Andre R. Zbiegniewski
DYWIZJON
STRACEŃCÓW
-
K A O E R O
Już w sprzedaży
od 1 grudnia w każdym kiosku
Andre R. Zbiegniewski, Dywizjon Straceńców
Wydanie pierwsze
® by Oficyna Wydawnicza KAGERO
LUBLIN 2006
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Wykorzystywanie fragmentów tej książki do przedruków
w gazetach i czasopismach, w audycjach radiowych i programach telewizyjnych
bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione.
Nazwa i znak serii zastrzeżone w UP RP
Redakcja:
Damian Majsak
Fotografie: Archiwum Autora
Ilustracja na okładce:
Arkadiusz Wróbel
Korekta:
Karolina Żukowska
•DTP: KAGERO STUDIO,
Tomasz Gąska
ISBN 83-60445-91-5
Wydawca:
Oficyna Wydawnicza KAGERO
ul. Melgiewska 7-9 pok. 307-311. 20-952 Lublin
tel./fax: 081 749 11 81, tel. 081 749 20 20
e-mail: kagero@kagero.pl, marketing@kagero.pl
Rozdział 1
L
ato 1918 roku było dla 4. Dywizjonu AFC okresem zaciętych zmagań
nad frontem, na którym rozstrzygały się losy pierwszej wojny świato
wej. Na sukcesy czwartaków złożyło się wówczas ponad sześćdziesiąt
zwycięstw powietrznych, odniesionych w 900 misjach nad terytorium nie
przyjaciela w przeciętnym czasie siedemdziesięciu dziewięciu godzin ope
racyjnych dziennie. Wśród zadań dominowały te, które dziś nazwalibyśmy
taktycznymi, odbywane z zastosowaniem uzbrojenia bombowego i broni
pokładowej. W sumie zrzucono na przeciwnika piętnaście ton bomb odłam
kowych i fosforowych, wystrzeliwując zarazem 100 tysięcy sztuk amunicji.
Blisko dwadzieścia tysięcy nabojów zużyto ponadto w walkach powietrz
nych. Dywizjonowymi królami strzelców ponownie zostali ludzie z eskadry
kapitana Artura Cobby'ego. Zarówno w czerwcu, jak i w lipcu mogli oni
poszczycić się ponad połową wszystkich zestrzeleń jednostki. Dla samego
dowódcy eskadry po dziesięciu czerwcowych, ukoronowaniem sześciu lip
cowych sukcesów było pokonanie 15 lipca dwóch przeciwników. Wśród nich
Ltn. Friedrichsa - asa Jasta 10, jednej z elitarnych pruskich eskadr podle
głych Lotharowi von Richthofenowi. Piąty już z rzędu sierpień Wielkiej
Wojny zaczął się w bazie Reclinghem skwarną pogodą i zapowiedziami roz
licznych wizytacji. Szykowano się do nich niechętnie, mając wiele pilniej
szych zajęć. Codzienne zadania bojowe wymagały pełnej mobilizacji perso
nelu. Zwycięstwo zdawało się nadal odległe i nieuchwytne. Przeciwnik zaś
- potężny oraz dysponujący niewyczerpanymi rezerwami. Pomimo niezli
czonych ofensyw pociągających za sobą milionowe ofiary, front tkwił ciągle
w głębi alianckiego terytorium, a hasło „Wrócimy do domu na Boże Naro
dzenie", wydawało się naszym bohaterom nieziszczalnym marzeniem.
Pozbawiony na razie numeru rezerwowy dywizjon szkolny sformowano
w wiktoriańskiej bazie lotniczej Point Cook (Melbourne, Australia) 16 paź-
Dywizjon straceńców
3
dziernika 1916 roku. Oczekiwanie na przerzut do brytyjskich ośrodków
szkoleniowych, wypełnione było treningiem wstępnym. Potem lotników
i mechaników czekał czterotygodniowy rejs z Melbourne do Anglii. Dowo
dzoną przez kapitana A. Langa jednostkę skierowano tuż po przybyciu, 27
marca 1917 roku, na lotnisko Castle Bromwich koło Birmingham. Tutaj, pod
komendą nowo mianowanego dowódcy, majora J. Sheldona, rozpoczęło się
szkolenie myśliwskie z prawdziwego zdarzenia. Dywizjon przemianowany
na 71. Squadron Royal Flying Corps (RFC) tworzyli ludzie najróżniejszych
zawodów, wśród dwudziestu sześciu pilotów trzech miało dyplomy uniwer
syteckie, a poza chirurgiem, dentystą i inżynierem personel latający two
rzyli między innymi: szewc, maszynista, postrzygacz owiec, mierniczy, agent
skupu bydła i poszukiwacz złota. Stanowiska dowódców eskadr A, B i C
objęli odpowiednio kapitanowie: G. Matthews, A. 0'Hara-Wood ij. Hughes-
Chamberlain. Trening pilotażowy polegał na jak najszybszym doprowadze
niu adeptów do statusu „solo", a następnie na spędzaniu za sterami maksy-
Personcl jednostki gotów do zaokrętowania w Port Melbourne, 28 lutego 1917 roku. Porucznik
Artur Cobby pierwszy z lewej.
4
Kroniki Wojenne
malnej ilości samodzielnie wylatanego czasu. Zamiarom tym często nie
sprzyjała duża różnorodność, jak i awaryjność sprzętu. Z tego powodu świe
żo upieczeni adepci 71. Dywizjonu udający się na front u schyłku 1917
roku, mieli na koncie zaledwie po dwanaście-trzynaście godzin zaliczonych
na sześciu-siedmiu typach samolotów. Były to głównie: Avro 504, Sopwith
Pup i Sopwith 1 1/2 Strutter.
Samoloty typu Sopwith Rl Camel - najskuteczniejsze myśliwce, którym
w tej wojnie przypadnie aż 2790 zestrzeleń, mające stanowić uzbrojenie jed
nostki nie mogły jakoś do niej dotrzeć. Fakt ten miał co prawda i dobre stro
ny. Kiedy tylko nowy myśliwiec stał się dostępny, anegdoty o jego narowistej
naturze znalazły natychmiastowe potwierdzenie, zwłaszcza w odniesieniu do
nowicjuszy, którymi byli przecież niemal wszyscy piloci dywizjonu, z wyjąt
kiem weteranów: majora J. Sheldona z 1. Dywizjonu AFC w Palestynie i majo
ra W. McCloughry'a z 2. Dywizjonu AFC we Francji. Pierwszemu z nich, mimo
ogromu pracy włożonej w szkolenie, nie dane było poprowadzić dywizjonu
na front. Dokonał tego McCloughry obejmujący dowództwo 18 grudnia 1917
roku
1
, dokładnie w dniu znalezienia się na francuskiej ziemi. Cztery dni póź
niej jednostkę biorącą w posiadanie lotnisko Bruay koło Lens przemianowano
ponownie - na 4. Squadron Australian Flying Corps (AFC) podległy 10. Skrzy
dłu RFC. Na zaśnieżonym poboczu pasa startowego stanęły w równym rzę
dzie ozdobione godłem bumeranga ciemnozielone Camele.
Sroga zima i zakwaterowanie w namiotach na kompletnym pustkowiu
nie sprzyjało oswajaniu się z nowym miejscem. We wspomnieniach czwar
taków okres ten zdominowany jest przez opisy walk z... rojącym się na
kwaterach robactwem wszelkiego rodzaju. Zapomnienia próżno też było
szukać w „ośrodkach nocnego życia" okolicznych górniczych miasteczek,
po prostu zbyt małych na takie luksusy. A zatem, pomimo życzliwego sto
sunku miejscowej ludności, a nawet udostępnienia lotnikom jednej z kopal
nianych łaźni, zima na przełomie 1917/1918 roku zapowiadała się nieweso
ło. Loty w trakcie trzytygodniowego okresu aklimatyzacji kosztowały
jednostkę utratę trzech pilotów. W kraksach, do 6 stycznia, zginęli porucz
nicy A. Anderson, N. Cash i R. Curtis.
Także nadzieje na błyskotliwy bojowy debiut bladły wobec dramatycz
nych relacji starszych kolegów. Zgodnie ze świadectwami dzielących to samo
' Dowodzący 4. Dywizjonem, aż do jego rozwiązania, major W. McCloughry niezbyt często
uczestniczył w lotach bojowych, co u postronnych obserwatorów często powodowało wraże
nie, iż rzeczywistym dowódcą jednostki był Artur Cobby.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 5
lotnisko ludzi z 40. Dywizjonu RFC, Niemcy mieli na flandryjskim niebie
zdecydowaną przewagę. Dysponowali lepszymi samolotami, za pomocą któ
rych zadawali liczniejszym aliantom dotkliwe straty. Czerwony Baron i jego
ludzie, stanowili w tych opowiadaniach czynnik wręcz mityczny. Zdeprymo
wani debiutanci z niewieloma godzinami lotów zaczęli się poważnie zasta
nawiać, czy aby wybrali właściwy rodzaj broni?
W takim oto stanie ducha 4. Dywizjon zastał rozkaz odbycia 9 stycznia
1918 roku inauguracyjnej operacji. Do eskortowania zwiadowczego DH9
przeznaczono cztery maszyny eskadry A. Wielkie oczekiwania jak na razie
nie sprawdziły się. Lot minął bez najmniejszej sensacji. Niczym niezakłóco
ny szyk Cameli wrócił do Bruay bez najmniejszego kontaktu z przeciwni
kiem. Chrzest bojowy z prawdziwego zdarzenia nastąpił cztery dni później,
13 stycznia. Tak jak poprzednio czwórkę myśliwców poprowadził na wy
miatanie kapitan G. Matthews, a za sterami pozostałych maszyn zasiedli
porucznicy: Cobby, Burton i Willmott. Misja przebiegała spokojnie, aż do
momentu osiągnięcia granicy patrolowanej strefy. Chwilę później na zawra
cających do domu Australijczyków spadły z przewyższenia trzy czarne Alba
trosy. Na szczęście niemieccy piloci nie grzeszyli odwagą, zamiast zmusić
przeciwnika do podjęcia walki kołowej, raz po raz próbowali celności swo
jego ognia z dużego dystansu. Kończące się paliwo nie pozwoliło Camelom
na nic innego, jak tylko kontynuowanie odwrotu. W tym momencie dała
o sobie znać awaria silnika porucznika Willmotta. Zaraz też parskający czar
nym dymem motor odmówił całkiem posłuszeństwa. Wysforowani do przo
du Matthews i Burton nawet tego nie zauważyli. W pobliżu samolotu kolegi
pozostał więc tylko Cobby z trzema Albatrosami wietrzącymi łatwą zdo
bycz. Serie zaczęły coraz częściej przecinać powietrze wokół ostro manew
rującego Cobby'ego i jego podopiecznego. Camel o znieruchomiałym śmi
gle miał jeszcze do pokonania kilometr zaśnieżonego płaskowyżu, dalej była
już zbawcza zachodnia strona frontu. Widać jednak było, że Willmott nie
da rady tam doszybować...
Ląduje pośród niemieckich okopów i zostaje wzięty do niewoli przez
postacie w pickelhaubach i maskach przeciwgazowych. Było to widziane
wyraźnie przez wszystkich, w tym także przez Burtona i Matthewsa idących
dopiero teraz z odsieczą Cobby'emu. Myśliwce z czarnymi krzyżami znikły
tymczasem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Za jedyną prawidłową reakcję na niepowodzenie pierwszej walki uzna
no wzmożony trening. Przyszła tu też z pomocą pogoda, wykluczająca przez
prawie dwa tygodnie operacje bojowe, ale będąca wystarczająco dobra dla
6
Kroniki Wojenne
doskonalenia lotów w szyku i strzelania. Rezultaty nie dały na siebie długo
czekać. Kapitan 0'Hara-Wood wpisał na konto dywizjonu pierwsze zwycię
stwo w dniu 24 stycznia. Pokonany przez niego dwumiejscowy LVG CV
z Flieger Abteilung - FA 224(A)
2
spadł w płomieniach na przedmieście La
Bassee. Miejscowości przedzielonej linią frontu, a położonej dwadzieścia
pięć klometrów na wschód od Bruay. Radosna wieść rozeszła się błyska
wicznie wśród personelu jednostki, pragnącej jak najszybciej uhonorować
triumfatora. Wypytywaniom o najdrobniejsze szczegóły walki nie było koń
ca. Bohater opowiadał niechętnie, twierdząc, że nie ma o czym mówić,
gdyż cała walka trwała kilka sekund. Ot, po prostu znalazł się w odpowied
nim miejscu i czasie. Zanurkował na prawą burtę Niemca i ugodził go dwo
ma seriami w grzbietowy zbiornik paliwa. LVG zaczął swój śmiertelny kor
kociąg na wysokości 1000 metrów, a zakończył niewielką eksplozją przy
zderzeniu z ziemią. Wszystko, co po nim pozostało, to sterczący w niebo
ogon z czarnym krzyżem i nikły papierosowy dymek rozwiany wkrótce za
chodnim wiatrem. Nazajutrz na ogonie nie było już czarnych krzyży, obdar
tych pod osłoną nocy przez łowców pamiątek.
Pytany o plany na przyszłość, Artur 0'Hara stwierdził: „Dziś odkryłem
swoje powołanie; jest nim szukanie guza!". Pilotowi znanemu z gwałtowne
go temperamentu można było wierzyć na słowo. Tym bardziej, iż ofensyw
ne patrole znane jako o-pips od początku lutego odbywały się codziennie.
Przeciwnik zmienił się tymczasem nie do poznania. Był coraz ostrożniejszy.
Trudny do wciągnięcia w walkę, uciekał na widok alianckich myśliwców
zmuszonych wobec tego do pozbywania się amunicji w ostrzeliwaniu wszel
kiego rodzaju celów zastępczych - okopów, stanowisk artylerii, szlaków
komunikacyjnych...
Na tego typu operację zapowiadało się też wymiatanie, do którego 3 lu
tego o 9.25 rano wystartowali z Bruay: 0'Hara-Wood, Cobby i E. „Tabby"
Pflaum. La Bassee osiągnęli na pułapie 4000 metrów. Potem kontynuowali
wznoszenie niezmiennym kursem wschodnim nad terytorium przeciwnika,
uparte nabieranie wysokości odbywało się w nieustannym zmaganiu ze
wschodnim wiatrem. Najpierw przerwał je 0'Hara-Wood. Jego Camel wyko
nał gwałtowny przewrót przez lewe skrzydło, rozpoczynając z miejsca pio
nowe nurkowanie. Pozostała dwójka nie domyślała się jego celu, ale tym
niemniej powtórzyła manewr prowadzącego, trzymając się przepisowo jego
ogona. W dole, na tle księżycowego krajobrazu pokrytego na przemian
Załoga: Ltn.d.R. Paul Erstmann (obserwator) i UflFz. Richard Halich (pilot) - poległa.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 7
lejami i spłachetkami śniegu, dojrzeli przemykającą trójkę zwiadowczych
DFW CV - zwanych często przez aliantów Aviatikami. Niemcy powracający
zapewne z rozpoznania fotograficznego szybko zauważyli pościg. Rozluź
niwszy szyk, gnali teraz na wschód co sił w motorach, osłaniani ogniem
tylnych strzelców. Pikujące z ogromną prędkością Camele nie miały jednak
trudności z dojściem zdobyczy. W ciągu kilku sekund brązowe
3
Aviatiki
znalazły się pod ostrzałem. Najpierw Cobby'ego oddającego pierwszą sal
wę z odległości kilkunastu metrów. Pociski przeszyły burtę Niemca od ogo
na aż po kabinę strzelca-obserwatora, nieustępliwie dotąd odpowiadające
go Camelowi ze swojego Parabellum. Australijczyk poderwał maszynę
w ostatniej chwili, unikając zaczepienia podwoziem o górny płat wroga.
Rzucając spojrzenie w dół za siebie, Cobby spostrzegł ciało obserwatora
(prawdopodobnie Ltn.d. R. E. Fassbendera z FA10) osuwające się w głąb
kabiny.
Po nawrocie i ponownym doścignięciu DFW, Camel mógł teraz usado
wić się w bezpiecznej, tylnej półsferze. Ostrzeliwany zwiadowca wydawał
się jednak odporny na coraz to nowe salwy Cobby'ego, który zmartwiony
niebezpiecznym zagłębianiem się we wrogie terytorium musiał w końcu
zrezygnować z pogoni. Podziurawiony jak sito Niemiec i jego prześladowca
oddalili się w przeciwnych kierunkach.
Dopiero teraz Australijczyk miał szansę rozejrzenia się za towarzysza
mi. O dziwo, już wkrótce był w stanie do nich dołączyć. Po powrocie na
lotnisko opowiadaniom nie było końca. „Tab" Pflaum zgłosił zwycięstwo nad
jednym Aviatikiem (na razie niepotwierdzone), w czym był podobny do 0'Ha-
ry i Cobby'ego meldujących ciężkie uszkodzenie swoich przeciwników. Nie
było innej rady, jak czekać na potwierdzenie z ziemi. Meldunki obserwato
rów artylerii, jakie nadeszły po godzinie, przeszły najśmielsze oczekiwania
wszystkich. Ofiara Pflauma spadła na ziemię niczyją o kilometr na wschód
od La Bassee. Zabójczy korkociąg maszyny zestrzelonej przez 0'Harę za
kończył się kraksą koło Brebieres, podczas gdy DFW uszkodzony przez Ar
tura Cobby'ego eksplodował 300 metrów nad ziemią w trakcie schodzenia
ku niemieckiemu lotnisku Douai.
Wymiatania na bliskim zapleczu frontu trwały nadal. Teraz prowadzono
je nieodmiennie z dodatkowym uzbrojeniem w dwudziestopięciofuntowe
bomby, zabierane zgodnie z rozkazem przez każdego pilota, a następnie
wyrzucane po przekroczeniu linii frontu przy pierwszej sposobności. Przy-
3
W oryginalnym opisie nazwa określona jako liver-brown - wątróbkowo-brązowa.
o www.kagero.pl Kroniki Wojenne
czyną takiego postępowania był coraz celniejszy ogień obrony przeciwlotni
czej i niechęć poddanych mu pilotów do dźwigania dodatkowego obciążenia.
Naczelną rolą myśliwca była przecież nieustanna gotowość do spotkania
z przeciwnikiem w powietrzu. Do połowy lutego trafiło się to 4. Dywizjonowi
jeszcze tylko raz. W wyniku starcia z sześcioma Albatrosami, za cenę utraty
trzech pilotów udało się pokonać dwa niemieckie myśliwce.
W okresie przedwiośnia najpoważniejszym wrogiem alianckich myśliw
ców była jednak pogoda. Ze szczególnym uwzględnieniem mgieł nadciąga
jących nad Bruay z północy. Powroty z patroli kończyły się nierzadko przy
musowymi lądowaniami oraz kraksami na przygodnym terenie, przed czym
nie ustrzegł się też Artur Cobby 22 lutego. Nieco poturbowany w kapotażu,
wydobyty z wraka przez francuskich cywilów, wrócił do Bruay nazajutrz,
w samą porę, by wziąć udział w przebazowaniu 4. Dywizjonu na poligon
strzelania powietrznego i taktycznego w Berck-sur-Mer. W trakcie odbywa
nego tam dwutygodniowego kursu, główny nacisk kładziono na doskonale
nie umiejętności ostrzeliwania i bombardowania celów naziemnych. Nato
miast po zajęciach nic nie stało na przeszkodzie korzystania z uroków tego
luksusowego kurortu. Po zakończeniu szkolenia nastąpił powrót do Bruay.
Opanowanego tymczasem przez... konie, sprowadzone tam pod nieobec
ność czwartaków przez komendanta bazy, zapalonego kawalerzystę, prze
konanego o zbawiennym wpływie jeździectwa na stargane nerwy pilotów.
Autor na tle samolotu Avro 504, w sali poświęconej treningom dywizjonu, w muzeum Point
Cook.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 9
Pomysł zakończył się umiarkowanym sukcesem, bowiem kontuzje doznane
przez „podniebnych ułanów" zaczęły odbijać się na gotowości bojowej nie
tylko 4. Dywizjonu, ale i innych jednostek 10. Skrzydła. Z tego względu
konie wróciły niebawem tam, skąd przyszły, a do dyspozycji lotników pozo
stała jedyna rozrywka mchowa, którą był wypróbowany badminton. Dzięki
temu, i już bez groźby kontuzji przy upadku z konia, patrole bojowe zaczę
to wkrótce odbywać w pełnych składach.
Ostatnie dni lutego przyniosły reorganizację jednostki. Niewielkie prze
tasowania w składach eskadr znalazły odbicie w zmianach na stanowiskach
dowódczych. Między innymi na czele eskadry A stanął, przeniesiony z eska
dry C kapitan W. Tunbridge, zastępując kapitana G. Matthewsa. Do składu
eskadry A dotarły też pierwsze uzupełnienia w postaci poruczników A. Ro
bertsona i N. Trescowthicka przybywających na miejsce Burtona odesłanego
w ślad za Matthewsem na leczenie do Anglii. Eskadrę B objął porucznik G.
Malley. Wszystkie trzy eskadry liczyły teraz po siedmiu pilotów w stopniach
od podporucznika do kapitana.
Rozdział 2
M
arzec 1918 roku miał okazać się jednym z najważniejszych okresów
w dziejach 4. Dywizjonu. Nad centrum brytyjskiego sektora, od Arras
po St. Quentin, coraz liczniej pojawiały się niemieckie samoloty rozpoznaw
cze, strzeżone przez niespotykaną ilość myśliwców. Przeciwstawienie się im
prowadziło do niemal codziennych bitew powietrznych, aby temu sprostać
nie wystarczało już dywizjonowi wysyłanie kilkusamolotowych patroli. W każ
dej z misji udział brała już nie jedna, lecz dwie pełne eskadry. Do Bruay
dotarła ponadto wiadomość: „Wywiad donosi, że przed nami, na odcinku
niemieckiej 2. Armii, stacjonuje Jagdgeschwader I - Cyrk Richthofena"
4
.
Wbrew późniejszym legendom, nikt nie palił się zbytnio do zmierzenia
się z Czerwonym Baronem i jego ludźmi. Na razie zapobiegła temu pogoda
z nowymi mgłami i deszczami zasnuwającymi rejony przyfrontowe w dniach
od 2 do 9 marca, mimo to operacje trwały bez przerwy, przyjmując na razie
postać odbywanych na minimalnym pułapie zadań myśliwsko-bombowych
4
Operujący wówczas w Strefie Północnej (od Marcoing do Vendhuille) JG I pod dowództwem
Manfreda von Richthofena składał się z Jasta: 4, 6, 10 i 11 oraz był uzupełniony siłami Jagd-
gruppe 2 w składzie: Jasta 5 i Jasta 46.
10
Kroniki Wojenne
nad pierwszą linią wrogich okopów. Misje te były chyba najbardziej zniena
widzone przez pilotów ryzykujących w każdej chwili śmiercią na przygod
nym drzewie lub linii telegraficznej. Poza marną widocznością i gęstym
ostrzałem z ziemi, z zagrożeń nie można też było wykluczyć niespodziewa
nego ataku wrogiego myśliwca, przed którym na tak małej wysokości nie
było praktycznie ratunku. Na początku marca 4. Dywizjon odnotował kilka
naście nierozstrzygniętych starć. Głównie z formacjami dwumiejscowych
maszyn rozpoznawczych, penetrujących rejon La Bassee - Lens. Typowa
walka wyglądała następująco: Camele nurkowały na spostrzeżoną formację,
lecz na jej rozbicie już nie miały czasu. Na pomoc zaatakowanym Aviatikom
przychodziły bowiem natychmiast liczne Albatrosy i Fokkery, zmuszając
Camele do odwrotu. Dwukrotne sukcesy zgłosiła przy takich okazjach eska
dra C prowadzona 9 i 10 marca przez porucznika J. Courtneya. Poza nim,
zestrzelenia dwumiejscowych DFW C.V zgłosili 9 marca trzej piloci. Naza
jutrz w walce z dwumiejscowymi LVG i czerwonymi Albatrosami z bawar
skiej Jasta 34b (mającej brać udział w operacji „Michael" w składzie Jagd-
gruppe 10) na wschód od Douai, za stratę jednego pilota eskadra C
meldowała o posłaniu do ziemi trzech Niemców.
Druga dekada marca do złudzenia przypominała pierwszą - dominacja
misji szturmowych nad okopami, składami i szlakami komunikacyjnymi nie
przyjaciela, z domieszką zmagań ze zwiadowcami i ich eskortą. Przy jednej
z takich okazji, 16 marca, po nalocie na stację rozrządową Douai eskadra
prowadzona przez porucznika G. Malleya podjęła wyzwanie rzucone przez
szesnaście niemieckich myśliwców. W krótkiej, lecz zaciętej walce zwycię
stwa powietrzne odnieśli porucznicy G. Malley, W. Adams i C. Feez. Okupio
no je stratą nowicjusza, wziętego do niewoli porucznika W. Nichollsa. Alba
trosy pochodziły z jednostki podległej JG I. Po południu 17 marca porucznik
F. Woolhouse w swojej drugiej misji bojowej odniósł zwycięstwo powietrz
ne nad LVG C.V. Zniszczona wraz z załogą dwumiejscowa maszyna pocho
dziła najprawdopodobniej z FA 12. Podczas tej samej misji, w kraksie uszko
dzonego przez obronę przeciwlotniczą Camela poległ porucznik C. Martin.
Zadania rozpoznawcze, jak te odbywane 19 marca, należały do rzadko
ści. Chodziło o przeprowadzenie we wczesnych godzinach dnia następnego
zwiadu w rejonie Bapaume. Uzasadnienie rozkazu nie czyniło tym razem
żadnej tajemnicy z faktu, iż generalna ofensywa przeciwnika jest tam bar
dzo prawdopodobna. Camelami wydelegowanymi do misji z dwóch eskadr
dowodził Artur Cobby. 20 marca o godzinie 2.30 nad ranem dziesięciu pilo
tów rozpoczęło dyżur bojowy na zasnutym nieprzeniknioną mgłą lotnisku
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 11
Bruay. Widoczność poprawiała się bardzo powoli. Dopiero kiedy dochodziła
ósma, można było zaryzykować start. Jednak przyjęcie nakazanego połu
dniowo-wschodniego kursu ukazało oczom pilotów „nieprzeniknioną po
wierzchnię bawełnianej kołdry". Bez widoczności ziemi i jej znaków orien
tacyjnych kontynuowano lot przez blisko sześćdziesiąt minut, aż do
spostrzeżenia linii niemieckich balonów obserwacyjnych rozmieszczonych
na tej samej wysokości 1200 metrów. Niezdecydowanie co robić, niszczyć
Drachen (liczba mnoga od Drache - smok, niemiecki balon obserwacyjny),
czy zawracać do domu, przerwało wyłonienie się z chmur na zachodzie
formacji czerwonych dwupłatów. Niemieccy myśliwcy najprawdopodobniej
oślepieni świecącym im w oczy słońcem, nie zauważyli lecących 100 me
trów niżej Cameli. Może nawet szyk ciągnący ze wschodu uznali za swój?
Tak czy inaczej, kilkanaście biało-czerwonych Albatrosów z jednym czamo-
żółtym na czele, dało się łatwo podejść ludziom Cobby'ego. On sam obrał
za cel prowadzącego. Sygnalizując skrzydłowym przystąpienie do ataku, roz
począł pościg. Drugiego w kolejności przeciwnika obstawił John Courtney.
Niemcy ocknęli się z letargu dopiero po pierwszych salwach Cameli. Różno
kolorowe myśliwce rozpierzchły się po całym niebie, podejmując kilkuminu
tową walkę wszystkich ze wszystkimi. Wśród krzyżujących się serii pierwszy
spadł w płomieniach przeciwnik Cobby'ego, idącego następnie na ratunek
mocno naciskanemu „Tabby'emu" Pflaumowi. Odstrzelony z jego ogona bia
ło-czerwony Albatros wykonał niefortunny unik, wchodząc na celownik Ro
bertsona. Ten potraktował Niemca długimi salwami, dla pewności towarzy
sząc swojej ofierze w jej ostatnim śmiertelnym korkociągu. Zestrzeliwując
Albatrosa, porucznik Pflaum stał się tymczasem przynętą dla kolejnego wro
ga. W tym wypadku trójpłatowego Fokkera, którego czerwone poszycie Cob-
by podziurawił po chwili serią oddaną z dystansu zaledwie dziesięciu me
trów. Z poszarpanym przodem kadłuba i górnym płatem, Dr.l fiknął kozła, po
czym bezwolnie runął w dół. Równolegle z trzema Niemcami na ogonie nur
kował porucznik Elwyn. Mgła ukryła go zaraz przed oczami dowódcy i tyle go
widziano. Garth Elwyn miał jednak sporo szczęścia, sadzając postrzelaną
maszynę tuż za pierwszą linią własnych okopów pod Courcelles i wracając do
Bruay po dwóch dniach. W międzyczasie utracono dwóch innych pilotów.
Podczas misji taktycznych zostali zestrzeleni i wzięci do niewoli porucznicy
A. Couston i W. Randell. Ten ostatni mógł mówić o dużym pechu, przyziemił
bowiem w pobliżu ostrzeliwanych przez siebie stanowisk niemieckiej pie
choty, która po pojmaniu Australijczyka groziła mu samosądem. Życie nie
szczęśnika uratowała w ostatniej chwili interwencja niemieckiego oficera.
12 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
Miejsca przy stole w oficerskiej messie zapełniali tymczasem nowi adep
ci myśliwskiej sztuki. Takim właśnie był Roy King, prawie dwumetrowy dry
blas. Przyszły as przybył do eskadry A w przeddzień wielkich wydarzeń.
Aura dnia 21 marca, otwierającego „Kaiserschalcht" (znana też pod inną
niemiecką nazwą - operacja „Michael") nie różniła się niczym od pogody
dnia poprzedniego. Chmury, mgły i opady utrudniły lotnikom obu stron
wczesne pojawienie się nad frontem eksplodującym milionami detonacji.
Pomimo świadomości groźby niemieckiego ataku, Alianci nie docenili po
czątkowo jego siły. Front brytyjskiej 3. Armii i francuskiej 1. Armii nie wy
trzymał nacisku, już po paru godzinach podjęto manewry odwrotowe. Nie
bawem doprowadzą one do utraty znacznego terytorium, aż po zagrożenie
utraty Amiens.
Dowódcy nacierającej 2., 17. i 18. Armii niemieckiej sami zaskoczeni
byli skalą sukcesu. Mglista pogoda pozbawiła ich co prawda wsparcia wła
snego lotnictwa
5
, ale też ukryła napastników przed nalotami o wiele licz
niejszego RFC. Jedną z jego typowych baz stało się odtąd Bruay. Począwszy
od pierwszych godzin niemieckiej ofensywy, na lotnisku wrzało jak w ulu.
Do rzucenia przeciw napastnikowi szykowano wszystkie sprawne samoloty,
wyprawiając je, gdy tylko pozwalała na to pogoda. Camele 4. Dywizjonu
startowały do akcji z pełnym zapasem amunicji i ładunkiem czterech bomb.
Na pilota przypadało średnio po sześć misji dziennie. W chaosie startów
i lądowań trzeba było mieć wiele szczęścia, by uniknąć kolizji. Wysoko po
łożona i mniej narażona na zamglenia baza, przekształcona została bowiem
w punkt tranzytowy dla rzucanych do walki dywizjonów RFC z innych sek
torów frontu. Częstymi użytkownikami lotniska były też jednostki opusz
czające przyfrontowe lądowiska, zagrożone zagarnięciem przez Niemców.
W całym tym rozgardiaszu czwartacy zachowywali wzorową dyscyplinę, nie
pozwalając nikomu i niczemu na wybicie z rytmu - start, przyjęcie kursu
bojowego, półgodzinny lot; wypatrywanie zgrupowań piechoty i kolumn na
drogach: Bapaume - Corbie, Bapaume - Arras lub Bapaume - Albert; rzut
bomb, obserwowanie trafień. Figurki w mundurach feldgrau rozbiegają się
na boki, pozostawiając w miejscach wybuchów znieruchomiałe gromadki
trupów. Nawrót, zaatakowanie kolumny po raz wtóry, tym razem za po
mocą broni pokładowej. Powrót do domu najkrótszą drogą. Lądowanie na
zatłoczonym pasie. Kołowanie na stanowisko postojowe. Do samolotu pod-
150 myśliwców podległych Manfredowi von Richthofenowi wykonało 21 marca 1918 roku tyl
ko pięćdziesiąt dwa samolotoloty, odnosząc w ich wyniku dwa zwycięstwa nad balonami.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 13
biegają mechanicy. Uzupełniają paliwo, amunicję, bomby, łatają przestrzeli-
ny. Stojący obok pilot zdradza objawy skrajnego wyczerpania, ledwie zdąża
wypić kawę, zjeść kanapkę i już musi zajmować miejsce w kabinie. Piątka
startujących Cameli wzbija gigantyczny tuman kurzu. Zaraz po oderwaniu
się od pasa przyjmują kurs południowo-wschodni, pozostawiając za sobą
tumult lotniska, na którym lądują tymczasem następni.
Artur Cobby wspominał: „Nowa misja, nowe bomby, ogień obrony prze
ciwlotniczej. Z trudem opanowywany strach przed częstymi atakami nie
mieckich myśliwców, spadających na nas nad celem bez względu na pogo
dę. Do tego należy dodać obawę przed utratą lotniska. Przed wylądowaniem
w zasadzce triumfujących prusaków, którzy przecież pod naszą nieobec
ność mogli nagłym atakiem zagarnąć Bruay, skazując na zagładę m.in. mój
dywizjon. Jeszcze gorszą perspektywą było znalezienie się w okrążeniu na
tyłach ciągle postępujących Niemców. W drodze na front przelatywaliśmy
nad kilkoma takimi kotłami. Trwającymi w beznadziejnym oporze i maleją
cymi z dnia na dzień. Takie refleksje nachodziły mnie podczas krótkich chwil
wytchnienia pomiędzy jedną misją a drugą. Grzejąc dłonie na menażce
z kawą, wpatrywałem się w dal pasa startowego zasnutego deszczem, mgłą
Camele 4. Dywizjonu w Bruay pod koniec marca 1918 roku. W kwietniu godło bumeranga
zastąpi prostokąt malowany przed znakiem rozpoznawczym. Jeden z mechaników prezentuje
25-funtową bombę Cooper.
14 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
i bitewnym dymem przynoszonym przez wschodni wiatr przy akompania
mencie nadciągającej kanonady. Czarne myśli dręczyły nie tylko mnie. Było
oczywiste, że wojna nie toczy się po naszej myśli. Dajemy z siebie wszyst
ko, a nasze wysiłki wydają się iść na marne. Wróg posuwa się niepowstrzy
manie, jak mówi major W. McCloughry - szwaby nastawiły celownik na
Abbeville, a nam nie pozostaje nic innego, jak robić swoje! Wykonując za
dania wśród nieustannego ostrzału, narażeni byliśmy rzecz jasna na liczne
trafienia. Każde z nich mogło być w skutkach tragiczne, choć i niekiedy
komiczne. Tak było w przypadku mojego Camela trafionego nad celem pro
sto w zamocowanie fotela pilota. Siedzenie nagle urwało się pode mną,
zmuszając mnie do pokonania drogi powrotnej w pozycji półwiszącej...".
Po przyziemieniu i wydobyciu się z kabiny, pierwszą czynnością pilo
tów była ocena uszkodzeń, choć czasami obywało się bez niej, np. gdy
podziurawiony samolot dosłownie rozpadał się przy lądowaniu. Szczątki
usuwano natychmiast poza obręb pasa, by jak najszybciej udostępnić go
innym. Wobec dobrego tempa uzupełnień sprzętu cenni byli teraz już tylko
piloci. Nazajutrz mogli oni zawsze liczyć na przydział nowej maszyny.
W warsztatach 4. Dywizjonu eksperymentowano ponadto z pożytecznymi
modyfikacjami. Najważniejszą z nich było zwiększenie kompresji w silni
kach Cameli. Dało to poprawę osiągów na maksymalnym pułapie, który też
dzięki temu wzrósł o co najmniej 1000 metrów.
Pierwszy tydzień ofensywy upamiętniły w szeregach 4. Dywizjonu jesz
cze trzy ważne wydarzenia: podwójne zwycięstwo nad Fokkerami Dr.l po
rucznika E. Jeffree'a, dostanie się do niewoli poruczników Feeza i H. Love'a
oraz śmierć porucznika Woolhouse'a. Na froncie trwały tymczasem dalsze
niemieckie postępy na kierunkach Arras i Amiens, na północny zachód od
Bapaume
6
.
Wszystkie wychodzące stąd drogi oraz trzy leżące przy nich, okupowa
ne już przez nieprzyjaciela miejscowości stały się od rana celami nalotów.
Rutyna operacyjna pozostała taka jak w dniach poprzednich. Zapuszczenie
się nad którąkolwiek z dróg na południowy wschód od Bruay, szybko pro
wadziło do natknięcia się na pieszą lub zmotoryzowaną kolumnę nieprzyja
ciela. Zadawane mu straty trudne są do sprecyzowania, lecz zazwyczaj okre
ślane przez wiodących historyków (N. Franks, G. VanWyngarden, C. Shores)
jako wysokie i decydujące o powstrzymaniu postępów operacji „Michael"
Celem tego etapu operacji „Michael" było dotarcie do Abbeville i oddzielenie sil brytyjskich od
francuskich.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 1_5
zarówno na jej pierwszej linii, jak i zaopatrzeniowym zapleczu. Rezultatem
uporu alianckich lotników, w tym pilotów 4. Dywizjonu, było więc ostatecz
ne zahamowanie napastnika na wschód od Amiens, na linii: Corbie - Villers-
Bretonneux - Albert. Front nad Sommą był uratowany. Przeciętną pięciu
misji dziennie utrzyma 4. Dywizjon do początku nowego miesiąca.
Dnia 1 kwietnia 1918 roku nastąpiła reorganizacja sił powietrznych
Wspólnoty Brytyjskiej. Wszystkie jednostki Royal Flying Corps i Royal Navy
Air Service, bez względu na narodowość ich personelu, zjednoczono w nowo
utworzonym Royal Air Force. Niezależność zachowały tylko dywizjony Au-
stralian Flying Corps. W ciągu dziesięciu dni Australijczycy stracili siedmiu
pilotów - dwóch poległych, dwóch wziętych do niewoli oraz trzech ran
nych. Pozostali piloci, poza innymi dolegliwościami, cierpieli na prozaiczną,
ale dotkliwą dolegliwość - utratę apetytu. Powszechnie stosowaną dietą
były w tej sytuacji herbatniki z dodatkiem dużej ilości koniaku.
Gdy już zdawało się, że tempo pracy bojowej ma szansę zmaleć, zaszły
niespodziewane wypadki. W niespełna dwa dni po uratowaniu Amiens na
cisk niemiecki przesunął się ku północy, przyjmując formę nieco mniejszej
ofensywy na odcinku Ypres - Bethune, odległym od Bruay o czterdzieści
minut lotu. Z dnia na dzień 4. Dywizjon zmienił obszar działania, nie będąc
przy tym zmuszony do zmiany miejsca stacjonowania.
Nieprzyjaciela zwalczano teraz na drogach: La Bassee - Lille, La Bassee
- Crassiers i La Bassee - Estaires. Wymiatania kierowano też nad wiele
innych, opanowanych już przez przeciwnika miejscowości regionu Lens-
Ypres. Z niedawnych doświadczeń na południu wynikało, że najskuteczniej
sze jest koncentrowanie nalotów na wybranym celu, dlatego też do pierw
szej misji, rankiem 9 kwietnia 1918 roku, 4. Dywizjon wyruszył w pełnym
składzie dwudziestu maszyn. Uformowano szyk V, w którym eskadra C (por.
Courtney) zajmowała miejsce centralne na niższym pułapie, zaś eskadry A
(por. Cobby) i B (por. Malley) ubezpieczały ją na 500-metrowym przewyższe
niu, odpowiednio z lewej i prawej. Każdy z Cameli uzbrojony był w cztery
bomby Coopera i maksymalny zapas amunicji. Przy przekraczaniu linii fron
tu, już nad pierwszymi niemieckimi stanowiskami, objuczone Camele do
stały się w huraganowy ogień przeciwlotniczy, którego pierwszą i jedyną
ofiarą był samolot prowadzący porucznika Courtneya. Bezpośrednie trafie
nie niewypałem (!) 75-milimetrowego pocisku zdemolowało dziób myśliw
ca, pozbawiając go silnika. Ze śmiertelnego nurkowania nie było ucieczki.
Rozpadający się po drodze płatowiec eksplodował wraz z czterema bomba
mi przy zderzeniu z ziemią. Ostrzał ustał tak nagle, jak się rozpoczął. Teraz
16
Kroniki Wojenne
nic już nie stało na przeszkodzie wykonaniu zadania. Zaskoczoną na dro
dze poprzez groblę kolumnę niemieckich ciężarówek obrzucono sześćdzie
sięcioma ośmioma bombami, a następnie ostrzelano z broni pokładowej.
Do końca dnia wykonano jeszcze ponad siedemdziesiąt samolotolotów.
I tym razem Bruay było bezpośrednio zagrożone zarówno niespodziewa
nym zagarnięciem, jak i ostrzałem ciężkiej artylerii. Celem niemieckich dział
oprócz lotniska był sąsiadujący z nim zespół kopalń oraz linia kolejowa
łącząca go z Paryżem. Czwartacy podjęli wiele nieudanych prób odnalezie
nia stanowisk uprzykrzonych armat. Ich celność pozostawiała wiele do
życzenia, ale efekt nękający był niezaprzeczalny. W końcu pięciotygodnio-
wy ostrzał ustal bez żadnego konkretnego powodu. Jak głosiła plotka, nie
miecka bateria przeniosła się pod Verdun.
Ostrzał nie miał natomiast najmniejszego wpływu na intensywność pra
cy bojowej. Jak zwykle ruch w Bruay rozpoczynał się o drugiej w nocy.
Pierwsze starty -jeszcze przed świtem. Ostatnie lądowania - pół godziny
po zmroku. Mechanicy przyjmowali powracające Camele i w rekordowym
czasie szykowali je do kolejnej misji, nie zważając na eskadrowe przydziały.
Kiedy tylko zgłaszano gotowość czterech przezbrojonych i zatankowanych
maszyn, piloci natychmiast kołowali na start. Dokąd? To każdy z nich wie
dział bez dodatkowego objaśniania. Drobiazgowa znajomość terenu była
już w tym czasie normą. Na drogach prowadzących do Bethune, Ypres i Bru
ay piloci znali nie tylko każdą wioskę i osiedle
7
, ale -jak twierdzili - każdy
kamień.
Rozdział 3
P
rzyspieszeniu tempa wykonywania zadań sprzyjało nie tylko przybliżę
nie frontu i rosnąca rutyna personelu. Systematycznej poprawie ulegała
też pogoda. W miarę ugruntowywania się wiosennej aury, mglistych i desz
czowych dni było coraz mniej.
Spotkania z myśliwcami przeciwnika stawały się na tym etapie walk
coraz rzadsze. Stąd warte wzmianki jest zdarzenie z dnia 10 kwietnia.
W jednej z przedpołudniowych misji siedmiosamolotowa eskadra Artura
Cobby'ego podążała w kierunku Merville aux Bois. Na wysokości 600 me-
Do celów najczęściej wówczas atakowanych przez 4. Dywizjon należały: St. Venant. Roberque,
Zoboles, Caloune, Pacant, Aaradis, Lestrem. La Corgue, Croix Barbee. Lacon, Le Cornet, Mało
i Rouge Croix.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 17
trów pokonywano właśnie pas mgieł wiszących nad przedpolem stanowisk
niemieckiej artylerii. W takich okolicznościach nastąpiło spotkanie z samot
nym Albatrosem D.Va. Po poczynaniach przeciwnika widać było, iż jest za
niepokojony widokiem, jaki powitał go po wynurzeniu się z chmur, znalazł
się bowiem na kursie równoległym z eskadrą Cameli. Zanim dał radę po
nownie skryć się na dobre w obłokach, popędzili za nim Cobby i King.
Więcej szczęścia, a może po prostu doświadczenia w pościgu, miał austra
lijski dowódca przechwytujący po chwili Niemca do czoła. Trwającą ułamek
sekundy obustronną konsternację przerwał odgłos Vickersów. Krótka, celna
salwa trafiła kabinę czarno-żółtego Albatrosa, targając ciałem pilota tak sil
nie, iż omal nie wypadł na zewnątrz. Samolot buchnął dymem, zadzierając
jednocześnie dziób w ostatnim daremnym wznoszeniu. Cobby miał tylko
czas odepchnąć wolant i przelecieć pod swoją ofiarą. W wywrocie obejrzał
się. Płonący Albatros szedł z wysokości 400 metrów wprost na zderzenie
z ziemią...
Dzień 15 kwietnia przyniósł bolesną stratę. Była nią śmierć dywizjono
wego pianisty, porucznika Johna Storcha. Ten najpopularniejszy pilot eska
dry A, był na patrolach starannie chroniony przez Cobby'ego i jego ludzi.
Storchowi powtarzano nieustannie: Twój talent jest ważniejszy niż umiejęt
ność odnoszenia zwycięstw powietrznych. Wszyscy starali się mieć swój
udział w tym, by zdolny muzyk przeżył wojnę. Nie udało się. Na przeszko
dzie stanęła nie pruska kula, lecz prozaiczna awaria silnika. Artur Cobby
udał się na miejsce wypadku samolotem. Nieopodal wylądował inny Camel
sprawiający wrażenie uszkodzonego, z którego nikt nie wysiadał. Samolot
nosił na poszarpanej burcie oznaczenie eskadry B. Cobby zbliżył się do
maszyny. Z kabiny patrzyła na niego pobladła twarz, którą wykrzywiał gry
mas bólu. Na pytanie: co się stało, dziecinnie wyglądający pilot wyszeptał:
„Chyba jestem trochę ranny; niech diabli wezmą Kajzera i jego bandę, do
cholery z tą wojną, mam już jej dosyć...". Lotnik był osiemnastoletnim lon-
dyńczykiem, dopiero co przybyłym do Bruay z najnowszymi uzupełnienia
mi. To przymusowe lądowanie było zakończeniem jego trzeciej misji bojo
wej. Na koniec spytał, czy Cobby pomoże mu wydostać się z kabiny,
ponieważ nie ma na to siły z powodu upływu krwi. Okazało się, że ma
przestrzelone obie nogi i ramię, a podłoga kabiny jego Camela zalana jest
krwią. Po chwili był nią też zbroczony mundur Australijczyka. Na szczęście
w pobliskich kwaterach artylerzystów udało się uzyskać pomoc lekarską.
O dalszych losach podporucznika Jonesa Artur Cobby dowie się z listu, jaki
otrzyma w maju. Młody pilot ocalał pomimo zgruchotanych kości i prze-
18 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
strzelonego płuca. Zamiast do bojowego latania mógł jednak wrócić tylko
do szkolnictwa lotniczego.
Około połowy kwietnia zmniejszający się dystans od bazy do frontu
spowodował wzrost ilości wykonywanych zadań. Na pierwsze miejsce wśród
„gorących punktów" wysunął się teraz szlak z Estaires do Neuve Chapelle,
ze wszystkimi rozwidleniami w miejscowościach: Merville, S'Vaast, Laventie
i Richebourg. Dofrontowe szlaki pełne były celów. Piechurów, zaprzęgów,
armat, moździerzy, ciężarówek, a nawet czołgów. 4. Dywizjon raził je, jak
umiał najlepiej, z coraz większą precyzją. Kiedy jedna grupa Cameli oddala
ła się, zostawiając za sobą chaos zniszczeń, nad cel już zbliżała się druga,
aby „strącać następne pickelhauby". Dewiza czwartaków: „Widzisz głowę,
to w nią wal!" wprowadzana była w życie konsekwentnie. Zwłaszcza, że
owych głów było pod dostatkiem. Z przyczyn wymienionych już wyżej, dolot
do nieprzyjacielskich pozycji odbywany mógł być odtąd bez względu na
pogodę. Nawet całkiem po omacku, wśród niskich chmur - trwał teraz nie
więcej niż kwadrans. Potem należało „zejść kosiakiem na wysokość zero"
i już miało się pod sobą stłoczonych Niemców razem z ich zaprzęgami i po
jazdami. Ci spośród nich, którzy pomimo to dotarli nietknięci na linię fron
tu, mogli mówić o dużym szczęściu.
Wśród głównych przeciwników czwartaków był Halberstadt CLIII.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 1S|
Impet niemieckiej ofensywy pod Ypres wygasł jeszcze szybciej niż ope
racji „Michael". Pod koniec kwietnia nastąpiło ustabilizowanie frontu, a za
raz potem zmniejszenie intensywności operacji lotniczych. Stworzyło to
dogodne warunki dla rozpoczęcia przenosin dywizjonu do odległej o sześć
dziesiąt pięć kilometrów na północ bazy 11. Skrzydła Myśliwskiego w Clair-
marais. Nowe lotnisko było jeszcze prymitywniejsze od Bruay, ale za to nie
znajdowało się pod ostrzałem i pozwalało lokatorom na częstsze wypady
do tak atrakcyjnych miejsc jak: Calais, St. Omer, Berek Plagę i Boulogne.
Gwarantowało także zaszczytne sąsiedztwo legendarnego Micka Mannocka
(asa z ponad dwudziestoma zestrzeleniami) i jego 74. Dywizjonu. Do chwili
śmierci, trzy miesiące później, major Mannock odniesie w sumie sześćdzie
siąt jeden zwycięstw powietrznych.
Obszar operacyjny 4. Dywizjonu pozostał niezmieniony. Dla weteranów
nadszedł natomiast czas udania się na dawno oczekiwane urlopy. Przyzna
no je najpierw najbardziej zasłużonym pilotom: Malleyowi, Tunbridge'owi
i Cobby'emu. Tak się złożyło, że ich powrót w połowie maja (po dwóch
tygodniach spędzonych w „innym świecie"), nastąpił jednocześnie ze wzno
wieniem dużych alianckich operacji zaczepnych.
O świcie 15 maja Artur Cobby poprowadził pierwszy patrol złożony
z dwóch pięciosamolotowych eskadr A i C. Zadaniem całości było zwalcza
nie niemieckich maszyn rozpoznawczych w sektorze Armentieres - Arras -
Bailleul. Jeszcze przed osiągnięciem nakazanego obszaru zauważono liczne
samoloty przeciwnika. O ile jednak na widok Cameli niemieccy zwiadowcy
natychmiast uciekali na wschód, to mające stanowić ich eskortę liczne Al
batrosy (D.Va), Pfalze (D.IIIa) i Fokkery (Dr.l) nie kwapiły się do podejmowa
nia walki. Z racji przewagi wysokości i przewagi liczebnej przeciwnika, dzie
siątka australijskich pilotów nie mogła nawet marzyć o narzuceniu mu walki.
Zadowolono się zaatakowaniem celów naziemnych przy drodze na Lille, po
czym zawrócono do domu. Sytuacja taka powtórzyła się wielokrotnie, lecz
dla rasowych myśliwców Cobby'ego była po prostu nieznośna. Zdecydowa
no się więc jej radykalnie zaradzić. W jednej z popołudniowych misji 16
maja, startujący z Clairmarais patrol ośmiu Cameli wspiął się na pułap rów
ny temu, na jakim zazwyczaj operowali niemieccy myśliwcy. Zapobiegliwość
okazała się opłacalna, gdyż i tym razem niebo nad Bailleul pełne było prze
ciwników. Czwartacy spadli na nich znienacka, odrywając od głównej for
macji dziesięć Albatrosów oraz pięć Pfalzów i ruszając za nimi w daremny
pościg, który potwierdził po raz kolejny znaną regułę, iż niemieckie my
śliwce nurkują szybciej od Cameli. Gonitwa za Niemcami, którzy wyjątkowo
20 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
sprawnie udali się na z góry upatrzone pozycje, zakończyła się koło La
Gorgue nad sektorem zajmowanym przez niemieckie balony obserwacyjne
i liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Balony atakowane pomimo jej
ostrzału nie wykazały niestety tendencji zapalnych. Tak oto obiecująca mi
sja skończyła się na tradycyjnym ostrzeliwaniu dróg i okopów. Bardzo po
dobny obrót przybrało wymiatanie powtórzone tego samego wieczora.
Postawa nieprzyjacielskich myśliwców nad ważnym bądź co bądź sek
torem frontu wydawała się niezrozumiała. Niemcy z zasady nie przyjmowali
walki, mimo że występowali w dużych formacjach. Ustępujący im liczebnie
4. Dywizjon stawiało to w sytuacji samobójcy szukającego bezskutecznie
zaczepki. W desperacji postanowiono uciec się do metod niekonwencjonal
nych. Na kilkanaście znanych Australijczykom niemieckich lotnisk zrzucano
opatrywane australijskimi flagami stare buty, nocniki (buty zawierały wia
domości, iż są darem Australii „dla niemieckich pilotów, którzy zamiast la
tać, dużo chodzą po ziemi"; nocniki - „dla powyższych pilotów, żeby nie
musieli w ogóle wychodzić z łóżek") lub listy z wyzwaniami na pojedynki.
Nie zabrakło też wyzwisk kwestionujących odwagę, a nawet męskość prze
ciwników. Wobec braku odzewu skupiono się następnie na porannych wy-
miataniach nad tymi samymi bazami. Rezultat był jednak taki, że spalenie
paru myśliwców i tym razem nie doprowadziło do sprowokowania wroga.
Jedyną metodą, jaka od czasu do czasu skutkowała, było wyprawianie się
na polowanie w pojedynkę. Zjawienie się Camela nad obszarem przeciwni
ka musiało być jednak idealnie zgrane w czasie z przybyciem reszty forma
cji. Przy zastosowaniu tej metody udało się uzyskać trzy zwycięstwa po
wietrzne. Generalnie jednak nieprzyjaciel pozostawał pasywny. Następnym
środkiem zaradczym było testowanie przez Brytyjczyków taktyki „Cyrków".
Wzorowane na niemieckich wielodywizjonowe formacje myśliwskie miały
nie tylko umacniać panowanie RAF-u w powietrzu, ale też zmuszać analo
giczne jednostki przeciwnika do podejmowania walki. Teoretycznie słuszna
koncepcja nie wytrzymała konfrontacji z rzeczywistością. Wysoko wypię
trzone, widoczne z daleka formacje 11. Skrzydła dawały przeciwnikowi dość
czasu na usunięcie się z zagrożonej strefy. Nieskrępowane atakowanie ce
lów naziemnych znowu było dla 4. Dywizjonu nagrodą pocieszenia. Nato
miast częstym tematem rozważań w kasynie było to, jak niemieccy lotnicy
tłumaczą rodakom swoją bezczynność wobec codziennych nalotów RAF na
bliższe i dalsze zaplecze frontu.
Niski poziom majowych strat w sprzęcie zmieniła radykalnie jedna pe
chowa misja. Wracając rano 15 maja znad Armentieres, po przebiciu się
£yw[zjon straceńców www.kagero.pl 21
przez blokujące drogę powrotną Albatrosy (poległ przy tym porucznik O.
Barry), tuzin Cameli zastał własne lotniska zamknięte z powodu mgły. Więk
szość samolotów rozbiła się podczas prób lądowań na przygodnym terenie.
Za sukces w tej sytuacji można uznać fakt, iż jedynym uszczerbkiem na
zdrowiu było złamanie nogi przez porucznika F. Webstera, jedynego Brytyj
czyka w australijskich szeregach.
Lotnisko Clairmarais stało się tymczasem celem nalotów niemieckich
nocnych bombowców. Nieczęsto biorący udział w akcjach bojowych major
McCloughry, podjął pod koniec maja kilka prób zastosowania Camela w roli
nocnego myśliwca. Poczynania dowódcy 4. Dywizjonu nie zakończyły się
spektakularnymi sukcesami, co najwyżej uszkodzeniem jednego lub dwóch
napastników zidentyfikowanych jako dwusilnikowe bombowce typu Gotha
(w rzeczywistości bombowce typu AEG G.V i Zeppelin Staaken R.VI, odpo
wiednio z Kampfstaffel 4 i Rfa 500).
Patrol rozpoczęty przez dziewięć Cameli 20 maja o godzinie siódmej
rano miał być powtórzeniem akcji sprzed pięciu dni. Atak na stanowiska
artylerii polowej pod Bailleul i koncentrację niemieckiej piechoty w Armen-
tieres uniemożliwiło silne zachmurzenie. Bez namysłu podjęto więc zamiar
przebicia się na drugą stronę frontu burzowego. Próba okazała się udana.
Doprowadziła do zaskoczenia trzech Niemców, na których zanurkował na
tychmiast Cobby ze skrzydłowymi, podporucznikami A. Patem i G. Nowlan-
dem. Krótkie, dokładnie mierzone salwy szybko wprawiły wrogów w nie
kontrolowane korkociągi, z których już nie wyszli. Kraksy dwóch Pfalzów
i jednego LVG między Kemmel, Estaires i Nieppe potwierdzili brytyjscy ob
serwatorzy artylerii. Pfalze D.IIIa pochodziły przypuszczalnie z Jasta 29 (Fig.
Klaus Sakowski) i Jasta 52 (Vfw. Friedrich Goethe), a LVG C.V z FEA 10 lub
FEA 14.
W walce, która wywiązała się pięć minut później, „Bo" King zestrzelił
w płomieniach następnego Pfalza, zaś uszkodzenie jeszcze jednego LVG
zgłosił podporucznik A. Rintoul z eskadry B. Resztę dnia wypełniły Australij
czykom nieskuteczne próby niszczenia niemieckich balonów obserwacyj
nych pod Neuve Eglise. Ciemnoszare Drachen, pomimo celnego ostrzału
pociskami zapalającymi, nie chciały się za nic palić. Podobne próby pona
wiane po południu, przerwano po utraceniu dwóch członków eskadry B.
Nieskoordynowany atak dwóch Cameli zakończył się ich kolizją. Porucznik
G. Nowland poległ, a A. Finnie trafił do niewoli. Mimo strat, próby podjęto
niebawem na nowo. Dlaczego? W tym miejscu należy się czytelnikowi wy
jaśnienie dwóch kwestii: na czym polega trudność zniszczenia balonu na
22 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
uwięzi przez zwinny myśliwiec? oraz dlaczego sukces ten odnotowywano
na równi ze zwycięstwami w lotniczych pojedynkach?
Po pierwsze, wypełniony trudno zapalnym gazem balon obserwacyjny
wykonywał swoje zadania w otoczeniu silnej obrony przeciwlotniczej i my
śliwskiej. Choćby z tego powodu nie był więc zdobyczą łatwiejszą, lecz
trudniejszą od samolotu. W obliczu ataku załoga balonu natychmiast opusz
czała jego kosz na spadochronach, a obsługa naziemna uruchamiała wcią
garki, sprowadzając balon jak najszybciej na ziemię. A wszystko to w skie
rowanym na napastnika huraganowym ogniu obrony przeciwlotniczej.
Po drugie, balon posiadający jedno- lub dwuosobową załogę uważany
był za pełnoprawny statek powietrzny (którym w istocie był). Strony wal
czące stosowały też niekiedy bezzałogowe balony-pułapki o koszach wypeł
nionych materiałem wybuchowym. Bez względu na tak wysoki stopień ry
zyka, niszczenie balonów obserwacyjnych przeciwnika było dość często
wręcz nakazywane pilotom jako główne zadanie bojowe.
Niepowodzenie ubodło ambicję czwartaków. Niemieckich balonów przy
bywało tymczasem niby grzybów po deszczu. Nad najlepszymi metodami
zwalczania nowego wroga deliberowano w kasynie do późnej nocy. Przewa
żał pogląd, iż zgrupowania balonów należy zachodzić wzdłuż linii frontu.
Nazajutrz zdecydowano się wprowadzić w życie projekt pionowego (wznios
niemieckiej broni przeciwlotniczej był mniejszy niż dziewięćdziesiąt stop
ni) nurkowania z 1500-metrowego przewyższenia na pierwszy w szyku ba
lon. Nie przerywając ognia w jego kierunku, pilot Camela miał przystąpić
do wyrównywania lotu, przenosząc ostrzał z balonu na balon. Zaszczyt
wypróbowania najnowszej teorii spadł rankiem 21 maja na głównego po
mysłodawcę - Artura Cobby'ego. Taśmy amunicyjne jego Camela D1893
wypełniły specjalne pociski zapalające. Towarzysząca mu w tej misji eskorta
dysponowała amunicją konwencjonalną. Zbliżenie się do celu i rozpoczęcie
nurkowania z przepisowej wysokości przebiegło zgodnie z planem. Spada
nie wprost w piekło ognia obrony przeciwlotniczej było oczywiście niczym
przyjemnym, ale trwało zaledwie kilka sekund. Camel nie został nawet dra
śnięty, za to pierwszy w szyku balon zajął się jasnym płomieniem. Stało się
to tuż po przelocie Cobby'ego nad swoją ofiarą. Szary krajobraz rozświetlił
na chwilę grzyb ognia i dymu. Obok dopalających się szczątków opadła na
ziemię czasza spadochronu obserwatora. W dalszym przelocie Australijczyk
uszkodził jeszcze dwa balony, zmuszając ich obsługę naziemną do sprowa
dzenia w dół całej formacji. Rozpromienionego zwycięzcę powitał w macie
rzystej bazie wiwatujący tłum towarzyszy, których uwadze nie uszedł eks-
tywizjon straceńców www.kagero.pl 23
plodujący nad frontem balon. Kronikarz 4. Dywizjonu odnotował, że „triumf
został odpowiednio uczczony!".
Po tak efektownym „odczarowaniu" konta eskadry A, przybyły na nim
do końca tygodnia jeszcze trzy zestrzelenia. Morale jednostki podniosło się
do nienotowanego od dawna poziomu. Nie zdołała pognębić go nawet
śmierć poruczników Nowlanda i Finnie'a, poległych w zderzeniu podczas
ataku na balon. Na głównego ich pogromcę wyrośnie wkrótce jedyny w dy
wizjonie nowozelandzki ochotnik, porucznik H. Watson, który powiedział:
„Nawet mniej doświadczeni piloci przekonali się, że w obliczu przeciwnika
szanse przetrwania daje tylko postawa agresywna i dynamiczna; wróg jak
lew przed treserem, nie może wyczuć najmniejszego wahania ani lęku".
Dla zaszczepienia w nowych pilotach wiary we własne siły, Artur Cobby
wyszedł wkrótce z nową inicjatywą. Polegała ona na „naganianiu" ofiar no
wicjuszom. Do misji tego typu wybierano godziny poranne nad spokojniej
szymi odcinkami frontu. Natknięcie się na powracającego z rozpoznania
przeciwnika nie nastręczało w tych warunkach trudności. Osaczony Niemiec
wystawiany był następnie wyznaczonemu debiutantowi. Zadaniem pilotów
pozostałych Cameli było pilnowanie, by pojedynkowi nie przeszkodził za
skakujący atak nieprzyjacielskich myśliwców. Projekt spełnił pokładane
w nim nadzieje, przysparzając co najmniej pięciu kolejnych zwycięstw nad
dwumiejscowymi LVG i DFW.
W czasie kiedy najmłodsi zajęci byli zdobywaniem pierwszych laurów, naj
starsi dobiegali końca swoich tur bojowych. Do szkolnictwa lotniczego odszedł
25 maja m.in. kapitan Thunbridge. Pozwoliło to na oficjalne potwierdzenie Ar
tura Cobby'ego na stanowisku dowódcy eskadry A. Wraz z awansem na stano
wisko Flight Commandera przyszedł awans do stopnia kapitana. Z sześcioma
zestrzeleniami na koncie i opinią ulubieńca podwładnych Cobby stał się szybko
najpopularniejszą postacią jednostki. Niemałą rolę odgrywał tu też fakt, iż pod
jego komendą nigdy nie zginął ani nie odniósł ran żaden pilot.
Rozdział 4
L
epsze czasy dla myśliwców minęły dość szybko. Zniknięcie z nieba lot
nictwa, a nawet balonów przeciwnika dowództwo znów rekompenso
wało czwartakom nakazem ostrzeliwania okopów. Te najniebezpieczniejsze
ze wszystkich zadań były znienawidzone nie tylko ze względu na koniecz
ność niskiego latania w huraganowym ogniu. Jak twierdził Artur Cobby: „Sku-
24
Kroniki Wojenne
teczne ostrzelanie polowych fortyfikacji wymagało niemal wlatywania do
wnętrza okopów i kontynuowania lotu wzdłuż ich biegu. Na domiar złego
miało się nad sobą coś w rodzaju kopuły tworzonej przez trajektorie poci
sków ostrzeliwującej się nawzajem artylerii. Kiedy wyrywaliśmy się z tego
piekła, wracaliśmy do bazy postrzelani jak sita, a skutek naszej akcji pozo
stawał nieznany". Podobne operacje wykonywano teraz najczęściej siłami
całego dywizjonu.
Nie inaczej było 30 maja. Jednak w tym dniu, normalną misję piętnastu
Cameli do Neuve Eglise poprzedzono trzysamolotowym wymiataniem na
wschód od miasta. Cobby (Camel nr D1929), Watson (D8116) i Malley
(D6806), nieznacznie poprzedzając główną formację, wystartowali o wpół
do czwartej rano. Chodziło o zaskoczenie w powietrzu najwcześniejszych
niemieckich patroli. Po wspięciu się na wysokość czterech tysięcy metrów
trójka Cameli ruszyła na wschód, kursem znacznie odbiegającym od reszty
formacji. Zapuściwszy się wystarczająco daleko za front, Cobby i jego dwaj
skrzydłowi wykonali zwrot o 180 stopni. Zgodnie z oczekiwaniami, w polu
ich widzenia niebawem pojawiły się dwa Albatrosy D.Va. Po zachowaniu
niemieckich pilotów można było wnioskować, iż nie spodziewają się zagro
żenia od strony własnego zaplecza. Obserwację tego kierunku utrudniało
też wschodzące słońce. Wraz z jego promieniami Camele spadły na niczego
niepodejrzewających przeciwników. Dopiero salwy Vickesów zaalarmowały
ich o niebezpieczeństwie. Strzaskane pierwszymi seriami Cobby'ego i Wat-
sona dwa wrogie myśliwce spadły tuż za frontem koło Estaires. Obok pozy
cji zakotwiczonych tam balonów (Ltn.d. R. Willibald Dehner z Jasta 32b -
ranny; Gefr. Theodor Bauer z Jasta 34b - zmarł z powodu odniesionych ran
2 czerwca 1918 roku). Trzy z nich stały się następnym obiektem ataku Au
stralijczyków. Na nic nie zdały się szaleńcze wysiłki obsługi naziemnej sta
rającej się szybko ściągnąć Drachen na ziemię. Niecelny okazał się też ogień
obrony przeciwlotniczej. Pięć minut później powłoki dwóch balonów dopa
lały się pośród niemieckich okopów. Spotkanie trzech Cameli z główną for
macją dywizjonu nastąpiło w drodze do domu. Nowa taktyka polowania
przy pomocy dużej i małej grupy myśliwców sprawdziła się, nie mogła być
jednak nadużywana, o czym czwartacy przekonali się już dwadzieścia czte
ry godziny później, powtarzając taką samą misję i nie natrafiając w powie
trzu na żaden ślad nieprzyjaciela, a co gorsza, tracąc porucznika Pierce'a,
dobrze zapowiadającego się myśliwca.
Pewną odmianę w rutynie codzienności stanowiła inspekcja, której wie
czorem 31 maja dokonał w Clairmarais generał Plumer. Dowódca bytyjskiej
'ujon straceńców www.kagero.pl 25
3. Armii, przechodząc między wyprężonymi szeregami, zagadnął oficera
administracyjnego dywizjonu na temat jego odznaczenia za wojnę burską.
Na pytanie generała: gdzie służył i w jakim stopniu, australijski oficer odpo
wiedział: „Byłem wachmistrzem aż do chwili, gdy pan generał osobiście
zdegradował mnie do szeregowca, po tym, jak ubrany tylko w damską bie
liznę przegalopowałem dla kawału przed pańską kwaterą". Generał Plumer
westchnął głęboko i niezwłocznie zakończył swoją wizytę, by nie pokazać
się w Clairmarais nigdy więcej.
Czerwiec, nowy miesiąc pracy bojowej, otworzył wczesny nalot jedena
stu Cameli na Bac St. Maur. Po celnym zrzucie bomb i „wyrzuceniu Niem
ców z łóżek" w ostrzelanych kwaterach, dziewięć maszyn zawróciło do
domu, podczas gdy Cobby i Watson skierowali się na wschód. Wspinając
się na pułap 1500 metrów zwrócili uwagę na widoczną na horyzoncie linię
niemieckich balonów. Obsługa naziemna rozpoczęła ich ściąganie, jak tylko
zauważyła intruzów. Doświadczenie Cobby'ego wzięło jednak górę. Tysiąc-
Zdjęcie z misji rozpoznawczej. Przebieg linii frontu pod Cambrai. Ciemniejsze pasy ziemi to
zasieki i pola minowe.
26 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
metrowe nurkowanie w połączeniu z celnym ostrzałem spowodowało śmier
telne ugodzenie olbrzyma. Jego płonące cielsko spadło wnet na ziemię.
Nabierając wysokości dla wyrwania się z ognia obrony przeciwlotniczej i do
gonienia Watsona, Cobby spostrzegł na północy samotnego Albatrosa ści
gającego brytyjski samolot w kierunku St. Venant. Dopędzony i ostrzelany
z daleka przez Cobby'ego Niemiec skręcił na Estaires. Para Cameli pospie
szyła za nim. Wznosząc się ku wschodowi z wyjącymi na maksymalnych
obrotach silnikami, dwaj Australijczycy stwierdzili z zadowoleniem, że wróg,
sądząc, iż uszedł pogoni, ułatwia im zadanie, kierując się na Merville. Teraz
należało tylko poczekać, aż Albatros sam zbliży się do swoich prześladow
ców kursem równoległym 500 metrów poniżej. Dochodząc przeciwnika od
strony słońca, Cobby wprowadził Camela w płytkie nurkowanie. Następnie
zredukował gaz i otworzył ogień z dystansu, z którego nie można było
chybić. W odległości dwudziestu metrów od ofiary utrzymywał się przez
trzy sekundy. Ostrzał dał wiele trafień Albatrosa. Zwycięzca wyminął górą
rannego wroga, by po ciasnej beczce wejść mu ponownie na ogon. Jedna
po drugiej krótkie serie zdemolowały środek kadłuba. Chwiejnym ślizgiem
na lewe skrzydło Niemiec zwalił się w dół. Łopotała za nim w powietrzu
oderwana połowa górnego skrzydła. Ostatnie spojrzenie do kabiny pokona
nego ujawniło zmasakrowane ciało pilota. Był nim najprawdopodobniej
Obltn.d.R. Hans Pohlman z FA 40.
Para Cameli udała się następnie nad okolice Cambrai również usiane
zakotwiczonymi balonami. Jednak tym razem ostrzał balonów nie dał żad
nych widocznych rezultatów poza śmiercią jednego z niemieckich obserwa
torów. Jego rozwinięty spadochron oddzielił się od niego, skazując go na
śmierć na oczach zdumionego Watsona i Cobby'ego.
Pozostałe dni pierwszej dekady czerwca wypełniły mniej efektowne
misje myśliwsko-bombowe. Wobec zamierania ruchu na niemieckich szla
kach zaopatrzeniowych, codziennymi celami bomb i pocisków stały się for
tyfikacje. Po „nielotnym", deszczowym 11 czerwca, dzień następny wpisał
do kroniki 4. Dywizjonu dość niezwykłą operację. Przeprowadzono ją siła
mi dwóch eskadr. Zadaniem prowadzonej przez Cobby'ego eskadry A była
górna osłona eskadry B dowodzonej przez oficera dopiero co przybyłego
z Anglii. Był on doświadczonym instruktorem, niemającym niestety pojęcia
o frontowych realiach. Bezsens obsadzania go na stanowisku dowódczym
jasny był dla każdego pilota, ale... rozkaz majora McCloughry'ego należało
wykonać. Artur Cobby wspominał: „Przydzielony eskadrze B kapitan, który
mech lepiej pozostanie anonimowy, musiał mieć wyjątkowo 'szerokie ple-
Dywjzjon straceńców www.kagero.pl 27
cy'. Nie miał pojęcia o bojowym lataniu, a mimo to postawiono go na czele
tej operacji, narażając życie naszej całej dziesiątki. Pierwszym błędem, jaki
popełnił było przekroczenie linii frontu na zbyt małej wysokości. Z tego
powodu już w drodze do celu mieliśmy kilka mocno postrzelanych Cameli.
Dalej, ku naszemu rosnącemu zakłopotaniu, kapitan powiódł nas kursem
wschodnim tak daleko w kierunku Rosji, że wkrótce ze wszystkich stron
otoczyła nas horda ponad siedemdziesięciu Fokkerów i Pfalzów, pilotowa
nych zapewne przez leniwych nowicjuszy, nie widzę bowiem innego wytłu
maczenia, dlaczego Niemcy nie rozprawili się wtedy z nami raz, a dobrze.
W tak ryzykownych okolicznościach lider zygzakował z nami bez celu wśród
rojących się zewsząd nieprzyjaciół, których najwidoczniej nie rozpoznał jako
takich. Dawno nie byłem tak zły na samego siebie. Utrzymując stały pułap
pięciu tysięcy metrów, musiałem firmować te idiotyzmy i robiąc dobrą minę
do złej gry, prowadzić moich ludzi wprost do paszczy Iwa. W desperacji
uciekłem się wówczas do kilkakrotnego, bezpośredniego zasygnalizowania
kapitanowi konieczności powrotu. Zrozumiał moje intencje, ale z pychy lub
z głupoty zdecydowanie odmówił, brnąc coraz dalej i dalej.
W końcu ślepy los przestał nam sprzyjać. Spośród niemal 100 niemiec
kich samolotów widocznych w promieniu kilometra, ruszyła w naszym kie
runku eskadra Fokkerów, podejmując się krótkiej i nierozstrzygniętej wymia
nie ognia. Do mojej złości i strachu dołączyło teraz ujawnione przy pierwszym
naciśnięciu spustów zacięcie obu kaemów. Próbując bez powodzenia je usu
nąć, kontynuowałem baczną obserwację okolicy wolnej już na szczęście od
bezpośredniego zagrożenia. Zacieśniliśmy szyk. Rozejrzałem się po twarzach
towarzyszy. Wyrażały odczucia podobne do moich. Po pierwsze, jak najszyb
ciej znaleźć się po zachodniej stronie frontu. Po drugie, zostawić szalonego
prowadzącego wraz z jego samobójczymi tendencjami na pastwę losu. Jedno
po drugim, pragnienia spełniły się szybko po sobie. Przelatując nad Bailleul,
dowódca rozpoczął nagłe nurkowanie. Jego manewr powtórzył najbliższy ze
skrzydłowych. Pozostałych trzech członków eskadry B dołączyło do mojej
piątki. Oczekiwanie nad frontem okazało się daremne. Cała ósemka wróciła
więc do domu, gdzie niebawem lądował też pechowy kapitan. Usprawiedli
wiał się, że „to coś, co chciał rozpoznać w dole, wyglądało jak balon". Okaza
ło się jednak złudzeniem. W dole czyhała tylko silna obrona przeciwlotnicza,
która zestrzeliła jego skrzydłowego, co potwierdziła wieczorna wizyta
McCloughry'ego i Cobby'ego na linii frontu pod Meteren.
Pięć dni później, 17 czerwca, Artur Cobby powiódł piętnastosamolotową
formację na myśliwsko-bombowe wymiatanie nad Bac St. Maur. Po zbombar-
28 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
dowaniu i ostrzelaniu okolicznych fortyfikacji, prowadzący z Watsonem jako
skrzydłowym pożegnali trzynaście Cameli wracających do Clairmarais, sami
zaś udali się na dalsze poszukiwania. Blisko godzinne penetrowanie zaplecza
Bailleul na wysokości 1500 metrów zakończyło się napotkaniem pięciu czar
nych Pfalzów D.llla. Niemcy wznosili się, lecz do pułapu Australijczyków bra
kowało im jeszcze 300 metrów. W odruchu samoobrony Camele także podję
ły wznoszenie, rozpoczynając równocześnie manewr ustawiający słońce za
ich plecami. Przeciwnicy, widząc tak oczywiste objawy czujności, pozostawili
Australijczyków w spokoju, zawracając na północny wschód. Cobby (D1929)
i Watson (D9422) tylko na to czekali. Rozciągnięty na pół kilometra szyk V
niemieckiej piątki dawał okazję jakich mało do łatwego ataku od tyłu. Camele
spadły od słońca na parę zamykającą formację. Powiódł się element zasko
czenia, na który wcale nie liczono. Ogień otwarto na dystansie 150 metrów
i prowadzono aż do miejsca, w którym należało uniknąć zderzenia. Prawy
Pfalz dosłownie rozpadł się na kawałki pod ostrzałem Cobby'ego. Dopiero
jednak kiedy lewa maszyna eksplodowała i wpadła w korkociąg po salwie
Watsona, na zagrożenie zareagowała pozostała trójka. Ale i nad nią rozpę
dzone Camele miały przewagę manewru. Rozprawiony z pierwszą ofiarą Cob
by zawrócił Immelmannem i w rekordowo krótkim czasie znalazł się za na
stępną ofiarą. Jej próba uniku w lewo, poprzez ciągłe zacieśnianie skrętu, nie
powiodła się. Coraz to nowe trafienia przeszywały czarny kadłub i otaczający
go w połowie biały pas. Wydawało się, że i ta ofiara nie ujdzie kary. Nagle
o burtę i osłonę silnika Dl929 zastukały kule. Rzut oka za siebie - nos Pfalza
rozświetlony ognikami kaemów. Wolant na siebie ile sił w rękach. Szaleńczy
wywrót, a w jego trakcie ukradkowe spojrzenie w dół. Camel Watsona, wi
sząc na śmigle, mierzy w niebo, strzelając w stronę prześladowcy Cobby'ego.
Zaraz jednak następuje nieubłagane przeciągnięcie. Obok wirującej maszyny
Watsona kręci korkociąg druga ofiara Cobby'ego. Ma podarte poszycie skrzy
deł. Świeci dziurami sklejka kadłuba. Pilot na wpół wychylony z kabiny. Wat
son wydobywa samolot z korkociągu. Niemiec nie. Jego spirala kończy się
zderzeniem z drzewami na wschodnim przedmieściu Laventie. Camel nurku
je nad miejscem kraksy. Australijczyk widzi teraz wyraźnie trupa w kabinie.
Ostro podrywa samolot, dostrzegając jednocześnie następną zdobycz Watso
na- Ciągnąc za sobą ogień i dym, mierzy pionowo w dół. Daleko na północ
nym wschodzie znika piąty Niemiec. Jedyny, jaki wyszedł z pogromu
8
.
Myśliwce pochodziły z dowodzonego przez Hermanna Cbringa Jasta 27. W walce poległ Obltn.
Max von Forster, Vfw. Wilhelm Schaffer i Sgt. Willi Kahle - as z sześcioma zwycięstwami.
Następnego dnia, 18 czerwca, ponownie wypuszczono się pod wodzą
Cobby'ego na patrolowanie zagrożonego Halebrouck. Ledwie przekroczyw
szy linię frontu, siedemnaście Cameli znalazło się na kontrkursie czterech
myśliwców, ponownie zidentyfikowanych jako Pfalzy D.IIIa. Spośród Niem
ców kierujących się zapewne przeciw brytyjskim balonom obserwacyjnym,
na widok przewagi Cameli trzech zawróciło natychmiast. Ostatni, który
pozostał, postanowił mimo wszystko wykonać zadanie. Znurkował na naj
bliższy balon, przeprowadzając nieskuteczny zresztą atak. Kiedy przyjął kurs
powrotny, na jego drodze stał już Cobby. Wypracowana przez niego 500-
metrowa przewaga wysokości pozwoliła mu na przepuszczenie Niemca do
łem. Zejście na jego ogon, a następnie ulokowanie w nim 100 sztuk amuni
cji. Błękitny dwupłat z olbrzymimi czarnymi krzyżami zachwiał się i runął
w las Nieppe. Fakt kraksy po brytyjskiej stronie frontu umożliwił zwycięzcy
udanie się po południu samochodem na miejsce. Zwłoki Uffz. Maxa Merten-
sa (Jasta 7) nadal tkwiły w kabinie. Pilot zwracał uwagę bardzo zużytym
umundurowaniem oraz niegolonym, trzydniowym zarostem, co w RAF i AFC
było rzeczą niedopuszczalną.
W trzeciej dekadzie czerwca Niemcy starali się schodzić czwartakom
z oczu. Nie zawsze im się to udawało. Kolejne zdobycze w postaci Pfalza
D.IIIa i AGO CIV przypadły Cobby'emu i Watsonowi 25 czerwca. Nazajutrz,
ponownie dosiadając Camela C8300, powtórzył on swój sukces w tym sa
mym miejscu. Ten AGO, tak jak i poprzednia ofiara Watsona, należały do FA
279(A). Wieczorny patrol był nie mniej emocjonujący. W dwóch potyczkach
stoczonych podczas wymiatania siłami wszystkich trzech eskadr (czterna
ście Cameli) zestrzelono cztery niemieckie myśliwce, posyłając je do ziemi
nad rejonem Armentieres - Habourdin.
Artur Cobby i Gamet Malley w asyście porucznika J. Crosse'a wystarto
wali przed świtem 26 czerwca do misji nazwanej „specjalną". Oznaczało to
zazwyczaj wymiatanie na bardzo niskim pułapie prowadzone nad niemiec
kimi lotniskami położonymi trzydzieści, a nawet więcej kilometrów za linią
frontu. Tym razem obrano kurs północno-wschodni. W pierwszych blaskach
świtu udało się zaskoczyć Albatrosy szykowane do lotu na pasie bazy Lille-
Gondecourt. Ogniem z broni pokładowej zniszczono dwie, a uszkodzono
cztery maszyny należące najprawdopodobniej do Jasta 52. Wobec braku
reakcji niemieckich przeciwlotników, Camele dokonały wielokrotnych najść
na cel. Schodząc niejednokrotnie nad samą ziemię przeszywano z kaemów
hangary i inne budynki. Obsada lotniska preferowała pozostanie w ukryciu,
podczas gdy Australijczycy demolowali, co tylko się dało. Odważył im się
30 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
przeciwstawić tylko jeden Niemiec. Wybiegł przed hangar, by ze zwykłego
karabinu otworzyć ogień do jednego z napastników. Zdążył oddać trzy, może
cztery strzały zanim skosiła go seria Vickersów. Był to jednak tylko epizod,
po którym Camele buszowały dalej, chwilami dosłownie jeżdżąc kołami po
murawie.
Po nasyceniu się dziełem zniszczenia, trójka napastników wykonała
triumfalny przelot nad samymi dachami Lille. Machaniem z kabin witano
przechodniów - ze szczególnym uwzględnieniem młodych kobiet! - w więk
szości przypadków spotykając się z wzajemnością, pomimo silnych zapew
ne obaw ludności przed reakcją niemieckiego okupanta. W końcu, bez
zwiększania wysokości Camele zawróciły w drogę powrotną do domu.
Rano 28 czerwca 4. Dywizjon ponownie wrócił do misji taktycznych na
rzecz 5. Brytyjskiej i 1. Australijskiej Dywizji Piechoty nacierających pod
Vieux Berquin. W trakcie popołudniowych operacji na koncie jednostki przy-
Niemiecki balon obserwacyjny
"a uwięzi. Do kosza zatogi pro
wadzi linia polowego telefonu.
było sześć zestrzeleń. Połowa z nich była dziełem Cobby ego i jego Camela
D1929. Wśród trzech ofiar, dwie dają się zidentyfikować. 1/ LVG CV z FA
288(A) z załogą: Ltn. Max Handshuher (obserwator) i Ltn.d.R. Alfred Knodgen
- polegli po zestrzeleniu koło Outtersteene. 2/ Pfalz D.llla z Jasta 47w,
kraksując na południe od Estaires, pogrzebał w swoich szczątkach Fliegera
Hugo Jaucha.
Alianckie lotniska w trójkącie Hazebrouck - Ypres - St. Omer doświad
czyły w końcu czerwca licznych nalotów. Siły napastników nocami atakują
cych Clairmarais oceniano na kilka eskadr wielosilnikowych bombowców.
Czwartacy po raz pierwszy doświadczyli tak ciężkich bombardowań ich bazy.
Oswojeni z conocnym pomrukiem wrogich maszyn niosących zniszczenie
Dunkierce, Boulogne czy Londynowi, nieswojo czuli się po kilku nocach
spędzonych w schronach, pod gradem bomb przeczesujących teren wszerz
i wzdłuż. Straty w ludziach szczęśliwie okazały się niewielkie, jeśli nie li
czyć magazynu bomb sąsiedniego dywizjonu. Trafienie spowodowało, iż
eksplodował on i płonął przez trzy dni. Za jedno z największych niebezpie
czeństw podczas nalotów uznano spadające na bazę niewypały pocisków
własnej obrony przeciwlotniczej. Zaś największą atrakcją zgodnie okrzyk
nięto pracę przeciwlotniczych reflektorów. Uparcie wyławiających swymi
mackami kolejnych napastników z ciemności. Trafiały się wśród nich praw
dziwe czterosilnikowe olbrzymy sypiące 500-kilogramowymi bombami. W le
ju po każdej z nich swobodnie zmieściłoby się pięć piętrowych autobusów.
Zdarzały się i pomyślne zbiegi okoliczności. Należał do nich niewypał dużej
bomby, która trafiła w przestrzeń między dwoma głównymi hangarami 4.
Dywizjonu. Od eksplozji, jaka pozbawiłaby jednostkę całego sprzętu, uchro
niła czwartaków tylko niesolidność anonimowego niemieckiego zbrojmi-
strza. Po bliższym zbadaniu, na zapalniku bomby znaleziono bowiem nie-
usunięte fabryczne zabezpieczenia.
Pomimo wytężonej pracy bojowej australijski personel mógł pochwalić
się wysokim stopniem sprawności swoich myśliwców. Przeciętna liczba
dwudziestu czterech Cameli (na dwadzieścia pięć posiadanych) zawsze go
towych do lotu stanowiła swoisty rekord w skali nie tylko skrzydła, ale
i RAF-u w ogóle.
32 www.kagero.pl Kroniki Wojenng
Rozdział 5
T
uż przed końcem miesiąca nastąpiło przyjęcie kolejnej grupy nowych
pilotów. Tacy jak porucznik R. Edols zajęli miejsce poległych (Browne'a)
i odchodzących do Anglii Burtona, Pate'a i innych. Młodzi nowo przybyli
obniżyli średnią wieku pilotów 4. Dywizjonu z dwudziestu trzech do dwu
dziestu dwóch lat. Wciąż duża ilość operacji sprzyjała szybkiemu wciąganiu
nowicjuszy w ich obowiązki. Średnia wylatanego przez dywizjon czasu na
dal nie spadała poniżej czterdziestu siedmiu godzin dziennie. Należy przy
tym wziąć pod uwagę, iż dowódca jednostki, major W. McCIoughry nadal
odbywał loty tylko okazjonalnie. „Honor rodziny - jak mawiał - ratował
jego młodszy brat". Niedawno przeniesiony do 4. Dywizjonu na stanowisko
dowódcy eskadry B kapitan Edgar McCIoughry odniósł od 12 do 28 czerwca
pięć zwycięstw powietrznych.
Bezlitosne nękanie Clairmarais wymusiło na dowództwie brygady decy
zję o przenosinach trzydzieści kilometrów na południe do Reclinghem,
malowniczo położonego u południowych przedmieść Aire. Zasadniczej czę
ści przenosin dokonano ostatniego dnia czerwca i pierwszego dnia lipca,
dokładnie wtedy, gdy uczestniczący w wymiataniu nad Neuve Chapelle ka
pitan E. McCIoughry powiększył swoje konto o szóste i siódme zwycięstwo.
Osiągnął je, prowokując swoim pościgiem kolizję dwóch Pfalzów D.llla, któ
re następnie spadły w pobliżu Estaires.
Na nowym miejscu sielski krajobraz, letnie rozleniwienie i dobra kuch
nia wpłynęły na poprawę samopoczucia. Jakaż była radość czwartaków, gdy
stwierdzili, że zaparkowane po przeciwnej stronie lotniska myśliwce S.E.5a
należą do bliźniaczego 2. Dywizjonu AFC.
Starsza nieco stażem jednostka majora Murraya Jonesa (kawalera od
znaczeń MC i DFC) miała wówczas w dorobku nie mniej niż osiemdziesiąt
cztery zwycięstwa powietrzne. Pilotów 4. Dywizjonu, przekraczających do
piero połowę tej liczby, konfrontacja ta zmobilizowała do współzawodnic
twa w dobrze zapowiadającym się polowaniu. Poza 2. i 4. Dywizjonem AFC,
w skład bazującego w Reclinghem 80. Skrzydła RAF wchodziły: 88. Squ-
adron RAF (uzbrojony w dwumiejscowe myśliwce typu Bristol Fighter), 92.
Squadron RAF (S.E.5a) oraz 103. Squadron RAF (DH.9).
Tymczasem, przy braku oponentów, zwalczano wszystko, co się rusza,
a nawet to, co się nie rusza - na ziemi. Znajomy odcinek frontu Estaires -
Meryille pokrywano codziennie setkami bomb i tysiącami nabojów kalibru
•*03 (0,303 cala - kaliber kaemów myśliwca typu Sopwith Camel). Późnym
5gg!g/on_jrrpceri
ct
jiv www.kagero.pl 33
popołudniem 2 lipca nadeszła z frontu wiadomość o masach Drachen pod
noszących się na północ od La Bassee. Wyjaśnienia sytuacji podjął się w sa
motnej misji Artur Cobby. Przerwał podwieczorek i nie całkiem regulamino
wo ubrany wskoczył do kabiny swojego nowego Dl969 i wystartował.
Żyłując motor do granic wytrzymałości, nie przerwał wznoszenia, aż nie
osiągnął 3500 metrów. Na tej wysokości, lustrując horyzont w oczekiwaniu
zasadzki, przekroczył linię frontu. Zaraz potem dostrzegł pojedynczego
Fokkera Dr.I lecącego podejrzanie beztrosko kursem północno-zachodnim.
Tam, gdzie się kierował, widać było natomiast niezliczone eksplozje flaku.
Posłużyły one Australijczykowi za ostrzeżenie o obecności niewidzialnego
na razie przeciwnika, jakiego należało umiejętnie podejść. Omijając od
wschodu wypiętrzony zwał chmur, Camel Cobby'ego natknął się na czujną
czwórkę Albatrosów. Markując przed nimi ucieczkę, zawracający na zachód
Australijczyk szybko zniknął Niemcom z oczu. Nie stwierdziwszy pościgu,
przyjął jednak ponownie kurs wschodni, błyskawicznie dochodząc Fokkera-
przynętę. W idealnym położeniu na przewyższeniu - od ogona mógł teraz
spokojnie odłożyć poprawkę pół długości przed nosem czarnego trójpła-
towca i na dystansie pięćdziesięciu metrów nacisnąć spusty Vickersów.
Wrogowi wystarczyła jedna dwusekundowa seria. Dymiąc runął wprost przed
siebie, rozbijając się wkrótce po niemieckiej stronie frontu. Pilot Jasta 52,
Ltn. Georg Furchtbar, który odniósł ciężkie obrażenia, nie wróci już do bo
jowego latania.
Dobrym nabytkiem czwartaków okazała się przyjęta 4 lipca trójka pilo
tów - D. Carter, M. Eddie i L. Tapiin, którzy szybko sprawdzili się jako
agresywni i uzdolnieni myśliwcy. Był takim zwłaszcza Len Tapiin, który już
17 lipca otworzy konto zwycięstw, pokonując na zachód od Estaires Alba
trosa C z FA271(A).
Wartą wzmianki w dziejach 4. Dywizjonu była poranna misja 7 lipca.
O godzinie 9.00 sześć Cameli eskadry A poprowadził nad Merville porucz
nik Trescowthick. Zadaniem myśliwców była tym razem eskorta obładowa
nych bombami DH.9. W praktyce jednak z osłony 103. Dywizjonu misja
przerodziła się w pierwsze starcie z najnowszymi Fokkerami D.VII (na tym
odcinku frontu, gdyż debiut Fokkerów D.VII miał miejsce w maju 1918 roku),
maszynami znanymi dotąd Australijczykom tylko z raportów wywiadu. Do
skonałe osiągi nowego myśliwca na wysokościach powyżej 3500 metrów,
dotyczyły, co prawda w mniejszym stopniu, Cameli niż wyżej operujących
S.E.5a. Tym niemniej wzrost agresywności ufnego w nowy sprzęt przeciwni
ka, był odczuwalny dla wszystkich. Przekonała się o tym w pierwszej kolej-
34 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
ności właśnie eskadra Normana Trescowthicka. Nieprzejawiający od dawna
żadnej inicjatywy Niemcy spadli na Camele zupełnie niespodziewanie. Strze
lając gęsto, ale na szczęście chaotycznie, czternaście niebieskich Fokkerów
Jasta 14 przemknęło przez szyk eskadry jak grom z jasnego nieba. Przy
dwukrotnej przewadze rozproszyli ją bez trudu. Po powrocie do swojej bazy
w Phalempin, podwładni Lt. Hansa Wernera meldowali o dwóch zwycię
stwach powietrznych. W rzeczywistości ostrzelane Camele wróciły w kom
plecie do domu z niewielkimi tylko uszkodzeniami. Były one jednak wystar
czające, by rozzłościć porucznika Trescowthicka, który po opuszczeniu kabiny
oświadczył dowódcy dywizjonu: „Szwaby dostały nagle przypływu animuszu
i przyznam, że wcale mi się to nie podoba. Mam chęć jak najszybciej się na
nich odegrać. Nikt nie będzie bezkarnie ostrzeliwał eskadry A!".
Złość pilotów znalazła ujście dwa dni później. Artur Cobby samotnie
polujący 9 lipca nad frontem napotkał w wieczornej misji koło La Bassee
dwa dwumiejscowe samoloty kierujące ogniem artylerii. Para zwiadowczych
AGO CIV dość skutecznie wspierająca się wzajemnie ostrzałem tylnych
strzelców, nie była łatwym łupem. W końcu, ostrzeliwany z bezpiecznej
odległości, prowadzący Niemiec obniżył gwałtownie lot, rozbijając się przy
drodze do Gravelin. Załoga FA 253(A) w składzie: Ltn. Heinrich Terpe (obs.)
i Fig. Hans Fishbacher (pil.) odniosła rany. Kontynuując pościg za drugim
AGO, Cobby dostał się w silny ostrzał z ziemi. Nie tylko ów ostrzał uratował
niemiecką maszynę od zagłady, lecz także udaremnił podjętą bez przygoto
wania próbę ataku asa na pobliski balon. Po powrocie do domu w ogonie
swojego nowego Camela E1416, Australijczyk naliczył ponad czterdzieści
przestrzelin.
Najbliższa niedziela była „świętem sportu" w stacjonującej siedemdzie
siąt kilometrów na południe 1. Australijskiej Dywizji Piechoty. 4. Dywizjo
nowi przypadło zadanie uświetnienia uroczystości pokazami lotniczymi.
Udały się one znakomicie, czego nie można powiedzieć o przyziemieniu na
pobliskim lądowisku. Poprzeczny rów ukryty w trawie zakończył dobieg
Cobby'ego kapotażem i lekkim uszkodzeniem myśliwca, na szczęście bez
„uszkodzenia" pilota. Dokładnie tydzień później zniszczył on pod Laventie,
do spółki z Trescowthickiem, duży balon obserwacyjny wraz z broniącym
go zwiadowcą. AGO CIV z FA 208(A) pogrzebał w swoich szczątkach zało
gę: Ltn.d.R. Eugena Schmidta (obs.) i Uffz. Friedricha Arnbecka (pil.). Ten
sa
m Camel E1416, na którym poprzedniego dnia Cobby pokonał balon,
Posłużył mu nazajutrz wieczorem, 15 lipca, do unicestwienia nad ruinami
Armentieres dwóch Pfalzów D.llla z niezidentyfikowanej jednostki. O 17.25
Sywzjon straceńców www.kagero.pl 35
para Cobby-Wattie wystarczająco wcześnie dostrzegła pięć maszyn tego
typu, by zdążyć ukryć się w chmurach przed widocznymi wyżej Fokkerami.
Po wymanewrowaniu na tyły niczego niepodejrzewających wrogów, nurku
jący skrzydło w skrzydło Australijczycy wyłonili się z chmur tam, gdzie chcie
li. Z lekką przewagą wysokości nad lecącymi na wysokości dwóch tysięcy
metrów Niemcami. Zamykający szyk samolot z żółto-zielonym oznakowa
niem Jasta 10 spadł po pierwszej salwie, gubiąc prawą połowę górnego
płata. Poległ w nim najprawdopodobniej Ltn.d.R. Fred Friedrichs. Z zamia
rem jego pomszczenia na dwójkę Cameli spadło wnet kilkanaście najróż
niejszych myśliwców z czarnymi krzyżami. Uciekając przed nimi w przy
ziemną mgłę, porucznik Wattie uszkodził przypadkowym trafieniem Fokkera
D.VII z Jasta 36, raniąc pilota Vfw. Alfreda Hubnera. Po tej walce poważniej
sze starcia z przeciwnikiem w powietrzu ustały praktycznie do końca lipca.
Wróciła zabójcza rutyna ostrzeliwania okopów i misji taktycznych. Zadania
myśliwsko-bombowe wykonywano odtąd z zastosowaniem najnowszych
bomb fosforowych uzupełnianych 25-funtowymi Cooperami. Wśród nielicz
nych zwycięstw powietrznych odnotowanych przez 4. Dywizjon do 31 lipca
wyróżniają się dwa autorstwa początkującego Lena Taplina. Jego związek
ze „szczęśliwym" Camelem C8226, na którym odniósł pierwsze zwycięstwo
17 lipca, nie trwał niestety długo. W wypadku podczas startu maszynę stra
wił pożar przypadkowo zdetonowanej bomby fosforowej. Osobistą maszyną
Taplina stał się następnie Camel E1407, na którym zaliczy on wszystkie (z
wyjątkiem jednego) swoje pozostałe zwycięstwa, stając się asem w wyniku
zestrzeleń zaliczonych w dniach od 30 lipca do 7 sierpnia.
W tym samym okresie zyskały na intensywności wizyty przełożonych,
których samolotami opiekowali się dywizjonowi mechanicy. Dowódca 1.
Brygady brygadier Ludlow-Hewitt, dowódca 80. Skrzydła pułkownik Louis
Strange oraz dowódca dywizjonu coraz częściej domagali się teraz swoich
maszyn. Używali ich głównie do odwiedzania sąsiednich jednostek. Choć
czasem nawet i do... brania udziału w misjach bojowych 4. Dywizjonu.
Szczególnie, gdy prowadzone były dużymi siłami. Tego typu prestiżowe
akcje znane były jako „zmora personelu". Na szczęście, po pewnym czasie
dowódcy znaleźli sobie inne zajęcia.
Po wstępnych podsumowaniach lipiec okazał się najbardziej, jak dotąd,
udanym miesiącem w karierze 4. Dywizjonu. Piloci zgłosili ogółem trzydzie
ści osiem zestrzeleń, uzyskanych w wyniku 610 samolotolotów nad obsza
rem nieprzyjaciela. Pracowite okładanie 25-funtówkami wschodniej strony
frontu przyniosło miesięczną dawkę siedmiu i pół tony bomb, a ilość wy-
36 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
strzelonej amunicji wyniosła bez mała pięćdziesiąt tysięcy sztuk.
Sierpniowe akcje rozkręcały się pomału. Od świtu do nocy samoloty
80. Skrzydła nie ustawały w ofensywnym patrolowaniu trójkąta Armentieres
- Laventie - Merville. Tam też pierwszy sukces, 3 sierpnia, uzyskał kapitan
R. King, zestrzeliwując po zaciętej walce dwumiejscową maszynę rozpo
znawczą. Był to przypuszczalnie Hannover CL.Ilia z załogą FA 211 (A): Ltn.d.R.
Josef Beissel (obs. - poległ) i Uffz. Hans Evers (pil. - ranny).
Następnego dnia, niedługo przed zachodem słońca, King do spółki
z Watsonem posłali w płomieniach na przedmieście Laventie po jednym AGO
CIV z tej samej, co wczoraj jednostki bądź z FA 207(A).
6 sierpnia był dniem powrotu do jednostki kilku urlopowanych asów.
W tym Malleya i Cobby'ego, który jeszcze tego samego dnia poprowadził
swój pierwszy patrol za front. Wyprawie dwunastu Cameli towarzyszył do
wódca, major W. McCloughry. Komendę nad górnym ubezpieczeniem spra
wował porucznik Trescowthick. Z powodzeniem zbombardowano skład
amunicji pod Veille Chappelle. Detonacje i wzniesiony wysoko nad wsią
słup dymu, były słyszalne i widoczne aż w Reclinghem. Chyba to zmobilizo
wało Australijczyków do powrotu nad cel przed zmierzchem. Wyprawa okre
ślona nazwą „look-see" zapuściła się aż nad Bac St. Maur, gdzie zaskoczono
wracającego do domu LVG CV. Na ciemnym kamuflażu typu lozenge (zwany
niekiedy po polsku kamuflażem ulowym) samolot FA 262(A) nosił czarno-
biało-czerwone pasy. Tak oryginalne malowanie na krótko przedłużyło życie
niemieckiej załodze. Składającym się do strzału kapitanom Cobby'emu i Kin-
gowi, aż szkoda było niszczyć tak ładnie pomalowanego niemiaszka. Cóż
wszakże było robić. Zestrzelenie było najlepszym sposobem powstrzyma
nia wrogich lotników od dostarczenia meldunku do bazy. Tylny strzelec bro
nił się zaciekle, ale już po drugiej serii osunął się na dno kabiny. Ranny pilot
zaraz potem przestał kontrolować maszynę, która wykonała dwie zwitki
korkociągu, przeszła w chwiejny ślizg na skrzydło i ponownie w korkociąg,
by wreszcie zderzyć się z nasypem wiaduktu St. Maur. Przebiegającą po
nim drogę Sailly - Estaires z maszerującymi po niej Niemcami, bombardo
wała w tym czasie, w silnym ogniu obrony przeciwlotniczej, reszta dywizjo
nu z majorem McCIoughrym. Połączoną na nowo formację czekało jeszcze
Przedarcie się przez równie silny flak nad linią frontu. Dając radę wszyst
kim przeciwnościom, do bazy powrócono bez strat.
Najbardziej udaną misję dnia następnego, 7 sierpnia, zaliczyli w godzi
nach 11.00-12.00 Norman Trescowthick i Artur Cobby. Mglistą aurę wyko-
rz
ystali do skrytego przekroczenia frontu. Z białego całunu wydostali się
2^3/on_stra£encovv www.kagero.pl 37
dopiero na wschód od Armentieres. Tam też, na tle jasnego nieba wypatrzy
li ćwiczącą akrobacje eskadrę wrogich myśliwców. Camele momentalnie
pozbyły się bomb, rozpoczynając podchody. Pierwszy z ostrzelanych prze
ciwników zidentyfikowany przez Cobby'ego jako Pfalz D.III, zaraz po po
czątkowej salwie zamienił się w płonącą stertę złomu. W kulę ognia prze
istoczył się też Niemiec, którego wziął na cel Trescowthick. Reszta
nieprzyjaciół rozpierzchła się na wszystkie strony. Jeden z uciekinierów miał
jednak pecha skrzyżować swój lot z kursem zawracającego do domu Cob-
by'ego, reagującego odruchowym uruchomieniem broni. 200 pocisków
w trzech długich seriach dosięgło kadłuba Pfalza. Pogromca obserwował po
tem niepewne schodzenie swej ofiary. Wydawało się, że lekko dymiący sa
molot zdoła wylądować po niemieckiej stronie frontu. Jednak na krótko
przed zetknięciem z ziemią, ogarnęły go płomienie. Zestrzelone myśliwce
pochodziły z jednostki wchodzącej w skład Jagdgeschwader III
9
.
Istniejąca od lutego 1918 roku elitarna jednostka Hauptm. Brunona
Loerzera straciła tego dnia dwóch pilotów: Vfw. Ernsta Davida (zabity) i Vfw.
Georga Prinza (ciężko ranny).
Od wczesnych godzin porannych 8 sierpnia 4. Dywizjon zaangażował
się bez reszty w operacje nad strefą rozpoczętej pod Arras alianckiej ofen
sywy. Owe dalekie, 180-kilometrowe wyprawy podejmowano co najmniej
dwa razy dziennie. Bardzo rzadko korzystano przy tym z międzylądowań na
pozbawionych obsługi naziemnej przyfrontowych pasach. Chęć korzystania
z własnych mechaników i spania na własnych pryczach kosztowała pilotów
szybkie dojście do kompletnego wyczerpania. W nie lepszym stanie były
Camele. Przed całkowitym krachem ocalił ludzi i sprzęt w połowie sierpnia
niespodziewany koniec ofensywy.
Krótki okres wytchnienia sprowadził do Reclinghem dziennikarzy, ludzi
powszechnie znienawidzonych przez dywizjonowy personel, głównie za
skłonność pismaków do fantazjowania, której ofiarami Cobby i inni piloci
padali wielokrotnie. Teraz nadeszła okazja do rewanżu. Za głównego wino
wajcę wśród gości uznano Keitha Murdocha (dziadka dzisiejszego medial
nego magnata). Jego też Artur Cobby zaprosił na oblot okolicy. Dziennikarz
zabrany został na pokład pożyczonego z 2. Dywizjonu Sopwitha 1 1/2 Strut-
tera. Eskortę stanowili Malley i Cobby. Ku przerażeniu pasażera, zamiast na
wycieczkę krajoznawczą, samoloty udały się nad linię frontu. Półgodzinny
przelot w piekle niemieckiego flaku, a potem kilka pozorowanych ataków
lJ
JC III w składzie: Jasta 2 (zwana też Jasta Boelcke) orazjasta 26, 27 i 36.
38 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
w wykonaniu obu Cameli, wystarczyły w zupełności dla uświadomienia go
ściowi spraw, na których ludziom Cobby'ego najbardziej zależało. Wycią
gniętego z tylnej kabiny, dygocącego ze strachu pasażera powitały na ziemi
wołania pilotów: „No to jak, czy twoja gazeta będzie odtąd pisać o nas
prawdę? Jak teraz oceniasz szanse naszego przetrwania? Widzisz, że to nie
majówka!". Keith Murdoch okazał się jednak człowiekiem z poczuciem hu
moru. Nie miał pilotom za złe ich figla, a nawet zaprosił ich wszystkich na
coś mocniejszego podczas grupowego świętowania w kasynie. Zaraz potem
4. Dywizjon gościł w swojej bazie króla Jerzego V, któremu w inspekcji
towarzyszył dowódca 5. Armii generał Birdwood razem z licznymi oficerami
sztabu. Wbrew oczekiwaniom monarcha zrobił na wszystkich jak najlepsze
wrażenie. Poza zwołaniem krótkiej odprawy, nie zgodził się na wiązanie
z jego wizytą żadnych zakłóceń w pracy jednostki.
Druga połowa sierpnia była pod względem walk myśliwskich krótkim
okresem posuchy. W dorobku przybyło 4. Dywizjonowi tylko siedem ze
strzeleń: po dwa dla Kinga i Bakera, po jednym dla Cobby'ego i Trescow-
thicka oraz jedno zespołowe. Misji taktycznych było natomiast znowu pod
dostatkiem. Nie istniała pora dnia bez wyprawionych w powietrze kilkuna-
Królewska wizyta w Rcclinghem. Jerzy V (na pierwszym planie, w środku) rozmawia z Royem
K l n
giem i Arturem Cobbym. W szyku stoją od lewej: Trescowthick, Smallwood, Bayer (zbroj-
m i s
trz), Bennett (kronikarz), Carter, Edols, Eddie i Taplin.
SOlZiśionjtracericów
39
stu Cameli. Obładowane coraz to większą ilością bomb odłamkowych i fos
forowych wyprawiano je nie tylko przeciw niemieckim fortyfikacjom i szla
kom komunikacyjnym, lecz także nad większe bazy lotnicze na dalekim
zapleczu frontu. Naloty tego typu uważane do niedawna za zbyt ryzykow
ne, odbywano teraz rutynowo. Jednym z najpopularniejszych celów 4. Dy
wizjonu i innych elementów 80. Skrzydła były trzy lotniska wokół Lille. Sta
cjonujące tam niemieckie eskadry -Jasta 14, Jasta 26 i Jasta 27 - traciły
w bombardowanych często bazach znaczne ilości sprzętu.
Rozdział 6
K
oniec sierpnia przyniósł czwartakom przeprowadzkę do Serny. Zwiastu
jący jesień mglisty i wietrzny początek nowego miesiąca niczym nie
zapowiadał dramatycznych wydarzeń, które miały zapewnić mu miano Czar
nego Września. Ta ponura nazwa dotyczyć będzie w równej mierze całego
alianckiego lotnictwa, co i 4. Dywizjonu - jednostki cieszącej się, jak do
tąd, relatywnie niskim poziomem strat.
Wydarzenia zaczęły nabierać tempa 1 września jeszcze przed godziną ósmą
rano. Startujące z Serny samoloty po prostu nie mogły nie natknąć się na jedną
z licznych formacji JC I i JG III buszujących od rana na flandryjskim niebie.
Likwidacji bądź zmuszenia do zwinięcia wymagały też pokaźne zgrupowania
Drachen widoczne za frontem między Fromelles a Le Grand Riez. To właśnie
przeciw nim skierował się poranny patrol eskadry A. W wyniku błyskawicznego
ataku metodą Cobby'ego, na koncie 4. Dywizjonu przybyły dwa balony zestrze
lone o 7.40 i 7.45 przez Lena Taplina i Roya Kinga. Wracających do domu ludzi
kapitana Cobby'ego zmieniła w pobliżu Cambrai eskadra C. To jeden z jej de
biutantów, porucznik J. Wright, dowiódł dobrego wyszkolenia, pokonując Fok-
kera D.VII o godzinie 9.25 na południowy wschód od Bailleul. Samolot, piloto
wany przypuszczanie przez Uffz. Alfreda Donneverta, należał do JG III.
Od przedpołudnia aż do zachodu słońca czwartacy zaabsorbowani byli
bez reszty misjami myśliwsko-bombowymi, przygotowującymi grunt nad
Sommą (od ujścia rzeki Sensee aż po kanał Du Nord) pod jutrzejszą ofensy
wę brytyjsko-kanadyjskiej 3. Armii. Te same zadania wypełniły Australijczy
kom dzień następny. Może zresztą przemykanie tuż nad ziemią i atakowa
nie niemieckich umocnień uchroniło jednostkę od zdziesiątkowania przez
triumfujących wyżej podwładnych Brunona Loerzera. Piloci JG III, na swych
szybkich Fokkerach z silnikami BMW, zgłosili 2 września aż dwadzieścia
sześć zestrzeleń, w tym także maszyny 80. Skrzydła RAF.
40 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
Trzeciego września Australijczycy wyruszyli swoim zwyczajem na łowy
nieco wcześniej od innych lokatorów Serny. Uporczywe podchody z wro
giem zaowocowały niestety tylko jednym zwycięstwem, którym stał się
balon pokonany przez porucznika Taplina o godzinie 7.05 koło Plovich.
Drugi Drache HKB ulegnie rzutkiemu Australijczykowi w ostatniej misji dnia,
o godzinie 19.00 pod Herlies.
Chmurny i bezdeszczowy 4 września był ostatnim dniem tury bojowej
kapitana Artura Cobby'ego. Tak jak poprzedniego dnia i teraz będzie on
głównie uczestniczył w misjach taktycznych. Znajdzie jednak nieco czasu
na ukoronowanie kariery wiodącego asa AFC.
Dzień sukcesów 4. Dywizjonu zaczął się wszakże od czego innego.
O godzinie 5.55 zapoczątkował go żmudnie wypracowanym zestrzeleniem
balonu kapitan E. McCloughry. Resztki silnie bronionego Drache spadły na
skraju wsi Erquinghem koło Armentieres. Niespełna kwadrans potem drugi
balon padł łupem porucznika O. Ramseya pod La Bassee. Dopiero godzinę
później wkroczył do walki nad Wattignies patrol Cobby'ego i Kinga. Camele
rozproszyły szyk niemieckich maszyn rozpoznawczych LVG CV z FA 202(A),
z których jedna posłużyła do roli piętnastej ofiary kapitana Kinga. Nurkują
cego na odsiecz zwiadowcom Fokkera JG III zestrzelił po chwili Cobby, uzy
skując w ten sposób dwudzieste dziewiąte i zarazem ostatnie zwycięstwo
odniesione na Camelu E1416.
Pierwszy z popołudniowych patroli 4. Dywizjonu wyeliminował dwa HKB
na południowym wschodzie od La Bassee. Artur Cobby relacjonował: „Balo
ny zaczęły lekko dymić, dopiero po paru ryzykownych nurkowaniach w gę
stym flaku. Patrzyłem na uwijające się przy robocie figurki koloru feldgrau.
Zawzięcie kręciły korbami, pragnąc ściągnąć swoich podopiecznych jak naj
szybciej na ziemię, omal nie przygniatając zgromadzonych w pobliżu prusa
ków. Sąsiednie zgrupowanie balonów atakowały Bristole z zaprzyjaźnione
go 11. Dywizjonu RAF. Ze zdumieniem skonstatowaliśmy, że Brytyjczykom
bardziej niż o balony chodziło o ich załogi. Atakujące F.2b strzelały dużo,
lecz niekoniecznie celnie. Tyle, by sprowokować niemieckich obserwatorów
do opuszczenia gondoli na spadochronach. Teraz napastnikom pozostawało
łatwe i bezpieczne strzelanie do skoczków. Pytałem potem Brytyjczyków
0
uzasadnienie ich niesportowej postawy. Weteran 11. Sqn, kapitan Morri-
son, odpowiedział mi wprost: „Miło jest zestrzelić HKB, ale wykończyć przy
okazji jego załogę, to wyższa szkoła jazdy. Pamiętaj, że obserwatorzy nie
siedzą w swoich koszach dla przyjemności, ale sprowadzają stamtąd mor
derczy ogień artylerii na głowy naszych chłopaków. Każdy ukatrupiony ba-
loniarz to czysty zysk. A poza tym, szczerze mówiąc, jest też w tym i tro
chę - nie bójmy się tego słowa - zawiści. U szwabów nawet obserwatorzy
mają spadochrony, a u nas nie dostali ich jak na razie nawet najlepsi piloci.
A w ogóle, to gdzie się kończy 'czysta', a zaczyna 'brudna' wojna? Wojna to
po prostu zwykła rzeź, w której jedni drugim rewanżują się pięknym za
nadobne...".
Świt 5 września przyniósł mieszkańcom Semy owiany babim latem,
mglisty dzień. O godzinie 5.50 pierwsze jak zwykle poszły w górę Camele
4. Dywizjonu. Wyruszały po raz pierwszy bez kapitana Cobby'ego, który
pakując bagaż przed drogą do Anglii, gdzie po urlopie miał objąć dywizjon
szkolny, przyglądał się startującemu tuzinowi maszyn. Białe litery na kadłu
bach zdradzały, iż rekrutowały się ze wszystkich trzech eskadr. Jedne po
drugich kolejno przedefilowały przed namiotem, by po chwili zniknąć za
lasem na południu. Przelatując między rejonami umocnionymi Bapaume i La
Bassee, Australijczycy skierowali się przeciw dużemu skupisku Drachen pod
Perenchies. Jeden z balonów stał się ofiarą błyskawicznego ataku poruczni
ka Lockeya o godzinie 6.25. Było to pierwsze z jego dwóch zwycięstw.
Unicestwienie następnych HKB okazało się, mimo usilnych prób, fizyczną
niemożliwością z powodu niespotykanego natężenia obrony przeciwlotni
czej. Operacje prowadzone przez 80. Skrzydło w ciągu pięciu następnych
godzin poświęcono na rażenie celów naziemnych w pasie niemieckiej obro
ny pod Cambrai. Ostatni patrol wzbił się w powietrze o 17.30. Tym razem
piątka Cameli z eskadry A prowadzona była na wymiatanie koło Douai przez
porucznika Normana Trescowthicka. Jego Camel Dl927 otwierał wypiętrzo
ny od 4700 do 5000 metrów szyk V. Funkcje skrzydłowych pełnili M. Eddie
(B778) i D. Carter (E7174), ubezpieczani z tylu przez Taplina (E1407) i Loc-
kleya (D8136). W pobliżu bazy nie doszło niestety do skutku umówione
spotkanie z sześcioma Bristolami 88. Dywizjonu RAF i taką samą ilością
S.E.5a z 2. Dywizjonu AFC. Bez względu na brak eskorty wykonano zwrot
na północ, kontynuując lot ku Douai. Pięć minut później, przelatując pod
warstwą chmur, na południe od Brebieres, eskadra stała się celem ataku
trzydziestu Fokkerów czekających na taką właśnie okazję. W walce trwają
cej od 18.00 do 18.05 piloci Jasta 26 i Jasta 27 pokonali cztery Camele.
Eddie, Carter i Lockley polegli. Len Taplin, ranny i ścigany do samej ziemi
przez trzy D.V11, dostał się do niewoli. Wcześniej jednak zdołał zestrzelić
jednego z prześladowców. Trescowthick, jako najbardziej doświadczony
z piątki, potrafił, pomimo uszkodzeń, zmylić pościg klucza Fokkerów. Był
jedynym, który wrócił do Serny. Relacja z masakry, jaką przedstawił, zawie-
42 www.kagero.pl Kroniki Wojeiwg
rała potwierdzenie zwycięstwa odniesionego przez porucznika Lockleya na
moment przed śmiercią. Z sześciu zestrzeleń zgłoszonych przez JG III, po
twierdzenie znalazły ostatecznie cztery. Przyznano je następującym pilo
tom: Ltn. H. Frommherz z Jasta 27 - Camel zestrzelony koło Marquion jako
jego dwudzieste pierwsze zwycięstwo; Vfw. C. Mesh z Jasta 26 - Camel
(porucznika Taplina) koło Cuincy - dziewiąte zwycięstwo; Vfw. A. Lux z Ja
sta 27 - Camel koło Baralle - siódme zwycięstwo oraz Vfw. F. Classen z Ja
sta 26 - Camel koło Henin Lietard jako siódme z ogólnej liczby jedenastu
zwycięstw tego weterana FA 221 (A) i Jasta 3. Niezatwierdzone pozostały
dwa wnioski o zaliczenie zwycięstw powietrznych. Jeden z nich należał do
wschodzącej gwiazdy Jasta 27 Friedricha Nolteniusa, który zakończy wojnę
z kontem dwudziestu jeden zestrzeleń.
Tragedia sprzed pół doby nie złamała ducha czwartaków. Działalność
patrolową 6 września rozpoczęli jeszcze przed szóstą rano, kierując się nad
drogę Lens - Lille.
Pierwszy sukces przyszedł pół godziny później. Odniósł go po dłuż
szym pościgu kapitan King. Szesnastym zwycięstwem wysokiego Australij
czyka był prawdopodobnie DFW CV z FA 219(A). W kraksie na wschód od
Wavrin poległ obserwator niemieckiej załogi, Ltn.d.R. Karl Rommel, a pilot
Gefr. Rudolf Kunst został ranny. Wymiatając i atakując cele naziemne wzdłuż
dróg prowadzących do Cambrai, 4. Dywizjon spędził resztę dnia. Ostatni
Snipe E8198 U z charakterystycznym dla 4. Dywizjonu (od kwietnia 1918 roku) znakiem białe
go prostokąta. Samoloty eskadry C opatrywane były dodatkowo literami od S do Z (eskadra A
- litery od A do G; eskadra B - cyfry od 1 do 8).
patrol odbywany do spółki z 22. Sqn RAF zakończył się nagonieniem Brytyj
czykom zdobyczy w postaci Pfalza D.X11.
Sobotni poranek 7 września przyniósł pierwszy sukces przyszłemu aso
wi, porucznikowi Thomasowi Barkellowi. Niedawny mechanik i kierowca raj
dowy z Sydney pokonał o 7.00 pod Henin Lietard wracającego z rozpoznania
fotograficznego LVG CV. Załoga FA 219(A) Ltn. J. Schneider (obs.) i Gefr. J.
Hermann (pil.) dostała się do niewoli. Dziewięćdziesiąt minut później zwycię
stwo nad takim samym przeciwnikiem odniósł koło Cartigny major F. Tanner,
do niedawna pilot 4. Dywizjonu AFC, a obecnie 80. Sqn RAF.
Chmurna, wietrzna i deszczowa pogoda, jaka nastała 8 września, miała
utrzymać się niemal nad całą długością frontu przez sześć dni. Warunki atmos
feryczne w zasadzie wykluczające jakiekolwiek loty, pozbawiły osłony z powie
trza rozpoczynającą się 12 września francusko-amerykańską ofensywę St. Mi-
chiel. Pierwszą po przerwie, godną wzmianki operacją Australijczyków, było
wieczorne wymiatanie przeprowadzone 14 września przez eskadrę kapitana
Edgara McCloughry'ego nad okolicą Ennetieres. Na płycie miejscowego lotni
ska zajmowanego przez rozpoznawcze Flieger Abteilungen, zniszczono dwa
LVG C.V oraz dwa dalsze uszkodzono w zbombardowanym hangarze.
Podczas rozpoczętego w południe 15 września wspólnego wypadu
4. i 92. Dywizjonu do Lille porucznik O. Rosę zestrzelił na zachód od miasta
Hannovera CLII z FA 236(A). Podmiejskie lotniska obrzucono siedemdzie
sięcioma dwoma bombami Coopera, ostrzeliwując je przy okazji niemal
czterema tysiącami pocisków.
Dnia 16 września zmiana alianckiego czasu na zimowy, spowodowała
zrównanie go z niemieckim. Stan ten utrzyma się do 6 października, to
znaczy do niemieckiej zmiany czasu. Jak dotąd, stosownie do czasu letnie
go, różnica godziny często utrudniała korelowanie raportów o walkach i ze
strzeleniach. Pierwszy od dawna dzień prawdziwie lotniczej pogody spo
wodował znaczne zatłoczenie flandryjskiego nieba. A więcej operacji
oznaczało więcej walk i często znacznie wyolbrzymionych meldunków o suk
cesach. Tym razem znowu 4. Dywizjon był pierwszą jednostką wyprawioną
do akcji. Wymiataniem eskadry C nad Gondecourt i innymi lotniskami Lille,
sprowokowano do walki dziesięć Fokkerówjasta 20. Dwa z nich zgłoszono
jako zestrzelone o 6.25 rano na zachód od miasta. Godzinę później nad
tym samym rejonem połączony patrol eskadry B i kilku maszyn 2. Dywizjo
nu AFC, związał walką dziewięć biało-czerwonych Fokkerów debiutującego
Jasta 43. Atakując z przewagi wysokości łatwo rozproszono niemiecki szyk,
zgłaszając jedno zestrzelenie w rezultacie pięciominutowej potyczki. Przy
44 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
tej okazji również obyło się bez strat własnych. Autor najnowszego sukce
su, kapitan R. Manuel, powtórzył go o godzinie 8.00 na południe od Dro-
glandt. Upadek Fokkera po alianckiej stronie frontu dał Manuelowi okazję
do wylądowania bezpośrednio przy miejscu kraksy, a nawet do pogrzebania
ciała swej ofiary, Gefr. Kurta Brandta zjasta 51.
Dokładnie w tym samym czasie eskadra A wykonująca misję myśliwsko-
bombową pod Frelinghein, stoczyła nad Houplines bój z Jasta 7. Australij
czycy meldowali o pokonaniu trzech Fokkerów D.VII, z których możliwy do
zidentyfikowania jest tylko jeden - samolot pilotowany przez Ltn. Friedri
cha Kresse (pilot poległ).
Dni 20 i 21 września ponownie pełne były deszczu i niskiego zachmu
rzenia. Misje, jakie pomimo to wyprawiono z Serny, przeznaczone były w ca
łości dla wsparcia brytyjskich i australijskich korpusów piechoty nacierają
cych z powodzeniem w kierunku Linii Hindenburga. Nowe meldunki
o walkach i zwycięstwach czwartaków znajdujemy w kronice jednostki do
piero nazajutrz, 22 września. Cztery trzysamolotowe patrole Australijczy
ków opuściły bazę między 7.00 a 8.00 rano. Porucznicy: T. Barkeil, C. Cox
i P. Sims, po osiągnięciu pułapu 2000 metrów udali się na bombardowanie
stacji kolejowej w Armentieres. Na moment przed rozpoczęciem nalotu Ca-
mele zaatakowane zostały przez trzynaście Fokkerów. Wykonany z dużej
przewagi wysokości atak Jasta 30 rozproszył Australijczyków i zmusił do
ucieczki. Powrót do domu powiódł się tylko Simsowi. Cox na lekko uszko
dzonym myśliwcu lądował przymusowo pod Sailly, podczas gdy E7191 Bar-
kella rozbił się, tak jak maszyna Coxa, za brytyjskimi liniami pod Neuve
Eglise kwadrans po ósmej. Po powrocie na macierzyste lotnisko Avelin ze
strzelenia zgłosili: Ltn. Hans-Georg von der Marwitz jako dwunaste zwycię
stwo dowódcy Jasta 30 i Ltn. Freidrich Bieling jako pierwsze.
Jesienna szaruga zmusiła nazajutrz większość alianckich lotników do
pozostania na ziemi. Czwartacy podjęli tylko jedną niezbyt udaną próbę
przeprowadzenia misji taktycznej. Natomiast dzień następny, 24 września,
pozbawiony był opadów i wiatru. Nie zważając więc na silne zachmurzenie,
już o świcie wyprawiono kilka par Cameli eskadry C na zadania typu swo
bodne polowanie. Prowadzący kapitan E. McCloughry ze skrzydłowym, po
rucznikiem G. Jonesem
10
, udali się na turę wokół Lille. Na podejściu do
0
Urodzony 22 listopada 1896 roku w Rushworth, Victoria. Australia; późniejszy Marszalek Lot
nictwa Sir Ceorge Jones szef sztabu RAAR przedsiębiorca lotniczy. Zmarł w Melbourne 1 sierp
nia 1992 roku jako ostatni as AFC.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 45
jednego z tamtejszych lotnisk, (przypuszczalnie Haubourdin) mieli szczę
ście zaskoczyć klucz lądujących DFW. Jedna z maszyn należących prawdo
podobnie do FA 29 padła ofiarą zaskakującego ataku kapitana McClough-
ry'ego. Dziesięć minut później podzielił jej los Fokker D.V1I zjasta 26, jako
dwudzieste pierwsze i ostatnie zestrzelenie w karierze Australijczyka. Jego
Camel (E7160), pomimo uszkodzeń doznanych w walce z Fokkerami, zdołał
wylądować własnymi siłami, gdzie opatrzono pilotowi ranę ręki i odebrano
meldunek o dwóch zwycięstwach odniesionych w godzinach 6.25-6.35 na
wschód od Lille. Porucznik Jones wrócił do Serny ze szczerą chęcią pomsz
czenia rannego dowódcy. Czekając na zatankowanie Camela (C3324), po
szukał w messie pilota chętnego do towarzyszenia mu w następnej misji.
Znalazł porucznika V. Thorntona. Z jego pomocą zestrzelił przy drodze Lens
- Henin Lietard rozpoznawczego Halberstadta CL.11 z FA 19, zaliczając w ten
sposób swoje czwarte zwycięstwo powietrzne. Niemiecka załoga (Ofstvr.
Ernst Hanisch i Ltn. Richard Biermann) poniosła śmierć. Na zestrzelenie
numer pięć i status asa George Jones będzie czekać ponad miesiąc.
Jednocześnie nad tym samym odcinkiem frontu w walce 4. Sqn AFC
i 40. Sqn RAF (S.E.5a) z Fokkerami Jasta 58 poległ kapitan Gilbert Strange.
As brytyjskiej jednostki (siedem zestrzeleń) był młodszym bratem dowódcy
80. Skrzydła. Podpułkownik Louis Strange obwiniał za śmierć Gilberta niko
go innego jak właśnie Australijczyków. Jak informuje wpis w kronice 4. Dy
wizjonu: „Stosunki dowódcy skrzydła z podległymi mu dwoma dywizjonami
AFC pozostały z tego powodu zatrute aż do końca działań wojennych...".
O godzinie 10.10 ponownie nad Haubourdin miało miejsce starcie osła
nianego przez czwartaków 88. Sqn RAF z Fokkerami Jasta 14. Załoga Bri-
stola F.2b kapitana Hepburna zestrzeliła przy tej okazji swego prześladow
cę, Vfw. Petera Stenzela. Wśród licznych misji myśliwsko-bombowych
niektórzy piloci 4. Dywizjonu znaleźli przed wieczorem czas na „polowanie
po okolicy". W jednym z takich prywatnych wymiatań, kapitan Roy King
dopadł o godzinie 17.20 na wschód od Ploegsteert i zestrzelił w płomie
niach dwa LVG CV z FA 19 i FA 205(A). Kraksy maszyn przeżył tylko jeden
spośród czterech lotników, Ltn.d.R. Walter Klemann.
Zachmurzenie z lekkimi opadami spowodowało odwołanie większości
operacji zaplanowanych na 25 września. Przejaśnienia, jakie nastąpiły dopie
ro późnym popołudniem, umożliwiły czwartakom wykonanie dwóch misji
taktycznych w godzinach 17.00-20.00. Aura nadająca się do lotów utrzymała
się dnia następnego, wypełnionego operacjami na rzecz rozpoczętej 26 wrze
śnia ofensywy Moza - Argonne. Dużo bliżej australijskiej bazy ożywił się wie-
46
Kroniki Wojenne
czornym przygotowaniem artyleryjskim front od Cambray po Epehy. Rankiem
27 września wyszło stamtąd uderzenie 1. i 3. Armii brytyjskich skierowane
poprzez St. Quentin - Cambray przeciw Linii Hindenburga. Szybkie przełama
nie na tym odcinku spowodowało odwrót wroga z zagrożonych oskrzydle
niem pozycji pod Armentieres i Lens. 80. Skrzydło, a w jego ramach 4. Dywi
zjon, zajęte były dezorganizowaniem niemieckiego przegrupowania. Dzięki
niestrudzonym wysiłkom Cameli na drugą linię obrony wycofały się w więk
szości rozbite i zdemoralizowane oddziały. Czwartacy mogli pochwalić się
zadaniem przeciwnikowi dotkliwych strat w ludziach i środkach transportu.
Wracając jednak do godzin porannych 27 września... Kwadrans po dzie
wiątej miało miejsce wydarzenie pozornie niezwiązane z tematem tej książ
ki, w istocie jednak mające duży wpływ na rolę i zadania 4. Dywizjonu
w trakcie ostatniego miesiąca wojny. W nalocie na stację kolejową Bohain
bombowce 107. Sqn RAF eskortowane były przez najnowsze myśliwce typu
Sopwith 7F.1 Snipe. W swojej inauguracyjnej misji maszyny należące do 43.
Sqn RAF odparły z powodzeniem atak Fokkerów Jasta 59, zestrzeliwując
dwa z nich". Wiadomość o tak udanym debiucie kolegów z 43. Dywizjonu
szybko dotarła do czwartaków - wytypowanych do przezbrojenia w Snipe'y
w następnej kolejności i to już niebawem.
Nawrót jesiennej pluchy, jaki nastąpił 28 września, zwiastował począ
tek czwartej i ostatniej bitwy pod Ypres. Zainicjowały ją udane ataki brytyj
skiej 2. Armii i belgijskiej 1. Armii pod Houthulst. W ciągu jednej doby
sojusznicze natarcie doprowadziło do odzyskania obszarów utraconych
przez Aliantów jesienią 1917 i wiosną 1918 roku.
Tak jak w przypadku pozostałych wrześniowych ofensyw, o ich powo
dzeniu decydowało między innymi panowanie w powietrzu. Możliwość nie
dopuszczenia nad własne terytorium niemieckich samolotów rozpoznaw
czych, zapewniała utrzymanie przygotowań do ataku w tajemnicy do
ostatniej chwili. O losach wojny przesądziła ostatecznie ofensywa brytyj
skiej 4. Armii rozpoczęta 29 września nad kanałem St. Quentin. Zmuszenie
Niemców do odwrotu w tym sektorze frontu oraz przełamanie Linii Hinden
burga pozwoliło na niepowstrzymane spychanie nieprzyjaciela ku wschodo
wi. Kres położy temu dopiero koniec wojny.
Pozostający w kontakcie z niedawnymi podwładnymi, kapitan Artur
Cobby (wówczas instruktor pilotażu w Anglii) relacjonował: „Alianci w cią-
" Obltn. Hans-Helmut von Bodien - ranny; Ltn. Hans Jebens - zginął z powodu nieotwarcia się
spadochronu.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 47
głym natarciu. Poddają się nam masy jeńców. Często są to po prostu dzieci.
Szwabom brakuje ludzi, a ci, którzy mimo naszych wysiłków trafiają na
pierwszą linię, bardzo często po prostu nie chcą walczyć. Jeśli nawet znajdą
się tam tacy, którzy chcą, to muszą być przygotowani na nasze bzykanie
nad ich głowami od świtu do zmroku. Na ciągłe bombardowanie i ostrzał
tych okopów. Na bezlitosne unicestwianie, przed jakim ich lotnictwo nie
jest już w stanie chronić własnej piechoty. Mam wieści o niesamowitej ilo
ści operacji myśliwsko-bombowych. Jak za dawnych dobrych czasów. Od
czasu do czasu polowanie przerywa tylko zła pogoda. Chłopaki nie mogą
się doczekać przesiadki na rewelacyjne Snipe'y".
Dokładnie jak w świadectwie Cobby'ego, reszta miesiąca minęła 4. Dy
wizjonowi nad szlakami niemieckiego odwrotu, dość często noszącego zna
miona panicznej ucieczki.
Inaczej niż w końcówce Krwawego Kwietnia 1917, ostatni dzień Czar
nego Września 1918 nie przysporzył żadnej ze stron znaczniejszych zysków
ani strat. Przyczyniła się do tego w głównej mierze jesienna słota, na dobre
Indywidualnie malowany Camel kapitana Cobby'ego. Baza 8. Dywizjonu Szkolnego w Leighter-
ton (Kent), październik 1918 roku.
48
Kroniki Wojenne
już teraz panująca nad Flandrią. Eskadry 4. Dywizjonu odbyły 30 września
tylko trzy wyprawy. Na niektóre z nich udało się Australijczykom namówić
inne jednostki 80. Skrzydła. Tak było przy okazji ostatniego wymiatania, do
którego eskadra A wystartowała o 17.30 u boku sześciu S.E.5a z 92. Sqn
RAF. Pościg za zwiadowcami koło Lehaucourt zakończył się potyczką z Fok-
kerami Jasta 31. W walce tej S.E.5a porucznika L. Davisa uległ asowi nie
mieckiej jednostki, Leutnantowi Mieczysławowi Garsztce
12
, stając się szós
tym zwycięstwem tego walecznego poznaniaka i przyszłego lotnika
odrodzonej Polski. Poległy Brytyjczyk był jedną z czterech śmiertelnych ofiar
ostatniego dnia Czarnego Września.
Rozdział 7
N
a przeszkodzie ambitnym planom masowego przezbrojenia w Snipe'y
stanie koniec wojny. Z długiej listy jednostek przewidzianych do szybkiej
„przesiadki", tylko dwa dywizjony otrzymały nowe myśliwce i zdążyły ich użyć
bojowo, były to 43. Sqn RAF oraz 4. Sqn AFC. Australijczycy otrzymali pierwsze
dwa egzemplarze Snipe'ów 2 października, a już tydzień później odnieśli na
nich inauguracyjny sukces. Osiągnął go kapitan Tom Barkell w misji typu top
cover odbywanej rankiem 9 października. O godzinie 9.55 dowódca eskadry B
odłączył się na chwilę od eskortowanej formacji, by nad wschodnim przedmie
ściem Lens zestrzelić balon obserwacyjny. Błyskawiczne nurkowanie do tego
stopnia zaskoczyło niemiecką załogę (załoga Ltn.d.R. Giinthera Dobersa z BG
4/BS 19), iż nie zdążyła opuścić gondoli i zginęła w eksplozji. W operacji tej
Barkell dosiadał myśliwca o numerze seryjnym E8032
13
. Spalony balon BG 4 był
piątym zestrzeleniem nowo kreowanego asa 4. Dywizjonu. Do końca działań
wojennych utalentowany kapitan odniesie jeszcze dwa zwycięstwa, a ściślej
dublet w jednej z licznych w owym czasie misji 26 października w rejonie
Tournai. Ten sukces będzie go jednak kosztował ranę nogi.
Aby nadążyć za szybko posuwającym się frontem, nazajutrz przebazowano
czwartaków do Auchel. Zaś po upływie tygodnia - do Grand Ennetieres koło
Lille. Krótkie, lecz burzliwe dzieje Snipe'ów 4. Dywizjonu to nic więcej jak kilka
12
Mieczysław Garsztka, w zachodniej historiografii często mylnie opatrywany imieniem Sylwe
ster. Po zakończeniu działań wojennych wstąpił do polskiego lotnictwa. Zginął w wypadku
lotniczym 8 czerwca 1919 roku we Lwowie.
13
Informacja, że był to serial E8052 zawarta w książce Above the Trenches (praca zbiorowa: C.
Shores, N. Franks i R. Guest, UK 1996) jest błędna.
Dywizjon straceńców
bitew i kilku asów... Dodajmy, jedynych w historii asów na tym typie samolotu.
Bohaterów wykreowanych w rezultacie trzydziestu sześciu zwycięstw powietrz
nych uzyskanych w dniach 9 października - 4 listopada 1918 roku.
Jak już wspomniano, pierwszym był Tom Barkell. Następny, porucznik
Tom Baker został asem jeszcze przed październikowym przezbrojeniem, by
wkrótce po nim powiększyć konto o pojedyncze zestrzelenia w dniach 26,
29 i 30 października oraz potrójne w dniu 28 października 1918 roku. Ba
ker, podobnie jak zdecydowana większość australijskich pilotów, zaczynał
od stażu w piechocie i artylerii, gdzie za odwagę dwukrotnie otrzymał Mi-
litary Medal. Akceptację przeniesienia do lotnictwa po wielu próbach uzy
skał dopiero jesienią w 1917 roku. Dwudziestojednoletni as polegnie
w ostatniej wielkiej bitwie dywizjonu z Fokkerami JG III, jako ostatnia (trzy
dziesta szósta) ofiara dowódcy Jasta 2, Oblt. Karla Bolle.
Dwa ostatnie dni października przyniosły stratę jeszcze dwóch pilotów.
Zestrzeleni porucznicy P. Sims i M. Kilsby powędrowali do niewoli na nie
spełna dwa tygodnie.
Wśród innych Australijczyków dosiadających Snipe'ów na wzmiankę
zasługują: porucznik Artur Palliser - dwa zwycięstwa na Camelach i pięć na
Snipe'ach; kapitan Roy King - dziewiętnaście zwycięstw na Camelach i sie
dem na Snipe'ach; porucznik George Jones - cztery zwycięstwa na Came
lach i trzy na Snipe'ach i porucznik Norman Trescowthick - sześć zwycięstw
na Camelach i jedno na Snipe'ach. Prawie wszystkie spośród trzydziestu
sześciu zwycięstw uzyskanych przez 4. Dywizjon odniósł on nad Fokkerami
D.VI1 z jednostek wchodzących w skład JG III.
Wracając do ostatniej bitwy czwartaków... W następujący sposób wspo
minana jest w monografii AFC: „Godzina 10.15 czasu GMT. Prowadząc czte
ry Snipe'y na północny wschód od Tournai, porucznik E.A. Cato zauważył
siedem Fokkerów zbliżających się na 10 000 stóp, nieco powyżej jego puła
pu. Dołączając do formacji czterech brytyjskich S.E.5a, rozpoczął gwałtow
ne wznoszenie ku przeciwnikowi. Brytyjczycy wykonali przy tym zwrot na
północ, a Snipe'y na południe. Po uzyskaniu przewagi wysokości, znurko-
wano na Fokkery z 15 000 stóp. Cato zestrzelił jednego, który niekontrolo
wanym lotem zwalił się ku ziemi. Pomimo to, w zamieszaniu stracono dwa
Snipe'y- Porucznik EJ. Goodman, trafiony pociskiem przeciwlotniczym,
skraksował w kanale Tournai, zaś porucznik C.W. Rhodes, nowo przyjęty
pilot, padł ofiarą walki powietrznej. Obaj dostali się do niewoli...
W południe całe 80. Skrzydło poderwano w celu nękania niemieckiego
odwrotu na drodze Leuze - Ath oraz nalotu na lotnisko Chapelle-a-Wattines
50
Kroniki Wojenne
na wschód od Leuze. Eskortę stanowił dywizjon Snipe'ów w pełnym składzie.
Każdy z eskortowanych S.E.5a 2. Dywizjonu obładowany był bombami odłam
kowymi. Jednostka miała przeprowadzić nalot z niskiego pułapu. Miały też
brać w nim udział bombowce DH.9 z 27. Dywizjonu RAF. Nadlatując nad
Wattines, prowadzący Australijczycy stali się celem ataku pięciu Fokkerów
nurkujących od północnego wschodu z pułapu 4000 stóp. Za nimi w rejon
celu zbliżały się dalsze formacje niemieckich myśliwców. Australijczycy zdoła
li jeszcze zrzucić bomby na lotnisko, a następnie związali walką przeciwnika.
Wykorzystując to, pilotujący Camela 4. Dywizjonu pułkownik Strange odpro
wadził wszystkie DH.9 z dala od zagrożenia. W międzyczasie pierwsza piątka
Fokkerów w całości padła łupem poruczników: Stone'a, Blaxlanda, Simonsona
i Davisa (dwa). Wobec braku widzialności przesłoniętej chmurami ziemi, ob
serwacja kraks ofiar była niemożliwa. Na widok losu poprzedników, wszyscy
Niemcy spadli w płomieniach, reszta Fokkerów oddaliła się bez zbytniego
angażowania w walkę, która nie przyniosła na razie żadnych innych wyników.
Odprowadziwszy bombowce za własne linie, Snipe'y pod dowództwem kapi
tana Roya Kinga wróciły nad front, gdzie natychmiast nawiązano kontakt
z dwunastoma Fokkerami. Umiejętne manewrowanie pozwoliło wkrótce Au
stralijczykowi na zaatakowanie prowadzącego niemiecką formację. Jedna se
ria licząca 150 pocisków wystarczyła, by wróg zwalił się przez plecy do ziemi.
Pozostałe Fokkery rozprysły się na boki, co dało początek zaledwie dwumi
nutowej, lecz nie mniej gwałtownej walce. Przeciwnik ścigający Snipe'a zo-
Czwartacy na tle zdobycznego bombowca Gotha. Baza Bickendorf, początek grudnia 1918 roku.
Dywizjon straceńców www.kagero.pl 51
stał ostrzelany ze 100 metrów czterema krótkimi seriami kapitana Kinga.
Fokker spadł w płomieniach. George Jones zaatakował ostatniego Niemca
w formacji. Demolując go silnym ogniem, wyprzedził pokonanego wroga, roz
poczynając natychmiast ostrzeliwanie następnego, zaabsorbowanego gonitwą
za porucznikiem H. Wilkinsonem. Ten nieprzyjaciel także podzielił los po
przedników
14
. Ocalony w ten sposób Wilkinson zwrócił się przeciw docho
dzącym go od dołu dwóm Fokkerom. Wygarnął pięciosekundową salwę na
przecięcie kursu najbliższego, wprawiając go w szybki korkociąg, z którego
nie wyszedł, aż do zniknięcia wprzyziemnej mgle. Pojedynków tego typu było
bez liku. Walka wygasła jak zwykle - z powodu rozproszenia obu formacji
nad dużym obszarem. Wśród Snipe'ów formujących szyk w drodze powrot
nej, zabrakło trzech maszyn dowódcy eskadry B, kapitana T. Bakera oraz po
ruczników P. Symonsa i A. Pallisera (dwudziestoośmioletni as z siedmioma
zestrzeleniami). Wszyscy oni ponieśli śmierć...".
Dramatyczne wydarzenia 4 listopada były dla czwartaków końcem po
wietrznych zmagań. Zaś ostatni tydzień wojny spędzono w zupełnie inny
sposób, eskortując towarzyszy z 2. Dywizjonu w ich myśliwsko-bombowych
misjach na rzecz ciągle postępujących na wschód alianckich wojsk lądo
wych. Wojna wygasała z dnia na dzień. Zawieszenie broni 11 listopada 1918
roku nie było więc dla nikogo zaskoczeniem. 4. Dywizjon AFC zakończył
operacje z dorobkiem 240 zwycięstw powietrznych (204 na Camelach i trzy
dziestu sześciu na.Snipe'ach).
Niespełna miesiąc po zakończeniu działań wojennych, 7 grudnia, nastą
piło przeniesienie do rejonu Kolonii (Koln), gdzie na lotnisku Bickendorf
pełniono służbę w szeregach armii okupacyjnej aż do rozwiązania jednostki
28 lutego 1919 roku. W czerwcu, z przystankiem w Wielkiej Brytanii, Au
stralijczycy udali się w drogę powrotną na Antypody, docierając do Melbo
urne 16 czerwca 1919 roku na pokładzie parowca s/s „Kaiser in Hind".
4. Dywizjon reaktywowano jako jednostkę Royal Australian Air Force dnia
3 maja 1937 roku w bazie Richmond koło Sydney. Początkowe uzbrojenie skła
dające się z samolotów typu Hawker Demon, wymieniono 31 lipca 1937 roku
na Avro Anson, a następnie 18 września 1940 roku na CAC Wirraway (licencyj
na wersja North American BC-l/Harvard). Do maja 1942 roku dywizjon stacjo
nował w stolicy, gdzie poddano go zmianie profilu na jednostkę współpracy
14
Kapitan King i porucznik Jones zgłosili w dobrej wierze zestrzelenie jednego i tego samego
Fokkera, należącego do Vfw. Paula Keusona - ostatniego poległego pilota Jasta 2. Było to zara
zem 232 i ostatnie zwycięstwo powietrzne 4. Dywizjonu ACF w pierwszej wojnie światowej.
52 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
Asy i ich Sopwith Snipe. Najprawdopodobniej E8050 A kapitana Elwyna Roya Kinga. Na maszynie
tej odniósł on ostatnie siódme spośród swoich dwudziestu sześciu zwycięstw powietrznych.
z wojskami lądowymi. Po przeprowadzce do pobliskiego Camden, do sierpnia
1942 roku pełniono patrole przeciwpodwodne u wybrzeży Nowej Południowej
Walii. Rolę tę kontynuowano następnie u brzegów Queensland, bazując do
końca października 1942 roku w Kingaroy. Z dawna oczekiwane przebazowa-
nie do strefy frontowej nastąpiło 1 listopada 1942 roku, kiedy to 4. Dywizjon
objął w posiadanie lotnisko koło Port Moresby. Udział w najbardziej dramatycz
nym okresie nowogwinejskiej kampanii przysporzył historii jednostki wielu
chwalebnych kart. Wśród nich jedynego w dziejach zwycięstwa powietrznego
odniesionego przez Wirrawaya nad nowoczesnym japońskim myśliwcem
15
.
W czerwcu 1943 roku nastąpiła przesiadka na znacznie lepsze samoloty typu
CAC CA-12 Boomerang. Przezbrojenie nie wpłynęło na zmianę uniwersalnego
profilu, choć przysporzyło dywizjonowi zadań taktycznych. Trwały one aż do
końca działań na Nowej Gwinei, by potem znaleźć kontynuację w krótkotrwałej
kampanii na Borneo. Dywizjon operował tam w składzie 1. Lotnictwa Taktycz
nego RAAF, formacji dowodzonej od 21 października 1944 roku do końca woj
ny przez... pułkownika Artura Cobby'ego. Takim oto zrządzeniem losu, to, co
niegdyś zaczęły nad Flandrią Camele Cobby'ego, teraz kończyły nad południo
wym Pacyfikiem jego Boomerangi.
Koniec
15
Przez wiele lat uważano, że ofiarą załogi 4. Dywizjonu (ppor. Archer i sierż. Coulston) padł 26
grudnia 1942 roku myśliwiec A6M2 Zero. Dopiero najnowsze badania historyków Australian
War Memoriał ustaliły, iż była to w rzeczywistości Nakajima Ki-43 Hayabusa (samolot znany
w kodzie alianckim jako Oscar) z i ł . Sentai IJAAF (Lotnictwo Cesarskiej Armii Japońskiej).
Dywizjon straceńców
53
Objaśnienia
AFC - Australian Flying Corps - Australijski Korpus Lotniczy
Albatros C (tak jak LVG C, AGO C i inne) - niemieckie samoloty dwumiejscowe
Bogohl - Bombengeschwader - dywizjon bombowy
Cooper Fragmentation Bomb - bomba odłamkowa typu Cooper (o wadze 25 funtów)
Drache - najpopularniejsza niemiecka nazwa balonu obserwacyjnego
Dywizjon (australijski lub brytyjski) - Squadron (Sqn)
FA... (A) - Flieger Abteilung (Artillerie) - oddział lotniczy (kierowania ogniem art.)
FEA - Flieger Ersatz Abteilung - rezerwowy oddział lotniczy
HKB - Heavy Kitę Balloon - dosł. ciężki balon na uwięzi (balon obserwacyjny)
JB -Jasta Boelcke -Jasta 2
JG - jagdgeschwader - dywizjon myśliwski (zazwyczaj czteroeskadrowy)
JGr - Jagdgruppe - grupa myśliwska (zazwyczaj dwueskadrowa)
Kasta - Kampfstaffel - eskadra bombowa
KG - Kampfgeschwader - dywizjon bombowy
RAF - Royal Air Force - Królewskie Siły Powietrzne (istniały do 1 kwietnia 1918 roku)
Rfa - Riesenflugzeugabteilung - dosł. Oddział Wielkich Samolotów
RFC - Royal Flying Corps - Królewski Korpus Lotniczy (istniał do 31 marca 1918 roku)
Rittmeister - rotmistrz (kapitan kawalerii)
Schsta - Schlachtstaffel - eskadra szturmowa
Porównanie głównych danych taktyczno-technicznych myśliwców
na uzbrojeniu 4. Dywizjonu AFC i ich przeciwników
Bibliografia
Bowyer Chaz,
Airmen ofthe World War 1, UK 1975.
Bowyer Chaz,
Sopwith Camel - King ofCombat, UK 1978.
Buli Stephen,
Trench Warfare, UK 2003.
Cobby Arthur,
High Adventure, Australia 1981.
Delve Ken,
World War One in the Air, UK 1997.
Franks Norman, Bailey F., Cuest R.,
Above the Lines, UK 1993.
Franks N.,
Albatros Aces of World War I, UK 2000.
Franks N., Bailey F., Duiven R..
Casualties ofthe German Air Service 1914 -1920, UK 1999.
Franks N.,
Dolphin and Snipe Aces of World War 1, UK 2002.
Franks N„ VanWyngarden Creg,
Fokker Dr.l Aces ofthe World War 1, UK 2001.
Franks N„ VanWyngarden Greg,
Fokker D.VII Aces ofthe World War I, part 1&2, UK 2003-2004.
Franks N., Bailey F, Duiven R..
The jasła Pilots, UK 1996.
Franks N.,
Sopwith Camel Aces ofthe World War I, UK 2003.
Creen W., Swanboroug C,
The complete book of Fighters, USA 1997.
Guttman Jon.,
Baloon-Busting Aces of World War I, UK 2005.
Haddow G., Grosz Peter,
The German Giants. UK 1969.
KildutT Peter.
The Red Baron Combat Wing, UK 1997.
McGibbon lan,
New Zealand Military History, UK 2000.
Moyes Philip,
Bomber Sąuadrons ofthe RAF..., UK 1976.
Newton Dennis,
Australian Air Aces, Australia 1996.
Rawlings John,
Fighter Squadrons ofthe RAF..., UK 1975.
Schaedel Charles,
Men & Machines ofthe AFC 1914-19, Australia 1972.
Shores C, Franks N„ Guest R., Above the Trenches, UK 1996.
Shores Christopher, Air Aces, USA 1983.
Shores Christopher,
British and Fmpire Aces of World War I, UK 2001.
Swinton Ernest,
Twenty Years After, UK 1938.
Thetford Owen,
German Aircraft ofthe First World War, UK 1970.
VanWyngarden Greg,
Richthofen's Circus, UK 2004.
Winchester Jim,
Biplanes. Triplanes 6 Seaplanes, UK 2004.
Windrow Martin,
Aircraft in Profile, vol. 4, USA 1970.
Dywizjon straceńców
55