Woods Sherryl Bogaci kawalerowie Nietypowe zaręczyny


Sherryl Woods

Nietypowe zaręczyny


ROZDZIAŁ 1

Richard Carlton siedział przy stoliku w swojej ulubionej restauracji, serwującej owoce morza, i przez telefon komórkowy załatwiał sprawy służbowe. Zniecierpliwiony, spojrzał na stojący pod ścianą duży, zabytkowy zegar. Odbył jeszcze dwie rozmowy i marszcząc brwi, zerknął z kolei na zapięty na przegubie ręki zegarek marki Rolex.

Przyszedł na to spotkanie wyłącznie ze względu na ciotkę Destiny i również ze względu na nią postanowił poczekać jeszcze pięć minut. Ciotka znalazła dla niego jakąś cudowną specjalistkę od marketingu i publicznego wizerunku, a on obiecał, że da dziewczynie szansę, zatrudniając ją w rodzin­nym koncernie, którym zarządzał. Dziewczyna nie miała, co prawda, doświadczenia w pracy dla wielkich korporacji o międzynarodowym zasięgu, ale Richard zdecydował, że pozwoli jej się wykazać.

Zamierzał rozpocząć karierę polityczną, dlatego też po­trzebował konsultanta, który wykreowałby jego wizerunek na użytek wyborców i pomógł wystartować z kampanią. My­ślał o kimś bardziej dojrzałym, uległ jednak, bo kiedy ciotka Destiny coś postanowiła, potrafiła być nadzwyczaj prze­konująca.

- Proszę, zjedz z nią lunch. Dobrze wiem, jak trudno cię zadowolić, ale daj jej tylko szansę, a już ona ci udowodni, że jest najlepsza - zapewniała ciotka z błyskiem w oku.

- Pochlebiasz mi. - Na twarzy Richarda pojawił się wy­muszony uśmiech.

- Ależ skąd, skarbie! - Ciotka poklepała go po policzku, jak gdyby znowu miał dwanaście lat i właśnie coś przeskrobał.

Destiny Carlton była utrapieniem życia Richarda. Wątpił, aby w całym wszechświecie mogła istnieć druga taka ciotka. Kiedy miał niespełna dwanaście lat, mały samolot, którym lecieli jego rodzice, roztrzaskał się w górach w czasie mgły. Rodzice zginęli, a dwadzieścia cztery godziny później w ży­cie Richarda energicznie wkroczyła ciotka.

Była starszą siostrą jego ojca i aż do owego tragicznego wydarzenia prowadziła barwne, pełne przygód życie. Bawiła się w stolicach całej Europy i przyjaźniła z książętami. Grała w kasynach Monaco i jeździła na nartach w Alpach szwajcar­skich. Po pewnym czasie osiadła we Francji. Kupiła duży wiejski dom w Prowansji i poważnie zajęła się malowaniem. Jej obrazy stawały się coraz lepsze, tak że z czasem zaczęła je nawet sprzedawać w malutkiej galerii w centrum Paryża. De­stiny była ekscentryczna i pełna fantazji. W jej towarzystwie nie mogło być mowy o smutku czy nudzie. Ani Richard, ani jego młodsi bracia nigdy wcześniej nie spotkali nikogo takie­go. A była wtedy kimś, kogo właśnie potrzebowali mali, przerażeni chłopcy.

Gdyby na jej miejscu znalazła się samolubna kobieta, zabrałaby po prostu chłopców do Francji i żyła jak wcześniej, nie przejmując się losem małych bratanków. Natomiast Destiny wzięła na siebie obowiązki matki z takim samym zapałem, z jakim wcześniej oddawała się malarstwu. Jej artystyczna dusza i temperament wtargnęły w uporządkowane życie chłopców. W domu zapanował chaos, wydarzenia goni­ły jedne za drugim, ale ani przez chwilę nie mieli wątpliwo­ści, że ciotka ich kocha. Oni zaś po prostu ją uwielbiali, nawet wtedy, kiedy doprowadzała ich do szaleństwa. Tak jak ostat­nio, gdy wbiła sobie do głowy, że nadeszła pora, aby się ustatkowali. Ku rozpaczy Destiny, zarówno Richard, jak i je­go bracia, Mack i Ben, wykazywali niezwykłą odporność na jej nalegania.

Mimo wpływu, jaki wywarły na niego lata spędzone z ciotką, Richard pozostał wierny zasadom ojca i podchodził do życia z powagą, a nawet z pewną melancholią. „Pracuj, a dojdziesz do celu". „Nie pozostawaj obojętny na sprawy społeczne". „Osiągnij coś, stań się kimś". Te słowa ojciec powtarzał mu nieomal od urodzenia, wpajając poczucie obo­wiązku, tak że Richard już w wieku dwunastu lat czuł na barkach ciężar odpowiedzialności za zakłady przemysłowe od pokoleń pozostające w rękach rodziny. Chociaż po śmierci ojca firmą kierował ktoś spoza Carltonów, nie było wątpliwo­ści, że z czasem właśnie Richard przejmie zarządzanie. Jego bracia również mogliby tam pracować, gdyby tylko wykazali chęć. Ani wcześniej jednak, ani teraz żaden z nich nie był tym zainteresowany.

Będąc dziećmi, Mack i Ben po szkole oddawali się tylko zabawom. Jedynie Richard wziął sobie do serca obowiązki, jakie rodzina miała wobec koncernu, i codziennie po lekcjach maszerował do starego ceglanego budynku, w którym mie­ściły się biura zarządu.

Ciotka próbowała zachęcać go do czytania książek, ale chłopca pociągały jedynie stare, wytarte od wielokrotnego wertowania księgi finansowe koncernu. Były dla niego o wiele ciekawsze niż powieści. Przeglądając starannie wypi­sane kolumny cyfr, zapoznawał się z historią finansów ro­dzinnych zakładów. Chłodna logika i nienaganny porządek zapisów księgowych uspokajały go w sposób, którego nigdy nie udało mu się opisać ani wytłumaczyć. Nawet teraz znacz­nie lepiej rozumiał reguły rządzące światem biznesu niż mo­tywy postępowania ludzi.

W wieku dwudziestu trzech lat Richard uzyskał dyplom z zarządzania w jednej z najbardziej prestiżowych uczelni ekonomicznych kraju i zasiadł w fotelu prezesa zarządu kon­cernu Carltonów. Nie zaskoczyło to ani pracowników, ani partnerów zagranicznych. Wielu z nich i tak było przekona­nych, że to Richard od śmierci ojca nieoficjalnie kierował koncernem, bo nawet jako dziecko demonstrował niezwykłe wprost przekonanie o słuszności swoich decyzji.

W ciągu dziewięciu lat prezesury Richard doprowadził koncern do rozkwitu. Tak właśnie, jakby sobie życzył ojciec. Firma rozrastała się i krok po kroku rozszerzała swoje wpły­wy. Richard dokonywał finezyjnych fuzji, jeśli jednak zmu­szała go do tego konieczność, nie cofał się też przed brutal­nym przejmowaniem kolejnych zakładów. Był młodym, od­noszącym sukcesy biznesmenem i jednym z najbardziej po­żądanych kandydatów na męża w mieście.

Niestety, z kobietami nie radził sobie tak dobrze jak w pra­cy. Wszystkie, z którymi się spotykał, po pewnym czasie orientowały się, że są dla Richarda o wiele mniej interesujące niż zawsze pilne sprawy koncernu. Żadna nie chciała się z tym pogodzić i po kolei szybko go opuszczały. Kiedy ostat­nia, odchodząc, nazwała go zimnym draniem, nawet nie zaprotestował, bo w głębi duszy uważał, że niewiele się pomy­liła. Doszedł też do wniosku, że dosyć ma rozczarowań, i postanowił poświęcić się wyłącznie biznesowi. Na tym polu czuł się pewnie, znał reguły, według których toczyła się gra. Niepowodzenia w życiu uczuciowym sprawiły, że odsu­nął się w końcu od kobiet. Zaczął też rozważać karierę polity­czną i start w wyborach do władz miasta. Oczywiście fotel burmistrza Alexandrii miał być tylko trampoliną do dalszej kariery. Richard widział siebie w przyszłości jako gubernato­ra, a nawet senatora. Tego zresztą oczekiwał po nim i jego braciach ojciec, który pragnął, by stali się ludźmi znaczącymi i wpływowymi zarówno w biznesie, jak i w życiu politycz­nym kraju. Aby jednak Richard mógł wystartować z kampa­nią wyborczą, potrzebował kogoś, kto zajmie się wykreowa­niem jego wizerunku i sprawi, że pojawi się w mediach jako poważny kandydat. To właśnie miałoby należeć do obowiąz­ków nowego konsultanta.

Według Richarda była to właściwa chwila na zaistnienie w życiu politycznym. Tak też uważał kiedyś jego ojciec, któ­ry często mówił o swych planach wobec synów. Głęboko wierzył, że przyszłość trzeba planować, i opracowywał prze­różne długo- i krótkoterminowe strategie działania. Richard przejął po nim ten sposób postępowania, z tym że jego plany sięgały znacznie dalej. Lubił też znać prognozy dla koncernu na dziesięć, dwadzieścia czy nawet trzydzieści lat naprzód.

Zniecierpliwionym gestem przywołał kelnera. Był zły, że marnuje czas, czekając na kobietę, która spóźniała się już dwadzieścia minut. Dla kogoś takiego jak on, kto ma plan dnia precyzyjnie rozpisany i napięty do granic możliwości, tego typu zachowanie było nie do przyjęcia.

- Czym mogę służyć, panie Carlton? - Szef sali natych­miast zjawił się przy stoliku.

- Bądź tak dobry, Donaldzie, i dopisz tę kawę do mojego rachunku. Osoba, z którą byłem umówiony, nie przyszła, a nie mogę już dłużej czekać.

- Kawa była na koszt firmy, proszę pana. Czy kucharz ma zapakować sałatkę na wynos?

- Nie trzeba, dziękuję.

- Przynieść panu płaszcz?

- Przyszedłem bez płaszcza.

- W takim razie proszę przynajmniej pozwolić, żebym wezwał taksówkę. Pada coraz większy śnieg i na ulicach zrobiło się ślisko. Może dlatego pana gość się spóźnia.

Richard myślał już tylko o tym, żeby wrócić do pracy, i nie interesowało go, co przeszkodziło dziewczynie przyjść punktualnie na spotkanie.

- Jeżeli pogoda rzeczywiście jest tak zła, to szybciej doj­dę na piechotę, ale dziękuję ci. A gdyby panna Hart jednak się pojawiła, to powiedz jej, proszę, że... - Richard urwał.

Nie chciał zdenerwować Destiny, a wiedząc, że jest ulu­bioną klientką Donalda, był pewien, że kelner powtórzy każ­de jego słowo. Obiecał dać dziewczynie szansę i uznał, że wywiązał się z obietnicy. Obawiał się jednak, że ciotka może to odebrać inaczej.

- Powiedz jej po prostu, że nie mogłem dłużej czekać - zakończył.

- Oczywiście, proszę pana, powtórzę.

Richard otworzył drzwi i dał krok na zaśnieżony chodnik, a wchodząca w tej chwili do restauracji kobieta wpadła na niego z impetem. Utrzymał się na nogach tylko dlatego, że mocno uchwycił się drzwi. Kobieta poderwała głowę i zoba­czył ogromne, brązowe oczy ocienione długimi rzęsami. Nie­znajoma straciła równowagę, poślizgnęła się i byłaby upadła, gdyby jej nie złapał.

Pomógł jej stanąć prosto i trzymając ją w ramionach, po­czuł nagle przez grubą kurtkę, że jest krucha i delikatna. Za­skoczony stwierdził, że nieznajoma budzi w nim instynkt opiekuńczy, jakiego nie odczuwał w stosunku do nikogo po­za swoimi młodszymi braćmi i ciotką. Kobiety, z którymi stykał się w życiu, były na ogół silne i same dawały sobie radę, nie wzbudzając w nim nigdy podobnych uczuć.

Kobieta zamknęła oczy, jakby nie chciała uwierzyć w to, co widzi, a kiedy je otworzyła, miała bardzo nieszczęśliwą minę.

- Proszę powiedzieć, że nie jest pan Richardem Carlto­nem - wyrzekła błagalnie. - Niestety, jest pan Richardem Carltonem - dodała, nim zdążył odpowiedzieć. - Wygląda pan tak jak na zdjęciu, które pokazała mi pana ciotka. - Nic mi się dzisiaj nie udaje. Utknęłam w korku, a na dodatek zaczął padać śnieg - próbowała się usprawiedliwiać. - Przy­puszczam, że nie ma pan ochoty wrócić do środka, byśmy jeszcze raz mogli zacząć to spotkanie? - zapytała, patrząc na niego z nadzieją w oczach.

- Melanie Hart, jak sądzę. - Richard stłumił westchnienie.

- Mogłabym udawać, że jestem kimś innym i zapomnie­libyśmy o całym tym niefortunnym wydarzeniu. Później za­dzwoniłabym do pańskiego biura z przeprosinami, umówili­byśmy się jeszcze raz i dopiero zaczęlibyśmy znajomość we właściwy sposób - powiedziała, spoglądając na niego nie­pewnie.

- Naprawdę zastanawiała się pani, czy mnie nie okłamać?

- Byłaby to strata czasu, prawda? I tak zresztą już się wydało, kim jestem - stwierdziła z żalem. - Wiedziałam, że spotkanie na lunchu to nie jest dobry pomysł. Zdecydowanie lepsze wrażenie robię w sali konferencyjnej, mając do dyspo­zycji rzutnik i wykresy. Tłumaczyłam to Destiny, ale uparła się przy lunchu. Mówi, że kiedy jest pan głodny, szybko się pan irytuje.

- Miło, że podzieliła się z panią swym spostrzeżeniem - odparł Richard, przyrzekając sobie w duchu, że odbędzie z ciotką kolejną nieprzynoszącą rezultatów rozmowę na te­mat jej okropnego nawyku omawiania z postronnymi osoba­mi zwyczajów bratanka i jego słabostek. Jeżeli miał zamiar wystartować w wyborach, to jej długi język mógł go pozba­wić szansy na wygraną, zanim jeszcze zdąży rozpocząć kam­panię.

- Przypuszczam, że nie zjadł pan lunchu? - zapytała z nadzieją Melanie.

- Nie.

- Z pewnością dlatego jest pan zirytowany. Może więc lepiej zejdę panu z oczu, a potem spróbuję zrozumieć, jak mogłam zawalić najważniejsze w życiu spotkanie w sprawie pracy.

- Gdyby chciała pani usłyszeć opinię na ten temat, to proszę do mnie zadzwonić - odrzekł.

Zamierzał ją ominąć i po prostu odejść, ale dziewczyna wyglądała na tak szczerze zmartwioną, że jakoś nie mógł jej zostawić. Destiny zaś twierdziła, że Melanie jest naprawdę dobra w tym, co robi, a on wiedział, że ciotka rzadko się w tych sprawach myli. Znała się na ludziach i potrafiła ich właściwie ocenić, oczywiście pod warunkiem, że zdołała się zdobyć na obiektywizm. Richard obawiał się jednak, że w tym wypadku serce ciotki wzięło górę nad jej chłodnym osądem, a mimo to...

Zirytowany, ujął dziewczynę pod ramię i wszedł z powro­tem do restauracji.

- Daję pani pół godziny - rzucił krótko.

Szef sali uśmiechnął się szeroko i poprowadził ich do tego samego stolika, przy którym przed chwilą siedział Richard. Zmieniono już obrus i nakrycia, a ponadto postawiono zapa­loną świecę. Richard uznał, że Donald, spodziewając się jego powrotu, próbował stworzyć miły nastrój i choć trochę po­prawić mu humor. Nie było cienia wątpliwości, że jest w zmowie z ciotką i że zadzwonił do niej natychmiast po jego wyjściu.

Przyniósł dzbanek świeżo zaparzonej kawy, a Richard spojrzał na zegarek.

- Zostało pani dwadzieścia cztery minuty. Proszę je do­brze wykorzystać.

Dziewczyna energicznym ruchem sięgnęła po teczkę z do­kumentami, przewracając przy tym szklankę z wodą, która chlusnęła wprost na uda rozmówcy.

Richard zerwał się na równe nogi, czując, jak lodowata ciecz przesiąka przez tkaninę spodni. Ciekawe, co jeszcze się dzisiaj wydarzy? - pomyślał z rezygnacją.

- O Boże, najmocniej pana przepraszam. - Melanie chwyciła serwetkę, jak gdyby miała zamiar zabrać się do osuszania zmoczonej garderoby.

Postanowił nie protestować, ciekaw, jak się zachowa, kie­dy sobie zda sprawę z tego, gdzie go dotyka. Ale Melanie najwidoczniej już to sobie uświadomiła i po prostu podała mu serwetkę.

- Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła, kiedy Richard wycierał spodnie. - Przysięgam, że na ogół nie jestem taką niezdarą. Naprawdę nie - zapewniła, widząc jego powątpie­wające spojrzenie.

- Wierzę pani - mruknął bez przekonania.

Melanie wyprostowała się i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Zrozumiem, jeśli pan zaraz wyjdzie. Zrozumiem rów­nież, jeśli zabroni mi pan zbliżać się do swoich drzwi. Jednak postępując tak, popełni pan poważny błąd - ostrzegła.

Niewątpliwie ma dziewczyna tupet, pomyślał i przestał wy­cierać spodnie, bo i tak nie przynosiło to żadnych rezultatów.

- Dlaczego tak pani uważa? - zapytał.

- Wiem, jak przyciągnąć uwagę ludzi i dlatego to właśnie mnie pan potrzebuje.

- Zgadzam się z pierwszą częścią tego twierdzenia. Nasze spotkanie mogę uznać za niezapomniane, choć katastrofalne w skutkach. Oczekiwałem jednak czegoś bardziej twórczego.

- Umiem poprowadzić kampanię - nie dawała za wygra­ną. - Znam właściwych ludzi, jestem inteligentna i pracuję w niekonwencjonalny sposób. Dobrze wiem, jak wykreować swoich klientów, aby przekonać do nich media. Opracowa­łam wstępny projekt pańskiej kampanii.

Sięgnęła znów po teczkę z dokumentami, a Richard prze­zornie chwycił stojącą na stole drugą szklankę z wodą i od­stawił ją poza zasięg rąk dziewczyny. Po chwili cały stolik zasłany był papierami, a ona ciągle usiłowała znaleźć te wła­ściwe.

- Doceniam pani chęci, panno Hart, ale obawiam się, że nic nie wyjdzie z naszej współpracy - oznajmił, kiedy wresz­cie znalazła swój projekt. - Szukam kogoś bardziej dojrzałe­go - próbował złagodzić nieco wymowę poprzednich słów.

I mniej roztargnionego, dodał w myśli. Nie chcę też mieć obok siebie atrakcyjnej dziewczyny, której obecność wciąż będzie mi uświadamiała, że od miesięcy obywam się bez seksu. Zatrudnianie pracownika, który wzbudza w szefie ta­kie uczucia, to w dzisiejszych czasach prowokowanie losu i narażanie się na proces o molestowanie.

Nie wiedział, dlaczego ta dziewczyna tak na niego działa. Najpierw niemal go znokautowała, potem rozzłościła, w koń­cu doszedł do wniosku, że mu się podoba. A wszystko to w ciągu niespełna dwudziestu pięciu minut. Spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że czas, który jej obiecał, się kończy.

- Czas dobiega końca. Miło mi było panią poznać i życzę wszystkiego dobrego.

Melanie popatrzyła na Richarda smutnymi sarnimi ocza­mi. Jego puls gwałtownie przyspieszył.

- Nie chce mnie pan - stwierdziła.

On zaś nie mógł oderwać oczu od jej miękkich, pełnych i bardzo ponętnych ust. Najwyższa pora wygospodarować czas na randki.

- Nie ująłbym tego w ten sposób - powiedział. - Uwa­żam po prostu, że nie pasujemy do siebie. Jeżeli jest pani rzeczywiście tak utalentowana, jak utrzymuje moja ciotka, to zanim się pani obejrzy, już będzie pani pracowała dla innej dużej korporacji.

- Źle mnie pan zrozumiał, panie Carlton. Mam własną firmę, klientów i nie narzekam na brak pracy. Chciałam się zająć kampanią korporacji Carltonów ponieważ jestem zda­nia, że potrafię coś, czego nie potrafią wasi pracownicy.

- A konkretnie?

- Chciałam wykreować nowy, o wiele bardziej współ­czesny wizerunek zarówno pańskich zakładów, jak i pana samego. Zaczynam się jednak zastanawiać, czy sposób, w ja­ki jesteście postrzegani w tej chwili, nie odpowiada pra­wdzie. - Wstała, odwróciła się i z podniesioną głową ruszyła do drzwi.

Kiedy szła, szczupłe biodra lekko się kołysały. Richard jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej pośladki. Dawno nie widział kobiety chodzącej w równie podniecający spo­sób.

Co się z nim dzieje? Ta piekielna kobieta najpierw omal go nie przewróciła, potem wylała na niego lodowatą wodę, ob­raziła go i odeszła. A on wciąż nie może oderwać od niej oczu. Doskonale jednak rozumiał, w czym rzecz. Otóż ona zamierzała dla niego pracować, a on z jakichś niezrozumia­łych, szalonych powodów chciał ją zaciągnąć do łóżka.

- I właśnie wtedy polałam go wodą. - Melanie kończyła relacjonować Destiny swoje spotkanie z Richardem. - Będę miała szczęście, jeśli nie dostanie zapalenia płuc i nie oskarży mnie o spowodowanie choroby. W jutrzejszej poczcie znajdę pewnie uprzejmy list, w którym twój bratanek oznajmi, że nie może mnie zatrudnić. Jestem przekonana, że wzbudziłam w nim żywą niechęć, a list pozbawi mnie reszty złudzeń. Najprawdopodobniej wyśle go przez kuriera jeszcze dziś wie­czorem, przerażony, że rano mogę się pojawić w biurze i pod­palić budynek.

Kobiety siedziały w saloniku domu, który był kiedyś sie­dzibą rodziny Carltonów, a obecnie mieszkała w nim tylko Destiny.

- Kochanie, naprawdę nie mogło ci pójść lepiej. - Desti­ny była bardzo zadowolona. - Richard zbyt poważnie traktu­je własną osobę i jest okropnie nadęty. Ty zaś jesteś jak świeża bryza. On tego właśnie potrzebuje.

- Nie wydaje mi się, żeby dostrzegł zabawną stronę całej tej sytuacji - odparła Melanie.

Żałowała, że tak się stało, bo Richard się jej spodobał. Co prawda, odnosił się do niej z rezerwą, był nieco sztywny, ale mogła go przekonać do częstszego uśmiechania się. Wtedy bez względu na swój program wyborczy zdobyłby głosy wszystkich mieszkanek Alexandrii. Melanie była przekona­na, że może wiele zrobić zarówno dla koncernu, jak i dla jego prezesa. Stanowiłoby to dla niej nie lada wyzwanie, coś, na co od dawna czekała. Ale wszystko przepadło. Jej firma w rzeczywistości wcale nie prosperowała tak świetnie, jak przedstawiła to Richardowi i dopiero taki klient zapewniłby jej przyszłość na rynku.

- Porozmawiam z nim i na pewno uda mi się załagodzić sytuację - obiecała Destiny.

- Zostaw to, proszę. Dość już dla mnie zrobiłaś - odrzek­ła Melanie. - Richard zgodził się spotkać ze mną na twoją prośbę, a ja nie umiałam wykorzystać szansy. Zawaliłam sprawę, więc teraz powinnam samodzielnie znaleźć sposób, żeby to naprawić.

- Jestem pewna, że ci się uda. Doskonale sobie radzisz w trudnych chwilach. Wiem o tym od momentu, kiedy tylko się spotkałyśmy. - Destiny uśmiechnęła się.

- Nie wiem, czy pamiętasz, ale to było wtedy, kiedy wgniotłam ci tylny błotnik - przypomniała Melanie.

- Pamiętam doskonale. W ciągu kilku minut przekonałaś mnie, że i tak już najwyższa pora na kupno nowego samocho­du. Zawiozłaś mnie do salonu i zanim minęła godzina, sie­działam za kierownicą wystrzałowego czerwonego kabriole­tu. A przecież nie jestem osobą łatwo ulegającą wpływom - orzekła Destiny.

- Kogo chcesz oszukać? - Melanie roześmiała się. - Od dawna zamierzałaś kupić nowy samochód, a stłuczka była tylko pretekstem, żeby to w końcu zrobić. Właściciel salonu, do którego cię zawiozłam, jest moim klientem. Wiedziałam więc, że zaoferuje ci dobrą cenę.

- Nie rozumiesz? Przecież w marketingu chodzi właśnie o to, żeby skłonić ludzi do kupienia czegoś, co do tej pory wydawało się im niepotrzebne - powiedziała Destiny. - A ty musisz po prostu przekonać mojego bratanka, że nie może bez ciebie żyć, a raczej, że koncern nie może bez ciebie funkcjonować.

W głowie Melanie zadźwięczał sygnał alarmowy i przyj­rzała się uważnie starszej pani.

- Nie próbujesz mnie chyba swatać? - zapytała nieufnie.

- Ja? Miałabym cię swatać z Richardem? Mój bratanek nie słucha mnie w sprawach sercowych. Po co więc traciła­bym czas?

Choć brzmiało to przekonująco, Melanie nie całkiem uwierzyła. Destiny Carlton była fascynującą kobietą, mądrą, dobrą. Melanie znała ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli sytuacja tego wymaga, potrafi uciec się do podstępu. Wiedziała również, że uwielbia swoich bratanków. Odkąd się tylko poznały, rozwodziła się nad ich zaletami i wyznała jej, że byłaby szczęśliwa, gdyby się w końcu ustatkowali. Kto wie, do czego gotowa była się posunąć, żeby ich pożenić?

- Wiesz, że nie szukam męża - przypomniała Melanie.

- Ale ciekawej pracy wciąż szukasz. A może coś się zmie­niło? - zapytała Destiny.

- Nic się nie zmieniło.

- W takim razie połączmy siły i wymyślmy jakiś dorzecz­ny plan - zaproponowała pogodnie starsza pani. - Nikt nie zna słabostek Richarda lepiej niż ja.

- To on ma w ogóle jakieś słabostki? - zapytała Melanie z niedowierzaniem.

Richard wydał się jej' pewny siebie, zdecydowany, nieco arogancki i pozbawiony wszelkich słabostek. Jej praca zaś polegała właśnie na tym, by wytropić słabe punkty klienta, a potem starannie je ukryć lub skorygować, tak by media nie mogły ich wykorzystać przeciwko niemu. Ale choć była spe­cjalistką, u Richarda nie dostrzegła niczego, co wyglądało na słaby punkt.

- Richard jest mężczyzną. A każdego mężczyznę można zdobyć. Należy tylko zastosować odpowiednią taktykę. Opo­wiadałam ci o księciu? - zapytała Destiny.

- O tym, który jeździł za tobą po całej Europie?

- To była miłość mojego życia - nieoczekiwanie wyznała Destiny. - Ale lepiej zostawmy przeszłość w spokoju i wróć­my do Richarda. Mam mały domek nad rzeką, jakieś sto trzydzieści kilometrów od miasta. Myślę, że zdołam nakłonić Richarda, aby spędził tam weekend.

Melanie nie spodobał się ten plan. Raz już zaufała wyczu­ciu przyjaciółki i miało to opłakane skutki.

- Richard tam pojedzie i co dalej? - Badawczo popatrzy­ła na Destiny.

- Kiedy on już tam będzie, niespodziewanie pojawisz się ty, przywożąc jego ulubione smakołyki i oczywiście swój projekt. Pomogę ci ułożyć menu, któremu nie zdoła się oprzeć.

Melanie uznała, że plan jest do niczego. Już pomysł z pre­zentacją podczas lunchu okazał się kiepski, ale zaskoczenie potencjalnego pracodawcy podczas weekendu w ustronnym miejscu było kompletnie niedorzeczne i groziło katastrofą.

- Jeżeli on tam pojedzie odpocząć, to przecież będzie wściekły, kiedy mnie zobaczy! - Melanie próbowała ostudzić zapał Destiny.

- Richard nie jeździ tam odpoczywać, tylko pracować. Uważa, że cisza pozwala mu się lepiej skoncentrować, a przez to może zrobić więcej niż w domu.

- Tym bardziej moja obecność będzie niepożądana - za­protestowała Melanie.

- Nie, jeżeli ułożymy odpowiednie menu. Wiesz, że dro­ga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Mam kilka butelek jego ulubionego wina. Zawieziesz je również.

- Ten pomysł wydaje mi się ryzykowny. Szczerze mó­wiąc, bardzo ryzykowny. Myślę, że Richard nie ma najmniej­szej nawet ochoty na spotkanie ze mną.

Destiny była głucha na te argumenty.

- Każda rzecz, którą warto mieć, wymaga odrobiny ryzy­ka - stwierdziła pogodnie. - A zresztą co on może zrobić? Zatrzasnąć ci drzwi przed nosem? Na to jest zbyt dobrze wychowany.

Melanie uznała, że ostatecznie perspektywa spotkania nie jest taka przerażająca. Trzeba by wprawdzie znowu stawić czoło Richardowi, ale była to kolejna szansa na upragniony kontrakt. Pozyskanie zaś takiego klienta byłoby ogromnym osiągnięciem dla firmy, a jeszcze większym poprowadzenie kampanii wyborczej Richarda, szczególnie gdyby udało się ją wygrać. Po tak spektakularnym sukcesie pozycja Melanie na rynku byłaby bardzo mocna, tak że w mieście, w którym roiło się od ludzi zajmujących się polityką, wkrótce mogłaby dyktować warunki. Zdecydowała się podjąć wyzwanie.

- Zgoda. Przejdźmy więc do menu. - Uśmiechnęła się niepewnie.


ROZDZIAŁ 2

W piątek o drugiej po południu szofer w liberii przywiózł trzy kosze wypełnione jedzeniem i wypchaną kopertę zaadre­sowaną ozdobnym pismem Destiny. Melanie zrozumiała, że nie uda się jej wykręcić i rzeczywiście pojedzie do Richarda Carltona z nieoczekiwaną wizytą. Nie tylko naruszy jego prywatność, ale jeszcze będzie go próbowała przekonać, że jej fachowa pomoc jest mu absolutnie niezbędna.

Melanie mieszkała w niedużym domu, w którym mieściło się również biuro firmy. Kiedy szofer ukłonił się i odjechał, Becky, jej najlepsza przyjaciółka i zarazem asystentka, zaj­rzała z ciekawością do pozostawionych w holu koszy.

- No, no, Mel, ktoś chyba próbuje cię uwieść - stwierdzi­ła zaintrygowana.

- Nic z tych rzeczy - odparła Melanie - a raczej ten ktoś ma nadzieję, że to ja uwiodę Richarda Carltona.

- Myślałam, że spotkanie z nim zakończyło się fiaskiem. - Becky patrzyła na nią z niedowierzaniem.

- Owszem, ale zdaniem jego ciotki w atmosferze ustron­nego domku nad rzeką za pomocą dobrego jedzenia i wina mogę wszystko naprawić.

Becky, na pozór romantyczka, w rzeczywistości osoba o świetnej intuicji w sprawach biznesu, nie ukrywała, że nie podoba się jej pomysł Destiny.

- A jak miałabyś go nakłonić do tej wycieczki?

- Destiny wzięła to na siebie - poinformowała Melanie. Otworzyła kopertę, przeczytała krótki liścik, a potem,

rzuciwszy okiem na dwie strony szczegółowych instrukcji, westchnęła.

- Co to jest? - Becky podejrzliwie zerkała na papiery.

- Wskazówki - stwierdziła ironicznie Melanie. - Destiny pamiętała i o tym, żeby dołączyć przepisy kulinarne. Musi wiedzieć, że przypalam nawet wodę.

- Skoro już zgodziłaś się na ten idiotyczny plan, to prze­pisy bardzo ci się przydadzą. A w ogóle to przypomnij mi, dlaczego tak bardzo jej zależy, żebyś dostała ten kontrakt?

- Chciałabym móc powiedzieć, że to ze względu na długą listę moich sukcesów zawodowych. Ale, niestety, prawda jest taka, że Destiny wbiła sobie do głowy, że jestem świeżą bryzą potrzebną jej bratankowi, który zbyt poważnie traktuje siebie i życie - wyjaśniła, myśląc, że takie jest w każdym razie oficjalne uzasadnienie.

- Innymi słowy, są jakieś ukryte powody - podsumowała Becky. - Może naprawdę chodzi o uwiedzenie - dodała.

- Nie mów tak, a nawet nie myśl! - poprosiła Melanie, zmartwiona tym potwierdzeniem własnych podejrzeń. - To nic osobistego. Chodzi wyłącznie o biznes.

- Jasne, wyłącznie biznes - mruknęła drwiąco Becky.

- Przynajmniej mnie. Jeśli zdobędę tę pracę, nie będę się więcej martwić o to, czy zdołam ci zapłacić pensję.

- W takim razie jedź i bierz się do gotowania. A jeśli po zjedzeniu tego placka z wiśniami on nie da ci pracy, to znaczy, że jest pozbawiony ludzkich cech. - Becky zatrzasnęła pokrywę kosza, z którego wydobywał się smakowity zapach. - Miałam kiedyś świecę, która podobnie pachniała. He razy ją zapaliłam, czułam się głodna, i jadłam. Zanim się wypaliła, przybyło mi pięć kilo.

Melanie zachichotała, bo Becky stałe ubolewała, że jest za graba. W rzeczywistości jednak jej seksowne krągłości pod­obały się mężczyznom i Becky nigdy nie narzekała na brak męskiego towarzystwa.

- Ja tu sobie jakoś poradzę, a ty miej litość i zabierz stąd to jedzenie - poprosiła Becky.

Melanie z ociąganiem sięgnęła po projekt, który przygoto­wała dla koncernu Carltona. Było już za późno, aby się wyco­fać z tej eskapady. Zgodziła się, a więc nie pozostawało jej nic innego, jak tylko ruszyć w drogę i mieć to jak najszybciej za sobą.

- Pomóż mi zapakować te kosze do samochodu. Destiny trochę przesadziła, tego, co tam jest, starczy nie tylko na jedną kolację, ale i na cały weekend - powiedziała.

- Może spodziewa się wyjątkowo długiej kolacji - zasu­gerowała Becky, z trudem dźwigając dwa kosze do samocho­du przyjaciółki.

- Albo śnieżycy - odparła ponuro Melanie i pomyślała, znając swoje szczęście, że śnieżyca uwięzi ją w towarzystwie mężczyzny, który wyraźnie oznajmił, że nigdy więcej nie chce jej widzieć. - Znasz prognozę pogody?

- Po co ci prognoza? Spójrz tylko na niebo. - Becky wskazała nadciągające z zachodu ołowiane chmury, zwiastu­jące śnieg.

- Obiecaj, że jeśli nie wrócę do poniedziałku, pojedziesz tam i mnie odkopiesz, choćbyś nawet musiała zdobyć pług śnieżny.

- Może lepiej zaczekam, aż powtórzysz to w poniedzia­łek. - Becky uśmiechnęła się figlarnie. - Kto wie, może wcale nie będziesz chciała pomocy.

- Obiecaj albo przysięgam, że cię zwolnię! - zagroziła żartem Melanie. - Zrobię to, nawet jeżeli zdobędę tę pracę i będziemy mogły się tarzać w forsie.

- Dobrze, dobrze. - Becky uspokajała przyjaciółkę, po­wstrzymując uśmiech. - Jeśli nie wrócisz do poniedziałku, przyjadę i cię uratuję - zapewniła. - A już na pewno poinfor­muję gliniarzy, gdzie mają zacząć szukać twojego ciała.

- Nie żartuj. Nigdy nic nie wiadomo.

- Widzę, że naprawdę się przejmujesz - stwierdziła już poważnie Becky.

- Nie boję się, że Richard mnie zabije, ale że może mnie wyrzucić za drzwi. A wtedy umrę ze wstydu.

- Nie umiera się ze wstydu, a w każdym razie nie ludzie z naszej branży. Pamiętaj, że nikt nie umie tak manipulować innymi jak my. Jesteśmy w tym mistrzami.

- Będę to sobie powtarzać, siedząc w zaspie i odmraża­jąc tyłek. Na pewno od razu zrobi mi się cieplej! - odparła Melanie.

- Miej pod ręką komórkę, to w razie czego zadzwonisz po karetkę. Słyszałam, że lekarze w tamtej okolicy mają dużą wprawę w leczeniu odmrożeń.

Do tych słów ograniczyło się współczucie i wsparcie ze strony Becky, asystentki i najbliższej przyjaciółki. Melanie westchnęła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Samochód śliz­gał się po oblodzonym podjeździe, a kiedy koła dotknęły odśnieżonej nawierzchni jezdni, Melanie nie spojrzała nawet w stronę domu. Była pewna, że przyjaciółka zaśmiewa się, stojąc przed drzwiami.

Richard nie mógł zrozumieć, dlaczego dał się namówić ciotce na weekend w domku nad rzeką. Czekał teraz od kilku godzin, ale Destiny ani się nie zjawiła, ani nie zadzwoniła. Był wprawdzie pewien, że kobieta, która objechała kulę ziemską, da sobie radę w każdej sytuacji, ale zaczynał się niepokoić, gdyż od śmierci rodziców obsesyjnie bał się o wszystkich bliskich, którzy mu pozostali. Nie mógł wprost patrzeć, jak młodszy brat Mack gra zawodowo w piłkę, lęka­jąc się, że jakiś agresywny obrońca przetrąci mu kark. A kie­dy kontuzja kolana zmusiła Macka do zakończenia kariery sportowej, Richard odetchnął z ulgą i znalazł bratu - obecnie współwłaścicielowi drużyny - pracę w biurze zajmującym się jej sprawami.

Usłyszawszy wreszcie kroki na werandzie, szeroko otwo­rzył drzwi.

- Najwyższa pora - mruknął, maskując szorstkością ulgę. Dopiero kiedy przyjrzał się uważnie opatulonej kobiecie, zobaczył, kim jest przybyła.

- Melanie Hart?!

- Niespodzianka! - zawołała wesoło dziewczyna. Richard poczuł niepokój.

- Co Destiny tym razem wymyśliła? - rzekł pod nosem, pewny, że to ciotce zawdzięcza tę wizytę.

Ta przeklęta dziewczyna jest najwidoczniej bardziej sta­nowcza, niż przypuszczał, i chyba zupełnie nie przejmuje się niechęcią, której przecież wcale nie ukrywał. Przecisnęła się obok niego z szerokim uśmiechem i stojąc w przedpokoju, zerkała ciekawie do salonu.

- Twoja ciotka martwi się, że umierasz z głodu - oświad­czyła, odpowiadając tym samym na jego pytanie. - Mam ci przekazać, że coś jej wypadło i przeprasza, ale musiała zmie­nić plany.

- Akurat! - mruknął, a poczuwszy ładny zapach, zapytał, co jest w koszu.

- Zaraz wszystko wypakuję. W samochodzie są jeszcze dwa kosze. Jeżeli je przyniesiesz, to ja zajmę się tym, co mamy tutaj.

- Nie musisz rozpakowywać, zostaw, jak jest, i możesz od razu wracać do Alexandrii. - Richard wciąż miał nadzieję, że uda mu się jej pozbyć.

- Z pustym żołądkiem? Nie licz na to. Nie wyjadę, dopó­ki nie spróbuję tego placka z wiśniami. W jednym z koszy widziałam sałatkę, kartofle do upieczenia i steki. Przywio­złam też masło i śmietanę, co według mnie jest już pewną przesadą. Znajdziesz tu także kilka butelek doskonałego fran­cuskiego wina. Powiedziano, że to twoje ulubione, ale ja uważam, że zwykły kalifornijski cabernet jest równie dobry, a znacznie tańszy.

Ciotka jest przebiegła jak lis, uznał w duchu Richard. Wiedział, że Destiny martwi się poziomem jego cholesterolu, a mimo to przysłała przez Melanie wszystko, co najbardziej lubił. Pokonany, podniósł kosz i zamknął drzwi.

- Wejdź dalej, proszę.

- ...powiedział pająk do muchy - dokończyła Melanie złowieszczym tonem i ruszyła wprost do kuchni.

Widząc, jak pewnie porusza się w obcym wnętrzu, uznał, że Destiny musiała zapoznać ją z rozkładem pomieszczeń. Ciekawe, czy zaopatrzyła ją również w klucze, na wypadek gdyby nie chciał jej wpuścić?

- Myślę, że w naszym wypadku jest akurat na odwrót i to raczej ja będę ofiarą - ocenił Richard.

- Przynieś kosze - poleciła w odpowiedzi Melanie.

- Już idę - mruknął i z ulgą opuścił kuchnię, którą ta niepokojąca kobieta zdawała się przejmować we władanie.

Miał nadzieję, że lodowate powietrze orzeźwi go, a wówczas wymyśli coś, żeby się jej pozbyć. Niestety, nie mógł jej zawlec do samochodu i nakazać odjechać, a było to jedyne, co przychodziło mu do głowy. Wydawało się, że jego los jest przesądzony. W dodatku zaczął padać śnieg.

- Świetnie, po prostu wspaniale! - warknął, obiecując sobie, że kiedy spotka Destiny, skręci jej kark.

Postawił kosze na kuchennym stole, a potem sięgnął po książkę telefoniczną i zaczął nerwowo przerzucać kartki. Niedaleko był nieduży zajazd i Richard wiedział, że gdyby dziewczyna od razu wyjechała, dotarłaby tam w kilka minut.

- Do kogo dzwonisz? - zapytała, rozpakowując kosze.

- Pada śnieg, a więc wygląda na to, że nie zdołasz dzisiaj wrócić do miasta.

- Pada śnieg - powtórzyła jak echo, a radosny wyraz twa­rzy, który za wszelką cenę starała się utrzymać, przybladł.

- I to gęsty - dodał ponuro Richard.

- Myślisz, że Destiny sprawuje władzę również nad po­godą? - zapytała, opadając na krzesło.

Richard roześmiał się.

- Sam się nad tym zastanawiałem - wyznał. - Doszedłem jednak do wniosku, że choć dużo może, to na pogodę nie ma wpływu. Nie martw się - zmienił temat. - Wszystko będzie dobrze. Znam zajazd w pobliżu i jestem pewien, że ci się tam spodoba. - Popatrzył na nią tak, jak gdyby próbował dodać jej wzrokiem odwagi.

Ze słuchawką przy uchu czekał, aż ktoś odbierze. W koń­cu włączył się automat i Richard usłyszał informację, że za­jazd jest zamknięty, a zostanie otwarty dopiero po Nowym Roku. Poczuł, że sam los mu się sprzeciwia, bo w okolicy nie było innego miejsca, w którym mógłby umieścić dziewczynę na noc.

- No i co? - zapytała, patrząc, jak Richard niepewnie od­kłada słuchawkę.

- Zamknięte do stycznia.

- Jadę! - Zerwała się z krzesła i sięgnęła po płaszcz. - Na pewno zdążę dojechać do miasta, nim zasypie drogi.

- Nie pozwolę ci wyjechać w taką pogodę. Martwiłbym się, że wylądujesz w rowie. Dom jest duży, przenocujesz tutaj - zdecydował, wiedząc, że nie ma innego wyjścia.

- Nie chcę ci sprawiać kłopotu. Pojadę. A jeżeli naprawdę nie da się jechać, to zatrzymam się gdzieś po drodze.

- Nie zgadzam się - zaprotestował, unikając jej wzroku. Nie chciał, by dostrzegła, jak bardzo wytrąciła go z równo­wagi perspektywa spędzenia w jej towarzystwie godziny, a co dopiero całego dnia, czy nawet weekendu.

- Przykro mi, że tak wyszło. - W głosie Melanie za­brzmiał żal. - Wiedziałam, że to kiepski pomysł, ale znasz swoją ciotkę. Wiesz, jak potrafi upierać się przy czymś, co wbije sobie do głowy. Zjem coś, a potem zniknę w pokoju, który mi wskażesz. Będę tak cicho, że nie odczujesz mojej obecności.

- Zachowując się w ten sposób, nie osiągniesz tego, po co przyjechałaś.

- Miałam ci przywieźć jedzenie - bąknęła Melanie.

- I wcale nie zamierzałaś przekonać mnie, żebym cię zatrudnił? Daj spokój, oboje znamy Destiny i wiemy, że gdy­by chodziło tylko o jedzenie, wysiałaby szofera.

- Masz rację - przyznała, nie sprawiając wrażenia zmar­twionej.

- W takim razie zaczynaj - powiedział, otwierając wino, żeby mogło pooddychać.

- Nie powiem ani słowa, dopóki nie zjemy, bo wolała­bym, żebyś był w dobrym humorze. Uprzedzam jednak, że jeśli kolacja ma być jadalna, musisz ją sam przygotować.

- Co takiego? Nie umiesz gotować?

- Może ujmijmy to w ten sposób, że specjalizuję się w ka­napkach z galaretką i z masłem orzechowym, a także świet­nie podgrzewam w mikrofalówce płatki owsiane.

- Przesuń się. -Richard odsunął ją lekkim ruchem biodra i natychmiast tego pożałował. - Nie plącz mi się pod nogami - burknął.

- Mogę nakryć do stołu i nalać wina - zaproponowała z ulgą, wcale nieurażona.

- Nakrycia i kieliszki są tam. - Wskazał dłonią.

Kiedy Melanie sięgnęła do szafki, jej sweter uniósł się nieco, odsłaniając wąski pasek kremowego ciała. Wpatrzo­ny w szczupłą talię dziewczyny, Richard miał ochotę sprawdzić, czy jej skóra jest tak aksamitna, jak wygląda. Zazwyczaj nie podniecał się łatwo. Jak więc tego dokonała? Było to tym bardziej zagadkowe, że nie próbowała go kokie­tować. Miał ochotę obciągnąć jej sweter, ale nie chciał, żeby się domyśliła, jak bardzo jej zapragnął. Od razu by wyczuła, że zdobyła nad nim władzę, a kto wie, jak mogłaby to wy­korzystać.

- Od dawna macie ten dom? - zapytała, ustawiając na­krycia na stole.

- Ciotka kupiła go, kiedy byłem dzieckiem - poinfor­mował, zadowolony, że opuściła ręce i sweter wrócił na miejsce. - Tęskniła za otwartą przestrzenią i za wodą. Które­goś dnia wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy przed sie­bie. Wtedy właśnie znalazła ten dom i od razu chciała go mieć.

- Wcale się nie dziwię. Jakiż stąd wspaniały widok na Potomac! Latem musi być cudownie siedzieć przed domem - powiedziała rozmarzonym głosem.

- Kiedy tu przyjeżdżam, zawsze przywożę ze sobą pracę i nawet nie wychodzę z domu. Lubię to miejsce, bo jest ciche, spokojne i wiem, że nikt nie będzie mi przeszkadzać.

- Słyszałam, że jesteś pracoholikiem - odrzekła Melanie.

- Cóż, media czasem mówią prawdę.

- Nie słyszałeś, że ktoś, kto poświęca cały swój czas pracy, staje się nudziarzem?

- Nie przejmuję się tym. - Wzruszył ramionami.

- A chciałbyś być tak postrzegany jako kandydat na bur­mistrza? - zapytała.

Nigdy się nad tym nie zastanawiał, choć chyba powinien. Zdecydował się kandydować, bo tego oczekiwał od niego ojciec, planujący przyszłość swych synów, gdy byli jeszcze w pieluchach.

- Chcę, aby ludzie wiedzieli po prostu, że jestem uczciwy - powiedział po krótkim zastanowieniu. - Chcę, by wierzyli, że interesuję się ich problemami i że będę walczył o to, aby ich życie stało się lepsze.

- Bardzo dobrze. Czy chodziłeś do państwowej szkoły?

- Nie.

- Czy brakowało ci kiedyś pieniędzy albo nie mogłeś znaleźć pracy?

- Nie.

- A czy wyrzucono cię na przykład z mieszkania, bo ko­lor twojej skóry był niewłaściwy?

- Nie - odparł, rumieniąc się.

- Masz dobre ubezpieczenie zdrowotne?

- Oczywiście, tak samo jak i moi pracownicy.

- Zdarzyło ci się, że kiedy zachorowałeś, nie było cię stać na wizytę u lekarza?

- Nie - odrzekł szczerze, orientując się, do czego ona zmierza.

- Dlaczego więc ludzie mieliby uwierzyć, że naprawdę rozumiesz ich problemy?

- Nie zmienię przeszłości, nie zmienię tego, że moje życie było pozbawione kłopotów finansowych, ale mogę się zatro­szczyć o ludzi, którzy je mają. Mam doświadczenie w bizne­sie i jestem pewien, że przynajmniej częściowo może się ono okazać przydatne również w takich sprawach - odparł, ledwo kryjąc irytację. - Nie rozumiem cię. Jeśli uważasz, że jestem nieodpowiednim kandydatem, to dlaczego chcesz dla mnie pracować?

- Bo chcę ci pokazać, jak być dobrym kandydatem, może nawet najlepszym. - Melanie uśmiechnęła się.

- Jesteś bardzo pewna siebie.

- Nie bardziej niż ty. Każde z nas wierzy w siebie i dzięki temu możemy stworzyć świetny zespół.

- Nie obawiasz się, że dwie silne osobowości, ścierające się na każdym kroku, mogą wywołać katastrofę? - Richard nie wydawał się przekonany.

- Może, ale jeśli będziemy pamiętać, że mamy wspólny cel, powinno nam to pomóc.

- Jak wysmażony ma być twój stek? - zapytał, bo grill był już rozgrzany.

- Poproszę dobrze wysmażony.

- Powinienem odgadnąć.

- A ty na pewno lubisz surowy - mruknęła pod nosem.

- Krwisty - poprawił. - Pewnie uważasz, że aby zadowo­lić wyborców, którzy są wegetarianami, powinienem zaprze­stać jedzenia mięsa?

- Nie bądź śmieszny. W Waszyngtonie i w okolicy są pewnie miliony restauracji, w których podaje się steki, a ty przecież właśnie tutaj będziesz kandydował.

- Ale przyjemnie pomyśleć, że coś mogłoby mnie łączyć również z tymi, którzy wolą homary.

- Jestem po prosto stworzona do tej pracy. - Melanie roześmiała się.

- Jeszcze jej nie dostałaś - zauważył.

- Ale dostanę- powiedziała z przekonaniem.

Patrząc na nią, Richard czuł podniecenie i strach. Jeszcze nigdy w życiu żadna kobieta nie wydawała mu się takim zagrożeniem.

Niech diabli porwą Destiny. Dobrze wiedziała, co robi, stawiając tę dziewczynę na jego drodze. I nie miało to nic wspólnego ani z koncernem, ani z jego planami zajęcia się polityką. Melanie miała odegrać główną rolę w kolejnej pod­stępnej próbie schwytania Richarda w pułapkę małżeństwa.

Nie da się złapać i będzie trzymać ręce przy sobie. To nic trudnego, w każdym razie dopóki nie widzi jej oczu. Bo właśnie przez te ogromne, brązowe oczy, patrzące bezradnie, gotów był jej dać wszystko, czego by tylko zapragnęła, jak też wziąć od niej to wszystko, czego sam pragnął.


ROZDZIAŁ 3

Po drugim kieliszku wina Richard trochę się rozchmurzył, ale Melanie czuła, że wcale się do niej nie przekonał. Trakto­wał ją grzecznie, lecz chłodno i oficjalnie, nie stwarzając żadnej okazji, by mogła zacząć rozmowę na temat projektu kampanii. Nadszedł więc czas, by sięgnąć po drastyczniejsze środki. Ponieważ Destiny zapewniała ją, że droga do serca Richarda prowadzi przez żołądek, Melanie dodała do posiłku coś od siebie.

- Kupiłam po drodze lody. Pomyślałam, że będą pasowa­ły do placka - powiedziała.

Richard uśmiechnął i to był jego pierwszy spontaniczny uśmiech. Zarys mocnej szczęki złagodniał, a w kącikach nie­bieskich, rozbłysłych nagle oczu zarysowały się drobne zmarszczki. Pamiętała ten uśmiech z poprzedniego spotkania i tak samo jak wtedy nie potrafiła się mu oprzeć.

- Destiny na pewno cię ostrzegała, żebyś tego nie robiła. Przypuszczam zresztą, że zadzwoniła do mojego kardiologa i postawiła go w stan gotowości.

- Na wszelki wypadek dała mi nawet jego nazwisko i nu­mer telefonu - zażartowała Melanie. - A także przepisy kuli­narne i plan dojazdu. Nie lubi pozostawiać niczego przypad­kowi - dodała już całkiem poważnie.

- Wiem, że byłaby do tego zdolna, ale chyba nie podała ci telefonu do mojego lekarza? - Richard rzeczywiście nie był pewny, czy żartowała, czy mówiła poważnie.

- No dobrze, nie dała. - Melanie roześmiała się. - Ale martwi się, bo uważa, że twoja dieta w połączeniu z tenden­cją do pracoholizmu młodo wpędzi cię do grobu. Powiedz, czy ty kiedykolwiek odpoczywasz?

- Oczywiście, przecież tu jestem, prawda?

- A ten komputer? Kupujesz przez Internet prezenty pod choinkę? Bo jeśli nie, to tego przyjazdu nie da się uznać za odpoczynek.

- Prezenty? - Spojrzał na nią zaskoczony.

- Do świąt zostały niecałe dwa tygodnie. Richard sięgnął po swój notes elektroniczny.

- Zapisujesz sobie, by przypomnieć sekretarce, żeby ku­piła za ciebie prezenty?

- Winifred lepiej się do tego nadaje, a poza tym ma więcej czasu. - Wydawał się zakłopotany.

- Mówisz jej, ile może wydać? Co ma kupić? A może to ona mówi, co kupiła, żebyś nie był potem zaskoczony tak samo jak ci, których obdarujesz? Zawsze byłam ciekawa, jak to się dzieje.

- Winifred kupuje i pakuje, a ja przyklejam kartki z imio­nami, bo według niej prezenty muszą być podpisane moją ręką. Zdarza się, że czasem kupi coś zaskakującego. Szcze­gólnie dla moich braci. - W jego oczach błysnęło rozbawie­nie. - W zeszłym roku dla Macka.

- Tego byłego piłkarza - przypomniała sobie Melanie.

- Tak, byłego piłkarza i najlepszą partię w mieście. - Ri­chard uśmiechnął się. - Moja sekretarka kupiła mu dużą, zgrabną dmuchaną lalkę. Jestem jednak pewny, że ciotka miała z tym coś wspólnego. Może próbowała go przekonać, że nie musi się umawiać z każdą kobietą w mieście i lepiej niech zostanie wierny takiej, która nie będzie od niego nicze­go chciała.

- Nie obraź się, ale twoja rodzina ma dziwne poczucie humoru.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo - przyznał.

- Czy lalka pomogła?

- Mack zachowuje się jak przedtem, więc chyba nie.

- Rozumiem. A więc moja praca będzie polegała na pil­nowaniu, by wasze małe rodzinne dziwactwa pozostały se­kretem. - Melanie zebrała się na odwagę, by wreszcie poru­szyć temat, który ją tu sprowadził. - Oczywiście, jeżeli ją dostanę - dodała.

- Wydawało mi się, że ustaliliśmy to już w czasie naszego poprzedniego spotkania - powiedział Richard.

- Nie podoba mi się twoja decyzja i jestem tu po to, żeby ją zmienić.

- No nie! A ja myślałem, że może przyjechałaś mnie uwieść. - Rozczarowanie w jego głosie zabrzmiało niemal szczerze.

Spojrzała na niego bez uśmiechu. Natychmiast musi prze­rwać tę rozmowę. Od razu się domyśliła, że plan Destiny zakładał uwiedzenie jej bratanka, i wcale jej się to nie po­dobało. Ale teraz, w ustach Richarda, zabrzmiało to jeszcze gorzej. Nie kryła, że trochę ją intrygował, wiedziała jednak, że taki romans to kiepski pomysł.

- Nigdy w życiu - oświadczyła z głębokim przekona­niem.

- Dlaczego? - Richard wydawał się zaskoczony jej sta­nowczością.

- Poszłam do łóżka ze swoim ostatnim szefem i to był błąd. Wtedy jednak wydawało mi się, że łączy nas uczucie. Romans się skończył, a ja straciłam pracę. Dlatego teraz pra­cuję dla siebie. Dostałam nauczkę i drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Ani z szefem, ani z klientem.

- Słusznie - przyznał - ale ja nie jestem twoim szefem ani klientem.

- Bardziej zależy mi na tej pracy niż na tobie - oznajmiła, dumna, że zdołała opanować drżenie głosu. Wiedziała jed­nak, że musi się bardzo pilnować.

- Przynajmniej przyznałaś, że ci się podobam. - Richard roześmiał się.

- To nieważne. - Melanie przeklinała swoją nieuwagę. - Nie działasz na mnie aż tak, żebym nie mogła nad sobą panować.

- Dosyć niekonwencjonalny sposób na zdobycie serca mężczyzny - stwierdził.

- Jesteś atrakcyjny i bogaty. Marzenie wielu kobiet. -Melanie postanowiła trochę połechtać jego próżność.

- Całkiem nieźle z tego wybrnęłaś.

- W sytuacjach stresowych działam sprawnie. To mi się przyda, gdy zdecydujesz się kandydować i będę cię musiała chronić przed mediami.

- Myślałem, że chodzi o to, żeby raczej je przyciągać.

- Oczywiście - odparła, zirytowana jego nieznośnym zwyczajem czepiania się każdego jej słowa. - Zawsze jednak znajdą się jakieś mroczne tajemnice, o których nie będziesz chciał mówić.

- Nie mam żadnych mrocznych tajemnic! - Richard spo­ważniał.

- Nie ma kobiety, której złamałeś serce, a która nagle, gdy będzie mogła ci zaszkodzić, poczuje potrzebę opowiedzenia o tym?

- Nie ma - odparł zirytowany.

- A może mężczyzna? - zapytała, przyglądając mu się spod rzęs.

- Chyba że księgowy, którego wyrzuciłem za kradzież - odparł Richard.

- W takim razie powinieneś być wymarzonym klien­tem.

- Wątpię - powiedział, gdy ich spojrzenia się spotkały.

- Mam świetny plan. - Sięgnęła po opracowanie, nad którym ślęczała wiele dni.

- Tak samo jak ja. - Nie spuszczał z niej wzroku.

- Odnoszę wrażenie, że nie mówimy o tym samym. - Po­czuła szybsze uderzenia serca.

- Jeszcze nie - przyznał zupełnie poważnie, a jego oczy rozbłysły.

Nie potrafiła się tym zmartwić, chociaż walczyła przecież o to, na czym jej naprawdę zależało: o doskonały kontrakt. Chciała go jednak zdobyć inaczej, niż idąc z Richardem do łóżka.

- Pomogę ci posprzątać, a potem pójdę do siebie - powie­działa swobodnie, jak gdyby wszystko inne nie miało znacze­nia. - Dobrze, że zawsze mam ze sobą coś do czytania.

- Nie będziemy negocjować? - zapytał.

- Nie - odrzekła spokojnie.

- W porządku. Co do sprzątania, to nie zawracaj sobie głowy. Ja się tym zajmę. Możesz przenocować w pokoju gościnnym na górze.

Zabolała ją łatwość, z jaką Richard zrezygnował z jej to­warzystwa.

- Nie ma mowy. Ty gotowałeś, ja sprzątam. - Popatrzyła mu wyzywająco w oczy.

- Proszę bardzo, rób, jak chcesz - odparł, wzruszając ra­mionami. Usiadł przy komputerze i już po chwili wydawał się pochłonięty zupełnie dla Melanie niezrozumiałymi kolu­mnami liczb.

Nie lubił przegrywać, co do tego nie było wątpliwości. Jej odmowa wyraźnie mu się nie spodobała, choć tak naprawdę wcale nie miał ochoty na romantyczny weekend. Ale w sytu­acji, gdy okazja sama się pchała do rąk, bardzo chętnie by z niej skorzystał. Kiedy jednak Melanie odmówiła, bez oporu się z tym pogodził, co znaczyło, że od początku tylko się bawił, wiedząc, jaka będzie jej odpowiedź.

Melanie miała ochotę wrzucić naczynia do zmywarki, ro­biąc przy tym jak najwięcej hałasu, opanowała się jednak i poukładała wszystko tak cicho, jak tylko było to możliwe. Nadal tliła się w niej odrobina nadziei, że w świetle poranka Richard dostrzeże niewłaściwość swojego zachowania, a przejrzawszy projekt, doceni jego wnikliwość i korzyści, jakie mógł przynieść.

- Dobranoc - powiedziała, kierując się w stronę schodów wiodących na piętro.

Bąknął coś w odpowiedzi, sprawiając wrażenie całkowi­cie oddanego pracy. Wiedziała jednak, że udawał, bo idąc na górę, czuła na sobie jego wzrok.

Pokój gościnny urządzono w staroświeckim stylu, a na ścianach położono urocze, kolorowe tapety, imitujące druko­wane tkaniny indyjskie. Usiadła na dużym łóżku z żelaznym zagłówkiem i zastanawiała się, dlaczego sprawy potoczyły się w taki sposób. Richard nie był pierwszym mężczyzną, który zrobił jej tego rodzaju propozycję, zdarzało się jej to dosyć często. Kiedy odmówiła, nie naciskał, zakładając, że jej „nie", znaczy po prostu „nie" i nawet zażartował na temat stanowczości tej odmowy.

Może właśnie tym ją zdenerwował? Może chciała, żeby wziął ją w ramiona i całował tak długo, aż jej opór osłabnie, a potem zaniósł na górę do tego niezwykle romantycznego łóż­ka? Zawsze była ze sobą szczera i teraz również musiała przy­znać, że jakąś cząstką świadomości tego właśnie oczekiwała Na szczęście, zdrowy rozsądek Richarda zwyciężył. Mężczyzna zachował się jak dżentelmen, ona nie złamała swoich zasad, dzięki czemu rano będzie mogła śmiało spojrzeć mu w oczy.

Melanie zaczęła okładać pięściami poduszkę, rozmyślając żałośnie, że jedynie te ocalone zasady będą jej pociechą w długą, zimną noc.

Richard mało spał tej nocy, a następnego dnia obudził się już o świcie. Towarzyszyło mu wrażenie, że wieczorem po­stąpił niewłaściwie i że powinien przeprosić Melanie. Nie miał jednak pojęcia, skąd to wrażenie. Otwarcie wyznał, że ma ochotę spędzić z nią noc, a ona odmówiła. Nic się nie stało i nikt nie powinien się czuć urażony.

Mimo to Melanie pomaszerowała na górę sztywnym kro­kiem, jak gdyby ją obraził. Niech to diabli porwą, nigdy nie zrozumie kobiet. Wydawało mu się, że chciała tę noc spędzić sama, więc postąpił zgodnie z jej życzeniem.

Wiedział, że zależy jej tylko na kontrakcie. Nie chciał jej jednak zatrudnić, bo bał się, że w ciągu kilku dni, a może nawet godzin doprowadziłaby go do szaleństwa.

Pił pierwszą filiżankę kawy, gdy na schodach rozległy się niespieszne kroki. Zacisnął dłoń na filiżance i ponurym wzro­kiem wpatrywał się w drzwi. Spodziewał się chłodnej i obra­żonej królewny, a zobaczył dziewczynę z pogodnym uśmie­chem na twarzy i z błyszczącymi oczyma.

- Dzień dobry - powitała go radośnie. - Widziałeś, jaki piękny śnieg? Jeszcze nigdy nie byłam na plaży po takiej śnie­życy. Wygląda zupełnie jak zimowa kraina czarów, prawda?

- Chyba tak - odparł ostrożnie Richard.

- Nawet nie wyjrzałeś przez okno?

- Oczywiście, że wyjrzałem - powiedział, ale przemil­czał, że widok zasypanych dróg zaniepokoił go tylko i roz­złościł.

- Miałeś nadzieję, że uda ci się mnie pozbyć z samego rana, a kiedy zobaczyłeś zasypane drogi, wpadłeś w panikę. - Roześmiała się, jakby czytała w jego myślach.

- Jestem pewien, że wolałabyś być teraz gdzie indziej i zajmować się czymś innym - próbował się bronić Richard.

- Prawdę mówiąc, nie - odparła wesoło.

Richard przyjrzał się jej uważniej i dopiero wtedy do­strzegł w jej spojrzeniu ostrożność. A więc tylko udawała beztroskę. Robiła to tak dobrze, że niemal dał się nabrać.

- Masz ochotę na śniadanie? - zapytał.

- Wystarczą płatki.

- Chciałem zrobić francuskie grzanki z syropem klono­wym. Destiny zawsze je dla nas przygotowywała, kiedy przy­jeżdżaliśmy na wakacje.

- Naprawdę umiesz zrobić francuskie tosty? - Radość w jej oczach tym razem wydawała się prawdziwa.

Słysząc zachwyt w głosie Melanie, Richard uśmiechnął się.

- To wcale nie jest trudne - powiedział, wyjmując z lo­dówki jajka, masło i mleko.

- W takim razie ja nakryję do śniadania. - Melanie pode­szła do zmywarki, chcąc wyjąć umyte naczynia.

- Już wyjęte - stwierdził Richard.

- Widzę, że wcześnie wstałeś. Nie mogłeś spać? - za­pytała, patrząc tak, jakby się domyślała, co mogło mu ode­brać sen.

- Zawsze byłem rannym ptaszkiem.

- A ja nie. Lubię spać długo i uważam, że wstawanie o świcie jest sprzeczne z naturą.

- Nie mówiłabyś tak, gdybyś zobaczyła, jaki piękny jest wschód słońca nad rzeką - sprzeciwił się. - Weź miskę, kilka talerzy i chodź tutaj - dodał po chwili.

- Po co? - zaniepokoiła się Melanie.

- Nauczę cię, jak to się robi. Będzie to jakaś korzyść z tego weekendu.

- To nie jest najlepszy pomysł. - Cofnęła się, jakby pro­ponował coś niebezpiecznego. - Masz pewnie tylko jedno pudełko jajek, a ja bez trudu potrafię zmarnować dużo więcej.

- Chodź tu, bo pomyślę, że boisz się do mnie zbliżyć. - Richard nie dawał za wygraną. - Albo że kusi cię moja wczorajsza propozycja - dodał, patrząc jej w oczy.

- To nie był dobry pomysł - przypomniała.

- Zrozumiałem.

- Nie znaczy to jednak, że się ciebie boję - oświadczyła.

- Jeśli tak... - Richard powstrzymał uśmiech i wyciągnął w jej kierunku rękę, w której trzymał jajko. - Wbij je do miski, tylko uważaj, żeby nie wpadły okruchy skorupki.

Melanie uderzyła jajkiem o miskę z taką siłą, że rozlało się jej w palcach i spłynęło do miski razem ze zgniecioną skorupką. Richard spokojnie wylał zawartość miski do zlewu.

- Spróbuj jeszcze raz. - Podał jej drugie jajko.

- Nie byłoby prościej, gdybyś sam to zrobił?

- Byłoby, ale wtedy niczego się nie nauczysz.

- Nie musisz mnie uczyć gotowania.

- Chyba muszę, jeśli chcę, żebyś kiedyś przygotowała mi coś do zjedzenia.

- Nasze stosunki mają być czysto służbowe i nigdy do niczego innego między nami nie dojdzie. Myślałam, że już to ustaliliśmy. - Ręka Melanie znieruchomiała nad miską.

- Bardzo rozsądne założenie - zgodził się z nią, nie wie­dząc, po co ciągnie tę rozmowę. Zawsze postępował racjonal­nie i starannie unikał popełniania błędów. Szczególnie gdy błąd stał na wprost niego, i patrząc mu w oczy, dawał jasno do zrozumienia, że nie da się go popełnić.

- Jedyne możliwe! - Melanie twardo obstawała przy swoim.

- Wcale nie. - Przykrył jej rękę swoją dłonią, przesunął nad miskę i delikatnie rozbił jajko, które wpadło do miski bez najmniejszego kawałeczka skorupki.

- A teraz zrób to samo bez mojej pomocy - polecił. Melanie rozbiła drugie jajko, potem trzecie, nie mogąc

uwierzyć, że potrafi to zrobić.

- A niech to... - Popatrzyła na Richarda. - I co dalej?

- Teraz trzeba dodać trochę mleka, odrobinę wanilii i ubi­jać, aż będzie lekkie i pieniste.

Sukces dodał Melanie pewności siebie. Już śmiało wlała mleko do miski i dodała wanilii. Mleka było za dużo, a wani­lii za mało, ale Richard powstrzymał się od komentarza i po­dał jej ubijaczkę.

- To służy do ubijania jajek - wyjaśnił, widząc, że Mela­nie patrzy na trzymany w ręce przyrząd, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.

- Dlaczego nie można użyć miksera?

- Tak będzie łatwiej i szybciej - poinformował i wyjmu­jąc ubijaczkę z jej dłoni, pokazał, jak się jej używa.

Przyglądając się w skupieniu, jak Richard ubija jajka z mlekiem, zmarszczyła czoło. On zaś, patrząc na nią, zasta­nawiał się, czy do wszystkiego podchodzi z podobnym zaan­gażowaniem, ale szybko przywołał się do porządku.

- Teraz ty. - Podał jej przyrząd.

Melanie z zapałem zabrała się do pracy. Trochę płynu wychlapała, ale to, co zostało, wystarczało na przygotowanie kilku grzanek.

Kryjąc rozbawienie, Richard położył kawałek masła na patelni i podał Melanie kilka kromek chleba.

- Zamocz chleb w jajku i połóż na patelni, gdy masło się stopi. Ja przyniosę syrop.

Odwrócił się tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by Mela­nie zdążyła sparzyć rękę gorącym tłuszczem. Usłyszał, jak zaklęła. Gdy się odwrócił, miała łzy w oczach.

- Pokaż - polecił.

- Nic mi nie jest, to tylko małe oparzenie. Mówiłam ci, że w kuchni jestem zupełnie beznadziejna.

- Nie jesteś beznadziejna, tylko brak ci wprawy. Usiądź, a ja przyniosę jakąś maść.

- Grzanka się zmarnuje - zaprotestowała Melanie.

- Zrobimy następne. Pozwól mi to zobaczyć. - Przyniósł apteczkę i usiadł obok.

Melanie wyciągnęła rękę, na której zdążył się już zrobić bąbel wielkości dziesięciocentówki. Delikatnie ujął dłoń i posmarował oparzone miejsce maścią. Starał się przy tym nie zauważać, jak miękka w dotyku jest jej skóra i jak ideal­nie zdają się do siebie pasować ich dłonie. Powinien był już ją puścić, ale jakoś nie miał na to ochoty. W końcu Melanie podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.

- Przepraszam za wczorajszy wieczór. Nie miałem za­miaru wprawiać cię w zakłopotanie. Nie wiem, dlaczego to wszystko powiedziałem. Pewnie chciałem cię wyprowadzić z równowagi.

- To jakaś gra? - W jej oczach błysnęła złość. - Wcale nie chciałeś się ze mną przespać? Wiedziałam. Co z ciebie za mężczyzna?

Richard zaklął w duchu, bo nie spodziewał się takiej re­akcji.

- Poczekaj. To nie tak. Och, do diabła! Kiedy jestem przy tobie, wszystko, co mówię, wychodzi na opak.

- Ja mam ten sam problem - niechętnie przyznała Mela­nie.

- Pociągasz mnie, ale szanuję twoją decyzję, by nie wdawać się w romanse z szefami czy też z potencjalnymi klientami. Poza tym nie znamy się na tyle, żebym cię od razu ciągnął do łóżka. Nie powinno się tego robić pod wpływem impulsu.

- Masz rację - zgodziła się.

Odważył się spojrzeć jej w oczy. Zamiast złości nieoczeki­wanie dostrzegł w nich pożądanie. Melanie uniosła zdrową rękę i delikatnie dotknęła jego policzka.

- Działanie pod wpływem impulsu jest ryzykowne - za­uważyła z wahaniem.

- Melanie... - zaczął zduszonym głosem.

- Tak, Richardzie?

- Miałaś rację, to nadal nie jest dobry pomysł.

- Wiem - przyznała, nie przestając gładzić jego policzka.

- Chcę cię pocałować - szepnął, czekając na jej reakcję. Nie odsunęła się jednak ani nie sprzeciwiła, a wtedy przestał się powstrzymywać. - Do diabła! - Przyciągnął ją do siebie.

Smakowała miętową pastą do zębów i kawą. Normalnie nie uznałby tej mieszanki za uwodzicielską, ale w tej chwili wydała mu się wprost niebiańska i nie mógł się nią nasycić. Wargi Melanie były miękkie i ciekawe jego ust, a język wprost szalony. Działo się tak, jak to sobie wymarzył podczas długiej, samotnej nocy.

Zmysły Richarda wymknęły się spod kontroli, lecz umysł pozostał czujny. Richard wciąż się zastanawiał, co, do diabła, zamierza właściwie zrobić. Melanie była najbardziej seksow­ną kobietą, jaką spotkał w ostatnich miesiącach, ale uwiedze­nie jej nie wydawało się najlepszym pomysłem. Mógł sobie wyobrazić, co powiedziałaby Destiny, gdyby tak potraktował jej przyjaciółkę. Może miała co do nich jakieś plany, ale nie przypuszczał, by chciała, aby uwiódł tę dziewczynę.

W końcu posłuchał głosu rozsądku i niechętnie wypuścił Malenie z objęć. Usiadł na krześle i zacisnął dłonie, jakby nie ufał, że zechcą pozostać nieruchome.

- Przepraszam - mruknął.

- Ja też cię całowałam - przypomniała, postanawiając grać fair.

Uśmiechnął się, bo oboje wiedzieli, że nie bardzo na to zasługiwał.

- Trudno zaprzeczyć - odrzekł, bo chciał, by w jej oczach znowu zapłonęło pożądanie.

- Nie masz się z czego cieszyć - burknęła.

- Wcale się nie cieszę - stwierdził z powagą, unosząc ręce w obronnym geście.

- Dobrze wiesz, że nic się nie zmieniło. Nadal nie zamie­rzam się z tobą przespać i nadal zależy mi na pracy u ciebie. - Patrzyła na niego bez śladu uśmiechu.

Wierzył, że w powiedziała prawdę, ale chciał, żeby było inaczej, i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Co gorsza, nie rozumiał, dlaczego tak jest, a to oznaczało, że będąc obok niej, musi się bez przerwy pilnować. W przeciwnym bowiem razie znajdzie się w poważnych tarapatach, zanim się obejrzy. Kłopot polegał jednak na tym, że chciał na nią patrzeć.


ROZDZIAŁ 4

Nieoczekiwany pocałunek poruszył Melanie tak głębo­ko, że zaraz po śniadaniu wolała się schronić w salonie. Wciąż drżąc z emocji, wzięła zeszyt i długopis i usadowiła się przed kominkiem, mając zamiar popracować. Nie narze­kała na brak ciekawych zleceń i nie potrzebowała Richarda, który nie chciał nawet wysłuchać tego, co miała mu do zaofe­rowania.

Próbowała się skoncentrować, ale jej myśli z uporem krą­żyły wokół pocałunku. Nie mogła się powstrzymać od rozpa­miętywania, jak cudowne są jego usta i jak bez najmniejsze­go wysiłku doprowadził ją do stanu podniecenia. Nagle zerk­nęła na zeszyt i zobaczyła, że zupełnie jak zakochana nasto­latka pokryła całą stronę małymi serduszkami. Nie jest do­brze, pomyślała zirytowana i gwałtownym ruchem przewró­ciła kartkę. Mocno szarpnięty papier przedarł się, a Melanie zaklęła.

- Kłopoty z koncentracją?

Zaskoczona drgnęła, a słysząc drwinę w głosie Richarda, zmarszczyła brwi.

- Nic podobnego - rzuciła krótko. Richard roześmiał się.

- Nie będę sprawdzał, ale ja też nie mogę się skupić na pracy, więc może wybierzemy się na spacer? Przy okazji moglibyśmy zjeść lunch w miasteczku.

- Przecież dopiero jedliśmy śniadanie - zaprotestowała Melanie.

- To było cztery godziny temu. - Richard popukał palcem w zegarek. - Musiałaś odpłynąć daleko stąd. O czym tak śni­łaś na jawie? - Przyglądał się jej, rozbawiony, jak gdyby znał odpowiedź. - A może dopieszczałaś swój projekt, na wypa­dek gdybym jednak zmiękł i zechciał go obejrzeć? - Błyska­wicznym ruchem wyjął z jej rąk zeszyt i zanim zdążyła zare­agować, przewrócił kartkę. Zobaczył serduszka i uśmiechnął się.

Melanie zastanawiała się w milczeniu, czy rzeczywiście można umrzeć ze wstydu. Jeżeli tak, to właśnie nadeszła odpowiednia chwila, aby ziemia się rozstąpiła i ją pochłonę­ła.

- W zeszłym tygodniu poznałam seksownego dziennika­rza z telewizji i szczerze mówiąc, rozmyślałam o nim - skła­mała gładko, dziękując opatrzności, że powstrzymała jej rękę przed ozdobieniem serduszek inicjałami. Na szczęście, Ri­chard mógł jedynie zgadywać, o czym marzyła przez cztery godziny przed kominkiem.

- Kogóż to poznałaś? - zapytał zaciekawiony, jakby wziął za dobrą monetę jej słowa.

- Co to ma za znaczenie?

- Jestem po prostu ciekaw, jacy mężczyźni ci się podoba­ją - oświadczył.

Nie uwierzyła, przekonana, że próbuje przyłapać ją na kłamstwie. Wymieniła więc nazwisko popularnego dziennikarza. Był to potworny nudziarz, ale miała nadzieję, że Ri­chard o tym nie wie.

Niestety, widząc zdziwioną minę Richarda, zrozumiała, że jej się nie udało.

- Naprawdę? - zapytał. - Podobno jest przystojny, ale niezbyt lotny. - W głosie Richarda słychać było ironię, zwła­szcza gdy wymawiał słowo „przystojny".

- A nie pomyślałeś, że być może wcale nie interesują mnie jego zdolności konwersacyjne? - zapytała, zdecydowa­na obstawać przy swoim.

- Musisz się lepiej postarać, skarbie. - Richard roześmiał się. - I pamiętaj, że jeśli kłamiesz, kłamstwo musi być pra­wdopodobne.

- Dlaczego mnie nie dziwi, że się na tym znasz? - mruk­nęła Melanie, ale Richard puścił to mimo uszu.

- Chodź, dziecko. Wstawaj. Spacer oczyści twój umysł i przestaniesz myśleć o tym jurnym byczku.

Melanie westchnęła. Miał rację, mówiąc, że świeże powie­trze dobrze jej zrobi. Może wreszcie przestanie zachowywać się jak idiotka. W przeciwnym razie nie ma wielkich szans, żeby zaczął poważnie traktować jej ofertę.

Richard nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spa­cerował po śniegu dla samej przyjemności. Oczywiście, w tej chwili chodziło również o to, żeby wyjść z domu i uciec od pragnień, które budziła w nim ta nieznośna dziewczyna. Pró­bowała mu wcisnąć historyjkę o nudnym przystojniaku, a to oznaczało, że ona również zdaje sobie sprawę, jak mocno między nimi iskrzy, i czuje, że sprawy mogą się wymknąć spod kontroli.

Powietrze było rześkie, śnieg przestał padać, od rzeki zdawał się nadciągać mróz. Niebo przybrało wspaniały błę­kitny kolor, a zaspy jarzyły się oślepiającym blaskiem. Ri­chard ucieszył się, że założył okulary przeciwsłoneczne, choć ciemne szkła nie przeszkadzały mu wpatrywać się w lśniące oczy Melanie.

Jego drwiny sprawiły, że Melanie pilnowała każdego swo­jego słowa. Najwyraźniej jednak uroda ośnieżonego krajo­brazu zachwyciła ją tak, że o wszystkim zapomniała i co chwila przystawała, aby podziwiać widok, doskonale nadają­cy się na kartę świąteczną.

- Popatrz! - szepnęła, chwytając go za rękaw. Richard dostrzegł wspaniale upierzonego ptaszka, którego

purpurowe piórka pięknie kontrastowały z bielą śniegu i zie­lenią ostrokrzewu. Mniej barwna samiczka była niemal nie­widoczna wśród zielonych liści i czerwonych jagód. Zachwyt Melanie sprawił, że ptaszki wydawały się niezwykłe, choć w rzeczywistości występowały tutaj dosyć często. Jej entu­zjazm jednak był zaraźliwy.

- Szkoda, że nie mam ze sobą aparatu - powiedziała.

- Możemy kupić taki jednorazowy - zaproponował. Melanie popatrzyła na niego jak na kogoś natchnionego

przez Boga.

- Teraz? - zapytała z takim zachwytem, że Richard się roześmiał.

- Niewiele trzeba, by cię zadowolić - zakpił. - Wystarczy tani aparat i już jesteś skłonna na wszystko się zgodzić.

- Postanowiłam, że dzisiaj niech się dzieje, co chce.

- Naprawdę? - zapytał, zastanawiając się, czy udałoby mu się wykorzystać ten jej nastrój.

- Nie to miałam na myśli.

- Tylko sprawdzam.

- Przecież tak naprawdę wcale nie chcesz mnie uwieść - stwierdziła z zaskakującą pewnością. - Po co więc mówisz takie rzeczy?

- Dlaczego uważasz, że nie chcę cię uwieść? - zapytał, bo ta myśl stawała się coraz bardziej kusząca.

- Sam się do tego przyznałeś - przypomniała. - Myślę, że gdybym się zgodziła, to pewnie byś nie uciekał, ale tak napra­wdę flirtujesz ze mną jedynie po to, żeby mnie irytować.

Zastanawiał się nad jej słowami i coraz poważniej rozwa­żał, czy jej nie uwieść. Co prawda, nie była w jego typie, ale pociągała go jej ożywcza szczerość, otwartość i entuzjazm. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zetknął się z kimś takim jak ona, a tym bardziej, żeby mu się to podoba­ło. Może Destiny miała rację przynajmniej co do tego? Może nadszedł moment, w którym Richard gotów był dokonać zmian w swoim życiu i dać się ponieść budzącym zawrót głowy uczuciom? Było to lepsze niż zwyczajna monotonna egzystencja, która, jak sam siebie przekonywał, w pełni go zadowalała.

Spojrzał na Melanie i dostrzegł na jej twarzy oczekiwanie. Wyraźnie chciała się przekonać, jak Richard zareaguje na jej wyzwanie.

- Może rzeczywiście chcę cię zirytować, a może tylko próbuję cię przygotować na swój pierwszy, zbijający z nóg ruch, któremu nie zdołasz się oprzeć?

- Wątpię - uśmiechnęła się.

- Dlaczego? - zapytał, nieco zaskoczony jej pewnością.

- Takie gierki do ciebie nie pasują. Zbyt poważnie pod­chodzisz do życia, by tracić w ten sposób czas.

- Kolejna teoria mojej ciotki? - zapytał, przyglądając się jej spod zmrużonych powiek.

- Tym razem obserwacje własne - zapewniła. - Umiem ocenić człowieka, co więcej, umiem sprawić, by inni zoba­czyli to, co ja widzę. Właśnie dlatego kreowanie publicznego wizerunku jest dla mnie wymarzonym zajęciem.

Słowa te zaciekawiły go bardziej, niż mógłby przypusz­czać.

- A jak byś przedstawiła mnie? Mam nadzieję, że nie jako nadętego faceta?

- Nie. Położyłabym nacisk na powagę, z jaką traktujesz swoje obowiązki, jak ciężko pracujesz i że równie ciężko jesteś gotowy pracować dla dobra swoich wyborców. To do­bra rekomendacja.

- Wydawało mi się, że skoro nie cierpiałem nędzy, nie będę pełnowartościowym kandydatem - przypomniał Richard.

- Może zdołałeś mnie przekonać, że jest inaczej ? - Wzru­szyła ramionami.

- A może tak bardzo zależy ci na tej pracy, że jesteś gotowa powiedzieć wszystko, byle tylko ją zdobyć? - zauwa­żył z nutką cynizmu.

- Jeśli rzeczywiście tak sądzisz, to znaczy, że mnie nie znasz - powiedziała, szczerze urażona. - Nigdy nie pracuję dla kogoś, do kogo nie mam przekonania.

- Nie znasz mnie na tyle, by we mnie wierzyć.

- Myślę, że znam. Kiedy twoja ciotka zasugerowała, że­byśmy się spotkali, najpierw rozmawiałam z wieloma osoba­mi i przeczytałam wszystko, co o tobie napisano. Chciałam mieć pewność, że Destiny jest obiektywna, opowiadając, do czego jesteś zdolny i chwaląc twoją prawość. Teraz wiem, że miała rację. Jesteś dobrym człowiekiem, Richardzie, co do tego wszyscy są zgodni. -Popatrzyła na niego w zamyśleniu. - Ale czy masz to coś, co pozwoli ci wygrać wybory, to zupełnie inna sprawa.

Poczuł się urażony sugestią, że być może nie nadaje się na polityka i że jego starania zakończą się fiaskiem.

- Czego twoim zdaniem mi brakuje? - zapytał.

- Otwartego umysłu - odparła bez chwili wahania. Richard już chciał się sprzeciwić, lecz nagle dostrzegł

pułapkę, którą na niego zastawiła.

- Dlatego, że byłem zdecydowany nie zatrudnić cię, za­nim się w ogóle spotkaliśmy?

- To jeden z powodów, a poza tym dlatego, że teraz, kie­dy się już spotkaliśmy, nie umiesz oddzielić moich kwalifika­cji zawodowych od faktu, że gram ci na nerwach i jestem kobietą.

- Wcale mi nie grasz na nerwach - zaprzeczył, choć zda­wał sobie sprawę, że nie wypadło to przekonująco.

- To pierwsze prawdziwe kłamstwo, jakie usłyszałam z twoich ust. - Popatrzyła na niego z rozbawieniem.

- Pierwsze, o którym wiesz - stwierdził, nie zaprzeczając jednak, że kłamał.

Denerwowała go, to oczywiste. Miał jednak nadzieję, że uda mu się to ukryć. Zawsze uważał, że umie zaskakiwać ludzi i trzymać ich na dystans. Uważał to za powód do dumy i czuł się z tym bezpiecznie. Melanie jednak była nazbyt przenikliwa, nie podobało mu się, że zdaje się rozumieć, co dzieje się w jego głowie.

- Nieprawda, przedtem nie kłamałeś! - upierała się przy swoim.

- No dobrze, przyznaję, masz rację- westchnął. - Powie­dzmy, że jestem uzależniony od mówienia prawdy, a ty grasz mi na nerwach. I co z tego?

- Nareszcie - odparła wesoło.

- Co? - Richard wydawał się zakłopotany.

- Jesteś już tylko krok od tego, by przyznać, że byłeś uparty jak osioł, a po powrocie do domu przeczytasz mój projekt.

- I wywnioskowałaś to wszystko z tego, że przyznałem się do kłamstwa? - zapytał z niedowierzaniem.

- Widzisz, jaka jestem zdolna? - Uśmiechnęła się. Mimo woli się roześmiał.

- Może lepiej pasowałoby tu słowo „przebiegła". Prawdę mówiąc, przypominasz mi pod tym względem Destiny.

- Przyjmuję to jako komplement.

- Szczerze mówiąc, nie wiem, czy powinnaś.

Kiedy usiedli przy stoliku kawiarenki, Melanie była pewna siebie i czuła, że panuje nad sytuacją. W końcu zrobiła jakieś postępy. Może ostatecznie przyjazd tutaj nie był całkiem głupim pomysłem? Jeżeli poszło jej tak dobrze, zanim Richard zjadł lunch, to co może osiągnąć, kiedy placuszki z krabów, sałatka i domowa szarlotka z lodami poprawią mu humor?

- Próbujesz mnie urobić za pomocą jedzenia? - zapytał, kiedy zamawiała obfity posiłek. - Myślisz, że kiedy to zjem, stanę się bardziej otwarty na nowe pomysły?

- Nie zaprzeczam, że coś takiego przyszło mi do głowy - przyznała. - Nie musisz jednak zamawiać tego co ja. A przy okazji oświadczam, że ja płacę. To służbowy lunch, podczas którego staram się zdobyć klienta.

- Jeżeli mam ci dotrzymać kroku, muszę zamówić to samo. - Richard konspiracyjnie mrugnął do kelnerki. - Po­proszę to samo i najmocniejszą kawę, jaką podajecie.

- Podajemy wyłącznie bardzo mocną kawę - odrzekła kelnerka.

- Szkoda, że nie będziesz startował w tym okręgu. Ona z pewnością głosowałaby na ciebie - stwierdziła Melanie, kiedy zostali sami.

- Pierwsze wrażenie nie powinno odgrywać roli w wybo­rach. Ani charyzma.

- Nie powinna, jednak odgrywa, przynajmniej po części. Nawet nudziarz może wygrać, jeżeli ma dobry program. Tyle że trudniej mu to osiągnąć. Ty masz jedno i drugie. Dlaczego więc z tego nie skorzystać, zamiast udawać, że Uczy się tylko program?

- Inaczej mówiąc, nie uniknę całowania dzieci i ściskania setek rąk - stwierdził.

- Niewielu wybrano takich, którzy tego nie robili. Ludzie chcą wiedzieć, że kandydat, na którego głosują, jest porząd­nym człowiekiem. Chcą mu spojrzeć w oczy i ocenić, czy jest szczery. Chcą się przekonać, czy jego uścisk dłoni jest silny.

Zabawne, że o tym wspomniała. Richard zamyślił się na chwilę. Przypomniał sobie, że kontrahenci, widząc jego twar­dy i zimny wzrok podczas negocjacji, zarzucali mu, że jest nieludzki. O to samo oskarżały go kobiety, które, wiążąc się z nim, wyraźnie oczekiwały czegoś więcej, niż był w stanie im dać. W końcu pogodził się z myślą, że wraz ze śmiercią rodziców przestał umieć kochać. I że już zawsze tak będzie. Teraz, kiedy obserwował Melanie, gdy widział jej radość życia, i czuł, jak jej ciepło ogrzewa mu serce, miał wrażenie, że gdyby tylko wyciągnął rękę, miłość by wróciła.

Nagle otrząsnął się z tych myśli. Co też mu się roi? Prze­cież Melanie nie przyjechała, by go uleczyć, ale by zdobyć pracę. Tak samo jak wiele innych osób, po prostu czegoś od niego chciała. Musi wciąż o tym pamiętać, chociaż już paro­krotnie udało mu odwrócić jej uwagę od misji, z którą przy­była.

Musnęła palcami jego dłoń.

- Gdzie byłeś? - zapytała cicho, patrząc na niego z cieka­wością.

- Już wróciłem - odparł ponuro.

Widział, że Melanie ma na końcu języka kolejne pytanie, ale zanim zdołała je zadać, pojawiła się kelnerka z lunchem. Jeszcze nigdy w życiu widok jedzenia nie sprawił Richardo­wi takiej ulgi. Pospiesznie wbił zęby w placuszki z krabów, ale nie umknęło jego uwagi, że upłynęła długa chwila, zanim Melanie poszła w jego ślady. Najwidoczniej ciągle jeszcze zastanawiała się, czemu nagle sposępniał.

W końcu zaczęła jeść i od razu skupiła na tym całą uwagę.

- Doskonałe te kraby, nie uważasz? - zapytała.

- Przepyszne, choć to nie sezon i muszą być mrożone. - Richard kiwnął głową. - Lepsze niż w najdroższych restau­racjach rybnych Waszyngtonu.

- Ciekawe, co to za przyprawy - odrzekła Melanie. - Do­skonale ożywiają smak.

- Czy to ma znaczenie przy twojej zdeklarowanej nie­umiejętności gotowania?

- To takie dobre, że mogłabym się nauczyć. Nie jestem przecież całkiem beznadziejna.

- Po co zadawać sobie trud, jeżeli można po prostu przyjść tutaj? - zapytał.

- Nie bywam tu często. Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie byłam w tej części stanu.

- Teraz, kiedy już poznałaś tutejsze przysmaki, mogę się założyć, że wrócisz. Kto wie, może nawet ja cię zaproszę?

- Czekając na twoje zaproszenie, pewnie umarłabym z głodu. Może mogliby mi przysyłać takie placuszki? Myślę, że gdyby były odpowiednio przygotowane, to nawet ja umiałbym je usmażyć. - Melanie rozmarzyła się. - Jak by to było miło, gdybym nie musiała wychodzić z domu, żeby coś zjeść, w dodatku coś jadalnego. Nie znoszę gotowych mrożo­nych dań do odgrzewania w mikrofalówce i jadam je tylko w ostateczności.

Doskonale ją rozumiał, bo sam często jadał przy biurku albo w restauracji. Jedynym wyjątkiem były wizyty u ciotki. Jeżeli tylko miała czas, Destiny świetnie gotowała, dlatego też Richard stał się bardzo wybredny. Dotyczyło to zresztą nie tylko potraw, ale także atmosfery intelektualnych dyskusji, prowadzonych podczas posiłków. Niestety, od jakiegoś czasu coraz rzadziej spotykał się z braćmi przy stole ciotki i nagle poczuł, że musi to zmienić.

Dziwne, ale lepiej pamiętał śmiech i radość, towarzyszące posiłkom, niż same potrawy. Oczywiście, były doskonałe, ale najbardziej tęsknił za tym, by znowu usiąść przy stole z brać­mi i z ciotką. Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak samotne stało się jego życie. Nie chodziło o to, że nie widy­wał bliskich, bo z Destiny spotykał się niemal codziennie, a z braćmi również często. Było jednak inaczej niż w cza­sach, kiedy mieszkali pod jednym dachem.

Westchnął i spojrzał na Melanie.

- Opowiedz mi o swojej rodzinie - poprosił.

- O rodzinie? - Zupełnie jakby prosił, by zdradziła mu swe najgłębsze sekrety.

- Jaka jest twoja rodzina? Duża? Mała? Gdzie mieszka?

- Mam dwie starsze siostry, obie zamężne i obie całkowi­cie pozbawione ambicji zawodowych, obrzydliwie zadowo­lone ze swoich mężów i dzieci. Zostały w Ohio i mieszkają kilka mil od naszych rodziców. Nie rozumieją mojego sposo­bu życia i ciągle mi wypominają, że jestem sama.

- Byłyście sobie bliskie?

- Tak bliskie, jak bliskie mogą być sobie trzy dziewczyny, które chcą włożyć na tańce tę samą sukienkę - odparła Mela­nie.

- Zazdrościsz im mężów i dzieci?

- Czasami - przyznała i zamyśliła się. - Kocham swoją pracę i jestem ambitna, ale to nie znaczy, że nie chciałabym z kimś dzielić życia - dodała po chwili.

Jej słowa tak pasowały do tego, o czym Richard przed chwilą rozmyślał, że znowu westchnął.

- Wiem, co masz na myśli - przyznał z rzadką u niego otwartością.

- Naprawdę? - Popatrzyła zdziwiona.

- Jasne. Jaką radość daje podbijanie świata, jeśli nie ma komu o tym opowiedzieć i jeśli nikogo to nie obchodzi?

- No właśnie. Ale to wcale nie znaczy, że osiągnięcia nie dają nam satysfakcji albo że jesteśmy niewdzięczni. Po pro­stu wiemy, że moglibyśmy zyskać więcej. Dobrze mieć taką świadomość, nie uważasz?

- Tak mówią.

- Jeżeli wiesz, że czegoś ci brakuje, to dlaczego nie oże­niłeś się z jedną z tych kobiet, z którymi się spotykałeś? - za­pytała.

- Bo nie mogłem sobie wyobrazić, żebym którąś z nich mógł przyprowadzić tutaj na placuszki z krabów i domową szarlotkę.

- Naprawdę? - Twarz Melanie złagodniała.

- Naprawdę, ale niech ci się od tego nie przewróci w gło­wie.

- Ależ skąd! - zapewniła szybko.

- A poza tym to wcale nie znaczy, że zamierzam cię zatrudnić - dodał.

- Wiem - przyznała, ale miała przy tym zadowoloną minę.

- Pod wieloma względami przypominasz mi ciotkę. - Ri­chard próbował zorientować się w swoich uczuciach i jedno­cześnie wytłumaczyć Melanie, co czuje. - Tak samo jak ona jesteś szczera aż do bólu, nieprzewidywalna i...

- .. .i otwarta na nowe pomysły? - podsunęła Melanie.

- Nie przeciągaj struny.

- Ludzie otwarci na nowe pomysły nie są...

- Wiem, nie są sztywniakami. Już to zrozumiałem. -Przerwał jej, zanim zdążyła to powiedzieć.

- Naprawdę zrozumiałeś? - Przyglądała mu się uważnie.

- Naprawdę - zapewnił.

- W takim razie może powinniśmy już wracać do domu? - zapytała.

- Żebym mógł przeczytać twój projekt?

- To też. Ale pomyślałam o tym, że pozwolę ci się znowu pocałować.

- Dlaczego miałabyś to zrobić? - Spojrzał na nią, speszo­ny taką bezpośredniością.

- Mam otwarty umysł.

- Czy to znaczy, że kwestia uwodzenia wraca na wokan­dę? - zapytał, chcąc zyskać pewność, że dobrze zrozumiał jej słowa i że nie zrobi z siebie głupca. Kiedy chodziło o Mela­nie, nie był pewny, czy może sobie zaufać, bo od dawna żadnej kobiety nie pragnął tak mocno jak jej.

- Nigdy nic nie wiadomo. - Wzruszyła ramionami.

- Uważam, że w tej kwestii powinnaś wyrazić się jaśniej - oznajmił, wstając od stolika.

- Gdyby wszystko było z góry jasno ustalone, życie nie miałoby uroku.

- Może i tak, ale wtedy przynajmniej można by zapobie­gać katastrofom.

- W takim razie słuchaj - powiedziała z bardzo poważną miną. - Nie pragnę tego do szaleństwa, ale właśnie teraz, w tej chwili, chcę, żebyś mnie znowu pocałował. Nadal uwa­żam, że nie powinniśmy posunąć się dalej, bo wszystko mo­głoby się skomplikować, szczególnie gdybym zaczęła dla ciebie pracować.

- Rozumiem - odparł.

- Jednak mogę się okazać otwarta na perswazję - dodała Melanie z uśmiechem.

Puls Richarda przyspieszył.

- Może nie dzisiaj - dodała Melanie znacząco. - I mo­że nie jutro. Ale kto wie, jakie niespodzianki kryje przy­szłość?

Chociaż oznajmiła w ten sposób, że nie tylko dzisiejszej nocy, ale także w najbliższej przyszłości Richard nie powinien na nic liczyć, on nie mógł się powstrzymać od radosnego pogwizdywania.

- Wydajesz się zanadto zadowolony jak na mężczyznę, któremu właśnie powiedziano, że żadnego seksu nie będzie - zauważyła.

- Uważasz, że to właśnie powiedziałaś? - Roześmiał się.

- Oczywiście.

- Usłyszałem tylko, że dzisiaj nie ma mowy o seksie. Jeżeli jednak chodzi o jutro, to jak mówiła pewna piękna kobieta z Południa, jutro też będzie dzień. - Skłonił się i uca­łował jej dłoń. - Jestem cierpliwy. Skoro jednak dużo na mój temat czytałaś, to na pewno o tym wiesz.

- Najwidoczniej musiałam przeoczyć tę informację.

- Może okazać się ważna, więc staraj się ją zapamiętać

- powiedział i rzucił w nią śniegową kulą, żeby oboje nieco ochłonęli.

Zaskoczona, wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, zanim w jej oczach pojawił się ogień, który Richard tak bardzo pragnął zobaczyć.

- Już nie żyjesz! - Schyliła się, by ulepić śnieżkę.

- Wątpię, żebyś się odważyła - odparł, nie próbując na­wet uciekać.

- Nie wierzysz, że w ciebie rzucę?

- Ależ wierzę. Tylko myślę, że nie trafisz.

Melanie wzięła zamach i choć Richard uskoczył, kula otarła się o jego policzek.

- Kiepski rzut, kochanie. - Ruszył w jej stronę, chociaż próbowała go zatrzymać, rozpaczliwie rzucając śnieżkami. Jej rzuty były celne, a mimo to Richard podszedł i przewrócił ją w zaspę.

Wypluwała śnieg, z oburzeniem patrząc na stojącego nad nią Richarda, i nagle się roześmiała. Po chwili Richard też parsknął śmiechem, a wtedy Melanie szarpnęła go za kostkę u nogi i przewróciła w zaspę.

Richard pocałował Melanie, z nadzieją, że w pocałunku znajdzie trochę ciepła. Nie zawiódł się, poczuł płomień, więc uznał, że Melanie nie chowa do niego urazy.

Pomyślał, że jeśli dziewczyna naprawdę ma zamiar trzy­mać się swoich postanowień, to czeka go wyjątkowo długa noc.


ROZDZIAŁ 5

Widząc w oczach Richarda blask pożądania, Melanie po­myślała, że choć na dworze jest bardzo zimno, to nie należy igrać z ogniem. Nie spodziewała się, by ktoś, o kim mówio­no, że jest pozbawiony serca, mógł odczuwać tak silne emocje.

Kiedy po raz pierwszy zgodziła się z nim spotkać, sądziła, że Richard będzie ją traktował z dystansem. Widziała go na zdjęciach i wiedziała, że jest w jej typie. Destiny zaś poruszy­ła jej czułe serce, opowiadając o tragedii, jaką bratanek prze­żył w dzieciństwie. Miała jednak nadzieję, że będzie w je­go towarzystwie bezpieczna, zwłaszcza że nie pociągali jej ani aroganccy, ani zimni, niezdolni do głębokich uczuć mężczyźni.

Pierwsze spotkanie uspokoiło ją, przekonała się bowiem, że obie odstręczające ją od mężczyzn cechy występują u Ri­charda w pełnym rozkwicie. Teraz jednak... Westchnęła. Nie wolno jej myśleć o tym, co dostrzegła w jego spojrzeniu. Co się z nią dzieje? Czy zamarzł jej mózg? Czy dlatego najpierw drwiła z seksu, a potem tarzała się z Richardem w śniegu? Z całą pewnością nie zamierzała do tego dopuścić.

Nie mogła pozwolić, by popełnili błąd, którego oboje będą musieli potem żałować. Wstała, otrzepała się ze śniegu i popatrzyła spokojnie na Richarda, jak gdyby ani w restauracji, ani teraz w zachowaniu obydwojga nie było niczego szcze­gólnego.

- Coś podobnego - powiedziała. - Nie przypuszczała­bym, że umiesz się tak odprężyć i bawić jak dziecko.

- Jak widzisz, mimo że zebrałaś na mój temat wszelkie dostępne informacje, i tak potrafię cię zaskoczyć - stwierdził, wstając ze śniegu.

Stawał się na powrót zasadniczy, Melanie jednak już wie­działa, że to tylko maska, za którą się chronił, i natychmiast poczuła, że miękną jej kolana.

- Richardzie, powiedz, co tu się właściwie stało? Co to było?

Wzruszył ramionami.

- Myślę, że obydwoje zapomnieliśmy, dlaczego się tutaj znaleźliśmy.

- Inaczej mówiąc, przez chwilę, zamiast potencjalnymi partnerami w interesach, byliśmy kobietą i mężczyzną, któ­rzy podobają się sobie nawzajem - stwierdziła. - Prze­praszam.

- A za co? To ja przepraszam za swoje zachowanie.

- Zachęciłam się do tego.

- Przestali być taka rozsądna. Ten weekend musi się źle skończyć. Nie widzę innej możliwości.

Melanie poczuła się nieswojo. Richard przez chwilę prze­stał myśleć o obowiązkach i odkrył w sobie dziecko. Zapo­mniał się i odsłonił przed nią swoje drugie ja. Ona jednak była zbyt spięta i wszystko zepsuła. Oczywiście, mogła go jeszcze raz przeprosić, ale była przekonana, że tylko go tym rozzłości. Wydawało się, że łatwo wpada w złość. Była to chyba odpowiednia chwila, żeby wyjechać, ale lokalne drogi jeszcze nie zostały odśnieżone.

- Zgoda? - Wyciągnęła rękę, za wszelką cenę chcąc z po­wrotem sprowadzić sprawy na bezpieczniejszy grunt.

- Nie wiedziałem, że jesteśmy na wojennej ścieżce - za­kpił.

- Nie jesteśmy, ale byliśmy na najlepszej drodze do tego, żeby na nią wkroczyć. I to moja wina, bo wysyłałam sprzecz­ne sygnały.

- Może w takim razie rozsądniej będzie się nie godzić. - Twarz Richarda przybrała złowrogi wyraz. - Wygląda na to, że tylko pokłóceni jesteśmy w stanie zachowywać się właściwie.

Tak było istotnie, choć Melanie nie rozumiała dlaczego. Pomijając fakt, że miała dla niego pracować, co niosło za sobą konsekwencje, przecież nie mógł się jej podobać. Re­agował zbyt emocjonalnie, a zarazem był zbyt sztywny. Zda­wała sobie sprawę, że to, co do niego czuje, to czysty pociąg fizyczny, bo Richard niewątpliwie był atrakcyjnym mężczy­zną. Dlatego właśnie niemal rzuciła mu się na szyję, zapomi­nając natychmiast o własnych zasadach, zabraniających łą­czyć pracę z życiem osobistym.

Wiedziała, że ten pociąg jest wzajemny, i wyobrażała sobie, że Richard czuje się w tej sytuacji tak samo zdezorien­towany. Nie przypominała przecież w niczym bogatych, wyrafinowanych i eleganckich kobiet, z którymi go na ogół widywano. Oglądała jego zdjęcia w rubrykach towarzyskich na tyle często, by wiedzieć, że lubi kobiety efektowne i repre­zentacyjne.

Wzięła to wszystko pod uwagę i uznała, że oboje muszą się pogodzić z faktem, że ich związek byłby szaleństwem. Jeżeli obojgu uda się to sobie wytłumaczyć, być może naj­bliższe godziny nie będą złe. Kto wie, może rano będą się nawet śmiać z dzisiejszych rozterek i rozstaną się bez wzaje­mnych pretensji? Ona wycofa się z tej całej sprawy i nie będzie więcej marzyć o pracy dla Carltona. Każde inne postę­powanie byłoby przecież szaleństwem.

Rozmyślała nad tym, gdy Richard podał jej klucz i popro­sił, by sama wróciła do domu.

- A ty dokąd się wybierasz? - zapytała.

- Na spacer. Przy okazji kupię ci ten aparat.

Już miała zaproponować, że z nim pójdzie, ale nie zdąży­ła, bo odwrócił się i odszedł. Najwyraźniej miał dosyć jej towarzystwa. Przed chwilą byłaby z tego bardzo zadowolo­na, ale teraz już nie.

Richard oddalał się, kuląc ramiona na wietrze. Kiedy pa­trzyła za nim, wydał się jej bardzo samotny. Nie mogła zrozu­mieć, jak to w ogóle możliwe, żeby tak zamożny, błyskotliwy i seksowny mężczyzna był sam.

W materiałach na jego temat, które zgromadziła, mogła znaleźć odpowiedź na prawie każde dotyczące go pytanie, ale nie na to. Przyznała szczerze, że szukanie odpowiedzi może się okazać jej zgubą, ale bardzo ją to zaintrygowało, za bardzo nawet, bo w jej sercu znalazło się miejsce dla Richarda.

Richard zdawał sobie sprawę, że jest śmieszny, zachowu­jąc się chimerycznie dlatego, że Melanie zmieniła o nim zda­nie. Nie pierwszy raz spotkało go coś takiego, ale nigdy jeszcze się tym nie przejął. Przez całe lata obserwował, jak sprawnie i szybko jego ciotka pozbywa się doskonałych kandydatów do swojej ręki, aż w końcu uznał takie zachowanie za zwyczajne, choć doszedł również do wniosku, że kobiety są nieprzewidywalne.

Kiedy jednak chodziło o Melanie, nieoczekiwanie poczuł się dotknięty zmianą jej postawy. A to oznaczało, że zdołała do niego dotrzeć. Jak to się mogło stać?

Przez całą drogę do sklepiku usiłował znaleźć odpowiedź na to pytanie. Dotarłszy na miejsce, poprosił o jednorazowy aparat fotograficzny, a pod wpływem impulsu kupił też pra­żoną kukurydzę i film, który dopiero co ukazał się na wideo. Uznał, że jeśli mają spędzić razem kolejną noc, to film jest dobrym pomysłem, bo nie będą musieli rozmawiać.

W drodze do domu próbował dostrzec piękno zasypanego śniegiem krajobrazu, który wcześniej tak go zachwycił, ale teraz, kiedy obok nie było Melanie, miał wrażenie, że tam­ta zięba, odlatując, zabrała ze sobą wszystkie kolory otocze­nia.

Jęknął. Nie chciał, żeby to właśnie Melanie Hart dodawała kolorów jego istnieniu. Pragnął odzyskać spokój, jaki pano­wał w jego życiu, nim spotkał tę denerwującą kobietę, kiedy to perspektywa spędzenia kilku godzin przed ekranem kom­putera lub nad stertą dokumentów wydawała mu się główną atrakcją weekendu.

Niestety, jeśli będzie wciąż na nią patrzył, to się nie uda. A wiedział, że tak będzie. Wyglądała na osobę, która zamiast przejść do porządku nad tym, że omal nie popełnili okropne­go błędu, zechce na ten temat dyskutować i wszystko zrozu­mieć. Widział to w jej oczach, kiedy zostawił ją kilka prze­cznic od domu. Miał tylko nadzieję, że może tymczasem minęła jej ochota na taką rozmowę.

Kiedy zmarznięty dotarł wreszcie do domu i zobaczył pło­nący ogień, ucieszył się, że Melanie pomyślała o rozpaleniu w kominku. Z obawą czekał, aż się pojawi, gotowa do roz­mowy i analizowania tego, co między nimi zaszło, albo jesz­cze gorzej, do ponownego przepraszania go. Nie nadchodziła jednak. Czyżby zdecydowała się wyjechać, chociaż drogi wciąż były prawie nieprzejezdne? Zastanawiając się nad tym, uprzytomnił sobie, że nie zwrócił uwagi, czy jej samochód stoi na podjeździe.

Przestraszył się, że przez jego nieopanowanie mogła nara­zić się na niebezpieczeństwo. Pobiegł na górę i zaczął się dobijać do pokoju gościnnego, a kiedy omal już nie wyrwał szarpnięciem drzwi z zawiasów, usłyszał zaspany głos.

- Co się dzieje?

Leżała w łóżku, z podciągniętą pod brodę kołdrą, z włosa­mi w nieładzie. Odetchnął z ulgą.

- Czy coś się stało? - zapytała tym samym, rozespa­nym i nieco schrypniętym głosem, patrząc na niego oszoło­miona.

Kołdra zsunęła się, ukazując nagie ramię i ponętny zarys piersi, a Richard znów poczuł przyspieszone tętno.

- Nic. Naprawdę nic, przepraszam - wykrztusił i zaczął się wycofywać z pokoju.

- Richard?

Czy ona zawsze musi wszystko wiedzieć? Nawet przez sen? Teraz będzie musiał tłumaczyć się, wymyślając coś w miarę wiarygodnego, a jednocześnie nie zdradzając, jak bardzo się zaniepokoił na myśl, że Melanie ryzykuje życie w zaspach na oblodzonych drogach.

- Wiesz... frontowe drzwi były otwarte - improwizował.

- Pomyślałem, że ktoś się włamał. Nie wiedziałem, czy z tobą wszystko w porządku.

- Otwarte? - powtórzyła, patrząc na niego spod na wpół przymkniętych powiek.

- No... lekko uchylone - poprawił się, bo nie chciał, żeby dziewczyna zamartwiała się z powodu swego niedo­patrzenia.

- Na pewno je zamknęłam. Co prawda, nie na zamek, bo nie wiedziałam, czy masz drugi klucz. Bałam się, że jeśli zasnę, nie usłyszę pukania. Jestem przekonana, że zamknę­łam je na klamkę.

- Nic się nie stało. Najważniejsze, że u ciebie wszystko w porządku. Przepraszam, że cię obudziłem. Śpij.

Melanie przeciągnęła się, a kołdra zsunęła się niżej. Wy­dawało się jednak, że ona zupełnie nie zdaje sobie sprawy, jak seksownie wygląda.

- Skoro już nie śpię, to równie dobrze mogę wstać. Chyba naprawdę zamierzała się podnieść, choć zdaniem

Richarda była naga. Wyobraziwszy sobie ten widok, rzucił się do drzwi, w obawie, że byłoby to nie do zniesienia.

Siedział w kuchni, czekając, aż zaparzy się kolejny dzba­nek bardzo mocnej kawy, gdy Melanie ze świeżo umytą twarzą i uczesana pojawiła się na schodach. Wolał ją z potar­ganymi włosami, ale najwidoczniej próbowała wyglądać ofi­cjalnie. Mógłby jej powiedzieć, że nawet zakładając najskro­mniejszy służbowy kostium, nie ukryje swojej kobiecości. Należała bowiem do kobiet, których widok działa na wyobraźnię, w każdym razie na jego wyobraźnię.

- Kawy? - zapytał.

- Nie, dziękuję. Za dużo kofeiny nie pozwoli mi zasnąć.

Richard wątpił, by tej nocy w ogóle udało mu się zmru­żyć oczy, więc odrobina kofeiny nie miała żadnego znacze­nia.

- Kupiłem film na wideo, możemy go później obejrzeć. - Wskazał ręką na stół.

- Wiesz, że to komedia romantyczna? - Uśmiechnęła się, biorąc kasetę do ręki.

- Słyszałem, że dobra - bronił się. - Myślałem, że kobie­ty lubią takie niemądre filmy.

- Masz rację. Lubią. Ale jestem zaskoczona, że wziąłeś pod uwagę mój gust.

- Ciotka wpoiła mi zasady gościnności.

- Nawet jeśli narzucono ci tę rolę? - zapytała sceptycznie.

- Nawet. Może zresztą wtedy jest to jeszcze ważniejsze. Przysyłając cię tutaj, ciotka wiedziała, że jej nauki opanowa­łem do perfekcji. W przeciwnym razie nie zaryzykowałaby. Oboje wiemy, że to ona ponosi winę za tę krępującą sytuację i nie chcę już słuchać żadnych kolejnych przeprosin.

- Ona tylko próbuje nam pomóc. Nie możesz jej winić za to, że się o ciebie troszczy, a przy okazji stara oddać przysłu­gę mnie.

- Mogę, jeżeli wtrąca się w moje sprawy - stwierdził po­nuro. - Gdyby chodziło jej wyłącznie o kontrakt, to zjawiła­byś się w moim biurze w poniedziałek rano. Ty jednak przy­jechałaś tutaj z moimi ulubionymi daniami i winem.

- Może zostawmy ten temat, bo widać, że mamy różne zdania na temat motywacji Destiny. Zostań tutaj, ja pójdę do salonu i oboje spróbujmy popracować.

- Każdy ma się zaszyć w swoim kącie? - zapytał, po­wściągając uśmiech.

- Właśnie.

- Może to nie najgorszy pomysł - stwierdził, patrząc jej prosto w oczy.

Odniósł wrażenie, że widzi w nich cień tęsknoty, uznał jednak, że lepiej nie sprawdzać, czy ma rację.

- W takim razie do zobaczenia później - powiedziała po chwili wahania.

- Do zobaczenia - odparł. - Melanie! - zawołał, gdy zniknęła mu z oczu. - Jest coś, co miałabyś ochotę zjeść na kolację?

- To znaczy, że mamy jakiś wybór? - zapytała zdumiona.

- Oczywiście. Dlaczego myślałaś, że nie?

- Z tego, co mówiła Destiny, wywnioskowałam...

- Myślałaś, że ratujesz mnie od śmierci głodowej - do­myślił się. - Mówiłem ci, o co jej chodziło.

- Do diabła, twoja ciotka jest naprawdę dobra - przyznała Melanie, a w jej głosie więcej było podziwu niż irytacji.

- Zgadzasz się chyba ze mną, że oboje powinniśmy o tym pamiętać.

- Z pewnością będę pamiętać. A jeśli chodzi o kolację, to możesz mi zrobić niespodziankę.

Tak jakby to było możliwe, uznał sceptycznie, ale kiwnął głową. Czyta przecież w jego myślach. No, może nie tych dotyczących kuchni...

Melanie wzięła telefon komórkowy i nie zważając na mróz, wyszła przed dom, żeby zadzwonić do Destiny. Sygnał był słaby, ale po chwili usłyszała jej radosny głos.

- To był podstęp - zaczęła oskarżycielsko, ale bez nad­miernej urazy.

- Jak się masz, Melanie? Utknęłaś u Richarda? - W głosie Destiny brzmiała nadzieja.

- Wiedziałaś, że to się tak skończy - burknęła Melanie.

- Nie wiedziałam, choć miałam taką nadzieję - poprawiła ją przyjaciółka. - Czy wszystko dobrze idzie? Już się zgodził dać ci tę pracę?

- Nie.

- Och. - Destiny była rozczarowana. - Może powinnam z nim porozmawiać. Gdzie on jest?

- Siedzi w kuchni i pracuje, a ja nie pozwolę ci z nim rozmawiać - oznajmiła Melanie. - Moim zdaniem wystarczy już tego wtrącania się jak na jeden weekend.

- Coś poszło nie tak? Chyba się nie pokłóciliście? - nie­pokoiła się Destiny.

- Nie tak, jak myślisz. Po prostu wymieniliśmy poglądy, w rezultacie czego twoje plany wydają mi się jeszcze bardziej podejrzane niż wtedy, kiedy namawiałaś mnie na przyjazd tutaj. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że nie były cał­kiem szlachetne.

- Ładnie tak mówić, kiedy starałam ci się pomóc! - De­stiny była oburzona.

- Nie nabierzesz mnie. - Melanie nie dała się zwieść. - Wierzę, że chcesz, abym dostała ten kontrakt. Ale przyznaj, że spodziewałaś się po tym weekendzie czegoś więcej.

- Nie mam pojęcia, co sugerujesz - odparła beztrosko Destiny. - Och, mam rozmowę na drugiej linii, a czekam na ważny telefon od Macka, brata Richarda. Baw się dobrze i ucałuj go ode mnie. I niech żadne z was nie śmie się stamtąd ruszać, dopóki drogi nie zostaną odśnieżone. Nie chcę się zamartwiać, że wylądujecie w zaspie.

Zanim Melanie zdążyła odpowiedzieć, Destiny rozłączyła się. „Ucałuj go ode mnie". Właśnie o to jej chodzi. Ponownie wystukała numer Destiny, ale tym razem nie udało się jej uzyskać połączenia. Westchnęła i wróciła do domu.

- Co robiłaś na dworze taka nieubrana? - zapytał Ri­chard.

- Dzwoniłam do twojej ciotki.

- I? - Richard uśmiechnął się.

- Twierdzi, że chciała jedynie, abyśmy się dogadali w sprawie mojej pracy.

- A czego się spodziewałaś? Że się do wszystkiego przy­zna?

- Oczekiwałam, że będzie ze mną szczera.

- Na pewno była. Prawdę mówiąc, jestem pewien, że gdybyś przeanalizowała po kolei jej słowa, wszystko okaza­łoby się zgodne z prawdą.

Melanie przebiegła w myśli rozmowę i uznała, że Richard ma rację. Ta nieznośna kobieta rzeczywiście ani razu nie skłamała, do niczego się nie przyznając.

- Jeżeli ktoś powinien się zająć polityką, to właśnie ona - uznała.

- Niech Bóg ma nas w opiece, jeżeli kiedyś się na to zdecyduje. Ona nie trawi głupców, a na arenie politycznej aż się od nich roi. Zawsze nazywa rzeczy po imieniu i nie ma zwyczaju ukrywania swoich poglądów. Dlatego też po kilku tygodniach żadna partia polityczna nie będzie jej chciała mieć w swoich szeregach.

- Pomyśl tylko, jaką miłą odmianą byłoby słuchanie De­stiny - powiedziała Melanie.

- Określiłbym to nieco inaczej. W końcu słuchałem jej niemal przez całe swoje życie i wiem, że kiedy coś sobie wbije do głowy, nic jej od tego nie odwiedzie.

- Uważasz, że teraz właśnie nas wzięła na celownik?

- Jestem gotów się o to założyć.

- Tym gorzej dla niej - stwierdziła z przekonaniem Mela­nie - bo tym razem nie wygra. Co do tego oboje jesteśmy zgodni. - Uniosła głowę. We wpatrzonych w nią oczach Ri­charda znowu dostrzegła pożądanie.

- Naprawdę? - zapytał miękko.

- Jak najbardziej - zapewniła, starając się, by zabrzmiało to przekonująco.

- W takim razie będzie musiała pogodzić się z niepowo­dzeniem - odparł z nutką żalu z głosie.

- Ależ jestem głodna! Pewnie przez ten spacer. - Melanie zmieniła temat, starając się stłumić żal.

- W takim razie biorę się do kolacji. - Richard w końcu oderwał od niej wzrok. - Masz ochotę na kieliszek wina? Została jeszcze butelka cabernet.

Zgodziła się chętnie, mając nadzieję, że kieliszek wina ukoi jej nerwy, nie osłabiając i tak już nadwątlonych postanowień.

- Myślisz, że do rana oczyszczą drogi? - zapytała.

- Główne na pewno, tak że nawet twój malutki samocho­dzik zdoła dotrzeć do autostrady.

Odniosła wrażenie, że on również nie może się doczekać, by wreszcie skończył się ten weekend. Zabolałoby ją to, gdyby jej na nim zależało. Ale w obecnej sytuacji był to tylko lekki prztyczek wymierzony w jej próżność. Tak w każdym razie sobie powiedziała.

- Posiedź ze mną, kiedy będę gotował - poprosił, podając jej kieliszek wina.

- To chyba nie jest dobry pomysł - odparła, czując prze­lotną pieszczotę jego palców.

- Dlaczego?

- Dobrze wiesz, że zaczynamy tracić głowę, gdy przeby­wamy za długo obok siebie

- Uważasz, że to źle?

- Richardzie!

- Pomyślałem tylko, że przyjemnie byłoby mieć towarzy­stwo. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Dałbym ci nóż i mogłabyś pokroić jarzyny, a gdybym nagle zaczął się źle zachowywać, miałabyś się czym obronić - zażartował.

Melanie roześmiała się i usiadła przy kuchennym stole.

- Dziękuję ci - powiedział, jakby jej decyzja sprawiła mu

ulgę-

- Zostanę, ale poproszę o duży nóż.

- W ten sposób przerazisz każdego mężczyznę. - Roześmiał się, podając jej groźnie wyglądający, rzeźniczy nóż, a potem następny, mniejszy, odpowiedniejszy do krojenia jarzyn.

Przez przygotowania do kolacji przebrnęli spokojnie, ale czuła się tak, jakby straciła coś ważnego. Właśnie dlatego zaraz po kolacji odstawiła kieliszek i wstała od stołu.

- A teraz już dobranoc - rzekła.

- Nie chcesz obejrzeć filmu? - zapytał.

- Widziałam go już - skłamała, czując, że nie wolno jej zaryzykować utraty czujności.

- Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Mogłem wypo­życzyć coś innego.

- Bohaterowi udaje się w końcu znaleźć sobie dziewczy­nę. Może więc powinieneś obejrzeć ten film. - Z tymi słowa­mi wyszła z pokoju, czując na plecach wzrok Richarda.

Dała mu do zrozumienia, że jeśli naprawdę chce sobie kogoś znaleźć, potrzebne mu będą wskazówki. Była pewna, że zrozumiał jej intencje, nie wiedziała tylko, dlaczego tak bardzo jej zależy na tym, żeby to zrozumiał. Martwiło ją to bardziej niż przebieg tego weekendu.


ROZDZIAŁ 6

Richard obejrzał film i zrozumiał, co Melanie przekazała mu w zawoalowany sposób. Zabolała go jej sugestia, że nie potrafi utrzymać przy sobie żadnej kobiety, bo nie wie, czego one pragną.

Przecież gdyby chciał się z kimś związać, zrobiłby to. Osiągał w życiu każdy cel, który sobie wyznaczył. Ani przez chwilę nie wątpił więc, że gdyby zapragnął mieć żonę, bez trudu by ją znalazł. Uznał jednak, że woli być sam, i koniec dyskusji.

Miał ochotę pójść na górę i powiedzieć Melanie to wszyst­ko. Jednak się powstrzymał. Dyskusja z nią, i to w dodatku w jej sypialni, mogła się zakończyć wyłącznie kłopotami.

Obejrzał film, a patrząc na męki bohatera, który próbował wszystkiego, by zdobyć serce ukochanej, doszedł do wnio­sku, że te usiłowania wcale go nie bawią. Jeżeli Melanie czy inne kobiety oczekują od mężczyzny takiego postępowania, to u niego właśnie straciły wszelkie szanse.

Poszedł do łóżka w marnym nastroju, który nie opuścił go wcale z nastaniem ranka. Ciągle czuł się nieswojo, podczas gdy Melanie zbiegła na dół świeża jak wiosna. Najwidoczniej nie leżała bezsennie całymi godzinami, roztrząsając każdy aspekt łączącego ich związku, czy raczej braku tego związku.

- Radosna jak skowronek - burknął na jej widok, ale nie zabrzmiało to jak komplement.

- Tak też się czuję - wyznała, ignorując jego cierpki ton. - Czy to bekon tak pachnie?

- Tak, a oprócz tego zrobiłem ciasto na gofry. Jeśli chcesz, mogę ci upiec - zaproponował.

- Chyba jestem w niebie. - Westchnęła, nalewając sobie kawy. - Dobrze spałeś?

- Jak dziecko - odparł.

Nie uwierzyła, ale nie skomentowała tego kłamstwa.

- Zauważyłam, że pług oczyścił jezdnię przed domem. Ponieważ jestem pewna, że z radością pozbędziesz się wresz­cie mojego towarzystwa, wyjadę zaraz po śniadaniu.

Powinien się ucieszyć, a tymczasem myślał, jak opóźnić jej wyjazd, guzdrząc się ze śniadaniem. Zły sam na siebie, wrzucił kawałek masła do formy na gofry. Z piekarnika wyjął półmisek z usmażonym, ciepłym bekonem i z rozmachem postawił go na stole. Melanie posłała mu pytające spojrzenie, ale nie odezwała się ani słowem.

- Chcesz soku? Mam pomarańczowy i żurawinowy.

- Poproszę pomarańczowy. - Patrzyła na niego badaw­czo. - Czy coś się stało? - zapytała, widocznie nie mo­gąc dłużej udawać, że nie dostrzega jego dziwnego zachowa­nia.

- Skądże? Absolutnie nic - odparł ostrym tonem, który wyraźnie przeczył jego słowom.

Melanie zamilkła urażona, a chociaż o to mu właśnie cho­dziło, nie rozumiał, dlaczego czuje się tak, jakby kopnął szczeniaczka.

- Przepraszam - bąknął. - Wstałem dziś lewą nogą.

- To dowodzi, że jesteś człowiekiem. - Wzruszyła ramio­nami.

- Przestań! Przestań mnie ciągle usprawiedliwiać! -krzyknął, zirytowany nagle na nią, na siebie, na cały świat.

- Powiedz wreszcie, o co chodzi? Czy coś przegapiłam? Masz mnie tak dość, że wolałbyś, abym wyjechała przed śniadaniem?

- Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, czego chcę. Możesz zwalić mój podły nastrój na stres, na niewyspanie, na co chcesz.

- Przecież mówiłeś, że spałeś jak dziecko.

Głupio skłamał, a ona oczywiście uważnie słuchała i od razu to zauważyła. Mógł się tego spodziewać.

- Kłamałem - przyznał, zły, że go przyłapała. - Kiedy pojawiłaś się taka radosna, z błyszczącymi wesoło oczami, nie chciałem, byś pomyślała, że ja nie mogłem spać. - Nie odrywał wzroku od gofrownicy.

- Czy chodzi o jakiś rodzaj współzawodnictwa? - zapy­tała szczerze zdumiona.

- Całe moje życie to zawody, ciężka rywalizacja - po­wiedział cicho, stawiając przed nią talerz ze złocistym gofrem.

- Z kim? Z braćmi?

- Z sobą samym - odparł. - Wiem, czego oczekiwał po mnie ojciec. Wytyczam więc sobie cele, w większości takie, jakie on postawiłby przede mną, i zmagam się sam ze sobą, by je osiągnąć. Jak na razie doskonale mi się to udaje. - Po­patrzył na nią kpiąco.

- Jesteś dzięki temu szczęśliwy? - zapytała cicho.

- Oczywiście - odparł szybko, być może za szybko.

Melanie nie spuszczała z niego spojrzenia i w milczeniu czekała na dalsze słowa.

- Przeważnie - poprawił się.

Uważał się bowiem za człowieka zadowolonego, dopóki nie obejrzał tego nieszczęsnego filmu i nie zaczął się zastana­wiać, dlaczego wciąż jest samotny.

- I co ci dają te zwycięstwa nad sobą?

- Szacunek - odpowiedział natychmiast.

- Szacunek do samego siebie? - próbowała sprecyzować Melanie.

- Nie. Po prostu szacunek.

- Chodzi o szacunek twojego ojca? - zapytała z niedo­wierzaniem. - Mam rację, prawda? Ciągle próbujesz zasłu­żyć na jego szacunek.

Richard zdał sobie sprawę, jak śmiesznie to brzmi. Prze­cież ojciec nie żył od dwudziestu lat!

- Niemożliwe - odparł poruszony, bo nagle zrozumiał, że od dawna starał się sprawiać przyjemność człowiekowi, który nie mógł odczuwać ani satysfakcji, ani rozczarowania z jego osiągnięć. Przez całą noc zastanawiał się nad własnym ży­ciem, opierając się na morałach płynących z filmu i na opi­niach kobiety, która wcale go nie znała.

- Masz rację, niemożliwe - przyznała Melanie. - Czy nie uważasz, że szacunek do samego siebie jest ważniejszy?

- Dosyć już - przerwał szorstko. - Jak ci smakują gofry? Próbowała wytrzymać jego spojrzenie, ale w końcu spu­ściła wzrok i popatrzyła na talerz.

- Doskonałe. Jeśli kiedyś znudzi ci się zarządzanie kon­cernem, będziesz mógł otworzyć restaurację.

- Mam restauracje - przypomniał.

- Wątpię, byś widział kuchnię w którejś z nich - zaśmiała się Melanie.

- Zatrudniamy doskonałych kucharzy i menedżerów. Nie jestem im do niczego potrzebny, mnie z kolei interesują jedy­nie wyniki.

- Chcesz powiedzieć, że dodawanie tych wszystkich liczb sprawia ci przyjemność?

- Jak najbardziej. W tym jestem najlepszy. A w liczbach kryje się logika.

- Chcesz, aby w twoim życiu wszystko było logiczne, prawda?

- Zabrzmiało to tak, jakbym popełniał zbrodnię - zauwa­żył.

- Logika to nie zbrodnia, tylko że takie życie jest chyba mało zabawne - stwierdziła beztrosko.

Ile razy słuchał tego samego od Destiny? Ale wtedy nie przejmował się tym nawet w połowie tak jak w tej chwili.

- Nie narzekam. Dobrze się bawię - upierał się.

- Naprawdę? Kiedy?

- Przez cały czas.

- Masz na myśli te bale charytatywne, w których bierzesz udział?

- Jasne. - Kiwnął głową.

- To dlaczego na wszystkich zdjęciach z takich imprez wyglądasz jak nieszczęśnik?

- Jak nieszczęśnik? - powtórzył zdumiony. - Przecież zawsze się uśmiecham.

- To prawda, ale tylko ustami, a przecież wiesz, że pra­wda kryje się w spojrzeniu.

Odruchowo popatrzył jej w oczy i zobaczył w nich ciepło i współczucie, a nawet jakby cień tęsknoty. Melanie ma rację. Prawda kryje się w spojrzeniu. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, co mówią jej oczy. Patrząc w nie, Richard przeraził się, bo odczytał w nich uczucia niemal identyczne z tymi, które sam tak bardzo starał się ukryć.

- Jak minął weekend? - zapytała niewinnie Destiny, po­jawiając się w biurze Richarda w poniedziałek rano.

Mimo że ciotka rzadko do niego zaglądała, dzisiaj spo­dziewał się jej odwiedzin i był przygotowany stawić jej czo­ło. Tak w każdym razie przypuszczał.

- Dom ciągle stoi, jeśli o to pytasz. Ja również jestem cały.

- A Melanie?

- Nie udusiłem jej. Przyznaj, o co ci chodzi? - spytał ostrym tonem. - Wiem, co powiedziałaś Melanie, ale nie wierzę w niewinność twoich intencji. Żądam prawdy.

- Próbuję ci znaleźć dobrego specjalistę od marketingu i publicznego wizerunku, bo jest ci potrzebny - oświadczyła Destiny. - Rzuciłeś chociaż okiem na projekt, który dla ciebie przygotowała?

Szczerze mówiąc, przestudiował go nawet dość dokład­nie, kiedy nie mógł spać, a chciał przestać rozmyślać o filmie i o obecności Melanie w pokoju gościnnym. Była irytującą gadułą, ale coraz bardziej mu się podobała. Wiedział, jak mógłby ją choć na chwilę uciszyć. Ale ponieważ uciekła samotnie do łóżka, nie mógł wprowadzić swojego planu w życie. Dokończył więc wino i obejrzał tę śmieszną kome­dię, w której wszystko szczęśliwie się zakończyło. Prawdzi­we życie tak nie wygląda.

Zdał sobie sprawę, że Destiny patrzy na niego z rozbawie­niem, i spróbował skupić się na rozmowie.

- Przyznaję, że dziewczyna ma ciekawe pomysły.

- Więc ją zatrudnij.

- Ale to słodka idiotka - powiedział, nawiązując do pier­wszego wrażenia, jakie na nim wywarła. - W ciągu tygodnia doprowadziłaby mnie do szaleństwa - bronił się, wiedząc, że już to zrobiła.

Potrzebowała zaledwie dwóch dni, żeby wybić mu z gło­wy kierowanie się w życiu logiką. Sprawiła, że zapragnął tego, o czym wcześniej nawet nie myślał, i zdołała zbudzić w nim uczucia, których starannie unikał.

- I co w tym złego? - zapytała Destiny z łobuzerskim błyskiem w oku.

Ciotka chyba wiedziała, jak bardzo dziewczyna grała mu na nerwach, a co gorsza, była z tego zadowolona. Może jest po prostu jasnowidząca? Nieważne. Wiedział, że jeśli ona uzna, że jej podstępny plan zaczął działać, to nie popuści, dopóki nie prowadzi go do końca. Nie zdążył jednak wymie­nić wad, jakie niewątpliwie cechowałby jego związek z Me­lanie, czy to służbowy, czy prywatny.

- Potrzebujesz kogoś, kto doprowadzałby cię do szału. Wszyscy inni tylko ci się kłaniają, spełniając każdą twoją zachciankę.

- Mam już kogoś takiego - zauważył. - Ciebie.

- To prawda, ale ja jestem twoją ciotką, więc znosisz mnie nawet wtedy, kiedy cię denerwuję.

- Teraz, kiedy postawiłaś na mojej drodze tę dziewczynę, moja wyrozumiałość w stosunku do ciebie będzie znacznie ograniczona.

- Jeśli nie zatrudnisz Melanie, pożałujesz - orzekła Desti­ny.

Pomyślał, że bardziej będzie żałował, jeśli się z nią nie prześpi, ale zachował to dla siebie. Szczególnie że Destiny pewnie właśnie na to liczyła, kiedy ją do niego wysyłała.

Uznał, że musi ostrzec swoich braci, Macka i Bena o zapa­le, z jakim Destiny zajęła się swataniem. Kiedy nie powiedzie się jej z nim, przyjdzie kolej na nich. Powinien ich o tym uprzedzić, choć z drugiej strony dużo zabawniej byłoby przyglądać się, jak ciotka zaatakuje ich z zaskoczenia, tak jak jego.

- Może zajęłabyś się Mackiem albo Benem? - zasugero­wał.

- A dlaczego sądzisz, że tego nie zrobiłam? - zapytała wesoło.

Zaskoczony zamilkł, a zanim odzyskał głos, ciotki już nie było. Został sam, zły, że ani trochę nie ostudził jej zapału do zajmowania się jego osobą.

Melanie z przygnębieniem wpatrywała się w projekt, któ­ry przygotowała dla Richarda i który mógł otworzyć przed nią niezwykłe perspektywy, ale szanse, że Richard zmieni zdanie i zaproponuje jej pracę, były równe zeru. Równie dobrze mogła więc wpuścić ten projekt w niszczarkę.

Zastanawiała się, czy od razu tego nie zrobić, gdy do pokoju weszła Becky z kawą i rogalikami z pobliskiej ka­wiarni.

- Dam ci to, jeśli opowiesz mi o wszystkim, co zaszło między tobą a Richardem Carltonem w czasie weekendu -oznajmiła, stając z dala od biurka.

- Nic ci nie powiem. - Melanie wzięła z jej rąk kubek z kawą.

- Jesteś zdenerwowana. Nie da się tej wyprawy uznać za sukces, co?

- To zależy, co twoim zdaniem można określić mianem sukcesu. - Melanie wypiła łyk upragnionej kawy. - W każ­dym razie nie wyrzucił mnie za drzwi.

- Interesujące - orzekła Becky. - Czy to znaczy, że zasy­pało was i spędziliście razem cały weekend?

- Tak.

- I mając tyle czasu, nie zdołałaś go przekonać, żeby cię zatrudnił?

- Nie udało mi się nakłonić Richarda nawet do przeczyta­nia projektu - wyznała ponuro Melanie. - Właśnie miałam go wpuścić przez niszczarkę i spisać tę całą historię na straty.

- Skąd ten pesymizm? Przecież ty nigdy się nie podda­jesz. - Becky była zdumiona.

- Tym razem jednak nie mam żadnych szans na wygraną - odparła Melanie.

- Uwiódł cię?

- Nie. - Melanie zmarszczyła brwi.

- A próbował przynajmniej?

Melanie zastanowiła się. Najpierw Richard złożył jej pro­pozycję, a ona zrobiła unik. Potem on odpowiedział unikiem na jej aluzje, następnie zaś ona wszystko popsuła.

- To było trochę pogmatwane - powiedziała w końcu.

- A więc próbował - stwierdziła Becky. - A ty co na to?

- Oczywiście powiedziałam „nie".

- I co wtedy zrobił?

- Dlaczego uważasz, że w ogóle nastąpił jakiś dalszy ciąg?

- To był długi weekend. - Becky posłała jej znaczące spojrzenie.

- Potem ja się na niego rzuciłam.

- Interesujące.

- Raczej głupie, niemal natychmiast naprawiłam zresztą ten błąd.

- Niemal?

- Zdążyłam się opanować. Nie spałam z nim. Prawdę mó­wiąc, tylko raz go pocałowałam. To nic wielkiego.

- Jasne. Całuje cię najseksowniejszy i najbogatszy facet w Alexandrii, a może nawet w całej okolicy Waszyngtonu, a ty mówisz, że to nic wielkiego..

- No dobrze - westchnęła Melanie. - Ten pocałunek był niezwykłym przeżyciem, ale na tym się skończyło. I nie po­wtórzy się. Wczoraj rano Richard nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie się wyniosę.

- Pewnie dlatego, że cię pragnął - stwierdziła Becky. -Sama wiesz, jak zachowują się mężczyźni. Kiedy czują, że tracą nad sobą kontrolę, szaleją i robią najdziwniejsze rzeczy.

W głosie Becky było coś, co podpowiedziało Melanie, że przyjaciółka nie ma już na myśli jej weekendu spędzonego z przyszłym klientem.

- Coś się stało między tobą i Jasonem? - zapytała.

Jason był miłością życia Becky, a w każdym razie zdoła­ła samą siebie przekonać, że tak właśnie jest. Był czwar­tym chłopakiem, z którym spotykała się w tym roku, ale nawet Melanie była niemal pewna, że tym razem to ten właściwy.

- Rozstaliśmy się, a mówiąc ściślej, on mnie zostawił.

To było coś nowego. Na ogół to Becky musiała się ukry­wać przed wielbicielami, którzy zdążyli się jej znudzić. Me­lanie spróbowała wykrzesać z siebie współczucie, ale przy­chodziło jej to za każdym razem trudniej. Tym razem jednak było inaczej, bo polubiła Jasona i myślała, że Becky naresz­cie trafiła na właściwego człowieka.

- Tak mi przykro, kochanie. Byłaś pewna, że to ten jeden jedyny.

- Nadal jestem pewna! - krzyknęła Becky. - Tyle że Ja­son jest po prostu uparty, głupi i boi się.

- Trudno przekonać kogoś upartego, głupiego i przestra­szonego - zauważyła Melanie. - Powinnaś wiedzieć, bo nie­raz już próbowałaś. Ale jeśli pragniesz właśnie Jasona, to musisz o niego walczyć.

- Pewnie masz rację. - Becky spojrzała na przyjaciółkę z wyzwaniem w oczach. - Dobrze, zrobię to, jeśli i ty się nie poddasz - oznajmiła.

- To znaczy? - zapytała ostrożnie Melanie.

- To znaczy, że będę walczyć o Jasona, jeśli ty będziesz walczyć o Richarda.

- Wcale nie chodzi o Richarda i o mnie. To kwestia zdo­bycia klienta.

- Och, skarbie. Może to się i tak zaczęło, ale teraz przy­brało całkiem inny obrót. - Becky popatrzyła na nią współ­czująco. - Widzę to w twoich oczach i słyszę w głosie. Im szybciej się ockniesz i pogodzisz z tym, co się stało, tym dla ciebie lepiej.

- Chodzi wyłącznie o kontrakt - powtórzyła z uporem Melanie.

- W porządku. Każdy powód, który sprawi, że do niego zadzwonisz, jest dobry.

- Nie zadzwonię. Teraz kolej na jego ruch.

- Wyjeżdżając, uniemożliwiłaś mu jakiekolwiek działa­nie. - Becky ciężko westchnęła. - Nieważne zresztą. Dobrze znam ten ton. Nie powiem już ani słowa, obiecaj mi tylko, że nie wrzucisz tego opracowania do niszczarki.

- Zgoda. Nie zniszczę projektu, jeżeli ty nie zadzwonisz do Jasona.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale! - Melanie była nieugięta. - Niech choć raz on o ciebie zabiega. Wiesz, że w końcu się odezwie.

- Wiem - przyznała Becky, odzyskując humor. - Zanim jednak pozwolę mu wrócić, będzie musiał nieźle się starać. Zobaczysz, zrobię z niego ideał faceta.

- Piękny cel. - Melanie popatrzyła z uznaniem na przyja­ciółkę. - Wątpię, by Richard w ogóle wiedział, co to znaczy zabiegać o kogoś.

- Może również jego da się czegoś nauczyć - podsunęła Becky.

Melanie zamyśliła się. Destiny miała sporo szczęścia, że udało się jej nauczyć Richarda dobrych manier. Ale też zaczy­nała, kiedy był jeszcze mały, a teraz mogło być za późno na zmianę jego głęboko zakorzenionych nawyków. Szkoda, bo w czasie ostatniego weekendu dostrzegła w nim ogromne możliwości, choć żadna z nich nie miała nic wspólnego z je­go udziałem w wyborach.

Ciągle jeszcze nad tym rozmyślała, gdy zadzwonił telefon.

Becky podniosła słuchawkę, a jej początkowo zdziwioną

minę zaraz zastąpił grymas przerażenia. Melanie obserwowała ją, czując, jak wali jej serce. W końcu Becky podała jej słuchawkę.

- Przygotuj się. To dziennikarz. Pyta o ciebie i o Richarda.

- Chodzi o kontrakt? - zapytała z nadzieją w głosie Me­lanie.

- Pyta o wasz weekend i wydaje się, że zna sporo szcze­gółów.

Niech to diabli! To, co się właśnie stało, było koszmarem, jaki może się przyśnić komuś pracującemu w jej zawodzie, nawet jeżeli nie jest osobiście zamieszany w całą sprawę. Skoro jednak było za późno na uniknięcie rozmowy, musi się jakoś dowiedzieć, co ten dziennikarz wie albo co mu się wydaje, że wie.

- Melanie Hart przy telefonie - powiedziała energicznie.

- Dzień dobry, panno Hart. Mówi Pete Forsythe. Spotka­liśmy się w zeszłym miesiącu na uroczystości w stowarzy­szeniu kardiologicznym.

- Oczywiście, pamiętam pana, panie Forsythe. Czym mo­gę służyć?

- Dziś rano uzyskałem z absolutnie wiarygodnego źródła informacje na temat pani i Richarda Carltona, prezesa i dyre­ktora generalnego koncernu Carltona. Chciałbym je potwier­dzić.

- Doprawdy? Nie przychodzi mi do głowy nikt, kto mó­głby skojarzyć nasze nazwiska. Ledwo znam pana Carltona i nic mnie z nim nie łączy.

- Ale zna go pani - nalegał dziennikarz.

- Spotkaliśmy się kiedyś.

- Krążą plotki, że jesteście państwo parą. A ostatni week­end podobno spędziliście razem, w jego domu poza miastem.

Melanie spróbowała się roześmiać, ale nawet ona stwier­dziła, że jej się nie udało.

- Niech pan nie będzie śmieszny, panie Forsythe. Mówiłam już, że ledwo znam tego człowieka. Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc. - Odłożyła słuchawkę, zanim tamtemu udało się ją sprowokować, by powiedziała coś, czego by później pożałowała, a co mogłoby doprowadzić Richarda do wściekłości.

- Myślisz, że on ma zamiar wydrukować te rewelacje? - zapytała Becky.

- Z pewnością.

- Zamierzasz ostrzec Richarda?

Pomyślała o tym, ale doszła do wniosku, że to niepotrzeb­ne. W rozmowie z dziennikarzem niczego nie zdradziła, a obawiała się, że rozzłoszczony Richard zadzwoni do Forsythe'a i protestując przeciwko naruszaniu swojej prywatności, doleje oliwy do ognia. Lepiej, by dziennikarz doszedł do wniosku, że plotki nie są prawdziwe, a wtedy, jeśli ma w so­bie choć odrobinę zawodowej uczciwości, zastanowi się, za­nim cokolwiek na ten temat opublikuje.

- Nie. Niczego nie potwierdziłam, więc może Forsythe da sobie spokój.

- Nie byłabym taką optymistką. - Becky pokręciła gło­wą. - To smakowity kąsek. Carlton jest wpływowym czło­wiekiem, w dodatku zamierza startować w wyborach do władz miasta. Ja z pewnością chciałabym się dowiedzieć z prasy, czy zaszył się w jakimś ustronnym miejscu z jedną z najbardziej liczących się na rynku specjalistek od marketin­gu i publicznego wizerunku. W tym mieście takie informacje to gorący temat. To, co na razie Forsythe wie, może przedstawić albo jako randkę, albo jako spotkanie w sprawie strategii kampanii wyborczej. Jeżeli zdecyduje się na to drugie, po­twierdzi, że Carlton ma zamiar kandydować. Niezależnie od tego, na co się w końcu zdecyduje, to wiadomość na pierwszą stronę.

Becky miała rację. Melanie mogła się tylko modlić, by uczciwość zawodowa Pete Forsythe'a nie pozwoliła mu opublikować materiału, dopóki go nie zweryfikuje. Od niej nie dowiedział się niczego, a wątpiła, by zaryzykował rozmo­wę z Richardem, człowiekiem wpływowym i majętnym, któ­rego koncern wydawał mnóstwo pieniędzy na reklamę. Czy Forsythe był gotów ryzykować, że narazi się takiej osobisto­ści tylko po to, by w jutrzejszym wydaniu zamieścić swój pikantny artykulik? Może będzie jednak milczał?

Akurat. A ona zostanie królową.


ROZDZIAŁ 7

„Dlaczego mężczyzna uchodzący za jedną z najlepszych partii w całej Alexandrii spędził ostatni weekend w tajemni­czym ustroniu ze specjalistką od marketingu?" - pytał kilka dni później na łamach jednej z waszyngtońskich gazet za­wsze dobrze poinformowany Pete Forsythe. „Czyżby okaza­ły się prawdą krążące od jakiegoś czasu pogłoski, że pan Richard Carlton, dyrektor generalny koncernu Carltona, zde­cydował się kandydować w wyborach? A może to spotkanie miało charakter czysto prywatny? Ani pan Carlton, ani kobie­ta, z którą się spotkał, nie komentują tego faktu. Nam jednak udało się dowiedzieć, że podczas ostatniego weekendu Richard Carlton został uwięziony przez śnieżycę w swoim domu za miastem w towarzystwie panny Melanie Hart, specjalistki od marketingu i kreowania publicznego wize­runku".

- Winifred, daj mi tu natychmiast Melanie Hart! - krzyk­nął Richard do telefonu i ze złością cisnął gazetę do kosza, gdzie było jej miejsce.

Melanie musiała być w recepcji, bo zanim minęło dziesięć minut, zjawiła się w biurze. Wyglądała świetnie. Tak jakby chciała, żeby uwaga Richarda skupiła się na niej, a nie na sytuacji, do jakiej doprowadził jej długi język. Jeżeli nadal stara się go przekonać, aby dał jej pracę, to zabiera się do tego zdecydowanie niewłaściwie.

- Czułam, że zechcesz się ze mną zobaczyć i właśnie dlatego przyjechałam. - Patrzyła na niego zmartwiona. - Wi­działam tę gazetę. Bardzo jesteś zły?

- W skali od jednego do dziesięciu byłoby to jakieś dwa­naście tysięcy. Powinnaś wiedzieć, że nie życzę sobie, aby plany kampanii albo szczegóły z mojego życia osobistego stawały się tematem artykułów w jakiejś plotkarskiej gazecie.

- Richard najwyraźniej ją obarczał winą za artykuł i nawet nie starał się tego ukryć.

- Wiem, oczywiście - odparła lodowatym tonem. - Nie mam pojęcia, co chcesz powiedzieć, ale wiem, że takie plotki mogą ci zaszkodzić. Jeżeli ludzie zaczną cię postrzegać jako człowieka, który ukrywa się z kobietą, bez względu na powo­dy, z jakich to robi, to możesz stracić wielu potencjalnych wyborców.

Jej słowa zaskoczyły Richarda. Jak w ogóle mogła przy­puszczać, że uda się jej wykręcić z całego tego zamieszania, a w dodatku zrobić z siebie ofiarę?

- Skoro jesteś tego zdania, to dlaczego ten facet ma te informacje? - zapytał, ciekaw, jak Melanie będzie się tłuma­czyć. Przecież o ostatnim weekendzie wiedzieli tylko oni, a on z całą pewnością nie rozmawiał z Forsythe'em.

- Nie mam z tym nic wspólnego - oświadczyła oburzona.

- Dla mnie to także nie jest najlepsza reklama.

Richard spojrzał na Melanie i nagle pewność, że to ona jest wszystkiemu winna, rozwiała się. Jej zaprzeczenia brzmiały prawdziwie. Zmagał się ze sobą, zastanawiając się, czy może jej ufać. Argumenty, których użyła, miały sens, a on tak bardzo chciał wierzyć, że go nie zdradziła.

- Przysięgasz, że to nie ty poinformowałaś Forsythe'a? - zapytał w końcu.

Rzuciła mu kolejne miażdżące spojrzenie, a on poczuł się jak nędzny robak.

- Przysięgam.

Zrozumiał, że powinien ją przeprosić, ale nie umiał się zmusić. Najpierw więc spróbuje się jeszcze czegoś dowie­dzieć.

- Rozmawiałaś z Forsythe'em?

- Tak, ale*.. - Jej pewność siebie nie była już tak nieza­chwiana.

- Dlaczego w ogóle z nim rozmawiałaś? - przerwał jej, nie czekając na dalsze wyjaśnienia. - Do mnie też dzwo­nił, ale sekretarka go nie połączyła. Jesteś fachowcem, powinnaś więc wiedzieć, że rozmowa z kimś, kto prowadzi rubrykę zajmującą się plotkami, nigdy nie przynosi nic dobrego.

- Jestem fachowcem i zdaję sobie sprawę, że jeżeli się wie, co i kiedy należy mówić, to reporter może się czasem okazać sprzymierzeńcem - odparła. - Poza tym Becky od razu podała mi słuchawkę i nie mogłam się już wykręcić od rozmowy. Gdy zorientowałam się, o czym on chce rozma­wiać, postanowiłam się dowiedzieć, co właściwie mu powie­dziano. A kiedy zaczął pytać, co robiliśmy razem w domu nad rzeką, zbyłam go i odłożyłam słuchawkę.

- To znaczy, że niczego nie potwierdziłaś? - Odetchnął z ulgą.

- Nie jestem aż tak głupia. - Popatrzyła na niego ze złością.

- W takim razie, kto jest aż tak wiarygodny, że Forsythe zdecydował się wydrukować tę historię bez sprawdzenia jej u nas? Ktoś z twojego otoczenia?

- Wykluczone. Becky nigdy by tego nie zrobiła.

- Nawet gdyby uznała, że odda ci w ten sposób przy­sługę?

- Nawet.

- Kto jeszcze wiedział, że tam byłaś? - zapytał. I nagłe oboje wszystko pojęli.

- To Destiny! - Richard powiedział to pierwszy. Chociaż Melanie pomyślała to samo, zaszokowało ją, że

Richard oskarża ciotkę.

- Niemożliwe, nie mogłaby tak postąpić - wyjąkała.

- Ależ mogłaby. Szczególnie jeżeli ukazanie się tej histo­rii w gazecie może pomóc jej w osiągnięciu zamierzonego celu.

- A znasz ten cel? Bo, szczerze mówiąc, ja się trochę pogubiłam.

- Nic podobnego, przecież już z nią o tym rozmawiałaś -stwierdził ponuro, pewny, że Destiny jest gotowa na wszystko, aby go wyswatać z Melanie.

- Chodzi o moją pracę u ciebie? - Melanie ciągle jeszcze nie chciała uwierzyć w najgorsze.

- Przecież jej nie chodzi o twoją pracę, tylko o to, żeby­śmy byli razem jako para.

- Jesteś pewien? - Melanie zbladła i opadła na krzesło.

- W zupełności, ale znam ją i wiem, że nie przyzna się do tego. Kiedy naciskała, bym się z tobą spotkał, bardzo starannie ukrywała swoje prawdziwe zamiary. Sądząc jednak z ar­tykułu, w rozmowie z Forsythe'em nie była już tak ostrożna, co oznacza, że z wyrachowaniem opowiedziała mu o naszym weekendzie.

- To jakieś szaleństwo! Ona nie może nami tak po prostu manipulować i oczekiwać, że będziemy tańczyć, jak nam zagra. Jesteśmy rozsądnymi, dorosłymi ludźmi, w pełni zdol­nymi do podejmowania własnych decyzji. I właśnie doszli­śmy do wniosku, że nie pasujemy do siebie, prawda? - Mela­nie popatrzyła mu w oczy.

- Tak uważaliśmy, rozstając się - przyznał.

- W takim razie wystarczy ją o tym powiadomić.

- Już to zrobiłem..

- I co?

Richard wyciągnął gazetę z kosza i pomachał nią przed Melanie.

- To właśnie jej odpowiedź. Jak widzisz, nie ma zamiaru się poddać.

- Przecież to twoja ciotka. Zrób coś.

Richard popatrzył na nią żałośnie. Nie umiał przeciwsta­wić się Destiny, kiedy wbiła sobie coś do głowy. Rozsądniej było się poddać, niż zostać zmiecionym przez tajfun. Może Melanie lepiej da sobie radę z ciotką?

- Masz jakieś propozycje?- zapytał.

- Żadnych - odparła po chwili zastanowienia, z wyrazem twarzy równie żałosnym jak on. - Ale ty? Przecież znasz ją lepiej niż ja. Na pewno uda ci się coś wymyślić, żeby zosta­wiła nas w spokoju.

Jedyne rozwiązanie, jakie mu przychodziło do głowy, to udusić Destiny. W końcu jednak wpadł na pomysł, że wraz z Melanie odegrają przedstawienie. Może i powinien się po­czuć winny, ale wcale tak nie było.

- Nie mamy innego wyjścia, więc dajmy jej to, czego chce - zaproponował, dokładając wszelkich starań, żeby w jego głosie zabrzmiała rezygnacja.

- Słucham? - Melanie nie zrozumiała.

- Myślałem, że jesteś bystrzejsza. - Uśmiechnął się.

- W tym wypadku nie nadążam za twoimi myślami - wy­znała. - To wszystko przypomina mi chwyt reklamowy z gó­ry skazany na niepowodzenie.

- Uda się. Zaufaj mi. - W jego głosie zabrzmiała teraz pewność.

- Czy dobrze się domyślam? - zapytała, jakby chodziło o coś niezwykle skomplikowanego. - Proponujesz, byśmy udawali parę, a wtedy Destiny da nam spokój?

Oczy jej zalśniły, a widząc to, Richard uznał, że po­mysł nie jest wcale zły. Mimo że nowa strategia postępo­wania była zdecydowanie ryzykowna, Richard, który przez cały weekend walczył ze sobą, odczuł głębokie zadowolenie. Prawdę mówiąc, nie miał zamiaru zastanawiać się nad ryzy­kiem.

- Dobrze się domyślasz - odparł, starając się, by nie wy­czuła jego zadowolenia.

Melanie nie wyglądała na zachwyconą, ale też plan nie wzbudził w niej odrazy. Zadowolony Richard uznał, że to dobry znak.

- Czeka nas niełatwe zadanie, prawda? - zapytała.

- Niełatwe - potwierdził, pamiętając o przenikliwości ciotki.

W tym jednakże wypadku ta cecha Destiny mogła się obrócić na jego korzyść, dając mu czas na przekonanie się, czy te dziwne uczucia, które pojawiają się wraz z obecnością Melanie, naprawdę coś znaczą. Nigdy dotąd nie przeżywał czegoś takiego.

- Musimy ustalić granicę, do której mamy zamiar posu­nąć się w tej grze - oznajmiła Melanie, siedząc na brzeżku krzesła.

- Może będziemy musieli dostosowywać się do wymo­gów sytuacji.

- Nic z tego - odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu. -A nie mógłbyś mnie po prostu zatrudnić, zgodnie z jej pro­śbą? Może to by ją zadowoliło?

- Nie mam już żadnych wątpliwości, że cała ta historia z pracą była tylko zasłoną dymną. Bóg jeden wie dlaczego, ale tylko nasz ślub ją uszczęśliwi.

- Nie wyjdę za ciebie - oznajmiła Melanie.

- Co ty powiesz? - zażartował, bo choć nie był przygoto­wany, żeby posunąć grę aż tak daleko, to perspektywa spę­dzenia kilku tygodni blisko Melanie była niewątpliwie kuszą­ca. A Destiny dostałaby to, czego chciała. - Ślub nie wchodzi w rachubę. Myślę, że właśnie to może być granicą.

- To samo dotyczy seksu - dodała stanowczo. - Chcę, żeby to było jasne.

- Tu mogą okazać się konieczne negocjacje - zaprotesto­wał, spoglądając na całą tę sytuację o wiele pogodniej niż rano. Kto wie, może uda się uniknąć katastrofy i ułożyć wszystko tak, żeby nikt nie był przegrany. - W takim razie, panno Hart, dostała pani tę pracę - oświadczył.

- Jako nowy specjalista? - Melanie spojrzała z niedowie­rzaniem.

- Jako moja przyszła narzeczona. Co prawda, to zajęcie bez wynagrodzenia, ale przewiduję liczne inne korzyści.

- Mam przekonać Destiny, że jestem twoją narzeczoną? - zapytała Melanie ze zdumieniem w głosie.

- Przyszłą narzeczoną - uściślił. - Na początek.

- Nie uważasz, że to szybkie tempo? Destiny nie uwierzy, że jesteśmy zaręczeni, czy choćby niemal zaręczeni. Przecież dopiero się poznaliśmy, a w dodatku ona wie, że nie wypadło to najlepiej.

- Ale ostatni weekend... - Richard westchnął z zachwy­tem w głosie.

- Możesz się wypchać! - wykrzyknęła. - Destiny jest zbyt inteligenta, żeby się nabrać na takie błyskawiczne zarę­czyny. Nawet jeśli w jej oczach jestem tak głupia, by zako­chać się w tobie w jednej chwili, musi wiedzieć, że ty nie należysz do mężczyzn zakochujących się od pierwszego wej­rzenia. Poza tym na pewno zdążyłeś jej powiedzieć, że nie jestem w twoim typie.

- To nieważne, bo Destiny jest romantyczką - powiedział i ze zdziwieniem stwierdził, że nigdy dotąd tak nie myślał o ciotce. Teraz jednak ujrzał ją w nowym świetle. - Ona chce, żebyśmy się związali. Wystarczy, że kilka razy zobaczy nas razem. Pozwólmy, żeby od czasu do czasu przyłapała nas na całowaniu się, a za tydzień czy dwa oświadczymy, że jeste­śmy zaręczeni. Zaufaj mi, to wystarczy.

- To czyste szaleństwo - powtórzyła Melanie. - Na pew­no jest jakiś inny sposób.

- Pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nie chodzi tylko o ciotkę. Po artykule Forsythe'a cały świat musi być przekonany, że jesteśmy w sobie do szaleństwa zakochani i nie możemy bez siebie żyć. - Popatrzył na nią kpiąco. - I oczywiście żadne z nas nawet nie przypuszczało, że coś takiego może nas spotkać.

- Oczywiście - powtórzyła z sarkazmem.

Richard wziął długopis i zanotował, by na nowo zacząć organizowanie rodzinnych obiadów. Nagle podniósł wzrok. Melanie wyglądała tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć gniewem.

- Myślałem, że wszystko już ustaliliśmy? Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

- To źle myślałeś. Nie podoba mi się ten pomysł.

- Ja również nie jestem zachwycony, ale nie widzę innego rozwiązania. Musimy zrobić wszystko, żeby ludzie uwierzyli w łączące nas uczucie. Sama wiesz, że wyborcy wiele wyba­czą przyszłemu kandydatowi. Nie wybaczą mu jednak pokąt­nych romansów.

- To prawda - przyznała Melanie.

- Masz lepszy plan wybrnięcia z tego wszystkiego? Zaprzeczyła z westchnieniem, a w jej oczach malowała się

desperacja.

- Pozwolę ci zaplanować wspaniałą scenę zerwania zaręczyn - dodał na pocieszenie, bo nagle zrobiło mu się jej żal.

Był pewien, że wizja upokorzenia go przemówi do niej i łatwiej będzie się jej pogodzić z tym, że na razie musi grać według reguł, które on ustala. Szczerze mówiąc, dawno tak dobrze się nie bawił, a cokolwiek by powiedzieć, zawdzięczał to Destiny.

Tak jak przypuszczał, możliwość odegrania się zaintrygo­wała Melanie.

- W porządku, ale zrobimy to publicznie - zażądała.

- To oczywiste, bez publiczności nie byłoby zabawy -stwierdził. Był gotów dać się upokorzyć, jeśli miałoby mu to pomóc zaciągnąć ją przedtem do łóżka.

Taki bowiem był w tej chwili jego cel. Krótkoterminowy i jedyny. Nie wolno mu o tym zapomnieć. Przy okazji będzie mógł odegrać się na Destiny i zdobyć sympatię wyborców, co było już czystą korzyścią. W jego przypadku zakończenie typu „żyli długo i szczęśliwie" nie wchodziło w rachubę. Nie wierzył, żeby takie zakończenie w ogóle było możliwe, a pra­wdę mówiąc, nie był pewien, czy w ogóle chciałby czegoś takiego.

- Jak długo musimy udawać, zanim będę cię mogła rzucić?

Pytanie zasługiwało na przemyślenie, toteż Richard po­traktował je poważnie. Melanie miała prawo wiedzieć, ile czasu to zajmie.

- Tyle, ile będzie trzeba, żeby wszyscy uwierzyli, a Desti­ny dała nam spokój.

- Miesiąc? - zapytała z nadzieją.

- Za krótko. Ciotka nie uwierzy.

- Dwa miesiące?

- Co powiesz na sześć, a potem zobaczymy, co nam się udało osiągnąć? W twoim życiu nie ma chyba nikogo, kto mógłby mieć coś przeciwko temu? - zapytał, spoglądając jej w oczy.

- Z przykrością przyznaję, że nie, choć chętnie bym ci się kazała wypchać sianem. Wiesz zresztą o tym doskonale, prawda?

- Rozsądek mówi, że gdybyś miała chłopaka, na którym naprawdę by ci zależało, nie pojechałabyś za mną do domu nad rzeką.

- Pojechałam wyłącznie ze względu na pracę. - Oczy Melanie zwęziły się w szparki. - A gdyby nawet był ktoś w moim życiu, to nie miałby prawa sprzeciwiać się moim służbowym wyjazdom.

- Ale ten ktoś nie pozwoliłby spędzić ci ze mną całego weekendu, prawda? Nawet z powodu śnieżycy. Przyjechałby już w sobotę o świcie, żeby cię...

- Nie stało się nic, za co musiałabym przepraszać albo tłumaczyć się- odparła.

- Czyżby? - zapytał, patrząc na nią niewinnym wzro­kiem. - A ja myślałem, że właśnie wtedy zakochaliśmy się w sobie.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie złości to wszystko! - zawołała.

- Wspominałaś już o tym - przypomniał. - Odnoszę jednak wrażenie, że akceptujesz mój plan, prawda, a może się mylę?

Minęła długa chwila i już zaczął się obawiać, że Melanie chce się wycofać, w końcu jednak się zgodziła. Mimo że uczyniła to niechętnie, jej przyzwolenie na grę wywołało najdziwniejsze uczucie, jakiego w życiu doświadczył, coś jakby ogromną ulgę, a może euforię. Nie umiał określić, co to jest, bo choć ostatnio często odkrywał w sobie coraz to nowe uczucia, tego jeszcze nie znał.

Melanie czuła, że kręci się jej w głowie. Dopiero co zgo­dziła się udawać przyszłą narzeczoną Richarda, wiedząc, że jej rola nie będzie się ograniczała do okazjonalnych spotkań, bo muszą przekonać choć jedną osobę, a oboje wiedzieli, że w przypadku Destiny będzie to bardzo trudne.

Po co w ogóle próbować? - zastanawiała się, wracając do biura. Dlaczego się na to zgodziła? Czyżby powodem był ten nieszczęsny artykuł i jej zupełnie nieuzasadnio­ne poczucie winny? Może Richard i wierzył, że to jedyny sposób, by Destiny zostawiła ich w spokoju, ale ona nie była przekonana. Dlaczego w takim razie wyraziła zgodę?

Prawdziwym powodem było to, że jakąś cząstką świado­mości pragnęła, żeby rzeczywiście była narzeczoną Richarda. I nawet kiedy sama przed sobą stanowczo temu zaprzecza­ła, w głębi serca wiedziała, że tak właśnie jest. Gdy usły­szała dzwonek telefonu komórkowego, ucieszyła się, że choć na chwilę będzie się mogła oderwać od rozmyślań na ten temat.

- Słucham.

- Czas na akt pierwszy - oświadczył Richard. - Destiny zaprasza nas dzisiaj na kolację.

- Przecież rozstaliśmy się dziesięć minut temu. Żadne plotki nie mogły jeszcze do niej dotrzeć.

- Zastosowałem strategiczny atak wyprzedzający i sam do niej zadzwoniłem - wyznał bez cienia skruchy.

- Oszalałeś?! Nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do tej myśli i mogę wszystko zepsuć.

- Zdaj się na mnie. Przyjadę po ciebie o siódmej. Tylko załóż coś olśniewającego, bo Destiny lubi eleganckie stroje do kolacji - poradził, i zanim zdążyła zaprotestować, rozłą­czył się.

Co on sobie myśli?! Chce ją od razu rzucić na głęboką wodę? Jeżeli jednak ma wypaść przekonująco, potrzebuje pomocy. Zadzwoniła do Becky.

- Spotkaj się ze mną za dziesięć minut w Chez Deux. I wyjmij z sejfu naszą kartę kredytową, tę, na której mamy największy kredyt. Wytłumaczę ci wszystko na miejscu.

Melanie uwielbiała zakupy, ale dzisiaj nie potrafiła się nimi cieszyć. Nie była rozrzutna, oszczędzała szczególnie teraz, kiedy rozkręcała własną firmę. Nie zmieniało to jednak faktu, że kochała ciuchy. W Chez Deux sprzedawano z dru­giej ręki ubrania znanych projektantów. Melanie lubiła tu zaglądać, bo mogła kupić coś eleganckiego, na co normalnie nie byłoby jej stać. Na ogół nie szukała tu jednak sukni wieczorowych, tylko kostiumów z masowych kolekcji. Mi­mo to i dzisiejsza wizyta mogłaby być przyjemnością, gdyby tylko Melanie zdołała zapomnieć, z jakiego powodu tu przy­szła.

Weszła do małego, eleganckiego sklepiku, który przyjmo­wał w komis ubrania od najlepiej ubranych kobiet w Wa­szyngtonie, i przywitała się z właścicielką.

- Miło panią znowu widzieć, panno Hart - pozdrowiła ją Jasmin Trudeau. - Mamy śliczne nowe kostiumy w pani roz­miarze.

- Dzisiaj szukam czegoś bardziej fantazyjnego, co nada­wałoby się na oficjalną kolację.

- A więc jednak te plotki są prawdziwe, n 'estce pas? - Oczy kobiety zabłysły. - Widziałam artykuł w porannej ga­zecie.

Melanie już miała zaprotestować, ale uświadomiła sobie, że ma właśnie do czynienia z jednym z najpoważniejszych źródeł plotek dotyczących życia towarzyskiego w mieście. Gdyby więc teraz zaprzeczyła, do wieczora wiedziałoby już o tym całe miasto, a przecież miała udawać szalenie za­kochaną.

- Pan Carlton zaprosił mnie na kolację - potwierdziła, nie dodając nic więcej.

- W takim razie musi pani wyglądać olśniewająco. My­ślę, że mam coś odpowiedniego. Klientka przyniosła tę suknię dopiero wczoraj. Zaraz ją pani pokażę. Jeszcze nawet nie zdążyłam jej przynieść z zaplecza - powiedziała, znikając za drzwiami.

Właśnie wtedy weszła Becky, zaintrygowana nagłym wez­waniem.

- Co się dzieje? - zapytała.

- Kupuję sukienkę.

- Tyle zdołałam się domyślić. Jaką sukienkę i po co?

- Elegancką i drogą. Jest mi potrzebna jako wsparcie.

- Co takiego? - Becky patrzyła z osłupieniem na przyja­ciółkę.

- Pozwól mi to załatwić - poprosiła Melanie. - Zaraz potem pójdziemy na lunch i wszystko ci opowiem, a ty orzekniesz, czy całkiem straciłam rozum.

Becky chciała natychmiast dowiedzieć się czegoś więcej, ale wróciła Jasmin z atłasową brązową sukienką z głębokim dekoltem, zamilkła więc, kryjąc rozczarowanie.

- Ta suknia jest jakby uszyta specjalnie dla pani - powie­działa Jasmin. - Proszę nie patrzeć na cenę. Uważam, że będzie w niej pani wyglądała wspaniale, a jeśli mam rację, to cena schodzi na dalszy plan.

Melanie nie mogła się doczekać, by założyć tę kreację i poczuć dotyk kosztownej tkaniny. Wzięła ją ostrożnie z rąk Jasmin i znikła w przymierzami. Błyskawicznie zdjęła ubra­nie i włożyła suknię. Zasunęła suwak i dopiero wtedy odwa­żyła się spojrzeć w lustro. Widząc swe odbicie, cicho wes­tchnęła. Czuła się jak Kopciuszek wystrojony na bal. W tej sukni nie była sobą. A może właśnie była, i to bardziej niż kiedykolwiek dotąd?

- Pokaż się - poleciła Becky. - Obie umieramy tu z cie­kawości.

Melanie wyszła z przymierzami, a na jej widok oczy obu kobiet zrobiły się okrągłe.

- Wyglądasz naprawdę fantastycznie - stwierdziła Becky.

- Pan Carlton nie będzie się w stanie oprzeć - dodała Jasmin.

Melanie nie mogła dopuścić, żeby Becky zaczęła się dopy­tywać, o co chodzi.

- Wezmę ją - zdecydowała się od razu, przyznając w du­chu rację Jasmin.

Przestała ją bowiem obchodzić cena sukienki. Cena nie ma znaczenia. Każda kwota musiała się wydawać niewygóro­wana, gdy kupowało się za nią pewność znakomitego wyglą­du. A poza tym po kolacji można oddać sukienkę do pralni i z powrotem wstawić do sklepu, by w ten sposób odzyskać choć część pieniędzy. Coś jednak mówiło Melanie, że tego nie zrobi.

Znalazła pasującą do sukienki, skandalicznie drogą toreb­kę wieczorową, zdobioną dżetami i nie przejmując się ceną, zapłaciła kartą. Gdyby jej księgowy udał, że nic nie widzi, może udałoby się to podciągnąć pod wydatki służbo­we?

Niosła zakupy do samochodu, a Becky szła za nią i zada­wała pytania, które Melanie zbywała milczeniem. Odezwała się dopiero, kiedy pakunki znalazły się w samochodzie, a one usiadły przy stoliku w restauracji.

- Musisz mi obiecać, że nie piśniesz ani słowa o tym, co ci powiem. - Melanie popatrzyła przyjaciółce w oczy. - Ani słowa, rozumiesz? Nikomu, ani własnej matce, ani prawniko­wi, ani księdzu czy komukolwiek innemu, choćby nawet musiał dochować tajemnicy zawodowej.

Becky przeżegnała się.

- Mój Boże, Melanie, coś ty zrobiła? Nie zabiłaś chyba tego dziennikarza?

- Nie, chociaż teraz myślę, że może to byłoby rozsądniej­sze.

- Widziałaś się z Richardem?

- Tak.

- Był wściekły?

- Tak jak przypuszczałam, jadąc tam rano, żeby zapobiec wybuchowi jego złości.

- Wiesz już, kto wszystko wygadał?

- Richard uważa, że Destiny.

- Jego własna ciotka? - Becky nie mogła uwierzyć.

- To jeszcze nic. Richard jest przekonany, że Desti­ny wbiła sobie do głowy, że on i ja powinniśmy zostać parą. I ciotka nie spocznie, dopóki nie osiągnie swojego celu. Dla­tego zdecydował, że będziemy udawać parę, aby ją zado­wolić.

Becky zamrugała, a na jej twarzy zaczęło się malować zrozumienie.

- To tłumaczy tę sukienkę - powiedziała.

- Dzisiaj wieczorem idziemy na kolację do Destiny.

- Naprawdę chcesz się w to bawić? - Becky nie wierzyła własnym uszom. - Chcesz okłamywać kobietę, która okazuje ci przyjaźń?

- Jak widać, nie bezinteresownie. A to ukazuje ją w nieco innym świetle.

Becky westchnęła.

- Uważasz, że zwariowałam? - zapytała Melanie.

- Chyba tak.

- Myślisz, że jest jakaś szansa, że to się uda?

- Moim zdaniem nie - odparła Becky zaskakująco weso­łym głosem.

- Dlaczego nagłe zaczęło cię to bawić?

- Bo widzę, że oboje najwyraźniej cierpicie na zaburzenia psychiczne. Z tego, co powiedziałaś, zrozumiałam, że Ri­chard robi to, aby się odegrać na swojej ciotce, tak? - zapyta­ła Becky. - A ty zgodziłaś się wziąć w tym udział z powodu jakiegoś niezrozumiałego poczucia winy.

Melanie przytaknęła.

- No widzisz! - zawołała tryumfalnie Becky.

- Nie rozumiem. - Melanie zmarszczyła brwi.

- Moim zdaniem postanowiliście udawać parę, bo w rze­czywistości oboje chcielibyście nią być. Richard chciałby być z tobą, ty z nim, ale żadne z was nie ma zamiaru się do tego przyznać - powiedziała Becky. Na zakończenie wywo­du skłoniła głowę. - Bardzo proszę - dodała.

- Wcale nie powiedziałam „dziękuję". - Melanie spojrza­ła nieprzyjaźnie.

- A powinnaś, bo to najszczersze słowa, jakie padły przy tym stoliku, odkąd tu usiadłyśmy.

Melanie chciała zaprzeczyć, ale uznała, że jak na jeden dzień dosyć ma już kłamstw, półprawd i podstępów. Wes­tchnęła.

- Cała ta mistyfikacja skończy się klapą, prawda?

- Według mnie tak - Becky popatrzyła na nią współczu­jąco - ale jeszcze możesz z tego wybrnąć.

- Jak?

- Spraw, żeby to, co chcecie udawać, stało się prawdą.

- To niemożliwe.

Becky wzniosła oczy do nieba.

- No dobrze - przyznała Melanie. - Richard nie chce. A ja jestem prawie pewna, że podzielam jego zdanie. W zasa­dzie wcale się nie znamy, ale łatwo poznać, że on sam nie wie, co naprawdę czuje. Poza tym nadal jest naszym potencjalnym klientem, a w dodatku to nudziarz. Jak widzisz, wszystko przemawia przeciwko niemu.

- Jesteś beznadziejna. - Becky uśmiechnęła się. - Ja przynajmniej wiem, co czuję. A przy okazji chciałam ci po­wiedzieć, że Jason już się przede mną czołga. To wspaniałe uczucie.

- Świetnie. Ale jak ja mam to wszystko wyprostować? - Popatrzyła z przygnębieniem na przyjaciółkę.

- Najwidoczniej nie jesteś jeszcze na tyle mądra i dojrza­ła, żeby umieć się pogodzić z tym, co naprawdę czujesz. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak tylko dać się ponieść biegowi wydarzeń.

- Wiesz, że kiepsko mi to wychodzi.

- Wiem. Dlatego będę miała świetną zabawę, przygląda­jąc się, jak sobie radzisz.


ROZDZIAŁ 8

Richard nie miał zwyczaju wycofywać się z podjętych de­cyzji. Uważał, że wątpliwości oznaczają brak pewności sie­bie. A był dumny z tego, że dobrze wie, czego chce. Tak w każdym razie było do dzisiaj.

Teraz jednak, gdy emocje, związane z idiotyczną plotką, którą podano w porannej gazecie, opadły, doszedł do wnio­sku, że za dzień czy dwa cała ta sprawa umarłaby śmiercią naturalną, nie wyrządzając nikomu krzywdy. Powinien był pozwolić, żeby tak się stało. A on wymyślił plan, który na długie tygodnie, a może nawet miesiące postawi na głowie całe jego życie.

Dał się ponieść chwili. Chciał odpłacić Destiny za miesza­nie się w jego sprawy, ale chciał też spędzać więcej czasu z Melanie, nie zatrudniając jej przy tym w swojej firmie. Czuł, że to, co zrobił, było obraźliwe i nie fair. Melanie jednak zgodziła się, choć oczekiwał raczej, że go wydrwi. Co też mogło ją do skłonić do ustępliwości? Czyżby, podobnie jak jego, ogarnęło ją chwilowe szaleństwo?

Nie dość, że popełnił błąd, to jeszcze brnął dalej, wciąga­jąc tę miłą dziewczynę w pajęczynę intryg ciotki. Ciągnął to wszystko, choć wiedział, że powinien trzymać te dwie kobiety jak najdalej od siebie. Na samą myśl o nieszczęsnej kolacji rozbolała go głowa. Potrzebował pomocy, zadzwonił więc do Macka.

- No, no, czyżby to nasz Romeo? - zadrwił brat, słysząc głos Richarda.

- Idź do diabła! - burknął Richard.

Mack roześmiał się. On się przyzwyczaił do oglądania własnego nazwiska łączonego przez prasę z coraz to inną partnerką, ale Richardowi zdarzyło się to pierwszy raz.

- Nacieszyłeś się już? - zapytał ponuro Richard. - Jeśli tak, to chcę cię poprosić o przysługę.

- Co tylko zechcesz. Wiesz, że możesz na mnie liczyć. - Mack natychmiast spoważniał. - Chcesz, żebym poszedł do tego pismaka i zbudził w jego sercu słuszny strach przed gniewem bożym? Prawdę mówiąc, od dawna czekam na uzasadniony powód, żeby to zrobić. Tak się jednak nieszczę­śliwie składa, że to, co wypisuje o mnie, na ogół bywa pra­wdą. Ten facet to nieustające zagrożenie dla prywatności wszystkich kawalerów.

- Szkoda twojego wysiłku. Nie jest tego wart.

- Kiedy grałem w reprezentacji, mówiono wprawdzie, że jestem brutalny, ale tym razem nie miałem zamiaru stosować siły. - Mack najwyraźniej poczuł się dotknięty opinią, jaką miał o nim Richard. - Znam jeszcze inne sposoby wzbudza­nia lęku.

Mimo że Richard był w kiepskim humorze, roześmiał się.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Szczerze mówiąc, liczyłem na twoją pomoc podczas dzisiejszej kolacji u Destiny. Mógł­byś ją trochę postraszyć.

- Nic z tego. Ciotka jest wyraźnie w nastroju do swatania.

Kiedy ją to nachodzi, wolę nie pokazywać się w jej polu widzenia.

- Dziś wieczorem przyprowadzę Melanie Hart. Destiny będzie zbyt zajęta, żeby myśleć o tobie.

- Ryzykujesz, bracie. - Mack gwizdnął. - A może mię­dzy tobą i tą kobietą naprawdę coś jest?

- Nic między nami nie ma - zapewnił Richard - ale chcę, by Destiny myślała, że jest.

- Po co? - zapytał Mack.

- Mam nadzieję, że kiedy uzna, iż wszystko idzie po jej myśli, da mi spokój - wyjaśnił Richard. - Jeśli komukolwiek piśniesz choć słowo, to dopilnuję, by Destiny zaczęła cię swatać z najbardziej chciwą i nieznośną jędzą w okolicy. A możesz mi wierzyć, że kilka takich znam, i dam ciotce listę pań, z których każda stanowi gwarancję ponurego i nieszczę­śliwego pożycia.

- Jak widzę, sam całkiem nieźle umiesz straszyć ludzi - stwierdził Mack.

- Dziękuję. Będziesz na kolacji?

- Jak mógłbym odmówić, kiedy tak uprzejmie zapraszasz na rodzinne spotkanie? - odparł z sarkazmem Mack. - Za­dzwonisz też do Bena?

- Nie. Myślę, że na razie wystarczysz ty.

- Szkoda, pomyśl, jak dobrze bawiłby się nasz mały bra­ciszek. Nigdy jeszcze nie widział cię w tak beznadziejnym położeniu. Już myśleliśmy, że jesteś niepokonany i niczego się nie boisz.

- Bardzo zabawne - odrzekł Richard. - Dobrze wiesz, jak bardzo Ben nie lubi się ruszać ze swojej farmy w Middleburgu. A kolacja u ciotki oznacza, że przez cały wieczór nie mógłby się nad sobą użalać. Poza tym jest za uczciwy na to, by wciągać go w spisek.

- A ja nie jestem uczciwy? - W głosie Macka zabrzmiała nuta oburzenia.

- Ani trochę. I najwyraźniej dobrze ci to służy. Dzięki wybiegom i podstępom potrafisz zdobyć dla swojej drużyny nieosiągalnych na pozór i najzdolniejszych zawodników. A więc zobaczymy się o siódmej trzydzieści, tak?

- Będę, bez względu na to, ile razy obraziłeś mnie w cią­gu tej rozmowy, i mam nadzieję, że zdołam zachować powa­gę - obiecał Mack.

- Przypomnij sobie, co cię czeka, jeżeli ci się to nie uda - zagroził ponurym tonem Richard i odłożył słuchawkę.

Kochał Macka. Wiedział, że brat byłby gotów bić się za niego i za Bena. Ale jak mógł oczekiwać po nim talentów aktorskich? Wyglądało na to, że właśnie popełnił drugi okro­pny błąd. Nie ma co, ma dzisiaj dobry dzień.

Przyjechał po Melanie i przywitał się z nią w miarę przyjacielsko, a następnie z uznaniem obejrzał ją od stóp do głów. Kiedy wsiedli do samochodu oczekiwała gradu wska­zówek i poleceń, ale ku jej zaskoczeniu, Richard prowadził, milcząc.

- Nie wydaje ci się, że powinieneś mi powiedzieć, jak mam postępować? - zapytała, bo jego milczenie zaczynało jej działać na nerwy.

- Naprawdę myślisz, że opracowałem konkretny plan?

- Miałam taką nadzieję. Cieszysz się opinią człowieka zorganizowanego, niepozostawiającego nic przypadkowi.

- To prawda, ale dzisiaj robię rzeczy dla mnie samego zaskakujące. - Roześmiał się z przymusem.

- A więc nie mamy żadnego planu - stwierdziła, czując ze zdenerwowania mdłości. Mogła improwizować, stojąc przed tłumem dziennikarzy, ale do występu przed Destiny powinna być przygotowana, zamiast liczyć na szczęście. Ri­chard z pewnością to rozumiał. - Nie uważasz, że powinni­śmy się na chwilę zatrzymać i omówić nasze postępowanie? -zapytała.

- Widzę, że się denerwujesz - stwierdził, przyglądając się jej przez chwilę.

- A czego się spodziewałeś? Zaraz stanę twarzą w twarz z kobietą, którą lubię i szanuję, i będę udawać, że obdarzam uczuciem jej ukochanego bratanka. Ileż ona będzie miała do mnie pytań!

- Nie jestem jej ukochanym bratankiem. Nigdy żadnego z nas nie faworyzowała i zawsze jasno to mówiła - uśmiech­nął się. - Mimo to obaj z Mackiem wiemy, że jej ulubieńcem jest Ben. Ma duszę artysty i talent, tak jak Destiny, a może nawet jej naturę donkiszota. Mack żyje sportem, czego ciotka zupełnie nie rozumie, a ja jestem według niej sztywniakiem i nudziarzem.

- Nieważne. - W głosie Melanie nie było śladu współ­czucia. - Chodzi o to, że mamy kłamać, a nawet nie ustalili­śmy, co jej powiemy.

- Będzie też Mack, a jego obecność podziała jak bufor. On potrafi zagadać Destiny, więc może nawet nie będziemy musieli bardzo się wysilać.

- Och, nie! A więc mam też grać przed twoim bratem?

- Wtajemniczyłem go we wszystko.

- I twoim zdaniem tak jest lepiej? Przecież oczekujesz tym samym, że on też będzie kłamał.

- Oczekuję, że choć trochę odwróci od nas uwagę Desti­ny. Jest w tym dobry, zobaczysz. Prawdę mówiąc, zawsze fascynowało mnie, jak on to robi.

- Dlaczego zgodził się nam pomóc? - zapytała, a kiedy Richard nie odpowiadał, wyciągnęła własny wniosek: - Prze­kupiłeś go? A może mu czymś zagroziłeś?

- Załatwiliśmy to między sobą, jak przystało na braci - oświadczył Richard, jak gdyby to coś zmieniało. - Obieca­łem, że jeżeli nam nie pomoże, to dopilnuję, by ciotka zaczęła mu szukać żony.

- I tyle? - zapytała, czując, że to nie wszystko.

- Wspomniałem, że mogę wpłynąć na jej wybór i że kan­dydatka może się okazać niezupełnie w jego typie.

- Nienawidzisz brata?

- Kocham go - odparł Richard, patrząc na Melanie tak, jak gdyby postradała zmysły.

- Przecież tobie samemu nie odpowiada ta sytuacja, więc nie rozumiem, jak mogłeś mu powiedzieć coś takiego.

- Nieszczęścia chodzą parami - odparł gładko. Melanie ukryła twarz w dłoniach i zaczęła się modlić, aby

ten wieczór jak najszybciej się skończył.

Patrząc na nią, Richard pomyślał, że czeka ich męczący wieczór. Podjechał pod dom, w którym kiedyś mieszkał z ro­dzicami, i zaparkował w garażu mieszczącym trzy samocho­dy. Był to duży, elegancki budynek powstały z połączenia dwóch sąsiadujących ze sobą domów. Wystarczająco prze­stronny, by można w nim było podejmować gości i pomieścić liczną rodzinę, jaką spodziewali się stworzyć rodzice.

Od czasu gdy on, a później obaj bracia wyprowadzili się, Destiny mieszkała tu sama. Richard po raz pierwszy w życiu pomyślał, że może się czuć samotna i dlatego chce uchronić swych wychowanków przed podobnym losem. Szkoda, że to on nie zdołał jej wyswatać. Może gdyby wyszła za mąż, skończyłyby się te szaleństwa.

Na samą myśl o odwróceniu ról i próbie wydania ciotki za mąż Richard uśmiechnął się. Wiedział, że nie byłaby zachwy­cona. Jej życie osobiste było tematem, który bracia bali się poruszać, a i ona nigdy o tym nie mówiła. Pomyślał, że oso­ba, która nie zdradza tajemnic ze swojego życia osobistego, mogłaby okazać więcej taktu i nie wtykać nosa w cudze sprawy.

Wysiadł z samochodu i patrząc na rzucający się w oczy, czerwony kabriolet, najnowszy nabytek Destiny, pokręcił głową. Niewykluczone, że ciotka przechodzi kryzys wieku średniego. Z drugiej jednak strony nowy samochód o wiele lepiej pasował do jej charakteru niż duże, rodzinne wozy, którymi jeździła, gdy oni trzej byli mali.

- Twoja ciotka pokochała ten samochód - oznajmiła Me­lanie. - Towarzyszyłam jej przy tym zakupie.

- Naprawdę? - Popatrzył na nią zaskoczony. - A więc to ty jesteś dziewczyną, która rozbiła jej samochód? To tak się poznałyście?

- Myślałam, że wiesz o tym. - Melanie wydawała się zakłopotana.

- Ładnych rzeczy się dowiaduję. Byłem przekonany, że ciotka poznała cię w jakimś komitecie. Myślałem, że widziała cię przy pracy i dlatego tak cię poleca. - Richard przycisnął palce do pulsujących bólem skroni. - Wszystko idealnie do siebie pasuje - dodał.

- Tak myślisz? - Melanie zmarszczyła brwi.

- Oczywiście! Destiny po prostu zwariowała. Zamiast próbować przekonać ją o naszej miłości, powinienem się ra­czej postarać namówić ją na wizytę u psychiatry.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ją obrażasz? A właściwie to i ją, i mnie. - W głosie Melanie było słychać gniew.

Richard czuł, że za chwilę jego plany na wieczór legną w gruzach, zmusił się więc do uśmiechu.

- Przepraszam, strasznie boli mnie głowa.

- Wcale się nie dziwię. Biorąc pod uwagę rozmiary two­jego ego, już dawno powinno ci rozsadzić czaszkę.

- Całkiem nieźle. - Uśmiechnął się. - Lepiej ci?

- Jeszcze nie. Chodź i miejmy to w końcu za sobą.

- Mack już jest - stwierdził na widok innego samochodu. Przez niedomknięte drzwi słychać było zresztą narzeka­nia Destiny na bratanka, który nie włożył płaszcza.

- Daj spokój - bronił się Mack. - Zaparkowałem niecałe dziesięć metrów od wejścia, a wcale nie jest zimno. No a po­za tym jestem wysportowany i zahartowany.

- Tak ci się tylko wydaje - odparła Destiny i dała mu lekkiego klapsa. - Naprawdę myślałam, że lepiej was wy­chowałam.

- Świetnie nas wychowałaś. - Mack pocałował ciotkę. - Tobie zawdzięczam to, kim dzisiaj jestem, i nikt tego nie kwestionuje. - Uśmiechnął się do Richarda ponad głową ciotki. - Zobacz, przyszedł mój starszy brat ze swoją nową dziewczyną.

Destiny uśmiechnęła się, podbiegła do Melanie i objęła ją z prawdziwą radością. - Kochanie, tak się cieszę, że przyszłaś. Nie miej za złe Mackowi. Tyle razy dostał w głowę na boisku, że zapomniał, co to dobre maniery.

- Nieprawda - zaprotestował Mack. - Dzięki temu, że bardzo szybko biegam, dostawałem rzadziej niż jakikolwiek inny rozgrywający w narodowej lidze piłkarskiej.

- Biegałeś. Kiedyś - poprawił go Richard. - Niestety, wystarczyło jedno uderzenie, które załatwiło ci kolano i zni­szczyło karierę. Melanie, oto Mack Carlton, niegdyś bożysz­cze fanów piłki, który wciąż wraca do chwil, gdy święcił triumfy na boisku. Zwłaszcza jeśli może mu to pomóc w poderwaniu kolejnej dziewczyny.

- Nieładnie tak mówić o bracie. - Destiny zmarszczyła brwi i powiedziała do Melanie: - Nie zwracaj na nich uwagi. To barbarzyńcy. Wyrzekłabym się ich, gdyby nie było na to za późno.

- W każdej chwili możesz jeszcze zmienić testament i zo­stawić wszystko swoim kotom. - Mack uśmiechnął się. - Sa­motne stare panny tak robią.

- Nie jestem ani stara, ani samotna i nie mam kotów.

- To kup sobie kilka, bo kiedy nas wszystkich od siebie odstraszysz, będziesz potrzebowała towarzystwa - doradził Mack.

- Widzisz, co ja muszę znosić? - Destiny zwróciła się do Melanie. - Potraktuj to jako ostrzeżenie. A jeśli nadal bę­dziesz się umawiała z moim bratankiem, przekonasz się, że trudno nas wszystkich pokochać.

Richard zastanawiał się, czy nie dałoby się jakoś wykorzy­stać argumentu, który właśnie podsunęła mu ciotka, gdy na­gle wtrącił się Mack.

- Destiny wie, co mówi. Posłuchaj jej i wycofaj się, do­póki możesz.

Melanie pytająco popatrzyła na Richarda. Najwidoczniej czekała, by dał jej znak, czy to właściwy moment na zmianę planów.

- Może zamiast uciekać, napij się czegoś. - Richard puścił do niej oko. - Dzięki temu łatwiej przetrwasz wie­czór.

Mack zajął Destiny rozmową i uwolnił Melanie i Richarda choć na chwilę od ciotki. Kiedy jednak przeszli do jadalni, Destiny posadziła Melanie obok siebie, a Richarda na drugim końcu długiego stołu. Zrozumiał, że zbliża się moment, w któ­rym ciotka rzuci się na swą ofiarę. Nie mógł jednak zrobić nic, aby pomóc Melanie. Pozostała mu tylko nadzieja, że ona potrafi dokonywać błyskawicznych, dyplomatycznych uników i udzie­lać wymijających odpowiedzi.

- Melanie, mówiłam ci już, jak bardzo się cieszę, że Ri­chard cię do nas zaprosił - zagadnęła Destiny, kiedy jedli zupę.

- Dziękuję. - Melanie zdobyła się na słaby uśmiech.

- Ty i Richard jesteście do siebie bardzo podobni -ciągnęła Destiny głosem sprzedawcy używanych samocho­dów.

- Tak uważasz? - zapytała z powątpiewaniem Melanie.

- Oczywiście. Ale pewnie powinnam to ująć inaczej i po­wiedzieć, że wasze zdolności i zainteresowania znakomicie się uzupełniają. Masz dokładnie to, czego Richard potrzebu­je, aby wypełnić swoje przeznaczenie.

Richard zakrztusił się. Nie przypuszczał, że ciotka posunie się tak daleko. Tymczasem wszystko zaczynało wskazywać na to, że chce ona przypieczętować los jego i Melanie jeszcze tego wieczoru. Nie zdziwiłby się więc, gdyby nagle wyciąg­nęła zaręczynowy pierścionek.

- Jestem pewien, że Melanie docenia komplement, ale my­ślę, że ją peszysz - spróbował interweniować. - Może Mack powie nam coś o szansach poszczególnych drużyn w nadcho­dzących rozgrywkach?

- Przy posiłku nie będziemy rozmawiać o piłce - ucięła Destiny, zanim Mack zdążył otworzyć usta.

- Powiedziałaś to tak, jak gdybym miał mówić o krwa­wych jatkach. - Mack wzniósł oczy do nieba.

Richard rozparł się na krześle, zadowolony, że udało mu się osiągnąć cel. Z doświadczenia wiedział, że jego brat go­dzinami może dyskutować z ciotką o tym, czy piłka jest pra­wdziwym sportem, czy tylko wymówką facetów, którzy bez sensu lubią się okładać pięściami na boisku. Bardziej zażarte dyskusje mógł wywołać jedynie boks.

Tym razem jednak Destiny nie podjęła wyzwania.

- Dzisiaj nie dam się wciągnąć w tę dyskusję - powie­działa. - Nie myśl, że nie wiem, o co ci chodzi. - Popatrzyła wymownie na Richarda.

- Mnie? - zapytał Richard tonem niewiniątka. - A co ja takiego zrobiłem?

- Wiem, że nie chcesz, bym ją wypytywała o sprawy osobiste, i próbujesz mi w tym przeszkodzić. Zdajesz się jed­nak zapominać, że to ja ją poznałam pierwsza.

- Ani na chwilę o tym nie zapominam - odparł ponuro Richard.

- Opowiadała ci o swoich siostrach?

- Tak.

- A wiesz, że ukończyła studia z wyróżnieniem?

- Nie wiedziałem, ale może podczas drugiego dania zech­cesz nam opowiedzieć cały jej życiorys?

Destiny posłała mu spojrzenie, które jeszcze kilka lat temu mogłoby go przerazić. Teraz jednak wiedział, że nie oznacza prawdziwego gniewu. Ciotka próbowała go tylko przestra­szyć. Zwykłe zagranie taktyczne, stosowane przy różnych okazjach.

- Tylko pytałem. - Richard uśmiechnął się.

- Próbuję ci po prostu uzmysłowić, jak bardzo Melanie jest utalentowana. Mack, powiedz swojemu bratu, że próbu­jąc mi się przeciwstawiać, zachowuje się jak chłopczyk, który na złość babci postanawia odmrozić sobie uszy.

- Myślę, że Richard cię słyszy. - Mack powstrzymał uśmiech.

- Czy jeżeli ją zatrudnię już od teraz, będziesz zadowolo­na? - zapytał Richard.

- O to mi chodziło - odparła Destiny, wyglądająca jak wcielenie niewinności.

- Jesteś przyjęta - oznajmił Richard, zwracając się do Melanie.

- Naprawdę? - Melanie wpatrywała się w niego zasko­czona.

- Naprawdę - potwierdził, patrząc na ciotkę. - Zadowo­lona? - zapytał.

- Uważam, że podjąłeś mądrą decyzję. Od tej pory bę­dziecie ze sobą blisko współpracować. Melanie, kochanie, może chciałabyś się do mnie wprowadzić?

- Słucham? - Tym razem Melanie o mało nie zakrztusiła się wodą.

- Pomyślałam, że może tak będzie ci wygodniej - odparła swobodnie Destiny.

- Mam własny dom.

- Ponad trzy kilometry stąd - dodał Richard, rozbawiony bezceremonialnością ciotki, usiłującej przejąć kontrolę nad pro­tegowaną. - Wygodniej mogłoby jej być tylko u mnie - dodał.

Destiny rozpromieniła się.

- Może dopóki wybory...

- Wykluczone. - Melanie nie dopuściła Richarda do gło­su. - Nie potrzebuję aż tak bliskiego kontaktu z klientami. Czasem pewien dystans jest najlepszy dla wszystkich zain­teresowanych.

- Trudno w to uwierzyć. - Destiny nie wydawała się prze­konana. - Masz przecież zaprezentować Richarda, więc im wię­cej będziesz o nim wiedziała, tym lepiej dla was obojga.

- Coś mi mówi, że i tak dowiem się o nim wielu rzeczy - odparła Melanie, przywołując na twarz nieszczery uśmiech.

- No cóż. Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej. - Destiny nawet nie próbowała ukryć rozczarowania. - Ostatecznie to ty jesteś ekspertem. Ja, oczywiście, pomogę ci we wszystkim, w czym tylko będę mogła. Mack?

Mack skinął głową, z trudem zachowując powagę.

- Jestem do dyspozycji zawsze, kiedy tylko Melanie bę­dzie czegoś potrzebować.

Richardowi nie podobał się błysk w oczach brata, rzucił mu więc ostrzegawcze spojrzenie.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli Melanie i ja sami opra­cujemy nową strategię. Bez wtrącania się osób postronnych, podkreślam! Wiecie, jak to jest, gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.

- Ty decydujesz, bracie - odparł Mack. - Jeśli chcesz pracować tylko z Melanie, Destiny i ja z pewnością uszanu­jemy twoją wolę. Prawda, ciociu?

- Jestem przekonana, że gdybym od czasu do czasu mog­ła zgłosić pewne sugestie, to Richard i Melanie chętnie ich wysłuchają. - Destiny nie dawała za wygraną.

- Przecież i tak nie będziemy mieli innego wyjścia -mruknął Richard.

- Oczywiście, że chętnie cię wysłuchamy - zapewniła Melanie, a w jej głosie po raz pierwszy tego wieczoru za­brzmiała wesoła nuta. - Myślę, że stanowimy idealny zespół i wszystko znakomicie się ułoży.

- Sama bym tego lepiej nie ujęła. - Destiny uśmiechnęła się szeroko.

Mack ukrył śmiech, udając kaszel, i zajął się jedzeniem. Richard patrzył na siedzących przy stole ludzi, którzy najwyraźniej postanowili doprowadzić go do obłędu, i wes­tchnął. Wieczór nawet w przybliżeniu nie przebiegał tak, jak to sobie zaplanował.

- Wydaje mi się, że było całkiem nieźle - orzekła Mela­nie, choć siedzący za kierownicą Richard był w ponurym nastroju. - Wszystko poszło nie tak, jak zaplanowałeś, pra­wda? No, wyrzuć to z siebie.

- Idąc tam, czułem się panem sytuacji, a wyszedłem po­konany. Moje położenie jest teraz beznadziejne.

- Pociesz się tym, że nie jesteśmy zaręczeni. - Melanie starała się znaleźć dobre strony sytuacji. - I nie musieliśmy nawet udawać.

- Na razie - mruknął Richard. - Jeśli uważasz, że ciotka zrezygnuje, to jesteś naiwna.

- Może i nie, ale zyskaliśmy trochę czasu. Kiedy Destiny zaangażuje się w twoją kampanię...

- Nie życzę sobie, żeby wtrącała się do mojej kampanii! - wykrzyknął.

- Dlaczego? Ona ma głowę na karku i zna wielu ludzi.

- Jest podstępna, a ja nie lubię ludzi, których ona zna.

- Myślałam, że znacie te same osoby. - Spojrzała na Ri­charda.

- Zgadza się i dlatego nie chcę się kontaktować z żadną z nich - odparł stanowczo. - Przecież podkreślałaś, że muszę poszerzyć swój elektorat, prawda?

- Masz rację, ale na skuteczną kampanię potrzebne są pieniądze.

- Mam pieniądze.

- Zamierzasz sam finansować kampanię? - zapytała z niedowierzaniem.

- Mam pieniądze - powtórzył. - A w ten sposób nie będę miał żadnych zobowiązań. To cię powinno uszczęśliwić.

- Jestem szczęśliwa. Ale czy jesteś pewien, że to rozsąd­ne? Nadeszła pora, żebyś zaczął zdobywać poparcie, którego będziesz potrzebował później.

- Do czego?

- Obojętne, czy w wyborach na gubernatora, czy do Se­natu. Chodzi o twoje aspiracje polityczne, a dopiero zaczy­nasz karierę. Nie możesz finansować wszystkich kolejnych kampanii z własnej kieszeni.

- Nie wiadomo, może tak znienawidzę całą tę politykę, że nigdy więcej nie będę już kandydował. Poczekajmy, zobaczymy, co będzie - powiedział. - A na razie nie wezmę pieniędzy od ludzi, którzy będą chcieli w zamian otrzymać w przyszło­ści przywileje.

Melanie była zdumiona. Rozumiała jednak, że kiedy Ri­chard oficjalnie zgłosi swoją kandydaturę, jego nietypowe podejście do spraw finansowania kampanii pozwoli jej przedstawić go jako człowieka niezwykłego. Wiedziała, że to przemówi do wyborców.

- Wracając do Destiny, muszę cię ostrzec, żebyś na nią uważała.

- Daj spokój. Ona tylko stara się być pomocna.

- Z pewnością, tyle że ona ma własne zdanie na temat tego, na czym polega pomoc. Tyle razy byłem świadkiem, jak odmawia przewodniczenia różnym komitetom, a mimo to, zgadnij, kto podejmował wszystkie ważne decyzje?

- Ona - domyśliła się Melanie, bez trudu wyobrażając sobie, jak to wyglądało.

- W mojej kampanii byłoby tak samo.

- Pozwól jej zgłaszać pomysły, przecież nie musimy ich potem wykorzystywać. Wystarczy, że wysłuchamy - popro­siła Melanie.

- Są różne formy przymusu. Powiedzieć ci, jaka będzie jej pierwsza sugestia?

- Słucham.

- Zapyta, czy nie uważasz, że byłbym lepiej postrzegany, gdybym miał żonę.

- Wcale nie musisz być żonaty, żeby wygrać wybory. Choć niewątpliwie rodzina jest dodatkowym atutem przy kreowaniu kandydata.

- No widzisz! - Richard popatrzył na nią tryumfalnie. -W ten sposób właśnie dałaś jej do ręki argument, jakiego potrzebowała.

- Naprawdę? - Popatrzyła na niego zdziwiona.

- Nie widzisz tego? Teraz jestem dobrym kandydatem, ale jeśli się ożenię, będę jeszcze lepszym. A zgadnij, z kim powinienem się ożenić? Jesteś na miejscu, znasz się na rze­czach, które mogą się okazać przydatne. A poza tym widać, że świetnie się rozumiemy, prawda? - drwił.

Nie spodobało jej się to, co mówił, ale trudno było mu nie przyznać racji. Z łatwością mogła sobie wyobrazić tok rozu­mowania Destiny. Doskonały nastrój Melanie od razu się ulotnił.

- A zatem, czy nam się to podoba, czy nie, i tak się skończy na zaręczynach, prawda?

- To tylko kwestia czasu - przyznał ponuro Richard. Powstrzymując westchnienie, Melanie odchyliła się na

skórzane oparcie fotela. Właśnie dostała najwspanialszą pra­cę, o jakiej mogła marzyć. Ale łączyło się to z tyloma zobo­wiązaniami i warunkami, że w rezultacie będzie miała zwią­zane ręce.


ROZDZIAŁ 9

Richard czytał raport prezesa europejskiego przedstawi­cielstwa koncernu. Nie mógł się jednak skupić, bo wciąż miał przed oczami obraz Melanie, co uniemożliwiało mu zrozu­mienie czegokolwiek. Zatrudnił ją dopiero poprzedniego wieczoru, a już doprowadzała go do szaleństwa.

Nie zrzucał jednak całej winy na nią. W końcu to przecież on sam pozwolił tak sobą manipulować, że dziewczyna stała się częścią jego codzienności. Spodziewał się, że już o świcie pokaże się w biurze, ale jeszcze nie przyszła. Przez chwilę miał nadzieję, że może opatrzność nad nim czuwa i Melanie zrezygnuje z pracy. Może miała więcej rozumu niż on?

- Wyglądasz na trochę zmęczonego - zauważył Mack, wchodząc do biura.

- Co cię sprowadza? - Richard był zaskoczony, bo siód­ma rano była dla Macka niezwyczajną porą. - Myślałem, że wolisz tu nie zaglądać, w obawie, że przywiążę cię do biurka i zmuszę do pracy w rodzinnej firmie.

- Dawno uzgodniliśmy, że nie byłby to dobry pomysł. Wiesz, że nie znam się na niczym poza piłką, i nic innego mnie nie obchodzi. Kiedy w dzieciństwie graliśmy w Mono­pol, zawsze okazywałem się beznadziejny. Na pewno pamiętasz.

- Szczerze mówiąc, nie. - Richard uśmiechnął się ironi­cznie. - Nigdy nie byłeś w stanie usiedzieć na miejscu na tyle długo, żeby zagrać w jakąkolwiek grę planszową.

- Grywaliśmy, kiedy padało, bo ciotka nie pozwalała mi wtedy wychodzić na dwór. Zawsze z tobą przegrywałem, co nie wróżyło dobrze mojej przyszłości w zakładach. Może nie jestem genialnym biznesmenem, ale nawet ja umiem przewi­dzieć, jak by się to skończyło.

- Postanowiłeś trzymać się z daleka od firmy, bo w dzie­ciństwie wygrywałem z tobą w Monopol? - spytał Richard ze zdumieniem.

- Zostawiłem ci firmę, bo była dla ciebie bardzo ważna, a dla mnie nie. Tak samo było zresztą z naszym ojcem i z Destiny. Koncernem musi zarządzać ktoś, kto poświęci się temu bez reszty. Tak jak ty. Ani ja, ani Ben nie nadajemy się do tego. Proste.

- Jeśli więc nie przyszedłeś domagać się funkcji prezesa, to co cię sprowadza?

- Przyszedłem porozmawiać o wczorajszym wieczorze. - Mack uśmiechnął się szeroko. - Jak tam twój nowy dorad­ca? Mogę się założyć, że umawiając się z ciotką na kolację, nie spodziewałeś się takiego obrotu sprawy.

- Jest siódma rano, za wcześnie na takie rozmowy - od­rzekł Richard, nie chcąc przyznać, jak zręcznie został zmu­szony do zatrudnienia dziewczyny. - Spotkam się później z Melanie i ustalimy podstawowe zasady współpracy. Jakoś damy sobie radę.

- Ciekawe, czy nastąpi to przed kolejną randką na niby, czy też po niej? - rozważał Mack. - A może to już koniec wielkiej mistyfikacji?

- Destiny przysłała cię, żebyś mi prawił kazania? - Richard przyjrzał się bratu spod oka.

- Nikt mnie nie przysyłał, wierz mi. A przyszedłem, bo od kiedy przestaliśmy z kolegami oglądać w czasie lunchu operę mydlaną, nie bawiłem się tak dobrze. Twoja historia jest zresztą znacznie lepsza. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

- Uważaj. Stąpasz po cienkim lodzie - ostrzegł Richard, ale Mack zdawał się nie zwracać uwagi na coraz gorszy humor brata.

- Na wypadek, gdyby cię to interesowało, chciałem ci powiedzieć, że spodobała mi się ta twoja dziewczyna.

- To zrozumiałe - Richard wcale nie był zaskoczony. -Melanie jest atrakcyjną i inteligentną kobietą. Ma też wspa­niałe poczucie humoru. Gdyby nie to, nigdy by się nie zgodzi­ła na udział w tym całym szaleństwie.

- Poza tym jest miła dla starszych pań - dodał Mack z powagą.

Richard roześmiał się.

- Chciałbym być przy tym, gdy będziesz mówił Destiny, że jest starszą panią.

- Nie wyraziłem się ściśle - skrzywił się Mack. - Destiny nie ma wieku.

- To prawda - przyznał Richard z nutką żalu w głosie. - Gdyby nie to, mógłbym nie zwracać na nią uwagi, zrzuca­jąc wszystko na demencję.

- Obaj jesteśmy zgodni co do tego, że nasza ciotka ma szalone pomysły. - Mack spoważniał. - Ale może jednak powinieneś jej posłuchać? Mogła przecież obmyślić dla cie­bie coś znacznie gorszego niż znajomość z Melanie, niezależnie od tego, jaką rolę ta dziewczyna odegra ostatecznie w twoim życiu.

- Zapomniałeś, że ona już jest częścią mojego życia? - zapytał Richard, powstrzymując westchnienie. - Kazałem przygotować dla niej biuro na tym samym piętrze co mój gabinet. W ten sposób będzie miała swoje wymarzone miej­sce do pracy, ale jeżeli dopisze mi szczęście, to nigdy go nawet nie użyje.

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło.

- Daj spokój, Mack. Dość mam kłopotów z Destiny, knu­jącą za moimi plecami.

- Posłuchaj mnie - poprosił Mack poważnie. - Jestem przekonany, że podejmując gierki mające uspokoić Destiny i nie dając Melanie szansy, popełniasz błąd. Umów się z nią na prawdziwą randkę. Spróbuj ją poznać bliżej. Raz w życiu zrzuć tę swoją zbroję i przestań być sztywniakiem. Zrób to, bracie.

- Uważasz, że jestem sztywniakiem?

- Zawsze byłeś. Kiedy zginęli rodzice, miałeś dwanaście lat, a mimo to przyjąłeś pozę człowieka dojrzałego i odpo­wiedzialnego. Musiałeś więc stać się nudziarzem. Dziękuję Bogu, że ja i Ben mieliśmy ciebie, bo gdyby cię nie było, my także moglibyśmy stracić dzieciństwo i dojrzeć przedwcześ­nie. To byłoby okropne.

- Nie mówmy już o tym - mruknął Richard, zmęczony tą rozmową.

Słowa Macka były boleśnie prawdziwe. Nawet gdy Desti­ny przejęła opiekę nad całą trójką bratanków, Richard uznał, że jest współodpowiedzialny za los braci, za ich przyszłość. Wziął więc ten ciężar na swoje barki. Tak więc z beztroskiego dwunastoletniego dziecka niemal w jednej chwili zmienił się w dorosłego.

- Jasne - odparł Mack sztucznie swobodnym tonem. -Jeśli naprawdę nie jesteś zainteresowany Melanie, to może ja się koło niej zakręcę?

Richard znowu poczuł ból głowy. Ciekawe, czy to zapo­wiedź zawału, którego pewnie dostanie, zanim cała ta historia się skończy.

- Trzymaj się od niej z daleka! - ostrzegł. - Bez względu na to, czy jestem nią zainteresowany, czy nie, ty trzymaj się od niej z daleka.

- Tak właśnie myślałem - powiedział Mack, bardzo z sie­bie zadowolony.

- Co to ma znaczyć? - Richard zmierzył go spojrzeniem pełnym złości.

- Z nas dwóch ty jesteś tym bystrzejszym, więc pomyśl nad tym trochę - odparł Mack i pogwizdując, opuścił gabi­net, zostawiając Richardowi rozwiązanie tej zagadki. Nie była ona trudna, ale Mack wolał nie być przy tyra, kiedy Richard ją rozwiąże.

Idąc do gabinetu Richarda, Melanie spotkała w korytarzu Macka, który na jej widok zagadkowo się uśmiechnął.

- Dzień dobry - powiedziała ostrożnie. - Widziałeś już Richarda?

- Tak, jest u siebie, ale może daj mu parę minut, nim wejdziesz.

- Czy ktoś jest u niego?

- Tylko demony dręczące jego duszę- odparł Mack z za­dowoleniem w głosie.

- Co się tam stało? A może nie powinnam pytać? - Spoj­rzała na Macka, zastanawiając się, czy dokuczanie Richardo­wi sprawia mu taką samą przyjemność jak granie na nerwach ciotce.

- Ode mnie niczego się nie dowiesz, Melanie. Braterska lojalność i tak dalej, przecież rozumiesz? Ale postaraj się uwierzyć, że Richard jest dobrym chłopakiem - dodał już całkiem poważnie.

- Wiem o tym.

- Nie zapominaj więc. Nie zważaj na kombinacje Destiny ani na to, jak szalone rzeczy będą się tu działy. - Mack po­spiesznie wyrzucał z siebie słowa. - Richard gra twardziela, ale tak naprawdę potrzebuje kogoś, kto zdoła się przebić do niego przez tę grubą skorupę, w której się schował.

- Bez względu na to, co Richard ci powiedział, jestem tu po to, żeby zorganizować jego kampanię wyborczą. I tylko po to, rozumiesz?

- Wiem, Richard mówił mi o waszej wielkiej mistyfika­cji. - Mack uśmiechnął się. - Takie gry mają jednak to do siebie, że kiedy naprawdę się w nie zaangażujemy, to granica między prawdą a fikcją zaczyna się zacierać.

- Ja zawsze potrafię odróżnić prawdę od fikcji - oświad­czyła z przekonaniem Melanie.

- W takim razie masz szczęście. - Mack przyjrzał się jej z powagą. - A może nie?

Zanim jednak zdążyła zapytać, co ma na myśli, odszedł, pogwizdując beztrosko, równie irytująco zagadkowy jak po­zostali Carltonowie.

Melanie westchnęła i zastukała do drzwi Richarda.

- Twoja sekretarka jeszcze nie przyszła. Mogę wejść? - zapytała, wsuwając głowę.

- Nie ma jej, bo o tej porze nikt mnie na ogół nie nachodzi - odparł kwaśno.

- Spotkałam Macka - ciągnęła, postanawiając, że nie da się zniechęcić jego kiepskim humorem. - Posprzeczaliście się?

- Nigdy się nie sprzeczamy, bo też i nigdy nie przebywa­my ze sobą na tyle długo, byśmy zdążyli to zrobić. On tylko wpada, robi zamieszanie i znika.

- Wydawał się w doskonałym humorze - zauważyła.

- Oczywiście, że był w doskonałym humorze, bo właśnie przeprowadził jedną ze swoich najlepszych akcji, polegają­cych na błyskawicznym ataku z zaskoczenia.

- Miał do ciebie jakąś sprawę?

- Przyszłaś o świcie, żeby rozmawiać o moim bracie? -Spojrzał spod przymkniętych powiek.

- Zamierzam rozpocząć pracę nad twoją nową strategią wyborczą. A całą resztę w cywilizowanym świecie określa się jako rozmowę, pogawędkę czy pogaduszki.

- Nie mam czasu na pogaduszki. - Richard wskazał pa­piery piętrzące się na biurku. - Jeden z głównych działów koncernu osiąga niespodziewanie niskie wyniki. Muszę wy­jaśnić, dlaczego tak się dzieje.

Próbowała wywnioskować, czy mówi prawdę, czy tylko próbuje się wykręcać, ale z jego spojrzenia niczego nie dało się wyczytać.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzać - odparła. - Po­wiedz tylko, kiedy będziemy mogli porozmawiać. Chcę usta­lić plan kampanii, budżet i tym podobne. Jeśli jest już zatrudniony menedżer do tej kampanii, to muszę się z nim spotkać. On czy też ona zajmie się strategią, co w dużym stopniu cię odciąży. Richard zamknął oczy i masował obolałe skronie.

- Boli cię głowa? - zapytała Melanie współczująco. - Nic dziwnego, jeśli zważyć, iloma sprawami musisz się zajmo­wać. Może chcesz się napić herbaty? Jeżeli jest tu gdzieś blisko kuchnia, chętnie ci zaparzę.

- Do diabła! Nie zatrudniłem cię do parzenia herbaty! - krzyknął.

Melanie utkwiła w nim spojrzenie, a on westchnął.

- Przepraszam, nie powinienem podnosić głosu.

- To prawda - przyznała. Nie chciała dyskutować nad jego zachowaniem. Dała tylko do zrozumienia, że nie będzie tolerować takich postępków i koniec. - To w końcu chcesz tej herbaty czy nie?

- Jeśli naprawdę będziesz taka miła, chętnie wypiję fili­żankę. Przy sali konferencyjnej jest kuchenka, powinnaś tam znaleźć wszystko, co potrzebne.

- Z cukrem, cytryną?

- Bez dodatków poproszę.

Sala konferencyjna była urządzona elegancko i ze sma­kiem. Ciekawe, czy to dzieło Destiny? - pomyślała Melanie, wchodząc do maleńkiej kuchni wyposażonej w dwupalniko­wą kuchenkę i pasującą do niej lodówkę, również w stalowej obudowie. W kredensiku stała porcelanowa zastawa i kry­ształowe kieliszki, a w szufladach ułożono srebrne sztućce. Było tu wszystko, czego potrzeba, żeby podejmować boga­tych członków zarządu.

Melanie postawiła czajnik na kuchence i zaczęła szukać herbaty. Kiedy woda się zagotowała, napełniła czajniczek i postawiła go na tacy obok filiżanki i talerzyka z torebeczką herbaty. Wróciła do gabinetu Richarda i bez słowa zalała torebkę wrzątkiem.

- Wyznacz termin spotkania i poproś sekretarkę, żeby do mnie zadzwoniła. Będę czekała na wiadomość - powiedziała, zamierzając opuścić gabinet.

Kiedy przechodziła obok Richarda, chwycił ją za rękę.

- Jeszcze raz przepraszam, Melanie. Głowa mi pęka i mam kiepski nastrój, ale to jeszcze nie powód, żeby tak na ciebie naskakiwać.

- Dopóki to rozumiesz, ciągle jeszcze jest dla ciebie na­dzieja - uśmiechnęła się.

- Nie jestem jeszcze za stary, żeby się czegoś nauczyć. A skoro już jesteś, to może jednak zostaniesz i od razu pomó­wimy o twojej koncepcji. Pierwsze spotkanie mam dopiero o ósmej trzydzieści.

- A ta sterta papierów? - zapytała.

- Może poczekać, a nawet powinna, bo żeby się tym za­jąć, muszę spojrzeć świeżym okiem na te dokumenty, a więc teraz i tak nic z tego nie będzie.

- W takim razie tu jest lista spraw, które musimy ustalić. De czasu mam przeznaczyć na opracowanie nowego planu? Czy będziesz potrzebował wstępnego projektu dla pracowników, czy wolisz, żebym została i sama zajęła się koordynacją? Na począt­ku mówiliśmy także o doradztwie w sprawach firmy. Ustalmy, co jest ważniejsze - koncern czy wybory? Nie musisz odpowia­dać w tej chwili, ale powinieneś się nad tym zastanowić. Nie chcę niepotrzebnie podwyższać kosztów, dopóki wszystkiego nie ustalimy.

- Doceniam to - powiedział, patrząc na nią trochę zasko­czony.

- O co chodzi?

- Nie spodziewałem się, że będziesz taka... - Richard urwał.

- Zorganizowana? - podsunęła. - Gdyby od samego po­czątku wszystko poszło dobrze, właśnie takie byłoby twoje pierwsze wrażenie na mój temat. Naprawdę jestem dobra w tym, co robię. Co do tego Destiny ma rację.

- Zaczynam to dostrzegać - rzekł, podając jej kilka te­czek. - To dokumenty osób ubiegających się o stanowisko menedżera kampanii. Przejrzyj je i powiedz, co o nich są­dzisz. Mogę się z tobą spotkać o trzeciej - dodał, przegląda­jąc swój plan dnia. - Będę miał piętnaście minut, więc się nie spóźnij. Kazałem przygotować dla ciebie biuro. Jeżeli bę­dziesz czegoś potrzebowała, powiedz mojej sekretarce, a ona się tym zajmie. Resztę omówimy już razem z menedżerem kampanii, kiedy go zatrudnimy.

- Zgoda. W takim razie do zobaczenia o trzeciej - powie­działa Melanie, kierując się do drzwi.

- Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał, kiedy już na­ciskała klamkę.

- Myślę, że... - zaczęła, ale przerwał jej, zanim zdążyła zaprotestować.

- Chodzi o sprawy służbowe. O ósmej muszę się pokazać na przyjęciu organizowanym przez komitet dobroczynny, którego współprzewodniczącą jest Destiny. Ciotka będzie szczęśliwa, widząc nas znowu razem, a poza tym zjawi się tam wiele osób, które powinnaś poznać.

- To znaczy, że dalej gramy? - zapytała. Nie była pewna, co właściwie myśleć o tym udawaniu. Sądząc jednak po tym, jak szybko zabiło jej serce, podobało się jej to bardziej, niż powinno.

- Jak najbardziej. Uzgodniliśmy przecież, że będziemy ciągnąć to przedstawienie, dopóki Destiny nie zostawi nas w spokoju - przypomniał.

- A czy pomyślałeś o tym, co może się stać, jeżeli ona odkryje, że to tylko gra? - zapytała.

- Nie możemy dopuścić do tego, żeby się dowiedziała - odparł Richard. - Dlatego musimy się pilnować. Dziś wie­czorem ciotka oczekuje, że przyjdziemy razem.

Melanie doszła do wniosku, że jeśli sytuacja będzie się rozwijała w tym tempie, to konieczność kupowania strojów wieczorowych błyskawicznie doprowadzi ją do bankructwa. Nawet tych z drugiej ręki.

- O której mam być gotowa? - zapytała z rezygnacją.

- Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej.

- Kiedy następnym razem będziesz potrzebował mojego towarzystwa z okazji oficjalnych spotkań, daj mi znać z wię­kszym wyprzedzeniem. Nie mam, tak jak Kopciuszek, wróż­ki za matkę chrzestną i potrzebuję czasu, żeby się przygoto­wać do wyjścia.

- Obiecuję. Ale nie mów o tej dobrej wróżce w obecności Destiny, bo przypuszczam, że byłaby szczęśliwa, mogąc od­grywać jej rolę. Przez całe życie ubierała trzech chłopców, a to nie pozwoliło jej rozwinąć skrzydeł wyobraźni. Bo co można zrobić ze smokingiem? Nawet jeśli zaprojektuje go znany projektant, wciąż wygląda tylko jak smoking. Biedna Destiny...

- Wyobrażam sobie, że dla osoby o takiej fantazji jak ona musiało to być frustrujące. Ale teraz już lepiej wezmę się do pracy - powiedziała i zabębniła palcami o trzymane w ręku teczki.

- Do zobaczenia o trzeciej. - Richard skinął głową. Melanie wróciła do swojej firmy. Zamknęła drzwi biura

i się o nie oparła. Rozmawiając z Richardem, miała ochotę pochylić się nad nim, siedzącym za ogromnym biurkiem, i całować go, aż w końcu się rozchmurzy. Byłoby to jednak bardzo nierozsądne.

Richard oczekiwał, że spędzą razem kolejny wieczór, pod­czas którego ona będzie udawać kogoś bliższego mu niż niezależna konsultantka, a później wróci do domu i wcale za nim nie tęskniąc, spokojnie zaśnie. Jeżeli tak ma to wyglądać, musi porozmawiać z Richardem o ryzyku, jakie niesie gra, którą podjęli. Uważała, że cała ta historia nie może się dobrze zakończyć.

Przeglądała teczki kandydatów na stanowisko menedżera kampanii, typując najlepszych i uzasadniając krótko swoją opinię. Nie wiedziała, jak dalece Richard będzie polegał na jej zdaniu. Liczyła się też z tym, że chciał w ten sposób tylko sprawdzić, na ile ich opinie są zbieżne. Bez względu na wszystko postanowiła przygotować przemyślaną i inteligen­tną notatkę na temat każdego z kandydatów.

Pracowała w skupieniu, nie przerywając nawet na lunch, zdecydowana jak najlepiej wywiązać się z zadania. Zamie­rzała udowodnić, że zatrudniając ją, Richard nie popełnił błędu, jeżeli nawet powodem, dla którego to zrobił, nie były jej kwalifikacje zawodowe.

- Mogę wejść? - zapytała Becky, zaglądając do biura.

- Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego przeglądasz te teczki, bo chyba źle cię zrozumiałam.

- Richard prosił, żebym wstępnie oceniła kandydatów.

- I dlatego natychmiast rzucasz wszystkie inne sprawy?

- Niczego nie rzucam - broniła się Melanie. - Przesunę­łam tylko kilka spotkań. To nic takiego. Często przecież zdarzają się podobne sytuacje.

- Coś mi mówi, że od tej pory będą się zdarzały jeszcze częściej.

- Jeśli nawet, to przecież Richard będzie nam dobrze płacił, prawda?

- A ty będziesz tańczyła, jak on ci zagra - stwierdziła Becky. - Nie podoba mi się to. Tak samo jak nie spodoba się tym wszystkim ludziom, którzy płacą nam regularnie od wielu miesięcy czy nawet lat. Może to nie są grube ryby, ale to nasi klienci.

- Nie mam zamiaru zaniedbywać klientów - oświadczyła Melanie, a ujrzawszy jej sceptyczną minę, spytała: - O co chodzi, Becky? Myślałam, że rozumiesz, jak ważne jest dla nas to zlecenie.

- Nie podoba mi się, że dla tego faceta stajesz na głowie. Jesteś na to za dobra.

- Nie robię tego dla żadnego faceta, tylko dla naszego klienta - przypomniała Melanie.

- Czy to znaczy, że koniec z tym przedstawieniem dla jego ciotki?

- Nie całkiem - przyznała Melanie.

- Naprawdę nie widzisz, jaka to ryzykowna gra? Jesteś pewna, że nie zaangażowałaś się osobiście i że Richard cię nie pociąga?

- Może istotnie traktuję tę sprawę trochę osobiście. - Me­lanie zdecydowała, że nie będzie kłamać. - Chciałabym wy­wrzeć na nim piorunujące wrażenie. Pilnuję jednak, żeby sprawy nie wymknęły mi się z rąk.

- Kochanie, minął dopiero jeden dzień. A jeśli chcesz znać moją skromną opinię, to ty już dawno niczego nie kontrolujesz.

- Odwołałam kilka spotkań i posiedziałam trochę nad ty­mi teczkami, a ty od razu nazywasz to brakiem kontroli? Daj spokój, Becky. To nasz nowy klient i to, co robię, jest całko­wicie uzasadnione.

- Jeśli tak twierdzisz. - Becky nie była przekonana.

- Tak właśnie twierdzę i... - zaczęła Melanie, ale prze­rwał jej dzwonek telefonu.

- Mówi Winifred, sekretarka pana Carltona. Pan Carlton prosił, żebym odwołała spotkanie o trzeciej i przekazała, że wieczór pozostaje bez zmian i przyjedzie po panią o wpół do ósmej.

- Rozumiem, dziękuję - powiedziała Melanie, unikając wzroku przyjaciółki.

- Odwołał spotkanie? - domyśliła się Becky. Melanie wiedziała, że Becky uważa ją za idiotkę, a co

gorsza, ona sama w tej chwili tak się właśnie czuła.

- Wyznaczył nowy termin? - zapytała Becky.

- Me. Może poda go wieczorem.

- Wieczorem? - W głosie Becky brzmiało niedowierza­nie.

- Nie mówiłam ci, że z nim wychodzę? Oczywiście spot­kanie służbowe.

- On będzie ściskał dłonie grubym rybom na przyjęciu, a ty będziesz mu w tym czasie referować rezultaty swojej pracy. - Becky z politowaniem pokiwała głową.

- Możemy porozmawiać w samochodzie, jadąc na spot­kanie - broniła się Melanie, czując, że jej pewność siebie znika. - Albo w drodze powrotnej.

- Jak daleko masz zamiar się posunąć, żeby utrzymać ten głupi kontrakt?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - Melanie była zaszo­kowana słowami Becky.

- To, co robisz, to chodzenie po linie. A biorąc pod uwagę błysk, jaki pojawia się w twoich oczach, kiedy tylko rozmo­wa schodzi na Richarda, obawiam się, żebyś z tej liny nie spadła, i to na głowę.

- Jak możesz? To okropne! - Melanie poczuła się do­tknięta uwagą przyjaciółki.

- Okropne jest to, że tak pomyślałam? - dociekała Becky. - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i bardzo cię lubię. Jestem przerażona, bo widzę, jak niewiele brakuje, żebyś zrobiła coś, czego będziesz żałować.

- Martwisz się o mnie czy o firmę? - zapytała cynicznie Melanie.

- Oczywiście, że o ciebie - natychmiast odpowiedziała Becky. - Ale jeśli ludzie zaczną uważać, że sypiasz z jednym ze swoich głównych klientów, to twoja reputacja jako fa­chowca również może ucierpieć.

- Nie sypiam z Richardem.

- Jeszcze nie. - Becky nie miała zamiaru ustąpić.

- Od razu mu zapowiedziałam, że nie pójdę z nim do łóżka.

- Wiesz, jak specyficzna jest nasza praca - odrzekła Becky. - Poświęcamy mnóstwo czasu na wykreowanie wize­runku klientów. Najlepiej nam to wychodzi, jeżeli ten wize­runek jest jak najbardziej zbliżony do prawdy. Oszustwa nam się niezbyt udają, bo obie jesteśmy na to za uczciwe.

- Innymi słowy, jeśli ludzie zaczną podejrzewać, że sy­piam z Richardem, nie będzie miało żadnego znaczenia, że to nieprawda? - uściśliła Melanie, czując się już do końca poko­nana.

- Bingo! - zawołała Becky.

- Jak mogłam się dać w to wciągnąć? - zapytała żałośnie Melanie, choć dobrze wiedziała, że sprawiła to przebiegłość Destiny i nalegania Richarda.

- To proste. Chciałaś oddać przysługę przyjaciółce. Skąd mogłaś przypuszczać, że od pierwszego wejrzenia oszalejesz z pożądania?

- Nie jestem w nim zakochana - oświadczyła stanowczo Melanie.

- Powiedziałam po-żą-da-nia - przypomniała Becky z uśmiechem. - Ciekawe, że usłyszałaś coś innego. No, skoń­czyłam na dzisiaj i idę do domu.

- Nie ma jeszcze trzeciej - zaprotestowała Melanie.

- Wiem, ale potrzebujesz czasu, żeby się przygotować na wieczór.

- Może powinnam po prostu naciągnąć na siebie worek? - powiedziała Melanie.

- Wątpię, żeby to pomogło. Wydaje się, że Richardowi to nie przeszkodzi, bo całkiem stracił dla ciebie głowę.

- Do diabła, Becky! To tylko gra! - krzyknęła Melanie, ale odpowiedział jej cichy śmiech przyjaciółki i odgłos za­mykanych drzwi.

Ze złością popatrzyła na stos teczek, przy których spędziła tyle godzin. A może polecić Richardowi na menedżera jakie­goś idiotę? W pełni na to zasłużył. Postanowiła jednak zmu­sić go raczej, aby zaczął ją traktować poważnie. A jeśli cho­dzi o Becky, to w jednym ma niewątpliwie rację. Musi się pilnować, tak żeby po zakończeniu tej farsy z Richardem nie okazało się, że jej opinia zawodowa ucierpiała.


ROZDZIAŁ 10

Wystarczyło, że Richard zobaczył wyraz twarzy Melanie, by zrozumiał, jak poważnym błędem było odwołanie popołu­dniowego spotkania. Dziewczyna zachowywała się uprzej­mie, ale tak chłodno i obojętnie jak zupełnie obca osoba. Zrozumiał, że jeśli natychmiast temu nie zaradzi, czeka go ciężki wieczór.

Na szczęście spodziewał się podobnej reakcji i miał w za­nadrzu kilka niespodzianek, które mogłyby pomóc w rozła­dowaniu sytuacji. Na początek wyjął zza pleców okazały bukiet.

- Może ci się spodobają - powiedział z nadzieją, pilnie wypatrując oznak poprawy nastroju Melanie.

- Są piękne! - Melanie ukryła twarz w pachnącej wiązan­ce lilii i róż. - Wstawię je do wody - powiedziała i wyszła z pokoju, nawet nie spojrzawszy na Richarda.

Nie jest najgorzej, mogła mu je przecież rzucić w twarz. Rozejrzał się po saloniku. Był umeblowany antykami i zupeł­nie współczesnymi sprzętami, przy czym widać było, że oso­ba, która je wybrała, ma znakomite wyczucie kolorów. Cho­ciaż Richard nie zdecydowałaby się na urządzenie własnego domu w takim stylu, z zaskoczeniem stwierdził, że wnętrze sprawia bardzo miłe wrażenie. Gdyby ten wieczór nie był taki ważny dla Destiny, najchętniej wcale by się stąd nie ruszał.

Melanie wróciła z kwiatami w dużym, kryształowym wa­zonie i postawiła je na szklanym blacie stolika do kawy. Znowu wtuliła w nie na chwilę twarz.

- Powinniśmy już iść - oznajmiła wreszcie oficjalnym tonem, co go zirytowało.

- Dobrze, ale najpierw musimy się pozbyć tego tonu -mruknął i pocałował ją.

Przez krótką chwilę próbowała się opierać, ale kiedy Ri­chard wypuścił ją wreszcie z uścisku, patrzyła na niego już nieco cieplejszym wzrokiem.

- To było nie fair - powiedziała jednak oskarżycielsko.

- To była ostatnia deska ratunku. Nie umiałem wymyślić nic innego.

- Skoro musiałeś odwołać spotkanie, mogłeś przynaj­mniej powiedzieć, że ci przykro. Całe przedpołudnie przy­gotowywałam się do niego, a teraz zastanawiam się, czy ciebie w ogóle interesuje moja opinia. Jeżeli nie będziesz mnie traktował poważnie, nasza współpraca nie ma sensu. Odejdę. Właśnie tego się spodziewał.

- Ależ traktuję cię poważnie - zapewnił. - Gdyby tak nie było, nie prosiłbym, żebyś się tym zajęła. Jeżeli jednak mamy razem pracować, musisz zrozumieć, że mój rozkład dnia jest płynny. Ciągle coś się dzieje i muszę reagować, gdy pojawiają się nieoczekiwane możliwości, albo gdy coś się wali. Dziś miałem dwie godziny na złożenie oferty kupna firmy, którą od lat próbuję zdobyć. Termin mijał o piątej i niemal do tej pory rozmawiałem z prawnikami.

- W porządku. - Wydawało się, że Melanie jest usatysfa­kcjonowana tym tłumaczeniem. - Przesadziłam, ale bardzo rai zależało, żeby wywrzeć na tobie wrażenie. To była pier­wsza okazja. Poza tym zezłościła mnie twoja pewność, że rzucę wszystko inne i zajmę się tylko tym, o co mnie prosiłeś. W dodatku nie zadałeś sobie trudu, żeby polecić sekretarce ustalenie nowego terminu.

- To dlatego, że i tak mieliśmy się spotkać. Liczyłem na to, że te kwiaty złagodzą twój gniew.

- Przyznaję, to miły gest, wolałabym jednak kilka szcze­rych słów. Ale ty pewnie nie jesteś przyzwyczajony do prze­praszania? - Popatrzyła mu w oczy.

- Kiedy trzeba, umiem przeprosić - rzekł zakłopotany trafnością jej spostrzeżenia.

Miała rację, nie był przyzwyczajony, by krytykowano jego zachowanie. Jak to ujęła Destiny? Zbyt wielu ludzi gotowych było spełniać wszystkie jego zachcianki? Pomyślał nagle, że branie pod uwagę uczuć innych to coś zupełnie nowego i zapewne poniżającego. Na to w każdym razie wskazywał dzisiejszy wieczór.

- A często ci się to zdarza? - zapytała kwaśno. - Raz do roku czy rzadziej?

- Rzadziej - przyznał, wzruszając ramionami. - Przepra­szam, że odwołałem spotkanie, ale prawdę mówiąc, w ogóle nie powinienem się z tobą dzisiaj umawiać. Miałem napięty plan. Umówiłem się z tobą tylko dlatego, że wiedziałem, jak bardzo zależy ci, by zacząć. Chciałem też dać ci znać, że mam zamiar słuchać twoich rad.

- Naprawdę? - Melanie rozpogodziła się wreszcie.

- Tylko niech ci się nie przewróci w głowie. Powiedziałem, że będę słuchał twoich rad, ale nie wspomniałem, że będę postępował zgodnie z nimi.

- Od czegoś trzeba zacząć. - Uśmiechnęła się. - Myśla­łam, że odwołałeś spotkanie, bo i tak nie ma znaczenia, co powiem.

- Naprawdę chcę wysłuchać twojej opinii. Opowiesz mi wszystko podczas jazdy. Masz dziesięć minut.

- Będę się streszczać. Jest zresztą tylko kilka osób god­nych zainteresowania. Cóż za elegancja - powiedziała na widok, stojącej przed wejściem limuzyny.

- Przekonałem się, że to bardzo wygodne, jeśli chce się w drodze popracować albo poświęcić całą uwagę osobie to­warzyszącej - dodał, patrząc jej w oczy.

- Jak mam się skoncentrować na pracy, kiedy mówisz takie miłe rzeczy?

- A może odłożymy sprawy służbowe na później i wróci­my do całowania? - zapytał, przekonany, że całowanie Mela­nie nigdy w życiu mu się nie znudzi.

- Raczej nie. - Melanie odsunęła się. - Nie zatrudniłeś mnie przecież ze względu na mój talent do całowania.

- Jesteś pewna? - Roześmiał się. - Mamy przecież dwie umowy, pamiętasz?

- Ani przez moment o tym nie zapomniałam, a w nocy pewno nie da mi to zasnąć. - Popatrzyła na niego zmieszana.

- Pomyślałem to samo. - Spojrzał z nadzieją. - A skoro oboje nie będziemy mogli zasnąć, to może spędźmy tę noc razem?

- Nic z tego - odparła. Lodowaty głos i chłodne spojrze­nie miały ostudzić jego zapały.

Gotów był uwierzyć, że Melanie naprawdę nie ma ochoty na jego towarzystwo, ale zdradził ją krótki, ledwie dostrze­galny błysk w oczach. Richard miał nadzieję, że namiętność, którą próbowała stłumić, dojdzie do głosu. Pragnął dotrwać do tej chwili, nie tracąc panowania nad sobą. Na razie jakoś sobie radził, ale każda chwila spędzona w pobliżu Melanie czyniła go coraz mniej odpornym.

Pierwszą osobą, na którą natknęli się po wejściu do sali recepcyjnej w hotelu, okazał się Mack. Melanie odniosła na­wet wrażenie, że specjalnie na nich czekał. Chwycił Richarda za ramię i wyciągnął obydwoje na zatłoczony korytarz.

- Przygotujcie się - ostrzegł ich ponuro. - Tam jest Pete Forsythe. Zachowuje się jak lis w kurniku. Tylko na was spojrzy i już będzie miał gotowy jutrzejszy nagłówek.

- Cudownie - jęknęła Melanie, ale natychmiast się roz­promieniła. - Możemy wykorzystać jego obecność.

- W jaki sposób? - Obaj mężczyźni popatrzyli na nią zaskoczeni.

- Forsythe goni za smakowitym kąskiem, więc dajmy mu coś. Powiedzmy, że zdecydowałeś się kandydować w wybo­rach do władz miasta i zatrudniłeś mnie jako doradcę.

- Nie jestem gotowy, żeby to ogłosić - zaprotestował Richard. - Chciałem to zrobić dopiero w połowie stycznia.

- Niczego nie będziesz musiał ogłaszać - wyjaśniła spo­kojnie Melanie. - Przyznasz tylko, o czym i tak wszyscy wie­dzą, że myślisz o kandydowaniu. W ten sposób potwierdzisz zawodowy charakter naszej znajomości i zakończysz speku­lacje na temat romansu. Prawda okaże się tak nieciekawa, że być może Forsythe nawet tego nie opublikuje.

- Bardzo chytrze - przyznał Mack. - Posłuchaj jej, Richardzie. Znam tego gościa. Żywi się skandalami i historyj­kami o podtekście seksualnym. To, o czym mówiła Melanie, nie zainteresuje jego czytelników.

- No dobrze, chodźmy - zgodził się w końcu Richard.

- Sprzedamy mu naszą nudną historię. Mam tylko nadzieję, że Destiny nie opowiedziała mu już czegoś innego.

- Na przykład czego? - zapytała Melanie, choć nie była pewna, czy naprawdę chce to wiedzieć.

- Tego, że wkrótce planujemy zaręczyny - wyjaśnił Ri­chard.

- Przecież widziała nas razem tylko raz. - Melanie uwa­żała przypuszczenie Richarda za idiotyczne.

- Niestety, Richard może mieć rację - poparł brata Mack.

- Destiny ma bardzo żywą wyobraźnię. Jeśli uznaje, że sy­tuacja tego wymaga, bez oporów ubarwia rzeczywistość, a już na pewno nie przepuści okazji, by nadać waszemu romansowi nieco rozpędu.

- Forsythe nas nie widział, jeszcze możemy się wycofać

- zaproponował Richard.

- Wykluczone. To najgorsze, co moglibyśmy zrobić - za­protestowała Melanie. - Gdyby ten facet się o tym dowie­dział, dopiero zacząłby węszyć! Pewnie od razu by spraw­dził, czy jesteśmy na liście gości i czy nie wymknęliśmy się na górę.

- Naszych nazwisk nie ma na liście - rzekł Richard. - Chyba że...

- Nawet o tym nie myśl - przerwała mu Melanie, pod­czas gdy Mack starał się stłumić śmiech. - To zresztą nie ma znaczenia. Forsythe i tak uzna, że przekupiłeś obsługę, a jutro rano przeczytamy, jak to wymknęliśmy się, żeby wreszcie być sami. Musimy tam wejść jak ludzie o czystym sumieniu, niczego nieukrywający, co akurat jest prawdą. W tej sali ze­brało się mnóstwo osób. Może uda się nam przywitać i poroz­mawiać, z kim trzeba, a potem pokręcić się trochę, żeby nas zauważono i wyjść, nie zbliżając się nawet do Forsythe'a. Niech usłyszy od innych, że byliśmy razem.

- Melanie ma rację. Pójdę przodem i spróbuję go przyblo­kować - obiecał Mack, nie kryjąc, że niecierpliwie czeka na rozwój wydarzeń.

- Myślałem, że raczej chowa się za tymi rosłymi napast­nikami - mruknął Richard.

- Bardzo śmieszne - skomentował Mack. - Cokolwiek masz na ten temat do powiedzenia, i tak ja mam większe doświadczenie.

- W unikaniu Pete'a Forsythe'a czy w blokowaniu?

- W obu tych sprawach - odparł stanowczo Mack.

- A przy okazji, z kim przyszedłeś? - zapytał Richard.

- Z nikim. Nie daję pożywki wyobraźni Destiny. Poza tym dzisiaj jest twój dzień - przypomniał Mack. - Zwłaszcza gdybyś się zdecydował ogłosić zaręczyny.

- Poczekaj, kiedyś ciotka zajmie się i tobą. A wtedy poża­łujesz, bo zrobię wszystko, żeby jej pomóc. - Richard spoj­rzał ponuro na brata.

- Nie jestem pewna, czy rozsądne jest zrażanie do siebie kogoś, kto chce się rzucić pomiędzy nas i Forsythe'a - za­uważyła Melanie.

- Dobrze, braciszku. Rób, co do ciebie należy i pomóż nam dotrzeć do Destiny - poddał się Richard.

Doświadczenie z boiska wyraźnie okazywało się przydat­ne, gdyż Mack nadzwyczaj sprawnie poruszał się w zatłoczonej sali. Po chwili wszyscy troje znaleźli się przy stole prezy­dialnym, za którym królowała Destiny w towarzystwie kilku dżentelmenów. Zaskoczona Melanie ujrzała wśród nich wy­sokiej rangi doradcę prezydenta i dwóch senatorów. Poczuła się nagle jak Alicja, która wypadając z króliczej nory, trafiła na herbatkę u Szalonego Kapelusznika. Z całą pewnością nie było to towarzystwo, w którym obracała się na co dzień.

Destiny powitała przybyłych serdecznym uśmiechem, a potem dokonała prezentacji, z której można by wywniosko­wać, że Melanie jest właścicielką jednej z najlepszych agen­cji w swojej branży, z siedzibą przy Madison Avenue w Nowym Jorku. Mężczyźni odruchowo spojrzeli na nią z szacunkiem, którego na ogół nie wzbudzała samym swym nazwiskiem. Zwykle, chcąc pracować dla ludzi tak wysoko postawionych, musiała udowadniać, że świetnie się do tego nadaje. A na razie nie udało się jej o tym przekonać nawet Richarda.

- Richardzie, ty stary lisie! - powitał go senator Furh­man. - Widzę, że tobie należy zostawiać wybór doradców. Znalazłeś piękną i zdolną kobietę, podczas gdy my wszyscy musimy współpracować z łysymi starcami. Pogratulować, mój drogi!

Melanie była ciekawa odpowiedzi Richarda, bo dużo z niej mogła wywnioskować. I to nie tylko na temat jego taktu i dyplomacji, ale również, co myśli o jej kwalifikacjach zawodowych, choć nie miał w zasadzie okazji do wyrobienia sobie zdania w tej kwestii.

- Proponuję, żeby i pan ją zatrudnił. - Richard spojrzał senatorowi w oczy i uśmiechnął się. - Ale dopiero wtedy, kiedy wygram wybory i obejmę urząd.

- A więc zdecydowałeś się wystartować w wyborach do władz miasta? - zapytał doradca prezydenta.

- Zdecydowałem się to rozważyć - sprostował Richard, zgodnie z tym, co ustalił z Melanie.

Przysłuchując się rozmowie, Melanie doszła do wniosku, że Richard będzie z pewnością pojętnym uczniem, co bardzo ułatwi jej pracę.

- Dlaczego nie startujesz do Kongresu? - chciał wiedzieć senator Furhman. - Człowiek twojego kalibru tylko traci czas na zaczynanie wszystkiego od najniższego szczebla.

- Żadne działanie na rzecz społeczeństwa, bez względu na to, na jakim poziomie, nie jest stratą czasu - oznajmił Richard zdecydowanie.

- Oczywiście, oczywiście, masz rację - szybko przytak­nęli wszyscy trzej mężczyźni.

Melanie uśmiechnęła się, zadowolona ze sposobu, w jaki Richard poradził sobie z politykami, nie urażając ich. Wie­działa, że będzie doskonałym kandydatem i że nikomu nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi.

- Panowie wybaczą, ale mamy z Melanie wiele spraw do omówienia. - Richard nachylił się i pocałował Destiny. -Przykro mi, ale nie możemy dłużej zostać.

Melanie i Mack zupełnie się tego nie spodziewali, ale Richard posłał im porozumiewawcze spojrzenie.

- Jesteś gotowa, skarbie? - zapytał.

Zaskoczył ją tą ostentacyjną czułością. Nie wiedziała, czy było to przeznaczone dla uszu Destiny czy dla towarzyszą­cych jej dżentelmenów. A może dla samego Pete'a Forsy­the'a?

- Kochanie. Jesteś gotowa? - ponaglił Richard.

- Oczywiście. - Wciąż oszołomiona, kiwnęła głową. -Po co to zrobiłeś? - zapytała, gdy czekali już na ulicy na limuzynę.

- Masz na myśli pośpiech, z jakim wyszliśmy?

- To też, ale pytam przede wszystkim o twoje aluzje do sposobu spędzenia tego wieczoru. Myślałam, że zdecydowa­liśmy się unikać wszystkiego, co mogłoby świadczyć o rym, że łączy nas coś więcej niż sprawy służbowe.

- Chodziło mi o Destiny, a na to przecież się zgodziłaś.

- Ale słyszeli cię również inni. Już na pewno szukają Forsythe'a, żeby mu o wszystkim donieść.

- Dosyć mam już przejmowania się Forsythe'em -oświadczył Richard ze zniecierpliwieniem.

- Nie możesz sobie na to pozwolić! - żachnęła się Mela­nie. - Musisz wykorzystywać media dla własnych celów, a nie dostarczać im materiału do plotek. Myślałam, że zgo­dziłeś się słuchać moich rad.

- Owszem, i właśnie dlatego wyszliśmy. Chcę cię wysłu­chać i przemyśleć twoje propozycje. Umieram z głodu, może kupimy coś do jedzenia i pojedziemy do ciebie?

Melanie zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję, że nie chodzą ci po głowie żadne głupie myśli? - zapytała.

- Szczerze mówiąc, chodzą. - Richard roześmiał się. -Zadowolę się jednak przejrzeniem teczek, które ci rano da­łem. Czy mam inne wyjście?

- Naprawdę wiesz, jak zabawić dziewczynę. - Melanie pokiwała głową.

- Zanim się jeszcze bardziej naburmuszysz, poczekaj, aż zobaczysz, co chcę zamówić. Zapewniam, że będzie to dużo smaczniejsze niż ten gumowy kurczak na przyjęciu. Boże, co za obrzydlistwo!

- Jeśli tak mówisz... - Ciągle nie była pewna jego intencji. Wsiadła do limuzyny, a Richard, zanim zajął miejsce obok

niej, porozmawiał przez chwilę z kierowcą.

- Pojedziemy do ciebie, a kierowca przywiezie nam kola­cję - oznajmił.

Nareszcie znaleźli się poza zasięgiem czujnych oczu De­stiny i Forsythe'a. Mogli też wreszcie porozmawiać o pracy. Zamiast się jednak cieszyć z tego, Melanie martwiła się, co będzie, kiedy zmysły obydwojga znów dadzą o sobie znać, a w pobliżu nie będzie nikogo, kto mógłby ich przywołać do porządku.

- Lepiej, żebyś się przebrała, zanim zasiądziemy do kola­cji - powiedział Richard, kiedy znaleźli się w salonie.

Popatrzyła na niego podejrzliwie, ale on tylko się uśmie­chnął.

- Nie powiedziałem przecież, żebyś włożyła peniuar. Je­śli jednak chcesz to zrobić, nie będę się sprzeciwiał. Mam słabość do kobiet w koronkach i atłasach.

- Nie rozmarzaj się - przywołała go do porządku. - My­ślałam raczej o dresie.

- Wybierz jakiś znoszony, bo to, co zamówiłem, nie pasu­je do eleganckich strojów. Ale jeżeli lubisz ryzyko... - Zno­wu się uśmiechnął, widząc jej zaskoczenie.

- Co takiego mogłeś zamówić? - zapytała, bo jego weso­łość wydawała się jej podejrzana.

- To niespodzianka, ale myślę, że będziesz zadowolona.

- Za mało wiesz o moich gustach, żeby tak twierdzić.

- Ty masz swoje źródła informacji, ja swoje. Idź się prze­brać, chyba że wolisz zaryzykować. Przygotuję coś do picia. Masz czerwone wino?

Kupiła kilka butelek jego ulubionego wina, mając nadzie­ję, że nadarzy się okazja tak jak ta, lecz teraz wcale nie była z tego dumna.

- W kuchni jest stojak na wino. Nie mam takiego wyboru jak ty, ale jestem pewna, że coś znajdziesz.

Richard poszedł do kuchni, a ona pobiegła do sypialni. Duma nie pozwoliła jej założyć dresu, ubrała się więc w ob­cisłe dżinsy i sweter.

Kiedy schodziła na dół, usłyszała otwieranie drzwi. Kie­rowca właśnie wchodził do środka z dwiema dużymi torba­mi. Z niedowierzaniem popatrzyła na dobrze sobie znane logo na torbach.

- Zamówiłeś barbecue z Ohio? - upewniła się, kiedy Ri­chard odebrał torby od kierowcy.

- Doszedłem do wniosku, że jestem ci coś winien za odwołanie spotkania, a twoja asystentka powiedziała, że to uwielbiasz. Chciałem, żebyś się uśmiechnęła, ale ty jesteś od tego jak najdalsza - stwierdził, przyglądając się jej badaw­czo.

- Chwileczkę. - Musiała to przemyśleć, bo zamówienie kolacji z Ohio, tak jakby to była budka za rogiem, zrobiło na niej wrażenie. - Kiedy rozmawiałeś z Becky?

- Wiedziałem, że będziesz rozczarowana, gdy odwołam spotkanie. Chciałem ci to jakoś wynagrodzić, więc zasięg­nąłem języka u Becky, bo zależało mi na tym, by sprawić ci radość. A kiedy upewniłem się, że zdążą dostarczyć zamó­wienie, Winifred zadzwoniła do ciebie.

Nic dziwnego, że Becky tak się zmartwiła, pomyślała. Wiedziała, jaką ekstrawagancką niespodziankę planuje Ri­chard, i zdawała sobie sprawę, jakie uczucia wzbudzi w Melanie mężczyzna, który zdobędzie się na coś tak zaska­kującego.

- Nadal nie widzę uśmiechu - stwierdził Richard, patrząc na nią spod zmrużonych powiek. - Ale lubisz to barbecue, zgadza się?

- To jedna z tych rzeczy, których najbardziej mi brakuje, odkąd wyjechałam z domu.

- Tak właśnie utrzymuje Becky.

- Zadałeś sobie tyle trudu. - Wciąż była pod wrażeniem tego, co zrobił. - Taka przesyłka lotnicza musi kosztować majątek.

- A od czego są firmowe odrzutowce? - zażartował. -Ale następnym razem to my polecimy do Ohio. Zjemy twój przysmak na miejscu, a poza tym będziesz mogła spotkać się z rodziną.

Melanie była oszołomiona. Aż do tej chwili nie uświada­miała sobie, co to znaczy być kimś takim jak Richard Carlton, kimś, kto dla kaprysu może się dopuszczać takich ekstrawa­gancji. Już wcześniej niepokoiło ją to, co do niego czuła, ale teraz była wprost przerażona. Łatwo było dać się uwieść takim gestom. A przecież zaangażowanie się w związek z człowiekiem pokroju Richarda Carltona było niebez­pieczne.

Sięgnęła po kieliszek wina i wypiła duży łyk.

- Masz mi za złe, że to zrobiłem? Myślałem, że się ucie­szysz.

- Cieszę się. - Popatrzyła mu w oczy i nareszcie się uśmiechnęła. - Prawdę mówiąc, nikt jeszcze nie zrobił dla mnie czegoś tak miłego i szalonego. To bardzo uwodziciel­skie - dodała, zanim zastanowiła się, jak to zabrzmi.

- Naprawdę? - Richard wydawał się zaintrygowany. -Jak bardzo?

- Nawet o tym nie myśl! - Zmarszczyła brwi. - Chciałam tylko powiedzieć, że nie wiem, jak się zachować.

- Najlepiej zacznij jeść - zaproponował.

- Doskonale rozumiesz, o co mi chodzi. Nie wiem, jak się zachować, kiedy robisz takie rzeczy. To za wiele dla mnie.

- To tylko kolacja na wynos.

- Z Ohio! Z mojej ulubionej restauracji, w której święto­waliśmy z przyjaciółmi najważniejsze wydarzenia.

- Czy byłabyś bardziej zadowolona, gdybym zamówił jedzenie u Chińczyka za rogiem?

- Nie, ale byłoby to zwyczajne i zrozumiałe.

- Chciałaś powiedzieć, że nie budziłoby w tobie niepo­koju, prawda? - Delikatnie ucałował jej dłoń. - Byłoby zwyczajne i przez to łatwe do przyjęcia. Dlaczego koniecz­nie chcesz się czuć w moim towarzystwie zwyczajnie? - za­pytał.

- Bo to, co robimy, to tylko gra. Tak się umówiliśmy.

- A barbecue z Ohio coś zmienia ?

- Wszystko - oznajmiła, obawiając się, że zabrzmiało to niewdzięcznie.

- Mam więc to wyrzucić? - zapytał, biorąc torby ze stołu.

- Nie waż się! - Wyrwała mu torby z rąk. - Nie wiem wprawdzie, dlaczego zamówiłeś kolację w Ohio, ale z pew­nością mam na nią ochotę.

- Przynieść serwetki? - zapytał z uśmiechem.

- Przynieś, tylko dużo. Tego się nie da zjeść bez pobru­dzenia się.

Otworzyła torby. W środku były żeberka, sałatka colesław, sałatka ziemniaczana i pieczywo kukurydziane, a wszystko w ilości wystarczającej do nakarmienia co najmniej kilku osób.

- Spodziewasz się towarzystwa? - zapytała z niedowie­rzaniem.

- Pomyślałem, że jeśli będzie ci smakowało, to na pewno chętnie zostawisz sobie trochę na później. A poza tym obieca­łem Becky, że jeśli dochowa tajemnicy, to też na tym skorzy­sta.

- Jeśli zdołała cię na to naciągnąć, może to właśnie ona powinna negocjować nasz kontrakt? - zauważyła Melanie.

- Moim zdaniem sama radzisz sobie całkiem dobrze.

- Dziękuję. A teraz zdejmij krawat, podwiń rękawy i zrób sobie śliniak z serwetki.

Richard uśmiechnął się. Zrobił, co kazała, i od razu zaczął wyglądać zwyczajniej. Wydawał się odprężony... i bardziej pociągający. O Boże, daj mi siłę, poprosiła Melanie w duchu.

- Dziękuję za jedzenie - powiedziała. - To taka mała modlitwa przed posiłkiem - wyjaśniła, widząc jego pytający wzrok.

W oczach Richarda błysnęły wesołe iskierki, a ona zaczęła podejrzewać, że domyślał się, iż modli się także o zupełnie co innego.

- Melanie?

- Tak? - zapytała, delektując się doskonale przyprawioną wieprzowiną i pilnując, by pomrukiwać z zadowolenia.

- Spójrz na mnie - polecił.

Zrobiła to i zadrżała, widząc, jak na nią patrzy.

- O co chodzi? - zapytała.

- Ostrzegam cię, bo chcę być w porządku. Musisz wie­dzieć, że na ogół zachowuję się zupełnie inaczej i starannie unikam kłopotów. Ale przy tobie pragnę czegoś innego.

Melanie z namysłem kiwnęła głową.

- Myślę, że to rozumiem - szepnęła.


ROZDZIAŁ 11

Kiedy Richard następnego dnia pojawił się w biurze, Desti­ny już tam była. Nie zdziwił się, bo wiedział, że ciekawość nie pozwoli jej czekać, aż on zechce się z nią skontaktować. Nieczęsto przecież wymykał się z ważnych spotkań, porzuca­jąc towarzystwo czołowych polityków i przedstawicieli biz­nesu po to, żeby być z kobietą. Był przekonany, że takim zachowaniem zrobił na ciotce wrażenie i przekonał ją, jak poważnie traktuje Melanie.

Cała ta sprawa zaczęła się jako gra. Chodziło o przekona­nie Destiny, że osiągnęła swój cel. Z czasem jednak przestało to mieć znaczenie, a ostatniej nocy Richard zrozumiał, że sprawy wzięły poważny obrót. Zaplanowana podwójna gra, mająca przekonać Destiny, że romans jest prawdziwy, a zara­zem upewnić Melanie, że tak nie jest, okazała się nazbyt skomplikowana. A przecież to w obawie przed komplikacja­mi właśnie Richard przez całe swe dotychczasowe życie unikał wszelkich podstępów zarówno w interesach, jak i w sprawach osobistych.

- Dobrze się bawiliście wczoraj wieczorem? - zapytała bez wstępów Destiny, a błysk w jej oczach zdradzał, że ocze­kuje pikantnych szczegółów.

- Bardzo dobrze - odparł obojętnie.

- Robiliście coś szczególnego?

- Słyszałaś już o kolacji, prawda? - Richard rzucił jej szybkie spojrzenie.

- O tym, że wysłałeś do Ohio samolot po jej ulubione barbecue? Tak, słyszałam i muszę cię pochwalić. To było naprawdę miłe. Sama nie doradziłabym ci niczego lepszego, gdybyś mnie poprosił o pomoc.

- Czy wszyscy moi pracownicy figurują również na two­jej liście płac?

- Jeżeli pytasz, czy dla mnie szpiegują, to odpowiadam, że nie. Staram się jednak być dobrze poinformowana w spra­wach dotyczących moich bratanków. A ludzie potrafią być bardzo pomocni, gdy jest się dla nich miłym.

Richard słyszał ukrytą w tych słowach krytykę, ale nie był w nastroju do dyskusji z ciotką.

- Zajmij się sobą i przestań wtrącać się w moje życie. Będę ci za to bardzo wdzięczny.

- Może kiedyś tak zrobię. Jednak muszę być pewna, że ty i twoi bracia jesteście szczęśliwi.

- Będziemy o wiele szczęśliwsi, kiedy przestaniesz wty­kać nos w nasze sprawy.

- Czyżby? - zapytała z powątpiewaniem Destiny. - Gdy­by nie ja, nie spotkałbyś Melanie. Odpowiedz, mój drogi, tylko szczerze. Czy byłeś szczęśliwszy, zanim się pojawiła w twoim życiu?

- Miałem spokój - powiedział, ale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę był bardzo samotny. Melanie pojawiła się w jego życiu tak niedawno, a już nie potrafił sobie wyobrazić bez niej życia.

- Nie o to chodzi, chociaż, prawdę mówiąc, uważam, że miałeś zbyt wiele spokoju.

- Mnie to odpowiadało - skłamał, choć wiedział, że ciot­ki nie przekona.

- W twoim życiu pojawiła się Melanie i liczę na to, że tego nie zepsujesz.

- Wątpię, żebyś mi na to pozwoliła.

- Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić - przyznała. - Przypominam ci, że nadchodzą święta. Czy Melanie przyj­dzie do nas na świąteczną kolację?

- Masz na myśli tradycyjne świąteczne szaleństwa Carl­tonów? - W głosie Richarda słychać było napięcie.

Destiny zmarszczyła brwi, słysząc jego ton.

- Kocham święta. Podaj mnie za to do sądu, jeśli chcesz, choć przecież i ty je lubisz.

- Przypuszczam, że jeśli jej nie zaproszę, ty to zrobisz -burknął, udając, że idzie na ustępstwo, chociaż i tak planował zaprosić Melanie i na Wigilię, i na świąteczne śniadanie.

- Mam nadzieję, że jednak zrobisz to ty. Pamiętaj, że do kolacji siadamy o ósmej, a następnego dnia śniadanie jest o jedenastej. Wtedy też otworzymy prezenty. Nie zapomnij kupić czegoś atrakcyjnego dla Melanie. Zrób to sam, nie wysyłaj Winifred.

- Co roku od dwudziestu lat jest tak samo, powinienem więc zapamiętać - mruknął.

- Tradycja to ważna rzecz. Kiedyś to docenisz.

Richard zamyślił się i uznał, że ciotka ma prawdopodob­nie rację. Wyobraził sobie lata życia z Melanie i zwyczaje, jakie mogliby stworzyć dla swojej rodziny. Szybko jednak odsunął od siebie te myśli, stwierdziwszy, że musi bardziej uważać, by sprawy nie wymknęły mu się spod kontroli. Przy­szło mu jednak do głowy, że może wczorajszego wieczoru Melanie próbowała mu powiedzieć, że to się już stało. Oba­wiał się, że miała rację.

W chwili gdy Melanie wróciła ze spotkania z klientem, zadzwonił telefon.

- To Richard, odbierzesz tutaj czy u siebie? - zapytała Becky. - Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć, jak wypadła wczorajsza kolacja. Pytałam Richarda, ale nie chciał powie­dzieć, czy mu się z tobą udało.

- Proszę, powiedz, że go o to nie zapytałaś! - zawołała Melanie.

- Nie tak dosłownie - uśmiechnęła się Becky.

- Odbiorę u siebie. - Odetchnęła z ulgą, unikając badaw­czego spojrzenia przyjaciółki, która znała ją zbyt dobrze, żeby dać się oszukać.

- Dzień dobry - zaczęła energicznym głosem. W prze­ciwieństwie do wczorajszego wieczoru, dzisiaj postanowiła traktować Richarda chłodno i oficjalnie. - Przepraszam, że musiałeś czekać, ale dopiero w tej chwili wróciłam ze spotka­nia.

- Czy Becky stoi obok ciebie i słucha? - zapytał Richard. - Odniosłem wrażenie, że bardzo ją interesuje, jak się udała wczorajsza kolacja.

- Skoro wtajemniczyłeś ją w swoje plany, nie rozumiem, dlaczego teraz się dziwisz.

- Więcej już nie popełnię tego błędu. Nie odpowiedziałaś mi jednak, czy ona tam stoi.

- Jestem w swoim gabinecie i nawet zamknęłam drzwi.

Wątpię, żeby mogła mnie słyszeć, nawet jeśli przyłoży do nich ucho - powiedziała głośniej, a wtedy od strony sekreta­riatu dało się słyszeć oburzone prychnięcie. - W czym mogę ci pomóc?

- Musimy porozmawiać o świętach. To już w przyszłym tygodniu.

- Winifred wpisała ci to do kalendarza?

- Rano odwiedziła mnie Destiny.

- To wszystko tłumaczy. Destiny skrzykuje rodzinę.

- Oczekuje, że przyłączysz się do nas. Obiecałem, że cię zaproszę.

Zupełnie ją zaskoczył. Święta to taki szczególny czas. Spędzanie ich z jego rodziną wydało się jej zbyt intymne. Nie była pewna, czy uda się jej przez to przebrnąć.

- Nie uważasz, że to przesada? - zapytała.

- Ciotka musi uwierzyć, że naprawdę jesteśmy razem, a ty nie jedziesz przecież do domu, prawda?

- Nie, ale...

- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś nas odwiedziła. Muszę przyznać, że Destiny potrafi urządzić święta jak nikt. Zobaczysz. Będzie miła atmosfera i doskona­łe jedzenie.

- Nie obawiam się kiepskiego jedzenia ani też tego, że będzie nudno.

- A więc o co chodzi?

- O to, że znowu będziemy kłamać. I to w święta - doda­ła, jakby kłamstwo w dni świąteczne było cięższym przewi­nieniem.

- Wierz albo nie, ale ja też nie mam zwyczaju kłamać. To jednak wyjątkowa sytuacja.

- Wcale nie jakoś szczególnie wyjątkowa. A ja za każ­dym razem czuję się coraz bardziej nie w porządku.

- Może powinniśmy trochę przyspieszyć - oznajmił po długim milczeniu.

Melanie nie dała się zwieść jego spokojnemu tonowi.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała.

- Zastanowię się nad tym, a ty obiecaj, że przyjdziesz.

- Jesteś pewny, że to dobry pomysł?

- Nie widzę innego wyjścia - odparł zaskakująco pogod­nym głosem. - Gdybyś nie przyszła, byłoby to dziwne i rów­noznaczne z przyznaniem, że nie traktujemy naszej znajomo­ści poważnie.

- Widzę, że zaczyna ci się to wszystko podobać. - W Me­lanie obudziły się podejrzenia.

- Postępuję tak, bo muszę. Zaufaj mi - poprosił, ale nie zabrzmiało to szczerze.

- Nie wiem, czy zasługujesz na zaufanie.

- Musisz jednak przyznać, że nie pomyliłem się co do Destiny. Jej zachowanie jest przewidywalne. I nie martw się. Nie będzie źle. Znasz przecież Destiny i Macka. Nie poznałaś jeszcze tylko Bena, ale on pewno będzie cię podziwiał w mil­czeniu.

- Czyżby w rodzie Carltonów trafił się milczek? Richard przez długą chwilę nie powiedział ani słowa. Mela­nie zaczęła się nawet obawiać, że się obraził.

- Ben był taki sam jak my wszyscy - odezwał się w koń­cu Richard. - Ostatnie lata były dla niego ciężkie. Nie miał ochoty mówić o tym, co się stało, więc my też milczeliśmy. Ale żebyś się nie wystraszyła, dodam, że Ben jest najprzystoj­niejszy z nas trzech.

- Małomówny, bogaty i przystojny. Można się od razu zakochać - zażartowała.

- Pamiętaj, że jesteś nieprzytomnie zakochana we mnie.

- No tak. Czasami już się gubię w tym wszystkim.

- Bardzo zabawne - stwierdził bez śladu wesołości w głosie. - Ale myślę, że w święta przyspieszymy tak, że już nie uda ci się o tym zapomnieć - dodał ze śmiertelną powagą.

- Co to ma znaczyć? - zaniepokoiła się Melanie. - Nie waż się zrobić czegoś głupiego. - Poczuła, że serce bije jej szybciej.

- A cóż może wymyślić taki nudny sztywniak jak ja? - zapytał i odłożył słuchawkę, zanim Melanie zdążyła powie­dzieć, że ani kiedy ją całował, ani kiedy zrobił jej tę wspaniałą niespodziankę, nie zachowywał się jak sztywniak.

Richard przyjechał po Melanie, aby zabrać ją na Wigilię. Wyglądała naprawdę prześlicznie, ubrana w prosty, szma­ragdowozielony aksamitny kostium, który wypatrzyła w Chez Deux. Była jednak tak smutna, jakby czekała ją nie kolacja, ale gilotyna. Patrząc na jej przygnębienie, żałował, że stał się tego powodem.

- Wyglądasz na przerażoną, a to przecież tylko zwykła kolacja. O co chodzi?

- Ile będzie dań? - zapytała, patrząc na niego podejrzli­wie.

- Nie wiem. Nigdy ich nie liczyłem. A ma to jakieś zna­czenie?

- Zwykła kolacja, jak to określiłeś, na ogół składa się z ziemniaków, mięsa i jarzyn. Ewentualnie może być jeszcze ciasto na deser - wyjaśniła. - Czy Destiny poda dziś coś takiego?

- Wątpię, ale rozumiem, o co ci chodzi.

- Naprawdę? Coś mi mówi, że podczas dzisiejszej kolacji ktoś będzie patrzył na nas wyczekująco...

- Niewykluczone - odparł Richard.

- I nie boisz się?

- Dlaczego miałbym się bać? Przecież to moja rodzina.

- Destiny także się nie boisz?

- Czasem udaje się jej mnie przestraszyć, ale powoli za­czynam się przekonywać do jej planu - odparł, wprowadza­jąc samochód do garażu ciotki.

Popatrzyła na niego ze zdumieniem, pewna, że źle usły­szała.

- Co powiedziałeś? - zapytała, ale Richard udał, że nie słyszy. Wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi, lecz Mela­nie nawet nie drgnęła. - Zadałam ci pytanie. - Wciąż przy­glądała mu się spod zmarszczonych brwi.

- Nie pozwólmy, żeby na nas czekali, porozmawiamy później.

- Może lepiej, żeby poczekali - zauważyła, wysiadając jednak z samochodu.

Wszyscy już na nich czekali. Z okazji świąt nawet Ben założył smoking, choć się nie rozchmurzył. Richard martwił się, że brat wciąż pogrążony jest w czarnych myślach, Desti­ny jednak przekonywała go, że z Benem już jest lepiej.

- Dużo o tobie słyszałem - powiedział Ben podczas po­witania.

- Doprawdy? - Melanie spojrzała pytająco na Richarda, a potem znów na Bena.

- Nie od niego. Od ciotki - wyjaśnił Ben. - Wprost nie może się ciebie nachwalić. Mack jest zbyt zajęty swoimi kobietami, by choć wspomnieć, że Richard się z kimś spoty­ka. A sam Richard dzwoni tylko po to, żeby się upewnić, czy nie umarłem z głodu.

- Słyszałam, że jesteś bardzo utalentowany - zwróciła się do niego Melanie. - Z przyjemnością obejrzałabym kiedyś twoje prace.

- Wpadnij na farmę. Destiny na pewno chętnie cię przy­wiezie - zaprosił Ben.

- Jeżeli ktoś ją przywiezie, to tym kimś będę ja - burknął Richard, zaniepokojony tym, że Ben najwyraźniej od razu polubił Melanie. Przyglądając się bratu, próbował dociec, czy mu się spodobała, czy Ben się po prostu zmienił. Nie mógł jednak tego stwierdzić. Zaskoczony, że obaj jego bracia za­akceptowali Melanie tak od razu, ucieszył się, że zadbał o to, aby nie było wątpliwości, do kogo ona należy. - Myślałem, że nie pozwalasz, aby obcy kręcili się po twojej pracowni? - Richard popatrzył niedowierzająco na uśmiechniętego Bena.

- Przecież Melanie nie jest obca, prawda? Z tego, co zro­zumiałem, właściwie należy już do rodziny. - Głos Bena brzmiał energicznie i figlarnie zarazem, niemal tak jak daw­niej.

A więc Ben już wie o nim i o Melanie i chyba się z tego cieszy. To dobry znak.

- Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Niektórzy są zbyt pewni siebie. - Melanie wzięła Bena pod rękę. - Mam ochotę na kieliszek wina. Nalejesz mi? Twój brat nie pomyślał o tym.

- Z przyjemnością - odparł Ben i oboje z Melanie skiero­wali się w stronę barku.

Richard i Mack patrzyli na nich z rozbawieniem.

- Przestańcie się gapić - upomniała ich Destiny. - Kto jak kto, ale ty, Richard, powinieneś wiedzieć, jaką niezwykłą kobietą jest Melanie.

- Nie miałem pojęcia, że umie czynić cuda - odparł Richard, nie odrywając wzroku od Melanie rozmawiającej z jego bratem. Przyglądając się, jak roztacza przed nim swój czar, upewnił się, że to, co zaplanował na następny dzień, jest jak najbardziej słuszne. Najwyższa pora podnieść stawkę. Tyle że nie był już pewien, czy ta gra nadal ma coś wspólnego z Destiny...

Melanie czuła się jak najpodlejszy oszust. Z każdym dniem była coraz bardziej niezadowolona, że zgodziła się na ten idiotyczny pomysł. Ostatniego wieczoru kusiło ją, by wyznać prawdę, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Polubiła Richarda i jego rodzinę i chyba wcale nie chciała, żeby gra, którą prowadzili, dobiegła końca. Dobrze jednak wiedziała, że będzie miała złamane serce.

Miała wrażenie, że Richard o tym wie i podstępnie wykorzy­stuje jej słabość, by nie pozwolić się jej wycofać. Nie krzywdził jej tym, dbał tylko o swoje sprawy. Ale biorąc pod uwagę aluzje, które ostatnio wygłaszał, nie była pewna, czy wie, o co tak naprawdę mu chodzi. Poprzedniego wieczoru, kiedy ją całował, doświadczyła uczucia niezwykłej bliskości i liczyła na wzajem­ność. Jeśli się pomyliła, to znaczy, że wpadła w kłopoty większe, niż przypuszczała.

- Nie powinnam iść. Nic dobrego z tego nie wyniknie - powtarzała sobie, szykując się na świąteczne śniadanie u Destiny. - Ale i tak pójdę - dodała. W jej głosie nie było wyzwania, raczej rezygnacja.

Kiedy była już gotowa do wyjścia, zadzwoniła do rodzi­ców i składając im świąteczne życzenia, poczuła, że bardzo za nimi tęskni. Matka zaczęła wypytywać o plany na dzisiej­szy dzień i Melanie poczuła się niezręcznie.

- Jestem umówiona z przyjaciółmi - odparła obojętnym tonem.

- Z kimś, kogo znamy? - dopytywała się matka. Melanie zaprzeczyła i usłyszała, jak ojciec upomina mat­kę, by nie była wścibska.

- Jak mam się czegoś dowiedzieć, jeżeli nie pozwalasz mi pytać? Wiesz, że ona sama nigdy nic nie powie - skarżyła się ze śmiechem matka. - Zupełnie jak ty.

- W takim razie powinnaś wiedzieć, że wypytywanie nic nie da. Czy kiedykolwiek wyciągnęłaś coś ode mnie w ten sposób?

- Prawdę mówiąc, nie - przyznała matka. - No dobrze, są święta, nie będę cię męczyć.

Melanie roześmiała się, słysząc tak dobrze znane przeko­marzanie się rodziców.

- Bądź grzeczny, tato, bo mama nie da ci ciasta - ostrzeg­ła ojca.

- Nie martw się. Twoja matka wie, że prezent, który dla niej mam, jest dobrze schowany. Sama nigdy nie znajdzie, a ja go nie przyniosę, dopóki nie dostanę ciasta.

- Jesteście zabawni. Jak wam się to udaje? - zapytała Melanie. - Jak to możliwe, że przez tyle lat małżeństwa ciągle jest wam ze sobą dobrze?

- Kochamy się - odparła matka.

- To prawda, kochamy się. A twoja matka zawsze się śmieje z moich żartów. Śmiech jest chyba najważniejszy, oczywiście oprócz miłości.

- I zaufanie. Nie zapominaj o wzajemnym zaufaniu - do­dała matka. - Czy w twoim życiu pojawił się ktoś szczegól­ny? - zapytała.

- A ta znowu swoje! - zagrzmiał ojciec. - Pożegnaj się już, Adele.

- Zawsze warto spróbować - burknęła matka. - Weso­łych Świąt, kochanie.

- Wesołych Świąt - odpowiedziała Melanie, a odkładając słuchawkę, poczuła wzbierające pod powiekami łzy. A więc doszło do tego, że okłamuje własnych rodziców. A w każdym razie nie mówi im wszystkiego.

Zadzwonił dzwonek u drzwi i poszła otworzyć, wciąż je­szcze ze łzami w oczach. Richard od razu dostrzegł jej smu­tek, więc nic nie mówiąc, wziął ją w ramiona. Przytuliła się i dopiero wtedy naprawdę się rozpłakała.

- Przepraszam - szepnęła, kiedy w końcu się uspokoiła.

- Stęskniłaś się za domem? - zapytał, zaskakując ją swoją domyślnością.

Nie była to cała prawda, ale Melanie kiwnęła głową.

- Właśnie rozmawiałam z rodzicami - wyznała. Richard wpatrywał się w jej zapłakaną twarz.

- Samolot jest do twojej dyspozycji, za godzinę możesz być w Ohio - oznajmił, wycierając łzy z jej policzka.

- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? - Popatrzyła na niego zaskoczona.

- Tak, jeżeli dzięki temu znowu będziesz się uśmiechać.

- Nic mi nie jest, ale dziękuję za propozycję. Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy.

Teraz, kiedy wiedziała, że jeśli naprawdę zechce, może szybko znaleźć się w domu, poczuła się znacznie lepiej. Ma­jąc taką pewność, łatwiej czekać.

- Jeszcze chwilę - poprosiła. - Poprawię makijaż, wezmę prezenty i jestem gotowa. Nie mogę się doczekać, żeby zoba­czyć, co kupiłeś swojej rodzinie pod choinkę. Ale ty pewnie wolałbyś nie widzieć ich min, kiedy rozpakują prezenty.

- Musisz wiedzieć, że byłem na zakupach - zawołał, gdy Melanie znikła w łazience.

- I udało ci się coś kupić?

- Zobaczysz. Myślę, że będziesz pod wrażeniem. Nawet sam zapakowałem.

Melanie poprawiła makijaż i wyszła z łazienki.

- Mówiłem już, że ślicznie wyglądasz? - zapytał, poma­gając jej włożyć płaszcz.

- Nie. Ale może dlatego, że kiedy przyszedłeś, właśnie wypłakiwałam oczy.

- Nawet wtedy wyglądałaś pięknie - zapewnił, a ona na­głe poczuła się radosna i beztroska. Poklepała go po policzku.

- Mam nadzieję, że Mikołaj przyniesie ci coś ładnego. Choćby za to, co przed chwilą powiedziałeś.

Richard popatrzył jej w oczy i nie odwrócił spojrzenia, dopóki policzki Melanie nie zaczęły się różowić.

- Mam przeczucie, że to będą najmilsze święta w moim życiu - powiedział cicho, a Melanie pomyślała to samo.

Późne świąteczne śniadanie było kolejnym mistrzowskim popisem kulinarnym Destiny.

- Gotowanie dla rodziny to dla mnie największa przyje­mność - oświadczyła. - A moja kucharka jest z tego zadowo­lona, bo nie musi pracować w święta.

- Wszystko jest naprawdę doskonałe. Jestem pełna podzi­wu - zachwycała się szczerze Melanie.

- Och, to nic takiego - krygowała się Destiny, ale było widać, że pochwały sprawiły jej przyjemność. Najwidoczniej bratankowie nie rozpieszczali jej komplementami, traktując talent kulinarny ciotki jako coś oczywistego.

- Możemy już skończyć te rozmowy o jedzeniu i przejść do najważniejszego? - zapytał Mack, niecierpliwy jak mały chłopczyk.

- Co takiego spodziewasz się znaleźć pod choinką? - za­pytała Destiny z pobłażliwym uśmiechem. - Kiedy kupowa­łam prezenty, panny na wydaniu właśnie się skończyły.

- A co byś powiedziała na kluczyki do nowego jaguara? -W głosie Macka dała się słyszeć nadzieja.

- Możesz pomarzyć, braciszku. Będziesz miał szczęście, jeśli w tym roku dostaniesz chociaż rózgę. Wszyscy wiemy, jaki byłeś niegrzeczny - powiedział Richard.

- Zyskałem za to wdzięczność wielu kobiet - odciął się Mack.

- Udało mi się znaleźć coś lepszego od rózgi - powiedzia­ła Destiny. Zwracając się do Melanie, dodała: - Te stare konie w świąteczny ranek stają się znowu małymi łobuziakami. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd, ale nie udało mi się dobrze ich wychować.

- Nie popełniłaś żadnego błędu - zapewnił ją Richard. - Nauczyłaś nas radości dawania... i otrzymywania - dodał po chwili.

Melanie ujrzała stos prezentów ułożonych pod choinką i zrozumiała, że Richard nie żartował. Dołożyła swoje dro­biazgi i z rozbawieniem obserwowała trzech dorosłych męż­czyzn, którzy jak niesforni chłopcy rzucili się na prezenty, sprawdzając podpisy na pakunkach. Zaskoczona, patrzyła, z jaką niecierpliwością Carltonowie rozrywają eleganckie opakowania.

- No, Melanie, zaczynaj - ponaglił ją Richard, kiedy za­uważył, że nie otworzyła jeszcze żadnej paczki. - Może za­cznij od tego - zaproponował, wyławiając spośród leżących prezentów małe pudełeczko.

Paczuszkę najwyraźniej pakowała niewprawna ręka i Me­lanie domyśliła się, że to prezent od Richarda. W rozmiarze pudełeczka było coś, co sprawiło, że nagle się zdenerwowała. Potrząsnęła nim, a potem powoli odwinęła papier, czując na sobie wyczekujące spojrzenia obecnych.

Kiedy zobaczyła pudełeczko od jubilera, serce gwałtow­nie przyspieszyło rytm.

- Chyba tego nie zrobiłeś... - szepnęła, patrząc niepew­nie na Richarda.

- Proszę cię, otwórz - poprosił.

Otworzyła pudełeczko i wpatrzyła się w pierścionek z ogromnym brylantem.

Spodziewała się, że Richard zechce ją zaskoczyć, ale nie oczekiwała pierścionka. W popłochu zerknęła na otaczające ją szczęśliwe twarze. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, a ona zrozumiała, że nie może zrobić tego, co powinna.

Zanim zdążyła się zastanowić, upuściła pierścionek, pode­rwała się i wybiegła z pokoju. Stała na dworze i spazmatycz­nie chwytała zimne powietrze, próbując się uspokoić.

Richard wyszedł za nią, wyraźnie zmartwiony.

- Wszystko w porządku? - zapytał.

- Nie, nie w porządku - odparła drżącym głosem. - Co ty sobie wyobrażasz?

- Uznałem, że to doskonała okazja, by upewnić Destiny co do naszych zamiarów.

- Powinieneś mnie uprzedzić.

- Teraz to wiem - odrzekł, przyglądając się jej badawczo. - Naprawdę nie domyślałaś się, że dam ci pierścionek? Mimo moich aluzji?

Melanie przecząco pokręciła głową.

- Myślisz, że jakoś zdołasz włożyć go na palec, wrócić do środka i udawać, że jesteś bardzo szczęśliwa? - zapytał, wy­ciągając do niej rękę z pierścionkiem.

- Nawet jeżeli miałabym się zgodzić na te fikcyjne zarę­czyny, a ciągle jeszcze nie wiem, czy to zrobię, to i tak nie mogę go nosić. Mogłabym go zgubić albo by mi ukradli.

- Nie przejmuj się, jest ubezpieczony. A bez pierścionka zarę­czyny nie będą przekonujące. - Richard wzruszył ramionami.

- Nigdy bym nie powiedziała, że podoba ci się taka oka­zała biżuteria. - Melanie patrzyła skonsternowana na ogrom­ny brylant.

- Mnie się nie podoba, ale Destiny.

- Tak myślisz? Ona robi wrażenie kobiety z klasą.

- Masz rację, ale taki pierścionek musi zwrócić jej uwagę.

- Nie jestem pewna, ile zdołam jeszcze wytrzymać - po­wiedziała szczerze, patrząc na Richarda.

- Wiem. Ale pomyśl, z jaką satysfakcją rzucisz mi go potem w twarz. Podbijesz mi pewnie oko albo rozkrwawisz nos.

Ta wizja najwyraźniej rozbawiła Melanie.

- Zgoda. Będę go nosić. - Kiwnęła głową, pozwalając, by Richard wsunął jej na palec brylantowe okropieństwo. - Do­brze, że to tylko na niby - orzekła, przyglądając się pierścion­kowi.

- No tak - zgodził się, ale w jego oczach widać było żal. Ten żal sprawił, że Melanie dostrzegła w Richardzie coś,

czego nigdy by nie oczekiwała, i zrozumiała, że Richard jest bezbronny. Przypomniały się jej słowa Macka o skorupie, którą brat się otoczył i o tym, jak bardzo potrzebuje kogoś, kto zdoła się przez tę skorupę przebić. I wtedy uświadomiła sobie, że bezbronność Richarda, jego samotność i rozpaczli­wa tęsknota za kimś, kto go zrozumie, są dla niej znacznie bardziej niebezpieczne niż wszystko, co do tej pory między nimi zaszło.


ROZDZIAŁ 12

Widząc, że Destiny i Melanie usiadły w zacisznym kącie, Richard doszedł do wniosku, że ciotka uwierzyła w mistyfi­kację i nagle stwierdził, że ma wyrzuty sumienia. Destiny już wcześniej próbowała wtrącać się w jego życie osobiste, ale nigdy dotąd nie posunął się tak daleko, by jej odpłacić pięk­nym za nadobne. Na ogół jej ingerencje uważał za naturalną i nieszkodliwą w gruncie rzeczy słabostkę osoby, która bar­dzo się troszczy o los najbliższych. Nie rozumiał, dlaczego tym razem postąpił odmiennie, czuł jednak, że ma to coś wspólnego z uczuciami, które budziła w nim Melanie.

- Czyżby wyrzuty sumienia? - zapytał Mack, patrząc z rozbawieniem.

- Nie chcę o tym rozmawiać - uciął Richard.

- Jak sobie życzysz. - Mack wzruszył ramionami. - Choć pewno mógłbym ci pomóc w zrozumieniu tych wszystkich uczuć, które się kłębią w twoim sercu.

- Od kiedy to jesteś taki wrażliwy?

- Możesz sobie drwić, ale w tych sprawach mam więcej doświadczenia niż ty. Ciotka nieraz zastawiała na mnie sidła i jedynym ratunkiem była samoobrona.

- Doskonale cię rozumiem, tylko nie wiem, czy to coś zmienia.

- Naprawdę wierzysz, że ciotka dała się nabrać? - zapytał Mack.

- Oczywiście. Tylko spójrz. Tryumfuje, zadowolona, że tak łatwo jej poszło - powiedział Richard, zaskoczony pyta­niem Macka.

- Nic nie rozumiesz. Nasza kochana ciotunia nadal jest panią sytuacji. Świetnie wie, do czego zmierzasz, i robi wszystko, żebyś zabrnął tam, skąd nie będziesz już miał odwrotu. Już ona tego dopilnuje i twoje fikcyjne zaręczyny szybko przerodzą się w prawdziwe. Destiny jest w tej dzie­dzinie profesjonalistką, a ty amatorem, i to początkującym.

- Żartujesz chyba - zaniepokoił się Richard, wiedząc, że Destiny jest na tyle przebiegła, by nawet podstępem zmusić go do małżeństwa z Melanie.

- Masz jakiś plan awaryjny na wypadek, gdybyś przestał panować nad sytuacją? - zapytał Mack.

Richard skinął głową, przyglądając się zatopionym w roz­mowie kobietom. O czym, do diabła, tak długo rozprawiają? Muszą być w zmowie, coś knują przeciwko niemu. Kto wie, może Melanie od początku działa w porozumieniu z Desti­ny? Wszystko zaczynało mu się mieszać. Mack ma rację. Musiał opracować plan ucieczki. Co za szczęście, że w porę o tym pomyślał.

- Oczywiście, że mam - odparł. - Wiesz, że zanim się do czegoś wezmę, zawsze, na wszelki wypadek, opracowuję strategię odwrotu.

- Nie mówimy o interesach - zauważył Mack.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to Melanie i ja mamy umowę, a to już w pewnej mierze jest interesem - odparł Richard, czując jednak, że zachowuje się śmiesznie.

- Sporządziliście umowę na piśmie? - dociekał brat.

- Skądże.

- Jak rozumiem, liczysz się z tym, że nagle zmieni zda­nie? Może na przykład dojść do wniosku, że spodobało się jej narzeczeństwo i chce wyjść za ciebie. A może masz prawni­ków, którzy tylko czekają, by unieważnić tę waszą ustną umowę?

- Oczywiście - odpowiedział Richard, ale po chwili się wycofał. - To znaczy nie. Nie mam prawników. Och, Mack, od tego twojego gadania rozbolała mnie głowa. To była jasna i prosta umowa. Melanie i ja mieliśmy przekonać Destiny, że jesteśmy parą.

- To czysta iluzja - orzekł Mack.

- W ostateczności zerwiemy zaręczyny. Przez jakiś czas będę udawał nieszczęśliwego, aż w końcu Destiny znajdzie kolejną ofiarę i znów będzie mnie próbowała ożenić. A może dojdzie do wniosku, że ty jesteś lepszym kandydatem do małżeństwa?

- Nawet tak nie mów. - Mack wzdrygnął się.

- Dlaczego? - Richardowi spodobał się ten pomysł. - My­ślę, że tak właśnie będzie. Destiny się wścieknie, że wszystko zepsułem. Dojdzie do wniosku, że jestem beznadziejny i zacznie uszczęśliwiać ciebie, a później Bena Biorąc pod uwagę jego obecny stosunek do kobiet, myślę, że zanim ciotka znów zechce zastawiać na mnie sidła, będę już w podeszłym wieku.

- Żyjesz złudzeniami, bracie - powiedział Mack. - Na­wet Ben widzi lepiej knowania Destiny, choć on też większo­ści z nich nie dostrzega. Kiedy wychodził, ciągle jeszcze się zaśmiewał.

- To on już wyszedł? Kiedy?

- Jakiś kwadrans temu. Wymknął się przy pierwszej oka­zji, kiedy Destiny była czymś zajęta.

- Dlaczego nie próbowałeś go zatrzymać?

- A próbowałeś kiedyś powstrzymać Bena przed czymś, co postanowił zrobić? Nasz mały braciszek jest najbardziej uparty z nas trzech. Nie martw się jednak o niego. W końcu przyszedł tu, a kiedy rozmawiał z Melanie, na chwilę się nawet się rozchmurzył.

- Nie podoba mi się, że wciąż tkwi na tej swojej odludnej farmie.

- On potrzebuje czasu - westchnął Mack. - Ta historia z Graciellą o mało go nie zniszczyła.

- To nie była jego wina. - Richard zmarszczył brwi.

- Ale on wini siebie.

- Tłumaczyliśmy mu, że musi pogodzić się z faktami. Je­stem pewny, że Destiny również mu to powtarzała aż do znudze­nia. Może powinienem z nim jeszcze raz porozmawiać?

- Nie! - Mack sprzeciwił się z zaskakującą gwałtowno­ścią. - Destiny ma rację. Ben potrzebuje czasu i nie wolno go popędzać. Ty masz grabą skórę, ja się niczym nie przejmuję, ale on jest inny. Pewnego dnia obudzi się i dojdzie do wnio­sku, że przeszłość już się nie liczy. Ale musi nadjeść odpo­wiedni czas. Ponaglając go, tylko wszystko popsujemy i na­stępnym razem, kiedy pojedziemy go odwiedzić, w ogóle nas nie wpuści.

Richard wiedział, że Mack ma słuszność. Żal mu było Bena, bo Graciella Lofton nie była warta jego cierpienia. Żadna kobieta nie jest tego warta, pomyślał, a wtedy jego wzrok padł na roześmianą Melanie. Ciężko westchnął. Może ona jedna jest.

Melanie była dużo mądrzejsza, niż początkowo przypusz­czał, miała też poczucie humoru i była niesłychanie seksow­na. Nieczęsto zdarzało mu się spotykać taką podziwu godną kombinację. Dlaczego w takim razie usiłuje za wszelką cenę nie wpuścić jej do swojego życia? Czy tylko po to, by udo­wodnić Destiny, że to on ma rację?

Melanie pozwoliła sobie na kilkugodzinne marzenia. Nie mogła oderwać wzroku od ostentacyjnie wielkiego brylantu. Zdumiewające, ale gdzieś w głębi serca była rozczarowana, że ten pierścionek dostała tylko na pewien czas. Nie chodziło jednak o to, że chciała mieć na zawsze ten właśnie brylant. Tak naprawdę nie chciała nawet być narzeczoną Richarda. Po prostu przyjemnie było mieć poczucie trwałej więzi z męż­czyzną. Wiedzieć, że w trudnych chwilach on będzie przy niej. Zasypiać i budzić się w jego ramionach, kochać się z nim. Przypomniała sobie romans z szefem i łączące ich uczucia, równie złudne i nieprawdziwe jak obecne zaręczyny, i ciężko westchnęła.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Richard, kiedy odwoził ją do domu.

- Jestem zmęczona tym ciągłym pilnowaniem, żeby się nie pogubić w kłamstwach - odparła.

- Wiem, o czym mówisz. - Richard skinął głową.

- Skąd możesz wiedzieć? Przez cały wieczór siedziałeś z Mackiem, który został wprowadzony w sytuację. Ja jednak musiałam rozmawiać z Destiny i odpowiadać na tysiące py­tań na temat naszych planów.

- Co powiedziałaś?

- Że kompletnie mnie zaskoczyłeś i na razie nie mamy żadnych planów.

- Brzmi to rozsądnie i nie widzę w tym nic trudnego.

- Chyba żartujesz?! - Melanie spiorunowała go wzro­kiem. - Słyszałeś kiedyś, że natura nie znosi próżni? Tak samo twoja ciotka. Zrobiła już tyle przeróżnych list, że mu­siała je wszystkie spisać na oddzielnej liście.

- Jakich list?

- Widzę, że znasz jej zapał do sporządzania spisów. Uwa­żam się za dobrą organizatorkę, ale muszę przyznać, że obser­wując Destiny, byłam pełna podziwu.

- Jakie listy zrobiła? - Richard się zaniepokoił.

- Listę gości, listę dostawców, kwiaciarzy, fotografów, salonów zajmujących się organizacją ślubów, sklepów pro­wadzących spisy prezentów. Jestem zresztą pewna, że istnieje też lista najlepszych dat na ślub, którą od razu rano należy sprawdzić w twoim kościele. Innych już nie pamiętam, bo straciłam rachubę. Richardzie, słyszysz, co ja mówię? Twoja ciotka chce zarezerwować w kościele termin na nasz ślub. Nie uważasz, że rezerwowanie terminu na ślub, który ma się nigdy nie odbyć, to w pewnym sensie grzech?

- Nie sądzę - odparł Richard. - Na pewno moglibyśmy się bez tego obyć. Nie znasz naszego księdza, ale ja wiem, że nie będzie rozbawiony.

- Aha, zapomniałam powiedzieć, że Destiny napisała już twoje oświadczenie o zaręczynach. Obiecała przedstawić ci je do akceptacji, ale nie liczyłabym na to, bo wydaje się, że chce to jak najszybciej zobaczyć w druku.

- Może Mack ma rację - mruknął Richard z coraz bar­dziej ponurą miną.

Melanie zapytała, w czym Mack ma rację. A kiedy Ri­chard powtórzył swoją rozmowę z bratem, ona także uznała, że to bardzo prawdopodobne. Jedyną nadzieją było jak naj­szybsze zerwanie zaręczyn.

- Kiedy możemy zerwać? - zapytała, a w jej oczach błys­nęła nadzieja.

Richard nie odpowiedział. Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.

- Słyszałeś, o co cię pytałam?

- Słyszałem. Daj mi chwilę. Muszę się zastanowić. Melanie nie była w nastroju do czekania. Chciała znaleźć

rozwiązanie problemu natychmiast.

- Cały ten plan obraca się przeciwko nam, prawda? - za­pytała.

- Niewykluczone.

- Więc, do diabła, zrób z tym coś!

- Masz jakieś propozycje? - Popatrzył na nią zagadkowo.

- Możemy jej powiedzieć prawdę - rzuciła niecierpliwie. - Co powiesz na ten oryginalny pomysł?

- W tej chwili nie wiem, co jest prawdą - wyznał smutno.

- To ja ci powiem. - Melanie podniosła głos. - Nie jes­teśmy zaręczeni!

- Nosisz mój pierścionek - przypomniał jej spokojnie.

- Nie jest prawdziwy.

- Ależ zapewniam cię, że jest.

- Chciałam powiedzieć, że to o niczym nie świadczy. Ca­łe te zaręczyny były fikcją, oszustwem, głupią grą.

- Pewnie tak było, kiedy to wszystko się zaczęło - przy­znał, a w jego głosie dało się słyszeć coś, co kazało jej za­milknąć.

Richard spojrzał na Melanie, a ona w jego oczach do­strzegła strapienie. Zanim zorientowała się, co on chce zro­bić, pochylił się i delikatnie, z czułością dotknął ustami jej warg. Ten lekki dotyk rozpalił w obojgu namiętność.

Obojętni na cały świat, siedzieli w samochodzie stojącym na poboczu, zatopieni w pocałunku, który wstrząsnął Mela­nie do głębi. Pragnęła już na zawsze pozostać w ramionach Richarda, czując jego usta i pozwalając, by słodkie napięcie rosło w niej do chwili, kiedy już nic nie będzie ważne, tylko szalone pożądanie, które budził w niej ten mężczyzna.

Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Wciąż powta­rzała sobie, że ani na moment nie wolno jej przestać się pilnować. Była to bardzo dobra zasada, tyle że całkiem bez­użyteczna w sytuacji, kiedy już wiedziała, że jest zakochana.

Już po mnie! - uznała w duchu, ale nawet wtedy nie była w stanie przerwać pocałunku. Po chwili Richard oderwał się od jej ust. Sądząc z wyrazu jego twarzy, on także był wstrząś­nięty. Zirytowała się jednak, widząc błąkający się po jego wargach uśmieszek.

- O co chodzi?

- Ten pocałunek był prawdziwy.

- Nic podobnego - zaprzeczyła, starając się zachować resztki przytomności. - Umówiliśmy się.

- Wszystko się zmieniło. - Wzruszył ramionami, a wy­glądał na rozbawionego.

- Nieprawda. Nie pozwolę na żadne zmiany. Nie mogę na nie pozwolić - upierała się.

- Dlaczego? - zapytał, zaskoczony jej protestem.

- Do diabła, jesteś moim pracodawcą. Mówiłam ci już, że więcej nie powtórzę tego samego błędu.

- Mówiłaś. - Richard kiwnął głową, a jego twarz przy­brała nieodgadniony wyraz.

Tak łatwo pogodził się z odmową. Melanie powinna po­czuć ulgę, ale tak nie było.

- Odwieź mnie do domu - poprosiła, a kiedy ruszył, pró­bowała zacząć rozmowę na tematy służbowe. - Czy w tym tygodniu damy radę przesłuchać kandydatów na menedżera twojej kampanii?

- Poproszę Winifred, żeby to odłożyła.

- Dlaczego?

- Powiedzmy, że powtórnie rozważam swoje priorytety.

- Co to znaczy? - Popatrzyła na niego w osłupieniu.

- Dam ci znać, jak tylko sam będę wiedział.

Kiedy Destiny zadzwoniła kilka dni po świętach, Melanie wciąż jeszcze rozmyślała nad słowami Richarda.

- Richard wspomniał, że dał ci dzisiaj wolne - oznajmiła radośnie Destiny.

- To prawda, ale on nie jest moim jedynym klientem - przypomniała jej Melanie.

- Daj spokój, nikt nie pracuje w okresie świątecznym. - Destiny nie dawała za wygraną.

Trudno było temu zaprzeczyć. Telefon w biurze Melanie milczał. Becky miała wolne i jak co roku szalała na świątecz­nych wyprzedażach.

- Chcę wykorzystać tę chwilę spokoju i nadrobić zaległo­ści. - Melanie próbowała się wykręcić od spotkania z Desti­ny. Czuła się marnie w roli oszustki i nie chciała już więcej kłamać.

- Cokolwiek teraz robisz, to może poczekać - oznajmiła Destiny, tonem, który oznaczał, że żaden sprzeciw nie będzie uwzględniony.

- A o co chodzi? - zapytała podejrzliwie Melanie, wciąż mając w pamięci listy sporządzone przez przyjaciółkę.

- O taką małą, wstępną wyprawę zwiadowczą - wyjaśni­ła zachęcająco Destiny. - Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić.

- Chyba nie chcesz iść na zakupy? - Melanie była przera­żona.

- Zaczniemy od lunchu. Napijemy się szampana, to po­winno cię wprowadzić w odpowiedni nastrój - odparła Desti­ny ani trochę nie zniechęcona brakiem entuzjazmu rozmów­czyni. - Przyjadę po ciebie za godzinę, tylko włóż wygodne buty - dodała i rozłączyła się.

Całe to wyjście od początku się jej nie podobało, mimo to bardzo szybko dała się ponieść entuzjazmowi Destiny. Próbo­wała nie zapominać, że to właśnie uległość wobec niej wpę­dziła ją w kłopoty z Richardem, ale to nie dało żadnych efe­któw. Radosny nastrój Destiny okazał się bardzo zaraźliwy.

Zanim Melanie się obejrzała, już została wciągnięta w at­mosferę zakupów i beztrosko mierzyła suknie ślubne w naj­droższych salonach, mówiąc sobie, że nie wyrządza tym nikomu krzywdy. Dopóki żadnej nie kupię, nic się nie stanie, pomyślała, ale po chwili przestała panować nad sytuacją. Destiny, dążącej do wytkniętego celu, trudno się było prze­ciwstawić. Okazała się niezmordowana w kupowaniu i znała właścicieli wszystkich eleganckich butików i najmodniej­szych sklepów w okolicy.

Melanie próbowała ją trochę hamować, ale Destiny ledwo zwracała na to uwagę, biegając od sklepu do sklepu. Melanie popadła w rozterkę, bo obiecała sobie, że nie użyje karty kredytowej. Nie musiała jednak ze sobą walczyć, bo Destiny płaciła za wszystko ze swobodą kobiety, dla której pieniądze są tylko siłą nabywczą.

Kupowała bez opamiętania i Melanie straciła rachubę, ile razy usiłowała ją powstrzymać. Paczek ciągle przybywało i jedyną nadzieją było to, że określona pojemność bagażnika zdoła ostudzić zapał Destiny.

- Chyba koniec na dzisiaj. W bagażniku nie ma już miej­sca - oznajmiła wreszcie zadowolona Melanie.

- Nonsens. Resztę każemy dostarczyć do domu - odparła Destiny i pomaszerowała do kolejnego sklepu.

- Żartujesz? Nie mam już siły! - sprzeciwiła się wreszcie Melanie.

- Naprawdę? - Destiny była zaskoczona. - Ja się dopiero rozkręcam, ale jeżeli jesteś zmęczona, to możemy na dziś poprzestać na tym. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak wspaniale spędziłam czas. - Rozpływała się w uśmiechach. -O której zaczynamy jutro? Odpowiada ci dziesiąta?

Melanie wymieniła całą listę powodów, dla których nie mogła się umówić na następny dzień.

- W takim razie przyjadę po ciebie pojutrze o dziewiątej. - Destiny poszła na kompromis. - Zaczniemy od kwiaciarni i dostawców, a potem pojedziemy na zakupy.

Melanie poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.

- To nie w porządku, żebyś się tym wszystkim zajmowa­ła. Nie mogę na to pozwolić.

- Ależ to dla mnie prawdziwa przyjemność!

Tak samo jak dla mnie, pomyślała Melanie, a widząc szczerość w oczach Destiny, poczuła jeszcze silniejsze wyrzuty sumienia. Przerażona, że gorączka przygotowań może wzrosnąć, poczekała, aż Destiny odjedzie, po czym udała się do biura Richarda. Była pewna, że go zastanie, a chcąc mu uzmysłowić powagę sytuacji, wzięła ze sobą kilka pakunków, zaledwie znikomą część prezentów od Destiny.

- Nie przypuszczałem, że dziś cię zobaczę - powiedział, gdy wpadła jak bomba do gabinetu.

- Dzisiaj jest dzień niespodzianek. Ja też nie przypusz­czałam, że przyjdę. Zobacz, co ona zrobiła! - zawołała, rzu­cając na jego biurko torby z zakupami.

- Moja ciotka? - upewnił się, tak jakby w jego rodzinie był jeszcze ktoś równie szalony na punkcie zakupów.

- A któżby inny? - rzuciła ostro Melanie. - Twoja ciotka wybrała już porcelanę i srebra, kupiła mi welon z ręcznie robio­nej francuskiej koronki. Zaczęła też kompletować moją wypra­wę ślubną. Znasz ją, więc wiesz, że nie przyjmuje do wiadomo­ści odmowy. Powiedziała, że jako twoja narzeczona muszę żyć na odpowiednim poziomie i nie pozwoliła mi za nic zapłacić. Nie byłabym zresztą w stanie kupić srebrnych nakryć nawet dla jednej osoby, nie mówiąc już o dwunastu, które zamówiła. To czyste szaleństwo, musimy ją powstrzymać. A przy tym ona jest naprawdę szczęśliwa, podczas gdy ja czuję się okropnie.

Słuchając Melanie, Richard sięgnął do jednej z toreb, a kiedy wyciągnął połyskliwy jedwabny szlafroczek, w jego oczach pojawiły się figlarne błyski.

- Co widzę- powiedział, próbując ją ułagodzić.

Jego ton zirytował Melanie. Oczekiwała ponadto, że za­chowanie ciotki i jego zdenerwuje.

- Słyszałeś, co powiedziałam? To się musi skończyć! Twoja ciotka wydaje majątek na przygotowania do ślubu, którego nie będzie. Nie umiemy nad nią zapanować, tak samo jak nie umiemy zapanować nad całym tym zamieszaniem.

- Słyszę. Ale przecież to nie powód, żeby ten szlafroczek się zmarnował, prawda? - zapytał, podnosząc w palcach lekki ciu­szek. - Nie uważasz, że szkoda byłoby do tego dopuścić?

- Zwariowałeś? - zapytała, z trudem chwytając powie­trze. Niemożliwe, żeby on...

- Chodź ze mną, proszę - powiedział.

- Myślę, że nie...

- Tu cię mam. - Uśmiechnął się. - Nie myśl. Ja myśla­łem przez cały dzień. Wystarczy na nas oboje. Po prostu powiedz „tak", a wtedy wyjedziemy na kilka dni do domu nad rzeką.

- Żeby się zastanowić, co dalej?- zapytała, próbując uda­wać, że błysk w jego oczach nie znaczy tego, czego się domy­ślała. A raczej, czego chciała się domyślać.

- To jeden z powodów. - Richard uśmiechnął się szerzej.

- A te pozostałe? - Melanie spojrzała podejrzliwie.

- Chcę zobaczyć, jak w tym wyglądasz - powiedział ci­cho. - A potem to z ciebie zdjąć.

Melanie milczała, czując, jak wali jej serce.

- No i co? - zapytał.

Wyobraziła sobie, jak mu odmawia. Słyszała głośne, wyraźne i zdecydowane „nie".

- Tak - szepnęła jednak.


ROZDZIAŁ 13

Przez cały dzień Richard zastanawiał się, jak powinien się zachować. Nim jednak zdołał coś wymyślić, do gabinetu wpadła jak bomba Melanie i przez blisko pół godziny skarży­ła się na konieczność życia w kłamstwie, do czego ją nakło­nił. Przyglądał się rumieńcowi gniewu na jej policzkach, słuchał, z jakim oburzeniem mówi o tym, i postanowił, że nie pozwoli jej odejść, jak to początkowo planował.

Szczerze mówiąc, zamierzał zrobić wszystko, żeby ją za­trzymać. Zdawał sobie sprawę, że po tych licznych kłam­stwach trudno mu będzie odzyskać jej zaufanie, ale przecież pokonywał już w życiu większe przeszkody.

Nadal miał żal do ciotki za wtrącanie się w jego prywatne sprawy, ale musiał przyznać, że miała rację, bo Melanie rzeczywiście była osobą, której potrzebował. Nikt na świecie nie znał go lepiej niż Destiny. Dlatego też potrafiła znaleźć kobietę, której żywiołowość i temperament równoważyły je­go sztywność i sprawiały, że przy niej zaczynał żyć na­prawdę. Kobietę, której namiętna zmysłowość była go w sta­nie doprowadzić do szaleństwa, jeżeli tylko odważy się zary­zykować.

Słuchając teraz Melanie, zrozumiał, że jeśli chodzi o nie­go, to wszystkie umowy stały się nieaktualne. Pamiętał jednak, że ona czekała na chwilę, kiedy będzie mogła zerwać fikcyjne zaręczyny. I wtedy wpadł na pomysł, dzięki któremu przy odrobinie szczęścia może zdoła ją przekonać, żeby z nim została.

Nie był przyzwyczajony do tego, żeby mu odmawiano. Mimo to podjął ryzyko i zaprosił Melanie do domu nad rzeką. Dając do zrozumienia, że chce się z nią kochać, zaryzykował jeszcze więcej, ale nie chciał już niczego udawać. Jeżeli chcieli być razem, to i bez żadnych kolejnych krętactw mieli do pokonania wiele przeciwności.

Przyglądając się płonącym policzkom i błyszczącym oczom Melanie, wiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby została z nim na zawsze. Nigdy wcześniej nie dopuścił, by kobieta zajęła w jego życiu tak ważne miejsce. A teraz czuł się wprost oszołomiony siłą swoich uczuć.

- Na pewno chcesz ze mną wyjechać? - zapytał. Kiwnęła głową.

- Wiesz, czego oczekuję?

- Nie pozostawiłeś co do tego żadnych wątpliwości. -Uśmiechnęła się, wskazując błękitny jedwabny szlafroczek w jego ręku.

- Bez względu na to, jak się nam ułoży, nie będzie to miało wpływu na twoją pracę przy kampanii. - Richard chciał, żeby Melanie dobrze to zrozumiała. - Jeżeli chcesz, mogę ci to zagwarantować na piśmie.

- Nie ma takiej potrzeby, bo właśnie składam wymówie­nie - odparła.

- Co takiego? - Richard był pewny, że się przesłyszał.

- Odchodzę. Nie potrzebuję cię jako klienta - powtórzyła coraz bardziej pewna siebie.

Tego się nie spodziewał. Sądził, że jeżeli nawet popsują się ich stosunki prywatne, to w ostateczności właśnie praca bę­dzie trzymać przy nim Melanie. To było coś w rodzaju aseku­racji.

- Nie chcę, żebyś się zwalniała- oświadczył i zaskoczony stwierdził, że naprawdę tak myśli. - Jesteś za dobra, żebym pozwolił ci odejść. Przejrzałem twoje notatki na temat kandy­datów i widzę, że są znacznie bardziej wnikliwe niż moje spostrzeżenia.

- W takim razie przyślę ci za to rachunek - oznajmiła z błyskiem satysfakcji w oczach. - Nie zmienia to jednak faktu, że się zwalniam.

- Dlaczego?

- Ta praca tylko wszystko utrudnia. Nie wiem, dokąd doprowadzi nas wyjazd nad rzekę, ale jestem pewna, że nie chcę się martwić o to, czy kiedy skończy się to, co nas łączy, nadal będę miała pracę. Tak naprawdę zresztą przebywanie wtedy blisko ciebie byłoby zbyt bolesne.

Melanie powiedziała kiedy, a nie jeżeli. A więc była pew­na, że ten związek się skończy. Zastanawiał się, co powinien zrobić, by ją przekonać, że może być inaczej.

Na razie jednak musiał zatrzymać ją w pracy. Zależało mu na tym, by łączyło ich jak najwięcej wspólnych spraw. Zasko­czony stwierdził, że przyzwyczaił się już do jej obecności. Nie chciał stracić kolejnej ważnej dla siebie osoby. Z pewno­ścią nie zniósłby tego.

- Destiny twierdziła, że praca przy kampanii ma być dla ciebie przepustką do świata wielkich kontraktów. Czyżby się myliła? - Richard chwytał się każdej możliwości zatrzyma­nia Melanie.

- Miała rację. Poczekam jednak na szansę, z którą nie będzie się wiązało tak wiele zagrożeń.

Jej ton świadczył, że podjęła decyzję nieodwołalną. Musiał się z tym pogodzić, choć nawet nie próbował ukryć, jak nie­chętnie.

- Jesteś tego pewna? - Nie dawał za wygraną.

- Niczego nie byłam tak pewna od chwili, kiedy się spot­kaliśmy. Od początku naszej znajomości czułam się zdezo­rientowana.

- Ja również - wyznał.

- W takim razie może to ty powinieneś się zastanowić, czy naprawdę chcesz ze mną wyjechać. Lubisz jasne i proste sytuacje, a ta eskapada może się wiązać z poważnymi kom­plikacjami.

Uśmiechnął się na myśl, że istotnie tak sprawa wyglądała jeszcze całkiem niedawno. Nie znosił kłopotliwych sytuacji w życiu osobistym, ale tego wyjazdu nie mógł się doczekać. Po raz pierwszy w życiu był pewien, że razem z Melanie mają szansę na trwałe uczucie, a nie tylko na udany seks.

- Nie muszę się zastanawiać. Nie wiem, jak do tego dosz­ło, ale nie mogę przestać o tobie myśleć - wyznał.

- I liczysz na to, że wspólny weekend pozwoli ci się od tego uwolnić? O to chodzi? Jeżeli tak, lepiej od razu odwołaj­my wyjazd i zapomnijmy o całej sprawie. Zwrócę zakupy do sklepów, a potem porozmawiam z Destiny i wezmę na siebie całą winę.

Świadomość, że tak łatwo gotowa była z niego zrezygno­wać, mocno go zabolała.

- Poczekaj, inaczej to zaplanowałem. - Popatrzył jej w oczy. - Wyjedziemy i na kilka dni uwolnimy się od tych wszystkich nonsensów. Będziemy się kochać, kochać i jesz­cze raz kochać, aż do utraty sił. Już wiesz, jaki mam plan. Jedziesz?

Milczała tak długo, aż zaczął się obawiać, że zmieniła zdanie.

- Jadę - oświadczyła wreszcie z przekonaniem.

Serce zabiło mu mocno i ogarnęło go podniecenie. Był jednak na tyle rozsądny, by ukryć przed Melanie swoje emocje.

- Przyjadę po ciebie za godzinę - oznajmił.

- Dzisiaj?

- Nie lubię niczego odkładać. Uporałem się z pracą, mogę jechać. A ty nie?

- W zasadzie tak, ale na pojutrze umówiłam się z Destiny.

- Ja się tym zajmę. Powiem, że chcemy złapać trochę świeżego powietrza, zanim porwie nas wir ślubnego szaleń­stwa. Na pewno będzie zachwycona.

- Przekonaj ją, żeby do naszego powrotu nie podejmowa­ła żadnych związanych z nami decyzji, bo chcielibyśmy mieć coś do powiedzenia w sprawie własnego ślubu. Może dzięki temu po naszym powrocie nie wszystko będzie jeszcze zapię­te na ostatni guzik.

- Masz rację, zadzwonię do niej, a ty jedź do domu i pa­kuj się. Masz godzinę na przygotowania.

Popatrzyła na niego przeciągle, unosząc końcami palców jedwabny szlafroczek.

- Jeżeli mam nosić tylko to, pakowanie nie zajmie mi wiele czasu - stwierdziła i kołysząc biodrami, przeszła do wyjścia.

Ta ostatnia uwaga tak podziałała na jego wyobraźnię, że musiał poczekać, aż nieco ochłonie, zanim przystąpi do roz­mowy z ciotką.

Melanie wróciła do siebie. Becky czekała na nią, wpatru­jąc się w ekran komputera.

- Co tu robisz? - zapytała zaniepokojona.

- Chciałam porozmawiać, ale cię nie było - odrzekła Becky z wyrzutem. - Mówiłaś, że będziesz pracować. Gdzie się podziewałaś?

- To długa historia. - Melanie popatrzyła z troską na przyjaciółkę, od razu zapominając o swoich sprawach. - Co się stało? Nie mieli w sklepie twojego rozmiaru? - zażarto­wała.

- Jason mnie zdradzał, więc z nim zerwałam.

- Jesteś pewna? Skąd wiesz? - Melanie była oburzona, a jej pozytywne nastawienie do płci przeciwnej znikło bez śladu.

- Widziałam go w sklepie. Z kobietą, która pożerała go wzrokiem. - Becky była nieszczęśliwa. - I to po tym, kiedy zaklinał się, że prędzej da się posiekać na kawałki, niż pójdzie na wyprzedaże. Wiedział, w których sklepach będę robić zakupy, i poszedł do nich specjalnie, żebym go mogła zo­baczyć, bo nie miał odwagi powiedzieć mi w oczy o zerwa­niu.

- Co za tchórz! Ale może lepiej, że znasz prawdę?

- Nie - odpowiedziała natychmiast Becky. - No dobrze, tak. Ale z kim przywitam Nowy Rok? A może coś razem zaaranżujemy? - Z nadzieją w oczach popatrzyła na przyja­ciółkę. - Ciągle jeszcze nie jest za późno, żeby zorganizować przyjęcie.

Melanie rozważała możliwość powrotu na Nowy Rok, ale uznała, że oboje z Richardem mają własne problemy do roz­wiązania.

- Nie mogę. Wyjeżdżam z Richardem.

- Żartujesz?! Kiedy? I dokąd? - Becky była tak zasko­czona, że zapomniała o swoim zmartwieniu.

- Do domu nad rzeką. Za jakieś dwadzieścia minut.

- No to jedź i nie martw się o mnie.

- Dasz sobie radę? - Melanie czuła się nie w porządku.

- To nie będzie mój pierwszy samotny sylwester. -Uśmiechnęła się dzielnie Becky.

- Obiecaj, że zadzwonisz do kogoś, pójdziesz do restau­racji albo do kina. Nie siedź sama w domu i nie płacz po tym draniu.

- Nie obawiaj się. Ostatnia łza po Jasonie została już wylana. - Becky rozpromieniła się nagle. - Idę do domu, biorę nożyczki i zajmę się jego kosztownymi, markowymi koszulami.

- Zasłużył na to, a może nawet na coś gorszego.

- Przypuszczam, że tego się właśnie po mnie spodziewa. - Dobry humor Becky ulotnił się. - Pewnie między innymi dlatego kupował na wyprzedaży koszule.

- Nieważne. Mała zemsta poprawi ci humor. Przypomnij sobie tylko, jak bardzo Jason kocha swoje ciuchy. Zawsze wydawało mi się trochę dziwne, że wydaje na ubrania więcej niż my.

Becky włożyła do torebki duże, ostre nożyczki i ruszyła do wyjścia.

- Baw się dobrze - zawołała za nią Melanie w chwili, gdy w drzwiach pojawił się Richard.

- Nie jesteś jeszcze gotowa - stwierdził, nie widząc żad­nej walizki.

- Przepraszam cię, ale miałyśmy tu przed chwilą mały kryzys.

- Domyśliłem się, dostrzegłem bowiem w spojrzeniu twojej koleżanki maniakalne błyski.

- Wkroczyła na wojenną ścieżkę.

- Chodzi o chłopaka?

- O byłego chłopaka.

- Czy jego życiu grozi niebezpieczeństwo?

- Pewnie nie, ale jego ciuchom jak najbardziej.

- Przypomnij mi, żebym nigdy się nie ważył cię rozzło­ścić.

- Nieustannie doprowadzasz mnie do pasji, ale na razie twoje ubrania są bezpieczne. - Poklepała go po policzku.

- Fatalnie, miałem nadzieję, że zechcesz je ze mnie ze­drzeć.

- Ciekawy pomysł, przemyślę go po drodze.

- Tylko myśl po cichu, bo nie chciałbym zatrzymywać się w jednym z tych obskurnych moteli przy drodze - ostrzegł

ją.

- Nie licz na to. Mam zamiar wystawić twoją cierpliwość na poważną próbę i dobrze się przy tym bawić.

Kiedy wreszcie dotarli do domu nad rzeką, wytrzymałość Richarda była na wyczerpaniu. Sam był zdziwiony, że zdołał się do tej pory jakoś opanować.

- Chcesz, żebym rozpalił ogień? - zapytał, kiedy przyniósł walizki i torby z wykwintnym jedzeniem. Po raz pierwszy, odkąd pamiętał, nie zabrał ze sobą laptopa. Przywiózł natomiast imponujących rozmiarów pudełko prezerwa­tyw.

- Z ogniem byłoby bardziej romantycznie, ale to zajmie dużo czasu. Może później?

- Chcesz coś zjeść? - zapytał stłumionym głosem. Melanie przysunęła się bliżej, zsuwając z siebie płaszcz

wprost na podłogę.

- Później.

- Może wina?

- I bez tego kręci mi się w głowie - powiedziała, wciąż patrząc mu w oczy. - Te oficjalne, eleganckie ciuchy całkiem tu nie pasują. - Sięgnęła do kołnierzyka jego koszuli.

- Na pewno chcesz zacząć tu i teraz?

- Na pewno.

- Nie włączyłem jeszcze ogrzewania.

- Nie będzie nam potrzebne - oświadczyła z przekona­niem.

- Wygląda na to, że wiesz dokładnie, czego chcesz - za­uważył Richard.

- Przynajmniej w tej chwili - przyznała.

Te słowa przypomniały mu, że stąpa po cienkim lodzie. Żadne z nich nie nawet nie wspomniało, że mogliby zostać razem na zawsze. W jej pojęciu ten wyjazd był zapewne eksperymentem, a Richard nie zrobił nic, by pomyślała, że on chce czego innego.

- A więc zróbmy to tak, żeby było co wspominać. - Objął ją i pocałował.

Tym razem nie hamowali namiętności. Znali się już na tyle, by wiedzieć, że pocałunek ich rozpali. Richard wziął Melanie na ręce i ruszył w stronę schodów.

- Dokąd mnie zabierasz? - zapytała.

- Do łóżka - odrzekł. - Mogę sobie darować ogień na kominku, kolację i wino, ale nie zamierzam kochać się z tobą na środku salonu. Nie za pierwszym razem.

- Za twardo? - zapytała z uśmiechem.

- Nie, ale chcę traktować cię tak, jak na to zasługujesz - odparł, słysząc w jej głosie wyzwanie.

- Czasami potrafisz być słodki. - Patrzyła na niego z roz­marzeniem.

- Czasami mnie inspirujesz - przyznał i przeskakując po dwa stopnie, ruszył po schodach.

W sypialni panowało przejmujące zimno i natychmiast pożałował, że nie włączył ogrzewania.

- Myślę, że powinienem zejść i włączyć piec. Melanie wsunęła mu dłonie pod koszulę i pieszczotliwym

ruchem przesunęła je w dół, aż dotarła do odsłoniętego ciała nieco poniżej pasa.

- Ciągle ci zimno? - zapytała.

- Prawdę mówiąc... - Urwał, a jego głos przeszedł w jęk, gdy dłonie Melanie zsunęły się jeszcze odrobinę niżej. - Te­raz mi gorąco.

- Mówiłam ci, że obejdziemy się bez ogrzewania - przy­pomniała.

Nagle spoważniał i spojrzał jej w oczy.

- Nie masz nawet pojęcia, ile razy myślałem o tej chwili.

- Za dużo myślisz - odparła, błądząc rękami po jego ciele w sposób, który doprowadzał go do szaleństwa.

- Innymi słowy, wolisz działanie. - Usiłował prowadzić rozmowę, by zachować resztki opanowania.

- W tej chwili z całą pewnością.

- Uczono mnie, że w takich sytuacjach należy ulegać życzeniom kobiet.

- Kto cię uczył? Destiny?

- Mack. A w tej dziedzinie szczyci się samymi sukcesa­mi.

- A czego uczyła cię Destiny? Mówiła o pszczółkach i motylkach?

- Powtarzała, że seks jest zawsze dużo lepszy, kiedy bie­rze się z miłości - powiedział cicho.

Patrzył Melanie w oczy i widział w nich uczucia, których nie umiał rozpoznać. Nauczył się już wprawdzie odczytywać z jej oczu różne emocje, ale tym razem dostrzegł coś nowego, czułego, coś, co dawało nadzieję. Nie był zupełnie pewny, co to jest, ale biorąc pod uwagę własne uczucia, z czystym su­mieniem mógłby powiedzieć, że po raz pierwszy w życiu miał sprawdzić teorię Destiny na temat miłości i seksu.

Ta gra zaczyna się stawać poważna, pomyślała Melanie, przerażona obrotem sprawy. Zgodziła się przyjechać, bo do reszty straciła rozum i nie umiała się dłużej opierać własnym pragnieniom. Była gotowa przyjąć wszystko, co mógł przy­nieść ten wspólny pobyt. Chciała mieć co wspominać w sa­motne noce, kiedy Richard nie będzie już częścią jej życia. Była pewna, że prędzej czy później ten dzień nadejdzie. Czuła, że w tej chwili go pociąga, ale wiedziała i to, że pożą­danie przemija. Kiedy wszystko się skończy, Richard będzie pamiętał tylko tyle, że go drażniła i że wspólnie zainscenizo­wali zerwanie zaręczyn. Tak się umówili, a on był znany z poważnego traktowania swych zobowiązań. Była to jedna z tych jego cech, które najbardziej podziwiała. Dała temu zresztą wyraz we wstępnym oświadczeniu, które przygoto­wała dla prasy.

Jeszcze przed chwilą była pewna, że może liczyć na zer­wanie zaręczyn. Ale kiedy spojrzała w oczy Richarda, do­strzegła w nich uczucia, które nią wstrząsnęły. Do tej pory nie miała wiele do stracenia. Szczerze mówiąc, uważała, że traci jedynie ważny kontrakt, i dlatego sama z niego zrezygnowa­ła. Chciała, by to, co zaistniało między nią i Richardem, stało się bardziej jednoznaczne. A jeśli chodzi o sprawy zawodo­we, to ostatnie tygodnie umocniły ją w przekonaniu, że jest dobra i nie będzie miała kłopotów ze zdobyciem nowych klientów. Od kiedy powiedziała Richardowi, że rezygnuje z pracy u niego, czuła wyraźną ulgę.

Teraz, kiedy nie łączyły ich już stosunki służbowe, liczyło się tylko to, co do siebie czuli. Płomienna namiętność i wzra­stający szacunek, a także sympatia, jaką darzyła zarówno Destiny, jak i braci Richarda, zaskoczyły Melanie. Była w Ri­chardzie zakochana, ale po ostatnim swym związku, który okazał się bolesną pomyłką, nie wierzyła już, że umie właści­wie ocenić czyjeś uczucia.

Przykre doświadczenia nauczyły ją udawać, że to, co się dzieje, nie ma znaczenia, i nie pokazywać prawdziwych uczuć. Nie chciała dopuścić do kolejnej klęski. Oczywiście gdyby Richard odwołał fikcyjne zaręczyny i zaproponował, by zaręczyli się naprawdę, wszystko wyglądałoby inaczej. Dopóki jednak tego nie zrobił, musiała się zachowywać tak, jakby obydwoje zgodnie uznali, że ich wzajemne pożądanie jest zbyt silne, by dłużej je ignorować.

- Skąd ta poważna mina? - zapytał cicho.

- Zamyśliłam się. - Melanie z trudem przywołała na twarz szelmowski uśmiech. - Na czym to stanęliśmy?

- Kiedy się zamyśliłaś, byłaś mniej więcej tu. - Richard ucałował jej dłoń i położył ją na swoim brzuchu.

- Tak, rzeczywiście - odparła, poddając się rozkoszy, ja­ką sprawiał każdy dotyk, szczęśliwa, że Richard wydaje się pozwalać, aby to ona dyktowała reguły gry. Przesunęła dłoń niżej i dotarła do jego męskości. W tym momencie Richard przewrócił Melanie na plecy i zaczął rozbierać, rozpinając wprawnie wszystkie guziki i zatrzaski.

Po chwili była naga, a stanowczość, z jaką Richard przejął inicjatywę, zaparła jej dech w piersiach i sprawiła, że niecier­pliwie czekała na dalszy ciąg.

- Przekonajmy się, czy dobrze zrozumiałem, co planujesz na ten wieczór - powiedział, pieszcząc ją i całując coraz to inne części jej ciała.

Ogrzewanie nie było im potrzebne. Melanie wiła się pod jego dotykiem, czując trawiący ją żar, który tylko on mógł ugasić. Było to przeżycie tak pełne pasji i namiętności, że chciała się w nim zatracić. Zapragnęła go wreszcie poczuć w sobie.

- Jak długo masz zamiar mnie dręczyć? -jęknęła.

- Jeszcze trochę - odparł, potwierdzając te słowa piesz­czotami, które doprowadzały ją do szaleństwa. - Nie hamuj tego Melanie, nie powstrzymuj się.

- Nie chcę kończyć sama. - Upierała się przy swoim na­wet w takiej chwili.

- Proszę... - szepnął, nie odrywając wzroku od jej twarzy i czyniąc wszystko, by złamać jej opór.

To właśnie ten błagalny szept doprowadził ją do rozkoszy.

Spełnienie przyszło nagle, wstrząsając jej ciałem. Tak wspa­niałe doznanie powinno przynieść zaspokojenie, ale pozosta­wiło po sobie tylko pragnienie dalszych rozkoszy.

Richard przyglądał się jej, bardzo z siebie zadowolony. Za bardzo zadowolony, pomyślała, dochodząc do wniosku, że w tej sytuacji trzeba sięgnąć po drastyczne środki.

- Nie myśl, że wszystko zależy od ciebie. - Powstrzyma­ła uśmiech i zastosowała chwyt, którego nauczyła się kiedyś na kursie samoobrony. W jednej chwili to ona znalazła się na górze i rozbawiona patrzyła na zdumioną minę Richarda.

- Do diabła, gdzieś ty się tego nauczyła? - zapytał zasko­czony.

- To bez znaczenia. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że mogę to zrobić. - Bezskutecznie starała się powściągnąć pe­łen satysfakcji uśmiech. Nigdy by nie przypuszczała, że kurs samoobrony przyda się jej w takiej sytuacji. - A teraz po­wiedz, co chcesz, żebym zrobiła?

- Pocałuj mnie - poprosił, ujmując jej twarz w dłonie.

- Tylko tyle?

- Może jeszcze to. - Uniósł jej biodra i wszedł w nią jednym pchnięciem, wypełniając ją, tak jak sobie wymarzyła. Znów był panem sytuacji. Trzymał ją mocno za biodra, nie pozwalając wykonać najmniejszego ruchu. Miała wrażenie, że to walka, ale jeśli wszystko toczyć się będzie jak dotych­czas, obydwoje wyjdą z niej wygrani.

W końcu zaczął się poruszać. Z początku delikatnie i ostrożnie, potem coraz pewniej, a kiedy się wycofał, Mela­nie z trudem powstrzymała błaganie o więcej.

Po chwili wszedł w nią ponownie, a wtedy świat wokół przestał istnieć. Zatraceni w pełnych namiętności zmaganiach, płynęli na falach rozkoszy aż do samego szczytu, gdzie czekało spełnienie.

Wstrząśnięta i zmęczona, Melanie leżała bez sił, przepeł­niona tyloma uczuciami, że aż bała się spojrzeć na Richarda. Kochała go najbardziej na świecie, nie chciała jednak, żeby wyczytał to z jej oczu. Nie była pewna, czy którekolwiek z nich umiałoby dalej żyć, wiedząc o tym.


ROZDZIAŁ 14

Dochodziła północ, gdy Richard wymknął się z łóżka i zszedł na dół, żeby włączyć ogrzewanie. W sypialni było tak zimno, że nawet ciepło ciała przytulonej do niego Mela­nie nie mogło go ogrzać.

Wieczór był rewelacyjny. Jeszcze żadna kobieta nie odda­ła mu się tak całkowicie, bezinteresownie i z takim entuzja­zmem. Był już pewien, że Melanie nie interesuje się nim ze względu na pieniądze ani władzę. Mogła mieć przecież jedno i drugie, i obydwie te rzeczy odrzuciła bez namysłu. Wierzył, że go kocha, a nie jego pozycję czy majątek. To z pewnością na nią czekał przez całe życie, choć do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy.

Dlaczego nie powiedział, że ją kocha? Co go powstrzymy­wało? Czy to, że i ona nie mówiła o swoich uczuciach, bu­dząc w nim lęk przed odrzuceniem? Czy naprawdę był takim tchórzem?

Za kilka miesięcy zamierzał wystartować w wyborach, ale gdyby je przegrał, nie mrugnąłby nawet okiem. Przerażała go za to myśl, że miałby otworzyć serce przed Melanie po to tylko, by się dowiedzieć, że ona ma zamiar i tak go zostawić, zgodnie z wcześniejszą umową. Dobrze wiedział, jak nisz­cząca jest utrata bliskiej osoby i jakim koszmarem była dla niego i braci śmierć rodziców. Gdyby teraz Melanie zdecydo­wała się odejść, byłoby to równie okropne. Wiedział, że po takiej stracie mężczyzna nigdy całkiem się nie otrząśnie. Najlepszym dowodem było to, jak bardzo się bał.

Zapalił małą lampę, zaparzył dzbanek kawy i usiadł przy kuchennym stole, żeby spokojnie pomyśleć. Przypomniał so­bie długie, serdeczne rozmowy z Destiny w czasach, kiedy był jeszcze chłopcem. Wielokrotnie powtarzała, że nie wolno mu dopuścić do tego, by śmierć rodziców wywołała strach przed miłością.

- Zamykając serce dla innych, osiągasz skutek odwrotny od zamierzonego. W rezultacie czujesz się samotny, jakbyś stracił kogoś, kogo kochałeś - ostrzegała.

Rozumiał, co miała na myśli, ale w to nie wierzył. Uważał, że najboleśniejsza jest pustka, która zostaje, kiedy ktoś na zawsze odchodzi.

- Wierzysz, że cię kocham, prawda? - Destiny nie dawała za wygraną.

Richard potwierdził skinieniem głowy. Po śmierci rodziców ciotka wróciła z Francji, obiecując, że będzie się nimi opieko­wać, i dotrzymała słowa. Była jedną z niewielu osób, które ko­chał i którym ufał. A mimo to jakaś cząstka jego serca pozosta­wała dla niej zamknięta. Z premedytacją otaczał się stopniowo murem, który bronił go przed dostępem uczuć.

- Boisz się, że mogę odejść? Albo umrzeć? - zapytała wtedy ciotka.

Na samą myśl o tym przerażenie ścisnęło go za gardło i znowu mógł tylko skinąć głową.

- Kochanie, nigdy was nie zostawię. Mogę, naturalnie, umrzeć, ale to przecież czeka każdego z nas i nie oznacza, że nie powinniśmy się nawzajem kochać. Przeciwnie, powinni­śmy się cieszyć każdą chwilą, którą jest nam dane spędzić razem. Życie jest po to, aby żyć. Trzeba umieć wykorzystać moment, zaryzykować i pokochać kogoś całym sercem. Gdy­bym cię tego nie nauczyła, to bym ciebie zawiodła.

Destiny przekonywała ich o tym cierpliwie, ale wszyscy trzej byli oporni, tyle że każdy na swój sposób. Mack wypeł­niał życie nic nieznaczącymi, przelotnymi romansami. Ben wprawdzie się zakochał, ale głupio, bo jego wybranka odesz­ła, a po jej stracie strach powrócił.

Richard był przekonany, że nie jest zdolny do prawdzi­wych uczuć. Nigdy nie zdobył się na ryzyko i aż do chwili pojawienia się Melanie był pewien, że pancerz, w jakim za­mknął serce, jest niezniszczalny.

Pijąc kolejną filiżankę kawy, tonął w tych ponurych roz­myślaniach, gdy nagle usłyszał kroki na schodach i jego serce zaczęło bić mocniej.

Melanie weszła do kuchni, mając na sobie jego koszulę i rozkosznie potargane włosy.

- Tęskniłam za tobą - powiedziała rozespana, siadając z ufnością na jego kolanach.

Odruchowo objął ją, a czując dotyk nagich ud i poślad­ków, stracił nadzieję na odzyskanie równowagi.

- Chciałem rozpalić ogień w kominku - szepnął, wciąga­jąc w nozdrza delikatny zapach jej perfum.

- No, trzeba było raczej rozpalić mnie - powiedziała cicho.

- Dlaczego sam na to nie wpadłem? - Uśmiechnął się. - Może jeszcze nie jest za późno? - Pieszczotliwie musnął jej pierś, obserwując twardniejącą brodawkę.

- Niech się zastanowię. Może uda nam się to jakoś nadro­bić - droczyła się. - Ale najpierw musisz mnie porządnie nakarmić. Umieram z głodu.

- Widzę, że nie narzekasz na brak apetytu - stwierdził rozbawiony. - Chciałem się tylko upewnić, czy naprawdę chcesz zacząć od jedzenia - powiedział z błyskiem w oku, błądząc dłońmi po jej ciele.

- Teraz potrzebuję przede wszystkim pożywienia.

- Na co masz ochotę? Na kolację, obiad, a może na ka­napkę?

- Nie każ mi myśleć. Jeszcze całkiem się nie obudziłam. Zrób mi niespodziankę.

- Niech będzie. Pozwolisz mi wstać czy mam szykować jedzenie, trzymając cię na kolanach?

Melanie przeciągnęła się i przesiadła na krzesło, a potem ułożyła skrzyżowane ramiona na stole, oparła na nich głowę i od razu zasnęła. Richard długą chwilę wpatrywał się w jej odsłonięty kark. Zastanawiał się, jaki smak może mieć w tym miejscu jej skóra, bo było to jedno z niewielu miejsc, których dotąd nie spróbował. Oparł się jednak pokusie.

Przez ten czas, kiedy krzątał się po kuchni, Melanie nawet nie drgnęła. Gdy jednak postawił przed nią talerz gorącej, pikantnej zupy, delikatnie poruszyła nozdrzami, a czując smakowitą woń, otworzyła oczy.

- Ojej, ale cudnie pachnie - szepnęła. - Powiedz, że to domowa.

- Domowa - potwierdził z uśmiechem. - Ale nie ja ją ugotowałem, tylko Destiny. Kiedy ona gotuje, zawsze zosta­wia coś w zamrażarce.

- Pachnie po prostu bosko, i tak też smakuje - zachwyciła się Melanie i już obudzona spojrzała na kanapkę. - Ooo, bagietka z kurczakiem i z awokado? Bardzo wykwintne.

- Sam ją zrobiłem - pochwalił się, ucieszony jej zachwy­tem. - A ty naprawdę niczego nie potrafisz ugotować?

- Doskonale odgrzewam gotowe dania.

- No to rzeczywiście możesz być z siebie dumna. - Roze­śmiał się, zapominając na chwilę o pieszczotach.

- Na szczęście, nie przywiozłeś mnie tutaj ze względu na moje talenty kulinarne. W przeciwnym razie czekałoby cię ogromne rozczarowanie.

- Nigdy nie będę tobą rozczarowany - stwierdził. Chyba że ze mną zerwiesz, dodał w myślach. A wtedy chyba pęknie mi serce.

- Jesteś pewien? Przez chwilę wyglądałeś tak, jakbyś coś chciał przemilczeć.

Czuł, że to odpowiedni moment, by otworzyć serce i wy­znać wszystko. Chciał to zrobić i wiedział, że powinien. Otworzył nawet usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wieloletni lęk okazał się silniejszy. Stał więc, mil­cząc i patrzył, jak gaśnie w jej oczach blask i znika radość z twarzy. Zrozumiał, że właśnie stracił szansę, by zdobyć to, czego pragnął najbardziej.

Melanie czuła, że podczas nocnego posiłku zdarzyło się coś ważnego. Domyślała się, że Richard zmagał się ze sobą i że przegrał. Nie miała jednak pojęcia, z czym walczył. A w sprawach dotyczących uczuć nie dowierzała już własne­mu instynktowi. Modliła się, by wystarczyło, że jest otwarta i gotowa narazić się na porażkę. Nie chciała zostać zmuszona do wyrażenia swoich uczuć, bo mogły zostać odrzucone.

Lepiej niż ktokolwiek inny znała moc słów. Wiedziała, że mogą leczyć lub ranić, ale tych już wypowiedzianych nie da się cofnąć.

Nie pozwoliła, by milczenie Richarda ją zniechęciło. Mogła zrobić choć tyle, bo przecież przyjechała tu z nadzieją, że sprawy między nimi się ułożą. Zrobili już duży krok do przodu i bardzo się do siebie zbliżyli. Postanowiła się więc nie poddawać, bo ciągle jeszcze istniała szansa, że osiągną więcej. Jeżeli tylko oboje będą chcieć.

Następnego ranka odniosła wrażenie, że Richard doszedł do podobnych wniosków. Czekał na nią na dole uśmiechnię­ty, a na stole stało wykwintne śniadanie.

- Jeżeli mi obiecasz, że codziennie dostanę takie śniada­nie, to może się zastanowię i naprawdę wyjdę za ciebie - za­żartowała.

- Umowa stoi - odparł tym samym lekkim tonem. - Ale zanim nam stuknie czterdziestka, oboje będziemy większość czasu spędzać u lekarzy, walcząc z nadciśnieniem i nadmia­rem cholesterolu.

Melanie wzięła do ust następny kęs omleta z kozim serem i szczypiorkiem i stwierdziła:

- Kto wie, może warto.

Richard obrzucił ją taksującym spojrzeniem i najwy­raźniej spodobało mu się to, co zobaczył.

- Masz pomysł, jak pozbyć się tych kalorii? - zapytał z nutą nadziei w głosie.

- Na pewno nie tak, jak myślisz - odparła stanowczo, czując, że musi nabrać dystansu do nocnych przeżyć.

- Szkoda.

- Obiecuję, że później to nadrobimy. - Uśmiechnęła się.

- Teraz chcę trochę pozwiedzać okolicę. Kiedy tu byłam po­przednio, przejrzałam foldery leżące w salonie i stąd wiem, że jest tu kilka interesujących miejsc do obejrzenia.

- Istotnie, wytwórnia wina może być interesująca, ale co do reszty, to nie jestem pewien. Ale może jestem uprzedzony. Destiny corocznie zabierała nas na zwiedzanie historycznych miejsc.

- Nie lubiłeś tego?

- Być może nie wyraziłem się jasno. Zwiedzaliśmy je co roku, rozumiesz?

- W takim razie nie będziemy potrzebować przewodnika.

- Uśmiechnęła się Melanie.

- Nic nie pamiętam.

- Wezmę więc książkę i sprawdzę, ile zapomniałeś. Ru­szajmy.

Richard mruknął coś, niezadowolony, ale wstał od stołu i włożył naczynia do zmywarki.

- No, nie dąsaj się. - Poklepała go po policzku. - Kiedy wrócimy, będziesz mógł mnie sprawdzić.

- Z historii?

- Raczej ze sposobu reagowania na polecenia.

- A więc wkładaj buty, kochanie! - Rozpromienił się.

- Zobaczysz, jak błyskawicznie odpracujemy to całe zwie­dzanie.

Melanie była w tak radosnym nastroju, że Richard zupeł­nie się rozchmurzył, zapominając o nocnych obawach i o roz­czarowaniu. Z tak niezwykłą uwagą chłonęła jego wykłady z historii, że zaczął grzebać w pamięci, by przypomnieć sobie jakieś ciekawostki, które przecież musiał słyszeć, gdy zwiedzał te miejsca jako chłopiec. Podobało mu się, że Melanie słucha go z takim zainteresowaniem, jak gdyby przekazywał plotki o sąsiadach.

- Jestem jankeską z Ohio, więc rodzinny dom generała konfederatów Roberta E. Lee nie powinien mnie tak intereso­wać - powiedziała, gdy wychodzili z Stratford Hall. - Ale to miejsce jest naprawdę piękne i fascynujące. Żałuję, że nie żyłam w tamtych czasach. Wyobrażasz sobie, że Lee i Wa­shington mogliby być twoimi sąsiadami? Pomyśl tylko, jakie rozmowy musiały się tam toczyć przy obiedzie.

- Przypuszczam, że podobne do tych, jakie można usły­szeć, gdy Destiny gości na kolacji połowę najbardziej wpły­wowych ludzi w Waszyngtonie. Dopilnuję, żeby cię zapro­szono przy następnej okazji. W czasie takich spotkań Destiny ma zwyczaj rzucać jakąś kontrowersyjną uwagę i patrzeć, co z tego wyniknie.

- Mogę sobie wyobrazić, że świetnie się przy tym bawi. Opo­wiadała mi bardzo dużo o spotkaniach intelektualistów, jakie organizowała w swojej pracowni, kiedy mieszkała we Francji.

- Naprawdę? - zdziwił się. - Z nami nigdy o Francji nie rozmawiała.

- Może nie chciała, żebyście pomyśleli, że tęskni za tam­tym życiem.

- Nie pojmuję, dlaczego ukrywała przed nami, jakie życie prowadziła, zanim wróciła do Stanów, żeby się nami zająć - rzekł i westchnął, bo nagle to pojął. - Na pewno nie chciała, żeby wyglądało na to, że żałuje powrotu i tego, co musiała dla nas poświęcić. Ty też tak uważasz?

- Tak przypuszczam - odparła Melanie. - Sam zresztą powinieneś ją o to zapytać.

- Masz rację - przyznał. - Ciekawe, czy z Benem rozma­wiała o tamtych latach? Mieszkając we Francji, również zaj­mowała się malarstwem. Oboje kochają sztukę, i to ich łączy. Przez całe lata czuwała nad rozwojem talentu Bena, a ja się nieraz zastanawiałem, czy nie ma ochoty, by znów wziąć pędzel do ręki.

Richard poczuł się nagle dziwnie. Dotąd nie przyszło mu do głowy, że w życiu Destiny mogą istnieć obszary, do któ­rych go nigdy nie dopuściła. Choć prawdopodobnie miał tam wstęp jeden z jego braci. No i, jak widać, Melanie, choć była dla ciotki obcą osobą.

- Nie dlatego milczała, że żałowała swej decyzji. Pew­nie uważała, że nie jesteście gotowi, by usłyszeć o tym, jak żyła we Francji - powiedziała Melanie, jakby wyczuwała jego myśli.

- Wiem - rzucił niecierpliwie.

- Na pewno? - zapytała cicho Melanie. - Na podstawie tego, co mi opowiedziała, uważam, że był to najbardziej altruistyczny czyn, o jakim słyszałam. Destiny była we Fran­cji szczęśliwa. Prowadziła bardzo interesujące życie w miej­scu, które kochała. Jej obrazy sprzedawano w Paryżu i na całym Lazurowym Wybrzeżu. W środowisku była znana, a nawet sławna. Miała wielu przyjaciół. I wtedy właśnie ty i twoi bracia zostaliście sami. Rzuciła więc wszystko bez wahania i wróciła do Stanów, bo rodzina była dla niej naj­ważniejsza. Szczerze mówiąc, rodzina to jedyne, co napraw­dę się liczy.

To prawda, pomyślał Richard. Zawsze wiedział, że powrót Destiny był dla niej poświęceniem, ale aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielkim. Nawet będąc już dorosłym, uważał, że obecność ciotki w ich życiu jest czymś oczywistym. Zaskakujące, że dopiero pod wpływem słów Melanie dostrzegł inną, nieznaną dotąd Destiny. Pierwszy raz ujrzał w niej nie tylko ciotkę, ale i wyjątkową kobietę.

- Jesteś cudowna! - Pocałował Melanie w policzek, wdzięczny za to, że pozwoliła mu ujrzeć w zupełnie innym świetle poświęcenie Destiny.

- Dziękuję. A co ja takiego zrobiłam?

- Otworzyłaś mi oczy - powiedział. I serce, dodał po chwili w myśli.

Krótka ucieczka od świata była jak błogi sen. Do pełnego szczęścia Melanie brakowało tylko tego, by Richard powie­dział, że ją kocha. Niestety, nie zrobił tego.

Oglądali filmy i tańczyli przy starych przebojach nadawa­nych w radio. Kochali się w blasku ognia płonącego na ko­minku i było wspaniale. Melanie coraz lepiej rozumiała Ri­charda, lecz do jego serca nie miała dostępu i zamartwiała się, że tak już pozostanie.

Zegar wybił północ, oznajmiając, że zaczął się nowy rok. Melanie leżała w objęciach Richarda, wyczerpana, ale bardzo zadowolona.

- Zanim jutro wrócimy do domu, musimy o czymś poroz­mawiać. - Zajrzał jej w oczy. - Mamy już nowy rok, a to najlepsza pora na nowe życie - rzekł tonem, który wzbudził w Melanie lęk.

- Pamiętasz, obiecałem ci publiczne zerwanie zaręczyn?

- To o tym myślisz? - zapytała smutno.

A więc podczas gdy ona marzyła o zakończeniu w rodzaju „żyli długo i szczęśliwie", on zastanawiał się tylko, jak położyć kres kłamstwom. Chciał zacząć nowy rok bez niej i bez kłopotów, które się z nią wiązały.

- A ty nie? Od początku mówiłaś, że im wcześniej to zrobimy, tym lepiej. Uważam, że masz rację. Szczególnie po tej historii z zakupami i z całym tym planowaniem ślubu. Nie możemy pozwolić, żeby to się dalej ciągnęło.

- W takim razie skończmy wreszcie tę farsę- powiedzia­ła dzielnie, pilnując, by się przypadkiem nie rozpłakać. -Wiesz już może, jak to zrobić?

Richard patrzył jej w oczy, usiłując wyczytać w nich, co naprawdę o tym myśli. Melanie udało się jednak nie okazać cierpienia. Zrobiła ogromny wysiłek, aby jej wzrok pozostał obojętny.

- Sądzę, że to ty powinnaś zdecydować - odparł z duszą na ramieniu.

Kiwnęła tylko głową, bojąc się, że głos może ją za­wieść.

- Pomyśl o tym - nalegał. - I daj mi znać, jak tylko coś postanowisz. Zgodzę się na wszystko, co zechcesz.

- Kiedy masz zamiar to zrobić? - zapytała spokojnie i pewnie.

- Im wcześniej, tym lepiej.

- Zgadzam się z tobą - powiedziała, myśląc, że kiedy już będzie po wszystkim, nadejdzie pora na wzięcie się w garść.

Nagle poczuła przejmujące zimno i otuliła się puszystym szalem.

- Idę się położyć - powiedziała zdławionym głosem. Richard nie objął jej ani nawet nie zatrzymał. Dopiero

kiedy była na szczycie schodów, zawołał:

- Szczęśliwego Nowego Roku, Melanie.

- Szczęśliwego Nowego Roku - odpowiedziała automa­tycznie, choć wiedziała, że dla niej zaczął się gorzej niż wszystkie minione lata.

Kiedy zamknęła za sobą drzwi sypialni, poczuła, że z roz­koszą walnęłaby czymś o ścianę. Nie miało to jednak sensu, chyba że mogłaby trafić w Richarda. Może to by mu wbiło trochę rozumu do głowy?

Dlaczego nie dostrzegał tego, co ona widziała wyraźnie? Miała pewność, że razem mogliby być szczęśliwi. Z jej po­mocą Richard osiągnąłby w życiu wszystko, co tylko by ze­chciał. Była dla niego idealną partnerką, bo świetnie się do tego nadawała. Przy niej już nigdy nie byłby nudziarzem. Już ona by o to zadbała.

Straciła jednak nadzieję na wspólną przyszłość w chwili, gdy zaczął mówić o zerwaniu zaręczyn. Mimo że w ciągu ostatnich kilku dni bardzo się do siebie zbliżyli, to najwy­raźniej podchodzili do tego w odmienny sposób. Dla Richar­da wyjazd był tylko przygodą. Czymś, do czego i tak musiało dojść, bo nie mogli już dłużej ignorować rosnącego napięcia. Ale, jak widać, to było wszystko.

Melanie dobrze wiedziała, że nikogo nie można zmusić do kochania, tak samo jak nie można zmusić do wyznania miło­ści kogoś, kto sam przed sobą bał się przyznać, co czuje. Pod tym względem ona okazała się równie tchórzliwa jak Ri­chard.

Teraz za to musi chronić swoje złamane serce i głupią dumę. Dlatego też po powrocie do Alexandrii wyda przyję­cie, podczas którego rzuci mu w twarz ten okropny pierścio­nek. Dopilnuje, aby scena była tak pamiętna, że będzie go prześladować do końca życia. Nie chciał uczucia, które ich połączyło, trudno, ale nie pozwoli mu o sobie zapomnieć. Zadba o to jak należy.

Na swoje nieszczęście, ona pewnie też nie zdoła go zapo­mnieć.


ROZDZIAŁ 15

Kiedy wrócili do miasta, przyjęcie zaręczynowe było już w zasadzie zorganizowane. Zaproszenia właśnie drukowano i było za późno, by wszystko odwołać. Melanie czuła się nieszczęśliwa, wiedząc, że wielka scena zerwania zepsuje całą imprezę, ale Destiny nie dała jej przecież szansy na inne zakończenie.

Melanie i Ryszard zgodnie uznali, że z fikcją należy upo­rać się jak najszybciej, a przyjęcie będzie znakomitą okazją, by zrobić to przy licznych świadkach. Melanie zaprosiła na­wet Pete'a Forsythe'a, chcąc, żeby ujrzał koniec romansu, do którego doprowadził swoim artykułem.

- Na pewno nie chcesz zaprosić rodziców? - zapytała znów Destiny, kiedy po raz ostatni przeglądały listę zaproszo­nych gości. - Richard z przyjemnością wyśle po nich firmo­wy samolot.

Nigdy w życiu, pomyślała Melanie. Wystarczy, że prze­czytają o tym w gazecie.

Zależało jej jednak na obecności Becky. Wiedziała, że kiedy bomba wybuchnie, będzie potrzebowała życzliwego wsparcia.

- Moi rodzice nie lubią latać samolotem - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - A żeby dojechać samochodem, tata mu­siałby zwolnić się z pracy w środku tygodnia, co nie jest możliwe. Poza tym myślę, że rodzice będą chcieli urządzić drugie przyjęcie, w Ohio.

Kiedy wrócę do domu z podkulonym ogonem, pomyślała przygnębiona.

- Kochanie, co cię dręczy? - Destiny patrzyła na nią z niepokojem. - Przyszła panna młoda powinna być szczęśli­wa. A ty od czasu waszej wyprawy ciągle jesteś smutna.

- Nie smutna, tylko trochę zmęczona - zapewniła Mela­nie. - Po powrocie zastałam na biurku sterty papierów i mu­siałam nad nimi siedzieć po nocach.

Wydawało się, że tłumaczenie przekonało Destiny.

- Kiedy już zostaniecie małżeństwem, będziesz mogła rzucić pracę - zaczęła ostrożnie. - Wiem, że to może nie jest punkt widzenia nowoczesnej kobiety, ale nie będziesz już musiała zarabiać.

- Ale ja lubię swoją pracę - oświadczyła Melanie, my­śląc, że już wkrótce praca stanie się dla niej najważniejsza w życiu.

- Wiem, że jesteś świetną specjalistką, ale życie czasami zmusza nas do dokonania wyboru. Kiedyś może się okazać, że rodzina stanie się dla ciebie najważniejsza.

- Tak jak dla ciebie?

- No właśnie - przyznała Destiny z obojętnym wyrazem twarzy. - Tak jak dla mnie.

- Żałowałaś kiedyś swojej decyzji?

Destiny wydawała się zaskoczona tym przypuszczeniem.

- Jak mogłabym żałować? Richard, Mack i Ben są dla mnie jak synowie, potrzebują mnie! - zawołała. - Inna decy­zja była nie do pomyślenia!

W głosie Destiny słychać było absolutną pewność, choć Melanie miała wrażenie, że wyczuwa też nutę smutku czy tęsknoty. Wiedziała jednak, że przyjaciółka nigdy się do tego nie przyzna. Nawet jeżeli czegoś żałowała, było jasne, że tajemnicę tę raczej zabierze do grobu, niż obarczy nią bratan­ków.

- Jak zyskuje się pewność, że wybór jest słuszny? - zapy­tała Melanie. Ukrywała smutek znacznie gorzej, niż robiła to Destiny.

- Zapytaj serca. - Starsza pani uśmiechnęła się. - Ono cię nie okłamie w żadnej ważnej sprawie. Tyle że czasem trzeba się bardzo dokładnie wsłuchać, by usłyszeć odpowiedź - do­dała cierpko.

Melanie pomyślała, że jej serce stale udziela fałszywych odpowiedzi, ale zanim zdążyła rozważyć to dokładniej, zja­wił się Richard.

Z niepewną miną cmoknął ciotkę w policzek, potem na­chylił się nad Melanie i równie przyjacielsko pocałował ją w usta. Wiedziała, że pocałunek jest tylko grą, a mimo to odczuła dreszcz podniecenia.

- Co robicie? - zapytał Richard.

- Ostatnie przygotowania do przyjęcia - wyjaśniła Desti­ny. - Zaproszenia zostaną wysłane po południu.

- Ile tysięcy ludzi cioteczka kazała ci zaprosić? - zwrócił się do Melanie.

- Zaprotestowałam, gdy doszła do trzystu pięćdziesięciu osób.

- Okrągła liczba - stwierdził cierpko Richard. - Oczywi­ście ktoś z prasy?

- Pete Forsythe i jego fotograf.

- Nie mogę pojąć, dlaczego go zapraszasz. - Destiny po­kręciła głową.

- Czyżby? A ja sądziłem, że lubisz pana Forsythe'a. - Ri­chard popatrzył na ciotkę z rozbawieniem.

Destiny wydawała się tak zbulwersowana tymi słowami, że Melanie poczuła głęboki podziw dla jej umiejętności aktorskich.

- Dlaczego tak ci się wydawało? - zapytała Destiny chłodno, udając oburzenie.

- Przecież to właśnie jemu opowiedziałaś o weekendzie, który kilka tygodni temu spędziłem z Melanie w domu nad rzeką - przypomniał. - Dlaczego więc nie dać mu okazji, żeby był świadkiem zaręczyn, do których się przyczynił?

- Och, to przecież nieważne. - Destiny beztrosko zakoń­czyła temat.

- Masz rację - przyznał Richard. - Wybaczysz, jeśli po­rwę ją na chwilę? Musimy ustalić kilka spraw.

- Oczywiście - zgodziła się grzecznie ciotka.

- Czy to dotyczy twojej kampanii? - zapytała Melanie, niechętnie idąc do jego biura.

- Zapomniałaś, że już u mnie nie pracujesz?

- Zawsze możesz mnie zapytać o radę - zauważyła, bole­jąc, że już niedługo nawet to nie będzie ich łączyć.

- Wieczorem mam służbową kolację. Czy chciałabyś mi towarzyszyć?

- Nie wydaje ci się, że w obecnej sytuacji nie jest to dobry pomysł?

- Pewnie tak, ale ludzie, z którymi jestem umówiony, poczują się obrażeni, jeśli nie przyjdziesz.

To okropne! Jak może iść z nim na kolację i udawać przed obcymi ludźmi, że jest szczęśliwa, kiedy w tym samym cza­sie będzie planowała wielką scenę zerwania?

- A może pokłócimy się wieczorem i zerwiemy zaręczy­ny jeszcze przed kolacją? - zaproponowała z nadzieją w gło­sie. - Wtedy będziesz mógł iść sam i nie trzeba będzie odgry­wać żadnej sceny na przyjęciu.

- Myślałem, że ci na tym zależy. - Popatrzył na nią z zainteresowaniem. - Ta scena była przecież jednym z two­ich warunków.

- Szczerze mówiąc, przestało mi zależeć - odparła, bo nie chciała upokarzać Richarda. Nie chciała również robić wsty­du sobie ani burzyć nadziei Destiny. Wolałaby mieć już to wszystko za sobą. - Rozstańmy się cicho i spokojnie teraz - poprosiła, próbując zsunąć pierścionek z palca.

Niestety, pierścionek ani drgnął, a ponura mina Richarda wskazywała, że nie godzi się na tę prośbę.

- Sama wybrałaś czas i miejsce. Nie możesz się teraz wycofać.

- Dlaczego?

- Bo nie - upierał się.

Mogłaby pomyśleć, że próbuje w ten sposób zyskać na czasie, ale przecież wiedziała, że to nieprawda.

Richard wyjął z szafy smoking. Nie opuszczała go myśl, że popełnił błąd, nie pozwalając Melanie zakończyć tej farsy po cichu. Dlaczego uparł się, żeby czekać jeszcze tydzień? Wspólna kolacja w towarzystwie zaprzyjaźnionych biznes­menów bynajmniej nie poprawiła sytuacji. Melanie, nieobec­na duchem, milczała, przez co pozostali goście czuli się nie­zręcznie. Wieczór był katastrofą, a wspólne przedsięwzięcia, o których rozmawiano przy kolacji, prawdopodobnie nie doj­dą do skutku. Ale Richard jakoś nie umiał się tym przejąć. Martwiło go tylko to, że może stracić jedyną kobietę, którą pokochał.

- Skąd ta ponura mina? - zapytał Mack, patrząc, jak brat nalewa sobie dużego drinka. - Przecież dzisiaj będziemy świętować twoje zaręczyny.

- Daj spokój, obaj wiemy, że to nieprawda - odparł Richard.

- Myślałem, że... - Mack urwał, najwyraźniej zaskoczo­ny reakcją brata.

- Co myślałeś? Że naprawdę mamy zamiar się pobrać?

- Szczerze mówiąc, tak. Wszystko na to wskazywało. Wyjechaliście przecież razem do domu nad rzeką.

- Cóż, sprawy często mają się inaczej, niż to wyglą­da. Właśnie w czasie tego wyjazdu Melanie powiedziała mi, że chce, aby wszystko przebiegło zgodnie z naszą wcześniej­szą umową.

- A co zrobiłeś, by zmieniła zdanie? - Mack popatrzył na brata ciężkim wzrokiem.

- Cóż mogłem zrobić? Przecież była zdecydowana.

- Powiedziałeś, że ją kochasz?

Richard zmarszczył brwi, a Mack zrozumiał, że brat nie zdobył się na wyznanie.

- Co się z tobą dzieje? - spytał. - A zresztą nieważne, i tak wiem. Uwierz mi, że jeśli chodzi o romanse, tak samo jak ty nie znoszę fajerwerków. Ale to Melanie. Jest w tobie do szaleństwa zakochana i widać, że ty ją kochasz. Nie pozwól, by odeszła.

Richard nie był jednak gotów wyznać, co czuje do Mela­nie. Nawet bratu, któremu bez namysłu powierzyłby swoje życie.

- Zapominasz, że cała ta historia z zaręczynami miała na celu wyłącznie zadowolenie Destiny - przypomniał.

- Naprawdę myślisz, że wciąż oszukujesz ciotkę? - Mack wybuchnął śmiechem. - Żyjesz złudzeniami, Richardzie. Może na początku to naprawdę była jakaś szczeniacka gra, ale... - Mack urwał, widząc pogłębiające się na czole Richar­da zmarszczki. - Nie przestraszysz mnie tą groźną miną. Przyznaj, że gra się skończyła, i napraw wszystko, zanim będzie za późno. Nie upieraj się, gdy chodzi o coś tak ważne­go. Może ona też chciałaby zmienić fikcję w rzeczywistość, ale pamiętając ostatni punkt waszej absurdalnej umowy, bała się do tego przyznać.

Richard wpatrywał się w Macka, zastanawiając się, czy to możliwe, by miał on rację. Czy możliwe, że swoim postępo­waniem skłonił Melanie do milczenia? Czy naprawdę oboje gotowi byli dotrzymać umowy tylko dlatego, że bali się wy­znać swe uczucia?

- Od kiedy to stałeś się znawcą uczuć? - zadrwił jednak z brata.

- Nie jestem głupi, Richardzie, ale ty nie rozumiesz, do czego zmierzasz..

Richard uznał, że nie ma sensu dalej brnąć w ten absurd.

- Co mam zrobić? - zapytał.

- Wymyśl coś przekonującego i nie przyjmuj odmowy. Pozwól, niech Melanie odegra swoją scenę, a potem ty ode­graj swoją. Na pewno ci się uda.

Richard pomyślał, że skoro Mack wierzy w jego siłę prze­konywania, to może warto spróbować. Chodzi przecież o je­dyną kobietę, którą w życiu pokochał.

- Chyba mam pomysł. - Uśmiechnął się i podniósł słu­chawkę, by zadzwonić do swojego jubilera.

- Nawet jeśli ci się nie uda, to przynajmniej będziesz wiedział, że zrobiłeś wszystko, co było możliwe. A to lepsze niż poddanie się bez walki.

Racja, pomyślał Richard, od razu nabierając wigoru. Do­brze wiedział, jak ważna jest w negocjacjach inicjatywa. Dla­czego wcześniej nie pomyślał o tym, by posłużyć się dobrze znaną sobie taktyką, sprawdzającą się w biznesie? Przecież w grę wchodzi najważniejszy kontrakt w życiu!

Melanie ukryła się w toalecie i wycierała przed lustrem łzy. Uciekła z przyjęcia, bo ani chwili dłużej nie mogła już znieść ciągłego uśmiechania się do gości. Bolały ją od tego szczęki. Przyjęcie było ogromnym sukcesem, ale zaraz je zepsuje, odgrywając swą wielką scenę.

- Czy coś się stało, kochanie? - Destiny przyłapała ją na ocieraniu łez, ale w jej głosie nie było współczucia. Nie wy­dawała się też zmartwiona, raczej zadowolona z siebie.

Melanie spojrzała badawczo i zrozumiała, że Destiny nie dała się nabrać na ich grę.

- Cały czas wiedziałaś, że udajemy, prawda?

- Oczywiście - przyznała Destiny radośnie, jakby nie wydała majątku na zaręczyny, które się nie odbędą. - Wiem też, że kochasz Richarda, i jestem absolutnie pewna, że on kocha ciebie. - Poklepała ją pocieszająco po ręce.

Melanie nie pytała, skąd ta pewność, potrzebowała rady, i to szybko.

- Myślisz, że mogę to wszystko jakoś naprawić?

- To nie twoja rola. Pozwól, by Richard się tym zajął - odparła Destiny. - Do pewnych rzeczy mężczyzna musi dojść sam. W przeciwnym razie równowaga sił zostanie za­chwiana.

- Myślisz, że on coś zrobi? - zapytała żałośnie Melanie.

- Jeżeli jest choć w połowie taki, za jakiego go uważam, to za miesiąc staniecie przed ołtarzem - zapewniła Destiny. -A musisz wiedzieć, moja droga, że nikt nie zna mojego bra­tanka lepiej niż ja.

- To znaczy, że mam z nim zerwać, tak jak zaplanowaliśmy?

- Spodziewa się tego, więc nie możesz go zawieść. Gdy­by jednak w skrytości ducha liczył na to, że w ostatniej chwili zmienisz zdanie, to będzie to dla niego zimny prysznic.

Godzinę później Melanie zaczerpnęła tchu, po czym chlusnęła Richardowi w twarz szampanem z kieliszka. Co prawda, nie tak planowała początek wielkiej sceny, ale spo­dobało się jej to. Czasami Richard był tak bardzo sztywny, że po prostu nie mogła tego znieść. Może ten prysznic z zdoła go ożywić?

- A to co? - zapytał, najwyraźniej szczerze zaskoczony.

- Miałam nadzieję, że szampan pomoże ci przejrzeć na oczy.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Jak na człowieka inteligentnego, czasami zachowujesz się okropnie głupio - oświadczyła.

Nie tak radziła jej Destiny, ale Melanie już zbyt długo pozwalała, by to inni kierowali jej losem. Zapomniała, że osobą, która jest najbardziej zainteresowana tym, jak ułoży się jej przyszłość z Richardem, jest ona sama. Chyba że Ri­chardowi także na tym zależy.

- Czy to oznacza, że ze mną zrywasz? - zapytał Richard, wyraźnie rozbawiony, mimo że otaczało ich morze zdumio­nych twarzy.

- Tak - odparła pewnym siebie głosem.

- W takim razie proszę o zwrot pierścionka.

Melanie wyciągnęła dłoń i z niechęcią spojrzała na ogromny brylant, który od początku jej się nie podobał, mimo że rzucał przepiękne błyski, mieniąc się kolorami tęczy. Miał pewnie co najmniej sześć karatów. Był idealnie przejrzysty i bez najmniejszej skazy. Musiał kosztować fortunę.

- Chyba jednak go zatrzymam - stwierdziła. - Mogę go zastawić, a za pieniądze, które dostanę, rozszerzę działalność swojej firmy.

Usłyszała stłumiony śmiech braci Richarda. Spodziewała się, że on sam okaże złość, ale tylko wzru­szył ramionami.

- Rób, jak chcesz - odrzekł spokojnie. - Ale może teraz zechcesz go jednak zdjąć?

- Dlaczego?

- Mam tu inny pierścionek i myślę, że może ci się bar­dziej spodobać - powiedział, wyjmując z kieszeni małe aksa­mitne pudełeczko.

- Czy to znaczy, że naprawdę prosisz mnie o rękę? - Me­lanie była kompletnie zaskoczona, a za jej plecami rozległo się pełne ulgi, szczęśliwe westchnienie.

Obejrzawszy się, zobaczyła uśmiechniętą Destiny.

- Od początku byłaś o tym przekonana - szepnęła do niej Melanie.

- Ależ skąd, nie miałam pojęcia! - W oczach Destiny czaił się śmiech.

- A powinnaś się domyślić. - Richard uśmiechnął się do ciotki. - Bo to przecież ty wszystko zaczęłaś.

- Nie mogę całej zasługi przypisywać sobie - odparła z zaskakującą skromnością.

Pokora ciotki nie zrobiła jednak wrażenia na Richar­dzie.

- Powinnaś wiedzieć, że ona zawsze osiąga to, czego chce - ostrzegł Melanie.

Destiny uśmiechnęła się z zadowoleniem, a potem odwró­ciła się w kierunku Macka i Bena.

- Nie zapominajcie o tym, chłopcy - zażartowała, gdy tymczasem przerażeni bracia wtapiali się w tłum.

- Po czyjej będziesz stronie, kiedy Destiny uzna, że nade­szła ich pora? - zapytała Melanie.

- Oczywiście po jej stronie. - Richard ani chwili nie za­stanawiał się nad odpowiedzią. - Dzięki niej uwierzyłem w siłę miłości. Ale ty nadal mi nie odpowiedziałaś. - Zajrzał Melanie głęboko w oczy.

- Może powinnam potrzymać cię w niepewności -uśmiechnęła się.

Słysząc jednak za plecami szept Destiny o równowadze sił, podjęła decyzję. Domyślała się, jak wiele musiało koszto­wać Richarda wystawienie się na pośmiewisko w obecności tylu osób. Zrobił tak wiele, że zasłużył przynajmniej na to, by go nie dręczyć.

- Zgadzam się - powiedziała, patrząc mu w oczy. Goście wyglądali na skonsternowanych. Zaproszono ich

na uroczystość zaręczyn Richarda i Melanie. Najpierw jed­nak byli świadkami zerwania, a potem Richard ponownie poprosił Melanie o rękę. Kiedy jednak Destiny chwyciła dziewczynę w objęcia i uszczęśliwiona składała jej gratula­cje, zebrani zaczęli głośno wiwatować.

- Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej żony dla Ri­charda - powiedziała Destiny.

- Udawałaś zaskoczoną, ale obie wiemy, że to ty mnie wybrałaś, choć jeszcze nie wiem dlaczego - odrzekła Mela­nie.

- To takie proste! - Destiny odwróciła się w stronę Ri­charda, który nigdy dotąd nie wydawał się tak radosny i swo­bodny. A kiedy zauważył, że Melanie na niego patrzy, w jego oczach zalśnił ciepły blask. - Widzisz to co ja? - zapytała jego ciotka.

- Widzę, że jest szczęśliwy - odparła Melanie, wiedząc, że przepełniają go dokładnie takie same uczucia jak te, które wezbrały w jej sercu.

- Dzięki tobie - stwierdziła Destiny.

- Może w takim razie powinnyśmy podzielić się zasługa­mi? - Melanie chwyciła Destiny w objęcia.

- Za dzisiejszy wieczór owszem. Ale z czasem będą tylko twoim udziałem. I już dzisiaj chcę ci za to z góry podzięko­wać.

- Richard kocha mnie dlatego, że nauczyłaś go kochać.

- Chyba masz rację - powiedziała Destiny i rozejrzała się po sali. - A gdzie, u diaska, podział się Mack? - zapytała, ruszając od razu na poszukiwania.

- Nie uważasz, że powinieneś znaleźć Macka i ostrzec go? - zapytała Melanie, gdy Richard pojawił się obok niej.

- Mack sam umie o siebie zadbać. A szczerze mówiąc, z przyjemnością popatrzę, jak dla odmiany on będzie się zwijał. Mam teraz jednak ważniejsze rzeczy na głowie.

- Jakie na przykład? Pocałował ją w usta.

- Zgadzam się, że to zdecydowanie ważniejsze - wyszep­tała z ustami na jego wargach.

- Wspominałem już, że cię kocham? - zapytał, kiedy skończył ją całować.

- Jeśli się nad tym zastanowić, to właściwie nie. Ale domyślam się, że gdyby tak nie było, nie poprosiłbyś mnie o rękę.

- Wiedziałem, że czytasz w moich myślach. - Uśmiech­nął się.

- Przez chwilę byłam pewna, że wszystko poszło źle, ale od tej pory znów zacznę ufać swojemu instynktowi.

- A co w tej chwili mówi ci twój instynkt? - zapytał. Popatrzyła na niego z namysłem, a potem fuknęła:

- Powinieneś się wstydzić! - Ale z jej twarzy nie schodził uśmiech.

- Czy to znaczy, że nie masz ochoty wymknąć się i wyna­jąć pokoju na górze?

- Nie powiedziałam, że nie mam ochoty, i widzę, że bę­dziesz musiał popracować nad czytaniem w moich myślach.

- Z przyjemnością będę to ćwiczył do końca życia. I za­wsze będę cię kochał - zapewnił.

Melanie zaś poczuła, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Wiedziała, że jeśli tak powiedział, to tak będzie, bo na jego słowie można było polegać. Richard Carlton dotrzymywał obietnic, i to nie tylko w sprawach zawodowych. Z radością przekonała się o tym, że był równie stały i solidny w życiu osobistym. I co najważniejsze, kochał ją i nie obawiał się o tym mówić.


Trzem braciom Carltonom, osieroconym w dzieciństwie, pozostał pokaźny spadek i, co może ważniejsze, kochająca ich ciotka. Ta energiczna i uparta kobieta posiadła umiejętność kojarzenia idealnych par. Potrafiła też dokonać niemożliwego - przekonać dwoje poranionych przez życie ludzi, żeby nie bali się miłości.

Richard i Melanie spotkali się na gruncie zawodowym. On zamierzał kandydować do władz miasta, ona szukała zajęcia jako specjalistka od publicznego wizerunku. Oboje byli dalecy od nawiązania bliższej znajomości, zwłaszcza Melanie, która przeżyła poważny zawód miłosny. Mimo to się zaręczyli, aby nie zawieść ciotki, która robiła wszystko, żeby młodzi stanęli na ślubnym kobiercu. Miały to być jedynie udawane zaręczyny, tymczasem...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Woods Sherryl Bogaci kawarerowie Nietypowe zaręczyny
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 01 Nietypowe zaręczyny 2
114 Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 01 Nietypowe zaręczyny
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 01 Nietypowe zaręczyny
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie Randka z przeznaczeniem
115 Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Sherryl Woods Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Sherryl Woods Nietypowe zaręczyny
Sherryl Woods Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Woods Sherryl Piekniejsze od marzen
Woods, Sherryl The Bodyguard
O084 Woods Sherryl Przebacz i zapomnij
014 Woods Sherryl Dolina serca
Woods Sherryl Calamity Janes 01 Zapomnij i wybacz

więcej podobnych podstron