PROLOG
Listopad 1986
Ze szczytu pagórka Lara spojrzała na nagi zimowy krajobraz. Sękate dęby stały sztywne, majestatyczne
na tle ołowianego nieba. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się płaskie, pokryte śniegiem pola. Komuś innemu
okolica mogłaby się wydać zniechęcającym pustkowiem, według niej widok ten miał w sobie piękno,
prostotę i wdzięk. Jednak niezaprzeczalnie był w nim także smutek.
Na nowo ogarnął ją żal, który zawsze towarzyszył momentom przelotnej radości. Dreszcz, który ją
przeszedł, spowodowany był w,równej mierze wspomnieniami, co i lodowatym wiatrem. Pogrążona we
wspomnieniach, wpatrywała się w surową' ziemię, która od prawie dwudziestu sześciu lat była jej domem. I
zapłakała.
Ta ziemia zabiła jej ojca, okazała się zbyt wymagająca dla jego chorego serca. Przyczyniła się także do
śmierci matki, zabrała jej siły, z góry skazując walkę z zapaleniem płuc na porażkę.
Jako nastolatka Lara nienawidziła fanny, nienawidziła bezustannej harówki i ostrych wiatrów,
nienawidziła samotności i, najbardziej ze wszystkiego, gorzkich zwycięstw nad jej rodziną, które ta ziemia
odnosiła. Tylko ironia losu sprowadziła ją tu z powro'tem - uczyniła obietnicę w stanie rozpaczy. Była to
ostatnia próba dobicia targu z Bogiem, który i tak nie wysłuchał jej modlitw o życie matki.
- Proszę cię, Laro, nie pozwól, by rodzina się rozpadła - błagała ją matka. - Utrzymaj fannę. To twoja
spuścizna. Tego by chciał twój ojciec.
- Będziemy wszyscy razem, mamo. I ty także - powiedziała.
- Obiecaj, Laro. - Gorączkowe spojrzenie oczu matki paliło jej duszę.
W końcu obiecała, złamana cichymi prośbami matki. A potem patrzyła z przerażeniem, jak jej matka w
milczeniu odchodzi.
Już od pięciu lat robiła wszystko, aby dochować obietnicy. Rzuciła studia. Jej bracia, którymi się opiekowała,
z chudych, niezgrabnych chłopców wyrastali na silnych, młodych mężczyzn, gotowych zacząć własne życie.
Razem z nimi uprawiała pola wiosną i latem, od świtu do zmierzchu, najmowała pomoc, gdy mogła sobie na to
pozwolić, i woziła plony na rynek w Toledo. Jej ręce, które miały być rękami lekarza, teraz były szorstkie i
chropowate, ale chłopcy, Tommy i Greg, będą mieli szanse, które ona straciła.
- Zrobiłam to, mamo - powiedziała. Słowa porwał wiatr. - Udało nam się.
Była w tym stwierdzeniu duma i· gorycz. Chociaż robiła to wszystko nie z własnego wyboru, osiągnięcia
zasługiwały na szacunek. Mimo przeciwności losu udawało się, choć z trudem, wiązać koniec z końcem. Bank
był wyrozumiały i wyrażał zgodę na .odraczanie spłaty kredytów, które ojciec brał kilkakrotnie. Ale gdyby choć
na chwilę przestała się tymi długami zajmować, mogłoby to zniweczyć resztki jej nadziei.
Dzięki tej walće zaczęła cenić farmę i zrozumiała, co znaczyła dla jej ojca. Pojęła w końcu, dlaczego tak
walczył o jej utrzymanie i stawiał czoło tym, którzy, korzystając z jego trudnej sytuacji, chcieli tę ziemię kupić.
Z czasem polubiła codzienne problemy, które niosło życie na farmie, męczące obowiązki i dający satysfakcję tok
powszednich zajęć. Zaczęła traktować z szacunkiem potęgę natury, której kaprys mógł zniszczyć wszystko to,
czego osiągnięcie zajęło wiele miesięcy. Wciąż żałowała straconej szansy, ale farma nieuchronnie sprawiła coś,
co wydawało się niemożliwe: zawładnęła jej sercem.
Powoli odwróciła się i weszła do domu. Ogrzała ręce przy kominku i zaczęła się szykować na wyprawę do
miasta, która miała zadecydować, czy po tym wszystkim, co przeszła, farma pozostanie jej własnością.
W banku Lara odetchnęła głęboko, zanim weszła do onieśmielającego, wyłożonego mahoniem biura pana
Hogana. Przychodziła tu co roku od czterech lat, lecz mimo uprzejmości prezesa banku, za każdym razem było
jej tak samo trudno. Właśnie tę uprzejmość odczuwała tak jak wcieranie soli w ranę. Jej duma, ta wielka duma
Danversów, którą zaszczepił jej ojciec,· cierpiała zawsze, ilekroć była zmuszona się przyznać, że potrzebuje
kolejnego odroczenia spłaty kredytów. Tym razem nie będzie inaczej.
Jednakże gdy. przekraczała drzwi, niepewność w jednej chwili znikła, ustępując miejsca całkiem innemu
uczuciu. Wzrok jej przyciągnął natychmiast silnie zbudowany mężczyzna, siedzący naprzeciw prezesa banku.
Ciemne, trochę zbyt długie włosy opadały mu na kołnierz beżowej koszuli. Te mocne, kręcone włosy znała aż
nazbyt dobrze. Gdy go rozpoznała, jej serce, już przedtem niespokojnie kołaczące, zaczęło mocno łomotać. 'A
kiedy, spostrzegłszy jej wejście, wstał powoli i obrócił się ku niej, z najwyższym trudem udało jej się opanować
panikę, która ją. ogarnęła.
Steven Drake.
Upłynęło już prawie osiem lat od chwili, kiedy widziała go po raz ostatni, mimi to - ku jej rozdrażnieniu -
ciągle jeszcze działał jej na zmysły.
Drogi, szyty na miarę garnitur uwydatniał mocne ramiona. Ale Steven wciąż sprawiał wrażenie człowieka
czującego się swobodniej w dżinsach i flanelowej
koszuli. Dłoń, która dotknęła jej dłoni, była tak samo
szorstka i twarda jak jej własna, lecz delikatniejsza niż przed laty. Tak jakby nauczył się panować nad swoją
siłą.
- Lara - jego głos brzmiał szczerym uczuciem.
Cierpienie, błaganie, pożądanie, wszystko to zawierało się w tym jednym, wypowiedzianym miękko
słowie. Jasne oczy koloru błękitnego zimowego nieba objęły ją gorącym spojrzeniem. Lara zadrżała.
Wiele lat temu Steven Drake stał się całym światem niewinnej osiemnastoletniej dziewczyny. I obrócił go
wniwecz. Ukazał jej nie?:równane piękno miłości, a potem dał lekcję zdrady. Czy wrócił, by zrobić to
znowu? Coś jej mówiło, że za jego uprzejmym uśmiechem i gorącym spojrzeniem kryje się zimno
wykalkulowany cel. Po chwili prezes banku potwierdził, że nie było to przypadkowe spotkanie.
- Siadaj, Laro. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko obecności pana Drake'a.
Ze sposobu, w jaki to powiedział, wywnioskowała, że to nie jest pytanie. To on zaprosił Stevena i
oczekiwał od niej zgody na jego obecność. Splótł ręce na biurku i długo się w nie wpatrywał. Potem
odchrząknął. Znała Richarda Hogana odkąd zaczęła przychodzić z ojcem do banku. Miała wtedy nie więcej
niż pięć lub sześć lat. Był to człowiek dostojny, pozbawiony poczucia humoru, ale zawsze uprzejmy. Nawet
jako dziecko zdawała sobie sprawę z jego władzy. Okazywał ją w sposób bardzo powściągliwy, niemniej
nie budzący wątpliwości co do jej istnienia. Teraz po raz pierwszy zauważyła w jego głosie ślad
nerwowości. Paradoksalnie napełniło ją to strachem. ,
- Laro, moja droga - zaczął w końcu - dziś przypada tennin spłaty twojego kredytu. Czy jesteś
przygotowana?
Steven przyglądał się jej uważnie, co wyprowadziło ją z równowagi. Starała się nie okazywać
zdenerwowania. Z trudem przełknęła ślinę i wyzywająco podniosła głowę. Ignorując Stevena, zwróciła się
do Hogana.
- Mam większą część sumy. - Podała mu czek opiewający na kwotę większą niż kiedykolwiek przedtem.
Rzucił na niego okiem.
- A co z resztą?
Ogarnęło ją napięcie. Była tak pewna, że wysokość sumy zrobi na nim wrażenie. Poczuła złość, że znów
będzie musiała się poniżać,
i
upokorzenie, że Steven będzie tego świadkiem. Zdała sobie sprawę, że prosi o
dalszą zwłokę.
- Bardzo proszę, z pewnością ją zdobędę, jeśli da mi pan jeszcze kilka tygodni. Wzięłam pracę na zimę, a
bracia, którzy są na studiach, też pracują. Tommy kończy studia pod koniec tego semestru i pójdzie do pracy
na cały etat. Pomoże też na farmie. Greg sprzedaje już swoje obrazy i przysyła do domu pieniądze.
- Sztuka to niezbyt pewne źródło dochodu - zauważył Hogan. - A Tommy musi teraz myśleć o własnej
rodzinie. Poza tym sądziłem, że studiuje biznes, a nie rolnictwo.
- Tak, biznes, ale on i Megan zgodzili się zostać na fannie, dopóki nie staniemy na nogi. Jest dość miejsca
dla nich
i
dziecka. Im to też pomoże. Damy radę, proszę pana. To będzie już ostatni rok zwłoki. Jeśli w
przyszłym roku będą dobre zbiory, farma w końcu zacznie )?rzynosić dochód.
Mężczyźni spojrzeli na siebie.
- Może ja mógłbym pomóc - zaproponował Steven. Lara poczuła, że jej serce znów zaczyna bić mocniej.
Instynktownie zacisnęła pięści. Spojrzała na Hogana i nie rzucając nawet okiem na mężczyznę siedzącego
obok niej, zadała pytanie, które cisnęło jej się na usta już od chwili, gdy weszła do tego pokoju:
- Dlaczego on tu jest?
Nieświadom tego, co czuła, a raczej mylnie sobie tłumacząc przyczynę jej niechęci, Hogan odparł:
- Pan Drake chciałby ci tylko pomóc, Laro. Właśnie rozmawialiśmy o tym trochę. Pozwól mu wytłumaczyć. - To
jest sprawa między mną i panem, panie Hogan. To jest interes banku. Nie potrzebujemy, by rozstrzygał go ktoś
obcy.
- Ależ tak, moja droga., Sądzę, że potrzebujemy. Lara nie mogła znieść współczującego wzroku pana Hogana,
nie odwracała jednak głowy, gdyż musiałaby spojrzeć w twarz Stevenowi. Nie była pewna, czy zdołałaby to
wytrzymać.
- Chcę kupić trochę twojej ziemi - powiedział Steven.
Ta propozycja wisiała w powietrzu. Pokusa i przekleństwo.
- Nie - padła instynktowna, twarda odpowiedź.
- Dlaczęgo, Laro? Czy to ta twoja zacięta duma?
W końcu na niego spojrzała. Jej oczy płonęły.
- Jak śmiesz mnie o to pytać, ty, który zrobiłeś wszystko, żeby mnie tej dumy pozbawić! - wybuchnęła. - Ta
ziemia należała do mojego ojca, a przedtem do jego ojca. Osiem lat temu ci odmówił. Nie zamierzam
postępować wbrew jego woli. To nie tylko duma, to przywiązanie i lojalność. Rzeczy, o których nie masz
pojęcia.
Wytrzymał jej wściekłe spojrzenie. Zobaczyła w jego oczach coś, co ją zbiło z tropu. Łagodność. Może nawet
żal. Nie zaprzeczył jej oskrażeniom, lecz powiedział po prostu:
- Wysłuchaj mnie, Laro. Proszę. Nie mogła słuchać. Sama jego obecność powodowała, że kipiała ze złości.
Jego słowa mogły być tylko kłamstwem. Miała dosyć kłamstw Stevena Drake'a. - Powiedziałam: nie.
Cokolwiek powiesz, i tak nie zmienię zdania. Czy nie wystarczy, że usiłowałeś mnie wykorzystać, aby tę
ziemię od mojego ojca wyłudzić? Po to wróciłeś? Przez ten cały czas czekałeś na szansę, żeby ukraść nam
ziemię, tak jak ukradłeś innym? - Patrzyła na niego z wściekłością. - Raczej zbankrutuję, niż sprzedam ci piędź
ziemi Danversów.
Jego szczęki zacisnęły się, lecz głos pozostał cichy, cierpliwy, rozsądny. Tak cholernie rozsądny.
- W ten sposób możesz tylko stracić całą farmę - powiedział. - Jeśli przyjmiesz moją propozycję, zachowasz
choć część. Sama będziesz mogła wrócić do szkoły, Laro. Te wszystkie twoje marzenia ... Jeszcze mogłyby się
spełnić. Nie musiałabyś' być na zawsze przywiązana do farmy ojca.
- Ta farma to teraz moje życie. Tamto wszystko to były tylko głupie dziewczęce sny.
- Nie takie głupie - powiedział. Te słowa przypomniały jej, jak wiele straciła. Steven zawsze rozumiał jej
marzenia, dodawał jej odwagi. Albo tak jej się wydawało. Miała osiem długich lat, by bez emocji przemyśleć
swoje motywy. Jej marzenia i to, , w co wierzyła, obróciło się w popiół tej nocy, kiedy opuścił ją bez słowa. Nic
jej nie zostawił oprócz milczenia i żalu.
- Posłuchaj go, Laro - teraz prosił pan Hogan. - To dla was wszystkich sensowne rozwiązanie ...
Nie była mu w stanie przerwać. Słuchała z ciężkim sercem. Propozycja Stevena była rzeczywiście sensowna.
To, co zap,łaciłby za sto akrów lasu wzdłuż strumienia, pozwoliłoby spłacić dług rodziny i utrzymać farmę przez
wiele lat. Najkorzystniejsze było to, że, jak zaznaczył, zachowałaby całą ziemię uprawną.
Nie, pomyślała Lara. W ten sposób straciłaby najbardziej malowniczą część posiadłości. Była to jedyna
próżność, na którą sobie pozwalała - komfort posiadania cichego, spokojnego miejsca, gdzie znajdowała
schronienie po zakończeniu pracy w długie, wyczerpujące letnie dni. Steven chciał tylko tej części, gdzie się
kochali w letnie noce, co w oczywisty sposób nie miało dla niego znaczenia, a na jej życiu tak bardzo zaważyło.
- Co chcesz zrobić z tą ziemią? - zapytała. W jej głosie brzmiało szyderstwo. - Zbudujesz na niej jakieś domy
do wynajęcia?
- Tylko mój własny.
- Na jak długo?
- Na stałe.
W końcu interes doszedł do skutku, bo nie było innego wyjścia. Pan Hogan nie pozostawił co do tego żadnych
wątpliwości. Zbyt wiele małych farm rodzinnych upadało. Bank był zmuszony wchodzić na hipotekę·
- Nie strać jej całej, Laro - poradził. - Nie zmarnuj tej szansy.
A Steven dotrzymał słowa. Zbudował tam tylko swój dom - dom z drewna i kamieni na stoku porośniętym
aksamitnym zielonym trawnikiem, otoczony lasem wysokich drzew. Zaprojektowany ze smakiem, bardzo
dobrze pasował do otoczenia. Świadczył o miłości właściciela do tej ziemi ..
Lara obserwowała budowę tego domu ukradkiem, z uczuciem znużenia, ale i z fascynacją. To był ten dom, który
wiele razy wyobtażali sobie osiem lat temu, gdy siedząc nad strumieniem marzyli o przyszłości. Z jaką troską
planowali każdy pokój, meble, nawet widoki z okien, a przede wszystkim marzyli o śmiechu, który miał wypełnić
ten dom. To był piękny sen, śniony przez dwoje ludzi, których magia miłości złapała w. swoje sidła.
To, co się stało, było dla niej torturą, szyderczym świadectwem tego, że nie potrafiła zachować dziedzictwa
ojca. A co gorsza, boleśnie przypominało jej każdego dnia przeszłość, o której powinna była zapomnieć, ale nie
mogła. Udręka, którą czuła na widok tego domu, złamałaby słabszą od niej kobietę· Larę Danvers zagrzewała do
walki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pręzent
Dom Stevena stał pusty już od wielu tygodni i Lara w końcu zaczęła się uspokajać. Nie miała pojęcia, gdzie
tym razem pojechał, ale była mu za to wdzięczna jak za odroczenie wyroku. Denerwowało ją, gdy widziała
cho<;by przelotnie, jak łowił ryby nad strumieniem, gdy mignęły jej wyblakłe dżinsy z krótkimi nogawkami,
opuszczone nisko na biodra, i nagie, brązowe od słońca ramiona. Skończyły się też te okropne przyp.adkowe
spotkania w mieście. Serce przestawało jej bić, gdy ich spojrzenia się zderzały, wzniecając na nowo płomień
gniewu i udręki, tak jak iskry spadające na suche krzesiwo.
Podobne momenty zatruły ostatnich kilka lat.
Pociecha i spokój, które w końcu znalazła w cichym życiu na farmie, zostały zniszczone w jednej c;hwili przez
człowieka, który w ogóle nie powinien się liczyć. Choć ostanio jego wizyty w rezydencji stawały się coraz
bardziej nieregularne; przestały ją cieszyć spacery o' zmroku po własnej ziemi, coraz rzadziej wpadała na
szklaneczkę wody sodowej do Beaumontów. Przestało jej sprawiać przyjemność oczekiwanie na te drobne
przyjemności. Serce waliło jej ze strachu za każdym razem, ilekroć mijała zakręt strumienia. Puls przyspieszał,
gdy w promieniach słońca mignęły kasztanowe włosy, a nawet gdy w szybie wystawowej błysnął błękit i chrom
jego furgonetki.
Zaufanie umarło. Ale dlaczego nie miłość? Dlaczego czuła wciąż to wzburzenie krwi na samo wspomnienie
jego imienia? Dlaczego nie znikał ten tęskny ból, który zagnieździł się w jej sercu? Czy po tylu latach również i
on nie powinien zniknąć?
Przez jakiś czas oszukiwała się, że to gniew był powodem tak silnych reakcji, lecz w chwilach szczerości
przyznawała, że było to coś całkiem innego. Najwidoczniej los. zadecydował, że Steven miał się stać
namiętnością jej życia, o której nie sposób zapomnieć. Jakkolwiek by się starała, nigdy nie zdoła wyprzeć z
pamięci tego podniecenia, które wniósł do jej cichego życia dzięki swojej inteligencji, witalności i radości 'życia.
'
Uporawszy się z porannymi zajęciami Lara usiadła na ganku i patrzyła, jak unosi się ciemny welon nocy,
ustępując przed szarą poświatą zwiastującą poranek. Była to jej ulubiona pora, te spokojne chwile, które należały
tylko do niej. Odpłynęły ostatnie chmury po wczorajszym deszczu. Potem na horyzoncie pojawiły się leniwie
różowe smugi, a po nich morze złotego i pomarańczowego blasku. Piękno tego zjawiska odsunęło na jakiś czas
dręczące ją myśli.
Biorąc pod uwagę jej ostatnie nastroje, dobrze się stało, że Tommy zostawił jej dzieci na lato, gdy on i Megan
urządzali się w Kansas City. Jennifer i Kelly były niesforne i zostawiały jej niewiele czasu na roztrząsania tych
spraw. Dni wypełniał ich śmiech i dziecihna fascynacja dosłownie wszystkim, poczynając od motyli, a na
traktorach kończąc. Mając je koło siebie Lara czuła się lepiej, czuła się silniejsza, szczęśliwsza. Wypełniały puste
miejsca w jej życiu, czego nie były w stanie uczynić ani ciężka praca, ani nawet dobre wyniki gospodarowania
na farmie.
Być może później tego ranka będą mogły pójść nad, strumień. Steven znowu wyjechał, nie było nawet jego
gospodyni, która mogłaby je zal,lważyć, będą więc bezpieczne, a zapowiadała się świetna pogoda na piknik. To
będzie wielka przyjemność. Na pewno zaab~orbuje to jej wiecznie ciekawe, niesforne bratanice, a jej przypomni
własne, dawno minione dzieciństwo.
Mimo że latem na farmie było zawsze dużo pracy, jej ojciec znajdował jeden wolny poranek, aby obudzić o
świcie ją i jej braci i zabrać ich na ryby. Uwielbiała ojca. Był to dla niej najmilszy moment całego lata, kiedy
można było zapomnieć o troskach, chlapać się w chłodnej wodzie i przynajmniej raz czuć się dzieckiem.
W olbrzymim żółto-białym termosie była zimna jak lód lemoniada, mieli też kanapki z masłem orzechowym i
galaretką oraz ciasteczka z mąki owsianej, słodkie od rodzynek. Współzawodniczyli ze wszystkich sił, kto złowi
największą rybę, a było tyle przy tym śmiechu i kpin, że zwycięzca i pokonani byli równie zadowoleni.
Pod koniec dnia nieśli dumnie do domu nawleczone na sznurek ryby, które mama smażyła na kolację. Każdego
roku mówiła dokładnie te same słowa, gdy czekali niecierpliwie, aż podniesie do ust widelec z pierwszym kęsem.
- Oświadczam, że to jest z pewnością najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam - mówiła i uśmiechała się
szeroko. - Musicie pewnie, dzieci, znać to najlepsze miejsce w strumieniu.
Lara zawsze się z nią zgadzała. Każdego roku ryba była najlepsza, woń zeszłorocznej rozwiał czas, smak
tegorocznej podnosiło podniecenie.
Zaplanowawszy, co będą robić, wróciła do kuchni, nalała sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zaczęła
przygotowywać wszystko do pikniku. Właśnie kończyła, kiedy do kuchni przydreptały Jennifer i Kelly, z
błyszczącymi policzkami i jasnymi loczkami w nieładzie. Kelly, z kciukiem w buzi, oparła się o nogę Lary i
cierpliwie czekała, aż ta weźmie ją na ręce. Poranek był chyba jedyną porą dnia, kiedy Kelly była posłuszna.
Lara objęła serdecznie dwulatkę i wyjęła jej kciuk z buzi.
- Jeśli będziesz ciągle ssała ten kciuk, pewnego dnia ci odpadnie - przekomarzała się z dziewczynką. - Nie
odpadnie - powiedziała Jennifer. - Tata też mi tak zawsze mówił, a moje nie odpadły. Zobacz. - Wyciągnęła
rączki.
Lara obejrzała oba kciuki z powagą·
- Tak, rzeczywiście. Szczęściara z ciebie. Ale jak byś się czuła, gdyby Kelly nie miała tyle szczęścia? A teraz
dam wam placków na śniadanie. To o wiele lepsze niż jakiś stary paluch.
Kelly skinęła z .zadowoleniem i już całkiem rozbudzona wykręciła się na rękach Lary, chcąc, by ją postawiła
na ziemi. Jennifer wpatrywała się w Larę podejrzliwie. Od razu rozpoznała przekupstwo. Jednak nie uprzedziła
siostry o przebiegłości dorosłych, gdyż apetyt na placki wziął górę nad poczuciem obowiązku.
Kiedy dziewczynki siedziały przy stole nad pełnymi talerzami, Lara zdradziła im niespodziankę, którą
zaplanowała.
- Piknik - powtórzyła Kelly, wywijając nabitym na widelec plackiem polanym sokiem. Lara cierpliwie
skierowała go jej do ust. Zawsze uważała za wielki sukces, jeżeli więcej niż połowa posiłku trafiała do żołądków
dzieci.
- Myślałam, że nie chcesz, żebyśmy chodziły nad rzekę - powiedziała Jennifer.
- Zazwyczaj nie chcę, ale to jest szczególna okazja.
- I będziemy mogły pływać?
- Jeśli woda jest ciepła.
- Czy będziemy musiały łowić ryby?
- A nie chcecie?
Jennifer zdecydowanie pokręciła głową· - Czy łowiłyście kiedykolwiek?
- Nie pamiętasz, ciociu Laro? Tata raz mnie zabrał. Miał takie paskudne robaki i nabijał je na haczyk. Było mi
niedobrze.
Lara stłumiła uśmiech wywołany wspomnieniem zakłopotania Tommy'ego na widok odrazy, która malowała
się na twarzy Jennifer.
- Teraz sobie przypominam. Nie będziecie musiały dotykać robaków, jeśli nie macie ochoty, ale czy nie byłoby
zabawnie złowić wielką rybę i zjeść ją na obiad?
Jennifer, która odziedziczyła po ojcu poważne usposobienie, chociaż nie jego pasję łowienia ryb, zamyśliła się
nad tym głęboko.
- Możliwe.
Trochę rozczarowana, Lara pomyślała, że i tak na nic innego nie mogła liczyć. No, a nawet gdyby dziewczynki
nie łowiły ryb? Mogą przecież się kąpać. To jej nie zepsuje dnia. Nic nie jest w stanie zniweczyć szansy
przywołania dawnych wspomnień.
Godzinę później cała trójka szła spacerem przez las. Dziewczynki miały na sobie kostiumy kąpielowe.
Promienie przeświecały przez liście, rzucając plamy zielonych cieni. Trawa była chłodna i wilgotna, słońce
gorące. W powietrzu unosił się intensywny zapach ziemi i lasu po deszczu. Zazwyczaj był to krótki spacer, dziś
przedłużały go różne podniecające odkrycia. Bo trzeba było rozpoznawać rozmaite leśne kwiaty, gonić wiewiórki,
obserwować ptaki.
- Co to? - zapytała Kelly, wyrywając z korzeniami już chyba dziesiąty kwiat.
- Jaskier.
- Wszyscy to wiedzą - Jennifer spojrzała na nią z wyższością.
- Okej, panno Przemądrzalska - powiedziała do niej Lara. - W takim razie pokaż nam, gdzie jest północ.
Jennifer przez chwilę stała nieruchomo, potem rozejrzała się dookoła ze ściągniętymi w zamysleniu ustami i
zmarszczonymi brewkami. Nagle oczy jej się rozjaśniły.
- Tam - pokazała we właściwym kierunku.
- Skąd wiesz?
- Bo tatuś mi powiedział, żeby szukać mchu z tyłu na pniach drzew.
Lara zwichrzyła czuprynkę Jennifer.
- Co mam z tobą zrobić? Niedługo będziesz mądrzejsza ode mnie.
- Wtedy coś ci czasem opowiem - obiecała Jennifer.
- Chcę popływać - powiedziała Kelly, najwyraźniej zmęczona popisem mądrości siostry. - Chcę popływać
teraz. .
Lara wzięła ją za rękę. O ile Jennifer była spokojna, cierpliwa i uparta, Kelly była impulsywna i pełna
nieokiełznanego entuzjazmu. Jennifer spędzała całe godziny sama z książką, Kelly wolała układać koślawe wieże
z klocków albo wzlatywać na huśtawce tak wysoko, że mogła dotknąć niższych gałązek dębu. Lara wyobrażała
sobie, że Jettnifer w przyszłości będzie naukowcem, podczas gdy Kelly mogłaby równie dobrze zostać
kosmonautką. Jak to się stało, że Tommy i Megan mieli dzieci o dwu tak różnych osobowościach?
- Więc się pospieszmy! - Lara zareagowała na potrzebę działania Kelly. - Co dostanie ten, kto będzie pierwszy
przy strumieniu?
- Ciasteczko! - wykrzykneła Jennifer.
- Dobrze. Start!
Usłyszały szum wody, zanim jeszcze ją zobaczyły.
Powierzchnia strumienia zajaśniała nagle przed nimi. Jennifer pisnęła zachwycona i pobiegła do brzegu.
Ostrożnie wsadziła do wody jedną nogę, by sprawdzić temperaturę, a potem zanurzyła się prędko, aby nikt jej nie
odebrał palmy pierwszeństwa. Kelly bez wahania podreptała za nią na swoich tłustych, mocnych nóżkach. Po
chwili chlapały się szczęśliwe w płytkiej wodzie. Na pewno wystraszyły wszystkie ryby, pomyślała Lara z
rezygnacją.
Podczas gdy dziewczynki się bawiły, rozłożyła koc, otworzyła kosz piknikowy i przygotowała lunch. Przez
chwilę czytała, a potem zdjęła bawełnianą koszulkę, kótrą nosiła na kostiumie kąpielowym, i podeszła do brzegu.
- Tutaj jest wspaniale, ciociu Laro. Nikogo nie ma. Czemu nie możemy przychodzić tu częściej? - spytała
Jennifer, ochlapując ją wodą. Lara wstrząsnęła się, gdy zimne krople spadły na jej rozgrzaną w słońcu skórę, ale
naprawdę zmroziło ją to niewinne pytanie.
- Po prostu nie możemy.
- Ale czemu nie?
Znów poczuła rosnące napięcie, wróciło też poczucie straty. To ciągle powinna być ziemia Danversów. Nigdy
nie powinna była się dostać w obce ręce. Steven, choć kiedyś łączyła ich wielka zażyłość, był w końcu tylko
trochę mniej niż obcym, a do tego - jak się okazało - nigdy go naprawdę nie znała. Co miesiąc odkładała
pieniądze, żeby pewnego dnia odkupić ziemię, ale cel był odległy, a poza tym nie była pewna, czy Steven zechce
ją sprzedać.
- Ciociu Laro, czemu nie możemy tu ciągle przychodzić? - nastawała Jennifer.
- No właśnie. Dlaczego? - zapytał zwodniczo miękki, głęboki męski głos.
Lara gwałtownie odwróciła głowę. Chyba ściągnęła Stevena myślami. Zwalczyła pokusę, by ręcznikiem
zasłonić przed utkwionym w nią wzrokiem opięte kostiumem kąpielowym ciało.
- To ty ... - zaczęła zmieszana. Jej serce biło mocno. - Myślałam, że wyjechałeś.
- Jestem pewien, że tak myślałaś - w głosie Stevena brzmiała wyraźna nuta ironii. - W przeciwnym rjlzie z
pewnością byś tu nie przyszła. .
Lara była zaskoczona, poczuła się rozdarta między uczuciem wściekłości, które tak długo w sobie podsycała, a
budzącym się na nowo instynktownym pożądaniem. Nie była w stanie nic na to poradzić, że serce biło jej
mocniej i że na twarzy pojawił się rumieniec. Nie mogła oderwać spojrzenia od stojącego przed nią mężczyzny.
Jego oczy miały ten sam jasnobłękitny odcień, który zapamiętała, uśmiech był tak samo zniewalający. Tylko
pojedyncze siwe włosy na ciemno obrośniętej klatce piersiowej były dowodem, że od czasu ich ostatniego
spotkania w tym miejscu minęło już kilka lat. Podobnie jak Księżyc podnosi wody przypływu, tak i on wciąż
wzbudzał w niej uczucie. Jak wtedy.
- Idziemy - powiedziała, ze zdecydowaniem odwracając się do niego pl,ecami, aby ukryć podniecenie i
napięcie wzbierających piersi. Zaczęła składać rzeczy, które dopiero co rozłożyła.
Steven wyjął kosz piknikowy z jej drżących rąk i z powrotem posawił go na ziemi.
- Tak bardzo się mnie boisz? - patrzył, jak jej piersi unoszą się szybko. Zniżył głos, aby dziewczynki go nie
usłyszały.
Uniosła twarz, ale nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Nie boję się ciebie, ale to jest teraz twoja ziemia. Jesteśmy intruzami.
- Nie sądzisz, Laro, że posuwasz się za daleko w swojej nienawiści? - zapytał lekko zniecierpliwiony. - Wracaj
do wody i nie psuj pikniku. Niech dziewczynki się bawią. Jesteście tu zawsze mile widziane.
- A więc pójdziesz sobie? - Pytanie było obcesowe, ale konieczne. .
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Tak jak powiedziałaś, to moja ziemia. Dokładnie takiej aroganckiej odpowiedzi mogła się spodziewać. Jeśli
żywiła nadzieję, że zmienił się po tylu latach, miała dowód, iż człowiek taki jak on nie może się zmienić. Była
tu mile widziana, ale tylko jeśli zaakc~ptuje także jego obecność. Żadnych ustępstw.
- Kto ty jesteś? - zapytała nagle Jennifer. Stały obok Stevena drżące, ociekające wodą. Lara szybko się
schyliła, aby owinąć je ręcznikami.
Ukucnął obok i przedstawił się.
- Jestem Steven Drake. A wy?
- Jestem Je'rmifer Danvers, a to moja siostra, Kelly. To jest moja ciocia Lara. Znasz ją?
- Znam ją od bardzo dawna. - Rzucił na Larę znaczące spojrzenie.
- Od zbyt dawna - wyszeptała.
Steven zignorował to. Celowo koncentrował uwagę na jej bra,tanicach.
- Widzę tu wędkę, ale nie widzę żadnych ryb. Nic nie zhlpałyście?
- Łowienie ryb jest paskudne - oznajmiła Jennifer.
- Paskudne - zawtórowała 'Kelly.
- Bo pewnie nie wiecie, jak to się robi - powiedział.
- Chcecie, żeby wam pokazać?
Podniósł wędkę Lary i, zanim zdążyła zaprotestować, ruszył w górę strumienia: Dziewczynki podążyły za
nim,
nawet się na nią nie obejrzawszy, jakby je zaczarował.
Ze wzrastającą irytacją obserwowała ich nagłe zafascynowanie haćzykami i robakami. Nie tylko zręcznie
nie powzolił jej stąd uciec, ale jeszcze zamierzał zdobyć sobie sympatię jej bratanic i, jak widać, robił to z
powodzeniem. Powinna była nalegać, aby stąd poszły. Bez względu na to, co ich dzieliło, nawet przy całym
gruboskórnym usposobieniu Stevena, nie było prawdopodobne, by urządził scenę w obecności dzieci.
Ich śmiech niósł się w nieruch9mym powietrzu.
Doznała nagle nieprzyjemnego uc:z;ucia, które mogła określić tylko jako zazdrość. O Boże, jak łatwo się
zaprzyjaźnił z Jennifer i Kelly. Zachowywał się tak naturalnie, jakby zabawy z małymi dziećmi były jego
ulubionym zajęciem. Przypomniało jej to aż nadto dokładnie, jak w tym właśnie miejscu rozmawiali o
rodzinie, którą mieli założyć. Mogła sobie wyobrazić, jak by wyglądały dzieci Stevena - chłopiec, miniatura
przystojnego ojca, roześmiany i uroczy, silny i pełen wdzięku, dziewczynka rezolutna i pełna życia.
Głośny pisk zadowolenia przerwał nagle jej myśli. - Ciociu Laro, chodź tu szybko! Złapałam rybę!
- Kelly była tak samo podekscytowana jak jej siostra.
Obie dziewczynki podskakiwały i klaskały w dłonie. Steven zdejmował z haczyka sześciocentymetrową rybkę i
obserwował je z wyrozumiałym uśmiechem.
- Czy możemy ją zjeść dzisiaj na obiad? - poprosiła Jennifer.
Lara i Steven wymienili spojrzenia.
- Kochanie, ona jest całkiem mała - powiedział Steven. - Starczyłaby najwyżej na jeden kęs. Może powinnaś ją
wypuścić, żeby sobie urosła.
Jennifer przyjrzała się uważnie swojej zdobyczy.
- Jest niewielka - przyznała. - Co mam zrobić, ciociu Lam?
- To zależy od ciebie, ale sądzę, że pan Drake ma rację. To takie rybie dziecko. Do następnego lata urośnie i
wtedy znowu spróbujesz ją złapać.
Jennifer wzięła za ogon małą wijącą się rybkę i zerknęła w jej lewe oko.
- Okay - powiedziała wreszcie, usatysfakcjonowana tą wymianą spojrzeń. Weszła parę kroków do wody i
zanurzyła delikatnie rybkę w strumieniu. .
- Pa, rybo - pożegnała się z powagą:.
Kelly, zasępiona, wsadziła kciuk do buzi.
- Kiedy tak mówiliśmy o rybie, zachciało mi się
jeść. Może zjemy lunch? - zaproponowała Lara zmieniając
temat.
- Pan Drake też? - spytała Jennifer.
- Pan Drake ma na pewno dużo pracy dzisiejszego popołudnia.
- Nic takiego, co by nie mogło poczekać - odparował, patrząc jej w oczy.
- Dam mu połowę moich kanapek - rozstrzygnęła Jennifer.
Lara z westchnieniem poddała się temu, co nieuniknione. Rozdzieliła kanapki z masłem orzechowym i
galaretką oraz lemoniadę, starannie unikając wzroku Stevena. Pierwszy kęs utknął jej w gardle i wydawało
się, że już tam zostanie. Nie miała apetytu.
Ciepłe palce musnęły jej dłoń. Steven wyjął jej z ręki kanapkę.
- Ja ją dokończę, jeśli ty nie masz ochoty.
- Steven - żachnęła się, ale zmieszał ją wyraz jego oczu. Ileż to razy podkradał jej ostatni kawałek
kanapki, ostatnie ciastko, ostatni łyk napoju. To był taki nieustający żart, że albo nauczy się szybciej jeść,
albo umrze przy nim z głodu. Uśmiechnął się zuchwale. Wiedziała, że on też pamięta. Drażnił się z nią
celowo.
- Musimy już iść - pospiesznie sprzątała resztki lunchu. - Czas na popołudniową drzemkę dziewczynek. -
One już teraz prawie śpią - zauważył. - Po co je budzić?
- Mają mokre kostiumy kąpielowe. Gotowe się zaziębić. - To była najlepsza wymówka, jaka jej przyszła
do głowy. O wiele lepsza niż przyznanie, że to tylko ona chce już iść.
- Laro, jest prawie trzydzieści stopni. Z pewnością się nie zaziębią.
- Ale są w cieniu.
- Laro - w jego głosie czaiło się rozbawienie. - Czy spędzenie ze mną paru chwil jest takie straszne?
Mamy mnóstwo do nadrobienia.
- Nie mam ci nic do powiedzenia - upierała się.
- O, bardzo wątpię. - Uśmiechnął się szeroko, aż
przeszły jej ciarki po plecach. - Sądzę, że masz mi to i owo do powiedzenia. A co z tym wszystkim, czego
mi nie zdołałaś powiedzieć jedenaście lat temu? Albo z tym, co mi chciałaś powiedzieć wtedy w banku,
kiedy kupiłem tę ziemię? Zacznij może od tego i jakoś dojdziemy do dnia dzisiejszego.
- Staram się nie używać brzydkich słów przy dzieciach.
Odrzucił do tyłu głowę i śmiał się z jej rozmyślnie surowego tonu. Lara poczuła, że rt:la ochotę śmiać się
razem z nim i zostawić za sobą cały ten ból i złość, tak jakby ich nigdy nie było. Najwidoczniej wyczuwał
jej zmieszanie, gdyż nalegał dalej.
- Nie sądzisz, że znów moglibyśmy być przyjaciółmi? Gdybyśmy spróbowali?
Przyjaciel? Słowo to nawet w przybliżeniu nie oddawało tego, czym niegdyś dla niej był. Już raczej
bratnia dusza. A z całą pewnością kochanek. Ale zaczęło się od przyjaźni. Czy odważyłby się zaczynać od
nowa, wiedząc, jakie uczucia wywołuje w niej sam jego widok?
- Sądzę, że tó byłby błąd - powiedziała wreszcie.
- Czy jakiś starożytny filozof nie powiedział, że
nawet Bóg nie może zmienić przeszłości?
- Nie chcę jej zmieniać. Chciałbym, żebyśmy się oboje nauczyli z nią żyć.
- Żyłam z nią każdego dnia przez ostatnich jedenaście lat. Nie musisz mi o niej przypominać. - Wyrzuciła
z siebie te słowa ze złością, nie zastanawiając się nad ukrytym sensem tego wyznania.
Westchnął. Wyciągnął rękę, aby dotknąć jej dłoni, ale odsunęła się gwałtownie.
- Óch, Laro, czy aż tak cię dotknąłem? Bardzo przepraszam. Nie chciałem cię zranić.
Oczy zaszły jej nagle łzami. Nie wolno mu ich zobaczyć. Zerwała się.
- Za późno na przeprosiny, Steven, a ja naprawdę nie potrzebuję twojego współczucia. Po prostu idź
swoją drogą i zostaw mnie w spokoju.
Stanął obok niej. Zanim się zorientowała, co tym razem chce zrobić, pogładził ją delikatnie palcem po
policzku. Wstrząsnęła się pod tym dotknięciem.
- Nie sądzę, żebym mógł to zrobić, moja najdroższa. Już nigdy więcej. - W jego głosie brzmiała nuta żalu,
ale oczy płonęły determinacją. Zbyt dobrze znała to spojrzenie. Zadrżała.
- Musisz - powiedziała z cichą desperacją. Jej odpowiedź bardziej przypominała prośbę. Jeszcze zanim
się odezwał, wyczytała z jego wyraz1ł twarzy, że zamierzał tę prośbę zignorować.
- Przykro mi.
To było więcej, niż mogła wytrzymać.
- Jennifer! Kelly! Zbudźcie się, dziewczynki. Czas do domu.
Zaspane dzieci ruszały się wolno, tak niemożliwie wolno. Z każdą sekundą jej ręce trzęsły się coraz
bardziej, a nerwy były coraz bardziej napięte. Steven zdawał się obserwować jej wzrastające zdenerwowanie
z leniwą fascynacją, co tylko zwiększało jej poczucie . osaczenia. Czuła się jak królik złapany w pułapkę,
serce w niej dygotało.
Bez słowa obserwował, jak prowadziła dziewczynki w stronę ścieżki. Czuła na· sobie jego spojrzenie.
Zdziwiła ją zaduma, jaka przez chwilę malowała się na jego twarzy. Zapamiętała też wyraz zdecydowania,
który natychmiast ją zastąpił. I zadrżała. Ledwo się powstrzymała, aby nie zacząć uciekać. Instynkt jej
podpowiadał, że on tak łatwo nie zrezygnuje. Nigdy nie rezygnował. Steven należał do ludzi, którzy
stawiają sobie jasne cele i zmierzają do nich z uporem buldoga. Jej dzisiejsza ucieczka to tylko odsunięcie
na krótko tego, co nieuniknione.
ROZDZIAŁ DRUGI
Biały drewniany dom był skąpany w świetle księryca. Steven już od bardzo dawna stał ze wzrokiem
utkwionym w okno pokoju Lary, znajdującego się na pierwszym piętrze, jak gdyby czekał, aż pojawi się w
nim światło. Nieubłagana ciemność drwiła z niego, skutecznie pozbawiając go upragnionego widoku.
Całe lata minęły od czasu, kiedy zachowywał się podobnie. Czekał przezd domem jak usychający z
miłości nastolatek, który ma nadzieję, że choć przez chwilę ujrzy swoją sympatię. Mimo że miał wówczas
dwadzieścia siedem lat, tak się właśnie czuł, odkąd zobaczył nad strumieniem Larę Danvers.
Zdarzyło się to w upalny letni dzień. We czwartek, przypomniał sobie, bo w ostatniej chwili księgowy
odwołał wtedy cotygodniowe spotkanie. Postanowił skorzystać z niespodzianego wolnego czasu i rozejrzeć
się po okolicy. A przy okazji trochę popływać dla ochłody, o ile udałoby się znaleźć jakieś ustronne miejsce
nad strumieniem przylegającym do ziemi, którą zamierzał kupić.
Przejechał kilka kilometrów pylistą drogą, potem wysiadł z samochodu i poszedł ścieżką między
drzewami. Słońce przeświecało przez liście. Gdy doszedł nad strumień, nie mógł się oprzeć pokusie. Nie
zauważywszy wokół nikogo, zrzucił ubranie i natychmiast się zanurzył. Zetknięcie rozgrzanego ciała z
zimną wodą było bardzo miłe.
Wtedy właśnie ją zobaczył.
Wyłoniła się z lasu jakieś sto metrów od niego.Fala lśniących włosów - najdłuższych, jakie kiędykolwiek
widział - opadała jej na plecy. Błyszczały w słońcu jak splątane nitki, najczystszego złota. Miała twarz
dziewczyny z rodu wikingów, jej rysy i cera świadczyły o niewątpliwie skandynawskim pochodzeniu.
Była wysoka, jej smukłe, opalone nogi przechodziły łagodną linią w
ponętnie zaokrąglone biodra.
Poruszała się z naturalnym wdziękiem, zupełnie nieświadoma swego powabnego wyglądu.
Schyliła się, aby zdjąć buty, wyprostowała stopy w chłodnej, trawie. Podniosła się i rozpostarła ręce, jak
gdyby chciała wziąć świat w ramiona, obróciła twarz do słońca. Steven wstrzymał oddech i czekał. O Boże,
co się stanie za chwilę. Czy za butami pójdzie bluza i szorty? Czy także wejdzie do wody, nieskrępowana
swą nagością? Poczuł się tak, jakby przypadkowo znalazł się w raju, usidlony między niewinnością i
zmysłowością.
Ciągle ubrana, brodziła po kolana w wodzie śmiejąc się jak dziecko. Pomyślał, że w życiu nie widział
równie pięknej kobiety ani nie słyszał równie czarującego głosu.
Być może, gdyby nie szła w jego kierunku, milczałby dalej i na zawsze zachował to wspomnienie, jak
niezwykle piękny sen. Ale ciągle się zbliżała, taka radosna, rozpromieniona, nie chciał jej wprawiać w
zakłopotanie. W końcu odezwał się cichym i lekko ochrypłym głosem, w którym brakło zwykłej pewności
siebie.
- Dzień dobry.
Na dźwięk jego głosu przystanęła spłoszona. Patrzyła na niego. Zauważył, że jej oczy miały
zdumiewający szaroniebieski odcień, jaki ma morze o świcie,gdy pada na nie blednący promień księżyca.
Zdał sobie też wtedy sprawę, że jest bardzo młoda. Mimo dojrzałego wyrazu twarzy była nastolatką, z
pewnością miała nie więcej niż dwadzieścia lat.
Spostrzegła na brzegu jego ubranie rozrzucone w pośpiechu. Wcale się jednak nie zmieszała, na jej twarzy
błysnął drwiący uśmieszek.
- Zapewne nie uważa pan .za stosowne wyjść na brzeg, żebyśmy się mogli sobie przedstawić - powiedziała.
- Pani bardzo dobrze wie, że gdybym teraz wyszedł na brzeg, nie byłoby w tym nic stosownego - odparł
marszcząc brwi z udaną surowością.
Roześmiała się czystym, jasnym śmiechem.
- Proszę mnie nie strofować. To pan kąpie się nago w moim strumieniu.
Tak to się właśnie zaczęło, wśród drwin i śmiechu, i ledwie tlącej się zmysłowości. Usiłował trzymać się od
niej z daleka, zwłaszcza gdy się dowiedział, że ma dopiero osiemnaście lat. Ale mimo młodego wieku Lara była
kobietą, którą niełatwo było ignorować. Miał doświadczenie w unikaniu damskich sztuczek, nie umiał jednak
poradzić sobie z jej całkowitym brakiem przebiegłości. W sposób niewinny i czarujący zarazem wciągnęła go w
coś, co brał początkowo za delikatny flirt, niezobowiązujący jak wspólna zabawa na karuzeli, przekonał się
jednak, że 'przypomina raczej niebezpieczną jazdę na diabelskim młynie. Była na zmianę zagadkowa i
nieuchwytna, pełna entuzjazmu i śmiała. Nie wiedząc, czego się ma spodziewać, każdego ranka budził się pełen
radosnego oczekiwania na to, co nastąpi.
To się przecież musiało kiedyś skóńczyć, jednak rozstanie było bolesne, najgorsze ze wszystkich rozstań, które
przeżył. Teraz znowu był tutaj, ryzykując taki sam wir uczuć. Zaniósł pakunek, który miał ze sobą, na tylny ganek
i zostawił go w tym samym miejscu, gdzie zwykł kiedyś zostawiać prezenty.
Rzucił za siebie jeszcze ostatnie spojrzenie i z grymasem na twarzy ruszył do domu. Miał nadzieję, że nie
pożałuje swojego gestu. Dzisiaj Lara wydawała się spokojniejsza. Tamta sprzed lat, pełna temperamentu, byłaby
zdolna cisnąć mu ten podarunek w twarz.
Klap!
Chmura mąki wzbiła się w powietrze. Lara energicznie wyrabiała ciasto na kuchennym blacie. Rozpłaszczyła
je, zwinęła i mocno ugniatała pięściami, aż się zmęczyła. Odetchnęła głęboko, wciągając przyjemny zapach
drożdży zmieszany z wonią róż, które wcześniej przyniosła z ogrodu. Chwyciła ciasto i znów nim cisnęła.
Uderzyło o blat z tym samym miłym odgłosem.
- Co za człowiek - mruknęła, wymierzając bryle ciasta kolejny gwałtowny cios. - Jak on śmiał po tylu latach?
... Za kogo on się ma? Chętnie bym tam poszła i...
- Jaki człowiek, ciociu Laro? - spytała Jennifer. Zaskoczona Lara spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na
bratanicę, która weszła cicho do kuchni i teraz wpatrywała się w nią szeroko otwartymi, poważnymi oczyma, tak
bardzo przypominającymi oczy Tommy'ego. To zakradanie się Jennifer było bardzo kłopotliwe. Lara nigdy nie
widziała dziecka, które by się tak cicho poruszało i potrafiło tak długo
. stać bez ruchu. Ani też równie bystrego. - Jak długo tu stoisz?
- Nie wiem - odparła mała i z dziecięcym uporem powtórzyła: - Jaki człowiek, ciociu Laro? Dokąd byś
poszła? Czy Kelly i mi też wolno iść?
- Kelly i mnie - poprawiła odruchowo Lara. Jennifer najwidoczniej dosłyszała ostrą nutę, która mimowolnie
zabrzmiała w jej głosie, i spojrzała na nią z uwagą.
- Jesteś na kogoś zła?
- Skądże.
.
Lara westchnęła. Nie potrafiła w logiczny sposób wyjaśnić, czemu była zawsze zła na t e g o właśnie
mężczyznę. Nie musiał nic robić, by doprowadzić ją do furii. Irytowało ją samo istnienie Stevena Drake'a.
Jego wczorajsze zachowanie było wystarczająco denerwujące, ale dzisiaj dolał jeszcze oliwy do ognia,
zostawiając koszyk truskawek na tylnych schodach. O mało się o niego nie potknęła, gdy wyszła o świcie, by
wydoić dwie krowy, które jej jeszcze pozostały w oborze. W koszyku nie było żadnej wiadomości, ale od razu
wiedziała,. kto zostawił te słodkie, dojrzałe owoce. Kiedy się poznali, Steven miał zwyczaj robić jej
niespodzianki. Takie romantyczne małe gesty mogły oczarować wrażliwą osiemnastolatkę, dziś była już na nie
odporna.
Tamtego lata były to zwykle truskawki albo jej ulubione pomidory malinowe, czy też bukiet polnych kwiatów.
Jesienią dynia z uśmiechniętymi ustami i śmiejącymi się oczyma wyciętymi na szerokim pomarańczowym licu.
Zimą - pachnące żywicą gałęzie sosny na Boże Narodzenie, a nawet miękki wełniany szalik w jej ulubionym
niebieskim kolorze. Wiosną Stevena już nie było. Zabrał ze sobą radość, nadzieję i miłość. Dzisiejsze truskawki,
chociaż takie słodkie, były tylko gorzkim wspomnieniem tamtych daremnych zalotów.
- Czy mogę pomóc przy pieczeniu chleba? - pytanie Jennifer wyrwało ją z zadumy.
- No pewnie. Wdrap się na ten stołek. - Z radością powitała perspektywę absorbującego towarzystwa bratanicy.
Oderwała kawałek ciasta i pokazała Jennifer, co ma robić. Po chwili obie zagniatały z rozmachem ciasto,
wzbijając w powietrze obłok pyłu. Przez resztę popołudnia trzeba będzie czyścić podłogę, pomyślała Lara, lecz
zaraz odpędziła tę myśl. Warto było. Nigdzie nie czuła się tak dobrze jak w kuchni. Szczególnie pieczenie ją
uspokajało. Mogłaby nawet zrobić placek z truskawkami, kiedy skończy piec chleb. Nie było sensu marnować
tych przeklętych truskawek.
- Coś tu pięknie pachnie - odezwał się powoli jakiś głęboki głos za drzwiami z siatki.
Larze oddech uwiązł w gardle. Ileż to razy słyszała, ku swemu ubolewaniu, brzemienie tego głosu w swoich
snach. Teraz był aż nadto realny. Dlaczego Steven tu wrócił? Po tym wszystkim, co zaszło? Wczoraj na jego
gruncie spotkali się przypadkowo. To natomiast było jawne najście. Zagłębiła palce w miękkim cieście.
- Co tu robisz? - Starała się, by jej głos brzmiał zimno i odpychająco, lecz mimo woli oblała się rumieńcem.
Drzwi otworzyły się skrzypiąc, a potem zamknęły.
Mimo to nie odwracała się. Zastygła w bezruchu.
- Cześć! Robimy chleb - poinformowałą gościa Jennifer, najwyraźniej podniecona jego pojawieniem się. -
Ciocia Lara robi najlepszy chleb na świecie.
- Założę się, że tak.
- Chcesz nam pomóc?
- Raczej tylko popatrzę.
W końcu Lara odwróciła głowę, z trudem powstrzymując się od spojrzenia mu w oczy. Te jego jasnoniebieskie
oczy przenikały zawsze jej tajemnice. Wydawało się, że jest w stanie zajrzeć w głąb jej duszy. Potrafił dostrzec
nawet to, co udało jej się ukryć przed innymi. Ciekawe, czy teraz wyczuł jej zmieszanie? Pragnęła, by opuścił
kuchnię, ale nie chciała, żeby Jennifer była świadkiem burzy, która prawodpodobnie nastąpiłaby po takim
żądaniu.
- Chyba Kelly już wstała - powiedziała do Jennifer. - Idź i sprawdź.
- Niczego nie słyszałam.
- Jennifer!
- Okay - nadąsała się. A potem uśmiechnęła się słonecznie do Stevena.
- Czy będziesz tutaj, jak wrócę?
- Mam nadzieję. - Oschły· ton jego głosu me
uszedł uwagi Lary.
- No to się pospieszę - obiecała wybiegając z kuchni. - Bardzo rzadko ktoś do nas przychodzi.
- Miła dziewczynka - zauważył, gdy zostali sami. - Czy to prawda, co powiedziała?
- Co?
- Że nikt was nie odwiedza?
- To cię nie powinno obchodzić.
Steven wzruszył ramionami, wziął truskawkę z koszyka i włożył ją do ust. Lara zmusiła się, by nie
<
patrzeć, jak
zlizuje z warg czerwony sok. Chciała go poprosić, żeby sobie poszedł, ale teraz, gdy sama stworzyła okazję, by to
powiedzieć, słowa nie mogły przejść jej przez gardło.
- To córka Tommy'ego? Nie powiedziałaś wczoraj. Lara przytaknęła.
- Starsza. Ona i Kelly przyjechały tu na lato. Ponieważ milczał, poczuła nagle potrzebę wypełnienia ciszy,
która zapadła.
- Tommy'emu powodzi się bardzo dobrze. Właśnie dostał posadę w jakiejś wielkiej firmie w Kansas City. Są
tam teraz z Megan, szukają domu. Dzie" wczynki pojadą do nich jesienią. Będzie mi ich bardzo brakowało, tak.
dobrze jest mieć je tutaj. Kochają farmę. Nie jest już taka jak wtedy, gdy ja dorastałam. Mamy tu teraz dosyć
pracowników, więc mogę spędzać czas z dziećmi. Są w wieku, kiedy tyle rzeczy fascynuje. Dni są za krótkie,
żeby im wszystko pokazać.
.
Zorientowała się, że mówi chaotycznie, i zamilkła. Steven oparł się o blat, skrzyżował odziane w dżinsy nogi i
obserwował ją. Podniecona, mocniej wyrabiała ciasto. Jeśli tak dalej pójdzie, chleb będzie bardzo twardy ..
- Nie powiedziałeś jeszcze, po co przyszedłeś - odezwała się w końcu.
- Po nic, tak sobie. Zwykła sąsiedzka wizyta.
Podniosła głowę i spotkała bystre spojrzenie jego oczu.
- Sąsiedzi zwykle nie czekają całe lata, zanim wpadną·
- Czy wcześniej byłbym mile widziany?
- Teraz też nie jesteś mile widziany.
-: Miałem nadzieję ...
- Że co? Że truskawki zmiękczą moje serce?
Uśmiechnął się.
- No cóż, jesteś twardsza: niż dawniej - przyznał. - Zauważyłem to już wczoraj. Truskawki mogą nie
wystarczyć, ale pomyślałem sobie, że będą dobre na początek. Cały czas czekałem na znak, że jesteś gotowa
zapomnieć o przeszłości, ale nawet na mnie nie spojrzysz, kiedy się mijamy na ulicy w miasteczku.
Ciasto uderzyło o blat z głuchym łoskotem.
- Czy rzeczywiście oczekiwałeś, że cię powitam z otwartymi ramionami? - Gniewne słowa padły, zanim
zdołała je powstrzymać. Były jeszcze jednym przy?naniem się do cierpienia. Nie chciała, żeby się o nim
dowiedział. Gdzie się podziała duma Danversów?
- Nie, nie z otwartymi ramionami. - Jego głos był łagodny, bez śladu ironii. Miękki ton zdziwił ją. - Tylko z
otwartą głową.
Lara westchp.ęła cicho.
- Co się z tobą stało, Laro? Kiedy się poznaliśmy, byłaś taka pełna radości, pełna życia. Nigdy nie zapomnę
dnia, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem nad strumieniem.
- Bardzo dojrzałam od tamtego czasu.
- Dojrzałość nie oznacza rezygnacji z radości. Obserwowałem cię przez ostatnich kilka lat. Nigdy się nie
śmiejesz. Tak jakby ktoś złamał ci serce. Czyżby ja?
Zabolało ją, że to zauważył.
- Nie chciałabym psuć twojej egoistycznej wizji, że zrujnowałeś mi życie. Jestem zupełnie szczęśliwa. Prowadzę
normalne życie -. rodzina, przyjaciele, praca. - Słyszałem co innego. Że jedyną pasją w twoim życiu jest ta farma.
- Plotka nie jest wiarygodnym źródłem informacji.
- Ale jedynym dostępnym, odkąd powiedziałaś otwarcie, że nie chcesz mnie tu widzieć.
- I tak jestem zaskoczona, że zawracałeś sobie tym głowę.
- Chciałem wiedzieć, jak ci się powodzi.
- Po co? Masz zamiar wykupić resztę ziemi, kiedy farma upadnie? Nie chcę cię znowu rozczarować, ale
spłaciliśmy wszystkie długi.
- To także wiem.
Lara wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Najwyraźniej wtrącał się w jej życie.
- Pan Hogan, jak sądzę? ...
- Jest bardzo dumny z twojego sukcesu.
- Jest zadowolony, że płacę w terminie rachunki - odparła cierpko. - Teraz sam się przekonałeś, jak tu wszystko
wygląda, więc możesz iść swoją drogą - dokończyła, zmuszając się do weselszego tonu.
- Nie wyszłaś za mąż - Steven nie dał się tak łatwo zbyć. .
Lara zastygła.
- No to co? Małżeństwo nie gwarantuje szczęścia. Chyba sam najlepiej wiesz z własnego doświadczenia.
Skrzywił się w uśmiechu.
- Masz rację, moje małżeństwo nie było zbyt szczęśliwe. Byłem za młody. Ale to nie znaczy, że nie
spróbowałbym znowu, gdybym spotkał właściwą kobietę. A ty?
- Myślę, że jeśli spotkam właściwego mężczyznę, wyjdę za niego.
- Ale do tej pory nikt taki się nie pojawił? Może masz za wysokie wymagania? - zauważył sarkastycznie.
Zmarszczyła' brwi. Nazbyt często słyszała to od Tommy'ego. Nawet łagodna Megan ostro krytykowała ją za
zagrzebanie się na farmie. Tylko Greg, najmłodszy z trójki rodzeństwa, zostawiał ją w spokoju. Był zbyt zajęty
malowaniem, by zwracać uwagę na rodzinę· Sam wybrał samotność, nie widział więc nic dziwnego w jej stylu
życia.
- Twoja mityczna kobieta doskonała także jakoś się nie pojawiła? A może się mylę? - Starała się pobić go jego
własną bronią i przejąć inicjatywę. - Czy były w twoim życiu jakieś kobiety, odkąd wyjechałeś jedenaście lat
temu?
- Były - przyznał lakonicznie.
- Ale nie małżeństwa?
- Nie. Chyba byłem zepsuty.
- O? - Zaskoczyła ją nuta żalu w jego głosie. Podobnie jak tego dnia w banku, kiedy zaproponował, że kupi jej
ziemię.
Sytuacja stawała się niezręczna. Wziął niewielki kawałek ciasta i ugniatał je nerwowo przez chwilę. Burza
wisiała w powietrzu. W końcu odłożył ciasto
na blat i opuścił ręce.
.
- Tęskniłem za tobą, Laro.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Znów wyczuła w jego cichym głosie nutę zakłopotania. To wyznanie
rzeczywiście zabrztniało szczerze.
- Co powiedziałeś?
- Tęskniłem za tobą - powtórzył trochę zaczepnie. - Czy tak trudno w to uwierzyć?
- Przecież to ty odszedłeś ode mnie bez słowa. Tak, to trochę zaskakujące.
- Wszyscy popełniamy błędy.
- A ja byłam jednym z twoich błędów?
- Nie ty, Laro. To, że cię opuściłem. To był mój błąd. Wtedy byłem pewien, że postępuję właściwie, ale teraz
już nie wiem.
Powiedziała z trudem: - Lepiej już sobie idź.
- Nie. - Powiedział to całkiem zwyczajnie, bez śladu zaczepki. - Już raz odszedłem i więcej tego nie zrobię. A w
każdym razie nie odejdę, póki ci wszystkiego nie wyjaśnię i nie spróbuję naprawić.
- Co mam zrobić, żebyś mnie zrozumiał? Nie chcę twoich truskawek ani twoich wyjaśnień. Nie chcę
zdawkowych pogawędek o dawnych czasach. Szczerze mówiąc, nie chcę, żebyś tu w ogóle przychodził! - Coraz
bardziej podnosiła głos, dając wyraz swemu niezadowoleniu.
- A ja myślę, że chcesz. - Przystąpił do niej bliżej. - Myślę, że dlatego masz takie rumieńce i puls ci tak mocno
bije.
- Rumieńce mam dlatego, że jestem zła - odparowała. - A puls mam normalny.
Wyciągnął rękę. Cofnęła się instynktownie i odwróciła. Nie ustępował. Wystarczył tylko jeden krok.' Dotknął
delikatnie jej szyi, odszukał puls.
- Kłamiesz - powiedział.
I
Lara była wściekła. Poczuła nagle, że opuściła ją cała odporność. Rozpłakała się ze złości.
- Dlaczego to robisz?
- Bo już się dosyć naczekałem.
- Na co?
- Aż się opamiętasz. Dość długo, żeby się przekonać, czy miałem rację.
- Jaką rację?
- Wróciłem tu trzy lata temu mając nadzieję, że się myliłem, że to nie z twojej przyczyny żadna inna kobieta nie
robi na mnie wrażenia. Ciągle miałem przed oczyma twój obraz, nie chciał mnie opuścić. Widziałem go i na
jawie, i we śnie. Gorzej jeszcze, widziałem go bez względu na to, kogo trzymałem w ramionach.
Ich spojrzenia się spotkały. Zobaczyła ból w jego oczach. Oszołomiła ją myśl, że Steven także nie wyszedł z
tego bez blizn. Starała się nie dopuścić do głosu uczucia. Byle się nie roztkliwić. Wydał jej się teraz bezbronny,
bardziej przystępny niż tamten mężczyzna bez serca, potrafiący porzucić dziewczynę, której obiecał miłość. Jego
uśmiech był teraz tylko bladym cieniem tamtego, który znała.
- No i zobaczyłem cię. - Lara zauważyła, że był tak samo oszołomiony jak ona. - Boże, jak ty się zmieniłaś.
Miałaś cienie pod oczyma. Włosy, te swoje niewiarygodnie złote włosy ściągnęłaś mocno do tyłu. Miałem ochotę
wYGiągnąć rękę i burzyć je tak długo, aż zmienią się w bujne sploty, które zapamiętałem. No i byłaś szczupła,
niepodobna do tamtego podlotka. Ale pragnąłem cię tak samo. Mocno, aż do bólu. W tej chwili też go czuję.
Wiedziałem już wtedy na pewno, że nigdy nie pozwolę ci odejść.
- Przestań - poprosiła. - Nie mów tak. To ty odszedłeś, Steven. Zdradziłeś mnie. Zdradziłeś nas wszystkich.
Nigdy tego nie zmienisz. Już za późno.
Nie chcę, żebyś wrócił.
.
Cień uśmiechu pojawił się,w kącikach jego ust, jak gdyby jej słowa były dla niego wyzwaniem.
- Sprawię, że znowu mnie będziesz chciała, Laro. Ty wiesz, że potrafię to zrobić.
Z jego słów przebijała pewność siebie i śmiałość. Kiedyś zrobiłyby na niej wrażenie, ale dziś ... Stworzyła
sobie spokojne, przyjemne życie. Bezpieczne. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, odkąd farma zaczęła z każdym:
rokiem lepiej prosperować. Nie pozwoli, aby Steven Drake wkroczył tutaj tanecznym krokiem pewnego
letniego popołudnia i zabrał jej tak ciężko wywalczony spokój.
Ale on już to zrobił, pomyślała. Gdyby wyszedł w tej chwili i nigdy nie wrócił, zabrałby ze sobą ten jej z
trudem zdobyty spokój ducha.
- O, jesteś jeszcze - krzyknęła radośnie Jennifer ciągnąc za sobą rozespaną Kelly. Dwulatce kleiły się oczy. W
rączce trzymała swój ulubiony kocyk, którego koniec wlókł się po podłodze.
- Kelly to jeszcze mały dzidziuś, musi dłużej spać. Steven wziął Kelly na ręce. Natychmiast położyła mu głowę
na ramieniu. Lara spojrzała na nią z niezadowoleniem.
- Według mnie to już duża panna - w jego głosie było tyle czułości i zachwytu, że Larę aż coś chwyciło za
serce. Tak jakby zgadł, że spontaniczna, niezależna Kelly żywo przypomina ją w dzieciństwie. Czyżby
rozpoznał te podobieństwa, które i ona tak często dostrzegała, i zareagował na nie tak samo?
- Kelly jest prawie tak ładna jak ty - zwrócił się do Jennifer.
- Uważasz, że jestem ładna? - Jennifer zatańczyła podniecona.
- Oczywiście. Założę się, że kiedy dorośniesz, będziesz tak piękna jak twoja ciocia Lara. - Jego oczy napotkały
oczy Lary, ale ona odwróciła wzrok. Nie umiała sobie poradzić z wyraźną prośbą, którą w nich wyczytała.
- Coś wam powiem, dziewczynki - jego celowo niedbały głos wzbudził podejrzliwość Lary. - Może
przyjdziecie znowu jutro sobie popływać? Wiem też z pewnego źródła, że są tam większe ryby i tylko czekają,
żeby je złowić.
Jennifer zabłysły oczy. Nawet Kelly, która zazwyczaj budziła się bardzo powoli, ożywiła się wobec per-
spektywy nowej przygody.
- Ojej, ciociu Laro, możemy? - poprosiła Jennifer. - Pływanie jest najwspanialsze ze wszystkiego i chcę złapać
tę wielką rybę, zanim będziemy musiały wyjechać.
Bezradna wobec jej entuzjazmu, Lara starała się uniknąć jasnej odpowiedzi.
- Zobacżymy.
- W południe - nalegał Steven. - Tym razem moja gospodyni przygotuje piknik.
Jeszcze jeden piknik ze Stevenem nad tym strumieniem, który budził w niej tyle wspomnień - to była ostatnia
rzecz, na którą Lara miała ochotę. Okazał wielką gruboskórność proponując coś takiego. Był oczywiście
świadomy, że sprawia jej przykrość, i umyślnie starał się jeszcze bardziej przyprzeć ją do muru. Ten człowiek był
irytujący.
- Nie sądzę, byśmy mogły - powiedziała w końcu.
- To zbyt dużo kłopotu, a poza tym mamy jutro różne rzeczy do zrobienia.
- Jakie rzeczy? - zapytali chórem. Zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć.
- To jest farma. Na farmie zawsze jest co robić.
- Ale przedtem powiedziałaś, że macie teraz pracowników - przypomniał jej Steven. - Na pewno mogłabyś
znaleźć trochę czasu na piknik.
- Ale nie jutro - ucięła zdecydowanie. Ani nigdy, pomyślała.
Steven skinął w końcu głową, uznając nieodwołalność jej decyzji.
- No dobrze, dzieciaki, może innym razem. Oboje z waszą ciocią pomyślimy o tym.
- Obiecujesz? - zapytała Jennifer sceptycznie, a na jej twarzyczce odmalowało się rozczarowanie. Ta mina o
mało nie podziałała na Larę rozbrajająco.
- Przysięgam - powiedział stawiając Kelly na podłodze i kierując się do drzwi.
- Nie idź - zaprotestowała natychmiast Kelly i upuściwszy swój ukochany kocyk, wyciągnęła do niego rączki.
- Wrócę, kochanie. Możecie na mnie liczyć.
Ta obietnica była skierowana do Kelly i Jennifer, ale patrzył na Larę. Przyznawała się do tego czy nie, teraz
policzki jej płonęły, a ręce drżały. Jednak nie odwróciła wzroku. Wiele lat minęło od czasu, kiedy czuła się
podobnie, podniecenie przyprawiało ją o zawrót głowy i przepełniał ją tęskny ból pożądania. Zbyt wiele lat,
przyznała niechętnie, nienawidząc siebie jednocześnie za tę wiarołomność. .
- Nie powinien był wracać - wyszeptała, kiedy sobie poszedł. - Nigdy nie powinien był wracać.
Ale wrócił.
ROZDZIAŁ TRZECI
Logan Fairchild stał opierając zakurzony but na dolnej poprzeczce ogrodzenia. Zdjął zapoconego i
poplamionego stetsona, którego nosił, odkąd Lara go zatrudniła, i wytarł ogorzałą twarz czerwoną chustką·
Zarówno ubiór Logana, jego powolny sposób mówienia, chód na szeroko rozstawionych nogach, jak i szorstkie
obyczaje mogły wskazywać na człowieka, który urodził się na ranczo w Teksasie. Lara wiedziała jednak z całą
pewnością, że Logan urodził się niecałe pięćdziesiąt kilometrów od jej farmy, w· północnozachodnim Ohio, jakieś
sześćdziesiąt lat temu. Jedynym kowbojem, którego w życiu widział, był John Wayne w kinie. Mimo wszystko
pozostał wierny swojemu marzeniu. Był najlepszym zarządcą farmy, jakiego kiedykolwiek spotkała. Sumienny,
zręczny, chętnie przyjmował polecenia od kobiety - o ile wcześniej wysłuchała jego rady.
- Ta kukurydza tutaj bardzo dobrze wygląda, panno Danvers. - Badawczym spojrzeniem otaksował
rozciągające się przed nim pole .. - Dopiero czwarty lipca, a już jest wysoko jak oko słonia, jak mówi piosenka.
Mówiłem, że ta odmiana będzie dla nas najlepsza. Szykuje się niezły rok, jeśli pogoda się utrzyma.
- Mam nadzieję, Logan. Reszta tych pieniędzy, które dostaliśmy za ziemię, poszła na nowe maszyny. A jeszcze
w zeszłym roku musieliśmy wynająć dodatkowych ludzi. Ledwo związaliśmy koniec z końcem. Nie chcę znowu
popaść w długi. Tommy i Greg znów zaczną mówić o sprzedaży. Odkąd. Tommy wyjechał, uważają, że dla mnie
samej farma jest za duża.
- Nie jest za duża, dopóki ja tu jestem. Proszę się nie martwić. Uda nam się, panno Danvers. Jeśli Pan Bóg
pozwoli.
Przyciągnął najbliższy kaczan i odarł go z liści, odsłaniając duże, żółte ziarna. Wbił paznokieć w soczyste
ziarenko i widocznie przekonał się,. że jest miękkie, powiedział zadowolony:
- Powinniśmy zacząć zbierać z tego pola pod koniec tygodnia.
- Wystarczy panu ludzi
- Powinno być dosyć.
- Jeśli nie, to proszę wziąć robotników na dniówkę. Nie chcę, żeby się okazało, że zbiory są złe, bo nie można
ich było zebrać na czas.
- O tym nie ma mowy - obruszył się. - Znam swoją pracę.
- Prawdopodobnie lepiej niż ja, prawda, Logan? - uśmiechnęła się.
- Jest pani zupełnie niezła - przyznał niechętnie. - Jak na kobietę.
- Wiedziałam, że pan to powie - pokiwała głową z rezygnacją. - Jest pan niepoprawnym męskim szowinistą·
- Do, szpiku kości, proszę pani. Do szpiku kości. A teraz proszę się stąd zabierać. Niedługo zaczyna się parada
w mieście, a chyba nie chce pani, żeby małe jej
nie zobaczyły.
.
- One urządziły własną paradę. Cały ranek nosiły flagi dookoła domu. Kiedy odchodziłam, Jennifer właśnie
waliła w patelnię. - Wstrząsnęła się na wspomnienie tego dźwięku.
Logan sięgnął do kieszeni i wyciągnął fujarkę, którą sam wyciął.
- Proszę jej dać,. Może to będzie pani łatwiej znieść.
- Dziękuję, Logan. Na pewno jej się spodoba. Tak jak i mnie.
Lara poszła wolno do domu, myśląc o tegorocznych zbiorach. Miała nadzieję, że Logan nie mylił się co do
nowej odmiany kukurydzy. Ten rok mógłby być dla niej punktem zwrotnym. Jeśli zbiory będą dobre, będzie
mogła powiększyć sumę przeznaczoną na odkupienie posiadłości Stevena. Zły rok mógłby Ją zniszczyć,
zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę naciski ze ' strony Toma i Grega. Nie wiedziała, skąd im nagle przyszło do
głowy, że powinna sprzedać farmę. Odrzuciła od siebie te myśli, aby się nie denerwować. Nie zamierzała dzisiaj
się tym dręczyć. Właśnie dzisiaj, kiedy w mieście zaczynało się święto.
Usłyszała dziewczynki, zanim jeszcze doszła do domu. Gdy wyszła zza rogu, zobaczyła, że oczekują
niecierpliwie ną ganku.
- Gramy sobie, ciociu Laro - powiedziała Kelly, uderzając pokrywkami o siebie. Tym prowizorycznym
talerzom perkusyjnym wtórowała Jennifer' na zaimprowizowanym bębnie, który stanowiło dno jednego z
najlepszych garnków Lary. Entuzjazmem i siłą dźwięku nadrabiały braki w rytmie i melodii. Larą znów
wstrząsnął dreszcz, ale nie przestała się uśmiechać.
- Bardzo głośna ta muzyka. - Była pewna, że przyjmą to jako wyraz najwyższego uznania. - Jak tylko
skończycie swoją melodię, będziemy mogły jechać na paradę. - Garnek i pokrywki wylądowały z brzękiem na
podłodze ganku. - Nie. Proszę je odnieść na miejsce.
Było wiele zamieszania, zanim w końcu dziewczynki znów się pojawiły. Z amerykańskimi flagami w rękach,
ubrane w koszulki w czerwono-białe.pasy i w niebieskie szorty, stanowiły parę małych patriotek. Lara wyciąg-
nęła z kieszeni aparat fotograficzny.
- Zrobimy zdjęcie i poślemy mamie i tacie. Na pewno dzisiaj bardzo za wami tęsknią.
Dziewczynki pozowały niechętnie, wyraźnie podniecone perspektywą parady. Gdy tylko szczęknęła migawka,
już ich nie było. Po chwili gramoliły się do samochodu. Zanim Lara zdążyła do niego dojść Jennifer już zapięła
swój pas, a Kelly wdrapywała się na siedzenie.
Kiedy po półgodzinie przyjechały do śródmieścia, ulice były już zatłoczone. Zaparkowały w pewnej odległości
od Main Streer i poszły szukać miejsca przy krawężniku, gdzie stały już ciasno stłoczone całe rodziny.
- Nic nie widzę - poskarżyła się KeIly, usiłując przecisnąć się między nogami dorosłych.
- Ja też ciociu Laro.
- Przejdźmy jeszcze trochę dalej, może znajdziemy lepsze miejsce.
- Ale parada się zaczęła. Już ją słyszę - lamentowała Jennifer ze łzami w oczach. - Nic nie zobaczymy.
Nagle na ich drodze stanął Steven. Widząc płaczącą Jennifer, natychmiast przyklęknął przed nią.
- Co się stało?
Błękitne oczy spojrzały na niego błagalnie.
- KeIly i ja nic nie widzimy. Wszyscy są za duzi.
- No cóż, musimy sobie jakoś poradzić, prawda? - podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Lary. Była znowu w
pułapce.
- Jak się masz, Laro - zniżył głos.
- Steven ...
- Pozwolisz, że pomogę moim przyjaciółkom? Wzruszyła ramionami.
Nie było sensu oponować.
W przeciwnym razie zostałaby sama z dwójką rozhisteryzowanych dzieci. Steven podniósłvKeIly, posadził ją
sobie na ramionach, a potem wziął Jennifer za rękę. Zwrocił się do rodziny stojącej obok:
- Przepraszam, czy nie mają państwo nic przeciwko temu, żeby ta mała stanęła sobie z przodu i popatrzyła?
Widząc jego uśmiech rozstąpili się odruchowo i przepuścili Jennifer. Dziewczynka spojrzała na niego.
- Ty też.
- Nie. To nie byłoby uczciwie. Twoja ciocia i ja jesteśmy dość wysocy. Możemy stać z tyłu. Będziemy tuż za
tobą.
Przyjąwszy bez dalszego sprzeciwu słowa Stevena, Jennifer odwróciła się, by obserwować paradę. KeIly
szeroko otwartymi oczyma przyglądała się przecho- . dzącej orkiestrze. Machała chorągiewką z takim zapałem,
że omal nie wsadziła jej Stevenowi w oko. Lara sięgnęła, chcąc ją KeIly odebrać, ale Steven zaprotestował,
schwyciwszy ją za rękę·
- Wszystko w porządku. Nic się nie stało. Jednakże zamiast puścić jej rękę, wykorzystał ten incydent jako
pretekst, aby ją zatrzymać w swej dłoni. Ot tak, normalnie, jak zwykli to robić kochankowie przyzwyczajeni do
takiej zażyłości. Rozsądek kazał Larze zaprotestować przeciwko temu gestowi, ale jej ciało zaakceptowało go aż
nazbyt chętnie. Jego dłoń była ciepła, uścick delikatny, lecz zdecydowany. Był to uścisk człowieka dobrze
znającego się na subtelnościach sztuki uwodzenia. Krew w żyłach Lary zaczęła szybciej krążyć, serce zabiło
mocniej. Wówczas ją puścił. Poczuła się natychmiast opuszczona i wściekła z tego powodu. .'
Przemaszerowała ostatnia orkiestra i tłum zaczął się rozchodzić. Większość ludzi podążała na plac, gdzie
przez całe popołudnie miał działać rożen, były zapowiedziane różne gry, tańce i pokaz ogni sztucznych.
Steven przyprowadził Jennifer i objąwszy Larę w pasie obrócił ją w kierunku placu.
- Chodźmy. Kupię wam kurczaka i kukurydzę.
- Ależ naprawdę nie trzeba"':' zaprotestowała Lara.
- Oczywiście, że nie trzeba. Ale ja tego chcę. - Uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym uśmiechem.
- Nie chciałabyś chyba, żebym resztę święta spędził samotnie, prawda?
- Przy tylu kobietach dookoła? Nie byłbyś samotny dłużej niż pięć minut, dobrze o tym wiesz.
- Ale wolę sam wybrać tę, z którą spędzę czas. Chodź, Laro: To tylko kurczak z rożna. Są z nami twoje
bratanice. Całe miasto będzie naszą przyzwoitką. Czego się obawiasz?
Serce jej mocno zabiło.
- O ile pamiętam, jedenaście lat temu całe miasto nie zdołało uratować nas przed kłopotami.
Spojrzał na nią ciepło. Patrzyli na siebie przez chwilę. Czas - jedenaście samotnych lat - odpłynął. - .Nie
byłem pewien, czy pamiętasz tę noc.
- Jak mogłabym zapomnieć? - powiedziała, niechętna temu wspomnieniu. - Ta noc zmieniła moje życie.
- Moje też - powiedział miękko i przez krótką chwilę uwierzyła mu. - Zostań, Laro.
Walczyła ze sobą.
- Steven, nie mogę.
- Nie możesz czy nie chcesz? Nie planowałaś przypadkiem pójść z dziewczynkami na kurczaka z rożna,
zanim się zjawiłem?
- Tak - przyznała z westchnieniem.
- Więc nie możesz im zrobić zawodu, prawda? - naciskał.
- Proszę, ciociu Laro - włączyła się Jennifer. Nawet Kelly utkwiła w niej z nadzieją swoje modre oczka.
Pułapka zaciskała się wokół niej. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Do licha Steven ...
Spojrzał znacząco na stojące z szeroko otwartymi oczyma dzieci i podniósł dłoń.
- Hej, Nellie, kochanie - zawołał do siwowłosej kobiety, która zwykle obsługiwała staroświecki saturator u
Beaumontów. Lara zauważyła, że tamta zarumieniła się na to serdeczne powitanie. Widać nawet kobiety po
sześćdziesiątce nie były obojętne na urok Stevena. Nellie czekała, nie zdziwiona ani trochę, że jest z nim
Lara i jej bratanice.
- Chciałbym cię prosić o wielką przysługę. Uratowałabyś mi życie.
- Stevenie Drake, dla ciebie skoczyłabym w ogień. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Lary. -Dobrze
, że nie jestem młodsza. Wzięłabym poważnie twoje słodkie słówka i moglibyśmy mieć kłopoty ze strony
tej młodej damy. Czego sobie życzysz?
- Czy mogłabyś zabrać Jennifer i Kelly na kurczaka z rożna, żebym mógł przez kilka minut zostać z Larą?
- Steven - zaprotestowała Lara.
- Oczywiście, że mogę - powiedziała Nellie wesoło. - No jak, dzieciaki? Pójdziemy poszukać
największego kawałka kurczaka?
- I na lody? - zapytała Kelly z nadzieją.
- Na pewno będą tam też lody.
- Dziękuję, Nellie. Jesteś aniołem. Za chwilę do was dołączymy - obiecał Steven.
- Nie śpieszcie się i bawcie się dobrze. Moje wnuki są daleko. To dla mnie wielka przyjemność mieć przy
sobie dzieci w takim dniu jak dziś .
Gdy tylko Nellie z dziećmi się oddaliła, Lara natarła na Stevena.
- Jak śmiesz? Od tygodnia wtrącasz się w moje życie, używając dzieci jako pretekstu, żeby się do fimie
zbliżyć. Nie wiem, co zamierzasz, ale chcę, do diabła, żebyś mi to powiedział i wreszcie sobie poszedł.
Im bardziej się zapalała, tym szerzej Steven się uśmiechał.
- Co się z tobą dzieje? - zapytała. - Czemu się ze mnie śmiejesz?
- Nie śmieję się - powiedział tłumiąć chichot. - Tylko dawno nie widziałem cię tak wściekłej.
- Jeśli jesteś na tyle przewrotny, że podobam ci się, kiedy jestem wściekła, to będziesz miał największą
przyjemność w życiu, bo właśnie kipię ze złości, Stevenie Drake.
Chodziła tam i z powrotem po chodniku, przyciągając rozbawione spojrzenia, i potrząsała z oburzeniem
związanymi w koński ogon włosami. W końcu przystanęła przed nim i wziąwszy się pod boki spojrzała mu
z wściekłością prosto w oczy.
- Jesteś nieznośnym, aroganckim grubianinem i nie chcę od ciebie nic więcej.
- Tak jest lepiej - pochwalił. - To mi się podoba.
~ Do licha! - Machnęła mu ręką tuż przed twarzą. - Co to za gra?!
- Już raczej terapia, powiedziałbym.
- Przygnało cię z powrotem do naszego miasta. Przyszedł ci do głowy absurdalny pomysł, żebyśmy znów
byli razem ... - Zauważyła nagle rozbawione spojrzenie Stevena i dotarły do niej jego słowa. - Jak to,
raczej terapia? Co przez to rozumiesz?
- Mówiłem ci parę dni temu, że powinnaś wykrzyczeć wszystko, co siedzi w tobie od jedeną.stu lat. Czas
to powiedzieć, żebyśmy spróbowali sobie jakoś poradzić.
Nie mogła znieść spokoju, rozwagi i zrozumienia w jego głosie. Znów zaczęła chodzić.
- Odkąd to jesteś ekspertem w dziedzinie psychologii? Nie chcę wracać do tego, co się zdarzyło
jedenaście lat temu. Chcę mówić o tym, co jest dziś, o tym, jak usiłujesz mną manipulować. Nie zniosę tego
dłużej, słyszysz? Mam dość twojego wdzięczenia się do moich bratanic tylko po to, żeby być przy mnie. To
są małe dzieci. Co im powiesz, kiedy przestaniesz przychodzić? Niczego nie zrozumieją.
- Tak jak ty kiedyś? - spytał cicho.
Zatrzymała się w pół kroku i powoli odwrociła, żeby spojrzeć mu w twarz. Była nieprzenikniona.
- Właśnie - powiedziała w końcu. - Masz rację. Nie rozumiałam. I dalej nie rozumiem, ale nie widzisz, że
mnie to już nie obchodzi? Jedyne, co mnie teraz interesuje, to sposób, w jaki używasz dziewczynek.
- Kto ci powiedział, że przypochlebiam się dzieciom, żeby się wkraść w twoje łaski? Tak się składa, że
lubię dzieci. One zawsze mówią to, co myślą. W przeciwieństwie do niektórych dorosłych, nie wymieniając
nazwisk. - Popatrzył na nią znacząco i dodał: - Poza tym, Megan poprosiła mnie, żeby do nich zajrzeć.
- Megan? - Lara była oszołomiona.
- Zajechałem do niej, zanim wyjechali z Tommy'm z miasta. Prosiła, żebym wpadł i zobaczył, co się u was
dzieje. Nie podobało jej się, że zostałyście tutaj same, a ponieważ jestem najbliższym sąsiadem, zapytała,
czy nie miałbym nic przeciwko odwiedzinom. Powiedziałem, oczywiście, że nie mam. Tylko prosiła, żeby
ci o tym nie mówić.
Co, na miły Bóg, przyszło tej Megan do głowy? Lara zastanawiała się przez chwilę, a potem jęknęła w
duchu. To było proste. Tak romantyczna osoba, jak Megan, mogła .ukartować intrygę w nadziei, że zdarzy
się dokład'rlie to, co się właśnie stało. Nigdy nie mówiła bratowej, skąd się wzięła jej nienawiść do
Stevena. Megan najwyraźniej wytłumaczyła sobie na swój sposób wrogie nastawienie Lary do sąsiada.
Domyśliła się, że kryje się za tym namiętność.
- Rzadko kiedy jesteśmy same na farmie - rzuciła oschle. - Logan jest tam co dzień, no i są zwykle
pracownicy. Jeśli wpadasz tylko z tego powodu, to możesz się czuć zwolniony z obowiązku. - Wbrew jej intencji
zabrzmiało to trochę jak wyrzut. Steven odsłonił zęby w uśmiechu.
- Jak dobrze wiesz, z;achodzę nie tylko z tego powodu. Czy nie moglibyśmy pójść do parku, usiąść sobie pod
drzewem i pogadać? Czuję się śmiesznie rozmawiając o tym wszystkim na środku chodnika. Gorąco tu jak w
piekle, a ty wyglądasz tak, jakbyś chciała przy pierwszej okazji wziąć nogi za pas.
- Bo chcę. Myślę, żeśmy sobie powiedzieli dosyć, jak na jeden dzień.
Zniecierpliwiony wzniósł oczy do nieba.
- Przekonywanie ciebie to najwidoczniej zła taktyka. - Złapał ją za rękę i ruszył w dół ulicy. Lara musiała biec,
aby za nim nadążyć.
- Nie idę z tobą - mamrotała, choć zdawała sobie sprawę, jak komicznie brzmiał ten protest. Po chwili byli w
parku. Steven szedł prosto w kierunku stuletniego dębu. Masywny pień dawał świetne oparcie, liście rzucały miły
cień.
- Siadaj.
- Nie jestem jakimś szczeniakiem, któremu możesz rozkazywać - odpowiedziała buntowniczo.
Wzruszył ramionami.
- Dobrze. Ja usiądę.
Siadł na ziemi, oparł się o drzewo i skrzyżował wyciągnięte' nogi. Lara stała nad nim pochylona, w
niewygodnej 'pozycji, bo ciągle trzymał ją mocno za rękę. Spoglądała na niego naburmuszona. W końcu usiadła,
starając się trzymać tak daleko, jak tylko pozwalał mocny chwyt jego dłoni.
- Mów - zaproponował. Zacisnęła szczęki z uporem. - Tylko ty chcesz mówić.
- Dobrze. Będę mówił za ciebie. Sprostuj, jeśli się mylę. Jesteś wytrącona z równowagi wskutek tego, co się
zdarzyło jedenaście lat temu. Jesteś przekonana, że cię zdradziłem.
- Bo zdradziłeś. .
- Nie. - Przerwał je], kiedy chciała zaprotestować.
- Rozumiem, dlaczego tak sądzisz, ale uważałem, że to, co zrobiłem, było najlepsze.
- O, na miły Bóg, Steven - przerwała niecierpliwie. - Wciąż to mówisz. Nazywasz najlepszym to, że odszedłeś
ode mnie bez słowa? Byłam w tobie zakochana. Planowaliśmy wspólną przyszłość. A może to tylko ja
planowałam?
Wciągnął głęboko powietrze i pogłaskał ją kciukiem po dłoni. W końcu odpowiedział, ale tak cicho, że musiała
się przysunąć, by usłyszeć.
- Nie, Laro, nie tylko ty robiłaś plany. Chciałem być z tobą, pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
W jej oczach pojawiły się łzy. Czuła się tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce.
- Więc dlaczego nie zostałeś?
Westchnął. Na jego twarzy malowało się zamyślenie. - Było wiele powodów, zaczynając od tego, że nie byłem
wtedy dobrą partią. - Według mnie byłeś.
- Widziałaś tylkio to, co chciałem ci pokazać. Czy wiedziałaś na przykład, jak bardzo nienawidziłem swojego
ojca? Tylko dlatego wyjechałem. Chciałem udowodnić, że nie jestem do niego podobny. - Zaśmiał się ponuro. -
Ale robiłęm to samo co on. Przedkładałem karierę ponad wszystko. Kiedy cię spotkałem, zaczęło mi się właśnie
świetnie powodzić. Musiałem dużo podróżować.
- Wiedziałam to wszystko. To się nie liczyło.
- Dla mnie tak. Miałaś dopiero osiemnaście lat.
Byłaś za młoda, by się wiązać na całe życie. Byłem prawie o dziesięć lat starszy, ale także nie doŚĆ
dojrzały, by sobie z tym wszystkim po~adzić. Miałem już wtedy za sobą nieudane małżeństwo, bo nie
byłem zdolny uczciwie zaangażować się w stały związek. Nie chciałem, żeby to się powtórzyło z tobą. Poza
tym, zanim się pojawiłem, marzyłaś o tym, by iść na studia i zostać lekarzem. Tak bardzo cię pragnąłem, że
ciągle o tym zapominałem. Wtedy twoi rodzice mi przypomnieli.
Potrząsnęła głową.
- Nie wierzę, że moi rodzice się wtrącali. Wiedzieli, jak bardzo cię kochałam. Nie poprosiliby cię, byś
wyjechał.
- Nie, oczywiście, że nie. Tylko mnie ostrzegli, bym się wstrzymał i poważnie zastanowił nad tym, co
robię. Wytknęli mi, że oczekiwałem, iż zrezygnujesz ze swych planów. Obawiali się, że nigdy się nie
ustatkuję, że pewnego dnia się obudzisz i zrozumiesz, że przeze mnie straciłaś to, co się dla ciebie naprawdę
liczyło. Czułabyś do mnie z tego powodu urazę.
Podniósł wzrok i spojrzał jej w twarz.
- Czy pamiętasz tę ostatnią noc nad strumieniem?
- Tak jakby to było wczoraj - przyznala zduszonym głosem. - Trzymałeś mnie w ramionach, kochaliśmy
się i ... i płakałeś. - Była zaskoczona tym wspomnieniem. Zupełnie zapomniała o wstrząsie, jakiego
doznała na widok łez w oczach mężczyzny, który wydawał jej się taki silny. - A więc wiedziałeś, co
zamierzasz zrobić, prawda?
- Wiedziałem - przyznał. - I to bolało. - Teraz także w jego oczach były łzy. - Czy pamiętasz, o czym
rozmawialiśmy? - zapytał.
Spojrzała na niego zmieszana. Pamiętała jedynie, że trzymał ją w ramionach, a także to dzikie
pod-
niecenie, które ją ogarnęło.
- Byłaś taka zaaferowana szkołą - podpowiedział. Zaczęła sobie przypominać. - Nadeszły egzaminy
końcowe. Miałaś same piątki. Byłaś przekonana, że uda ci się skończyć szkołę średnią w niecałe cztery
lata. Nie ulegało wątpliwości, że z takimi ocenami dostaniesz się na studia medyczne.
Lara przyglądała mu się w zamyśleniu. - Bardzo się tym wtedy emocjonowałeś.
- Tak, ale już wówczas wiedziałem, że nie powinniśmy utrzymywać naszego związku. Chciałem cię
tamtej nocy prosić, żebyś wyjechała ze mną, ale kiedy sobie uświadomiłem, jakie miałaś wspaniałe plany
na przyszłość, jak bardzo tego pragnęłaś, nie mogłem. Musiałem ci pozwolić spróbować.
- I dlatego nic nie powiedziałeś? Zamiast pozwolić mi wybrać?
Uśmiechnął się lekko.
- Poznałem cię zbyt dobrze, kochanie. Wiedziałem, co bys wy,brała. Byłaś porywcza i zakochana.
Wyjechałabyś ze mną.
- Oczywiście.
- No i to byłby błąd.
- Nie, do licha - sprzeciwiła się, choć zdała sobie sprawę z jego poświęcenia. - Przynajmniej miałabym
ciebie. Wkrótce potem umarł tata. Niedługo po nim mama. Musiałam zrezygnować z myśli
o
studiach
medycznych. No więc widzisz, że wszystko było na próżno.
- Ale tamtej nocy nie mogłem tego wiedzieć. Myślałem, że daję ci twoje marzenie. Dopiero gdy tu
wróciłem trzy lata temu, przekonałem się, że twoje plany się nie spełniły. Ale wtedy nienawidziłaś mnie
tak bardzo, że ...
- Dlaczego wróciłeś?
- Już ci powiedziałem, dlaczego. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Powiedziałem sobie: jeśli jest
sz
częśliwa, wyszła za mąż, nie zostanę. Ale nie byłaś. Czułem, że powinienem być tutaj i strzec cię, nawet
gdybyś mnie wykreśliła ze swego życia.
- Ale przedtem nic nie mówiłeś. Dlaczego?
- Bałem się. Mogłem sobie wyobrazić, jak byś
zareagowala, zwłaszcza że praktycznie zmusiłem cię, żebyś mi sprzedała tę ziemię. Nie wiedziałem, j'ak mam do
ciebie podejść. Później dużo wyjeżdżałem. Miałem wiele interesów w innych stanach. Przez te wszystkie lata,
kiedy mnie tu nie było, miałem dużo do czynienia z pracami inżynierskimi. Byłem w Meksyku w czasie
trzęsienia ziemi. Pomagałem w akcjach ratunkowych. Gdy podobne katastrofy zdarzały się w innych krajach,
proszono mnie, żebym przyjechał i pomógł. Zawsze jeździłem. Tak było łatwiej niż być tutaj i wiedzieć, że
patrzysz na mnie jak na zdrajcę.
Lara przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami. Spojrzała na Stevena. Zobaczyła w jego oczach
obawę.
- Czy mógłbyś mnie teraz zostawić samą? Muszę pomyśleć.
Na szczęście tym razem się jej nie sprzeciwiał.
Skinął potakując głową i podniósł się.
- Mówiłem poważnie, Laro. Każde słowo. Byłaś kiedyś najważniejsza w moim życiu. I nadal jesteś. Proszę
tylko o szansę, bym mógł ci to udowodnić.
Zanim odgadła, co żamierza zrobić, pochylił się i dotknął wargami' jej ust. Poczuła jakby muśnięcie jedwabiu i
płomień rozpalił jej ciało. Gdy chciał już odejść, zanurzyła mu palce we włosach wijących się na karku. Ich oczy
się spotkały. Było w nich pytanie i odpowiedź. Ich oddechy się zmieszały, znów go przyciągnęła do siebie.
Podobnie jak on nie mogła sobie odmówić tej chwili. Ten niespodziewany pocałunek, podobny do subtelnego
pytania, potwierdził to, co już wcześniej przeczuwała: namiętność nie wygasła, przyczaiła się tylko w
oczekiwaniu na jego powrót.
Kiedy Steven odszedł, położyla głowę na kolanach i dała upust łzom. Tyle straconych lat, czas, który nigdy nie
wróci! To, co powiedział, brzmiało wiarygodnie, ale czy mogła wierzyć człowiekowi, któremu tak łatwo
przychodziły słowa? Nie tylko jego nagłe odejście wymagało wyjaśnienia. Była jeszcze ziemia.
W przeszłości Steven wykorzystał niepowodzenie wielu miejscowych farmerów, aby przejąć setki akrów
ziemi. Próbował też kupić ich ziemię. Do dzisiaj nie miała pewności, czy kiedyś nie była pionkiem w Jego grze.
Powiedział, że chce tylko, by mu dała szansę. Ale danie mu tej szansy oznacza wielkie ryzyko.
Pomyśl ala również o tych wszystkich latach samotności, które zniknęły wraz z dotknięciem jego delikatnych
palców. I o pożądaniu, które ją ogarnęło przy pierwszym pocałunku. Jakże mogła mu się oprzeć, gdy jej własne
ciało było przeciwko niej. To kazało jej wątpić w szansę zwycięstwa.
- Dam ci tę szansę, Steven - zdecydowała w końcu.
- Ale jeśli znów mnie zdradzisz, będę twoim zaprzysięgłym wrogiem.
Reszta dnia upłynęła jak we śnie. Jadła coś, nie zwracając uwagi na to, co to było. Grała w coś z
dziewcŻynkami, nieświadoma, kto wygrał. Zatańczyła nawet raz ze Stevenem. Jej ciało zamieniło się w jego
ramionach w płynny ogień, to jedno zapamiętała bardzo dokładnie. Uczucie to napełniło ją lękiem. Po tym tańcu
uciekła przerażona.
W domu dziewczynki były wciąż jeszcze tak podeksytowane, że wlały do wanny całą butelkę płynu do kąpieli,
gdy Lara była w sypialni. Kiedy nadeszła, piana przelewała się z wanny i wypływała na korytarz. Kelly nie
mogła znaleźć swego ulubionego misia. Jennifer nie chciała włożyć różowej piżamy i uparła się na tę żółtą, którą
Lara zabrała do prania. Dużo czasu upłynęło, zanim udało się zapędzić je do łóżek. Gdy już były gotowe
wysłuchać bajeczki o pluszowym króliku, Lara czuła się tak, jakby własnymi rękami zaorała całe pole.
- Ciociu Laro - zagadnęła zaspana Jennifer, kiedy bajeczka się skończyła, a Kelly spała już z kciukiem w buzi.
- Co, kochanie?
- Czy pan Drake to twój narzeczony?
"Pluszowy królik" wypadł Larze z rąk.
- Dlaczego o to pytasz?
- Widziałam, jak cię całował. To pewnie znaczy, że cię lubi, prawda?
- Czasem przyjaciele też się całują.
- Aha.
Lara przyjrzała się jej uważnie. - Jesteś roźczarowana?
- Chciałabym, żeby cię lubił. Tak jak tatuś kocha mamusię·
- Dlaczego?
Jennifer objęła Larę i przytuliła. zasmuconą buzię do jej piersi. Słowa małej dobiegły stłumione.
- Żebyś nie była sama, kiedy ja i Kelly wyjedziemy. Lara westchnęła, oczy zaszły jej łzami. Kołysała
Jennifer w ramionach.
.
- Och, dziecko, jest jeszcze dużo czasu. Mamy przed sobą całe lato.
Mimo tej pociechy koniec lata wydawał się coraz bliższy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Panno Jenifer Susan Danvers, proszę tu wrócić w tej chwili - zawołała Lara do Jennifer, która wraz z Kelly,
podskakując, biegła w stronę lasu. - I proszę przyprowadzić ze sobą siostrę·
- Dlaczego, ciociu Laro? Chcę iść nad strumień.
- Powiedziałam ci już, dlaczego. To nie nasza ziemia.
- Ale przedtem chodziłyśmy i pan Drake powiedział, że wszystko w porządku. Słyszałaś przecież. - Spojrzała
na Larę oburzona. - Zaprosił nas.
A niech go licho!
- Nie życzę sobie, żebyście rozmawiały z panem Drakiem - powiedziała popędliwie. Wciąż była zakłopotana
swoją wczorajszą decyzją, żeby dać Stevenowi szansę. Gdyby ją zawiódł, chciała przynajmniej oszczędzić
przykrości Jennifer i Kelly, które zaczynały go już 'Ubóstwiać.
- Ciociu Laro! - tego było już za wiele. Jennifer nadąsała się. Kelly chwyciła siostrę kurczowo za rękę i
wykrzywiła buzię; gotowa w każdej chwili zawtórować jej płaczem.
- Słyszałyście, co powiedziałam. Na farmie jest dość miejsca do zabawy. Nie trzeba się błąkać nad strumieniem.
Ale nad strumieniem było najlepiej. Musiała im to przyznać. Zapłoniła się przypomniawszy sobie nagle noce,
które tam spędziła w ramionach Stevena. Jego wczorajszy pocałunek obudził wspomnienia tamtych nocy.
Zwłaszcza ostatniej.
Była to wspaniała noc wielkiego miłosnego uniesienia, nie przyćmionego jeszcze świadomością, że to ich
ostatnie godziny spędzone razem. Ale najlepiej pamiętała ów pierwszy raz, kiedy leżeli obok siebie na brzegu
strumienia.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie. To było czwartego lipca. Pracowała w polu, była zgrzana, zmęczona i
mokra od potu, pokryta kurzem od· stóp do głów. Tego dnia mieli się spotkać ze Stevenem w smażalni w
miasteczku. Przyszła na chwilę nad strumień, żeby popływać, i spotkała go. Czekał na nią· Na trawie leżał koc, w
kubełku chłodził się szampan, a w kryształowym wazonie był bukiet polnych kwiatów.
- Czy to wszystko dla mnie? - zapytała ze zdumieniem.
- A dla kogo miałoby być? - przekomarzał się.
- Mieliśmy się przecież spotkać w mieście. Skąd wiedziałeś, że tu przyjdę?
- Nie było trudno przewidzieć. Nie jesteś znów taka niekonwencjonalna. Kiedy pracujesz w polu, zawsze tutaj
przychodzisz, zanim pójdziesz do domu.
Zmarszczyła nos.
- Widzę, że muszę zmienić swoje zwyczaje, bo staniesz się zbyt pewny siebie.
- Przy tobie nigdy. - W jego wesołych oczach zapaliły się iskierki. - Przenigdy.
Larę ogarnęło nagle jakieś nieznane, nieokreślone uczucie. Coś jej mówiło, że to będzie niezwykła noc. Steven
wziął ją za rękę i poprowadził, tak jak stała, w ubraniu do strumienia. Chłodna woda wirowała wokół nich. Zmył
kurz z jej twarzy, odgarnął z policzków mokre włosy i delikatnie ją pocałował. Jej ramiona opadły na jego barki,
ich nogi się splotły. Przywarła do niego, aby nie stracić równowagi. Poczuła, jak jego ciało twardnieje, i pojęła,
przy całym swoim braku doświadczenia, co to jest kobieca satysfakcja.
Doznała niezwykłego wrażenia, że swoim dotknięciem obłaskawiła buntownika, że on należy do niej.
Niepewność znikła.
- Laro, nie - prosił stłumionym głosem. - Tak bardzo cię pragnę, że nie będę mógł się powstrzymać.
Spojrzała na niego poważnie.
- Wcale nie chcę, żebyś się powstrzymywał - odparła.
Zaprotestował słabo, zbity z tropu jej szczerością. - Kochanie, przecież twoi rodzice i wszyscy inni spodziewają
się nas w mieście. Nie zaplanowałem tego spotkania, żeby cię uwieść.
Uśmiechnęła się do niego.
- W takim razie ja będę musiała uwieść ciebie, zgoda?
Tak też zrobiła. Obsypała go pieszczotami, całowała namiętnie, podsycając w nim żądzę, dopóki go nie
rozpaliła do białości. Policzki jej zapłonęły, gdy sobie przypomniała swoje lekkomyślnne, pełne pożądania
zachowanie.
W końcu uległ jej. Wyniósł ją na brzeg, położył delikatnie na kocu i ostrożnie zdjął z niej mokre ubranie.
Potem się kochali, brał ją znowu i znowu, aż zapadający zmierzch okrył ich cieniem. Była pragnieniem, którego
nie mógł ugasić. Był miłością, której subtelności odkrywała niestrudzenie. Leżąc obok siebie obserwowali
migotanie ogni sztucznych w oddali. To była niewyobrażalnie piękna chwila. Szczęście przepełniło jej serce. .
Oparł się na łokciu i spojrzał na nią tkliwie. - Przykro ci, że straciłaś uroczystości? Położyła mu palce na
ustach:
- Ty nie wiesz, że uroczystości były tutaj?
Ta noc wydawała się nie mieć końca, tak była pełna radości, śmiechu i podniecenia. Miała wrażenie, że
podobna nigdy się już nie zdarzy. Ale mijały
miesiące i przekonała się, że każda chwila w objęciach Stevena przynosi jej nowe, głębokie wzruszenia.
Lara westchnęła. Rozejrzała się dokoła. Dzieci zorientowały się widocznie, że śni na jawie, i wykorzystując jej
nieuwagę, zniknęły z pola widzenia. Nie miała wątpliwości, że pobiegły prosto nad strumień. Jennifer od
dziedziczyła niestety upór Danversów. Być może kieqyś wyjdzie jej on na dobre, teraz czasami Larę drażnił.
- Jennifer, Kelly - zawołała zrywając się z miejsca. - Wracajcie w tej chwili albo za karę spędzicie resztę dnia w
swoim pokoju.
W tej samej 'chwili Jennifer wybiegła spomiędzy drzew na szczycie pagórka. Jej ubranie było brudne, łzy
spływały po policzkach. Nawet z tej odległości Lara dostrzegła, że ma oc"zy szeroko otwarte ze strachu. Serce
podeszło jej do gardła.
- Ciociu Laro, ciociu Laro, chodź szybko!
- Jennifer, gdzie Kelly? Co się stało?
- C-c-coś się stało K-K-Kelly - dziewczynka wyjąkała żałośnie.
.
O Boże drogi! Strumień. Nie był głęboki, ale jeśli Kelly upadła i uderzyła się w głowę, mogła łatwo utonąć.
Serce Lary waliło. Puściła się biegiem.
- Co się stało? Wpadła do wody?
- N-n-nie.
.
Jennifer szlochała coraz bardziej. Lara zatrzymała się, przyklękła i wzięła przerażone dziecko w ramiona.
- Kochanie, proszę cię, powiedz mi. Co się stało?
- O-o-ona upadła i n-n-nie mogę jej znaleźć.
Lara opanowałi ogarniającą ją samą histerię.
- Jak to nie możesz jej znaleźć? Ukryła się? Może się z tobą bawi?
Jennifer pokręciła przecząco głową.
- Zapadła się pod ziemię. W dziurze.
Larze ciarki przeszły po plecach. Zaświtała Jej straszna myśl.
- O Boże drogi! - Słowa te, wypowiedziane tym razem głośno, zabrzmiały jak błaganie. - Pokaż mi, gdzie to
było, Jennifer.
Wzięła ją na ręce i pobiegła potykając się raz po raz pod jej ciężarem. Pomimo przerażenia, zmusiła się, by
mówić spokojnie.
- Gdzie-wtedy byłyście? Pokaż mi dokładnie, gdzie byłyście, kiedy ją ostatni raz widziałaś?
- O tam, ciociu Laro. Byłyśmy dokładnie tam. Tylko na chwilę puściłam jej rękę. Naprawdę. Tylko na chwilkę.
- Cicho, dziecinko. Już dobrze. - Przytuliła ją do siebie i próbowała uspokoić. - Cii. Odnajdziemy ją·
Ale kiedy dotarły do starej studni, nie było tam ani śladu po Kelly. Dochodziły tylko słabe odgłosy z czeluści.
Przez chwilę Larę ogarnęła panika. Dręczyło ją wyobrażenie Kelly uwięzionej w ciemności, gdzieś poza jej
zasięgiem. Wielkie nieba! Kelly nie możeumrzeć! Nie w ten sposób. Zaczęła się w duchu modlić. O Boże! spraw,
żeby jej się nic nie stało.
Modlitwa ją uspokoiła. Spojrzała w ciemną głębię studni i nic nie zobaczyła.
- Kelly, kochanie - zawołała. - To ja, twoja ciocia. Nie bój się, dziecinko, wydobędziemy cię·
Przyjrzała się uważnie otworowi w ziemi
i
przez chwilę zastanowiła się, czy sama dałaby sobie radę· Porzuciła
jednak ten niewczesny zamiar jako niemądry . Nie mogła przecież wiedzieć, jak głęboko wpadła Kelly. A
postępując nierozważnie naraziłaby ją na większe niebezpieczeństwo. A jeśli sama również wpadnie w pułapkę?
Z pewnością nie pomogłoby to Kelly. Nie ma czasu do stracenia. Potrzebowała pomocy, a naj bliżej był Steven.
Będzie musiała mu zaufać.
Odetchnąwszy głęboko ujęła za ramiona Jennifer i powiedziała łagodnie:
- Pobiegnij do domu pana Drake'a tak szybko, jak tylko potrafisz. Zrobisz to dla mnie? Powiedz mu, co się
stało, i poproś, żeby przyszedł jak najprędzej. Ja zostanę tutaj z Kel1y,
Przestraszonej Jennifer zaczęły kapać z oczu łzy. - Chcę zostać tu z tobą. B-b-boję sos-się, ciociu.
- Ja też się boję, ale wszystko będzie dobrze,
zobaczySz - powiedziala z przekonaniem, siląc się na spokój. Odgarnęła jej włosy z czoła. - Posłuchaj. Słyszysz
Kelly tam na dole? Nic jej nie jest. Przyprowadź pana Drake'a. On będzie wiedział, jak ją wydostać.
Gdy Jennifer poszła, Lara położyła się na ziemi i zaczęła wołać w dół, do Kelly. Mówiła do niej, nuciła jej
piosenki, nie przestając nasłuchiwać najlżejszego odgłosu, który by wskazywał, że dziecku nic się nie stało.
Tak znalazł ją Steven. Kiego go ujrzała, popłynęły jej z oczu długo powstrzymywane łzy. Rzuciła mu się w
ramiona, szukając u niego pocieszenia. Obejmował ją mocno. Poczuła, jak powoli wracają jej siły. Po raz
pierwszy, odkąd wdarł się,z powrotem w jej życie, tak bardzo się cieszyła, że go widzi.
Stevenowi serce się krajało na widok Lary leżącej na mokrej ziemi i drżącym głosem śpiewającej piosenki.
Gdy przybiegła do niego zapłakana Jennifer, z trudem zrozumiał jej urywaną relację. Dopiero kiedy odnalazł
Larę, zdał sobie sprawę, co się stało. Biedna, musiała tracić zmysły ze strachu.
Gdy trzymał ją w ramionach, czuł, jak drży. Po raz pierwszy od lat zdał sobie sprawę, że pod maską surowości,
którą przybrała, kryją się głębokie uczucia. Mimo gniewu, mimo zaprzeczeń nadal go kochała. Bogu dzięki!
Wiedział, ile ją musiało kosztować zwrócenie się o pomoc do niego. Serce zabiło mu mocniej, poczuł
gwałtowny przypływ uczuć opiekuńczych. Musi jej zwrócić Kelly całą i zdrową. Nie może zawieść zaufania,
jeśli chce, by spełniły się marzenia o wspólnej przyszłości.
Pragnął jak naj dłużej trzymać ją w ramionach i pocieszać, ale zreflektował się i ocierając jej łzy zapytał
spokojnym głosem:
- Co z nią?
- Płacze. - W głosie Lary brzmiało przerażenie.
- To dobry znak - uspokoił ją. - Znaczy, że wszystko w porządku. Zostawiłem Jennifer z moją gospodynią 'i po
sIalem po pomoc. Jak tylko tu dotrą, zobaczymy, co się da zrobić.
- Nie można po prostu spuścić na dół jakiejś liny?
- Kel1y jest jeszcze za mała, prawdopodobnie nie wiedziałaby, co robić. To mogłoby tylko pogorszyć sytuację.
Lepiej, niech posiedzi spokojnie, dopóki się nie przekonamy, jaki tam jest grunt.
- Do licha, tak na ciebie liczyłam. Dlaczego teraz czegoś nie zrobisz? Nie możemy jej zostawić tam na dole
samej - powiedziała zawiedziona. W jej podniesionym głosie usłyszał bezsilną wściekłość.
Odsunął ją od dołu.
- Nie trzeba, żeby Kelly cię słyszała. Przestraszysz ją. - Ujął ją dłonią pod brodę i zmusił, by spojrzała mu w
oczy. - Kochanie, wiem, co czujesz. Uwierz mi. Nie ma nic gorszego niż czekanie. Przyrzekam ci, że jak tylko
będziemy mieli sprzęt, spróbujemy się do niej dostać. Ale jeśli nie zrobimy tego, jak należy, ziemia może się
zapaść.
Larą wstrząsnął dreszcz. Steven odruchowo pogładził ją po plecach.
- Nie martw się, Laro. To się nie stanie. Wydobędziemy ją, przyrzekam ci.
- Muszę zadzwonić do Tommy'ego. On powinien o tym wiedzieć. Perspektywa tej rozmowy przerażała ją·
Wyczytał to z rozszerzonych przestrachem oczu i bladej twarzy.
- Nie zaczekasz trochę, może uda nam się od razu ją wydostać? - zasugerował Steven.
- Myślisz, że to szybko pójdzie?
- Mam nadzieję.
Ale nie poszło tak szybko.
Popołudnie ciągnęło się jak wieczność. Pierwszy przybył Logan. Uścisnął współczująco dłoń Lary, zanim
zwrócił się do Stevena po polecenia. Powoli nadciągnęli ludzie z miasta. Naradzali się ze Stevenem, nie dając jej
dojść do słowa, co ją bardzo irytowało. Żona szefa ochotniczej straży pożarnej odciągnęła ją od studni, ktoś
wetknął do ręki filiżankę kawy.
- Wypij to - powiedziała Terry Simmons swym zwykłym burkliwym głosem. Jej energiczny sposób bycia
podziałał na Larę jakoś dziwnie uspokajająco. - Bo zmarzniesz. Nie możemy pozwolić, żebyś tu przy nas wpadła
w chorobę. Kelly cię potrzebuje.
Spojrzenie Lary pobiegło w kierunku studni, potem odszukała wzrokiem Stevena. Uśmiechnął się do niej, co na
chwilę podniosło ją na duchu, i wrócił do przerwanej dyskusji. Opuścili w dół linę, by zmierzyć głębokość, po
czym rozmowa się ożywiła. Z dosłyszanych urywków wywnioskowała, że spierają się o to, co robić dalej.
Najwyraźniej przeważyło zdanie Stevena, bo skinął głową zadowolony i ludzie zabrali się do pracy.
Podszedł do niej. Zajrzała mu w twarz, szukając jakichś oznak nadziei. Był ponury.
- Nie idzie po twojej myśli, prawda?
- Obawiam się, że nie. Jest o wiele głębiej, niż sądziłem. Co gorsza, studnia jest zbyt wąska, żeby ktoś z nas
mógł się opuścić w dół.
- Ja moglabym spróbować - zaofiarowała się gorączkowo. Cały czas miała przed oczyma Kelly, tym bardziej
przerażoną, im dłużej pozostawała sama w ciemności.
- Sprawdziłam wcześniej, kiedy czekałam na ciebie. Na pewno się zmieszczę.
Potrząsnął głową.
- Nie. Tobie by się też nie udało.
- Skąd wiesz? Steven, musimy coś zrobić, cokolwiek bądź. Pozwól mi spróbować.
- Do diabła, tylko porwiesz skórę na strzępy, nawet jeśli się tam zmieścisz. Studnia zwęża się znacznie około
trzech metrów niżej, nie dasz rady się przecisnąć. Zapewniam cię, że wiem, co robię. Sprowadziłem sprzęt
wiertniczy.
~ Po co? - zapytała i nagle przypomniała sobie akcję ratunkową małego dziecka w Teksasie, ktora przyciągnęła
uwagę opinii publicznej na całym świecie. - Zamierzasz wykopać drugi tunel?
- Chcemy spróbować. Przy odrobinie szczęścia powinno się udać.
Ale Lara zapamiętała, że udręka tej rodziny z Teksasu trwała dłużej niż dwa dni. Przymknęła oczy, a potem
spojrzała na niego i zapytała spokojnie: - Pora, żebym wezwała Tommy'ego, prawda? Steven ujął jej dłoń i mocno
uścisnął. Nie chciał kłamać.
- Tak myślę.
Była mu wdzięczna za szerość. Starała się nawet uśmiechnąć,' ale nie udało jej się.
- Dobry Boże, ja tego nie wytrzymam.
Steven położył jej ręce na ramionach i spojrzał w pełne łez oczy.
- Wytrzymasz. Jesteś naj dzielniejszą kobietą, jaką znam. Teraz chodź, uspokój Kelly, powiedz jej, co chcemy
zrobić. Potem zadzwonisz do brata.
Mężczyźni rozstąpili się, by ją przepuścić. Logan siedział na ziemi na brzegu dołu i grał skoczną melodię na
fujarce, takiej samej jak ta, którą dał Larze dla Jennifer. Kiedy na widok Lary przerwał, usłyszeli, jak Kelly woła,
żeby jeszcze grał.
- Zaraz ci zagram, zaczekaj momencik. Twoja ciocia Lara jest tutaj.
Lara opadła na kolana, spojrzała na Stevena.
Położył jej ręk.ę na ramieniu. Westchnęła z drżeniem i zawołała w dół.
- Kelly, słyszysz mnie?
- Ciocia Lara? - Drżący głos zdawał się dobiegać z daleka.
- Tak, kochanie, to ja.
- Słyszę cię, ciociu, ale nie widzę - doszło z dołu żałosne zawodzenie.
- Wiem, że mnie nie widzisz, dziecinko, ale jestem tutaj przy tobie. Pan Drake też tu jest ze mną. Pracuje, żeby
wydostać cię na zewnątrz.
- Chcę już teraz.
- Niedługo cię wydobędziemy.
- Powiedz, żeby się za bardzo nie ruszała - Wyszeptał Steven. - Mogłaby się zsunąć jeszcze niżej.
- Kochanie, postaraj się nie ruszać. Zrób to dla cioci. Za chwilę usłyszysz wielku huk, ale się nie przestrasz. To
będą tylko takie wielkie maszyny, które ci idą na pomoc.
- Zostaniesz ze mną?
Lara spojrzała na Stevena, ale on potrząsnął przecząco głową.
- Muszę na chwilę odejść, ale pan Drake będzie tu blisko i będzie na ciebie uważał.
- Chcę ciebie - załkała.
- Będę niedaleko, dziecinko, i wkrótce będziesz tu ze mną.
- Obiecujesz? - Obiecuję. - Steven dotknął jej ramienia. Sprzęt do wiercenia był już na miejscu, gotowy do
pracy.
- Kelly, muszę się już odsunąć. Bądź teraz naprawdę dzielna, dobrze?
- Dobrze. Pa, ciociu.
Larę coś ścisnęło za gardło. Odwróciła się i od razu wpadła w szerokie ramiona Terry Simmons.
- Chodź, dziewczyno. Trzymasz się doprawdy świetnie. Steven się tutaj wszystkim zajmie. - Muszę zadzwonić
do Tommy'ego.
- No to chodźmy.
Zmuszona od najmłodszych lat brać na siebie odpowiedzialność, Lara nie zwykła polegać na innych. Z Terry
Simmons nie zamieniły dotąd nawet kilku zdań, a mimo to czuła, że może się na niej oprzeć. Na swój spokojny,
szorstki sposób Terry utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach, zmuszała do koncentrowania się r'aczej na tym,
co jest do zrobienia, niż na spekulowaniu, co się może zdarzyć. Larze było raźniej w towarzystwie tej starszej
kobiety i była jej bardzo wdzięczna za to, że zadzwoniła do Kansas City i rzeczowo przedstawiła Tommy'emu, co
się stało z Kelly.
Tommy natychmiast pojął powagę sytuacji. Nie tracąc czasu na oskarżenia ani na histerię, zdecydował: - Zabiorę
Megan. Przylecimy pierwszym' samolotem.
- Być może już ją wyciągną, zanim tu będziesz. - Lani chciała go podtrzymać na duchu.
- Tym lepiej. Już muszę iść, żeby wszystko przygotować.
- Tommy.
- Tak?
- Strasznie mi przykro. - Głos jej się załamał.
Stłumiła łkanie.
- Nie płacz, siostrzyczko - prosił ochrypłym z przejęcia głosem. - Musisz być silna. Powiedz naszemu dziecku,
że ją kochamy.
- Powiem jej - obiecała. - Do zobaczenia.
Od razu wróciły z Terry na miejsce akoji. Obserwująo wysiłki ratowników, łowiąc uchem szybkie rozkazy,
które wydawał Steven, i natychmiastowe odpowiedzi ochotników, starała się uspokoić i myśleć logicznie, jednak
wciąż miała w głowie zamęt. Dręczyło ją straszne poczucie winy.
Gdybym bardziej zwracała uwagę, wyrzucała sobie, nigdy by się to nie zdarzyło. Myliła się sądząc, że jej
bratanice są na farmie bezpieczne jak w niebie. Zupełnie zapomniała o starych studniach rozrzuconych po całej
posiadłości. Większość z nich była od lat zakryta, ale - jak sobie teraz uzmysłowiła - ją i jej braci zawsze coś do
nich ciągnęło. Tylko groźba surowej kary powstrzymywała ich przed próbą wyważenia wieka. Widocznie jakieś
inne dzieci nie mogły się oprzeć wyzwaniu, nieświadome, że pozostawiają śmiertelną pokusę dla innych.
- LaTO. - Głos Stevena przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Było już prawie ciemno, powietrze gwałtownie
się ochładzało. Studnię oświetlały olbrzymie reflektory. - Wykopaliśmy równoległy szyb - oznajmił. - Teraz
zamierzam zejść na dół, żeby sprawdzić, jak blisko jesteśmy i co trzeba zrobić, żeby się dokopać do tamtej studni.
- Dlaczego ty? - napadła na niego nieoczekiwanie.
Odezwała się w niej dawna złość. Terry patrzyla na nią zdumiona. W oczach Stevena odmalowało się przez
chwilę uczucie urazy i Lara zdała sobie sprawę, jak niewdzięcznie jej pytanie zabrzmiało. Starała się opanować
rozdygotane nerwy.
- Przepraszam. Dziękuję ci, Steven.
Ich spojrzenia się spotkały. Oczekiwała irytacji, zamiast niej znalazła zrozumienie.
- W porządku - skwitował. - Idę, bo wiem, co trzeba zrobić. Inni nie wiedzą.
Obserwowała z zapartym tchem, jak mężczyźni opuszczają go do szybu, jak w nim znika. Z powierznią ziemi
łączyły go tylko liny, podtrzymywane przez silne dłonie.
Potem patrzyła z rosnącym rozczarowaniem, jak miny mężczyzn rzedną. Logan potrząsnął głową i odwrócił
się. Serce jej zamarło. Steven wrócił sam.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Lara patrzyła na Stevena z rosnącym przerażeniem.
Sprawiał wrażenie zniechęconego, bruzdy na jego twarzy jakby się pogłębiły.' Gdy podszedł bliżej,
uśmiechnął się z .wysiłkiem, ale było w tym uśmiechu tyle znużenia, że lllimo woli spytała:
- Czy ona nie ż-ż ... ? - To słowo nie mogło przejść jej przez usta. Wargi jej drżały.
Steven objął ją.
- Nie. Och, kochanie, nie. Ona żyje. Cały czas paplała, kiedy byłem tam na dole. - Pogłaskał ją po
policzku. Uśmiechnął się, tym razem uśmiech widać było także w oczach. - Ależ twoja bratanica ma
temperament. Niepokoi się, że Jennifer dostanie się jej własna porcja domowych lodów, które obiecałaś
zrobić dziś wieczorem. Przyrzekłem, że będzie mogła zjeść tyle lodów, ile tylko zechce.
Trochę uspokojona, ale wciąż nie do końca przekonana, że mówi jej całą prawdę, zapytała:
- To czemu wróciłeś taki smutny?
- Natknęliśmy się na nieprzewidzianą przeszkodę.
Dotarcie do Kelly wymaga więcej czasu, niż myślałem.
- Dlaczego?
- Grunt tam na dole jest bardziej skalisty. Wycięcie przejścia zajmie nam sporo czasu. Musimy się
posuwać powoli, żeby nie popełnić błędów.
- Odgarnął jej, włosy z czoła i spytał z troską:
- Wytrzymasz?
- Na pewno. Tylko ją stamtąd wyciągnijcie.
Napięcie rosło z godziny na godzinę. Noc ciągnęła się bez końca. Świergotanie Kelly zmieniło się w
żałosne kwilenie, a potem zamilkło. Choć Steven nawet nie dopuszczał takiej możliwości, Lara bała się, że
już ją stracili.
- Lara, chodź, zjesz coś - nalegała Terry.
- Nie mogę stąd odejść. - Opierała się, chociaż czuła, że jeśli wkrótce nie odpocznie, to padnie ze
zmęczenia. Napięcie zaczęło dawać się jej we znaki. Od nieustannego naprężenia mięśni bolało ją całe
ciało, w skroniach tętniło, czuła ściskanie w żołądku, które nie oznaczało głodu.
- Nie musisz wcale stąd odchodzić. Panie z miasta urządziły bufet w namiocie.
Lara rozejrzała się zdumiona. Nawet nie zauważyła, kiedy nie opodal studni, może ze czterdzieści
metrów od niej, wyrosła prowizoryczna kuchnia. W świetle latarni zobaczyła ustawione dookoła stoły i
składane krzesełka. Koło bufetu uwijało się kilka znajomych kobiet. Podawały robotnikom szynkę, sałatkę
kartoflaną i surówkę z kapusty.
Z westchnieniem uległa namowom Terry. Podeszła do kobiet, chcąc im wyrazić wdzięczność za pomoc. -
Dziękuję ... - zaczęła, ale nie mogła mówić dalej.
- Siadaj - odciągnęła ją Terry - zaraz ci przyniosę coś do jedzenia.
Lara znalazła wolne krzesło, z którego. mogła obserwować poczynania ratowników. Oczy paliły ją od
długiego patrzenia i od powstrzymywanych łez.
Terry postawiła przed nią talerz.
- Jedz. Nic nie pomoże temu dziecku to, że ty się denerwujesz.
Patrzyła na jedzenie obojętnie.
- To moja wina, że ona tam jest - wyrzuciła z siebie. To wyznanie sprawiło jej ulgę. - Powinnam byla
bardziej na nią uważać.
- Kochana, wszyscy rodzice na świecie tak myślą, kiedy ich dzieciom coś się stanie. Nawet kiedy dzieci
j
uż dorosną. A prawda jest taka, że ich nie upilnujesz. Zawsze może się zdarzyć, że się na chwilę odwrócisz.
Psotny dzieciak momentalnie to wykorzysta, żeby się wymknąć.
- Jednak czuję się okropnie. Tommy i Megan mi zaufali. To ja ich namówiłam, żeby mi zostawili dzieci na lato.
Nie chciałam się z nimi jeszcze rozstawać. Kelly jest dla mnie jak własna córka. Jennifer jest taka jak Tommy, a
Kelly mi przypomina, jaka ja sama byłam jako dziecko. Nawet jako niemowlę była taka pogodna.
- To jej może teraz pomóc.
- Ale ona jest taka mała.
- Tym bardziej trzeba mieć nadzieję. Jest prawdopodobnie za mała, żeby dokładnie zdawać sobie sprawę z
niebezpieczeństwa. Słucha, co jej mówicie, Steven i inni. Jeśli zdołacie ukryć przed nią swoje zdenerwowanie,
może potraktować to jako przygodę.
- Daj Boże! - Lara wzięła do ust kawałek szynki, potem spróbowała sałatki z kartofli. Równie dobrze mogłaby
to być gotowana podeszwa, i tak nie zwracałaby uwagi na to, co je. Zerknęła na kobiety, które nakładały jedzenie.
- Dlaczego one przyszły? - zapytała, szczerze zakłopotana ich uczynnością. - Niektórych nawet nie znam. To
znaczy, znamy się z widzenia, ale nie osobiście.
- Wiesz, tu jest clągle wieś, chociaż Toledo się rozrasta i stale przybliża. A na wsi w takich chwilach, jak ta
sąsiedzi się zbierają. Bylibyśmy z tobą także wtedy, kiedy twoja mama umarła, ale powiedziałaś wyraźnie, żeby
cię zostawić samą.
Lara skinęła smutno głową, przypomniawszy sobie, ze duma nie pozwoliła jej wówczas przyjąć od ludzi nawet
uprzejmego słowa. Pamiętała, jak zatrzasnęła właściwie dtzwi przed nosem niektórym sąsiadom. Rozdarta
między rozpaczą a strachem przed spadającą na jej barki odpowiedzialnością, irracjonalnie winiła wszystkich za
śmierć matki. Za to, że nie okazali pomocy, kiedy nie mogła podołać niemożliwemu do udźwignięcia ciężarowi
prowadzenia farmy. Była pewna, że gdyby pomogli, matka by żyła.
- Byłam wtedy taka wściekła na cały świat - przyznała.
- Miałaś prawo. Najpierw straciłaś tatę, wkrótce potem mamę. Wiedzieliśmy wszyscy, jakie to było
poświęcenie, kiedy rzuciłaś szkołę, żeby się opiekować braćmi. To wielki ciężar dla młodej dziewczyny.
Podziwialiśmy, jak się energicznie zabrałaś do pracy. Wzięłaś na siebie trudne obowiązki. Prowadziłaś
gospodarstwo nie gorzej od ojca. Niektorzy powiadają, że nawet lepiej.
- Byłam nietaktowna i. samolubna, nie przyjmując waszej pomocy.
- Przeszło, minęło.
- Możliwe, ale dużo ostatnio myślałam o przeszłości.
Teraz widzę, ile popełniłam błędów. Tak się bałam wtedy polegać na kimkolwiek. To nie chodzi o to, że rodzice
umarli, ale ... - urwała nagle, obawiając się, że może powiedzieć za dużo.
- O Stevena? - podpowiedziała Terry. I uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie w oczach Lary. - Wszyscy
widzieli, że przesłonił ci cały świat. Nawet ślepy by zobaczył. Oczy ci błyszczały, kiedy na niego patrzyłaś. Co do
Stevena, to wyglądał na niezdecydowanego. Ktoś taki jak on, niezależny, kto dużo podróżuje, nie tak łatwo
zrezygnuje ze swojej wolności. Ale w mieście już się niejeden zakładał, kiedy go poprowadzisz do ołtarza.
- Nie wyszło nam.
- Wszyscy się dziwiliśmy, kiedy nagle wyjechał. Lecz ty tak jak dawniej chodziłaś z dumnie podniesioną głową.
Myśleliśmy więc, że dałaś" mu kosza. Ale nie było tak, prawda?
Lara westchnęła i pokręciła głową. - To on mnie zostawił.
- A teraz? Z tego, jak na ciebie patrzy, widać, że ciągle cię kocha, w każdym razie, odkąd wrócił do miasta,
jeśli kiedykolwiek przestał. A ty mu wciąż nie ufasz?
- Jak mogę mu ufać? - westchnęła.
- Nie śpiesz się, dziewczyno. Zaufania nie można zdobyć ani stracić z dnia na dzień. Trzeba na nie
zapracować. - Obie spojrzały w kierunku studni. W ciżbie mężczyzn widać było żółty kask Stevena. - Zdaje mi
się, że on się bardzo stara coś ci udowodnić. Słuchaj swego rOZUmu, ale nie lekceważ serca.
Lara odruchowo wyciągnęła rękę i' uścisnęła serdecznie jej dłoń. Czuła, że Terry Simmons jest jej bliższa
niż jakakolwiek inna kobieta od śmierci matki. Tak jakby znalazła przyjaciela w nieszczęściu.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że nie będziemy sobie znowu obce, jak się już to wszystko skończy.
- Dziecko, ja zawsze jestem na miejscu. Mój mąż uważa, że wyprawa do sklepu to wystarczająco długa
podróż. Możesz zawsze wstąpić.
W tej chwili Lara usłyszała znajome głosy. Ktoś wykrzyknął jej imię. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała.
Tommy i Megan zbliżali się ku niej. Obawiając się ich reakcji,. postąpiła niepewnie krok do przodu i przystanęła.
Tom rozpostarł ramiona. Podbiegła do niego. Desperacja, z jaką ją objął, powiedziała jej, jak bardzo cierpI.
- Co z nią, siostrzyczko?
- Steven mówi, że wszystko w porządku. Nie traci nadziei. .
- Steven? - Tommy uniósł lekko brwi.
- Musiałam po niego posłać - tłumaczyła się Lara. - On się zna na takich sprawach.
Megan spojrzała poirytowana na męża.
- Oczywiście. Dobrze, że po niego posłałaś. Czy możemy z nim porozmawiać? Chcę usłyszeć, co się . dzieje z
moim dzieckiem.
- Zaprowadzę was do niego. - Lara wzięła Megan za rękę i razem z Tomem zbliżyły się do miejsca, gdzie stała
ekipa ratownicza. Steven podszedł do nich, gdy tylko ich zobaczył. Wyciągnął rękę do Toma. Ten uścisnął ją po
chwili wahania.
. - Co zrobiliście do tej pory? - spytał?
Steven w dwóch słowach przedstawił im sytuację i dokończył bez emocji:
- Posłałem kogoś tam na dół, żeby skruszył skałę. To żmudna praca. Teraz możemy tylko czekać.
- Tylko czekać? Na pewno można coś zrobić powiedział zduszonym głosem Tommy. - Nie martw się o
wydatki. Jakoś znajdziemy pieniądze.
- To nie jest sprawa pieniędzy. Do diabła, gdyby tak było, sam bym chętnie zapłacił. To niestety musi potrwać.
Pośpiech może spowodować zasypanie.
Megan zbladła na te słowa. Steven natychmiast to zauważył i ścisnął jej dłoń.
- Nie bój się. To się nie zdarzy.
- Czy mogę z nią porozmawiać?
Steven i Lara wymienili spojrzenia. Odpowiedziała jej Lara.
- Ona teraz śpi. Zmęczyło się biedactwo.
Oczy Megan rozszerzyły się, jakby dopiero teraz dotarło do niej naprawdę, w jakim niebezpieczeństwie
znalazła . się jej córka. Zagryzła wargi, spojrzała bezradnie na męża, potem na Larę.
- C?:y jesteś pewna, że ... Czy ona naprawdę śpi? Lara stłumiła własne wątpliwości. Objęła szwagierkę.
- Jestem o tym przekonana.
- A co z Jennifer? - zainteresował się Tom. - Kto się nią opiekuje?
- Jest u mnie w domu - powiedział Steven. - Pod opieką pani Marston, mojej gospodyni. Bardzo proszę, możecie
tam pójść. To wszystko jeszcze trochę potrwa. - Muszę ją zobaczyć - poderwała się Megan i skinęła na Toma.
Ale on był w rozterce. Widząc to, Lara przejęła inicjatywę.
- Ja ją zaprowadzę - powiedziała do brąta. - Ty zostań tutaj.
Spojrzał na nią z wdzięczn,ością.
- Dziękuję ci, siostrzyczko. Powiedz Jennifer, że ją kocham. Im bliżej były domu Stevena, tym bardziej Lara
zwalniała kroku. Megan przyjrzała się jej zdziwiona.
- Źle się czujesz?
- Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek wejdę do tego domu.
Chociaż było już dobrze po północy, pani Marston jeszcze nie spała. Otworzyła przed nimi szeroko drzwi i od
progu zagadnęła:
- Czy już coś wiadomo o małej?
- Niestety, na razie nie. Jestem Lara Danvers.
- Rozpoznałam cię, kochanie.
Musiała mnie widzieć w mieście - domyśliła się Lara. Dopiero kiedy znalazły się na górze, zorientowała się, co
znaczyły jej słowa. Gdy Megan usiadła koło śpiącej córki, Lara nie mógła się oprzeć chęci, by zajrzeć do sypialni
pana domu. Chciała się przekonać, czy była taka, jak swego czasu ze Stevenem planowali. To, co zobaczyła,
zaparło jej dech w piersi.
Widok z okna w wykuszu był dokładnie taki, jak sobie wyobrażali. Pod oknem wielka, miękko wyściełana
kanapa. Szerokie łoże mogące wygodnie pomieścić dwoje ludzi, którzy mają w dodatku skłonność do rzucania
się we śnie. Ale najbardziej poruszyło ją to, co zobaczyła na nocnym stoliku. W srebrnej ramce stało tam jedyne
zdjęcie, na którym byli razem ze Stevenem. Nic dziwnego, że gospodyni ją rozpoznała. Musiała ją intrygować ta
kobieta ze zdjęcia, która mieszkając tak blisko, nigdy nie zjawiła się w tym domu osobiście.
Lara wzięła do ręki zdjęcie i obeszła z nim cały pokój. Pamiętała, kiedy zostało zrobione. Było to parę dni po
Bożym Narodzeniu. Słońce skrzyło się na soplach lodu zwisających z dachu stodoły i na śniegu, który równą
warstwą pokrył ziemię. Cały ranek jeździli ze Stevenem na koniach, ich oddechy były widoczne w mroźnym
powietrzu. Kiedy przygalopowali do stodoły, zastali w niej Toma. Bawił się tanim aparatem fotograficznym, który
dostał na święta. Uparł się zrobić im zdjęcie. Jej złote włosy były w nieładzie, policzki zaróżowione od mrozu.
Steven, w dżinsach i kożuszanej kurtce, wydawał się większy i bardziej zuchwały'
nii
w rzeczywistości. Wyraz
jego oczu· zdradzał, że jest zakochany. Tommy bezwiednie uchwycił leciutki uśmiech, który wymienili. To było
wzruszające, zmysłowe zdjęcie.
Ciągle się w nie wpatrując, Lara trafiła do łazienki.
Odkryła tu wielką wannę i, ku swemu zachwytowi, świetlik w dachu.
- Żebyśmy zawsze mogli widzieć ognie sztuczne - powiedział Steven półgłosem.
Drgnęła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie.
Stał w drzwiach i obserwował ją z nieprzeniknioną twarzą·
- Pamiętałeś - powiedziała miękko.
- Jesteś sentymentalna?
- Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała, ale podoba mi się.
- Znalazłaś zdjęcie.
Podała mu je zmieszana.
- Przepraszam. Obawiam się, że byłam wścibska.
- Nie szkodzi. Podoba ci się dom?
- Bardzo.
- Zbudowałem go dla ciebie. - Chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedził. - Wi-em. Nie byłem pewien, czy
kiedykolwiek tu przyjdziesz, ale nie mogłem zrobić inaczej, niż to sobie zaplanowaliśmy.
- A to zdjęcie?
- Dzięki niemu czułem się bliżej ciebie. A ty jeszcze masz swoje?
Skinęła głową.
- W szufladzie. Nie mogłam go wyrzucić.
- Laro ... - urwał zmieszany.
- Mów! Czy coś się stało Kelly?
- Nie. Myślę nawet, że bardzo się do niej zbliżyliśmy. Przyszedłem, żeby wam to powiedzieć.
- Pójdę po Megan! - Larże zabłysły oczy.
- Jest jedna rzecz, którą chciałbym najpierw zrobić. - Steven podszedł bliżej. Serce jej załomotało. Uniósł jej
brodę i długo patrzył w oczy, tak długo, aż sobie pomyślała, że ten pocałunek chyba nigdy nie nastąpi. Gdy ich
usta wreszcie się spotkały, poczuła niezmiernie delikatne, jak gdyby wyczekujące dotknięcie jego warg. Lecz
gdy rozchyliła usta, ośmielił się i łapczywie korzystając z przyzwolenia, całował do utraty tchu. To był długi
pocałunek, jednak w jakiś sposób ostrożny. Tak jakby Steven nie śmiał żądać zbyt wiele, bojąc się; że jej
przyzwolenie może się równie łatwo zmienić w odrzucenie.
Ale Lara już nie mogłaby go odepchnąć, nawet gdyby chciała. Spełniał marzenia, które snuła w ciągu pustych
nocy. Czuła się oszołomiona władzą, jaką miał nad nią, lękała się jej jak niczego innego w świecie.
Po pierwszym głębokim, oszałamiającym pocałunku nastąpiła seria szybkich, gorących. W końcu Steven
westchnął ciężko i niechętnie ją puścił.
- Nie masz pojęcia, jak często wyobrażałem sobie, że jesteś tu ze mną, że cię trzymam w ramionach. Teraz,
kiedy tu jesteś naprawdę, tylko tak mogę ci okazać, co czuję.
- Chodźmy pocieszyć Megan. Musimy wracać.
- Tak. Ale potem, Laro, nie uda ci się tak łatwo odejść.
Kiedy dotarli do studni, zostawił ją i Megan w bezpiecznej odległości od miejsca akcji i poszedł zobaczyć, jak
postępuje praca. Lara złapała się na tym, że wypatruje go w tłumie. Czerpała siłę z jego spokoju i pewności
siebie, znajdowała ją w jego spojrzeniu, które mówiło, że rozumie jej ból, obawy, rozpaczliwe pragnienie choćby
promyka nadziei.
Obserwując, jak pracuje razem z mężczyznami z miasta, uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że nie jest tu już
obcy. Z dawnego przyjezdnego przedsiębiorcy, ciągle goniącego za zyskiem, stał się akceptowanym, a nawet
szanowanym członkiem ich społeczności.
W końcu podszedł do nich i wyciągnął rękę.
Powiedział z uśmiechem: - Chodźcie ze mną.
Odruchowo chciała się sprzeciwić, wolała trzymać się z boku, gdyż to pozwalało jej oddalać od siebie smutek,
ale Megan już podbiegła podniecona. Lara ociągała się przez chwilę.
- po co? - Bała się łudzić nadzieją, nie dowierzała mu.
- Tylko podejdź.
Wzięła go za rękę i poczuła, jak powoli przenika ją ciepło. Podeszli do studni.
- Słuchaj - powiedział z rozczuleniem.
Wytężyła słuch i już po chwili usłyszała ... Łzy stanęły jej w oczach i spłynęły po policzkach. Policzki Megan
były również mokre. Usłyszały słaby głos.
Z daleka dochodziły urywane słowa, ale Lara nie miała wątpliwości, że Kelly śpiewa piosenkę, której wcześniej
nauczył ją Logan.
Podniosła błyszczące ze szczęścia oczy na Stevena.
- Dziękuję·
Megan powiedziała stłumionym głosem:
- Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam usłyszeć jej głos.
- Myślę, że mam - zażartował, deJikatnie ocierając łzy Lary, gdy Tom podszedł i objął Megan. Lara przytuliła
się do Stevena, oparła mu głowę na piersi. Słyszała równomierne bicie jego serca.
- Nie mogę ci nakazać, Laro, żebyś się nie bała.
Masz pełne prawo być przerażona. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że tak samo jak ty pragnę tę małą stamtąd
wydostać. Zrobię wszystko, żeby to dziecko ocalić.
Lara zdusiła łzy.
- Wiem, że robisz wszystko, co można. Jeśli ... jeśli się nie uda, nie będę cię winić.
Steven położył jej palec na ustach.
- Czarne myśli niedozwolone. Okej?
- Okej. - Napotkała jego spojrzenie. Patrzył na nią w ten sposób, że w innych okolicznościach serce zabiłoby jej
mocniej. Odwróciła wzrok.
- To nie potrwa już długo - obiecał.
Jednak praca była bardzo żmudna i ciągnęła się bez końca. Minął ranek, nadeszło popołudnie. Przez cały czas
czuła przy sobie obecność Stevena. Rozumieli się w pół słowa. Dodawał jej ducha jednym spojrzeniem, jednym
słowem otuchy.
Pod koniec drugiego dnia ciężkiej próby Lara siedziała skulona, drżąc od wieczornego chłodu. Przy Megan
był Tommy, a ona znów została sama ze swoimi myślami. Terry znajdowała się w pobliżu, ale nie chciała się
narzucać, wyczuwając, że Lara pragnie samotności.
Miejsce oświetlały reflektory, tworząc niesamowite wrażenie nierealności. Odgłosy wiercenia ustały, ciszę
przerywał tylko szmer rozmów i wydawane spokojnym głosem polecenia.
Podszedł Steven. I wówczas Lara poczuła, jak opada z niej napięcie. Przestało ją ściskać w żołądku. Usiadł
koło niej. WyCiągnęła nieśmiało rękę i otarła mu brud z policzka.
- Chyba jesteśmy w końcu gotowi - powiedział. Ujął jej dłoń i trzymał w mocnym uścisku.
Lara czekała na te słowa, lecz teraz się zlękła. Co będzie, jeśli się nie uda? Lub, co gorsza, dotrą do Kelly za
późno?
- Jednak radziłbym ci zostać tutaj. To może trochę potrwać. - Domyśliła się, że podzielał jej obawy. - Schodzisz
na dół?
- Tak.
Dotknęła delikatnie zadrapań na jego dłoni. - Więc ją wydobędziesz.
- Laro ...
- Nie, nic nie mów. Muszę w to wierzyć. Muszę wierzyć w ciebie.
- Może mi się nie udać, Laro.
Zakryła uszy dłońmi, dając do zrozumienia, że nie chce słyszeć tego, co chciał powiedzieć, lecz dotarło do niej
słabe echo jego słów.
- Przyniesiesz mi ją z powrotem. - Spojrzała na Megan i Tommy'ego. Ich oczy były przepełnione bólem. -
Przyniesiesz ją nam.
Nawet nie zauważyła, kiedy gorycz i niechęć zmieniły się z powrotem w zaufanie, ale tak się właśnie stało i
tylko to dodawało jej teraz sił.
Odprowadziła Stevena wzrokiem, obserwowała, jak zakłada kask, zaczepia u pasa liny i narzędzia. Zanim
opuścił się do wykopu, spojrzał w jej stronę. Podniósł do góry kciuk, odwzajemniła ten gest drżącą dłonią.
Pomimo ostrzeżenia Stevena, zaczęła się coraz bardziej przybliżać do otworu w ziemi. Obok stał ambulans i
sanitariusze.
Czemu to tak długo trwa? - myślała gorączkowo.
Jej napięcie rosło. Wyobrażała sobie wszystko, co najgorsze. Skrzyżowała ręce na piersi, błagając o życie drogiej
istoty. Palce niemal wbijały się w ramiona. Oczekiwanie się przedłużało.
Naraz jej uwagę przyciągnęło rosnące wokół ożywienie. Zobaczyła, jlik szef straży pożarnej się uśmiecha, a
potem usłyszała jego okrzyk i wybuch
entuzjazmu.
- Już ją ma! Wychodzi z nią na wierzch.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ludzie głośno objawiali swoją radość. Lara zbliżyła się z bijącym sercem. Wstrzymała oddech. Przez
oślepiający blask reflektorów wpatrywała się w ziejącą czeluść.
Najpierw błysnął żółty kask Stevena wyłaniającego się z ciemności. A potem zobaczyła Kelly. Mała zmrużyła
oczy od jaskrawego światła i brudnymi rączkami rozmazywała sobie błoto na policzkach. Przytuliła się do
Stevena, kryjąc buzię na jego ramieniu, po czym uniosła głowę, zerknęła figlarnie i uśmiechnęła się. Lara
odetchnęła z ulgą i podbiegła do niej.
Megan i Tommy byli tam przed nią. Steven spojrzał na Larę przepraszająco i ostrożnie oddał Kelly Megan,
która pochwyciła ją w ramiona. Pomimo słuszności jego postępowania Lara poczuła się nagle zagubiona ,i
samotna. Steven ujął jej dłoń i mocno uścisnął. W jego oczach malowało się współczucie i zrozumienie. Megan
płakała teraz bez skrępowania: gdy już odzyskała dziecko, zrzuciła maskę opanowania. Nawet zachowujący
zazwyczaj stoicki spokój Tommy miał
. podejrzanie mokre oczy.
- Mamo! Tato! -; wykrzyknęła Kelly, podekscytowana mimo zmęczenia. - Przyjechaliście mnie zobaczyć?
Megan i Tommy nie mogli wydobyć'z siebie słowa. Odpowiedziała jej Lara.
- Oczywiście, dziecinko. Wszyscy bardzo się o ciebie martwiliśmy.
- Nie podobało mi się tam na dole.
Steven zwrócił się do Toma.
- Myślę, że może dobrze byłoby zawieźć ją do szpitala na obserwację. Na wszelki wypadek.
Tommy skinął głową.
- Pojedziemy tam natychmiast.
Zatrzymał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.
Lara wiedziała, że walczy ze sprzecznymi uczuciami. Tyle zawdzięczał człowiekowi, do którego czuł niechęć z
jej powodu. Postanowiła go wyręczyć ..
- Steven, nie ·wiem, jak mamy ci dziękować za to, co zrobiłeś. - Podniosła na niego wzrok i napotkała jego
spojrzenie. Wyczytał w jej oczach coś więcej niż zwykłą wdzięczność.
- Nie musicie mi dziękować.
- Ależ tak, musimy - powiedział cicho Tommy.
- Uratowałeś naszą małą córeczkę. Jesteśmy ci winni wdzięczność.
- Niech tylko wyrośnie na taką uroczą dziewczynę jak jej ciocia Lara - odpowiedział Steven patrząc na Larę. -
To będzie najlepsze podziękowanie.
Sposób, w jaki ci dwoje na siebie patrzyli, najwyraźniej nie uszedł uwagi Tommy'ego. Zmarszczył brwi. Nic
jednak nie powiedział, gdyż Megan przypomniała mu, że czas nagli.
.
- W takim razie zobaczymy się w domu - zwrócił się do Lary.
W spojrzeniu Stevena kryła się usilna prośba, od której zadrżała.
- Nie - odpowiedziała Tommy'emu. - Ty i Megan musicie być sami z Kelly tej nocy. Zostanę u Stevena.
Przyprowadzimy Jennifer jutro rano.
Tommy zaczął oponować, ale Megan mu przerwała: - Dobrze. Do zobaczenia rano. Przyjdźcie wszyscy na
śniadanie.
Gdy odeszli, Steven spojrzał smutno na Larę.
- Nie sądzę, by twój brat to pochwalał.
- Zawsze bardzo się mną opiekował. Da SIę przekonać.
Steven uśmiechnął się.
- Widzę, że o ile uda mi się zdobyć twoją sympatię, z Tommym pójdzie jak po maśle.
- Czy jego aprobata ma dla ciebie tak wielkie znaczenie?
- Tylko dlatego, że wiem, ile dla ciebie znaczy. A teraz zobaczymy, czy tutaj wszystko w porządku, i pójdziemy.
Lara przypomniała sobie o tych wszystkich, którzy przyszli pomóc. Krążyła w tłumie, dziękując każdemu z
nich z osobna. Wyrażali głośno zadowolenie z udanej akcji ratunkowej. Była poruszona uprzejmością i po-
święceniem ludzi, od których odwracała się przez tyle lat. Podeszła także do Terry Simmons i uściskała ją
serdecznie, nie odczuwając żadnego skrępowania. Sama była zaskoczona swoim zachowaniem wobec obcej do
niedawna kobiety.
- Nie przeżyłabym ostatnich dwóch dni, gdyby nie ty - przyznała z niezwykłą u niej szczerością.
- Klituś-bajduś. Dziewczyno, ty jesteś z tych, co przeżywają. Ale cieszę się, jeśli mogłam ci trochę pomóc.
Tylko nie bądź już teraz obca. Moje drzwi są zawsze otwarte.
- Dziękuję·
Gdy w końcu zostali sami, Steven otoczył Ją ramieniem.
- Chodźmy do domu.
Dom. To słowo ciągle wywoływało w niej drżenie. Och, jeśli to tylko prawda. Teraz jednak przyjęłaby każdą
propozycję noclegu. A jutro jakoś to będzie. Niedawna tragedia przypomniała jej o tylu już prawie
zapomnianych sprawach. Jeśli to będzie tylko od niej zależało, nigdy nie rozstanie się ze Stevenem.
Gdy tak szła u boku Stevena, miała wrażenie, że to prawdziwy powrót do domu. Przed wejściem spojrzał na
nią. Oczy mu pociemniały, miały teraz kolor
morza nocą.
- Powinienem cię przenieść przez próg, ale nie jestem pewien, czy zostało mi dość siły.
Dotknęła dłonią jego policzka, a potem wygładziła bruzdy na czole.
- Zostawimy to na kiedy indziej. Wystarczy, że po prostu z tobą wejdę.
- Mam nadzieję, że nie czujesz się do wejścia zmuszona - powiedział nagle skruszony.
Uśmiechnęła się.
- Ty tylko na mnie patrzyłeś - odpowiedziała. To ja podjęłam decyzję.
- Znając cię, nie powinienem mieć żadnych wątpliwości. - Wyciągnął rękę. - W takim razie wejdźmy.
Ledwo drzwi się za nimi zamknęły, pojawiła się pani Marston. Jej twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. - Słyszałam
nowinę. Podobno z małą wszystko w porządku?
- Świetnie to zniosła - powiedziała Lara.
- Tak się cieszę. - Pani Marston spojrzała zatroskana na Stevena. - A pan jak się czuje? Też wszystko w
porządku? Nie ma pan żadnych skaleczeń pod tym brudem?
- Proszę się nie martwić. Umyję się, zanim dotknę mebli - uspokoił ją ze śmiechem Steven.
- Cóż znowu. Nie" chciałam powiedzieć, że ... - zarumieniła się.
Lara zachichotała.
- A powinna pani. On jest strasznie umorusany.
- Okay - udał obrażonego. - Zrozumiałem aluzję. Zaraz wezmę prys:z:nic.
- Zje pan obiad?
- Wystarczy trochę kanapek i dzbanek herbaty z rumianku. Czy to ci odpowiada, Laro?
- Świetnie.
- Proszę to zostawić w salonie, pani Marston. Niedługo będę gotów.
.
Gdy Steven wyszedł, pani Marston zwróciła się do Laury:
- Sądzę, jeśli wolno mi coś radzić, że powinna pani pójść na chwilę na górę, zobaczyć się ze swoją bratanicą.
Była trochę niespokojna dziś w nocy. Wiadomość, że siostrze nic się nie stało, powinna ją uspokoić.
- Zaraz do niej pójdę - powiedziała Laura, podążając w ślad za Stevenem.
Najwidoczniej usłyszał, że idzie, bo czekał na nią na szczycie schodów. Wziął ją w ramiona. Serce zabiło jej
mocniej.
- Nie mogę się już doczekać - szeptał namiętnie, przyciskając wargi do jej warg. Zarzuciła mu ręce na szyję i
przywarła do niego całym ciałem. Poczuła ogarniającą ją falę gorąca. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej,
uniósł lekko w górę, Czuła drażniący zapach jego ciała. Ta ostra woń dziwnie ją podniecała. Jego dotknięcia,
coraz śmielsze i bardziej władcze, rozpalały ją. Objął dłońmi jej pośladki i mocno przycisnął. Poczuła, jak jego
ciało napręża się. Podobnie jak wiele lat temu, czuła upajającą satysfakcję i chęć oddania mu się bez reszty.
Doznała tego samego cudownego uczucia co wtedy.
On również.
Płonęła. Jej ciało, jakby budzące się z długiego snu, zżerała gorączka pożądania. Rozpalała je do białości.
Niepostrzeżenie ogarniał ją wir uczuć. Nieważny był już prysznic Stevena, posiłek czekający na nich na dole,
nieważna była nawet przeszłość. Liczyła się tylko chwila uniesienia. Dała się porwać tej chwili.
I nagle usłyszała cichy płacz. Nie był głośniejszy od cichego westchnienia, ale miał magiczne działanie -
wyrwał ją z ekstazy. Ocknęła się.
- Jennifer - powiedział Steven, wzdychając ciężko.
Przytaknęła.
- Tak mi przykro.
- Niepotrzebnie. Może to nawet lepiej. Chciałbym się delektować każdą chwilą naszej miłości, a niewiele
brakowało abym wziął cię tu, w korytarzu.
- Interesujący pomysł - skomentowała z szelmowskim uśmiechem. - Nie porzucaj go.
Gdy odwrociła się do niego tyłem, dał jej żartobliwie klapsa.
- Do zobaczenia na dole.
Steven złapał się na tym, że śpiewa pod prysznicem. Ostre strumienie gorącej wody sprawiły, że zniknęło całe
jego zmęczenie. Od lat nie był taki rześki. Wiedział, że to zasługa Lary. Tyle nauczyła go jej nieobecność. Mógł
bez niej istnieć. Odniósł sukces w interesach, pożądały go kobiety, cenili przyjaciele, ale to wszystko nic nie
znaczyło. Czuł się pusty w środku. Tylko Lara mogła wypełnić tę pustkę, uczynić z niego pełnego człowieka.
Jego słodka, zmysłowa, pełna werwy Lara. Tym razem już jej nie opuści.
Choć odchodząc od niej przed. laty miał najlepsze intencje, żałował tej decyzji tak bardzo, że nie byłby w
stanie tego wyrazić. Czuł się odpowiedzialny za to, że zgasł ten blask, który niegdyś rozjaśniał jej oczy, że
zastąpił go smutek. Jeśli to jest w jego mocy, zwróci jej tę promienność i radość, które niegdyś zabrał. A w
każdym razie będzie się o to przez całe życie· starał.
Pragnął być z nią, dotykać jej gładkiej skóry, czuć zapach jej ciała, roztopić się
W
ogniu jej miłości. Zaczął się
pospiesznie ubierać. Zaczesał palcami wilgotne włosy, szybko naciągnął czyste dżinsy, koszulę i nie zadając sobie
nawet trudu, żeby zapiąć guziki, poszedł boso do pokoju gościnnego, w którym była Jenifer.
To, co zobaczył, przypominało sen. Jennifer leżała pod kołdrą wyciągnięta na boku, jej rumianą buzię otaczała
aureola jasnych włosków. Lara siedziała na podłodze, opierając głowę na brzegu łóżka. Złote włosy opadały jej
na ramiona. Lśniły w słabym świetle lampki nocnej. Jej ręka, wyglądająca delikatnie mimo połamanych
paznokci, spoczywała na ramieniu Jennifer w pieszczotliwym geście.
Steven podszedł bliżej i stwierdził, że Lara zasnęła.
Oddychała lekko. Jej wargi rozchyliły się, jakby oczekując pocałunku. Mimo niewygodnej pozycji, jaką
przybrała, bił od niej spokój. Patrzył na nią wstrzymując oddech z zachwytu. Jak on mógł od niej odejść? Jak
mógł zostawić taką ponętną, pełną temperamentu kobietę? To był postępek głupca.
A jednak gdyby wówczas został albo zabrał ją ze sobą, mógłby zniszczyć to, co do siebie czuli. Nie wiedział
wtedy, co to miłość. Małżeństwo jego rodziców było gorzką kpiną, a wzajemna nienawiść między nimi
powodowała, że w stosunku do niego byli obojętni, a niekiedy
I
nawet niechętni. Jego własne . krótkotrwałe
małżeństwo było niedojrzałą próbą buntu .. Rozkoszował się nie tylko otwartością Lary, lecz także radosną
atmosferą panującą w jej rodzinie. Tak bardzo chciał być wśród nich, ale równocześnie bał się, że do nich nie
pasuje, że nigdy nie nauczy się być tak bezinteresowny jak oni.
Po wyjeździe przez jakiś czas starał się udowodnić samemu sobie, że postąpił słusznie. St.ał się jeszcze
bardziej chłodny,. bardziej panował nad swym zachowaniem, do większości ludzi odnosił się obojętnie, ale
potrafił być wręcz szorstki. Lecz zawsze, kiedy komuś dokuczył lub wybuchnął złością, miał poczucie winy.
Widział twarz Lary, słyszał jej napomnienie. Ale przypominał też sobie, jak go przekonywała, że kocha go
takim, jaki jest, wbrew niemu samemu. Prędzej czy później musiał wrócić do takiej miłości Odkrycie, że nie
wyszła za mąż, zasmuciło go, gdyż zdał sobie sprawę, jaka to strata. Jednakże był jej także za to niewymownie
wdzięczny - pozostawała nadal dla niego dostępna. Bardzo rzadko ma się w życiu po raz drugi podobną szansę.
Postanowił ją wykorzystać jak najlepiej. Chociaż mógłby tak na nią patrzeć godzinami, w końcu wyszeptał:
- Laro.
Niepotrzebnie zamrugała oczami. Potem uśmiechnęła się czarująco.
- Hej! - mruknęła zaspana.
- Hej! Może powinieniem zanieść cię do łóżka
. i darować sobie obiad.
- W dalszym ciągu masz bardzo interesujące pomysły.
- Ten nie jest interesujący - powiedział z żalem.- Jesteś całkiem wyczerpana.
- Aha, chciałeś mnie zostawić w łóżku samą.
- Tak byłoby rozsądnie. Ostatnie dwa dni były ciężką próbą·
- Nigdy nie" byliśmy rozsądni, Steven. Proszę, nie zaczynajmny być teraz.
Wciągnął gwałtownie powietrze, słysząc w jej głosie wyraźne wyzwanie.
- Co mam z tobą zrobić, Laro Danvers?
- Tylko mnie kochaj.
- Och, najdroższa, kocham. Będę zawsze kochał.
Pomógł jej się podnieś,;' ale kiedy chciała paść mu prosto w ramiona, pokręcił głową.
- Najpierw obiad.
I wyprowadził ją z pokoju. Nim znaleźli się w salonie, gdzie na stole obok otwartego okna stała wielka taca
pełna kanapek, Steven był przekonany, że nie jest głodny. Nalegał na ten posiłek tylko po to, aby Lara miała czas
na zastanowienie, aby mogła upewnić się, że nie dała się ponieść dramatycznej atmosferze ostatnich dni i
porwać wezbranej fali emocji. Ale kiedy wziął do ust pierwszy kęs, zdał sobie sprawę, jak wiele czasu minęło,
odkąd jadł ostatnio. Zjadł trzy kanapki, zanim w ogóle odezwał się do ukochanej kobiety, która obserwowała go
z rozbawieniem.
_ Przysięgłabym parę minut temu, że to była gra na zwłokę - zadrwiła.
_ Bo była - przyznał i uśmiechnął się szeroko. _ Teraz jednak, gdy zaspokoiłem jeden głód, czuję że męczy
mnie inny.
_ Ciekawe, na co? - spytała z niewinną na pozór ciekawością, ale błysk w jej oku zdradzał pożądanie. - Na
ciebie, moja słodka. - Skinął na nią· - Chodź tutaj.
Ręce jej drżały, mimo to podniosła się i podeszła do niego. Stała przed nim dumna, wyniosła. Wyciągnął
dłonie i chwycił jej ręce.
- Proszę, nie bój się mnie.
- Nie boję się ciebie. Boję się o nas - wyznała. - Tego, jak na mnie działasz.
Jej szczerość zaskoczyła go, ale od razu pojął, co miała na myśli. On też był przerażony władzą, jaką
miały nad nim uczucia, które ich ogarnę'ły.
- Możemy poczekać.
Lekki uśmiech pojawił się w kącikach jej ust.
- Być może ty możesz, ale ja czekałem już jedenaście lat. Kochaj mnie, Steven. Proszę cię·
Wyrwał mu się jęk. Fala gorącej krwi napłynęła do głowy. Zerwał się na nogi, chwycił ją na ręce i poniósł z
powrotem na górę·
- Czuję się jak drżąca dziewica z powieści gotyckiej _ powiedziała tuląc się do jego piersi. Zarzuciła mu ręce
na szyję i głaskała napięte muskuły. - Tak się czuję, jakbyś mnie rtiósł na spotkanie mojego przeznaczenia.
- Ja jestem twoim przeznaczeniem - wyszeptał. - Udowodnię ci to dziś w nocy.
Gdy dotarli do jego pokoju, Lara nie była wcale bojaźliwa ani drźąca. Śmiałym gestem ściągnęła z niego
koszulę, a potem głaskała go delikatnie po piersiach i ramionach, aż omdlewał z pożądania. Gdy dotknęła guzika
jego dżinsów, nie mógł się już opanować. Odsunął jej ręce i przez dłuższą chwilę rozpinał niezdarnie guziki u jej
bluzki. Nie spoczął, póki jej nie zdjął, dopóki jej piersi nie znalazły się w jego dłoniach. Jęknęła cicho. Różowe
sutki stwardniały pod dotknięciem jego palców. Kontrast między jedwabistą miękkością piersi i ich twardym
zwieńczeniem wywołał dreszcz rozkoszy. Gdy schylił głowę, by wziąć każdą z nich po kolei do ust, wyprężyła się
i wydała z siebie cichy okrzyk, który jeszcze podsycił płonący w nim ogień.
Zsunął dżinsy i majteczki z jej długich nóg, zachwycając się delikatną miękkością ud, zgrabną linią łydek,
pięknym sklepieniem stóp. Jej ciało, z początku chłodne, rozgrzewało się pod wpływem jego dotknięć. Okrzyki
rozkoszy stawały się coraz bardziej niecierpliwe.
W końcu położył ją delikatnie na łóżku i stał patrząc na nią. Rozkoszował się widokiem jej zaróżowionej skóry,
osłoniętego poskręcanymi w pierścionki włosami wzgórka nad spojeniem łona, pełnych, lekko rozchylonych
piersi. Jej oczy były pełne pragnienia. Gdy wyciągnęła do niego ręce, zniknęły resztki samokontroli. Zrzucił
dżinsy i wyciągnął się obok niej.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał. Promień księżyca oświetlał jej ciało. - Jesteś zupełnie taka sama jak dawniej.
- Mówiłeś, że schudłam.
- Musiałem oślepnąć. Wszystkie okrągłości są na swoim miejscu i chcę zbadać każdą z nich.
- Planujesz długą ekspedycję? Chcesz odkryć nowe terytoria, tak jak Lewis i Clark? - zapytała rozbawiona.
Drżała z niecierpliwości.
Dotknął palcem jej szyi, powiódł nim delikatnie do wierzchołka piersi. Przymknęła oczy. Wyrwało jej się ciche
westchnienie.
- Chcę, żeby ci to sprawiało przyjemność - powiedział, pieszcząc ją ze wzmożonym zapałem. - Nie będę cię
przynaglał.
- Wobec tego obawiam się, że będziesz musiał trzymać ręce przy sobie.
Potrząsnął głową.
- Wymagasz czegoś niemożliwego.
- W takim razie ... - zaczęła i nim się zorientował w jej zamiarach, już siedziała okrakiem na jego udach - lepiej
ja przejmę inicjatywę.
- Odkąd cię znam, zawsze miałaś inicjatywę· - Roześmiał się.
- Z jednym wyjątkiem - powiedziała i posmutniała nagle.
Steven dałby wszystko, by cofnąć te słowa. Objął ją i przygarnął do piersi.
- Tak mi przykro. Nie chciałem ci przypominać o tym wszystkim. Zwłaszcza teraz.
Gładził ją czule po plecach, zsuwając dłoń coraz niżej. Zadrżała pod tym dotknięciem, a on nie przerywał
pieszczoty sięgając do najczulszych zakamarków jej ciała. Poczuł na ramieniu gorące łzy. Gdy chciał poczekać,
aż się uspokoi, poprosiła:
- Kochaj mnie, Steven. Potrzebuję cię. Proszę· Załkała, nie mogła już powstrzymać łez.
Pochylił się nad nią i na napór jej bioder odpowiedział zdecydowanym pchnięciem. Pogrążył się w ogniu jej
miłości. Chociaż chciał to robić powoli i delikatnie, wobec gwałtowności doznania stracił nad sobą kontrolę.
Zniewoliła go raz jeszcze. Całe jego ciało cieszyło się tym zespoleniem. Raz on był górą, raz ona, aż oboje
ogarnięci szałem uniesienia eksplodowali obietnicą wierności.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Promienie słońca przesuwały się z wolna po pokoju, aż padły na nagie ramiona Lary. Poczuła delikatne
muśnięcie ciepła i obudziła się. Jeszcze trochę zaspana, uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nawet bez tej obietnicy
pogodnego poranka dzień byłby radosny. Kelly była cała i zdrowa, a ona odzyskała swoją miłość, najcenniejszy
ze wszystkich darów.
Wciąż nie mogąc w to uwierzyć, obróciła się na bok i dotknęła policzka Stevena. Dotknięcie kilkudniowego
zarostu i bijące od jego ciała ciepło upewniły ją, że ubiegła noc nie była snem. On był realny. A jako kochan~k
był taki, jakim go zapamiętała - delikatny i uważający, wiele żądał, ale sam jeszcze więcej dawał. Chociaż akcja
ratunkowa musiała go dużo kosztować zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym - Steven nie dał
nic po sobie poznać. Okazał siłę, czułość i namiętność, czego od tak dawna jej brakowało. Tej nocy znów
rozbudził jej zmysły i sprawił, że ciało wypełniło się raz jeszcze pieśnią pożądania i spełnienia.
- Tylko z tobą, kochany - wyszeptała, dotykając znów jego policzka. - Tylko z tobą.
Nagle usłyszała tupot nóg w korytarzu. Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Ciociu Laro! Ciociu Laro! - krzyczała Jennifer najwyraźniej czymś podniecona. Na widok Stevena urwała
raptownie. Zmarszczywszy brwi przyglądała mu się z zakłopotaniem.
Speszona tym najściem Lara podciągnęła prześcieradło pod samą szyję. Zerknęła przez ramię na Stevena i
zauważyła, że otworzył jedno oko, by zobaczyć, jaki jest powód całego zamieszania. Uśmiechnął się na widok jej
zażenowania, lecz natychmiast spoważniał. W irytującej ciszy, jaka naraz zapadła, oczekiwał na reakcję Lary; jak
poradzi sobie z tą niezręczną sytuacją? Przeszyła go wzrokiem. Marzyła tylko o tym, żeby ziemia się rozstąpiła i
pochłonęła ich oboje. Albo, lepiej, tylko Stevena.
Zanim zdołała wymyślić jakieś wyjaśnienie dla stojącej z szeroko otwartymi oczami bratanicy, wpadła do
pokoju pani Marston w rozwianym fartuchu, ze ściągniętymi ustami.
- Ach, więc tutaj jesteś - zwróciła się do Jennifer. - Przecież ci powiedziałam, że twoja ciocia jeszcze śpi i
żebyś jej nie przeszkadzała.
- Ale ja wiedziałam, że nie będzie się gniewać, jeśli ją obudzę - zaprotestowała oburzona Jennifer. - Musiałam
się dobrze naszukać, żęby ją znaleźć.
Znów przyjrzała się bacznie Stevenowi.
- Dlaczego pan tu jest, panie Drake? - zapytała niepewnym i jednocześnie nieświadomie surowym głosem.
.
Lara rzuciła mu groźne, ostrzegawcze spojrzenie· Steven stłumił śmiech.
- No, cóż - odchrząknął, starannie unikając jej wzroku. Lara czekała na jego wyjaśnienie niemal z takim
samym zainteresowaniem jak Jennifer. - Hmm .. Wyobraź sobie, że twoja ciocia Lara miała tej nocy zły sen.
Przyszedłem
l'
żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, i chyba zasnąłem.
Lara oceniła tę próbę wyjaśnienia jako szlachetny gest z jego strony, Jennifer jednak przyjęła ją sceptycznie.
- Ale ty nie masz nic na sobie - zauważyła.
Tym razem Lara z trudem powstrzymała się od śmiechu. Nie sposób było zaprzeczyć - Steven istotnie nie
miał nic na sobie. Jedynie prześcieradło chroniło go przed całkowitym blamażem. Na szczęście pani Marston,
której samej zbierało się na śmiech, wybawiła ich z kłopotu. Wzięła Jennifer za rękę.
- Chodźmy, młoda damo, pozwól się cioci ubrać, jeśli chcesz iść do domu i zobaczyć się z siostrą.
Oczy Jennifer rozjaśniły się.
- Och, tak. Bardzo proszę, ciociu, pospiesz się. Chcę zobaczyć Kelly i mamę, i tatę.
- Dobrze, kochanie. Postaram się pospieszyć - obiecała Lara.
Kiedy za małą zamknęły się drzwi, Lara bała się spojrzeć Stevenowi w oczy. Gdy się wreszcie ośmieliła,
dostrzegła, że błyszczą niebezpiecznie.
- Myślę, że teraz będziesz musiała wyjść za mnie - powiedział lekko. Oczy Lary rozszerzyły się.
- W przeciwnym razie Jennifer zapędzi nas do kościoła pistoletem. Czy nie sądzisz, że odziedziczyła po ojcu
surowy i niechętny stosunek do mnie?
- Myślę, żeśmy ją zaskoczyli. Wątpię, czy coś zrozumiała.
- Wielka szkoda - westchnął Steven. - A już miałem nadzieję, żę się nie obejdzie bez ślubu.
Jak bardzo pragnęła rzucić mu się w ramiona i zgodzić się na ślub w pierwszym możliwym momencie! Ale
jego kpiący ton powstrzymał ją przed podobną reakcją. Zamiast tego powiedziała tak zuchwale, jak tylko
potrafiła:
- Jak mi się oświadczysz, to zobaczymy, co się da zrobić.
Nie czekała na jego reakcję. Gdy przed laty się do niej zalecał, ani razu nie wspomniał o małżeństwie. Mówił o
wspólnej przyszłości. Posunął się nawet tak daleko, że rozmawiał z nią o ich domu, o tym, że ją ze sobą zabierze.
Ale z zadziwiającą zręcznością omijał temat trwałego zwiazku. Nie widziała powodu, żeby się to miało zmienić,
ponadto chwilowo nie miało to znaczenia. Był z powrotem w jej życiu, a to było . więcej, niż oczekiwała.
Wyskoczyła z ciepłego łóżka, zanim zdążył ją chwycić i przystąpić do pieszczot, przed którymi nie' byłoby
ucieczki. Nie zrażony tym odtrąceniem Steven podążył za nią pod prysznic, gdzie kuszącym, uwodzicielskim
szeptem zaproponował, że umyje jej plecy. To opóźniło ich wyjście na farmę o godzinę· Kiedy w końcu zeszli na
dół, Jennifer aż podskakiwała z niecierpliwości.
- Mysiałam, że już nigdy nie zejdziesz, ciociu.
- Przykro mi, groszku. Jesteśmy już gotowi.
Jennifer jeszcze raz obrzuciła Stevena badawczym spojrzeniem od stóp do głowy.
- Ty też idziesz?
- Pewnie, że tak - odparł.
- U ratował twoją siostrę - przypomniała jej Lara. - Nic dziwnego, że chce zobaczyć, jak Kelly się czuje.
- Świetnie, no to się pospieszmy, ciociu. Chcę,
żeby pan Drake spotkał się z mamą i tatą. - Ruszyła ścieżką w podskokach. Co jakiś czas odwracała się,
przynaglając ich do pośpiechu. Larze udzieliła się jej niecierpliwość, złapała się na tym, że ciągnie Stevena za
rękę.
Gdy jednak zabudowania farmy ukazały się tuż przed nimi, tak że dało się słyszeć gniewne głosy na
podwórzu, radość Lary z bliskiego spotkania zmieniła się w strach. Qstra wymiana słó\y między jej bratem i
bratową byłaby wystarczająco niepokojąca w każdej sytuacji, a ta była nią tym bardziej, że to ona była jej
przedmiotem. Chwyciła mocniej dłoń Stevena. Naszła ją nagle ochota, by zabrać Jennifer i zawrócić, ale na to
było już za późno, a poza tym ucieczka byłaby tchórzostwem, i to bez powodu.
- Nie wtrącaj się do tego, Megan! - mówił ostro Tommy podniesionym głosem. - Nie ufam Drake'owi. Nie
było cię tu, gdy to się zdarzyło. Nie masz pojęcia, co· ten człowiek jej zrobił. O mało jej nie zniszczył. Jest
jednym z tych facetów, których podnieca, kiedy uwodzą kobiety, a potem je zostawiają.
Lara spojrzała na Stevena przepraszająco.
- On mówi tylko to, co czuje - powiedział Steven. - Nie winię go za to. Poza tym, to prawda. Rzeczywiście
bardzo cię zraniłem.
- Tak, ale to ju'ż przeszłość. Mój Boże, przecież ty uratowałeś jego dziecko. Powinien ci przynajmniej dać ... -
Zanim zdołała dokończyć swoją myśl, usłyszeli równie wściekły głos Megan.
- Chyba źle go sądzisz. Widzę, co on dzisiaj znaczy dla Lary. Nie zauważyłeś, jak na siebie patrzyli ostatniej
nocy? On ją kocha, a ona jego. Gdybyś chciał jej naprawdę pomóc, starałbyś się ich z powrotem połączyć,
zamiast przez te wszystkie lata podsycać jej złość.
- Miała prawo do złości.
- Oczywiście, że miała. Jednak ani przez chwilę nie
czuła satysfakcji z tego powodu, prawda? Nie cieszysz się, że w końcu jest szczęśliwa? Po raz pierwszy od czasu,
kiedy tu z tobą przyjechałam po naszym ślubie, twoja siostra ma naprawdę ochotę do życia. To ty nie powinieneś
się wtrącać, skoro nie masz zamiaru pomóc.
Jennifer spojrzała na Larę zmieszana.
- Dlaczego mamusia ttatuś się kłócą?
- To tylko sprzeczka, dziecino - odpowiedziała jej i spojrzała zaczepnie. - Ale sądzę, że czas ją przerwać.
Otworzyła gwałtownie drzwi i weszła do kuchni. Tommy i Megan spojrzeli zmieszani, oboje mieli
zaczerwienione twarze.
- Dość tego - powiedziała. - Nie życzę sobie, żebyście się sprzeczali na temat mojego sposobu życia. -
Spojrzała na Tommy'ego i dodała już spokojniej: - To przecież moje życie. Mam prawo sama wybierać, czy ci się
to podoba, czy nie.
Tommy spoglądał na przemian to na nią, to na Stevena. W końcu jego twarz złagodniała, napięcie zelżało.
- Ja tylko nie chciałbym, żebyś znowu cierpiała, siostrzyczko - powiedział.
- To się nie zdarzy, Tommy - odparł za nią Steven. Objął Larę w talii. - Starałem się wytłumaczyć Larze, co się
wówczas stało, i ona mi uwierzyła. Wróciłem, tym razem na dobre. Jeśli ona mnie zechce.
Lara czekała z zapartym tchem, co Tommy powie na tę deklarację człowieka, któremu nie ufał, choć niegdyś
go podziwiał. Brat przyjrzał się jej uważnie.
- Naprawdę jesteś szczęśliwa, Laro? Kiedy wyjeżdżaliśmy kilka tygodni temu, nie zbliżałaś się nawet na sto
metrów do granicy jego posiadłości. Czy rzeczywiście teraz mu ufasz?
- Uratował Kelly - odpowiedziała po prostu. - Był ze mną cały czas. Jak mogłabym mu nie ufać? Poza tym,
chociaż nie chciałam się do tego przyznać, zawsze pragnęłam, żeby do mnie wrócił. Nawet Megan to zauważyła.
Tommy obrzucił ją swoim charakterystycznym,
uważnym spojrzeniem i skinął głową·
- ,W takim razie myślę, że muszę się z tym pogodzić. Posłał Stevenowi ostrzegawcze spojrzenie, a ten
odwzajemnił mu się w ten sam sposób. Po tej wymianie spojrzeń Tommy w.yciągnął w końcu dłoń:
- Mam nadzieję, że tym razem to się dobrze skończy.
- Postaram się - obiecał Steven.
- A teraz - powiedziała radośnie Megan - chcę zobaczyć moje dziecko, które kryje się za swoją ciocią Larą.
Chodź do mnie, Jennifer, uściskaj mamę·
Po chwili Jennifer znalazła się w jej objęciach, potem usiadła tacie na kolanach, a Megan i Lara przygotowały
obfite wiejskie śniadanie, składające się z jajek, bekonu, placków i puszystych domowych bułek. Gdy
wszystko było już prawie gotowe, Megan przyprowadziła Kelly i cała rodzina usiadła do stołu.
Lara rozejrzała się po obecnych. Była nieskończenie wdzięczna losowi za to, że mogli być razem. Brakowało
tylko Grega, który obiecał, że przyjedzie z Columbus m\ lunch. Chciał się zobaczyć z Megan i Tommy'm, zanim
znowu wyjadą do Kansas City. Steven pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko. W jego dyskretnym
uśmiechu wyczytała zrozumienie i obietnicę. Czuła, że serce omal nie wyskoczy jej z piersi ze szczęścia.
Ktoś zapukał do tylnych drzwi.
- Logan! - zawołała Lara. - Wejdź i nalej sobie kawy. Masz ochotę na śniadanie?
- Nie, dziękuję, panno Danvers. Chciałem tylko rzucić okiem na małą i zobaczyć, czy wszystko w porządku.
- Świetnie - oznajmiła Kelly, która ciągle rozkoszowała się swoją rolą osoby będącej w centrum uwagi. - Tylko
jedno bach-bach. Widzisz? - Wskazała na opatrunek na swoim ramieniu.
- O mój Boże - powiedział Logan kiwając głową. - Toż to straszna rana.
Kelly skinęła poważnie głową.
- Teraz już jest lepief Mamusia mnie pocałowała.
- Pewnie. To najlepsze lekarstwo - zgodził się Logan. Następnie zerknął na Tommy'ego i zaproponował:
- Pomyślałem sobie, że może chciałby się pan tu rozejrzeć, kiedy pan tu jest. Kukurydza w tym roku pięknie
obrodziła. - Mówił z udaną obojętnością, lecz Lara miała wrażenie, że to nie była zdawkowa propozycja.
- Bardzo chciałbym wszystko obejrzeć, Logan. Siostrzyczko, chcesz z nami iść?
Choć entuzjazm Tommy'ego wydawał się szczery, Lara mimo woli przypomniała sobie ich kłótnię, zanim
wyjechali z Megan z farmy. Czyżby chciał ją przekonać, że już najwyższy czas sprzedać farmę? Logan znał
opinię Tommy'ego. Może pokazując mu farmę chciał wpłynąć na zmianę jego zdania? W każdym razie
zamierzała iść z nimi i pokazać Tommy'emu, jak wszystko gładko idzie bez niego.
- Koniecznie - powiedziała. - Bardzo lubię się chwalić gospodarstwem. Ale co z resztą? Może jeszcze ktoś chce
z nami iść?
Jennifer i Kelly natychmiast pobiegły do drzwi. Steven pochylił się i pocałował Larę w policzek.
- Nie pogniewasz się, jeśli tu zostanę? Pomogę Megan posprzątać.
Zauważył, że Lara była zaskoczona jego wyborem, ale bardzo chętnie go zaakceptowała .
- W takim razie, do zobaczenia.
Gdy wszyscy poszli, Megan nalała dla siebie i dla niego jeszcze po jednej filiżance kawy.
- Słyszałem, jak stawałaś w mojej obronie - powiedział Steven. - Doceniam to. Chcę ci też podziękować, że
mnie poprosiłaś, ~ebym zwrócił uwagę na dziewczynki. To mnie zmusiło do zrobienia czegoś, co powinienem był
zrobić już dawno.
- Obym tego nie żałowała! - Megan zareagowała w sposób nieoczekiwanie gwałtowny. Ale zaraz potem się
uśmiechnęła. - Przepraszam. Zdaje się, że nie tylko Tommy jest w naszej rodzinie opiekuńczy. Czy ożenisz się z
nią?
To zadane prosto z mostu pytanie zaskoczyło go, ale również się do niej uśmiechnął. Wyczuł, że przy całym
swoim spokojnym usposobieniu i uległości, Megan Danvers miała charakter. Jej bezpośrednie
pytanie i
wcześniejsza sprzeczka z mężem były wystarczającym tego dowodem.
- Jeszcze jej nie pytałem.
Zmarszczyła brwi.
- To zabrzmiało podejrzanie, jak wymówka.
- Bo to chyba jest wymówka. Jeszcze ciągle nie wyjaśniliśmy wszystkiego między nami.
- Nie :lwlekaj zbyt długo - poprosiła. - Ona będzie cię teraz potrzebować bardziej niż kiedykolwiek.
ZaskoCzył go sposób, w jaki to powiedziała. - Dlaczego?
Przez chwilę się wahała, a potem zapytała powoli:
- Co wiesz o minionych jedenastu latach?
- Tylko to, co mi powiedziała, to znaczy niewiele. I co mogłem wywnioskować z krążących w mieście
plotek. Musiało nie być jej łatwo.
- No cóż, sama nie wszystko rozumiem, a zwłaszcza tego, co się działo zaraz po twoim wyjeździe. Ale
domyślam się, że Lara była załamana, chociaż bardzo się starała tego nie okazywać. Może by jej pomogło
gdyby ujawniła swoją rozpacz? Zamiast tego pogrążyła się w nauce, zapominając o całym świecie. Nic się
dla niej nie liczyło, tylko żeby zostać lekarzem. Potem zmarł jej ojciec. Prawdopodobnie wiesz, jak była z
nim związana. Uwielbiała go, Jednak mogłaby znieść nawet to, ale wkrótce zmarła także jej matka.
- To musiało być dla niej straszne. Bardzo żałuję, że mnie tu nie 6yło.
- Ja też. Może wówczas by tak nie zgorzkniała i nie zamknęła się w sobie. Z tego, co mi Tommy
powiedział, wiem, że porzuciła jednak uczelnię bez słowa skargi i wróciła tutaj, żeby wziąć na siebie
obowiązki. Jemu ani Gregowi nie wolno było nawet wspomnieć o jej studiach medycznych. Sercem i duszą
poświęciła się, żeby wydźwignąć tę farmę. Dzięki niej Tommy i Greg mieli szansę do czegoś dojŚĆ.
Właściwie, tego co wiem, ona ich do tego zmusiła. Gdy Tommy skończył studia i pobraliśmy się, przyje-
chaliśmy tutaj, żeby pomóc. Widziałam, jaka była niezadowolona, kiedy kupiłeś część ziemi, ale muszę ci
powiedzieć, że to była łaska boska. Napięcie ją zabijało. W momencie gdy farma była bezpieczna, zaczęła
nas zachęcać, żebyśmy wyjechali i żyli tak, jak o tym marzyliśmy. Greg nie wrócił. Już miał samodzielną
wystawę w Columbus, a słyszałam też, że będzie miał następną w Nowym Jorku. Ona jest z niego bardzo
dumna.
Megan spojrzała mu prostu w oczy.
- Chcę powiedzieć, że Lara jest najbardziej pozbawioną egoizmu kobietą, jaką znam. Już czas, żeby
zaczęła robić to, co chce. Może nawet już czas, żeby się pozbyła tej farmy i wróciła na studia. Tak myśli
Tommy. Żałuję, że będziemy tak daleko. Zostanie tu sama, kiedy wyjedziemy. To mnie przeraża. Po tym
wszystkim, co dla nas zrobiła, nie zasługuje na tę samotność.
W końcu zrozumiał, co chciała mu powiedzieć.
- Zostanę tutaj - obiecał. - Nie będzie sama. A co do wyboru między farmą a medycyną, to tylko ona może
go dokonać.
Megan skinęła głową, a potem uśmiechnęła się do niego rozpromieniona.
- Myślę, że będziesz dla niej dobry.
- Bóg jeden wie. Spróbuję.
- I jeszcze jedno. - Nerwowo bawiła się łyżeczką, brała ją do ręki i odkładała, jeszcze raz mieszała kawę.
Ta nagła zmiana w jej zachowaniu zaniepokoiła go. Z obawą czekał, aż mu powie, co ją martwi. W końcu
zdecydowała się.
- Dzisiaj wyjeżdżamy i chcemy zabrać ze sobą dziewczynki.
Steven zamknął oczy i westchnął.
- Rozumiem.
- Jak ona to przyjmie? Jak sądzisz?
Odpowiedział szczerze:
- Będzie myśleć, że winicie ją za wypadek Kelly. Tym razem westchnęła Megan.
- Właśnie to powiedziałam Tommy'emu. - Patrzyła na niego błagalnie, by ją zrozumiał, ale Stevenowi serce się
krajało na myśl o odczuciach Lary. Mogła się załamać. - Ale to nie o to chodzi. Przysięgam. To po prostu jest
sensowne, żeby je zabrać, gdy już tu jesteśmy. Mamy teraz dom. Tommy już czuje się pewnie w nowej pracy.
Uważa, że to szalony pomysł przyjeżdżać tutaj jeszcze raz za kilka tygodni. No i po tym całym napięciu, cóż,
chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były razem z nami.
- Rozumiem cię.
- Ale czy Lara zrozumie?
- Sama powiedziałaś, że jest pozbawiona egoizmu. Postara się zrozumieć, ale będzie jej przykro. Nie da się
tego uniknąć.
- Dlatego bardzo się cieszę, że znów jesteście razem. Może będzie jej to łatwiej znieść.
- Pozwól, że ja jej o tym powiem, Megan.
- Szczerze mówiąc byłabym ci bardzo wdzięczna.
Mając tak wiele do przemyślenia, Steven już się prawie nie odzywał, gdy razem z Megan sprzątali kuchnię·
Kiedy skończyli, wyszedł na ganek, aby tam poczekać na Larę. Jak miał jej to powiedzieć, po tym wszystkim, co
przeszła? Sam był zawiedziony, jednak rozumiał decyzję Tommy'ego. Ale zastanawiał się, czy zdawali sobie
sprawę, jak głęboko to zrani Larę. Miał nadzieję, że w wyniku tej straty nie zamknie się w skorupie, jak to
zdarzyło się w przeszłości.
Czekał na nią przy bramie i od razu zobaczył ją z daleka. Jej jasne włosy świeciły w słońcu, jakby były
posypane drobnymi diamentami. Szła lekkim krokiem i miała szczęśliwy wygląd. Podeszła prosto do niego,
objęła go i pocałowała w policzek. Uśmiechnął się na tę szczerość i brak skrępowania. Wracał jej dawny dobry
humor.
- Tęskniłeś? - zapytała.
- Bardzo.
Przyjrzała mu się uważnie i dostrzegła, że coś się najwyraźniej kryło pod tym uśmiechem.
- Czy coś się stało?
.
Ujął jej dłoń i zaczął ją głaskać kciukiem, potem podniósł do ust. Pocałował stwardniałe koniuszki palców.
- Musimy porozmawiać. Zaniepokoiła się.
- O czym?
- Chodź. Usiądźmy na ganku.
Jej oczy były szeroko otwarte. Mocno ściskała jego dłoń.
- O co chodzi, Steven? Coś się stało, prawda? Czy coś z Kelly? Jakieś następstwa upadku?
- Nie - odpowiedział szybko, wściekły na siebie, że ją przestraszył. - To nie o to chodzi.
- Więc o co?
Gorączkowo szukał odpowiednich słów.
- Wiesz, ta podróż, to był dla Megan i Tommy'ego niespodziewany wydatek - zaczął w końcu. - Po zmianie
pracy i przeprowadzce nie mają chwilowo zapasowych pieniędzy.
- Jezus Maria! Czy to wszystko? - zapytała z widoczną ulgą. - Nawet o tym nie pomyślałam. Nie ma problemu.
Odłożyłam trochę pieniędzy. Zapłacę za ich bilety.
Położył jej palec na ustach. Zakłuło go w sercu, gdy usłyszał tę szybką, typową dla niej odpowiedź.
- Nie, kochanie. To nie to. Gdyby chodziło tylko o pieniądze, mógłbym im pożyczyć. Widzisz, oni już dość
długo są poza domem.
- Do czego zmierzasz? - Domyśliła się nagle i powiedziała matowym głosem: - Chcą ze sobą zabrać
dziewczynki, prawda?
Patrzyła na niego oszołomiona. Steven pogłaskał ją po policzku. Gdy przytaknął, oczy zaszły jej mgłą.
- To dlatego, że ...
Przytulił ją do siebie, poczuł głuche uderzenie jej serca. Biło wolno', jakże inaczej niż wczoraj, gdy udało mu
się wzbudzić w niej radość. Pachniała słońcem i sianem. I jakimś ledwo wyczuwalnym zapachem kwiatów.
- Cii - powiedział łagodnie. - Nawet tak nie myśl. To nie ma nic wspólnego z tym, co się zdarzyło Kelly. Oni
tylko uważają, że to jest sensowne rozwiązanie, by Jennifer i Kelly wróciły z nimi do domu teraz, skoro oni już tu
są.
- Och, Steven - wyszeptała, przytulając policzek do jego piersi. Pogłasal ją po głowie. Jego palce zanurzyły się
w jej jedwabistych włosach. - Co ja mam robić?
- Masz im powiedzieć "do widzenia" i obiecać, że wkrótce odwiedzisz ich w Kansas City.
- A co potem?
- A potem ty i ja zaczniemy planować wspólną przyszłość. Jeśli tego chcesz.
Westchnęła z ulgą i podniosła twarz.
- Dziękuję·
- Za co?
.
- Że pomogłeś mi to znieść.
Steven poczuł ulgę, że tak to odebrala, choć nie był wcale pewien, jak wygląda prawda. Było widać, że to ]
popołudnie jest. dla niej prawdziwą udręką. Poszła na górę i pomogła Megan spakować ubrania i zabawki
dziewczynek. Stał w drzwiach pokoju i patrzył, jak przytuliła pluszowego misia Kelly, zanim troskliwie umieściła
go w torbie podróżnej. Z każdą chwilą wyraz jej twarzy stawał się smutniejszy i choć nie powiedziała nic takiego,
by Tommy i Megan poczuli się winni, nikt nie miał wątpliwości, jak bardzo cierpi.
Nawet przyjazd Grega nie pocieszył Lary. Jej przygnębienie stało się tylko bardziej widoczne na tle jego
ostentacyjnego, hałaśliwego dobrego humoru. W końcu to Greg odwiózł Megan, Tommy'ego wraz z
dziewczynkami na lotnisko w Toledo. Wzruszona i z trudem powstrzymująca łzy Lara wymogła na nich by się
pożegnali na farmie. Stała teraz na ganku i machała im ręką, póki samochód nie zniknął z pola widzenia.
Potem odwróciła się z płaczem, przytuliła twarz do piersi Stevena i zatopiła się we łzach. Serce jej pękało z
żalu.
- Cii, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Wkrótce znowu ich zobaczysz. Cii.
Jej żal uświadomił Stevenowi, ile musiało ją kosztować jego odejście. Tyle pożegnań w tak młodym życiu,
pomyślał. To było wszystko, co mógł zrobić, aby nie zapłakać razem z nią.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Deszcz zaczął padać po północy. Lara słyszała, jak uderza rytmicznie o blaszany dach, i pomyślała, że jest to
odpowiedni akompaniament do tępego bólu, który pulsował jej w skroniach. Było jej ciężko na sercu. Już od
pewnego czasu niepokoiła ją myśl o rozstaniu z Jennifer i Kelly, ale przypuszczała, że zdąży się do niego
przygotować. Ich nagły wyjazd zupełnie ją zaskoczył, spadł na nią niespodzianie, nim zdołała zebrać siły. Tylko
obecność Stevena powstrzymała ją przed całkowitym pogrążeniem się w rozpaczy.
Przewróciła się na drugi bok i zauważyła, że
patrzy na nią.
- Nie możesz spać? Pokręciła głową.
- Pomasuję ci plecy. Może to cię rozluźni. Położyła się na brzuchu. Poczuła, jak materac się
ugiął, gdy ukląkł obok niej. Kiedy dotknął jej obnażonych ramion, przeszedł ją dreszcz pożądania. Ale on
masował tylko mięśnie" myśląc jedynie o jej napięciu. Westchnęła zrezygnowana, starała się nie myśleć o niczym
j
pozwolić, aby ogarnęło ją uczucie
spokoju.
'
Jednak cały czas widziała Jennifer i Kelly machające do niej rękami zawzięcie z tylnego siedzenia samochodu
Grega. Były tak zaabsorbowane czekającą je przygodą, że nie uroniły nawet jednej łzy nad tym, co tu
pozostawiały. Ani nad farmą, ani nad Loganem, ani nad nią.
- Przestań o tym myśleć - powiedział Steven, tak jakby czytał w jej myślach.
- Skąd wiesz, że myślę o dzieciach?
- Bo twoje mięśnie są coraz twardsze, a nie sądzę, żeby to była wina mojej techniki.
Uśmiechnęła się do poduszki.
- Przykro mi, że niszczę twoje ego.
- Nie rozmawiajmy o moim ego. Mówię o twoim poczuciu zagubienia. Pozwalasz mu nieproporcjonalnie
wzrosnąć. Kochanie, przecież nie odjechały na zawsze. Możesz je odwiedzić. Jennifer i Kelly przyjadą tu
prawdopodobnie na Boże Narodzenie, a potem w lecie. No i jest jedna korzyść, o której zupełnie zapominasz.
- Co takiego?
- To. - Pocałował ją w ramię. Po jej plecach przeszedł przyjemny dreszcz. I dodał: - Nie moglibyśmy tak łatwo
zostać sami przy twoich bystrych małych bratanicach.
Była mu wdzięczna za zrozumienie i gorącą troskę.
Przekręciła się na plecy i przyciągnęła jego głowę, tak że jego wargi dotykały niemal jej warg. Ich spojrzenia się
spotykały. Dojrzała w jego oczach błysk pożądania, które sprawiło, że stały się ciemnoniebieskie.
- Skąd wiedziałeś, co mnie może pocieszyć? Uśmiechnął się chytrze.
- Tak naprawdę to były tylko pobożne życzenia. Miałem nadzieję, że czujesz to samo co ja. Nie chcę, żebyśmy
się więcej rozstawali.
Jego usta delikatnie przywarły do jej ust, pozbawiając ją oddechu. Porwał ją na ich własną prywatną wyspę
snów, gdzie niezwykły czar pieścił jej ciało i przynosił błogosławioną ulgę od udręki myśli.
W końcu zasnęła w ramionach Stevena.
Rano jednak wrócił jej zły nastrój. Pogorszyły go jeszcze toczące się po niebie chmury, które zasłaniały słońce
i groziły nowym deszczem. Steven znalazł ją przy kuchennym stole, z filiżanką kawy w dłoni, zapatrzoną przed
siebie. Pocałował ją w czoło.
- Co będziemy dziś robić? - zapytał. Był wyraźnie w dobrym humorze ..
Spojrzała na niego przepraszająco.
- Nie pogniewasz się, jeśli pomogę Loganowi w żniwach? Może wysiłek pomoże mi odpędzić zły nastrój. Nie ma
powodu, żeby cię na niego narażać. - Nie skarżę się.
Uśmiechnęła się blado.
- Nie, nie skarżysz się. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na takie szczęście.
- Nie mówiłaś tak o mnie kilka tygodni temu.
- Zmieniłeś się - odpowiedziała. I zaraz potrząsnęła głową. - Nie. To ja się zmieniłam. Do diabła, może żadne z
nas się nie zmieniło. Nie wiem.
Odstawiła filiżankę tak gwałtownie, że kawa rozlała
się na stół. Nie zwróciła na to uwagi. - Muszę już iść.
Przy drzwiach odwróciła się i zapytała z wahaniem:
- Czy zobaczymy się później?
- A może się gdzieś wybierzemy? Może na obiad i do kina?
Lara skinęła głową bez entuzjazmu. Dopóki byli razem, nie miało znaczenia, co robią. Nic nie ma znaczenia,
pomyślała przygnębiona.
- Dobrze - powiedziała i wyszła. Nie chciała myśleć o tym, że patrzył na nią speszony, ze zmarszczonymi w
zamyśleniu brwiami.
Nie uszła nawet dziesięciu metrów, gdy nagle zdała sobie sprawę, że zachowuje się niemożliwie. Przecież nie
będzie wiecznie nadąsana. Musi się szybko z tego otrząsnąć. A na razie ... Wróciła do kuchni i obdarzyła Stevena
długim, zapierającym dech pocałunkiem.
- Przepraszam. Postaram się być dziś wieczorem w lepszym nastroju.
- Nic się nie stało - powiedział, przebaczając jej tak chętnie, że aż jeszcze bardziej pożałowała, iż mu sprawiła
ból, choćby tylko chwilowy. - A jeśli nie poprawi ci się samopoczucie - dodał - będę musiał wymyślić jakiś
nadzwyczajny sposób rozweselenia.
Mimo że obiecywała sobie wesoło spędzić popołudnie, ten dzień stawał się nie do wytrzymania. Była tak
rozstrojona, że w końcu Logan wyprosił ją z pola.
- W takim nastroju jest pani tu całkiem niepotrzebna. Jeśli pani nie zrobi sobie krzywdy, to pewnie zniszczy
połowę zbiorów. Proszę stąd odejść. Proszę iść na spacer. Popływać. Możemy dać sobie radę bez pani.
Wiedziała, że Logan ma rację, ale ta świadomość wcale nie poprawiła jej okropnego samopoczucia. Nie mogła
się wyzbyć nastroju opuszczenia i zbędności. Nawet się on nasilił. Nie była już potrzebna nawet na własnej
farmie.
Poszła nad strumień, zdjęła buty i zaczęła brodzić wzdłuż brzegu, ale nie zdołała wykrzesać z siebie energii na
popływanie. Kiedy się już zmęczyła, wróciła do domu, przyrządziła lemoniadę i wyszła ze szklanką na ganek.
Coraz bardziej rozżalała się nad sobą, wprost pławiła się w żalu. Bardzo rzadko dopuszczała do siebie to uczucie,
ale tym razem nie była pewna, czy chce mu się sprzeciwiać.
Niebo pociemniało, powietrze było ciężkie i nieruchome. W końcu pojawiły się złowróżbne znaki.
- O wielkie nieba - szepnęła cicho. Wbiegła do środka i nastawiła radio na kanał nadający prognozę pogody.
Tak jaN przewidywała, zapowiadano trąby powietrzne i ostrzegano okolicznych mieszkańców, by schronili się,
gdy tylko dostrzegą niebezpieczne, charakterystyczne chmury w kształcie leja.
Logan i inni na pewno już zeszli z pól, pomyślała.
Postanowiła jednak ich ostrzec. Owinęła się w żołtą wodoszczelną pelerynę i pobiegła ścieżką w stronę pola, na
którym zostawiła Logana. Zaczęły padać
grube krople deszczu, najpierw z rzadka, potem coraz gęściej. Zanim jeszcze dostrzegła mężczyzn, miała mokre
włosy, buty przemoczone i oblepione błotem.
- Logan! - krzyknęla, gdy była pewna, że usłyszy jej głos. - Zabierzcie sprzęt. Zapowiadają trąby powietrzne.
Pomachał jej ręką.
- Chcę tylko uprzątnąć ten ostatni kawałek, zanim zerwie się burza. Nie powinno mi to zabrać więcej niż
dziesięć, może piętn'aście minut.
- Nie warto ryzykować. To tylko kilka zagonów.
- Proszę wracać do domu. Zanim się pani obejrzy, wszystko będzie w stodole. - Logan!
- Proszę iść, panienko. Nie możemy stracić tej kukurydzy.
- To ja zostaję pomóc. To mój obowiązek
Krzyknął na nią.
- Nie potrzebujemy pomocy. Nie ma sensu, żebyśmy tu wszyscy zmokli jak stado kaczek. Mógłbym już
skończyć przez ten czas, który tracę na kłótnię.
Lara ustąpiła niechętnie i skierowała się ku domowi.
Była właśnie na skraju pola, gdy usłyszała głośny ryk, jaki mógłby wydać przejeżdżający obok pociąg. Ale nie
było żadnego pociągu. bobrze wiedziała, co znaczy ten złowieszczy dźwięk. Obejrzała się, spojrzała na niebo i
zobaczyła dokładnie to, czego się obawiała: ciemną chmurę w kształcie olbrzymiego wirującego leja, obracającą
wszystko w perzynę. Tuż przy ziemi była jak wąska czarna kolumna, ku niebu rozszerzała się w rozległy wir,
który pochylał się i wyginał niczym jakiś złowieszczy elegant.
- Dobry Boże - szepnęła przestraszona i zafascynowana, nie mogąc oderwać wzroku od tornada zbliżającego
się do niej nieubłaganie. W końcu ocknęła się i przypomniała sobie, że powinna być pod dachem, z dala od szkła.
Teraz już przerażona nie na żarty pobiegła do piwnicy. Zanim zeszła na dół, włączyła światło. Zamigotało i
zgasło. Słyszała coraz bliższy odgłos tornada. Nie tracąc czasu na poszukiwanie latarki zeszła po ciemku po
schodach.
Znalazła w piwnicy stertę starych koców i usiadła na niej. Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej, objęła je
rękami i czekała z bijącym sercem. Przez wysoko umieszczone okienka na przeciwległej ścianie wpadało
niewiele światła, ale i ono wkrótce ściemniało i w pomieszczeniu zapadł zupełny mrok. Cała ziemia zdawała się
trząść. Dom trzeszczał w pasadach. Larą również wsatrząsnął dreszcz.
Widziała już niejedno tornado, oglądała skutki jego dzikiej furii, ale nigdy nie znalazła się w samym środku.
Nigdy nie zaznała podobnego przerażenia, gdy jej własny los zależał od nieokiełznanych sił natury. Nie mogła
nic zrobić, by powstrzymać nieuchronne zniszczenie, nie mogła go nawet zmniejszyć. Mogła się tylko modlić.
Dziękowała Bogu, że nie było tutaj Jennifer i Kelly i że nie musiały razem z nią znosić tortury oczekiwania na
to, co się może zdarzyć. Modliła się gorąco, aby Steven był w bezpiecznym miejscu, aby Logan i ludzie dotarli
na czas do względnie bezpiecznej stodoły. I modliła się o to, by mogła przeżyć i zaznać jeszcze miłości Stevena.
Cokolwiek się stanie, nic nie zdoła jej pokonać. Była gotowa walczyć o lepszą przyszłość. Teraz, gdy Steven,
znalazł się z powrotem w jej życiu, szczęście było w zasięgu ręki. Znowu poczuła żal, że pozwoliła, by jej zły
nastrój zepsuł nawet tę chwilę, gdy byli razem.
Grzmoty burzy rozlegały się w dalszym ciągu.
Deszcz siekł dom, huragan obrywał z drzew gałęzie i ciskał je na dach. Czekała dalej. Wiedziała, że
niebezpieczeństwo nie minie, dopóki burza całkiem
się nie uspokoi. Od czasu do czasu widziała w okienku błyski i słyszała odbijające się echem grzmoty.
Zagrzmiało w oddali, i jeszcze raz. Sam ten dźwięk ją przerażał. Za każdym razem wzdrygała się, a potem
przejmował ją chłód i drżenie. Zaczęła ją ponosić wyobraźnia. Powstrzymywała napływające jej do oczu łzy
wiedząc, że nie uspokoi się dopóty, dopóki się nie przekona, że Steven i inni przetrwali.
A farma? Jak bardzo ucierpiała? Czy po burzy będzie jeszcze co zbierać? Czy też znowu zaciągnie długi,
których nie będzie miała z czego zwrócić.
Nagle poczuła, że nie może tego wszystkiego znieść.
Rozładowało się napięcie minionego tygodnia i łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. Otarła je ze złością, ale
wciąż płynęły na nowo.
Zdawało jej się, że jest tak cholernie niezależna, że nikogo nie potrzebuje. Już od lat dawała sobie radę ze
swoim życiem, z tą farmą, aż nagle zdała sobie sprawę, że to było tylko wiązanie końca z końcem. Robiła to,
czego od niej oczekiwano, ale nie miała z tego zadowolenia ani nie była szczęśliwa. Starała się dowieść sobie
samej, może nawet pokazać Stevenowi jak mało ją obeszła jego zdrada.
Co za blaga! W ciągu kilku dni pokazał jej, jak bardzo ciągle go potrzebowała, by rozbudzał jej zmysły, dzielił
jej sukcesy. Teraz wiedziała, że może przeżyć wszystko. Była silna. Musiała być. Ale nie na tyle silna, by móc się
obejść bez'miłości. Nikt nigdy nie był na tyle niezależny.
Łzy przestały jej w końcu płynąć. Wstała i podeszła do okienka, by zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz.
Przystawiła krzesło i wspięła się na nie. W tej samej chwili rozległ się kolejny. grzmot, usłyszała brzęk
tłuczonego szkła i... nic więcej.
Gdy rozpętała się burza, Steven był w gabinecie. Usłyszawszy ostrzeżenie przed tornadem próbował
dodzwonić się do Lary, ale linie telefoniczne były już zerwane. W pierwszej chwili chciał pojechać na farmę,
ale pani Marston powstrzymała go, gdy był już we frontowych drzwiach, i skrzyczała.
- Tej dziewczynie nie przyjdzie nic z tego, że huragan przewróci pański samochód i ciśnie go aż do
sąsiedniego hrabstwa. Niech pan nie będzie niemądry, panie Drake. Wybudował pan sobie w piwnicy ten
luksusowy schron przed burzą na takie okazje jak ta. Proszę więc tam zejść, a ja zaparzę herbaty. Przeczekamy
to.
Wiedział, że to była dobra rada, ale czekanie go irytowało. Chodził po pomieszczeniu słuchając gniewnych
pomruków wiatru i zaciskał szczęki ze złości. Gdy pani Marston zaproponowała mu herbatę, warknął:
- A co będzie, jeśli ona jest na polu i nie może wrócić do domu?
- Ta dziewczyna mieszka w tych stronach o wiele dłużej niż pan. Wie wszystko o burzach. Jestem pewna, że
nie będzie ryzykować.
- Jest pani bardzo spokojna - powiedział oskarżycielsko. - Nie ma sensu się denerwować. Cokolwiek się
stanie, ani pan, ani ja nie możemy temu zapobiec.. . - Chyba nie jestem w nastroju do dyskusji. Pani ma
fatalistyczne podejście do życia. Raczej się czymś zajmę.
Zauważył, że się do niego śmieje, choć usiłowała to ukryć pijąc herbatę.
- Więc może pan zmontuje te półki, które pan kupił, jeśli już pan tu jest?
Rzucił jej wściekłe spojrzenie.
- To była tylko propozycja - odpowiedziała mu, także zagniewana.
Znów zaczął chodzić. Z każdym grzmotem jego nerwy były bardziej napięte. Gdy gałąź drzewa urwana przez
burzę rozbiła jedno z okien w piwnicy, odwrócił się i skierował w stronę schodów.
- Dość tego! Idę do niej. Ona tam może być w niebezpieczeństwie.
Kiedy pani Marston otworzyła usta, by zaprotestować, wzniósł do góry rękę.
- Proszę sobie oszczędzić słów.' Idę. Wezmę samochód. Mimo paro przepowiedni, że skończę jak Dorota z
"Czarownika z Oz", myślę, że samochód będzie stanowić jakąś ochronę.
Gospodyni wzniosła tylko oczy ku niebu, ale już się nie odezwała. On tymczasem wszedł na górę.
Nie wziął nawet płaszcza. Zanim doszedł do samochodu, miał ubranie przemoczone do suchej nitki.
Niesamowity spokój, który zwykle poprzedza taką pogodę, ustąpił miejsca groźnemu pięknu burzy.
Gdy jechał krętą drogą, która wiodła od jego domu do farmy Danversów, szeroko otwierał oczy z
niedowierzaniem. Kilka połamanych gałęzi
roz
rzuconych po jego posiadłości w żaden sposób nie zapowiadało
tego, co znalazł na polach Lary. Przez środek biegł szeroki pas gołej ziemi, walały się po nim połamane badyle.
Wielki dąb, którego pień miał co najmniej półtora metra średnicy, leżał powalony na zerwanych przewodach
wysokiego napięcia. Wszędzie były porozrzucane konary drzew.
Wyrwane z korzeniami drzewo zablokiwało drogę. Steven zjechał na pobocze i zostawiwszy samochód ruszył
pieszo, uważając na zerwane przewody elektryczne.
Gdy, przechodził przez zniszczone pole, ogarnęło go przerażenie. To tutaj Lara pracowała rano? Czy zdążyła
wrócić do domu? Czy też uparła się tu zostać, by ocalić tych kilkadziesiąt kilogramów zboża więcej, zanim burza
rozpętała się wokół niej? Zaczął biec nie zważając na. muł, który lepił mu się do butów, ani na padający deszcz.
Kiedy dotarł do stodoły, Logan zawołał go.
1)- Czy Lara jest z panem? - odkrzyknął Steven.
Jego słowa zagłuszał wiatr.
- Nie. Odesłałem ją wcześniej do domu. Prawdopodobnie chodzi w kółko po schronie przeciwburzowym.
Logan przerwał, jakby chciał zebrać odwagę, by powiedzieć coś jeszcze. Zdjął swojego stetsona
i
bawił się
nim obracając go w dłoniach. Steven zaczął się niecierl?liwić. W końcu Logan powiedział, patrząc posępme:
- Panie Drake, niepokoję się, jak ona to przyjmie. - Wskazał ręką na pola. - Na pewno porządnie się
zdenerwuje, jak zobaczy, co tu się stało. Bardzo liczyła na te zbiory.
Słowa zarządcy potwierdziły jego własne obawy.
- Wiem, Logan. Ja duże są straty?
- Nie wiem na pewno. Jeszcze nie wszędzie byłem, ale wygląda to bardzo źle.
Steven westchnął.
- Tego się obawiałem. Jadąc tutaj przeciąłem północno-zachodnie pola. Wygląda na to, że wszystko jest
zniszczone. Jeszcze czegoś takiego nie witlziałem.
Logan pokiwał głową.
- A ja to widziałem zbyt często. Coś takiego kilkakrotnie prawie zrujnowało ojca Lary.
Steven rozpoznał w głosie Logana prawdziwe uczucie i niepokój. Poklepał starszego człowieka po ramieniu.
- Ona będzie teraz potrzebować pańskiej pomocy bardziej niż kiedykolwiek. Odnajdę ją, możemy razem objechać
pola i zobaczyć, jakie są straty.
Logan włożył z powrotem kapelusz na głowę i skinął głową.
- Będę tu czekać, panie Drake. Nie ma się już po co spieszyć.
Steven, czując ciężar na sercu, poszedł powoli w kierunku domu. Walczył z pokusą, żeby spakować walizkę,
wziąć Larę w ramiona i pomknąć z nią lotem strzały do jakiegoś magicznego miejsca, gdzie kłopoty z farmą
wydawałyby się odległe i nieważne. Ale wiedział, że takie miejsce nie istnieje. Ona kochała tę fąrmę, mimo
poświęceń, których od niej wymagała, i mimo niechęci, którą czuła do niej w dzieciństwie. Prawdopodobnie
sprzeciwiłaby się jego opiekuńczym instynktom. Był dumny z jej determinacji, szanował ją za charakter i sposób,
a jaki radziła sobie z trudnościami. Nie, prawdopodobnie nie byłaby mu wdzięczna, gdyby się wtrącił i próbował
ją chronić. Mógł jej pomóc tylko tak, jak ona sama mu pozwoli.
Podszedł do tylnych drzwi domu i zawołał ją.
Odpowiedziało mu tylko echo.
.
- Laro! - zawołał znowu, czując się trochę nieswojo. Nigdzie nie było jej widać. - Laro!
Postarał się opanować panikę. Znalazł drzwi do piwnicy. Otworzył je gwałtownie i spojrzał w ciemność.
Pobiegł do kuchni poszukać świecy, zapalił ją i z bijącym sercem zaczął schodzi w dół.
- Laro!
Odpowiedziała mu grobowa cisza. Drgający płomień świecy oświetlał tylko niewielką otaczającą go
przestrzeń. Był w połowie pomieszczenia, gdy ją zobaczył. Leżała na podłodze, przez wybite okno padał na nią
deszcz.
Serce podeszło mu do gardła. Przykucnął przy niej. - Laro - powiedział łagodnie. - Kochanie, słyszysz mnie?
Gdy odgarnął włosy z jej twarzy, jego ręka stała się lepka od krwi.
- O mój Boże! - wymamrotał. - Laro!
Pomacał delikatnie jej głowę i wyczuł wielki guz tuż nad skronią oraz ranę na policzku. Widocznie skaleczyła
ją stłuczona szyba, a ponadto uderzyło coś, co wpadło przez okno. Wyczuł jej puls. Był słaby, ale regularny.
Krew z rany też przestała płynąć. Nie chciał szukać czegoś do przemycia rany i zostawiać jej tu samej, zdjął
więc koszulę i podarł ją. Przyłożył pasek materiału do rany.
- No już, kochanie, obudź się. Nie czas na drzemkę· Jej brwi drgnęły.
- O, tak. Dasz radę. Obudź się, zrób to dla mnie. Po chwili, która zdawała się trwać bez końca, otworzyła oczy.
- Steven, to ty? - powiedziała sennie. Zobaczyła drgające światło świecy i usłyszała, jak westchnął z ulgą. - Czy
burza się skończyła?
- Najgorsze już za nami. Jak się czujesz? Próbowała usiąść, ale skrzywiła się z bólu i położyła z powrotem.
Dotknęła skroni.
- Dlaczego mnie tak boli głowa?
- Widocznie jakaś gałąź wpadła przez okno i uderzyła cię.
Widziała niepokój w jego oczach i zmarszczone brwi.
- Płakałeś - powiedziała, dotykając palcem śladów łez na jego policzkach. - Dobrze się czujesz? Nie jesteś
ranny?
Zaśmiał się.
- Nie, kochanie, to nie ja jestem ranny. Ale o mało nie oszalałem, kiedy się okazało, że linia telefoniczna jest
zerwana i nie mogę sprawdzić, co robisz. A potem przeraziłem się jeszcze bardziej, bo nie mogłem cię nigdzie
znaleźć.
Położyła dłoń na jego dłoni. - Czuję się dobrze.
- Niech lekarz to powie.
- Żadnych lekarzy - sprzeciwiła się, zmuszając się do wstania. - Ból głowy zaraz minie, a ja muszę zobaczyć,
co się stało. Słychać było blisko trąby powietrzne. Wyrządziły jakieś szkody?
Nie odpowiedział na to pytanie.
- Steven? - Spojrzała młl badawczo w oczy, usiłując wyczytać z nich prawdę. - Są wielkie szkody, prawda?
Widziałeś Logana?
- Loganowi nic się nie stało. Czeka na ciebie na zewnątrz.
- A pola? Do licha, powiedz mi, Steven. Wolę to usłyszeć od ciebid, zanim sama zobaczę. - Ból głowy nasilił
się. Zamknęła' oczy i odruchowo podniosła rękę, by dotknąć rany.
Steven zauwaiył, że jego milczenie tylko ją bardziej denerwuje. Westchnął ciężko.
- Widziałem tylko jedno pole. Szkody są bardzo duże. Nie wiem, co z resztą.
- Muszę zobaczyć.
- Jeszcze nie teraz - powiedział. - Musimy wziąć pod uwagę ten drobiazg, że twoje ubranie całkiem przemokło,
a na głowie masz guza. Zawrzyjmy umowę.
Uniosła lekko brwi.
- Tak?
- Pójdziemy na górę, obejrzę ranę w lepszym oświetleniu i jeśli okaże się, że wszystko w porządku, będziesz
się mogła przebrać i pójdziemy obejrzeć farmę. - A mam jakiś inny wybór?
- Pewnie - uśmiechnął się szelmowsko. - Możemy pojechać prosto do szpitala.
- Zgoda.
Skinął głową zadowolony. - Tak myślałem.
Nim zdała sobie z tego sprawę, wziął ją na ręce i zaniósł na górę po schodach.
- To ci zaczyna wchodzić w zwyczaj - zauważyła. - Jeśli do tego przywyknę, będziesz mnie musiał wszędzie
nosić; Weź to pod uwagę.
- To by się dało załatwić - powiedział, sadzając ją na krześle kuchennym. - Gdzie jest apteczka?
- W łazience.
Gdy tylko poszedł, miała pokusę, żeby uciec, ale zdrowy rozsządek i nieustający ból głowy zmusiły ją do
pozostania. Zanim mogła o tym jeszcze raz pomyśleć, był już z powrotem.
- Jestem zaskoczony - powiedział. - Myślałem, że będziesz już w połowie drogi do drzwi.
- Myślałam o tym.
- Co cię powstrzymało?
- To, że Logan natychmiast odprowadziłby mnie z powrotem.
- Rozsądna dziewczynka. A teraz obejrzę twoją głowę·
Skrzywiła się, gdy przemywał ranę.
- Dobrze. Chyba tu nie ma szkła. - Przytrzymując jej głowę posmarował skaleczone miejsce płynem
antyseptycznym.
- Czy aby nie sprawia ci to przyjemności? - zapytała złośliwie. W jego oczach zobaczyła swój własny ból. -
Przepraszam - powiedziała cicho.
Musnął ją palcami po policzku. - Nie szkodzi.
- Boję się - przyznała drżącym głosem. Serce ciążyło
jej w piersi jak kamień. Nie sądziła, że może się poczuć tak znużona, tak wyczerpana. Jak wiele mogłaby jeszcze
wytrzymać? Steven zdawał się wyczuwać jej przerażenie, bo odłożył środki opatrunkowe i wziął ją w ramiona.
- Cokolwiek się okaże, razem temu zaradzimy - obiecał. - Już więcej nie będziesz sama.
Chciał ją w ten sposób pocieszyć, ale jego słowa tylko ją utwierdziły w przekonaniu, że straty muszą być
niewyobrażalnie duże. Jeśli w istocie tak było, jedynie jego obietnica mogła ją podtrzymać na duchu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lara podtrzymywana przez Stevena podeszła do tylnych drzwi domu. Mdliło ją i trzęsły jej się ręce. Spojrzała na
Stevena błagalnie, a on uśmiechnął się
do niej i ścisnął ją
za
rękę.
- Razem - przypomniał.
To jej dodało sił. Otworzył drzwi. Wyszła na zewnątrz. Serce w niej zamarło. Chwyciła się ramienia Stevena.
Spojrzała na niego oszołomiona.
Dokoła był chaos. U stóp drzewa leżała połamana okiennica, zerwana widocznie z jednego z okien, może
nawet z jakiegoś innego domu. W promieniach słońca przedzierającego się przez chmury połyskiwały jakieś
niemożliwe do zidentyfikowania kawałki metalu, najwyraźniej części maszyn rolniczych. Kilka złamanych
konarów zwisało z drzewa na kawałku łyka, inne leżały porozrzucane dookoła. Krzaki wzdłuż jednej ze ścian
domu zostały wyrwane z korzeniami i ciśnięte we wszystkie strony. Dwa okna, oprócz okienka od piwnicy, były
rozbite. Jakieś szczątki i brud przywarły do białych ścian domu, nadając mu nieporządny wygląd. Z błota
wystawał dziecinny trójkołowy rowerek, którego nigdy przedtem nie widziała.
Lara zobaczyła Logana. Zbliżał się do niej w pośpiechu. Spostrzegłszy owiniętą głowę zaniepokoił się.
- Nic się pani nie stało, panno Danvers?
- Nie. A co z ludźmi?
- Okey. Przywieźliśmy do stodoły, co się dało, zanim przyszło najgorsze. Posłałem ich do domu, żeby
zobaczyli, co z rodzinami. Jak wrócą, to posprzątamy.
- A co z krowami i końmi?
- Lepiej niż z niektórymi ludźmi - powiedział, uśmiechając się krzywo. - Konie się trochę zdenerwowały,
niektóre stawały dęba w boksach. Bassie ma zadrapanie na zadzie od uderzenia w ścianę stajni, ale to jedyna
rana, o ile się mogłem zorientować. Jest pani gotowa się przejść i rzucić okiem?
Spojrzała na Stevena. Ścisnął mocniej jej dłoń.
Uśmiechnęła się do Logana pogodnie, zdecydowana nie przejmować' się, cokolwiek los jej przyniósł.
- Tak. Jestem jak najbardziej gotowa.
- No to chodźmy. Osiodłałem konie.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, Logan - wtrącił się Steven. - Z jej zranioną głową?
- Oczywiście, że nie. Wezmę w takim razie furgonetkę·
- Furgonetką nie zajedziemy daleko - zauważyła Lara. - Zbyt wiele drzew jest powalonych.
- Ale ...
- Nic mi nie będzie, Stevenie. Jeśli mnie rozboli głowa, to obiecuję ci, że wrócimy.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale poddał się. Zaczęli od pola północno-zachodniego, które Steven widział po
drodze. Lara ledwie powstrzymała okrzyk przerażenia, kiedy zobaczyła, jak niewiele pięknej, zdrowej kukurydzy
jeszcze stało. Błotnistą ziemię pokrywała plątanina pokręconych zielonych badyli. Tylko kilka rzędów na końcu
pola nie ucierpiało.
Jechali dalej. Gdy manewrowali końmi między rozrzuconymi szczątkami i zerwanymi przewodami, Lara
poczuła, że ogarnia ją zwątpienie. To wyglądało o wiele gorzej, niż przypuszczała. Wszystkie pola były
zniszczone, z wyjątkiem, o ironio, właśnie tego, z którego zebrali. Zobaczywszy to, omal się nie rozpłakała. To
był najokrutniejszy z huraganów.
- Czy
COŚ
z tego da się uratować? - z ciężkim sercem zapytała Logana, bez żadnej nadziei.
Zsunął kapelusz na tył głowy i spoglądał na nią ze współczuciem.
- Trudno powiedzieć, panno Danvers. Możliwe, że trochę kukurydzy dałoby się z powrotem wsadzić do ziemi,
jeśli korzenie są nie uszkodzone. Ale kto wie, czy się przyjmie. Trochę z tego nada się na paszę. Kiedy ludzie
wrócą, zrobimy, co się da.
- Dziękuję, Logan. - Wciągnęła głęboko powietrze.
- Myślę, że kiedy już uprzątniecie, trzeba będzie zapłacić ludziom i pozwalniać ich. Jest za mało do zebrania, żeby
ich trzymać do jesieni. Sami damy
sobie radę z tym, co zostało.
.
- Przykro mi to powiedzieć, ale myślę, że ma pani rację. Naprawdę, bardzo mi przykro.
- Dziękuję, Logan.
Steven milczał podczas ich rozmowy. Kiedy jechali z powrotem do stodoły, powiedział:
- Będzie ci teraz bardzo trudno, prawda?
- Znowu będę na łasce banku. Wystarcży mi na życie i na opłacenie Logana, ale prawdopodobnie będę musiała
prosić o zwiększenie kredytu i pożyczyć pieniądze na przyszłoroczne ziarno. - Zagryzła wargi, bo zbierało jej
się na płacz, kiedy zdała sobie sprawę, z nieubłaganych konsekwencji tornada. Starała się pokryć wzruszeniem
ramion rosnący stres. - Góż, to tylko ryzyko pracy na roli, prawda? Powinnam się do tego przyzwyczaić. Takie
sytuacje zdarzały się dosyć często mojemu ojcu.
Zsunęła się z siodła prosto w ramiona Stevena. Objął ją w pasie i przytrzymał. Patrzył jej przenikliwie prosto w
oczy.
- Nie zgrywaj się przede mną, Laro. Wiem, że to cię dobija.
Utkwiła w niego wzrok, zmagając się z emocjami. Przegrała.
- Masz rację!. - Wybuchła nagle, dając upust wściekłości. Wyrwała się z jego objęć. - Nienawidzę tego!
Nienawidzę, że znowu będę zadłużona w banku. Nienawidzę świadomości, że bez względu na to, jak dobrze
będę gospodarować, wystarczy jedna krótka burza, żeby wszystko zniszczyć. Nienawidzę żyć w ciągłym strachu,
nie mając szansy na rozwój.
Chodziła nerwowo, aż konie zaczęły się niepokoić.
W końcu zatrzymała się przed Stevenem, jej oczy płonęły.
- Czy wiesz, że zaczęłam odkładać pieniądze?
Chciałam ci pewnego dnia zaproponować, żebyś mi sprzedał swoją ziemię. Byłam z tego cholernie dumna.
Chciałam, żeby posiadłość Danversów była znowu taka jak dawniej. To, co się dzisiaj stało, pochłonie całe te
oszczędności i jeszcze więcej. - Z wściekłością machnęła ręką. - Fiuuu! Jedna burza i po wszystkim. Właśnie tak.
- Mogłabyś zostawić to wszystko - powiedział spokojnie Steven.
Odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała na niego zaskoczona.
- Co?
- Powiedziałem, że mogłabyś rzucić to wszystko, skończyć studia. Mogłabyś zostać lekarzem. Megan i Tommy
chcieliby tego. .
Ściągnęła brwi.
- Rozmawiałeś z nimi o tym?
- Tylko z Megan. Martwi się o ciebie. Ona i Tommy chcą dla ciebie jak najlepiej;
- Sądzisz, że tak właśnie powinnam postąpić? Myślisz, że powinnam rzucić to wszystko i wrócić na studia?
- Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że masz taką możliwość. Czy zastanawiałaś się nad tym?
- Nie - powiedziała popędliwie, nagle zła na niego; choć sama nie wiedziała o co. Może po prostu dlatego, że
popychał ją w kierunku, który był dla niej od dawna zamknięty. - Zrezygnowałam z tego wiele lat temu. Jest już
za późno.
- Nie mówię, że nie byłoby ci trudno, ale wcale nie jest za późno. - Położył jej dłonie na ramionach i zmusił, by
spojrzała na niego. - Pomyśl o tym, Laro. Czego naprawdę. chcesz? Nie marnuj życia robiąc coś, czego
nienawidzisz. Jeśli o czymś marzysz, to tylko od 'ciebie zależy, czy te marzenia się spełnią. Rozumiem, że przez
całe lata dotrzymywałaś zobowiązania, ale teraz Tommy i Greg są już samodzielni. Ta farma wyczerpuje cię
emocjonalnie, fizycznie i finansowo. Jeśli chcesz odejść, teraz przyszła pora.
Rozejrzała się i spróbowała sobie wyobrazić, jak odchodzi z farmy, porzuca tę niewdzięczną pracę i
niepewność jutra. Nie, nie mogła tego zrobić.
~ Należała do mojej rodziny od pokoleń - zaprotestowała. - Nie mogę jej tak po prostu zostawić.
Jego spojrzenie było nieubłagane.
- Co przez ciebie przemawia: poczucie obowiązku czy prawdziwa troska?
Zawahała się, straciła nagle pewność siebie.
- Ja ... ja nie wiem.
- Pomyśl o tym, dobrze? - Uśmiechnął się do niej.
Skinęła głową, wiedziąc, że teraz, kiedy poruszyli ten temat, nie będzie już miała spokoju.
Popchnął ją delikatnie w kierunku domu.
- A teraz posprzątajmy tu trochę.
Pracowali przez kilka godzin. Steven zajął się oknami i urządzeniami nawadniającym, podczas gdy Lara
uprzątała podwórze. Wsadziła z powrotem do ziemi kilka krzewów, które dało się jeszcze uratować. Połamane
konary drzew odciągnęła na stos koło stodoły .. Zamierzała je później porąbać na opał. Z najdrobniejszych
kawałków usypała kopczyk, który później zamierzała zapakować w torbę na odpadki i wywieźć.
Pracowała z pasją. Potrzebowała tego napięcia mięśni i zmęczenia. Słońce świeciło jasno, jakby naigrawając
się z nich. Pot zaczął spływać jej z czoła. Czasem zatrzymywała się i patrzyła na Stevena. Na jego napięte
muskuły i świecącą od potu klatkę piersiową. Poczuła w sercu nagłą tęsknotę. Pragnęła go, pragnęła; by wypełnił
w niej tę bolesną pustkę. Krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach, aż w końcu musiała się odwrócić.
Do wieczora naprawili najpoważniejsze szkody koło domu. Odkręciła kran i zmyła bruk z rąk i twarzy. Słońce
zachodziło. Znalazła w kieszeni opaskę i związała włosy w koński ogon.
- No, czyż to nie jest farmer Danvers ... - zażartował Steven podchodząc do niej. Błękitne oczy błyszczały mu
niebezpiecznie. - Ten widok coś mi przypomina. - Obraz Normana Rockwella przedstawiający zalety ciężkiej
pracy? Albo może "Amerykański gotyk"?
- Z pewnością nie "Amerykański gotyk" - powiedział zamyślony. - Nie masz w sobie dość stoicyzmu. - W takim
razie co? - to łagodne przekomarzanie wprawiło ją w dobry humor.
- Przypomina mi, jak wyglądałaś tamtej nocy nad strumieniem, kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy. -
Uchwycił jej spojrzenie i trzymał na uwięzi. Pochylił się i zaczął ją powoli głaskać po policzku. - Chcesz iść
popływać~
Larze zaparło dech. Przekomarzanie zmieniło się
W
coś innego. Poczuła podniecające napięcie. Ekscytacja
poruszyła jej napięte nerwy.
- Teraz? - Jej głos przeszedł w matowy szept.
Steven przytaknął.
Nie odwracając od niego wzroku wyciągnęła dłoń. Ujął ją i poszli w stronę strumienia. Larze zdawało się, że
ten spacer nigdy się nie skończy. Z każdym krokiem jej serce biło coraz mocniej. Ledwo dostrzegała powalone
drzewa i porozrzucane konary, które mijali. Każdy nerw jej ciała współgrał z idącym obok mężczyzną. Po tym
wszystkim, co się dzisiaj zdarzyło, po tym wszystkim, co przecierpiała, ciągle mógł wziąć jej serce w
posiadanie.
Zapadał zmierzch, gdy dotarli do strumienia.
W przyćmionym świetle wieczoru patrzyła, jak sięga do guzików jej b1uzki i zaczyna je rozpinać. Jego palce, po
dzisiejszej pracy twardsze niż zwykle, dotknęły jej rozpalonego ciała. Rysowały delikatną linię od szyi w dół,
doliną między piersiami i ,dalej, aż do paska dżinsów. Tam gdzie dotknął, skóra płonęła, a reszta ciała czekała na
jego pieszczoty w słodkim omdleniu.
Zdjął opaskę z jej włosów, które złocistą chmurą opadły jej na ramiona. Delikatnie. odgarnął loki z twarzy.
Przez cały ten czas kochał ją oczyma, płonącymi, jasnoszafirówymi, pełnymi żądzy.
- Jesteś taka piękna - westchnął. - Tak bardzo cię pożądam. Nie wyobrażasz sobie, jak wiele razy myślałem o
tamtej nocy, o tobie tutaj. Pragnę cię tak bardzo jak wtedy. - Na dowód przytknął jej dłoń. do swego ciała, jego
gorąco zdawało się ją palić.
Zdjął z niej resztę ubrania, a jego wargi okryły jej nagość płaszczem pocałunków, które rozgrzewały
skuteczniej niż promienie słońca. Dreszcz namiętności, który nią wstrząsnął, sprawił, że kolana jej osłabły i
musiała oprzeć dłonie na jego ramionach. Tych szerokich i muskularnych ramionach, które mogły unieść ciężar
jej problemów. Ramionach, które kusiły ją, by rozebrać go tak samo, jak on ją rozebrał.
Stał przed nią wspaniały w swej nagości, wyciągnęła rękę, by go detknąć, i zawahała się, przestraszona, że
należy do niej. Patrzyła zdziwiona, jak drży w oczekiwaniu na jej dotnięcie. W końcu jej palce dotknęły jego
piersi, odnalazła brodawki i bawiła się okalającą je plątniną twardych włosów, aż w końcu jej dłoń zsunęła się
śmiało w dół, do drżącego rozkosznie rdzenia pożądania. Jęknął z rozkoszy i przyciągnął ją do siebie. Oboje
zanurzyli się w.zimnej wodzie strumienia.
Drobne fale marszczyły się opływając ich ciała, a on osadziwszy ją na miejscu, wypełnił, uczynił całą.
Kołysząc się powoli rozpoczął słodką torturę, kiedy odnalazł ustami jej sutki. Pieścił je językiem, wywołując w
niej' dreszcze rozkoszy aż do bólu. Głowa opadła jej do tyłu, a palce wpiły się w jego ciało. Jego wargi oderwały
się od piersi i zagłębiły w miękkiej skórze.
Przeszłość wróciła do niej nagle potokiem żywych dozna.ń.Tak samo było i wówczas, a jednak inaczej. Ich
uczucia płonęły tak samo jak teraz, ich głód wzrastał tak samo, ale spełnienie, które nadchodziło pospiesznie wraz
z uczuciem namiętnego niepohamowania, niosło ze sobą wiedzę, . że udało im się przetrwać ... Pokonali poczucie
zdrady, rozdzielenia, samotności i przekonali się, że nic nie było silniejsze
niż ich wzajemna miłość.
.
- Steven! - wyrwał się z jej ust chrapliwy okrzyk w ciszy nocy. W chwilowym przypływie strachu Lara zdała
sobie sprawę, że ostrożność może zostać tak łatwo pokonana. Potem przyszła ekstaza, a wraz z nią zniknęły
wątpliwości.
Kiedy znowu mogła mówić, wyszeptała:
- Powinniśmy już wracać. Robi się zimno.
- No i umieram z głodu - przyznał się Steven. - Choć bardzo chciałbym zostać tutaj i wyobrażać sobie, że to
jest nasz cały świat, sądzę, że masz rację. Powinniśmy wracać.
Podjąwszy, chociaż z żalem, tę decyzję, ubrali się pospiesznie i poszli na farmę. W kuchni pracowali razem w
ciszy, którą przerywały tylko wymieniane przelotne pocałunki, gdy siekali warzywa i tarli ser na omlety.
.
- Mamy też coś słodkiego - oznajmiła Lara, wyjmując paczkę domowych ciastek, które Megan zostawiła jej w
lodówce.
- Brakuje tylko wina - powiedział Steven. Lara zaprotestowała.
- Wino jest ostatnią rzeczą, której. potrzebuję. Zasnę nad talerzem.
- To nie byłoby takie złe. Jesteś wyczerpana i potrzebujesz odpoczynku. Może pobiegnę do domu i przyniosę
wino? "
- Naprawdę nie jest mi potrzebne. Duża szklanka mrożonej herbaty będzie świetna.
- Dobrze - zgodził się. - Tej nocy każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. ,- Obrócił ją do siebie i
pocałował w usta. Lara znów poczuła podniecenie, tylko z powodu tego prostego gestu.
- Lepiej mnie nie rozpraszaj - ostrzegła. - Albo umrzesz z głodu. .
Zmusiła się do tego, by z powrotem skoncentrować uwagę na przygotowywaniu kolacji. Przysmażyła
warzywa, dodała je do jaj i wkrótce jedzenie było na stole, a jeszcze szybciej zniknęło.
- To śmieszne - powiedziała patrząc na puste talerze. - Nie zost<l;ła nawet okruszyna. Tak jedliśm.y, jakbyśmy się
bali,że ktoś przyjdzie i nam to zabierze. - Jeszcze głodna?
- Nie. Myślę, że to dosyć. A ty?
- Jeszcze jeden głód nie został zaspokojony.
-Och, naprawdę. Myślałam, że o ten zatrosz;czyliśmy się najpierw.
- To była tylko przystawka. Myślałem o deserze.
- Czy to ta twoja wiecznie głodna cząstka, której powinnam się obawiać?
- Miałem raczej nadzieję, że będziesz ją uważała za jedną z moich największych zalet. Spoważniał nagle. -
Musimy o czymś porozmawiać.
- Proszę cię, żadnych poważnych rozmów dziś wieczorem. Chcę się wyspać.
- Nie,. To nie może czekać. Wspomnieliśmy o tym dziś po południu.
- Dziś po południu?
- Tak. Mówiliśmy o twoim powrocie na studia.
- Nie chcę o tym znowu dyskutować, Stevenie. Nie ma o czym mówić.
- Bo nie chcesz wracać?
- Tego nie powiedziałam.
- Chodzi o pieniądze?
- Rzeczywiście, o to także. Nie ma co ukrywać, że studia medyczne kosztowałyby fortunę. Jak dobrze wiesz,
ostatnio brak mi pieniędzy.
- A mnie nie.
Otworzyła szeroko oczy. .
- Zapomnij o tym! Nie przyjmę od ciebie pieniędzy.
- Dlaczego nie? Laro, mam więcej, niż mi potrzeba. Jeśli chcesz studiować, chciałbym ci pomóc. Będę
szczęśliwy widząc, że masz to, na co zasługujesz. Bóg jeden wie, że jestem ci to winien.
- Absolutnie nie! Nic mi nie jesteś winien. Wystarczy, że jestem zadłużona w banku. Nie zacznę pożyczać
pieniędzy od przyjaciół.
- Czy nie jestem więcej niż przyjacielem? - spytał z wymuszonym uśmiechem.
Machnęła ręką lekceważąco.
- Semantyka. Nie dostrzegasz najważniejszego. Jeśli sama nie mogę tego zrobić, to nie zrobię·
- Czy to znaczy, że jednak tego chcesz?
- Do diabła, nie powiedziałam tego.
Zapadła cisza i Lara myślała, że rozmowa skończona, ale Steven powiedział powoli, nie patrząc jej w oczy:
- Jest inne wyjście.
- Jakie?
- Sprzedaj mi farmę.
Te trzy słowa odbiły się. echem od ścian i zabrzmiały w głowie Lary tak okrutnie jak niespodziewany cios.
"Sprzedaj mi farmę."
Czy tylko o to chodziło? Czy po jedenastu latach Stevenowi nie zależało na niczym więcej, tylko na jej ziemi?
Myśl
6
zdradzie, którą tak niedawno odrzuciła jako należącą do przeszłości, znów powróciła do niej, dławiąc ją
swoją goryczą.
Zatrzęsło nią. Dosłownie drżąc z gniewu zerwała
się na równe nogi.
- Wynoś się - powiedziała bardzo, bardzo cicho. Steven patrzył na nią zaskoczony.
- Co takiego?
- Słyszałeś. Prosiłam, nie, kazałam ci się wynosić z mojego domu.
- Laro?
Jego zmieszanie wydawało się prawdziwe, ale ona była nieugięta. Powtórzyła głośniej:
- Idź stąd! Natychmiast! Pozostał na miejscu.
- Siadaj. Porozmawiajmy o tym. Dlaczego, u licha, jesteś taka zła?
- Myślę, że powit:.działeś dosyć. Jeśli ty nie wyjdziesz, ja wyjdę.
Widząc jej upór, wstał w końcu. Ale kiedy był już przy drzwiach odwrócił się i spróbował ułagodzić ją po raz
ostatni.
- Laro - powiedział proszącym głosem. , Odwróciła się do niego plecami.
Dopiero gdy usłyszała, że wyszedł, że drzwi zamknęły się za nim, poddała się łiom, które zdawały się R!ynąć z
jej wnętrza. Wzięła talerz i rzuciła nim o drzwi, a potem zapłakała głośniej, gdy potłuczone skorupy spadły na
podłogę.
Ziemia! Ta przeklęta ziemia! Tylko o to zawsze chodziło. Była taka głupia, uwierzyła, że ją naprawdę kocha, a
jemu chodziło tylko o te hektary, które do niej należały. Odpłaci mu za to. Na Boga, znajdzie sposób, żeby jej za
to zapłacił.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Na trawniku kładły się srebrzyste cienie. Wstawał poranek i niebo na horyzoncie zaczęło się różowić. Lara
usiadła bokiem w bujanym fotelu stojącym na frontowym ganku. Odpychała się leniwie jedną nogą od podłogi\
Zazwyczaj to wystarczało, by zasnęła, ale tej nocy głowa pękała jej od myśli i usypiający rytm huśtania nie dał
efektu. W końcu dała za wygraną. Postanowiła przemyśleć ostatnie wydarzenia, nagły zwrot w burzliwej
znajomości ze Stevenem.
Już od wielu godzin myślała o jeao propozycji, starając się zrozumieć jej znaczenie. Zawsze wracała do tego
samego punktu. Nigdy nie zrezygnował z ziemi Danversów. Chciała wierzyć, że przez ostatnich kilka tygodni
coś trwało między nimi. Nie raz coś jej przyrzekał, obiecywał znów ją zdobyć. Jego uwodzicielskie usiłowania
początkowo wprawiały ją w zakłopotanie, ale były skuteczne. Wielkie nieba, jak bardzo skuteczne. Użył
przeciw niej tęskonoty jej ciała za jego upajającymi dotknięciami.
Tak bardzo chciała mu wierzyć, że okłamywała samą siebie. Zignorowała swój instynkt. To nieprawdopodobne
- wszyscy powtarzali jej przez cały ten czas - że Steven prtez ostatnich jedenaście lat usychał z tęsknoty za nią,
bez względu na to, co mówit Przecież nie rozdzielił ich okrutny los ani żaden kataklizm. To on odszedł, taki
był jego wybór. Nawet gdy wrócił prawie trzy lata temu, nie zrobił nic, by wszystko naprawić, by mogła
wrócić do jego życia. Było jasne, że nie powodował nim nagły poryw uczucia.
- A więc co? - zastanawiała się.
Raz się sparzywszy, potraktowała cynicznie jego motywy. Może rozważano jakiś projekt budowlany, do
którego realizacji była potrzebna jej ziemia. Przed laty kupił za bezcen setki akrów od farmerów, którzy znaleźli
się w kłopotach finansowych. Człowiek wykorzystujący kłopoty innych, aby robić interesy, był wystarczająco
bezwzględny, zdolny do wszystkiego. Jak daleko był gotów się posunąć? Do małżeństwa? Może chciał się tylko
wkraść w jej łaski, czekając na jakąś katastrofę· Szczęśliwie dla niego, nie musiał czekać zbyt długo.
Przysięgła sobie jednak, że tym razem trafiła kosa na kamień. Jej ojciec nie uległ jedenaście lat temu, a dzisiaj
ona była w lepszej sytuacji, nawet pomimo zniszczeń wyrządzonych przez burzę·
Steven nie wiedział, że studiowała na zaocznych kursach rolniczych. Wiele się nauczyła. Ostatnie lata były dla
niej dobre. Miała najlepsze plony kukurydzy. Nawet ubiegłego roku, kiedy sporo wydała na nowe technologie i
sprzęt rolniczy i wynajęła solidnych pracowników do pomocy Loganowi, udało jej się coś odłożyć na czarną
godzinę. Steven sam jej powiedział, że pan Hogan był dumny z jej osiągnięć. Było nieprawdopodobne, by
bankier odmówił jej dodatkowych pieniędzy. Może zdążyłaby wysiać poplony i jeszcze w tym roku coś
zwrócić.
Przyrzekła sobie, że pewnego dnia odKupi ziemię, którą była zmuszona sprzedać Stevenowi. Ten cel
przyświecał jej od owego dnia, gdy w banku doznała upokorzenia. To był poważny, choć trudny do uniknięcia
błąd. Nie zamierzała go powtarzać ulegając teraz jego czarowi i sprzedając mu resztę. Zamiast tego postara się
odkryć jego prawdziwe motywy.
Znowu zadzwonił· telefon, tej nocy dzwonił bez przerwy. Zignorowała to.
Dzwonek nie ustawał, w końcu chwyciła za słuchawkę·
- Zostaw mnie w spokoju!
- Lara? - W burkliwym, charakterystycznym głosie Terry Simmons brzmiała niepewność.
Lara westchnęła.
- Terry, przepraszam.
- Dobrze się czujesz?
- Bywało lepiej - odpowiedziała szczerze.
- Słyszałam, że burza w twojej okolicy narobiła dużo szkody. Co tam u was?
- Dom i stodoła w porządku. Najgorzej pola.
- Czy mogę w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję. Wybieram się właśnie do miasta załatwić parę spraw. Prawdopodobnie zajdę do banku. Z
reakcji pana Hogana zorientuję się, w jakich jestem naprawdę kłopotach.
- Może byśmy się spotkały na lunchu? Wygląda na to, że trzeba podnieść cię na duchu.
Lara zawahała się, ale zdała sobie sprawę, że potrzebuje otuchy, a może nawet matczynej rady.
- W połudlnie u Beaumontów?
- Dobrze. Do zobaczenia.
Odłożywszy słuchawkę Lara natychmiast wyszła z domu i pojechała do miejscowego sądu zorientować się, jak
przebiegał ostatnio obrót nieruchomościami i czy planuje się jakieś inwestycje budowlane w okolicy.
W sądzie odnalazła Franklina Dennisona. W zsuniętych na czubek nosa okularach o grubych szkłach, siedział
obłożony op~słymi, zakurzonymi tomami rejestrów ziemskich. Zamrugał oczyma, gdy do niego przmówiła, a
zrozumiawszy ją uśmiechnął się. Jego szczupła, pociągła twarz pokryta była zmarszczkami.
- Co cię tu sprowadza, Laro? Nigdy nie pokazujesz się w mieście o tej porze roku. Zazwyczaj jesteś zbyt zajęta
na farmie. Dziewczynki są ciągle u ciebie?
- Nie. Wróciły do Kansas City z Tomrnym i Megan.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
- To kawał drogi. Rodziny za daleko się włóczą w dzisiejszych czasach, jeśli chcesz wiedzieć.
- Tommy'emu trafiła się dobra okazja. Prawdę mówiąc, sądzę, że postanowił rnnie denerwować. Chociaż nie
chciał mieć nic wspólnego z życiem na farmie, to przecież miał własne poglądy na temat gospodarowania.
Dopóki tu był, musieliśmy się o to spierać. Greg nie jest taki. Wątpię, czy by zauważył, nawet gdyby wszystko
było zapuszczone, o ile nie przeszkadzałoby mu to w jego malowaniu tam w Colurnbus.
- Skąd się wzięła u niego ta żyłka artystyczna?
- zastanawiał się Franklin. - Twój tata nie umiał
Bawet posiać zboża w linii prostej, nie mówiąc już o jej narysowaniu, a twoja mama była tak rozsądna i
praktyczna, jak sobie tylko można wyobrazić.
- Ale po śmierci mamy znalazłam trochę jej rysunków. Jej bazgrołów, jak je nazywała. Były dobre. Szkoda, że
nigdy nie pracowała nad swoim talentem. - Tylko rodzina się dla niej liczyła. Byłaby z ciebie bardzo dumna,
Laro. Dzięki tobie ci chłopcy wyrośli na ludzi. Ty też będziesz wkrótce dobrą mamą·
- Zrobiłam to, co musiałam - powidziała nagle zniecierpliwiona tą pogawędką. Franklin wyraźnie wyczuł coś w
jej głosie.
- Nie przyszłaś tu- po to, żebym cię poghiskał po główce, prawda, dziewczyno? - Nie obraził się·
- W czym ci mogę pomóc?
- Chciałabym spojrzeć w twoje rejestry transakcji gruntami.
Odgarnął z czoła gruby kosmyk siwych włosów i spojrżał na nią z ukosa.
- Boże, mamy tego mnóstwo. Ile roczników chcesz sprawdzić?
- Może ostatnich pięć lat.
- Czy szukasz czegoś konkretnego?
- Sama nie wiem. Chcę tylko sprawdzić swoJe podejrzenia.
Po dwóch godzinach przeglądania kartoteki była kompletnie wyczerpana, w ustach jej wyschło, litery skakały
jej przed oczyma. Stwierdziła, że Steven był właścicielem wielu nieruchomości, ale były one rozrzucone po
całym hrabstwie. Nic nie wskazywało na to, by planował jakiekolwiek inwestycje budowlane. Nie było też
zarejestrowanych żadnych podań o przekształcenie terenów'z zabudową willową lub gruntów rolnych w centra
handlowe, przemysłowe bądź nawet o przeznaczenie ich pod zabudowę mieszkaniową
Westchnąwszy podziękowała Franklinowi i poszła do redakcji gazety na drugą stronę ulicy. Z Peterem
Grimesem, wydawcą tygodnika, chodzili razem do szkoły. Potem wyjechał do stanu Ohio, studiował
dziennikarstwo, po czym przejął gazetę, którą założył
. jego ojciec. Do jego rodziny należały podobne gazety lokalne w północno-zachodniej części stanu.
Znalazła Petera w drukarni, szykował odbitki szczotkowe kolejnego wydania.
- Jesteś zajęty? - spytała, kiedy w końcu spojrzał na nią i zauważył,. że go obserwuje.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Matt się zaziębił. Pytam się, kto łapie zaziębienie w lecie? Najwyżej w lutym, kiedy jest ponuro i możesz
sobie siedzieć przed kominkiem i leczyć się filiżanką bulionu. O tej porze roku można· sobie tylko spalić skórę
na słońcu.
- Rozumiem, złościsz się, bo z powodu jego nieobecności musisz sam smarować farbą te strony., - Muszę, jeśli
gazeta ma się ukazać jutro. Chcesz pomóc?
- Chętnie bym pomogła, ale skończyłoby się tak, że nekrolog Tiffay'nego Wyatta znalazłby się w rubryce
informacji handlowych.
- Uwierz mi, to byłoby najmniejsze zmartwienie - powiedział. - Jeśli nie przyszłaś pomóc, to co cię tu
sprowadza?
- Chciałabym ci postawić filiżankę kawy i przy okazji wypytać o parę spraw.
- I może zapiekankę? Nie wódź mnie na pokuszenie, LaroDanvers. Od rana wypiłem tylko filiżankę czarnej
lury, którą moja żona podaje jako kawę·
Lara zaśmiała się.
- No więc ci pokażę, że potrafię być dobrym kumplem: kupię to w barze na wynos i przyniosę tutaj.
Dwadzieścia minut później Peter zajadał wśród błogich westchnień drugą zapiekankę z serem, nie
przerywając pracy nad gazetą.
- No, basta - powiedział, kiedy przełknął ostatni' kęs i popił sporym łykiem wonnej mocnej kawy od
Beaumontów - pytaj .
Lara zapytała prosto z mostu:
- Czy dużo się teraz buduje w hrabstwie?
- Widziałaś centrum handlowe przy głównej ulicy i kilka budynków biurowych tu w mieście. Nic specjalnego.
Czemu pytasz?
- Nie mówię o tym, co się już buduje. Chodzi mi o zakulisowe wiadomości. Pogłoski o wielkich planach.
Może o jakichś inwestycjach budowlanych? Słyszałeś o czymś?
Przyjrzał jej się pytająco.
- Coś słyszałaś?
Lara zaśmiała się.
- Nie zaczynaj mnie wypytywać, Peterze Grimesie. To ja ciebie pytam.
- Przepraszam - skrzywił się w uśmiechu. - Siła przyzwyczajenia. Niech pomyślę przez chwilę ... Zawsze są
jakieś pogłoski, że ktoś kupuje ziemię, ale nie słyszałem nic konkretnego. W każdym razie nic na tyle pewnego,
żebym to opublikował.
- Ale słyszałeś jakieś plotki?
- To były właśnie plotki, Laro.
- Kogo dotyczyły?
Peter przerwał pracę i spojrzał jej w oczy. Westchnął. - A więc o to chodzi. Nie możesz zapomnieć, prawda?
- O czym zapomnieć?
- O Stevenie Drake'u i o tym, co ci zrobił przed laty.
Spojrzała na niego zdumiona i zmieszała się.
- Co o tym wiesz?
- Na Boga, Laro, to jest małe miasto. Poza tym byłem najlepszym przyjacielem Tommy'ego. Byłem tu, kiedy
Drake wyjechał. Widziałem, jak wyglądahis przed wyjazdem do college'u, snułaś się po farmie, miałaś smutek
w oczach. Kiedy wróciłaś po śmierci matki, nie wyglądałaś lepiej. Ciągle cierpiałaś. Miałem nadzieję, że to już
minęło, szczególnie odkąd' zobaczyłem was razem na farmie, kiedy Kelly wpadła do tej studni.
- Między nami było wszystko w porządku.
- No to dlaczego zadajesz mi te pytania?
- Tak tylko się zastanawiam.
- A ja jestem wydawcą "New York Times'a" - odparł. - Nie rób ze mnie durnia.
Przyjrzał jej się z powagą.
- Pozwól, że ci coś poradzę, Laro. Jeśli zamierzasz odpłacić mu w jakiś zwariowany sposób, to zapomnij o
tym. On jest tu teraz popularny. Ludzie mówią, że to dobry człowiek. Pomógł niejednemu i nie żądał niczego w
zamian. Jeśli chcesz coś wiedzieć o planach Stevena, zapytaj jego. Nie wciągaj w to swoich przyjaciół, jego
przyjaciół.
"Zapytaj jego", wymamrotała przechodząc na drugą stronę ulicy i zmierzając do Beaumontów. Z pewnością,
tak byłoby naj prościej i najłatwiej uzyskać odpowiedź. Ale czy mogłaby jej ufać? Poza tym, bała się stanąć
twarzą w twarz ze Stevenem. Na samą myśl o rozmowie z nim sam na sam jej serce biło mocniej, a jeśli miała
być szczera, ta reakcja nie była spowodowana wyłącznie złością.
- Z czyjego powodu tak się zachmurzyłaś? - zapytała Terry kiedy Lara usiadła obok niej przy stoliku koło okna. -
Nieważne. Zgadnę. Chodzi o Stevena? - Dlaczego? Czy strata większości zbiorów to nie jest wystarczający
powód do smutku?
- Może dla innych, ale myślę, że taką burzę przyjęłabyś jeszcze dość pogodnie, jeśli mi wybaczysz
niestosowny żart. Nie. Tu musi chodzić o mężczyznę. Co on zrobił?
Lara zastanawiała się, czy ma wyśmiać niewiarygodną domyślność Terry, ale zdecydowała się tego nie robić.
Nie mogła dzwonić do Tommy'ego i Megan, żeby o tym porozmawiać. Oni byli za tym, żeby się pozbyła farmy i
wracała na studia. Powiedzieliby jej tylko, że okazała się strasznie głupia odrzucając propozycję Stevena, bez
względu na to, dlaczego ją złożył.
W końcu wciągnęła głęboko powietrze.
- On chce, żebym wróciła na studia.
Brązowe oczy Terry rozszerzyły się dramatycznie.
- Jaki okropny człowiek!
Lara wpatrzyła się w nią i zauważyła, jaK jej drgają wargi.
- W porządku. Śmiejesz się ze mnie. Wiem: że to brzmi mądrze, -ale to nie wszystko. Ponieważ nie przyjęłam od
niego pieniędzy, zaproponował, że kupi farmę.
- Zdaje się, że zaczynam rozumieć, o co chodzi. Nie chcesz sprzedać farmy, nawet gdyby to ci pomogło
zrealizować twoje marzenia.
Lara pokręciła głową.
- Nie jestem nawet pewna, czy tego jeszcze chcę - powiedziała powoli, sama zdziwiona tym wyznaniem. - To
znaczy, kiedyśmy po raz pierwszy o tym mówili, cieszyłam się tą myślą. Niegdyś bardzo mi zależało na tym,
żeby zostać lekarzem, ale prawda jest taka, że naprawdę lubię pracę na roli. Pomimo wszystko lubię
podejmować wyzwania, które ona mi rzuca.
- Jeśli tak mówisz, mimo że wczoraj o mało cię nie zmiotło z powierzchni ziemi, to muszę wierzyć, że to
prawda. Dlaczego w t~kim razie po prostu nie powiesz tego Stevenowi?
Łzy same napłynęły do oczu Lary. Wykrztusiła:
- Bo nie jestem pewna, czy to o moje szczęście Stevenowi chodzi, czy też zależy mu na mojej farmie.
- Ach - powiedziała cicho Terry. - Ach, tak.
- No właśnie.
Nagle Lara poczuła dłoń na ramieniu. Nie miała wątpliwości, czyja to dłoń, zwłaszcza że Terry była spłoszona
jak dzieciak złapany z ręką w słoju ze słodyczami.
- Laro - powiedział Steven. Ku swemu zdziwieniu w jego spokojnym głosie wy<;zuła nutę złości. Ośmieliła
się spojrzec na niego i zauważyła, że był spięty, a oczy mu pałały gniewem.
- Nie pogniewasz się, że zabiorę Larę? - zwrócił się do Terry odciągając jednocześnie Larę od stolika. - Nigdzie z
tobą nie idę - warknęła Lara, gdy Terry skinęła przyzwalająco.
- Ależ tak, idziesz - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Albo będziemy tu zaraz mieli piekielną awanturę.
Lara patrzyła na niego w milczeniu, wściekła. Wyrwała mu się i wyszła od Beaumontów z podniesioną głową.
Gdyby Steven rzeczywiście znał ją tak dobrze, jak sądził, wiedziłby, że jej pochylona głowa i zaciśnięte wargi
oznaczały ostrzeżenie. Na ulicy zaatakowała go. .
- Nigdy, nigdy więcej nie próbuj tego robić - syknęła. - jeśli masz mi coś do powiedzenia, zadzwoń i umów się.
- Dzwoniłem co godzinę po wyjściu od ciebie ostatniej nocy. Twój telefon jest zepsuty?
- Nie. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
- Więc nie możesz mnie winić, że wziąłem sprawy w swoje ręce, prawda? Gdzie chciałabyś dokończyć
rozmowę?
- Nie chcę jej nawet zaczynać.
- Nie pytałem cię, co wolisz. Z całą pewnością porozmawiamy. Jeśli ty nie chcesz, ja wybiorę miejsce.
- Możemy porozmawiać tutaj.
- Mam zbyt wiele do powiedzenia, żeby robić to na środku ulicy. - Chwycił jej rękę i zaczął iść. - Zdaje się, że
zawsze ciągnę cię na skwer, żeby porozmawiać. Czy nie wydaje ci się, że żyłoby nam się przyjemniej, gdybyś
była rozsądniejsza?
- Jestem rozsądna. To ty jesteś arogancki, zapalczywy ...
- Uważaj - ostrzegł. - Za chwilę stracę panowanie nad sobą.
- Ja już je straciłam.
- Właśnie to zauważyłem ostatniej nocy. - Wskazał jej pustą ławkę. - A może wolisz iść pod swoje ulubione
drzewo?
- Ławka wystarczy. - Trzymała się od niego w bezpiecznej odległości.
- Zacznijmy od ostatniej nocy - zaproponował. - Dlaczego moja propozycja,. żebyś mi sprzedała farmę, tak cię
rozzłościła?
Lara milczała uparcie.
- Nie wyprowadzaj mnie z równowagi.
- Nie zauważyłam, żebyś ją miał.
- Laro! - podniósł głos.
- Dobrze! - również krzyknęła. - Niepokoi mnie powód tej propozycji.
W jego oczach odmalowało się autentyczne zdzi
wienie.
- Powód?
- Tak. Dlaczego mi to zaproponowałeś?
- Żebyś miała pieniądze na powrót na studia - odpowiedział bez wahania. - Czy to cię niepokoi?
- O, tak - powiedziała, ledwo kryjąc wściekłość. - Po pierwsze, nie wierzę ci.
Wydawał się szq:erze zaskoczony.
- Dlaczego, na Boga? Przecież to prawda. Zawahała się przez chwilę, zmieszana jego reakcją.
Nawet głos mu nie zadrżał. Jeśli udawał, robił to bardzo dobrze.
- Masz mnie za głupią - odparła. - Przecież nie kupujesz ziemi z pobudek altruistycznych. Jesteś biznesmenem.
Podejmujesz decyzje, ponieważ to ci się opłaca. Jedenaście lat temu bardzo chciałeś kupić naszą ziemię, uwiodłeś
niewinnego dzieciaka, żeby osiągnąć swój cel. Dlaczego choć przez chwilę miałabym wierzyć, że teraz się coś
zmieniło? Twoje sposoby z pewnością się nie zmieniły.
Zbladł, tylko na policzki wystąpiły mu wypieki. Zerwał się i stanął nad nią. Zadrżała widząc lodowaty wyraz
jego twarzy.
- Czy tak właśnie o mnie myślisz? - powiedział wolno, ale jego głos smagnął jak biczem. - Myślisz, że byłbym
zdolny wykorzystać cię, żeby osiągnąć swój cel?
Mimo ogarniającej ją nagle niepewności wytrzymała odważnie jego wściekłe spojrzenie.
- Tak.
- Rozu.miem. - Potrząsnął głową. Nagle jego złość zniknęła i zastąpił ją smutek. Zniżył głos do ochrypłego
szeptu. - Nie znasz mnie wcale.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Oszołomiona Lara patrzyła w milczeniu, jak Steven odchodzi wyprostowany, szybkim krokiem. Nawet się na
nią nie obejrzał.
To odejście miało w sobie coś ostatecznego i wstrząsnęło nią bardziej niż jego gniewne słowa. Przede
wszystkim zwątpiła, czy miała prawo czuć się święcie oburzona. Czuła, że po tym, co się stało, duma nie pozwoli
mu już więcej wrócić i narażać się na takie oskarżenia. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że zraniła go głęboko
swoim ostrym językiem i ślepą złością. Czy mogłaby go zranić tak bardzo, gdyby nie zależało mu na niej choć
trochę?
I co więcej, czy to możliwe, że osądziła go niesprawiedliwie? Przecież nie zaprzeczył jej oskarżeniom. Całkiem
je zlekceważył.
Gdy minął szok, poczuła wewnątrz ból. Złość jej przeszła, została sama ze swoimi. wątpliwościami i uczuciem
tęsknoty oraz przerażającej pustki, którą - jak dobrze wiedziała - tylko Steven mógł wypełnić.
W końcu zdała sobie sprawę, gdzie jest. O tej porze dnia park był pełen ludzi - matki z wózkami, dzieci na
rowerach, pracownicy korzystający z przerwy obiadowej, wszyscy razem tworzyli atmosferę radości i gwarnego
podniecenia, z którym tak bardzo kontrastował jej ponury nastrój.
Powoli dostrzegała coraz więcej. Ziemia po niedawnym deszczu była wciąż lekko wilgotna, a powietrze parne i
ciężkie od intensywnego zapachu róż, których płatki leżały rozsypane pod krzakami, tworząc delikatne kolorowe
plamy. Słońce grało w berka z wielkimi,
pierzastymi białymi chmurami. Był piękny letni dzień, ale dla niej nic nie znaczył bez Stevena, z którym
mogłaby się tym wszystkim podzielić.
Czyżby tak właśnie miała spędzić resztę życia? Czy los skazał ją na samotność w pozbawionym kolorów
świecie, bo odszedł mężczyzna, który przynosił jej radość? Nie, zdecydowała. Dość poświęceń. Jeśli istniały
odpowiedzi na jej pytania, ona je pozna. A jeżeli winna mu była przeprosiny za to, że w niego wątpiła, to
przeprosi go.
No, a jeśli - wewnętrzny głos nie dawał jej spokoju - jeśli miała rację? Zastanowiła się· nad tym, ale chwilowo
odsunęła od siebie tę myśl. Rozważy tę możliwość, gdy zostanie do tego zmuszona. O ile zostanie. A tymczasem
siedzenie w tym parku było ostatnią rzeczą, któtą powinna robić. Tu nie znajdzie odpowiedzi.
Zerwała się i poszła do samochodu. Ożywiona odurzającą mieszaniną złości i determinacji, starała się nie
naciskać zbyt mocno pedału gazu. Dopiero za miastem popędziła na oślep drogą prowadzącą do posiadłości
Stevena. Czuła wyraźnie, że zmierza ku swemu przeznaczenIu.
To był najgorszy dzień w życiu Stevena. Oskarżenia Lary zraniły go głęboko i bolały znacznie bardziej niż te
straszne lata ich rozłąki. Nic tak bardzo nie kazało mu wątpić w jej miłość, jak oskarżenie, że uwiódł ją tylko po
to, by zdobyć ziemię.
Jednak ciągle jej pożądał. Reakcje jego ciała nie były w zgodzie z tym, co 'nieustannie podpowiadał rozsądek -
by wycofać się z godnością. Musiał dosłownie walczyć, aby osiągnąć powodzenie w świecie biznesu. Nie miał
zamiaru postępować tak samo w miłości. Jakiż mógłby być ich związek, jeśli tak mało mu ufała? .
DOLINA SERCA
A mimo to nie mógł zapomnieć, jak wyglądała tego popołudnia u Beaumontów. Była smutna, zagubiona i
samotna. A przy tym niezmiernie pociągająca. Na jej widok poczuł napływającą falę gorącej krwi. Nawet
wówczas, gdy odszedł od niej w parku, urażony w swojej dumie, ciało i dusza wypełnione były innym
pragnieniem.
Te wszystkie lata ich znajomości nie przygotowały go na wstrząs, jaki spowodował jej okrutny cynizm. Lara
zawsze symbolizowała delikatność i zrozumienie, a ponad wszystko nie pytającą o nic, hojną, namiętną miłość,
jakiej nigdy przedtem nie zaznał. To, co dzisiaj zrobiła,· nie miało jednak nic wspólnego z miłością. Świadczyło
jedynie o braku zaufania
l
rozczarowaniu.
"Może gdyby poddała się rozpaczy ... Może wówczas by tak nie zgorzkniała i nie zamknęła się w sobie" -
przypomniał sobie nagle słowa Megan. Czy na dzisiejszym zachowaniu Lary zaważyła opinia o nim ustalona
przed laty? Z całą pewnością właśnie wtedy posiał pierwsze ziarna nieufności. Do tej pory nie miał jednak
pojęcia, że tak dobrze się zakorzeniły. Myślał, że przezwycięży wszystkie jej wątpliwości i podejrzenia, lecz jeśli
się dobrze zastanowić, w ciągu tych przepełnionych bólem lat stosunkowo krótko trwał okres miłości.
Gdy w końcu wrócił do siebie, krążył niespokojnie po całym domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie mógł
opanować cisnących się do głowy myśli.
- Czy jadł pan już lunch? - zapytała pani Marston, kiedy po raz chyba jedenasty wędrował z salonu na taras i z
powrotem.
- Nie jestem głodny - burknął wychodząc na zewnątrz. Podążyła uparcie za nim.
- Może w takim razie mrożonej herbaty? Jest bardzo parno.
Zatrzymał się i spojrzał na nią wściekle. - Nie chcę również żadnej herbaty.
- A może ...
- Do licha, chcę, żeby mnie zostawiono w spokoju.
Uniosła brwi zdziwiona, ale odeszła do kuchni, nie robiąc mu wymówek z powodu gburowatego zachowania.
Zastanawiał się, jak długo będzie taka uległa. Prawdopodobnie nie omieszka podać mu dzisiaj nie dosolonego
obiadu.
Steven wyniósł teczkę z dokumentami na taras i wyjął papiery, które przygotował kilka dni temu, po rozmowie
z Megan. Chciał dobra Lary. Tak wiele pragnął zrobić, by ułatwić jej życie. To miał być początek. Zamiast tego te
papiery stały się symbolem związku między dwojgiem ludzi, którzy najwyraźniej wcale się nie rozumieli.
Lara zahamowała z piskiem opon przed domem Stevena, wzbijając fontannę żwiru. Wysiadła i zatrzasnęła
drzwiczki.
Wbiegła po schodach i kilka razy mocno n,acisnęła dzwonek. Słyszała, jak jego echo odbiło się wewnątrz
domu. Gdy pani Marston otworzyła drzwi, Lara zdobyła się na wymuszony uśmiech i zapytała:
- Gdzie on jest?
- N a tarasie.
Kiedy Lara ruszyła w tamtym kierunku, pani Marston zawołała za nią:
- Niech pani będzie ostrożna, panno Danvers. Jest w podłym nastroju.
Lara, nadrabiając miną, uśmiechnęła się do niej. Udała, że ten zły nastrój nie ma żadnego znaczenia.
- Wiem - odparła bez zająknienia, choć poczuła mdłości.
Jednak przy oszklonych drzwiach prowadzących na taras zawahała się. Steven siedział w słońcu z opuszczoną
głową, pocierając skronie. Obok stała otwarta aktówka. Nietknięte dokumenty leżały na ziemi. Wyglądał na
pokonanego i bezbronnego.
- Steven.
Zesztywniał. Na dźwięk swego imienia podniósł głowę i utkwił w niej wzrok. W jego oczach pojawił się wyraz
tęsknoty, który natychmiast pokrył udawanym brakiem zainteresowania. Czekał w milczeniu.
- Czy możemy dokończyć naszą rozmowę? - zapytała cicho.
Wzruszył ramionami z udaną obojętnością. - Myślałem, że już skończyłaś.
- Ja też tak myślałam - powiedziała. - Ale możliwe, że zbyt prędko wyciągnęłam wnioski.
- Możliwe - skrzywił się.
- Chcę wrócić do tego, co się zdarzyło jedenaście lat temu. Powiedziałeś mi, dlaczego wyjechałeś, i ja ci
wierzę·
- Dziękuję·
Wyraźny sarkazm w jego głosie trochę ją zbił z tropu. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Przede wszystkim, dlaczego mnie uwiodłeś? W jego oczach odbiło się rozbawienie.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, to ty mnie uwiodłaś.
Zarumieniła się, że tak dobrze pamiętał.
- Nie mam na myśli tylko tej nocy nad strumieniem, ale wszystko, twoją czułość, prezenty. To wszystko było
uwodzenie.
- Czy uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że nie mogłem się powstrzymać?
Uniosła brwi ze zdziwienia. Choć to, co mówił, brzmiało prawdopodobnie, nie była w stanie sobie wyobrazić,
by Steven Drake kiedykolwiek nie kontrolował swoich uczuć lub działań. Szczególnie wówczas. Mogła łatwo
uwierzyć, że byłby wystarczająco bezwzględny, aby ją wykorzystać. Ale dzisiaj? Czy mógłby to zrobić ten
człowiek, który patrzył teraz na nią z takim napięciem? Czekała niecierpliwie na jego wyjaśnienie, modląc się o
takie, które oczyściłoby go z zarzutu.
- Gdy cię zobaczyłem - zaczął cicho - byłem po prostu oczarowany. Jak gdyby ktoś rzucił na mnie czar.
Otaczała cię jakaś 'tajemnicza aura niewinności i śmiałości, która pociągała mnie od początku. M usiałem cię
poznać,
Nie odrywała od niego wzroku. Wyszeptała bez tchu.
- A co z ziemią?
- Nie miała z tym nic wspólnego. Gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy, nie miałem pojęcia, ani jak się
nazywasz, ani gdzie mieszkasz. Nic o tobie nie wiedziałem. Widziałem tylko piękną młodą kobietę, którą
chciałem poznać.
- Ale nadszedł czas, że się dowiedziałeś, kim jestem - nalegała.
Steven westchnął.
- Laro, nie zamierzam zaprzeczać, że przyjechałem do tej części stanu w poszukiwaniu ziemi. Czułem, że są
tu możliwości rozwoju, że rodziny z Toledo będą szukać spokojniejszego otoczenia, gdy miasto będzie się
rozrastać. Moje przedsiębiorstwo zajmuje się właśnie transakcjami nieruchomościami, poza sporządzaniem
planów rozwoju i badaniami inżynierskimi.
- A więc kradniesz ziemię farmerom, by się wzbogacić. - Nie mogła powstrzymać goryczy, którą czuła od tak
dawna.
- Niczego nie kradnę - odparł. - Miałaś osiemna~cie lat, Laro. Nienawidziłaś wtedy farmy. Nie interesowałaś
się uprawą roli ani ludźmi, którzy się nią zajmowali. Reagowałaś emocjonalnie na to, co dla nich i dla mnie było
dobrym interesem.
Uderzyła ją słuszność jego oskarżenia. Jednak on jeszcze nie skończył.
- Z iloma spośród tych rodzin kiedykolwiek rozmawiałaś? - zapytał. -
Ilu
ludzi zapytałaś, czy byliby w stanie
przeżyć następny rok wobec ruiny finansowej? Czy kiedykolwiek się zastanowiłaś, że niektórych z nich ta ziemia
pokonała, 'podobnie jak twojego ojca i matkę? Niektórzy spośród młodych byli tak samo zdecydowani wyjechać
jak ty.
- Próbujesz mi dowieść, że działałeś z pobudek wyłącznie altruistycznych?
- Oczywiście, że nie. Ale interes był uczciwy.
Oni dostali pieniądze i możliwość urządzenia się w życiu na nowo, nawet zdobycia nowego zawodu, jeśli tego
chcieli. Nie ma wśród nich nikogo, kto sądziłby inaczej.
Zdała sobie nagle sprawę, że to prawda. Nigdy nie słyszała, by ktoś mówił źle o Stevenie. A nawet przyjęli go
do miejscowej społeczności znacznie goręcej niż ona. Sama widziała, ile mieli dla niego szacunku, kiedy
pracowali razem, by uratować Kelly.
- Próbowałeś także kupić ziemię mojego ojca.
- Tak, rozmawiałem z nim o tym kilkakrotnie. Ta ziemia to znakomite miejsce pod jedno z podmiejskich
osiedli, które chciałem wybudować. Nie chciał sprzedać. Czuł, że to jedyna spuścizna, którą może zostawić
tobie i twoim braciom.
Łzy napłynęły do oczu Lary. Jego słowa przypomniały jej śmierć matki i jej życzenie, by zachowała
dziedzictwo ojca.
- Kochał tę ziemię - powiedziała z prostotą. - Mimo wszystko kochał ją.
- Tak, to prawda.
- A jednak starałeś się zmusić go do sprzedaży.
Steven ujął jej dłoń i przyciągnął ją do siebie. Przysunęła się niechętnie, zaniepokojona, że tak łatwo wywołał
jej zmieszanie. Zaczynało ją już ogarmac podniecenie, które przyćmiewało wątpliwości.
- Nie, Laro - odrzekł. - Powiedziałem mu, że moja oferta będzie zawsze aktualna, ale nigdy nie próbowałem go
zmusić do sprzedaży, zwłaszcza kiedy mi powiedział, dlaczego chce zachować ziemię.
Przyjrzała mu się, próbując znaleźć w jego twarzy jakąś oznakę kłamstwa, ale znalazła tylko współczucie,
łagodność i uczciwoŚć. .
- Dlaczego trzy lata temu nalegałeś, żeby kupić jej część?
- Bo słyszałem, jakie masz kłopoty finansowe, a wiedziałem, że nigdy byś nie przyjęła ode mnie pożyczki. To
był jedyny sposób, jaki mi przyszedł do głowy, żebyś mogła utrzymać ziemię.
- Postąpiłeś tak, mimo że wiedziałeś, jak ja to odbiorę? Że będę rozwścieczona.
- Musiałem ryzykować. Wydawało się, że tylko ta ziemia ma dla ciebie znaczenie.
- A teraz?
- Tylko dlatego zaproponowałem kupno, żebyś mogła wrócić na studia. Poza tym, gdy obok stoi mój dom,
inwestycje budowlane są wbrew moim interesom. Prawdę mówiąc, zamierzałem zatrzymać ją i. .. - urwał
niepewnie.
- I
co?
Podniósł jej dłoń do ust i pocałował, cały czas patrząc prosto w oczy. S~rce biło jej niecierpliwie.
- Zamierzałem Zwrócić ci ją - całą - jako prezent ślubny.
Łzy przesłoniły jej oczy. Ręce drżały.
- Laro?
- Nie jestem pewna, czy cię rozumiem.
Uśmiechnął się prowokująco.
- Och, myślę, że rozumiesz.
Oddychała szybko, na policzkach pojawiły się rumieńce.
- Powiedz mi...
- Miałem nadzieję, że pewnego dnia, gdy już zostaniesz panią doktor Danvers, zgodzisz się również zostać
panią Stevenową Drake.
- A jeśli zostanę zwykłym starym farmerem Larą Danvers?
- Ty, moja kochana, nigdy nie będziesz zwykła - powiedział sadzając ją sobie na kolanach. Odruchowo objęła
go za szyję i przyglądała się z bliska jego twarzy. - Co do twojego zajęcia, możesz sobie nawet hodować
pszczoły. Ale chcę, żebyś została moją żoną·
Larze świat zatańczył w oczach. Poczuła w żyłach ogień. Jednak Steven nigdy nie powiedział jednego, ani
jedenaście lat temu, ani dzisiaj. Nigdy nie powiedział, że ją kocha.
Przecież jej to okazał. Okazywał jej miłość nieustannie, na tak wiele sposobów. Nie tylko miłosnym
uniesieniem, także czułością i gotowością pomocy. Pomógł jej, gdy Kelly znalazła się w niebezpieczeństwie.
Starał się podnieść' ją na duchu, gdy jej bratanice Wyjechały. Był przy niej, troszczył się o nią w strasznych
chwilach po burzy. Gdy myślał, że jest poważnie ranna, w jego oczach dojrzała prawdziwy przestrach. Nawet
teraz, w sprawie ziemi, jego gest wynikał z dobrych intencji, z miłości. Jeśli słowa miłości nie przychodziły mu
tak łatwo jak czyny, będzie miała całe życie na to, by je od niego usłyszeć.
Podniósł leżącą na ziemi teczkę i podał jej. - Gdybyś jeszĆze miała jakieś wątpliwości.
Lara otworzyła teczkę i znalazła kontrakt w sprawie nabycia przez niego pozostałej części ziemi Danversów.
Ostatni punkt mówił, że ta ziemia i to, co kupił wcześniej, miały pozostawać pod jego zarządem powierniczym
sprawowanym na rzecz jej i jej spadkobierców do czasu, gdy ona i tylko ona sama zdecyduje o sprzedaży.
- Kiedy to kazałeś sporządzić?
- Wezwałem mojego adwokata po powrocie od ciebie wczoraj wieczorem. Domyśliłem się przynajmniej
częściowo, czego się obawiasz. Tylko w ten sposób mogłem cię przekonać, że moje zamiary są uczciwe. A
teraz, co na to powiesz? Umowa stoi?
Larze zrobiło się lekko na sercu. Uśmiechnęła się figlarnie.
- O jakiej umowie mówisz? W sprawie ziemi?
- Do diabłą z ziemią': burknął. - Możesz ją mieć, pieniądze, wszystko, co mam. Więc wyjdziesz za mnie za mąż
czy nie?
- To będzie dla mnie wielki zaszczyt, Stevenie Drake, Wielki zaszczyt.
- Kiedy?
- Długie narzeczeństwo jest bardzo miłe.
- Dla kogo? - spytał.
U śmiechnęła się ..
- Ale jednak nasze zaloty trwały raczej dosyć długo.
- Czy to znaczy, że będziemy mieli przerwę na dobre zachowanie?
- Coś w tym rodzaju.
- Kiedy? - powtórzył niecierpliwie.
- Na Boże Narodzenie?
- To dopiero za kilka miesięcy.
- Chcę zaczekać, aż Tommy, Megan i dziewczynki wrócą. - Musnęła jego usta lekkim pocałvnkiem, potem
pocałowała go w czoło. - Obiecuję, że nie stracisz czasu.
Objął ją mocno. Czuła, jak mu gwałtownie bije serce. - W takim razie zgadzam się.
Porwał ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Ich pokoju. Minęła cała wieczność, zanim Lara zdała sobie
sprawę, co się z n!ą dzieje. Czuła tylko ogarniający ją płomień, słodki dreszcz, który zmienił się w niecierpliwe
pożądanie, zanim roztopiła się w namiętnej ekstazie.
Życie znowu niosło jej obietnicę wiosny, tego radosnego oczekiwania i nadziei, które są znakiem każdego
początku. Wiedziała już, że więź między nimi nie jest krucha, że połączyła ich na wieczność.
Ogarnęło ich uniesienie. Wyszeptał jej do ucha czule, bez wahania:
- Zawsze będę cię kochał, Lara. Zawsze.
Zawsze.