background image

 

Autorka należy do Klubu Artystycznego „Miś*

 

 

Projekt okładki 

Dariusz Rybicki

 

Opracowanie redakcyjne 

Maria Czernik

 

Opracowanie typograficzne 

Luiza Pindral

 

© Copyright by Beata Ostrowicka and Zaklad Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo

 

Wrocław 2002

 

ISBN 83-04-04617-2

 

Skład i łamanie 

Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo 

www.ossolineum.pl, osso_bn@pwr. wroc.pl

 

Druk i oprawa Drukarnia TINTA, 

51-315 Wrocław, ul. Kiełczowska 62

 

LUTY

 

piątego, poniedziałek

 

-  Sześć  tygodni  temu  umarła  Mama,  sześć tygodni  -  po-

wtarzam półgłosem i wpatruję się w białawą tarczę zegara wi-
szącego na prawo od okna.

 

Trzecia dziesięć.

 

Siedzę w kuchni od przeszło trzech godzin i rozmyślam.

 

Nie płaczę.

 

Kiedyś ryczałam o byle głupstwo. O to, że Kukuśka doku-

cza, że czegoś nie potrafię, że Szymek przeszkadza, gdy są 
u mnie dziewczyny.

 

Nie płakałam nawet na pogrzebie Mamy.

 

Za  to  Kukuśka  tak  spazmowała,  że  aż  zasłabła.  Szymek 

pochlipywał, tata był przeraźliwie blady i drgała mu lewa po-
wieka.

 

Sześć tygodni temu Mamę przejechał samochód.

 

Kierowca miał 2,8 promila alkoholu we krwi.

 

Trzecia dwadzieścia.

 

Wspinam się po schodach na piętro. Za środkowymi drzwia-

mi znajduje się pokój mój i Kukuśki. Mama nazywała go córu-
siowym. Dwa kroki do przodu, lampka po prawej stronie. Pstryk! 
Ś

wieci. Córusiowy w całej okazałości.

 

Moje  biurko i mój tapczan po prawej stronie,  Kukuśki po 

lewej. U mnie normalnie, u niej zawsze idealnie poukładane 
(nie wiadomo, po kim to ma). Dwie rozsuwane szafy (zawsze 
w nich za ciasno), dwie biblioteczki, mój ciemnobrązowy kufer 
z metalowymi okuciami. Dała mi go babcia Marysia. Trzymam 
w nim szpargały. Swoje Kuka upchnęła w trzech pudłach z Ikei, 
stojących jedno na drugim.

 

 

background image

Jeszcze jest biurko z komputerem. Na monitorze leży ma-

lachitowa popielniczka i malachitowy słoń z obtłuczoną trąbą. 
Młoda wyczytała, w tych swoich kolorowych gazetach, że ma-
lachit neutralizuje złe promieniowanie.

 

Komputer to kość niezgody w naszej rodzinie. Małego in-

teresują wyłącznie gry (im więcej strzelania, kopania, tym le-
piej). Kuka godzinami surfuje i mailuje. Ma jakieś trzy przyja-
ciółki, których nigdy nie widziała na oczy, ale którym namięt-
nie opisuje swoje i nasze życie. Niech sobie opisuje, skoro lubi 
taki emocjonalny ekshibicjonizm, ale wtedy nikt nie może się 
do nas dodzwonić.

 

Pośrodku  pokoju,  wzdłuż  popielato-beżowego  dywanu,  jest 

nasza  niewidzialna  linia  demarkacyjna.  Gdy  byłyśmy  młod-
sze,  rozciągnięte  skakanki  na  podłodze  wyznaczały  prywat-
ność każdej z nas.

 

Córusiowy jest duży, jasny, ale gdybym miała do wyboru 

klitkę  bez  okien  i  bez  Kukuśki  albo  superpokój  z  Kukuśką, 
zdecydowanie wybrałabym klitkę. Młoda jest paskudną współ-
lokatorką.  W  rankingu  (przeprowadzonym  wśród  znajomych) 
najbardziej  upierdliwego  rodzeństwa,  bezapelacyjnie  zajmuje 
pierwsze miejsce.

 

Młoda, jak zwykle, śpi w poprzek łóżka. Rozczochrane ciem-

ne  włosy,  delikatne  rysy,  długie  nogi,  niezachwiana  pewność 
dwunastolatki i parszywa natura.

 

Uprzytamniam sobie, że chociaż Kuka to dzieciak (obrazi-

łaby się śmiertelnie o to!), bo przecież młodsza ode mnie o czte-
ry lata, to ostatnio funkcjonuje nawet, nawet. Szkoła, angiel-
ski, zbiórki, lekcje plastyki. Jest tylko bardziej opryskliwa.

 

Za to Mały zaczai sikać do łóżka.

 

Dobiega  Szymkowe  kaszlenie.  Dla  mnie  kaszel  to  kaszel. 

Mama rozróżniała wilgotne, suche, krtaniowe, płytkie, głębo-
kie. Zawijam się szczelniej szlafrokiem i człapię do niego. Pa-
skudna lampka w kształcie Myszki Miki oświetla pokoik (Mały 
nie  pozwala  jej  gasić  w nocy).  Wszędzie  pełno  klocków  lego, 
pluszaków i samochodów.

 

Mała głowa z krótko ściętymi włosami i lekko odstającymi 

uszami, chude ramiona osłonięte granatową piżamą i długie

 

nogi wystające poza krawędź łóżka. Skopana kołdra na dy-
wanie.

 

Przesuwam ręką po prześcieradle. Mokre. W drzwiach sta-

je tata. Jest całkowicie nieprzytomny.

 

-

 

Olka, co się dzieje? - Ziewa i mruży oczy. - Szymek chory? 

-

 

Zsikany - odpowiadam i wyjmuję z szafy piżamę. 

-

 

Poradzisz sobie? - Znowu ziewa. 

-

 

Mhm. Ale nie będę zmieniała pościeli. Weź go do siebie. 

-

 

A jak tam się zleje? 

-

 

To będzie mokro. 

Szymek śpi jak zabity. Ani nie czuje mojego przebierania 

(a wcale nie robię tego zbyt delikatnie), ani tego, jak tata go 
przenosi.

 

Wyłączam Myszkę. Po raz pierwszy od sześciu tygodni jest

 

zgaszona w nocy.

 

Wracam do córusiowego.

 

Zwijam się w kłębek i nakrywam kołdrą po czubek głowy. 

Zimno. Usiłuję liczyć barany. Nic z tego. Doliczam do czter-
dziestego dziewiątego barana, a potem znowu „sześć tygodni 
temu umarła Mama, sześć tygodni..."

 

jedenastego, niedziela

 

Gdy patrzę wstecz i staram się przypomnieć sobie pierw-

sze tygodnie po pogrzebie, w głowie mam pustkę. Byłam zbyt 
skupiona na sobie, swoim bólu, a nie na tym, co dzieje się z resz-
tą mojej rodziny.

 

Za to doskonale pamiętam pogrzeb.

 

Cały  rój  krewnych,  znajomych,  koleżanek  obsypał  Mamę 

tonami wiązanek, które nie mieściły się na płycie grobu, nas -
najpierw - kondolencjami (tata zapomniał zaznaczyć w klep-
sydrze, że ich nie chcemy), a potem telefonami, przypominają-
cymi, że zawsze możemy liczyć, że gdyby coś się działo, i że to 
wszystko takie straszne.

 

Mniej więcej po trzech tygodniach telefony ustały. Na pla-

cu boju pozostały tylko dwie osoby - ciotka Kryśka (starsza

 

background image

0 dwa lata siostra Mamy) i Malwinka - przyjaciółka Mamy 
(jeszcze z czasów studenckich).

 

Obie sprawnie zajęły się mną, Kuka, Szymkiem i tatą. Tak, 

tatą też. Bo ojciec, po załatwieniu wszystkich formalności po-
grzebowych  i  złożeniu  dokumentów  potrzebnych  do  uzyska-
nia renty, opadł z sił.

 

Wziął nawet kilka dni urlopu, które spędził zamknięty w po-

koju Mamy.

 

Początkowo ciotka i Malwinka zaglądały do nas codzien-

nie, potem co drugi, trzeci dzień. Prały, gotowały, sprzątały, 
przytulały, a potem biegiem wracały do swoich spraw. W koń-
cu  wymogły  na tacie, żeby porozglądał  się za jakąś osobą do 
pomocy.

 

Rzeki życia ciotki i Malwinki coraz szybciej wracały do ich 

wcześniej ustalonych koryt. Za to nasza rozlewała się bez ładu

 

1 składu i zaczęła nas topić w swej codzienności.

 

Szkoła, praca, angielski, lekcje, zbiórki, gimnastyka korek-

cyjna,  Kukuśkowe  wybuchy  płaczu,  Szymka  nocne  sikanie, 
ciągłe pytania o Mamę, kiedy wróci, czyją bolało, gdy umiera-
ła, i strach, że zaraz umrze tata, skoro jest starszy od Mamy 
o  trzy  lata.  Ja  nadal  nie  mogłam  sypiać  i  nocami  łaziłam  po 
domu.

 

Tata postarzał się o kilka lat, jeszcze bardziej zamknął 

w  sobie  i  chwilami  się  go  bałam.  Ożywał  tylko  w  niedzielę. 
Zabierał nas na pizzę, a później szliśmy do Mamy.

 

Tak  jest  i  dziś.  Była  pizzeria,  potem  bukiet  róż  i  ciemna 

płyta grobu.

 

Teraz siedzimy w samochodzie.

 

Nie rozmawiamy.

 

Jeżeli już ktoś się odezwie, to raczej mówi coś zdawkowe-

go, że korki, chociaż już późno, że ten z prawej w oplu to pa-
lant,  że  jutro  znowu  zaczyna  się  kierat,  i  że  Szymek  niepo-
trzebnie właził do kałuży.

 

Nie lubię niedziel.

 

Często chodzę sama do Mamy, ale aż mi skóra cierpnie, gdy 

idziemy tam wszyscy. Szymek zawsze płacze, ojciec go upomi-
na, jakieś babcie nam się przyglądają, a jedna, taka w zielo-

 

nym  płaszczu,  traktuje  nas  jak  swoich  dobrych  znajomych. 
Wita się, pożycza zapałki i prosi, żeby jej przynieść w butelce 
wodę z cmentarnej pompy. Nazywamy ją Pompową Staruszką.

 

Dom sprawia wrażenie, jakby przed chwilą wybuchła w nim 

bomba. Zwały porozrzucanych butów pod wieszakiem, w kuch-
ni brudne naczynia ze śniadania (wyszliśmy dosyć wcześnie), 
w dużym pokoju kosz z wypranymi ubraniami, na stałe już roz-
łożona deska do prasowania, zabawki Szymka, i wszędzie, gdzie 
tylko okiem sięgnąć, rzeczy nie na swoich miejscach. Na górze, 
w pokojach niezasłane łóżka i podłoga do umycia, bo Małemu 
rozlał się sok.

 

Jak to możliwe, że Mama dawała sobie z tym wszystkim 

radę? Przecież jeszcze pracowała w szkole i dawała korepety-
cje z matematyki.

 

Jak to możliwe, że nasza czwórka nagle tak zaczęła bała-

ganić? Za życia Mamy nikt by nie poszedł do szkoły, zostawia-
jąc rozbebeszone łóżko, talerze po śniadaniu na stole w kuch-
ni, czy brudne skarpetki rzucone w kąt łazienki.

 

„Kota  nie  ma,  myszy  harcują",  złości  się  ciotka  Kryśka, 

gdy przychodzi do nas i próbuje zapanować nad bałaganem 
i nad naszym niefrasobliwym do niego stosunkiem.

 

Mam szczerą ochotę wskoczyć do łóżka, nakryć się kołdrą 

i nie myśleć o tym, że pod marmurową płytą, w tej chwili ozdo-
bioną różami, leży Mama.

 

Nic z tego.

 

Wiem, że  w  szkole  skończył  się  mój  okres  ochronny.  Cóż 

znaczy prawie dorosła uczennica, która straciła matkę, wobec 
trzech narkomanów z IV b, nakrytych przez policję w jednym 
z mieszkań, czy ciężarnej uczennicy z III c?

 

Muszę jeszcze skończyć matematykę, poprawić ćwiczenie 

z angielskiego i doczytać o Słowackim. Na początek postana-
wiam uporać się z matmą.

 

Szymek, jak to on, nieprzeciętnie długo marudzi przy zdej-

mowaniu  kurtki,  butów,  potem  szuka  pantofli,  czerwonego 
resoraka, a na koniec utyka w toalecie. Ojciec w tym czasie już 
dawno  zmienia  pilotem  programy  w  telewizorze.  Kukuśka 
gdzieś dzwoni. Ledwo kończy, telefon piszczy. Odbieram.

 

8

 

background image

-

 

Olusiu, to ty? - poznaję głos ciotki - Gdzieście byli? 

-

 

U Mamy. 

-

 

No tak. Ciągłe się do niej wybieram, tylko jakoś nie mogę 

znaleźć czasu. Nie przyjdę do was jutro. Mam kurs BHP, po 
tem wywiadówkę u Agnieszki. 

-

 

A Malwinka? 

-

 

Ma grypę. Na własne życzenie. Tyle razy powtarzałam 

jej, żeby się zaszczepiła, ale ona woli wydać na krem niż na 
szczepionkę. - Głos wibruje oburzeniem. 

Ciocia, w przeciwieństwie do Malwinki, uważa, że kobieta 

stworzona jest tylko po to, by być matką i gospodynią domo-
wą.  I  do  tego  wcale  niepotrzebne  są  jej  modne  bluzeczki  czy 
kremy z koenzymami.

 

Zdaniem ciotki Malwinka zmarnowała sobie życie. Bo co to 

za  życie  rozwódki  z  dwoma  dorastającymi  synami?  Na  prze-
kór mniemaniu ciotki Malwinka jest wyraźnie zadowolona 
z  tego  „zmarnowanego  życia".  Synów  trzyma  krótko,  chodzi 
do kina i teatru, ma siwawego narzeczonego, który zwraca się 
do niej per „Malwisiu".

 

No i kupuje kremy.

 

Co do mnie, to Malwinkę lubię, ciotka mnie denerwuje i za-

wsze w jej obecności czuję się niepewnie.

 

-  Słuchasz? 
-M hm .

 

-

 

To z obiadem tak, jak mówiłam. Trzeba zrobić pranie, 

przynieść pościel z magla. - Ciotka tłumaczy coraz mniej cier 
pliwie, ja przytakuję, ale gdyby trzeba było coś powtórzyć, nie 
potrafiłabym. - Przyjdę z końcem tygodnia. Pa. 

-

 

Kto dzwonił? - pyta tata. 

-

 

Ciotka. 

-

 

Co chciała? 

No  to  mówię.  Na  ojcu  ta  wiadomość  nie  robi  większego 

wrażenia.

 

-  Zaprowadzę Szymka do szkoły, Kasia go przyprowadzi, 

a ty zajmiesz się obiadem. Aha, po drodze zrób jakieś zaku 
py - zarządza i szura gazetą.

 

Po co komu te równania kwadratowe? A co gorsza, wyglą-

 

10

 

da na to, że wcześniejsze zadanie zrobiłam do bani. I kiedy tak 
usiłuję się skupić, do pokoju wchodzi Młoda. Coś tam przekła-
da na swoim biurku ozdobionym kasztanami (wytwarzają zdro-
wą aurę), figurkami słoni i mówi:

 

-

 

Może teraz kolacja, co? Skończysz potem. 

-

 

Daj mi spokój... - Jak ona może ciągle myśleć o jedzeniu?! 

Ledwo wyszliśmy z cmentarza, przyuważyła obskurną budkę 
z hot-dogami i oczywiście tata kupił jej jednego. - Albo chodź 
my. - Przeciągam się. 

Najszybsze,  a  przede  wszystkim  najprostsze,  są  kanapki. 

Mechanicznie  kroję  chleb  i  smaruję  masłem.  W  głowie  mam 
pustkę.  Do  kuchni  wchodzi  tata,  po  nim  zaraz  Szymek.  Na 
twarzy ma nadal rozmazany katar.

 

-

 

Gdzie są moje czyste koszule? - pyta tata i sięga po butel 

kę mineralnej. 

-

 

Chyba w szafie. 

-

 

Nie ma. 

-

 

Może w pralni, w koszu. 

-

 

Poszukam. - Wychodzi z kuchni. 

-

 

Pani powiedziała, że jutro muszę mieć akwarele, a sta 

re już się skończyły - mówi Szymek. - A sklepy już pozamy 
kane. 

-

 

Nie mogłeś o tym powiedzieć wczoraj? - warczę. 

-

 

Zapomniałem. 

-

 

Z takiego zapominania to są minusy - warczę dalej. 

Do  kuchni  wpada  Kukuśka.  Spogląda  na  stół,  a  potem 

otwiera lodówkę.

 

-

 

Nie ma żadnego sera! Co będę jadła? - wrzeszczy. 

-

 

Jajka - odpowiadam. 

 

-

 

Jest tylko jedno! A co z jutrzejszym śniadaniem? Prze 

cież nie mogę pójść głodna do szkoły! - wścieka się moja sio- 
stra-wegetarianka. 

-

 

Co z moimi farbami? Jeszcze naboje mi się kończą - 

marudzi Szymek. 

-

 

Nie ma koszul! - krzyczy tata z pralni. 

Nie wiedzieć czemu, każde z nich kieruje swoje pytania i ża-

le do mnie.

 

11

 

background image

-

 

Unimarket jeszcze czynny - wtrąca Szymek. 

-

 

Nikt cię nie pytał! - wrzeszczy Kukuśka. 

-

 

Kończcie kanapki - mówię, jak gdyby nigdy nic, i ruszam 

do pralni nastawić pralkę. 

Parę minut po dwudziestej trzeciej Kuka i Szymek naresz-

cie śpią, ojciec tkwi przed telewizorem i ogląda film o ludziach 
porywanych  przez  UFO,  a  ja  ziewam  nad  angielskim.  Spać 
mi się chce coraz bardziej, więc postanawiam matmę przepi-
sać jutro od Majki, aKordiana przekartkować na przerwach.

 

-

 

Już późno - szepcze tata, stając w drzwiach. Z dużego 

pokoju dobiegają odgłosy reklamy fanty Podchodzi do Kuki 
i poprawia jej kołdrę. - Kończ. 

-

 

Już zaraz. 

-  Dobranoc. Spij spokojnie. 
Łatwo powiedzieć.

 

dwunastego, poniedziałek

 

Budzik ćwierka. Otwieram oczy. Siódma dwadzieścia. Jezu! 

Pomyliłam się wczoraj. Miałam nastawić na szóstą dwadzie-
ś

cia. Kuka jeszcze śpi.

 

-  Pobudka! Pobudka!

 

Wyskakuję z łóżka, łapię ubranie i wybiegam z pokoju. I 
szok! Na korytarzu stoi ziewający Szymek.

 

-

 

Co tu robisz? - pytam głupio. 

-

 

Idę siku. 

-

 

A tata? 

-

 

Już poszedł. Słyszałem, jak wychodził. - Staje przy muszli. 

Tego nie przewidziałam. 
-

 

O której zaczynasz lekcje? - panikuję. 

 

-

 

A co dziś jest? - Zamknął klapę i teraz myje ręce nad 

wanną. 

-

 

A co może być po niedzieli? - nie wytrzymuję. - Środa? 

-

 

No, poniedziałek - odpowiada szybko. Chwilami mam 

wrażenie, że się mnie boi. - Na dziesiątą czterdzieści. 

A ja na ósmą. Już wiem! Kukuśka odprowadzi Małego do

 

12

 

ś

wietlicy. W poniedziałki ma na dziewiątą czterdzieści pięć. Na 

szczęście ich szkoły są blisko siebie.

 

-  Leć się ubierać, ale już. I przestań wreszcie ziewać. - Wy 

pycham go z łazienki.

 

Dosłownie po sekundzie ktoś puka.

 

-

 

Czego? - Kończę się namydlać. 

-

 

Pospiesz się! - miauczy Kuka. 

-

 

Idź na dół! - krzyczę. 

-

 

Chcę się umyć, a nie siku! 

-

 

Które bojówki? - pyta Szymek. 

-

 

Jakie znowu bojówki? - Spłukuję się w tempie ekspreso 

wym. 

-

 

No... Te stare. Założyć je? 

Już  mam  wrzasnąć,  że  siedmioletni  chłopak  mógłby  sam 

rozwiązać ten trudny problem, które spodnie wybrać, ale Mały 
dodaje, że przecież najpierw Mama przygotowywała mu ubra-
nie, a ostatnio ja. Robi mi się głupio.

 

-  Zaraz przyjdę. Poczekaj.

 

Wciągam ciuchy na wilgotne jeszcze ciało. W lustrze moja 

twarz i Mamy niebieski szlafrok wiszący na ścianie. Odwra-
cam wzrok od lustra.

 

Dokładnie wiem, jak wyglądam.

 

Nic  nadzwyczajnego.  Mały  nos,  małe  uszy  i  małe  piersi. 

Długie włosy i długie nogi. Cera jasna, włosy ciemne, oczy zie-
lone. Ogólnie szarość i nijakość.

 

Kukuśka nadal marudzi pod drzwiami, że spóźni się prze-

ze mnie i że powinnam obudzić się wcześniej, żeby nie bloko-
wać teraz łazienki.

 

Zła jak osa wyskakuję na korytarz.

 

-

 

Odprowadzisz Szymka do szkoły. 

-

 

Nie mogę. Umówiłam się z dziewczynami w sprawie ga 

zetki. 

-

 

Nie zdążę - jęczę. - Pierwszą mam fizykę. I kartkówkę. 

Nie mogę się spóźnić. 

-

 

To niech idzie sam. - Wzrusza ramionami. 

Szymek siedzi półgoły na dywanie i składa klocki lego. Na 

biurku piórnik, porozrzucane kredki i kilka zeszytów.

 

13

 

background image

-

 

Patrz, jaki pojazd! - Szczupłą buzię rozjaśnia uśmiech. 

-

 

Zgłupiałeś? Nie masz rozumu? Zaraz musimy wyjść. 

Wszystko na mojej głowie, a ty mi jakieś pojazdy każesz podzi 
wiać? Pakuj się i ubieraj, raz dwa! 

Parę minut po ósmej Szymek kończy jeść kanapkę, popija-

jąc ją mlekiem wprost z kartonu.

 

-

 

Idziemy, idziemy już, pospiesz się - poganiam go bez prze 

rwy. 

-

 

Muszę do toalety. 

To mam piętnaście minut z głowy. Za pięć dziewiąta wpy-

cham Małego do jego szatni.

 

-

 

Nie mam akwarel. 

-

 

Trudno. 

-

 

Dostanę minus. 

-

 

Trzeba było pamiętać. Wieszaj worek. 

-

 

A Mama zawsze dawała mi kanapki - niespodziewanie 

zaczyna płakać - i wodę. 

Zamykam  oczy,  żeby  nie  widzieć  szczupłych,  zgarbionych 

pleców i ramion trzęsących się od płaczu. Szymek szlocha co-
raz rozpaczliwiej.

 

-  Idź do świetlicy. Przyniosę ci farby i coś do jedzenia.

 

-

 

Naprawdę? 

-Mhm . 
-

 

A pędzel też mi kupisz? 

-  Duży czy mały? - Rękawem kurtki wycieram mu mokre 

policzki i nos.

 

-  A mógłbym dwa? 
-OK.

 

Pomagam mu założyć nad podziw ciężki tornister, a potem 

odprowadzam na pierwsze piętro, do świetlicy.

 

Najbliższy papierniczy jest na Wiślnej. Po drodze kupuję 

kartonik soku i rogala z czekoladą. Forsy starcza na farby 
i  mały  pędzel.  Potem  pędem  do  świetlicy.  Szymek  z  kilkoma 
szczerbatymi  kolegami  przegląda  album  z  kolorowymi  stwor-
kami.

 

-

 

Masz - sapię. - Kuka przyjdzie po ciebie. 

-

 

Ooo! Z czekoladą? - cieszy się. - Mój ulubiony. 

l   14

 

-  Patrz, to psajdak! - woła w zachwycie jeden ze szczerbu- 

li dziobiąc palcem w obrazek. Jasnobrązowy stworek z wiel 
kim żółtym dziobem. Coś pośredniego między dziobakiem

 

a kaczką.

 

Szymek mi macha i dołącza do kumpli.

 

Do  szkoły  docieram  w  połowie  chemii.  Fizyka  i  zapowie-

dziana kartkówka należą do zamierzchłej przeszłości. Leżą na 
półce opatrzonej napisem „będą z tego kłopoty".

 

Przepraszam - dyszę, wpadając do klasy. 

Chemiczka, młoda i szczupła, odkłada kredę, wyciera pal 
ce chusteczką wyjętą z kieszeni dzwonów.

 

-

 

Korki? Czy zepsuty budzik? - pyta. 

-

 

Raczej zwykłe życie - mruczę pod nosem, siadając w ław 

ce obok Majki. 

Czuję się podle, a przecież dzień dopiero się zaczął.

 

-  Aleksandra, nie dosłyszałam. Jeszcze raz, tylko głośniej. 

Wstawać nie musisz.

 

Jestem spocona, zła, obrażona na cały świat, a najbardziej 

na tę parszywą Kukę.

 

-No?

 

Zaciskam zęby.

 

Wiem,  co  powinnam.  Powinnam  powiedzieć  prawdę.  Że 

musiałam  odprowadzić  młodszego  brata,  a  potem  uciekł  mi 
autobus. Ale nie mam odwagi. Wolę się skulić i czekać, aż to 
się skończy.

 

A w ogóle nie lubię chemiczki. Denerwuje mnie, że siada 

na ławce, że zwraca się do nas przezwiskami, że jest taka, jaką 
ja nigdy nie będę. Pewną siebie młodą kobietą.

 

-  Jej umarła mama - mówi ktoś zduszonym szeptem za 

moimi plecami.

 

Odwracam  się  błyskawicznie.  Który  to  kretyn?  Który? 

Pawłowski czy Sierdel?

 

-  Siadaj, Aleksandro. Przerwałaś nam.

 

Chemica odwraca się do tablicy i pisze wzory.  Na policz-

kach  mam  rumieńce. Czym  prędzej  pochylam  się  nad  pleca-
kiem.

 

Boże, czemu na świecie są tacy gruboskórni kretyni?

 

l   15

 

background image

To tylko początek dzisiejszej katorgi. Na polskim wychodzi 

na jaw, że nie znam Kordiana, więc w dzienniku przy moim 
nazwisku pojawia się pała, a później w szatni okazuje się, że 
gdzieś zgubiłam polarowy szalik.

 

W parszywym nastroju wracam do domu. Nastawiam ra-

dio  i  nieruchomieję  w  fotelu.  Niby  nic  się  nie  wydarzyło,  bo 
jedynka  to  dla  mnie  nie  pierwszyzna,  a  mam  szczerą  ochotę 
powiesić się.

 

Uświadamiam sobie, że nie mamy obiadu. Zwlekam się do 

kuchni. Mrożonka do garnka. To brązowawe, pomarszczone, 
to chyba pieczarki. Woda, kostka rosołowa i pół łyżeczki soli.

 

Piszczy telefon.

 

-

 

Państwo Winnicy? 

-

 

Tak. 

-

 

Dzwonię ze świetlicy. Już jest wpół do piątej! Świetlica 

czynna jest do szesnastej. 

-

 

Nie rozumiem... 

-  Szymek nadal tu jest. 
A to małpa z tej Kukuśki!

 

-  Bardzo przepraszam, siostra miała przyjść po niego... Będę 

za piętnaście minut.

 

Gruba świetliczanka wysłuchuje jeszcze raz moich zziaja-

nych przeprosin. Rozumie, ale chce, by inni zrozumieli, że ona 
też ma dom. I że bardzo, ale to bardzo się śpieszy.

 

Całą drogę Mały zamęcza mnie opowiadaniami o pokemo-

nach. Mam serdecznie dość słuchania o ewolucjach, rodzajach 
i  o  tym,  co  który  potrafi.  Z  ulgą  wchodzę  do  domu.  Bałagan 
wszechobecny, a Jopek tak wyje, że aż szyby dzwonią.

 

-

 

Zapomniałaś wyłączyć zupę - mówi Kuka. - Dobrze, że 

wróciłam i dolałam wody. 

-

 

Przycisz! - nie wytrzymuję i wrzeszczę. 

-

 

Oj, zaraz. - Znika w córusiowym. 

-

 

Nie odebrałaś Szymka! - Idę za nią. - Szymek, rozbieraj 

się i do lekcji! - krzyczę. 

Kuce rzednie mina. Ale tylko trochę i nie na długo.

 

l   16

 

 

-

 

Każdemu może się zdarzyć. Za to uratowałam zupę. 

-

 

Głodny jestem - odzywa się Szymek. 

Chrobocze klucz w zamku. Wchodzi tata, trzymając przed 

sobą firmowe pudełko „Cracovii".

 

-

 

Na deser - mówi. - Kremówki. Coś się stało? 

-

 

Nie odprowadziłeś Szymka, nie zostawiłeś pieniędzy - 

odpowiadam. 

-

 

Przypomniałem sobie o tym dopiero w południe. - Ojciec 

wiesza płaszcz, a Szymek obwąchuje pudełko. - Ale byłem 
pewny, że moje córeczki sobie poradzą. 

-

 

Ja uratowałam zupę, bo Olka nalała za mało wody! 

-

 

Dzielna dziewczynka. - Tata cmoka Młodą w czubek gło 

wy. - Można na tobie polegać. Właśnie... Olusiu, nie przygoto 
wałaś mi koszuli. 

Patrzę na tatę. Ciemne spodnie, ciemna marynarka i grana-

towa sportowa koszulka z kołnierzykiem. Średnio to wygląda.

 

-

 

Przepraszam. 

-

 

Tylko dziś nie zapomnij - odzywa się małpa-Kukuśka. 

-

 

Właśnie - przytakuje tata. - Co na obiad? 

-

 

Zupa i frytki. Znalazłam je w zamrażalniku - mruczę. - 

Potem trzeba iść do sklepu. Lodówka pusta. 

Po obiedzie i kremówkach przygotowuję listę zakupów. Jest 

tak długa, że ojciec postanawia jechać do Tesco, a wcześniej do 
bankomatu.  I  proponuje  Szymkowi,  żeby  z  nim  pojechał,  bo 
mężczyźni muszą trzymać się razem.

 

Zamykam  za  nimi  drzwi  i  idę  do  córusiowego.  Kukuśka 

siedzi przy swoim biurku, w uszach słuchawki.

 

-  Ej, chcę porozmawiać - mówię.

 

-

 

No? - Wyłącza walkmana, co biorę za dobrą monetę. 

-

 

Przegięłaś dzisiaj z Szymkiem. 

Od razu nastroszą się. 
-

 

Ale uratowałam zupę. 

-

 

Rób to, co zostało wcześniej ustalone! 

-

 

Nic nie ustalałam. Tylko ty i tata. 

Mam szczerą ochotę wytargać ją za kudły. Szczeniara za-

chowuje się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy. I jak pogardli-
wie się odzywa!

 

l   17

 

background image

-

 

Kuka, tak nie można. Musimy jakoś przeżyć. Razem. 

-

 

Ja uratowałam zupę. Bylibyśmy głodni - mówi bezna 

miętnie i wsadza słuchawki w uszy. 

dwudziestego drugiego, czwartek

 

Boli mnie każdy mięsień, każda kość. A w głowie szum. Nie 
mogę sobie z niczym poradzić. Z sobą, z domem, ze szkołą.

 

Doba ma za dużo godzin na rozmyślania, a za mało na to, 
bym mogła zorganizować nam jako tako życie. Dom...

 

Co innego sporadycznie ugotować zupę, usmażyć kotlety, 

nastawić białe pranie, wyprasować koszule dla ojca, a co inne-
go jednocześnie pamiętać o tych stu tysiącach rzeczy, bez któ-
rych nasze życie kuleje.

 

Szkoła...

 

Lekcje, referaty, lektury, zadania. Jak mam skoncentrować 

się nad wielomianami, romantyzmem i jamochłonami, gdy je-
stem zmęczona robieniem zakupów, gotowaniem obiadów i świa-
domością, że zaraz powinnam brać się za kolację?

 

Zapominam  o  tym,  że  trzeba  kupić  masło,  że  skończyło  się 
mydło, że w toalecie na dole wisi nieświeży ręcznik, który trze-
ba koniecznie wymienić, że dwa dni temu miałam przygotować 
referat z geografii o glebach, że trzeba popilnować Szymka, gdy 
kreśli  te  swoje  koślawe  literki,  że  czas  oddać  taty  spodnie  do 
pralni, że jasne rzeczy powinny być już dawno wyprasowane, 
a ciemne wyjęte z pralki. Dużo tego.

 

Mogłabym robić wszystko, gdyby ktoś, krok po kroku, mną 

kierował. Zrób to, a teraz to...

 

Przykład?

 

Proszę bardzo.

 

Dzisiaj... Po lekcjach pędem do domu. Przecież trzeba zro-

bić obiad. Ziemniaki już się gotują, gdy zauważam, że pokój na 
dole trzeba koniecznie odkurzyć. Ktoś pogniótł na dywanie

 

l   18

 

paluszki. Odkurzam, gdy raptem przypomina mi się, że muszę 
nastawić pralkę. Ale jak ją nastawić, kiedy w bębnie tłoczy się 
uprana wczoraj pościel? Gdy wyciągam poszewki i prześciera-
dła z poszwy (jak one tam wlazły?) w domu rozchodzi się swąd 
przypalonych ziemniaków.

 

I tak do wieczora. Im późniejsze godziny, tym jestem bar-

dziej zmęczona i bardziej zła.

 

Zaraz będzie północ.

 

Nie mam siły do życia i nie mam lekcji na jutro. Podobnie 

było wczoraj i przedwczoraj. Więcej przepisuję, niż sama ro-
bię. Kordiana nie przeczytałam, tylko korzystałam z bryków. 
Jutro w szkole będzie trudny dzień.

 

Nawet nie mam siły się myć.

 

Rzucam dżinsy na podłogę. W koszulce i majtkach wślizguję 

się do łóżka.

 

Kuka nie śpi. Czyta ostatni numer „Dziewczyny".

 

Patrzy na mnie z potępieniem.

 

Zazdroszczę jej, że o tej porze ma siłę cokolwiek wyrażać 

wzrokiem.

 

Ja nie potrafię zapanować nad opadaniem powiek.

 

Zasypiam od razu.

 

dwudziestego szóstego, poniedziałek

 

-

 

Halo? 

-

 

Olka, tu tata. Co słychać? 

-

 

Właśnie wróciłam ze szkoły. Pamiętaj, że odbierasz 

Szymka. 

-

 

Jasne. Załatwiłem panią do sprzątania. Zaraz tam bę 

dzie. 

-

 

Jaką znowu panią? 

-

 

Bochenek. Kolega mi ją polecił, sprząta u nich. 

 

-

 

Ale co ona ma robić? 

Tata jest już zdenerwowany. 
-

 

Posprzątać. To proste. 

Krzywo się uśmiecham. Dla niego to takie proste! 
Zresztą

 

background image

nie może być inne, skoro nigdy nie uczestniczył w domowych 
sprawach. On to z tych mężów, co pensję do domu przyniesie, 
kran naprawi, walizki na dworzec zataszczy, ale codzienne mycie 
naczyń, pranie i sprzątanie, jako drobne prace domowe, zosta-
wia żonie.

 

- Niech umyje okna, zapastuje, wytrzepie dywan, zasło-

ny  są  brudne...  -  Jasne.  Pani  Bochenek  niczym  Sziwa  ma 
osiem  rąk.  -  No,  wszystko  to,  co  robiła  Mama  przed  świę-
tami.

 

Teraz  ja  się  denerwuję.  Mama  nie  utrzymywała  w  do-

mu nigdy idealnego porządku (nie to, co mieszkanie-muzeum 
ciotki  Kryśki),  ale  przed  świętami  zawsze  dostawała  napadu 
sprzątania.  Taty  biuro  tradycyjnie  miało  wtedy  huk  roboty, 
więc wracał do domu bardzo późno i omijały go uroki przed-
ś

wiątecznych porządków.

 

A gdy już nastały święta i zmęczona Mama zapowiadała, 

ż

e na kolejne nic nie piecze, nie gotuje i w ogóle wyjeżdża, tata 

odpowiadał,  że  Mama  niepotrzebnie  histeryzuje,  bo  wszystko 
jest  zrobione,  makowce  takie  pyszne,  i  widać  tych  ważnych 
domowych rzeczy nie było aż tak dużo.

 

-

 

Jej trzeba zapłacić, nie mam pieniędzy - mówię. 

-

 

Są w szufladzie w biurku. 

-

 

Ile dać? 

-

 

Musisz sama wyczuć, pa. - Odkłada słuchawkę. 

Spełnia się marzenie Mamy. Pani do pomocy. 
Rozglądam się po domu. Jezu, jaki bałagan. Gorączkowo 

układam, sprzątam. Na nic. Bałagan już wrósł za głęboko. W ciągu 
kilkunastu minut nic nie zrobię.

 

Pani Bochenek jest szara, cicha i nijaka. Przebiera się z sza-

roburej sukienki w szarobury fartuch i wygląda niczym jedna 
z naszych szkolnych pań sprzątaczek.

 

-  Co mam robić, proszę pani? - pyta cicho.

 

Sposób, w jaki się do mnie zwraca, ogromnie mnie peszy. 
Uśmiecham się niepewnie.

 

-  Proszę mi poradzić...

 

-  Ja tam nie wiem. Każdy ma inne wymagania. Robię, co 

mi każą.

 

l  20

 

Po co mi błyszczące okna, gdy wszędzie totalny syf? Co by 

Mama poleciła w takiej sytuacji? Pani Bochenek lituje się nad 
moją niewiedzą i niepewnością.

 

-

 

Odkurzyć mogę. Potem podłogi umyję. Poukładam w sza 

fach. 

-

 

O dobrze, dobrze. Zrobić pani kawy? 

-

 

Kawy nie. Herbatę. I proszę mi jeszcze pokazać, gdzie 

odkurzacz, szmaty. 

Już po chwili odkurzacz warczy. Siedzę przy biurku i robię 

lekcje. Dziś mam angielski, obiecałam też Majce, że potem do 
niej na chwilę wpadnę.

 

„Rewolucja  francuska,  1789-99,  rewolucja  burżuazyjna, 

która  obaliła  francuską  monarchię  absolutną  i..."  Po  co  mi 
to? Jak można lubić historię? Nic, czytam dalej. Koniec. Te-
raz matematyka. Jak można lubić matematykę? Dla relaksu 
tomik wierszy... Mogłabym tak godzinami spędzać czas.

 

Warkot nasila się. Otwierają się drzwi do mojego pokoju.

 

-  Już kończę, mamo - mówię trochę nieprzytomnie. 
I raptem błysk w głowie!

 

Mamy przecież nie ma.

 

MARZEC

 

pierwszego, czwartek

 

W domu bez zmian, za to w szkole dużo sprawdzianów 

i kartkówek, które nie idą mi najlepiej. Ale szczerze mówiąc, 
mało mnie to obchodzi.

 

Mam znowu „smutne dni" (to określenie Szymka).

 

Codziennie po szkole chodzę do Mamy.

 

W domu spędzam długie godziny nad pudłami ze zdjęciami 

i na okrągło układam rzeczy w pokoju Mamy.

 

A nocami, zamiast spać, łażę.

 

Jest mi wszystko jedno, czy reszta mojej rodziny ma 
czyste

 

background image

ubrania, i czy ma co jeść. Mnie wystarczają jogurty, wytarte 
dżinsy i bluzy.

 

Tata zauważył mój stan, chyba rozmawiał z Kukuśką, bo 

ostatnio  zachowuje  się  nawet  wcale,  wcale.  Dwa  razy  była 
Malwinka (ciotka Kryśka miała grypę). Przyniosła swoją słyn-
ną drożdżówkę z kruszonką, nagotowała gary zup, gulaszów, 
posprzątała, poprasowała i kazała brać się w garść.

 

Nie mam na to wcale ochoty.

 

Ż

yję w zawieszeniu i zaczyna mi to odpowiadać.

 

Leżę zwinięta na tapczanie w pokoju Mamy. Stoi tu biurko 

(po  dziadku),  dwa  krzesła  (po  ciotce  z  Katowic),  duża  biblio-
teczka (z Desy) i wielki fotel obity zielonym sztruksem (Mama 
zawsze  planowała,  że  kiedyś  będzie  skórzany).  Tutaj  Mama 
poprawiała zeszyty, tony kartkówek i dawała „korki".

 

Pokój  pachnie  jeszcze  perfumami,  na  stoliku  piętrzą  się 

książki, a na krześle wisi popielata bluzka od kostiumu.

 

Patrzę w sufit i zastanawiam się, co by było, gdyby w tam-

ten piątek Mama nie szła na tę kretyńską konferencję?

 

Albo gdyby nie szła do szkoły Karmelicką, tylko Rajską?

 

Albo czemu żaden głos mi nie podpowiedział, żeby zatrzy-

mać Mamę w domu?

 

I gdzie był Pan Bóg, gdy w naszą Mamę wjechał żółty sa-

mochód dostawczy?

 

Chrobocze zamek i do domu wchodzą Młoda i Mały. Kuka 

mówi coś przyciszonym głosem, nie rozróżniam słów, Szymek 
pociąga nosem, jakby miał katar.

 

-

 

Jesteś straszliwy głupek! Jak można zgubić piórnik?! - 

wybucha. I mówi to tak pogardliwie i wyniośle, jak tylko ona 
potrafi. 

-

 

Może wypadł mi w świetlicy. Wyciągałem wodę z tornistra. 

-

 

Kto pije w świetlicy? No kto? I co z tą uwagą? 

-

 

Beniek zaczai... 

-  Zawsze tak się mówi. Gdzie stawiasz te buty, no gdzie? 
Sądząc z odgłosów, przenoszą się do kuchni. Szymkowe

 

siąkanie przybiera na sile.

 

-Aha, jak jutro nie znajdziesz szalika, to... - Kukuśką waha 

się - to szlaban na oglądanie pokemonów.

 

l  22

 

-Nie! -
Tak!

 

-

 

Ale u nas kradną! - płacze Szymek. 

-

 

Ktoś miałby się połakomić na taki stary szalik? Nie bzdurz. 

A teraz do lekcji.

 

Szymek znika w swoim pokoju, Kuka zostaje w kuchni. 

W  domu  zalega  cisza.  Poprawiam  poduszkę  i  nakrywam  się 
kocem. Raptem strzelają Szymkowe drzwi. Mały człapie do ła-
zienki. I naraz na tym malutkim odcinku, między komódką 
a wazonem z suchymi różami, mówi sam do siebie: „Ja już nie

 

chcę żyć!".

 

On ma dopiero siedem lat...

 

A my wszyscy traktujemy go niczym worek treningowy. Ja 

wyżywam się, bo nie mogę poradzić sobie z domem i szkołą, 
a Kukuśką za coś równie ważnego. Biedny szczerbul.

 

- Hej! Co tam ciekawego? - wołam głośno, wychodząc z po 

koju, gdzie postanawiam zostawić bezpowrotnie swoje „smut 
ne dni".

 

Rozpacz Szymka nie pozwala na to, by użalać się wyłącznie

 

nad sobą. Idę na dół.

 

Kuka siedzi przy stole. Nogi oparte o szafkę, w rękach

 

„Girl".

 

-  Patrz, co było w gazecie. - Macha czerwoną szklaną kul 

ką nawleczoną na czarną żyłkę. - Wisiorek. Odlot, co? A może 
kupię drugą? Miałabym komplet. I na rękę, i na szyję.

 

Nie bardzo wiem, jaki dziś dzień tygodnia, a ona mi tu gada

 

0 kulkach!

 

Zaglądam do lodówki. Na szczęście są resztki z produkcji

 

Malwinki.

 

-  Będzie jakiś obiad?

 

-  Gryczana i gulasz. Co z Szymkiem? 
Wzrusza ramionami.

 

-  Nie wiem. Jest dzisiaj niemożliwy. - Ponownie pochyla się 

nad gazetą.

 

Wracam na górę. Szymek siedzi w swoim ukochanym kąci-

ku - między biurkiem a łóżkiem. Zapłakany, w szarej bluzie

 

1 nowych dżinsach brudnych na kolanach.

 

background image

-  Słyszałam twoją rozmowę z Kuka. Wszystko będzie do 

brze. - Dotykam jego ramienia. Chciałabym pogłaskać go po 
głowie, ale ani ja, ani on nie jesteśmy przyzwyczajeni do ta 
kich czułości. - Czas do fryzjera - mówię żartobliwie. - Ni 
czym się nie martw. Masz po prostu zły dzień.

 

-

 

Nie zły. Smutny. 

-

 

Minie. Będzie dobrze. 

Nic nie odpowiada, tylko jeszcze bardziej się garbi. Wyglą-

da jak kupka nieszczęścia.

 

-

 

Ej, co ty? - Delikatnie mierzwię mu włosy. 

-

 

Chcę do mamy - szepcze i zaczyna płakać na nowo. 

Obejmuję go. Ależ jest kościsty!  I cały spięty!  Przypomi-

nam sobie, jak Mama często mnie kołysała, rytmicznie klepiąc 
po plecach.

 

Kołyszę szczerbulcem i klepię. Łup, łup, łup. Szymek po-

woli przestaje być sztywny niczym kij od szczotki. Przytula się 

do mnie.

 

I naraz nad jego ramieniem widzę Kukę. Staje w drzwiach 

pokoju i długo przygląda się nam bez słowa.

 

Potem tak samo szybko i cicho jak się pojawiła, znika.

 

* * *

 

Nasz rodzinny czas zatrzymał si

ę

. Nagle. Bezpowrotnie. Nie-

odwołalnie. Tata, Kuka, Szymek i ja jeste

ś

my uwi

ę

zieni wewn

ą

trz 

zepsutego mechanizmu.

 

Zabrakło jednego elementu i... trach! Pozostałe nie potrafi

ą

 

prawidłowo funkcjonowa

ć

. Jeden element. Serce całego 

rodzinnego mechanizmu.

 

* * *

 

siódmego, środa

 

Lekcje skończyły się wcześniej, bo facet od PO zachorował. 

Dziś  obyło  się  bez  bandażowania  i  uczenia,  które  to  są  rany 
kłute, a które tłuczone.

 

|  24

 

Majka, Gośka i Krzywa wyciągają mnie na spacer do parku. 

Jest wyjątkowo ciepło i wiosennie. Przez gałęzie prześwieca 

słońce, na ławkach całują się pary, a po alejkach biegają

 

dzieci i psy.

 

Dziewczyny są w wyśmienitych humorach. Siadamy na ław-

ce. Gośka coś paple o jakiejś Aśce i jakimś Krzyśku, który oka-
zał się strasznym chamem, bo na ostatniej imprezie spił się 
i zaczął dobierać się do jakiejś Kingi.

 

Krzywa słucha i klnie jak szewc, Majka słucha i podpala, 

a ja wpatruję się w grupkę dzieci bawiących się w piaskowni-
cy. Tylko jedno z nich ma łopatkę i wiaderko, więc inne patrzą 
na nie pożądliwie, bawiąc się patyczkami. Na pobliskich ław-
kach mamy wystawiają twarze do słońca.

 

Zaczynam przyporządkowywać dzieci i mamy. Ciemnowło-

sa szczupła dziewczyna jest chyba od tego chłopczyka w po-
marańczowej kurtce. A do tej rozlazłej blondynki pasuje pulch-
na dziewczynka w czerwonym skafandrze.

 

Do naszej Mamy najbardziej podobny jest Szymek. Ten sam 

uśmiech, niesforne włosy nad czołem, taki sam dołeczek w le-
wym policzku.

 

Kukuśka to wykapany tata.

 

Ja jestem ni to, ni sio.

 

-

 

Olka, słuchasz? - Gośka szturcha mnie w plecy. 

-

 

Pewnie. 

-

 

I co ty na to? 

Wzruszam ramionami. 

 

-

 

Kuźwa, nie słuchasz - wścieka się Krzywa. - Gośka opo 

wiada takie historie, a ty co? O czym myślisz? 

-

 

O Mamie - odpowiadam bez zastanowienia. 

Zalega ciężka cisza. Dziewczyny patrzą na siebie ukrad-
kiem, mnie omijają wzrokiem. Zepsułam im wiosenny spacer.

 

-  Przepraszam.

 

-  Daj spokój. - Majka na moment dotyka mojej ręki. 
Nastrój pryska.

 

Gośka milknie, Krzywa klnie za dwóch.

 

-  Muszę wracać.

 

l  25

 

background image

Gośka wstaje i obciąga spódniczkę na pulchnych biodrach.

 

-

 

Kuźwa, ja też. - Krzywa wyrzuca niedopałek i przeciąga 

się. - Do jutra... 

-

 

Przepraszam - mruczę jeszcze raz, gdy dziewczyny są już 

daleko. 

W piaskownicy pustoszeje. Pora spania albo obiadu.

 

-

 

Oj, przestań. - Majka krzywi się. 

Patrzy na mnie raz i drugi. 
-No?  
-

 

Chciałam zrobić imprezę w najbliższą sobotę. 

-

 

W sobotę? 

-  Mhm. - Jest wyraźnie spłoszona. - Albo wiesz co? Ja ją 

odwołam... - plącze się - no... przesunę na później.

 

Odwoła, przesunie? O co chodzi? Już wiem! 
Majki urodziny były dziesięć dni po pogrzebie.

 

-  Niepotrzebnie to zrobiłaś.

 

-

 

Myślisz, że wtedy miałam głowę do takich pierdoł? Mną 

to wstrząsnęło. 

-

 

Mną też. 

-

 

Olka, nie łap mnie za słówka. Przyjdź, proszę. - Kręcę 

przecząco głową. - Choć na małą chwilkę. Co to za urodziny 
bez najlepszej przyjaciółki? 

Impreza? W tej chwili brzmi to dla mnie równie egzotycz-

nie, jak wyprawa na Borneo.

 

-

 

Nie męcz mnie. 

-

 

Oj, przyjdź. 

-

 

Nie nadaję się jeszcze. Kto będzie? 

-

 

Ludzie z budy, z żagli. Większość znasz. Twoja Mama 

pewnie by powiedziała, że to ja mam rację! - wybucha. 

Tego się nie spodziewałam.

 

-

 

Koniec rozmowy! - Podnoszę się z ławki. 

-

 

Musisz żyć dalej. Takie zamykanie, uciekanie nie jest ani 

mądre, ani dobre. Rozumiem cię, ale... 

-

 

Tak ci się tylko wydaje - mówię twardo i patrzę na nią. - 

Nikt mnie nie rozumie. Nikt nie wie, co czuję. 

Niebieskie oczy mówią mi, że moja najlepsza przyjaciółka 

rzeczywiście nie rozumie.

 

|  26

 

I oby nigdy nie musiała.

 

Ale Majce należy się wyjaśnienie.

 

-  Wrócisz zaraz do domu, do mamy. I choćbyś się z nią co 

dziennie kłóciła, a ona cię wyzywała i biła... to ona... jest.

 

Milkniemy. Słychać śpiew ptaków, szum samochodów, szcze-

kanie psa i płacz dziecka.

 

-

 

Przepraszam. 

-

 

Daj spokój. 

-

 

Nie chodzi mi o te głupie urodziny, ale ogólnie o... - Wy 

konuje ręką nieokreślony ruch. 

-

 

Mhm. - Robię głęboki wdech. - Muszę wracać. Trzeba 

odebrać Szymka, ugotować obiad. 

-

 

Olewam angielski. Idę z tobą. Umiem robić lane ciasto. 

-

 

Pasuje do krupniku? 

-  Chyba nie. 
Uśmiecham się.

 

To znowu jest moja Majka.

 

dziesiątego, sobota

 

Mam już umyte włosy i nakręcone na kolorowe papiloty. Wy-

grzebałam z szafy popielaty top i teraz szukam do niego spódni-
cy. Wszystkie te zajęcia nie wzbudzają we mnie więcej emocji 
niż obieranie ziemniaków.

 

Ganiam po domu w papilotach, starając się jako tako po-

sprzątać.  Gdyby  udało  mi  się  chociaż  połowę  przedmiotów 
położyć na swoim miejscu, odniosłabym sukces. Szymek i Ku-
ka oglądają kreskówki.

 

-  Wybierasz się dokądś? - chce wiedzieć tata. 
Wyjątkowo nie siedzi na kanapie przed telewizorem, tylko

 

przy stole. Przegląda papiery, które przyniósł z pracy.

 

-  Majka ma urodziny.

 

-

 

Ś

miesznie wyglądasz - zaśmiewa się Szymek. Nadal pa 

raduje w piżamie. - Jak ufoludek. 

-

 

Idziesz na imprezę? I będziesz się bawić? - pyta Młoda 

tym swoim wrednym tonem. 

l  27

 

background image

Ojciec leciutko się krzywi.

 

-  Przecież nie będę tańczyła ani robiła striptizu! - wybu 

cham. - Dam prezent i wracam.

 

-  Co to jest ten striptiz? - dopytuje się Szymek.

 

Wracam do łazienki. Ściągam papiloty. Wredna małpa! A ta-

ta? Jakoś się nie krzywił, gdy parę dni temu była w kinie (bo 
to film trójwymiarowy), ani jak słuchała na cały głos ostatnie-
go CD Britney Spears.

 

-  Nie złość się. - Szymek niespodziewanie staje obok mnie.

 

Już mam krzyknąć, żeby dał mi święty spokój, ale prze-

cież parę dni temu obiecałam sobie, że nie będę się na niego 
złościła.

 

-

 

No... 

-

 

Zrobić Majce laurkę? 

-

 

Ucieszy się. 

-

 

A jaki kolor najbardziej lubi? - pyta poważnie. 

-

 

Czerwony - mówię bez zastanowienia. 

-

 

Mam dużo czerwonych kredek. Tobie to dobrze - wzdy 

cha. 

-

 

Czemu? 

-

 

Idziesz sobie. A ja cały czas tylko siedzę w domu. Do szko 

ły i do domu. I tak w kółko. 

Ma rację. A w niedzielę na cmentarz. W ramach urozmaice-

nia chodzimy jeszcze na grób dziadków ze strony Mamy. Ro-
dzice taty są pochowani na Śląsku.

 

Podejmuję decyzję.

 

-

 

Rób tę laurkę. Pójdziemy do Majki razem. Zjemy tort i wró 

cimy. 

-

 

Super! - rozpromienia się. 

-

 

I wyleź wreszcie z tej piżamy. 

-  Mam chodzić goły? - chichocze szczerbate. 
Dawno nie widziałam go tak zadowolonego.

 

Jeszcze raz patrzę w lustro. A gdyby tak zrobić sobie hen-

nę? W szafce za lustrem powinna być jeszcze tubka grafitowej. 
Jest. Jak to Mama robiła? Kamienna miseczka, pasek henny, 
parę kropel wody utlenionej, szczoteczka i do dzieła.

 

Wytrzymuję trzy minuty. Oczy szczypią mnie coraz bardziej,

 

l  28

 

wiec czym prędzej zmywam wacikami ciemną papkę. Teraz krem 
nawilżający i wracam do córusiowego. Lekcje czekają.

 

Nasze wyjście do Majki nie bardzo podoba się tacie. Ot tak, 

bez powodu. A Kukuśka po prostu się wścieka.

 

Atmosfera jest burzowa.

 

Na obiad podaję cztery gorące kubki knora i pierogi z se-

rem. Ich różne wersje masowo zalegają dolną szufladę zamra-
ż

alnika. W górnej leżą niezjadliwe pizze (tata kupił je, bo aku-

rat była promocja i sprzedawano dwie w cenie jednej, a jak się 
kupiło pięć, to butelka keczupu gratis).

 

Siadam do referatu z geografii, a przed piątą zaczynam or-

ganizować nasze wyjście.

 

-  Szymek! Spiesz się! Załóż te czarne spodnie!

 

Stoję w łazience przed lustrem i rozczesuję włosy. Kukuś-

ka siedzi na brzegu wanny i wytrwale daje mi w kość.

 

-  Ale po co tam ciągniesz Szymka? Po co? - pyta po raz

 

setny.

 

-  Bo mu się też coś od życia należy. Wynocha.

 

Obraża się i trzaska drzwiami do córusiowego.

 

Ostatnie spojrzenie w lustro. Zeszczuplałam, włosy do pod-

cięcia, twarz do wymiany. Rzęsy wcale niezłe, brwi mogłyby 
być ciut, ciut ciemniejsze.

 

-  Tato, przypomnij Kuce, żeby powiesiła rzeczy. - Nadal

 

szukam spódnicy.

 

-

 

Jakie znowu rzeczy? 

-

 

Z pralki. Suche trzeba poskładać. No, i są jeszcze naczy 

nia do umycia - dorzucam z mściwą satysfakcją. 

-  Mam lekcje! - wrzeszczy Kuka z góry.

 

-Ja też. A potem jeszcze muszę ci zrobić kolację i wypraso-

wać twoje bluzy!

 

-  Nic mi nie musisz robić! Poradzę sobie bez twojej pomo 

cy! - Znowu trzaska drzwiami.

 

Tata patrzy na mnie z dezaprobatą.

 

-

 

Co? To nie moja wina! 

-

 

Oj, Ola, oj... 

-

 

No co? 

Znajduję spódnicę. Za fotelem.

 

l 29

 

background image

Jesteś starsza. Powinnaś być mądrzejsza.

 

Mam już serdecznie dosyć. Czy ojciec zawsze musi brać jej 

stronę?

 

Tato, może byś odkurzył, co?

 

Przecież odkurzałem.

 

W zeszłym tygodniu. No, idziemy.

 

Opatulam Szymka szalikiem, chowam prezent do kieszeni 

kurtki i wychodzimy. Znowu zimno, wieje mi po nogach.

 

-

 

Zapomniałem laurki! - woła Szymek, gdy dochodzimy do 

przystanku. - No, tej dla Majki. - Jest wyraźnie przestraszony 
moim prawdopodobnym wrzaskiem. 

-

 

Leć. Czekam. 

-

 

Zaraz wracam! 

Wraca rzeczywiście szybko. Z wymiętą laurką i bardzo, ale 

to bardzo zasmuconą buzią.

 

-

 

Ja... ja chyba nie pójdę z tobą. 

-

 

Czemu? 

Dzielnie walczy ze łzami.

 

-  No, nic. Zmieniłem zdanie. Odechciało mi się. 
Kucam i delikatnie nim potrząsam.

 

-Mów.

 

Łzy płyną strumieniami.

 

-  Gdy wróciłem... to Kaśka powiedziała, że jak się nie ma 

Mamy, to się nie powinno chodzić na zabawy. I że Mamie jest 

wtedy przykro.

 

Zamieram.

 

Jak  ona  mogła  coś  takiego  zrobić!  Nie  czuję  wściekłości, 

tylko ogromny smutek. Moja siostra jest zła! Moja siostra jest 
zła i wredna, tłucze mi się po głowie.

 

Szymek  ciągle  płacze.  Zazwyczaj  takie  ślimaczenie  wner-

wia mnie, teraz przytulam szczerbulca do siebie z całej siły.

 

Chwilę trwamy w uścisku.

 

-

 

Nasza siostra jest głupia. Nie słuchaj jej - szepczę. 

-

 

Ja wiem. Ale nie pójdę. 

-

 

Pójdziesz - mówię stanowczo. - Wiesz dla kogo? - Kręci 

przecząco głową. - Dla Mamy. 

-  Dla Mamy? - powtarza z niedowierzaniem. 

|  30

 

-  Mhm. Myślisz, że Mama by chciała, żebyśmy tylko płaka 

li i płakali? Rozumiesz? - pytam bez większej nadziei.

 

Jak mam to wszystko wytłumaczyć mojemu zasmarkane-

mu młodszemu bratu, skoro sama nie pojmuję?

 

Ku  mojemu  zdziwieniu  kilkakrotnie  kiwa  głową.  Odsuwa 

się ode mnie, rękawem wyciera mokrą buzię i coś mruczy.

 

-Co?

 

-

 

A nie powiesz im? - szepcze. 

-

 

Czego? 

-

 

Ona powiedziała, że ty powiesz, że ja sikam - mówi ledwo 

dosłyszalnie. 

-

 

Pewnie, że nie powiem! - Ale małpa trafiła nam się w ro 

dzinie! - Idziemy? 

-

 

Mhm. Ja tutaj, o tutaj, na wierzchu, to może nie płaczę, 

ale tam, w środku... - klepie się po mostku - to ciągle. 

-

 

Ja też - mówię cicho. 

Niesamowite jest to, jak Szymek z rozpaczy i smutku szyb-

ko przeszedł do prawdziwej euforii (też bym tak chciała!). Wi-
dać dla siedmioletniego rozumku wystarczyło w zupełności, że 
Majka  zachwyciła  się  laurką,  kazała  ją  wszystkim  podziwiać, 
podarowała mu komplet cienkopisów (ot tak, właśnie znalazła 
je w swoim biurku), a następnie posadziła w pokoju z butelką 
coli i torbą chipsów.

 

Majka i ja stoimy w kuchni obok stołu uginającego się od 

talerzy z koreczkami, kanapkami i górami chipsów. Na podło-
dze baterie coli, fanty i piwa.

 

Nieliczni goście (impreza dopiero się rozkręca) zajmują się 

Szymkiem. Zupełnie jakby był gadającym pluszowym zwierząt-
kiem.

 

„Super są takie małe dzieci, co?", mówi już po r 

z rzędu Gośka. Są super, bo są tylko na chwilę.

 

- Jesteś - śmieje się Majka.

 

Wygląda zupełnie inaczej niż na co dzień. Le 

na ramiączkach, delikatny makijaż, rozpuszczon

 

l 31

 

background image

sy sięgające ramion. Jasna cera, duże niebieskie oczy. Ładna 
jest. Zdecydowanie ładniejsza niż większość dziewczyn, które 
znam, ale nie potrafi tego wyeksponować. Bojówki, bluzy, wiel-
kie koszule, ciężkie buty to jej zwyczajowy rynsztunek.

 

-  Mhm - przytakuję niewyraźnie.

 

Chcę wyżalić się Majce. Ona potrafi słuchać i czasami coś 

mądrego doradzić. Sama o sobie nie lubi mówić. Już otwieram 
usta,  gdy  raptem  mnie oświeca,  że to  przecież  jej  dzień.  Nie 
czas na psucie nastroju.

 

-  Głowa mnie boli od rana. Dla ciebie. - Wręczam pre 

zent.

 

Rozrywa papier. Na podłogę wysypują się szklane gomół-

ki. Niebieskie, czerwone, zielone i dwie żółte (ostatnie w skle-
pie).  Majka  lubi  takie  bzdurki.  Zbiera  kamienie,  muszelki, 
szklane kulki, więc te drobiazgi są jak najbardziej dla niej.

 

-  Lał! - uśmiecha się. - Nawet wiem, w czym je będę trzy 

mać. Już je lubię.

 

-

 

Nie gniewasz się, że wzięłam Małego? 

Szturcha mnie w plecy. 
-

 

Gniewam. Jak wyglądam? Bo czuję się... paskudnie. 

-OK. 
-  Niech będzie. Coś ty z sobą zrobiła? - Patrzy na mnie 

uważnie. - Teraz widzę, że masz oczy.

 

-  Odczep się. Jeszcze mnie szczypią. A jak tam wielbiciel? 
Darek. Zakochany bez pamięci. Łazi za Majką krok w krok,

 

oczu od niej nie odrywa i jest szczęśliwy, kiedy na niego spoj-
rzy. Poznali się na angielskim.

 

-

 

Nie wkurzaj mnie. 

-

 

Oświadczył się? Nareszcie! 

-

 

Jest tu. 

-

 

Czemuś go zaprosiła? 

Bawi mnie wściekła mina Majki.

 

- Miałam dzień litości. Dobra, idziemy do reszty. Zobaczysz, 

co wymyślił.

 

Wchodzimy do pokoju. I szok! W wazonach, dużych słojach, 

a nawet  plastikowym zielonym  wiadrze stoją  wspaniałe róże. 
Wysokie, płomiennoczerwone.

 

l  32

 

Ich  ofiarodawca,  krępy,  szeroko  uśmiechnięty,  stoi  przy 

oknie. Rozjaśnia się na widok Majki.

 

-

 

Ile ich jest? - pytam szeptem. 

_ Sto szesnaście. 
-

 

Ho, ho. Będziesz miała co wspominać na siwe lata. 

-

 

Daj spokój. 

Majkę bardziej by ucieszyła kapusta od Łukasza.

 

Majka ma złamane serce.

 

Ostatniego  lata  na  Mazurach  spotkała  czarnowłosego  stu-

denta Łukasza. Spędzili z sobą sześć dni i jedną noc. Dni były 
cudowne, a noc niezapomniana. Majka zapewniła mnie, że choć 
nic o niej nie powie, życzy mi i wszystkim innym dziewczynom, 
ż

eby ten pierwszy raz był podobny do tego, co ją spotkało.

 

Łukasz wrócił do siebie, chyba gdzieś w okolice Wrocławia, 

a Majka do siebie. Zakochana po uszy, na przemian w stanie 
skrajnego przygnębienia („bo nie dzwoni, nie pisze i czemu 
nie dał mi swojego adresu?"), to znowu w stanie idiotycznej 
radości („gdybym miała dziecko, to z pewnością byłoby podob-
ne do niego").

 

Od ośmiu miesięcy, czyli od żagli na Mazurach, czarnowło-

sa miłość Majki nie daje znaku życia. Tłumaczyłam, że ma prze-
stać myśleć o Łukaszu, bo to już dawno nieaktualne, ale Majka 
jest oślo uparta. Cały czas pielęgnuje w sercu uczucie do niego, 
raz  na  tydzień  pisze  list  miłosny,  który  potem  chowa  między 
majtki i skarpetki („oddam mu wszystkie, gdy się spotkamy"), 
i jest wyjątkowo nieprzystępna dla chłopaków.

 

Tak bardzo chciałam, żeby Majka coś więcej mi powiedzia-

ła. Ale ona uparła się, że nie.

 

Chociaż większość osób tu znam, jestem spłoszona.

 

Jakbym  przybyła  z  zupełnie  innej  galaktyki.  Dziewczyny 

wesołe, swobodne i obce. Najbardziej w oczy rzuca się Gośka. 
Niezbyt zgrabna, niezbyt ładna, ale za to na pewno efektowna. 
Obcisła  fioletowa  sukienka,  ostry  makijaż,  długie  paznokcie, 
wielkie  piersi  i  jeszcze  większy  tyłek.  Czuję  się  przy  niej  ni-
czym szary kij od szczotki.

 

-  Ale kurwiszon, co? - szepcze do mnie Krzywa. W ręku 

trzyma butelkę piwa. - Kuźwa, ona chyba nie ma majtek. -

 

l  33

 

background image

Przechyla  butelkę  do  ust  i  idzie  dalej.  Teraz  zatrzymuje  się 

przy  grupce  dziewczyn.  Szepcze  coś  do  nich,  wskazując  ręką 

Gośkę.

 

-

 

Szymek, ty gdzie? - pytam, bo Mały z cienkopisami i kart 

kami wychodzi z pokoju. 

-

 

Idę porysować. 

-

 

OK. Bądź grzeczny. 

Siadam  w  wielkim  fotelu,  przepchniętym  w  kąt  pokoju. 

Obserwuję wciąż napływających gości, rozmyślam o mojej głu-
piej siostrze, której chętnie bym powyrywała kudły, zastana-
wiam się nad kwestią majtek Gośki i próbuję policzyć róże.

 

Jacek  pogłośnił  muzykę,  Margaryna  zgasiła  światło.  Im-

preza się rozkręca.

 

Terkocze  dzwonek  i  pojawia  się  trzech  chłopaków.  Jeden 

wyższy od drugiego. Znam najniższego. To Rura. Kumpel Majki 

z podstawówki.

 

Znowu dzwonek. Tym razem dwie dziewczyny. Znajome 

z żagli. W obcisłych topach, króciutkich spódniczkach, z wyma-
lowanymi paznokciami. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Majka 
z nimi w lecie szoruje pokład i zażera się konserwami.

 

W mieszkaniu  robi się imprezowo.  Piwo,  wino, papierosy, 

niecenzuralne kawały, Gośki wyzywające kołysanie piersiami, 
rzyganie Krzywej  (na  szczęście dobiegła do toalety). Już naj-
wyższy czas, żeby zabrać szczerbulca do domu.

 

Podnoszę  się  z  fotela,  ale  jakoś  tak  nieudolnie,  że  prawa 

noga zaplątuje mi się w spódnicę i w efekcie tracę równowagę.

 

-  Aauu - wyrywa mi się nie najgłośniej. Już mam wylądo 

wać na podłodze, gdy ktoś mnie podtrzymuje. - Dziękuję.

 

Stoję naprzeciwko wysokiego chłopaka. Tego najwyższego. 

Nadal trzyma mnie za przedramiona.

 

-

 

Nie ma sprawy - mówi wesoło. Ma bardzo miły głos. - 

Zatańczymy? 

-

 

Nie - odpieram niewyraźnie i próbuję uwolnić się z uści 

sku. 

Patrzy na mnie uważnie. Robi mi się głupio, schylam się i 
smykam pod jego ramieniem. Ruszam na poszukiwanie Majki.

 

34

 

-  Szymek gdzie?

 

Kątem oka widzę, że wysoki chłopak tańczy z Gośką, a ra-

czej z jej biustem.

 

_ W pokoju rodziców. Czemu masz taką minę? 
Przed przyjaciółką nic się nie ukryje.

 

-

 

Wszystko w porządku. Idziemy. 

Majka krzywi się. 
-

 

Zostań. To się dopiero zaczyna. 

-

 

Nie jestem w nastroju. 

Idę  do  Małego.  Zawzięcie  rysuje.  Potem  tylko  dwa  razy 

mówi,  że  chce  jeszcze  zostać,  poza  tym  ubiera  się  całkiem 
sprawnie, jeśli nie liczyć szukania buta i szalika.

 

-

 

A tu co masz? - Wskazuję na wypchaną reklamówkę. 

-

 

Aaa... dostałem kawałek tortu - uśmiecha się. 

-

 

No - potwierdza Majka. 

-  Duży ten kawałek. Jeszcze raz wielkie dzięki. Baw się 

dobrze.

 

Po drodze myślę o wysokim chłopaku. Szymek, cały w skow-

ronkach, opowiada i opowiada.

 

-  Fajnie było, co? - Podskakuje. - Jeden chłopak narysował 

mi czołg i samolot. W domu je pokoloruję.

 

W domu... W domu to powinnam zachować się jak starsza, 

mądra siostra.

 

Czyli nie krzyczeć na Kukę, tylko zrozumieć, że jest w trud-

nej sytuacji.

 

Ze ma dwanaście lat i że straciła Mamę.

 

-  Ciii, Kasia śpi - szepcze tata, ledwo wchodzimy do domu. 

Mam wrażenie, że czekał tutaj na nas. - Spłakała się i zasnęła.

 

Szymek zerka na mnie, ale nic nie mówi.

 

-  Jak było? - pyta ojciec.

 

-

 

Fajnie! - wykrzykuje Mały. 

-Cii! 
-

 

Pranie wisi? - ziewam. 

-  Pranie? - Ojciec kilkakrotnie mruga. - Jakie znowu pra 

nie. Najpierw Kasia oglądała jakiś film, a potem zasnęła.

 

Wchodzę do naszego pokoju. Kukuśka z walkmanem półle-

ż

y na tapczanie. Podchodzę i wyrywam jej słuchawki.

 

l 35

 

background image

-

 

No co?! - wrzeszczy. 

-

 

Pranie czeka! - odpowiadam podobnie. 

-

 

Obudziłaś Kasię! - Tata jest oburzony. Stoi w drzwiach 

i patrzy na mnie ze zgrozą. 

-  Ona nie spała! Miała coś zrobić. Sama sobie nie poradzę. 
Młoda ma tak zbolałą minę, że nic, tylko siąść i płakać.

 

Ojciec znowu się na to łapie. Najpierw głaszcze tę swoją Kasię, 

potem wzdycha i mówi:

 

-  Oj, dziewczyny, oj. Zajmę się tym nieszczęsnym pra 

niem. - Wychodzi.

 

Zostajemy same.

 

Dwie rodzone siostry. Już nie dzieci, ale jeszcze nie doro-

słe. Mieszkające w tym samym pokoju, mające wspólne koszul-
ki i spódnice, a czasami majtki i skarpetki.

 

Ale nie mogące znaleźć wspólnego języka.

 

dwudziestego pierwszego, środa

 

Rano postanawiam, że nie pójdę do szkoły. 
Nikomu o tym nie mówię. Kolejny „smutny 
dzień".

 

Pospiesznie robię kanapki, poganiam Szymka i marzę o 
tym, żeby już sobie poszli i dali mi spokój. A tu jak na złość 
Mały szuka butelki na wodę i stroju na wuef, a Kuka koniecznie 
chce wiedzieć, które podpaski są najlepsze. Też sobie wybrała 
czas na takie pytania! Zbywam ją, ona się obraża, czyli 
wszystko jest w normie. Wychodzą. Parę godzin spokoju.

 

Układam  ubrania  Mamy.  Ciotka  sugerowała,  żeby  ich  się 

pozbyć. Może chciałaby dla siebie? Mama nie miała dużo ciu-
chów, ale wszystko, co kupowała, było tak pomyślane, że paso-
wało do siebie.

 

Wiem, że Kuka podbiera Mamy rzeczy. Rajtki, swetry albo tę 
polarową spódnicę z kamizelką. No, poukładane. Teraz zdjęcia.

 

|  36

 

Zawsze  po  ich  obejrzeniu  mam  ochotę  się  powiesić.  Wyj-

muję  z  szuflady  biurka  gruby  album  i  niebieskie  pudło.  Na 
wierzchu fotka z ostatnich wakacji.

 

Krynica  Morska,  plaża,  roześmiana  Mama  w  kostiumie 

bikini my wokół. Patrząc na dziewczęcą sylwetkę Mamy, trud-
no uwierzyć, że nas urodziła. To był przyjemny wyjazd.

 

Są zdjęcia, są muszelki zebrane na plaży. W garażu wisi 

sieć którą ojciec kupił od rybaka za butelkę wódki, mnie pobo-
lewa prawa stopa nadwyrężona przy upadku na molo.

 

A Mamy już nie ma.

 

Rozmyślania przerywa piszczenie telefonu.

 

-Halo?

 

-

 

Bochenek mówi, dzień dobry. 

-

 

Dzień dobry. 

-

 

Jedni państwo wyjechali i mam teraz wolne. Przyjść? 

Nie! Chcę spokoju, a ona będzie mówiła i mówiła. Równie 

szaro i nieciekawie, jak sama wygląda. O sąsiadach z bloku, 
o kwiatach, o mężu nieboszczyku i o córce w Toruniu.

 

-

 

Może jutro? 

-

 

Zajęte mam do końca miesiąca. To co? 

-

 

Proszę - poddaję się. 

Przychodzi za dwadzieścia minut. Przebiera się, nadal zwra-

ca się do mnie „proszę pani", ale teraz to ona mówi, co trzeba 
zrobić.

 

-  Dam sidoluksu na parkiet. - „Nie, tylko nie ten zapach", 

myślę, ale nie mam odwagi tego powiedzieć. - Okno w kuchni 

um

yJ

e

 i wypiorę zasłony z tego pokoju na dole i z sypialni. 

Powiesimy mokre, to nie trzeba będzie prasować. Oj, widać, że 
tu brakuje kobiecej ręki - wzdycha.

 

Chowam zdjęcia. Nie będę ich oglądać. Do tego trzeba spo-

koju. Atu podśpiewywania o Marynie i jej czarnych oczach.

 

Koło  piętnastej  przychodzi  Majka  z  Gośką.  Dziewczyny 

przynoszą ciastka i soki, a specjalnie dla Gośki główkę sałaty 
(odchudza się przed latem). Zamykamy się w kuchni. Majka 
Pije herbatę w moim kubku, Gośka wyjada z miseczki solone 
orzeszki.

 

Mówią, co było w budzie, a potem Gośka streszcza jakiś 

l 37

 

background image

film. Dyskretnie sięgam po gazety Kukuśki. Już po chwili czu. 

je,  że  obniża  mi  się  iloraz  inteligencji.  Młoda  powinna  mieć 

szlaban na taki chłam.

 

Mam randkę jutro - mówi naraz Gośka.

 

Z tym wysokim? - pytam bez 

zastanowienia. 
Patrzy na mnie ze zdumieniem.

 

-  Jakim znowu wysokim?

 

Czerwienię się pod badawczym spojrzeniem Gośki. Z kolei 

Majka uśmiecha się niczym Mona Lisa.

 

-

 

No... tym... tańczyłaś z nim u Majki. 

-

 

Aaa... Nie. A propos. Pytał o ciebie. 

W jednej chwili wilgotnieją mi dłonie. 
-Kt o? 
-

 

Ten wysoki. Mateusz. 

-1 co? - Majka wybawia mnie z kłopotu, bo przecież ja nie 

mogę tego pytania zadać.

 

-  Chodziło mu o to, czy z kimś przyszłaś. Powiedziałam, że 

z Szymkiem. Zawsze mówię prawdę. - Puszcza do mnie oko. - 

Dodałam jeszcze, że Szymek to równy gość i że jest ci bardzo 

bliski.

 

-

 

Przegięłaś, Gośka. - Majka jest autentycznie wściekła. 

Od paru dni zachowuje się dziwnie. 
-

 

Oj, rany... To był żart. 

-

 

Masz dziwne poczucie humoru! 

-

 

Dajcie mi spokój! - Znowu sięga po orzeszki. 

Pytał o mnie! Pytał! 

Ale tańczył z Gośka.

 

-  Wiesz, ile to kalorii? - odzywa się mściwie Majka, gdy 

miska jest już pusta. - Co z sałatą?

 

Gośka wygląda, jakby chciała nas udusić.

 

-  Zapomniałam! Nie mogłyście mi przypomnieć? - podnosi 

głos.

 

-1 nie rzygaj tu przypadkiem - mówi surowo Majka. - Wy-

starczy, że narzygałaś mi na dywan.

 

-  Jesteście głupie!

 

-  Ona jest wkurzająca - syczy Majka, gdy Gośka trzaska 

drzwiami wejściowymi.

 

38

 

 

-

 

Po coś ją tu przyprowadziła? 

-

 

Sama się przyczepiła i przyszła. 

Majka dopija herbatę.  Widać, że nad czymś usilnie roz-

myśla.

 

-

 

Podoba ci się Mateusz? 

Udaje mi się nie zaczerwienić. 
-

 

Widziałam go z pół sekundy. 

-

 

Ale widziałaś, że tańczył z Gośka. 

Najlepszą obroną jest atak. 
-

 

Co ty z tym Mateuszem? 

-

 

Chyba pasujecie do siebie... 

 

-

 

Przecież go nie znasz - mówię kąśliwie. - Znasz tylko 

Rurę. 

-

 

Pasujecie do siebie - powtarza z uporem. 

-

 

Niech będzie. Pasujemy. 

-

 

No, widzisz? - cieszy się. - Słuchaj, on chodzi do jedynki, 

jest w trzeciej językowej, ma zajoba na punkcie surfingu, kom 
puterów, piwa, snowboardu i... 

-

 

Skąd to wszystko wiesz? 

-

 

Od Rury. Zaproszę kiedyś Mateusza i przyjdziesz do mnie, 

ot tak, przez przypadek. 

-

 

Ty swatką? 

-

 

Wypchaj się! 

-

 

Co? No co? Proponuję coś zdrożnego? 

Gdzieś z zamierzchłej przeszłości wygrzebuję obraz płowo-

włosego Pawła, którego spotykałam na angielskim. Śnił mi się 
kilkakrotnie, dwa razy odezwał się do mnie, co przyjęłam za 
dar  niebios.  A  jaka  byłam  nieszczęśliwa,  gdy  kiedyś  całował 
szczupłą brunetkę!

 

Takie to wszystko odległe... i śmieszne.

 

~ Majka, nie mam teraz nastroju do randek.

 

-

 

Kto mówi o randce? - Znowu jest nie w humorze. Wstaje 

i zaczyna przestawiać bibeloty na lodówce. Jak zwykle są sza 
re od kurzu. 

-

 

O co ci chodzi? 

-

 

O nic. 

-

 

Znam cię. Mów. 

l 39

 

background image

Podchodzi do mnie.

 

-  Ola, tak się boję... Nie dostałam jeszcze okresu. Spóźnia 

się już tydzień.

 

Łup! Jak obuchem w głowę. Zamykam oczy. Roztrzęsiony 

głos dobiega z bardzo daleka.

 

-

 

Ojciec mnie zabije, mama też. A co ze szkołą? 

-

 

Po co trupowi szkoła? 

-

 

Nie żartuj! - Tak wściekłej jeszcze jej nie widziałam. 

-

 

Słuchaj, ty głupia... No, nie spałaś z nikim ostatnio, nie? 

-

 

Co za głupoty wygadujesz? Tylko wtedy... 

 

-

 

I to było osiem miesięcy temu. Rozumiesz? Osiem mie 

sięcy temu - powtarzam dobitnie. 

-

 

Wiem. Piętnastego lipca. 

-  Dziś byś była gruba jak słonica. 
Twarz Majki rozświetla uśmiech.

 

-  Kuźwa! Dam na mszę! To przez tę ciążę w budzie wszyst 

ko mi się pomieszało... Od paru dni nie śpię, nie jem, tylko 
rozmyślam. Wymyśliłam, że łóżeczko by stało tam gdzie bi 
blioteczka, ty byś została matką chrzestną... i że... że wcale 
nie chcę tego dziecka!

 

-

 

Nie zabezpieczyłaś się? - pytam bez zastanowienia. 

Prycha. 
-

 

Miałyśmy nie rozmawiać. 

-

 

Ty zaczęłaś. 

-

 

Oj, przestań. 

-

 

Zabezpieczyłaś się, czy nie? 

-

 

Łukasz powiedział, że za pierwszym razem nie trzeba. 

-

 

Co? Jak to? 

 

-

 

Ż

e można. Że dziewica nigdy nie zachodzi w ciążę. Za ból 

jest nagroda. 

-

 

To bzdura! Wiesz o tym! A ciebie... bardzo bolało? 

-

 

Trochę. Ale to bez znaczenia. 

Próbuję sobie wyobrazić nagą Majkę i nagiego czarnowło-

sego chłopaka. Oboje opaleni, wakacyjni, zakochani.

 

-

 

Słuchaj, skoro pierwszy raz jest wolny od dziecka, to cze 

mu przed chwilą umierałaś ze strachu? 

-

 

Zrobiliśmy to dwa razy. 

|  40

 

Majka kochała się dwa razy... Pewno były świece, roman-

tyczne słowa, nastrojowa muzyka. Dwa razy.

 

Moje doświadczenia seksualne ograniczają się do całowa-

nia z Krzyśkiem poznanym na imprezie u Anki. Całowaliśmy 
się na balkonie, chociaż była późna jesień. Szumiało mi w gło-
wie od martini. Krzysiek pachniał piwem i jakąś obrzydliwie 
duszną wodą kolońską. W pewnym momencie wsunął mi rękę 
pod bluzkę. Zesztywniałam. Ręka powędrowała w stronę brzu-
cha, a potem do góry. Pisnęłam i uciekłam z balkonu jak opa-
rzona.

 

Mam ochotę jeszcze o coś zapytać. Wstydzę się, ale wiem, 

ż

e taka okazja może już się nie powtórzyć.

 

-  Majka, a skąd... no, jak... skąd wiedziałaś, jak się zacho 

wać?

 

Wzrusza ramionami.

 

-  Nie wiem.

 

-  A nie... bałaś się, nie wstydziłaś? Jego? Siebie? 
Patrzy na mnie z wyższością.

 

Mamy ten sam rok urodzenia, ale ona jest już kobietą, ja 

nastoletnią dziewicą, więc może sobie tak patrzeć. Coś mi jesz-
cze przychodzi do głowy.

 

-

 

A jakby cię zaraził, to co? Za pierwszym razem nie 

można? 

-

 

Jakby, jakby. Przestań. 

-

 

Przestań, przestań - przedrzeźniam ją. - Co za idiota 

z tego Łukasza! - wybucham nagle. - A ty? O AIDS nie słysza 
łaś? Nie stać go było na prezerwatywę? 

-

 

Olka! Zabraniam ci! 

-

 

Co?! Kit ci wciskał, a ty go jeszcze bronisz! A to ty byś 

chodziła z brzuchem! Albo z AIDS! 

-

 

Nie twoja sprawa! 

-

 

Jego też nie! - wołam i widzę, jak sztywnieje jej twarz. - 

Przez ponad pół roku nie raczył zadzwonić! To zwykły... su 
kinsyn! 

Cisza! Nareszcie wyrzuciłam z siebie to, co od paru miesię-

cy we mnie rosło. Majka ma łzy w oczach. Żal mi jej, ale nie 
Pokażę tego po sobie.

 

l 41

 

background image

- Pewno nawet nie pamięta twojego imienia.

 

Kuli się. Gładzę ją po głowie.

 

To dla jej dobra.

 

A takich Łukaszów to się powinno wieszać.

 

I to wcale nie za szyję.

 

Późnym wieczorem wystukuję numer Majki.

 

-  Słucham? - mówi zduszonym głosem. 
Sto procent pewności, że płakała. 
-To ja.

 

- N o?

 

-

 

Jak tam? 

-

 

Normalnie. 

To ma być rozmowa przyjaciółek? Zlepki nic nieznaczą-

cych słów?

 

-

 

Przepraszam - wyrzucam z siebie. - Chodzi mi o Łuka 

sza. Nie powinnam się wtrącać, nie moja sprawa. 

-

 

Daj spokój. - Głos jest martwy. 

-

 

Przepraszam - powtarzam z uporem. 

-

 

Dużo myślałam. On mnie nie kochał... Wmawiałam sobie, 

ż

e go kocham, że on mnie kocha... Oszukiwałam sama siebie. 

-

 

Co ty bredzisz? 

Majka się śmieje. To taki gorzki śmiech, nieprzyjemny, ale 

lepszy niż ten wcześniejszy martwy głos.

 

-

 

Nie rozumiesz? 

-

 

Nie. Po co sobie wmawiałaś? 

 

-

 

Straciłam dziewictwo z chłopakiem, który nawet nie pa 

mięta mojego imienia... Jedna więcej, jedna mniej... Chciałam 
sobie to uromantycznić... 

-

 

Nic sobie nie uromantyczniaj - odzywam się ostro. - 

Najlepiej zapomnij o całej tamtej sprawie. 

-1 o sukinsynie.

 

-  I o sukinsynie - powtarzam.

 

-  Nie pamiętasz przypadkiem, jak on miał na imię? 

Parskam śmiechem.

 

|  42

 

 

-

 

Nie. Śpij dobrze. I nie martw się. 

-

 

Pewnie. Jest zarąbiście. Nie mam brzucha ani AIDS. Hej. 

-

 

Hej. 

Odkładam słuchawkę. Dobrze, że zadzwoniłam. A tak dłu-

go zastanawiałam się, czy to zrobić!

 

-

 

Ola...? - Szept dobiega z kuchni. 

Rozciągnięta piżama, a w niej ziewający Szymek. 
-

 

Co się stało? Zsikałeś się? 

_ Nie. Kolano mnie boli. - Masuje nogę. - Nie mogę spać. 

Już nie sikam - mówi cicho.

 

-  Oj, ja wiem. Tak mi się powiedziało. Wiesz? Kuka też 

się kiedyś zsikała do łóżka. Śniło jej się, że jest w toalecie... - 
zagaduję Małego i sięgam do szafki z lekarstwami.

 

Dwie łyżeczki syropu przeciwbólowego i szybki masaż ko-

lana. Całus już w łóżku.

 

Już późno. Spij. - Otulam go kołdrą. - Spij. 

Posłusznie przytula się do niebieskiego pluszaka. To któ 
ryś z pokemonów.

 

-

 

Olka, co to jest ten sukinsyn? 

-

 

Klawesyn. Klawesyn. Musiałeś źle usłyszeć - mówię 

szybko. - Taki instrument klawiszowy. Majka rozwiązywała 
krzyżówkę. 

-

 

Aha. Pa. 

-

 

Pa. 

Zamykam drzwi i szeroko się uśmiecham. 
Klawesyn Łukasz.

 

dwudziestego czwartego, sobota

 

Tata wyszedł do pracy. Wieczorem idziemy do Malwinki. żde 
z nas ma lekcje, ja zaległe prasowanie  i pranie. Jak na  razie 
Kuka i ja snujemy się w piżamach. Szymek wyjątkowo Jest w 
dżinsach i bluzie.

 

Podłogi, schody błyszczą, zasłony pachną lawendowo, w se-

etarzyku jest o jedną stówkę mniej, a poza tym bałagan jak 
°yi, tak jest. Za oknami pada.

 

l 43

 

background image

-  Chyba pójdę do Michała. - Kukuśka ziewa.

 

Już zjadła śniadanie, które jej zrobiłam, i obejrzała połowę 

czarno-białego filmu na Polonii.

 

-  Dziś twoja kolej robienia zakupów - przypominam i sia 

dam przy stole z kartką i długopisem.

 

-  Ale on czeka.

 

-  Jak kocha, to poczeka - mówię cicho, jednak nie na tyle, 

ż

eby nie słyszała.

 

Usłyszała i obraża się. Udaję, że nie dostrzegam wykrzy-

wionych ust i zmarszczonego czoła.

 

-

 

Jeszcze cytryny. - Dopisuję. -1 rosołki. Tylko nie wołowe. 

-

 

Strasznie tego dużo - jęczy. - Nie doniosę. 

-

 

Doniesiesz. - Jestem twarda. - Wczoraj na ulicy nosiłaś 

grubą Martę. 

-

 

Szpiegujesz mnie! - piszczy. 

Powtarzam sobie w myślach, że to zagubiona smarkula i do-

piero wtedy mówię:

 

-

 

Wyrzucałam śmieci i widziałam was. 

-

 

Ciekawe, że ja cię nie widziałam! 

-

 

Oleńka, wpisz jeszcze paluszki i chipsy - prosi Szymek, 

wypadając z łazienki. Na policzku ślad po paście, rękawy blu 
zy mokre. 

-

 

Po co? 

-

 

Bo się już skończyły - odpowiada z wrodzoną sobie lo 

giką. - I jeszcze jakiś sok. 

-

 

O, nie! Nie będę tyle dźwigać. 

-

 

Spokój! Szymek, o co chodzi? 

-

 

To dla Mateusza. 

 

-

 

A Mateusz, to kto? Z twojej klasy? 

-Nie. 
-

 

Ze świetlicy? - pytam cierpliwie. 

-Nie. 

Poddaję się.

 

-

 

Sam powiedz. 

-

 

On mi wtedy narysował czołg... 

Coś mi zaczyna świtać. 
-

 

Nie zaprasza się obcych! 

l  44

 

-  Właśnie! - włącza się Kukuśka. Do tej pory słuchała łap 

czywie, nie bardzo orientując się w rozmowie, teraz jest coś, 
na czym się zna. - Aleś ty głupek!

 

-  To żaden obcy! On zna Majkę! - rozdziera się Szymek. 
Dla świętego spokoju dopisuję chipsy, wypycham Kukuśkę

 

z domu i biorę Szymka na spytki.

 

Rozmowa z minuty na minutę staje się coraz bardziej za-

skakująca.

 

-

 

Dzwoniła wczoraj Majka, ty byłaś na angielskim. Powie 

działa, że wpadnie tu wczoraj... to znaczy jutro, czyli dziś. 

-

 

Coś kręcisz! 

-

 

Mówię prawdę! To spytałem, czy by nie przyprowadziła 

Mateusza. Obiecał, że narysuje mi samolot. Nie był u nas, 
nie zna drogi - tłumaczy. - Jak Majka to usłyszała, to strasznie 
się śmiała. - Tego mogłam być pewna. - I powiedziała, że to 
doskonały pomysł. 

Skaranie boskie z tym szczerbulcem! A Majka?! Czy ona 

zgłupiała?

 

-

 

Dzwonię do Majki i wszystko odwołuję! - krzyczę. 

-

 

O, nie! Nie masz prawa! 

-

 

Co ty pleciesz? 

-

 

Mateusz przychodzi do mnie! Nie do ciebie! Do cie 

bie przychodzi Majka! - wykłóca się Mały. - Ją sobie od 
wołaj! - Pędem wbiega do swego pokoju, a potem trzaska 
drzwiami. 

-

 

O której będą? - krzyczę za nim. 

-

 

Nie pamiętam! Ale na pewno dziś! Ubierz się, co? I mo 

głabyś trochę posprzątać. 

-

 

Tort też upiec?! 

Co robić? Może Majka żartowała? Gdzie słuchawka? Jest.

 

-

 

Dzień dobry. Mówi Ola. Czy zastałam Majkę? 

-

 

Witaj. Gdzieś poszła. Zaraz, zaraz, wybierała się do cie 

bie. Coś się stało? 

-

 

Wszystko w porządku. Chciałam tylko o coś zapytać. Do 

widzenia. 

Muszę natychmiast umyć głowę. Dżinsy i bluza? A może 

spódnica i top?

 

l  45

 

background image

Wraca Kuka. Ledwo otwiera drzwi widać, że gradowa chmu-

ra to nic w porównaniu z nią.

 

-

 

Wystarczyło ci pieniędzy? - Rozczesuję mokre włosy. 

-

 

Nic do mnie nie mów! Trzeba być chorym, żeby mi kazać 

kupować, a potem przynosić takie tony rzeczy. Rąk nie czuję! 
Jeszcze zmokłam! Grypa murowana! - wrzeszczy, zdejmuje 
kozaki i puchówkę, a potem rzuca się na kanapę. 

Pstryk...  Włączyła  telewizor.  Kolejna  reklama  cudownego 

wszystkopiorącego proszku. Ciekawe, że ja nadal wyjmuję 
z pralki przybrudzone skarpetki i zaplamione bluzy Szymka. 
A używam tego samego proszku, co ta uśmiechnięta pani.

 

-

 

Rozpakowuj siatki! - Strzepuję okruszki ze stołu. -1 wy 

szoruj wannę! Szymek, odkurz dywan! 

-

 

Nie umiem! 

-

 

To się naucz. 

Decyduję się na dżinsy i bawełnianą beżową koszulkę. Nie-

zobowiązujące,  a  co  najważniejsze  tylko  to  nadaje  się  w  tej 
chwili do włożenia. Reszta niewyprasowanych ubrań zalega 
w pokoju Mamy.

 

-

 

A ty co tak sprzątasz? - Kukuśka leży na kanapie, a za 

kupy nadal w holu. 

-

 

Odczep się - warczę. - Nie można wcale na tobie polegać. 

Jak zawsze. 

Frruu! Rozwścieczona przelatuje obok mnie, a potem z hu-

kiem trzaska drzwiami do naszego pokoju. I dobrze. Nie mam 
wcale ochoty patrzeć na nią.

 

Inna sprawa, że u nas to chyba tylko ojciec nie trzaska.

 

Biegam, układając rzeczy. Jednocześnie przygotowuję ma-

karon z sosem napoli. Szymek mozoli się z odkurzaczem, a Ku-
kuśka zawodzi razem z Jopek.

 

0  czym rozmawiać? A może on rzeczywiście przychodzi do 

Szymka? Niezależnie od tego, co wymyśliła i zaplanowała Maj 
ka. Skoro przychodzi do Szymka, to nie mogę mu siedzieć nad 
głową, żeby nie wyglądało, że się narzucam.

 

Szymek jest tylko pretekstem. 
Przecież pytał o mnie! Pytał! 
Przychodzi do mnie!

 

1 46

 

Ale to pomysł szczerbulca...

 

Mam mętlik w głowie.

 

Kukuśka wychodzi z pokoju wtedy, gdy pachnie oregano.

 

-

 

A zupy nie ma? - marudzi. 

-

 

Jak chcesz, to sobie ugotuj. Obiad dziś w kuchni. 

-

 

Ho, ho, w pokoju posprzątane, nowy obrusik... To praw 

dziwy cud! 

-

 

Zamknij się. 

Pseudoobiad jemy w nieprzyjaznej atmosferze. Szymek pró-

buje być śmieszny i ładuje do buzi ogromne ilości makaronu, 
a potem to, co mu z niej wystaje, obcina nożyczkami.

 

-

 

To obrzydliwe - krzywi się Kukuśka. 

Terkocze dzwonek, a ja wpadam w panikę. 
-

 

Kończcie... Talerze do zlewu! Szymek, wytrzyj się. 

-

 

To Mateusz! Mateusz! - krzyczy. 

Już po chwili, oblepiony makaronem i sosem, otwiera drzwi.

 

-  Pani da na chleb, pani, ja głodna - zawodzi młoda Ru 

munka. - Ja mam dzieci. Ony też głodne.

 

Dać jej coś? Ile? Pięć złotych? To za mało... Nie dam. Tyle 

się  mówi  o  żebrakach-oszukańcach.  A  jeśli  rzeczywiście  jest 
głodna? Stoję tak i rozmyślam, a kobieta w tym czasie wcho-
dzi do holu.

 

-

 

Pani, ony głodne, chore... Ja głodna... 

-

 

Proszę stąd wyjść! - wrzeszczy naraz Kukuśka. Podska 

kuje do Rumunki, wypychają z domu, a potem z hukiem zamy 
ka drzwi. Z ogródka słychać gniewne pokrzykiwania. - A gdyby 
to był bandzior z nożem? - pyta wystraszonego Szymka. 

-

 

Myślałem, że to Mateusz... 

-

 

Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli! - Kuka 

wisi na oknie w kuchni. - Poszła. Teraz dzwoni do Lutowej. 

 

-

 

Kukuśka ma rację - wtrącam. - Musisz patrzeć przez 

okno. A gdy jesteś sam, to najlepiej nikomu nie otwieraj. 

-

 

A jak ona była głodna?! - woła Szymek. - A jak to był 

Pan Jezus? Siostra na religii mówiła, że tak może być. 

-

 

To nie był Pan Jezus - mówi stanowczo Kukuśka. 

-

 

Tak? A skąd wiesz? 

-

 

Bo wiem. 

47

 

background image

-

 

A jak ona była głodna? 

-

 

Nie była. 

-

 

Skąd wiesz? 

Tym razem to ja pytam.

 

-  Bo miała farbowane włosy. Jak ją stać na farbę, to i stać 

na bułkę.

 

Znowu dzwonek.

 

-

 

Sami sobie otwierajcie - burczy Szymek. 

-

 

Same - poprawiam. 

Wychowawczo zerkam przez okno, wciskam guzik otwie-

rający bramkę i wpuszczam Majkę.

 

-

 

Gdzie Mateusz? - Szymek podskakuje. - Gdzie? Scho 

wał się? 

-

 

Hej, wszystkim. A ja nie wystarczę? 

Choćby mnie mieli kroić żywcem, nie zdradzę, że czuję się 

zawiedziona.

 

-  No, gdzie Mateusz?

 

Majka wiesza płaszcz, a potem kuca przed szczerbulcem.

 

-

 

Coś mu wypadło. Postara się przyjść. 

-

 

A o której? No, za godzinę? Za pół? 

-

 

Jak przyjdzie, to będzie! - huczę. - Przestań gęgać. 

-

 

Możesz sobie sam zajadać chipsy - śmieje się Kukuśka 

i znika w pokoju. Po chwili wyje razem z Britney. 

-

 

Majka, tyś chyba zgłupiała! - wybucham w kuchni. Szy 

mek, obrażony, poszedł grać na komputerze. 

-

 

Wyluzuj się. 

-

 

Jakoś nie potrafię. - Zdejmuję naczynia z suszarki. 

-

 

Oj, przestań. 

-

 

Jak mogłaś postawić mnie w takiej sytuacji? 

-

 

W jakiej? Mateusza nie ma. A w ogóle to on przychodzi 

do Szymka - denerwuje się. - Zje cię? Histeryzujesz ostatnio. 

Możliwe.

 

-

 

Myj - zarządza i skubie z durszlaka kilka nitek makaro 

nu. - Zrób kawę, co? 

-

 

Sama sobie zrób. - Nadal jestem wściekła. 

-

 

Wkurzasz mnie. Idę do Szymka. 

Powinien przyjść. Skoro obiecał Małemu... Rany! Nic nie

 

l  48

 

obiecywał. I szczerze mówiąc, to w tym wszystkim wcale nie 
chodzi mi o Szymka.

 

Zdenerwowana  myję,  wycieram,  układam.  Kuchnia  dawno 

tak ładnie nie wyglądała. Za życia Mamy to było jedyne miej-
sce, gdzie zawsze panował idealny porządek.

 

Chcę wyrzucić resztki obiadu do kubła, ale okazuje się, że 

jest pełen.

 

-

 

Kukuśka! Leć ze śmieciami! - wrzeszczę. 

-

 

Uczę się! - odwrzaskuje. 

Mnę  w  ustach  przekleństwo.  Czapka  na  głowę,  bo  włosy 

jeszcze wilgotnawe. Niech będzie i Szymkowa, pomponem. Po-
rywam kosz i frunę do pojemnika. Jak zwykle, wszystko prze-
pełnione. Trzeba wrócić do kuchni po wielki worek i do niego 
wrzucić śmieci. A gdy przyjadą śmieciarze, trzeba im go wci-
snąć (i pięć złotych za fatygę).

 

„Cześć", słyszę, gdy akurat z kubła wypada mi przed nogi 

sterta łupin ziemniaczanych.

 

Stoi po drugiej stronie ogrodzenia.

 

-  Cześć - odpowiadam cicho.

 

Rany! Dlaczego musiał mnie spotkać akurat w takim miej-

scu!

 

I czemu w tej czapce!?

 

Jest jeszcze wyższy, niż zapamiętałam.

 

Ostry  nos,  niebieskie  oczy.  Nie  ma  harmonijnych  rysów. 

Na  pewno  jest  inny  niż  te  wymuskane  chłopaki  z  gazet  dla 
dziewcząt. Przystojny... i bardzo męski.

 

-

 

Coś się stało? - Patrzy na mnie niebiesko, lekko prze 

krzywiając głowę. 

-

 

Nie, wszystko w porządku. 

Właśnie zastanawiam się, co zrobić z czapką.

 

-

 

Majka już jest? 

-

 

Mhm. Poczekaj, wpuszczę cię. 

Z kieszeni spodni wyławiam klucz i otwieram nim bramkę. 

Stoimy naprzeciwko siebie. On spokojny, ja spłoszona, zaczer-
wieniona, z brudnym koszem i w pomponiastej czapce.

 

-  Dawaj kosz - mówi i bierze ode mnie to brązowe paskudz 

two.

 

49

 

background image

Idziemy.

 

Do drzwi dwanaście dużych kroków lub szesnaście małych.

 

Szymek na widok Mateusza wyje, a potem dostaje szału:

 

-  Mam chipsy dla ciebie! I paluszki. Wiedziałem, że przyj 

dziesz. I nowe kredki. Co z samolotem? A wiesz, że ona nie 
była Synem Bożym? Chcesz soku?

 

Brudny kosz i brat-wariat. Nieźle się prezentujemy.

 

-  Szymek! Cicho! - nie wytrzymuję. - Daj żyć. 
Ale Mateusz się śmieje.

 

Rzuca kurtkę na wieszak, podaje rękę Małemu, a ten cią-

gnie go na górę, do swojego pokoju.

 

Nie bardzo wiem, jak się zachować. Na ratunek przychodzi 

Majka:

 

Kończ te gary, co? - Wpycha mnie do kuchni. 

Wręczam Majce fartuszek Mamy, a sama siadam i rozmy 
ś

lam.

 

-

 

Iść do nich? Mam sok... 

-

 

Będą chcieli, to sami przyjdą. Wyluzuj się. 

Jestem  strasznie  spięta.  Łapię  się  na  tym,  że  już  ze  dwa 

razy  poprawiłam  włosy,  a  trzy  obciągnęłam  koszulkę.  Majka 
wyczuwa mój niepokój.

 

-  Mam coś dla ciebie - mówi i kiwa głową, żebym do niej po 

deszła. - Proszę. - Wręcza mi przypalony garnek.

 

Wchodzi Mateusz.

 

Patrzy  na  Majkę,  a  potem  robi  w  tył  zwrot.  Podchodzi  do 

wieszaka i sięga do kieszeni kurtki.

 

Po chwili podaje mi drewnianego tulipanka.

 

-

 

Proszę. 

-

 

Dziękuję... - pospiesznie wycieram ręce w ręcznik - za 

raz go wstawię do wody. 

Mateusz  chyba  chce  coś  powiedzieć,  ale  akurat  wczłapuje 

Kukuśka.

 

-

 

To są te z Unimarketu. Po pięć czterdzieści - stwierdza 

beznamiętnie. - Cześć. 

-

 

Cześć. Ja zapłaciłem cztery sześćdziesiąt. Zdzierają z was 

w tym Unimarkecie - odpowiada podobnym tonem, na co 
Majka parska śmiechem. 

l  50

 

Kukuśka  wzrusza  ramionami  i  wynosi  się.  Wtykam  tuli-

panka do doniczki z kaktusem.

 

-

 

Zginęła mi kredka! - rozdziera się Szymek ze swojego 

pokoju. - Nie mogę skończyć lufy! 

-

 

Już idę! - odkrzykuje Majka i wychodzi. 

W  kuchni  panuje  względna  cisza  przerywana  bulgotaniem 

ekspresu. Muszę zająć czymś ręce. Porywam ścierkę i przecie-
ram blat szafki.

 

-  Nie gniewasz się, że przyszedłem?

 

Nie ma sprawy. Szymek się cieszy - odpowiadam szybko. 

Gdybyśmy byli bohaterami jakiegoś romansu, to on powi 
nien spytać, czyja też.

 

-

 

Fajny gościu - uśmiecha się. 

-

 

Mhm - zgadzam się bez przekonania. 

Szymek fajny? Nigdy nie myślę o nim w tych kategoriach. 

Szczerbul  to  brudne  kolana, mokre  prześcieradła,  zaganianie 
do lekcji, wybrzydzanie nad mlekiem, męczące opowiadania 
o pokemonach. A ostatnio zabawy, że jest małym kotkiem.

 

-  Może pójdziemy do pokoju? - proponuję i wyłączam eks 

pres.

 

Przekrzywia głowę i patrzy na mnie badawczo. Wytrzymuję 

spojrzenie.

 

-

 

Jesteś zła. 

-

 

Nie jestem. 

-

 

Jak chcesz, to ci kupię drugiego tulipanka. 

-

 

Tego za cztery sześćdziesiąt? 

-

 

Skłamałem. Za pięć dziewięćdziesiąt. 

Wbrew  sobie  uśmiecham  się i widzę, jak  zapalają  się oczy 

Mateusza.

 

-

 

Soku? - pytam. 

-

 

Mhm. I kawę. 

Sok,  szklanki  bez  smug,  chipsy  i  jakieś  stare  pierniczki, 

które znajduję w szafce. Jeszcze filiżanka z kawą. Wszystko to 
ustawiam na tacy i przechodzimy do pokoju.

 

-

 

Twoja? - Sięga po zniszczony egzemplarz Ani z Zielonego 

Wzgórza. 

-

 

Siostry. 

l  51

 

background image

Muszę skłamać. Żaden facet nie zrozumie, że jeśli dziew-

czyna czyta tego typu książki (między innymi), to nie znaczy, 
ż

e jest infantylna.

 

Odkładam książkę pod fotel.

 

-

 

A co ty czytasz? 

-

 

Najchętniej historyczne... 

Cichusieńko piszczy telefon. 

 

-

 

Przepraszam. - Wyławiam słuchawkę spod poduszek le 

żą

cych na kanapie. - Słucham? 

-

 

Oleńko, tu ciocia Marysia. 

Ciocia Marysia? W głowie pustka. Już wiem! Przyszywana 

ciotka z Rabki, u której kiedyś byliśmy na wakacjach. Drew-
niany dom, pieczenie podpłomyków na blasze w kuchni i wiel-
kie pierzyny, pod którymi było okropnie gorąco. Ostatnio ciot-
kę widziałam na pogrzebie.

 

-  Dzień dobry.

 

-  Jesteście w domu? 
-Tak.

 

-

 

Będę za jakieś pół godziny. Mam coś dla was... Pogadamy, 

jak przyjdę, nie ma co niepotrzebnie wydawać pieniędzy. Pa. 

-

 

Dobrze, ciociu. - W moim głosie nie słychać zbytniego 

entuzjazmu. - Pa, pa. 

Mateusz patrzy na mnie uważnie.

 

-

 

Przeszkadzam, tak? 

-

 

Teraz jeszcze nie. Dopiero gdy ciotka przyjdzie. Niezapo 

wiedziana wizyta. 

-  Nie ma sprawy. Idę na chwilę do Szymka. 
-Mhm .

 

Patrzę  przez  okno.  Jednocześnie  nadsłuchuję  głosu  Mate-

usza i chichotu Małego.

 

-

 

Jakaś ciotka, tak? - Majka zbiega po schodach. 

-

 

Też sobie wybrała czas na wizyty - mruczę. 

Stukają Szymkowe drzwi i w holu pojawia się Mateusz. Zza 

jego pleców wychyla się roześmiany Mały.

 

-

 

Przyjdziesz jutro? Przyjdziesz? - dopytuje się szczerbul. 

Mateusz mierzwi Szymkowi włosy. 
-

 

Chłopie, czas dać zarobić fryzjerowi. 

l  52

 

 

-

 

Ale przyjdziesz? 

-

 

Kiedyś przyjdę. 

-

 

Obiecujesz? 

-  Szkoda, że nie jesteś taki uparty, gdy chodzi o lekcje - 

jęczę, a Szymek patrzy na mnie naburmuszony. - Żartowałam.

 

-  Skoro mamy iść, to chodźmy. - Majka zapina płaszcz. 
Stoimy przed domem. Jestem pewna, że nasza sąsiadka,

 

pani Lutowa patrzy przez okno. Mama zawsze żartowała, że 
jakbym się miała całować, to nigdy przed domem.

 

Jak by to było całować się z Mateuszem?

 

Na policzkach łuna.

 

Szybko wracam do rzeczywistości.

 

-  Hej. Przepraszam, że tak wyszło. - Majka i Mateusz stoją

 

już za bramką.

 

-  Nic się nie stało - mówi Mateusz.

 

W  podłym  nastroju  wracam  do  domu.  Zaprezentowałam 

się niebywale ciekawie! Nie ma co! Śmietnik, gary, opryskliwa 
siostra i ciotka dzwoniąca, najbardziej jak tylko można sobie 
wyobrazić, nie w porę.

 

Tulipanka przenoszę na swoje biurko.

 

-

 

Paskudny - odzywa się naraz Kukuśka ze swego kąta. - 

Paskudny - powtarza. - I czemu niebieski? 

-

 

Zamknij się. - Sięgam po zeszyt do chemii. 

Na poniedziałek zapowiedziana jest klasówka. Ostatnio che-

mia to dla mnie czarna magia. Tak samo jest z matmą i fizyką.

 

Jak to możliwe? Mama uczyła matematyki w gimnazjum 

i społecznej podstawówce. Tata skończył geologię na AGH, 
a ja - beztalencie matematyczno-fizyczno-chemiczne. Na szczę-
ś

cie z przedmiotami humanistycznymi nie mam problemu.

 

Pamiętam, jak mnie Mama „doszkalała".

 

Zawsze kończyło się to straszliwą awanturą. Ona nie mo-

gła zrozumieć, jak można być takim bezmózgowcem. Uważa-
ła,  że  matematykę  umiem,  tylko  wmówiłam  sobie,  że  jej  nie 
rozumiem.  Ja  obrażałam  się,  że  podnosi  głos.  „Jak  możesz 
spokojnie  uczyć  innych?  Przecież  wiem,  że  są  jeszcze  głupsi 
ode mnie", zawodziłam, prawie płacząc. „Na nich mi nie zale-
ż

y. Zależy mi na własnej córce!", krzyczała.

 

l  53

 

background image

Ciotka Marysia (czterdziestoletnia, korpulentna szatynka, 

z grubym warkoczem zwiniętym na czubku głowy) zasapana, 
zmęczona i obładowana siatkami. Cztery pękate, dziwnie lek-
kie reklamówki.

 

-

 

Nóg nie czuję -jęczy. - Uff... 

Tupot po schodach. Biegnie Szymek. 
-

 

Ciocia! Masz coś dla mnie? 

-

 

Szymek! 

 

-

 

Mam, mam. - Cmoka go w czubek głowy. - Oj, Szymuś, 

zarosłeś. No nic, zaraz cię podetnę. Mam w tym wprawę. Ja 
siek nie wie, co to fryzjer. - Jasiek to syn. Starszy od Szymka, 
młodszy od Kuki. Typowy „wybijokno". 

-

 

Nie trzeba, ciociu, pójdę z nim do fryzjera. 

-

 

Po co pieniądze wyrzucać? Dajcie mi tylko ostre no 

ż

yczki. 

-

 

Aaa. Mamy znajomą fryzjerkę. Kawa? 

-

 

Już dwie piłam. Zrób mi, Oleńko, herbaty. Okna by trze 

ba umyć... A Kasi nie ma? 

-

 

Na górze. 

-

 

Zajrzę potem do niej. 

Szymek znika w swoim pokoju. Podśpiewuje. Zadowolony 

do kwadratu.

 

Torebka do kubka, na to wrzątek i herbata gotowa. Sta-

wiam ją w pokoju obok chipsów. Kiedy wypada zaprosić Mate-
usza? I czy wypada? Muszę pogadać z Majką. I to nie telefo-
nicznie. Pójdę dziś do niej.

 

-

 

Uff. - Tym razem jęk słychać, gdy ciotka kładzie się na 

kanapie. - Co to znowu? - stęka i wyjmuje spod pleców samo 
chodzik. - Od rana biegam. Jeden bus mi uciekł, w drugim 
było tłoczno, no, ale już jestem. Jak tam u was? 

-

 

Bez zmian. 

-

 

Krysia pomaga? 

Pomaga? Raczej pomagała. Przez ostatnie dni jedynie dzwo-

ni i to nie z radami, a raczej delikatnymi pretensjami (miałaś 
robić surówki, znowu nie kupiłaś Szymusiowi witamin, Kasia 
ż

aliła mi się, że potrzebne są jej nowe buty).

 

-  Oleńko!

 

54

 

 

-

 

Zamyśliłam się. Oczywiście, że pomaga. 

-

 

Rentę załatwiliście? 

-Tak. 
-

 

Przysyłają? 

-Mhm. 
-

 

To dobrze. A rachunki, jak? 

-

 

Ojciec płaci, jak płacił. 

-  Waldek mówił mi ostatnio, że wam trudno. - Wzruszam 

ramionami. Też mi wielkie odkrycie! - Jemu chodziło o to, że 
z pieniędzmi krucho. Wiesz, jakie teraz życie drogie? Moja 
pensja ledwo na rachunki starcza.

 

To ja wygoniłam Mateusza, żeby wysłuchiwać takich tek-

stów?

 

-

 

Przecież mamy rentę! 

-

 

To tyle, co kot napłakał. Mama dawała korepetycje i za 

wsze był z tego kawał grosza... Ubrań by się wam przydało, 
sama mam dziecko, to wiem. 

Ciotka coś kręci. Tylko co?

 

-

 

Herbata - przypominam. - Może ją podam? 

-

 

Nie... i tak wstaję. 

Podchodzi  do  reklamówek  i  wysypuje  ich  zawartość  na 

stół.

 

Ciuchy, ciuchy, ciuchy. Na pierwszy rzut oka widać, że to 

używane.

 

-  U nas na osiedlu likwidują ciucharnię. Za pięć złotych 

kilo ubrań. - Z wniebowziętą miną macha mi przed nosem 
pasiastą spódniczką. - Nawet są koszule dla taty. Szymuś! 
Kasia! Mam coś dla was!

 

Stukają drzwi i już po chwili obok ciotki stoi moje rodzeń-

stwo.

 

-

 

Po co tyle tego? - pyta Szymek. 

-

 

Na pewno każdemu coś się nada. - Ciotka siada przy sto 

le i sięga po kubek z herbatą. 

Co robić? Odmówić? Nie, bo się obrazi. Wziąć coś?

 

Znowu  sytuacja,  w  której  nie  potrafię  się  znaleźć.  Z  jed-

nej  strony  wiem,  że  nie  chcę  tych  ubrań  za  żadne  skarby 
ś

wiata, z drugiej myślę o ciotce. Poszła, kupiła, przydźwi-

 

I  55

 

background image

gała. Wszystko z myślą o nas. Obrazi się, jak nic nie weź-
miemy.

 

Patrzę  bezradnie  na  Kukuśkę.  Stoi  bez  ruchu.  Szymek 

chichocze i przykłada do siebie plisowaną spódniczkę.

 

-

 

Nie zniszcz jej, Szymusiu. To dla Kasi, do szkoły. 

-

 

Nic z tego nie chcę - odzywa się twardo Kukuśka. - Nic. 

-

 

Najpierw przymierz. 

-

 

Nie. - Krótko i dobitnie. Skąd w tej smarkuli tyle odwa 

gi? - Nie chcę. Olka może sobie wziąć wszystko. - Patrzy na 
mnie wyzywająco. 

-

 

Ja też nie chcę, ciociu... 

-

 

Ta zielona jest śmieszna - zaśmiewa się Szymek. - A ja 

kie spodnie. 

-

 

Szymek, cicho! 

-

 

To ładne rzeczy, pięć złotych za kilo. - Ciotce jest przy 

kro. 

Podchodzę i na  chybił trafił coś podnoszę. Ciemnoniebie-

ska bluzka. Wezmę ją, będzie święty spokój. A potem wyrzucę. 
Mnie nic nie ubędzie, a ciotka się ucieszy.

 

-

 

Z czego to? - Mnę w palcach materiał. 

-

 

Silk. Czyli czysty jedwab. - Ciotka uśmiecha się szeroko. 

Znowu jest zadowolona z życia i tryska energią. Przykłada do 
mnie bluzkę. - Mnie też się podoba. Jakbym była szczuplejsza, 
to bym ci jej nie dała - śmieje się. 

Odwzajemniam uśmiech.

 

Czemu nie potrafię powiedzieć, o co mi naprawdę chodzi? 

Czemu nie mam na to odwagi?

 

-

 

Olce jest brzydko w niebieskim - odzywa się stanowczo 

Kukuśka, wyrywa mi bluzkę, a potem pakuje ciuchy do re 
klamówek. 

-

 

Kasiu, pooglądaj. To ładne rzeczy. - Ciotka znowu ma 

usta w podkówkę. - W Krakowie nie ma takich sklepów? 

- S ą .

 

-  To czemu tego nie chcecie?

 

Zerkam na Kukę. Niech nas ratuje, skoro zaczęła.

 

-

 

Nie lubimy... - odzywa się Młoda. 

-

 

To trudno wytłumaczyć... Jak cioci ciężko z tymi siatka- 

56

 

mi,  to  tata  niedługo  je  przywiezie  -  mówię  szybko,  żeby  za-
trzeć złe wrażenie.

 

Ciotka  sięga  po  cukierniczkę.  Powoli  słodzi,  miesza.  Jej 

milczenie jest aż nazbyt wymowne.

 

Stoję z pochyloną głową i czuję się tak, jakby to była moja 

wina.

 

-  Aauu!  -  jęczy  naraz  ciotka.  -  Chyba  złamałam  ząb  na 

pierniczku. A to pech!

 

Przed chwilą wróciliśmy od Malwinki. Była pyszna sałat-

ka, wędliny, ciastka i siwawy narzeczony. Zabawiał nas kawa-
łami.

 

Zaganiam  Szymka  do  łazienki.  Ma  się  wykąpać  w  tempie 

ekspresowym.

 

Muszę pogadać z Kuka.

 

Jest  w  córusiowym.  Owinięta  kocem,  z  przymkniętymi 

oczami i walkmanem na uszach. Stukam ją w ramię.

 

-  No? - pyta.

 

Odbieram  to  jako  zachętę.  Siadam  obok.  Z  tego  miejsca 

widzę  swoją  część pokoju.  Ujmując  delikatnie,  jest zabałaga-
niona.

 

-  Czemu mi nie pozwoliłaś zatrzymać tej bluzki? 
Uśmiecha się leciutko.

 

-

 

Bo jakbyś coś wzięła, to jutro by cała Rabka wiedziała, że 

dzieci tej nauczycielki z Krakowa ubierają się w szmateksach. 

-

 

Przesadzasz. 

-  A pamiętasz, co było z tatą i z tym jej Wackiem? 
Jasne! Tata i wujek Wacek poszli kiedyś na piwo, wrócili

 

podpici późnym wieczorem, a na drugi dzień ciotka opowiada-
ła swoim kumochom, jakie trudne życie ma Alinka z tym swo-
im pijakiem.

 

-  Boja wiem...

 

-  Ale ja wiem. A poza tym, już do końca życia zasypywała 

by nas takimi ciuchami. A potem twoje dzieci, rozumiesz?

 

Jak zwykle wyolbrzymia.

 

57

 

background image

Kiwam głową, że niby się zgadzam. Inna sprawa, że smarkula 

wykazuje niezwykłą dojrzałość jak na kogoś w tym wieku. Albo 

ona jest normalna, albo to ja byłam niedorozwinięta.

 

- Ciucholandy są fajne. - Kukuśka grzebie w koszu z kase 

tami. - Moje kumpele mają odjazdowe spodnie czy bluzki z ta 
kich sklepów. Ale ja chcę sama sobie coś kupić, gdy mi przyj 
dzie na to ochota, a nie dostawać od dobrej cioci, bo jestem 
biedną półsierotką, rozumiesz?

 

-M hm .

 

Lata  świetlne  chyba  nie  rozmawiałyśmy  tak  normalnie. 

Zawsze pokrzykujemy, powarkujemy, wrzeszczymy.

 

Coś jeszcze nie daje mi spokoju. Postanawiam wykorzystać 

sytuację.

 

-

 

Mhm. Słuchaj... Powiedz mi.... Jak to robisz, że tak łatwo 

odmawiasz? 

-

 

Normalnie. Mówię to, co myślę. Ty tak nie robisz? 

-

 

Jasne, oczywiście, tak tylko pytałam - kwituję szorstko 

i nastrój życzliwości równie szybko pryska, jak się pojawił. 

Znowu jesteśmy nielubiącymi się siostrami.

 

-

 

Jak ci ciotka każe płacić za ząb, to dopiero będziesz miała 

- chichocze z tym swoim uśmieszkiem, którego nie cierpię. 

-

 

Odwal się - mruczę i siadam przy biurku. 

Nad  otwartym  zeszytem  do  chemii,  ale  wpatrzona  w  tuli-

panka.

 

Ciekawe, co on sobie o mnie myśli?

 

Do Majki można dzwonić i w środku nocy. Tak też robię. 

W  domu  już  wszyscy  śpią.  Zwijam  się  na  tapczanie  w  pokoju 
Mamy.

 

-  Miałam przyjść, ale się nie wyrobiłam - mówię na wstę 

pie. -1jak?

 

-Co?

 

-

 

Jak to wszystko wypadło? 

-

 

W porządku. 

-

 

Majka... Proszę. 

58

 

-  No... Wszystko OK. Chwalił Szymka, śmiał się z Kuki... 

No wiesz...

 

Wiem.

 

Majka się boi, że zapytam, co Mateusz mówił o mnie. A on 

nic nie mówił.

 

To po co mi przyniósł tulipanka?

 

-

 

Dobra, kończymy. 

-

 

Olka, nie martw się. Słyszałam od Rury, że Mateusz ma 

teraz trudny okres. 

-  Ząbkuje? 
Odkładam słuchawkę.

 

KWIECIEŃ

 

drugiego, poniedzialek

 

Postanawiam  zafundować  sobie  psychiczny  luz.  Wczoraj 

wieczorem zadzwoniła Malwinka. Obiecała, że dziś odbierze 
Szymka ze szkoły, nakarmi, zaprowadzi do parku, przypilnu-
je, żeby odrobił lekcje i wieczorem odwiezie do domu.

 

Bardzo mi to odpowiada.

 

Dla ojca jest w lodówce porcja wczorajszego kurczaka, 

a ewentualna pustka w parszywym żołądku Kuki nie interesuje 
mnie. I tak do późna będzie na tej swojej idiotycznej zbiórce.

 

Majka proponuje kino. Ja mam ochotę na ploty. Idziemy do 

pubu. Na piwo. Będę piła z sokiem. Majce wszystko jedno, co 
ż

łopie. Obie jesteśmy w podłym nastroju.

 

W pubie pustawo, ciemnawo, głośno i śmierdzi papierosa-

mi. Ceglaste, wysokie ściany, metalowe wykończenia, gołe ża-
rówki, kable puszczone luzem, muzyka techno, srebrzysta kula 
u sufitu.

 

Naprzeciw nas stoi długowłosy chłopak. Wpatrzony w pod-

łogę nie rusza się od dobrych paru minut. Stolik dalej siedzą 
dwie dziewczyny. Jedna ma na głowie masę warkoczyków

 

59

 

background image

omotanych chustką, druga spodnie biodrówki, spod których 
widać czarne tanga i ponad połowę pośladków.

 

-  Życie jest do dupy - mówi naraz Majka. 
Podpala. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

 

-

 

Co ty możesz o tym wiedzieć... Masz mamę, nie masz 

AIDS, młodszego rodzeństwa ani brzucha. Nie musisz prać, 
gotować... Myśleć o wszystkim... 

-

 

Nie chrzań. - Strzepuje popiół obok popielniczki i sięga 

po szklankę. 

-

 

To już lepiej się zamknij. 

Majka pije drugie piwo, ja się męczę z pierwszym. Raz już 

mi się odbiło, chce mi się siku, powieki same opadają. A jaki 
szum w głowie! Najchętniej bym ją położyła na stoliku. Cho-
ciaż na minutkę.

 

-

 

Wielbiciel do mnie... - mamrocze. 

-

 

Co? - krzyczę. Muzyka jest fajna, tyle że głośna. 

 

-

 

Dzwonił wczoraj! 

-No?  
-

 

Codziennie dzwoni. Chce się spotkać. 

 

-

 

No? - Usta mam jak nie swoje. To i tak cud, że mogę tyle 

mówić. 

-

 

Spotkam się. A co mi tam. - Wzrusza ramionami i zapala 

kolejnego papierosa. - Sukinsyn nigdy nie zadzwoni. 

-

 

Klawesyn. 

-

 

Co? Co ty bredzisz? - Patrzy na mnie uważnie i raptem 

wybucha śmiechem. - Oleńka upiła się piwem z soczkiem. 

-No.

 

Gdy odsunę popielniczkę i swoją szklankę, akurat robi się 

tyle  miejsca,  że  mogę  położyć  plecak  (w  roli  poduszki),  a  na 
nim głowę. Ooo! Jak wspaniale!

 

Kątem oka widzę wielkie metalowe śmigło,  które powoli, 

bardzo powoli kręci się u sufitu w przyległej salce. Napływają 
kolejni ludzie.

 

Naraz ręka Majki wystrzeliwuje w górę.

 

-  Hej! Tu jesteśmy!

 

Przymykam oczy. Żeby jeszcze przestało szumieć.

 

-  Cii...

 

60

 

-  Tu jesteśmy! - wydziera się Majka. - Hej - mówi, na szczę 

ś

cie już znacznie ciszej.

 

Znajomy zapach.

 

Unoszę jedną powiekę.

 

Mateusz. Patrzący na mnie jak sroka w kość.

 

-

 

Co jest? 

-

 

Spiła się piwkiem dla dzieci - chichocze Majka. 

-

 

No - potwierdzam. 

Mateusz nadal patrzy na mnie uważnie.

 

-

 

Olka, zaprowadzę cię do domu - mówi stanowczo. 

-

 

Sama pójdę. 

Wstaję. Zajmuje mi to tyle czasu, że Majka zdążyła zebrać 

nasze rzeczy i zapłacić. Idziemy w stronę wyjścia. Trzeba jesz-
cze wdrapać się  po wąskich  schodach.  Uda mi  się, jeśli  będę 
mocno  trzymała  się  drewnianej  poręczy  zakończonej  wielką 
dłonią z rozcapierzonymi palcami.

 

Mam coraz słabsze nogi i coraz cięższe powieki.

 

Na zewnątrz Majka i Mateusz opatulają mnie polarem. Coś 

tam szepczą.

 

-  Idę do siebie. Mateusz cię odprowadzi. Będzie dobrze. - 

Majka cmoka mnie w policzek.

 

-No.

 

Do  domu?  To  przecież  strasznie  daleko...  Nigdy  tam  nie 

dojdę.  Mateusz  jedną  ręką  mnie  trzyma,  drugą  wyciąga  ko-
mórkę i dzwoni po taksówkę. Jedziemy. Przed domem szuka-
my w moim plecaku kluczy. Mateusz otwiera bramkę. Dwana-
ś

cie  dużych  kroków.  Moich  chwiejnych  jest  dwa  razy  tyle. 

Drzwi. Tak jak stoję, padam na kanapę.

 

-  Ja tylko na chwilę - mruczę w poduszkę. - Tylko zamknę 

oczy.

 

Pochyla się nade mną. Bierze mnie na ręce i wspina się po 

schodach.

 

Znajomy zapach.

 

Wchodzimy  do  córusiowego.  Kładzie  mnie  na  tapczanie. 

Czuję, jak ściąga mi adidasy, przykrywa kocem.

 

Zwijam się w kłębek.

 

-  Miłych snów... - słyszę gdzieś nad uchem.

 

61

 

background image

-M hm .

 

-  Hej - przesuwa dłonią po moim policzku - raczej pijaj 

sam sok, co?

 

-No.

 

-  Spij - powtarza. - Zatrzasnę drzwi za sobą. Odezwę się 

niedługo. Hej.

 

Nic nie odpowiadam.

 

Ale całym sercem uśmiecham się do niego.

 

A na policzku nadal czuję ciepło jego palców.

 

-

 

Co on sobie o mnie pomyśli! - zawodzę w słuchawkę. - 

No? 

-

 

Ż

e masz słabą głowę. - Majka nie ma już do mnie cierpli 

wości. Rozmawiamy tak ponad dwadzieścia minut, a jest po 
północy. - Powiedz lepiej, co ojciec na widok pijanej córki. 

-

 

Powiedziałam, że znowu boli mnie głowa. Ale jak to wy 

gląda! Spiłam się! Co on sobie pomyśli! - zawodzę na nowo. 

-

 

Może w ogóle o tobie nie myśli?! - huczy wściekła. - Nic 

się nie stało. Rozumiesz? No, chyba że... - nagle zaczyna chi 
chotać jak wariatka. 

-Co?

 

-

 

Chyba że... - znów nie kończy. 

-

 

Mów. 

-

 

Chyba, że składałaś mu niemoralne propozycje. Wiesz, 

jak to się mówi. Kobieta pijana... 

-

 

Idiotka! Idiotka! 

-

 

Ż

artowałam. A teraz daj spać. Hej. 

-  Hej - mówię smętnie i rozłączam się. 
Głupie żarty jedynej przyjaciółki.

 

trzeciego, wtorek

 

Porozmawiajmy, Oluś - proponuje tata, stając w drzwiach 

kuchni.

 

 

-

 

Co? - pytam nieprzytomnie. Cały czas myślę o Mateuszu 

i o tym, co on myśli o mnie. 

-

 

Chcę porozmawiać. 

-

 

Może tutaj, co? 

Gary, brudne talerze ze śniadania (jajecznica ze szczypior-

kiem),  ja  w  fartuchu,  a  przede  mną  koszyk  z  ziemniakami. 
Robię obiad na jutro. Zupa jarzynowa, ziemniaki i jakieś bry-
zole. Według ściągawki na etykiecie wystarczy je podsmażyć.

 

-  Zbieraj się. Wychodzimy.

 

Bardzo chętnie. Mam dość czterech ścian, bałaganu i nie-

wesołych myśli.

 

Szymek jest u swojego szczerbatego kolegi  Kacpra,  Kuka 

na zbiórce.

 

Jestem gotowa w pięć minut.

 

Tata prowadzi mnie do chińskiej knajpki niedaleko Czar-

no wiejskiej.

 

Na stoliku płonie lampka oliwna, klientów mało, przyciszo-

na oryginalna muzyka. Zamawiamy zupy słodko-kwaśne, kacz-
ki po pekińsku, jedną porcję białego ryżu i surówki z kiełków.

 

-

 

Jak tam, Oleńko? 

-

 

Smutno. 

-  Wiem, ale musimy sobie poradzić. Będzie lepiej. 
Nieprawda! Już zawsze będzie smutno. 
Mieszam łyżką w zupie. Ależ tu pływa różności!

 

-

 

Oleńko, biorę jeszcze jeden etat. Ubezpieczenia samocho 

dowe. Będzie więcej pieniędzy, ale... 

-

 

Ale nie będzie cię w domu. 

-

 

To najwcześniej za miesiąc. 

Nie bardzo potrafię te wiadomości przełożyć na nasze co-

dzienne życie. Więcej pieniędzy to dobrze, bo ostatnio ojciec 
daje mi coraz mniej na zakupy i strasznie się rzuca, gdy któreś 
z  nas  zgłasza,  że  potrzebuje  nową  bluzę,  spodnie,  skarpetki, 
zeszyty czy pióro i kredki.

 

Parę dni temu robiłam porządki w szafie. Okazało się, że 

Szymek wyrósł z wiosennych półbutów, kurtka Kuki nadaje 
się  tylko  do  wyrzucenia,  a  moje  dżinsy  są  przetarte  na  ko-
lanach.

 

 

 

62

 

63

 

background image

Nie będzie go w domu?

 

Gdy jest i tak siedzi przed telewizorem. W soboty robi za-

kupy w Tesco i niedokładnie odkurza. To wszystko.

 

-

 

Poradzimy sobie - mówię, bo coś powiedzieć trzeba. Tata 

wyraźnie na to czeka. 

-

 

Mądra córeczka! 

Przed nami talerze z kaczką.

 

-

 

Aha, dzwoniła do mnie pani... pani Chlebek. 

-

 

Bochenek. Po co? 

-

 

Rezygnuje. Nie opłaca jej się u nas sprzątać. 

A ciotka, gdy się dowiedziała, ile u nas robi i za ile, powie-

działa, że pani Bochenek ma jak w niebie!

 

-

 

Co będzie? 

-

 

Musicie radzić sobie z Kasią razem. Potem kogoś znaj 

dziemy. 

Radzić sobie z Kasią? Przecież ona nawet palcem nie kiwa 

i nie kiwnie.

 

-

 

Tato, to się nie da. 

-

 

Mamy kłopoty finansowe. 

Kaczka staje mi w gardle.  Ile za nią zapłacimy? A ile by 

było  za  to  wędliny?  Sałatki  kukurydzianej  z  Unimarketu, 
na  widok  której  Szymek  zawsze  się  ślini?  Owoców  dla  Ku-
kuśki?

 

-  Wezmę chyba piwko.

 

Nie rozumiem! Jednym tchem mówi, że mamy oszczędzać 

i że piwko?

 

-  Wracajmy, już późno - proponuję.

 

Już nie podoba mi się muzyka, ceglaste ściany, drewniane 

stoły i bladobłękitne talerze. Odkładam pałeczki.

 

-

 

Czemu nie jesz? 

-

 

Wracajmy - powtarzam. 

-  Olka, nie popisuj się. Zjadaj. 
Jem, bo muszę.

 

-

 

Szymek zaraz wróci i będzie głodny - mówię, kiedy tale 

rze są już puste. Siedzimy w części dla palących i ojciec rozko 
szuje się papierosem. 

-

 

Aaa, dobrze, że mi przypomniałaś. - Przerzuca czerwo- 

I  64

 

no-złote  menu,  a  potem  idzie  do  salki  obok.  Widzę,  jak  roz-
mawia  z  kelnerką  w  czerwonej  jedwabnej  bluzce.  -  Co  to  za 
mina? - pyta po  chwili,  gdy już siedzi przy naszym  stoliku.  -
Chodzi o tę panią Bochonek?

 

-

 

Bochenek - poprawiam odruchowo. 

-

 

Będzie dobrze. Tylko na razie musimy ostrożniej wyda 

wać pieniądze. 

Cały tata!

 

Wracamy  do  domu  biegiem,  bo  ojciec  niesie  pierożki  dla 

Kasi, a dla Szymka kurczaka i ryż.

 

Nawet nie chcę myśleć, ile to wszystko kosztowało.

 

Kuka  zjada  pierogi  i  mówi,  że  paskudne,  Szymek  nic  nie 

mówi, tylko zajada, aż mu się uszy trzęsą. Mrożonki i pizze to 
nie jest najlepsza karma dla siedmiolatka.

 

-

 

Chcę jeszcze kanapkę - mówi szczerbul po chwili. 

-

 

Pękniesz. A lekcje zrobiłeś? - pytam. 

-

 

Pewnie... Jeszcze tylko szlaczek w matmie i pokolorować 

w zeszycie do religii. 

 

-

 

Rób szlaczek. Religii jutro nie masz? 

-Nie. 
-

 

To ją sobie dzisiaj daruj. 

Kolację mam już z głowy, więc kończę przygotowanie obia-

du na jutro. Lekcje zrobiłam. Potem szybka kąpiel i kładę się 
do łóżka z książką. To Szymborska.

 

Rany! Jak dawno tego nie robiłam!

 

Ź

le mi się dziś czyta.

 

Myślę o tacie, o tym, że Mateusz nie dał znaku życia, że nie 

dam sobie rady ze szkołą i z domem. Nawet jeśli Kuka ma mi 
pomóc.

 

Kukuśka już śpi. Prosiłam, żeby posprzątała w kuchni. Wło-

ż

yła naczynia, garnki, sztućce do zlewu. Aha, jeszcze przetar-

ła stół i blaty szafek.

 

Napracowała się dziewczyna, nie ma co.

 

Odkładam książkę na dywan i gaszę lampkę.

 

Zamykam oczy i myślę o Mateuszu.

 

Czemu nie dzwoni?

 

Czemu nie przychodzi?

 

l  65

 

background image

Może  Majka  ma  rację?  W  pubie  nic  się  nie  stało.  Zwykła 

rzecz.

 

A kiedy już prawie zasypiam, przychodzi zaspany Szymek. 

Coś mruczy o duchach i pokemonach. Zanim zdążę mu wytłu-
maczyć, że to tylko sen, włazi pod kołdrę, przytula się do mnie 
i zasypia.

 

Wsłuchana w jego miarowy oddech też zasypiam.

 

Ś

ni mi się Mateusz.

 

czwartego, środa

 

Za  nami  historia  sztuki,  biologia  (znowu  było  o  płaziń-

cach  i  obleńcach!)  i  matematyka.  Przed  nami  dwie  godziny 
polskiego  i  fizyka.  Środa  to  najtrudniejszy  dzień  tygodnia. 
Przerwa  zaraz  się  skończy.  Siedzimy  na  murku  przy  skle-
pie. To dosyć daleko od szkoły, więc palacze czują się tu swo-
bodnie.

 

-

 

Oj, zgódź się! - prosi Majka i wydmuchuje dym. 

-

 

Nie wkurzaj mnie! Jak sobie to wyobrażasz? 

-

 

Normalnie. Jutro po szkole idziesz do mnie, nocujesz, 

a rano razem do budy. - Zaciąga się. 

-

 

Wracajmy, co? - Kulę się i chowam zgrabiałe dłonie w rę 

kawy bluzy. 

-

 

Oj, zaraz. Czujesz wiosnę? 

Wiosna. Trzeba kupić buty dla Szymka, kurtkę dla Kuki, 

pomyśleć o zgrabieniu liści z trawnika. Umyć okna. Zbliżają 
się święta.

 

-

 

Idę. - Zeskakuję z murku. 

Majka gasi papierosa. 
-

 

Starych nie ma, chata wolna. Będzie zarąbiście. 

Kiwam głową. Kiedyś bardzo lubiłam nocować u Majki. Pół 

nocy gadałyśmy i było rzeczywiście zarąbiście, choć wtedy 
mówiło się „super".

 

Ale kiedyś to było kiedyś.

 

Teraz jest inaczej.

 

-  Nie da się.

 

66

 

 

-

 

Co się nie da? Nawet służąca miewała wychodne! 

-

 

Odpuść sobie te gadki! 

-

 

A Kuka? Co? Nie ma rąk? Zrób kanapki do lodówki, na- 

gotuj garnek zupy. Olka, tobie też należy się odpoczynek. 

Tak.

 

-  Poradzą sobie. 
Nie.

 

-  Przez ten czas świat się nie zawali, a oni zobaczą, ile dla 

nich robisz.

 

O tym nie pomyślałam.

 

-  Dobra.

 

piątego, czwartek

 

Za radą Majki nagotowałam na dwa dni (dwie mrożone zupy 

do garnka zamiast jednej). Kuka niech odgrzewa łopatkę, któ-
rą upiekła Malwinka.

 

Szymek  był  niepocieszony,  więc  obiecałam,  że  w  sobotę 

pójdziemy z hulajnogą do parku (dostał dwa dni temu od taty, 
ot tak, po prostu).

 

Rano do plecaka pakuję majtki, szczotkę do zębów, grze-

bień, dezodorant i wychodzę. Dziś Kukuśka prowadzi szczer-
bulca do szkoły.

 

Siedzimy w klasie i czekamy na polonistkę. Coś zatrzyma-

ło ją u dyrektora. Plotka głosi, że to ciągle sprawa narkoma-
nów z klasy, w której jest wychowawczynią.

 

-

 

Zmieniłaś zdanie? - pyta Majka. 

-

 

Mhm. Teraz dawaj angielski. 

Wyciągam z plecaka zeszyt i książkę. Pióro znowu gdzieś 

diabli wzięli. Powinnam jeszcze mieć długopis. Naraz, na wy-
sokości kolan, słyszę przeciągły gwizd.

 

-  No, no, a co my tu mamy? Całkiem niezłe.

 

To Robert. Już nie klęczy. W dwóch palcach trzyma moje 

figi. Kolesie w klasie ryczą.

 

-

 

Czyje to cudo? - Robert chodzi z nimi wzdłuż ławek. 

-

 

Dawaj - mówię półgłosem. 

67

 

background image

-  Cudo? - krzywi się Gośka. - Gdzieś ty się uchował? Cuda 

są koronkowe i jest ich znacznie mniej.

 

-  A znaleźne? - Staje obok mnie. 
Patrzę błagalnie na Majkę.

 

-  Oddawaj, co nie twoje, i przestań się wygłupiać - mówi 

ostro.

 

Robert uparcie wpatruje się we mnie. Majki nie słyszy. Po 

wyrazie jego oczu jestem pewna, że ma kosmate myśli.

 

Kolesie rechoczą, jakby nigdy majtek nie widzieli. Dziew-

czyny szepczą. Dużo wysiłku mnie kosztuje, żeby nie zapaść 
się pod ziemię.

 

-  Znaleźne - przypomina i delikatnie kołysze figami przed 

moim nosem.

 

Nagle ten sprośny kretyn przytula swoją wstrętną gębę do 

moich ulubionych majtek! Czuję ogromną złość. A to bydlak!

 

-

 

Co chcesz? 

-

 

Co? Coś tylko twojego, intymnego - mówi rozmarzonym 

głosem i mruga do kolesiów. 

Wiem, co myślą. Nieśmiała i ciapowata Ola zaraz spłonie 

ze wstydu.

 

-

 

Coś bardzo intymnego? - pytam podobnym tonem. 

-

 

Jak najbardziej. 

-  Z ręki do ręki? 
-M hm .

 

Sięgam  do  torby.  Muszę  tylko  wymacać  boczną  kieszeń. 

Jest. Trzymam w niej podpaski. Zawsze noszę na wszelki wy-
padek.

 

OK. Bawmy się dalej. Zwijam podpaskę i w zaciśniętej dło-

ni wciskam ją w spocone łapsko Roberta. Jednocześnie drugą 
zabieram majtki.

 

-

 

No, co my tu mamy? - woła Robert i otwiera dłoń. 

Rechot kolesiów wynagradza mi wszystko. 
-

 

Ze skrzydełkami. Coś jak najbardziej intymnego. 

Podchodzę do kosza w kącie i ostentacyjnie wrzucam do 

niego figi.

 

Kolesie klaszczą i gwiżdżą.

 

Zwycięstwo w majtkowej bitwie należy do mnie.

 

68

 

Już po lekcjach. Figowa potyczka i sprawdzian z anglika 

całkowicie mnie nadwątliły.

 

Wędrujemy po „Oczku" i kupujemy rzeczy na kolację. W ple-

cakach mamy już kasety z wypożyczalni. Same romanse.

 

-

 

Wcale nie byłaś do siebie podobna - powtarza któryś raz 

z rzędu Majka. - Ale miał minę! - chichocze. 

-

 

Nawet sobie nie wyobrażasz, ile mnie to kosztowało ner 

wów. 

-

 

Warto było. 

-

 

Czyja wiem? - Wrzucam do koszyka pumpernikiel i tub 

kę pasty kawiorowej. - Straciłam majtasy. 

-

 

I podpaskę - dodaje Majka i chichoczemy jak wariatki. 

-

 

Ze skrzydełkami. 

Brzuch mnie boli. Dawno tak się nie śmiałam.

 

-

 

A widziałaś, jak Maciek patrzył na ciebie? 

-

 

Wszyscy patrzyli. 

- Ale on patrzył szczególnie. On w ogóle patrzy na ciebie. 
Mnie też tak się wydaje. Ale chudy, wiecznie rozczochrany

 

Maciek jest całkowicie nie w moim typie.

 

Odkąd poznałam Mateusza, przestałam zwracać uwagę na 

innych chłopaków.

 

A przecież jeszcze nie tak dawno moje kolana stawały się 

miękkie na widok tego wysokiego blondyna z sąsiedniej ulicy. 
Jego kitka i brązowe oczy śniły mi się dwukrotnie. Podobał 
też mi się ciemny chłopak, o nieco skośnych oczach, którego 
kilkakrotnie widziałam w autobusie 139.

 

-

 

Mam ochotę na coś słodkiego - mówię, żeby zmienić temat. 

-

 

Weźmiemy ciacha. 

Po siedemnastej jesteśmy już u Majki. Robimy sałatkę z ku-

kurydzy,  szynki,  ogórków  i  majonezu,  na  talerz  wykładamy 
ciastka, stawiamy soki i wino z barku rodziców, i zaczynamy 
oglądanie.

 

Na  stoliku  leżą  przygotowane  chusteczki.  Majka  zawsze 

ś

limaczy się podczas romansideł.

 

Ciekawe, co tam w domu.

 

- Zaraz wracam! - Podrywam się i biegnę do telefonu.

 

69

 

background image

-  Miałaś sobie zrobić emocjonalny luz. - Idzie za mną. - 

A zastanawiasz się, czy Szymek umył uszy, a Kuka wyrzuciła 
ś

mieci.

 

Dzwonię.

 

-

 

Proszę? - woła zdyszanym głosem Kukuśka. 

-To ja. I jak? 
-

 

Radzimy sobie - sapie. 

-

 

Szymek już jest? 

-Mhm. 
-

 

Co robisz? Meble przesuwasz? 

-

 

Tak jakby. Coś jeszcze? 

-

 

Nie. Zadzwonię później. Cześć. 

-

 

Cześć. 

-  Mówiłam - wzdycha. - Jak będą czegoś chcieli, to za 

dzwonią. No, wracamy do pokoju.

 

Do trzeciej w nocy oglądamy perypetie miłosne, jemy, pije-

my. Majka przynosi z barku jeszcze jakieś wino i tak je sączy-
my aż do ostatniej kropelki.

 

Majka wysmarkuje dwie paczki chusteczek. Mnie tylko raz 

zrobiło się wilgotno pod powiekami, gdy Stan obładowany ró-
ż

ami płynął gondolą na spotkanie z Ann.

 

szóstego, piątek

 

Budzę się nieprzytomna, ale jestem znacznie spokojniejsza 

niż zwykle. Do szkoły  wędrujemy w wyśmienitych humorach 
(ja we wczorajszych majtkach). Zadania przepiszemy od Maćka.

 

Cały dzień nie opuszcza mnie pogodny nastrój.

 

Chociaż nie.

 

Nie cały.

 

Około szesnastej jestem w domu.

 

I dowiaduję się, że Kuka przeprowadziła się do pokoju Mamy.

 

Malwinka patrzy na mnie z troską.

 

- Oleńko, to dobrze. Stał pusty, wy się gniotłyście. W czym 

problem?

 

70

 

Nie potrafię ująć w słowa tego, co czuję.

 

-

 

Powinna ze mną porozmawiać! 

-

 

Ale cię nie było! Rozmawiała z tatą. Masz pokój dla sie 

bie. Dom niby duży, a jakiś taki nieustawny. 

Malwinka mnie nie zrozumie.

 

Zadzwoniłam do niej w przypływie rozpaczy. Nie mówiłam, 

o co chodzi, ale widocznie wyczuła coś w moim głosie. Przyje-
chała  prawie  od  razu.  Sprawnie  umyła  naczynia,  nastawiła 
zupę jarzynową, wyrzuciła zapleśniałe jabłka z koszyka, włą-
czyła  kolorowe  pranie,  a  teraz  ze  mną  rozmawia.  Jednocze-
ś

nie porządkuje ubrania w szafie Szymka.

 

-

 

Tak się nie robi - bronię swego zdania. 

-

 

Oj, przestań! Właśnie tak się robi! Co? Matki pokój na 

wieczną pamiątkę? Wy żyjecie! Żyjecie - powtarza dobitnie i ma 
cha spodniami, aż furkoczą. - Macie układać swoje życie. A pa 
mięć o matce ma się nijak do jej pokoju. I powiem ci coś jesz 
cze. Pasuje do tego, o czym tu rozmawiamy. Mówiłam Waldko- 
wi, żeby was przestał ciągać co tydzień na cmentarz. 

-

 

Malwinko! 

-

 

Co Malwinko, Malwinko?! Wiem, co mówię. I słuchaj mnie 

uważnie, a nie łap za słówka. Musicie nauczyć się zapominać. 
Macie żyć, a nie rozpamiętywać! Rozumiesz? 

-Nie!

 

- Zrozumiesz, jak będziesz miała moje lata. Dobrze, zoba 

czymy co z zupą i wracam. Muszę odmieszkać czynsz.

 

Malwinka idzie. Jestem rozżalona na nią, na ojca, a przede 

wszystkim na gruboskórną Kukę.

 

Chodzę  po  pustym  domu  (Kuka  poszła  po  coś  do  sklepu, 

Szymek jest u Kacpra). W dużym pokoju biurko i fotel z Ma-
my pokoju. Pewnie Kuce nie pasowały, więc tata tu przepchnął. 
Postoją chwilę, a potem ojciec wyniesie je do piwnicy.

 

O, nie! Przeciągam fotel do swojego pokoju. Będzie stał tam, 

gdzie stało biurko Kuki. Co z biureczkiem Mamy? Już wiem. 
Przesuwam kanapę i ustawiam je między nią a oknem. Nawet 
nieźle.

 

Zziajana padam na dywan. A to hiena z tej Kuki! A na po-

grzebie najgłośniej ryczała!

 

71

 

background image

Wstaję i idę do nie-pokoju Mamy.

 

To już zdecydowanie pokój Kuki. Jej biurko, pudła, jej uko-

chana, idiotyczna pościel w baranki. Na półkach słonie, dur-
nostojki, na ścianie plakat Britney Spears.

 

Zaglądam  do  szafy.  Nie  ma  ubrań  Mamy,  są  ubrania  jej 

młodszej  córki. Tak samo w szufladach komódki. Szybko się 
Kuka uwinęła. Tylko gdzie są rzeczy Mamy?

 

Ktoś staje obok mnie.

 

Szymek.

 

-

 

Aleś mnie przestraszył! 

-

 

Już nigdy nie pójdę do Kacpra. Jest głupi! - krzyczy. 

Powtarza tak po każdej wizycie. Potem zapomina i po 

dwóch dniach znowu nie mogą żyć bez siebie.

 

-  On to samo mówi o tobie - krzywię się. - To po co łazisz 

do niego?

 

Wzrusza ramionami.

 

-  Masz teraz cały pokój dla siebie - zręcznie zmienia te 

mat.

 

-Mhm .

 

-  Jakbyś chciała... to... bo pomyślałem, że mógłbym wpro 

wadzić się do ciebie. Pewnie teraz będziesz się bała sama spać.

 

Patrzę uważnie na szczerbulca. Ostatnio (żeby tylko nie 
zapeszyć) nie sika do łóżka. Za to boi się w nocy.

 

-  Serio? Mógłbyś?

 

Z całą powagą kiwa głową. Wygląda jak strach na wróble. 

Jutro nieodwołalnie idzie do fryzjera.

 

-

 

Nie ma sprawy - mówi nonszalancko i pociąga nosem. 

-

 

Przenosimy twoją pościel? 

-

 

Już przeniosłem - uśmiecha się szeroko. 

-  Zamienił stryjek Kukuśkę na Szymka - mruczę. 
Zgrzyta klucz. Kuka. Rozradowana. Przed sobą trzyma

 

wielką  donicę  z  zielonym  chabaziem.  Roślina  ma  drobne, 
błyszczące  listki  i  jasnobrązowe  łodyżki  zaplecione  w  war-
koczyk.

 

-  Co to za drzewo? - śmieje się Szymek wychylony przez 

poręcz.

 

72

 

- Fikus beniamina - odpowiada Młoda i idzie ostrożnie po 

schodach do nie-pokoju Mamy.

 

Stawia donicę na podłodze, tuż obok biurka.

 

-

 

Skąd to masz? - pytam. 

-

 

Kupiłam. 

-

 

A skąd miałaś pieniądze? 

Kuka  wzrusza  ramionami.  Z  ważną  miną  przestawia  do-

niczkę pięć centymetrów w prawo, a potem w lewo.

 

-

 

Skąd miałaś pieniądze? - powtarzam. 

-

 

Oj, no, pożyczyłam... 

-

 

Od kogo? 

-

 

Wzięłam tylko trochę. Z tych za jakiś tam rachunek. Tata 

zostawił, żeby zapłacić. Między biurkiem a oknem urządzę 
sobie zielony kącik. Kupię jeszcze inne rośliny i jakieś super 
doniczki. I ratanowy fotel. 

Z trudem hamuję się, żeby nie rozwalić jej głowy tym ple-

cionym beniaminem. To ja biegam dwie ulice dalej po masło, 
bo jest tańsze o trzydzieści groszy od tego w Unimarkecie, co 
wieczór wysłuchuję od ojca, że mamy żyć oszczędnie, nie mam 
forsy na nowy stanik (stare są już do niczego), kupuję tańsze 
podpaski, a tu smarkula mi wyjeżdża z historiami o zielonym 
kątku!

 

-

 

Nie waż się więcej brać nie swoich pieniędzy - mówię 

głucho. 

-

 

Przecież oddam. 

-

 

Tak? Z czego? 

Kuka  wzrusza ramionami. Ten zwykły  gest, tak przecież 

częsty w naszej rodzinie, tym razem doprowadza mnie do sza-
łu.  Trzaskam donicą o podłogę. Grudki ziemi  leżą dosłownie 
wszędzie. Posypało się też trochę listków.

 

Kuka ma bladą twarz.

 

Szymek oczy jak spodki.

 

-

 

Ty wariatko! - piszczy Kuka. - Idiotko! 

-

 

Zamknij się! 

-

 

Ciebie trzeba leczyć - piszczy nadal, a przestraszony Szy 

mek patrzy raz na nią, raz na mnie. 

Boże, co ja zrobiłam!

 

73

 

background image

Karczemna awantura o głupi kwiatek.

 

Schylam się po niego. Wygląda nawet nieźle. Chyba nie stało 

mu  się  nic  poważnego.  Gorzej  z  parkietem.  Kilka  rys  i  dwa 
większe zadrapania.

 

-

 

Wiem, czemu się wściekasz! - mówi naraz Młoda. 

-

 

To dobrze. - Podnoszę się z kolan. 

-

 

Jesteś zazdrosna, bo to ja zajęłam pokój Mamy. 

-

 

Szymek! Idź do sklepu i kup sobie coś! - Podaję Małemu 

garść pieniędzy, które wyjmuję z kieszeni spodni. 

Szczerbul zdecydowanie kręci głową.

 

-

 

Nie, zostaję. 

-

 

I słusznie - prycha Kuka. - Już jesteś na tyle duży, że 

możesz brać udział w życiu rodzinnym. I co, zazdrośnico? Żal 
ci pokoju? A tata powiedział, że kupi mi nowe zasłony. Co ty 
na to? 

Zabiję ją! Tu i teraz! Wredna małpa! Wredna.

 

-

 

Nic nie rozumiesz - ledwo mówię ze zdenerwowania. 

-

 

To mnie oświeć. Aha, w pralni są dwa wielkie worki z Ma 

my ubraniami. Weź, co chcesz, bo resztę wynoszę do kościoła, 
dla biednych. 

Nie  wytrzymuję.  Porywam  beniamina  i  rozrywam  go  na 

strzępy. Fruwają liście, plecione gałązki są już połamane.

 

-

 

Olka! - krzyczy prosząco Szymek. 

-

 

Olka! - ryczy Kukuśka i szarpie mną. 

Nie zastanawiając się wiele, uderzam ją przez plecy reszt-

ką chabazia. Czuję straszliwą złość.

 

Nienawidzę Kuki. Nienawidzę! To zła, perfidna smarkula.

 

Ale córka mojej Mamy.

 

Upuszczam  beniamina.  Najchętniej  bym  ich  tu  wszyst-

kich zostawiła i gdzieś pojechała. Siadam na podłodze, pleca-
mi oparta o ścianę. Spuszczam głowę i przymykam powieki.

 

-

 

Powiem tacie! Powiem mu wszystko! - piszczy Kuka. 

-

 

Nie wolno donosić - odzywa się Mały. - Tak mówiła Mama. 

-

 

Zamknij się! - wrzeszczy Kuka. - Jesteś głupek. Nic nie 

rozumiesz. 

-

 

Rozumiem! Rozumiem. To ty jesteś głupek. I Olka też! 

Wy nic nie rozumiecie. 

74

 

 

-

 

Co ten smarkul plecie? 

-

 

My jesteśmy rodzina. Rodzina! Takie trzy w jednym! - 

drze się histerycznie. - Takie cztery w jednym! 

Przypadam do niego i przytulam z całej siły. Dygoce, koł-

nierzyk bluzki zalewa mi katarem. Kołyszę nim i szepczę: „cii, 
cii, już dobrze".

 

Nie zauważamy, kiedy ojciec staje w drzwiach pokoju.

 

- Co to za wrzaski? Słychać was na ulicy! - Z trudem ha 

muje wściekłość. - Co tu się dzieje? Olka! Kaśka! Cholera, 
człowiek wraca do domu i co...

 

Wzruszam ramionami.

 

-

 

Doniczka spadła - mówi naraz Szymek i patrzy na Kukę. 

-

 

To może posprzątajcie, co? Nie stójcie tak! Jest jakiś obiad? 

- pyta już spokojniej. 

-

 

Zaraz podgrzeję - odpowiadam i schodzę do kuchni. Niech 

Kuka sama sobie radzi z beniaminem. 

Rodzina, ach, rodzina.

 

-

 

Halo, Ola, przepraszam, że tak późno, ale coś mi przyszło 

do głowy - Malwinka mówi szybko, to znaczy, że jest zdener 
wowana. 

-

 

Jeszcze nie śpię, nic się nie dzieje. 

-

 

Zamordowałaś już Kaśkę? 

-

 

Najpierw musiałam zrobić kolację i posprzątać. 

-

 

Posłuchaj, Oleńko. Rozumiem cię. Naprawdę. Ale... zro 

zum też Kaśkę. Ona jest... no wiesz... 

-

 

Wiem. Nienormalna. 

-

 

To jeszcze dziecko. 

-

 

To małpa! Wredna małpa! - wybucham. 

-

 

Olka! 

-

 

Małpa! 

-

 

Ta małpa to twoja siostra! - traci cierpliwość - To nie jest 

twój wróg. Córka twojej mamy i twojego taty! Zastanawiałaś 
się, czemu Kaśka tak się zachowuje? A ty, co? Święta? - Roz 
łącza się. 

75

 

background image

siódmego, sobota

 

Szymek  pamięta,  że  obiecałam  mu  wyjście  do  parku  i  od 

samego rana zamęcza mnie. A wstał parę minut po siódmej.

 

-  Jak chcesz iść z takim katarem? Kaszlesz. Zgrzejesz się. 

Zaraz dostaniesz lekarstwa - tłumaczę jak komu mądremu.

 

Już  jest  pora  obiadu,  a  my  ciągle  wałkujemy  ten  sam  te-

mat.

 

-

 

Obiecałaś. - Kicha. 

-

 

Ale to chyba zrozumiałe, że mówiłam o zdrowym dziec 

ku! - krzyczę. Jestem zła, bo chciałam się dziś wyspać, a Mały 
już o ósmej do mnie szeptał. - Może potem pójdziemy do Uni- 
marketu - poddaję się. - Kupię ci coś. - Mrugam do niego. 

-

 

Bez łaski! 

Obraża się i idzie do siebie. Siadam do lekcji. W poniedzia-

łek test z angielskiego. Dla mnie to być albo nie być.

 

Małpa  Kukuśka  ostatnio  dostała  napadów  uczenia  się. 

W domu nawet palcem nie ruszy. Przestała chodzić po zakupy. 
Jemy to, co przytaszczę.

 

W zeszłym tygodniu powiedziałam o tym tacie. Wysłuchał 

i poszedł porozmawiać z Kuka. A jak porozmawiał, to mi oznaj-
mił, że Kasia musi ponadrabiać zaległości, że jako mądra dziew-
czynka wzięła się do nauki, że muszę jeszcze trochę obyć się 
bez pomocy siostry, ale sama rozumiem. Niedługo gimnazjum, 
ble, ble, ble... Szkoła rzecz najważniejsza.

 

To, że ja też mam zaległości, tacie jakoś umknęło.

 

Patrzyłam na ojca i obiecywałam sobie solennie, że jak już 

będę miała swoje dzieci, to na pewno będę traktowała je jedna-
kowo.

 

Od ostatniej awantury z Kuka nie mogę się uspokoić. Ku-

piłam sobie butelkę neospasminy (tylko pięć pięćdziesiąt w ap-
tece na rogu) i podpijam ją systematycznie.

 

Chyba pomaga, bo Kukuśki jeszcze nie udusiłam.

 

Za to w szkole sypią się złe oceny.

 

Przymykam oczy. Muszę się uspokoić. Muszę. Dla własne-

go dobra. Sięgam do szuflady biurka. Papiery, butelka zielone-
go atramentu i ciemna butelka. Dwa duże łyki.

 

76

 

Obok mnie staje Szymek.

 

-  Chcesz mój pojazd?

 

Byłam z nim u fryzjera, więc wygląda po ludzku. Wyrósł. 

Wszystkie spodnie za krótkie. Jak ojciec dostanie wypłatę, od 
razu trzeba mu kupić ze dwie pary.

 

Od  awantury  z  beniaminem  unika  Kuki,  za  to  lgnie  do 

mnie.

 

Dziwne, bo przecież wtedy zachowywałam się jak wariatka.

 

-

 

A muszę? 

-

 

Patrz, jaki fajny! 

Na  wyciągniętej  dłoni  niebiesko-żółta  rakieta.  Z  kołami, 

skrzydłami, najeżona seledynowymi antenkami.

 

-

 

Dawaj na biurko. I zmykaj. Muszę się uczyć. Lekcje odro 

bione? 

-

 

Mhm. Jeszcze szlaczek w tym małym do kaligrafii. 

-

 

Przynieś. Tu zrobisz. 

Idę do kuchni po sok. Przy stole Młoda. Robi kanapki. Dla 

siebie.

 

Nie rozmawiamy ze sobą. Tak było wczoraj i przedwczoraj. 

Tak będzie jutro i pojutrze. Zaglądam do lodówki. Wędliny nie 
ma, z sera został plasterek, masło właśnie Kukuśka kończy.

 

-  Zrobisz zakupy? - pytam z przyzwyczajenia.

 

-  Uczę się - odpowiada wyniośle. 
No jasne, jak mogłam zapomnieć!

 

-  Szymek, idę do sklepu. Idziesz? - krzyczę, wbijając się 

w kurtkę i adidasy.

 

-

 

Jestem chory - przypomina. 

-OK. 
-

 

Kupisz mi marsa? - Podskakuje koło mnie. 

-

 

Jak mi pieniędzy wystarczy. 

-

 

Szymek, kup mi maślankę - mówi Kuka - i kefir. 

-

 

Nie idę - odpowiada Mały. 

-Mhm . 

Ostatnio tak się komunikujemy. Niby mówimy do Szymka, 

a tak naprawdę do siebie.

 

Wychodzę. W sklepie na szczęście pustki. Dwie wypchane 

reklamówki. Kosztowało to prawie siedemdziesiąt złotych.

 

77

 

background image

W domu ryczy telewizor. Kukuśka na fotelu śpiewa z Bra-

thankami.

 

-

 

Co oglądasz? - drze się Szymek zbiegając z góry. 

-

 

Jakiś koncert. Nie przeszkadzaj! 

To ja przerywani kucie, a ona ma czas na telewizję?

 

-

 

Kupiłeś maślankę? 

-

 

Przecież nie byłem w sklepie! 

Przynieś, dobra? Czerwone korale, czerwone korale... 

Wyjmuję półlitrowy kubek, odrywam folię i wylewam za 
wartość do zlewu.

 

-

 

Gdzie maślanka? - woła smarkul, wpadając do kuchni. 

Bez słowa podaję mu kubek. 
-

 

Zanieś - mówię półgłosem. - Nie krzyw się. Nieś. 

Posłusznie wraca do dużego pokoju. Idę za nim niczym cień. 

 

-

 

Co to ma być? Żarty sobie stroisz?! - wrzeszczy Kuka. - 

Gdzie maślanka? 

-

 

W zlewie - odpowiadam spokojnie. 

Ale to tylko udawany spokój. W środku wszystko we mnie kipi 
i buzuje. Dłużej tu nie wytrzymam. Zrobię coś złego. Albo 
sobie, albo Kukuśce.

 

-

 

Szymek, zajmij się czymś. Muszę wyjść - mówię roztrzę 

sionym głosem. Wszystko leci mi z rąk. I klucze, i portfel. 

-

 

Kiedy wrócisz? 

-  Nie wiem. - Trzaskam drzwiami. 
Byle dalej od domu, byle dalej.

 

Do Majki? Nie. Ona nie ma rodzeństwa, więc nigdy pew-

nych rzeczy nie zrozumie. Do ciotki? Do Malwinki? Też nie. 
Od pewnego czasu ma same kłopoty. Choroby synów, siwawy 
narzeczony złamał nogę, ktoś jej okradł piwnicę.

 

Dochodzę  do  przystanku.  Za  mną  ciemna  bryła  kościoła. 

Chodziliśmy do niego co niedziela. Ostatnio w kościele byłam 
w dniu pogrzebu.

 

Czemu właśnie moja Mama???

 

Przecież  była  młoda,  zdrowa!  Miała  tyle  rzeczy  do  zro-

bienia!

 

Czemu my?

 

78

 

Trójka dzieci i ojciec.

 

To niesprawiedliwe!

 

O proszę, tu na pobliskiej ławce siedzi dwóch obdartych 

i obrzyganych pijaków. Wyglądają jak zwierzęta. Czemu nie oni?

 

Czemu Mama?

 

Ksiądz mówił nad trumną, że taka wola Boża, że widocznie 

taki jest zamysł Pana Boga i nie nam, maluczkim, go oceniać. 
Bzdura! Gówno prawda!

 

Odwracam się na pięcie.

 

Idę  na  przystanek  i  wsiadam  do  jedynki.  Jadę  do  Mamy. 

Pięć przystanków, potem parę minut pod górę w cieniu rozło-
ż

ystych kasztanowców i jestem na cmentarzu Salwatorskim.

 

Główną aleją prosto, potem trzecią w prawo, drugą w pra-

wo i dalej prosto. Po prawej stronie niewielki śmietnik, póź-
niej ogromny czarny grobowiec z płaczącym aniołem i na koń-
cu alejki ciemna płyta z napisem: „Alina... zginęła tragicznie".

 

Klękam, opierając dłonie na grobowcu. Zamykam oczy.

 

Mamo.

 

Mój  świat  przewrócił  się  do  góry  nogami.  Czuję  się  tak, 

jakby ktoś zabrał mi moje dotychczasowe życie i moją rodzinę. 
W zamian dostałam puste życie kogoś, kto nie może sobie z ni-
czym poradzić, i wiecznie kłócących się bliskich.

 

Jak dalej żyć? Wszyscy mówią, że będzie dobrze, że potrze-

ba nam trochę czasu... Ile to jest „trochę czasu"? Jak na razie 
jest tak, że nie mam ochoty wracać do domu!

 

Dlaczego najbliżsi tak mnie denerwują?

 

-

 

Co robić? - szepczę bezgłośnie. - Jest koszmarnie... Już 

nie mam siły... Co robić? 

-

 

Nie tylko tobie jest trudno. 

Przerażona otwieram oczy. Obok mnie stara kobieta w zie-

lonym  płaszczu.  Niebieskie,  wyblakłe  spojrzenie,  siateczka 
zmarszczek na twarzy, zniszczone ręce. Już wiem. Pompowa 
Staruszka.

 

-

 

Proszę? - pytam głupio. Podnoszę się z klęczek. 

-

 

Obserwuję was już dłuższy czas. Przychodzę tutaj do męża 

i dwóch synów. - Wskazuje na pobliski grobowiec obsadzony 
bukszpanem. - Mąż zginął na wojnie, na Helu. Tu go przenio- 

79

 

background image

słam. Jeden z synów, ten starszy, wpadł pod samochód, drugi 
zamarzł  w  górach.  Jestem  sama  na  świecie  jak  ten  palec. 
Wszystkich bliskich pochowałam... Jak mąż zginął, to żyłam 
dla dzieci. Potem - szare oczy zachodzą łzami - umarł Antoś, 
ż

yłam dla Tadzia... A jak zginął Tadzio, to.... - milknie.

 

-

 

Czemu pani mi to mówi? - pytam. 

-

 

Czemu? - trzęsie głową - Ty dorosła jesteś, a twoje ro 

dzeństwo to dzieci. Dłużej byłaś z mamą. Im trudniej... 

Akurat!  Trudniej?!  Hiena-Kuka  już  mieszka  w  pokoju 

Mamy.

 

-

 

Muszę iść. - Robię krok w tył. 

-

 

Masz dla kogo żyć. Nie jesteś sama. 

Właśnie, że jestem! Ojciec zapracowany, Szymek dziecinny, 

Kuka wredna.

 

-  Myśl o mamie, dziecko, myśl. Ale nie zapominaj o rodzi 

nie. - Podaje mi słoik. - Przyniesiesz wody? Pamiętaj, jest ta 
tuś, siostrzyczka i braciszek. To promyczki twego życia.

 

dwudziestego pierwszego, sobota

 

Głupolowaty  promyczek  mojego  życia  budzi  mnie  o  siód-

mej rano.

 

- Rany, co się dzieje?

 

Jestem całkowicie nieprzytomna, bo wczoraj do późna uczy-

łam się angielskiego, awanturowałam z drugim promyczkiem 
w osobie Kukuśki (nie chciała, smarkata, pomóc mi w domu, 
pomimo tego, że miała czas na oglądanie telewizji. „Ja się re-
laksuję, relaksuję!",  wrzeszczała), a potem nie mogłam długo 
zasnąć.

 

W ogóle ostatnie dwa tygodnie były koszmarne.

 

Ś

więta Wielkanocne.

 

Ile mogłam, odsprzątałam. Upiekłam kurczaka, dwie bab-

ki drożdżowe. Były makowce od Mai winki, sernik od ciotki, 
pisanki, które zrobił Szymek, rzeżucha wysiana przez Młodą. 
Tata nakupił wędlin, serów, sałatek, owoców tyle, że ledwo to 
wszystko zmieściło się w lodówce.

 

80

 

I było bardzo smutno.

 

Każdy każdemu schodził z drogi. Odwiedziliśmy dwa razy 

Mamę, Malwinkę i ciotkę. Wszystko po to, by nie siedzieć w do-
mu. Ojciec nawet grabił liście w ogródku.

 

-  Mieliśmy iść z hulajnogą - szepcze Mały. - Już nie kaszlę 

i nie mam kataru.

 

Zawinięty w kołdrę siedzi na dawnym łóżku Kuki. W całym 

pokoju przybyło jego rzeczy. Ostatnio nawet tutaj robi lekcje.

 

-  Wiesz, która godzina? -jęczę i patrzę na zegarek.

 

Przypominam sobie starą reklamę, jak to synek budził ta-

tusia w środku nocy, bo ten mu obiecał wyjście do McDonalda. 
Wtedy sądziłam, że reklama jest całkowicie bezsensowna.

 

-  Dobrze, dobrze - nadal szepcze. - Spij. Spij. Ja poczekam. 
Zapadam w poduszki. Panuje cisza, za oknami jakieś ptaki

 

popiskują. Nagle suchy, niezbyt głośny trzask! I znowu! Trzask!

 

-

 

Zaraz wrócisz do siebie! Na stałe! - wrzeszczę. - Co wy 

prawiasz? 

-

 

Bawię się lego. - Jest wystraszony. 

-

 

Weź koc i leć na dół. O tej porze są te twoje głupie kre 

skówki - mruczę z głową pod kołdrą. 

Zalega  upragniona  cisza.  Ale  nie  na  długo.  Rozszczekuje 

się  zwariowany  pies  sąsiadki.  On  jak  zacznie,  to  może  tak 
hałasować ze dwadzieścia minut. Czasami jeszcze wyje.

 

Koniec spania. Wstaję.

 

Chłodny prysznic. Nic. Dalej jestem śpiąca i zła, bo na do-

datek teraz mi zimno.

 

-

 

Idziemy? - woła Szymek. 

-

 

A śniadanie? 

-

 

Nie jestem wcale głodny. 

-

 

Ja jestem. 

-

 

Zostały makowce. I kawałek twojej babki. 

-

 

Na mojej babce to można zęby połamać - mruczę. - Mam 

jeszcze lekcje. 

-

 

Ja swoje odrobiłem wczoraj! - chwali się - Żeby mieć dziś 

wolne. 

-A obiad? Kto zrobi obiad? - Dramatycznie rozkładam ręce.

 

- Kuka.

 

81

 

background image

Uśmiechnięty Szymek ma na wszystko odpowiedź.

 

Ale mnie się nie chce iść do parku! Powiem to szczerbulowi 

i już. Obrazi się, a potem wygonię go z hulajnogą na alejki przed 
dom.

 

Nie.  Nie  mogę  tak  zrobić.  Jedna  wredna  w  rodzinie  wy-

starczy.

 

-

 

Usmażę jajecznicę i wychodzimy. 

-

 

Znowu! - krzywi się. 

-

 

Jak ci się nie podoba, możemy nie iść - mówię bez zasta 

nowienia. 

Robi  mi  się  głupio.  Co  ma  jedno  do  drugiego?  Po  prostu 

szukam pretekstu, żeby nie iść.

 

-

 

Dobra, ubieraj się. Nie będzie jajecznicy. 

-

 

To mój szczęśliwy dzień! 

Jak to niewiele trzeba do szczęścia.

 

Hulajnoga i nie-jajecznica.

 

Robię  omlet  dla  Szymka,  sobie  przygotowuję  pieczywo 

chrupkie z serkiem ziołowym, a dla Kukuśki liścik. Gdy pan-
na hrabianka raczy pojawić się w kuchni, to sobie przeczyta. 
„Dzisiaj ty zajmujesz się obiadem. Zupa z mrożonki, ziemnia-
ki, mięso w zamrażalniku".

 

Jak  nie  zrobi  obiadu,  to  zabiorę  Szymka  do  McDonalda. 

Mam jeszcze zakamuflowane trzydzieści złotych.

 

Park jest pełen mam, dzieci, zakochanych par, staruszków 

siedzących na ławeczkach i szczerbulców na hulajnogach i ro-
werach. No i, rzecz jasna, całe sfory psów.

 

-

 

Gdzie idziemy? - pyta Mały. 

-

 

W stronę Okrąglaka, a potem wzdłuż Błoń. 

Pomiędzy dwoma klonami wypatruję złamaną ławkę. 
-

 

Tu zostaję. Ty sobie szalej, OK? 

-

 

OK. - Szura nogą raz i drugi i już go nie ma. 

Siadam i z plecaka wyjmuję Dziennik Bridget Jones. Nie 

mogę go doczytać do końca. Majka zna już na pamięć drugą 
część, a ja się morduję z pierwszą.

 

82

 

Czytam i kontrolnie patrzę na szczerbula. Jeździ z dziew-

czynką w zielonej bluzie. Oczy kleją mi się coraz bardziej. Nie 
wysiedzę. Muszę wstać i chodzić.

 

Nagle wrzask Szymka!

 

Zrywam się z ławki. Jeden z tych psów, które spacerują tu 

bez kagańca... Albo rozpędzony rowerzysta.

 

Wybiegam na alejkę.

 

Mateusz.

 

Szeroko uśmiechnięty stoi obok roześmianego Szymka.

 

Patrzy na mnie.

 

Mam miękkie nogi i szczerą ochotę dać Małemu po tyłku. 

Tak mnie wystraszyć! Podchodzę do nich.

 

-

 

Olka, co ci jest? - pyta Mateusz. - Jesteś potwornie blada. 

Próbuję się uśmiechnąć. 
-

 

Myślałam, że - brodą wskazuję Małego - coś mu się stało. 

Mateusz bierze mnie pod rękę. 
-

 

Tylko nie zemdlej, co? 

-  Wtedy byś musiał zrobić sztuczne oddychanie. Metodą 

usta-usta! - wrzeszczy Szymek.

 

Czerwienię się, więc szybko pochylam głowę. Mateusz źle 

interpretuje ten gest. Jednym ruchem porywa mnie na ręce.

 

-  Była umowa. Miałaś nie mdleć, mała. 
„Mała".

 

Zwykłe, najzwyklejsze słowo.

 

Ale jak on to ładnie powiedział.

 

Z  przejęcia  wstrzymuję  oddech.  Kątem  oka  widzę  niebie-

skie  tęczówki,  gęste  brwi,  zmarszczone  czoło,  nos  z  kilkoma 
piegami, krótko ścięte ciemne włosy Czuję korzennie pachną-
cą wodę toaletową.

 

-

 

Puść mnie - szepczę. Jestem speszona, bo ludzie na nas 

patrzą. 

-

 

Dopiero przy jakiejś ławce. 

-

 

W prawo, pod klonami. 

Siadamy.  Ja  na jednym  brzeżku,  on  na  drugim. Pośrodku 

złamane  siedzisko,  pod  nim  papiery,  puszki  po  piwie  i  moja 
książka. Okładką do góry. Musiała upaść, gdy wstawałam. Się-
gam po nią i chowam do plecaka.

 

83

 

background image

Szymek jeździ jak oszalały, nawet skacze. Raz po raz do 

nas macha, a my mu odmachujemy. Zerkam na Mateusza.

 

-

 

Co u ciebie? - pyta i patrzy na mnie niebiesko. 

-

 

A u ciebie? 

-

 

Bywało lepiej - krzywi się. 

Ale rozmowa! Uśmiecham się. Mateusz to zauważa i mru-

ga do mnie.

 

-  Koniec mdlenia? 
-M hm .

 

Znowu się uśmiecham, a on patrzy na mnie, przekrzywia 

jąc głowę. 

/

 

-  Masz niesamowicie zielone oczy. Teraz dopiero zauważy 

łem. Myślałem, że szare.

 

Mam niesamowicie zielone oczy i niesamowicie czerwoną 

twarz. Pochylam głowę.

 

Wiem, że nadal na mnie patrzy.

 

-  Chodźmy na kawę... - proponuje. - Ale nie do Okrąglaka, 

co ty na to?

 

Przecież nie mogę wiecznie siedzieć z pochyloną głową. Pro-

stuję się.

 

-  Hm... Dobrze. Szymek! Szymek!

 

Radość Małego utwierdza mnie w przekonaniu, że gdyby 

Mateusz zaproponował mu wizytę u dentysty, też przyjąłby to 
z ogromną radością.

 

Wsiadamy  do  osiemnastki  i  jedziemy  w  kierunku  Rynku. 

Instalujemy się w kafejce na Tomasza. Ciemne tapety, stylowe 
stoliki i krzesełka, biel kuchenki mikrofalowej, w której leżą 
hamburgery. Mały mlaska na ich widok.

 

-

 

Kuka gotuje obiad. Przyjdziesz do nas? - pyta po chwili 

z pełną buzią. 

-

 

Innym razem. - Mateusz mruga do szczerbulca. 

-

 

Obiecałeś... - marudzi Mały. 

-

 

Przyjdę. Na pewno. 

Bawię się serwetką. Moje usta ciągle chcą się uśmiechać. 

Nie wiem, jak to określić... W każdym razie ten stan mi odpo-
wiada. Nawet to, że czerwienię się co chwila, gdy czuję na so-
bie spojrzenie Mateusza.

 

84

 

 

-

 

Dostałem plusa z matematyki - chwali się Szymek. - Jak 

masz długopis, to ci napiszę, co było na teście. 

-

 

Przecież nie masz kartki - wyrywa mi się. 

-

 

Są serwetki - odpowiada beztrosko. Jestem pod wraże 

niem jego niespodziewanej zaradności. 

Mateusz i Szymek pochylają się nad stołem. Dzisiaj grafy 

mnie  nie  interesują.  Przerabiam  je  kilka  razy  tygodniowo. 
Powoli sączę herbatę i pogryzam sernik.

 

Stukają  drzwi.  Pojawiają  się  dwie  dziewczyny.  Kolorowe, 

zadbane, głośne, pewne siebie. Wiśniowowłosa bardziej rzuca 
się w oczy. Smukła, ładna. Jak modelka. Druga to przesadnie 
wymalowana anorektyczka. Chwilę rozmawiają, a potem wy-
chodzą.

 

-

 

Aaa! - miauczy naraz Szymek - Sok się wylał. 

-

 

Nie się, tylko ty go wylałeś. - Pospiesznie wycieram 

serwetkami blat stołu i próbuję ratować spodnie szczerbulca. 
Dżinsy mają dwie wielkie plamy. - Uduszę cię. I to zaraz - 
syczę. 

-  Chodźmy. - Mateusz wstaje. - Zbierajcie się. Idę za 

płacić.

 

Jest  jakiś  dziwny,  jakby  podenerwowany.  Trudno  się  dzi-

wić. Narobiliśmy mu wstydu.

 

-

 

Przepraszam - odzywam się, gdy jesteśmy na Rynku. 

-

 

Nie ma sprawy. Tyle że... muszę iść, coś sobie przypo 

mniałem. - Już nie patrzy na mnie niebiesko. Ucieka spojrze 
niem w bok. 

 

-

 

A kiedy przyjdziesz do nas? - zaczyna Szymek. 

Nie wytrzymuję: 
-

 

Cicho! Dzięki. 

Mam  coś  jeszcze  powiedzieć?  Zaprosić?  Mateusz  wybawia 

mnie z kłopotu.

 

-  Muszę lecieć. Cześć - mówi, a potem szybko idzie w stro 

nę Wiślnej.

 

Co się stało? Czemu nagle zrobił się taki oschły? Przecież 

go przeprosiłam. Szymek patrzy na mnie uważnie.

 

-  Pewnie zapomniał wyłączyć żelazko. Wracamy? Może są 

jakieś bajki w telewizji.

 

85

 

background image

- Najpierw lekcje - odpowiadam automatycznie. - Idziemy 

na przystanek.

 

Jest mi bardzo smutno.

 

Poduszka na głowę, na to wszystko koc. Zwinąć się jak 

naj ciaśniej.

 

Nie myśleć o Kuce.

 

Myśleć o Mateuszu.

 

To przychodzi mi bez trudu.

 

 

 

W domu pachnie tymiankiem i pomidorami.

 

-

 

Spaghetti? - woła Szymek i zrzuca buty. 

-

 

Pomidorowa, ty głupku - odpowiada Kukuśka. 

Ale mówi to jakoś tak, że Szymek się nie obraża, tylko bie-

gnie do niej.

 

-  Spotkaliśmy Mateusza i byliśmy w kafejce!

 

Siadam w kąciku obok lodówki. Kuka, w fartuszku, posy-

puje majerankiem kotlety. Minę ma nadal obrażoną.

 

-  Szymek, przebierz się. Spodnie do wanny i zalej je zimną 

wodą - mówię.

 

-

 

Dzwoniła Majka - rzuca Kuka w powietrze. 

-I co? 
-

 

Masz zadzwonić. 

Patrzę na nią. Znacznie sprawniej idzie jej kucharzenie niż 

mnie.

 

-  Szkoda, że tak rzadko mi pomagasz - stwierdzam bez 

zastanowienia.

 

Czemu zrobił się taki dziwny? Co się stało? 
Kukuśka parska i prycha.

 

-

 

A kto robi zakupy? No kto?! - wrzeszczy. 

-

 

Ostatnio na pewno nie ty. 

-

 

Bo się uczę! 

-

 

Ja też! - podnoszę głos. - Też jestem uczennicą, tyle że ty 

i tata o tym w ogóle nie pamiętacie! Też się muszę uczyć! 

-  To po co łazisz do parku? A ja siedzę nad garami w kuchni! 
Nie rozumiemy się.

 

Ż

yjemy pod tym samym dachem, mamy wspólnych rodzi-

ców, ale patrzymy na świat całkowicie różnie. Jak to możliwe?

 

-  Nie mam do ciebie siły...

 

-  Może za krótko byłaś na spacerze? - pyta z fałszywą tro 

ską w głosie. - Albo zjadłaś za mało lodów?

 

Idę do córusiowego.

 

l  86

 

 

-

 

Spotkałaś się z nim... - Majka szepcze do telefonu. 

-

 

Skąd wiesz? - pytam apatycznie. Głowa mnie boli. Już 

zasypiałam, gdy zadzwoniła. 

-

 

Rozmawiałam z Rurą i się zgadało. Jak było? 

Jak było? Usiłuję zebrać myśli. Dzisiejsze przedpołudnie 

wydaje mi się takie odległe.

 

-

 

Fajnie... I raptem zrobił się taki dziwny... 

-

 

Powiedziałaś coś głupiego? 

Pewnie tak. Ostatnio doszłam do wniosku, że jestem głupia.

 

-

 

No... 

-

 

Ale co? Co? 

-  W ogóle nic nie mówiłam! - wybucham. 
- A o n ?

 

-

 

Rozwiązywał te głupie grafy z Szymkiem. A potem zrobił 

się... 

-

 

Obcy - podpowiada. 

-

 

Mówił ci? 

-

 

Odbiło ci? No i co? - niecierpliwi się. 

-

 

Nie wiem, dlaczego - skarżę się. 

-

 

Spokojnie sobie wszystko przypomnij - radzi. 

-

 

Spokojnie? - wściekam się. - To ty go znasz. Powiedz, co 

wiesz. 

-

 

Zaraz „znam" - prycha. - To kumpel Rury. Wtedy wi 

działam go może trzeci raz w życiu. 

-

 

Wypytaj Rurę! W końcu po coś ma się przyjaciół! A może 

mu się przypomniało, że ma randkę? 

-

 

Albo że nie kupił żonie masła, a dziecku pampersów? - 

kpi. - Jesteś nie do wytrzymania. Do jutra. Hej. - Odkłada słu 
chawkę. 

Teraz szybko pod koc.

 

l  87

 

background image

-  Oluś, co się dzieje? - Tata stoi obok mnie. - No co? Oluś? 
Dawno tak do mnie nie mówił.

 

-Nic.

 

-  Pogadamy - rzuca zachęcająco.

 

Idziemy do kuchni. Nie wiedzieć czemu, tutaj każdy z na-

szej rodziny lubi przesiadywać. Mama i ja z książkami, tata 
z piwem, Szymek z lego, a Kuka z tymi swoimi dziewczyński-
mi gazetami.

 

Siadamy przy stole. Tata na swoim miejscu obok lodówki, 

ja na prawo od niego. Na krześle Mamy nikt nigdy nie siada.

 

-  Mów. - Patrzy na mnie uważnie.

 

Dawno tak nie było... Czuję się nieco skrępowana tą psy-

chiczną bliskością.

 

-

 

Nie mogę sobie z niczym poradzić. - Tylko tak potrafię 

ująć w słowa to, co się ze mną dzieje. 

-

 

Ze szkołą? 

-

 

Mhm. I z domem. I z sobą. 

Tata w zamyśleniu pociera policzek.

 

-

 

Oluś, to minie. 

-

 

Mam chandrę gigant. 

-

 

Minie - mówi takim tonem, jak byśmy rozmawiali o ka 

tarze. 

-

 

Nie mogę się do niczego zebrać. Do niczego. 

-

 

Trzeba czasu. 

„Trzeba czasu, trzeba czasu". To refren ostatnich tygodni 

i miesięcy. „Trzeba czasu", ale to nieprawda! Jest coraz go-
rzej! Coraz beznadziejniej i coraz smutniej.

 

-

 

Jak tam twoje sercowe sprawy? 

-

 

Co? - pytam głupio. 

-

 

Szymek wspominał o jakimś Mariuszu.... nie, Mateuszu. 

-

 

Nie mam żadnych sercowych spraw! - odpowiadam gło 

ś

niej, niż zamierzałam. 

-

 

Tak tylko pytam. Aha, w przyszłym tygodniu przyjdzie 

tu jakaś baba do sprzątania. Już w porządku? 

Ja o chandrze (w domyśle o depresji), a ojciec o pomocy do 

sprzątania.

 

Ręce opadają.

 

88

 

MAJ

 

siódmego, poniedzialek

 

Majka czeka na mnie w szatni.

 

-

 

Hej. Mam dla ciebie wiadomości. 

-

 

Jakie? 

-

 

Zarąbiste. O Mateuszu. 

Łuna na policzkach. A tu akurat wchodzi Maciek. Patrzy 

na moje rumieńce i wyraźnie się peszy. Majka chichocze, a ja 
czerwienię się jeszcze bardziej.

 

Na szczęście dla mnie wbiega Krzysiek i zagaduje Maćka.

 

Wraz z chichoczącą Majką biegnę na piętro. Wpadamy do 

klasy. Zaraz geografia.

 

-

 

Ale miałaś minę! - Majka wyciąga zeszyt do matmy. 

-

 

Mów. - Zaczynam przepisywać zadanie. Nie pamiętam, 

kiedy ostatnio sama odrobiłam matematykę. 

-

 

Rura powiedział, że po pierwsze - chłopaki nie plotkują. 

Ze po drugie - on nic nie wie, a jeśli nawet wie, to nie powie, 
patrz punkt pierwszy. 

-1 to są te zarąbiste wiadomości? - Ze zdenerwowania mylę 

symbole. Muszę skreślać.

 

-

 

Nie. Zarąbista jest taka, że Mateusz nie ma żony i dziecka. 

-

 

Rura... coś jeszcze powiedział? 

-

 

Ż

e ma jakieś kłopoty, ale tak dokładnie, to nie wie... Za 

dowolona? 

Kiwam głową. Uff. Kamień spadł mi z serca.

 

-  Dzięki. - Oddaję zeszyt i uśmiecham się do Majki. 
Odwzajemnia uśmiech. Rozumiemy się bez słów.

 

Już po lekcjach. Majka wymogła na mnie, żebym ruszy-

ła z nią w trasę, w  poszukiwaniu prezentu dla  Aśki, jej ku-
zynki.  Nie  cierpię  chodzić  po  sklepach  bez  pieniędzy  przy 
duszy.

 

Obeszłyśmy chyba pół miasta. Majce nic się nie podobało.

 

89

 

background image

Byłyśmy nawet w „Fabryce Prezentów". Wszystko tam było 
odjazdowe. Dla mnie. Majka kręciła tylko nosem.

 

Teraz stoimy przed indyjskim. Na wystawie słonie, meta-

lowy  kufer  ozdobiony  agatami  (cena  5500  zł),  muszle,  bele 
wzorzystego materiału i kilka prześlicznych sukienek.

 

-

 

Kupię słonia, co? - pyta Majka zrezygnowanym głosem. 

-

 

Kup, kup - przytakuję z ożywieniem i wpycham ją do 

sklepu. 

Wchodzimy.

 

Wszechobecny  zapach  kadzidełek  i  brzdęk  dzwoneczków 

nad głowami. Lada, gruba dziewczyna z kolczykiem w nosie, 
a nad jej głową półka ze słoniami. Małe, duże, kamienne, mo-
siężne, drewniane. Do wyboru i koloru.

 

-

 

Ale co ona z nim zrobi? 

-

 

Postawi sobie na półce albo w kącie pokoju. 

-

 

Ma małe mieszkanie. 

-

 

Bierz tego z prawej. 

-

 

Nie, zmieniłam zdanie. Idziemy dalej. 

Jest wyjątkowo zimno i perspektywa dalszego bezowocne-

go łażenia po mieście (pewnie jeszcze jutro) zmusza mnie do 
małego fortelu.

 

-  Ta Aśka będzie stara i dzieciata, a twój słoń zostanie - 

mówię.

 

Majka uśmiecha się szeroko. Sięga po portfel. Podchodzę 

do wieszaka ze spódnicami. Przydałaby mi się jakaś jasna. Coś 
z  beżu  lub  z  błękitu.  Ta  ruda  też  jest  niebrzydka.  Gdybym 
miała spotkać się Mateuszem, byłaby jak znalazł.

 

A  co  tu  mamy,  blisko  ściany?  Jest!  Jak  marzenie.  Wąska, 

długa, błękitna, w niebiesko-beżowe kwiatki. Moje kolory, mój 
fason. A cena? Cena nie moja. Powala z nóg. Stoję przed zma-
terializowanym  marzeniem  i  zastanawiam  się, ile  mam  forsy 
(nie domowej, tylko mojej). Już wiem. Wystarczy mi na jakieś 
dziesięć centymetrów spódnicy.

 

Nieustannie dźwięczą dzwoneczki. Majka ogląda spodnie. 

W plecaku ma już słonia. Postanawiam kupić kadzidełka.

 

-  Zgubiłam pieniądze -jęczę naraz. - Zgubiłam.

 

Majka jednym susem przypada do mnie. Wysypuję na pod-

 

90

 

łogę z plecaka książki i zeszyty... Nie ma. Ile było w portfelu? 
Trzysta złotych i niezapłacony rachunek za telefon. I kwit 
z pralni. Jezu, gdzie go zgubiłam?

 

-

 

Olka. Spokojnie! A w polarze? 

-

 

Zawsze noszę w plecaku! - histeryzuję. - Z kluczami! 

-

 

Zobacz w kurtce. - Wsuwam rękę do bocznej kieszeni. - 

Czemu masz taką minę? O co chodzi? 

 

-

 

Skąd się tu wziął? Przecież rano pakowałam go do plecaka. 

Majka spogląda na mnie uważnie. 
-

 

Kupowałaś precle na rynku - mówi cicho. - Dla Szymka. 

 

-

 

Tak... Zapomniałam... Ale czemu nie pamiętałam, że port 

fel schowałam do kieszeni? Czemu? 

-

 

Bo też zapomniałaś. No, chodźmy. Koniec przedstawienia. 

-

 

Mam alzheimera! Oglądałam ostatnio o tym program 

w telewizji. Ciągle o czymś zapominam. Nie pamiętam, czy wy 
łączyłam żelazko, czy zamknęłam dom... Jestem chora. 

-

 

Jesteś przemęczona. I to wszystko. Zapomnij o alzheime- 

rze. W najbliższej aptece kupię ci magnez. - Pakuje rzeczy do 
plecaka. - Do widzenia - mówi głośno w stronę sprzedawczyni. 

W  drzwiach  wpadamy  na  roześmianą  Gośkę  i  skwaszoną 

Krzywą.

 

-

 

Dobrze, że jesteście - woła Gośka i zagarnia nas z powro 

tem do sklepu. - Poradzicie mi coś, bo ona - wskazuje na Krzy 
wą -jest do niczego. - Zdejmuje z wieszaka bordową bluzecz 
kę z cudownie cienkiego i przezroczystego materiału. - Rewe 
lacja, co? 

-

 

Tandeta - parska Krzywa. - Tandeta - powtarza. - W sam 

raz dla taniej dziwki. 

-

 

Zamknij się. Majka? - pyta Gośka. 

-

 

Zarąbista. 

-

 

Biorę! Mam czarny stanik. I kupię sobie czerwony. 

-  Po co? - Krzywa wychyla się spomiędzy wieszaków ze 

spódnicami. - Przyda ci się, gdy będziesz stara.

 

Powoli uspokajam się. Majka ma rację. Jestem po prostu 

przemęczona.

 

Dziewczyny  oglądają  teraz  bluzeczki.  Grzebię  w  wielkim 

wiklinowym koszu wypełnionym kolorowymi apaszkami. Stać

 

91

 

background image

mnie na taką kolorową szmatkę. Kupię sobie na polepszenie 

humoru.

 

I na pewno nie będę miała problemu, czy włożyć do niej 

stanik, czy nie.

 

Knajpka jest  nieduża, z  pięterkiem i  wielkim oknem.  Nad 

wejściem maszyna do szycia, obok dynda biały manekin. Przy 
barze na półkach metry, igły, resztki materiałów. Stoliki ma-
lutkie, zrobione ze starych maszyn do szycia.

 

Jestem tutaj po raz pierwszy.

 

Zajmujemy stolik na górze. Tu jest więcej miejsca, a przede 

wszystkim Gośka ma idealny widok na chłopaka pracującego 
na dole, w barze.

 

-  Nowy - szepcze przechylona w naszą stronę. - Od tygo 

dnia. Przychodzę tu codziennie. Super, nie?

 

Super. Wysoki, krótkie włosy na żel, kolczyk w uchu, wiel-

kie spodnie, wąski sweterek odsłaniający kawałek brzucha 
i oliwkowa karnacja.

 

-  Co zamawiamy? - marudzi Krzywa. - Kuźwa, chcę ka 

wy.

 

-Sok.

 

-

 

Dla mnie piwo - mówi Majka. 

-

 

Ja też piwo. - Gośka podrywa się i frunie na dół. Opiera 

wdzięcznie biust o bufet. - Dwa piwa, sok, kawa. 

-

 

Biała czy czarna? - Głos chłopaka brzmi apatycznie. 

-

 

Biała! - ryczy Krzywa z góry. 

-

 

Szarlotki cztery? 

-  Trzy. Dla mnie nie - śmieje się Gośka. 
Wraca do nas cała w pąsach.

 

-

 

Kuźwa, jakoś nie bardzo zwracał na ciebie uwagę. - Krzy 

wa uśmiecha się słodko. Bawi się atłasową poduszeczką na 
igły przyczepioną do lampki. 

-

 

Spieprzaj - cedzi przez zęby Gośka. 

-

 

Załóż bluzkę - radzi Krzywa. - Na pewno zrobisz na nim 

wrażenie. 

92

 

Jestem przekonana, że Gośka zaraz ją wyśmieje. Ale nie! 

Łapie swoją torbę i zbiega z nią do toalety!

 

-  Ocipiała - śmieje się Krzywa. -1 ja zaraz ocipieję, jak nie 

zapalę.

 

Na dole robi się gwarno. Wchodzą dwie dziewczyny. Jedna 

ma tak szerokie usta wymalowane ciemnobrązową kredką, że 
na jej bladej, wąskiej twarzy wyglądają jak wielka blizna, dru-
ga, tłusta blondynka w zielonej sukience i błękitnym minigol-
fiku, raz za razem śmieje się perliście.

 

-  Im też podoba się oliwkowy piękniś - zauważa półgłosem 

Majka. - Co tak długo? Skoczył po piwo do sklepu na róg?

 

Strzelają drzwi do toalety. Gośka w nowej bluzce. Rozpu-

ś

ciła włosy i chyba podciągnęła spódnicę. Swobodnym krokiem 

podchodzi do chłopaka.

 

-

 

Są lody? - Biust znowu na ladzie. 

-

 

Ona nie ma stanika - szepczę. 

-

 

Jaja sobie robisz, czy co? - Majka podchodzi do barierki 

i przechyla się przez nią. - Rzeczywiście. 

-

 

Lodów nie ma. 

-

 

Szkoda. - Gośka wspina się po schodach. Teraz jestem 

pewna, że podciągnęła spódnicę. 

Bliznousta i minigolfik szepczą i nie spuszczają wzroku 

z Gośki. Majka, ja i Krzywa, która właśnie skończyła palić, też.

 

-  I co? Raczej go nie powaliło - ironizuje Krzywa.

 

Co jest, do kurwy nędzy?! - Gośka nie kryje wściekłości. 

Skrzypią schody. Chłopak idzie do nas. Z tacą. Kawa wyla 
na, soki wychlapane, twarz obojętna.

 

-  Jednak poproszę szarlotkę. - Gośka uśmiecha się do nie 

go i kołysze piersiami.

 

-OK.

 

Piękniś jest już na dole, Gośka pudruje nos. Do knajpki 
ktoś wchodzi. Chłopak. Drobny blondynek w skórzanych 
spodniach i czarnym sweterku.

 

-  Hej! - rzuca śpiewnie.

 

Piękniś  wyszczerza  niesłychanie  białe  zęby.  Wdzięcznie 

opiera się o ladę. Cały jaśnieje.

 

-  To zagadka rozwiązana. - Majka wierzchem dłoni wy-

 

93

 

background image

ciera  pianę z ust.  - Mogłabyś  być  goła,  a  jego  by  to  nie  ru-
szyło.

 

Gośka nie odpowiada. Wyjmuje z torby sweter i wciąga go 

na siebie.

 

- Kuźwa, nareszcie - wzdycha z ulgą Krzywa. - Jeszcze 

by  mnie  zobaczyli  znajomi  i  pytali,  z  jaką  to  ja  się  dziwką 
zadaję.

 

dziewiątego, środa

 

Dzisiaj są urodziny Mamy. Czterdzieste drugie.

 

Odkąd tylko zaterkotał budzik, każde z nas ma podły na-

strój  i  zaczerwienione  oczy.  Po  południu  wybieramy  się  na 
cmentarz.

 

Teraz życie musi toczyć się normalnie.

 

Szymek powinien zjeść śniadanie, Kuka potrzebuje pienię-

dzy na klasową wycieczkę. Trzeba być skoncentrowanym 
w szkole i dobrze wypaść na sprawdzianie z historii.

 

-

 

Zrobić Mamie laurkę? - pyta naraz Szymek. 

-

 

Pewnie - mówi szybko Młoda. 

Patrzę  podejrzliwie.  Coś  knuje?  Chyba  nie.  Wygląda  jak 

zbity pies.

 

-

 

Co narysować? 

-

 

Co chcesz - burczę. 

Spiesz się! - Kuka podrywa się od stołu. 

Wychodzą. Mam jeszcze godzinę. Dziś nie ma matmy. Elip 
sa zachorowała.

 

Chodzę po domu i bezmyślnie przekładam rzeczy z miej-

sca na miejsce.

 

Pierwsze urodziny Mamy bez Mamy.

 

Niespiesznie  wychodzę  do  szkoły.  Czterdzieści  dwa  lata. 

Kobieta w pełni sił. Tyle lat mogło jeszcze być przed Nią. Gdy-
by nie ten pijany klawesyn w samochodzie.

 

Na lekcjach nie potrafię się skupić. Sprawdzian z historii 

wypadł mi koszmarnie. Z dat znałam tylko pierwszą cyfrę. A na 
chemii wywołana do tablicy nie potrafię rozpisać wzoru.

 

l  94

 

-  Aleksandra, co z tobą? - Chemica patrzy na mnie suro 

wo. Pochylona nad dziennikiem, z piórem w ręku, zaraz wpi 
sze mi jedynkę. - Przecież to nie jest trudne. Wystarczy po 
myśleć.

 

Myślę. O Mamie.

 

-

 

Przepraszam - mówię bez zastanowienia. 

W klasie chichot. 
-

 

Spokój. Aleksandra, do ławki. 

-

 

Co jest? - szepcze Majka, gdy już siedzę obok niej. 

-  Nic - odpowiadam niemrawo i gapię się przez okno. Na 

gałęzi skrzeczy sroka.

 

Majka delikatnie dotyka mojego ramienia. Niepokoi się 

o mnie. Powinnam odwrócić głowę w j ej stronę i uśmiechnąć 
się.

 

Nie mogę. Jest mi całkowicie obojętne wszystko, co dzieje 

się obok mnie.

 

Dlaczego tak się stało?

 

Dźwięczy  dzwonek.  Koniec  budy  na  dziś.  Teraz  jak  naj-

szybciej do domu. Coś zjemy i do Mamy. O dwudziestej w ko-
ś

ciele św. Anny jest msza za Mamę.

 

Na pewno nie pójdę.

 

Jestem już jedną nogą na korytarzu, gdy chemica łapie mnie 

za łokieć.

 

-  Porozmawiajmy.

 

Wracamy  do  klasy.  Kładę  plecak  na  ławkę.  Chemica  już 

wskoczyła  na  katedrę.  Siedzi  na  niej  i  majta  nogami.  Czego 
ona ode mnie chce?

 

-  Podejdź. - Kiwa na mnie. Otwiera dziennik. Powoli prze 

kłada kartki. - Przypatrz się swoim ocenom. Właściwie to mo 
głabyś powiedzieć, żebym się nie wtrącała, bo nawet nie jestem 
twoją wychowawczynią, ale czy ona rozmawiała z tobą?

 

-

 

Raz. Na samym początku. 

-I co? 
-

 

Powiedziała, że jej przykro i że... - urywam. 

l  95

 

background image

-

 

Ż

e co? - podchwytuje. 

-

 

Ze czas uleczy. Że trzeba czasu... - W moim głosie brzmi 

gorycz. - Wszyscy mi to w kółko powtarzają - dorzucam. 

Chemica spogląda na mnie  uważnie. W jej spojrzeniu wi-

dzę  smutek  i  coś  jeszcze,  czego  nie  potrafię  określić.  Jedno 
jest pewne. Jej wzrok podobny jest do wzroku Pompowej Sta-
ruszki. Wzrok wychowawczyni nie wyrażał nic.

 

-  To prawda. 
-Ni e.

 

-

 

Prawda - kiwa głową, aż rozsypują się jej na ramionach 

ciemne włosy - choć trudno ci teraz w to uwierzyć. 

-

 

A kiedy uwierzę? Ile czasu mi to zajmie? 

-

 

Mnie zajęło osiem lat. - Cisza. W głowie pustka. Za 

drzwiami szkolny gwar. - Ale mnie było gorzej niż tobie. 

-

 

Gorzej? 

-

 

Jednocześnie straciłam oboje rodziców. Mieli wypadek. 

Zostałam sama. Siedmioletnia dziewczynka. Najpierw byłam 
w jednym domu dziecka, potem u ciotki, później w innym domu 
dziecka... Byłam sama jak palec. Rozumiesz? Sama! Samiut- 
ka! Masz ojca. I brata, tak? 

-

 

Jeszcze siostrę. - O Kuce nie można zapomnieć. 

-

 

No widzisz. Nie jesteś sama... I nie będziesz smutku dźwi 

gać całe życie... Uwierz mi. Ale z tym... - wskazuje na dzien 
nik - musisz coś zrobić. 

-  Nie potrafię prowadzić domu i nie zawalać szkoły. 
Kiwa głową, jakby oczekiwała takiej odpowiedzi.

 

-  Jasne, ale jak nie wyprasujesz, nie odkurzysz czy nie 

posprzątasz, świat się nie zawali. Szkoła jest najważniejsza. 
Dla ciebie, dla twojego przyszłego męża i twoich dzieci. Chcesz 
iść na studia?

 

-Tak.

 

-  To zacznij o tym myśleć już teraz. Aleksandra? Dobrze? 
-Tak.

 

Wszystko zostało już powiedziane.  Obie  kierujemy  się 

w stronę drzwi. Naraz przystaję.

 

-

 

Dlaczego tak się stało? - pytam. 

-

 

Sama sobie do dziś zadaję to pytanie. 

l  96

 

Na płycie leży przywiędła wiązanka żółtych róż.

 

-

 

To nie nasze - mówi sztywno Kukuśka. - Nasze były 

czerwone. 

-

 

Białe. Przedostatnie były czerwone - odzywa się po chwi 

li tata. 

-

 

Ładne - dorzuca ciotka. 

Po powrocie ze szkoły zadzwoniłam do niej i do Malwinki. 

Zaproponowałam, żeby poszły z nami na cmentarz. Malwinka 
powiedziała,  że  wybiera  się  wieczorem.  Teraz  przygotowuje 
obiad, bo jej chłopaki zaraz przyjdą, a ciotka, że to dobry po-
mysł, bo gdybyśmy po nią przyjechali, nie musiałaby tłuc się 
autobusami. Ona ma taki zły dojazd na cmentarz!

 

Teraz tego żałuję. Już na samym początku, gdy  tylko nas 

zobaczyła, powiedziała, że Szymek ma brudne bojówki, a Ku-
ka nie powinna nosić takich krótkich spódnic.

 

Młoda wyjmuje z plecaka znicze, układa z nich krzyż, a po-

tem je zapala.

 

Tata szeleści papierami. Zdejmuje je, podaje Kuce i na środ-

ku płyty kładzie czterdzieści dwie bladoróżowe róże.

 

-  Dla ciebie, Alinko, takie jak lubisz - szepcze. 
Długo, bardzo długo stoimy bez jednego słowa.

 

-

 

Musiały słono kosztować - krzywi się ciotka i kładzie obok 

krzyża wianuszek z suchotników. 

-

 

Wszystko jedno! - Ojciec reaguje ostro. - Tak ma być. 

-

 

Pieniądze można było mądrzej wydać. - Ciotka ma coś 

jeszcze na wątrobie. - O, proszę - wskazuje na Szymka - chło 
pakowi by się przydała nowa wiatrówka. Z tej już przecież 
dawno wyrósł. 

-

 

Krysiu, przestań. 

-  Można było kupić owoców albo witamin w aptece... 
Urodziny Mamy.

 

A tu nad grobem głupia awantura.

 

-  Krysiu! - Ojcu lata szczęka i drga lewa brew.

 

-  A tak co? Jutro róż już nie będzie. Wcześniej dopadnie je 

jakaś hiena cmentarna. Zostanie tylko mój wianuszek... Mój 
Boże. Czterdzieści dwie róże...

 

97

 

background image

Nienawidzę ciotki! Nigdy za nią nie przepadałam, ale teraz 

mam ochotę ją rozszarpać. Jak ona może? Ukradkiem patrzę 
na swoich.

 

Kuka jest  blada, Szymek  chlipie. Tata trzyma  go  za ra-

miona. Ma puste oczy. Dopiero teraz zauważam, jak bardzo 
postarzał  się  przez  ostatnie  miesiące.  Pomimo  posiwiałych 
włosów wygląda niczym zagubione dziecko. Porywa mnie fala 
czułości. Impulsywnie podchodzę do niego i całuję w policzek.

 

-  Róże, takie jak Mama lubiła - mówię. - Szymek, co z two 

ją laurką?

 

Szczerbul wyciąga ją z kieszeni kurtki i kładzie na kwia-

tach.

 

-  Daj pod spód - radzi Kuka. - Jeszcze wywieje ją wiatr. 
Ciotka otwiera usta, potem je zamyka. Ogranicza się tylko

 

do westchnięcia.

 

-  Idziemy. - Biorę Szymka za zimną rękę. - A za rok... Za 

rok też kupimy Mamie róże. - Patrzę zimno na ciotkę.

 

Problem rozwiązany. -
Tak.

 

-  Tak dalej być nie może. - Zgadza się. - Musisz coś z tym 

zrobić.

 

Do końca roku już niedaleko. Jakoś dociągnę. Potem zajmę 

się Szymkiem. Będę pilnowała, żeby nie koślawił literek, żeby 
przy rysowaniu nie wychodził poza linie.

 

Nie zmarnuję czasu. Będę czytać, chodzić na wystawy, do 

teatru. No i będę miała kontakt ze szkołą przez Majkę.

 

-Tak .

 

-

 

Cieszę się, że wyjaśniłyśmy pewne rzeczy. - Znowu pa 

trzy na zegarek. - Aha, poproś ojca, żeby przyszedł do mnie 
w najbliższych dniach. Muszę z nim porozmawiać. 

-

 

Dobrze. 

-

 

Może chcesz coś powiedzieć? 

-

 

Nie, pani profesor. 

-  Przypomnij ojcu, żeby się ze mną skontaktował. 
Po moim trupie.

 

 

 

dziesiątego, czwartek

 

Podjęłam decyzję.

 

A raczej to matematyk i polonistka podjęli ją za mnie. Pała 

z ostatniej klasówki, pała z pytania, dwójka z wypracowania. 
Wszystko w ciągu jednego dnia.

 

A na dodatek teraz ta rozmowa z wychowawczynią.

 

Właściwie to jej monolog. O tym, że przestałam się uczyć, 

ż

e moje oceny są najgorsze w klasie, że tak nie można. Zwykłe 

ble, ble, ble. I oczy, które nic nie wyrażają. Mimowolnie porów-
nuję ją z chemicą.

 

-1 co będzie? - Spogląda na mnie badawczo. Przed chwilą 

zerknęła na zegarek. Już po lekcjach. Najpierw  biadoliła nad 
każdą  moją  oceną,  teraz  monologuje.  -  Przecież  nie  radzisz 
sobie ze szkołą.

 

Już dawno na to wpadłam. „Nie radzisz sobie ze szkołą!" 

Dotrwam do końca tej klasy, a potem zajmę się wyłącznie ro-
dziną.

 

98

 

czternastego, poniedziałek

 

Nie mam siły. Dobrze, że oddychanie dzieje się niezależnie 

ode mnie.

 

Chyba wiem, co mnie tak powaliło.

 

Od ponad trzech tygodni Mateusz nie daje znaku życia.

 

Wczoraj  odpuściłam  sobie  szkołę  i  angielski.  Padłam  na 

kanapę przed telewizorem. I tak przeleżałam do wieczora.

 

Ż

ycie toczy się obok mnie.

 

Gdzieś jest Mateusz.

 

Pustka  w  lodówce  zmusiła  Kukę  do  zrobienia  zakupów. 

Potem  Młoda  upichciła  obiad.  Tata  dwukrotnie  próbował  ze 
mną rozmawiać. Skończyło się to tym, że nakrzyczał na mnie, 
ż

e  niby  jestem  dorosła,  muszę  zrozumieć,  że  nie  tylko  mnie 

jest ciężko i że czas wszystko uleczy.

 

Czas wszystko uleczy, czas wszystko uleczy.

 

Nie mogę już tego słuchać.

 

99

 

background image

Aha, ojciec jeszcze zagroził, że jak się nie wezmę w garść, 

to czeka mnie wizyta u psychiatry. Dla mojego dobra.

 

Wieczorem zwlekam się sprzed telewizora i tak jak stoję, 

w bluzie i dżinsach, idę spać do córusiowego.

 

szesnastego, środa

 

Dziś  znowu  tkwię  przed  telewizorem.  Obok  mnie  słoik 

nutelli,  łyżeczka  i  butelka  wody  mineralnej.  Tym  się  żywię, 
tym się poję. Szymek i Kuka już w szkole, ojciec w pracy.

 

Cały dom dla mnie.

 

Godzina mija za godziną. Nie odbieram telefonów, nie re-

aguję  na  dzwonki  do  drzwi.  Na  przemian  śpię  i  bezmyślnie 
wpatruję się w sufit lub równie bezmyślnie w telewizor.

 

Czas schodzi mi do powrotu młodszych i Mai winki. Mal-

winka mówi, że przyszła niby tak, przez przypadek, zobaczyć 
co u nas, ale podejrzewam, że to Kuka naskarżyła na mnie.

 

- No, koleżanko  Olu, co to znowu? - Nawet nie  mam siły 

wzruszyć ramionami. - Jeśli sądzisz, że będę się nad tobą uża-
lała, to jesteś w wielkim błędzie. Rusz ten swój leniwy tyłek 
i obierz ziemniaki. - Malwinka wyraźnie nie ma cierpliwości 
do młodocianych w depresji. - A ja opowiem ci, jak to wstałam 
o szóstej rano i cały czas jestem na nogach.

 

Zdenerwowana  idzie  do  kuchni,  wydaje  polecenia,  co  ma 

zrobić Kuka, co Szymek. Wyłączam telewizor i znikam w có-
rusiowym. Tu mam przynajmniej spokój.

 

Zza drzwi dochodzą odgłosy rodzinnego życia. Szymek po-

krzykuje nad lekcjami, Kuka odkurza, Malwinka urzęduje 
w kuchni. Wychodzi po „Wiadomościach".

 

Z powrotem przenoszę się na kanapę. Pilot do lewej ręki, 

nutella już otwarta, łyżka do prawej. Cyk pilotem. Henryczek 
Iglesias,  reklama  czarnych  podpasek,  sport,  leniwiec,  durna 
kreskówka, przepis na zupę cebulową, jakiś przedwojenny film. 
Wymalowana brunetka płacze.

 

Pstryk i znowu od początku.

 

Nie ma już Henryczka. Teraz wydziera się jakaś blondyna.

 

100

 

Chyba młodsza ode mnie. Kuka pewnie wie, co to za jedna. 
W tym wieku taki biust? Ciekawe, jak bym z czymś takim wy-
glądała? Co u leniwca? Pstryk. Siedzi na drzewie, jak siedział. 
A u brunetki? Pstryk. Już nie płacze. Modli się do Tego, Który 
Zabiera  Dzieciom  Matki.  Czterdzieści  dwa  lata.  Pstryk.  Zupa 
cebulowa  skończona.  Teraz  przepis  na  schab  ze  śliwkami. 
Pstryk. Blok reklamowy.

 

Dzwonek. Nie ruszam się. Niech to sobie nawet będzie i pre-

zydent.

 

Kuka, pospiesznie wycierając mokre ręce w ścierkę, wpusz-

cza rozeźloną Majkę.

 

-

 

Do szkoły nie chodzisz, telefonów nie odbierasz! Co się 

dzieje, do jasnej kuźwy? - Zauważa Szymka i mityguje się. - 
Co się dzieje, Oleńko? 

-

 

Daj mi spokój. - Pstryk. Jest postęp. Leniwiec zszedł 

z drzewa. 

-

 

Robi kupę! - ryczy Szymek wpatrzony w telewizor. 

-

 

Idź do Kuki, co? Pogadam z Olka. - Majka pochyla się 

nad Małym. 

-

 

Nie uda ci się. Ona tylko tak siedzi i siedzi - informuje 

szczerbul. 

-

 

Idź, spróbuję. 

-

 

OK. - Znika w kuchni i starannie zamyka za sobą drzwi. 

Co w telewizorni? Reklamy. Co jedna, to głupsza. A na trój-

ce?  O  kurcze!  Jakiś  tysięczny  odcinek  argentyńskiej  teleno-
weli.

 

-

 

Olka, nie wpieniaj mnie! - Majka wyrywa mi pilota i wy 

łącza telewizor. 

-

 

Daj mi spokój. Wszyscy dajcie mi spokój. - Kulę się i pod 

ciągam koc pod brodę. - Po coś przyszła? 

-

 

A jak myślisz? Słuchaj, rozmawiałam wczoraj z Rurą 

o Mateuszu. Nie interesuje cię to? 

-  Nie - odpowiadam po chwili. - Zupełnie nie. 
Najważniejsze jest to, że ja nie interesuję Mateusza.

 

A może by tak zażyć tę Mamy tabletkę na spanie? Mogła-

bym spać, spać, o niczym nie myśleć. Gdzie Mama trzymała 
swoje lekarstwa? Chyba w łazience na górze.

 

101

 

background image

- Oleńko, co z tobą?

 

-Nic.

 

Majka patrzy na mnie i patrzy. W końcu wychodzi z duże-

go  pokoju.  Idzie  do  kuchni.  Szepcze  z  Kukuśką.  Szymek  coś 
tam od siebie wtrąca. Raz po raz słyszę swoje imię odmieniane 
we wszystkich przypadkach.

 

Niech gadają, na zdrowie.

 

Ciekawe, co u leniwca.

 

osiemnastego, piątek

 

Rano  musi  być  śniadanie,  w  południe  obiad,  a  wieczorem 

kolacja. Trzeba mieć czyste spodnie, czystą bluzę, świeże maj-
tki i skarpetki. A w lodówce powinno być minimum, czyli ma-
sło, ser, wędlina, mleko i jajka. No i chleb. Ponieważ ja się tym 
kompletnie  nie  zajmuję,  na  księżniczkę  Kukę  spadają  moje 
obowiązki.

 

Ojciec wyjechał dziś rano na jakieś szkolenie. Do Warsza-

wy. Wraca w poniedziałek rano.

 

Wczoraj na mnie nawrzeszczał. Że mam się brać do życia. 

Ż

e tak nie można, ble, ble, ble. Że już nie ma do mnie siły.

 

Malwinka mówi to samo.  I  osobiście, i przez  telefon.  Do-

datkowo klepie mnie  pocieszająco  po łopatkach  i  głaszcze po 
głowie.

 

Aha, ojciec pozwolił mi nie chodzić do szkoły do końca ty-

godnia.  Bez  jego  zgody  też  bym  nie  chodziła.  Mam  ten  czas 
poświęcić na przemyślenia.

 

Nadal  poleguję  przed  telewizorem.  Właściwie  to  oglądam 

wszystko. Oprócz „Panoramy", „Wiadomości" i „Teleexpressu".

 

Od czasu do czas zerkam na powtórki z reality show. O, pro-

szę. Ona i on. Ona w skąpej bieliźnie, on w stroju karateki. On 
masuje jej plecy i okolice pośladków i gadają o życiu. Zasób słów 
porównywalny z Szymkowym, ale co za pewność w ich głosach! 
A jakie mądre uwagi... Że „życie to gówno", że „różnie się lu-
dziom układa", że „szkoda, że nie można cofnąć czasu".

 

To już chyba wolę argentyńskie telenowele.

 

102

 

 

-

 

Olka, do ciebie. - Obok mnie stoi Kuka i podaje mi słu 

chawkę. 

-

 

Kąpię się. 

-

 

Mateusz. 

Dwadzieścia siedem dni od ostatniego naszego przypadkowego 
spotkania w parku. Trzy tygodnie i sześć dni. Czemu dzwoni? 
Jeszcze nigdy nie dzwonił.

 

-  Halo? - Serce bije mi jak oszalałe, mam nadzieję, że on 

tego nie słyszy.

 

-

 

Hej, przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale zapytam 

wprost. Masz czas w niedzielę? 

-

 

Niedzielę? - powtarzam schrypniętym głosem. 

-

 

Mhm. Moglibyśmy się gdzieś wybrać. 

Słucham Mateusza i jednocześnie rejestruję, że obok mnie 

stoi Szymek i Kuka. On robi głupie miny, ona strzyże uszami.

 

-

 

Ola, jesteś tam? 

-Tak. 
-

 

To co, spotkamy się? 

-

 

Mhm. 

-

 

Pod Skarbonką. O siedemnastej. Może być? 

-Tak .

 

-Hej.

 

Odkładam powoli słuchawkę.

 

Właśnie Mateusz umówił się ze mną.

 

-

 

Mogę pójść z tobą? Mogę? - Przypada do mnie Szymek. - 

Będę grzeczny! Obiecuję. 

-

 

Daj spokój - wtrąca Kuka. 

Ma  surową  minę,  poplamiony  fartuszek.  Teraz  ona  jest 

panią  domu.  Gotuje  i  sprząta.  Robi  zakupy.  Pilnuje,  czy  Szy-
mek  zrobił  lekcje.  Nawet  odzywa  się  do  mnie.  Nie  ma  teraz 
klimatów na obrażanie się.

 

-  Będę grzeczny.

 

-  Na randki nie chodzi się z młodszym bratem - mówi

 

Kuka.

 

Randka?

 

Randka z Mateuszem.

 

Powtarzam sobie to kilkakrotnie w myślach i zastana-

 

wiam się, co czuję. Radość? Ożywienie? Upojne trzepotanie 

background image

serca?

 

Raczej nie.

 

-  Nie siedź tak! - wybucha naraz Kuka. Jest wściekła. - 

Zrób coś z sobą. Wykąp się, umyj głowę, nałóż maseczkę.

 

Patrzę uważnie na smarkatą. Może i jest wredna, ale teraz 

ma rację. Wręczam jej pilota i idę do łazienki.

 

Gorąca kąpiel, biała ściana lawendowo pachnącej piany.

 

Myślę o niedzieli.

 

Co będzie? Czy to naprawdę randka? W co się ubrać? Do-

kąd pójdziemy? Do kina? Czemu zadzwonił? Czemu nagle so-
bie o mnie przypomniał? Nie potrafię się cieszyć. Gdzieś tkwi 
zadra, która psuje całą radość.

 

-  Olka! Olka! - wydziera się Kuka pod drzwiami. - Telefon. 
Chce odwołać randkę. Zmienił zdanie.

 

Wyłażę z wanny i otwieram drzwi.

 

-

 

Halo? - Mam nadzieję, że głos mi nie drży. - Słucham? 

-

 

Minął zły humorek? - pyta Majka. 

-  Mija - odpowiadam zgodnie z prawdą, a kamień spada 

mi z serca (bezgłośnie) wprost na mokrą podłogę. - Dzwonił. - 
Wie, o kim mowa.

 

-  No, no - cmoka. - I co? 
No to mówię co.

 

Majka z tej randki cieszy się chyba bardziej niż ja.

 

dwudziestego, niedziela

 

Sześćdziesiąt osiem minut do spotkania z Mateuszem.

 

Jestem coraz bardziej zdenerwowana. Zagoniłam Szymka 

do oglądania jakichś bajek, bo co chwila pytał, czy jednak nie 
może ze mną pójść.

 

Kuka  odgrzała  resztki  wczorajszego  obiadu,  wmusiła  we 

mnie talerz rosołu, a teraz stoję przed lustrem, oglądam swoją 
bladą twarz i zachodzę w głowę, w co się ubrać. Po całym có-
rusiowym poniewierają się moje ciuchy.

 

Wchodzi Kuka. Jak zwykle bez pukania. Kiedyś jej to wy-

 

I   104

 

tknęłam. Odparła, że trudno jej pukać do córusiowego, sko-
ro tak długo w nim mieszkała. „Jeszcze nie wyrobiłam sobie

 

nawyku".

 

-

 

Musisz pomału wychodzić. - Stuka palcem w zegarek. 

-

 

Goła? - prycham. - Na nic nie mogę się zdecydować. - 

Z wściekłością kopię dżinsy. 

-

 

Załóż tę indyjską sukienkę. 

-

 

A do niej co? Wszystko albo brudne, albo mokre. 

-

 

Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej, zamiast leżeć 

przed telewizorem - mruczy. 

-

 

Wyny! 

-

 

Rany! Przecież nie idziesz na bal do królowej. Bierz ten 

fioletowy sweter.

 

-  Wyny! Wyny!

 

Jestem wściekła na wszystko i na wszystkich. Już przy-

mierzałam sweter. Ze swą bladością wyglądam w nim niczym

 

topielica.

 

Młoda wzrusza ramionami i wychodzi. Ale nie na długo. 

Wraca po chwili. W rękach trzyma wie wiórkowy sweterek.

 

-  Nie - mówię cicho.

 

-  Co nie? Co nie? Mama sama pożyczała ci go setki razy. 
-Nie.

 

-Tak.

 

Stoimy naprzeciwko siebie, a między nami ruda szmatka. 

Kuka pierwsza przerywa milczenie.

 

-

 

Nie masz większych problemów? - Robi krok w moją stro 

nę. Szczupła buzia i błyszczące oczy, w których jest złość. - To 
takie ważne, czy pójdziesz w Mamy swetrze, czy nie, gdy aku 
rat jest ci potrzebny? Albo czyja przeniosę się do pokoju Mamy, 
bo już mam po dziurki w nosie gniecenia się z tobą? 

-

 

Nie zaczynaj na nowo. 

-  Bo co? Bo co?! - teraz już krzyczy. - Znowu usiądziesz 

przed telewizorem na trzy dni? Znowu nic cię nie będzie in 
teresowało? Wszyscy będą obchodzić się z tobą jak z jajkiem? 
A co z Szymkiem? Co ze mną? Bierz się do życia!!! - Rzuca we 
mnie swetrem. - Nie tylko ty masz „smutne dni"! - Wybiega 
z pokoju.

 

background image

„Nie tylko ty masz »smutne dni«!"

 

„Nie tylko ty masz »smutne dni«!"

 

Czuję się tak jak kiedyś dawno, dawno temu.

 

Szymka jeszcze nie było na świecie, a Kuka była maleńka. 

Miałam  grypę  i  ogromnie  użalałam  się  nad  sobą.  Domaga-
łam się od Mamy, żeby cały czas przy mnie siedziała, czyta-
ła, trzymała dłoń na moim rozpalonym czole. I w końcu Ma-
ma wykrzyknęła, że Kuka też jest chora. I to znacznie bardziej 
niż ja.

 

Teraz też tak jest.

 

„Nie tylko ty masz »smutne dni«".

 

Na  dywanie  leży  wiewiórkowy  sweterek.  Schylam  się  po 

niego. Jeszcze pachnie Mamą. Przymykam oczy.

 

Mamo...

 

Jak ciężko bez ciebie.

 

Włażę na tapczan. Nakrywam się kocem. Na poduszce obok 

twarzy kładę sweter.

 

Czas stanął.

 

Nie  wiem,  jak  długo  tak  leżę  otulona  Mamy  zapachem. 

Minutę, pięć, może godzinę.

 

Raptem ktoś zrywa mi z głowy koc. Blady Szymek.

 

-

 

Olka, chodź szybko! Do kuchni! Kaśka jadła rybę i chyba 

zjadła ość! 

-

 

Nie mogła uważać? - Biegnę po schodach za Małym. - 

Nic jej nie będzie - dodaję i w tej chwili słyszę, że Kuka wymio 
tuje. 

Stoi obok stołu. Ma mokre policzki, zaczerwienione oczy, 

chrapliwy oddech. Przed nią, na podłodze, zwymiotowana ko-
lacja.

 

-

 

Boli mnie - chrypi na mój widok. - Boję się. 

-

 

Będzie dobrze - uśmiecham się do niej z wysiłkiem. 

Co  robić?  Co?  W  takich  przypadkach  Mama  kazała  zjeść 

skórkę od chleba. Drżącą ręką odkrawam piętkę i podaję Kuce.

 

-  Zjedz.

 

Posłusznie zatapia zęby w skórce. Krztusi się. Znowu wy-

miotuje.

 

-  Szymek! Przynieś papier! - wołam.

 

l   106

 

Spomiędzy filiżanek i talerza z rozbebeszoną makrelą wy-

jawiam słuchawkę. Wystukuję numer pogotowia i jednocześnie 
wycieram Młodej twarz.

 

-

 

Pogotowie, słucham. 

-

 

Proszę pani, moja siostra zjadła ość. Wymiotuje. 

-

 

Ile ma lat? 

-

 

Prawie trzynaście. 

-

 

Kłopoty z oddychaniem? 

-

 

Charkocze, krztusi się. 

-

 

Adres? 

Podaję. I jeszcze numer telefonu. Teraz tylko musimy cze-

kać.  Kuka  jest  blada,  ma  spocone  włosy.  Związuję  je  frotką, 
chusteczką  wycieram  policzki.  Wszystkie  moje  ruchy  śledzą 
dwie pary wystraszonych oczu.

 

-

 

Będzie dobrze - mówię. 

-

 

Co mi zrobią? - chrypi i znowu zaczyna kaszleć. A potem 

zaraz wymiotuje. 

-

 

Wyjmą ci ość. 

Gdzie  książeczka  zdrowia?  I  legitymacja  ubezpieczeniowa 

taty? Chyba wszystko leży w Mamy biurku.

 

Na ulicy rozlega się wycie karetki. Kuka blednie, Szymek 

szeroko otwiera oczy.

 

-

 

To do nas? Ale heca! 

-

 

Bierz klucze, leć otwierać bramkę - poganiam go. - 

Wszystko będzie dobrze. Nic nie będzie bolało. 

-

 

Już są! - woła przejęty Szymek. 

Za nim dwóch mężczyzn w zielonych strojach. Młodszy, po-

dobny do Brada Pitta, trzyma wielką, srebrną walizkę, star-
szy, brunet, plastikową przezroczystą rurę, z jednej strony za-
kończoną maseczką, a z drugiej dużą gruszką.

 

-  Ty dzwoniłaś? - pyta Brad Pitt. Na szyi dynda mu zawie 

szone na taśmie etui, a w nim komórka. Widać, że to on jest tu 
szefem.

 

-Tak.

 

-  Zadławiła się ością - wtrąca Szymek.

 

Kuka nic nie mówi. Jest śmiertelnie przerażona.

 

-  Zabieramy cię - mówi do niej lekarz.

 

l  107

 

background image

-

 

Panie doktorze... - ze zdenerwowania ledwo mówię. - 

A może tę ość da się tutaj wyjąć? 

-

 

Wątpię, ale mogę popatrzeć. 

W ręku Pitta pojawia się mała latarka.

 

-  Otwórz szeroko usta. Szerzej, szerzej. To bez sensu... 

Jedziemy... Czekaj! Jest! Widzę!

 

Potem  półgłosem  wydaje  polecenia  koledze.  Ten  idzie  do 

karetki. Wraca z drewnianymi szpatułkami i czymś pomiędzy 
peseta a nożyczkami. Kuka na ten widok zielenieje. Robię krok 
w jej stronę i biorę ją za rękę.

 

Młoda  jest  zasmarkana,  zapłakana,  wcale  niepodobna  do 

Kuki, którą znam. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat budzi 
we mnie inne uczucia niż złość, wściekłość i rozżalenie.

 

-  Siadasz! - Lekarz wskazuje Kuce krzesło.

 

„Żeby tylko się udało! Żeby się udało!", powtarzam w my-

ś

lach. Kukuśka charkocze, kaszle, o mało znowu nie wymio-

tuje.

 

-

 

Jest! - Brad Pitt w pęseto-nożyczkach trzyma długą 

ość. - No, mała, nigdzie nie jedziesz. A już chcieliśmy wieźć 
cię na sygnale. 

-

 

Na sygnale? A jak zjadła drugą? - woła Szymek. - Mogę 

jechać z siostrą? 

Lekarze śmieją się, Kuka z wolna odzyskuje kolorki. Jesz-

cze tylko muszę odpowiedzieć, do której należymy przychodni, 
gdzie pracuje ojciec i koniec. Zostajemy sami. Obrzygana Kuka, 
przejęty Szymek i ja.

 

-

 

A twoja randka? - chrypi Kuka. 

Wzruszam ramionami. 
-

 

Przepadła. 

-

 

Nie zrobiłam tego specjalnie. 

Absurdalność tej wypowiedzi wywołuje mój chichot. Kuka 

patrzy na mnie wyniośle. Widać, że wraca już do formy.

 

-  Pójdę się położyć - chrypi znowu i pociera ręką gardło.

 

-  Może najpierw kąpiel? - odzywa się Szymek i mruga do 

mnie.

 

Kuka nie raczy odpowiedzieć. Wspina się po schodach. W 
głowie gonitwa myśli.

 

108

 

Nie spotkam się dziś z Mateuszem. Nie wiadomo, co o mnie 

pomyśli. Może nie będzie chciał już nigdy mnie widzieć.

 

Młodej nic nie jest.

 

Skończyły się moje „smutne dni".

 

Uśmiecham się do Małego. Odwzajemnia uśmiech.

 

I chociaż wiem, że do wieczora Kuka będzie się nad sobą 

użalać, że cała kuchnia jest do gruntownego posprzątania, czuję 
się tak radośnie i dziwnie lekko, jakbym wróciła do domu po 
długiej, bardzo długiej nieobecności.

 

Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. 
A on nawet nie zadzwonił.

 

dwudziestego pierwszego, poniedzialek

 

Wypchnęłam Kukę do szkoły, bo chciała sobie zrobić wolne 

(„Nawet nie wiesz, jaka jestem zestresowana! A gardło mam 
całe podrapane przez tego konowała!"). Zaprowadziłam Małe-
go do świetlicy, a teraz pędzę do szkoły.

 

Dzwonił ojciec. Wrócił samochodem z kolegą, pojechali od 

razu do pracy, jest zmęczony, ale wszystko OK. Co w domu? 
Powiedziałam, że też OK. Nie będę go teraz martwić i opowia-
dać o akcji z ością.

 

Nie lubię pierwszych dni po „smutnych dniach".

 

Dużo wysiłku kosztuje mnie wkręcenie się na nowo w daw-

ne tryby. Wszystko, co działo się przed, jest dziwnie odległe. 
A dzisiaj jestem przygnębiona.

 

Wczorajsza chwilowa radość minęła jak ręką odjął.

 

Mateusz nie zadzwonił.

 

Idę  z  pochyloną  głową.  To  zwyczaj  jeszcze  z  dzieciństwa. 

Mama mówiła, że jak coś przeskrobałam albo w jakichś sytu-
acjach czułam się niepewnie, od razu kuliłam się, starając się 
jak najmniej rzucać w oczy.

 

Mijam  sexshop  (Majka  chciała,  żebyśmy  do  niego  kiedyś 

weszły, ale stchórzyłyśmy), Sezam, biuro nieruchomości,

 

109

 

background image

skręcam  w  lewo  i  jestem  przed  szkołą.  Wielki,  kremowy  bu-
dynek.

 

Moja zmora. Zmora ostatnich miesięcy.

 

Mam jeszcze parę minut do  rozpoczęcia  lekcji.  Spokojnie 

przepiszę zadania i porozmawiam z Majką.

 

Wskakuję po dwa stopnie. Wpadam na kogoś.

 

Znajomy zapach.

 

Znajomy niebieski uśmiech.

 

I znajome, zdradzieckie rumieńce.

 

-Hej!

 

-

 

Cześć... 

-

 

Blokujemy wejście - zauważa przytomnie. Bierze mnie 

za łokieć i prowadzi na pobliski murek. - Czemu cię wczoraj 
nie było? 

 

-

 

Nie mogłam - mówię zgodnie z prawdą. - Przepraszam. 

Przekrzywia głowę. Taksuje mnie spojrzeniem. 
-

 

Dzwoniłem. 

Co?! 
-

 

Jak to? - pytam niezbyt przytomnie. 

-

 

Cały czas było zajęte. 

Może  słuchawka  była  źle  odłożona...  Nie!  Kuka  wczoraj 

siedziała w Internecie.

 

-  Dzisiaj będziesz mogła spotkać się ze mną?

 

Chyba tak. Młoda zapowiedziała, że już w życiu nie tknie 

ryby.

 

-M hm .

 

-  O której kończysz?

 

Zdecydowanie  myślę  na  wolniejszych  obrotach.  Dziś  jest 

wtorek, więc... Nie. Poniedziałek.

 

-

 

Jaki dziś dzień tygodnia? 

-

 

Za przeproszeniem, jaja sobie ze mnie robisz? 

-Nie. 
-

 

Poniedziałek. 

-

 

Czternasta dziesięć. 

-  Dobra. Nie mam dziś anglika i kończę wcześniej. Będę tu 

czekał. Miłego dnia.

 

Przygnębienie mija. Spotkam się dziś z Mateuszem! Cze-

 

I   110

 

background image

kał na mnie pod szkołą! Specjalnie przyszedł! Dzisiaj randka... 
Poniedziałek? Kuka ma zbiórkę... Potrząsam głową. Jest mi 
głupio.

 

-

 

Muszę przyprowadzić Szymka do domu - mówię pół 

głosem. 

-

 

Przyprowadzimy razem. A potem coś wymyślimy. 

Na skrzydłach frunę do szatni.

 

Wymarzona  randka!  Nareszcie!  Tylko  czemu  pójdę  na 

nią  w  bluzie  i  w  dżinsach?  Wiem.  Urwę  się  z  ostatniej 
lekcji,  pognam  do  domu,  przebiorę  i  będę  pod  szkołą  na 
czas.

 

-  Cześć.

 

Podnoszę głowę. Maciek.

 

-  Cześć. - Wieszam kurtkę. Jeszcze tylko wyjmę 
klucze

 

z kieszeni. Są. Portfel też.

 

Maciek stoi, jak stał. Nie spuszcza ze mnie wzroku. 
Dobra,

 

teraz na górę.

 

-

 

Zrobiłaś fizykę? - pyta naraz. 

-

 

Nie - kręcę głową. - Idę ją przepisać - dodaję z 

uśmiechem. 
-

 

Masz. - Podaje mi zeszyt. 

Niech będzie. On nigdy się nie myli w zadaniach. Klękam 

przy ławce i zaczynam pisać. Nic z tego nie rozumiem. Ale 
to bez znaczenia.

 

-Ola?

 

-No?

 

-  Słuchaj... Tak sobie pomyślałem. Może wybrałabyś się ze 

mną dziś na koncert bluesowy... Mam dwa bilety.

 

Ale jest zdenerwowany!

 

-  Nie mogę. - Jestem na bieżąco z telenowelami i wiem, 

jak powinnam się zachować. Powinnam powiedzieć, że najle 
piej będzie, gdy postawimy sprawę jasno. Że nie jest w 
moim 
typie, że moje serce bije dla kogoś innego i niech 
przestanie 
o mnie myśleć. Że powinniśmy zostać na etapie przepisywa 

nia fizyki. Ale nie potrafię tego powiedzieć. Nie lubię Maćka, 
ale żal mi go. - Mam już plany na dzisiaj - dodaję cicho.

 

-

 

Nie ma sprawy - mówi szybko. - Może kiedy indziej? 

-

 

Może... - Już pluję sobie w brodę, że od razu nie okaza 

łam się dosyć twarda. 

l   111

 

background image

Oddaję mu zeszyt i pędzę do Majki. Do klasy wpadam rów-

no z dzwonkiem.

 

Coś taka uśmiechnięta? Chcesz fizę? - pyta Majka. 

Patrzę na nią uważnie. Czarne bojówki i nowy błękitny swe 
terek. Zdecydowanie nie pasuje jedno do drugiego.

 

-

 

Chcę twój sweterek - sapię. 

-

 

Jasne. Spodnie, buty i majtki też? 

-

 

Idę dziś na randkę. 

-

 

Mów tak od razu. 

Wchodzi polonistka. Od drzwi widać, że ma zły humor. Le-

piej jej nie podpaść. Dopiero gdy dźwięczy dzwonek na prze-
rwę, możemy gadać.

 

-

 

Jak tam wczorajsza randka? - pyta Majka. Pędzimy do 

toalety. 

-

 

Będzie dzisiaj. 

-

 

Dlaczego? - Jesteśmy w łazience. Majka podaje mi swete 

rek, ja jej bluzę. 

-

 

Nawet nie wiesz, co się wczoraj u nas działo. Kuka zeżar 

ła ość. 

-

 

Pokarało ją - śmieje się. - Ładnie ci. Lepiej niż mnie. - Co 

z randką? 

Parskam śmiechem.

 

-  Gdzieś pójdziemy. Słuchaj, nie mówiłam ci, ale się zebrał 

na odwagę i zaprosił mnie na koncert bluesowy. - Grzebię 
w torbie Majki. Czasami nosi ze sobą dezodorant.

 

-I co?

 

-

 

Odmówiłam. 

Majka kuca obok mnie. 
-

 

Dla mnie to zbyt skomplikowane. 

Strzelają drzwi. Wchodzą dwie chude pierwszoklasistki 

i Gośka.

 

-  Coś przegapiłam? - pyta, podchodząc.

 

-

 

Oświeć mnie - prycha Majka. - Olka właśnie wydębiła 

ode mnie sweterek na randkę. A teraz mi mówi... 

-

 

Z kim ta randka? 

-

 

Maciek mnie zaprosił - śmieję się - ale... 

-

 

Maciek? Nasz naukowiec zauważył, że na świecie istnie- 

I   112

 

je płeć przeciwna? No, no. Idę mu pogratulować. - Wychodzi

 

z łazienki.

 

-

 

Poczekaj - wołam za nią, ale już mnie nie słyszy. 

Majka patrzy na mnie jak na wariatkę. 
-

 

To my mówimy o Maćku? 

-

 

Idę na randkę z Mateuszem. Maćkowi odmówiłam. 

-  Dzwonek. Fizyka. Przy tobie wydaje mi się dziwnie jasna 

i zrozumiała.

 

Szymek wariuje na widok Mateusza.

 

-

 

Fajnie, że jesteś! Dostałem plusa z matematyki. Strzeli 

łem gola! Wiesz, że u nas wczoraj było pogotowie? 

-

 

Pogotowie? 

-

 

Do Kuki. Już wszystko dobrze - wyjaśniam. 

-

 

Zjadła ość. Gdzie idziemy? - Szymek podskakuje wo 

kół nas. 

-

 

Do domu - mówię szybko i poprawiam mu bejsbolówkę. 

-

 

Dawaj. - Mateusz bierze tornister. - Kamienie tu nosisz? 

 

-

 

Książki, strój na wuef i piórnik. Zagramy na kompu 

terze? 

-

 

Dziś nie. Szymek, przebieraj szybko tymi nogami! - po 

ganiam. 

Szczerbul zatrzymuje się.

 

-

 

Będę grzeczny. 

-

 

Szymek! 

-

 

Weźcie mnie ze sobą. - Patrzy na nas błagalnie. - Mogę 

sam nieść tornister.

 

-  Daj spokój. - Biorę go za rękę.

 

-  Nie! Chcę iść z wami. 
Udusić go teraz czy w domu?

 

-  Czy ja ci siedzę na głowie, jak przychodzą twoi kum 

ple?

 

Mały wyrywa rękę. Bez słowa rusza przed siebie. I nagle

 

zaczyna biec.

 

-  Poczekaj! Poczekaj!

 

background image

-  Bez łaski! - odpowiada, nie zatrzymując się. - Wypchaj 

cie się.

 

Dobiegamy do niego jednocześnie.

 

Na policzkach wielkie łzy i usta w podkowę.

 

-  Szymek - przesuwam dłonią po mokrym policzku - nie 

można tak.

 

-  Nic od ciebie nie chcę - mówi hardo. - Idziemy? 
Patrzę na milczącego Mateusza.

 

Co robić?

 

Iść na randkę ze szczerbulcem? Ale wtedy to nie jest rand-

ka. Zostawić go w domu, tak jak planowałam, i mieć wyrzuty 
sumienia?

 

Boże, ależ on jest smutny!

 

Kiwam na Mateusza i odchodzimy parę kroków od Małego.

 

-

 

Mateusz - szepczę. - Nie wiem, co robić. To jeszcze fąfel. 

-

 

Niech idzie z nami. To dla niego ważne. 

-

 

Przepraszam. 

-  Nie przepraszaj. I nie denerwuj się. Następnym razem 

będziemy sami.

 

Leciutko uśmiecham się.

 

-

 

Naprawdę? 

-

 

Mhm. I zadzwoń, że będziecie później. - Podaje mi ko 

mórkę. 

-

 

Idziesz z nami, wiesz?! - wołam do szczerbulca, który nie 

spuszcza z nas wzroku. 

-  Oj, Ola! Naprawdę? A gdzie? - Podbiega do nas. 
Policzki jeszcze mokre, ale usta rozciągnięte w uśmiechu.

 

Aż serce topnieje na ten widok.

 

-  Zaraz coś ustalimy. - Mateusz wyciera Małemu twarz. - 

Olka, szkoda czasu.

 

Dzwonię do domu. Nikt nie odbiera. Kuka jeszcze na zbiór-

ce, ojciec w pracy. Dzwonię na komórkę.

 

-

 

Tato, tu Olka. Jestem z Szymkiem. Będziemy później. 

-

 

To znaczy kiedy? 

-

 

Nie wiem, może koło siódmej... Poczekaj chwilę... - Po 

chylam się w stronę szczerbula, który ciągnie mnie za rękę. - 
Tak, z tatą... Mały chce ci coś powiedzieć. 

l   114

 

-  Tatuś? To ja, Szymek. Wiesz co? Idę z Olą i Mateuszem

 

na randkę...

 

Słyszę, jak ojciec wybucha śmiechem. Szymek cmoka do

 

telefonu i wyłącza się.

 

-

 

Idziemy na przystanek. - Mateusz też się śmieje. - Mam 

superplan. - Zarzuca tornister na ramię. 

-

 

Powiedz, powiedz - prosi Szymek. 

-

 

Niespodzianka. 

Mały łapie Mateusza za rękę. Cały jaśnieje. Naraz 
Mateusz pochyla się w moją stronę. Zanim zdążę się 
zaczerwienić, całuje mnie w usta.

 

-  Jesteś wspaniała - mówi cicho. - Najwspanialsza.

 

Moja trzyosobowa randka odbyła się w Płazie. Mateusz wziął 
nas  na  trójwymiarowy  film  o  życiu  w  morzu.  Niesamowite 
wrażenie.  Szymek  co  chwila  wyciągał  ręce  i  próbował  łapać 
ryby.  A  ja,  gdy  rekin  machnął  ogonem,  pisnęłam  i  wcisnęłam 
się  w  róg  fotela.  Potem  byliśmy  w  McDonal-dzie  na 
spóźnionym obiedzie. Szymek jadł i jadł, jakbyśmy go głodzili 
od miesięcy.

 

Mateusz odprowadził nas pod dom i kiedy Szymek zniknął za 
drzwiami, przytulił mnie mocno do siebie i pocałował. 
„Zadzwonię. Dziękuję", powiedział i znowu mnie pocałował. 
Dziwna ta randka. Z młodszym bratem.

 

Ciekawe, który chłopak zgodziłby się na zabranie szczer-
bulca. Mateusz jest inny niż chłopcy, których znam. Choć 
metrykowo do nich podobny, wewnętrznie bardziej dojrzały. 
Zaimponował mi dziś. Teraz, podśpiewując, fruwam po 
domu. W ciągu godziny posprzątałam, nastawiłam pranie i 
zrobiłam cały ogrom drobnych czynności, które w efekcie 
stworzyły obraz domu nie tak znowu bardzo zaniedbanego.

 

Ojciec w wannie, a Szymek ciągle marudzi nad lekcjami. 

I też sobie podśpiewuje.

 

l   115

 

background image

Postanawiani  porozmawiać  z  Kuka.  Jest  w  nie-pokoju 

Mamy.

 

Siedzi w zielonym kątku (dostała od ciotki i mamy Kacpra 

jakieś chabaziaki). Obok niej na podłodze prosiakowaty, kwa-
dratowy zeszyt.

 

Na kilometr pachnie pamiętnikiem.

 

-  Od kiedy piszesz? - pytam zdumiona.

 

Nigdy bym jej o to nie podejrzewała. Ona, taka racjonalna 

i przyziemna!

 

-

 

Od czterech lat - odpowiada spokojnie. 

-

 

Nie wiedziałam. 

-

 

Bo o takich rzeczach się nie trąbi - parska pogardliwie. 

Milkniemy. 

Prosiakowaty zeszyt intryguje.

 

-  Kaśka... - Patrzy na mnie ze zdumieniem, bo bardzo rzad 

ko tak się do niej zwracam. - O ostatnich dniach już napisałaś?

 

Przygląda  mi  się  bez  słowa.  Ma  niesymetryczne  brwi  -

prawa  jest  wyżej  -  tak  jak  u  Mamy.  Wytrzymuję  spojrzenie. 
Sięga po pamiętnik. Otwiera.

 

-  „Wszystko na mojej głowie. Szkoła, dom, Szymek, obiady. 

Ani chwilki dla siebie..." Dalej?

 

-Tak.

 

-  OK. „Olka znowu wszystko olewa. Zachowuje się idio 

tycznie. Wcale nie jak starsza siostra. Nie można na niej pole- 
gać..."

 

Łup!  Jak  obuchem  w  głowę.  Tego  się  nie  spodziewałam. 

Sadziłam, że usłyszę hymny pochwalne nad Kasią, jej dzielno-
ś

cią, zaradnością, a tu...

 

-  Obrazisz się? - pyta buńczucznie.

 

-

 

Nie - mówię przez ściśnięte gardło. 

Kuka zagryza wargi. Stuka w pamiętnik. 
-

 

Coś tu jeszcze mam... 

-No?  
-  „Przecież nie tylko ona straciła mamę" - czyta ledwie 

dosłyszalnie. - Koniec. Jeszcze napiszę o ości - dorzuca nor 
malnym tonem.

 

Gonitwa myśli, suchość w ustach, pragnienie powiedzenia

 

l   116

 

kilku słów wyjaśnienia, może jakiś miły gest i obawa, że mnie 
wyśmieje.

 

Jak się zachować?

 

Mam świadomość niepowtarzalności tych chwil. Teraz ruch 

należy do mnie.

 

-

 

Nie mogę sobie z niczym poradzić - mówię cicho. 

-

 

Co ty powiesz? - kpi. 

Ź

le zaczęłam. Nie tędy droga.

 

-  Co dla ciebie jest najgorsze? - pytam.

 

Bure  oczy  patrzą  na  mnie  ze  zdumieniem.  Jak  nic  zaraz 

wyrzuci mnie z pokoju.

 

-

 

Najgorsze? 

-

 

Mhm. 

Oplata ramionami kolana. Ja też tak siedzę! Pierwszy raz

 

to zauważam.

 

Ile rzeczy w takim razie mi umyka? 
A ile umknęło?

 

-  Najgorsze jest to - ma ciemny głos, jeszcze takiego u niej

 

nie słyszałam - że...

 

-  No? - staram się jej pomóc.

 

- Że nigdy nie będzie jej przy mnie w najważniejszych chwi 

lach życia. Gimnazjum, matura, randki. Moje dzieci nie będą

 

znały babci.

 

Dwunastoletnia smarkata myśli o takich rzeczach?

 

W  nie-pokoju  Mamy  jest  cicho.  Kuka  czeka  na  to,  co  po-

wiem. Mam pustkę w głowie. Potrzebne są jakieś mądre sło-
wa pocieszenia. A ja takich nie potrafię teraz znaleźć.

 

A może Kuce wcale nie zależy na ich usłyszeniu?!

 

I tak ma pewnie dość zapewniania, że „będzie lepiej" i „trze-

ba czasu, trochę czasu".

 

-  Wiesz co? - zaczynam zdecydowanie, ale pewność mnie 

opuszcza. A na dodatek Kuka nie odrywa spojrzenia od moich 
warg. - Wiesz, Ku... Kaśka... Lubię cię.

 

Cisza. 
Długa.

 

-  Ja też cię lubię - mówi zachrypniętym głosem - ale cza 

sami mnie nieziemsko wpieprzasz.

 

background image

Cała Kuka!

 

- Ty mnie też - odpowiadam zgodnie z prawdą i usta układają 
mi się w uśmiech. Odwzajemnia uśmiech. Najważniejsze 
zostało powiedziane. Nie zmarnowałyśmy tego dnia.

 

„Jesteś wspaniała. Najwspanialsza".

 

-  Olka! - woła Mama od progu. - Jeste

ś

-  Jestem - odkrzykuj

ę

 leniwie z góry. 

Kuki jeszcze nie ma, wi

ę

c korzystam z wolno

ś

ci. Tapczan, pu-

chaty koc, czekolada, cisza i ksi

ąż

ka.

 

-  Córeczko, nastaw mi kaw

ę

. Zaraz musz

ę

 wyj

ść

-  Kolejna wa

ż

na konferencja? - Zbiegam ju

ż

 po schodach. 

Na podłodze w kuchni le

żą

 białe reklamówki. Z jednej wystaj

ą

 

pory, druga pachnie pieczonym kurczakiem.

 

-  Ta jest bardzo wa

ż

na. - Mama wchodzi do kuchni. 

Pachnie „Thru". Lubi

ę

 ten zapach, cho

ć

 z pocz

ą

tku wydawał

 

mi si

ę

 nieco duszny. Grafitowa spódnica, czarny bli

ź

niak, na szyi 

srebrny ła

ń

cuszek, a na nim mleczny bursztyn, który tata kupił 

w Krynicy Morskiej. Jasne, krótkie włosy z baleja

ż

em, zm

ę

czone 

bure oczy i szeroki u

ś

miech.

 

-  O ka

ż

dej tak mówisz.

 

-  Tak uwa

ż

a pani dyrektor. Nawet urwana noga nie byłaby 

usprawiedliwieniem mojej nieobecno

ś

ci.

 

Nalewam wod

ę

 do ekspresu, sypi

ę

 kaw

ę

, wciskam guzik. 

Mama w tym czasie rozpakowuje torby.

 

-  Gdzie Szymek? 
-  U Kacpra - odpowiadam. - A Kuka ma zbiórk

ę

. - Uprzedzam 

kolejne pytanie. 

-  Uff... Nie wiem, w co wło

ż

y

ć

 r

ę

ce. Obiad nie zrobiony, trze 

ba nastawi

ć

 pralk

ę

, posprz

ą

ta

ć

. Pi

ęć

 minut dla mnie. - Siada przy 

stole. 

118

 

Ekspres ju

ż

 dawno wypluł kaw

ę

. Przelewam j

ą

 do czarnej fili-

ż

anki i podaj

ę

 Mamie.

 

Jednak dzieci to nie tylko kłopoty - u

ś

miecha si

ę

Siadam naprzeciwko i przysuwam do siebie miseczk

ę

 z orze 

chami nerkowca. Mama pije pospiesznie, raz czy dwa si

ę

ga do

 

miseczki.

 

-  Zrobi

ę

 obiad. Nie przejmuj si

ę

-  Ugotuj ry

ż

, tylko przypilnuj. Ostatnio wyszedł ci z niego klaj- 

ster. Kurczaka podgrzej. Surówki pewnie ju

ż

 nie zd

ąż

ysz zrobi

ć

Aha, w lodówce jest zupa. Zagotuj i przypraw. Co jeszcze? Nasta 
wi

ę

 pranie. Wyjmij potem, dobrze? 

Zgrzyta klucz.

 

-  Wróciłam! - woła Kuka. - Jest obiad? Strasznie zgłod 

niałam. 

-  To nie knajpa! - wrzeszcz

ę

-  Odwal si

ę

! O, Mama! Nie wiedziałam, 

ż

e ju

ż

 jeste

ś

 - mówi 

speszona. - Dzie

ń

 dobry. 

Mama odstawia fili

ż

ank

ę

 do zlewu.

 

-  Dzie

ń

 dobry, kochanie. Umyj r

ę

ce, przebierz si

ę

 i zrób su 

rówk

ę

 z marchewki, dobrze?

 

Kuka, wygl

ą

daj

ą

ca idiotycznie w tym swoim szarym mundur-

ku, krzywi si

ę

.

 

-  Mam lekcje. 
-  Wiem. 
-  A Olka by nie mogła zrobi

ć

-  Ja te

ż

 chodz

ę

 do szkoły! - Patrz

ę

 z nienawi

ś

ci

ą

 na młodsz

ą

która da sobie wypru

ć

 

ż

yły, je

ś

li trzeba zrobi

ć

 co

ś

 dla swej uko 

chanej dru

ż

yny, ale palcem nie kiwnie dla nas.

 

Jak nic zaraz wybuchnie awantura. Potem si

ę

 na siebie obra-

zimy na kilka dni i wszystko b

ę

dzie normalnie.

 

-  Ka

ś

ka robi surówk

ę

, Olka to, co wcze

ś

niej mówiłam. - Mama 

podnosi głos. - Zaraz wychodz

ę

. Nie wiem, kiedy wróc

ę

. Potem 

poprawiam kartkówki, a pó

ź

niej zajmuj

ę

 si

ę

 domem. Jakie

ś

 ewen 

tualne uwagi? Za

ż

alenia? - Patrzy surowo na Kuk

ę

.

 

-  Nie - burczy Młoda. Wyra

ź

nie spuszcza z tonu. - Przebior

ę

 

si

ę

. - Idzie na gór

ę

.

 

Mama znika w pralni, ja skubi

ę

 orzeszki. Zupa ju

ż

 si

ę

 grzeje.

  

119

 

background image

Do  kuchni  wchodzi  Kuka.  Obra

ż

ona.  Jej  sprawa.  Mama  jest  ju

ż

 

koło  wieszaka.  Palcami  przeczesuje  włosy.  Zakłada  płaszcz,  jak 
zwykle szuka szalika, r

ę

kawiczek i kluczy.

 

- Spotkamy si

ę

 wieczorem. Pa! - Wychodzi, a my z Kuka za-

czynamy si

ę

 straszliwie kłóci

ć

.

 

Tamtego dnia po raz ostatni widziałam Mamę.

 

* * *

 

dwudziestego szóstego, sobota

 

Rano,  zaraz  po  obudzeniu,  czuję  dziwną  wilgoć na  udach. 

Okres! Dwa tygodnie przed czasem. Miło zaczął się dzień, nie 
ma co. Ja do wanny, a majtki i piżama do miedniczki z vani-
shem.

 

Zła na cały świat zaglądam do szafki. Na dolnych półkach 

ręczniki,  wyżej  mydła,  pasty,  szampony  (ojciec  kupuje  to 
wszystko w Makro, zgrzewkami), suszarka i podpaski. Nie ma 
podpasek!  Są  tylko  dwa  puste  opakowania  po  nich.  Nie  ma 
nawet kawałeczka waty.

 

To sprawka Młodej.

 

Zawijam się ręcznikiem i drobiąc, przemieszczam do nie--

pokoju Mamy. Kuka słodko śpi. Jedną ręką przytrzymuję ręcz-
nik, a drugą szarpię Młodą za ramię.

 

Bure oczy patrzą na mnie ze złością.

 

-

 

Ś

pię. Czego? 

-

 

Gdzie podpaski? 

-

 

Potrzebowałam. 

Teraz jako starsza siostra powinnam jej powiedzieć, że sta-

ła się kobietą, pogratulować, spytać kiedy miała pierwszą mie-
siączkę, czy ją boli, ble, ble, ble.

 

Ale jak mam o tym myśleć, gdy znowu czuję na udzie cie-

pły strumyczek?

 

- Bierz tyłek w troki i leć do Unimarketu. Kup dwie paczki 

ze skrzydełkami.

 

Kuka ziewa.

 

120

 

 

-

 

Daj żyć. - Naciąga kołdrę na głowę. - W szafce widziałam 

stosy chusteczek. 

-

 

Nie chcę chusteczek! Leć do sklepu! 

-

 

W plecaku powinnam mieć jeszcze jedną podpaskę. Sama 

sobie leć. - Odwraca się do ściany. 

Znajduję plecak, a w nim podpaskę. Jestem wściekła i jed-

nocześnie  rozżalona.  Jak  mogła  się  tak  wrednie  zachować? 
Gdzie solidarność kobieca? I co? Przejść nad tym do porządku 
dziennego? Jedno jest pewne. Takiego świństwa nie puszczę

 

jej płazem.

 

Wychodzę do Unimarketu. Pustki, ziewające kasjerki. Ro-

bię zakupy na dziś i na jutrzejszy obiad.

 

Oby tylko przy kasie nie okazało się, że mam za mało pie-

niędzy.

 

Raz już mnie to spotkało.

 

Rumieńce,  spocone  dłonie,  gorączkowe  przeszukiwanie 

kieszeni, za mną kolejka, próba przekonania młodej kasjerki, 
ż

e  mieszkam  w  pobliżu  sklepu,  że  zaraz  doniosę  brakującą 

resztę, i solenne obiecywanie sobie, że już nigdy więcej takiego

 

wstydu.

 

Obładowana  siatami  wracam  do  domu.  Szymek  jest  na 

górze,  sądząc  z  odgłosów,  gra  na  komputerze.  Ojciec  chyba 
jeszcze śpi. W kuchni Kukuśka zajada płatki z mlekiem.

 

Wykładam zakupy do szafek i lodówki. Kuka nie kwapi się 

do pomocy. Znowu czyta którąś z tych durnych gazet.

 

-

 

Co na obiad? - pyta. 

-

 

To, co ugotujesz - odpowiadam bez namysłu. 

-

 

Ż

artujesz? - Prawa brew podniesiona - Nie mam czasu. 

Zaraz siadam do lekcji, potem idę do Magdy. 

-

 

Wszystko kupiłam. Aha, są frytki - mówię spokojnie. 

-

 

Ogłuchłaś? 

-

 

W lodówce masz buraczki. 

-

 

Nie słuchasz mnie! - wybucha. - Gówno obchodzą mnie 

buraczki i frytki!

 

-  Katarzyna! - mówi cicho ojciec. Stoi oparty o framugę. -

 

Do swojego pokoju!

 

Kuka z bladą twarzą wychodzi z kuchni.

 

background image

-

 

Aleksandra! Co się dzieje? 

-

 

Słyszałeś. 

Te awantury z Kuka wpędzą mnie do grobu. Ojciec wyglą-

da  jak  zbity  pies.  Nie  mam  siły  na  rozładowywanie  sytuacji, 
tłumaczenie,  że  Kuka  wstała  lewą  nogą,  że  wszystko  będzie 
dobrze, że to jej kolejny zły dzień.

 

-  Porozmawiam z nią.

 

O nie! Ostatnio po takim „porozmawiam z nią", dowiedzia-

łam się, że Kasia musi się uczyć. Teraz pewnie usłyszę, że jest 
przemęczona i podenerwowana.

 

No i że dalej musi się uczyć.

 

-

 

Kuka ma czas na wszystko, tylko nie na dom. Zostałam 

jej służącą. Szymek bardziej mi pomaga. 

-

 

Przesadzasz. Jesteś zdenerwowana. O! Przecież wczoraj 

kupiła chleb. 

Biorę głęboki wdech.

 

-

 

Przestaję gotować obiady. - Patrzę ojcu prosto w oczy. 

-

 

Co? Jak to? 

-

 

Normalnie! Nie widzisz mojej pracy. Ani tego, że ja też 

mam szkołę. Widzisz tylko, że Kuka przyniosła chleb. - Wymi 
jam ojca i biegnę do córusiowego. 

Pod koc, pod poduszkę.

 

Tylko wcześniej wezmę sobie pół tej tabletki na spanie.

 

-

 

Ola, to ja. 

-

 

Cześć - odpowiadam i przenoszę się z telefonem do pral 

ni. Tutaj mam pewność, że nikt nam nie przeszkodzi. 

-

 

Co u ciebie? 

-

 

W normie. 

-

 

Jesteśmy w Warszawie. Takie rodzinne sprawy. Nie spo 

tkamy się jutro. Przepraszam. Rano wyjechaliśmy. Nagła de 
cyzja ojca. Jesteś tam? 

-

 

Jestem. 

A tak się cieszyłam! Nawet zrobiłam sobie hennę!

 

-  Zadzwonię, jak wrócę.

 

l   122

 

 

-

 

Dobrze. 

-

 

Nie gniewaj się. Naprawdę wolałbym być z tobą niż tutaj. 

Kończę.

 

-

 

Cześć. 

-

 

Myśl o mnie ciepło. 

Myślę. Aż za ciepło. 

dwudziestego siódmego, niedziela

 

Głowa boli mnie i boli. Wypiłam już kawę, po której zro-

biło  mi  się  niedobrze,  zjadłam  dwa  apapy.  Nic.  Żadnej  po-
prawy. Marzę o łóżku.

 

Dzień trwa i trwa.

 

Mateusz dzwonił dwa razy.

 

Będzie w Krakowie dziś w nocy. Jutro się odezwie.

 

Teraz  robię  kolację.  Jednocześnie  układam  plan  na  na-

stępny dzień, kontrolnie zerkam na Szymka, jak tam jego

 

rysunek.

 

Chcę wyrzucić resztki białego sera (co za smród!), ale szaf-

ka pod zlewem okazuje się pusta.

 

-

 

Gdzie kubeł? - krzyczę. 

-

 

Kasia poszła - odpowiada tata sprzed telewizora. - Wzię 

ła butelki. 

Niedaleko  nas,  na  terenie  miasteczka  studenckiego,  stoją 

kosze do segregacji odpadów. Od pewnego czasu Młoda wręcz 
chorobliwie zbiera plastiki i papier.

 

Zwariowała? Przecież jest po kąpieli (ostatnio kąpie się 

o  idiotycznych  porach).  Kręciła  się  w  kuchni,  kiedy  myłam 
naczynia. Liczę w myślach... jakieś dwadzieścia minut temu.

 

Do ulicy i do koszy tyle, co rzut zdechłym kotem. Wszystko 

powinno zamknąć się w pięciu minutach.

 

A jak coś jej się stało? Jak ją potrącił samochód? Parę dni 

temu na przejściu zginął rowerzysta. Blada wchodzę do duże-
go pokoju.

 

-  Idę po Kukę. -  Głos  mi się trzęsie.  -  Za długo jej nie 

ma - dodaję, widząc pytające spojrzenie ojca.

background image

-  Zostań! - rozkazuje i już go nie ma.

 

Boże! Żeby tylko nic się jej nie stało! Biegam od drzwi do 

okna w kuchni. Czemu tak długo ich nie ma! Są! Ojciec i Ku-
ka. Już w ogródku.

 

Wchodzą.

 

On wściekły, ona blada i wystraszona.

 

-  Panienka sobie urządza schadzki z kawalerem. Za śmiet 

nikiem!!! Gówniara! Szczeniara! Co ty sobie wyobrażasz? Nogi 
z tyłka powyrywam!

 

Patrzę na Kukę. Ona się wymalowała. Ale jak koszmarnie! 

Wygląda jak nastoletnia zdzira.

 

Ma przekichane. Malowanie się smarkul działa na ojca ni-

czym płachta na byka. Ile razy widzi w telewizji małolatę z ma-
kijażem, nie obywa się bez komentarza, z którego wynika, że to 
przyszła puszczalska.

 

Krzyki zwabiają Szymka. Zbiega po schodach i staje obok 

mnie.

 

-  Wiesz,  która  godzina?  -  huczy  ojciec  nadal.  -  Dziesiąta 

dziesięć - wymownie stuka palcem w zegarek - a ty po nocy 
na randkę uciekasz. Co tak patrzysz? Co to za chłopak? Mów!

 

Znam Kukę.

 

Uparła się i choćby ją teraz kołem łamali, nie odezwie się ani 
słówkiem. Znam ojca.

 

Zaraz  wybuchnie i ukochana córeczka jak nic dostanie 

w tyłek.

 

Głupia smarkula. Niech teraz sama wypije piwo, którego 

nawarzyła.

 

-

 

Pytam po raz ostatni. - Ojciec już nie krzyczy, tylko mówi 

cicho, co zwiastuje, że zaraz będzie katastrofa. - Co to za chło 
pak, smarkulo jedna? Czemu w ogóle tak późno poszłaś? 

-

 

Wysłałam Kukę ze śmieciami - odzywam się niespodzie 

wanie sama dla siebie. 

-

 

Po kąpieli? - Przenosi na mnie ciężkie spojrzenie, a ja 

jestem zdumiona. Jednak coś tam do niego dociera poza „Wia 
domościami". 

-  Bo z kosza tak cuchnęło, że się nie dało wytrzymać. 

|   124

 

- Co to za chłopak?! Odpowiadaj, do jasnej cholery! I... - na 

moment  dosłownie  traci  głos  -  coś  ty  z  sobą  zrobiła?  Jak  ty 
wyglądasz? Jak dziwka! Szlaban na miesiąc na wychodzenie 
z domu, kieszonkowe obcinam na dwa. Zakaz telewizji na

 

miesiąc.

 

Kuka, na szczęście, już nie jest taka blada. Drżą jej usta, 

ale oślica nie kwapi się do mówienia. Sama sobie kopie grób.

 

Tata patrzy na nią z rosnącym smutkiem. Chyba znam jego 

myśli. Ta uparcie milcząca, krnąbrna, wymalowana smarkula 
ma być jego Kasią?

 

Kasiunią, dla której zawsze miał najwięcej serca, czasu 

i cierpliwości? Z którą rozumiał się bez słów?

 

„Kasiuńka tatusiuńka".

 

Gdy byłam młodsza, mniej więcej w takim wieku jak Kuka 

teraz,  bolało  mnie  bardzo,  że  gdy  tata  myśli  „dzieci",  to  za-
wsze jakoś tak najpierw myśli mu się Kasia.

 

Z  czasem przebolałam,  że z naszej trójki tatę najbardziej 

ciągnie do Kuki. Stało się to wtedy, gdy uzmysłowiłam sobie, 
ż

e z rodziców bardziej kocham Mamę, a i rodzeństwa nie ob-

darzam taką samą miłością.

 

A Mama?

 

Jej  serce  najbardziej  wyrywało  się  w  kierunku  Szymka. 

Najmłodszy,  zagrożona  ciąża,  długo  inkubator  z  racji  wcze-
ś

niactwa.

 

Tata idzie na górę.

 

-  Jak się całowałaś, to była randka - odzywa się niespo 

dziewanie Szymek.- Tyle że co to za randka w śmietniku -

 

chichocze.

 

Kuka tupie, a potem wbiega na piętro. I trzaska drzwiami.

 

-  Pakuj tornister - mówię.

 

Szymek znika u siebie, a ja bez zastanowienia i bez puka-

nia wchodzę do nie-pokoju Mamy.

 

Kuka  ryczy.  Makijaż  na  policzkach,  usta  w  podkowę.  Wy-

gląda przekomicznie. Jeśli teraz wybuchnę śmiechem, nie za-
pomni mi tego do końca życia.

 

Ale jeżeli jeszcze nie wyrzuciła mnie z pokoju, to znaczy, że 

moja obecność jest jej potrzebna.

 

background image

-  Jak tam? - zagajam.

 

Pytanie jest, oględnie mówiąc, szerokie niczym rzeka. Może 

dotyczyć wszystkiego. Od Młodej zależy, z jakiej „dziedziny" 
odpowie.

 

-Źle.

 

Kontakt nawiązany.

 

Tyle  że  odpowiedź  podobna  do  pytania.  Nadal  mnie  nie 

wyrzuca.

 

-  Może się umyj, co?

 

Przypada do biurka i z szuflady wyciąga Mamy lusterko.

 

-

 

Jak ja wyglądam! Koszmar! - zawodzi. 

-

 

Kuka, co ci strzeliło do głowy? - ryzykuję - Nie ma bar 

dziej romantycznych miejsc niż miasteczkowy śmietnik? 

Wierzchem  dłoni  przeciera  policzki.  Makijaż  ma  już  na 

uszach.

 

-  Daj mi spokój - mówi buńczucznie.

 

-  Nie zgrywaj się. Przecież musisz z kimś pogadać, nie? 
Wlepia we mnie te swoje bure ślepia i patrzy, patrzy. Bez

 

jednego słowa. Już chcę iść do siebie, bo szkoda mi czasu, gdy 
naraz przeciągle wzdycha.

 

-

 

Nie umawiam się... tam - mówi ledwo dosłyszalnie. - Gdy 

idzie, to wtedy tam lecę... - Nic nie rozumiem. Czy ona zna 
tylko tyle słów, co nasz dwuletni kuzyn Hubert? 

-

 

Skąd wiesz, że idzie? - pytam cierpliwie. 

-

 

Widzę przez okno. On chodzi z psem. Zawsze tą samą 

trasą. 

Pomału układa mi się to w całość. Brakuje jeszcze najważ-

niejszego elementu.

 

-  Kto to jest? 

^   -   P i o t r .

 

Piotr? Nie ma tu takiego. Nasi sąsiedzi, i ci bliżsi, i dalsi, 

są  raczej  wiekowi.  Piotr?  Zaraz,  zaraz.  Dom  na  końcu  ulicy, 
ruchliwy foksterier. Już wiem!

 

-

 

Ale on jest starszy ode mnie! - wołam ze zgrozą. 

-

 

No to co? Tylko dwa lata. 

-

 

Kuka! 

-

 

Co Kuka? Co Kuka? Wcale nie wyglądam na swój wiek! - 

l   126

 

Chcę powiedzieć, że wygląda na znacznie młodszą, niż wska-
zywałaby metryka, ale nie dopuszcza mnie do głosu. - Anka 
mówi, że dałaby mi piętnaście, ajak się wymaluję, to...

 

-  To jesteś wymalowaną dwunastolatką - mówię twardo. - 

I do tego źle wymalowaną. Oczu nie masz? Przeglądasz na 
okrągło te swoje gazety i co? Z taką maską na randkę? Twoje 
szczęście, że przy śmietniku było ciemno.

 

Kuka znowu beczy. W tej chwili bardzo przypomina Szymka.

 

-

 

Co wy tam robicie? - pytam. 

-

 

Rozmawiamy. - Ożywia się. 

-

 

Ooo... 

-

 

Wiesz, co dziś powiedział? „Hej..." 

-  Aż tyle? 
Uszczęśliwiona przytakuje.

 

-

 

Powiedziałby jeszcze więcej, ale akurat przyszedł oj 

ciec. - Ojciec? Ona zawsze mówi tata lub tatuś. - A wczoraj 
to powiedział: „Nie za bardzo cię starzy wykorzystują?". 

-

 

Czegoś nie rozumiem. Piętnaście minut mówił „hej"? 

-

 

Zobaczyłam go z psem już na skwerku. Jak zawsze. No 

to wyszłam z domu. Ale on po drodze kogoś spotkał i z nim 

gadał...

 

-  A ty tkwiłaś przy śmietniku.

 

Takiej Kukuśki nie znam. Nawet nie przypuszczałam, że 
istnieje. Naiwna aż do bólu, zagubiona. Nie-Kukuśka. 
Nieracjonalna, niepraktyczna.

 

-

 

Długo to już trwa? 

-

 

Spotykamy się reguralnie od tygodnia. 

„Spotykamy"! „Reguralnie"! 

Idiotka.

 

Zaraz wybuchnę śmiechem.

 

-  Umyj się. 
Idę do kuchni.

 

Szymek i tata kończą kolację. Ojciec się sprężył i zrobił

 

jajecznicę z pomidorami i z serem.

 

-  I co? - pyta tata.

 

-  OK. Szymek, skończyłeś? To spać.

 

l   127

 

background image

-

 

A muszę się dziś cały myć? 

-

 

Ręce, buzię, zęby. 

Szczęśliwy szczerbul znika w łazience. Siadam naprzeciw-

ko ojca.

 

-

 

Tato, nic złego się nie dzieje. 

-

 

A to siksa! Z tobą tak nie było. 

-

 

Teraz też nic nie ma. Wszystko w normie. Idę do lekcji. 

-

 

A w szkole w porządku? 

Koniec roku za pasem, mam najgorsze oceny w klasie.

 

Wychowawczyni się czepia. Że ojciec jeszcze się do niej nie 

zgłosił (powiedziałam, że wyjechał za granicę), że się wcale nie 
uczę, że nie wiadomo, czy z takimi ocenami przejdę do następ-
nej klasy.

 

Majka od paru tygodni też mi truje, że mam się uczyć.

 

Ale  na  tak  mimochodem  rzucone  pytanie,  może  być  tylko 

jedna odpowiedź.

 

-  W porządku.

 

trzydziestego, środa

 

Zaczynają się trudne dni dla Młodej.

 

Ojciec sprawdza ją dosłownie na każdym kroku.

 

Gdzie  była,  z  kim,  o  której  skończyła  lekcje.  Ma  absur-

dalny  zakaz  wyrzucania  śmieci,  co  w  efekcie  mnie  obarcza 
pamiętaniem o tym, żeby kosz był pusty (Szymek nie nosi, 
bo zawsze mu się coś wysypie i mam tylko dodatkowe sprzą-
tanie).

 

Kuka udaje, że ma to wszystko w nosie.

 

Nie/ogląda TV - bo nie lubi.

 

NJ£ sobie nie kupuje - bo nie ma ochoty.

 

Poza szkołą, zbiórkami i angielskim nigdzie nie chodzi -

bo jej się nie chce.

 

Jest mi jej żal, ale nie powiem tego głośno za żadne skarby 

ś

wiata.

 

Taty też mi żal.

 

Chyba nie wie, jak się zachować. W końcu Kuka nie popeł-

 

I   128

 

niła żadnego przestępstwa. Przesadził. No, ale jemu nie wypa-
da cofać swych słów. I kółko się zamyka.

 

Atmosfera w domu napięta. Szymek jest cichy, nie wygłu-

pia się po swojemu. Każdy każdemu schodzi z drogi.

 

Już trzy dni tak kiśniemy.

 

Kupuję  dziś  lody  i  czekoladki,  żeby  cokolwiek  nam  życie 

umilić. Młoda beznamiętnie pożera swój przydział i ponownie 
kryje się w nie-pokoju Mamy.

 

-  Przestaję się wami zajmować! - wściekam się. - Mam 

dosyć wszystkiego.

 

Strzelają drzwi u Szymka. Szczerbul biegnie po schodach.

 

-  Wołałaś mnie? - uśmiecha się szeroko.

 

Aniołek z brudnymi palcami od atramentu (pierwszaki już 

nie piszą ołówkiem, tylko piórem) i łopatami zamiast jedynek.

 

Zaczynam śmiać się nieco histerycznie. Szymek patrzy na 

mnie trochę niepewnie, ale po chwili chichocze.

 

-  Nie porysuj zębami podłogi - mówię, a on się obraża. 

Zapomniałam, że ostatnio jest drażliwy na punkcie łopat.

 

Szczęka klucz w zamku i wchodzi tata. Przystojny, wysoki. 

Ciemna marynarka, elegancki krawat. A teraz jeszcze te sre-
brzyste skronie.

 

On na pewno podoba się kobietom!

 

W jednej chwili uśmiech mi gaśnie.

 

Nowa żona?

 

Macocha?

 

Ona zamiast Mamy?

 

-

 

Cześć. Kaśka już jest? 

-

 

Pewnie! - Szymek podskakuje i zawisa ojcu na szyi. 

-

 

Co z obiadem? - pyta ojciec i łaskocze Małego, który prze 

ciągle piszczy. 

-

 

Nie wiem - odpowiadam drętwo. - Spytaj Kukę. 

 

-

 

Jeszcze nie zmądrzałaś? 

-Nie. 
-

 

Katarzyna! Katarzyna! 

Przychodzi nabzdyczona Kuka. 

-

 

Jest obiad? 

-Tak.

 

background image

Kuka  serwuje  nam  jarzynową  z  mrożonki.  Już  gotują  się 

pierogi z mrożonki, a w dzbanku jest kompot z mrożonki. Jemy. 
To znaczy ojciec udaje, że je, ale wyraźnie mu nie smakuje, 
a  Kuka  i  Szymek  tylko  grzebią  w  talerzach.  Trudno  im  się 
dziwić. Przecież wcześniej były lody i czekoladki.

 

-  Jutro jedziecie do ciotki Marysi - odzywa się naraz tata. - 

Wracacie w niedzielę.

 

To Jedziecie" i „wracacie" odnosi się do Szymka i Kuki. Ja 

na pewno nie jadę. Ciotka Marysia, Rabka.

 

Cztery dni wolnego! Nie chodzę do szkoły, nie gotuję, nie 

prasuję, nie sprzątam. Ploty z Majką. Może pójdziemy do kina?

 

Może zadzwoni Mateusz.

 

I spotkamy się.

 

-  Super! - cieszy się Szymek. - Ciotka smacznie gotuje.

 

-  A co ze szkołą? - raczy odezwać się Kuka. 
Tata łypie na nią.

 

-

 

Cieszy mnie twoja pilność. Nic się nie martw. Napiszę 

wam usprawiedliwienia. 

-

 

To jakieś wakacje? - pyta Szymek. 

-  Potrzebny wam odpoczynek. Chociaż parę dni. 
Rozumiem. Rabka to sposób na przerwanie tej niezręcznej

 

sytuacji, która zaistniała - z Kuka zrzuconą z piedestału uko-
chanej córki.

 

-  Nie jadę - mówi twardo Młoda. - Nie mogę.

 

-  A co? Kolejna romantyczna randka ze śmietnikowym 

Romeo?

 

Cios poniżej pasa. Ale nie znajduję w sobie odwagi, żeby to 

powiedzieć głośno.

 

Kuka nadyma się i milknie.

 

Wie, że zanudzi się u ciotki. Ciotka nie pozwala jej nigdzie 

samej chodzić (bo jest za nią odpowiedzialna), a spacery z ciot-
ką to coś, czego nie życzę największemu wrogowi. Sklepy, wi-
zyty  u  kumoszek  („Poznasz  moją  przyjaciółkę.  Bardzo  miła 
pani. Mówiłam jej o tobie").

 

Za to Szymek gada jak najęty. O ciotkowym Jaśku, o Pi-

ce, która na niego nie szczeka i o oscypkach. Aż jaśnieje z ra-
dości.

 

130

 

 

-

 

Zaległości w szkole nadrobicie, przyda wam się odmiana. - 

Tata odsuwa talerz. 

-

 

Ale Ola też jedzie? - pyta Mały. 

-

 

Nie jadę - mówię szybko - odsprzątam. Poukładam w sza 

fach. Pranie w pralni kiśnie, trzeba umyć podłogi. 

I będę czekała na telefon od Mateusza. Ale tego nie po-

wiem.

 

-  Zostanę i pomogę - odzywa się Kuka. - Niech jedzie tylko 

Szymek. Pomogę Oli! - powtarza. - We dwie zrobimy więcej.

 

-  Szkoda, że nie pomyślałaś o tym wcześniej. - Ojciec pa 

trzy na nią zimno. - Dobrze, że mi się przypomniało. Pojutrze 
ma przyjść jakaś kobieta do sprzątania. Wyjazd jutro rano, 
o ósmej. Zawiozę was, a potem wracam do pracy. Co z drugim?

 

CZERWIEC

 

drugiego, sobota

 

Wyjechali.

 

Szymek dzwoni codziennie, Kuka nadal obrażona. W do-

mu cicho, spokojnie i bałaganiasto jak było. Teraz posprzątam, 
potem młodsi przyjadą i wszystko wróci do stanu codzienne-
go, czyli chaosu.

 

Postanowiłam wolny czas poświęcić sobie. Spokojne posił-

ki, miłe chwile z książką i z magnetowidem.

 

Zastanawiałam się, czy zająć się odrabianiem zaległości 

w szkole, ale zrezygnowałam nawet z chodzenia do niej.

 

Ojciec wychodzi rano, śpię do dziesiątej albo i dłużej. Po-

tem leniuchuję. Jestem spokojniejsza. Nie szukam kluczy, port-
fela, kubka z herbatą. Mam też czas zastanowić się nad kilko-
ma sprawami.

 

Właściwie, to tylko nad jedną.

 

Mateusz.

 

Myślę o nim cały czas. Od czasu tamtej randki dzwonił wiele

 

background image

razy. Ale nie spotkaliśmy się. Tłumaczył, że ma jakieś kłopoty, 
ale że pomału wychodzi na prostą.

 

Smutno.

 

Za parę minut ma przyjść Majka. Idziemy do kina, a potem 

do  pubu  na  piwo.  Zrobiłam  sobie  pachnącą  kąpiel.  Teraz 
w majtkach i staniku biegam po domu, czekając, aż podeschną 
mi włosy. Szukam sukienki na ramiączkach. Jest! Tyle że po-
twornie wygnieciona. Może pójdę jednak w dżinsach? Nie. Dziś 
jest wyjątkowy dzień. Mam wychodne. Włączam żelazko. No, 
teraz sukienka wygląda super.

 

Pukanie  do  drzwi.  To  Majka.  Ostatnio  dałam  jej  klucz  do 

furtki.

 

Otwieram drzwi.

 

Mateusz.

 

A ja w majtkach!!!

 

Łup! Tak strzelam drzwiami, że o mało nie wylatują z za-

wiasów.

 

Za  co  to? Czemu  nie  mogę  spotkać  się z  nim  normalnie? 

Albo  śmietnik,  albo  negliż?  Pospiesznie  wciągam  na  siebie 
dżinsy i sweter taty leżący na kanapie.

 

Delikatne pukanie.

 

Co teraz? Otworzyć?

 

Pukanie staje się coraz bardziej natarczywe.

 

Przecież na plaży czy na basenie też się chodzi w majtkach!

 

Otwieram.

 

-  Cześć - uśmiecha się. 
Niebiesko, rzecz jasna.

 

Nie stać mnie na to, by cokolwiek z siebie wydusić. Gardło 

mam  ściśnięte.  Gestem  zapraszam  go  do  środka.  Zamykam 
drzwi. Idziemy do dużego pokoju. Siadam w fotelu. On stoi.

 

-  Jesteś na mnie zła? - Źle interpretuje moje milczenie.

 

Kulę  się,  bo  właśnie  uzmysłowiłam  sobie,  że  jestem  naj-

głupszą  dziewczyną  pod słońcem. Jak mogłam tak się zacho-
wać?

 

Mateusz  kuca  obok  mnie.  Bez  zastanowienia  przykrywam 

dłońmi twarz.

 

Będę tak siedziała do końca świata i o jeden dzień dłużej.

 

l   132

 

 

-

 

Olka, co z tobą? Naprawdę nie mogłem się z tobą spo 

tkać. - Głos mu mrocznieje. - Kiedyś ci wyjaśnię, teraz nie. - 
Delikatnie dotyka moich palców. - Powiedz coś. 

-

 

Nie - burczę. Za zasłoną z palców czuję się nieco pewniej. 

 

-

 

Gniewasz się? 

-Nie. 
-

 

To o co chodzi? 

O majtki. Ale tego nie powiem za żadne skarby świata. I całe 

szczęście, że jak większość facetów, jest mało domyślny.

 

-  Olka, daj spokój - mówi cicho, a ja sztywnieję. - Nic się 

nie stało... Rozumiesz?

 

Z taką siłą kręcę głową, że spada frotka i jeszcze wilgotne

 

włosy zasłaniają mi twarz.

 

Nagle, jednym ruchem, odrywa ręce od mojej twarzy i wię-

zi je w swojej dłoni. Drugą podnosi mi brodę. Patrzę na niego, 
on na mnie.

 

Przesuwa palcami po moich wargach.

 

-  Nic się nie stało - powtarza dobitnie. - Przyszedłem spy 

tać, czy jeszcze się ze mną umówisz.

 

Na nogi podrywa mnie pisk. Przypadam do telefonu.

 

-

 

Halo? 

-

 

To ja - sapie Majka. - Sorry, ale plany się zmieniły. Nie 

możemy dziś się spotkać.

 

-

 

Coś się stało? 

-

 

Nie. Wszystko OK. Zadzwonię później. Miłego dnia - rzu 

ca niejasno i rozłącza się. 

-

 

To Majka. Miałyśmy iść do kina, ale coś jej wypadło - 

mówię, żeby coś powiedzieć. 

-

 

Na co się wybierałyście? 

-

 

Na coś babskiego. 

-  Pójdziemy? - Podnosi się z klęczek i staje obok mnie.

 

-Nie.

 

-  Nie daj się prosić.

 

A czemu nie? Nie o tym marzyłam przez ostatnie dni?

 

-  Olka - znowu klęczy koło mnie - wyjaśnię ci kiedyś 

wszystko. Obiecuję. Przez ten cały czas myślałem tylko o to 
bie. - Odgarnia mi włosy za ucho. - Wierzysz mi?

 

background image

razy. Ale nie spotkaliśmy się. Tłumaczył, że ma jakieś kłopoty, 
ale że pomału wychodzi na prostą.

 

Smutno.

 

Za parę minut ma przyjść Majka. Idziemy do kina, a potem 

do  pubu  na  piwo.  Zrobiłam  sobie  pachnącą  kąpiel.  Teraz 
w majtkach i staniku biegam po domu, czekając, aż podeschną 
mi włosy. Szukam sukienki na ramiączkach. Jest! Tyle że po-
twornie wygnieciona. Może pójdę jednak w dżinsach? Nie. Dziś 
jest wyjątkowy dzień. Mam wychodne. Włączam żelazko. No, 
teraz sukienka wygląda super.

 

Pukanie  do  drzwi.  To  Majka.  Ostatnio  dałam  jej  klucz  do 

furtki.

 

Otwieram drzwi.

 

Mateusz.

 

A ja w majtkach!!!

 

Łup! Tak strzelam drzwiami, że o mało nie wylatują z za-

wiasów.

 

Za  co  to?  Czemu  nie mogę  spotkać  się  z  nim  normalnie? 

Albo  śmietnik,  albo  negliż?  Pospiesznie  wciągam  na  siebie 
dżinsy i sweter taty leżący na kanapie.

 

Delikatne pukanie.

 

Co teraz? Otworzyć?

 

Pukanie staje się coraz bardziej natarczywe.

 

Przecież na plaży czy na basenie też się chodzi w majtkach!

 

Otwieram.

 

-  Cześć - uśmiecha się. 
Niebiesko, rzecz jasna.

 

Nie stać mnie na^o, by cokolwiek z siebie wydusić. Gardło 

mam  ściśnięte.  Gestem  zapraszam  go  do  środka.  Zamykam 
drzwi. Idziemy do dużego pokoju. Siadam w fotelu. On stoi.

 

-  Jesteś na mnie zła? - Źle interpretuje moje milczenie.

 

Kulę  się,  bo  właśnie  uzmysłowiłam  sobie,  że  jestem  naj-

głupszą dziewczyną pod słońcem. Jak  mogłam tak  się zacho-
wać?

 

Mateusz  kuca  obok  mnie.  Bez  zastanowienia  przykrywam 

dłońmi twarz.

 

Będę tak siedziała do końca świata i o jeden dzień dłużej.

 

l   132

 

 

-

 

Olka, co z tobą? Naprawdę nie mogłem się z tobą spo 

tkać. - Głos mu mrocznieje. - Kiedyś ci wyjaśnię, teraz nie. - 
Delikatnie dotyka moich palców. - Powiedz coś. 

-

 

Nie - burczę. Za zasłoną z palców czuję się nieco pewniej. 

 

-

 

Gniewasz się? 

-Nie. 
-

 

To o co chodzi? 

O majtki. Ale tego nie powiem za żadne skarby świata. I całe 

szczęście, że jak większość facetów, jest mało domyślny.

 

-  Olka, daj spokój - mówi cicho, a ja sztywnieję. - Nic się 

nie stało... Rozumiesz?

 

Z taką siłą kręcę głową, że spada frotka i jeszcze wilgotne 

włosy zasłaniają mi twarz.

 

Nagle, jednym ruchem, odrywa ręce od mojej twarzy i wię-

zi je w swojej dłoni. Drugą podnosi mi brodę. Patrzę na niego, 
on na mnie.

 

Przesuwa palcami po moich wargach.

 

-  Nic się nie stało - powtarza dobitnie. - Przyszedłem spy 

tać, czy jeszcze się ze mną umówisz.

 

Na nogi podrywa mnie pisk. Przypadam do telefonu.

 

-

 

Halo? 

-

 

To ja - sapie Majka. - Sorry, ale plany się zmieniły. Nie 

możemy dziś się spotkać.

 

-

 

Coś się stało? 

-

 

Nie. Wszystko OK. Zadzwonię później. Miłego dnia - rzu 

ca niejasno i rozłącza się. 

 

-

 

To Majka. Miałyśmy iść do kina, ale coś jej wypadło - 

mówię, żeby coś powiedzieć. 

-

 

Na co się wybierałyście? 

-

 

Na coś babskiego. 

 

-

 

Pójdziemy? - Podnosi się z klęczek i staje obok mnie. 

-Nie. 
-

 

Nie daj się prosić. 

A czemu nie? Nie o tym marzyłam przez ostatnie dni?

 

-  Olka - znowu klęczy koło mnie - wyjaśnię ci kiedyś 

wszystko. Obiecuję. Przez ten cały czas myślałem tylko o to 
bie. - Odgarnia mi włosy za ucho. - Wierzysz mi?

 

background image

-

 

Wierzę. - Kiwam głową. 

-

 

Idziemy? - uśmiecha się niebiesko. 

-

 

Zaraz będę gotowa - mówię już na schodach. 

Łazienkowe lustro ukazuje moją szczęśliwą twarz. 
Kilkoma ruchami rozczesuję włosy, nakładam na powieki 

odrobinę beżowego cienia, a po ustach przeciągam błyszczkiem 
Młodej. Jeszcze tylko dwa psiknięcia perfumami.

 

Muszę zatrzeć wrażenie tego półgolasa.

 

Spojrzenie w lustro.

 

Tylko nie ten sweter! I nie dżinsy. Zbiegam do pokoju na 

dole, porywam sukienkę, rzucam Mateuszowi przepraszający 
uśmiech i wracam na górę. I jak?

 

Nie! Czuję się jak zdzira.

 

Pędem wracam do łazienki. Zmywam makijaż.

 

Jedziemy do Multikina. Mateusz kupuje colę, wielką por-

cję prażonej kukurydzy i zagłębiamy się w miękkich fotelach. 
Film jak film. Trochę o miłości, trochę o rozterkach szlachet-
nego bandyty, złamanym sercu głównej bohaterki i o jej psie, 
który namiętnie brudzi się farbami.

 

Pół sali rechocze cienko, pół grubo. Mnie nie jest do śmie-

chu. Kątem oka widzę, że Mateusz kilkakrotnie zerka w moją 
stronę. On sam chyba dobrze się bawi.

 

Nagle w jasnozielonym mieszkaniu pojawia się Meggi (to 

ta  ze  złamanym  sercem).  Właśnie  wróciła  z  pracy.  Dwoma 
kopnięciami zrzuca czółenka. Potem rzuca na podłogę żakiet, 
spódnicę i w jedwabnej koszulce i takich samych figach przy-
rządza sobie kolację.

 

Mnie wciska w fotel.

 

Mateusz pochyla, się w moją stronę.

 

Zamieram. Co powie?

 

- Jesteś od niej o niebo zgrabniejsza.

 

Od tego momentu film robi się zdecydowanie ciekawszy.

 

Siedzę przy komputerze i układam pasjansa. Ni cho-

lery nie chce wyjść. Ja dla pasjansa czy pasjans dla mnie?

 

l   134

 

Klik. Pasjans do okienka. Zobaczę, czy nie ma nic nowego

 

w poczcie.

 

Cztery  nowe wiadomości. Jedna o  skupie zużytych tone-

rów, druga o księgarni, trzecia podpisana przez jakąś „Larę". 
To do Kuki. Internetowa przyjaciółka.

 

Czwarta do mnie. Od Majki. Majka nie lubi elektronicznej 

poczty. Rzadko jej używa. Ciekawe, co napisała... Hejka:) Jak 
tam  randka?:)))  Widzialam,  jak  Mateusz  skakal  przez  ogro-
dzenie. Więc się ulotnilam. Tyrknij.

 

Pewnie. Ale jak powiem o majtkach, to umrze ze śmiechu. 

Dlatego jeszcze nie zadzwoniłam.

 

trzeciego, niedziela

 

Przebrnęłam  przez  Dziennik  Bridget  Jones,  ale  przy  dru-

giej części padłam.

 

Dom  nawet  odsprzątany.  Była  pani.  Podczas  odkurzania 

rozbiła  wazonik  stojący  na  komodzie,  opowiedziała  o  swoim 
kocie i obiecała przyjść za dwa tygodnie.

 

Dziś wracają.

 

Stęskniłam się za nimi. Ojciec pojechał do Rabki. Powinni

 

być najpóźniej za godzinę. 

Piszczy telefon.

 

-  Olka? - Głos taty brzmi niewyraźnie. - Olka?

 

-Tak.

 

-

 

Będziemy jutro. 

-

 

Co się stało? - krzyczę. 

-

 

Wjechał we mnie taki jeden gówniarz i mam samochód 

u mechanika. Blacharza i lakiernika załatwię już w Krakowie. 

-

 

Nic wam nie jest? 

-

 

Przecież mówię, że nie. Błotnik mam uszkodzony. Nocuje 

my u Marysi. Będziemy jutro. U ciebie wszystko w porządku? 

-Tak.

 

-  Przywieźć ci oscypka?

 

-  Ale białego. 
- P a .

 

135

 

background image

- P a .

 

Nic nikomu się nie stało. A ja mam dodatkowy dzień wol-

ności! Hurrra! Wystukuję numer Majki.

 

-

 

Zarąbiście - woła, gdy już powiedziałam, z czym dzwo 

nię. - Malutka imprezka. 

-

 

Myślałam, że ploty. 

-

 

Imprezka. Od dziewiętnastej. Nic się nie martw. Wszyst 

ko załatwię. - Rozłącza się. 

Znowu telefon.

 

-

 

Masz coś do żarcia?! - pyta Majka. 

-

 

Raczej mało. 

-

 

Dobra... Przyniesiemy. 

-

 

Kto jest z tobą? 

-

 

Jeszcze nikt. Ale zaraz ludzie zwalą się do ciebie. 

Co ta wariatka wymyśliła? A zresztą! Ostatni dzień wolno-

ś

ci. Niczym się nie przejmuję. Siadam z książką na schodkach. 

Może zadzwonić do Mateusza? Nie, wyjdzie na to, że mu się 
narzucam.

 

Kuźwa! Rąk już nie czuję - woła Krzywa. - Ratuj! 

Krzywa obładowana siatkami! A to widok. Otwieram bram 
kę, biorę jedną reklamówkę. Dzwonią butelki. Zaglądam. Piwo.

 

-

 

Po co to? 

-

 

Każdy ma coś przynieść. 

-

 

A kto będzie? 

-

 

Wszystko jedno. - Wzrusza ramionami. - Grunt, że będzie 

piwo i kasety. - Mruga do mnie. - Chodź przed dom, zapalę. 

Kolejno nadciąga reszta. Wymalowana Gośka, Rura z chu-

dym Wieśkiem, Edem i Majka. Dziewczyny mają coś do jedze-
nia  i  do  picia,  chłopcy  kilka  kaset  wideo.  Majka  wszystkim 
dyryguje.

 

-  Majka, mam problem. - Łapię ją za łokieć i wciągam po 

schodach na górę. Idziemy do córusiowego.

 

-No?

 

-

 

Dzwonić do Mateusza? 

-

 

Już dzwoniłam. Gdzieś wyjechał. Wróci jutro. - Siedzi na 

tapczanie Szymka i bawi się Puchatkiem. - Za chwilę zaczy 
namy oglądanie. A jakie zarąbiste filmy pożyczył Rura! 

l   136

 

 

-

 

Dokąd wyjechał? 

-

 

Mnie pytasz? - wzrusza ramionami - Ja z nim chodzę? 

-

 

Majka! 

Jestem zła. Dlaczego nie zadzwonił, nie pożegnał się? Wy-

starczyło jedno zdanie. Może znowu te sprawy rodzinne?

 

-  Kończ to myślenie. Idziemy na dół.

 

W  dużym  pokoju  obok  kanapy  stoją  krzesła  i  taborety. 

Pierwsze do siedzenia, drugie w charakterze stolików. Zasta-
wione wiaderkami z popcornem, sokami, puszkami piwa. Na 
podłodze półmiski z kanapkami i micha sałatki.

 

-  Nie palimy w domu - mówi rozkazująco Majka. - Nie rzy 

gamy. No, Rura. Włączaj.

 

Rura klęczy, majstrując przy wideo.

 

-

 

Co puszczasz? - pyta Krzywa. 

-

 

Bąka - odpowiada Rura i rechocze na pełne gardło. 

-

 

Debil - podsumowuje go Krzywa. 

Zaczyna się film. 

Krwistoczerwona  sypialnia,  wielkie  łoże  nakryte  czarną, 

jedwabną pościelą. Pod prześcieradłami coś się kłębi. Chichoty, 
jęki, westchnięcia, posapywania. Prześcieradła opadają na pod-
łogę.  Na  łóżku  dwie  gołe,  całujące  się  dziewczyny.  Szczupłe, 
długonogie. Staniki chyba kupują w rozmiarze „z".

 

-  Niezłe - cmoka Wiesiek - szczególnie te u brunetki.

 

-

 

Kuźwa! Wyłączcie to - wścieka się Krzywa. - Pornosów 

im się zachciewa. 

-

 

Majka mówiła, że ma być film o miłości. - Rura nie odry 

wa wzroku od telewizora. Dziewczyny przeniosły się pod prysz 
nic. Skąd się biorą takie piersi? 

-

 

Silikonowe cycki - odzywa się z pogardą Gośka. 

-

 

No to co? Cycek jest cycek - mówi Ed. - Mniam, mniam. - 

Przesuwa palcami po ekranie. 

-

 

Koniec! - Majka jest wściekła. 

-

 

Ktoś dzwoni! - ryczy naraz Krzywa. - Kuźwa, ogłuchliście? 

-

 

Majka, zapraszałaś jeszcze kogoś? 

-  Nie.

 

Sąsiadka? Że za głośno? Staję na schodkach. Ulica jest sła-

bo oświetlona. Nic nie widzę.

 

background image

-

 

Kto tam? - pytam. 

-

 

Jest tam może Wojtuś? - ktoś ćwierka. 

-

 

Nie - odpowiadam stanowczo i w tej samej chwili uzmy 

sławiam sobie, że Rura chyba jest Wojtuś. 

-

 

Poczekaj! - wołam w kierunku dziewczyny. - Rura! Ja 

kaś panienka pyta o ciebie - mówię, stając w drzwiach po 
koju. 

-

 

Co? - Rura nadal siedzi z nosem w telewizorze. Barasz 

kują już trzy golaski. Ta nowa jest czarna. 

-

 

Narzeczona przyszła! - ryczy Krzywa. 

Rura zrywa się na równe nogi. Ma tak głupią minę, że wy-

buchamy śmiechem.

 

-  Wyłączcie to! Szybciej! - panikuje, ciągnąc mnie jedno 

cześnie za rękę do kuchni. - Olka, zapomniałem ci powiedzieć. 
Zaprosiłem ją, ale nie wiedziałem, czy przyjdzie, więc ci nie 
mówiłem, ale jednak przyszła...

 

Chciałabym, żeby Mateusz choć w jednym procencie był tak 

przejęty spotkaniem ze mną, jak Rura z panienką.

 

-  Nie ma sprawy.

 

Wciskam  guzik  domofonu.  Rura  szarmancko  biegnie  do 

bramki. Po chwili słychać jego baryton i ćwierkanie panienki. 
On duka, że się cieszy, ona go informuje, że przyszła, bo do jej 
koleżanki przyjechał właśnie narzeczony.

 

Każde z nas strzyże uszami.

 

-

 

Ona mówi na niego „Wojtuś" - szepcze konspiracyjnie 

Majka. 

-

 

Wojtuś! - wyje Ed - Wojtuś, który zębami otwiera butelki 

z piwem. 

Rura-Wojtuś i panienka wchodzą do domu. On jest speszo-

ny, ona wygląda, jakby właśnie zeszła z okładki którejś Kuko-
wej gazety. Anorektycznie chuda, czarnowłosa, purpurowousta, 
wymalowana do przesady, w wiśniowych rybaczkach i czarnej 
koszulce na wąziutkich ramiączkach.

 

Gdzieś już ją widziałam!

 

-

 

Cześć wszystkim - ćwierka. 

-

 

Hej - mówi Ed. 

-

 

To Natalia - sapie Rura. 

l   138

 

Następuje  ogólna  prezentacja.  Natalia  pod  ostrzałem  na-

szych spojrzeń siada w fotelu.

 

-  Chcesz kawę albo herbatę? - pytam. Skąd ją mogę

 

znać?

 

-  Dzięki, nie. Co oglądacie? - Zakłada jedną chudą nogę na

 

drugą.

 

-

 

Film - mówi Krzywa. 

-

 

Jaki? 

-

 

O miłości. - Majka uśmiecha się i szczypie mnie w łokieć. 

-

 

Zmysłowej. Jak najbardziej. - Wiesiek mruga w kierun 

ku rozanielonego Rury. 

-

 

Lubię filmy o miłości. 

-

 

Rura, włącz film. 

-

 

Rura? Jaka rura? 

-

 

Teraz „Matrix"! - woła Rura i przyklęka przed magneto 

widem. 

Po chwili rzeczywiście oglądamy „Matrixa". Już to kiedyś

 

widziałam.

 

-  Dajcie piwo - odzywa się głośno Gośka - i sałatkę.

 

-

 

Cii - syczy Ed - cii. 

-

 

Dajcie piwo. I sałatkę - Gośka tym razem szepcze. Rzuca 

spojrzenie na wpatrzoną w ekran Natalię i dodaje: - Za sałat 
kę dziękuję. 

-

 

Cicho! - wścieka się Ed - Teraz są super dialogi. 

-

 

On jest źle uczesany - mówi stanowczo Natalia. 

-

 

Kto? - pytamy chórem. 

-

 

Ten. Keaton. - Wskazuje palcem na Keanu Reeves'a. - 

Całkiem źle. 

-

 

To nie Keaton. To Chaplin - wtrąca Krzywa. 

-

 

Nie mam głowy do nazwisk... - Natalia macha niedbale 

chudziutką ręką. 

 

-

 

Cholera jasna! Co się dzieje! - Ed wygląda, jakby miał 

ochotę kogoś zamordować. 

-

 

Natasza mówi, że Reeves był u złego fryzjera - wyjaśnia 

słodko Krzywa. 

-

 

Nie Natasza, tylko Natalia - prostuje Rura. 

-

 

Sorry, Wojtuś.

 

background image

Ryk, kwik, śmiech. Rura jest wściekły, Natalia nadal ma 

kamienną twarz.

 

-

 

Wiem, co mówię. Właściwie to wszyscy w tym filmie są 

ź

le uczesani. 

-

 

Nie. Morfeusz jest OK - mówi Wiesiek. 

-

 

Morfeusz? Który to? 

-  Ten czarny i łysy. - Wiesiek ma ciągle poważną minę. 
Rechot Eda i Krzywej.

 

-

 

Ta dziewczyna ma nienajlepszy makijaż. - Natalia gesty 

kuluje. - Przy jej kościach policzkowych... 

-

 

Teraz już wiem, czemu ten film nigdy mi nie leżał! - 

wykrzykuje Wiesiek. 

Rura czerwienieje. Reszta śmieje się mniej lub bardziej 

głośno.

 

-  Wiele kobiet nie potrafi dobrać odpowiedniego dla siebie 

makijażu lub fryzury. O, na przykład ty... - Wymalowana dłoń 
wskazuje na Krzywą. - Twoja kwadratowa twarz wymaga 
zupełnie innego podcięcia włosów.

 

-

 

Chy, chy, chy - śmieje się Gośka. - Skąd to wiesz? 

Natalia patrzy na nią z wyższością. 
-

 

Chodzę na kurs wizażu. Z kolei dla Marii... 

-

 

Majki - poprawia uśmiechnięta Majka. 

 

-

 

Majce radziłabym krótką, chłopięcą fryzurkę. Odrobinę 

ż

elu na grzywkę i... 

-

 

Słuchaj, a co sądzisz o makijażu permanentnym? - pyta 

Gośka. 

-—— 

-

 

Zaraz, zaraz... Czy ja jestem w jakimś pieprzonym sa 

lonie piękności? - ryczy Ed. - Chcecie gadać o pierdołach, to 
nie tu! 

Natalia i Gośka idą na górę. Reszta ogląda źle uczesanego 

Reeves'a. Rura raz po raz zerka na schody.

 

-

 

Ej, Wojtuś, gdzieś tyją wytrzasnął? - zaśmiewa się Majka. 

-

 

Wizażystka cholerna - wścieka się Krzywa. 

-

 

Cisza! 

-

 

To już nie gustujesz w glanach i skórach? - pyta Wiesiek. 

-

 

Teraz na topie anorektyczne panienki? - dorzuca Majka 

i wciąga policzki. 

140

 

-  Spadaj - warczy Rura. - Gadasz tak, bo jesteś zazdrosna. 
Krzywa, Gośka i ja wybuchamy śmiechem.

 

-  Masz rację, Rura - szepcze Majka. - Jestem cholernie za 

zdrosna o ciebie! - Jednym skokiem ląduje mu na kolanach. - 
Jak chcesz, też się będę malowała. Wojtuś, powiedz coś...

 

Nawet Ed przestaje nas uciszać. Patrzy na wściekłego kum-

pla, rozanieloną Majkę i rechocze.

 

-

 

Pojebało was wszystkich? - Rura spycha Majkę na dywan. 

-

 

Ktoś dzwoni - woła Krzywa. - Czemu tylko ja to słyszę? 

-

 

Nowa panienka do Wojtusia. - Wiesiek sięga po kolejne 

piwo. 

 

-

 

Odchrzań się - obraża się Rura. 

Niechętnie złażę z kanapy. 
-

 

Kto tam? - wołam przez otwarte drzwi. 

- J a .  
Mateusz.

 

Ale jakim cudem?

 

Wracam do domu i biorę klucz z szafki. Dziesięć szybkich 

kroków, przekręcenie klucza w zamku, skrzypnięcie bramki 
i znajomy zapach.

 

Stoimy przytuleni.

 

Jak dobrze.

 

-  Bardzo stęskniłem się za tobą.

 

Czuję na policzkach, czole i powiekach jego usta.

 

-  Jakby ktoś chciał zobaczyć żywych całujących się, zapra 

szam serdecznie! - woła Gośka. - To Ola i...

 

Wtulam głowę w ramię Mateusza.

 

-

 

Gośka, do domu! - grzmi Majka. 

-

 

Palę. 

-  Właśnie skończyłaś. Do domu. 
Trzaskają drzwi.

 

-  Olka, powiedz coś - mruczy. - Albo nie... - Znowu błądzi 

ustami po mojej twarzy i szyi.

 

Czas stanął w miejscu.

 

-  Majka powiedziała, że jest impreza - mówi w pewnej 

chwili Mateusz. Bawi się moimi włosami. - Czemu nie zadzwo 
niłaś?

 

141

 

background image

Zanim udaje mi się wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, 

w drzwiach staje Majka. Uśmiech od ucha do ucha.

 

-  Chodźcie na chwilę. Potem znowu sobie tu przyjdziecie - 

chichocze.

 

Jesteśmy już w domu. Majka łapie mnie za rękę i wciąga 

do kuchni.

 

-

 

Olka, ale zarąbista niespodzianka, co? 

-Mhm . 
-

 

Całowałaś się? - szepcze. 

-Mhm . 
-

 

Rany, ale ci błyszczą oczy... 

Zza drzwi słychać dziki wrzask Gośki.

 

-  Zapraszam wszystkich! Wszystkich. Będzie niespodzianka. 
Wchodzimy do dużego pokoju. Tam paraduje roześmiana

 

Gośka. Wyprostowana niczym struna, ręka na biodrze. -I 

co? Ma nową fryzurę. Postrzępione boki, wygryziona 
grzywka.

 

-  Wpadłaś pod kosiarkę? - krzyczy Krzywa.

 

-

 

Najmodniejsza linia - ćwierka Natalia. - Radziłabym ci 

jeszcze, żebyś zdecydowała się na odważniejsze zestawienia 
kolorystyczne i... cześć - rzuca w stronę Mateusza. 

-

 

Cześć - odpowiada oschle. 

-

 

Cholera! Dajcie oglądać. 

-

 

Chcę kawy - szepcze Gośka. 

-

 

Zrób sobie - mówi stanowczo Majka. 

-

 

Nie wiemygdzie co jest. 

-

 

Zrobię. Kto jeszcze pije? - Idę do kuchni. 

-

 

Ja! - ćwierka Natalia. 

-

 

I ja! - dorzuca Ed. 

Kończę  załadowywanie  ekspresu,  gdy  staje  obok  mnie 

Krzywa.

 

-

 

Kawa? - pytam. 

-

 

Daj mi wódki - zgrzyta zębami. - Kuźwa, widzimy się 

pięć minut i panienka drugi raz mi mówi, że mam kwadrato 
wą twarz. 

-

 

Krzywa, daj spokój. - Przyszedł Mateusz, więc świat jest 

wspaniały. 

l   142

 

 

-

 

Zmieniłam zdanie - ćwierka Natalia, stając obok lodów 

ki. - Napiję się kawy. 

-

 

Gdzie ta wódka? - pyta Krzywa i wychodzi. 

-

 

Nie gniewasz się, że przyszłam? Ale fajne kaktusy. 

-

 

Mocną? - Ekspres już pluje kawą. 

 

-

 

Raczej nie. Albo tak. Białą. 

Wbiega chichocząca Majka. 
-

 

Co się dzieje? 

-

 

Ed błysnął kawałem o blondynkach. Gdzie cola? 

-  Zmieniłam zdanie. Nie chcę już kawy. Wolę colę. Masz 

lód? Słuchaj... chodzisz z Mateuszem?

 

-

 

A co? - Sztywnieję nad ekspresem. 

-Nic. 
-

 

Znasz go? - pyta Majka. Siedzi na stole i nie spuszcza 

wzroku z Natalii.

 

-

 

Oczywiście. 

-

 

Długo? 

-

 

Co z kawą?! - ryczy Ed. 

-

 

Zarazi - odkrzykuję. 

-

 

Powtarzam. Znasz go? 

-

 

No, tak... 

-

 

Długo? 

-

 

Dwa lata. Jest lód? 

-Ni e. 

Czarne oczy obwiedzione czarną kredką patrzą na mnie

 

uważnie.

 

-  Mam złą fryzurę? - próbuję żartować.

 

- Podetnij końce. I modeluj lokówką. Chodzisz z Mateuszem 

czy nie?

 

-

 

A co? Podoba ci się? - wtrąca Majka. 

Natalia prycha. 
-

 

Nie wiesz, o czym mówisz. 

-  To mnie oświeć. - Majka skubie orzeszki. - Tylko szybko, 

bo zaraz będzie kolejny film.

 

Natalia obciąga  koszulkę, poprawia  włosy. Wyraźnie  gra 

na czas.

 

-  Powiedz.

 

background image

Purpurowe usta zaciskają się na moment w wąską kreskę.

 

-

 

Nie ma o czym mówić. 

-

 

To po co cała ta gadka? - złoszczę się. 

-

 

Lepiej z nim uważaj - mówi Natalia i kilkakrotnie kiwa 

głową. - Uważaj. 

 

-

 

Tańczy przy rurze w klubie dla gejów? 

Teraz ja prycham. 
-

 

To by nie było takie złe. 

 

-

 

Natalia, wyduś to wreszcie z siebie! - wścieka się Majka. - 

Bo może jednak nie ma o czym rozmawiać. 

-

 

Może jednak jest. On zrobił dziecko mojej przyjaciółce. 

Dwa miesiące temu. 

Siedzę na podłodze oparta plecami o lodówkę. Obok mnie 

Majka.  Coś  mówi,  coś  tłumaczy,  raz  za  razem  powtarza,  że 
„kłamstwo", że „wierutne bzdury".

 

Zza zamkniętych drzwi słychać rechot Rury i ćwierkanie 

anorektyczki.

 

Skrzypią drzwi. Wchodzi Mateusz. Klęka przy mnie.

 

-

 

Mała? Zasłabłaś? 

-

 

Nie... 

-

 

Czemu tak siedzisz? Majka, co się stało? 

-

 

Olka ci powie - warczy i wychodzi. 

-Ola? 

Chce  wziąć  mnie  za  rękę,  ale  nie  pozwalam  na  to.  „Dwa 

miesiące temu".

 

Czyli w kwietniu. Wtedy niósł mnie na rękach do córusio-

wego, dotykał mnie w policzek. Potem spotkaliśmy się w par-
ku, znowu nosił mnie na rękach, byliśmy w kafejce, wtedy na 
mnie patrzył, ja się czerwieniłam...

 

Muszę zebrać siły.

 

-  Natalia powiedziała, że zrobiłeś dziecko jej przyjaciółce. 
Mówię to tylko po to, by zaprzeczył... Chcę usłyszeć, że „to

 

kłamstwo" i że „wierutne bzdury".

 

Mateusz milczy i patrzy na mnie smutno.

 

-  Olka, wysłuchaj mnie...

 

l   144

 

Zamykam oczy. A potem mówię:

 

- Idź sobie. Już cię nigdy więcej nie chcę widzieć.

 

„Olka, wysłuchaj mnie..."

 

Zamiast: „to kłamstwo" i „wierutna bzdura".

 

piątego, wtorek

 

Od przeszło godziny ojciec chodzi po pokoju i grzmi.

 

Ż

e jestem gówniara! Że zawiodłam jego zaufanie! Że jestem 

nieodpowiedzialna!  Że pod jego nieobecność się puszczam!  Że 
jak można zostawiać pety w doniczkach, a butelki z piwem pod 
kanapą! Że nie potrafię przejąć na siebie obowiązków, wynika-
jących z faktu, że moje młodsze rodzeństwo nie ma matki, i na-
wet nie gotuję im obiadów!

 

I czemu zamiast go słuchać, leżę na tapczanie i bezmyślnie 

wpatruję się w sufit?

 

-

 

A co ze szkołą? 

-

 

Dziś idę później - kłamię. 

Ostatnio często wagaruję, jeden dzień więcej czy jeden mniej 

już nic nie zmieni.

 

-

 

To wstań i zacznij sprzątać. 

-

 

Chcę być sama - mówię półgłosem. 

-

 

Sama już byłaś! I co? Imprezę urządziłaś! Dom poprzew 

racany do góry nogami. 

Całą noc przepłakałam.

 

Jak on mógł!!!

 

Wtedy, w kuchni, chciał mi coś tłumaczyć, ale zatkałam uszy 

rękoma  i  zaczęłam  tak  krzyczeć,  że  zbiegli  się  ludzie.  Majka 
rozgoniła towarzystwo do domów, Mateusza ostentacyjnie nie 
zauważała, potem chciała zostać, ale wcisnęłam jej bajeczkę, że 
już nic mi nie jest i mam ochotę zaharować się, żeby tylko nie

 

rozmyślać.

 

-  Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

 

-Nie.

 

Ojciec podchodzi do mnie i wymierza mi policzek. A potem

 

trzaska drzwiami i wychodzi.

 

Skóra mnie piecze i zrobiła się gorąca. Akcja równa się

 

background image

reakcji. Ciekawe, czy go boli ręka. Na pewno mniej niż mnie 
twarz.

 

Uderzył mnie! A przecież nic złego nie zrobiłam!

 

Dostałam w twarz od własnego ojca.

 

Nie idę do szkoły.

 

Będę spała.

 

Stukają drzwi garażowe. Ojciec wyjeżdża do pracy. Szcze-

ka pies sąsiadki. Głośno. Nie zasnę. A sen by mi się przydał. 
Wtedy bym nie myślała o Mateuszu.

 

Muszą się pobrać!

 

Albo  teraz,  póki  nie  widać  brzucha,  albo  dopiero  po  po-

rodzie.

 

Wyśpię się, a potem ugotuję im obiad. Trzydaniowy.

 

Dwa miesiące temu.

 

Dziecko dawno ma już serduszko. Ciekawe, jakie jest duże?

 

Dziewczynka.

 

Chłopiec.

 

Dziecko Mateusza.

 

Ż

eby ten pies zdechł!

 

Telefon piszczy. A co tam. Nie odbiorę.

 

Spać! Spać! Spać!

 

Sięgam za tapczan. Torebka foliowa, a w niej dwa listki re-

lanium. Żółte, niewielkie tabletki. Ile ich razem zostało? Dzie-
sięć. Wezmę dwie. Nie, za mało. Trzy. Jeszcze dwie. Na parape-
cie, między usychającymi bluszczami, stoi butelka z wodą. Eee, 
wstrętna. Ale przynajmniej mokra. Ile zostało? Trzy. Muszę się 
porządnie wyspać. Wezmę wszystkie.

 

Zasuwam  żaluzje,  nakrywam  się  kocem.  Poduszka  na  gło-

wę.  Upiekę  im  jeszcze  jakieś  ciasto...  O  Mateuszu  już  nigdy 
nie  pomyślę...  Pozwolę  się  zaprosić  Maćkowi...  I  dam  mu  się 
nawet  pocałować.  Nareszcie  ten  głupi  kundel  szczeka  ciszej. 
Znowu telefon.

 

Może to Mateusz?

 

Odbiorę i powiem mu, żeby się odchrzanił ode mnie. Niech 

kupuje pieluchy i co tam trzeba... Niech się zajmuje swoją brze-
mienną narzeczoną.

 

Jeszcze mu powiem, że... Nie mam siły wstać.

 

l   146

 

LIPIEC

 

piątego, czwartek

 

Pani  Hania  i  ciotka  Krysia  patrzą  na  mnie  z  troską.  One 

tak patrzą już ponad tydzień. A ja ponad tydzień wegetuję 
w domu pani Hani, na końcu Jabłonki Orawskiej.

 

Pani psycholog powiedziała ojcu, że muszę koniecznie zmie-

nić  otoczenie.  Że  już  ze  mną  „wszystko  absolutnie  w  porząd-
ku". Wtedy ciotka Krysia zaproponowała, że weźmie mnie i Ma-
łego. „Pojedziemy do mojej przyjaciółki. Jestem u niej co roku". 
Ojciec się ucieszył, Szymek rozpłakał. „Nie chcę! Tam na pew-
no jest nudno".

 

Ma rację. Tu jest straszliwie nudno.

 

W rezultacie Szymek jest u ciotki Marysi. Bawi się z Jaś-

kiem, szczeka razem z Piką i je smaczne ciotczyne obiady.

 

Kuka  zdobywa  kolejne  sprawności  na  obozie  harcerskim 

w Borach Tucholskich.

 

Ciotka  Krysia  i  ja  wakacjujemy  w  Jabłonce. Ja na  pierw-

szym piętrze, ona przy gospodarzach na dole. Od lat ma tam

 

swój pokoik.

 

Na piętrze są dwa pokoje. Duży, paskudnie różowy, z dwo-

ma  tapczanami  i  mniejszy,  niebieski,  z  jednym.  Jest  żółta  ła-
zienka,  zielona  kuchenka  i  balkon.  Poza  tym  nie  ma  zasłon, 
firanek i połowy mebli. Mnie to nie przeszkadza.

 

Niby jestem sama. Tyle że nigdy nie wiem, kiedy wpadnie 

ciotka. Ona wpada kontrolnie. Często to robi.

 

-

 

Malinek uzbierasz, jagódek jeszcze trochę zostało. Chodź 

z nami, Oleńko. 

-

 

Zostanę. A potem pójdę nad rzekę. 

Waldek prosił, żebyś dużo chodziła - przypomina ciotka. 

Prosił... A wcześniej o mało mnie nie rozszarpał z wście 
kłości. Ale nie chcę o tym teraz myśleć.

 

Ciotka,  pani  Hania,  jej  piątka  dzieci,  których  imion  nie 

mogę spamiętać, i jakieś dwie szwagierki wyruszają z koszami

 

do lasu.

 

W domu nareszcie spokój. Nie biegają Konradki, Dawidki,

 

147

 

background image

Tomusie, nie piszczą Adrianki i Izusie, a Grzesie nie trzaskają 
drzwiami.

 

I nikt mnie nie sprawdza.

 

Siadam  na  balkonie.  Niskie  domy,  rozwalające  się  płoty, 

krowie placki na drodze, brązowe kury. Już zdążyłam poznać 
okoliczne  pola,  zaśmiecony  lasek  za  pagórkiem  i  największą 
tutejszą  atrakcję,  czyli  tamę  na  rzece,  umożliwiającą  kąpiel 
dzieciakom.

 

Wracam  do  pokoju.  W  szafie,  pod  ubraniami,  leży  gruby 

czarny zeszyt w linię. Dostałam go od Kukuśki. „Porozmawiaj 
sama z sobą", powiedziała smarkata.

 

To nie takie łatwe.

 

Po co pisać? Czy przez takie bazgranie zmieni się coś w mo-

im życiu?

 

Ale z drugiej strony, co mam do stracenia? I co mam lep-

szego do roboty w tej zabitej deskami dziurze? Niech będzie. 
Napiszę. Skoro Młoda potrafi, to ja też. Jeszcze tylko muszę 
znaleźć jakiś długopis. Jest.

 

Niewiele pamiętam. Za to dużo wiem z opowiadań ojca. 

(głównie polegających na wrzeszczeniu)...

 

Grdy dojechał do pracy, zauważył, że zapomniał teczki z 

dokumentami.  Wrócił do aomu.

 

Coś go tk.ne.ta; wszedł do córusiowego i dostał szału. Ja w 

łóżku zamiast w szkole i wszędzie dziki bałagan. Zerwał ze mnie 
koc, poduszkę i przestraszył się mojego wyglądu. 
Bytam blada i 
spocona.

 

Pamiętam, że gdy zaczął mnie tarmosić za ramiona i klepać 

po policzkach, wybełkotałam, żeby trzymał ręce przy sobie i niech 
idzie, bo będę teraz długo, bardzo długo spała.

 

Zobaczył puste listki po relanium. Zadzwonił po pogotowie, 

przyjechała erka reanimacyjna i na sygnale zawiozła mnie do 
kliniki.

 

Pamiętam chudego lekarza, który krzyczał: „ile wzięłaś? ile 

wzięłaś?".

 

Jak im wybełkotałam ile, to mi zrobili płukanie żołądka. l   148

 

A potem przez tydzień trzymali mnie w Klinice. To się 

nazywa Detoksykacja". Crehenna.

 

Oni tam nie mogli zrozumieć, że nie chciatam popełnić samo-

bójstwa, tylko chciałam się porządnie wyspać i o niczym nie myśleć. 
Jak długo zamierzałaś tak spać?" Wzruszatam tylko ramionami. A 
jedna pielęgniarka nazywała mnie ,Źpiącą Królewną".

 

Koszmarnie było w szpitalu, ale jeszcze koszmarnie), gdy 

wrócitam do domu.

 

Piszczy komórka. Dostałam ją od ojca. Mam z nią wszędzie 

chodzić, nawet do toalety. Tatuś kontrolnie dzwoni do mnie 
o różnych porach.

 

-

 

Halo? 

-

 

Olka! Żyjesz? Jak tam? - śmieje się Majka. 

Jak dobrze ją usłyszeć! 
-

 

Tu jest strasznie! 

-  Nie przesadzaj. Masz wakacje. Spełniły się twoje marze 

nia. Nie musisz prać, prasować. Co robisz?

 

Mam  poprawkę z  matmy,  anglika  i  fizyki.  Jestem  na tym 

zesłaniu  też  po  to,  by  się  uczyć  do  egzaminów.  Jak  na  razie 
książki tak leżą pod stołem, jak je ojciec położył.

 

-

 

A ty? - zmieniam temat. 

-

 

Dopływamy do Ełku, wczoraj nas złapała gigantyczna 

burza...

 

-

 

Wczoraj to się pies sąsiadów urwał z łańcucha. 

-

 

Co robisz? 

-

 

Piszę pamiętnik. 

-

 

Całkiem ci padło na mózg? 

-

 

Ż

artowałam - mówię szybko. 

-

 

Kiedy wracasz do domu? 

-

 

Najwcześniej za dwa tygodnie. 

 

-

 

OK. Trzymaj się... I żadnych głupot. Słyszysz? 

-

 

Mhm. 

-

 

Uczysz się? Olka! Umawiałyśmy się. 

-

 

Mam jeszcze czas. 

-

 

Olka, nie gadaj głupot. Zadzwonię jeszcze. 

149

 

background image

Koniec  rozmowy.  Dopiero  dziesiąta!  Jeszcze  cały  dzień 

przede mną. Znowu znajomy pisk. Pewnie ojciec.

 

-

 

Słucham. 

-

 

To znowu ja. Pisz ten pamiętnik. To dobry pomysł. Sły 

szysz mnie? 

-

 

Mhm. 

-

 

Pisz. I ucz się! Aha. Jak się spotkamy, to ci opowiem za- 

rąbistą historię. Muszę kończyć. Hej! 

domu było wysprzątane jak nigdy, w córusiowym frezje l 

talerzyk z czekoladkami Wszyscy zwracali się do mnie stodko. 
„Ołusiu", „Oleńko".

 

Szymek  dat  mi  plastikowe  serduszko,  które  przywidzi  z  Rab-

ki.  Zawiesiłam  je  sobie  od  razu  na  szyi  (nosze  do  dziś),  a  Maty 
rozpłynął się w uśmiechu.

 

Smarkulowi się  powiedziało, że byłam  w  szpitalu,  bo  miałam 

ktopoty z wyrostkiem,  ilwierzyt.

 

Leżatam w córusiowym, obok toczyto się życie.

 

Po dwóch dniach {frezje oklapty i coś zaczelo szwankować. 

Ojciec raz mnie gtaskat po gtowie i przynosił dziewczyńskie pisma, 
które porywała 
Kuka, a po chwili patrzył na mnie wilkiem i 
wrzeszczał bez powodu.

 

Wywalił z domu prawie wszystkie lekarstwa. Pochował co 

większe noże. Absurd,  l przynajmniej kilka razy dziennie powta-
rzał, że się na mnie zawiódł.

 

Przez  pierwsze  dwa  tygodnie  nie  wolno  mi  było  wychodzić 

domu.

 

Co piątek ojciec zawoził mnie na wizytę, do pani psycholog, 

która, polecit mu znajomy (ten kolega od sprzątania).  Pani 
każdorazowo brała  WO zł, a ojciec był zadowolony, że zapewnia 
mi fachowa, pomoc.

 

\   150

 

Pierwsza wizyta. Obcy, jasny pokój i obca, drobna kobieta, która 

chciała, „bym zaczęła od początku, bo przecież musimy wszystko 
uporządkować, zanim wyciągniemy wnioski".  I „że bytam dzielna, i 
ż

e ona rozumie, jak straszne musiato być to wszystko dla mnie".

 

Na kolejnych spotkaniach, ledwo przekraczałam próg jasnego 

pokoju, wyłączałam się.  Wtączatam zaś' wtedy, gdy pani psycholog 
ś

ciskała mi dłoń i mówita „to do zobaczenia w przyszłym 

tygodniu". Ojciec ptacit i zawozit mnie do domu, jednocześnie 
zabawiając niezobowiązującą 
rozmową. Do końca dnia wszyscy 
byli dla mnie wkurzająco mili i 
stodcy.

 

W soboty byto już na szczęście normalniej...

 

Wtedy Kuka podarowata mi ten zeszyt.

 

„Porozmawiaj sama z sobą". Rozmawiam. Co jeszcze napi-

sać?  Która  godzina?  Trzynasta  dziesięć?  Niesamowite.  Czas 
jednak ruszył z miejsca.

 

Ojciec, pani psycholog i lekarze sądzili, że śmierć Marny, ktopo-

ty w szkole (wyszły na jaw moje oceny), ktopoty z prowadzeniem domu 
„pchnety mnie do tak nierozważnego kroku".

 

O Mateuszu i jego dziecku wiedziała tylko Majka.

 

Ojciec  wziąt  ją  kiedyś'  na  rozmowę.  Zeznawata  mętnie  i  na  te-

mat Mateusza nie pus'cita pary z ust. Owszem, spotykata się Olka 
z jakimś' chtopcem, ale to nieaktualne, i to nie byto nic ważnego.

 

Na początku ciotka i Malwinka wpadały częściej niż normal-

nie.  Malwinka tylko jeden jedyny raz dobitnie wyraziła się, co 
sądzi o mojej 
gtupocie. Ciotka przy każdej wizycie dawata do 
zrozumienia, że zachowałam się idiotycznie, nieodpowiedzialnie, że 
to zły przykład dla Kasi, a teraz jeszcze te drogie wizyty.

 

Pani Kela (ta od sttuczonego wazonu) pojawita się u nas l   

151

 

background image

w dzień po moim wyjściu ze szpitala. Potem przychodziła codzien-
nie.  Przed południem, na parę godzin. (Dotowała, prała, sprzątata. 
Mniej więcej po trzech tygodniach porzucita legginsy i bluzę, na 
rzecz obcisłych spodni i obcisłych sweterków. Zmieniła fryzurę l 
zaczęta przychodzić późnym 
popołudniem. Akurat wtedy, kiedy 
ojciec wracał z pracy. Podawała 
dwudaniowy obiad, kawę, dla 
„pana inżyniera", zawsze znajdowała jakieś ciasto do niej. 
Mimochodem wycierała Szymkowi nos, a Kuke i mnie starała śle 
pogłaskać.

 

Ojciec wychwalał pod niebiosa obiady, kawkę, ciasta. Nie mógł 

się. nadziwić, że koszule można tak ładnie wyprasować, że okna 
takie czyste, ble, 
ble, ble.

 

Kuka i ja patrzyłyśmy zezem na odmienioną panią Hele.. 

„Musimy na nią uważać", szepnęła kiedyś Młoda.

 

Któregoś' dnia, miedzy drugim daniem a kawą, pani Kela 

zapytała, czy mogłaby cześć nieużywanych garnków wynieść do 
piwnicy.  Wtedy pozostałe garnki i patelnie przeniosłaby do szafki 
po lewej 
stronie, a talerze do szafki po garnkach. Ojciec odparł, 

ż

e zupełnie śle na tym nie zna.

 

„Tak by było poręczniej".

 

„Zdaje, się całkowicie na panią.".

 

„Skoro pan tak uważa", us'miechneła się miło, a Kuka kopnę-

ła mnie pod stołem. „Chciałam jeszcze o coś zapytać..."

 

„Słucham, słucham".

 

„Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć".  Kuka znowu mnie 

kopnęła.  Oddałam jej.

 

„Niech pani mówi śmiało".

 

„Oj, zaraz...  Mam przecież babeczkę do kawy". Pani Hela 

postawiła przed ojcem talerz z drożdżówka..

 

„Wspaniała. Jak pani znalazła czas na upieczenie takiego cuda?"

 

„Chii, chii, chii"  zaśmiała śle pani Hela, ale uśmiech jej znik-

nął, gdy Kuka burknęła, że to babeczka Malwinki.

 

„No...  tak, tak".

 

„Tak sobie pomyślałam... Skoro pan Inżynier l dzieci przy-

 

l   152

 

chodzą, do domu o różnych porach, to bardzo by się przydała 

kuchenka mikrofalowa".

 

„Wtedy byśmy przychodzili punktualnie?", spytała grzecznie

 

Kuka.

 

„No, nie... Ale bym nie musiała tyle czasu spędzać nad

 

garnkami, żeby podgrzewać".

 

Ojciec dopił kawę., zjadł drożdżówkę.  Na twarzy miał błogi

 

us'miech.

 

Jeszcze babeczkę? Sprawdzałam, wiem, gdzie są mikrofalówki 

w cenie promocyjnej... Już nic nie mówię".

 

Tego samego dnia pojechała z ojcem do Tesco.  Ojciec wrócił 

po dwudziestej pierwszej.

 

,/rdzie kuchenka?.'", ryknęła Kuka.

 

„Nie było takiej, jaka. chciała pani Hela. Jutro szukamy dalej".

 

„To gdzie byłeś' tak długo?"

 

„No...  Najpierw w sklepach, potem wstąpilis'my na kawę".

 

„Ona poluje na tatę", szeptała zdenerwowana Młoda tego 

samego dnia. Siedziałyśmy w córusiowym, Szymek już spał.

 

„Widziałaś, jak się szarogęsi?"

 

„Olka, jesteś' starsza. Masz pomysł?"

 

„Mam",  l nie miałam żadnych skrupułów. Byłam ws'ciekła na 

ojca, że daje się tak prostacko łapać na obiadki i ciasto, „Ale 

pod jednym warunkiem".

 

„No?"

 

„Będziesz musiała mi pomóc".

 

„Teraz?"

 

Jak nie będzie pani Heli. Bo przyjmie Inna.".

 

„OK".

 

Zadzwoniłam do pani Heli i powiedziałam, żeby nie przycho-

dziła przez kilka następnych dni, bo przyjeżdża do nas ciocia. 

Tatę poinformowałam, że pani Hela nie pojawi się do końca 

tygodnia albo i dłużej. „Coś śle stało?", przestraszył się ojciec. „Nie. 

Normalka.  Mąż jej zachorował. Ale to chyba nic poważnego".

 

l   153

 

background image

początkiem kolejnego tygodnia, pani Kela zadzwoniła. 

Przeprosiłam ją w imieniu taty i swoim i oświadczyłam, że 
ciotka znalazła nam nową panią.  Redzie przychodziła na dłużej 
i mniej brała, co nie jest dla nas bez znaczenia.,

 

Znowu zaczęłam zajmować się. domem,  l tak jak sobie 

kiedyś obiecałam, Szymkiem.  Kuka mi pomagała.

 

Pani Hela jeszcze raz zadzwoniła. Chciała wpaść na chwile,, bo 

chyba zostawiła sweterek. Akurat napatoczyła się na Kuke. Młoda 
powiedziała jej, że teraz nie mamy głowy do sweterków, bo 
robimy w domu generalne porządki „Tatuś się żeni 'Będziemy 
mieć nowa, 
mamusie.,  l nową siostrzyczkę. Albo braciszka".

 

Pani Hela już nie dała znaku życia.

 

O/ciec był na rozmowie w szkole. Dowiedział się, że mam złe 

oceny, że są nieusprawiedliwione nieobecności, że z pewnością, 
matematyki, fizyki, chemii i angielskiego grożą mi niedostatecz 
ne.  
Ustalono, że do końca, roku szkolnego mam „zbierać się. do 
ż

ycia". A na konferencji nauczyciele postanowią, czy przejdę do 

trzeciej z poprawkami, czy po wakacjach będę repetować 
drugiej. 

/

 

Było  mi  dokładnie  wszystko  jedno.  Żałowałam  tylko  tego,  że 

nie będą chodziła z Majką.

 

Czas dzieliłam na dom, spacery i czytanie.

 

Majka  odwiedzała  mnie  prawie  codziennie.  'Była  moim  łączni-

kiem ze szkoła, i z dziewczynami.

 

„Bierz się. w garść i wracaj do budy".

 

„Dobrze jest, jak jest".

 

Jasne,  a  za  rok  znów  będziesz  czytać  „Dziady".  Wkuwać  o  obleń-

cach i plazińcach i uczyć się., która rzeka jest najdłuższa w Polsce".

 

„Daj spokój".

 

„Chowasz się przed życiem".

 

Chowałam się przed Mateuszem. Cfdy słyszałam jego głos 
przez telefon, rzucałam 
słuchawką. A dzwonił bardzo często.

 

154

 

Raz tylko nie wytrzymałam i krzyknęłam, żeby pilnował 

ciężarnej narzeczonej.

 

Crdy stawał przed furtką, a byłam sama w domu, nie otwierałam 

drzwi. Crdy ktoś był, kazałam mówić, że wyjechałam.

 

E-maile kasowałam na wejściu.

 

Dużo wtedy płakałam.

 

W końcu Mateusz przestał dzwonić, przychodzić.

 

Wtedy płakałam jeszcze bardziej.

 

Nie  będę  pisała  o  nim!  Na  pewno  nie.  Wychodzę.  Lepsze 

łażenie między krowimi plackami, niż rozmyślanie o tym kla-
wesynie.

 

Zamykam dom na klucz i przez pola idę w stronę lasu. Mam 

tylko nadzieję, że nikogo nie spotkam i nie będę musiała od-
powiadać  na  uwagi,  że  ciepło,  że  ładnie,  skąd  jestem  i  gdzie 
mieszkam.

 

Do lasu wpadam zgrzana i zziajana. O kurcze! Zapomnia-

łam  „smyczy"!  A  co  będzie,  jak  tatuś  akurat  zadzwoni?  Od-
pocznę i wracam. Nie mam siły na nowe awantury.

 

-

 

Dzień dobry. - Gruby, łysiejący mężczyzna w ciemnych 

spodniach i flanelowej koszuli podchodzi do mnie. - Na 
grzyby? 

-

 

Nie - burczę i tyłem idę w kierunku pastwiska, na któ 

rym pasą się biało-czarne krowy. A jak to gwałciciel? 

-

 

Mam trzy prawdziwki. - Z kieszeni wyjmuje kraciastą 

chustkę i wyciera nią spocone czoło. 

Od strony pola ktoś idzie. Odwracam się. Kulawy mężczy-

zna. Znam go. Mieszka niedaleko sklepu.

 

-  Szczęść Boże - mówi z szacunkiem i zdejmuje brązowy

 

beret.

 

-

 

Szczęść Boże. Dokąd to, panie Alojzy? 

-

 

Po krowy. 

-

 

To z Bogiem. 

-

 

Z Bogiem, księże proboszczu. 

Ten spocony grubas to ksiądz proboszcz?

 

-  Jak człowiek w domu siedzi, to mu się wydaje, że wszyst-

 

I   155

 

background image

kie te lasy raz dwa obskoczy i kosz grzybów znajdzie. A ja le-
dwo tutaj doszedłem. Ale panienka to chyba nie stąd? - uśmie-
cha się. -Nie.

 

-

 

A skąd? 

-

 

Z Krakowa. 

No, koniec tej konwersacji. Co powiedzieć? Do widzenia?

 

-  Na szczęście pogoda dopisała. Z rodzicami? 
-Nie.

 

-  Racja. Teraz jest tak, że ojciec w domu zostaje i pracuje, 

a mama i dzieci letniskują.

 

Guzik prawda.

 

-  Nie mam mamy - mówię twardo i robię zdecydowane dwa 

kroki w stronę ścieżki prowadzącej na pola. - Pański Bóg ją 
zabrał.

 

Niebieskie oczy księdza patrzą na mnie uważnie.

 

-

 

Dawno? 

-

 

W grudniu zeszłego roku. 

-

 

Obraziłaś się na Pana Boga... - stwierdza spokojnie. 

-

 

Teraz muszę iść. Do widzenia. 

-

 

Poczekaj. Pójdziemy razem. 

-

 

Nie. 

/ 

-

 

Nie bądź nieuprzejma. 

Idziemy. Czekam, aż mi powie, że mama jest w niebie i do-

piero  tam  jest  naprawdę  szczęśliwa.  A  mąż  i trójka  dzieci  to 
była tylko taka „poczekalnia".

 

-  Jaka była Mama?

 

Zdumiona zatrzymuję się na polnej ścieżce.

 

-

 

Jak to , jaka była"? 

-

 

Jesteś do niej podobna? 

-

 

Nie. Szymek jest podobny. 

-  Chcesz opowiedzieć? 
-Nie.

 

Patrzę na góry. Widać Tatry, a po prawej, prawie na wycią-

gnięcie ręki, jest Babia Góra.

 

-

 

Masz rodzeństwo? Oprócz tego Szymka? 

-

 

Siostrę. 

l   156

 

-  Jacy są?

 

-  Nie wiem! - wykrzykuję ze złością. - Czemu mnie ksiądz

 

męczy?

 

-  Już dobrze, dobrze, idziemy. Widziałaś nasz kościół? 

A znasz kościółek w Orawce?

 

Mam dosyć grubego księdza. Przed nami droga się rozdzie-

la. W prawo do domu pani Hani, w lewo do miasteczka. Tu się 
pożegnamy.

 

Jak na razie stoimy. Ksiądz patrzy na mnie, a ja na czarną 

kozę pasącą się na pobliskiej łące.

 

-

 

Pomodlę się w twojej intencji. I dziś, i jutro, i pojutrze. 

-

 

Za moje nawrócenie? - pytam złośliwie. 

-

 

Nie. Żebyś zrozumiała, że na każdego czeka los. 

-

 

Nigdy tego nie zrozumiem! - Odwracam się na pięcie i bie 

gnę do domu. 

Wpadam do pokoju. Gdzie komórka? Na łóżku, pod zeszy-

tem. Jeden  SMS,  jedna  wiadomość  głosowa.  Najpierw  SMS. 
Numer  ojca.  Jaka  pogoda?  Zbieraj  grzyby  na  święta.  Tylko 
tyle? Bez epitetów? Odpiszę... Miejscowe wszystko wy zbierali. 
Sąsiad proponował 40 prawdziwków za pot litra.

 

Wysyłam  i  odsłuchuję  pocztę.  „Ola?  To  ja,  no,  Szymek. 

Smutno mi, chciałem z tobą pogadać. Wiesz, Pika urwała się 
z  łańcucha.  Atu  jest  takie  super  wesołe  miasteczko!  Czekaj! 
Jakiś pies szczeka! To Pika!"

 

Wybieram numer ciotki Marysi.

 

-

 

Halo? 

-

 

Dzień dobry. Tu Ola. Mogę rozmawiać z Szymkiem? 

-

 

Olusia! Jak ci tam? - Głos ciotki tryska energią. 

-

 

Dobrze. Szymek dzwonił i... 

-

 

Kasia wczoraj dzwoniła. Zadowolona. No, jest Szymuś. 

-

 

Ola? - dyszy radośnie szczerbul. - Pika wróciła. - Fajnie 

go słyszeć. 

-

 

Co porabiasz? 

-

 

Kiedy? 

-

 

Na przykład dziś. 

-  Byliśmy z Jaśkiem u jego kolegi. Tam są małe kotki. 

Weźmiemy sobie jednego? Mnie się podoba taki czarno-biały...   
157

 

background image

-

 

Pomyślimy o tym. 

-

 

Ola! Przyjedź! Sama go zobaczysz. Co? Przyjedziesz? 

-

 

Postaram się. Trzymaj się. Pa. 

-

 

Pa. Zadzwonisz jeszcze? 

-

 

Pewnie. Hej. 

A tata padnie, jak zobaczy rachunek.

 

dziewiątego, poniedzialek

 

Najgorsze  w  Jabłonce  są  wieczory.  Piętro  niżej  życie  aż 

piszczy, krzyczy i trzaska, u mnie cicho.

 

I smutno.

 

Przeczytałam wszystko, co do tej pory napisałam.

 

To na pewno nie jest rozmawianie z samą sobą. To spisy-

wanie wydarzeń z ostatnich tygodni. Spisywanie bez żadnych 
emocji i wyciągania wniosków.

 

Jakbym pisała o skupie żywca.

 

Jestem  głodna.  W  lodówce  pustki.  Nie  może  być  inaczej, 

skoro ostatni raz byłam w skłepie trzy dni temu. Głównie żywię 
się paluszkami i krowim mlekiem, które kupuję od gospodarzy.

 

Całe dnie spędzam w pokoju, najchętniej w łóżku. Słucham 

radia,  kaset.  Nie  piszę,  nie  czytam.  Nie  ma  mowy  o  żadnym 
uczeniu się. Dużo śpię.

 

Czy to są „smutne dni" w wydaniu wakacyjnym?

 

Jeśli jutro nie wybiorę się do sklepu, to będę ważyła mniej 

niż Szymek. Pójdę, kupię mu jakieś autko, a pojutrze pojadę 
do Rabki.

 

Ciotce powiedziałam, że się uczę i dlatego siedzę w pokoju. 

Uwierzyła. Ile razy przyjdzie do mnie, zastaje mnie z nosem 
w książce. Zawsze pyta, jak się czuję i czy czegoś nie potrzebu-
ję. Niezmiennie odpowiadam, że wszystko jest OK i że wszyst-
ko mam. Do lodówki, na szczęście, jeszcze mi nie zagląda.

 

Trzask!  Wrzask,  krzyk,  tupot.  Chyba  ktoś  przyszedł  do 

gospodarzy.  Żeby  tylko  panu  Emilowi  nie  przyszło  do  głowy 
uhonorować  gościa  graniem  na  akordeonie!  Wrzaski  zostały 
na parterze. Skrzypią drewniane schody prowadzące na pię-

 

I   158

 

tro. Teraz kolej na panią Hanię. Spyta, czy czegoś nie potrze-
buję, przypomni, żebym uważała w łazience, bo rura pod wan-
ną się zatyka.

 

Przygładzam włosy i łapię pierwszą książkę, która nawija 

mi się pod rękę. Muszę stwarzać pozory. Tata dzwoni do ciotki 
dwa razy w tygodniu.

 

-  Proszę! - wołam, gdy słyszę pukanie.

 

Czarny plecak, a za nim uśmiechnięta, opalona Majka.

 

Ś

cięła włosy.

 

-  Zajmuj się mną! - mówi.- Jadę już piętnastą godzinę. Co

 

masz do żarcia? -

Nic.

 

-  Idź do gospodarzy i pożyczaj. - Leży na tapczanie. - Olka, 

nie uśmiechaj się głupawo, tylko organizuj coś do żarcia.

 

Zbiegam na dół. Kupuję dziesięć jajek, w prezencie dostaję 

talerz białego sera, trzy pomidory i ćwiartkę chleba pieczone-
go  przez  szwagierkę.  Ciotka  wypytuje,  co  to  za  dziewczyna. 
Mówię, że to Majka. „Ta twoja Majka?" „Mhm..." „A tata wie,

 

ż

e tu jest?"

 

Wracam na górę. Majka chrupie paluszki.

 

-

 

Chcesz mleko czy herbatę? - pytam. 

-

 

Mleko. Najpierw. Masz oscypki? 

-Ni e. 

Patrzy na mnie surowo.

 

-  Coś robiła w wyrze? Z książką do góry nogami? 
Wzruszam ramionami. Pierwsza kanapka z serem gotowa.

 

Jeszcze pokroję pomidory.

 

-  Po coś przyjechała?

 

-

 

Na wakacje. Rozmawiałam telefonicznie z twoim ojcem. 

Ale masz ciotkę! Mogę tu trochę pomieszkać. Czemu jesteś 
taka blada? Słońce tu ukradli? 

-

 

Byłaś głodna. 

-

 

Miałaś wypoczywać. Wyglądasz okropnie. 

-

 

Albo zmień temat, albo wracaj do Krakowa - odzywam 

się ostro.

 

Majka patrzy na mnie niezrażona.

 

-  Oleńka pokazuje pazurki, ho, ho. Dawaj żarcie. Rób 
her-

 

background image

batę,  tylko  dużo.  W  plecaku  mam  czekoladę...  Nie,  nie  tam. 
Tam  są  brudne  skarpetki,  w  tej  na  prawo  -  mówi  z  pełnymi 
ustami. - Po co te jajka? Zrobisz jajecznicę?

 

-

 

Mhm. - Idę do kuchenki. 

-

 

Tylko dużo, dużo. Co porabiasz? 

- N ic . 
-

 

Podziwiać, podziwiać. 

Zjadamy wszystko, co się do jedzenia nadaje. Przygotowuję 

dzbanek herbaty. Majka znowu leży na tapczanie. Siadam obok.

 

-  Mów. - Szturcham ją w kolano.

 

-

 

Wyjazd jak wyjazd. Ludzie znośni. Wiesz, co? - Patrzy 

na mnie błyszczącymi oczami. - Zgadnij, kogo spotkałam? - 
szepcze. 

-

 

Nie wiem - śmieję się. Majka ma rumieńce. 

-

 

Nie uwierzysz. Musieliśmy uzupełnić zapasy. Idę do skle 

pu, a tu... - urywa nagle i zagryza wargi. 

-

 

No co? 

-

 

Powiem ci, ale musisz mi ^oś obiecać. 

-

 

Co ty gadasz? 

-

 

Warto. Dowiesz się czegoś niesamowitego. 

-

 

Dobra. Obiecuję. Mów. 

Majka złazi z tapczanu i staje na baczność.

 

-

 

Zgłupiałaś? - zaśmiewam się do łez. 

-

 

To poważna sprawa. Nie mogę o niej mówić, ot tak, na 

leżąco. Wymaga szacunku. Spotkałam... 

-

 

Twojego wspaniałego, choć niewysokiego, Toma Cruise'a. 

Wpadłaś mu w oko i pobieracie się za tydzień. 

-

 

Lepiej, lepiej! - Dalej stoi wyciągnięta jak struna. - Spo 

tkałam klawesyna. Spocznij. 

Tego się nie spodziewałam.

 

-

 

Którego? - pytam ponuro. - Mojego czy twojego? 

-

 

Mojego. - Siada koło mnie.- Twój to nie klawesyn. 

-  Klawesyn - mówię z uporem. - I co? 
Parska śmiechem.

 

-

 

Musisz się wczuć... Jestem w wiejskim sklepiku. Kupuję 

tony masła, chleba, kiełbas. Chłopcy mają zaraz przyjść. 

-

 

Jacy chłopcy? 

l   160

 

 

-

 

Nasi. Z żagli. Żeby pomóc mi to zanieść... Czuję, że ktoś 

na mnie patrzy. Odwracam się... a obok worków z nawozami 
stoi Łukasz. I dosłownie pożera mnie wzrokiem. 

-

 

Czemu? 

-

 

Było bardzo gorąco. Miałam na sobie tylko szorty i top - 

chichocze. - Podszedł i spytał, czy sobie z tym wszystkim po 
radzę. Odparłam, że nie. Zaproponował pomoc w zamian za 
wspólną kawę. 

Czegoś nie rozumiem.

 

-  Nie przepraszał, nie tłumaczył? 
Majka patrzy na mnie z politowaniem.

 

-

 

Oj, Olka, jak ty nic nie kapujesz. Klawesyn mnie nie po 

znał. 

-

 

Ż

artujesz! 

-

 

Nie - śmieje się. 

-

 

I tak lekko o tym mówisz? 

-

 

Słuchaj dalej. Stoimy w kącie, ja taka skromna, cicha, 

a on mi rzuca swój stary tekst. 

-

 

Jaki stary? 

-

 

Ten sam, którym uraczył mnie w zeszłym roku. Że jak 

tylko mnie zobaczył, to poczuł, o tutaj... - zaśmiewa się i kle 
pie na wysokości klatki piersiowej - błogi spokój. I że wszyst 
ko jest piękniejsze, i bardziej kolorowe. 

-

 

Czemuś mu nie napluła w twarz? 

-  To prostackie - krzywi się. - Umówiłam się z nim na 

wieczorną randkę. Dziewczyny wymalowały mnie, pożyczyły 
kieckę... Dawaj tę herbatę. Zaschło mi w gardle.

 

Stawiam na taborecie dzbanek i kubki. Majka pije i pije.

 

-

 

Kończ już. Opowiadaj - poganiam. 

-

 

Wypiliśmy kawę, zjedliśmy lody. Potem po piwku. On cały 

czas mówił, że nie spotkał nigdy takiej dziewczyny jak ja. Ja 
tylko skromnie opuszczałam oczęta. Trochę tańczyliśmy. 

-

 

Nie wierzę ci. Musiał cię poznać. 

-  Niby jak? Widział mnie rok temu, teraz mam krótkie

 

włosy.

 

-

 

Ale mówiłaś, że znaliście się sześć dni! 

-

 

A ty się z Maćkiem znasz dwa lata. - Puszcza do mnie oko. 

!   161

 

background image

-  To nocy też z nim nie spędziłaś?

 

-  Spędziłam. Ale było wtedy ciemno. Mam opowiadać czy 

nie?

 

-Tak.

 

-

 

Zaproponował, żebyśmy poszli do jego pokoju. Wynaj 

mował u jakichś gospodarzy - dodaje szybko na widok mo 
jej miny. - Straszliwie się zawstydziłam. 

-

 

Miał super kasety? Czy fajne znaczki? 

-

 

Aparat - śmieje się. - Poszliśmy. Polaroidem zrobił mi 

kilka zdjęć. 

-I co?

 

-

 

Zaraz ci pokażę. - Grzebie w plecaku. - I cały czas tak 

słodko do mnie mówił „Oleńko". 

-

 

„Oleńko"?! 

-

 

Jakbym powiedziała, że jestem Majka, to może by mu coś 

tam z aj ar żyło w tej łepetynie. Znalazłam. 

Majka  niczym  modelka.  Króciutka,  kolorowa  sukienka, 

postrzępiona fryzurka, długie opalone nogi. A tu Majka i kla-
wesyn. Ciemnowłosy i diabelnie przystojny.

 

-

 

Co dalej? 

-

 

Włączył radio, tańczyliśmy, przygasił światło. Chciał się 

całować, ale się wzbraniałam. Spytał, czemu nie chcę. Szepnę 
łam, że chcę i to bardzo, ale obiecałam sobie kiedyś, że zrobię 
to tylko z miłości. Wtedy mnie przytulił i powiedział, że mnie 
kocha - mówi martwym głosem i mruga do mnie. 

-

 

Naprawdę? - Zwijam się ze śmiechu. 

-

 

Jeszcze dodał, że zawsze mnie kochał - Majka leży na ple 

cach i kwiczy - że taka miłość jak nasza zdarza się raz na sto 
tysięcy lat. Ze czekał na mnie i że zawsze będziemy razem. 

-

 

Miło z jego strony. 

-

 

Szepnęłam, że jestem szczęśliwa. Co tak patrzysz? Ja tam 

cały czas szeptałam, bo mnie śmiech dusił, a on się rozpływał, 
ż

e jestem taka delikatna, eteryczna i zwiewna. 

-

 

Eteryczna! Chi, chi. 

-

 

Cicho! Znowu się zabrał do całowania. Szepnęłam, że mam 

swoją tajemnicę. A on, że chętnie jej wysłucha. 

-

 

Coś mu wcisnęła? - Ze śmiechu brzuch mnie boli. 

l   162

 

-  Że jeszcze nigdy tego nie robiłam, że nawet nie umiem się 

całować. Wtedy już leżeliśmy na łóżku. On był bez koszulki 
i prawie bez dżinsów. Spytałam, czy będziemy ze sobą na 
zawsze? Na dobre i na złe? Odpowiedział, że szczególnie na 
złe... Jest coś jeszcze do picia?

 

No nie! Ma paskudny zwyczaj przerywania w najciekaw-

szych miejscach. Prawie jak bloki reklamowe w filmach.

 

-  Dostaniesz, jak skończysz.

 

Przewraca się na brzuch i bierze do ręki zdjęcia. Szturcham

 

ją w bok.

 

-  Pozwoliłam się pocałować. A jak zaczai mnie rozbierać, 

to szepnęłam, że mam jeszcze jedną tajemnicę. Wydyszał: 
Jaką?". Powiedziałam, że w szpitalu zarazili mnie AIDS. Na 
początku nie usłyszał, bo mocował się z suwakiem sukienki - 
ryczy ze śmiechu. - Musiałam mu krzyknąć do ucha.

 

-

 

I co on na to? 

-

 

Zgłupiał. A ja ćwierkałam, że to było usunięcie wyrostka 

i nawet chciałam mu pokazać bliznę. Wyskoczył z łóżka jak 
oszalały. Pobiegł do łazienki. Szorował zęby, płukał gardło, 

0 mało się nie udusił.

 

-A ty?

 

-

 

Zabrałam zdjęcia i poszłam. 

-

 

Wymyśliłaś to wszystko. 

-

 

Nie - wzdycha. - Tyle że potem pół nocy przepłakałam. 

1 przez trzy dni nie mogłam się pozbierać. - Milknie i zamyka

 

oczy.

 

Na dole cicho, pewno śpią. A w ogóle, która to godzina?

 

Dwadzieścia cztery minuty po północy. Patrzę na 

Majkę. Zasnęła. Narzucam na nas koc z 
sąsiedniego tapczanu. Fajnie, że przyjechała.

 

dziesiątego, wtorek

 

Od  przeszło  godziny  jesteśmy  w  lesie.  Majka  wyciągnęła 

mnie z łóżka parę minut po szóstej. „Ubrane już jesteśmy, do 
ż

arcia nic nie ma, idziemy na spacer, potem do sklepu".

 

163

 

background image

Pilnuję, żeby trzymać pion, a Majka raz po raz smyrga 

w krzaki i pod drzewa. „Jak nazbieram grzybów, to zrobimy 
sobie pyszną jajecznicę".

 

Buntuję się naraz:

 

-

 

Majka, odwrót. Muszę się napić. 

-

 

Procenty? Tak od rana? - Mruga do mnie i zeskakuje 

z powalonego drzewa, po którym łazi. 

-

 

Mocna herbata! Z cytryną - burczę i ruszam w kierunku 

ś

cieżki. 

Ależ  my  jesteśmy  daleko  od  domów!  A  do  ryneczku  ze 

sklepami dwa razy tyle. Dojdziemy tam najwcześniej w porze 
obiadu.

 

-

 

Naprawdę piszesz pamiętnik? - pyta, gdy przedzieramy 

się przez maliniak. 

-

 

Przestałam. 

-

 

Czemu? 

^ -  

-

 

Bo mi się odechciało. Kurcze, podrapałam się! 

-  Pytam, czemu zaczęłaś - sapie. 
Wzruszam ramionami.

 

-  Najpierw z nudów, potem myślałam, że sobie to wszystko 

poukładam i zrozumiem.

 

Maliniak za nami. Siedzimy na trawie. Obok nas trzy ja-

kieś brązowe grzyby i puszka po piwie. Majka gryzie trawę, ja 
skubię szyszkę.

 

-

 

Poukładałaś? 

-

 

Nie. Tak. Nie wiem. Tak się czuję, jakbym z zamknięty 

mi oczami łaziła po labiryncie. 

-

 

Błądziła - poprawia mnie. 

-

 

Wszystko jedno. Ostatnio doszłam do wniosku, że mam 

popieprzone życie. 

Majka prycha, przekrzywia głowę i patrzy na mnie uważ-

nie.

 

-

 

Ola...? 

-

 

Jak rany! - wybucham. - Tylko nie pytaj mnie, czy na 

prawdę chciałam się zabić! Mam już dość tych pytań. 

-

 

Chcę cię zapytać, czy masz jakieś pieniądze. Bo jak nie, to 

musimy wrócić do domu. 

l   164

 

trzynastego, piątek

 

Wykąpałam się, a teraz suszę włosy. Majka śpi jak zabita. 

Nie przeszkadzającej ani wrzaski dobiegające z dołu, ani stu-
kania  i  pukania  z  podwórka.  To  gospodarz  tłucze  stare  da-
chówki.

 

Zaglądam do lodówki. Pustki. Trzeba iść do sklepu. Zbu-

dzę Majkę, bo inaczej padnę z głodu.

 

Wracam do pokoju. Szukam nowej koszulki i mniej brud-

nych spodni. Ale historia! Próbuję wyobrazić sobie minę pół-
gołego  Łukasza,  gdy  usłyszał  te  rewelacje.  Parskam  śmie-
chem.

 

I naraz coś sobie przypominam.

 

Kazała mi coś obiecać. Zaraz dowiem się, o co chodziło.

 

-  Pobudka! Pobudka! 
Otwierają się niebieskie oczy. 
Przypominają mi się inne niebieskie.

 

Zalewa mnie całe morze smutku. Mam ochotę płakać, krzy-

czeć, kopać, rzucać czym popadnie, tłuc naczynia! Cokolwiek, 
co by mi pomogło pozbyć się smutku i tęsknoty, które nagro-
madziły się we mnie aż po dziurki w nosie.

 

-  Olka! Co jest? - Majka jednym susem wyskakuje z łóż 

ka i staje przy mnie. - Jesteś straszliwie blada! Będziesz

 

mdleć?

 

-  Nie. To z głodu. Wstawaj.

 

Wracam do łazienki. Zimna woda na twarz. Pęknięte w ro-

gu  lustro  pokazuje  bladą,  mokrą  gębę  i  zmierzwione  włosy. 
„Lubię twoje włosy. Są takie ciepłe, miękkie".

 

Lubisz?

 

Gdzie kosmetyczka? Jest. Gdzie nożyczki? Są. Tnę włosy,

 

a po twarzy spływają mi łzy. Z 

hukiem otwierają się drzwi. 
Przerażona Majka.

 

-

 

Olka! Olka! 

-

 

Idź stąd. 

Z prawej włosy sięgają do ucha. Teraz lewa strona.

 

-  Oszalałaś? - Podbiega do mnie. - Dawaj nożyczki.

 

background image

-  Możesz być spokojna. Żył sobie nie podetnę!!! - wrzeszczę. 
Majka patrzy na mnie bez słowa. Mocuję się z włosami,

 

z nożyczkami. Skończone.

 

-  Ola, czemu? - pyta cicho.

 

Wzruszam ramionami. I tak nie zrozumie. Nikt mnie nie 

zrozumie.

 

-  Moje włosy, moja sprawa - mówię trochę bez sensu. 
Kątem oka patrzę w lustro. Boże, jak ja wyglądam! Łzy

 

płyną na nowo. Tylko się zeszpeciłam.

 

-

 

Do pokoju! - huczy naraz Majka. - Nie stój tak. - 

Posłusznie siadam na tapczanie. Wciska mi na głowę swo 
ją bejsbolówkę. - Zaraz wrócę. Nie ruszaj się. Słyszysz? 

-

 

Mhm - przytakuję. Już nie jestem ani buńczuczna, 

ani pewna siebie. Czuję się jak balon, z którego uszło po 
wietrze. 

Wychodzi. Wraca po chwili z połówką chleba i dzbankiem 

mleka.

 

-

 

Zjadaj. Raz dwa. Zaraz idziemy. 

-

 

Dokąd? 

 

-

 

Zobaczysz. Wiesz co? 

-No?  
-

 

Jesteś naprawdę szurnięta. 

Bejsbolówka w kieszeni dżinsów, w kilku reklamówkach je-

dzenie i cztery puszki piwa.

 

Na głowie mam włosy długości zapałki, postrzępione, pach-

nące żelem. Majka zaprowadziła mnie do miejscowego fryzje-
ra. Wcisnęła grubej właścicielce, że sama chciała mnie ostrzyc, 
ale jak widać, nie poradziła sobie.

 

Patrząc na fryzurę właścicielki i kiczowaty wystrój zakła-

du, spodziewałam się, że kobieta założy mi na głowę garnek, 
a potem obetnie wszystko to, co spod niego wystaje.

 

Zamknęłam oczy. Majka i szefowa szeptały, szeleściły kart-

kami żurnalu. Fryzjerka szczękała nożyczkami i wzdycha-

 

I   166

 

ła,  że  tak  krzywo  podciętych  włosów  jeszcze  nigdy  nie  wi-

działa.

 

Gdy spojrzałam w lustro, ujrzałam bladą, szczupłą twarz, 

ś

mieszną fryzurkę, duże zielone oczy, wyraźne łuki brwiowe 

i uśmiechniętą szefową.

 

Jesteśmy dopiero w połowie drogi do domu. Przed nami ta

 

gorsza połowa - pod górkę.

 

-  Masz jakieś plany? - pyta Majka.

 

-Nie.

 

-

 

Jakieś wyrywanie sobie rzęs? Wybijanie zębów? 

-

 

Odczep się! 

Na pełnym gazie mija nas pomarańczowy maluch gospo-

darza.

 

-  Mógł nas podwieźć! - wścieka się Majka. - Ale cię nie

 

poznał. I musimy tarabanić się z tym wszystkim.

 

-

 

Mogę zanieść sama. 

-

 

Jasne. A mnie weź na barana. Niech mi nikt nie mówi, że 

piątki trzynastego nie są feralne... 

Bez jednego słowa dochodzimy do domu.

 

-  Oleńko! A gdzie masz włosy? - woła pani Hania z balko 

nu. - Krysiu! Widziałaś?

 

Ciotka, w kwiecistej sukience, na bosaka, z okularami na 

nosie i plikiem kolorowych gazet staje obok gospodyni.

 

-

 

Ola! 

-

 

Dzień dobry! 

-

 

Co się stało? 

-

 

Tak wygodniej! - mówi głośno Majka. 

-

 

Pozazdrościłam jej - dodaję. 

-  Właśnie - uśmiecha się Majka. - No, właź, co tak sto 

isz? - szepcze do mnie. - Ręce mam już do ziemi.

 

Wypakowuję rzeczy do szafek i lodówki. Wypijam pół kar-

tonu soku. Majka leży na tapczanie. Wpatrzona w wiązankę 
wrzosów suszących się na ścianie obok okna.

 

-

 

Herbata? - pytam. 

-

 

Później. Mam coś do załatwienia. - Wychodzi z pokoju. 

Miała w ręku komórkę! 
Dopadam ją na półpiętrze.  
167

 

background image

-

 

Nie dzwoń do ojca! 

-

 

Zgłupiałaś? Mam swoje sprawy. Ty się, Olka, lecz. Wracaj 

i zrób parę kanapek. 

Wracam.  Ale  zamiast  do  kuchni,  idę  do  łazienki.  Jak  wy-

glądam? Inaczej. Chyba ładniej. Na podłodze włosy „ciepłe 
i miękkie". Trzeba to posprzątać. Gdzie szczotka i szufelka?

 

Kanapki zrobione, herbata w kubkach. Majkę wcięło. Wy-

chylam się przez balkon. Siedzi obok krzaków porzeczek i jesz-
cze gada przez telefon. Widać, że jest wściekła.

 

Gdzie  zeszyt?  Powinien  być  w  szafce.  Nie  ma.  Poszukam 

potem.

 

„Stęskniłem się za tobą".

 

Nie. Inaczej powiedział.

 

„Bardzo stęskniłem się za tobą".

 

Cholera! Gdzie ona jest?

 

- Majka! Herbata wystygła! - wrzeszczę-przez okno. - Kończ. 
Wpada zdyszana Majka. Patrzy na mnie zezem.

 

-

 

Ż

eby ten piątek już się skończył - mruczy i sięga po ka 

napkę. 

-

 

Do kogo dzwoniłaś? 

-  Mam swoje sprawy. Coś jeszcze? 
-Nie.

 

Majka włącza radio. Siada na tapczanie. W jednej ręce zdję-

cia, w drugiej kanapka.

 

-  Ale mam pamiątkę, co? - wybucha naraz i rzuca zdjęcia 

za siebie.

 

-

 

Coś mi kazała obiecać? 

Zagryza wargi. 
-

 

Miałam pewien pomysł, ale... 

Piszczy moja komórka. Przyszedł SMS. Od taty? Nie. Nu-

mer, którego nie znam.

 

Pozwól sobie wytlumaczyć. Daj mi szansę. Mateusz. 
Podaję Majce telefon.

 

-

 

I co? - pyta cicho. W jej głosie nie ma już śladu złości. 

-

 

To samo, co zawsze. - Kasuję wiadomość. 

-

 

Czyli co? 

-

 

Nie istnieje dla mnie. Okłamał mnie! 

l   168

 

 

-

 

Rozmawiałaś z nim? 

-

 

Przecież wiesz, że nie. Ostatnio nawet przestał dzwonić, 

przychodzić.

 

-

 

Nic dziwnego. Twój szanowny ojciec nawtykał mu i zaka 

zał jakiegokolwiek kontaktowania się z tobą. 

-

 

Skąd to wiesz? - ze zdenerwowania ledwo mówię. 

-

 

Od niego. 

-

 

Od ojca? 

-

 

Od Mateusza - wyjaśnia niechętnie. - Przyszedł do mnie 

kiedyś.

 

-

 

I co? - pytam zachłannie. 

-

 

Nic... 

Czegoś nie rozumiem.

 

-  Dlaczego ojciec mu nawtykał? Przecież nic nie wiedział...

 

-  Profilaktycznie. Żeby ci nie zakłócał spokoju. Po cho 

robie.

 

Nie mogę usiedzieć w miejscu. Chodzę po pokoju i próbuję

 

zebrać myśli.

 

-

 

Skąd miał mój numer? 

-

 

Nie wiem - mówi szybko. - Olka, spotkaj się z nim. 

-Nie!

 

-  Naplujesz mu w twarz, kopniesz w jaja, podrapiesz. Ale

 

porozmawiasz...

 

-  O płci dziecka? - pytam twardo.

 

Wstaje i sięga do swojego plecaka. Podaje mi czarny ze-

szyt.

 

-

 

Piszesz głupoty o garnkach, o mikrofalówce. Ale ani słów 

kiem nie wspominasz o tym, co jest dla ciebie istotne. 

-

 

Czytałaś... 

-

 

Musiałam. Z tobą nie można się dogadać. Jak cię wczoraj 

zobaczyłam, to mnie ścięło. A z tym - wskazuje na moje wło 
sy - to przegięłaś. 

-

 

Odwal się! Odwal! To moje sprawy! Mój pamiętnik! Moje 

włosy! - krzyczę.

 

Majka dopada okna i zamyka je szybko. Potem włącza ra-

dio na maksa.

 

-  Olka! - Trzyma mnie mocno za nadgarstki. - Wiem, co

 

background image

mówię. Spotkaj się z nim. Wyjaśnij. Dla swojego dobra. Ola. 
Proszę.

 

- Nie. On się mną bawił. Nie wybaczę mu tego nigdy.

 

szesnastego, poniedziałek

 

Patrzymy na siebie wilkiem, warczę do wszystkich. Nawet 

oberwało się ojcu. Czemu dzwoni tak wcześnie, skoro wie, że 
mam wakacje i chcę się wreszcie wyspać?

 

Dni spędzam na tapczanie.

 

Majka mnie pociesza, próbuje karmić i poić. Pić mogę, myśl 

o jedzeniu wzbudza we mnie odruchy wymiotne. Kanapki, któ-
re z taką pieczołowitością przygotowuje, po kryjomu wyrzucam 
z balkonu. Kudłaty Misiek zjada je do ostatniej okruszyny.

 

Majka cały czas patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem.

 

W pewnej chwili nie wytrzymuję: 

\

 

-

 

Idź gdzieś. Na spacer albo do ciotki na ploty... 

-

 

Ciotki nie ma - odpowiada spokojnie. 

-

 

Wilki ją zeżarły? 

-

 

Przecież wczoraj pojechała do Krakowa. Ktoś jej tam 

zachorował. Ma męża? 

-M a.

 

-

 

No to mąż. 

-

 

Nic o tym nie wiedziałam. 

-

 

Mówiłam ci. Ale nie słuchałaś. 

 

-

 

Wszystko jedno. Idź. Muszę zebrać myśli. 

-Nie. 
-

 

Majka! 

-

 

Zostaję. 

Czemu ona się tak upiera? Już wiem.

 

-

 

Nie bądź idiotką - parskam - nic sobie nie zrobię. 

-

 

Nie wierzę ci. 

-  Jakbym chciała, to bym już sobie zrobiła. Na przykład 

wtedy, kiedy smacznie śpisz - mówię spokojnie.

 

Wytrzymuję jej spojrzenie. Majka bierze plecak, telefon 

i portfel.

 

-  Jadę do sklepu.

 

l   170

 

 

-

 

Jedziesz? 

-

 

Mhm. Gospodarz pożyczy mi rower. Na co masz ochotę? 

-

 

Na nic. 

-

 

Olka, musisz jeść. Chcesz jakąś sałatkę? 

-Mhm .

 

-

 

Szynkę? 

-

 

Mięsa nie. 

-

 

Kupię sery. Jestem za pół godziny. Wykąp się, zrelaksuj. 

Wyjątkowo jest gorąca woda. - Wychodzi. 

Uff.

 

Zatroskane spojrzenia są dołujące.

 

Złażę  z  tapczanu.  Rany,  ale  jestem  słaba.  Z  szafy  biorę 

spodenki i świeżą koszulkę. Jeszcze figi i ręcznik z balkonu.

 

Stanik sobie daruję.

 

Wchodzę pod prysznic. Gorąca woda, migdałowy żel. Schu-

dłam. I dobrze. Teraz ja będę podkradała Kuce ciuchy.

 

Nie mam siły się wytrzeć. Wciągam ubranie na mokre cia-

ło. Kilkakrotnie przesuwam rozcapierzonymi palcami po wło-
sach. Jestem gotowa. Czysta, pachnąca i wilgotna mogę zno-
wu polegiwać na tapczanie.

 

Wchodzę do pokoju.

 

Znajomy zapach.

 

Kręci mi się w głowie, kolana robią się miękkie niczym z wa-

ty. Policzki palą, serce skacze.

 

Naprzeciwko mnie stoi wymizerowany Mateusz.

 

-  Ola - głos ma mroczny - Ola...

 

Zaraz wrzasnę, żeby stąd spieprzał, tylko niech przestanie 

mi być tak słabo! O, już mogę mówić.

 

-  Mateusz...

 

Chcę dodać, żeby zajął się narzeczoną, ale coraz bardziej 
kręci mi się w głowie i ciemnieje przed oczami. Przypada do 
mnie. Jestem na jego rękach. Delikatnie kładzie mnie na 
tapczanie. Pod stopami układa

 

górkę z pościeli.

 

-  Ola? Lepiej? Chcesz wody? - Przesuwa ręką po mojej

 

wilgotnej głowie. - Powiedz coś. l   

 

background image

-

 

Spieprzaj - cedzę przez zęby i widzę, jak kąciki ust pod 

noszą mu się w leciutkim uśmiechu. 

-

 

Chyba już ci lepiej. 

Boże! Ależ on wygląda! Czuję ucisk w sercu. Tak bardzo 

bym chciała przytulić się do niego.

 

-  Idź stąd.

 

Siadam. Tak czuję się pewniej, choć nadal mi słabo.

 

Naprzeciwko niebieskie oczy.

 

Bardzo smutne.

 

Podciągam nogi. Na kolanach opieram głowę.

 

-

 

Gdzie twoje włosy? Tak mi się podobały. 

-

 

Dlatego je ścięłam. Wracaj do Krakowa. 

-

 

Najpierw mnie wysłuchaj! 

Niedługo wróci Majka i wtedy pomoże mi wypieprzyć stąd 
Mateusza. -OK. Przesuwa ręką po włosach.

 

-  Tyle razy przygotowywałem sobie, co ci powiedzieć...

 

-  Wystarczyło wtedy w kuchni zaprzeczyć. Jak narzeczo 

na? Dobrze znosi ciążę?

 

Mateusz  pochyla  się  w  moją  stronę.  Kładzie  mi  dłoń  na 

ustach.

 

-  Ola! Na litość boską! Ty mi wcale nie ułatwiasz!

 

Ze  złości  przybywa  mi  sił.  Zrywam  się  z  tapczanu  i  staję 

przed Mateuszem. Nie przeszkadza mi, że mam na sobie mo-
krą koszulkę i spodenki, że kapie mi na plecy, że muszę wyglą-
dać nieciekawie.

 

-

 

Przecież nic od ciebie nie chcę. Grzecznie pytam o narze 

czoną. 

-

 

Nie mam żadnej narzeczonej!!! Rozumiesz? 

Nie ma? Czyli te ostatnie tygodnie pełne tęsknoty były wy-

nikiem mojego bezrozumnego zachowania?

 

-  Natalia skłamała? - pytam cicho. 
Ucieka spojrzeniem w bok. 
Rozumiem.

 

A  wraz  ze  zrozumieniem  przychodzi  bezbrzeżny  smu-

tek i słabość. Zwijam się na tapczanie i narzucam na siebie koc.

 

l   172

 

Nie płakać! Nie teraz. Dopiero jak wyjdzie.

 

-  Pozwól mi wszystko wyjaśnić... - Zrywa koc i klęka na 

podłodze. - Nie płacz... Ola... Ola...

 

Łzy płyną mi strumieniami. Zakrywam twarz dłońmi.

 

Mateusz przysuwa się i delikatnie całuje mnie po rękach. 

Potem odsuwa je i błądzi ustami po moich mokrych powiekach, 
policzkach i ustach.

 

Trzepot serca.

 

Brak tchu.

 

Dziwny ucisk w dole brzucha.

 

Jakby ktoś mi dolał wrzątku do krwi.

 

Mateuszowe  ręce  dotykają  mojej  szyi,  przesuwają  się  po 

ramionach i plecach. Raz czy dwa muskają piersi.

 

Już nie mam krwi. Tylko wrzątek.

 

I naraz Mateusz odsuwa się ode mnie. Trzyma mnie moc-

no za ręce. Otwieram oczy.

 

-  Ola - głos ma chrapliwy - najpierw mnie wysłuchaj. 
Krew stygnie. Zagryzam usta.

 

Miejmy to za sobą. Siadam.

 

-

 

Pod jednym warunkiem. 

-

 

Jakim? 

-

 

Powiesz wszystko. I nie będziesz kłamał. 

Kiwa głową. 
-

 

Ale pod jednym warunkiem. 

-Co? 
-

 

Wysłuchasz mnie do końca. Obiecujesz? 

-

 

Tak - burczę. 

Siedzimy naprzeciwko siebie. Między nami złączone ręce.

 

-

 

Poznałem Elwirę w pierwszej licealnej. Chodziliśmy ze 

sobą. Zrywaliśmy i znowu do siebie wracaliśmy. Było coraz 
gorzej. Pod koniec lutego rozstaliśmy się definitywnie. Po paru 
tygodniach przyszła do mnie. Chciała zacząć wszystko od po 
czątku. 

-

 

Zgodziłeś się? - przerywam. 

-

 

Nie. Wtedy zaczęła wystawać przed domem, szkołą. 

Wydzwaniała do mnie, do starych... Przysyłała listy. Ze jak 
do niej nie wrócę, to sobie odbierze życie. Jeden wpadł w rę- 

I   173

 

background image

ce jej matki. Nawet nie wiesz, co było dalej... Jej matka przy-
jechała do nas, rozmawiała ze starymi, a potem wszyscy wsie-
dli na mnie, że to moja wina. Ustalili, że Elwira i ja porozma-
wiamy...

 

Mateuszowe dłonie wilgotnieją. Już od paru chwil trzyma 

mnie coraz mocniej.

 

Przed nami gwóźdź programu.

 

-

 

Mateusz? 

-

 

Przyszedłem do Elwiry. Nikogo nie było. Przepraszała... 

Piliśmy wino i... 

I co? Pocałował ją? A teraz nie ma odwagi o tym mówić?

 

-

 

Mów! 

-

 

Wróciła jej matka. I o mało mnie nie zabiła. 

-

 

Dlaczego? 

-  Leżałem w łóżku z Elwirą. 
Wyrywam ręce.

 

„Pocałował ją!" „Teraz się wstydzi!" 
Kretynka zbolała ze mnie.

 

-

 

Idź stąd! Idź sobie! 

-

 

Obiecałaś mnie wysłuchać... - Znowu trzyma moje dłonie. 

-

 

Kończmy tę farsę! Mów i spieprzaj. 

 

-

 

Nic z tego wieczoru nie pamiętam. Tylko wino, a potem 

wrzeszczącą matkę Elwiry. Że jak będzie dziecko, to musi być 
ś

lub. Potem zadzwoniła do starych. 

-

 

Spałeś z nią czy nie?! 

-  Wtedy nie! Upozorowała to! Wsypała coś do wina. 
„Wtedy nie".

 

-

 

Mogłeś jej to dziecko zrobić wcześniej. To nie ma znacze 

nia. Tydzień w tę czy w tę... 

-

 

Spałem z nią wtedy, gdy nie znałem ciebie - mówi twar 

do. - To ma znaczenie? 

Ma. Ale tego nie powiem. Na razie muszę do końca wysłu-

chać  tej  historii  niczym  z  jednej  z  południowoamerykańskich 
telenowel.

 

-  Olka? Zadałem ci pytanie. 
Niebieskie błagalne spojrzenie. 
-Mów.

 

174

 

-  Potem był względny spokój. I nagle ta wariatka zaczęła 

rozpowiadać wszystkim, że jest ze mną w ciąży.

 

-

 

Jest czy nie jest? 

-Nie. 
-

 

To czemu mi tego nie powiedziałeś w kuchni?! - wrzeszczę. 

-

 

Wtedy tego nie wiedziałem! 

To zbyt skomplikowane dla takiej kretynki jak ja.

 

-  Nie rozumiem - poddaję się.

 

-  Olka... Ona mówiła, że jest w ciąży. Ja, że to niemożliwe. 

Ona, że to się stało wtedy, kiedy do niej przyszedłem... Jej 
matka szalała. Opowiadała, jak na własne oczy widziała wy 
miotującą Elwirkę. Stary wiercił mi dziurę w brzuchu, że je 
stem taki głupi, bo nie słyszałem o bezpiecznym seksie. Matka 
płakała. To był koszmar. W końcu wymogłem, żeby zaprowa 
dzili Elwirę do ginekologa. Powiedział, że nie ma mowy o żad 
nej ciąży...

 

-I co?

 

-  Koniec. Sprawa z Elwirą już się skończyła. Ola, powiedz 

coś.

 

Najchętniej  bym  mu  wydrapała  te  niebieskie  ślepia  za 

to, że spał z Elwirą!

 

Ż

e już był ktoś ważny w jego życiu!

 

Ż

e ja najwyżej będę tylko tą drugą!

 

Niebieskie proszące spojrzenie.

 

I wtedy rozdzwania się Mateuszowa komórka.

 

-

 

Wyłączę. - Sięga do kieszeni spodni. 

-

 

Odbierz. 

-

 

Słucham? Tak. Już tak. Mhm. Cześć. - Rzuca telefon na 

tapczan. - Ola? 

-Tak?

 

Mateusz bierze głęboki wdech. W tej samej chwili strzelają 

drzwi i wchodzi Majka objuczona siatkami.

 

-  Co tu robisz?! Ty dzieciorobie! A ty, Olka? Odchrzań się 

od mojego chłopaka! - krzyczy i wybucha niepohamowanym 
ś

miechem. -Ale macie miny! Mateusz, rozpakowuj siatki, Olka 

musi coś zjeść. Niedługo zostanie z niej tylko cień. - Wpycha 
Mateusza do kuchni, zamyka za nim drzwi i podchodzi do mnie.

 

175

 

background image

-

 

Majka, co jest grane? - pytam nerwowo. 

-

 

Spotkałam panią Hanię. Widziała Mateusza. Wypyty 

wała. Powiedziałam, że to mój chłopak - szepcze. - Dogadali 
ś

cie się? 

-

 

Nie ma tego dziecka. 

-

 

To wiem - prycha. - Dogadaliście się czy nie? 

 

-

 

Skąd wiesz o dziecku? 

Wzrusza ramionami. 
-

 

Rozmawiałam z nim... Ola? 

-Co? 

-  Tylko spokojnie, spokojnie... Pamiętasz, że mi coś obie 

całaś?

 

-Tak.

 

-  Chciałam wymóc na tobie, żebyś zgodziła się na spotka 

nie z nim... - Macha ręką w kierunku kuchni.

 

Ukartowali to za moimi plecami! „Przyjedź, ona jest ta-

ka biedna". „Niech będzie". „Tylko szybko. I cicho. To tajem-
nica".

 

-  Ty go tu ściągnęłaś! - wybucham. - Taka przyjacielska 

przysługa!

 

Mateusz wychodzi z kuchni.

 

-

 

Olka! To nie tak. 

-

 

A jak? 

-

 

Sam chciałem przyjechać. - Podchodzi do mnie. - Od 

Majki tylko wiedziałem, gdzie jesteś. 

-

 

Właśnie - burczy Majka. - Teraz się poprzytulajcie, a ja 

idę do kuchni. 

Mateusz jest za ścianą w niebieskim pokoju. Pewnie smacznie 
ś

pi. Majka pochrapuje na tapczanie pod oknem. Gonitwa 

myśli. Mieszane uczucia.

 

Czegoś mi w tym opowiadaniu Mateusza brakuje. 
Przewracam się na drugi bok. Nie ma szans. Nie zasnę.

 

176

 

Skrzypi drewniana podłoga. Ktoś idzie korytarzem. 
To Mateusz. Podchodzi do mnie.

 

-

 

Ola - przesuwa dłonią po moich włosach - Ola. 

-

 

Coś się stało? - Siadam na tapczanie. 

-

 

Nie... Tylko... 

Trudno  rozmawiać  z  kimś,  kogo  ma  się  na  wyciągnięcie 

ręki, ale którego twarzy nie widać.

 

-

 

Mateusz? 

-

 

Muszę ci jeszcze coś powiedzieć - szepcze. 

Ze zdenerwowania zasycha mi w ustach. Zaraz będę wie-

działa, czego brakowało we wcześniejszym opowiadaniu.

 

Ale nie tutaj. Obecność śpiącej Majki przeszkadza mi. Bez 

słowa wstaję i kieruję się do kuchni. Mateusz idzie za mną. Po 
prawej stronie jest kontakt. Błyska goła żarówka. Mateusz staje 
obok lodówki. Ma zmierzwione włosy, bose stopy, czarne bok-
serki i popielaty T-shirt.

 

-  No? - Głos mi drży.

 

Robi  krok  w  moją  stronę.  Bierze  mnie  za  dłonie.  Spusz-

czam głowę i patrzę na nasze bose nogi.

 

-  Ola... Jeszcze jedna rzecz. Ja...

 

Co? Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że jednak Elwi-

ra nadal jest ważna?

 

-  Szybko. Bo zimno - mówię trochę bez sensu. 
Jednym ruchem porywa mnie na ręce. Wtula twarz w moje

 

zapałczane włosy.

 

-

 

Ola... Kocham cię. - Niespodziewanie dla samej siebie 

wybucham płaczem. Mateusz jest przerażony. - Ola? Co się 
dzieje... Ola... proszę... 

-

 

Mateusz, ja nie wiem... 

-

 

Cii. Już dobrze. 

Wyciągam rękę. Palcami delikatnie dotykam jego policzka.

 

Niebieskie oczy jaśnieją.

 

Mateusz siedzi na krześle. Jestem na jego kolanach. Moc-

no mnie obejmuje i delikatnie kołysze.

 

Już nie płaczę. Wypłakałam na szary T-shirt smutek ostat-

nich tygodni i miesięcy. Czuję się lekko.

 

177

 

background image

-

 

Ola? Chciałem ci to wszystko wytłumaczyć wcześniej. Ale 

nie pozwoliłaś - mruczy z ustami w moich włosach. 

-

 

Wiem. 

-

 

Potem twój ojciec urządził mi awanturę. Ze jesteś bardzo 

chora, a ja ci przeszkadzam. Majka też nie chciała nic mówić. 
Co ci było? 

Zeżarłam za dużo relanium - mówię bez zastanowienia. 

Odsuwa mnie na odległość ramion. Ma bladą twarz i wy 
straszone oczy.

 

-  Olka!

 

-

 

Ż

ałuję, że ci powiedziałam! - Zeskakuję na podłogę. 

Łapie mnie za przedramiona. I potrząsa. 
-

 

Coś ty zrobiła! Jak mogłaś? 

-

 

Chciałam tylko spać! Spać! 

 

-

 

„Tylko spać?" To jakieś bzdury! Dziecko jesteś? Masz 

rozum! Trzeba było z niego zrobić użytek! 

-

 

Co ty wiesz? Nic... Już miałam dosyć myślenia. Ciągle 

tylko te same myśli... Że z niczym nie daję sobie rady, że wszyst 
ko zawalam. I jakby tego wszystkiego było mało, że masz dziec 
ko! - krzyczę i nie obchodzi mnie wcale, że Majka pewnie już 
nie śpi. 

Mateusz nadal jest blady. Już nie trzęsie mną niczym wor-

kiem gruszek.

 

-

 

Nie wiedziałem... 

-

 

Pewnie. Niby skąd? 

-

 

O... Nie wiem, co powiedzieć. - Zagryza wargi i bierze 

mnie za rękę. - Obiecasz mi coś? 

-Co?

 

-

 

Ż

e już nigdy nie zrobisz niczego podobnego. Obiecaj. 

-

 

Mogę obiecać. 

Stoimy naprzeciwko siebie.

 

Między nami moja tajemnica, jego smutek i żal. Między 

nami już zawsze będzie jego Elwira i moje relanium.

 

-

 

Było, minęło - mówię, żeby przerwać tę ciężką i długą ciszę. 

-

 

Ola? Teraz jesteś ty i ja. Razem sobie poradzimy. Będzie 

dobrze. 

-

 

Na pewno lepiej - uśmiecham się smutno. 

178

 

 

-

 

Olka! Co ty bredzisz? 

-

 

Mnie już nigdy nie będzie dobrze, tak w stu procentach. 

Mój świat jest do góry nogami. Rozumiesz? 

Patrzy na mnie w milczeniu, a potem leciutko kiwa głową. 

Siada i bierze mnie na kolana. Słucham jego oddechu i liczę 
uderzenia serca. Powieki same opadają.

 

-  Ola, zbudź się - szepcze Mateusz. - Porozmawiamy ju 

tro... - Całuje mnie w kark.

 

A potem zanosi na tapczan i otula kocem.

 

„Kocham cię". „Kocham cię".

 

Jest za ścianą.

 

W jednej chwili zrywam się i biegnę do drugiego pokoju.

 

-

 

Ola? - Głos jest cichy i niepewny. 

-

 

Nie chcę być sama. 

Podchodzę do tapczanu i szybko, szybciutko, zanim zdążę 

zastanowić  się  nad  tym,  co  robię,  kładę  się  koło  Mateusza. 
Obejmuje mnie, a ja w tej samej chwili sztywnieję.

 

-  Spokojnie, spokojnie, głuptasku. - Chociaż nic nie wi 

dzę, dam sobie obciąć resztkę włosów, że się uśmiecha. - Znam 
cię. - Takiego czułego głosu jeszcze u niego nie słyszałam. - 
Nie zrobię ci krzywdy... - Narzuca na mnie koc, a potem opusz 
kami palców głaszcze moje powieki. - Śpij, śpij. Wszystko bę 
dzie dobrze.

 

Wierzę w to z całej siły.

 

Łapię go za rękę i mocno ściskam.

 

-

 

Mateusz... ja... nie wiem... 

-

 

Cii. Ja wiem. Mówiłem, że cię znam. 

siedemnastego, wtorek

 

Budzi mnie warkot samochodu i słońce świecące prosto 

w twarz. Otwieram oczy.

 

Niebieskie uśmiechnięte spojrzenie.

 

- Cześć. Wyspałaś się? - Bawi się moimi włosami. - Czy 

one kiedyś odrosną?

 

179

 

background image

-

 

Mhm. 

-Ola? 
-Mhm? 
-

 

Coś się dzieje? 

Wstydzę się, że przyszłam tutaj w nocy. Że zachowałam się 

tak impulsywnie. Ale spanie w objęciach Mateusza wydaje mi 
się szczytem marzeń.

 

-

 

Myślę - burczę i wtulam głowę w jego ramię. 

-

 

Tak od rana? I co? 

 

-

 

Za szybko to wszystko się dzieje... Raz nie chcę cię wi 

dzieć, potem... no... tu przychodzę. Jestem szurnięta? 

-

 

Jesteś wspaniała. Najwspanialsza. Już ci to kiedyś mówi 

łem. - Całuje mnie w czubek nosa. 

Uśmiecham  się  szeroko.  Cmokam  go  w  policzek  i  wybie-

gam z pokoju. W drzwiach kuchni stoi Majka i pogryza pomi-
dora. Na jej widok gaśnie mi uśmiech.

 

-  Musimy porozmawiać - mówi twardo. - Mateusz, pobud 

ka! - krzyczy.

 

Idziemy do naszego pokoju. Majka starannie zamyka drzwi. 

Patrzy na mnie surowo.

 

-

 

Olka? Spałaś z nim? 

-

 

To moja sprawa! 

-  Mów w tej chwili! Spałaś?! 
-Tak.

 

Ze świstem wypuszcza powietrze.

 

-

 

Zabezpieczyłaś się? 

-

 

Nie... Myśmy tylko spali. 

-

 

Jak to? - Patrzy na mnie z niedowierzaniem. 

-

 

Nie kochaliśmy się. 

-Nie? 
-

 

Przecież mówię wyraźnie. Co? 

 

-

 

Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach - stwierdza ci 

cho. - Rozumiesz? 

-

 

Nie... 

-

 

Trafiłaś na właściwego faceta. 

-

 

Wiem. - Sięgam do szafy po ubranie. - Mnie wystarcza 

całowanie i przytulanie. To normalne? 

 

-

 

Jak widać. 

-

 

Majka, czy ja zrobiłam dobrze? - pytam szeptem. 

-

 

Ale co? 

-

 

Ż

e do niego przyszłam. 

Wzrusza ramionami. 

 

-

 

Facet też człowiek. Tak jak ty potrzebuje miłych słów, 

gestów... 

-

 

Nie jestem zdzira? 

Wybucha niepohamowanym śmiechem i otwiera drzwi.

 

-  Olka, ale z ciebie dziecko. Ej, dzieciorób! - krzyczy. - Na 

dywanik!

 

osiemnastego, środa

 

-

 

Ola, jak tam? 

-

 

Dobrze, tato. Co u ciebie? 

-

 

Dużo pracy. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak duszno 

w mieście. Majka jeszcze jest? 

-

 

Pewnie. 

-

 

Pani Hania mówiła, że przyjechał do niej jakiś chłopiec. 

-

 

Mhm... 

-

 

Słuchaj, Krysia musi tu zostać jeszcze trochę. Wujek po- 

będzie parę dni w szpitalu. Poradzicie sobie? 

-

 

Pewnie. 

-

 

Kasia dzwoniła przedwczoraj. Skręciła nogę, nie może 

chodzić. 

-I co?

 

-

 

Dzwoniłem potem do... druha Zdobysława. 

-

 

Ziemomysła. 

-Właśnie. Powiedział, że noga jest nadwyrężona i to wszyst-

ko. Szymek dzwoni?

 

-  Chce kota.

 

-

 

A ja gwiazdkę z nieba. Oluś, trzeba ci czegoś? 

-Nie. 
-

 

Pozdrów Majkę. I ucz się. Pa. 

- P a .  

 

 

180

 

181

 

background image

Majka  w  sklepie,  Mateusz  z  gospodarzem,  już  którąś  go-

dzinę z rzędu, próbują uruchomić malucha. Czyszczę  grzyby, 
które uzbieraliśmy rano.

 

Piszczy komórka.

 

-  Halo?

 

Rozpaczliwy szloch szczerbula.

 

-

 

Szymek! Co się dzieje? 

-

 

Oni chcą ją zabrać jutro! 

-

 

Kogo! I jacy oni? - Ze zdenerwowania ledwo mogę mówić. 

-

 

Weronikę! Powiedzieli, że im się podoba! A ja ją pierwszy 

zamówiłem! - I znowu szloch. 

Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówi, ale wiem, że jest 

głęboko zrozpaczony.

 

-

 

Szymek, najpierw się uspokój. No, już lepiej? 

-Tak. 
-

 

Zaczynaj. 

-  Jutro ją zabiorą. Aż do Sącza! - krzyczy. -A Jasiek mówi, 

ż

e tamten pies ją pewnie zje!

 

To nie ma sensu. Zapłakany Szymek nie nadaje się do żad-

nej rozmowy.

 

-

 

Jest ciocia? 

-

 

Poszła z nimi. 

-

 

Kiedy wróci? 

-

 

Nie wiem... Ola, pomóż mi, dobrze? 

-

 

Dobrze. Umawiamy się tak. Wycierasz nos i idziesz się 

bawić. 

-

 

Z Jaśkiem? 

-

 

Z Jaśkiem. Zadzwonię później. I coś wymyślimy. Może 

być? 

-

 

Mhm. Pomożesz mi? 

-

 

Jasne. 

-

 

Zadzwonisz? Powiesz im? Ja jej nawet parówkę swoją 

kiedyś dałem. 

-  To fajnie. Uspokój się, wszystko będzie dobrze. Pa. 
- P a .

 

182

 

Co też przytrafiło się szczerbulcowi, że jest taki nieszczę-

ś

liwy? Myję ręce, zmieniam szorty na dżinsy. Plecak, pienią-

dze, komórka.

 

Zbiegam  po  schodach.  W  garażu  rozbebeszony  maluch. 

Mateusz i gospodarz piją kawę.

 

-

 

A ty gdzie? - śmieje się Mateusz. 

-

 

Do Szymka. Mam za dwadzieścia minut autobus. 

-

 

Czemu tak nagle? 

-

 

Muszę. 

-

 

Jadę z tobą. - Mateusz już stoi nad zardzewiałym zle 

wem i myje ręce. - Panie Emilu, skończymy, jak wrócę. 

-

 

Nie ma sprawy. 

Do  autobusu  wpadamy  w  ostatniej  chwili.  Muszę  złapać 

oddech, zanim powiem wszystko Mateuszowi.

 

-  Może chodzi o jakąś koleżankę?

 

-  Nie wiem. Gadał jak potłuczony. 
Milczymy.

 

Zapłakany telefon Szymka rozbił bajkę, w której żyłam 

od  paru  dni.  Skupiona  byłam  tylko  na  Mateuszu.  Ze  czuły, 
opiekuńczy,  że  zaczyna  lubić  moje  zapałczane  włosy,  że  jest 
wegetarianinem,  że  potrafimy  rozmawiać  godzinami.  Majka 
chodziła do sklepu, gotowała. Ja żyłam tylko uczuciem do Ma-
teusza.

 

Nikt poza nim nie był ważny.

 

Gdzieś daleko była rzeczywistość.

 

Szymek, ojciec i Kuka ze złamanym sercem i skręconą nogą.

 

Właściwie o nich nie myślałam. Tak jak nie potrafiłam dłu-

ż

ej usiedzieć na miejscu, tak nie potrafiłam dłużej skupić uwagi 

na nikim innym niż na Mateuszu.

 

Cały mój umysł, serce, oczy pełne były jego zapachu, doty-

ku, niebieskich oczu, czułego głosu.

 

-

 

Ola, chyba dojeżdżamy. 

-

 

Mateusz, myślisz, że mu się coś stało? 

- Wtedy by dzwoniła ta pani, u której mieszka - odpowiada 

spokojnie.

 

Autobus zatrzymuje się. Teraz w prawo, wzdłuż długiego 

ż

ółtego budynku (to chyba szpital), potem w lewo, pod górę

 

l   183

 

background image

między blokami, później jest kilka alejek obsadzonych kaszta-
nowcami i dom ciotki Marysi.

 

Szymek płacze i śmieje się na nasz widok. Jest opalony, 

z posiniaczonymi kolanami i z włosami na jeżyka. Jasiek wy-
gląda podobnie.

 

-  Powiesz im? Ola? Mnie nie chcieli słuchać. Weronika woli 

mnie.

 

Mateusz kuca.

 

-

 

Powiedz mi chłopie, kto to jest ta Weronika. 

-Kot. 
-

 

Kotka - wtrąca Jasiek. 

-

 

Dziewczynka - dodaje Szymek. 

Już wszystko jasne. 

Szymek i Jasiek prowadzą nas do sąsiadów. Tam, w gara-

ż

u, leży w koszu szara kocica i kilka puszystych kłębków. Szy-

mek porywa na ręce czarno-białego kociaka.

 

-  To Weronika - mówi z dumą.

 

-

 

Coś ty! - prycha Jasiek. - Wojtka nie poznajesz? Weroni 

ka jest obok Kuby. 

-

 

Weronika ma prawą białą łapkę, a Wojtek lewą - odpo 

wiada Szymek. - Obiecałem jej, że tu przyjedziesz i pozwolisz 
ją wziąć do domu. 

-

 

Chyba jednak nie - mówię. 

-

 

Ale obiecałem! - wyje Szymek. - Mateusz, powiedz jej! 

-

 

Oli czy Weronice? 

-

 

Oli! - krzyczy. 

Mateusz podnosi się z klęczek.

 

-

 

Ola? Słyszałaś? Szymek obiecał. To poważna sprawa... 

-

 

Gardłowa - dodaje Jasiek. 

-

 

Kot to nie zabawka. 

-

 

Tak. Trzeba poić i karmić - wymądrza się Mały z po 

wagą. - Patrz, jakie ma wąsiki. 

-

 

Właśnie. A kwiatek w twoim pokoju usycha. 

-

 

Ola! Będę wszystko przy niej robił. 

Nie będzie. Pozajmuje się nią przez tydzień, a potem opie-

ka nad kotem spadnie na mnie.

 

A może warto spróbować? Niech ma jakieś obowiązki. Tro-

 

184

 

chę odpowiedzialności mu nie zaszkodzi. Szymka łatwo uszczę-
ś

liwić, a kociak jest słodki.

 

-

 

Weronika pojedzie z nami... - mówię uroczyście. 

-

 

Super! - krzyczy Mały. 

Wciska Mateuszowi kociaka i przypada do mnie. Brudna 

buzia jaśnieje.

 

-

 

Wiem o kotach wszystko. Będę ją karmił, głaskał. Na 

uczę ją łapać myszy. Będę dawał jej wodę. 

-

 

Wymieniał piasek w kuwecie - wpadam mu w słowo. 

-

 

Co? - Bure oczy szeroko otwarte. 

Tłumaczę. Bure ślepka są już wielkości talerzyków.

 

-

 

Zmieniłeś zdanie? - pytam. 

-

 

Coś ty! Nie. 

-

 

Brawo. 

-

 

Ona będzie moja i twoja. Chcesz? 

-

 

Pewnie. I Kuki. I trochę taty. - Głaszczę go po jeżyku. 

-

 

Ola? Kocham cię, wiesz? 

Wilgotnieją mi oczy. Pierwszy raz to powiedział.

 

-

 

Też cię kocham. 

-Ola? 
-

 

Co jeszcze? 

-  A... jak Weronika będzie też twoja, to może ty byś zmie 

niała piasek w kuwecie, co?

 

Jesteśmy już w Jabłonce. Przyjechaliśmy okazją. Mateusz 

narzucił na mnie swoją bluzę i teraz idziemy do domu.

 

Nic nie mówimy.

 

Raptem  zatrzymuję  się  przy  kapliczce  świętego  Nepomu-

cena.

 

-

 

Muszę zadzwonić do Kuki. 

-

 

Nie wziąłem komórki. 

-

 

Wiem. A moja się wyładowała. Wrócisz ze mną do knaj 

py? Tam jest automat. 

-

 

Pewnie. Ola? Ten telefon nie może poczekać? 

185

 

background image

-  Mateusz... Nie zadzwoniłam do niej ani razu - mówię 

cicho.

 

Wracamy na rynek. Za Sezamem w prawo, potem schodka-

mi w dół. Obskurny, zadymiony lokal. W portfelu powinnam 
mieć kartę telefoniczną i numer do Kukuśki.

 

Już  wybieram  ostatnią  cyfrę.  Jest  sygnał.  Naraz  szybko 

odkładam słuchawkę.

 

-Ola?

 

-

 

Mateusz, co jej powiem? Przecież nie będzie chciała ze mną 

rozmawiać. Ma do tego prawo. Zapomniałam o niej już w Kra 
kowie. Sama musiała się spakować... To nie ma sensu - kończę 
cicho. 

-

 

Ola! - Podnoszę głowę. Niebieskie poważne spojrzenie. - 

Jutro albo pojutrze będzie ci jeszcze trudniej zadzwonić. Źle 
się stało, że nie zrobiłaś tego wcześniej. Zastanów się, jak to 
wszystko odkręcić. 

-

 

Nie znasz jej. 

 

-

 

To twoja młodsza siostra... - zawiesza głos. 

-Co? 
-

 

Musisz do niej dotrzeć. Jeszcze coś... 

-No?  
-

 

Jej świat też jest do góry nogami. 

Wystukuję  cyfry.  Zgłasza  się  druh  Ziemomysł.  Przed-

stawiam się. Słyszę, jak woła, żeby tu przyszła Kaśka, potem 
ktoś biegnie, ktoś śpiewa. Ktoś idzie. Kroki są coraz głośniej-
sze. To Kuka.

 

-

 

Halo? - sapie w słuchawkę. 

-

 

To ja. Olka. 

-

 

Cześć - rzuca sztywno. 

-

 

Przepraszam, że nie dzwoniłam. Zbierałam się do kupy. 

-

 

Nie ma sprawy - mówi nonszalancko. - Coś jeszcze? 

-

 

Jak tam noga? 

-

 

Skąd wiesz? 

-

 

Od taty. Boli? 

-Nie. 
-  Kuka? Nie gniewaj się. Wiesz co? Szymek załatwił nam 

kotkę. Weronikę. Co ty na to?

 

186

 

 

-

 

Może być. 

-

 

Ubierasz się ciepło? 

-

 

Nie jestem dzieckiem - prycha. Nareszcie! Już dosyć te 

go martwego głosu. - Zapomniałam kurtki. 

-

 

To jak sobie radzisz? 

-

 

Aaa... no, taki kolega mi pożyczył. - Ma wyraźnie kłopoty 

z oddychaniem. 

-

 

Co to za kolega? 

-

 

Taki jeden. O rok starszy. 

-

 

Z Krakowa? 

-

 

Tu wszyscy są z Krakowa - znowu prycha. 

-

 

Kolega jak najbardziej zarąbisty? 

-

 

Wszystkim dziewczynom się podoba - wzdycha. 

-

 

Ale kurtkę pożyczył tobie - mówię dobitnie. - A sam mar 

znie. Może po powrocie zaprosisz do nas kolegę-dżentelmena? 

-

 

I co on sobie o mnie pomyśli? 

-

 

Ej, Kukuśka! Weź od niego adres. 

-

 

Zgłupiałaś? - wścieka się. 

-

 

Przecież musisz mu oddać wypraną kurtkę. 

-

 

Olka! Ty masz głowę! Muszę kończyć. 

-

 

To hej. 

-

 

Zadzwonisz jeszcze? 

-

 

Pewnie. Pa. 

Wieszam słuchawkę, wyciągam kartę. Uśmiecham się do 

Mateusza.

 

-

 

Zadowolona? - pyta. 

-

 

Jak najbardziej. Dziękuję. - Wspinam się na palce i cmo 

kam go w policzek. 

-

 

Pamiętasz, co ci mówiłem? Teraz jesteś ty i ja. Razem 

sobie poradzimy. Będzie dobrze. 

dwudziestego, piątek

 

Wybieramy  się  na  wieczorny  spacer.  Jak  na  razie  Majka 

utknęła w łazience, a Mateusz w garażu. Z gospodarzem na-
prawiają rower dla Grzesia.

 

187

 

background image

Kroję chleb i smaruję go masłem. Zrobię jajecznicę z pomi-

dorami. Do tego po kubku mleka.

 

-  Gdzie sól? - Pukam i wchodzę do łazienki.

 

Majka w króciutkiej sukience, z wilgotnymi włosami, ma-

luje sobie oczy.

 

-

 

Nie masz pudru? 

-

 

Nie. Do lasu tak się stroisz? 

Odkłada cienie. 
-

 

No, mam spotkanie... 

-

 

Nie mogłaś powiedzieć wcześniej? 

-

 

Zadzwonił pół godziny temu! 

Rzeczywiście. Niedawno z wypiekami na policzkach mówi-

ła coś zduszonym głosem do telefonu. Potem od razu wpadła 
do łazienki.

 

-

 

Kto to? Zostaw ten krem. Będziesz się po nim świecić. 

Majka nastroszą palcami grzywkę. 
-

 

Nie masz żelu? 

-

 

Nie. Co to za chłopak? 

-

 

Spotkałam go parę dni temu, w sklepie. 

-

 

Tu? W Jabłonce? 

-  Mhm. Super jest. Wcale niepodobny do klawesyna. Przy 

pomina twojego Mateusza.

 

Robi mi się ciepło na sercu. Majka grzebie w mojej kosme-

tyczce.

 

-

 

Jak ma na imię? 

-

 

Andrzej. 

-  I co? Będziecie razem gazdować? 
Chichocze.

 

-

 

On jest z Kielc. Dostał się w Krakowie na prawo. Brać 

coś cieplejszego? 

-

 

Brać. 

Przechodzimy do pokoju. Majka wyjmuje z plecaka bluzę.

 

-

 

Ż

ycz mi szczęścia. 

-

 

Ż

yczę. O której będziesz? 

-

 

Nie wiem. Dobrze się czujesz? - Patrzy na mnie z tro 

ską. - Dziwnie wyglądasz. 

-

 

Nic mi nie jest - mówię szybko. - Idź, jak masz iść. 

188

 

-Hej.

 

W drzwiach wpada na Mateusza.

 

-

 

Pani kierowniczka ma randkę? 

-

 

Jasne. Dzieciorób, jak wyglądam? 

-

 

Zarąbiście. 

Wybucham śmiechem. 
Majka i Mateusz. 
Moja przyjaciółka i mój chłopak.

 

dwudziestego pierwszego, sobota

 

Mateusz jeszcze śpi. Majka, roześmiana od ucha do ucha, 

i ja siedzimy na moim tapczanie i plotkujemy.

 

-

 

Późno wróciłaś. - Ziewam. 

-

 

Bardzo późno. Fantastycznie było. 

-

 

Co można robić na takim zadupiu? 

Wybucha śmiechem. 

 

-

 

To samo, co ty z Mateuszem. Romantyczny spacer w bla 

sku gwiazd, nad brzegiem szemrzącej rzeki. 

-

 

Wieczorami nad rzekę nie chodzimy, bo nie widać kro 

wich placków. 

Majka rzuca we mnie poduszką.

 

-

 

Super jest, nie? 

-

 

Zarąbiście - przytakuję. - Dziś też będziesz gazdować? 

-

 

Czekam na telefon. Może wybierzemy się nad jezioro. 

-

 

Jaki on jest? 

Majka czerwieni się. I zaczyna energicznie kręcić głową.

 

-

 

Nie będę nic więcej mówić, bo zapeszę. Zmieniamy te 

mat. Co u ciebie? 

-

 

Normalka. 

Patrzy na mnie uważnie.

 

-

 

Nieprawda. Od powrotu z Rabki jesteś jakaś inna... 

-

 

Jaka? 

-

 

Inna. Poobserwuję cię jeszcze trochę i będę wiedzieć. Olka, 

ty mnie słuchasz? 

-

 

Już nie. 

-

 

Pokłóciłaś się z Mateuszem? 

189

 

background image

-

 

Nie. Wszystko w porządku. 

-

 

Martwisz się czymś? Już wiem! Poprawkami! Będzie do 

brze. Przysiądziemy, nauczysz się i zdasz. Olka! O co chodzi? 

Odrzucam koc i zaczynam drapać się w stopę. Pożarły mnie 

wczoraj wieczorem komary. Mateusz dalej siedział w garażu, 
więc poszłam sobie na spacer. Musiałam się nad czymś zasta-
nowić.

 

-

 

Olka? 

-

 

Ten grubas mi wszystko zburzył - rzucam. 

-

 

Jaki znowu grubas? 

-

 

Ataki...   Miejscowy. Spytał mnie kiedyś, jacy są Kuka 

i Szymek. 

Majka zrywa się na równe nogi. Jest wściekła.

 

-

 

Słuchaj, ustalmy coś na wstępie. Jestem zarąbisto głupia 

i tępa. Nic nie rozumiem. Tłumacz mi wszystko, jak chłop kro 
wie na rowie. Jasne? 

-

 

Jasne. 

-

 

Zaczynaj. 

Opowiadam o spotkaniu z proboszczem.

 

-  Rozumiesz? 
-Nie.

 

-

 

On mi zburzył to, co sobie poukładałam! - powtarzam 

z uporem. 

-

 

Co zburzył? Dwie minuty z nim rozmawiałaś. 

 

-

 

Wystarczyło. I teraz nie mogę się pozbierać. 

Majka wzdycha. 
-

 

Przecież on ci nic nie powiedział. Nie zdążył. 

-

 

Nic nie rozumiesz! 

-

 

Kiedyś z nim rozmawiała? Wczoraj? 

-

 

Dawno temu. 

-

 

I teraz ci się przypomniało? Coś kręcisz. Idę do łazienki. 

Wychodzi. Zwijam się w kłębek i narzucam na siebie koc. 
Muszę z kimś porozmawiać. Z Majką, z Mateuszem? Nie. 

„Porozmawiaj sama z sobą".

 

Gdzie czarny zeszyt? Od czasu, gdy Majka go przeczytała, 

używany jest jedynie do wyrywania kartek, na których zapisu-
jemy, co trzeba kupić.

 

190

 

Zrywam się z tapczanu i z naręczem ubrań porwanych 

z  krzesła  wpadam  do łazienki.  Goła,  namydlona  Majka  pisz-
czy w wannie.

 

-  Nie krępuj się. - Sięgam po szczotkę i pastę. - Gdzie mój 

zeszyt?

 

-

 

Ten czarny? 

-M hm . 
-

 

W twojej torbie. Po co ci? 

Jedną ręką szoruję zęby, drugą próbuje wciągnąć spodenki. 

Krótkie włosy to jednak wygodna sprawa. Dwa ruchy ręką i je-
stem uczesana. Zanim Majka się spłucze, całkowicie ubrana 
wpadam do różowego pokoju.

 

Plecak, zeszyt, długopis. Nie ma! Zawsze leżał na stole. Jest. 

Tyle że na podłodze. Co jeszcze? Ołówek. Tak na wszelki wy-
padek. Komórki nie biorę. Wczorajsza bułka i butelka mine-
ralnej. Aha, zapałki. Powinny być w na półce, obok świeczki.

 

Z plecakiem wchodzę do niebieskiego pokoju.

 

Mateusz jeszcze śpi.

 

Tylko raz wtedy spaliśmy obok siebie. Potem już nie odwa-

ż

yłam się na to.

 

Cmokam go w policzek.

 

Uśmiecha się niebiesko.

 

-  Ola? Idziesz do sklepu? Poczekaj na mnie.

 

-  Nie idę do sklepu. Nie wiem, kiedy wrócę. Mam coś do 

załatwienia.

 

-

 

Pójdę z tobą. 

-Nie. 
-

 

Ola? - Patrzy na mnie uważnie. - Co to za sprawa? 

-

 

Poważna. 

Siedzę na polance w cieniu drzew. Na kolanach zeszyt, 

w głowie groch z kapustą, przede mną panorama Tatr. Na nie-
bieskim niebie puchate białe chmury.

 

Miałam pisać. Jak na razie zapełniłam jedną kartkę kółe-

czkami, a drugą esami-floresami.

 

191

 

background image

Spróbuję jeszcze raz...

 

Już wiem, gdzie widziałam Natalie.  W tej kafejce Ma Toma-

sza.  Czy ta druga to byta Elwira?

 

Mateusz powiedział, że po sprawie z  Elwirą nie miat ochoty 

na żadne związki.  Układ z Elwirą kosztował" go za dużo 
nerwów. Spotkat mnie, spodobałam mu się., ale byt przekonany, 
ż

e nie jestem nim zainteresowana.

 

W mordę jeża! Nie o tym miałam sama z sobą rozmawiać.

 

Caty czas wracato do mnie pytanie grubego księdza. Jacy 

są?" Jaka jest Kuka, jaki jest Szymek i jaka jestem ja? Bytam 
przekonana, że ja jestem tą dobrą, zagonioną, poświęcająca, się. dla 
rodziny, Kuka to wredna matpa, na której nie można polegać, a 
Szymek 
catkiem nieciekawy gościu. Mtoda doprowadzała mnie 
do szalu, Szymek przeszkadzał. 
Byli, ale równie dobrze mogto ich 
nie być.

 

To byta średnia córka i jedyny syn rodziców. A nie moja 

siostra i mój brat.

 

Więcej wiedziałam o Majce niż o wtasnej siostrze, z która, 

przez dtugie lata dzieliłam pokój. Szymek? Nawet nie starałam 
się. go poznać. 
Bo czy taki smarkul może być kimś' ciekawym?

 

Nie znałam ich wcale. Dopiero teraz powoli poznaje..

 

Nie powiem, żeby taka rozmowa z sobą pomagała. Raczej 

mam ochotę powiesić się na gałęzi najbliższego drzewa.

 

Przejdę do tamtego maliniaka, ochłonę i znowu będę pisać. 

Ale robaczywe maliny! Która godzina? Już tak późno? Jak 
w tym tempie będę rozmawiała sama z sobą, to do domu wró-
cę przy świetle księżyca.

 

192

 

Do roboty.

 

Mama umarta, o Kuce i Szymku myslatam jeszcze

 

gorzej.

 

Przede wszystkim jako o osobach, których istnienie zmusza 

mnie do taszczenia większej ilości zakupów do domu, przygo-
towywania 
positków i spędzania durnych godzin nad deską do 
prasowania.

 

Mtoda i Mały to była tylko fizycznosć.

 

Do nakarmienia, ubrania, zadbania o czyste uszy i kolana. 

Nie zastanawiato mnie, co mysią, czują.  Nie znałam ich marzeń, 
planów.

 

Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że to umarta moja 

Mama. Że tylko ja nie wiem, jak poradzić sobie z dalszym 

ż

yciem. Że smutek  i żal są uczuciami, o których  Kuka nie ma 

zielonego pojęcia.  Nadal chodzila na swoje zbiórki, podczas gdy to 
ja 
miatam „smutne dni"!

 

No, to już chyba jest prawdziwe rozmawianie. 
Dalej...

 

Z Szymkiem byto jeszcze jako tako, ale z Młodą wojowa-

tam...

 

Zamykam z trzaskiem zeszyt. Kładę się na trawie.

 

Co teraz?

 

Wracać do Krakowa i twardo uczyć się do poprawek. Maj-

ka  i  Mateusz  obiecali  mi  pomóc.  Jak  nie  zdam,  to  nie  będę 
siedziała z Majką w jednej ławce, a za rok nie będziemy razem 
kuły do matury.

 

Zmusić  tatę,  żeby  poszedł  do  lekarza.  Przecież  nie  może 

cały czas boleć go żołądek.

 

Szymkowi kupić białą koszulę do szkoły i zaprowadzić do 

ortodonty. Nie krzyczeć na niego.

 

A Kuka... Tu mam pole do popisu. To już nie dziecko, ale

 

193

 

background image

jeszcze nie dziewczyna. Do tego z charakterkiem. Ale rodzeń-
stwa się nie wybiera.

 

Kupić kotu kuwetę i coś do niej. Jakieś kamyczki? Zorgani-

zować panią do pomocy. Niech nie myje okien co miesiąc, tylko 
odkurza i sprząta.

 

Kurcze!  Chmury  już  nie  są  białe.  Zrobiły  się  jakieś  takie 

szarobure, przybyło ich i zaczyna wiać.

 

Już  nie  będę  pisała.  Pomalutku  zaczyna  mi  się  wszystko 

porządkować.

 

Gdzie zapałki? Są. Nie. Nie mogę palić w pobliżu drzew. Za 

drugim maliniakiem jest malutki wąwóz. Na jego kamiennym 
dnie płynie mały strumyk.

 

Porywam plecak i ruszam do lasu. Ale się ochłodziło. Jest 

wąwóz. Teraz na dół. Uwaga na pokrzywy. Doskonałe miejsce;

 

Kartki łatwo wyrwać. Gorzej z okładką. Nie podrę jej. Mo-

ż

e spali się w całości? Przykładam zapałkę. Kartki palą się jak 

marzenie. Okładka trochę kopci, trochę pali się niebieskawo-
zielonym płomieniem. Ładnie. Już kropi. To nic, zdążyłam.

 

Na  brzegu  strumyka  leży  popiół  z  mojego  zeszytu.  Zaraz 

zmyją  go  krople  deszczu.  A  ja  nie  będę  już  wracała  do  prze-
szłości.

 

Koniec.

 

Muszę zająć się naszym dzisiaj i jutro.

 

Wspinam się z powrotem. Leje już na całego. Czekać czy 

biec  do  domu?  Jak  tam  na  niebie?  Czarno.  Zaczyna  się  bły-
skać. Poprawiam plecak i wychodzę z lasu. Woda chlupie w bu-
tach,  koszulka  i  spodenki  mokre.  Ślizgam  się  na  błotnistej 
ś

cieżce prowadzącej do wsi.

 

Ktoś idzie od strony domów.

 

Pewnie jakiś gospodarz po krowy. Ale sobie wybrał porę.

 

Ciemna kurtka z kapturem. Długi krok. Wysoka postać.

 

To Mateusz.

 

Biegnę do niego.

 

-

 

Olka! - Ma spiętą twarz. - Wszystko w porządku? 

-

 

Zimno... - Szczękam zębami. 

Z kieszeni swojej kurtki wyciąga moją wiatrówkę. Pomaga 

mi ją założyć.

 

194

 

 

-

 

Zaraz będziemy w domu. 

-

 

Mateusz? Szukałeś mnie? 

-

 

Od dwóch godzin. 

Wyciągam rękę i dotykam jego mokrego policzka. Niebie-

ski uśmiech. Ciepło w sercu.

 

-

 

Mateusz? 

-

 

Wiem. Daj rękę. Biegniemy do domu. 

Leżę na tapczanie. Ciągle nie mogę się zagrzać. Kicham 

i prycham. Mateusz zaaplikował mi już podwójną dawkę aspi-
ryny, a Majka herbatę z sokiem malinowym.

 

Mateusz nie odstępuje mnie ani na krok. Siedzi na Majko-

wym tapczanie z książką w ręku. Niby czyta, a naprawdę raz 
po raz zerka na mnie zatroskanym spojrzeniem.

 

Majka, otulona kurtką, pognała na spotkanie z Andrzejem.

 

-

 

Nic mi nie jest! - wybucham nagle. - Myślę. - Narzucam 

na siebie koc. 

-

 

A nie możemy porozmawiać? Umiem słuchać. 

-

 

Najpierw muszę sobie wszystko poukładać do końca - 

mówię zduszonym głosem. 

Słyszę, że wstaje. Gdzieś idzie. Chyba do swojego pokoju. 

Wraca po chwili. Zerkam na niego spod koca. Staje obok mnie.

 

-

 

Wystaw rękę. 

-

 

Którą? 

-

 

Wszystko jedno. - Podaje mi coś. - Żeby ci się lepiej my 

ś

lało. 

W dłoni mam coś niewielkiego i szeleszczącego. Co to? Pa-

pierowa, niebieska torebka. A w niej srebrny łańcuszek i srebr-
ny wisior. Kształtem przypomina kroplę.

 

Zeskakuję na podłogę. Mateusz siedzi uśmiechnięty w fo-

telu.

 

Podbiegam do niego i przytulam się.

 

-

 

Ś

liczne. 

-

 

Cieszę się. Zakładamy? 

195

 

background image

-  Pewnie.

 

Już po chwili łańcuszek mam zapięty na szyi,  a na karku 

czuję ciepło Mateuszowych warg.

 

-

 

Co teraz? Dalej myślisz? 

-

 

Mhm. Czy tobie też się czasami wydaje, że ci zaraz głowa 

eksploduje? 

-

 

Jasne. 

Znowu leżę pod kocem. W ręku trzymam wisior.

 

Obok siedzi Mateusz. Trzyma mnie za stopę.

 

Gdzieś jest Majka.

 

Szymek pewnie teraz bawi się z kotem.

 

Kuka szczęśliwa paraduje przed koleżankami w kurtce ko-

legi.

 

Ojciec... O nim wiem mało. Muszę to zmienić.

 

Mam  świat  wywrócony  do  góry  nogami.  Tego  już  nic  nie 

zmieni. To prawda.

 

Ale jest jeszcze jedna prawda.

 

Ten świat to zawsze Szymek, Kuka i ojciec...

 

I Mateusz.

 

KONIEC