NASTĘPNY NUMER
scan oloolo
Tomasz Szlagor, Mosquito Raidcr
Wydanie pierwsze
0
by Oficyna Wydawnicza KAGERO
LUBLIN 2006
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Wykorzystywanie fragmentów tej książki do przedruków
w gazetach i czasopismach, w audycjach radiowych i programach telewizyjnych
bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabronione.
Nazwa i znak serii zastrzeżone w UP RP
Redakcja: Damian Majsak
Fotografie: San Diego Aerospace Museum, M. Krzyżan, M. J. Murawski, T. Okraszewski
Ilustracja na okładce, sylwetki barwne: Arkadiusz Wróbel
Korekta: Karolina Żukowska ,
DTP: KAGERO STUDIO, Tomasz Gąska
ISBN 83-60445-87-7
Wydawca:
Oficyna Wydawnicza KAGERO
ul. Metgiewska 7-9 pok. 307-311, 20-952 Lublin
telyfax: 081 749 11 81, teł. 081 749 20 20
e-mail: kagero@kagero.pl, marketing@kagero.pl
Prolog
T
ak, już jesteśmy w rejonie wyznaczonego celu, gdzieś w środku mię
dzy Bremą, Hamburgiem i Kilonią. Dywizjon ma za zadanie rozdzielić
się na dwójki i przez pół godziny atakować i niszczyć komunikację
i obiekty wojskowe na ziemi. Jak ogary spuszczone ze smyczy osiemnaście
Moskitów rozbiega się po niebie. I już jak dobre psy gończe tropią, już
nurkują aż do ziemi, bo tam coś znajdą. Nie minęła minuta, a już ogary
dojrzały zwierzynę: oto na małej stacyjce ukrył się pociąg. Taki, jaki chce
'inteligent' na przesłuchaniu [oficer operacyjny na odprawie - przyp. aut.].
Lokomotywa pod parą, za nią ze czterdzieści wagonów. Już któryś z na
szych samolotów dopadł go i chłoszcze ogniem z działek i karabinów ma
szynowych. Nie namyślając się długo i my robimy rundę, by spuścić na loko
motywę bombkę. Nasza bomba już leci, ale coś tam dostrzegam w dole.
W pociąg walą świetlne pociski. I błyskawicznie przychodzi refleksja: my
nie strzelamy, skądże więc te pociski? W tej samej chwili dostrzegam, jak
w dole pod nami, z przeciwnego kierunku, jakiś Moskito, tuż nad ziemią,
nadlatuje nad pociąg i siecze go ogniem. A nasza bombka już poszła. I już
słyszymy w interkomie przekleństwa: 'Co za taki syn rzucił na nas bombę?'
Dobrze, że wyszedł cało, siła wybuchu mogła zniszczyć samolot. Za wielki
tłok nad pociągiem, lepiej się przenieść nieco dalej. Pędzimy nad szosą.
Pełno na niej jakichś samochodów. Już lufy działek naszego Moskita prażą
do nich pociskami zapalającymi. Obok chłop pędzi polem krowę, nie zwra
ca na nas uwagi, pewnie jakiś głuchy. Teraz przelatujemy nad ulicami mia
steczka. Żywego ducha nie widać. I znowu pędzimy nad szosą, na wysoko
ści drzew. Odnoszę wrażenie, że siedzę w samochodzie, który z rozpędu
unosi się do góry. Potem przelatujemy nad jakimś obozem. Widzimy ludzi
w stalowych mundurach biegających po dziedzińcu. Pociski naszych działek
walą w ściany baraków, w okna. Po chwili znów pod nami stacja, wagony
Mosguito Raider www.kagero.pl 3
i ludzie rozbiegający się na wszystkie strony. Wygląda to na niewinną zaba
wę w gonionego na boisku, w jasny słoneczny dzień. Ten dom, który się
pod naszą bombą zawalił, robi wrażenie domku z kart, co się przewrócił za
jednym dmuchnięciem. Tylko że znad tego zburzonego domu unosi się kil
kadziesiąt metrów w górę chmura czerwonego, ceglastego kurzu. Nawet
mi do głowy nie przychodzi, że od tego naciskania palcem guzika mogą
tam na ziemi umierać ludzie"
1
.
Latający fortepian
B
ył listopad 1941 roku. Oczy całego świata zwróciły się na wschodnie
rubieże Europy, gdzie szturm niemieckiej armii na Moskwę właśnie
wchodził w decydującą fazę. Tymczasem po drugiej stronie Europy, nad
kanałem La Manche, zalegająca nisko nad ziemią mgła i kłębiące się po
niebie ciężkie deszczowe chmury jak co roku wymuszały znaczne ograni
czenie aktywności w powietrzu. Zresztą Niemcy, którzy latem tego roku
przenieśli gros swoich sił na Wschód, już nie kwapili się tak bardzo, by
trwonić swoją Luftwaffe w potyczkach z Royal Air Force.
Ponad rok wcześniej, w sławetnej Bitwie o Anglię, Brytyjczycy obronili
swoją wyspę przed najazdem „Hunów" niemal u samych bram swojego kró
lestwa. W 1941 roku to brytyjski RAF zaczął „wychylać się", jak wówczas
określano te działania, na drugą stronę Kanału. Chociaż nękające wypady
myśliwców na przybrzeżne rejony Francji z pewnością miały pozytywny
wydźwięk propagandowy - Anglia już nie tylko broniła się, ale też atakowa
ła! - prozaiczna prawda była taka, że Anglicy „wychylać się", zwłaszcza, za
dnia, nie bardzo mieli czym. O ile angielskie ciężkie bombowce pod osłoną
ciemności docierały daleko w głąb III Rzeszy, taka sama operacja za dnia
byłaby samobójstwem, a ówczesne brytyjskie myśliwce Hurricane i Spitfire
miały zbyt mały zasięg i zbyt skromne uzbrojenie, by poczynić przeciwniko
wi znaczące szkody.
Nikt bardziej od załóg Blenheimów nie odczuwał tego impasu. Ten lek
ki angielski bombowiec zaprojektowano do taktycznego wsparcia wojsk
lądowych. Chociaż później próbowano mu znaleźć wiele innych ról zastęp
czych, m.in. samolotu szturmowego, rozpoznawczego czy nocnego myśliw
ca, pod koniec 1941 roku jego przydatność w Królewskich Siłach Powietrz
nych (RAF) stanęła pod znakiem zapytania. Dlatego też jednostki uzbrojone
1
M. Pruszyński, W Moskicie nad III Rzeszą, s. 268-269.
4
Kroniki Wojenne
w ten typ samolotu, takie jak stacjonujący w Swanton Morley 105. dywi
zjon (105. Sqn), którym dowodził kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotni
czego) W/Cdr (podpułkownik) Simmons, pokładały wielkie nadzieje w no
wej, rewolucyjnej konstrukcji, która miała wkrótce zastąpić ich wysłużone
Blenheimy. Samolot, który otrzymali, przerósł ich najśmielsze oczekiwania.
105. dywizjon był zaprawioną w bojach jednostką. W czasie Bitwy
o Francję w 1940 roku wspierał działania Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyj
nego, ponosząc przy tym wysokie straty z rąk niemieckich myśliwców. 4 lip
ca 1941 roku dywizjon wziął udział w śmiałym dziennym nalocie na Bremę,
za który ówczesny dowódca dywizjonu, Australijczyk W/Cdr Hughie
Edwards, otrzymał najwyższe odznaczenie brytyjskie za odwagę - Krzyż
Wiktorii. Następnie jednostkę przerzucono na Maltę, skąd jej Blenheimy
atakowały statki wiozące zaopatrzenie dla Afrika Korps generała (przyszłe
go feldmarszałka) Erwina Rommla. Jesienią 1941 roku resztki dywizjonu
wróciły do Anglii, by przezbroić się na nowy typ samolotu - de Havilland
Mosquito.
Wydawało się, że Geoffrey de Havilland, projektując swój lekki dzienny
bombowiec, nie bardzo rozumiał realiów współczesnego pola walki. Wiele
wskazywało na to, że Mosquito jest krokiem wstecz z co najmniej dwóch
powodów. Po pierwsze, był samolotem dwusilnikowym i dwumiejscowym,
który za dnia nie miał większych szans w starciu z „rasowymi" myśliwcami
jednomiejscowymi. Przekonali się o tym na własnej skórze Niemcy, których
Messerschmitty Bf 110 zostały zdeklasowane przez brytyjskie myśliwce
w czasie Bitwy o Anglię i poniosły ciężkie straty. Lekki dwumiejscowy bom
bowiec nie posiadał prędkości i zwrotności myśliwca jednomiejscowego, by
móc się przed nim bronić, ani dużego udźwigu bomb i licznych stanowisk
strzeleckich klasycznego bombowca. Oczywiście samolot dwusilnikowy miał
większy zasięg niż myśliwiec jednosilnikowy, ale do czego miał być po
trzebny samolot, który leciał daleko w głąb terytorium wroga, by zrzucić
kilka niewielkich bomb, narażając się po drodze na zestrzelenie przez co
raz silniejszą obronę przeciwlotniczą i coraz szybsze myśliwce wroga?
Dwumiejscowe maszyny świetnie sprawdzały się w roli samolotów rozpo
znawczych i myśliwców nocnych, gdzie oprócz pilota na pokładzie potrzeb
ny był również nawigator lub operator radaru, ale po bolesnych doświad
czeniach RAF-u z czasów Bitwy o Francję, o lekkim bombowcu nikt nie
chciał nawet słyszeć.
Po drugie, w dobie konstrukcji lotniczych z metali, Mosquito był samo
lotem zbudowanym... z drewna. Miejsca przenoszące obciążenie, jak dźwi-
Mosąuito Raider
5
gary skrzydeł i szkielet kadłuba, były wykonane z drewna świerkowego,
natomiast do pokrycia kadłuba użyto balsy obłożonej sklejką. Łączenia wy
konywano za pomocą kleju, wzmacniając je po wyschnięciu metalowymi
spinkami. Takie rozwiązanie stosowano wcześniej przy budowie dwupła
towców poruszających się z prędkością niewiele większą od samochodów.
To dość odważne rozwiązanie miało jednak swoje oczywiste zalety. Samo
lot był lekki, a drewno użyte do jego budowy łatwo było modelować, by
nadać konstrukcji jak najbardziej opływowe kształty, co wydatnie zwiększa
ło jego prędkość. 1 tak, nieoczekiwanie, w branży lotniczej mogli wykazać
się swoim kunsztem zakontraktowani przez de Havillanda stolarze z firm
meblarskich oraz fachowcy od produkcji... fortepianów. Kiedy już Mosqu-
ito, przez załogi zwany zdrobniale Mossie, udowodnił swoją przydatność,
bez cienia ironii nadano mu przydomek Wooden Wonder - „Cud z drewna".
W tamtym czasie w Anglii niełatwo było zdobyć zamówienie rządowe
na nowy samolot wojskowy. Trwała wojna, więc wszystkie zakłady lotnicze,
również te de Havillanda, były zajęte bieżącą produkcją już sprawdzonych
typów i podzespołów. Z tego powodu nad Mosquito aż trzykrotnie zawisła
groźba zarzucenia projektu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa, które mu
siało z rozwagą racjonować skromne dostępne środki, potrzebowało my
śliwców do obrony kraju i nie było zainteresowane lekkim bombowcem.
Nie bez znaczenia dla przetrwania nowego projektu de Havillanda był fakt,
że jego samolot miał być budowany z materiałów niestrategicznych. Wi
dziano w nim jednak przede wszystkim kandydata na myśliwca nocnego,
pilnie wówczas potrzebnego nad Wielką Brytanią, kiedy Luftwaffe po prze
granej Bitwie o Anglię zaczęła wysyłać swoje bombowce nocą. "';
3 października 1940 roku główna siedziba firmy de Havilland w Hat-
field została zbombardowana przez pojedynczego Junkersaju 88 z niemiec
kiej
Kampfgruppe 77. Zginęło dwudziestu jeden pracowników, a kilkudzie
sięciu odniosło rany; zniszczeniu uległa też większość urządzeń do produkcji
Mosquito. Ta tragedia tylko bardziej zmobilizowała załogę de Havillanda do
pracy nad nowym samolotem; teraz mieli osobiste porachunki z Luftwaffe.
25 listopada 1940 roku syn konstruktora, Geoffrey de Havilland Junior,
wykonał pierwszy oblot Mosquito. Aby nie ryzykować zestrzelenia p'rzez
własną artylerię przeciwlotniczą, samolot w całości pomalowano na jaskra-
wożółty kolor. W czasie testów prototyp, wyposażony w silniki Rolls-Royce
Merlin 21, osiągnął prędkość 255 mil na godzinę (410 km/h), a w styczniu
następnego roku prześcignął w locie poziomym na pułapie 6000 stóp (oko
ło 1800 m) legendarnego Spitfire'a. To wystarczyło, by ruszyła produkcja
6
Kroniki Wojenne
samolotu z przeznaczeniem do zadań PR (photo-reconnaissance), czyli roz
poznania fotograficznego. Na początku 1941 roku Ministerstwo Lotnictwa
zdecydowało się przeznaczyć część już zamówionych u de Havillanda eg
zemplarzy na wersję myśliwską do działań nocnych.
W lipcu 1941 roku prototyp wyposażony w silniki Merlin 61 osiągnął na
pułapie 28 500 stóp (blisko 8700 m) zawrotną wówczas prędkość 433 mil
na godzinę (696 km/h). Mosquito okazał się najszybszym dwusilnikowym
samolotem na świecie. Tak procentowało doświadczenie de Havillanda w bu
dowaniu cywilnych samolotów wyścigowych, które konstruował w okresie
międzywojennym. Tak duża prędkość nie była specjalnie potrzebna myśliw
cowi nocnemu, który zwalczał i tak dużo wolniejsze od niego bombowce,
ale z pewnością przypomniała wszystkim zainteresowanym, że przecież
Mosquito zaprojektowano jako szybki lekki bombowiec. Pozostało więc
tylko rozwiązanie kwestii niewielkiego udźwigu bomb.
Pierwsze Mosquito mogły zabierać tylko cztery bomby o wadze 250
funtów (113 kg) z powodu niewielkiej pojemności wewnętrznej komory
bombowej, ale po skróceniu lotek bomb 500-funtowych okazało się, że
można nimi zastąpić lżejsze 250-funtówki, a całkowity ciężar przenoszo
nego ładunku wzrósł aż do 2000 funtów (907 kg). Prototyp wersji bombo
wej, zwanej Mosquito B Mk IV, został oblatany 8 września 1941 roku.
W wersji bombowej samolot został wyposażony w przeszkloną kabinę
w „nosie" samolotu, skąd pełniący rolę bombardiera nawigator celował
i zrzucał bomby.
15 listopada w bazie 105. Sqn, który jako pierwszy miał zostać prze-
zbrojony na nowy wariant Mosquito, pojawił się pierwszy oblatywacz firmy
de Havilland, sam Geoffrey de Havilland Junior. Jeśli któryś z lotników 105.
Sqn miał jeszcze jakieś wątpliwości co do nowego samolotu, to popis akro
bacji, jaki dał nad lotniskiem młody de Havilland, musiał przekonać nawet
największych sceptyków. Pilotowana przez niego maszyna wykonywała tak
ciasne zwroty, że za końcówkami skrzydeł pojawiały się białe smugi kon
densacyjne, niczym w rasowym myśliwcu. Tylko strzelcy pokładowi z Blen-
heimów nie przejawiali entuzjazmu - w nowych samolotach nie było dla
nich miejsca. W grudniu 1941 roku 105. Sqn przeniósł się na leżące na
południe od Londynu lotnisko w Horsham St. Faith. Typowa „angielska"
pogoda znacznie utrudniała szkolenie załóg na nowym samolocie; ponadto
priorytet w niewielkiej produkcji zakładów de Havillanda miał Mosquito
w wersji nocnej. W efekcie, dopiero pod koniec maja 1942 roku 105. dywi
zjon ponownie osiągnął pełną gotowość bojową.
Mosąuito Raider
7
Pierwsze bomby na III Rzeszę
W
nocy z 30 na 31 maja 1942 roku Brytyjczycy, którzy pałali chęcią
odwetu za wielomiesięczne niemieckie naloty na Londyn i szereg
miast na południu Anglii, po raz pierwszy zebrali powietrzną armadę ponad
tysiąca bombowców, które zaatakowały Kolonię. Na ziemi rozpętało się ist
ne piekło. Niemców kompletnie zaskoczył tak potężny nalot; stare, zabyt
kowe miasto zmieniło się w morze płomieni. Kiedy w mroku przed świtem
ostatnie ciężkie bombowce przekraczały kanał La Manche w drodze do
swych baz w Anglii, na lotnisku w Horsham St. Faith S/Ldr (major) Oake-
shott i jego nawigator F/O (porucznik) Hayden zajmowali miejsca w kokpi-
cie Mosquito W4072 o kodzie bocznym „GB-D". Silniki Rolls-Royce Merlin
prychnęły niebieskawym dymem, w powietrzu zawirowały łopaty śmigieł,
z rur wydechowych błysnęły płomienie i dokładnie o czwartej rano Mosqu-
ito wytoczył się na pas startowy do historycznego lotu, pierwszego lotu
bojowego 105. Sqn na nowym typie samolotu.
Kiedy nad wciąż zasnutą dymami pożarów Kolonią nastał dzień, ku za
skoczeniu i niedowierzaniu mieszkańców Kolonii ponownie zawyły syreny,
obwieszczające kolejny nalot. Nad miastem pojawiły się jeden po drugim
cztery Mosquito, by z wysokości 24 000 stóp (7300 m) sfotografować noc
ne „dokonania" bombowców RAF i dołożyć swój ładunek bomb do ogólnej
dewastacji. Pierwsza maszyna wróciła do bazy o godzinie szóstej i pół go
dziny później wystartował kolejny Mosquito o kodzie bocznym „GB-C". P/O
(podporucznik) Kennard i P/O Johnson nie powrócili jednak z tego lotu.
W drodze powrotnej, dziesięć kilometrów na południowy zachód od An
twerpii, ich samolot dostał się pod silny ostrzał niemieckiej artylerii prze
ciwlotniczej i niedługo potem wpadł do morza. Ciała załogi fale wyrzuciły
na brzeg.
W południe wystartowały kolejne dwa Mosquito; Brytyjczykom bardzo
zależało na zdobyciu fotografii celu, by ocenić skuteczność pierwszego „na
lotu tysiąca bombowców", jednak obie załogi miały problem z wykonaniem
zdjęć - nad miastem wciąż zalegała potężna chmura dymu. Mosquito po
zbyły się nad celem swoich pięćsetfuntówek i wróciły bezpiecznie do bazy.
Również ostatni Mosquito, wysłany tego samego dnia wieczorem, nie przy
wiózł zdjęć. Misję fotografowania Kolonii powtórzono wieczorem następ
nego dnia, wysyłając dwa samoloty z 105. Sqn. Chociaż tym razem zadanie
wykonano, z lotu powrócił tylko jeden samolot; drugi - „GB-B" - został
zestrzelony, a jego załoga (pilot F/O Peerman i nawigator P/O Scott) trafiła
8
Kroniki Wojenne
Mosquito B IV (n/ser DZ313), który po przydzieleniu do 105. dywizjonu nosit oznaczenie „GB-E".
Samolot nie powróci! z nalotu na Osnabriick 20 października 1942 roku. Załoga (F/Sgt Deeth
i W/O Hicks) zginęła. (San Diego Aerospace Museum)
do obozu jenieckiego Stalag Luft III w Żaganiu. Utrata dwóch załóg w ciągu
dwóch pierwszych dni działań bojowych była aż nadto dowodem, że nawet
szybki Mosquito nie dawał gwarancji bezpiecznego powrotu znad „Twier
dzy Europa".
W miarę wciąż skromnych możliwości loty kontynuowano. Rankiem
2 czerwca 1942 roku trzy Mosquito fotografowały efekty kolejnego zmaso
wanego nalotu nocnych bombowców RAF, tym razem wysłanych nad Essen.
Chociaż w trakcie tych misji bombowe Mosquito zrzucały swój ładunek
czterech pięćsetfuntówek niejako „przy okazji", a ich głównym zadaniem
było wykonanie zdjęć zbombardowanego poprzedniej nocy celu, Minister
stwo Lotnictwa uznało za słuszne rozbudowanie sił bombowych Mosquito
o kolejny dywizjon. Z Dalekiego Wschodu sprowadzono 139. dywizjon RAF
(139. Sqn), gdzie jednostka walczyła na lekkich bombowcach Hudson z Ja
pończykami. Dowodził nim W/Cdr Peter Shand, kawaler DFC (Zaszczytnego
Krzyża Lotniczego). Początkowo oba dywizjony stacjonowały razem w Hor
sham St. Faith, gdzie 139. Sqn nie tylko przejął część doświadczonych za
łóg 105. Sqn, ale również... pożyczał od drugiego dywizjonu samoloty, gdyż
swoich nie miał. Niewielka wydajność zakładów de Havillanda wciąż tylko
w części pokrywała zapotrzebowanie na Mosquito.
Mosguito Raider www.kagero.pl 9
Od czasu do czasu bombowe Mosquito wykonywały samotne wypady
nad lotniska Luftwaffe w Holandii i północnych Niemczech. W czasie jedne
go z tych lotów F/Lt Bagguley z 139. Sqn zdemolował pożyczonego z 105.
Sqn Mosquito „GB-D", na którym wykonano pierwszy, historyczny lot bojo
wy nad Kolonię. Pędząc tuż nad ziemią wzdłuż niemieckiego wybrzeża
Morza Północnego, Bagguley nie tylko pomylił cel, ale po zrzuceniu bomb
pomylił dźwignie i zamiast zamknąć drzwi komory bombowej, opuścił kla
py do lądowania; pęd powietrza natychmiast wyrwał je ze skrzydeł. W cza
sie lądowania w Horsham St. Faith pilot nie zapanował nad rozpędzonym
samolotem, który zjechał z pasa startowego, łamiąc prawą goleń podwozia.
26 czerwca 1942 roku Mosquito 105. Sqn zawitały nad Bremę, by udo
kumentować na zdjęciach dzieło zniszczenia po kolejnym „nalocie tysiąca
bombowców" RAF z poprzedniej nocy. Chociaż te działania były de facto
pomocniczymi, pozwalały załogom Mosquito nabrać doświadczenia przed
dużo trudniejszymi zadaniami, których wkrótce miały się podjąć.
Snappers
L
atem 1942 roku Brytyjczycy zintensyfikowali swoje wypady myśliwsko-
bombowe nad północną Francję, wysyłając po kilka - kilkanaście lek
kich bombowców w osłonie wielu myśliwców, w nadziei wciągnięcia Niem
ców w wyniszczającą bitwę powietrzną. Te działania, pomimo zaangażowa
nia olbrzymich środków, wciąż jednak przynosiły Anglikom niewiele pożytku,
a Niemcom minimalne szkody. Tymczasem, niejako w cieniu tych zmasowa
nych operacji, nieliczne bombowe Mosquito prowadziły swoją własną-woj-
nę z III Rzeszą.
Do tej pory 105. Sqn nie miał jeszcze okazji zmierzyć się z nowym
przeciwnikiem, który w pierwszej połowie 1942 roku zdeklasował brytyj
skiego Spitfire'a Mk V - niemieckim myśliwcem Focke-Wulf Fw 190. Wkrót
ce okazało się, że o ile Focke-Wulfy były na pułapie 20 000 stóp (6000 m)
zdecydowanie szybsze od bombowych Mosquito Mk IV, na poziomie morza
były od nich wolniejsze o kilkanaście kilometrów na godzinę. Niemniej jed
nak, każda przewaga pułapu, która pozwalała niemieckim myśliwcbm na
atak z lotu nurkowego, natychmiast niwelowała nawet tę niewielką przewa
gę szybkości na korzyść Mosquito.
1 lipca samotny Mosquito z 105. Sqn zrzucił swoje cztery bomby z wy
sokości 26 000 stóp (7900 m) na niemiecką stocznię w Kilonii. Następnego
poranka kolejne pięć Mosquito, trzy z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn, zaata-
10
Kroniki Wojenne
kowały stocznię i pochylnie w Flensburgu (w pobliżu granicy niemiecko-
duńskiej), gdzie wodowano U-Booty. Wybrzeże Morza Północnego wzdłuż
granic Niemiec i Holandii znajdowało się w sektorze operacyjnym doświad
czonego niemieckiego pułku myśliwskiego Jagdgeschwader 7 (JG 1), więc
pierwsze starcie raiderów z Focke-Wulfami 190 było tylko kwestią czasu.
Tego dnia, 2 lipca 1942 roku, pierwszą ofiarą niemieckich myśliwców,
zwanych przez angielskie załogi snappers, padł W/Cdr Oakeshott, ten sam,
który miesiąc wcześniej wykonał pierwszy rajd bombowy Mosquito na 111
Rzeszę. Lecąc ze swoim nawigatorem F/O Treheme na maszynie o kodzie
bocznym „GB-H", został przechwycony i zestrzelony ponad Sónnebull; obaj
lotnicy zginęli. W tej samej okolicy, ponad wyspą Pellworm, została zestrze
lona kolejna załoga - G/Cpt (pułkownik) MacDonald i jego nawigator F/Lt
Skelton - lecąca na Mosquito „GB-F". Obaj lotnicy trafili do obozu jeniec
kiego w Żaganiu. Pozostałe trzy załogi oderwały się od zawziętych Focke-
Wulfów, pędząc na pełnej mocy silników w stronę Anglii tuż ponad falami
Morza Północnego.
Strata dwóch załóg, w tym dwóch wysokich rangą oficerów, była cięż
kim ciosem dla skromnych sił Mosquito. Wydawało się, że przeciwnicy uży
wania dwusilnikowych maszyn do operacji dziennych mieli rację. Chociaż
na poziomie morza Mosquito był faktycznie w stanie zostawić daleko w ty-
Mosquito B IV (n/ser DZ313). {San Diego Aerospace Museum)
Mosąuito Raider
le niemieckie myśliwce, do starć z nimi dochodziło najczęściej, kiedy Foc-
ke-Wulfy, naprowadzane przez niemiecki radar, atakowały z przewagi wyso
kości, bez trudu doganiając Mosquito w locie nurkowym. Jedna celna salwa
z ich czterech działek kalibru 20 mm zwykle wystarczała, by rozerwać na
strzępy samolot z drewna. Tymczasem wciąż nie było zgody co do optymal
nej taktyki użycia bombowych Mosąuito. Dowództwo RAF skłaniało się do
kontynuowania ataków z dużej wysokości, i to pomimo coraz częściej po
wtarzających się przypadków przechwytywania Mosąuito przez Focke-Wul-
fy. Taktyka nalotów z dużego pułapu wymagała też specyficznych warun
ków pogodowych - w przypadku pełnego zachmurzenia załogi mogły co
najwyżej zrzucać bomby „na ślepo", natomiast w przypadku bezchmurnego
nieba nad celem Mosąuito miały... zawrócić do bazy, gdyż w przypadku
przechwycenia nie miałyby się gdzie skryć! Latanie po kilka godzin nad
Morzem Północnym bez gwarancji, że w ogóle będzie okazja do zrzucenia
bomb, było oczywiście bardzo frustrujące dla załóg Mosąuito.
11 lipca 1942 roku sześć samolotów 105. Sqn wzięło na siebie zadanie
odciągnięcia uwagi niemieckich myśliwców od czterdziestu czterech cięż
kich Lancasterów, które o zmierzchu miały zbombardować port w Gdańsku.
I tym razem nie obyło się bez strat. Mosąuito „GB-S" z załogą F/Lt Hughes
i F/O Gabe przepadł bez wieści nad Danią. Chociaż początkowo sądzono, że
samolot uderzył w ziemię, gdy jego pilot wykonywał unik przed ostrzałem
z ziemi, źródła niemieckie sugerują, że został on zestrzelony przez Uffz.
Biermanna, pilota 2.
Staffel (eskadry) 1. Pułku Myśliwskiego (2./JG 1). Kolej
ny Mosąuito 105. Sqn powrócił z ogonem częściowo odstrzelonym przez
Flak, jak potocznie określano niemiecką obronę przeciwlotniczą, jednak naj
bardziej mrożącą krew w żyłach przygodę przeżyła załoga Sgt. (sierżanta)
Rowlanda i Sgt. Carrecka. Nawigator Michael Carreck wspominał: „Mieliśmy
do przelecenia jakieś 300 mil ponad pustym morzem, zanim znajdziemy się
ponownie nad stałym lądem w okolicy wyspy Sylt. To znaczy, mieliśmy na
dzieję, że morze będzie puste i że nie napatoczymy się na tzw.
sąueakrs,
czyli niemieckie kutry patrolowe. Mieliśmy szczęście i wkrótce niezauważe
ni przeskoczyliśmy ponad wyspą Sylt. Dwie minuty później byliśmy już nad
Danią, niedaleko granicy z Niemcami. Lecąc w ślad za załogami Hughes'a
i Jima, obraliśmy kurs na Flensburg i wtedy, niemal bezgłośnie i jakby mi
mochodem, walnęliśmy w jakąś chałupę. Poczułem tylko, jakby ktoś klepnął
w kadłub naszego Mosąuito, który leciał dalej przed siebie jak gdyby nigdy
nic. W kokpicie było mnóstwo kawałków pokruszonej cegły z komina, a ja
na rozłożonej na kolanach mapie miałem grubą warstwę pyłu. Kiedy minął
12
Kroniki Wojenne
pierwszy szok, rozejrzałem się i zdumiałem jeszcze bardziej - pod nogami
widziałem migającą zieloną trawę; w boku kadłuba mieliśmy sporych roz
miarów dziurę. Pamiętam dobrze, że ani Pete ani ja nie odezwaliśmy się ani
słowem, zresztą nie było czasu na dyskusje, gdyż lewy silnik zaczął wyda
wać z siebie podejrzane dźwięki. Patrząc na płaskie pola Danii przemykają
ce pod nami, powiedziałem w końcu:
- Gdzie lądujemy, stary druhu?
- Wracamy do domu - odpowiedział Pete"
2
.
Mosąuito „GB-G" szczęśliwie dowiózł obu sierżantów do Horsham St.
Faith. Dopiero na lotnisku okazało się, że oprócz dziury w prawym boku po
zderzeniu z kominem, na kołpaku lewego śmigła widnieje głęboka pręga po
jakimś kablu, który ich Mosąuito zerwał, lecąc tuż nad ziemią. Nawet tym,
którzy widzieli samolot po jego powrocie na własne oczy, trudno było uwie
rzyć, że nie rozbił się on na miejscu i w dodatku przeleciał nad całym Mo
rzem Północnym z powrotem do Anglii. Połatany przez stolarzy z zakładów
de Havillanda za pomocą kawałka sklejki i żywicy, Mosąuito DK296 „GB-G"
był po dwóch dniach gotów do dalszej służby.
Nie wszyscy jednak radzili sobie równie dobrze ze stresem, jaki powo
dowało latanie praktycznie bezbronnym samolotem daleko w głąb wrogie
go terytorium. W tym czasie dowódca dywizjonu zdegradował i odesłał
z jednostki jednego z nawigatorów, u którego zdiagnozowano tzw. syndrom
LMF (Lack of Morał Fibrę). Ów nawigator notorycznie wpadał w panikę,
ostrzegając pilota o nieistniejących myśliwcach, i uniemożliwiał wykonanie
zadania. Mikę Carreck wspominał: „W czasie misji nie można było pozwolić
sobie na refleksje. Strach jest jak tygrys w klatce. Liczby były przeciwko
nam - 105. dywizjon tracił jedną załogę tygodniowo. Następna przepustka
za sześć tygodni; marne szanse. Trzeba było pilnować, by drzwi do klatki
z tygrysem nie uchyliły się niepostrzeżenie"
3
.
Przez całe lato 1942 roku Mosąuito wykonywały naloty z dużego puła
pu na Kilonię, Frankfurt, Bremę, Hannover i Wilhelmshaven, tracąc kolejne
załogi. Chociaż siłą rzeczy.ich bomby wyrządzały minimalne szkody, do
wództwo bombowe RAF stało na stanowisku, że sama dezorganizacja pracy
niemieckich zakładów przemysłowych poprzez zmuszanie robotników do
zejścia do schronów przeciwlotniczych jest warta tych ofiar. Inną metodą
ograniczania wydajności fabryk w samej Rzeszy, jak również w krajach oku-
S.R. Scott,
Mosquito Thunder, s. 27.
3
S.R. Scott, op. cit., s. 22
Mosąuito Raider www.kagero.pl 13
powanych, pracujących na potrzeby Niemców, było atakowanie zasilających
je elektrowni, m.in. w Kolonii, Stolberg, Knapsack, Brauweiler, Langerbrug-
ge w Belgii czy Sluiskil w Holandii. Te ataki, wykonywane o zmierzchu, z mi
nimalnego pułapu, niosły z sobą dodatkowe niebezpieczeństwo - kilka załóg
zderzyło się z przeszkodami, o które nie trudno było na przemysłowych ob
szarach. 25 sierpnia załoga F/Lt Costello-Bowen (pilot) i W/O Broom (nawiga
tor) zawadziła prawym skrzydłem swojego Mosąuito „GB-O" o maszt linii
wysokiego napięcia. Obaj lotnicy mieli niezwykłe szczęście, gdyż nie tylko
przeżyli awaryjne lądowanie w pobliskim młodniku, ale zostali szybko odna
lezieni przez członków belgijskiego ruchu oporu. Jak wielu innych zestrzelo
nych alianckich lotników, trasą przerzutową przez Francję i Hiszpanię dotarli
do Gibraltaru, a stamtąd z powrotem do Anglii i swojego dywizjonu.
Na początku sierpnia w 105. dywizjonie pojawił się dwudziestoośmio-
letni W/Cdr (podpułkownik) Hughie Edwards, bohater rajdu Blenheimów na
Bremę sprzed roku, by ponownie objąć dowodzenie dywizjonem. Chary
zmatyczny i wymagający dowódca budził wśród swoich załóg respekt grani
czący z lękiem. Nawigator P/O (podporucznik) Robin Thomas tak wspominał
wspólny lot z Edwardsem z 29 sierpnia 1942 roku: „Nigdy wcześniej nie
latałem z Edwardsem i dlatego nie wiedziałem o nim nic więcej niż to, że
był żywą legendą RAF, co trochę mnie onieśmielało i najchętniej trzymał
bym się od niego jak najdalej. Niedługo po starcie, kiedy zmierzaliśmy
Fockc-Wulf Fw 190A z niemieckiego pułku myśliwskiego Jagdgeschwader 1 - najgroźniejszy
przeciwnik Mosąuito. (Via Marek J. Murawski)
14 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
w stronę wybrzeża, podpułkownik zaskoczył mnie nagle kategorycznym
stwierdzeniem, że zeszliśmy z kursu. Byłem pewny, że lecimy dobrze, ale
Edwards upierał się, że coraz bardziej oddalamy się od wyznaczonego kie
runku. Podejrzewam, że spostrzegł na ziemi jakiś element krajobrazu, któ
ry wydał się mu nieznajomy. Każdy z nas obstawał przy swoim zdaniu, mie
liśmy więc w kokpicie mały impas, a przecież on był ważniejszy ode mnie.
Wtedy zdobyłem się na najśmielszą rzecz w moim życiu; najgrzeczniej jak
mogłem, tonem wyrażającym totalną pokorę, powiedziałem:
- To może pan nas poprowadzi, pułkowniku? - i położyłem mu swoją
mapę na kolanach.
Nie wiem, czego się spodziewałem, ale w każdym razie mapa natych
miast wróciła do mnie, a kurs pozostał niezmieniony. Kiedy przekraczali
śmy linię brzegową, nasz punkt kontrolny na wybrzeżu w pobliżu miejsco
wości Aldeburgh pojawił się dokładnie tam, gdzie powinien i Edwards nigdy
już więcej nie poddawał w wątpliwość moich umiejętności nawigatora.
Przed nami rozpościerało się jakieś 80 mil [ok. 130 km - przyp. aut.]
otwartego morza, zanim ponownie mieliśmy wlecieć nad stały ląd na wschód
od Dunkierki. Pędziliśmy tuż ponad falami w stronę Francji; morze było
spokojne, świeciło słońce. W połowie drogi wyprzedziliśmy dwa Bostony le
cące w tym samym kierunku. Nagle wojna przybrała dla mnie bardzo osobisty
obrót. Niczym na filmie puszczonym w zwolnionym tempie, zobaczyłem na
plaży przed nami celujące w nas przeciwlotnicze działko Boforsa i jego obsłu
gę w stalowych hełmach. Patrząc na nich, zdałem sobie sprawę, że jedynym
pragnieniem tych ludzi w tym momencie jest zestrzelenie i zabicie mnie. Bycie
czyimś celem nigdy nie jest przyjemne, ale spoglądanie w twarze ludzi, któ
rzy próbują cię zabić, nadaje temu przeżyciu zupełnie inny wymiar"
4
.
W/Cdr Edwards zręcznie wyminął ostrzał z plaży i przeskoczył nad sta
nowiskiem Boforsa. W trakcie swojej pierwszej tury bojowej na powolnych
Blenheimach z pewnością doświadczał groźniejszych sytuacji. Chwilę póź
niej celnie umieścił w celu wszystkie cztery bomby, wyposażone jak zwykle
w zapalnik ustawiony na jedenastosekundowe opóźnienie, by nie razić wła
snego samolotu. Mosąuito ponownie przeleciał ponad silnie bronionym
pasem wybrzeża, manewrując wśród słupów wody, wzbijanych przez strze
lające z brzegu niemieckie ciężkie działa 88 mm.
P/O Thomas kontynuował: „Wyglądało na to, że odwaliliśmy kawał do
brej roboty, źli ludzie na plaży byli daleko za nami, a my lecieliśmy do
4
S.R. Scott, op. cit., s.
34-35.
Mosąuito Raider www.kagero.pl 15
Mosquito B IV. Dobrze widoczne przeszklone stanowisko bombardiera i charakterystyczne wlo
ty powietrza do chłodnic po wewnętrznej stronie gondoli silników. /San Diego Aerospace Museum)
domu na herbatę. [...] Francuskie wybrzeże powoli rozmywało się na hory
zoncie za nami, drugi Mossie dołączył do nas po prawej, 30 stóp pod nami
migały wody kanału La Manche, a za jakieś pięć minut mieliśmy już być nad
Anglią. Wtedy zobaczyłem rozbryzgi wody pod nami.
- Tam - zawołałem - fontanny po pociskach na wodzie.
- Może to stado morświnów? - odpowiedział Edwards. - Gdzie?
- Jakie morświny, walą do nas z działek, mamy na ogonie myśliwce!
W lewo, w lewo! Najlepszą taktyką na atak myśliwca z tyłu jest zwrócenie
się w jego stronę, tak by zmusić go do odłożenia jak największej poprawki,
przez co nie może mierzyć w punkt tuż przed nosem swojej ofiary, licząc
na to, że wleci ona prosto w jego serię. Do tego nie można było dopuścić,
więc kiedy wykonywało się ostry zwrot, wystrzelone przez wroga serie ukła
dały się niegroźnie za ogonem. Edwards wiedział o tym lepiej ode mnie,
a że to ja miałem lepsze pole widzenia do tyłu, robił to, co mu mówiłem.
Gnaliśmy teraz na pełnej mocy silników.
- W prawo, w prawo! - wrzasnąłem, po czym niemal natychmiast. -
W lewo!
- To niemożliwe, żeby tak szybko zaszedł nas z drugiej strony - odparł
Edwards, nagle znowu wątpiący w swojego nawigatora.
- Sir - odrzekłem - ich jest sześć, sześć Focke-Wulfów.
Koniec dyskusji; Edwards posłusznie rzucił naszego Mosquito w kolejny
zwrot. Woda pod nami aż gotowała się od trafień i w końcu - ŁUP! - z le
wego silnika wytrysnęła biała smuga. Ten, który nas trafił, mignął jak bły-
16
Kroniki Wojenne
skawica nad nami i zniknął z tyłu. Zaatakował nas od czoła, zbliżając się
z łączną prędkością 600 mil na godzinę [965 km/h - przyp. aut.] i zrobił
nam dziurę w zbiorniku glikolu. Dwadzieścia sekund później trafiony silnik,
pracujący na maksymalnych obrotach, po stracie całego chłodziwa zatarł
się; pozostało nam tylko ustawić nieruchome śmigło 'w chorągiewkę'.
W międzyczasie myśliwce znikły; może ich piloci uznali, że i tak jesteśmy
już spisani na straty. Lecąc na jednym silniku, rozglądaliśmy się za drugim
Mossie, ale nigdy więcej go nie ujrzeliśmy.
Podpułkownik postanowił lądować przy pierwszej okazji - najbliżej było
lotnisko w Lympne i tam się udaliśmy. Wieża kontrolna w Lympne była
powiadomiona o naszej sytuacji; lądowanie na jednym silniku nie jest łatwe,
ale nie miałem wątpliwości, że mój pilot potrafił nie takie rzeczy. Był jed
nak pewien problem. System hydrauliczny opuszczający podwozie był zasi
lany z lewego silnika, który wcześniej wyzionął ducha.
- Trzeba ręcznie opuścić podwozie - zakomenderował Edwards.
, Nigdy wcześniej tego nie robiłem i tylko mgliście pamiętałem z jakie
goś szkolenia, że jest w ogóle taka możliwość. Rozpiąłem pasy, na wyczucie
znalazłem uchwyt pompy, umieściłem go w gnieździe i zacząłem pompo
wać. Można to było robić wyłącznie klęcząc na podłodze kokpitu i wcale
nie szło tak łatwo. Klęczałem więc na podłodze, nic nie widząc i pompując
jak oszalały; koła wyszły do połowy, kiedy nagle poczułem, że samolot prze
chodzi w płytkie nurkowanie.
- Co się dzieje, sir? - zawołałem, wstając z podłogi. Tuż przed nami
było lotnisko.
- Koła stawiają zbyt duży opór i nie mogę utrzymać maszyny w powie
trzu, schodzę do lądowania na brzuchu - odpowiedział Edwards.
- Cholera, mogłeś mnie uprzedzić - wyrwało mi się; zapomniałem na
wet dodać 'Sir'.
Lympne było małym trawiastym lotniskiem, na którym usiedliśmy bez
większych perturbacji. Częściowo wysunięte koła, zanim zostały z powro
tem wepchnięte do swoich komór ciężarem maszyny, zamortyzowały nasze
spotkanie z ziemią"
5
.
Zanim z Horsham St. Faith po załogę przyleciał kurierski Blenheim
z 139. Sqn., W/Cdr Edwards zdążył postawić swojemu nawigatorowi duży
kufel piwa. Niestety, druga załoga nie miała tyle szczęścia. Ich Mosquito
„GB-V" został zestrzelony u samych brzegów Anglii, w pobliżu Hastings,
5
S.R. Scott, op. cit., s.36-37.
Mosąuito Raider
17
przez Ofw.
(Oberfeldwebela - sierżanta sztabowego) Wilhelma Philippa, pilo
ta 4.
Staffel słynnego niemieckiego pułku myśliwskiego JG 26 „Schlageter".
Pilot Mosquito, Sgt. Atkinson, zginął; jego nawigator, Sgt. Pomeroy, został
wyłowiony przez wodnosamoloty ratownictwa morskiego
Air Sea Rescue.
Myśliwce Luftwaffe z dnia na dzień stawały się coraz skuteczniejsze
w przechwytywaniu pojedynczych Mosquito. 6 września 1942 roku zmie
rzający nad Frankfurt Mosquito „GB-P" Sgt. Picketta i Sgt. Evansa został
zestrzelony w pobliżu Leuven w Belgii przez Fw.
{Feldwebela - starszego
sierżanta) Rodena z 12./JG 1. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli nie nastąpi
diametralna zmiana taktyki, to przy takim tempie strat 105. Sqn niedługo
przestanie istnieć. Sam Edwards nalegał na rezygnację z dziennych rajdów
na dużym pułapie i przejście do ataków z minimalnych wysokości, wykony
wanych o zmierzchu, tak by powracające samoloty mogły ukryć się przed
swoimi prześladowcami w ciemnościach nocy.
Oczywiście odszukanie swojej bazy po zmroku było dodatkowym wy
zwaniem dla załóg. Przekonali się o tym 9 września P/O Lang i F/O Thomas,
powracający w swoim Mosquito „GB-J" znad Munster. W pobliżu Londynu
zgubili się wśród balonów zaporowych, które strzegły stolicy Wielkiej Bry
tanii przed nocnymi intruzami. Na szczęście dla obu lotników, mogli oni
odbierać na swoim radiu dźwiękowe sygnały ostrzegawcze, podwieszone
pomiędzy niewidocznymi w ciemnościach stalowymi linami zapory. Te „bucz
ki" wydawały dźwięk opisywany na kursach pilotażu jako „agonalne poryki
wania zdychającej krowy" i właśnie to usłyszała w słuchawkach załoga
„GB-J". Po wykonaniu pospiesznego zwrotu dźwięk zaczął zanikać, jednak
po chwili nieoczekiwanie pojawił się znowu i szybko narastał. Przeganiani
z miejsca na miejsce przez „porykującą krowę", P/O Lang i F/O Thomas spę
dzili nerwowe chwile, zanim w końcu któraś z lokalnych radiostacji namie
rzyła ich i sprowadziła bezpiecznie na zapasowe lotnisko.
Tymczasem przed załogami Mosquito stawiano coraz ambitniejsze za
dania. 19 września 1942 roku miały one wykonać pierwszy dzienny nalot
RAF na stolicę III Rzeszy. Z powodu dużego zachmurzenia i wielokrotnych
ataków ze strony Messerschmittów 109 i Focke-Wulfów 190 żadnej z sze
ściu załóg Mosquito nie udało się zrzucić bomb na Berlin. W pobliżu
Osnabruck S/Ldr Messevy, kawaler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotniczego),
Australijczyk odbywający swoją trzecią turę bojową, oraz jego nawigator
P/O Holland, właśnie wyprowadzili swojego „GB-M" ponad ławicę chmur na
wysokości 6400 metrów, gdzie czekał na nich samotny Focke-Wulf. Niemiec
zanurkował pod ich samolot i od dołu otworzył morderczy ogień z czterech
18
Kroniki Wojenne
działek 20 mm w spód wspinającego się Mosquito. „GB-M" przewrócił się
na lewe skrzydło i ciągnąc za sobą spiralę gęstniejącego dymu, znikł
w chmurach poniżej. Obaj lotnicy zginęli; zestrzelenie zapisał na swoje kon
to Fw. Anton-Rudolf Piffer, pilot 11 ./JG 1. Było to pierwsze zwycięstwo tego
przyszłego asa Luftwaffe, który zginął w czerwcu 1944 roku w starciu z ame
rykańskimi myśliwcami.
Oslo
M
isje, które do tej pory wykonywały bombowe Mosquito, chociaż śmia
łe i okupione wysokimi stratami, nie zaskarbiły im wielkiej popularno
ści ani nawet specjalnego uznania w oczach sztabowców Królewskich Sił
Powietrznych. W zasadzie, poza wąskim kręgiem wtajemniczonych, mało
kto o nich wiedział. Ich kolejny rajd miał jednak przejść na trwałe do histo
rii RAF.
Celem następnego ataku Mosquito był jeden człowiek - Vidkun Qu-
isling, norweski nacjonalista i zdrajca własnego narodu. Po zajęciu Norwe
gii przez Hitlera wiosną 1940 roku, Quisling stanął na czele kolaboracyjne
go rządu współpracującego z III Rzeszą. Jesienią 1942 roku Norwedzy,
których krajem rządzili twardą ręką Niemcy i lokalni faszyści, mieli powody,
by czuć się zapomniani i pozostawieni na łasce okupantów. Na prośbę nor
weskiego ruchu oporu RAF zaplanował więc spektakularny atak na najbar
dziej znienawidzonego człowieka w ich kraju. Ten atak miał być dla wszyst
kich Norwegów sygnałem, że w swej walce z okupantem nie są osamotnieni.
Nie było samolotu w arsenale aliantów, który lepiej nadawałby się do prze
prowadzenia takiej brawurowej akcji, jak Mosquito.
Norweski ruch oporu donosił, że 25 września 1942 roku Quisling miał
wygłosić przemówienie na zjeździe swojej faszyzującej partii Nasjonal Sam-
ling, zorganizowanym w siedzibie głównej Gestapo w Oslo. Przy okazji mia
no nadzieję zniszczyć gromadzone w budynku akta na temat norweskiego
ruchu oporu i oczywiście uśmiercić jak najwięcej gestapowców.
Wieczorem 24 września 1942 roku sześć Mosquito z 105. Sqn pod
dowództwem W/Cdr Hughie Edwardsa przeleciało ze swojej bazy w Horsh-
am St. Faith na lotnisko w Leuchars w Szkocji, skąd wiodła najkrótsza droga
do Norwegii. Odprawa przed lotem bojowym przypominała bardziej naradę
komandosów, niż zwyczajowe zebranie załóg przed startem. Studiowano
makietę centrum Oslo oraz zdjęcia budynku, wykonane z dachów innych
domów przez norweskich bojowników. Operacja była również wielkim wy-
Mosąuito Raider
19
zwaniem dla nawigatorów. Trasa w obie strony liczyła 1068 mil (1718 km)
i w dużej mierze biegła ponad Morzem Północnym, co oznaczało, że w trak
cie lotu nie będzie okazji do ewentualnej korekty kursu. Ponadto, cel leżał
na granicy zasięgu Mosquito i nie mogło być mowy o jakimkolwiek błędzie
w nawigacji, gdyż w takim przypadku załogom po prostu zabrakłoby paliwa
na powrót. Wysokość przelotu ustalono na 50 stóp (15 m), by uniknąć na
mierzenia przez niemiecki radar. Co więcej, jeśli akcja miała się powieść,
Mosquito musiały pojawić się nad celem punktualnie co do minuty.
Wczesnym popołudniem na horyzoncie, z szarego bezkresu morza,
wyłoniły się ośnieżone góry Norwegii. O godzinie 15.08 szóstka Mosquito
z 105. Sqn pojawiła się nad wodami cieśniny Skagerrak; w oddali po prawej
można było dostrzec północny fragment Danii. Pół godziny później samolo-
Trasa przelotu sześciu Mosquito ze 105. dywizjonu RAF w trakcie rajdu na siedzibę główną
Gestapo w Oslo - 25 września 1942 roku. (Rys. Janusz Światłoń)
2 0 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
ty wleciały nad stały ląd na wschód od Fredrikstad i mknąc ponad czubkami
świerków i skalnymi urwiskami, ruszyły prosto na północ, w głąb fiordu
Oslo. Kiedy na kursie pojawił się południowy kraniec fiordu Bunne, forma
cja Mosquito odbiła w prawo, by podejść do miasta od wschodu.
Chwilę później pod kadłubami lecących nisko Mosquito zaczęły migać
dachy domów na przedmieściach Oslo, a w oddali pojawiła się charaktery
styczna kopuła dachu głównej kwatery Gestapo, ponad którą butnie powie
wała wielka czerwona flaga ze swastyką. Samoloty kolejno otwierały drzwi
komór bombowych; w każdej z nich znajdowały się po cztery 500-funtowe
bomby z zapalnikiem czasowym, ustawionym na jedenastosekundowe opóź
nienie. Sgt. Rowland, pilotujący Mosquito „GB-E", wspominał: „Lekko doci
snąłem pedał orczyka... oto nasza kopuła. Wcisnąłem spust bomb tak moc
no, że mój kciuk aż pobielał. Mosquito, uwolniony od ciężaru bomb,
poderwał się do góry, a ja zawołałem:
- Bomby poszły!
Dick [nawigator P/O Richard Reily - przyp. aut.] wpatrywał się w cel za
nami. Zacząłem odliczać sekundy: jedna, dwie, trzy... dziewięć, dziesięć,
jedenaście.
- Bingo! - ryknął Dick - bezpośrednie trafienie, prosto w... Jezu Chry
ste, myśliwce! - i po chwili, już spokojniej. - Dwa Focke-Wulfy 190, na
siódmej, wysoko, odległość 200 jardów.
Pchnąłem manetkę aktywującą awaryjną moc silnika, na której samolot
mógł lecieć tylko przez parę minut, gdyż inaczej silniki rozleciałyby się w ka
wałki. Kilka stóp pod nami błyskała tafla jakiegoś jeziora.
- Dwie stodziewięćdziesiątki atakują tylnego Mosquito - meldował
Dick. - Strzelają. Oberwał, Mosquito oberwał; ciągnie dym za prawym silni
kiem. Spada, spada... uderzył w jezioro!
Tail-end Charlie, pomyślałem, zawsze biorą tego z tyłu. Kto następny?"
6
.
Atakującym okazał się
Unteroffizier (plutonowy) Fenten z 3. Staffel Pułku
Myśliwskiego JG 5. Fenten próbował zmusić do lądowania ostatniego w szy
ku „GB-S" z F/Sgt (starszym-sierżantem) Carterem i Sgt. Youngiem na pokła
dzie, dziurawiąc skrzydło Mosquito i zapalając jego prawy silnik, co osta
tecznie przypieczętowało los załogi. Ironią losu, Focke-Wulfy pojawiły się
nad Oslo z tego samego powodu, co Mosquito. Cztery maszyny z pułku JG
5 „Eismeer" sprowadzono tego dnia z ich bazy w Stavanger-Sola, by swym
6
S.R. Scott, op. cit., s. 48. „Tail-end Charlie" to żargonowa nazwa samolotu zamykającego for
mację.
Mosguito Raider www.kagero.pl 2 1 ^
przelotem nad miastem uświetniły zjazd partii Quislinga. Kiedy nadeszła
wiadomość, że do Oslo zbliżają się obce samoloty, tylko dwa były gotowe
do startu i to one zaatakowały formację Mosquito.
Tymczasem Sgt. Rowland próbował zrzucić z ogona swojego „GB-E"
drugiego Focke-Wulfa, wykonując ostre wiraże wokół przeszkód terenowych
i uchylając się przed migającymi, raz z lewej, raz z prawej, seriami poci
sków smugowych. Pilot Focke-Wulfa najwyraźniej postanowił zakończyć ten
nierówny pojedynek, wykonując równie gwałtowny manewr i trafiając Mo-
squito Rowlanda w prawe śmigło, jednak w tym momencie przerwał atak
i zawrócił w stronę Oslo. Nawigator P/O Reily był przekonany, że widział
w skrzydle myśliwca dziurę, co oznaczało, że Niemiec zahaczył o jakąś prze
szkodę i uszkodził samolot.
Wracając pojedynczo, kolejne Mosquito lądowały na resztkach paliwa
na lotnisku Sumburgh, na południowym krańcu Wysp Szetlandzkich. Cały
lot trwał około pięciu godzin.
Efekt misji faktycznie okazał się w dużej mierze propagandowy, ale jako
taki przerósł najśmielsze oczekiwania jej twórców. Wprawdzie Quisling
zdążył zbiec do schronu (dopiero po wojnie wykonano na nim wyrok śmier
ci), ale mieszkańcy Oslo przyjęli nalot euforycznie, otwarcie świętując na
ulicach miasta. Na powierzchni jeziora, którego wody pochłonęły zestrzelo
nego Mosquito razem z załogą, ułożyli dywan z kwiatów. Sztabowcy RAF
mieli mniej powodu do entuzjazmu. Rajd na Oslo pokazał dobitnie, jak trud
ne są tego typu operacje. Zburzeniu uległo kilka przypadkowych domów
w centrum miasta. Tylko cztery bomby faktycznie trafiły w cel - trzy przebi
ły ściany i zanim wybuchły, wyleciały drugą stroną budynku. Z kolei ta czwar
ta, która pozostała we wnętrzu, zawiodła.
Dziwnym zrządzeniem losu S/Ldr Parry, który tego dnia nad Oslo pilo
tując Mosquito „GB-G", omal sam nie podzielił losu zestrzelonej załogi
„GB-S", wiele lat po wojnie spotkał Rudolfa Fentena, a nawet miał okazję
polatać z nim jego prywatną awionetką. Fenten, który walcząc na froncie
wschodnim trafił do niewoli, spędził po wojnie wiele lat w sowieckich
łagrach. Również Peter Rowland spotkał się po wojnie twarzą w twarz ze
swoim dawnym przeciwnikiem znad Oslo. Okazał się nim Erich Klein, tak
jak Fenten były pilot 3./JG 5, który w późniejszym okresie wojny został
zestrzelony przez amerykańskiego Mustanga i stracił nogę.
22
Kroniki Wojenne
Elsa Esseberger i Eindhoven
P
od koniec września Mosquito z Horsham St. Faith przeniosły się do Mar-
ham, w pobliże dawnej bazy 105. Sqn w Swanton Morley, by zrobić
miejsce dla jednostki amerykańskich ciężkich bombowców B-24 Liberator.
W nowym miejscu, z dala od Londynu, stacjonowały niemal nad samym
brzegiem Morza Północnego. W tym czasie 139. Sqn zaczął w końcu odbie
rać swoje pierwsze własne Mosquito, które nosiły oznaczenia boczne „XD".
Z czasem lista potencjalnych celów Mosquito wydłużała się coraz bar
dziej. 7 listopada 1942 roku sześć maszyn z 105. Sqn wykonało pierwszą
operację dywizjonu na nowym typie samolotu przeciwko żegludze przeciw
nika. W 1941 roku, stacjonując na Malcie, 105. Sqn specjalizował się w te
go typu operacjach, wykonywanych wówczas na Blenheimach. 1 tym razem
nie była to zwyczajna misja. Sześć załóg poderwano w trybie alarmowym
i skierowano na zachód, w stronę otwartego oceanu. Następnie samoloty
szerokim łukiem ominęły silnie bronione francuskie bazy Kriegsmarine
w Breście i Lorient, by pojawić się nad wodami Zatoki Biskajskiej w pobliżu
Bordeaux. Tam, kilkanaście kilometrów w głąb szerokiego ujścia rzeki Gi-
ronde, zakotwiczył niemiecki statek, pięciotysięcznik „Elsa Esseberger",
wiozący z Dalekiego Wschodu bezcenny ładunek gumy. Zaskoczenie prze
ciwnika było całkowite i Mosquito, które celnie ugodziły statek, nie napo
tkały po drodze myśliwców. Ciężko uszkodzony „Elsa Esseberger" pozostał
już na zawsze w ujściu Girondy; w sierpniu 1944 roku został ostatecznie
osadzony na dnie przez wycofujących się z Francji Niemców. Jedyną stratą
tego dnia był Mosquito „GB-V", zestrzelony przez Flak - F/Lt Bristow i P/O
Marshall pozostali do końca wojny „gośćmi" obozu jenieckiego Stalag Luft III
w Żaganiu. Pozostałe załogi po raz kolejny musiały zdać się na kunszt swoich
nawigatorów, którzy w drodze powrotnej głowili się nad tym, jak w gęstnie
jącym mroku nie przegapić zachodnich krańców angielskiej wyspy i nie pole
cieć w głąb oceanu, jak również nie wylądować przez przypadek we Francji!
Sgt. Carreck, który w czasie tej misji leciał jako nawigator Mosquito
„GB-Y", tak wspominał powrót z tego lotu: „[Na widok świateł lotniska]
Jimmy opuścił podwozie i klapy, po czym gładko usiedliśmy na pasie i doto-
czyliśmy się do stanowiska postojowego. Ktoś wspiął się na skrzydło i otwo
rzył owiewkę naszej kabiny.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem. Odpowiedź, Bogu dzięki, padła w języ
ku angielskim.
- St. Eval.
Mosguito Raider www.kagero.pl 23
Kornwalia! Przynajmniej wylądowaliśmy we właściwym kraju"
7
.
Pozostałe załogi również lądowały na resztkach paliwa na różnych lot
niskach w Kornwalii. Lot trwał około pięciu i pół godziny.
Podobna operacja, wykonana nomen omen 13 listopada, nie była już
tak udana. Tego dnia dwa Mosquito z 105. Sqn wysłano nad Vlissingen, by
zatopiły zacumowany tam statek „Neumark". Wybrzeże Holandii było jed
nak dużo silniej bronione lub też niemieccy artylerzyści byli tu czujniejsi.
Oba Mosquito, „GB-C" i „GB-Y", zostały zestrzelone w pobliżu celu (cała
czwórka lotników zginęła). W listopadzie bombowe Mosquito zaczęły rów
nież regularnie atakować cele kolejowe w okupowanej Europie, zwłaszcza
parowozownie, stacje rozrządowe i warsztaty naprawcze taboru kolejowe
go, m.in. w Lingen, Emmerich i Zulich.
Jakby misje bojowe były nie dość niebezpieczne dla załóg Mosquito, rów
nież loty treningowe nad Anglią kończyły się tragicznie. W czasie jednego
z nich, 28 listopada 1942 roku, W/O Williams próbował z powodu niedoma-
gań silnika wylądować awaryjnie na lotnisku w Molesworth. Kiedy samolot
z wypuszczonym podwoziem zbliżał się już do pasa startowego, nagle poja
wiła się na nim ciężarówka, której kierowca na widok samolotu spanikował
i uciekł! Rozpędzony Mosquito z impetem wbił się w porzucony na pasie
samochód. Nawigator Sgt. Egan zmarł kilka minut po przewiezieniu do szpi
tala z powodu pęknięcia czaszki; pilot W/O Williams, weteran 105. dywizjo
nu z Malty, odniósł rozległe obrażenia (m.in. stracił prawą nogę). Więcej szczę
ścia tego samego dnia miał P/O Rowland, którego Mosquito „GB-A", pędząc
ponad polami i lasami hrabstwa Nottingham z prędkością 450 km/h, zderzył
się z... gołębiem. Zabłąkany ptak niczym pocisk przebił wiatrochron, uderza
jąc pilota w twarz i niemal nokautując go. Wstrząśnięty i poturbowany Row
land bezpiecznie sprowadził samolot na ziemię w Bottesford.
Na 6 grudnia 1942 roku zaplanowano kolejny pokazowy, dzienny rajd
bombowców RAF - operację „Oyster" („Ostryga") - w którym Mosquito
miały odegrać istotną rolę. Celem zmasowanego ataku, w którym oprócz
Mosquito z 105. i 139. Sqn wzięły udział lekkie bombowce typu Boston
i Ventura (w sumie osiemdziesiąt cztery samoloty), osłaniane przez myśliw
ce Spitfire i Typhoon, były zakłady Philipsa w Eindhoven. To tu Niemcy pro
dukowali i doskonalili urządzenia do walki elektronicznej, która coraz bar
dziej dominowała zmagania Luftwaffe i RAF-u o panowanie na nocnym
niebie nad Europą.
7
S.R. Scott, op. cit., s. 69.
24
Kroniki Wojenne
W nalocie wzięło udział osiem Mosquito z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn.
Przeprowadzenie takiego kombinowanego nalotu było dość kłopotliwe dla
załóg Mosquito, gdyż latały one na dużo szybszych samolotach niż Bostony
i Ventury. Kiedy w czasie dolotu nad cel ponad Woensdrecht w Holandii
w pobliżu angielskiej formacji pojawił się Focke-Wulf 190, załoga Mosquito
„GB-Z" ofiarnie wzięła na siebie odwrócenie uwagi niemieckiego myśliwca.
Jego pilot „połknął haczyk" i ruszył w pogoń za umykającym Mosquito.
Chociaż angielskiej załodze nie udało się wyjść poza zasięg działek myśliw
ca, Niemiec nie trafił Mosquito ani razu. Po kilkunastominutowej dzikiej
gonitwie tuż nad ziemią oraz kilku rundach wokół kościelnej wieży, Nie
miec wystrzelał całą amunicję i zniechęcony zawrócił.
Chociaż zakłady Philipsa zostały poważnie uszkodzone w czasie tego
śmiałego wypadu, RAF stracił czternaście lekkich bombowców (cztery Bo
stony, dziewięć Ventur i jednego Mosquito z 139. Sqn). F/Lt Patterson, do
świadczony pilot Mosquito „GB-O" z 105. Sqn, miał szczególny powód, by
czuć się odpowiedzialnym za tę ostatnią stratę. W czasie drogi powrotnej
dołączyła do niego załoga Mosquito „XD-A" w składzie F/O 0'Grady (pilot)
i Sgt. Lewis (nawigator), która właśnie wykonywała swój pierwszy lot bojo
wy. Patterson poprowadził ich „na skróty" ponad rozległą zatoką Zuider
Zee na wybrzeżu Holandii. On sam relacjonował: „Zakręciłem w lewo, by
przelecieć pomiędzy Den Helder i Texel [ostatnią z wysp zachodniego łańcu
cha Wysp Fryzyjskich - przyp. aut.j. To był mój błąd, gdyż stanowiska baterii
Mosąuito B IV (n/ser DK287), jedna z maszyn przekazanych we wrześniu 1942 roku Kanadyjczy
kom. (San Diego Aewspace Museum)
Mosguito Raider
25
przeciwlotniczych w Den Helder i na południowym krańcu Texel były wystar
czająco blisko siebie, by jednocześnie wziąć na cel samolot, który próbował
by prześlizgnąć się między nimi. Musieliśmy więc teraz przedrzeć się przez
pierścień szybkostrzelnych działek. Wystrzeliwane przez nie serie pocisków
smugowych krzyżowały się na niebie wokół nas. Jak zwykle wykonałem parę
uników i przeleciałem pomiędzy nimi bez szwanku; lecący za nami Mosquito
również trzymał się dzielnie. Byliśmy już dobre sześć minut nad Morzem
Północnym, kiedy nagle Hill [nawigator F/O Hill - przyp. aut.] zawołał:
- Wpadł do morza!
Początkowo nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę; byliśmy już jakieś 30
mil od brzegu, ale kiedy zawróciłem, okazało się to prawdą. Wszystko, co
zostało z drugiego Mosquito, to krąg wzburzonej wody. 0'Grady był miłym,
wesołym Kanadyjczykiem. Znałem go z czasów, kiedy służyłem w ośrodku
treningowym w Upwood, gdzie ja byłem instruktorem, a on uczniem. Wy
glądał na szesnaście lat - podejrzewam, że miał jakieś dwadzieścia. Poczu
łem się winny, bo gdybym tak nie szarżował, a on nie leciał za mną tak
ufnie, to wciąż by żył"
8
.
Kopenhaga
P
rzez kolejne dni grudnia 1942 roku i stycznia 1943 roku załogi Mosquito
wykonywały liczne operacje nękające, głównie przeciwko obiektom ko
lejowym. Na 27 stycznia 1943 roku zaplanowano jednak kolejną „operację
specjalną". Tym razem celem rajdu Mosquito miały być zakłady Burmeister
& Wein w Kopenhadze, które produkowały silniki dieslowskie dla niemiec
kich łodzi podwodnych. Od początku wojny jeszcze żaden aliancki samolot
nie pojawił się za dnia nad stolicą Danii, więc te potężne zakłady, zatrud
niające 10 000 pracowników, pracowały pełną parą na potrzeby niemieckiej
Marynarki Wojennej.
Do tej misji wybrano sześć najbardziej doświadczonych załóg z 105. Sqn
i trzy z 139. Sqn. Prowadził je sam W/Cdr Edwards, pilotujący swojego ulu
bionego Mosquito „GB-V". Atak na zakłady Burmeister & Wein miał nastąpić
dokładnie dziesięć minut po zachodzie słońca, tak by powracające Mosquito
mogły skryć się przez zaalarmowanymi myśliwcami w mrokach nocy.
Warunki pogodowe w czasie wielogodzinnego lotu ponad Morzem Pół
nocnym nie były dla nikogo zaskoczeniem - mroczne, lodowate pustkowie,
M. Bowman, Mosquito Bomber/Fighter-Bomber Units, 1942-45, s. 17-18.
26
Kroniki Wojenne
Dwa Mosquito B IV z oznaczeniami 105. dywizjonu RAF. Na pierwszym planie „GB-E" (n/ser DZ
353), który służył kolejno w 105., 139. i 627. dywizjonie. Samolot nie powrócił z lotu bojowego
nad Rennes 9 czerwca 1944 roku. W tle „GB-J" (n/ser DZ367), który 30 stycznia 1943 roku padł
ofiarą ognia zaporowego baterii przeciwlotniczych Berlina. Obaj lotnicy (S/Ldr Darling i F/O
Wright z 139. Sqn) zginęli. (San Diego Aerospace Museum)
wzburzona, ciemna toń morza, gęsto poprzecinana białymi grzebieniami
fal. Przelotne śnieżyce dodatkowo ograniczały i tak słabą widoczność. Już
ponad Danią jeden z Mosquito zawadził skrzydłem o jakąś linię napo
wietrzną i z uszkodzoną lotką zawrócił do Anglii. Tymczasem W/Cdr Edwards
był coraz bardziej zaniepokojony faktem, że nieuchronnie zapadał krótki
zimowy zmierzch, a oni wciąż mieli dość ogólne pojęcie o tym, gdzie się
właściwie znajdują. On sam wspominał: „Mila za milą, przelatywaliśmy na
zmianę raz nad lądem, raz nad wodą. Zerkałem na zegarek i zaczynałem się
martwić. Zachodzące słońce mieliśmy gdzieś za plecami, chociaż właściwie
w ogóle nie było go widać; o ile widoczność nie pogarszała się na razie,
i tak była słaba. Próbowałem pilotować i jednocześnie zerkać na mapę Tub-
biego Caimsa [F/O Caimsa, nawigatora Edwardsa - przyp. aut.], tak jakbym
mu nie dowierzał. Nie mogliśmy dostrzec chociaż jednego charakterystycz
nego punktu krajobrazu. Przez ostatnie piętnaście minut tylko na zmianę
woda i ląd, nic więcej. Mój nawigator nie miał łatwego zadania. O 16.25
powinniśmy byli według planu wlecieć nad wyspę Sjaelland [na której leży
Kopenhaga - przyp. aut.], skąd do celu pozostało dziesięć minut lotu. [...[
W końcu wlecieliśmy nad stały ląd. To musi być tu - przynajmniej taką
Wosąuito Raider
miałem nadzieję; mój nawigator był nad wyraz spokojny i pewny siebie.
Chwilowo poprawiła się widoczność i przez przypadek, po lewej stronie,
dojrzałem obok siebie dwa mosty, drogowy i kolejowy, długie na jakieś 4-5
mil, spinające szeroki pas wody. W kokpicie zawrzało:
- Co to do cholery jest? Gdzie my jesteśmy?!
Zakotłowało się od map. Jedyny most tej wielkości w okolicy łączył
wyspy Falster i Sjaelland [ponad Cieśniną Stor Str0mmen]. Byliśmy jakieś
30-40 mil [50-60 km - przyp. aut.] za daleko na południe. Podczas gdy my
spieraliśmy się, nagle ląd pod nami skończył się i znaleźliśmy się nad woda
mi Morza Bałtyckiego. Zawróciłem na północ; powoli dochodząc do siebie.
Przynajmniej wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy"
9
.
Aby nie pogrążać swojego zestresowanego nawigatora, Edwards w koń
cu wmówił mu, że specjalnie polecieli nad Bałtyk, żeby zmylić przeciwnika.
Tę wersję podano również do oficjalnego raportu, chociaż część lecących
z tyłu załóg zorientowała się, że prowadząca maszyna zgubiła drogę i że
błądzą gdzieś pomiędzy Niemcami, Danią i Szwecją.
Obrona przeciwlotnicza nad celem okazała się dość chaotyczna, zresztą
formacja Mosquito, lecąc kilkadziesiąt metrów ponad dachami Kopenhagi,
pojawiła się i znikła w mgnieniu oka, doszczętnie demolując zakłady Bur-
meister & Wein. Tym razem Mosquito zostawiły po sobie, głęboko zako
paną w gruzach fabryki, paskudną niespodziankę. Oprócz typowych bomb
z zapalnikiem jedenastosekundowym, które wybuchały jak tylko samoloty
oddaliły się na bezpieczną odległość od miejsca zrzutu, na cel spadły rów
nież bomby, które miały wybuchnąć pół godziny później, trzy godziny, sześć
godzin, a nawet trzy doby później! W ten sposób fabryka została nie tylko
zbombardowana, ale wręcz zaminowana.
Kiedy w zapadającym zmierzchu Mosquito zeszły jeszcze niżej, by unik
nąć ostrzału z ziemi, jedna z załóg, sierżanci Dawson i Cox w Mosquito „GB-
R", nie zauważyli na czas linii wysokiego napięcia na ich drodze; obaj zginęli
na miejscu. Kolejna załoga (Sgt. Clare i F/O Doyle), tym razem z 139. Sqn,
zginęła już nad Anglią. Najprawdopodobniej z braku paliwa zgasł prawy sil
nik, a chwilę później, o godzinie 19.50, ich samolot uderzył w drzewo w po
bliżu Shipdham, zaledwie kilkanaście kilometrów od swojej bazy w Marham.
W kolejnych dniach wywiad potwierdził, że produkcja silników dieslowskich
w zakładach Burmeister & Wein została wstrzymana; nie obyło się jednak bez
ofiar wśród ludności cywilnej - ośmiu zabitych i siedemnastu rannych.
9
S.R. Scott, op. cit., s. 86.
28
Kroniki Wojenne
Berlin i Jena
P
o nalocie na Kopenhagę załogi Mosquito miały nadzieję na parę dni
solidnego odpoczynku, jednak już dwa dni później sztabowcy RAF mieli
dla nich gotowy plan kolejnej „misji specjalnej". Wydaje się, że w przeci
wieństwie do Amerykanów, którzy z beznamiętną i rzeczową kalkulacją wy
bierali na cele swojej ofensywy bombowej obiekty o znaczeniu strategicz
nym, Anglicy ze szczególnym upodobaniem przeprowadzali ataki, których
celefn było podkopywanie morale i szarganie dumy narodowej Niemców.
Na dzień 30 stycznia 1943 roku berlińska rozgłośnia radiowa hucznie
zapowiedziała orędzie do narodu, które miał wygłosić dr Goebbels, mini
ster propagandy Rzeszy. Przed nim miał przemawiać naczelny dowódca
Luftwaffe, Reichsmarschall Herman Góring, który z pewnością miał zamiar
zapewnić swoich rodaków, że już nigdy żadna angielska bomba nie spadnie
im na głowy. Dowództwo RAF uznało, że „wizyta" kilku Mosquito z pewno
ścią uświetni całą imprezę.
Załogi 105. i 139. Sqn nie podzielały entuzjazmu swojego dowództwa
i całej atmosfery radosnego knowania wśród sztabowców. W czasie odpra
wy z niepokojem patrzyli na rozpiętą w poprzek mapy Europy kolorową
wstążkę, którą zaznaczono trasę ich lotu; 1145 mil (1842 km) w obie strony
- tak daleko jeszcze nigdy nie byli. W dodatku, po kilku godzinach lotu
ponad zwartą masą ciężkich, śniegowych chmur, bez widoczności ziemi,
mieli odnaleźć Berlin i zrzucić bomby punktualnie co do minuty!
Jako pierwsze, o godzinie 08.49, wystartowały trzy załogi 105. Sqn.
i po wspięciu się na wysokość 25 000 stóp (7600 m) ruszyły w głąb III Rze
szy. Według prognozy pogody niż znad Morza Północnego nie sięgał wschod
nich Niemiec. To oznaczało, że załogom Mosquito będzie łatwiej odnaleźć
cel, ale również to, że niemieckim myśliwcom łatwiej będzie odnaleźć
Mosquito. Faktycznie niebo nad środkowymi Niemcami zaczęło się przeja
śniać i nawigatorzy bez trudu spostrzegli w dole charakterystyczne wielkie
jezioro Steinhuder Meer w pobliżu Hannoweru. Załogi pierwszych trzech
Mosquito, jakby z niedowierzaniem, rozglądały się po pustym niebie. Czyż
by cała Luftwaffe miała dzisiaj wolne? W końcu na horyzoncie wyłoniła się
majestatycznie stolica III Rzeszy; byli nad celem.
Punktualnie o godzinie jedenastej spiker radia Berlin uroczyście zapo
wiedział w studiu swojego gościa, marszałka Rzeszy Hermanna Góringa.
Wtem w głośnikach radioodbiorników dało się słyszeć złowrogi pomruk,
jakby w oddali przetoczył się grzmot nadciągającej burzy, następnie pod-
Mosguito Raider
29
niesione głosy w studiu, a później już tylko wojskowe marsze. Słuchacze
w całej Rzeszy z niedowierzaniem spoglądali po sobie; w środku dnia na
Berlin spadały bomby!
W tym czasie trzy Mosquito z 105. Sqn, które przybyły nad Berlin kom
pletnie niezauważone, uwijały się wśród wybuchów ciężkiej artylerii prze
ciwlotniczej, która w końcu otworzyła ogień do intruzów. Niemniej jednak
cała trójka wymknęła się niepostrzeżenie i bezpiecznie wróciła do bazy;
ostatni samolot wylądował w Marham o 13.52.
Trudniejsze zadanie miały przed sobą trzy załogi 139. Sqn, które wy
startowały do popołudniowego nalotu, by z kolei zakłócić orędzie dr. Goeb
belsa. Hermann Góring musiał tego dnia najeść się sporo wstydu, gdyż i tym
razem jego myśliwcom nie udało się przechwycić kolejnych trzech Mosqu-
ito, które punktualnie o godzinie 16.00 zrzuciły bomby na Berlin, przega
niając Goebbelsa do schronu przeciwlotniczego. Jedyną stratą tego dnia był
pożyczony z 105. Sqn Mosquito „GB-J", na którym leciała załoga S/Ldr Dar
ling i F/O Wright z 139. Sqn. Samolot padł ofiarą zmasowanego ognia zapo
rowego baterii dział kalibru 88 i 128 mm - Berlin posiadał najsilniejszą
obronę przeciwlotniczą w tej części Europy. Obaj lotnicy zginęli.
Na początku lutego 1943 roku swoją turę bojową z 105. Sqn zakończył
jego charyzmatyczny dowódca, W/Cdr Hughie Edwards, którego przenie
siono na stanowisko sztabowe. Zastąpił go W/Cdr Geoffrey Longfleld. Nie
stety, brak doświadczenia nowego dowódcy w prowadzeniu tak precyzyj
nych akcji, jakie wykonywały załogi Mosquito, zaledwie dwa tygodnie
później doprowadził do katastrofy i jego śmierci. 26 lutego 1943 roku,
w czasie ataku na magazyny Kriegsmarine w Rennes, załoga prowadzącego
samolotu zgubiła z widoku cel tuż przed zrzutem bomb, powodując zamie
szanie wśród lecących za nimi samolotów. Próbując rozpaczliwie naprawić
swój błąd, W/Cdr Longfield wykonał swoim Mosquito gwałtowny zwrot,
wpadając na lecącą obok maszynę, pilotowaną przez Kanadyjczyka F/O Kim-
mela; obie załogi zginęły. 10 marca 1943 roku dowodzenie 105. dywizjo
nem przejął dwudziestopięcioletni W/Cdr John Wooldridge, dwukrotny ka
waler DFC (Zaszczytnego Krzyża Lotniczego). Podpułkownik Wooldridge,
jak wielu innych doświadczonych lotników przed nim, „uziemiony" za biur
kiem na stanowisku sztabowym po wylataniu tury bojowej (na ciężkich
bombowcach), usilnie szukał okazji, by powrócić do latania bojowego.
16 marca dziesięć Mosquito z 139. Sqn i sześć z 105. Sqn bombardo
wało parowozownię w Paderborn. O ile sam atak przebiegł sprawnie, dolot
nad cel omal nie zakończył się kolejną tragedią. Jeden z nawigatorów 139.
30 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
Mosquito B IV (n/ser DK338), który po wcieleniu do 105. dywizjonu nosił oznaczenie „GB-O".
Samolot rozbił się 1 maja 1943 roku w czasie startu do nalotu na zakłady Philipsa w Eindho-
ven. Kiedy zawiódł jeden z silników, pilotujący samolot nowozelandczyk F/O Thompson przez
pomyłkę przestawił „w chorągiewkę" śmigło drugiego silnika. Samolot wywrócił się na plecy
i runął na ziemię w pobliżu lotniska w Marham. Obaj-lotnicy - F/O Thompson i F/O Horne -
zginęli. /San Diego Aerospace Museumj
Sqn relacjonował: „Wszystko szło dobrze dopóki nie znaleźliśmy się nad
Zuider Zee, gdzie zostaliśmy przechwyceni przez formację nisko lecących
kaczek. Zaatakowały z wigorem, ale trafiły tylko jednego z naszych. Ich
prowadzący przebił pleksiglasową owiewkę i wylądował - kula pierza i krwi
- na kolanach nawigatora. Dwóch innych napastników uderzyło w gondolę
prawego silnika. W kokpicie zrobił się przeciąg (i niezły bałagan), więc sa
molot zawrócił do bazy. Reszcie z nas udało się wyminąć niebezpieczeń
stwo serią gwałtownych manewrów. Byliśmy coraz lepsi w robieniu uników
przed ptakami"
10
.
Wiosną 1943 roku przybierająca na sile aliancka ofensywa lotnicza nad
Europą, do której w międzyczasie dołączył USAAF (Amerykańskie Siły Po
wietrzne), oznaczała, że niemieckie pułki myśliwskie miały coraz więcej
zajęcia. Korzystały na tym Mosquito, które niemal codziennie nękały oku
pantów we Francji, niszcząc to tu, to tam jakąś parowozownię, wiadukt,
magazyn, fabrykę, elektrownię itp. Niebezpieczeństwo napotkania Focke-
Wulfów z osławionego pułku JG 26, który stacjonował wzdłuż wybrzeża
10
H.L Thompson, W/Cdr. New Zealanders with the Royal Air Force, vol. II: European Theatre, January
1943-May 1945,
s. 152.
Mosquito Raider
31
kanału La Manche, było jednak zawsze obecne; jak realne, miało się okazać
28 marca. Tego dnia sześć Mosquito z 105. Sqn, bombardujących zakłady
przemysłowe na południe od Lille, zostało przechwyconych przez myśliwce
z 4. Staffel pułku JG 26. W ciągu dwóch minut (o godzinie 18.41 i o 18.42)
dwa z nich zestrzelił Oberfeldwebel (sierżant sztabowy) Adolf Glunz, jeden
z najskuteczniejszych pilotów Luftwaffe na froncie zachodnim; żaden z czte
rech angielskich lotników nie przeżył. Z kolei wieczorem 3 kwietnia kolej
nego Mosquito, tym razem z 139. Sqn, dogonił i zestrzelił pilot 6./JG 26,
Ofw. Willi Mackenstedt.
Tymczasem sztabowcy Bomber Command, grupującego bombowce RAF,
uznali, że również urodziny Hitlera, przypadające na dzień 20 kwietnia, nie
mogą się obejść bez wizyty Mosquito nad Berlinem. Co więcej, miały one
pojawić się z „życzeniami" jako pierwsze, zaraz po północy. Dziewięć Mo-
squito z 105. Sqn i dwa z 139. Sqn miały również za zadanie odwrócić
uwagę niemieckich myśliwców nocnych od formacji ciężkich bombowców
RAF, które tej samej nocy zmierzały nad Szczecin i Rostock.
Nalot miał się odbyć w jasną, księżycową noc, a dotarcie nad Berlin
wymagało ponad czterech godzin lotu, z czego trzy nad terytorium prze
ciwnika. Niemniej jednak załogi Mosquito czuły się bezpiecznie, wiedząc,
że nie napotkają po drodze jednosilnikowych myśliwców dziennych. Jak się
miało okazać, to poczucie bezpieczeństwa było bardzo zwodnicze.
Sam Berlin nie trudno było odnaleźć w bezchmurną noc; z wysokości
22 000 stóp zaciemnione miasto wyglądało jak czarna dziura pośród oko
licznych jezior, które pobłyskiwały srebrzyście odbitym światłem księżyca.
Pierwsze dwa Mosquito, które pojawiły się nad stolicą Rzeszy pół god-ziny
po północy, nie napotkały żadnej reakcji, ale zrzucone przez nie bomby
postawiły na nogi całą potężną obronę przeciwlotniczą Berlina. Kolejne sa
moloty musiały już gwałtownie manewrować wśród przeczesujących niebo
licznych reflektorów, które próbowały uchwycić je w stożek światła i wysta
wić na cel artylerzystom. Przez kolejne dwie godziny docierające pojedyn
czo nad cel Mosquito dręczyły mieszkańców Berlina i grały na nerwach nie
mieckich artylerzystów, którzy bezskutecznie usiłowali trafić któregoś
z nocnych intruzów.
Tymczasem z bazy niemieckich nocnych myśliwców w Leeuwarden
w Holandii, na wybrzeżu Morza Północnego, poderwano w powietrze dwu
silnikowe Messerschmitty 110 z NJG 1(1. Nocnego Pułku Myśliwskiego).
Jeden z nich pilotował doświadczony myśliwiec, Oberleutnant (porucznik)
Lothar Linke, dowódca 12. Staffel. Linke, który przed wojną był instrukto-
32
Kroniki Wojenne
rem pilotażu, miał już mocno zaawansowany wiek jak na pilota myśliwskie
go - trzydzieści cztery lata. Swoje pierwsze zwycięstwo odniósł w kwietniu
1940 roku, kiedy w pobliżu Stavanger w Norwegii zestrzelił brytyjskiego
Blenheima. Krążąc w ciemnościach ponad zatoką Zuider Zee, Oblt. Linke
spostrzegł powracającego znad Berlina Mosquito „XD-H" dowódcy 139. Sqn.
Zaskoczona przez niemieckiego myśliwca załoga Mosquito, W/Cdr Shand
i jego nawigator P/O Handley, nie zdołała opuścić płonącego samolotu, któ
ry uderzył w wody zatoki o godzinie 02.10. Dowodzenie 139. dywizjonem
przejął W/Cdr Reggie Reynolds. Sam Oblt. Linke zginął miesiąc później, kie
dy po nieudanym ataku na ciężki bombowiec, przy próbie skoku ze spado
chronem, uderzył w usterzenie swojego Messerschmitta.
Cztery dni później, 24 kwietnia 1943 roku, również 105. Sqn omal nie
stracił swojego dowódcy, którego Mosquito został przechwycony przez Foc-
ke-Wulfy w drodze nad Tours we Francji, gdzie dywizjon miał zbombardo
wać zakłady naprawcze taboru kolejowego. W/Cdr Wooldridge zdołał wy
mknąć się napastnikom i po skryciu się w chmurach zawrócić do bazy.
Pod koniec kwietnia samoloty z obu dywizjonów bombowych Mosquito
wykonywały zadanie, które wkrótce miało wejść na stałe do ich „repertu
aru", zrzucając bomby i kolorowe flary nad stocznią i bazą Kriegsmarine
w Wilhelmshaven. Ta akcja miała na celu odwrócenie uwagi Niemców od
operacji minowania wód przybrzeżnych przez samoloty RAF.
W maju 1943 roku bombowe Mosquito coraz częściej kierowano do ata
ków nocnych z dużego pułapu na największe miasta III Rzeszy: Berlin, Kolo
nię, DUsseldorf, Munster czy Monachium. Gary Herbert, jeden z lotników
105. Sqn, tak wspominał nocny wypad z 17 na 18 maja: „Nad Monachium
poleciały trzy maszyny. Bez problemów dotarliśmy na cel, lecąc na pułapie
25 000 stóp; tylko nad Mannheim zebraliśmy trochę ciężkiego ognia z ziemi.
Zanurkowaliśmy na 20 000 stóp i zrzuciliśmy bomby. Z ziemi trochę strzela
no i po niebie błądziło parę snopów światła, ale żadnemu z reflektorów nie
udało się nas złapać. W drodze powrotnej nic się nie działo. Dopiero nad
Londynem reflektory złapały nas w stożek światła. Potem oskarżono nas, że
zbombardowaliśmy Zurych w Szwajcarii, ale nikt nam nie mógł niczego udo
wodnić. Z drugiej strony, my też nie mogliśmy udowodnić, że tak nie było"
11
.
Ostatnim spektakularnym dziennym rajdem, który 27 maja 1943 roku
wykonały razem Mosquito 105. i 139. Sqn, był atak na leżącą daleko w po
łudniowo-wschodnich Niemczech Jenę. To tu znajdowały się słynne zakłady
" S.R. Scott, op. cit., s. 112.
Mosąuito Raider
optyczne Zeissa, które produkowały m.in. peryskopy dla U-Bootów. Celem
wypadu Mosquito były również pobliskie zakłady Schott, produkujące spe
cjalistyczne wyroby ze szkła. Tym razem całą formację ośmiu Mosquito
z 105. Sqn i sześciu z 139. Sqn prowadził nad cel nowy dowódca 139. Sqn,
W/Cdr Reynolds. Dwie z czternastu maszyn były uzbrojone w bomby z za
palnikiem ustawionym na sześciogodzinne opóźnienie, by uniemożliwić
Niemcom próby ratowania tego, co nie zostało zniszczone w pierwszym
podejściu.
Załogi Mosquito miały nadzieję na pogodę podobną do tej z rajdu nad
Berlin, tj. silne zachmurzenie w drodze nad cel i przejaśnienia nad wschodni
mi Niemcami, tym razem jednak było odwrotnie. Im dalej zapuszczały się
samoloty w głąb Rzeszy, tym gorsza była pogoda. Wiszące nisko ponad gó-
rzystyrn terenem Turyngii chmury zmuszały załogi do lotu „na instrumenty",
bez widoczności ziemi. W pobliżu miejscowości Adorf przemykająca nisko
formacja dostała się pod gwałtowny ostrzał z ziemi. Próbując wyrwać się
z celowników szybkostrzelnych działek, dwa Mosquito z 139. Sqn zderzyły
się ze sobą, grzebiąc w szczątkach maszyn obie załogi (polegli F/Lt Sutton
i P/O Morris w „XD-W" oraz F/O Openshaw i Sgt. Stonestreet w „XD-R").
Część samolotów zgubiła się w chmurach i nie odnalazła celu. Co gor
sza, wbrew zapewnieniom wywiadu okazało się, że nad Jena Niemcy usta
wili zaporę balonową, a samych zakładów broniły liczne stanowiska baterii
przeciwlotniczych. Część bomb została więc zrzucona na miasto. Jedna z za
łóg 105. Sqn (P/O Massie i Sgt. Lister w Mosquito „GB-P"), została zestrze
lona w drodze powrotnej, nad Diepholz. Pozostałe maszyny wróciły do Anglii
tak ciężko uszkodzone, że kolejnym dwóm nie udało się wylądować. Parę
minut przed północą F/Lt Sutherland z 139. Sqn i jego nawigator F/O Dean,
lecący w Mosquito „XD-D", uderzyli w linię wysokiego napięcia przy próbie
lądowania w bazie RAF w Coltishall. Z kolei porucznicy Rae i Bush z 105.
Sqn w Mosquito „GB-R" rozbili się przy próbie lądowania na jednym silniku
w swojej bazie w Marham. Rajd na Jenę kosztował więc życie aż pięciu
z czternastu załóg.
Myśliwiec bombardujący
W
połowie 1943 roku siły bombowe RAF przymierzały się do istotnej
reorganizacji. Dotychczasowe Bomber Command, czyli Zgrupowanie
Bombowe, któremu podlegały przede wszystkim ciężkie, czterosilnikowe
bombowce, miało skoncentrować się na nocnej ofensywie bombowej prze-
3 4 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
ciwko III Rzeszy. Na ich potrzeby stworzono nowe zgrupowanie, tzw. Path
Finder Force, do którego skierowano oba dywizjony raiderów: 105. i 139.
Sqn. Od tej pory miały one latać wyłącznie nocą, odnajdując za pomocą
urządzeń elektronicznych i oznaczając świetlnymi flarami cele dla bombow
ców. Była to decyzja dość zaskakująca dla wszystkich, zwłaszcza samych
załóg, gdyż w ten sposób marnowano olbrzymie doświadczenie nabyte
w czasie precyzyjnych ataków dziennych z niewielkiego pułapu. Tym bar
dziej, że RAF wcale nie zamierzał rezygnować z tego typu operacji. Wręcz
przeciwnie - z myślą o inwazji na Europę, którą zaplanowano na lato 1944
roku, w czerwcu 1943 roku powołano do życia 2. Tactical Air Force (2. TAF),
czyli 2. Taktyczną Armię Lotniczą, grupującą myśliwce bombardujące i lek
kie bombowce. W skład 2. TAF miało wejść docelowo sześć dywizjonów
Mosquito, które dopiero przezbrajały się na ten typ samolotu i wszystkiego
musiały uczyć się od nowa!
W pierwszej połowie 1943 roku aktywność nocnych bombowców Luft-
waffe nad Wyspami Brytyjskimi spadła do tego stopnia, że broniące do tej
pory nieba nad Anglią dywizjony Mosquito powoli stawały się „bezrobot
ne". Ich załogom zezwolono więc na operacje ofensywne po drugiej stronie
kanału La Manche, by tam same poszukały sobie przeciwnika do walki.
W tym czasie zakłady de Havillanda opracowały nową wersję Mosquito spe
cjalnie z myślą o misjach typu Intruder i Ranger. Były to zarówno dzienne,
jak i nocne akcje zaczepne daleko na tyłach wroga, przypominające nieco
wojnę partyzancką w wersji lotniczej. Mosquito FB VI (FB od Fighter-Bom-
ber, czyli myśliwiec bombardujący) łączył w sobie zalety dwóch poprzed
nich wariantów: bombowego B IV, na którym wcześniej latały 105. i 139.
Sqn, oraz Mosquito NF II (NF od Night Fighter, czyli myśliwiec nocny). Wer
sja FB VI, zamiast przeszklonej kabiny nawigatora-bombardiera w nosie sa
molotu, posiadała potężne uzbrojenie strzeleckie: cztery działka kalibru 20
mm i cztery karabiny maszynowe. By pomieścić zamki i łoża działek, trzeba
było zająć przednią część komory bombowej, tak że FB VI mógł przenosić
w niej tylko dwie 500-funtowe bomby, ale dzięki wzmocnieniu skrzydeł
można było pod nimi podwiesić dwie kolejne bomby 500-funtowe lub od
rzucane zbiorniki z paliwem. Tak wyposażony Mosquito okazał się niezwy
kle skuteczną bronią, siejąc dniem i nocą spustoszenie na lotniskach, dro
gach i szlakach kolejowych okupowanej Europy. Pierwszym dywizjonem RAF,
który wyposażono w „szturmową" wersję Mosquito (w maju 1943 roku),
był kanadyjski 418. Sqn, który niedługo później zasłynął wieloma błyskotli
wymi akcjami na tyłach wroga.
Mosąuito Raider
Wojna nad Zatoką
N
owy Mosquito FB VI, wyposażony w silne uzbrojenie strzeleckie, ode
grał również decydującą rolę w bitwie o panowanie nad Zatoką Bi
skajską, wykonując misje typu „Instep". Wody Zatoki Biskajskiej często prze
mierzały niemieckie U-Booty, wychodzące w morze lub właśnie powracają
ce ze swoich atlantyckich patroli przeciwko zmierzającym do Anglii
konwojom. Na nie polowały bombowce i wodnosamoloty brytyjskiego Co
astal Command, czyli Lotnictwa Obrony Wybrzeża. W obronie swoich łodzi
podwodnych Niemcy wysyłali nad Zatokę Junkersy Ju 88, ciężkie myśliwce
dalekiego zasięgu. Przeciwko nim RAF skierował szybsze i zwrotniejsze Mo-
squito, które jednak musiały strzec się polujących na nie Focke-Wulfów 190!
Patrolujące nad Zatoką Biskajską Mosquito startowały z Predannack,
leżącego na wysuniętym daleko w głąb oceanu krańcu Kornwalii. Wieczo
rem 11 czerwca 1943 roku F/Lt Singleton, prowadzący mieszaną formację
Mosquito z 25. i 264. Sqn, napotkał ponad Zatoką pięć Junkersów 88 z
Kamp-
fgruppe 40 i zestrzelił jednego z nich. Pilotujący go Fw. Hiebsch z 15./KG 40
zginął wraz z całą załogą. Jednak ponad wodami Zatoki Biskajskiej łatwo
było z myśliwego stać się ofiarą. Dwa dni później formację Mosquito z 25.
i 410. Sqn przechwyciły Focke-Wulfy 190 i w kilka minut zestrzeliły trzy
z nich (dwa z 25. Sqn i jednego z 410. Sqn), z czego dwa dopisał do swo
jego konta zwycięstw Ofw. May, a jednego Fw. Schnoll, obaj z 8.
Staffel
pułku JG 2 „Richthofen".
W czerwcu 1943 roku morskie patrole „Instep" zaczął wykonywać rów
nież jeden z dwóch polskich dywizjonów, które w czasie wojny użytkowały
Mosquito - 307. Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy". 14
czerwca, w trakcie zaledwie drugiego patrolu nad Zatoką, cztery Mosquito
dywizjonu napotkały grupę pięciu płynących w wynurzeniu U-Bootów. Po
mimo huraganowego ognia przeciwlotniczego polskie Mosquito ruszyły do
ataku, ostrzeliwując z działek pokłady okrętów. Trafiony w lewy silnik Mo-
squito „EW-B", samolot dowódcy S/Ldr Stanisława Szabłowskiego, przele
ciał ponad 700 kilometrów na jednym sprawnym silniku i wylądował awa
ryjnie ze schowanym podwoziem w Predannack. Dwa z niemieckich okrętów
(U-68 i U-155), które dwa dni wcześniej wyszły w morze z Lorient, z powo
du rannych na pokładach musiały zawrócić. Z kolei 19 czerwca trzy polskie
Mosquito i jeden kanadyjski z 410. Sqn przechwyciły nad Zatoką Biskajską
i zespołowo zestrzeliły niemiecką łódź latającą Blohm und Voss BV-138 -
każda z załóg dostała po jednej czwartej zwycięstwa!
36
Kroniki Wojenne
Tymczasem Niemcy, nie mogąc oddelegować do obrony U-Bootów żad
nej ze swoich regularnych eskadr myśliwskich, częściowo przezbroili w Foc
ke-Wulfy 190 jednostkę lotnictwa morskiego -
Seeaufklarungsgruppe 128,
która z racji posiadania tylko jednej eskadry nosiła miano l./SAGr 128. To
właśnie na cztery myśliwce z tej jednostki natknęły się 120 km na zachód
od Brestu, 22 sierpnia, powracające do bazy w Predannack cztery polskie
Mosquito z 307. Sqn. Dowódca l./SAGr 128,
Oberleutnant (porucznik) Heinz
Wurm, zaatakował z przewagą wysokości i odstrzelił ogon samolotu F/Sgt
Tadeusza Eckerta i F/O Konrada Matuszka, który runął do morza; obaj lotni
cy zginęli.
10 września 1943 roku lotnicy „Lwowskich Puchaczy" obchodzili trze
cią rocznicę powstania dywizjonu. Następnego dnia stoczyli nad Zatoką
zaciekłą bitwę z Luftwaffe, odnosząc liczne sukcesy. W trakcie misji „In
step" patrolujące Mosquito wspomagał brytyjski krążownik HMS „Sheffield",
którego radar wykrywał niemieckie samoloty, po czym jego obsługa przeka
zywała namiary załogom Mosquito. Służbę tzw. kontrolera naprowadzania
GCI na krążowniku pełnili również polscy lotnicy z dywizjonu 307, dlatego
w eterze nad Zatoką Biskajską można było usłyszeć następujące dialogi:
Mosquito Mk XXX z 307. Dywizjonu Myśliwskiego Nocnego, który również brał udział w dzien
nych patrolach ofensywnych Instep nad Zatoką Biskajską. Po prawej F/O Jan Maliński. (Via Jacek
Kutzner)
Mosguito Raider www.kagero.pl 37
- Dyć, nie zostawicie nas w wodzie jakby co? - dopytywał po polsku,
z lwowskim akcentem, jeden z młodych pilotów.
- Nie bój nic - odpowiadał z pokładu HMS „Sheffield" F/O Jan Maliński.
- Na to jesteśmy przygotowani, tylko strzelaj dobrze. Niemcy o was jeszcze
nie wiedzą. Lecą prosto, jak drut. Skoncentruj uwagę, patrz w dół. Na razie
nie mogę podać dokładnej wysokości, bo za mocno kiwa łajbą
12
.
Radar na krążowniku właśnie wychwycił podejrzane echo. Chwilę póź
niej F/Sgt Zbigniew Dunin, pilot jednego z czterech Mosquito prowadzo
nych przez W/Cdr Jerzego Orzechowskiego, zameldował, że poniżej, rów
nolegle do ich kursu, leci sześć samolotów. W/Cdr Orzechowski, wciąż
obawiając się, że mogą to być Beaufightery sojuszników, wyprzedził forma
cję lecących tuż nad wodą samolotów, a następnie zawrócił i minął ją od
czoła. Teraz nie było wątpliwości - sześć dwusilnikowych Messerschmittów
Bf 110. Na niebie zakotłowało się od manewrujących samolotów. Niemcy,
zapewne licząc na swoją przewagę ilościową, podjęli walkę. W przeciwień
stwie do Mosquito, każdy z Messerschmittów miał na pokładzie tylnego
strzelca, obsługującego podwójnie sprzężony karabin maszynowy. Orze
chowski złapał w celownik jednego z Bf 110 i wystrzelił dwie krótkie serie,
po których z prawego silnika Messerschmitta buchnął czarny dym. Samolot
przewalił się przez plecy, ale w tym momencie Orzechowski, ostrzeżony
przez radio, musiał zrobić unik i przeciwnik znikł mu z pola widzenia.
Pojedynek okazał się nader wyrównany. Pomimo gęsto krzyżujących się
w powietrzu serii pocisków smugowych i licznych uszkodzeń po obu stro
nach, tylko F/Sgt Dunin był pewien swojego zestrzelenia, chociaż bliżej było
mu do zostania ofiarą niż zwycięzcą. Wijąc się pod ogniem trzech Messer
schmittów, które uczepiły się jego ogona, Dunin stracił jeden silnik i radio.
Uciekając spiralą nad samą wodę, umknął w końcu swoim prześladowcom.
Kiedy jednak poderwał swoją maszynę do góry, nagle zobaczył nad sobą
kadłub Messerschmitta; naciskając instynktownie spust działek, z odległo
ści niecałych 200 metrów trafił w jego spód. Messerschmitt stanął w pło
mieniach i runął pionowo do morza, pozostawiając na powierzchni plamę
płonącej benzyny i słup dymu. Niemcy wycofali się w stronę Hiszpanii, eskor
tując uszkodzone maszyny swoich towarzyszy, które wlokły za sobą smugi
dymu z postrzelanych silników. Również samolot S/Ldr Jerzego Damsza
wrócił do Predannack na jednym silniku. Nie był to jednak jeszcze koniec
tego intensywnego dnia.
12
Na podstawie: A.R. Janczak,
Przez ciemię nocy. Dzieje 307 Nocnego Dywizjonu Myśliwskiego, s. 203.
38
Kroniki Wojenne
Półtorej godziny później na patrol wyruszyły cztery maszyny z eska
dry B; tym razem operator z HMS „Sheffield" naprowadził polskich my
śliwców na sześć Junkersów Ju 88, lecących na wysokości 3000 metrów.
Na widok wspinających się do nich Mosquito Niemcy rzucili się do uciecz
ki w stronę chmur. Gdy już wydawało się, że umkną, na odległość strzału
doszedł prowadzący S/Ldr Maksymilian Lewandowski. Ostatni w szyku Jun-
kers wciąż był jakieś 100 metrów powyżej, kiedy Lewandowski poderwał
nos maszyny i jedną serią zapalił prawy silnik Niemca. Junkers przewrócił
się na prawe skrzydło i kiedy mijał ścigającego go Mosquito, otrzymał
jeszcze jedną serię z działek i karabinów. Z urwanym ogonem, trawiony
przez szybko rozprzestrzeniające się płomienie, Junkers opadał, wirując
w stronę morza.
W tym czasie W/O Lucjan Szempliński, pilot drugiego z dwóch Mosqu-
ito, którym udało się dogonić Niemców, ścigał swoją ofiarę w stronę morza.
Po kolejnych trafieniach Junkersa spowiły dym i płomienie, jednak jego tyl
ny strzelec, jakby nieświadom, że za chwilę samolot roztrzaska się o po
wierzchnię morza, wciąż ostrzeliwał się rozpaczliwie. W końcu Junkersa
pochłonęły jak zawsze zimne i obojętne wobec ludzkich dramatów fale
północnego Atlantyku, a w górę wystrzeliła fontanna spienionej wody.
Nie mając większego wyboru, pozostałe Junkersy podjęły walkę z dwo
ma Mosquito. Szempliński właśnie wystrzelił dwie serie w stronę kolejnego
przeciwnika, jednak zwrotnego Junkersa nie łatwo było trafić. W końcu trze
cia salwa z czterech działek 20 mm przypieczętowała jego los. Szare, po
chmurne niebo przeciął ognisty łuk, kiedy kolejny Junkers nieuchronnie
zmierzał na miejsce swojego ostatecznego spoczynku na dnie Zatoki Bi
skajskiej. Nie chcąc podzielić jego losu, kolejny Ju 88 zawrócił i zaszarżo-
wał w stronę nadlatującego Mosquito Szemplińskiego. Takich starć więk
szość pilotów unikała, gdyż często kończyły się one czołowym zderzeniem
obu samolotów i gwałtowną śmiercią obu przeciwników. Szempliński pierw
szy otworzył ogień, wyrywając z poszycia Junkersa kawał blachy, który ude
rzył w wiatrochron kabiny Mosquito i ranił nawigatora F/O Jana Mikę. Tym
czasem zameldowały się załogi pozostałych dwóch Mosquito, które nie
wzięły udziału w walce. Jeden z nich leciał na jednym silniku, więc S/Ldr
Lewandowski polecił im wracać do Predannack. Pozostałe Junkersy pocho
wały się w chmurach i niebo opustoszało.
W efekcie tego niezwykle krótkiego i gwałtownego starcia lotnikom
z dywizjonu 307 zaliczono zestrzelenia czterech Junkersów: dwa załodze
S/Ldr Lewandowski i F/O Mika w Mosquito „EW-X" oraz kolejne dwa zało-
!^osquito Raidei www.kagero.pl 39
Przygotowany do lotu Junkers Ju 88C-4 z V./KG 40. (Via Tomasz Okraszewski)
dze W/O Szempliński i F/Sgt Frank Tillman (Brytyjczyk) w Mosquito „EW-U";
wszystkie cztery zwycięstwa miały miejsce o godzinie 16.27
13
.
Pomimo zaangażowania do operacji „Instep" radarów okrętów Royal
Navy, napotkanie przeciwnika nad bezkresem Atlantyku było wciąż bardziej
efektem szczęścia i przypadku. Wiele patroli ograniczało się do wielogo
dzinnego wypatrywania na tle hipnotycznego korowodu spienionych fal nie
uchwytnego przeciwnika. Jednak na kolejną „rundę" w wojnie polskich
Mosquito z Junkersami z V./KG 40 nie trzeba było długo czekać.
Wczesnym popołudniem 25 września 1943 roku cztery Mosquito z eska
dry „A" wyleciały jak niemal codziennie na patrol ponad Zatoką Biskajską.
Jak okiem sięgnąć, niebo pod zalegającymi piętrowo, od 600 do 1500 me
trów, kłębiastymi chmurami było puste. Milczał również operator radaru
z krążownika HMS „Sheffield". Prowadzący patrol S/Ldr Jerzy Damsz, kiero
wany „szóstym zmysłem" pilota myśliwskiego, postanowił w pewnym mo
mencie zajrzeć, jak wygląda sytuacja ponad chmurami. Nie mylił się - po
wyżej, na wysokości 2500 metrów, dojrzał ciemne sylwetki czterech par
Junkersów Ju 88. Obawiając się, że Niemcy spróbują ucieczki w chmury,
Damsz skierował swoje załogi najkrótszą drogą w stronę przeciwnika. Jed
nak niemieccy lotnicy, spoglądając z góry na doskonale widoczne na tle
chmur Mosquito, uznali, że z przewagą dwóch na jednego i różnicą puła
pów rzędu 1200 metrów na ich korzyść, to oni mają inicjatywę.
13
Dane za: R. Gretzyngier, 307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy", s. 64.
40
Kroniki Wojenne
W jednej chwili obie formacje zwróciły się ku sobie, a po pierwszych
seriach walka rozpadła się na szereg indywidualnych pojedynków. Manew
rując pośród chmur, samoloty wpadały na siebie, strzelały i w mgnieniu oka
ponownie gubiły się nawzajem. S/Ldr Damsz utrzymał się na ogonie swoje
go przeciwnika dzięki wijącej się za Junkersem długiej smudze czarnego
dymu z rozbitego silnika, która zdradzała pozycję samolotu nawet w chmu
rach. Również F/O Ludwik Steinke sprowadził „swojego" Junkersa nad samą
wodę, a moment jego uderzenia w fale uwiecznił zsynchronizowany z bro
nią pokładową fotokarabin.
Kiedy S/Ldr Damsz próbował pozbierać z powrotem do szyku rozpro
szone samoloty, zameldowały się wszystkie załogi z wyjątkiem F/O Steinke-
go, którego radio uległo awarii. Również brytyjska załoga, F/Sgt Lowndes
i F/Sgt Cotton, która wykonywała swój zaledwie drugi lot bojowy, zameldo
wała, że wszystko OK, jednak do bazy w Predannack już nie powróciła. Być
może ich samotnie lecący Mosquito padł ofiarą kręcących się często u wy
brzeży Kornwalii i Wysp Scilly Focke-Wulfów 190; ich losu nigdy nie udało
się wyjaśnić. Oficerowie analizujący po walce raporty załóg i krótkie mi
gawki, które rejestrowały fotokarabiny w momencie otwarcia ognia, mieli
przed sobą nie lada łamigłówkę. Czy ten widziany przez dwie załogi Jun
kers, który spadał pionowo wlokąc za sobą kitę dymu, był tym samym sa
molotem, czy dwoma różnymi? W końcu uznano, że załoga F/Sgt Steinke
i P/O Sadowski, zestrzeliła na pewno jednego Ju 88, jednego prawdopodob
nie i jednego uszkodziła. Z kolei załoga S/Ldr Damsz i F/Lt Szponarowicz,
lecąca na Mosquito „EW-O", zestrzeliła jednego Junkersa, a następnego
uszkodziła. Załodze W/O Jankowiak i F/Sgt Karais zaliczono tylko uszkodze
nie jednegoJu 88.
Było to ostatnie starcie polskich Mosquito z Luftwaffe nad Zatoką Bi
skajską. Na początku listopada 1943 roku dywizjon 307 przeniósł się do
Szkocji, by powrócić do swojej podstawowej roli myśliwców nocnych.
Tsetse kontra U-Booty
O
perujące ponad Zatoką Biskajską Mosquito nie ograniczały się do zwal
czania samolotów - odpowiednio dozbrojony Mosquito był sam w sta
nie zatapiać U-Booty. Wkrótce po wejściu do służby myśliwsko-bombowej
wersji FB VI (w maju 1943 roku), w arsenale Mosquito pojawiły się pociski
rakietowe, wystrzeliwane z podskrzydłowych wyrzutni. Mosquito mógł ich
zabierać maksymalnie osiem; stosowano sześćdziesięciofuntowe (27,2 kg)
Mosguito Raider
rakiety typu „high explosive", o znacznej sile wybuchu, lub lżejsze, ale dużo
skuteczniejsze przeciwko statkom i okrętom, dwudziestopięciofuntowe
(11,3 kg) rakiety z głowicą przeciwpancerną, które bez trudu przebijały sta
lowe burty.
Przeciwpancerne rakiety, stosowane z takim powodzeniem przez bry
tyjskie myśliwce Typhoon przeciwko czołgom, okazały się równie skutecz
ne przeciwko celom nawodnym i były stosowane z powodzeniem do końca
wojny m.in. przez Mosquito i starsze Beaufightery. Jednak do zwalczania
niemieckich okrętów podwodnych Mosauito wyposażono w nową broń,
której obecność w samolocie z drewna i sklejki z pozoru przeczyła zasa
dom zdrowego rozsądku - samopowtarzalną haubicę kalibru 57 mm.
W czerwcu 1943 roku pierwsze testy udowodniły, że strzelający poci
skami 57 mm Mosauito, wbrew obawom, nie rozpada się w powietrzu od
samego odrzutu haubicy, zwanej potocznie od nazwy producenta „Molins
Gun", czyli działko Molinsa. Wkrótce do produkcji skierowano wersję Mo-
squito FB XVIII, lepiej znaną jako „Tsetse", od nazwy lubiącego krew tropi
kalnego owada, który Brytyjczykom przysparzał tyle problemów w ich za
morskich koloniach. Aby pomieścić haubicę i magazynek na dwadzieścia
cztery pociski, zrezygnowano z czterech działek 20 mm, w które uzbrojona
była wersja FB VI, a później również z dwóch z czterech karabinów maszy
nowych. Dzięki nowej broni Mosquito mogły atakować U-Booty spoza sku
tecznego zasięgu ich broni przeciwlotniczej (ok. 1400-1600 metrów). Z po
wodu częstych starć z lotnictwem niemieckie okręty podwodne były coraz
silniej uzbrojone i nierzadko wygrywały pojedynki z powolnymi łodziami
latającymi i bombowcami brytyjskiego Coastal Command. •;
Pierwszy atak Mosquito „Tsetse" z 248. Sqn na niemieckiego U-Boota
miał miejsce 7 listopada 1943 roku. Ostrzelany na powierzchni, w drodze
do Brestu, U-123 zdołał umknąć pod wodę, gdy w samolocie F/O Bonetta
po pierwszym ataku zaciął się podajnik pocisków 57 mm. Zacinanie się
haubicy, której podajnik był bardzo wrażliwy na gwałtowne manewry samo
lotu, był największym mankamentem nowej broni. Niemcy szybko docenili
nowego przeciwnika i od tego czasu zaczęli wysyłać powracającym z Atlan
tyku okrętom osłonę jednostek nawodnych.
10 marca 1944 roku samoloty stacjonującego w Portreath w Kornwalii
dywizjonu 248, cztery FB VI eskortujące dwa Mosquito XVIII, stoczyły u wy
brzeży Hiszpanii, pięćdziesiąt kilometrów na północ od Gijon, regularną
bitwę z dziesięcioma Junkersami Ju 88 i czterema niszczycielami, które osła
niały jednego U-Boota. W czasie potyczki uszkodzono jeden niszczyciel;
42
Kroniki Wojenne
eskortujące Mosquito zestrzeliły dwa Ju 88, trzeciego strącił czterema strza
łami z działka Molinsa S/L Philips.
Dla niemieckich podwodniaków pojawienie się Mosquito „Tsetse" było
przysłowiowym gwoździem do trumny. W połowie marca 1944 roku do
wódca
Kriegsmarine Karl Dónitz musiał ostatecznie pogodzić się z faktem,
że wojna, którą jego U-Booty prowadziły, ze zmiennym szczęściem, przez
wiele lat na Atlantyku, jest przegrana. Z powodu koncentracji jego floty
podwodnej w portach południowej Norwegii i Francji, w oczekiwaniu na
inwazję aliantów na Europę, rozkazał zawrócić wszystkie wychodzące na
Atlantyk łodzie podwodne.
Swój największy sukces na wodach Zatoki Biskajskiej „Tsetse" odniosły
25 marca 1944 roku. U-976 wypłynął z portu St. Nazaire 20 marca. Po otrzy
maniu rozkazu powrotu, ruszył w asyście niszczyciela i dwóch stawiaczy
min poprzez niebezpieczne wody Zatoki Biskajskiej w stronę Francji. W po
bliżu St. Nazaire Niemców zaskoczyły dwa „Tsetse" z 618. Sqn, pilotowane
przez poruczników Turnera i Hillarda, lecące w asyście czterech Mosquito
FB VI z 248. Sqn. Cztery ataki Turnera i jeden Hillarda zatopiły U-976. Jego
załoga miała wszakże dużo szczęścia: uratowało się aż czterdziestu dzie
więciu marynarzy (czterech zginęło).
Ten sukces omal nie został powtórzony dwa dni później, kiedy w tej
samej okolicy Mosquito z 618 Sqn. ostrzelały z działek Molinsa U-769
i U-960, płynące w stronę swojej bazy w La Pallice. Niemiecka eskorta -
cztery stawiacze min i dwa przerobione ze statków handlowych okręty tra
łujące, zwane przez Niemców
Sperrbrecher - na widok nadlatujących Mosqu-
ito otworzyły potężny ogień zaporowy. Samolot F/O Hillarda został trafiony
w kabinę pociskiem kalibru 37 mm, ale załogę uratowała płyta pancerna,
wstawiona specjalnie na takie okazje pod pulpitem z zegarami. Ciężko
uszkodzony U-960, z trudem utrzymując się na powierzchni, jeszcze tego
samego dnia zawinął do La Pallice. Wśród 14 rannych był m.in. dowódca
okrętu, Gunther Heinrich.
Po rozpoczęciu lądowania wojsk sprzymierzonych we Francji Niemcy
skierowali wszystkie dostępne U-Booty przeciwko stojącej na kanale La
Manche flocie inwazyjnej. Pomimo wyposażenia części z nich w tzw. chra
py, umożliwiające U-Bootowi płynięcie na silnikach dieslowskich bez ko
nieczności wynurzania się, wobec kompletnej dominacji aliantów w powie
trzu i na wodzie, były one bezlitośnie tropione i zatapiane. Stacjonująca we
Francji Luftwaffe, zaangażowana w Normandii, nie mogła im już pomóc.
6 czerwca z portu La Pallice wyszedł w morze U-212, weteran atlantyc-
Mosguito Raider www.kagero.pl 43
kich szlaków, kierując się przez Zatokę Biskajską na północ. Wczesnym ran
kiem następnego dnia, lecące na wysokości 250 metrów dwa Mosąuito XVIII
z 248. Sqn, spostrzegły w dole, na powierzchni morza, charakterystyczny
klin spienionej wody i ruszyły do ataku. F/O Bonnett wystrzelił w stronę
okrętu dwanaście pocisków kalibru 57 mm, uzyskując kilka trafień, jednak
przy drugim podejściu nad cel podajnik zaciął się. Pomimo tego Bonnett
raz za razem nurkował w stronę U-212, by ściągnąć na siebie ogień broni
przeciwlotniczej. W tym czasie drugi Mosquito, pilotowany przez F/O Tur
nera, wykonał kilka udanych ataków. Na nieszczęście dla załóg Mosquito,
niski pułap chmur uniemożliwiał atak z większej wysokości; kilka pocisków
z haubicy Turnera, trafiając w obły kadłub okrętu pod płaskim kątem, zry
koszetowało. U-212 zanurzył się, pozostawiając na powierzchni morza pla
mę ropy i pechowego członka swojej załogi, który nie zdążył wskoczyć do
środka przed zamknięciem włazów, po czym z trudem dowlókł się do St.
Nazaire.
Szczęścia zabrakło samemu porucznikowi Bonnettowi już trzy dni póź
niej. Tego dnia Mosquito 248. Sqn brały udział w poszukiwaniu rozbitków
z zatopionego na kanale La Manche niemieckiego niszczyciela. W czasie
powrotu, w pobliżu lotniska, zderzyły się dwie maszyny - W/Cdr Philipsa,
wówczas już dowódcy 248. dywizjonu, i F/O Bonnetta. Philips, pomimo
Plaga Atlantyku: jeden z niemieckich U-Bootów na patrolu. Do walki z nimi Brytyjczycy rzucili
wszystkie dostępne środki, w tym myśliwsko-boirtbowe Mosąuito.
(Via Marian Krzyian)
44
Kroniki Wojenne
urwanego kawałka skrzydła, zdołał wylądować; samolot Bonnetta i jego
nawigatora F/O McNicola runął do morza, obaj lotnicy zginęli na miejscu.
W południe 10 czerwca 1944 roku, u wybrzeży wyspy Ushant na za
chód od Brestu, cztery Mosquito FB VI z 248. Sqn zaskoczyły na powierzch
ni morza U-821. Ostrzeliwując go ogniem pokładowych działek 20 mm i ka
rabinów maszynowych wyrządziły na pokładzie okrętu na tyle duże szkody,
że uniemożliwiły mu zanurzenie się. Wezwany na pomoc Liberator z 206.
dywizjonu „dobił" U-Boota bombami głębinowymi. Kolejny patrol czterech
Mosquito wysłany w to samo miejsce odkrył dużą motorówkę, którą Niem
cy wysłali na ratunek załodze U-821. Na widok Mosquito załoga motorówki
otworzyła ogień, trafiając maszynę F/Lt Jeffreys'a; samolot zawrócił w stro
nę brzegu, jednak po chwili uderzył w wodę, grzebiąc w szczątkach obu
lotników. W międzyczasie do pozostałych trzech Mosquito dołączyły dwa
„Tsetse", które ogniem swoich haubic 57 mm rozerwały motorówkę na strzę
py. Z całej załogi U-821 ocalał tylko jeden ranny starszy bosman.
W maju i czerwcu 1944 roku do polowania na U-Booty, tym razem na
wodach przybrzeżnych Norwegii, włączyły się Mosquito z norweskiego dy
wizjonu 333. 26 maja dwa samoloty, pilotowane przez poruczników Jacob-
sena i Engebrightsena, ostrzelały w pobliżu Trondheim U-958, zmuszając
go do powrotu do bazy w celu naprawy uszkodzeń. I tym razem więcej
szczęścia mieli Niemcy, których okręt po remoncie został przeniesiony do
służby na wschodnim Bałtyku niż jego niedoszli zwycięzcy. 11 czerwca sa
molot Engebrightsena omyłkowo zestrzeliły Spitfire'y RAF; w czasie tego
ataku zginął jego nawigator, porucznik Jonassen.
Szczęście do U-Bootów miała inna załoga z 333. Sqn, porucznik Johansen
i podporucznik Humlen. 14 czerwca 1944 roku ich Mosquito ostrzelał U-290,
raniąc część załogi, co zmusiło okręt do przerwania patrolu. Z kolei 16 czerw
ca ta sama załoga natrafiła na U-998, który ostrzelała i obrzuciła bombami
głębinowymi. Do wzywającego pomocy okrętu wieczorem tego samego dnia
dotarł U-804, ale wówczas został zaatakowany przez innego Mosquito z 333.
Sqn, porucznika Jacobsona i.podporucznika Hansena. Doświadczony dowód
ca U-Boota, trzydziestotrzyletni Herbert Meyer, podjął walkę i po chwili jego
załoga zestrzeliła norweskiego Mosquito. Mając jednak na pokładzie kilku
ciężko rannych marynarzy, Meyer zawrócił okręt do Bergen. Tymczasem ze
strzelonych Jacobsona i Hansena podjął z wody... kolejny niemiecki okręt
podwodny, U-1000, dowodzony przez zaledwie dwudziestodwuletniego Wil-
liego Mullera. Tymczasem ciężko uszkodzony U-998, sprawca całego zamie
szania, dociągnął do Bergen, gdzie ostatecznie został złomowany.
Mosąuito Raider
45
Kiedy po wyzwoleniu Francji z Zatoki Biskajskiej zniknęły U-Booty i to
warzyszące im jednostki nawodne, ostatnim polem bitwy Mosąuito i Krieg-
smarine stały się wody przybrzeżne Skandynawii. Jesienią 1944 roku, wo
bec katastrofalnych klęsk na froncie wschodnim i zachodnim, Niemcy zaczęli
sprowadzać do obrony Rzeszy jednostki i garnizony do tej pory stacjonują
ce jako wojska okupacyjne w Norwegii. Również tu operowały ostatnie,
wyparte z Europy zachodniej niemieckie okręty podwodne. Wyspecjalizo
wane w „mokrej robocie" jednostki Mosquito przeniesiono więc do bazy
w Banff, leżącej daleko na północy Szkocji, skąd wiodła najkrótsza droga do
Norwegii. Tam, na początku września 1944 roku, utworzono z nich wyspe
cjalizowaną jednostkę do zwalczania żeglugi przeciwnika, nazwaną Banff
Strike Wing, czyli Skrzydło Uderzeniowe z Banff. Jednak ich historia to te
mat na osobną książkę.
Crossbow
L
ato 1944 roku było równie gorącym okresem dla myśliwsko-bombowych
*Mosquito z 2. TAF, które z powodu konieczności przezbrojenia większo
ści dywizjonów na nowy typ samolotu weszły do walki z wielomiesięcznym
opóźnieniem. Priorytet w dostawach Mosquito otrzymały trzy dywizjony
latające dotychczas na mocno już przestarzałych Venturach: australijski 464.
Sqn i nowozelandzki 487. Sqn, które odebrały nowe samoloty w sierpniu
1943 roku, oraz angielski 21. Sqn, który przezbroił się na Mosquito FB VI
miesiąc później.
3 października 1943 roku miał miejsce debiut bojowy dywizjonów Z. TAF
wyposażonych w Mosquito FB VI, którym wyznaczono za cel m.in. elektrow
nie w Pont Chateau i Mur de Bretagne. Czy to z powodu braku doświadcze
nia, czy też braku bombardiera, zamiast którego bomby teraz zrzucał pilot,
debiut okazał się dość rozczarowujący - załogi po prostu nie mogły trafić
w cel. Podobnie było w czasie nalotu na rafinerię w pobliżu St. Nazaire. W tym
nalocie brał udział F/O Patterson, weteran 105. Sqn, lecący na Mosquito wy
posażonym w kamerę filmową, która miała rejestrować dokonania innych
załóg. Jedyne trafienia w cel, jakie nagrał Patterson, to jego własne.
W drugiej połowie 1943 roku do 2. TAF skierowano kolejne jednostki,
przezbrajając je na myśliwsko-bombową wersję Mosquito. W październiku
1943 roku 613. Sqn wymienił Mustangi Mk 1 na Mosquito FB VI; w grudniu,
po krótkim okresie użytkowania, swoich lekkich bombowców Mitchell po
zbył się polski dywizjon 305. W tym wypadku wymiana sprzętu była niemal
46
Kroniki Wojenne
wymuszona brakiem uzupełnień wśród personelu latającego - problem,
z którym z czasem borykały się wszystkie polskie dywizjony walczące na
Zachodzie. Dotyczyło to w szczególności dywizjonów bombowych, które
w przypadku zestrzelenia samolotu traciły kilkuosobowe załogi.
Po dwumiesięcznym okresie intensywnych lotów treningowych 305.
dywizjon ponownie osiągnął gotowość bojową pod koniec lutego 1944 roku.
Pierwszy udany atak Mosquito z 305. Sqn wykonały 28 lutego, bombardu
jąc wyrzutnie latających bomb V-l, które Niemcy zaczęli konstruować w oko
licach Pas de Calais, nad kanałem La Manche. W marcu operacje tego typu
zintensyfikowano, wykonując piętnaście udanych nalotów na „rakietowe
wybrzeże", jak z czasem zaczęto nazywać nazywano te okolice. I tu nie
obyło się bez strat - 28 marca 1944 roku ogień przeciwlotniczy zestrzelił
załogę w składzie F/O Sochacki i F/Lt Eckhardt, lecącą na Mosquito „SM-S";
obaj lotnicy zginęli.
Wykonywane przez Mosquito, w ramach operacji „Crossbow" („Kusza"),
ataki na instalacje V-l okazały się bardzo skuteczne. Dla porównania, ame
rykańskie ciężkie bombowce B-17 musiały średnio zużyć 165,4 ton bomb,
by zniszczyć jedną wyrzutnię, a lżejsze bombowce B-26 aż 219 ton, pod
czas gdy w przypadku Mosquito było to zaledwie 39,8 ton, co świadczy
o precyzji ich ataków.
W kwietniu 305. Sqn został skierowany do nocnych działań zaczep
nych, przede wszystkim ataków na lotniska niemieckich myśliwców noc
nych. Jedyną misją dzienną, jaką dywizjon wykonał w kwietniu 1944 roku,
był nalot na baterie ciężkich dział w Dieppe, na wybrzeżu kanału La Man
che. Nawigator kapitan Tomasz Kasprzyk tak wspominał ten lot: „Nagle ar
tyleria otworzyła ogień. Wokoło naszych maszyn wybuchały szrapnele. Mo-
squita chwiały się od podmuchów. Między samolotami przechodziły wiązki
świetlnych pocisków. Robiliśmy uniki w nadziei ominięcia serii. Nagle ogłu
szający huk w samolocie. Maszyna zwala się bezwładnie. W parę sekund
jesteśmy poniżej 3000 stóp. Pełno dymu w kabinie, jakieś strzępy, śrubki,
kawałki drzewa fruwają dookoła.
- Przygrzali nam - krzyknąłem odruchowo i złapałem za spadochron,
zaczepiając go jednym ruchem na hakach szelek.
W ułamkach sekund przez umysł przewijają się z nieopisaną szybkością
całe obrazy minionego życia. Zadziwiająca jest ostrość obrazów rodzinnych.
- Co robić? Skakać? - krzyczę do mikrofonu.
- Czekaj. Maszyna zaczyna reagować na stery. Gdzie dostaliśmy? - ner
wowo pyta pilot kpt. Adam Rayski.
Mosguito Raider www.kagero.pl 47
- Nie wiem, gdzie oberwaliśmy - odpowiadam i rozglądając się we
wszystkich kierunkach, widzę w lewym skrzydle z boku silnika dziurę o śred
nicy około trzech stóp, z której odlatują kawałki sklejki. Pokazuję to Ada
mowi.
Pociski w dalszym ciągu walą dookoła, słychać rozrywające się szrapne-
le. Nie możemy wydostać się z tego ognistego piekła; zdaje się, że jeste
śmy w nim przez wieki.
Adam robiąc uniki, wijąc się w lewo i prawo jak wąż, wreszcie wypro
wadza maszynę z ognia.
- Co robić? Wracać? - zapytuje Adam. ..
- Wariacie, mało ci było - mówię. - Szwaby tam na dole tylko czekają
na takich frajerów"
14
.
W międzyczasie do sił Mosquito 2. TAF dołączył kolejny dywizjon, 107.
Sqn, który w lutym 1944 roku wymienił swoje Bostony na Mosquito FB VI.
Amiens i Haga
P
rawdziwym sprawdzianem skuteczności nowych jednostek Mosquito
z 2. TAF miała okazać się operacja „Jericho" - atak na więzienie
w Amiens, gdzie wśród 700 więźniów przetrzymywano około pięćdziesię
ciu członków Resistance - francuskiego ruchu oporu. Wywiad donosił, że
na dzień 19 lutego 1944 roku Niemcy zaplanowali egzekucję dwunastu
z nich. Jak sugerowała sama nazwa operacji, celem ataku Mosquito było
zburzenie, niczym w biblijnym Jerycho, wysokich na ponad sześć metrów
i grubych na metr murów więzienia. Liczono na to, że wstrząsy i fala ude
rzeniowa, wywołane detonacjami bomb, wyrwą z zawiasów drzwi do celi
i pozwolą na ucieczkę więźniów. Do tej misji, zaplanowanej na 18 lutego
1944 roku, wyznaczono jedenaście załóg z dwóch dywizjonów: 487. i 464.
Sqn, które prowadził G/Cpt (pułkownik) Percy Pickard. Gdyby pierwszy atak
zawiódł, w rezerwie pozostawał 21. Sqn.
Formacja Mosquito, lecąca w eskorcie ośmiu myśliwców typu Typhoon,
została namierzona przez niemiecki radar już w czasie przekraczania kana
łu La Manche. Jako że z powodu przelotnych opadów śniegu nad północną
Francją panowały fatalne warunki do latania, Niemcy szybko zorientowali
się, że Brytyjczycy zmierzają z jakąś „misją specjalną". Chociaż nie znali jej
14
J. Zieliński, 305 Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego,
s. 40-41.
48
Kroniki Wojenne
celu, z leżącego w pobliżu Amiens lotniska w Grevillers poderwali na prze
chwycenie Focke-Wulfy z 7. Staffel pułku JG 26.
Dokładnie o godzinie 12.01, pędząc z rykiem silników ponad dachami
Amiens, nad więzieniem pojawiły się Mosquito. Już pierwsza bomba wybiła
dziurę w murze i otworzyła większość cel. Pomimo krzyżowego ognia kara
binów maszynowych z wież strażniczych, które zabiły trzydziestu siedmiu
więźniów, aż 258 z nich udało przedrzeć się do dwóch wyłomów w murze
(po jednym w północnym i południowym odcinku) i uciec. Mosquito „SB-F"
pułkownika Pickarda właśnie zataczał krąg nad więzieniem, by ocenić sku
teczność nalotu swoich wycofujących się już załóg, gdy nad Amiens pojawi
ły się Focke-Wulfy z JG 26. Feldwebel Wilhelm Mayer szybko złapał w celow
nik Mosquito Pickarda i zestrzelił; samolot rozbił się nieopodal więzienia;
obaj lotnicy zginęli. Pozostałe Mosquito zostały obronione przez eskortują
ce je Typhoony.
Mosąuito Raider
Oprócz około pięćdziesięciu strażników, którzy akurat zgromadzili się
na obiad, bomby uśmierciły również ponad stu więźniów. Aż 182 z tych,
którym udało się zbiec, zostało w krótkim czasie ponownie schwytanych
przez Niemców (większość z nich było pospolitymi przestępcami). Niemniej
jednak nalot uznano za wielki sukces i prawdziwy test sprawności Mosqu-
ito 2. TAR Nic więc dziwnego, że w przyszłości miały one wykonać jeszcze
wiele podobnych misji.
Podczas gdy ciężkie bombowce RAF niemal co noc równały z ziemią
całe miasta, Mosquito z 2. TAF czekała kolejna misja, która wymagała chi
rurgicznej precyzji. 11 kwietnia 1944 roku sześć maszyn z 613 Sqn. pod
dowództwem W/Cdr Batesona wzięło na cel masywny, pięciopiętrowy budy
nek galerii sztuki Kunstzaal Kleizkamp w Hadze. Tu mieścił się centralny
rejestr ludności całej Holandii, który miejscowe Gestapo używało do swo
ich zbrodniczych celów. Atak, jeśli wziąć pod uwagę, że przeprowadzono
go w zatłoczonym centrum miasta, był prawdziwym majstersztykiem - dwie
500-funtowe bomby, zrzucone z pierwszego Mosquito, który pilotował sam
W/Cdr Bateson, wpadły do budynku Kunstzaal Kleizkamp frontowymi drzwia
mi! Kolejne dwie pary Mosquito zrzuciły bomby zapalające, podpalając
chmurę papieru z tysięcy akt, które pierwsze eksplozje wyrzuciły w powie
trze. Zniszczeniu uległy m.in. wykazy osób wytypowanych do deportacji
lub wywózki do obozów koncentracyjnych. Nie obyło się jednak bez ofiar
wśród ludności cywilnej: sześćdziesięciu jeden zabitych i dwudziestu czte
rech ciężko rannych. Za ten atak podpułkownik Bateson został wyróżniony
wysokim odznaczeniem
Distinguished Service Order (Zaszczytny Order
Zasługi). "1
Ranger
C
hociaż bombardowanie i ostrzeliwanie celów na ziemi było niewątpli
wie skuteczną taktyką nękania wroga, piloci Mosquito, jak wszyscy pi
loci myśliwców, najchętniej strącali samoloty przeciwnika. Najlepszą ku temu
okazją były misje typu Ranger, w czasie których latające pojedynczo lub
parami Mosquito kręciły się w pobliżu lotnisk Luftwaffe, czekając na łatwą
zdobycz. Jednym z nocnych dywizjonów myśliwskich, który zasłynął w tego
typu dziennych rajdach na teren wroga, był kanadyjski 418. Sqn. Załogi
często wykonywały te loty z własnej inicjatywy, w dniach wolnych od służby.
Wyprawiając się nad lotniska leżące na głębokich tyłach frontu, Mosqu-
ito trafiały czasem na niezwykłą „zdobycz". 24 lutego 1944 roku F/Lt Char-
50 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
les Scherf, Australijczyk służący w 418. Sqn, i jego kolega z dywizjonu F/Lt
Howard Cleveland, napotkali w okolicy francuskiego lotniska w Dole, nieda
leko granicy ze Szwajcarią, dwukadłubowego Heinkla He 111Z, holującego
dwa szybowce Gotha Go 242. Oba Mosquito na zmianę atakowały ten nie
codzienny cel, niszcząc kolejno oba szybowce, a następnie podpalając je
den po drugim wszystkie pięć silników Heinkla, który w końcu wpadł w kor
kociąg i roztrzaskał się o ziemię.
Inny pilot z 418. Sqn, przyszły as dywizjonu P/O Clarence Murl Jasper,
tak wspominał jedną z misji Ranger, którą wykonał na swoim Mosquito
„TH-K" 12 marca 1944 roku: „Leciałem jako skrzydłowy Johnny'ego Caine'a.
Planowaliśmy uderzyć na lotnisko w okolicy Toulouse/Clermond-Ferrand we
Francji. W trakcie takich misji trzymaliśmy duży odstęp między sobą, żeby
trudniej nas było wypatrzyć i żeby móc swobodnie rozglądać się dookoła,
a nie uważać na siebie nawzajem. [...] Całą trasę lecieliśmy tuż nad ziemią.
Oczywiście nasze Mosquito były pomalowane od dołu na czarno; żadnych
oznaczeń na spodach skrzydeł. Nagle przed nami pojawiła się otoczona
workami z piaskiem bateria przeciwlotnicza z działkiem 40 mm, a dookoła
niej kupa Niemców. Było niedzielne popołudnie. Powiedziałem do siebie:
'O nie, tylko nie to!' Byliśmy tak nisko, że mogłem dojrzeć emblematy jed
nostki na hełmach żołnierzy. I oto nadlatuje stary Johnny Caine, i wszyscy
na dole machają do niego! Mosquito bardzo przypominał wyglądem Mes-
serschmitta Me 210 albo Me 410. Mnie też żołnierze pomachali, ja w odpo
wiedzi zakołysałem skrzydłami, przelecieliśmy im nad głowami i popędzili
śmy dalej.
Kiedy uderzyliśmy na lotnisko, Johnny zapalił zaparkowany samolot.
Mnie udało się uszkodzić jednego - dwusilnikowego Ju-86P. Zrobiliśmy tyl
ko jedno podejście nad cel i polecieliśmy dalej. Nagle Archie spojrzał w tył
i zobaczył Focke-Wulfa 190 zjeżdżającego nam z góry na ogon. Niemiec
miał nad nami przewagę pułapu i prędkości. Przez radio ostrzegłem John-
ny'ego. Kiedy Focke-Wulf zbliżył się do nas na odległość 400-500 jardów,
Johnny krzyknął do mnie 'Unik w prawo!', a ja rzuciłem samolot na prawe
skrzydło. On sam odbił w lewo i wykonał zwrot, próbując wejść Niemcowi
na ogon. Pilot Focke-Wulfa zorientował się, że sam może zaraz oberwać
i umknął stromą świecą w górę. My też daliśmy drapaka do domu"
1 5
.
Kolejna załoga wytrawnych myśliwców z 418. Sqn, S/Ldr Robert Kipp
i F/Lt Peter Huletsky, która 14 kwietnia 1944 roku wykonywała daleki patrol
15
Cytat za: J.H. Farmer,
Mosquito Ace, „Flight Journal". June 2004.
Mosąuito Raider
51
ponad cieśniną Kattegat (oddzielającą Danię od Szwecji), natrafiła na lecące
powoli tuż nad wodą cztery Junkersy Ju52/3m ze specjalnej jednostki
Mi-
nensuchgruppe. Zadaniem tych samolotów, wyposażonych w pokaźnych roz
miarów duralowe obręcze, było detonowanie dryfujących tuż pod po
wierzchnią morza min magnetycznych (wytwarzane przez obręcze pole
magnetyczne imitowało zbliżanie się statku, co aktywowało miny). Dwa
Junkersy szybko zostały dopisane do imponującej listy zestrzeleń Kippa,
który do końca wojny miał ich na swoim koncie dziesięć i pół. Pozostałe
dwa zestrzelił jego skrzydłowy, F/O Johnny Caine.
Wspólne wyprawy Scherfa i Clevelanda - w międzyczasie awansowa
nych do stopnia Squadron Leader (major) - którzy w lutym zestrzelili Hein-
kla z dwoma szybowcami na holu, miały swój wielki i dramatyczny finał 16
maja 1944 roku. W tym czasie S/Ldr Scherf został już przeniesiony do pracy
sztabowej, ale jak wielu podobnych mu byłych myśliwców, nie mógł żyć
bez latania i od czasu do czasu wybierał się na „występy gościnne" ze swo
im starym dywizjonem 418.
Tego dnia dwa Mosquito, pilotowane przez Scherfa i Clevelanda, patro
lowały niemieckie i duńskie wybrzeże Morza Bałtyckiego. W pobliżu Kilonii
Scherf wypatrzył Heinkla 111 i po krótkim pościgu zestrzelił go do morza.
Lecąc dalej na wschód, w okolicy Zingst dwa Mosquito natrafiły na samot
nego Focke-Wulfa 190, przeprowadzającego właśnie próbne strzelanie
z podskrzydłowych rakiet, których Niemcy używali do rozbijania formacji
ciężkich bombowców - i on szybko uległ Australijczykowi. Niedługo po
tem, w pobliżu lotniska w Parów, leżącego nad zatoką Kubitzer Bodden,
Scherf zaatakował od czoła zbliżającego się Heinkla 177, bezbłędnie trafia
jąc go w kokpit i zapalając oba silniki. Niemiecki bombowiec runął do mo
rza, płonąc jak pochodnia.
Kiedy w polu widzenia pojawił się podchodzący do lądowania Heinkel
111, tym razem do ataku ruszył S/Ldr Cleveland i zestrzelił go w pierwszym
podejściu; kolejnego zniszczył na ziemi. Nad lotniskiem panował spory ruch,
więc po chwili Scherf wypatrzył Henschela Hs 123. Ten stary dwupłatowiec,
którego Niemcy na początku wojny używali do ataków naziemnych, nie^miał
szans w starciu z potężnie uzbrojonym Mosquito - Scherf „zmiótł" go z nie
ba jedną salwą. W międzyczasie obrona przeciwlotnicza otworzyła gwał
towny ogień, próbując przepędzić obu intruzów znad lotniska. Niezrażony
tym S/Ldr Cleveland zanurkował w stronę zaparkowanych na płycie lotniska
samolotów, niszcząc kolejny bombowiec, tym razem Dorniera Do 217.
Wówczas jednak szczęście go opuściło; w kokpit jego Mosquito trafił po-
52 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
cisk z małokalibrowego działka, raniąc obu lotników. Cleveland skierował
uszkodzony samolot w stronę neutralnej Szwecji, jednak zanim doleciał nad
stały ląd, musiał wodować w morzu. Chociaż udało mu się wydostać z kok-
pitu ciężko rannego nawigatora, sam ranny, nie zdołał już wciągnąć go do
pontonu i zanim nadeszła pomoc, F/Sgt. Day utonął.
Tymczasem w drugim Mosquito S/Ldr Scherf, pomimo utraty skrzydło
wego, atakował kolejne cele. Najpierw ostrzelał przycumowaną przy brze
gu wielką łódź latającą Dornier Do 18, a po chwili, nad Stralsund, prze
chwycił przestarzały niemiecki bombowiec Junkers Ju 86, który po celnej
salwie z czterech działek Mosquito eksplodował w powietrzu.
Ta misja, w czasie której S/Ldr Scherf zestrzelił pięć samolotów wroga
(z czego cztery w ciągu pięciu minut), była jego ostatnim lotem bojowym.
Na swoim koncie zestrzeleń zgromadził trzynaście i pół zwycięstwa, wszyst
kie odniesione na Mosquito. Za swoje dokonania w kwietniu 1944 roku
Charles Scherf otrzymał pierwszy Zaszczytny Krzyż Lotniczy (DFC), w maju
drugi, a w czerwcu Zaszczytny Order Zasługi (DSO) - w Królewskich Siłach
Powietrznych rzadko kiedy nadawano w takim tempie tak wysokie odzna
czenia. S/Ldr Howard Cleveland, który po miesiącu internowania w Szwecji
powrócił do Anglii, latał dalej z dywizjonem 418; wojnę zakończył z wyni
kiem 4,5 zestrzelenia.
Misje typu Ranger są również nierozerwalnie związane z niezwykłą
karierą W/Cdr Roberta Brahama. Z dwudziestoma dziewięcioma zestrzele
niami na koncie Braham był czołowym asem dwusilnikowych myśliwców
RAF i najbardziej udekorowanym lotnikiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów
w czasie drugiej wojny światowej (m.in. trzykrotnie nadawano mu Zaszczyt
ny Krzyż Lotniczy i również trzykrotnie Zaszczytny Order Zasługi). Służąc
w 29. Sqn, a później jako dowódca 141. Sqn, pilotował nocne myśliwce od
października 1939 roku, początkowo Blenheimy, później Beaufightery, na
których uzyskał dwadzieścia zestrzeleń. W październiku 1943 roku, pomi
mo protestów samego zainteresowanego, dowództwo RAF skierowało Bra
hama do pracy sztabowej. Braham nie potrafił jednak walczyć „zza biurka".
Kiedy w lutym 1944 roku trafił do sztabu 2. TAF, wkrótce zaczął pożyczać
samoloty z różnych podległych dywizjonów Mosquito i razem ze swym wie
loletnim nawigatorem, S/Ldr Gregorym, wykonywać dalekie wypady w oko
lice niemieckich lotnisk.
5 marca 1944 roku, lecąc na Mosquito „SY-E" z 613. Sqn, Braham za
skoczył ponad Chateaudun we Francji Heinkla 177 z 3./ KG 100. On sam
wspominał: „(Niemiec) krążył ponad lotniskiem na wysokości 1000 stóp.
Mosąuito Raider www.kagero.pl 53
Podkradaliśmy się tuż nad ziemią do ostatniej chwili. Z odległości około
ćwierć mili zacząłem powoli wznosić się po łuku, zachodząc go od tyłu;
przed nami widzieliśmy masywny kadłub bombowca - mierzyłem w sam
środek. W ostatniej chwili przeciwnik zorientował się z kim ma do czynie
nia, i próbował umknąć, ale było już na to za późno. Zacieśniłem skręt,
przesuwając środek podziałki celownika przed bombowiec, by odłożyć od
powiednią poprawkę, i nacisnąłem spust. Musiałem położyć samolot w jesz
cze ciaśniejszy zakręt, by utrzymać w celowniku nasz cel, który teraz gwał
townie rósł w oczach.
Zacząłem strzelać z odległości 400 jardów; na 100 jardach z He 177,
teraz wielkiego jak stodoła, w okolicy nosa wytrysnął strumień ognia i dymu.
Bombowiec stanął dęba jak zranione zwierzę, przewrócił się przez skrzydło
na plecy i runął pionowo w dół. Kiedy uderzył w ziemię, eksplodował jak
wielka beczka z paliwem - w niebo wzniosła się olbrzymia kula czerwo
nych płomieni i czarnego, gęstego dymu. 'Mój Boże!', powiedziałem tyl
ko"
1 6
. Było to dwudzieste pierwsze zwycięstwo Brahama i pierwsze na
Mosquito.
W czasie podobnego wypadu 24 marca Braham i Gregory zestrzelili dwa
niemieckie samoloty transportowe: Junkersy Ju 52/3m i W 34, a 4 kwietnia
treningowy dwupłatowiec Bucker Bu 131. Braham również chętnie pożyczał
Mosquito z polskiego 305. dywizjonu. 13 kwietnia, lecąc za sterami polskie
go „SM-B", ponownie wyprawił się na daleki, samotny patrol w okolice Aal-
borg w Danii. Tym razem zestrzelił Heinkla He 111 i dwusilnikowego Focke-
Wulfa Fw 58, który w Luftwaffe służył m.in. jako samolot transportowy
i treningowy. Z kolei 29 kwietnia, lecąc na Mosquito „SM-H", również z dywi
zjonu 305, zestrzelił Focke-Wulfa 190. Wyczyny Brahama zainspirowały inne
go oficera sztabowego 2. TAF, S/Ldr Herricka, który również zaczął organizo
wać podobne wypady na Mosquito pożyczanych z różnych dywizjonów.
Herrick kontynuował ten zwyczaj również po objęciu stanowiska dowódcy
eskadry „B" (składającej się z załóg brytyjskich) polskiego dywizjonu 305.
Dobra passa W/Cdr Brahama skończyła się 12 maja 1944 roku. Po ze
strzeleniu nad Danią kolejnego Focke-Wulfa 190 (ostatnie, dwudzieste dzie
wiąte zwycięstwo Brahama), przelatując w drodze powrotnej nad silnie*bro-
nionym pasem wybrzeża, jego Mosquito z 107. Sqn został trafiony przez
ogień przeciwlotniczy i Braham musiał wodować w Morzu Północnym, sto
kilometrów od brzegów Anglii. Obaj lotnicy zostali szczęśliwie wyłowieni
16
A. Thomas,
Mosquito Aces of World War 2, s. 44.
54
Kroniki Wojenne
przez brytyjski stawiacz min, jednak w związku z tym, że Braham był ofice
rem sztabowym, z przyczyn bezpieczeństwa został „uziemiony" do czasu
rozpoczęcia inwazji na Europę.
Wkrótce po rozpoczęciu bitwy o Normandię, zarówno W/Cdr Braham,
jak i S/L Mikę Herrick, ponownie zaczęli wyprawiać się nad Danię w poszu
kiwaniu łupu, jednak tym razem Focke-Wulfy 190 z niemieckiego pułku JG 1
- Nemezis wszystkich Mosquito - szybko położyły kres tym wypadom. 16
czerwca, na południe od Aalborga,
Feldwebel Robert Spreckels, jeden z asów
Luftwaffe, zestrzelił Mosquito „SM-W" z polskiego dywizjonu 305; jego
załoga, S/L Herrick i F/O Turski, poległa. Zaledwie dziewięć dni później, 25
czerwca, ten sam Fw. Spreckels natrafił nad Danią na Mosquito Brahama,
którego po zaciekłej walce kołowej zapalił celną serią i zmusił do awaryjne
go lądowania na plaży. Obaj lotnicy - W/Cdr Braham i jego nawigator F/Lt
Don Walsh - zdążyli opuścić rozbity samolot, zanim ten eksplodował, i do
stali się do niewoli. Do czasu zestrzelenia Braham wykonał dwanaście dłu
godystansowych wypadów typu Ranger nad terytorium wroga.
Normandia
W
okresie inwazji w Normandii, która rozpoczęła się 6 czerwca 1944
roku, Mosquito 2. TAF latały głównie nocą. Niemcy, którzy nie mogli
nic poradzić na dominację alianckiego lotnictwa w powietrzu za dnia, prze
mieszczali swoje transporty drogowe i kolejowe po zmroku. Jednak rów
nież latem 1944 roku wykonano serię brawurowych nalotów dziennych na
wybrane obiekty, by wesprzeć oddziały francuskich „Maquis" i brytyjskich
komandosów z SAS (Special Air Service), prowadzących na zapleczu frontu
krwawą i brutalną wojnę z lokalnymi oddziałami SS.
14 lipca osiemnaście Mosquito z 21., 487. i 464. Sqn zrzuciło dziewięć
ton bomb na niemieckie koszary w Bonneuil Matours, zabijając co najmniej
150 żołnierzy, a 1 sierpnia dwadzieścia cztery Mosquito z 21. i 407. Sqn,
osłaniane przez Mustangi,..zrównało z ziemią kolejne koszary w okolicy
Poitiers. Następnego dnia, tuż przed zmierzchem, sześć Mosquito z pol
skiego dywizjonu 305 wzięło na cel ośrodek szkolenia szpiegów i sabotaży-
stów SS w
chateau Maulny koło Le Mans. W tym samym czasie 613. Sqn
zbombardował inny dworek w Normandii, gdzie wypoczywały załogi nie
mieckich łodzi podwodnych.
31 sierpnia 1944 roku sześć Mosquito dywizjonu 305, prowadzonych
przez jego dowódcę W/Cdr Bolesława Orlińskiego, zadało Niemcom ciężki
Mosguito Raider
55
cios, niszcząc w miejscowości Nomexy koło Epinal cztery wielkie zbiorniki
z trzynastoma milionami litrów bezcennego paliwa. Porucznik nawigator
Adam Szajdzicki, uczestnik tej misji, tak ją wspominał: „Staszek [pilot mjr
Stanisław Grodzicki - przyp. aut.] podciąga maszynę, aby nie czesać winni
cy znajdującej się na pagórku. Jesteśmy tuż przy ziemi. Staszek jeszcze raz
podciąga samolot. Dolatujemy do szczytu. Jesteśmy nad nim. I co za widok!
Wprost przed nami ujrzeliśmy zbiorniki znikające nam pod dziobem samo
lotu. Stały trochę skośnie do naszego kursu. Stasio oddał stery mocno do
przodu. Mosquito zadarł ogon do góry. Ja uderzyłem głową w sufit.
- Uwaga! Poszły, patrz za nimi, gdzie trafią - powiedział Staszek, po
chylając jednocześnie prawe skrzydło i wyciągając do góry. Zobaczyłem
bomby, zdały się być takie małe z tej wysokości. Serce mi zamarło, kiedy
zobaczyłem, że jedna przelatuje lukę między zbiornikami. Ta druga leciała
prosto w środkowy zbiornik. Już, już dochodzi do zbiornika - trafi? O Boże!
Przeleciała ponad nim. Obie wybuchły poza rzeką. Opanowało mnie strasz
ne rozgoryczenie, a w środku poczułem niesamowitą pustkę.
- Nie trafiły - powiedziałem.
- Patrz za naszymi Mosquitami - powiedział Staszek, podciągając ma
szynę do góry i rozpoczynając ostry skręt w lewo. [...] Staszek próbuje
naprowadzić na zbiorniki. Jesteśmy ciągle w lewym skręcie. Samolot pochy
la się mocno w dół. Staszek otwiera ogień z działek.
Samolot zaczyna drżeć z powodu masywnego odrzutu broni maszyno
wej. Początkowo smugi pocisków idą w ziemię przed zbiornikami i obok
nich. Potem powoli podnoszą się ukosem w prawo w górę. W tym momen
cie nisko z lewego zbiornika wyskakuje czerwony jęzor. Chwilę później talki
sam czerwony jęzor ukazuje się w połowie wysokości środkowego. Stasio
strzela; samolot jakby ślizgiem idzie w prawo. Wydawało się, że tego trze
ciego pociski nie sięgną. Obserwując smugi pocisków, myślałem, że polecą
ponad nim. Myliłem się, bo w tym momencie zobaczyłem, jak pokrywa trze
ciego podskoczyła do góry, a ze środka zaczęły wydobywać się kłęby czar
nego dymu"
1 7
. W czasie ataku zniszczeniu uległy wszystkie cztery zbiorni
ki. Wypad sześciu Mosąuito 305. dywizjonu został uznany przez dowództwo
RAF za olbrzymi sukces.
17
J. Zieliński, op. cit., s. 55.
56
Kroniki Wojenne
Aarhus, „Clarion" i „Carthage"
L
iczne sukcesy armii sprzymierzonych, które do jesieni 1944 roku wyzwo
l i ł y większość okupowanych krajów zachodniej Europy, znacznie akty
wowały ruch oporu wszędzie tam, gdzie Niemcy wciąż się bronili. Akty sabo
tażu i zbrojne ataki na okupantów nieodmiennie prowadziły do eskalacji nie
mieckich represji przeciwko ludności cywilnej. W październiku 1944 roku
ponownie więc wysłano siły Mosquito, by uderzyły w aparat terroru III Rzeszy.
31 października dwadzieścia cztery Mosquito FB VI z trzech dywizjo
nów 2. TAF (21., 464. i 487. Sqn), osłanianych przez osiem Mustangów
z polskiego dywizjonu 315, zaatakowało kompleks budynków uniwersytetu
w Aarhus w Danii, gdzie mieściła się główna siedziba Gestapo na teren całej
Jutlandii. Cześć budynków zajmowało również SD (Sicherheitsdienst), czyli
służby bezpieczeństwa, wywiadu i kontrwywiadu SS, które miały na sumie
niu wiele zbrodni popełnionych w okupowanej Europie. Podobnie jak
w przypadku poprzednich akcji tego typu, nalot poprzedziły wielodniowe
przygotowania, studiowanie zdjęć lotniczych i makiety obiektu. Najmniej
szy błąd w nawigacji mógł przynieść więcej szkody niż pożytku - niecałe
sto metrów od uniwersyteckiego kampusu mieścił się szpital.
Rajd na Aarhus poprowadził były as Hurricane'ów, G/Cpt Peter Wyke-
ham-Barnes. Atak jak zwykle przeprowadzono dosłownie przeskakując po
nad dachami budynków. Jedna z załóg ze zdumieniem zobaczyła, jak zrzu
cona z samolotu przed nimi 500-funtowa bomba z opóźnionym zapłonem
uderzyła we fronton budynku, by po chwili, rykoszetując, wystrzelić piono
wo w górę przed dach! Kiedy w oknie jednego z budynków pojawił się
esesman z pistoletem maszynowym, S/Ldr Denton z 487. Sqn nie mógł
oprzeć się pokusie, by nie odpowiedzieć ogniem ze swej baterii czterech
działek 20 mm; w efekcie, podrywając maszynę do góry, zahaczył o dach
budynku, urywając kółko ogonowe i lewy statecznik. Nalot, przeprowadzo
ny w czterech falach po sześć maszyn, trwał zaledwie dziesięć minut i był
dla przeciwnika kompletnym zaskoczeniem. Wszystkie dwadzieścia cztery
Mosquito wróciły bezpiecznie do bazy. W zrujnowanym kompleksie uni
wersytetu w Aarhus zginęło około 150 funkcjonariuszy Gestapo i SD, w tym
niejaki Schwitzgiebel, szef Gestapo na terenie Półwyspu Jutlandzkiego.
W listopadzie 1944 roku front przesunął się już tak daleko w głąb Euro
py, że do Francji, na lotnisko w Epinoy w pobliżu Cambrai (niedaleko granicy
z Belgią), przeniosły się trzy dywizjony Mosquito 2. TAF: 107., 305. (polski)
i 613. Na początku 1945 roku braki kadrowe dywizjonu 305, spowodowane
Mosąuito Raider www.kagero.pl 57
zarówno stratami bojowymi, jak i odejściami z powodu ukończenia tury bo
jowej, były tak znaczne, że przy braku uzupełnień polskimi załogami dywi
zjon 305 stawał się coraz bardziej „międzynarodowy". W tym okresie służyli
w nim, oprócz Anglików i Szkotów, lotnicy z Indii Zachodnich, Czech, Nor
weg i Estończyk. W styczniu 1945 roku polskie załogi były w dywizjonie
w mniejszości. W lutym 1945 roku na lotnisko w Rosićres-en-Santerre we Fran
cji przeniosły się pozostałe jednostki Mosquito z 2. TAF: 21., 464, i 487. Sqn.
22 lutego 1945 roku operujące teraz niemal wyłącznie nocą Mosquito
z 2. TAF zaangażowano do operacji „Clarion" - największej dziennej opera
cji lotnictwa sprzymierzonych w drugiej wojnie światowej, w której wzięło
udział ponad 6000 samolotów różnych typów. Jej celem była ostateczna
dezintegracja systemu transportowego III Rzeszy, co miało umożliwić od
cięcie od posiłków i zaopatrzenia wciąż silnych zgrupowań niemieckiej ar
mii na Zachodzie, ich unieruchomienie, otoczenie i zmuszenie do poddania.
Osiemnaście Mosquito dywizjonu 305 operowało w pobliżu Hamburga,
zadając wrogowi znaczne straty, m.in. niszcząc dwadzieścia dwa pojazdy,
trzy pociągi, jedenaście holowników, dwadzieścia cztery barki rzeczne oraz
atakując liczne obiekty kolejowe, wieże ciśnień, radiostacje, zbiorniki gazu,
kwatery wojska itp. Z powodu silnego ognia przeciwlotniczego aż osiem
maszyn dywizjonu odniosło uszkodzenia. Utracono jedną, brytyjską załogę:
W/O Smith (pilot) i F/Sgt Robertson (nawigator), lecący na Mosquito „SM-J",
rozbili się w. pobliżu Bremy
18
. Smith zginął w trakcie awaryjnego lądowania;
Robertsona przed linczem ze strony ludności cywilnej ocalił niemiecki ofi
cer. Trzy Mosquito 305. dywizjonu wróciły do Epinoy na jednym silniku.
Wspomnienia z tej operacji jednego z nawigatorów 305. Sqn, ppor. Mieczy
sława Pruszyńskiego, znalazły się we wstępie niniejszej książki.
W tym czasie 613. Sqn patrolował okolice pogranicza niemiecko-duń-
skiego. P.D. Morris, jeden z pilotów 613. Sqn, tak wspominał ten dzień:
„Naszym zadaniem było patrolowanie rozległego obszaru oraz bombardo
wanie i ostrzeliwanie środków transportu i 'siły żywej' przeciwnika. W kilku
miejscach udało nam się spowodować niemałe zamieszanie na ziemi, po
czym przyszedł czas powrotu. Lecieliśmy nisko nad polami poprzedzielany
mi groblami, których szczyt znajdował się mniej więcej na naszej wysbko-
ści. Na jednej z nich, jakieś 300 metrów przed nami, nagle pojawił się nie
miecki żołnierz i zaczął do nas strzelać. Ja miałem do dyspozycji po cztery
karabiny maszynowe i działka, więc przymierzyłem i nacisnąłem oba spusty.
18
Na podstawie: J.B. Cynk,
Polskie Sity Powietrzne w wojnie, tom II 1943-1945, s. 461.
58 www.kagero.pl Kroniki Wojenne
I nic! Byłem jednak zdecydowany chociaż porządnie wystraszyć szkopa;
zobaczyłem, jak pada plackiem na twarz, kiedy przeleciałem nad nim nie
wyżej jak metr. Kiedy już go minęliśmy, ponownie wypróbowałem moją broń
pokładową, która tym razem zadziałała, jak należy!"
19
.
W trakcie operacji „Clarion" 2. TAF utracił w sumie dziewięć Mosquito.
Jedną z ostatnich „misji specjalnych", jaką wykonały Mosquito w tej
wojnie, był rajd na siedzibę Gestapo w Kopenhadze. 21 Marca 1945 roku
ponownie G/Cpt Bateson poprowadził osiemnaście Mosquito, w trzech fa
lach po sześć samolotów. Osłonę zapewniało dwadzieścia osiem brytyjskich
Mustangów Mk III. Po wcześniejszych doświadczeniach Niemcy zaczęli uży
wać więzionych członków ruchu oporu jako „żywej tarczy", umieszczając
ich cele na ostatnich piętrach budynków Gestapo, jednak ci woleli zginąć
od alianckich bomb, niż dać się zakatować gestapowcom.
Operacja „Carthage" okazała się jedną z najtrudniejszych i najbardziej
kosztownych w karierze jednostek Mosquito 2. TAF. Tuż przed dotarciem
nad cel zginął dowódca 21. Sqn, W/Cdr Peter Kleboe i jego nawigator, Kana
dyjczyk F/O Hall. W czasie przelatywania nad stacją rozrządową ich samolot
zahaczył o maszt z reflektorami; pilot stracił panowanie nad maszyną, która
uderzyła w szkołę pełną dzieci, eksplodując z całym ładunkiem bomb.
Pozostałe Mosquito pierwszej fali zrzuciły celnie bomby na Shellhaus,
siedzibę kopenhaskiego Gestapo, ale dym z płonącej szkoły Jeanne d'Arc,
znacznie intensywniejszy niż ten z Shellhaus, zdezorientował lecących w dru
giej fali Australijczyków z 464. Sqn. Część załóg prawidłowo zlokalizowała
cel i zrzuciła bomby, część przerwała atak, jednak najprawdopodobniej jeden
z Mosquito zbombardował budynek szkoły. Zamieszanie potęgował intensyw
ny ostrzał niemieckich baterii przeciwlotniczych. F/Lt Shrimpton, pilot jedne
go z Mosquito z 464. Sqn, który nadleciał w drugiej fali, relacjonował drama
tyczny rozwój wydarzeń: „Uzbroiłem bomby i otworzyłem drzwi komory
bombowej. Zbliżaliśmy się do celu. Z prawej strzelał
Flak, którego serie łukiem
przelatywały nad celem, nie zostawiając nam wiele miejsca ponad Shellhau-
sem. To co nastąpiło potem,.było dla mnie kompletnym szokiem.
- Nie zrzucaj bomb! - krzyknął Peter [F/O Lakę, nawigator - przyp.
aut.]. - Dym po lewej!
Coś było nie tak. Gdzie my jesteśmy? Budynek, który wzięliśmy za cel,
był najwyraźniej nie uszkodzony, ale mieliśmy za mało czasu, by ocenić całą
sytuację. Przerwałem atak, przeskoczyłem nad budynkiem i zamknąłem
19
M. Bowman, op. cit., s. 62.
Mosąuito Raider www.kagero.pl 59
drzwi komory bombowej. Przymknąłem przepustnicę i trzymając się nisko,
zatoczyliśmy łuk w lewo. Po chwili wyszliśmy z zasięgu artylerii przeciwlot
niczej, a ja wyrównałem. Oceniliśmy sytuację i przygotowaliśmy plan dzia
łania. Ponad budynkiem, który - jak byliśmy przekonani - był naszym ce
lem, nie było widać dymu ani ognia. Doszliśmy do wniosku, że samoloty
przed nami zbombardowały niewłaściwe miejsce. Czy ten słup dymu po
lewej miał celowo nas zmylić?"
20
.
Krążąc nad centrum miasta, załoga Shrimptona i Lake'a zaczęła się gu
bić. F/Lt Shrimpton kontynuował: „W końcu ustaliliśmy, że Shellhaus fak
tycznie został trafiony; teraz widzieliśmy kłęby kurzu i dymu. Nawróciłem
w jego stronę, ale kiedy podeszliśmy do celu, obaj doszliśmy do wniosku,
że nie ma sensu zrzucać więcej bomb. Podstawa budynku była już silnie
uszkodzona i spowita dymem. Kolejne bomby mogłyby tylko narazić Duń
czyków w budynku, więc przerwaliśmy atak. Kiedy jednak lecieliśmy z po
wrotem w stronę bazy, mieliśmy poczucie klęski, a przynajmniej rozczaro
wania, że wciąż mamy bomby na pokładzie"
21
.
W tym czasie dwa inne Mosquito z drugiej fali zostały trafione przez
ogień przeciwlotniczy i oba wodowały w morzu; żaden z czterech lotników
nie przeżył.
Załogi z trzeciej fali sześciu Mosquito z nowozelandzkiego 487. Sqn
też miały problemy z lokalizacją celu i oprócz dowódcy W/Cdr Dentona,
który przerwał atak, wszystkie zrzuciły bomby na okolice trafionej wcze
śniej szkoły. W zburzonym budynku szkoły Jeanne d'Arc zginęło osiemdzie
siąt sześć z 482 przebywających w środku dzieci, a sześćdziesiąt siedem
odniosło rany. Również wśród dorosłych były ofiary: szesnastu zabitych
i trzydziestu pięciu rannych.
Także W/Cdr Denton doszedł do wniosku, że cel został zniszczony przez
samoloty poprzedniej fali i wyrzucił swoje bomby do morza. Trafiony przez
ostrzał z ziemi, doleciał na jednym silniku do Anglii, gdzie lądował awaryj
nie. Kolejny Mosquito z jego grupy dostał się pod zmasowany ogień prze
ciwlotniczy z niemieckiego krążownika „Niirnberg", który stał na kotwicy
w porcie. Ciągnąc za sobą gęstniejący warkocz dymu z prawego silnika,
załoga F/Lt Pattison i F/Sgt Pygram, eskortowana przez innego Mośquito,
skierowała się w stronę leżącej po drugiej stronie zatoki Szwecji. Samolot
wodował w pobliżu szwedzkiej wysepki Hveen; chociaż lotników widziano
20
M. Bowman, op. cit., s. 66.
21
Tamże.
60
Kroniki Wojenne
stojących na skrzydle unoszącego się na wodzie samolotu, później okazało
się, że obaj utonęli. Również Amerykanin F/O Kirpatrick wrócił na uszko
dzonym samolocie. W czasie nalotu na Shellhaus pilotował on wersję bom
bową Mosquito B Mk IV, z której jego nawigator-operator miał rejestrować
na kamerze rezultaty ataku. Chociaż jego samolot, zamiast działek i karabi
nów maszynowych, miał z przodu przeszkloną kabinę, ostrzelany przez
baterię przeciwlotniczą Kirpatrick zanurkował w jej stronę, otwierając drzwi
komory bombowej. To wystarczyło, żeby wystraszyć niemieckich artylerzy-
stów, którzy przerwali ogień i rozbiegli się na wszystkie strony.
Rajd na siedzibę kopenhaskiego Gestapo, oprócz ofiar wśród ludności
cywilnej, kosztował życie dziewięciu lotników; nie powróciły cztery Mosqu-
ito i dwa Mustangi. Niemniej jednak, cel ataku został osiągnięty - groma
dzone w Shellhausie akta zostały zniszczone, a z dwudziestu sześciu wię
zionych tam członków duńskiego ruchu oporu, osiemnastu udało się zbiec.
W budynku zginęło również dwudziestu sześciu gestapowców i trzydziestu
duńskich kolaborantów.
Ostatnim atakiem na duńskie Gestapo był rajd wykonany 17 kwietnia
1945 roku przez Mosquito 2. TAF, ponownie prowadzonych przez W/Cdr
Batesona, które zbombardowały siedzibę lokalnego Gestapo leżącą na przed
mieściach Odense. Trzy tygodnie później Dania była wolna.
Bibliografia
Blair Clay,
Hitlera wojna U-Bootów, ścigani 1942-1945, Warszawa 1999.
Bowman Martin,
Mosąuito Bomber/Fighter-Bomber Units, 1942-45, Oxford 1997.
Bowman Martin,
Mosąuito FighterlFighter-Bomber Units of World War 2, Oxford 1998.
Cynk jerzy B.,
Polskie Siły Powietrzne w wojnie, tom II 1943-1945, Gdańsk 2002.
Farmer James H.,
Mosąuito Ace, „Flight Journal", June 2004.
Gretzyngier Robert,
307 Dywizjon Myśliwski Nocny „Lwowskich Puchaczy", Warszawa 2005.
Janczak Andrzej R.,
Przez ciemię nocy. Dzieje 307 Nocnego Dywizjonu Myśliwskiego Lwowskiego, Re
dakcja „Przeglądu Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej", Poznań 1997.
Pruszyński Mieczysław,
W Moskicie nad III Rzeszą, Warszawa 1984.
Scott Stuart R.,
Mosąuito Thunder, Stroud 1999.
Scutts Jerry,
Mosąuito in Action Part I, Carrollton 1992.
Scutts Jerry,
Mosąuito in Action Parł 2, Carrollton 1993.
Thomas Andrew.
Mosąuito Aces of World War 2, Oxford 2005.
Thompson H.L., W/Cdr,
New Zealanders with the Royal Air Force, vol. II: European Theatre, January
1943 - May 1945, War History Branch, Department of lnternal Affairs, Wellington 1956.
Wooldridge John de Lacy, W/Cdr,
Low Attack, Manchester 1996.
Zieliński Józef,
305 Dywizjon Bombowy Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszalka Józefa Piłsudskie
go, Warszawa 2004.
Mosąuito Raider
61