61 Woods Sherryl Klient pani mecenas


SHERRYL WOODS

KLIENT PANI MECENAS


Rozdział 1

Jeszcze godzina papierkowej roboty, pomyślała Kate Newton. Jeszcze godzina i ten straszny tydzień z nie kończącymi się konfrontacjami i smutnymi, pełnymi goryczy historiami małżeńskich niepowodzeń wreszcie się skończy.

W piątkowe popołudnia to, co kiedyś wydawało się pasjonujące, ostatnio było już tylko nużące. Obawiała się, że któregoś dnia po prostu nie wytrzyma i wyjdzie z biura przed końcem pracy. Niepokoiło ją to bardziej, niż gotowa była przyznać. Mówi się, że wysoko opłacani, drapieżni adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych uwielbiają pracę do późnej nocy. I Kate do niedawna rzeczywiście rozkoszowała się każdą minutą swej działalności.

Teraz jednak patrzyła z niechęcią na piętrzące się na biurku góry teczek z aktami sądowymi i dokumentami. Nagle ogarnęła ją bardzo nieprofesjonalna, lecz niemal nieodparta chęć, by dobrze potrząsnąć niektórymi klientami i powiedzieć im, żeby zmądrzeli, wyrzucili do kosza wnioski rozwodowe i zaczęli walczyć o ratowanie swych małżeństw. Już sam pomysł zrobienia czegoś tak sprzecznego z jej charakterem wstrząsnął nią. Co się dzieje?

Myśli te przerwało ciche brzęczenie telefonu. Była z tego niemal zadowolona, chociaż dźwięk ten w piątek o tej porze z pewnością należało uważać za zapowiedź katastrofy.

- Tak, Zeldo? - powiedziała do sekretarki, której matka tak zafascynowana była książkami Scotta Fitzgeralda, że nadała córce imię jego barwnej, zwariowanej żony.

Zelda Lane wzięła sobie do serca całą mistykę Fitzgeralda i była równie barwna jak jej imienniczka. Jednocześnie wykazywała też - i dzięki Bogu - niewiarygodną sprawność zawodową.

- Jest tu ktoś do ciebie - oznajmiła Zelda, po czym zniżyła głos do szeptu i dodała: - Mówi, że jest kandydatem na klienta.

Coś w jej tonie wzbudziło czujność Kate.

- Dobra, o co chodzi? - spytała z irytacją. - W moim kalendarzu nikt nie jest zapisany. Może to któryś z tych aroganckich łobuzów, którym się wydaje, że mogą wtargnąć bez uprzedzenia, a i tak zostaną potraktowani pierwsza klasa?

Sekretarka wydała dźwięk, który mógłby być albo kaszlem, albo tłumionym śmiechem.

- Nie sądzę, szefowo. Myślę jednak, że powinnaś go przyjąć.

Kate westchnęła. Niestety, zwykle warto było posłuchać instynktu Zeldy.

- Czy ten kandydat na klienta jakoś się nazywa?

- David Allen Winthrop.

Kate usłyszała przytłumioną rozmowę i Zelda dodała szybko:

- Trzeci. David Allen Winthrop III.

Kate dobrze znała takich mężczyzn: precyzyjnych, myślących tylko o sobie i pełnych wyobrażeń o swej ważności. Był to gatunek ludzi, których w toku prowadzonych przez siebie spraw rozwodowych zwykle przepuszczała przez wyżymaczkę.

- Wpuść go - powiedziała i zaczęła układać strategię przywołania tego bohatera do porządku za pomocą ostrego wykładu na temat ogromu jej zajęć i na temat dobrego obyczaju, który nakazuje umawiać się na spotkania.

Drzwi jej gabinetu otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa Zelda. Na jej twarzy malowało się coś pośredniego między rozbawieniem a radosnym oczekiwaniem. Przy jej bardzo specyficznym, wręcz błazeńskim poczuciu humoru był to kolejny sygnał ostrzegawczy. Kate domyśliła się, że powinna czym prędzej zatrzasnąć drzwi przed nosem sekretarki i nadal ukrytego w sekretariacie przyszłego klienta, wykraść się tylnym wyjściem i pojechać na długi weekend do Malibu, na tak jej potrzebny wypoczynek.

Tymczasem patrzyła wyczekująco w kierunku drzwi, mając wzrok skierowany tuż ponad ramieniem Zeldy. Niespodziewanie dostrzegła jakiś ruch na wysokości talii sekretarki; spojrzała w dół i ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. Jej przyszły klient liczył około dziesięciu lat.

Miał włosy koloru piasku, gładko zaczesane do tyłu, i wyszorowaną do czysta twarz z konstelacją piegów na nosie. Szary blezer i marynarskie spodnie wyglądały tak, jakby zdjęto je prosto z wieszaka w młodzieżowym dziale domu mody. Ten elegancki wygląd uzupełniał doskonale zawiązany krawat i biała koszula. Chłopiec albo spędzał lato na obozie o surowych regułach dotyczących ubioru, albo przygotowywał się do kariery na giełdzie.

Sądząc po wyrazie twarzy, sprowadziła go tu sprawa ogromnie dla niego ważna. Kate wyciągnęła rękę i przedstawiła się z zachowaniem całego rytuału:

- Jestem Kate Newton. Co mogę dla ciebie zrobić?

Brązowe oczy spojrzały na nią z powagą.

- Chciałbym rozwodu.

Powiedział to bez emocji, tonem, jakim mógłby zamawiać lody waniliowe, podczas gdy wszyscy wiedzą, że naprawdę wolałby czekoladowe.

Kate poczuła się zbita z tropu:

- Przepraszam?

W jego poważnych oczach przez moment błysnęła niepewność.

- Przecież tym się pani zajmuje, prawda? Przeprowadza pani rozwody.

Jego głos zaczął po trochu odzyskiwać poprzednią pewność siebie.

- Przeczytałem w gazecie wszystko o pani ostatniej sprawie. Wydaje mi się, że jest pani dobra. Trochę ostro potraktowała pani tego męża, ale w sumie była pani zupełnie dobra.

Kate zaskoczyła wnikliwość analizy dokonanej przez malca, który powinien raczej zabawiać się grami komputerowymi pełnymi dźwięków w rodzaju „bah" i „bum".

- Dziękuję, ale przyznam, że niezupełnie rozumiem. Nie wyglądasz...

Przez chwilę szukała słowa, które nie uraziłoby jego tak wyraźnego poczucia godności. Zdecydowała się jednak mówić wprost.

- Widzisz, ludzie pragnący się rozwieść są na ogół starsi. Właściwie z kim chcesz się rozwieść?

Pomyślała, że jeśli ten mały jest żonaty, to ona rzuci adwokaturę, przeniesie się na ranczo w stanie Montana i zajmie hodowlą owiec. I nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z rasą ludzką.

- Z ojcem - powiedział.

W jego głosie było tyle żalu, że w głębi duszy Kate coś się poruszyło. Obudził się w niej nagle instynkt macierzyński, o którego posiadanie nigdy się nie podejrzewała.

- Lepiej porozmawiajmy. Proszę, usiądź tam na kanapie. Nawiasem mówiąc, jak tu dotarłeś?

- Wszyscy myślą, że jestem w kinie. Po seansie będzie czekać na mnie gosposia.

Kate poszła za nim do tej części swego gabinetu, w której odbywała rozmowy z klientami, i siadła w fotelu naprzeciwko niego.

- W porządku. Więc dlaczego chcesz przerwać swój związek z ojcem?

Nie miała najmniejszego zamiaru używać słowa „rozwód".

- Nie dające się usunąć różnice charakteru - powiedział oficjalnym tonem, od którego Kate przebiegły mrówki po plecach.

- Rozumiem.

Pokiwała mądrze głową, znowu próbując odzyskać panowanie nad sobą.

Nie pomagała jej w tym mina Zeldy, z trudem zachowującej powagę. Kate spojrzała na sekretarkę ze złością i poleciła:

- Możesz nas zostawić samych.

- Oczywiście, szefowo. Czy mam coś przynieść? Może coś do picia? - spytała chłopca z takim szacunkiem, jakby rozmawiała z dziedzicem wielkiej fortuny.

Zelda miała ogromne doświadczenie w postępowaniu z dziedzicami fortuny, ale - jeśli Kate się dobrze orientowała - żadnego w postępowaniu z dziećmi.

- Poproszę kawę - powiedział i dodał, jakby przyszło mu to do głowy dopiero po chwili: - Ze śmietanką i trzema kostkami cukru.

Kate, która piła specjalnie wybraną kawę kolumbijską bez żadnych dodatków, by lepiej czuć jej smak i aromat, skrzywiła się. Nie mogła jednak powstrzymać się od podziwu dla tego chłopca tak zdecydowanego, by sprawiać wrażenie dorosłego. Jakie tam wrażenie, poprawiła się w myślach. Ten chłopak zachowywał się uprzejmiej niż połowa znanych jej mężczyzn.

Siedział na kanapie wyprostowany jak żołnierz, chociaż musiała to być pozycja bardzo niewygodna, bo jego stopy ledwie sięgały podłogi. Nie dostrzegła jednak ani śladu owego nieustannego kręcenia się, które ją irytowało u dzieci siostry. Chłopiec tak bardzo panował nad sobą, że trochę to niepokoiło.

Kiedy Zelda przyniosła kawę, Kate przyjrzała się trzeźwo swemu kandydatowi na klienta.

- No dobra. Powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi.

- Myślę, że sprawa jest dosyć nieskomplikowana - powiedział, jakby studiował akta sądowe, by zapewnić sobie właściwy dobór słów. - Mój ojciec i ja nie zgadzamy się z sobą.

- Jak się to objawia? - zapytała, naprawdę zafascynowana i jego zachowaniem, i tym, co mówi.

Co mogła skłonić chłopca do pójścia do adwokata zajmującego się sprawami rozwodowymi? Niedostateczne kieszonkowe? Surowa dyscyplina? Narkotyzowanie się rodziców? Napastowanie seksualne? Boże, byle nie to ostatnie!

- W ogóle się już nie widujemy. - Wargi chłopca niebezpiecznie zadrżały. - Jest tak od śmierci mamy.

Kate znowu poczuła, że coś ją ściska w piersi. Ludzie mający z nią do czynienia byliby zdumieni tym przejawem wrażliwości, Kate słynęła bowiem z gotowości do skakania przeciwnikowi do gardła bez względu na to, ile łez leje się na sali sądowej.

- Kiedy mama umarła? - zapytała łagodnie, gdy na tyle już doszła do siebie, że mogła mówić bez drżenia w głosie.

- Sześć miesięcy temu. Dla taty to było bardzo ciężkie - powiedział takim tonem, jakby słyszał już to zdanie miliony razy z ust dorosłych, starających się usprawiedliwić brak troski ze strony ojca.

- Tobie też musiało być ciężko.

Jego ogromne oczy nagle napełniły się łzami.

- Czasem - przyznał niemal szeptem i po jego policzku spłynęła łza. - Ale staram się być dzielny ze względu na tatusia.

- Czy ty i ojciec rozmawiacie o tym? Potrząsnął głową.

- To dla nas zbyt smutne.

Kate nagle poczuła chęć, by wyjść z biura, udać się prosto do Beverly Hills czy Bel Air, albo do jakiejś innej luksusowej dzielnicy, w której ten człowiek mieszka, i udusić go. Na pewno cierpi. Nawet nie znając szczegółów dotyczących zgonu pani Winthrop mogła sobie wyobrazić, jak niszcząco musiała ta śmierć wpłynąć na pana Winthropa. Zmarła musiała być bardzo młoda, a wtedy nikomu nie jest łatwo.

Miał jednak syna - syna, który przy wszystkich tych pretensjach do dorosłości był wciąż małym chłopcem, i to na dodatek rozpaczliwie cierpiącym. Kate znała ten ból. Nie miała pojęcia, jak należy sobie z taką sytuacją radzić, ale jednego była pewna - nie w sposób zastosowany przez pana Winthropa.

- Co zrobisz, jeśli uzyskasz rozwód? - zapytała, używając tego słowa wbrew swemu postanowieniu.

Dopiero po raz drugi od Swego niezapowiedzianego przybycia okazał lekką nieśmiałość.

- Miałem nadzieję, że może mogłaby pani znaleźć kogoś, kto by mnie adoptował. Mogą być bracia i siostry, mama i tata. Wie pani, taka prawdziwa rodzina. - W jego głosie zabrzmiała zazdrość.

- Mogłaby pani znaleźć kogoś takiego? Nie sprawię żadnego kłopotu. Przyrzekam.

- Może do tego nie dojdzie - powiedziała Kate z namysłem.

Poczuła, jak ogarnia ją wściekłość. David Allen Winthrop junior, czy drugi, czy jak tam nazywał się ten jego ojciec, dostanie z obu luf. Była naprawdę oburzona. Doprowadzi do tego, że będzie się czuł jak zbity pies. Choćby miała poświęcić setki godzili swego drogocennego czasu, to załatwi sprawę jego nad wiek dojrzałego syna. Załatwi bezpłatnie. Nie jest w stanie zapewnić mu matki, braci i sióstr, ale David odzyska ojca. Tak zdecydowała.

Wyciągnęła rękę.

- Będę uszczęśliwiona mogąc cię reprezentować

- powiedziała, wymieniając z nim oficjalny uścisk dłoni.

Myślała już o precedensowym rozstrzygnięciu pewnej sprawy na Florydzie, które mogło dostarczyć jej niezbędnej amunicji. Teraz jednak, kiedy umowa została zawarta, David wyglądał jakoś nieswojo.

- Musi pani powiedzieć mi najpierw, ile wynosi pani honorarium - oświadczył. - Wiem, że jest ono zapewne wysokie, ale mam kieszonkowe. Niewiele z niego wydaję. Odłożyłem pięćdziesiąt dolarów. Czy to wystarczy? Przynajmniej na początek?

Kiedy wyciągał pogniecione banknoty, parę drobnych monet upadło na podłogę. Wyraźnie były to oszczędności wyjęte ze skarbonki.

Kate wyjęła z tej kupki banknotów jednego dolara.

- To wystarczy jako opłata za powierzenie mi sprawy - oznajmiła.

Nie chciała go urażać odmową opłaty w ogóle.

- Zelda da ci do podpisania druk stwierdzający, że chcesz, żebym była twoim adwokatem. W ten sposób wszystko będzie załatwione formalnie.

Spojrzał na nią z powątpiewaniem.

- W sprawie, o której czytałem, dostała pani mnóstwo pieniędzy.

- To był procent od tego, co wyprocesowałam. Jeśli chcesz, możemy też się tak umówić.

- To znaczy, że tata będzie musiał pani zapłacić, jeśli dostanę rozwód?

- Coś w tym rodzaju.

- Nie będzie tym zachwycony.

- Żaden z moich klientów nie był czymś takim zachwycony - przyznała Kate sucho. - Ale sąd już tego dopilnuje.

Jeśli tylko będzie miała w tej sprawie coś do powiedzenia, to nie dojdzie do żadnej rozprawy sądowej i żadnych rozstrzygnięć tego typu. Sądziła, że w istocie wystarczy jedno solidne kazanie i jeden zdrowy wybuch gniewu. Ojciec tego chłopca z pewnością nie był okrutny wobec niego z rozmysłu. Zapewne był trochę zagubiony, a coś takiego daje się szybko naprawić/Zazwyczaj wystarcza jeden zdecydowany i logiczny atak.

- Dumna jestem, że to właśnie mnie wybrałeś - powiedziała. - Będę z tobą w kontakcie. Przyrzekam.

Wzięła wizytówkę i nagryzmoliła coś na odwrocie.

- Weź to. Jeśli będę ci potrzebna, to napisałam ci numer mojego telefonu domowego i telefonu w samochodzie.

Starannie włożył wizytówkę do kieszeni. Jego poważna mina stała się jeszcze poważniejsza.

- Czy zabierze to pani dużo czasu? Zaraz zacznie się szkoła. Jeśli mam chodzić do jakiejś nowej, to chciałbym zacząć razem ze wszystkimi.

- Mam nadzieję, że niedużo. Zostaw Zeldzie adres pracy ojca i numer waszego telefonu. Zacznę jeszcze dziś.

W drzwiach się zawahał.

- A jeśli się rozgniewa i wyrzuci mnie z domu, zanim znajdzie pani kogoś, kto mnie adoptuje?

- Nie musisz się o to martwić.

- Ale on może to zrobić - powiedział, jakby ten najwyraźniej uwielbiany przez niego człowiek mógł się nagle przeobrazić w tyrana.

Kate ani przez chwilę w to nie wierzyła, ale widziała, że chłopiec jest rzeczywiście zmartwiony taką perspektywą. Z rzadko jej się zdarzającą impulsywnością powiedziała:

- Jeśli spróbuje to zrobić, będziesz mógł mieszkać ze mną, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona.

Jego oczy po raz pierwszy pojaśniały.

- Ma pani dzieci? - spytał z nadzieją.

- Nie.

Aż do tej chwili nigdy tego naprawdę nie żałowała, teraz jednak pragnęła z całego serca, by mogła skinąć jakąś czarodziejską laseczką i zapewnić temu chłopcu gotową rodzinę.

- Czy nie musi pani spytać męża?

To niewinne pytanie sprawiło, że gdzieś w głębi serca Kate się nastroszyła, ale nie dała tego po sobie poznać. Pokręciła jedynie głową i powiedziała:

- Nie.

- No to myślę, że wszystko będzie w porządku.

W ciągu ostatnich paru minut odkryła, że dziecko jej marzeń, które przetrwało wszystkie jakże straszliwie męczące stadia swego życia, wcale nie wygląda tak atrakcyjnie, jak sądziła.

David Winthrop uosabiał miniaturę dorosłego, a przecież stwierdziła, że bardzo chce wyciągnąć dłoń i zwichrzyć mu włosy oraz rozluźnić węzeł krawata, by chłopiec bardziej przypominał beztroskie dziecko. Chciała, by się uśmiechnął, i chciała usłyszeć jego śmiech. Chciała go przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

Pohamowała się jednak. Czuła, że całe to opanowanie Davida Allena Winthropa trzyma się na włosku. Nie zrobi nic, co mogłoby zranić dumę i poczucie godności, za którymi ten chłopiec chowa się jak za tarczą.

Jedno było pewne - nigdy nie czuła takiej głębokiej potrzeby szczęśliwego załatwienia czyjejś sprawy.

- Jedź do domu - powiedziała ostro Dorothy Paul, zwracając się do Davida Winthropa.

Jej pulchna, z natury dobroduszna twarz złagodziła efekt tego warknięcia.

- Jest piątek wieczór - przypomniała mu. - Zaczyna się weekend. Ciesz się nim. Idź na plażę. Weź syna do Disneylandu albo na mecz.

- Skończyłaś?

David był zniecierpliwiony. Najwyraźniej pozwolił sekretarce na zbyt wiele swobody i w końcu uznała, że może wtrącać się w jego sprawy jak jakaś samozwańcza kwoka.

- Nie, nie skończyłam - powiedziała, ignorując jego rozpacz i zirytowanie. - Pracujesz zbyt ciężko. Robisz to cały czas od śmierci Alicji.

- Tego już dosyć! - zawołał.

Wystarczało, by ktoś wymienił imię Alicji, a jego natychmiast zalewała fala bolesnych wspomnień z ostatnich tygodni i dni przed jej śmiercią. Nie mógł wskrzesić tamtych czasów To dlatego źle sypiał - zwykle zresztą na kozetce w gabinecie. Jeśli pozwolił sobie na wejście do łóżka, które niegdyś dzielili, prześladowały go koszmarne sny o jej cierpieniu.

Jego sekretarka, pełniąca tę funkcję od lat, spojrzała na niego spokojnie.

- Sam widzisz. Nigdy byś nie mówił do mnie takim tonem, gdybyś nie był wyczerpany.

- Mówię takim tonem, bo już zaczynam tracić cierpliwość.

Skonstatował z żalem, że spojrzenie, jakie mu rzuciła, pełne było litości, a nie strachu.

- David - zaczęła tym łagodnym, macierzyńskim tonem, który zawsze był u niej zapowiedzią kazania.

- Nie dziś, Dorothy! Proszę cię. Mam już wszystkiego dość.

- To jedź do domu!

- Nie mogę. Chcę skończyć ten ostatni szkic do „Skały przyszłości".

- Dlaczego myślisz, że wiesz, jak naprawdę wygląda Mars?

Podeszła bliżej, by zajrzeć mu przez ramię.

- Nie wiem. Przynajmniej nie z osobistego doświadczenia - odparł. - Ale ty też nie wiesz, więc mój domysł jest równie dobry jak wszystkie inne.

- Do ilu to filmów zaprojektowałeś scenografię w ostatnich sześciu miesiącach? - Nie czekała na odpowiedź. - Powiem ci. Do czterech. To więcej niż przez ubiegłe dwa lata.

- Zdobywam dobrą opinię. Zaczynają mnie rozchwytywać. Powinnaś być zadowolona. Pozwala mi to płacić ci ogromną pensję za prowadzenie tego biura.

- Ukrywasz się.

- Dorothy!

Ku jego ogromnemu żalowi zignorowała ostrzegawczy ton tego okrzyku.

- Nie zamilknę. Dostatecznie długo patrzę, jak się tu ukrywasz. Czas już znowu zacząć żyć. Jeśli nie ze względu na siebie, to pomyśl o Daveyu.

David przeczesał palcami włosy.

- Słuchaj, wiem, że chcesz dobrze, ale muszę to załatwiać tak jak umiem.

- Zapracowując się na śmierć? I zaniedbując syna?

- Nie potrafiłabym tego lepiej sformułować. Do rozmowy wmieszał się nie znany im, pełen wzgardy głos.

David odwrócił się zaskoczony i zobaczył, że w drzwiach stoi szczupła brunetka. Jej szeroko rozstawione oczy pałały gniewem. Usta, które specjaliści od reklamy nazwaliby zmysłowymi, wykrzywiała pogarda.

Miała na sobie jeden z owych ciemnych kostiumów, które nadają noszącym je kobietom ogromnie rzeczowy wygląd. Blask intensywnie różowego jedwabiu pod szyją wywoływał niezwykle podniecający efekt. Wątpił, czy kobieta zdaje sobie z tego sprawę. Zrobiła na nim wrażenie osoby, która odniosłaby się do czegoś takiego z dezaprobatą.

Zakończył tę lustrację i uznał, że tych wszystkich ostrych kantów nie łagodzi żaden najdrobniejszy rys bezbronności. W sumie była kobietą tego właśnie typu, którego zdecydowanie nie lubił już od pierwszego rzutu oka. Stanowiła dokładne przeciwieństwo Alicji, która była ciepła i łagodna, pełna miękkich zaokrągleń i kobiecości.

- Kim pani, u diabła, jest? - zapytał szorstko. - Już nie pracujemy.

- To trzeba było zamknąć drzwi - odparowała bez namysłu, najwyraźniej wcale nie onieśmielona tym nieprzychylnym powitaniem.

Ruszył ku drzwiom pracowni.

- Dorothy, zajmij się tym! Będę na zapleczu - powiedział, wycofując się przed tą kobietą i niepokojącym wrażeniem, jakie na nim wywarła.

Nieznajoma wyglądała tak, jakby chciała się rzucić jego śladem, a Dorothy - ta przeklęta Dorothy!

- właściwie biegła do drzwi wyjściowych.

- Cześć! - krzyknęła. - Tak jak powiedziałeś, już nie pracujemy. Jest weekend i wynoszę się stąd.

- Wyrzucam cię z pracy. Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- W takim razie nie zapomnij przed wyjściem wyrzucić fusów z ekspresu. Nie znosisz, kiedy w poniedziałek są kompletnie skawalone.

Zatrzymany w pół skoku David wbił wzrok w oddalającą się, zdradziecką sekretarkę, a potem spojrzał podejrzliwie na nieoczekiwanego gościa.

- Czy jest pani reporterką?

Ostatnio pojawiało się tu mnóstwo dziennikarzy. Mieli nadzieję, że uda im się podpatrzeć coś z dekoracji do „Skały przyszłości", filmu, który podobno miał być najbardziej ambitnym dramatem fantastyczno - naukowym od czasu „Wojen gwiezdnych".

- Nie.

- Jeśli szuka pani pracy, to tu jej nie ma. Wszystkim zajmuje się Dorothy.

- To jej nie zazdroszczę - odparła ze współczuciem nieznajoma.

David nieraz radził sobie z takimi wścibskimi feministkami, kobietami, które musiały sobie zębami i pazurami torować drogę do pełnego uprzedzeń wobec nich przemysłu rozrywkowego. Zwykle odpłacał pięknym za nadobne, ale dziś był po prostu zbyt znużony.

- Najwyraźniej chce pani coś załatwić - powiedział zmęczonym głosem. - Proszę wyrzucić z siebie, o co chodzi, i zostawić mnie w spokoju. Mam jeszcze coś do zrobienia.

- Każdy ma coś do zrobienia - skontrowała. - Założę się, że moje zadanie jest o wiele mniej przyjemne od pańskiego.

- Proponuję więc, żeby je pani wykonała i będziemy to mieli oboje z głowy.

Na jej twarzy znowu pojawił się ów dziwny wyraz - głównie złość, ale z domieszką smutku. David nagle zaczął się zastanawiać, czy kiedy usłyszy wszystko, co ta kobieta ma do powiedzenia, łatwo odzyska spokój. Niepokoiło go niejasne wspomnienie słów, które wypowiedziała przychodząc. Słowa te sugerowały, że wie o nim więcej, niż powinien wiedzieć obcy. Czy dotyczyły Daveya?

- Reprezentuję pańskiego syna - oświadczyła, jakby czytając w jego myślach.

Deklaracja ta potwierdziła, że dobrze sobie przypominał, ale wprowadzała do całej sprawy zaskakujący element.

- Mojego syna? - powtórzył słabym głosem, a potem pospiesznie zapytał: - Czy nic mu się nie stało? Co, u diabła, ma znaczyć to „reprezentuję"?

Zignorowała jego ton i wyjęła powoli arkusz papieru, wyglądający niewątpliwie na dokument prawniczy, i wyciągnęła go w jego stronę. Serce biło mu jak szalone, kiedy niemal wyrwał jej papier z ręki. Przeczytawszy go, spojrzał na nią ze zdumieniem, po czym zalała go fala oburzenia. Pomachał papierem przed jej oczami.

- Tu jest napisane, że mój syn wynajął panią jako swojego adwokata.

- Świetnie. Umie pan czytać. To bardzo ułatwi nam sprawę.

Puścił tę ciętą wypowiedź mimo uszu, próbując się skupić na znaczeniu dokumentu. Wreszcie znowu podniósł na nią wzrok. Oburzenie walczyło w nim o lepsze ze szczerym zdumieniem.

- Na miłość boską, ten chłopiec ma dziesięć lat! Po co mu adwokat?

- Ponieważ pana syn chciałby wystąpić o rozwód. - Odczekała chwilę, by ta niewiarygodna informacja do niego dotarła, i dodała: - O rozwód z panem.


Rozdział 2

David nie byłby bardziej zaskoczony, gdyby ktoś mu powiedział, że jego dekoracje - owoc jego żywej wyobraźni - są dokładnym odzwierciedleniem odległych planet, w którym zgadza się wszystko, łącznie z wizerunkiem pozaziemskich istot i najdrobniejszymi szczegółami pustynnego krajobrazu.

Ogarnęło go też głębokie uczucie bezradności, a jednocześnie gniewu, że ktoś absolutnie obcy lepiej niż on wie, co dzieje się w głowie jego syna.

Dlaczego, u Boga Ojca, nie zauważył, że szykuje się coś takiego?

Oczywiście, pocieszał się, jest zupełnie możliwe, że ta kobieta wszystko wymyśliła. Uchwycił się kurczowo tej myśli, ponieważ mógł dzięki niej odpowiedzieć z sarkazmem:

- Słyszałem, że w pani zawodzie są ludzie goniący karetki pogotowia, ale żeby wykorzystywać dziesięcioletnie dzieci? To już przechodzi wszelkie granice! Mógłbym pani wytoczyć proces.

Nawet nie mrugnęła! Musiał przyznać, że mu to zaimponowało, ale i go zmartwiło.

- Proces? O co? - zapytała z kamiennym spokojem. - Pilnuję interesów mojego klienta. Słyszałam, że właśnie za to płaci się adwokatom.

- Płaci? A więc wreszcie dotarliśmy do sedna - powiedział.

Było mu niemal przykro, że ta kobieta okazała się zgodnie z jego przewidywaniami takim sępem.

- Ile więc trzeba, żeby zsiadła pani z tego wysokiego konia i wyniosła się z mojego życia? Niech pani poda tę cenę.

To pełne pogardy pytanie zapaliło ogniki w jej niewiarygodnych, żywych oczach o barwie whisky oglądanej pod światło. Wydawało się, że nie jest w stanie oderwać od niej wzroku. Był zafascynowany - wbrew sobie - jej natychmiastową pełną pasji reakcją, widoczną zanim jeszcze zdążyła wymówić słowo.

- Jak pan śmie! - rzuciła, podchodząc bliżej. Stała naprzeciwko niego w butach na wysokich obcasach i głową uniesioną wysoko do góry, co sprawiło, że jej oczy znalazły się niemal na wysokości jego oczu.

- Nie mówimy o pieniądzach - oznajmiła powoli i z naciskiem, jakby niezupełnie pewna, czy David Winthrop potrafi zrozumieć najprostsze słowa. - Ja nikogo nie wykorzystuję. Mówimy o relacjach małego chłopca z jego ojcem i teraz wreszcie zaczynam rozumieć, dlaczego chce od pana odejść.

Były to podniosłe słowa, wypowiedziane z głębokim przekonaniem. W istocie zostały rzucone mu w twarz. David rozpoznał tę technikę. Kobieta próbuje wejść na jego pole, zastraszyć go. Z podziwem - zaskakującym jego samego - pomyślał, że na sali sądowej musi być prawdziwą diablicą. Może zresztą gdzie indziej także. Analizując swą nieoczekiwaną reakcję na jej zachowanie, nie przysłuchiwał się zbyt dokładnie wygłaszanym przez nią oskarżeniom, aż jedno z nich zwróciło jego uwagę.

- ... i zaniedbanie. Zaniedbanie?

Wlepił w nią oczy.

- Nie zaniedbuję mojego syna - powiedział z furią. - Jest nakarmiony i ubrany. Ma wszystkie zabawki, wszystkie możliwości, o jakich chłopiec w jego wieku może tylko zamarzyć. Ma więcej gier komputerowych niż szef IBM. Gra w baseball, piłkę nożną i futbol amerykański. Ma w ogrodzie basen o wymiarach olimpijskich. Jeśli czymkolwiek się zainteresuje, natychmiast organizuję mu lekcje. Nasza gospodyni więcej czasu poświęca wożeniu go samochodem niż troszczeniu się o dom. Chodzi do najlepszej prywatnej szkoły w naszym mieście.

- To wspaniale, że ma pan tak obowiązkową gospodynię. Ale szczerze mówiąc, sądząc po tym, jak niewiele uwagi mu pan poświęca, jestem zaskoczona, że nie wysłał go pan do jakiegoś internatu.

Najwyraźniej to, co powiedział, nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia.

Skulił się w sobie. Rzeczywiście podczas choroby Alicji myślał w pewnej chwili o posłaniu chłopca do jakiegoś internatu, ale Alicja gwałtownie zaprotestowała i wymogła na nim obietnicę, że nigdy nie wyśle Daveya z domu.

Obrzucił tę kobietę - według dokumentu, jaki mu dała, nazywała się Kate Newton - takim spojrzeniem, jakby była czarownicą i tylko dzięki temu trafiła w jego najsłabszy punkt. W pragnienie, by radzić sobie z bólem w wybranym przez siebie samego czasie i w wybrany przez siebie samego sposób - w samotności. W gorące życzenie, by oszczędzić synowi konieczności borykania się choćby przez moment z głęboką depresją, z jaką borykał się on sam.

- Myślę, że lepiej będzie, jeśli pani już sobie stąd pójdzie - oświadczył wreszcie spokojnym i zdecydowanym tonem.

Z trudem opierał się pragnieniu, by wykrzyczeć to tak głośno, jak tylko pozwolą płuca.

Czuł ogromną pokusę wyładowania tłumionej miesiącami frustracji i rozpaczy w krzyku na tę kobietę, która otworzyła wszystkie jego rany jeszcze nie zaleczone przez czas. Wskazał na drzwi.

- Jestem pewien, że sama pani trafi do wyjścia.

- Jeszcze nie skończyliśmy - ucięła, nie ruszając się z miejsca.

Cichy, z natury rozkazujący ton jej głosu sprawił, że David Winthrop przystanął.

Powoli odwrócił się twarzą do niej.

- Myślę, że jednak tak. Wysłuchałem już dostatecznie dużo pani zdumiewających oskarżeń. Ta cała mowa o reprezentowaniu dziesięcioletniego chłopca w procedurze rozwodowej skierowanej przeciwko jego własnemu ojcu jest nonsensem. Każdy sąd w naszym kraju panią wyśmieje.

- Przykro mi, ale ubiegłej jesieni w Orlando dziecko wygrało podobną sprawę. Dziwi mnie, że pan o tym nie czytał. Pisała o tym cała prasa.

Rozejrzała się wokół, najwyraźniej po raz pierwszy dostrzegając porozpinane na ścianach, starannie opracowane szkice widoków futurystycznych.

- No cóż, może nie żyje pan w tym samym realnym świecie, w którym żyjemy my wszyscy.

- A więc o to chodzi!

Nareszcie zaczynał rozumieć, jaka to siła skłoniła tę kobietę do wtargnięcia do jego gabinetu w charakterze anioła mściciela. Jeśli nie chodzi o pieniądze, to musi to być chęć zdobycia rozgłosu. Na dalszą metę relacja dobrze umieszczona w którymś z dzienników Los Angeles i podchwycona przez telewizję miałaby taką samą wartość jak gotówka w banku.

Z niesmakiem potrząsnął głową.

- Bóg jeden wie, jak trafiła pani na Daveya, ale widocznie przyssała się pani do jakiejś jego niewinnej uwagi, ponieważ wie pani, że taka sprawa nabrałaby ogromnego rozgłosu. Czy tak rozpaczliwie potrzebne jest pani coś, co ruszyłoby z miejsca pani karierę?

Oczekiwał, że rzuci się na niego z furią, ona tymczasem tylko się roześmiała. Ku jego zaskoczeniu, jej rozbawienie wyglądało na szczere. A dźwięk tego śmiechu wpłynął w zdumiewający sposób na jego puls, znacznie silniej niż wszystkie te wcześniejsze krzyki.

- Panie Winthrop - odparła ostro, kiedy jej śmiech już przebrzmiał - mnie rozgłos nie jest potrzebny. Mam go aż za dużo. Właśnie dlatego pana syn wybrał mnie. Przeczytał w gazecie o mojej ostatniej sprawie. Co się zaś tyczy ważności mojej umowy z Daveyem, to ma pan podpisane przez niego zlecenie. Myślę, że w istniejącej sytuacji sąd uzna, że to wystarczy.

Wzruszyła ramionami i dodała:

- Jeśli jednak nie wystarczy to panu, proszę wrócić do domu i spytać Daveya, czego chce; dlaczego w ogóle uważał za potrzebne wynająć adwokata. Przynajmniej siądziecie dzięki temu razem i odbędziecie rozmowę, którą powinniście byli odbyć już dawno.

Ta zatruta sarkazmem strzała najwyraźniej trafiła w cel - zgodnie z zamierzeniem Kate. Poczuł, jak nagle przepełnia go rozpacz, ponieważ zdał sobie sprawę, że to wszystko samo nie zniknie, że ta kobieta naprawdę jest przekonana o swej słuszności. Poczuł, że stopniowo opuszcza go wola walki.

- Naprawdę traktuje pani to wszystko poważnie? - spytał znużonym głosem.

- Oczywiście. Nie lubię, gdy mały chłopiec mówi mi w moim gabinecie, że między nim i jego ojcem są, cytuję: „nie dające się usunąć różnice". Koniec cytatu.

David opadł na fotel i spojrzał na nią żałośnie.

- Tak powiedział?

- Tak. Powiedział też wiele innych rzeczy - odparła bez cienia sympatii. - Wiem z doświadczenia - a Bóg mi świadkiem, że prowadziłam dostatecznie dużo procesów o opiekę nad dziećmi - że dzieci nie wymyślają sobie takich rzeczy. Mimo wszystko jednak gotowa jestem tłumaczyć wątpliwości na pana korzyść. Czy w jego słowach jest jakaś doza prawdy? Czy zaniedbuje go pan? Odsuwa od siebie? Walczył z sobą, by odpowiedzieć na te pytania.

- Myślę, że on może to wszystko tak odbierać - przyznał w końcu, choć nie podobało mu się, że ta odpowiedź stawia jego ojcostwo w nie najlepszym świetle.

Rozpaczliwie chciał wierzyć, że teraz nie jest potrzebny Daveyowi, ponieważ wcale nie był pewny, czy może mu cokolwiek ofiarować.

- Czy jest jakiś inny sposób widzenia tego? Jak to wygląda z perspektywy pana?

- Moja żona...

Nie potrafił się zmusić do dokończenia głośno tego zdania.

- Davey powiedział mi, że umarła - skończyła za niego.

W jej głosie, po raz pierwszy od chwili, gdy wtargnęła do tego gabinetu, zabrzmiała łagodniejsza nuta.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Naprawdę to pani powiedział?

- Czy to pana dziwi?

Skinął głową:

- Nigdy o tym nie mówi.

- Powiedział, że to dla was obu zbyt smutne.

Myśl, że Davey zdaje sobie sprawę z jego rozpaczy i że podzielił się tym z tą kobietą, pokonała wszystkie bariery, jakie wzniósł sam na wiele miesięcy przed śmiercią Alicji. Ku swemu zdumieniu usłyszał, że mówi tej kobiecie więcej, niż przez te długie tygodnie powiedział komukolwiek. Gniewne, nabrzmiałe cierpieniem słowa wylewały się z niego, zanim był w stanie je ocenzurować.

- Moja żona umierała bardzo długo i bardzo cierpiała - mówił. - Patrzenie na to było czymś strasznym. Dla nikogo z nas nie było to łatwe. Starałem się chronić Daveya przed najgorszym. To samo robiła Alicja. Przez końcowe tygodnie nie chciała zostać w domu. Wolała być w szpitalu. Daveyowi pozwalaliśmy się z nią widzieć tylko wtedy, gdy czuła się - trochę lepiej. Zdarzało się to coraz rzadziej.

- Tak więc jeszcze przed jej śmiercią Davey czuł się odsunięty od matki.

Sformułowanie to zabrzmiało jak oskarżenie.

- Oboje uważaliśmy, że tak będzie dla niego lepiej - wyjaśnił sztywno.

- Jak można obronić dziecko przed tym, że jego matka umiera? - zapytała spokojnie. - Do dziś myślę o ostatnich dniach życia mojego ojca, mimo że od jego śmierci minęły już lata. Kiedy się to stało, byłam już dorosłą, ale wciąż pamiętam jego chorobę, to, jak bardzo byłam przerażona perspektywą jego utraty. Nie mogę zablokować tych myśli dlatego, że mogą sprawić mi ból. Wiem, że w końcu dobre wspomnienia zaczną przesłaniać całą resztę. Dlaczego Davey nie miałby odczuwać tych spraw tak samo?

Przerwała, by odetchnąć, i przez chwilę uważnie mu się przyglądała.

- Dlaczego pan nie miałby tego tak odczuwać?

David zignorował pytanie, bo nie potrafił na nie odpowiedzieć. Bardziej fascynowało go to, co przed chwilą Kate powiedziała o swych własnych uczuciach. Czuł, że było to więcej, niż normalnie mówiła innym. Podejrzewał, że ona - tak jak on sam - starała się panować nad wyniszczającymi uczuciami. Tym bardziej dziwiło go, że z taką pasją stanęła po stronie Daveya.

Jego opinia o Kate Newton nieco się zmieniła. Być może rzeczywiście obchodzi ją, co się dzieje z Daveyem. Być może jest bardziej zdolna do współczucia, niż sądził.

Ale z drugiej strony może jednak, wbrew swym zaprzeczeniom, wtrąca się w to wszystko, by zdobyć rozgłos, jaki sprawa, w której to on byłby centralną postacią, musiałaby zyskać. Może jego nazwisko nie było powszechnie znane, ale filmy, nad którymi pracował, były równie popularne jak filmy Stevena Spielberga czy Walta Disneya.

- Doceniam, że przyszła pani tutaj i powiedziała mi to wszystko o Daveyu. - Zdając sobie sprawę, że robi to z opóźnieniem, podjął próbę zaprezentowania gotowości do współpracy. - Porozmawiam z nim. Uporządkujemy to wszystko. A panią proszę o przysłanie rachunku za czas, jaki pani temu poświęciła.

Potrząsnęła przecząco głową.

- Nie da się tego tak załatwić. Wynajął mnie Davey. To on musi mnie zwolnić.

David poczuł, że znowu wzbiera w nim złość. Czy nie ma sposobu pozbycia się tej nieznośnej baby, nawet kiedy już przyznał, że dopięła swego?

- Żaden dokument podpisany przez dziecko w tym wieku nie ma mocy prawnej. Niech pani da sobie z tym spokój. Zrobiła pani swoje.

- Nie mówię o stronie prawnej - oświadczyła z uporem. - Mówię o zobowiązaniach moralnych. Podjęłam się sprawy, więc doprowadzę ją do końca.

Zaczął protestować, ale przerwała mu:

- Jestem pewna, że chce pan jak najlepiej, ja mam jednak obowiązki wobec swoich klientów. Mam nadzieję, że pomówi pan z Daveyem i uporządkuje wszystko, ale dopóki to on mi nie powie, że sprawa jest zamknięta i że nie chce się już z panem rozwodzić, nie odczepię się.

Skierowała się ku drzwiom. David już miał wydać westchnienie ulgi, kiedy odwróciła się znów ku niemu i spojrzała wymownie na zegarek.

- Jest już prawie ósma wieczór, piątek. Jeśli ma pan zamiar zrobić to, o czym pan mówił, to czy nie powinien pan pojechać już do domu, do syna?

Kate uznała, że rozmowa przebiegła dosyć dobrze. Zastosowała podczas niej niezłą kombinację gróźb i obwinień. Jeśli ma odrobinę szczęścia, to David Allen Winthrop porządnie się sobie przyjrzy i zmieni postępowanie. Nie ulega wątpliwości, że gdy zdał sobie sprawę, iż ona nie odejdzie bez walki i że poważnie traktuje wypowiedzi jego syna, wyglądał na wstrząśniętego.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat Kate nauczyła się szybko dostrzegać słabe i silne punkty przeciwnika. David Winthrop - mimo iż skłonna była z góry go nie lubić - zrobił na niej wrażenie człowieka o dużej sile wewnętrznej. I człowieka zbolałego.

Nigdy jeszcze nie spotkała nikogo, kto kochałby tak głęboko i kto miałby tak wyraźnie wypisaną rozpacz w głębi ciemnych, niemal czarnych jak noc oczu. Żywiła nadzieję, że zmusiła go do zastanowienia się nad ceną, jaką za to wszystko płaci jego syn, podczas gdy on sam boryka się z własnym cierpieniem.

Ale to, co powiedziała, powiedziała na serio: nie odczepi się od niego, dopóki nie będzie pewna, że jej klient odzyskał ojca.

Zdumiało ją, z jakim podnieceniem rozważa tę perspektywę. Kiedyż to po raz ostatni w ogóle spojrzała z zainteresowaniem na jakiegoś mężczyznę? Miesiące temu? Parę lat? Sądziła, że dosyć skutecznie zakopała swe libido pod górą zajęć, która przytłoczyłaby nawet dobrze wytrenowanego sportowca. Wręcz ją zdumiało, że - choćby tylko marginalnie - zauważyła jednak rzeźbione rysy jego przystojnej twarzy i zwróciła uwagę, jak dopasowane miał dżinsy.

Wciąż jeszcze o tym myślała, kiedy tuż potem, gdy wjechała na autostradę prowadzącą do Malibu, zadzwonił jej samochodowy telefon.

- Pani Newton? Mówi Davey. No wie pani, Davey Winthrop.

- Cześć, Davey, co tam u ciebie? - zapytała, usiłując nie okazać, że dosłyszała w jego głosie nutkę strachu. - Wszystko dobrze?

- Tak sądzę - powiedział zgaszonym głosem.

- Davey, coś nie tak?

- Właśnie myślałem o sprawie i o tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że mój ojciec będzie naprawdę, ale to naprawdę bardzo zły, kiedy się o tym dowie. Może byłoby dobrze, gdybym od razu się do pani przeniósł?

Odetchnęła z ulgą. Ach, więc tylko o to chodzi.

Wyrzuty sumienia. Nie spotkała jeszcze nikogo, kto starałby się o rozwód i nie musiał borykać się z rozterką, kiedy tylko uczynił pierwszy krok. Telefony takie były tak częste, że nawet Zelda nauczyła się rozpraszać wątpliwości tego rodzaju.

- Kochanie, właśnie widziałam się z twoim ojcem. Wcale nie myślę, żeby się gniewał. - No, może na mnie, pomyślała. Pewno powinna była trzymać kciuki, bo odważnie kłamała: - Właściwie to myślę, że pewno będzie za chwilę w domu i wszystko zacznie wracać do poprzedniego stanu.

- Naprawdę? - Głos Daveya nagle stał się pełen podniecenia. - Mówi to pani serio?

- Nie mogę przysiąc, że tak będzie - zastrzegła się - ale myślę, że chyba mam rację. Może pogadamy o weekendzie w poniedziałek? Dobrze?

- Fajnie! - Znowu sprawiał wrażenie chłopca pełnego entuzjazmu. - Chyba właśnie słyszę jego samochód. Cześć, pani Newton! Och, dzięki!

Telefon zamilkł. Kate modliła się, by się nie okazało, że wzbudziła w nim zbyt wielką nadzieję. Jeśli David Winthrop znowu sprawi ból temu miłemu, mądremu dziecku, to odpowie jej za to!

Kiedy David wysiadał ze swego kombi z napędem na cztery koła, który zdaniem Alicji był konieczny, by wozić Daveya i jego przyjaciół, z domu wypadł pędem jego syn. Ogromny, stary dom w stylu Bel Air należał niegdyś do gwiazdy filmu niemego - tak przynajmniej twierdził agent handlu nieruchomościami. Zapewne doliczył z tego tytułu do ceny jakieś pół miliona dolarów. Dom miał wyraźnie zawyżoną cenę, ale David, dostrzegłszy w oczach Alicji błysk zadowolenia z powodu owych związków z wspaniałą przeszłością Hollywood, bez namysłu podpisał papierki.

Wprowadzili się na sześć miesięcy przed wykryciem jej choroby. Przez te pół roku żona Davida była szaleńczo szczęśliwa, urządzając dom i wyciskając swe piętno na wystroju wnętrz w każdym pokoju.

David przyglądał się swemu synowi i przez chwilę wydawało mu się, że wizyta Kate Newton była tylko złym snem. Davey był równie zdrowy, pełen życia i energii jak każdy inny dziesięciolatek. Nagle dostrzegł pod jego oczami cienie... Zrozumiał, że w tym, co mu powiedziała ta adwokatka, jest jakaś część prawdy, i poczuł ukłucie w sercu.

- Cześć, tato! Jadłeś już? Pani Larsen robi pieczeń. Mówi, że jest już prawie gotowa. - Nagła troska zmarszczyła mu brwi: - Bardzo to lubisz, prawda? Jak jej powiedziałem. Mówiła, że może nie zdążysz wrócić dziś przed kolacją i wszystko się zmarnuje, ale w każdym razie ją zrobiła.

- Pewnie, że lubię pieczeń.

David zamrugał powiekami, by ukryć łzy, które zawsze napływały mu do oczu, kiedy dostrzegał w swym synu tyle cech przypominających mu Alicję. Te same lekko rudawe blond włosy, te same szatańsko brązowe oczy, ta sama konstelacja piegów w poprzek nosa i ten sam nieco kpiący uśmiech z towarzyszącymi mu dołeczkami w policzkach. Teraz, kiedy już wiedział o zmartwieniach Daveya, ten uśmiech niemal złamał mu serce.

- Jak ci przeszedł dzień? Uśmiech chłopca nieco zbladł.

- Myślę, że w porządku - powiedział głosem, w którym brzmiało poczucie winy. - Widziałem się z tą panią. Myślę, że już wiesz. Co?

- Panią Newton - powiedział David starając się, by jego głos zabrzmiał spokojnie.

Jak mógłby mieć za złe Daveyowi tak rozpaczliwy krok? Sam był winien temu, że jego syn poszedł do adwokata.

- Tak. Mówiła mi, że rozmawialiście. Davey spojrzał na niego zmartwiony.

- Nie gniewasz się, tato? Musiałem do niej pójść, naprawdę.

David przykucnął i ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.

- Czy naprawdę jest ci ze mną tak źle, że chcesz odejść z domu i znaleźć inną rodzinę? - spytał.

Nawet przed samym sobą nie chciał się przyznać, jak bardzo go to zabolało.

- Chyba tak.

Davey, wyraźnie zmieszany, przystępował z nogi na nogę.

- Dlaczego?

Na twarzy Daveya pojawił się nagle wyraz buntu.

- I tak cię tu nigdy nie ma. Pewno nawet nie obchodzi cię, co robię.

David westchnął.

- Och, Davey - powiedział z żalem. - Obchodzi mnie, i to bardzo. Zawsze mnie to będzie obchodziło. Jesteś najcenniejszą częścią mojego życia.

- To dlaczego nigdy nie masz dla mnie czasu?

W tym jednym, pełnym potępienia pytaniu zogniskowały się najwidoczniej całe miesiące bólu. David, zanim zdał sobie z tego sprawę, zareagował gwałtownie, jakby był w oblężonej twierdzy.

- Poświęcam ci czas - odparł przesadnie ostrym tonem;

Davey potrząsnął głową.

- Nie tak jak kiedyś. Stale jesteś zajęty. Przez całe lato nie poszedłeś ani razu na mecz. Większość czasu przesiadujesz w biurze, a kiedy jesteś w domu, zachowujesz się, jakbyś mnie nie widział. Zawsze mi tylko mówisz: „uspokój się i bądź cicho".

- Bo pracuję. Muszę zarabiać na życie. Zdawał sobie sprawę, że mówi to defensywnym

tonem, ale nie mógł nad tym zapanować. Kate Newton wykrzesała w nim iskrę poczucia winy. Davey dmuchał na tę iskrę, aż rozgorzała płomieniem.

- Tak, rozumiem.

W głosie Daveya zabrzmiało poczucie przegranej. Odwrócił się ku schodom.

- Dokąd idziesz? Wydawało mi się, że powiedziałeś, że kolacja jest prawie gotowa.

Jego wzrok natrafił na twarde spojrzenie syna. Po chwili usłyszał:

- Myślę, że już nie jestem bardzo głodny. David patrzył oniemiały na syna, który wlókł się po schodach, jakby dźwigał na swych wątłych barkach ciężar całego świata.


Rozdział 3

- No i jak, szefowo? Co słychać u naszego nowego klienta? - spytała Zelda w poniedziałek po południu, kiedy Kate po długich, frustrujących godzinach w sądzie dotarła wreszcie do biura. - Czy wypełnił już pozew rozwodowy? - dociekała, mrużąc oko z rozbawionym uśmiechem.

Kate była już od pewnego czasu zirytowana i żartobliwy ton Zeldy bynajmniej jej nie ubawił. Odsunęła na bok stertę listów zalegających biurko i szukając teczki ze sprawą Daveya Winthropa, sarknęła:

- To nie są żarty, Zeldo. Nie dla mnie i z pewnością nie dla Daveya.

Zelda najwyraźniej uznała, że reprymenda jest nie zasłużona, bo zareagowała z wyrzutem:

- Wiem. Ale musisz przyznać, że sprawa jest dość niezwykła. Chyba jednak nie przeprowadzisz jej przez sąd? Przecież to dziecko. Ta sprawa z Orlando może stworzyła precedens, ale wątpię, żeby sądy zaczęły orzekać o rozwodach na wniosek niezadowolonych dzieci, tak jak orzekają o rozwodach ludzi dorosłych.

- W niektórych wypadkach mogłoby to być uzasadnione.

Kate pomyślała o tym, jak David Winthrop z rozmysłem oddalił się od swego syna. Wcale nie była przekonana, że David zdoła naprawić sytuację, nawet gdyby rzeczywiście tego chciał. Nigdy nie wierzyła też, by groźba wytoczenia sprawy sądowej spowodowała zmianę czyjegoś postępowania, a jeśli już, to takie zmiany rzadko utrzymywały się dłużej niż do terminu ostatniej rozprawy,

- Nie bardzo podoba ci się ojciec Daveya, prawda? - domyśliła się Zelda.

Kate nie traciła czasu na wyjaśnianie, że to nie ona ma lubić Davida Winthropa. Facet jest ojcem Daveya i chłopiec w oczywisty sposób go kocha, jej zaś reakcje są nieco bardziej złożone.

- Mówisz, jakby cię to dziwiło.

- Po prostu czytałam o tym jego ojcu. Zdaje się, że to facet w porządku. Jest jakąś szychą w filmie. Myślę, że nawet dostał Oscara.

Kate podniosła wzrok znad notatek, jakie zrobiła po swej rozmowie z Davidem Winthropem.

- Za co?

Zelda pokiwała ze smutkiem głową.

- Żeby kobieta urodzona i wychowana w Hollywood nie miała pojęcia, co dzieje się w kinematografii!

- Kto ma czas na filmy? Opowiedz mi. Co robi David Winthrop?

- Scenografię. Czasem do tych fotografowanych komiksów, ale głównie do dużych filmów fantastycznonaukowych. O jego najnowszym filmie mówi całe miasto. Chyba nazywa się „Skała przyszłości". Wszyscy dziennikarze marzą tylko o tym, żeby choć rzucić okiem na szkice Winthropa.

Kate przypomniała sobie rysunki rozwieszone na ścianach jego gabinetu.

- Och, myślę, że właśnie nad tym pracował, kiedy byłam u niego w piątek.

Turkusowe oczy Zeldy zrobiły się zupełnie okrągłe.

- Byłaś w jego pracowni?! Widziałaś rysunki?!

- Tak mi się wydaje.

Kate nie potrafiła wykrzesać w sobie takiej ekscytacji z powodu rysunków, która choć w przybliżeniu dorównywałaby uczuciom, jakie wzbudziły w niej niezwykle ciemne i tajemnicze oczy tego mężczyzny. W każdym jednak razie odnotowała w myśli zawód Davida Winthropa. Tworzony przez niego świat fantazji z pewnością zafascynowałby dziesięcioletniego chłopca. Może to właśnie mogłoby stać się mostem między Davidem a jego synem?

- I jak wyglądają?

Zelda przysiadła na brzegu biurka Kate. Jej twarz płonęła ciekawością.

Kate wzruszyła ramionami.

- Nie zwróciłam uwagi. Zelda jęknęła.

- Masz pojęcie, jak by wzrosła moja pozycja towarzyska, gdybym mogła powiedzieć, że znam kogoś, kto widział te rysunki?

Kate zaśmiała się.

- To prawda.

- Pewnie! Ale kto mi uwierzy, jeśli nie będę mogła żadnego opisać? No, szefowo! Na pewno pamiętasz choćby jakiś szczegół.

- Przykro mi.

Na twarzy sekretarki odmalowało się rozczarowanie. W końcu spytała:

- A jaki on jest? To znaczy, naprawdę. Bądź obiektywna.

Kate znowu podniosła wzrok.

- Obiektywna w jakiej sprawie?

- Davida Winthropa - powiedziała Zelda ze zniecierpliwieniem.

- Jest...

Przez chwilę szukała określenia, które zaspokoiłoby ciekawość Zeldy, nie pobudzając jednocześnie nadmiernie jej wyobraźni.

Nie ośmieliła się niczego powiedzieć o tym, jak oceniła nastrój tego człowieka. Nie mogła przecież mówić, że zaintrygował ją smutek w jego oczach. W końcu zdecydowała się na określenie „przyjemny". Uczciwie mówiąc określeniu temu daleko było do precyzji, ale było dostatecznie nic nie mówiące, by mogło służyć jej celom.

- Przyjemny? - powtórzyła Zelda z niedowierzeniem. - Co to znaczy? Wieczór jest przyjemny. Taki sobie film jest przyjemny. Mężczyźni są albo fascynujący, albo nudni, albo budzą wstręt.

Kate zaśmiała się.

- Tylko tyle mam do wyboru?

- Tak wynika z moich doświadczeń.

Zelda miała ogromne doświadczenie i bardzo chętnie się nim dzieliła w formie anegdot lub rad.

- W takim razie muszę powiedzieć: fascynujący - przyznała Kate, myśląc o skomplikowanej psychice Davida Winthropa, której nawet nie zaczęła - i pewno nigdy nie zacznie - analizować.

Zeldzie zapłonęły oczy.

- No, nareszcie do czegoś dochodzimy. Więc jednak ci się podoba?

- Tego nie powiedziałam.

- Ależ powiedziałaś. Od wieków żaden mężczyzna nie przekroczył na twojej skali kreski „nudny".

Spostrzegawczość Zeldy była czasami kłopotliwa. Podobnie jak jej skłonność, by traktować życie towarzyskie Kate jako świetny temat rozmowy.

- Zelda, ten człowiek jest naszym przeciwnikiem. Reprezentujemy jego syna.

- Co to ma wspólnego z tym, czy jest on, czy też nie jest kawałem chłopa?

- Nie powiedziałam, że kawał chłopa.

- Powiedziałaś, że jest fascynujący. To prawie to samo.

- Zelda, czy nie masz żadnej roboty?

- Zawsze mam robotę.

Ale nie ruszyła się z miejsca.

- To idź ją zrobić.

- Och! - Zelda zamrugała. - Oczywiście. Podeszła do drzwi i dopiero wtedy się odwróciła.

- To świetnie, że twój nowy ojczym nic nie wie o tym Davidzie Winthropie. Co?

- O czym mówisz? - spytała Kate, choć dobrze wiedziała, do czego Zelda zmierza.

Brandon Halloran zaczął się żywo interesować jej przyszłością, zanim minęło dziesięć sekund od jego ślubu z jej matką. Ta wścibska Zelda trafiła w dziesiątkę. Brandon przyssałby się do wiadomości, że Kate jest „zafascynowana" Davidem Winthropem, i natychmiast zacząłby planować wesele. Oczy Kate zwęziły się.

- Od ciebie się o tym nie dowie, prawda?

- Ode mnie? - spytała Zelda niewinnie. - Nigdy! Oczywiście, ten człowiek potrafi wywęszyć romans na odległość. Sama mi mówiłaś, jak spiskował, żeby ożenić wnuka. Na twoim miejscu byłabym bardzo ostrożna z opowiadaniem mu o sprawach, jakie teraz prowadzisz.

- Nie rozmawiamy z Brandonem o sprawach, jakie prowadzę. Brandon i moja matka są w podróży poślubnej. Jeśli w ogóle o czymś rozmawiamy, to o tym, do jakiej jeszcze europejskiej stolicy zamierzają się udać.

- Och, pewno nie zależy mu na wypytywaniu ciebie, ponieważ wydobył już wszystko na ten temat ode mnie. - Zelda uśmiechnęła się łobuzersko.

Kate poczuła pulsowanie w skroniach.

- Co zrobił?!

- Nie martw się, szefowo. Jestem bardzo dyskretna.

Kate syknęła złowieszczo:

- Mam nadzieję, bo stracisz pracę.

Ostatnią rzeczą, jaka była jej potrzebna, to żeby Brandon Halloran zainteresował się jej życiem prywatnym. W ogóle nie zależało jej specjalnie na tym, by ojczym był związany z jakimkolwiek aspektem jej życia. Miała wspaniałego ojca, którego uwielbiała, i niepotrzebne jej było żadne zastępstwo.

Przez następne trzy godziny odpowiadała na pilne telefony, mniej pilne pozostawiając Zeldzie. O wpół do piątej spakowała teczkę i wyszła z gabinetu.

- Na dziś skończyłam.

Zelda spojrzała na nią zdumiona.

- Jest dopiero wpół do piątej.

- Muszę odwiedzić klienta.

Sekretarka zajrzała do terminarza z umówionymi spotkaniami.

- Jakiego klienta? Nic tu nie mam. Szefowo, jak mamy pilnować rachunków, jeśli zapominasz wpisywać takie rzeczy?

- Za to spotkanie nie będziemy wystawiać rachunku. Jadę się zobaczyć z Daveyem Winthropem.

Zelda podparła się pod brodę i z namysłem przyjrzała swej chlebodawczyni.

- Rzeczywiście?

Kate spojrzała na nią ze złością.

- Koło szóstej sprawdzę, czy nie ma dla mnie jakichś wiadomości. Nie łap ranie, chyba żeby było coś rzeczywiście pilnego.

- Jasne. Chyba nie planujesz kameralnego spotkania nad szklanką mleka i ciastkami, podczas którego będziesz odgrywać rolę mediatorki między ojcem i synem?

- Nie. Jestem pewna, że ten twój zabójczy scenograf będzie jeszcze w swojej pracowni. Wynoszę się. Zadzwoń do Daveya i powiedz, że jadę.

Czekał na nią na frontowych schodach w pięknie wyprasowanej koszuli i spodniach z tak ostrymi kantami, że można by było nimi przekroić kostkę masła. Wyglądał na kompletnie opuszczonego. Weekend najwidoczniej nie ułożył się zgodnie z jej nadziejami.

- Jak leci? - spytała.

- Dobrze.

Ale nie podniósł oczu.

- Jak sprawy z ojcem? Wreszcie na nią spojrzał.

- Nie najlepiej. Myślę, że był na mnie wściekły, że z panią rozmawiałem.

- Dlaczego tak sądzisz?

Myśl, że David Winthrop mógł się odegrać na synu za jej wizytę, wyprowadziła ją z równowagi.

- Kiedy w piątek wieczorem przyjechał do domu, zaczęliśmy rozmawiać, ale nagle się rozwścieczył i wtedy ja też się wściekłem. - Wzruszył ramionami. - Nic się właściwie nie zmieniło. Zachował się tak, jakby to wszystko była moja wina. Myślę, że naprawdę rozzłościło go to, co zrobiłem. Wiedziałem, że tak będzie.

- Pewno był bardziej zakłopotany niż zły. Dorośli czasem nie chcą, żeby inni ludzie wiedzieli o ich kłopotach.

- Tak myślę.

- Czy robiliście coś razem?

- Naprawdę razem to nie, ale był w domu. Myślę, że się stara.

Był w domu. Pomyślała, że nie jest to wiele. Najwyraźniej - według jej standardów - nie starał się dostatecznie mocno.

- Może zjemy razem kolację - powiedziała impulsywnie. - Masz już jakieś plany?

Pojaśniał.

- Naprawdę? Może pani zostać?

- Naturalnie. Opracujemy plan załatwienia sprawy, który przedstawimy twojemu ojcu. Czy wasza gospodyni nie będzie miała nic przeciwko temu, że zapraszasz kogoś na kolację?

- Skądże. Zawsze i tak przygotowuje całe tony żarcia, na wypadek, gdyby tata się pojawił. On zresztą niemal nigdy tego nie robi - dodał ze smutkiem.

Pani Larsen przyjrzała się Kate od stóp do głów, kiedy Davey je sobie przedstawił. Głębokie bruzdy na jej twarzy dowodziły, że musiała nieustannie krzywić usta w grymasie niezadowolenia. Wiadomość, że Kate została zaproszona na kolację, przyjęła jednak zupełnie dobrze.

- Mam nadzieję - powiedziała Kate - że pani nie ma nic przeciwko temu.

- Jest pełno jedzenia - odpowiedziała lakonicznie i ostro upomniała Daveya: - Młody człowieku, czy umyłeś ręce?

Jej dłonie spoczywały przy tym na pełnych biodrach.

Davey skrzywił się, bynajmniej nie wystraszony jej obcesowym tonem.

- Pyta mnie pani o to co wieczór.

- Bo sam z siebie nigdy nie umyjesz - odparła. - No, weź się do tego.

Kiedy Davey wyszedł, Kate zapytała:

- Czy na pewno nie ma pani nic przeciwko temu, żebym została?

- Przynajmniej Davey będzie miał towarzystwo. Chłopiec za dużo czasu spędza sam. Przez większość wieczorów je ze mną w kuchni, ale boję się, że o tej porze nie jestem już najlepszym kompanem. Lubię oglądać „Wiadomości" i prawdę mówiąc jestem trochę zmęczona po wożeniu go przez cały dzień z jednego miejsca w drugie. Mam sześćdziesiąt pięć lat i nie jestem już taka wytrzymała jak kiedyś.

Kate poczuła, że jest to początek dobrze przećwiczonych narzekań.

- Jestem pewna, że chłopca w wieku Daveya nieustannie coś nosi.

- Właśnie. Najgorsze jest lato. W tym mieście jest piekielnie gorąco, a ten chłopak we wszystkim uczestniczy. Za moich czasów dzieci miały przyjaciół w najbliższym sąsiedztwie, ale przyjaciele Daveya rozrzuceni są po całym okręgu.

Potrząsnęła głową z wyraźną dezaprobatą dla przemian zachodzących w społeczeństwie.

- Jak, pani zdaniem, układają się stosunki między Daveyem i jego ojcem? - spytała Kate odważnie.

- Nie jestem plotkarą, proszę pani - odparła z godnością pani Larsen.

- Jestem tego pewna. Ale próbuję pomoc Daveyowi i żeby to zrobić, muszę wiedzieć, jakie są pani obserwacje. Nikt nie znajduje się tak blisko tej dwójki jak pani.

Wydawało się, że wyjaśnienie uspokoiło gospodynię.

- To prawda - przyznała. - Myślę, że skoro ma to być dla dobra Daveya, to mogę pani powiedzieć, jak mi się to wszystko przedstawia. Kiedy tu przyszłam, Davey chodził jeszcze na czworakach. Pan David i mały zawsze przepadali za sobą, i dlatego to takie smutne patrzeć, jak pan David spędza teraz cały czas w pracowni. Twierdzi, że ma więcej pracy, niż może przerobić, ale naprawdę po prostu nie może wytrzymać w domu.

- Myśli pani, że tak jest od czasu śmierci jego żony?

Pani Larsen przytaknęła:

- To miejsce wybrała pani Alicja. Dotknięcie jej ręki widać w każdym pokoju. Wątpię, czy pan David przyznaje się nawet sobie samemu, jak bardzo przez to cierpi. Raz zapytałam, dlaczego się nie przeprowadzi, skoro ona nie żyje. Myślałam, że urwie mi głowę. - Ze smutkiem tą głową potrząsnęła. - Nigdy więcej nie pisnęłam słowa na ten temat. Kiedyś się z tego otrząśnie. Trzeba tylko czasu.

- A tymczasem Davey cierpi - szepnęła Kate, bardziej do siebie niż do pani Larsen.

Kiedy Davey wrócił i usiedli przy końcu ogromnego stołu w jadalni, Kate zasugerowała, by ustalili, ile czasu ojciec ma spędzać z Daveyem.

- I będzie musiał robić to, o co poproszę? - dociekał chłopiec.

- Będziemy z nim rozmawiać na ten temat - wyjaśniła. - Ale tak. Myślę, że na większość z tego się zgodzi.

- Codziennie śniadanie - zasugerował Davey, szukając wzrokiem aprobaty Kate. Kiwnęła głową i zanotowała. - Codziennie wieczorem godzinę przed pójściem spać. Popołudnia w sobotę i w niedzielę, a raz w miesiącu wyjazd gdzieś na cały dzień.

Żądania chłopca sprawiały wrażenie żałośnie skromnych, a przecież błysk nadziei w jego oczach świadczył, jak wiele to dla niego znaczy.

Układając listę żądań, Kate wzięła za wzór swe własne dzieciństwo, następnie jednak zredukowała ją, uwzględniając obecny stan emocjonalny Davida Winthropa. Nie miałoby sensu domagać się, by z dnia na dzień wszystko poprawił. Gdyby udało się jej skłonić go do wprowadzenia niewielkich zmian, to duże w końcu też by nastąpiły. Mógłby odgrywać rolę trenera jednej z drużyn sportowych syna. Mógłby w niedzielę wyprawić się z nim na ryby. Mogliby pojechać na jakieś prawdziwe wakacje.

Kate cofnęła się myślą do swych zupełnie wyjątkowych stosunków z ojcem. Zawsze miał czas dla niej i dla Ellen. Dopingował je podczas zawodów sportowych, pomagał często przy odrabianiu szkolnych zadań.

Dopiero niedawno dowiedziała się, że nie był on prawdziwym ojcem Ellen - a przecież nigdy nie robił różnic między nimi. Jeśli między nim i Kate istniała pewna szczególna więź, to robił co mógł, by zrównoważyć to spędzaniem dodatkowego czasu z jej siostrą. Nie mogła sobie wyobrazić, jak wyglądałoby jej życie, gdyby ojciec nie odgrywał tak kluczowej roli w rodzinie.

Tym bardziej więc irytowało ją, że David Winthrop wciąż nie wraca do domu. Nie było go jeszcze, gdy nadszedł czas, by Davey poszedł spać. Pani Larsen zastała ich w pokoju zabaw chłopca - ogromnym, wesołym pomieszczeniu pełnym gier i od dawna zaniedbywanych pluszowych zwierząt. Był tam również koń na biegunach, sprzęt sportowy i komputer najnowszego typu. Kolorowe freski na ścianach przedstawiające sceny z książek zostały najwyraźniej namalowane z wielką miłością. Davey potwierdził, że ich autorem jest ojciec.

Pani Larsen stanęła w drzwiach i przez chwilę przyglądała się w milczeniu Kate i Daveyowi, a potem powiedziała zdecydowanym tonem:

- Młody człowieku; czas do łóżka!

- Ale mam gościa - zaprotestował, spojrzawszy znad planszy „Monopolu". - W dodatku pani Newton jest mi mnóstwo winna. Bardzo dużo jej pożyczyłem i za chwilę skonfiskuję resztkę jej własności.

Pani Larsen spojrzała na Kate porozumiewawczo:

- Ten chłopak zostanie rekinem handlu nieruchomościami.

- Jest chytry jak wąż - dorzuciła Kate. - Pogrążył mnie po uszy, zanim jeszcze zorientowałam się, co knuje.

Wargi gospodyni lekko się skrzywiły. Zapewne miał to być uśmiech.

- Skoro tak, to zdecydowanie pora już, żeby poszedł spać. My, dorośli, musimy trzymać z sobą. Davey! Jestem pewna, że pani Newton rozumie, że obowiązujące reguły są tu naprawdę regułami.

- Oczywiście! - powiedziała Kate z wyraźną wdzięcznością.

- Po prostu nie lubi pani przegrywać - uśmiechnął się Davey.

- Nie lubię. Nigdy tego nie lubiłam - zgodziła się Kate.

Spojrzał na nią z nadzieją.

- Czy mogłaby mnie pani utulić? Tak naprawdę to mi na tym nie zależy - dodał pospiesznie - ale pomyślałem, że może chciałaby to pani zrobić, skoro nie ma pani własnych dzieci.

Ta odwaga, za którą kryło się głośne wołanie o uczucia, głęboko Kate poruszyła.

- Bardzo bym chciała cię utulić.

- Najpierw muszę wziąć prysznic, ale to nie potrwa długo. Nie odjedzie pani? Prawda?

Kate spojrzała ukradkiem na zwykle sztywną gospodynię i zobaczyła, że oczy pani Larsen są wyraźnie zamglone. Czując, że nie musi obawiać się z tej strony dezaprobaty, kiwnęła głową.

- Zaczekam - obiecała,

Kiedy Davey wyszedł, pani Larsen powiedziała ze smutkiem w oczach:

- Bardzo brakuje mu matki. To naprawdę bardzo ładnie, że pani to wszystko dla niego robi.

Wyszła z pokoju, zanim Kate zdążyła odpowiedzieć. Zastanawiała się, czy pani Larsen znała rzeczywisty powód jej obecności w tym domu, czy też mówiąc to miała tylko na myśli zgodę na otulenie Daveya kołdrą.

Kiedy w parę minut później chłopiec wszedł do pokoju, był już w piżamie, a mokre włosy w kolorze piasku miał zaczesane gładko do tyłu. Pokazał Kate swój pokój, zwrócił jej uwagę na zdjęcia swej drużyny baseballowej i drużyny piłkarskiej, a także na nagrodę za zwycięstwo w rozgrywkach futbolowych.

- Jesteśmy mistrzami - powiedział, tłumiąc ziewnięcie.

- Twój ojciec jest na pewno z tego dumny. Davey wzruszył ramionami.

- Tak sądzę, ale nie był na meczu. Musiał pracować,

- Tak czasem bywa - powiedziała Kate, myśląc przy tym, ile razy musiała rezygnować z życia towarzyskiego z powodu zaległości w pracy.

Przyszło jej do głowy - i to nie po raz pierwszy - że ona sama mogłaby również zaniedbywać obowiązki rodzicielskie, podobnie jak David Winthrop. I w dodatku nie miałaby wytłumaczenia w postaci niedawnej straty małżonka.

- Jestem pewna, że chciał być na meczu - dodała. Wygłosiła ten komunał w słabej nadziei, że może pocieszy w ten sposób Daveya.

- Nigdy nawet o ten mecz nie spytał - odrzekł chłopiec i westchnął. - Myślę, że po prostu zapomniał.

Spojrzał na Kate.

- Czy kiedykolwiek chciała pani mieć takiego chłopca jak ja?

Gdzieś w głębi serca poczuła jakąś dziwną i niespodziewaną tęsknotę.

- Tak - odparła.

Mówiąc to, chciała go tylko podnieść na duchu, ale nagle zdała sobie sprawę, że jest to odpowiedź prawdziwa. Właśnie w tym momencie gorąco zapragnęła mieć dziecko, któremu zależałoby na jej obecności w domu, które rozpaczliwie pragnęłoby dzielić z nią radość z powodu swych osiągnięć, które nadałoby sens jej życiu, pozbawionemu ostatnio wyraźnego kierunku.

Pogładziła go po głowie i uśmiechnęła się, widząc, jak zamykają mu się oczy.

- Tak - powtórzyła cicho. - Chciałabym mieć chłopca takiego jak ty.

Dochodziła już pierwsza w nocy, kiedy David zmęczonym krokiem wszedł do domu. Miał zamiar wrócić wcześniej, ale praca tak go pochłonęła, że nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu.

Kogo on próbuje oszukać? Prawdę powiedziawszy nie mógł znieść myśli, że spędzi kolejny wieczór na zastanawianiu się, jak stworzyć nową więź między sobą i synem. Weekend był prawdziwą torturą. Cierpliwe, pełne nadziei spojrzenia Daveya napełniły go nieznośnym poczuciem winy. Dlaczego, zostając ojcem, nie otrzymuje się instrukcji obsługi dziecka? Kiedy żyła Alicja, nigdy to wszystko nie wydawało się tak trudne. To ona planowała wspólne wyprawy. To ona sprawiała, że ten stary dom pełen był śmiechu.

Wszedł do swego gabinetu przylegającego do salonu, rzucił kurtkę na poręcz krzesła i zrobił sobie drinka. Dopiero wtedy zauważył, że w fotelu stojącym przy drzwiach wiodących na patio siedzi Kate Newton. Była pogrążona w głębokim śnie.

Stanął przy niej zafascynowany. Znowu miała na sobie kostium, tym razem jasnoszary. Wzdłuż głębokiego dekoltu w kształcie litery V biegła lamówka z jasnoniebieskiego jedwabiu. Zrzuciła ze stóp buty na wysokich obcasach i podwinęła nogi pod siebie. Słaby wiatr poruszał lekko kosmykami jej włosów, spadającymi na policzki. Jest bardzo kobieca, pomyślał ze zdumieniem, czując, jak gwałtownie budzą się w nim zmysły.

Jakby poczuwszy, w jaką stronę błądzą jego myśli, Kate nagle się obudziła, zmrużyła oczy i natychmiast zaczęła szukać pantofli. Kiedy wpychała je na nogi, David uśmiechnął się. Kopciuszek obawiający się zetknięcia z księciem? Wyciągnął w jej stronę karafkę z brandy.

- Napije się pani?

Potrząsnęła przecząco głową. Wzruszył ramionami, nalał sobie i zapadł w fotel naprzeciwko niej.

Przez moment po prostu smakował to milczenie i nieoczekiwane, ale niespodziewanie miłe towarzystwo. Wreszcie jednak, zdając sobie sprawę, że nie da się tego tematu uniknąć, zapytał:

- Co pani tu robi?

- Załatwiałam przy kolacji interesy z klientem. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Jadła pani kolację tutaj? Z Daveyem?

- Nikogo innego, z kim mogłabym jeść, tu nie było.

Nie można było nie usłyszeć lekkiej nuty wyrzutu w jej głosie.

- Jest tu pani Larsen - rzucił chłodno.

- Jestem pewna, że pani Larsen jest kobietą bardzo sympatyczną. Kucharką jest wręcz znakomitą, ale ma sześćdziesiąt pięć lat i woli jeść w kuchni. Może sobie wtedy nastawić telewizor na pełny regulator.

- Skąd pani to wie?

- Sama mi powiedziała.

David westchnął w poczuciu przegranej.

- Nie wiem, co według pani powinienem robić. Mam pracę.

- Praca nikomu nie zabiera aż tyle czasu - odparła ostro.

Coś w jej głosie upewniło go, że Kate Newton dostrzega pewną ironiczną stronę tego, że to właśnie ona wygłasza takie uwagi.

- Nikomu? Nawet pani?

- Ja nie mam w domu syna, któremu jestem potrzebna.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem.

- A kto na panią czeka wieczorem w domu?

- Chwilowo koty mojej matki. Pojechała w podróż poślubną.

- Wszyscy wiemy, że koty to stworzenia dosyć niezależne, więc może pani być poza domem tak długo, jak tylko pani chce.

- Nie rozmawiamy o mnie, proszę pana. - Kate sięgnęła po kawałek papieru. - Ułożyliśmy z Daveyem listę pomysłów.

- Żądań. Wzruszyła ramionami.

- Niech pan to nazywa, jak pan chce. Myślę, że są rozsądne.

Ta kobieta, walcząca w barwach jego syna, coraz bardziej go intrygowała. Podczas weekendu zatelefonował w parę miejsc, by się o niej czegoś dowiedzieć, i przekonał się, iż rzeczywiście cieszy się świetną opinią zawodową. Powiedziano mu też, że zawsze reprezentuje kobiety. Odniósł wrażenie, że skoro tym razem reprezentuje jego syna, coś się za tym na pewno kryje.

- Jak to się dzieje, że nigdy nie staje pani po stronie mężczyzn?

Czekając na odpowiedź, uważnie się jej spod oka przypatrywał.

- Ponieważ mężczyźni mają zwykle w sądzie potężnych sojuszników, nierzadko także w postaci sędziego. Lubię wyrównywać szanse.

- Czemu wybrała pani ten dział prawa? Czy wyrównuje pani rachunki z jakimś mężczyzną, który wyciął pani numer?

Nie odpowiedziała, ale jej zdziwiony wyraz twarzy świadczył, że trafił w dziesiątkę.

- Kto aż tak bardzo panią skrzywdził?

Dopiero kiedy zadał to pytanie, zdał sobie sprawę, że nie jest to zwykła ciekawość, lecz że naprawdę chciałby to wiedzieć.

- To stara historia i raczej nie ma związku z naszą sprawą - oświadczyła obojętnie, chociaż w jej oczach pojawił się na moment ból.

- Jeśli zamierza pani mieszać się do mojego życia, to myślę, że wszystko, co pani dotyczy, ma związek z naszą sprawą.

- Nie będę się musiała mieszać, jeśli zgodzi się pan na warunki, jakie tu naszkicowałam.

Nie wziął podawanego przez nią dokumentu.

- Nigdy nie załatwiam interesów o tej porze. Mam zwyczaj oglądać papiery, kiedy jestem w pełni zdolny do myślenia. W tym wypadku chyba byłoby dobrze, gdyby przyjrzał się temu mój własny adwokat. Kto wie, co kobieta mająca uraz do mężczyzn może wymyślić, żeby złapać mnie w pułapkę. - Po chwili milczenia dodał chytrze: - Oczywiście, gdybym wiedział o pani coś więcej, być może nie byłoby to konieczne.

Była wyraźnie zbita z tropu lekką insynuacją, jaką pozwolił sobie zabarwić tę złośliwość.

- Może kiedy indziej.

Położyła papier przed nim i niemal biegiem ruszyła do drzwi.

Nieco zdziwiony jej nerwową reakcją, poszedł powoli za nią.

- Trzymam panią za słowo.

Już na zewnątrz, krocząc po pokrytym rosą trawniku, zwolniła na chwilę i przypomniała mu:

- Oczekuję, że w ciągu najbliższych paru dni odpowie pan na nasze żądania.

- Zrobię to jutro.

I nie tylko ku jej zdumieniu, ale i ku swemu, dodał impulsywnie:

- Przy kolacji.

Przystanęła i jej oczy zwęziły się podejrzliwie.

- Z moim klientem?

David uśmiechnął się do siebie: a więc w jej pancerzu jest jeszcze jedna luka. Kate Newton zwyciężała w sądach, ale tu, na jego podwórku - dosłownie i w przenośni - najwyraźniej potrafił zbić ją z tropu. Ta myśl sprawiła mu niejasną przyjemność.

- Jeśli się pani przy tym upiera... - powiedział, wyraźnie chcąc jej w ten sposób dopiec.

Niezrażona wyprostowała się.

- Tak, upieram się. Bardzo zdecydowanie.

- W takim razie zgoda. Będziemy go mieli w charakterze przyzwoitki.

Usłyszał, jak oburzona głęboko wciąga powietrze, zaśmiał się, zawrócił i wszedł do domu. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale czuł się tak dobrze, jak mu się to już od dawna nie zdarzyło.


Rozdział 4

Poza weekendami Kate spędzała zwykle noce w swym mieszkaniu w Century City, odległym o zaledwie kilka przecznic od biura. Pozwalało to oszczędzać czas na przejazdach, a przy jej wypełnionym spotkaniami dniu czas był czymś bardzo cennym. Ale po rozstaniu się z Davidem Winthropem była kompletnie rozbudzona. Zbyt spięta, by spać.

Osoba o tak rozwiniętych zdolnościach analitycznych jak ona powinna bez trudu zorientować się, dlaczego tak jest. Doszła w końcu do wniosku, że przyczyną nie była tylko niepokojąca rozmowa, jaką odbyli tuż przed jej wyjściem. Chodziło również o to, co czuła, kiedy obudziwszy się zobaczyła, jak intensywnie David się jej przygląda. Intymność tego momentu, związana z nim tkliwość uczuć, poruszyły w niej jakąś głęboką strunę. W połączeniu z tym, co czuła, całując Daveya na dobranoc, stanowiło to dowód, że być może zmierza wprost ku emocjonalnej katastrofie.

Próbowała jakoś zmienić tor swego myślenia i uwolnić się od tych uczuć, wywołujących w jej duszy niepokój. Zdała sobie sprawę, że przejechała wzdłuż całego Bulwaru Zachodzącego Słońca i znalazła się na autostradzie biegnącej wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. W końcu skręciła w kierunku Malibu.

Ale kiedy jechała pogrążoną w ciemności drogą nad oceanem, o tej porze niemal pustą, nie mogła jakoś otrząsnąć się z tej zdumiewającej reakcji, jaką zdawali się w niej wywoływać David Winthrop i jego syn.

Czyżby nagle zaczęła przechodzić kryzys związany z przekraczaniem pierwszej połowy życia? To prawda, że już od wielu tygodni ma zmienne nastroje, ale ta nagła tęsknota za macierzyństwem i to nieoczekiwane obudzenie się zmysłów są absolutnie niezgodne z jej charakterem. Nie miała pojęcia, co z tym wszystkim zrobić.

Wiedziała wszystko o małżeństwie - przynajmniej o złym małżeństwie. Większość par, jakie poznawała, była już w tym momencie swego życia oddana głównie wymianie oskarżeń. Ból i gniew całkowicie zatarły pozytywne aspekty ich miłości.

Małżeństwo zaś swych rodziców zawsze uważała za idyllę. Dopiero niedawno dowiedziała się, że było ono głównie małżeństwem z rozsądku. Ogłuszyło ją odkrycie, że podczas gdy ojciec adorował matkę, ta potajemnie, przez całe życie, kochała innego mężczyznę, Brandona Hallorana. A co gorsza - tak przynajmniej oceniała to Kate - ojciec o wszystkim wiedział. Zgodził się na taki układ i przystał na zajmowanie drugiego miejsca, ponieważ zrozumiał, że matka z tamtej miłości nie zrezygnuje.

Wszystko to potwierdzało jedynie jej przekonanie, że nawet najlepsze małżeństwo jest tylko serią niedobrych kompromisów. Dlaczego więc teraz, kiedy utraciła już ostatnie złudzenia, poczuła nagle, że budzi się w niej potrzeba zaangażowania w związek, który może prowadzić jedynie do odkrycia nowej pustki i cierpienia?

Pocieszała się, że może jest to tylko kwestia przelotnego zainteresowania seksualnego. Jest zdrową, prowadzącą czynne życie kobietą, która zbyt długo nie zwracała uwagi na swe potrzeby. Być może to po prostu hormony przypominają jej o swoim istnieniu. I tak się jakoś składa, że kiedy doszło do ich obudzenia, w pobliżu znajdował się akurat David Winthrop.

Chyba właśnie tak było. Tak, to da się zrozumieć. Nad tym może zapanować. Z satysfakcją pokiwała głową i wprowadziła samochód do garażu swego skromnego domu wypoczynkowego przy plaży w Malibu. Nie miała żadnego zamiaru ulegać tym rozszalałym hormonom, dobrze jednak by było zdawać sobie sprawę, z czym mianowicie walczy. Będzie czujna, zwłaszcza w pobliżu Davida Winthropa.

Zmrużyła oczy, kiedy przypomniała sobie, jak łatwo wykrył jej motyw, gdy domagała się, by w kolacji uczestniczył też Davey. Mogłaby przez miesiąc dowodzić, że jej klient ma wszelkie prawo uczestniczyć w ich spotkaniu, ale ani ona sama, ani David nawet przez chwilę nie wierzyliby, że sprawa sprowadza się tylko do tego. Chciała mieć przyzwoitkę - właśnie tak, jak powiedział tym swoim rozbawionym tonem. I oboje wiedzieli, że jedynym powodem jej żądania było to, że coś ją ku niemu ciągnie i że się tego boi.

Wszedłszy do domu, otworzyła rozsuwane, szklane drzwi na taras. Do wnętrza wtargnął powiew wiatru, niosącego strzępy piany Pacyfiku. Kate usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać czasopisma, które prenumerowała głównie dla swych weekendowych gości. Wśród najnowszych tygodników, pism kobiecych i magazynów poświęconych architekturze czy przygotowywaniu luksusowych potraw znajdowały się też ostatnie numery błyszczącego miesięcznika filmowego. Kate przewracała jego stronice, szukając wzmianek o Davidzie Winthropie i jego scenografii. Może natrafi na coś, co rzuci na niego tak negatywne światło, że zabije to rodzącą się w niej fascynację.

Przeglądała właśnie ostatni egzemplarz tego pisma, jaki leżał w stosie - numer sprzed ponad roku - kiedy po odwróceniu strony zobaczyła nagle wpatrzoną w siebie twarz Davida.

Oczy miał rozświetlone podnieceniem i stał pośrodku komiksowego świata, utworzonego dla filmowego przeboju przygotowywanego na Boże Narodzenie. W dżinsach i koszuli z tęgo samego materiału wyglądał równie znakomicie, jak aktor grający w tym filmie główną rolę.

W istocie, uznała, starając się zachować obiektywność, ta jego prawdziwa męskość, kanciaste rysy twarzy, niedbałe uczesanie, cień zarostu na policzkach - to wszystko sprawiło, że był chyba atrakcyjniejszy od tamtego. Wyglądał na człowieka nie zdającego sobie sprawy ze swej aparycji, a jedynie wierzącego w siebie, znającego swoją wartość.

Jeszcze chyba bardziej uderzyło ją to, że sprawiał wrażenie człowieka pełnego życia. Entuzjazm przegnał gdzieś cienie spod jego oczu. Wyglądał na absolutnie zadowolonego i szczęśliwego pośród tego wymyślonego świata jaskrawych kolorów i tekturowych budowli. Nagle przypomniała jej się data publikacji czasopisma i uświadomiła sobie, że zdjęcie to zostało zapewne zrobione, kiedy jego żona jeszcze żyła, być może nawet przed ostatnim stadium jej choroby.

Dotknęła palcem roześmianej krzywizny jego ust i zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek zobaczy takiego odprężonego, beztroskiego Davida Winthropa. Skoro ten przebłysk jego czaru tak ją wyprowadził z równowagi, to jaki efekt miałby jego uśmiech, gdyby kiedyś został skierowany do niej?

Nadal trzymała pismo w ręku, kiedy zapadła wreszcie w niespokojny sen. Śniło jej się, że bohater nadnaturalnej wielkości, niesamowicie podobny do Davida Winthropa, ratuje ją przed smokami.

O czym ja, u diabła, myślałem? - zastanawiał się David, kiedy we wtorek zaczęła się zbliżać godzina kolacji. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, była kolacja z kobietą, która nie ukrywała, że chce rozłączyć go z synem. To, że wczoraj w nocy zastał ją w swym domu śpiącą w fotelu, na chwilę przesłoniło mu jej prawdziwy charakter.

Kiedy odjechała, przejrzał tę przeklętą listę, którą mu dała. Spowity w prawniczy język, był to po prostu rozkaz przestrzegania wojskowego terminarza spotkań z synem. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Kate postanowiła dopilnować wypełniania warunków tej ugody.

Dorothy wsadziła głowę do jego pracowni, by sprawdzić, czy gotów jest do ich codziennej, popołudniowej rozmowy, stanowiącej podsumowanie dnia i dotyczącej następnych posunięć.

- Wyglądasz jeszcze bardziej ponuro niż zwykle - powiedziała radośnie, wchodząc i zamykając drzwi. - Jaki masz problem?

- Kate Newton - poskarżył się bez namysłu.

- Kto to jest Kate Newton? - W jej oczach nagle zabłysła czujność. - Chyba nie chodzi o tę ślicznotkę, która włamała się tu w piątek wieczorem?

Teraz wpadł. Dorothy będzie go nękać, aż wydobędzie wszystko do najdrobniejszych szczegółów.

- Tak, o nią - przyznał w nadziei, że zaspokoi to jej ciekawość.

- Nie powiedziałeś mi, czego chciała.

- Nie - odparł z naciskiem. - Nie powiedziałem.

- Znów się zamykasz jak ostryga - rzuciła obrażona. - No więc, kim ona jest?

- Adwokatem mojego syna. Rozszerzyły się jej oczy.

- Ach, tak - mruknęła, rozsiadając się w fotelu i odsuwając na bok tablicę z przypiętym do niej planem różnych etapów przygotowywania dekoracji do „Skały przyszłości". - No więc posłuchajmy!

- Czy nie powinniśmy przejrzeć tego planu?

- Za chwilę. Teraz mów.

David westchnął i podał jej ową ręcznie napisaną listę żądań, dotyczących jego ojcowskich obowiązków. Dorothy przeczytała ją uważnie i z aprobatą skinęła głową.

- O co więc cały ten krzyk? - spytała.

- Ta kobieta próbuje układać mi życie.

- Usiłuję to robić od lat i wcale cię to tak nie denerwuje. Na czym polega różnica? Czy na tym, że ona jest młoda, świetnie wygląda i jest niezamężna - jeśli można uznać za wskazówkę brak obrączki?

Patrzył na nią zdumiony.

- Zauważyłaś, że nie nosi obrączki?!

- Stale się rozglądam za jakąś niezamężną kobietą dla ciebie. Celem mojego życia jest doprowadzić do tego, żebyś znowu był uczuciowo zaangażowany, i to szczęśliwie - oznajmiła zadowolona z siebie.

Słowa te, wypowiedziane przez tak zdecydowaną osobę jak Dorothy, wzbudziły w nim dreszcz przerażenia. Uznał, że musi ją przekonać, iż Kate nie jest odpowiednią kobietą.

- Czy w ogóle to przeczytałaś? - spytał. - Jeśli nie będę dość czujny, za chwilę będzie mi mówiła, jakiej pracy mam się podejmować.

- Może powstrzymałoby cię to od tego, żeby nie brać zbyt wielu zleceń, tak jak teraz - przycięła mu.

- Ktoś musi cię pohamować. To, co ja mówię, najwidoczniej do ciebie nie dociera. A ten twój agent chciałby, żebyś pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę, byle jego akcje szły dzięki temu w górę.

- Do diabła! Czy tego nie widzisz? Ona chce rozłączyć mnie z Daveyem.

- Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. - Dorothy przybrała ów logiczny, rozsądny ton, który zawsze doprowadzał Davida do szału. - Przecież domaga się tylko, żebyś spędzał więcej czasu ze swoim synem. Co w tym jest takiego strasznego? Kiedyś ty i Davey spędzaliście razem cały wolny czas. Nic dziwnego, że chłopak czuje się zaniedbany.

David westchnął i potarł skronie. W głowie mu huczało.

- Wiem - przyznał.

Dorothy przyjrzała mu się z zainteresowaniem.

- Jesteś pewien, że twój problem to tylko to? A może uważasz, że jesteś trochę nielojalny wobec Alicji, ponieważ ta kobieta cię pociąga?

Dorothy zawsze trafi w sedno, pomyślał z żalem, przypominając sobie ową silną reakcję, jaką wywołała w nim Kate wczoraj w nocy. Przez krótką chwilę w istocie z nią flirtował. I sprawiało mu to przyjemność!

Niemal w tym momencie, w którym jej samochód odjechał z podjazdu, a on sam zawrócił w kierunku domu, przytłoczyło go poczucie winy. Z miejsca przysiągł sobie, że rano zadzwoni i wycofa się z tego zaproszenia na kolację. Jeszcze wczoraj doprowadził się do stanu szewskiej pasji z powodu listy, którą teraz trzymała Dorothy, i uznał, że oburzenie to wystarczający pretekst do uzasadnienia odwrotu.

Dorothy patrzyła na niego z sympatią.

- Jesteś wdowcem. Już od sześciu miesięcy. To, że interesuje cię jakaś kobieta, to nie żaden grzech - powiedziała łagodnie, z góry założywszy, że jej domysł jest słuszny. - Słuchaj, szefie, Alicja wcale by nie chciała, żebyś odsunął się od życia. Wiesz o tym sam. Chciałaby, żebyś schwycił obiema rękami każde szczęście, jakie ci się nawinie.

Szczęście w postaci Kate Newton - prawniczki z lodem zamiast krwi? Przez chwilę ważył ten pomysł w myślach. Mimo wszystko jednak nie ulega kwestii, że Kate reprezentuje życie. Wszystko, co jest z nią związane, sugeruje, że ona aż wibruje życiem, że jest wspaniała i namiętna, nawet jeśli przy tym trochę zbyt popędliwa i zbyt sztywna jak na jego gust. Na jakiś czas byłaby na pewno w stanie sprawić, iż czułby, że żyje. Mogłaby przegnać pamięć o śmierci i śmiertelności człowieka. Ale co potem?

David westchnął.

- Wiem, czego chciałaby Alicja - powiedział, ślepo zgadzając się ze swą sekretarką. - Ale czasami życie jest piekielnie bolesne.

Ta rozmowa z Dorothy do czegoś jednak doprowadziła. David postanowił nie odwoływać kolacji z Kate i Daveyem. Uznał, że byłoby to wyjście tchórzliwe i zapewne tylko dostarczyłoby jej amunicji na później, gdyby postanowiła kontynuować sprawę tego cholernego rozwodu.

Żołądek miał zawiązany w supeł, kiedy podjechał do wybranej przez nią spokojnej restauracji w Century City. Swe złe samopoczucie składał na karb zdenerwowania. Prawda była jednak inna - zapewne oczekiwanie na to, co się za chwilę stanie, kazało mu nerwowo spacerować po obrzeżu centrum handlowego, gdy czekał na Kate i Daveya. Uparła się, że to ona pojedzie po jego syna, niemal jakby się obawiała, że David może w ostatniej chwili wyłączyć chłopca z tego spotkania. Myśl, że potrzebowała ochrony przed nim, trochę go podniosła na duchu. To nieco wyrównywało szanse na tym dziwnym boisku.

Kiedy ich w końcu dostrzegł, poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Kate i tym razem wyglądała na doświadczoną przedstawicielkę palestry, była w jasnoczerwonym kostiumie, a na jej szyi błyszczał szeroki, złoty łańcuszek. Włosy miała zaczesane do tyłu w węzeł, który początkowo był pewno bardzo porządny, ale teraz wydostało się z niego trochę niesfornych kosmyków.

I chociaż wyglądała jak ubrana na salę sądową albo jak modelka wyjęta ze stron jakiegoś pisma dla kobiet z wyższym wykształceniem, to uderzył go nie jej wygląd, lecz wyraz twarzy, z jakim słuchała Daveya.

Widać było, że jest tym całkowicie pochłonięta - jej pełne usta rozciągnięte były w uśmiechu, oczy błyszczały zainteresowaniem. Rzucało się w oczy, że to, co mówił jego syn, najwyraźniej sprawiało jej ogromną przyjemność. Kiedy się zaśmiała, dobiegły do niego czyste, dźwięczne tony i żałował bardziej, niż potrafiłby to wypowiedzieć, że nie uczestniczy w jej żartach.

Powoli ruszył w ich kierunku, czując się jak obcy. Kiedy spojrzała w jego stronę i dostrzegła go, wbrew jego przewidywaniom iskry w jej oczach wcale nie zgasły. Przeciwnie, ten uśmiech objął i jego. Poczuł się, jakby spoczął na nim promień słońca.

Przez mgnienie pomyślał, że rozkoszowanie się blaskiem tego uśmiechu może być niebezpieczne, ale w chwilę później poddał się działaniu magii. Troski gdzieś odpłynęły i przez moment jego rodzina znowu była cała, nie tknięta smutkiem, złączona miłością i śmiechem.

Był człowiekiem przyzwyczajonym do egzystowania w świecie, który tak przedstawiał fantazję, że sprawiała wrażenie rzeczywistości. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że chciałby, aby ta szczególna fantazja trwała, że chciałby tego silniej niż od bardzo dawna czegokolwiek.

- Cześć, tato! Czy wiesz, że Kate ma dom na plaży? - zawołał Davey podekscytowany. - Powiedziała, że moglibyśmy czasem z niego korzystać. Czy to nie byłoby wspaniale?

David napotkał jej spojrzenie i przez chwilę zastanawiał się nad tym przejawem szczodrości.

- Byłoby wspaniale - potwierdził - ale jestem pewien, że pani Newton też lubi tara wyjeżdżać na weekend.

- Moglibyśmy pojechać wszyscy razem. Davey był pełen zapału i przenosił spojrzenie z ojca na Kate.

- Czy wystarczy tam miejsca?

- Oczywiście - odparła.

Mimo że odpowiedziała szybko, David dostrzegł w jej oczach błysk skrępowania. Nie był pewien, czy przy składaniu tej impulsywnej propozycji wzięła pod uwagę możliwość, że rozmowa przybierze taki właśnie obrót. Leniwie płynące dni, całowany przez słońce piasek plaży, Pacyfik... i ich dwoje. Nie mógł sobie wyobrazić sytuacji bardziej pełnej pokus. Jeśli perspektywa kolacji wprawiła ją w wyraźne zdenerwowanie, to jak zareagowałaby na taką propozycję?

Nie zdołał się oprzeć chęci rzucenia jej długiego, taksującego spojrzenia, nie pozostawiającego żadnych wątpliwości co do prowokacyjnego kierunku gry jego wyobraźni. Policzki jej natychmiast upodobniły się do koloru kostiumu.

- Umieram z głodu - powiedziała bez tchu. - Czy wejdziemy do środka? Zamówiłam stolik na siódmą.

Kiedy jedli, przed ciszą bronił ich tylko szczebiot Daveya. David od lat nie miał takich trudności z mówieniem. Co się zaś tyczy Kate, to czuł, że celowo wstrzymuje się od zabierania głosu, chcąc w ten sposób ułatwić rozmowę ojca z synem. A może wciąż jeszcze jest zaszokowana jego świadomie erotycznym spojrzeniem? Sam był tym też wstrząśnięty.

- Czy nie powinniśmy przedyskutować tych propozycji, które przygotowaliście we dwoje? - spytał w końcu, wyciągając listę z kieszeni.

Davey rzucił na Kate nerwowe spojrzenie.

- To były tylko takie sobie pomysły - wymamrotał,

- Codziennie śniadanie? - czytał David. - Myślałem, że latem lubisz się wyspać.

- Chyba tak.

- Może więc ustalimy, że będziemy jedli razem śniadanie podczas weekendów, przynajmniej do końca wakacji. A potem postaramy się doprowadzić do śniadania codziennie.

Daveyowi rozjaśniła się twarz.

- Przyrzekasz?

- Zobowiążę się na piśmie - oznajmił David, rzucając wymowne spojrzenie Kate. - Teraz chodzenie spać. Myślę, że mogę tak ułożyć swoje zajęcia, żeby przez większość wieczorów być w domu. Postaram się nawet zdążyć na kolację.

- Co wieczór? - spytała Kate. David potrząsnął głową.

- Muszę być realistą. Postawmy sobie za cel dwa wieczory plus weekend. - Spojrzał jej prosto w oczy i spytał zjadliwie: - Czy ma pani zamiar być w pobliżu, żeby kontrolować, jak to wykonuję?

- Musi pan zadowolić nie mnie, lecz mojego klienta.

- Szkoda. - Uświadomił sobie, że z rozmysłem ją drażni. - Starałbym się bardziej, gdybym wiedział, że znowu znajdę panią skuloną w fotelu, tak jak wczoraj.

Żachnęła się i sarknęła:

- Proszę czytać dalej. To nie wszystko.

- A tak, jeszcze raz na miesiąc wyjazd. - Spojrzał na Kate i nie mógł się powstrzymać od następnej próby wywołania na jej policzkach owej zmiany koloru. - A może zaczniemy od tego wyjazdu na pani plażę?

- No!!! - włączył się z entuzjazmem Davey. Kate wyglądała na oszołomioną.

David posłał jej niewinne spojrzenie.

- Czy w ten weekend jest pani zajęta? Głęboko odetchnęła.

- W ten weekend...

Dalszy ciąg gdzieś jej uciekł. Ale podniosła wyżej głowę i rzuciła ze zdecydowanym uśmiechem:

- Ten weekend to bardzo dobry termin. Ledwo się zgodziła, a David już pomyślał,

że chyba oszalał. Jeszcze przed trzema godzinami przysięgał sobie, że będzie się trzymał możliwie najdalej od tej kobiety, a teraz zobowiązał się, że spędzi w jej towarzystwie cały weekend. Niewielką pociechę stanowił fakt, że i ona nie wyglądała na zachwyconą tą perspektywą. Tylko Davey był w euforii.

Nieoczekiwanie dla siebie David poczuł, że ma już dość tej przyciemnionej, nastrojowej restauracji, że chce odetchnąć świeżym powietrzem i znaleźć się w świetle zapadającego zmroku.

- Może na deser zjemy lody? - zasugerował. - Kupimy na dworze, w waflach.

- Świetnie! - zawołał Davey. - Czy mogę już wyjść?

- Naturalnie, ale nie chodź daleko. Weź swoją porcję i siądź z nią tam, przy stoliku. Ja tylko zapłacę rachunek i przyjdziemy do ciebie.

Davey schwycił podane mu przez ojca pieniądze i wybiegł.

- Mogłabym z nim pójść.

Kate patrzyła z pewną desperacją w ślad za Daveyem.

- Nie. Zaproponowałem to, bo chciałem zostać z panią na chwilę sam.

- Tak?

Była wyraźnie zakłopotana. . - Chciałem panią przeprosić. Zapędziłem panią w ślepą uliczkę.

- Rzeczywiście - odparła machinalnie. Ale po chwili potrząsnęła głową.

- Nie, ja pierwsza to zaproponowałam. Chyba myślałam, że pojedziecie tam z Daveyem sami.

- Możemy - powiedział z ociąganiem - ale byłoby weselej, gdyby i pani tam była. Przynajmniej mnie by było weselej.

Popatrzyła na niego z uwagą. Widocznie usłyszała w jego głosie coś, czego nie zamierzał przekazywać, kiedy wygłaszał to lekko prowokacyjne stwierdzenie.

- Mówi pan to tak, jakby się pan bał być sam z synem - powiedziała w końcu. - Zauważyłam to już nie po raz pierwszy. Czy zawsze czuł się pan przy nim tak nieswojo?

Zaskoczony jej spostrzegawczością David westchnął.

- Nie - przyznał. - Kiedyś robiliśmy razem mnóstwo rzeczy. Ale od śmierci Alicji nie wiem, o czym z nim mówić.

- Jest człowiekiem. Niech pan mówi z nim o szkole albo o pogodzie.

- To byłoby sztuczne. Obaj wiemy, że powinniśmy mówić o jego matce.

- Więc mówcie o niej, na miłość boską! - powiedziała z wyraźnym zniecierpliwieniem. - Czy zdaje pan sobie sprawę, jak on rozpaczliwie pragnie podzielić się z panem swoim bólem?

To proste pytanie wywołało w nim głęboką udrękę. Z rozmysłem przeciągał płacenie rachunku. A potem rzucił Kate szybkie spojrzenie i zobaczył, że przygląda mu się, ale nic nie rozumie.

- Nie mogę - powiedział po prostu i odszedł.


Rozdział 5

Kate zapragnęła nie ruszać się z tego miejsca aż do końca świata. W istocie gotowa byłaby zrobić wszystko, byle tylko nie wychodzić z restauracji i nie dołączać do Daveya i jego ojca. Nie była pewna, czy zdoła znieść widok owej udręki, jaka malowała się na twarzy Davida.

Co gorsza, jak uświadomiła sobie ze zdumieniem i żalem, przez parę krótkich chwil odnosiła wrażenie, iż to wszystko jest jej życiem osobistym, nie zaś pracą. W przeciwieństwie do tych rozmaitych zawodowych rozmów przy kolacji, których odbywała cztery lub pięć tygodniowo, posiłek z Davidem i jego synem dał jej lekki przedsmak tego, jak czuje się człowiek uczestniczący w zwyczajnym życiu rodzinnym.

Ale potem wypłynęło imię Alicji i na scenę z siłą huraganu wkroczyła rzeczywistość.

Takie są skutki utraty obiektywności, wyrzucała sobie. Postawiła siebie samą w pozycji kręgla w turnieju mistrzów tej gry. Nie było sposobu ustrzec się przed przewróceniem. Ironia polegała oczywiście na tym, że cała ta fantazja w ogóle nie postałaby jej w głowie, gdyby tydzień temu nie wkroczył do jej gabinetu zrozpaczony, samotny chłopiec.

Zmusiła się, by przejść do porządku dziennego nad swymi uczuciami, wstała i wyszła z restauracji, a potem ruszyła na poszukiwanie swego klienta... i jego ojca. Siedzieli przy stoliku przed kontuarem z lodami. Przez wieczorną mgłę przenikały ostatnie promienie słońca. Dmuchnęła bryza, przepędzając resztki dziennego upału. Davey siedział z posępną twarzą, a twarz jego ojca była chyba jeszcze bardziej mroczna. Dobrze to współgrało z jej własnymi uczuciami.

Piękny się z tego zrobił wieczór! - pomyślała ze smutkiem i zmusiła się do uśmiechu.

- A gdzie są moje lody?

Udawała zawiedzioną i spojrzała na Davida.

- Pan też nie ma lodów. Czyżby Davey zjadł wszystko, co mieli?

Ten kiepski żart nie wzbudził u nich nawet cienia uśmiechu.

- Czekałem na panią - odparł David. Odpowiedź była absolutnie niewinna, ale w jego

oczach czaiło się pytanie... Jakby nie był pewny, co ma znaczyć to przekomarzanie się i napięcie pobrzmiewające przy tym w jej głosie.

- Jakie lody zamówić?

- Poziomkowe - rzuciła bez namysłu. - A panu? Przyniosę.

Chciała mieć jeszcze chwilę, by odzyskać panowanie nad sobą, które traciła z minuty na minutę, po każdym spojrzeniu na Davida. Ku jej wielkiej uldze nie zaprotestował.

- Wiśniowe.

- W waflu czy na talerzyku?

- W waflu.

Kiedy wróciła do stolika z dwiema porcjami lodów w rękach, Davey namiętnie dyskutował z ojcem. Jednak gdy tylko się pojawiła, przerwali rozmowę. Podała Davidowi jego lody i skoncentrowała się na swoich, które szybko topniały. Próbowała chwytać ich krople ustami, zanim ściekną po waflu na jej już i tak lepkie palce. Było to jednak beznadziejne.

Kątem oka dostrzegła, że David ma ten sam problem. Kiedy jedną ze ściekających kropli zlizała końcem języka, spojrzał jej w oczy i zaśmiał się. Ten niezamierzenie prowokacyjny gest przyprawił ją samą o bicie serca. Zmusiła się, by odwrócić wzrok.

Minęło kilka minut, zanim zdała sobie sprawę, że odkąd się pojawiła, Davey nie wypowiedział ani jednego słowa. Spojrzała na niego uważniej. Siedział ze skrzyżowanymi ramionami i wyraźnie nadętą miną.

- Co się dzieje, chłopie? - spytała, zastanawiając się, o co, u licha, się pokłócili.

Spojrzał wojowniczo na ojca i odparł:

- Tata mówi, że to chamstwo tak się wpraszać do pani domu. Uważa, że nie powinniśmy jechać.

Kate poczuła i ulgę, i zawód, ale dostrzegła smutek w oczach Daveya i zmusiła się do zlekceważenia swych własnych sprzecznych emocji i do skupienia się na uczuciach chłopca. Miał już w swym krótkim życiu aż nadto rozczarowań. Niezależnie od tego, jak bardzo czuła się przed chwilą usidlona, nie doda mu jeszcze jednego rozczarowania, jakim byłoby cofnięcie zaproszenia. Spojrzała Davidowi prosto w oczy.

- Chcę, żebyście przyjechali.

Jego wyraz twarzy nic jej nie powiedział, ale w końcu skinął głową, jakby i on zdał sobie sprawę, że dla dobra syna muszą dotrzymać obietnicy.

- Jeśli pani przy tym obstaje... - odparł tonem równie chłodnym i pozbawionym emocji jak jej.

Kate wstała. Postanowiła uciec przed tym coraz bardziej narastającym napięciem, które zaczynało ją wręcz dusić.

- Wybaczcie mi obaj, ale muszę dziś jeszcze pracować. W sprawie weekendu zadzwonię.

Kiedy skręcając za róg obejrzała się, ojciec i syn siedzieli w milczeniu, dokładnie tak jak ich zostawiła. Stawało się coraz bardziej oczywiste, że jej wysiłki mogą doprowadzić do tego, by przebywali razem tyle, ile tylko zechce, ale wskrzeszenie między nimi dawnej, rzeczywistej więzi przekracza jej możliwości. Niewiele jest rzeczy, o których mogłaby powiedzieć to samo. Uznała, że jest to właśnie jeden z takich przypadków, i że wcale jej się to nie podoba.

Kiedy weszła do mieszkania, dzwonił właśnie telefon. Przez chwilę się zastanawiała, czy podnieść słuchawkę, i w końcu to zrobiła.

- Tak? Halo!

- Kate! To Ellen - powiedziała jej siostra. - Czy wszystko w porządku? Jesteś chyba zdyszana.

- Właśnie dobiegłam do aparatu - powiedziała, żałując, że nie pozwoliła telefonowi spokojnie dzwonić dalej.

Odkąd się dowiedziała wszystkiego o jej urodzeniu, Kate czuła się w stosunkach ze swą starszą siostrą - z przyrodnią siostrą, poprawiła się - trochę skrępowana. Teraz ich matka wyszła za mąż za mężczyznę, którego kochała przez całe życie - za Brandona Hallorana, rzeczywistego ojca Ellen.

Siostra Kate po wstrząsie i gniewie wywołanym świadomością, że przez tyle lat ją okłamywano, teraz najwyraźniej świetnie się przystosowała do posiadania nowego ojca. W istocie była po uszy zajęta przeżywaniem na nowo dramatycznej i romantycznej historii odejścia matki od Brandona i jego upartego dążenia, by znowu ją odnaleźć, natomiast Kate, mimo usilnych starań całej rodziny, ciągle czuła się jak pełen niechęci człowiek z zewnątrz.

- Próbowałam cię złapać wcześniej - powiedziała Ellen. - Chciałam, żebyś przyszła na kolację.

- Przykro mi - odparła, myśląc o tych wszystkich telefonach Ellen, na które nie odpowiedziała, ponieważ nie wiedziała, jak ż nią rozmawiać. - I tak nie mogłabym przyjść. Byłam na kolacji z klientami.

- Pracujesz za ciężko.

- Co jeszcze? - spytała Kate ze wzruszeniem ramion.

Zrzuciła pantofle i pogładziła palcami stóp puszysty, miękki dywan. W czynności tej było coś przyjemnie zmysłowego.

- Taką mam pracę.

- Czy myślałaś kiedyś, żeby z tym skończyć? Wyjść za mąż? Urządzić sobie życie?

- Nie. - Kate powiedziała to mniej zdecydowanie, niż pewnie by to zrobiła parę tygodni czy nawet tylko parę dni wcześniej.

- Powinnaś. Mieć przez cały czas do czynienia z tymi nieszczęśliwymi ludźmi - to nie musi być zabawne. No dobrze, a może jutro przyjdziesz na kolację? Będziemy tylko ty, ja i Penny.

Mówiła o swej nad wiek rozwiniętej córce, która - sądząc po zapale, z jakim wtykała nos w osobiste życie każdego, z kim miała do czynienia - zapowiadała się na świetnego obrońcę sądowego. Kate nie czuła się na siłach stawić czoło takiemu przesłuchaniu.

- Naprawdę nie mogę, Ellen. Ten tydzień mam strasznie zapchany.

- No to w weekend - zasugerowała siostra.

W tym jej niby to naturalnym uporze można było wyczuć nutę szczerej pretensji o to, że Kate nie ustaje w wyszukiwaniu pretekstów, by siostrze odmówić. Było oczywiste, że Ellen bardzo dobrze wie, że są to właśnie preteksty.

- Jadę z klientem nad ocean - odparła Kate, starając się to sformułować możliwie niewinnie. - Może w przyszłym tygodniu.

By odwrócić uwagę siostry od tego tematu, zapytała:

- Czy miałaś jakieś wieści od matki?

Ellen chwilę się wahała, jakby chciała zmusić ją do wynalezienia kolejnego pretekstu, w końcu jednak westchnęła tylko i odpowiedziała:

- Zadzwoniła dziś rano z Rzymu. To nie do wiary! Nasza matka stała się w tym wieku podróżniczką! Czyż to nie wspaniałe?

- Wspaniałe! - powtórzyła jak echo Kate, czując, jak jej przygnębienie wzrasta. - Muszę kończyć. Mam jeszcze całe tony papierów do przejrzenia. Zajmie mi to wiele godzin.

Ellen przez pełną minutę milczała. Gdyby to był ktokolwiek inny, Kate odłożyłaby słuchawkę. Znając jednak swą siostrę, czekała.

- Kate! Musimy któregoś dnia o tym wszystkim pomówić - oświadczyła w końcu Ellen.

- Nie wiem, o czym myślisz - odpowiedziała sztywno. - Dobranoc, siostrzyczko.

Pospiesznie odłożyła słuchawkę i nagle uświadomiła sobie, że przynajmniej pod jednym względem jest bardzo podobna do Davida - tak jak on nie potrafi spojrzeć w oczy smutnej prawdzie.

W czwartek o piątej po południu siedziała przy biurku wpatrzona w kalendarz i próbowała zebrać się na odwagę i zadzwonić do Davida Winthropa, by omówić szczegóły wyjazdu na weekend. Zelda zastała ją z ręką zawieszoną nad telefonem.

- Daj wreszcie spokój temu telefonowi - poleciła sekretarka. - Musimy omówić mnóstwo spraw i cały dzień próbuję wyrwać ci na to jakiś moment.

- Słucham cię - oznajmiła Kate, wdzięczna za chwilę zwłoki.

- Sprawa Winthropa. W jakim jest stadium? Była to ostatnia rzecz, którą Kate chciałaby omawiać, zwłaszcza z Zeldą.

- Sprawy się posuwają - oświadczyła wymijająco. - Ojciec Daveya zgodził się poświęcać mu więcej czasu.

- Ojciec! - Zelda wyraźnie ją przedrzeźniała. - Kiedy słyszałam o nim poprzednio, ten człowiek miał jakieś imię.

- David...

- Czy wyznaczyłaś już następne spotkanie z nimi dwoma?

- Waśnie się miałam umówić, kiedy weszłaś.

- No to ci nie przeszkadzam.

Ale Zelda nie ruszyła się z miejsca, z którego mogła słyszeć każde słowo rozmowy prowadzonej przez Kate. Najwyraźniej jej świetnie wyostrzone wyczucie dramatyzmu było w stanie najwyższej mobilizacji.

- Czy nigdy nie słyszałaś o prywatności? - mruknęła Kate.

- Mieszkałam w jednym pokoju z czterema koleżankami. Jak więc, twoim zdaniem, brzmi odpowiedź?

Kate zwróciła oczy ku niebu.

Zelda przez chwilę przypatrywała się siedzącej bezczynnie szefowej, a potem postanowiła nadać sprawom bieg.

- Czy gdybyś miała zadzwonić, powiedzmy, do Jennifer Barron - wymieniła nazwisko jednej z klientek - to moja obecność też sprawiałaby ci takie problemy?

- Powiedziałaś swoje - ucięła Kate - a teraz już idź.

- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz, dlaczego chcesz rozmawiać z Davidem Winthropem bez świadków.

- Gdybym była skłonna do takich wyjaśnień, to nie zależałoby mi na poufności tej rozmowy. Nie sądzisz?

- Fascynujące - skrzywiła się Zelda, jednak ruszyła niechętnie do drzwi. - A gdybym zostawiła je choć trochę uchylone? Na pewno i tak nie wszystko bym słyszała.

- Nie chcę, żebyś usłyszała cokolwiek.

- Coraz lepiej! Wiesz chyba, że to ją mogłabym zadzwonić i cię umówić. Oszczędziłoby ci to fatygi.

- Zeldo! W samym naszym budynku jest zapewne z dziesięć sekretarek, które gotowe byłyby przyjść na twoje miejsce szybciej, niż ty opuszczasz ten pokój.

Kate, wygłaszając to ostrzeżenie, świetnie zdawała sobie sprawę, że obie wiedzą, iż groźba jest mocno przesadzona. Nikt nie byłby w stanie zastąpić Zeldy. Mimo wszystko jednak sekretarka zamknęła drzwi. I to bardzo dokładnie!

Kate zadzwoniła do biura Davida. Natychmiast rozpoznała głos kobiety odbierającej telefon. To była ta sama, którą widziała owego pierwszego wieczoru, kiedy wtargnęła do gabinetu.

- Tu Kate Newman, czy mogę mówić z panem Winthropem?

- A, to pani! - Przyjazne zaciekawienie w jej głosie mogłoby rywalizować z nastawieniem Zeldy. - Nazywam się Dorothy Paul, jestem jego asystentką. David jest w pracowni. Właśnie włączył piłę mechaniczną i nie usłyszy mojego dzwonka. Muszę pójść po niego. Czy zaczeka pani, czy też woli, żeby to on później zadzwonił?

- Zaczekam - powiedziała, nie mogąc pohamować uśmiechu, jaki wywołała na jej ustach wzmianka o pile mechanicznej.

Dobrze, że Kate wiedziała, w jaki sposób David zarabia na życie. Ktoś, kto tego nie wiedział, mógłby się poczuć zaniepokojony.

Usłyszała w słuchawce oddech i zdała sobie sprawę, że sekretarka jest wciąż na linii.

- Zanim sprowadzę Davida... Mam nadzieję, że nie będzie mi pani miała za złe, że się wtrącam, ale chciałam pani powiedzieć, że jest pani dla niego bardzo dobra. - Zaśmiała się. - Zabije mnie, że to pani powiedziałam.

Kate wbrew woli zaśmiała się także.

- Ogromnie się pani myli. Uważa, że mu uprzykrzam życie.

- O to właśnie chodzi - odparła Dorothy. - Dotychczas nikt jeszcze nie odważył się przebić przez tę jego skorupę „dajcie mi wszyscy święty spokój".

- Z wyjątkiem pani - wtrąciła Kate.

- Mam pięćdziesiąt lat, siedem kilo nadwagi i dobrego męża. David nigdy nie spojrzał na mnie tak, jak patrzy na panią.

- To znaczy z lekceważeniem - parsknęła Kate. - Mam nadzieję, że nie okazuje go pani.

- Nie! Z fascynacją - upierała się Dorothy. - Niech pani z niego nie rezygnuje.

Kate uznała, że musi wyjaśnić Dorothy Paul prawdziwy charakter swych kontaktów z Davidem.

- Myślę, że pani niezupełnie dobrze zdaje sobie sprawę z natury naszych spotkań. Są to sprawy ściśle zawodowe.

- Tak, tak - zaśmiała się Dorothy. - On też tak mówi. - W jej głosie zabrzmiał wyraźny sceptycyzm. - Pójdę po niego.

Czekając myślała, że skutecznie zdusiła w sobie rodzące się zafascynowanie Davidem. Nie ma żadnego powodu, by nadchodzący weekend traktować jako coś więcej niż spotkanie trojga znajomych, którzy postanowili wspólnie odpocząć i lepiej się poznać. Nieraz już zapraszała klientów lub kolegów do swego domu na plaży. Prawdę mówiąc kupiła ten dom między innymi właśnie po to.

Kiedy David wymamrotał „Halo!", dostała gęsiej skórki. Efekt ten z miejsca położył kres wszelkim ewentualnym złudzeniom, że jej kontakty z nim mają charakter wyłącznie zawodowy.

- Obiecałam zadzwonić w sprawie weekendu - powiedziała takim głosem, jakby to ona biegła do telefonu.

- Rzeczywiście - odparł bardzo zwyczajnie. - Ale to naprawdę nie jest konieczne.

- Myślę, że jest.

- A więc dobrze. Co pani proponuje?

- Czy moglibyście przyjechać jutro wieczorem o siódmej lub wpół do ósmej? Wezmę jakieś steki, będziemy mogli upiec je na ruszcie.

- Dobrze. Proszę się nie martwić o wino czy piwo. Zajmę się tym. Czy może mam przywieźć coś jeszcze?

- Nie. Dom jest dobrze zaopatrzony. Jest tam też pełno gier i innych rzeczy dla Daveya. Gdybyście chcieli grać, to mam nawet za garażem kosz,

- Przyjeżdża tam do pani dużo dzieci?

- Dziewczynki mojej siostry.

- Grają w koszykówkę?

- Nie. Ja gram.

- To brzmi jak wyzwanie - zaśmiał się David.

- Niech więc pan podejmie rękawicę! - odcięła się.

Kiedy odkładała słuchawkę, w uszach wciąż jeszcze dźwięczał jej ich wspólny śmiech. Nagle - mimo że wszystkie dzwonki alarmowe głośno dzwoniły jej w głowie - nie mogła doczekać się nadejścia weekendu.

Przeszła do sekretariatu, do Zeldy, i spytała:

- Czy możesz odwołać spotkania umówione na jutro?

- Na jakieś określone godziny?

- Na cały dzień.

- Na cały dzień? Czy zachorowałaś? Zelda ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.

- Nie. Po prostu mam coś do zrobienia. Myślałam, że wezmę długi weekend i pojadę nad ocean, żeby nadrobić zaległości.

Najwidoczniej łącząc ten pomysł z telefonem do Davida Winthropa i węsząc romans, Zelda natychmiast wzięła do ręki terminarz i przejrzała wpisy.

- Nie masz niczego w sądzie. Nie musisz też składać żadnych dokumentów. Chyba będę mogła poprzesuwać ci te spotkania.

- Więc zrób to - powiedziała Kate, ignorując pytający błysk w oczach sekretarki.

Pomyślała, że jeśli pojedzie do Malibu zaraz z rana, to będzie mogła sprawdzić, że dom jest w zupełnym porządku. Da to jej czas na długi bieg po plaży albo na pływanie. Może trochę wysiłku fizycznego położy kres tym wszystkim śmiesznym fantazjom, zanim jeszcze zjawi się na miejscu człowiek, który jest ich źródłem.


Rozdział 6

Bieganie nie pomogło. Pływanie też nie. W piątek o siódmej wieczorem Kate była tak podenerwowana, jak kilkunastoletnia dziewczyna idąca na swą pierwszą randkę. Zastanawiała się parokrotnie, dlaczego inteligentna, cyniczna kobieta czuje po raz pierwszy od lat takie zafascynowanie mężczyzną, i to właśnie tym, który daje najmniej szans na związanie się z nią całym sercem i całą duszą. Mężczyzną, którego zachowanie wobec syna jest wzorcowym przykładem braku odpowiedzialności.

Próbowała sobie wmówić, że nie jest to zainteresowanie ojcem, lecz dążenie do udzielenia wszelkiej możliwej pomocy małemu chłopcu. Jeśli nawiązanie nowych więzi między ojcem a synem będzie wymagało, by wtrąciła się w życie ojca, uczyni to.

Jej wyjaśnienie zabrzmiało tak prawdopodobnie, że prawie w nie uwierzyła. Było bardzo szlachetne, profesjonalne i humanitarne. I w istocie wiele w nim było prawdy, ale wbrew temu, co powiedziała do Dorothy Paul, bynajmniej nie była to cała prawda.

Po skrupulatnej analizie Kate doszła do wniosku, że o wszystkim zdecydował ów zagubiony, daleki wyraz jego oczu. Smutek ten świadczył o głębi uczuć, której jakąś swą cząstką pragnęła doświadczyć, a przynajmniej chciała ją zrozumieć.

A może w jakiejś niewielkiej mierze odegrała też rolę jego niedostępność? Może reagowała po prostu na wyzwanie do dokonania podboju, przyciągające od początku świata i mężczyzn, i kobiety?

Słońce jeszcze świeciło na wyjątkowo jasnym niebie, kiedy usłyszała, że wąską drogą odchodzącą od autostrady wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nadjeżdża samochód. Boso, ubrana w luźne białe spodnie i zbyt obszerny różowy sweter, przeszła obok domu na jego tyły i otworzyła bramę.

Akurat zdążyła, by zobaczyć, jak Davey okrąża modne kombi z napędem na cztery koła, zaparkowane koło jej długiego sportowego samochodu. Ideał Hollywood, rodzina dwusamochodowa, pomyślała i skrzywiła się. Jeden praktyczny, drugi szybki i porywający.

- To wspaniałe miejsce - obwieścił Davey. Oczy mu błyszczały, nogi niemal tańczyły, jakby nie mógł się doczekać strzału startera, by zacząć wyścig.

Uśmiechnęła się z powodu tej przesady.

- Jeszcze go nawet nie obejrzałeś.

- Ale już to mogę powiedzieć. Tata mówił, że ma pani kosz do koszykówki. Czy mogę zagrać? Pani i ja przeciwko niemu, zgoda? Mówił, że ma pani też różne gry. Jakie? Może po kolacji moglibyśmy zagrać w „Monopol"?

Ten potok planów wywołał ponowny uśmiech Kate.

- Jeśli myślisz, że znowu zagram z tobą w „Monopol", to grubo się mylisz. Wyraźnie czeka cię przyszłość rekina handlu nieruchomościami. Moja biedna osoba nie zniesie takiego bicia.

W tym momencie z samochodu wysiadł David. Miał na sobie takie same dżinsy jak zawsze, i jaspisowozieloną koszulkę polo. Tego dnia sprawiał wrażenie bardziej odprężonego niż zwykle, jakby zaraził się trochę podnieceniem syna.

Zlustrował ją od stóp do głów i w jego oczach pojawił się nieoczekiwany błysk aprobaty. Błysk ten powiedział Kate, że jednak się pomyliła, wybierając strój. Myślała, że luźny ubiór będzie mniej prowokacyjny.

- Podejrzewam, że pani biedna osoba mogłaby znieść każdy atak - powiedział.

W jego głosie brzmiała wyraźna zaczepka. Takie zaskakująco beztroskie powitanie zdawało się wyznaczać ton całego tego dnia. Nastrój Kate zmienił się; miejsce niepokoju zajęło wyczekiwanie.

- Przegrana z chłopcem, tylko chłopcem, z pewnością nie wystarczyłaby, żeby pozbawić panią wiary w siebie - dodał David.

- Czy pana syn kiedykolwiek doprowadził pana do bankructwa po dwudziestu minutach gry w „Monopol"? - spytała sucho.

- Obawiam się, że nie. To ja go nauczyłem wszystkiego tego, co umie.

Obaj przedstawiciele płci męskiej bezczelnie się roześmiali. Kate aż jęknęła.

- A karty? Jestem bardzo dobra w remika.

- Mamy przed sobą cały długi weekend, żeby odkrywać rzeczy, w których jest pani doskonała - odparł David, przyglądając się jej z namysłem.

Niezależnie od tego, jaki dystans udało mu się przedtem wytworzyć między nimi, rozpaliła się w niej pamięć tamtego wieczoru. Podtekst jego słów sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Nie była pewna, co bardziej ją zdziwiło: czy to, że w ogóle powiedział coś takiego, czy jej natychmiastowa i jednoznacznie zmysłowa reakcja.

Spojrzał na jej samochód i w jego oczach rozbłysło podniecenie niemal dorównujące zachwytowi Daveya tym domem.

- Rzuca się w oczy jedna dziedzina pani doskonałości. Ma pani świetny gust w sprawie samochodów. Ten jest piękny.

Z pewnym szacunkiem dotknął pojazdu. Kate uświadomiła sobie, że zazdrości w tej chwili gładkiemu, metalowemu zderzakowi. David pochylił się i zajrzał do wnętrza samochodu.

- Ile wyciąga?

Kate uznała, że pytanie dotyczy szybkości. Powiedziała sucho:

- Przy naszych ograniczeniach?

- Punkt dla pani.

Odwrócił się z wyraźną niechęcią od samochodu i spytał:

- Davey, czy wziąłeś wszystkie swoje rzeczy?

Przez następnych parę minut zajmowali się rozładowywaniem samochodu i rozmieszczaniem bagaży w wyznaczonych im przez Kate pokojach.

- Jeśli jesteście głodni, to zaraz nakrywam do kolacji - powiedziała, myśląc o długim wieczorze, który ich czekał.

Chciała wypełnić te godziny możliwie dużą liczbą czynności, by do minimum ograniczyć te przeciągłe spojrzenia, by nie dopuścić, żeby ten lekki dreszcz przyjemności, jaki przenikał ją na myśl, że ma ich tu obu, przeobraził się w coś więcej. Muszą przecież istnieć jakieś sposoby zapobieżenia temu, by ten weekend skończył się tęsknotą za czymś, co nigdy nie da się urzeczywistnić.

- Zaczekajmy z tym trochę! Możemy? - błagał Davey. - Tak bardzo chciałbym zobaczyć ocean.

- Można by pomyśleć, że nigdy nie widziałeś Pacyfiku - pokiwał głową David.

- Ale to było bardzo dawno, tato. Naprawdę dawno. Było to, zanim...

Jego głos zanikł, a twarz ojca zmartwiała. Kate postanowiła przerwać tę niebezpieczną ciszę:

- Myślę, że spacer po plaży będzie świetnym sposobem na zaostrzenie apetytu. Chodźmy, zanim się zrobi całkiem ciemno.

Davey pobiegł przed nimi, a Kate przystosowała swój krok do kroku Davida. Ten włożył ręce do kieszeni dżinsów. Nad nimi leniwie krążyły mewy, na twarzach czuli delikatne kropelki mgły nawiewanej przez wiatr.

Szli wzdłuż szeregu niebotycznie drogich willi, ciągnących się nad urwistym brzegiem lądu nad plażą. Większość była wczepiona w kawałek ziemi ledwie wystarczający do zakwalifikowania się jako plac budowlany, a podstawowa część budynku wsparta była na palach. Kate zadrżała na myśl, co niechybnie musi się stać, kiedy któregoś dnia nadejdzie rzeczywiście silny sztorm.

- Zimno? - zapytał David, błędnie interpretując ten dreszcz.

- Nie. Pomyślałam tylko, co z tymi domami może zrobić prawdziwa burza. Właściwie - przyznała się - lubię chłodne wieczory, takie jak dzisiejszy. O tej porze roku w mieście jest tak rozpaczliwie gorąco, że taki chłód odświeża. Czasem wieczorne powietrze jest tak rześkie, że można palić w kominku, ale zawsze wydawało mi się, że jest w tym coś dekadenckiego.

- Lubi pani być tutaj, prawda?

- Czy to pana dziwi? Wzruszył ramionami.

- Myślałbym, że bardziej odpowiada pani rytm wielkiego miasta.

- To też lubię - zaśmiała się. - Myślę, że po prostu jestem zachłanna. Chcę mieć wszystko: Chcę, żeby dzień był tak przeładowany pracą, żebym nie mogła nawet odetchnąć, a potem chcę móc nic nie robić, tylko ułożyć się na kanapie z dobrą książką i z widokiem na ocean.

- Niech pani powie - ale uczciwie - kiedy to po raz ostatni miała pani taki dzień odpoczynku, kompletnej bezczynności?

Kate grzebała w pamięci. Nie przypominała sobie takiego dnia, przynajmniej nie ostatnio.

- Złapałem panią, co?

Wiatr pochwycił jego śmiech. Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z odkrycia, że najwyraźniej nigdy nie stosowała się sama do rad, jakich mu udzieliła.

- Nie mam syna, któremu potrzebna jest moja troska - przypomniała mu Kate.

- Czy bez syna odpoczynek nie jest potrzebny? Czy człowiek nie musi odbudowywać własnej energii, nie musi troszczyć się o siebie?

- Na to nie mam czasu - przyznała.

- Więc może ten weekend będzie lekcją dla nas obojga - powiedział. Jego rysy złagodniały. - Niech mi pani powie, co by pani robiła, gdyby miała pani urlop? Wspinaczka? Wydaje mi się, że ten rodzaj wyzwania powinien do pani przemawiać.

- Obawiam się, że nie. Wolę mieć do czynienia z niebezpieczeństwami w postaci nieoczekiwanych zeznań. A co pan by wybrał? Góry? Morze?

- Nie mam jakichś wyraźnych upodobań. Żyję w wymyślonym świecie. Od zawsze spędzam w nim większość czasu. Myślę, iż to, że w ogóle mam jeszcze jakiś związek z rzeczywistością, zawsze zawdzięczałem rodzinie. Nigdy nie było ważne, gdzie byliśmy.

- Czy był pan jedynakiem? - spytała, zobaczywszy go z zupełnie innej strony.

- Jak pani zgadła? - Patrzył na nią z prawdziwym zdumieniem.

- Zawsze mi się wydawało, że jedynacy spędzają mnóstwo czasu na wymyślaniu swojego świata. Czy mam rację?

- Tak. I ten wymyślony świat broni mnie przed uczuciem samotności. Być może dlatego szukałem schronienia w jednej pracy po drugiej, kiedy zmarła Alicja. Takie wymyślone światy są bezpieczne, są chronione jak rezerwaty. I są moje, mogę je kontrolować. Mogę sprawić, żeby stały się wszystkim, czym tylko chcę.

Zachowanie kontroli, pomyślała. Znowu. Wydawało się, że jest to coś, na czym obojgu im bardzo w życiu zależy.

- Ale przecież ma pan syna - przypomniała mu. - A jemu wcale nie musi to odpowiadać.

- Nie - powiedział z żalem. - Myślę, że nie musi. Doszła do wniosku, że w jego głosie zabrzmiała szczerość, i dostrzegła okazję do wykucia jeszcze jednego ogniwa, które połączyłoby go z synem.

- Czy mogę coś zasugerować?

Jej wahanie wywołało w nim uśmiech.

- Dotychczas nie zdarzyło się, żeby coś panią powstrzymało.

Puściła jego uwagę mimo uszu.

- Jeśli życie w realnym świecie jest dla pana wciąż zbyt bolesne, to czy nie mógłby pan od czasu do czasu zabierać Daveya do swojego świata? Jestem pewna, że byłby zafascynowany, widząc, jak zrobione przez pana dekoracje ożywają na planie filmowym. Wszyscy przyjaciele zazdrościliby mu, że już coś widział z filmów, o których dopiero się mówi.

Ku jej wielkiej uldze wcale się nie opierał. Przeciwnie, podchwycił ten pomysł z entuzjazmem.

- Czy pani też by przyszła? - spytał lekkim tonem. - Czy obejrzenie moich światów interesowałoby panią?

- Jeśli pan i Davey zechcecie... Potrząsnął głową.

- Nie o to pytałem. Spytałem, czy pani chciałaby przyjść.

- Tak - przyznała, nic więcej nie dodając.

Nie chciała, by spostrzegł, jak bardzo ciekawiło ją wszystko, co utrzymywało go w ruchu. Dążyła do wyraźnego umówienia się w tej sprawie, ponieważ zauważyła już, że jeśli David w jakiejś kwestii się umawia, to potem się z tego nie wycofuje.

- W przyszłym tygodniu? - zaproponowała.

- Urządzę to - powiedział. Jego spojrzenie stało się nagle ciepłe. - Zaczynam myśleć, że chyba umieściłem panią w zupełnie nie tej szufladce, co trzeba.

Powiedział to bardzo powoli, zatrzymał się i odwrócił do niej, po czym wyciągnął rękę, by odgarnąć kosmyki włosów spadające jej na twarz.

Kate straciła nagle oddech.

- To znaczy? - spytała.

- Myślałem, że sprawa Daveya jest dla pani kolejną głośną sprawą, ale widzę, że pani rzeczywiście przejmuje się jego uczuciami. Bo przejmuje się pani, prawda?

Kiedy to mówił, niemal nieświadomie głaskał palcem jej dolną wargę. Nawet gdyby była w stanie sformułować jakąś spójną myśl, nie zaryzykowałaby jej wypowiedzenia, by nie przerwać tego łagodnego dotknięcia. W końcu potaknęła głową.

- Dlaczego? - zapytał, opuszczając po chwili rękę z wyraźną niechęcią.

Wyglądał na niemal tak wstrząśniętego, jak wstrząśnięta czuła się ona.

Wzruszyła ramionami, niezdolna do sformułowania jasnej odpowiedzi. W końcu powiedziała:

- Naprawdę nie wiem. Poruszył mnie jak żaden klient przedtem. Myślę, że to dlatego, że ludzie, których zwykle reprezentuję, mają dostatecznie dużo lat, by ponosić choć w części odpowiedzialność za sytuację, w jakiej się znaleźli. Przynajmniej sami wybierali sobie małżonków, a Davey nie wybierał rodziców. Wyobrażam sobie, czym była dla niego utrata jednego z nich w tak młodym wieku. Nie mogłam znieść myśli, że utraci również drugiego, zwłaszcza że wcale nie musi tak być.

David przez dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku, a potem powiedział:

- Zrozumiałem. Spojrzała na niego uważnie.

- Mam nadzieję, Davidzie. Naprawdę mam nadzieję, ze względu na Daveya i ze względu na pana. Myślę, że ma pan wspaniałego chłopca.

- No - powiedział ze wzrokiem utkwionym w syna, bawiącego się daleko przed nimi w berka z falami. - Chyba tak.

David nie umiał nazwać uczucia, jakie go ogarnęło. Spokój? Zadowolenie? Może nawet odrobina oczekiwania na coś?

Przy „Monopolu" Davey triumfował nad nimi obojgiem - ojcem i Kate. David tłumaczył to rozproszeniem swej uwagi. Przez cały wieczór nie mógł oderwać oczu od Kate. Teraz, kiedy zmęczony Davey został już utulony do snu, zostali sami. Każde z nich, po trochę nerwowym wygłoszeniu serii usprawiedliwień, zajęło się swoją pracą.

Znowu na nią spojrzał. Jej policzki płonęły. Najpierw był to efekt szybkiego spaceru po plaży, potem tego, że rumieniła się za każdym razem, kiedy czuła na sobie jego spojrzenie. Włosy miała upięte niedbałe - w mieście nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliła. Jeśli przedtem miała na twarzy jakiś makijaż, to teraz już dawno spełzł i widać było jedynie jej naturalną urodę. Bose stopy podkuliła pod siebie. Pamiętał, że paznokcie u nóg miała polakierowane na pastelowy, kobiecy odcień różowości. Jej wargi, nieco zaciśnięte w zamyśleniu, nagle zaczęły sprawiać wrażenie wyjątkowo nadających się do całowania. Scenariusz kolejnego filmu, do którego miał robić scenografię, nagle zupełnie przestał go interesować.

Borykał się z następnym atakiem poczucia winy. Wróciły mu na pamięć słowa Dorothy, przypomnienie, że Alicja nie miałaby mu za złe, gdyby przyszłość swoją i swego syna napełnił szczęściem, gdyby miał okazję je pochwycić. Ale kto powiedział, że to szczęście ma mu dać adwokatka? Zwłaszcza adwokatka ciesząca się opinią kobiety, która skacze przeciwnikowi do gardła?

A przecież przez cały ten wieczór zmuszony był zmieniać swą opinię o Kate. Nieustannie go zaskakiwała swym pełnym uczucia stosunkiem do Daveya i swą przenikliwością. Teraz, skulona w fotelu, stwarzała jeszcze inny obraz: kobiety spokojnej, pogodnej i takiej, z którą można być blisko. Wszystkie oznaki, że jest zimnym, bardzo profesjonalnym prawnikiem, uległy złagodzeniu. Zapewne podziałało również na to komfortowe otoczenie.

Nawet dom go zaskoczył. Oczekiwał czegoś dużego i nowego, jak z pism architektonicznych, nowoczesnego i tak sterylnego, że bałby się zostawić swe odciski palców na całym tym chromie i szkle.

Tymczasem dom był mały - przynajmniej w porównaniu z monstrami stojącymi po obu jego stronach. Zdobiły go meble z wikliny, z miękką wyściółką pokrytą solidną, prostą tkaniną bawełnianą rodem z Haiti. Wszystko zachęcało do wypoczynku. To wrażenie nęcącej przytulności ubarwiały kolorowe poduszki. Na człowieku wyczulonym na właściwe zastosowanie koloru i na wzornictwo dom wywierał wrażenie idealnego nadmorskiego schronienia.

David zastanawiał się, czy jej mieszkanie w mieście jest w tym samym stylu, czy też kontrastuje z tym wnętrzem i jest urządzone w sposób pasujący do jej osobowości zawodowej. Nagle zdał sobie sprawę, że Kate przygląda mu się z namysłem.

- Słyszałam - powiedziała z ironią - że miał pan pracować. Tymczasem odnoszę wrażenie, że zatonął pan w myślach.

- Na tym właśnie polega moja praca - przypomniał jej z uśmiechem, nie bardzo chcąc się przyznać, że już od dłuższej chwili tym się nie zajmuje.

- Oczywiście! Zupełnie zapomniałam! Gzy scenariusz jest dobry?

Tu go miała. Próbował lawirować, mówiąc:

- Nie jestem jeszcze dostatecznie daleko, żeby móc to powiedzieć.

- Po czym pan pozna, że jest to coś, nad czym chce pan pracować?

- Jeśli zaczną mi się pojawiać obrazy...

- A jeszcze nie zaczęły?

- Nie filmu - powiedział i samego go zdziwiło, że wymknęły mu się lekko prowokujące słowa.

- A więc pan wcale nie pracuje - stwierdziła oskarżycielsko.

W jej oczach zabłysło rozbawienie, rozświetliły je od wewnątrz złote iskierki.'

- O czym pan myśli?

- Czy jest pani pewna, że chce pani wiedzieć?

- Gdybym nie chciała wiedzieć, nie pytałabym.

- O pani.

- Och - szepnęła:

Jej głos nagle nabrał miękkości, chociaż wcale nie wyglądała na tak zaskoczoną, jak oczekiwał.

- Jeszcze jakieś pytania?

- Oczywiście! - odparła, śmiało patrząc mu w oczy. - Proszę to rozwinąć.

- Zastanawiałem się po prostu, czy pani mieszkanie w mieście tak samo pasuje do pani jak ten dom tutaj.

Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.

- Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiałam.

- To proszę mi pozwolić zgadywać. Bardzo eleganckie. Bardzo gustowne. Bardzo kosztowne. Może pewien ton wschodni, a jednocześnie europejskie antyki. Świetne drewno.

- Czy zaglądał mi pan w okna? - spytała ze śmiechem.

- Skąd. Po prostu wiem, gdzie krążą czołowi dekoratorzy wnętrz.

- Dlaczego pan myśli, że nie urządzałam go sama?

- Nie traciłaby pani na to czasu. Wyraz jej twarzy świadczył, że miał rację.

- A to miejsce? - rzuciła z wyzwaniem.

- Myślę, że to urządzała pani sama. Że wybrała pani te rzeczy, ponieważ przemawiają do pani poczucia koloru i do pani zmysłu dotyku. A może po prostu dla zabawy - powiedział, spojrzawszy na kolorową dziecięcą zabawkę - kółko na patyku - zatkniętą zamiast kwiatów w stojącym w kącie pokoju wysokim wazonie.

- To prezent od mojej młodszej siostrzenicy - przyznała się. - Dostałam jeszcze od niej przyrząd do automatycznego puszczania mydlanych baniek. Uważa mnie za nadętą. - Zawahała się i dodała: - Odnoszę wrażenie, że i pan tak uważa.

- Czy to, co uważam, ma dla pani jakiekolwiek znaczenie?

Zatrzymał na niej swe ciepłe spojrzenie do momentu, gdy poczuł, że znowu zaczynają jej płonąć policzki. Przyjemnie było wdać się znowu w takie przekomarzanie z kobietą, zwłaszcza z kobietą, dla której - takie odnosił wrażenie - było to zajęcie równie nowe jak dla niego.

Przez chwilę jej oczy pełne były paniki, ale znowu podniosła nieco wyżej głowę.

- Tak, myślę, że chyba ma.

Taka szczerość zasługiwała na równie szczerą odpowiedź, David więc starannie przemyślał słowa, zanim się odezwał:

- Moje wrażenie o pani zmienia się z minuty na minutę. Zaczynam myśleć, Kate, że jesteś kobietą godną uwagi.

- Naprawdę?

Sprawiała wrażenie, że to, co powiedział, przyjemnie ją zaskoczyło.

- Zdecydowanie godną uwagi.

Wstał i przeszedł przez pokój. Wyciągnął do niej ręce, a ona po chwili wahania zrobiła to samo. Przytulił ją do siebie.

- Nie wiem, co się, u licha, dzieje, ale nie sądzę, żebym się mógł jeszcze przez minutę powstrzymać od pocałowania cię.

Jej oczy się rozszerzyły, ale nie zrobiła żadnego ruchu, by się od niego odsunąć. Najwyraźniej była tak samo zahipnotyzowana jak on. Powoli zbliżył usta do jej twarzy i dotknął jej warg.

Były tak miękkie i poddające się, jak to sobie wyobrażał. Gładkie jak jedwab, rozgrzane i pełne. Były słodkie, z leciutkim oszałamiającym posmakiem wina, które pili przy kolacji. Tyle już minęło czasu, odkąd całował kogokolwiek poza swą żoną, że było to uczucie zupełnie nowe, dużo żywsze i daleko przyjemniejsze od wszystkiego, co pamiętał.

Odsunął głowę i zajrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich lekkie lśnienie namiętności i zmysłowości, a także ów wyraz zdumienia, który powiedział mu, że Kate jest równie jak on zaskoczona tym wszystkim, co dzieje się między nimi. Nie chcąc, by to uczucie zanikło tuż po tym, jak je odkryli, wsunął dłonie we wspaniałe jedwabiste włosy, okalające jej twarz, i znowu ją pocałował.

Na wyrzuty sumienia i żal, jaki wszystko to musi wywołać, będzie czas jutro, pojutrze, i przez następne tygodnie.


Rozdział 7

Dzięki Bogu, że jest tu Davey, pomyślała Kate, siedząc przy stole śniadaniowym naprzeciwko Davida. Milczała zakłopotana. Chociaż zwykle trudno ją było poruszyć, wydarzenia poprzedniego wieczoru wstrząsnęły nią bardziej, niż uważałaby to przedtem za możliwe. Pół nocy nie spała, myśląc o nich. Obecność Daveya przynajmniej uniemożliwiała poranną analizę błędu w ocenie, jaki oboje popełnili, pozwalając sobie wczoraj na chwilę słabości.

Dlaczego, u licha, nie pomyślała o potrzebie ustanowienia zasad postępowania, które obowiązywałyby zarówno ją samą, jak i jego? Być może dlatego, że nigdy jej nie przyszło na myśl, że David może w niej widzieć kogoś innego, niż tylko ewentualnego przeciwnika procesowego w bitwie o przyszłość swego syna.

Przez krótką, ulotną chwilę zastanawiała się nawet, czy te pocałunki nie były elementem jakiejś podłej taktyki, mającej zbić ją z tropu. Odrzuciła ten pomysł niemal w tej samej chwili, gdy się pojawił. Nic dotychczas nie sugerowało, by David nie był człowiekiem z charakterem, który tylko na krótko utracił świadomość swej hierarchii wartości.

Żadne takie wyjaśnienie nie usprawiedliwiało zachowania jej samej. Chciała, żeby ją pocałował, to prawda, i właściwie przygotowała scenę i wręcz zaprosiła go do tego swymi sarkastycznymi uwagami. Nigdy dotąd nie robiła takich rzeczy. Nigdy!

Davey przenosił wzrok z Kate, przesuwającej jajecznicę z jednego brzegu talerza na drugi bez podniesienia choćby raz widelca do ust, na ojca, który w równie roztargniony sposób ugniatał kulkę z kawałka bułki.

- Coś dziwnie się zachowujecie - oświadczył wreszcie chłopiec.

Trafił w dziesiątkę. Kate podniosła oczy, napotkała wzrok Davida i zmusiła się do skupienia uwagi na jego synu.

- Bo oboje nie możemy się pozbierać po tym, jak wczoraj wieczorem zrabowałeś nam cały majątek, jaki zdołaliśmy zgromadzić - zaimprowizowała.

I uznała, że wyszło jej to całkiem nieźle.

- Zrabowałeś! - wykrzyknął oburzony. - Kupiłem go. Co mogłem poradzić, że doprowadziliście się do bankructwa, bo żeby nie trafić do więzienia musieliście płacić czynsz za każdym razem, kiedy wylądowaliście na mojej własności?

- Twojej zbyt kosztownie rozbudowanej własności - odcięła się Kate. - Następnym razem zażądamy wprowadzenia przepisów o strefach zabudowy.

- Bardzo sztywnych przepisów - poparł ją David. - I mam zamiar osobiście sprawdzić dziś te kostki do gry, czy przypadkiem jakoś ich nie spreparowałeś. Nikomu nie trafia się taka seria szczęśliwych rzutów, jaką ty wczoraj miałeś.

W oczach Daveya zatańczyły iskierki figlarnego śmiechu:

- Ty też miałeś szczęście, tato.

- Tak?

- Do pechowych rzutów!

Ojciec spojrzał na niego gniewnie, ale spoza tego gniewu wyraźnie przezierały ciepłe uczucia.

- Zostajesz za to skazany na dyżur w kuchni.

Kate i ja idziemy na spacer nad ocean. Kiedy umyjesz talerze, możesz do nas przyłączyć.

- Ale ja mam zmywarkę - zaprotestowała Kate, chociaż nie odnosiło się wrażenia, by Davey uważał wyznaczenie mu tej pracy za jakąkolwiek karę.

- Davey poradzi sobie z jej obsługą - odparł David i wyciągnął rękę. - Chodźmy!

Kate spojrzała na tę rękę w taki sposób, jakby przedstawiała ona większe niebezpieczeństwo niż skrzynka dynamitu. Kiedy ostatnim razem dopuściła do takiego niewinnego dotknięcia, w chwilę potem znalazła się w jego ramionach, w uścisku zapierającym jej dech.

By uniknąć powtórzenia takiej sytuacji, chwyciła talerze i umieściła je tak blisko zmywarki, jak tylko było to możliwe bez naruszania polecenia Davida. Zobaczyła w jego oczach nieomylny błysk zrozumienia, kiedy zaczęła otwierać zasuwane drzwi, starając się nie okazywać żadnego przejawu zamętu, jaki czuła.

Na dworze, który powitał ich poranną mgłą wiszącą nad oceanem, wcisnęła ręce do kieszeni i ruszyła raźnym krokiem, wyznaczając takie właśnie tempo. Ostro przypomniała sobie samej, że jest kobietą, która beż najmniejszego drżenia radzi sobie w sądzie z silnymi mężczyznami, i że David Winthrop nie jest ani silniejszy, ani bardziej groźny niż jej przeciwnicy na sali sądowej.

Wtedy położył jej rękę na ramieniu i udowodnił, jak bardzo się myli. Poczuła dreszcz, który przeszył ją całą aż do czubków palców u nóg. Najwyraźniej niektóre zagrożenia nie mają nic wspólnego z inteligencją, salą sądową i relacją między przeciwnikami procesowymi. Niektóre niebezpieczeństwa wydają się pochodzić z wewnątrz. Ten mężczyzna ma wrodzoną zdolność wywoływania w niej wstrząsu najprostszym gestem, najdrobniejszym kontaktem. Najwyraźniej ignorowanie tych reakcji nie wystarcza do tego, by się ich pozbyć.

- Jest coś, co mnie bardzo ciekawi - powiedziała w końcu.

- No?

- Dlaczego wczoraj mnie pocałowałeś?

- Kobieta tak bystra jak ty powinna chyba dojść do tego sama.

Na jego twarzy malowało się zdumienie. W przeciwieństwie do niej, nie wyglądał na zaniepokojonego tym, co się stało.

- Nigdy niczego nie zakładaj z góry - ostrzegła posępnym tonem.

Te słowa z jednej strony tłumaczyły jej zachowanie, z drugiej stanowiły wyzwanie pod jego adresem.

- Dlaczego mężczyzna całuje kobietę? - zastanawiał się głośno. - Ponieważ uważa ją za atrakcyjną.

Atrakcja, pomyślała. Alchemia nie do wyjaśnienia. To mogłoby jej odpowiadać. Ona też odczuła jego atrakcyjność. Znaczy to, że nie muszą niczego w tej sprawie robić.

- Czy sugerujesz, że jeśli ktoś czuje pociąg do kogoś innego, to powinien popuścić sobie cugli i działać pod wpływem takiego impulsu? - zapytała z zainteresowaniem, żeby zyskać pewność, że ustalanie surowych reguł postępowania wcale nie jest potrzebne.

Na jego twarzy pojawił się ów, coraz lepiej jej znany, tolerancyjny uśmiech.

- Zakładając, że mówimy tu o wyrażających na to zgodę ludziach dorosłych, powiedziałbym, pani mecenas, że tak.

- A więc mogłoby się to zdarzyć ponownie?

- Och, powiedziałbym, że niemal z pewnością. Spojrzał na nią uważnie.

- Czy cię to denerwuje?

Teraz postawił ją przed odwiecznym dylematem. Wierzyła w prawdę i uczciwość za wszelką cenę. Wierzyła też w potrzebę zachowania pewnej godności.

- Mnie? - Próbowała grać na zwłokę.

- Nie widzę tu nikogo innego, kto by podskakiwał ze strachu przy najmniejszym szeleście - powiedział, przesadnie uważnym spojrzeniem omiótłszy plażę.

Kate głęboko odetchnęła.

- Dobra, bądźmy w tej sprawie uczciwi.

- Świetnie! - powiedział z sarkazmem. Wyglądał na wyraźnie zafascynowanego taką perspektywą.

- Mogę zrozumieć, że chciałeś mnie pocałować - powiedziała, spojrzała na niego, a potem odwróciła wzrok. - Wiesz, te hormony...

- Biorąc pod uwagę twoją inteligencję, byłbym zdziwiony, gdybyś tego nie rozumiała.

- Gzy mógłbyś mi nie utrudniać? - spytała z rozdrażnieniem.

Na sali sądowej sędzia zapewne uznałby te wszystkie cięte riposty, za obrazę sądu. Tu, na tej plaży, mogła jedynie zaapelować do jego poczucia fair play.

- Próbuję rozwinąć pewien punkt. Podniósł ręce w geście kapitulacji.

- Przepraszam.

- No więc dobrze. Mogę zrozumieć jeden pocałunek. Jako, jeśli można tak powiedzieć, eksperyment.

- Dwa - poprawił ją, nawet nie próbując ukryć tego swego przeklętego uśmiechu. - Wyraźnie pamiętam dwa.

Kate też je pamiętała. Nawet gdyby była w stanie pozbyć się palącego wspomnienia jednego z nich, to najprawdopodobniej zamierzał jej o nim przypominać przy każdej nadarzającej się okazji. Jak to się stało, że tak błędnie oceniła Davida Winthropa? Nigdy nie domyślała się, że za tym całym smutkiem kryje się dusza łajdaka. Chciała wyciągnąć go z tego zaabsorbowania samym sobą dla dobra jego syna, ale nie miała zamiaru budzić jego drzemiącego libido na swój własny rachunek.

Tylko skąd właściwie wiedziała, że było ono drzemiące? Ignorował Daveya, to prawda, ale te wszystkie wieczory i noce, przez które przebywał poza domem, mógł przecież spędzać w ramionach jakiejś pocieszającej go kobiety. Aż jęknęła na samą tę myśl, chociaż zaraz ją odpędziła. Mogła nie być niczego pewna, ale jedno wiedziała: David jest równie lojalny wobec pamięci swej żony, jak był wobec Alicji, kiedy żyła.

- Daj spokój - powiedział dobrodusznie. - Jeden pocałunek czy dwa. Kto je liczy? To nie powód do rozdrażnienia.

- Nie jestem rozdrażniona - odparła tonem wyraźnie przeczącym tej deklaracji. - Próbuję jedynie powiedzieć, że mam pewne obowiązki wobec mojego klienta. Myślę, że występuje sprzeczność interesów w naszym...

Zaangażowaniu się? Nie miała najmniejszego zamiaru choćby tylko napomknąć o tym słowie. Pocałunku? Brzmiało to absurdalnie, zwłaszcza że David pomniejszył znaczenie tego incydentu, przedstawiając go jako rodzaj eksperymentu naukowego, który być może trzeba będzie powtarzać w nieskończoność, dopóki jakaś tam teoria nie zostanie udowodniona lub obalona.

- Naszym czym?

- Myślę, że powinniśmy trzymać się na dystans - podsumowała.

- Z etycznego punktu widzenia. Rozpromieniła się, zadowolona, że tak szybko ją zrozumiał.

- Właśnie.

Brązowe oczy, w których teraz nie było nawet cienia rozbawienia, patrzyły na nią uważnie.

- Nonsens - powiedział miękko. Podszedł bliżej i wziął w dłonie jej twarz. Ciepło jego rąk sprawiło, że znów objęła ją aż nadto dobrze znana fala gorąca. Spojrzała na niego z oburzeniem i cofnęła się poza zasięg jego ramion.

- Co to miało znaczyć?

- Myślałem, że zamierzałaś być uczciwa.

- Jestem uczciwa.

- Nonsens - powtórzył, tym razem jeszcze gwałtowniej.

Słowo to działało jej na nerwy. Tym bardziej że sama nie potrafiła wymyślić określenia lepiej kwalifikującego bzdury, jakie właśnie wygłosiła.

- Kate, jeśli moje dotknięcie wywołuje u ciebie jakieś problemy, musisz mi to powiedzieć i nie robić ze mnie durnia. Parę pocałunków w żaden sposób nie może wpłynąć na to, jak będziesz prowadziła sprawę Daveya. Gdybyś była zupełnie uczciwa wobec mnie i wobec siebie samej, przyznałabyś, że im bliżsi sobie się stajemy, tym większy masz wpływ na moje stosunki z synem.

- Ale wtedy narażam się na zarzut, że tobą manipuluję - powiedziała, chwytając się tej ostatniej deski ratunku,

- Zarzut? Czyj?

- Twój.

- No, nie! Z czasem się przekonasz, że nie manipuluje się mną tak łatwo.

Zaczekał, aż słowa te do niej dotrą, i dorzucił:

- Podobnie jak o wielu innych rzeczach.

- Co? - spytała oszołomiona, zachodząc w głowę, jak to się stało, że utraciła kontrolę, i to chyba nie tylko nad tą rozmową, ale może nad całym swym przyszłym życiem.

- Jest wiele rzeczy, których się będziesz musiała o mnie dowiedzieć. Z czasem...

Ile czasu zdaniem tego człowieka ma jej zająć ta sprawa? Miała przecież nadzieję, że kiedy skończy się weekend, jego stosunki z synem wrócą do normy. Miała nadzieję, bo może i ona wróci jakoś wtedy do siebie.

- Myślę, że zbaczamy tu z właściwej drogi - oświadczyła zdecydowanym głosem. - Ten weekend to nie jest sprawa między tobą i mną, lecz między tobą i Daveyem.

Zawróciwszy w stronę domu, dodała:

- Przyślę go do ciebie.

Niestety Davey już był na plaży i z zapamiętaniem budował właśnie wraz z dwoma innymi chłopcami fortecę z piasku. W rezultacie David pojawił się na werandzie mniej więcej piętnaście sekund po Kate. Sam.

- Czy mam go siłą odciągnąć od jego nowych przyjaciół, żeby spędzić z nim wyznaczony czas?

- spytał z iskierką rozbawienia w oczach.

Ponieważ żaden podręcznik prawa nie zawierał opisu takiej sytuacji, Kate musiała zdać się na własny instynkt. Bardzo chciała, żeby David zajął się czymś innym, ale widać nie miała szczęścia. Gdyby kazała mu przerwać zabawę małego, niczemu by to nie służyło. Jeśli Daveyowi wystarcza świadomość, że ojciec jest w pobliżu, to czy nie załatwia to sprawy?

- Są tu tony książek. Jeśli chcesz, weź którąś - zaproponowała ugodowo.

Jeśli zajmie go jakaś dobra książka, nie będzie się w nią wpatrywał tak zachłannie jak teraz.

- Przywiozłem książkę z sobą. Myślę jednak, że rzucę okiem na to, co tu trzymasz. Półka z książkami mówi o człowieku bardzo dużo.

- To uzyskasz bardzo mylny obraz - odparła.

- Ta kolekcja jest odbiciem bardzo eklektycznych gustów moich poprzednich gości.

- Tym lepiej. Jeszcze więcej mówi o człowieku to, w czyim przebywa towarzystwie.

Wszedł do wnętrza domu z błyskiem zdecydowania w oczach.

Wrócił po półgodzinie. Przez ten czas nie zdążyła jeszcze zatopić się na tyle w czytanym kryminale, by nie zauważyć jego przyjścia. Zresztą i tak po prostu przebiegała w kółko wzrokiem tych samych kilka pierwszych linijek, nie rozumiejąc ani jednego słowa. Najwyraźniej, czy się jej to podobało, czy też nie, David Winthrop fascynował ją bardziej niż ta książka.

- Jaki jest werdykt? - spytała.

- Kobieta, która ma taki krąg przyjaciół, powinna się chyba poddać psychoanalizie - oświadczył sucho. - Czy w ogóle znasz kogoś, kto albo nie przechodzi właśnie kuracji psychicznej, albo nie jest obsesyjnie zainteresowany krwawymi zbrodniami, i to prawdziwymi?

- Nie znam nikogo, kto przechodziłby kurację psychiczną, i dlatego właśnie czytają tyle książek na ten temat. Przysięgają, że jest to tańsze niż psychoanaliza, a równie skuteczne. Co się zaś tyczy prawdziwych przestępstw, to wielu moich klientów pracuje w przemyśle rozrywkowym. Stale szukają czegoś, co nadawałoby się na film.

Po chwili namysłu dodała:

- Oczywiście nie mogę przysiąc, że niektórzy z nich nie rozmyślają jednocześnie o tym, jak zabić współmałżonka. Staram się temu zapobiec przez uzyskanie dla nich odpowiednio wysokich alimentów.

- W takim razie oddajesz społeczeństwu ogromne usługi.

- Staram się - powiedziała z uśmiechem. Spojrzała na grubą książkę o pozaginanych stronicach, którą trzymał w ręku.

- Co czytasz?

- To moja urlopowa lektura. Czytam ją od lat. Zazwyczaj udaje mi się posunąć podczas każdego urlopu o jakieś pięćdziesiąt stron. Przez pozostałą część roku nie mam czasu na jej czytanie.

- Widocznie fabuła nie jest zbyt intrygująca, jeśli możesz przerwać czytanie na tak długo.

- To historia marynarki. Czytanie o historii to wspaniała rzecz. To, co zostało zapisane, nie ulega już większym zmianom. Mógłbym wrócić do tego za dziesięć lat i opis wciąż byłby dokładny, tyle że byłby to opis rzeczy o dziesięć lat starszych.

- Jak na człowieka, którego całe życie obraca się wokół kaprysów i rzeczy wymyślonych, to zdumiewająco solidne podejście do czytania.

- Równowaga - przypomniał jej. - Czy to nie ty starałaś się mi o niej przypomnieć? Wszystkim potrzebna jest w życiu odrobina równowagi.

- To prawda - przyznała i znowu przyszło jej na myśl, czy przypadkiem nie jest to coś, co przydałoby się również jej samej.

Być może, pomyślała już po raz drugi tego dnia, los zesłał jej Daveya Winthropa nie tylko z powodu tego, co mogła uczynić dla niego, ale i z powodu tego, co on - i jego ojciec - mogli uczynić dla niej.

W sobotę wieczorem brała właśnie gorący prysznic, kiedy usłyszała głośne stukanie do drzwi łazienki.

- Kate! Telefon! - krzyczał David. - Zagraniczny, z Rzymu.

O Boże! - pomyślała natychmiast. Matka! 1 to David podniósł słuchawkę. Zakręcając wodę i sięgając po ręcznik, wyobrażała już sobie tę kilometrową listę pytań, jaką wywoła jego obecność.

Naciągnęła na siebie gruby, ceglasty szlafrok i owinęła mokrą głowę ręcznikiem. No cóż, nie ma rady. Otworzyła drzwi, by stawić czoło i Davidowi, i swej matce - właśnie w takiej kolejności.

Przez chwilę sprawiał wrażenie mniej zuchwałego, chociaż dżentelmen opuściłby jej sypialnię natychmiast po powiadomieniu o telefonie. David jednak nadal stał w drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią wzrokiem, w którym ponownie odbijała się aprobata.

- Odejdź - szepnęła, sięgając po słuchawkę.

Puścił do niej oko, ale wyszedł. Usłyszała nawet trzask odkładanej słuchawki aparatu w jadalni, zanim jeszcze zdążyła powiedzieć bez tchu:

- Halo!

- Kochanie, jak się czujesz? - zapytała Elizabeth Halloran. - I kim jest ten czarujący mężczyzna?

- Czarujący? - powtórzyła Kate.

W uszach wyraźnie zadźwięczały jej dzwonki alarmowe.

- Oczywiście, że tak. Kiedy powiedziałam mu, że dzwonię z Rzymu, bardzo się dopytywał o naszą podróż. Powiedział, że był tu kiedyś. Nawet pamiętał jakąś restauracyjkę, którą nam gorąco polecił. Myślę, że jutro tam z Brandonem pójdziemy. No. więc, kto to jest?

- To długa historia.

Najwyraźniej matka znała ją dostatecznie dobrze, by przestać sondować. Powiedziała tylko:

- No cóż, cieszy mnie, że widujesz się z ludźmi. Brandona to też ucieszy.

- Ja nie widuję się z Davidem. On jest klientem. W istocie ojcem klienta.

- Och! - W głosie matki wyraźnie zabrzmiało rozczarowanie. - W takim razie jest zapewne i tak za stary dla ciebie. Szkoda.

Kate uznała, że nie będzie próbowała niczego tłumaczyć, skoro matka najwidoczniej gotowa już była zapomnieć o wszystkich fantazjach, jakie wymarzyła sobie od chwili, gdy David odebrał telefon. Cóż za ulga, pomyślała.

- A jak wam tam idzie? Czy jesteście zadowoleni z podróży?

- O, kochanie - powiedziała matka rozmarzonym głosem. - To moje najpiękniejsze wakacje w życiu. Nie potrafię ci powiedzieć, jaka jestem szczęśliwa. Poczekaj, aż zobaczysz zdjęcia.

- Kiedy wracacie? - spytała Kate, bardzo się starając, by w jej głosie nie zabrzmiała najmniejsza nawet nutka tęsknoty.

- Jeszcze nie zaraz. Brandon bardzo chce pojechać teraz do Aten, a potem do Paryża i Londynu. A później zobaczymy, jak bardzo będziemy już zmęczeni.

Kate usłyszała prowadzony szeptem spór, a potem w słuchawce zabrzmiał głos Brandona:

- Katie, nie ściągaj tej kobiety do domu, kiedy w końcu po tylu latach mam ją wreszcie dla siebie. A teraz powiedz, co to za historia z tym mężczyzną przebywającym w twoim domu, kiedy ty bierzesz; prysznic. Jakie są jego zamiary?

Śledztwo w najlepszym stylu Brandona!

- Nie sądzę, żeby miał jakieś zamiary, w każdym razie nie w stosunku do mnie.

Usłyszała, że matka znowu coś szepcze. Potem Brandon zaśmiał się, coś odpowiedział i zaśmiała się z kolei matka.

- Twoja matka mówi, że i tak jest dla ciebie za stary, przypomniałem jej więc, że też jestem stary, a nie jestem znowu taką złą zdobyczą.

- Och, ale ty jesteś jedyny w swoim rodzaju - zaczęła się z nim drażnić Kate, przekonawszy się, że wbrew swym wszystkim zastrzeżeniom nie może nie lubić mężczyzny, dzięki któremu jej matka jest tak szczęśliwa. - Gdybym mogła znaleźć kogoś takiego jak ty, to może uznałabym, że małżeństwo jest atrakcyjniejsze, niż sądzę.

- No to trzymaj się mocno! Jak tylko wrócę, znajdę kogoś, kto będzie cię traktował tak, jak na to zasługujesz.

Ponieważ nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi poza gwałtownym „nie!", pospiesznie wymamrotała „do widzenia", modląc się, by ten miodowy miesiąc był najdłuższy w historii ludzkości. Znając skłonność Brandona do wtrącania się we wszystko, trzeba było się jednak liczyć z tym, że gotów jest skrócić podróż tylko po to, by uporządkować jej życie uczuciowe, zwłaszcza jeżeli wyczuł, że jego żona byłaby szczęśliwa, gdyby Kate w końcu jakoś urządziła sobie przyszłość.

Wciąż jeszcze siedziała na brzegu łóżka, roztrząsając tę okropną perspektywę, kiedy David delikatnie zapukał, uchylił drzwi i wsunął głowę.

- Czy w tym przyjdziesz na kolację? - zapytał z nadzieją w głosie.

Spiorunowała go wzrokiem.

- Staramy się tu czuć swobodnie, ale przestrzegamy pewnych zasad - sarknęła. - Za minutę będę gotowa.

Spojrzał na nią badawczo.

- Nie powiesz mi, dlaczego tak posmutniałaś? Czy była to jakaś zła wiadomość?

- Nie. Chyba że za złą wiadomość uznasz to, że mój ojczym ma zamiar znaleźć mi męża.

- Chyba żartujesz?! - powiedział z niedowierzaniem.

- Nie znasz Brandona. Martwi się, że spadnie mu na głowę pasierbica - stara panna. Jeśli nie będę uważać, to kiedy dotrą do Grecji, zaproponuje jakiemuś odpowiedniemu dla mnie staromodnemu Grekowi stado owiec i gałązkę oliwną jako mój posag.

Pomyślała, że niewiele jest przesady w tym, co mówiła. I dorzuciła:

- Ściągnie go tu za głowę i wręczy mi wraz z bardziej konwencjonalnymi upominkami z podróży.

David spojrzał na nią w zamyśleniu, jakby zastanawiając się, czy warta jest mniej czy więcej niż stado owiec. No i ta gałązka oliwna.

- Skoro już wszystko zaszło aż tak daleko - oświadczył w końcu - powiedz mu, żeby najpierw porozmawiał ze mną. Zgodzę się ciebie wziąć bez stada owiec. Myślę zresztą, że są jakieś przepisy zabraniające trzymania ich w Bel Air.

Jęknęła teatralnie, a potem parsknęła:

- Będę pamiętać o twojej wspaniałomyślnej propozycji.

- Z drugiej strony - ciągnął - jeśli się tak zastanowić, to przydałaby mi się mleczna krowa.

Kate rzuciła w niego oprawną w srebro szczotką do włosów. Nie zgasiło to rozbawienia w jego oczach, ale skłoniło do zamknięcia wreszcie tych. przeklętych drzwi.


Rozdział 8

Kate tak często miała latem weekendowych gości, że na sobotnie wieczory zarezerwowała na stałe czteroosobowy stolik w restauracji Chez Alice przy molo. Dzwoniła tam tylko wtedy, gdy chciała odwołać rezerwację lub gdy na kolację miało przyjść więcej osób. Smakowało jej jedzenie, jakie tam podawano. Podobali jej się goście, jacy tam przychodzili, i bardzo podobał się jej widok za oknem, zwłaszcza w lecie, kiedy o ósmej miało się właściwie zagwarantowany wspaniały spektakl: zachód słońca.

W niedzielę zabierała swych gości na drugie śniadanie do Geoffreya, gdzie jadło się w ogrodzie na urwistym brzegu tuż nad oceanem, ale w sobotę wieczór wolała zatłoczony i pełen życia lokal Chez Alice.

Chociaż i personel, i wielu stałych gości znało ją z widzenia, wchodząc z Davidem i Daveyem zauważyła trochę zdziwionych i zaintrygowanych spojrzeń.

Wszyscy wiedzieli, że Kate nie umawia się na randki. Nieudany romans, który stał się przyczyną jej samotności, dawno już przestał być tematem rozmów, ale nie zapomniano o nim.

W niektórych środowiskach Hollywood dostrzegano pewną ironię losu w tym, że znana prawniczka zajmująca się rozwodami uwikłana została w aferę, która o mały włos nie przerodziła się w głośny skandal, gdy pewien człowiek nazwiskiem Ryan Manning, wówczas jej kochanek, wytoczył jej proces o odszkodowanie. Znał jednak Kate na tyle dobrze, że w końcu zgodził się na ugodę pozasądową i znikł, by dalej polować na niczego nie podejrzewające kobiety.

Gdyby Kate przyszła tylko z Davidem, to w rezultacie owej skrupulatnie przeanalizowanej dawnej historii wszyscy uznaliby go prawdopodobnie za jej wyjątkowo przystojnego kolegę lub klienta i spokojnie kontynuowali jedzenie kolacji.

Wszystko zmieniała jednak obecność Daveya. Kate rzadko udzielała gościny dzieciom - poza swymi siostrzenicami. Nie uważano jej za kobietę o skłonnościach macierzyńskich - być może dlatego, że cieszyła się opinią ostrego przeciwnika procesowego. To, że towarzyszył jej mężczyzna z synem - w dodatku taki mężczyzna - wszystkich zaintrygowało.

Przez cały czas albo ktoś podchodził do ich stolika, albo starał się doprowadzić do tego, by zostać jej przedstawionym - wszystko w nadziei, że uda się jakoś ustalić prawdziwy charakter tej znajomości. -

Kate zdawała sobie sprawę, że niektórzy z tych ludzi mają szczerą nadzieję, że może ma ona jakiś nowy, tym razem satysfakcjonujący ją romans. Inni rozpoznali Davida i z pewnością wiedzieli wszystko o jego tragedii. Nie ulegało wątpliwości, że zastanawiają się, czy dni jego żałoby przypadkiem nie dobiegły końca.

Kate pomyślała, że w poniedziałek rano czeka ją co najmniej kilka telefonów - w tym przynajmniej jeden od redaktora działu plotek któregoś z czasopism zajmujących się sprawami kina. Nie mogła się wprost doczekać, aż skończą kolację i będą mogli wrócić do zacisza domu.

Davey domagał się jednak deseru, a David chciał wypić kawę. Kate była gotowa krzyczeć głośno z niecierpliwości, ale nie odważyła się zaprotestować. Wówczas musiałaby przecież dokładnie wyjaśnić, dlaczego czuje się tu tak nieswojo.

- Masz ochotę na kawę? - spytał David, kiedy kelner przyszedł po ostatnie zamówienie.

- Proszę - odparła, choć nie mogła sobie wyobrazić, by było na świecie coś, na czym zależałoby jej mniej niż na tej kawie.

Jeśli jednak musi tu siedzieć, to lepiej się przy tym czymś zająć.

- Mogę się z panią podzielić deserem - oświadczył Davey. - Pewno nie zjem wszystkiego.

- Akurat! - David był pełen sceptycyzmu. - Nigdy nie zostawiłeś mi ani odrobiny.

- Bo zawsze mówisz, że nie chcesz, a potem zaczynasz podbierać mi deser widelcem i zanim się obejrzę, nic już nie ma. A potem jeszcze nazywasz mnie prosiakiem.

Kate nieco się odprężyła, śmiejąc się z. oburzenia chłopca. Kiedy patrzyła na niego, odczuwała jakiś nie znany jej przedtem przypływ uczuć. Wiatr rozwiał Daveyowi starannie zazwyczaj uczesane włosy. Słońce opaliło mu na czerwono twarz i ramiona. Na łokciu miał zadrapanie od upadku na piasek podczas gry w siatkówkę. Na podbródku ślad ketchupu. Był tak zmęczony, że zamykały mu się oczy, ale nigdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwym.

Znowu miał wygląd dziecka, i to dziecka robiącego wszędzie bałagan i narażającego całe otoczenie na nieustanną koncentrację. Kate zawsze przysięgała, że z takimi dziećmi nie chce mieć do czynienia.

Czemu więc czuła takie zadowolenie? Dlaczego przy każdym spojrzeniu na Daveya ogarniał ją przypływ czułości? To prawda, że był to chłopiec dość niezwykły. Bystry, dowcipny i umiejący wczuć się w cudzą sytuację. Z pewnością był ponad wiek dojrzały. Miał mnóstwo cech, jakie w dzieciństwie miała ona sama. Jej siostrzenica, Penny, była również nad wiek rozwinięta. Kate zadawała sobie pytanie, czy jej własne dzieci będą choćby w przybliżeniu tak udane. Może powinna być wdzięczna, że w swym życiu zetknęła się z takimi dziećmi jak Penny i Davey, i nie powinna wyzywać losu, próbując przekonać się, ile warte są jej zasoby genów?

Był to plan bardzo racjonalny. Przyjęła go dawno temu, kiedy jej wymagającym i jednocześnie bardzo satysfakcjonującym kochankiem stał się dla niej jej zawód. Ale teraz racjonalność jakoś do niej nie przemawiała. Patrzyła na Daveya i jego ojca i żałowała z całego serca, że jej życie nie ułożyło się zupełnie inaczej. Westchnęła, gdy uświadomiła sobie, że lada moment będzie już za późno na dokonywanie zmian. Że może już jest na wszystko za późno, skoro tak długo żyje samotnie.

- Wyglądasz, jakbyś była gdzieś bardzo daleko - przerwał jej zamyślenie David. - I wydaje się, że nie jest to miejsce szczególnie szczęśliwe.

Kate zaskoczyła łatwość, z jaką ją przejrzał. Widać czuje się przy nim zbyt bezpiecznie. Zwykle miała się bardziej na baczności; było to męczące, ale konieczne. Kiedy została adwokatem, jedną z pierwszych rzeczy, jakich się nauczyła, było to, że nigdy nie należy odkrywać w sądzie swych kart. Taką samą nieprzeniknioną maskę nakładała też w życiu prywatnym. Aż do dnia, w którym spotkała Davida.

- Czy wśród twoich licznych talentów jest też zdolność czytania w myślach? - spytała z większą irytacją, niż sprawa na to zasługiwała.

- Miałaś taką minę, że jej zinterpretowanie nie wymagało takiego znów talentu. O czym myślałaś?

- O niezależności.

- I co mianowicie o niej myślałaś?

Kate zawahała się. Gdyby to powiedziała na głos, David mógłby odnieść wrażenie, że nie jest zadowolona ze swego życia. A to nieprawda. Po prostu naszedł ją taki nastrój - dziwny, niepokojący nastrój, od którego nie potrafiła się uwolnić.

- No więc?

Uznała z rezygnacją, że nie pozwoli jej wykręcić się od odpowiedzi.

- Chyba myślałam, że niezależność nie jest tym, za co się ją powszechnie uważa. Czasem bywa bardzo męcząca.

Spojrzał na nią pytająco, najwyraźniej czekając na dalszy ciąg.

- Chyba ci zazdroszczę - rzekła po chwili. Szczerość tego wyznania zaskoczyła ją samą.

Zwykle przecież unikała za wszelką cenę wypowiedzi tego typu. Zbyt się w nich odsłaniała. W jego oczach zabłysło zdumienie.

- Mnie? Dlaczego?

- Masz zawód, który wyraźnie lubisz. Masz syna. David, jakby niezupełnie pewny, jak ma zareagować na to niezwykłe wyznanie, spojrzał na Daveya.

- Syna, który ledwie trzyma się na nogach.

- Wcale nie! - powiedział Davey, bezskutecznie próbując szerzej otworzyć powieki.

- Może powinniśmy to sprawdzić - zasugerował David, zabierając synowi sprzed nosa ostatni kawałek ciastka.

Kiedy napotkał wzrok Kate, dorzucił:

- Możemy skończyć tę dyskusję w domu.

W domu, pomyślała. Jak piorun z jasnego nieba przeszyła ją nagle tęsknota. Dopóki David nie wypowiedział tego słowa, nigdy nie nadawała mu tak głębokiego znaczenia. Teraz dostrzegła, że dom, który tak bardzo lubiła, był tylko budynkiem, Dopiero tego wieczoru zdała sobie sprawę, że od dwudziestu czterech godzin czuje się w nim tak, jakby coraz bardziej stawał się prawdziwym domem. Po wszystkich pokojach rozlały się śmiech, radość i ciepło.

Westchnęła ciężko. Czy kiedykolwiek będzie znowu tak się tu czuła, później, kiedy ci dwaj już wyjadą, zostawiwszy jej jednak wyobrażenie tego, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby miała męża i rodzinę? Czy też ich wizyta spotęguje jedynie jej przygnębienie i uczucie pustki?

- Nie ma o czym dyskutować - powiedziała.

Rozpaczliwie chciała skończyć z tym tematem, zanim zostanie pozbawiona kolejnej warstwy ochronnej. Kryzys związany z wkraczaniem w drugą połowę życia trwał i wydawało się jej, że rzuca się sama, głową naprzód, na bardzo głębokie wody.

W niedzielę David zerwał się o świcie. Zaparzył dzbanek kawy, wyszedł z kubkiem na taras i próbował dociec, dlaczego poprzedniego wieczoru Kate nagle się wycofała do siebie.

Gdy tylko weszli do domu, zaczęła się uskarżać na zmęczenie. Miała głębokie cienie pod oczami i mógłby jej nawet uwierzyć, ale potem widział, że w jej pokoju długo paliło się światło. Do późna w nocy słyszał też jej niespokojne kroki, domyślił się więc, że rozpaczliwie chciała uniknąć kończenia rozmowy, którą sama zaczęła w restauracji.

Stanowiła wręcz wzorcowy przykład wewnętrznych sprzeczności. Podczas tego weekendu były chwile, kiedy czuł, że dzielące ich bariery - jego i jej - zaczynają znikać. Z przyjemnością patrzył na nią i Daveya, widząc, jaką radością napełnia ją sondowanie umysłu chłopca. Najwyraźniej lubiła jego syna. Traktowała go jak człowieka, a nie jak dziecko i Davey reagował na jej szacunek tak, jak zareagowałby każdy malec.

Davey chciał, żeby Kate otuliła go na noc, zanim uciekła do swego pokoju. Zajęła też dużo miejsca w modlitwach chłopca - została w nich specjalnie wymieniona obok ojca, matki i pani Larsen. Nie ulegało wątpliwości, że kiedy Kate to usłyszała, w jej oczach pojawiły się łzy, szybko zresztą strząśnięte paroma ruchami powiek. Tuż potem rzuciła się do ucieczki i schroniła w swoim pokoju.

Siedząc na tarasie i popijając kawę, David przyznał, że ten weekend dobrze mu zrobił. Czuł się tak odprężony, jak mu się to nie zdarzało od wielu miesięcy. Jemu i Kate udało się zdumiewająco łatwo wprowadzić atmosferę koleżeńskiej przyjaźni. Poczucie, że zachowuje się nielojalnie, pojawiło się tylko raz lub dwa - głównie po owym pocałunku w piątek wieczorem i potem w sobotę, kiedy tak bardzo pragnął pocałować ją znowu, po prostu by dowieść, że tamten pierwszy pocałunek nie był tylko szczęśliwym przypadkiem.

A więc, pomyślał, być może będzie jednak żył dalej, niezależnie od tego, jak głęboko starał się pogrzebać swoje uczucia wraz z Alicją. Wszystko, co wykraczało poza te granice - na przykład zakochanie - wciąż wydawało się przekraczać jego siły. Być może nigdy już nie przeżyje ponownie owego uczucia pogrążania się razem z głową, którego doznał, kiedy po raz pierwszy spojrzał na Alicję. Być może człowiek trzydziestopięcioletni nie jest już zdolny do odczuwania tego, co czuł w wieku lat dwudziestu.

Kiedy jednak Kate weszła do salonu, serce zabiło mu dziwnie niespokojnie. Był to tylko słaby odblask tego, co pamiętał z pierwszych swych dni z Alicją, ale chodziło tu niewątpliwie o tę samą alchemię. Mógł albo natychmiast wyjechać, zatrzaskując drzwi przed tym uczuciem na dobre, albo widywać Kate coraz częściej, by zbadać swoje odczucia i dać im czas na rozkwitnięcie.

Jeśli oczywiście Kate mu na to pozwoli. Odnosił bowiem wrażenie, że Kate boi się nie tylko zaangażowania, ale i wszelkich stadiów do tego prowadzących.

Zamknął oczy i ujrzał ją taką, jaką była poprzedniego wieczoru, kiedy wyszła z łazienki, by odebrać ów zagraniczny telefon. Westchnął na wspomnienie jej pięknej, świeżo umytej twarzy, której skóra przypominała świetlistą satynę. Ceglasty szlafrok, opinając mokre ciało, dodawał jej szczupłej sylwetce ładnych wypukłości. Musiał się powstrzymywać, by nie chwycić za luźno zawiązany pasek tego szlafroka i nie odsłonić ukrytej pod nim kobiety.

Nadal prześladowało go to prowokujące wspomnienie, kiedy wydało mu się, że czuje zapach lilii. A potem usłyszał słaby szmer i uświadomił sobie, że to Kate weszła na taras, by się do niego przyłączyć. Była boso. Miała na sobie opięte dżinsy, w których jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe niż zazwyczaj, i wyblakłą trykotową koszulkę gimnastyczną z napisem „UCLA". Usadowiła się na sąsiednim leżaku. David otworzył oczy i odwrócił się ku niej.

- Dzień dobry.

- Wcześnie wstałeś czy nie mogłeś spać? - odpowiedziała z nieco sennym uśmiechem.

- Spałem lepiej, niż mi się to zdarzyło od wieków - przyznał. - Najwyraźniej było mi potrzebne właśnie to: słone powietrze i wysiłek fizyczny.

- Cieszę się.

Skinęła głową, podciągnęła w górę kolana i oparła na nich podbródek. Od czasu do czasu podnosiła do ust kubek z kawą, najwyraźniej zadowolona z ciszy, a może i z towarzystwa. Nagle David zapragnął dociec, co ta siedząca obok niego kobieta czuje i czy ten weekend ma w ogóle dla niej jakieś znaczenie.

- Kate?

- Uhm?

- Mam kłopot.

Nie patrząc na niego, powiedziała:

- Tak?

- Mogłabyś przynajmniej odnieść się do tego z sympatią - rzekł z wyrzutem. - Nie jestem przyzwyczajony do sytuacji, z którymi nie umiem sobie poradzić.

- To na pewno.

W jej głosie nadal nie było cienia sympatii.

- Usiłuję powiedzieć, że chciałbym się znowu z tobą zobaczyć.

- Och, jestem pewna, że stale będziemy na siebie wpadać.

Powiedziała to z całym rozmysłem chłodno, nie ustępując mu ani o centymetr, chociaż odsłaniał przed nią całą swą duszę. Na dobitkę dodała:

- Zważywszy, że jest sprawa tego wniosku Daveya, no i cała reszta.

David stracił cierpliwość.

- Do diabła, nie mówię tu o sporadycznych urzędowych spotkaniach dla omówienia kwestii prawnych.

- Ale ja o nich mówię.

Sprawiała wrażenia bardzo dalekiej i doprowadzało go to do furii,

- Dlaczego?

- Bo tak musi być.

- Czy wracamy znowu do kwestii etyki zawodowej? Czy też nie chcesz mnie widywać z jakichś powodów osobistych? Jeśli tak jest, Kate, powiedz to wprost, a wycofam się.

Wreszcie się do niego odwróciła. Dostrzegł w jej oczach wzajemnie się zwalczające uczucia. Opuściła powieki i odwróciła wzrok.

- Nie o to chodzi - powiedziała w końcu.

- Więc, na miłość boską, wytłumacz mi to. Już strasznie dawno nie spotykałem się z kobietami. Może zmieniły się reguły?

- Podejrzewam, że ja nie spotykam się z mężczyznami jeszcze dłużej, ale jeśli się nie mylę, reguły są wciąż te same. Skoro żadne z nas nie ma świeżych doświadczeń w tych sprawach, to może chwytamy się brzytwy, próbując zapełnić pustkę w naszym życiu. Parę pocałunków nie ma żadnego znaczenia, niezależnie od tego, jak bardzo były przyjemne.

- A nasze spacery? A nasze rozmowy? A zabawy z Daveyem? Moje podręczniki mówią, że daje to w sumie dwoje ludzi dobrze do siebie pasujących, mających wiele wspólnego i dostatecznie dojrzałych, żeby nie oczekiwać ani dzwonków, ani dźwięków fletni.

Uśmiechnęła się kwaśno.

- Może w twoich podręcznikach dzwonki i fletnie nie są konieczne, ale myślę, że to one właśnie umożliwiają dwojgu ludziom przeprawę przez trudne odcinki drogi.

Davidowi przypomniało się, jaką namiętność wzbudzała w nim zawsze Alicja, i zdał sobie sprawę, że Kate ma rację. W naprawdę trwałych związkach burzliwa namiętność i łagodna, trwała miłość idą ręka w rękę, wspólnie tworząc nierozerwalną więź. Pamięć o dawnych, wspaniałych chwilach namiętności była tym, do czego się zawsze odwoływał i co mu pomagało w trudnych momentach. Czyżby był bardziej niż Kate skłonny godzić się teraz na mniej? Przyjrzał się jej uważnie.

- Wydaje mi się - powiedział miękko, nie umiejąc ukryć żalu czającego się za tym twierdzeniem - że słyszę gdzieś jakiś dzwonek. Czy nie powinniśmy spróbować go znaleźć?

Wyciągnęła rękę i opuszkami palców dotknęła jego dłoni. Dźwięk dzwonków stał się od razu wyraźniejszy. Poszukała wzrokiem jego oczu.

- Oboje jesteśmy posiniaczeni, choć każde w inny sposób. A ty dostałeś od losu później niż ja - wyjaśniła łagodnie. - Nie pędźmy tak.

Objął palcami jej palce. Sprawiało mu przyjemność dopasowanie jej ręki do swojej, a jeszcze większą sprawiała mu budząca się w nim opiekuńczość.

- A więc idźmy powoli - zgodził się, gdy spojrzeli sobie w oczy.

Głęboko wciągnęła powietrze, a potem powoli je wypuściła. Jej ramiona wyraźnie się rozprężyły. Kiedy w końcu skinęła potakująco głową, David poczuł, że gdzieś wewnątrz niego coś pękło i po raz pierwszy od bardzo długiego czasu obudziła się w nim nadzieja.

Weekend skończył się dla Kate taką samą mieszaniną oczekiwania i wewnętrznego drżenia, jak zaczął. Czasami marzyła o tym, by już wyjechali, a jednocześnie nieoczekiwanie silnie pragnęła, żeby jeszcze zostali. Jej poranna rozmowa z Davidem otworzyła mnóstwo wspaniałych możliwości na przyszłość, a zarazem obudziła w niej mnóstwo ostrzegawczych sygnałów dotyczących przeszłości. Kiedy rzeczywiście zaczęli już wkładać swe rzeczy do samochodu, od tych wszystkich emocji dosłownie uginały się pod nią kolana.

- Był to najlepszy weekend w całym moim życiu - zadeklarował Davey.

Kate musnęła delikatnie ręką jego włosy, znowu gładko uczesane.

- Cieszę się, że ci było dobrze.

Nagle zaczęła mu drżeć dolna warga. Otoczył ramieniem jej talię i przytulił do niej głowę.

- Kocham cię, Kate - powiedział stłumionym głosem.

Poczuła, że coś dławi ją w gardle tak silnie, że nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Mocno go przytuliła.

- Wrócicie tu jeszcze - wykrztusiła w końcu. Boże, jak bardzo by chciała móc z taką jak on łatwością dać wyraz własnym uczuciom! Jak bardzo by chciała wiedzieć przynajmniej, czym są tę uczucia. Tę obietnicę złożyła w równym stopniu sobie samej, co Daveyowi. Podniosła wzrok i zobaczyła, że patrzy na nią również David i że jego oczy są podejrzanie wilgotne.

- Słusznie - powiedział energicznie. - Wrócimy. A Kate przyjedzie w tym tygodniu z tobą obejrzeć scenografię do „Skały przyszłości". Prawda, Kate?

Usłyszała to potwierdzenie ich umowy po raz pierwszy, ale kiwnęła głową.

- No pewnie. Pomyśl, Davey, ty i ja będziemy mieli szansę zobaczyć coś, co jest największym sekretem w całym Hollywood!

Davey wypuścił ją z uścisku i starł ślady łez z policzków. Jego uśmiech pozostał jednak jeszcze trochę niepewny.

- Mówisz poważnie, tato?

- Oczywiście. Jutro porównamy nasze plany i wybierzemy odpowiedni dzień.

- Dobrze.

Davey powiedział to zaciskając pięść i takim głosem, jakby właśnie odniósł zwycięstwo.

Wsiadł do samochodu i zapiął pas. Kate zamknęła drzwiczki i odwróciła się. Za samochodem czekał na nią David.

- Dziękuję - powiedział.

- Nie ma za co.

- Zadzwonię jutro. Skinęła głową.

Podszedł bliżej i objął dłońmi jej głowę. Wolno, tak wolno, że Kate zdawało się, iż z oczekiwania huczy jej w skroniach, zniżył twarz i dotknął wargami jej ust. Chłodny jak bryza, szybki jak przelotne muśnięcie skrzydła motyla pocałunek skończył się niemal zanim się zaczął.

A przecież usłyszała bardzo wyraźny, choć daleki dźwięk dzwonków.


Rozdział 9

Kiedy Kate wróciła z sądu w poniedziałek w południe - w tydzień po pamiętnym weekendzie z Davidem i Daveyem - w biurze czekała na nią siostra. Kate poczuła silny skurcz żołądka, ale zdobyła się na beztroski uśmiech - przynajmniej miała nadzieję, że takie właśnie sprawiał on, wrażenie - i siadła za biurkiem. Nawet psycholog amator zauważyłby, że wznosi barierę ochroną między sobą a siostrą. - Co tu robisz, Ellen? - spytała, bezskutecznie starając się pozbawić swój głos ostrego tonu.

- Jemy razem obiad - powiedziała Ellen tonem wykluczającym wszelką dyskusję.

- Obiad?

Kate demonstracyjnie zajrzała do kalendarza.

- Och, droga moja, jeśli przyjechałaś z tak daleka w nadziei, że będę miała czas, to bardzo mi przykro, ale mam właśnie spotkanie z klientem.

- To nie z klientem, to ze mną - oświadczyła Ellen. - Poprosiłam Zeldę, żeby mnie wpisała do kalendarza, skoro nie mogę się z tobą spotkać inaczej.

Wysunęła podbródek demonstrując upór, dobrze Kate znany po tylu latach kłótni ze starszą siostrą. Ellen była marzycielką i romantyczką, ale kiedy miała napad silnej woli, nawet nieposkromiona Kate musiała ją wysłuchać.

Starsza siostra przeszyła ją wzrokiem.

- I nie próbuj się odgrywać na Zeldzie, że zrobiła to bez porozumienia z tobą. A teraz, proszę, odłóż teczkę i chodźmy. Zarezerwowałam stolik w restauracji, która pewno każe nam płacić za każdą minutę spóźnienia.

Kate westchnęła z rezygnacją, uznając, że wszelki spór byłby zupełnie bezcelowy. Mruknęła tylko:

- Zawsze byłaś najbardziej dyktatorską starszą siostrą na całym świecie.

W uśmiechu Ellen nie było cienia pokory.

- Wiem - powiedziała. - Popełniłam fatalny błąd, pozwalając ci w ostatnich latach być górą. Inaczej może miałabyś już męża i nie musiałabym się o ciebie martwić.

- Tylko nie zaczynaj mówić na ten temat - ostrzegła Kate, kiedy wyszły z gabinetu.

Ze złością spojrzała na Zeldę, kiedy ją mijały w drodze do windy. Ale sekretarka była - jak nigdy - pochłonięta pisaniem na maszynie.

Ellen dała ogromny napiwek jednemu z parkingowych, by jej samochód mógł stać na podjeździe do budynku. Kate niechętnie wsiadła do samochodu siostry. Teraz, nie mając pod ręką swojego auta, zostanie całkowicie na łasce Ellen, co oznacza, że będzie musiała wysłuchać do ostatniego słowa całego kazania i wszelkich pytań, jakie sobie tamta umyśliła.

Ellen przejechała kilka przecznic dalej, w głąb Beverly Hills, i wjechała do podziemnego garażu z taką pewnością, jakby jeździła do Rodeo Drive codziennie, a nie najwyżej raz do roku. Wybrała restaurację leżącą blisko ulicy pełnej modnych sklepów. Dopóki nie siadły przy stoliku, nie powiedziała ani jednego słowa, Kate zaś marzyła o tym, by to milczenie trwało i trwało.

Ellen zamówiła kieliszek wina, Kate butelkę wódy mineralnej. Nie wiedziała, czego ma po tej rozmowie oczekiwać, ale wolała zachować całkowitą jasność umysłu. Kiedy przyniesiono napoje, zamówiły jedzenie. Ellen pociągnęła łyk chardonney, postawiła kieliszek i spojrzała na Kate.

- No dobra, mów!

- Mów co?

Kate próbowała zrobić unik. To nie ona zaaranżowała to starcie i nie widziała powodu, by jako pierwsza wykładała karty.

Wydawało się, że ten unik wzbudził niesmak Ellen. Widać było, że narasta w niej irytacja, kiedy zaczęła mówić:

- Jak na kobietę, która na sali sądowej potrafi z każdego mężczyzny, choćby był najgrubszą rybą w Hollywood, zrobić mieszankę Attyli z markizem de Sade, przejawiasz zdumiewającą niezdolność do wyrażenia swojej złości. No więc na kogo jesteś taka zła? Na mnie? Na mamę? Na Brandona? Na cały świat?

Kate wzdrygnęła się - nie tyle z powodu rozwścieczonego tonu Ellen, ile dlatego, że za tym tonem krył się oczywisty ból.

- Nie jestem zła na nikogo - powiedziała sztywno.

- Ach tak? - W głosie siostry brzmiał wyraźnie sceptycyzm. - Od ślubu mamy zapraszałam cię do nas na kolację chyba kilkanaście razy. Za każdym razem wynajdywałaś jakiś pretekst, żeby nie przyjść. Najczęściej były to preteksty tak przejrzyste, że aż żenujące.

- Jestem bardzo zajęta. Wiesz o tym. Kate unikała wzroku siostry.

- To prawda, ale przedtem zawsze znajdowałaś czas dla rodziny. Szalałaś, kiedy nie mogłaś złapać mamy przez telefon. Rzucałaś wszystko, domagałaś się, żebym ci towarzyszyła, i pędziłaś tam. Kiedy do ciebie zadzwoniłam po tym, jak mama w pewnym momencie rozeszła się z Brandonem, przyjechałaś już po kilkunastu minutach. Nawet odwołałaś jakąś ważną partię tenisa.

- To było co innego.

- Dlaczego?

- Na miłość boską, przecież chodziło o naszą matkę. I nie wiedziałyśmy, co się dzieje, bo przez wiele godzin miała źle odłożoną słuchawkę. A kiedy zadzwoniłaś, mówiłaś takim głosem, jakby matka za chwilę miała skoczyć z dziesiątego piętra. Jest chyba jakaś różnica między czymś takim a zdawkowym zaproszeniem na kolację.

W oczach Ellen znów mignął ból.

- Do diabła! Ja też należę do rodziny. Czy nie wpadło ci do głowy, że może mi jesteś potrzebna?

Kate wbrew woli pomyślała o tym, jak David izolował się od Daveya właśnie wtedy, kiedy był tamtemu rozpaczliwie potrzebny. Przypomniała sobie, jak bardzo niecierpliwiło ją takie postępowanie. Czy nie popełnia tego samego błędu? Chociaż zawstydziła się, trochę własnego postępowania, w jej wzroku, kiedy patrzyła na siostrę, wciąż była obojętność.

- Czy naprawdę należysz jeszcze do rodziny? - spytała miękko.

Sama słyszała kryjące się za tym prostym pytaniem wzburzenie, ale nie była w stanie dłużej ukrywać, że czuje się wyrzucona za burtę.

Ellen wyglądała tak, jakby ją spoliczkowano.

- Jak w ogóle możesz zadawać takie pytanie?

- Ponieważ odnoszę wrażenie, że masz teraz zupełnie nową rodzinę. Ty, mama i Brandon. To tej rodzinie powinnaś poświęcić całą energię, zamiast martwić się o mnie.

Po raz pierwszy, odkąd Kate sięgała pamięcią, Ellen sprawiała wrażenie kompletnie pokonanej.

- Myślisz, że to wszystko było dla mnie łatwe? - spytała cicho. - Moje życie zostało wywrócone do góry nogami, tak jak twoje. A nawet bardziej niż twoje. Nie rozumiesz? Wreszcie uświadomiłam sobie, że przez te wszystkie lata, kiedy dorastałyśmy, czułam, że tata bardziej kochał ciebie.

Kate poczuła, że ogarnia ją zdumienie i zarazem rozpacz. Zaskoczona wyznaniem siostry, powiedziała:

- Nie miałam o tym pojęcia. Tata zawsze traktował nas jednakowo.

- Nie - odparła gniewnie Ellen i głęboko westchnęła. - Och, starał się. Wiem. Ale widziałam, jak na ciebie patrzy. Widziałam, jaki był dumny z każdego twojego sukcesu. To boli, Kate. Zwłaszcza że nie wiedziałam, dlaczego w jego oczach ja nigdy nie jestem dostatecznie dobra.

Kate wbrew sobie współczuła Ellen i dlatego słuchała jej ze ściśniętym sercem, ale nie mogła zajmować się teraz dawnymi ranami siostry, bo zbyt świeże były jej własne. Wiedziała, że musi odejść, zanim zrobi z siebie kompletną idiotkę i wybuchnie płaczem - nad sobą, nad swą siostrą i nad dzielącą je przeszłością. Rzuciła serwetkę na stół i wstała.

- Przepraszam, Ellen, ale nie mogę teraz o tym rozmawiać.

- Kate! - błagała Ellen.

- Nie teraz. Przepraszam - powiedziała i ścisnęła siostrę za rękę w nadziei, że Ellen zdoła jakoś to zrozumieć i jej wybaczy.

Wstała i po prostu uciekła, Ellen zaś patrzyła w ślad za nią oczyma nabrzmiałymi od łez.

Na dworze Kate zorientowała się, że nie ma samochodu, i zaklęła. Po chwili jednak uznała, że może to i lepiej. Jeśli przejdzie się z powrotem do Century City, samotność i wysiłek fizyczny pozwolą jej może odzyskać jasność myślenia. Zdawała sobie sprawę, że zraniła siostrę, ale nie była w stanie się powstrzymać. Ellen podjęła próbę okazania jej czułości, a tymczasem doprowadziła do tego, że Kate poczuła się jeszcze bardziej wyobcowana.

Nie chciała litości Ellen. Nie chciała niczyjej litości. Po prostu chciała znowu mieć własną rodzinę. Świadomość, że Ellen przez całe lata podświadomie czuła się właśnie tak, jak ona teraz, tylko wzmogła jej rozpacz.

Kiedy wpadła jak burza do biura, Zelda rozmawiała z kimś przez telefon. Na jej widok szybko odłożyła słuchawkę i weszła za Kate do gabinetu.

- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona - powiedziała, mierząc ją wzrokiem pełnym oburzenia. - To przecież twoja siostra. Siedzi teraz i płacze.

Kate spojrzała chłodno na Zeldę.

- Moje życie osobiste to nie twoja sprawa. Sekretarce rozszerzyły się oczy ze zdumienia, ale zacisnęła usta i wycofała się do siebie.

To straszne, pomyślała Kate. Teraz także Zelda jest na nią zła. Ilu ludzi potrafi jeszcze zrazić do siebie w ciągu tego dnia? I co jeszcze może się wydarzyć złego? Kiedy zadzwonił telefon, chwyciła słuchawkę i niemal warknęła do niej.

- Oho! - powiedział David. - Czy dzwonię nie w porę?

Głęboko wciągnęła powietrze. Była aż do obrzydliwości zadowolona, że słyszy jego głos, chociaż powinna być na niego wściekła. Obiecał zadzwonić w poprzednim tygodniu, by zaaranżować tę wycieczkę do studia. Nie zadzwonił. Mimo wszystko jednak nie miała sił, by mu to właśnie teraz wyrzucać.

- Przepraszam - powiedziała zmęczonym głosem. - Mam zły dzień.

- Jakaś ciężka sprawa w sądzie? - zapytał ze współczuciem.

Kate niemal się roześmiała. Gdyby mu podała prawdziwy powód swego fatalnego nastroju, zapytałby, czy na pewno jest ona właściwą osobą do ustalania zasad i reguł czyjegokolwiek życia rodzinnego.

- Nie - odparła w końcu. - Po prostu sprawy rodzinne.

- Mam nadzieję, że to nie jakieś problemy z tą parą w podróży poślubnej.

- Nie. Chyba u nich wszystko jest w porządku. Słuchaj! - powiedziała zdecydowanie. - Nie chcę teraz o tym mówić. Czy dzwonisz z jakiegoś konkretnego powodu?

- Tak, ale zdaje się, że wybrałem zły moment. Miałem nadzieję, że zwabię cię do studia. Byłem dosyć zajęty, dlatego nie zadzwoniłem wcześniej. Myślałem, że może umówimy się na jutro lub pojutrze. Davey nie daje mi spokoju, odkąd wróciliśmy z tej twojej willi. Szczerze mówiąc myślę, że bardziej zależy mu na spotkaniu ciebie niż na, obejrzeniu moich dekoracji. Musiałem mu przyrzec, że dziś się z tobą umówię. Pewnie gdybym tego nie zrobił, znowu poszedłby do ciebie wypełniać jakiś wniosek do sądu.

Zdenerwowało ją poczucie obowiązku brzmiące w jego głosie. Sprawiał wrażenie człowieka, którego do czegoś przymuszano. Po chwili dodał:

- Jeśli nie możesz przyjść, zrozumiem to. Kate pomyślała z goryczą, że pewno nie tylko zrozumie, ale będzie nawet zadowolony, że wizyta nie doszła do skutku.

- Ale czy Davey zrozumie? - spytała oschle. Chociaż David zachowywał się tak, jakby nie zależało mu na tym, by przyjęła jego propozycję, Kate ogarnął nagle nastrój radosnego oczekiwania. Spojrzała na kalendarz. Oba dni były pełne spotkań, sprawę Daveya uważała jednak za priorytetową. A przynajmniej tak to tłumaczyła przed samą sobą, kiedy mówiła:

- Myślę, że może uda mi się przyjść w środę po południu, jeśli umówimy się na dosyć późną godzinę.

Usłyszała, jak David przewraca kartki terminarza.

- Jak późną? - spytał.

- Wpół do piątej. Wiem, że kiedy skończymy oglądanie tych dekoracji, będzie akurat godzina szczytu, ale nie sądzę, żeby mi się udało dotrzeć do twojej doliny wcześniej.

- Chyba mi to odpowiada - powiedział bardzo wolno, a potem dodał: - Moglibyśmy potem zjeść gdzieś kolację, to nie musiałabyś się martwić o korki na autostradzie.

Kate wyczuła w jego głosie lekkie wahanie, które świadczyło o napięciu. Całe to zaproszenie budziło w nim najwyraźniej bardzo mieszane uczucia. Zaczęła się zastanawiać, czy natychmiast po obejrzeniu dekoracji nie posłałby Daveya samego do domu, gdyby nie zgodziła się przedłużyć wieczoru wspólną kolacją.

Faktycznie jednak chciała się zgodzić na kolację nie tylko ze względu na Daveya, ale i ze względu na siebie. Pokusa ponownego odczucia owego błogostanu, w jaki wprawił ją tamten weekend, była zbyt silna. Zwłaszcza dziś bardzo jej zależało, na odzyskaniu dobrego samopoczucia i serdecznej rozmowie z inną istotą ludzką.

- Kolacja to wspaniały pomysł. Powiedz mi teraz, które to studio. Czy mam po drodze wstąpić po Daveya?

- Gdybyś mogła, to bardzo by mi to ułatwiło życie - odparł i podał jej wskazówki, jak trafić do studia. Po chwili dodał:

- Będę czekał.

- Ja też - powiedziała i odkładając słuchawkę uświadomiła sobie, że nie może się tego spotkania doczekać.

A więc to tak. Próbowała zastąpić Daveyem i Davidem rodzinę, którą, jak się jej wydawało, utraciła. Teraz uznała, że był to pomysł fatalny, zwłaszcza odkąd się przekonała, że David najwyraźniej ma wątpliwości w tak zwykłej sprawie, jak oprowadzenie jej po wypełnionym dekoracjami studiu czy zaprószenie na kolację.

Wszystkimi zmysłami wyczuwała grożące jej niebezpieczeństwo. A przecież perspektywa ponownego spotkania z ojcem i synem wyraźnie rozświetliła ponury pod każdym innym względem, przygnębiający dzień.

Od momentu, w którym późnym popołudniem w środę przekroczyli drzwi ogromnego studia nagrań w Burbank, Kate czuła się tak, jakby zawędrowała do innego świata. Oczy idącego obok niej Daveya były z podziwu wielkie jak spodki. David, przyglądający się wszystkiemu krytycznym okiem właściciela, sprawiał wrażenie człowieka w tym wszystkim zadomowionego.

- Ooch! - powiedział w końcu Davey - Tato, to jest naprawdę coś!

Jego słowa dobrze też oddawały uczucia Kate. Ten krajobraz był tak pustynny i tak bardzo nieziemski, że niemal oczekiwała, iż za chwilę pojawi się jakiś kosmita.

- To jest naprawdę coś! - powtórzyła za chłopcem.

A kiedy David spojrzał na nią z powątpiewaniem, dodała:

- Czy nie widzisz, jakie to na nim wywarło wrażenie?

- A na tobie?

- Sama czuję podziw graniczący z przerażeniem - przyznała. - I jestem trochę zaniepokojona. Czy jesteś pewien, że pochodzisz z naszego świata? Zaprojektowałeś to tak sugestywnie, jakbyś widział to wszystko podczas ostatniego urlopu.

- Och, to przecież tylko trochę studiów i odrobina wyobraźni.

Wyciągnął rękę. Kate podała mu swoją.

- Chodźmy obejrzeć pojazd kosmiczny. Miałem niezłą zabawę z tą całą aparaturą. Nawet udało mi się załatwić wyjazd do siedziby NASA, żeby zobaczyć, jak to wszystko dziś wygląda w prawdziwych pojazdach kosmicznych. Nie ma tu niczego, co byłoby niemożliwe z punktu widzenia nauki.

Davey pomknął przed nimi.

- Uważaj na przewody! - krzyknął David.

Na podłodze leżała plątanina kabli, a powietrze pełne było stuku młotków. Słychać też było okrzyki robotników wykańczających dekoracje. Obsługa techniczna sprawdzała działanie reflektorów - wszędzie widać było zmieniające natężenie smugi jaskrawego światła.

Środowisko to było dla Kate zupełnie obce. Przemierzała ten świat, trzymając dłoń w dłoni Davida, i po raz wtóry doznała owego przejmującego uczucia, że znów znalazła się na swoim miejscu. Zdołała odsunąć na bok wszystkie zmartwienia - przynajmniej na chwilę. Być może życie w świecie fantazji, nawet tak obcym jak ten stworzony przez Davida, nie jest pozbawione dobrych stron.

Kiedy przeszli przez wrota i znaleźli się w błyszczącym metalicznie pomieszczeniu pełnym migających świateł i mnóstwa najrozmaitszych wyłączników i dźwigni, nagle zapragnęła, by ten wymyślony statek wystartował do jakiegoś innego wymiaru, w którym nikt z nich nie byłby związany wymogami realnego świata.

David zamknął drzwi i przez moment Kate zdawało się, że jej życzenie może się spełnić. Spostrzegła jednak, że David przygląda się trzeźwo jej i Daveyowi.

- Słuchajcie - ostrzegł. - Chcę wam przypomnieć, że wszystko, co dziś widzicie, jest ścisłą tajemnicą. Producent chce, żeby za kilka tygodni, kiedy zacznie się realizacja filmu, powstał wokół tego duży szum. Ma nie być żadnych przecieków!

- Obiecuję, tato! - powiedział uroczyście Davey. - Czy mogę ponaciskać te guziki?

- Spróbuj - zaśmiał się David.

Nagle zalała ich fala skrzeczących sygnałów i dźwięków dzwonków alarmowych. Zaczęły oślepiająco błyskać lampy stroboskopowe. Im wszystko to stawało się hałaśliwsze i jaskrawsze, tym szczęśliwszy był Davey.

- To jakby wejść do środka gry komputerowej! - krzyknął podniecony.

- Zaczekaj, aż zobaczysz efekty specjalne. Robi je nam najlepszy specjalista w tej branży.

Przyglądał się, jak Davey dotyka każdej powierzchni, naciska każdy guzik po kolei, i spytał:

- Myślisz, że będzie się to podobało twoim kolegom, kiedy zobaczą to wszystko na ekranie?

Powiedział to zwykłym, obojętnym tonem, ale Kate dojrzała w jego oczach błysk niepewności. Bez względu na to, jak się zachowywał, było oczywiste, że zależało mu na aprobacie Daveya - tak samo, jak Daveyowi zależało na aprobacie ojca. Dystans, jaki ich dzielił, ów pozorny chłód emocjonalny, jakiego nigdy nie powinno być w stosunkach między ojcem i synem, wywołał ukłucie w jej sercu. Pomyślała nagle, że tego rodzaju chłód nie powinien też występować w stosunkach między siostrami.

- Będą zachwyceni - oświadczył Davey. - Czy myślisz, że kiedyś mógłbym ich tu przyprowadzić?

- Jak skończy się kręcenie filmu - zasugerował David. - Dobrze?

Spojrzał na Kate. Sprawiał wrażenie człowieka, który podjął właśnie jakąś decyzję. Powiedział do Daveya:

- Mniej więcej wtedy będą twoje urodziny. Można by obchodzić je tutaj.

- Obiecujesz?

Davey z trudem powstrzymywał podniecenie. Po krótkiej chwili wyraźnego wahania David położył rękę na ramieniu syna:

- Obiecuję uroczyście.

Chłopiec znowu zostawił ich samych i pobiegł kontynuować lustrację studia. Kate uważnie przyglądała się Davidowi i stwierdziła, że w porównaniu z ich poniedziałkową rozmową telefoniczną jego nastrój bardzo się zmienił. Wówczas wydawało się, że perspektywa ponownego spotkania z nią niemal budzi w nim niechęć. Było to tak oczywiste, że Kate nie miała najmniejszych wątpliwości, iż teraz zmienił zdanie.

Najwyraźniej zauważył jej czujne spojrzenie i domyślił się powodu, bo powiedział:

- Przepraszam cię za tamten dzień.

- Och - mruknęła, nie chcąc dać mu choćby w najmniejszym stopniu do zrozumienia, że zauważyła, jak daleki był wtedy jego głos.

- Było tu prawdziwe szaleństwo. Nie miałem pojęcia, jak mógłbym przyjąć tutaj gości, ale Davey bardzo się tego domagał.

Spojrzał jej w oczy.

- Nie powinienem był dzwonić, kiedy czułem takie napięcie. Jestem pewien, że sprawiałem wrażenie, jakby ta wizyta była mi zupełnie nie na rękę.

- Istotnie, nie słyszałam w twoim głosie przesadnego entuzjazmu - przyznała.

- Przepraszam. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nie miało to nic wspólnego z tobą ani z tym, co mówiłem na plaży. Wybaczasz?

- Nie mam nic do wybaczania. Ich spojrzenia spotkały się.

- Jesteś pewna?

- Jestem.

- To wspaniale. No, a co z tą kolacją? Obiecałem ci jakieś jedzenie. Wyglądasz zresztą, jakbyś miała zemdleć z głodu.

Zaśmiała się beztrosko. Od dawna nie czuła się tak wspaniale jak teraz.

- Nie jest aż tak źle, ale rzeczywiście nie jadłam lunchu, więc kolację mogę zjeść wcześniej.

- Na co więc masz ochotę, kiedy umierasz z głodu? Na coś włoskiego? Befsztyk? Owoce morza? Coś meksykańskiego?

- Hamburgery! - włączył się Davey, który właśnie do nich wrócił.

- Hej! To Kate ma wybierać. Zapomniałeś? Chłopcu zrzedła mina, ale po chwili spojrzał nieśmiało na Kate i powiedział:

- Ona na pewno lubi hamburgery.

- Rzeczywiście, lubię czasem - przyznała. - To chodźmy do Pałacu Hamburgerów.

David potrząsnął głową.

- A myślałem, że wydam na tę kolację majątek. Uśmiechnęła się do niego, robiąc zabawną minę.

- Zrujnuję cię następnym razem. A dziś marzymy o hamburgerach,

- Świetnie. To może pójdziemy do tego lokalu przy Bulwarze Beverly?

- Wspaniale. To po drodze do domu. Davey stanął tuż przy niej.

- Czy z powrotem też mogę pojechać z tobą?

- Ja też chciałbym się wprosić do twojego samochodu - powiedział David z niewinną miną, znowu wracając do tego nieco prowokującego, graniczącego z flirtem tonu, jakim mówił wtedy na plaży.

- Po południu przyjechałem z jednym z moich pomocników.

Brwi Kate powędrowały do góry.

- A co byś zrobił, gdybym musiała odjechać i zostawiła cię tu bez samochodu?

Uśmiechnął się.

- Och, zawsze pozostaje jeszcze pani Larsen. Albo Dorothy.

- Tato, pani Larsen nie lubi przyjeżdżać aż tutaj

- przypomniał mu Davey. - Na autostradzie wpada w zupełną panikę, a na tych uliczkach całkiem się gubi.

- To prawda, ale w sytuacji alarmowej... - Kate z trudem powstrzymywała śmiech.

- I ty uważasz, że jeśli nie powiedzie ci się podstępna próba wyłudzenia ode mnie obietnicy jazdy do domu, nastąpi sytuacja alarmowa!

- Nie. Ale najpewniej moja psychika poniosłaby nieodwracalne szkody, gdybyś się od tego wykręciła i zostawiła mnie na lodzie - a to z pewnością stanowiłoby sytuację alarmową. A poza tym wyraziłaś już zgodę na kolację, a nie uważam cię za kogoś, kto nie dotrzymuje obietnic.

Kate pojęła delikatną aluzję i uważnie mu się przyjrzała. Jego oczy błyszczały rozbawieniem. Niezależnie od tego, jakie miał zastrzeżenia do całego dzisiejszego spotkania, najwyraźniej postanowił o nich zapomnieć.

- Co za oszust! - rzuciła, idąc wzdłuż nie kończących się rzędów ogromnych studiów dźwiękowych do samochodu. - Coś mi się wydaje, że od momentu, kiedy zobaczyłeś w Malibu mój samochód, cały czas nic tylko tak kręcisz, żeby się dorwać do jego kierownicy. Przyznaj się.

Twarz mu się rozjaśniła, zupełnie jak przedtem Daveyowi.

- Pozwolisz mi prowadzić?

- Oczywiście - odparła i wręczyła mu kluczyki. - Przy jeździe w korku nie zobaczysz ani jaki jest zrywny, ani jaką może rozwinąć szybkość, ale baw się dobrze. My z Daveyem wciśniemy się jakoś na siedzenie dla pasażerów.

- A więc wiesz, jak śmieszny i niepraktyczny jest taki samochód w Los Angeles? - powiedział, przesuwając ręką po gładkim, jasnoczerwonym lakierze. - Nie sądzę, żeby przez najbliższe lata ktokolwiek zdołał tu jechać szybciej niż trzydziestką.

- Nie jest tak źle. A co powiesz o swoim samochodzie? Rozumiem, że twoim zdaniem ten czołg jest bardzo praktyczny? Kiedy po raz ostatni używałeś napędu na cztery koła, żeby dojechać do pracy?

Zaśmiał się i podniósł rękę.

- Trafiony!

Ten pojedynek na żarty trwał też podczas kolacji. Kiedy doszli do deseru, Kate już prawie nie pamiętała, jak fatalnie zaczął się dla niej ten tydzień. Zdołała nawet zepchnąć gdzieś w zakamarki mózgu poczucie winy, jakie prześladowało ją nieustannie, odkąd wyszła w środku rozmowy z Ellen.

Potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do myśli, że Ellen zna z doświadczenia to wszystko, przez co przechodzi teraz ona. Miała nadzieję, że Obie doszły już do kresu poczucia obcości i niedługo nastąpi pojednanie. Znajdzie jakiś sposób, by do tego doprowadzić - by usprawiedliwić się przed siostrą.

Kiedy jej towarzysze wysiadali z samochodu przed domem Davida, była w tak dobrym nastroju, jak podczas owego wspólnego weekendu w Malibu. I była coraz bardziej pewna, że Davey i David zaczynają odbudowywać łączące ich dawniej stosunki. Uznała, że życie wcale nie jest takie złe. Przez całą drogę do domu była tak szczęśliwa, że nieustannie coś nuciła.

Otworzyła drzwi swego mieszkania i niespodziewanie ujrzała w saloniku matkę i Brandona. Oboje byli opaleni i odprężeni, ale jakoś nie przypominali owej podekscytowanej pary, z którą utrzymywała kontakt w ostatnich tygodniach. A sądząc po zatroskanych spojrzeniach, jakimi ją natychmiast obrzucili, ich zaniepokojenie miało jakiś związek z nią. Przez chwilę niemal żałowała, że dała matce zapasowe klucze do mieszkania.

I kiedy dobiegł ją wyraźny aromat naparu z truskawek, wiedziała, że sytuacja jest bardzo poważna. To właśnie ten napar przez całe życie matka jej specjalnie przygotowywała... i to tylko w sytuacjach wyjątkowych.


Rozdział 10

A w takim byłam dobrym nastroju, pomyślała Kate z żalem. Stłumiła westchnienie i z przylepionym do twarzy powitalnym uśmiechem podeszła do matki.

- Cześć, mamo! - powiedziała i pocałowała ją w policzek. - Brandon! Wyglądacie wspaniale, ale skąd się tu wzięliście? Kiedy ostatni raz o was słyszałam, wybieraliście się do Florencji czy Paryża, czy jakiegoś innego takiego miasta.

Brandon wzruszył ramionami i uważnie się jej przyjrzał. Kate nie dostrzegła w tym spojrzeniu cienia gniewu, tylko niepokój.

- Twoja matka uważała, że jesteśmy potrzebni tutaj - wyjaśnił.

- Ale dlaczego? - spytała z poczuciem winy. - Rozmawialiśmy ponad tydzień temu. Wszystko jest w porządku.

- Wcale nie - włączyła się jej matka z błyskiem oburzenia w oczach. - Kłócicie się z Ellen. I chcę wiedzieć, o co chodzi.

Kate spojrzała na nią z niedowierzaniem.

- Zadzwoniła, żeby ci to powiedzieć?! Postanowiła zepsuć wam miodowy miesiąc?

- Niczego nie postanawiała. To ja zadzwoniłam. Była zdenerwowana. Kiedy zaczęłam się dopytywać, o co chodzi, w końcu mi powiedziała. Nie miałam pojęcia, że spieracie się z Ellen. I to o co? O moje małżeństwo!

Kate nalała sobie whisky do szklanki, niemal nie dodając wody. Potem spojrzała na swych gości i spytała:

- Macie ochotę?

Brandon potrząsnął przecząco głową i spojrzał na matkę Kate.

- A ty, Lizzy?

- Nie! - odparła niecierpliwie. - Chcę wiedzieć, co się dzieje między moimi córkami.

Kate zachowała kamienne milczenie. Brandon wstał i podszedł do okna, przy którym stała odwrócona plecami do pokoju i wpatrywała się w przestrzeń. Kiedy położył jej rękę na ramieniu, do jej oczu napłynęły łzy, ale rozmyła je ruchem powiek, modląc się, by ich nie dostrzegł. Robiła wszystko, żeby nie lubić Brandona Hallorana, ale wydawało się, że on nie ma zamiaru do tego dopuścić.

- Kate, wiesz, że uczynię wszystko, żeby twoja matka była szczęśliwa, ale tego jednego zrobić nie mogę. Tylko ty możesz jej powiedzieć, co jest nie tak i co jest potrzebne, żeby to zmienić. Mam nadzieję, że nam to powiesz.

W jego głosie brzmiała taka łagodność i tak szczera sympatia, że Kate poczuła się jak rozkapryszony dzieciak, zadający rodzicom ból. Jak to się stało, że sytuacja do tego stopnia wymknęła się jej spod kontroli? Czy podświadomie chciała, by matka wróciła do domu, dając tym samym dowód, że Kate ciągle ją obchodzi? Boże, chyba nie jest aż tak samolubna?

Poczuła, że Brandon wrócił do matki, usłyszała szmer rozmowy i w chwilę potem dźwięk zamykanych drzwi wejściowych.

- Kochanie! - powiedziała cicho matka.

Kate odwróciła się i zobaczyła na twarzy matki głęboki niepokój. I coś jeszcze - zrozumienie.

- Kochanie, wiem, że czujesz się odsunięta. Słowa te były dowodem, że intuicja podpowiedziała matce, co się kryje za nietypowym zachowaniem córki. Wyjaśniało to też, dlaczego matka zjawiła się właśnie tu, a nie u Ellen.

- Co mogę zrobić, żeby ci dowieść, że nadal jesteś częścią mojego życia i częścią naszej rodziny?

Po policzkach Kate popłynęły łzy. Zirytowana próbowała je zetrzeć i powiedziała:

- Widzisz, wiem, że to śmieszne. Jestem dorosła. Nie powinno mi tak strasznie zależeć, żeby nic się nie zmieniało, żeby wszystko było tak jak zawsze.

Matka uśmiechnęła się.

- Och, Kate, zawsze byłaś dla siebie zbyt surowa. Z początku nigdy nie jest łatwo pogodzić się ze zmianami. Jak myślisz, dlaczego tak długo trwało, zanim powiedziałam Brandonowi „tak", chociaż bardzo go kochałam? Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo to zakłóci całe nasze życie.

- Ale masz prawo do tego, żeby być szczęśliwa - powiedziała z naciskiem Kate, dając w ten sposób wyraz racjonalnej myśli, która od początku toczyła walkę z jej uczuciami.

- Tak. Mam. Ale nie kosztem moich córek. - Matka potrząsnęła głową. - Myślałam, że to nie ty, lecz Ellen ma z tym wszystkim kłopoty. Powinnam była więcej myśleć o tym, co ty będziesz czuła. Uważasz pewnie, że zdradziłam twojego ojca, prawda?

- Nie!

Sądząc po sceptycznej reakcji matki, Kate powiedziała to zbyt szybko, Uważniej przemyślała pytanie matki i powtórzyła swą odpowiedź:

- Nie. Właściwie nie. Ty i tata nie ukrywaliście przed sobą niczego. Wiedział, jakie są twoje uczucia. - Spojrzała na matkę. - Prawda, że wiedział?

- Tak. I rozumiał je. Kochanie, twój ojciec był wspaniałym człowiekiem, dobrym ojcem. I żałuję, że odszedł. Byliśmy razem szczęśliwi. I dzięki niemu mam ciebie. Już to jedno wystarczyłoby, żeby uznać, że warto było zawierać to małżeństwo.

Kate westchnęła, czując pewną ulgę.

- Dobrze, że mi to mówisz. Chciałam to od ciebie usłyszeć.

- Och, dziecko! - wyszeptała urywanym głosem matka. - Jak mogłaś wątpić, że cię kocham!

Te słowa stanowiły echo uczuć wyrażonych przez Davida zaledwie kilka dni temu. Była w nich ta sama mieszanina niedowierzania, bólu i głębokiej rodzicielskiej troski. Podobieństwo między sytuacją Davida i Daveya z jednej strony a jej własnymi doświadczeniami z drugiej było silniejsze, niż Kate się wydawało.

I podobnie jak Davey, pragnęła utwierdzić się w przekonaniu, że świat jest nadal bezpieczny. Można było odnieść wrażenie, że nawet ktoś tak pewny siebie jak ona nigdy nie wyrośnie z owej potrzeby uświadomienia sobie bliskiej więzi z innymi, uświadamiania sobie, że jest się kochanym.

Jej matka wyciągnęła do niej ręce i Kate rzuciła się jej na szyję. Ten uścisk w połączeniu ze słowami upewnił ją o czymś, w co nigdy nie powinna była wątpić. Chociaż Ellen była owocem miłości do Brandona Hallorana, w sercu jej matki zawsze było też miejsce dla Kate. Zawsze było i zawsze będzie.

Kiedy obeschły im łzy i matka przygotowała następną porcję naparu z truskawek, Kate powiedziała:

- A teraz opowiedz mi, mamo, o tym waszym fantastycznym miesiącu miodowym. Kiedy znowu wyjeżdżacie do Europy?

- Nie mamy jeszcze ustalonego planu. Myślę jednak, że trochę pobędziemy tutaj.

Kate spojrzała na nią z nowym poczuciem winy.

- Proszę, nie róbcie tego z mojego powodu. Wszystko już jest w porządku.

- Naprawdę? Zaczynam myśleć, że Brandon ma rację. Potrzebny ci jest jakiś cel w życiu, coś więcej niż tylko praca. Potrzebny ci jest mąż.

- Bardziej potrzebny mi jest wyjazd na francuską Riwierę.

Riposta ta jednak nie miała takiej siły przekonującej, jaką mogłaby mieć tydzień czy dwa tygodnie wcześniej. Matka najwyraźniej to zauważyła, bo powiedziała pozornie zdawkowym tonem:

- Ach, tak? Opowiedz mi o tym mężczyźnie, który był z tobą w Malibu podczas poprzedniego weekendu.

Kate spojrzała na nią podejrzliwie.

- Co o nim słyszałaś?

- Słyszałam? - powtórzyła z niewinną miną matka. - Sama mi mówiłaś, że to ojciec twojego klienta.

- A ty natychmiast orzekłaś, że jest dla mnie za stary. Co się zmieniło? Widzę z tego błysku, jaki masz w oczach, że coś usłyszałaś.

- Faktycznie. Właśnie sobie przypominam, że Zelda przesłała faksem do Rzymu pewien wycinek.

- Wycinek? - Kate nic nie rozumiała. - Jaki wycinek?

I nagle uprzytomniła sobie, że mniej więcej tydzień temu ujrzała kwadratowy otwór w środku jednego z filmowych czasopism. Zelda dziwnie się wykręcała od odpowiedzi na jego temat.

- Pisano tam, że widziano cię z Davidem Winthropem i jego synem na kolacji w Chez Alice.

- Sama ci o tym mówiłam.

- Nie;

- No dobrze, mówiłam ci, że byli w moim domu.

- Nie powiedziałaś mi, kochanie, jego nazwiska. Gdybyś to zrobiła, wiedziałabym, że mężczyzna, którego gościsz, jest jednym z najlepszych kandydatów na męża w całym Hollywood.

- Skąd wiesz takie rzeczy?

Kate była świadoma, że matka nigdy nie wykazywała większego zainteresowania tym, co się dzieje w świecie filmu.

- Och, Brandon odbył parę rozmów telefonicznych - powiedziała matka radośnie. - Zdaje się, że wywarły one na nim duże wrażenie.

Kate ukryła twarz w dłoniach. O Boże, ziścił się jej najgorszy koszmar.

- Mamo, powiedz mu, żeby dał sobie z tym spokój - błagała.

Matka spojrzała na nią uważnie, bardzo z siebie zadowolona.

- Myślę, że nie zrobię tego, kochanie. W takich sprawach często się ociągasz. Sądzę, że być może tym razem lekkie szturchnięcie przyda ci się.

- Żadnego szturchania - zaprotestowała Kate. - Żadnego wtrącania się. Żadnych okrężnych śledztw. Proszę.

Z wyrazu twarzy matki mogła jednak wywnioskować, że jej błagania trafiają w próżnię. Uznała, że mają z Davidem do dyspozycji najwyżej dwanaście godzin - zanim Brandon przezwycięży zmęczenie wywołane różnicą czasu. Potem odbędzie się już wolna amerykanka. Drogi Boże, w co ona uwikłała tego człowieka!

Wyraźny chłód panujący w biurze Kate nie miał nic wspólnego z działaniem klimatyzacji. Zelda od jakiegoś czasu chodziła obrażona i Kate zmuszona była przyznać, że nie bez powodu. Powinna ją przeprosić. Teraz, kiedy jej życie znowu zaczynało się stabilizować, dawno należało to zrobić.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Zelda.

- Przyszła pani Mason - zakomunikowała, nie przekraczając progu. Jej głos miał nadal ów lodowaty ton, który od tygodnia wywoływał w Kate dreszcze.

- Za chwilę z nią porozmawiam - powiedziała. - Wejdź. Mam ci coś do powiedzenia.

Zelda ostrożnie przestąpiła próg.

- Wejdź dalej i zamknij drzwi.

Zelda zareagowała tak, jakby poproszono ją o podpisanie własnego wyroku śmierci.

- Na miłość boską! - zniecierpliwiła się Kate. - Nie mam zamiaru cię wyrzucić.

- Są rzeczy gorsze od utraty pracy - odparła Zelda rozdrażnionym tonem.

- Na przykład jeśli krzyczą na człowieka, kiedy on chciał tylko pomóc?

Oczy sekretarki rozszerzyły się.

- Na przykład.

- Przepraszam. Od ślubu mamy nie potrafiłam sobie z sobą poradzić. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ale w żadnym razie nie usprawiedliwia to odgrywania się na tobie.

- Chodzi o to, że ty i Ellen jesteście tylko siostrami przyrodnimi?

Kate poczuła dławienie w gardle. Patrzyła na sekretarkę zdumiona.

- Skąd to wiesz, u Boga Ojca?

- Twoja siostra mi powiedziała.

Kate poczuła wściekłość, ale tuż potem nadeszła rezygnacja. To, czy o tym mówić, czy nie, jest sprawą Ellen. Najwyraźniej potrzebny jej był sojusznik, by przebić się jakoś przez wrogość Kate, i na tyle zaufała Zeldzie, że powierzyła jej ten sekret. Kate mogło to na chwilę zaszokować, ale zdawała sobie sprawę, że siostra dobrze wybrała. Niezależnie od całej swej ekscentryczności Zelda była lojalna i dyskretna i potrafiła zrozumieć cudze uczucia.

- Rozumiem - powiedziała Kate powoli. - A więc wiesz, dlaczego byłam taka zestresowana.

Zelda potrząsnęła głową.

- Tak naprawdę to nie wiem. Ale jeśli to cię doprowadzało do takiego stanu, to dlaczego po prostu nie porozmawiałaś na ten temat?

Rzeczywiście, dlaczego? - pomyślała Kate. Czyż takiej właśnie rady nie udzielała sama niemal co godzina swym klientom, zanim wyraziła zgodę na prowadzenie ich sprawy rozwodowej? Czyż nie tego właśnie domagała się od Davida i Daveya? Wygadaj się na temat swych problemów, przedyskutuj je uczciwie, a kiedy nie daje to efektu, mów dalej, dopóki nie przełamie to wszystkich barier. Próbowała dociec, dlaczego tak niechętnie stosowała się do swoich własnych rad.

Być może ma to coś wspólnego z tym, że przez całe życie uważała, iż zachowuje kontrolę nad wydarzeniami, nie żywiąc żadnych wątpliwości co do tego, jakie powinna zajmować miejsce w ogólnym schemacie wydarzeń. Zawsze uważała, że jej wiara w siebie jest zasługą rodziców, efektem tego, że stworzyli jej bezpieczne warunki życia, przepełnione miłością.

Kiedy odkryła, że jej świat wcale nie jest taki, jak myślała, uznała, że jej pozycja w tym świecie także musi być inna. Nikt jej nie powiedział, jak ma sobie radzić z samotnością i rozpaczą, wywołanymi nowo zrodzoną niepewnością.

Ten cios spowodował też, że wszystko w jej życiu stało się wątpliwe. Podświadomie odsunęła jeszcze przedtem swą ukochaną rodzinę na drugi plan i zajęła się karierą zawodową, ufna w trwałość ich miłości. Kiedy to zaufanie zostało naruszone, jej cały system wartości załamał się. Mówienie o tym miało tylko ten efekt, że wszystko to wydawało się jeszcze bardziej rzeczywiste.

- Myślę - przyznała się Zeldzie - że miałam nadzieję, iż z czasem moje, rozterki miną. Chyba czułam się nawet winna, że mam matce za złe jej szczęście, a Ellen jej nowego ojca.

Sekretarka wzniosła oczy ku niebu.

- Panie Boże, czy ty to słyszysz? Ta kobieta ma jakieś ludzkie uczucia!

Przyjrzała się uważnie Kate i potrząsnęła głową.

- Musiało to być bardzo brutalne przebudzenie.

- Chodzi ci o tę informację o Ellen?

- Nie. Myślę o odkryciu, że nie wszystko na świecie można kontrolować.

Kate skrzywiła się.

- Tak - przyznała. - To było ciężkie. W każdym jednak razie przykro mi, że odbijałam sobie własne nastroje na tobie. Przepraszam. A teraz przyślij mi panią Mason.

Zelda kiwnęła głową i powiedziała jeszcze:

- A skoro o tym mowa, dzwonił ze szkoły Davey. Chce tu przyjść po lekcjach. Powiedziałam, że jakoś go zmieścimy między twoimi klientami...

Kate zmarszczyła brwi.

- Czy powiedział, o co chodzi?

- Nie.

- Jaki miał głos?

- Jakby stracił najlepszego przyjaciela.

Kate wymamrotała przekleństwo i zaczęła się zastanawiać, co się mogło stać w ciągu tygodnia, jaki minął, odkąd widziała Daveya i jego ojca.

Jedna z prowadzonych przez nią spraw szła w tym tygodniu do sądu, więc ugrzęzła po uszy w pracy i nie miała czasu, by skontaktować się z nimi i dowiedzieć, co się dzieje. W dodatku była niemal pewna, że napięcie między nimi spada i że David zrozumiał, jak ważne jest odbudowanie więzi łączących go niegdyś z synem.

Kiedy tak rozmyślała o kruchości ich wzajemnych stosunków i o potrzebie ich pielęgnowania, uświadomiła sobie, że sama też musi jeszcze naprawić różne mosty.

Zelda, jakby czytając w jej myślach, powiedziała:

- I jeszcze jedno. Czy nie sądzisz, że powinnaś wyznaczyć jakiś nowy termin tego obiadu z Ellen?

- Gotowa jestem przysiąc - odparła Kate - że nie wynajmowałam cię do pracy w charakterze mojego sumienia.

- Nie - zgodziła się sekretarka. - To moja premia dla ciebie.

Kate zaśmiała się.

- Dobrze. Zadzwoń do niej i ustal to. Spytaj, czy nie chciałaby też przyjść mama.

- Świetnie - wyraziła aprobatę Zelda. - Może się potem odpręży i skończy swą podróż poślubną.

- Czy jest w życiu mojej rodziny coś takiego, o czym byś nie wiedziała?

- Chyba niewiele - stwierdziła sekretarka radośnie. - Przyślę ci panią Mason.

Okazało się, że pani Mason potrzebna jest nie tyle porada prawna, ile przyjazna dusza, która wysłuchałaby jej skarg na niewierność pana Masona.

Kate zasugerowała, by prowadziła na ten temat notatki w niczego nie ukrywającym pamiętniku, który wprawi tego faceta w takie zakłopotanie, że nigdy już nie ośmieli się pokazać w lokalu Musso i Frank - uczęszczanej przez filmowców starej knajpie przy Bulwarze Hollywood, która zdołała zachować swój charakter, mimo że cała dzielnica bardzo się zmieniła. Pani Mason zaświeciły się oczy.

- Myślę, że w drodze do domu kupię taki mały magnetofon - oświadczyła i dodała przewrotnie: - Już sam fakt, że mnie z nim zobaczy, powinien go wprawić w przerażenie.

Kate pomyślała, że bardziej przeraziłby go rachunek za miesięczny pobyt żony w jakimś modnym uzdrowisku, ale pani Mason najwyraźniej bardziej zależało na publicznej zemście niż na kosztownym wypoczynku.

Ledwie jej klientka poszła szukać magnetofonu, a już Zelda powiedziała, że przyszedł Davey. Ku żalowi Kate, chłopiec wyglądał niemal tak jak podczas swej pierwszej wizyty. Był bardzo schludny, bardzo grzeczny i bardzo samotny.

- Cześć! - powiedziała. - Co cię tu sprowadza? - Po prostu chciałem cię odwiedzić - powiedział bezbarwnym głosem. - Mogę?

- Oczywiście. Dla ulubionego klienta zawsze znajdę trochę czasu.

Przyglądała się, jak Davey przechadza się po gabinecie, ogląda obrazy, dotyka rzeźb z brązu, którymi przyozdobiła swe biuro. Wydawał się szczególnie zafascynowany kowbojem autorstwa Remingtona. W końcu spytała:

- Co tam w domu?

- Myślę, że wszystko w porządku. Zaczekała, aż odwróci się do niej twarzą, i powiedziała z naciskiem:

- Davey, powiedz prawdę!

- Myślałem, że wszystko zmieni się na lepsze - wyznał w końcu. - Naprawdę tak myślałem. Zwłaszcza po tym, jak byliśmy nad oceanem, no i w ogóle...

- A studio?

- No tak, ale musiałem mu przypominać i przypominać - wyznał smętnie.

- Kochanie, byliśmy tam niedługo po tej wyprawie nad ocean. Nawet najlepsi rodzice na świecie nie mogą planować takich specjalnych okazji na każdy dzień.

Było to tłumaczenie zupełnie rozsądne, ale z wyrazu twarzy Daveya widać było, że logika dorosłych zupełnie do niego nie przemawia.

- I nie przyszedł na mój pierwszy mecz...

- A przypomniałeś mu?

Davey wzruszył ramionami i Kate domyśliła się, że tego nie zrobił, ponieważ chciał, by ojciec przyszedł bez przypominania.

- Wszystko wymaga czasu - powiedziała. - Takie rzeczy nie zmieniają się z dnia na dzień.

- Wiem, ale mieliśmy przecież listę tych wszystkich innych spraw. Takich jak śniadanie. Aż do początku szkoły mieliśmy jeść razem śniadanie podczas weekendów. Kiedy w sobotę wstałem, tata już pojechał do pracy. W niedzielę był na dworze i tłumaczył jakiemuś człowiekowi, jak ma strzyc trawnik, czy coś w tym rodzaju. Szkoła zaczęła się w poniedziałek, a on ani razu nie zjadł ze mną Śniadania.

Zbolałe brązowe oczy wpatrywały się w Kate.

- Nie wydaje mi się - dokończył - żeby lubił spędzać ze mną czas.

Kate jeszcze tak niedawno borykała się z własnym poczuciem braku bezpieczeństwa, że czuła dla chłopca współczucie, chociaż zdawała sobie sprawę, że Davey tak samo źle ocenia swego ojca, jak ona oceniała swą rodzinę. Ale ona była przynajmniej na tyle dorosła, by zdołać w końcu uświadomić sobie, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi, mimo że nie potrafiła przezwyciężyć bólu, jaki się w niej zadomowił. A Davey miał tylko dziesięć lat.

- Co twoim zdaniem mam zrobić?

Pragnęła dać mu odczuć, że to on sprawuje kontrolę nad podejmowanymi przez nią krokami. Rozpaczliwie potrzebna mu była świadomość, że przynajmniej jedna osoba dorosła traktuje go poważnie. Ani uścisk, ani żadne frazesy nic by tu nie dały.

- Może moglibyśmy popchnąć trochę sprawę rozwodu?

Kate spojrzała na niego z powagą. Serce ściskało się jej z bólu.

- Chwilę się zastanówmy. Twój tata obiecał zmienić pewne rzeczy, prawda?

- Tak. Ale niczego nie zmienia.

- No, nie - skorygowała. - Coś zmienił. Czy nie powinniśmy tłumaczyć wątpliwości na jego korzyść? Może dać mu trochę więcej czasu?

- Pewno tak by trzeba - przyznał niechętnie. - Ale w takim razie co zrobimy?

- Jeśli chcesz, pomówię z nim. Przypomnę mu, że mamy obowiązujące go porozumienie prawne. I że musi przestrzegać ustalonych warunków.

- A jeśli tego nie zrobi?

- Wtedy ty i ja i on siądziemy razem i omówimy inne wyjście.

- Masz na myśli rozwód?

Kate podeszła do niego i mocno go objęła.

- Mój drogi, mogę prawie zagwarantować, że do tego nie dojdzie - oświadczyła zdecydowanym tonem.

Pomyślała, że jeśli na ziemi czy w piekle istnieje jakakolwiek możliwość, by do tego nie dopuścić, ona ją wykorzysta, choćby nawet miała osobiście nadzorować każdą czynność, jaką David miał dzielić z synem.

- Jak tu przyjechałeś? - spytała Daveya.

- Przywiozła mnie pani Larsen, ale myśli, że poszedłem z przyjacielem do kina. Lepiej już tam pójdę, żeby mnie nie szukała, jak po mnie przyjedzie.

Spojrzał na Kate ż nadzieją.

- Pomówisz z tatą?

- Jeszcze dziś. I potem do ciebie zadzwonię. Twarz mu pojaśniała, kiedy oddawał Kate uścisk.

- Dzięki, Kate.

- W porządku, chłopie.

Ledwo wyszedł, Kate zawołała Zeldę.

- Zadzwoń do Davida Winthropa i powiedz mu, że chcę go widzieć u siebie w biurze.

Chciała tym razem rozmawiać z nim na własnym terytorium. Zawodowym terytorium, żeby nie było żadnych nieporozumień co do tego, że ona traktuje tę sprawę zupełnie serio. Tutaj nie będzie mógł rozpraszać jej uwagi ani swym czarem, ani żadnymi pocałunkami.

- Kiedy? - spytała Zelda.

- Dzisiaj.

- Ale jest już po czwartej.

- Nie szkodzi, zaczekam na niego. Nie przyjmuj do wiadomości żadnej odmowy.

Chodziła po gabinecie, póki Zelda nie powiedziała przez mikrofon:

- Będzie o wpół do siódmej. W porządku?

- Tak. Dziękuję, Zeldo.

- Czy chcesz, żebym robiła notatki?

- Nie, to nie będzie potrzebne - odparła. I zaraz zmieniła zdanie. - Chociaż... Nie mam nic przeciwko temu, żebyś była przy tej rozmowie obecna. Myślę, że to dobry pomysł. Pan David Winthrop powinien wreszcie zrozumieć, że dla nas to nie jest zabawa.

- Zaczekam.

Ton Zeldy sugerował, że możliwość obejrzenia Davida Winthropa interesuje ją co najmniej w takim samym stopniu, jak chęć wykazania, że jest dobrą sekretarką.

David przyjechał pięć minut przed terminem. Nie wyglądał na szczególnie ucieszonego tym wezwaniem, zwłaszcza że musiał w tym celu przejechać całe miasto, i to pod koniec jednego z najgorętszych w dziejach dni września. Sprawiał wrażenie wyczerpanego i zirytowanego.

Przez jakieś dziesięć sekund Kate bardzo mu współczuła, ale potem przypomniała sobie, dlaczego David tu jest, i odzyskała rezon. Nie może dopuścić do tego, by gwałtowne bicie serca i sympatia do Davida wpłynęły na sposób wywiązywania się przez nią z obowiązków wobec Daveya.

- Czy mogłabyś mi powiedzieć, co się pali? Co jest takie ważne, że nie można tego odłożyć do jutra?

Obrzucił wściekłym spojrzeniem Zeldę i dodał:

- I co ona tu robi?

- Jest tu, żeby notować. Chcę, żeby ta rozmowa była protokołowana.

Spiorunował ją wzrokiem.

- Po co?

- Żebym mogła wykazać sądowi, że były próby mediacji.

- Sądowi? - spytał z niedowierzaniem. - Chyba oszalałaś?

Chociaż była zdecydowana zachować obiektywizm i traktować rzecz bezosobowo, nie mogła się powstrzymać od utożsamiania się z tym, co David musiał czuć w tym momencie. Domyśliła się więc, że jego reakcja jest mieszanką gniewu i upokorzenia, upokorzenia wywołanego tym, że ktoś publicznie atakuje go za stan jego stosunków z synem. Uznała, że zademonstrowała już dostatecznie powagę sytuacji i spojrzała na Zeldę.

- Myślę, że możesz już iść. Sama zrobię notatki i przepiszę je ha maszynie jutro rano.

- Jesteś pewna?

Kate skinęła głową, a kiedy Zelda wyszła, spojrzała na Davida.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie musiałam jej odprawiać. Pomyślałam jednak, że ten jeden raz nasza rozmowa będzie może bardziej konstruktywna, jeśli będziemy sami.

- Rozmowa o czym?

Wyraźnie był w defensywie. Czuł się atakowany.

Niezależnie od tego, jakie uczucia zaczynały ich łączyć, ustąpiły teraz miejsca czystej niechęci. Nie mogła tego nie żałować. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek nadejdzie taki czas, by wszystko było proste.

- Musimy porozmawiać o twoim synu - odparła sucho. - Pamiętasz, że masz syna?

Westchnął i zapadł głęboko w fotel, po czym przesunął palcami po i tak już wzburzonych włosach.

- Znowu to samo? Myślałem, że już wszystko rozstrzygnęliśmy.

- Też tak myślałam. Niestety, Davey wpadł tu dziś, żeby zobaczyć się ze mną. Według niego nic się nie zmieniło.

- Jak możesz coś takiego mówić? Spędziliśmy z tobą cały cholerny weekend. Oprowadziłem was też po studiu.

Kate aż się wzdrygnęła, słysząc jego agresywny ton.

- Czego, u diabła, chcesz? - spytał. - Mam bardzo napięte terminy. Wychodzę ze skóry, żeby zdążyć.

Odnosiło się wrażenie, że jest u kresu i cierpliwości, i sił. Kate coraz bardziej mu współczuła i jej zdecydowanie wyraźnie słabło.

Dobrze wiedziała, co to znaczy żyć w ten sposób całymi tygodniami, a nawet miesiącami, bez chwili przerwy nawet na złapanie oddechu. Świetnie potrafiła się wczuć w jego sytuację - zrozumieć napięcie, jakie, najwyraźniej go nie opuszczało, i trudny wybór, jakiego musiał dokonać.

- Czy naprawdę się starasz?

Powiedziała to łagodniejszym tonem, ale jednak powiedziała. Winna to była Daveyowi. Musiała uświadomić Davidowi cierpienie jego syna, niezależnie od tego, że naprawdę rozumiała jego dylematy.

- Ależ tak, do diabła! Nie masz pojęcia, co to znaczy mieć do czynienia z ekipą, którą trzeba zmuszać do dotrzymywania terminów. Reżyser na przykład przeżywa nagle olśnienie wymagające kompletnej przebudowy dekoracji do jakiejś sceny, a producent dostaje szału, kiedy widzi zestawienie wydatków. Gonię ostatkiem sił. A teraz jeszcze ty...

Resztki oburzenia, jakie Kate czuła po wizycie Daveya, zniknęły. Spojrzała w zmęczone oczy Davida i widziała już tylko człowieka walczącego o utrzymanie się na powierzchni.

Zdusiła pokusę, by podejść do niego i rozmasować mu barki, by jakoś zmniejszyć napięcie mięśni.

- Przepraszam - powiedziała - ale mamy tu problem. Davey nie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawy. Widzi tylko, że nie dotrzymujesz obietnic.

Ryzykując, że wywoła nowy wybuch, dodała:

- Przecież nie ma w domu nikogo innego, kto mógłby go wesprzeć.

Zesztywniał i spytał cicho:

- Czy myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Spojrzał na nią tak żałośnie, że coś w niej pękło.

Nie miała pojęcia, jak zareagować, by nie zagroziło to stanowisku, jakie zajęła w obronie Daveya. Czekała tylko i słuchała, jak David walczy o znalezienie wyjścia z całego tego bałaganu.

Zaczął spacerować po gabinecie, dotykając palcami tych samych przedmiotów, które zaledwie parę godzin wcześniej wzbudziły zainteresowanie jego syna. Trzymając w ręku rzeźbę Remingtona, odwrócił się twarzą do Kate.

- Nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić. W każdym razie teraz nie mogę nic więcej. Kiedy skończę tę robotę, będę mógł trochę zmniejszyć tempo i znajdę więcej czasu dla Daveya.

W jego słowach Kate natychmiast rozpoznała próbę tłumaczenia się i pełną dobrej woli, ale próżną obietnicę.

- Ale czy to zrobisz? Czy też znowu zakopiesz się z głową w kolejnej pracy, a potem jeszcze w kolejnej? Znam to. Sama tak nieustannie robię. Jest to świetny sposób na unikanie prawdziwego życia.

Warknął coś pod nosem, ale Kate nie pozwoliła sobie na żadne wahania, chociaż bardzo chciała znowu nawiązać ów osobisty kontakt. Chciała tego z powodów, które w tej chwili były nieistotne.

Po dłuższej chwili z twarzy Davida zniknął gniew. Przyjrzał się Kate ze smutkiem.

- Mam wrażenie, że ostatnio poddałaś się psychoanalizie.

- To bolesne, ale tak było - przyznała. - Zawdzięczam to w pewnym stopniu tobie. W tym, co robisz, rozpoznałam moje własne zachowania. Wszyscy mówią, że uświadomienie sobie, z czym musi się walczyć, jest pierwszym krokiem do zmiany.

Zrobił kwaśną minę i ostrożnie odstawił rzeźbę na miejsce.

- A więc jednak czytałaś te broszurki psychologiczne, które zostały po twoich gościach?

- Niektóre - przyznała. - Widzisz, nikt lepiej ode mnie nie wie, jak trudno jest uznać rodzinę za ważniejszą niż pracę, ale ostatnio dotarło do mnie, że wybór, jakiego dokonałam, nie jest dobry. Może i z tobą tak jest?

- Och, to nie ulega kwestii - zgodził się bez zmrużenia powiek. - Ale, Kate, to nie znaczy, że wiem, u diabła, jak się zmienić. W każdym razie nie teraz, kiedy jestem w środku wywiązywania się z potwornego kontraktu. Jeśli to schrzanię, to nigdy nie odzyskam dotychczasowej opinii człowieka dotrzymującego terminów i nie przekraczającego budżetu. Ten przemysł potrafi być pamiętliwy.

- Z pewnością jest miejsce na kompromis. Wyciągnęła do niego podpisany przez niego papier i przypomniała mu:

- Dokonujesz zmian krok po kroku. Czy nie tak tu jest napisane?

Westchnął ciężko.

- Tak słyszałem.

- Możemy to przejrzeć i ewentualnie pozmieniać, tak żeby to było rozsądniejsze na parę najbliższych tygodni, kiedy jeszcze masz tyle pracy. Lepiej żeby to, czego oczekuje Davey, było realistyczne, niż żeby nieustannie się rozczarowywał.

Nagle zdała sobie sprawę, że David uważnie się jej przygląda. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, nagle pociemniałe i niepewne.

- Co z kolacją? - spytał. - Czy masz jakieś plany? Moglibyśmy te zmiany omówić.

Kate strasznie chciała wyrazić zgodę. Chciała utrzymać to wrażenie, że atmosfera wokół nich naładowana jest elektrycznością. Chciała, by trzymał ją w ramionach, i całował i...

- Nie - powiedziała wbrew sobie.

I ucieszoną jego wyraźnym rozczarowaniem, dodała łagodnie:

- Ty masz plany. Jedź do domu, do syna.

- Czy mógłbym cię namówić, żebyś pojechała ze mną?

- Jako zderzak? Nie sądzę.

- Raczej myślałem, że jako przyjaciel.

W Kate zamarło serce. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo im obojgu potrzebna jest przyjaźń. Ale nie dzisiaj. Dziś ważniejszy jest Davey.

- Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała powoli z nieoczekiwaną mieszaniną pewności i wyraźnego oczekiwania - będą jeszcze inne wieczory.

Po dłuższej chwili skinął wreszcie głową.

- Myślę, że masz rację.

Wstał i odprowadziła go do windy. Kiedy otworzyły się drzwi, David nachylił się i szybko ją pocałował. Dotknięcie jego gorących warg było lekkie jak piórko, ale było zobowiązaniem, obietnicą, że nadejdzie czas, kiedy oboje bliżej zbadają to nowe uczucie, jakie się między nimi rodziło w bardzo trudnych okolicznościach.

- Dzięki - powiedział. - Mimo że zachowuję się fatalnie, to zdaję sobie sprawę, jakie to szczęście, że Davey ma cię po swojej stronie.

Kate wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku.

- Nie zapominaj, jakie to dla niego szczęście, że ma ciebie za ojca.

Spojrzał na nią ze smutkiem.

- Myślałem, że właśnie skończyłaś mi mówić, jak fatalnym jestem ojcem.

- Teraz istotnie jesteś fatalnym ojcem - powiedziała łagodnie - ale nie zawsze taki byłeś. Gdybyś nie był tak wspaniały przedtem, nie brakowałoby mu ciebie tak bardzo.

- Dziękuję, że to powiedziałaś.

A kiedy drzwi windy już się zamykały, dodał:

- Mam nadzieję, Kate, że zdajesz sobie sprawę, jak niewiarygodnie wspaniałą jesteś kobietą. Naprawdę!

Kate westchnęła. Dzięki niemu i Daveyowi i swej własnej rodzinie zaczęła sobie uświadamiać, że jej wartość bynajmniej nie kończy się na tym, że jest dobrym adwokatem.


Rozdział 11

Kiedy David wszedł do domu, zastał Daveya siedzącego samotnie przy ogromnym stole jadalnym. Wyglądał na tak zagubionego, że David poczuł, jak ściska mu się serce z poczucia winy i z żalu. Żaden mały chłopiec nigdy nie powinien być aż tak smutny.

- Cześć, chłopie! - powiedział.

Na twarzy chłopca odmalowało się natychmiast takie szczęście, że David osłupiał. Jak mógł zapomnieć, że to jest jedyna rzecz, która się naprawdę liczy? Jak mógł stracić z oczu ów cud pełnego uwielbienia spojrzenia syna?

- Tata! Nie wiedziałem, że przyjdziesz na kolację.

- Przepraszam za spóźnienie. Gdzie jest pani Larsen?

- W kuchni. Chciała obejrzeć wiadomości i teleturniej. Czasem oglądam razem z nią, ale to dosyć nudne. Powiedziałem jej, że chcę zjeść tutaj.

- Sam? Czemu nie u mnie, gdzie mógłbyś oglądać wideo?

- Pani Larsen mówi, że u ciebie nie można jeść. Że po to mamy stołowy i kuchnię.

Powiedział to, idealnie imitując głos gospodyni.

David poczuł nagły przypływ złości. Przysunął sobie krzesło i usiadł. Przyjrzał się uczesanym bez zarzutu włosom syna, jego świeżutkiej - bez najmniejszej plamki - koszuli. Zawsze uważał, że wszystko to świadczy o tym, jak dobrze pani Larsen troszczy się o Daveya. Ale teraz zrozumiał, co Kate miała na myśli, mówiąc mu przed kilkoma tygodniami, że gospodyni jest sztywna, chociaż wyraźnie bardzo przejmuje się chłopcem.

- Co jeszcze mówi pani Larsen?

- Och, mnóstwo rzeczy. - Davey wzruszył ramionami. - Na prawie wszystko ma jakieś zasady. Założę się, że kiedy była dzieckiem, to niewiele miała zabawy.

- Masz ochotę zagrać ze mną w kosza? - spytał David impulsywnie.

Nagle bardzo chciał zobaczyć syna z rumieńcem podniecenia na twarzy, potarganego w trakcie zabawy, której tak mało miała w dzieciństwie pani Larsen.

- Teraz?

Daveyowi zapaliły się oczy, ale spojrzał na górę marchewki i brokułów na swym talerzu i od razu przygasł.

- Nie skończyłem jeszcze jarzyn. Pani Larsen mówi, że beta... beta coś tam to bardzo ważna witamina.

- Do diabła z jarzynami - powiedział David, myśląc przy tym, że pani Larsen mówi zdecydowanie zbyt wiele rzeczy. - Chodźmy!

Davey ruszył ku schodom. - Gdzie idziesz?

- Muszę się przebrać.

- Nie musisz - powiedział David. - W każdym razie nie dziś.

Chłopiec rozpiął koszulę i rzucił ją na krzesło. Na szczęście był w dżinsach i tenisówkach.

- Gdzie jest piłka?

- W garażu.

- Dobra. Przyniosę ją i zapalę światła w ogrodzie - powiedział i zrobił groźną minę. - Mam nadzieję, że trenowałeś, bo czuję, że dziś mam mnóstwo szczęścia.

Davey zachichotał.

- Tato, jesteś okropny. Jako tako wychodzą ci tylko rzuty wolne.

- Okropny? Pokażę ci, kto jest okropny, ty niewdzięczny potworze!

Głośno tupiąc przebiegli przez kuchnię. Zdumiona pani Larsen natychmiast wykrzywiła usta w grymasie dezaprobaty. Otworzyła je, ale zanim zdołała wydobyć słowo, David spojrzał na nią ze spokojem i powiedział:

- Będziemy musieli później porozmawiać. Myślę, że trzeba tu będzie wprowadzić pewne zmiany.

Patrzyła w ślad za nimi oczami rozszerzonymi ze zdziwienia i 'niepokoju. To, że zakłócił jej posiłek i cały porządek dnia, niezbyt Davida zmartwiło. Odczuwał większe wyrzuty sumienia z powodu niepokoju, jaki w niej wzbudził. Instynkt rozzłoszczonego człowieka podpowiadał mu w pierwszej chwili, by ją zwolnić, ale uświadomił sobie, że byłoby to niesprawiedliwe.

Pani Larsen przez lata była dobra dla nich wszystkich. Podczas choroby Alicji zachowywała się wspaniale, jak prawdziwa święta - odnosiła się do chorej z taką czułością, jakby to była jej rodzona córka. Niestety, osiągnęła już pewien wiek i twarda ręka oraz sztywne zasady były według niej metodą na dawanie sobie rady z energicznym chłopcem. David pomyślał, że może jednak zdoła ją przekonać, że sytuacja wymaga większego umiaru w narzucaniu dyscypliny.

Kiedy grali z Daveyem w koszykówkę, zdał sobie sprawę, jak duże postępy poczynił jego syn od czasu, gdy po faz ostatni byli wspólnie na boisku. Nie tylko był szybszy, ale i rzuty miał coraz bardziej pewne, choć David przeszkadzał mu w nich, jak mógł. Z diabelską zręcznością chłopiec blokował też rzuty ojca. Przerwali grę o dziewiątej, zmęczeni i spoceni. Żaden nie był w stanie odnieść zwycięstwa.

- Dosyć! - krzyknął David i padł na trawę.

- Tchórz! - oskarżył go Davey. - Byłem przy piłce. Jeszcze minuta i bym wygrał.

- Pewno tak - zaśmiał się David. Zastanawiał się, skąd się wzięła u syna ta żyłka do współzawodnictwa. Kate powiedziałaby z pewnością, że chłopiec odziedziczył ją po nim. Ale on sam nie zawsze był taki. Zmienił się tak dopiero po śmierci Alicji. Pomyślał, że może teraz, popychany do tego przez Kate i Daveya, nie mówiąc już o Dorothy, zaprowadzi jakiś porządek w życiu, które zaczęło mu się wymykać spod kontroli.

Zwichrzył Daveyowi mokre od potu włosy.

- Pomyśl, jakim upokorzeniem byłaby dla mnie przegrana. Daj swojemu staremu szansę.

- Chce ci się pić? - spytał Davey. - Mógłbym coś przynieść.

- Wspaniale - powiedział z wdzięcznością. Davey wrócił z puszkami i usiadł przy ojcu.

- Myślę, że pani Larsen naprawdę się martwi. - W jego głosie zabrzmiał szczery niepokój. - Nie jesteś chyba rzeczywiście na nią zły? Co, tato?

- Nie. Nie naprawdę. Chcę tylko z nią porozmawiać o złagodzeniu paru reguł.

- To dobrze, bo ona nie jest zła. Ona niczego nie robi na złość.

David spojrzał z dumą na syna.

- To wspaniale, że stajesz w jej obronie. Davey wzruszył ramionami.

- Ona w niczym nie przypomina mamy - powiedział, starannie dobierając słowa - ale piecze całkiem dobre ciastka i inne rzeczy. I zwykle zawozi mnie do moich przyjaciół. Myślę jednak, że denerwuje się, kiedy oni przychodzą do mnie. Boi się, że wpadniemy do basenu i się potopimy.

- To dlatego nieczęsto masz tu przyjaciół?

- Niezupełnie - odpowiedział Davey po dłuższym wahaniu.

- Więc dlaczego?

- Wolę chodzić do nich - przyznał w końcu. David pomyślał, że jego własny dom rodzinny

zawsze był ośrodkiem chłopięcych działań. Chciał tego samego dla syna i zastanawiał się, dlaczego tak się nie stało. I wtedy przypomniał sobie, jak cicho starali się zachowywać podczas choroby Alicji. Czy to nie, wtedy Davey przestał zapraszać przyjaciół? A może sprawa jest prostsza - może chodzi tylko o to, że w domach przyjaciół jest większy wybór rozrywek?

- Czy u nich jest coś więcej do robienia? - zapytał, choć nie mógł sobie wyobrazić, by jakieś dziecko miało więcej zabawek niż jego syn.

Davey potrząsnął przecząco głową. Wpatrywał się w jakąś plamę na swym bucie, którą zaczął intensywnie ścierać.

Zdziwiony nieoczekiwaną powściągliwością chłopca, David sondował dalej.

- Synku, o co chodzi?

Ogromne piwne oczy wreszcie na niego spojrzały.

- Większość z nich ma i mamę, i tatę - powiedział z zazdrością. - To jest naprawdę fajne.

Davida przeszył ból ostrzejszy od ataku serca, silniejszy od tego, jaki odczuwał, kiedy umarła Alicja. Przyciągnął syna do siebie i poczuł, jak chude ramiona otaczają jego szyję. Ten rzadki gest był tym cenniejszy, że zdobył się na niego syn już za duży na pieszczoty.

- Tak mi przykro, Davey - wyszeptał zdławionym przez wzruszenie głosem. - O Boże! Tak mi przykro.

Po chwili poczuł, że kapią mu na pierś łzy. Nie wiedział, czy Daveya, czyjego własne.

David położył Daveya spać, wziął prysznic, włożył spodnie od piżamy i szlafrok i udał się na poszukiwanie pani Larsen. Znalazł ją w jej pokoju. Była jeszcze ubrana w dzienny strój i nadal wyglądała tak, jakby bała się zwolnienia.

- Chciałem panią przeprosić, jeśli moje zachowanie stało się przyczyną pani niepokoju.

- Staram się wszystko rozumieć - powiedziała tonem mentora.

Poszła za Davidem do kuchni. Wysunęła krzesło i ciężko na nim siadła, najwyraźniej oczekując najgorszego.

David zastanawiał się z poczuciem winy, jak wiele rzeczy trzeba było rozumieć od momentu śmierci Alicji, kiedy na barki pani Larsen spadł ciężar dbania o jego dom i jego syna.

- Robi tu pani wspaniałe rzeczy. Naprawdę nie wiem, jak bym sobie dał bez pani radę. Ale martwię się o Daveya.

W jej oczach pojawił się błysk ulgi, lecz szybko przyjęła postawę obronną.

- Co on panu powiedział?

- Nic. Zapewniam panią. Po prostu czuję, że czas, żebyśmy mu dali trochę więcej swobody. Musi się nauczyć ponosić odpowiedzialność za to, co robi. Myślę, że położyliśmy już pod to solidne fundamenty. Prawda?

- Ale on wciąż jest jeszcze tylko chłopcem - zaprotestowała pani Larsen. - Wymaga wskazówek.

- Właśnie. Wskazówek, a nie wojskowej dyscypliny. Może moglibyśmy trochę złagodzić obowiązujące reguły? Na przykład, jeśli mnie nie ma w domu, a on chce jeść w swoim pokoju albo u mnie, to myślę, że można by mu przygotować jedzenie na tacy. A co pani o tym sądzi?

Chociaż gospodyni wyglądała tak, jakby sama taka myśl wprawiała ją w skrajne przerażenie, kiwnęła po chwili głową:

- Myślę, że tak, chociaż na pewno spowoduje to mnóstwo bałaganu.

- To będzie musiał posprzątać po sobie. Kiwnęła ż aprobatą głową.

- Przypuszczam, że wobec tego wszystko jest w porządku.

- I chciałbym, żeby go pani zachęcała do zapraszania tu przyjaciół. Zdaję sobie sprawę, że będzie to dla pani ogromne obciążenie, bo dziesięcioletni chłopcy są na ogół hałaśliwi i nieposłuszni, ale Davey od czasu do czasu powinien ich zapraszać, skoro tak często bywa u nich. Postaram się być w domu, kiedy tu przyjdą.

Wspomnienie z dzieciństwa nasunęło mu nagle pomysł:

- Może w następny weekend mogliby tu nawet zanocować, jeśli zgodzi się pani upiec parę dodatkowych porcji tych ciastek, które tak lubi. A ja zamówię pizzę i napoje chłodzące.

Perspektywa ogłuszającego hałasu, jaki potrafi wznosić gromada dziesięciolatków, przerażała go niemal tak samo jak panią Larsen. Był jednak zdecydowany nie dopuścić do tego, by tylko ona wprowadzała tu zmiany. Pomyślał, że spróbuje coś zmienić bez popychania przez Kate, chociaż nie mógłby zaprzeczyć, że zależy mu na jej aprobacie. Spojrzenie pani Larsen nieco złagodniało.

- Jeśli wolno mi coś powiedzieć, proszę pana, to myślę, że tego właśnie mu trzeba: trochę więcej uwagi z pana strony.

- Tak też mi powiedziano - odparł ze smutkiem. - To wszystko na dziś. Gdyby miała pani jakieś problemy, to proszę, niech je pani ze mną omówi.

- Tak, proszę pana. Skierowała się już do swego pokoju, kiedy nagle odwróciła się do niego:

- Dobrze jest widzieć, że znowu się pan tym interesuje.

Westchnął.

- Dziękuję pani. Powinienem był to zrobić dawno temu.

Kiedy wróciła do siebie, David poszedł do salonu i zapadł się w ten sam fotel, w którym parę tygodni wcześniej znalazł śpiącą Kate. Po raz pierwszy od wieków był przyjemnie zmęczony, a nie skrajnie wyczerpany. Zdał też sobie sprawę, jak słuszne było to, co Kate mu powiedziała o potrzebach Daveya. Musi jej to powiedzieć przy następnym spotkaniu.

Dlaczego nie dziś? Impulsywnie chwycił za słuchawkę, rzucił okiem na wizytówkę przyczepioną do dokumentów prawnych, jakie mu dała, i wykręcił jej numer. Zgłosiło się biuro usług.

- Czy to pilne?

Pomyślał, że jest to przynajmniej tak samo pilne, jak wcześniejsze żądanie Kate, by się z nią skontaktował. - Tak.

- Przekażę jej, żeby do pana zadzwoniła.

Nie minęło nawet pięć minut, kiedy telefon się odezwał. Dźwięk jej głosu sprawił, że szybciej zabiło mu serce.

- Chciałem ci podziękować - powiedział, podczas gdy w uszach brzmiało mu niczym echo nie wypowiedziane głośno prawdziwe wytłumaczenie tego telefonu: chciałem usłyszeć twój głos.

- Za co?

- Za najlepszy wieczór. Wieczór, jakiego nie miałem od bardzo dawna.

A owo echo podpowiadało: za to, że cię obchodzę.

- Wieczór z Daveyem? - spytała.

- Tak.

A echo: i z tobą.

- Tak się cieszę.

W jej głosie zabrzmiała prawdziwa radość.

- Co robiliście? - zapytała takim tonem, jakby zależało jej na poznaniu najdrobniejszych szczegółów.

- Graliśmy w koszykówkę, aż padliśmy.

- Kto wygrał?

- Nikt. Miałem dosyć rozsądku, żeby przerwać grę, kiedy wynik był remisowy.

- Chcesz powiedzieć, zanim cię pokonał?

- On też tak twierdził. Myślę, że razem spiskujecie.

- Ależ tak! - potwierdziła ze śmiechem. David westchnął.

- Jestem zadowolony, Kate. Nie mogę ci obiecać, że wszystko zmieni się z dnia na dzień, ale staram się.

- Tylko o to mogę cię prosić.

Nagle poczuł, że chciałby jej tyle rzeczy powiedzieć, tak jak tylu rzeczy chciałby się dowiedzieć o kobiecie, która jak buldożer utorowała sobie drogę do jego życia. Uświadomił sobie, że naprawdę zaczyna go ona obchodzić i czekał, aż pojawi się poczucie winy - ale tym razem nie nadeszło. Kolejny już raz doszedł do wniosku, że ten wieczór jest dla niego prawdziwym punktem zwrotnym. To Kate zawdzięcza ten powrót do życia.

- Wkrótce się z tobą zobaczę - powiedział.

Zachował dla siebie to, co nade wszystko chciałby jej przekazać: nie mogę się doczekać, kiedy znajdziesz się w moich ramionach, żebym mógł się przekonać, czy rzeczywiście zdarzają się na świecie cuda.

- Do szybkiego zobaczenia - powtórzyła jak echo.

Minęła dobra chwila, zanim odłożyli słuchawkę. Zwlekali z tym, jakby oboje czuli niechęć do powrotu w swój samotny, izolowany od ludzi świat.

Chociaż po rozmowie z Davidem i po telefonie późnym wieczorem Kate nie miała już tylu wątpliwości co do powodzenia swej misji, to jednak zdawała sobie sprawę, że zmiany, jakich się domagała, nie zajdą z dnia na dzień i że co pewien czas trzeba do nich przynaglać.

Zaczęła od tego, że codziennie rano o siódmej dzwoniła do Davida, by mu przypomnieć, że ma jeść śniadanie ze swym synem. Oczywiście dźwięk zaspanego, głębokiego głosu Davida wpływał również w przyjemny sposób na jej nastrój w ciągu całego dnia.

Jeśli Davida denerwował fakt, że Kate jawnie wtrącała się w jego życie, to nigdy nie ujawniło się to w jego głosie. Te ich poranne rozmowy stawały się z każdym dniem coraz dłuższe: omawiali swe plany na ten dzień, pytali o nowiny Szybko doszło do tego, że Kate znała plany dnia Davida równie dobrze jak swoje własne. Aż nazbyt często łapała się na tym, że spojrzawszy na zegar przypominała sobie, co David miał robić o tej porze.

Ale mimo bliskości, jaką zaczęła odczuwać, mimo nieoczekiwanie ciepłego uczucia, że stała się jakąś częścią życia Davida, żadne z nich nie uczyniło żadnego kroku, by się spotkać.

Kate powiedziała sobie, że może to i lepiej. Jej program dnia był jak zawsze przepełniony od świtu do późnego wieczoru. Wydawało się, że rady, których tak chętnie udzielała Davidowi, w żaden sposób nie wpłynęły na jej własne postępowanie.

I nagle, po tygodniu takich telefonów, w najmniej oczekiwanym momencie David zasugerował, by wstąpiła do nich w drodze do biura i zjadła razem z nimi śniadanie.

- Rano na tarasie pogoda jest wspaniała. To bardzo dobry sposób rozpoczynania dnia.

Powiedział to tak, jakby właśnie to odkrył i nie mógł się doczekać, kiedy podzieli się z nią tym odkryciem.

Nie wiedziała, co zrobić. Chciała się zgodzić, ale przecież wzywały ją obowiązki.

- Muszę być o dziewiątej w sądzie.

- No to jutro. To sobota, a więc nie szukaj wymówki. A poza tym twój klient wciąż się o ciebie dopytuje, Może już ma dość mojego towarzystwa.

Zaśmiała się.

- A ja myślałam, że to ja jestem mistrzem manipulacji. Dobrze, przyjadę. Obiecaj mi tylko, że pani Larsen nie zrobi owsianki. Davey mówił mi, że smakuje jak cement.

- Rzeczywiście - zgodził się David. - Złączone nią cegły wytrzymałyby nawet trzęsienie ziemi. Zgoda! Żadnej owsianki! A więc zobaczymy cię koło ósmej?

- Niech będzie.

Zaczęła już odkładać słuchawkę, kiedy usłyszała jego głos.

- Kate?

- Tak.

- Dużo szczęścia w sądzie.

Już teraz czuła się wyjątkowo szczęśliwa.

W sobotę meteorolodzy zapowiadali kolejny rekordowo gorący dzień, Kate wybrała więc jasnożółtą sukienkę, dobrze odzwierciedlającą radosny nastrój, w jakim wybierała się na śniadanie z Davidem i Daveyem.

Poświęciła też więcej niż zwykle czasu na makijaż, upewniając się, że wygląda on zupełnie naturalnie. Ironia tego stwierdzenia nie umknęła jej uwagi. Mniej czasu poświęciła włosom, zdając sobie sprawę, że wiatr i tak je potarga. W taki piękny dzień nie miała zamiaru stawiać w samochodzie dachu - tylko po to, by chronić fryzurę.

Jechała dosyć wolno, chociaż drogi były puste, i myślała o zmianach, jakie zaszły w stosunkach Davida z synem. Nie mogła się doczekać zobaczenia tych zmian na własne oczy. W tym momencie westchnęła i pomyślała, że nie może się też doczekać, by bliżej zanalizować zmiany, jakie - czuła to - zaszły w jej stosunkach z Davidem.

Teraz każda rozmowa telefoniczna miała coraz bardziej prowokujący, głęboki podtekst. I to niezależnie od tego, o jak przyziemnych sprawach mówili.

W drzwiach powitała ją pani Larsen. Z jej twarzy biła obojętność, ale Kate była niemal pewna, że dostrzegła w jej oczach nieoczekiwany, porozumiewawczy błysk. Być może w duszy pani Larsen kryła się jednak jakaś nutka romantyzmu.

- Pan David jest na tarasie. Zaprowadzę panią.

- A Davey?

- Nocował u przyjaciela. Nie jestem pewna, o której dokładnie należy go oczekiwać.

Kate zawahała się. Nie ma Daveya? Czyż ona nie przyjechała tu dlatego, by przekonać się na własne oczy, że stosunki chłopca z ojcem są już znacznie lepsze? Aż do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo liczyła na to, że Davey odegra rolę bufora między nią i Davidem. Jego obecność stanowiłaby gwarancję, że wszystko będzie się toczyć na płaszczyźnie przyjemnie neutralnej, nawet gdyby kompletnie zawiódł ją zdrowy rozsądek.

Kiedy weszła za panią Larsen na taras, David wstał zza rozstawionego przy basenie stołu, by ją przywitać. Miał na sobie kąpielówki i nie zapiętą koszulę. Najwyraźniej przed chwilą skończył pływać. Włosy miał mokre i na jego opalonej skórze błyszczały kropelki wody. Przyłapała się na tym, że patrzy ukradkiem na jego mięśnie, widoczne pod rozpiętą koszulą. Jej tętno zaczęło wyraźnie przyspieszać.

David przesunął po niej wzrok. Jego twarz miała przy tym wyraz tak ciepłej aprobaty, że Kate poczuła wzruszenie.

- Wyglądasz czarująco - powiedział miękko. Te jego słowa znów przyspieszyły jej tętno. By nie dopuścić do wytworzenia się dwuznacznej atmosfery, ku czemu najwyraźniej biegły wydarzenia owego poranka, Kate podniosła głowę i powiedziała z niezadowoleniem:

- Myślałam, że będzie tu też Davey.

- Miał być, ale wczoraj wieczorem zadzwonił jego kolega i zaprosił go do siebie. Davey naprawdę chciał tam iść.

- Dlaczego więc odnoszę wrażenie, że właściwie wypchnąłeś go z domu?

Zauważyła, że nawet nie próbuje zaprzeczać.

- Bo jak wiesz, już od pewnego czasu chcę być z tobą sam na sam.

- Nie wiem.

Próbowała bez powodzenia Uratować chociaż część tego dystansu, jaki był jej potrzebny, by utrzymać swe uczucia na wodzy.

- Kłamiesz - stwierdził.

I jakby czując, że Kate może opuścić jego dom, przybrał łagodniejszy ton.

- Usiądź. Sok i kawą są już na stole. Śniadanie będzie za minutę. Mamy grzanki z francuskiej bułki z serem śmietankowym i pomarańczowym dżemem. Mam nadzieję, że jest to zestaw dostatecznie dekadencki.

Kate napłynęła ślinka do ust.

- Dekadencki mówisz? To jest zestaw wręcz samobójczy.

- Zlikwidujemy ten nadmiar energii pływaniem - obiecał.

Pani Larsen postawiła przed nimi talerze z kusząco wyglądającym jedzeniem.

- Tyle kalorii? - spytała Kate ze sceptycyzmem.

- Na pozbycie się ich mamy cały dzień.

Jej spojrzenie powędrowało ku basenowi i wróciło do niego.

- Nie wzięłam kostiumu.

- Żaden problem.

Powiedział to takim tonem, że jej wyobraźnia nagle zaczęła szaleć. W końcu jednak uśmiechnął się i dodał:

- Jeśli naprawdę upierasz się, żeby pływać w kostiumie, to w przebieralni jest ich kilka.

- Upieram się - mruknęła bez tchu.

Pomysł, by obydwoje kąpali się w strojach Adama i Ewy pod palącymi promieniami słońca, spodobał się jej bardziej, niż gotowa to była przyznać. Wzburzył ją wpływ, jaki David zdawał się na nią wywierać nawet bez szczególnych starań z jego strony. Co by się, na Boga, stało, gdyby serio zabrał się do uwodzenia jej?

- Kate? - powiedział miękko.

- Tak?

Kiedy spotkała jego wzrok, widelec upadł jej z brzękiem na talerz.

- Nie bój się tego, co dzieje się z nami.

- A coś się dzieje?

Podniosła widelec i kurczowo ściskała go w dłoni.

- Nie jestem pewien, kiedy i jak się to stało, ale mnie to dotyczy. A widzę po twoich oczach, że i ciebie.

Kate zastanawiała się, co David naprawdę czuje. Pożądanie? Zapewne od dłuższego czasu żył w celibacie. Ostatnio dużo się z sobą kontaktowali, zdarzyło im się parę pocałunków, i pewno dlatego w rezultacie doszedł do różnych zbyt pospiesznych i niesłusznych wniosków.

Próbowała zyskać na czasie, jedząc coraz wolniej. Zapewne jedzenie było bardzo smaczne, ale równie dobrze mogły to być trociny.

- David! - powiedziała w końcu. - Wiem, że czujesz się bardzo samotny...

- To nie mą nic wspólnego z samotnością - odrzekł ze stoickim spokojem.

- Myślę, że jednak ma. To naturalne.

- Tak, naturalne - przerwał jej. - Widzisz, ja nie próbuję niczego przyspieszać. Bóg wie, że czułem się bardzo samotny. Ale już raz w życiu byłem zakochany i wiem, jak to wygląda. Kiedyś już o tym mówiliśmy. Te dzwonki, pamiętasz?

Kate rzuciła mu zdumione i pełne rozpaczy spojrzenie.

- Zakochany? - powtórzyła załamującym się głosem.

Odepchnęła talerz, straciwszy wszelkie zainteresowanie jedzeniem. Musiała natychmiast coś wypić. Fatalne, że nie podał „mimozy". Szampan z sokiem pomarańczowym wygładziłby ostrość tego, co nagle w tej chwili poczuła.

- Nie wpadaj w panikę - powiedział rozbawiony. - Nie wyciągam pochopnych wniosków. Po prostu podjąłem decyzję, żeby otworzyć drzwi przed różnymi możliwościami.

- Mówisz jak ktoś, kto rozważa zamówienie po raz pierwszy w życiu horoskopu. Trochę sceptycyzmu, trochę nadziei.

- Właśnie. - Jego uśmiech zbladł, a wzrok stwardniał. - Czy nie możesz mi pomóc i spotkać się ze mną w połowie drogi?

- W połowie drogi?

Powiedziała to tak, jakby na trawniku był jakiś określony punkt, który David mógłby przy tym wskazać. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że to, co mówi, nie brzmi zbyt dobrze, ale nie miała zamiaru wykonywać żadnych eksperymentów ze spotykaniem się z nim w połowie drogi. To w ten właśnie sposób ludzie narażają się na cierpienie.

- Upłynęło już to obowiązkowe pół godziny, odkąd skończyliśmy jeść. A przynajmniej od pół godziny nie wzięłaś nic do ust - ironizował. - Możemy tę połowę drogi wyznaczyć w basenie.

Kate wcale nie czuła entuzjazmu na myśl o przebraniu się w kostium kąpielowy i wejściu do basenu z mężczyzną, który właśnie oświadczył, że zamierza się przekonać, jakie żywi wobec niej uczucia. Ale gdyby poszła do przebieralni, dałoby to jej parę minut na wzięcie się w garść i przypomnienie sobie samej, że jeśli David szuka partnerki do szybkiego skoku do łóżka, to ona nią nie będzie.

Z pewnym żalem spostrzegła, że jej ciało ma na tę sprawę zupełnie inny pogląd.


Rozdział 12

Kiedy Kate poszła się przebrać, David uznał, że potrzebny mu jest skok do basenu, by zimna woda trochę go ostudziła. Ta kobieta, tak piekielnie zdecydowana nie zachowywać się prowokująco, doprowadziła do tego, że przestawał być panem siebie.

Oczywiście - przyznał to szczerze - jest najzupełniej prawdopodobne, że w którymkolwiek z kostiumów kąpielowych, jakie miała do wyboru, będzie wyglądała jeszcze bardziej niepokojąco niż w tej sukience, która odsłaniała zaledwie jej ramiona i wirowała wokół niej jak plama słońca.

Już sama myśl o tym, jak Kate będzie wyglądać, wzbudziła w nim podekscytowanie, którego nie mogła ostudzić nawet chłodna, turkusowa woda basenu. Najwyraźniej nadeszła pora zapłaty za długie miesiące celibatu.

Zaczął płynąć - długimi, twardymi rzutami ramion przecinał wodę. Dopłynął do końca basenu, zawrócił i popłynął do przeciwnego końca. Po niemal dwudziestu wyczerpujących nawrotach wreszcie się zatrzymał i bez tchu przywarł do betonowego brzegu basenu.

Dopiero po dłuższej chwili spojrzał w górę i zobaczył Kate, stojącą z wahaniem tuż przed nim. Poczuł, że każdy nerw jego ciała domaga się tylko jednego - i to wcale nie szybkiej partii piłki wodnej.

Dobry Boże! Co ja mam zrobić? - zastanawiał się rozpaczliwie z wzrokiem wlepionym w skromny jednoczęściowy kostium, wyglądający jednak na niej tak kusząco jak najśmielsze bikini. Linia dekoltu nie była wcięta zbyt głęboko, ale nie miało to żadnego znaczenia. Kostium nie mógł ukryć zarysu jej pełnych piersi, który jakoś maskował noszony przez nią zwykle żakiet. Gładki, czarny materiał był dopasowany do jej ciała niczym druga skóra.

Czuł coraz szybsze pulsowanie w skroniach i nagle przestraszył się, że jeśli Kate będzie tak nad nim stała choćby jeszcze przez chwilę, to jego oszalałe hormony sprowadzą na nich oboje dużo więcej kłopotów, niż gotowi byli zaryzykować.

- Skacz! - ponaglił. - Woda jest wspaniała.

- Nie za zimna?

Ja tego nie zauważyłem, pomyślał z ironią. Potrząsnął przecząco głową.

- Zaryzykuj!

Jeśli nawet pochwyciła niezamierzoną dwuznaczność tego okrzyku, to nie zdradziła się nawet drgnieniem powieki. Po prostu podeszła do brzegu basenu przy jego głębszym końcu, podniosła ręce do góry i skoczyła, niemal nie wywołując zmarszczek na tafli wody. Dwie sekundy później wypłynęła na powierzchnię parskając. Na jej złotawych ramionach pojawiła się gęsia skórka.

- A niech cię! Jest lodowata! - krzyknęła i popłynęła ku niemu z ogniem udawanego gniewu w oczach.

Widząc jej oburzenie, David nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- Nie sądzisz, że w gorący dzień woda powinna być lodowata? .

- Jeszcze nie jest gorąco - zauważyła, podpływając bliżej. - Może w południe byłoby to wspaniałe.

Jakby dla podkreślenia, że bardzo zmarzła, zaczęła szczękać zębami.

- Ro - ro - ro - zumiesz ccco chcęęę pppowiedzieć?

- Potrzebna ci jest tylko rozgrzewka. Ścigamy się: do końca basenu i z powrotem.

- No to już! - zgodziła się z tym swoim diabelskim błyskiem w oku.

Odepchnęła się. To, że przy pierwszym wyrzucie nóg trafiła stopą w okolice jego pasa, było zapewne przypadkiem. Przynajmniej David tak uznał, zanim puścił się za nią w pogoń.

Kiedy ją dogonił, zdał sobie sprawę, że Kate znakomicie pływa. A później płynęli już ramię w ramię. Kate również miała w sobie ducha walki i nie zawsze grała fair. Parokrotnie uderzeniami nóg zdołała doprowadzić do tego, że pozostał w tyle, podczas gdy ona płynęła niepowstrzymanie naprzód. Kiedy skończyli dwie długości, uśmiechnęła się do niego, wykonała piękny nawrót i spytała: - Jeszcze?

Zanim odpowiedział, była już w połowie basenu, a on wciąż dopiero zawracał. Był jednak zbyt ambitny, by długo pozostawać za nią w tyle. Wytężył wszystkie siły, by ją dogonić, a potem wyprzedzić. Kilka długości basenu później oboje trzymali się krawędzi i z trudem oddychali.

Kiedy po chwili spojrzał jej w oczy, zahipnotyzowało go błyszczące w ich głębi światło. Ta migocząca iskra kusiła jak latarnia w ciemnościach. Nie zastanawiając się, pod wpływem głębokiego impulsu, objął jej szyję i przyciągnął bliżej.

Poczuł, że lekko zadrżała, kiedy jego wargi odnalazły jej usta.

Była taka chwila, kiedy jego dłoń zatrzymała się na łuku bioder Kate, a jej ciało napięło się, jakby miała go odepchnąć. Znieruchomiał, czekając na jej reakcję. Ale w momencie, gdy wydawało mu się, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej niezdecydowania, odprężyła się i uległa jego dotykowi. Świadomie" spowolnionym, drażniącym ruchem przesunęła ręką po jego klatce piersiowej i zacisnęła lekko na szyi. Odwróciła głowę, tak by ich wargi się spotkały.

David westchnął radośnie. Jej skóra była jednocześnie i chłodna, i gorąca; woda basenu studziła nieco jego zmysły. Czuł się tak, jak po długich godzinach wyrafinowanych pieszczot. Jego dłonie wędrowały po materiale jej kostiumu, ucząc się kształtu jej ciała, odkrywając, że warstwa tkaniny działa podniecająco, mimo że uniemożliwia intymny kontakt.

Wyczuł w Kate kobietę, która niczego nie szczędzi, kiedy w miłości dochodzi do dawania i brania. Taka kobieta bywa bardziej niż wiele innych bezbronna. Poczuł, jak zalewa go fala czułości, kiedy uświadomił sobie, jak rzadkim darem Kate się z nim dzieli, na jak wielkie ryzyko jest chyba gotowa narazić swój spokój ducha.

Objął dłońmi jej twarz, wpatrzony w jej oczy, usiłując zajrzeć w głąb jej duszy. Starał się ostatecznie osądzić, czy się nie myli, czy naprawdę towarzyszy mu do końca w owych pragnieniach, pulsujących gdzieś głęboko wewnątrz niego i przesłaniających całą resztę.

Uznał w końcu, że jest zdecydowana posłuchać głosu serca. Niezależnie od wszystkich wątpliwości, jakie mogła mieć na temat ich wspólnej przyszłości - a skoro on miał ich dziesiątki, to ona musiała ich mieć dużo więcej - postanowiła spróbować. Chciała doznać wrażeń starych jak świat, a tak dla nich obojga nowych, jakby każde z nich zetknęło się z nimi po raz pierwszy w życiu.

- Kate? - powiedział miękko.

Jej ciemne oczy pałały pełnią życia, wabiąc go w świat silnych pragnień i wspaniałych przeżyć, wyciągając go z przeszłości, a zarazem popychając w teraźniejszość, w tę jedną chwilę, jedyną w całej wieczności. Gdzieś w głębi jego duszy coś się poruszyło, uwalniając go na zawsze z więzów przeszłości, udzielając błogosławieństwa podjętej właśnie decyzji, by żyć dalej.

Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli on i ta gorąca, cudowna kobieta, którą trzyma w ramionach, odważą się na jeszcze jeden krok, to w pewien sposób zamkną już sobie drogę odwrotu. Dla niego obcowanie cielesne było zawsze zobowiązaniem, obietnicą, i z powodów, których nie mógłby wyjaśnić, nawet gdyby próbował, wiedział, że nadal tak jest.

Pozostawało bez znaczenia, że jeszcze kilka tygodni wcześniej Kate była kimś zupełnie mu obcym. Nie miało znaczenia nawet i to, że w istocie była jego zdeklarowanym przeciwnikiem. Oszołomiło go odkrycie, że właściwie to bardzo dobrze, że tym razem wybrał Kate - kobietę tak różniącą się od Alicji. Była twarda, zaciekle o wiele rzeczy walczyła, więcej we wszystko wkładała namiętności.

Zajrzał jeszcze głębiej w jej oczy i dojrzał w nich pragnienie, łagodność, tęsknotę. A więc, pomyślał, znowu odnajdując jej usta, nie jest to jednak dla niej takie zaskoczenie.

Zaskoczenie nadeszło jednak, kiedy zaniósł ją, wciąż jeszcze ociekającą wodą, z basenu do sypialni. Nadeszło, gdy wywinęła się spod jego powolnych, łagodnych dotknięć i nadała wszystkiemu gorączkowe, niemal rozpaczliwe tempo. Pozbywszy się mokrych kostiumów, doprowadzając łóżko do ruiny, rozgorączkowani, osiągnęli spełnienie.

- Miły Boże! - powiedział wreszcie, kiedy odzyskał zdolność mówienia.

Kate, której ciemne włosy leżały rozrzucone na poduszce, a wilgotna nadal skóra była lekko zaróżowiona, uśmiechnęła się pełnym błogości uśmiechem Mony Lizy. Zdumiony David pomyślał, że gdyby była kotką, zamruczałaby. Nawet jej powolne, leniwe, zmysłowe przeciąganie mówiło o zaspokojeniu. W żadnym ruchu nie widział ani śladu owej nieustannej kontroli, jaką poprzednio sprawowała nad sobą. Ta nowa Kate była prawdziwą kobietą, i to kobietą rozkoszującą się tym, że nią jest.

- Przyszło mi na myśl, że powinnaś nosić tabliczkę z napisem „Uwaga! Niebezpieczeństwo!" - powiedział, drażniąc się z nią, wciąż mile zaskoczony jej całkowitym i tak szczodrym dzieleniem się własnym ciałem. - Jestem kompletnie oszołomiony.

- Muszę przyznać, że też jestem trochę oszołomiona - odparła z uśmiechem. - Dwie godziny temu przysięgłabym, że nie dopuszczę, żeby do tego doszło, że sobie tego w ogóle nie wyobrażam.

David czuł mniej więcej to samo. Objął ją i przytulił. Odgarnął z jej twarzy włosy.

- Dlaczego zmieniłaś zdanie? Poczuł, że lekko potrząsnęła głową.

- Nie jestem pewna - szepnęła, muskając jego rozgrzane ciało swym oddechem. - Nagle wydało mi się to zupełnie słuszne. Poczułam się tak, jakby opieranie się było absolutnym szaleństwem, skoro tak bardzo chciałam, żebyś mnie trzymał tak jak teraz.

- Ja?

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Oczywiście, że ty.

Odsunęła się i uważnie mu się przyjrzała.

- A właściwie... Czy ty nie o tym właśnie myślałeś, kiedy mnie tu ściągnąłeś?

Szukając odpowiedzi, David zajrzał w głąb własnego serca. Odpowiedzią narzucającą się bez namysłu i najłatwiejszą wydawało się: nie. Ale prawda była dużo bardziej skomplikowana.

- Chociaż od wielu tygodni nie chciałem tego dopuścić do świadomości, to myślę, że pragnę cię od chwili, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem.

- Och! Kiedy mnie zobaczyłeś po raz pierwszy, uznałeś mnie za cholerną babę - przypomniała mu.

- Zawsze byłem zwolennikiem trudnych zadań.

Zaśmiał się, widząc w jej oczach błysk oburzenia. Dotknął jej warg, które wbrew niej same układały się do uśmiechu.

- Och, Kate, sprawiłaś, że znowu się śmieję.

- I że krzyczysz. Nie zapominaj, że często krzyczysz.

Pocałował ją w czoło.

- Chodzi o to, że dzięki tobie znowu czuję. Przez długi czas nie byłem pewny, czy w ogóle będzie to jeszcze możliwe.

Westchnęła i ułożyła się wygodniej.

- W tej chwili - powiedziała - niemal wszystko wydaje się możliwe.

- Tak - zgodził się cicho. - Tak.

Słyszał, jak jej oddech powolnieje, nabierając równego, spokojnego rytmu. Przesunął rękę wzdłuż jej pleców aż do biodra. Fascynowała go nieoczekiwana bliskość, jaką wzajemnie odczuwali. Myślał przedtem, że jeśli kiedykolwiek znajdzie się z jakąś kobietą w łóżku, to będzie musiał stoczyć walkę z duchami przeszłości.

Uświadomił sobie nagle, że być może to właśnie wyjaśnia agresywność pieszczot Kate. Nie chciała, by miał czas na myślenie. Chciała, by się zaangażował w pełni w to, co działo się między nimi, w owo całkowite dopasowanie się ich ciał, w nieodparte pragnienie, nie zostawiające czasu na żaden namysł. Jeśli rzeczywiście taka była jej intencja, to jest jej dłużnikiem za ułatwienie mu tego kroku.

- Och, Kate - mruknął, chociaż pogrążona we śnie nie mogła go już usłyszeć. - Chyba jesteś najbardziej uroczą, najbardziej skomplikowaną kobietą, z jaką się w życiu zetknąłem.

Jak, do diabła, mam się z tego wszystkiego wywikłać, pomyślała Kate, gdy się obudziła. Nie chodziło jej przy tym o splątane prześcieradła i kostiumy, jakie ujrzała w łóżku. Myślała o tym, że wbrew swym postanowieniom zachowała się jak rozpustnica, gdy tylko David Winthrop na nią mrugnął.

No dobrze, może nie ograniczył swych wysiłków do mrugnięcia, bo pamiętała także kilka tych paraliżujących wolę i ciało pocałunków. Lecz czy to cokolwiek zmienia? Jej mocne postanowienie w jednej sekundzie rozwiało się jak dym. A zawsze siebie przekonywała, że jest kobietą kierującą się intelektem, a nie hormonami. Co za ironia!

Otworzyła jedno oko i ośmieliła się spojrzeć na człowieka, w którego była teraz wtulona. Pomyślała z westchnieniem, że istotnie jest bardzo przystojny. I bardzo męski. Pragnęła go, mimo że z obłąkaną szybkością przelatywały przez jej głowę myśli świadczące o wyrzutach sumienia. Pragnęła, by znów spojrzał na nią tak jak przedtem, jakby była najbardziej pożądaną kobietą na całym świecie.

Pragnęła, by znowu jej dotykał z tą mieszaniną szacunku i fascynacji, zmieniającej się nagle w gorące pożądanie. Pragnęła znowu dać się unieść temu wspaniałemu, czarodziejskiemu uczuciu.

A chwilę później pragnęła znów pójść do domu i udawać, że nic się nie zdarzyło. Chciała wymazać go ze swych myśli i żyć dalej, jakby nie nastąpił żaden kataklizm. .

Wiedziała zresztą, że jest bardzo ważne, żeby zdołała to uczynić. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że człowiek nie będący w stanie zapomnieć o swej rozpaczy nawet dla dobra ukochanego syna, nie jest emocjonalnie gotów do wikłania się w nowe związki.

Jeśli zaś chodzi o nią, to wszyscy wiedzą, że postanowiła iść przez życie samotnie. Było to prostsze i mniej bolesne. Może niewiele w takim życiu jest szczytów, ale nie ma też dolin łez i nieszczęścia. Z Ryanem pogrążyła się w najgłębszej takiej dolinie i przysięgła sobie: nigdy więcej!

Szkoda, że tak być musi, pomyślała z żalem i pogładziła palcami gładki, policzek Davida. Szczyt, jaki osiągnęli, niemal się o to nie starając, był bardzo piękny.

Zamknęła oczy i zapragnęła, by leżeć przy nim do końca świata, by czas uległ zawieszeniu. Nagle poczuła, że David przytula się do niej, że chwyta ciepłymi i wilgotnymi wargami jej pierś. 'Obudziła się w niej ogromna, wsysająca jak wir namiętność. Wyrzuty sumienia gdzieś zniknęły, a ją ponownie ogarniało pożądanie, rozbudzane przez jego powolne, leniwe pieszczoty.

Ręce stwardniałe od zbyt częstych kontaktów z piłą mechaniczną muskały jej ciało, pieszcząc je i wprawiając w drżenie.

- Kiedy się budzisz, to widzę, że budzisz się naprawdę - szepnęła, walcząc z coraz silniejszymi doznaniami, grożącymi, że zanim David się do niej przyłączy, ona już przekroczy krawędź.

- Nie broń się - wyszeptał w odpowiedzi.

Jego pieszczoty stawały się coraz intensywniejsze i domagały się coraz więcej. Wzbierająca w niej fala uczucia zatopiła ją i przelała się przez nią. I właśnie wtedy rytm jego dotknięć spowolniał, przez co stał się jeszcze bardziej drażniący. Oszalała z pożądania, błagała go bez słów o spełnienie, wpatrując się w jego oczy ściemniałe od namiętności.

- Chcesz mnie? - zapytał niskim głosem, kojarzącym się jej z obrazami młodzieńczych scen na tylnym siedzeniu samochodu, z głodem, by wszystkiego spróbować.

Chciała powiedzieć: nie. Chciała powiedzieć, że nikt nigdy nie będzie jej potrzebny - ale byłoby to kłamstwem. W tej chwili nie mogła znieść myśli, żeby wytrzymać jeszcze choćby sekundę bez tego pulsującego uczucia całkowitego spełnienia.

Instynktownie zwróciła się ku niemu, unosząc nieco biodra, i przyznała:

- Chcę...

Na jego twarzy zobaczyła błysk radości. Nie kazał jej dłużej czekać. Ale nie spieszył się. Kiedy czuła, że za chwilę wszystko w niej eksploduje, świadomie zwalniał. Przeprowadził ją przez krawędź, jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Za każdym razem wznosił się z nią coraz wyżej, coraz bardziej zapamiętale, aż poczuła, że toną - najpierw ona, a potem on - pod ogromną falą kulminacji.

Przez długi czas żadne z nich nie mogło wydobyć słowa, żadne nie mogło wykonać najmniejszego ruchu. Kate była szczęśliwa, że wciąż jest w jego ramionach, że ich ciała wciąż są złączone. Dopóki tak leżą, nie będzie musiała decydować, czy odejść, czy zostać.

Wreszcie to David się poruszył. Musnął pocałunkiem jej nagie ramię, wstał i poszedł do łazienki.

Usłyszała szum prysznica i nagle, nim zdołała zauważyć, że wrócił, znowu porwał ją w ramiona.

W pełnej pary łazience spojrzała sceptycznie na prysznic.

- Nie jestem pewna, czy ci ufam, gdy w grę wchodzi woda. Może lepiej sama sprawdzę, jaka jest, zanim tam wejdę.

- Przysięgam ci, że jest ciepła - powiedział z uśmiechem, stawiając ją na brzegu ogromnej, wpuszczonej w posadzkę wanny.

Chwycił ręcznik i skierował się ku drzwiom.

- Korzystaj z niej. Ja jeszcze popływam.

Zaskoczona i rozczarowana tym, że nie ma zamiaru się do niej przyłączyć, postanowiła tego nie okazać.

- Skąd w tobie tyle energii? - spytała sztucznie radosnym tonem. - Ja jestem kompletnie wyczerpana.

- Nie jestem pewny, czyją mam. Mam nadzieję, że jeśli usłyszysz mój krzyk, przybiegniesz mi na pomoc.

Spojrzała na niego z głębokim zastanowieniem i zmusiła się do uśmiechu.

- Tak. Myślę, że przybiegnę.

Zaśmiał się i wyszedł. Kate poczuła się nieswojo, choć nie potrafiła wyjaśnić dlaczego. Chociaż wspaniale było stać pod gorącymi strumieniami wody, nie zwlekała z wyjściem spod prysznica. Coś jej mówiło, że powinni z Davidem rozmawiać o tym, co się stało, a nie nagle zacząć to ignorować.

Czuła, że jego odwrót parę minut wcześniej można interpretować jako wycofanie się psychiczne. Coś w jego oczach, jakby skrywany cień żalu, przypomniało jej, że powinna była usłuchać tych wszystkich wewnętrznych ostrzeżeń i trzymać się od niego z dala. Wytarła się do sucha i nagle przypomniała sobie, że jej sukienka jest wciąż jeszcze w przebieralni przy basenie.

Owinięta w ogromny ręcznik, stanęła na progu sypialni i zobaczyła Davida. A więc nie poszedł jeszcze popływać... Stał pochylony nad łóżkiem, ze schyloną głową, zgarbiony, i wyglądał na udręczonego.

Początkowo chciała do niego podbiec, ale nagle uświadomiła sobie, co tak kompletnie pochłonęło jego uwagę. Trzymał w dłoniach oprawioną w srebro fotografię. Wcześniej sama ją zauważyła na nocnej szafce. Było to ślubne zdjęcie jego i Alicji.

Poczuła, że pieką ją od łez oczy, kiedy wyobraziła sobie, jakie wyrzuty go nękają. Świadomość, że ostatnie parę godzin stanowiło tylko krótkie interludium, zabolała ją bardziej niż powinna - jeśli zważyć, ile ostatnio prawiła sobie samej kazań. Najwyraźniej czym innym jest wiedzieć o czymś w teorii, a zupełnie czym innym to coś przeżyć.

Nie powinno to mieć dla niej żadnego znaczenia.

Nigdy niczego nie chciała od żadnego mężczyzny, a już najmniej od Davida. Kurczowo ściskając w dłoni brzeg ręcznika, zastanawiała się, co zrobić. I w końcu przyznała się samej sobie, że jednak skłamała.

Kłamstwo to będzie ją drogo kosztować.


Rozdział 13

Ostatnie tygodnie stanowiły dla Kate ważną lekcję. Otóż przekonała się na własnej skórze, że żadnej kwestii nie da się rozwiązać chowaniem jej do szuflady i ignorowaniem. Dowodem są jej własne problemy z rodziną i problemy Daveya z ojcem. Rany te jątrzą się dużo dłużej, niż jest to konieczne.

Mając to na uwadze, przekroczyła próg sypialni i stanęła tuż obok Davida. Uważała jednak, żeby nawet go nie musnąć.

- Była bardzo piękna - powiedziała cicho. Westchnął i jego ciało przebiegł dreszcz.

- Tak. Była.

Powiedział to nie odwracając się do Kate i nie patrząc na nią, po czym otworzył szufladę nocnej szafki i chciał włożyć fotografię do środka.

Kate postanowiła zapomnieć o swych uczuciach i chwyciła go za rękę.

- Nie rób tego.

Jego pełne udręki spojrzenie zderzyło się z jej wzrokiem.

- Czas już pozwolić przeszłości odejść. Czy nie mówisz mi tego od tygodni? - powiedział ze złością, zatrzaskując szufladę z fotografią w środku.

- Tak - odparła spokojnie.

Otworzyła szufladę, wyjęła fotografię i starannie ustawiła ją na poprzednim miejscu.

- Jest różnica między życiem dalej a zamykaniem przeszłości na kłódkę, jakby jej nigdy nie było. Co Davey by pomyślał, gdyby zobaczył, że fotografia matki zniknęła? Już i tak boi się o niej wspomnieć, żeby cię nie zirytować.

Przez moment nie dłuższy niż uderzenie serca wyglądał na zaskoczonego, ale potem w jego oczach błysnął jeszcze większy upór.

- W tych twoich broszurkach o psychologii z pewnością jest rozdział o smutku - powiedział z sarkazmem. - Może byś do niego zajrzała? Podejrzewam, że jest tam napisane, że każdy radzi sobie ze smutkiem we własny sposób.

Kate starała się nie stracić panowania nad sobą, mimo że David zachowywał się niezwykle irytująco.

- To prawda - odparła sucho - ale ty w ogóle nie próbujesz sobie z tym radzić.

Przez chwilę myślała, że mógłby ją zwymyślać. Miała nawet nadzieję, że to zrobi.

Ale David powiedział tylko chłodnym tonem:

- Co ty możesz wiedzieć o tym, jak to jest, kiedy zburzone zostaje całe twoje życie? Zawsze panujesz nad wszystkim i nie masz wątpliwości, co powinnaś zrobić, i co wszyscy naokoło powinni zrobić. Jestem pewny, że nie dopuszczasz nawet do drobnych falowań.

Kate aż się wzdrygnęła, słysząc ten niepochlebny opis. Jednakże jeszcze do niedawna byłby to wizerunek trafny. Po zerwaniu z Ryanem starała się panować nad wszystkim i była z tego dumna. Nie zawsze jednak tak było i drogo zapłaciła za tamten błąd. A teraz wydawało się, że znowu drogo zapłaci za to, że zakochała się w mężczyźnie, który nie był gotów nikomu ustąpić.

- Mylisz się - powiedziała. - Widzisz, dawno temu zakochałam się w mężczyźnie, który, byłam tego pewna, był mężczyzną moich marzeń. Studiowaliśmy razem prawo, ale rzucił studia. Uznał, że może w inny sposób pomagać biednym i poniżonym. Uważałam, że ta decyzja świadczy o jego idealizmie. Byłam bardzo z niego dumna.

Przyglądała się, jak David zareaguje na jej wyznanie. Kiedy jednak z kamienną twarzą wpatrywał się w podłogę, brnęła dalej, mając nadzieję, że coś z tej rzadko przez nią opowiadanej historii jakoś do niego dotrze.

- Nie powstrzymało mnie to jednak od skończenia studiów. Myślał, że włączę się do jego walki, ale tego nie zrobiłam. Zawsze chciałam pracować w wielkiej firmie adwokackiej. Chciałam być wybitną specjalistką od rozwodów - nie ze względu na pieniądze czy sławę, ale dlatego, że chciałam, by kobiety, które wszystko włożyły w małżeństwo i potem - jak mi się wydawało - były zawsze poszkodowane przy rozstrzyganiu spraw majątkowych, miały się do kogo zwrócić.

Smutno się uśmiechnęła na myśl, co się potem stało.

- Mieszkaliśmy razem. Początkowo zajmowałam się niektórymi jego sprawami, ale potem zaczęłam mieć coraz więcej własnych zajęć i zostawało mi coraz mniej i mniej czasu. Potraktował to bardzo osobiście, oskarżył mnie, że go sprzedaję. W końcu powiedział mi, że odchodzi. Myślę, że wtedy nie było to już dla mnie zaskoczeniem, ale i tak bolało.

David wreszcie spojrzał na nią z uwagą.

- I co dalej? - spytał. - To nie koniec, prawda?

- W parę dni później, kiedy wciąż jeszcze odprawiałam żałobę nad utraconymi marzeniami, dostałam pozew. Wystąpił o podział majątku. Chciał dostać udział we wszystkim, co zarobiłam. Wymyślił sobie, że należy mu się to, ponieważ zgodził się, żeby moja kariera zawodowa miała pierwszeństwo przed jego karierą.

David nie ukrywał niesmaku.

- Jak, u diabła, mógł sobie coś takiego wymyślić?

- To zdumiewające, jak ludzie potrafią wykręcać fakty, żeby pasowały do celów, jakie sobie stawiają.

- Czy dałaś mu to, czego chciał?

- Chciałam mu wypruć flaki. Chciałam go zmusić do przeczołgania się przez cały system prawny i pokazać całemu światu, jakim jest nędznym robakiem. Przekonano mnie, że nie leży to w moim interesie. Zawarliśmy ugodę pozasądową. Zdawałam sobie sprawę, że z pragmatycznego punktu widzenia to właśnie musiałam zrobić, żeby uniknąć skandalu, który mógłby zaszkodzić mojej opinii, ale do dziś żałuję tej decyzji.

Spojrzała mu w oczy.

- Jestem pewna, że zastanawiasz się, co to wszystko ma wspólnego z tobą i Alicją. Widzisz, staram się coś wykazać. To, co stało się z Ryanem, wywołało mój gniew i rozgoryczenie. Można uznać za ironię, że jednocześnie cała ta sprawa uczyniła mnie chyba lepszym adwokatem rozwodowym. Skłoniło mnie to do większej bezwzględności, do skakania przeciwnikowi do gardła. W każdym razie dopuściłam do tego, żeby to przeżycie zabarwiło wszystkie moje decyzje dotyczące stosunków z mężczyznami. Innymi słowy: przestałam żyć, i to z absolutnie niesłusznych powodów.

Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.

- Ty masz lepsze wspomnienia. Pamiętasz, jak wspaniała może być miłość. To się nie zmieni, jeśli zaczniesz znowu żyć pełnią życia. To nie będzie zdrada wobec Alicji. Raczej wprost przeciwnie: dowód, że to, co z nią dzieliłeś, dalej w tobie żyje.

Jego rysy nagle stwardniały, jakby świadomie zatrzaskiwał przed nią jakieś drzwi.

- Naprawdę nie chcę rozmawiać o Alicji - powiedział z zawziętością. - Idę pływać.

Poszedł, a ona została i patrzyła w ślad za nim. Uświadomiła sobie, że niezależnie od całej ich bliskości tego dnia, całej intymności ich kontaktów, dzieli ich pewna prawdziwa bariera - Alicja.

Dopóki David nie zdoła poradzić sobie ze swą rozpaczą, dopóki nie będzie mógł dzielić się swymi wspomnieniami i omawiać ich z Daveyem czy Kate, czy też kimkolwiek innym, dopóty jakaś cząstka jego samego będzie zamknięta dla ludzi i nie będzie można się do niej dostać. Bez względu na to, w jakim stopniu on sam będzie przekonany, że zaczyna układać życie od nowa.

Jeśli spróbuje zmusić Davida do rozmawiania z nią o Alicji, może on zakwestionować jej motywy. Jednak zupełnie inną sprawą było namawianie go, by rozmawiał na ten temat z Daveyem. Chłopcu potrzebna jest rozmowa o matce, potrzebna mu jest pamięć czasów przed jej chorobą i potrzebne jest mu to, by dzielić się swym smutkiem właśnie z ojcem, a nie z obcymi, czy nawet z Kate.

I niezależnie od tego, ile to będzie ją kosztować, Kate dopilnuje, by do tego doszło. Otwarte wymawianie imienia Alicji, tak by proces leczenia mógł się wreszcie zacząć, będzie jej ostatnim podarunkiem dla nich obu.

Siedząc w cieniu w pobliżu basenu i czując pulsujący ból w skroniach, David przyglądał się, jak Kate przemyka się z sypialni do przebieralni przy basenie, owinięta tylko w ręcznik. Chociaż kochali się tego dnia już dwa razy, nadal jej pragnął. Jego ciało, pobudzone raczej świeżymi niż dawnymi wspomnieniami, reagowało jak ciało młodzieńca, silnie i nieustępliwie.

Niestety, wątpił, czy teraz, kiedy już powiedział Kate, by nie wtrącała się w jego sprawy, zechce w ogóle spojrzeć na niego łaskawszym okiem, nie mówiąc o zaspokajaniu jego pragnień.

Kiedy Kate wyszła z przebieralni, był właściwie zupełnie pewien, że po kilku uprzejmych słowach pożegnania pójdzie sobie. Zamiast tego podeszła do basenu, jak gdyby nic, ale to absolutnie nic między nimi nie zaszło. Potem nalała sobie szklankę soku pomarańczowego i siadła naprzeciwko Davida, jakby właśnie wpadła na pogawędkę o pogodzie. Zdumiony czekał, kiedy Kate wydobędzie swój nóż i wymierzy mu cios w brzuch. Patrzył na nią naprawdę skrępowany.

- Kiedy spodziewasz się Daveya? - zapytała.

- Lada moment.

- To świetnie.

- Zostaniesz tu jeszcze?

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu... Potrząsnął przecząco głową.

- Nie mam.

Jego sprzeciw budziła jednak ta nieoczekiwana, chłodna nonsensowność sytuacji. Ale nie potrafił wymyślić żadnego sposobu, by położyć temu kres, To znaczy, tak naprawdę dostrzegł jednak jeden taki sposób. Mógłby dokończyć rozmowę, którą Kate starała się rozpocząć w domu. Ale z dwojga złego wolał już milczeć i patrzeć, jak Kate wymyka mu się coraz bardziej i bardziej, zatopiona we własnych myślach.

Podniósł wzrok i zobaczył, że od strony domu zbliża się pani Larsen. Jeśli się domyślała, co zaszło między nim a Kate, to niczym tego nie okazała.

- Pomyślałam sobie, że jeśli państwo skończyli jeść, to zmyję te talerze - powiedziała. - Trzeba tu trochę uporządkować, jeśli u Daveya mają dziś zostać na noc ci chłopcy.

David spojrzał na Kate.

- Mnie już nic nie trzeba. A tobie?

- Też nie.

Uśmiechnęła się do pani Larsen.

- Ale dziękuję. Śniadanie było pyszne. Gospodyni kiwnęła głową.

- Gzy zostanie pani na obiedzie?

- Chciałabym zobaczyć Daveya - powiedziała Kate, patrząc nie na panią Larsen, lecz na Davida.

Ten znalazł się teraz między młotem a kowadłem. Z jednej strony pragnął, by jej tu nie było, tak by mógł odzyskać równowagę, a może nawet przemyśleć, do czego, u diabła, ona teraz zmierza. Jednocześnie jednak chciał, by została, by nadal trwało to podniecające uczucie zawrotu głowy.

- Ależ zostań - powiedział. - Davey byłby wściekły, gdybym pozwolił ci odejść, zanim się z tobą zobaczy.

Jeśli nawet pani Larsen wyczuła, że w rozmowie tej występuje jakiś podskórny nurt, to kompletnie go zignorowała.

- Jeśli to państwu odpowiada, to przygotuję coś do jedzenia w okolicach pierwszej.

- Coś prostego - powiedział David. - Wiem przecież, że piecze pani te wszystkie ciastka na dzisiejszy wieczór.

- Tak, proszę pana.

Zebrała talerze na tacę i odeszła.

- Co będzie wieczorem? - spytała Kate.

- U Daveya zostaną na noc koledzy. Przychodzi ich ośmiu. Dałem pani Larsen wolny wieczór. Inaczej, jestem tego pewny, wymówiłaby pracę.

Kate przybrała minę pełną zazdrości.

- Brzmi to jak zapowiedź dobrej zabawy.

- Zabawy? - spytał sceptycznie David.

- Oczywiście. Historie o duchach. Gry. Mnóstwo ciastek.

- Zapomniałaś o pizzy.

- Pizza i ciastka! Każde dziecko marzy o takim jedzeniu.

- Wiesz - powiedział chytrze - jeśli dobrze rozegrasz swoje karty, to jeszcze awansujesz na opiekunkę tej gromady.

Przewidywał, że Kate, usłyszawszy jego złośliwą wypowiedź, natychmiast się wycofa. Tymczasem zawahała się, a potem powoli rozpromieniła, jakby ten pomysł rzeczywiście jej się spodobał.

- Nie miałbyś nic przeciwko temu?

- Ja?

Nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego, że Kate pozostanie pod jego dachem przez całą noc, w pokoju gościnnym, powiedział:

- Będę zadowolony, mogąc chwilę porozmawiać z kimś dorosłym.

- Nie ze mną! Mam zamiar również opowiadać historie o duchach.

Potem zawahała się i spytała:

- Czy myślisz, że Davey będzie miał jakieś zastrzeżenia?

- Do tego, że tu będziesz, czy do tego, że masz zamiar opowiadać o duchach?

- Do jednego lub drugiego...

- Myślę, że będzie zachwycony twoją obecnością. A jeśli chodzi o historie o duchach, to zależy od tego, czy znasz jakieś naprawdę przerażające.

- Myślę, że do wieczora zdołam wymyślić jakąś tak straszną, że wszyscy schowają się pod łóżka. A ty co masz zamiar robić?

- Nie myślę o żadnych historiach o duchach. Może nawet spędzę cały ten wieczór pod łóżkiem z zatkanymi uszami.

- O nie! - powiedziała z nieoczekiwanie rozjaśnionymi śmiechem oczami. - Musisz się przystosować do atmosfery tego przyjęcia.

- Ile takich imprez organizowałaś?

- Tylko jedną, dla mojej najmłodszej siostrzenicy. Z okazji jej trzynastych urodzin. Nie było żadnej zabawy - powiedziała z wyraźnym niesmakiem. - Nie chciały się zajmować niczym oprócz ćwiczeń w makijażu i układaniu włosów.

Zaskoczony jej szczerym oburzeniem, David nagle złapał się na tym, że śmieje się wraz z nią i że istniejące między nimi napięcie zaczyna znikać.

- Och, Kate! Jesteś naprawdę nadzwyczajna.

- Ufam, że będziesz o tym pamiętał, kiedy znowu cię zirytuję.

- Masz zamiar często to robić?

Przez chwilę wyglądała zupełnie serio. Była nawet odrobinę smutna. - Nie. Nagle wstała.

- Jeśli mam tu spędzić noc, to lepiej pojadę do domu, przebiorę się i wezmę parę drobiazgów.

- Myślałem, że zostajesz na obiedzie.

- Postaram się wrócić przed obiadem. Ale jeśli mi się nie uda, powiedz Daveyowi, że będę wieczorem,

David nieoczekiwanie wcale nie chciał pozostać sam ze swymi myślami.

- Może cię podwiozę? Przywiózłbym też napoje chłodzące na wieczór.

Wahała się przez chwilę, ale w końcu kiwnęła głową.

- Świetnie. Przechodząc przez dom, David zatrzymał się, by powiedzieć pani Larsen, że wychodzą. Spytał też:

- Czy myśli pani, że jeszcze coś będzie potrzebne na tę noc?

- Szczotki do zębów - zasugerowała. - Dzieci nigdy o nich nie pamiętają.

Gdy tylko znaleźli się na dworze, Kate spojrzała mu w oczy.

- Nie śmiej kupować żadnych szczoteczek. Połowa zabawy związanej z nocowaniem poza domem polega na tym, że nie musi się robić rzeczy, których

domagają się od ciebie rodzice. Od dzisiejszego wieczoru do jutra rana nikomu nie popsują się zęby. Odpowiedział jej też uśmiechem i spytał:

- Czy to znaczy, że jeśli kiedyś ty i ja będziemy nocować poza domem, to będziesz chciała łamać wszelkie zasady?

- Och - powiedziała ze spokojem. - Myślę, że złamaliśmy już tyle zasad, że więcej nie można.

W jej głosie było coś tak uderzającego, że David zamilkł. Jej słowa zabrzmiały tak, jakby zajrzała w przyszłość i nie widziała już ich tam razem. Sama myśl o tym, że może ją utracić, kompletnie go zmroziła.

Hałas mający swe źródło w salonie roznosił się echem po całym domu. Kate przycisnęła do obu uszu poduszki z kanapy i ruszyła na poszukiwanie Davida. Kiedy go znalazła, spytała głośno:

- Kto właściwie wpadł na ten pomysł?

- Co? - odkrzyknął.

Jego głos był ledwie słyszalny na tle muzyki jakiegoś zespołu, nie żałującego niskich tonów. Odnosiło się wrażenie, że cały dom dosłownie wibruje. Podeszła bliżej do Davida i wyciągnęła mu z ucha zatyczkę.

- Pytałam, czyj to był pomysł.

- Myślę, że twój. Chciałaś, żebym nawiązał bliższy kontakt z synem. Myślę, że chciałaś być w pobliżu i obserwować, jak ta więź rośnie.

- Jeśli to jest ta więź, to ją przereklamowano - mruknęła. - Oni nawet nie wiedzą, że tu jesteśmy.

- Przykro mi z powodu historii o duchach - powiedział ze współczuciem. - Wiem, że naprawdę liczyłaś na to, że im je opowiesz.

Kate wykrzywiła się do niego. Kiedy zaproponowała opowiadanie historii o duchach, dziewięciu chłopców patrzyło na nią, nic nie rozumiejąc. Davey poinformował ją poufnym szeptem, że to dobre dla dzieci.

- Zdaje mi się - powiedziała teraz Davidowi - że spóźniłam się o jakieś dwa lub trzy lata.

- Możesz którąś opowiedzieć mnie - zaproponował. - Albo ja ci opowiem najbliższy film Stephena Kinga. Prawdziwy dreszczowiec.

Kate wzruszyła ramionami.

- To nie to samo. Jest jeszcze trochę pizzy?

- Żartujesz. Nie minęło dziesięć minut od momentu, kiedy ją dostarczono ze sklepu, a już jej nie było. Szkoda, że sklep nie daje rabatu, jeśli potrafi się ją zjadać szybciej, niż jest dostarczana. Wyciągnął do niej rękę.

- Ale chodź ze mną. Pani Larsen schowała dla nas specjalną rezerwę: kanapki z rozbefem.

- To wspaniałe - westchnęła.

David napełnił dwie szklanki wodą mineralną i postawił na kuchennym stole talerz z kanapkami. Kate zauważyła, że znowu przez jego twarz przemknął cień rozpaczy i zaczęła się zastanawiać, czy znowu nie myśli, że to, co właśnie robią, powinien dzielić z Alicją. Kiedy jednak usiadł naprzeciwko niej, w jego oczach nie było już żadnego śladu niepokoju.

Kate natomiast nie potrafiła się tak szybko otrząsnąć z ponurego nastroju. Znowu jej się przypomniało, że wkrótce pozostaną jej jedynie wspomnienia tego wieczoru. Jej zadaniem jest zmusić Davida i Daveya, by stawili czoło rozpaczy, a kiedy do tego doprowadzi, David wcale nie będzie jej za to wdzięczny. Może kiedyś, ale na pewno nie teraz. A przecież nie miała wyboru. Życie Davida będzie tylko w połowie życiem, dopóki część jego samego będzie pogrzebana razem z Alicją.

Jej więc zostanie ten jeden wieczór, kiedy czują się tak, jakby byli rodziną. Rano zrobi to, co musi być zrobione, a potem odejdzie i spróbuje uporządkować jakoś swoje życie. Jak zwykle, samotnie. Musiała zamrugać powiekami, by pozbyć się piekących łez, które niespodziewanie napłynęły jej do oczu.

Spojrzała na Davida i zmusiła się do uśmiechu.

- Davey bawi się wspaniale - powiedziała, zdecydowana zachować dzielną minę, tak by David nigdy się nie dowiedział, jak bardzo bolało ją to, że nawet w najbardziej intymnych momentach stała między nimi Alicja - i że zawsze będzie stała między Davidem a dowolną kobietą, jeśli Kate nie znajdzie jakiegoś sposobu uwolnienia go od jej cienia.

- Czy koledzy nocują u niego po raz pierwszy?

- Tak. Muszę powiedzieć, że nie byłem pewny, czego należy oczekiwać - wyznał. - Kiedy byłem chłopcem, czasem nocował u mnie któryś kolega, ale nigdy nie była to cała gromada, tak jak dziś.

- Wyobrażam sobie - powiedziała Kate - że mieszkanie w domu akademickim to doświadczenie dość do tego podobne.

- Może. Nie mieszkałem w akademiku. Mieszkałem podczas studiów w domu.

- Ja też - powiedziała Kate z żalem.. - Chciałam pójść na rzeczywiście dobrą uczelnię, a taka właśnie znajdowała się na tyle blisko, że mogłam dojeżdżać. Nie stać mnie było na wyjazd do jakiejś odleglejszej, a równie dobrej uczelni.

- Czy uważałaś, że dużo tracisz, nie mieszkając w domu akademickim?

Skinęła głową.

- Tak, jeśli chodzi o życie towarzyskie. Przypuszczam jednak, że naprawdę nie miało to większego znaczenia. Poznałam Ryana na drugim roku studiów.

- Myślisz, że zaczęłaś się z nim spotykać, bo nie miałaś zbyt wielu okazji do kontaktów towarzyskich z innymi studentami?

Kate zastanowiła się nad odpowiedzią.

- Może masz rację - powiedziała wreszcie. - Poznaliśmy się w bibliotece. Myślę, że po prostu byliśmy dwójką pilnie uczących się samotników.

- A tu jesteś ze mną, kolejnym samotnikiem.

- Może i samotnikiem - odparła - ale nie człowiekiem skłóconym z życiem. Prawdopodobnie na tym polegały problemy Ryana. Był dumny z tego, że jest pariasem. Próba wspólnego prowadzenia normalnego życia z kimś takim wywołuje prawdziwe napięcie. Myślę, że zaczęło to budzić moją niechęć, jeszcze zanim odszedł.

- Być może czuł, że dojrzewasz do porzucenia go, i chciał cię w tym uprzedzić. Sprawa z podziałem majątku to był tylko taki sposób, żeby zwrócić twoją uwagę na jego odejście.

- Ostatnia próba zwrócenia na siebie uwagi? - powtórzyła w zamyśleniu, zaskoczona jego przenikliwością. - Przypuszczam, że naprawdę mogło tak być.

Spojrzała mu w oczy i dodała:

- Wydaje mi się, że nie ma to już znaczenia. Pomyślała, iż jest to swoista ironia losu, że stwierdzenie to jest darem Davida dla niej. Po upływie całego tego czasu wreszcie pozostawiła przeszłość za sobą. Przestała się bać nowej miłości.

I teraz musi odejść od człowieka, który doprowadził do tego, że tak się stało.

Następnego ranka Kate obudziła się w pokoju gościnnym. Przez okno lało się strumieniem światło słońca, a obok niej spał dziesięcioletni chłopiec. Gdy tylko przewróciła się na bok, Davey otworzył oczy i na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Cześć, Kate!

- Cześć, śpiochu! Co tu robisz?

- Kiedy wszyscy się dziś rano rozjechali, przyszedłem sprawdzić, co się z tobą dzieje. Wciąż jeszcze spałaś. Chyba też byłem dosyć śpiący, więc się położyłem.

Spojrzał na nią niepewnie.

- Dobrze zrobiłem?

- Znakomicie!

Pomyślała, jak wspaniałą rzeczą jest takie całkowite zaufanie ze strony dziecka, to, że otwiera przed nią swe serce. Był to jeden z tych momentów, które zostaną jej w pamięci przez lata. Miłość dziecka jest tak prosta i szczera. To tylko w stosunkach między dorosłymi uczucia stają się skomplikowane.

Nagle dotarła do niej reszta tego, co powiedział przed chwilą Davey.

- Wszyscy się już rozjechali?

- Tak. Pewien czas temu.

- Która to godzina? - spytała, sięgając ponad głową Daveya po zegarek.

- Pewno jedenasta - próbował zgadnąć Davey.

- Bliżej dwunastej - westchnęła.

Od lat nie zdarzyło się jej spać tak długo.

- Czy twój tata już wstał?

- Pewno nie. Kiedy w końcu położył się do łóżka, wyglądał na dosyć zmęczonego.

- Rzeczywiście - zgodziła się Kate. Przypomniała sobie ostatni senny pocałunek

w drzwiach pokoju gościnnego, gdzieś po czwartej rano. David nie trafił do jej ust. Pocałunek wylądował w okolicach jej nosa.

- No cóż - powiedziała raźno. - Ponieważ nie ma pani Larsen, to myślę, że ty i ja razem posprzątamy i przygotujemy śniadanie.

- Chłopcy pomogli posprzątać.

Davey wyskoczył z łóżka, zmarszczył z namysłem czoło i dodał:

- Myślę jednak, że chyba musimy odkurzyć, bo pani Larsen dostanie ataku serca, jeśli znajdzie pod którąś z poduszek prażoną kukurydzę.

- Nie mówiąc już o kawałku papryki albo okruchach ciasta.

Uśmiechnął się.

- No, to też.

Chłopcy rzeczywiście przynajmniej ustawili w pozycji pionowej meble i położyli na miejsce większość poduszek. Spakowali nawet śmieci w kuchni. Trzy pełne plastikowe worki.

- Nieźle - zauważyła Kate.

Schyliła się, by podnieść kawałek papryki, który niemal wgniotła właśnie w dywan.

- Gdzie jest odkurzacz?

- Przyniosę.

Davey wybiegł z pokoju i po chwili wrócił z odkurzaczem.

- Dobra. Ja go uruchomię, a ty weź jakąś ściereczkę i pozmiataj wszystko z mebli. Zacznij to robić przede mną, tak żeby wszystkie okruszyny były już na podłodze, kiedy ja ruszę.

Podczas gdy Davey zaczął już robić porządki, Kate zaparzyła dzbanek kawy, próbując przy tym zwalczyć zagnieżdżające się w niej podstępnie uczucie, że jest u siebie w domu. Uświadomiła sobie, że z wielkim trudem opiera się tej magicznie kuszącej myśli, że to jej dom, że Davey jest jej dzieckiem i że do niej również należy ten śpiący na górze mężczyzna.

Powtarzała sobie jednak, że nie może się to stać. Nie wcześniej w każdym razie, nim zostanie na dobre i rzeczywiście pochowana przeszłość. A kiedy powie Davidowi tego ranka to, co musi mu powiedzieć, jeżeli do pogrzebania przeszłości istotnie mą dojść, David może jej tego nigdy nie wybaczyć.

Postanowiła jednak nie dopuścić, by myśl o ewentualnej konfrontacji zniszczyła te ostatnie, drogocenne momenty. Nuciła coś, prowadząc odkurzacz po kolejnych pokojach, podczas gdy Davey używał ściereczki biegnąc, tak by się nie dać jej dogonić. Robił z tego zabawę i zmuszał ją do ciągłego śmiechu.

Nagle podniosła wzrok i ujrzała Davida. Stał w drzwiach, tłumiąc ziewnięcie, w dżinsach nisko na biodrach i w rozpiętej koszuli. Na jego policzkach widniał wyraźny zarost. Włosy miał wzburzone i wyglądał naprawdę wspaniale. Całe jej ciało domagało się, by pomaszerowała do jego pokoju i upadła z nim na łóżko.

- Dobry Boże! Co znaczy ten hałas? - wymamrotał ochrypłym, zaspanym głosem, drażniącym wszystkie jej zmysły.

- To poranek następnego dnia - powiedziała.

- Następnego po czym? - warknął. - Czy wybuchła tu jakaś bomba? Już od godziny robicie ten piekielny hałas.

- Chcemy tylko sprostać wysokim wymaganiom pani Larsen.

Kate wjechała odkurzaczem do ostatniego nie sprzątniętego kąta, po czym spojrzała promiennie na Davida i wyłączyła odkurzacz.

- Wszystko zrobione.

- Dzięki Bogu!

- Nie czujesz się rano zbyt dobrze, prawda?

- Czuję się rano świetnie, jeśli poprzedniej nocy śpię. A dziś rano czuję się tak, jakbym był wrogiem jakiegoś mocarstwa i jakby mnie przez całą noc zmuszano do zdrady tajemnic wojskowych.

- No cóż, chłopie, weź się w garść! Mam zamiar zabrać się właśnie do robienia moich słynnych na całym świecie naleśników.

- Słynnych na całym świecie? Ciekawe.

- Tak by było, gdyby przepis nie stanowił mojej tajemnicy. No, rusz się!

Coś tam mruknął o pokręconych osobowościach i powlókł się do swego pokoju.

Davey zajrzał do korytarza, uśmiechnął się i powiedział:

- Zawsze dziwaczy, dopóki nie wypije kawy.

- No to mu ją zanieś. Właśnie zaparzyłam. Podczas gdy Davey wypełniał jej polecenie, zajęła się przygotowaniem śniadania. Znalazła serwetki i srebrne sztućce, a kiedy Davey wrócił, wysłała go z nimi na taras. W ostatniej chwili przypomniała mu:

- Widelce po lewej, noże i łyżeczki po prawej. David pojawił się znowu, gdy Kate zabierała się właśnie do lania naleśnikowego ciasta na rozgrzaną, aż syczącą patelnię. Pachniał mydłem i jakimś miętowym płynem do ust. Nie czuła żadnego płynu po goleniu, tylko czysty zapach świeżo ogolonego mężczyzny. Uznała, że wszyscy ci producenci tak zwanych seksownych płynów po goleniu tylko tracą czas. Nic nie było tak kuszące jak ten właśnie zapach.

David oparł się o stół i patrzył na nią w sposób przyprawiający ją o niepokój.

- Nie zwracaj na mnie uwagi - powiedział, podczas gdy Kate, z łyżką w ręku, stała schylona nad miską z ciastem.

Pomyślała, że to tak, jakby ktoś powiedział przypływom, by ignorowały Księżyc. Wylała jednak łyżkę ciasta na patelnię i przysłuchiwała się z satysfakcją syczeniu naleśnika.

- Jeśli chcesz tu sterczeć, to łap się za talerze - powiedziała, zręcznym podrzutem odwracając naleśnik.

Miała ochotę płakać. W jaki sposób ma to wszystko porzucić? Aż nazbyt silna była pokusa, by pójść na kompromis i zgodzić się na posiadanie tylko niewielkiej cząstki Davida.

Kiedy wziął do ręki talerz, nałożyła pierwszą partię naleśników. Ruszył z nimi do drzwi.

- No wiesz! - krzyknęła. - Co chcesz zrobić?

- Dostałem swoją porcję i idę ją zjeść.

- Nic z tego! Wracaj! Ten talerz jest na wszystkie naleśniki.

- Ale przecież te wystygną.

- Nie wystygną, bo będę na nie kładła następne, które są gorące. A teraz stój spokojnie. Uważaj!

Zanim wypchnęła go w końcu z kuchni, nałożyła mu ich na talerz kilkanaście.

- Podziel się nimi z synem - powiedziała. Pochylił się i pocałował ją w czubek nosa.

- Wspaniale wyglądasz taka przyprószona mąką.

Kate warknęła coś w odpowiedzi i kiedy skierował się ku drzwiom, otrzepała się z mąki. Potem usmażyła ostatnią porcję naleśników, przełożyła je na następny talerz i poszła na taras.

Kiedy jedli śniadanie, nie mogła się powstrzymać od ciągłego spoglądania najpierw na Davida, potem na basen, wreszcie na okna sypialni. David zaś sprawiał wrażenie, jakby starannie unikał robienia analogicznego przeglądu. Od czasu do czasu ich spojrzenia się spotykały i Kate czuła, że się czerwieni z zakłopotania.

Niestety, nie mogła się też powstrzymać od myśli o tym, jak skończył się poprzedni ranek. Spojrzała na Daveya, a potem na jego ojca, głęboko odetchnęła i podjęła decyzję. Odkładanie sprawy na później niczego nie rozwiąże. Ona sama może zyska być może jeszcze parę wspomnień, ale ból związany z odejściem będzie nieunikniony.

- Davey - powiedziała jakby mimochodem. - Założę się, że twojej mamie bardzo by się podobało to twoje wczorajsze spotkanie z przyjaciółmi.

Daveyowi rozszerzyły się oczy. Spojrzał ukradkiem na ojca i chrząknął zakłopotany. Kate parła zdecydowanie do przodu.

- David! Czy nie sądzisz, że Alicji podobałoby się, że chłopcy zostali tu na noc?

Rzucił jej wściekłe spojrzenie.

- Co ty, u diabła, próbujesz zrobić? - wyrzucił w końcu.

Odsunął krzesło od stołu, jakby się szykował do odejścia.

- Próbuję prowadzić najnormalniejszą w świecie rozmowę.

- Nie teraz! - w jego głosie usłyszała ból.

- Właśnie teraz - odparła z uporem. - Davey, co najbardziej utkwiło ci w pamięci o twojej mamie?

- Była... - zaczął, ale załamał mu się głos, kiedy rzucił pełne winy spojrzenie na ojca.

Kate wpatrywała się w Davida, pragnąc, by jakoś zareagował. W końcu głośno przełknął.

- Była jaka, synku? - spytał szeptem.

- Pachniała jak kwiat, była bardzo piękna i umiała się bawić.

Davey powiedział to bardzo cicho. Oczy miał pełne łez.

- Tak. Taka właśnie była - przyznał David z twarzą szarą jak popiół.

Davey wpatrywał się w stół.

- Tak mi jej brak, tato. Przepraszam, ale tak bardzo mi jej brak.

Kate czekała, co będzie dalej. Po policzkach spływały jej łzy. Dłonie zacisnęła w pięści i szeptała bezgłośnie: proszę, och, proszę.

Wreszcie ochrypłym i rwącym się co chwila głosem David wykrztusił:

- Mnie też jej brak, synku.

Davey głośno załkał i rzucił się ojcu w ramiona. Spojrzenie Davida starło się z jej spojrzeniem. W jego wzroku było coś bardzo bliskiego nienawiści. A potem coś wyszeptał do Daveya i w ogóle przestał na nią patrzeć.

Odrętwiała z bólu Kate zostawiła ich samych, znalazła w pokoju gościnnym torebkę i pobiegła do swego auta. Dopiero gdy samochód zjechał ze wzgórza i oddalił się wystarczająco daleko od ich domu, zjechała na pobocze i pozwoliła swobodnie płynąć swym własnym łzom.


Rozdział 14

Kate wciąż bolało serce. Co pewien czas powtarzała sobie, że zrobiła to, co musiała. Popchnęła Davida i Daveya do mówienia o Alicji. Ich wzajemne stosunki z pewnością ulegają teraz poprawie znacznie szybciej, a w końcu tylko w tym celu wkroczyła w ich życie.

Przynajmniej tak to się wszystko zaczęło. Potem, gdzieś po drodze, zakochała się w Davidzie. Dopuściła do tego, że ojciec i syn znaleźli się w jej sercu, że wpletli się w tkankę jej życia. Ale choć często sobie powtarzała, że jej odejście było najlepszym wyjściem, ból nie ustawał. Od początku przewidywała, że David jej tego nie wybaczy, ale jego nieobecność bolała ją nawet bardziej, niż się spodziewała.

Machinalnie wykonywała wszystkie swe zwykłe czynności. Piła dzbankami napar z truskawek, jakby to mogło złagodzić jej cierpienia. Chodziła do sądu, jak zwykle dobrze przedstawiając tam sprawy swych klientów. Pocieszała klientki wahające się z podjęciem decyzji, czy walczyć o utrzymanie małżeństwa, czy odejść. Teraz częściej, niż robiłaby to parę tygodni przedtem, zachęcała je, by walczyły o swój związek. Chcąc ustrzec się przed wspomnieniami, dbała o to, by zawodowe zajęcia absorbowały ją od rana do późnej nocy.

Ale chociaż dni były pełne zdarzeń, jej życie było puste. Po raz pierwszy od lat dokonywała oceny swych własnych potrzeb i oczekiwań na podstawie zupełnie innej hierarchii ważności. Proces ten rozpoczął się tuż przedtem, zanim poznała Davida. Jego rola polegała tylko na wyolbrzymieniu zmian, które i tak postanowiła wprowadzić, bo wiedziała, że inaczej nigdy nie będzie naprawdę szczęśliwa. Popychając go w kierunku jedynej rzeczy, która rzeczywiście się liczyła, odkryła potrzebę uczynienia tego również we własnym życiu.

Siadywała teraz w swym gabinecie pod koniec dnia pracy, zatopiona w myślach, i usiłowała odnaleźć jakieś pozytywne cechy tej zabagnionej sytuacji, w jakiej się znalazła. Zrobienie takiego remanentu było dobrą rzeczą. Winna jest Davidowi Winthropowi przynajmniej wdzięczność za to, że zmusił ją do intensywnego zastanawiania się nad sobą samą.

Niestety, to, co przy tym zobaczyła, niezbyt jej się podobało. Wszystkie sukcesy wydały się jej nagle mało ważne, skoro nie było nikogo, z kim mogłaby je dzielić. Wiedziała, że matka jest z nich dumna i że Ellen chwilami nawet jej zazdrościła kariery zawodowej. Jej koledzy szanowali ją, a klienci uważali, że czyni cuda. Wszystko to jednak zdawało się nie mieć żadnego znaczenia. No, może niezupełnie tak. W każdym razie znaczenie tego wszystkiego wyraźnie zmalało. Chciała jakiejś przeciwwagi w postaci życia osobistego, chciała mieć kogoś w rodzaju Davida, z kim mogłaby się dzielić swymi problemami i sukcesami i kto pocieszałby ją lub radował się wraz z nią.

Nie owijajmy niczego w bawełnę, powiedziała do siebie z niesmakiem. Chciała dzielić życie z Davidem Winthropem, a nie z kimś takim jak on. Chciała, by pokazał jej, jak można kochać tak mocno, że nawet śmierć nie rozrywa tych więzów.

Któregoś dnia, późnym wieczorem w piątek, Kate spojrzała na stos akt na swym biurku i pomyślała, że czeka ją jeszcze jeden samotny, przeładowany pracą weekend. Przypomniała sobie ostro, że jest to droga, jaką sama wybrała, i zaczęła wsuwać te wszystkie papierzyska do teczki.

- Sortowanie tego wszystkiego zajmie ci pół nocy - skomentował ktoś od progu niskim, lekko schrypniętym głosem.

Spojrzenie Kate pomknęło w górę.

- David! - wykrzyknęła wibrującym z radości głosem.

Patrzył na nią posępnie.

- Cześć, Kate!

Miała nadzieję, że nie słyszy gwałtownego bicia jej serca, i sama pragnęła nie odczuwać tak tych uderzeń. Kiedy zgłodniałym wzrokiem szukała przeżyć wypisanych na jego twarzy, zauważyła tylko zmęczenie w oczach i zmarszczki na czole. Nie wyglądał na człowieka, którego życie wróciło na normalne tory. Nie dostrzegła też żadnego śladu złości i zaskoczyło ją to.

- Co cię tu sprowadza? - spytała, nie pozwalając sobie na najmniejszy cień nadziei.

- Musimy porozmawiać. Potrząsnęła przecząco głową.

- Nie sądzę.

- Czy nie chcesz wiedzieć, jak Davey i ja dajemy sobie radę?

- Oczywiście, że chcę, ale...

- To zjedzmy razem kolację.

Nie mogła przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Znowu być tak blisko z nim i Daveyem, tylko po to, by znowu stanęła między nimi Alicja. Uchwyciła się pierwszego z brzegu pretekstu.

- Jestem umówiona.

- Wcale nie. - Potrząsnął głową. - Sprawdzałem u Zeldy.

- Zelda nie prowadzi terminarza mojego życia prywatnego.

Uśmiechnął się smutno.

- Kate, nie masz żadnego terminarza swojego życia prywatnego. A teraz już nie sprzeczaj się i chodźmy stąd. Zarezerwowałem stolik.

Na twarzy Kate odmalował się upór.

- Powinieneś był najpierw zadzwonić.

- Zrobiłem to.

- Nie rozmawiałeś ze mną.

- Nie, nie rozmawiałem. Doszedłem do wniosku, że już dwa tygodnie temu, kiedy wychodziłaś z mojego domu, napisałaś końcową scenę pożegnalną. Jesteś zbyt uparta, żeby przyznać, że zakończenie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- David! Dlaczego to robisz?

- Ponieważ nie myślę, że wszystko między nami skończone. Myślę, że to dopiero początek.

- Mylisz się - powiedziała, zaciekle próbując uchronić się przed bólem ponownego rozstania.

Poprzednim razem opuściła jego dom pod wpływem dumy i determinacji. Nie była pewna, czy uczucia te są wciąż na tyle silne, by mogła je znowu poddać próbie.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie... Zawahał się przy wyborze słów. Szukał spojrzeniem jej wzroku.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że cię nie obchodzę? Chcesz, żebym uwierzył, że tak jak się zaangażowałaś w sprawy Daveya i moje, zaangażowałabyś się w sprawy dowolnego klienta?

Kate nie potrafiła zmusić się do kłamstwa, ale kluczyła:

- Wasza sprawa oczywiście nie była sprawą dowolnego klienta. Obchodzicie mnie obaj. Zawsze mnie będziecie obchodzić, ale na tym wszystko się kończy.

- Dlaczego?

Czy on nie dostrzega, że ona nigdy nie zgodzi się na mniej niż to, co łączyło go z Alicją?

- To, że ktoś nas obchodzi, to jedno, a miłość to drugie. Oboje zasługujemy na dzwonki i fletnie.

Zaśmiał się krótko i podniósł oczy do nieba, wyrażając w ten sposób niedowierzanie.

- Domyślam się - powiedział sucho - że w takim razie nie ty byłaś ze mną w łóżku dwa tygodnie temu. Słyszałem w życiu wspaniałe dzwony liczących wiele stuleci kościołów i dzwoniły one dużo ciszej niż tamte.

- Och, jesteś mi po prostu wdzięczny za Daveya.

- Kate! To, co czuję, jest dużo silniejsze niż tylko wdzięczność.

Przeszył ją gorącym spojrzeniem.

- Bardzo niewiele brakuje, żebym zerwał z ciebie tę przeklętą skromną suknię i wziął cię tu, zaraz, na biurku, żeby ci dowieść, jak bardzo się mylisz!

Kate poczuła huczenie w uszach i obudziło się w niej pożądanie.

- To tylko seks - orzekła lekceważąco, ale dziwnie zabrakło jej tchu.

David się uśmiechnął.

- Tak. Seks. Gorący, parny, nienasycony seks. Piekielnie dobrze to nam wychodzi, Kate.

Podszedł bliżej, objął dłońmi jej twarz i patrząc jej w oczy spytał:

- A może nie?

Jej oddech co chwila się urywał. Zamknęła oczy, próbując odepchnąć od siebie obrazy, które wskrzesił. Nie mogła. Miała ich pełną głowę, pełne serce. To tylko wspomnienia, powiedziała sobie twardo. Z czasem zblakną.

Z czasem... Ale to wszystko dzieje się teraz. I David jest Davidem z krwi i kości. Bijąca od niego męskość rzucała na nią natychmiastowy czar. Kate chciała mu wierzyć, ale nie śmiała. Taka wiara prowadzi do cierpienia, do bólu gorszego nawet niż udręka, jaką czuła w tym momencie. Mogła mu wręczyć wspaniały dar: wolność. Swobodę pójścia naprzód. Nic więcej.

- Proszę!' - błagała. - Nie próbuj z tego wszystkiego zrobić czegoś, czym to nie jest. Po prostu wystarczyło parę tygodni i przyzwyczaiłeś się mieć mnie koło siebie. Tak naprawdę nie jestem ci do niczego potrzebna.

- Owszem, jesteś - powiedział cicho. - Jesteś potrzebna nam obu z Daveyem i udowodnię to, choćbym miał na to poświęcić resztę życia.

A potem lekko westchnął, pochylił się i dotknął wargami jej ust. Łagodność tego dotyku wstrząsnęła nią dużo bardziej niż wszelkie jego rozkazy, do których wydawania był - jak wiedziała - zdolny. Jego czułość znacznie osłabiła jej zdecydowanie i pozbawiła ją zdolności racjonalnego myślenia. Była gotowa uwierzyć, że to, co mówi, mówi na serio. Jest mu potrzebna i to jest początek. Ale niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła wierzyć, że to wystarczy, wiedziała, że sama chce czegoś więcej. Chce, by ją kochał.

- Dlaczego nie odbierasz jego telefonów? - spytała kilka dni później Zelda. - Ten człowiek zaczyna, mnie doprowadzać do szaleństwa.

- Za to ci płacę, żebyś załatwiała uporczywe telefony niepożądanych panów.

- Niepożądanych? Nie sądzę - powiedziała niewinnym tonem sekretarka.

- Zeldo, uważaj! Bo przedstawię cię mojemu nowemu ojczymowi i powiem mu, że niepokoi mnie stan twojego życia uczuciowego.

Śmiech Zeldy odbił się echem od ścian.

- Myślisz, że mnie to przeraża?

- Mnie to by przeraziło. - Kate znacząco wzruszyła ramionami.

W istocie żyła w panicznym strachu, iż Brandon dowie się jakimś cudem, że przestała się widywać z Davidem Winthropem i natychmiast rozpocznie w związku z tym jakieś działania.

- Nie miałabym nic przeciwko temu - powiedziała rozmarzonym głosem Zelda - żeby ktoś bogaty, odnoszący sukcesy i inteligentny rozejrzał się za jakimś odpowiednim chłopem dla mnie. Brandon Halloran pewno obraca się w dużo bardziej interesujących sferach niż ja.

Spojrzała na Kate z dezaprobatą i dodała:

- Zdajesz sobie chyba sprawę, że robisz uniki, zamiast jak najszybciej zająć się rozwiązywaniem rzeczywistego problemu?

- Ach tak? I jakiego to problemu?

- Jesteś przerażona - oskarżyła ją Zelda. - Tak przerażona, że aż trzęsą ci się kolana.

- Może - przyznała Kate z westchnieniem. - Może.

Nie minęło pięć minut, a Zelda zadzwoniła:

- Rozmowa na linii pierwszej. - Kto?

Ale pytała już tylko siebie. Pełna drżenia patrzyła na migające na konsoli światełko. Ponieważ jednak absolutnie nie mogła pozwolić, by jej postępowaniem kierowało tchórzostwo, w końcu ostrożnie podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Cześć, Kate, to ja - usłyszała głos Daveya. Odetchnęła z ulgą.

- Cześć! Jak ci leci?

- W porządku - powiedział.

Tym razem Kate mu uwierzyła. A potem usłyszała, jak zmienia mu się głos.

- Dzwonię, żeby cię zaprosić na mecz.

- Mnie?

Zaproszenie sprawiło jej niewymowną przyjemność. Rozmawiała ze swym klientem po raz pierwszy od owego dnia, kiedy opuściła ich dom. Sądziła, że tak pochłania go odbudowywanie stosunków z ojcem, że zupełnie o niej zapomniał.

- Tak. I zgadnij, gdzie gram! Jako rozgrywający!

- Davey! To wspaniale!

Przynajmniej tak uważała. Z brzmienia jego głosu było jasne, że i on tak uważa.

- Przyjdziesz? Strasznie dawno cię nie widziałem.

- Przepraszam. Byłam bardzo zajęta, ale tęskniłam do ciebie. A wracając do meczu... Czy nie powinieneś zaprosić ojca?

- Och, on już obiecał przyjść, ale chcę, żebyś i ty była.

Nie mogła się zgodzić. Gdyby tam poszła i spotkała jego ojca, byłoby to zbyt bolesne. Ale kiedy wahała się, co powiedzieć, dodał:

- Wszyscy chłopcy będą z mamami.

Kate poczuła się tak, jakby nagle zapadła się pod nią podłoga. Wyszeptała:

- Och, Davey!

Głos uwiązł jej w gardle. Czy może odmówić tak wyrażonej prośbie? Zwłaszcza że poruszała ona ukryte pragnienie, drzemiące gdzieś w niej samej.

- Dobrze, przyjdę - powiedziała w końcu, rozważywszy i odrzuciwszy wszystkie swe, tak bardzo logiczne, zastrzeżenia.

- Dzięki, Kate! Jesteś wspaniała!

- Gdzie i kiedy to będzie? Powiedział jej, jak dojechać na stadion.

- Dziś o szóstej.

Dziś? - pomyślała Kate, nagle wpadając w panikę. Jak zdoła tak szybko doprowadzić do porządku swój ochronny pancerz?

- Nie spóźnisz się? - spytał zatroskanym głosem Davey.

- Jeśli tylko będzie to zależało ode mnie, to na pewno nie.

Ale gdy odłożyła słuchawkę, natychmiast zaczęła żałować, że się zgodziła. Jak przebrnie przez cały ten wieczór, udając, że jest tylko znajomą, podczas gdy najwyraźniej Davey zdecydowany jest obsadzić ją w roli matki?

- Idziesz na ten mecz? - spytała od drzwi Zelda. Kate zmierzyła ją wzrokiem.

- A skąd ty o tym wiesz?

- Wyćwierkał mi pewien mały ptaszek.

- Mały czy może jednak dorosły? - spytała Kate podejrzliwie.

- Przykro mi, ale to tajemnica - odparła Zelda. - Baw się dobrze. Lepiej zacznij się już zbierać, jeśli chcesz się przebrać i być tam na szóstą.

- Czy nie mam o piątej spotkania?

- Przełożone na jutro.

Kate westchnęła. Powinna się była domyślić.

- Czy jest jeszcze jakiś spisek, o którym powinnam wiedzieć?

Zelda potrząsnęła głową.

- Nie. To moje ostatnie posunięcie, teraz już zdana jesteś tylko na siebie.

- Dzięki Bogu! - powiedziała Kate z ulgą.

To zapewnienie jednak nie uspokoiło jej tak, jak powinno.

Kiedy Kate przyjechała, na trybunach było co najmniej stu rodziców. Odnalazła wzrokiem Davida tak łatwo, jakby się świecił jak neon. Siedział na końcu rzędu i patrzył na stadion, ale po chwili zaczął uważnie lustrować parking. Jego włosy złociły się w słońcu.

Gdy tylko wysiadła z samochodu, na twarzy Davida rozlał się uśmiech. Taki leniwy uśmiech powinien być w dobrym towarzystwie karany sądownie. Ku swemu żalowi stwierdziła jednak, że pod jego wpływem obejmuje ją fala gorąca.

- Cześć! - powiedział, kiedy zbliżyła się do ławek. - Nie byłem pewny, czy przyjedziesz.

- Davey ci powiedział, że tu będę?

- Właściwie to ja mu zasugerowałem, żeby do ciebie zadzwonił.

A widząc na jej twarzy rozczarowanie z powodu tego, że posłużył się taką podstępną taktyką, dodał szybko:

- Wcale nie musiałem go namawiać. Wyciągnął rękę i pomógł jej wejść na trybuny.

Ku rozpaczy, a jednocześnie uldze Kate, nie puścił jej ręki do chwili, kiedy dłoń rozgrzała się od jego dotyku i kiedy wszyscy naokoło zdążyli już zauważyć ten gest posiadacza.

- Czy gra już się zaczęła? - spytała, nie potrafiąc ukryć drżenia w głosie.

- Odbyli już pierwszą serię rzutów. Tamta drużyna nie zdołała zakończyć po trzecim przyłożeniu. Mamy piłkę.

- Powiedz to po ludzku. Rozszerzyły mu się oczy.

- Kate, czy nigdy nie byłaś na meczu amerykańskiego futbolu?

- Przykro mi, ale nie.

- Ale przecież chodziłaś na uniwersytet!

- Cały czas przesiadywałam w bibliotece. Opowiadałam ci już.

- A teraz? Mamy przecież w mieście dwie zawodowe drużyny.

- I mam na obie bilety na cały sezon. Daję je klientom.

- Dobry Boże! Zmarszczyła się i zmieniła temat:

- Davey powiedział, że będzie rozgrywającym. To dobrze?

- Jeśli zrobi, co do niego należy - zaśmiał się David.

Potem Kate próbowała się skoncentrować na obserwowaniu gry. Nie zawsze była pewna, co się właściwie dzieje na boisku, ale orientowała się po reakcji kibiców i mężczyzny siedzącego obok niej. Przez większość czasu mruczał jakieś rady, przeznaczone najwyraźniej dla Daveya.

- Czemu nie krzyczysz tego do niego, jak wszyscy inni?

- Nie mogę go poddawać takiej presji. Jest chłopcem i gra powinna sprawiać mu przyjemność. Jeśli później mnie spyta o zdanie, powiem mu, co według mnie mógł zrobić lepiej, ale nie będę go tym dręczyć podczas meczu. Robi co może.

Potrząsnął głową i rozejrzał się wokół.

- Posłuchaj, jak zachowują się niektórzy rodzice. To prawdziwy cud, że ich dzieci w ogóle chcą jeszcze grać.

Kate uważniej przysłuchała się krzykom naokoło i doszła do wniosku - oczywiście absolutnie obiektywnego - że David jest zapewne najlepszym rodzicem na całej tej trybunie. Właściwie wcale to jej nie zaskoczyło. Zawsze była przekonana, że więź łącząca go z synem jest bardzo silna. Była zadowolona, że przyszła - choćby dlatego, że zobaczyła, iż łącząca tę dwójkę zażyłość została już całkowicie odbudowana.

Kiedy obie strony miały po dziesięć punktów, Davey znów znalazł się na boisku - do końca gry została niepełna minuta. Kate uświadomiła sobie nagle, że stoi i krzyczy równie głośno, jak wszyscy wokół niej. Zerknęła niepewnie na Davida i zobaczyła, z jaką uwagą jej się przygląda. Wzruszyła ramionami i powiedziała:

- Myślę, że zaraziłam się jednak bakcylem tego miejsca.

- Nie tłumacz się. Tak ma być - odpowiedział w momencie, gdy Davey wykonywał coś, co David nazwał „podaniem że rany boskie".

Chłopiec, do którego było ono kierowane, potknął się, a potem skoczył w górę z wyciągniętymi rękoma. Kate z zapartym tchem patrzyła, jak piłka opada. Wydawało się, że całą wieczność kołysze się na czubkach palców gracza, ale złapał ją wreszcie i runął z nią przez linię strefy końcowej.

Rodzice na trybunach wprost oszaleli. I Kate z nimi. Objęła Davida krzycząc:

- Widziałeś?! Widziałeś, jak podanie Daveya doszło prosto do rąk tego chłopca? Ale podanie!

- Przyznaj część zasług i temu, co odbierał - drażnił się z nią David.

- Oczywiście, ale to Davey doszedł tu z piłką. Nawet nie drgnęła. Co za ręka!

Kate nie zdawała sobie sprawy, że powtarza jak echo pochwały wykrzykiwane wokół siebie.

Tolerancyjny uśmiech Davida w końcu jednak przebił się przez jej podniecenie.

- Przepraszam - zaczęła się usprawiedliwiać.

- Za co?

Dotknął koniuszkami palców jej policzka.

- Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, co to dla mnie znaczy dzielić to wszystko z tobą?

Kate poczuła łzy w oczach i próbowała odwrócić wzrok, ale David do tego nie dopuścił.

- Jesteśmy dla siebie stworzeni - mówił z uporem. - Ty i ja i Davey. Moglibyśmy być prawdziwą rodziną, Kate.

Rodziną. Wydawało się jej, że to słowo Odbija się echem w jej sercu. Och, jak bardzo tego chciała, ale nie pozwalała sobie żywić na to nadziei. Zanim jednak zdążyła zaprzeczyć, podbiegł do nich Davey i ojciec chwycił go w ramiona.

- Byłeś wspaniały, synu.

- Dzięki, tato. Widziałaś, Kate? To było najdłuższe podanie, jakie kiedykolwiek zdołałem wykonać. Kiedykolwiek!

Uśmiechnęła się z powodu jego podniecenia.

- Bardzo się cieszę, że byłam tu i je widziałam.

- Myślę, że trzeba to uczcić - powiedział David, błagając wzrokiem Kate, by nie psuła Daveyowi tego uroczystego dnia.

Kate chciała dodać do swych wspomnień jeszcze jedno i powoli skinęła głową.

- To wspaniały pomysł.

Okazało się jednak, że Davey ma własne plany uczczenia sukcesu ze swymi przyjaciółmi. Informacja ta nie zaskoczyła Davida aż tak jak powinna.

- No cóż - powiedział, biorąc Kate pod rękę, podczas gdy Davey pędził już do kolegów. - Myślę, że w takim razie uczcimy to we dwoje. U mnie? Możemy zrobić spustoszenie w lodówce.

Powiedział to jakby mimochodem i zabrzmiało to tak niewiarygodnie spontanicznie, że Kate nie znalazła słów, by odmówić.

- Dobrze - oznajmiła w końcu. - Pojadę za tobą.

- A może pojedź ze mną. Potem przyprowadzę twój samochód.

Pomyślała, że to skutecznie unieruchomiłoby ją w jego domu, dopóki nie użyłby wszelkich możliwych środków perswazji, by przekonać ją, że mają przed sobą wspólną przyszłość. Dziękuję, nie. Uśmiechnęła się i głośno powiedziała:

- Myślę, że pojadę sama. Wzruszył ramionami.

- Jak chcesz. Więc spotykamy się u mnie. Kate pojechała za nim krętą, wąską drogą do Bel

Air. Kiedy dotarli do domu Davida, przed nimi w dole migotały światła Los Angeles, przypominające gwiezdny pył rozsypany na dnie doliny. W domu David napełnił dwa kieliszki wina i poprowadził Kate na taras, by mogli patrzeć na miasto.

- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział cicho, gdy milczenie zaczęło im ciążyć.

- Nie chciałam zawieść Daveya.

- Nie mówię o meczu, Kate - powiedział z nutą zniecierpliwienia w głosie. - Mówię o teraz. Czy i mnie też nie chciałaś zawieść?

Westchnęła.

- Nie jestem zupełnie pewna, dlaczego przyszłam. Powinnam przecież wiedzieć, że prędzej czy później zmusisz mnie do kontynuowania tej rozmowy.

David powoli odstawił kieliszek i, nie przestając patrzeć jej w oczy, wyjął jej kieliszek z ręki i postawił go na stole.

- Żadnych rozmów, Kate.

Kiedy przyciągnął ją do siebie i objął, serce Kate biło nierówno. Do diabła! - pomyślała. Nawet nie próbuję się opierać.

Poddała mu się z gotowością, czując, jak jego ciało tuli się do jej ciała, pragnąc, by jego wargi znalazły wreszcie jej usta. Z westchnieniem, w którym rozkosz zmieszana była z rozpaczą, uległa jego zaborczemu pocałunkowi. Wydawało się, że rozpościerający się przed nimi fantastyczny świat wciąga ich gdzieś do środka.

Kate powiedziała sobie, że z tym wszystkim właśnie się żegna. Czuła, jak pod jej dłonią głośno bije serce Davida, jak jego przebijający się przez skórę zarost lekko drapie jej policzek, jak jego ciało twardnieje w zetknięciu z jej ciałem. Każde z tych wrażeń było bardzo wyraźne i odrębne, a wszystkie łączyły się w wir zatapiającego ją, oszałamiającego pożądania.

Czemu nie potrafi po prostu cieszyć się tą chwilą? Dlaczego nie jest zdolna wziąć tej części serca Davida, jaką jej przeznaczył, i zadowolić się tym?

Ponieważ - przyznała się w końcu sobie samej - wiedziała, co David zdolny był dać. I chciała mieć to wszystko: całą potęgę jego miłości i uwagi. Nie mogła tego dzielić z duchem.

- Nie! - powiedziała, zresztą o wiele za późno, kiedy całe jej ciało domagało się zaspokojenia. - David, nie!

Zacisnął ze złości zęby i odszedł od niej. Wziął kieliszek, wychylił go jednym haustem, po czym opróżnił także jej kieliszek. Dopiero wtedy odważył się na nią spojrzeć. Kate zadrżała, widząc, jaki gniew płonie w jego oczach.

- Dlaczego? - wykrztusił.

- Nie jestem w nastroju.

- Do diabła! Nie mówię o seksie, mówię o nas.

- Nie ma żadnych „nas".

- Więc powtarzam: dlaczego? Dla Kate odpowiedź była prosta:

- Alicja.

Patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Kate! Na miłość boską! Alicja nie żyje.

- Ale wciąż po niej rozpaczasz. Gdybym miała co do tego wątpliwości, to sposób, w jaki teraz zareagowałeś na jej imię, dowodzi, że tak właśnie jest.

David przesunął ręką po włosach i zaczął krążyć po tarasie. Kate stała sama, drżąc z chłodu. Kiedy znowu odwrócił się twarzą do niej, jego oczy pełne były udręki.

- Nie - powiedział miękko. - To nie jest rozpacz. Jest to mnóstwo różnych rzeczy, ale nie rozpacz.

Wstrząśnięta nutą bólu w jego głosie, wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

- Ale w takim razie co?

- Poczucie winy. Może gniew.

- Nie rozumiem.

- Byłem zadowolony, kiedy umarła - powiedział, wyraźnie załamany tym wyznaniem. - Zadowolony, Kate! Co ze mnie za człowiek? Jakim mogę być ojcem, kiedy chciałem, żeby matka mojego syna umarła? Chciałem zobaczyć, że jej cierpienia się skończyły. Rozpaczliwie chciałem, żeby wszystko było znowu normalne.

Westchnął spazmatycznie.

- Dopiero kiedy odeszła, zrozumiałem, że nic nigdy nie będzie już normalne. I dlatego byłem taki zły: na nią, na Boga, na siebie samego. Za każdym razem, kiedy przypisujesz tai to szlachetne uczucie, ten sięgający aż do trzewi smutek, czuję się jak oszust.

Wyciągnęła do niego rękę, ale David jej nie przyjął.

- Nie! Daj mi skończyć. Nie zrozum mnie źle. Kochałem ją. Była inteligentna, piękna, łagodna, urocza, ale w końcu przestała już być Alicją i nienawidziłem siebie za to, że tak to czuję.

- Och, David! - powiedziała łamiącym się głosem. - Tak strasznie mi przykro.

Popatrzył na nią chłodno.

- Widzisz więc, że zupełnie nie jestem taki, jak myślałaś.

- Nieprawda - powiedziała zdecydowanie. - Czym twoim zdaniem jest rozpacz? Jest gniewem, bólem i poczuciem utraty, i może nawet pewnym poczuciem winy; wszystko to łączy się w jedno przejmujące uczucie. Myślisz, że jesteś jedynym człowiekiem, który odczuwał zadowolenie, widząc kres cierpień kogoś bliskiego? Myślisz, że tylko ty czułeś gniew i niechęć do całego świata, ponieważ zostałeś sam?

Dotknęła jego policzka i tym razem nie cofnął się przed jej dotykiem.

- Ale z czasem zapanujesz nad tymi wszystkimi uczuciami. Zapewniam cię. Myślę, że skoro przyznałeś mi się do nich, to świadczy, że na tej drodze posunąłeś się już daleko.

- Czy żądam zbyt wiele, kiedy proszę, żebyś mi towarzyszyła? Kate, jesteś mi potrzebna!

A więc to potrzeba, a nie miłość, pomyślała ze smutkiem.

- Zawsze będę twoim przyjacielem - zapewniła, ponieważ tylko to mogła powiedzieć nie zdradzając, jak łatwo ją zranić. - Teraz już pójdę, ale wkrótce porozmawiamy.

- A kolacja? Wzruszyła ramionami.

- Myślę, że jedzenie jest ostatnią rzeczą, która zaprzątałaby teraz mnie czy ciebie.

Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Kiedy odwróciła się i szła ku drzwiom, zastanawiała się, czy będą się jeszcze kiedyś znów całować.


Rozdział 15

Łóżko zatrzęsło się, jakby je szarpał jakiś rozgniewany olbrzym. Wyrwało to Kate ze snu. Serce łomotało jej w piersi.

Trzęsienie ziemi! I to wielkie, sądząc po kołysaniu się całego pokoju. Dostała niemal mdłości - jakby była na pokładzie okrętu w środku sztormu.

Kiedy mogła się wreszcie ruszyć, pomknęła do drzwi i uchwyciła się framugi, ze wszystkich sił przeciwstawiając się przerażającemu chwianiu budynku, wprawiającemu żyrandole pod sufitem w ruch wahadłowy. Po chwili zauważyła, że na dworze gorączkowo kołyszą się latarnie, usłyszała trzaski i łomot upadającego transformatora. A potem ulica pogrążyła się w ciemnościach.

Przez całe życie miała do czynienia z groźbą trzęsienia ziemi i zaakceptowała ją jako część ceny za mieszkanie w Los Angeles. Trzęsienia ziemi należały do tych nielicznych elementów życia, nad którymi nikt nie miał absolutnie żadnej kontroli, toteż Kate, jak wszyscy, starała się być do nich przygotowana i na tym sprawa się dla niej kończyła.

W ciągu tych wszystkich lat przeżyła groźne wstrząsy ziemi i łagodne wstrząsy wtórne, wychodząc z nich bez większych blizn psychicznych. Wiedziała, że te przerażające trzaski i kołysania wkrótce się skończą - ale co pozostawią po sobie?

Odniosła wrażenie, że obecne trzęsienie trwa dłużej niż zwykle i jest dużo potężniejsze niż wszystkie, jakie pamiętała. Wiedziała, że jego epicentrum musi być znacznie bliżej niż centrum silnych wstrząsów, jakie nawiedziły poprzedniego lata pustynię o ponad sto kilometrów od miasta, a przecież i wtedy wszystko trzęsło się przerażająco.

Usłyszała, jak drzwiczki szafek kuchennych otwierają się i znów zatrzaskują, otwierają i zatrzaskują, a potem dobiegł ją dźwięk tłuczonego szkła.

Kiedy budynek przestał się kołysać, odnalazła nocne pantofle i powoli, ostrożnie macając drogę, dotarła do kuchni, gdzie trzymała rzeczy przygotowane na wypadek trzęsienia ziemi. Włączyła zasilane akumulatorem światło i radio na baterie.

- W centrum Los Angeles właśnie doszło do trzęsienia ziemi ocenianego na co najmniej 7,5 stopnia w skali Richtera - informował spiker. - Doniesienia ze stanu Kalifornia wskazują, że Centrum wstrząsu zlokalizowane było w zachodnim Hollywood. Nasze studio przy Bulwarze Zachodzącego Słońca ma popękane ściany. W budynku powypadały okna. Widzimy stąd, że w niektórych śródmiejskich biurowcach nie ma szyb. Mieszkańcy Beverly Hills i Bel Air telefonują, że czuć u nich gaz. Nasi reporterzy udali się tam i kiedy tylko dotrą na miejsce, połączą się z nami, by podać szczegółową relację. Wszyscy zadają sobie pytanie, czy to jest To, Wielkie Trzęsienie? Jeszcze nie wiemy. Słuchajcie naszych dalszych relacji.

Bel Air!

Kate była wstrząśnięta. Co z Davidem i Daveyem? Czy są cali? Ich dom leży nad urwiskiem wysoko nad doliną. Najoczywiściej oparł się przez wszystkie te lata innym trzęsieniom, ale jeśli w pierwszych doniesieniach mowa jest o wydostawaniu się gazu i o stłuczonych szybach, mógł to być wstrząs dużo silniejszy niż te, które ich dom przetrzymał. A do szkód wyrządzonych wstrząsem dochodzi groźba pożarów wywołanych przez wydostający się gaz i przez zerwane i stykające się z ziemią przewody wysokiego napięcia.

Chwyciła za telefon i wystukała numer. Dopiero po ostatniej cyfrze zorientowała się, że w ogóle nie słyszała sygnału. Telefon nie działa!

Drżąc z niepokoju, włożyła szybko dżinsy i trykotową koszulkę, a w końcu grube skarpety i tenisówki. Potem chwyciła przygotowany plecak z zaopatrzeniem na wypadek awarii, butelkę wody i wybiegła z mieszkania. Korytarz był ciemny.

Nie ma elektryczności, a więc nie działają windy, pomyślała. Zasilana z generatora czerwona lampka wskazała jej drogę do wyjścia na schody pożarowe. Kate powoli szła korytarzem ku temu światłu. Traciła cenny czas, ale nie była zdolna do zaryzykowania szybszego tempa. W końcu dotarła do drzwi na schody i otworzyła je. Oświetlając stopnie latarką, zaczęła schodzić dwanaście pięter w dół do podziemnego parkingu. Wydawało się jej, że ta droga trwa całą wieczność.

W końcu jednak dotarła do samochodu. Kiedy dojeżdżała do bramy wyjazdowej, usłyszała przerażające wycie syren. Mnóstwa syren. Skręciła na północ i na horyzoncie dostrzegła łunę. Nie na wschodzie, gdzie ma się ukazać słońce, lecz na północnym zachodzie.

W Bel Air. Tam, gdzie byli David i Davey. Kiedy pomyślała o grożącym im niebezpieczeństwie, na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami.

Była w połowie kanionu, kiedy natrafiła na pierwsze pęknięcie ziemi - bruzdę na tyle szeroką, że wstrząsnęła samochodem. Tuż za nią były dwie następne; każda trochę szersza od poprzedniej, trochę trudniejsza do pokonania. Nie zwracając uwagi na to, jak takie przeprawy zniesie jej samochód, ani na niebezpieczeństwo sygnalizowane powiększaniem się rozmiarów tych wyrw, jechała dalej, aż przegrodziło jej drogę zwalone drzewo.

Wszędzie widziała stojące w ogródkach domów, oszołomione trzęsieniem ziemi rodziny, oglądające skutki kataklizmu. W pewnym miejscu zawaliło się całe skrzydło budynku. Gdzie indziej zwalone drzewo upadło na trzy samochody stojące na podjeździe. A ziemia nadal drżała od silnych wstrząsów wtórnych.

Przez głośniki nadawano ostrzeżenia, by ze względu na groźbę wydostawania się gazu unikać używania elektryczności i zapalania świec, dopóki nie przyjadą ekipy remontowe z gazowni. Z każdego ogródka dobiegały głosy radiowych reporterów, którzy co kilka minut uaktualniali swe relacje. Komunikaty wyliczały szkody wyrządzone przez trzęsienie i przypominały słuchaczom o konieczności zachowania ostrożności.

Jeśli chodzi o część miasta położoną na wzgórzu, ostrzeżenia te były już spóźnione. Widziała łunę pożaru, rozszerzającego się w tej dotkniętej suszą okolicy, i czuła ostry zapach dymu.

Miała głowę pełną obrazów Davida i Daveya, kiedy zjechała na pobocze i desperacko ruszyła dalej pieszo. Ale za zakrętem zatrzymał ją strażak.

- Nie może pani tam iść.

Kate wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc.

- Ale ja muszę - powiedziała po prostu i ruszyła dalej.

Chwycił ją za ramię i zatrzymał.

- To niebezpieczne. Spojrzała na niego groźnie.

- Ale tam jest David i jego syn. Muszę ich znaleźć.

Strażak, młody człowiek o zmęczonej i usmarowanej sadzą twarzy, patrzył na nią ze współczuciem.

- Przykro mi, ale nie mogę pani przepuścić. Proszę zaczekać tutaj. Właśnie ewakuujemy stamtąd ludzi.

- Ale jeśli są ranni? - spytała głosem niebezpiecznie bliskim szlochu.

- Wydostaniemy ich.

Pokonana Kate zeszła na pobocze i siadła na pniu obalonego drzewa. Łzy żłobiły koleiny na jej ubrudzonej twarzy. Nie odrywała wzroku od drogi i schodzących nią mieszkańców wyżej, położonych domów.

Na pewno są cali, powtarzała sobie w kółko. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby ich stracić. Niezależnie od tego, czy byli jej prawdziwą rodziną, czy też nie, kochała ich tak, jakby nią byli.

Przed oczami ukazywał jej się obraz Davida z tym jego drażniącym błyskiem w oczach, który zdawał się mówić: „a nie mówiłem"? Zdławiła szloch. David przyjdzie w końcu do niej, choćby po to, by jej to powiedzieć, by szydzić, że tak cholernie długo zajęło jej przyznanie się do tego, co on zaakceptował już wiele tygodni temu.

Rodzina, myślała patrząc, jak dym wokół niej gęstnieje. Dobry Boże! W ogóle nie pomyślała o matce i Brandonie, ani o Ellen i jej bliskich. Zważywszy jednak na wstępną ocenę lokalizacji epicentrum wszystko przemawiało za tym, że obudził ich w nocy najwyżej taki sam wstrząs, jaki obudził ją. Trzeba to jednak sprawdzić. Pomyślała - zbyt późno - o telefonie w samochodzie.

Nie chciała nigdzie odchodzić. Zdała sobie zresztą sprawę, że w istocie i tak nie ma żadnego wyboru. Dym z każdą minutą gęstniał i po wyrazie twarzy strażaka było widać, że za chwilę zacznie się on domagać, by odeszła dalej, bo w tym miejscu niebezpieczeństwo wzrasta.

Powlokła się z powrotem do samochodu. Najpierw zadzwoniła do Davida, ale nikt nie odpowiadał. Powiedziała sobie zdecydowanie, że albo telefon jest zepsuty, albo wszyscy już opuścili rejon zagrożenia. Z całej duszy pragnęła w to wierzyć, ale nie mogła przegnać z wyobraźni obrazu Davida przywalonego jakąś belką albo mającego drogę odciętą przez ogień.

Drżąc z bólu wywołanego tym czekaniem, zadzwoniła do domu matki.

- Mama? - powiedziała i głos się jej załamał.

- Kate, kochanie! Nic ci nie jest? Dzwoniłam i dzwoniłam, ale ten przeklęty telefon nie działa.

- Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej. Jak tylko to się stało, zobaczyłam, że się pali w Bel Air.

- I zaczęłaś się martwić o Davida? - domyśliła się matka. - Co z nim?

- Nie wiem. Nie udało mi się tam dojść. Pożar jest coraz większy. Jestem bliska szaleństwa. Nie mogę tak siedzieć przy drodze i czekać. Chcę coś robić.

- Biec na ratunek...

Kate niemal widziała, jak matka się uśmiecha.

- Och, Kate, kochanie! Nie możesz uratować całego świata.

- Może i nie mogę, ale próbuję. Zawahała się.

- Mamo?

- Tak, kochanie?

- Myślę, że tak naprawdę to myślę jedynie o ratowaniu siebie samej.

- Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że zakochałaś się w Davidzie?

- Myślę, że tak.

Kate zaśmiała się. To była taka ulga, móc to powiedzieć głośno.

- Kocham Davida.

Nagle usłyszała stukanie w szybę i zobaczyła Davida. Był usmarowany sadzą, miał na sobie pogniecione i brudne ubranie, ale był żywy. Śmiał się do niej i zdała sobie sprawę, że usłyszał jej ostatnie słowa, ale nagle nie miało to już żadnego znaczenia.

- On tu jest! - krzyknęła w słuchawkę triumfalnie. - Mamo, zadzwonię później, dobrze?

I jakby dopiero teraz przyszło jej to na myśl, dodała:

- U ciebie wszystko w porządku? Prawda? I u Ellen?

- Wszystko świetnie, kochanie. Może przyjedź ze swoim młodym człowiekiem na śniadanie? Ellen też będzie. I Penny.

Z wzrokiem utkwionym w Davida Kate ledwie wykrztusiła jakieś „dobrze". Odłożyła słuchawkę i wyskoczyła z samochodu.

- Nic ci się nie stało? - spytała, tuląc się do niego.

Dotykała jego policzków, czoła, pleców, jakby chcąc się upewnić.

- Rób tak dalej, a za chwilę ludzie będą mieli niezłe widowisko! - Odzyskał już swoje sarkastyczne poczucie humoru. Spojrzała mu w oczy.

- Och, David, tak bardzo się o ciebie martwiłam. Kiedy pomyślałam, że mogę cię już nigdy nie zobaczyć, chciałam umrzeć.

Dotknął palcami jej warg.

- Nigdy, ale to nigdy tego nie mów. Przytulił ją jeszcze mocniej. Na jego twarzy malowała się taka sama ulga jak na jej.

- Byłem bliski szaleństwa, kiedy nie mogłem się z tobą skontaktować. Davey miał nawet numer twojego telefonu w samochodzie i próbowaliśmy i tam się dodzwonić, ale się nie udało. Poza tym myśleliśmy, że tylko skończony wariat jeździłby samochodem o szóstej rano tuż po trzęsieniu ziemi.

Zignorowała tę krytykę.

- Daveyowi nic się nie stało?

- Stoi tam ze strażakiem.

Spojrzała na drugą stronę ulicy i zobaczyła Daveya, który zadawał strażakowi pytania w takim tempie, że na zmęczonej twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Uczucie do tego chłopca przepełniało jej serce.

- Kate?

- Uhm? - wyszeptała, zadowolona, że David wciąż trzyma ją w objęciach.

- Słyszałem, co powiedziałaś do słuchawki.

Podniosła wzrok i ich spojrzenia spotkały się.

- Że cię kocham? Kiwnął głową.

- Mówiłaś serio?

Nie było sensu ukrywać dłużej prawdy. Na dobre czy złe, kochała go. Nadeszła pora, by podjąć ryzyko.

- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym mówiła to, czego nie myślę?

- Na tyle serio, żeby wyjść za mnie? Przeniknęła ją radość, nie dająca się porównać

z niczym, co kiedykolwiek odczuwała, niemniej nadal zachowywała ostrożność.

- Wyjść za ciebie?...

- Kocham cię, Kate - powiedział z naciskiem. - Właśnie ciebie.

Tak bardzo chciała w to uwierzyć.

- Jesteś pewien?

- Absolutnie. Dzięki tobie znowu czuję, że żyję. Przywróciłaś mi syna. Nawet jeśli się nie pobierzemy, jesteśmy rodziną, w każdym sensie tego słowa.

Wiedziała, że to prawda. Już od tygodni Czuła to sama. Poszukała jego oczu i po raz pierwszy nie dojrzała w nich żadnego cienia, tylko nadzieję i radość.

- Tak - powiedziała. - Tak, wyjdę za ciebie. Uniósł ją w górę z okrzykiem takiego zachwytu, że wszyscy idący drogą odwrócili się i patrzyli na nich z uśmiechem. Davey już pędził do nich przez ulicę.

- Czy poprosiłeś ją, tato? Czy poprosiłeś ją, żeby za ciebie wyszła?

David mrugnął do Kate.

- Tak, synu.

- I zgodziła się? - pytał dalej, podskakując z podniecenia. - Zgodziła się, tak?

- Tak - potwierdziła Kate.

- Hura! - krzyknął Davey, obejmując Kate w talii. - Żenimy się! - zakomunikował wszystkim widzom.

Mimo że poranek był ponury, pełen zniszczeń i strachu, nowinę tę powitano oklaskami.

- Jeśli zupełnie obcy ludzie są tak z tego zadowoleni - powiedziała Kate - to tylko sobie wyobraź, jak zareaguje moja rodzina. Co przypomina mi, że jesteśmy zaproszeni na rodzinne śniadanie. Czy to wytrzymasz?

David zgarnął ręką pasmo włosów z jej twarzy i uśmiechnął się, obejmując dłonią jej podbródek.

- Już myślałem, że nigdy o to nie zapytasz.

Kiedy Kate podjechała z Davidem i jego synem pod dom, w którym się wychowała, spojrzała na pęki bugenwilli, na hiszpański dach kryty dachówką, na starannie utrzymane trawniki i pomyślała o tych wszystkich latach, kiedy uważała, że jest to jej dom.

Spojrzała na Davida i pochwyciła jego uśmiech. W tej samej chwili poczuła, że David dotyka jej dłoni,

- Czy się rozmyśliłaś? - spytał. Potrząsnęła przecząco głową.

- Nic z tych rzeczy. Po prostu zastanawiałam się, co sprawia, że dom staje się rodzinnym domem.

- Trzeba, żeby dwoje ludzi się kochało. Żeby była rodzina.

- Mnóstwo czasu musiało upłynąć, zanim to zrozumiałam.

- Może musiało upłynąć tyle czasu, żebyś znalazła odpowiedniego mężczyznę - zasugerował z tym swoim leniwym uśmiechem.

Jeśli oczekiwał, że będzie się z tym stwierdzeniem spierała, nawet łagodnie, to się zawiódł. Nie mogła. Tylko jeden mężczyzna był dla niej odpowiedni i upłynęło niemożliwie dużo czasu, nim się zjawił. A może po prostu czekał, aż nadejdzie właściwy moment? Gdyby zjawił się choć trochę wcześniej, mogłaby jeszcze nie być gotowa na jego przyjęcie.

- Myślę, że wszystkim będziesz się podobał - powiedziała ze śmiechem. - Jesteś taki zarozumiały.

- Czy nie widzisz, że trzęsą mi się kolana?

- O czym wy tak długo gadacie? - spytał Davey. - Umieram z głodu.

- No to biegnij do środka i powiedz pierwszej osobie, jaką spotkasz, żeby cię nakarmiła - zaśmiała się Kate.

Oczy Daveya rozszerzyły się ze zdumienia.

- Nie mogę tego zrobić. Spojrzał na ojca.

- Prawda, tato, że nie mogę?

- Myślę, że masz rację. Chodź, Kate, nie ma sensu tego odkładać.

- Zdajesz sobie sprawę, że uniknąłeś wielu problemów, czyniąc ze mnie uczciwą kobietę przed naszą wizytą w tym domu? Inaczej mógłbyś się pożegnać z nadzieją na przyjemne śniadanie z moją rodzinką. Zamęczyliby cię pytaniami.

Ewentualność taka najwyraźniej go nie przerażała, bo powiedział:

- Kate, ciągle zwlekasz.

- Tak, myślę, że tak. - Uśmiechnęła się, a potem głęboko odetchnęła. - Więc chodźmy wreszcie.

Matka otworzyła już drzwi i rozpostarła ramiona.

- Kochanie, jak dobrze cię widzieć. Taka jestem szczęśliwa, że mogę na własne oczy stwierdzić, że nic ci się nie stało.

Objęła zatroskanym spojrzeniem Davida i Daveya.

- A wy? - zapytała. - Nic się wam nie stało? Wszystko dobrze? Kate powiedziała mi o pożarze.

- Trochę jesteśmy zmęczeni, ale to nic poważnego - odpowiedział David. - Dzień dobry. Jestem David Winthrop.

- Tak, oczywiście. Wszystko już o panu słyszałam.

Kate usłyszała dźwięk dzwonków alarmowych. Podniosła wzrok akurat w porę, by zobaczyć, jak do drzwi podchodzi Brandon Halloran. Uśmiechnął się ciepło i spojrzał na nich pełnymi troski oczami.

- David - powiedział, ściskając jego rękę. - Dobrze jest znowu cię widzieć.

- Znowu? - podchwyciła Kate, patrząc na obu pytającym wzrokiem.

David tylko się uśmiechnął, Brandon zaś starannie unikał jej spojrzenia. Kate pociągnęła Davida za rękaw.

- Co to znaczy „znowu"?

- Wyjaśnię ci później - odparł. W holu pojawiły się Ellen i Penny.

- Żałuję - powiedziała Ellen - że nie ma tu mojego męża. Wezwano go do pracy.

Rzuciła Kate pełne zadowolenia z siebie, siostrzane spojrzenie, wzięła Davida pod rękę i odeszła z nim na bok.

Kate spojrzała na Daveya.

- Zakradnijmy się do kuchni i zobaczmy, co tam przygotowują.

- Świetnie!

Kate zastała matkę przy kuchence, kładącą na patelnię ostatnie kawałki z całej paczki bekonu. Z aprobatą wciągnęła unoszący się w kuchni zapach.

- Czy Brandon powinien to jeść? - drażniła się Kate z matką, wskazując na miskę pełną rozbitych już jajek.

- Raz na tydzień folguję jego gustom - odpowiedziała matka. - A dziś jest bardzo specjalna okazja.

- Czy powinnam robić teraz notatki, jak dbać o utrzymanie dobrego małżeństwa? - spytała Kate, kiedy już posłała Daveya do jadalni z przykrytym półmiskiem pełnym gorących grzanek.

Matka spojrzała przenikliwie na Kate, zauważyła jej minę i nagle zaśmiała się i objęła córkę.

- Och, kochanie! Taka jestem szczęśliwa z twojego powodu. Wygląda na naprawdę świetnego młodego człowieka.

- Czy doszłaś do takiego wniosku w ciągu ostatnich pięciu minut, czy też Brandon przeprowadził trochę dokładniejszy wywiad?

- Myślę, że w ubiegłym tygodniu zjedli któregoś dnia obiad - przyznała się matka.

- Co zrobili?!

- Kochanie, chcieliśmy się tylko upewnić, że on jest dla ciebie odpowiedni.

Davey wrócił i najwidoczniej znudzony rozmową dorosłych, włączył się do niej:

- Czy kiedyś wreszcie coś zjemy?

Jego niecierpliwość sprawiła, że Kate i jej matka wybuchnęły śmiechem.

- Za pięć minut - obiecała Elizabeth Halloran swemu nowemu przyszłemu wnukowi. - Idź i zapowiedz to wszystkim.

Kiedy wszyscy zgromadzili się już przy stole, Brandon odszukał wzrokiem swą niedawno poślubioną żonę i powiedział:

- Myślę, że jest to okazja do wygłoszenia błogosławieństwa. Zgadzasz się ze mną?

Elizabeth Halloran, której oczy błyszczały miłością, skinęła głową. Szczęście malujące się na twarzy matki wywołało łzy w oczach Kate.

- Ojcze w Niebiesiech! - zaczął Brandon. - Dzięki Ci, że oszczędziłeś nas podczas dzisiejszego trzęsienia ziemi i że tego ranka zebrałeś nas wszystkich razem. Dziękuję Ci także za moje nowe córki, moją wnuczkę oraz za tego wspaniałego młodego mężczyznę i jego syna, którzy wnieśli tyle szczęścia w życie Kate. Pobłogosław jedzenie, które będziemy spożywać, i pobłogosław naszą rodzinę. I obyśmy zawsze pamiętali o znaczeniu miłości, którą dzielimy. Amen.

Kate podniosła głowę i przebiegła wzrokiem zgromadzonych wokół stołu. Jej spojrzenie zatrzymało się najpierw na Daveyu siedzącym naprzeciwko niej, a potem na Davidzie u jej boku.

- Amen - powtórzyła miękko.

Poczuła, że pod stołem dłoń Davida zamyka się na jej ręce. Spojrzała w jego oczy promieniejące miłością. Wiedziała, że ona też nie jest w stanie ukryć swych uczuć.

Przez jej twarz przemknął uśmiech.

- A teraz - powiedziała słodkim głosem - powiedz mi wszystko o tym obiedzie z Brandonem.


Epilog

Promienie słońca oświetlały poprzez szklane ściany i szklany sufit kaplicy Wayfarer niewielką grupę osób zgromadzonych na ślubie Kate Newton i Davida Allena Winthropa II. Kate serce podchodziło do gardła, kiedy stała na kamiennych schodach kościoła i czekała, aż David pojawi się przed ołtarzem.

W pewnym momencie odwróciła się do Ellen i uśmiechnęła.

- Myślę, że to jest to.

- Ja też tak myślę, siostrzyczko. - Ellen pocałowała ją w policzek. - Kocham cię i wiem, że będziesz bardzo, bardzo szczęśliwa.

- Tak - zgodziła się Kate bez wahania. - Już jestem szczęśliwa.

- Drogie panie - powiedział Brandon Halloran, patrząc na nie z czułością. - Chyba zaczynamy.

Kate spojrzała na tego siwowłosego mężczyznę, który dwukrotnie napełnił życie jej matki szczęściem. Nie był już obcym. Kate w końcu uświadomiła sobie, że może mu ufać i że będzie się o nią troszczył tak, jak niegdyś to robił jej ojciec.

- Brandon?

- Tak, kochanie?

- Dziękuję ci, że zgodziłeś, się poprowadzić mnie do ołtarza.

- Nic nie mogło mi sprawić, większej przyjemności niż to, że mnie o to poprosiłaś.

Wziął ją pod rękę i uważnie się jej przyjrzał.

- Jesteś gotowa?

- Jeszcze jedno. Przez pewien czas nie mogłam sobie wyobrazić, że mógłbyś odnosić się do mnie tak samo jak do Ellen. Ale potem poznałam Daveya i wiem, że nie mogłabym go bardziej kochać, gdyby był moim synem, a nie synem Davida.

- Taka jest potęga miłości. - Brandon uśmiechnął się do niej. - No więc, czy jesteś już gotowa zacząć nowe życie?

Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na Davidzie i Daveyu. Powiedziała zdecydowanym głosem:

- Tak.

Jak parę miesięcy wcześniej jej matka, tak i ona nie potrafiła ukryć swych uczuć, kiedy szła pokonując dystans dzielący ją od człowieka, który napełnił jej życie radością, i od chłopca, dzięki któremu się połączyli. Podniosła wzrok i zobaczyła wymianę spojrzeń między swym ojczymem a matką i dojrzała łzy lśniące na matczynych policzkach.

Ale jej dłoń była już w dłoni Davida i zaczęła się uroczystość.

- Ja, David, biorę ciebie, Kate, kobietę, która wniosła w moje życie nową radość, za prawowitą małżonkę. Składam dzięki za dzień, w którym cię spotkałem. Kocham cię za twą siłę ducha, twoją szczodrość i siłę twojej miłości, obejmującej nie tylko mnie, ale i mojego syna. Wiem, że razem możemy pokonać wszelkie przeszkody, stawić czoło każdemu wyzwaniu. Chcę się starzeć mając cię u boku i ślubuję, że nic nigdy nie będzie dla mnie ważniejsze od naszej rodziny.

Z oczami pełnymi łez Kate napotkała jego wzrok. Dla niej również w całej tej kaplicy nie było nikogo ważniejszego od mężczyzny stojącego przy niej i Boga tam w górze, błogosławiącego ich związkowi.

- Ja, Kate, biorę ciebie, Davidzie, za mego prawowitego małżonka. Dzięki tobie nauczyłam się, co w życiu jest naprawdę ważne. Dzięki tobie odkryłam potrzebę słuchania mego własnego serca. Wiem, że nic nie jest dla mnie ważniejsze od szczęścia twojego i szczęścia naszej rodziny. Kiedy patrzę w przyszłość, widzę cię u mojego boku, widzę siebie dzielącą twoją siłę, twoje oddanie i twoją miłość. Ślubuję, że wszelkie przeszkody, jakie staną na naszej drodze, każde wyzwanie, jakiemu będziemy musieli sprostać, pokonywać będziemy wspólnie. Darzę cię szacunkiem i przede wszystkim darzę cię miłością.

Na usilną prośbę Kate podczas całej tej ceremonii nie padło słowo „śmierć". Kate nie chciała żadnych smutnych przypomnień, że miłość nie zawsze jest wieczna. Nikt nie zdawał sobie z tego lepiej sprawy niż David. Skoncentrują się na dniach, jakie będą im dane. Każdy z tych dni uczynią tak drogocennym, jakby miał być ich ostatnim wspólnym dniem. Jeśli im się to uda, jeśli będą cieszyć się każdym dniem, to kiedy nadejdzie koniec ich czasu na tej ziemi, nie będą niczego żałowali.

Wypowiedziawszy swe ślubowania, trzymając się za ręce spojrzeli sobie głęboko w oczy i powtórzyli ślubowanie, jakie niedawno wypowiadali Elizabeth Newton i Brandon Halloran i jakie wypowiada się zawsze na ceremonii zaślubin.

Zaczęli trochę nierówno, ale pod koniec ich głosy wzniosły się w górę, napełniając niewielką kaplicę ich radością.

- Ślubuję kochać cię, szanować i cenić przez wszystkie dni mego życia.

Na zewnątrz kaplicy, na trawniku opadającym łagodnie w stronę oceanu, Kate i David wypili ze swymi gośćmi kieliszek wina. Ponieważ na przygotowanie ślubu mieli niewiele dni, lista gości była bardzo krótka. Wielkie przyjęcie mieli urządzić za miesiąc, po powrocie z podróży poślubnej, która była pierwszym dłuższym wypoczynkiem każdego z nich dwojga od lat.

Teraz Kate była zadowolona, że dzieli swą radość z rodziną i garstką ludzi, którzy pomagali im w ciężkich dla nich chwilach. Stała wśród gromadki życzliwych jej osób i czuła, że jej serce przepełnione jest szczęściem.

Davey podszedł do niej z bardzo poważną miną.

- Kate...

- Co, kochanie?

Uśmiechnęła się do niego i pomyślała, co by powiedziała pani Larsen widząc, że wystaje mu koszula i że smokingowe spodnie są wyraźnie czymś zabrudzone. Ona sama uważała, że wygląda wspaniale.

- Czy teraz, kiedy ty i tata jesteście już małżeństwem, mam dalej mówić do ciebie: Kate?

Jej serce zatrzymało się na moment, a potem szaleńczo zabiło. Żebym tylko tego nie popsuła, modliła się w duchu.

- A jak chciałbyś do mnie mówić?

- Myślałem - zaczął i poszukał spojrzeniem ojca. - Myślałem, że kiedyś, może nie od razu, ale kiedyś chciałbym mówić do ciebie: mamo.

Kate przymknęła na chwilę oczy, by ukryć napływające do nich łzy.

- Och, Davey, bardzo by mi się to podobało, jak tylko będziesz do tego gotowy. A tymczasem Kate będzie bardzo dobrze.

Uśmiechnął się.

- Dzięki. Mogę zjeść jeszcze jeden kawałek tortu?

- Ile tylko chcesz.

W tym właśnie momencie na jej ramieniu spoczęła dłoń Davida.

- Oczywiście - powiedział zaczepnym tonem. - Możesz mu na to spokojnie pozwolić, bo to nie ty będziesz siedziała przy nim przez pół nocy, kiedy będzie go bolał brzuch.

- Pani Larsen nie będzie miała nic przeciwko temu - zaprotestowała z przekonaniem. - Wiesz, że go kocha.

- A ja wiem, pani Kate Newton Winthrop, że bardzo panią kocham i że jestem już gotów do rozpoczęcia miodowego miesiąca.

Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.

- Ja też. Gdzie jedziemy?

- To sekret.

- Ktoś musi przecież wiedzieć. Rozejrzała się wokół.

- Dorothy?

Jego uśmiech nic jej nie powiedział.

- Zelda? Nic.

- Brandon?

- Dlaczego myślisz, że komuś powiedziałem? Może chcę, żeby przez cztery tygodnie absolutnie nikt nie mógł nas znaleźć?

- Wiesz, że to całkiem dobry pomysł.

- Jesteś pewna, że nie będzie ci brakowało tych wszystkich narad z klientami i tych wszystkich rozmów telefonicznych?

- A ty jesteś pewny, że nie będziesz chciał znaleźć się w jakimś futurystycznym królestwie?

- Myślę, że po prostu będziemy musieli być cały czas bardzo zajęci.

- Bardzo zajęci... - Pokiwała głową. - Mam pewne pomysły.

- O, tego jestem pewien. No dobra, ale może pozbędziesz się wreszcie tego bukietu i ruszymy w drogę?

Kate wysłała Daveya, by obszedł gości i zwołał ich na ceremonię rzucania bukietu. Stanęła na najniższym stopniu schodów, spojrzała przez ramię i wyrzuciła bukiet w górę. Nawet nie musiała patrzeć, kto go schwycił - poznała ten jęk absolutnego zadowolenia.

Odwróciła się, podeszła do Zeldy, objęła ją, a potem wzięła pod rękę.

- Chodź, jest tu ktoś. Chciałabym, żebyś go poznała.

Śmiejąc się, obie przeszły na drugą stronę trawnika, aż znalazły się przed Brandonem Halloranem. Kate mrugnęła do niego, wskazała bukiet, który Zelda mocno ściskała w ręku, i powiedziała:

- Rób swoje.

A potem rozejrzała się, szukając swego męża i swego pasierba. Swej rodziny. Kiedy ich w końcu znalazła, głęboko westchnęła. Może dotarcie do tego punktu zajęło jej wiele czasu, ale na nic nie zamieniłaby czekającej ją przygody.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Woods Sherryl Klient pani mecenas
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie Randka z przeznaczeniem
Woods Sherryl Piekniejsze od marzen
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie Nietypowe zaręczyny
Woods, Sherryl The Bodyguard
O084 Woods Sherryl Przebacz i zapomnij
014 Woods Sherryl Dolina serca
Woods Sherryl Bogaci kawarerowie Nietypowe zaręczyny
Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 01 Nietypowe zaręczyny 2
Woods Sherryl Calamity Janes 01 Zapomnij i wybacz
Woods Sherryl Zapomnij i wybacz
093 Woods Sherryl Szczesliwa gwiazda 05
084 Woods Sherryl Zapomnij i wybacz 01
Woods Sherryl Burzliwe życie Patsy Gresham
087 Woods Sherryl Wrog przyjaciel kochanek 02

więcej podobnych podstron