed
nak coś ją zatrzymało. Może Colby, która przypominała jej małą
20 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Samantę wiecznie sprzeciwiającą się ojcu i wiecznie z nim prze
grywającą. A może bała się, że jeśli odjedzie, Nash Rivers spro
wadzi innego weterynarza, który zgodzi się zabić konia. W każ
dym razie została. Co więcej, podjęła dyskusję z tym mężczyzną
o kamiennym sercu.
- Jeśli uśpi pan konia, mała będzie zrozpaczona - powie
działa.
Nash przesunął palcami po włosach. Jego elegancka fryzura
zmieniła się w coś, co bardziej przypominało bocianie gniazdo
niż głowę zadbanego mężczyzny.
- Wiem. - Bezradnie spojrzał w stronę boksu, w którym stał
Whiskey i jego mała obrończyni. - Z dwojga złego wolę, żeby
Colby była nieszczęśliwa, niż żeby ta bestia ją zabiła.
- Wypadki chodzą po ludziach - nie ustępowała Samanta.
- Jeśli córka spadnie z roweru, zrobi sobie taką samą krzywdę,
jakby spadła z konia. Może nawet większą.
- Dziękuję za pocieszenie - warknął Nash.
- Nie pocieszam pana, tylko stwierdzam fakt. Jeżdżę konno
od chwili, gdy nauczyłam się chodzić. Częściej miewałam kon
tuzje, których przyczyną było szybkie bieganie, niż upadki pod
czas konnej jazdy.
- Niezbyt dobrze to o pani świadczy.
- Trzeba małej oczyścić tę ranę na czole. - Samanta zamilk
ła. Nie chciała się kłócić z Nashem. Pragnęła tylko uratować
konia.
- A myśli pani, że nie próbowałem? Nie pozwoliła się tknąć.
- Wcale się nie dziwię.
Nash spojrzał na nią tak, jakby chciał ją zamordować, ale
Samanta ani trochę się tym nie przejęła.
- Pańska córka bardziej martwi się o swego konia niż o sie-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 21
bie. Dopóki nie będzie pewna, że nic mu nie grozi, nie pozwoli
się panu do niego zbliżyć. Do siebie zresztą też.
- No więc co pani proponuje? Mam czekać, aż zemdleje,
i dopiero wtedy ją opatrzyć?
Widać było, że naprawdę martwi się o córkę. Każdy głupi by
zauważył, jak bardzo ją kocha. I jak bardzo przesadza w ocenie
sytuacji. Wcale nie było tak źle, jak mu się wydawało. Dziew
czynka była zdrowa, silna i podrapana jak każde zdrowe dziec
ko. Tyle tylko, że ranki należało oczyścić i zabezpieczyć, żeby
nie wdało się zakażenie.
- Niech pan się stąd nie rusza. - Samanta postanowiła się
tym zająć. - Zobaczę, co da się zrobić.
Podeszła do boksu. Oparła się o furtkę. Obserwowała, jak
Colby głaszcze swego ukochanego konia.
- Idź sobie - powiedziała. - Nie chcemy cię tu. Ani ja, ani
Whiskey.
- A mnie się zdaje, że mogłabym ci się przydać - odrzekła
Samanta. - O konia się nie martw. Mówiłam ci, że nie zrobię
mu krzywdy. Nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do
uśpienia zdrowego zwierzaka.
Dziewczynka uważnie się jej przyglądała. Widać było, jak
walczy ze sobą. Bardzo chciała zaufać tej obcej pani, ale jeszcze
bardziej się bała o swojego ulubieńca.
- Przysięgnij - powiedziała w końcu.
- Daję słowo honoru. - Samanta przyłożyła dłoń do serca
tak samo, jak to przed chwilą zrobiła Colby.
- To dlaczego jeszcze sobie nie pojechałaś?
- Bo wydaje mi się, że mogę ci się przydać.
- Do czego?
- Powinien cię obejrzeć jakiś lekarz.
22 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Tatuś chciał mnie zawieźć do szpitala, ale się nie dałam!
- Colby dotknęła skaleczonego czoła.
- Aż tak źle chyba nie jest. - Samanta wyciągnęła szyję,
udając, że ogląda rankę. - Wystarczy to oczyścić, posmarować
antybiotykiem i zakleić plastrem. Do wesela się zagoi.
- Myślałam, że weterynarze leczą tylko zwierzęta. - Colby
wciąż jej nie dowierzała.
- Zazwyczaj tak. Ale ja leczę także ludzi. Mam nawet jed
nego stałego pacjenta. Jaime jest synem mojej starszej siostry.
Nie ma dnia, żeby się nie potłukł.
- Nie nabierasz mnie? - Colby zrobiła krok w stronę furtki.
- Nie uśpisz mnie, żeby potem zabić mojego konia?
Samancie chciało się śmiać. Mała była taka przejęta. Nic
dziwnego, skoro wyobraźnia podsuwała jej takie przerażające
scenariusze. Jednak zamiast się roześmiać, podniosła dwa palce
do góry i złożyła przysięgę.
- Najświętsze słowo honoru.
- Zgoda. - Colby zdecydowała się podejść do furtki. - Ale
tatuś też z nami pójdzie, albo nic z tego. Ani trochę mu nie
wierzę.
Tym razem Samancie nie udało się powstrzymać od śmiechu.
Ona także nie miała zaufania do Nasha Riversa. Otworzyła
furtkę, żeby wypuścić Colby z końskiego boksu.
- Czy to będzie bolało? - zapytała dziewczynka.
- Tylko trochę poszczypie. - Samanta się do niej uśmiech
nęła.
- No i co? - zapytał Nash, podchodząc do nich.
Colby ufnie wsunęła łapkę w rękę Samanty, której zrobiło się
nagle ciepło koło serca. A kiedy Colby podniosła do góry głów
kę i wyzywająco spojrzała na ojca... Samanta przypomniała
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
23
sobie siebie sprzed lat. Ona w ten sam sposób sprzeciwiała się
swemu wszechwładnemu ojcu. Tyle że prawie nigdy nie udało
się jej wygrać.
- Sam opatrzy mi ranę, ale ty musisz iść z nami - oświad
czyła Colby.
- Naprawdę? - Nash z niedowierzaniem spojrzał na Saman
tę, która w milczeniu skinęła głową.
- W domu mam apteczkę. - Udręczony ojciec odetchnął
z ulgą. - Proszę za mną.
W przeciwieństwie do stajni, dom był w bardzo dobrym
stanie. Zbudowany z miejscowego granitu, sprawiał wrażenie,
że stoi tu już co najmniej sto lat i postoi jeszcze ze dwieście.
Na przestronnym ganku stały dwa bujane fotele. Różowe kwiaty
oplatającego ganek powojnika dodawały domowi niezwykłego
uroku.
Samanta próbowała sobie wyobrazić Nasha siedzącego
w jednym z foteli i podziwiającego zachód słońca. Nie udało
się. Biuro z komputerem, trzema telefonami i długonogą sekre
tarką znacznie bardziej do niego pasowało. Otrząsnęła się z tych
niepotrzebnych myśli jak pies po kąpieli i weszła do domu.
Wiejska kuchnia przypominała trochę kuchnię w jej rodzin
nym domu, tyle że była nieco mniejsza i nie tak dobrze wypo
sażona. Ale Samanta i tak od razu dobrze się w niej poczuła.
Nash szukał w kredensie apteczki, a Samanta tymczasem
posadziła Colby na kuchennej szafce. Urwała kawałek papiero
wego ręcznika, zmoczyła go i delikatnie oczyściła czoło dziew
czynki z zakrzepłej krwi i kurzu. Rana okazała się jedynie po
wierzchowna. Właściwie było to raczej głębokie zadrapanie.
- Drobiazg - powiedziała Samanta. - Chyba nawet nie bę
dzie szczypać.
24
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Colby przyglądała się, jak Samanta wykłada z apteczki
wszystkie potrzebne do zrobienia opatrunku medykamenty.
Nash także ją obserwował. Przysunął się bliżej, żeby lepiej
widzieć.
- Niech się pan odsunie. - Nie dbając o pozory grzeczności,
Sam odepchnęła go od siebie łokciem. Nienawidziła, kiedy
mężczyźni byli zbyt blisko. Niestety, mała Colby chciała, żeby
ojciec asystował przy opatrywaniu rany, więc Samanta musiała
znosić jego obecność. Na szczęście nie musiała dopuszczać go
do siebie bliżej niż na odległość wyciągniętej ręki.
Nash posłusznie się cofnął. Teraz Sam mogła spokojnie zająć
się opatrywaniem skaleczenia. Nalała na wacik sporą ilość spi
rytusu salicylowego i przyłożyła go dziewczynce do czoła. Col
by syknęła i cofnęła się.
- Co pani jej zrobiła?! - wrzasnął Nash, chwytając Samantę
za rękę.
Zamarła. Nawet przestała oddychać. Widziała przed sobą
tylko tamto koszmarne wspomnienie sprzed lat.
Oddychaj, nakazała sobie całą siłą woli. Oddychaj spokojnie.
Wdech i wydech. Tylko spokojnie.
- Nic mi nie zrobiła - roześmiała się Colby. - To jest bardzo
zimne.
- Ach, tak - mruknął Nash, cofając się pod ścianę. - Prze
praszam.
Samanta wreszcie mogła normalnie oddychać. Upuściła na
podłogę niepotrzebny już wacik. Strzepnęła palce, jakby chciała
z nich zetrzeć ślad dotknięcia tego obcego człowieka. Drżącymi
rękami sięgnęła po maść z antybiotykiem. Wycisnęła sobie na
palec niewielką ilość lekarstwa, odgarnęła włosy z czoła Colby
i posmarowała maścią zadrapanie.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
25
- To mała ranka - tłumaczyła dziewczynce - ale i tak za
kleję ci ją plastrem. Nie chciałabym, żeby się znów zabrudziła,
ani żeby została ci po niej blizna.
- Blizna? - Przerażony Nash wcisnął się pomiędzy Samantę
a Colby. Oglądał rankę. Był blady jak śmierć.
Samanta już nie miała wątpliwości, że ma do czynienia
z nadopiekuńczym ojcem, który robi z igły widły.
- Naprawdę nie ma się czym przejmować - powiedziała.
- Za kilka tygodni nikt nie będzie pamiętał o tym, że coś tu
w ogóle było.
Odczekała cierpliwie, aż troskliwy tatuś obejrzy czoło małej,
a kiedy się odsunął, skleiła plastrem brzegi ranki.
- Gotowe - uśmiechnęła się do Colby. - Nie było tak stra
sznie, co?
- Nic nie czułam, tylko to zimno. - Colby też się do niej
uśmiechnęła. - Masz miłe ręce.
Samanta spojrzała na swoje dłonie. Nie rozumiała, jak ktoś
może powiedzieć o nich, że są miłe. Robiła nimi rzeczy, o któ
rych ta mała dziewczynka nawet nie miała pojęcia, a od ciągłego
mycia były suche i szorstkie jak papier ścierny.
- Jej chodziło o to, że są delikatne - wtrącił się Nash.
Samanta dopiero teraz zorientowała się, że na nią patrzy.
Pośpiesznie włożyła ręce do kieszeni. Była czerwona jak
burak.
- Skoro już mówimy o rękach, to chyba powinnaś je umyć
- zwróciła się do Colby. - Bo gdybyś tak, na przykład, dotknęła
takimi brudnymi rączkami plastra, to jakaś wyjątkowo uparta
bakteria mogłaby przeniknąć do ranki i kłopot gotowy.
- Ja mam czyste ręce, tylko...
- Skoro pani doktor każe, to idź i umyj ręce - przerwał jej
26
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
ojciec. Postawił Colby na podłodze. - A potem zajdź do Niny
i przeproś ją za swoje zachowanie. O mało nie przyprawiłaś jej
o atak serca.
- Czy to moja wina, że z niej taka panikara?
- Nie wolno ci mówić w ten sposób o babci. Bardzo cię
kocha i dlatego się o ciebie boi. No, zmykaj. - Dla zachęty dał
małej lekkiego klapsa.
Dziewczynka wyszła i Samanta od razu tego pożałowała.
Została teraz w kuchni sama z Nashem.
- Od dawna Colby jeździ konno? - zapytała, żeby przerwać
ciszę.
- Odkąd skończyła trzy lata. Ona przepada za końmi. Kiedy
sprowadziliśmy się do Austin, natychmiast znalazłem ujeżdżal
nię, w której brała lekcje konnej jazdy. Niestety, to daleko stąd.
Prawie godzina drogi. Dlatego po kilku miesiącach musieliśmy
zrezygnować.
- My? To znaczy że pan też uczył się jeździć?
- Skąd ten pomysł? - obruszył się Nash. - Ktoś musiał ją
tam wozić.
Znaczyło to, że jej lekcje konnej jazdy nie zmieściły się
w planie dnia tatusia, pomyślała złośliwie Samanta.
- Chciałabym przejechać się na Whiskey - powiedziała.
- A po co?
- Sprawdzę, ile jest wart, a potem zobaczę, jak Colby sobie
z nim radzi.
Nash spojrzał na nią, jakby była niespełna rozumu.
- Pani może na nim jeździć nawet do końca świata - powie
dział i wycelował palec prosto w pierś Samanty - ale Colby nie
ma prawa do niego się zbliżać. Nie pozwolę, żeby moja córka
kiedykolwiek dosiadła tego konia!
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
27
Posmutniał. Jak żywa stanęła mu przed oczami jej zakrwa
wiona główka. Z trudem opanował strach.
- Ona jest wszystkim, co mi zostało - mruknął, jakby chciał
się usprawiedliwić. - Nie mogę ryzykować.
Samanta była wdzięczna losowi, ż Nash musiał zostać w do
mu, żeby do kogoś zadzwonić. Wolała, żeby trzymał się z dala
od niej.
Razem z Colby poszła do stajni. Dziewczynka podała jej
siodło.
- Dostałam je od tatusia na urodziny - pochwaliła się Colby.
Widać, że ten facet nie musi się liczyć z pieniędzmi, pomy
ślała Samanta. Skóra w najlepszym gatunku i nawet nazwisko
siodlarza wytłoczone na boku.
- Ile ty masz lat?
- Sześć. Urodziłam się pierwszego maja.
- Naprawdę? A ja dziesiątego.
- A urządzili ci przyjęcie urodzinowe? - zaciekawiła się
Colby. - Ja w tym roku nie miałam przyjęcia. Tatuś powiedział,
że nie ma czasu zajmować się takimi głupstwami. Ale obiecał,
że za rok urządzimy wielki bal. Tylko nie wiem, kogo zaproszę,
bo za rok już nas tu nie będzie.
- Przeprowadzacie się? - zapytała Samanta. Zaniepokoiło
ją pobrzmiewające w głosie dziewczynki rozgoryczenie.
- Tak. - Colby oparła główkę na rękach. Westchnęła. - Wy
jedziemy, jak tylko tatuś załatwi sprawę rancza. Postanowił je
podzielić na działki. No wiesz, będą tu sklepy, domy i takie tam.
- To tatuś nie prowadzi rancza?
- Nie. - Colby energicznie pokręciła główką. Widać było,
że nie jest z tego zadowolona. - On jest budowniczym. Tak
28 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
mówi. Kupuje ziemię, dzieli ją na działki, buduje ulice, a potem
sprzedaje tym, którzy chcą tam budować domy.
Teraz już Samanta rozumiała, dlaczego ranczo było tak bar
dzo zaniedbane. Nie było sensu wydawać pieniędzy na nowe
płoty i rekultywację ziemi, skoro posiadłość miała zostać sprze
dana pod zabudowę. Ale skoro nazywało się Ranczo Riversów,
to ktoś o tym nazwisku musiał je kiedyś prowadzić. Jeśli nie
Nash...
- Długo tu mieszkacie? - zapytała zaciekawiona bardziej,
aniżeli wypadało.
- Prawie rok. Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy w San An
tonio. Ale potem dziadek umarł i przeprowadziliśmy się tutaj.
A więc to ranczo należało do ojca Nasha, pomyślała Sa
manta.
- Zanim przeprowadziliśmy się do San Antonio, mieszkali
śmy w Dallas - opowiadała Colby. - Kiedy mamusia umarła,
tatuś przestał lubić Dallas. Mówił, że tam jest za dużo wspo
mnień. Dlatego przeprowadziliśmy się do San Antonio.
Samanta była zaskoczona, że mała dziewczynka z taką obo
jętnością mówi o śmierci własnej matki. Ona także straciła mat
kę. Miała wtedy zaledwie dwa lata i właściwie jej nie pamiętała,
ale i tak płakać jej się chciało, kiedy o myślała o mamie.
- Ile miałaś lat, kiedy umarła twoja mama? - zapytała.
- Może z osiem godzin. - Colby wzruszyła ramionami. -
Mama miała cukrzycę i w ogóle nie powinna mieć dzieci. Tatuś
mi powiedział, że tak bardzo chciała mnie urodzić, że poświęciła
własne życie, bylebym tylko ja mogła przyjść na świat. Niezła
historia, co?
Historia była wstrząsająca. Tym bardziej że Colby opowia
dała ją bez emocji, jakby mówiła o kimś obcym.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 29
- Tak, to rzeczywiście niezwykła historia.
- Tatuś mówi, że jestem bardzo podobna do mamy, ale ja
lak nie uważam. Mam w pokoju jej zdjęcie. Mama też miała
jasne włosy, ale długie i proste, a moje są takie beznadziej
nie pokręcone. - Dla potwierdzenia swych słów Colby wzię
ła garść włosów i jeszcze raz je sobie obejrzała. Skrzywiła się
i ze wstrętem puściła swoje loki. - Tatuś mówi, że wyglądały
by lepiej, gdybym je częściej czesała, ale to nie pomaga. Spraw
dziłam.
Samanta się uśmiechnęła. Schyliła się, żeby oczyścić Whi
skey kopyta. Ciekawe, pomyślała, jak długo to dziecko może
mówić.
- W każdym razie - ciągnęła niezmordowana Colby - tatuś
bardzo kochał moją mamę. Czasami mi się wydaje, że ciągle za
nią tęskni. A ty masz męża?
- Nie mam - bąknęła zaskoczona Samanta.
- Dlaczego?
Samanta zaczerwieniła się po cebulki włosów. Dobrze, że
była zajęta czyszczeniem końskich kopyt. Łatwiej jej było ukryć
zakłopotanie.
- Nie wiem - skłamała. - Może dlatego, że leczenie koni
zajmuje mi za dużo czasu.
- To może byś się ożeniła z moim tatusiem? On ciągle mi
powtarza, że powinnam mieć matkę.
Samanta omal nie zemdlała.
- To chyba nie jest dobry pomysł, kochanie - powiedziała,
kiedy jako tako doszła do siebie. - Tatuś pewnie wolałby sam
wybrać sobie żonę.
- Jemu jest wszystko jedno. Zawsze mi daje to, o co go
poproszę.
30 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Nie wątpię. Ale w tej sprawie twój tatuś na pewno będzie
chciał mieć coś do powiedzenia. A teraz mi pokaż, gdzie mogę
pojeździć.
Musiała szybko zmienić temat. Obawiała się, że Colby może
wpaść do głowy jeszcze gorszy pomysł niż ten z ożenieniem
tatusia.
- Za stajnią jest tor przeszkód. - Colby zeskoczyła z ogro
dzenia. - Nie jest to taki prawdziwy tor, tylko podwórze, na
którym dziadek znakował bydło. Ale tam jest dużo miejsca
i tatuś kazał ustawić przeszkody, więc nazywamy to „torem
przeszkód".
Colby mówiła jak nakręcona. Kiedy ją o coś pytano, opowia
dała historię swego życia, choć dwa słowa wystarczyłyby za całą
odpowiedź.
Samanta wskoczyła na koński grzbiet, podczas gdy Colby
wdrapała się na ogrodzenie, aby stamtąd przyglądać się swemu
koniowi i nowej znajomej. Strzemiona przy siodle były dopa
sowane do długości dziecięcych nóżek, więc Samanta musiała
obejść się bez nich.
Whiskey z początku kręcił się niespokojnie, poczuwszy na
sobie zbyt wielki ciężar, ale dał się namówić na równy, spokojny
krok. Po chwili Samanta wprowadziła konia w kłus, spięła go
do skoku. Koń posłusznie wykonywał wszystkie polecenia. Sa
manta podjechała do Colby i zatrzymała Whiskey.
- Całkiem niezły wierzchowiec - pochwaliła.
- Dzięki. - Dziewczynka się rozpromieniła. - Będziesz ska
kała przez przeszkody?
- Naprawdę nie miałabyś nic przeciwko temu? - Od lat nie
skakała, ale kiedy jej to zaproponowano, nie potrafiła oprzeć się
pokusie.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 31
- Pewnie, że nie. Ale uważaj, bo Whiskey jest szybki i może
cię zrzucić.
Samanta tylko się roześmiała. Nie tracąc czasu ustawiła ko
nia na początku toru przeszkód. Od razu poczuła, że ten koń
lubi się ścigać. Mięśnie miał napięte. Był gotów do biegu, do
skoków, przygotowany na zwycięstwo. A kiedy wystartował,
Samanta musiała mocno trzymać cugle, żeby nad nim za
panować.
Szybko pokonali cały tor przeszkód. Koń reagował na wszy
stkie polecenia. Bezbłędnie robił zwroty, składał się do skoku,
przeskakiwał przeszkody. Zachowywał się bez zarzutu.
- O rany, Sam, jesteś fantastyczna! - zawołała Colby, kiedy
Samanta do niej podjechała.
- To nie ja, to Whiskey. Wspaniały koń - odrzekła Samanta.
- Mam nadzieję. Kosztował mnie majątek.
Uśmiech zamarł Samancie na ustach. Dopiero teraz zorien
towała się, że Nash stoi obok córki. Marynarkę i krawat zostawił
w domu, podwinął rękawy koszuli. Wiatr rozwiał jego eleganc
ką fryzurę i Nash wyglądał trochę jak mały chłopiec.
„To może byś się ożeniła z moim tatusiem? On ciągle mi
powtarza, że powinnam mieć matkę", przypomniały się Saman
cie słowa Colby.
- Jest pani doświadczonym jeźdźcem - stwierdził Nash.
Czekając na odpowiedź, wpatrywał się w Samantę swymi
szarymi oczami. Odruchowo poprawiła włosy.
- Zaczęłam jeździć, kiedy miałam tyle lat co Colby - po
wiedziała. - Nie startuję, odkąd... Odkąd pojechałam do
college'u.
- No i co pani sądzi o Whiskey?
- To świetny koń. - Samanta pochyliła się i poklepała zwie-
32 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
rzę po szyi. Wolała nie patrzeć na Nasha. - Ma dobry charakter,
jest świetnie wyszkolony, ale ma duszę zawodnika. Wydaje mi
się, że wędzidło mu trochę przeszkadza. Może właśnie w tym
tkwi problem. To jest ostre. Trzeba je zmienić. Ale zanim po
wiem panu, czy Colby może dosiadać Whiskey, muszę zoba
czyć, jak ona sobie radzi z tym koniem.
- Tatusiu, mogę? - Colby złożyła rączki jak do modlitwy.
- Proszę cię! Obiecuję, że tym razem na pewno nie spadnę.
- Nie ma mowy, żebyś jeszcze kiedyś dosiadła tego konia
- prychnął Nash.
- Ale Sam na nim jeździła i ani razu nie poniósł. Będę
bardzo uważać. Proszę cię, tatusiu.
Nikt nie potrafiłby się oprzeć prośbie tego dziecka o błę
kitnych oczkach i anielskiej buzi. Colby doskonale o tym wie
działa i potrafiła wykorzystać swój urok. Jednak Nash był nie
ugięty.
- Nie, Colby.
- Zapomniałeś o naszej umowie? - W błękitnych oczkach
zalśniły łzy. - Obiecałeś, że jeśli się zgodzę wyjechać do Austin,
zostawić wszystkich przyjaciół z San Antonio, to dostanę pra
wdziwego konia. A teraz nie pozwalasz mi na nim jeździć!
Nash spuścił głowę. Widać było, że czuje się winny.
- Zgoda - westchnął zrezygnowany. - Ale bez wygłupów.
Żadnego jeżdżenia bez trzymanki, bo nigdy więcej na Whiskey
nie wsiądziesz.
- Jasne. - Łzy zniknęły tak samo prędko, jak się pojawiły.
Colby zeskoczyła z ogrodzenia i podbiegła do ukochanego
konia. Samanta ją podsadziła. Klepnęła konia w zad i przyglą
dała się, jak dziewczynka radzi sobie z Whiskey. Przez cały czas
czuła na plecach spojrzenie Nasha.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 33
- Pamiętaj, Colby - zawołała. - Delikatnie ściągaj lejce.
Kieruj nogami. I nie zsuń się z siodła.
Colby zbliżyła się do pierwszej przeszkody. Była skoncen
trowana, uważna. Samanta trochę się o nią bała.
- Nie daj się zrzucić, Colby - powiedziała cichutko do sie
bie. - Utrzymaj się w siodle, a resztę ja ci załatwię.
Colby całkiem nieźle radziła sobie z koniem. Może trochę
za bardzo pochylała się do przodu.
- Świetnie, Colby - pochwaliła dziewczynkę Samanta, kiedy
mała amazonka pokonała tor przeszkód. - Masz wielki talent.
- Słyszałeś, tatusiu? - zawołała Colby. - Sam powiedziała,
że mam talent!
- Słyszałem.
Nash stanął tuż za plecami Samanty, która nagle zesztywnia
ła. Poklepała konia po szyi. Nie chciała, żeby Nash się domyślił,
jak bardzo przeszkadza jej jego obecność.
- Doskonale do siebie pasują - powiedziała. - Colby po
trzebuje dobrego trenera, ale poza tym wszystko w porządku.
- Mówiłem już pani, że jedyny trener w tej okolicy mieszka
godzinę drogi stąd. Nie mam aż tyle wolnego czasu.
- Tatusiu, obiecałeś...
Samanta położyła dłoń na kolanie dziewczynki. Colby naty
chmiast się uciszyła.
- A gdyby trener przyjeżdżał tutaj? Czy wówczas zgodziłby
się pan na lekcje jazdy konnej?
- A skąd ja wezmę takiego trenera? - Nash patrzył na nią
podejrzliwie. - Komu by się chciało jechać taki kawał drogi,
żeby uczyć jazdy konnej jedną małą dziewczynkę?
- Znam kogoś takiego. Jeśli ta osoba się zgodzi, to pozwoli
pan Colby i Whiskey spróbować swoich sił?
34
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Nash wcale nie miał ochoty się zgodzić, ale dał się złapać
w pułapkę i wiedział o tym tak samo dobrze jak Samanta. Nie
mógł odmówić, kiedy proponowano mu takie fantastyczne roz
wiązanie.
- Ciekaw jestem, kto się tak poświęci dla jednej uczennicy?
- Ja. - Samanta patrzyła mu prosto w oczy. Już się go nie
bała. - Ja to zrobię - powiedziała.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Chcesz uczyć tę małą jazdy konnej?
- Przecież potrafię - broniła się Samanta.
Mandy zatrzymała ją ruchem ręki. Palcem pokazała brudne
buty. Samanta z ciężkim westchnieniem wycofała się do sieni.
Zdjęła buty i boso weszła do kuchni.
- Wiem, że potrafisz - mówiła Mandy - tylko nie mam
pojęcia, kiedy znajdziesz na to czas. I tak już całymi dniami nie
ma cię w domu, bo wciąż jeździsz do chorych zwierząt.
- Muszę znaleźć czas. Jeśli mi się nie uda, to ojciec Colby
każe uśpić jej konia.
- Bujasz. - Mandy wcale jej nie uwierzyła.
- W każdym razie tak powiedział. Ten koń zrzucił małą. Przy
najmniej jej ojciec tak twierdzi. Colby mówi, że sama spadła.
Samanta wyjęła z lodówki dzbanek z mlekiem. Nalała sobie
pełną szklankę, po czym sięgnęła po leżące na blasze jeszcze
ciepłe ciasteczko.
- Nie napychaj się słodyczami, bo potem nie zjesz obiadu
- skarciła ją Mandy.
- Nie bój się, zjem - obiecała Samanta. Siostra była od niej
zaledwie o rok starsza, ale zachowywała się tak, jakby była jej
matką. Zwłaszcza odkąd wyszła za mąż. - Zawarłam z nim
układ. Jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie udowodnię, że Colby
potrafi utrzymać się w siodle, to on się tego konia pozbędzie.
36 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- To jakiś dziwny facet.
- Zwykły nadopiekuńczy tatuś. - Samanta wzruszyła ramio
nami. - Nazywa się Nash Rivers. Znasz go może?
- Nie znam - odparła Mandy po chwili zastanowienia. -
Przecież powiedziałaś, że mieszka tu od niedawna.
- Przyjechali z San Antonio. Mniej więcej rok temu. Nash
odziedziczył ranczo po ojcu. Chce podzielić ziemię na działki
i sprzedać.
- Wcale mu się nie dziwię - westchnęła Mandy. - Coraz
trudniej jest się utrzymać z hodowli.
- Sądząc z wyglądu tej ziemi, to on nawet nie próbował zadbać
o swoje ranczo. Nie wiem, jak Colby przeżyje przeprowadzkę.
- Sporo się dowiedziałaś o tej rodzinie.
- To dzięki Colby. - Samanta się roześmiała. - Ta mała
potrafi człowieka na śmierć zagadać. Poprosiła mnie nawet,
żebym wyszła za mąż za jej ojca, żeby ona mogła mieć mamę.
- Dziwne dziecko. Ile ona ma lat?
- Sześć. Rzeczywiście jest niesamowita. Mówi jak dorosła,
a złości się jak dwulatek.
- Naprawdę chcesz się zajmować takim dziwadłem?
- Chcę - odparła Samanta. - Ona mi trochę przypomina
mnie samą, kiedy miałam sześć lat. Zachowuje się jak chłopiec
i ma fioła na punkcie koni. Trudno opisać, jak na mnie napadła,
kiedy się zorientowała, że ojciec kazał mi uśpić tego konia.
Nieźle się namordowałam, żeby ją przytrzymać. No i ona też
nie ma matki. Tak samo jak my. Lecz my swoją przynajmniej
pamiętamy, a matka Colby umarła tego samego dnia, kiedy mała
się urodziła. Tylko sobie nic nie kombinuj - zastrzegła się na
wszelki wypadek Samanta. - Chcę Colby nauczyć jazdy konnej,
żeby ojciec pozwolił jej zatrzymać konia. Nic więcej.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
37
- A jaki jest ten jej ojciec? - zapytała zaniepokojona Mandy.
- Taki elegancik. No wiesz, garnitur z kamizelką, włoski
krawat, złoty rolex i srebrny mercedes. Strasznie zapracowany.
Założę się, że w rozkładzie dnia zapisuje sobie nawet to, kiedy
ma iść do toalety.
- Przystojny? - Mandy nie mogła się dość nadziwić. Siostra
po raz pierwszy zainteresowała się jakimś mężczyzną.
- Jeśli ktoś lubi ładnych chłopców... Merideth pewnie by
się spodobał.
- A więc jest przystojny - stwierdziła Mandy.
Samanta przypomniała sobie Nasha opartego o ogrodzenie toru
przeszkód. Z podwiniętymi rękawami koszuli, z rozwianymi wło
sami. I te szare oczy, które przenikały człowieka na wskroś.
- Chyba tak - przyznała. - Wiesz, że nie zwracam uwagi na
takie rzeczy.
Trzy dni później Samanta przyjechała na pierwszą lekcję.
Właśnie siodłała Whiskey, kiedy usłyszała, jak ktoś zatrzasnął
drzwi samochodu. Podniosła głowę. Do stajni wszedł Nash.
W granatowej marynarce i jasnych spodniach nie pasował do
tego miejsca dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym Sam go
poznała.
- Gdzie Colby? - zapytał.
- W domu. Poszła się przebrać.
- O której zaczynamy? - Spojrzał na zegarek.
- My? - zdziwiła się Samanta.
- Owszem, my. Będę uczestniczył w tych lekcjach. >
- Ekstra - mruknęła pod nosem Samanta. Wcale nie była
z tego zadowolona.
- Nie ustaliliśmy, ile mam pani płacić za lekcję.
38 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Nic. Robię to dla Colby, nie dla pieniędzy.
- Colby nie potrzebuje łaski. Poprzedniemu trenerowi pła
ciłem czterdzieści dolarów za godzinę, więc pani też tyle dosta
nie. I jeszcze dodatkowo dziesięć dolarów za dojazd.
- Nie potrzebuję pańskich pieniędzy. - Samanta oglądała
kopyto Whiskey. - Kto panu podkuwa konia?
- Cletus Boggs. A co się tyczy honorarium...
- Niech pan do niego zadzwoni. Ta podkowa ledwo się
trzyma. Proszę powiedzieć Cletusowi, żeby na przednie kopyta
założył podkowy z wystającym brzegiem. Whiskey nie będzie
się tak rzucał podczas skrętu.
- Dobrze. A płacić będę niezależnie od tego, czy pani sobie
tego życzy, czy nie.
- Niech pan przeznaczy te pieniądze na coś pożytecznego.
- Samanta wzięła zgrzebło i zabrała się do wyczesywania koń
skiego ogona. Zła była na tego faceta i musiała się jakoś wyła
dować. - Trzeba naprawić boks Whiskey. Tu jest kilka luźnych
desek. Koń może się o nie pokaleczyć. Klepisko też trzeba wy
sypać świeżymi trocinami.
- To porada czy rozkaz? - zapytał gniewnie.
- To zależy od pana. Ja uważam, że ten koń zasługuje na
najlepszą opiekę.
- Cześć, tatusiu!
Nash w jednej chwili się rozpogodził. Uśmiechnął się do
biegnącej przez stajnię Colby.
- Witaj, słoneczko! - zawołał, chwytając córeczkę w wy
ciągnięte ramiona.
Colby zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w policzek.
- Będziesz patrzył, jak jeżdżę? - zapytała.
- Po to tu jestem. Możemy zaczynać?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 39
- Już dawno zaczęłybyśmy lekcję, ale Sam kazała mi wło
żyć dżinsy.
Nash spojrzał na Samantę. Wzruszyła ramionami i odłożyła
niepotrzebne już zgrzebło.
- Colby chciała jeździć w szortach - wyjaśniła. - To nie jest
najlepszy pomysł. Siodło mogłoby jej obetrzeć nogi.
- Samanta dowodzi - oznajmił Nash. - Co ona powie, to
jest święte.
Bardzo ją tym oświadczeniem zadziwił. Spodziewała się, że
bez przerwy będzie podważał jej opinie i że ona będzie musiała
się z nim kłócić. A tu taka niespodzianka!
- Tracimy czas - mruknęła. - Bierzmy się do roboty.
Nash posadził Colby w siodle, wziął lejce i wyprowadził
konia na tor przeszkód. Samanta poszła za nimi.
- Zacznijmy od rozgrzewki - powiedziała. - Zrób kilka
okrążeń, jadąc stępa, a potem kłusem. Postaraj się ułożeniem
ciała dać koniowi znać, że wydajesz nowe polecenie. Rozu
miesz, o co mi chodzi?
- Tak jest, proszę pani. - Colby się uśmiechnęła i wzięła od
ojca lejce.
Samanta stanęła na środku toru przeszkód. W ten sposób
mogła przez cały czas obserwować swoją uczennicę, zachowu
jąc jednocześnie maksymalny dystans od jej ojca. Kątem oka
zauważyła, że Nash zdjął marynarkę i stał oparty o ogrodzenie.
Napięta na pochylonych plecach koszula ukazywała pięknie
ukształtowane mięśnie. Samanta wolałaby tego nie widzieć.
Niestety, zauważyła, a potem już nie mogła oderwać od nich
oczu.
Samanta postanowiła go ignorować. Całą uwagę skupiła na
Colby. Dziewczynka świetnie sobie radziła.
40
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Wprowadź go w kłus - zawołała Samanta.
Colby pochyliła się do przodu, uniosła lejce i nakazała ko
niowi iść kłusem. Samanta z uznaniem skinęła głową. Obracała
się, uważnie śledząc ruchy konia i małej amazonki. Omal nie
krzyknęła, gdy w pewnej chwili oparła się o Nasha, który, nie
wiedzieć kiedy, znalazł się na środku toru przeszkód.
- Co pan wyprawia? - zawołała.
- Patrzę - odparł z niezmąconym spokojem.
- Niech pan sobie znajdzie inny punkt obserwacyjny -
warknęła Sam, cofając się o kilka kroków. - Zasłania mi pan
widok.
- To duży tor. Wydawało mi się, że jest tu dość miejsca,
żeby dwie dorosłe osoby mogły obserwować dziecko, nie prze
szkadzając sobie nawzajem.
- Dobrze, niech pan tu sobie stoi. Ja się odsunę.
Sam odwróciła się na pięcie i odeszła. Prawie biegiem. Sta
nęła w najdalszym kącie toru. Była prawie pewna, że Nash się
z niej śmiał. Bardzo się zdenerwowała.
- Dobrze, Colby - zawołała. - Teraz galop.
Whiskey błyskawicznie przyspieszył kroku.
- Zwolnij! - wrzasnęła Samanta. - Nie jesteś na wyścigach.
Colby posłusznie ściągnęła lejce i koń od razu zmienił tempo
biegu.
Samanta oparła się o ogrodzenie. Nash stał tam, gdzie go
zostawiła. Podparł się pod boki. Jego śnieżnobiała koszula nie
mal świeciła na tle starej, zaniedbanej stajni.
Zbyt elegancko wyglądasz, pomyślała Samanta, uśmiechając
się złowieszczo.
- Poprowadź konia na środek toru i zatrzymaj w miejscu
- zawołała do Colby.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 41
Dziewczynka zawróciła konia, wzbijając tuman kurzu. Za
trzymała się parę centymetrów od miejsca, w którym stał jej
ojciec. Kurz i piasek posypały mu się na głowę.
- Do diabła, Colby! Nie widzisz, że tu stoję? - wrzasnął
Nash, kaszląc i prychając.
- Zrobiłam to, co Sam mi kazała - broniła się Colby. - Mó
wiłeś, że ona tu rządzi.
Nash spojrzał na Samantę. Bardzo chciała ukryć uśmiech,
ale jej się to nie udało.
Dobrze mu tak, pomyślała bardzo zadowolona z siebie.
Chciał stać na środku toru, to niech teraz ma za swoje.
- Na drugi raz patrz, jak jedziesz - mruknął Nash, strzepując
z koszuli szary pył.
- Przepraszam, tatusiu.
- Nic się nie stało, kochanie. - Z ciężkim westchnieniem
pogłaskał córkę po nóżce. - Wiem, że nie zrobiłaś tego specjal
nie.
- Bardzo dobrze się zatrzymałaś, Colby - pochwaliła dziew
czynkę Samanta. Doskonale się bawiła. - Teraz mi pokaż, czy
potrafisz kręcić ósemki. Najpierw stępa, żeby Whiskey zorien
tował się, o co chodzi, a potem to samo kłusem. Pamiętaj, że
nie powinien odwracać głowy na boki. Kieruj go nogami.
Nash na wszelki wypadek odszedł pod ogrodzenie. Tym
razem wolał nie być zbyt blisko konia.
Colby wykonał kilka całkiem poprawnych ósemek, więc Sa
manta poprosiła, żeby dziewczynka zwolniła tempo. Chciała,
aby koń ochłonął trochę przed planowanymi skokami. Zajęła się
ustawianiem poprzeczek na pierwszej przeszkodzie. Przez cały
czas czuła na sobie spojrzenie Nasha. Nie dawało jej to spokoju.
Postanowiła zrobić mu kolejnego psikusa.
42 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Mógłby mi pan pomóc? - zawołała.
Nic nie odpowiedział, ale nogą potoczył jedną z belek w po
bliże pierwszej przeszkody. Podniósł ją dopiero wtedy, kiedy
nogami nic więcej nie dało się zrobić. Umieścił przerdzewiałą
i brudną belkę na przeszkodzie, po czym spojrzał na upaprane
dłonie. Rozejrzał się w koło, ale na torze przeszkód nie było
niczego, w co dałoby się wytrzeć ręce.
- Czyżby nigdy przedtem nie miał pan brudnych rąk? - wy-
złośliwiała się Samanta.
Nash rzucił jej mordercze spojrzenie. Wyjął z kieszeni spod
ni śnieżnobiałą chusteczkę i wytarł nią dłonie. Był wściekły.
Samanta głośno się roześmiała. Naprawdę nie mogła się po
wstrzymać. Pogwizdując wesoło, poszła po ostatnią poprzeczkę.
Przeklęte babsko, pomyślał Nash. Myśli, że uda jej się zrobić
ze mnie głupka, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Samanta turlała po ziemi poprzeczkę. Nash nadepnął na bel
kę, zatrzymując ją w miejscu. Samanta straciła równowagę,
upadła na ziemię. Podniosła się, otrzepała zakurzone dłonie.
Teraz ona była wściekła.
- Jakiś problem? - zapytał słodko Nash. - Czyżby nigdy nie
miała pani brudnych rąk?
- Ty przerośnięty młodociany przestępco! - syknęła przez
zaciśnięte zęby.
- To o mnie? - zapytał Nash z miną niewiniątka. - Przyga-
niał kocioł garnkowi.
Podszedł do niej i otarł pył z jej twarzy.
- Fantastycznie wyglądasz, kiedy się wściekasz - powie
dział.
Dotknięcie dłoni Nasha paliło ją żywym ogniem, ale dobrze
znane uczucie strachu tym razem się nie pojawiło. Palce miał
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 43
delikatne, a jego szare oczy śmiały się do Samanty. Ogarnęło ją
dziwne, bardzo przyjemne uczucie. Przestraszyła się go bardziej
niż strachu, który zawsze wywoływali w niej mężczyźni. Wy
rwała się. Nash chwycił ją za rękę, zanim zdążyła go uderzyć.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego - powiedział cicho.
- Mama zawsze mi powtarzała, że nie wolno bić dziewczynek,
ale dla ciebie gotów jestem zrobić wyjątek.
- Zostaw Samantę, tatusiu! - zawołała Colby.
Nash natychmiast posłuchał rozkazu córki.
- Ja jej nie trzymam, kochanie - odparł, wciąż patrząc
w oczy Samanty. - Sprawdzałem tylko, czy nie rozcięła sobie
ręki.
- Skaleczyłaś się? - zaniepokoiła się Colby.
- Tylko się zadrapałam. - Samanta wytarła dłonie o spodnie.
Czuła się okropnie. Nash już na pewno wiedział, jak wielkie
zrobił na niej wrażenie, a ona nie mogła nawet uciec. Musiała
najpierw nauczyć Colby obchodzenia się z wyścigowym koniem.
- Możemy zacząć ćwiczyć skoki? - zwróciła się do Colby.
- Mam kłopot z tym facetem.
- Tak?
Camille Tilton od roku prowadziła psychoterapię z Samantą,
ale jej pacjentka po raz pierwszy mówiła o mężczyźnie bez
strachu.
- To nie to, o czym myślisz. - Samanta natychmiast przy
brała postawę obronną.
- A skąd wiesz, o czym myślę? - zapytała Camille.
- Pewnie wydaje ci się, że się nim interesuję albo CQŚ W tym
rodzaju. - Samanta cierpiała męki piekielne. Pożałowała, że
w ogóle umówiła się na to spotkanie.
44 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Jeśli się nim nie interesujesz, to po co mi o nim opowia
dasz? - Pytanie Camille było logiczne aż do bólu.
- No bo... - plątała się Samanta. - Bo on mnie dotykał.
- W jaki sposób?
- Tutaj. - Samanta dotknęła palcem policzka.
Od tamtej chwili minęły dwa dni, a ona wciąż czuła na
twarzy dotyk Nasha.
- Bałaś się - raczej stwierdziła, niż zapytała Camille.
- W pewnym sensie - przyznała Samanta. Zwróciła oczy ku
niebu, jakby tam spodziewała się znaleźć słowa, którymi dałoby.
się opisać to, co czuła.
Rozmowy z Camille zawsze wprawiały ją w zakłopotanie.
Czasami nawet zastanawiała się, po co przychodzi do tego prze
klętego gabinetu. Zaraz jednak przypomniała sobie, że psycho
terapia jest jej jedyną nadzieją na normalne życie. Bez tych
wszystkich rozmów, bez wywlekania na światło dzienne najin-
tymniejszych uczuć nie można było żyć normalnie i dlatego
Samanta musiała przejść przez to piekło. Marzyła o tym, żeby
stać się normalną kobietą.
- Było mi jednocześnie gorąco i okropnie zimno - mówiła
z namysłem Samanta.
- Gorąco zazwyczaj towarzyszy złości. Czy byłaś na niego
zła?
- Tak. Przynajmniej z początku.
- A zimno zwykle kojarzy się ze strachem. Czy czułaś
strach?
- Może. - Samanta przesunęła dłonią po włosach. - Nie
wiem. Bardzo dziwnie się czułam.
- Bardzo dziwnie, czyli jak? Mogłabyś mi to dokładniej
opisać?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 45
- Gdybym mogła, tobym tu nie siedziała.
- Wobec tego spróbuję ci pomóc. - Camille się uśmiechnęła.
- Najpierw ustalimy sobie, jak to było z tym strachem. Czy
przestraszyłaś się, kiedy ten facet cię dotknął?
- Przecież wiesz, że zawsze się boję, kiedy jakiś mężczyzna
się do mnie zbliża.
- Wiem i rozumiem. Ty także wiesz, że twój strach ma związek
z tym, co cię spotkało. Powiedziałaś mi, że z początku byłaś na
niego zła. Mogłabyś mi opowiedzieć o tym od początku?
- Uczę jego córkę konnej jazdy. - Samanta pośpiesznie wy
rzucała z siebie słowa. - On się uparł, żeby przy tych lekcjach
asystować. To taki elegancik. Wiesz, wypielęgnowane rączki,
fryzura prosto od fryzjera... A najgorsze, że przez cały czas jest
tuż obok mnie. Na krok mnie nie odstępuje.
- A tobie to przeszkadza.
- No właśnie. Dlatego postanowiłam dać mu nauczkę. Mia
łam nadzieję, że przestanie przyłazić na lekcje.
- Co mu zrobiłaś?
- Zmusiłam go, żeby sobie ubrudził ręce i nie tylko. - Sa
manta uśmiechnęła się do tego wspomnienia.
- A nie mogłaś poprosić, żeby nie przychodził na lekcje?
- W życiu by się na to nie zgodził. To typowy nadopiekuń-
czy tatuś.
- Rozumiem. - Camille skinęła głową. - Wróćmy do tego,
jak się czułaś, kiedy cię dotknął. Powiedziałaś, że z początku
byłaś na niego zła. Pewnie dlatego, że on chciał uczestniczyć
w lekcji, a ty nie chciałaś, żeby przy tym był. Zastanówmy się
teraz, co jeszcze mogłaś do niego czuć. Zwłaszcza wtedy, kiedy
cię dotknął. Czy on ci się chociaż trochę podoba?
Sam poczuła, że się czerwieni. Miała wielką ochotę skłamać,
46 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
ale Camille nie dałaby się oszukać. Doskonale znała swoją pa
cjentkę i potrafiła przejrzeć ją na wylot.
- Nie wiem - powiedziała Samanta. - Może trochę.
- Czy jest przystojny?
- Chyba tak, ale zupełnie nie w moim typie.
- A jaki jest twój typ?
- Nie znoszę elegancików - wybuchnęła Samanta.
- A jednak coś ci się w nim podoba. Może jakaś cecha jego
charakteru albo jakiś szczegół powierzchowności? Kobieta mo
że się zainteresować mężczyzną z innych powodów niż sposób,
w jaki on się ubiera. Spróbuj opisać mi tego mężczyznę jednym
słowem.
- Opiekuńczy.
- Wobec kogo?
- Wobec swojej córki. Dupek.
- W jakim sensie?
- Co chwilę patrzy na zegarek, jakby miał coś ważnego do
zrobienia albo dokądś się spieszył. Elegancki aż do przesady.
- Opisz.
- Spodnie w kancik, krochmalone koszule. No i nie lubi
brudzić sobie rąk.
- Jakim jeszcze słowem mogłabyś go opisać?
- Smutny.
- Dlaczego?
- Jego żona umarła zaraz po urodzeniu Colby. To jego córka
- wyjaśniła Samanta. - Colby mi powiedziała, że wyprowadzili
się z Dallas, bo było tam zbyt wiele smutnych wspomnień jej
tatusia.
- A więc to Colby uważa, że jej tata jest smutny, a nie ty.
- Nie - zaprzeczyła po namyśle Samanta. Dopiero teraz
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 47
zdała sobie sprawę, iż ona także odniosła wrażenie, że Nash jest
smutny. - Powiedział mi, że nie chce, aby Colby jeździła konno,
bo może sobie zrobić krzywdę, a tylko ona mu została. Był
bardzo smutny, kiedy to mówił.
- A więc ten mężczyzna też się czegoś boi.
- No, tak. Chyba tak.
- Czy kiedy cię dotknął, chciałaś, żeby cofnął rękę?
- Ja... - Nagła zmiana tematu zaskoczyła Samantę. - Wła
ściwie nie - przyznała po chwili.
- Czy był brutalny?
- Nie. Bardzo delikatny. Prawie czuły. Najbardziej przestra
szyłam się tego gorąca.
- Miał gorącą rękę?
- Nie, tylko ciepłą. Gorąco było we mnie. W środku.
- Gdzie?
- Tutaj. - Samanta położyła dłoń na brzuchu.
- Czy kiedykolwiek pożądałaś jakiegoś mężczyzny?
Samanta znów się zaczerwieniła. Miała dwadzieścia dzie
więć lat i wciąż jeszcze była dziewicą. Na domiar złego zanosiło
się na to, że już do końca życia nią pozostanie. I to przez kogo!
Przez jednego chama, któremu się wydawało, że może ją zmu
sić, żeby się z nim przespała.
- Wiesz, że nie - odpowiedziała.
- Niektórzy mężczyźni ci się podobali?
- Kilku.
- Ale żaden nie podobał ci się na tyle, żebyś pozwoliła mu
się do siebie zbliżyć?
- Nie mogłam.
- Nie chciałaś - poprawiła ją Camille. - To była decyzja
twojego rozumu, a nie ciała.
48
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Co za różnica, skoro rezultat ten sam.
- To prawda, ale to rozróżnienie jest bardzo istotne. Kiedy
masz następną lekcję z Colby?
- Jutro.
- Czy jej ojciec też tam będzie?
- W tej sprawie można na niego liczyć.
- Świetnie. - Camille się uśmiechnęła. - Chciałabym, żebyś
przeprowadziła pewien eksperyment. Oczywiście jeśli się zgo
dzisz.
- Co mam zrobić? - zapytała nieufnie Samanta.
- Jeśli podczas lekcji ten mężczyzna znów się do ciebie
zbliży, to się od niego nie odsuwaj. Przynajmniej się postaraj.
Zobaczymy, co będziesz czuła. Dasz radę?
- Mogę spróbować. - Samanta z trudem wydobyła z siebie
głos.
- Doskonale. - Camille otworzyła notes. - Spotkajmy się za
dwa tygodnie o tej samej porze.
- Zgoda. - Samanta podniosła się z fotela. - Ale nie spo
dziewaj się żadnych rewelacji. Powiedziałam, że spróbuję. Tyl
ko tyle.
- O nic więcej cię nie prosiłam - przypomniała jej Camille.
- Chcę tylko, żebyś spróbowała.
- Wszystko już pomierzone. Kopie planów zostawiłem u Ja-
sco. Lada moment zaczną budować drogi. Tamten... - Marty
podniósł głowę. Dopiero teraz zauważył, że szef zerka przez
okno. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Czego chcesz? - Nash wyglądał tak, jakby dopiero się
obudził.
- Rany boskie! - mruknął Marty. - Co się z tobą dzieje?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
49
- Przepraszam. - Nash tarł oczy, jakby w ten sposób mógł
się pozbyć widoku Samanty McCloud. - Mam tyle spraw na
głowie.
- Ja też. Większość z nich dotyczy Rancza Riversów. Czy
teraz możesz mnie wysłuchać?
- Ty znasz tych McCloudów? - zapytał Nash.
- Tych z Rancza Złamanego Serca?
- No. Znasz ich?
- Osobiście nie, ale dużo o nich słyszałem.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz.
- Nawet nie myśl o tym, że mogliby ci sprzedać swoje ran
czo. Ta ziemia jest ich całym światem. Osiedlili się tu w dzie
więtnastym wieku. Teraz ranczo jest własnością trzech sióstr
McCloud. Niedawno powiększyło się znacznie, bo jedna z sióstr
dobrze wyszła za mąż.
- Która? - zaniepokoił się Nash.
- Najstarsza. O ile dobrze pamiętam, na imię jej Mandy.
- Marty nawet nie zauważył, że Nashowi kamień spadł z serca.
- Wyszła za mąż za Jesse'a Barristera. Połączyli Ranczo Zła
manego serca z Circle Bar.
- Za Jesse'a Barristera? To jakiś krewny Margo Barrister?
- Pasierb. Niezbyt się kochają.
- A co z pozostałymi siostrami?
- Merideth jest aktorką i mieszka w Nowym Jorku. Wystę
puje w dość popularnym serialu. Moja żona nie opuściła ani
jednego odcinka. Nie rozumiem, jak można oglądać takie głu
poty. Nieszczęście za nieszczęściem, a do tego jeszcze co chwila
wszyscy zamieniają się partnerami.
- A co robi trzecia siostra?
- Sam?
50 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- No. Znasz ją może?
- Nie znam. Przez parę lat w ogóle jej tu nie było. Studio
wała. Chyba weterynarię. Słyszałem, że ma zamiar wrócić. Po
dobno chce otworzyć lecznicę dla zwierząt na rodzinnym ran
czu. Te kobiety to twarde sztuki. - Marty się roześmiał. - Jak
zadrzesz z jedną, to zaraz dwie pozostałe wydłubią ci oczy.
Są bogate... Stary Lucas potrafił zarabiać pieniądze. Ludzie
mówią, że zostawił im kupę forsy i ranczo na dodatek.
Nash wreszcie zrozumiał, dlaczego Samanta nie chciała od
niego pieniędzy. Nadal jednak nie wiedział, z jakiego powodu
zdecydowała się poświęcić czas sześcioletniej dziewczynce.
- Sam uczy moją Colby jazdy konnej.
- Niemożliwe - zdziwił się Marty. - Masz szczęście, czło
wieku. Podobno jest rewelacyjna. O mały włos zostałaby mi
strzynią Ameryki w skokach, ale po śmierci ojca zrezygnowała
z uprawiania sportu. Szkoda. - Marty pokręcił głową. - Ludzie
mówili, że miała talent.
- Jest jakaś taka... kanciasta.
- To ci się udało! - Marty się roześmiał. Użyte przez Nasha
określenie bardzo mu się spodobało. - Teraz wiem, że mówisz
o Sam McCloud. Powinna się urodzić chłopakiem. Powali każdego
faceta, jaki się do niej zbliży. Całkowite przeciwieństwo Merideth.
To ta, która jest aktorką. Marzenie wszystkich mężczyzn.
Nash jednak interesował się wyłącznie Samantą. Chciał wie
dzieć o niej jak najwięcej. Miał wrażenie, że zachowuje się co
najmniej dziwnie, a nie mógł byle komu powierzać bezpieczeń
stwa swojej ukochanej córeczki.
- Czy ona nie zrobi Colby krzywdy? - zapytał.
- Oszalałeś? Ona nawet muchy by nie skrzywdziła. Nie
mogła sobie wybrać lepszego zawodu. Uwielbia zwierzęta. Ale,
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
51
ale... - Marty nagle coś sobie przypomniał. - Parę lat temu coś
się wydarzyło. Były jakieś plotki. - Pokręcił głową. - Nie. Nie
pamiętam, o co chodziło. Ale zaręczam ci, że przy Sam nic złego
się twojej córce stać nie może.
Marty wyszedł, a Nash zabrał się do roboty. Na biurku leżały
porozkładane plany i zdjęcia lotnicze Rancza Riversów. Wziął
do ręki jedno ze zdjęć. Patrzył na dachy starego domu i stajni,
jedynych budynków ocalałych z rancza jego ojca. Kiedyś było
tam więcej zabudowań, lecz poddały się niszczącemu działaniu
czasu i teraz zostały po nich tylko blizny na ziemi.
Najlepiej pamiętał stodołę. Wyglądała trochę jak pagoda
i przechowywano w niej siano. Przypomniał sobie, jak w upal
ne lato pomagał zbierać siano, ładował je na traktor i zwoził do
stodoły. Zimą ładował to samo siano na ciężarówkę i zawoził
na pastwisko, gdzie wygłodniałe bydło czekało na posiłek.
- Nigdy więcej - mruknął Nash, rzucając zdjęcie z powro
tem na biurko.
Nie miał ochoty pracować w pocie czoła jak jego ojciec
i dziadek. Oni mogli się godzić na nie gwarantującą zysku ha
rówkę, ale Nash był już na to za mądry. Widział, jak ciężko
pracował jego ojciec, jak bezustannie zmagał się z przeciwno
ściami. Ani myślał iść w jego ślady.
Kiedy oświadczył, że chce się dalej uczyć, a nawet studiować,
ojciec wyzwał go od nierobów, którym się marzy wygodne życie.
Nash gotów był zgodzić się z ojcem. Jeśli oczywiście dziesięciogo-
dzinny dzień pracy w klimatyzowanym gabinecie i wieczne prze
pychanki z bankiem można uznać za objaw lenistwa. W każdym
razie życia na ranczu miał po dziurki w nosie. Przyjąłby każdą
pracę, byleby tylko nie trzeba było przy niej brudzić rąk.
52 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Spod papierów wyciągnął segregator z preliminarzem ko
sztów. Położenie podziemnej linii elektrycznej miało kosztować
majątek, lecz Nash był pewien, że efekt będzie wart tych pie
niędzy. Wiedział, że ludzie, którzy tu zamieszkają, nie życzyliby
sobie, żeby słupy trakcji elektrycznej psuły im widok górzystych
pejzaży Teksasu.
Wszystko doskonale się układało. Tylko Colby... Córka nie
chciała, żeby ojciec dzielił ranczo na działki, i przy każdej oka
zji głośno się temu sprzeciwiała.
- Czy jest coś, czemu ona się nie sprzeciwia? - mruknął
Nash.
Colby zawsze miała własne zdanie na każdy temat. Od kilku
dni jednak prezentowała poglądy Samanty McCloud. Nash miał
już tego serdecznie dosyć. Colby powiedziała mu nawet, że, jej
zdaniem, Samanta jest bardzo ładna.
Też mi coś, pomyślał zdegustowany Nash. Może i jest ładna,
pod warunkiem, że ktoś lubi takie chłopięce typy. Płaska jak
deska, chuda jak szczapa i ubiera się jak kowboj. Przez to prze
branie nawet nie wiadomo, jak naprawdę wygląda.
- Ładna? - powiedział zły na siebie, że w ogóle myśli o tej
kobiecie. Miał przecież tyle pracy. - Pyskata, to pewne, ale żeby
zaraz ładna...
ROZDZIAŁ TRZECI
Samanta zgodziła się przyjeżdżać do Colby dwa razy w tygo
dniu. Zdawało jej się, że bez trudu podoła tym nowym obowiąz
kom. Teraz jednak zaczęła się zastanawiać, czy aby dobrze
zrobiła.
Oczywiście nie chodziło o Colby. Dziewczynka była sympa
tyczna, chętna do nauki i nie sprawiała żadnych kłopotów. Je
dynym problemem, z jakim Samanta musiała sobie poradzić,
był Nash Rivers. Może nie tyle Nash, ile prośba Camille, doty
cząca niewielkiego eksperymentu. Już sama myśl o tym, że
miałaby nie odsuwać się od mężczyzny, który zanadto się do
niej zbliżył, sprawiała, że ręce jej wilgotniały. Nie wyobrażała
sobie, żeby udało jej się wprowadzić w życie niedorzeczny po
mysł Camille.
To niemożliwe, myślała. Co ja poradzę na to, że kiedy on się
do mnie zbliża, zamieniam się w słup soli? A jeśli znów mnie
dotknie... Nie ma mowy! Nie dopuszczę do tego.
Zapomniałaś już, że chcesz normalnie żyć? zapytała samą
siebie. Jeśli dotknięcie Nasha ma być ceną za normalne życie...
W końcu nie jest to wygórowana cena. Trzeba tylko przestać się
bać. Poza tym Camille powiedziała, żebym spróbowała. Nie
kazała mi tego robić. Prosiła jedynie, żebym spróbowała się od
niego nie odsuwać.
54 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Samanta zatrzymała samochód przed stajnią na Ranczu Ri-
versów. Wysiadła, rozejrzała się po podwórzu. Było gorąco jak
w piekle. Przed domem stał srebrny mercedes Nasha, ale ani
jego, ani Colby nigdzie nie było widać. Przekonana, że oboje
wkrótce się pojawią, powlokła się do stajni.
Kiedy oczy przyzwyczaiły się do panującego tam półmroku,
Samanta zobaczyła Nasha. Siedział na beli siana obok boksu
Whiskey. Twarz ukrył w dłoniach... Wyglądał jak półtora nie
szczęścia.
Od razu zapomniała o śmiesznym eksperymencie zalecanym
przez Camille. Ostrożnie podeszła do Nasha.
- Coś się stało? - zapytała.
Podniósł głowę. Był blady. Jak śmiertelnie chory człowiek.
Samanta pomyślała, że na pewno stało się coś okropnego.
Uklękła przy nim, chciała go objąć albo chociaż wziąć za rękę.
Nawet to jej się nie udało. Przez tyle lat unikała fizycznego
kontaktu z mężczyznami, że nawet teraz nie potrafiła się zdobyć
na zwyczajny ludzki gest.
- Co się stało? - zawołała przerażona. - Gdzie Colby?
- Pojechała z babcią do miasta. - Nash podniósł się powoli,
ociężale. Jakby nagle przybyło mu lat. - Nie będzie dzisiaj
lekcji. W ogóle nie będzie już więcej lekcji.
- Ale dlaczego?
- Colby nie dotrzymała obietnicy. Jeździła na koniu sama.
Rano, kiedy byłem w biurze.
- Czy jest ranna? - Samanta pobladła. - Whiskey znów ją
zrzucił?
- Colby nic się nie stało, tylko Nina zrobiła mi awanturę.
- Spojrzał w górę, zacisnął zęby, jakby się bał, że wybuchnie.
- Kiedy się zorientowała, że mała wymknęła się z domu, żeby
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 55
pojeździć konno, zaraz do mnie zadzwoniła. Kazała mi przyjeż
dżać i raz na zawsze pozbyć się tego konia.
- Czy wy przypadkiem trochę nie przesadzacie? Przecież
można było ukarać Colby w inny sposób.
- Ja też wolałbym wymyślić mniej dotkliwą karę, ale moja
teściowa jest uparta jak osioł. Zresztą, między nami mówiąc,
ma całkowitą rację. Ostrzegałem Colby, że jeśli będzie jeździła
konno bez wiedzy kogokolwiek z dorosłych, to koń zniknie.
Samanta spojrzała na skubiącego siano Whiskey. Obok jego
boksu stała strzelba.
- Nie zrobisz tego! - zawołała Samanta, stając pomiędzy
Nashem a jego strzelbą.
- Nie zrobię - przyznał, jakby zawstydzony własnym tchó
rzostwem. - Chciałem go zastrzelić, ale nie zdołałem nawet
wymierzyć w tego biedaka.
Sam odetchnęła z ulgą. Pomyślała sobie nawet, że ten cały
Nash może nie jest wcale taki najgorszy.
- No to co z nim zrobisz? - zapytała.
- Chyba go sprzedam. Chociaż obawiam się, że Colby prze
żyje to tak samo, jakbym go zastrzelił. Będzie zrozpaczona.
- No to może ja go zabiorę - zaproponowała Samanta bez
chwili zastanowienia. - Postoi u mnie, a kiedy tu się trochę
uspokoi, zadecydujesz, co z nim zrobić.
- Naprawdę się na to zgodzisz? - Propozycja Samanty kom
pletnie go zaskoczyła.
- Jasne. - Samanta niemal natychmiast pożałowała swoich
słów. Wyobraziła sobie reakcję Colby na wieść o tym, że jej koń
został zabrany. Co gorsza, tym razem mała będzie miała preten
sję nie tylko do ojca, ale i do Samanty. - Kiedy Colby ma wrócić
do domu?
56
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Nash spojrzał na zegarek.
- Wyjechały stąd ponad godzinę temu, więc lada chwila
powinny być z powrotem.
- Nie zdążę przywieźć tu swojej przyczepy. Jeśli mam za
brać Whiskey, zanim Colby wróci, to muszę pożyczyć twoją.
- Bierz, co chcesz. - Nash machnął ręką.
Sam i Nash doczepili przyczepę do ciężarówki Samanty.
Podczas pracy ocierali się o siebie, dotykali się, stykali głowami.
Samanta tak bardzo się spieszyła, tak bardzo chciała wyjechać
z Rancza Riversów przed powrotem Colby, że zupełnie nie
zwracała na to uwagi.
Dopiero kiedy wprowadzili konia i zamknęli drzwi przycze
py, Nash tak dziwnie popatrzył na Samantę, że powróciły do
niej wszystkie niepokojące uczucia, z którymi zmagała się, ja
dąc na lekcję. Była zakłopotana i nie wiedziała co zrobić z rę
kami. Włożyła je do kieszeni.
- Nie martw się - powiedziała. - Zaopiekuję się Whiskey
jak swoim własnym wierzchowcem.
- Nie wątpię w to. - Nash położył dłoń na jej ramieniu.
W pierwszym odruchu Samanta miała ochotę strząsnąć jego
rękę jak pająka. W ostatniej chwili przypomniała sobie radę
Camille. Niemal usłyszała jej szept: nie odsuwaj się, sprawdź,
co z tego wyniknie. To było okropnie trudne, ale w końcu się
udało. Samanta skupiła się na własnych odczuciach. Prawie
zapomniała o tym, że Nash jej dotyka.
Raczej byłaby zapomniała, gdyby nie to, że jego dłoń paliła
ją żywym ogniem. Ręka zrobiła się gorąca. Od ręki zajęła się
szyja, policzki, potem całe ciało. Niżej, coraz niżej, aż w końcu
żar dotarł na sam dół brzucha. Szare oczy Nasha patrzyły prze
nikliwie, jakby chciały obnażyć duszę Samanty.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
57
Jak ja mam myśleć, jak analizować swoje odczucia, skoro
ledwie mogę oddychać? pomyślała.
Nie wytrzymała. Cofnęła się.
- Oczywiście pokryję wszystkie koszty - zapewnił ją Nash,
choć wcale go o to nie prosiła. - Przyślę ci czek.
- Dobrze. - Nie było sensu z nim dyskutować. Samanta od
wróciła się i poszła do samochodu.
- Sam! - zawołał za nią Nash.
Drzwi od ciężarówki już były otwarte, więc mogła się od
wrócić. Tutaj nic jej nie groziło.
- Dziękuję.
To krótkie słowo sprawiło, ze Samancie znów zrobiło się
gorąco. Od czubka nosa do małego palca u nogi.
- Drobnostka - odparła.
Prędko wsiadła do ciężarówki i włączyła silnik. Przez bocz
ną szybę zauważyła nadjeżdżający samochód.
- O, nie! - jęknęła. To nie mógł być nikt inny jak tylko
Colby ze swoją babcią.
Nash widocznie także je zauważył, bo zaczął głośno krzy
czeć, żeby Samanta jak najprędzej odjechała. Jednak zanim
zdążyła ruszyć, Colby już wyskoczyła z samochodu i biegła do
ciężarówki. Samanta dodała gazu. We wstecznym lusterku wi
działa biegnącą za samochodem Colby. Dziewczynka wyciąg
nęła rączki. Płakała. Nash biegł tuż za nią. Dogonił ją, wziął na
ręce i przytulił zapłakaną córeczkę. Samanta przestała obserwo
wać to, co się dzieje za samochodem. Skupiła się na drodze,
którą miała przed sobą. W końcu jednak też się rozpłakała.
Długo nie mogła zapomnieć tamtej sceny na drodze. Wciąż
miała przed oczami Nasha tulącego w ramionach płaczącą có-
58 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
reczkę. Tak właśnie wyobrażała sobie miłość rodzicielską. Nash
wiedział, że sprawia małej przykrość, ale uznał, że nie ma in
nego wyjścia, bo Colby potrzebuje dyscypliny co najmniej tak
samo jak miłości.
Ale w nocy prześladowały Samantę zupełnie inne myśli. Śnił
jej się Nash. Tylko on. Leżał obok niej w łóżku, przytulał ją do
siebie, całował i mówił czułe słowa. A ponieważ był to tylko
sen, Samanta także przytulała Nasha, całowała... Pozwoliła so
bie nawet wyobrazić, że się z nim kocha. We śnie wszystko było
możliwe. Nic jej nie groziło, była zupełnie bezpieczna.
A kiedy się budziła, gdy okazywało się, że nikogo przy niej
nie ma, czuła się bardzo samotna. Gdyby była młodsza, po
wiedziałaby, że się zakochała, ale jak miała nazwać takie uczu
cia dojrzała kobieta? Zauroczeniem? A może zwyczajnie - po
żądaniem?
Właściwie nie ma się czemu dziwić, myślała Samanta. Nash
jest przystojny i bardzo pociągający. Problem w tym, że ja nie
jestem ani specjalnie ładna, ani pociągająca. Dlaczego taki facet
jak Nash miałby się interesować właśnie mną? A nawet gdyby
jakimś cudem się mną zainteresował, to co? I tak stałabym jak
słup soli. Co najwyżej dałabym mu po pysku. Zawsze tak było,
więc czemu tym razem miałoby się stać inaczej? Po co ja się
tak męczę? Czemu w ogóle o nim myślę?
- Bo to jest wszystko, co mogę mieć - powiedziała do
siebie.
Zamknęła oczy, wtuliła głowę w poduszkę. Miała nadzieję,
że tej nocy Nash także do niej przyjdzie we śnie.
- Podaj mi obcęgi, Jesse - poprosiła Samanta.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
59
- Dopilnuj, żeby trzymała kopyta na ziemi - odparła, wsu
wając obcęgi pomiędzy kawałek drutu kolczastego a owiniętą
nim nogę krowy. - Mam już dosyć kopnięć na jeden dzień.
- Kto się ośmielił skrzywdzić mojego ulubionego weteryna
rza? - roześmiał się Jesse. Mocno trzymał krowę za nogi. Pete,
zarządca z Circle Bar, zacisnął linę opasującą głowę zwierzęcia.
- Kozie Burta Cornisha nie podobało się to, że ośmielam się
niepokoić jej dziecko - opowiadała Samanta. Rozcięła drut,
likwidując niebezpieczną pętlę. - Ubodła mnie w tyłek, kiedy
robiłam małemu zastrzyk.
Jesse się roześmiał. Po chwili jednak z obawą spojrzał na
pokaleczoną nogę swojej krowy.
- Krowy to chyba najgłupsze zwierzęta na świecie - wes
tchnął. - Nie rozumiem, dlaczego muszą forsować ogrodzenie
z drutu kolczastego, skoro mają do dyspozycji prawie hektar
własnego pastwiska. Głupie jak but z lewej nogi.
- Nie wiesz, że po drugiej stronie płotu trawa zawsze wydaje
się bardziej zielona? - Sam wyciągnęła z ciała zwierzęcia ostat
ni kawałek drutu. Wstała, otarła spocone czoło. - Wszędzie
dobrze, gdzie nas nie ma, mój drogi.
W ciszę wdarł się ostry dźwięk klaksonu. Jesse się obejrzał.
- Wygląda na to, że Mandy postanowiła złożyć nam wizytę
- uśmiechnął się. - Żeby tak przywiozła coś zimnego do picia.
Wam się nie chce pić?
- Ja to bym wypił wiadro wody, jakby mi kto je dał - wes
tchnął Pete. Spojrzał tęsknie w stronę nadjeżdżającej furgonetki.
- Czy mogę liczyć na waszą pomoc? - zeźliła się Samanta.
- Przepraszam. - Jesse natychmiast się nad nią nachylił.
- Co mam robić?
- Przynieś mi z auta słoik z żółtą maścią.
60 OBUDŹ SIĘ; KRÓLEWNO
Jesse poszedł po lekarstwo, ale zatrzymał się, gdy Mandy
wyskoczyła z furgonetki. Podbiegła do męża, wspięła się na
palce i szybko go pocałowała. Sam, która wciąż była zajęta
krowią nogą, usłyszała, co się dzieje za jej plecami.
- Boże wielki - westchnęła. - Zdecyduj się, czy leczymy
krowę, czy się całujemy.
Mandy się roześmiała. Wzięła od Jesse'a słoik, po który
wysłała go Samanta, i zaniosła siostrze.
- Co się stało? - zapytała.
- Krowy Barristerów są takie głupie, że z własnej i nie
przymuszonej woli pchają się na druty. - Samanta oblała nogę
zwierzęcia płynem dezynfekującym. - Co cię tu sprowadza,
siostrzyczko?
- Ktoś chce się z tobą zobaczyć.
Samanta podniosła głowę. W tej samej chwili z furgonetki
wyszedł Nash. Samancie dech w piersiach zaparło. Dostała od
niego czek na pokrycie kosztów utrzymania konia, ale poza tym
przez cały tydzień nie dał znaku życia. A teraz nagle przyjechał.
Jak zwykle nienagannie ubrany, świeżutki... W taki upał.
- Diabli go nadali - mruknęła.
- Powiedział, że koniecznie musi z tobą porozmawiać, więc
go przywiozłam. Poznajcie się, panowie - zwróciła się do męż
czyzn. - To jest mój mąż, Jesse Barrister, a to Nash Rivers.
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i wymienili uprzej
mości.
- Mam przyjemność znać twoją macochę, Margo Barrister
- powiedział Nash. - Choć, prawdę mówiąc, ona nigdy nie
wspominała, że ma pasierba.
Pete nie mógł się opanować. Nie wypadało się odzywać, ale
prychnąć ze wstrętem nikt mu nie zabraniał.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 61
- To nie w jej stylu - roześmiał się Jesse. - Chociaż, z dru
giej strony, ja także raczej się nie chwalę swoją macochą. Chcia
łeś coś ode mnie?
- Właściwie przyjechałem do Sam.
Samanta poczuła na sobie spojrzenie czterech par oczu. Po
czerwieniała jak burak, ale, jak gdyby nigdy nic, starannie po
smarowała maścią ranę na nodze krowy.
- Chcesz zobaczyć, jak się ma Whiskey? - zapytała, nie
odwracając głowy.
- To też. - Nash podszedł do niej. Samancie krew zawrzała
w żyłach. - Ale przede wszystkim chciałem z tobą poroz
mawiać.
- O czym? - zapytała z udanym spokojem.
Czy to możliwe? myślała. Czy naprawdę przyjechał tylko po
to, żeby się ze mną zobaczyć? Czyżbym jednak wzbudziła jego
zainteresowanie?
- Chciałbym, żebyś znów uczyła Colby.
Samanta wstała, wytarła o spodnie brudne dłonie. Nie mogła
sobie darować własnej głupoty. Przecież od zawsze wiedziała,
że to niemożliwe, żeby Nash Rivers się nią zainteresował.
- Skąd ta zmiana? - zapytała.
- Mała ciągle płacze. Odkąd zabrałaś Whiskey, jest taka
nieszczęśliwa, że żal na nią patrzeć.
- Chcesz zabrać konia? - Samanta udawała, że niewiele ją
to wszystko obchodzi. Wrzuciła leki do torby, wytarła ręce
poplamioną ścierką.
- Raczej nie - mruknął Nash, zerknąwszy na Mandy i Jesse'a.
Mandy natychmiast zorientowała się, że Nash wolałby roz
mawiać z Samantą bez świadków.
- Już skończyliście? - zapytała.
62
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Skończyliśmy? - Jesse zwrócił się do Samanty.
- Tak. Możesz puścić krowę, Pete. Musisz ją jeszcze przez
kilka dni poobserwować. Jeśli noga spuchnie, trzeba będzie
zamknąć biedaczkę w zagrodzie. W razie czego zadzwoń do
mnie.
- No to wsiadajcie. - Mandy otworzyła drzwi furgonetki.
- Zawiozę was do Circle Bar. A ty, Sam, odwieziesz Nasha.
Zanim Samanta zdołała wymyślić jakiś strasznie ważny po
wód, który całkowicie uniemożliwia jej odwiezienie Nasha na
Ranczo Złamanego Serca, Jesse i Pete uwolnili krowę i wsiedli
do samochodu. Mandy odjechała.
- Jeśli chcesz jechać, to wsiadaj - mruknęła Samanta.
Ruszyła, zanim Nash zatrzasnął drzwi szoferki.
- Fajną masz rodzinę - powiedział.
- Każdemu czasem zdarzy się dobry dzień.
- Masz dwie siostry?
- Tak. Młodsza mieszka w Nowym Jorku.
- Dobrze ci. Ja jestem jedynakiem.
- Chcesz jedną z moich sióstr?
- Ja nie. - Nash się roześmiał. - Ale nie proponuj tego Col
by, bo mogłaby żądać spełnienia obietnicy. Ciągle mi suszy
głowę o rodzeństwo. Mówi, że nie ma się z kim bawić.
- Bardzo przeżyła rozstanie z koniem?
- Jej rozpacz nie miała granic. Za to Nina nie chce nawet
słyszeć o przywiezieniu Whiskey na ranczo.
- Kto w końcu rządzi w twoim domu? Ty czy Nina?
- Bez wątpienia Nina. Po śmierci Stacy sprowadziła się do
nas, żeby mi pomóc opiekować się Colby. Już wtedy była wdo
wą, a ponieważ nie miała innych obowiązków, obojgu nam wy
dawało się, że to niezłe rozwiązanie. Wiem, że chce dobrze, ale
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 63
jest taka... Jest nadopiekuńcza. Właściwie to nawet nie bardzo
się jej dziwię. Oprócz Colby nie ma nikogo na świecie.
- Colby jest twoją córką, a nie Niny - przypomniała mu
Samanta. O tym, że dla niego także córeczka jest wszystkim, co
mu zostało, wolała nie przypominać.
Nash spojrzał na nią z takim wyrzutem, że pożałowała swych
słów. Niestety, zostały wypowiedziane i nie można ich było
cofnąć.
- Owszem - przyznał. - Mam świadomość, że zawiniłem.
Po śmierci żony byłem taki zrozpaczony, że pozwoliłem Ninie
robić wszystko, co chciała. Dopóki Colby była maleńka, w do
mu panował względny spokój. Problemy zaczęły się, kiedy mała
nauczyła się chodzić, mówić i domagać się coraz większej swo
body. Ostatnio coraz częściej odnoszę wrażenie, że znalazłem
się między młotem a kowadłem. Staram się łagodzić kłótnie, ale
to niewiele pomaga. Zastanawiałem się nawet nad tym, czy nie
rozejrzeć się za jakąś opiekunką, ale wiem, że Nina by tego nie
przeżyła. Zresztą nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś obcy
miałby się opiekować Colby.
Teraz Samanta wiedziała mniej więcej, jaki układ istnieje
w rodzinie Nasha. Niemniej w niczym nie zmieniło to jej zdania
o Ninie.
- Nie możecie przez całe życie trzymać dziecka pod kloszem.
- Wiem, chociaż tak bardzo boję się o Colby, że czasami
o tym zapominam. Ale Nina jest uparta jak osioł, a Colby...
- Nash tylko machnął ręką. - Wiesz, jaka jest Colby.
- Rzeczywiście, masz w domu niezły młyn. - Samanta się
uśmiechnęła.
Zatrzymała samochód przed stajnią na Ranczu Złamanego
Serca.
64
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Łagodnie powiedziane - westchnął Nash. Odwrócił się
twarzą do Samanty. Omal nie dotykał kolanem jej nogi. - Bar
dzo się staram tak żyć, żeby obie były szczęśliwe. Colby chce
odzyskać swojego konia, a Nina nie zgadza się, żeby Whiskey
wrócił na ranczo. Boi się, że mała znów będzie jeździć bez
dozoru i w końcu zrobi sobie krzywdę.
Bliskość Nasha okropnie Samancie przeszkadzała. A tu je
szcze, jak na złość, przypomniała sobie swoje sny. Wcisnęła się
w ścianę szoferki, żeby znaleźć się jak najdalej od niego. Starała
się skupić na tym, co Nash do niej mówił.
- To rzeczywiście problem - mruknęła.
Nash oparł rękę o fotel Samanty. Ciasna kabina stała się
jakby jeszcze mniejsza.
- Wydaje mi się, że znalazłem sposób - powiedział. - Tyle
że musiałabyś mi pomóc.
Samanta oddychała z trudem. Zrobiło się jej strasznie gorą
co. Nie wiedziała, czy to z nią się coś dzieje, czy też słońce
nagrzało blachę samochodu. Na wszelki wypadek włączyła kli
matyzację.
- W jaki sposób?
- Czy zgodziłabyś się, żeby Whiskey jeszcze przez jakiś czas
został u ciebie?
- Powiedziałam, że może być u mnie tak długo, jak długo
zechcesz. Nie rozumiem tylko, w czym by to miało pomóc.
Przecież w ten sposób Colby nie odzyska konia.
- To fakt. Ale gdybyśmy znów zaczęli lekcje, to przynaj
mniej mogłaby z nim obcować.
- Chcesz ją tutaj przywozić?
- Wszystko zostanie jak dawniej. Z ta różnicą, że nie bę
dziesz się musiała tłuc na nasze ranczo, bo ja będę przywo-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
65
ził Colby do ciebie. Oczywiście, jeśli się zgodzisz - dodał nie
pewnie.
Czy mogłam się nie zgodzić? myślała Samanta, zdejmując
z siebie przepoconą koszulkę. Przecież to dla Colby jedyna
szansa, żeby odzyskać Whiskey. Przynajmniej częściowo.
Weszła pod prysznic. Strumień chłodnej wody zmywał z niej
pot i trudy pracowitego dnia. Pomyślała sobie, że Nash pewnie
od początku wiedział, że ona się zgodzi, bo nie ma innego
wyjścia. A przecież mogła odmówić. Nie musiałaby nigdy wię
cej oglądać Nasha Riversa i przestałaby cierpieć.
No cóż, westchnęła, jeśli ktoś ma miękkie serce, to musi mieć
twardą... Camille będzie zachwycona.
Obiecała sobie nie myśleć teraz ani o Nashu, ani o żadnych
kłopotach. Namydliła się pachnącym mydłem, które dostała
w prezencie od Merideth. Był to pierwszy i jak dotąd jedyny
ukłon Samanty w stronę własnej kobiecości. Być może ryzy
kowny, bo nagle zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że ma
ciało i że to ciało ma kobiece kształty. Zaraz potem znów po
myślała o Nashu.
Natychmiast poczuła, że robi jej się gorąco. Teraz nie mogło
być mowy o nagrzanej blasze samochodu, a więc to uczucie
rodziło się w głębi jej własnego kobiecego ciała. Coraz bardziej
zdawała sobie sprawę z tego, że to chyba rzeczywiście jest
pożądanie.
No więc pożądała Nasha Riversa. I co z tego? Nie mia
ła u niego szans. Tacy wspaniali mężczyźni jak Nash nie za
jmują się takimi nieatrakcyjnymi kobietami jak Samanta Mc
Cloud.
66
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Skończyliście już lekcję? - zawołała Mandy. - Przynio
słam wam lemoniadę.
- Ekstra! - ucieszyła się Colby. Zeskoczyła z konia, rzuciła
Samancie lejce i pobiegła do Mandy.
Roześmiana Samanta poszła za nią. Za Samantą maszerował
Whiskey. Nash zamykał pochód.
- Miła jest ta twoja siostra - powiedział. - Nie dość, że
pozwala nam tu przyjeżdżać, to jeszcze częstuje lemoniadą.
- To dla niej żaden kłopot. - Samanta przywiązała konia do
ogrodzenia.
- Wiem, ale wdzięczny wam jestem za gościnę.
Samanta poszła do furtki zamiast, tak jak Colby, przeskoczyć
przez ogrodzenie. Musiała uważać na elegancki strój Nasha.
- Jeszcze pół roku temu musiałbyś pić z poidła - zażartowała.
- Nie rozumiem - zdziwił się Nash.
- Mandy sama prowadziła ranczo. Odkąd wyszła za mąż,
Jesse zajmuje się gospodarstwem, a Mandy domem. Bardzo się
jej spodobały kobiece zajęcia. Codziennie coś piecze i przyrzą
dza lemoniadę. Mam nadzieję, że nieprędko jej się to znudzi.
Przedtem sprzątałyśmy i gotowałyśmy na zmianę. Teraz Mandy
sama wszystko robi.
Nash otworzył furtkę.
- Panie mają pierwszeństwo - powiedział, przepuszczając
Samantę przodem.
Czerwona jak burak, przeszła na drugą stronę. Nash ostrożnie
objął ją ramieniem i poprowadził tam, gdzie stała Mandy.
- Więc mieszkacie tu wszyscy razem - zagadnął.
Dotykał Sam tylko dwoma palcami, a te dwa palce oddzielał
od jej ciała materiał koszulki, ale Samanta czuła się tak, jakby
miała za plecami ścianę ognia.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
67
- No - mruknęła. Całą siłą woli skoncentrowała się na
tym, żeby utrzymać równowagę. - Mandy i Jesse mieszkają
w tej części domu, gdzie jest duża sypialnia, więc mają trochę
spokoju.
- Jak się ma takiego syna, to trudno mówić o spokoju. -
Mandy podała Nashowi szklankę z lemoniadą. - Jaime na krok
nie odstępuje swojego taty. Dwanaście lat to trudny wiek. Zwła
szcza dla rodziców.
- Sam mówiła, że dopiero niedawno się pobraliście. - Nash
nie ukrywał zaskoczenia.
- To prawda - roześmiała się Mandy. - Trochę pośpieszyli
śmy się z rodzicielstwem. Sam ci to przy okazji opowie ze
szczegółami. Colby, chciałabyś obejrzeć małe kotki?
- Mogę, tatusiu? Mogę? - zapytała Colby, już gotowa biec
do kotków.
- Pewnie, że możesz, skarbie.
Wobec tego Mandy i Colby poszły do kotków, a Samanta
została sam na sam z Nashem.
Nash zdmuchnął kurz z deski leżącej na stercie innych desek.
Usiadł i ruchem ręki wskazał Samancie miejsce obok siebie. Nie
miała na to ochoty, ale ponieważ było to jedyne miejsce nada
jące się do siedzenia, przycupnęła obok Nasha. Oczywiście nie
za blisko.
- Opowiesz mi teraz te szczegóły? - zapytał.
- To smutna historia. - Samanta czubkiem buta wydłuby
wała dziurę w ziemi. - Mandy i Jesse zakochali się w sobie,
kiedy byli bardzo młodzi. Nasz tata nie pozwolił im się spotykać.
Rodziny McCloudów i Barristerów od dawna się nienawidziły.
Tata nie mógł znieść myśli, że jego córka mogłaby poślubić
Barristera. Ale młodzi nic sobie z tego nie robili. Spotykali się
68 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
potajemnie. Którejś nocy tata ich przyłapał. Postrzelił Jesse'a.
Mandy zaciągnął do domu i zamknął w pokoju.
- Twój ojciec postrzelił Jesse'a? - powtórzył Nash, jakby
się obawiał, że źle usłyszał.
- Tak - przyznała niechętnie Samanta. Wiedziała, jak stra
sznie to brzmi, ale w końcu taka właśnie była prawda. - Ja wolę
wierzyć, że nie chciał mu zrobić krzywdy, tylko nastraszyć.
W każdym razie jeszcze tej samej nocy Jesse wyjechał. Nikomu
nie powiedział, dokąd. Jakiś czas potem Mandy zorientowała
się, że jest w ciąży. Jesse oczywiście nic o tym nie wiedział,
a Mandy nie miała jak go zawiadomić. Nikt nie miał pojęcia,
gdzie on się podziewa. Jakieś pół roku temu wrócił, żeby objąć
spadek po swoim zmarłym ojcu.
- I dopiero wtedy dowiedział się, że ma syna?
- Tak. - Samanta się roześmiała. - Wyobrażasz sobie, jak
się zdziwił?
- I wtedy się pobrali?
- Nie od razu. Najpierw musieli sobie wyjaśnić parę spraw.
Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
- A co na to wszystko macocha Jesse'a?
- Margo? Robiła wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby Jesse
i Mandy się nie zeszli. Zależało jej na tym, żeby dostać w swo
je łapy Circle Bar. Wykombinowała sobie, że jeśli skłóci Jes
se'a z Mandy, to jej pasierb znów wyjedzie i odsprzeda jej
ziemię.
- Ona ma łeb do interesów.
- Stara wiedźma - skrzywiła się Samanta. - Nienawidzi Jes
se'a co najmniej tak samo jak wszystkich McCloudów. Nie
może się pogodzić z tym, że mąż zostawił jej wyłącznie dom,
a całą ziemię zapisał Jesse'owi. Nie zawaha się przed niczym,
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 69
żeby tylko postawić na swoim. Chociaż ja zupełnie nie rozu
miem, po co jej ten cały gips. Robotnicy z Circle Bar jej nie
znoszą. Odeszliby tego samego dnia, w którym by się zoriento
wali, że ona ma tam rządzić. Sąsiadami gardzi, bo uważa się za
lepszą od nich. A w ogóle skąd ty ją znasz?
- Zainwestowała sporą sumę w osiedle na Ranczu Riversów.
- Pieniądze nie śmierdzą.
- Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłaś dla Colby. - Nash na
wszelki wypadek wolał zmienić temat.
- To nic szczególnego. - Samanta pochyliła głowę. Dziura,
którą wykopała butem, była już całkiem spora.
- Colby chybaby się z tym nie zgodziła. Ja w każdym razie
doceniam twój trud. - Nash wziął ją za rękę.
Samanta patrzyła na obejmujące jej dłoń palce Nasha. Czuła,
że parzą. Ze wszystkich sił starała się skupić na tym, co do niej
mówił, i nie myśleć o ogarniającej ją fali gorąca.
- Wiem, że nie chcesz, żebym ci płacił za lekcje. Już o tym
rozmawialiśmy. Ale chciałbym ci jakoś okazać swoją wdzięcz
ność. Może mógłbym cię zaprosić na kolację? Lubisz włoską
kuchnię? W Austin jest taka fajna knajpka. Nazywa się Sfuzzi.
Byłaś tam kiedyś?
Samanta wciąż wpatrywała się w dłoń Nasha. Myślała o tym,
że jest dużo większa od jej dłoni i bardziej opalona. Ale na
wspomnienie o kolacji przeraziła się nie na żarty. Nigdy w życiu
nie była na randce z żadnym mężczyzną. Nie wiedziała, jak się
w takiej sytuacji zachować.
- N.. .nie - wyjąkała. - Nigdy tam nie byłam. ,
- Doskonale. Wobec tego w piątek. Zgoda?
- Co w piątek? - zapytała Colby, która właśnie wróciła od
kociaków.
70
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Zaprosiłem Samantę na kolację - powiedział Nash. -
Umówiliśmy się na piątek.
- Fajnie! - Colby spojrzała na ojca, a potem na Samantę.
Uśmiechnęła się domyślnie.
- Nie powiedziałam, że się zgadzam! - Samanta wstała i na
wszelki wypadek, żeby już nikt nie mógł jej dotknąć, włożyła
ręce do kieszeni.
- Na co? - zapytała Mandy, która dopiero w tej chwili na
deszła. Colby przemieszczała się tak szybko, że trudno było za
nią nadążyć.
- Tatuś zabiera Sam na kolację - oznajmiła Colby. - W piątek.
- Naprawdę? - Mandy bardzo się zdziwiła.
- Ja...
- Przyjadę po ciebie około siódmej - oświadczył Nash, za
nim Samanta zdążyła w obecności siostry powiedzieć, że ni
gdzie z nim nie pojedzie. Potem zwrócił się do Colby: -
Zaprowadź Whiskey do stajni, kochanie. Musimy jechać.
Poszli, a Samanta wciąż stała nieruchomo. Jak ogłuszona.
Nie wiedziała, jak to się stało, że pozwoliła temu mężczyźnie
zaprosić się na kolację. Co więcej, przyjęła jego zaproszenie.
No, może nie tak zupełnie z własnej woli, ale jednak przyjęła.
A jeśli Nash jest jednym z tych facetów, którzy uważają, że
skoro zaprosili kobietę na kolację, to mają prawo się z nią prze
spać? Fakt, że śni mi się to po nocach, ale co innego marzenia,
a co innego rzeczywistość. Nie chcę! Nie mogę! Nie wiem
nawet, czy kiedykolwiek będę mogła! Boże wielki, co ja teraz
zrobię?
Colby siedziała na brzegu wanny i przyglądała się, jak ojciec
wiąże krawat.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
71
- Jesteś bardzo przystojny, tatusiu - oznajmiła.
- Dziękuję, kochanie. - Nash uśmiechnął się do niej.
- Pocałujesz Samantę? - dopytywała się Colby.
- Coś ty znowu wymyśliła, mądralo?
- Bo na randce ludzie się całują.
- Oczywiście, ale ja nie umówiłem się z Samantą na randkę,
tylko na kolację. Chcę jej jakoś podziękować za to, że uczy cię
jeździć.
- Aha - mruknęła wcale nie przekonana Colby.
- Colby!
- Tu jestem, Nino - zawołała dziewczynka. A do Nasha
powiedziała szeptem: - Założę się z tobą, że powie: „Tu jesteś,
łobuziaku".
- Tu jesteś, łobuziaku - powiedziała Nina, zajrzawszy do
łazienki. - Szukam cię i szukam, a ty się schowałaś w łazience.
- Nigdzie się nie schowałam - odparła Colby i zaraz zwró
ciła się do ojca. - Widzisz? Wygrałam!
- Co znowu wygrałaś? - zrzędziła Nina. - Nie powinieneś
jej namawiać do hazardu. Wiesz, że to grzech. A ty dokąd się
wybierasz? - zapytała, zauważywszy, że Nash jest gotów do
wyjścia.
- Tatuś ma randkę.
Nina była kompletnie zbita z tropu.
- Żadna tam randka. - Nash machnął ręką.
- A właśnie że tak. - Colby skakała wokół ojca jak wróbe
lek. - Ja myślę, że Sam bardzo się tatusiowi podoba.
- Nie wiedziałam, że się z kimś spotykasz! - Nina zesztyw
niała. Była dotknięta do żywego.
- Z nikim się nie spotykam - zapewnił ją Nash. Choć była
to prawda i tak czuł się winny, że sprawił przykrość matce swej
72 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
zmarłej żony. - Sam uczy Colby konnej jazdy i nie chce za to
brać pieniędzy, więc zabieram ją na kolację. Muszę jej jakoś
podziękować.
Nina przyglądała się przez chwilę swemu zięciowi, po czym
podeszła i poprawiła mu krawat.
- Stacy lubiła cię w tym krawacie - powiedziała. - Uważa
ła, że podkreśla kolor twoich oczu.
Przypomnienie żony odniosło pożądany efekt. Dręczące Na
sha poczucie winy rozrosło się do monstrualnych rozmiarów.
- Pamiętam - powiedział cicho. - Nie musisz mi o niej
przypominać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Samanta stała przed lustrem i przyglądała się swemu odbiciu.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zachowywała się w ten sposób.
Pewnie wówczas, kiedy była małą dziewczynką. Teraz za żadne
skarby świata niczego takiego by nie zrobiła. Na pewno nie
z własnej woli. Siostra ją do tego zmusiła.
- Aleś ty śliczna - westchnęła Mandy.
- Wyglądam jak dziwka - mruknęła zdegustowana Saman
ta. Podciągnęła sukienkę do góry w nadziei, że w ten sposób
uda jej się zmniejszyć wcale nie taki duży dekolt.
- Co ty wygadujesz! - zdenerwowała się Mandy.
Samancie wydawało się, że z lustra spogląda na nią zupełnie
obca kobieta. Tylko oczy pozostały nie zmienione.
- Nie mogę, Mandy! - rozpaczała.
- Owszem, możesz - powiedziała Mandy stanowczo. - Mo
żesz i na pewno to zrobisz. I nie waż mi się płakać, bo tusz ci
się rozmaże.
- Mówisz jak Merideth! - Samanta pociągnęła nosem.
- Bardzo bym chciała, żeby nasza siostrzyczka mogła cię
teraz zobaczyć.
- A ja się cieszę, że jej nie ma. Jeszcze by mi wypchała
stanik papierem toaletowym.
- Niewykluczone - roześmiała się Mandy.
74 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Na podwórko wjechał samochód. To był srebrny mercedes
Nasha. Samancie zrobiło się słabo.
- Wielki Boże! -jęknęła. - Jednak przyjechał.
- Na pewno sobie poradzisz. - Mandy wzięła siostrę za rękę
i siłą wyciągnęła ją z pokoju. - Tylko się nie denerwuj. Zoba
czysz, że będziesz zadowolona.
- Nigdzie nie pójdę! - Samanta chwyciła się framugi. - Po
wiedz mu, że umarłam.
- Nie ma mowy. - Mandy ciągnęła ją za sobą, jakby miała
do czynienia z małym, rozkapryszonym dzieckiem. - Opanuj
się, Sam. Zachowuj się jak dama.
- Ja nie jestem damą, tylko weterynarzem!
- Cześć, Nash - powitał go w progu Jesse. - Wejdź, proszę.
Sam za chwilę będzie gotowa.
- Chyba nie przyjechałem.... - chciał powiedzieć „za
wcześnie", ale słowa uwięzły mu w gardle.
Na wszelki wypadek dokładnie przyjrzał się kobiecie, która
właśnie schodziła ze schodów. Wcale się nie pomylił. To rze
czywiście była Samanta. Związane w koński ogon włosy, które
zwykle przykrywała czapką, teraz spływały w lokach na smukłą
szyję. Zamiast starych spodni i workowatej koszulki miała na
sobie sukienkę! Nash nie mógł uwierzyć własnym oczom. Spo
dziewał się, że Samanta jakoś inaczej się ubierze, ale czegoś
takiego nie przewidział. Nie wiedział, jak się obchodzić z tą
nową Samantą. Czy wypadało mówić do niej „Sam" jak do
chłopaka?
- To dla ciebie - podał jej bukiecik polnych kwiatów. - Col
by sama je zbierała.
Samanta patrzyła na kwiaty, jakby to był wycelowany prosto
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
75
w jej pierś karabin maszynowy. Nikt nigdy nie dał jej kwiatów.
Dopiero Colby... Bardzo się wzruszyła.
Gdyby nie delikatne szturchnięcie w plecy, pewnie nie zdo
łałaby się ruszyć. Przez ramię rzuciła Mandy mordercze spo
jrzenie, ale wyciągnęła rękę po kwiaty.
- Dziękuję - mruknęła.
- Wstawię je do wody - zaofiarowała się Mandy. Bała się,
żeby siostra nie uciekła. - Pewnie musicie już jechać.
- Raczej tak - powiedział Nash. - Zamówiłem stolik na
wpół do ósmej.
- Tylko nie wracajcie późno - zażartował Jesse.
- Na pewno przywiozę Sam przed północą - zapewnił go
Nash.
Wziął Samantę pod rękę i wyprowadził z domu. Chciał
otworzyć drzwi samochodu i ich ręce się spotkały, bo Samanta
miała ten sam zamiar. Cofnęła rękę jak oparzona.
- Pani pozwoli. - Nash otworzył drzwi i skłonił się przed nią.
Samanta wsiadła do mercedesa. Była czerwona jak burak.
Zegar w samochodzie wskazywał trzy minuty po siódmej. Nie
wierzyła, że uda jej się dożyć aż do północy.
- Ślicznie wyglądasz.
Samanta udawała, że studiuje menu. Nie chciała, żeby Nash
zobaczył, że znowu się zarumieniła.
- Dziękuję - mruknęła.
- Nigdy dotąd nie widziałem cię w sukience. Powinnaś się
tak częściej ubierać.
- Trudno by mi było wykastrować cielaka, gdybym miała
na sobie sukienkę - odparła.
- To prawda - roześmiał się Nash. Położył palec na okładce
76
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
menu i opuścił je na dół. - Masz zamiar chować się przede mną
przez cały wieczór?
- Nie mogę się zdecydować, co wybrać - broniła się Samanta.
- Pozwól, że ja wybiorę.
- Dobrze. - Odłożyła niepotrzebny już spis dań. I tak nie
miała pojęcia, jaki smak miały wymienione tam potrawy, więc
rzeczywiście będzie lepiej, jeśli Nash za nią dokona wyboru.
Po chwili pojawił się kelner.
- Czy podać państwu coś do picia? - zapytał.
- Mają tu doskonałe bellini. - Nash spojrzał pytająco na
Samantę.
Nie miała pojęcia, co to jest bellini, ale domyślała się, że to
jakiś napój alkoholowy. Uznała, że coś takiego doskonale jej
zrobi.
- Może być bellini - zgodziła się łaskawie.
Nash zamówił dwa razy bellini i uśmiechnął się do Samanty.
Boże, ależ on jest przystojny, pomyślała. A kiedy się uśmie
cha, na policzkach robią mu się dołeczki. Usta ma... Merideth
powiedziałaby, że stworzone do całowania.
Samanta bardzo chciała odwzajemnić uśmiech, ale jej usta
zachowały się tak, jakby zostały odlane z cementu. Zwiesiła
głowę.
- Naprawdę nie musimy tego robić - powiedziała cicho.
- Czego? - zdziwił się Nash.
- No, wiesz - bezradnie machnęła ręką. - Ta kolacja i
w ogóle.
- Nie jesteś głodna?
- Nie. Prawdę mówiąc, jest mi niedobrze.
- Już żałujesz, że pozwoliłaś się tu zaprosić? - Nash z tru
dem powstrzymywał się od śmiechu.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
77
- Ja nawet nie jestem pewna, czy rzeczywiście się zgodziłam
na tę kolację. Nie myśl tylko, że nie doceniam twoich dobrych
chęci. Pragnę tylko powiedzieć, że to naprawdę niepotrzebne.
Bardzo lubię Colby. Nie musisz mi się odwdzięczać za to, że
dałam jej kilka lekcji konnej jazdy.
- Colby też bardzo cię lubi. - Nash znów się do niej uśmie
chał. Tym razem tak zwyczajnie, jak zawsze. Samanta troszecz
kę się uspokoiła. - Chyba nawet zaczęła cię czcić jak bohaterkę.
- Nie jestem żadną bohaterką - tym razem Samancie udało
się uśmiechnąć. - To dlatego, że ją rozumiem. Ja też kocham
konie.
Kelner przyniósł zamówione drinki, postawił je na stole
i wycofał się dyskretnie. Nash podniósł do góry kieliszek.
- Za Samantę - wzniósł toast. - Za Samantę, która ratuje
skazane na śmierć konie i skleja złamane serduszka małych
dziewczynek.
- Przeceniasz mnie.
- Raczej nie doceniam! - Nash przyglądał się z upodoba
niem tej nowej Samancie. - Jesteś pełna sprzeczności. Opo
wiedz mi coś o sobie.
- Nie ma o czym opowiadać. - Wzruszyła ramionami.
- Ja uważam, że jest. Na przykład: bardzo bym chciał wie
dzieć, dlaczego zostałaś weterynarzem.
- Wychowałam się na ranczu, wśród zwierząt. - Samanta
umoczyła palec w kieliszku i oblizała jego koniuszek. Nie miała
pojęcia, że ten nieświadomy gest zrobił na Nashu tak wielkie
wrażenie. - Od dziecka łaziłam za Gabe'em i podglądałam,
w jaki sposób kuruje bydło. Nie minęło wiele czasu i sama
zaczęłam leczyć zwierzęta.
Nash nie bardzo rozumiał, co się z nim dzieje. Koniuszek
78
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
różowego języka oblizujący palec? Czy coś takiego może pod
niecać? A jednak podniecało. Tak bardzo, że musiał użyć całej
siły woli, aby skupić uwagę na rozmowie.
- Czy twój tata popierał te zainteresowania? - zapytał.
- Tata? - zdziwiła się Samanta. - Skądże! Gdyby żył, na
pewno nie zostałabym weterynarzem. Żadnej z nas nie pozwolił
się uczyć. Bez podania przyczyn. Nie i koniec. Twierdził, że
wykształcenie, jakiego nam potrzeba, zdobędziemy na Ranczu
Złamanego Serca. Ale my nie dawałyśmy mu spokoju. Zwłasz
cza Merideth. Marzyła o studiach aktorskich. Tata nie chciał
o tym nawet słyszeć. Kiedy raz sobie coś postanowił, żadna siła
nie mogła go zmusić do zmiany decyzji.
- Uparty człowiek.
- Bardzo uparty. Zawsze stawiał na swoim.
Nash spojrzał na Samantę. Zastanawiał się, czy ona zdaje
sobie sprawę z tego, jaka jest piękna i pociągająca. Zastanawiał
się także, dlaczego on sam wcześniej tego nie dostrzegł. Wolał
jednak nie rozmawiać z nią na ten temat. Zauważył, że komple
menty wprawiają Samantę w zakłopotanie.
- Lubisz swoją pracę? - zapytał.
- Uwielbiam.
- Gdzie jest twój gabinet?
- W ciężarówce. - Samanta roześmiała się. - Nie chcę się
ograniczać. Gdybym miała gabinet, to musiałabym w nim sie
dzieć. Wygospodarowałam sobie w stajni niewielki pokoik,
w którym trzymam narzędzia. Jeżdżę na farmy i rancza, kiedy
mnie wzywają. A jeśli trzeba zrobić prześwietlenie albo opera
cję, odsyłam moich klientów do którejś z okolicznych lecznic.
- Gdybyś otworzyła własny gabinet, miałabyś większe do
chody. Mogłabyś oferować pełną gamę usług medycznych.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 79
- Pewnie masz rację.
- Więc dlaczego tego nie robisz?
- Nie lubię przez cały dzień siedzieć w jednym miejscu.
- Samanta położyła ręce na stole. - Teraz ty mi opowiedz coś
o sobie. Colby mi mówiła, że Ranczo Riversów dostałeś w spad
ku po ojcu.
- Nie chcę nawet myśleć o tym, co Colby mogła ci naopo
wiadać.
Samanta roześmiała się. Był to jej pierwszy prawdziwy, nor
malny śmiech, jaki Nash usłyszał. Bardzo mu się podobał.
- Nie denerwuj się - uspokoiła go. - Colby nie wyjawiła mi
żadnych mrocznych sekretów rodzinnych. Jednak odniosłam
wrażenie, że wolałaby, żebyś był rolnikiem, a nie budowniczym.
- Obawiam się, że moja córka nie jest zadowolona z wyko
nywanego przeze mnie zawodu.
- Aż tak bym tego nie ujęła. Tyle wiem, że Colby robi się
smutna, kiedy wspomina o konieczności opuszczenia rancza.
- Pobyt tutaj to dla niej coś w rodzaju wakacji. Ona nie ma
pojęcia, jak ciężko trzeba pracować na ranczu.
- A ty masz? - Samanta dopiero po chwili zorientowała się,
że trochę się zagalopowała. Zaczerwieniła się. - Przepraszam.
Nie chciałam, żeby to zabrzmiało w ten sposób.
- Nie musisz mnie przepraszać. Ja doskonale wiem, jak
ciężka jest praca na ranczu, bo się na nim wychowałem.
- Niemożliwe? - Samanta nie potrafiła ukryć zdziwienia. -
A ja myślałam... Tylko się nie obraź. Myślałam, że pochodzisz
z miasta. Wyglądasz i zachowujesz się tak, że trudno sobie wy
obrazić, iż mogłeś kiedyś pracować na roli.
- Potrafię się obchodzić z bydłem jak dobry ranczer, ale
wolę robić co innego.
80
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- O rany! W życiu bym na to nie wpadła. - Sam patrzyła na
niego i usiłowała wyobrazić sobie Nasha znakującego dorodne
go byka. Bezskutecznie. - Nie rozumiem. Dlaczego dzielisz
ziemię na działki, zamiast wykorzystać ją zgodnie z przeznacze
niem? Naprawdę niewiele trzeba w to włożyć. Trzeba tylko
oczyścić pastwiska i odnowić zabudowania, ale do tego można
wynająć ludzi. Na dodatek bydło bardzo teraz potaniało, więc
to najlepszy moment...
- Nic z tego - przerwał jej Nash.
- Ale...
- Wiem, że masz dobre intencje. - Nash tym razem też nie
pozwolił jej skończyć. - Cokolwiek byś powiedziała, i tak nie prze
konasz mnie do pracy na roli. Patrzyłem, jak mój dziadek i ojciec
zlewali tę ziemię krwawym potem. Poświęcili wszystko, z własnym
zdrowiem włącznie, żeby w ciężkich czasach utrzymać tę posiad
łość. O moim ojcu można by powiedzieć, że nie miał rodziny, tylko
ziemię. Tylko jej pragnął i tylko na niej mu zależało.
- Masz mu to za złe - stwierdziła Samanta. W głosie Nasha
brzmiał tak wielki żal, że nietrudno było odgadnąć, co czuje.
- Teraz to już nie ma znaczenia. Ojciec nie żyje, a i ranczo
wkrótce przestanie istnieć. Poza tym lubię swoją pracę i dobrze
ją wykonuję. Mogę spać spokojnie. Nie muszę się martwić ani
o pogodę, ani o ceny skupu bydła. - Wreszcie zorientował się,
że trochę za dużo powiedział. - Przepraszam. Teraz już wiesz,
że nie lubię rozmawiać o ranczu. Lepiej opowiedz mi o swojej
młodszej siostrze. Ma na imię Merideth. Dobrze pamiętam?
Samanta leżała w łóżku i wpatrywała się w sufit. Ani trochę
nie chciało jej się spać. Krew pulsowała w żyłach, w głowie
roiło się od myśli.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
81
A więc jednak mi się udało, myślała z dumą. Poszłam do
restauracji z mężczyzną i jakoś to przeżyłam. Nie tylko przeży
łam. To naprawdę był miły wieczór.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że to przede wszystkim
zasługa Nasha. Był taki delikatny, tak bardzo się starał, żeby jej
nie urazić, nie wprawić w zakłopotanie. I przez cały wieczór
mieli o czym rozmawiać. Tylko pod koniec... Pod drzwiami
domu wziął ją za rękę i Samancie zdawało się, że zaraz ją
pocałuje. Ale nic takiego się nie stało. Uścisnął jej dłoń i po
dziękował za miły wieczór.
Samanta przycisnęła palce do ust. Zastanawiała się, jak by
to było, gdyby jednak ją pocałował. Czyby się przestraszyła?
A może poddałaby się bez walki?
- Pora dorosnąć, kobieto - skarciła się Samanta. - To była
tylko zwykła kolacja. Nic więcej.
Na nic się zdały te słowa. Piękne sny nie chciały odejść.
Nash skradał się do swego pokoju. Miał nadzieję, że uda mu
się przejść tak, żeby Nina go nie zauważyła. Nie udało się.
- Czy to ty, Nash? - rozległ się głos Niny.
Poczuł się jak nastolatek, który wrócił do domu po ustalonej
z rodzicami godzinie. Z ciężkim sercem zajrzał do pokoju te
ściowej.
- Tak, to ja.
Nina nałożyła okulary i spojrzała na budzik.
- Boże! Już po pierwszej! - zawołała.
Ale tym razem Nash nie pozwolił wzbudzić w sobie poczucia
winy. Był ze znajomą na kolacji, a to nie jest żadne przestępstwo.
- Czy Colby była grzeczna? - zapytał w nadziei, że uda mu
się odwrócić uwagę Niny od późnej godziny.
82
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Była bardzo grzeczna. - Twarz Niny od razu się rozjaśniła.
- Postanowiłyśmy nie oglądać po raz kolejny „Małej Syrenki",
tylko przejrzeć albumy.
Nina wyciągnęła chusteczkę z rękawa nocnej koszuli. Otarła
oczy. Nash czuł, że zaraz boleśnie w niego ugodzi, choć nie
wiedział, jakiej broni użyje tym razem.
- To było dla mnie bardzo trudne - ciągnęła Nina - ale
Colby uwielbia oglądać zdjęcia swojej mamy. Najbardziej lubi
ten album, w którym są wasze zdjęcia ślubne. - Przycisnęła
chusteczkę do ust. Spojrzała na Nasha zapłakanymi oczyma.
- Tak trudno uwierzyć, że już jej z nami nie ma. Mam wrażenie,
jakby wasz ślub odbył się zaledwie kilka dni temu. Bardzo za
nią tęsknię.
Cios został wymierzony nadzwyczaj celnie. Serce zabolało
Nasha, jakby ktoś uderzył w nie ostrym nożem.
- Mnie też bardzo jej brakuje - powiedział cicho. - Wybacz,
ale chcę się już położyć. Mam za sobą ciężki dzień.
Śniły mu się dłonie. Delikatne, czułe i ciepłe. Śniły mu się
usta. Pełne, słodkie, miłe w dotyku. Całował usta, całym ciałem
czuł pod sobą delikatną skórę, śliską od potu... Śniło mu się, że
kocha się z Samantą.
Obudził się. Rozejrzał się po pokoju. Nie było w nim nikogo.
A więc to tylko sen, pomyślał. Po omacku zapalił lampę. Na
chwilę zamknął oczy. Światło nocnej lampki wydało się zbyt
oślepiające. Kiedy otworzył oczy, okazało się, że patrzy prosto
na stojące na nocnym stoliku zdjęcie Stacy.
- Dobry Boże! -jęknął i opadł na poduszkę. Zakrył twarz
rękami.
Co się ze mną dzieje? pomyślał przerażony. Jakim cudem
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
83
doszło do tego, że zainteresowałem się Samantą? Przecież przy
siągłem sobie, że nigdy w życiu nie zwiążę się z inną kobietą.
Przez sześć lat nie miałem z tym żadnych kłopotów. Dopiero
teraz...
Wziął do ręki zdjęcie swej zmarłej żony. Patrzył w twarz
kobiety, której przysięgał miłość i wierność aż do śmierci. Cze
kał na dobrze znane poczucie winy, ale tym razem nie nadeszło.
Nie czuł się wcale jak mąż zdradzający żonę z inną kobietą.
Ogarnął go straszny gniew.
Stacy mnie oszukała, myślał. Zawiodła mnie, a w końcu
odeszła. Lekarze ostrzegali, że nie wolno jej mieć dzieci. Miała
zaawansowaną cukrzycę. Choroba zaatakowała nerki. Tak bar
dzo chora kobieta nie miała szansy przeżyć ciąży. Ale Stacy
nikogo nie słuchała. Była uparta jak osioł. Udawała, że bierze
pigułki antykoncepcyjne, i potajemnie zaszła w ciążę. Nie przy
znała się od razu. Dopiero kiedy była w czwartym miesiącu...
Nash pamiętał tamten dzień, jak gdyby to było wczoraj.
Stacy wreszcie powiedziała mu o dziecku. Najpierw się wściekł.
Krzyczał na nią i kazał jej nawet usunąć ciążę. Potem ją błagał,
a w końcu nawet płakał. Nic nie pomogło.
Stacy była uparta. Bardzo chciała mieć dziecko i postanowiła
je urodzić. Uważała, że ma dość sił, żeby wykarmić małego
pasożyta.
Ale nie wytrzymała, choć i tak żyła trochę dłużej, niż przewi
dywali lekarze. Zmarła osiem godzin po urodzeniu Colby. Zdążyła
jeszcze potrzymać w ramionach swoje wymarzone dziecko, za
którego urodzenie zapłaciła życiem. Zdążyła nadać córeczce imię.
Gdyby żyła trochę dłużej, może zdołałaby przebłagać Nasha, może
Nash zdołałby jej przebaczyć, że tak podle go oszukała. Tylko tej
jednej sprawy nie zdołała załatwić przed śmiercią.
84
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Stąd właśnie brało się poczucie winy Nasha. Pogodził się
ze śmiercią Stacy, ale nigdy nie wybaczył żonie, że zabrała mu
tych kilka lat, które mogliby razem przeżyć. Czuł się winny,
ponieważ wciąż jeszcze gniewał się na Stacy i nie umiał jej
wybaczyć.
Westchnął. Odstawił zdjęcie na miejsce. Pogłaskał palcem
policzek Stacy.
- Nina nie musi mi o tobie przypominać - szepnął. - I bez
tego nigdy cię nie zapomnę. Ale ty nie żyjesz. Na własne ży
czenie. I choćbym na głowie stanął, to i tak do mnie nie wrócisz.
Stwierdził, że nie może sobie teraz pozwolić na romans
z Samantą. To byłoby nieuczciwe. Może potem, kiedy już zdoła
się uporać z tym przerażającym poczuciem winy, kiedy wreszcie
przestanie się wściekać na Stacy.
- Tatuś powiedział, że spędził z tobą uroczy wieczór.
- Naprawdę? - Samanta ustawiła poprzeczkę.
- No. I mówił, że fantastycznie wyglądałaś. On cię chyba
lubi - roześmiała się Colby.
Samanta spojrzała na stojącego za ogrodzeniem mercedesa.
Nash siedział w samochodzie i rozmawiał z kimś przez telefon.
- Nie powinnaś mówić takich rzeczy, Colby.
- A dlaczego nie? Przecież to prawda. Czy tatuś pocałował
cię na dobranoc?
- Colby! - oburzyła się Samanta.
- Pocałował cię, czy nie? - dopytywała się dziewczynka.
- Nie twój interes.
- Kiedy tatuś tak mówi, to znaczy, że tak.
- A kiedy ja tak mówię, to znaczy dokładnie to, co powie
działam. To nie twój interes.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 85
- Założę się, że cię pocałował - upierała się Colby. - Bo
gdyby nie, tobyś się nie zaczerwieniła. Czy jeszcze kiedyś pó
jdziesz z nim na kolację?
- Nie.
- A zaprosił cię?
- Nie.
- No to cię zaprosi.
- Masz zamiar jeździć dziś na koniu, czy będziesz go tak
prowadzać aż do wieczora? - Samanta straciła cierpliwość.
- Pewnie, że będę jeździć. - Colby pokazała w uśmiechu
szczerbate zęby. - Podsadzisz mnie?
Samanta usadziła Colby w siodle i dopasowała strzemiona.
- Najpierw go trochę rozgrzej - poleciła.
- Sam?
- Słucham.
- Ja też uważam, że jesteś bardzo ładna.
Choćby nie wiem jak bardzo Samanta chciała, nie mogła się
dłużej gniewać na tę małą. Wybuchnęła śmiechem.
Zerknęła przez ramię w stronę samochodu. Nash wciąż jesz
cze rozmawiał przez telefon. Oparł notatnik o kierownicę i coś
w nim zapisywał.
Samanta zaczęła się niepokoić. Prawie godzinę temu przy
wiózł Colby na lekcję, ale ani na chwilę nie wysiadł z auta. Nie
wiedziała, czego właściwie się po nim spodziewała. Sądziła, że
powinien się przynajmniej z nią przywitać. Oczywiście byłoby
dobrze, gdyby powiedział kilka miłych słów o wspólnie spędzo
nym wieczorze, ale tego nie mogła od niego wymagać.
Colby na pewno się pomyliła, pomyślała Samanta. Nash
wcale nie wspomina mile piątkowego wieczoru. Tak się wymor-
86
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
dował, że teraz aż do końca lekcji nie wyjdzie z auta, byleby
tylko znów nie musieć ze mną rozmawiać.
Klakson mercedesa przerwał te ponure rozmyślania. Nash
wystawił głowę przez okno.
- Kończ już, Colby! - zawołał. - Musimy jechać.
- Jeszcze troszeczkę, tatusiu - jęczała Colby.
- Ani pół chwileczki. I bez dyskusji - oświadczył.
Zaraz potem schował się z powrotem do samochodu. Za
mknął okno. Na Samantę nawet nie spojrzał.
- W zeszły piątek poszłam z nim na kolację.
- Świetnie - ucieszyła się Camille. -I jak było?
- Marnie - westchnęła Samanta, siadając w fotelu.
- Komu? Tobie czy jemu?
Samanta miała ochotę skłamać. Łatwiej byłoby powiedzieć,
że oboje za dużo się spodziewali po tym wieczorze. Nie mogła.
- Jemu - wyznała z ciężkim sercem.
- Powiedział ci to?
- Nie słowami.
- No to skąd wiesz, że go rozczarowałaś?
- To oczywiste. - Samanta wzruszyła ramionami.
- Był niegrzeczny?
- Zachował się jak dżentelmen.
- Wobec tego powiedz mi, czy zrobił coś, co kazało ci
przypuszczać, że źle się czuł w twoim towarzystwie?
- W piątek absolutnie nic. Dopiero wczoraj, podczas lekcji
z Colby zrozumiałam, że tamten wieczór to kompletna klapa.
- A co takiego stało się podczas lekcji?
- Ani na chwilę nie wyszedł z samochodu. Przez cały czas
rozmawiał przez telefon.
OBUDŹ SIĘ KRÓLEWNO 87
- I na tej podstawie doszłaś do wniosku, że źle się czuł
w twoim towarzystwie?
- Nie trzeba mieć doktoratu, żeby to zrozumieć - odparła
Samanta.
- A może miał do załatwienia bardzo pilną sprawę?
- To możliwe, choć mało prawdopodobne. Podczas wszy
stkich poprzednich lekcji przez cały czas był z nami na torze.
W żaden sposób nie dało się go odpędzić.
- No dobrze, zapomnijmy na chwilę o wczorajszej lekcji
i przyjrzyjmy się wydarzeniom piątkowego wieczoru - zapro
ponowała Camille. - Opowiedz mi o swoich wrażeniach. Gdzie
byliście?
- W Sfuzzi.
- To dobra restauracja. Miła atmosfera, doskonała kuchnia.
- Nie zauważyłam. Prawie nic nie jadłam.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Pewnie dlatego, że się denerwowałam.
- Czy on zrobił coś, co wprawiło cię w zakłopotanie?
- Szczerze mówiąc, zrobił wiele.
- Możesz mi to dokładniej wytłumaczyć?
Samanta westchnęła. Poprawiła się w fotelu.
- Nash jest mężczyzną, a ja się boję mężczyzn.
- Nie wszystkich - przypomniała jej Camille. - Ze swoim
szwagrem, na przykład, masz zupełnie przyzwoite stosunki.
- To co innego. Jesse należy do mojej rodziny.
- On jest twoim szwagrem od niedawna. Doskonale pamię
tam nasze spotkanie tuż po jego przyjeździe. O ile dobrze pa
miętam, skaleczył się wtedy w rękę. Uznałaś, że to twoja wina,
i opatrzyłaś mu ranę.
- No i co z tego? - Samanta doskonale pamiętała tamtą histo-
88 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
rię. Pamiętała także, ile wysiłku kosztowało ją dotykanie Jes-
se'a. A przecież bez tego nie zdołałaby mu założyć opatrunku.
- Bałaś się go, ale kiedy zrozumiałaś, że on nie chce cię
skrzywdzić, udało ci się ten strach przezwyciężyć.
- Uważasz, że przestanę się bać Nasha, kiedy zrozumiem,
że on nie chce mi zrobić krzywdy?
- W każdym razie warto się zastanowić nad taką możliwo
ścią.
- Kpisz, czy o drogę pytasz? Przy nim jestem napięta jak
struna.
- Bo ci się podoba.
- No i co z tego? - Samanta zaczerwieniła się po uszy. Sama
przed sobą już dawno się do tego przyznała. Teraz przyznała się
także terapeutce.
- Prawdopodobnie dlatego jesteś przy nim taka spięta. Nie
dlatego, że jest mężczyzną, ale dlatego, że ci się podoba.
- Załóżmy, że to prawda. - Samanta wpatrywała się w Ca-
mille. - Czy coś z tego wynika?
- To zależy od ciebie. No i oczywiście od Nasha. Kiedy
masz się z nim spotkać?
- W poniedziałek powinien przywieźć Colby na lekcję.
- Doskonale. - Camille wstała. - Tym razem nie czekaj, aż
on do ciebie podejdzie. Zrób pierwszy krok.
Samanta poleciła Colby odprowadzić konia do stajni. Zerk
nęła na srebrnego mercedesa. Tak samo jak podczas poprzedniej
lekcji, Nash wcale nie wysiadł z samochodu. Niełatwo było
podejść do mężczyzny ukrytego w takim luksusowym bunkrze.
Samanta jednak postanowiła postąpić tak, jak poradziła jej Ca
mille. Podeszła do samochodu i zapukała w szybę.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 89
Zapatrzony w ekran komputera Nash drgnął jak oparzony.
Otworzył okno.
- Co się stało? - zapytał, nie patrząc na Samantę. - Gdzie
Colby?
- Nic się nie stało. Colby poszła odprowadzić Whiskey do
stajni. - Samanta nachyliła się jeszcze niżej. Od kilku dni ćwi
czyła jedno zdanie, które miała za chwilę wypowiedzieć. Ode
tchnęła głęboko, spojrzała Nashowi prosto w oczy. - Chciałam
ci raz jeszcze podziękować za piątkowy wieczór.
Nash zmarszczył czoło. Samanta natychmiast pożałowała, że
w ogóle do niego podeszła.
- Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie był to bardzo miły
wieczór - usiłowała wybrnąć z sytuacji. - Chciałam, żebyś
o tym wiedział. Zaraz przyprowadzę Colby.
Odeszła szybko. Nash był wściekły na siebie. Sprawił jej
przykrość, chociaż Samanta w żaden sposób sobie na to nie
zasłużyła.
Jest taka dobra i poświęca mnóstwo czasu mojemu dziecku,
pomyślał. Należało szczerze powiedzieć jej, o co chodzi, a nie
zachowywać się jak dzikus.
- Sam! - zawołał.
Stanęła. Odwróciła się.
Nash wysiadł z samochodu.
- Mnie też było bardzo miło - powiedział. - Dużo lepiej,
niż się spodziewałem.
Powiedział to z wahaniem, ale Samanta była pewna, że Nash
jej nie oszukuje. Mówił szczerze i ta szczerość była dla niej
najważniejsza.
- Ja też nie spodziewałam się, że będzie aż tak miło. - Sa
manta uśmiechnęła się. Wyciągnęła z kieszeni spodni pomiętą
90 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
kartkę i podała ją Nashowi. - Pomyślałam sobie, że może cię to
zainteresować.
- Co to takiego?
- Zaproszenie na zawody jeździeckie. Dla różnych grup
wiekowych.
- Chcesz, żeby Colby wzięła udział w zawodach?
- Jest dobrze przygotowana. Poza tym będzie miała okazję
spotkać się z innymi dziećmi, które też interesują się końmi.
- No, nie wiem - westchnął Nash. - Jesteś pewna, że sobie
poradzi?
- Gdybym nie była pewna, tobym ci tego nie pokazała. Ale
chciałabym, żebyś się zgodził na dodatkową lekcję w przyszłym
tygodniu. Oczywiście, jeśli to będzie możliwe.
- Kiedy?
- Mnie byłoby najwygodniej ćwiczyć z Colby w środę po
południu.
- W środę nie mogę. - Nash pokręcił głową. - Mam pouma-
wiane spotkania.
- To może ja po nią przyjadę? Odbierzesz Colby, kiedy
będziesz już po pracy.
- Nie mogę cię aż tak wykorzystywać.
- To żaden kłopot. I tak będę w okolicy, więc mogę po dro
dze wpaść po Colby.
- Jeśli tak uważasz...
- Tak uważam. Powiedz jej, że przyjadę po nią około trze
ciej. I bardzo się cieszę, że się ze mną nie nudziłeś.
Odwróciła się na pięcie i poszła do stajni.
- No dobra, Camille - powiedziała do siebie. - Zrobiłam to.
I co dalej?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
91
W piątek rano Samanta układała w magazynku leki, które jej
dostarczono poprzedniego dnia. Wyszła na dwór, kiedy usłysza
ła nadjeżdżający samochód. A gdy zobaczyła, że to srebrny
mercedes, jej serce zabiło mocniej.
- Cześć - powiedziała, podchodząc do samochodu. - Co cię
sprowadza o tej porze? Umówiliśmy się na piątą.
- Właśnie z tego powodu przyjechałem. Chciałem ci powie
dzieć, że nie przyjedziemy dziś na lekcję.
- A to dlaczego? - Samanta nie była uszczęśliwiona, choć
starała się tego nie okazywać.
- Colby ma karę.
- Co tym razem zmalowała?
- Powyrywała paliki ustawione przez drogowców.
Samanta się roześmiała, ale na widok ponurej miny Nasha
natychmiast spoważniała.
- To wcale nie jest śmieszne - powiedział Nash. - Trzeba
będzie wszystko zaczynać od nowa. Będziemy mieli co najmniej
tydzień spóźnienia.
- Pytałeś ją, dlaczego to zrobiła?
- Nie musiałem. Nie ukrywała swego stanowiska w spra
wie sprzedaży ziemi. Nie chce stąd wyjeżdżać i robi wszystko,
co w jej mocy, żeby maksymalnie przedłużyć swój pobyt na
ranczu.
Samanta pomyślała, że sprawa jest poważna. Skoro Colby
posunęła się do takiego czynu, choć wiedziała, że nie ujdzie jej
to na sucho, to musiała być bardzo zdesperowana.
- Naprawdę musicie wyjeżdżać? - zapytała. - Nie mógłbyś
zbudować tego osiedla gdzie indziej?
- Nie można ot, tak zbudować osiedla gdzie indziej. Wszy
stko jest rozplanowane na tej ziemi, a nie na żadnej innej.
92 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Ile by kosztowała zmiana planów? Widzisz, chodzi mi
o to, że przecież i tak musicie gdzieś mieszkać, więc dlaczego
nie mielibyście pozostać na Ranczu Riversów?
- Pieniądze nie grają roli. Mówiłem ci, że nie jestem rolni
kiem, tylko budowniczym. Ta ziemia jest dla mnie ważna tylko
z tego powodu, że można na niej zbudować osiedle.
- Nash, posłuchaj...
- Muszę jechać. - Nash spojrzał na zegarek. - Czy nadal
chcesz przyjechać po Colby w środę?
- Tak - powiedziała zrezygnowana Samanta. Nie miała siły
z nim walczyć. Był uparty jak osioł, więc na pewno i tak by
przegrała. - Powiedz jej, żeby była gotowa na trzecią.
- Wchodź! - zawołała Colby.
Samanta otworzyła drzwi. Weszła do kuchni. Colby siedziała
na stołku i dekorowała tort. Obok niej stała babcia. Samanta
zdążyła zauważyć, że teściowa Nasha spojrzała na nią z nie
ukrywaną niechęcią.
- To już trzecia! - Starsza pani uśmiechnęła się, nieudolnie
maskując niechętny wyraz twarzy. - Umyj się prędziutko, ko
chanie. Chyba nie chcesz, żeby twoja nauczycielka musiała na
ciebie czekać.
- Zaraz wracam - zapewniła Samantę Colby i szybko wy
biegła z kuchni.
- My się jeszcze nie znamy - powiedziała Samanta do star
szej pani. - Nazywam się Sam McCloud.
- Nancy Bigelow. - Panie uścisnęły sobie dłonie. - Ale
wszyscy mówią do mnie Nina.
- Colby dużo mi o tobie opowiadała.
- Colby bez przerwy o czymś opowiada. - Nina się roze-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
93
śmiała. - Jest taka prostolinijna. Stacy, jej matka, a moja córka,
też była straszną gadułą.
Nina pochyliła się nad gotowym tortem. Z plastikowej toreb
ki z dziurką wyciskała wąziutką strużkę kremu. Na torcie po
wstał napis: „Wszystkiego najlepszego".
- Robisz to jak zawodowy cukiernik - pochwaliła Samanta,
przyglądająca się z zainteresowaniem pracy Niny. Zastanawiała
się, czyje to mogą być urodziny. Na pewno nie Colby, bo dziew
czynka powiedziała, że urodziła się pierwszego maja, a to było
kilka miesięcy temu. Wobec tego pewnie Nasha.
- Lata praktyki - odparła Nina, nie przerywając pracy.
Samanta zamarła, gdy zobaczyła, jak starsza pani wypisuje
kolejne litery. Kiedy Nina skończyła, na torcie widniał napis:
„Wszystkiego najlepszego, Stacy!"
- Dziś są jej urodziny - oznajmiła radośnie Nina. - Urzą
dzamy uroczystą kolację. Będą ulubione potrawy Stacy. No
i oczywiście tort czekoladowy.
Samanta stała jak oniemiała. Nigdy w życiu nie przyszłoby jej
do głowy, że można wyprawić zmarłemu urodziny. Na szczęście
do kuchni wpadła Colby i wybawiła ją z kłopotliwej sytuacji.
- Możemy już jechać? - Dziewczynka podskakiwała na jed
nej nodze.
- Oczywiście, kochanie. - Samanta wreszcie oderwała
wzrok od makabrycznego tortu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez cały czas trwania lekcji Samanta zastanawiała się, czy
powiedzieć Nashowi o dziwnym torcie urodzinowym. Przypu
szczała, że on nic nie wie o planach Niny. Bała się o Colby.
- Dosyć na dzisiaj - zawołała do dziewczynki, która właśnie
skończyła pokonywać tor przeszkód. - Zrób jeszcze kilka okrą
żeń, żeby Whiskey trochę ochłonął.
- Widzę, że przybywam w samą porę.
Nash podszedł do Samanty. Była tak zamyślona, że nie sły
szała warkotu samochodu. Tuż za Nashem dreptała Mandy.
- Skończyłyście lekcję? - zapytała. - Bo jeśli tak, to może
Colby i Nash zjedliby z nami kolację. Mamy dziś hamburgery
prosto z grilla.
- Możemy zostać, tatusiu? - zapytała Colby z nadzieją
w głosie.
- Czy moglibyśmy najpierw porozmawiać? - zapytała Sa
manta, zanim Nash zdążył odpowiedzieć. Z jego miny wywnio
skowała, że chętnie przyjąłby zaproszenie.
- Oczywiście - odparł, zdziwiony jej zachowaniem.
- Nie możecie u nas zostać - oświadczyła Samanta, kiedy
odeszli na tyle daleko, że Mandy i Colby nie mogły ich już
usłyszeć.
- Skoro tak uważasz...
- Chyba nie rozumiesz... - Samanta dopiero teraz zauwa-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 95
żyła, jaki Nash jest zdziwiony. - Nina przygotowała wam dzisiaj
uroczystą kolację.
- Ach, więc o to chodzi. - Nash od razu się uspokoił.
Uśmiechnął się do Samanty. - Zaraz do niej zadzwonię. Na
pewno zrozumie...
- Nie sądzę. Urządza przyjęcie z okazji urodzin Stacy.
Upiekła nawet tort.
- Boże drogi - wyszeptał Nash. Zacisnął usta w bezsilnej
złości. - Spodziewałem się, że coś wymyśli! Bez przerwy nam
przypomina o Stacy, ale po raz pierwszy posunęła się tak daleko.
Pewnie by tego nie zrobiła, gdyby nie ty.
- Ja? - Samanta nie posiadała się ze zdziwienia. - A co ja
mam z tym wszystkim wspólnego?
- Colby ma bzika na twoim punkcie. Jest przekonana, że ty
i ja... że my... - jąkał się, zakłopotany - że coś nas łączy.
- Łączy? Chcesz powiedzieć...
- To właśnie chcę powiedzieć - przerwał jej Nash.
- My przecież...
- Jasne, że nie - znów jej przerwał. - Ale spróbuj przekonać
o tym Colby. Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnąłem.
Naprawdę nie chciałem.
- Nie musisz mnie przepraszać. Ja tylko boję się o Colby.
Nigdy nie słyszałam, żeby obchodzić urodziny nieżyjącej osoby.
To makabryczny pomysł.
- Ja też nigdy o czymś takim nie słyszałem. Muszę natych
miast wziąć sprawy w swoje ręce, zanim ta kobieta wymyśli coś
gorszego. Wybacz, ale chciałbym cię prosić o jeszcze jedną
przysługę. Czy Colby mogłaby u was zostać? Nie chcę, żeby
była przy mojej rozmowie z Niną.
- Oczywiście.
96
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Nie umiem powiedzieć, jak długo to potrwa...
- Nie martw się. Colby nie stanie się tu żadna krzywda
- zapewniła go Samanta.
Colby cały wieczór szalała z Jaime'em i psami. Około dzie
wiątej padła z nóg i trzeba ją było położyć spać. Około dziesią
tej Samanta zaczęła się niepokoić. Bała się, że Nina zrobi Na-
showi coś złego. Przekonywała samą siebie, że to niemożliwe,
ale nie potrafiła pozbyć się lęku.
Nie mogła wytrzymać w domu. Wyszła na ganek i usiadła
na schodkach. Księżyc świecił, pachniały kwiaty. Samanta opar
ła się o kolumnę i zamknęła oczy. Wdychała zapachy i chłonęła
spokój tej nocy. Kiedy znów uniosła powieki, dostrzegła w od
dali dwa światełka. Zerwała się na równe nogi.
Nash wysiadł z samochodu. Był taki zmęczony, że Samancie
zrobiło się go żal. Chciała go przytulić, pocieszyć, ale udało jej
się tylko położyć dłoń na jego ramieniu. Na większą poufałość
nie umiała się zdobyć.
Zanim zdążyła się zorientować, co się z nią dzieje, Nash ją
do siebie przytulił. Zapomniała o swoim strachu. Objęła go.
Nash spojrzał jej prosto w oczy. Były pełne współczucia
i zrozumienia, a on tak bardzo potrzebował czułości.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Tak. Przynajmniej na razie.
- Bardzo było ciężko?
- Powiedziałem Ninie, że przekroczyła granice przyzwoito
ści i że nie zamierzam tego dłużej tolerować. Mam nadzieję, że
zrozumiała, bo nie chciałbym tego powtarzać. - Nash objął
Samantę i oboje weszli na ganek. - Gdzie Colby?
- Śpi. Padła ze zmęczenia prawie godzinę temu. Jadłeś coś?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
97
- Bardzo chciała coś dla niego zrobić. Cokolwiek. Był taki
przygnębiony.
- Nie jestem głodny, ale chętnie napiłbym się piwa.
- Zaraz przyniosę.
Przyniosła piwo i usiadła na schodkach obok Nasha.
- Dzięki - mruknął, biorąc od niej oszronioną butelkę. Po
łowę zawartości wypił od razu. - To był koszmar.
- Tak mi przykro. - Samanta położyła dłoń na jego ramie
niu. - Bałam się, że Nina zrobi ci coś złego.
Nash chwycił rękę Samanty, jakby to było koło ratunkowe,
jedyne oparcie, na jakie można liczyć.
- Wykrzyczała, że Stacy umarła przeze mnie - powiedział ci
cho. - Że gdyby nie ja, nie zaszłaby w ciążę i żyłaby do dzisiaj.
- Tak nie można! - oburzyła się Samanta. - Biedny Nash.
- Można czy nie, ale Nina ma rację. - Nash wpatrywał się
w ciemność. Nawet na chwilę nie puścił ręki Samanty. - Colby
jest moją córką, więc nic dziwnego, że Nina obciąża mnie winą
za śmierć Stacy.
- Przecież nie mogłeś wiedzieć, że ona umrze podczas po
rodu.
- Wiedziałem - westchnął Nash. Spuścił głowę. Nina zrzu
ciła na niego brzemię, którego nawet największy siłacz by nie
udźwignął. - Lekarz ostrzegał, że Stacy nie może mieć dzieci,
ale ona bardzo chciała zostać matką i dlatego przestała brać
pigułki.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie. Powiedziała mi, kiedy była w czwartym miesiącu
ciąży. Błagałem ją, żeby poszła na zabieg. Miała zaawansowaną
cukrzycę, więc nie byłoby z aborcją najmniejszego problemu.
Nawet słyszeć o tym nie chciała.
98
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Wobec tego to nie była twoja wina - oświadczyła stanow
czo Samanta. - Nie ty podjąłeś tę decyzję, lecz Stacy.
- Tak, ale spróbuj przekonać o tym Ninę.
Samanta wiedziała, że to niemożliwe. Poznała Ninę. Dosko
nale rozumiała, że łatwiej jej było obarczyć winą za śmierć córki
Nasha, niż przyjąć do wiadomości, że Stacy sama wydała na
siebie wyrok.
- Przepraszam, że cię w to wszystko wciągam - westchnął
Nash.
- Nie masz za co przepraszać, bo sama się w to wciągnęłam.
W końcu nie musiałam ci mówić, że Nina wymyśliła to przyjęcie.
- Tak, ale...
- Teraz najważniejsza jest Colby. - Samanta nie pozwoliła
Nashowi dojść do głosu. - Przede wszystkim o niej musimy
myśleć.
- Jesteś niesamowita - mruknął Nash. Patrzył na Samantę,
jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Bo też po raz pierwszy
w życiu zdarzyło mu się spotkać kobietę tak współczującą i cał
kowicie pozbawioną egoizmu.
Sam czuła, że Nash chce ją pocałować. Tak długo o tym
marzyła, tak bardzo tego chciała, ale nie wiedziała, czy uda jej
się na to zdobyć. Zamknęła oczy. Postanowiła przynajmniej
spróbować.
Wargi Nasha delikatnie musnęły jej usta. Potem się do nich
przytuliły. Samanta przygotowała się na atak strachu, ale nie
nadszedł. Zamiast tego poczuła coś dziwnego, tak przyjemnego,
że aż zakręciło jej się w głowie. Łzy potoczyły się jej po poli
czkach, zanim zdążyła je powstrzymać.
Nash poczuł na dłoni gorącą wilgoć. Natychmiast puścił
Samantę.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
99
- Przepraszam - zaczął się usprawiedliwiać. - Nie chcę, że
byś przeze mnie płakała.
- Nie płaczę przez ciebie - wyszeptała Samanta.
Jakże miała mu powiedzieć, że płacze z radości. Z radości,
że może całować mężczyznę i nie bać się, nie myśleć o tamtym
przeklętym zdarzeniu.
- Tatuś?
Na ganku stała Colby- Przecierała rączkami zaspane oczka.
- Myślałem, że już śpisz. - Nash odsunął się od Samanty
i przytulił do siebie córeczkę.
- Spałam, tylko się obudziłam. - Colby objęła ojca za szyję
i ziewnęła. - Zabierzesz mnie do domu?
- Już jedziemy, kochanie.
Samanta powoli podeszła do nich. Pogłaskała Colby po
główce.
- Śpij dobrze, śliczna panienko - szepnęła.
A potem poczuła na policzku usta Nasha. Spojrzała na niego
uszczęśliwiona.
- Dobranoc, Sam - szepnął Nash. - Dziękuję za wszystko.
Piątkowa lekcja bardzo Samantę rozczarowała. Nie sama
lekcja, bo ta była bardzo udana. Colby coraz lepiej jeździła
i doskonale trzymała się w siodle podczas skoków. Samanta
liczyła na to, że w piątek znowu coś się zdarzy pomiędzy nią
i Nashem.
Od dwóch dni myślała tylko o tamtym pocałunku. Ciekawa
była, czy Nash znów ją pocałuje. Gdyby oczywiście nadarzyła
się po temu okazja.
Niestety, tuż przed końcem lekcji zadzwonili właściciele są
siedniego rancza. Wzywano ją do rodzącej krowy.
100 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Obowiązek przede wszystkim. Samanta musiała skrócić le-
kcję, pozostawić Nasha i Colby własnemu losowi i co koń wy
skoczy pędzić na ratunek zwierzęciu.
W sobotę miała przyjechać Merideth. Wprawdzie tylko na
dwa dni, ale kiedy ta dziewczyna przyjeżdżała, nikt się nie
nudził. Zaplanowano także znakowanie cieląt i kastrowanie by
czków, toteż Samanta mogła być pewna, że weekend nie będzie
jej się dłużył.
Znakowanie bydła to ciężka praca i zarazem wiele sporto
wych emocji. Najpierw należało oddzielić byczki od jałówek,
co trochę przypominało rodeo. Kowboje mogli się przy tej okazji
pochwalić swoimi umiejętnościami.
Tego dnia nawet Mandy z nimi pracowała. Niby nic wiel
kiego, bo miała tylko otwierać bramę, zagrody i wypusz
czać jałówki na pastwisko, ale przecież to też ktoś musiał
robić.
Samanta przyglądała się segregowaniu bydła. Nie paliła się
zanadto do żadnej roboty. Jej praca, ciężka i niewdzięczna, mia
ła się zacząć dopiero wtedy, gdy inni będą odpoczywać.
- Cześć, Sam - rozległ się za jej plecami dziecięcy głosik.
Chwilę potem obok niej na ogrodzeniu usiadła Colby. Po
chwili podszedł do nich Nash. Samanta własnym oczom nie
mogła uwierzyć. Zamiast eleganckiego garnituru miał na sobie
dżinsy, bawełnianą koszulkę i wysokie kowbojskie buty. Oczy
wiście dżinsy były wykrochmalone, buty wypucowane, a ko
szulka wyprasowana, ale to już drobiazgi. W każdym razie efekt
był piorunujący.
- Cześć! - zawołała Samanta. - Co was tu sprowadza?
- Tatuś zgodził się mnie przywieźć, żebym mogła trochę
pojeździć - pochwaliła się Colby.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 1 0 1
- Przykro mi, kochanie, ale dziś nie będę miała dla ciebie
czasu. Znakujemy cielęta.
- Ona chciała tylko pojeździć - wtrącił się Nash. - Nie
śmiałbym cię naciągać na jeszcze jedną lekcję.
- Nie mam nic przeciwko temu. Możecie...
- Cześć, Nash. - Jesse podjechał do nich na czarnym ogie
rze. To był ten sam zawzięty Judasz, którego Mandy kazała mu
ujeździć. Wszyscy sądzili, że to niemożliwe, bo ten koń nigdy
się nie podda, a jednak... - Weźmiesz udział w rodeo?
- Chciałem, żeby Colby trochę sobie pojeździła.
- Boisz się? - zażartował Jesse. - Nie chcesz, żeby się wy
dało, że jestem lepszy od ciebie?
- To nie jest wcale takie pewne. - Nash się roześmiał. - Mu
szę pilnować Colby.
Jesse zagwizdał na palcach.
- Jaime! - zawołał do syna. - Nie miałbyś ochoty na małą
przerwę?
- Jasne! - odkrzyknął Jaime, zadowolony, że może się wy
mknąć z zakurzonej zagrody.
- Zabierzesz Colby nad jezioro? A jeśli przypadkiem uda
wam się wyciągnąć z wody parę ryb, to nie wrzucajcie ich
z powrotem. Przydadzą się na kolację.
- Ale ja nie umiem łowić ryb - zmartwiła się Colby.
- Nic nie szkodzi. Ja cię wszystkiego nauczę. - Jaime od
razu wczuł się w rolę starszego brata. - Chodź. Wezmę wędki,
osiodłam konie i jedziemy.
- Twoja wymówka się ulotniła - zażartował Jesse, patrząc
na biegnące do stajni dzieci.
- Nie mam konia.
- W stajni jest ich kilka. Możesz sobie wziąć, którego
102
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
chcesz. Mój wałach na pewno jest wściekły, że podczas rodeo
musi stać w stajni. Drugi boks po lewej. Siodło i uprząż też tam
znajdziesz. Do roboty, kowboju!
- Nie musisz im pomagać - powiedziała Samanta, kiedy
Jesse odjechał. Bardzo się denerwowała, choć niedokładnie
wiedziała, z jakiego powodu.
- Kiedy ja chcę. Dawno nie siedziałem w siodle. Idę zoba
czyć tego konia.
- Boże wielki! - westchnęła Samanta, patrząc w ślad za
odchodzącym Nashem. - Gotów sobie kark skręcić.
Nash wziął lasso. Od lat niczym takim się nie posługiwał,
ale przypuszczał, że z rzucaniem lassem jest podobnie jak z jaz
dą na rowerze: nigdy się tego nie zapomina.
Zakręcił lasso nad głową, rzucił. Upadło jakieś pół metra od
celu. Zwinął lasso. Raz jeszcze nim zakręcił. Tym razem upadło
dokładnie na ten słupek, który sobie wybrał. Zwinął linę, przy
troczył ją do siodła i skierował konia do zagrody dla bydła.
Samanta już tam na niego czekała. Widać było, że się niepo
koi. Nash bardzo się wzruszył. Obiecał sobie, że nie przyniesie
jej wstydu.
- Mogę zaczynać - powiedział. - Opowiedz mi, co i jak
robicie.
- Pracujemy w parach. Jeden wiąże zwierzakowi łeb, a dru
gi tylne nogi. Musisz pracować ze mną, bo wszyscy inni już się
podobierali. Wolisz wiązać głowę, czy nogi?
- Dawno tego nie robiłem, więc chyba wolę nogi. Nie bój
się - pocieszył ją, widząc strach w oczach Samanty. - Obiecuję,
że nie spadnę z konia.
- Wobec tego do roboty. - Samanta się zaczerwieniła. - Wy
bierz sobie cielaka.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
103
Nash wyprostował się w siodle, przygotował lasso. Rzucił
i lina osunęła się po szyi cielęcia, które sobie wybrał.
Nie jest wcale taki zły, pomyślała Samanta i już bez obaw
zabrała się do pracy.
- Kim jest ten przystojny kowboj pracujący z Sam? - zapy
tała Merideth.
- To nie kowboj, tylko Nash Rivers - Mandy wyprowadziła
siostrę z błędu. - Trzymaj się od niego z daleka. Należy do Sam,
chociaż nie jestem pewna, czy ona już o tym wie.
- Nie mogłabyś mi tego jaśniej wytłumaczyć? Proszę o wer
sję skróconą. Nie mam nastroju na słuchanie twoich nie kończą
cych się opowieści.
- Samanta uczy jego córkę konnej jazdy - zaczęła Mandy.
- Ten facet jest wdowcem i zaprosił Sam na kolację.
- Jak bardzo zaawansowany jest ten związek? - zapytała
z namysłem Merideth.
- Trudno powiedzieć. Znasz Sam. Wszystko dusi w sobie,
nikomu nigdy nic nie powie. Tamta historia sprzed lat wciąż
jeszcze ją dręczy.
- Chodzi do psychologa?
- Tak. Od roku chodzi regularnie.
- A czy to pomaga?
Mandy ruchem głowy wskazała Samantę i Nasha. Pracowali
ramię w ramię, co chwila się dotykając.
- Pamiętasz, żeby kiedyś dopuściła tak blisko siebie obcego
faceta?
- No, no! - Merideth przyglądała się siostrze. - Kto by przy
puszczał, że Sam może się zakochać.
104 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Nash z gracją zsunął się z konia. Trochę drżały mu kolana,
ale udało mu się ukryć ten fakt przed gapiami. Wiedział, że
nazajutrz będzie strasznie cierpiał. Poobcierał sobie uda i bardzo
bolały go nogi.
- Daj lejce - powiedział do Samanty, która także zdążyła
już zsiąść z konia. - Odprowadzę konie do stajni.
- Nie trzeba. Ja...
- Sam! - zawołała Merideth.
Samanta rzuciła Nashowi lejce i podbiegła do siostry.
- Merideth! - Wyciągnęła do niej obie ręce.
- Fuj! Nie waż się mnie dotykać! Śmierdzisz, jakbyś się
wytarzała w krowim łajnie.
- A myślisz, że co robiłam? - roześmiała się Samanta. -
Kiedy przyjechałaś?
- Dziesięć minut temu. Kim jest twój nowy przyjaciel?
- To Nash. Chodź, poznam was ze sobą.
Samanta przedstawiła ich sobie. Merideth podała Nashowi
rękę, na której połyskiwała złota bransoletka wysadzana dia
mentami.
- Dzień dobry - powiedziała, uśmiechając się do niego uwo
dzicielsko.
Nash pomyślał, że jest jeszcze lepsza, niż sobie wyobra
żał. Każdego mężczyznę mogłaby bez trudu owinąć sobie wo
kół palca. Zanim uścisnął jej wyciągniętą dłoń, wytarł rękę
o spodnie.
- Cieszę się, że wreszcie cię poznałem - powiedział. - Dużo
o tobie słyszałem.
- Mam nadzieję, że dużo dobrego - wdzięczyła się Meri
deth.
- Daj spokój, Merideth - westchnęła Samanta.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 105
Wzięła od Nasha lejce i poprowadziła konie do stajni. Wolała
zostawić ich samych. Właściwie powinna być wściekła na sio
strę, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Merideth była taka,
jaka była. Mężczyźni za nią szaleli. Wszyscy mężczyźni. Nie
zależnie od wieku i statusu majątkowego.
Zaprowadziła swojego konia do boksu, rozsiodłała. Potem
zajęła się wałachem Jesse'a. Zamknęła go w boksie i zabrała się
do zdejmowania siodła. Rozluźniła popręg.
- Daj, ja to zrobię. - Nash odsunął ją i sam zdjął siodło
z końskiego grzbietu.
Samanta własnym oczom nie wierzyła. Nie spodziewała się
zobaczyć go tak szybko. Sądziła, że na krok nie odstąpi Meri
deth. Tak samo jak większość mężczyzn, z którymi jej młodsza
siostra zawsze robiła, co chciała. Nawet Jesse, kochający mąż
i ojciec, też miał maślane oczy, kiedy na nią patrzył. Merideth
po prostu miała w sobie coś, czemu mężczyźni nie potrafili się
oprzeć.
- Jest piękna, prawda? - zapytała cicho.
- Kto? Merideth? - zapytał Nash, jakby naprawdę nie wie
dział, o kim mowa.
- Przecież nie królowa angielska.
- Nawet bardzo - odrzekł. Ale zaraz zauważył, że Samanta
jest smutna. Nie zazdrosna, tylko właśnie smutna. Jakby zawsze
pragnęła być taka piękna i wiedziała, że to niemożliwe. Pod
szedł do niej i objął ją ramieniem. - Ale wcale nie jest ładniejsza
od ciebie.
- Daruj sobie komplementy. - Samanta się zarumieniła.
- To nie komplement. Ty jesteś wyjątkowa. - Nash pocało
wał ją.
To był zwyczajny pocałunek, lecz dla Samanty wszystko, co
106 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
wiązało się z pocałunkami, było nadzwyczajne. Zamknęła oczy.
W ten sposób bardziej czuła to, co się z nią działo, kiedy Nash
ją całował. A kiedy przestał całować, zakręciło jej się w głowie
jak po kieliszku szampana. Otworzyła oczy. Nash patrzył na nią
i uśmiechał się.
Zanim Samanta zdążyła dojść do siebie, w stajni rozległy się
śmiechy. Odwróciła się plecami do Nasha.
- Tu jesteście! - zawołała Mandy. - Dzieci właśnie wróciły
znad jeziora. Nałapały sporo okoni. Mam nadzieję, że Nash
i Colby zostaną na kolacji.
- Nie chcielibyśmy przeszkadzać - certował się Nash.
- Przeszkadzać? Też mi coś! - obruszyła się Mandy. - Za
pracowaliście solidnie na tę kolację.
- Nie wiem, czy Nina nie ma jakichś planów na wieczór.
- Nash nie potrafił się zdecydować.
- Ja do niej zadzwonię. - Mandy nie chciała go wypuścić.
- Zaproszę Ninę do nas.
- Dobrze - zgodził się Nash po chwili namysłu - Jeśli uwa
żasz, że nie będziemy przeszkadzali...
Gabe pojechał po Ninę na Ranczo Riversów. Samanta wcale
nie była pewna, czy Nina rzeczywiście z radością przyjęła za
proszenie, choć Mandy solennie ją o tym zapewniała.
Ale najbardziej bał się Nash. Modlił się w duchu, żeby Nina
miała dobry humor i nie zrobiła mu awantury. Na widok zbli
żającego się samochodu wstał. Chciał pierwszy powitać teścio
wą i zorientować się, czego może się po niej spodziewać. Ale
Colby go uprzedziła.
- Nina! - wołała, biegnąc babci na spotkanie. - Jak dobrze,
że przyjechałaś!
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 107
- Nie miałam innego wyjścia - mruknęła Nina, obrzuciwszy
Nasha morderczym spojrzeniem. - Ten człowiek jeździ jak wa
riat - wskazała na Gabe'a. - To cud, żeśmy się nie zabili.
Colby nic sobie nie robiła z jej narzekań. Od małego do nich
przywykła i uważała pewnie, że babcie to takie osoby, które
zawsze narzekają. Wzięła ją za rękę i poprowadziła do ogrodu,
gdzie urzędowała reszta towarzystwa.
- Byłam z Jaime'em na rybach - opowiadała babci. - Na
łapaliśmy mnóstwo okoni. Pomagałam je czyścić, a Mandy
usmaży je na kolację.
Nina spojrzała na wnuczkę z niedowierzaniem i obrzydze
niem. Już miała zacząć wykład na temat tego, czego absolutnie
nie powinny robić małe dziewczynki, ale nie zdążyła, bo właśnie
podeszła do nich Mandy.
- Witaj na Ranczu Złamanego Serca, Nino - powiedziała.
Gdyby nie to, że widział wszystko na własne oczy, Nash
nigdy by nie uwierzył, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Nina tańczyła z Gabe'em. Nash był pewien, iż będzie potem
narzekała, że ten człowiek ma dwie lewe nogi, ale w tej chwili
z pewnością bardzo dobrze się bawiła. Widać to było po jej
minie.
Może właśnie tego jej brakowało, pomyślał. Prawie nigdzie
nie chodzi. Tyle co ze mną i z Colby. A przecież powinna spo
tykać się z ludźmi ze swojego pokolenia.
Rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył Samanty.
- Szukasz Sam?
Nash spojrzał na Merideth, która nie wiadomo kiedy poja
wiła się koło niego. Ubrana w jedwabie koloru kości słoniowej,
zupełnie nie pasowała do reszty towarzystwa.
108 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Tak - odparł Nash. - Chciałbym z nią zatańczyć. Widzia
łaś ją może?
- Poszła do stajni. Powiedziała, że musi zajrzeć do jakiegoś
konia, który skaleczył sobie nogę.
- To Judasz. - Nash uśmiechnął się. - Kopnął go cielak.
- Skoro nie ma Sam, to może zatańczyłbyś ze mną? - Me
rideth była coraz bliżej.
Była piękna i pociągająca, ale Nash nie miał ochoty zadawać
się z pięknymi kobietami. Jedyny wyjątek stanowiła Samanta.
- Może innym razem - powiedział. - Zobaczę, czy nie trze
ba pomóc Sam.
- Na pewno potrzebuje pomocy. - Merideth się do niego
uśmiechnęła, ale zupełnie inaczej niż przed chwilą, nie jak
wamp, tylko jak zwyczajna kobieta.
Nash nie wiedział, że właśnie zdał trudny egzamin. Merideth
z radością skonstatowała, że nawet jej wdzięki nie są w stanie
zawrócić mu w głowie. Nie chciał nikogo oprócz Samanty. Ta
kiemu człowiekowi mogła zaufać.
W stajni było ciemno, ale Samanta potrafiła wyleczyć zwie
rzę nawet po omacku. Słychać było, jak czule przemawia do
konia.
- Sam? - powiedział cicho Nash.
- Tu jestem. - Samanta wyszła z boksu. - Zajrzałam do Ju
dasza.
- Nic mu nie jest?
- Nic poważnego. Trochę głębsze zadrapanie. Ale nałoży
łam na ranę maść z antybiotykiem, żeby przypadkiem nie dostał
zakażenia.
- Szukałem cię. - Nash podszedł do niej. - Miałem nadzie
ję, że zechcesz ze mną zatańczyć.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
109
- Nie jestem dobrą tancerką - mruknęła Samanta.
- Nic nie szkodzi. Tak naprawdę wcale nie zależało mi na
tańcu. - Nash ujął ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Chciałem
się tylko do ciebie przytulić. Lubię mieć cię koło siebie. Uwiel
biam twój zapach.
- Nie żartuj. Zwłaszcza teraz pięknie pachnę. Koniem.
- Naprawdę ładnie pachniesz. - Nash przytulił policzek do
jej włosów.
Samanta wreszcie się poddała. Pomału zaczynała się przy
zwyczajać do jego bliskości. Pomyślała sobie nawet, że to przy
jemnie tak się do niego przytulać, że czuje się przy nim bezpie
czna. Posunęła się nawet do tego, że objęła Nasha i też się do
niego przytuliła.
Pocałował ją. Samanta tak bardzo tego chciała. Tęskniła za
tym od trzech dni.
Całowali się i tulili do siebie, ale Nashowi i tego było mało.
Przyparł Samantę do ściany, podniósł jej ręce ponad głowę
i przytrzymał je. Całował coraz goręcej, coraz mocniej.
Samanta zamarła. Złe wspomnienia opadły ją jak psy gończe.
Wydało jej się, że koszmarny sen stał się rzeczywistością. Za
plecami miała chropowatą ścianę, nie mogła ruszyć rękami i ja
kiś mężczyzna na nią napierał, omal nie udusił.
Krzyknęła przeraźliwie i z całej siły nadepnęła napastnikowi
na nogę.
- O Boże! Sam! - przeraził się Nash. - Co ty wyprawiasz?
Samanta dyszała ciężko. Powoli wracała jej świadomość.
Przypomniała sobie, że to Nash ją przytulał, a obleśny Reed
Wester zjawił się tylko w jej wyobraźni.
Wybuchnęła płaczem i uciekła ze stajni.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Sam! Zaczekaj! - Nash chciał za nią pobiec, ale czyjaś
ręka chwyciła go za koszulę.
- Coś ty jej zrobił? - Merideth wyglądała jak furia.
- Nic jej nie zrobiłem! Całowaliśmy się i nagle... - Nash
przypomniał sobie malujące się na twarzy Samanty przerażenie.
Jakby zobaczyła upiora. - Oszalała.
- Zmusiłeś ją do czegoś?
- Zwariowałaś? Ja ją tylko pocałowałem.
- Całowałeś ją już kiedyś?
- Tak. - Nash miał serdecznie dosyć tego przesłuchania.
- Kilka razy.
- Ale teraz musiało być jakoś inaczej. Opowiedz mi wszy
stko. Ze szczegółami.
- Przedtem nigdy tak się nie zachowywała. Teraz też z po
czątku nic się nie działo. Ale kiedy oparła się plecami o ścianę,
coś ją opętało.
- Tego się właśnie obawiałam - westchnęła Merideth.
- Czego? Może mi wreszcie powiesz, co się z nią dzieje?
- Sam nic ci nie powiedziała?
- O czym?
- Mało brakowało, a zostałaby zgwałcona.
- Boże drogi!-jęknąłNash.
- Miała wtedy osiemnaście lat - ciągnęła Merideth. - Jeden
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
111
z kowbojów zaatakował ją, kiedy wieczorem wróciła z rodeo.
To było tu, w tej stajni. Przydusił ją do ściany, przytrzymał jej
ręce nad głową i usiłował zedrzeć z niej ubranie. Zaczęła krzy
czeć. Wtedy zaciągnął ją do pustego boksu. Na szczęście Gabe
usłyszał, jak krzyczała. Przybiegł w ostatniej chwili.
- Wielki Boże! - Nash wreszcie zrozumiał. Opisana przez
Merideth scena gwałtu była prawie identyczna z tym, co się
stało, zanim Samanta „oszalała".
- To jeszcze nie wszystko. Tata też usłyszał, że coś się dzieje,
i przyszedł do stajni. Dostał ataku szału, kiedy się dowiedział,
że Gabe wyrzucił tego kowboja z pracy. Nastąpił zawał serca
i ojciec umarł. Wszyscy wiedzieli, że ma wysokie ciśnienie, ale
Sam uważa, że umarł przez nią. Do tej pory nie doszła do siebie
po tym wszystkim.
- Muszę ją znaleźć - denerwował się Nash.
- Będzie się wstydziła. Może nie chcieć z tobą rozmawiać.
- Ona może nie, ale ja muszę się z nią zobaczyć. Ty nie masz
pojęcia, jaką straszną krzywdę jej zrobiłem.
- Rzeczywiście, nie mam pojęcia. - Merideth uważnie mu
się przyglądała. - Ale prawdopodobnie jesteś jedynym człowie
kiem, który może jej pomóc. Pewnie schowała się w starej wę
dzarni za domem. To jej ulubiona kryjówka.
Nash wymyślał sobie od najgorszych głupców. Nie rozumiał,
dlaczego od razu nie zauważył, że Samanta jest inna. Teraz,
kiedy Merideth o wszystkim mu opowiedziała, bez pudła mógł
odczytać sygnały, za pomocą których Samanta usiłowała powie
dzieć światu, że do niego nie pasuje. Choćby to ubranie. Spodnie
i rozciągnięte koszulki doskonale maskujące kobiece kształty.
Albo strach przed bliskim kontaktem. W restauracji też dziwnie
1 1 2 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
się zachowywała. Nie rozumiał, dlaczego nie zdziwiło go, że,
mając tyle lat, po raz pierwszy była z mężczyzną na kolacji.
I co ja jej powiem? myślał zrozpaczony. Powinienem ją
przeprosić? Nie ma takich słów, którymi można by przeprosić
za taką podłość.
Nash był już blisko wędzarni, kiedy usłyszał dochodzące
stamtąd przeraźliwe łkanie. Tak się przestraszył, że mało brako
wało, a pobiegłby po którąś z sióstr Samanty. Zaraz jednak przy
pomniał sobie, że sam musi wszystko załatwić. To on przywołał
potworne wspomnienia i on, a nie nikt inny, musi je przegonić.
- Sam? - zawołał, otwarłszy drzwi wędzarni.
Nie odpowiedziała. Wszedł do środka. Było jasno, bo światło
księżyca wpadało do szopy przez dziurę w dachu.
Samanta leżała w kącie, zwinięta w kłębek, zapłakana. Nash
ukląkł przy niej. Wyciągnął rękę, ale się cofnęła. Nie śmiał
próbować po raz drugi.
- Bardzo cię przepraszam - powiedział.
- Odejdź - chlipnęła Samanta.
- Ani mi się śni! - Usiadł obok niej na klepisku. Tak bardzo
chciał ją przytulić, pocieszyć. Wiedział jednak, że nie wolno mu
jej dotknąć. Pod żadnym pozorem.
- Nie wiedziałem - tłumaczył się.
- Kto ci powiedział?
- Merideth.
Odpowiedział mu głuchy jęk bezdennej rozpaczy.
- Zrozum, Sam - prosił Nash. - Ja nie jestem taki jak tamten
bydlak. Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Proszę cię, nie płacz.
Tym razem nie mógł się powstrzymać. Pogłaskał ją po
głowie.
- Tak mi wstyd. - Samanta znów wybuchnęła płaczem.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
113
- Wstyd? - zapytał zdumiony Nash. A więc nie była na
niego zła. - Nie masz się czego wstydzić.
- Tak uważasz? - Wstała, ale chyba tylko po to, żeby się od
niego odsunąć. Wciąż nie chciała, żeby jej dotykał. - Ile znasz
kobiet, które nie mogą iść z mężczyzną do łóżka? Co ja mówię,
do łóżka! Jak tylko jakiś facet się do mnie zbliża, zaraz się duszę!
- Nie wszystkie kobiety przeszły przez to, co ty przeżyłaś
- przypomniał jej Nash.
- Czy to coś zmienia?! - krzyczała Samanta. - Ja jestem
nienormalna! Nawet jeśli chcę faceta pocałować, to i tak nic
z tego nie wychodzi! Mogłam ci zrobić krzywdę.
- Przecież mnie całowałaś.
- Całowałam. I jak się to skończyło?
- Nie zawsze tak było. Pamiętasz? To, co się stało dzisiaj,
zdarzyło się z mojej winy. Gdybym wiedział, nigdy bym się tak
nie zachował.
- I tak niczego byś nie zmienił, nawet gdybyś wiedział!
- wściekała się Samanta. - To mój problem. To siedzi we mnie!
- Byłbym bardziej delikatny. - Nash zbliżył się do niej o pół
kroku. - Tak bardzo chciałem być blisko ciebie. Za bardzo się
spieszyłem. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak na mnie działasz?
Jesteś taka piękna, taka pociągająca. O tym pewnie też nie
wiesz. Kiedy mnie objęłaś i pocałowałaś, zachciało mi się być
jeszcze bliżej ciebie. Tak mnie podniecasz, że nie mogę się
opanować. Ty, Sam. Ty, a nie żadna inna kobieta.
Samanta nie mogła i, co więcej, nie chciała mu uwierzyć.
Wolała nie ufać mężczyznom. Tak było bezpieczniej.
Nash podszedł jeszcze bliżej. Ośmielił się nawet wziąć ją za
rękę. A ponieważ jej nie cofnęła, przytulił dłoń Samanty do
swojej piersi.
114
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Bardzo cię pragnę - powiedział. -I wydaje mi się, że ty
mnie też.
Samanta chciała zaprzeczyć. Nie mogła. Nash miał rację:
bardzo go pragnęła. Wciąż go pragnęła. Mimo tego, co przed
chwilą wydarzyło się w stajni. Tyle razy wyobrażała sobie, jak
się z nim kocha.
Naprawdę go pragnę, pomyślała zrozpaczona. Ale tylko
w marzeniach. Na jawie to niemożliwe. Reed Wester mi to
załatwił.
- To nie ma sensu. - Opuściła rękę. - Nie mogę.
- Możesz - przekonywał ją Nash. Podszedł bliżej. Chciał
jej udowodnić, jak bardzo się myli. - Dotknij mnie, Sam. Wiem,
że tego chcesz. Przysięgam, że ja ciebie nie dotknę. Chyba że
mnie o to poprosisz.
Samanta w końcu mu uwierzyła. Wbrew zdrowemu rozsąd
kowi, który jej podpowiadał, że nie warto. Tak bardzo pragnęła
go dotykać. Pomyślała, że jeszcze raz spróbuje. Tylko ten jeden,
ostatni raz w życiu.
Ostrożnie położyła dłoń na piersi Nasha. Czuła, jak mu bije
serce. Patrzyła na swoją rękę i czekała. Czekała na próżno, bo
strach nie nadchodził. Powoli podniosła głowę.
- Chcę cię dotykać - wyszeptała. Położyła drugą dłoń na
piersi Nasha. - Chcę dotykać twojego ciała.
- Możesz robić, co chcesz - przypomniał jej. Nawet nie
drgnął.
Rzeczywiście wszystko uzależnił od jej woli. Pomału nabie
rała odwagi. Wyciągnęła mu koszulkę ze spodni i podwinęła ją
do góry. Nash podniósł ręce, żeby mogła ją zdjąć, a kiedy to
zrobiła, natychmiast oparł ręce na biodrach.
Patrzyła na niego zafascynowana. W snach widziała go na-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
115
giego, ale rzeczywistość okazała się piękniejsza. Położyła dłonie
na jego nagim torsie.
Nash zadrżał. Bał się, że nie wytrzyma. Tak bardzo chciał
wziąć Samantę w ramiona i kochać się z nią, choćby tutaj, na
klepisku starej wędzarni. Ale przecież obiecał. Wiedział, jakie
to ważne dla Samanty. Dla niego także.
Samanta przesunęła dłonie wyżej, na szyję Nasha, potem na
jego twarz.
- Możesz mnie pocałować - pozwolił łaskawie. Miał na
dzieję, że żartem zdoła rozładować napięcie. Swoje napięcie
i paniczny strach Samanty. - Ja nie gryzę.
Samanta wspięła się na palce. Pocałowała go delikatnie. Wes
tchnęła. Było jej tak przyjemnie. Jeszcze raz go pocałowała.
Mocniej.
- Mam wielką ochotę cię przytulić - westchnął Nash, ale się
nie poruszył.
Samanta najpierw się przeraziła, ale zaraz przypomniała
sobie, że to przecież Nash, mężczyzna, któremu można za
ufać.
- Dobrze - szepnęła.
Otulił ją ramionami. Każdym nerwem czuła na sobie jego
dotyk. Był taki delikatny.
- Czy mogę cię pocałować? - zapytał.
- Tak.
Zrobił to tak ostrożnie, że Samanta się rozpłakała.
- Nie płacz, Sam - poprosił.
- Nie płaczę - skłamała. - Przynajmniej nie z tego powodu,
o którym myślisz.
- To może jeszcze raz mnie pocałujesz? - Nash domyślił
się, że płakała ze wzruszenia.
1 1 6 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
I tak, krok po kroku, przyzwyczajał ją do siebie, do bliskości
męskiego ciała. Samanta nie tylko pozwoliła mu się całować.
Poprosiła, żeby jej dotykał. Wreszcie dowiedziała się, jak sma
kuje rozkosz. Przekonała się, że ma nie tylko smak i zapach, ale
i kolor. Była szczęśliwa.
- Nie wiedziałam, że to takie cudowne - westchnęła.
- Może być jeszcze wspanialsze - zapewnił ją Nash. - Na
razie musisz mi uwierzyć na słowo.
- Chciałabym...
- Cierpliwości, Sam. Nie wszystko naraz.
Mandy i Merideth wpatrywały się w ciemność. Mandy wy
bijała nogą dziki rytm. Merideth stała nieporuszona, napięta jak
struna, choć na zewnątrz nie było tego widać.
- Nie wytrzymam dłużej - jęknęła Mandy. - Zobaczę, co
tam się dzieje.
- Nigdzie nie pójdziesz! - Merideth na wszelki wypadek
chwyciła ją za rękę. - Nash sobie z nią poradzi.
- A skąd ty możesz wiedzieć, jaki jest Nash Rivers i z czym
sobie poradzi? Pierwszy raz go na oczy zobaczyłaś.
- To fakt - przyznała Merideth. - Ale ja się znam na face
tach i wiem, że Nash poradzi sobie z każdym problemem, jaki
stworzy mu nasza siostra.
- Lepiej dla niego, żeby sobie poradził, bo inaczej będzie
miał ze mną do czynienia - mruknęła Mandy.
- Chyba z nami - poprawiła ją Merideth.
- Spójrz tam. - Mandy wyciągnęła palec przed siebie. - Czy
to nie oni?
Merideth wytężyła wzrok. Nash i Samanta wyszli na zalane
księżycową poświatą podwórko. Trzymali się za ręce. Merideth
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
117
uśmiechnęła się i pośpiesznie wciągnęła Mandy do domu. Nie
chciała, żeby Samanta je zauważyła.
- A nie mówiłam, że sobie poradzi? - szepnęła siostrze do
ucha.
Samanta sięgnęła do lodówki po dzbanek z mlekiem. Poczu
ła na plecach wpatrzone w nią dwie pary oczu. Odwróciła się.
W drzwiach kuchni stały Mandy i Merideth.
- Cześć, Sam - powitała ją Mandy. - Jak ci się spało?
- Całkiem dobrze. - Samanta usiadła przy stole. Spojrzała na
siostrę podejrzliwie. Wsypała do miseczki płatki kukurydziane i za
lała je mlekiem. - Czemu się tak na mnie gapicie? - zapytała
podenerwowana, bo siostry tak jakoś dziwnie na nią patrzyły.
- Bez powodu, skarbie. - Merideth podeszła do Samanty
i pogłaskała ją po policzku. Tak jak się głaszcze dziecko. Usiad
ła obok niej przy stole. - Martwimy się o ciebie.
- Z jakiego powodu?
Zanim Merideth zdążyła odpowiedzieć, Mandy rozpoczęła
własne śledztwo. Usiadła naprzeciwko Samanty.
- Dobrze się wczoraj bawiłaś? - zapytała.
- Nieźle. A bo co?
- Po prostu chciałam wiedzieć. Nash nie odstępował cię na
krok. Zauważyłam, że zniknęliście gdzieś na chwilę.
Co się dzieje? przeraziła się Samanta. Czyżbym miała na
czole wypisane, że tak cudownie było mi z Nashem? O rany!
Znowu się zaczerwieniłam. Czy to się nigdy nie skończy?
- On dla wszystkich jest bardzo miły - powiedziała głośno.
- Taki ma charakter.
- Na to wygląda - zgodziła się Merideth. - A jak wspaniale
jest zbudowany. Musi być rewelacyjny w łóżku.
118 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Samanta postanowiła nie reagować, choć wiedziała, że z sio
strami nie pójdzie jej łatwo. I nie myliła się.
- Nie sądzisz, że byłby doskonałym kochankiem? - zapyta
ła Mandy, pochylając się nad stołem. Prawie dotykała twarzy
Samanty.
- Dacie wy mi spokój? - Samanta wreszcie się wściekła.
- Żadnej świętości nie potraficie uszanować!
- A więc jednak! - Mandy z radości klasnęła w dłonie. -
Zrobiłaś to! Wiedziałam, że to zrobisz!
- Nic nie wiedziałaś i nic nie wiesz - mruknęła rozeźlona
Samanta. Siostry wciąż na nią patrzyły. Jakby była dwugłowym
cielęciem. - Skoro tak bardzo chcecie, to wam powiem.
Owszem, trochę się popieściliśmy, ale na tym koniec. Nadal
jestem dziewicą. Zadowolone?
- Ze szczegółami, proszę - zażądała Merideth.
- Jak chcesz znać szczegóły, to przeczytaj sobie romans. Ja
nie mam czasu! - Samanta zerwała się z miejsca.
- A ty dokąd się wybierasz? - zapytała Mandy.
- Do Austin. Colby bierze udział w zawodach jeździeckich.
Pierwszy raz w życiu. Muszę zawieźć tam jej konia.
- Nash jedzie z wami? - zapytała Mandy z nadzieją
w głosie.
- Jedzie. I co z tego?
- Nic. Tak sobie tylko pomyślałam, że może znów będziecie
mieli okazję, żeby się trochę popieścić.
- Jadę na zawody, a nie na orgię
Komu potrzebne są siostry? myślała rozżalona Samanta.
Wścibskie stworzenia. Wciąż usiłują coś za mnie załatwić.
Zawzięcie szczotkowała grzywę Whiskey. I bez tego ich
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 1 1 9
śledztwa miała zszarpane nerwy. W nocy prawie nie zmrużyła
oka. Myślała o tym, co zaszło między nią i Nashem. Bała się
dzisiejszego spotkania. Nie wiedziała, jak powinna się za
chować kobieta, która dzięki mężczyźnie przeżyła coś tak wspa
niałego.
Wrzuciła szczotkę do skrzynki z narzędziami. Rozległ się
metaliczny dźwięk. Tak głośny, że Whiskey się wystraszył.
- Przepraszam, maluśki. - Samanta poklepała konia po szyi.
- Nie chciałam cię przestraszyć.
- Myślisz, że on cię rozumie?
Głos rozległ się tuż nad jej uchem. Był ciepły, miły i dobrze
znany. Samanta odwróciła się powoli. Nash stał obok niej
i uśmiechał się. Od razu przestała się denerwować. Teraz nie
rozumiała, jak mogła obawiać się tego spotkania. Uśmiechnęła
się do niespodziewanego gościa.
- To nie słowa go uspokajają, tylko głos - powiedziała.
- Gdzie Colby?
- Poszła do ubikacji. Wydaje mi się, że troszeczkę się de
nerwuje.
- To normalne.
- U ojców też?
- U ojców też - roześmiała się Samanta i pogłaskała Nasha
po policzku. Nie mogła się powstrzymać.
Nash przytrzymał jej dłoń.
- Całą noc nie spałem - westchnął.
- Ja też - przyznała.
- Może moglibyśmy potem...
- Zakochana para! Zakochana para!
Samanta się przeraziła. Nie zauważyła, kiedy Colby do nich
podeszła. Ale Nash ani trochę nie przejął się tym, że córka
120 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
przyłapała go na obejmowaniu Samanty. Przynajmniej nie w ta
kim sensie.
- Cudowny dzieciak - mruknął, wtulając twarz we włosy
Samanty. - Tyle że zawsze zjawia się nie w porę.
To „potem", o którym wspomniał Nash, niestety nie nade
szło. Najpierw musieli przygotować Colby do startu, potem
oporządzić Whiskey, a na koniec obejrzeć popisy innych ucze
stników konkursu. Zostali sami tylko na chwilę, kiedy skakała
Colby. Ale wtedy tak byli zajęci obserwowaniem jej popisu, że
nawet do głowy im nie przyszło choćby spojrzeć na siebie.
Samanta kładła się spać kompletnie wykończona. Była też
troszeczkę zawiedziona. Ciekawiło ją, co mogło się kryć za tym
obiecywanym przez Nasha „później". Zgasiła światło, otuliła się
kołdrą i podłożyła sobie ręce pod głowę. Ani trochę nie chciało
jej się spać. Teraz, kiedy przekonała się, czym naprawdę jest
seks, nie mogła się doczekać dalszego ciągu.
Całkiem nieźle jak na kobietę, która przez dziesięć lat nie
pozwoliła żadnemu mężczyźnie do siebie podejść, pomyślała.
Ciekawe, co by na to powiedziała Camille.
Przymknęła oczy. Jeszcze raz wyobraziła sobie to wszystko,
co działo się w starej wędzarni. Minuta po minucie, gest po
geście. Nash był taki czuły, taki delikatny i wyrozumiały. Jakby
doskonale wiedział, czego jej potrzeba.
Kocham go, pomyślała Samanta.
Potem zaczęła się nad tym zastanawiać. Doszła do wniosku,
że to nie tylko chwilowe wrażenie. Tak było naprawdę.
- Kocham go - powtórzyła uszczęśliwiona, tym razem już
całkiem świadoma powagi tego oświadczenia.
Akurat wtedy musiał zadzwonić telefon. Wyrwana z rozma-
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
121
rzenia, Samanta niechętnie podniosła słuchawkę. Sprawa mu
siała być ważna, skoro ktoś zdecydował się niepokoić ją o tak
późnej porze.
- Gabinet Sam McCloud - powiedziała.
- Sam?
- Nash? - Uśmiechnęła się, jakby rozmówca stanął przed
nią we własnej osobie.
- A spodziewałaś się kogoś innego? - zażartował. - Obudzi
łem cię?
- Dopiero co się położyłam.
- Co masz na sobie?
- Po co mnie o to pytasz? - Samanta zaczerwieniła się.
- Po nic. Tylko chciałem wiedzieć.
- Nic specjalnego. - Spojrzała na bawełniany podkoszulek,
za duży co najmniej o trzy numery. Po raz pierwszy w życiu
żałowała, że nie ma ładnej bielizny.
- Pozwól, że ja to ocenię.
- Mam na sobie bawełnianą koszulkę - mruknęła zakło
potana.
- A co masz pod spodem?
- Nash! - przywołała go do porządku. Nie mogła mu prze
cież powiedzieć, że nie ma na sobie niczego oprócz tej koszulki.
- Może lepiej nie mów - westchnął. - To by tylko pogor
szyło sprawę.
- Jaką znów sprawę? - zaniepokoiła się Samanta.
- Wciąż o tobie myślę. Nawet kiedy zasnę, nie mogę prze
stać. Śnisz mi się po nocach.
- Mam ten sam problem - przyznała. Była czerwona jak
burak. Dobrze, że przynajmniej tym razem nikt tego nie widział.
- Chciałabyś się ze mną zobaczyć?
122
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Kiedy? - Samanta kurczowo zacisnęła palce na słu
chawce.
- Teraz.
- Jak to: teraz? - Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
- Normalnie. Wyjrzyj przez okno.
Samanta wyskoczyła z łóżka. Ze słuchawką przy uchu pod
biegła do okna. Rozsunęła zasłony. Na podwórzu stał mercedes
Nasha. On sam stał obok samochodu ze słuchawką telefonu
komórkowego przyciśniętą do ucha.
- Podoba mi się ta twoja koszulka - powiedział.
Samanta patrzyła na koszulkę, jakby widziała ją po raz pier
wszy w życiu. Odruchowo ją obciągnęła.
- Co na niej jest napisane? - zapytał.
- Takie tam głupoty. - Samanta złożyła ręce na piersiach.
- Możesz wyjść? - Nash podszedł do okna. Teraz dzieliła
ich tylko cienka szklana tafla.
- Teraz? - wyszeptała.
- Pewnie. Odłóż słuchawkę i otwórz okno.
Samanta poruszała się jak w transie. Odłożyła słuchawkę,
otworzyła okno. Zawahała się na moment, kiedy Nash wyciąg
nął do niej rękę. Po chwili stała tuż obok niego.
- „Weterynarz też człowiek. Chce być kochany" - Nash
półgłosem przeczytał napis widniejący na nocnej koszulce Sa
manty. - To prawda? - zapytał.
- To miał być żart - bąknęła przerażona i zawstydzona Sa
manta. - Merideth uwielbia robić mi takie prezenty.
- Mnie to nie śmieszy.
Samanta powoli podniosła głowę. Odważyła się spojrzeć
Nashowi w oczy.
- Wszyscy chcą być kochani. - Nash ją do siebie przytulił.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 123
- Cały dzień o tym marzyłem - westchnął. -I o tym też. - De
likatnie ją pocałował.
Samanta była bardzo podniecona. Cały dzień czekała na
Nasha. Co tam dzień! Czekała na niego całe życie. Tuliła się do
Nasha i całowała go bez strachu, nawet bez myśli o strachu. On
jednak wciąż pamiętał, z jaką osobą ma do czynienia. Bardzo
uważał, żeby nie poruszać się zbyt gwałtownie, żeby za daleko
się nie posunąć, nie wymagać za dużo.
- Gdzie możemy się schować? - zapytał, przerywając na
moment pocałunki.
Samanta zastanawiała się, czy istnieje tu jakieś zaciszne
miejsce. Jej pokój nie wchodził w rachubę. Za ścianą spała
Merideth. Na pewno by ich usłyszała. A znów w samochodzie
byłoby im za ciasno.
- W mojej przyczepie do przewożenia koni jest mały po
koik. Z łóżkiem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Trzymając się za ręce, poszli do stajni, gdzie stała przyczepa.
Samanta bosą stopą nadepnęła na kamień. Syknęła. Zanim się
zorientowała, Nash już trzymał ją na rękach.
Zaniósł ją do przyczepy, posadził sobie na kolanie i otworzył
drzwi. W środku było ciemno jak w grobie.
- Gdzie jest kontakt? - zapytał.
- Z lewej strony.
Łokciem nacisnął włącznik. Zrobiło się widno. Przynajmniej
na tyle, że można było dostrzec wąskie łóżko. Tam właśnie Nash
zaniósł Samantę.
Ledwie ją posadził, naciągnęła sobie koszulkę na kolana jak
grzeczna panienka. Odruchowo.
To przypomniało Nashowi, z kim ma do czynienia. Samanta
była dziewicą, na dodatek okrutnie doświadczoną przez los
i podłego mężczyznę. Jeśli nie chciał jej spłoszyć, musiał za
chowywać się bardzo ostrożnie.
- Będziemy robić tylko to, co ty zechcesz - zapewnił.
- Chcę ciebie. - Samanta w duchu przeklinała swój głos.
Dlaczego właśnie w takiej chwili musiał zadrżeć?
- A ja bym chciał na ciebie popatrzeć - wyszeptał.
Ostrożnie dotknął brzegu koszulki opinającej kolana Saman
ty. Podciągnął ją na uda, potem aż na biodra. Zatrzymał się.
Czekał, aż Samanta pozwoli mu na więcej. Tylko chwilę się
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
125
wahała. Podniosła ręce i Nash zdjął z niej tę koszulkę ze „śmie
sznym" napisem. Zrobiła taki ruch, jakby chciała się czymś
okryć, ale po chwili opuściła ręce.
- Śliczna jesteś - westchnął Nash. Położył dłoń na jej
brzuchu.
Samanta zamknęła oczy. Tak bardzo go pragnęła. Nash prze
sunął dłonią po jej udach. Zatrzymał rękę na kolanie.
- Otwórz oczy - poprosił.
Z wielkim trudem spełniła jego prośbę.
- Chciałbym się rozebrać - tłumaczył - ale sądzę, że się
przestraszysz. Wydaje mi się, że jeśli będziesz patrzyła, to nie
będzie to potem takie straszne.
Zaczął się rozbierać. Samanta nie mogła od niego oczu ode
rwać. Nash czuł, że bardzo go pragnie i jednocześnie trochę
się boi.
- Jeśli chcesz, żebym tego nie robił, to powiedz - przypo
mniał jej.
Nic nie powiedziała. Rozbierał się powoli, żeby Samanta
miała czas przyzwyczaić się do jego nagości. Stanął przed nią
w samych tylko slipach.
- O rany! - westchnęła Samanta na widok pięknie zbudo
wanego ciała Nasha. I zaraz się zaczerwieniła, bo pomyślała, że
zachowała się jak małolata i że normalna kobieta na pewno
wiedziałaby, co powiedzieć w takiej sytuacji.
- To samo mogę powiedzieć o tobie. - Nash uśmiechnął się.
Podszedł do niej powoli i ostrożnie ją do siebie przytulił. -
O rany!
Te słowa i delikatna pieszczota sprawiły, że Samanta całko
wicie się rozluźniła. Już się nie bała. Przestała się nawet dener
wować. Zarzuciła Nashowi ręce na szyję i pocałowała go.
126
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Chcę się z tobą kochać, Sam - westchnął Nash.
- Ja też - wyszeptała.
I stało się. Nash starał się poruszać bez pośpiechu, żeby jej
nie wystraszyć. Samanta omal nie krzyknęła, kiedy oprócz przy
jemności poczuła ból. Ale to był tylko moment. Ból minął
i została wyłącznie przyjemność. A potem rozkosz. Nieporów
nywalna z tą, o której śniła.
Nash pierwszy się obudził. Z czułością patrzył na wtuloną
w jego ramię Samantę. Pomyślał, że jest piękna jak księżni
czka z bajki. Przypomniał sobie, jak ją oceniał po kilku pier
wszych spotkaniach. Ubierała się jak kowboj, który od dawna
nie mógł znaleźć pracy, i nie pozwalała się do siebie zbliżyć.
A teraz...
Jak do tego doszło? pomyślał. Po co do niej przyjechałem?
Może chciałem jej udowodnić, że nie wszyscy mężczyźni są
jednakowi? Nie, chyba chciałem jej pomóc. Ktoś musiał ją
przekonać, że jest normalną, zdrową kobietą. Piękną i ekscytu
jącą. Bzdura! Przyjechałem, bo bardzo jej pragnąłem i... Czyż
bym się zakochał?
Nash przestraszył się własnych myśli. Sądził, że już nigdy
w życiu się nie zakocha. Po tym, co przeżył ze Stacy, nie chciał
nawet próbować. Tymczasem zupełnie niechcący stało się z nim
coś dziwnego. Taki samodzielny, zawsze samowystarczalny, na
gle zapragnął mieć przy sobie kogoś bliskiego. Pod warunkiem,
że tym kimś będzie Samanta.
- Sam - szepnął.
Poruszyła się i uśmiechnęła przez sen.
- Obudź się, królewno - poprosił. - Chcę ci coś pokazać.
- Bardzo ładny, ale już go widziałam - mruknęła.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
127
Było jej dobrze i nie miała ochoty się ruszać.
Nash trochę się zdziwił, że Samanta, która jeszcze wczoraj tak
bardzo się bała, w ciągu jednej nocy zmieniła się w beztroską ko
chankę. Jakby całe życie upłynęło jej na uwodzeniu mężczyzn.
Pochylił się nad nią. Pocałował. Pomyślał, że to, co chciał
jej pokazać, nie ucieknie i tak naprawdę nie muszą się nigdzie
spieszyć. Mocno ją do siebie przytulił.
- Powiesz mi wreszcie, dokąd jedziemy? - dopytywała się
Samanta.
- Nie ma mowy. - Nash uśmiechnął się do niej. - To nie
spodzianka. Zresztą zaraz będziemy na miejscu.
Przejechali pod zniszczonym, ledwie widocznym napisem
głoszącym, że tutaj zaczyna się Ranczo Riversów.
- Co ty wyprawiasz? - przeraziła się Samanta. - Nie może
my jechać do ciebie! Jest szósta rano. Co sobie pomyśli Colby?
A Nina znów zrobi ci awanturę.
- Nie jedziemy do domu - uspokoił ją Nash. - Chcę ci po
kazać, jak będzie wyglądało osiedle.
Skręcił w zarośniętą drogę, ledwie widoczną pomiędzy wy
sokimi trawami.
- Wzdłuż głównej ulicy powstanie centrum handlowe - ob
jaśniał Nash. - Bary, sklepy, pralnie i tak dalej. A tam zaczyna
się dzielnica willowa. Działki mają po dwa hektary, ale są i zna
cznie większe.
Nash pokazywał jej kolejne miejsca i opowiadał, co na nich
powstanie. Był bardzo dumny z siebie. Za to Samancie zrobiło
się smutno.
- A tam będą pola golfowe. - Nash pokazał Samancie roz
ciągającą się przed nimi łąkę.
128 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Co hodowaliście? - zapytała Samanta. Jakoś trudno jej
było wyobrazić sobie pole golfowe na łące, na której powinny
się paść konie albo bydło.
- Bydło. Tata był bardzo dumny ze swego stada.
- A gdzie jest teraz to stado?
- Sprzedałem je. - Nash wzruszył ramionami. - Mam dla
ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
Jechali przez piękne tereny Rancza Riversów. Samanta nie
wyobrażała sobie, że mogłoby tu powstać osiedle. Wolała my
śleć o pasących się krowach, o koniach przebiegających bez
kresne łąki. Doskonale rozumiała, dlaczego Colby tak zawzięcie
walczyła o tę ziemię.
Rozumiała także, dlaczego Nash nie chce pracować na ran
czu. Nie rozumiała tylko, dlaczego tak się zawziął, że nie chce
tu nawet mieszkać. Mógłby wynająć zarządcę, który zająłby się
hodowlą. Nash pracowałby w mieście. I wcale nie musiałby
sobie brudzić rąk.
Dlaczego Nash nie chce się zgodzić na takie rozwiązanie?
myślała. Przecież to jego ziemia. Od pokoleń należy do rodziny
Riversów. Nawet mu jej nie żal? Nigdy w to nie uwierzę.
- No i jak ci się podoba?
- Co takiego? - Pytanie wyrwało Samantę z zamyślenia.
Samochód stał przed ślicznym piętrowym domem, przed
którym urządzono maleńki trawniczek.
- To mój dom - oświadczył z dumą Nash. - Zamieszkamy
tutaj, jak tylko zaczną się prace budowlane.
Samanta spojrzała na dom stojący w niewielkiej odległości
od innych podobnych domów. Posmutniała. Całe życie spędziła
na ogromnym ranczu i nie wyobrażała sobie, jak można miesz
kać na tak małej przestrzeni.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 129
- Pokazałbym ci, jak mój dom wygląda w środku, ale nie
wziąłem kluczy - powiedział Nash.
- Nic nie szkodzi - odparła Samanta.
Bez trudu mogła go sobie wyobrazić. Na pewno był prze
stronny i bardzo elegancko urządzony.
- Pokażę ci go innym razem. - Nash pocałował ją w policzek.
Wracali na Ranczo Złamanego Serca. Samanta miała coraz
podlejszy nastrój. Kochała Nasha. Ona pewnie też nie była mu
obojętna. No bo niby dlaczego miałby jej pokazywać swoje
wymarzone miasto? Problem w tym, że Samanta nie marzyła
ani o miastach, ani o budowach. Zastanawiała się, czy możliwe
jest, żeby dwoje ludzi z tak różnych światów mogło spokojnie
żyć pod jednym dachem. Właściwie nawet się nie zastanawiała.
Szczerze w to wątpiła.
- Spójrz tam! - Nash wyciągnął rękę przed siebie. - To chy
ba dym.
- Boże drogi! - zawołała Samanta, wyjrzawszy przez okno.
- Coś się pali.
- Na waszym ranczu?
- Nie, pali się dalej. Raczej Circle Bar. Musimy zawiadomić
Jesse'a.
Nash przycisnął pedał gazu. W kilka minut byli na Ranczu
Złamanego Serca.
- Nie ma furgonetki Jesse'a - powiedziała Samanta, gdy
tylko wjechali na podwórko. - Pewnie już tam pojechał.
Wobec tego Nash zawrócił samochód. Pojechali tam, skąd
widać było dym.
- Boże, żeby tylko nie płonęły obory -westchnęła Samanta,
wpatrując się z przerażeniem w gęstniejący z każdą chwilą ob
łok czarnego dymu.
130
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- To pewnie nic groźnego - pocieszał ją Nash. - Zapaliła
się bela siana albo coś w tym rodzaju. Kowboje dużo palą i nie
zawsze uważają.
Kiedy wjechali na wzgórze, u którego stóp leżał dom Barri-
sterów, dech im w piersiach zaparło. Okazały dom stał w pło
mieniach.
- O mój Boże! - krzyknęła Samanta.
Przed płonącym domem stało już kilka samochodów. Ludzie
kręcili się jak w ukropie, podstawiali drabiny, polewali płomie
nie wodą. Jak mogli, pomagali strażakom.
W grapie ludzi patrzących bezradnie na coraz bardziej sza
lejący pożar Samanta dostrzegła Mandy. Podbiegła do niej.
- Gdzie Jesse? - zapytała.
- Razem z Pete'em próbują wypędzić konie na pastwisko
- odparła Mandy. - Na wszelki wypadek, gdyby ogień się prze
rzucił.
- A co z Margo? - dopytywał się Nash. - Udało jej się wy
dostać?
Ale zanim Mandy zdążyła odpowiedzieć, rozległo się głośne
łkanie. Zobaczył, jak Margo w szlafroku biegnie w stronę pło
nącego domu. Zatrzymał ją jeden ze strażaków.
- Mój dom! - wrzeszczała Margo, wyrywając się strażako
wi. - Muszę ratować dom!
Na twarzach otaczających ją ludzi malowało się współczucie,
jednak nikt nie podszedł do Margo, nikt jej nie pocieszał. Nash
przypomniał sobie, co mu o niej opowiadała Samanta. Margo
rzeczywiście nie miała przyjaciół. Ani wśród sąsiadów, ani tym
bardziej wśród pracowników. Poczuł się w obowiązku wystąpić
w roli przyjaciela. W końcu łączyły ich wspólne interesy.
- Ja z nią zostanę - powiedział do strażaka, który trzymał
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 1 3 1
wierzgającą Margo. - Nic już nie da się zrobić, Margo - zwrócił
się do płaczącej kobiety.
- Och, Nash! - łkała Margo. - Mój dom! Mój piękny dom!
Nic z niego nie zostało!
- Trudno! Nic na to nie poradzimy - uspokajał ją Nash.
- Nie martw się. Zbudujesz sobie jeszcze piękniejszy.
- Nie mogę! - wrzasnęła jak opętana. - Wade i to przewi
dział w testamencie! Jeśli dom zostanie zniszczony, to ziemia,
na której go zbudowano, stanie się częścią rancza. Będzie nale
żała do Jesse'a! Ta ziemia już jest jego!
Nash zwrócił uwagę na to, z jaką nienawiścią wymawiała
imię Jesse'a. Zauważył też, że jej wrzaski wzbudziły poruszenie
wśród zebranych. Zobaczył, że w jego stronę idzie Samanta.
Bardzo się ucieszył.
- Proszę z nami pojechać - powiedziała Samanta, kładąc
dłoń na ramieniu Margo. - Powinna pani odpocząć.
- Puśćcie mnie! - rozległ się wrzask pijanego mężczyzny.
Ludzie się rozstąpili. Nash zobaczył, że Jesse i Pete ciągną
pijanego jak bela mężczyznę. Samanta poczuła, że Margo zdrę
twiała, a zaraz potem wyrwała się Nashowi.
- Ty! - Margo rzuciła się z pazurami na pijanego mężczy
znę. - Ty to zrobiłeś!
Mężczyzna podniósł głowę i dopiero wtedy Samanta go po
znała.
- Rube? - wyszeptała z niedowierzaniem.
- Znasz go? - zapytał Nash.
- Pracował kiedyś na naszym ranczu. Mandy go wyrzuciła,
kiedy się okazało, że chciał bić Jaime'ego.
- Zasłużyłaś sobie na to - warknął Rube. - Już zapomnia
łaś? Miałaś mi zapłacić. Dużo. Pewnie powiesz, że nie pamię-
132 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
tasz, za co? No to ci przypomnę. Chciałaś wiedzieć, jak stoją
sprawy pomiędzy nim - ruchem głowy wskazał Jesse'a - a tą
dziwką McCloudów. Ona się teraz każe nazywać jego żoną. Tfu!
Wszystko ci powiedziałem, a ty mi nie zapłaciłaś. No to teraz
masz za swoje.
- Nie waż się mówić w ten sposób o mojej żonie! - Jesse
wziął pijaka za kołnierz i potrząsnął nim z całej siły. - Jasne?
- Jasne-jęknął Rube.
- To prawda, co ten śmieć powiedział? - Jesse zwrócił się
do Margo? - Naprawdę kazałaś mu nas szpiegować?
- Skądże! - Margo aż się cofnęła. - On kłamie.
- Nie kłamię! - wrzasnął Rube. - Dwa razy mi płaciła. Bę
dzie z pół roku temu. Miałem zadzwonić, kiedy ty, dzieciak i...
- zająknął się. Widać wziął sobie do serca groźbę Jesse'a. -
I twoja żona wrócicie z biwaku. Ja do niej zadzwoniłem, a ona
nie dała mi za to ani grosza.
- Dlatego podpaliłeś jej dom? - zapytał Jesse.
- Nie podpaliłem! Przysięgam! Chciałem ją tylko nastra
szyć. Potknąłem się i upuściłem bańkę z benzyną. Schyliłem się,
żeby ją podnieść, i wtedy wypadł mi papieros. Na rozlaną ben
zynę.
- Ty durniu! - Jesse się wściekł. - Dziękuj Bogu, że się nie
spaliłeś.
- Zajmę się nim - wtrącił się szeryf, który dopiero co przy
jechał. Podszedł do Rube'a, nałożył mu kajdanki i zaprowadził
do samochodu.
Nash znów musiał trzymać Margo, bo chciała za nimi pobiec.
Broniła się przez chwilę, ale w końcu opadła z sił.
- Jestem zrujnowana - łkała. - Zupełnie zrujnowana.
- Ludzie mówią, że nie należy igrać z ogniem, bo można się
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 133
poparzyć. - Jesse spojrzał na nią z obrzydzeniem. Odwrócił się
na pięcie i poszedł do obory. Pete powędrował za nim.
- To wszystko przez tych cholernych McCloudów! - wyła
Margo. Nie mogła pogodzić się z tym, że ukochany dom spłonął
z jej winy. Musiała sobie znaleźć kozła ofiarnego.
- McCloudowie nie mają z tym nic wspólnego - obruszyła
się Samanta.
- Nie mają? - Margo miała wreszcie na kim wyładować
złość. - Gdyby twoja siostra nie zawróciła Jesse'owi w głowie,
to sprzedałby mi Circle Bar i wrócił do Oklahomy. Ale nie! Ona
musiała postawić na swoim. Tak jak wtedy, kiedy urodziła tego
swojego bękarta.
- Milcz, babo! - Samanta nie mogła pozwolić, żeby ktokol
wiek wyrażał się w ten sposób o jej rodzinie.
- A właściwie to co ty tutaj robisz?! - wrzeszczała Margo.
- Przyjechałaś sobie popatrzeć? Pośmiać się z cudzego nie
szczęścia?
- Przyjechała, żeby ci pomóc - wtrącił się Nash. - Ja ją
przywiozłem.
-Ty? - Margo mu się przyjrzała. Od razu zauważyła, że jest
nie ogolony. - Sypiasz z nią - warknęła. - Nie będę robić inte
resów z nikim, kto się zadaje z McCloudami. Albo zaraz z nią
skończysz, albo zabieram pieniądze, które zainwestowałam w to
twoje osiedle. I namówię pozostałych inwestorów, żeby też się
wycofali. Puszczę cię z torbami! Będziesz żebrał! Przez nią!
- Margo wycelowała palec w Samantę.
Samanta poczuła się tak, jakby jej ktoś wbił nóż w serce.
Odwróciła się na pięcie i uciekła od tej wstrętnej baby.
- Mam gdzieś twoje pieniądze - wściekł się Nash. - Takiego
skarbu jak Sam nie można kupić za żadną cenę.
134 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Chciał pobiec za Samantą, ale Margo go nie puściła.
- Dawaj moje pieniądze! - wrzeszczała. - Natychmiast!
- Oddam ci, kiedy będę miał na to ochotę - warknął.
Uwolnił się i przedarł przez otaczających go gapiów. Saman
ta już odjechała.
- Nie mam ochoty o tym mówić.
- Sam... - Merideth i Mandy wymieniły spojrzenia ponad
głową siostry.
- Powiedziałam, że nie, i koniec! - Samanta nie dała im
dojść do głosu. - Spieszę się.
- Dokąd się wybierasz?
- Do Cowanów. Sprzedają bydło. Muszę im wystawić za
świadczenie dla kupca.
- No i co my teraz zrobimy? - zapytała Mandy, kiedy Sa
manta wybiegła z domu.
- Nic - odparła Merideth. Bardzo żałowała, że nie widziała
wszystkiego na własne oczy. Dobrze, że Mandy opowiedziała
jej ze szczegółami i o pożarze, i o tym, co się potem wydarzyło.
- Idę się pakować.
- Zwariowałaś? Musimy coś zrobić! Samanta go kocha.
Wiem, że go kocha.
- Skoro go kocha, to niech coś zrobi. Sama musi sobie
pomóc.
- Ja otworzę - zawołała Merideth.
Jednak zamiast kierowcy, na którego czekała, ujrzała Nasha
Riversa.
- Chciałbym się widzieć z Sam - powiedział.
- Nie ma jej - odparła Merideth. Żal jej było tego człowieka.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 135
Wyglądał tak, jakby dopiero co wrócił z piekła. Nawet czuć było
od niego dym.
- Gdzie ją mogę znaleźć?
- Nie mam pojęcia - skłamała Merideth, bo przecież wie
działa, że Samanta pojechała przebadać bydło sąsiadów.
- Muszę z nią porozmawiać - upierał się Nash.
- Nie jestem pewna, czy ona będzie chciała rozmawiać z to
bą. Może później. Daj jej trochę czasu, Nash. Jak będzie gotowa,
sama do ciebie przyjdzie.
Nash nie mógł sobie znaleźć miejsca. Od dwóch tygodni
starał się skontaktować z Samantą. Bez rezultatu. Nagrywał się
na automatyczną sekretarkę, przyjeżdżał na Ranczo Złamanego
Serca, ale nic nie wskórał. Rodzina go do niej nie dopuszczała.
Gabe przywiózł Whiskey z powrotem na Ranczo Riversów.
W ten sposób zniknął ostatni pretekst, jakiego mógłby użyć.
Nawet Gabe się do niego nie odzywał, choć został u Niny na
herbacie.
Nie mógł sobie wybaczyć, że w dniu pożaru od razu nie
pojechał za Samantą do domu. Gdyby tak zrobił, pewnie nie
musiałby teraz cierpieć. Ale był taki wściekły na Margo, tak
bardzo chciał się jej pozbyć, że pojechał prosto do biura. Oso
biście zawiózł jej czek opiewający na sumę, którą zainwesto
wała w jego wymarzone osiedle. Miał wielką ochotę wepchnąć
jej ten czek do gardła. No i przez to stracił Samantę.
Bardzo za nim tęskniła. I za Colby też. Ale kochała Nasha
i nie mogła zrobić czegoś, co uczyniłoby go nieszczęśliwym.
Doskonale wiedziała, jak wiele znaczy dla niego budowa osied
la. Widziała, jaki był dumny z siebie, kiedy jej opowiadał o swo-
136 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
ich planach, pokazywał, gdzie będą pola golfowe, a gdzie dziel
nica willowa. Wprawdzie ona wolałaby, żeby ranczo pozosta
ło ranczem, ale przecież nie mogła pozwolić, aby z jej powo
du plany Nasha legły w gruzach. Chociaż tak bardzo za nim
tęskniła.
Łykając łzy, pakowała leki do torby. Drgnęła, kiedy zadzwo
nił telefon.
- Gabinet Sam McCloud - powiedziała do słuchawki.
- Bogu dzięki, że cię zastałam!
- Nina? - zdziwiła się Samanta. - Co się stało?
- Colby... - Nina się rozpłakała.
- Coś sobie zrobiła? - przeraziła się Samanta.
- Jeszcze nic - chlipała Nina. - Mam nadzieję. Siedzi na
stryszku w stajni. Przysięga, że skoczy, jeśli się do niej zbliżę.
Od godziny dzwonię do Nasha, ale on nie odbiera telefonów.
Tylko ty mi możesz pomóc...
- Już jadę - zawołała Samanta.
Rzuciła wszystko, zostawiła torbę, zapomniała o umówionej
wizycie. Wskoczyła do samochodu i wcisnęła pedał gazu do
dechy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Samanta zatrzymała samochód na środku podwórka. Nigdzie
nie było widać śladu Niny ani tym bardziej Colby.
- Cześć, Sam! - zawołał dziecięcy głosik.
Samanta spojrzała w tę stronę. Colby wychylała się z okien
ka na stryszku stajni. Samanta bardzo się przestraszyła, ale nie
dala tego po sobie poznać.
- Cześć, Colby - odkrzyknęła. - Co ty tam robisz?
- Strajkuję!
- Co ty powiesz? A czy ja mogę przyłączyć się do strajku?
- Jasne. - Colby wzruszyła ramionami. - Każdy może.
Samanta pośpieszyła do stajni. Chciała jak najszybciej
znaleźć się na górze.
- Mogłabyś się odsunąć od tego okna? - zawołała, wcho
dząc po drabinie.
- A po co? - spytała Colby.
- Boję się, żebyś mi nie spadła. - Samanta starała się zacho
wać spokój. Miała lęk wysokości. Wdrapywanie się po drabinie
nie należało do jej ulubionych zajęć.
- Czy Nina ci powiedziała, że chcę skoczyć?
- Coś mi o tym wspominała - przyznała Samanta. - Prószę
cię, skarbie, odejdź od tego okna.
- Boisz się - stwierdziła Colby. - Nie ma czego. Sama się
przekonaj. Stąd jest wspaniały widok.
138 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Samanta zdobyła się na odwagę. Nie patrząc w okienko,
nieciekawa pięknych widoków, wzięła Colby za rękę i odsunęła
od okienka. Wreszcie mogła trochę odetchnąć.
- Z jakiego powodu strajkujemy? - zapytała.
- Dzisiaj przywieźli koparki i spychacze. Tam stoją- - Col
by wyciągnęła przed siebie rączkę. - Widzisz?
- Widziałam je po drodze. - Samanta wolała nie patrzeć
w okno. - A co to ma wspólnego z naszym strajkiem?
- Nie chcę, żeby zbudowali drogę. Jak ją zbudują, będziemy
się musieli stąd wyprowadzić.
A więc o to chodzi! pomyślała uradowana Samanta, Bałam
się, że mała ma skłonności samobójcze.
- Nie zejdę stąd, dopóki tatuś mi nie obieca, że zostawi
ranczo w spokoju. Jak obieca, to zejdę. Tatuś zawsze dotrzymuje
słowa.
Samanta pomyślała, że ona najlepiej o tym wie. Wtedy w starej
wędzarni obiecał, że się nie poruszy, i dotrzymał słowa. Dopiero
następnej nocy zrozumiała, ile go to musiało kosztować.
- Tak, twój tatuś to dobry człowiek - powiedziała cicho.
- Dlaczego się na niego gniewasz? - spytała Colby,
- Nie gniewam się na niego.
- Tatuś powiedział, że się gniewasz i dlatego nie będziesz
mnie uczyła jeździć. Powiedział też, że nie chcesz z nim nawet
rozmawiać i... Tatuś jedzie! - zawołała, zauważywszy z daleka
samochód ojca.
Samanta nie chciała się widzieć z Nashem. Bała się, że serce
pęknie jej z żalu.
- Zaraz się zacznie - mruknęła Colby. - Jest wściekły.
- Colby Rivers! - wołał stojący pod okienkiem Nash. -
Masz natychmiast zejść na dół.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 139
- Ani mi się śni - oświadczyła Colby. - Będziemy strajko
wać aż do skutku.
- Co za „my"?
- Ja i Sam.
- Sam jest z tobą na górze? - Nash osłupiał.
Samanta odważyła się podejść do okienka.
- Jestem - zawołała. - Nina do mnie zadzwoniła.
- Macie natychmiast zejść na dół - polecił Nash. - Obie. Bo
inaczej ja po was pójdę.
- Szybko, Sam - szepnęła Colby. - Wciągnijmy drabinę.
Samanta położyła się na brzuchu. Wciągnęła drabinę na
stryszek. Dopiero po chwili zrozumiała, jakie głupstwo po
pełniła.
- Niewiele nam to pomoże - powiedziała. - Jeśli będzie
chciał do nas wejść, to przyniesie sobie drugą drabinę.
- No tak, ale to mu zajmie trochę czasu. A my do tej pory
ułożymy plan.
- Jaki znowu plan?
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś wymyślę.
- Daj spokój, Colby! - Samanta wreszcie przypomniała so
bie, że jest dorosła. - Myślisz, że tata ugnie się przed twoimi
żądaniami? On prowadzi interesy. Nie może się z nich wycofać
ot, tak sobie.
- Ty też jesteś przeciwko mnie? - rozżaliła się Colby. - My
ślałam, że chociaż ty mnie rozumiesz.
- Rozumiem cię, skarbie. - Samanta przytuliła dziewczynkę
do siebie. - Ale nie zawsze można mieć to, co by się chciało.
Choćby nie wiem jak bardzo się tego pragnęło.
Wiedziała, o czym mówi. Pragnęła Nasha jak nikogo na
świecie, a jednak nie mogła go mieć.
140 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Ja nie chcę stąd wyjeżdżać! - Colby się rozpłakała. - Po
doba mi się tutaj.
- Wiem, kochanie. - Mało brakowało, a Samanta także by
się rozpłakała. Opanowała się. W końcu była dorosła. - Pozwo
lisz mi z nim porozmawiać? Nic ci nie obiecuję, ale może uda
mi się go przekonać.
- Porozmawiasz z nim? Naprawdę? - Colby objęła ją za
szyję. - Tak się cieszę! Ciebie to on posłucha.
Samanta podeszła do okienka i wychyliła się. Tylko tro
szeczkę.
- Schodzimy - zawołała. - Możesz już nie dzwonić na po
licję.
Nash nie rozumiał, jak Samanta może sobie w ten sposób
żartować, kiedy jemu serce pęka z żalu. Mimo wszystko poszedł
do stajni.
- Powinienem przełożyć cię przez kolano! - Nash skupił
swój gniew na córce. Na Samantę wolał nawet nie patrzeć.
- Wiesz, że napędziłaś nam wszystkim strachu? Nina o mało nie
dostała zawału. Sam tłukła się taki kawał drogi, chociaż na
pewno ma ważniejsze sprawy na głowie niż pilnowanie małych
dziewczynek.
- Nie musiałam przyjeżdżać - wtrąciła się Samanta. - Zro
biłam to z własnej woli. A teraz chciałabym z tobą porozma
wiać. Jeśli, oczywiście, nie masz nic przeciwko temu. Idź do
domu, kochanie - powiedziała do Colby. - To nie potrwa długo.
Tym razem dziewczynka nie protestowała. Jak zmyta poszła
do domu.
- Tęskniłem za tobą - odezwał się Nash, gdy Colby się
oddaliła.
Tego Samanta się nie spodziewała.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
141
- Ja też za tobą tęskniłam - powiedziała, zanim zdążyła
pomyśleć. -I za Colby.
- To dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Tyle razy nagry
wałem się na twoją sekretarkę.
- Nieważne. - Samanta odwróciła głowę. Nie chciała, żeby
Nash widział łzy w jej oczach.
- Owszem, bardzo ważne. - Nash wziął ją za rękę. - Przy
najmniej dla mnie. Nie rozumiesz, że cię kocham?
Nie spodziewała się, że to powie. Nie wiedziała, jak się
zachować. Spuściła głowę. Bała się, że jeśli teraz na niego
spojrzy, rzuci mu się na szyję i wszystko przepadnie.
- Bardzo ci jestem wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś
- powiedziała. - Pomogłeś mi... Dzięki tobie pozbyłam się stra
chu. Nigdy ci tego nie zapomnę.
- O czym ty mówisz, kobieto?
- O tym, że nie mamy przed sobą żadnej przyszłości.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał Nash. Był pewien, że
Samanta znów wbiła sobie do głowy jakąś głupotę.
- Ty jesteś eleganckim mężczyzną, a ja wiejskim weteryna
rzem. Jesteśmy jak ogień i woda. Nie możemy być razem.
- Mam na ten temat odmienne zdanie.
- Właściwie od początku to wiedziałam - ciągnęła Samanta,
jakby wcale nie słyszała jego słów. - Tylko udawałam, że to nie
ma znaczenia. Dopiero kiedy Margo...
- O to ci chodzi? O tę głupią babę? Czy ty nie rozumiesz,
że znaczysz dla mnie więcej niż wszystkie pieniądze tego świa
ta? Nie mówiąc już o pieniądzach jakiejś zwariowanej starej
jędzy.
Samanta nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała. Po chwi
li jednak doszła do wniosku, że to właściwie i tak nie ma wiel-
142
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
kiego znaczenia. Już dawno podjęła decyzję. Nie chciała rujno
wać marzeń Nasha. Gdyby to zrobiła, zamęczyłyby ją wyrzuty
sumienia. Zaraz też przypomniała sobie, że miała rozmawiać
z Nashem o Colby, a nie o sobie.
- Czy Colby też tyle dla ciebie znaczy? - zapytała.
- Jak możesz o coś takiego pytać? Wiesz, jak bardzo ją
kocham.
- Colby nie chce się przeprowadzać.
- A co ja mogę na to poradzić? Mam zamknąć interes?
Oddać ludziom pieniądze? Przecież to moja praca, mój sposób
zarabiania na życie. Colby będzie się musiała do tego przyzwy
czaić.
- Do wielu nieprzyjemnych rzeczy musiała się przyzwycza
ić. Nie mógłbyś jej tego jednego oszczędzić?
- Tylko o nic mnie nie obwiniaj! I tak bez przerwy czuję się
winny.
- O nic cię nie obwiniam. - Samanta była nieugięta. Wal
czyła o Colby jak lwica. Nie mogła zawieść pokładanych w niej
nadziei. - Ja tylko chcę, żebyś spojrzał na sprawę z punktu
widzenia Colby. Nie znała swojej matki, to po pierwsze. Ma
sześć lat, a już trzy razy się przeprowadzała, to po drugie. Z każ
dą taką przeprowadzką straciła jakichś przyjaciół. Ona potrze
buje stabilności, czegoś trwałego, korzeni. A tak się składa, że
jej korzenie są w tym samym miejscu co i twoje.
- Moje korzenie są tam, gdzie je zapuszczę - zaprotestował
Nash. -I tak samo jest z Colby.
- Jej korzenie są tutaj! - Samanta pokazała palcem ziemię,
na której oboje stali. - Czy ty w ogóle słuchasz, co to dziecko
do ciebie mówi? Błagała cię, żebyś zostawił to ranczo w spo
koju. Powyrywała nawet tyczki, żeby choć trochę zyskać na
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 143
czasie. Dzisiaj ogłosiła strajk głodowy. Zagroziła nawet, że sko
czy z tego przeklętego stryszku, jeśli nie zgodzisz się zatrzymać
robót. Ale tobie wszystkiego mało! Co jeszcze twoja córka ma
zrobić, żeby ci udowodnić, jak bardzo zależy jej na tej ziemi?
- Dlaczego akurat na tej ziemi? Przecież możemy kupić
ziemię gdzie indziej i tam się osiedlić.
- W tym domu, który sobie wybudowałeś? Colby nie chce
tam mieszkać. Pragnie mieszkać tutaj. Chce mieć stajnię i konia.
Chce jeździć na tym koniu, kiedy przyjdzie jej na to ochota.
I spać w tym samym pokoju, w którym spał jej tatuś, kiedy był
mały, w domu pełnym wspomnień. Nie zabieraj jej tego, Nash.
Błagam!
- Za dużo ode mnie wymagasz.
- Tak sądzisz? Lepiej zastanów się, czy ty aby nie wymagasz
za dużo od swojej córki.
Samanta odwróciła się na pięcie i poszła do samochodu. Bała
się, że serce jej pęknie, jeśli jeszcze chwilę tu zostanie.
- Gdzie Sam?
- Pojechała do domu.
- I ty ją wypuściłeś? - Nina własnym uszom nie wierzyła.
- A co miałem zrobić? - zapytał Nash zdumiony tym na
głym wybuchem gniewu teściowej. - Ale jej nie wyrzuciłem,
bo pewnie o to ci chodzi; Powiedziała, co miała do powiedzenia
i pojechała.
- Od tygodni nic innego nie robisz, tylko rozmyślasz o tej
dziewczynie, a kiedy wreszcie masz okazję z nią porozmawiać,
pozwalasz jej odjechać. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic.
- Nina zwróciła oczy ku niebu. - Czemuś się jej nie oświadczył?
Nash patrzył na nią jak oniemiały. Wszystkiego mógłby się
144 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
spodziewać po swojej teściowej, ale nie tego, że każe mu się
oświadczyć jakiejś kobiecie.
- Ja nie będę żyła wiecznie - gderała Nina. - Colby powin
na mieć matkę, a tobie przydałaby się żona. Najwyższy czas,
żebyś zaczął żyć własnym życiem. Stacy na pewno by sobie
tego życzyła.
Nash zapukał do drzwi pokoju Colby. Zajrzał do środka.
Dziewczynka siedziała na łóżku z książką rozłożoną na kola
nach. Łzy spływały jej po policzkach, kapały na stronice.
- Nie płacz, dziecinko. - Usiadł obok niej na łóżku. - Tatuś
się na ciebie nie gniewa.
- Ja nie dlatego płaczę - chlipała Colby. - Tak mi ich żal
- pokazała paluszkiem stronicę książki.
Nash dopiero teraz zauważył, że Colby trzyma na kolanach
starą rodzinną kronikę, a na stronie, którą pokazała, jest drzewo
genealogiczne rodziny Riversów. Każde pokolenie było opisane
innym charakterem pisma. Daty urodzin, ślubu, śmierci. Matka
Nasha wpisała do książki także jego imię oraz imiona Stacy
i Colby. W tym pokoleniu tylko przy imieniu Stacy znajdował
się komplet dat: urodziny, ślub i śmierć.
- Dlaczego ci ich żal, skarbie? - Przytulił do siebie
córeczkę.
- Bo wiem, że byłoby im przykro, gdyby wiedzieli, że Ran
czo Riversów zostanie podzielone na działki, a dom zrównany
z ziemią.
- Tysiąc razy o tym rozmawialiśmy, córeczko. - Nash wes
tchnął ciężko. - Nie jestem rolnikiem, tylko budowniczym.
- Wiem, tatusiu. Ale mnie i tak jest smutno. Popatrz na Sam.
Cała jej rodzina mieszka na ranczu. W ich domu są portrety
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 145
wszystkich McCloudów. Sam i Mandy o każdym z nich potrafią
opowiedzieć jakąś ciekawą historię.
- A my mamy tę starą kronikę i album ze zdjęciami moich
rodziców.
- Tak, ale kiedy zburzą dom, to już nie będzie ten sam
album. Nie będzie domu, nie będzie stajni ani niczego, co by
nam przypominało o tych, którzy tu przed nami mieszkali. Nie
zostanie nic oprócz zdjęć. Nie będziemy już mieli domu, do
którego można wrócić.
Nash siedział na ganku w bujanym fotelu. Tulił do siebie
śpiącą na jego kolanach Colby. Było cicho i ciepło, a miarowy
ruch fotela uspokajał stargane nerwy. Tego dnia Nashowi spokój
był potrzebny jak rzadko kiedy. Najpierw rozmowa z Samantą,
potem ta dziwna przemowa Niny, a na koniec jeszcze łzy córki.
Za dużo tego wszystkiego jak na jeden dzień, pomyślał Nash.
Położył rękę ma wyślizganym oparciu fotela. Przypomniał so
bie, że te bujane fotele zrobił jego ojciec. To był prezent dla
matki Nasha. Bardzo lubiła siedzieć w swoim fotelu na ganku
i łuskać groch lub fasolę, albo po prostu patrzeć przed siebie.
Oboje z ojcem siadywali tu wieczorami i rozmawiali. Przeważ
nie o tym, co trzeba zrobić następnego dnia.
Praca. Zawsze tylko praca, irytował się Nash. Ojciec o ni
czym innym nie umiał myśleć.
Słodko pachniały kolorowe kwiaty pnącego się wokół ganku
powojnika. Nash nie wiedział, czy jego matka posadziła to
pnącze, czy też może babka. Odkąd sięgał pamięcią, pachnące
pnącze zawsze oplatało ganek. Nawet w czasach najstraszniej
szej suszy matka zawsze znajdowała chociaż litr wody dla swe
go ukochanego powojnika. Kochała to pnącze. Nie raz i nie dwa
146
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
mu o tym mówiła. Zresztą nie musiała mówić. To było widać.
Co by sobie pomyślała, gdyby wiedziała, że jedyny syn skazał
jej ukochaną roślinę na zagładę? Tak samo zresztą jak dom,
który przez lata szorowała i pielęgnowała i z którego była taka
dumna. A co by pomyślał ojciec, gdyby wiedział, że Nash sprze
dał jego bydło, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi?
Co pomyślałby dziadek, który własnymi rękami rzeźbił kolu
mienki okalającej ganek poręczy?
Nashowi zrobiło się przykro. Wszystkiemu winna była Colby
i jej żal za tymi, którzy odeszli. Teraz także i on pożałował
rodzinnego rancza, chociaż nie był rolnikiem, tylko budowni
czym.
Colby poruszyła się przez sen, jakby chciała mu przypomnieć
o swoim istnieniu. I Nash przypomniał sobie, co mu Samanta
mówiła o korzeniach i o stabilizacji.
A przecież Nash niczego innego dla Colby nie pragnął. Była
jego oczkiem w głowie, całym jego życiem. Chciał jej dać wszy
stko, co najlepsze.
W uszach zabrzmiały mu słowa Niny, tłumaczącej własnemu
zięciowi, że powinien się ożenić i dać Colby matkę. I jeszcze
to, że Stacy na pewno by sobie tego życzyła.
Wspomnienie zmarłej żony obudziło pielęgnowany przez
lata gniew. Gdyby żyła, nie musiałbym teraz tak cierpieć, po
myślał. A przynajmniej nie cierpiałbym samotnie. Ale jej nie
obchodziło, co czuję, ani czego chcę. Ona chciała mieć dziecko
i postawiła na swoim.
Spojrzał czule na śpiącą córeczkę. Była taka podobna do
matki. Tak samo uparta, a przy tym dobra i czuła. Przez te
wszystkie lata zupełnie zapomniał, ż Stacy była wyjątkowo
szlachetna.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 147
Jak ja mogłem się na nią złościć? zdumiał się Nash. Obda
rowała mnie po królewsku. Dała mi cząstkę siebie, która zosta
nie ze mną na zawsze. Wiedziała, że długo nie pożyje. Oboje
o tym wiedzieliśmy. Zdecydowała się skrócić własne życie, że
by zostawić mi ten śliczny skarb. Dlaczego ja dopiero teraz to
zrozumiałem?
Omal się nie rozpłakał. Spojrzał w rozgwieżdżone niebo.
- Dziękuję ci, Stacy - wyszeptał.
Obudził się obolały. Nie zamierzał spać w bujanym fotelu
z Colby na kolanach, ale widać nie zauważył, kiedy zasnął.
W oddali słychać było warkot silnika. To przyjechali dro
gowcy. Nash przytulił do siebie śpiącą córeczkę. Pomyślał, że
teraz nie ma już odwrotu.
Patrzył, jak rusza koparka, jak nabiera pełną łopatę ziemi.
Zdawało mu się, że słyszy, jak metal ociera się o twardą glebę.
Poczuł piekący ból w sercu. W tej chwili zrozumiał, że za nic
w świecie nie odda tej ziemi, którą jego dziad i ojciec zrosili
krwawym potem, a i on sam zdążył się na niej napracować.
Zrozumiał, że Samanta miała rację. Tutaj były jego korzenie,
których nie wolno niszczyć. Trzeba je pielęgnować. Nash chciał,
żeby Samanta mu w tym pomogła, żeby razem zakorzenili się
w tym miejscu. Wstał i ostrożnie posadził Colby na fotelu.
- Co się stało, tatusiu? - zapytała rozbudzona dziewczynka.
- Nic takiego, mój skarbie. - Pocałował ją w czoło. - Zostań
tu. Ja zaraz wrócę. A potem będę chciał z tobą porozmawiać.
- Wszystko skończone.
- Naprawdę? - Camille spojrzała na Samantę znad notesu.
- Co się stało?
148
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- Margo Barrister zagroziła, że wycofa swoje pieniądze z in
westycji Nasha, jeśli on ze mną nie zerwie - powiedziała Sa
manta, łykając łzy.
- Zerwał z tobą?
- Ja z nim zerwałam. Ta inwestycja bardzo wiele dla niego
znaczy. Nie chcę mu przeszkadzać.
- A więc poświęciłaś się dla wielkiej sprawy? - zakpiła Ca-
mille. Nigdy tego nie robiła i Samanta była bardzo zdziwiona,
że właśnie teraz na coś takiego się zdecydowała.
- Skądże znowu! Ja tylko nie chciałam, żeby musiał wybie
rać pomiędzy mną a swoją pracą.
- Czy uważasz, że wybrałby pracę, a nie ciebie? Tak samo
jak to zrobił twój ojciec?
- To nieuczciwe. - Samanta rozpłakała się. - Mój tata nie
ma z tym nic wspólnego.
- Już prawie rok usiłujemy wspólnie rozwiązać twoje
problemy. Opowiedziałaś mi o tym, co zaszło między tobą
a Nashem, stąd wiem, że udało ci się opanować strach
przed mężczyznami. Ale tamtej nocy zdarzyło się jeszcze coś,
o czym dotąd nie mówiłyśmy. Dzisiaj porozmawiamy o twoim
ojcu.
- To nie ma nic do rzeczy! - Samanta drżała. Nie chciała,
nie mogła o tym myśleć. A co dopiero mówić.
- Czyżby? Wobec tego po co tu przyszłaś?
- Przyszłam, bo... - Samanta nie umiała powiedzieć, po co
właściwie przyszła, skoro nie bała się już bliskości mężczyzny.
- Przyszłaś, ponieważ chciałaś porozmawiać z kimś, kto nie
należy do twojej rodziny i nie ma nic wspólnego z Nashem.
Chcesz, żebym ci pomogła oddzielić emocje od faktów. Mam
rację?
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 149
- Nie! - Samanta gwałtownie kręciła głową. - Wcale nie
o to mi chodzi.
- Chcesz sobie popłakać? Nie wstydź się.
- Nie chcę - upierała się Samanta. - Płacz to oznaka
słabości.
- Kto ci to powiedział?
- Tatuś. Nie pozwalał nam płakać. Zawsze powtarzał, że
McCloudowie są silni i nigdy nie płaczą.
- Ale tobie bardzo chce się płakać. - Camille usiadła obok
Samanty. - Nie bój się. Teraz już możesz płakać. Nikt nie będzie
miał ci tego za złe.
Słowa Camille podziałały jak magia. Samanta rozpłakała się.
- To moja wina, że tatuś nie żyje - chlipała. - Gdybym
pozwoliła Reedowi zrobić to, na co miał ochotę, to tatuś by się
nie zdenerwował i nie dostał zawału. Gdyby nie ja, żyłby do
dzisiaj.
- To bardzo szlachetne z twojej strony, że chciałabyś po
święcić niewinność dla ratowania życia ojca. - Camille wzięła
ją za rękę. - Bardzo szlachetne i bardzo głupie. Twój ojciec,
prędzej czy później, i tak dostałby zawału. Jeśli nie tamtej nocy,
to następnej. Nie powtarzaj tego samego błędu po raz drugi. Nie
uciekaj od swoich lęków. Spróbuj im spojrzeć w oczy. Nie uwa
żasz, że powinnaś wreszcie powalczyć o to, czego ty chcesz?
Samanta chodziła tam i z powrotem wokół swojej ciężarów
ki. Nie mogła się zdecydować, czy pojechać na Ranczo River-
sow, czy nie. Od tygodnia biła się z myślami. Wiedziała, czego
chce. Bardzo pragnęła Nasha i jeszcze bardziej brakowało jej
Colby. Nie wiedziała tylko, czy ma dość siły, żeby o to walczyć.
Bała się, że przyjedzie za późno. Niedawno sama tłumaczyła
150
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Nashowi, że są jak woda i ogień i dlatego nie mogą być razem.
Może w końcu jej uwierzył?
Ale kochała go przecież. A on powiedział, że też ją ko
cha. Co gorsza, Samanta nie potrafiła wyobrazić sobie życia
bez Nasha. Wolała mieszkać z nim w tym eleganckim domku
z małym trawniczkiem, niż bez niego na największym nawet
ranczu.
Postanowiła pojechać. Prędko wsiadła do samochodu. Mu
siała się spieszyć, żeby dojechać na Ranczo Riversów, zanim się
rozmyśli. No i żeby się nie spóźnić.
Samanta dojechała do miejsca, w którym trzeba było skręcić
na Ranczo Riversów. Z wrażenia zatrzymała ciężarówkę. Za
miast przerdzewiałej tablicy z nazwą rancza wisiała zupełnie
nowa. Samanta zaraz przypomniała sobie, że to pewnie chwyt
reklamowy. Nash musiał przecież jakoś nazwać to swoje osiedle,
więc dlaczego nie miałoby się nazywać właśnie tak. Romanty
cznie. Każdy się na coś takiego nabierze.
Jechała dalej. Traktor orał pastwisko z lewej strony drogi.
Za nim jechał drugi traktor z siewnikiem. Nash zmienił plany,
czy co? pomyślała. Przecież pola golfowe miały być w innym
miejscu.
Nash musiał być w domu, bo na podwórku stał jego
srebrny mercedes. Samanta wysiadła z ciężarówki. Nasłuchiwa
ła. Ze stajni dochodziło miarowe stukanie, więc weszła do
środka.
- Nash! - zawołała.
- Jasny gwint! - usłyszała dobiegający z boksu Whiskey .
głos Nasha.
Po chwili nad deskami pojawiła się jasna główka.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
151
- Cześć, Sam! Tu jesteśmy - zawołała Colby i zaraz
zniknęła.
Samanta z bijącym sercem weszła do boksu. Nash klęczał na
klepisku i przybijał nową deskę. Dżinsy miał brudne, koszulę
przepoconą.
- Co robicie? - zapytała. Nie była pewna, czy to, co widzi,
przypadkiem jej się nie przyśniło.
- Naprawiamy boks Whiskey! - Colby podbiegła do Sa
manty. Chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą do Nasha.
- Tatuś stłukł sobie palec. Może nawet złamał. Mogłabyś go
obejrzeć?
Samanta uklękła obok Nasha. Szukała w jego oczach po
twierdzenia, że jeszcze choć trochę mu na niej zależy. Nie zna
lazła. Patrzył na nią, jakby byli obcymi ludźmi.
Widocznie za późno przyjechałam, pomyślała rozżalona. Nie
mam tu czego szukać. Co najwyżej mogę obejrzeć ten jego
stłuczony palec.
- Kości są całe - oznajmiła. - Wystarczy zimny okład.
- Po co przyjechałaś? - Nash spojrzał jej prosto w oczy.
W pierwszej chwili chciała spuścić głowę, ale przypomniała
- sobie, że przyjechała walczyć o Nasha. Nie mogła teraz stchórzyć.
- Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Biegnij do domu, Colby - poprosił Nash. - Powiedz Ni
nie, żeby zrobiła mrożoną herbatę. Mamy gościa.
- Naprawdę muszę? - marudziła Colby. - Chciałabym być
przy tym, jak poprosisz Sam...
- Colby!
- Już idę - mruknęła niezadowolona, ale posłusznie wyszła
z boksu. - Jak coś ciekawego się dzieje, zaraz posyłają człowie
ka do domu.
152 OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
- O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - zapytał Nash,
kiedy się upewnił, że Colby nie może ich już usłyszeć.
- O tym, że nie miałam racji, kiedy ci powiedziałam, że nie
możemy być razem. Rzeczywiście różnimy się od siebie jak
woda i ogień, ale to może mieć swoje dobre strony. Wcale nie
mam ochoty mieszkać w tym twoim nowym domu, ale w końcu
jakoś to wytrzymam. Jeśli oczywiście mielibyśmy tam mieszkać
razem. No i może kiedyś zgodzisz się kupić gdzieś kawałek
ziemi. Wystarczy pięć hektarów. Colby miałaby gdzie trzymać
konia, a ja...
- Nie sprzedaję rancza.
- ...mogłabym sobie wygospodarować pomieszczenie... -
Dopiero po chwili dotarło do niej to, co Nash powiedział. - Nie
rozumiem.
- Nie sprzedam rancza. Miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że
tu są moje korzenie. Chcę, żeby Colby też zapuściła korzenie
na tej ziemi. - Podszedł do niej. Tak blisko, że Samanta poczuła,
jaki jest ciepły. - A ty razem z nami.
- Nie rozumiem - powtórzyła Samanta.
- Chyba rzeczywiście niezbyt jasno się wyrażam. - Nash ją
do siebie przytulił. - Kocham cię, Sam. Kocham cię, odkąd cię
poznałem. Tylko sobie nie myśl, że zajmę się hodowlą bydła.
Nie mam najmniejszego zamiaru. Szczerze mówiąc... - prze
rwał, usłyszawszy jakiś podejrzany hałas. - Kazałem ci iść do
domu, Colby!
- To nie Colby - odezwał się męski głos. - To ja.
- A co ty tutaj robisz, Gabe? - Samanta nie posiadała się ze
zdumienia.
- Chciałbym ci przedstawić zarządcę Rancza Riversów, Ga
be'a Petersa - uprzedził go Nash.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO 153
- A co się stanie z Ranczem Złamanego Serca? - przeraziła
się Samanta. - Od zawsze tam pracowałeś. Jesteś dla nas jak
rodzina.
- Faktycznie - przyznał Gabe. -I wiesz, że traktuję was jak
swoje dzieci. Chciałbym prosić, żebyś na razie nikomu o tym
nie mówiła. Jutro powiem o wszystkim Mandy i Jesse'owi.
- Gabe spuścił głowę. - Widzisz, Sam, wasze ranczo już mnie
nie potrzebuje. Jest przecież Jesse, a i Jaime wkrótce będzie
dorosły. Ja bym im tylko przeszkadzał.
- Co ty wygadujesz! - obruszyła się Samanta. - Zawsze
będziesz nam potrzebny.
- Bardzo jesteś dla mnie miła. Postanowiłem przyjąć propo-
zycję Nasha, bo Ranczo Riversów sąsiaduje z Ranczem Złama
nego Serca. Będę mógł tam od czasu do czasu wpadać. No
i wolałbym mieć cię na oku jeszcze przez jakiś czas! - Gabe
uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
Samanta odwróciła się do Nasha. Zupełnie nic z tego wszy
stkiego nie rozumiała.
- Jeszcze jej nie powiedziałem - jęknął Nash.
- No to chyba trochę się pospieszyłem - mruknął Gabe.
- Zajdę do domu. Zobaczę, czy Nina czegoś ode mnie nie chce.
- Coś ty znowu wymyślił? - zapytała Samanta, kiedy Gabe
sobie poszedł.
- Miałaś rację - westchnął Nash. - Colby potrzebuje tej zie
mi. Do diabła! Ja też jej potrzebuję. Dobrze, że w porę to zro
zumiałem. Wiem że jesteś bardzo przywiązana do swojego do
mu i rodziny, ale mam nadzieję, że moją też pokochasz. Czy
zechcesz zapuścić korzenie na mojej ziemi? Razem ze mną i
z Colby? Kocham cię, Sam i chciałbym, żebyś została moją
żoną. Zgódź się, proszę!
154
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Samanta milczała. Nash sądził, że jest na niego zła albo że
się zastanawia, więc mówił dalej, chcąc pomóc jej w podjęciu
właściwej decyzji.
- Wiem, że masz gabinet na Ranczu Złamanego Serca, ale
przecież możemy przenieść wszystkie twoje rzeczy tutaj. Jak
będziesz chciała, zbudujemy klinikę z prawdziwego zdarzenia.
Możesz przyjmować chore zwierzęta tutaj albo jeździć do swo
ich pacjentów tak jak dotąd. Co ci bardziej odpowiada. Boże
wielki, Sam! Powiedz, że się zgadzasz.
- Zgadzam się - szepnęła Samanta. Łzy płynęły jej po po
liczkach.
- Hura! - Od wrót stajni biegła do nich roześmiana Colby.
- A czy ja mogę być druhną?
- Cudowny dzieciak - szepnął Nash do ucha Samanty. - Ty
le że zawsze zjawia się nie w porę.