SHERRYL WOODS
KLIENT PANI MECENAS
Rozdział 1
Jeszcze godzina papierkowej roboty, pomyślała Kate Newton.
Jeszcze godzina i ten straszny tydzień z nie kończącymi się
konfrontacjami i smutnymi, pełnymi goryczy historiami małżeńskich
niepowodzeń wreszcie się skończy.
W piątkowe popołudnia to, co kiedyś wydawało się pasjonujące,
ostatnio było już tylko nużące. Obawiała się, że któregoś dnia po
prostu nie wytrzyma i wyjdzie z biura przed końcem pracy.
Niepokoiło ją to bardziej, niż gotowa była przyznać. Mówi się, że
wysoko opłacani, drapieżni adwokaci specjalizujący się w sprawach
rozwodowych uwielbiają pracę do późnej nocy. I Kate do niedawna
rzeczywiście rozkoszowała się każdą minutą swej działalności.
Teraz jednak patrzyła z niechęcią na piętrzące się na biurku góry
teczek z aktami sądowymi i dokumentami. Nagle ogarnęła ją bardzo
nieprofesjonalna, lecz niemal nieodparta chęć, by dobrze potrząsnąć
niektórymi klientami i powiedzieć im, żeby zmądrzeli, wyrzucili do
kosza wnioski rozwodowe i zaczęli walczyć o ratowanie swych
małżeństw. Już sam pomysł zrobienia czegoś tak sprzecznego z jej
charakterem wstrząsnął nią. Co się dzieje?
Myśli te przerwało ciche brzęczenie telefonu. Była z tego niemal
zadowolona, chociaż dźwięk ten w piątek o tej porze z pewnością
należało uważać za zapowiedź katastrofy.
- Tak, Zeldo? - powiedziała do sekretarki, której matka tak
zafascynowana była książkami Scotta Fitzgeralda, że nadała córce
imię jego barwnej, zwariowanej żony.
Zelda Lane wzięła sobie do serca całą mistykę Fitzgeralda i była
równie barwna jak jej imienniczka. Jednocześnie wykazywała też - i
dzięki Bogu - niewiarygodną sprawność zawodową.
- Jest tu ktoś do ciebie - oznajmiła Zelda, po czym zniżyła głos
do szeptu i dodała: - Mówi, że jest kandydatem na klienta.
Coś w jej tonie wzbudziło czujność Kate.
- Dobra, o co chodzi? - spytała z irytacją. - W moim kalendarzu
nikt nie jest zapisany. Może to któryś z tych aroganckich łobuzów,
którym się wydaje, że mogą wtargnąć bez uprzedzenia, a i tak zostaną
potraktowani pierwsza klasa?
Sekretarka wydała dźwięk, który mógłby być albo kaszlem, albo
tłumionym śmiechem.
- Nie sądzę, szefowo. Myślę jednak, że powinnaś go przyjąć.
Kate westchnęła. Niestety, zwykle warto było posłuchać instynktu
Zeldy.
- Czy ten kandydat na klienta jakoś się nazywa?
- David Allen Winthrop.
Kate usłyszała przytłumioną rozmowę i Zelda dodała szybko:
- Trzeci. David Allen Winthrop III.
Kate dobrze znała takich mężczyzn: precyzyjnych, myślących
tylko o sobie i pełnych wyobrażeń o swej ważności. Był to gatunek
ludzi, których w toku prowadzonych przez siebie spraw rozwodowych
zwykle przepuszczała przez wyżymaczkę.
- Wpuść go - powiedziała i zaczęła układać strategię przywołania
tego bohatera do porządku za pomocą ostrego wykładu na temat
ogromu jej zajęć i na temat dobrego obyczaju, który nakazuje
umawiać się na spotkania.
Drzwi jej gabinetu otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa
Zelda. Na jej twarzy malowało się coś pośredniego między
rozbawieniem a radosnym oczekiwaniem. Przy jej bardzo
specyficznym, wręcz błazeńskim poczuciu humoru był to kolejny
sygnał ostrzegawczy. Kate domyśliła się, że powinna czym prędzej
zatrzasnąć drzwi przed nosem sekretarki i nadal ukrytego w
sekretariacie przyszłego klienta, wykraść się tylnym wyjściem i
pojechać na długi weekend do Malibu, na tak jej potrzebny
wypoczynek.
Tymczasem patrzyła wyczekująco w kierunku drzwi, mając
wzrok skierowany tuż ponad ramieniem Zeldy. Niespodziewanie
dostrzegła jakiś ruch na wysokości talii sekretarki; spojrzała w dół i ze
zdumienia otworzyła szeroko oczy. Jej przyszły klient liczył około
dziesięciu lat.
Miał włosy koloru piasku, gładko zaczesane do tyłu, i
wyszorowaną do czysta twarz z konstelacją piegów na nosie. Szary
blezer i marynarskie spodnie wyglądały tak, jakby zdjęto je prosto z
wieszaka w młodzieżowym dziale domu mody. Ten elegancki wygląd
uzupełniał doskonale zawiązany krawat i biała koszula. Chłopiec albo
spędzał lato na obozie o surowych regułach dotyczących ubioru, albo
przygotowywał się do kariery na giełdzie.
Sądząc po wyrazie twarzy, sprowadziła go tu sprawa ogromnie
dla niego ważna. Kate wyciągnęła rękę i przedstawiła się z
zachowaniem całego rytuału:
- Jestem Kate Newton. Co mogę dla ciebie zrobić?
Brązowe oczy spojrzały na nią z powagą.
- Chciałbym rozwodu.
Powiedział to bez emocji, tonem, jakim mógłby zamawiać lody
waniliowe, podczas gdy wszyscy wiedzą, że naprawdę wolałby
czekoladowe.
Kate poczuła się zbita z tropu:
- Przepraszam?
W jego poważnych oczach przez moment błysnęła niepewność.
- Przecież tym się pani zajmuje, prawda? Przeprowadza pani
rozwody.
Jego głos zaczął po trochu odzyskiwać poprzednią pewność
siebie.
- Przeczytałem w gazecie wszystko o pani ostatniej sprawie.
Wydaje mi się, że jest pani dobra. Trochę ostro potraktowała pani tego
męża, ale w sumie była pani zupełnie dobra.
Kate zaskoczyła wnikliwość analizy dokonanej przez malca,
który powinien raczej zabawiać się grami komputerowymi pełnymi
dźwięków w rodzaju „bah" i „bum".
- Dziękuję, ale przyznam, że niezupełnie rozumiem. Nie
wyglądasz...
Przez chwilę szukała słowa, które nie uraziłoby jego tak
wyraźnego poczucia godności. Zdecydowała się jednak mówić
wprost.
- Widzisz, ludzie pragnący się rozwieść są na ogół starsi.
Właściwie z kim chcesz się rozwieść?
Pomyślała, że jeśli ten mały jest żonaty, to ona rzuci adwokaturę,
przeniesie się na ranczo w stanie Montana i zajmie hodowlą owiec. I
nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z rasą ludzką.
- Z ojcem - powiedział.
W jego głosie było tyle żalu, że w głębi duszy Kate coś się
poruszyło. Obudził się w niej nagle instynkt macierzyński, o którego
posiadanie nigdy się nie podejrzewała.
- Lepiej porozmawiajmy. Proszę, usiądź tam na kanapie.
Nawiasem mówiąc, jak tu dotarłeś?
- Wszyscy myślą, że jestem w kinie. Po seansie będzie czekać na
mnie gosposia.
Kate poszła za nim do tej części swego gabinetu, w której
odbywała rozmowy z klientami, i siadła w fotelu naprzeciwko niego.
- W porządku. Więc dlaczego chcesz przerwać swój związek z
ojcem?
Nie miała najmniejszego zamiaru używać słowa „rozwód".
- Nie dające się usunąć różnice charakteru - powiedział
oficjalnym tonem, od którego Kate przebiegły mrówki po plecach.
- Rozumiem.
Pokiwała mądrze głową, znowu próbując odzyskać panowanie
nad sobą.
Nie pomagała jej w tym mina Zeldy, z trudem zachowującej
powagę. Kate spojrzała na sekretarkę ze złością i poleciła:
- Możesz nas zostawić samych.
- Oczywiście, szefowo. Czy mam coś przynieść? Może coś do
picia? - spytała chłopca z takim szacunkiem, jakby rozmawiała z
dziedzicem wielkiej fortuny.
Zelda miała ogromne doświadczenie w postępowaniu z
dziedzicami fortuny, ale - jeśli Kate się dobrze orientowała - żadnego
w postępowaniu z dziećmi.
- Poproszę kawę - powiedział i dodał, jakby przyszło mu to do
głowy dopiero po chwili: - Ze śmietanką i trzema kostkami cukru.
Kate, która piła specjalnie wybraną kawę kolumbijską bez
żadnych dodatków, by lepiej czuć jej smak i aromat, skrzywiła się.
Nie mogła jednak powstrzymać się od podziwu dla tego chłopca tak
zdecydowanego, by sprawiać wrażenie dorosłego. Jakie tam wrażenie,
poprawiła się w myślach. Ten chłopak zachowywał się uprzejmiej niż
połowa znanych jej mężczyzn.
Siedział na kanapie wyprostowany jak żołnierz, chociaż musiała
to być pozycja bardzo niewygodna, bo jego stopy ledwie sięgały
podłogi. Nie dostrzegła jednak ani śladu owego nieustannego kręcenia
się, które ją irytowało u dzieci siostry. Chłopiec tak bardzo panował
nad sobą, że trochę to niepokoiło.
Kiedy Zelda przyniosła kawę, Kate przyjrzała się trzeźwo swemu
kandydatowi na klienta.
- No dobra. Powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi.
- Myślę, że sprawa jest dosyć nieskomplikowana - powiedział,
jakby studiował akta sądowe, by zapewnić sobie właściwy dobór
słów. - Mój ojciec i ja nie zgadzamy się z sobą.
- Jak się to objawia? - zapytała, naprawdę zafascynowana i jego
zachowaniem, i tym, co mówi.
Co mogła skłonić chłopca do pójścia do adwokata zajmującego
się sprawami rozwodowymi? Niedostateczne kieszonkowe? Surowa
dyscyplina? Narkotyzowanie się rodziców? Napastowanie seksualne?
Boże, byle nie to ostatnie!
- W ogóle się już nie widujemy. - Wargi chłopca niebezpiecznie
zadrżały. - Jest tak od śmierci mamy.
Kate znowu poczuła, że coś ją ściska w piersi. Ludzie mający z
nią do czynienia byliby zdumieni tym przejawem wrażliwości, Kate
słynęła bowiem z gotowości do skakania przeciwnikowi do gardła bez
względu na to, ile łez leje się na sali sądowej.
- Kiedy mama umarła? - zapytała łagodnie, gdy na tyle już doszła
do siebie, że mogła mówić bez drżenia w głosie.
- Sześć miesięcy temu. Dla taty to było bardzo ciężkie -
powiedział takim tonem, jakby słyszał już to zdanie miliony razy z ust
dorosłych, starających się usprawiedliwić brak troski ze strony ojca.
- Tobie też musiało być ciężko.
Jego ogromne oczy nagle napełniły się łzami.
- Czasem - przyznał niemal szeptem i po jego policzku spłynęła
łza. - Ale staram się być dzielny ze względu na tatusia.
- Czy ty i ojciec rozmawiacie o tym? Potrząsnął głową.
- To dla nas zbyt smutne.
Kate nagle poczuła chęć, by wyjść z biura, udać się prosto do
Beverly Hills czy Bel Air, albo do jakiejś innej luksusowej dzielnicy,
w której ten człowiek mieszka, i udusić go. Na pewno cierpi. Nawet
nie znając szczegółów dotyczących zgonu pani Winthrop mogła sobie
wyobrazić, jak niszcząco musiała ta śmierć wpłynąć na pana
Winthropa. Zmarła musiała być bardzo młoda, a wtedy nikomu nie
jest łatwo.
Miał jednak syna - syna, który przy wszystkich tych pretensjach
do dorosłości był wciąż małym chłopcem, i to na dodatek
rozpaczliwie cierpiącym. Kate znała ten ból. Nie miała pojęcia, jak
należy sobie z taką sytuacją radzić, ale jednego była pewna - nie w
sposób zastosowany przez pana Winthropa.
- Co zrobisz, jeśli uzyskasz rozwód? - zapytała, używając tego
słowa wbrew swemu postanowieniu.
Dopiero po raz drugi od Swego niezapowiedzianego przybycia
okazał lekką nieśmiałość.
- Miałem nadzieję, że może mogłaby pani znaleźć kogoś, kto by
mnie adoptował. Mogą być bracia i siostry, mama i tata. Wie pani,
taka prawdziwa rodzina. - W jego głosie zabrzmiała zazdrość.
- Mogłaby pani znaleźć kogoś takiego? Nie sprawię żadnego
kłopotu. Przyrzekam.
- Może do tego nie dojdzie - powiedziała Kate z namysłem.
Poczuła, jak ogarnia ją wściekłość. David Allen Winthrop junior,
czy drugi, czy jak tam nazywał się ten jego ojciec, dostanie z obu luf.
Była naprawdę oburzona. Doprowadzi do tego, że będzie się czuł jak
zbity pies. Choćby miała poświęcić setki godzili swego drogocennego
czasu, to załatwi sprawę jego nad wiek dojrzałego syna. Załatwi
bezpłatnie. Nie jest w stanie zapewnić mu matki, braci i sióstr, ale
David odzyska ojca. Tak zdecydowała.
Wyciągnęła rękę.
- Będę uszczęśliwiona mogąc cię reprezentować
- powiedziała, wymieniając z nim oficjalny uścisk dłoni.
Myślała już o precedensowym rozstrzygnięciu pewnej sprawy na
Florydzie, które mogło dostarczyć jej niezbędnej amunicji. Teraz
jednak, kiedy umowa została zawarta, David wyglądał jakoś nieswojo.
- Musi pani powiedzieć mi najpierw, ile wynosi pani honorarium
- oświadczył. - Wiem, że jest ono zapewne wysokie, ale mam
kieszonkowe. Niewiele z niego wydaję. Odłożyłem pięćdziesiąt
dolarów. Czy to wystarczy? Przynajmniej na początek?
Kiedy wyciągał pogniecione banknoty, parę drobnych monet
upadło na podłogę. Wyraźnie były to oszczędności wyjęte ze
skarbonki.
Kate wyjęła z tej kupki banknotów jednego dolara.
- To wystarczy jako opłata za powierzenie mi sprawy -
oznajmiła.
Nie chciała go urażać odmową opłaty w ogóle.
- Zelda da ci do podpisania druk stwierdzający, że chcesz, żebym
była twoim adwokatem. W ten sposób wszystko będzie załatwione
formalnie.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- W sprawie, o której czytałem, dostała pani mnóstwo pieniędzy.
- To był procent od tego, co wyprocesowałam. Jeśli chcesz,
możemy też się tak umówić.
- To znaczy, że tata będzie musiał pani zapłacić, jeśli dostanę
rozwód?
- Coś w tym rodzaju.
- Nie będzie tym zachwycony.
- Żaden z moich klientów nie był czymś takim zachwycony -
przyznała Kate sucho. - Ale sąd już tego dopilnuje.
Jeśli tylko będzie miała w tej sprawie coś do powiedzenia, to nie
dojdzie do żadnej rozprawy sądowej i żadnych rozstrzygnięć tego
typu. Sądziła, że w istocie wystarczy jedno solidne kazanie i jeden
zdrowy wybuch gniewu. Ojciec tego chłopca z pewnością nie był
okrutny wobec niego z rozmysłu. Zapewne był trochę zagubiony, a
coś takiego daje się szybko naprawić/Zazwyczaj wystarcza jeden
zdecydowany i logiczny atak.
- Dumna jestem, że to właśnie mnie wybrałeś - powiedziała. -
Będę z tobą w kontakcie. Przyrzekam.
Wzięła wizytówkę i nagryzmoliła coś na odwrocie.
- Weź to. Jeśli będę ci potrzebna, to napisałam ci numer mojego
telefonu domowego i telefonu w samochodzie.
Starannie włożył wizytówkę do kieszeni. Jego poważna mina
stała się jeszcze poważniejsza.
- Czy zabierze to pani dużo czasu? Zaraz zacznie się szkoła. Jeśli
mam chodzić do jakiejś nowej, to chciałbym zacząć razem ze
wszystkimi.
- Mam nadzieję, że niedużo. Zostaw Zeldzie adres pracy ojca i
numer waszego telefonu. Zacznę jeszcze dziś.
W drzwiach się zawahał.
- A jeśli się rozgniewa i wyrzuci mnie z domu, zanim znajdzie
pani kogoś, kto mnie adoptuje?
- Nie musisz się o to martwić.
- Ale on może to zrobić - powiedział, jakby ten najwyraźniej
uwielbiany przez niego człowiek mógł się nagle przeobrazić w tyrana.
Kate ani przez chwilę w to nie wierzyła, ale widziała, że chłopiec
jest rzeczywiście zmartwiony taką perspektywą. Z rzadko jej się
zdarzającą impulsywnością powiedziała:
- Jeśli spróbuje to zrobić, będziesz mógł mieszkać ze mną,
dopóki sprawa nie zostanie załatwiona.
Jego oczy po raz pierwszy pojaśniały.
- Ma pani dzieci? - spytał z nadzieją.
- Nie.
Aż do tej chwili nigdy tego naprawdę nie żałowała, teraz jednak
pragnęła z całego serca, by mogła skinąć jakąś czarodziejską laseczką
i zapewnić temu chłopcu gotową rodzinę.
- Czy nie musi pani spytać męża?
To niewinne pytanie sprawiło, że gdzieś w głębi serca Kate się
nastroszyła, ale nie dała tego po sobie poznać. Pokręciła jedynie
głową i powiedziała:
- Nie.
- No to myślę, że wszystko będzie w porządku.
W ciągu ostatnich paru minut odkryła, że dziecko jej marzeń,
które przetrwało wszystkie jakże straszliwie męczące stadia swego
życia, wcale nie wygląda tak atrakcyjnie, jak sądziła.
David Winthrop uosabiał miniaturę dorosłego, a przecież
stwierdziła, że bardzo chce wyciągnąć dłoń i zwichrzyć mu włosy
oraz rozluźnić węzeł krawata, by chłopiec bardziej przypominał
beztroskie dziecko. Chciała, by się uśmiechnął, i chciała usłyszeć jego
śmiech. Chciała go przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Pohamowała się jednak. Czuła, że całe to opanowanie Davida
Allena Winthropa trzyma się na włosku. Nie zrobi nic, co mogłoby
zranić dumę i poczucie godności, za którymi ten chłopiec chowa się
jak za tarczą.
Jedno było pewne - nigdy nie czuła takiej głębokiej potrzeby
szczęśliwego załatwienia czyjejś sprawy.
- Jedź do domu - powiedziała ostro Dorothy Paul, zwracając się
do Davida Winthropa.
Jej pulchna, z natury dobroduszna twarz złagodziła efekt tego
warknięcia.
- Jest piątek wieczór - przypomniała mu. - Zaczyna się weekend.
Ciesz się nim. Idź na plażę. Weź syna do Disneylandu albo na mecz.
- Skończyłaś?
David był zniecierpliwiony. Najwyraźniej pozwolił sekretarce na
zbyt wiele swobody i w końcu uznała, że może wtrącać się w jego
sprawy jak jakaś samozwańcza kwoka.
- Nie, nie skończyłam - powiedziała, ignorując jego rozpacz i
zirytowanie. - Pracujesz zbyt ciężko. Robisz to cały czas od śmierci
Alicji.
- Tego już dosyć! - zawołał.
Wystarczało, by ktoś wymienił imię Alicji, a jego natychmiast
zalewała fala bolesnych wspomnień z ostatnich tygodni i dni przed jej
śmiercią. Nie mógł wskrzesić tamtych czasów To dlatego źle sypiał -
zwykle zresztą na kozetce w gabinecie. Jeśli pozwolił sobie na wejście
do łóżka, które niegdyś dzielili, prześladowały go koszmarne sny o jej
cierpieniu.
Jego sekretarka, pełniąca tę funkcję od lat, spojrzała na niego
spokojnie.
- Sam widzisz. Nigdy byś nie mówił do mnie takim tonem,
gdybyś nie był wyczerpany.
- Mówię takim tonem, bo już zaczynam tracić cierpliwość.
Skonstatował z żalem, że spojrzenie, jakie mu rzuciła, pełne było
litości, a nie strachu.
- David - zaczęła tym łagodnym, macierzyńskim tonem, który
zawsze był u niej zapowiedzią kazania.
- Nie dziś, Dorothy! Proszę cię. Mam już wszystkiego dość.
- To jedź do domu!
- Nie mogę. Chcę skończyć ten ostatni szkic do „Skały
przyszłości".
- Dlaczego myślisz, że wiesz, jak naprawdę wygląda Mars?
Podeszła bliżej, by zajrzeć mu przez ramię.
- Nie wiem. Przynajmniej nie z osobistego doświadczenia -
odparł. - Ale ty też nie wiesz, więc mój domysł jest równie dobry jak
wszystkie inne.
- Do ilu to filmów zaprojektowałeś scenografię w ostatnich
sześciu miesiącach? - Nie czekała na odpowiedź. - Powiem ci. Do
czterech. To więcej niż przez ubiegłe dwa lata.
- Zdobywam dobrą opinię. Zaczynają mnie rozchwytywać.
Powinnaś być zadowolona. Pozwala mi to płacić ci ogromną pensję za
prowadzenie tego biura.
- Ukrywasz się.
- Dorothy!
Ku jego ogromnemu żalowi zignorowała ostrzegawczy ton tego
okrzyku.
- Nie zamilknę. Dostatecznie długo patrzę, jak się tu ukrywasz.
Czas już znowu zacząć żyć. Jeśli nie ze względu na siebie, to pomyśl
o Daveyu.
David przeczesał palcami włosy.
- Słuchaj, wiem, że chcesz dobrze, ale muszę to załatwiać tak jak
umiem.
- Zapracowując się na śmierć? I zaniedbując syna?
- Nie potrafiłabym tego lepiej sformułować. Do rozmowy
wmieszał się nie znany im, pełen wzgardy głos.
David odwrócił się zaskoczony i zobaczył, że w drzwiach stoi
szczupła brunetka. Jej szeroko rozstawione oczy pałały gniewem.
Usta, które specjaliści od reklamy nazwaliby zmysłowymi,
wykrzywiała pogarda.
Miała na sobie jeden z owych ciemnych kostiumów, które nadają
noszącym je kobietom ogromnie rzeczowy wygląd. Blask intensywnie
różowego jedwabiu pod szyją wywoływał niezwykle podniecający
efekt. Wątpił, czy kobieta zdaje sobie z tego sprawę. Zrobiła na nim
wrażenie osoby, która odniosłaby się do czegoś takiego z dezaprobatą.
Zakończył tę lustrację i uznał, że tych wszystkich ostrych kantów
nie łagodzi żaden najdrobniejszy rys bezbronności. W sumie była
kobietą tego właśnie typu, którego zdecydowanie nie lubił już od
pierwszego rzutu oka. Stanowiła dokładne przeciwieństwo Alicji,
która była ciepła i łagodna, pełna miękkich zaokrągleń i kobiecości.
- Kim pani, u diabła, jest? - zapytał szorstko. - Już nie pracujemy.
- To trzeba było zamknąć drzwi - odparowała bez namysłu,
najwyraźniej
wcale
nie
onieśmielona
tym
nieprzychylnym
powitaniem.
Ruszył ku drzwiom pracowni.
- Dorothy, zajmij się tym! Będę na zapleczu - powiedział,
wycofując się przed tą kobietą i niepokojącym wrażeniem, jakie na
nim wywarła.
Nieznajoma wyglądała tak, jakby chciała się rzucić jego śladem, a
Dorothy - ta przeklęta Dorothy!
- właściwie biegła do drzwi wyjściowych.
- Cześć! - krzyknęła. - Tak jak powiedziałeś, już nie pracujemy.
Jest weekend i wynoszę się stąd.
- Wyrzucam cię z pracy. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- W takim razie nie zapomnij przed wyjściem wyrzucić fusów z
ekspresu. Nie znosisz, kiedy w poniedziałek są kompletnie skawalone.
Zatrzymany w pół skoku David wbił wzrok w oddalającą się,
zdradziecką
sekretarkę,
a
potem
spojrzał
podejrzliwie
na
nieoczekiwanego gościa.
- Czy jest pani reporterką?
Ostatnio pojawiało się tu mnóstwo dziennikarzy. Mieli nadzieję,
że uda im się podpatrzeć coś z dekoracji do „Skały przyszłości",
filmu, który podobno miał być najbardziej ambitnym dramatem
fantastyczno - naukowym od czasu „Wojen gwiezdnych".
- Nie.
- Jeśli szuka pani pracy, to tu jej nie ma. Wszystkim zajmuje się
Dorothy.
- To jej nie zazdroszczę - odparła ze współczuciem nieznajoma.
David nieraz radził sobie z takimi wścibskimi feministkami,
kobietami, które musiały sobie zębami i pazurami torować drogę do
pełnego uprzedzeń wobec nich przemysłu rozrywkowego. Zwykle
odpłacał pięknym za nadobne, ale dziś był po prostu zbyt znużony.
- Najwyraźniej chce pani coś załatwić - powiedział zmęczonym
głosem. - Proszę wyrzucić z siebie, o co chodzi, i zostawić mnie w
spokoju. Mam jeszcze coś do zrobienia.
- Każdy ma coś do zrobienia - skontrowała. - Założę się, że moje
zadanie jest o wiele mniej przyjemne od pańskiego.
- Proponuję więc, żeby je pani wykonała i będziemy to mieli
oboje z głowy.
Na jej twarzy znowu pojawił się ów dziwny wyraz - głównie
złość, ale z domieszką smutku. David nagle zaczął się zastanawiać,
czy kiedy usłyszy wszystko, co ta kobieta ma do powiedzenia, łatwo
odzyska spokój. Niepokoiło go niejasne wspomnienie słów, które
wypowiedziała przychodząc. Słowa te sugerowały, że wie o nim
więcej, niż powinien wiedzieć obcy. Czy dotyczyły Daveya?
- Reprezentuję pańskiego syna - oświadczyła, jakby czytając w
jego myślach.
Deklaracja ta potwierdziła, że dobrze sobie przypominał, ale
wprowadzała do całej sprawy zaskakujący element.
- Mojego syna? - powtórzył słabym głosem, a potem pospiesznie
zapytał: - Czy nic mu się nie stało? Co, u diabła, ma znaczyć to
„reprezentuję"?
Zignorowała jego ton i wyjęła powoli arkusz papieru,
wyglądający niewątpliwie na dokument prawniczy, i wyciągnęła go w
jego stronę. Serce biło mu jak szalone, kiedy niemal wyrwał jej papier
z ręki. Przeczytawszy go, spojrzał na nią ze zdumieniem, po czym
zalała go fala oburzenia. Pomachał papierem przed jej oczami.
- Tu jest napisane, że mój syn wynajął panią jako swojego
adwokata.
- Świetnie. Umie pan czytać. To bardzo ułatwi nam sprawę.
Puścił tę ciętą wypowiedź mimo uszu, próbując się skupić na
znaczeniu dokumentu. Wreszcie znowu podniósł na nią wzrok.
Oburzenie walczyło w nim o lepsze ze szczerym zdumieniem.
- Na miłość boską, ten chłopiec ma dziesięć lat! Po co mu
adwokat?
- Ponieważ pana syn chciałby wystąpić o rozwód. - Odczekała
chwilę, by ta niewiarygodna informacja do niego dotarła, i dodała: - O
rozwód z panem.
Rozdział 2
David nie byłby bardziej zaskoczony, gdyby ktoś mu powiedział,
że jego dekoracje - owoc jego żywej wyobraźni - są dokładnym
odzwierciedleniem odległych planet, w którym zgadza się wszystko,
łącznie z wizerunkiem pozaziemskich istot i najdrobniejszymi
szczegółami pustynnego krajobrazu.
Ogarnęło go też głębokie uczucie bezradności, a jednocześnie
gniewu, że ktoś absolutnie obcy lepiej niż on wie, co dzieje się w
głowie jego syna.
Dlaczego, u Boga Ojca, nie zauważył, że szykuje się coś takiego?
Oczywiście, pocieszał się, jest zupełnie możliwe, że ta kobieta
wszystko wymyśliła. Uchwycił się kurczowo tej myśli, ponieważ
mógł dzięki niej odpowiedzieć z sarkazmem:
- Słyszałem, że w pani zawodzie są ludzie goniący karetki
pogotowia, ale żeby wykorzystywać dziesięcioletnie dzieci? To już
przechodzi wszelkie granice! Mógłbym pani wytoczyć proces.
Nawet nie mrugnęła! Musiał przyznać, że mu to zaimponowało,
ale i go zmartwiło.
- Proces? O co? - zapytała z kamiennym spokojem. - Pilnuję
interesów mojego klienta. Słyszałam, że właśnie za to płaci się
adwokatom.
- Płaci? A więc wreszcie dotarliśmy do sedna - powiedział.
Było mu niemal przykro, że ta kobieta okazała się zgodnie z jego
przewidywaniami takim sępem.
- Ile więc trzeba, żeby zsiadła pani z tego wysokiego konia i
wyniosła się z mojego życia? Niech pani poda tę cenę.
To pełne pogardy pytanie zapaliło ogniki w jej niewiarygodnych,
żywych oczach o barwie whisky oglądanej pod światło. Wydawało
się, że nie jest w stanie oderwać od niej wzroku. Był zafascynowany -
wbrew sobie - jej natychmiastową pełną pasji reakcją, widoczną
zanim jeszcze zdążyła wymówić słowo.
- Jak pan śmie! - rzuciła, podchodząc bliżej. Stała naprzeciwko
niego w butach na wysokich obcasach i głową uniesioną wysoko do
góry, co sprawiło, że jej oczy znalazły się niemal na wysokości jego
oczu.
- Nie mówimy o pieniądzach - oznajmiła powoli i z naciskiem,
jakby niezupełnie pewna, czy David Winthrop potrafi zrozumieć
najprostsze słowa. - Ja nikogo nie wykorzystuję. Mówimy o relacjach
małego chłopca z jego ojcem i teraz wreszcie zaczynam rozumieć,
dlaczego chce od pana odejść.
Były to podniosłe słowa, wypowiedziane z głębokim
przekonaniem. W istocie zostały rzucone mu w twarz. David
rozpoznał tę technikę. Kobieta próbuje wejść na jego pole, zastraszyć
go. Z podziwem - zaskakującym jego samego - pomyślał, że na sali
sądowej musi być prawdziwą diablicą. Może zresztą gdzie indziej
także. Analizując swą nieoczekiwaną reakcję na jej zachowanie, nie
przysłuchiwał
się
zbyt
dokładnie
wygłaszanym
przez
nią
oskarżeniom, aż jedno z nich zwróciło jego uwagę.
- ... i zaniedbanie. Zaniedbanie?
Wlepił w nią oczy.
- Nie zaniedbuję mojego syna - powiedział z furią. - Jest
nakarmiony i ubrany. Ma wszystkie zabawki, wszystkie możliwości, o
jakich chłopiec w jego wieku może tylko zamarzyć. Ma więcej gier
komputerowych niż szef IBM. Gra w baseball, piłkę nożną i futbol
amerykański. Ma w ogrodzie basen o wymiarach olimpijskich. Jeśli
czymkolwiek się zainteresuje, natychmiast organizuję mu lekcje.
Nasza gospodyni więcej czasu poświęca wożeniu go samochodem niż
troszczeniu się o dom. Chodzi do najlepszej prywatnej szkoły w
naszym mieście.
- To wspaniale, że ma pan tak obowiązkową gospodynię. Ale
szczerze mówiąc, sądząc po tym, jak niewiele uwagi mu pan
poświęca, jestem zaskoczona, że nie wysłał go pan do jakiegoś
internatu.
Najwyraźniej to, co powiedział, nie zrobiło na niej najmniejszego
wrażenia.
Skulił się w sobie. Rzeczywiście podczas choroby Alicji myślał w
pewnej chwili o posłaniu chłopca do jakiegoś internatu, ale Alicja
gwałtownie zaprotestowała i wymogła na nim obietnicę, że nigdy nie
wyśle Daveya z domu.
Obrzucił tę kobietę - według dokumentu, jaki mu dała, nazywała
się Kate Newton - takim spojrzeniem, jakby była czarownicą i tylko
dzięki temu trafiła w jego najsłabszy punkt. W pragnienie, by radzić
sobie z bólem w wybranym przez siebie samego czasie i w wybrany
przez siebie samego sposób - w samotności. W gorące życzenie, by
oszczędzić synowi konieczności borykania się choćby przez moment z
głęboką depresją, z jaką borykał się on sam.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli pani już sobie stąd pójdzie -
oświadczył wreszcie spokojnym i zdecydowanym tonem.
Z trudem opierał się pragnieniu, by wykrzyczeć to tak głośno, jak
tylko pozwolą płuca.
Czuł ogromną pokusę wyładowania tłumionej miesiącami
frustracji i rozpaczy w krzyku na tę kobietę, która otworzyła wszystkie
jego rany jeszcze nie zaleczone przez czas. Wskazał na drzwi.
- Jestem pewien, że sama pani trafi do wyjścia.
- Jeszcze nie skończyliśmy - ucięła, nie ruszając się z miejsca.
Cichy, z natury rozkazujący ton jej głosu sprawił, że David
Winthrop przystanął.
Powoli odwrócił się twarzą do niej.
- Myślę, że jednak tak. Wysłuchałem już dostatecznie dużo pani
zdumiewających oskarżeń. Ta cała mowa o reprezentowaniu
dziesięcioletniego chłopca w procedurze rozwodowej skierowanej
przeciwko jego własnemu ojcu jest nonsensem. Każdy sąd w naszym
kraju panią wyśmieje.
- Przykro mi, ale ubiegłej jesieni w Orlando dziecko wygrało
podobną sprawę. Dziwi mnie, że pan o tym nie czytał. Pisała o tym
cała prasa.
Rozejrzała się wokół, najwyraźniej po raz pierwszy dostrzegając
porozpinane na ścianach, starannie opracowane szkice widoków
futurystycznych.
- No cóż, może nie żyje pan w tym samym realnym świecie, w
którym żyjemy my wszyscy.
- A więc o to chodzi!
Nareszcie zaczynał rozumieć, jaka to siła skłoniła tę kobietę do
wtargnięcia do jego gabinetu w charakterze anioła mściciela. Jeśli nie
chodzi o pieniądze, to musi to być chęć zdobycia rozgłosu. Na dalszą
metę relacja dobrze umieszczona w którymś z dzienników Los
Angeles i podchwycona przez telewizję miałaby taką samą wartość
jak gotówka w banku.
Z niesmakiem potrząsnął głową.
- Bóg jeden wie, jak trafiła pani na Daveya, ale widocznie
przyssała się pani do jakiejś jego niewinnej uwagi, ponieważ wie pani,
że taka sprawa nabrałaby ogromnego rozgłosu. Czy tak rozpaczliwie
potrzebne jest pani coś, co ruszyłoby z miejsca pani karierę?
Oczekiwał, że rzuci się na niego z furią, ona tymczasem tylko się
roześmiała. Ku jego zaskoczeniu, jej rozbawienie wyglądało na
szczere. A dźwięk tego śmiechu wpłynął w zdumiewający sposób na
jego puls, znacznie silniej niż wszystkie te wcześniejsze krzyki.
- Panie Winthrop - odparła ostro, kiedy jej śmiech już
przebrzmiał - mnie rozgłos nie jest potrzebny. Mam go aż za dużo.
Właśnie dlatego pana syn wybrał mnie. Przeczytał w gazecie o mojej
ostatniej sprawie. Co się zaś tyczy ważności mojej umowy z
Daveyem, to ma pan podpisane przez niego zlecenie. Myślę, że w
istniejącej sytuacji sąd uzna, że to wystarczy.
Wzruszyła ramionami i dodała:
- Jeśli jednak nie wystarczy to panu, proszę wrócić do domu i
spytać Daveya, czego chce; dlaczego w ogóle uważał za potrzebne
wynająć adwokata. Przynajmniej siądziecie dzięki temu razem i
odbędziecie rozmowę, którą powinniście byli odbyć już dawno.
Ta zatruta sarkazmem strzała najwyraźniej trafiła w cel - zgodnie
z zamierzeniem Kate. Poczuł, jak nagle przepełnia go rozpacz,
ponieważ zdał sobie sprawę, że to wszystko samo nie zniknie, że ta
kobieta naprawdę jest przekonana o swej słuszności. Poczuł, że
stopniowo opuszcza go wola walki.
- Naprawdę traktuje pani to wszystko poważnie? - spytał
znużonym głosem.
- Oczywiście. Nie lubię, gdy mały chłopiec mówi mi w moim
gabinecie, że między nim i jego ojcem są, cytuję: „nie dające się
usunąć różnice". Koniec cytatu.
David opadł na fotel i spojrzał na nią żałośnie.
- Tak powiedział?
- Tak. Powiedział też wiele innych rzeczy - odparła bez cienia
sympatii. - Wiem z doświadczenia - a Bóg mi świadkiem, że
prowadziłam dostatecznie dużo procesów o opiekę nad dziećmi - że
dzieci nie wymyślają sobie takich rzeczy. Mimo wszystko jednak
gotowa jestem tłumaczyć wątpliwości na pana korzyść. Czy w jego
słowach jest jakaś doza prawdy? Czy zaniedbuje go pan? Odsuwa od
siebie? Walczył z sobą, by odpowiedzieć na te pytania.
- Myślę, że on może to wszystko tak odbierać - przyznał w
końcu, choć nie podobało mu się, że ta odpowiedź stawia jego
ojcostwo w nie najlepszym świetle.
Rozpaczliwie chciał wierzyć, że teraz nie jest potrzebny
Daveyowi, ponieważ wcale nie był pewny, czy może mu cokolwiek
ofiarować.
- Czy jest jakiś inny sposób widzenia tego? Jak to wygląda z
perspektywy pana?
- Moja żona...
Nie potrafił się zmusić do dokończenia głośno tego zdania.
- Davey powiedział mi, że umarła - skończyła za niego.
W jej głosie, po raz pierwszy od chwili, gdy wtargnęła do tego
gabinetu, zabrzmiała łagodniejsza nuta.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Naprawdę to pani powiedział?
- Czy to pana dziwi?
Skinął głową:
- Nigdy o tym nie mówi.
- Powiedział, że to dla was obu zbyt smutne.
Myśl, że Davey zdaje sobie sprawę z jego rozpaczy i że podzielił
się tym z tą kobietą, pokonała wszystkie bariery, jakie wzniósł sam na
wiele miesięcy przed śmiercią Alicji. Ku swemu zdumieniu usłyszał,
że mówi tej kobiecie więcej, niż przez te długie tygodnie powiedział
komukolwiek. Gniewne, nabrzmiałe cierpieniem słowa wylewały się z
niego, zanim był w stanie je ocenzurować.
- Moja żona umierała bardzo długo i bardzo cierpiała - mówił. -
Patrzenie na to było czymś strasznym. Dla nikogo z nas nie było to
łatwe. Starałem się chronić Daveya przed najgorszym. To samo robiła
Alicja. Przez końcowe tygodnie nie chciała zostać w domu. Wolała
być w szpitalu. Daveyowi pozwalaliśmy się z nią widzieć tylko wtedy,
gdy czuła się - trochę lepiej. Zdarzało się to coraz rzadziej.
- Tak więc jeszcze przed jej śmiercią Davey czuł się odsunięty od
matki.
Sformułowanie to zabrzmiało jak oskarżenie.
- Oboje uważaliśmy, że tak będzie dla niego lepiej - wyjaśnił
sztywno.
- Jak można obronić dziecko przed tym, że jego matka umiera? -
zapytała spokojnie. - Do dziś myślę o ostatnich dniach życia mojego
ojca, mimo że od jego śmierci minęły już lata. Kiedy się to stało,
byłam już dorosłą, ale wciąż pamiętam jego chorobę, to, jak bardzo
byłam przerażona perspektywą jego utraty. Nie mogę zablokować
tych myśli dlatego, że mogą sprawić mi ból. Wiem, że w końcu dobre
wspomnienia zaczną przesłaniać całą resztę. Dlaczego Davey nie
miałby odczuwać tych spraw tak samo?
Przerwała, by odetchnąć, i przez chwilę uważnie mu się
przyglądała.
- Dlaczego pan nie miałby tego tak odczuwać?
David zignorował pytanie, bo nie potrafił na nie odpowiedzieć.
Bardziej fascynowało go to, co przed chwilą Kate powiedziała o
swych własnych uczuciach. Czuł, że było to więcej, niż normalnie
mówiła innym. Podejrzewał, że ona - tak jak on sam - starała się
panować nad wyniszczającymi uczuciami. Tym bardziej dziwiło go,
że z taką pasją stanęła po stronie Daveya.
Jego opinia o Kate Newton nieco się zmieniła. Być może
rzeczywiście obchodzi ją, co się dzieje z Daveyem. Być może jest
bardziej zdolna do współczucia, niż sądził.
Ale z drugiej strony może jednak, wbrew swym zaprzeczeniom,
wtrąca się w to wszystko, by zdobyć rozgłos, jaki sprawa, w której to
on byłby centralną postacią, musiałaby zyskać. Może jego nazwisko
nie było powszechnie znane, ale filmy, nad którymi pracował, były
równie popularne jak filmy Stevena Spielberga czy Walta Disneya.
- Doceniam, że przyszła pani tutaj i powiedziała mi to wszystko o
Daveyu. - Zdając sobie sprawę, że robi to z opóźnieniem, podjął próbę
zaprezentowania gotowości do współpracy. - Porozmawiam z nim.
Uporządkujemy to wszystko. A panią proszę o przysłanie rachunku za
czas, jaki pani temu poświęciła.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie da się tego tak załatwić. Wynajął mnie Davey. To on musi
mnie zwolnić.
David poczuł, że znowu wzbiera w nim złość. Czy nie ma
sposobu pozbycia się tej nieznośnej baby, nawet kiedy już przyznał,
że dopięła swego?
- Żaden dokument podpisany przez dziecko w tym wieku nie ma
mocy prawnej. Niech pani da sobie z tym spokój. Zrobiła pani swoje.
- Nie mówię o stronie prawnej - oświadczyła z uporem. - Mówię
o zobowiązaniach moralnych. Podjęłam się sprawy, więc doprowadzę
ją do końca.
Zaczął protestować, ale przerwała mu:
- Jestem pewna, że chce pan jak najlepiej, ja mam jednak
obowiązki wobec swoich klientów. Mam nadzieję, że pomówi pan z
Daveyem i uporządkuje wszystko, ale dopóki to on mi nie powie, że
sprawa jest zamknięta i że nie chce się już z panem rozwodzić, nie
odczepię się.
Skierowała się ku drzwiom. David już miał wydać westchnienie
ulgi, kiedy odwróciła się znów ku niemu i spojrzała wymownie na
zegarek.
- Jest już prawie ósma wieczór, piątek. Jeśli ma pan zamiar
zrobić to, o czym pan mówił, to czy nie powinien pan pojechać już do
domu, do syna?
Kate uznała, że rozmowa przebiegła dosyć dobrze. Zastosowała
podczas niej niezłą kombinację gróźb i obwinień. Jeśli ma odrobinę
szczęścia, to David Allen Winthrop porządnie się sobie przyjrzy i
zmieni postępowanie. Nie ulega wątpliwości, że gdy zdał sobie
sprawę, iż ona nie odejdzie bez walki i że poważnie traktuje
wypowiedzi jego syna, wyglądał na wstrząśniętego.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat Kate nauczyła się szybko
dostrzegać słabe i silne punkty przeciwnika. David Winthrop - mimo
iż skłonna była z góry go nie lubić - zrobił na niej wrażenie człowieka
o dużej sile wewnętrznej. I człowieka zbolałego.
Nigdy jeszcze nie spotkała nikogo, kto kochałby tak głęboko i kto
miałby tak wyraźnie wypisaną rozpacz w głębi ciemnych, niemal
czarnych jak noc oczu. Żywiła nadzieję, że zmusiła go do
zastanowienia się nad ceną, jaką za to wszystko płaci jego syn,
podczas gdy on sam boryka się z własnym cierpieniem.
Ale to, co powiedziała, powiedziała na serio: nie odczepi się od
niego, dopóki nie będzie pewna, że jej klient odzyskał ojca.
Zdumiało ją, z jakim podnieceniem rozważa tę perspektywę.
Kiedyż to po raz ostatni w ogóle spojrzała z zainteresowaniem na
jakiegoś mężczyznę? Miesiące temu? Parę lat? Sądziła, że dosyć
skutecznie zakopała swe libido pod górą zajęć, która przytłoczyłaby
nawet dobrze wytrenowanego sportowca. Wręcz ją zdumiało, że -
choćby tylko marginalnie - zauważyła jednak rzeźbione rysy jego
przystojnej twarzy i zwróciła uwagę, jak dopasowane miał dżinsy.
Wciąż jeszcze o tym myślała, kiedy tuż potem, gdy wjechała na
autostradę prowadzącą do Malibu, zadzwonił jej samochodowy
telefon.
- Pani Newton? Mówi Davey. No wie pani, Davey Winthrop.
- Cześć, Davey, co tam u ciebie? - zapytała, usiłując nie okazać,
że dosłyszała w jego głosie nutkę strachu. - Wszystko dobrze?
- Tak sądzę - powiedział zgaszonym głosem.
- Davey, coś nie tak?
- Właśnie myślałem o sprawie i o tym wszystkim i doszedłem do
wniosku, że mój ojciec będzie naprawdę, ale to naprawdę bardzo zły,
kiedy się o tym dowie. Może byłoby dobrze, gdybym od razu się do
pani przeniósł?
Odetchnęła z ulgą. Ach, więc tylko o to chodzi.
Wyrzuty sumienia. Nie spotkała jeszcze nikogo, kto starałby się o
rozwód i nie musiał borykać się z rozterką, kiedy tylko uczynił
pierwszy krok. Telefony takie były tak częste, że nawet Zelda
nauczyła się rozpraszać wątpliwości tego rodzaju.
- Kochanie, właśnie widziałam się z twoim ojcem. Wcale nie
myślę, żeby się gniewał. - No, może na mnie, pomyślała. Pewno
powinna była trzymać kciuki, bo odważnie kłamała: - Właściwie to
myślę, że pewno będzie za chwilę w domu i wszystko zacznie wracać
do poprzedniego stanu.
- Naprawdę? - Głos Daveya nagle stał się pełen podniecenia. -
Mówi to pani serio?
- Nie mogę przysiąc, że tak będzie - zastrzegła się - ale myślę, że
chyba mam rację. Może pogadamy o weekendzie w poniedziałek?
Dobrze?
- Fajnie! - Znowu sprawiał wrażenie chłopca pełnego
entuzjazmu. - Chyba właśnie słyszę jego samochód. Cześć, pani
Newton! Och, dzięki!
Telefon zamilkł. Kate modliła się, by się nie okazało, że
wzbudziła w nim zbyt wielką nadzieję. Jeśli David Winthrop znowu
sprawi ból temu miłemu, mądremu dziecku, to odpowie jej za to!
Kiedy David wysiadał ze swego kombi z napędem na cztery koła,
który zdaniem Alicji był konieczny, by wozić Daveya i jego
przyjaciół, z domu wypadł pędem jego syn. Ogromny, stary dom w
stylu Bel Air należał niegdyś do gwiazdy filmu niemego - tak
przynajmniej twierdził agent handlu nieruchomościami.
Zapewne doliczył z tego tytułu do ceny jakieś pół miliona
dolarów. Dom miał wyraźnie zawyżoną cenę, ale David, dostrzegłszy
w oczach Alicji błysk zadowolenia z powodu owych związków z
wspaniałą przeszłością Hollywood, bez namysłu podpisał papierki.
Wprowadzili się na sześć miesięcy przed wykryciem jej choroby.
Przez te pół roku żona Davida była szaleńczo szczęśliwa, urządzając
dom i wyciskając swe piętno na wystroju wnętrz w każdym pokoju.
David przyglądał się swemu synowi i przez chwilę wydawało mu
się, że wizyta Kate Newton była tylko złym snem. Davey był równie
zdrowy, pełen życia i energii jak każdy inny dziesięciolatek. Nagle
dostrzegł pod jego oczami cienie... Zrozumiał, że w tym, co mu
powiedziała ta adwokatka, jest jakaś część prawdy, i poczuł ukłucie w
sercu.
- Cześć, tato! Jadłeś już? Pani Larsen robi pieczeń. Mówi, że jest
już prawie gotowa. - Nagła troska zmarszczyła mu brwi: - Bardzo to
lubisz, prawda? Jak jej powiedziałem. Mówiła, że może nie zdążysz
wrócić dziś przed kolacją i wszystko się zmarnuje, ale w każdym razie
ją zrobiła.
- Pewnie, że lubię pieczeń.
David zamrugał powiekami, by ukryć łzy, które zawsze
napływały mu do oczu, kiedy dostrzegał w swym synu tyle cech
przypominających mu Alicję. Te same lekko rudawe blond włosy, te
same szatańsko brązowe oczy, ta sama konstelacja piegów w poprzek
nosa i ten sam nieco kpiący uśmiech z towarzyszącymi mu
dołeczkami w policzkach. Teraz, kiedy już wiedział o zmartwieniach
Daveya, ten uśmiech niemal złamał mu serce.
- Jak ci przeszedł dzień? Uśmiech chłopca nieco zbladł.
- Myślę, że w porządku - powiedział głosem, w którym brzmiało
poczucie winy. - Widziałem się z tą panią. Myślę, że już wiesz. Co?
- Panią Newton - powiedział David starając się, by jego głos
zabrzmiał spokojnie.
Jak mógłby mieć za złe Daveyowi tak rozpaczliwy krok? Sam był
winien temu, że jego syn poszedł do adwokata.
- Tak. Mówiła mi, że rozmawialiście. Davey spojrzał na niego
zmartwiony.
- Nie gniewasz się, tato? Musiałem do niej pójść, naprawdę.
David przykucnął i ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.
- Czy naprawdę jest ci ze mną tak źle, że chcesz odejść z domu i
znaleźć inną rodzinę? - spytał.
Nawet przed samym sobą nie chciał się przyznać, jak bardzo go
to zabolało.
- Chyba tak.
Davey, wyraźnie zmieszany, przystępował z nogi na nogę.
- Dlaczego?
Na twarzy Daveya pojawił się nagle wyraz buntu.
- I tak cię tu nigdy nie ma. Pewno nawet nie obchodzi cię, co
robię.
David westchnął.
- Och, Davey - powiedział z żalem. - Obchodzi mnie, i to bardzo.
Zawsze mnie to będzie obchodziło. Jesteś najcenniejszą częścią
mojego życia.
- To dlaczego nigdy nie masz dla mnie czasu?
W tym jednym, pełnym potępienia pytaniu zogniskowały się
najwidoczniej całe miesiące bólu. David, zanim zdał sobie z tego
sprawę, zareagował gwałtownie, jakby był w oblężonej twierdzy.
- Poświęcam ci czas - odparł przesadnie ostrym tonem;
Davey potrząsnął głową.
- Nie tak jak kiedyś. Stale jesteś zajęty. Przez całe lato nie
poszedłeś ani razu na mecz. Większość czasu przesiadujesz w biurze,
a kiedy jesteś w domu, zachowujesz się, jakbyś mnie nie widział.
Zawsze mi tylko mówisz: „uspokój się i bądź cicho".
- Bo pracuję. Muszę zarabiać na życie. Zdawał sobie sprawę, że
mówi to defensywnym
tonem, ale nie mógł nad tym zapanować. Kate Newton
wykrzesała w nim iskrę poczucia winy. Davey dmuchał na tę iskrę, aż
rozgorzała płomieniem.
- Tak, rozumiem.
W głosie Daveya zabrzmiało poczucie przegranej. Odwrócił się
ku schodom.
- Dokąd idziesz? Wydawało mi się, że powiedziałeś, że kolacja
jest prawie gotowa.
Jego wzrok natrafił na twarde spojrzenie syna. Po chwili usłyszał:
- Myślę, że już nie jestem bardzo głodny. David patrzył
oniemiały na syna, który wlókł się po schodach, jakby dźwigał na
swych wątłych barkach ciężar całego świata.
Rozdział 3
- No i jak, szefowo? Co słychać u naszego nowego klienta? -
spytała Zelda w poniedziałek po południu, kiedy Kate po długich,
frustrujących godzinach w sądzie dotarła wreszcie do biura. - Czy
wypełnił już pozew rozwodowy? - dociekała, mrużąc oko z
rozbawionym uśmiechem.
Kate była już od pewnego czasu zirytowana i żartobliwy ton
Zeldy bynajmniej jej nie ubawił. Odsunęła na bok stertę listów
zalegających biurko i szukając teczki ze sprawą Daveya Winthropa,
sarknęła:
- To nie są żarty, Zeldo. Nie dla mnie i z pewnością nie dla
Daveya.
Zelda najwyraźniej uznała, że reprymenda jest nie zasłużona, bo
zareagowała z wyrzutem:
- Wiem. Ale musisz przyznać, że sprawa jest dość niezwykła.
Chyba jednak nie przeprowadzisz jej przez sąd? Przecież to dziecko.
Ta sprawa z Orlando może stworzyła precedens, ale wątpię, żeby sądy
zaczęły orzekać o rozwodach na wniosek niezadowolonych dzieci, tak
jak orzekają o rozwodach ludzi dorosłych.
- W niektórych wypadkach mogłoby to być uzasadnione.
Kate pomyślała o tym, jak David Winthrop z rozmysłem oddalił
się od swego syna. Wcale nie była przekonana, że David zdoła
naprawić sytuację, nawet gdyby rzeczywiście tego chciał. Nigdy nie
wierzyła też, by groźba wytoczenia sprawy sądowej spowodowała
zmianę czyjegoś postępowania, a jeśli już, to takie zmiany rzadko
utrzymywały się dłużej niż do terminu ostatniej rozprawy,
- Nie bardzo podoba ci się ojciec Daveya, prawda? - domyśliła
się Zelda.
Kate nie traciła czasu na wyjaśnianie, że to nie ona ma lubić
Davida Winthropa. Facet jest ojcem Daveya i chłopiec w oczywisty
sposób go kocha, jej zaś reakcje są nieco bardziej złożone.
- Mówisz, jakby cię to dziwiło.
- Po prostu czytałam o tym jego ojcu. Zdaje się, że to facet w
porządku. Jest jakąś szychą w filmie. Myślę, że nawet dostał Oscara.
Kate podniosła wzrok znad notatek, jakie zrobiła po swej
rozmowie z Davidem Winthropem.
- Za co?
Zelda pokiwała ze smutkiem głową.
- Żeby kobieta urodzona i wychowana w Hollywood nie miała
pojęcia, co dzieje się w kinematografii!
- Kto ma czas na filmy? Opowiedz mi. Co robi David Winthrop?
- Scenografię. Czasem do tych fotografowanych komiksów, ale
głównie do dużych filmów fantastycznonaukowych. O jego
najnowszym filmie mówi całe miasto. Chyba nazywa się „Skała
przyszłości". Wszyscy dziennikarze marzą tylko o tym, żeby choć
rzucić okiem na szkice Winthropa.
Kate przypomniała sobie rysunki rozwieszone na ścianach jego
gabinetu.
- Och, myślę, że właśnie nad tym pracował, kiedy byłam u niego
w piątek.
Turkusowe oczy Zeldy zrobiły się zupełnie okrągłe.
- Byłaś w jego pracowni?! Widziałaś rysunki?!
- Tak mi się wydaje.
Kate nie potrafiła wykrzesać w sobie takiej ekscytacji z powodu
rysunków, która choć w przybliżeniu dorównywałaby uczuciom, jakie
wzbudziły w niej niezwykle ciemne i tajemnicze oczy tego
mężczyzny. W każdym jednak razie odnotowała w myśli zawód
Davida Winthropa. Tworzony przez niego świat fantazji z pewnością
zafascynowałby dziesięcioletniego chłopca. Może to właśnie mogłoby
stać się mostem między Davidem a jego synem?
- I jak wyglądają?
Zelda przysiadła na brzegu biurka Kate. Jej twarz płonęła
ciekawością.
Kate wzruszyła ramionami.
- Nie zwróciłam uwagi. Zelda jęknęła.
- Masz pojęcie, jak by wzrosła moja pozycja towarzyska,
gdybym mogła powiedzieć, że znam kogoś, kto widział te rysunki?
Kate zaśmiała się.
- To prawda.
- Pewnie! Ale kto mi uwierzy, jeśli nie będę mogła żadnego
opisać? No, szefowo! Na pewno pamiętasz choćby jakiś szczegół.
- Przykro mi.
Na twarzy sekretarki odmalowało się rozczarowanie. W końcu
spytała:
- A jaki on jest? To znaczy, naprawdę. Bądź obiektywna.
Kate znowu podniosła wzrok.
- Obiektywna w jakiej sprawie?
- Davida Winthropa - powiedziała Zelda ze zniecierpliwieniem.
- Jest...
Przez chwilę szukała określenia, które zaspokoiłoby ciekawość
Zeldy, nie pobudzając jednocześnie nadmiernie jej wyobraźni.
Nie ośmieliła się niczego powiedzieć o tym, jak oceniła nastrój
tego człowieka. Nie mogła przecież mówić, że zaintrygował ją smutek
w jego oczach. W końcu zdecydowała się na określenie „przyjemny".
Uczciwie mówiąc określeniu temu daleko było do precyzji, ale było
dostatecznie nic nie mówiące, by mogło służyć jej celom.
- Przyjemny? - powtórzyła Zelda z niedowierzeniem. - Co to
znaczy? Wieczór jest przyjemny. Taki sobie film jest przyjemny.
Mężczyźni są albo fascynujący, albo nudni, albo budzą wstręt.
Kate zaśmiała się.
- Tylko tyle mam do wyboru?
- Tak wynika z moich doświadczeń.
Zelda miała ogromne doświadczenie i bardzo chętnie się nim
dzieliła w formie anegdot lub rad.
- W takim razie muszę powiedzieć: fascynujący - przyznała Kate,
myśląc o skomplikowanej psychice Davida Winthropa, której nawet
nie zaczęła - i pewno nigdy nie zacznie - analizować.
Zeldzie zapłonęły oczy.
- No, nareszcie do czegoś dochodzimy. Więc jednak ci się
podoba?
- Tego nie powiedziałam.
- Ależ powiedziałaś. Od wieków żaden mężczyzna nie
przekroczył na twojej skali kreski „nudny".
Spostrzegawczość Zeldy była czasami kłopotliwa. Podobnie jak
jej skłonność, by traktować życie towarzyskie Kate jako świetny temat
rozmowy.
-
Zelda,
ten
człowiek
jest
naszym
przeciwnikiem.
Reprezentujemy jego syna.
- Co to ma wspólnego z tym, czy jest on, czy też nie jest
kawałem chłopa?
- Nie powiedziałam, że kawał chłopa.
- Powiedziałaś, że jest fascynujący. To prawie to samo.
- Zelda, czy nie masz żadnej roboty?
- Zawsze mam robotę.
Ale nie ruszyła się z miejsca.
- To idź ją zrobić.
- Och! - Zelda zamrugała. - Oczywiście. Podeszła do drzwi i
dopiero wtedy się odwróciła.
- To świetnie, że twój nowy ojczym nic nie wie o tym Davidzie
Winthropie. Co?
- O czym mówisz? - spytała Kate, choć dobrze wiedziała, do
czego Zelda zmierza.
Brandon Halloran zaczął się żywo interesować jej przyszłością,
zanim minęło dziesięć sekund od jego ślubu z jej matką. Ta wścibska
Zelda trafiła w dziesiątkę. Brandon przyssałby się do wiadomości, że
Kate jest „zafascynowana" Davidem Winthropem, i natychmiast
zacząłby planować wesele. Oczy Kate zwęziły się.
- Od ciebie się o tym nie dowie, prawda?
- Ode mnie? - spytała Zelda niewinnie. - Nigdy! Oczywiście, ten
człowiek potrafi wywęszyć romans na odległość. Sama mi mówiłaś,
jak spiskował, żeby ożenić wnuka. Na twoim miejscu byłabym bardzo
ostrożna z opowiadaniem mu o sprawach, jakie teraz prowadzisz.
- Nie rozmawiamy z Brandonem o sprawach, jakie prowadzę.
Brandon i moja matka są w podróży poślubnej. Jeśli w ogóle o czymś
rozmawiamy, to o tym, do jakiej jeszcze europejskiej stolicy
zamierzają się udać.
- Och, pewno nie zależy mu na wypytywaniu ciebie, ponieważ
wydobył już wszystko na ten temat ode mnie. - Zelda uśmiechnęła się
łobuzersko.
Kate poczuła pulsowanie w skroniach.
- Co zrobił?!
- Nie martw się, szefowo. Jestem bardzo dyskretna.
Kate syknęła złowieszczo:
- Mam nadzieję, bo stracisz pracę.
Ostatnią rzeczą, jaka była jej potrzebna, to żeby Brandon Halloran
zainteresował się jej życiem prywatnym. W ogóle nie zależało jej
specjalnie na tym, by ojczym był związany z jakimkolwiek aspektem
jej życia. Miała wspaniałego ojca, którego uwielbiała, i niepotrzebne
jej było żadne zastępstwo.
Przez następne trzy godziny odpowiadała na pilne telefony, mniej
pilne pozostawiając Zeldzie. O wpół do piątej spakowała teczkę i
wyszła z gabinetu.
- Na dziś skończyłam.
Zelda spojrzała na nią zdumiona.
- Jest dopiero wpół do piątej.
- Muszę odwiedzić klienta.
Sekretarka zajrzała do terminarza z umówionymi spotkaniami.
- Jakiego klienta? Nic tu nie mam. Szefowo, jak mamy pilnować
rachunków, jeśli zapominasz wpisywać takie rzeczy?
- Za to spotkanie nie będziemy wystawiać rachunku. Jadę się
zobaczyć z Daveyem Winthropem.
Zelda podparła się pod brodę i z namysłem przyjrzała swej
chlebodawczyni.
- Rzeczywiście?
Kate spojrzała na nią ze złością.
- Koło szóstej sprawdzę, czy nie ma dla mnie jakichś
wiadomości. Nie łap ranie, chyba żeby było coś rzeczywiście pilnego.
- Jasne. Chyba nie planujesz kameralnego spotkania nad szklanką
mleka i ciastkami, podczas którego będziesz odgrywać rolę mediatorki
między ojcem i synem?
- Nie. Jestem pewna, że ten twój zabójczy scenograf będzie
jeszcze w swojej pracowni. Wynoszę się. Zadzwoń do Daveya i
powiedz, że jadę.
Czekał na nią na frontowych schodach w pięknie wyprasowanej
koszuli i spodniach z tak ostrymi kantami, że można by było nimi
przekroić kostkę masła. Wyglądał na kompletnie opuszczonego.
Weekend najwidoczniej nie ułożył się zgodnie z jej nadziejami.
- Jak leci? - spytała.
- Dobrze.
Ale nie podniósł oczu.
- Jak sprawy z ojcem?
Wreszcie na nią spojrzał.
- Nie najlepiej. Myślę, że był na mnie wściekły, że z panią
rozmawiałem.
- Dlaczego tak sądzisz?
Myśl, że David Winthrop mógł się odegrać na synu za jej wizytę,
wyprowadziła ją z równowagi.
- Kiedy w piątek wieczorem przyjechał do domu, zaczęliśmy
rozmawiać, ale nagle się rozwścieczył i wtedy ja też się wściekłem. -
Wzruszył ramionami. - Nic się właściwie nie zmieniło. Zachował się
tak, jakby to wszystko była moja wina. Myślę, że naprawdę
rozzłościło go to, co zrobiłem. Wiedziałem, że tak będzie.
- Pewno był bardziej zakłopotany niż zły. Dorośli czasem nie
chcą, żeby inni ludzie wiedzieli o ich kłopotach.
- Tak myślę.
- Czy robiliście coś razem?
- Naprawdę razem to nie, ale był w domu. Myślę, że się stara.
Był w domu. Pomyślała, że nie jest to wiele. Najwyraźniej -
według jej standardów - nie starał się dostatecznie mocno.
- Może zjemy razem kolację - powiedziała impulsywnie. - Masz
już jakieś plany?
Pojaśniał.
- Naprawdę? Może pani zostać?
- Naturalnie. Opracujemy plan załatwienia sprawy, który
przedstawimy twojemu ojcu. Czy wasza gospodyni nie będzie miała
nic przeciwko temu, że zapraszasz kogoś na kolację?
- Skądże. Zawsze i tak przygotowuje całe tony żarcia, na
wypadek, gdyby tata się pojawił. On zresztą niemal nigdy tego nie
robi - dodał ze smutkiem.
Pani Larsen przyjrzała się Kate od stóp do głów, kiedy Davey je
sobie przedstawił. Głębokie bruzdy na jej twarzy dowodziły, że
musiała nieustannie krzywić usta w grymasie niezadowolenia.
Wiadomość, że Kate została zaproszona na kolację, przyjęła jednak
zupełnie dobrze.
- Mam nadzieję - powiedziała Kate - że pani nie ma nic
przeciwko temu.
- Jest pełno jedzenia - odpowiedziała lakonicznie i ostro
upomniała Daveya: - Młody człowieku, czy umyłeś ręce?
Jej dłonie spoczywały przy tym na pełnych biodrach.
Davey skrzywił się, bynajmniej nie wystraszony jej obcesowym
tonem.
- Pyta mnie pani o to co wieczór.
- Bo sam z siebie nigdy nie umyjesz - odparła. - No, weź się do
tego.
Kiedy Davey wyszedł, Kate zapytała:
- Czy na pewno nie ma pani nic przeciwko temu, żebym została?
- Przynajmniej Davey będzie miał towarzystwo. Chłopiec za
dużo czasu spędza sam. Przez większość wieczorów je ze mną w
kuchni, ale boję się, że o tej porze nie jestem już najlepszym
kompanem. Lubię oglądać „Wiadomości" i prawdę mówiąc jestem
trochę zmęczona po wożeniu go przez cały dzień z jednego miejsca w
drugie. Mam sześćdziesiąt pięć lat i nie jestem już taka wytrzymała
jak kiedyś.
Kate poczuła, że jest to początek dobrze przećwiczonych
narzekań.
- Jestem pewna, że chłopca w wieku Daveya nieustannie coś
nosi.
- Właśnie. Najgorsze jest lato. W tym mieście jest piekielnie
gorąco, a ten chłopak we wszystkim uczestniczy. Za moich czasów
dzieci miały przyjaciół w najbliższym sąsiedztwie, ale przyjaciele
Daveya rozrzuceni są po całym okręgu.
Potrząsnęła głową z wyraźną dezaprobatą dla przemian
zachodzących w społeczeństwie.
- Jak, pani zdaniem, układają się stosunki między Daveyem i
jego ojcem? - spytała Kate odważnie.
- Nie jestem plotkarą, proszę pani - odparła z godnością pani
Larsen.
- Jestem tego pewna. Ale próbuję pomoc Daveyowi i żeby to
zrobić, muszę wiedzieć, jakie są pani obserwacje. Nikt nie znajduje się
tak blisko tej dwójki jak pani.
Wydawało się, że wyjaśnienie uspokoiło gospodynię.
- To prawda - przyznała. - Myślę, że skoro ma to być dla dobra
Daveya, to mogę pani powiedzieć, jak mi się to wszystko przedstawia.
Kiedy tu przyszłam, Davey chodził jeszcze na czworakach. Pan David
i mały zawsze przepadali za sobą, i dlatego to takie smutne patrzeć,
jak pan David spędza teraz cały czas w pracowni. Twierdzi, że ma
więcej pracy, niż może przerobić, ale naprawdę po prostu nie może
wytrzymać w domu.
- Myśli pani, że tak jest od czasu śmierci jego żony?
Pani Larsen przytaknęła:
- To miejsce wybrała pani Alicja. Dotknięcie jej ręki widać w
każdym pokoju. Wątpię, czy pan David przyznaje się nawet sobie
samemu, jak bardzo przez to cierpi. Raz zapytałam, dlaczego się nie
przeprowadzi, skoro ona nie żyje. Myślałam, że urwie mi głowę. - Ze
smutkiem tą głową potrząsnęła. - Nigdy więcej nie pisnęłam słowa na
ten temat. Kiedyś się z tego otrząśnie. Trzeba tylko czasu.
- A tymczasem Davey cierpi - szepnęła Kate, bardziej do siebie
niż do pani Larsen.
Kiedy Davey wrócił i usiedli przy końcu ogromnego stołu w
jadalni, Kate zasugerowała, by ustalili, ile czasu ojciec ma spędzać z
Daveyem.
- I będzie musiał robić to, o co poproszę? - dociekał chłopiec.
- Będziemy z nim rozmawiać na ten temat - wyjaśniła. - Ale tak.
Myślę, że na większość z tego się zgodzi.
- Codziennie śniadanie - zasugerował Davey, szukając wzrokiem
aprobaty Kate. Kiwnęła głową i zanotowała. - Codziennie wieczorem
godzinę przed pójściem spać. Popołudnia w sobotę i w niedzielę, a raz
w miesiącu wyjazd gdzieś na cały dzień.
Żądania chłopca sprawiały wrażenie żałośnie skromnych, a
przecież błysk nadziei w jego oczach świadczył, jak wiele to dla niego
znaczy.
Układając listę żądań, Kate wzięła za wzór swe własne
dzieciństwo, następnie jednak zredukowała ją, uwzględniając obecny
stan emocjonalny Davida Winthropa. Nie miałoby sensu domagać się,
by z dnia na dzień wszystko poprawił. Gdyby udało się jej skłonić go
do wprowadzenia niewielkich zmian, to duże w końcu też by
nastąpiły. Mógłby odgrywać rolę trenera jednej z drużyn sportowych
syna. Mógłby w niedzielę wyprawić się z nim na ryby. Mogliby
pojechać na jakieś prawdziwe wakacje.
Kate cofnęła się myślą do swych zupełnie wyjątkowych
stosunków z ojcem. Zawsze miał czas dla niej i dla Ellen. Dopingował
je podczas zawodów sportowych, pomagał często przy odrabianiu
szkolnych zadań.
Dopiero niedawno dowiedziała się, że nie był on prawdziwym
ojcem Ellen - a przecież nigdy nie robił różnic między nimi. Jeśli
między nim i Kate istniała pewna szczególna więź, to robił co mógł,
by zrównoważyć to spędzaniem dodatkowego czasu z jej siostrą. Nie
mogła sobie wyobrazić, jak wyglądałoby jej życie, gdyby ojciec nie
odgrywał tak kluczowej roli w rodzinie.
Tym bardziej więc irytowało ją, że David Winthrop wciąż nie
wraca do domu. Nie było go jeszcze, gdy nadszedł czas, by Davey
poszedł spać. Pani Larsen zastała ich w pokoju zabaw chłopca -
ogromnym, wesołym pomieszczeniu pełnym gier i od dawna
zaniedbywanych pluszowych zwierząt.
Był tam również koń na biegunach, sprzęt sportowy i komputer
najnowszego typu. Kolorowe freski na ścianach przedstawiające sceny
z książek zostały najwyraźniej namalowane z wielką miłością. Davey
potwierdził, że ich autorem jest ojciec.
Pani Larsen stanęła w drzwiach i przez chwilę przyglądała się w
milczeniu Kate i Daveyowi, a potem powiedziała zdecydowanym
tonem:
- Młody człowieku; czas do łóżka!
- Ale mam gościa - zaprotestował, spojrzawszy znad planszy
„Monopolu". - W dodatku pani Newton jest mi mnóstwo winna.
Bardzo dużo jej pożyczyłem i za chwilę skonfiskuję resztkę jej
własności.
Pani Larsen spojrzała na Kate porozumiewawczo:
- Ten chłopak zostanie rekinem handlu nieruchomościami.
- Jest chytry jak wąż - dorzuciła Kate. - Pogrążył mnie po uszy,
zanim jeszcze zorientowałam się, co knuje.
Wargi gospodyni lekko się skrzywiły. Zapewne miał to być
uśmiech.
- Skoro tak, to zdecydowanie pora już, żeby poszedł spać. My,
dorośli, musimy trzymać z sobą. Davey! Jestem pewna, że pani
Newton rozumie, że obowiązujące reguły są tu naprawdę regułami.
- Oczywiście! - powiedziała Kate z wyraźną wdzięcznością.
- Po prostu nie lubi pani przegrywać - uśmiechnął się Davey.
- Nie lubię. Nigdy tego nie lubiłam - zgodziła się Kate.
Spojrzał na nią z nadzieją.
- Czy mogłaby mnie pani utulić? Tak naprawdę to mi na tym nie
zależy - dodał pospiesznie - ale pomyślałem, że może chciałaby to
pani zrobić, skoro nie ma pani własnych dzieci.
Ta odwaga, za którą kryło się głośne wołanie o uczucia, głęboko
Kate poruszyła.
- Bardzo bym chciała cię utulić.
- Najpierw muszę wziąć prysznic, ale to nie potrwa długo. Nie
odjedzie pani? Prawda?
Kate spojrzała ukradkiem na zwykle sztywną gospodynię i
zobaczyła, że oczy pani Larsen są wyraźnie zamglone. Czując, że nie
musi obawiać się z tej strony dezaprobaty, kiwnęła głową.
- Zaczekam - obiecała,
Kiedy Davey wyszedł, pani Larsen powiedziała ze smutkiem w
oczach:
- Bardzo brakuje mu matki. To naprawdę bardzo ładnie, że pani
to wszystko dla niego robi.
Wyszła z pokoju, zanim Kate zdążyła odpowiedzieć.
Zastanawiała się, czy pani Larsen znała rzeczywisty powód jej
obecności w tym domu, czy też mówiąc to miała tylko na myśli zgodę
na otulenie Daveya kołdrą.
Kiedy w parę minut później chłopiec wszedł do pokoju, był już w
piżamie, a mokre włosy w kolorze piasku miał zaczesane gładko do
tyłu. Pokazał Kate swój pokój, zwrócił jej uwagę na zdjęcia swej
drużyny baseballowej i drużyny piłkarskiej, a także na nagrodę za
zwycięstwo w rozgrywkach futbolowych.
- Jesteśmy mistrzami - powiedział, tłumiąc ziewnięcie.
- Twój ojciec jest na pewno z tego dumny. Davey wzruszył
ramionami.
- Tak sądzę, ale nie był na meczu. Musiał pracować,
- Tak czasem bywa - powiedziała Kate, myśląc przy tym, ile razy
musiała rezygnować z życia towarzyskiego z powodu zaległości w
pracy.
Przyszło jej do głowy - i to nie po raz pierwszy - że ona sama
mogłaby również zaniedbywać obowiązki rodzicielskie, podobnie jak
David Winthrop. I w dodatku nie miałaby wytłumaczenia w postaci
niedawnej straty małżonka.
- Jestem pewna, że chciał być na meczu - dodała. Wygłosiła ten
komunał w słabej nadziei, że może pocieszy w ten sposób Daveya.
- Nigdy nawet o ten mecz nie spytał - odrzekł chłopiec i
westchnął. - Myślę, że po prostu zapomniał.
Spojrzał na Kate.
- Czy kiedykolwiek chciała pani mieć takiego chłopca jak ja?
Gdzieś w głębi serca poczuła jakąś dziwną i niespodziewaną
tęsknotę.
- Tak - odparła.
Mówiąc to, chciała go tylko podnieść na duchu, ale nagle zdała
sobie sprawę, że jest to odpowiedź prawdziwa. Właśnie w tym
momencie gorąco zapragnęła mieć dziecko, któremu zależałoby na jej
obecności w domu, które rozpaczliwie pragnęłoby dzielić z nią radość
z powodu swych osiągnięć, które nadałoby sens jej życiu,
pozbawionemu ostatnio wyraźnego kierunku.
Pogładziła go po głowie i uśmiechnęła się, widząc, jak zamykają
mu się oczy.
- Tak - powtórzyła cicho. - Chciałabym mieć chłopca takiego jak
ty.
Dochodziła już pierwsza w nocy, kiedy David zmęczonym
krokiem wszedł do domu. Miał zamiar wrócić wcześniej, ale praca tak
go pochłonęła, że nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu.
Kogo on próbuje oszukać? Prawdę powiedziawszy nie mógł
znieść myśli, że spędzi kolejny wieczór na zastanawianiu się, jak
stworzyć nową więź między sobą i synem. Weekend był prawdziwą
torturą. Cierpliwe, pełne nadziei spojrzenia Daveya napełniły go
nieznośnym poczuciem winy.
Dlaczego, zostając ojcem, nie otrzymuje się instrukcji obsługi
dziecka? Kiedy żyła Alicja, nigdy to wszystko nie wydawało się tak
trudne. To ona planowała wspólne wyprawy. To ona sprawiała, że ten
stary dom pełen był śmiechu.
Wszedł do swego gabinetu przylegającego do salonu, rzucił
kurtkę na poręcz krzesła i zrobił sobie drinka. Dopiero wtedy
zauważył, że w fotelu stojącym przy drzwiach wiodących na patio
siedzi Kate Newton. Była pogrążona w głębokim śnie.
Stanął przy niej zafascynowany. Znowu miała na sobie kostium,
tym razem jasnoszary. Wzdłuż głębokiego dekoltu w kształcie litery V
biegła lamówka z jasnoniebieskiego jedwabiu. Zrzuciła ze stóp buty
na wysokich obcasach i podwinęła nogi pod siebie. Słaby wiatr
poruszał lekko kosmykami jej włosów, spadającymi na policzki. Jest
bardzo kobieca, pomyślał ze zdumieniem, czując, jak gwałtownie
budzą się w nim zmysły.
Jakby poczuwszy, w jaką stronę błądzą jego myśli, Kate nagle się
obudziła, zmrużyła oczy i natychmiast zaczęła szukać pantofli. Kiedy
wpychała je na nogi, David uśmiechnął się. Kopciuszek obawiający
się zetknięcia z księciem? Wyciągnął w jej stronę karafkę z brandy.
- Napije się pani?
Potrząsnęła przecząco głową. Wzruszył ramionami, nalał sobie i
zapadł w fotel naprzeciwko niej.
Przez moment po prostu smakował to milczenie i nieoczekiwane,
ale niespodziewanie miłe towarzystwo. Wreszcie jednak, zdając sobie
sprawę, że nie da się tego tematu uniknąć, zapytał:
- Co pani tu robi?
- Załatwiałam przy kolacji interesy z klientem. Spojrzał na nią z
niedowierzaniem.
- Jadła pani kolację tutaj? Z Daveyem?
- Nikogo innego, z kim mogłabym jeść, tu nie było.
Nie można było nie usłyszeć lekkiej nuty wyrzutu w jej głosie.
- Jest tu pani Larsen - rzucił chłodno.
- Jestem pewna, że pani Larsen jest kobietą bardzo sympatyczną.
Kucharką jest wręcz znakomitą, ale ma sześćdziesiąt pięć lat i woli
jeść w kuchni. Może sobie wtedy nastawić telewizor na pełny
regulator.
- Skąd pani to wie?
- Sama mi powiedziała.
David westchnął w poczuciu przegranej.
- Nie wiem, co według pani powinienem robić. Mam pracę.
- Praca nikomu nie zabiera aż tyle czasu - odparła ostro.
Coś w jej głosie upewniło go, że Kate Newton dostrzega pewną
ironiczną stronę tego, że to właśnie ona wygłasza takie uwagi.
- Nikomu? Nawet pani?
- Ja nie mam w domu syna, któremu jestem potrzebna.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- A kto na panią czeka wieczorem w domu?
- Chwilowo koty mojej matki. Pojechała w podróż poślubną.
- Wszyscy wiemy, że koty to stworzenia dosyć niezależne, więc
może pani być poza domem tak długo, jak tylko pani chce.
- Nie rozmawiamy o mnie, proszę pana. - Kate sięgnęła po
kawałek papieru. - Ułożyliśmy z Daveyem listę pomysłów.
- Żądań. Wzruszyła ramionami.
- Niech pan to nazywa, jak pan chce. Myślę, że są rozsądne.
Ta kobieta, walcząca w barwach jego syna, coraz bardziej go
intrygowała. Podczas weekendu zatelefonował w parę miejsc, by się o
niej czegoś dowiedzieć, i przekonał się, iż rzeczywiście cieszy się
świetną opinią zawodową. Powiedziano mu też, że zawsze
reprezentuje kobiety. Odniósł wrażenie, że skoro tym razem
reprezentuje jego syna, coś się za tym na pewno kryje.
- Jak to się dzieje, że nigdy nie staje pani po stronie mężczyzn?
Czekając na odpowiedź, uważnie się jej spod oka przypatrywał.
- Ponieważ mężczyźni mają zwykle w sądzie potężnych
sojuszników, nierzadko także w postaci sędziego. Lubię wyrównywać
szanse.
- Czemu wybrała pani ten dział prawa? Czy wyrównuje pani
rachunki z jakimś mężczyzną, który wyciął pani numer?
Nie odpowiedziała, ale jej zdziwiony wyraz twarzy świadczył, że
trafił w dziesiątkę.
- Kto aż tak bardzo panią skrzywdził?
Dopiero kiedy zadał to pytanie, zdał sobie sprawę, że nie jest to
zwykła ciekawość, lecz że naprawdę chciałby to wiedzieć.
- To stara historia i raczej nie ma związku z naszą sprawą -
oświadczyła obojętnie, chociaż w jej oczach pojawił się na moment
ból.
- Jeśli zamierza pani mieszać się do mojego życia, to myślę, że
wszystko, co pani dotyczy, ma związek z naszą sprawą.
- Nie będę się musiała mieszać, jeśli zgodzi się pan na warunki,
jakie tu naszkicowałam.
Nie wziął podawanego przez nią dokumentu.
- Nigdy nie załatwiam interesów o tej porze. Mam zwyczaj
oglądać papiery, kiedy jestem w pełni zdolny do myślenia. W tym
wypadku chyba byłoby dobrze, gdyby przyjrzał się temu mój własny
adwokat. Kto wie, co kobieta mająca uraz do mężczyzn może
wymyślić, żeby złapać mnie w pułapkę. - Po chwili milczenia dodał
chytrze: - Oczywiście, gdybym wiedział o pani coś więcej, być może
nie byłoby to konieczne.
Była wyraźnie zbita z tropu lekką insynuacją, jaką pozwolił sobie
zabarwić tę złośliwość.
- Może kiedy indziej.
Położyła papier przed nim i niemal biegiem ruszyła do drzwi.
Nieco zdziwiony jej nerwową reakcją, poszedł powoli za nią.
- Trzymam panią za słowo.
Już na zewnątrz, krocząc po pokrytym rosą trawniku, zwolniła na
chwilę i przypomniała mu:
- Oczekuję, że w ciągu najbliższych paru dni odpowie pan na
nasze żądania.
- Zrobię to jutro.
I nie tylko ku jej zdumieniu, ale i ku swemu, dodał impulsywnie:
- Przy kolacji.
Przystanęła i jej oczy zwęziły się podejrzliwie.
- Z moim klientem?
David uśmiechnął się do siebie: a więc w jej pancerzu jest jeszcze
jedna luka. Kate Newton zwyciężała w sądach, ale tu, na jego
podwórku - dosłownie i w przenośni - najwyraźniej potrafił zbić ją z
tropu. Ta myśl sprawiła mu niejasną przyjemność.
- Jeśli się pani przy tym upiera... - powiedział, wyraźnie chcąc jej
w ten sposób dopiec.
Niezrażona wyprostowała się.
- Tak, upieram się. Bardzo zdecydowanie.
- W takim razie zgoda. Będziemy go mieli w charakterze
przyzwoitki.
Usłyszał, jak oburzona głęboko wciąga powietrze, zaśmiał się,
zawrócił i wszedł do domu. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale czuł się
tak dobrze, jak mu się to już od dawna nie zdarzyło.
Rozdział 4
Poza weekendami Kate spędzała zwykle noce w swym
mieszkaniu w Century City, odległym o zaledwie kilka przecznic od
biura. Pozwalało to oszczędzać czas na przejazdach, a przy jej
wypełnionym spotkaniami dniu czas był czymś bardzo cennym. Ale
po rozstaniu się z Davidem Winthropem była kompletnie rozbudzona.
Zbyt spięta, by spać.
Osoba o tak rozwiniętych zdolnościach analitycznych jak ona
powinna bez trudu zorientować się, dlaczego tak jest. Doszła w końcu
do wniosku, że przyczyną nie była tylko niepokojąca rozmowa, jaką
odbyli tuż przed jej wyjściem. Chodziło również o to, co czuła, kiedy
obudziwszy się zobaczyła, jak intensywnie David się jej przygląda.
Intymność tego momentu, związana z nim tkliwość uczuć,
poruszyły w niej jakąś głęboką strunę. W połączeniu z tym, co czuła,
całując Daveya na dobranoc, stanowiło to dowód, że być może
zmierza wprost ku emocjonalnej katastrofie.
Próbowała jakoś zmienić tor swego myślenia i uwolnić się od
tych uczuć, wywołujących w jej duszy niepokój. Zdała sobie sprawę,
że przejechała wzdłuż całego Bulwaru Zachodzącego Słońca i
znalazła się na autostradzie biegnącej wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. W
końcu skręciła w kierunku Malibu.
Ale kiedy jechała pogrążoną w ciemności drogą nad oceanem, o
tej porze niemal pustą, nie mogła jakoś otrząsnąć się z tej
zdumiewającej reakcji, jaką zdawali się w niej wywoływać David
Winthrop i jego syn.
Czyżby nagle zaczęła przechodzić kryzys związany z
przekraczaniem pierwszej połowy życia? To prawda, że już od wielu
tygodni ma zmienne nastroje, ale ta nagła tęsknota za
macierzyństwem i to nieoczekiwane obudzenie się zmysłów są
absolutnie niezgodne z jej charakterem. Nie miała pojęcia, co z tym
wszystkim zrobić.
Wiedziała wszystko o małżeństwie - przynajmniej o złym
małżeństwie. Większość par, jakie poznawała, była już w tym
momencie swego życia oddana głównie wymianie oskarżeń. Ból i
gniew całkowicie zatarły pozytywne aspekty ich miłości.
Małżeństwo zaś swych rodziców zawsze uważała za idyllę.
Dopiero niedawno dowiedziała się, że było ono głównie małżeństwem
z rozsądku. Ogłuszyło ją odkrycie, że podczas gdy ojciec adorował
matkę, ta potajemnie, przez całe życie, kochała innego mężczyznę,
Brandona Hallorana. A co gorsza - tak przynajmniej oceniała to Kate -
ojciec o wszystkim wiedział. Zgodził się na taki układ i przystał na
zajmowanie drugiego miejsca, ponieważ zrozumiał, że matka z tamtej
miłości nie zrezygnuje.
Wszystko to potwierdzało jedynie jej przekonanie, że nawet
najlepsze małżeństwo jest tylko serią niedobrych kompromisów.
Dlaczego więc teraz, kiedy utraciła już ostatnie złudzenia, poczuła
nagle, że budzi się w niej potrzeba zaangażowania w związek, który
może prowadzić jedynie do odkrycia nowej pustki i cierpienia?
Pocieszała się, że może jest to tylko kwestia przelotnego
zainteresowania seksualnego. Jest zdrową, prowadzącą czynne życie
kobietą, która zbyt długo nie zwracała uwagi na swe potrzeby. Być
może to po prostu hormony przypominają jej o swoim istnieniu. I tak
się jakoś składa, że kiedy doszło do ich obudzenia, w pobliżu
znajdował się akurat David Winthrop.
Chyba właśnie tak było. Tak, to da się zrozumieć. Nad tym może
zapanować. Z satysfakcją pokiwała głową i wprowadziła samochód do
garażu swego skromnego domu wypoczynkowego przy plaży w
Malibu. Nie miała żadnego zamiaru ulegać tym rozszalałym
hormonom, dobrze jednak by było zdawać sobie sprawę, z czym
mianowicie walczy. Będzie czujna, zwłaszcza w pobliżu Davida
Winthropa.
Zmrużyła oczy, kiedy przypomniała sobie, jak łatwo wykrył jej
motyw, gdy domagała się, by w kolacji uczestniczył też Davey.
Mogłaby przez miesiąc dowodzić, że jej klient ma wszelkie prawo
uczestniczyć w ich spotkaniu, ale ani ona sama, ani David nawet przez
chwilę nie wierzyliby, że sprawa sprowadza się tylko do tego. Chciała
mieć przyzwoitkę - właśnie tak, jak powiedział tym swoim
rozbawionym tonem. I oboje wiedzieli, że jedynym powodem jej
żądania było to, że coś ją ku niemu ciągnie i że się tego boi.
Wszedłszy do domu, otworzyła rozsuwane, szklane drzwi na
taras. Do wnętrza wtargnął powiew wiatru, niosącego strzępy piany
Pacyfiku. Kate usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać czasopisma,
które prenumerowała głównie dla swych weekendowych gości.
Wśród najnowszych tygodników, pism kobiecych i magazynów
poświęconych architekturze czy przygotowywaniu luksusowych
potraw znajdowały się też ostatnie numery błyszczącego miesięcznika
filmowego. Kate przewracała jego stronice, szukając wzmianek o
Davidzie Winthropie i jego scenografii. Może natrafi na coś, co rzuci
na niego tak negatywne światło, że zabije to rodzącą się w niej
fascynację.
Przeglądała właśnie ostatni egzemplarz tego pisma, jaki leżał w
stosie - numer sprzed ponad roku - kiedy po odwróceniu strony
zobaczyła nagle wpatrzoną w siebie twarz Davida.
Oczy miał rozświetlone podnieceniem i stał pośrodku
komiksowego świata, utworzonego dla filmowego przeboju
przygotowywanego na Boże Narodzenie. W dżinsach i koszuli z tęgo
samego materiału wyglądał równie znakomicie, jak aktor grający w
tym filmie główną rolę.
W istocie, uznała, starając się zachować obiektywność, ta jego
prawdziwa męskość, kanciaste rysy twarzy, niedbałe uczesanie, cień
zarostu na policzkach - to wszystko sprawiło, że był chyba
atrakcyjniejszy od tamtego. Wyglądał na człowieka nie zdającego
sobie sprawy ze swej aparycji, a jedynie wierzącego w siebie,
znającego swoją wartość.
Jeszcze chyba bardziej uderzyło ją to, że sprawiał wrażenie
człowieka pełnego życia. Entuzjazm przegnał gdzieś cienie spod jego
oczu. Wyglądał na absolutnie zadowolonego i szczęśliwego pośród
tego wymyślonego świata jaskrawych kolorów i tekturowych budowli.
Nagle przypomniała jej się data publikacji czasopisma i uświadomiła
sobie, że zdjęcie to zostało zapewne zrobione, kiedy jego żona jeszcze
żyła, być może nawet przed ostatnim stadium jej choroby.
Dotknęła palcem roześmianej krzywizny jego ust i zaczęła się
zastanawiać, czy kiedykolwiek zobaczy takiego odprężonego,
beztroskiego Davida Winthropa. Skoro ten przebłysk jego czaru tak ją
wyprowadził z równowagi, to jaki efekt miałby jego uśmiech, gdyby
kiedyś został skierowany do niej?
Nadal trzymała pismo w ręku, kiedy zapadła wreszcie w
niespokojny sen. Śniło jej się, że bohater nadnaturalnej wielkości,
niesamowicie podobny do Davida Winthropa, ratuje ją przed
smokami.
O czym ja, u diabła, myślałem? - zastanawiał się David, kiedy we
wtorek zaczęła się zbliżać godzina kolacji. Ostatnią rzeczą, jakiej
pragnął, była kolacja z kobietą, która nie ukrywała, że chce rozłączyć
go z synem. To, że wczoraj w nocy zastał ją w swym domu śpiącą w
fotelu, na chwilę przesłoniło mu jej prawdziwy charakter.
Kiedy odjechała, przejrzał tę przeklętą listę, którą mu dała.
Spowity w prawniczy język, był to po prostu rozkaz przestrzegania
wojskowego terminarza spotkań z synem. Nie miał najmniejszych
wątpliwości, że Kate postanowiła dopilnować wypełniania warunków
tej ugody.
Dorothy wsadziła głowę do jego pracowni, by sprawdzić, czy
gotów jest do ich codziennej, popołudniowej rozmowy, stanowiącej
podsumowanie dnia i dotyczącej następnych posunięć.
- Wyglądasz jeszcze bardziej ponuro niż zwykle - powiedziała
radośnie, wchodząc i zamykając drzwi. - Jaki masz problem?
- Kate Newton - poskarżył się bez namysłu.
- Kto to jest Kate Newton? - W jej oczach nagle zabłysła
czujność. - Chyba nie chodzi o tę ślicznotkę, która włamała się tu w
piątek wieczorem?
Teraz wpadł. Dorothy będzie go nękać, aż wydobędzie wszystko
do najdrobniejszych szczegółów.
- Tak, o nią - przyznał w nadziei, że zaspokoi to jej ciekawość.
- Nie powiedziałeś mi, czego chciała.
- Nie - odparł z naciskiem. - Nie powiedziałem.
- Znów się zamykasz jak ostryga - rzuciła obrażona. - No więc,
kim ona jest?
- Adwokatem mojego syna. Rozszerzyły się jej oczy.
- Ach, tak - mruknęła, rozsiadając się w fotelu i odsuwając na
bok tablicę z przypiętym do niej planem różnych etapów
przygotowywania dekoracji do „Skały przyszłości". - No więc
posłuchajmy!
- Czy nie powinniśmy przejrzeć tego planu?
- Za chwilę. Teraz mów.
David westchnął i podał jej ową ręcznie napisaną listę żądań,
dotyczących jego ojcowskich obowiązków. Dorothy przeczytała ją
uważnie i z aprobatą skinęła głową.
- O co więc cały ten krzyk? - spytała.
- Ta kobieta próbuje układać mi życie.
- Usiłuję to robić od lat i wcale cię to tak nie denerwuje. Na czym
polega różnica? Czy na tym, że ona jest młoda, świetnie wygląda i jest
niezamężna - jeśli można uznać za wskazówkę brak obrączki?
Patrzył na nią zdumiony.
- Zauważyłaś, że nie nosi obrączki?!
- Stale się rozglądam za jakąś niezamężną kobietą dla ciebie.
Celem mojego życia jest doprowadzić do tego, żebyś znowu był
uczuciowo zaangażowany, i to szczęśliwie - oznajmiła zadowolona z
siebie.
Słowa te, wypowiedziane przez tak zdecydowaną osobę jak
Dorothy, wzbudziły w nim dreszcz przerażenia. Uznał, że musi ją
przekonać, iż Kate nie jest odpowiednią kobietą.
- Czy w ogóle to przeczytałaś? - spytał. - Jeśli nie będę dość
czujny, za chwilę będzie mi mówiła, jakiej pracy mam się
podejmować.
- Może powstrzymałoby cię to od tego, żeby nie brać zbyt wielu
zleceń, tak jak teraz - przycięła mu.
- Ktoś musi cię pohamować. To, co ja mówię, najwidoczniej do
ciebie nie dociera. A ten twój agent chciałby, żebyś pracował
dwadzieścia cztery godziny na dobę, byle jego akcje szły dzięki temu
w górę.
- Do diabła! Czy tego nie widzisz? Ona chce rozłączyć mnie z
Daveyem.
- Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. - Dorothy przybrała ów
logiczny, rozsądny ton, który zawsze doprowadzał Davida do szału. -
Przecież domaga się tylko, żebyś spędzał więcej czasu ze swoim
synem. Co w tym jest takiego strasznego? Kiedyś ty i Davey
spędzaliście razem cały wolny czas. Nic dziwnego, że chłopak czuje
się zaniedbany.
David westchnął i potarł skronie. W głowie mu huczało.
- Wiem - przyznał.
Dorothy przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
- Jesteś pewien, że twój problem to tylko to? A może uważasz, że
jesteś trochę nielojalny wobec Alicji, ponieważ ta kobieta cię pociąga?
Dorothy zawsze trafi w sedno, pomyślał z żalem, przypominając
sobie ową silną reakcję, jaką wywołała w nim Kate wczoraj w nocy.
Przez krótką chwilę w istocie z nią flirtował. I sprawiało mu to
przyjemność!
Niemal w tym momencie, w którym jej samochód odjechał z
podjazdu, a on sam zawrócił w kierunku domu, przytłoczyło go
poczucie winy. Z miejsca przysiągł sobie, że rano zadzwoni i wycofa
się z tego zaproszenia na kolację. Jeszcze wczoraj doprowadził się do
stanu szewskiej pasji z powodu listy, którą teraz trzymała Dorothy, i
uznał, że oburzenie to wystarczający pretekst do uzasadnienia
odwrotu.
Dorothy patrzyła na niego z sympatią.
- Jesteś wdowcem. Już od sześciu miesięcy. To, że interesuje cię
jakaś kobieta, to nie żaden grzech - powiedziała łagodnie, z góry
założywszy, że jej domysł jest słuszny. - Słuchaj, szefie, Alicja wcale
by nie chciała, żebyś odsunął się od życia. Wiesz o tym sam.
Chciałaby, żebyś schwycił obiema rękami każde szczęście, jakie ci się
nawinie.
Szczęście w postaci Kate Newton - prawniczki z lodem zamiast
krwi? Przez chwilę ważył ten pomysł w myślach. Mimo wszystko
jednak nie ulega kwestii, że Kate reprezentuje życie. Wszystko, co jest
z nią związane, sugeruje, że ona aż wibruje życiem, że jest wspaniała i
namiętna, nawet jeśli przy tym trochę zbyt popędliwa i zbyt sztywna
jak na jego gust. Na jakiś czas byłaby na pewno w stanie sprawić, iż
czułby, że żyje. Mogłaby przegnać pamięć o śmierci i śmiertelności
człowieka. Ale co potem?
David westchnął.
- Wiem, czego chciałaby Alicja - powiedział, ślepo zgadzając się
ze swą sekretarką. - Ale czasami życie jest piekielnie bolesne.
Ta rozmowa z Dorothy do czegoś jednak doprowadziła. David
postanowił nie odwoływać kolacji z Kate i Daveyem. Uznał, że
byłoby to wyjście tchórzliwe i zapewne tylko dostarczyłoby jej
amunicji na później, gdyby postanowiła kontynuować sprawę tego
cholernego rozwodu.
Żołądek miał zawiązany w supeł, kiedy podjechał do wybranej
przez nią spokojnej restauracji w Century City. Swe złe samopoczucie
składał na karb zdenerwowania. Prawda była jednak inna - zapewne
oczekiwanie na to, co się za chwilę stanie, kazało mu nerwowo
spacerować po obrzeżu centrum handlowego, gdy czekał na Kate i
Daveya. Uparła się, że to ona pojedzie po jego syna, niemal jakby się
obawiała, że David może w ostatniej chwili wyłączyć chłopca z tego
spotkania. Myśl, że potrzebowała ochrony przed nim, trochę go
podniosła na duchu. To nieco wyrównywało szanse na tym dziwnym
boisku.
Kiedy ich w końcu dostrzegł, poczuł, że serce podchodzi mu do
gardła. Kate i tym razem wyglądała na doświadczoną przedstawicielkę
palestry, była w jasnoczerwonym kostiumie, a na jej szyi błyszczał
szeroki, złoty łańcuszek. Włosy miała zaczesane do tyłu w węzeł,
który początkowo był pewno bardzo porządny, ale teraz wydostało się
z niego trochę niesfornych kosmyków.
I chociaż wyglądała jak ubrana na salę sądową albo jak modelka
wyjęta ze stron jakiegoś pisma dla kobiet z wyższym wykształceniem,
to uderzył go nie jej wygląd, lecz wyraz twarzy, z jakim słuchała
Daveya.
Widać było, że jest tym całkowicie pochłonięta - jej pełne usta
rozciągnięte były w uśmiechu, oczy błyszczały zainteresowaniem.
Rzucało się w oczy, że to, co mówił jego syn, najwyraźniej sprawiało
jej ogromną przyjemność. Kiedy się zaśmiała, dobiegły do niego
czyste, dźwięczne tony i żałował bardziej, niż potrafiłby to
wypowiedzieć, że nie uczestniczy w jej żartach.
Powoli ruszył w ich kierunku, czując się jak obcy. Kiedy
spojrzała w jego stronę i dostrzegła go, wbrew jego przewidywaniom
iskry w jej oczach wcale nie zgasły. Przeciwnie, ten uśmiech objął i
jego. Poczuł się, jakby spoczął na nim promień słońca.
Przez mgnienie pomyślał, że rozkoszowanie się blaskiem tego
uśmiechu może być niebezpieczne, ale w chwilę później poddał się
działaniu magii. Troski gdzieś odpłynęły i przez moment jego rodzina
znowu była cała, nie tknięta smutkiem, złączona miłością i śmiechem.
Był człowiekiem przyzwyczajonym do egzystowania w świecie,
który tak przedstawiał fantazję, że sprawiała wrażenie rzeczywistości.
Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że chciałby, aby ta szczególna
fantazja trwała, że chciałby tego silniej niż od bardzo dawna
czegokolwiek.
- Cześć, tato! Czy wiesz, że Kate ma dom na plaży? - zawołał
Davey podekscytowany. - Powiedziała, że moglibyśmy czasem z
niego korzystać. Czy to nie byłoby wspaniale?
David napotkał jej spojrzenie i przez chwilę zastanawiał się nad
tym przejawem szczodrości.
- Byłoby wspaniale - potwierdził - ale jestem pewien, że pani
Newton też lubi tara wyjeżdżać na weekend.
- Moglibyśmy pojechać wszyscy razem. Davey był pełen zapału i
przenosił spojrzenie z ojca na Kate.
- Czy wystarczy tam miejsca?
- Oczywiście - odparła.
Mimo że odpowiedziała szybko, David dostrzegł w jej oczach
błysk skrępowania. Nie był pewien, czy przy składaniu tej
impulsywnej propozycji wzięła pod uwagę możliwość, że rozmowa
przybierze taki właśnie obrót. Leniwie płynące dni, całowany przez
słońce piasek plaży, Pacyfik... i ich dwoje. Nie mógł sobie wyobrazić
sytuacji bardziej pełnej pokus. Jeśli perspektywa kolacji wprawiła ją
w wyraźne zdenerwowanie, to jak zareagowałaby na taką propozycję?
Nie zdołał się oprzeć chęci rzucenia jej długiego, taksującego
spojrzenia, nie pozostawiającego żadnych wątpliwości co do
prowokacyjnego kierunku gry jego wyobraźni. Policzki jej
natychmiast upodobniły się do koloru kostiumu.
- Umieram z głodu - powiedziała bez tchu. - Czy wejdziemy do
środka? Zamówiłam stolik na siódmą.
Kiedy jedli, przed ciszą bronił ich tylko szczebiot Daveya. David
od lat nie miał takich trudności z mówieniem. Co się zaś tyczy Kate,
to czuł, że celowo wstrzymuje się od zabierania głosu, chcąc w ten
sposób ułatwić rozmowę ojca z synem. A może wciąż jeszcze jest
zaszokowana jego świadomie erotycznym spojrzeniem? Sam był tym
też wstrząśnięty.
- Czy nie powinniśmy przedyskutować tych propozycji, które
przygotowaliście we dwoje? - spytał w końcu, wyciągając listę z
kieszeni.
Davey rzucił na Kate nerwowe spojrzenie.
- To były tylko takie sobie pomysły - wymamrotał,
- Codziennie śniadanie? - czytał David. - Myślałem, że latem
lubisz się wyspać.
- Chyba tak.
- Może więc ustalimy, że będziemy jedli razem śniadanie
podczas weekendów, przynajmniej do końca wakacji. A potem
postaramy się doprowadzić do śniadania codziennie.
Daveyowi rozjaśniła się twarz.
- Przyrzekasz?
- Zobowiążę się na piśmie - oznajmił David, rzucając wymowne
spojrzenie Kate. - Teraz chodzenie spać. Myślę, że mogę tak ułożyć
swoje zajęcia, żeby przez większość wieczorów być w domu.
Postaram się nawet zdążyć na kolację.
- Co wieczór? - spytała Kate. David potrząsnął głową.
- Muszę być realistą. Postawmy sobie za cel dwa wieczory plus
weekend. - Spojrzał jej prosto w oczy i spytał zjadliwie: - Czy ma pani
zamiar być w pobliżu, żeby kontrolować, jak to wykonuję?
- Musi pan zadowolić nie mnie, lecz mojego klienta.
- Szkoda. - Uświadomił sobie, że z rozmysłem ją drażni. -
Starałbym się bardziej, gdybym wiedział, że znowu znajdę panią
skuloną w fotelu, tak jak wczoraj.
Żachnęła się i sarknęła:
- Proszę czytać dalej. To nie wszystko.
- A tak, jeszcze raz na miesiąc wyjazd. - Spojrzał na Kate i nie
mógł się powstrzymać od następnej próby wywołania na jej
policzkach owej zmiany koloru. - A może zaczniemy od tego wyjazdu
na pani plażę?
- No!!! - włączył się z entuzjazmem Davey. Kate wyglądała na
oszołomioną.
David posłał jej niewinne spojrzenie.
- Czy w ten weekend jest pani zajęta? Głęboko odetchnęła.
- W ten weekend...
Dalszy ciąg gdzieś jej uciekł. Ale podniosła wyżej głowę i rzuciła
ze zdecydowanym uśmiechem:
- Ten weekend to bardzo dobry termin. Ledwo się zgodziła, a
David już pomyślał,
że chyba oszalał. Jeszcze przed trzema godzinami przysięgał
sobie, że będzie się trzymał możliwie najdalej od tej kobiety, a teraz
zobowiązał się, że spędzi w jej towarzystwie cały weekend. Niewielką
pociechę stanowił fakt, że i ona nie wyglądała na zachwyconą tą
perspektywą. Tylko Davey był w euforii.
Nieoczekiwanie dla siebie David poczuł, że ma już dość tej
przyciemnionej, nastrojowej restauracji, że chce odetchnąć świeżym
powietrzem i znaleźć się w świetle zapadającego zmroku.
- Może na deser zjemy lody? - zasugerował. - Kupimy na
dworze, w waflach.
- Świetnie! - zawołał Davey. - Czy mogę już wyjść?
- Naturalnie, ale nie chodź daleko. Weź swoją porcję i siądź z nią
tam, przy stoliku. Ja tylko zapłacę rachunek i przyjdziemy do ciebie.
Davey schwycił podane mu przez ojca pieniądze i wybiegł.
- Mogłabym z nim pójść.
Kate patrzyła z pewną desperacją w ślad za Daveyem.
- Nie. Zaproponowałem to, bo chciałem zostać z panią na chwilę
sam.
- Tak?
Była wyraźnie zakłopotana.
- Chciałem panią przeprosić. Zapędziłem panią w ślepą uliczkę.
- Rzeczywiście - odparła machinalnie. Ale po chwili potrząsnęła
głową.
- Nie, ja pierwsza to zaproponowałam. Chyba myślałam, że
pojedziecie tam z Daveyem sami.
- Możemy - powiedział z ociąganiem - ale byłoby weselej, gdyby
i pani tam była. Przynajmniej mnie by było weselej.
Popatrzyła na niego z uwagą. Widocznie usłyszała w jego głosie
coś, czego nie zamierzał przekazywać, kiedy wygłaszał to lekko
prowokacyjne stwierdzenie.
- Mówi pan to tak, jakby się pan bał być sam z synem -
powiedziała w końcu. - Zauważyłam to już nie po raz pierwszy. Czy
zawsze czuł się pan przy nim tak nieswojo?
Zaskoczony jej spostrzegawczością David westchnął.
- Nie - przyznał. - Kiedyś robiliśmy razem mnóstwo rzeczy. Ale
od śmierci Alicji nie wiem, o czym z nim mówić.
- Jest człowiekiem. Niech pan mówi z nim o szkole albo o
pogodzie.
- To byłoby sztuczne. Obaj wiemy, że powinniśmy mówić o jego
matce.
- Więc mówcie o niej, na miłość boską! - powiedziała z
wyraźnym zniecierpliwieniem. - Czy zdaje pan sobie sprawę, jak on
rozpaczliwie pragnie podzielić się z panem swoim bólem?
To proste pytanie wywołało w nim głęboką udrękę. Z rozmysłem
przeciągał płacenie rachunku. A potem rzucił Kate szybkie spojrzenie
i zobaczył, że przygląda mu się, ale nic nie rozumie.
- Nie mogę - powiedział po prostu i odszedł.
Rozdział 5
Kate zapragnęła nie ruszać się z tego miejsca aż do końca świata.
W istocie gotowa byłaby zrobić wszystko, byle tylko nie wychodzić z
restauracji i nie dołączać do Daveya i jego ojca. Nie była pewna, czy
zdoła znieść widok owej udręki, jaka malowała się na twarzy Davida.
Co gorsza, jak uświadomiła sobie ze zdumieniem i żalem, przez
parę krótkich chwil odnosiła wrażenie, iż to wszystko jest jej życiem
osobistym, nie zaś pracą. W przeciwieństwie do tych rozmaitych
zawodowych rozmów przy kolacji, których odbywała cztery lub pięć
tygodniowo, posiłek z Davidem i jego synem dał jej lekki przedsmak
tego, jak czuje się człowiek uczestniczący w zwyczajnym życiu
rodzinnym.
Ale potem wypłynęło imię Alicji i na scenę z siłą huraganu
wkroczyła rzeczywistość.
Takie są skutki utraty obiektywności, wyrzucała sobie. Postawiła
siebie samą w pozycji kręgla w turnieju mistrzów tej gry. Nie było
sposobu ustrzec się przed przewróceniem. Ironia polegała oczywiście
na tym, że cała ta fantazja w ogóle nie postałaby jej w głowie, gdyby
tydzień temu nie wkroczył do jej gabinetu zrozpaczony, samotny
chłopiec.
Zmusiła się, by przejść do porządku dziennego nad swymi
uczuciami, wstała i wyszła z restauracji, a potem ruszyła na
poszukiwanie swego klienta... i jego ojca. Siedzieli przy stoliku przed
kontuarem z lodami. Przez wieczorną mgłę przenikały ostatnie
promienie słońca. Dmuchnęła bryza, przepędzając resztki dziennego
upału. Davey siedział z posępną twarzą, a twarz jego ojca była chyba
jeszcze bardziej mroczna. Dobrze to współgrało z jej własnymi
uczuciami.
Piękny się z tego zrobił wieczór! - pomyślała ze smutkiem i
zmusiła się do uśmiechu.
- A gdzie są moje lody?
Udawała zawiedzioną i spojrzała na Davida.
- Pan też nie ma lodów. Czyżby Davey zjadł wszystko, co mieli?
Ten kiepski żart nie wzbudził u nich nawet cienia uśmiechu.
- Czekałem na panią - odparł David. Odpowiedź była absolutnie
niewinna, ale w jego
oczach czaiło się pytanie... Jakby nie był pewny, co ma znaczyć
to przekomarzanie się i napięcie pobrzmiewające przy tym w jej
głosie.
- Jakie lody zamówić?
- Poziomkowe - rzuciła bez namysłu. - A panu? Przyniosę.
Chciała mieć jeszcze chwilę, by odzyskać panowanie nad sobą,
które traciła z minuty na minutę, po każdym spojrzeniu na Davida. Ku
jej wielkiej uldze nie zaprotestował.
- Wiśniowe.
- W waflu czy na talerzyku?
- W waflu.
Kiedy wróciła do stolika z dwiema porcjami lodów w rękach,
Davey namiętnie dyskutował z ojcem. Jednak gdy tylko się pojawiła,
przerwali rozmowę. Podała Davidowi jego lody i skoncentrowała się
na swoich, które szybko topniały. Próbowała chwytać ich krople
ustami, zanim ściekną po waflu na jej już i tak lepkie palce. Było to
jednak beznadziejne.
Kątem oka dostrzegła, że David ma ten sam problem. Kiedy jedną
ze ściekających kropli zlizała końcem języka, spojrzał jej w oczy i
zaśmiał się. Ten niezamierzenie prowokacyjny gest przyprawił ją
samą o bicie serca. Zmusiła się, by odwrócić wzrok.
Minęło kilka minut, zanim zdała sobie sprawę, że odkąd się
pojawiła, Davey nie wypowiedział ani jednego słowa. Spojrzała na
niego uważniej. Siedział ze skrzyżowanymi ramionami i wyraźnie
nadętą miną.
- Co się dzieje, chłopie? - spytała, zastanawiając się, o co, u
licha, się pokłócili.
Spojrzał wojowniczo na ojca i odparł:
- Tata mówi, że to chamstwo tak się wpraszać do pani domu.
Uważa, że nie powinniśmy jechać.
Kate poczuła i ulgę, i zawód, ale dostrzegła smutek w oczach
Daveya i zmusiła się do zlekceważenia swych własnych sprzecznych
emocji i do skupienia się na uczuciach chłopca. Miał już w swym
krótkim życiu aż nadto rozczarowań. Niezależnie od tego, jak bardzo
czuła się przed chwilą usidlona, nie doda mu jeszcze jednego
rozczarowania, jakim byłoby cofnięcie zaproszenia. Spojrzała
Davidowi prosto w oczy.
- Chcę, żebyście przyjechali.
Jego wyraz twarzy nic jej nie powiedział, ale w końcu skinął
głową, jakby i on zdał sobie sprawę, że dla dobra syna muszą
dotrzymać obietnicy.
- Jeśli pani przy tym obstaje... - odparł tonem równie chłodnym i
pozbawionym emocji jak jej.
Kate wstała. Postanowiła uciec przed tym coraz bardziej
narastającym napięciem, które zaczynało ją wręcz dusić.
- Wybaczcie mi obaj, ale muszę dziś jeszcze pracować. W
sprawie weekendu zadzwonię.
Kiedy skręcając za róg obejrzała się, ojciec i syn siedzieli w
milczeniu, dokładnie tak jak ich zostawiła. Stawało się coraz bardziej
oczywiste, że jej wysiłki mogą doprowadzić do tego, by przebywali
razem tyle, ile tylko zechce, ale wskrzeszenie między nimi dawnej,
rzeczywistej więzi przekracza jej możliwości. Niewiele jest rzeczy, o
których mogłaby powiedzieć to samo. Uznała, że jest to właśnie jeden
z takich przypadków, i że wcale jej się to nie podoba.
Kiedy weszła do mieszkania, dzwonił właśnie telefon. Przez
chwilę się zastanawiała, czy podnieść słuchawkę, i w końcu to zrobiła.
- Tak? Halo!
- Kate! To Ellen - powiedziała jej siostra. - Czy wszystko w
porządku? Jesteś chyba zdyszana.
- Właśnie dobiegłam do aparatu - powiedziała, żałując, że nie
pozwoliła telefonowi spokojnie dzwonić dalej.
Odkąd się dowiedziała wszystkiego o jej urodzeniu, Kate czuła
się w stosunkach ze swą starszą siostrą - z przyrodnią siostrą,
poprawiła się - trochę skrępowana. Teraz ich matka wyszła za mąż za
mężczyznę, którego kochała przez całe życie - za Brandona Hallorana,
rzeczywistego ojca Ellen.
Siostra Kate po wstrząsie i gniewie wywołanym świadomością, że
przez tyle lat ją okłamywano, teraz najwyraźniej świetnie się
przystosowała do posiadania nowego ojca. W istocie była po uszy
zajęta przeżywaniem na nowo dramatycznej i romantycznej historii
odejścia matki od Brandona i jego upartego dążenia, by znowu ją
odnaleźć, natomiast Kate, mimo usilnych starań całej rodziny, ciągle
czuła się jak pełen niechęci człowiek z zewnątrz.
- Próbowałam cię złapać wcześniej - powiedziała Ellen. -
Chciałam, żebyś przyszła na kolację.
- Przykro mi - odparła, myśląc o tych wszystkich telefonach
Ellen, na które nie odpowiedziała, ponieważ nie wiedziała, jak ż nią
rozmawiać. - I tak nie mogłabym przyjść. Byłam na kolacji z
klientami.
- Pracujesz za ciężko.
- Co jeszcze? - spytała Kate ze wzruszeniem ramion.
Zrzuciła pantofle i pogładziła palcami stóp puszysty, miękki
dywan. W czynności tej było coś przyjemnie zmysłowego.
- Taką mam pracę.
- Czy myślałaś kiedyś, żeby z tym skończyć? Wyjść za mąż?
Urządzić sobie życie?
- Nie. - Kate powiedziała to mniej zdecydowanie, niż pewnie by
to zrobiła parę tygodni czy nawet tylko parę dni wcześniej.
- Powinnaś. Mieć przez cały czas do czynienia z tymi
nieszczęśliwymi ludźmi - to nie musi być zabawne. No dobrze, a
może jutro przyjdziesz na kolację? Będziemy tylko ty, ja i Penny.
Mówiła o swej nad wiek rozwiniętej córce, która - sądząc po
zapale, z jakim wtykała nos w osobiste życie każdego, z kim miała do
czynienia - zapowiadała się na świetnego obrońcę sądowego. Kate nie
czuła się na siłach stawić czoło takiemu przesłuchaniu.
- Naprawdę nie mogę, Ellen. Ten tydzień mam strasznie
zapchany.
- No to w weekend - zasugerowała siostra.
W tym jej niby to naturalnym uporze można było wyczuć nutę
szczerej pretensji o to, że Kate nie ustaje w wyszukiwaniu pretekstów,
by siostrze odmówić. Było oczywiste, że Ellen bardzo dobrze wie, że
są to właśnie preteksty.
- Jadę z klientem nad ocean - odparła Kate, starając się to
sformułować możliwie niewinnie. - Może w przyszłym tygodniu.
By odwrócić uwagę siostry od tego tematu, zapytała:
- Czy miałaś jakieś wieści od matki?
Ellen chwilę się wahała, jakby chciała zmusić ją do wynalezienia
kolejnego pretekstu, w końcu jednak westchnęła tylko i
odpowiedziała:
- Zadzwoniła dziś rano z Rzymu. To nie do wiary! Nasza matka
stała się w tym wieku podróżniczką! Czyż to nie wspaniałe?
- Wspaniałe! - powtórzyła jak echo Kate, czując, jak jej
przygnębienie wzrasta. - Muszę kończyć. Mam jeszcze całe tony
papierów do przejrzenia. Zajmie mi to wiele godzin.
Ellen przez pełną minutę milczała. Gdyby to był ktokolwiek inny,
Kate odłożyłaby słuchawkę. Znając jednak swą siostrę, czekała.
- Kate! Musimy któregoś dnia o tym wszystkim pomówić -
oświadczyła w końcu Ellen.
- Nie wiem, o czym myślisz - odpowiedziała sztywno. -
Dobranoc, siostrzyczko.
Pospiesznie odłożyła słuchawkę i nagle uświadomiła sobie, że
przynajmniej pod jednym względem jest bardzo podobna do Davida -
tak jak on nie potrafi spojrzeć w oczy smutnej prawdzie.
W czwartek o piątej po południu siedziała przy biurku wpatrzona
w kalendarz i próbowała zebrać się na odwagę i zadzwonić do Davida
Winthropa, by omówić szczegóły wyjazdu na weekend. Zelda zastała
ją z ręką zawieszoną nad telefonem.
- Daj wreszcie spokój temu telefonowi - poleciła sekretarka. -
Musimy omówić mnóstwo spraw i cały dzień próbuję wyrwać ci na to
jakiś moment.
- Słucham cię - oznajmiła Kate, wdzięczna za chwilę zwłoki.
- Sprawa Winthropa. W jakim jest stadium? Była to ostatnia
rzecz, którą Kate chciałaby omawiać, zwłaszcza z Zeldą.
- Sprawy się posuwają - oświadczyła wymijająco. - Ojciec
Daveya zgodził się poświęcać mu więcej czasu.
- Ojciec! - Zelda wyraźnie ją przedrzeźniała. - Kiedy słyszałam o
nim poprzednio, ten człowiek miał jakieś imię.
- David...
- Czy wyznaczyłaś już następne spotkanie z nimi dwoma?
- Waśnie się miałam umówić, kiedy weszłaś.
- No to ci nie przeszkadzam.
Ale Zelda nie ruszyła się z miejsca, z którego mogła słyszeć
każde słowo rozmowy prowadzonej przez Kate. Najwyraźniej jej
świetnie wyostrzone wyczucie dramatyzmu było w stanie najwyższej
mobilizacji.
- Czy nigdy nie słyszałaś o prywatności? - mruknęła Kate.
- Mieszkałam w jednym pokoju z czterema koleżankami. Jak
więc, twoim zdaniem, brzmi odpowiedź?
Kate zwróciła oczy ku niebu.
Zelda przez chwilę przypatrywała się siedzącej bezczynnie
szefowej, a potem postanowiła nadać sprawom bieg.
- Czy gdybyś miała zadzwonić, powiedzmy, do Jennifer Barron -
wymieniła nazwisko jednej z klientek - to moja obecność też
sprawiałaby ci takie problemy?
- Powiedziałaś swoje - ucięła Kate - a teraz już idź.
- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz, dlaczego chcesz rozmawiać z
Davidem Winthropem bez świadków.
- Gdybym była skłonna do takich wyjaśnień, to nie zależałoby mi
na poufności tej rozmowy. Nie sądzisz?
- Fascynujące - skrzywiła się Zelda, jednak ruszyła niechętnie do
drzwi. - A gdybym zostawiła je choć trochę uchylone? Na pewno i tak
nie wszystko bym słyszała.
- Nie chcę, żebyś usłyszała cokolwiek.
- Coraz lepiej! Wiesz chyba, że to ją mogłabym zadzwonić i cię
umówić. Oszczędziłoby ci to fatygi.
- Zeldo! W samym naszym budynku jest zapewne z dziesięć
sekretarek, które gotowe byłyby przyjść na twoje miejsce szybciej, niż
ty opuszczasz ten pokój.
Kate, wygłaszając to ostrzeżenie, świetnie zdawała sobie sprawę,
że obie wiedzą, iż groźba jest mocno przesadzona. Nikt nie byłby w
stanie zastąpić Zeldy. Mimo wszystko jednak sekretarka zamknęła
drzwi. I to bardzo dokładnie!
Kate zadzwoniła do biura Davida. Natychmiast rozpoznała głos
kobiety odbierającej telefon. To była ta sama, którą widziała owego
pierwszego wieczoru, kiedy wtargnęła do gabinetu.
- Tu Kate Newman, czy mogę mówić z panem Winthropem?
- A, to pani! - Przyjazne zaciekawienie w jej głosie mogłoby
rywalizować z nastawieniem Zeldy. - Nazywam się Dorothy Paul,
jestem jego asystentką. David jest w pracowni. Właśnie włączył piłę
mechaniczną i nie usłyszy mojego dzwonka. Muszę pójść po niego.
Czy zaczeka pani, czy też woli, żeby to on później zadzwonił?
- Zaczekam - powiedziała, nie mogąc pohamować uśmiechu, jaki
wywołała na jej ustach wzmianka o pile mechanicznej.
Dobrze, że Kate wiedziała, w jaki sposób David zarabia na życie.
Ktoś, kto tego nie wiedział, mógłby się poczuć zaniepokojony.
Usłyszała w słuchawce oddech i zdała sobie sprawę, że sekretarka
jest wciąż na linii.
- Zanim sprowadzę Davida... Mam nadzieję, że nie będzie mi
pani miała za złe, że się wtrącam, ale chciałam pani powiedzieć, że
jest pani dla niego bardzo dobra. - Zaśmiała się. - Zabije mnie, że to
pani powiedziałam.
Kate wbrew woli zaśmiała się także.
- Ogromnie się pani myli. Uważa, że mu uprzykrzam życie.
- O to właśnie chodzi - odparła Dorothy. - Dotychczas nikt
jeszcze nie odważył się przebić przez tę jego skorupę „dajcie mi
wszyscy święty spokój".
- Z wyjątkiem pani - wtrąciła Kate.
- Mam pięćdziesiąt lat, siedem kilo nadwagi i dobrego męża.
David nigdy nie spojrzał na mnie tak, jak patrzy na panią.
- To znaczy z lekceważeniem - parsknęła Kate. - Mam nadzieję,
że nie okazuje go pani.
- Nie! Z fascynacją - upierała się Dorothy. - Niech pani z niego
nie rezygnuje.
Kate uznała, że musi wyjaśnić Dorothy Paul prawdziwy charakter
swych kontaktów z Davidem.
- Myślę, że pani niezupełnie dobrze zdaje sobie sprawę z natury
naszych spotkań. Są to sprawy ściśle zawodowe.
- Tak, tak - zaśmiała się Dorothy. - On też tak mówi. - W jej
głosie zabrzmiał wyraźny sceptycyzm. - Pójdę po niego.
Czekając myślała, że skutecznie zdusiła w sobie rodzące się
zafascynowanie Davidem. Nie ma żadnego powodu, by nadchodzący
weekend traktować jako coś więcej niż spotkanie trojga znajomych,
którzy postanowili wspólnie odpocząć i lepiej się poznać. Nieraz już
zapraszała klientów lub kolegów do swego domu na plaży. Prawdę
mówiąc kupiła ten dom między innymi właśnie po to.
Kiedy David wymamrotał „Halo!", dostała gęsiej skórki. Efekt
ten z miejsca położył kres wszelkim ewentualnym złudzeniom, że jej
kontakty z nim mają charakter wyłącznie zawodowy.
- Obiecałam zadzwonić w sprawie weekendu - powiedziała takim
głosem, jakby to ona biegła do telefonu.
- Rzeczywiście - odparł bardzo zwyczajnie. - Ale to naprawdę
nie jest konieczne.
- Myślę, że jest.
- A więc dobrze. Co pani proponuje?
- Czy moglibyście przyjechać jutro wieczorem o siódmej lub
wpół do ósmej? Wezmę jakieś steki, będziemy mogli upiec je na
ruszcie.
- Dobrze. Proszę się nie martwić o wino czy piwo. Zajmę się
tym. Czy może mam przywieźć coś jeszcze?
- Nie. Dom jest dobrze zaopatrzony. Jest tam też pełno gier i
innych rzeczy dla Daveya. Gdybyście chcieli grać, to mam nawet za
garażem kosz,
- Przyjeżdża tam do pani dużo dzieci?
- Dziewczynki mojej siostry.
- Grają w koszykówkę?
- Nie. Ja gram.
- To brzmi jak wyzwanie - zaśmiał się David.
- Niech więc pan podejmie rękawicę! - odcięła się.
Kiedy odkładała słuchawkę, w uszach wciąż jeszcze dźwięczał jej
ich wspólny śmiech. Nagle - mimo że wszystkie dzwonki alarmowe
głośno dzwoniły jej w głowie - nie mogła doczekać się nadejścia
weekendu.
Przeszła do sekretariatu, do Zeldy, i spytała:
- Czy możesz odwołać spotkania umówione na jutro?
- Na jakieś określone godziny?
- Na cały dzień.
- Na cały dzień? Czy zachorowałaś? Zelda ze zdumienia
otworzyła szeroko oczy.
- Nie. Po prostu mam coś do zrobienia. Myślałam, że wezmę
długi weekend i pojadę nad ocean, żeby nadrobić zaległości.
Najwidoczniej łącząc ten pomysł z telefonem do Davida
Winthropa i węsząc romans, Zelda natychmiast wzięła do ręki
terminarz i przejrzała wpisy.
- Nie masz niczego w sądzie. Nie musisz też składać żadnych
dokumentów. Chyba będę mogła poprzesuwać ci te spotkania.
- Więc zrób to - powiedziała Kate, ignorując pytający błysk w
oczach sekretarki.
Pomyślała, że jeśli pojedzie do Malibu zaraz z rana, to będzie
mogła sprawdzić, że dom jest w zupełnym porządku. Da to jej czas na
długi bieg po plaży albo na pływanie. Może trochę wysiłku fizycznego
położy kres tym wszystkim śmiesznym fantazjom, zanim jeszcze
zjawi się na miejscu człowiek, który jest ich źródłem.
Rozdział 6
Bieganie nie pomogło. Pływanie też nie. W piątek o siódmej
wieczorem Kate była tak podenerwowana, jak kilkunastoletnia
dziewczyna idąca na swą pierwszą randkę. Zastanawiała się
parokrotnie, dlaczego inteligentna, cyniczna kobieta czuje po raz
pierwszy od lat takie zafascynowanie mężczyzną, i to właśnie tym,
który daje najmniej szans na związanie się z nią całym sercem i całą
duszą. Mężczyzną, którego zachowanie wobec syna jest wzorcowym
przykładem braku odpowiedzialności.
Próbowała sobie wmówić, że nie jest to zainteresowanie ojcem,
lecz dążenie do udzielenia wszelkiej możliwej pomocy małemu
chłopcu. Jeśli nawiązanie nowych więzi między ojcem a synem będzie
wymagało, by wtrąciła się w życie ojca, uczyni to.
Jej wyjaśnienie zabrzmiało tak prawdopodobnie, że prawie w nie
uwierzyła. Było bardzo szlachetne, profesjonalne i humanitarne. I w
istocie wiele w nim było prawdy, ale wbrew temu, co powiedziała do
Dorothy Paul, bynajmniej nie była to cała prawda.
Po skrupulatnej analizie Kate doszła do wniosku, że o wszystkim
zdecydował ów zagubiony, daleki wyraz jego oczu. Smutek ten
świadczył o głębi uczuć, której jakąś swą cząstką pragnęła
doświadczyć, a przynajmniej chciała ją zrozumieć.
A może w jakiejś niewielkiej mierze odegrała też rolę jego
niedostępność? Może reagowała po prostu na wyzwanie do dokonania
podboju, przyciągające od początku świata i mężczyzn, i kobiety?
Słońce jeszcze świeciło na wyjątkowo jasnym niebie, kiedy
usłyszała, że wąską drogą odchodzącą od autostrady wzdłuż wybrzeża
Pacyfiku nadjeżdża samochód. Boso, ubrana w luźne białe spodnie i
zbyt obszerny różowy sweter, przeszła obok domu na jego tyły i
otworzyła bramę.
Akurat zdążyła, by zobaczyć, jak Davey okrąża modne kombi z
napędem na cztery koła, zaparkowane koło jej długiego sportowego
samochodu. Ideał Hollywood, rodzina dwusamochodowa, pomyślała i
skrzywiła się. Jeden praktyczny, drugi szybki i porywający.
- To wspaniałe miejsce - obwieścił Davey. Oczy mu błyszczały,
nogi niemal tańczyły, jakby nie mógł się doczekać strzału startera, by
zacząć wyścig.
Uśmiechnęła się z powodu tej przesady.
- Jeszcze go nawet nie obejrzałeś.
- Ale już to mogę powiedzieć. Tata mówił, że ma pani kosz do
koszykówki. Czy mogę zagrać? Pani i ja przeciwko niemu, zgoda?
Mówił, że ma pani też różne gry. Jakie? Może po kolacji moglibyśmy
zagrać w „Monopol"?
Ten potok planów wywołał ponowny uśmiech Kate.
- Jeśli myślisz, że znowu zagram z tobą w „Monopol", to grubo
się mylisz. Wyraźnie czeka cię przyszłość rekina handlu
nieruchomościami. Moja biedna osoba nie zniesie takiego bicia.
W tym momencie z samochodu wysiadł David. Miał na sobie
takie same dżinsy jak zawsze, i jaspisowozieloną koszulkę polo. Tego
dnia sprawiał wrażenie bardziej odprężonego niż zwykle, jakby zaraził
się trochę podnieceniem syna.
Zlustrował ją od stóp do głów i w jego oczach pojawił się
nieoczekiwany błysk aprobaty. Błysk ten powiedział Kate, że jednak
się pomyliła, wybierając strój. Myślała, że luźny ubiór będzie mniej
prowokacyjny.
- Podejrzewam, że pani biedna osoba mogłaby znieść każdy atak
- powiedział.
W jego głosie brzmiała wyraźna zaczepka. Takie zaskakująco
beztroskie powitanie zdawało się wyznaczać ton całego tego dnia.
Nastrój Kate zmienił się; miejsce niepokoju zajęło wyczekiwanie.
- Przegrana z chłopcem, tylko chłopcem, z pewnością nie
wystarczyłaby, żeby pozbawić panią wiary w siebie - dodał David.
- Czy pana syn kiedykolwiek doprowadził pana do bankructwa
po dwudziestu minutach gry w „Monopol"? - spytała sucho.
- Obawiam się, że nie. To ja go nauczyłem wszystkiego tego, co
umie.
Obaj przedstawiciele płci męskiej bezczelnie się roześmiali. Kate
aż jęknęła.
- A karty? Jestem bardzo dobra w remika.
- Mamy przed sobą cały długi weekend, żeby odkrywać rzeczy,
w których jest pani doskonała - odparł David, przyglądając się jej z
namysłem.
Niezależnie od tego, jaki dystans udało mu się przedtem
wytworzyć między nimi, rozpaliła się w niej pamięć tamtego
wieczoru. Podtekst jego słów sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Nie
była pewna, co bardziej ją zdziwiło: czy to, że w ogóle powiedział coś
takiego, czy jej natychmiastowa i jednoznacznie zmysłowa reakcja.
Spojrzał na jej samochód i w jego oczach rozbłysło podniecenie
niemal dorównujące zachwytowi Daveya tym domem.
- Rzuca się w oczy jedna dziedzina pani doskonałości. Ma pani
świetny gust w sprawie samochodów. Ten jest piękny.
Z pewnym szacunkiem dotknął pojazdu. Kate uświadomiła sobie,
że zazdrości w tej chwili gładkiemu, metalowemu zderzakowi. David
pochylił się i zajrzał do wnętrza samochodu.
- Ile wyciąga?
Kate uznała, że pytanie dotyczy szybkości. Powiedziała sucho:
- Przy naszych ograniczeniach?
- Punkt dla pani.
Odwrócił się z wyraźną niechęcią od samochodu i spytał:
- Davey, czy wziąłeś wszystkie swoje rzeczy?
Przez następnych parę minut zajmowali się rozładowywaniem
samochodu i rozmieszczaniem bagaży w wyznaczonych im przez
Kate pokojach.
- Jeśli jesteście głodni, to zaraz nakrywam do kolacji -
powiedziała, myśląc o długim wieczorze, który ich czekał.
Chciała wypełnić te godziny możliwie dużą liczbą czynności, by
do minimum ograniczyć te przeciągłe spojrzenia, by nie dopuścić,
żeby ten lekki dreszcz przyjemności, jaki przenikał ją na myśl, że ma
ich tu obu, przeobraził się w coś więcej. Muszą przecież istnieć jakieś
sposoby zapobieżenia temu, by ten weekend skończył się tęsknotą za
czymś, co nigdy nie da się urzeczywistnić.
- Zaczekajmy z tym trochę! Możemy? - błagał Davey. - Tak
bardzo chciałbym zobaczyć ocean.
- Można by pomyśleć, że nigdy nie widziałeś Pacyfiku - pokiwał
głową David.
- Ale to było bardzo dawno, tato. Naprawdę dawno. Było to,
zanim...
Jego głos zanikł, a twarz ojca zmartwiała. Kate postanowiła
przerwać tę niebezpieczną ciszę:
- Myślę, że spacer po plaży będzie świetnym sposobem na
zaostrzenie apetytu. Chodźmy, zanim się zrobi całkiem ciemno.
Davey pobiegł przed nimi, a Kate przystosowała swój krok do
kroku Davida. Ten włożył ręce do kieszeni dżinsów. Nad nimi leniwie
krążyły mewy, na twarzach czuli delikatne kropelki mgły nawiewanej
przez wiatr.
Szli wzdłuż szeregu niebotycznie drogich willi, ciągnących się
nad urwistym brzegiem lądu nad plażą. Większość była wczepiona w
kawałek ziemi ledwie wystarczający do zakwalifikowania się jako
plac budowlany, a podstawowa część budynku wsparta była na palach.
Kate zadrżała na myśl, co niechybnie musi się stać, kiedy któregoś
dnia nadejdzie rzeczywiście silny sztorm.
- Zimno? - zapytał David, błędnie interpretując ten dreszcz.
- Nie. Pomyślałam tylko, co z tymi domami może zrobić
prawdziwa burza. Właściwie - przyznała się - lubię chłodne wieczory,
takie jak dzisiejszy. O tej porze roku w mieście jest tak rozpaczliwie
gorąco, że taki chłód odświeża. Czasem wieczorne powietrze jest tak
rześkie, że można palić w kominku, ale zawsze wydawało mi się, że
jest w tym coś dekadenckiego.
- Lubi pani być tutaj, prawda?
- Czy to pana dziwi?
Wzruszył ramionami.
- Myślałbym, że bardziej odpowiada pani rytm wielkiego miasta.
- To też lubię - zaśmiała się. - Myślę, że po prostu jestem
zachłanna. Chcę mieć wszystko: Chcę, żeby dzień był tak
przeładowany pracą, żebym nie mogła nawet odetchnąć, a potem chcę
móc nic nie robić, tylko ułożyć się na kanapie z dobrą książką i z
widokiem na ocean.
- Niech pani powie - ale uczciwie - kiedy to po raz ostatni miała
pani taki dzień odpoczynku, kompletnej bezczynności?
Kate grzebała w pamięci. Nie przypominała sobie takiego dnia,
przynajmniej nie ostatnio.
- Złapałem panią, co?
Wiatr pochwycił jego śmiech. Sprawiał wrażenie bardzo
zadowolonego z odkrycia, że najwyraźniej nigdy nie stosowała się
sama do rad, jakich mu udzieliła.
- Nie mam syna, któremu potrzebna jest moja troska -
przypomniała mu Kate.
- Czy bez syna odpoczynek nie jest potrzebny? Czy człowiek nie
musi odbudowywać własnej energii, nie musi troszczyć się o siebie?
- Na to nie mam czasu - przyznała.
- Więc może ten weekend będzie lekcją dla nas obojga -
powiedział. Jego rysy złagodniały. - Niech mi pani powie, co by pani
robiła, gdyby miała pani urlop? Wspinaczka? Wydaje mi się, że ten
rodzaj wyzwania powinien do pani przemawiać.
- Obawiam się, że nie. Wolę mieć do czynienia z
niebezpieczeństwami w postaci nieoczekiwanych zeznań. A co pan by
wybrał? Góry? Morze?
- Nie mam jakichś wyraźnych upodobań. Żyję w wymyślonym
świecie. Od zawsze spędzam w nim większość czasu. Myślę, iż to, że
w ogóle mam jeszcze jakiś związek z rzeczywistością, zawsze
zawdzięczałem rodzinie. Nigdy nie było ważne, gdzie byliśmy.
- Czy był pan jedynakiem? - spytała, zobaczywszy go z zupełnie
innej strony.
- Jak pani zgadła? - Patrzył na nią z prawdziwym zdumieniem.
- Zawsze mi się wydawało, że jedynacy spędzają mnóstwo czasu
na wymyślaniu swojego świata. Czy mam rację?
- Tak. I ten wymyślony świat broni mnie przed uczuciem
samotności. Być może dlatego szukałem schronienia w jednej pracy
po drugiej, kiedy zmarła Alicja. Takie wymyślone światy są
bezpieczne, są chronione jak rezerwaty. I są moje, mogę je
kontrolować. Mogę sprawić, żeby stały się wszystkim, czym tylko
chcę.
Zachowanie kontroli, pomyślała. Znowu. Wydawało się, że jest to
coś, na czym obojgu im bardzo w życiu zależy.
- Ale przecież ma pan syna - przypomniała mu. - A jemu wcale
nie musi to odpowiadać.
- Nie - powiedział z żalem. - Myślę, że nie musi. Doszła do
wniosku, że w jego głosie zabrzmiała szczerość, i dostrzegła okazję do
wykucia jeszcze jednego ogniwa, które połączyłoby go z synem.
- Czy mogę coś zasugerować?
Jej wahanie wywołało w nim uśmiech.
- Dotychczas nie zdarzyło się, żeby coś panią powstrzymało.
Puściła jego uwagę mimo uszu.
- Jeśli życie w realnym świecie jest dla pana wciąż zbyt bolesne,
to czy nie mógłby pan od czasu do czasu zabierać Daveya do swojego
świata? Jestem pewna, że byłby zafascynowany, widząc, jak zrobione
przez pana dekoracje ożywają na planie filmowym. Wszyscy
przyjaciele zazdrościliby mu, że już coś widział z filmów, o których
dopiero się mówi.
Ku jej wielkiej uldze wcale się nie opierał. Przeciwnie,
podchwycił ten pomysł z entuzjazmem.
- Czy pani też by przyszła? - spytał lekkim tonem. - Czy
obejrzenie moich światów interesowałoby panią?
- Jeśli pan i Davey zechcecie... Potrząsnął głową.
- Nie o to pytałem. Spytałem, czy pani chciałaby przyjść.
- Tak - przyznała, nic więcej nie dodając.
Nie chciała, by spostrzegł, jak bardzo ciekawiło ją wszystko, co
utrzymywało go w ruchu. Dążyła do wyraźnego umówienia się w tej
sprawie, ponieważ zauważyła już, że jeśli David w jakiejś kwestii się
umawia, to potem się z tego nie wycofuje.
- W przyszłym tygodniu? - zaproponowała.
- Urządzę to - powiedział. Jego spojrzenie stało się nagle ciepłe. -
Zaczynam myśleć, że chyba umieściłem panią w zupełnie nie tej
szufladce, co trzeba.
Powiedział to bardzo powoli, zatrzymał się i odwrócił do niej, po
czym wyciągnął rękę, by odgarnąć kosmyki włosów spadające jej na
twarz.
Kate straciła nagle oddech.
- To znaczy? - spytała.
- Myślałem, że sprawa Daveya jest dla pani kolejną głośną
sprawą, ale widzę, że pani rzeczywiście przejmuje się jego uczuciami.
Bo przejmuje się pani, prawda?
Kiedy to mówił, niemal nieświadomie głaskał palcem jej dolną
wargę. Nawet gdyby była w stanie sformułować jakąś spójną myśl,
nie zaryzykowałaby jej wypowiedzenia, by nie przerwać tego
łagodnego dotknięcia. W końcu potaknęła głową.
- Dlaczego? - zapytał, opuszczając po chwili rękę z wyraźną
niechęcią.
Wyglądał na niemal tak wstrząśniętego, jak wstrząśnięta czuła się
ona.
Wzruszyła ramionami, niezdolna do sformułowania jasnej
odpowiedzi. W końcu powiedziała:
- Naprawdę nie wiem. Poruszył mnie jak żaden klient przedtem.
Myślę, że to dlatego, że ludzie, których zwykle reprezentuję, mają
dostatecznie dużo lat, by ponosić choć w części odpowiedzialność za
sytuację, w jakiej się znaleźli. Przynajmniej sami wybierali sobie
małżonków, a Davey nie wybierał rodziców. Wyobrażam sobie, czym
była dla niego utrata jednego z nich w tak młodym wieku. Nie
mogłam znieść myśli, że utraci również drugiego, zwłaszcza że wcale
nie musi tak być.
David przez dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku, a potem
powiedział:
- Zrozumiałem. Spojrzała na niego uważnie.
- Mam nadzieję, Davidzie. Naprawdę mam nadzieję, ze względu
na Daveya i ze względu na pana. Myślę, że ma pan wspaniałego
chłopca.
- No - powiedział ze wzrokiem utkwionym w syna, bawiącego
się daleko przed nimi w berka z falami. - Chyba tak.
David nie umiał nazwać uczucia, jakie go ogarnęło. Spokój?
Zadowolenie? Może nawet odrobina oczekiwania na coś?
Przy „Monopolu" Davey triumfował nad nimi obojgiem - ojcem i
Kate. David tłumaczył to rozproszeniem swej uwagi. Przez cały
wieczór nie mógł oderwać oczu od Kate. Teraz, kiedy zmęczony
Davey został już utulony do snu, zostali sami. Każde z nich, po trochę
nerwowym wygłoszeniu serii usprawiedliwień, zajęło się swoją pracą.
Znowu na nią spojrzał. Jej policzki płonęły. Najpierw był to efekt
szybkiego spaceru po plaży, potem tego, że rumieniła się za każdym
razem, kiedy czuła na sobie jego spojrzenie. Włosy miała upięte
niedbałe - w mieście nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliła. Jeśli
przedtem miała na twarzy jakiś makijaż, to teraz już dawno spełzł i
widać było jedynie jej naturalną urodę.
Bose stopy podkuliła pod siebie. Pamiętał, że paznokcie u nóg
miała polakierowane na pastelowy, kobiecy odcień różowości. Jej
wargi, nieco zaciśnięte w zamyśleniu, nagle zaczęły sprawiać
wrażenie wyjątkowo nadających się do całowania. Scenariusz
kolejnego filmu, do którego miał robić scenografię, nagle zupełnie
przestał go interesować.
Borykał się z następnym atakiem poczucia winy. Wróciły mu na
pamięć słowa Dorothy, przypomnienie, że Alicja nie miałaby mu za
złe, gdyby przyszłość swoją i swego syna napełnił szczęściem, gdyby
miał okazję je pochwycić. Ale kto powiedział, że to szczęście ma mu
dać adwokatka? Zwłaszcza adwokatka ciesząca się opinią kobiety,
która skacze przeciwnikowi do gardła?
A przecież przez cały ten wieczór zmuszony był zmieniać swą
opinię o Kate. Nieustannie go zaskakiwała swym pełnym uczucia
stosunkiem do Daveya i swą przenikliwością. Teraz, skulona w fotelu,
stwarzała jeszcze inny obraz: kobiety spokojnej, pogodnej i takiej, z
którą można być blisko. Wszystkie oznaki, że jest zimnym, bardzo
profesjonalnym prawnikiem, uległy złagodzeniu. Zapewne podziałało
również na to komfortowe otoczenie.
Nawet dom go zaskoczył. Oczekiwał czegoś dużego i nowego,
jak z pism architektonicznych, nowoczesnego i tak sterylnego, że
bałby się zostawić swe odciski palców na całym tym chromie i szkle.
Tymczasem dom był mały - przynajmniej w porównaniu z
monstrami stojącymi po obu jego stronach. Zdobiły go meble z
wikliny, z miękką wyściółką pokrytą solidną, prostą tkaniną
bawełnianą rodem z Haiti. Wszystko zachęcało do wypoczynku. To
wrażenie nęcącej przytulności ubarwiały kolorowe poduszki. Na
człowieku wyczulonym na właściwe zastosowanie koloru i na
wzornictwo dom wywierał wrażenie idealnego nadmorskiego
schronienia.
David zastanawiał się, czy jej mieszkanie w mieście jest w tym
samym stylu, czy też kontrastuje z tym wnętrzem i jest urządzone w
sposób pasujący do jej osobowości zawodowej. Nagle zdał sobie
sprawę, że Kate przygląda mu się z namysłem.
- Słyszałam - powiedziała z ironią - że miał pan pracować.
Tymczasem odnoszę wrażenie, że zatonął pan w myślach.
- Na tym właśnie polega moja praca - przypomniał jej z
uśmiechem, nie bardzo chcąc się przyznać, że już od dłuższej chwili
tym się nie zajmuje.
- Oczywiście! Zupełnie zapomniałam! Gzy scenariusz jest
dobry?
Tu go miała. Próbował lawirować, mówiąc:
- Nie jestem jeszcze dostatecznie daleko, żeby móc to
powiedzieć.
- Po czym pan pozna, że jest to coś, nad czym chce pan
pracować?
- Jeśli zaczną mi się pojawiać obrazy...
- A jeszcze nie zaczęły?
- Nie filmu - powiedział i samego go zdziwiło, że wymknęły mu
się lekko prowokujące słowa.
- A więc pan wcale nie pracuje - stwierdziła oskarżycielsko.
W jej oczach zabłysło rozbawienie, rozświetliły je od wewnątrz
złote iskierki.'
- O czym pan myśli?
- Czy jest pani pewna, że chce pani wiedzieć?
- Gdybym nie chciała wiedzieć, nie pytałabym.
- O pani.
- Och - szepnęła:
Jej głos nagle nabrał miękkości, chociaż wcale nie wyglądała na
tak zaskoczoną, jak oczekiwał.
- Jeszcze jakieś pytania?
- Oczywiście! - odparła, śmiało patrząc mu w oczy. - Proszę to
rozwinąć.
- Zastanawiałem się po prostu, czy pani mieszkanie w mieście
tak samo pasuje do pani jak ten dom tutaj.
Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiałam.
- To proszę mi pozwolić zgadywać. Bardzo eleganckie. Bardzo
gustowne. Bardzo kosztowne. Może pewien ton wschodni, a
jednocześnie europejskie antyki. Świetne drewno.
- Czy zaglądał mi pan w okna? - spytała ze śmiechem.
- Skąd. Po prostu wiem, gdzie krążą czołowi dekoratorzy wnętrz.
- Dlaczego pan myśli, że nie urządzałam go sama?
- Nie traciłaby pani na to czasu. Wyraz jej twarzy świadczył, że
miał rację.
- A to miejsce? - rzuciła z wyzwaniem.
- Myślę, że to urządzała pani sama. Że wybrała pani te rzeczy,
ponieważ przemawiają do pani poczucia koloru i do pani zmysłu
dotyku. A może po prostu dla zabawy - powiedział, spojrzawszy na
kolorową dziecięcą zabawkę - kółko na patyku - zatkniętą zamiast
kwiatów w stojącym w kącie pokoju wysokim wazonie.
- To prezent od mojej młodszej siostrzenicy - przyznała się. -
Dostałam jeszcze od niej przyrząd do automatycznego puszczania
mydlanych baniek. Uważa mnie za nadętą. - Zawahała się i dodała: -
Odnoszę wrażenie, że i pan tak uważa.
- Czy to, co uważam, ma dla pani jakiekolwiek znaczenie?
Zatrzymał na niej swe ciepłe spojrzenie do momentu, gdy poczuł,
że znowu zaczynają jej płonąć policzki. Przyjemnie było wdać się
znowu w takie przekomarzanie z kobietą, zwłaszcza z kobietą, dla
której - takie odnosił wrażenie - było to zajęcie równie nowe jak dla
niego.
Przez chwilę jej oczy pełne były paniki, ale znowu podniosła
nieco wyżej głowę.
- Tak, myślę, że chyba ma.
Taka szczerość zasługiwała na równie szczerą odpowiedź, David
więc starannie przemyślał słowa, zanim się odezwał:
- Moje wrażenie o pani zmienia się z minuty na minutę.
Zaczynam myśleć, Kate, że jesteś kobietą godną uwagi.
- Naprawdę?
Sprawiała wrażenie, że to, co powiedział, przyjemnie ją
zaskoczyło.
- Zdecydowanie godną uwagi.
Wstał i przeszedł przez pokój. Wyciągnął do niej ręce, a ona po
chwili wahania zrobiła to samo. Przytulił ją do siebie.
- Nie wiem, co się, u licha, dzieje, ale nie sądzę, żebym się mógł
jeszcze przez minutę powstrzymać od pocałowania cię.
Jej oczy się rozszerzyły, ale nie zrobiła żadnego ruchu, by się od
niego odsunąć. Najwyraźniej była tak samo zahipnotyzowana jak on.
Powoli zbliżył usta do jej twarzy i dotknął jej warg.
Były tak miękkie i poddające się, jak to sobie wyobrażał. Gładkie
jak jedwab, rozgrzane i pełne. Były słodkie, z leciutkim
oszałamiającym posmakiem wina, które pili przy kolacji. Tyle już
minęło czasu, odkąd całował kogokolwiek poza swą żoną, że było to
uczucie zupełnie nowe, dużo żywsze i daleko przyjemniejsze od
wszystkiego, co pamiętał.
Odsunął głowę i zajrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich lekkie
lśnienie namiętności i zmysłowości, a także ów wyraz zdumienia,
który powiedział mu, że Kate jest równie jak on zaskoczona tym
wszystkim, co dzieje się między nimi. Nie chcąc, by to uczucie
zanikło tuż po tym, jak je odkryli, wsunął dłonie we wspaniałe
jedwabiste włosy, okalające jej twarz, i znowu ją pocałował.
Na wyrzuty sumienia i żal, jaki wszystko to musi wywołać,
będzie czas jutro, pojutrze, i przez następne tygodnie.
Rozdział 7
Dzięki Bogu, że jest tu Davey, pomyślała Kate, siedząc przy stole
śniadaniowym naprzeciwko Davida. Milczała zakłopotana. Chociaż
zwykle trudno ją było poruszyć, wydarzenia poprzedniego wieczoru
wstrząsnęły nią bardziej, niż uważałaby to przedtem za możliwe. Pół
nocy nie spała, myśląc o nich. Obecność Daveya przynajmniej
uniemożliwiała poranną analizę błędu w ocenie, jaki oboje popełnili,
pozwalając sobie wczoraj na chwilę słabości.
Dlaczego, u licha, nie pomyślała o potrzebie ustanowienia zasad
postępowania, które obowiązywałyby zarówno ją samą, jak i jego?
Być może dlatego, że nigdy jej nie przyszło na myśl, że David może
w niej widzieć kogoś innego, niż tylko ewentualnego przeciwnika
procesowego w bitwie o przyszłość swego syna.
Przez krótką, ulotną chwilę zastanawiała się nawet, czy te
pocałunki nie były elementem jakiejś podłej taktyki, mającej zbić ją z
tropu. Odrzuciła ten pomysł niemal w tej samej chwili, gdy się
pojawił. Nic dotychczas nie sugerowało, by David nie był
człowiekiem z charakterem, który tylko na krótko utracił świadomość
swej hierarchii wartości.
Żadne takie wyjaśnienie nie usprawiedliwiało zachowania jej
samej. Chciała, żeby ją pocałował, to prawda, i właściwie
przygotowała scenę i wręcz zaprosiła go do tego swymi
sarkastycznymi uwagami. Nigdy dotąd nie robiła takich rzeczy.
Nigdy!
Davey przenosił wzrok z Kate, przesuwającej jajecznicę z
jednego brzegu talerza na drugi bez podniesienia choćby raz widelca
do ust, na ojca, który w równie roztargniony sposób ugniatał kulkę z
kawałka bułki.
- Coś dziwnie się zachowujecie - oświadczył wreszcie chłopiec.
Trafił w dziesiątkę. Kate podniosła oczy, napotkała wzrok Davida
i zmusiła się do skupienia uwagi na jego synu.
- Bo oboje nie możemy się pozbierać po tym, jak wczoraj
wieczorem zrabowałeś nam cały majątek, jaki zdołaliśmy zgromadzić
- zaimprowizowała.
I uznała, że wyszło jej to całkiem nieźle.
- Zrabowałeś! - wykrzyknął oburzony. - Kupiłem go. Co mogłem
poradzić, że doprowadziliście się do bankructwa, bo żeby nie trafić do
więzienia musieliście płacić czynsz za każdym razem, kiedy
wylądowaliście na mojej własności?
- Twojej zbyt kosztownie rozbudowanej własności - odcięła się
Kate. - Następnym razem zażądamy wprowadzenia przepisów o
strefach zabudowy.
- Bardzo sztywnych przepisów - poparł ją David. - I mam zamiar
osobiście sprawdzić dziś te kostki do gry, czy przypadkiem jakoś ich
nie spreparowałeś. Nikomu nie trafia się taka seria szczęśliwych
rzutów, jaką ty wczoraj miałeś.
W oczach Daveya zatańczyły iskierki figlarnego śmiechu:
- Ty też miałeś szczęście, tato.
- Tak?
- Do pechowych rzutów!
Ojciec spojrzał na niego gniewnie, ale spoza tego gniewu
wyraźnie przezierały ciepłe uczucia.
- Zostajesz za to skazany na dyżur w kuchni.
Kate i ja idziemy na spacer nad ocean. Kiedy umyjesz talerze,
możesz do nas przyłączyć.
- Ale ja mam zmywarkę - zaprotestowała Kate, chociaż nie
odnosiło się wrażenia, by Davey uważał wyznaczenie mu tej pracy za
jakąkolwiek karę.
- Davey poradzi sobie z jej obsługą - odparł David i wyciągnął
rękę. - Chodźmy!
Kate spojrzała na tę rękę w taki sposób, jakby przedstawiała ona
większe niebezpieczeństwo niż skrzynka dynamitu. Kiedy ostatnim
razem dopuściła do takiego niewinnego dotknięcia, w chwilę potem
znalazła się w jego ramionach, w uścisku zapierającym jej dech.
By uniknąć powtórzenia takiej sytuacji, chwyciła talerze i
umieściła je tak blisko zmywarki, jak tylko było to możliwe bez
naruszania polecenia Davida. Zobaczyła w jego oczach nieomylny
błysk zrozumienia, kiedy zaczęła otwierać zasuwane drzwi, starając
się nie okazywać żadnego przejawu zamętu, jaki czuła.
Na dworze, który powitał ich poranną mgłą wiszącą nad oceanem,
wcisnęła ręce do kieszeni i ruszyła raźnym krokiem, wyznaczając
takie właśnie tempo. Ostro przypomniała sobie samej, że jest kobietą,
która beż najmniejszego drżenia radzi sobie w sądzie z silnymi
mężczyznami, i że David Winthrop nie jest ani silniejszy, ani bardziej
groźny niż jej przeciwnicy na sali sądowej.
Wtedy położył jej rękę na ramieniu i udowodnił, jak bardzo się
myli. Poczuła dreszcz, który przeszył ją całą aż do czubków palców u
nóg. Najwyraźniej niektóre zagrożenia nie mają nic wspólnego z
inteligencją,
salą
sądową
i
relacją
między
przeciwnikami
procesowymi. Niektóre niebezpieczeństwa wydają się pochodzić z
wewnątrz. Ten mężczyzna ma wrodzoną zdolność wywoływania w
niej wstrząsu najprostszym gestem, najdrobniejszym kontaktem.
Najwyraźniej ignorowanie tych reakcji nie wystarcza do tego, by się
ich pozbyć.
- Jest coś, co mnie bardzo ciekawi - powiedziała w końcu.
- No?
- Dlaczego wczoraj mnie pocałowałeś?
- Kobieta tak bystra jak ty powinna chyba dojść do tego sama.
Na jego twarzy malowało się zdumienie. W przeciwieństwie do
niej, nie wyglądał na zaniepokojonego tym, co się stało.
- Nigdy niczego nie zakładaj z góry - ostrzegła posępnym tonem.
Te słowa z jednej strony tłumaczyły jej zachowanie, z drugiej
stanowiły wyzwanie pod jego adresem.
- Dlaczego mężczyzna całuje kobietę? - zastanawiał się głośno. -
Ponieważ uważa ją za atrakcyjną.
Atrakcja, pomyślała. Alchemia nie do wyjaśnienia. To mogłoby
jej odpowiadać. Ona też odczuła jego atrakcyjność. Znaczy to, że nie
muszą niczego w tej sprawie robić.
- Czy sugerujesz, że jeśli ktoś czuje pociąg do kogoś innego, to
powinien popuścić sobie cugli i działać pod wpływem takiego
impulsu? - zapytała z zainteresowaniem, żeby zyskać pewność, że
ustalanie surowych reguł postępowania wcale nie jest potrzebne.
Na jego twarzy pojawił się ów, coraz lepiej jej znany,
tolerancyjny uśmiech.
- Zakładając, że mówimy tu o wyrażających na to zgodę ludziach
dorosłych, powiedziałbym, pani mecenas, że tak.
- A więc mogłoby się to zdarzyć ponownie?
- Och, powiedziałbym, że niemal z pewnością. Spojrzał na nią
uważnie.
- Czy cię to denerwuje?
Teraz postawił ją przed odwiecznym dylematem. Wierzyła w
prawdę i uczciwość za wszelką cenę. Wierzyła też w potrzebę
zachowania pewnej godności.
- Mnie? - Próbowała grać na zwłokę.
- Nie widzę tu nikogo innego, kto by podskakiwał ze strachu przy
najmniejszym
szeleście
-
powiedział,
przesadnie
uważnym
spojrzeniem omiótłszy plażę.
Kate głęboko odetchnęła.
- Dobra, bądźmy w tej sprawie uczciwi.
- Świetnie! - powiedział z sarkazmem. Wyglądał na wyraźnie
zafascynowanego taką perspektywą.
- Mogę zrozumieć, że chciałeś mnie pocałować - powiedziała,
spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok. - Wiesz, te hormony...
- Biorąc pod uwagę twoją inteligencję, byłbym zdziwiony,
gdybyś tego nie rozumiała.
- Gzy mógłbyś mi nie utrudniać? - spytała z rozdrażnieniem.
Na sali sądowej sędzia zapewne uznałby te wszystkie cięte
riposty, za obrazę sądu. Tu, na tej plaży, mogła jedynie zaapelować do
jego poczucia fair play.
- Próbuję rozwinąć pewien punkt. Podniósł ręce w geście
kapitulacji.
- Przepraszam.
- No więc dobrze. Mogę zrozumieć jeden pocałunek. Jako, jeśli
można tak powiedzieć, eksperyment.
- Dwa - poprawił ją, nawet nie próbując ukryć tego swego
przeklętego uśmiechu. - Wyraźnie pamiętam dwa.
Kate też je pamiętała. Nawet gdyby była w stanie pozbyć się
palącego wspomnienia jednego z nich, to najprawdopodobniej
zamierzał jej o nim przypominać przy każdej nadarzającej się okazji.
Jak to się stało, że tak błędnie oceniła Davida Winthropa? Nigdy nie
domyślała się, że za tym całym smutkiem kryje się dusza łajdaka.
Chciała wyciągnąć go z tego zaabsorbowania samym sobą dla dobra
jego syna, ale nie miała zamiaru budzić jego drzemiącego libido na
swój własny rachunek.
Tylko skąd właściwie wiedziała, że było ono drzemiące?
Ignorował Daveya, to prawda, ale te wszystkie wieczory i noce, przez
które przebywał poza domem, mógł przecież spędzać w ramionach
jakiejś pocieszającej go kobiety. Aż jęknęła na samą tę myśl, chociaż
zaraz ją odpędziła. Mogła nie być niczego pewna, ale jedno wiedziała:
David jest równie lojalny wobec pamięci swej żony, jak był wobec
Alicji, kiedy żyła.
- Daj spokój - powiedział dobrodusznie. - Jeden pocałunek czy
dwa. Kto je liczy? To nie powód do rozdrażnienia.
- Nie jestem rozdrażniona - odparła tonem wyraźnie przeczącym
tej deklaracji. - Próbuję jedynie powiedzieć, że mam pewne obowiązki
wobec mojego klienta. Myślę, że występuje sprzeczność interesów w
naszym...
Zaangażowaniu się? Nie miała najmniejszego zamiaru choćby
tylko napomknąć o tym słowie. Pocałunku? Brzmiało to absurdalnie,
zwłaszcza że David pomniejszył znaczenie tego incydentu,
przedstawiając go jako rodzaj eksperymentu naukowego, który być
może trzeba będzie powtarzać w nieskończoność, dopóki jakaś tam
teoria nie zostanie udowodniona lub obalona.
- Naszym czym?
- Myślę, że powinniśmy trzymać się na dystans - podsumowała.
- Z etycznego punktu widzenia. Rozpromieniła się, zadowolona,
że tak szybko ją zrozumiał.
- Właśnie.
Brązowe oczy, w których teraz nie było nawet cienia rozbawienia,
patrzyły na nią uważnie.
- Nonsens - powiedział miękko. Podszedł bliżej i wziął w dłonie
jej twarz. Ciepło jego rąk sprawiło, że znów objęła ją aż nadto dobrze
znana fala gorąca. Spojrzała na niego z oburzeniem i cofnęła się poza
zasięg jego ramion.
- Co to miało znaczyć?
- Myślałem, że zamierzałaś być uczciwa.
- Jestem uczciwa.
- Nonsens - powtórzył, tym razem jeszcze gwałtowniej.
Słowo to działało jej na nerwy. Tym bardziej że sama nie
potrafiła wymyślić określenia lepiej kwalifikującego bzdury, jakie
właśnie wygłosiła.
- Kate, jeśli moje dotknięcie wywołuje u ciebie jakieś problemy,
musisz mi to powiedzieć i nie robić ze mnie durnia. Parę pocałunków
w żaden sposób nie może wpłynąć na to, jak będziesz prowadziła
sprawę Daveya. Gdybyś była zupełnie uczciwa wobec mnie i wobec
siebie samej, przyznałabyś, że im bliżsi sobie się stajemy, tym
większy masz wpływ na moje stosunki z synem.
- Ale wtedy narażam się na zarzut, że tobą manipuluję -
powiedziała, chwytając się tej ostatniej deski ratunku,
- Zarzut? Czyj?
- Twój.
- No, nie! Z czasem się przekonasz, że nie manipuluje się mną
tak łatwo.
Zaczekał, aż słowa te do niej dotrą, i dorzucił:
- Podobnie jak o wielu innych rzeczach.
- Co? - spytała oszołomiona, zachodząc w głowę, jak to się stało,
że utraciła kontrolę, i to chyba nie tylko nad tą rozmową, ale może
nad całym swym przyszłym życiem.
- Jest wiele rzeczy, których się będziesz musiała o mnie
dowiedzieć. Z czasem...
Ile czasu zdaniem tego człowieka ma jej zająć ta sprawa? Miała
przecież nadzieję, że kiedy skończy się weekend, jego stosunki z
synem wrócą do normy. Miała nadzieję, bo może i ona wróci jakoś
wtedy do siebie.
- Myślę, że zbaczamy tu z właściwej drogi - oświadczyła
zdecydowanym głosem. - Ten weekend to nie jest sprawa między tobą
i mną, lecz między tobą i Daveyem.
Zawróciwszy w stronę domu, dodała:
- Przyślę go do ciebie.
Niestety Davey już był na plaży i z zapamiętaniem budował
właśnie wraz z dwoma innymi chłopcami fortecę z piasku. W
rezultacie David pojawił się na werandzie mniej więcej piętnaście
sekund po Kate. Sam.
- Czy mam go siłą odciągnąć od jego nowych przyjaciół, żeby
spędzić z nim wyznaczony czas?
- spytał z iskierką rozbawienia w oczach.
Ponieważ żaden podręcznik prawa nie zawierał opisu takiej
sytuacji, Kate musiała zdać się na własny instynkt. Bardzo chciała,
żeby David zajął się czymś innym, ale widać nie miała szczęścia.
Gdyby kazała mu przerwać zabawę małego, niczemu by to nie
służyło. Jeśli Daveyowi wystarcza świadomość, że ojciec jest w
pobliżu, to czy nie załatwia to sprawy?
- Są tu tony książek. Jeśli chcesz, weź którąś - zaproponowała
ugodowo.
Jeśli zajmie go jakaś dobra książka, nie będzie się w nią
wpatrywał tak zachłannie jak teraz.
- Przywiozłem książkę z sobą. Myślę jednak, że rzucę okiem na
to, co tu trzymasz. Półka z książkami mówi o człowieku bardzo dużo.
- To uzyskasz bardzo mylny obraz - odparła.
- Ta kolekcja jest odbiciem bardzo eklektycznych gustów moich
poprzednich gości.
- Tym lepiej. Jeszcze więcej mówi o człowieku to, w czyim
przebywa towarzystwie.
Wszedł do wnętrza domu z błyskiem zdecydowania w oczach.
Wrócił po półgodzinie. Przez ten czas nie zdążyła jeszcze zatopić
się na tyle w czytanym kryminale, by nie zauważyć jego przyjścia.
Zresztą i tak po prostu przebiegała w kółko wzrokiem tych samych
kilka pierwszych linijek, nie rozumiejąc ani jednego słowa.
Najwyraźniej, czy się jej to podobało, czy też nie, David Winthrop
fascynował ją bardziej niż ta książka.
- Jaki jest werdykt? - spytała.
- Kobieta, która ma taki krąg przyjaciół, powinna się chyba
poddać psychoanalizie - oświadczył sucho. - Czy w ogóle znasz
kogoś, kto albo nie przechodzi właśnie kuracji psychicznej, albo nie
jest obsesyjnie zainteresowany krwawymi zbrodniami, i to
prawdziwymi?
- Nie znam nikogo, kto przechodziłby kurację psychiczną, i
dlatego właśnie czytają tyle książek na ten temat. Przysięgają, że jest
to tańsze niż psychoanaliza, a równie skuteczne. Co się zaś tyczy
prawdziwych przestępstw, to wielu moich klientów pracuje w
przemyśle rozrywkowym. Stale szukają czegoś, co nadawałoby się na
film.
Po chwili namysłu dodała:
- Oczywiście nie mogę przysiąc, że niektórzy z nich nie
rozmyślają jednocześnie o tym, jak zabić współmałżonka. Staram się
temu zapobiec przez uzyskanie dla nich odpowiednio wysokich
alimentów.
- W takim razie oddajesz społeczeństwu ogromne usługi.
- Staram się - powiedziała z uśmiechem. Spojrzała na grubą
książkę o pozaginanych stronicach, którą trzymał w ręku.
- Co czytasz?
- To moja urlopowa lektura. Czytam ją od lat. Zazwyczaj udaje
mi się posunąć podczas każdego urlopu o jakieś pięćdziesiąt stron.
Przez pozostałą część roku nie mam czasu na jej czytanie.
- Widocznie fabuła nie jest zbyt intrygująca, jeśli możesz
przerwać czytanie na tak długo.
- To historia marynarki. Czytanie o historii to wspaniała rzecz.
To, co zostało zapisane, nie ulega już większym zmianom. Mógłbym
wrócić do tego za dziesięć lat i opis wciąż byłby dokładny, tyle że
byłby to opis rzeczy o dziesięć lat starszych.
- Jak na człowieka, którego całe życie obraca się wokół
kaprysów i rzeczy wymyślonych, to zdumiewająco solidne podejście
do czytania.
- Równowaga - przypomniał jej. - Czy to nie ty starałaś się mi o
niej przypomnieć? Wszystkim potrzebna jest w życiu odrobina
równowagi.
- To prawda - przyznała i znowu przyszło jej na myśl, czy
przypadkiem nie jest to coś, co przydałoby się również jej samej.
Być może, pomyślała już po raz drugi tego dnia, los zesłał jej
Daveya Winthropa nie tylko z powodu tego, co mogła uczynić dla
niego, ale i z powodu tego, co on - i jego ojciec - mogli uczynić dla
niej.
W sobotę wieczorem brała właśnie gorący prysznic, kiedy
usłyszała głośne stukanie do drzwi łazienki.
- Kate! Telefon! - krzyczał David. - Zagraniczny, z Rzymu.
O Boże! - pomyślała natychmiast. Matka! 1 to David podniósł
słuchawkę. Zakręcając wodę i sięgając po ręcznik, wyobrażała już
sobie tę kilometrową listę pytań, jaką wywoła jego obecność.
Naciągnęła na siebie gruby, ceglasty szlafrok i owinęła mokrą
głowę ręcznikiem. No cóż, nie ma rady. Otworzyła drzwi, by stawić
czoło i Davidowi, i swej matce - właśnie w takiej kolejności.
Przez chwilę sprawiał wrażenie mniej zuchwałego, chociaż
dżentelmen opuściłby jej sypialnię natychmiast po powiadomieniu o
telefonie. David jednak nadal stał w drzwiach z rękoma
skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią wzrokiem, w którym
ponownie odbijała się aprobata.
- Odejdź - szepnęła, sięgając po słuchawkę.
Puścił do niej oko, ale wyszedł. Usłyszała nawet trzask
odkładanej słuchawki aparatu w jadalni, zanim jeszcze zdążyła
powiedzieć bez tchu:
- Halo!
- Kochanie, jak się czujesz? - zapytała Elizabeth Halloran. - I kim
jest ten czarujący mężczyzna?
- Czarujący? - powtórzyła Kate.
W uszach wyraźnie zadźwięczały jej dzwonki alarmowe.
- Oczywiście, że tak. Kiedy powiedziałam mu, że dzwonię z
Rzymu, bardzo się dopytywał o naszą podróż. Powiedział, że był tu
kiedyś. Nawet pamiętał jakąś restauracyjkę, którą nam gorąco polecił.
Myślę, że jutro tam z Brandonem pójdziemy. No. więc, kto to jest?
- To długa historia.
Najwyraźniej matka znała ją dostatecznie dobrze, by przestać
sondować. Powiedziała tylko:
- No cóż, cieszy mnie, że widujesz się z ludźmi. Brandona to też
ucieszy.
- Ja nie widuję się z Davidem. On jest klientem. W istocie ojcem
klienta.
- Och! - W głosie matki wyraźnie zabrzmiało rozczarowanie. - W
takim razie jest zapewne i tak za stary dla ciebie. Szkoda.
Kate uznała, że nie będzie próbowała niczego tłumaczyć, skoro
matka najwidoczniej gotowa już była zapomnieć o wszystkich
fantazjach, jakie wymarzyła sobie od chwili, gdy David odebrał
telefon. Cóż za ulga, pomyślała.
- A jak wam tam idzie? Czy jesteście zadowoleni z podróży?
- O, kochanie - powiedziała matka rozmarzonym głosem. - To
moje najpiękniejsze wakacje w życiu. Nie potrafię ci powiedzieć, jaka
jestem szczęśliwa. Poczekaj, aż zobaczysz zdjęcia.
- Kiedy wracacie? - spytała Kate, bardzo się starając, by w jej
głosie nie zabrzmiała najmniejsza nawet nutka tęsknoty.
- Jeszcze nie zaraz. Brandon bardzo chce pojechać teraz do Aten,
a potem do Paryża i Londynu. A później zobaczymy, jak bardzo
będziemy już zmęczeni.
Kate usłyszała prowadzony szeptem spór, a potem w słuchawce
zabrzmiał głos Brandona:
- Katie, nie ściągaj tej kobiety do domu, kiedy w końcu po tylu
latach mam ją wreszcie dla siebie. A teraz powiedz, co to za historia z
tym mężczyzną przebywającym w twoim domu, kiedy ty bierzesz;
prysznic. Jakie są jego zamiary?
Śledztwo w najlepszym stylu Brandona!
- Nie sądzę, żeby miał jakieś zamiary, w każdym razie nie w
stosunku do mnie.
Usłyszała, że matka znowu coś szepcze. Potem Brandon zaśmiał
się, coś odpowiedział i zaśmiała się z kolei matka.
- Twoja matka mówi, że i tak jest dla ciebie za stary,
przypomniałem jej więc, że też jestem stary, a nie jestem znowu taką
złą zdobyczą.
- Och, ale ty jesteś jedyny w swoim rodzaju - zaczęła się z nim
drażnić Kate, przekonawszy się, że wbrew swym wszystkim
zastrzeżeniom nie może nie lubić mężczyzny, dzięki któremu jej
matka jest tak szczęśliwa. - Gdybym mogła znaleźć kogoś takiego jak
ty, to może uznałabym, że małżeństwo jest atrakcyjniejsze, niż sądzę.
- No to trzymaj się mocno! Jak tylko wrócę, znajdę kogoś, kto
będzie cię traktował tak, jak na to zasługujesz.
Ponieważ nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi poza
gwałtownym „nie!", pospiesznie wymamrotała „do widzenia", modląc
się, by ten miodowy miesiąc był najdłuższy w historii ludzkości.
Znając skłonność Brandona do wtrącania się we wszystko, trzeba było
się jednak liczyć z tym, że gotów jest skrócić podróż tylko po to, by
uporządkować jej życie uczuciowe, zwłaszcza jeżeli wyczuł, że jego
żona byłaby szczęśliwa, gdyby Kate w końcu jakoś urządziła sobie
przyszłość.
Wciąż jeszcze siedziała na brzegu łóżka, roztrząsając tę okropną
perspektywę, kiedy David delikatnie zapukał, uchylił drzwi i wsunął
głowę.
- Czy w tym przyjdziesz na kolację? - zapytał z nadzieją w
głosie.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Staramy się tu czuć swobodnie, ale przestrzegamy pewnych
zasad - sarknęła. - Za minutę będę gotowa.
Spojrzał na nią badawczo.
- Nie powiesz mi, dlaczego tak posmutniałaś? Czy była to jakaś
zła wiadomość?
- Nie. Chyba że za złą wiadomość uznasz to, że mój ojczym ma
zamiar znaleźć mi męża.
- Chyba żartujesz?! - powiedział z niedowierzaniem.
- Nie znasz Brandona. Martwi się, że spadnie mu na głowę
pasierbica - stara panna. Jeśli nie będę uważać, to kiedy dotrą do
Grecji,
zaproponuje
jakiemuś
odpowiedniemu
dla
mnie
staromodnemu Grekowi stado owiec i gałązkę oliwną jako mój posag.
Pomyślała, że niewiele jest przesady w tym, co mówiła. I
dorzuciła:
- Ściągnie go tu za głowę i wręczy mi wraz z bardziej
konwencjonalnymi upominkami z podróży.
David spojrzał na nią w zamyśleniu, jakby zastanawiając się, czy
warta jest mniej czy więcej niż stado owiec. No i ta gałązka oliwna.
- Skoro już wszystko zaszło aż tak daleko - oświadczył w końcu -
powiedz mu, żeby najpierw porozmawiał ze mną. Zgodzę się ciebie
wziąć bez stada owiec. Myślę zresztą, że są jakieś przepisy
zabraniające trzymania ich w Bel Air.
Jęknęła teatralnie, a potem parsknęła:
- Będę pamiętać o twojej wspaniałomyślnej propozycji.
- Z drugiej strony - ciągnął - jeśli się tak zastanowić, to
przydałaby mi się mleczna krowa.
Kate rzuciła w niego oprawną w srebro szczotką do włosów. Nie
zgasiło to rozbawienia w jego oczach, ale skłoniło do zamknięcia
wreszcie tych przeklętych drzwi.
Rozdział 8
Kate tak często miała latem weekendowych gości, że na sobotnie
wieczory zarezerwowała na stałe czteroosobowy stolik w restauracji
Chez Alice przy molo. Dzwoniła tam tylko wtedy, gdy chciała
odwołać rezerwację lub gdy na kolację miało przyjść więcej osób.
Smakowało jej jedzenie, jakie tam podawano. Podobali jej się goście,
jacy tam przychodzili, i bardzo podobał się jej widok za oknem,
zwłaszcza w lecie, kiedy o ósmej miało się właściwie
zagwarantowany wspaniały spektakl: zachód słońca.
W niedzielę zabierała swych gości na drugie śniadanie do
Geoffreya, gdzie jadło się w ogrodzie na urwistym brzegu tuż nad
oceanem, ale w sobotę wieczór wolała zatłoczony i pełen życia lokal
Chez Alice.
Chociaż i personel, i wielu stałych gości znało ją z widzenia,
wchodząc z Davidem i Daveyem zauważyła trochę zdziwionych i
zaintrygowanych spojrzeń.
Wszyscy wiedzieli, że Kate nie umawia się na randki. Nieudany
romans, który stał się przyczyną jej samotności, dawno już przestał
być tematem rozmów, ale nie zapomniano o nim.
W niektórych środowiskach Hollywood dostrzegano pewną ironię
losu w tym, że znana prawniczka zajmująca się rozwodami uwikłana
została w aferę, która o mały włos nie przerodziła się w głośny
skandal, gdy pewien człowiek nazwiskiem Ryan Manning, wówczas
jej kochanek, wytoczył jej proces o odszkodowanie. Znał jednak Kate
na tyle dobrze, że w końcu zgodził się na ugodę pozasądową i znikł,
by dalej polować na niczego nie podejrzewające kobiety.
Gdyby Kate przyszła tylko z Davidem, to w rezultacie owej
skrupulatnie przeanalizowanej dawnej historii wszyscy uznaliby go
prawdopodobnie za jej wyjątkowo przystojnego kolegę lub klienta i
spokojnie kontynuowali jedzenie kolacji.
Wszystko zmieniała jednak obecność Daveya. Kate rzadko
udzielała gościny dzieciom - poza swymi siostrzenicami. Nie uważano
jej za kobietę o skłonnościach macierzyńskich - być może dlatego, że
cieszyła się opinią ostrego przeciwnika procesowego. To, że
towarzyszył jej mężczyzna z synem - w dodatku taki mężczyzna -
wszystkich zaintrygowało.
Przez cały czas albo ktoś podchodził do ich stolika, albo starał się
doprowadzić do tego, by zostać jej przedstawionym - wszystko w
nadziei, że uda się jakoś ustalić prawdziwy charakter tej znajomości. -
Kate zdawała sobie sprawę, że niektórzy z tych ludzi mają szczerą
nadzieję, że może ma ona jakiś nowy, tym razem satysfakcjonujący ją
romans. Inni rozpoznali Davida i z pewnością wiedzieli wszystko o
jego tragedii. Nie ulegało wątpliwości, że zastanawiają się, czy dni
jego żałoby przypadkiem nie dobiegły końca.
Kate pomyślała, że w poniedziałek rano czeka ją co najmniej
kilka telefonów - w tym przynajmniej jeden od redaktora działu plotek
któregoś z czasopism zajmujących się sprawami kina. Nie mogła się
wprost doczekać, aż skończą kolację i będą mogli wrócić do zacisza
domu.
Davey domagał się jednak deseru, a David chciał wypić kawę.
Kate była gotowa krzyczeć głośno z niecierpliwości, ale nie odważyła
się zaprotestować. Wówczas musiałaby przecież dokładnie wyjaśnić,
dlaczego czuje się tu tak nieswojo.
- Masz ochotę na kawę? - spytał David, kiedy kelner przyszedł
po ostatnie zamówienie.
- Proszę - odparła, choć nie mogła sobie wyobrazić, by było na
świecie coś, na czym zależałoby jej mniej niż na tej kawie.
Jeśli jednak musi tu siedzieć, to lepiej się przy tym czymś zająć.
- Mogę się z panią podzielić deserem - oświadczył Davey. -
Pewno nie zjem wszystkiego.
- Akurat! - David był pełen sceptycyzmu. - Nigdy nie zostawiłeś
mi ani odrobiny.
- Bo zawsze mówisz, że nie chcesz, a potem zaczynasz podbierać
mi deser widelcem i zanim się obejrzę, nic już nie ma. A potem
jeszcze nazywasz mnie prosiakiem.
Kate nieco się odprężyła, śmiejąc się z. oburzenia chłopca. Kiedy
patrzyła na niego, odczuwała jakiś nie znany jej przedtem przypływ
uczuć. Wiatr rozwiał Daveyowi starannie zazwyczaj uczesane włosy.
Słońce opaliło mu na czerwono twarz i ramiona. Na łokciu miał
zadrapanie od upadku na piasek podczas gry w siatkówkę. Na
podbródku ślad ketchupu. Był tak zmęczony, że zamykały mu się
oczy, ale nigdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwym.
Znowu miał wygląd dziecka, i to dziecka robiącego wszędzie
bałagan i narażającego całe otoczenie na nieustanną koncentrację.
Kate zawsze przysięgała, że z takimi dziećmi nie chce mieć do
czynienia.
Czemu więc czuła takie zadowolenie? Dlaczego przy każdym
spojrzeniu na Daveya ogarniał ją przypływ czułości? To prawda, że
był to chłopiec dość niezwykły. Bystry, dowcipny i umiejący wczuć
się w cudzą sytuację. Z pewnością był ponad wiek dojrzały. Miał
mnóstwo cech, jakie w dzieciństwie miała ona sama.
Jej siostrzenica, Penny, była również nad wiek rozwinięta. Kate
zadawała sobie pytanie, czy jej własne dzieci będą choćby w
przybliżeniu tak udane. Może powinna być wdzięczna, że w swym
życiu zetknęła się z takimi dziećmi jak Penny i Davey, i nie powinna
wyzywać losu, próbując przekonać się, ile warte są jej zasoby genów?
Był to plan bardzo racjonalny. Przyjęła go dawno temu, kiedy jej
wymagającym i jednocześnie bardzo satysfakcjonującym kochankiem
stał się dla niej jej zawód. Ale teraz racjonalność jakoś do niej nie
przemawiała. Patrzyła na Daveya i jego ojca i żałowała z całego serca,
że jej życie nie ułożyło się zupełnie inaczej. Westchnęła, gdy
uświadomiła sobie, że lada moment będzie już za późno na
dokonywanie zmian. Że może już jest na wszystko za późno, skoro
tak długo żyje samotnie.
- Wyglądasz, jakbyś była gdzieś bardzo daleko - przerwał jej
zamyślenie David. - I wydaje się, że nie jest to miejsce szczególnie
szczęśliwe.
Kate zaskoczyła łatwość, z jaką ją przejrzał. Widać czuje się przy
nim zbyt bezpiecznie. Zwykle miała się bardziej na baczności; było to
męczące, ale konieczne. Kiedy została adwokatem, jedną z
pierwszych rzeczy, jakich się nauczyła, było to, że nigdy nie należy
odkrywać w sądzie swych kart. Taką samą nieprzeniknioną maskę
nakładała też w życiu prywatnym. Aż do dnia, w którym spotkała
Davida.
- Czy wśród twoich licznych talentów jest też zdolność czytania
w myślach? - spytała z większą irytacją, niż sprawa na to zasługiwała.
- Miałaś taką minę, że jej zinterpretowanie nie wymagało takiego
znów talentu. O czym myślałaś?
- O niezależności.
- I co mianowicie o niej myślałaś?
Kate zawahała się. Gdyby to powiedziała na głos, David mógłby
odnieść wrażenie, że nie jest zadowolona ze swego życia. A to
nieprawda. Po prostu naszedł ją taki nastrój - dziwny, niepokojący
nastrój, od którego nie potrafiła się uwolnić.
- No więc?
Uznała z rezygnacją, że nie pozwoli jej wykręcić się od
odpowiedzi.
- Chyba myślałam, że niezależność nie jest tym, za co się ją
powszechnie uważa. Czasem bywa bardzo męcząca.
Spojrzał na nią pytająco, najwyraźniej czekając na dalszy ciąg.
- Chyba ci zazdroszczę - rzekła po chwili. Szczerość tego
wyznania zaskoczyła ją samą.
Zwykle przecież unikała za wszelką cenę wypowiedzi tego typu.
Zbyt się w nich odsłaniała. W jego oczach zabłysło zdumienie.
- Mnie? Dlaczego?
- Masz zawód, który wyraźnie lubisz. Masz syna. David, jakby
niezupełnie pewny, jak ma zareagować na to niezwykłe wyznanie,
spojrzał na Daveya.
- Syna, który ledwie trzyma się na nogach.
- Wcale nie! - powiedział Davey, bezskutecznie próbując szerzej
otworzyć powieki.
- Może powinniśmy to sprawdzić - zasugerował David,
zabierając synowi sprzed nosa ostatni kawałek ciastka.
Kiedy napotkał wzrok Kate, dorzucił:
- Możemy skończyć tę dyskusję w domu.
W domu, pomyślała. Jak piorun z jasnego nieba przeszyła ją
nagle tęsknota. Dopóki David nie wypowiedział tego słowa, nigdy nie
nadawała mu tak głębokiego znaczenia. Teraz dostrzegła, że dom,
który tak bardzo lubiła, był tylko budynkiem, Dopiero tego wieczoru
zdała sobie sprawę, że od dwudziestu czterech godzin czuje się w nim
tak, jakby coraz bardziej stawał się prawdziwym domem. Po
wszystkich pokojach rozlały się śmiech, radość i ciepło.
Westchnęła ciężko. Czy kiedykolwiek będzie znowu tak się tu
czuła, później, kiedy ci dwaj już wyjadą, zostawiwszy jej jednak
wyobrażenie tego, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby miała męża
i rodzinę? Czy też ich wizyta spotęguje jedynie jej przygnębienie i
uczucie pustki?
- Nie ma o czym dyskutować - powiedziała.
Rozpaczliwie chciała skończyć z tym tematem, zanim zostanie
pozbawiona kolejnej warstwy ochronnej. Kryzys związany z
wkraczaniem w drugą połowę życia trwał i wydawało się jej, że rzuca
się sama, głową naprzód, na bardzo głębokie wody.
W niedzielę David zerwał się o świcie. Zaparzył dzbanek kawy,
wyszedł z kubkiem na taras i próbował dociec, dlaczego poprzedniego
wieczoru Kate nagle się wycofała do siebie.
Gdy tylko weszli do domu, zaczęła się uskarżać na zmęczenie.
Miała głębokie cienie pod oczami i mógłby jej nawet uwierzyć, ale
potem widział, że w jej pokoju długo paliło się światło. Do późna w
nocy słyszał też jej niespokojne kroki, domyślił się więc, że
rozpaczliwie chciała uniknąć kończenia rozmowy, którą sama zaczęła
w restauracji.
Stanowiła wręcz wzorcowy przykład wewnętrznych sprzeczności.
Podczas tego weekendu były chwile, kiedy czuł, że dzielące ich
bariery - jego i jej - zaczynają znikać. Z przyjemnością patrzył na nią i
Daveya, widząc, jaką radością napełnia ją sondowanie umysłu
chłopca. Najwyraźniej lubiła jego syna. Traktowała go jak człowieka,
a nie jak dziecko i Davey reagował na jej szacunek tak, jak
zareagowałby każdy malec.
Davey chciał, żeby Kate otuliła go na noc, zanim uciekła do
swego pokoju. Zajęła też dużo miejsca w modlitwach chłopca -
została w nich specjalnie wymieniona obok ojca, matki i pani Larsen.
Nie ulegało wątpliwości, że kiedy Kate to usłyszała, w jej oczach
pojawiły się łzy, szybko zresztą strząśnięte paroma ruchami powiek.
Tuż potem rzuciła się do ucieczki i schroniła w swoim pokoju.
Siedząc na tarasie i popijając kawę, David przyznał, że ten
weekend dobrze mu zrobił. Czuł się tak odprężony, jak mu się to nie
zdarzało od wielu miesięcy. Jemu i Kate udało się zdumiewająco
łatwo wprowadzić atmosferę koleżeńskiej przyjaźni.
Poczucie, że zachowuje się nielojalnie, pojawiło się tylko raz lub
dwa - głównie po owym pocałunku w piątek wieczorem i potem w
sobotę, kiedy tak bardzo pragnął pocałować ją znowu, po prostu by
dowieść, że tamten pierwszy pocałunek nie był tylko szczęśliwym
przypadkiem.
A więc, pomyślał, być może będzie jednak żył dalej, niezależnie
od tego, jak głęboko starał się pogrzebać swoje uczucia wraz z Alicją.
Wszystko, co wykraczało poza te granice - na przykład zakochanie -
wciąż wydawało się przekraczać jego siły. Być może nigdy już nie
przeżyje ponownie owego uczucia pogrążania się razem z głową,
którego doznał, kiedy po raz pierwszy spojrzał na Alicję. Być może
człowiek trzydziestopięcioletni nie jest już zdolny do odczuwania
tego, co czuł w wieku lat dwudziestu.
Kiedy jednak Kate weszła do salonu, serce zabiło mu dziwnie
niespokojnie. Był to tylko słaby odblask tego, co pamiętał z
pierwszych swych dni z Alicją, ale chodziło tu niewątpliwie o tę samą
alchemię. Mógł albo natychmiast wyjechać, zatrzaskując drzwi przed
tym uczuciem na dobre, albo widywać Kate coraz częściej, by zbadać
swoje odczucia i dać im czas na rozkwitnięcie.
Jeśli oczywiście Kate mu na to pozwoli. Odnosił bowiem
wrażenie, że Kate boi się nie tylko zaangażowania, ale i wszelkich
stadiów do tego prowadzących.
Zamknął oczy i ujrzał ją taką, jaką była poprzedniego wieczoru,
kiedy wyszła z łazienki, by odebrać ów zagraniczny telefon.
Westchnął na wspomnienie jej pięknej, świeżo umytej twarzy, której
skóra przypominała świetlistą satynę. Ceglasty szlafrok, opinając
mokre ciało, dodawał jej szczupłej sylwetce ładnych wypukłości.
Musiał się powstrzymywać, by nie chwycić za luźno zawiązany pasek
tego szlafroka i nie odsłonić ukrytej pod nim kobiety.
Nadal prześladowało go to prowokujące wspomnienie, kiedy
wydało mu się, że czuje zapach lilii. A potem usłyszał słaby szmer i
uświadomił sobie, że to Kate weszła na taras, by się do niego
przyłączyć. Była boso. Miała na sobie opięte dżinsy, w których jej
nogi wydawały się jeszcze dłuższe niż zazwyczaj, i wyblakłą
trykotową koszulkę gimnastyczną z napisem „UCLA". Usadowiła się
na sąsiednim leżaku. David otworzył oczy i odwrócił się ku niej.
- Dzień dobry.
- Wcześnie wstałeś czy nie mogłeś spać? - odpowiedziała z nieco
sennym uśmiechem.
- Spałem lepiej, niż mi się to zdarzyło od wieków - przyznał. -
Najwyraźniej było mi potrzebne właśnie to: słone powietrze i wysiłek
fizyczny.
- Cieszę się.
Skinęła głową, podciągnęła w górę kolana i oparła na nich
podbródek. Od czasu do czasu podnosiła do ust kubek z kawą,
najwyraźniej zadowolona z ciszy, a może i z towarzystwa. Nagle
David zapragnął dociec, co ta siedząca obok niego kobieta czuje i czy
ten weekend ma w ogóle dla niej jakieś znaczenie.
- Kate?
- Uhm?
- Mam kłopot.
Nie patrząc na niego, powiedziała:
- Tak?
- Mogłabyś przynajmniej odnieść się do tego z sympatią - rzekł z
wyrzutem. - Nie jestem przyzwyczajony do sytuacji, z którymi nie
umiem sobie poradzić.
- To na pewno.
W jej głosie nadal nie było cienia sympatii.
- Usiłuję powiedzieć, że chciałbym się znowu z tobą zobaczyć.
- Och, jestem pewna, że stale będziemy na siebie wpadać.
Powiedziała to z całym rozmysłem chłodno, nie ustępując mu ani
o centymetr, chociaż odsłaniał przed nią całą swą duszę. Na dobitkę
dodała:
- Zważywszy, że jest sprawa tego wniosku Daveya, no i cała
reszta.
David stracił cierpliwość.
- Do diabła, nie mówię tu o sporadycznych urzędowych
spotkaniach dla omówienia kwestii prawnych.
- Ale ja o nich mówię.
Sprawiała wrażenia bardzo dalekiej i doprowadzało go to do furii,
- Dlaczego?
- Bo tak musi być.
- Czy wracamy znowu do kwestii etyki zawodowej? Czy też nie
chcesz mnie widywać z jakichś powodów osobistych? Jeśli tak jest,
Kate, powiedz to wprost, a wycofam się.
Wreszcie się do niego odwróciła. Dostrzegł w jej oczach
wzajemnie się zwalczające uczucia. Opuściła powieki i odwróciła
wzrok.
- Nie o to chodzi - powiedziała w końcu.
- Więc, na miłość boską, wytłumacz mi to. Już strasznie dawno
nie spotykałem się z kobietami. Może zmieniły się reguły?
- Podejrzewam, że ja nie spotykam się z mężczyznami jeszcze
dłużej, ale jeśli się nie mylę, reguły są wciąż te same. Skoro żadne z
nas nie ma świeżych doświadczeń w tych sprawach, to może
chwytamy się brzytwy, próbując zapełnić pustkę w naszym życiu.
Parę pocałunków nie ma żadnego znaczenia, niezależnie od tego, jak
bardzo były przyjemne.
- A nasze spacery? A nasze rozmowy? A zabawy z Daveyem?
Moje podręczniki mówią, że daje to w sumie dwoje ludzi dobrze do
siebie pasujących, mających wiele wspólnego i dostatecznie
dojrzałych, żeby nie oczekiwać ani dzwonków, ani dźwięków fletni.
Uśmiechnęła się kwaśno.
- Może w twoich podręcznikach dzwonki i fletnie nie są
konieczne, ale myślę, że to one właśnie umożliwiają dwojgu ludziom
przeprawę przez trudne odcinki drogi.
Davidowi przypomniało się, jaką namiętność wzbudzała w nim
zawsze Alicja, i zdał sobie sprawę, że Kate ma rację. W naprawdę
trwałych związkach burzliwa namiętność i łagodna, trwała miłość idą
ręka w rękę, wspólnie tworząc nierozerwalną więź. Pamięć o
dawnych, wspaniałych chwilach namiętności była tym, do czego się
zawsze odwoływał i co mu pomagało w trudnych momentach. Czyżby
był bardziej niż Kate skłonny godzić się teraz na mniej? Przyjrzał się
jej uważnie.
- Wydaje mi się - powiedział miękko, nie umiejąc ukryć żalu
czającego się za tym twierdzeniem - że słyszę gdzieś jakiś dzwonek.
Czy nie powinniśmy spróbować go znaleźć?
Wyciągnęła rękę i opuszkami palców dotknęła jego dłoni. Dźwięk
dzwonków stał się od razu wyraźniejszy. Poszukała wzrokiem jego
oczu.
- Oboje jesteśmy posiniaczeni, choć każde w inny sposób. A ty
dostałeś od losu później niż ja - wyjaśniła łagodnie. - Nie pędźmy tak.
Objął palcami jej palce. Sprawiało mu przyjemność dopasowanie
jej ręki do swojej, a jeszcze większą sprawiała mu budząca się w nim
opiekuńczość.
- A więc idźmy powoli - zgodził się, gdy spojrzeli sobie w oczy.
Głęboko wciągnęła powietrze, a potem powoli je wypuściła. Jej
ramiona wyraźnie się rozprężyły. Kiedy w końcu skinęła potakująco
głową, David poczuł, że gdzieś wewnątrz niego coś pękło i po raz
pierwszy od bardzo długiego czasu obudziła się w nim nadzieja.
Weekend skończył się dla Kate taką samą mieszaniną
oczekiwania i wewnętrznego drżenia, jak zaczął. Czasami marzyła o
tym, by już wyjechali, a jednocześnie nieoczekiwanie silnie pragnęła,
żeby jeszcze zostali. Jej poranna rozmowa z Davidem otworzyła
mnóstwo wspaniałych możliwości na przyszłość, a zarazem obudziła
w niej mnóstwo ostrzegawczych sygnałów dotyczących przeszłości.
Kiedy rzeczywiście zaczęli już wkładać swe rzeczy do samochodu, od
tych wszystkich emocji dosłownie uginały się pod nią kolana.
- Był to najlepszy weekend w całym moim życiu - zadeklarował
Davey.
Kate musnęła delikatnie ręką jego włosy, znowu gładko uczesane.
- Cieszę się, że ci było dobrze.
Nagle zaczęła mu drżeć dolna warga. Otoczył ramieniem jej talię
i przytulił do niej głowę.
- Kocham cię, Kate - powiedział stłumionym głosem.
Poczuła, że coś dławi ją w gardle tak silnie, że nie mogła
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Mocno go przytuliła.
- Wrócicie tu jeszcze - wykrztusiła w końcu. Boże, jak bardzo by
chciała móc z taką jak on łatwością dać wyraz własnym uczuciom!
Jak bardzo by chciała wiedzieć przynajmniej, czym są tę uczucia. Tę
obietnicę złożyła w równym stopniu sobie samej, co Daveyowi.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że patrzy na nią również David i że jego
oczy są podejrzanie wilgotne.
- Słusznie - powiedział energicznie. - Wrócimy. A Kate
przyjedzie w tym tygodniu z tobą obejrzeć scenografię do „Skały
przyszłości". Prawda, Kate?
Usłyszała to potwierdzenie ich umowy po raz pierwszy, ale
kiwnęła głową.
- No pewnie. Pomyśl, Davey, ty i ja będziemy mieli szansę
zobaczyć coś, co jest największym sekretem w całym Hollywood!
Davey wypuścił ją z uścisku i starł ślady łez z policzków. Jego
uśmiech pozostał jednak jeszcze trochę niepewny.
- Mówisz poważnie, tato?
- Oczywiście. Jutro porównamy nasze plany i wybierzemy
odpowiedni dzień.
- Dobrze.
Davey powiedział to zaciskając pięść i takim głosem, jakby
właśnie odniósł zwycięstwo.
Wsiadł do samochodu i zapiął pas. Kate zamknęła drzwiczki i
odwróciła się. Za samochodem czekał na nią David.
- Dziękuję - powiedział.
- Nie ma za co.
- Zadzwonię jutro. Skinęła głową.
Podszedł bliżej i objął dłońmi jej głowę. Wolno, tak wolno, że
Kate zdawało się, iż z oczekiwania huczy jej w skroniach, zniżył
twarz i dotknął wargami jej ust. Chłodny jak bryza, szybki jak
przelotne muśnięcie skrzydła motyla pocałunek skończył się niemal
zanim się zaczął.
A przecież usłyszała bardzo wyraźny, choć daleki dźwięk
dzwonków.
Rozdział 9
Kiedy Kate wróciła z sądu w poniedziałek w południe - w tydzień
po pamiętnym weekendzie z Davidem i Daveyem - w biurze czekała
na nią siostra. Kate poczuła silny skurcz żołądka, ale zdobyła się na
beztroski uśmiech - przynajmniej miała nadzieję, że takie właśnie
sprawiał on, wrażenie - i siadła za biurkiem. Nawet psycholog amator
zauważyłby, że wznosi barierę ochroną między sobą a siostrą. - Co tu
robisz, Ellen? - spytała, bezskutecznie starając się pozbawić swój głos
ostrego tonu.
- Jemy razem obiad - powiedziała Ellen tonem wykluczającym
wszelką dyskusję.
- Obiad?
Kate demonstracyjnie zajrzała do kalendarza.
- Och, droga moja, jeśli przyjechałaś z tak daleka w nadziei, że
będę miała czas, to bardzo mi przykro, ale mam właśnie spotkanie z
klientem.
- To nie z klientem, to ze mną - oświadczyła Ellen. - Poprosiłam
Zeldę, żeby mnie wpisała do kalendarza, skoro nie mogę się z tobą
spotkać inaczej.
Wysunęła podbródek demonstrując upór, dobrze Kate znany po
tylu latach kłótni ze starszą siostrą. Ellen była marzycielką i
romantyczką,
ale
kiedy
miała
napad
silnej
woli,
nawet
nieposkromiona Kate musiała ją wysłuchać.
Starsza siostra przeszyła ją wzrokiem.
- I nie próbuj się odgrywać na Zeldzie, że zrobiła to bez
porozumienia z tobą. A teraz, proszę, odłóż teczkę i chodźmy.
Zarezerwowałam stolik w restauracji, która pewno każe nam płacić za
każdą minutę spóźnienia.
Kate westchnęła z rezygnacją, uznając, że wszelki spór byłby
zupełnie bezcelowy. Mruknęła tylko:
- Zawsze byłaś najbardziej dyktatorską starszą siostrą na całym
świecie.
W uśmiechu Ellen nie było cienia pokory.
- Wiem - powiedziała. - Popełniłam fatalny błąd, pozwalając ci w
ostatnich latach być górą. Inaczej może miałabyś już męża i nie
musiałabym się o ciebie martwić.
- Tylko nie zaczynaj mówić na ten temat - ostrzegła Kate, kiedy
wyszły z gabinetu.
Ze złością spojrzała na Zeldę, kiedy ją mijały w drodze do windy.
Ale sekretarka była - jak nigdy - pochłonięta pisaniem na maszynie.
Ellen dała ogromny napiwek jednemu z parkingowych, by jej
samochód mógł stać na podjeździe do budynku. Kate niechętnie
wsiadła do samochodu siostry. Teraz, nie mając pod ręką swojego
auta, zostanie całkowicie na łasce Ellen, co oznacza, że będzie musiała
wysłuchać do ostatniego słowa całego kazania i wszelkich pytań, jakie
sobie tamta umyśliła.
Ellen przejechała kilka przecznic dalej, w głąb Beverly Hills, i
wjechała do podziemnego garażu z taką pewnością, jakby jeździła do
Rodeo Drive codziennie, a nie najwyżej raz do roku. Wybrała
restaurację leżącą blisko ulicy pełnej modnych sklepów. Dopóki nie
siadły przy stoliku, nie powiedziała ani jednego słowa, Kate zaś
marzyła o tym, by to milczenie trwało i trwało.
Ellen zamówiła kieliszek wina, Kate butelkę wódy mineralnej.
Nie wiedziała, czego ma po tej rozmowie oczekiwać, ale wolała
zachować całkowitą jasność umysłu. Kiedy przyniesiono napoje,
zamówiły jedzenie. Ellen pociągnęła łyk chardonney, postawiła
kieliszek i spojrzała na Kate.
- No dobra, mów!
- Mów co?
Kate próbowała zrobić unik. To nie ona zaaranżowała to starcie i
nie widziała powodu, by jako pierwsza wykładała karty.
Wydawało się, że ten unik wzbudził niesmak Ellen. Widać było,
że narasta w niej irytacja, kiedy zaczęła mówić:
- Jak na kobietę, która na sali sądowej potrafi z każdego
mężczyzny, choćby był najgrubszą rybą w Hollywood, zrobić
mieszankę Attyli z markizem de Sade, przejawiasz zdumiewającą
niezdolność do wyrażenia swojej złości. No więc na kogo jesteś taka
zła? Na mnie? Na mamę? Na Brandona? Na cały świat?
Kate wzdrygnęła się - nie tyle z powodu rozwścieczonego tonu
Ellen, ile dlatego, że za tym tonem krył się oczywisty ból.
- Nie jestem zła na nikogo - powiedziała sztywno.
- Ach tak? - W głosie siostry brzmiał wyraźnie sceptycyzm. - Od
ślubu mamy zapraszałam cię do nas na kolację chyba kilkanaście razy.
Za każdym razem wynajdywałaś jakiś pretekst, żeby nie przyjść.
Najczęściej były to preteksty tak przejrzyste, że aż żenujące.
- Jestem bardzo zajęta. Wiesz o tym. Kate unikała wzroku
siostry.
- To prawda, ale przedtem zawsze znajdowałaś czas dla rodziny.
Szalałaś, kiedy nie mogłaś złapać mamy przez telefon. Rzucałaś
wszystko, domagałaś się, żebym ci towarzyszyła, i pędziłaś tam.
Kiedy do ciebie zadzwoniłam po tym, jak mama w pewnym
momencie rozeszła się z Brandonem, przyjechałaś już po kilkunastu
minutach. Nawet odwołałaś jakąś ważną partię tenisa.
- To było co innego.
- Dlaczego?
- Na miłość boską, przecież chodziło o naszą matkę. I nie
wiedziałyśmy, co się dzieje, bo przez wiele godzin miała źle odłożoną
słuchawkę. A kiedy zadzwoniłaś, mówiłaś takim głosem, jakby matka
za chwilę miała skoczyć z dziesiątego piętra. Jest chyba jakaś różnica
między czymś takim a zdawkowym zaproszeniem na kolację.
W oczach Ellen znów mignął ból.
- Do diabła! Ja też należę do rodziny. Czy nie wpadło ci do
głowy, że może mi jesteś potrzebna?
Kate wbrew woli pomyślała o tym, jak David izolował się od
Daveya właśnie wtedy, kiedy był tamtemu rozpaczliwie potrzebny.
Przypomniała sobie, jak bardzo niecierpliwiło ją takie postępowanie.
Czy nie popełnia tego samego błędu? Chociaż zawstydziła się, trochę
własnego postępowania, w jej wzroku, kiedy patrzyła na siostrę, wciąż
była obojętność.
- Czy naprawdę należysz jeszcze do rodziny? - spytała miękko.
Sama słyszała kryjące się za tym prostym pytaniem wzburzenie,
ale nie była w stanie dłużej ukrywać, że czuje się wyrzucona za burtę.
Ellen wyglądała tak, jakby ją spoliczkowano.
- Jak w ogóle możesz zadawać takie pytanie?
- Ponieważ odnoszę wrażenie, że masz teraz zupełnie nową
rodzinę. Ty, mama i Brandon. To tej rodzinie powinnaś poświęcić
całą energię, zamiast martwić się o mnie.
Po raz pierwszy, odkąd Kate sięgała pamięcią, Ellen sprawiała
wrażenie kompletnie pokonanej.
- Myślisz, że to wszystko było dla mnie łatwe? - spytała cicho. -
Moje życie zostało wywrócone do góry nogami, tak jak twoje. A
nawet bardziej niż twoje. Nie rozumiesz? Wreszcie uświadomiłam
sobie, że przez te wszystkie lata, kiedy dorastałyśmy, czułam, że tata
bardziej kochał ciebie.
Kate poczuła, że ogarnia ją zdumienie i zarazem rozpacz.
Zaskoczona wyznaniem siostry, powiedziała:
- Nie miałam o tym pojęcia. Tata zawsze traktował nas
jednakowo.
- Nie - odparła gniewnie Ellen i głęboko westchnęła. - Och, starał
się. Wiem. Ale widziałam, jak na ciebie patrzy. Widziałam, jaki był
dumny z każdego twojego sukcesu. To boli, Kate. Zwłaszcza że nie
wiedziałam, dlaczego w jego oczach ja nigdy nie jestem dostatecznie
dobra.
Kate wbrew sobie współczuła Ellen i dlatego słuchała jej ze
ściśniętym sercem, ale nie mogła zajmować się teraz dawnymi ranami
siostry, bo zbyt świeże były jej własne. Wiedziała, że musi odejść,
zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę i wybuchnie płaczem - nad
sobą, nad swą siostrą i nad dzielącą je przeszłością. Rzuciła serwetkę
na stół i wstała.
- Przepraszam, Ellen, ale nie mogę teraz o tym rozmawiać.
- Kate! - błagała Ellen.
- Nie teraz. Przepraszam - powiedziała i ścisnęła siostrę za rękę
w nadziei, że Ellen zdoła jakoś to zrozumieć i jej wybaczy.
Wstała i po prostu uciekła, Ellen zaś patrzyła w ślad za nią
oczyma nabrzmiałymi od łez.
Na dworze Kate zorientowała się, że nie ma samochodu, i zaklęła.
Po chwili jednak uznała, że może to i lepiej. Jeśli przejdzie się z
powrotem do Century City, samotność i wysiłek fizyczny pozwolą jej
może odzyskać jasność myślenia. Zdawała sobie sprawę, że zraniła
siostrę, ale nie była w stanie się powstrzymać. Ellen podjęła próbę
okazania jej czułości, a tymczasem doprowadziła do tego, że Kate
poczuła się jeszcze bardziej wyobcowana.
Nie chciała litości Ellen. Nie chciała niczyjej litości. Po prostu
chciała znowu mieć własną rodzinę. Świadomość, że Ellen przez całe
lata podświadomie czuła się właśnie tak, jak ona teraz, tylko wzmogła
jej rozpacz.
Kiedy wpadła jak burza do biura, Zelda rozmawiała z kimś przez
telefon. Na jej widok szybko odłożyła słuchawkę i weszła za Kate do
gabinetu.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona - powiedziała, mierząc ją
wzrokiem pełnym oburzenia. - To przecież twoja siostra. Siedzi teraz i
płacze.
Kate spojrzała chłodno na Zeldę.
- Moje życie osobiste to nie twoja sprawa. Sekretarce rozszerzyły
się oczy ze zdumienia, ale zacisnęła usta i wycofała się do siebie.
To straszne, pomyślała Kate. Teraz także Zelda jest na nią zła. Ilu
ludzi potrafi jeszcze zrazić do siebie w ciągu tego dnia? I co jeszcze
może się wydarzyć złego? Kiedy zadzwonił telefon, chwyciła
słuchawkę i niemal warknęła do niej.
- Oho! - powiedział David. - Czy dzwonię nie w porę?
Głęboko wciągnęła powietrze. Była aż do obrzydliwości
zadowolona, że słyszy jego głos, chociaż powinna być na niego
wściekła. Obiecał zadzwonić w poprzednim tygodniu, by zaaranżować
tę wycieczkę do studia. Nie zadzwonił. Mimo wszystko jednak nie
miała sił, by mu to właśnie teraz wyrzucać.
- Przepraszam - powiedziała zmęczonym głosem. - Mam zły
dzień.
- Jakaś ciężka sprawa w sądzie? - zapytał ze współczuciem.
Kate niemal się roześmiała. Gdyby mu podała prawdziwy powód
swego fatalnego nastroju, zapytałby, czy na pewno jest ona właściwą
osobą do ustalania zasad i reguł czyjegokolwiek życia rodzinnego.
- Nie - odparła w końcu. - Po prostu sprawy rodzinne.
- Mam nadzieję, że to nie jakieś problemy z tą parą w podróży
poślubnej.
- Nie. Chyba u nich wszystko jest w porządku. Słuchaj! -
powiedziała zdecydowanie. - Nie chcę teraz o tym mówić. Czy
dzwonisz z jakiegoś konkretnego powodu?
- Tak, ale zdaje się, że wybrałem zły moment. Miałem nadzieję,
że zwabię cię do studia. Byłem dosyć zajęty, dlatego nie zadzwoniłem
wcześniej. Myślałem, że może umówimy się na jutro lub pojutrze.
Davey nie daje mi spokoju, odkąd wróciliśmy z tej twojej willi.
Szczerze mówiąc myślę, że bardziej zależy mu na spotkaniu ciebie niż
na, obejrzeniu moich dekoracji. Musiałem mu przyrzec, że dziś się z
tobą umówię. Pewnie gdybym tego nie zrobił, znowu poszedłby do
ciebie wypełniać jakiś wniosek do sądu.
Zdenerwowało ją poczucie obowiązku brzmiące w jego głosie.
Sprawiał wrażenie człowieka, którego do czegoś przymuszano. Po
chwili dodał:
- Jeśli nie możesz przyjść, zrozumiem to. Kate pomyślała z
goryczą, że pewno nie tylko zrozumie, ale będzie nawet zadowolony,
że wizyta nie doszła do skutku.
- Ale czy Davey zrozumie? - spytała oschle. Chociaż David
zachowywał się tak, jakby nie zależało mu na tym, by przyjęła jego
propozycję, Kate ogarnął nagle nastrój radosnego oczekiwania.
Spojrzała na kalendarz. Oba dni były pełne spotkań, sprawę Daveya
uważała jednak za priorytetową. A przynajmniej tak to tłumaczyła
przed samą sobą, kiedy mówiła:
- Myślę, że może uda mi się przyjść w środę po południu, jeśli
umówimy się na dosyć późną godzinę.
Usłyszała, jak David przewraca kartki terminarza.
- Jak późną? - spytał.
- Wpół do piątej. Wiem, że kiedy skończymy oglądanie tych
dekoracji, będzie akurat godzina szczytu, ale nie sądzę, żeby mi się
udało dotrzeć do twojej doliny wcześniej.
- Chyba mi to odpowiada - powiedział bardzo wolno, a potem
dodał: - Moglibyśmy potem zjeść gdzieś kolację, to nie musiałabyś się
martwić o korki na autostradzie.
Kate wyczuła w jego głosie lekkie wahanie, które świadczyło o
napięciu. Całe to zaproszenie budziło w nim najwyraźniej bardzo
mieszane uczucia. Zaczęła się zastanawiać, czy natychmiast po
obejrzeniu dekoracji nie posłałby Daveya samego do domu, gdyby nie
zgodziła się przedłużyć wieczoru wspólną kolacją.
Faktycznie jednak chciała się zgodzić na kolację nie tylko ze
względu na Daveya, ale i ze względu na siebie. Pokusa ponownego
odczucia owego błogostanu, w jaki wprawił ją tamten weekend, była
zbyt silna. Zwłaszcza dziś bardzo jej zależało, na odzyskaniu dobrego
samopoczucia i serdecznej rozmowie z inną istotą ludzką.
- Kolacja to wspaniały pomysł. Powiedz mi teraz, które to studio.
Czy mam po drodze wstąpić po Daveya?
- Gdybyś mogła, to bardzo by mi to ułatwiło życie - odparł i
podał jej wskazówki, jak trafić do studia. Po chwili dodał:
- Będę czekał.
- Ja też - powiedziała i odkładając słuchawkę uświadomiła sobie,
że nie może się tego spotkania doczekać.
A więc to tak. Próbowała zastąpić Daveyem i Davidem rodzinę,
którą, jak się jej wydawało, utraciła. Teraz uznała, że był to pomysł
fatalny, zwłaszcza odkąd się przekonała, że David najwyraźniej ma
wątpliwości w tak zwykłej sprawie, jak oprowadzenie jej po
wypełnionym dekoracjami studiu czy zaprószenie na kolację.
Wszystkimi zmysłami wyczuwała grożące jej niebezpieczeństwo.
A przecież perspektywa ponownego spotkania z ojcem i synem
wyraźnie rozświetliła ponury pod każdym innym względem,
przygnębiający dzień.
Od momentu, w którym późnym popołudniem w środę
przekroczyli drzwi ogromnego studia nagrań w Burbank, Kate czuła
się tak, jakby zawędrowała do innego świata. Oczy idącego obok niej
Daveya były z podziwu wielkie jak spodki. David, przyglądający się
wszystkiemu krytycznym okiem właściciela, sprawiał wrażenie
człowieka w tym wszystkim zadomowionego.
- Ooch! - powiedział w końcu Davey - Tato, to jest naprawdę
coś!
Jego słowa dobrze też oddawały uczucia Kate. Ten krajobraz był
tak pustynny i tak bardzo nieziemski, że niemal oczekiwała, iż za
chwilę pojawi się jakiś kosmita.
- To jest naprawdę coś! - powtórzyła za chłopcem.
A kiedy David spojrzał na nią z powątpiewaniem, dodała:
- Czy nie widzisz, jakie to na nim wywarło wrażenie?
- A na tobie?
- Sama czuję podziw graniczący z przerażeniem - przyznała. - I
jestem trochę zaniepokojona. Czy jesteś pewien, że pochodzisz z
naszego świata? Zaprojektowałeś to tak sugestywnie, jakbyś widział
to wszystko podczas ostatniego urlopu.
- Och, to przecież tylko trochę studiów i odrobina wyobraźni.
Wyciągnął rękę. Kate podała mu swoją.
- Chodźmy obejrzeć pojazd kosmiczny. Miałem niezłą zabawę z
tą całą aparaturą. Nawet udało mi się załatwić wyjazd do siedziby
NASA, żeby zobaczyć, jak to wszystko dziś wygląda w prawdziwych
pojazdach kosmicznych. Nie ma tu niczego, co byłoby niemożliwe z
punktu widzenia nauki.
Davey pomknął przed nimi.
- Uważaj na przewody! - krzyknął David.
Na podłodze leżała plątanina kabli, a powietrze pełne było stuku
młotków. Słychać też było okrzyki robotników wykańczających
dekoracje. Obsługa techniczna sprawdzała działanie reflektorów -
wszędzie widać było zmieniające natężenie smugi jaskrawego światła.
Środowisko to było dla Kate zupełnie obce. Przemierzała ten
świat, trzymając dłoń w dłoni Davida, i po raz wtóry doznała owego
przejmującego uczucia, że znów znalazła się na swoim miejscu.
Zdołała odsunąć na bok wszystkie zmartwienia - przynajmniej na
chwilę. Być może życie w świecie fantazji, nawet tak obcym jak ten
stworzony przez Davida, nie jest pozbawione dobrych stron.
Kiedy przeszli przez wrota i znaleźli się w błyszczącym
metalicznie pomieszczeniu pełnym migających świateł i mnóstwa
najrozmaitszych wyłączników i dźwigni, nagle zapragnęła, by ten
wymyślony statek wystartował do jakiegoś innego wymiaru, w
którym nikt z nich nie byłby związany wymogami realnego świata.
David zamknął drzwi i przez moment Kate zdawało się, że jej
życzenie może się spełnić. Spostrzegła jednak, że David przygląda się
trzeźwo jej i Daveyowi.
- Słuchajcie - ostrzegł. - Chcę wam przypomnieć, że wszystko,
co dziś widzicie, jest ścisłą tajemnicą. Producent chce, żeby za kilka
tygodni, kiedy zacznie się realizacja filmu, powstał wokół tego duży
szum. Ma nie być żadnych przecieków!
- Obiecuję, tato! - powiedział uroczyście Davey. - Czy mogę
ponaciskać te guziki?
- Spróbuj - zaśmiał się David.
Nagle zalała ich fala skrzeczących sygnałów i dźwięków
dzwonków alarmowych. Zaczęły oślepiająco błyskać lampy
stroboskopowe. Im wszystko to stawało się hałaśliwsze i jaskrawsze,
tym szczęśliwszy był Davey.
- To jakby wejść do środka gry komputerowej! - krzyknął
podniecony.
- Zaczekaj, aż zobaczysz efekty specjalne. Robi je nam najlepszy
specjalista w tej branży.
Przyglądał się, jak Davey dotyka każdej powierzchni, naciska
każdy guzik po kolei, i spytał:
- Myślisz, że będzie się to podobało twoim kolegom, kiedy
zobaczą to wszystko na ekranie?
Powiedział to zwykłym, obojętnym tonem, ale Kate dojrzała w
jego oczach błysk niepewności. Bez względu na to, jak się
zachowywał, było oczywiste, że zależało mu na aprobacie Daveya -
tak samo, jak Daveyowi zależało na aprobacie ojca. Dystans, jaki ich
dzielił, ów pozorny chłód emocjonalny, jakiego nigdy nie powinno
być w stosunkach między ojcem i synem, wywołał ukłucie w jej
sercu. Pomyślała nagle, że tego rodzaju chłód nie powinien też
występować w stosunkach między siostrami.
- Będą zachwyceni - oświadczył Davey. - Czy myślisz, że kiedyś
mógłbym ich tu przyprowadzić?
- Jak skończy się kręcenie filmu - zasugerował David. - Dobrze?
Spojrzał na Kate. Sprawiał wrażenie człowieka, który podjął
właśnie jakąś decyzję. Powiedział do Daveya:
- Mniej więcej wtedy będą twoje urodziny. Można by obchodzić
je tutaj.
- Obiecujesz?
Davey z trudem powstrzymywał podniecenie. Po krótkiej chwili
wyraźnego wahania David położył rękę na ramieniu syna:
- Obiecuję uroczyście.
Chłopiec znowu zostawił ich samych i pobiegł kontynuować
lustrację studia. Kate uważnie przyglądała się Davidowi i stwierdziła,
że w porównaniu z ich poniedziałkową rozmową telefoniczną jego
nastrój bardzo się zmienił. Wówczas wydawało się, że perspektywa
ponownego spotkania z nią niemal budzi w nim niechęć. Było to tak
oczywiste, że Kate nie miała najmniejszych wątpliwości, iż teraz
zmienił zdanie.
Najwyraźniej zauważył jej czujne spojrzenie i domyślił się
powodu, bo powiedział:
- Przepraszam cię za tamten dzień.
- Och - mruknęła, nie chcąc dać mu choćby w najmniejszym
stopniu do zrozumienia, że zauważyła, jak daleki był wtedy jego głos.
- Było tu prawdziwe szaleństwo. Nie miałem pojęcia, jak
mógłbym przyjąć tutaj gości, ale Davey bardzo się tego domagał.
Spojrzał jej w oczy.
- Nie powinienem był dzwonić, kiedy czułem takie napięcie.
Jestem pewien, że sprawiałem wrażenie, jakby ta wizyta była mi
zupełnie nie na rękę.
- Istotnie, nie słyszałam w twoim głosie przesadnego entuzjazmu
- przyznała.
- Przepraszam. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nie miało to
nic wspólnego z tobą ani z tym, co mówiłem na plaży. Wybaczasz?
- Nie mam nic do wybaczania. Ich spojrzenia spotkały się.
- Jesteś pewna?
- Jestem.
- To wspaniale. No, a co z tą kolacją? Obiecałem ci jakieś
jedzenie. Wyglądasz zresztą, jakbyś miała zemdleć z głodu.
Zaśmiała się beztrosko. Od dawna nie czuła się tak wspaniale jak
teraz.
- Nie jest aż tak źle, ale rzeczywiście nie jadłam lunchu, więc
kolację mogę zjeść wcześniej.
- Na co więc masz ochotę, kiedy umierasz z głodu? Na coś
włoskiego? Befsztyk? Owoce morza? Coś meksykańskiego?
- Hamburgery! - włączył się Davey, który właśnie do nich wrócił.
- Hej! To Kate ma wybierać. Zapomniałeś? Chłopcu zrzedła
mina, ale po chwili spojrzał nieśmiało na Kate i powiedział:
- Ona na pewno lubi hamburgery.
- Rzeczywiście, lubię czasem - przyznała. - To chodźmy do
Pałacu Hamburgerów.
David potrząsnął głową.
- A myślałem, że wydam na tę kolację majątek. Uśmiechnęła się
do niego, robiąc zabawną minę.
- Zrujnuję cię następnym razem. A dziś marzymy o
hamburgerach,
- Świetnie. To może pójdziemy do tego lokalu przy Bulwarze
Beverly?
- Wspaniale. To po drodze do domu. Davey stanął tuż przy niej.
- Czy z powrotem też mogę pojechać z tobą?
- Ja też chciałbym się wprosić do twojego samochodu -
powiedział David z niewinną miną, znowu wracając do tego nieco
prowokującego, graniczącego z flirtem tonu, jakim mówił wtedy na
plaży.
- Po południu przyjechałem z jednym z moich pomocników.
Brwi Kate powędrowały do góry.
- A co byś zrobił, gdybym musiała odjechać i zostawiła cię tu bez
samochodu?
Uśmiechnął się.
- Och, zawsze pozostaje jeszcze pani Larsen. Albo Dorothy.
- Tato, pani Larsen nie lubi przyjeżdżać aż tutaj
- przypomniał mu Davey. - Na autostradzie wpada w zupełną
panikę, a na tych uliczkach całkiem się gubi.
- To prawda, ale w sytuacji alarmowej... - Kate z trudem
powstrzymywała śmiech.
- I ty uważasz, że jeśli nie powiedzie ci się podstępna próba
wyłudzenia ode mnie obietnicy jazdy do domu, nastąpi sytuacja
alarmowa!
- Nie. Ale najpewniej moja psychika poniosłaby nieodwracalne
szkody, gdybyś się od tego wykręciła i zostawiła mnie na lodzie - a to
z pewnością stanowiłoby sytuację alarmową. A poza tym wyraziłaś
już zgodę na kolację, a nie uważam cię za kogoś, kto nie dotrzymuje
obietnic.
Kate pojęła delikatną aluzję i uważnie mu się przyjrzała. Jego
oczy błyszczały rozbawieniem. Niezależnie od tego, jakie miał
zastrzeżenia do całego dzisiejszego spotkania, najwyraźniej
postanowił o nich zapomnieć.
- Co za oszust! - rzuciła, idąc wzdłuż nie kończących się rzędów
ogromnych studiów dźwiękowych do samochodu. - Coś mi się
wydaje, że od momentu, kiedy zobaczyłeś w Malibu mój samochód,
cały czas nic tylko tak kręcisz, żeby się dorwać do jego kierownicy.
Przyznaj się.
Twarz mu się rozjaśniła, zupełnie jak przedtem Daveyowi.
- Pozwolisz mi prowadzić?
- Oczywiście - odparła i wręczyła mu kluczyki. - Przy jeździe w
korku nie zobaczysz ani jaki jest zrywny, ani jaką może rozwinąć
szybkość, ale baw się dobrze. My z Daveyem wciśniemy się jakoś na
siedzenie dla pasażerów.
- A więc wiesz, jak śmieszny i niepraktyczny jest taki samochód
w Los Angeles? - powiedział, przesuwając ręką po gładkim,
jasnoczerwonym lakierze. - Nie sądzę, żeby przez najbliższe lata
ktokolwiek zdołał tu jechać szybciej niż trzydziestką.
- Nie jest tak źle. A co powiesz o swoim samochodzie?
Rozumiem, że twoim zdaniem ten czołg jest bardzo praktyczny?
Kiedy po raz ostatni używałeś napędu na cztery koła, żeby dojechać
do pracy?
Zaśmiał się i podniósł rękę.
- Trafiony!
Ten pojedynek na żarty trwał też podczas kolacji. Kiedy doszli do
deseru, Kate już prawie nie pamiętała, jak fatalnie zaczął się dla niej
ten tydzień. Zdołała nawet zepchnąć gdzieś w zakamarki mózgu
poczucie winy, jakie prześladowało ją nieustannie, odkąd wyszła w
środku rozmowy z Ellen.
Potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do myśli, że Ellen zna z
doświadczenia to wszystko, przez co przechodzi teraz ona. Miała
nadzieję, że Obie doszły już do kresu poczucia obcości i niedługo
nastąpi pojednanie. Znajdzie jakiś sposób, by do tego doprowadzić -
by usprawiedliwić się przed siostrą.
Kiedy jej towarzysze wysiadali z samochodu przed domem
Davida, była w tak dobrym nastroju, jak podczas owego wspólnego
weekendu w Malibu. I była coraz bardziej pewna, że Davey i David
zaczynają odbudowywać łączące ich dawniej stosunki. Uznała, że
życie wcale nie jest takie złe. Przez całą drogę do domu była tak
szczęśliwa, że nieustannie coś nuciła.
Otworzyła drzwi swego mieszkania i niespodziewanie ujrzała w
saloniku matkę i Brandona. Oboje byli opaleni i odprężeni, ale jakoś
nie przypominali owej podekscytowanej pary, z którą utrzymywała
kontakt w ostatnich tygodniach. A sądząc po zatroskanych
spojrzeniach, jakimi ją natychmiast obrzucili, ich zaniepokojenie
miało jakiś związek z nią. Przez chwilę niemal żałowała, że dała
matce zapasowe klucze do mieszkania.
I kiedy dobiegł ją wyraźny aromat naparu z truskawek, wiedziała,
że sytuacja jest bardzo poważna. To właśnie ten napar przez całe życie
matka jej specjalnie przygotowywała... i to tylko w sytuacjach
wyjątkowych.
Rozdział 10
A w takim byłam dobrym nastroju, pomyślała Kate z żalem.
Stłumiła westchnienie i z przylepionym do twarzy powitalnym
uśmiechem podeszła do matki.
- Cześć, mamo! - powiedziała i pocałowała ją w policzek. -
Brandon! Wyglądacie wspaniale, ale skąd się tu wzięliście? Kiedy
ostatni raz o was słyszałam, wybieraliście się do Florencji czy Paryża,
czy jakiegoś innego takiego miasta.
Brandon wzruszył ramionami i uważnie się jej przyjrzał. Kate nie
dostrzegła w tym spojrzeniu cienia gniewu, tylko niepokój.
- Twoja matka uważała, że jesteśmy potrzebni tutaj - wyjaśnił.
- Ale dlaczego? - spytała z poczuciem winy. - Rozmawialiśmy
ponad tydzień temu. Wszystko jest w porządku.
- Wcale nie - włączyła się jej matka z błyskiem oburzenia w
oczach. - Kłócicie się z Ellen. I chcę wiedzieć, o co chodzi.
Kate spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Zadzwoniła, żeby ci to powiedzieć?! Postanowiła zepsuć wam
miodowy miesiąc?
- Niczego nie postanawiała. To ja zadzwoniłam. Była
zdenerwowana. Kiedy zaczęłam się dopytywać, o co chodzi, w końcu
mi powiedziała. Nie miałam pojęcia, że spieracie się z Ellen. I to o co?
O moje małżeństwo!
Kate nalała sobie whisky do szklanki, niemal nie dodając wody.
Potem spojrzała na swych gości i spytała:
- Macie ochotę?
Brandon potrząsnął przecząco głową i spojrzał na matkę Kate.
- A ty, Lizzy?
- Nie! - odparła niecierpliwie. - Chcę wiedzieć, co się dzieje
między moimi córkami.
Kate zachowała kamienne milczenie. Brandon wstał i podszedł do
okna, przy którym stała odwrócona plecami do pokoju i wpatrywała
się w przestrzeń. Kiedy położył jej rękę na ramieniu, do jej oczu
napłynęły łzy, ale rozmyła je ruchem powiek, modląc się, by ich nie
dostrzegł. Robiła wszystko, żeby nie lubić Brandona Hallorana, ale
wydawało się, że on nie ma zamiaru do tego dopuścić.
- Kate, wiesz, że uczynię wszystko, żeby twoja matka była
szczęśliwa, ale tego jednego zrobić nie mogę. Tylko ty możesz jej
powiedzieć, co jest nie tak i co jest potrzebne, żeby to zmienić. Mam
nadzieję, że nam to powiesz.
W jego głosie brzmiała taka łagodność i tak szczera sympatia, że
Kate poczuła się jak rozkapryszony dzieciak, zadający rodzicom ból.
Jak to się stało, że sytuacja do tego stopnia wymknęła się jej spod
kontroli? Czy podświadomie chciała, by matka wróciła do domu,
dając tym samym dowód, że Kate ciągle ją obchodzi? Boże, chyba nie
jest aż tak samolubna?
Poczuła, że Brandon wrócił do matki, usłyszała szmer rozmowy i
w chwilę potem dźwięk zamykanych drzwi wejściowych.
- Kochanie! - powiedziała cicho matka.
Kate odwróciła się i zobaczyła na twarzy matki głęboki niepokój.
I coś jeszcze - zrozumienie.
- Kochanie, wiem, że czujesz się odsunięta. Słowa te były
dowodem, że intuicja podpowiedziała matce, co się kryje za
nietypowym zachowaniem córki. Wyjaśniało to też, dlaczego matka
zjawiła się właśnie tu, a nie u Ellen.
- Co mogę zrobić, żeby ci dowieść, że nadal jesteś częścią
mojego życia i częścią naszej rodziny?
Po policzkach Kate popłynęły łzy. Zirytowana próbowała je
zetrzeć i powiedziała:
- Widzisz, wiem, że to śmieszne. Jestem dorosła. Nie powinno mi
tak strasznie zależeć, żeby nic się nie zmieniało, żeby wszystko było
tak jak zawsze.
Matka uśmiechnęła się.
- Och, Kate, zawsze byłaś dla siebie zbyt surowa. Z początku
nigdy nie jest łatwo pogodzić się ze zmianami. Jak myślisz, dlaczego
tak długo trwało, zanim powiedziałam Brandonowi „tak", chociaż
bardzo go kochałam? Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo to zakłóci
całe nasze życie.
- Ale masz prawo do tego, żeby być szczęśliwa - powiedziała z
naciskiem Kate, dając w ten sposób wyraz racjonalnej myśli, która od
początku toczyła walkę z jej uczuciami.
- Tak. Mam. Ale nie kosztem moich córek. - Matka potrząsnęła
głową. - Myślałam, że to nie ty, lecz Ellen ma z tym wszystkim
kłopoty. Powinnam była więcej myśleć o tym, co ty będziesz czuła.
Uważasz pewnie, że zdradziłam twojego ojca, prawda?
- Nie!
Sądząc po sceptycznej reakcji matki, Kate powiedziała to zbyt
szybko, Uważniej przemyślała pytanie matki i powtórzyła swą
odpowiedź:
- Nie. Właściwie nie. Ty i tata nie ukrywaliście przed sobą
niczego. Wiedział, jakie są twoje uczucia. - Spojrzała na matkę. -
Prawda, że wiedział?
- Tak. I rozumiał je. Kochanie, twój ojciec był wspaniałym
człowiekiem, dobrym ojcem. I żałuję, że odszedł. Byliśmy razem
szczęśliwi. I dzięki niemu mam ciebie. Już to jedno wystarczyłoby,
żeby uznać, że warto było zawierać to małżeństwo.
Kate westchnęła, czując pewną ulgę.
- Dobrze, że mi to mówisz. Chciałam to od ciebie usłyszeć.
- Och, dziecko! - wyszeptała urywanym głosem matka. - Jak
mogłaś wątpić, że cię kocham!
Te słowa stanowiły echo uczuć wyrażonych przez Davida
zaledwie kilka dni temu. Była w nich ta sama mieszanina
niedowierzania, bólu i głębokiej rodzicielskiej troski. Podobieństwo
między sytuacją Davida i Daveya z jednej strony a jej własnymi
doświadczeniami z drugiej było silniejsze, niż Kate się wydawało.
I podobnie jak Davey, pragnęła utwierdzić się w przekonaniu, że
świat jest nadal bezpieczny. Można było odnieść wrażenie, że nawet
ktoś tak pewny siebie jak ona nigdy nie wyrośnie z owej potrzeby
uświadomienia sobie bliskiej więzi z innymi, uświadamiania sobie, że
jest się kochanym.
Jej matka wyciągnęła do niej ręce i Kate rzuciła się jej na szyję.
Ten uścisk w połączeniu ze słowami upewnił ją o czymś, w co nigdy
nie powinna była wątpić. Chociaż Ellen była owocem miłości do
Brandona Hallorana, w sercu jej matki zawsze było też miejsce dla
Kate. Zawsze było i zawsze będzie.
Kiedy obeschły im łzy i matka przygotowała następną porcję
naparu z truskawek, Kate powiedziała:
- A teraz opowiedz mi, mamo, o tym waszym fantastycznym
miesiącu miodowym. Kiedy znowu wyjeżdżacie do Europy?
- Nie mamy jeszcze ustalonego planu. Myślę jednak, że trochę
pobędziemy tutaj.
Kate spojrzała na nią z nowym poczuciem winy.
- Proszę, nie róbcie tego z mojego powodu. Wszystko już jest w
porządku.
- Naprawdę? Zaczynam myśleć, że Brandon ma rację. Potrzebny
ci jest jakiś cel w życiu, coś więcej niż tylko praca. Potrzebny ci jest
mąż.
- Bardziej potrzebny mi jest wyjazd na francuską Riwierę.
Riposta ta jednak nie miała takiej siły przekonującej, jaką
mogłaby mieć tydzień czy dwa tygodnie wcześniej. Matka
najwyraźniej to zauważyła, bo powiedziała pozornie zdawkowym
tonem:
- Ach, tak? Opowiedz mi o tym mężczyźnie, który był z tobą w
Malibu podczas poprzedniego weekendu.
Kate spojrzała na nią podejrzliwie.
- Co o nim słyszałaś?
- Słyszałam? - powtórzyła z niewinną miną matka. - Sama mi
mówiłaś, że to ojciec twojego klienta.
- A ty natychmiast orzekłaś, że jest dla mnie za stary. Co się
zmieniło? Widzę z tego błysku, jaki masz w oczach, że coś usłyszałaś.
- Faktycznie. Właśnie sobie przypominam, że Zelda przesłała
faksem do Rzymu pewien wycinek.
- Wycinek? - Kate nic nie rozumiała. - Jaki wycinek?
I nagle uprzytomniła sobie, że mniej więcej tydzień temu ujrzała
kwadratowy otwór w środku jednego z filmowych czasopism. Zelda
dziwnie się wykręcała od odpowiedzi na jego temat.
- Pisano tam, że widziano cię z Davidem Winthropem i jego
synem na kolacji w Chez Alice.
- Sama ci o tym mówiłam.
- Nie;
- No dobrze, mówiłam ci, że byli w moim domu.
- Nie powiedziałaś mi, kochanie, jego nazwiska. Gdybyś to
zrobiła, wiedziałabym, że mężczyzna, którego gościsz, jest jednym z
najlepszych kandydatów na męża w całym Hollywood.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
Kate była świadoma, że matka nigdy nie wykazywała większego
zainteresowania tym, co się dzieje w świecie filmu.
- Och, Brandon odbył parę rozmów telefonicznych - powiedziała
matka radośnie. - Zdaje się, że wywarły one na nim duże wrażenie.
Kate ukryła twarz w dłoniach. O Boże, ziścił się jej najgorszy
koszmar.
- Mamo, powiedz mu, żeby dał sobie z tym spokój - błagała.
Matka spojrzała na nią uważnie, bardzo z siebie zadowolona.
- Myślę, że nie zrobię tego, kochanie. W takich sprawach często
się ociągasz. Sądzę, że być może tym razem lekkie szturchnięcie
przyda ci się.
- Żadnego szturchania - zaprotestowała Kate. - Żadnego
wtrącania się. Żadnych okrężnych śledztw. Proszę.
Z wyrazu twarzy matki mogła jednak wywnioskować, że jej
błagania trafiają w próżnię. Uznała, że mają z Davidem do dyspozycji
najwyżej dwanaście godzin - zanim Brandon przezwycięży zmęczenie
wywołane różnicą czasu. Potem odbędzie się już wolna amerykanka.
Drogi Boże, w co ona uwikłała tego człowieka!
Wyraźny chłód panujący w biurze Kate nie miał nic wspólnego z
działaniem klimatyzacji. Zelda od jakiegoś czasu chodziła obrażona i
Kate zmuszona była przyznać, że nie bez powodu. Powinna ją
przeprosić. Teraz, kiedy jej życie znowu zaczynało się stabilizować,
dawno należało to zrobić.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Zelda.
- Przyszła pani Mason - zakomunikowała, nie przekraczając
progu. Jej głos miał nadal ów lodowaty ton, który od tygodnia
wywoływał w Kate dreszcze.
- Za chwilę z nią porozmawiam - powiedziała. - Wejdź. Mam ci
coś do powiedzenia.
Zelda ostrożnie przestąpiła próg.
- Wejdź dalej i zamknij drzwi.
Zelda zareagowała tak, jakby poproszono ją o podpisanie
własnego wyroku śmierci.
- Na miłość boską! - zniecierpliwiła się Kate. - Nie mam zamiaru
cię wyrzucić.
- Są rzeczy gorsze od utraty pracy - odparła Zelda rozdrażnionym
tonem.
- Na przykład jeśli krzyczą na człowieka, kiedy on chciał tylko
pomóc?
Oczy sekretarki rozszerzyły się.
- Na przykład.
- Przepraszam. Od ślubu mamy nie potrafiłam sobie z sobą
poradzić. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ale w żadnym razie nie
usprawiedliwia to odgrywania się na tobie.
- Chodzi o to, że ty i Ellen jesteście tylko siostrami przyrodnimi?
Kate poczuła dławienie w gardle. Patrzyła na sekretarkę
zdumiona.
- Skąd to wiesz, u Boga Ojca?
- Twoja siostra mi powiedziała.
Kate poczuła wściekłość, ale tuż potem nadeszła rezygnacja. To,
czy o tym mówić, czy nie, jest sprawą Ellen. Najwyraźniej potrzebny
jej był sojusznik, by przebić się jakoś przez wrogość Kate, i na tyle
zaufała Zeldzie, że powierzyła jej ten sekret. Kate mogło to na chwilę
zaszokować, ale zdawała sobie sprawę, że siostra dobrze wybrała.
Niezależnie od całej swej ekscentryczności Zelda była lojalna i
dyskretna i potrafiła zrozumieć cudze uczucia.
- Rozumiem - powiedziała Kate powoli. - A więc wiesz, dlaczego
byłam taka zestresowana.
Zelda potrząsnęła głową.
- Tak naprawdę to nie wiem. Ale jeśli to cię doprowadzało do
takiego stanu, to dlaczego po prostu nie porozmawiałaś na ten temat?
Rzeczywiście, dlaczego? - pomyślała Kate. Czyż takiej właśnie
rady nie udzielała sama niemal co godzina swym klientom, zanim
wyraziła zgodę na prowadzenie ich sprawy rozwodowej? Czyż nie
tego właśnie domagała się od Davida i Daveya? Wygadaj się na temat
swych problemów, przedyskutuj je uczciwie, a kiedy nie daje to
efektu, mów dalej, dopóki nie przełamie to wszystkich barier.
Próbowała dociec, dlaczego tak niechętnie stosowała się do swoich
własnych rad.
Być może ma to coś wspólnego z tym, że przez całe życie
uważała, iż zachowuje kontrolę nad wydarzeniami, nie żywiąc
żadnych wątpliwości co do tego, jakie powinna zajmować miejsce w
ogólnym schemacie wydarzeń. Zawsze uważała, że jej wiara w siebie
jest zasługą rodziców, efektem tego, że stworzyli jej bezpieczne
warunki życia, przepełnione miłością.
Kiedy odkryła, że jej świat wcale nie jest taki, jak myślała,
uznała, że jej pozycja w tym świecie także musi być inna. Nikt jej nie
powiedział, jak ma sobie radzić z samotnością i rozpaczą,
wywołanymi nowo zrodzoną niepewnością.
Ten cios spowodował też, że wszystko w jej życiu stało się
wątpliwe. Podświadomie odsunęła jeszcze przedtem swą ukochaną
rodzinę na drugi plan i zajęła się karierą zawodową, ufna w trwałość
ich miłości. Kiedy to zaufanie zostało naruszone, jej cały system
wartości załamał się. Mówienie o tym miało tylko ten efekt, że
wszystko to wydawało się jeszcze bardziej rzeczywiste.
- Myślę - przyznała się Zeldzie - że miałam nadzieję, iż z czasem
moje, rozterki miną. Chyba czułam się nawet winna, że mam matce za
złe jej szczęście, a Ellen jej nowego ojca.
Sekretarka wzniosła oczy ku niebu.
- Panie Boże, czy ty to słyszysz? Ta kobieta ma jakieś ludzkie
uczucia!
Przyjrzała się uważnie Kate i potrząsnęła głową.
- Musiało to być bardzo brutalne przebudzenie.
- Chodzi ci o tę informację o Ellen?
- Nie. Myślę o odkryciu, że nie wszystko na świecie można
kontrolować.
Kate skrzywiła się.
- Tak - przyznała. - To było ciężkie. W każdym jednak razie
przykro mi, że odbijałam sobie własne nastroje na tobie. Przepraszam.
A teraz przyślij mi panią Mason.
Zelda kiwnęła głową i powiedziała jeszcze:
- A skoro o tym mowa, dzwonił ze szkoły Davey. Chce tu przyjść
po lekcjach. Powiedziałam, że jakoś go zmieścimy między twoimi
klientami...
Kate zmarszczyła brwi.
- Czy powiedział, o co chodzi?
- Nie.
- Jaki miał głos?
- Jakby stracił najlepszego przyjaciela.
Kate wymamrotała przekleństwo i zaczęła się zastanawiać, co się
mogło stać w ciągu tygodnia, jaki minął, odkąd widziała Daveya i
jego ojca.
Jedna z prowadzonych przez nią spraw szła w tym tygodniu do
sądu, więc ugrzęzła po uszy w pracy i nie miała czasu, by
skontaktować się z nimi i dowiedzieć, co się dzieje. W dodatku była
niemal pewna, że napięcie między nimi spada i że David zrozumiał,
jak ważne jest odbudowanie więzi łączących go niegdyś z synem.
Kiedy tak rozmyślała o kruchości ich wzajemnych stosunków i o
potrzebie ich pielęgnowania, uświadomiła sobie, że sama też musi
jeszcze naprawić różne mosty.
Zelda, jakby czytając w jej myślach, powiedziała:
- I jeszcze jedno. Czy nie sądzisz, że powinnaś wyznaczyć jakiś
nowy termin tego obiadu z Ellen?
- Gotowa jestem przysiąc - odparła Kate - że nie wynajmowałam
cię do pracy w charakterze mojego sumienia.
- Nie - zgodziła się sekretarka. - To moja premia dla ciebie.
Kate zaśmiała się.
- Dobrze. Zadzwoń do niej i ustal to. Spytaj, czy nie chciałaby
też przyjść mama.
- Świetnie - wyraziła aprobatę Zelda. - Może się potem odpręży i
skończy swą podróż poślubną.
- Czy jest w życiu mojej rodziny coś takiego, o czym byś nie
wiedziała?
- Chyba niewiele - stwierdziła sekretarka radośnie. - Przyślę ci
panią Mason.
Okazało się, że pani Mason potrzebna jest nie tyle porada prawna,
ile przyjazna dusza, która wysłuchałaby jej skarg na niewierność pana
Masona.
Kate zasugerowała, by prowadziła na ten temat notatki w niczego
nie ukrywającym pamiętniku, który wprawi tego faceta w takie
zakłopotanie, że nigdy już nie ośmieli się pokazać w lokalu Musso i
Frank - uczęszczanej przez filmowców starej knajpie przy Bulwarze
Hollywood, która zdołała zachować swój charakter, mimo że cała
dzielnica bardzo się zmieniła. Pani Mason zaświeciły się oczy.
- Myślę, że w drodze do domu kupię taki mały magnetofon -
oświadczyła i dodała przewrotnie: - Już sam fakt, że mnie z nim
zobaczy, powinien go wprawić w przerażenie.
Kate pomyślała, że bardziej przeraziłby go rachunek za
miesięczny pobyt żony w jakimś modnym uzdrowisku, ale pani
Mason najwyraźniej bardziej zależało na publicznej zemście niż na
kosztownym wypoczynku.
Ledwie jej klientka poszła szukać magnetofonu, a już Zelda
powiedziała, że przyszedł Davey. Ku żalowi Kate, chłopiec wyglądał
niemal tak jak podczas swej pierwszej wizyty. Był bardzo schludny,
bardzo grzeczny i bardzo samotny.
- Cześć! - powiedziała. - Co cię tu sprowadza? - Po prostu
chciałem cię odwiedzić - powiedział bezbarwnym głosem. - Mogę?
- Oczywiście. Dla ulubionego klienta zawsze znajdę trochę
czasu.
Przyglądała się, jak Davey przechadza się po gabinecie, ogląda
obrazy, dotyka rzeźb z brązu, którymi przyozdobiła swe biuro.
Wydawał się szczególnie zafascynowany kowbojem autorstwa
Remingtona. W końcu spytała:
- Co tam w domu?
- Myślę, że wszystko w porządku. Zaczekała, aż odwróci się do
niej twarzą, i powiedziała z naciskiem:
- Davey, powiedz prawdę!
- Myślałem, że wszystko zmieni się na lepsze - wyznał w końcu.
- Naprawdę tak myślałem. Zwłaszcza po tym, jak byliśmy nad
oceanem, no i w ogóle...
- A studio?
- No tak, ale musiałem mu przypominać i przypominać - wyznał
smętnie.
- Kochanie, byliśmy tam niedługo po tej wyprawie nad ocean.
Nawet najlepsi rodzice na świecie nie mogą planować takich
specjalnych okazji na każdy dzień.
Było to tłumaczenie zupełnie rozsądne, ale z wyrazu twarzy
Daveya widać było, że logika dorosłych zupełnie do niego nie
przemawia.
- I nie przyszedł na mój pierwszy mecz...
- A przypomniałeś mu?
Davey wzruszył ramionami i Kate domyśliła się, że tego nie
zrobił, ponieważ chciał, by ojciec przyszedł bez przypominania.
- Wszystko wymaga czasu - powiedziała. - Takie rzeczy nie
zmieniają się z dnia na dzień.
- Wiem, ale mieliśmy przecież listę tych wszystkich innych
spraw. Takich jak śniadanie. Aż do początku szkoły mieliśmy jeść
razem śniadanie podczas weekendów. Kiedy w sobotę wstałem, tata
już pojechał do pracy. W niedzielę był na dworze i tłumaczył
jakiemuś człowiekowi, jak ma strzyc trawnik, czy coś w tym rodzaju.
Szkoła zaczęła się w poniedziałek, a on ani razu nie zjadł ze mną
Śniadania.
Zbolałe brązowe oczy wpatrywały się w Kate.
- Nie wydaje mi się - dokończył - żeby lubił spędzać ze mną
czas.
Kate jeszcze tak niedawno borykała się z własnym poczuciem
braku bezpieczeństwa, że czuła dla chłopca współczucie, chociaż
zdawała sobie sprawę, że Davey tak samo źle ocenia swego ojca, jak
ona oceniała swą rodzinę. Ale ona była przynajmniej na tyle dorosła,
by zdołać w końcu uświadomić sobie, o co w tym wszystkim
naprawdę chodzi, mimo że nie potrafiła przezwyciężyć bólu, jaki się
w niej zadomowił. A Davey miał tylko dziesięć lat.
- Co twoim zdaniem mam zrobić?
Pragnęła dać mu odczuć, że to on sprawuje kontrolę nad
podejmowanymi przez nią krokami. Rozpaczliwie potrzebna mu była
świadomość, że przynajmniej jedna osoba dorosła traktuje go
poważnie. Ani uścisk, ani żadne frazesy nic by tu nie dały.
- Może moglibyśmy popchnąć trochę sprawę rozwodu?
Kate spojrzała na niego z powagą. Serce ściskało się jej z bólu.
- Chwilę się zastanówmy. Twój tata obiecał zmienić pewne
rzeczy, prawda?
- Tak. Ale niczego nie zmienia.
- No, nie - skorygowała. - Coś zmienił. Czy nie powinniśmy
tłumaczyć wątpliwości na jego korzyść? Może dać mu trochę więcej
czasu?
- Pewno tak by trzeba - przyznał niechętnie. - Ale w takim razie
co zrobimy?
- Jeśli chcesz, pomówię z nim. Przypomnę mu, że mamy
obowiązujące go porozumienie prawne. I że musi przestrzegać
ustalonych warunków.
- A jeśli tego nie zrobi?
- Wtedy ty i ja i on siądziemy razem i omówimy inne wyjście.
- Masz na myśli rozwód?
Kate podeszła do niego i mocno go objęła.
- Mój drogi, mogę prawie zagwarantować, że do tego nie dojdzie
- oświadczyła zdecydowanym tonem.
Pomyślała, że jeśli na ziemi czy w piekle istnieje jakakolwiek
możliwość, by do tego nie dopuścić, ona ją wykorzysta, choćby nawet
miała osobiście nadzorować każdą czynność, jaką David miał dzielić z
synem.
- Jak tu przyjechałeś? - spytała Daveya.
- Przywiozła mnie pani Larsen, ale myśli, że poszedłem z
przyjacielem do kina. Lepiej już tam pójdę, żeby mnie nie szukała, jak
po mnie przyjedzie.
Spojrzał na Kate ż nadzieją.
- Pomówisz z tatą?
- Jeszcze dziś. I potem do ciebie zadzwonię. Twarz mu
pojaśniała, kiedy oddawał Kate uścisk.
- Dzięki, Kate.
- W porządku, chłopie.
Ledwo wyszedł, Kate zawołała Zeldę.
- Zadzwoń do Davida Winthropa i powiedz mu, że chcę go
widzieć u siebie w biurze.
Chciała tym razem rozmawiać z nim na własnym terytorium.
Zawodowym terytorium, żeby nie było żadnych nieporozumień co do
tego, że ona traktuje tę sprawę zupełnie serio. Tutaj nie będzie mógł
rozpraszać jej uwagi ani swym czarem, ani żadnymi pocałunkami.
- Kiedy? - spytała Zelda.
- Dzisiaj.
- Ale jest już po czwartej.
- Nie szkodzi, zaczekam na niego. Nie przyjmuj do wiadomości
żadnej odmowy.
Chodziła po gabinecie, póki Zelda nie powiedziała przez
mikrofon:
- Będzie o wpół do siódmej. W porządku?
- Tak. Dziękuję, Zeldo.
- Czy chcesz, żebym robiła notatki?
- Nie, to nie będzie potrzebne - odparła. I zaraz zmieniła zdanie. -
Chociaż... Nie mam nic przeciwko temu, żebyś była przy tej
rozmowie obecna. Myślę, że to dobry pomysł. Pan David Winthrop
powinien wreszcie zrozumieć, że dla nas to nie jest zabawa.
- Zaczekam.
Ton Zeldy sugerował, że możliwość obejrzenia Davida
Winthropa interesuje ją co najmniej w takim samym stopniu, jak chęć
wykazania, że jest dobrą sekretarką.
David przyjechał pięć minut przed terminem. Nie wyglądał na
szczególnie ucieszonego tym wezwaniem, zwłaszcza że musiał w tym
celu przejechać całe miasto, i to pod koniec jednego z najgorętszych w
dziejach dni września. Sprawiał wrażenie wyczerpanego i
zirytowanego.
Przez jakieś dziesięć sekund Kate bardzo mu współczuła, ale
potem przypomniała sobie, dlaczego David tu jest, i odzyskała rezon.
Nie może dopuścić do tego, by gwałtowne bicie serca i sympatia do
Davida wpłynęły na sposób wywiązywania się przez nią z
obowiązków wobec Daveya.
- Czy mogłabyś mi powiedzieć, co się pali? Co jest takie ważne,
że nie można tego odłożyć do jutra?
Obrzucił wściekłym spojrzeniem Zeldę i dodał:
- I co ona tu robi?
- Jest tu, żeby notować. Chcę, żeby ta rozmowa była
protokołowana.
Spiorunował ją wzrokiem.
- Po co?
- Żebym mogła wykazać sądowi, że były próby mediacji.
- Sądowi? - spytał z niedowierzaniem. - Chyba oszalałaś?
Chociaż była zdecydowana zachować obiektywizm i traktować
rzecz bezosobowo, nie mogła się powstrzymać od utożsamiania się z
tym, co David musiał czuć w tym momencie. Domyśliła się więc, że
jego reakcja jest mieszanką gniewu i upokorzenia, upokorzenia
wywołanego tym, że ktoś publicznie atakuje go za stan jego
stosunków z synem. Uznała, że zademonstrowała już dostatecznie
powagę sytuacji i spojrzała na Zeldę.
- Myślę, że możesz już iść. Sama zrobię notatki i przepiszę je ha
maszynie jutro rano.
- Jesteś pewna?
Kate skinęła głową, a kiedy Zelda wyszła, spojrzała na Davida.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie musiałam jej
odprawiać. Pomyślałam jednak, że ten jeden raz nasza rozmowa
będzie może bardziej konstruktywna, jeśli będziemy sami.
- Rozmowa o czym?
Wyraźnie był w defensywie. Czuł się atakowany.
Niezależnie od tego, jakie uczucia zaczynały ich łączyć, ustąpiły
teraz miejsca czystej niechęci. Nie mogła tego nie żałować.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek nadejdzie taki czas, by wszystko
było proste.
- Musimy porozmawiać o twoim synu - odparła sucho. -
Pamiętasz, że masz syna?
Westchnął i zapadł głęboko w fotel, po czym przesunął palcami
po i tak już wzburzonych włosach.
- Znowu to samo? Myślałem, że już wszystko rozstrzygnęliśmy.
- Też tak myślałam. Niestety, Davey wpadł tu dziś, żeby
zobaczyć się ze mną. Według niego nic się nie zmieniło.
- Jak możesz coś takiego mówić? Spędziliśmy z tobą cały
cholerny weekend. Oprowadziłem was też po studiu.
Kate aż się wzdrygnęła, słysząc jego agresywny ton.
- Czego, u diabła, chcesz? - spytał. - Mam bardzo napięte
terminy. Wychodzę ze skóry, żeby zdążyć.
Odnosiło się wrażenie, że jest u kresu i cierpliwości, i sił. Kate
coraz bardziej mu współczuła i jej zdecydowanie wyraźnie słabło.
Dobrze wiedziała, co to znaczy żyć w ten sposób całymi
tygodniami, a nawet miesiącami, bez chwili przerwy nawet na
złapanie oddechu. Świetnie potrafiła się wczuć w jego sytuację -
zrozumieć napięcie, jakie, najwyraźniej go nie opuszczało, i trudny
wybór, jakiego musiał dokonać.
- Czy naprawdę się starasz?
Powiedziała to łagodniejszym tonem, ale jednak powiedziała.
Winna to była Daveyowi. Musiała uświadomić Davidowi cierpienie
jego syna, niezależnie od tego, że naprawdę rozumiała jego dylematy.
- Ależ tak, do diabła! Nie masz pojęcia, co to znaczy mieć do
czynienia z ekipą, którą trzeba zmuszać do dotrzymywania terminów.
Reżyser na przykład przeżywa nagle olśnienie wymagające
kompletnej przebudowy dekoracji do jakiejś sceny, a producent
dostaje szału, kiedy widzi zestawienie wydatków. Gonię ostatkiem sił.
A teraz jeszcze ty...
Resztki oburzenia, jakie Kate czuła po wizycie Daveya, zniknęły.
Spojrzała w zmęczone oczy Davida i widziała już tylko człowieka
walczącego o utrzymanie się na powierzchni.
Zdusiła pokusę, by podejść do niego i rozmasować mu barki, by
jakoś zmniejszyć napięcie mięśni.
- Przepraszam - powiedziała - ale mamy tu problem. Davey nie
zdaje sobie z tego wszystkiego sprawy. Widzi tylko, że nie
dotrzymujesz obietnic.
Ryzykując, że wywoła nowy wybuch, dodała:
- Przecież nie ma w domu nikogo innego, kto mógłby go
wesprzeć.
Zesztywniał i spytał cicho:
- Czy myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Spojrzał na nią
tak żałośnie, że coś w niej pękło.
Nie miała pojęcia, jak zareagować, by nie zagroziło to
stanowisku, jakie zajęła w obronie Daveya. Czekała tylko i słuchała,
jak David walczy o znalezienie wyjścia z całego tego bałaganu.
Zaczął spacerować po gabinecie, dotykając palcami tych samych
przedmiotów, które zaledwie parę godzin wcześniej wzbudziły
zainteresowanie jego syna. Trzymając w ręku rzeźbę Remingtona,
odwrócił się twarzą do Kate.
- Nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić. W każdym razie teraz
nie mogę nic więcej. Kiedy skończę tę robotę, będę mógł trochę
zmniejszyć tempo i znajdę więcej czasu dla Daveya.
W jego słowach Kate natychmiast rozpoznała próbę tłumaczenia
się i pełną dobrej woli, ale próżną obietnicę.
- Ale czy to zrobisz? Czy też znowu zakopiesz się z głową w
kolejnej pracy, a potem jeszcze w kolejnej? Znam to. Sama tak
nieustannie robię. Jest to świetny sposób na unikanie prawdziwego
życia.
Warknął coś pod nosem, ale Kate nie pozwoliła sobie na żadne
wahania, chociaż bardzo chciała znowu nawiązać ów osobisty
kontakt. Chciała tego z powodów, które w tej chwili były nieistotne.
Po dłuższej chwili z twarzy Davida zniknął gniew. Przyjrzał się
Kate ze smutkiem.
- Mam wrażenie, że ostatnio poddałaś się psychoanalizie.
- To bolesne, ale tak było - przyznała. - Zawdzięczam to w
pewnym stopniu tobie. W tym, co robisz, rozpoznałam moje własne
zachowania. Wszyscy mówią, że uświadomienie sobie, z czym musi
się walczyć, jest pierwszym krokiem do zmiany.
Zrobił kwaśną minę i ostrożnie odstawił rzeźbę na miejsce.
- A więc jednak czytałaś te broszurki psychologiczne, które
zostały po twoich gościach?
- Niektóre - przyznała. - Widzisz, nikt lepiej ode mnie nie wie,
jak trudno jest uznać rodzinę za ważniejszą niż pracę, ale ostatnio
dotarło do mnie, że wybór, jakiego dokonałam, nie jest dobry. Może i
z tobą tak jest?
- Och, to nie ulega kwestii - zgodził się bez zmrużenia powiek. -
Ale, Kate, to nie znaczy, że wiem, u diabła, jak się zmienić. W
każdym razie nie teraz, kiedy jestem w środku wywiązywania się z
potwornego kontraktu. Jeśli to schrzanię, to nigdy nie odzyskam
dotychczasowej opinii człowieka dotrzymującego terminów i nie
przekraczającego budżetu. Ten przemysł potrafi być pamiętliwy.
- Z pewnością jest miejsce na kompromis. Wyciągnęła do niego
podpisany przez niego papier i przypomniała mu:
- Dokonujesz zmian krok po kroku. Czy nie tak tu jest napisane?
Westchnął ciężko.
- Tak słyszałem.
- Możemy to przejrzeć i ewentualnie pozmieniać, tak żeby to
było rozsądniejsze na parę najbliższych tygodni, kiedy jeszcze masz
tyle pracy. Lepiej żeby to, czego oczekuje Davey, było realistyczne,
niż żeby nieustannie się rozczarowywał.
Nagle zdała sobie sprawę, że David uważnie się jej przygląda.
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, nagle pociemniałe i niepewne.
- Co z kolacją? - spytał. - Czy masz jakieś plany? Moglibyśmy te
zmiany omówić.
Kate strasznie chciała wyrazić zgodę. Chciała utrzymać to
wrażenie, że atmosfera wokół nich naładowana jest elektrycznością.
Chciała, by trzymał ją w ramionach, i całował i...
- Nie - powiedziała wbrew sobie.
I ucieszoną jego wyraźnym rozczarowaniem, dodała łagodnie:
- Ty masz plany. Jedź do domu, do syna.
- Czy mógłbym cię namówić, żebyś pojechała ze mną?
- Jako zderzak? Nie sądzę.
- Raczej myślałem, że jako przyjaciel.
W Kate zamarło serce. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo im
obojgu potrzebna jest przyjaźń. Ale nie dzisiaj. Dziś ważniejszy jest
Davey.
- Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała powoli z
nieoczekiwaną mieszaniną pewności i wyraźnego oczekiwania - będą
jeszcze inne wieczory.
Po dłuższej chwili skinął wreszcie głową.
- Myślę, że masz rację.
Wstał i odprowadziła go do windy. Kiedy otworzyły się drzwi,
David nachylił się i szybko ją pocałował. Dotknięcie jego gorących
warg było lekkie jak piórko, ale było zobowiązaniem, obietnicą, że
nadejdzie czas, kiedy oboje bliżej zbadają to nowe uczucie, jakie się
między nimi rodziło w bardzo trudnych okolicznościach.
- Dzięki - powiedział. - Mimo że zachowuję się fatalnie, to zdaję
sobie sprawę, jakie to szczęście, że Davey ma cię po swojej stronie.
Kate wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku.
- Nie zapominaj, jakie to dla niego szczęście, że ma ciebie za
ojca.
Spojrzał na nią ze smutkiem.
- Myślałem, że właśnie skończyłaś mi mówić, jak fatalnym
jestem ojcem.
- Teraz istotnie jesteś fatalnym ojcem - powiedziała łagodnie -
ale nie zawsze taki byłeś. Gdybyś nie był tak wspaniały przedtem, nie
brakowałoby mu ciebie tak bardzo.
- Dziękuję, że to powiedziałaś.
A kiedy drzwi windy już się zamykały, dodał:
- Mam nadzieję, Kate, że zdajesz sobie sprawę, jak
niewiarygodnie wspaniałą jesteś kobietą. Naprawdę!
Kate westchnęła. Dzięki niemu i Daveyowi i swej własnej
rodzinie zaczęła sobie uświadamiać, że jej wartość bynajmniej nie
kończy się na tym, że jest dobrym adwokatem.
Rozdział 11
Kiedy David wszedł do domu, zastał Daveya siedzącego samotnie
przy ogromnym stole jadalnym. Wyglądał na tak zagubionego, że
David poczuł, jak ściska mu się serce z poczucia winy i z żalu. Żaden
mały chłopiec nigdy nie powinien być aż tak smutny.
- Cześć, chłopie! - powiedział.
Na twarzy chłopca odmalowało się natychmiast takie szczęście,
że David osłupiał. Jak mógł zapomnieć, że to jest jedyna rzecz, która
się naprawdę liczy? Jak mógł stracić z oczu ów cud pełnego
uwielbienia spojrzenia syna?
- Tata! Nie wiedziałem, że przyjdziesz na kolację.
- Przepraszam za spóźnienie. Gdzie jest pani Larsen?
- W kuchni. Chciała obejrzeć wiadomości i teleturniej. Czasem
oglądam razem z nią, ale to dosyć nudne. Powiedziałem jej, że chcę
zjeść tutaj.
- Sam? Czemu nie u mnie, gdzie mógłbyś oglądać wideo?
- Pani Larsen mówi, że u ciebie nie można jeść. Że po to mamy
stołowy i kuchnię.
Powiedział to, idealnie imitując głos gospodyni.
David poczuł nagły przypływ złości. Przysunął sobie krzesło i
usiadł. Przyjrzał się uczesanym bez zarzutu włosom syna, jego
świeżutkiej - bez najmniejszej plamki - koszuli. Zawsze uważał, że
wszystko to świadczy o tym, jak dobrze pani Larsen troszczy się o
Daveya. Ale teraz zrozumiał, co Kate miała na myśli, mówiąc mu
przed kilkoma tygodniami, że gospodyni jest sztywna, chociaż
wyraźnie bardzo przejmuje się chłopcem.
- Co jeszcze mówi pani Larsen?
- Och, mnóstwo rzeczy. - Davey wzruszył ramionami. - Na
prawie wszystko ma jakieś zasady. Założę się, że kiedy była
dzieckiem, to niewiele miała zabawy.
- Masz ochotę zagrać ze mną w kosza? - spytał David
impulsywnie.
Nagle bardzo chciał zobaczyć syna z rumieńcem podniecenia na
twarzy, potarganego w trakcie zabawy, której tak mało miała w
dzieciństwie pani Larsen.
- Teraz?
Daveyowi zapaliły się oczy, ale spojrzał na górę marchewki i
brokułów na swym talerzu i od razu przygasł.
- Nie skończyłem jeszcze jarzyn. Pani Larsen mówi, że beta...
beta coś tam to bardzo ważna witamina.
- Do diabła z jarzynami - powiedział David, myśląc przy tym, że
pani Larsen mówi zdecydowanie zbyt wiele rzeczy. - Chodźmy!
Davey ruszył ku schodom. - Gdzie idziesz?
- Muszę się przebrać.
- Nie musisz - powiedział David. - W każdym razie nie dziś.
Chłopiec rozpiął koszulę i rzucił ją na krzesło. Na szczęście był w
dżinsach i tenisówkach.
- Gdzie jest piłka?
- W garażu.
- Dobra. Przyniosę ją i zapalę światła w ogrodzie - powiedział i
zrobił groźną minę. - Mam nadzieję, że trenowałeś, bo czuję, że dziś
mam mnóstwo szczęścia.
Davey zachichotał.
- Tato, jesteś okropny. Jako tako wychodzą ci tylko rzuty wolne.
- Okropny? Pokażę ci, kto jest okropny, ty niewdzięczny
potworze!
Głośno tupiąc przebiegli przez kuchnię. Zdumiona pani Larsen
natychmiast wykrzywiła usta w grymasie dezaprobaty. Otworzyła je,
ale zanim zdołała wydobyć słowo, David spojrzał na nią ze spokojem
i powiedział:
- Będziemy musieli później porozmawiać. Myślę, że trzeba tu
będzie wprowadzić pewne zmiany.
Patrzyła w ślad za nimi oczami rozszerzonymi ze zdziwienia i
'niepokoju. To, że zakłócił jej posiłek i cały porządek dnia, niezbyt
Davida zmartwiło. Odczuwał większe wyrzuty sumienia z powodu
niepokoju, jaki w niej wzbudził. Instynkt rozzłoszczonego człowieka
podpowiadał mu w pierwszej chwili, by ją zwolnić, ale uświadomił
sobie, że byłoby to niesprawiedliwe.
Pani Larsen przez lata była dobra dla nich wszystkich. Podczas
choroby Alicji zachowywała się wspaniale, jak prawdziwa święta -
odnosiła się do chorej z taką czułością, jakby to była jej rodzona
córka. Niestety, osiągnęła już pewien wiek i twarda ręka oraz sztywne
zasady były według niej metodą na dawanie sobie rady z energicznym
chłopcem. David pomyślał, że może jednak zdoła ją przekonać, że
sytuacja wymaga większego umiaru w narzucaniu dyscypliny.
Kiedy grali z Daveyem w koszykówkę, zdał sobie sprawę, jak
duże postępy poczynił jego syn od czasu, gdy po faz ostatni byli
wspólnie na boisku. Nie tylko był szybszy, ale i rzuty miał coraz
bardziej pewne, choć David przeszkadzał mu w nich, jak mógł. Z
diabelską zręcznością chłopiec blokował też rzuty ojca. Przerwali grę
o dziewiątej, zmęczeni i spoceni. Żaden nie był w stanie odnieść
zwycięstwa.
- Dosyć! - krzyknął David i padł na trawę.
- Tchórz! - oskarżył go Davey. - Byłem przy piłce. Jeszcze
minuta i bym wygrał.
- Pewno tak - zaśmiał się David. Zastanawiał się, skąd się wzięła
u syna ta żyłka do współzawodnictwa. Kate powiedziałaby z
pewnością, że chłopiec odziedziczył ją po nim. Ale on sam nie zawsze
był taki. Zmienił się tak dopiero po śmierci Alicji. Pomyślał, że może
teraz, popychany do tego przez Kate i Daveya, nie mówiąc już o
Dorothy, zaprowadzi jakiś porządek w życiu, które zaczęło mu się
wymykać spod kontroli.
Zwichrzył Daveyowi mokre od potu włosy.
- Pomyśl, jakim upokorzeniem byłaby dla mnie przegrana. Daj
swojemu staremu szansę.
- Chce ci się pić? - spytał Davey. - Mógłbym coś przynieść.
- Wspaniale - powiedział z wdzięcznością. Davey wrócił z
puszkami i usiadł przy ojcu.
- Myślę, że pani Larsen naprawdę się martwi. - W jego głosie
zabrzmiał szczery niepokój. - Nie jesteś chyba rzeczywiście na nią
zły? Co, tato?
- Nie. Nie naprawdę. Chcę tylko z nią porozmawiać o
złagodzeniu paru reguł.
- To dobrze, bo ona nie jest zła. Ona niczego nie robi na złość.
David spojrzał z dumą na syna.
- To wspaniale, że stajesz w jej obronie. Davey wzruszył
ramionami.
- Ona w niczym nie przypomina mamy - powiedział, starannie
dobierając słowa - ale piecze całkiem dobre ciastka i inne rzeczy. I
zwykle zawozi mnie do moich przyjaciół. Myślę jednak, że denerwuje
się, kiedy oni przychodzą do mnie. Boi się, że wpadniemy do basenu i
się potopimy.
- To dlatego nieczęsto masz tu przyjaciół?
- Niezupełnie - odpowiedział Davey po dłuższym wahaniu.
- Więc dlaczego?
- Wolę chodzić do nich - przyznał w końcu.
David pomyślał, że jego własny dom rodzinny zawsze był
ośrodkiem chłopięcych działań. Chciał tego samego dla syna i
zastanawiał się, dlaczego tak się nie stało. I wtedy przypomniał sobie,
jak cicho starali się zachowywać podczas choroby Alicji. Czy to nie,
wtedy Davey przestał zapraszać przyjaciół? A może sprawa jest
prostsza - może chodzi tylko o to, że w domach przyjaciół jest
większy wybór rozrywek?
- Czy u nich jest coś więcej do robienia? - zapytał, choć nie mógł
sobie wyobrazić, by jakieś dziecko miało więcej zabawek niż jego
syn.
Davey potrząsnął przecząco głową. Wpatrywał się w jakąś plamę
na swym bucie, którą zaczął intensywnie ścierać.
Zdziwiony nieoczekiwaną powściągliwością chłopca, David
sondował dalej.
- Synku, o co chodzi?
Ogromne piwne oczy wreszcie na niego spojrzały.
- Większość z nich ma i mamę, i tatę - powiedział z zazdrością. -
To jest naprawdę fajne.
Davida przeszył ból ostrzejszy od ataku serca, silniejszy od tego,
jaki odczuwał, kiedy umarła Alicja. Przyciągnął syna do siebie i
poczuł, jak chude ramiona otaczają jego szyję. Ten rzadki gest był
tym cenniejszy, że zdobył się na niego syn już za duży na pieszczoty.
- Tak mi przykro, Davey - wyszeptał zdławionym przez
wzruszenie głosem. - O Boże! Tak mi przykro.
Po chwili poczuł, że kapią mu na pierś łzy. Nie wiedział, czy
Daveya, czyjego własne.
David położył Daveya spać, wziął prysznic, włożył spodnie od
piżamy i szlafrok i udał się na poszukiwanie pani Larsen. Znalazł ją w
jej pokoju. Była jeszcze ubrana w dzienny strój i nadal wyglądała tak,
jakby bała się zwolnienia.
- Chciałem panią przeprosić, jeśli moje zachowanie stało się
przyczyną pani niepokoju.
- Staram się wszystko rozumieć - powiedziała tonem mentora.
Poszła za Davidem do kuchni. Wysunęła krzesło i ciężko na nim
siadła, najwyraźniej oczekując najgorszego.
David zastanawiał się z poczuciem winy, jak wiele rzeczy trzeba
było rozumieć od momentu śmierci Alicji, kiedy na barki pani Larsen
spadł ciężar dbania o jego dom i jego syna.
- Robi tu pani wspaniałe rzeczy. Naprawdę nie wiem, jak bym
sobie dał bez pani radę. Ale martwię się o Daveya.
W jej oczach pojawił się błysk ulgi, lecz szybko przyjęła postawę
obronną.
- Co on panu powiedział?
- Nic. Zapewniam panią. Po prostu czuję, że czas, żebyśmy mu
dali
trochę
więcej
swobody.
Musi
się
nauczyć
ponosić
odpowiedzialność za to, co robi. Myślę, że położyliśmy już pod to
solidne fundamenty. Prawda?
- Ale on wciąż jest jeszcze tylko chłopcem - zaprotestowała pani
Larsen. - Wymaga wskazówek.
- Właśnie. Wskazówek, a nie wojskowej dyscypliny. Może
moglibyśmy trochę złagodzić obowiązujące reguły? Na przykład, jeśli
mnie nie ma w domu, a on chce jeść w swoim pokoju albo u mnie, to
myślę, że można by mu przygotować jedzenie na tacy. A co pani o
tym sądzi?
Chociaż gospodyni wyglądała tak, jakby sama taka myśl
wprawiała ją w skrajne przerażenie, kiwnęła po chwili głową:
- Myślę, że tak, chociaż na pewno spowoduje to mnóstwo
bałaganu.
- To będzie musiał posprzątać po sobie. Kiwnęła ż aprobatą
głową.
- Przypuszczam, że wobec tego wszystko jest w porządku.
- I chciałbym, żeby go pani zachęcała do zapraszania tu
przyjaciół. Zdaję sobie sprawę, że będzie to dla pani ogromne
obciążenie, bo dziesięcioletni chłopcy są na ogół hałaśliwi i
nieposłuszni, ale Davey od czasu do czasu powinien ich zapraszać,
skoro tak często bywa u nich. Postaram się być w domu, kiedy tu
przyjdą.
Wspomnienie z dzieciństwa nasunęło mu nagle pomysł:
- Może w następny weekend mogliby tu nawet zanocować, jeśli
zgodzi się pani upiec parę dodatkowych porcji tych ciastek, które tak
lubi. A ja zamówię pizzę i napoje chłodzące.
Perspektywa ogłuszającego hałasu, jaki potrafi wznosić gromada
dziesięciolatków, przerażała go niemal tak samo jak panią Larsen. Był
jednak zdecydowany nie dopuścić do tego, by tylko ona wprowadzała
tu zmiany. Pomyślał, że spróbuje coś zmienić bez popychania przez
Kate, chociaż nie mógłby zaprzeczyć, że zależy mu na jej aprobacie.
Spojrzenie pani Larsen nieco złagodniało.
- Jeśli wolno mi coś powiedzieć, proszę pana, to myślę, że tego
właśnie mu trzeba: trochę więcej uwagi z pana strony.
- Tak też mi powiedziano - odparł ze smutkiem. - To wszystko na
dziś. Gdyby miała pani jakieś problemy, to proszę, niech je pani ze
mną omówi.
- Tak, proszę pana. Skierowała się już do swego pokoju, kiedy
nagle odwróciła się do niego:
- Dobrze jest widzieć, że znowu się pan tym interesuje.
Westchnął.
- Dziękuję pani. Powinienem był to zrobić dawno temu.
Kiedy wróciła do siebie, David poszedł do salonu i zapadł się w
ten sam fotel, w którym parę tygodni wcześniej znalazł śpiącą Kate.
Po raz pierwszy od wieków był przyjemnie zmęczony, a nie skrajnie
wyczerpany. Zdał też sobie sprawę, jak słuszne było to, co Kate mu
powiedziała o potrzebach Daveya. Musi jej to powiedzieć przy
następnym spotkaniu.
Dlaczego nie dziś? Impulsywnie chwycił za słuchawkę, rzucił
okiem na wizytówkę przyczepioną do dokumentów prawnych, jakie
mu dała, i wykręcił jej numer. Zgłosiło się biuro usług.
- Czy to pilne?
Pomyślał, że jest to przynajmniej tak samo pilne, jak wcześniejsze
żądanie Kate, by się z nią skontaktował.
- Tak.
- Przekażę jej, żeby do pana zadzwoniła.
Nie minęło nawet pięć minut, kiedy telefon się odezwał. Dźwięk
jej głosu sprawił, że szybciej zabiło mu serce.
- Chciałem ci podziękować - powiedział, podczas gdy w uszach
brzmiało mu niczym echo nie wypowiedziane głośno prawdziwe
wytłumaczenie tego telefonu: chciałem usłyszeć twój głos.
- Za co?
- Za najlepszy wieczór. Wieczór, jakiego nie miałem od bardzo
dawna.
A owo echo podpowiadało: za to, że cię obchodzę.
- Wieczór z Daveyem? - spytała.
- Tak.
A echo: i z tobą.
- Tak się cieszę.
W jej głosie zabrzmiała prawdziwa radość.
- Co robiliście? - zapytała takim tonem, jakby zależało jej na
poznaniu najdrobniejszych szczegółów.
- Graliśmy w koszykówkę, aż padliśmy.
- Kto wygrał?
- Nikt. Miałem dosyć rozsądku, żeby przerwać grę, kiedy wynik
był remisowy.
- Chcesz powiedzieć, zanim cię pokonał?
- On też tak twierdził. Myślę, że razem spiskujecie.
- Ależ tak! - potwierdziła ze śmiechem. David westchnął.
- Jestem zadowolony, Kate. Nie mogę ci obiecać, że wszystko
zmieni się z dnia na dzień, ale staram się.
- Tylko o to mogę cię prosić.
Nagle poczuł, że chciałby jej tyle rzeczy powiedzieć, tak jak tylu
rzeczy chciałby się dowiedzieć o kobiecie, która jak buldożer
utorowała sobie drogę do jego życia. Uświadomił sobie, że naprawdę
zaczyna go ona obchodzić i czekał, aż pojawi się poczucie winy - ale
tym razem nie nadeszło. Kolejny już raz doszedł do wniosku, że ten
wieczór jest dla niego prawdziwym punktem zwrotnym. To Kate
zawdzięcza ten powrót do życia.
- Wkrótce się z tobą zobaczę - powiedział.
Zachował dla siebie to, co nade wszystko chciałby jej przekazać:
nie mogę się doczekać, kiedy znajdziesz się w moich ramionach,
żebym mógł się przekonać, czy rzeczywiście zdarzają się na świecie
cuda.
- Do szybkiego zobaczenia - powtórzyła jak echo.
Minęła dobra chwila, zanim odłożyli słuchawkę. Zwlekali z tym,
jakby oboje czuli niechęć do powrotu w swój samotny, izolowany od
ludzi świat.
Chociaż po rozmowie z Davidem i po telefonie późnym
wieczorem Kate nie miała już tylu wątpliwości co do powodzenia
swej misji, to jednak zdawała sobie sprawę, że zmiany, jakich się
domagała, nie zajdą z dnia na dzień i że co pewien czas trzeba do nich
przynaglać.
Zaczęła od tego, że codziennie rano o siódmej dzwoniła do
Davida, by mu przypomnieć, że ma jeść śniadanie ze swym synem.
Oczywiście dźwięk zaspanego, głębokiego głosu Davida wpływał
również w przyjemny sposób na jej nastrój w ciągu całego dnia.
Jeśli Davida denerwował fakt, że Kate jawnie wtrącała się w jego
życie, to nigdy nie ujawniło się to w jego głosie. Te ich poranne
rozmowy stawały się z każdym dniem coraz dłuższe: omawiali swe
plany na ten dzień, pytali o nowiny Szybko doszło do tego, że Kate
znała plany dnia Davida równie dobrze jak swoje własne. Aż nazbyt
często łapała się na tym, że spojrzawszy na zegar przypominała sobie,
co David miał robić o tej porze.
Ale
mimo
bliskości,
jaką
zaczęła
odczuwać,
mimo
nieoczekiwanie ciepłego uczucia, że stała się jakąś częścią życia
Davida, żadne z nich nie uczyniło żadnego kroku, by się spotkać.
Kate powiedziała sobie, że może to i lepiej. Jej program dnia był
jak zawsze przepełniony od świtu do późnego wieczoru. Wydawało
się, że rady, których tak chętnie udzielała Davidowi, w żaden sposób
nie wpłynęły na jej własne postępowanie.
I nagle, po tygodniu takich telefonów, w najmniej oczekiwanym
momencie David zasugerował, by wstąpiła do nich w drodze do biura
i zjadła razem z nimi śniadanie.
- Rano na tarasie pogoda jest wspaniała. To bardzo dobry sposób
rozpoczynania dnia.
Powiedział to tak, jakby właśnie to odkrył i nie mógł się
doczekać, kiedy podzieli się z nią tym odkryciem.
Nie wiedziała, co zrobić. Chciała się zgodzić, ale przecież
wzywały ją obowiązki.
- Muszę być o dziewiątej w sądzie.
- No to jutro. To sobota, a więc nie szukaj wymówki. A poza tym
twój klient wciąż się o ciebie dopytuje, Może już ma dość mojego
towarzystwa.
Zaśmiała się.
- A ja myślałam, że to ja jestem mistrzem manipulacji. Dobrze,
przyjadę. Obiecaj mi tylko, że pani Larsen nie zrobi owsianki. Davey
mówił mi, że smakuje jak cement.
- Rzeczywiście - zgodził się David. - Złączone nią cegły
wytrzymałyby nawet trzęsienie ziemi. Zgoda! Żadnej owsianki! A
więc zobaczymy cię koło ósmej?
- Niech będzie.
Zaczęła już odkładać słuchawkę, kiedy usłyszała jego głos.
- Kate?
- Tak.
- Dużo szczęścia w sądzie.
Już teraz czuła się wyjątkowo szczęśliwa.
W sobotę meteorolodzy zapowiadali kolejny rekordowo gorący
dzień,
Kate
wybrała
więc
jasnożółtą
sukienkę,
dobrze
odzwierciedlającą radosny nastrój, w jakim wybierała się na śniadanie
z Davidem i Daveyem.
Poświęciła też więcej niż zwykle czasu na makijaż, upewniając
się, że wygląda on zupełnie naturalnie. Ironia tego stwierdzenia nie
umknęła jej uwagi. Mniej czasu poświęciła włosom, zdając sobie
sprawę, że wiatr i tak je potarga. W taki piękny dzień nie miała
zamiaru stawiać w samochodzie dachu - tylko po to, by chronić
fryzurę.
Jechała dosyć wolno, chociaż drogi były puste, i myślała o
zmianach, jakie zaszły w stosunkach Davida z synem. Nie mogła się
doczekać zobaczenia tych zmian na własne oczy. W tym momencie
westchnęła i pomyślała, że nie może się też doczekać, by bliżej
zanalizować zmiany, jakie - czuła to - zaszły w jej stosunkach z
Davidem.
Teraz każda rozmowa telefoniczna miała coraz bardziej
prowokujący, głęboki podtekst. I to niezależnie od tego, o jak
przyziemnych sprawach mówili.
W drzwiach powitała ją pani Larsen. Z jej twarzy biła obojętność,
ale Kate była niemal pewna, że dostrzegła w jej oczach
nieoczekiwany, porozumiewawczy błysk. Być może w duszy pani
Larsen kryła się jednak jakaś nutka romantyzmu.
- Pan David jest na tarasie. Zaprowadzę panią.
- A Davey?
- Nocował u przyjaciela. Nie jestem pewna, o której dokładnie
należy go oczekiwać.
Kate zawahała się. Nie ma Daveya? Czyż ona nie przyjechała tu
dlatego, by przekonać się na własne oczy, że stosunki chłopca z ojcem
są już znacznie lepsze? Aż do tego momentu nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo liczyła na to, że Davey odegra rolę bufora między
nią i Davidem. Jego obecność stanowiłaby gwarancję, że wszystko
będzie się toczyć na płaszczyźnie przyjemnie neutralnej, nawet gdyby
kompletnie zawiódł ją zdrowy rozsądek.
Kiedy weszła za panią Larsen na taras, David wstał zza
rozstawionego przy basenie stołu, by ją przywitać. Miał na sobie
kąpielówki i nie zapiętą koszulę. Najwyraźniej przed chwilą skończył
pływać. Włosy miał mokre i na jego opalonej skórze błyszczały
kropelki wody. Przyłapała się na tym, że patrzy ukradkiem na jego
mięśnie, widoczne pod rozpiętą koszulą. Jej tętno zaczęło wyraźnie
przyspieszać.
David przesunął po niej wzrok. Jego twarz miała przy tym wyraz
tak ciepłej aprobaty, że Kate poczuła wzruszenie.
- Wyglądasz czarująco - powiedział miękko. Te jego słowa znów
przyspieszyły jej tętno. By nie dopuścić do wytworzenia się
dwuznacznej atmosfery, ku czemu najwyraźniej biegły wydarzenia
owego
poranka,
Kate
podniosła
głowę
i
powiedziała
z
niezadowoleniem:
- Myślałam, że będzie tu też Davey.
- Miał być, ale wczoraj wieczorem zadzwonił jego kolega i
zaprosił go do siebie. Davey naprawdę chciał tam iść.
- Dlaczego więc odnoszę wrażenie, że właściwie wypchnąłeś go
z domu?
Zauważyła, że nawet nie próbuje zaprzeczać.
- Bo jak wiesz, już od pewnego czasu chcę być z tobą sam na
sam.
- Nie wiem.
Próbowała bez powodzenia Uratować chociaż część tego
dystansu, jaki był jej potrzebny, by utrzymać swe uczucia na wodzy.
- Kłamiesz - stwierdził.
I jakby czując, że Kate może opuścić jego dom, przybrał
łagodniejszy ton.
- Usiądź. Sok i kawą są już na stole. Śniadanie będzie za minutę.
Mamy grzanki z francuskiej bułki z serem śmietankowym i
pomarańczowym dżemem. Mam nadzieję, że jest to zestaw
dostatecznie dekadencki.
Kate napłynęła ślinka do ust.
- Dekadencki mówisz? To jest zestaw wręcz samobójczy.
- Zlikwidujemy ten nadmiar energii pływaniem - obiecał.
Pani Larsen postawiła przed nimi talerze z kusząco wyglądającym
jedzeniem.
- Tyle kalorii? - spytała Kate ze sceptycyzmem.
- Na pozbycie się ich mamy cały dzień.
Jej spojrzenie powędrowało ku basenowi i wróciło do niego.
- Nie wzięłam kostiumu.
- Żaden problem.
Powiedział to takim tonem, że jej wyobraźnia nagle zaczęła
szaleć. W końcu jednak uśmiechnął się i dodał:
- Jeśli naprawdę upierasz się, żeby pływać w kostiumie, to w
przebieralni jest ich kilka.
- Upieram się - mruknęła bez tchu.
Pomysł, by obydwoje kąpali się w strojach Adama i Ewy pod
palącymi promieniami słońca, spodobał się jej bardziej, niż gotowa to
była przyznać. Wzburzył ją wpływ, jaki David zdawał się na nią
wywierać nawet bez szczególnych starań z jego strony. Co by się, na
Boga, stało, gdyby serio zabrał się do uwodzenia jej?
- Kate? - powiedział miękko.
- Tak?
Kiedy spotkała jego wzrok, widelec upadł jej z brzękiem na
talerz.
- Nie bój się tego, co dzieje się z nami.
- A coś się dzieje?
Podniosła widelec i kurczowo ściskała go w dłoni.
- Nie jestem pewien, kiedy i jak się to stało, ale mnie to dotyczy.
A widzę po twoich oczach, że i ciebie.
Kate zastanawiała się, co David naprawdę czuje. Pożądanie?
Zapewne od dłuższego czasu żył w celibacie. Ostatnio dużo się z sobą
kontaktowali, zdarzyło im się parę pocałunków, i pewno dlatego w
rezultacie doszedł do różnych zbyt pospiesznych i niesłusznych
wniosków.
Próbowała zyskać na czasie, jedząc coraz wolniej. Zapewne
jedzenie było bardzo smaczne, ale równie dobrze mogły to być
trociny.
- David! - powiedziała w końcu. - Wiem, że czujesz się bardzo
samotny...
- To nie mą nic wspólnego z samotnością - odrzekł ze stoickim
spokojem.
- Myślę, że jednak ma. To naturalne.
- Tak, naturalne - przerwał jej. - Widzisz, ja nie próbuję niczego
przyspieszać. Bóg wie, że czułem się bardzo samotny. Ale już raz w
życiu byłem zakochany i wiem, jak to wygląda. Kiedyś już o tym
mówiliśmy. Te dzwonki, pamiętasz?
Kate rzuciła mu zdumione i pełne rozpaczy spojrzenie.
- Zakochany? - powtórzyła załamującym się głosem.
Odepchnęła
talerz,
straciwszy
wszelkie
zainteresowanie
jedzeniem. Musiała natychmiast coś wypić. Fatalne, że nie podał
„mimozy". Szampan z sokiem pomarańczowym wygładziłby ostrość
tego, co nagle w tej chwili poczuła.
- Nie wpadaj w panikę - powiedział rozbawiony. - Nie wyciągam
pochopnych wniosków. Po prostu podjąłem decyzję, żeby otworzyć
drzwi przed różnymi możliwościami.
- Mówisz jak ktoś, kto rozważa zamówienie po raz pierwszy w
życiu horoskopu. Trochę sceptycyzmu, trochę nadziei.
- Właśnie. - Jego uśmiech zbladł, a wzrok stwardniał. - Czy nie
możesz mi pomóc i spotkać się ze mną w połowie drogi?
- W połowie drogi?
Powiedziała to tak, jakby na trawniku był jakiś określony punkt,
który David mógłby przy tym wskazać. Zaczęła zdawać sobie sprawę,
że to, co mówi, nie brzmi zbyt dobrze, ale nie miała zamiaru
wykonywać żadnych eksperymentów ze spotykaniem się z nim w
połowie drogi. To w ten właśnie sposób ludzie narażają się na
cierpienie.
- Upłynęło już to obowiązkowe pół godziny, odkąd skończyliśmy
jeść. A przynajmniej od pół godziny nie wzięłaś nic do ust -
ironizował. - Możemy tę połowę drogi wyznaczyć w basenie.
Kate wcale nie czuła entuzjazmu na myśl o przebraniu się w
kostium kąpielowy i wejściu do basenu z mężczyzną, który właśnie
oświadczył, że zamierza się przekonać, jakie żywi wobec niej uczucia.
Ale gdyby poszła do przebieralni, dałoby to jej parę minut na wzięcie
się w garść i przypomnienie sobie samej, że jeśli David szuka
partnerki do szybkiego skoku do łóżka, to ona nią nie będzie.
Z pewnym żalem spostrzegła, że jej ciało ma na tę sprawę
zupełnie inny pogląd.
Rozdział 12
Kiedy Kate poszła się przebrać, David uznał, że potrzebny mu
jest skok do basenu, by zimna woda trochę go ostudziła. Ta kobieta,
tak piekielnie zdecydowana nie zachowywać się prowokująco,
doprowadziła do tego, że przestawał być panem siebie.
Oczywiście - przyznał to szczerze - jest najzupełniej
prawdopodobne, że w którymkolwiek z kostiumów kąpielowych,
jakie miała do wyboru, będzie wyglądała jeszcze bardziej niepokojąco
niż w tej sukience, która odsłaniała zaledwie jej ramiona i wirowała
wokół niej jak plama słońca.
Już sama myśl o tym, jak Kate będzie wyglądać, wzbudziła w nim
podekscytowanie, którego nie mogła ostudzić nawet chłodna,
turkusowa woda basenu. Najwyraźniej nadeszła pora zapłaty za długie
miesiące celibatu.
Zaczął płynąć - długimi, twardymi rzutami ramion przecinał
wodę. Dopłynął do końca basenu, zawrócił i popłynął do przeciwnego
końca. Po niemal dwudziestu wyczerpujących nawrotach wreszcie się
zatrzymał i bez tchu przywarł do betonowego brzegu basenu.
Dopiero po dłuższej chwili spojrzał w górę i zobaczył Kate,
stojącą z wahaniem tuż przed nim. Poczuł, że każdy nerw jego ciała
domaga się tylko jednego - i to wcale nie szybkiej partii piłki wodnej.
Dobry Boże! Co ja mam zrobić? - zastanawiał się rozpaczliwie z
wzrokiem
wlepionym w skromny jednoczęściowy kostium,
wyglądający jednak na niej tak kusząco jak najśmielsze bikini. Linia
dekoltu nie była wcięta zbyt głęboko, ale nie miało to żadnego
znaczenia. Kostium nie mógł ukryć zarysu jej pełnych piersi, który
jakoś maskował noszony przez nią zwykle żakiet. Gładki, czarny
materiał był dopasowany do jej ciała niczym druga skóra.
Czuł coraz szybsze pulsowanie w skroniach i nagle przestraszył
się, że jeśli Kate będzie tak nad nim stała choćby jeszcze przez chwilę,
to jego oszalałe hormony sprowadzą na nich oboje dużo więcej
kłopotów, niż gotowi byli zaryzykować.
- Skacz! - ponaglił. - Woda jest wspaniała.
- Nie za zimna?
Ja tego nie zauważyłem, pomyślał z ironią. Potrząsnął przecząco
głową.
- Zaryzykuj!
Jeśli nawet pochwyciła niezamierzoną dwuznaczność tego
okrzyku, to nie zdradziła się nawet drgnieniem powieki. Po prostu
podeszła do brzegu basenu przy jego głębszym końcu, podniosła ręce
do góry i skoczyła, niemal nie wywołując zmarszczek na tafli wody.
Dwie sekundy później wypłynęła na powierzchnię parskając. Na jej
złotawych ramionach pojawiła się gęsia skórka.
- A niech cię! Jest lodowata! - krzyknęła i popłynęła ku niemu z
ogniem udawanego gniewu w oczach.
Widząc jej oburzenie, David nie mógł się powstrzymać od
śmiechu.
- Nie sądzisz, że w gorący dzień woda powinna być lodowata? .
- Jeszcze nie jest gorąco - zauważyła, podpływając bliżej. - Może
w południe byłoby to wspaniałe.
Jakby dla podkreślenia, że bardzo zmarzła, zaczęła szczękać
zębami.
- Ro - ro - ro - zumiesz ccco chcęęę pppowiedzieć?
- Potrzebna ci jest tylko rozgrzewka. Ścigamy się: do końca
basenu i z powrotem.
- No to już! - zgodziła się z tym swoim diabelskim błyskiem w
oku.
Odepchnęła się. To, że przy pierwszym wyrzucie nóg trafiła stopą
w okolice jego pasa, było zapewne przypadkiem. Przynajmniej David
tak uznał, zanim puścił się za nią w pogoń.
Kiedy ją dogonił, zdał sobie sprawę, że Kate znakomicie pływa.
A później płynęli już ramię w ramię. Kate również miała w sobie
ducha walki i nie zawsze grała fair. Parokrotnie uderzeniami nóg
zdołała doprowadzić do tego, że pozostał w tyle, podczas gdy ona
płynęła niepowstrzymanie naprzód. Kiedy skończyli dwie długości,
uśmiechnęła się do niego, wykonała piękny nawrót i spytała: -
Jeszcze?
Zanim odpowiedział, była już w połowie basenu, a on wciąż
dopiero zawracał. Był jednak zbyt ambitny, by długo pozostawać za
nią w tyle. Wytężył wszystkie siły, by ją dogonić, a potem
wyprzedzić. Kilka długości basenu później oboje trzymali się
krawędzi i z trudem oddychali.
Kiedy po chwili spojrzał jej w oczy, zahipnotyzowało go
błyszczące w ich głębi światło. Ta migocząca iskra kusiła jak latarnia
w ciemnościach. Nie zastanawiając się, pod wpływem głębokiego
impulsu, objął jej szyję i przyciągnął bliżej.
Poczuł, że lekko zadrżała, kiedy jego wargi odnalazły jej usta.
Była taka chwila, kiedy jego dłoń zatrzymała się na łuku bioder
Kate, a jej ciało napięło się, jakby miała go odepchnąć.
Znieruchomiał, czekając na jej reakcję. Ale w momencie, gdy
wydawało mu się, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej
niezdecydowania, odprężyła się i uległa jego dotykowi.
Świadomie spowolnionym, drażniącym ruchem przesunęła ręką
po jego klatce piersiowej i zacisnęła lekko na szyi. Odwróciła głowę,
tak by ich wargi się spotkały.
David westchnął radośnie. Jej skóra była jednocześnie i chłodna, i
gorąca; woda basenu studziła nieco jego zmysły. Czuł się tak, jak po
długich godzinach wyrafinowanych pieszczot. Jego dłonie wędrowały
po materiale jej kostiumu, ucząc się kształtu jej ciała, odkrywając, że
warstwa tkaniny działa podniecająco, mimo że uniemożliwia intymny
kontakt.
Wyczuł w Kate kobietę, która niczego nie szczędzi, kiedy w
miłości dochodzi do dawania i brania. Taka kobieta bywa bardziej niż
wiele innych bezbronna. Poczuł, jak zalewa go fala czułości, kiedy
uświadomił sobie, jak rzadkim darem Kate się z nim dzieli, na jak
wielkie ryzyko jest chyba gotowa narazić swój spokój ducha.
Objął dłońmi jej twarz, wpatrzony w jej oczy, usiłując zajrzeć w
głąb jej duszy. Starał się ostatecznie osądzić, czy się nie myli, czy
naprawdę towarzyszy mu do końca w owych pragnieniach,
pulsujących gdzieś głęboko wewnątrz niego i przesłaniających całą
resztę.
Uznał w końcu, że jest zdecydowana posłuchać głosu serca.
Niezależnie od wszystkich wątpliwości, jakie mogła mieć na temat ich
wspólnej przyszłości - a skoro on miał ich dziesiątki, to ona musiała
ich mieć dużo więcej - postanowiła spróbować. Chciała doznać
wrażeń starych jak świat, a tak dla nich obojga nowych, jakby każde z
nich zetknęło się z nimi po raz pierwszy w życiu.
- Kate? - powiedział miękko.
Jej ciemne oczy pałały pełnią życia, wabiąc go w świat silnych
pragnień i wspaniałych przeżyć, wyciągając go z przeszłości, a
zarazem popychając w teraźniejszość, w tę jedną chwilę, jedyną w
całej wieczności. Gdzieś w głębi jego duszy coś się poruszyło,
uwalniając go na zawsze z więzów przeszłości, udzielając
błogosławieństwa podjętej właśnie decyzji, by żyć dalej.
Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli on i ta gorąca, cudowna
kobieta, którą trzyma w ramionach, odważą się na jeszcze jeden krok,
to w pewien sposób zamkną już sobie drogę odwrotu. Dla niego
obcowanie cielesne było zawsze zobowiązaniem, obietnicą, i z
powodów, których nie mógłby wyjaśnić, nawet gdyby próbował,
wiedział, że nadal tak jest.
Pozostawało bez znaczenia, że jeszcze kilka tygodni wcześniej
Kate była kimś zupełnie mu obcym. Nie miało znaczenia nawet i to,
że w istocie była jego zdeklarowanym przeciwnikiem. Oszołomiło go
odkrycie, że właściwie to bardzo dobrze, że tym razem wybrał Kate -
kobietę tak różniącą się od Alicji. Była twarda, zaciekle o wiele rzeczy
walczyła, więcej we wszystko wkładała namiętności.
Zajrzał jeszcze głębiej w jej oczy i dojrzał w nich pragnienie,
łagodność, tęsknotę. A więc, pomyślał, znowu odnajdując jej usta, nie
jest to jednak dla niej takie zaskoczenie.
Zaskoczenie nadeszło jednak, kiedy zaniósł ją, wciąż jeszcze
ociekającą wodą, z basenu do sypialni. Nadeszło, gdy wywinęła się
spod jego powolnych, łagodnych dotknięć i nadała wszystkiemu
gorączkowe, niemal rozpaczliwe tempo. Pozbywszy się mokrych
kostiumów, doprowadzając łóżko do ruiny, rozgorączkowani,
osiągnęli spełnienie.
- Miły Boże! - powiedział wreszcie, kiedy odzyskał zdolność
mówienia.
Kate, której ciemne włosy leżały rozrzucone na poduszce, a
wilgotna nadal skóra była lekko zaróżowiona, uśmiechnęła się pełnym
błogości uśmiechem Mony Lizy. Zdumiony David pomyślał, że gdyby
była kotką, zamruczałaby. Nawet jej powolne, leniwe, zmysłowe
przeciąganie mówiło o zaspokojeniu. W żadnym ruchu nie widział ani
śladu owej nieustannej kontroli, jaką poprzednio sprawowała nad
sobą. Ta nowa Kate była prawdziwą kobietą, i to kobietą rozkoszującą
się tym, że nią jest.
- Przyszło mi na myśl, że powinnaś nosić tabliczkę z napisem
„Uwaga! Niebezpieczeństwo!" - powiedział, drażniąc się z nią, wciąż
mile zaskoczony jej całkowitym i tak szczodrym dzieleniem się
własnym ciałem. - Jestem kompletnie oszołomiony.
- Muszę przyznać, że też jestem trochę oszołomiona - odparła z
uśmiechem. - Dwie godziny temu przysięgłabym, że nie dopuszczę,
żeby do tego doszło, że sobie tego w ogóle nie wyobrażam.
David czuł mniej więcej to samo. Objął ją i przytulił. Odgarnął z
jej twarzy włosy.
- Dlaczego zmieniłaś zdanie? Poczuł, że lekko potrząsnęła głową.
- Nie jestem pewna - szepnęła, muskając jego rozgrzane ciało
swym oddechem. - Nagle wydało mi się to zupełnie słuszne.
Poczułam się tak, jakby opieranie się było absolutnym szaleństwem,
skoro tak bardzo chciałam, żebyś mnie trzymał tak jak teraz.
- Ja?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Oczywiście, że ty.
Odsunęła się i uważnie mu się przyjrzała.
- A właściwie... Czy ty nie o tym właśnie myślałeś, kiedy mnie tu
ściągnąłeś?
Szukając odpowiedzi, David zajrzał w głąb własnego serca.
Odpowiedzią narzucającą się bez namysłu i najłatwiejszą wydawało
się: nie. Ale prawda była dużo bardziej skomplikowana.
- Chociaż od wielu tygodni nie chciałem tego dopuścić do
świadomości, to myślę, że pragnę cię od chwili, kiedy cię po raz
pierwszy zobaczyłem.
- Och! Kiedy mnie zobaczyłeś po raz pierwszy, uznałeś mnie za
cholerną babę - przypomniała mu.
- Zawsze byłem zwolennikiem trudnych zadań.
Zaśmiał się, widząc w jej oczach błysk oburzenia. Dotknął jej
warg, które wbrew niej same układały się do uśmiechu.
- Och, Kate, sprawiłaś, że znowu się śmieję.
- I że krzyczysz. Nie zapominaj, że często krzyczysz.
Pocałował ją w czoło.
- Chodzi o to, że dzięki tobie znowu czuję. Przez długi czas nie
byłem pewny, czy w ogóle będzie to jeszcze możliwe.
Westchnęła i ułożyła się wygodniej.
- W tej chwili - powiedziała - niemal wszystko wydaje się
możliwe.
- Tak - zgodził się cicho. - Tak.
Słyszał, jak jej oddech powolnieje, nabierając równego,
spokojnego rytmu. Przesunął rękę wzdłuż jej pleców aż do biodra.
Fascynowała go nieoczekiwana bliskość, jaką wzajemnie odczuwali.
Myślał przedtem, że jeśli kiedykolwiek znajdzie się z jakąś kobietą w
łóżku, to będzie musiał stoczyć walkę z duchami przeszłości.
Uświadomił sobie nagle, że być może to właśnie wyjaśnia
agresywność pieszczot Kate. Nie chciała, by miał czas na myślenie.
Chciała, by się zaangażował w pełni w to, co działo się między nimi,
w owo całkowite dopasowanie się ich ciał, w nieodparte pragnienie,
nie zostawiające czasu na żaden namysł. Jeśli rzeczywiście taka była
jej intencja, to jest jej dłużnikiem za ułatwienie mu tego kroku.
- Och, Kate - mruknął, chociaż pogrążona we śnie nie mogła go
już usłyszeć. - Chyba jesteś najbardziej uroczą, najbardziej
skomplikowaną kobietą, z jaką się w życiu zetknąłem.
Jak, do diabła, mam się z tego wszystkiego wywikłać, pomyślała
Kate, gdy się obudziła. Nie chodziło jej przy tym o splątane
prześcieradła i kostiumy, jakie ujrzała w łóżku. Myślała o tym, że
wbrew swym postanowieniom zachowała się jak rozpustnica, gdy
tylko David Winthrop na nią mrugnął.
No dobrze, może nie ograniczył swych wysiłków do mrugnięcia,
bo pamiętała także kilka tych paraliżujących wolę i ciało pocałunków.
Lecz czy to cokolwiek zmienia? Jej mocne postanowienie w jednej
sekundzie rozwiało się jak dym. A zawsze siebie przekonywała, że
jest kobietą kierującą się intelektem, a nie hormonami. Co za ironia!
Otworzyła jedno oko i ośmieliła się spojrzeć na człowieka, w
którego była teraz wtulona. Pomyślała z westchnieniem, że istotnie
jest bardzo przystojny. I bardzo męski. Pragnęła go, mimo że z
obłąkaną szybkością przelatywały przez jej głowę myśli świadczące o
wyrzutach sumienia. Pragnęła, by znów spojrzał na nią tak jak
przedtem, jakby była najbardziej pożądaną kobietą na całym świecie.
Pragnęła, by znowu jej dotykał z tą mieszaniną szacunku i
fascynacji, zmieniającej się nagle w gorące pożądanie. Pragnęła
znowu dać się unieść temu wspaniałemu, czarodziejskiemu uczuciu.
A chwilę później pragnęła znów pójść do domu i udawać, że nic
się nie zdarzyło. Chciała wymazać go ze swych myśli i żyć dalej,
jakby nie nastąpił żaden kataklizm. .
Wiedziała zresztą, że jest bardzo ważne, żeby zdołała to uczynić.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że człowiek nie będący w
stanie zapomnieć o swej rozpaczy nawet dla dobra ukochanego syna,
nie jest emocjonalnie gotów do wikłania się w nowe związki.
Jeśli zaś chodzi o nią, to wszyscy wiedzą, że postanowiła iść
przez życie samotnie. Było to prostsze i mniej bolesne. Może niewiele
w takim życiu jest szczytów, ale nie ma też dolin łez i nieszczęścia. Z
Ryanem pogrążyła się w najgłębszej takiej dolinie i przysięgła sobie:
nigdy więcej!
Szkoda, że tak być musi, pomyślała z żalem i pogładziła palcami
gładki, policzek Davida. Szczyt, jaki osiągnęli, niemal się o to nie
starając, był bardzo piękny.
Zamknęła oczy i zapragnęła, by leżeć przy nim do końca świata,
by czas uległ zawieszeniu. Nagle poczuła, że David przytula się do
niej, że chwyta ciepłymi i wilgotnymi wargami jej pierś. 'Obudziła się
w niej ogromna, wsysająca jak wir namiętność. Wyrzuty sumienia
gdzieś zniknęły, a ją ponownie ogarniało pożądanie, rozbudzane przez
jego powolne, leniwe pieszczoty.
Ręce stwardniałe od zbyt częstych kontaktów z piłą mechaniczną
muskały jej ciało, pieszcząc je i wprawiając w drżenie.
- Kiedy się budzisz, to widzę, że budzisz się naprawdę - szepnęła,
walcząc z coraz silniejszymi doznaniami, grożącymi, że zanim David
się do niej przyłączy, ona już przekroczy krawędź.
- Nie broń się - wyszeptał w odpowiedzi.
Jego pieszczoty stawały się coraz intensywniejsze i domagały się
coraz więcej. Wzbierająca w niej fala uczucia zatopiła ją i przelała się
przez nią. I właśnie wtedy rytm jego dotknięć spowolniał, przez co
stał się jeszcze bardziej drażniący. Oszalała z pożądania, błagała go
bez słów o spełnienie, wpatrując się w jego oczy ściemniałe od
namiętności.
- Chcesz mnie? - zapytał niskim głosem, kojarzącym się jej z
obrazami młodzieńczych scen na tylnym siedzeniu samochodu, z
głodem, by wszystkiego spróbować.
Chciała powiedzieć: nie. Chciała powiedzieć, że nikt nigdy nie
będzie jej potrzebny - ale byłoby to kłamstwem. W tej chwili nie
mogła znieść myśli, żeby wytrzymać jeszcze choćby sekundę bez tego
pulsującego uczucia całkowitego spełnienia.
Instynktownie zwróciła się ku niemu, unosząc nieco biodra, i
przyznała:
- Chcę...
Na jego twarzy zobaczyła błysk radości. Nie kazał jej dłużej
czekać. Ale nie spieszył się. Kiedy czuła, że za chwilę wszystko w
niej eksploduje, świadomie zwalniał. Przeprowadził ją przez krawędź,
jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Za każdym razem wznosił się z nią
coraz wyżej, coraz bardziej zapamiętale, aż poczuła, że toną -
najpierw ona, a potem on - pod ogromną falą kulminacji.
Przez długi czas żadne z nich nie mogło wydobyć słowa, żadne
nie mogło wykonać najmniejszego ruchu. Kate była szczęśliwa, że
wciąż jest w jego ramionach, że ich ciała wciąż są złączone. Dopóki
tak leżą, nie będzie musiała decydować, czy odejść, czy zostać.
Wreszcie to David się poruszył. Musnął pocałunkiem jej nagie
ramię, wstał i poszedł do łazienki.
Usłyszała szum prysznica i nagle, nim zdołała zauważyć, że
wrócił, znowu porwał ją w ramiona.
W pełnej pary łazience spojrzała sceptycznie na prysznic.
- Nie jestem pewna, czy ci ufam, gdy w grę wchodzi woda. Może
lepiej sama sprawdzę, jaka jest, zanim tam wejdę.
- Przysięgam ci, że jest ciepła - powiedział z uśmiechem,
stawiając ją na brzegu ogromnej, wpuszczonej w posadzkę wanny.
Chwycił ręcznik i skierował się ku drzwiom.
- Korzystaj z niej. Ja jeszcze popływam.
Zaskoczona i rozczarowana tym, że nie ma zamiaru się do niej
przyłączyć, postanowiła tego nie okazać.
- Skąd w tobie tyle energii? - spytała sztucznie radosnym tonem.
- Ja jestem kompletnie wyczerpana.
- Nie jestem pewny, czyją mam. Mam nadzieję, że jeśli usłyszysz
mój krzyk, przybiegniesz mi na pomoc.
Spojrzała na niego z głębokim zastanowieniem i zmusiła się do
uśmiechu.
- Tak. Myślę, że przybiegnę.
Zaśmiał się i wyszedł. Kate poczuła się nieswojo, choć nie
potrafiła wyjaśnić dlaczego. Chociaż wspaniale było stać pod
gorącymi strumieniami wody, nie zwlekała z wyjściem spod
prysznica. Coś jej mówiło, że powinni z Davidem rozmawiać o tym,
co się stało, a nie nagle zacząć to ignorować.
Czuła, że jego odwrót parę minut wcześniej można interpretować
jako wycofanie się psychiczne. Coś w jego oczach, jakby skrywany
cień żalu, przypomniało jej, że powinna była usłuchać tych
wszystkich wewnętrznych ostrzeżeń i trzymać się od niego z dala.
Wytarła się do sucha i nagle przypomniała sobie, że jej sukienka jest
wciąż jeszcze w przebieralni przy basenie.
Owinięta w ogromny ręcznik, stanęła na progu sypialni i
zobaczyła Davida. A więc nie poszedł jeszcze popływać... Stał
pochylony nad łóżkiem, ze schyloną głową, zgarbiony, i wyglądał na
udręczonego.
Początkowo chciała do niego podbiec, ale nagle uświadomiła
sobie, co tak kompletnie pochłonęło jego uwagę. Trzymał w dłoniach
oprawioną w srebro fotografię. Wcześniej sama ją zauważyła na
nocnej szafce. Było to ślubne zdjęcie jego i Alicji.
Poczuła, że pieką ją od łez oczy, kiedy wyobraziła sobie, jakie
wyrzuty go nękają. Świadomość, że ostatnie parę godzin stanowiło
tylko krótkie interludium, zabolała ją bardziej niż powinna - jeśli
zważyć, ile ostatnio prawiła sobie samej kazań. Najwyraźniej czym
innym jest wiedzieć o czymś w teorii, a zupełnie czym innym to coś
przeżyć. Nie powinno to mieć dla niej żadnego znaczenia.
Nigdy niczego nie chciała od żadnego mężczyzny, a już najmniej
od Davida. Kurczowo ściskając w dłoni brzeg ręcznika, zastanawiała
się, co zrobić. I w końcu przyznała się samej sobie, że jednak
skłamała.
Kłamstwo to będzie ją drogo kosztować.
Rozdział 13
Ostatnie tygodnie stanowiły dla Kate ważną lekcję. Otóż
przekonała się na własnej skórze, że żadnej kwestii nie da się
rozwiązać chowaniem jej do szuflady i ignorowaniem. Dowodem są
jej własne problemy z rodziną i problemy Daveya z ojcem. Rany te
jątrzą się dużo dłużej, niż jest to konieczne.
Mając to na uwadze, przekroczyła próg sypialni i stanęła tuż obok
Davida. Uważała jednak, żeby nawet go nie musnąć.
- Była bardzo piękna - powiedziała cicho.
Westchnął i jego ciało przebiegł dreszcz.
- Tak. Była.
Powiedział to nie odwracając się do Kate i nie patrząc na nią, po
czym otworzył szufladę nocnej szafki i chciał włożyć fotografię do
środka. Kate postanowiła zapomnieć o swych uczuciach i chwyciła go
za rękę.
- Nie rób tego.
Jego pełne udręki spojrzenie zderzyło się z jej wzrokiem.
- Czas już pozwolić przeszłości odejść. Czy nie mówisz mi tego
od tygodni? - powiedział ze złością, zatrzaskując szufladę z fotografią
w środku.
- Tak - odparła spokojnie.
Otworzyła szufladę, wyjęła fotografię i starannie ustawiła ją na
poprzednim miejscu.
- Jest różnica między życiem dalej a zamykaniem przeszłości na
kłódkę, jakby jej nigdy nie było. Co Davey by pomyślał, gdyby
zobaczył, że fotografia matki zniknęła? Już i tak boi się o niej
wspomnieć, żeby cię nie zirytować.
Przez moment nie dłuższy niż uderzenie serca wyglądał na
zaskoczonego, ale potem w jego oczach błysnął jeszcze większy upór.
- W tych twoich broszurkach o psychologii z pewnością jest
rozdział o smutku - powiedział z sarkazmem. - Może byś do niego
zajrzała? Podejrzewam, że jest tam napisane, że każdy radzi sobie ze
smutkiem we własny sposób.
Kate starała się nie stracić panowania nad sobą, mimo że David
zachowywał się niezwykle irytująco.
- To prawda - odparła sucho - ale ty w ogóle nie próbujesz sobie
z tym radzić.
Przez chwilę myślała, że mógłby ją zwymyślać. Miała nawet
nadzieję, że to zrobi.
Ale David powiedział tylko chłodnym tonem:
- Co ty możesz wiedzieć o tym, jak to jest, kiedy zburzone
zostaje całe twoje życie? Zawsze panujesz nad wszystkim i nie masz
wątpliwości, co powinnaś zrobić, i co wszyscy naokoło powinni
zrobić. Jestem pewny, że nie dopuszczasz nawet do drobnych
falowań.
Kate aż się wzdrygnęła, słysząc ten niepochlebny opis. Jednakże
jeszcze do niedawna byłby to wizerunek trafny. Po zerwaniu z
Ryanem starała się panować nad wszystkim i była z tego dumna. Nie
zawsze jednak tak było i drogo zapłaciła za tamten błąd. A teraz
wydawało się, że znowu drogo zapłaci za to, że zakochała się w
mężczyźnie, który nie był gotów nikomu ustąpić.
- Mylisz się - powiedziała. - Widzisz, dawno temu zakochałam
się w mężczyźnie, który, byłam tego pewna, był mężczyzną moich
marzeń. Studiowaliśmy razem prawo, ale rzucił studia. Uznał, że
może w inny sposób pomagać biednym i poniżonym. Uważałam, że ta
decyzja świadczy o jego idealizmie. Byłam bardzo z niego dumna.
Przyglądała się, jak David zareaguje na jej wyznanie. Kiedy
jednak z kamienną twarzą wpatrywał się w podłogę, brnęła dalej,
mając nadzieję, że coś z tej rzadko przez nią opowiadanej historii
jakoś do niego dotrze.
- Nie powstrzymało mnie to jednak od skończenia studiów.
Myślał, że włączę się do jego walki, ale tego nie zrobiłam. Zawsze
chciałam pracować w wielkiej firmie adwokackiej. Chciałam być
wybitną specjalistką od rozwodów - nie ze względu na pieniądze czy
sławę, ale dlatego, że chciałam, by kobiety, które wszystko włożyły w
małżeństwo i potem - jak mi się wydawało - były zawsze
poszkodowane przy rozstrzyganiu spraw majątkowych, miały się do
kogo zwrócić.
Smutno się uśmiechnęła na myśl, co się potem stało.
- Mieszkaliśmy razem. Początkowo zajmowałam się niektórymi
jego sprawami, ale potem zaczęłam mieć coraz więcej własnych zajęć
i zostawało mi coraz mniej i mniej czasu. Potraktował to bardzo
osobiście, oskarżył mnie, że go sprzedaję. W końcu powiedział mi, że
odchodzi. Myślę, że wtedy nie było to już dla mnie zaskoczeniem, ale
i tak bolało.
David wreszcie spojrzał na nią z uwagą.
- I co dalej? - spytał. - To nie koniec, prawda?
- W parę dni później, kiedy wciąż jeszcze odprawiałam żałobę
nad utraconymi marzeniami, dostałam pozew. Wystąpił o podział
majątku. Chciał dostać udział we wszystkim, co zarobiłam. Wymyślił
sobie, że należy mu się to, ponieważ zgodził się, żeby moja kariera
zawodowa miała pierwszeństwo przed jego karierą.
David nie ukrywał niesmaku.
- Jak, u diabła, mógł sobie coś takiego wymyślić?
- To zdumiewające, jak ludzie potrafią wykręcać fakty, żeby
pasowały do celów, jakie sobie stawiają.
- Czy dałaś mu to, czego chciał?
- Chciałam mu wypruć flaki. Chciałam go zmusić do
przeczołgania się przez cały system prawny i pokazać całemu światu,
jakim jest nędznym robakiem. Przekonano mnie, że nie leży to w
moim interesie. Zawarliśmy ugodę pozasądową. Zdawałam sobie
sprawę, że z pragmatycznego punktu widzenia to właśnie musiałam
zrobić, żeby uniknąć skandalu, który mógłby zaszkodzić mojej opinii,
ale do dziś żałuję tej decyzji.
Spojrzała mu w oczy.
- Jestem pewna, że zastanawiasz się, co to wszystko ma
wspólnego z tobą i Alicją. Widzisz, staram się coś wykazać. To, co
stało się z Ryanem, wywołało mój gniew i rozgoryczenie. Można
uznać za ironię, że jednocześnie cała ta sprawa uczyniła mnie chyba
lepszym adwokatem rozwodowym.
Skłoniło mnie to do większej bezwzględności, do skakania
przeciwnikowi do gardła. W każdym razie dopuściłam do tego, żeby
to przeżycie zabarwiło wszystkie moje decyzje dotyczące stosunków z
mężczyznami. Innymi słowy: przestałam żyć, i to z absolutnie
niesłusznych powodów.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.
- Ty masz lepsze wspomnienia. Pamiętasz, jak wspaniała może
być miłość. To się nie zmieni, jeśli zaczniesz znowu żyć pełnią życia.
To nie będzie zdrada wobec Alicji. Raczej wprost przeciwnie: dowód,
że to, co z nią dzieliłeś, dalej w tobie żyje.
Jego rysy nagle stwardniały, jakby świadomie zatrzaskiwał przed
nią jakieś drzwi.
- Naprawdę nie chcę rozmawiać o Alicji - powiedział z
zawziętością. - Idę pływać.
Poszedł, a ona została i patrzyła w ślad za nim. Uświadomiła
sobie, że niezależnie od całej ich bliskości tego dnia, całej intymności
ich kontaktów, dzieli ich pewna prawdziwa bariera - Alicja.
Dopóki David nie zdoła poradzić sobie ze swą rozpaczą, dopóki
nie będzie mógł dzielić się swymi wspomnieniami i omawiać ich z
Daveyem czy Kate, czy też kimkolwiek innym, dopóty jakaś cząstka
jego samego będzie zamknięta dla ludzi i nie będzie można się do niej
dostać. Bez względu na to, w jakim stopniu on sam będzie
przekonany, że zaczyna układać życie od nowa.
Jeśli spróbuje zmusić Davida do rozmawiania z nią o Alicji, może
on zakwestionować jej motywy. Jednak zupełnie inną sprawą było
namawianie go, by rozmawiał na ten temat z Daveyem. Chłopcu
potrzebna jest rozmowa o matce, potrzebna mu jest pamięć czasów
przed jej chorobą i potrzebne jest mu to, by dzielić się swym
smutkiem właśnie z ojcem, a nie z obcymi, czy nawet z Kate.
I niezależnie od tego, ile to będzie ją kosztować, Kate dopilnuje,
by do tego doszło. Otwarte wymawianie imienia Alicji, tak by proces
leczenia mógł się wreszcie zacząć, będzie jej ostatnim podarunkiem
dla nich obu.
Siedząc w cieniu w pobliżu basenu i czując pulsujący ból w
skroniach, David przyglądał się, jak Kate przemyka się z sypialni do
przebieralni przy basenie, owinięta tylko w ręcznik. Chociaż kochali
się tego dnia już dwa razy, nadal jej pragnął. Jego ciało, pobudzone
raczej świeżymi niż dawnymi wspomnieniami, reagowało jak ciało
młodzieńca, silnie i nieustępliwie.
Niestety, wątpił, czy teraz, kiedy już powiedział Kate, by nie
wtrącała się w jego sprawy, zechce w ogóle spojrzeć na niego
łaskawszym okiem, nie mówiąc o zaspokajaniu jego pragnień.
Kiedy Kate wyszła z przebieralni, był właściwie zupełnie pewien,
że po kilku uprzejmych słowach pożegnania pójdzie sobie. Zamiast
tego podeszła do basenu, jak gdyby nic, ale to absolutnie nic między
nimi nie zaszło. Potem nalała sobie szklankę soku pomarańczowego i
siadła naprzeciwko Davida, jakby właśnie wpadła na pogawędkę o
pogodzie. Zdumiony czekał, kiedy Kate wydobędzie swój nóż i
wymierzy mu cios w brzuch. Patrzył na nią naprawdę skrępowany.
- Kiedy spodziewasz się Daveya? - zapytała.
- Lada moment.
- To świetnie.
- Zostaniesz tu jeszcze?
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu... Potrząsnął przecząco
głową.
- Nie mam.
Jego sprzeciw budziła jednak ta nieoczekiwana, chłodna
nonsensowność sytuacji. Ale nie potrafił wymyślić żadnego sposobu,
by położyć temu kres, To znaczy, tak naprawdę dostrzegł jednak jeden
taki sposób. Mógłby dokończyć rozmowę, którą Kate starała się
rozpocząć w domu. Ale z dwojga złego wolał już milczeć i patrzeć,
jak Kate wymyka mu się coraz bardziej i bardziej, zatopiona we
własnych myślach.
Podniósł wzrok i zobaczył, że od strony domu zbliża się pani
Larsen. Jeśli się domyślała, co zaszło między nim a Kate, to niczym
tego nie okazała.
- Pomyślałam sobie, że jeśli państwo skończyli jeść, to zmyję te
talerze - powiedziała. - Trzeba tu trochę uporządkować, jeśli u Daveya
mają dziś zostać na noc ci chłopcy.
David spojrzał na Kate.
- Mnie już nic nie trzeba. A tobie?
- Też nie.
Uśmiechnęła się do pani Larsen.
- Ale dziękuję. Śniadanie było pyszne. Gospodyni kiwnęła
głową.
- Gzy zostanie pani na obiedzie?
- Chciałabym zobaczyć Daveya - powiedziała Kate, patrząc nie
na panią Larsen, lecz na Davida.
Ten znalazł się teraz między młotem a kowadłem. Z jednej strony
pragnął, by jej tu nie było, tak by mógł odzyskać równowagę, a może
nawet przemyśleć, do czego, u diabła, ona teraz zmierza. Jednocześnie
jednak chciał, by została, by nadal trwało to podniecające uczucie
zawrotu głowy.
- Ależ zostań - powiedział. - Davey byłby wściekły, gdybym
pozwolił ci odejść, zanim się z tobą zobaczy.
Jeśli nawet pani Larsen wyczuła, że w rozmowie tej występuje
jakiś podskórny nurt, to kompletnie go zignorowała.
- Jeśli to państwu odpowiada, to przygotuję coś do jedzenia w
okolicach pierwszej.
- Coś prostego - powiedział David. - Wiem przecież, że piecze
pani te wszystkie ciastka na dzisiejszy wieczór.
- Tak, proszę pana.
Zebrała talerze na tacę i odeszła.
- Co będzie wieczorem? - spytała Kate.
- U Daveya zostaną na noc koledzy. Przychodzi ich ośmiu.
Dałem pani Larsen wolny wieczór. Inaczej, jestem tego pewny,
wymówiłaby pracę.
Kate przybrała minę pełną zazdrości.
- Brzmi to jak zapowiedź dobrej zabawy.
- Zabawy? - spytał sceptycznie David.
- Oczywiście. Historie o duchach. Gry. Mnóstwo ciastek.
- Zapomniałaś o pizzy.
- Pizza i ciastka! Każde dziecko marzy o takim jedzeniu.
- Wiesz - powiedział chytrze - jeśli dobrze rozegrasz swoje karty,
to jeszcze awansujesz na opiekunkę tej gromady.
Przewidywał, że Kate, usłyszawszy jego złośliwą wypowiedź,
natychmiast się wycofa. Tymczasem zawahała się, a potem powoli
rozpromieniła, jakby ten pomysł rzeczywiście jej się spodobał.
- Nie miałbyś nic przeciwko temu?
- Ja?
Nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego, że Kate
pozostanie pod jego dachem przez całą noc, w pokoju gościnnym,
powiedział:
- Będę zadowolony, mogąc chwilę porozmawiać z kimś
dorosłym.
- Nie ze mną! Mam zamiar również opowiadać historie o
duchach.
Potem zawahała się i spytała:
- Czy myślisz, że Davey będzie miał jakieś zastrzeżenia?
- Do tego, że tu będziesz, czy do tego, że masz zamiar opowiadać
o duchach?
- Do jednego lub drugiego...
- Myślę, że będzie zachwycony twoją obecnością. A jeśli chodzi
o historie o duchach, to zależy od tego, czy znasz jakieś naprawdę
przerażające.
- Myślę, że do wieczora zdołam wymyślić jakąś tak straszną, że
wszyscy schowają się pod łóżka. A ty co masz zamiar robić?
- Nie myślę o żadnych historiach o duchach. Może nawet spędzę
cały ten wieczór pod łóżkiem z zatkanymi uszami.
- O nie! - powiedziała z nieoczekiwanie rozjaśnionymi śmiechem
oczami. - Musisz się przystosować do atmosfery tego przyjęcia.
- Ile takich imprez organizowałaś?
- Tylko jedną, dla mojej najmłodszej siostrzenicy. Z okazji jej
trzynastych urodzin. Nie było żadnej zabawy - powiedziała z
wyraźnym niesmakiem. - Nie chciały się zajmować niczym oprócz
ćwiczeń w makijażu i układaniu włosów.
Zaskoczony jej szczerym oburzeniem, David nagle złapał się na
tym, że śmieje się wraz z nią i że istniejące między nimi napięcie
zaczyna znikać.
- Och, Kate! Jesteś naprawdę nadzwyczajna.
- Ufam, że będziesz o tym pamiętał, kiedy znowu cię zirytuję.
- Masz zamiar często to robić?
Przez chwilę wyglądała zupełnie serio. Była nawet odrobinę
smutna. - Nie. Nagle wstała.
- Jeśli mam tu spędzić noc, to lepiej pojadę do domu, przebiorę
się i wezmę parę drobiazgów.
- Myślałem, że zostajesz na obiedzie.
- Postaram się wrócić przed obiadem. Ale jeśli mi się nie uda,
powiedz Daveyowi, że będę wieczorem.
David nieoczekiwanie wcale nie chciał pozostać sam ze swymi
myślami.
- Może cię podwiozę? Przywiózłbym też napoje chłodzące na
wieczór.
Wahała się przez chwilę, ale w końcu kiwnęła głową.
- Świetnie. Przechodząc przez dom, David zatrzymał się, by
powiedzieć pani Larsen, że wychodzą. Spytał też:
- Czy myśli pani, że jeszcze coś będzie potrzebne na tę noc?
- Szczotki do zębów - zasugerowała. - Dzieci nigdy o nich nie
pamiętają.
Gdy tylko znaleźli się na dworze, Kate spojrzała mu w oczy.
- Nie śmiej kupować żadnych szczoteczek. Połowa zabawy
związanej z nocowaniem poza domem polega na tym, że nie musi się
robić rzeczy, których domagają się od ciebie rodzice. Od dzisiejszego
wieczoru do jutra rana nikomu nie popsują się zęby. Odpowiedział jej
też uśmiechem i spytał:
- Czy to znaczy, że jeśli kiedyś ty i ja będziemy nocować poza
domem, to będziesz chciała łamać wszelkie zasady?
- Och - powiedziała ze spokojem. - Myślę, że złamaliśmy już tyle
zasad, że więcej nie można.
W jej głosie było coś tak uderzającego, że David zamilkł. Jej
słowa zabrzmiały tak, jakby zajrzała w przyszłość i nie widziała już
ich tam razem. Sama myśl o tym, że może ją utracić, kompletnie go
zmroziła.
Hałas mający swe źródło w salonie roznosił się echem po całym
domu. Kate przycisnęła do obu uszu poduszki z kanapy i ruszyła na
poszukiwanie Davida. Kiedy go znalazła, spytała głośno:
- Kto właściwie wpadł na ten pomysł?
- Co? - odkrzyknął.
Jego głos był ledwie słyszalny na tle muzyki jakiegoś zespołu, nie
żałującego niskich tonów. Odnosiło się wrażenie, że cały dom
dosłownie wibruje. Podeszła bliżej do Davida i wyciągnęła mu z ucha
zatyczkę.
- Pytałam, czyj to był pomysł.
- Myślę, że twój. Chciałaś, żebym nawiązał bliższy kontakt z
synem. Myślę, że chciałaś być w pobliżu i obserwować, jak ta więź
rośnie.
- Jeśli to jest ta więź, to ją przereklamowano - mruknęła. - Oni
nawet nie wiedzą, że tu jesteśmy.
- Przykro mi z powodu historii o duchach - powiedział ze
współczuciem. - Wiem, że naprawdę liczyłaś na to, że im je opowiesz.
Kate wykrzywiła się do niego. Kiedy zaproponowała
opowiadanie historii o duchach, dziewięciu chłopców patrzyło na nią,
nic nie rozumiejąc. Davey poinformował ją poufnym szeptem, że to
dobre dla dzieci.
- Zdaje mi się - powiedziała teraz Davidowi - że spóźniłam się o
jakieś dwa lub trzy lata.
- Możesz którąś opowiedzieć mnie - zaproponował. - Albo ja ci
opowiem najbliższy film Stephena Kinga. Prawdziwy dreszczowiec.
Kate wzruszyła ramionami.
- To nie to samo. Jest jeszcze trochę pizzy?
- Żartujesz. Nie minęło dziesięć minut od momentu, kiedy ją
dostarczono ze sklepu, a już jej nie było. Szkoda, że sklep nie daje
rabatu, jeśli potrafi się ją zjadać szybciej, niż jest dostarczana.
Wyciągnął do niej rękę.
- Ale chodź ze mną. Pani Larsen schowała dla nas specjalną
rezerwę: kanapki z rozbefem.
- To wspaniałe - westchnęła.
David napełnił dwie szklanki wodą mineralną i postawił na
kuchennym stole talerz z kanapkami. Kate zauważyła, że znowu przez
jego twarz przemknął cień rozpaczy i zaczęła się zastanawiać, czy
znowu nie myśli, że to, co właśnie robią, powinien dzielić z Alicją.
Kiedy jednak usiadł naprzeciwko niej, w jego oczach nie było już
żadnego śladu niepokoju.
Kate natomiast nie potrafiła się tak szybko otrząsnąć z ponurego
nastroju. Znowu jej się przypomniało, że wkrótce pozostaną jej
jedynie wspomnienia tego wieczoru. Jej zadaniem jest zmusić Davida
i Daveya, by stawili czoło rozpaczy, a kiedy do tego doprowadzi,
David wcale nie będzie jej za to wdzięczny. Może kiedyś, ale na
pewno nie teraz. A przecież nie miała wyboru. Życie Davida będzie
tylko w połowie życiem, dopóki część jego samego będzie pogrzebana
razem z Alicją.
Jej więc zostanie ten jeden wieczór, kiedy czują się tak, jakby byli
rodziną. Rano zrobi to, co musi być zrobione, a potem odejdzie i
spróbuje uporządkować jakoś swoje życie. Jak zwykle, samotnie.
Musiała zamrugać powiekami, by pozbyć się piekących łez, które
niespodziewanie napłynęły jej do oczu.
Spojrzała na Davida i zmusiła się do uśmiechu.
- Davey bawi się wspaniale - powiedziała, zdecydowana
zachować dzielną minę, tak by David nigdy się nie dowiedział, jak
bardzo bolało ją to, że nawet w najbardziej intymnych momentach
stała między nimi Alicja - i że zawsze będzie stała między Davidem a
dowolną kobietą, jeśli Kate nie znajdzie jakiegoś sposobu uwolnienia
go od jej cienia.
- Czy koledzy nocują u niego po raz pierwszy?
- Tak. Muszę powiedzieć, że nie byłem pewny, czego należy
oczekiwać - wyznał. - Kiedy byłem chłopcem, czasem nocował u
mnie któryś kolega, ale nigdy nie była to cała gromada, tak jak dziś.
- Wyobrażam sobie - powiedziała Kate - że mieszkanie w domu
akademickim to doświadczenie dość do tego podobne.
- Może. Nie mieszkałem w akademiku. Mieszkałem podczas
studiów w domu.
- Ja też - powiedziała Kate z żalem.. - Chciałam pójść na
rzeczywiście dobrą uczelnię, a taka właśnie znajdowała się na tyle
blisko, że mogłam dojeżdżać. Nie stać mnie było na wyjazd do jakiejś
odleglejszej, a równie dobrej uczelni.
- Czy uważałaś, że dużo tracisz, nie mieszkając w domu
akademickim?
Skinęła głową.
- Tak, jeśli chodzi o życie towarzyskie. Przypuszczam jednak, że
naprawdę nie miało to większego znaczenia. Poznałam Ryana na
drugim roku studiów.
- Myślisz, że zaczęłaś się z nim spotykać, bo nie miałaś zbyt
wielu okazji do kontaktów towarzyskich z innymi studentami?
Kate zastanowiła się nad odpowiedzią.
- Może masz rację - powiedziała wreszcie. - Poznaliśmy się w
bibliotece. Myślę, że po prostu byliśmy dwójką pilnie uczących się
samotników.
- A tu jesteś ze mną, kolejnym samotnikiem.
- Może i samotnikiem - odparła - ale nie człowiekiem skłóconym
z życiem. Prawdopodobnie na tym polegały problemy Ryana. Był
dumny z tego, że jest pariasem. Próba wspólnego prowadzenia
normalnego życia z kimś takim wywołuje prawdziwe napięcie. Myślę,
że zaczęło to budzić moją niechęć, jeszcze zanim odszedł.
- Być może czuł, że dojrzewasz do porzucenia go, i chciał cię w
tym uprzedzić. Sprawa z podziałem majątku to był tylko taki sposób,
żeby zwrócić twoją uwagę na jego odejście.
- Ostatnia próba zwrócenia na siebie uwagi? - powtórzyła w
zamyśleniu, zaskoczona jego przenikliwością. - Przypuszczam, że
naprawdę mogło tak być.
Spojrzała mu w oczy i dodała:
- Wydaje mi się, że nie ma to już znaczenia. Pomyślała, iż jest to
swoista ironia losu, że stwierdzenie to jest darem Davida dla niej. Po
upływie całego tego czasu wreszcie pozostawiła przeszłość za sobą.
Przestała się bać nowej miłości.
I teraz musi odejść od człowieka, który doprowadził do tego, że
tak się stało.
Następnego ranka Kate obudziła się w pokoju gościnnym. Przez
okno lało się strumieniem światło słońca, a obok niej spał
dziesięcioletni chłopiec. Gdy tylko przewróciła się na bok, Davey
otworzył oczy i na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Cześć, Kate!
- Cześć, śpiochu! Co tu robisz?
- Kiedy wszyscy się dziś rano rozjechali, przyszedłem sprawdzić,
co się z tobą dzieje. Wciąż jeszcze spałaś. Chyba też byłem dosyć
śpiący, więc się położyłem.
Spojrzał na nią niepewnie.
- Dobrze zrobiłem?
- Znakomicie!
Pomyślała, jak wspaniałą rzeczą jest takie całkowite zaufanie ze
strony dziecka, to, że otwiera przed nią swe serce. Był to jeden z tych
momentów, które zostaną jej w pamięci przez lata. Miłość dziecka jest
tak prosta i szczera. To tylko w stosunkach między dorosłymi uczucia
stają się skomplikowane.
Nagle dotarła do niej reszta tego, co powiedział przed chwilą
Davey.
- Wszyscy się już rozjechali?
- Tak. Pewien czas temu.
- Która to godzina? - spytała, sięgając ponad głową Daveya po
zegarek.
- Pewno jedenasta - próbował zgadnąć Davey.
- Bliżej dwunastej - westchnęła.
Od lat nie zdarzyło się jej spać tak długo.
- Czy twój tata już wstał?
- Pewno nie. Kiedy w końcu położył się do łóżka, wyglądał na
dosyć zmęczonego.
- Rzeczywiście - zgodziła się Kate. Przypomniała sobie ostatni
senny pocałunek
w drzwiach pokoju gościnnego, gdzieś po czwartej rano. David
nie trafił do jej ust. Pocałunek wylądował w okolicach jej nosa.
- No cóż - powiedziała raźno. - Ponieważ nie ma pani Larsen, to
myślę, że ty i ja razem posprzątamy i przygotujemy śniadanie.
- Chłopcy pomogli posprzątać.
Davey wyskoczył z łóżka, zmarszczył z namysłem czoło i dodał:
- Myślę jednak, że chyba musimy odkurzyć, bo pani Larsen
dostanie ataku serca, jeśli znajdzie pod którąś z poduszek prażoną
kukurydzę.
- Nie mówiąc już o kawałku papryki albo okruchach ciasta.
Uśmiechnął się.
- No, to też.
Chłopcy rzeczywiście przynajmniej ustawili w pozycji pionowej
meble i położyli na miejsce większość poduszek. Spakowali nawet
śmieci w kuchni. Trzy pełne plastikowe worki.
- Nieźle - zauważyła Kate.
Schyliła się, by podnieść kawałek papryki, który niemal wgniotła
właśnie w dywan.
- Gdzie jest odkurzacz?
- Przyniosę.
Davey wybiegł z pokoju i po chwili wrócił z odkurzaczem.
- Dobra. Ja go uruchomię, a ty weź jakąś ściereczkę i pozmiataj
wszystko z mebli. Zacznij to robić przede mną, tak żeby wszystkie
okruszyny były już na podłodze, kiedy ja ruszę.
Podczas gdy Davey zaczął już robić porządki, Kate zaparzyła
dzbanek kawy, próbując przy tym zwalczyć zagnieżdżające się w niej
podstępnie uczucie, że jest u siebie w domu. Uświadomiła sobie, że z
wielkim trudem opiera się tej magicznie kuszącej myśli, że to jej dom,
że Davey jest jej dzieckiem i że do niej również należy ten śpiący na
górze mężczyzna.
Powtarzała sobie jednak, że nie może się to stać. Nie wcześniej w
każdym razie, nim zostanie na dobre i rzeczywiście pochowana
przeszłość. A kiedy powie Davidowi tego ranka to, co musi mu
powiedzieć, jeżeli do pogrzebania przeszłości istotnie mą dojść, David
może jej tego nigdy nie wybaczyć.
Postanowiła jednak nie dopuścić, by myśl o ewentualnej
konfrontacji zniszczyła te ostatnie, drogocenne momenty. Nuciła coś,
prowadząc odkurzacz po kolejnych pokojach, podczas gdy Davey
używał ściereczki biegnąc, tak by się nie dać jej dogonić. Robił z tego
zabawę i zmuszał ją do ciągłego śmiechu.
Nagle podniosła wzrok i ujrzała Davida. Stał w drzwiach, tłumiąc
ziewnięcie, w dżinsach nisko na biodrach i w rozpiętej koszuli. Na
jego policzkach widniał wyraźny zarost. Włosy miał wzburzone i
wyglądał naprawdę wspaniale. Całe jej ciało domagało się, by
pomaszerowała do jego pokoju i upadła z nim na łóżko.
- Dobry Boże! Co znaczy ten hałas? - wymamrotał ochrypłym,
zaspanym głosem, drażniącym wszystkie jej zmysły.
- To poranek następnego dnia - powiedziała.
- Następnego po czym? - warknął. - Czy wybuchła tu jakaś
bomba? Już od godziny robicie ten piekielny hałas.
- Chcemy tylko sprostać wysokim wymaganiom pani Larsen.
Kate wjechała odkurzaczem do ostatniego nie sprzątniętego kąta,
po czym spojrzała promiennie na Davida i wyłączyła odkurzacz.
- Wszystko zrobione.
- Dzięki Bogu!
- Nie czujesz się rano zbyt dobrze, prawda?
- Czuję się rano świetnie, jeśli poprzedniej nocy śpię. A dziś rano
czuję się tak, jakbym był wrogiem jakiegoś mocarstwa i jakby mnie
przez całą noc zmuszano do zdrady tajemnic wojskowych.
- No cóż, chłopie, weź się w garść! Mam zamiar zabrać się
właśnie do robienia moich słynnych na całym świecie naleśników.
- Słynnych na całym świecie? Ciekawe.
- Tak by było, gdyby przepis nie stanowił mojej tajemnicy. No,
rusz się!
Coś tam mruknął o pokręconych osobowościach i powlókł się do
swego pokoju.
Davey zajrzał do korytarza, uśmiechnął się i powiedział:
- Zawsze dziwaczy, dopóki nie wypije kawy.
- No to mu ją zanieś. Właśnie zaparzyłam. Podczas gdy Davey
wypełniał jej polecenie, zajęła się przygotowaniem śniadania.
Znalazła serwetki i srebrne sztućce, a kiedy Davey wrócił, wysłała go
z nimi na taras. W ostatniej chwili przypomniała mu:
- Widelce po lewej, noże i łyżeczki po prawej. David pojawił się
znowu, gdy Kate zabierała się właśnie do lania naleśnikowego ciasta
na rozgrzaną, aż syczącą patelnię. Pachniał mydłem i jakimś
miętowym płynem do ust. Nie czuła żadnego płynu po goleniu, tylko
czysty zapach świeżo ogolonego mężczyzny. Uznała, że wszyscy ci
producenci tak zwanych seksownych płynów po goleniu tylko tracą
czas. Nic nie było tak kuszące jak ten właśnie zapach.
David oparł się o stół i patrzył na nią w sposób przyprawiający ją
o niepokój.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - powiedział, podczas gdy Kate, z
łyżką w ręku, stała schylona nad miską z ciastem.
Pomyślała, że to tak, jakby ktoś powiedział przypływom, by
ignorowały Księżyc. Wylała jednak łyżkę ciasta na patelnię i
przysłuchiwała się z satysfakcją syczeniu naleśnika.
- Jeśli chcesz tu sterczeć, to łap się za talerze - powiedziała,
zręcznym podrzutem odwracając naleśnik.
Miała ochotę płakać. W jaki sposób ma to wszystko porzucić? Aż
nazbyt silna była pokusa, by pójść na kompromis i zgodzić się na
posiadanie tylko niewielkiej cząstki Davida.
Kiedy wziął do ręki talerz, nałożyła pierwszą partię naleśników.
Ruszył z nimi do drzwi.
- No wiesz! - krzyknęła. - Co chcesz zrobić?
- Dostałem swoją porcję i idę ją zjeść.
- Nic z tego! Wracaj! Ten talerz jest na wszystkie naleśniki.
- Ale przecież te wystygną.
- Nie wystygną, bo będę na nie kładła następne, które są gorące.
A teraz stój spokojnie. Uważaj!
Zanim wypchnęła go w końcu z kuchni, nałożyła mu ich na talerz
kilkanaście.
- Podziel się nimi z synem - powiedziała. Pochylił się i pocałował
ją w czubek nosa.
- Wspaniale wyglądasz taka przyprószona mąką.
Kate warknęła coś w odpowiedzi i kiedy skierował się ku
drzwiom, otrzepała się z mąki. Potem usmażyła ostatnią porcję
naleśników, przełożyła je na następny talerz i poszła na taras.
Kiedy jedli śniadanie, nie mogła się powstrzymać od ciągłego
spoglądania najpierw na Davida, potem na basen, wreszcie na okna
sypialni. David zaś sprawiał wrażenie, jakby starannie unikał robienia
analogicznego przeglądu. Od czasu do czasu ich spojrzenia się
spotykały i Kate czuła, że się czerwieni z zakłopotania.
Niestety, nie mogła się też powstrzymać od myśli o tym, jak
skończył się poprzedni ranek. Spojrzała na Daveya, a potem na jego
ojca, głęboko odetchnęła i podjęła decyzję. Odkładanie sprawy na
później niczego nie rozwiąże. Ona sama może zyska być może jeszcze
parę wspomnień, ale ból związany z odejściem będzie nieunikniony.
- Davey - powiedziała jakby mimochodem. - Założę się, że
twojej mamie bardzo by się podobało to twoje wczorajsze spotkanie z
przyjaciółmi.
Daveyowi rozszerzyły się oczy. Spojrzał ukradkiem na ojca i
chrząknął zakłopotany. Kate parła zdecydowanie do przodu.
- David! Czy nie sądzisz, że Alicji podobałoby się, że chłopcy
zostali tu na noc?
Rzucił jej wściekłe spojrzenie.
- Co ty, u diabła, próbujesz zrobić? - wyrzucił w końcu.
Odsunął krzesło od stołu, jakby się szykował do odejścia.
- Próbuję prowadzić najnormalniejszą w świecie rozmowę.
- Nie teraz! - w jego głosie usłyszała ból.
- Właśnie teraz - odparła z uporem. - Davey, co najbardziej
utkwiło ci w pamięci o twojej mamie?
- Była... - zaczął, ale załamał mu się głos, kiedy rzucił pełne winy
spojrzenie na ojca.
Kate wpatrywała się w Davida, pragnąc, by jakoś zareagował. W
końcu głośno przełknął.
- Była jaka, synku? - spytał szeptem.
- Pachniała jak kwiat, była bardzo piękna i umiała się bawić.
Davey powiedział to bardzo cicho. Oczy miał pełne łez.
- Tak. Taka właśnie była - przyznał David z twarzą szarą jak
popiół.
Davey wpatrywał się w stół.
- Tak mi jej brak, tato. Przepraszam, ale tak bardzo mi jej brak.
Kate czekała, co będzie dalej. Po policzkach spływały jej łzy.
Dłonie zacisnęła w pięści i szeptała bezgłośnie: proszę, och, proszę.
Wreszcie ochrypłym i rwącym się co chwila głosem David
wykrztusił:
- Mnie też jej brak, synku.
Davey głośno załkał i rzucił się ojcu w ramiona. Spojrzenie
Davida starło się z jej spojrzeniem. W jego wzroku było coś bardzo
bliskiego nienawiści. A potem coś wyszeptał do Daveya i w ogóle
przestał na nią patrzeć.
Odrętwiała z bólu Kate zostawiła ich samych, znalazła w pokoju
gościnnym torebkę i pobiegła do swego auta. Dopiero gdy samochód
zjechał ze wzgórza i oddalił się wystarczająco daleko od ich domu,
zjechała na pobocze i pozwoliła swobodnie płynąć swym własnym
łzom.
Rozdział 14
Kate wciąż bolało serce. Co pewien czas powtarzała sobie, że
zrobiła to, co musiała. Popchnęła Davida i Daveya do mówienia o
Alicji. Ich wzajemne stosunki z pewnością ulegają teraz poprawie
znacznie szybciej, a w końcu tylko w tym celu wkroczyła w ich życie.
Przynajmniej tak to się wszystko zaczęło. Potem, gdzieś po
drodze, zakochała się w Davidzie. Dopuściła do tego, że ojciec i syn
znaleźli się w jej sercu, że wpletli się w tkankę jej życia. Ale choć
często sobie powtarzała, że jej odejście było najlepszym wyjściem,
ból nie ustawał. Od początku przewidywała, że David jej tego nie
wybaczy, ale jego nieobecność bolała ją nawet bardziej, niż się
spodziewała.
Machinalnie wykonywała wszystkie swe zwykłe czynności. Piła
dzbankami napar z truskawek, jakby to mogło złagodzić jej cierpienia.
Chodziła do sądu, jak zwykle dobrze przedstawiając tam sprawy
swych klientów. Pocieszała klientki wahające się z podjęciem decyzji,
czy walczyć o utrzymanie małżeństwa, czy odejść. Teraz częściej, niż
robiłaby to parę tygodni przedtem, zachęcała je, by walczyły o swój
związek. Chcąc ustrzec się przed wspomnieniami, dbała o to, by
zawodowe zajęcia absorbowały ją od rana do późnej nocy.
Ale chociaż dni były pełne zdarzeń, jej życie było puste. Po raz
pierwszy od lat dokonywała oceny swych własnych potrzeb i
oczekiwań na podstawie zupełnie innej hierarchii ważności. Proces
ten rozpoczął się tuż przedtem, zanim poznała Davida.
Jego rola polegała tylko na wyolbrzymieniu zmian, które i tak
postanowiła wprowadzić, bo wiedziała, że inaczej nigdy nie będzie
naprawdę szczęśliwa. Popychając go w kierunku jedynej rzeczy, która
rzeczywiście się liczyła, odkryła potrzebę uczynienia tego również we
własnym życiu.
Siadywała teraz w swym gabinecie pod koniec dnia pracy,
zatopiona w myślach, i usiłowała odnaleźć jakieś pozytywne cechy tej
zabagnionej sytuacji, w jakiej się znalazła. Zrobienie takiego
remanentu było dobrą rzeczą. Winna jest Davidowi Winthropowi
przynajmniej wdzięczność za to, że zmusił ją do intensywnego
zastanawiania się nad sobą samą.
Niestety, to, co przy tym zobaczyła, niezbyt jej się podobało.
Wszystkie sukcesy wydały się jej nagle mało ważne, skoro nie było
nikogo, z kim mogłaby je dzielić. Wiedziała, że matka jest z nich
dumna i że Ellen chwilami nawet jej zazdrościła kariery zawodowej.
Jej koledzy szanowali ją, a klienci uważali, że czyni cuda. Wszystko
to jednak zdawało się nie mieć żadnego znaczenia.
No, może niezupełnie tak. W każdym razie znaczenie tego
wszystkiego wyraźnie zmalało. Chciała jakiejś przeciwwagi w postaci
życia osobistego, chciała mieć kogoś w rodzaju Davida, z kim
mogłaby się dzielić swymi problemami i sukcesami i kto pocieszałby
ją lub radował się wraz z nią.
Nie owijajmy niczego w bawełnę, powiedziała do siebie z
niesmakiem. Chciała dzielić życie z Davidem Winthropem, a nie z
kimś takim jak on. Chciała, by pokazał jej, jak można kochać tak
mocno, że nawet śmierć nie rozrywa tych więzów.
Któregoś dnia, późnym wieczorem w piątek, Kate spojrzała na
stos akt na swym biurku i pomyślała, że czeka ją jeszcze jeden
samotny, przeładowany pracą weekend. Przypomniała sobie ostro, że
jest to droga, jaką sama wybrała, i zaczęła wsuwać te wszystkie
papierzyska do teczki.
- Sortowanie tego wszystkiego zajmie ci pół nocy - skomentował
ktoś od progu niskim, lekko schrypniętym głosem.
Spojrzenie Kate pomknęło w górę.
- David! - wykrzyknęła wibrującym z radości głosem.
Patrzył na nią posępnie.
- Cześć, Kate!
Miała nadzieję, że nie słyszy gwałtownego bicia jej serca, i sama
pragnęła nie odczuwać tak tych uderzeń. Kiedy zgłodniałym
wzrokiem szukała przeżyć wypisanych na jego twarzy, zauważyła
tylko zmęczenie w oczach i zmarszczki na czole. Nie wyglądał na
człowieka, którego życie wróciło na normalne tory. Nie dostrzegła też
żadnego śladu złości i zaskoczyło ją to.
- Co cię tu sprowadza? - spytała, nie pozwalając sobie na
najmniejszy cień nadziei.
- Musimy porozmawiać. Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie sądzę.
- Czy nie chcesz wiedzieć, jak Davey i ja dajemy sobie radę?
- Oczywiście, że chcę, ale...
- To zjedzmy razem kolację.
Nie mogła przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Znowu być
tak blisko z nim i Daveyem, tylko po to, by znowu stanęła między
nimi Alicja. Uchwyciła się pierwszego z brzegu pretekstu.
- Jestem umówiona.
- Wcale nie. - Potrząsnął głową. - Sprawdzałem u Zeldy.
- Zelda nie prowadzi terminarza mojego życia prywatnego.
Uśmiechnął się smutno.
- Kate, nie masz żadnego terminarza swojego życia prywatnego.
A teraz już nie sprzeczaj się i chodźmy stąd. Zarezerwowałem stolik.
Na twarzy Kate odmalował się upór.
- Powinieneś był najpierw zadzwonić.
- Zrobiłem to.
- Nie rozmawiałeś ze mną.
- Nie, nie rozmawiałem. Doszedłem do wniosku, że już dwa
tygodnie temu, kiedy wychodziłaś z mojego domu, napisałaś końcową
scenę pożegnalną. Jesteś zbyt uparta, żeby przyznać, że zakończenie
mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- David! Dlaczego to robisz?
- Ponieważ nie myślę, że wszystko między nami skończone.
Myślę, że to dopiero początek.
- Mylisz się - powiedziała, zaciekle próbując uchronić się przed
bólem ponownego rozstania.
Poprzednim razem opuściła jego dom pod wpływem dumy i
determinacji. Nie była pewna, czy uczucia te są wciąż na tyle silne, by
mogła je znowu poddać próbie.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie... Zawahał się przy
wyborze słów. Szukał spojrzeniem jej wzroku.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że cię nie obchodzę? Chcesz,
żebym uwierzył, że tak jak się zaangażowałaś w sprawy Daveya i
moje, zaangażowałabyś się w sprawy dowolnego klienta?
Kate nie potrafiła zmusić się do kłamstwa, ale kluczyła:
- Wasza sprawa oczywiście nie była sprawą dowolnego klienta.
Obchodzicie mnie obaj. Zawsze mnie będziecie obchodzić, ale na tym
wszystko się kończy.
- Dlaczego?
Czy on nie dostrzega, że ona nigdy nie zgodzi się na mniej niż to,
co łączyło go z Alicją?
- To, że ktoś nas obchodzi, to jedno, a miłość to drugie. Oboje
zasługujemy na dzwonki i fletnie.
Zaśmiał się krótko i podniósł oczy do nieba, wyrażając w ten
sposób niedowierzanie.
- Domyślam się - powiedział sucho - że w takim razie nie ty
byłaś ze mną w łóżku dwa tygodnie temu. Słyszałem w życiu
wspaniałe dzwony liczących wiele stuleci kościołów i dzwoniły one
dużo ciszej niż tamte.
- Och, jesteś mi po prostu wdzięczny za Daveya.
- Kate! To, co czuję, jest dużo silniejsze niż tylko wdzięczność.
Przeszył ją gorącym spojrzeniem.
- Bardzo niewiele brakuje, żebym zerwał z ciebie tę przeklętą
skromną suknię i wziął cię tu, zaraz, na biurku, żeby ci dowieść, jak
bardzo się mylisz!
Kate poczuła huczenie w uszach i obudziło się w niej pożądanie.
- To tylko seks - orzekła lekceważąco, ale dziwnie zabrakło jej
tchu.
David się uśmiechnął.
- Tak. Seks. Gorący, parny, nienasycony seks. Piekielnie dobrze
to nam wychodzi, Kate.
Podszedł bliżej, objął dłońmi jej twarz i patrząc jej w oczy spytał:
- A może nie?
Jej oddech co chwila się urywał. Zamknęła oczy, próbując
odepchnąć od siebie obrazy, które wskrzesił. Nie mogła. Miała ich
pełną głowę, pełne serce. To tylko wspomnienia, powiedziała sobie
twardo. Z czasem zblakną.
Z czasem... Ale to wszystko dzieje się teraz. I David jest Davidem
z krwi i kości. Bijąca od niego męskość rzucała na nią
natychmiastowy czar. Kate chciała mu wierzyć, ale nie śmiała. Taka
wiara prowadzi do cierpienia, do bólu gorszego nawet niż udręka, jaką
czuła w tym momencie. Mogła mu wręczyć wspaniały dar: wolność.
Swobodę pójścia naprzód. Nic więcej.
- Proszę!' - błagała. - Nie próbuj z tego wszystkiego zrobić
czegoś, czym to nie jest. Po prostu wystarczyło parę tygodni i
przyzwyczaiłeś się mieć mnie koło siebie. Tak naprawdę nie jestem ci
do niczego potrzebna.
- Owszem, jesteś - powiedział cicho. - Jesteś potrzebna nam obu
z Daveyem i udowodnię to, choćbym miał na to poświęcić resztę
życia.
A potem lekko westchnął, pochylił się i dotknął wargami jej ust.
Łagodność tego dotyku wstrząsnęła nią dużo bardziej niż wszelkie
jego rozkazy, do których wydawania był - jak wiedziała - zdolny. Jego
czułość znacznie osłabiła jej zdecydowanie i pozbawiła ją zdolności
racjonalnego myślenia. Była gotowa uwierzyć, że to, co mówi, mówi
na serio. Jest mu potrzebna i to jest początek. Ale niezależnie od tego,
jak bardzo pragnęła wierzyć, że to wystarczy, wiedziała, że sama chce
czegoś więcej. Chce, by ją kochał.
- Dlaczego nie odbierasz jego telefonów? - spytała kilka dni
później Zelda. - Ten człowiek zaczyna, mnie doprowadzać do
szaleństwa.
- Za to ci płacę, żebyś załatwiała uporczywe telefony
niepożądanych panów.
- Niepożądanych? Nie sądzę - powiedziała niewinnym tonem
sekretarka.
- Zeldo, uważaj! Bo przedstawię cię mojemu nowemu
ojczymowi i powiem mu, że niepokoi mnie stan twojego życia
uczuciowego.
Śmiech Zeldy odbił się echem od ścian.
- Myślisz, że mnie to przeraża?
- Mnie to by przeraziło. - Kate znacząco wzruszyła ramionami.
W istocie żyła w panicznym strachu, iż Brandon dowie się jakimś
cudem, że przestała się widywać z Davidem Winthropem i
natychmiast rozpocznie w związku z tym jakieś działania.
- Nie miałabym nic przeciwko temu - powiedziała rozmarzonym
głosem Zelda - żeby ktoś bogaty, odnoszący sukcesy i inteligentny
rozejrzał się za jakimś odpowiednim chłopem dla mnie. Brandon
Halloran pewno obraca się w dużo bardziej interesujących sferach niż
ja.
Spojrzała na Kate z dezaprobatą i dodała:
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że robisz uniki, zamiast jak
najszybciej zająć się rozwiązywaniem rzeczywistego problemu?
- Ach tak? I jakiego to problemu?
- Jesteś przerażona - oskarżyła ją Zelda. - Tak przerażona, że aż
trzęsą ci się kolana.
- Może - przyznała Kate z westchnieniem. - Może.
Nie minęło pięć minut, a Zelda zadzwoniła:
- Rozmowa na linii pierwszej. - Kto?
Ale pytała już tylko siebie. Pełna drżenia patrzyła na migające na
konsoli światełko. Ponieważ jednak absolutnie nie mogła pozwolić, by
jej postępowaniem kierowało tchórzostwo, w końcu ostrożnie
podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Kate, to ja - usłyszała głos Daveya. Odetchnęła z ulgą.
- Cześć! Jak ci leci?
- W porządku - powiedział.
Tym razem Kate mu uwierzyła. A potem usłyszała, jak zmienia
mu się głos.
- Dzwonię, żeby cię zaprosić na mecz.
- Mnie?
Zaproszenie sprawiło jej niewymowną przyjemność. Rozmawiała
ze swym klientem po raz pierwszy od owego dnia, kiedy opuściła ich
dom. Sądziła, że tak pochłania go odbudowywanie stosunków z
ojcem, że zupełnie o niej zapomniał.
- Tak. I zgadnij, gdzie gram! Jako rozgrywający!
- Davey! To wspaniale!
Przynajmniej tak uważała. Z brzmienia jego głosu było jasne, że i
on tak uważa.
- Przyjdziesz? Strasznie dawno cię nie widziałem.
- Przepraszam. Byłam bardzo zajęta, ale tęskniłam do ciebie. A
wracając do meczu... Czy nie powinieneś zaprosić ojca?
- Och, on już obiecał przyjść, ale chcę, żebyś i ty była.
Nie mogła się zgodzić. Gdyby tam poszła i spotkała jego ojca,
byłoby to zbyt bolesne. Ale kiedy wahała się, co powiedzieć, dodał:
- Wszyscy chłopcy będą z mamami.
Kate poczuła się tak, jakby nagle zapadła się pod nią podłoga.
Wyszeptała:
- Och, Davey!
Głos uwiązł jej w gardle. Czy może odmówić tak wyrażonej
prośbie? Zwłaszcza że poruszała ona ukryte pragnienie, drzemiące
gdzieś w niej samej.
- Dobrze, przyjdę - powiedziała w końcu, rozważywszy i
odrzuciwszy wszystkie swe, tak bardzo logiczne, zastrzeżenia.
- Dzięki, Kate! Jesteś wspaniała!
- Gdzie i kiedy to będzie? Powiedział jej, jak dojechać na
stadion.
- Dziś o szóstej.
Dziś? - pomyślała Kate, nagle wpadając w panikę. Jak zdoła tak
szybko doprowadzić do porządku swój ochronny pancerz?
- Nie spóźnisz się? - spytał zatroskanym głosem Davey.
- Jeśli tylko będzie to zależało ode mnie, to na pewno nie.
Ale gdy odłożyła słuchawkę, natychmiast zaczęła żałować, że się
zgodziła. Jak przebrnie przez cały ten wieczór, udając, że jest tylko
znajomą, podczas gdy najwyraźniej Davey zdecydowany jest obsadzić
ją w roli matki?
- Idziesz na ten mecz? - spytała od drzwi Zelda. Kate zmierzyła
ją wzrokiem.
- A skąd ty o tym wiesz?
- Wyćwierkał mi pewien mały ptaszek.
- Mały czy może jednak dorosły? - spytała Kate podejrzliwie.
- Przykro mi, ale to tajemnica - odparła Zelda. - Baw się dobrze.
Lepiej zacznij się już zbierać, jeśli chcesz się przebrać i być tam na
szóstą.
- Czy nie mam o piątej spotkania?
- Przełożone na jutro.
Kate westchnęła. Powinna się była domyślić.
- Czy jest jeszcze jakiś spisek, o którym powinnam wiedzieć?
Zelda potrząsnęła głową.
- Nie. To moje ostatnie posunięcie, teraz już zdana jesteś tylko na
siebie.
- Dzięki Bogu! - powiedziała Kate z ulgą.
To zapewnienie jednak nie uspokoiło jej tak, jak powinno.
Kiedy Kate przyjechała, na trybunach było co najmniej stu
rodziców. Odnalazła wzrokiem Davida tak łatwo, jakby się świecił jak
neon. Siedział na końcu rzędu i patrzył na stadion, ale po chwili zaczął
uważnie lustrować parking. Jego włosy złociły się w słońcu.
Gdy tylko wysiadła z samochodu, na twarzy Davida rozlał się
uśmiech. Taki leniwy uśmiech powinien być w dobrym towarzystwie
karany sądownie. Ku swemu żalowi stwierdziła jednak, że pod jego
wpływem obejmuje ją fala gorąca.
- Cześć! - powiedział, kiedy zbliżyła się do ławek. - Nie byłem
pewny, czy przyjedziesz.
- Davey ci powiedział, że tu będę?
- Właściwie to ja mu zasugerowałem, żeby do ciebie zadzwonił.
A widząc na jej twarzy rozczarowanie z powodu tego, że posłużył
się taką podstępną taktyką, dodał szybko:
- Wcale nie musiałem go namawiać. Wyciągnął rękę i pomógł jej
wejść na trybuny.
Ku rozpaczy, a jednocześnie uldze Kate, nie puścił jej ręki do
chwili, kiedy dłoń rozgrzała się od jego dotyku i kiedy wszyscy
naokoło zdążyli już zauważyć ten gest posiadacza.
- Czy gra już się zaczęła? - spytała, nie potrafiąc ukryć drżenia w
głosie.
- Odbyli już pierwszą serię rzutów. Tamta drużyna nie zdołała
zakończyć po trzecim przyłożeniu. Mamy piłkę.
- Powiedz to po ludzku. Rozszerzyły mu się oczy.
- Kate, czy nigdy nie byłaś na meczu amerykańskiego futbolu?
- Przykro mi, ale nie.
- Ale przecież chodziłaś na uniwersytet!
- Cały czas przesiadywałam w bibliotece. Opowiadałam ci już.
- A teraz? Mamy przecież w mieście dwie zawodowe drużyny.
- I mam na obie bilety na cały sezon. Daję je klientom.
- Dobry Boże! Zmarszczyła się i zmieniła temat:
- Davey powiedział, że będzie rozgrywającym. To dobrze?
- Jeśli zrobi, co do niego należy - zaśmiał się David.
Potem Kate próbowała się skoncentrować na obserwowaniu gry.
Nie zawsze była pewna, co się właściwie dzieje na boisku, ale
orientowała się po reakcji kibiców i mężczyzny siedzącego obok niej.
Przez większość czasu mruczał jakieś rady, przeznaczone
najwyraźniej dla Daveya.
- Czemu nie krzyczysz tego do niego, jak wszyscy inni?
- Nie mogę go poddawać takiej presji. Jest chłopcem i gra
powinna sprawiać mu przyjemność. Jeśli później mnie spyta o zdanie,
powiem mu, co według mnie mógł zrobić lepiej, ale nie będę go tym
dręczyć podczas meczu. Robi co może.
Potrząsnął głową i rozejrzał się wokół.
- Posłuchaj, jak zachowują się niektórzy rodzice. To prawdziwy
cud, że ich dzieci w ogóle chcą jeszcze grać.
Kate uważniej przysłuchała się krzykom naokoło i doszła do
wniosku - oczywiście absolutnie obiektywnego - że David jest
zapewne najlepszym rodzicem na całej tej trybunie. Właściwie wcale
to jej nie zaskoczyło. Zawsze była przekonana, że więź łącząca go z
synem jest bardzo silna. Była zadowolona, że przyszła - choćby
dlatego, że zobaczyła, iż łącząca tę dwójkę zażyłość została już
całkowicie odbudowana.
Kiedy obie strony miały po dziesięć punktów, Davey znów
znalazł się na boisku - do końca gry została niepełna minuta. Kate
uświadomiła sobie nagle, że stoi i krzyczy równie głośno, jak wszyscy
wokół niej. Zerknęła niepewnie na Davida i zobaczyła, z jaką uwagą
jej się przygląda. Wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Myślę, że zaraziłam się jednak bakcylem tego miejsca.
- Nie tłumacz się. Tak ma być - odpowiedział w momencie, gdy
Davey wykonywał coś, co David nazwał „podaniem że rany boskie".
Chłopiec, do którego było ono kierowane, potknął się, a potem
skoczył w górę z wyciągniętymi rękoma. Kate z zapartym tchem
patrzyła, jak piłka opada. Wydawało się, że całą wieczność kołysze się
na czubkach palców gracza, ale złapał ją wreszcie i runął z nią przez
linię strefy końcowej.
Rodzice na trybunach wprost oszaleli. I Kate z nimi. Objęła
Davida krzycząc:
- Widziałeś?! Widziałeś, jak podanie Daveya doszło prosto do
rąk tego chłopca? Ale podanie!
- Przyznaj część zasług i temu, co odbierał - drażnił się z nią
David.
- Oczywiście, ale to Davey doszedł tu z piłką. Nawet nie drgnęła.
Co za ręka!
Kate nie zdawała sobie sprawy, że powtarza jak echo pochwały
wykrzykiwane wokół siebie.
Tolerancyjny uśmiech Davida w końcu jednak przebił się przez
jej podniecenie.
- Przepraszam - zaczęła się usprawiedliwiać.
- Za co?
Dotknął koniuszkami palców jej policzka.
- Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, co to dla mnie znaczy
dzielić to wszystko z tobą?
Kate poczuła łzy w oczach i próbowała odwrócić wzrok, ale
David do tego nie dopuścił.
- Jesteśmy dla siebie stworzeni - mówił z uporem. - Ty i ja i
Davey. Moglibyśmy być prawdziwą rodziną, Kate.
Rodziną. Wydawało się jej, że to słowo Odbija się echem w jej
sercu. Och, jak bardzo tego chciała, ale nie pozwalała sobie żywić na
to nadziei. Zanim jednak zdążyła zaprzeczyć, podbiegł do nich Davey
i ojciec chwycił go w ramiona.
- Byłeś wspaniały, synu.
- Dzięki, tato. Widziałaś, Kate? To było najdłuższe podanie, jakie
kiedykolwiek zdołałem wykonać. Kiedykolwiek!
Uśmiechnęła się z powodu jego podniecenia.
- Bardzo się cieszę, że byłam tu i je widziałam.
- Myślę, że trzeba to uczcić - powiedział David, błagając
wzrokiem Kate, by nie psuła Daveyowi tego uroczystego dnia.
Kate chciała dodać do swych wspomnień jeszcze jedno i powoli
skinęła głową.
- To wspaniały pomysł.
Okazało się jednak, że Davey ma własne plany uczczenia sukcesu
ze swymi przyjaciółmi. Informacja ta nie zaskoczyła Davida aż tak jak
powinna.
- No cóż - powiedział, biorąc Kate pod rękę, podczas gdy Davey
pędził już do kolegów. - Myślę, że w takim razie uczcimy to we
dwoje. U mnie? Możemy zrobić spustoszenie w lodówce.
Powiedział to jakby mimochodem i zabrzmiało to tak
niewiarygodnie spontanicznie, że Kate nie znalazła słów, by
odmówić.
- Dobrze - oznajmiła w końcu. - Pojadę za tobą.
- A może pojedź ze mną. Potem przyprowadzę twój samochód.
Pomyślała, że to skutecznie unieruchomiłoby ją w jego domu,
dopóki nie użyłby wszelkich możliwych środków perswazji, by
przekonać ją, że mają przed sobą wspólną przyszłość. Dziękuję, nie.
Uśmiechnęła się i głośno powiedziała:
- Myślę, że pojadę sama. Wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Więc spotykamy się u mnie. Kate pojechała za nim
krętą, wąską drogą do Bel
Air. Kiedy dotarli do domu Davida, przed nimi w dole migotały
światła Los Angeles, przypominające gwiezdny pył rozsypany na dnie
doliny. W domu David napełnił dwa kieliszki wina i poprowadził
Kate na taras, by mogli patrzeć na miasto.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział cicho, gdy milczenie
zaczęło im ciążyć.
- Nie chciałam zawieść Daveya.
- Nie mówię o meczu, Kate - powiedział z nutą zniecierpliwienia
w głosie. - Mówię o teraz. Czy i mnie też nie chciałaś zawieść?
Westchnęła.
- Nie jestem zupełnie pewna, dlaczego przyszłam. Powinnam
przecież wiedzieć, że prędzej czy później zmusisz mnie do
kontynuowania tej rozmowy.
David powoli odstawił kieliszek i, nie przestając patrzeć jej w
oczy, wyjął jej kieliszek z ręki i postawił go na stole.
- Żadnych rozmów, Kate.
Kiedy przyciągnął ją do siebie i objął, serce Kate biło nierówno.
Do diabła! - pomyślała. Nawet nie próbuję się opierać.
Poddała mu się z gotowością, czując, jak jego ciało tuli się do jej
ciała, pragnąc, by jego wargi znalazły wreszcie jej usta. Z
westchnieniem, w którym rozkosz zmieszana była z rozpaczą, uległa
jego zaborczemu pocałunkowi. Wydawało się, że rozpościerający się
przed nimi fantastyczny świat wciąga ich gdzieś do środka.
Kate powiedziała sobie, że z tym wszystkim właśnie się żegna.
Czuła, jak pod jej dłonią głośno bije serce Davida, jak jego
przebijający się przez skórę zarost lekko drapie jej policzek, jak jego
ciało twardnieje w zetknięciu z jej ciałem. Każde z tych wrażeń było
bardzo wyraźne i odrębne, a wszystkie łączyły się w wir zatapiającego
ją, oszałamiającego pożądania.
Czemu nie potrafi po prostu cieszyć się tą chwilą? Dlaczego nie
jest zdolna wziąć tej części serca Davida, jaką jej przeznaczył, i
zadowolić się tym?
Ponieważ - przyznała się w końcu sobie samej - wiedziała, co
David zdolny był dać. I chciała mieć to wszystko: całą potęgę jego
miłości i uwagi. Nie mogła tego dzielić z duchem.
- Nie! - powiedziała, zresztą o wiele za późno, kiedy całe jej ciało
domagało się zaspokojenia. - David, nie!
Zacisnął ze złości zęby i odszedł od niej. Wziął kieliszek,
wychylił go jednym haustem, po czym opróżnił także jej kieliszek.
Dopiero wtedy odważył się na nią spojrzeć. Kate zadrżała, widząc,
jaki gniew płonie w jego oczach.
- Dlaczego? - wykrztusił.
- Nie jestem w nastroju.
- Do diabła! Nie mówię o seksie, mówię o nas.
- Nie ma żadnych „nas".
- Więc powtarzam: dlaczego? Dla Kate odpowiedź była prosta:
- Alicja.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Kate! Na miłość boską! Alicja nie żyje.
- Ale wciąż po niej rozpaczasz. Gdybym miała co do tego
wątpliwości, to sposób, w jaki teraz zareagowałeś na jej imię,
dowodzi, że tak właśnie jest.
David przesunął ręką po włosach i zaczął krążyć po tarasie. Kate
stała sama, drżąc z chłodu. Kiedy znowu odwrócił się twarzą do niej,
jego oczy pełne były udręki.
- Nie - powiedział miękko. - To nie jest rozpacz. Jest to mnóstwo
różnych rzeczy, ale nie rozpacz.
Wstrząśnięta nutą bólu w jego głosie, wpatrywała się w niego z
niedowierzaniem.
- Ale w takim razie co?
- Poczucie winy. Może gniew.
- Nie rozumiem.
- Byłem zadowolony, kiedy umarła - powiedział, wyraźnie
załamany tym wyznaniem. - Zadowolony, Kate! Co ze mnie za
człowiek? Jakim mogę być ojcem, kiedy chciałem, żeby matka
mojego syna umarła? Chciałem zobaczyć, że jej cierpienia się
skończyły. Rozpaczliwie chciałem, żeby wszystko było znowu
normalne.
Westchnął spazmatycznie.
- Dopiero kiedy odeszła, zrozumiałem, że nic nigdy nie będzie
już normalne. I dlatego byłem taki zły: na nią, na Boga, na siebie
samego. Za każdym razem, kiedy przypisujesz tai to szlachetne
uczucie, ten sięgający aż do trzewi smutek, czuję się jak oszust.
Wyciągnęła do niego rękę, ale David jej nie przyjął.
- Nie! Daj mi skończyć. Nie zrozum mnie źle. Kochałem ją. Była
inteligentna, piękna, łagodna, urocza, ale w końcu przestała już być
Alicją i nienawidziłem siebie za to, że tak to czuję.
- Och, David! - powiedziała łamiącym się głosem. - Tak strasznie
mi przykro.
Popatrzył na nią chłodno.
- Widzisz więc, że zupełnie nie jestem taki, jak myślałaś.
- Nieprawda - powiedziała zdecydowanie. - Czym twoim
zdaniem jest rozpacz? Jest gniewem, bólem i poczuciem utraty, i
może nawet pewnym poczuciem winy; wszystko to łączy się w jedno
przejmujące uczucie. Myślisz, że jesteś jedynym człowiekiem, który
odczuwał zadowolenie, widząc kres cierpień kogoś bliskiego?
Myślisz, że tylko ty czułeś gniew i niechęć do całego świata,
ponieważ zostałeś sam?
Dotknęła jego policzka i tym razem nie cofnął się przed jej
dotykiem.
- Ale z czasem zapanujesz nad tymi wszystkimi uczuciami.
Zapewniam cię. Myślę, że skoro przyznałeś mi się do nich, to
świadczy, że na tej drodze posunąłeś się już daleko.
- Czy żądam zbyt wiele, kiedy proszę, żebyś mi towarzyszyła?
Kate, jesteś mi potrzebna!
A więc to potrzeba, a nie miłość, pomyślała ze smutkiem.
- Zawsze będę twoim przyjacielem - zapewniła, ponieważ tylko
to mogła powiedzieć nie zdradzając, jak łatwo ją zranić. - Teraz już
pójdę, ale wkrótce porozmawiamy.
- A kolacja? Wzruszyła ramionami.
- Myślę, że jedzenie jest ostatnią rzeczą, która zaprzątałaby teraz
mnie czy ciebie.
Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Kiedy odwróciła
się i szła ku drzwiom, zastanawiała się, czy będą się jeszcze kiedyś
znów całować.
Rozdział 15
Łóżko zatrzęsło się, jakby je szarpał jakiś rozgniewany olbrzym.
Wyrwało to Kate ze snu. Serce łomotało jej w piersi.
Trzęsienie ziemi! I to wielkie, sądząc po kołysaniu się całego
pokoju. Dostała niemal mdłości - jakby była na pokładzie okrętu w
środku sztormu.
Kiedy mogła się wreszcie ruszyć, pomknęła do drzwi i uchwyciła
się framugi, ze wszystkich sił przeciwstawiając się przerażającemu
chwianiu budynku, wprawiającemu żyrandole pod sufitem w ruch
wahadłowy. Po chwili zauważyła, że na dworze gorączkowo kołyszą
się latarnie, usłyszała trzaski i łomot upadającego transformatora. A
potem ulica pogrążyła się w ciemnościach.
Przez całe życie miała do czynienia z groźbą trzęsienia ziemi i
zaakceptowała ją jako część ceny za mieszkanie w Los Angeles.
Trzęsienia ziemi należały do tych nielicznych elementów życia, nad
którymi nikt nie miał absolutnie żadnej kontroli, toteż Kate, jak
wszyscy, starała się być do nich przygotowana i na tym sprawa się dla
niej kończyła.
W ciągu tych wszystkich lat przeżyła groźne wstrząsy ziemi i
łagodne wstrząsy wtórne, wychodząc z nich bez większych blizn
psychicznych. Wiedziała, że te przerażające trzaski i kołysania
wkrótce się skończą - ale co pozostawią po sobie?
Odniosła wrażenie, że obecne trzęsienie trwa dłużej niż zwykle i
jest dużo potężniejsze niż wszystkie, jakie pamiętała. Wiedziała, że
jego epicentrum musi być znacznie bliżej niż centrum silnych
wstrząsów, jakie nawiedziły poprzedniego lata pustynię o ponad sto
kilometrów od miasta, a przecież i wtedy wszystko trzęsło się
przerażająco.
Usłyszała, jak drzwiczki szafek kuchennych otwierają się i znów
zatrzaskują, otwierają i zatrzaskują, a potem dobiegł ją dźwięk
tłuczonego szkła.
Kiedy budynek przestał się kołysać, odnalazła nocne pantofle i
powoli, ostrożnie macając drogę, dotarła do kuchni, gdzie trzymała
rzeczy przygotowane na wypadek trzęsienia ziemi. Włączyła zasilane
akumulatorem światło i radio na baterie.
- W centrum Los Angeles właśnie doszło do trzęsienia ziemi
ocenianego na co najmniej 7,5 stopnia w skali Richtera - informował
spiker. - Doniesienia ze stanu Kalifornia wskazują, że Centrum
wstrząsu zlokalizowane było w zachodnim Hollywood. Nasze studio
przy Bulwarze Zachodzącego Słońca ma popękane ściany.
W budynku powypadały okna. Widzimy stąd, że w niektórych
śródmiejskich biurowcach nie ma szyb. Mieszkańcy Beverly Hills i
Bel Air telefonują, że czuć u nich gaz. Nasi reporterzy udali się tam i
kiedy tylko dotrą na miejsce, połączą się z nami, by podać
szczegółową relację. Wszyscy zadają sobie pytanie, czy to jest To,
Wielkie Trzęsienie? Jeszcze nie wiemy. Słuchajcie naszych dalszych
relacji.
Bel Air!
Kate była wstrząśnięta. Co z Davidem i Daveyem? Czy są cali?
Ich dom leży nad urwiskiem wysoko nad doliną. Najoczywiściej oparł
się przez wszystkie te lata innym trzęsieniom, ale jeśli w pierwszych
doniesieniach mowa jest o wydostawaniu się gazu i o stłuczonych
szybach, mógł to być wstrząs dużo silniejszy niż te, które ich dom
przetrzymał. A do szkód wyrządzonych wstrząsem dochodzi groźba
pożarów wywołanych przez wydostający się gaz i przez zerwane i
stykające się z ziemią przewody wysokiego napięcia.
Chwyciła za telefon i wystukała numer. Dopiero po ostatniej
cyfrze zorientowała się, że w ogóle nie słyszała sygnału. Telefon nie
działa!
Drżąc z niepokoju, włożyła szybko dżinsy i trykotową koszulkę, a
w końcu grube skarpety i tenisówki. Potem chwyciła przygotowany
plecak z zaopatrzeniem na wypadek awarii, butelkę wody i wybiegła z
mieszkania. Korytarz był ciemny.
Nie ma elektryczności, a więc nie działają windy, pomyślała.
Zasilana z generatora czerwona lampka wskazała jej drogę do wyjścia
na schody pożarowe. Kate powoli szła korytarzem ku temu światłu.
Traciła cenny czas, ale nie była zdolna do zaryzykowania szybszego
tempa. W końcu dotarła do drzwi na schody i otworzyła je.
Oświetlając stopnie latarką, zaczęła schodzić dwanaście pięter w dół
do podziemnego parkingu. Wydawało się jej, że ta droga trwa całą
wieczność.
W końcu jednak dotarła do samochodu. Kiedy dojeżdżała do
bramy wyjazdowej, usłyszała przerażające wycie syren. Mnóstwa
syren. Skręciła na północ i na horyzoncie dostrzegła łunę. Nie na
wschodzie, gdzie ma się ukazać słońce, lecz na północnym zachodzie.
W Bel Air. Tam, gdzie byli David i Davey. Kiedy pomyślała o
grożącym im niebezpieczeństwie, na moment zrobiło jej się ciemno
przed oczami.
Była w połowie kanionu, kiedy natrafiła na pierwsze pęknięcie
ziemi - bruzdę na tyle szeroką, że wstrząsnęła samochodem. Tuż za
nią były dwie następne; każda trochę szersza od poprzedniej, trochę
trudniejsza do pokonania. Nie zwracając uwagi na to, jak takie
przeprawy zniesie jej samochód, ani na niebezpieczeństwo
sygnalizowane powiększaniem się rozmiarów tych wyrw, jechała
dalej, aż przegrodziło jej drogę zwalone drzewo.
Wszędzie widziała stojące w ogródkach domów, oszołomione
trzęsieniem ziemi rodziny, oglądające skutki kataklizmu. W pewnym
miejscu zawaliło się całe skrzydło budynku. Gdzie indziej zwalone
drzewo upadło na trzy samochody stojące na podjeździe. A ziemia
nadal drżała od silnych wstrząsów wtórnych.
Przez głośniki nadawano ostrzeżenia, by ze względu na groźbę
wydostawania się gazu unikać używania elektryczności i zapalania
świec, dopóki nie przyjadą ekipy remontowe z gazowni. Z każdego
ogródka dobiegały głosy radiowych reporterów, którzy co kilka minut
uaktualniali swe relacje. Komunikaty wyliczały szkody wyrządzone
przez trzęsienie i przypominały słuchaczom o konieczności
zachowania ostrożności.
Jeśli chodzi o część miasta położoną na wzgórzu, ostrzeżenia te
były już spóźnione. Widziała łunę pożaru, rozszerzającego się w tej
dotkniętej suszą okolicy, i czuła ostry zapach dymu.
Miała głowę pełną obrazów Davida i Daveya, kiedy zjechała na
pobocze i desperacko ruszyła dalej pieszo. Ale za zakrętem zatrzymał
ją strażak.
- Nie może pani tam iść.
Kate wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc.
- Ale ja muszę - powiedziała po prostu i ruszyła dalej.
Chwycił ją za ramię i zatrzymał.
- To niebezpieczne. Spojrzała na niego groźnie.
- Ale tam jest David i jego syn. Muszę ich znaleźć.
Strażak, młody człowiek o zmęczonej i usmarowanej sadzą
twarzy, patrzył na nią ze współczuciem.
- Przykro mi, ale nie mogę pani przepuścić. Proszę zaczekać
tutaj. Właśnie ewakuujemy stamtąd ludzi.
- Ale jeśli są ranni? - spytała głosem niebezpiecznie bliskim
szlochu.
- Wydostaniemy ich.
Pokonana Kate zeszła na pobocze i siadła na pniu obalonego
drzewa. Łzy żłobiły koleiny na jej ubrudzonej twarzy. Nie odrywała
wzroku od drogi i schodzących nią mieszkańców wyżej, położonych
domów.
Na pewno są cali, powtarzała sobie w kółko. Nie wyobrażała
sobie, że mogłaby ich stracić. Niezależnie od tego, czy byli jej
prawdziwą rodziną, czy też nie, kochała ich tak, jakby nią byli.
Przed oczami ukazywał jej się obraz Davida z tym jego
drażniącym błyskiem w oczach, który zdawał się mówić: „a nie
mówiłem"? Zdławiła szloch. David przyjdzie w końcu do niej, choćby
po to, by jej to powiedzieć, by szydzić, że tak cholernie długo zajęło
jej przyznanie się do tego, co on zaakceptował już wiele tygodni temu.
Rodzina, myślała patrząc, jak dym wokół niej gęstnieje. Dobry
Boże! W ogóle nie pomyślała o matce i Brandonie, ani o Ellen i jej
bliskich. Zważywszy jednak na wstępną ocenę lokalizacji epicentrum
wszystko przemawiało za tym, że obudził ich w nocy najwyżej taki
sam wstrząs, jaki obudził ją. Trzeba to jednak sprawdzić. Pomyślała -
zbyt późno - o telefonie w samochodzie.
Nie chciała nigdzie odchodzić. Zdała sobie zresztą sprawę, że w
istocie i tak nie ma żadnego wyboru. Dym z każdą minutą gęstniał i
po wyrazie twarzy strażaka było widać, że za chwilę zacznie się on
domagać, by odeszła dalej, bo w tym miejscu niebezpieczeństwo
wzrasta.
Powlokła się z powrotem do samochodu. Najpierw zadzwoniła do
Davida, ale nikt nie odpowiadał. Powiedziała sobie zdecydowanie, że
albo telefon jest zepsuty, albo wszyscy już opuścili rejon zagrożenia.
Z całej duszy pragnęła w to wierzyć, ale nie mogła przegnać z
wyobraźni obrazu Davida przywalonego jakąś belką albo mającego
drogę odciętą przez ogień.
Drżąc z bólu wywołanego tym czekaniem, zadzwoniła do domu
matki.
- Mama? - powiedziała i głos się jej załamał.
- Kate, kochanie! Nic ci nie jest? Dzwoniłam i dzwoniłam, ale
ten przeklęty telefon nie działa.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej. Jak tylko to się
stało, zobaczyłam, że się pali w Bel Air.
- I zaczęłaś się martwić o Davida? - domyśliła się matka. - Co z
nim?
- Nie wiem. Nie udało mi się tam dojść. Pożar jest coraz większy.
Jestem bliska szaleństwa. Nie mogę tak siedzieć przy drodze i czekać.
Chcę coś robić.
- Biec na ratunek...
Kate niemal widziała, jak matka się uśmiecha.
- Och, Kate, kochanie! Nie możesz uratować całego świata.
- Może i nie mogę, ale próbuję. Zawahała się.
- Mamo?
- Tak, kochanie?
- Myślę, że tak naprawdę to myślę jedynie o ratowaniu siebie
samej.
- Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że zakochałaś się w
Davidzie?
- Myślę, że tak.
Kate zaśmiała się. To była taka ulga, móc to powiedzieć głośno.
- Kocham Davida.
Nagle usłyszała stukanie w szybę i zobaczyła Davida. Był
usmarowany sadzą, miał na sobie pogniecione i brudne ubranie, ale
był żywy. Śmiał się do niej i zdała sobie sprawę, że usłyszał jej
ostatnie słowa, ale nagle nie miało to już żadnego znaczenia.
- On tu jest! - krzyknęła w słuchawkę triumfalnie. - Mamo,
zadzwonię później, dobrze?
I jakby dopiero teraz przyszło jej to na myśl, dodała:
- U ciebie wszystko w porządku? Prawda? I u Ellen?
- Wszystko świetnie, kochanie. Może przyjedź ze swoim młodym
człowiekiem na śniadanie? Ellen też będzie. I Penny.
Z wzrokiem utkwionym w Davida Kate ledwie wykrztusiła jakieś
„dobrze". Odłożyła słuchawkę i wyskoczyła z samochodu.
- Nic ci się nie stało? - spytała, tuląc się do niego.
Dotykała jego policzków, czoła, pleców, jakby chcąc się upewnić.
- Rób tak dalej, a za chwilę ludzie będą mieli niezłe widowisko! -
Odzyskał już swoje sarkastyczne poczucie humoru. Spojrzała mu w
oczy.
- Och, David, tak bardzo się o ciebie martwiłam. Kiedy
pomyślałam, że mogę cię już nigdy nie zobaczyć, chciałam umrzeć.
Dotknął palcami jej warg.
- Nigdy, ale to nigdy tego nie mów. Przytulił ją jeszcze mocniej.
Na jego twarzy malowała się taka sama ulga jak na jej.
- Byłem bliski szaleństwa, kiedy nie mogłem się z tobą
skontaktować. Davey miał nawet numer twojego telefonu w
samochodzie i próbowaliśmy i tam się dodzwonić, ale się nie udało.
Poza tym myśleliśmy, że tylko skończony wariat jeździłby
samochodem o szóstej rano tuż po trzęsieniu ziemi.
Zignorowała tę krytykę.
- Daveyowi nic się nie stało?
- Stoi tam ze strażakiem.
Spojrzała na drugą stronę ulicy i zobaczyła Daveya, który
zadawał strażakowi pytania w takim tempie, że na zmęczonej twarzy
mężczyzny pojawił się uśmiech. Uczucie do tego chłopca przepełniało
jej serce.
- Kate?
- Uhm? - wyszeptała, zadowolona, że David wciąż trzyma ją w
objęciach.
- Słyszałem, co powiedziałaś do słuchawki.
Podniosła wzrok i ich spojrzenia spotkały się.
- Że cię kocham?
Kiwnął głową.
- Mówiłaś serio?
Nie było sensu ukrywać dłużej prawdy. Na dobre czy złe, kochała
go. Nadeszła pora, by podjąć ryzyko.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym mówiła to, czego nie
myślę?
- Na tyle serio, żeby wyjść za mnie?
Przeniknęła ją radość, nie dająca się porównać z niczym, co
kiedykolwiek odczuwała, niemniej nadal zachowywała ostrożność.
- Wyjść za ciebie?...
- Kocham cię, Kate - powiedział z naciskiem. - Właśnie ciebie.
Tak bardzo chciała w to uwierzyć.
- Jesteś pewien?
- Absolutnie. Dzięki tobie znowu czuję, że żyję. Przywróciłaś mi
syna. Nawet jeśli się nie pobierzemy, jesteśmy rodziną, w każdym
sensie tego słowa.
Wiedziała, że to prawda. Już od tygodni czuła to sama. Poszukała
jego oczu i po raz pierwszy nie dojrzała w nich żadnego cienia, tylko
nadzieję i radość.
- Tak - powiedziała. - Tak, wyjdę za ciebie. Uniósł ją w górę z
okrzykiem takiego zachwytu, że wszyscy idący drogą odwrócili się i
patrzyli na nich z uśmiechem. Davey już pędził do nich przez ulicę.
- Czy poprosiłeś ją, tato? Czy poprosiłeś ją, żeby za ciebie
wyszła?
David mrugnął do Kate.
- Tak, synu.
- I zgodziła się? - pytał dalej, podskakując z podniecenia. -
Zgodziła się, tak?
- Tak - potwierdziła Kate.
- Hura! - krzyknął Davey, obejmując Kate w talii. - Żenimy się! -
zakomunikował wszystkim widzom.
Mimo że poranek był ponury, pełen zniszczeń i strachu, nowinę tę
powitano oklaskami.
- Jeśli zupełnie obcy ludzie są tak z tego zadowoleni -
powiedziała Kate - to tylko sobie wyobraź, jak zareaguje moja
rodzina. Co przypomina mi, że jesteśmy zaproszeni na rodzinne
śniadanie. Czy to wytrzymasz?
David zgarnął ręką pasmo włosów z jej twarzy i uśmiechnął się,
obejmując dłonią jej podbródek.
- Już myślałem, że nigdy o to nie zapytasz.
Kiedy Kate podjechała z Davidem i jego synem pod dom, w
którym się wychowała, spojrzała na pęki bugenwilli, na hiszpański
dach kryty dachówką, na starannie utrzymane trawniki i pomyślała o
tych wszystkich latach, kiedy uważała, że jest to jej dom.
Spojrzała na Davida i pochwyciła jego uśmiech. W tej samej
chwili poczuła, że David dotyka jej dłoni,
- Czy się rozmyśliłaś? - spytał. Potrząsnęła przecząco głową.
- Nic z tych rzeczy. Po prostu zastanawiałam się, co sprawia, że
dom staje się rodzinnym domem.
- Trzeba, żeby dwoje ludzi się kochało. Żeby była rodzina.
- Mnóstwo czasu musiało upłynąć, zanim to zrozumiałam.
- Może musiało upłynąć tyle czasu, żebyś znalazła
odpowiedniego mężczyznę - zasugerował z tym swoim leniwym
uśmiechem.
Jeśli oczekiwał, że będzie się z tym stwierdzeniem spierała, nawet
łagodnie, to się zawiódł. Nie mogła. Tylko jeden mężczyzna był dla
niej odpowiedni i upłynęło niemożliwie dużo czasu, nim się zjawił. A
może po prostu czekał, aż nadejdzie właściwy moment? Gdyby zjawił
się choć trochę wcześniej, mogłaby jeszcze nie być gotowa na jego
przyjęcie.
- Myślę, że wszystkim będziesz się podobał - powiedziała ze
śmiechem. - Jesteś taki zarozumiały.
- Czy nie widzisz, że trzęsą mi się kolana?
- O czym wy tak długo gadacie? - spytał Davey. - Umieram z
głodu.
- No to biegnij do środka i powiedz pierwszej osobie, jaką
spotkasz, żeby cię nakarmiła - zaśmiała się Kate.
Oczy Daveya rozszerzyły się ze zdumienia.
- Nie mogę tego zrobić.
Spojrzał na ojca.
- Prawda, tato, że nie mogę?
- Myślę, że masz rację. Chodź, Kate, nie ma sensu tego odkładać.
- Zdajesz sobie sprawę, że uniknąłeś wielu problemów, czyniąc
ze mnie uczciwą kobietę przed naszą wizytą w tym domu? Inaczej
mógłbyś się pożegnać z nadzieją na przyjemne śniadanie z moją
rodzinką. Zamęczyliby cię pytaniami.
Ewentualność taka najwyraźniej go nie przerażała, bo powiedział:
- Kate, ciągle zwlekasz.
- Tak, myślę, że tak. - Uśmiechnęła się, a potem głęboko
odetchnęła. - Więc chodźmy wreszcie.
Matka otworzyła już drzwi i rozpostarła ramiona.
- Kochanie, jak dobrze cię widzieć. Taka jestem szczęśliwa, że
mogę na własne oczy stwierdzić, że nic ci się nie stało.
Objęła zatroskanym spojrzeniem Davida i Daveya.
- A wy? - zapytała. - Nic się wam nie stało? Wszystko dobrze?
Kate powiedziała mi o pożarze.
- Trochę jesteśmy zmęczeni, ale to nic poważnego -
odpowiedział David. - Dzień dobry. Jestem David Winthrop.
- Tak, oczywiście. Wszystko już o panu słyszałam.
Kate usłyszała dźwięk dzwonków alarmowych. Podniosła wzrok
akurat w porę, by zobaczyć, jak do drzwi podchodzi Brandon
Halloran. Uśmiechnął się ciepło i spojrzał na nich pełnymi troski
oczami.
- David - powiedział, ściskając jego rękę. - Dobrze jest znowu cię
widzieć.
- Znowu? - podchwyciła Kate, patrząc na obu pytającym
wzrokiem.
David tylko się uśmiechnął, Brandon zaś starannie unikał jej
spojrzenia. Kate pociągnęła Davida za rękaw.
- Co to znaczy „znowu"?
- Wyjaśnię ci później - odparł. W holu pojawiły się Ellen i
Penny.
- Żałuję - powiedziała Ellen - że nie ma tu mojego męża.
Wezwano go do pracy.
Rzuciła Kate pełne zadowolenia z siebie, siostrzane spojrzenie,
wzięła Davida pod rękę i odeszła z nim na bok.
Kate spojrzała na Daveya.
- Zakradnijmy się do kuchni i zobaczmy, co tam przygotowują.
- Świetnie!
Kate zastała matkę przy kuchence, kładącą na patelnię ostatnie
kawałki z całej paczki bekonu. Z aprobatą wciągnęła unoszący się w
kuchni zapach.
- Czy Brandon powinien to jeść? - drażniła się Kate z matką,
wskazując na miskę pełną rozbitych już jajek.
- Raz na tydzień folguję jego gustom - odpowiedziała matka. - A
dziś jest bardzo specjalna okazja.
- Czy powinnam robić teraz notatki, jak dbać o utrzymanie
dobrego małżeństwa? - spytała Kate, kiedy już posłała Daveya do
jadalni z przykrytym półmiskiem pełnym gorących grzanek.
Matka spojrzała przenikliwie na Kate, zauważyła jej minę i nagle
zaśmiała się i objęła córkę.
- Och, kochanie! Taka jestem szczęśliwa z twojego powodu.
Wygląda na naprawdę świetnego młodego człowieka.
- Czy doszłaś do takiego wniosku w ciągu ostatnich pięciu minut,
czy też Brandon przeprowadził trochę dokładniejszy wywiad?
- Myślę, że w ubiegłym tygodniu zjedli któregoś dnia obiad -
przyznała się matka.
- Co zrobili?!
- Kochanie, chcieliśmy się tylko upewnić, że on jest dla ciebie
odpowiedni.
Davey wrócił i najwidoczniej znudzony rozmową dorosłych,
włączył się do niej:
- Czy kiedyś wreszcie coś zjemy?
Jego niecierpliwość sprawiła, że Kate i jej matka wybuchnęły
śmiechem.
- Za pięć minut - obiecała Elizabeth Halloran swemu nowemu
przyszłemu wnukowi. - Idź i zapowiedz to wszystkim.
Kiedy wszyscy zgromadzili się już przy stole, Brandon odszukał
wzrokiem swą niedawno poślubioną żonę i powiedział:
- Myślę, że jest to okazja do wygłoszenia błogosławieństwa.
Zgadzasz się ze mną?
Elizabeth Halloran, której oczy błyszczały miłością, skinęła
głową. Szczęście malujące się na twarzy matki wywołało łzy w
oczach Kate.
- Ojcze w Niebiesiech! - zaczął Brandon. - Dzięki Ci, że
oszczędziłeś nas podczas dzisiejszego trzęsienia ziemi i że tego ranka
zebrałeś nas wszystkich razem. Dziękuję Ci także za moje nowe córki,
moją wnuczkę oraz za tego wspaniałego młodego mężczyznę i jego
syna, którzy wnieśli tyle szczęścia w życie Kate. Pobłogosław
jedzenie, które będziemy spożywać, i pobłogosław naszą rodzinę. I
obyśmy zawsze pamiętali o znaczeniu miłości, którą dzielimy. Amen.
Kate podniosła głowę i przebiegła wzrokiem zgromadzonych
wokół stołu. Jej spojrzenie zatrzymało się najpierw na Daveyu
siedzącym naprzeciwko niej, a potem na Davidzie u jej boku.
- Amen - powtórzyła miękko.
Poczuła, że pod stołem dłoń Davida zamyka się na jej ręce.
Spojrzała w jego oczy promieniejące miłością. Wiedziała, że ona też
nie jest w stanie ukryć swych uczuć.
Przez jej twarz przemknął uśmiech.
- A teraz - powiedziała słodkim głosem - powiedz mi wszystko o
tym obiedzie z Brandonem.
Epilog
Promienie słońca oświetlały poprzez szklane ściany i szklany
sufit kaplicy Wayfarer niewielką grupę osób zgromadzonych na ślubie
Kate Newton i Davida Allena Winthropa II. Kate serce podchodziło
do gardła, kiedy stała na kamiennych schodach kościoła i czekała, aż
David pojawi się przed ołtarzem.
W pewnym momencie odwróciła się do Ellen i uśmiechnęła.
- Myślę, że to jest to.
- Ja też tak myślę, siostrzyczko. - Ellen pocałowała ją w policzek.
- Kocham cię i wiem, że będziesz bardzo, bardzo szczęśliwa.
- Tak - zgodziła się Kate bez wahania. - Już jestem szczęśliwa.
- Drogie panie - powiedział Brandon Halloran, patrząc na nie z
czułością. - Chyba zaczynamy.
Kate spojrzała na tego siwowłosego mężczyznę, który dwukrotnie
napełnił życie jej matki szczęściem. Nie był już obcym. Kate w końcu
uświadomiła sobie, że może mu ufać i że będzie się o nią troszczył
tak, jak niegdyś to robił jej ojciec.
- Brandon?
- Tak, kochanie?
- Dziękuję ci, że zgodziłeś, się poprowadzić mnie do ołtarza.
- Nic nie mogło mi sprawić, większej przyjemności niż to, że
mnie o to poprosiłaś.
Wziął ją pod rękę i uważnie się jej przyjrzał.
- Jesteś gotowa?
- Jeszcze jedno. Przez pewien czas nie mogłam sobie wyobrazić,
że mógłbyś odnosić się do mnie tak samo jak do Ellen. Ale potem
poznałam Daveya i wiem, że nie mogłabym go bardziej kochać,
gdyby był moim synem, a nie synem Davida.
- Taka jest potęga miłości. - Brandon uśmiechnął się do niej. - No
więc, czy jesteś już gotowa zacząć nowe życie?
Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na Davidzie i Daveyu.
Powiedziała zdecydowanym głosem:
- Tak.
Jak parę miesięcy wcześniej jej matka, tak i ona nie potrafiła
ukryć swych uczuć, kiedy szła pokonując dystans dzielący ją od
człowieka, który napełnił jej życie radością, i od chłopca, dzięki
któremu się połączyli. Podniosła wzrok i zobaczyła wymianę spojrzeń
między swym ojczymem a matką i dojrzała łzy lśniące na matczynych
policzkach.
Ale jej dłoń była już w dłoni Davida i zaczęła się uroczystość.
- Ja, David, biorę ciebie, Kate, kobietę, która wniosła w moje
życie nową radość, za prawowitą małżonkę. Składam dzięki za dzień,
w którym cię spotkałem. Kocham cię za twą siłę ducha, twoją
szczodrość i siłę twojej miłości, obejmującej nie tylko mnie, ale i
mojego syna. Wiem, że razem możemy pokonać wszelkie przeszkody,
stawić czoło każdemu wyzwaniu. Chcę się starzeć mając cię u boku i
ślubuję, że nic nigdy nie będzie dla mnie ważniejsze od naszej
rodziny.
Z oczami pełnymi łez Kate napotkała jego wzrok. Dla niej
również w całej tej kaplicy nie było nikogo ważniejszego od
mężczyzny stojącego przy niej i Boga tam w górze, błogosławiącego
ich związkowi.
- Ja, Kate, biorę ciebie, Davidzie, za mego prawowitego
małżonka. Dzięki tobie nauczyłam się, co w życiu jest naprawdę
ważne. Dzięki tobie odkryłam potrzebę słuchania mego własnego
serca. Wiem, że nic nie jest dla mnie ważniejsze od szczęścia twojego
i szczęścia naszej rodziny.
Kiedy patrzę w przyszłość, widzę cię u mojego boku, widzę
siebie dzielącą twoją siłę, twoje oddanie i twoją miłość. Ślubuję, że
wszelkie przeszkody, jakie staną na naszej drodze, każde wyzwanie,
jakiemu będziemy musieli sprostać, pokonywać będziemy wspólnie.
Darzę cię szacunkiem i przede wszystkim darzę cię miłością.
Na usilną prośbę Kate podczas całej tej ceremonii nie padło słowo
„śmierć". Kate nie chciała żadnych smutnych przypomnień, że miłość
nie zawsze jest wieczna. Nikt nie zdawał sobie z tego lepiej sprawy
niż David. Skoncentrują się na dniach, jakie będą im dane.
Każdy z tych dni uczynią tak drogocennym, jakby miał być ich
ostatnim wspólnym dniem. Jeśli im się to uda, jeśli będą cieszyć się
każdym dniem, to kiedy nadejdzie koniec ich czasu na tej ziemi, nie
będą niczego żałowali.
Wypowiedziawszy swe ślubowania, trzymając się za ręce
spojrzeli sobie głęboko w oczy i powtórzyli ślubowanie, jakie
niedawno wypowiadali Elizabeth Newton i Brandon Halloran i jakie
wypowiada się zawsze na ceremonii zaślubin.
Zaczęli trochę nierówno, ale pod koniec ich głosy wzniosły się w
górę, napełniając niewielką kaplicę ich radością.
- Ślubuję kochać cię, szanować i cenić przez wszystkie dni mego
życia.
Na zewnątrz kaplicy, na trawniku opadającym łagodnie w stronę
oceanu, Kate i David wypili ze swymi gośćmi kieliszek wina.
Ponieważ na przygotowanie ślubu mieli niewiele dni, lista gości była
bardzo krótka. Wielkie przyjęcie mieli urządzić za miesiąc, po
powrocie z podróży poślubnej, która była pierwszym dłuższym
wypoczynkiem każdego z nich dwojga od lat.
Teraz Kate była zadowolona, że dzieli swą radość z rodziną i
garstką ludzi, którzy pomagali im w ciężkich dla nich chwilach. Stała
wśród gromadki życzliwych jej osób i czuła, że jej serce przepełnione
jest szczęściem.
Davey podszedł do niej z bardzo poważną miną.
- Kate...
- Co, kochanie?
Uśmiechnęła się do niego i pomyślała, co by powiedziała pani
Larsen widząc, że wystaje mu koszula i że smokingowe spodnie są
wyraźnie czymś zabrudzone. Ona sama uważała, że wygląda
wspaniale.
- Czy teraz, kiedy ty i tata jesteście już małżeństwem, mam dalej
mówić do ciebie: Kate?
Jej serce zatrzymało się na moment, a potem szaleńczo zabiło.
Żebym tylko tego nie popsuła, modliła się w duchu.
- A jak chciałbyś do mnie mówić?
- Myślałem - zaczął i poszukał spojrzeniem ojca. - Myślałem, że
kiedyś, może nie od razu, ale kiedyś chciałbym mówić do ciebie:
mamo.
Kate przymknęła na chwilę oczy, by ukryć napływające do nich
łzy.
- Och, Davey, bardzo by mi się to podobało, jak tylko będziesz
do tego gotowy. A tymczasem Kate będzie bardzo dobrze.
Uśmiechnął się.
- Dzięki. Mogę zjeść jeszcze jeden kawałek tortu?
- Ile tylko chcesz.
W tym właśnie momencie na jej ramieniu spoczęła dłoń Davida.
- Oczywiście - powiedział zaczepnym tonem. - Możesz mu na to
spokojnie pozwolić, bo to nie ty będziesz siedziała przy nim przez pół
nocy, kiedy będzie go bolał brzuch.
- Pani Larsen nie będzie miała nic przeciwko temu -
zaprotestowała z przekonaniem. - Wiesz, że go kocha.
- A ja wiem, pani Kate Newton Winthrop, że bardzo panią
kocham i że jestem już gotów do rozpoczęcia miodowego miesiąca.
Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.
- Ja też. Gdzie jedziemy?
- To sekret.
- Ktoś musi przecież wiedzieć.
Rozejrzała się wokół.
- Dorothy?
Jego uśmiech nic jej nie powiedział.
- Zelda? Nic.
- Brandon?
- Dlaczego myślisz, że komuś powiedziałem? Może chcę, żeby
przez cztery tygodnie absolutnie nikt nie mógł nas znaleźć?
- Wiesz, że to całkiem dobry pomysł.
- Jesteś pewna, że nie będzie ci brakowało tych wszystkich narad
z klientami i tych wszystkich rozmów telefonicznych?
- A ty jesteś pewny, że nie będziesz chciał znaleźć się w jakimś
futurystycznym królestwie?
- Myślę, że po prostu będziemy musieli być cały czas bardzo
zajęci.
- Bardzo zajęci... - Pokiwała głową. - Mam pewne pomysły.
- O, tego jestem pewien. No dobra, ale może pozbędziesz się
wreszcie tego bukietu i ruszymy w drogę?
Kate wysłała Daveya, by obszedł gości i zwołał ich na ceremonię
rzucania bukietu. Stanęła na najniższym stopniu schodów, spojrzała
przez ramię i wyrzuciła bukiet w górę. Nawet nie musiała patrzeć, kto
go schwycił - poznała ten jęk absolutnego zadowolenia.
Odwróciła się, podeszła do Zeldy, objęła ją, a potem wzięła pod
rękę.
- Chodź, jest tu ktoś. Chciałabym, żebyś go poznała.
Śmiejąc się, obie przeszły na drugą stronę trawnika, aż znalazły
się przed Brandonem Halloranem. Kate mrugnęła do niego, wskazała
bukiet, który Zelda mocno ściskała w ręku, i powiedziała:
- Rób swoje.
A potem rozejrzała się, szukając swego męża i swego pasierba.
Swej rodziny. Kiedy ich w końcu znalazła, głęboko westchnęła. Może
dotarcie do tego punktu zajęło jej wiele czasu, ale na nic nie
zamieniłaby czekającej ją przygody.