CONNIE BENNETT
Samotny ojciec
(Single ... with children )
1
Taki głos doprowadza mężczyzn do szaleństwa. Głębokie, ciemne tony przywoływały na
myśl obraz Laureen Bacall uczącej Bogarta gwizdać albo Kathleen Turner, której do
podniesienia temperatury ciała mężczyzn wystarczało jedno namiętne słowo. Taki głos od
razu skłaniał do snucia romantycznych fantazji, kryła się w nim obietnica niezwykłej
namiętności i rozkoszy.
Pozostawało jednak faktem, że głos ten pochodził z komputerowego syntetyzatora
dźwięku, co zupełnie nie pasowało do wszystkich tych skojarzeń!
Doktor Caroline Hunter siedziała nieruchomo na taborecie w laboratorium i z
niedowierzaniem słuchała syntetyzatora, przekazującego jej zupełnie niewinną wiadomość.
Gdy nagranie dobiegło końca, zwróciła się do siedzącego przy terminalu młodego technika.
– To jakiś żart, prawda, Tony? – spytała z nadzieją w głosie.
– Ależ czemu pani tak sądzi, pani doktor? – odpowiedział Tony Beecroft, zsuwając
jednocześnie z nosa okulary w grubej oprawce. Wyglądał zupełnie poważnie. – Nie
odważyłbym się z panią żartować. Wszyscy wiedzą, że nie ma pani poczucia humoru.
Tony żartował, ale ta złośliwość nie była pozbawiona podstaw. Przez ułamek sekundy
Caroline miała ochotę dać mu szturchańca, aby udowodnić, że jest dobrym kompanem, który
docenia dowcipy, ale w porę się powstrzymała. To nie byłoby w jej stylu. Zajmowała się
konstruowaniem komputerów i cieszyła się reputacją osoby bezwzględnie dążącej do celu.
Długo musiała pracować, aby – w profesji zdominowanej przez mężczyzn – zasłużyć na taką
opinię. Już dawno nauczyła się tłumić odruchy, które mogłyby zdradzić, że ta reputacja jest
właściwie bezpodstawna.
– Tony, to ma być głos komputera zdolnego do komunikacji werbalnej, a nie
recepcjonistki w agencji towarzyskiej – powiedziała surowym tonem.
– Nie podoba się pani, prawda?
– Przykro mi, ale nie – pokręciła głową Caroline, po czym pomyślała, że powinna dodać
coś uprzejmego. – Wykazałeś wprawdzie wielki talent w programowaniu syntetyzatora, ale
nie o to nam chodziło.
– Nie sądzi pani, że komputer o nazwie SCARLETT OHARA powinien mieć odpowiedni
głos?
– Jeśli użyjemy tego głosu – Caroline wskazała na syntetyzator – to będziemy musieli
zmienić jego nazwę na Jezebel.
– Hej! – ucieszył się Tony. – Więc jednak ma pani poczucie humoru!
– Jeśli komuś o tym powiesz, wylecisz z pracy – odrzekła, powstrzymując uśmiech.
– Tak, proszę pani – powiedział Beecroft, ciągle uśmiechnięty. Odwrócił się w stronę
terminalu i nacisnął kilka klawiszy. – Skoro nie chce pani seksu, może to się pani spodoba.
Z głośnika popłynął ten sam tekst. Tym razem ton głosu był dokładnie taki, o jaki
chodziło Caroline, gdy wyznaczyła Tony’emu zadanie. Z badań rynkowych wynikało, że głos
komputera często działa ludziom na nerwy, zwłaszcza gdy mają z nim do czynienia na co
dzień. Caroline kazała Tony’emu obniżyć wysokość i zmienić nieco barwę dźwięku, a on
dokładnie zrealizował jej polecenie.
– Dużo lepiej – pochwaliła go entuzjastycznie.
– Wiedziałem, że pani tak powie, ale uważam, że poprzednia wersja jest dużo lepsza –
odpowiedział Tony.
– Pewnie wszyscy mężczyźni zgodziliby się z tobą – stwierdziła zimno Caroline i wstała
z taboretu. – Kiedy zainstalujesz nowy syntetyzator?
– W poniedziałek z samego rana – obiecał. – Może pani powiedzieć ludziom z działu
reklamy, że będą mieli swoje próbne modele pod koniec przyszłego tygodnia.
– Doskonale! – Podeszła do terminalu i poklepała Tony’ego po ramieniu. Nie wypadło to
szczególnie naturalnie, ale Caroline nigdy nie pozwalała sobie na nadmiernie poufałe
zachowanie w kontaktach z personelem. – Dobrze się sprawiłeś, Tony. Dopilnuj tylko, żebyś
zainstalował właściwą wersję.
– Czy mógłbym ich nie odróżnić?
– Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, byś nie był w stanie dosłyszeć różnicy –
odrzekła Caroline, tym razem pozwalając sobie na dyskretny uśmiech. – Do zobaczenia.
Wzięła z biurka staromodny notatnik i energicznym krokiem wyszła z niewielkiego
laboratorium dźwiękowego. Szła korytarzem ultranowoczesnego biura, które od sześciu lat
było jej drugim, a może nawet pierwszym domem. W szklanych ścianach MediaTech
Laboratories czuła się całkowicie swobodnie, czego nie można by powiedzieć o większości
innych miejsc.
Jako osoba genialna, czego miarą było IQ na poziomie zbliżonym do 180, Caroline przez
całe życie starała się, realizować swoje możliwości”. Niewątpliwie w życiu zawodowym to
się jej w pełni udało. W wieku trzydziestu pięciu lat objęła prowadzenie w wyścigu, którego
celem było stworzenie najnowocześniejszego komputera na świecie. Pozostało jeszcze usunąć
kilka pomniejszych błędów z systemu i już wkrótce MediaTech będzie mogła zaprezentować
komputer OHARA wszystkim ekspertom. Caroline wiedziała, że to będzie cios dla
konkurencji.
Natomiast w życiu osobistym powiodło się jej znacznie gorzej. Miała za sobą nieudane
małżeństwo, jej przyjaciółmi byli wyłącznie koledzy z pracy, a domowy kot rozpoznawał ją
tylko w porach karmienia. Na szczęście jej życie wypełniała praca i Caroline w pełni to
akceptowała. Całą swoją energię i inteligencję skoncentrowała na projektowaniu komputera
OHARA. Dzieło to sprawiało jej taką satysfakcję, że wszystkie kłopoty, jakich doświadczała
w innych dziedzinach życia, nie miały dla niej znaczenia.
Nie zatrzymując się po drodze i nie rozmawiając z nikim, Caroline przeszła przez główne
laboratorium i pomaszerowała prosto do swego gabinetu – pozbawionego okna pokoju, w
którym stało biurko, szafka, dwie duże kartoteki i komputer, na pozór całkiem zwyczajny.
– Dobry wieczór, Caroline – rozległ się spokojny kobiecy głos. Trudno byłoby zgadnąć,
skąd pochodził.
– Dobry wieczór, Scarlett – odpowiedziała Caroline, podchodząc do biurka. – Czy miałaś
pracowity dzień?
– Oczywiście. Odbyłam lekcję astronomii z doktorem Caldwellem, a doktor Bergman
sprawdzał moją główną bazę danych.
– Czy znowu masz dziurę w pamięci? – spytała Caroline, marszcząc brwi. Odłożyła na
biurko deskę do pisania i spojrzała badawczo na monitor.
– Myślę, że nie – odpowiedział komputer. – Wydaje mi się, że to było tylko rutynowe
badanie.
Kobieta odetchnęła z ulgą. Główna baza danych stanowiła jeden z najbardziej złożonych i
najważniejszych części systemu Scarlett. Dzięki zawartych w niej encyklopedycznym
wiadomościom Scarlett potrafiła rozumować z niemal ludzką, a czasem wręcz nadludzką
sprawnością. Niestety, od paru miesięcy z niejasnych powodów komputer „zapominał”
pewnych informacji. Dotychczas straty były minimalne, ale ich pojawienie się dowodziło, że
w systemie tkwi jakiś błąd. Mimo wielu godzin spędzonych na diagnostyce, Caroline wciąż
nie wiedziała, na czym polega problem. Zdarzało się, że jednego dnia Scarlett wiedziała o
pewnych faktach, a już następnego nie pozostawał nawet ślad po tych informacjach.
Na szczęście tym razem nie o to chodziło.
– Masz do mnie jakieś pytania, Scarlett? – spytała Caroline, siadając za biurkiem.
– Tak.
Komputer automatycznie sprawdzał wszystkie wczytywane informacje i gdy czegoś nie
rozumiał, prosił swą konstruktorkę o wyjaśnienie.
– Słucham.
– Co to znaczy „zadzierać nosa”?
– W jakich okolicznościach spotkałaś się z tym określeniem? – spytała Caroline z lekkim
uśmiechem.
– Doktor Caldwell powiedział tak, gdy go poinformowałam, że jego obliczenia odległości
od kwazara Maxima są błędne.
Caroline zachichotała. Loren Caldwell był astrofizykiem z Cal-Techu, który niedawno
zgodził się nauczyć Scarlett astronomii. Wybitny uczony nie był widocznie przyzwyczajony
do impertynenckich uwag ze strony swych uczniów.
– Zadzierać nosa, to znaczy demonstrować swoją wyższość – wyjaśniła.
– To znaczy, jest to równoważne z arogancją – po chwili namysłu Scarlett wyciągnęła
właściwy wniosek.
– Owszem.
– Czy rzeczywiście jestem arogancka? – spytała Scarlett po chwili wahania.
Konstruktorka bezwiednie uniosła rękę i pogłaskała monitor, niczym matka pocieszająca
urażone dziecko. Scarlett oczywiście nie przeżywała żadnych uczuć, ale gdy pytania
dotyczyły jej „osobowości”, dość łatwo było ją zmylić. Caroline zawsze bardzo uważała, żeby
nie wprowadzić swego „dziecka” w błąd.
– Ty jesteś inteligentna, Scarlett – odrzekła. – Ludzie czasem mylą inteligencję z
arogancją.
– Czy słowa „inteligencja” i „arogancja” są synonimami?
– Nie.
– Wobec tego jest to problem ludzkiej interpretacji – stwierdziła Scarlett.
– Masz rację – przyznała Caroline. Nauczenie ściśle logicznego komputera, że ludzie
często zachowują się nielogicznie, było jednym z najtrudniejszych zadań projektowych.
Termin „ludzka interpretacja” stał się skrótem, którym Scarlett określała wszystko, czego nie
rozumiała, a co musiała przyjąć do wiadomości.
Scarlett wydawała się usatysfakcjonowana otrzymanymi wyjaśnieniami i przeszła do
następnego pytania. Gdy skończyły, Caroline zabrała się do kolejnego przeglądu programu,
kontrolującego mowę komputera; był to jeden z wielu elementów oprogramowania, który
musiał być całkowicie gotów przed publiczną premierą maszyny.
– Caroline! Co ty tu robisz?
Uniosła głowę i spojrzała w kierunku drzwi. Była tak pochłonięta swymi rozważaniami,
że dopiero po chwili oprzytomniała i rozpoznała Boba Stafforda, wysokiego i szczupłego
menedżera MediaTech.
– Czyżbyś nie pamiętał, że tu pracuję? – odpowiedziała wreszcie, gdy pytanie dotarło do
jej świadomości. – Czy chcesz przejąć moją rolę roztargnionego profesora?
– Nie, ty sobie z nią świetnie radzisz. W rzeczywistości aż za dobrze – odrzekł Stafford,
pukając palcem w zegarek. – Gimnazjum Hilliard... trzecia godzina... konkurs osiągnięć
naukowych dla uczniów... Czy to ci się z czymś kojarzy?
– Och, Boże! – jęknęła Caroline. – To dzisiaj?
– Jak najbardziej.
– Czy muszę tam jechać? – spytała z resztką nadziei, że Stafford zaprzeczy.
– Owszem, musisz – stwierdził stanowczo, krzyżując ramiona. – Moja żona jest główną
organizatorką konkursu i obiecałem jej, że przyjdziesz. Uczniowie bardzo liczą na twoją
obecność. Jest już za późno, aby się wycofać. Jedziesz tam i tyle. Rusz się zaraz, bo inaczej
się spóźnisz.
Caroline nie miała najmniejszej ochoty brać udziału w tej imprezie i pewnie dlatego o niej
zapomniała. Nie cierpiała tłumów i nieznanych sytuacji, zawsze wtedy czuła się skrępowana i
nie na swoim miejscu. Szczególną niechęć wzbudzała w niej konieczność rozmowy z
uczniami, biorącymi udział w konkursie. Niestety, Stafford najwyraźniej się uparł.
– Która godzina? – spytała.
– Pierwsza czterdzieści pięć.
– Nie, panie Stafford – wtrąciła się Scarlett. – Jest pierwsza czterdzieści dwie.
– Dziękuję, Scarlett – powiedział mężczyzna z wyraźną irytacją w głosie.
– Bardzo proszę – odpowiedziała uprzejmie Scarlett.
– Któregoś dnia będę musiała ją nauczyć, jak rozpoznawać sarkazm – zażartowała
Caroline.
– Któregoś dnia będziesz musiała ją nauczyć, żeby nie czepiała się nieistotnych
szczegółów – prychnął niecierpliwie menedżer. – Czy możesz teraz ją wyłączyć? Nie lubię,
gdy podsłuchuje.
– Masz manię prześladowczą – odparowała Caroline, ale spełniła polecenie. – Scarlett,
koniec sesji. – Światła kontrolne natychmiast zgasły. Kobieta poklepała monitor. – Śpij
dobrze, kochanie.
– Na litość boską! – jęknął Stafford. – Jeszcze trochę i zaczniesz jej śpiewać kołysanki.
– To był tylko żart, Bob.
– Nie, wcale nie – zaprzeczył. – Stale się tak zachowujesz. To przecież komputer, a nie
dziecko.
Caroline dobrze o tym wiedziała i nikt nie musiał jej przypominać.
– Bob, w ciągu najbliższych paru lat ten komputer zwiększy zyski MediaTech o wiele
miliardów dolarów i to ja go zaprojektowałam. Jeśli zatem chcę traktować Scarlett jak
dziecko, to chyba powinieneś mi na to pozwolić.
Stafford zacisnął usta. Caroline wiedziała, że ten argument trafi mu do przekonania.
– Dobrze, możesz antropomorfizować martwy przedmiot tak długo, jak tylko chcesz, ale
w zamian zrób coś dla mnie.
– Co takiego? – spytała podejrzliwie.
– Odegraj rolę sędziego w konkursie – powiedział Bob, ponownie stukając palcem w
zegarek.
– Dobrze, już dobrze. – Caroline sięgnęła po torebkę.
– Nie rozumiem, dlaczego dałam się na to namówić.
– Ponieważ jestem diabłem-kusicielem i musiałaś mi ulec – odrzekł kwaśno Stafford.
Parsknęła śmiechem. Menedżer MediaTech z pewnością nie miał w sobie nic z
uwodzicielskiego szatana.
– Nie, jeśli dobrze pamiętam, odwołałeś się do mojego poczucia obowiązku
obywatelskiego. Firma musi dbać o rozwój kolejnych generacji uczonych i tak dalej. –
Caroline potrząsnęła głową. – Musiałam zwariować, żeby się zgodzić. Bob, ja nie mam
pojęcia, jak sobie radzić z dziećmi.
– Na litość boską, Caroline, nie będziesz musiała zajmować się problemami wieku
dojrzewania. Musisz tylko ocenić napisane przez nich programy, to wszystko.
– Wiem, ale dzieci są takie wrażliwe – odrzekła. – Dobrze pamiętam, jak wyglądają takie
konkursy. Napięcie, rozczarowanie, płacze...
– Wydawało mi się, że ty nie chodziłaś do publicznej szkoły.
– To prawda, moi rodzice nie mieli przekonania do publicznego systemu edukacyjnego,
ale za to wierzyli w zalety konkurencji. Zapisywali mnie do wszystkich możliwych
konkursów w kraju, a nawet do dwóch za granicą. – Caroline nie dodała, że to zacięte
współzawodnictwo poważnie przyczyniło się do jej społecznego wyizolowania. Mając
dziesięć lat, konkurowała już z maturzystami, a na studiach również była młodsza o parę lat
od wszystkich kolegów. Z rówieśnikami zaczęła się kontaktować dopiero wtedy, gdy w wieku
dwudziestu dwóch lat kończyła trzeci doktorat. Koledzy ze studiów doktorskich mieli
wreszcie tyle lat co ona i Caroline poznała, jak wygląda życie towarzyskie. Jednak nigdy
jeszcze nie miała do czynienia z dziećmi i dlatego perspektywa spotkania z liczną grupą
nastolatków budziła w niej przerażenie.
– Caroline, ten konkurs to nie jest żadna wielka sprawa – pocieszył ją Stafford.
Wstała i włożyła żakiet. Stafford miał czworo dzieci i dziesięcioro wnucząt. Wiedziała, że
nie ma sensu mu tłumaczyć, iż zdołała dożyć trzydziestego piątego roku życia, ani razu nie
kontaktując się z dziećmi.
– Jeśli tak, to dlaczego nie pojechałeś tam sam, tylko zgłosiłeś mnie na ochotnika? –
spytała.
– Ponieważ nie mam pojęcia o komputerach – wyjaśnił Stafford.
– Niezłe wyznanie, jak na menedżera największego laboratorium komputerowego w kraju
– Caroline uśmiechnęła się ironicznie. – Tylko czekaj, aż dowie się o tym konkurencja.
– Dobrze wiesz, co chciałem powiedzieć – Stafford zmarszczył brwi, w czym miał dużą
wprawę. – Nie mam szerokiej wiedzy, potrzebnej do oceny bardzo rozmaitych programów,
jakie niewątpliwie przedstawią uczniowie.
– Inaczej mówiąc, jesteś biurokratą.
– Dokładnie tak.
– Dobrze, pojadę, ale nie chcę w przyszłości słyszeć żadnych narzekań na opóźnienia.
Natychmiast przypomnę ci, ile czasu marnuję na takie imprezy.
– Dlaczego uważasz, że zmarnujesz czas? Gloria powiedziała mi, że niektóre z tych
projektów są naprawdę rewelacyjne. W Hilliard nie brakuje zdolnych uczniów.
– To właśnie mnie martwi – mruknęła Caroline. – Obawiam się, że nie mam czasu na
szybki kurs psychologii dziecięcej, prawda?
– Masz tam być za godzinę – odrzekł Stafford, zerkając na zegarek. – Wiem, że w tym
czasie mogłabyś zrobić kolejny doktorat, ale musisz pokonać korki uliczne.
– Dobrze, jakoś się przecisnę – powiedziała Caroline, nadrabiając miną. W rzeczywistości
wcale nie była pewna, jak wypadnie.
Mitch Grogan nie miał wątpliwości, że jego córka wygra konkurs. Zdążył się już
przyjrzeć wszystkim projektom konkurentów i był przekonany, że żaden z nich nawet się nie
umywa do dzieła Janis. Był pewien, że nie kieruje nim rodzicielska duma, tylko obiektywna
ocena pozostałych prac. Pomyślał, że jeszcze tego popołudnia Janis otrzyma wstęgę
zwycięzcy, tysiącdolarowe stypendium i awansuje do krajowego finału... Kto wie, może
później zdobędzie stypendium Westinghouse i zostanie studentką jednej z elitarnych uczelni,
takich jak MIT, Stanford, Harvard czy Yale?
Mitch wiedział, że spełnienie jego marzeń leży w granicach możliwości Janis. Zresztą,
jeśli chciała zostać uczoną, nie miała innego wyjścia. I ona, i on dobrze wiedzieli, że pensja
porucznika policji nie wystarczy na opłacenie czesnego na jednym z czołowych
uniwersytetów.
Projekt Janis miał umożliwić jej studia na takim uniwersytecie, na jaki naprawdę
zasługiwała, ale Mitch wiedział, że nie zdoła przekonać córki, że na pewno wygra. Patrzył ze
współczuciem na potwornie zdenerwowaną dziewczynę. Janis stała obok swojej maszyny,
demonstrując jej umiejętności kolejnej grupie rodziców, którzy – podobnie jak przedtem
Mitch – przyglądali się pracom konkurentów. Zachowywała się pozornie spokojnie i z
umiarkowanym entuzjazmem prezentowała swoje dzieło, ale Mitch słyszał w jej głosie
napięcie i widział, jak drżą jej ręce. Janis niewątpliwie z trudem panowała nad nerwami.
Sędziowie skończyli już oceniać, ale jeszcze nie ogłosili wyników. Musieli jeszcze poczekać.
Grupka widzów przesunęła się do następnego stoiska i Janis zdjęła słuchawki, które
stanowiły integralną część urządzenia. Szybkim krokiem podeszła do ojca, który starał się
zachować odpowiedni dystans od stoiska córki.
– Tato!
– Co się stało? – Mitch musiałby być ślepy, gdyby nie dostrzegł nagłego podniecenia,
malującego się na twarzy Janis. – Czy zasnąłem w trakcie ogłaszania wyników? Możemy już
iść do domu?
– Niee... – powiedziała Janis z wyraźną dezaprobatą, takim tonem, jakiego zawsze
używała, gdy sądziła, że ojciec błaznuje. – To ona!
– Co za ona?
– Ona! – Dziewczyna wskazała kogoś palcem, ale szybko opuściła rękę. – Nie, nie patrz
w jej stronę. Idzie tutaj.
Janis pociągnęła ojca za rękaw, zmuszając go do zwrócenia się w drugą stronę. Mitch z
trudem powstrzymał się od śmiechu. Jego zazwyczaj poważna córka jednocześnie
podskakiwała z podniecenia i starała się nie zwracać na siebie uwagi, co, oczywiście, z
trudem dawało się ze sobą pogodzić. Na szczęście nikt im się nie przyglądał. W sali
wystawowej panował straszny rwetes.
– Czy mogłabyś mi łaskawie wyjaśnić, na kogo mam nie patrzeć?
– Na Caroline Hunter – szepnęła Janis.
– To jakaś gwiazda filmowa? – spytał, choć dobrze wiedział, o kim mowa. Zresztą, jego
córka nigdy nie zwróciłaby uwagi na jakąś aktorkę lub piosenkarkę rockową.
– Gwiazda filmowa na konkursie naukowym? – Janis przewróciła oczami. – Chyba
zwariowałeś, tato. Caroline Hunter to słynna konstruktorka komputerów. Opowiadałam ci o
niej. Była jednym z sędziów konkursu w mojej dziedzinie. Mówiłam ci, że będzie.
W rzeczywistości Janis mówiła o tym ojcu tyle razy, że musiałby zapamiętać nazwisko
Caroline Hunter, nawet gdyby nigdy o niej nie słyszał. Mitch pomyślał, że skoro córka nie
doceniła dowcipu o gwieździe filmowej, to trzeba się teraz jakoś zrehabilitować.
– Czy to ona opracowuje projekt pierwszego komputera optycznego? – zapytał.
– Właśnie – szepnęła Janis, zerkając ukradkiem na Caroline. – To Optical Heuristic
Algorithmic Reasoning Architecture, w skrócie OHARA. Nikomu jeszcze nie udało się
zbudować aparatury o równie doskonałej sztucznej inteligencji.
– Aha! – mruknął Mitch.
– Pod względem zdolności rozumowania OHARA dorównuje dziesięcioletniemu dziecku.
– To wspaniale – skrzywił się mężczyzna. – Jestem pewien, że światu nie brakuje niczego
poza jeszcze jednym dziesięciolatkiem.
Tym razem Janis zachichotała.
– Och, tatusiu, jestem pewna, że OHARA nie jest tak nieznośny jak Sam.
– Mam nadzieję, choćby ze względu na spokój ducha pani doktor Hunter – odrzekł Mitch,
zadowolony, że córka wykazała poczucie humoru. – Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym
takiego dziecka jak twój brat.
– Nie musisz mi o tym mówić – Janis znów przewróciła oczami. Mitch miał nadzieję, że
córka pozbędzie się kiedyś tej maniery.
– Co doktor Hunter powiedziała o twoim dziele?
– Niedużo – Janis przygryzła nerwowo dolną wargę. – No, ale przecież jako sędzia nie
mogła się otwarcie wypowiadać, w każdym razie nie przed ogłoszeniem wyników. Zadała
jednak bardzo dużo pytań i wydawała się... chyba IVAR zrobił na niej wrażenie.
– Nie wątpię. – Mitch objął córkę ramieniem i przytulił do piersi. – Z pewnością
podobnie uważają pozostali sędziowie.
Janis ciężko westchnęła i spojrzała na dziwne urządzenie, stojące na jej stoisku.
– Mam nadzieję, tato. IVAR musi wygrać.
– Co jeszcze mówiła doktor Hunter? – spytał Grogan. Chciał zająć córkę, aby nie dłużył
się jej czas oczekiwania na wyniki.
– Była bardzo sympatyczna – uśmiechnęła się dziewczyna. – Naprawdę, wcale nie
zachowywała się jak ktoś sławny i nadęty.
– Nie wątpię – zgodził się Mitch z uśmiechem. Pomyślał, że chyba niewiele dziewcząt w
wieku Janis przyznałoby sławę jakiemukolwiek uczonemu.
– Wiesz, że ona zrobiła doktorat w wieku dziewiętnastu lat? Czytałam o niej niedawno w
magazynie „Technologie Przyszłości”.
Janis mówiła takim tonem, jakim na ogół nastolatki relacjonują ostatni artykuł o
Madonnie z nowego numeru „Bravo”. No tak, ale ona nie była typową nastolatką...
Nauczyciele mówili, że jest bardzo zdolna, koledzy ze szkoły nazywali ją jajogłową, a
młodszy brat Sam w tajemnicy przed ojcem przezywał siostrę purchawką.
Mitch zawsze traktował swoje najstarsze dziecko jak aniołka, który nieoczekiwanie
pojawił się w jego życiu, ale nie potrafił zrozumieć, jak doszło do tego, że stał się ojcem
geniusza. Wprawdzie i jemu, i jego żonie nie brakowało inteligencji, ale...
Nie mógł jednak ukryć faktu, że jest dumny z córki. Janis była dobrze wychowaną,
sumienną, wzorową uczennicą... może tylko trochę zbyt poważną. Miała ostry język, ale
czasem brakowało jej poczucia humoru. Jej bohaterami byli nie filmowi gwiazdorzy, lecz
wielcy uczeni. W sumie Mitch był z niej bardzo zadowolony.
– OK, teraz możesz spojrzeć – szepnęła, zerkając z ukosa na Caroline Hunter. – Stoi przy
ostatnim stoisku, rozmawia z moją nauczycielką, panią Stafford. Ma krótkie ciemne włosy i
szary kostium.
– Kto, pani Stafford?
– Nie, doktor Hunter – wyjaśniła Janis, ciężko wzdychając.
– Żartowałem, córeczko.
– Wiem. Możesz spojrzeć teraz, nim się odwróci. Tylko ostrożnie.
Mitch demonstracyjnie udawał nonszalancję, zaczął nawet fałszywie pogwizdywać. Janis
szturchnęła go w żebra i powiedziała, żeby się nie wygłupiał. Przestał gwizdać. Pomyślał, że
nawet jeśli córce brakuje poczucia humoru, to ma wiele innych zalet.
Szkolna sala gimnastyczna była gęsto zastawiona stoiskami z pracami uczniów, a prócz
tego wszędzie kręcili się zawodnicy, dumni rodzice i nauczyciele. Mitch Grogan potrzebował
więc dłuższej chwili, aby odnaleźć wzrokiem ciemnowłosą kobietę w szarym kostiumie.
Widok doktor Hunter bardzo go zaskoczył.
Już od dziesięciu lat kierował pracą wydziału przestępstw komputerowych komendy
policji w Hilliard. Dzięki temu udało mu się dobrze poznać świat kalifornijskiej Silicon
Valley. Znał osobiście wielu tak zwanych geniuszy przemysłu komputerowego. Caroline
Hunter zdecydowanie odbiegała od standardu, już choćby dlatego, że była kobietą. Nawet w
dzisiejszych czasach wyzwolenia kobiet przemysł komputerowy pozostał w znacznej mierze
terenem zarezerwowanym dla mężczyzn. Poza tym dr Hunter była starannie uczesana i miała
na sobie bardzo elegancki kostium.
Mitch wiedział, że publiczny wizerunek komputerowych fanatyków wcale nie jest
odległy od rzeczywistości. Większość z nich z dumą demonstrowała swoją ekscentryczność.
Jeden z najsłynniejszych i najbogatszych bohaterów Silicon Valley wciąż polegał na mamie,
która wybierała mu ubranie i przypominała o kąpieli. Był tak inteligentny, że normalny świat
wydawał mu się nudny, i dlatego żył we własnym magicznym świecie komputerów.
Zgodnie z krążącymi plotkami, Caroline Hunter miała zachowywać się podobnie.
Wszyscy mówili jednak, że jeśli Hunter postawi na swoim, to w technice komputerowej
nastąpi rewolucja, a MediaTech stanie się jedną z najbogatszych korporacji świata. Mam
nadzieję, pomyślał Mitch, że zagwarantowała sobie udział w zyskach.
– No? – ponagliła go Janis. – Prawda, że jest piękna?
– Wydaje się pociągająca – odrzekł. W tej chwili mógł dostrzec tylko jej profil i zarys
szczupłej sylwetki.
– Och, tato, ona jest cudowna! Poza tym jest... Dziewczyna nagle urwała. Mitch spojrzał
na nią z zaciekawieniem.
– Cóż takiego? – spytał.
– Jest samotna – wyjaśniła córka, pochylając się ku niemu. – No, rozwiedziona. Nie
wyszła ponownie za mąż.
Mitch nie wierzył własnym uszom. Od śmierci żony minęły już cztery lata i Janis ani razu
nie wykazała najmniejszego pragnienia, żeby ojciec znalazł sobie jakąś kobietę. Przeciwnie,
gdy po raz pierwszy umówił się na randkę, córka przez tydzień nie odzywała się do niego.
Wprawdzie od tamtej pory minęły już dwa lata, ale Mitch nie miał czasu na kobiety. Troje
dzieci i praca policjanta zajmowały mu dość czasu.
– Jestem pewien, że doktor Hunter potrafi znaleźć sobie męża bez twojej pomocy –
zauważył spokojnie.
– Dobrze, że mi to powiedziałeś – prychnęła z irytacją Janis.
– Zresztą, nie jest w twoim typie. Ma małe piersi i duże IQ.
– Radzę ci ugryźć się czasem w język – skarcił ją. Pomyślał, że córka nie zapomniała mu
krótkiego flirtu z Bambi Brightwood, która rzeczywiście nie odznaczała się inteligencją.
– O co kłócicie się tym razem?
Mitch odwrócił się w stronę ojca. Mitchell Grogan senior miał sześćdziesiąt pięć lat, był
emerytowanym nauczycielem i – podobnie jak junior – wdowcem. Mieszkał z synem i
pomagał mu zajmować się dziećmi, dzięki czemu Mitch mógł pracować.
– Janis odgrywa swatkę, tato – powiedział, mrużąc dyskretnie oko. – Chce, abym
poderwał doktor Hunter, co zwiększyłoby jej szanse na zwycięstwo.
– Tato! – zaprotestowała Janis. – To nieprawda!
– Uspokój się, Aniołku – pocałował córkę w czoło.
– Przecież tylko żartowałem.
– To kiepskie żarty – prychnęła, wykręcając się z jego objęć. Zmierzyła go niechętnym i
buntowniczym spojrzeniem nastolatki. Mitch wiedział, że musi przeczekać okres jej złego
humoru. W tym momencie przypomniał sobie, że ma jeszcze jedną córkę.
– Tato, gdzie jest Ruthann? – spytał, rozglądając się uważnie wokół.
– Została przecież z tobą – zdziwił się ojciec.
– Nie, kiedy tylko poszedłeś, Ruthann zaczęła marudzić i Sam miał ją zaprowadzić do
ciebie – wyjaśnił Mitch, starając się opanować zdenerwowanie.
– Przeszkadzała zwiedzającym zapoznać się z IVAR-em – dodała Janis.
– I zostawiłeś ją pod opieką Sama? – zdumiał się dziadek.
– Tylko na chwilę – odrzekł Grogan junior z wyraźną irytacją. – Od twojego odejścia nie
minęła nawet minuta. Miałem nadzieję, że zaraz cię znajdzie.
– Nie znalazł – stwierdził starszy pan. – Nie byłem zresztą daleko, oglądałem inne
eksponaty.
– Boże – jęknął Mitch. – Sam pewnie próbuje teraz ją sprzedać na czarnym rynku. Nie
brak chętnych na małe dzieci. No dobra, wszyscy ruszamy na poszukiwania.
– Tato, zaraz ogłoszą wyniki – zaprotestowała Janis. Mitch spojrzał na zegarek.
– Mamy jeszcze kwadrans. Musimy się pośpieszyć. Wy dwoje szukajcie tu, w sali, ja
sprawdzę hol.
– Zgoda.
Mamrocząc pod nosem jakieś straszne groźby pod adresem brata, Janis zaczęła się
rozglądać.
2
Mitch szybko przeciskał się przez tłum, mrucząc cicho przekleństwa skierowane pod
własnym adresem.
To wszystko była jego wina. Po prostu nie potrafił samotnie wychowywać trójki dzieci.
Był zwykłym gliniarzem, prostym facetem, który dał się nabrać na opowieści o
Amerykańskiej Karierze i często tego żałował. Z pewnością biorąc ślub z Rebeccą, marzył o
innym życiu.
Ich plany były bardzo proste. Zamierzali mieć dwójkę dzieci, Rebecca miała siedzieć w
domu i zajmować się potomstwem, a później, gdy już pójdą do szkoły, skończyć studia i
pójść do pracy. Mitch miał robić karierę w policji, jednocześnie starając się, aby napięcie
związane z pracą nie odbiło się na ich małżeństwie.
Oczywiście, Grogan był w pełni przygotowany do odegrania roli surowego ojca,
ponieważ Becky była organicznie niezdolna do odmówienia dzieciom czegokolwiek. Prócz
tego spodziewał się, że będzie uczyć syna grać w baseball i niepokoić się z powodu pierwszej
randki córki.
Nie liczył się jednak z trzecią ciążą ani z tym, że żona nie przeżyje narodzin Ruthann.
Obecnie spadły na niego wszystkie obowiązki rodzicielskie, w których spełnianiu mógł
mu pomóc tylko starzejący się ojciec. Takie wypadki, jak dzisiejszy, tylko potwierdzały, że
Mitch zupełnie nie radził sobie z zadaniem, jakie wyznaczył mu los.
Rozglądając się wokół, zmierzał szybkim krokiem do wyjścia z sali gimnastycznej.
Wśród gości nie było zbyt wielu małych dzieci, co powinno ułatwić znalezienie czteroletniej
dziewczynki ze złotymi włosami i oczami koloru nieba. Z drugiej strony, Ruthann była
mistrzynią w grze w chowanego i jeśli postanowiła się ukryć, to poszukiwania mogły się
przeciągnąć w nieskończoność.
Mitch wolał nie dopuszczać do siebie myśli, że córce mogło przytrafić się coś złego.
Zanim poświęcił się tropieniu wyrafinowanych oszustw i kradzież ze świata przemysłu
komputerowego, przez ładnych parę lat zajmował się zwykłymi przestępstwami. Dobrze
wiedział, jak często dzieci padają ofiarą porywaczy i zboczeńców.
Synek miał wprawdzie dopiero dziesięć lat, ale wyrósł na twardego, sprytnego chłopaka,
potrafiącego zadbać o własne bezpieczeństwo. Co innego opieka nad młodszą siostrą. Mitch
dobrze wiedział, że Sam zachowuje się w sposób odpowiedzialny tylko wtedy, gdy jest to
zgodne z jego interesami. Oczywiście, świadomie nigdy by nie pozwolił, aby siostrze stało się
coś złego, ale bardzo łatwo mogło się zdarzyć, że zapomniał, iż do niego należy opieka nad
Ruthann. Atrakcyjna zabawa mogła sprawić, że zapomniał nawet o jej istnieniu.
Gdy Mitch wreszcie dostrzegł syna w grupie kilku rówieśników, nie poczuł wcale ulgi.
Dobrze wiedział, czego się spodziewać.
– Sam!
Chłopiec spojrzał w jego kierunku, powiedział coś do kolegów i podszedł do ojca.
– Słucham, tato, o co chodzi?
– Gdzie twoja siostra?
– Która? – zdziwił się Sam.
– Ruthann – wyjaśnił Mitch, niemal zgrzytając zębami.
– Jest z dziadkiem.
– Nie, nie jest. Miałeś ją do niego zaprowadzić, ale tego nie zrobiłeś.
– Właśnie, że zrobiłem – upierał się chłopiec. – Oglądał właśnie jakieś idiotyczne
urządzenie i Ruthann pobiegła do niego.
– Wobec tego uznałeś, że masz ją z głowy, i zająłeś się swoimi sprawami, tak?
– Aha! – Sam przestał się uśmiechać. Najwyraźniej zrozumiał, że nad jego głową zbierają
się chmury. Ojciec chwycił go mocno za ramię.
– Ruthann nie dotarła do dziadka i gdzieś zginęła.
– Och...
– Idź, poszukaj dziadka – nakazał Mitch. Nie chciał teraz tracić czasu na robienie
awantury Samowi. – Powiedz mu, żeby poszedł do organizatorów i poprosił, aby ogłosili
przez megafon o zaginięciu dziecka. Masz z nim zostać, dopóki jej nie znajdziemy. Ja
przeszukam korytarz.
– Dobrze, tato. Mitch ruszył dalej.
Caroline znalazła się w sytuacji zdecydowanie przekraczającej jej kompetencje.
Przetrwała jakoś konkurs, ponieważ wśród eksponatów było kilka bardzo interesujących prac,
na których mogła skupić uwagę. Rozmowy z uczniami nie okazały się tak trudne, jak się
obawiała, i zaczęła już myśleć, że wszystko zakończy się pomyślnie. No i w tym momencie
wpadło jej w ręce złotowłose i niebieskookie dziecko.
Ściślej mówiąc, to ona wpadła w ręce paroletniej dziewczynki. Caroline zmierzała
właśnie do toalety, gdy spod stolika wystawowego wyskoczyła ta mała, złapała ją za spódnicę
i obrzuciła spojrzeniem, które mogłoby skruszyć serce z kamienia – Hej! – pisnęła.
– Cześć – wykrztusiła Caroline z niepewnym uśmiechem. – Czy zgubiłaś rodziców?
Mała pokiwała złotą główką.
– Czy znasz mojego tatę? – spytała.
– Och, nie, kochanie. Nie znam.
– Tata jest policjantem.
– Wspaniale – odpowiedziała Caroline, rozglądając się bezradnie wokół. Miała nadzieję,
że ktoś przyjdzie jej z pomocą, ale wszyscy starannie unikali kontaktu wzrokowego z sędzią.
Na pozór nikt nie zauważył, w jakiej znalazła się sytuacji.
– Czy wiesz, gdzie jest twój tata? – spytała nerwowo dziewczynkę.
– Nie – mała znów potrząsnęła lokami. – Zaprowadź mnie do niego.
– Och... postaram się. – Caroline wiedziała, że nie może odmówić. Uśmiechnęła się
zachęcająco. – Jak się nazywa twój tata?
– Tata.
– Głupie pytanie, głupia odpowiedź – mruknęła pod nosem Caroline. – A jak ty się
nazywasz, kochanie? – spróbowała inaczej.
– Ruthann – odrzekła dziewczynka i podniosła rozczapierzone pałce. – Mam cztery lata.
Caroline miała wrażenie, że jest młodsza, ale przecież nie znała się na dzieciach. No, coś
już wiemy, pocieszyła się w myślach.
– Jak wygląda twój tata?
– Jest wysoki i ma rewolwer – odrzekła Ruthann po chwili namysłu i znów spojrzała na
Caroline szeroko otwartymi, pięknymi oczami.
Wspaniale, teraz już wiem wszystko, pomyślała Caroline. Co właściwie mam robić,
chodzić wokół, szukając olbrzyma z wypchaną marynarką?
– A jak wygląda mama?
– Mama poszła do nieba.
– Och, tak mi przykro... – Caroline poczuła się zupełnie bezradna i głupia, czego
zazwyczaj unikała równie starannie jak kontaktów z dziećmi. Pomyślała, że powinna zdobyć
się na trochę logiki. – Ruthann, gdzie był tata, gdy widziałaś go po raz ostatni?
– Nie wiem – wzruszyła ramionami mała.
Oto pożytek z logiki, westchnęła w duszy Caroline.
– Jak się nazywasz? – wykazała inicjatywę Ruthann.
– Doktor Hun... To znaczy Caroline.
– Jesteś bardzo ładna, Caroline.
– Dziękuję ci.
Do licha, dlaczego takie proste stwierdzenie sprawia, że mam ochotę się uśmiechnąć? –
zastanawiała się Caroline. Ta mała była rzeczywiście urocza, taka miła i niewinna...
No, to do niczego nie prowadzi, skarciła się po chwili. Wiedziała, że musi się na coś
zdecydować. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła i zauważyła w pobliżu panią Stafford.
Machnęła do niej ręką, ale ta była zajęta jakimś eksperymentem chemicznym, który właśnie
groził wybuchem.
Wspaniale. Jeszcze tego mi trzeba, westchnęła Caroline. Pożar i zagubione dziecko to
wspaniała kombinacja. Stafford jeszcze pożałuje, że wpakował mnie w taką sytuację.
– Przepraszam, czy zna pani tę dziewczynkę? – Caroline zagadnęła przechodzącą kobietę.
– Przykro mi, ale nie.
– Czy mogłaby pani... – Caroline nie dokończyła, bo nieznajoma już odeszła. Spojrzała na
małą. – Wiem już, Ruthann, co zrobimy. Zabiorę cię na podium sędziowskie i ogłosimy przez
głośniki, gdzie cię szukać. Co o tym myślisz?
– Co to jest podium?
– To ta platforma w drugim końcu sali. Chodź ze mną. Jestem pewna, że tam ojciec
szybko cię znajdzie.
Ruthann kiwnęła głową i ziewnęła. Uniosła do góry ręce.
– Chcę na ręce, Caroline. Jestem zmęczona.
Caroline niemal jęknęła. Nigdy w życiu nie nosiła na rękach dziecka. Pod tym względem
z pewnością była wyjątkiem wśród kobiet w jej wieku, ale z drugiej strony, zapewne żadna
kobieta nie była tak wychowywana jak ona. Nie miała zielonego pojęcia, co zrobić, ale
Ruthann patrzyła na nią z taką ufnością i nadzieją, że trudno jej było odmówić.
– Och... Hm... – Caroline zatarła nerwowo ręce. – No, dobrze. – Pochyliła się i ostrożnie
chwyciła dziewczynkę w pasie. Zupełnie nie wiedziała, co dalej. Bała się, że ją upuści, lub że
mała zmieni zdanie i zacznie płakać.
Nie miała jednak wyboru. Ruthann zarzuciła jej ręce na szyję i gdy Caroline podniosła ją
z podłogi, ufnie przytuliła policzek do jej ramienia. Ten gest całkowicie rozbroił doktor
Hunter.
Pomyślała, że gdy znajdzie ojca tej małej, powie mu, żeby lepiej spełniał swoje
obowiązki. Zdawała sobie wprawdzie sprawę, że trudno mieć dziecko na oku bez chwili
przerwy, ale policjant mógłby przynajmniej nauczyć córkę, że zaczepianie obcych nie jest
bezpiecznym pomysłem.
Otoczyła dziewczynkę ramionami i ruszyła w kierunku podium. Nim zdążyła zrobić trzy
kroki, Ruthann miała dla niej kolejną niespodziankę.
– Caroline.
– Tak?
– Chce mi się siusiu.
Caroline głośno jęknęła. To chyba sen, pomyślała. Albo jakiś surrealistyczny koszmar.
Jeszcze kilka minut i z pewnością się zbudzę.
– Caroline, chce mi się siusiu! Teraz! – powtórzyła z naciskiem Ruthann.
– Och... najpierw poszukamy taty i on zabierze cię zrobić siusiu, dobrze?
Ruthann uniosła głowę i pokręciła nią stanowczo.
– Teraz, Caroline.
Caroline nie wiedziała, co zrobić. Z pewnością nie chciała, żeby mała narobiła sobie
wstydu, ale z drugiej strony nie miała ochoty być oskarżona o próbę porwania dziecka.
Toalety znajdowały się na korytarzu, dość daleko od sali gimnastycznej i z pewnością nie
powinna zabierać tam Ruthann.
Rozejrzała się wokół z prawdziwą rozpaczą. Na szczęście, zauważyła w pobliżu
dziewczynę, której pracę przed chwilą oceniała.
– Berty, pozwól tutaj! – zawołała ją ostrym tonem. Dziewczyna wpadła w popłoch, ale
posłusznie wykonała polecenie.
– Tak, proszę pani?
– Chciałabym, abyś natychmiast odnalazła panią Stafford – poinformowała surowo
Caroline. – Powiedz jej, że jestem w toalecie z zagubioną dziewczynką i bardzo ją proszę, aby
natychmiast do mnie przyszła. Zrozumiałaś?
– Tak, proszę pani.
– To idź.
Betty zaczęła przeciskać się przez tłum, a Caroline, nie tracąc ani chwili, ruszyła w
kierunku najbliższego wyjścia. Korytarz był niemal pusty.
– Wszystko w porządku, Ruthann. Już za sekundę będziemy w toalecie – powiedziała,
siląc się na wesołość. W rzeczywistości gorączkowo zastanawiała się, co ma zrobić, gdy już
dotrą na miejsce. Czy czteroletnie dziewczynki załatwiają się same? Czy może trzeba jej
pomóc się rozebrać? Co jeszcze powinna zrobić?
Caroline sama nie wiedziała, czy kręci się jej w głowie z wysiłku, czy ze zdenerwowania.
Zbliżała się już do drzwi toalety, ale nim położyła rękę na klamce, w korytarzu rozległ się
grzmiący głos.
– Stać! Nie ruszaj się!
Caroline poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Odwróciła się w stronę, skąd doszedł
rozkaz.
– Tata! – pisnęła Ruthann.
– Kazałem stać bez ruchu!
Caroline zamarła. Nie mogłaby się ruszyć, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Ojciec
Ruthann, wysoki mężczyzna w cywilnym ubraniu, wyglądał jak uosobienie karzącej
sprawiedliwości. Stał w drugim końcu korytarza w lekkim rozkroku, z odsuniętą do tyłu połą
marynarki i ręką opartą na biodrze. Caroline nie miała wątpliwości, że ojciec Ruthann trzyma
rękę na kolbie rewolweru.
Przez głowę przemknęło jej kilka myśli. Po pierwsze, uświadomiła sobie, że choć ten
policjant wydaje się niezwykle groźny, to w istocie nic jej nie zagraża. Skoro był na tyle
ostrożny, że nie wyciągnął broni, gdyż mogło to zaszkodzić dziecku, to zapewne można z nim
rozsądnie porozmawiać. To wydało się jej dość prawdopodobne.
Po drugie, zwróciła uwagę na jego potężną sylwetkę. Wyglądał jak ideał twardego
policjanta, wysoki, z szerokimi barami i grzywą jasnych włosów, która prosiła się już o
fryzjera. Caroline pomyślała, że typ twardego gliniarza wyszedł już z mody w połowie lat
osiemdziesiątych. Albo się pomyliła, albo ojciec Ruthann o tym nie słyszał.
– Teraz niech pani puści dziecko i odsunie się o krok. Tylko żadnych nagłych ruchów –
nakazał niskim głosem.
Caroline postanowiła, że będzie lepiej, jeśli posłucha, a potem wyjaśni całą sytuację.
Rozsądek nakazywał tak uczynić, zwłaszcza że policjant wciąż trzymał rękę na kolbie.
– Stawiam ją na podłodze – powiedziała, starając się, aby zabrzmiało to jak najspokojniej.
Pochyliła się do przodu, ale Ruthann miała na ten temat inne zdanie. Jeszcze mocniej
zacisnęła ramiona wokół szyi kobiety.
– Proszę, puść mnie – szepnęła Caroline z naciskiem. – Twój tata chce, abyś do niego
wróciła.
– Ale ja muszę zrobić siusiu – szepnęła Ruthann z równym naciskiem, tak jakby dzieliła
się z nią jakimś sekretem.
– Powiedziałem, żeby ją pani puściła! – krzyknął ponownie policjant.
– Próbuję! – odkrzyknęła Caroline, starając się uwolnić z objęć dziewczynki. – Niech pan
to powie swojej córce!
– Poruczniku Grogan!
Na widok pani Stafford i jednej z uczestniczek konkursu, Janis Grogan, Caroline
odetchnęła z ulgą.
– Tato! Co ty wyprawiasz? Przecież to doktor Hunter!
– Wiem, kim jest ta pani – warknął policjant. – To jednak jeszcze nie wyjaśnia, co tu robi
z Ruthann.
– Odprowadza ją do toalety – stwierdziła gniewnie pani Stafford, obrzucając mężczyznę
niechętnym spojrzeniem. – Caroline, tak mi przykro. Janis i jej dziadek właśnie zgłosili
zaginięcie dziecka, gdy pojawiła się ta dziewczyna z wiadomością od ciebie. Nie
wyobrażałam sobie, że zdarzy ci się coś takiego – dodała, spoglądając przez ramię na
porucznika.
Caroline wreszcie uwolniła się z uścisku Ruthann, która musiała stanąć o własnych siłach.
Spoglądała żałośnie na ojca, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Chcę iść siusiu z Caroline – zażądała.
Caroline spojrzała na porucznika Grogana, który wreszcie nieco się rozluźnił i zdjął rękę
z kolby. Spojrzał na córeczkę, następnie na Caroline. Na jego twarzy z niemal komiczną
wyrazistością odbijały się kolejne uczucia: najpierw ulga, później zrozumienie sytuacji i
rumieniec zakłopotania.
– Janis, zabierz siostrę do toalety – polecił szorstko.
– Nim skujesz doktor Hunter, nie zapomnij jej zrewidować – kwaśno stwierdziła Janis,
mijając ojca.
– Zabierz Ruthann i nie dyskutuj.
Janis chwyciła siostrę za rękę. Nim odeszła, spojrzała na Caroline z wyraźnym
zakłopotaniem.
– Cześć, Caroline! – krzyknęła jeszcze Ruthann.
Teraz, gdy napięcie opadło, Caroline miała ochotę wybuchnąć śmiechem.
– Czy jestem aresztowana? – spytała zbliżającego się do niej porucznika Grogana.
– Och, Boże, to niemożliwe! – wykrzyknęła pani Stafford, przyciskając dłoń do serca. –
Poruczniku, to jakieś okropne nieporozumienie. Nie sądzi pan chyba, że...
– Może się pani uspokoić – zapewnił ją Grogan. – Sądzę, że rozumiem już całą sytuację.
Proszę spokojnie wracać do swych zajęć.
– No... dobrze – zawahała się pani Stafford. – Mam nadzieję, że wszystko jest już jasne –
urwała i spojrzała na doktor Hunter. – Za parę minut odbędzie się prezentacja zwycięzców.
– Zaraz tam przyjdę – obiecała Caroline.
Pani Stafford dała się przekonać i zostawiła ich samych. Teraz, gdy porucznik Grogan
stał tuż obok, wydawał się Caroline wielki niczym góra. Uniosła głowę i spojrzała w
najbardziej błękitne i przenikliwe oczy, jakie kiedykolwiek zdarzyło się jej widzieć. W
przeciwieństwie do Ruthann, której oczy miały słodki i miękki wyraz, spojrzenie Grogana
wydawało się twarde, ostre i jednocześnie bardzo zmysłowe. Był naprawdę bardzo
przystojny, zwłaszcza jeśli komuś podobają się mężczyźni imponujący czysto fizycznymi
zaletami. Ona, oczywiście, nigdy nie lubiła tego typu urody.
Ale gdy kąciki ust porucznika uniosły się w uśmiechu, tak jakby on również poddał się
komizmowi sytuacji, Caroline poczuła, że jej serce zabiło niespokojnie. Może dlatego nie
mogła się powstrzymać i wyciągnęła w jego stronę obie ręce, trzymając nadgarstki jeden koło
drugiego.
– Proszę, jestem gotowa – powiedziała.
Porucznik uśmiechnął się szeroko i Caroline znów poczuła, że ogarnia ją dziwny
niepokój.
– Cieszę się, że potraktowała pani ten incydent z takim humorem – powiedział Mitch,
szczerze wdzięczny, że kobieta nie wpadła w histerię. Wręcz przeciwnie, zachowywała się
spokojnie i z godnością, a na dodatek – jak powiedziała wcześniej Janis – wyglądała
rzeczywiście wspaniale. Owalna twarz, pełne usta, ciemne, jedwabiste włosy. Miała szczupłą
figurę, ale to, wbrew opinii córki, nie przeszkadzało Mitchowi. Pomyślał, że doktor Hunter
stanowi idealną kombinację urody i inteligencji.
– To było po prostu nieporozumienie – odpowiedziała łaskawie Caroline i opuściła ręce. –
Muszę jednak przyznać, że przez chwilę bardzo się bałam.
– Bardzo panią przepraszam, ale już dawno temu nauczyłem się, że lepiej być
zakłopotanym niż martwym. Trzymała pani moją córeczkę, a ja nie wiedziałem dlaczego i po
co.
– Złapała mnie za spódnicę i nie chciała puścić – wyjaśniła. – Jedyne, co potrafiła mi
powiedzieć to, że jej ojciec nazywa się tatuś, jest policjantem i nosi rewolwer.
– Jestem pewien, że to ostatnie bardzo panią uspokoiło – zażartował Mitch. Jego niski,
spokojny śmiech wydał się Caroline bardzo sympatyczny.
– Och, z pewnością. Niestety, nim zdążyłam zaprowadzić ją na podium, zażądała, abym
poszła z nią do ubikacji.
– Bardzo pani dziękuję, że zechciała się pani nią zająć – odpowiedział Mitch. – Przykro
tak mówić, ale w dzisiejszych czasach kobieta, odgrywająca rolę samarytanki, naraża się na
oskarżenia o próbę porwania dziecka.
– Zaś ojciec nie ma wyjścia, tylko od razu musi przyjąć najgorszą możliwą interpretację
wydarzeń – odrzekła Caroline. Świetnie rozumiała sytuację Grogana i jego troskę o córkę.
Jednak w jego oczach dostrzegła coś jeszcze, co kazało jej nieśmiało cofnąć się o krok. – Czy
rzeczywiście wiedział pan, kim jestem?
– Tak – potwierdził Mitch i także się cofnął. On również uświadomił sobie, że coś
zdarzyło się między nimi. – Moja starsza córka, Janis, kilkanaście minut wcześniej pokazała
mi panią. Oceniała pani jej pracę z dziedziny komputerów.
– Tak, pamiętam – odparła Caroline. Miała wspaniałą pamięć, a pracę Janis Grogan
zapamiętałaby w każdych okolicznościach. W tej chwili jednak myślała o czymś innym. –
Chce pan powiedzieć, że wiedział pan, kim jestem, a mimo to sądził, że mogę być
porywaczką? – spytała z nutką oburzenia w głosie.
– Przykro mi, pani Hunter, ale tak – powiedział Mitch. Nie miał jej za złe, że jest
oburzona. – Znam liczne historie bardzo znanych ludzi, którzy popełnili okropne zbrodnie.
Nie mogłem ryzykować, zwłaszcza że chodziło o moją córkę.
Caroline pomyślała, że w przeciwieństwie do niej, ten człowiek żyje w realnym świecie.
Sama egzystowała w oderwanym od rzeczywistości światku akademickim, którego symbolem
mogło być jej klimatyzowane laboratorium, wyposażone w biologiczne filtry, eliminujące
wszelkie źródła alergii.
Ten świat bardzo jej odpowiadał, nawet jeśli w konsekwencji coś tak podstawowego jak
opieka nad dziećmi zostało wykluczone ze sfery jej doznań. Ale przynajmniej nie musiała
nosić rewolweru i martwić się, czy jakiś szaleniec nie porwał jej dziecka.
– Nic się nie stało, poruczniku – zapewniła.
– Jestem Mitch – przedstawił się, wyciągając do niej rękę.
Wymienili uścisk dłoni. Caroline szybko cofnęła rękę, ponieważ poczuła, jak wzdłuż
ramienia po skórze przebiega podniecające łaskotanie.
– Szczerze mówiąc, Mitch – powiedziała, zacierając dłonie, tak jakby chciała pozbyć się
łaskotania – byłam bardzo zadowolona, gdy pojawiła się Janis. Nie miałam pojęcia, co
powinnam zrobić w toalecie. Opieka nad dziećmi nie jest moją silną stroną.
– Nie masz dzieci?
Caroline pomyślała przez chwilę o Scarlett, komputerze, który sama stworzyła i
wyedukowała, ale uznała, że to jednak nie to samo, co posiadanie dziecka.
– Nie. Gdybym miała, pewnie lepiej bym sobie poradziła z całą sytuacją. Nigdy nie
miałam kontaktu z dziećmi.
– Chyba żartujesz? Nie miałaś rodzeństwa?
– Nie.
– Żadnych przyjaciół z dziećmi?
– Nikt z nich nie przyprowadza ich do pracy – powiedziała Caroline, myśląc
jednocześnie, że jej życie musi mu się wydać strasznie jałowe. Szybko zmieniła temat. – Z
pewnością jestem ostatnią osobą, która powinna ci dawać rady na temat wychowywania
dzieci, ale nie sądzisz, że należałoby nauczyć Ruthann, żeby nie zaczepiała obcych?
– Och, ona to dobrze wie – zaśmiał się Mitch. – Po prostu jeszcze nie odróżnia obcych od
swoich. Gdybyś sama podeszła do niej i spróbowała wziąć na ręce, Ruthann pewnie zaczęłaby
wrzeszczeć wniebogłosy i kopać na wszystkie strony. Natomiast jest przekonana, że jeśli to
ona nawiązuje kontakt, wszystko jest w porządku. Pracujemy nad tym, ale w tym wieku
dzieci bywają uparte.
– Jestem pewna, że masz rację – przyznała nieporadnie Caroline. Uznała, że nie ma
kwalifikacji, aby wyrazić własną opinię.
– Caroline, Caroline!
Ruthann wybiegła z toalety, ciągnąc za sobą siostrę. Ze wszystkich sił starała się dotrzeć
do swej nowej znajomej.
– Chodź do mnie, Ruthann! – Mitch kucnął i wyciągnął do niej ramiona. – Jak na dziś,
sprawiłaś już dość kłopotów.
Janis puściła siostrę, która pobiegła do ojca.
– Cześć, tato – pisnęła i wskoczyła mu na kolana, po czym obdarzyła go mokrym
pocałunkiem.
– Miałaś niezłą przygodę, prawda, moja panno?
– Grałam w chowanego z dziadkiem, ale on mnie wcale nie szukał – poskarżyła się
Ruthann.
– Zapewne dlatego, że zapomniałaś mu o tym powiedzieć – cierpliwie wyjaśnił Mitch. –
Nigdy tak nie rób, dobrze?
Mała kiwnęła głową z wielką powagą. Gdy ojciec przytulił ją do siebie, niemal
całkowicie zniknęła w jego ramionach.
Caroline nigdy jeszcze nie widziała tak sprzecznego wewnętrznie obrazu. Ten ogromny
gliniarz z ostrymi rysami twarzy, szorstkim głosem i spluwą na biodrze potrafił być
niewiarygodnie delikatny. Gdy patrzył na córeczkę, w jego oczach pojawiło się coś
miękkiego, co szczerze wzruszyło Caroline.
– Podziękuj teraz doktor Hunter, że zechciała ci pomóc – polecił Mitch córce.
– Kto to jest doktor Hunter? – zdziwiła się mała.
– To ja – wyjaśniła Caroline, klękając na jedno kolano, aby zniżyć się do poziomu
dziewczynki.
– Nie, ty jesteś Caroline – odrzekła Ruthann, potrząsając swoją złotą czupryną. Spojrzała
na tatę. – Caroline jest bardzo miła, tato.
– Aha, ja też tak myślę – spokojnie odpowiedział Mitch, zerkając przy tym na Caroline.
Być może pod wpływem jego głosu i spojrzenia niebieskich oczu, a może po prostu była
to jakaś aberracja, ale Caroline nagle poczuła, że robi się jej gorąco i że się czerwieni. Szybko
wstała. Chciała czym prędzej zapomnieć o dziwnych uczuciach, jakie przeżywała w
zetknięciu z Mitchem i jego córkami. Jak to możliwe, myślała, że gliniarz przypominający
neandertalczyka i dwie dziewczynki tak bardzo wytrąciły mnie z równowagi?
– Bardzo przepraszam, ale muszę pójść się nieco odświeżyć przed ogłoszeniem wyników
– powiedziała pośpiesznie.
– Nie chciałabym spóźnić się na ceremonię. To było... – Caroline zawahała się, niepewna,
co powiedzieć. Trudno byłoby uznać to spotkanie za przyjemność, ale z drugiej strony nie
było też specjalnie przykre. – To było przeżycie, którego łatwo nie zapomnę – dokończyła po
chwili.
– Dziękuję pani. – Mitch wziął Ruthann na ręce i wstał z kolan.
– Tak, bardzo pani dziękujemy – dodała Janis, wysuwając się nieco do przodu. – Bardzo
mi przykro, że tata groził pani rewolwerem.
– Nic się nie stało, Janis – odrzekła Caroline. Zdawała sobie sprawę z przeżyć
dziewczyny i szczerze jej współczuła.
– Twój ojciec wcale nie wyciągnął broni, a poza tym przecież musiał chronić Ruthann.
Teraz lepiej wracaj na salę. Z pewnością nie powinnaś stracić ceremonii wręczenia nagród.
Zobaczymy się później.
Caroline zerknęła jeszcze nerwowo na Mitcha, po czym zniknęła w toalecie.
– Serdeczne dzięki, tato – powiedziała zimno Janis. – Teraz mogę się pożegnać z
wygraną.
– Nie martw się, Aniołku – odrzekł Mitch. Wciąż wpatrywał się w drzwi toalety, za
którymi zniknęła kobieta. Był w takim szoku, jakby przeżył zderzenie z ciężarówką. –
Sędziowie już dawno podjęli decyzję i doktor Hunter nie może jej zmienić.
– To ty tak myślisz – prychnęła Janis. – Chodźmy stąd lepiej, bo zaraz znowu zechcesz
odegrać Clinta Eastwooda.
Mitch potrząsnął głową i ruszył w ślad za córką. Myślał o Caroline Hunter. To dopiero
kobieta! Jeszcze nigdy nie spotkał takiej spokojnej, zrównoważonej piękności, obdarzonej w
dodatku zupełnie nieprawdopodobnymi oczami koloru whisky!
W przeciwieństwie do innych komputerowych geniuszy, oczy Caroline błyszczały
humorem i inteligencją. Wszystkie sławy Silicon Valley, jakie Mitch miał okazję poznać,
przypominały mu Janis. Ci ludzie traktowali siebie i cały świat tak poważnie, że zupełnie
zapomnieli, co to humor i serdeczność. Natomiast Caroline Hunter potrafiła żartować z siebie
i innych w taki sposób, że Mitch ani przez chwilę nie czuł się idiotą.
A jak zarumieniła się i uciekła, gdy dostrzegła jego spojrzenie... Mimo to Mitch zdążył
zauważyć, jak zareagowała na komplement. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni zdarzyło mu
się widzieć taką reakcję. Z przyjemnością pomyślał, że wciąż jeszcze wywiera wrażenie na
kobietach.
Ciekawe, jak mógłbym zaaranżować jeszcze jedno spotkanie z fascynującą doktor
Hunter? – zastanawiał się. Pracowali przecież w tej samej dziedzinie, tyle że ona zajmowała
się projektowaniem komputerów, a on walczył z komputerowymi przestępcami. Miał
nadzieję, że zdoła wykorzystać ten fakt. Już w tej chwili przyszło mu na myśl kilka
interesujących pomysłów.
Uspokój się, to przecież absurd, skarcił się w myślach. Nie miał czasu na uwodzenie
kobiet, a prócz tego pewnie już zapomniał, jak się to robi. Ponadto miał na głowie trójkę
dzieci. W tej chwili w jego życiu nie było miejsca dla nikogo, niezależnie od tego, jak piękna,
inteligentna i wrażliwa byłaby ewentualna kandydatka.
Mitch znów przypomniał sobie rumieniec Caroline i zaczął się zastanawiać, jak mógłby
znaleźć czas na ponowne spotkanie.
3
– No dobra, tato, wiemy już, że wygrała. Możemy chyba wracać do domu? – spytał Sam,
niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
– Gdybym to ja wyciął taki numer jak ty, raczej nie śpieszyłbym się do domu – Mitch
zmierzył syna groźnym spojrzeniem. – Lepiej bądź cierpliwy i pozwól siostrze nacieszyć się
wygraną. Zasłużyła na to.
Stali w pewnej odległości od stolika Janis, która z wypiekami na twarzy demonstrowała
możliwości IVAR-a kilkunastu widzom. Przed paroma minutami zakończyła się ceremonia
wręczania nagród. Janis miała przypiętą do bluzy niebieską wstęgę zwycięzcy, a Mitch
trzymał w kieszeni świadectwo stypendialne, warte równo tysiąc dolarów. Zamierzał je
złożyć w banku następnego dnia rano.
– Wygląda tak, jakby miała pęknąć z radości – zauważył dziadek z dumą.
– Aha – zgodził się Mitch, gładząc z roztargnieniem śpiącą na jego rękach Ruthann. – Nie
wiem, co sprawiło jej większą radość, zwycięstwo, czy też fakt, że to Caroline Hunter
wręczyła jej nagrodę.
– To była tylko kropka nad i. Masz szczęście, synu, że tak to się skończyło – dodał
dziadek. Wiedział o incydencie w holu, ponieważ Janis wyrzekała na ojca aż do chwili
ogłoszenia wyników. – Gdyby przegrała, marnie byś wyglądał.
– Nie mogła przegrać, tato. To jej urządzenie jest po prostu rewelacyjne.
– W pełni się z panem zgadzam, poruczniku.
Mitch odwrócił się gwałtownie i zobaczył przed sobą Caroline Hunter. Posunął się nieco,
aby zrobić jej więcej miejsca.
– Witam ponownie – powiedział, zastanawiając się, dlaczego jej widok sprawia mu taką
przyjemność. Oczywiście, chciał jej podziękować za przyznanie córce pierwszej nagrody, ale
to nie miało nic wspólnego z nagłym podnieceniem, jakie poczuł na jej widok.
– Dzień dobry – powiedziała Caroline z uśmiechem. Miała nadzieję, że nie widać po niej,
jak bardzo jest zdenerwowana. Spojrzenie Grogana wytrącało ją z równowagi. Aby się
uspokoić, skoncentrowała uwagę na śpiącej Ruthann. Mała złożyła głowę na ramieniu ojca i
spała jak suseł. – Widzę, że Ruthann bardzo przeżywa zwycięstwo siostry – zauważyła.
– Nadmiar wrażeń – odrzekł Mitch. Ze zdziwieniem stwierdził, że mimo trzydziestu
ośmiu lat czuje się skrępowany jak nastolatek na pierwszej randce. Podczas ceremonii
ogłaszania wyników na zmianę zajmował się uspokajaniem Janis i obserwowaniem stojącej
na podium doktor Hunter. Usiłował wyobrazić sobie jej nogi, ukryte pod długą spódnicą i
doszedł do wniosku, że pewnie są równie rewelacyjne jak cała reszta. Teraz czuł się z tego
powodu nieco zakłopotany.
– Hm... To mój ojciec, Mitchell Grogan, a to mój syn, Sam – dopełnił niezbędnej
prezentacji.
– Bardzo mi miło was poznać – powiedziała kobieta, podając rękę dziadkowi i
uśmiechając się z rezerwą do Sama. – Pewnie wszyscy jesteście bardzo dumni z Janis.
– O, tak – dziadek uśmiechnął się od ucha do ucha. – Ta dziewczyna potrafi ciężko
pracować i jest bardzo inteligenta, może nawet aż za bardzo.
– Nie jest łatwo być innym niż wszyscy – Caroline kiwnęła głową ze zrozumieniem.
Mówiąc to, patrzyła na Mitcha, który od razu zrozumiał, że doktor Hunter mówi to na
podstawie własnych doświadczeń. Gdy była nastolatką, z pewnością, podobnie jak jego córka,
górowała nad swoimi koleżankami inteligencją i wiedzą. Z tego powodu Janis była dość
samotna. Ciekawe, czy to samo przeżyła w młodości Caroline?
– Cieszę się, że zechciałaś tu przyjść. Janis chciała podziękować tobie i pozostałym
sędziom.
– Nie musi wcale dziękować, w pełni zasłużyła na zwycięstwo... – Caroline urwała z
wahaniem. Wprawdzie przyszła tu w ściśle określonym celu, ale nie była całkiem pewna, czy
słusznie robi. – Poruczniku Grogan...
– Mów mi Mitch – przypomniał jej.
Pod wpływem jego uśmiechu Caroline pomyślała, że wolałaby, aby ich znajomość
pozostała nieco bardziej formalna, nie chciała jednak być nieuprzejma.
– Jeśli po rozejściu się widzów ty i Janis będziecie mieli jeszcze chwilę czasu,
chciałabym z wami porozmawiać.
– Oczywiście – zgodził się, ale spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Mam nadzieję, że
wszystko jest w porządku, że nie ma żadnego błędu w ocenie albo...
– Nie, ależ skąd! Wszyscy trzej sędziowie byli jednomyślni. To nadzwyczajna praca.
– Nie rozumiem – wtrącił kłótliwym tonem jakiś obcy mężczyzna. Stał tuż obok i
widocznie usłyszał słowa Caroline. – Co jest takiego nadzwyczajnego w tym robocie?
Mitch spojrzał na Janis. Niestety, usłyszała te słowa i od razu z jej twarzy znikł wyraz
radości. Grogan miał ochotę dać nieznajomemu krytykowi zdrowo w łeb. Jak mógł być tak
niewrażliwy na uczucia dziecka?!
– Ależ, proszę pana, nie ma pan racji – zaprotestowała Caroline. Zauważyła, jak
zareagowała Janis na słowa krytyki, i zrozumiała, że dziewczyna nie jest w stanie obronić się
sama. – IVAR to coś więcej niż mechaniczny robot.
– Niby dlaczego? – nieznajomy nie zamierzał zrezygnować. – U nas w pracy są roboty,
które potrafią znacznie więcej niż to urządzenie.
– Czy reagują na ustne polecenia? – spytała Caroline. – Czy potrafią same podjąć
decyzję? IVAR potrafi.
– Jakie decyzje? Przecież tylko wybiera różne klocki. Też coś.
Przez tłum przeszedł pomruk, ale Caroline nie wiedziała, czy to oznaka poparcia dla niej,
czy dla tego mężczyzny. Czuła natomiast, że Mitch Grogan jest coraz bardziej
zdenerwowany. Gdy zauważyła, że podał Ruthann dziadkowi, zaczęła się obawiać, że zaraz
włączy się do dyskusji, i to z pięściami. Sama nie znosiła przemocy, jednak dobrze rozumiała,
dlaczego Mitch ma ochotę walnąć tego chama. No, ale z pewnością można to inaczej
załatwić, pomyślała.
– Czy mogę dołączyć do ciebie, Janis? – spytała, przeciskając się przez tłum w kierunku
stolika. – Razem pokażemy temu dżentelmenowi, dlaczego IVAR jest taką rewelacją.
– Oczywiście, proszę pani. – W oczach dziewczyny pojawił się błysk radości i
wdzięczności. Usunęła się na bok, robiąc miejsce dla Caroline.
– Czy mógłby pan powiedzieć, co pan widzi na stole? – spytała Caroline nieznajomego.
– Jak już powiedziałem, kilka dziecinnych klocków.
– Czy mógłby pan określić je dokładniej? – nalegała. Podniosła ze stołu żółtą piramidę.
Obok śmiesznego pudełka na kółkach, które Janis nazwała IVAR, stało jeszcze pięć innych
klocków. – Co to takiego?
– To piramida – odpowiedział mężczyzna.
– A to? – ciągnęła Caroline, podnosząc następny klocek.
– Walec.
– W jaki sposób odróżnił pan walec od piramidy? Mężczyzna spojrzał na nią tak, jakby
miał do czynienia z piramidalną idiotką.
– Walec jest okrągły, a piramida trójkątna.
– A to? – Caroline odłożyła piramidę i wzięła ze stołu małą kulę. – Przecież to też jest
okrągłe?
– Tak... – mężczyzna powoli zaczynał się denerwować.
– W jaki sposób odróżnia pan zatem okrągły walec od okrągłej kuli?
– Walec jest... podłużny, a kula... kulista – niechętnie odpowiedział nieznajomy. – Do
licha, każdy wie, czym się różni walec od kuli.
– Jak można je odróżnić?
Mężczyzna kręcił się niecierpliwie. Mitch nie potrafił ukryć uśmiechu. Nie był pewien,
dokąd zmierza Caroline, ale nie wątpił, że korzystając ze swej ostrej jak brzytwa inteligencji,
pokaże temu nadętemu balonowi, gdzie jego miejsce. Tamten też już to przeczuwał i zaczynał
się denerwować.
– Nie wiem, jak je odróżniamy – parsknął gniewnie.
– Jest jednak faktem, że jakoś to potrafimy.
Caroline uniosła do góry cylinder i zwróciła się do tłumu.
– Być może rozróżniamy te bryły, bo typowa butelka na mleko ma właśnie kształt
cylindra – powiedziała uroczyście.
– Od pierwszych dni życia mamy do czynienia z tą bryłą. Później, w miarę nauki języka,
poznajemy jej nazwę, podobnie jak dowiadujemy się, co to kula i piramida, i wszystkie inne
bryły, jakie tu widzimy.
– No właśnie – wtrącił mężczyzna, tak jakby to on powiedział.
– Jest to sprawa mechanizmu postrzegania obrazów – ciągnęła dalej Caroline. – Oczy
przekazują do mózgu odpowiednie sygnały, a mózg przetwarza uzyskane informacje i
decyduje, czy widzimy walec, czy kulę. To wydaje się łatwe i proste, ale proszę sobie
wyobrazić, że mamy nauczyć zwykłe pudło, pozbawione oczu, uszu, mózgu, doświadczenia,
jak rozpoznawać różne bryły.
Odstawiła klocki na miejsce i położyła dłoń na komputerze Janis.
– Jak sprawić, aby pudło potrafiło odróżnić walec od kuli? W rzeczy samej, jak można
nauczyć dowolne urządzenie, co to jest walec i co to jest kula? Komputer nie ma żadnego
zewnętrznego układu odniesienia. Można go ustawić na kółkach i wyposażyć w mechaniczne
ramię, ale jak można sprawić, aby widział i słyszał? Jak nauczyć go znaczenia słów, które dla
nas jest oczywiste?
Caroline przerwała na chwilę i rozejrzała się wokół.
– Panie i panowie, to właśnie zrobiła Janis Grogan. Sprawiła, że pudełko na kółkach
widzi, słyszy, rozumie, wykonuje polecenia i, co najważniejsze, potrafi się uczyć. IVAR nie
działa automatycznie, ale interpretuje rozkazy i podejmuje decyzje.
Żeby podkreślić znaczenie tego, co powiedziała, Caroline poleciła dziewczynie ponownie
zademonstrować umiejętności IVAR-a. Janis poleciła mu, aby odnalazł cylinder. Pudło z
głośnym chrzęstem ruszyło w kierunku odpowiedniego klocka, podniosło go ze stołu i
umieściło w środku wyznaczonego okręgu. Caroline gestem nakazała Janis, aby ta
kontynuowała. Dziewczyna wydała kilka komend: odłóż cylinder, znajdź piramidę i sześcian.
Następnie Caroline poprzekładała klocki w inne miejsca i Janis wydała maszynie takie same
polecenia. Niewielki robot poruszał się niezbyt sprawnie, ale bezbłędnie wykonywał rozkazy.
To jednak nie wywarło na widzach wielkiego wrażenia. Potrafili dostrzec tylko niezdarną
maszynę, odnajdującą klocki. Najwyraźniej widzieli w życiu zbyt wiele filmów
fantastycznonaukowych i przyzwyczaili się do komputerów, udających ludzi. W porównaniu
z takimi maszynami IVAR wydawał się bardzo prymitywny.
Natomiast Caroline znała komputery nie z filmów, lecz z własnej praktyki naukowej.
Dobrze wiedziała, że w rzeczywistości nie istnieją maszyny dorównujące IVAR-owi – z
jednym wyjątkiem, bardzo bliskim jej sercu.
– Pozwólcie państwo, że wyjaśnię, o co tu naprawdę chodzi – powiedziała, starając się
zachować cierpliwość. Na szczęście, już wiele razy przedtem tłumaczyła laikom, czego
właściwie dotyczą jej badania. – IVAR może wydawać się nadzwyczaj prostym urządzeniem,
ale niech państwo mi uwierzą, że znam wielu uczonych z całego świata, którzy na darmo
próbowali osiągnąć to co Janis, a ona przecież jest jeszcze uczennicą.
Tym razem z tłumu dobiegł ją pomruk aprobaty. Caroline rozejrzała się wokół i
zauważyła dumny uśmiech na twarzy Grogana. Bardzo dobrze, pomyślała. Janis to
nadzwyczajna dziewczyna i jej ojciec powinien być z niej dumny.
– Proszę pana – teraz zwróciła się bezpośrednio do mężczyzny, który sprowokował
incydent – znane panu roboty przemysłowe to automaty, wykonujące ścisłe instrukcje. Robią
dokładnie to, co mają nakazane, ich ruchy są ściśle określone przez ustalony zbiór komend.
Przesuwają się o dziesięć centymetrów w lewo i sześć milimetrów do przodu, bo tak jest
przewidziane w programie, napisanym przez człowieka. Są całkowicie uzależnione od tego
programu i nie potrafią same podjąć żadnej decyzji. Natomiast IVAR potrafi i właśnie dlatego
Janis wygrała konkurs.
Rozległy się spontaniczne oklaski. Słysząc aplauz, dziewczyna uśmiechnęła się
promiennie. Mitch zauważył, że gdy Caroline przyłączyła się do owacji, w oczach córki
pojawiły się łzy szczęścia. Pomyślał, że nigdy w życiu nie zapomni tej chwili. Czy mogło ją
spotkać większe szczęście niż pochwała ze strony osoby, którą uwielbiała? Nie był pewien,
czy doktor Hunter zdecydowała się zabrać głos w obronie Janis, czy też chciała bronić decyzji
sędziów, ale to nie miało dla niego znaczenia. Efekt był taki sam, niezależnie od motywu.
Mitch miał ochotę ucałować Caroline w podzięce za ten niezwykły dar.
Gdy wreszcie tłum się rozszedł, Janis już odzyskała panowanie nad własnymi uczuciami,
ale była zbyt onieśmielona, aby porozmawiać ze słynną uczoną, która wystąpiła w jej obronie.
Mitch dobrze ją rozumiał, bo sam również nie był pewien, co powiedzieć.
– Jestem pani głęboko zobowiązany – rzekł, podchodząc do stolika.
– Tak bardzo pani dziękuję – dodała Janis.
– Musiałam ci pomóc – uśmiechnęła się Caroline. – Sama nie mogłaś tego wszystkiego
powiedzieć, bo wyszłabyś na samochwałę. Ktoś musiał cię zastąpić.
– Dziękuję pani – powtórzyła cicho Janis, mocno się czerwieniąc.
– Wie pan, poruczniku, wcale nie przesadzałam mówiąc, że wielu ekspertów usiłowało
zrobić to, czego dokonała Janis – Caroline zwróciła się do Mitcha. Uznała, że pora załatwić
to, po co tu przyszła. – Myślę, że mój zespół z MediaTech z radością skorzystałby z okazji,
aby porozmawiać z Janis i zbadać IVAR-a.
– Naprawdę? – zdziwił się Grogan. Wiedział, że IVAR jest rewelacyjnym urządzeniem,
ale nie sądził, że może zainteresować najwyższej klasy specjalistów.
– Jeśli tylko Janis się zgodzi – odrzekła Caroline, potakując głową.
– Bardzo bym chciała – wyjąkała Janis, jeszcze bardziej zdumiona niż jej ojciec.
– Doskonale. Chciałabym, abyś przywiozła IVAR-a do naszego laboratorium.
Zorganizuję ci spotkanie z zespołem robotyków – zapowiedziała Caroline. – Jeśli zechcesz,
oprowadzę cię po laboratorium i pokażę mój najnowszy komputer – dodała po chwili
namysłu.
Janis otworzyła szeroko usta, po czym gwałtownie je zamknęła.
– Naprawdę? – wykrztusiła po chwili. – Będę mogła zobaczyć komputer OHARA?
– Jeśli tylko zechcesz – zapewniła ją doktor Hunter. Wyraz twarzy dziewczyny nie
pozostawiał żadnych wątpliwości co do jej życzeń. Caroline była zadowolona, że wysunęła tę
propozycję.
– Kiedy?
– Kiedy tylko będzie ci wygodnie.
– Jutro, tatusiu? – Janis spojrzała na ojca. – Czy możesz mnie jutro po szkole podwieźć
do MediaTech? Bardzo proszę. Jutro masz przecież wolny dzień.
– Oczywiście, Aniołku – odpowiedział Mitch. Nie mógł odmówić córce, która wyglądała
tak, jakby jej życie zależało od spełnienia tej prośby. Zresztą, wcale nie chciał odmawiać.
Wiedział, że to doświadczenie może mieć dla Janis ogromną wagę. – Możemy tam pojechać
na czwartą, oczywiście jeśli to odpowiada doktor Hunter.
Caroline kiwnęła głową na znak zgody.
– Bardzo dobrze. Uprzedzę strażników o waszej wizycie i powiem szefowi zespołu, aby
przygotowali się na spotkanie.
– Biorąc pod uwagę, w jakich okolicznościach się poznaliśmy, jest pani niezwykle
uprzejma – zauważył Mitch i uśmiechnął się do niej.
– Och, proszę już o tym nie myśleć. To była najbardziej podniecająca przygoda, jaką
przeżyłam od wielu lat. – Caroline z trudem oderwała spojrzenie od jego niebieskich oczu.
– Janis, raz jeszcze ci gratuluję – dodała. – Do jutra.
– Mam nadzieję, że jutro się zobaczymy – powiedział Mitch, wyciągając do niej dłoń.
– Zapewne, poruczniku. – Caroline chwilę się wahała, czy podać mu rękę. Pamiętała, co
czuła, gdy dotknęła go poprzednim razem. Teraz było dokładnie tak samo. Caroline
zapomniała o swym zawodowym spokoju w chwili, gdy najbardziej go potrzebowała.
– Wydawało mi się, że zgodziłaś się mówić mi po imieniu – zauważył Mitch.
– Do jutra... Mitch – powiedziała drżącym głosem Caroline. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego w ustach Grogan takie proste zdanie nieoczekiwanie zabrzmiało niezwykle
podniecająco. Szybko pożegnała się z resztą rodziny i uciekła. Wkrótce zginęła w tłumie,
kłębiącym się przy wyjściu.
– Prawdziwa dama – stwierdził senior, odprowadzając ją wzrokiem.
– Aha – zgodził się Mitch. Był tak zajęty obserwowaniem Caroline, że nie zauważył
badawczego spojrzenia, jakim obrzucił go ojciec.
– Rekomendacja od kogoś takiego jak ona z pewnością wywarłaby wrażenie na komisji
rekrutacyjnej każdego uniwersytetu, nie sądzisz? – ciągnął starszy pan.
– Z pewnością – przytaknął Mitch z roztargnieniem.
– Wydaje mi się, że choćby z tego powodu Janis powinna odwiedzić MediaTech.
Mitch tylko kiwnął głową.
– Jeśli jesteś zajęty, z przyjemnością ją tam zawiozę – zaproponował dziadek.
– Och, nie, tato – Mitch nagle oprzytomniał. – Bardzo ci dziękuję, ale sam to załatwię.
– Nie wątpię – zachichotał dziadek.
Mitch spojrzał na ojca. W jego oczach zauważył figlarne błyski. Zawsze potrafił odczytać
jego myśli.
– Doktor Hunter może pomóc Janis – usprawiedliwił się pośpiesznie.
– Oczywiście, synu – ojciec poklepał go po ramieniu. – Wiem, że dla dzieci gotów jesteś
na wszystko.
Miał rację. Mitch zawsze był gotów zrobić wszystko dla dobra dzieci. Od czterech lat
poświęcał im każdą wolną chwilę. Teraz jednak, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę
Caroline, Mitch pomyślał, że pora już, by pomyślał również o sobie.
Wyglądało na to, że jutro będzie miał najlepszy od wielu lat wolny dzień.
Dzieciństwo Caroline z pewnością odbiegało od wszelkich schematów. Jej rodzice byli
światowej sławy genetykami i żadne z nich nie miało czasu, aby zajmować się córką. Swe
rodzicielskie obowiązki spełniali, wynajmując prywatnych nauczycieli, którzy mieli troszczyć
się o edukację dziecka. Caroline nie miała wyjścia, musiała przyzwyczaić się do samotności i
stać samowystarczalną emocjonalnie.
Rodzice oczekiwali od niej, że zrobi karierę, ale pozostawili jej wybór dziedziny –
oczywiście pod warunkiem, że zdecyduje się na karierę naukową. Starali się nie dopuścić, aby
poznała działalność artystyczną; potępiali również sport, z wyjątkiem codziennej gimnastyki
szwedzkiej, którą uważali za konieczną do zachowania zdrowia i zdolności jasnego myślenia.
Mówiąc w skrócie, Caroline miała zajmować się tylko sprawami poważnymi i niczym
groźnej zarazy unikać rzeczy lekkich i wesołych.
Na szczęście, dwa czynniki pomogły jej przetrwać ten ponury okres życia. Po pierwsze,
była bardzo inteligentna i koniecznie chciała zrozumieć, jak działa otaczający ją świat. Po
drugie, prócz rodziców w jej życiu istniała jeszcze ciocia Liddy, czyli Lydia Tomlinson
McMartin Birch Geary Van-Horn.
– Z każdym dniem moje nazwisko coraz bardziej przypomina szyld kancelarii
adwokackiej – śmiała się ciotka, dodając do swojego nazwisko kolejnego męża. Zdążyła
wyjść za mąż czterokrotnie, a prócz tego bezwstydnie chełpiła się „propozycjami”, jakie
składali jej liczni zalotnicy.
Matka Caroline, doktor Justine Tomlinson-Hunter, uważała swoją siostrę za
przedstawicielkę bohemy, ale Caroline uwielbiała pełną życia ciotkę. Zawdzięczała jej
wszystkie pogodne chwile swojego dzieciństwa. Nigdy nie wiedziała, kiedy ciotka ponownie
pojawi się w mieście i porwie ją na jakąś wyprawę.
Oczywiście, zawsze protestowała, twierdząc, że musi się uczyć i rodzice byliby wściekli,
gdyby dowiedzieli się o wszystkim. W rzeczywistości uwielbiała kapryśną ciotkę i głęboko
przeżyła jej śmierć siedem lat temu, Z jakiegoś dziwnego powodu, nazajutrz po konkursie
Caroline nie mogła przestać myśleć o Liddy. Miała wrażenie, że ciotka stoi tuż obok i szepcze
jej do ucha jakieś rady.
Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy ubierała się do pracy.
– Tylko nie to, słoneczko! – wykrzyknęła ciotka, gdy Caroline wyciągnęła z szafy długą
brązową spódnicę i takiż żakiet. – Na litość boską, włóż coś weselszego! Jesteś zbyt ładna, by
nosić takie żałobne kolory. Śmielej! Pokaż, że masz fantazję.
Caroline przygryzła wargi i wyciągnęła z szuflady czerwoną jedwabną chustkę.
– Tylko na to cię stać? – Liddy parsknęła śmiechem. – Czy niczego cię nie nauczyłam,
kochanie?
Wrażenie, że ciotka dotrzymuje jej towarzystwa, było tak silne, że Caroline posłusznie
odłożyła brązowy kostium do szafy i wyciągnęła z niej biało-granatowy żakiet i krótką
granatową spódniczkę. Kupiła je ostatnim razem, gdy ciotce Liddy przyszło do głowy ją
odwiedzić.
Zgodnie ze standardami ciotki, ten strój był wciąż szalenie konserwatywny, ale Caroline
musiała pamiętać, że idzie do pracy, a nie na zabawę. Umalowała lekko twarz, używając do
tego znacznie mniej kosmetyków, niż zalecała jej przed laty ciotka, i ułożyła lokówką swoje
krótkie włosy. Wybrała wygodne buty na niskim obcasie, wsadziła do kieszeni żakietu
czerwoną chusteczkę i uznała, że jest gotowa do wyjścia.
Przez cały ranek starannie unikała rozmyślań, dlaczego właśnie teraz uaktywniła się ta
część jej osobowości, która pozostawała pod wpływem Liddy, ale w głębi ducha wiedziała, że
ma to coś wspólnego z gośćmi, mającymi ją odwiedzić po południu.
Caroline zupełnie nie potrafiła zrozumieć wrażenia, jakie wywarł na niej Mitch Grogan.
Tej nocy przez kilka godzin rozważała tę kwestię i powinna była znaleźć logiczne
wytłumaczenie, a jednak wciąż nie mogła tego pojąć. Nigdy nie pociągali jej mężczyźni,
którzy zwracali na siebie uwagę raczej muskulaturą niż inteligencją, ale tym razem
zaintrygowała ją sprzeczność między czułością, z jaką Mitch zajmował się dziećmi, a jego
grubo ciosaną postacią.
Oczywiście, fakt, że najwyraźniej ona też mu się spodobała, nie miał dla Caroline
żadnego znaczenia. Nie ulegało wątpliwości, że taki niebieskooki, potężnie zbudowany
blondyn jest przyzwyczajony do łatwych podbojów. Sama czuła się zakłopotana tym, że
zwyczajny uścisk dłoni i wymowne spojrzenie wystarczyły, aby straciła wewnętrzną
równowagę. Mitch był najprawdopodobniej równie zarozumiały, co przystojny, a na dodatek
wychowywał trójkę dzieci. Caroline nie miała najmniejszej ochoty gmatwać sobie życia
skomplikowanymi związkami uczuciowymi, przeto uznała, że najprościej będzie, jeśli o nim
zapomni.
To jednak okazało się trudnym zadaniem. W dodatku po nieprzespanej nocy nie mogła
skupić się na pracy.
Sytuacji wcale nie ułatwiał strój, jaki włożyła do biura. Wszyscy – od sprzątaczki do
Boba Stafforda – zauważyli zmianę w jej wyglądzie i, oczywiście, nie mogli powstrzymać się
od komentarzy.
Bob, z pewnością nie należący do ludzi szczególnie spostrzegawczych, spytał tylko, czy
może zmieniła uczesanie. Inni komentowali również krótką spódnicę i cały ubiór, a Tom
Beecroft pozwolił sobie nawet na uwagę, dotyczącą jej anatomii.
– Mój Boże, doktor Hunter, ma pani świetne nogi! – wykrzyknął, gdy spotkali się w
korytarzu. Caroline zaczerwieniła się ze złości.
W końcu miała tego zupełnie dość i nałożyła długi, biały kitel, jaki zazwyczaj nosiła tylko
w pilnie strzeżonym laboratorium. To położyło kres komentarzom i Caroline mogła w końcu
zabrać się do roboty, nie mając wrażenia, że wszyscy się na nią gapią. Praca pochłonęła ją tak
bardzo, że nawet nie zauważyła, kiedy minął dzień, aż wreszcie o czwartej zadzwonił strażnik
z dołu z informacją, że w holu czekają Janis i Mitch Grogan.
Caroline pośpiesznie zeszła po schodach, po drodze przekonując się usilnie, że wcale nie
jest zdenerwowana. Zatrzymała się na półpiętrze i starannie zapięła wszystkie guziki fartucha.
Ciotka Liddy wyśmiała ją wprawdzie, ale Caroline uznała, że nie ma ochoty podsycać pychy
Grogana, dając mu do zrozumienia, że zmieniła swój wygląd z jego powodu. Nie przyszło jej
do głowy, iż ten problem jest zupełnie nieistotny, ponieważ Grogan nie mógł wiedzieć, w jaki
sposób zwykle ubierała się do pracy, ciotka Liddy zaś również nie myślała w tak logiczny
sposób.
Grogan był ubrany podobnie jak poprzedniego dnia, to znaczy miał na sobie sportową
marynarkę i dżinsy, ale tym razem nałożył również krawat. Mimo to wyglądał raczej jak
nauczyciel wychowania fizycznego, niż porucznik policji. Gdy Caroline weszła do hallu,
Mitch rozmawiał właśnie z Edem Newtonem, szefem ochrony w MediaTech. Janis stała tuż
obok; wydawała się równie przejęta, co zdenerwowana.
Caroline dobrze znała to uczucie.
– Cześć, Janis. Cześć, Mitch! – przywitała ich z przyjaznym uśmiechem, co wcale nie
przyszło jej łatwo. Na wszelki wypadek schowała ręce w kieszeniach fartucha. Nie miała
ochoty podać Groganowi ręki, bała się, że znów podziała to na nią tak samo jak poprzedniego
dnia.
Ojciec i córka odwrócili się w jej stronę.
– Dzień dobry, doktor Hunter – powitali ją chórem. Mitch uśmiechnął się dokładnie tak,
jak to Caroline zapamiętała.
– Dzień dobry, pani doktor – wtrącił Ed.
– Mam nadzieję, że wpuściłeś naszych gości bez żadnych kłopotów – powiedziała
Caroline do ochroniarza. Wolała patrzyć na niego, niż ryzykować kontakt wzrokowy z
Mitchem. Chwilowo nie chciała widzieć jego niebieskich oczu. – Płacimy mu za to, żeby był
podejrzliwy – dodała, zwracając się do gości.
– Och, z ich strony nic nam nie grozi – odrzekł Newton. – Wątpię, czy ktokolwiek
podejrzewałby szefa działu przestępstw komputerowych miejscowej komendy o szpiegostwo
przemysłowe.
– Jesteś gliniarzem od komputerów? – Caroline spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Była tak zaskoczona, że nie potrafiła tego ukryć. Mitch parsknął śmiechem i kobieta
poczerwieniała. – Bardzo przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć. Po prostu, nie
wyglądasz... To znaczy...
– Wszystko w porządku – wybawił ją z niezręcznej sytuacji. – Wiem, że wyglądam tak,
jakbym w rzeczywistości zajmował się walką z handlarzami narkotyków w ciemnych
uliczkach miasta. To tylko po raz kolejny dowodzi, że pozory mogą być zwodnicze.
To bardzo łagodne określenie, pomyślała Caroline. Wiedziała, że zrobiła z siebie idiotkę.
– Przypuszczam zatem, że musisz nieźle znać się na komputerach – zauważyła.
– Przestępstwo jest przestępstwem, bez względu na to, czy jest to kradzież diamentowej
tiary, czy też obwodu scalonego – powiedział Mitch, wzruszając ramionami.
– Wobec tego ta wycieczka powinna cię zainteresować – stwierdziła, odzyskując
wewnętrzną równowagę. Zerknęła na dwie paczki, stojące na podłodze. – Czy to IVAR?
– Tak, proszę pani – szepnęła Janis.
– Ed, poproś kogoś, żeby to zaniósł do zespołu robotyków, dobrze? Tylko powiedz mu,
żeby uważał, bo to cenny i delikatny ładunek.
– Sam się tym zajmę – obiecał Ed.
– Doskonale! – Caroline zwróciła się do swych gości.
– Zaczynamy?
– Tak, bardzo proszę – odpowiedziała jej Janis.
Mitch pożegnał Eda skinieniem głowy i ruszył w ślad za Caroline i córką.
– Przypuszczam, że ty i Newton dawno się znacie – powiedziała Caroline.
– Tak, poznaliśmy się rok temu – przyznał Mitch. – Ed chodził na moje wykłady na temat
środków bezpieczeństwa i walki ze szpiegostwem przemysłowym. Prócz tego staram się
wiedzieć, kto jest kim w moim okręgu. Interesują mnie dobre i złe duchy tej okolicy.
Szedł tuż obok niej. Caroline z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że nie jest wiele od niej
wyższy. Przytłaczał ją tylko potężną budową ciała, nie wzrostem.
– Czy mógłbyś mnie ostrzec przed złymi? A może już wszystkie wyłapałeś i wsadziłeś za
kratki?
– Chciałbym, ale to niemożliwe – zaśmiał się Mitch.
– Wielu ludzi chciałoby się szybko wzbogacić. Czasami mam wrażenie, że każdego
złapanego złodzieja zastępują dwaj nowi.
– Złodzieja lub złodziejkę – poprawiła go wesoło.
– Oczywiście – przyznał Grogan. – Może mi pani wierzyć, że mój wydział dba o
równouprawnienie kobiet.
– Czemu nie mówisz mi po imieniu? Janis, ty też mów do mnie „Caroline”.
– Dobrze, Caroline – odrzekła nieśmiało dziewczyna. Skręcili w boczny korytarz i
rozpoczęli zwiedzanie laboratorium.
– Obawiam się, że wielu rzeczy nie będę mogła wam pokazać – uprzedziła ich Caroline. –
MediaTech wykonuje dużo prac na zlecenie rządu, począwszy od sieci komunikacyjnych, na
satelitach meteorologicznych kończąc. Te badania są ściśle tajne. Wprawdzie zimna wojna
już się skończyła, ale rząd w dalszym ciągu maniakalnie dba o tajemnicę.
– MediaTech specjalizuje się w badaniach nad światłowodami, prawda? – spytała Janis.
– Tak. Odkryliśmy, że można je wykorzystać w dużo bardziej wyrafinowany sposób niż
tylko jako kable do łączności telefonicznej.
– Na przykład w projekcie OHARA?
– Właśnie – Caroline spojrzała na nią z uznaniem. Janis zaimponowała jej swoją wiedzą.
– Komputer OHARA jest zbudowany z obwodów optycznych, a nie elektrycznych. Dzięki
temu jest szybszy i wydajniejszy niż zwykłe komputery. W ten sposób można również
zbudować praktycznie nie skończoną pamięć.
– Czy będę mogła go zobaczyć? – spytała z nadzieją w głosie Janis.
– Oczywiście. Pokażę ci go po spotkaniu z grupą robotyków – obiecała Caroline. –
Opowiedziałam im o twoim robocie. Zapewne zasypią cię gradem pytań. Prawdopodobnie
będziesz musiała ich bić po łapach, żeby nie rozmontowali go na kawałki.
– Przyniosłam wszystkie plany.
– Doskonale.
– Ale, proszę pani...
– O co chodzi, Janis? – Caroline dosłyszała w jej głosie strach i niepewność.
– Czy ich naprawdę może zainteresować to, co mam do powiedzenia?
– Oczywiście – zapewniła. – Gdyby tak nie było, nie zaprosiłabym cię tutaj. Chodźmy już
na górę; musisz udzielić lekcji moim ekspertom.
4
Już po kilkunastu minutach Janis zupełnie zapomniała o strachu i niepewności. Eksperci z
MediaTech początkowo odnosili się do niej dość sceptycznie, ale wkrótce całkowicie zmienili
swe nastawienie. Ich pytania stały się tak skomplikowane, że Mitch nie rozumiał ani słowa,
co jednak niewiele go obchodziło. Janis bez trudu odpowiadała na wszystkie i to było dla
niego najważniejsze. Uczestnicy spotkania jak gdyby zapomnieli, że Janis ma dopiero
piętnaście, lat i traktowali ją jak koleżankę.
Mitch patrzył na córkę, czując w sercu mieszaninę dumy i smutku. Myślał o tym, jak
szybko mijają lata. Zdał sobie sprawę, że już wkrótce Janis wyjedzie na studia, zacznie
karierę i nie będzie więcej potrzebować ojca.
Chcąc zapomnieć o przygnębiających myślach, skupił uwagę na Caroline Hunter, która
była teraz w swoim żywiole. W jej zachowaniu nie było ani śladu nerwowości i wahania,
jakie Mitch zauważył poprzedniego dnia. Była czarująca, choć jednocześnie zachowywała
pewien dystans, co wydawało mu się szczególnie pociągające. W jej ruchach i uśmiechu kryła
się naturalna, zapewne nieuświadomiona, zmysłowość.
Mitch bardzo ją polubił, czemu właściwie nie należało się dziwić. Caroline postarała się,
żeby zorganizować Janis taką wizytę w MediaTech, że dziewczyna nigdy jej nie zapomni. Już
to całkowicie wystarczało, aby Mitch był do niej przyjaźnie nastawiony, a poza tym widok
Caroline sprawiał, że czuł we krwi zwiększoną dawkę adrenaliny.
Pomyślał, że doktor Hunter z pewnością spodobałaby mu się jeszcze bardziej, gdyby
zdjęła ten cholerny kitel. Dotychczas nie miał okazji sprawdzić, czy ma tak zgrabne nogi, jak
przypuszczał.
W pewnym momencie szepnęła coś do siedzącego obok niej mężczyzny, po czym wstała
i skierowała się w stronę Mitcha. Na widok jej uśmiechu policjant niemal zapomniał, że ma
już prawie czterdzieści lat i troje dzieci.
– Jak ci się podoba spotkanie? – spytała szeptem Caroline.
– Bardzo, ale właściwie powinnaś zapytać, co ja tu robię – odrzekł. – Od pół godziny nie
zrozumiałem nawet jednego słowa.
– Janis jest naprawdę bardzo inteligentna – stwierdziła.
– Wiem, ale zawsze miło usłyszeć opinię eksperta – odpowiedział Mitch. – Pewnie masz
już powyżej uszu moich podziękowań, ale chciałbym, abyś wiedziała, jakie to dla mnie
ważne. Janis nigdy nie zapomni dzisiejszego dnia.
– To ja powinnam podziękować, że zechciałeś ją przyprowadzić – odrzekła Caroline. –
To spotkanie jest równie pożyteczne dla moich ludzi jak dla Janis.
– Trudno mi w to uwierzyć.
– Ale to prawda. To bardzo utalentowana dziewczyna.
– Caroline przez chwilę wahała się, tak jakby nie mogła podjąć ostatecznej decyzji. Po
kilku sekundach wskazała na drzwi. – Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać na
osobności?
– Och, oczywiście – zgodził się Mitch i spojrzał na córkę.
– Nie martw się o nią – Caroline odczytała jego myśli.
– Dr Brewster odprowadzi ją do mojego gabinetu, gdy tylko skończą rozmowę.
– Dobra. – Grogan ruszył za nią, zastanawiając się, o co może jej chodzić.
– Mitch, ile lat ma Janis? – Caroline nie marnowała ani chwili. Szli korytarzem w
kierunku głównego laboratorium.
– Piętnaście.
– I ma IQ na poziomie jakichś stu sześćdziesięciu punktów?
– Trafna ocena – uśmiechnął się. – Ostatnim razem uzyskała sto sześćdziesiąt sześć
punktów.
– W tym roku kończy przedostatnią klasę gimnazjum?
– Tak – potwierdził Mitch. Nie mógł zrozumieć, do czego kobieta zmierza. –
Przeskoczyła jedną klasę. Byłaby jeszcze wyżej, ale moja żona i ja nie zgodziliśmy się na to.
– Dlaczego? – Caroline spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Przecież to oczywiste, że
jest bardzo utalentowana.
– Postanowiliśmy, że lepiej będzie, jeśli Janis będzie miała normalne dzieciństwo –
wyjaśnił Mitch. – Dzieci, które przeskakują parę klas, często mają kłopoty z dostosowaniem
się do otoczenia. Woleliśmy, aby ona uniknęła tego losu.
– Zapewne podjęliście mądrą decyzję – powiedziała Caroline. W jej głosie zabrzmiała
dziwna nutka. Mitch spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– A jak wyglądała twoja nauka? Ile miałaś lat, gdy skończyłaś gimnazjum?
– Nigdy nie ukończyłam gimnazjum. Moi rodzice nie mieli zaufania do systemu
publicznej edukacji. Do dwunastego roku życia miałam prywatnych nauczycieli, a później
zaczęłam studia.
– W wieku dwunastu lat? Chyba żartujesz?
– Zapewniam cię, że mówię poważnie. – Caroline uśmiechnęła się do niego. – To zresztą
nie było taką sensacją, jaką może ci się wydawać. Moi rodzice byli oboje profesorami Duke
University, dzięki czemu bez przeszkód mogłam chodzić na wykłady.
– To musiało być niezwykłe przeżycie dla dwunastoletniego dziecka. – Mitch nie potrafił
sobie tego wyobrazić.
– Niezwykłe przeżycie? – powtórzyła z namysłem Caroline. – Nie, nie pamiętam, abym
tak o tym myślała. – Niewiele brakowało, a dodałaby, że czuła się tam strasznie samotna.
Przechodzili właśnie przez główne laboratorium. Było już po piątej i niemal wszyscy
pracownicy poszli do domu.
– Janis powiedziała mi, że pierwszy doktorat zrobiłaś, mając dziewiętnaście lat –
zauważył Mitch.
– To prawda – przyznała. Uświadomiła sobie, że mężczyzna zaczął ją wypytywać, i
poczuła się niezręcznie. – Tam jest mój gabinet – dodała, przyśpieszając kroku.
Mitch zorientował się, że Caroline chce zmienić temat. Być może, nie lubi mówić o sobie,
pomyślał. Miał nadzieję, że nie uraził jej niechcący.
Dotarli do gabinetu. Caroline weszła pierwsza i skierowała się w stronę biurka. Mitch
rozejrzał się wokół. Z pewnym rozczarowaniem stwierdził, że gabinet wygląda zupełnie
zwyczajnie. Inaczej wyobrażał sobie sanktuarium konstruktora najnowocześniejszych
komputerów. Podobnie jak Janis, miał nadzieję, że zobaczy komputer OHARA, a tymczasem
komputer na biurku wyglądał jak zwyczajny pecet.
– Dzień dobry, Caroline – odezwała się jakaś kobieta.
Grogan szybko rozejrzał się wokół. Nie lubił takich niespodzianek. Długoletnie
doświadczenie policyjne kazało mu wystrzegać się podobnych sytuacji. Natomiast Caroline
nie wydawała się zaskoczona.
– Dzień dobry, Scarlett – odpowiedziała spokojnie.
– Jak widzę, masz gościa. Wydaje mi się, że jeszcze się nie poznaliśmy.
Mitch ponownie rozejrzał się po pokoju. Prócz nich nie było w nim nikogo. Kobiecy głos
był dość słaby, ale wydawał się zupełnie naturalny. Mitch spojrzał pytająco na Caroline, która
z uśmiechem obserwowała jego reakcje.
– Scarlett, poznaj, proszę, porucznika Mitchella Grogana.
– Dzień dobry, poruczniku. Witamy w MediaTech.
– Niech mnie diabli! – Mitch w końcu zrozumiał, że to głos komputera. – Hm... Dzień
dobry... Scarlett.
– Caroline, jaki poziom zaufania powinnam przypisać porucznikowi?
– Pierwszy – odrzekła Caroline. – Czy mogłabyś wyjaśnić naszemu gościowi, co to
znaczy?
– Oczywiście – zgodził się komputer. – Panie poruczniku, pierwszy poziom zaufania
oznacza, że ma pan prawo rozmawiać ze mną tylko na ogólne tematy i nie ma pan dostępu do
żadnego z moich podstawowych programów. Bez pozwolenia Caroline nie wolno mi
zapamiętać żadnych informacji uzyskanych od pana. Czy chciałby pan zadać mi jakieś
pytania?
– Nie, dziękuję, Scarlett – Mitch miał wrażenie, że bierze udział w jednym z odcinków
Wojen gwiezdnych. – Nie mam pytań.
– Czy w takim razie ja mogłabym pana o coś spytać?
A to dopiero! Mitch jeszcze nigdy nie widział komputera, zdradzającego ciekawość. To
było zdumiewające!
– Oczywiście – odpowiedział z szerokim uśmiechem.
– Z jakim rodzajem wojsk jest pan związany, poruczniku? Mitch zerknął na Caroline,
która nie wydawała się jednak zmartwiona, że komputer przyjął błędne założenie. Uśmiechała
się tak, jakby chciała powiedzieć, aby sam sobie radził.
– Nie jestem wojskowym, Scarlett – wyjaśnił, siadając na krześle. – Jestem oficerem
policji.
– Czyli że należy pan do aparatu wymiaru sprawiedliwości, prawda?
– Tak.
– Rozumiem. – Komputer przerwał na chwilę. – Nie wiedziałam, że policja korzysta z
takich samych stopni jak wojsko. Caroline, w moich wiadomościach jest pewna luka. Czy ten
defekt będzie wkrótce naprawiony?
– Tak, Scarlett. Niedługo otrzymasz ogólną bazę danych, zawierającą informacje na temat
systemu sprawiedliwości.
– Doskonale. Czy tymczasem mogę zapamiętać tę wiadomość?
– Tak.
– Dziękuję. Czy porucznik Grogan będzie moim nauczycielem?
– Nie podjęliśmy jeszcze decyzji, kto stworzy tę bazę danych – odrzekła Caroline,
przepraszając Mitcha wzrokiem.
– Jeśli nie jest on pracownikiem MediaTech i nie został wynajęty jako konsultant, to co tu
właściwie robi? Czy jest może twoim przyjacielem?
– Owszem – wtrącił Mitch, korzystając z okazji. Mówiąc to, uśmiechnął się do Caroline.
– Czy jest może twoim chłopcem? – Scarlett jeszcze nie zaspokoiła swej ciekawości.
– Nie! – Caroline wyprostowała się na krześle. – To nowy znajomy.
– Rozumiem. Nie przypominam sobie, abyś kiedykolwiek przyprowadziła do pracy
jakiegoś przyjaciela – zauważyła Scarlett. – Miło mi poznać innego z twoich przyjaciół.
Mitch nie mógł zrozumieć logiki komputera.
– Scarlett, jeśli dotychczas nie poznałaś żadnego przyjaciela Caroline, to dlaczego
mówisz o mnie jako o „innym” przyjacielu? – zapytał.
– Ja również jestem jej przyjaciółką.
– Jak zatem definiujesz określenie „przyjaciel”? – spytał Grogan. Ta rozmowa wydawała
mu się zupełnie niewiarygodna. Spojrzał na Caroline, aby upewnić się, że nie protestuje. Na
szczęście, wyraźnie odetchnęła, gdy tylko Scarlett zrozumiała, kim jest dla niej policjant.
– Przyjaciel to ktoś bliski ze względu na uczucia lub żywiony szacunek. Oznacza to
również ulubionego kompana – wyjaśnił komputer.
– Dziękuję, Scarlett – powiedziała Caroline. – Teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu,
chciałabym porozmawiać z porucznikiem w cztery oczy.
– Oczywiście. Do widzenia, poruczniku. Cieszę się, że pana poznałam.
– Ja również, Scarlett – uśmiechnął się Mitch. Lampki komputera zgasły.
– To zdumiewające – powiedział mężczyzna, patrząc na Caroline.
– Dziękuję.
– Jak ci się udało stworzyć taki komputer? – spytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Z
tą maszyną można rozmawiać niczym z żywym człowiekiem. Myślałem, że minie jeszcze z
dziesięć lat, nim osiągniemy ten poziom.
– Dziesięć lat? Nie – odrzekła Caroline. – Mamy nadzieję, że za pół roku zaczniemy
sprzedawać ten system. No, a jak działa Scarlett... To ściśle strzeżona tajemnica.
– W jaki sposób zauważyła, że weszliśmy do gabinetu?
– W ścianie za moim biurkiem znajduje się wideokamera i detektor podczerwieni, który
potrafi wykryć obecność jakichś obcych obiektów nawet w zupełnych ciemnościach.
– A skąd wiedziała, że jestem kimś obcym?
– Po prostu pamięta obrazy wszystkich, których poznała. Porównała twój obraz z
obrazami znajomych i stwierdziła, że jeszcze cię nie zna.
– Zdumiewające – powtórzył Mitch. – Komputer, rozumiejący pojęcie przyjaźni. To
niewiarygodne, Caroline – urwał i po chwili zachichotał. – Scarlett O’Hara?
– Skrót OHARA pojawił się dość przypadkowo – odrzekła Caroline, lekko się rumieniąc.
– Oznacza Optical Heuristic Algorithmic Reasoning Architecture, czyli optyczny system
komputerowy rozumujący zgodnie z heurystycznym algorytmem. Gdy pojawił się ten skrót,
imię nasunęło się samo.
– Podoba mi się – uśmiechnął się Grogan. – Dowodzi, że twórca komputera ma
oryginalną i romantyczną osobowość.
Dotychczas jeszcze nikt nie określił Caroline mianem osoby romantycznej. Dodatkowo
zaniepokoił ją fakt, że zrobił to mężczyzna, i to mężczyzna tak silnie oddziałujący na jej
zmysły. Pomyślała, że pora przejść do rzeczy.
– Może lepiej porozmawiajmy o Janis – zaproponowała.
– Dobrze – zgodził się Mitch, choć poczuł się nieco rozczarowany. Bardzo podobał mu
się rumieniec, pojawiający się na policzkach Caroline, ilekroć pozwolił sobie na choć trochę
osobistą uwagę. – Słucham, o co chodzi? Dlaczego tak się o nią wypytywałaś i czemu
chciałaś porozmawiać ze mną na osobności?
– Podczas dzisiejszego spotkania przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Być może
podświadomie myślałam o tym już wtedy, gdy zaprosiłam was do MediaTech. Uznałam
jednak, że nim powiem o tym Janis, powinnam cię zapytać o zgodę.
– Słucham – powiedział Mitch.
– Już za parę tygodni zaczynają się wakacje, prawda?
– Tak.
– W jaki sposób Janis zazwyczaj spędza lato?
– Jak wszystkie inne dzieci – odrzekł, zaskoczony. – Aha, w zeszłym roku chodziła na
jakieś letnie kursy na uniwersytecie i chyba chce zrobić to samo tego lata. Dlaczego pytasz?
– MediaTech organizuje letnie praktyki dla studentów – wyjaśniła Caroline. – Zajmują się
wyłącznie badaniami nie objętymi klauzulą tajności i zazwyczaj nie pracują w moim dziale.
Gdyby jednak Janis chciała popracować w moim zespole robotyków, mogłabym dla niej
zrobić wyjątek. Pracowałaby jakieś dziesięć, piętnaście godzin tygodniowo.
– Mówisz poważnie? – wyjąkał Mitch. – To byłaby zupełnie wyjątkowa okazja.
– Tak – kiwnęła głową Caroline. – Oczywiście, musiałabym to uzgodnić z doktorem
Brewsterem, który bezpośrednio kieruje tym zespołem, ale myślę, że nie będzie miał nic
przeciwko temu. Miał dziś okazję przekonać się, co Janis potrafi. Myślę, że byłoby to dla niej
interesujące doświadczenie. Mogłaby dalej pracować nad IVAR-em, którego system można
jeszcze udoskonalić. Jeśli zamierza brać udział w konkursie o stypendium Westinghouse, taka
praktyka mogłaby jej bardzo pomóc.
– Oczywiście – przyznał Mitch. Miał kłopoty z przyjęciem do wiadomości jej słów. – To
fantastyczna propozycja, Caroline.
– Jak sądzisz, czy to nie będzie dla niej zbyt poważne obciążenie? Jest wprawdzie bardzo
dojrzała, ale ma tylko piętnaście lat...
– Och, z pewnością sobie poradzi. Czasami myślę, że Janis urodziła się stara i poważna.
– Dobrze ją rozumiem – stwierdziła Caroline z melancholijnym uśmiechem.
– Ktoś, kto nazwał komputer Scarlett OHARA, nie może być zbyt poważny – potrząsnął
głową Mitch.
Caroline wzięła z biurka długopis i nerwowo zaczęła bazgrać coś na kartce papieru. To
miała być spokojna, rzeczowa rozmowa, a tymczasem mężczyzna pozwalał sobie na jakieś
niepotrzebne komentarze.
– Jak sądzisz, czy Janis będzie miała na to ochotę?
– Wpadnie w ekstazę. Z pewnością zauważyłaś, że ona cię uwielbia.
– Co takiego? – zdziwiła się Caroline.
– To, co powiedziałem. Od lat śledzi twoją karierę. Spotkanie z tobą było z pewnością
największym wydarzeniem w jej życiu. Gdy dowie się, że będzie miała szansę z tobą
pracować, z radości wejdzie na orbitę.
– Nie będzie pracować bezpośrednio ze mną – wyjaśniła Caroline. – To musi być całkiem
jasne. Jeśli Janis się zgodzi, prawdopodobnie przydzielę ją do Andrei Norris, asystentki
doktora Brewstera. Andrea jest bardzo cierpliwa i sama ma dwoje dorastających dzieci, więc
Janis powinna się z nią łatwo porozumieć. Będę regularnie sprawdzała, co robi, ale nie
będziemy razem pracować.
– Wcale nie spodziewałem się, że będziesz zajmować się nią osobiście – sprostował
Mitch. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Caroline powtórzyła to dwukrotnie i czemu nagle
wyraźnie się spięła. – Wiem, że jesteś bardzo zajęta.
– Cieszę się, że to rozumiesz – uśmiechnęła się nerwowo. Spojrzał na nią z
zaciekawieniem, ale nic nie odpowiedział. – Chodzi o to, że niezbyt mi odpowiada
towarzystwo dzieci – ciągnęła. – Wydawało mi się, że wyjaśniłam ci to wczoraj.
– Owszem, pamiętam.
– W porządku. Janis to wybitnie utalentowana młoda osoba i bardzo się cieszę, że mogę
jej pomóc, ale nie sądzę, abym mogła zostać jej osobistą nauczycielką.
Mitch poczuł się zaniepokojony nieoczekiwanym przebiegiem rozmowy. Z jakiegoś
powodu dzieci były piętą achillesową Caroline. Ale dlaczego? Przecież nie tylko z tego
powodu, że miała z nimi mało do czynienia.
– Nie sądzę, aby to miało wielkie znaczenie, czy będziesz się nią opiekować osobiście. W
każdym razie praktyka w MediaTech bardzo pomoże Janis.
– Czy nie będzie miała kłopotu z dojazdem do laboratorium? – spytała Caroline.
– Nie, jakoś sobie poradzimy. Ojciec przywykł do wożenia dzieci. Sąsiadki często
korzystają z jego uprzejmości.
– Podejrzewam, że Janis nie zarobi wiele pieniędzy, zapewne tylko pięć dolarów na
godzinę – dodała Caroline. – Za to może dowolnie wybrać sobie porę. Myślę, że będzie
najlepiej, jeśli zdecyduje się pracować trzy razy w tygodniu, po południu.
– Zgoda – Mitch, oczywiście, zauważył, że ich rozmowa nagle nabrała bardzo
formalnego charakteru. – Nic jej nie powiem o naszej rozmowie, dopóki nie uzgodnisz tego
planu z doktorem Brewsterem. Jeśli jednak zdecydujemy się na jego realizację, to postaram
się, aby Janis mogła sama wybrać takie dni, które jej najlepiej pasują.
– Dobrze. – Caroline wstała zza biurka. – Zadzwonię do ciebie. Zakładam, że mogę cię
znaleźć, dzwoniąc na komendę.
– Tak, w pierwszym okręgu – powiedział Grogan, zdziwiony dystansem, jaki nagle
pojawił się między nimi. Nie miał jednak wątpliwości, że rozmowa dobiegła końca. – Jeśli to
wyjdzie, nie wiem, w jaki sposób zdołam ci się odwdzięczyć, Caroline – dorzucił, wstając z
krzesła.
– Nie musisz mi dziękować. Jestem pewna, że Janis okaże się cennym członkiem zespołu.
– Mam nadzieję. – Mitch wiedział, że powinien wrócić do pracowni robotów i sprawdzić,
co z córką, ale nie miał jeszcze ochoty wychodzić. Caroline Hunter przestała być dla niego
tylko błyskotliwą, piękną i pociągającą kobietą, a stała się zagadką, którą chciał rozwiązać.
Zawsze lubił intrygujące zagadki. Aby zrozumieć Caroline, musiał postarać się lepiej ją
poznać. Instynkt podpowiadał mu, że popełniłby błąd, zapraszając ją teraz do teatru lub na
kolację. Zamiast tego musiał szybko coś wymyślić.
– Hm, posłuchaj. Być może jestem zarozumiały, ale chciałbym cię spytać, czy mówiłaś
poważnie na temat stworzenia dla Scarlett bazy danych, dotyczących systemu wymiaru
sprawiedliwości?
– Tak. Chcemy, aby system OHARA miał bardzo wiele zastosowań. Myślę, że jej niemal
nie skończona pamięć byłaby bardzo przydatna w pracy policji.
– W jaki sposób opracowujecie takie bazy danych?
– Zazwyczaj zatrudniamy eksperta z jakiejś dziedziny. Jego zadaniem jest opracowanie
systematycznego wykładu, zbioru informacji ukształtowanego na wzór odwróconej piramidy.
Następnie powoli przekazujemy Scarlett te wiadomości – wyjaśniła Caroline, zastanawiając
się, dlaczego Mitch się tym interesuje. – Początkowo trzeba bardzo uważać, żeby jej nie
przeciążyć.
– Czy mogłaby nastąpić poważna katastrofa?
– Nie można tego wykluczyć – przyznała niechętnie Caroline. – Ale na tym etapie to już
bardzo mało prawdopodobne. Jej podstawowa baza danych i układ logiczny są bardzo
stabilne.
Coś w jej głosie znowu zaniepokoiło Mitcha. Tym razem z pewnością nie miało to nic
wspólnego z dziećmi ani z rozwijającą się znajomością. Chodziło o coś zupełnie innego.
Mitch gotów był się założyć, że baza danych Scarlett wcale nie jest taka stabilna, jak
twierdziła doktor Hunter, ale powstrzymał się od komentarzy.
– Wynika z tego, że zamierzacie zatrudnić kogoś, kto nauczyłby Scarlett, jak pracuje
policja. Powiedz mi, czy przyjmujecie ochotników?
– Czyżbyś chciał się zgłosić? – oczy Caroline wyraźnie zabłysły.
– Być może. To bardzo kuszący pomysł – odrzekł Mitch.
– Znam się trochę na komputerach. Oczywiście, daleko mi do waszego poziomu, ale
sądzę, że przewyższam typowego użytkownika peceta. Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć
za to, co chcesz zrobić dla Janis.
– Janis będzie tu pracować i dostanie za to honorarium – przypomniała mu Caroline.
– Nie żartuj – Mitch potrząsnął głową. – Przecież i tak oboje wiemy, co o tym sądzić. To
ona powinna zapłacić za możliwość odbycia praktyki w MediaTech. Będzie potrzebowała
wysokiego stypendium, aby zapłacić za studia na dobrym uniwersytecie i staż w takiej firmie
może jej bardzo pomóc.
– To prawda, ale to jeszcze nie znaczy, że macie wobec mnie dług wdzięczności.
Stworzenie bazy danych wymaga ciężkiej pracy. Czy jesteś pewien, że chcesz się podjąć
zadania, które pochłonie bardzo dużo czasu?
Mitch z pewnością nie narzekał na nadmiar wolnego czasu, lecz mimo to miał ochotę
zrealizować swój pomysł, i to nie tylko ze względu na Caroline. Nie miał wątpliwości, że
system OHARA zrewolucjonizuje świat, i dlatego chciał wziąć udział w jego realizacji.
– Myślę, że znalazłbym czas – powiedział.
Caroline zastanowiła się nad jego propozycją. Dr Caldwell już kończył z nauką
astronomii, a w kolejce czekał specjalista od meteorologii. Po nim Caroline planowała naukę
medycyny, ale profesor z Harvardu, który miał przygotować bazę danych, pracował bardzo
wolno. Nie było właściwie żadnych przeszkód, uniemożliwiających gromadzenie teraz
danych na temat policji.
Oczywiście, wiele zależało od tego, czy Mitch Grogan okaże się właściwym człowiekiem
do realizacji takiego zadania. Uczenie Scarlett wymagało specjalnych kwalifikacji: nauczyciel
musiał wiedzieć, jak uporządkować informacje w logiczny sposób i jak skondensować trudne
pojęcia w jak najmniejsze jednostki. Porucznik Grogan z pewnością nie wyglądał na
właściwego kandydata, ale również nie wydawał się tak delikatnym i czułym ojcem, jakim
okazał się, gdy wczoraj odnaleźli Ruthann. Caroline pomyślała, że warto spróbować.
– W porządku, Mitch. W tej chwili nie możesz jeszcze podjąć ostatecznej decyzji, bo nie
wiesz, na czym polegałoby twoje zadanie, ale możemy się spotkać i omówić ten projekt.
– Może zatem jutro zjemy razem kolację?
– Kolację? – nie zdołała ukryć zdziwienia.
– Im szybciej zaczniemy, tym szybciej się przekonasz, czy nadaję się na nauczyciela
Scarlett.
– Ale...
– Jesz przecież, prawda? – przerwał jej Mitch.
– Oczywiście. – Przygryzła wargi, żeby ukryć uśmiech.
– Cóż zatem złego we wspólnej kolacji?
Nic, poza tym, że taka propozycja kojarzyła się bardziej z randką niż z poważnym
spotkaniem, a nie miała wcale ochoty mieszać spraw zawodowych i osobistych. Te sfery
powinny pozostać ściśle oddzielone.
– Myślę, że kolacja to nie najlepszy pomysł – powiedziała spokojnie. – Może raczej po
pracy przyjedziesz tutaj, do laboratorium.
– Ta propozycja wydaje się znacznie mniej zabawna.
– Tworzenie bazy danych nie jest zabawą, Mitch – westchnęła Caroline, starając się nie
poddać jego wesołemu nastrojowi. – To ciężkie zadanie.
– Czyżbyś nie lubiła swojej pracy? – spytał, przechylając na bok głowę.
– Oczywiście, że lubię!
– Czemu zatem nie mielibyśmy o niej porozmawiać, jedząc dobrą kolację? Nie zapraszam
cię przecież na randkę ani nic takiego! – Jego niewinność była nieco przesadna.
Choć na pozór Mitch próbował ją uspokoić, w jego głosie było coś wyzywającego. W
rzeczywistości prowokował ją, aby odważyła się przyjąć to zaproszenie.
Właściwie, czemu nie? – pomyślała Caroline. Na swój sposób Mitch był bardzo
przystojny i z pewnością nie brakowało mu inteligencji. Wydawał się dowcipny i
interesujący. No, ale miał troje dzieci i myśl o nich całkowicie wytrącała Caroline z
równowagi.
Spróbowała zbilansować w myślach jego plusy i minusy. Uznała, że jeśli liczyć każde
dziecko jako jeden punkt, to bilans wychodzi równy, cztery do czterech.
– No, więc jak? – spytał Mitch. Miała wrażenie, że widok jej zakłopotania sprawia mu
przyjemność.
– To nie będzie randka? – upewniła się raz jeszcze.
– Chyba że sama tego chcesz – odparł z uśmiechem.
– Nie chcę – zdecydowanie stwierdziła Caroline.
– Załatwione. – Mitch spoważniał. – Poczekamy z tym do następnego spotkania.
– Poruczniku Grogan, cały mój czas poświęcam pracy – powiedziała chłodno, nieco
zirytowana jego swobodą. – Nie mam czasu na życie towarzyskie.
– Ja też nie – odrzekł Mitch.
– Dlaczego zatem... – Caroline chwilę się wahała, ale nie mogła znaleźć innego słowa –
flirtujesz ze mną?
– Ponieważ jesteś najbardziej intrygującą kobietą, jaką spotkałem od bardzo dawna. Prócz
tego lubię, jak się rumienisz.
– To przekleństwo ludzi o jasnej cerze – mruknęła, czując, że znów się czerwieni.
– Ależ o co ci właściwie chodzi? Dlaczego nie mielibyśmy zjeść razem kolacji i
porozmawiać przy tym o przyszłej bazie danych? Czyż można spędzić wieczór w bardziej
niewinny sposób?
Caroline wreszcie zrozumiała, że potraktowała to zaproszenie zbyt poważnie. Jej ostry
protest świadczył, że w rzeczywistości boi się Mitcha jak diabeł święconej wody, co zresztą
było prawdą.
– No, dobrze – zgodziła się wreszcie. Pomyślała, że jeśli pozna go lepiej, to z pewnością
przestanie się on wydawać taki atrakcyjny.
– Wspaniale! – ucieszył się Mitch. – Przyjadę po ciebie koło siódmej, dobrze?
– Nie, umówmy się gdzieś na mieście. Sama przyjadę. To przecież nie jest randka –
przypomniała mu Caroline.
– Zgoda – przytaknął. – Może zatem u Ernesto, przy Valley Boulevard?
– Dobrze. – Nigdy tam nie była, ale nie miała wątpliwości, że łatwo znajdzie restaurację.
– Przyniosę nasze instrukcje dla autorów baz danych. Powinny ci wyjaśnić, na czym polega
problem – powiedziała rzeczowym tonem, podchodząc do drzwi gabinetu.
– Doskonale, z pewnością bardzo mi się przydadzą – odpowiedział Mitch, idąc w ślad za
nią.
– Spróbuj się zastanowić, jak wyjaśniłbyś to zagadnienie kompletnemu laikowi, na
przykład mnie – zasugerowała Caroline. – Jutro wypróbujemy twój pomysł. To pomoże mi
ustalić, czy nadajesz się na nauczyciela dla Scarlett.
– Dobrze.
Pomyślała, że czułaby się swobodniej, gdyby Mitch nieco aktywniej uczestniczył w
rozmowie. Niestety, nagle przerzucił na nią obowiązek podtrzymywania konwersacji,
zupełnie tak jakby wiedział, że udało mu sieją zdenerwować, i cieszył się z tego.
– Jutro powinnam już wiedzieć, czy Janis będzie mogła pracować u nas latem.
– Świetnie.
– Masz jakieś pytania?
– Żadnych.
– Doskonale.
Caroline zamilkła. Mitch z trudem zdołał ukryć uśmiech. Pomyślał, że jej wysiłki
zachowania oficjalnego dystansu są równie rozczulające jak nieoczekiwane rumieńce.
Niewątpliwie, formalne reguły zachowania były dla niej ostatnią deską ratunku, gdy nie
mogła sobie poradzić z własnymi uczuciami i reakcjami. To jasno wskazywało, że nie był jej
obojętny.
Dobrze to zapamiętał. Pomyślał, że ta wiadomość z pewnością kiedyś mu się przyda.
5
Bardzo długo wybierała strój na spotkanie z Mitchem. Wprawdzie ciotka Liddy
namawiała ją, aby włożyła coś wyzywającego, ale Caroline łatwo mogła ignorować jej rady,
ponieważ nie miała w szafie nic, do czego pasowałoby takie określenie. W końcu
zdecydowała się na czarne spodnie i zapiętą pod szyję białą bluzkę. Tuż pod kołnierzykiem
przypięła starą broszkę ciotki. Miała nadzieję, że to odpowiedni strój na robocze spotkanie.
Niewątpliwie nie była to oszałamiająca kreacja. Przypatrując się swemu odbiciu w
lustrze, Caroline myślała, że w jej wyglądzie Mitch z pewnością nie znajdzie nic
pociągającego.
Niestety, mimo to Mitch patrzył na Caroline tak, jakby chciał ją pożreć na miejscu.
Czekał w restauracji, w rogu sali. Gdy kelnerka zaprowadziła przybyłą do stolika, szybko
wstał z krzesła, aby się z nią przywitać. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i uśmiechnął się z
wyraźnym uznaniem. Caroline poczuła, że znów się rumieni.
– Cześć, Mitch.
– Cześć, Caroline. – Podsunął jej krzesło. – Wyglądasz cudownie.
Caroline obejrzała się przez ramię i zaraz tego pożałowała, bo jego twarz z mocno
zarysowaną szczęką znalazła się w odległości paru centymetrów od jej ust. Poczuła na
policzku jego oddech i szybko odwróciła głowę.
– Wprawdzie nie zależało mi na tym, ale dziękuję. Mitch wrócił na swoje miejsce.
– Co się stało? – spytał z szatańskim uśmiechem. – Czyżbyś zapomniała kitla, aby się pod
nim schować?
Caroline poczuła, że jej twarz płonie. Uznała, że nie ma sensu zaprzeczać, to tylko
pogorszyłoby sytuację.
– Czy rzeczywiście tak po mnie wszystko widać?
– Tylko gdy się rumienisz.
– Będę musiała nad tym popracować – powiedziała. Wiedziała, że Mitch nie chce z niej
kpić, lecz tylko żartuje.
– Mam nadzieję, że nie z mojego powodu.
– Nie, z uwagi na mnie samą. To rodzaj samoobrony.
– Caroline, przede mną nie musisz się bronić.
– Muszę bronić się przed sobą – wypaliła, nim zdążyła się zastanowić nad tym, co mówi.
– Dlaczego?
Caroline zaklęła w duszy. Spotkanie rozpoczęło się fatalnie, i to tylko dlatego, że nie
potrafiła zapanować nad odruchami i językiem. Obecność Mitcha najwyraźniej wytrącała ją z
równowagi. Patrząc na niego, czuła się tak, jakby łyknęła narkotyk, zmuszający do mówienia
prawdy, na dodatek połączony z afrodyzjakiem.
– Może lepiej przejdźmy do rzeczy – zaproponowała, otwierając teczkę.
– Czy możemy wpierw coś zamówić? – zasugerował spokojnie Mitch.
– Och, ależ tak!
Odstawiła teczkę i wzięła do ręki menu. W tym momencie do stołu podeszła kelnerka.
Gdy skończyli zamawiać, z twarzy Caroline zniknęły już rumieńce. Znów sięgnęła do teczki i
wyciągnęła jakieś dokumenty.
– Zacznijmy od tego, że rozmawiałam już z Brewsterem. Bardzo chętnie się zgodził, aby
Janis odbyła u nas letnią praktykę. Jak powiedziałam, Andrea Norris będzie jej bezpośrednią
przełożoną. Jeśli Janis ma ochotę, to z naszej strony nie ma żadnych przeszkód.
– Czy ma ochotę? Będzie wniebowzięta. Bez przerwy opowiada o tym, jak cię poznała.
Sam ma ochotę ją udusić, a dziadek zapowiedział, że kupi zatyczki do uszu.
Caroline patrzyła zafascynowana, jak na samą wzmiankę o dzieciach rysy Mitcha
wyraźnie złagodniały. Jego entuzjazm musiał być zaraźliwy, bo zapomniała, że rozmowa
miała dotyczyć wyłącznie spraw zawodowych.
– A co na to Ruthann? – spytała.
– Och, Ruthann chętnie jej słucha, bo sama uważa, że jesteś wspaniała. Wciąż pyta, kiedy
znów zobaczy Caroline.
– Naprawdę?
– Tak, wywarłaś na niej wielkie wrażenie. Caroline nie mogła w to uwierzyć.
– Masz bardzo miłą rodzinę, Mitch – powiedziała.
– Na ogół też tak myślę.
– A kiedy myślisz inaczej? – Nie mogła się powstrzymać od tego pytania.
– Ilekroć zrobię coś głupiego, na przykład zgubię młodszą córkę lub gdy jestem zajęty i
nie mogę iść na mecz baseballowy Sama.
– Nikt nie jest doskonały i trudno być równocześnie w dwóch miejscach – zauważyła
Caroline z wyraźnym współczuciem.
– Czyżbyś nie wiedziała, że to definicja rodziców?
– Nie, nie wiedziałam – odrzekła spokojnie i opuściła wzrok.
Mitch nie miał wątpliwości, że dotknął wrażliwego miejsca i postanowił dowiedzieć się, o
co właściwie chodzi. Skoro Caroline była skłonna rozmawiać o czymś innym niż sprawy
zawodowe, to nie było sensu zwlekać.
– Jesteś rozwiedziona, prawda?
– Tak.
– Czy mogę spytać, dlaczego nie mieliście dzieci?
– Ani Evan, ani ja nie nadawaliśmy się na rodziców – odpowiedziała sztywno.
– Dlaczego nie?
– Bo zbytnio zależało nam na naszych karierach. Gdy rodzice są bardzo zaabsorbowani
pracą zawodową, dzieci często źle na tym wychodzą.
– Czy to właśnie przytrafiło się tobie?
Caroline nie mogła zrozumieć, dlaczego pozwoliła, aby rozmowa potoczyła się w tym
kierunku.
– Mitch, spotkaliśmy się tutaj, aby omówić sprawy zawodowe – przypomniała, prostując
się na krześle.
– Odpowiedz na moje pytanie i już zabieramy się do roboty – odrzekł, unosząc rękę jak
do harcerskiej przysięgi. – Obiecuję!
– Jeśli pozwolisz, wolałabym nie odpowiadać.
– Caroline, przecież to nic strasznego. Nikt z nas nie miał idealnego dzieciństwa.
Westchnęła. Pomyślała, że niepotrzebnie tak zareagowała na proste pytanie.
– Przepraszam, to nie żadna tajemnica. Rodzice mnie nie maltretowali ani nie zamykali w
ciemnej szafie. Po prostu byli bardzo zajęci i trzymali się dość sztywnych reguł na temat
wychowywania dzieci.
– Nawet tak utalentowanego dziecka jak ty?
– Och, tym bardziej! – zaśmiała się Caroline. – Zresztą, nigdy im chyba nie przyszło do
głowy, że ich dziecko może nie być genialne. Gdyby się okazało, że jestem tylko średnio
zdolna, pewnie odwieźliby mnie do szpitala i zażądali zwrotu opłat za poród.
– Z pewnością przesadzasz – stwierdził Mitch.
– Nie znasz moich rodziców.
– Czy jeszcze żyją?
– Tak, pracują naukowo w Le Vesque Institute, we Francji.
– Jestem pewien, że są z ciebie dumni.
– Myślę, że musiałabym najpierw zdobyć nagrodę Nobla – odrzekła po chwili namysłu. –
Dopóki to nie nastąpi, z pewnością nie będą zwracać większej uwagi na to, czym się zajmuję.
– Czy to cię nie martwi? – spytał Mitch. W głosie Caroline nie dosłyszał ani żalu, ani
gniewu, tylko rezygnację połączoną z pewnym rozbawieniem.
– Nie. Oni żyją tam, ja tutaj. Od czasu do czasu przesyłamy sobie życzenia świąteczne.
Trzy lata temu dostałam nawet kartkę z okazji urodzin. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
– Dopiero po tygodniu wróciłam do siebie po tym przeżyciu.
Mitch pomyślał, że jeśli Caroline potrafi się z tego śmiać, to chyba jakoś przezwyciężyła
skutki niekonwencjonalnego dzieciństwa.
– Mnie trudno byłoby to znieść – powiedział. – Nie mogę sobie wyobrazić życia bez ojca.
Zawsze byliśmy razem.
– Masz szczęście, że jesteście sobie tacy bliscy. Aleja nie tęsknię za rodzicami –
zapewniła go spokojnie. – Nigdy nie poświęcali mi tyle czasu, abym mogła przyzwyczaić się
do ich obecności. Odgrywali raczej rolę surowych sędziów, pojawiających się przelotem w
moim życiu, po to tylko, aby wygłosić jakieś oświadczenie i znów zniknąć.
– Kto cię zatem wychowywał?
– Gosposia i guwernerzy.
– Wydaje się, że miałaś samotne dzieciństwo.
– Tak było – przyznała Caroline i gwałtownie się wyprostowała. Nie miała zamiaru się
zwierzać. Zabrzmiało to tak, jakby litowała się nad sobą.
– Wszystko w porządku – Mitch uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Zauważył, że jest
zakłopotana. – Nie jesteś pierwszą osobą, jaką znam, która spędziła dzieciństwo w
samotności. Jeśli chcesz zobaczyć drugą skrajność, zapraszam do mnie do domu.
– Dziękuję, będę o tym pamiętać – powiedziała sztywno i zaczęła przerzucać papiery.
Mitch zrozumiał, że posunął się za daleko, ale i tak uznał, że zrobili postępy. On
dowiedział się czegoś o niej, ona przetrwała całą rozmowę bez rumieńców. Pomyślał, że na
ciąg dalszy przyjdzie jeszcze pora, ale tymczasem lepiej będzie posłuchać Caroline i przejść
do oficjalnego tematu ich spotkania.
– Proszę, to jest instrukcja, jak przygotować bazę danych dla Scarlett – Caroline podała
mu gruby skoroszyt. – Jej struktura formalna ... – rozpoczęła techniczne wywody, które
wypełniły im czas kolacji. Mitch szybko się zorientował, że stworzenie odpowiedniej bazy
danych jest znacznie trudniejszym zadaniem, niż początkowo przypuszczał.
Przez cały wieczór Caroline wypytywała go o szczegóły działania policji i wymiaru
sprawiedliwości. Gdy Mitch rozłożył pracę całego systemu na podstawowe elementy
logiczne, zorientowała się, że jest on dokładnie takim człowiekiem, jakiego potrzebowała. Był
zdolny do logicznej analizy problemów i potrafił szybko pojmować nowe koncepcje,
niezrozumiałe dla większości laików. Odkryła, że jeśli nie będzie zwracała uwagi na
niepokojący wpływ jego niskiego głosu i zdumiewająco niebieskich oczu, to rozmowa może
sprawiać jej przyjemność.
– Nie, nie, musisz unikać wgłębiania się w psychologiczne motywy działania
przestępców – zaprotestowała, gdy Mitch w pewnym momencie odstąpił od czysto
faktograficznego opisu systemu. Skończyli już jeść; na uprzątniętym stole leżały rozrzucone
liczne dokumenty. – Scarlett nigdy nie zrozumie, dlaczego ludzie popełniają przestępstwa.
Istotne jest tylko, aby wiedziała, jakie czyny są nielegalne.
– Hm – zastanowił się. – Czy mam jej wyjaśnić, dlaczego takie postępki są sprzeczne z
prawem?
– Tak. Zapewne od tego powinieneś zacząć. Na przykład, Scarlett musi wpierw
zrozumieć, że jest czymś złym pozbawić kogoś życia, dopiero później będzie mogła pojąć, co
to morderstwo.
– A co zrobić, jeśli sama zapyta o motywy?
– Powiesz jej, żeby porozmawiała ze mną – uśmiechnęła się Caroline.
– Sam nie wiem – Mitch potrząsnął głową. Powoli zaczynał rozumieć, czego się podjął. –
Z tego, co powiedziałaś, wynika, że ucząc Scarlett, można bardzo łatwo popełnić błąd, który
będzie miał poważne konsekwencje.
– Nie musisz się tym martwić, Mitch – zapewniła go Caroline. – Jeszcze dużo wody
upłynie, nim będziesz miał bezpośredni kontakt ze Scarlett. Wszystkie informacje, jakie
będziesz chciał jej przekazać, muszą być najpierw spisane, przejrzane i odpowiednio
zredagowane.
– Wygląda na to, że zostałem już wybrany – zauważył z uśmiechem.
Nagły błysk w jego oczach wytrącił Caroline z nastroju skupienia na pracy. Znów
przypomniała sobie, że Mitch jest nie tylko konsultantem, ale prawdziwym mężczyzną. Do
diabła, zaklęła w duszy. Myślała, że to już przestało na nią działać.
– Od ciebie zależy, czy weźmiesz tę robotę – powiedziała i zaczęła zgarniać dokumenty.
– Oczywiście, będziemy musieli omówić warunki, ale jestem pewna, że jakoś się dogadamy.
– Chwileczkę, to nie takie proste – wtrącił mężczyzna.
– Nie mogę przyjąć żadnej zapłaty. Policjantom nie wolno przyjmować dodatkowych,
płatnych zleceń. Mogę być tylko wolontariuszem.
– Mitch, nie mogę cię prosić, aby to robił za darmo – Caroline zmarszczyła brwi.
– Przecież wcale mnie nie prosiłaś, sam się zgłosiłem – przypomniał jej. – To jedyne, co
mogę zrobić, aby odwdzięczyć ci się za załatwienie stażu dla Janis.
– Już ci powiedziałam, że nie musisz mi dziękować – odrzekła. – A może podjęcie tej
pracy naraża cię na konflikt interesów? – spytała niespokojnie. – Przecież zajmujesz się
przestępstwami komputerowymi, więc praca dla firmy komputerowej może być dla ciebie
krępująca.
– Nie – potrząsnął głową Mitch. – Rozmawiałem już o tym z komendantem. Według
niego, mogę być waszym konsultantem, to może nawet zwiększyć prestiż policji. Będziesz
musiała zwrócić się oficjalnie do komendy o wyrażenie zgody na to, abym pracował dla was,
ale to wszystko.
– Dobrze.
– Doskonale – uśmiechnął się. – Myślę, że to będzie bardzo interesująca przygoda.
– Cieszę się, że tak uważasz – Caroline usiłowała nie zwracać uwagi na jego zadowolony
uśmiech. – Pozostaje do załatwienia jeszcze jedna sprawa... – urwała i zaczęła grzebać w
swych papierach. W końcu znalazła poszukiwany dokument. – Nim posuniemy się dalej,
musisz to podpisać.
Mitch uważnie przeczytał zobowiązanie do zachowania w tajemnicy wszystkich
informacji, jakie otrzyma, pracując dla MediaTech. W szczególności, przedsiębiorstwo
rezerwowało sobie prawo do wszczęcia przeciw niemu postępowania sądowego, gdyby
przekazał informacje prasie lub konkurencji. Mitch wiedział, że nie chodzi tu o brak zaufania,
tylko o rutynowe zabezpieczenie, stosowane przez każdą zaawansowaną technologicznie
firmę, przeto bez większego wahania podpisał zobowiązanie. W przeciwnym razie Caroline
nie mogłaby wtajemniczyć go w szczegóły działania systemu OHARA, a bez tego nie byłby
w stanie opracować odpowiedniej bazy danych.
– Dziękuję, Mitch. Witam na pokładzie – powiedziała, chowając dokument do teczki.
– W porządku, ale teraz ja chciałbym zadać ci parę pytań.
– Jakich? – Caroline skłoniła głowę na bok. Mitch uznał, że pora sprawdzić wczorajszą
hipotezę.
– Jakie masz kłopoty ze Scarlett? – spytał wprost.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – kobieta wyraźnie zesztywniała.
– Wczoraj powiedziałaś mi, że jej układ logiczny i podstawowa baza danych są
niestabilne.
– Niczego takiego nie mówiłam – oburzyła się.
– Oczywiście, nie takimi słowami – przyznał Mitch. – Z praktyki wiem jednak, że bardzo
często ważniejsze jest to, czego ludzie nie mówią, niż to, o czym są skłonni opowiadać.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Zamknęła teczkę, tak jakby szykowała się do
wyjścia.
– Caroline, byłabyś fatalnym szpiegiem – potrząsnął głową Mitch. – Zupełnie nie
potrafisz kłamać. Wiem, że masz jakieś kłopoty ze Scarlett.
– Nie, to nieprawda.
– Wobec tego dlaczego początek sprzedaży został wyznaczony dopiero za pół roku?
– Być może wypuścimy ją na rynek wcześniej – odrzekła defensywnie. – Chcielibyśmy to
zrobić najwcześniej, jak to możliwe.
– Dlaczego nie jest to możliwe już teraz? Z tego, co widziałem i co mi opowiedziałaś,
wynika jasno, że już obecnie Scarlett byłaby wielką sensacją, chyba że są jakieś
fundamentalne błędy w jej oprogramowaniu lub konstrukcji.
– Nie ma żadnych poważnych usterek – stwierdziła zdecydowanie. – Jest jeszcze parę
problemów, nad którymi musimy popracować.
– Jakich? Caroline milczała.
– Podpisałem już przecież to zobowiązanie – przypomniał jej Mitch. – Nie zamierzam
puszczać plotek o kłopotach Scarlett ani zdradzać konkurencji tajemnic MediaTech. Możesz
mi powiedzieć, na czym polega problem.
Caroline zrezygnowała z oporu. Wiedziała, że jeśli Grogan będzie z nimi współdziałał
nad opracowaniem bazy danych, to i tak wcześniej lub później dowie się prawdy.
– Z niejasnych powodów Scarlett zapomina pewne informacje – przyznała niechętnie. –
Wykonałam liczne testy i starannie przeczesałam cały system, ale wciąż nie wiem, co jest
źródłem problemu. Scarlett po prostu czasem zapomina o różnych rzeczach.
– Czy zapomniała jakieś bardzo istotne wiadomości?
– Nie, jak dotychczas były to drobiazgi, ale nie mogę się zgodzić na rozpoczęcie
sprzedaży, dopóki nie zrozumiem, gdzie tkwi błąd.
– Dlaczego nie? Mało to komputerów ma różne drobne felery?
Caroline wprost nie mogła uwierzyć, że Mitch zasugerował coś takiego.
– Scarlett nie jest kolejnym komputerem osobistym, mającym służyć do domowej
buchalterii i zabawy – stwierdziła z naciskiem. – Będzie wspomagać kierowanie ogromnymi
systemami rządowymi i przemysłowymi. Czy możesz sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby
NASA zainstalowała ją w ośrodku kontroli lotów kosmicznych, po czym Scarlett
zapomniałaby kodu uruchamiającego start wahadłowca?
– Teraz rozumiem, o co ci chodzi.
Caroline spojrzała na niego uważnie. Mitch wydał się jej aż nadto poważny. Pojęła, że to
była prowokacja.
– Oczywiście, że rozumiesz – powiedziała. – Odgrywałeś przecież rolę adwokata diabła,
prawda?
– Masz rację – przyznał. – Chciałem sprawdzić, czy uznajesz pewne zasady.
– Dlaczego? – spytała wyzywająco.
– Ponieważ uczciwość i rzetelność są dla mnie bardzo ważne.
– Możesz się przestać martwić – prychnęła Caroline. – MediaTech to bardzo przyzwoita
firma.
– Nie myślałem wcale o twojej firmie – odrzekł Mitch, pochylając się ku niej.
– Ja również nie łamię pewnych zasad – powiedziała z oburzeniem.
– Bardzo się z tego cieszę. Lubię pracować z ludźmi, którzy stawiają sobie wysokie
wymagania.
– Ja także. – Nagły zwrot w rozmowie wytrącił Caroline z równowagi. – Skoro mowa o
pracy, początkowo będziesz mógł pracować w domu. Musisz przecież najpierw opracować
ogólny plan. Dopóki nie zaczniesz wprowadzać danych, możesz nie przyjeżdżać do
laboratorium.
Mitch z rozbawieniem stwierdził, że Caroline znów usiłuje uciec do tematów czysto
zawodowych.
– Czy będziesz nadzorować, co robię? – spytał.
– Od czasu do czasu sprawdzę, jak ci idzie, i zawsze mogę ci służyć radą, ale na co dzień
twoim przełożonym będzie mój główny programista, Henry Bergman.
– Naprawdę? – mężczyzna był wyraźnie rozczarowany. – Miałem nadzieję, że będę
pracować z tobą.
– Dlaczego ci na tym zależy? – zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
Znalazł się w niezręcznej sytuacji. Nie mógł wszak przyznać, że pragnienie zobaczenia jej
nóg z wolna stawało się dla niego prawdziwą obsesją. Podejrzewał również, że Caroline nie
ma ochoty słuchać o tym, jak bardzo chciałby ją pocałować.
– No, bo... Mam wrażenie, że dobrze się nam razem pracuje. Scarlett to twoje dziecko.
Lubię pracować pod bezpośrednim kierownictwem osoby prowadzącej projekt.
Caroline nie wierzyła mu za grosz. Zauważyła, że się zmieszał, i podejrzewała, że dobrze
wie dlaczego.
– A prócz tego lubisz, jak się rumienię – dodała, starając się ukryć uśmiech.
– Czy wszystko po mnie widać? – zaniepokoił się Mitch.
– Mam nadzieję, że jesteś szczerze zainteresowany pracą nad bazą danych – powiedziała
Caroline surowym tonem. Mitch znów zaczął flirtować i to ją zdenerwowało. – Bo jeśli jest to
dla ciebie tylko pretekst, żeby...
– Nie, nie jest – nie pozwolił jej dokończyć. – Zgodziłem się opracować tę bazę danych,
bo mnie to naprawdę interesuje. Możesz mi wierzyć. Już od dawna nie zajmowałem się
niczym, co wymaga intelektualnego wysiłku, i mam na to ochotę. – Urwał i uśmiechnął się
przewrotnie. – Oczywiście, przyznaję, że wciąż mam ochotę patrzeć, jak się rumienisz.
– To nie moja wina, że rumienię się w twoim towarzystwie – odparła. – Gdybyś nie
patrzył na mnie w ten sposób, zapewne łatwiej byłoby mi zachować równowagę.
– W jaki sposób?
– Tak, jakby... – Caroline urwała. Była zbyt zakłopotana, aby powiedzieć, co naprawdę
myśli.
– Tak, jakby co? – nalegał Mitch.
– Tak, jakbyś coś rozważał.
– Co takiego?
– Och, nie wiem! – wykrzyknęła. Żałowała, że zaczęła rozmowę na ten temat, ale uznała,
że powinni raz na zawsze wyjaśnić sobie tę stronę ich znajomości. – Mitch, wybacz, że to
mówię, ale wydaje mi się, że oczekujesz po mnie czegoś, co nie może się zdarzyć!
– Czyż nie zachowywałem się przez cały wieczór jak urodzony dżentelmen? – Grogan
wyglądał jak ucieleśnienie niewinności.
– Owszem. Dzięki temu – Caroline zerknęła na zegarek – już od trzech godzin się nie
zarumieniłam.
– Zauważyłem. Dla porządku muszę jednak stwierdzić, że to wcale nie oznacza, iż
przestałaś mi się podobać – poinformował ją.
To bezpośrednie stwierdzenie nie powinno było jej ucieszyć, a jednak... z trudem ukryła
zadowolenie.
– Ty również jesteś bardzo pociągający, Mitch, ale mimo to znajomość z tobą interesuje
mnie wyłącznie z powodów zawodowych. Po prostu nie mam czasu na życie osobiste.
– Być może powinnaś znaleźć czas.
– Łatwo ci mówić.
– Dlaczego to takie trudne?
– Od wielu lat cały swój czas poświęcam konstruowaniu Scarlett – przyznała z pewnym
trudem. – Nawet gdybym chciała zwolnić, pewnie nie potrafiłabym się na to zdobyć.
Zwłaszcza teraz, gdy już tak niewiele brakuje do zrealizowania moich marzeń.
– Czy nigdy nie marzyłaś o czymś innym, Caroline? – spytał cicho. – Tylko o gadającym
komputerze?
– Tak. Czy to za mało?
– Przypuszczam, że odpowiedź zależy od tego, czego oczekujesz w życiu. Według mnie,
realizacja takich marzeń to wielki sukces zawodowy, ale życie osobiste też się liczy.
– Niektórzy nie potrafią rozróżnić jednego od drugiego – odparła Caroline. Widać było,
że znowu jest spięta.
– To nonsens – stwierdził Mitch. – Mam wrażenie, że podjęłaś tę decyzję już wiele lat
temu. Może nawet rodzice zadecydowali za ciebie. Byłaś tak długo samotna, że
przyzwyczaiłaś się do myśli, że to jedyna możliwość. Głęboko się mylisz.
– Nie zgadzam się z tobą – odparła. Był to temat, którego zazwyczaj unikała jak zarazy. –
Teraz zakończmy tę rozmowę i lepiej nigdy do niej nie wracajmy.
– Nigdy, to byłaby przesada – odrzekł Mitch. – Chwilowo możemy odłożyć ten problem
ad acta.
– Mitch, romans między nami jest absolutnie wykluczony – stwierdziła stanowczo. – Czy
to jasne?
– Nie.
– Jeśli uważasz, że twój upór mi pochlebia, to głęboko się mylisz – zapewniła go z
naciskiem. Ta rozmowa stawała się dla niej męcząca. Znów zaczęła zbierać papiery do teczki.
– Caroline, bardzo cię przepraszam – Mitch zdał sobie sprawę, że posunął się za daleko. –
Bardzo mi przykro.
Wciąż pakowała dokumenty. Mężczyzna położył rękę na jej dłoni.
– Powiedziałem, że cię przepraszam.
– Czego ty właściwie chcesz ode mnie? – spojrzała mu prosto w oczy, choć nie przyszło
jej to z łatwością. – Dlaczego tak naciskasz?
– Ponieważ od wielu lat nie spotkałem kobiety, która wydałaby mi się równie
pociągająca.
Caroline pomyślała, że albo Mitch jest urodzonym kłamcą, albo mówi prawdę. Uznała, że
chyba to drugie. W jej murach obronnych pojawiły się pierwsze szczeliny.
– Muszę przyznać, że bardzo mi to pochlebia – powiedziała niechętnie. – Nie mogę tylko
zrozumieć, dlaczego tak uważasz.
Mitch pochylił głowę i spojrzał na nią z ukosa. Czy to możliwe, żeby nie zdawała sobie
sprawy z własnej urody?
– Masz na myśli coś poza tym drobnym faktem, że jesteś niezwykle inteligentną, piękną
kobietą i cudownie się uśmiechasz, jeśli tylko nie starasz się tego ukryć. Jesteś sympatyczna,
wrażliwa i tak nieśmiała, że szczerze wątpię, czy kiedykolwiek ktoś cię porządnie pocałował.
– Nie wiem, czy pamiętasz, że byłam mężatką – Caroline z trudem wykrztusiła
odpowiedź. Czuła się tak, jakby właśnie ukończyła maraton.
– Tak, ale czy twój mąż umiał całować?
– A czy ty potrafisz? – spytała wyzywającym tonem i wyprostowała się na krześle.
– Może zaraz spróbujemy?
– Nie, dziękuję. Nie lubię ryzyka.
– Cóż groźnego tkwi w pocałunku? – spytał niewinnie Mitch.
Na tym właśnie polegał problem. Caroline nie wiedziała, czym to może grozić, ale nie
chciała się przekonywać. W obecności męża nigdy się nie jąkała, ani nie rumieniła, nawet
podczas nocy poślubnej. Jeśli Mitch Grogan potrafił samym spojrzeniem wyprowadzić ją z
równowagi, to jego pocałunek mógł mieć nieobliczalne konsekwencje.
Racjonalna, logiczna część jej osobowości mówiła, że powinna unikać Miteha, ale
jednocześnie czuła, jak jakieś pierwotne pragnienie ciągnie ją do niego. Długi nawyk
działania zgodnie z nakazami rozsądku pomógł jej podjąć decyzję.
– Przykro mi, Mitch, ale nie jesteś w moim typie. – To nie było kłamstwo, lecz fakt ten
nie miał żadnego znaczenia.
– A jakich mężczyzn pani woli, doktor Hunter? – Grogan nie wydawał się zmartwiony.
– Intelektualistów.
– Czytałem Nietzschego i Prousta – odrzekł. – Czy to wystarczy?
– To zależy, czy ich zrozumiałeś.
– Przynajmniej co trzecie zdanie.
– To jeszcze za mało – pokręciła głową Caroline. Mitch uśmiechnął się szeroko. Od lat
nie przekomarzał się tak z kobietą. Co ważniejsze, nie miał wątpliwości, że ona również się
świetnie bawi.
– Skoro to ci nie wystarcza, mogę wymienić cztery prawa dynamiki Newtona.
– Są tylko trzy – Caroline uniosła do góry brwi.
– Nie szkodzi, czwarte mogę wymyślić – zaproponował Mitch.
– Przestań – poprosiła, głośno się śmiejąc. – Jesteś bardzo miłym facetem, ale ja
naprawdę nie mam teraz czasu na spotkania.
Mitch nie zamierzał się poddawać. Mimo zaprzeczeń Caroline, nie miał wątpliwości, że
się jej spodobał. Pomyślał, że z biegiem czasu sama się przekona, iż z tym uczuciem nie może
walczyć. Tymczasem jednak nadeszła pora na strategiczny odwrót.
– Dobra, pasuję. Jeśli kiedyś znajdziesz w kalendarzyku trochę miejsca dla miłego faceta,
to koniecznie daj mi znać, dobrze?
– Natychmiast do ciebie zadzwonię – obiecała.
Skoro to sobie wyjaśnili, mogli już iść do domu. Caroline skończyła się pakować. Na
stole pozostał tylko rachunek. Mitch chciał go wziąć, ale ona była szybsza.
– Pójdzie na rachunek firmy. Załatwialiśmy sprawy zawodowe, prawda?
– Często mi o tym przypominałaś.
– Musiałam, to była forma samoobrony – odparła. Wiedziała, że Mitch żartuje i
odpowiedziała w tym samym stylu. Gdy położyła na stole pieniądze, natychmiast podeszła
kelnerka i zabrała je do kasy.
– W ten sposób dali nam do zrozumienia, że zbyt długo tu siedzieliśmy – zachichotał
Mitch.
– Nie przejmuj się – uspokoiła go Caroline. – Nasza firma daje duże napiwki. Bardzo się
cieszę, że pomożesz mi ze Scarlett.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł i wyciągnął do niej rękę na znak, że
zawarli porozumienie.
Caroline przez chwilę się wahała. Nie bądź idiotką, pomyślała i podała mu dłoń.
Dokładnie w tym momencie rozległ się pisk pagera, wzywającego kogoś do telefonu.
Caroline niemal podskoczyła na krześle. Szybko sięgnęła do torebki, podczas gdy Mitch
wyjął swój aparacik z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– To mój – powiedziała, patrząc na numer, z którego ktoś usiłował się do niej dodzwonić.
– To z laboratorium. Ciekawe, czego mogą chcieć o tej porze – dodała, marszcząc brwi. –
Przepraszam, muszę iść do telefonu.
Wzięła teczkę i torebkę i ruszyła do hallu. Mitch po chwili poszedł w jej ślady. Gdy dotarł
do szatni, Caroline już kończyła rozmowę. Sądząc po jej minie, nie były to dobre wieści.
– Co się stało? – spytał.
– Przykro mi, Mitch, ale muszę jechać do laboratorium. Było włamanie.
– Chodź, jedziemy – mężczyzna zrezygnował z wszelkich pytań, tylko wziął ją pod rękę i
poprowadził do drzwi.
– Mitch, wcale nie musisz ze mną jechać.
– Nie pamiętasz, że jestem gliniarzem? W ten sposób zarabiam na życie.
Caroline zaniechała dalszych protestów.
6
Droga do MediaTech zajęła im niecałe dziesięć minut. Caroline uparła się, że pojedzie
własnym samochodem, i Mitch wolał nie nalegać, aby pojechali razem. I tak nie miał
służbowego wozu z migaczem i syreną, którym mogliby szybciej dojechać na miejsce. Jechał
w ślad za Caroline po rozległym terenie firmy, wypatrując samochodów policji. Ku jego
zdziwieniu panował tu kompletny spokój, a na parkingu widać było tylko kilka zwykłych
wozów.
– Czy ochrona zgłosiła włamanie na policję? – zapytał, gdy tylko wysiedli.
– Wątpię – odpowiedziała, wyciągając z torebki kartę magnetyczną, zastępującą zwykłe
klucze.
– Dlaczego nie? – zmarszczył brwi Mitch.
– Po pierwsze, nie wiem, do czego ten cwaniak chciał się dobrać. Po drugie, nie wiem
jeszcze, czy udało mu się złamać system zabezpieczeń.
– Chwileczkę. – Grogan zatrzymał się w miejscu. – Chcesz powiedzieć, że to nie było
normalne włamanie? Nie było żadnych opryszków z rewolwerami, szturmujących do bram
niezdobytej twierdzy?
– Nie masz powodów być rozczarowany, Mitch. Zapewne mieliśmy tu poważne
naruszenie systemu ochrony.
– Wiem – stwierdził. – Po prostu miałem nadzieję, że będę miał szansę zaimponować ci
moimi umiejętnościami rycerskimi, a może nawet z bronią w ręku ocalić cię przed bandytami
i w ten sposób zyskać twoją dozgonną wdzięczność. Cóż za rozczarowanie, że nie ma
żadnych bandytów, tylko jakiś maniak komputerowy z modemem i pieniędzmi na opłacenie
dużego rachunku telefonicznego.
– Bardzo mi przykro, żeś się zawiódł – Caroline była zdenerwowana, ale mimo to
uśmiechnęła się do niego. – Przecież powiedziałam ci, że nie musisz ze mną jechać. Możesz
wracać do domu.
– Nie, zostanę. Skoro już jestem, to chciałbym dowiedzieć się, o co chodzi. Może jeszcze
złożycie oficjalną skargę.
Caroline otworzyła drzwi kartą magnetyczną. Weszli do środka i skierowali się do
dyżurki ochrony. Zastali tam nocnego strażnika, który zadzwonił po doktor Hunter, oraz Eda
Newtona, szefa ochrony.
– Dobry wieczór pani – powiedział Ed, zerkając z zaciekawieniem na Mitcha. – Widzę,
że sprowadziła pani głównego szeryfa.
– Jestem tu zupełnie przypadkowo – zapewnił go Grogan. – Co się właściwie zdarzyło?
– Właśnie staram się to ustalić – odrzekł Ed. – Najwyraźniej ktoś usiłował dobrać się do
systemu OHARA.
– Co takiego? – wykrzyknęła Caroline. – Jak mu się udało przełamać ogólne
zabezpieczenie laboratorium?
– Nie mamy żadnych dowodów, że tak faktycznie było – odparł Newton. – Wiemy tylko,
że Scarlett podniosła alarm, gdy ktoś wprowadził fałszywe hasło.
Strażnik usunął się na bok, robiąc miejsce przy terminalu dla Eda i Caroline. Mitch
pochylił się nad ladą i spojrzał na ekran monitora. W tej pozycji widział go do góry nogami.
– Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co to wszystko znaczy?
– System OHARA jest całkowicie niezależny od głównego komputera, który stanowi
podstawę działania całego laboratorium – zaczęła tłumaczyć Caroline, jednocześnie
wystukując szereg komend. – Aby dostać się do niego z zewnątrz, trzeba wpierw pokonać
bardzo dokładny zewnętrzny system ochrony.
– Chcesz powiedzieć, że nie można połączyć się ze Scarlett za pomocą modemu? – spytał
Mitch.
– Owszem, można – odpowiedziała. – Czasami pracuję w domu i muszę mieć z nią
kontakt.
– Czy to nie nazbyt ryzykowne?
– Dotychczas tak nie sądziłam – odparła krótko. – Ogólny system ochrony całego
laboratorium jest bardzo ścisły. Rozmaici cwaniacy próbowali już go przełamać, ale nic nie
wskórali.
– Jak dotąd.
– To wszystko nie ma sensu – pokręciła głową kobieta, wpatrując się w ekran.
Mitch podszedł z drugiej strony i również spojrzał na monitor. Caroline najwyraźniej
wywołała listę komend, jakie komputer wykonał w ciągu ostatniej godziny. O ile Mitch mógł
się zorientować, nic nie wskazywało na to, by ktoś próbował dostać się do niego z zewnątrz.
– Sprawdź aktualny stan systemu – zasugerował, ale Caroline sama wpadła na ten pomysł
i już zaczęła wystukiwać odpowiednią komendę.
Na ekranie pokazały się kolejno informacje, dotyczące stanu budynków, działania
systemu ochrony i klimatyzacji, lista osób wchodzących i wychodzących, lista użytkowników
komputera, itd. Ani Mitch, ani Caroline nie zauważyli niczego nadzwyczajnego.
– Nic z tego nie rozumiem – mruknęła kobieta, odchylając się w fotelu. – Nic tu nie
wskazuje, aby ktoś usiłował połączyć się ze Scarlett z zewnątrz.
– A co od wewnątrz? – spytał Mitch. Pochylił się nad klawiaturą i kazał komputerowi
wrócić do listy obecności.
– Hm – chrząknął Newton. – W całym budynku były tylko trzy osoby, w tym jedna z
działu Caroline.
– Brad Lattimore – dodała. – To zarządca bazy danych. On nie ma żadnych powodów,
aby próbować dobrać się do systemu.
– Według tej listy, Lattimore jest wciąż w laboratorium – zauważył sceptycznie Mitch. –
Może z nim porozmawiamy.
– Dobrze – zgodziła się Caroline. – Zresztą, i tak muszę iść na górę, żeby sprawdzić, co
ze Scarlett. Stąd nie mogę stwierdzić, jakiego hasła próbował ten facet. Tylko Scarlett może
mi to powiedzieć. Ed – zwróciła się do szefa ochrony – chciałabym, abyś natychmiast zmienił
hasło w ogólnym systemie ochrony z zewnątrz. Jeśli ktoś rzeczywiście przełamał ten system,
ma teraz swobodny dostęp do wewnętrznej sieci.
– Zaraz się tym zajmę.
– Porozmawiaj również z pozostałymi dwoma z personelu. Lattimorem zajmę się sama –
poleciła mu Caroline i pośpiesznie skierowała się do swego gabinetu. Mitch poszedł razem z
nią.
– Czy jesteś pewna, że nic takiego nie zdarzyło się w przeszłości? – spytał.
– Absolutnie. Ed Newton świetnie wykonuje swoje obowiązki. Nikomu jeszcze nie udało
się przedostać przez ogólny system ochrony, nie mówiąc o dotarciu do Scarlett.
Caroline była wyraźnie wzburzona. Mimo pozorów opanowania, niewiele brakowało, a
wpadłaby w panikę. Nie było w tym nic dziwnego, wszak odpowiadała za komputer wart
miliony dolarów, ale Mitch uznał, że chodzi tu o coś więcej niż pieniądze. Zachowanie
Caroline przypominało mu jego własne reakcje, gdy zorientował się, że Ruthann gdzieś
zginęła.
Interesujące, pomyślał.
Brad Lattimore siedział przy swoim biurku w rogu laboratorium. Wyglądał na ucznia
gimnazjum, a nie na odpowiedzialnego pracownika jednej z największych firm,
prowadzących badania w dziedzinie komputerów. To nie zdziwiło Mitcha. Przemysł
komputerowy był domeną ludzi młodych, czasem nawet bardzo młodych. Zaskoczył go
natomiast fakt, że Lattimore nie siedział przy terminalu, tylko przeglądał gruby stos
komputerowych wydruków. Stojący obok monitor był wyłączony.
Mitch zakasłał. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał w ich stronę.
– O, doktor Hunter! – powiedział ze zdziwieniem. – Cóż sprowadza panią do
laboratorium o tej porze?
– Mamy niewielki problem – odpowiedziała Caroline. – Brad, czy próbowałeś dostać się
do systemu OHARA dziś wieczór?
– Nie, proszę pani – Lattimore wydawał się szczerze zdziwiony tym pytaniem. –
Przeglądałem zmiany w bazie danych, wprowadzone przez doktora Caldwella. Czy są jakieś
kłopoty z systemem?
– Nie, nie masz się czym martwić – uspokoiła go Caroline. – Możesz dalej pracować lub
raczej idź do domu. Już prawie jedenasta.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i poszła do swego gabinetu.
– Czy on często pracuje wieczorami? – spytał Mitch, gdy młody programista nie mógł już
ich usłyszeć.
– Dość często.
– Również w piątki wieczorem?!
– Chyba tak.
Caroline nigdy nie zastanawiała się nad zachowaniem współpracowników. Ponieważ
sama nie miała rodziny, nie dziwiła się, gdy inni pracowali wieczorami.
– Dlaczego im na to pozwalasz?
– Mam do swoich pracowników pełne zaufanie – Caroline zrozumiała jego aluzję. – Nie
chodzi o ślepą wiarę w ludzką uczciwość. Wszyscy, którzy tu pracują, zostali bardzo
dokładnie sprawdzeni. Zapewne powinnam cię o tym uprzedzić.
– Czy mam rozumieć, że Ed sprawdzi, czy w jakiejś szafie nie trzymam starych
szkieletów?
– Tak.
– Hm. Będę musiał posprzątać w domu, inaczej biedny Ed mocno się zakurzy.
– Ostrzegę go, aby nałożył robocze ubranie – odparła Caroline z uśmiechem. Sama się
zdziwiła, że nawet w takiej sytuacji Mitch potrafił ją rozśmieszyć.
Gdy weszli do gabinetu, automatycznie zapaliło się światło i włączyła się Scarlett.
– Dobry wieczór, Caroline. Dobry wieczór, poruczniku Grogan. Czy przyszliście z
powodu próby włamania się do mojego systemu?
– Tak, Scarlett – przyznała Caroline, kierując się w stronę biurka. – Proszę, zrób mi listę
wszystkich haseł, jakich ten ktoś próbował użyć oraz dalszych komunikatów.
Caroline usiadła przed monitorem. Mitch patrzył jej przez ramię. Na ekranie pojawił się
dziwny ciąg symboli:
>. > 68092. if? » yimrestp. 894 »interface
Na co Scarlett odpowiedziała:
PRZYKRO MI, ALE TO NIE JEST WŁAŚCIWE HASŁO. OCHRONA ZOSTAŁA
POINFORMOWANA O PRÓBIE NIEUPRAWNIONEGO UŻYCIA KOMPUTERA.
PROSZĘ SIĘ ZIDENTYFIKOWAĆ.
Włamywacz spróbował następnie innego hasła, zmieniając liczby, lecz zachowując
ogólną strukturę.
Scarlett ponownie odmówiła dostępu do systemu i zażądała identyfikacji, na co tamten
podał jej kolejne hasło. Tym razem Scarlett odrzekła:
TRZYKROTNE PODANIE NIEWŁAŚCIWEGO HASŁA WSKAZUJE, ŻE NIE JEST
PAN UPRAWNIONYM UŻYTKOWNIKIEM TEGO SYSTEMU. PRZERYWAM
POŁĄCZENIE.
Po czym Scarlett zrealizowała swą zapowiedź.
Mitch dobrze znał kilka języków komputerowych, ale podane przez włamywacza hasła
nie przypominały mu żadnej znanej struktury.
– Czy ty coś z tego rozumiesz? – zapytał Caroline.
– Nie.
– Czy to przypomina język kodowania, którego rzeczywiście używasz?
– Nie, nie ma nawet odległego podobieństwa.
– Czy taka instrukcja mogłaby mieć jakieś znaczenie?
– Nie – Caroline nic z tego nie rozumiała. – Wiele lat temu, gdy rozpoczęłam pracę nad
Scarlett, rzeczywiście stosowałam język o podobnej strukturze, ale zrezygnowałam z niego,
gdy zainstalowałam ją na komputerze OHARA.
– Czy chcesz powiedzieć, że zaczęłaś pracę nad bazą danych Scarlett, jeszcze nim
zaprojektowałaś system OHARA? – spytał Mitch, marszcząc czoło.
– Tak. Rozpoczęłam pracę nad pierwszą wersją bazy danych jeszcze na uniwersytecie,
posługując się zwykłym pecetem. Gdy powstał OHARA, zaadaptowałam poprzednią wersję
do nowego systemu.
– Chwileczkę – przerwał. – Może lepiej wyjaśnij mi to dokładnie, Caroline – poprosił. –
Chciałbym zrozumieć, jak powstał ten komputer. Rozumiem, że nim zobowiązałem się do
zachowania dyskrecji, nie mogłaś mi opowiedzieć o szczegółach.
– Dobrze. Czego nie rozumiesz?
– Przede wszystkim nie rozumiem, dlaczego używasz nazw OHARA i Scarlett tak, jakby
oznaczały dwie zupełnie różne rzeczy.
– Bo tak właśnie jest – odrzekła Caroline. – OHARA to optyczny komputer, który
wykonuje program Scarlett. W istocie Scarlett to cała grupa programów, przede wszystkim
baz danych, umożliwiających gromadzenie informacji i korzystanie z nich w logiczny i
racjonalny sposób. Dzięki nim Scarlett „myśli”.
– A gdzie te programy są przechowywane?
– W chronionej pamięci systemu – odpowiedziała. – Można się do nich dostać tylko
znając odpowiednie hasło.
– Czy inne komputery mogłyby korzystać z programu Scarlett?
– Tak – przyznała niechętnie. – Pod warunkiem, że użytkownik zdobyłby kopię
Translatora.
– A co to takiego?
– To program, który pozwala Scarlett kontaktować się z innymi komputerami. Jak wiesz,
komputery często korzystają z różnych języków i systemów operacyjnych. OHARA
dysponuje programem, zdolnym do przetłumaczenia dowolnego programu na język, z jakiego
korzysta Scarlett. Dzięki temu Scarlett może wykonać absolutnie każdy program.
Mitch cicho gwizdnął. Teraz wreszcie zrozumiał, jaką wartość ma system OHARA.
Rozmaite instytucje rządowe, przedsiębiorstwa, a nawet indywidualni użytkownicy często
reagują niechętnie na nowe zdobycze techniki komputerowej, ponieważ z reguły mija parę lat,
nim powstaną programy dla nowych komputerów. Nim to nastąpi, nowy komputer tylko
zajmuje miejsce na biurku. Caroline rozwiązała ten problem i jednocześnie stworzyła
prawdziwą kopalnię złota.
Teraz już rozumiał, dlaczego kobieta tak się zdenerwowała próbą przełamania ochrony
systemu. Dobrze wiedział, że ludzie zabijają się dla znacznie mniejszych pieniędzy, niż mogła
przynieść swym twórcom Scarlett OHARA.
– Z ilu terminali można połączyć się ze Scarlett? – spytał.
– W laboratorium programistów znajduje się sześć zwykłych terminali, z których można
podać instrukcje za pomocą klawiatury.
– A ile jest terminali reagujących na ustne polecenia, takich jak twój? – Mitch wskazał
ręką na monitor.
– Tylko dwa. Mój i Henry’ego Bergmana.
– A u ciebie w domu?
– Mam zwykły terminal.
Odpowiedzi Caroline wyjaśniły Mitchowi kilka kwestii, ale nie przybliżyły wcale
odkrycia, kim był tajemniczy włamywacz. Oboje znów przyjrzeli się widocznym na ekranie
hasłom.
– Wiesz, co dla mnie jest w tym najbardziej zagadkowe?
– odezwała się Caroline.
– Co takiego?
– Dlaczego ten ktoś wybrał właśnie takie hasła? Dlaczego uważał, że mogą umożliwić mu
dotarcie do systemu?
– Może jednak miałem rację sądząc, że to jakiś maniak, który nie ma nic innego do
roboty, jak tylko bawić się w łamanie komputerowych układów zabezpieczających. To
popularna zabawa.
– Bardzo bym się z tego ucieszyła – odrzekła Caroline, ale nie wierzyła w to wyjaśnienie.
Dobrze wiedziała, że liczni konkurenci MediaTech zyskaliby wiele, gdyby jej projekt
zakończył się niepowodzeniem. Firma, która pierwsza wprowadziłaby na rynek optyczny
komputer, z pewnością osiągnęłaby ogromne zyski. Z tego, co wiedziała, wszystkim
konkurentom brakowało kilku lat pracy do zbudowania takiego komputera, co tylko
zwiększało ryzyko, że Scarlett stanie się ofiarą sabotażu.
– Scarlett, czy przypominasz sobie, by taki incydent zdarzył się w przeszłości?
– Nie. Zdarzało się parokrotnie, że ktoś podawał błędne hasło, ale w każdym wypadku
powodem była zwykła pomyłka.
– Dziękuję, Scarlett. Koniec sesji. – Caroline wyłączyła komputer. Obróciła się na fotelu
w stronę Grogana. – To dość przerażające, Mitch.
– Jeszcze nic się nie stało – uspokajał ją łagodnie. Widział, że Caroline wcale nie żartuje,
tylko naprawdę się boi.
– Musisz o tym pamiętać.
– Ale ktokolwiek to zrobił, potrafił nie tylko złamać ogólny system ochrony, ale nawet
zatrzeć po sobie ślady. Oznacza to, że musi dobrze znać nasz system.
– Chyba że próbował tego ktoś z laboratorium – zauważył Mitch.
– Masz na myśli Brada Lattimore’a? – spytała. – Nie wierzę. Gdyby miał uzasadniony
powód, aby grzebać w systemie, wystarczyłoby, żeby poprosił o hasło.
– Ale wtedy pracowałby pod nadzorem, prawda?
– Oczywiście.
– Może chciał tego uniknąć. Może chciał, na przykład, skopiować Translatora lub bazy
danych i sprzedać je konkurencji? Jak rozumiem, posługujesz się dyskami optycznymi, a nie
magnetycznymi.
– Oczywiście. Nie można zapisywać danych dla komputera optycznego na magnetycznej
dyskietce. Mitch, gdyby nawet Brad skopiował programy, i tak nie mógłby ich
przeszmuglować z laboratorium. Sam widziałeś, jak działa ochrona. Strażnicy sprawdzają
wszystkie teczki i torby.
– Ale chyba nie robią rewizji osobistych?
– Nie, bo nie są konieczne. Skonstruowałam specjalne urządzenie zabezpieczające, które
zostało zainstalowane we wszystkich wyjściach. Odpowiedni impuls elektryczny generuje
falę, która niszczy wszystkie dane na dyskach – wyjaśniła Caroline. – Dysk wyniesiony
nielegalnie z laboratorium byłby zupełnie bezużyteczny.
Mitch nie dał się przekonać. Z doświadczenia wiedział, że można złamać każdy system
zabezpieczeń, to tylko kwestia pomysłowości. Wolał jednak nie nalegać, bo Caroline
najwyraźniej chciała wierzyć, że nikt z jej pracowników nie jest zamieszany w szpiegostwo
przemysłowe.
– Jest jeszcze jedna możliwość, której dotychczas nie rozważaliśmy – stwierdził.
– Mianowicie?
– Być może to tylko produkt wyobraźni Scarlett.
– Chyba żartujesz – powiedziała Caroline. – Scarlett to tylko komputer. Nie ma
wyobraźni.
– Wykazuje ciekawość i najwyraźniej jest do ciebie przywiązana – odrzekł Mitch. – Jeśli
dobrze pamiętam, powiedziałaś mi, że w wolnych chwilach sama uruchamia pewne
programy.
– Tak, to prawda, ale w ten sposób Scarlett tylko analizuje i przetwarza otrzymane
informacje. Porównuje nowe wiadomości z zawartością bazy danych i wyciąga odpowiednie
wnioski.
– Jak wtedy, gdy utożsamiła system stopni w wojsku i policji?
– Właśnie.
– Czy zatem możesz wykluczyć, że Scarlett natrafiła w pamięci na stare linijki kodu i nie
wiedziała, co z nimi zrobić?
– Nie wydaje mi się, by coś takiego mogło się przydarzyć – odpowiedziała Caroline po
krótkim namyśle. – Muszę jednak przyznać, że również nie potrafię wyjaśnić, dlaczego
zapomina pewne informacje.
– Czy między tymi zdarzeniami może być jakiś związek?
– Oznaczałoby to, że w systemie tkwi jakiś bardzo poważny błąd, z którego dotychczas
nie zdawałam sobie sprawy.
Mitch dobrze wiedział, ile kosztowało ją to stwierdzenie. Wprawdzie Caroline mówiła o
Scarlett, że to tylko komputer, ale w rzeczywistości program ten miał dla niej o wiele, wiele
większe znaczenie. W jej oczach widać było niepokój.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał.
– Jeszcze nie wiem – potrząsnęła głową. – Przypuszczam, że sprawdzę cały program,
linijka po linijce, aż zrozumiem, jak to się mogło stać. Pogrzebię również w głównym
komputerze MediaTech. Muszę wiedzieć, w jaki sposób ten spryciarz złamał system ochrony.
– Czy polecisz Edowi, aby sprawdził Lattimore’a?
– Proszę bardzo, jeśli to cię uszczęśliwi – mruknęła w odpowiedzi. – Mogę ci
zagwarantować, że Newton nie znajdzie niczego podejrzanego. Brad jest jednym z moich
najlepszych programistów.
– Czasami tacy właśnie są najgroźniejsi.
Caroline nie mogła w to uwierzyć, ale nie chciała się spierać. Mitch miał do czynienia z
przestępstwami komputerowymi na co dzień i lepiej było nie lekceważyć jego opinii.
– Czy powinnam zabronić przebywania w laboratorium po godzinach?
– Rób jak chcesz, ale według mnie jest to sensowny środek ostrożności. Jeśli ograniczysz
możliwość dostępu do komputera bez nadzoru, to tym samym zmniejszysz ryzyko
szpiegostwa.
– Dobrze.
Caroline była tak przygnębiona, że Mitch dałby wiele, aby ją jakoś pocieszyć. Mimo to
nie ośmielił się wziąć jej w ramiona.
– Wszystko będzie dobrze – spróbował dodać jej odwagi. – Z tego, co wiemy, nie stało
się nic złego.
– Mam nadzieję, że tak.
– Czy chcesz zgłosić oficjalny meldunek na policję?
– Chyba nie – odpowiedziała po krótkim namyśle. – Nie ma żadnych zniszczeń, nic nie
zostało ukradzione. Nie potrafię dowieść, że ktoś przełamał ogólny system ochrony. O czym
właściwie miałabym zameldować?
– Dobrze – Mitch musiał przyznać, że Caroline ma rację. Oficjalnie nie mógł jeszcze nic
zrobić, żeby jej pomóc. – Ale dasz mi znać, jeśli taki incydent się powtórzy?
– Oczywiście – zapewniła go i wstała zza biurka. – Chodźmy. Odprowadzę cię do
wyjścia.
– A ty nie wracasz do domu? – zdziwił się. Zauważył, że Caroline zostawiła teczkę i
torebkę w gabinecie.
– Nie. Spadło mi na głowę mnóstwo roboty.
Nawet nie próbował podejmować dyskusji. Caroline jasno stwierdziła, że jej życie
sprowadza się do pracy. Potrafił to zrozumieć. W tej chwili nic nie miało dla niej większego
znaczenia niż niebezpieczeństwo zagrażające Scarlett. Gdyby coś groziło któremuś z jego
dzieci, on również przez całą noc pozostałby na nogach.
7
Podjeżdżając pod dom Grogana, Caroline zastanawiała się, czy postradała rozum. Sama
nie wiedziała, w jaki sposób Mitchowi udało sieją namówić, by odwiedziła ich w sobotnie
popołudnie.
Gdy żegnali się poprzedniego wieczoru, podziękowała mu za obietnicę współpracy, a
Mitch raz jeszcze wyraził wdzięczność za to, że zainteresowała się Janis. Zapewnił ją, że na
wiadomość o możliwości odbycia praktyki w MediaTech dziewczyna wpadnie w ekstazę i
nim Caroline zorientowała się, co robi, zgodziła się powiedzieć jej o tym osobiście.
Oczywiście, było to dość rozsądne postanowienie. Powinny przecież porozmawiać,
ustalić godziny pracy, zakres obowiązków, itp. Takie rzeczy dobrze jest określić zawczasu,
aby nikt nie był rozczarowany.
Dlaczego jednak zgodziła się tu przyjechać? Przecież mogli to wszystko omówić w
biurze. Chyba zwariowałam, pomyślała. Spędziła całą noc i ranek, przeglądając program
systemowy OHARA i nie znalazła niczego ciekawego. Równie bezpłodne okazały się
wszystkie testy głównego komputera. Była zmęczona i sfrustrowana. Wciąż niepokoiła się
faktem, że ktoś zdołał, pozornie bez wysiłku, dotrzeć aż do Scarlett. Wprawdzie nic się nie
stało, ale to była dla niej niewielka pociecha. Na dodatek perspektywa spotkania z Mitchem
Groganem wcale nie pomagała odzyskać równowagi psychicznej.
Pomyślała, że głupio zrobiła, godząc się na to spotkanie. Nie powinni widywać się tak
często. Niestety, teraz już nie mogła się wycofać.
Wysiadła z samochodu i skierowała się do drzwi. Groganowie mieszkali w przeciętnym,
piętrowym domku z drewna, podobnym do wszystkich domów w bardzo zadbanym
sąsiedztwie. Sobotnie popołudnie i ładna pogoda sprzyjały wzmożonej aktywności
mieszkańców. Wszędzie kręciły się dzieci na rowerach, dwa domy dalej jakiś mężczyzna
kosił trawnik, podczas gdy jego żona pieliła klomb. Po drugiej stronie ulicy, na werandzie
siedziała starsza para; oboje uważnie przyglądali się Caroline. Typowe, amerykańskie
przedmieście.
Nim dotarła do drzwi frontowych, usłyszała dobiegający zza domu pisk dziecka i śmiech
Mitcha. Zmieniła kierunek i obeszła dom. Zatrzymała się za węgłem, gdzie zasłaniał ją krzak
azalii.
– Rzucaj, Sam! Rzucaj!
Zwrócony tyłem do Caroline, Mitch kucał na trawniku i czekał, aż Sam rzuci piłkę
baseballową. Miał na sobie szorty i krótką koszulkę, spod której wyglądała naga skóra. Gdy
chłopiec rzucił piłkę, czarny labrador na próżno usiłował przechwycić ją w locie. Mitch złapał
piłkę i rzucił ją do syna. Biedny pies znów spróbował chwycić. Ruthann jeździła wokół nich
na trójkołowym rowerze, uciekając przed dziadkiem, który udawał, że ją goni. Janis leżała na
kocu z nosem utkwionym w książce, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie.
Co za idylla, pomyślała Caroline. Brakuje tylko mamy w fartuchu, ale i bez niej dobrze
sobie radzą.
Po kolejnym rzucie rozległo się głośne uderzenie piłki o rękawicę.
– Dobrze, Sam! – pochwalił Mitch, odrzucając piłkę. – Musisz jeszcze poprawić celność.
– Tak? Ciekawe, co dziadek powie. Dziadku, będziesz sędzią, bo tata niedowidzi.
– Wykluczone! – odkrzyknął dziadek. – Mam dość roboty z tą mistrzynią kierownicy.
– Szybciej, dziadku! – ponagliła go Ruthann. Ostro skręciła i przejechała po kocu Janis,
co wreszcie wywołało jakąś reakcję.
– Hej, Mała! Uważaj, co robisz!
– Goń mnie, Jannie! Goń mnie!
– Mowy nie ma – mruknęła Janis i wróciła do książki.
– Hej, tato, mamy gościa! – Sam pierwszy zauważył Caroline. – To ta szycha z
MediaTech.
Mitch otrzepał trawę z kolan i odwrócił się w jej stronę.
– Dzień dobry, Caroline! – powitał ją, uśmiechając się szeroko. – Witamy w Candlestick
Park.
Na szczęście Caroline wiedziała, że Candlestick Park to stadion baseballowy w San
Francisco. Na tym właściwie kończyła się jej wiedza na wszelkie tematy sportowe.
– Nie jestem pewna, Mitch, czy to nie tor wyścigowy w Indianapolis – odpowiedziała,
wychodząc zza krzaka.
Mitch zbliżył się do niej. Miał silnie umięśnione ramiona i nogi, a głęboko wycięty
kołnierzyk koszuli odsłaniał miękkie włosy, porastające pierś. Wyglądał dokładnie tak, jak
Caroline wyobraziła go sobie przy pierwszym spotkaniu, a mimo to poczuła, że jej serce
zabiło szybciej. Dobrze, że przy najmniej się nie zaczerwieniła, co – biorąc pod uwagę jej
myśli – graniczyło z prawdziwym cudem.
– Caroline! – Ruthann zeskoczyła z roweru i pobiegła je na spotkanie. Wyprzedziła ojca,
ale ten chwycił ją na ręce, nim zdołała rzucić się na gościa.
– Cześć, Ruthann! – powiedziała Caroline, gdy zbliżyli się do siebie.
– Cześć! – Dziewczynka wychyliła się w jej stronę, pewna, że ojciec nie pozwoli jej
upaść. Cmoknęła Caroline w policzek. – Czy przyszłaś do nas na bobbycue?
– Bobbycue? Och, barbecue. Hm, nie. Przyszłam porozmawiać z Janis.
– Tato, niech Caroline zostanie – Ruthann od razu posmutniała.
– Spróbuję ją namówić, Mała – obiecał Mitch. Uśmiechnął się do Caroline. – Cieszę się,
że przyszłaś. Janis jeszcze nic nie wie – dodał szeptem.
Dziadek również podszedł, żeby się przywitać. Jedną ręką trzymał psa, który koniecznie
chciał polizać Caroline. Sam trzymał się z dala, wyraźnie zły, że przerwano mu trening. Janis
zerwała się z koca i właśnie wkładała płaszcz kąpielowy.
– Przepraszam, że się spóźniłam – powiedziała Caroline. – Cały dzień siedziałam w
pracy.
– Tak myślałem – kiwnął głową Mitch. – Czy coś znalazłaś?
– Absolutnie nic.
Mitch szybko opowiedział ojcu o wydarzeniach ostatniej nocy.
– Proszę, niech pani się nie martwi. Mitch z pewnością odkryje, kto to taki – zapewnił ją
starszy pan.
– To chyba nie jest jeszcze sprawa dla policji – powiedziała Caroline, ale uśmiechem
podziękowała mu za słowa otuchy.
– Dzień dobry pani... to jest, dzień dobry, Caroline. Co za sprawa dla policji? – spytała
Janis. Mitch musiał znów opowiedzieć o próbie włamania się do systemu Scarlett.
– Czy coś się jej stało? – zaniepokoiła się Janis.
– Nie, wszystko w porządku – uspokoiła ją Caroline.
– Co za ulga! Wciąż nie mogę uwierzyć, że miałam okazję ją zobaczyć – rozpromieniła
się dziewczyna. – To najwspanialszy komputer, jaki w życiu widziałam.
– Cieszę się, że tak uważasz – odpowiedziała kobieta. – IVAR zrobił duże wrażenie na
moim zespole. Właśnie dlatego tu przyjechałam. Muszę z tobą porozmawiać.
– Przyjechałaś zobaczyć się ze mną? – Janis nie mogła w to uwierzyć.
Caroline kiwnęła głową.
– Może lepiej usiądźmy – wtrącił Mitch. – Tak będzie bezpieczniej, przecież Janis zaraz
zemdleje.
– Tato! Nigdy w życiu nie zemdlałam – zaprotestowała córka, przewracając oczami, ale
posłusznie ruszyła w kierunku tarasu, gdzie stało parę krzeseł i stół.
– Zajmę się Samem – obiecał dziadek. Caroline zauważyła w jego oczach wesoły błysk i
domyśliła się, że Mitch już mu o wszystkim powiedział. – Chcesz, żebym ją zabrał? – spytał,
wyciągając rękę do Ruthann, która jednak pokręciła głową i odsunęła się od dziadka.
– Nie – zaprotestowała. – Chcę zostać z Caroline.
– Niech zostanie – powiedział Mitch. – Może lepiej zabierz stąd psa.
– Dobrze – dziadek oddalił się, prowadząc labradora za obrożę.
Caroline usiadła przy stole obok Janis, natomiast Mitch przysiadł na stopniu schodów,
zaledwie metr od jej krzesła. Ruthann bezskutecznie usiłowała mu się wyrwać i dopaść
gościa.
– O co chodzi? – spytała Janis, spoglądając podejrzliwie na ojca i Caroline.
– Mam dla ciebie pewną propozycję – zaczęła doktor Hunter. – Wczoraj wieczorem przy
kolacji omówiłam ją z twoim ojcem...
– Teraz wiem, gdzie wczoraj byłeś! Miałeś randkę z Caroline! – wykrzyknęła Janis z
radosnym podnieceniem.
– Nie, to nie była randka – wyjaśnił, zerkając z rozbawieniem na Caroline. – Musieliśmy
omówić pewne sprawy. Podjąłem się przygotować bazę danych dla Scarlett.
– Wspaniale, tato!
– Ty również możesz wziąć udział w pracy nad systemem OHARA – wtrąciła Caroline. –
Oczywiście, jeśli masz na to ochotę.
– Chyba żartujesz?
– Nie, mówię poważnie. – Caroline opowiedziała jej o możliwości odbycia letniej
praktyki w MediaTech, w zespole robotyków. Wyjaśniła Janis, jakie byłyby jej obowiązki i
ile miałaby czasu na pracę nad IVAR-em.
– Naprawdę nie żartujesz? – upewniała się dziewczyna. Nie mogła uwierzyć we własne
szczęście.
Caroline była zadowolona, że dała się przekonać i osobiście przekazała Janis nowinę. Z
przyjemnością patrzyła na uszczęśliwioną dziewczynę.
– Mówię serio – powtórzyła. – To poważna oferta, a twój ojciec wyraził już zgodę.
Wszystko zależy od ciebie.
– Och, Caroline, dziękuję! – Janis zerwała się z krzesła i rzuciła się jej na szyję.
– Uh... proszę bardzo – wyjąkała zupełnie zaskoczona Caroline. Instynktownie pogłaskała
dziewczynę po plecach. Po chwili Janis ją puściła. Była cała czerwona z zakłopotania i
podniecenia.
– Bardzo przepraszam – powiedziała, prostując się i usiłując zachować resztki godności. –
Zdaje się, że nie zachowałam się jak profesjonalista, prawda? Obiecuję jednak, że będę się
starać dobrze pracować.
– Nie wątpię.
– Ja też chcę! – pisnęła Ruthann. Nie mogła znieść, że Caroline uściskała Janis, a ją nie.
Wyrwała się Mitchowi i pobiegła w jej kierunku. – Ja też chcę, żeby Caroline mnie przytuliła!
Caroline na chwilę zamarła. Mała wdrapała się na kolana i zarzuciła jej ręce na szyję.
Kobieta nie miała wyboru, musiała ją objąć. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak mogłaby
odepchnąć dziecko. Dobrze pamiętała, ile razy chciała, aby rodzice ją uściskali i w
odpowiedzi słyszała, że ma się dobrze sprawować. Po jakimś czasie nauczyła się, że lepiej nie
prosić, chyba że ciotkę Liddy.
Teraz zrozumiała, dlaczego Liddy nigdy jej nie odepchnęła. Jak mogłaby zawieść pełne
ufności maleństwo? Z całych sił przytuliła małą do siebie.
– Dobrze to robisz, Caroline – zachichotała Ruthann, sadowiąc się wygodnie na jej
kolanach.
– Ruthann, przeszkadzasz Caroline – odezwał się Mitch. – Chodź do mnie.
– W porządku, może zostać – uspokoiła go Caroline.
– Poplami ci spodnie trawą – ostrzegł ją mężczyzna.
– I tak muszę je wyprać – odpowiedziała, przyglądając się zielonej plamie, ostro
odcinającej się od białych spodni.
– Widzisz, tato? – Ruthann zmarszczyła nos. – Caroline mnie lubi. Prawda, Caroline?
– A któż mógłby cię nie lubić? – odrzekła Caroline. Z uśmiechem przyglądała się
niebieskim oczom dziewczynki. – Przypominasz mi małego pieska, w którym zakochałam
się, gdy byłam w twoim wieku.
– Naprawdę miałaś pieska? Czy wyglądał jak Grover?
– To nie był mój pies. Widywałam go, gdy odwiedzałam ciotkę. Za to teraz mam kota.
– Jak się nazywa?
– Einstein.
– To głupia nazwa – skrzywiła się Ruthann. – Gdybym miała kota, nazwałabym go
Puszek.
– Gdybyś miała kota, wyrwałabyś mu wszystkie włosy z ogona – wtrąciła Janis. – Nic
dziwnego, że Grover cię unika.
– Nieprawda! – zaprotestowała dziewczynka. – Grover mnie kocha, prawda, Caroline?
– Teraz bądź cicho, Mała. – Mitch zbliżył się do stołu i usiadł obok Caroline. – Musimy
jeszcze omówić parę spraw.
Ruthann umilkła. Siedziała przytulona do Caroline i słuchała rozmowy o stażu siostry.
Caroline opisała jej przyszłe obowiązki, a gdy przeszli do ustalenia godzin pracy, Mitch
zawołał ojca. Wtedy dołączył do nich Sam, aby przypomnieć dziadkowi, że we wtorki i
czwartki po południu ktoś musi go zawieźć na treningi baseballu. Pamiętając o tym, Janis
zdecydowała, że będzie pracować w środy i piątki od pierwszej do piątej.
Gdy załatwili sprawy praktyczne, Caroline i Janis zaczęły rozmawiać o komputerach i
robotach. Ruthann wciąż siedziała na kolanach gościa. Dziadek coś tam opowiadał o
rozpaleniu rusztu do barbecue, ale w rzeczywistości minęło pół godziny, nim się do tego
zabrał. Sam próbował namówić ojca na kontynuację ćwiczeń, jednak musiał zadowolić się grą
we frisbee z Groverem. Mitch w milczeniu przyglądał się, jak Caroline radzi sobie z jego
córkami.
To był interesujący widok. Po raz pierwszy od bardzo dawna Janis miała okazję
porozmawiać z kimś, kto mógł ją czegoś nauczyć. Choć zazwyczaj nie zadzierała nosa, Mitch
dobrze wiedział, że córka z reguły góruje nad swoimi rozmówcami. Tym razem z
przyjemnością przyglądał się, jak Janis rozmawia na tematy naukowe z kimś, kto ma nad nią
przewagę.
No i Ruthann. Mitch rzadko widywał, aby jego mała wiercipięta tak długo siedziała
spokojnie na jednym miejscu i cierpliwie znosiła fakt, że nie jest centrum uwagi wszystkich
dookoła. Choć nie uczestniczyła w rozmowie, faktycznie nie była pozostawiona na boku.
Ilekroć wtrącała jakieś pytanie, Caroline traktowała ją poważnie i cierpliwie odpowiadała.
Kilkakrotnie pogłaskała ją po głowie, niemal nie zdając sobie z tego sprawy. Tak
przynajmniej wydawało się Mitchowi. Pomyślał, że jeśli nawet Caroline tego nie wie,
niewątpliwie ma dobrze rozwinięty instynkt macierzyński.
W końcu jednak jej cierpliwe odpowiedzi przestały wystarczać Ruthann. Mała czuła, że
kleją się jej oczy, i rozpoczęła walkę z sennością. Stała się tak wymagająca, że Janis i
Caroline nie mogły już dłużej rozmawiać. Ruthann zeszła z kolan, chwyciła Caroline z rękę i
zażądała, aby ta natychmiast zobaczyła rower, jaki niedawno dostała na urodziny.
– Może lepiej pójdź pobawić się z Samem i Groverem – zaproponował Mitch, ale
Ruthann nie puszczała dłoni swej nowej przyjaciółki.
– Nie! – krzyknęła żałośnie. – Chcę, żeby Caroline zobaczyła rower!
Caroline zerknęła na Mitcha, niepewna, co zrobić, po czym wstała.
– Rozpuścisz ją – zauważył.
Nie mogła się zdecydować. Przypomniała sobie, że przecież nie zna się na wychowaniu
dzieci.
– Czy będzie lepiej, jeśli odmówię?
– Rób, co chcesz – uśmiechnął się Mitch i pokręcił głową. – Pamiętaj tylko, że im więcej
jej ofiarujesz, tym więcej Ruthann będzie żądać.
Caroline pomyślała, że pewnie dlatego rodzice mieli dla niej tak mało czasu. Czy
rzeczywiście bali się, że będzie chciała zbyt wiele? A może nie mieli jej nic do
zaofiarowania?
– Dobrze, chodźmy zobaczyć rower – powiedziała wreszcie i pozwoliła się pociągnąć w
poprzek podwórka.
Mitch dobrze wiedział, że Caroline nie chciała sprawić Ruthann zawodu. Już to
wystarczało, aby się w niej zakochał.
– Ona jest wspaniała, prawda, tato? – mruknęła Janis, siadając obok niego.
– Prawda, córeczko.
– Mówiłam ci.
– Tak, pamiętam – uśmiechnął się Mitch. Przypomniał sobie, jak Janis zaczęła odgrywać
rolę swatki.
– Naprawdę ją lubisz?
– Tak.
– Ona chyba też cię lubi. Jakoś dziwnie na ciebie patrzy, tak jakbyś ją onieśmielał –
powiedziała córka. W jej głosie zabrzmiała nutka niedowierzania.
– Czemu tak cię to dziwi, Aniołku? – spytał Mitch. – Twój stary nie stoi jeszcze nad
grobem.
– Och, wiem. Wszystkie moje przyjaciółki sądzą, że jesteś bardzo przystojny.
– Naprawdę? – zaśmiał się.
– No pewnie. Tory uważa, że wyglądasz jak Nick Nolte.
– Nick Nolte, tak? – Mitch wyprostował ramiona i wysunął do przodu szczękę. – Jakoś
zdzierżę to porównanie.
– Och, tato, Tory nie ma o niczym pojęcia. Ma dopiero piętnaście lat i jest ślepa niczym
kret.
– Bardzo dziękuję za uznanie – odpowiedział Mitch i w tym momencie zauważył w
oczach córki wesołe iskierki.
– Dałeś się nabrać – powiedziała z uśmiechem.
– Janis! Zażartowałaś! Co za wydarzenie!
– Zobaczymy, czy potrafisz ją namówić, żeby została na kolacji – odrzekła Janis i
pocałowała go w policzek. – Dziadek i ja zajmiemy się Ruthann. Będziecie mogli spokojnie
porozmawiać.
– Janis!
– Bądź rozsądny, tato! Caroline to największe szczęście, jakie może przydarzyć się tej
rodzinie.
– Mówisz tak dlatego, że ci załatwiła praktykę – odrzekł Mitch, choć w istocie zgadzał się
z oceną córki.
– Lepiej dopilnuj, żeby została na kolacji – ucięła dyskusję Janis i poszła do domu
zadzwonić czym prędzej do Tory i podzielić się z nią nowinami.
Mitch pomyślał, że w ten sposób Janis zaaprobowała jego ewentualny związek z
Caroline. Nie miał wątpliwości, że również Ruthann ucieszyłaby się z tego. Pozostał zatem
tylko Sam, który jak dotychczas nie zwracał na nią większej uwagi. No, ale ostatnio nie
interesował się niczym, oprócz baseballu i wycieczek w góry. Dziadek z pewnością
ucieszyłby się ze związku syna z kimś tak wyjątkowym, no a on sam... Mitch myślał, że jeśli
nie uda mu się wkrótce jej pocałować, to chyba zwariuje.
Teraz pozostało mu jeszcze przekonać niechętną panią doktor Hunter...
Tymczasem Ruthann zaciągnęła Caroline na koniec podwórka, gdzie Mitch zbudował dla
niej huśtawkę i zjeżdżalnię. Uparła się, żeby Caroline łapała ją po każdym zjeździe i
pomagała wejść na górę. Kobieta dzielnie spełniała jej żądania, ale sądząc po coraz
głośniejszych krzykach Ruthann i jej nerwowym zachowaniu się, Mitch wiedział, że jego
młodsza córka dojrzała już do spania. Uznał, iż pora na interwencję.
– Hej, Mała, dość tej zabawy. Najwyższa pora na drzemkę – powiedział, podchodząc do
huśtawki. – Caroline też już ma dość.
Wyciągnął ręce, ale Ruthann zręcznie uciekła.
– Nie!
– Ruthann...
Mała podbiegła do Caroline i chwyciła ją za nogi.
– Caroline chce, żebym została! – krzyknęła, patrząc z ufnością na swoją protektorkę. –
Prawda, Caroline?
Zapytana zerknęła na Mitcha, tak jakby oczekiwała jakiejś wskazówki.
– Hm... myślę, że tata wie, co jest dla ciebie najlepsze – odpowiedziała.
– Co?
Przecież ona ma tylko cztery lata, pomyślała Caroline. Trzeba do niej mówić prościej.
– Ja też myślę, że powinnaś się przespać.
– Och...
– Chodź, Mała. Położę cię do łóżka. – Mitch zbliżył się do córeczki.
– Nie! Caroline mnie położy!
– Ruthann! – skarcił ją ojciec.
– Nie denerwuj się, Mitch – powiedziała Caroline, biorąc dziewczynkę na ręce.
– Naprawdę ją rozpuszczasz – uśmiechnął się.
– Bardzo przepraszam – odpowiedziała, lekko się rumieniąc. – Nie mam wprawy w
mówieniu „nie”.
– Nie masz również wielkiego doświadczenia w mówieniu „tak”, a świetnie ci to idzie.
Chodź, pokażę ci, gdzie ta zaraza sypia.
– Pora na drzemkę? – zauważył dziadek, gdy mijali dymiący ruszt na węgiel drzewny.
Starszy pan wciąż jeszcze walczył z gasnącym co chwila płomieniem.
– Już dawno powinna była pójść spać – odpowiedział Mitch.
– Ale zaraz będzie bobbycue! – zaprotestowała Ruthann.
– Jeszcze zdążysz się przespać – zapewnił ją dziadek.
– W każdym razie obiecuję, że obudzimy cię na kolację.
– Uśmiechnął się do Caroline. – Zjesz z nami, prawda?
– Och, nie, nie mogę. Już dawno powinnam była pojechać do domu.
– Caroline, proszę, zostań!
– Musisz skosztować słynnych kiełbasek z rusztu Grogana seniora – wtrącił Mitch.
– Cała tajemnica to właściwy sos – dodał dziadek.
– Proszę, Caroline. Proszę, zostań – nalegała Ruthann, zaciskając ramiona na jej szyi.
Caroline wiedziała, że powinna odmówić. Nie miała przecież czasu na rodzinne pikniki i
zabawy z dziećmi. Co więcej, gdyby została, Mitch mógłby to opacznie zrozumieć.
Wiele powodów skłaniało ją do odmowy, a tylko jeden nakazywał się zgodzić: po prostu
świetnie się bawiła. Chyba od czasu do czasu mam do tego prawo, pomyślała.
– Zgoda – powiedziała wreszcie. – Bardzo wam dziękuję za zaproszenie.
– Hurra, hurra! – krzyknęła Ruthann prosto do jej ucha.
– Aha! – Mitch uśmiechnął się szeroko. – Hurra, hurra. Chodźmy już. Musimy położyć tę
natrętną muchę do łóżka. Może ją wezmę? Nie jest ci za ciężko?
– Nie, jest lekka jak piórko – Caroline potrząsnęła głową.
– To takie maleństwo.
– Jestem wcześniakiem – poinformowała ją Ruthann. Kobieta poczuła nagły skurcz serca.
Przypomniała sobie inną dziewczynkę, która również urodziła się przedwcześnie i której nie
udało się uratować. Przytuliła policzek do jedwabistych włosów Ruthann. Po chwili zdołała
odepchnąć od siebie gorzkie myśli.
Mitch zaprowadził ją do pokoju córeczki. Po drodze przeszli przez przytulną kuchnię i
stołowy. Janis siedziała w salonie i rozmawiała przez telefon. Ładny dom, pomyślała
Caroline. Jak na troje dzieci, porządek jest idealny.
Ruthann przestała paplać i przytuliła się do jej ramienia. Zasypiała. Gdy weszli do
pokoju, miała już zamknięte oczy.
Niewielki pokój ozdabiały liczne pluszowe zabawki. Mitch podniósł kołdrę wyszywaną w
różowe baletnice i Caroline położyła Ruthann do łóżeczka. W pełni naturalnym gestem
przykryła ją kołderką i usiadła obok.
– Śpij, Mała – powiedziała, głaszcząc ją po główce. – Będę na ciebie czekała. Zobaczymy
się znowu, kiedy się wyśpisz – dodała, odgarniając z jej czoła kosmyk włosów. Ruthann
chwyciła jej dłoń i spojrzała na nią poważnie.
– Caroline, czy ty masz mamusię?
– Tak – odpowiedziała kompletnie zaskoczona Caroline.
– Mieszka we Francji.
– Czy to gdzieś blisko San Francisco?
Caroline uśmiechnęła się do niej i zerknęła na Mitcha, który właśnie zaciągał firanki.
– Geografia nie jest jej mocnym punktem – powiedział cicho.
– Nie, Ruthann – odpowiedziała dziecku. – Francja jest po drugiej stronie Atlantyku,
bardzo daleko stąd.
– Czy twoja mama jest bardzo miła?
– Owszem – wykrztusiła Caroline z pewnym trudem. Wiedziała, że nie ma sensu
opowiadać dziewczynce o swoich kłopotach z rodzicami.
– Mama Judy też jest bardzo miła – powiedziała Ruthann.
– A kto to jest Judy?
– Moja koleżanka z przedszkola. Jej mama często piecze ciastka. A mama Larry’ego woli
je kupować w cukierni.
– Może nie ma czasu, aby piec sama.
– Gdybym miała mamę, to nie kazałabym jej piec ciastek. Piekłaby tylko wtedy, gdyby
sama miała na to ochotę.
– Ale jestem pewna, że chciałabyś, aby piekła je sama, prawda? – Caroline poczuła
niebezpieczny skurcz serca.
– Aha! Z czekoladą.
– Czy dziadek nie piecze ci ciastek?
– Tak, ale nigdy mu się nie udają. Tylko mamy potrafią piec ciastka. Czy ty też jesteś
mamą, Caroline?
Caroline nagle poczuła, że zbiera się jej na płacz. Pytania Ruthann wyciągnęły na jaw
uczucia i przeżycia, o których wolałaby zapomnieć. Nic już nie mogła na to poradzić.
– Nie, nie jestem mamą – odrzekła i pocałowała ją w policzek. – Śpij już, kochanie –
dodała i pośpiesznie wyszła na korytarz. Mijając w drzwiach Mitcha, odwróciła głowę, aby
nie dostrzegł łez, spływających po jej policzkach.
8
Mitch nie zauważył wzruszenia Caroline. Zamknął cicho drzwi od pokoju Ruthann i
również zaczął schodzić po schodach.
– Bardzo cię przepraszam – powiedział. – Kilka miesięcy temu posłaliśmy ją do
przedszkola, żeby miała kontakt z dziećmi. Niedawno odkryła, że tylko ona nie ma mamy.
– W porządku – odpowiedziała. Czuła, jak coś ściska ją w gardle. Musiała zatrzymać się i
oprzeć o ścianę.
– Caroline? – zaniepokoił się Mitch i dopiero teraz dostrzegł, że ona płacze. – Co się
stało?
– Bardzo cię przepraszam, to zupełne szaleństwo. – Wytarła łzy wierzchem dłoni. – Już
nie płaczę.
– Właśnie widzę – powiedział nieco sardonicznie i delikatnie pogłaskał jej ramię. Przez
chwilę miał wrażenie, że kobieta pochyli się w jego stronę i będzie mógł wziąć ją w ramiona.
Wiedział, że ona tego pragnie, i gotów był zrobić wszystko, żeby pomóc jej przełamać
wewnętrzny opór. Jednak Caroline stała nieruchomo, opierając się o ścianę. Sprzyjający
moment minął. Nie wyciągnęła do niego ręki i Mitch wiedział, że musi uszanować jej
decyzję, iż sama poradzi sobie z bólem.
– Przepraszam – powtórzyła.
– Przestań już przepraszać i lepiej powiedz, co się stało – odparł niecierpliwie.
– Niewiele brakowało, a też miałabym dziecko – szepnęła. Znów poczuła w sercu ukłucie
bólu. – Nie planowałam tego i z pewnością nie chciałam mieć dziecka. Podobnie mój mąż. To
nie powinno było się zdarzyć.
A więc o to chodzi, pomyślał Mitch. Teraz łatwiej mu było zrozumieć jej stosunek do
dzieci. Miał natomiast wrażenie, że Caroline sama nie rozumie swoich reakcji.
– Czy zdecydowałaś się na aborcję? – spytał spokojnie.
– Nie – pokręciła głową. – Mój mąż chciał, abym przerwała ciążę, ale ja nie mogłam się
na to zdecydować, choć wydawało mi się, że to byłaby słuszna decyzja.
– Dlaczego? – zdziwił się.
– Spójrz tylko na mnie – jęknęła Caroline. – Spójrz, jak wygląda moje życie. Nie mam za
grosz instynktu macierzyńskiego i denerwuje mnie wszystko, co odciąga mnie od pracy.
Jestem równie egocentryczna jak moi rodzice. Jeszcze kiedy byłam nastolatką, postanowiłam,
że nigdy nie będę miała dzieci.
Caroline znów wytarła ręką łzy.
– Skoro tak myślisz, to czemu nie zdecydowałaś się na zabieg?
– Nie wiem. – Kobieta wydawała się zupełnie zdezorientowana. – Po prostu nie mogłam
się na to zdobyć. To była straszna głupota, ale tak naprawdę, chciałam mieć dziecko –
dokończyła łamiącym się głosem.
– I co się stało? – spytał Mitch, głaszcząc ją po policzku. Nie odsunęła głowy.
– Przygotowałam dla niego pokój, kupiłam ubranka i przeczytałam z tuzin książek o
wychowywaniu dzieci – powiedziała Caroline i urwała na chwilę. – No a potem w szóstym
miesiącu poroniłam. Dziecko było jeszcze za małe, żeby przeżyć. – Caroline wzięła głęboki
oddech i wyprostowała ramiona. – Bardzo cię przepraszam, Mitch. To wszystko bez sensu.
Minęło już dziewięć lat i od dawna nawet o tym nie myślałam. Stało się i tyle. Może tak było
najlepiej.
– Pewnie nawet nie pozwoliłaś sobie na chwilę rozpaczy – powiedział Mitch.
– Nie – Caroline wzruszyła ramionami. Spojrzała na niego. – Teraz już na to trochę za
późno. Wcale nie żałuję, że nie mam dziecka.
– Oczywiście, że żałujesz – odrzekł. – Gdyby było inaczej, nie czułabyś teraz bólu.
– Nie – pokręciła głową Caroline. – Po prostu, gdy Ruthann spytała, czy jestem mamą... –
nie dokończyła zdania, bo sama wiedziała, że nie zabrzmiałoby zbyt logicznie. Trudno jej
było przekonywać Mitcha, gdy sama nie wierzyła w swoje słowa. Nie miała też ochoty
analizować teraz swoich uczuć.
– Czy ona rzeczywiście urodziła się za wcześnie? – spytała, zmieniając temat.
– Tak – przyznał Mitch. Teraz rozmowa stała się bolesna dla niego. – Osiem tygodni za
wcześnie. Moja żona zmarła podczas porodu.
– Och... – westchnęła zaskoczona Caroline. – Nie miałam o tym pojęcia. Oczywiście,
zastanawiałam się, co się z nią stało, ale nie chciałam cię pytać – dodała, kręcąc głową. – Jak
w dzisiejszych czasach może przydarzyć się coś takiego?
– Od samego początku to była bardzo trudna ciąża, ale Becky nie chciała zgodzić się na
aborcję. Podobnie jak ty – westchnął Mitch. – Przez prawie pięć miesięcy leżała w łóżku.
Pewnie dlatego Ruthann jest dzisiaj z nami, ale to właśnie spowodowało śmierć Becky. Gdy
zaczęła rodzić pod koniec siódmego miesiąca, była tak osłabiona, że nie przeżyła porodu.
– Czemu lekarz nie zdecydował się na cesarskie cięcie?
– Zbyt długo zwlekał – odparł Mitch przez zaciśnięte zęby. – Najpierw próbował
zahamować poród, bo Becky koniecznie chciała, aby dziecko urodziło się o właściwym
czasie.
– To musiała być dla was ciężka decyzja. – Caroline dotknęła jego ramienia.
– Dla mnie tak, ale nie dla Becky. Dla niej to było oczywiste – powiedział. – Nie wiem,
ile razy zastanawiałem się, czy powinienem był pogodzić się z jej decyzją.
Nawet w półmroku korytarza Caroline widziała smutek, malujący się na jego twarzy.
– Tak mi przykro, Mitch. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, co przeżyłeś.
– To już należy do przeszłości – stwierdził, smutno się uśmiechając. – Brak mi Becky, ale
mam Ruthann, a to najwspanialsza pociecha, jaką można sobie wyobrazić. Mogłem stracić
również i ją.
Urwał i przez chwilę przyglądał się pięknej twarzy Caroline. Zapragnął ją pocałować i
jednocześnie pomyślał, że powinien czuć się zdrajcą. Czy miał prawo o tym myśleć tuż obok
sypialni, którą dzielił z Becky? Wcale jednak nie miał wrażenia, że jest wobec niej nielojalny.
Długo rozpaczał z powodu śmierci żony, ale teraz wierzył, że ona również chciałaby, aby był
szczęśliwy.
Serce podpowiadało mu, że Caroline Hunter mogłaby uczynić go szczęśliwym, gdyby
tylko pozwoliła sobie na odrobinę uczucia. Kusiło go, żeby zapytać ją o byłego męża, bo
chciał się dowiedzieć, czy rozwód bardzo ją zranił. Pora jednak nie była odpowiednia. Mitch
miał wrażenie, że w ciągu kilku minut bardzo zbliżyli się do siebie. Teraz powinni pomyśleć
o przyszłości, zamiast rozpamiętywać przeszłość.
– No, chyba dość tych smutków – powiedział z uśmiechem. – A może jeszcze
spróbujemy wpaść w depresję?
– Starczy. – Caroline zdobyła się na uśmiech. Nie chciała być gorsza od niego. – Dość
smutnych tematów. Lepiej chodźmy, musimy pomóc twojemu ojcu przy kolacji.
Oboje przestali już myśleć o przeszłości i starali się otrząsnąć z przygnębienia.
– Potrafisz gotować? – zdziwił się Mitch.
– Oczywiście. Nawet egocentryczni specjaliści od komputerów muszą coś jeść.
– Wspaniale. Może zatem dasz dziadkowi parę lekcji.
– Chwileczkę – Caroline zatrzymała się na schodach. – Przecież powiedziałeś, że dziadek
robi wspaniałe barbecue.
– Skłamałem – uśmiechnął się.
– Ty łgarzu – Caroline również uśmiechnęła się do niego.
– Zrobiłbym wszystko, byłeś została na kolacji.
– Mitch... – Caroline spoważniała. – Zostaję tylko na kolację. To wszystko.
– Na początek dobre i to – wzruszył ramionami i zbiegł po schodach, nim zdążyła
cokolwiek odpowiedzieć.
Hamburgery i kiełbaski z rusztu okazały się całkiem niezłe, ale w sumie ta kolacja była
dla Caroline szczególnym doświadczeniem. W jej domu wspólna kolacja miała zawsze
bardzo formalny charakter. Rodzice uważali wieczorny posiłek za znakomitą okazję, aby
odpocząć psychicznie i fizycznie po wykładach i ciężkiej pracy w laboratorium. Zapewne
dlatego przy stole wszyscy milczeli.
Natomiast u Groganów wspólna kolacja oznaczała wspólną zabawę. Wszyscy nieustannie
śmieli się i żartowali. Opowiadali o swoich planach na następne dni i wspominali wydarzenia
minionego tygodnia. Sam rozprawiał o baseballu i relacjonował przebieg przygotowań do
corocznej wyprawy do Big Sur. Janis niepokoiła się z powodu nadchodzącego szkolnego
balu. Ani ona, ani jej trzy przyjaciółki nie miały jeszcze partnerów. Ruthann wstała z łóżka
wściekła niczym zbyt wcześnie obudzony grizzly i wszystkim dawała się we znaki.
Podczas kolacji Mitch niemal przez cały czas na zmianę pocieszał Janis i próbował
uspokoić Ruthann. Dziadek robił, co mógł, aby wciągnąć Caroline do rozmowy, ale na ogół
po prostu słuchali, co mówią dzieci. Janis i Sam posługiwali się młodzieżowym slangiem,
który dla Caroline był niemal całkowicie niezrozumiały.
Usiedli do stołu na tarasie z tyłu domu. Zapadał już zmrok i na podwórku widać było
długie cienie drzew. Nim skończyli jeść, zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Caroline
zaproponowała, że pozmywa, ale Janis i dziadek nie pozwolili jej nawet ruszyć palcem.
Posprzątali ze stołu, zapędzili Ruthann do jej pokoju, po czym Janis zaciągnęła zdumionego
Sama przed telewizor.
W ciągu paru minut od zakończenia kolacji podwórko zupełnie opustoszało. Mitch i
Caroline siedzieli sami na tarasie i rozkoszowali się ciszą.
– Czy zauważyłaś, że mamy do czynienia ze spiskiem? – spytał Mitch, uśmiechając się
ironicznie.
– Naprawdę?
– Tak.
– Czy oni wszyscy sądzą, że coś nas łączy? – Caroline była wyraźnie niezadowolona.
– A czy tak nie jest? – Mitch spojrzał na nią wzrokiem jednocześnie ciepłym i
przenikliwym. Poczuła, że brak jej tchu. Nie mogła równocześnie patrzeć na Mitcha i
racjonalnie myśleć, to wykluczyło się nawzajem. Ten dzień był jednym z najdziwniejszych w
jej życiu i czuła się zupełnie wytrącona z równowagi.
Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, odsunęła krzesło, wstała od stołu i zeszła do
ogrodu. Mitch, oczywiście, poszedł w jej ślady. Caroline nie chciała uciekać, po prostu
potrzebowała trochę czasu, żeby ochłonąć.
– Ja w dzieciństwie nie miałam nic takiego – powiedziała, wskazując ręką na huśtawki i
zjeżdżalnię. Pogłaskała stalową podpórkę.
– Chcesz teraz spróbować? Mogę cię pohuśtać – zaproponował.
– Nie, dziękuję – potrząsnęła głową. – Jestem już za stara, aby powtórnie przeżywać
dzieciństwo, a za młoda na wtórne zdziecinnienie.
– Nie trzeba być dzieckiem, żeby się cieszyć z zabawy.
– To prawda, ale trzeba przynajmniej rozumieć, na czym to polega. – Caroline usiadła na
jednej huśtawce, Mitch na drugiej. Przez chwilę milczeli. – Wiesz – przerwała ciszę Caroline
– gdy obserwuję twoją rodzinę, mam wrażenie, że jestem na innej planecie. Jesteście bardzo
sympatyczni i mili, ale ja do tego nie pasuję. Czy rozumiesz, dlaczego ci to mówię? – spytała,
patrząc mu w oczy.
Mitch przełożył ręce między łańcuchami huśtawki i splótł dłonie przed sobą.
– Myślę, że tak. Wiem jednak, że potrafisz się szybko uczyć.
– Nie, Mitch – Caroline potrząsnęła głową. – W tym wypadku to dla mnie zbyt trudne i
obce.
Grogan niezbyt się przejął tym stwierdzeniem, wydawał się nim wręcz rozbawiony.
– Czy w dzieciństwie oglądałaś jakieś programy dla dzieci, na przykład Disneya?
– Chyba żartujesz – Caroline zerknęła na niego z ukosa. – Moi rodzice uważali, że
telewizja to najgorsza plaga, jaka spotkała ludzkość.
– No, ale teraz nie musisz ich już słuchać. Czy oglądasz jakieś programy?
– Tylko wiadomości i czasem jakieś filmy dokumentalne.
– Widzę, że jesteś miłośniczką telewizji edukacyjnej.
– Chyba masz rację – przyznała, zadowolona, że Mitch nie ciągnie rozmowy na temat
rodziny i ewentualnych spotkań.
– A co z filmami fabularnymi?
– Widziałam Przeminęło z wiatrem – odrzekła z kpiącym uśmiechem.
– Nie wierzę. Tylko to? Czy ty nie masz żadnych słabości? – spytał. Odepchnął się nogą
od trawnika i huśtawka zaczęła się łagodnie bujać.
– Mój mąż próbował mnie namówić, abym oglądała Wojny gwiezdne, jego ulubiony
program, ale bez rezultatu – powiedziała Caroline. – Ale lubię muzykę country – przyznała z
pewnym zawstydzeniem.
– To już coś – ucieszył się Mitch. – Ktoś, kto lubi sentymentalne melodyjki i gwizd
lokomotywy, nie jest jeszcze całkiem stracony.
– Kpisz ze mnie.
– Wcale nie – zaprzeczył. – Po prostu trudno jest mi zrozumieć twój styl życia.
– Już ci powiedziałam, że moje życie to praca.
– I nie masz czasu na nic innego – to nie było pytanie, lecz cytat.
– Właśnie.
– Dlaczego zatem zostałaś u nas na kolacji? – spytał, zatrzymując huśtawkę.
To dobre pytanie, pomyślała Caroline.
– Nie wiem – powiedziała. – Chyba dlatego, że to wydało mi się zabawne. Poza tym
ciotka Liddy z pewnością by się z tego ucieszyła.
– Kto to jest ciotka Liddy?
Caroline uśmiechnęła się tak serdecznie i czule, że Mitcha wprost zatkało ze wzruszenia.
– To siostra mojej matki. Wolny duch rodziny. Miała czterech mężów i objechała świat
więcej razy, niż mogłabym zliczyć. Nie miała dzieci, więc cały swój instynkt macierzyński
skoncentrowała na mnie. Z wielką radością doprowadzała do furii moją matkę, co najmniej
raz do roku zabierając mnie na krótkie wakacje.
– Bardzo ją kochałaś.
– Jej śmierć była dla mnie prawdziwą tragedią – przyznała Caroline. – Często
wspominam nasze wspólne przeżycia. Ciotka zabierała mnie na wiele niezwykle
ekstrawaganckich eskapad.
– A więc jednak miałaś w dzieciństwie chwile radości! – wykrzyknął z pewnym
zdumieniem.
– Oczywiście, że tak – zapewniła go, zakłopotana obrazem jej przeszłości, jaki sobie
wytworzył. Wcale nie uważała, aby miała nieszczęśliwe dzieciństwo. – Pamiętaj, że nauka
była dla mnie przyjemnością. Każde wyzwanie sprawiało mi radość.
– Podobnie jak wyprawy z ciotką Liddy – zauważył Mitch i Caroline pokiwała głową.
– Tak.
– Myślę, że polubiłbym twą ciotkę.
– Jestem pewna, że ty również byś się jej spodobał.
– Naprawdę? A co by powiedziała, gdybyśmy umówili się na randkę?
– Mitch, to wykluczone – Caroline zmierzyła go surowym spojrzeniem. – Jesteśmy jak
woda i oliwa.
– Być może, ale co powiedziałaby na to Liddy? – spytał, wzruszając ramionami.
Caroline zastanawiała się przez chwilę.
– Pewnie że powinnam dodać ząbek czosnku, trochę cytryny i zrobić sos do sałaty –
przyznała uczciwie.
– Twoja ciotka musiała być bardzo mądra – szepnął Mitch, po czym powoli chwycił za
łańcuch od huśtawki Caroline i przyciągnął ją do siebie.
Mogła zaprzeć się nogami o ziemię i odepchnąć go od siebie, ale nie zrobiła tego. Mitch
pochylił głowę i mocno ją pocałował. Caroline poczuła na ustach jego lekko rozchylone wargi
i wydało się jej, że cały świat zawirował.
Zamknęła oczy i zacisnęła ręce na łańcuchach huśtawki. Zapomniała o wszystkim prócz
zmysłowej radości, jaką sprawiał jej ten pocałunek. Mężczyzna delikatnie przesunął językiem
wokół jej warg, po czym zagłębił się w jej usta, żądając czegoś więcej niż tylko biernej
akceptacji. Caroline odpowiedziała na jego pragnienia. Oderwali się od siebie dopiero wtedy,
gdy całym jej ciałem wstrząsnęła gorąca fala.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i z trudem łapała oddech. Mitch puścił jej
huśtawkę, ale wyraźne pragnienie, jakie malowało się na jego twarzy, działało na nią niemal
równie mocno jak pocałunek.
– Miałam rację, jesteś niebezpieczny – mruknęła.
– To, co nas nie zabija, dodaje nam sił.
To było szaleństwo. Caroline pomyślała, że przecież nie może zakochać się w tym
mężczyźnie. To niemożliwe. A jednak. .. Gdyby to rzeczywiście było niemożliwe, czemu
brakowało jej teraz tchu? Czemu pragnęła rzucić mu się w ramiona i zapomnieć o wszystkim?
Seks nigdy nie miał dla niej wielkiego znaczenia, ale pod wpływem Mitcha Grogana Caroline
odkryła, że erotyzm może być czymś więcej, niż kiedykolwiek przypuszczała.
Ale seks to nie miłość, a Caroline nigdy nie pozwalała, aby jej ciało zdobyło przewagę
nad umysłem.
– Nie, Mitch – powiedziała zdecydowanie. – Nic z tego.
– Dlaczego?
– Uważam, że należy zachować rozsądek – zdecydowała, starając się przywołać resztki
dumy i racjonalności. – Wiem, że kilka randek to jeszcze nie trwały związek, ale nie
rozumiem, po co mielibyśmy zaczynać coś, co musi zakończyć się klęską?
– Dlaczego jesteś tak tego pewna?
– Mogę ci podać trzy powody – odrzekła, patrząc mu prosto w oczy.
– Masz na myśli moje dzieci? – spytał rozczarowany, ale nie zdziwiony.
– Tak. Jeśli pragniesz towarzystwa kobiety, powinieneś wybrać kogoś, kto zna
przynajmniej reguły baseballu. Sam uważa mnie za kosmitkę tylko dlatego, że nie wiem, kto
to jest Alejandro Pena.
– Sam to trudny przypadek – przyznał Mitch. – Obecnie interesuje się tylko sportem i
wycieczkami za miasto, najlepiej w góry. Natomiast z Janis świetnie sobie radzisz.
Caroline była zbyt zdenerwowana, aby usiedzieć na huśtawce. Wstała i zaczęła
spacerować tam i z powrotem po trawniku.
– To tylko dlatego, że coś nas łączy – powiedziała. – Wiem, co to znaczy być innym niż
wszystkie inne dzieci, ale na tym kończy się podobieństwo. Nigdy nie byłam na szkolnym
balu i nigdy nie miałam przyjaciółki, z którą godzinami rozmawiałabym przez telefon. W
rzeczywistości myślę, że nigdy nie byłam nastolatką. Przeskoczyłam z dzieciństwa wprost w
dorosłość, pomijając etap pośredni. Nie jestem przygotowana do zajmowania się dziećmi.
– Powiedz to Ruthann – odrzekł Mitch, zbliżając się do niej.
– Ruthann jest zbyt mała, aby to zrozumieć – stwierdziła. Stanęła tak, aby między nią a
Mitchem znajdował się słupek od huśtawki.
– Masz rację, nie znasz się na dzieciach. Dzieci są najsurowszymi, bezwzględnymi
sędziami. Jedyne, co je obchodzi, to czy dorośli dają im miłość.
– Nie potrafię tego ofiarować, Mitch – powiedziała, patrząc mu w oczy.
– Nie znasz samej siebie.
– Mitch...
– Chodź tutaj, Caroline – poprosił, obszedł słupek i wziął ją w ramiona. Nigdy nie
sądziła, że mężczyzna może być jednocześnie równie silny i delikatny. To było przerażające i
cudowne zarazem.
Jednak gdy spróbował ją pocałować, odwróciła głowę.
– Nie, proszę szepnęła.
Mitch na chwilę znieruchomiał, po czym opuścił ramiona. Teraz trzymało ją przy nim
tylko jego ciepło i promieniująca z niego siła, która działała na nią jak magnes.
– W porządku, Caroline – powiedział ochrypłym głosem.
– Możesz uciekać, pamiętaj tylko, że uciekasz od tego, czego pragniesz.
– Nic by z tego nie wyszło – szepnęła, kręcąc głową. Mitch patrzył na nią z takim
natężeniem, że nie mogła się nawet ruszyć.
– Po co mi to mówisz? – odpowiedział pytaniem. – Przecież usiłujesz przekonać siebie,
nie mnie.
Caroline z trudem przełknęła ślinę i wreszcie cofnęła się o krok.
– Przepraszam cię, Mitch. Powiedz ojcu i dzieciom dobranoc ode mnie.
Odwróciła się i odeszła. Po kilku krokach zniknęła za rogiem.
– Niech to diabli! – zaklął Mitch i z całej siły popchnął huśtawkę. Siedzenie zakołysało
się gwałtownie, po czym zaczęło zwalniać.
– Niech to diabli – powtórzył spokojniej. Minęło sporo czasu, nim wrócił do domu.
9
– Może to wirus? – zasugerował Brad Lattimore.
– Rozważaliśmy to pytanie za każdym razem, ilekroć zdarzała się luka w pamięci –
odrzekła Caroline. Cały zespół programistów OHARA zebrał się na naradę. Siedzieli przy
długim stole konferencyjnym. – Dotychczas nie znaleźliśmy na nie odpowiedzi. Jeśli to wirus,
musi to być jakaś nowa odmiana. Doktor Bergman i ja dokładnie sprawdziliśmy cały system i
nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby powodować straty w pamięci. Uważam, że nie pozostało
nam nic innego, jak tylko dokładnie sprawdzić wszystkie bazy danych, linijka po linijce.
Rozległ się głośny zbiorowy jęk, co wcale jej nie zdziwiło. Czekała ich ciężka, potwornie
nudna robota. Minęły już trzy tygodnie od próby włamania i choć nic takiego nie zdarzyło się
ponownie, poprzedniego popołudnia cała baza danych astronomicznych uległa zniszczeniu,
gdyż z pamięci Scarlett po prostu znikł cały blok informacji.
Tak poważna strata zdarzyła się po raz pierwszy i niewiele brakowało, a wszyscy
wpadliby w panikę. Każda baza danych stanowiła samodzielną część programu, dzięki czemu
Caroline zdołała odłączyć zniszczoną bazę, nim kontakt z nią spowodował katastrofę całego
systemu, ale naprawdę niewiele brakowało. Nieszczęście było blisko. Caroline poleciła
zawiesić dalsze prace nad wszystkimi bazami danych do czasu, kiedy zostanie ustalona
przyczyna strat w pamięci. Nie chciała ryzykować, że taki incydent przydarzy się raz jeszcze.
– Może wymienimy wszystkie bloki optyczne na płycie głównej? – zaproponował ktoś,
mając na myśli niewielkie urządzenia, pełniące rolę standardowych kości komputerowych.
– Raz już próbowaliśmy – pokręciła głową Caroline. – Nic to nie dało, chyba pamiętasz?
To nie jest problem z hardwarem, lecz z programem.
– A może mamy do czynienia z sabotażem? – powiedział Brad. – Być może, to wcale nie
jest problem techniczny. Może ktoś włamuje się do systemu i usuwa całe bloki pamięci?
Caroline ucieszyła się, że to właśnie on wspomniał o tej możliwości. Uznała, że to
dowodzi, iż Lattimore ma czyste sumienie. Po tamtej próbie włamania Ed Newton raz jeszcze
dokładnie sprawdził młodego programistę, ale nie znalazł nic, co sugerowałoby, że może on
być wplątany w szpiegostwo przemysłowe.
– Nie możemy wykluczyć tej możliwości – przytaknęła.
– Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne, by ktoś był w stanie regularnie grzebać w
systemie. Tylko doktor Bergman i ja mamy wymagane uprawnienia. – Mimo napięcia
Caroline uśmiechnęła się do swego zastępcy. – Czy sabotujesz Scarlett, Henry? – spytała.
– Nie – Bergman, najstarszy członek zespołu, również uśmiechnął się do niej. – A ty?
– Chyba że we śnie – odrzekła. Spoważniała i rozejrzała się wokół. – Wiem, że czeka was
żmudna praca, ale musimy to zrobić. Nie mamy wyboru. Sarah, chcę, aby twój zespół...
– Pani doktor? – w drzwiach pokoju konferencyjnego pojawiła się sekretarka.
– Tak, Lorraine?
– Wartownik dzwonił z dołu. Proszą, aby pani zeszła podpisać zgodę na wejście.
– Dla kogo?
– Dla Janis i Mitchela Groganów.
– O co chodzi? Przecież Janis zaczyna dziś staż, a Mitch Grogan ma stałą przepustkę.
– Wartownik twierdzi, że pan Grogan nie ma przepustki – sekretarka potrząsnęła głową.
– Niech to diabli – mruknęła Caroline. Ed Newton wziął urlop i najwyraźniej jego ludzie
przestali się przykładać do pracy. – Dobrze, powiedz mu, że już schodzę. – Sekretarka
zniknęła i Caroline zwróciła się do Bergmana. – Henry, czy możesz rozdzielić pracę zgodnie
z naszymi ustaleniami? Później spotkam się z każdym zespołem oddzielnie.
Wychodząc pośpiesznie z pokoju, poczuła w żołądku nieprzyjemny skurcz. Od kolacji u
Groganów minęły już trzy tygodnie, ale Caroline świetnie pamiętała pocałunek przy świetle
księżyca. Od tamtej nocy codziennie powtarzała sobie, że słusznie zrobiła, nie godząc się na
romans.
Udało się jej w to uwierzyć, ale tylko dlatego, że nie musiała widywać się z Mitchem. Na
jej żądanie Bob Stafford wystąpił z oficjalną prośbą do komendanta policji, by ten zezwolił
porucznikowi Groganowi na pełnienie funkcji konsultanta. Henry Bergman pomógł mu
zacząć pracę nad bazą danych i do niego Mitch kierował wszystkie pytania. Kilkakrotnie
odwiedził MediaTech, aby pokazać, co zrobił, ale ani on, ani Caroline nie próbowali
doprowadzić do spotkania.
Oczywiście, Caroline zapoznała się z opracowaną przez niego bazą danych. Wszystko, co
dotyczyło Scarlett, musiało zyskać jej aprobatę. Spisała swoje uwagi i przekazała je
Bergmanowi.
Nie było w tym bynajmniej nic zaskakującego. Caroline zazwyczaj nie kontaktowała się
bezpośrednio z konsultantami zatrudnionymi przy konkretnych bazach danych, zwłaszcza w
początkowym okresie pracy. Jednak w przypadku Mitcha sytuacja wyglądała inaczej. Choć
usiłowała o tym nie myśleć, musiała przyznać, że połączyła ich już jakaś więź. Na razie miała
ona charakter czysto hormonalny, ale jednak istniała. Caroline bała się, że jeśli teraz go
zobaczy, diabli wezmą wszystkie jej wysiłki wymazania go z pamięci.
Mimo tych obaw, schodząc po schodach czuła, że jej serce wyraźnie przyśpiesza.
Postanowiła, że w żadnym wypadku nie pozwoli sobie na dotknięcie go. Powtarzała sobie w
duchu, że nie chce go widzieć i wcale nie ma ochoty na to spotkanie.
Jednak gdy wreszcie dotarła do portierni i przekonała się, że wartownik zatrzymał
Mitchella Grogana seniora, a nie jego syna, poczuła równocześnie ulgę i rozczarowanie.
Oczywiście, postarała się ukryć swoje uczucia.
– Dzień dobry, panie Grogan, cześć, Janis – przywitała się z nimi. Uśmiechnęła się
zachęcająco do dziewczyny, której oczy błyszczały z podniecenia. – Cieszę się, że znów was
widzę. Jesteś gotowa do rozpoczęcia pracy?
– Tak, proszę pani – rozpromieniła się Janis. – Od tygodni o niczym innym nie myślałam.
Caroline zrezygnowała z pytania o wyniki ostatnich egzaminów w szkole. Nie miała
wątpliwości, że Janis dostała celujące oceny.
– Jak się udał bal? – spytała.
– Chyba nieźle – odpowiedziała Janis. – Moja przyjaciółka Tory zaprosiła mnie i kilka
koleżanek na całą noc po balu. To wypadło znacznie lepiej niż sam bal.
– Miałaś ładną suknię?
– Tak – zaśmiała się. – Szkoda, że pani nie widziała, jak tata pomagał mi coś wybrać. Nie
ma pojęcia o modzie.
– I tak poradził ci lepiej niż ja – wtrącił dziadek.
– Oczywiście – kiwnęła głową Janis. – Dziadek chciał, abym włożyła krynolinę i fiszbiny
– poinformowała.
– W moich czasach dziewczyny tak się ubierały na bal – odrzekł dziadek, wzruszając
ramionami.
– Czy chodził pan do szkoły w czasach wojny domowej?
– zażartowała Caroline.
– Aha! Nie widać po mnie prawdziwego wieku – uśmiechnął się starszy pan. Caroline
zauważyła, że jego oczy są równie niebieskie i wesołe jak Mitcha. – Mam nadzieję, że nie
będziesz mi miała tego za złe, ale postanowiłem skorzystać z twojego zaproszenia do
obejrzenia laboratorium. Z tego co mówili Mitch i Janis, to musi być fascynujące miejsce.
Chciałbym zobaczyć, gdzie moja wnuczka będzie spędzać popołudnia.
– Oczywiście – Caroline zupełnie zapomniała o tej obietnicy, ale teraz nie wypadało jej
się wycofać. – Z przyjemnością pokażę panu nasze gospodarstwo.
– Czy może przyszedłem w nieodpowiedniej chwili? – Grogan senior najwyraźniej
wyczuł jej wahanie.
– Nie, ależ skąd – zaprzeczyła. Pomyślała, że piętnaście minut jej nie zbawi. –
Zaprowadzę tylko Janis do sekretariatu, aby wypełniła wszystkie papierki.
Caroline udała się z nimi do części administracyjnej i stamtąd zadzwoniła do Andrei
Norris, aby zeszła i zajęła się swoją nową asystentką.
– Wstąpię później, żeby zobaczyć, jak ci się wiedzie – obiecała Janis i wyszła z
dziadkiem do laboratorium.
– Wiesz, nigdy nie widziałem, żeby Janis śmiała się tak często jak w twojej obecności –
zauważył, gdy wyszli na korytarz.
– To dlatego, że jestem kimś znanym – odrzekła Caroline. Czuła się skrępowana tą
rozmową. – Przejdzie jej, gdy się przekona, że jestem takim samym człowiekiem jak
wszyscy. Te laboratoria na pierwszym piętrze przeznaczone są do...
Oprowadziła starszego pana po laboratorium i pokazała mu dokładnie to samo, co miesiąc
wcześniej zademonstrowała Mitchowi i Janis. Wydawał się zainteresowany, ale Caroline
miała wrażenie, że nie przyjechał tu, aby podziwiać zdobycze techniki.
Gdy skończyli, odprowadziła go do wyjścia.
– Jak się mają Sam i Ruthann? – spytała, aby podtrzymać rozmowę.
– Bardzo dobrze – odpowiedział dziadek. – Drużyna Sama wygrała pierwszy mecz
sezonu, a Ruthann wciąż pyta, kiedy znów nas odwiedzisz. Nie tylko Janis cię uwielbia.
Caroline wolała zmienić temat.
– Jeśli dobrze pamiętam, był pan nauczycielem, prawda? – spytała w windzie. Miała
nadzieję, że dziadek zrozumie jej intencje.
– Tak. Dwadzieścia sześć lat uczyłem w gimnazjum.
– Matematyki?
– Kto, ja? Nie – zaśmiał się. – Angielskiego. Zawsze myślałem, że Janis musiała
odziedziczyć talent do matematyki po matce, bo z pewnością nie po mnie.
– Przecież Mitch jest bardzo inteligentny – zauważyła Caroline.
– To prawda, ale nie jest tak genialny jak Janis. – Wyszli z windy do holu na parterze. –
Mitch pewnie opowiadał ci o swej żonie – dodał niby przypadkowo, ale Caroline domyśliła
się, że dziadek wreszcie zmierza do właściwego celu wizyty.
– Opowiadał mi tylko, jak zmarła.
– To była miła dziewczyna. Kochała Mitcha i uwielbiała swoje dzieci.
– Jej śmierć musiała być wielkim ciosem dla Janis i Sama – powiedziała, zastanawiając
się, o co mu może chodzić.
– Dla Mitcha również – kiwnął głową dziadek. – Przez jakiś czas bałem się, że nie
wytrzyma, ale w końcu jakoś wziął się w garść. Musiał się z tym pogodzić, choćby dla dobra
dzieci.
– Jestem pewna, że wciąż za nią tęskni – uprzejmie zauważyła Caroline. Nie miała ochoty
wysłuchiwać opowieści o ciężkich przeżyciach Mitcha. Pomyślała, że im mniej o nim wie,
tym dla niej lepiej.
Zbliżył się do nich wartownik, aby dokonać inspekcji, ale Caroline odesłała go
skinieniem ręki i przeprowadziła dziadka przez portiernię.
– Oczywiście, że tęskni – potwierdził. – To naturalne. Ja jednak zawsze miałem nadzieję,
że kogoś sobie znajdzie. Nie po to, żeby zastąpić Becky, rzecz jasna. – Patrzył jej prosto w
oczy. – Mitch potrafi dać z siebie bardzo dużo.
Od czterech lat nie zainteresował się jednak poważnie żadną kobietą.
Starszy pan nie powiedział „dopóki nie spotkał ciebie”, ale Caroline i tak wiedziała, że o
to mu chodziło. Przez chwilę wytrzymała jego spojrzenie, po czym odwróciła wzrok. Nie
mam powodu czuć się winna, pomyślała. To nie moja wina, że Mitch wybrał sobie
niewłaściwą kobietę.
– Mam nadzieję, że wizyta w MediaTech sprawiła panu przyjemność – powiedziała
sztywno.
– Och, oczywiście! – Wydawał się rozczarowany jej reakcją, ale mimo to zdobył się na
uśmiech. – Teraz muszę już iść, mam odebrać Ruthann z przedszkola. To ostatni dzień, ma
być jakaś uroczystość. Czy pozdrowić ją od ciebie?
– Oczywiście, jeśli pan sądzi, że to będzie właściwe.
To mogło znaczyć tylko jedno: nie czyń dziecku żadnych złudzeń. Dziadek niewątpliwie
zrozumiał, co miała na myśli.
– Chyba lepiej nie wspomnę o naszym spotkaniu. Dziękuję, żeś zechciała poświęcić mi
tyle czasu, Caroline. Czy mogłabyś jeszcze powiedzieć Janis, że przyjadę po nią o piątej?
– Oczywiście. Proszę, niech pan wstąpi, gdy będzie miał pan wolną chwilę.
– My również zapraszamy. W naszym domu jesteś zawsze mile widzianym gościem.
Gość odszedł w kierunku parkingu. Caroline odprowadziła go wzrokiem. Nawet po
spotkaniu z Mitchem nie czułaby się gorzej niż w tej chwili.
Wieczorem, po pierwszym dniu pracy w MediaTech, Janis była bliska ekstazy. Wszyscy
współpracownicy okazali się przyjacielscy i błyskotliwi, wyposażenie laboratorium na
światowym poziomie, praca trudna i fascynująca, a Caroline Hunter piękna, inteligentna i
niezwykle sympatyczna. Janis nie miała wątpliwości, że to najwspanialsza kobieta świata.
Mitch nie bardzo miał ochotę tego słuchać, ale starał się nie okazać zniecierpliwienia.
Córka opowiadała o Caroline i MediaTech przez cały wieczór. Sam zrezygnował z prób
wtrącenia się do rozmowy i uciekł do swojego pokoju poczytać gazetę sportową, a dziadek i
Ruthann grali w loteryjkę.
Mitch głównie słuchał, z rzadka tylko zadając jakieś pytanie. Wiedział, że dla córki to był
niezwykle ważny dzień. Mimo to nie udało mu się ukryć westchnienia ulgi, gdy Janis nieco
przycichła. I bez jej pomocy nie mógł zapomnieć o Caroline i jej nieśmiałych rumieńcach.
Praca nad bazą danych nie ułatwiała mu tego zadania. Nie miał ochoty przez całe lato dwa
razy w tygodniu wysłuchiwać peanów na jej temat.
– Wiesz, coś jednak było tam nie w porządku – zauważyła Janis, marszcząc czoło.
– Co takiego? – spytał z poczucia obowiązku.
– Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że stało się coś złego. Wszyscy byli jacyś napięci.
Nikt nie powiedział mi, o co chodzi, ale zauważyłam, że coś ich gnębi.
– Caroline również? – spytał. Janis rzadko kiedy wykazywała wrażliwość na nastrój i
humor ludzi z jej otoczenia, ale Mitch nie lekceważył jej obserwacji.
– Niewątpliwie. Udawała, że wszystko jest cacy, ale jestem pewna, że czymś się
martwiła.
Ciekawe, o co tu może chodzić? – pomyślał. Czyżby Caroline czuła się skrępowana w
obecności Janis z jego powodu? Mitch nie mógł nie zauważyć, że unika kontaktu. Ilekroć
przyjeżdżał do MediaTech, zawsze rozmawiał tylko z Henry Bergmanem. Jej czysto
profesjonalne notatki na wydrukach komputerowych zaczęły już działać mu na nerwy.
Caroline traktowała go jak kogoś zupełnie obcego, niemal kryminalistę, którego należało za
wszelką cenę unikać. Przecież nie zrobił nic złego. Pocałował ją. To dopiero poważna sprawa.
Jakie znaczenie może mieć jeden pocałunek? Chyba że, podobnie jak on, nie była w stanie o
nim zapomnieć.
Mitch wolał nie dopuszczać do świadomości myśli, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
Carohne nie mogła jaśniej zademonstrować, że nie chce mieć z nim do czynienia. Pewnie
martwi się z powodu jakiś problemów ze Scarlett, jej niby-dzieckiem. Być może program
znów czegoś zapomniał, być może znów ktoś próbował włamać się do systemu.
– Caroline dźwiga odpowiedzialność za cały projekt – zauważył. Wolał nie wtajemniczać
córki w swoje myśli.
– Nic dziwnego, że czasem jest zdenerwowana. Lepiej nie wtykaj nosa w nie swoje
sprawy. Jeśli ten problem to coś, o czym powinnaś wiedzieć, to z pewnością Caroline albo
pani Norris wyjaśnią ci, o co chodzi.
– Och, nawet o tym nie wspomniałam – zapewniła go Janis.
– Mam jeszcze jeden problem, tato. Jak myślisz, czy mogę poprosić Caroline, aby poszła
z nami na stanowy konkurs prac uczniowskich za miesiąc? Bardzo bym chciała, aby tam była.
– Kochanie, ona jest bardzo zajęta – skrzywił się Mitch.
– Czy z tego powodu przestałeś się z nią widywać? Grogan wiedział, że nie uniknie tego
pytania, ale bał się rozmowy z córką.
– Janis, nigdy nie „widywałem” Caroline w takim znaczeniu, jakie masz na myśli. Po
prostu raz się z nią spotkałem, aby porozmawiać o bazie danych.
– Ale później wstąpiła do nas.
– Aby powiedzieć ci o stażu.
– Myślałam, że ją lubisz.
Mitch nie mógł zaprzeczyć, ale nie chciał również otwarcie tego przyznać. Nie miał
ochoty zrzucać winy na Caroline ani wyjaśniać córce, że jej uwielbiana bohaterka wykluczyła
wszelkie związki z jej ojcem właśnie z powodu dzieci.
– To nie mogło do niczego doprowadzić – powiedział, nie wchodząc w szczegóły.
– Trzeba było się lepiej postarać, tato.
– Janis, Caroline jest teraz pochłonięta pracą.
– To tylko wymówka. Nie jestem dzieckiem, wiem, że spodobałeś się doktor Hunter.
Wystarczyło spojrzeć jej w oczy. Na pewno ty wszystko zepsułeś!
Mitch zacisnął zęby i w duszy pomodlił się o łaskę cierpliwości. Janis rzadko kiedy
dawała się ponieść emocjom, ale wtedy łatwo dochodziło do wybuchów.
– Córeczko, wiem, co myślisz o Caroline, i nie mam nic przeciw temu. Stworzyła ci
fantastyczną okazję i powinnaś być jej za to wdzięczna. Natomiast nie powinnaś sobie roić, że
ona zakocha się we mnie i stanie się twoją mamą. To niemożliwe.
Niewątpliwie Janis o tym właśnie myślała, ale bynajmniej nie wpadła w zachwyt, że
ojciec odgadł jej marzenia.
– Byłoby możliwe, gdybyś tylko zechciał! – krzyknęła, wstając z fotela.
– Janis...
– Och, po co to wszystko! Niczego nie rozumiesz! – Dziewczyna pobiegła do swojego
pokoju i zatrzasnęła drzwi tak mocno, że cały dom się zatrząsł.
– Co się stało Jannie? – spytała Ruthann. Rzuciła karty do loteryjki na podłogę i spojrzała
na ojca.
– Jest wściekła na tatę – wyjaśnił Mitch.
– Czy dlatego, że przez ciebie Caroline sobie poszła i nie wróciła? – Ruthann często
wykazywała niezwykłą przenikliwość i intuicję, o czym ojciec zapominał.
– To wcale nie przeze mnie, Mała – odpowiedział. – Po prostu nie ma powodu, aby
Caroline nas odwiedzała.
– Przyszłaby, gdybyś jej powiedział.
– Przykro mi, kochanie, ale to nie takie proste.
– Właśnie, że tak! – Ruthann również nie miała ochoty tego słuchać. – Tata może
wszystko. Chcę, aby Caroline tu przyszła!
Boże, co za dzień! – pomyślał Mitch. Chętnie spełniłby wszystkie życzenia córeczki, ale
nie to.
– Kochanie... – wyciągnął do niej ręce, ale Ruthann nie pozwoliła się schwytać.
Popatrzyła na ojca wyzywająco.
– Tato, chcę, żeby przyszła Caroline! Teraz! Zrób coś!
– Nie mogę.
Mała twarzyczka Ruthann wykrzywiła się do płaczu, ale zamiast wybuchnąć łzami,
dziewczynka pobiegła do swojego pokoju, idealnie naśladując starszą siostrę. Wprawdzie
wbiegła na schody z mniejszym hałasem, ale huknięcie drzwiami wypadło równie efektownie.
– Chryste, co tu się dzieje! – jęknął Mitch, chowając twarz w dłoniach.
– Hej, o co chodzi? – krzyknął Sam. Wyszedł ze swego pokoju i zatrzymał się na górnym
podeście.
– Kobiety! – odkrzyknął Mitch.
Mając dwie siostry, Sam wiedział już, co oznacza ten okrzyk.
– Może dać ci pistolet i zabarykadować drzwi? – zaproponował.
– Lepiej idź do swojego pokoju – westchnął ojciec. Po chwili rozległo się kolejne
trzaśniecie drzwiami.
– Czy ty również zamierzasz dołączyć do buntu? – spytał Mitch, patrząc na dziadka i
przeczesując palcami włosy.
– Nie. Według mnie będzie lepiej, jeśli dasz sobie z nią spokój.
– Caroline to wspaniała kobieta – odrzekł z urazą Mitch, choć sam od trzech tygodni
powtarzał sobie to samo, co teraz powiedział głośno jego ojciec.
Starszy pan zwykle nie wtrącał się w jego życie. Gdy po pierwszej wizycie Caroline
zniknęła, nie spytał syna, co się stało. Wiedział, że coś musiało się wydarzyć. Mitch
ponownie popadł w przygnębienie, podobne do tego, w jakim tkwił po śmierci żony. Właśnie
dlatego dziadek pojechał do MediaTech i zmusił Caroline do rozmowy. Niestety, jak można
się było spodziewać, zamknęła się niczym ostryga. Zdaniem dziadka, leżało to w jej
charakterze. Pomyślał, że nie jest właściwą kobietą dla Mitcha.
– Powiedz mi, synu, czy bardzo ją przycisnąłeś? – spytał.
– Tato, jeszcze trochę, a mogłaby mnie oskarżyć o próbę gwałtu – westchnął Mitch.
– O co jej chodzi? Mógłbym przysiąc, że wpadłeś jej w oko. Ona tobie również. Od
trzech tygodni zachowujesz się tak, jakby cię osa ukąsiła.
– Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– Dlaczego?
– Jak powiedziałem Janis, to nie mogło do niczego doprowadzić.
– Z powodu jej pracy czy twoich dzieci?
– Chodzi o dzieci – niechętnie przyznał Mitch. – Tak przynajmniej powiedziała.
– Ale ty jej nie wierzysz?
– Nie. Widziałeś, jak odnosiła się do Ruthann.
– Aha. Tak jakby miała dwie lewe ręce.
– Nie przyjrzałeś się dokładnie. Gdyby rzeczywiście nie lubiła dzieci, mogłaby łatwo się
jej pozbyć. Nietrudno zrazić sobie dziecko. Zamiast tego głaskała japo głowie, bawiła się z
nią, w końcu położyła do łóżeczka...
– O co więc chodzi naprawdę?
– Myślę, że ona boi się spróbować, bo mogłoby się nie udać. Jej rodzice zapewne bardzo
się starali, ale nie potrafili wychować dziecka. Praca była dla nich obsesją i Caroline uważa,
że w jej przypadku jest tak samo. Jej życie składa się wyłącznie z zawodowych sukcesów.
Woli nie ryzykować porażki.
– Szkoda – westchnął dziadek. W głosie syna dosłyszał gorycz.
– Wydawało mi się, że przed chwilą powiedziałeś coś zupełnie innego – Mitch
zmarszczył brwi.
– Tak, ale to, co ja myślę, nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest, co ty uważasz. Mam
wrażenie, że bardzo zaangażowałeś się uczuciowo, choć prawie jej nie znasz.
– To już nieważne. I tak nic z tego nie będzie.
– Przykro mi, synu – ojciec poklepał go po ramieniu.
– Mnie również – uśmiechnął się Mitch, choć nie przyszło mu to łatwo. – Muszę myśleć o
dzieciach. Nie ma sensu tracić czasu na związek z kobietą, która nie chce nawet spróbować.
– Ale to wcale nie pomaga ci o niej zapomnieć, prawda?
– Niestety. – Mitch sięgnął po pilota od telewizora i zmienił kanał, dając ojcu do
zrozumienia, że to koniec rozmowy. Nie miał ochoty jej kontynuować, to było zbyt bolesne.
W milczeniu słuchali wiadomości. Żaden z nich nie zauważył Janis, która uciekła na
palcach do swego pokoju, po drodze wycierając łzy.
10
Nazajutrz Mitch zrezygnował z lunchu o normalnej porze i wykorzystał ten czas, żeby
pojechać do MediaTech. Poprzedniego dnia pracował do późnej nocy nad poprawkami do
bazy danych, jakich zażądała Caroline, i przed dalszą pracą chciał się upewnić, że teraz
wszystko jest w porządku. To, oczywiście, był tylko pretekst. Mitch zaniepokoił się słowami
Janis i chciał sam sprawdzić, jak się rzeczy mają. Powtarzał sobie, że kieruje się tylko czysto
policyjną ciekawością, ale głęboko w sercu pielęgnował nadzieję, że być może Caroline
pożałowała już swojej decyzji.
Ponieważ zazwyczaj kontaktował się z doktorem Bergmanem i tym razem właściwie nie
liczył, że uda mu się uzyskać audiencję u Caroline. Miał jednak szczęście. Doktor Bergman
był zajęty, a gdy jego asystentka zaproponowała, że przekaże mu nowe materiały, odmówił i
skierował się do gabinetu Caroline.
Sekretarka Caroline gdzieś sobie poszła, co Mitch uznał za kolejny uśmiech fortuny.
Zapukał dwukrotnie do lekko uchylonych drzwi gabinetu, ale nikt nie odpowiedział. Na
wszelki wypadek zajrzał do środka i z pewnym zdziwieniem zauważył, że Caroline siedzi za
biurkiem. Była tak pochłonięta analizą wydruku komputerowego, że nie dosłyszała pukania i
nie zwróciła uwagi na jego obecność.
Mitch od razu zauważył, że Janis miała rację. Caroline była blada i wydawała się skrajnie
znużona. Wyglądała tak, jakby nie spała przez kilka kolejnych nocy.
Zawahał się, czy powinien jej przerywać, ale uznał, że musi wiedzieć, co się stało.
– Caroline?
– Co takiego? – Potrzebowała kilku sekund, żeby oprzytomnieć. Gdy wreszcie dotarło do
niej, że to Mitch, na chwilę zaparło jej dech w piersiach. – O, Mitch, dzień dobry –
wykrztusiła wreszcie.
Gdyby Grogan mniej się o nią martwił, pewnie wybuchnąłby śmiechem. Wydawała się
tak zdziwiona i zaskoczona, jakby nagle spadła z innej planety. W pierwszej chwili wyraźnie
się ucieszyła, ale zaraz się opanowała. To zawsze coś, pomyślał Mitch. Choć Caroline nie
chciała tego przyznać, wcale nie był jej obojętny.
– Dzień dobry, Caroline. Przepraszam, że ci przeszkadzam – powiedział, stając przy
biurku. – Przyniosłem kolejną wersję bazy danych, ale doktor Bergman gdzieś wyszedł.
– Nie, jest w pokoju kontroli komputera – odrzekła po chwili. Miała kłopoty z
odzyskaniem spokoju i opanowania.
– Wobec tego może zostawię te materiały u ciebie – zaproponował, kładąc na biurku
teczkę z notatkami.
– Dziękuję ci. Powiem Bergmanowi, żeby jak najszybciej się z tobą skontaktował –
przerwała na chwilę, jakby nie mogła się zdecydować, co powiedzieć. – Bardzo nam
zaimponowałeś. Świetnie sobie radzisz.
– Trudno byłoby dojść do tego wniosku, czytając twoje uwagi – odrzekł i bez zaproszenia
usiadł na fotelu.
– Bardzo cię przepraszam, ale ta praca wymaga wielkiej dokładności. Każda informacja
podana Scarlett poza kolejnością, może spowodować katastrofę.
Katastrofę? To mocne słowo, pomyślał Mitch.
– Caroline, co się stało? – spytał głośno.
– Nic – odpowiedziała, wyraźnie zaskoczona tym pytaniem.
– Nie wierzę.
– Mitch, proszę cię, nie zaczynaj znowu – westchnęła. – Wiem, że bardzo cię
rozczarowałam, ale wydaje mi się, że jasno przedstawiłam stan moich uczuć.
– Niewątpliwie, i właśnie dlatego nie próbowałem się z tobą spotykać. Tym razem jednak
pytałem nie o ciebie, tylko o Scarlett – odrzekł, wskazując ręką na wyłączony monitor. – Dziś
po raz pierwszy nie zauważyła mojej obecności i zapomniała się przywitać.
– Och, przepraszam, źle cię zrozumiałam – Caroline zaczerwieniła się z zakłopotania.
Zerknęła na ekran. – Chwilowo wyłączyliśmy wszystkie terminale. Czynny jest tylko jeden,
w pokoju kontroli.
– Dlaczego?
– Kolejna awaria pamięci.
– Tym razem bardzo poważna, prawda? – spytał, choć znał już odpowiedź. Sądząc po
wyglądzie Caroline, to musiała być prawdziwa katastrofa.
– Bardzo. Przedwczoraj padła baza danych astronomicznych – powiedziała. – Chwilowo
nawet nie próbujemy jej odtworzyć. Nie będziemy wprowadzać żadnych nowych informacji,
dopóki nie znajdziemy przyczyny tej awarii.
– Czy wobec tego mam przerwać pracę?
– Nie, na tym etapie przerwa w pracy komputera nie ma dla ciebie znaczenia. Być może
jednak będziemy musieli przesunąć termin wczytania opracowanej bazy danych.
– Jesteś przerażona, prawda? – spytał cicho.
– Tak – odpowiedziała, nim zdążyła się zastanowić. Chwila szczerości sprawiła jej ulgę.
Wobec swych współpracowników zachowywała dobrą minę, a prócz tego musiała jeszcze
przekonywać Boba Stafforda, że to nie koniec świata, tylko drobna awaria. Nie
przypuszczała, że w pewnym momencie będzie potrzebowała, aby ktoś powiedział jej, że
wszystko się dobrze skończy.
– Niewiele brakowało, a padłby cały system, Mitch – szepnęła, pochylając się nad
biurkiem. – Gdybym nie zdążyła odłączyć układów logicznych, nastąpiłaby ogólna katastrofa.
– Tak mi przykro, Caroline. Wiem, że nie tego się spodziewałaś.
– To prawda. Od paru miesięcy codziennie przychodzę do pracy powtarzając sobie, że
tego dnia już na pewno znajdę przyczynę problemów, usunę ją i będę mogła wyznaczyć datę
publicznego debiutu Scarlett. Niestety, problem wydaje się coraz poważniejszy i termin
zakończenia pracy stał się zupełnie nieokreślony.
Mitch miał ochotę powiedzieć jej, że za bardzo zaangażowała się w tę pracę, ale nie mógł
się na to zdobyć. To zresztą nie doprowadziłoby do niczego: dla Caroline nie istniała różnica
między pracą i życiem.
– Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Nie wiem, co mógłbyś zrobić – westchnęła ze znużeniem. – Nikt nie może machnąć
czarodziejską różdżką i sprawić cudu. Muszę po prostu tak długo sprawdzać program, aż
wreszcie znajdę błąd.
– A jeśli to ci się nie uda?
– To niemożliwe – orzechowe oczy Caroline skamieniały. – Wiem, że ten system będzie
działał. Cała moja kariera od tego zależy. Długo namawiałam inwestorów i zarząd, aby
zainwestowali pieniądze w ten projekt. Według niektórych z nich, chciałam zrealizować
pomysły z zakresu science-fiction. Wiem, że jestem o krok od stworzenia sztucznej
inteligencji, i nie zamierzam się poddawać.
– Caroline... – Mitch nie wiedział, czy powinien przygotować ją na przyjęcie ewentualnej
porażki, czy też raczej zapewnić, że bez wątpienia rozwiąże ten problem. A może byłoby
najlepiej, gdyby po prostu ją przytulił i pozwolił się wypłakać? Niestety, dzieliło ich szerokie
biurko i nie mógł zrealizować tego pomysłu, choć uważał, że każdy człowiek czasem
potrzebuje słowa otuchy i przyjacielskiego gestu. Wiedział, że nim zdążyłby wstać z fotela i
obejść biurko, Caroline zamknęłaby się jak ostryga.
– Skoro nie mogę ci pomóc, to pozostaje mi tylko nie przeszkadzać – powiedział w
końcu. Nie wiedział, jak pokonać dzielącą ich przepaść.
– Dziękuję. – Caroline wstała i wyszła zza biurka. – Jestem ci wdzięczna za poprawki.
Przejrzeje, gdy tylko znajdę wolną chwilę.
– Nie musisz się śpieszyć – odrzekł, również wstając z fotela. – Zapewne uda mi się
przeżyć kilka dni bez czytania twoich irytujących uwag.
– Irytujących? – Caroline zmarszczyła brwi. – Dlaczego tak uważasz?
– Ponieważ równie dobrze mógłby napisać je ktoś zupełnie mi obcy.
– Przepraszam cię, Mitch – Caroline opuściła wzrok. – Wiem, że zachowuję pewien
dystans...
– Pewien dystans? – przerwał jej. – Tak, mniej więcej taki jak stąd do Neptuna.
– Wiesz dlaczego – odrzekła, zdobywając się na odwagę.
– Bo zbyt silne naciskałem?
– Ponieważ wzbudzasz we mnie uczucia, które....
– Caroline, musimy porozmawiać, i to natychmiast! – przerwał jej jakiś ochrypły męski
głos.
Niewiele brakowało, a Mitch głośno by zaklął. Caroline już miała powiedzieć coś, co
musiałoby doprowadzić do szczerej rozmowy. Co wtedy? Akceptacja czy kolejna odmowa?
Niestety, to już na zawsze miało pozostać tajemnicą. W drzwiach do gabinetu Caroline
stał Bob Stafford. Miał taką minę, jakby chciał kogoś zamordować.
– Co się stało? – Kobieta zbliżyła się do niego. Stafford zerknął na jej gościa.
– Czy mam poczekać na korytarzu? – spytał Mitch.
– Nie, możesz zostać – odrzekł Stafford po chwili namysłu. – Jesteś już członkiem
zespołu. Zresztą, wkrótce i tak byś się dowiedział.
– Dowiedział? O czym? – wtrąciła Caroline. Stafford zamknął starannie drzwi.
– Dyrektor The Richmond Group właśnie ogłosił, że zademonstrują publicznie system
VIC – powiedział zimno.
– Co takiego? To niemożliwe! – wykrzyknęła Caroline.
– Doprawdy? Powiedz to dziennikarzowi z „PC Imaging”, który właśnie dzwonił do
mnie, żeby się dowiedzieć, co MediaTech sądzi na temat pierwszego optycznego,
inteligentnego komputera.
– To jakaś kaczka – stwierdziła Caroline, ale wyraźnie zbladła. – Niemożliwe, żeby VIC
był już gotów.
– Czemu zatem The Richmond Group organizuje w przyszłym tygodniu pokaz,
zapraszając tylko wybranych dziennikarzy, swoich głównych inwestorów i paru najbardziej
znanych ludzi z branży?
– To nie mogło się zdarzyć – wymamrotała Caroline, wspierając się o biurko. – To po
prostu niemożliwe.
Mitch bez trudu zrozumiał, o co chodzi. Wcale się nie dziwił, że Caroline doznała szoku,
a Stafford wyglądał tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć. The Richmond Group była
największą konkurentką MediaTech. Jeśli rzeczywiście ich komputer optyczny był już gotów
do sprzedaży, był to niezwykle poważny cios dla przedsiębiorstwa zarządzanego przez
Stafforda. Mogło to znaczyć, że grube miliony zainwestowane w projekt Caroline pójdą w
błoto. Zarząd mógł łatwo dojść do wniosku, że wobec porażki i technicznych kłopotów z
ukończeniem systemu OHARA, należy skasować projekt i ograniczyć dalsze straty.
– Czy jest pan całkowicie pewien tych informacji, panie Stafford? – zapytał.
– Tak – potwierdził dyrektor. – Po telefonie od dziennikarza sam zadzwoniłem do kilku
znajomych. Dwie osoby, jedna z Cal-Techu, druga z Computer Labs, przyznały, że otrzymały
zaproszenie na pokaz.
– Dlaczego zatem my nic o tym nie wiemy? – zdziwiła się Caroline. – Takich wiadomości
nie można długo utrzymać w sekrecie.
– Z tego, co wiem, Richmond przeprowadził błyskawiczną akcję.
– To ma być prewencyjne uderzenie – gniewnie prychnęła Caroline.
– Też tak myślę. Randall Thalberg powiedział mi, że dostał zaproszenie dopiero wczoraj.
– Kiedy ma odbyć się pokaz?
– W poniedziałek.
– Przecież to absurd! – wykrzyknęła Caroline. – Zawsze byliśmy daleko przed nimi!
– Te czasy minęły – Stafford nie próbował skryć sarkazmu. – Najwyraźniej Howard
Richmond zaprojektował swój komputer bez żadnych błędów.
To był prawdziwy policzek.
– Caroline, co to takiego VIC? – spytał Mitch, mając nadzieję, że w ten sposób
powstrzyma wybuch.
– Verbally Interactive Computer – odpowiedziała, patrząc na niego tak, jakby był jakimś
przedmiotem. – The Richmond Group starała się zrealizować ten sam schemat co my, ale
uruchomili swój komputer optyczny w rok po tym, jak skończyliśmy budować OHARA.
– Czy zamierzali również stworzyć taki sam program jak Scarlett?
– Tak, ale również pozostali daleko w tyle. Dziesięć miesięcy temu dowiedzieliśmy się,
że padła ich podstawowa baza danych. Nie mogli jej tak szybko zrekonstruować.
– Takie plotki są często zupełnie bezpodstawne – zauważył spokojnie Mitch.
– Nie tym razem – odrzekła. – Trzy dni później Richmond zwolnił swoich dwóch
głównych programistów, odpowiedzialnych za opracowanie bazy danych. Jeden z nich tak się
wściekł, że poszedł z tym do prasy.
– Może to tylko zemsta zwolnionego pracownika?
– Nie. Mówię ci, Mitch, że VIC padł! Zaprojektowana przez nich baza nie mogła
pomieścić wszystkich informacji, jakie usiłowali w nią wtłoczyć. Richmond nie mógł
skończyć VIC-a, chyba że... – Caroline urwała, a jej twarz wyraźnie stężała. – Chyba że
zdobyli sprawną bazę danych z innego źródła.
– Powoli, Caroline – powiedział Mitch. – Czy chcesz w ten sposób powiedzieć, że...
– Pozwól jej dokończyć – wtrącił Stafford. – Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że
Caroline dopiero teraz o tym pomyślała. To była moja pierwsza myśl po tym, jak
dowiedziałem się o pokazie.
– Jest tylko jedno wyjaśnienie – Caroline usiłowała przekonać Mitcha. Gorąco pragnęła,
aby jej uwierzył. – W jakiś sposób Howard Richmond dobrał się do Scarlett.
Grogan uznał, że ma do wyboru trzy interpretacje. Po pierwsze, być może Caroline
przesadza i błędnie ocenia sytuację. Po drugie, być może po prostu nie umie przegrywać. Po
trzecie, być może ma rację. Mitch nie chciał z góry odrzucać jej podejrzeń, ale wiedział, że
jeśli nawet ma rację, to nie powinna tego głośno mówić.
– Caroline, bez jakiegoś dowodu to stwierdzenie jest oszczerstwem – ostrzegł ją. – Czy
masz dowody?
– Jeszcze nie, ale będę miała.
– W jaki sposób zamierzasz je zdobyć? Chcesz napaść na biuro The Richmond Group i
zmusić torturami Howarda, aby się przyznał?
– Czy masz mnie za idiotkę, Mitch? – Caroline przeszyła go wzrokiem. – Dobrze wiem,
jak trudno jest dowieść szpiegostwa przemysłowego.
– Wobec tego przestań wysuwać takie oskarżenia, bo ktoś cię pozwie o oszczerstwo.
– Dlaczego? Zamierzasz rozgłosić, o czym tutaj mówiliśmy?
– Po prostu nie chcę, abyś chlapnęła coś, czego mogłabyś później żałować – cierpliwie
przekonywał ją Mitch.
– Nie zamierzam się poddawać!
– Wcale tego nie sugeruję. Po prostu uważaj, co i do kogo mówisz, zgoda? – odrzekł. –
Nie zapominaj, że jestem również policjantem.
– Wobec tego sam coś zrób!
– Na jakiej podstawie? Mam się oprzeć na twoim wewnętrznym przekonaniu, iż The
Richmond Group nie mogło cię dogonić? To nie jest dostateczna podstawa do rozpoczęcia
śledztwa.
– On ma rację, Caroline – dodał Stafford. – W tej chwili nie posiadamy żadnego dowodu,
że Richmond naruszył prawo. Nie możemy złożyć oficjalnej skargi bez konkretnych śladów
czy choćby poszlak.
– Zróbcie wewnętrzne śledztwo – poradził Mitch. – Ed Newton z pewnością wie, czego
powinien szukać. Jeśli ktoś z MediaTech sprzedał komuś tajemnicę, to musiał pozostać po
tym pewien ślad.
– Doskonale – Caroline była wyraźnie zła z powodu reakcji Mitcha na całą sytuację. – W
poniedziałek Ed wraca z wakacji. Bob, masz mu powiedzieć, aby zajął się dochodzeniem.
Tymczasem nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami – prychnęła i podeszła do biurka.
– Co zamierzasz? – spytał Mitch.
– Umówić się na spotkanie z Vikiem – odrzekła, podnosząc słuchawkę telefonu.
– W jaki sposób?
Caroline zmierzyła go ostrym wzrokiem.
– Lepiej, żeby pan o tym nie wiedział, poruczniku Grogan!
W ciągu kilku minut Mitch został zdegradowany z rangi współpracownika do pozycji
zwykłego człowieka z zewnątrz.
– Caroline, lepiej uważaj! – ostrzegł ją ponownie. – Możesz się łatwo sama narazić na
zarzut szpiegostwa! Nie powinnaś ryzykować!
– Nie martw się, wiem, co robię – odpowiedziała zimno. – Gdy zdobędę już dowód, że
Howard ukradł oprogramowanie, natychmiast cię zawiadomię.
Uznał, że będzie lepiej, jeśli natychmiast wyjdzie. Postanowił zerwać umowę z
MediaTech. Mogło jeszcze dojść do otwarcia urzędowego śledztwa, a w takim wypadku jego
związek z firmą Caroline stałby się kłopotliwy.
– W porządku, ale bądź ostrożna – Mitch spojrzał na Stafforda z wyraźną desperacją. –
Niech pan pilnuje, żeby nie zrobiła jakiegoś głupstwa, dobrze?
– Do widzenia, Mitch – pożegnała go chłodno, nim Stafford zdążył coś powiedzieć.
– Do widzenia. – Mężczyzna odwrócił się i wyszedł. Stafford zamknął za nim drzwi.
– Co zamierzasz? – spytał Caroline.
– Dzwonię do Evana – odrzekła, wykręcając numer telefonu eksmęża. – Zmuszę go, żeby
zorganizował mi prywatną sesję z Vikiem.
Caroline poznała Evana Converse na krótko przed swoim trzecim doktoratem. Była wtedy
poważną, praktyczną, dwudziestodwuletnią dziewicą; w całym swoim dotychczasowym życiu
była na randce może z pięć razy. Evan miał dwadzieścia pięć lat i również kończył doktorat z
nauk komputerowych. Jego rozprawa dotyczyła budowy komputera zdolnego do rozumienia
mowy, co znakomicie uzupełniało pracę Caroline na temat sztucznej inteligencji.
Początkowo Caroline sądziła, że trudno o lepiej dobrane małżeństwo. Converse był,
podobnie jak ona, ostrożny i praktyczny w sprawach życiowych, a jednak snuł dokładnie takie
same marzenia. Udało mu się przekonać Caroline, że razem zbudują pierwszy na świecie
komputer, z którym można by się porozumiewać za pomocą mowy. W rzeczywistości jednak
nie musiał jej wcale przekonywać – Caroline zawsze o tym marzyła i nigdy nie wątpiła, że
zrealizuje to marzenie, sama lub z czyjąś pomocą. Uznała natomiast, że podjęcie współpracy
z kimś, kto mógłby jej pomóc w pokonaniu przeszkód, jest sensownym pomysłem.
W ten sposób zdołała przekonać siebie, że jest zakochana w Evanie i dokładnie z tego
powodu ich małżeństwo zakończyło się klęską. Mąż wprawdzie marzył o tym samym co ona,
ale w praktyce niewiele potrafił jej pomóc w rozwiązywaniu trudnych problemów
konstrukcyjnych. Nie okazał się również partnerem zdolnym do podtrzymania jej w chwilach
zwątpienia. Wręcz przeciwnie, w miarę postępującego rozkładu ich małżeństwa, Evan w
coraz większym stopniu stawał się dla niej obciążeniem, przede wszystkim dlatego, że nie był
w stanie spokojnie uznać jej wyższości intelektualnej. Jego zawiść zatruła domową atmosferę.
Ostateczny kryzys w ich związku nastąpił, gdy Caroline zaszła w ciążę. Evan nie mógł
zrozumieć, dlaczego żona nie chce się zgodzić na aborcję, skoro cały ich czas pochłaniały
badania naukowe. Caroline nie dała się przekonać i Evanowi nie pozostało do zrobienia nic,
jak tylko narzekać.
Gdy Caroline poroniła w szóstym miesiącu, w naturalny sposób oczekiwała od męża
pomocy i wsparcia psychicznego. Natychmiast jednak przekonała się, że Evan jest bardzo
zadowolony, iż teraz nic nie będzie odciągać jej od pracy.
W miesiąc później złożyła pozew o rozwód. Evan początkowo się opierał i próbował ją
odzyskać, ale w końcu pogodził się z myślą, że rozwód jest nieunikniony. Po rozstaniu
Caroline przyjęła propozycję objęcia stanowiska głównego projektanta w MediaTech, gdzie
miała się zająć zbudowaniem optycznego komputera. Niestety, Evanowi powiodło się gorzej.
Minął rok, nim wreszcie znalazł odpowiednią pracę w The Richmond Group, gdzie
powierzono mu zaprojektowanie procesora zdolnego do komunikacji za pomocą mowy.
Caroline spodziewała się, że Evan będzie jej zazdrościł pozycji związanej ze znacznie
większą władzą i odpowiedzialnością, ale tym razem się pomyliła. Gdy ochłonęli po procesie
rozwodowym, okazało się, że są w stanie nadal się przyjaźnić. Nie spotykali się wprawdzie na
gruncie towarzyskim, ale przede wszystkim dlatego, że oboje prawie całkowicie zrezygnowali
z takich kontaktów. Od czasu do czasu Evan wpadał do niej, aby porozmawiać i dowiedzieć
się, co słychać. Wszystko odbywało się w niezwykle kulturalny sposób i Caroline była z tego
zadowolona. Wcale nie nienawidziła byłego męża, trudno było nawet powiedzieć, że go nie
lubi. Po prostu nie powinna była wychodzić za niego za mąż.
Caroline wiedziała, że próba wykorzystania znajomości z Evanem w celu zyskania
dostępu do systemu VIC-a postawi go w trudnej sytuacji, ale niewiele ją to obchodziło. Po
prostu musiała zobaczyć komputer konkurentów, i to przed publicznym pokazem. Gdyby to
jej się nie udało, musiała przynajmniej zdobyć zaproszenie.
Niestety, gdy zadzwoniła do The Richmond Group, okazało się, że doktora Converse nie
ma w pracy. Caroline wolała nie zdradzać swego nazwiska, nie mogła więc zostawić żadnej
wiadomości. Zamiast tego zadzwoniła do Evana do domu i nagrała na automatyczną
sekretarkę prośbę, aby czym prędzej do niej zatelefonował.
Przez cały weekend Evan się nie odezwał. Caroline uznała, że pewnie wyjechał, i zaczęła
gorączkowo poszukiwać innego sposobu, aby uzyskać zaproszenie. Obdzwoniła wszystkich
przyjaciół i znajomych, aż w końcu znalazła kogoś, kto dostał zaproszenie, lecz nie mógł z
niego skorzystać.
W ten sposób w poniedziałek o czwartej po południu Caroline znalazła się w The
Richmond Group i przedstawiła się wartownikowi jako doktor Leister. Przechodząc przez
przestronny, ultranowoczesny hol myślała, że skoro Grogan potrzebuje dowodu kradzieży,
ona mu go dostarczy, i to niezależnie od tego, ile to ją będzie kosztować.
11
W holu kręciło się już kilkanaście osób, popijając szampana i czekając, aby sprawdzić,
czy szumny opis zawarty w rozesłanych zaproszeniach odpowiada rzeczywistości. Caroline
znała większość zebranych; byli wśród nich najwybitniejsi uczeni od komputerów.
Wzięła podany przez kelnera kieliszek szampana i ruszyła w stronę grupki kolegów.
– Doktor Hunter, jak się cieszę, że panią widzę – zastąpił jej drogę Paul Bradley,
dziennikarz z „PC Imaging”. – Węszy pani, co u konkurencji?
– Przyszłam z ciekawości, tak jak wszyscy – odpowiedziała. Nie miała ochoty na
rozmowy z dziennikarzami. Spróbowała go ominąć, ale Bradley był uparty.
– Bob Stafford nie chciał skomentować wiadomości na temat dzisiejszego pokazu. Czy
pani zechciałaby coś powiedzieć?
– Wolę poczekać, aż zobaczę, jak działa Vic.
– Jest pani zazdrosna?
– Sam pan wie, że to wykluczone. – Niewiele brakowało, a Caroline zazgrzytałaby
zębami. – Jestem zawsze gotowa pochwalić każde prawdziwe osiągnięcie, które przybliża nas
do rozwiązania problemu sztucznej inteligencji.
– To bardzo słuszne i niezobowiązujące stwierdzenie – uśmiechnął się Paul. – Niestety,
nie nadaje się do zacytowania.
– Właśnie dlatego to powiedziałam – odrzekła z miłym uśmiechem i podeszła do grupki
ekspertów komputerowych, których poznała już w początkach swojej kariery. Dzwoniła do
niektórych z nich, starając się o zaproszenie, ale dopóki nie dowiedziała się, czy wybierają się
na pokaz, rozmawiała z nimi w taki sposób, aby nie mogli się domyślić, czy ona również jest
zaproszona. Dzięki temu teraz nikt nie był zdziwiony jej widokiem. Było to zresztą w pełni
naturalne, gdyż w holu widać było przedstawicieli wielu innych firm, konkurujących z The
Richmond Group.
Na ogół wszyscy byli bardzo zdziwieni, że The Richmond Group wygrało wyścig z
MediaTech. Większość ekspertów spodziewała się zwycięstwa Caroline.
Howard Richmond dołożył starań, aby pokaz wypadł uroczyście. I nikogo to nie dziwiło.
Dotychczas większość specjalistów uważała The Richmond Group za hałaśliwą, lecz niezbyt
poważną firmę. Howard był niewątpliwie bardzo szczęśliwy, że wreszcie może utrzeć nosa
swym przeciwnikom.
Przysłuchując się rozmowom, Caroline starała się zapomnieć o zdenerwowaniu.
Rozglądała się wokół, poszukując Evana. Chciała z nim porozmawiać, mimo że wydawało się
jej nieprawdopodobne, aby wiedział o kradzieży, jeśli rzeczywiście miała ona miejsce. Evan
miał swoje wady, ale był człowiekiem uczciwym i nigdy nie zgodziłby się na współudział w
przestępstwie. Ponieważ nie był głównym projektantem, nie było powodu, aby znał prawdę.
Najprawdopodobniej znało ją tylko parę osób w całej The Richmond Group.
Było natomiast możliwe, że Evan umożliwiłby jej zapoznanie się z systemem VIC-a na
osobności. Caroline bardzo wątpiła, czy podczas publicznego pokazu uda się jej dowiedzieć
czegoś istotnego, a potrzebowała niewątpliwych dowodów kradzieży. Mogła je zdobyć tylko
wtedy, gdyby udało się jej zbadać bazę danych komputera i porównać ją ze Scarlett. Nic
innego nie przekonałoby sędziego.
Niestety, Evana nie było nigdzie widać. Zamiast niego Caroline zauważyła dobrze znaną
wysoką postać z szerokimi ramionami i bujną czupryną. Niewiele brakowało, a na ten widok
upuściłaby kieliszek.
– Bardzo przepraszam – powiedziała do kolegi, z którym właśnie rozmawiała, po czym
podeszła do mężczyzny.
– Mitch? – Grogan odwrócił się w jej stronę i Caroline poczuła, że serce podchodzi jej do
gardła. Więc jednak przyszedł! Mimo sceptycznych uwag, przyszedł na pokaz! – Co ty tu
robisz? – spytała.
– Jak już ci powiedziałem, lubię wiedzieć, co się dzieje w obszarze mojej jurysdykcji –
odrzekł z szerokim uśmiechem. Nie miał wątpliwości, że ucieszyła się na jego widok.
– Jak zdobyłeś zaproszenie?
– Mam swoje metody – odrzekł z przebiegłym uśmiechem. – Zajmuję się przestępstwami
komputerowymi już od dawna i mam w tej branży wielu znajomych, na których mogę
polegać. Na moje seminarium o zabezpieczaniu przedsiębiorstw przychodziło wielu szefów
ochrony, nie tylko Ed Newton. A co z tobą? Może będzie lepiej, jeśli nie spytam, skąd masz
zaproszenie?
Caroline uznała, że może powiedzieć mu prawdę. W końcu jedyne wykroczenie, jakie
popełniła, to podanie wartownikowi fałszywego nazwiska.
– Mitch, czy przyszedłeś tu, bo... bo mi uwierzyłeś? – spytała. Nie chciała robić sobie
nadmiernych nadziei, ale to jedno musiała wiedzieć.
– Sz... cicho – Mitch położył jej palec na ustach. – Tutaj lepiej nie rozmawiajmy o takich
sprawach.
Caroline rozejrzała się wokół. W pobliżu stało kilku dziennikarzy. Miała wrażenie, że nie
zwracają na nią uwagi, ale wolała nie ryzykować. Nie miała ochoty zobaczyć następnego dnia
wielkich nagłówków typu „Doktor Hunter oskarża konkurencję o kradzież”.
Kiwnęła głową na zgodę, ale w głębi serca była bardzo rozczarowana. Zachowanie
Grogana podczas ich rozmowy w MediaTech zraniło ją głęboko. Liczyła na jego poparcie.
Albo przypadkiem, albo celowo, Mitch odwrócił jej uwagę od zbliżającego się pokazu
opowieściami o dzieciach. Zaczęły się już wakacje. Sam niemal cały czas włóczył się po
okolicy, Rutnann już stęskniła się za przedszkolem, a Janis... Po pierwszym dniu pracy w
MediaTech przez cały wieczór opowiadała, jak tam wspaniale, ale później się uspokoiła.
Faktycznie, trudno z niej było wyciągnąć choć słowo na temat pracy. Podobnie jak Caroline,
Janis często zamykała się w swoim prywatnym, matematycznym świecie i nie zwracała uwagi
na otoczenie.
Caroline usiłowała skupić uwagę na jego słowach, ale właściwie nie rozumiała, co do niej
mówi. Natomiast niski ton głosu podziałał na nią uspokajająco. Była zadowolona, że
przyszedł, choć nie wiedziała jeszcze, dlaczego to zrobił.
W tym momencie w holu pokazał się wreszcie Howard Richmond. Zachowywał się jak
książę otoczony tłumem poddanych. Caroline poczuła, że znów się denerwuje. Nigdy nie
lubiła tego faceta, a teraz miała w swoim przekonaniu wszelkie powody, żeby go nienawidzić.
W jego szarmanckich manierach i łatwym uśmiechu było coś fałszywego. Śmiał się tylko
ustami, jego oczy pozostawały zimne i przenikliwe. Według Caroline, był wyrachowanym
graczem. Patrzyła, jak Howard przebija się przez tłum w jej kierunku i usilnie próbowała
zapanować nad nerwami.
Wyraz jego twarzy, gdy dostrzegł ją wśród gości, był dla Caroline wystarczającym
uzasadnieniem trudów, jakie kosztowało ją zdobycie zaproszenia. Na krótką chwilę z twarzy
Howarda zniknął uśmiech, a w jego oczach pojawiło się zaskoczenie i strach. Szybko się
opanował, ale ona wiedziała już, że Richmond się przestraszył.
– Caroline, jak miło, że przyszłaś – powiedział, podając jej rękę.
– Dziękuję, Howardzie – zmusiła się do uniesienia dłoni.
– Jestem ci wdzięczna za zaproszenie.
Mężczyzna wyglądał tak, jakby chciał zaprotestować, ale wokół było zbyt wielu
dziennikarzy. Caroline zaryzykowała, stawiając na to, że Howard nie zechce się narazić na
publiczną awanturę. Miała rację.
– Wydaje mi się, że jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy – Howard zwrócił się do Mitcha.
– To Mitch Grogan – wyjaśniła mu Caroline. – Mój stary przyjaciel.
– Och, cieszę się ze spotkania pana, panie Grogan. Mam nadzieję, że spodoba się panu
pokaz. – Spojrzał na Caroline.
– Jestem pewien, że dla ciebie będzie to fascynujące wydarzenie, moja droga.
Nie czekając na odpowiedź, podszedł do następnej grupki gości.
– Czemu nie powiedziałaś mu, kim jestem? – zainteresował się Mitch.
– Przecież wyjaśniłam, że jesteś moim przyjacielem – odrzekła z niewinnym uśmiechem.
– To prawda, mam nadzieję?
– Prawda, choć chyba za wcześnie mówić o starej przyjaźni.
Tym razem Caroline się nie zarumieniła, choć Mitch patrzył na nią w swój zwykły,
prowokacyjny sposób. Myślała o czekającym ją starciu z Howardem i wolała nie rozpraszać
się na głupstwa.
– Pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli Richmond nie dowie się jeszcze o moich
podejrzeniach – wyjaśniła Mitchowi.
– Wystarczy, że jest zaciekawiony.
– Caroline, przecież z pewnością wie, że go podejrzewasz – odrzekł Mitch. Mówił
szeptem. – Inaczej by cię zaprosił.
– No cóż, jeśli okaże się, że mam rację... wiesz, o czym mówię, to Howard jeszcze
pożałuje swoich błędów.
Nim Mitch zdążył odpowiedzieć, Richmond poprosił wszystkich o uwagę. Otworzył
drzwi do niewielkiej sali wykładowej i zaprosił tam gości. Po bokach podestu siedzieli
konstruktorzy i programiści, odpowiedzialni za poszczególne fragmenty systemu VIC-a. Na
środku, jaskrawo oświetlony, stał niewielki komputer, monitor i klawiatura.
Caroline i Mitch usiedli w czwartym rzędzie, pośrodku. Wprawdzie Caroline wolałaby
siedzieć bliżej, ale nie miało to większego znaczenia. W sali było tylko siedemdziesiąt pięć
miejsc i wszyscy dobrze widzieli podium.
Howard Richmond wszedł na scenę. Zachowywał się niczym karnawałowy wodzirej.
– Panie i panowie, gdy w 1990 roku w Bell Laboratories udowodniono, że można
zbudować optyczny komputer cyfrowy, rozpoczął się wyścig, kto pierwszy skonstruuje taką
maszynę, zwiastując nadejście nowej rewolucji technicznej, o jakiej marzył na przykład Isaac
Asimov. Panie i panowie, chciałbym przedstawić państwu zwycięzcę tego wyścigu. Oto Vic,
pierwszy komputer zdolny do rozumienia mowy. Proszę podziwiać jego umiejętności.
Jeśli Howard oczekiwał oklasków, to gorzko się zawiódł. Sceptyczni widzowie czekali na
dowody. Richmond zwrócił się do komputera.
– Dzień dobry, Vic.
– Dzień dobry, doktorze Richmond.
– Vic, mamy tu licznych gości, którzy chcieliby się czegoś o tobie dowiedzieć.
– Cóż takiego chcieliby wiedzieć? – Komputer mówił niskim, męskim głosem.
– Powiedz im, jak zostałeś zbudowany i co jest twoim zadaniem.
Ku zdumieniu gości, Vic posłusznie wykonał polecenie. Tylko Caroline i Mitch nie byli
tym zaskoczeni. Caroline siedziała spięta, mocno zaciskając pięści. Gdy mężczyzna delikatnie
pogłaskał wierzch jej dłoni, kurczowo chwyciła go za rękę.
Mitch głaskał wolnym kciukiem jej rękę, ale niemal całą uwagę skupił na ocenie
odpowiedzi Vica. Richmond zadawał mu serię pytań. Męski głos komputera był wyraźnie
inny niż głos Scarlett. Brakowało mu płynności, poszczególne słowa wydawały się niezależne
od pozostałych, mówił bez śladu intonacji. W przeciwieństwie do Scarlett, która idealnie
naśladowała głos ludzki, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że Vic to maszyna.
Mitch wiedział, że sprawa głosu ma drugorzędne znaczenie dla pytania, czy Vic
wykorzystuje rozwiązania ze Scarlett. W obu komputerach symulator mowy działał zupełnie
niezależnie od głównej bazy. Vic odpowiadał na pytania poprawnie i bez wysiłku. To robiło
wrażenie.
W końcu Richmond odsunął się nieco na bok i zaprosił gości do zadawania pytań. Inaczej
nie przekonałby nikogo, że odpowiedzi komputera nie zostały wcześniej nagrane na dysk. To
była okazja, na którą czekała Caroline.
Ktoś spytał Vica, ile elementarnych operacji na sekundę jest w stanie wykonać. Kto inny
spytał o pojemność pamięci.
– Vic, jaka jest dokładna dziesiętna wartość ułamka dwie jedenaste? – padło następne
pytanie. W sali rozległ się głośny szmer, ale zaraz zapadła cisza. Wszyscy niespokojnie
czekali na odpowiedź.
– Czy jesteś pewien, że chcesz, abym zaczaj ten rachunek? Ułamek ten ma nieskończone
rozwinięcie dziesiętne, zero przecinek jeden, osiem, jeden, osiem i tak w nieskończoność.
Należałoby raczej podać żądaną dokładność rozwinięcia.
Żaden normalny komputer nie byłby w stanie udzielić takiej odpowiedzi. Wszyscy zaczęli
bić brawo, tylko Caroline zacisnęła konwulsyjnie palce na dłoni Mitcha. Była blada z
wściekłości. Mitch miał wrażenie, że nie może się doczekać, żeby zadać swoje pytanie.
W parę minut później, po kolejnej serii pytań, uznała, że przyszła kolej na nią. Gdy
wstała, Mitch wstrzymał oddech. Nie miał pojęcia, co ona zamierza powiedzieć.
– Vic, czy masz jakichś przyjaciół, a jeśli tak, to czy mógłbyś ich wymienić? – Caroline
niemal krzyknęła.
Grogan odetchnął. Jego zdaniem, nie zabrzmiało to zbyt groźnie, ale Richmond miał na
ten temat inne zdanie.
– Vic, zatrzymaj się – rozkazał, nim komputer zdążył odpowiedzieć, po czym uśmiechnął
się pobłażliwie do Caroline. – Proszę pani, to jest komputer, a nie członek klubu ludzi
samotnych. Jestem pewien, że wszyscy z państwa zgodzą się ze mną, iż trudno oczekiwać,
aby komputer miał przyjaciół lub choćby rozumiał pojęcie przyjaźni.
Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Parę osób spojrzało na Caroline z wyraźnym
zdziwieniem. Richmond nie dał jej drugiej szansy.
– Czy są jeszcze jakieś pytania? Proszę podnosić ręce, bardzo proszę – powiedział. Od tej
chwili wywoływał pytających po nazwisku i w pełni kontrolował sytuację. Trwało to ponad
godzinę, aż wreszcie Richmond uprzejmie stwierdził, że chyba już pora napić się szampana.
Pokaz dobiegł końca.
Wszyscy wstali i zaczęli klaskać, jednocześnie komentując działanie nowego komputera.
W głosach zebranych ekspertów słychać było podniecenie i zaskoczenie. Caroline nie mogła
tego wytrzymać, miała ochotę krzyczeć. Chciała powiedzieć tym wszystkim durniom, że
oklaskiwali efekt jej wysiłków, a nie tego złodzieja i szarlatana Richmonda. W jakiś sposób
zdołał ukraść Scarlett i teraz bezczelnie zademonstrował ją światu jako swoje dzieło. Nie
ujdzie mu to na sucho! Postanowiła, że niezależnie od wszystkich okoliczności udowodni, iż
Richmond jest złodziejem, i dopilnuje, aby dostał maksymalny wyrok.
Caroline była taka wściekła, że nawet nie zauważyła, kiedy Mitch chwycił ją za rękę i
pociągnął w stronę wyjścia. Gdy wreszcie na niego spojrzała, dostrzegł w jej oczach furię.
– Mitch...
– Nie tutaj, Caroline – pokręcił głową. – Musimy porozmawiać w jakimś spokojnym
miejscu.
– Może u mnie? – zaproponowała. Wiedziała, że mężczyzna ma rację.
– Będę u ciebie za pół godziny.
– Nie, chwileczkę, jeszcze muszę coś załatwić.
– Tylko nie próbuj konfrontacji z Richmondem – syknął. To nie była prośba, tylko
polecenie.
– Nie zamierzam – Caroline sama wiedziała, że to byłaby głupota. – Jest tu ktoś, z kim
muszę porozmawiać.
– Kto?
Zamiast odpowiedzieć, Caroline rozejrzała się wokół wypatrując swego eksmęża. Evan
Converse stał po drugiej stronie holu. Ruszyła w jego stronę.
Mitch wolał nie zostawiać jej samej. Po drodze zastanawiał się, co też ona wymyśliła i
kim jest ten wysoki szczupły mężczyzna w okularach, z którym najwyraźniej chciała
porozmawiać.
– Cześć, Evan.
Mężczyzna szczerze ucieszył się ze spotkania. Uśmiechnął się i ucałował ją w policzek.
– Caroline! Jak się masz?
– Wciąż jestem w stanie szoku. Ten twój komputer świetnie się zaprezentował.
– Dziękuję, ale to nie jest mój komputer. Jestem tylko członkiem zespołu.
– Nie bądź taki skromny. Wykonaliście wspaniałą robotę.
– Dziękuję ci, Caroline. – Evan znów pocałował ją w policzek. – Twoja pochwała ma dla
mnie wielkie znaczenie. Posłuchaj... bardzo przepraszam, że nie odezwałem się do ciebie, ale
to był zwariowany weekend. Miałem na głowie przygotowania do pokazu i nowy problem,
którym właśnie zacząłem się zajmować... Czy wiesz, że Howard powierzył mi opracowanie
nowej wersji VTPa dla robota, którego właśnie projektujemy?
– Nie wiedziałam.
– Co to takiego VIP? – wtrącił Mitch, głównie po to, aby zwrócić na siebie uwagę.
– Przepraszam, ale nie pamiętam, abyśmy się kiedyś poznali – odrzekł Evan, mierząc go
uważnym spojrzeniem.
– Przepraszam – wtrąciła Caroline. – Zupełnie zapomniałam was przedstawić. To Mitch
Grogan, mój bliski przyjaciel.
– Grogan... Gdzieś słyszałem to nazwisko... Czy pracuje pan w MediaTech?
– Owszem, wykonuję dla nich pewne zlecenie – odpowiedział ostrożnie Mitch. Caroline
miała rację, zachowując w tajemnicy fakt, że podzieliła się swymi podejrzeniami z policją.
Powinni się czym prędzej stąd wynosić, bo w każdej chwili ktoś mógł go rozpoznać.
– Mitch, to jest Evan Converse. Mój były mąż.
Były mąż? W pierwszej chwili Mitch był po prostu zaskoczony, ale później zmierzył
Evana gniewnym spojrzeniem. Pomyślał, że to właśnie on nalegał, aby Caroline zgodziła się
na aborcję, i w ten sposób zapewne utwierdził ją w przekonaniu, że nie nadaje się na matkę.
Mimo to w miarę uprzejmie przywitał się z Evanem, który następnie wyjaśnił mu, że
skrót VIP oznacza verbal interface processor, czyli urządzenie do porozumiewania się z
komputerem za pomocą mowy. Caroline nie pozwoliła mu rozwodzić się nad swoją pracą.
– Evan, muszę z tobą porozmawiać – przerwała. – Czy możemy umówić się na kawę,
powiedzmy, jutro po południu?
Na szczupłej twarzy Evana pojawiał się wyraz wahania.
– Caroline, jeśli chodzi ci o Vica, to chyba rozumiesz, że nie mogę odpowiedzieć na
żadne pytanie...
– Evan, naprawdę musimy porozmawiać – nalegała. – Mam wrażenie, że czegoś tu nie
rozumiesz – dodała, ściszając głos.
Mitch pomyślał, że wyraźnie zaskoczony i zmieszany Converse ulegnie jej namowom, ale
w tym momencie na scenie pojawił się Richmond i wybawił go z kłopotu.
– Evan! Nareszcie cię znalazłem! – wykrzyknął, pośpiesznie podchodząc do nich. Zerknął
na Caroline i Mitcha. – Bardzo was przepraszam, ale fotoreporterzy chcą zrobić zdjęcia
członkom zespołu projektantów. Czekają na nas w sali wykładowej – powiedział, po czym
klepnął Evana po ramieniu, wysyłając go w drogę.
Converse spojrzał na Caroline tak, jakby chciał ją przeprosić, po czym zniknął w tłumie.
– Mam nadzieję, że nie próbowałaś wydobyć ze swego eksmęża żadnych sekretów Vica –
powiedział Howard, uśmiechając się lekceważąco. Mitch miał ochotę dać mu w łeb. Caroline
wyraźnie zesztywniała.
– Czy oskarżasz mnie o szpiegostwo przemysłowe? – spytała ostrym tonem.
– Ależ skąd! To był żart.
– Niezbyt zabawny.
– Och, bardzo przepraszam – rzucił Richmond, ale wcale nie sprawiał wrażenia kogoś
skruszonego. – Wiem, że trudno ci się pogodzić z faktem, iż wygraliśmy wyścig, ale mam
nadzieję, że jakoś to zniesiesz.
Mitch był dumny z zachowania Caroline, która zmierzyła Howarda gniewnym
spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziała. Wiedział, że miała na końcu języka oskarżenia o
szpiegostwo i kradzież, ale na szczęście nie odezwała się. Było znacznie lepiej, aby Howard
uważał, że Caroline nie umie przegrywać, niż przedwcześnie budzić jego czujność. Wiedział,
że i bez tego trudno będzie udowodnić, iż ukradł Scarlett.
Richmond przez chwilę czekał na odpowiedź, po czym wzruszył ramionami i dołączył do
członków swego zespołu.
– Dobrze zrobiłaś – mruknął Mitch, oddychając z ulgą.
– Chodźmy stąd – odpowiedziała Caroline. Na kawałku papieru napisała swój adres,
wcisnęła go Groganowi, po czym pośpiesznie wyszła.
– To była Scarlett. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nikt nie zdoła mnie
przekonać, że to nieprawda.
Od przyjścia Mitcha Caroline wciąż krążyła nerwowo po salonie. Nie udało mu się
jeszcze obejrzeć jej domu; nie zdziwił się bynajmniej, że dominującym przedmiotem w
salonie był komputer z dużym monitorem. Na fotelu naprzeciw Mitcha leżał zwinięty w
kłębek kot, zupełnie nie zwracając uwagi na zdenerwowanie swojej pani.
– Caroline, nic, co dziś powiedział Vic, nie może być uznane za dowód, iż został
zbudowany na podstawie ukradzionego projektu – tłumaczył cierpliwie Mitch. Miał nadzieję,
że Caroline w końcu się uspokoi.
– Aleja wiem, że tak jest!
– Skąd? Uklękła na sofie.
– Mitch, czy poznałbyś Ruthann, gdyby ktoś obciął jej włosy i przebrał za chłopca?
– Oczywiście, że tak.
– Wobec tego zaufaj mi, że Vic korzysta z bazy danych Scarlett. To ja ją stworzyłam.
Wiem, jak ona myśli. Vic odpowiedział dziś na każde pytanie dokładnie tak, jak
odpowiedziałaby Scarlett. Żaden komputer nie mógłby jej tak doskonale naśladować, chyba
że korzystałby z tego samego programu. W jakiś sposób Howard Richmond ukradł bazę
danych Scarlett. Musisz mi uwierzyć!
Mitch widział, jak ważne jest dla niej przekonanie go. To mogło wystarczyć Mitchowi
Groganowi, mężczyźnie zakochanemu w tej pięknej, lecz trudnej kobiecie, ale nie
porucznikowi Groganowi, detektywowi. Na szczęście nie musiał opierać się tylko na jej
podejrzeniach. Zachowanie Howarda Richmonda i przebieg pokazu wzbudziły i jego
wątpliwości.
– Wierzę ci – powiedział.
Caroline opadła na sofę i odetchnęła z ulgą. Chwilowo zapomniała nawet o Howardzie.
Chciała usłyszeć te dwa słowa i z wdzięczności gotowa była go ucałować.
– Zatem ty również zauważyłeś podobieństwo, tak?
– Nie, aleja rozmawiałem ze Scarlett tylko raz, i to krótko. Nie potrafię powiedzieć, jak
odpowiedziałaby na te pytania.
– Dlaczego więc mi uwierzyłeś? – Caroline siedziała z podwiniętymi nogami i
przyglądała mu się uważnie.
– W czwartek zachowywałeś się tak, jakbyś uważał, że oskarżam Richmonda o kradzież
tylko dlatego, iż nie potrafię pogodzić się z porażką.
– Przykro mi, ale musiałem wziąć pod uwagę i tę możliwość – odrzekł, ulegając pokusie i
delikatnie głaszcząc jej ramię.
– A jednak przyszedłeś na dzisiejszy pokaz.
– Owszem, ponieważ nie mogłem wykluczyć możliwości, że masz rację. Teraz jestem
niemal pewny, że tak jest.
– Dlaczego?
– Dlatego, że Howard nie miał żadnych powodów, aby cenzurować twoje pytanie, poza
obawą, iż Vic zna odpowiedź. Gdyby Vic odpowiedział, że nie wie, co to przyjaźń, nikogo by
to nie zdziwiło. Gdyby natomiast wyjaśnił to pojęcie, mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Na
dodatek mógł przecież powiedzieć „Caroline Hunter jest moją przyjaciółką”, na co pewnie
liczyłaś.
– Tak – przyznała Caroline. – Nie wątpię, że ludzie w Richmond próbowali oczyścić
pamięć z takich informacji, ale nie wierzę, aby to im się w pełni udało. Dlatego właśnie
Howard się przestraszył.
– Zgadzam się z tobą.
– Teraz rozumiesz, dlaczego muszę porozmawiać z Vikiem na osobności.
– Nie, nie, to wykluczone – pokręcił głową Mitch. – Nie możesz tego zrobić. W
najlepszym przypadku możesz sama zostać oskarżona o próbę kradzieży sekretów
konkurencyjnej firmy. W najgorszym, możesz nawet narazić się na zarzut sabotażu.
– Wobec tego co mam zrobić?
– Musisz przeprowadzić bardzo staranne wewnętrzne dochodzenie. Może zauważysz coś
podejrzanego w zachowaniu twoich współpracowników? Sprawdź, kto z nich przyjaźni się z
kimś z The Richmond Group. Później zaczniemy sprawdzać rachunki bankowe i przyjrzymy
się, kto dokonał ostatnio jakichś większych inwestycji. Jeśli któryś z twoich pracowników
przekazał Howardowi bazę danych, zapewne nie zrobił tego za darmo. Gdzieś wije się ślad z
zielonego papieru. Musimy go znaleźć i z pewnością znajdziemy. To tylko kwestia czasu.
– Ale ja nie mam czasu! – Caroline zeskoczyła z sofy. Znowu ogarnęło ją podniecenie. –
Słyszałeś, co Richmond dziś powiedział. Oni już zaczynają przygotowywać produkcję, a
jesienią zaczną sprzedawać Vica. Czy zauważyłeś, jak Lewis Granger natychmiast po pokazie
podszedł do Howarda? – dodała, ale Mitch najwyraźniej nie zrozumiał znaczenia tego faktu. –
Granger to przedstawiciel NASA, który od roku dopytywał się, kiedy wreszcie OHARA
będzie gotów. Przez jego ręce przechodzą wielomilionowe zamówienia rządowe. Musimy się
pośpieszyć, inaczej MediaTech poniesie ogromne straty! Nie mogę do tego dopuścić.
Mitch wstał z sofy, podszedł do kobiety i położył ręce na jej ramionach.
– Caroline, posłuchaj mnie. Tę sprawę należy załatwić zgodnie z prawem. Jeśli
zgromadzimy dostateczne dowody, sąd nakaże Howardowi zaprzestanie produkcji do chwili
rozstrzygnięcia sprawy. Musisz być cierpliwa. I pedantycznie dokładna.
– Dobrze – zgodziła się Caroline, choć nie przyszło jej to z łatwością. – Będziemy
postępować tak, jak ty chcesz – powiedziała, po czym spontanicznym ruchem przytuliła się
do niego. – Dziękuję ci, Mitch.
– O, proszę pani, ja tylko wykonuję swój zawód – odpowiedział, jednocześnie
przyciągając ją do siebie i całując we włosy.
Oboje świetnie wiedzieli, że chodziło tu o coś więcej. Caroline spojrzała mu w oczy.
– Jesteś głodny?
– Umieram z głodu – uśmiechnął się Mitch. – Czy w ten sposób chcesz mi uprzejmie dać
do zrozumienia, że mam iść, czy też zamierzasz coś przygotować?
– To drugie.
– Dobra. Nie chcę jeszcze iść do domu.
– Ja również chcę, abyś jeszcze został – odpowiedziała, wysuwając się z jego objęć. Na
jej policzkach pojawiły się rumieńce. – Zobaczę, co jest w lodówce.
12
Kuchnia Caroline była urządzona w sposób czysto funkcjonalny. Również jej system
gotowania był opracowany tak, aby zapewnić jak największą wydajność. Raz na miesiąc
Caroline poświęcała cały dzień na gotowanie i przyrządzone potrawy wstawiała do
zamrażarki. Dzięki temu problem przygotowania kolacji dla Mitcha sprowadzał się teraz do
wyjęcia odpowiedniego rondla i przygotowania sałaty. Grogan zadzwonił do domu i poprosił
Sama, aby uprzedził dziadka, że wróci później do domu, po czym zaofiarował Caroline swe
usługi jako kuchcik. Wspólnie przygotowali kolację w niecałe pół godziny.
W powietrzu wciąż można było wyczuć napięcie, ale teraz miało ono wyraźnie erotyczny
charakter. Mimo to podczas kolacji Mitch starał się skoncentrować na kwestii kradzieży.
Razem układali plan dochodzenia, w jaki sposób Howard zdobył bazę danych Scarlett.
Mitch przez cały czas mówił o „podejrzeniu dokonania kradzieży”, co bardzo
denerwowało Caroline. Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że to tylko policyjny
nawyk. Grogan wierzył, że Howard ją okradł, i chciał jej pomóc. Po raz pierwszy od śmierci
ciotki Liddy Caroline nie czuła się na świecie zupełnie sama. Czuła, że jest związana z tym
mężczyzną, który zresztą z każdą chwilą wydawał się jej coraz mniej przerażający.
– Caroline, jak już wspomniałem, musimy szukać związków między pracownikami
MediaTech i The Richmond Group – powiedział Mitch z pewnym wahaniem, gdy już
sprzątnęła ze stołu. – Nie sądzisz, że już znamy taki związek?
– O czym mówisz? – nie zrozumiała Caroline.
– O twoim eksmężu.
– Evan? – Pomysł, że on miałby być szpiegiem, wydał się jej wprost śmieszny. No, ale
Mitch nie znał go tak dobrze jak ona. – Czy chcesz powiedzieć, że Evan zapłacił mi fortunę,
abym zgodziła się sprzedać sekrety mojego komputera Howardowi?
– Oczywiście, że nie – odpowiedział, podając jej pustą miskę po sałacie. – Może jednak
Evan mógł dowiedzieć się czegoś od ciebie tak, że nawet tego nie zauważyłaś? Masz tu
terminal. Czy Converse odwiedzał cię czasem w domu? Czy mógł skopiować dyski z danymi
lub podejrzeć twoje hasło? Czy mówisz przez sen?
Ostatnie pytanie wstrząsnęło Caroline. Spojrzała na niego ze zdumieniem. Dziwny chłód
w jego oczach zdradził, że w istocie Mitchowi chodzi o coś więcej niż tylko wyjaśnienie
tajemnic kradzieży.
– Odpowiedź na wszystkie twoje pytania brzmi, „nie”
– odpowiedziała. – Evan czasem do mnie dzwoni, ale od rozwodu był tu tylko parę razy,
jeszcze nim połączyłam domowy komputer ze Scarlett. – Urwała na chwilę, ale zaraz
dokończyła zdecydowanym tonem. – Nie spałam z nim od dnia, w którym dowiedziałam się,
że jestem w ciąży, niemal dziesięć lat temu.
– Przepraszam, ale musiałem o niego spytać.
– Teraz już wiesz – prychnęła, ładując naczynia do zmywarki. – Evan nie ma nic
wspólnego z tą „przypuszczalną” kradzieżą.
Mitch wolał się nie wdawać w dyskusję na ten temat, ale przed uznaniem niewinności
eksmęża Caroline postanowił sprawdzić go nieco dokładniej. Jednocześnie zdał sobie sprawę,
że sam będzie musiał panować nad swoimi subiektywnymi ocenami: to, że Converse
skrzywdził Caroline, świadczyło tylko o tym, że jest idiotą, a nie złodziejem. Na to, niestety,
nie ma paragrafu.
– Jeżeli moje wrażenie jest słuszne, pozostajesz z nim w przyjacielskich stosunkach –
zauważył. – Wydawał się bardzo zadowolony ze spotkania.
– Naprawdę jesteśmy przyjaciółmi – odrzekła Caroline.
– Po prostu nigdy nie powinniśmy zawierać małżeństwa.
– Czy kochałaś go?
To pytanie najwyraźniej ją zaskoczyło, ale nie zamierzała uchylać się od odpowiedzi.
Zamknęła zmywarkę i przez chwilę się zastanawiała.
– Szczerze mówiąc, nie jestem pewna...
– Caroline, miłość można dość łatwo odróżnić od kataru lub zapalenia ślepej kiszki.
Gdybyś była zakochana, wiedziałabyś o tym.
– Czasami trudno jest określić własne uczucia.
– Kochałaś go czy nie? – nalegał Mitch.
Caroline patrzyła na niego, a jednocześnie wyobrażała sobie swojego byłego męża, tak
jak wyglądał, gdy brali ślub, a nie z czasów rozwodu. Evan był wtedy poważnym,
inteligentnym i całkiem przystojnym mężczyzną, a jednak... Choć powinna była wtedy
przeżywać uniesienia pierwszej miłości, nigdy w jego obecności nie doznawała takich uczuć,
jakie w niej wzbudzał Mitch. Choć nie miała ochoty tego przyznać, dopiero teraz zaczynała
rozumieć różnicę między choćby najserdeczniejszą przyjaźnią a miłością.
– Nie – powiedziała w końcu. – Przypuszczam, że nigdy go nie kochałam.
– Czemu więc wyszłaś za niego?
– Łączyły nas wspólne zainteresowania naukowe. Wydaje mi się, że uznałam, iż
stworzymy dobry zespół.
– Podobnie jak twoi rodzice?
– Chyba tak. Ich małżeństwo było niezwykle udane. Byli do siebie idealnie dopasowani
intelektualnie, co pozwoliło im osiągnąć znacznie więcej, niż gdyby pracowali w pojedynkę.
– To chyba niezbyt wiele – mruknął Mitch, z trudem opanowując drżenie. – Mam
wrażenie, że opisujesz spółkę handlową, a nie małżeństwo.
– Czy małżeństwo nie polega na partnerstwie? – spytała chłodno.
– To niewątpliwie jego część – przyznał. – Ale tylko część. Czy podczas wspólnego życia
z Evanem nie miałaś okazji się o tym przekonać?
– Tak, chyba tak.
– Czy wystąpiłaś o rozwód z powodu dziecka? – Mitch nie chciał zmuszać jej do
rozmowy na przykre tematy, ale naprawdę musiał znać odpowiedź na to pytanie.
– Nie mam pretensji do Evana za to, że nalegał na aborcję. Gdy braliśmy ślub,
uzgodniliśmy, że nie będziemy mieli dzieci. To ja złamałam umowę. W istocie narzuciłam
mu dziecko, którego wcale nie chciał.
– To oznacza, że jest idiotą.
– Nie każdy nadaje się na ojca lub matkę – odrzekła Caroline.
– Och, dobrze o tym wiem – mruknął Mitch. – Jestem żywym dowodem tezy, iż wymaga
to ciężkiej pracy, ale zapewniam cię, że sprawa warta jest zachodu. Myślę, że w głębi serca
też tak myślałaś, bo inaczej nie pragnęłabyś dziecka.
– Może lepiej wróćmy do salonu – zaproponowała Caroline i skierowała się do drzwi.
Mitch nie nalegał. Caroline najwyraźniej nie miała ochoty rozmawiać o straconym
dziecku. Oczywiście, wciąż jeszcze nie rozumiał jej tajemniczej, lecz fascynującej
osobowości. Pomyślał, że jeśli nie rozwiąże tej zagadki, to nigdy nie uda mu się do niej
zbliżyć; w tej chwili jednak dalszy nacisk mógłby przynieść wyłącznie szkody.
– A jak zareagowali na Evana twoi rodzice? – spytał. – Czy zaaprobowali twoje
małżeństwo?
– Nigdy go dobrze nie poznali, ale na pewno uważali, że to był logiczny wybór –
odpowiedziała, siadając na sofie.
– Mogłem się tego domyślić – powiedział, zajmując miejsce koło niej. – A co
powiedziała ciotka Liddy? Czy też cię pochwaliła?
– Chyba żartujesz! – zaśmiała się Caroline. – Liddy powiedziała, że jeśli wyjdę za Evana,
to jeszcze przed trzydziestką będę taką samą suszoną śliwką jak moja matka.
Mitch również się zaśmiał. Bardzo żałował, że nigdy nie pozna ciotki Liddy. Teraz
bardzo przydałaby mu się jej pomoc.
– Przecież bardzo lubiłaś i szanowałaś ciotkę. Jestem zdziwiony, że nie posłuchałaś jej
ostrzeżenia.
– To prawda, że ją kochałam, ale wcale nie chciałam żyć tak jak ona. Włóczyć się po
świecie, zmieniać mężów jak kapelusze... Pragnęłam w życiu stabilizacji, a nie chaosu.
– Porównałaś zatem sterylnie czyste i uporządkowane życie swoich rodziców z
cygańskim nieładem ciotki i zamiast wybrać rozsądny kompromis, zdecydowałaś się na
wariant rodziców.
– Chyba tak.
– No i skończyło się rozwodem, dokładnie tak jak w przypadku ciotki.
– Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam – zaśmiała się Caroline. Po raz pierwszy
dostrzegła ironię zawartą w historii swego małżeństwa. – Masz rację. Teraz zaś żyję w
monogamicznym związku z moją pracą.
– Kolejny sterylny związek.
– Mitch...
– Nie mów nic, Caroline – nakazał jej, nim zdążyła coś powiedzieć. Chwycił ją ręką za
szyję i kciukiem pogłaskał po policzku, jednocześnie przyciągając kobietę do siebie. –
Przestań myśleć i poddaj się uczuciom.
– Nie wiem, czy potrafię – szepnęła, z trudem łapiąc oddech.
– Z pewnością, musisz tylko spróbować – odrzekł i pocałował ją w usta.
To był bardzo lekki pocałunek, równie delikatny i podniecający jak wtedy na huśtawce. I
podobnie jak w tamtym przypadku, szybko się zmienił, stał się gorący, namiętny, tak jakby
sam kontakt przestał im wystarczać. Mitch objął ją ramiona mi, Caroline zarzuciła mu ręce na
szyję. Ich języki zetknęły się w gorączkowym, namiętnym tańcu. Westchnęła, tak jakby i tego
było jej za mało, a w odpowiedzi Mitch nakrył dłonią jej pierś.
Caroline wyprężyła ciało, w pełni akceptując jego intymną pieszczotę. Mężczyzna szybko
rozpiął jej bluzkę i przesunął ustami wzdłuż szyi do piersi. Przez materiał stanika Caroline
poczuła podniecające dotknięcie warg i zębów. Głośno krzyknęła. Miała wrażenie, że w jej
wnętrznościach nastąpił gorący wybuch. Mitch znów pocałował ją w usta, ale to już było dla
niej zbyt wiele. Emocje, jakie przeżywała, były zbyt gwałtowne, zbyt namiętne, zbyt...
przerażające. Ostatkiem świadomości zmusiła się do zachowania rozsądku.
– Mitch, proszę ... – odepchnęła go od siebie.
W jego oczach dostrzegła uczucia równie gwałtowne jak jej własne. Oddychał głośno i
nierówno. Caroline nie mogła mieć żadnych wątpliwości co do jego pragnień, a jednak Mitch
nie przyciągnął jej do siebie na siłę.
– Caroline...
– To przecież zupełny absurd – powiedziała, łapiąc oddech i odsuwając się od niego. –
Jesteśmy oboje dorośli. Dorośli ludzie nie powinni tak się zapominać.
– Dlaczego, na litość boską?
– Ponieważ... – Caroline potrzebowała chwili, żeby się zastanowić nad odpowiedzią. –
Ponieważ miłość też musi być rozsądna. Może łączyć ludzi, którzy mają w życiu wspólne
cele i uznają podobne wartości. Nie można dać się ponieść hormonom i pieścić na kanapie,
niczym dwoje nastolatków.
– Czy naprawdę jesteś w mnie zakochana, Caroline? – Mitch pierwszy się zorientował, co
ona właściwie powiedziała.
– Oczywiście, że nie! – zaprotestowała, pośpiesznie zapinając bluzkę. – Mówiłam o
czysto teoretycznej sytuacji.
– Zostaw te guziki w spokoju – powiedział Mitch, uśmiechając się do niej.
– Nie.
– No to będę musiał rozpinać je znowu – westchnął. Caroline poczuła, że serce podchodzi
jej do gardła. Miała ochotę uciec.
– To wszystko dzieje się zbyt szybko – jęknęła, zrywając się z sofy. Stanęła przy oknie,
odwrócona do niego plecami.
Tym razem Mitch nie miał zamiaru pozwolić jej na odwrót. Wiedział już, że Caroline
przez całe życie tłumiła namiętną część swojej osobowości, i postanowił, że to on zmusi ją do
odrzucenia wszystkich hamulców. Podszedł do niej i delikatnie przesunął dłońmi wzdłuż jej
ramion. Gdy poczuł, jak drży, odwrócił ją twarzą do siebie.
– Jeśli wolisz, możemy zwolnić – powiedział.
– Nic nie rozumiesz, Mitch! – krzyknęła, odsuwając się do niego. – Nie chcę, aby to się
stało!
– Do licha, Caroline, zdecyduj się na coś! – Jego namiętne oczy nabrały zimnego wyrazu.
– Czy chcesz, abym był cierpliwy i długo cię uwodził, czy wolisz poddać się tym samym
uczuciom, jakie ja czuję, i pozwolić na naturalny rozwój wypadków? Czy też może chcesz,
żebym sobie poszedł i nigdy nie wrócił? Zdecyduj się na coś, bo mnie znudziła się już ta gra!
– Nie bawię się z tobą w żadną grę!
– Właśnie, że tak! – Chwycił ją za ramiona. Miał ochotę mocno nią potrząsnąć, ale się
opanował. Po prostu spojrzał jej w oczy i zmusił, aby słuchała, co do niej mówi. – To gra
„Caroline boi się zakochać”. Ja się nie boję. Pragnę cię i chcę cię kochać – powiedział z
naciskiem. – Chcę ci pokazać, że miłość polega również na pieszczeniu się niczym dwoje
nastolatków. Że wcale nie musi być rozsądna. Czasami wymaga trudu, czasami jest bolesna,
czasami cudowna. Czasami chce się skręcić ukochanej kark, czasami nic nie ma znaczenia,
prócz jej obecności. Miłość to pocałunki i awantury, wychowywanie dzieci i kompromisy
życia codziennego. To normalne życie. Teraz przestań się okłamywać i zdecyduj się na coś.
Chcesz czy nie?
Caroline czuła, że drżą jej usta, a po prawym policzku spływa pojedyncza łza. Mitch miał
rację, twierdząc, że gra sama ze sobą. Pomyślała, że musi z tym skończyć.
– Tak – szepnęła. – Chcę tego. Nareszcie. Nie potrzebował niczego więcej.
– Na litość boską, przestań zatem walczyć ze sobą i pozwól, żebym cię kochał –
powiedział łagodnie, biorąc ją jednocześnie w ramiona.
Caroline poczuła, jak jego ręce zaciskają się wokół niej, wyczuła jego siłę i ciepło. To
było zbyt wspaniałe, aby mogło dziać się naprawdę...
– Boję się, Mitch – szepnęła.
– To normalne – odrzekł, muskając wargami jej usta. – Gdybyś się nie bała, nie warto by
było podejmować ryzyka. Po prostu przestań myśleć. Przestań piętrzyć przeszkody i
wymyślać uniki. Zajmij miejsce i ciesz się przejażdżką.
Czuła na szyi i policzkach jego gorący oddech. Gdy delikatnie i pieszczotliwie skubnął
ustami jej ucho, przestała na chwilę oddychać.
– Życie to nie wesołe miasteczko – zdołała jakoś wykrztusić.
– Skąd wiesz? – zapytał Mitch. – Przecież na pewno w żadnym nie byłaś.
– To prawda – przyznała z westchnieniem.
Jedną ręką wodził wzdłuż jej pleców, a drugą przesunął powoli do góry, aż dłonią nakrył
pierś.
– Wobec tego nie masz pojęcia, jaka wspaniała może być przejażdżka kolejką górską lub
na karuzeli, prawda?
– Nie. – Zadrżała, choć wcale nie było jej zimno. W głosie Mitcha była jakaś hipnotyczna
moc, podobnie jak w jego pieszczotach. Wiedziała już, że nie zdoła mu się oprzeć.
– Pozwól zatem, że ci pokażę, jakie to zabawne – powiedział, uśmiechając się do niej tak,
że poczuła, jak gorąca fala przenika jej ciało.
– Ale, Mitch, ja nie... od dawna nie brałam...
– Sam się tym zajmę, Caroline – Mitch uciszył ją pocałunkiem, po czym zabrał się do
systematycznego procesu wprowadzania jej w nowy świat erotycznych doznań.
Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się w sypialni. Zrzuciła buty, a Mitch pomógł jej się
rozebrać. Całował ją i pieścił, jednocześnie zdejmując z niej ubranie. Wraz z ubraniem
Caroline pozbyła się wszelkich zahamowań i w pełni poddała się pragnieniom, które
zwalczała do paru tygodni.
Mitch wzbudzał w niej zupełnie niesamowite reakcje. Czuła w brzuchu napięcie,
domagające się wyzwolenia. Wszystkimi zmysłami chłonęła jego obecność. Zapach wody
kolońskiej i potu, smak jego skóry, głośny oddech i westchnienia rozkoszy, ciepło bijące z
jego ciała i widok niezwykłych, błękitnych oczu, teraz pociemniałych z namiętności.
Widziała, jak Mitch pochyla się nad nią i pożera ją oczami.
Gdy wszedł w nią, Caroline odkryła wrażenia zmysłowe, których nie doznała jeszcze
nigdy w życiu. To był niemal szok. Jęknęła głośno. Mężczyzna znieruchomiał.
– Czy sprawiam ci ból? – zapytał szorstko i czule zarazem.
– Nie, nie, to wspaniałe – odpowiedziała ochryple. Zaczęła poruszać rytmicznie biodrami,
a jej nogi oplotły go ciasno. Mitch też się poruszył, początkowo powoli, później z narastającą
gwałtownością.
Przestała panować nad pożarem, trawiącym jej wnętrzności. Mitch pocałował ją głęboko,
językiem naśladując rytm ruchów ich bioder. Jęki Caroline ginęły w jego ustach, aż wreszcie
oderwała się od jego warg i głośno krzyknęła jego imię.
Pierwsza fala rozkoszy minęła, ale Mitch nie przerywał i Caroline czuła, jak znów zbliża
się przypływ gorąca. Jakby z oddali słyszała swój głos, powtarzający jego imię, oraz ochrypłe
krzyki Mitcha, który oparł się na łokciach, podtrzymując dłońmi jej ramiona i powtarzając
spazmatyczne pchnięcia bioder, aż wreszcie Caroline poczuła w brzuchu palący wybuch i
oboje zapomnieli o wszystkim, prócz przeżywanej ekstazy.
Mitch znieruchomiał i opuścił głowę. Przez chwilę czekał, aż oprzytomnieje, po czym
spojrzał na nią z taką miłością, że Caroline poczuła łzy w oczach.
– Moja najsłodsza Caro – szepnął i delikatnie pocałował ją w usta, po czym przesunął
wargami wzdłuż szyi do piersi i z powrotem. Wysunął się z niej i wziął ją w ramiona.
Caroline leżała teraz niczym w kołysce z jego ciała, z głową na jego ramieniu.
Odpoczywali, w milczeniu nasłuchując, jak powoli odzyskują normalny oddech. Caroline
słyszała głośne uderzenia jego serca. Poczuła jeszcze, jak Mitch całuje jej włosy, po czym
oboje zasnęli.
Caroline była na pół uśpiona, nie w pełni świadoma, ale również nie całkiem
nieprzytomna. Przez cały czas czuła przy sobie ciało Mitcha. Nie miała ochoty zastanawiać
się nad tym, co właśnie przeżyła, ale nie mogła tego uniknąć. Wiedziała, że Mitch Grogan nie
należy do mężczyzn, którzy wstają z łóżka i mówią „do zobaczenia, laleczko”. Z całą
pewnością pragnął czegoś więcej. Ona zresztą również. Chciała poznać nowo odkrytą krainę
namiętności. Jako prawdziwa uczona, chciała zbadać i zrozumieć wszystkie jej tajniki, tak
aby mogła twierdzić, że jest już na swoim terenie. Myślała o tym tak, jakby była pierwszym
człowiekiem, który pozna te tajemnice.
Oczywiście, wiedziała, że tak nie jest. Przede wszystkim Mitch z pewnością był świadom,
co go czeka, choć sądząc po jego spojrzeniu, Caroline podejrzewała, że dostał więcej, niż
oczekiwał. Ciekawe, czego będzie chciał teraz? I co ważniejsze, musiała się zastanowić, co
może mu zaofiarować. Z czego musiałaby zrezygnować, wiążąc się z tym mężczyzną, i co
dostałaby w zamian? Mitch już rozwiał jej głębokie przekonanie, że ludzie stanowczo
przeceniają wartość seksu. Jakie inne przekonania będzie jeszcze musiała zrewidować?
– Słyszę, że mózg ci pracuje, moja piękna Caroline – odezwał się Mitch sennym głosem.
– Czyżby hałas cię zbudził? – zażartowała. Gdy mówił, czuła na policzku łaskotanie.
– Zapewne. – Mitch obrócił jej głowę tak, by móc ją pocałować w usta. – Jak się
miewasz?
– W kolejce górskiej trochę rzucało, ale jakoś przeżyłam – odpowiedziała.
– Ja również nie spodziewałem się takiej przejażdżki – westchnął. – Jestem pod
wrażeniem – dodał niskim, podniecającym tonem. Caroline schowała twarz na jego ramieniu,
bo znów się zarumieniła. Mitch cicho zachichotał i musnął wargami jej skroń. – Gdzie
wylądowaliśmy, Caro? – spytał.
– Jak to gdzie? W łóżku – odpowiedziała przeciągle.
– Na jak długo?
– Dopóki nie wstaniesz i nie pójdziesz do domu.
– A co później?
Caroline wiedziała, że czeka ją to pytanie, ale wciąż jeszcze nie wiedziała, co ma
odpowiedzieć. Uniosła się na łokciu i spojrzała mu w oczy.
– Czy żądasz ode mnie jakiegoś zobowiązania, Mitch?
– Tak – odpowiedział, odgarniając z jej czoła kosmyk spoconych włosów. – Jesteś dla
mnie zbyt ważna, bym mógł cię utracić.
– Ale ty jesteś tylko częścią znacznie większej oferty – przypomniała mu cicho.
– Owszem – Mitch nie zamierzał uciekać od prawdy. Kochasz mnie, kochaj i moje dzieci.
Czy potrafisz?
– Nie wiem – odpowiedziała szczerze.
– A czy chcesz spróbować?
Caroline zamknęła oczy i pochyliła głowę, opierając się policzkiem o jego pierś.
– A co będzie, jeśli mi się nie uda? Jeśli je w jakiś sposób zranię? Jeśli pokłócimy się i
dzieci będą musiały znieść rozstanie?
– Caroline, możesz zawsze zadawać takie pytania i wynajdywać trudności, ale nigdy nie
będziesz znała odpowiedzi, jeśli nie spróbujesz.
Mitch miał rację. Musiała się na to zdecydować, albo od razu pogodzić się z myślą, że go
straci. To byłoby dla niej nie do zniesienia. Po raz pierwszy w życiu czuła, że naprawdę żyje,
że jest kobietą. Miała wrażenie, że jest słaba jak kotka, a jednocześnie, że jest w stanie
przesuwać góry. I wszystko dlatego, że znalazła się w ramionach silnego, pewnego siebie,
kochającego i zmysłowego mężczyzny. Pomyślała, że musi uwierzyć w taką miłość.
Wiedziała już, ile może w ten sposób zyskać.
– Dobrze, Mitch. Spróbuję.
Poczuła, jak Mitch westchnął z ulgą. Uniósł się z pościeli i pocałował ją tak mocno, że
niemal straciła oddech.
– Nie będziesz tego żałować, Caro – szepnął.
Mogła się tylko modlić, aby się okazało, że ma rację.
Gdy pocałował ją znowu, Caroline przestała myśleć o przyszłości i skupiła się na
teraźniejszości.
13
Mitch wyszedł od Caroline nieco po północy. Wcale nie miał na to ochoty, wolałby
zostać do rana i kochać się z nią raz jeszcze, tuż przed świtem. Musiał jednak pamiętać o
pracy i trojgu wrażliwych dzieci. Mógłby im wprawdzie powiedzieć, że przez całą noc
pracował, ale nie chciał kłamać.
Gdy podjechał pod dom, ze zdziwieniem zauważył, że na dole jeszcze pali się światło.
Dziadek zazwyczaj kładł się spać natychmiast po zapędzeniu do łóżek Ruthann i Sama. To
Janis była nocnym markiem, ale tym razem, na szczęście, w jej pokoju było ciemno.
Dokładnie w chwili, gdy wysiadał z samochodu, kolejno zgasły światła w kuchni i
salonie, więc Mitch wcale nie był zaskoczony, widząc dziadka na schodach, ze szklanką
gorącego mleka w ręce.
– Cześć, tato. Nie mogłeś zasnąć? – spytał, zamykając drzwi na łańcuch.
– Nie. Sam zmusił mnie do oglądania jakiegoś horroru – wyjaśnił dziadek. – Nie mogę
zapomnieć tych zielonych, oślizłych bestii. Natomiast on zasnął natychmiast, niczym
niewinne dziecię.
– Może mam sprawdzić, czy w twoim pokoju pod łóżkiem nie zaczaił się potwór? –
zażartował Mitch.
– Nie, dziękuję, już sam sprawdziłem.
– No i co?
– Okazało się, że powinienem staranniej odkurzać podłogę – odrzekł dziadek i wypił łyk
mleka. – Pewnie masz jakąś poważną sprawę, skoro pracujesz do północy.
– Tak, to znaczy... to nie chodzi jakąś sprawę. Choć początkowo tak właśnie było. Teraz
jednak...
– Nie musisz się tłumaczyć, synku – zaśmiał się starszy pan. – Nigdy nie potrafiłeś ukryć
swoich romansów. Cieszę się, że tak jest nadal.
Mitch pomyślał, że jest już dojrzałym mężczyzną i nie musi się tłumaczyć, niczym
nastolatek przyłapany na pieszczotach z dziewczyną.
– Byłem z Carpline. Po południu pojechałem do The Richmond Group, aby sprawdzić,
czyjej oskarżenia mają jakieś uzasadnienie. Później pojechaliśmy do niej.
Mitch zwykle nie opowiadał ojcu o swojej pracy, ale sprawa Caroline i przypuszczalnej
kradzieży Scarlett była wyjątkiem. Dzięki temu dziadek wiedział teraz, o co chodzi.
– Tak myślałem. Czy rozwiązałeś już tę sprawę? Czy w ogóle jest jakaś sprawa?
– Tak i nie. Lub raczej odwrotnie, nie i tak – poprawił się Mitch. – Jestem przekonany, że
ktoś z Richmond ukradł istotną część programu opracowanego w MediaTech, ale
dowiedzenie tego będzie trudnym zadaniem.
– Przypuszczam, że wskutek tego będziesz się z nią częściej widywał.
– Dużo częściej – odpowiedział znacząco Mitch, tak aby ojciec zrozumiał, co ma na
myśli.
Ten pokiwał z namysłem głową, po czym usiadł na schodach. Mitch przysiadł obok.
– Czy jesteś pewien, że naprawdę tego chcesz? – spytał starszy pan.
– Tak.
– A co z dziećmi?
– O co ci chodzi? Przecież już są w niej zakochane.
– Ruthann gotowa jest kochać każdą istotę w spódnicy, którą mogłaby uznać za mamę, a
Janis z pewnością będzie zadowolona, gdy w rodzinie pojawi się jeszcze jeden geniusz –
odrzekł dziadek. – W rzeczywistości jednak obie patrzą na nią przez różowe okulary. Nie
chciałbym, abyś ty również popełnił taki błąd.
– Nie masz się czego bać – zapewnił go Mitch, przypominając sobie przeżycia tego
wieczora. – Caroline jest wyjątkową kobietą. W jej towarzystwie czuję się tak jak z Becky w
początkach naszego małżeństwa. Tak, jakbym był kimś wyjątkowym, jakimś supermanem.
– I dlatego chcesz być jej bohaterem, tak?
– Chcę czegoś dla siebie, tato – powiedział Mitch, opierając się o ścianę i patrząc na ojca.
– Kocham dzieci i jestem dla nich gotów na wszystko, ale mam przecież swoje życie. Dzięki
Caroline po raz pierwszy od śmierci Becky czuję się tak, jakbym ożył. Nie chcę z tego
rezygnować.
– Ale co z dziećmi? – powtórzył dziadek. – Twoje sprawy są też ich sprawami.
– Tato, gdybym nie był przekonany, że Caroline będzie dla nich dobra, nigdy bym z nią
nie zaczynał. Właśnie to mnie w niej urzekło. Ona ma do zaofiarowania mnóstwo uczuć, ale
sama o tym nie wie. – Mitch poklepał ojca po ramieniu.
– Chciałbym mieć twoje błogosławieństwo, bo będę potrzebował pomocy.
– Jakiej pomocy? – zmarszczył brwi starszy pan.
– Musisz być dla niej cierpliwy. Sam zauważyłeś, że w obecności dzieci zachowuje się
niczym ryba wyjęta z wody. Caroline będzie potrzebowała czasu, aby się dostosować do
nowej sytuacji i uwierzyć, że byle niebaczne słowo nie zwichruje ich osobowości. Czy
postarasz się, aby czuła się tu jak w domu?
– Mitch, jak już jej powiedziałem, drzwi naszego domu będą dla niej zawsze szeroko
otwarte – odpowiedział ojciec.
– Mówiłem serio. Musisz być jednak bardzo ostrożny. Nie chciałbym, abyś się przekonał,
że nie tylko kilkunastoletnie dziewczęta gotowe są zakochać się w swoich wyobrażeniach,
które uznają za rzeczywistość.
– Nie popełnię tego błędu – Mitch uściskał ojca. Obaj wstali i ruszyli razem na górę. –
Zaprosiłem ją na jutro na kolację, ale jeśli nie chcesz zawracać sobie głowy gotowaniem, to
możemy pójść do restauracji.
– Nie, przygotuję kolację. Lepiej nie narażać jej na nadmierny wstrząs – uśmiechnął się
dziadek. – W restauracji możemy mieć kłopoty z Ruthann. Lepiej jej nie straszyć.
– Też tak myślę – uśmiechnął się Mitch.
– Bardzo jesteś cwany.
Gdy następnego dnia o szóstej wieczorem Caroline pojawiła się u Mitcha, była równie
zdenerwowana jak podczas pierwszej wizyty. Może nawet bardziej. Wtedy walczyła ze
swymi uczuciami. Teraz pogodziła się z nimi i podjęła zobowiązanie, którego waga budziła w
niej strach.
Musiała jednak spróbować, ponieważ – podobnie jak Mitch – chciała, aby to się udało. To
wprawdzie był najgorszy możliwy moment na podejmowanie nowego wyzwania, ale Caroline
wiedziała, że szansa na szczęście, jakiego dotychczas nie zaznała i w które nie wierzyła, nie
pojawia się codziennie. Nie mogła sobie pozwolić na przepuszczenie tej okazji.
Zapewne byłoby jej łatwiej opanować nerwowe skurcze żołądka, gdyby Mitch był na
miejscu. Zamiast niego powitał ją dziadek, jednocześnie informując, że Mitch dzwonił i
zapowiedział, że się spóźni.
– Musi zorganizować obserwację jakiegoś podejrzanego – powiedział dziadek. – Ustawi
swych ludzi i wróci, to nie zajmie mu zbyt wiele czasu. Tymczasem czuj się jak u siebie w
domu.
– Dziękuję. Czy mogę ci pomóc w przygotowaniu kolacji? – zaproponowała, odkładając
torebkę na półkę w przedpokoju.
– Nie. Sytuacja jest pod kontrolą. Możesz mi, oczywiście, dotrzymać towarzystwa w
kuchni. Muszę sprawdzić pieczeń.
– Dobrze. Tylko...
– Caroline! – na górnym podeście schodów pojawiły się Ruthann i Janis. Caroline
uśmiechnęła się do nich.
Ruthann zbiegła na dół na łeb, na szyję, natomiast Janis pozostała na górze. Gdy
dziewczynka potknęła się na ostatnim stopniu, Caroline poczuła, że serce podchodzi jej do
gardła. Wyciągnęła ręce, aby ją podtrzymać, ale Ruthann miała inne plany. Rzuciła się jej na
szyję i Caroline nie miała wyboru, musiała wziąć ją na ręce.
– Wiedziałam, że tata ściągnie cię z powrotem. Wiedziałam, wiedziałam! –
wykrzykiwała, cmokając Caroline w policzek.
– Owszem, twój tata potrafi być bardzo przekonujący – uśmiechnęła się Caroline.
Spojrzała w kierunku schodów.
– Cześć, Janis, jak się miewasz?
– W porządku.
Nie było to najbardziej entuzjastyczne powitanie, jakie Caroline mogła sobie wyobrazić.
– Jak ci idzie praca nad IVAR-em? – spytała. – Musisz go przygotować do stanowego
konkursu.
– Mam jeszcze trzy tygodnie – odpowiedziała dziewczynka i zaczęła schodzić na dół.
– Janis! Nakryj do stołu! – krzyknął dziadek.
– Ja też chcę pomóc! – pisnęła Ruthann. – Caroline będzie siedzieć przy mnie.
Mała pobiegła do jadalni, natomiast Caroline poczekała, aż Janis zejdzie na dół.
– Pomogę ci – zaproponowała.
– Nie trudź się – odrzekła Janis. – Zawsze to robię. Caroline nie mogła zrozumieć, czemu
Janis jest tak negatywnie nastrojona.
– Czy mogę dotrzymać wam towarzystwa? – spytała.
– Jeśli masz na to ochotę.
Na stole stała już sterta talerzy. Ruthann wdrapała się na krzesło i przyciągnęła do siebie
pierwszy stos. Janis zdążyła interweniować, nim Ruthann zwaliła go na podłogę. Na razie
szkody ograniczyły się do pogniecionego obrusa.
Caroline nie wiedziała, co ze sobą począć. Czy powinna mimo wszystko wziąć się do
rozstawiania talerzy, czy też raczej uszanować wolę Janis i nie wkraczać w domenę jej
obowiązków?
Natomiast Ruthann nie miała żadnych wątpliwości, koniecznie chciała wziąć udział w
nakrywaniu stołu.
– Po której stronie, Caroline? – spytała, podnosząc do góry nóż. – Zapomniałam.
– Po prawej, ostrzem w kierunku talerza.
Ruthann skupiła się, usiłując przypomnieć sobie, gdzie jest prawa strona, a gdzie lewa.
Caroline nie podpowiedziała jej, tylko sama chwyciła inny nóż i położyła go na właściwym
miejscu. Teraz Ruthann mogła po prostują naśladować i nie musiała się przyznać, że nie wie,
gdzie prawa, a gdzie lewa. Janis w milczeniu rozstawiła talerze i rozłożyła serwetki. Caroline
i Ruthann zajęły się sztućcami.
Gdy skończyły, Caroline uniosła głowę i zauważyła stojącego w drzwiach dziadka.
Uśmiechnął się do niej.
– Dobrze? – spytała, wskazując ręką stół.
– Wydaje mi się, że całkiem nieźle – odpowiedział, nawet na niego nie patrząc.
Caroline zrozumiała, że zaliczyła pierwszy test, i bardzo się z tego ucieszyła.
– Co teraz? – spytała.
Nagle rozległo się trzaśniecie tylnych drzwi.
– Chyba już pora na kolację, co? – wołał Sam jeszcze z przedpokoju.
– Nie, natomiast najwyższa pora, żebyś się umył! – odkrzyknął dziadek. – Poza tym, ile
razy mam ci powtarzać, żebyś nie trzaskał drzwiami.
W drzwiach pojawił się potwornie umorusany chłopak.
– O, cześć, Dr – powitał Caroline, nie pokazując po sobie zdziwienia.
– Cześć, Sam. Słyszałam... że wygrałeś pierwszy mecz baseballowy sezonu.
– Aha! Zniszczyliśmy Kuguarów dwanaście do zera. Miałem 10 K.
Dziesięć K? Caroline zastanawiała się, co to może znaczyć.
– Dziesięć kilometrów? – ośmieliła się zapytać.
– Jakich kilometrów? – Sam przewrócił oczami. – Wyeliminowałem dziesięciu
przeciwników. Chyba wiesz, że po trzech nieudanych uderzeniach wypada się z gry?
– Przykro mi, Sam, ale będziesz mnie musiał nauczyć wszystkiego, co powinnam
wiedzieć o baseballu, żeby nie wyglądać na idiotkę – wzruszyła ramionami Caroline.
– Zgoda. Oto pierwsza lekcja – Sam wziął błyskawiczny zamach i cisnął w nią piłką.
Biała kula pomknęła ponad stołem. Dzięki błyskawicznemu refleksowi Caroline zdołała ją
złapać.
– To piłka do baseballu – wyjaśnił chłopiec.
– Dziękuję za cenną wiadomość.
– Lekcja numer dwa – Sam podniósł lewą rękę. – To rękawica. Być może jednak
powinniśmy pozostawić takie zaawansowane tematy na później, może po kolacji. Zostajesz
na kolację, prawda?
Caroline nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Sam potrafił być równie zabawny jak
Mitch.
– Tak, zostaję.
– Domyśliłem się tego. Jestem pewien, że ojciec jest na ciebie napalony.
– Sam, idź się umyć! – polecił mu dziadek.
– Co to znaczy napalony? – spytała Ruthann, ale nikt jej nie odpowiedział.
Sam ruszył po schodach na górę. Caroline zdążyła jeszcze rzucić mu piłkę.
– Wybacz mu – powiedziała Janis. – Tata próbuje nauczyć go dobrych manier, ale wydaje
mi się, że Sam jest zapóźniony w rozwoju.
– Naprawdę?
– Nie – wtrącił dziadek. – Po prostu ma dziesięć lat, ale z tego się wyrasta.
Starszy pan nalał wszystkim mrożonej herbaty. Gdy Sam wrócił z łazienki, przeszli na
taras.
– Hej, Dr?
– Słucham? – skoro wszyscy w domu mieli swoje przezwiska, Caroline nie zamierzała
protestować przeciw wyborowi Sama.
– Naprawdę chcesz nauczyć się czegoś o baseballu?
– Bardzo chętnie.
– Chodź, dam ci pierwszą lekcję. I tak musimy czekać na tatę. To może jeszcze potrwać.
– Sam chwycił szklankę Janis, wypił duszkiem herbatę i wybiegł do ogrodu.
Caroline spojrzała na dziadka, który tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć,
że wybór należy do niej. Gdy ruszyła w ślad za chłopcem, Ruthann też zerwała się z leżaka.
Na tarasie zostali tylko dziadek i Janis.
– Nie chcesz iść z nimi?
– Czy tata rzeczywiście spotyka się z Caroline? – spytała bezceremonialnie Janis, nawet
nie odpowiadając dziadkowi na pytanie.
– Tak mi powiedział. Czemu nie podskakujesz z radości? Przecież tego właśnie chciałaś,
prawda?
– Aha! Pewnie.
Dziadek zmarszczył czoło i wrócił do kuchni.
Czekali na Mitcha jeszcze dobrych dwadzieścia minut. Na widok samochodu Caroline
Mitch zaczął wesoło podśpiewywać, ale w domu nigdzie nie mógł jej znaleźć. W salonie nie
było nikogo, a w jadalni wprawdzie czekał zastawiony stół, ale Caroline gdzieś zniknęła.
Również dzieci nie było widać. W końcu w kuchni znalazł dziadka, przeklinającego z
powodu wysychającej pieczeni.
– No, nareszcie – prychnął. – Przyzwyczaiłem się już, że się spóźniasz, ale myślałem, że
dziś będziesz punktualnie. Mamy przecież gościa.
– Przepraszam. Przyjechałem najwcześniej, jak mogłem. Gdzie ona jest?
– Sam ją dopadł.
– O Boże! Czy może już przywiązał ją do drzewa i poddał indiańskim torturom?
– Sam zobacz – dziadek wskazał palcem w stronę holu.
– Są wszyscy w twoim gabinecie, z wyjątkiem Janis, która uciekła do siebie.
Mitch nie zrozumiał tej aluzji, ale wolał nie wypytywać ojca. Zamiast tego poszedł do
swego gabinetu, gdzie stał jeden z dwóch domowych komputerów. Zastał Caroline przed
monitorem, z Ruthann na kolanach. Sam siedział tuż obok i tłumaczył jej zawiłości baseballu,
posługując się komputerową grą.
– Dobra, co teraz? – odezwała się Caroline. – Mam już zawodników na pierwszej i
trzeciej bazie, a straciłam dopiero jednego. Czy teraz powinnam lekko uderzyć?
– Tak. Szybko się uczysz – pochwalił ją Sam.
– Nie na darmo mam przy nazwisku te wszystkie literki – odpowiedziała, wykonując
kolejne posunięcie komputerową myszą.
– Janis kiedyś też pewnie je zdobędzie. To taka sama jajogłowa jak ty.
– Czy to źle?
– No pewnie. Każdy nauczyciel w szkole myśli, że będę się uczył tak dobrze jak ona.
Koszmar.
– Musisz wciąż równać do jej poziomu, tak?
– Aha! – Sam wzruszył ramionami. – No, ale właściwie jako siostra Janis nie jest taka zła.
Czasami pomaga mi odrobić lekcje i lubi wycieczki w góry. Potrafi nawet nabić przynętę na
haczyk i dobrze zna wszystkie szlaki w okolicy chaty dziadka Lewa.
– A kto to taki? – spytała.
– Tata mamy – wyjaśnił Sam. – Dziadek i babcia mają chatę w Big Sur. Zawsze jeździmy
tam na ostatni weekend lipca.
– Przypominam sobie – Caroline pamiętała, że Sam mówił o dorocznej rodzinnej
wyprawie w góry. Mitch i Becky zaczęli tę tradycję jeszcze przed pojawieniem się dzieci. –
No, to Janis ma nade mną przewagę – powiedziała. – Ja nigdy nie byłam na wycieczce w
górach.
– Chyba żartujesz? – chłopiec nie mógł w to uwierzyć.
– Nie.
– Chryste, a ja myślałem, że Janis jest największym dziwadłem.
– Sam, nie mów tak o siostrze – skarcił go Mitch. Wszyscy odwrócili się w jego stronę.
Ruthann zeskoczyła z kolan Caroline i rzuciła się ojcu na szyję.
– Tato, dziękuję! – krzyknęła. – Caroline wróciła!
– Zauważyłem – odpowiedział Grogan i przytulił ją do siebie.
– Teraz Caroline zostanie już na zawsze?.
– Jeszcze zobaczymy – odpowiedział ostrożnie Mitch, ale sądząc po spojrzeniu, jakim
obrzucił Caroline, w pełni podzielał pragnienie córki. Uśmiechnął się, bo na policzkach
kobiety pojawiły się rumieńce.
– Tato, na pewno nie uwierzysz, ale Caroline nigdy nie była na meczu ani na wycieczce z
namiotem – wtrącił Sam.
– Nigdy!
– Będziemy musieli nadrobić zaległości, prawda?
– Chcesz przyjść na mecz mojej drużyny w sobotę? – Sam zwrócił się do Caroline.
Uznała to zaproszenie za dobry znak. Nawet nie rozważyła możliwości odmowy, to było
wykluczone. Nie miała wprawdzie czasu na takie rozrywki, ale wiedziała, że jeśli chce
dopasować się do tej rodziny, musi znaleźć czas na zdarzenia ważne dla Mitcha i jego dzieci.
– Dziękuję, Sam. Chemie przyjdę.
– Caroline pojedzie z nami w góry, prawda, tato? – spytała Ruthann.
– Mam nadzieję – odpowiedział, patrząc pytającym wzrokiem na Caroline. – Cztery dni
w starej chacie w Big Sur. Świeże powietrze, słońce, spacery po górach i wędkowanie...
– Będziesz mogła coś ugotować na ognisku – dodał Sam.
– To wspaniała zabawa.
– Hm, zobaczymy – Caroline miała pewne wątpliwości. Co innego mecz baseballu, co
innego tradycyjna rodzinna wycieczka. Nie była pewna, czy jest już gotowa na tak odważny
krok.
– Chodźmy na obiad, bo dziadek już się wścieka – Mitch zmienił temat. Niewątpliwie
wyczuł, że Caroline nie radzi sobie z nadmiernym tempem rozwoju wydarzeń. – Jeśli chcemy
ocalić spokój domowego ogniska, to lepiej biegnijmy do stołu.
Sam pierwszy dopadł do drzwi. Nim wyszedł, Mitch podał mu Ruthann.
– Weź ją do łazienki i dopilnuj, żeby umyła ręce. Widziałem ślady lizaka.
– Ee – skrzywił się Sam, ale posłusznie pomaszerował do łazienki.
Caroline podeszła powoli do drzwi. Gdy się zbliżyła, Mitch wziął ją w ramiona.
– Jesteś wspaniała – powiedział, całując ją w usta. Gdyby nie pośpiech, pocałunek byłby
znacznie bardziej namiętny, ale Caroline i tak niemal straciła dech.
– Czym zasłużyłam na takie uznanie? – spytała.
– Widziałem, że uczysz się grać w baseball. To z pewnością nie należy do twoich
najpilniejszych zadań.
– Nic mnie to nie kosztowało, a czegoś się nauczyłam.
– Ale nie jesteś pewna, czy chcesz się już uczyć turystyki, prawda?
– Nie wiem – westchnęła ciężko. – Wydaje mi się, że pośpiech nie jest wskazany... Prócz
tego, to wasza rodzinna impreza...
– Jeśli tylko zechcesz, możesz być członkiem tej rodziny, Caro – zapewnił ją Mitch.
Na myśl o tym Caroline poczuła, że robi się jej gorąco, ale jednocześnie ogarnął ją strach.
Nagle zdała sobie sprawę, że boi się właśnie tego, czego pragnie.
– Zastanowię się nad tym – obiecała. Skoro mieli jechać dopiero pod koniec lipca, miała
jeszcze mnóstwo czasu do namysłu. – Mitch, czy rozmawiałeś dziś z Edem Newtonem?
teraz ona zmieniła temat. – Powiedział mi, że wybiera się na komendę złożyć oficjalne
doniesienie.
– Aha – kiwnął głową. – Zaczęliśmy już sprawdzać pracowników MediaTech.
– Czy to oznacza, że wszcząłeś oficjalne dochodzenie? – spytała z nadzieją w głosie.
– Nie. Nie mogę zacząć działać oficjalnie, dopóki nie mamy jakichś solidniejszych
dowodów. Zasady działania w takich sprawach nakazują, aby firma najpierw przeprowadziła
wewnętrzne śledztwo. Pomogę w tym Edowi.
– Dziękuję ci – powiedziała. Wolałaby, aby komenda zajęła się tą sprawą, ale wiedziała,
że Mitch musi działać zgodnie z regulaminem. – Czy już coś znaleźliście?
– Nie, ale znajdziemy. Jestem pewien, że wygramy z Richmondem.
– A tymczasem nauczę się wszystkiego o baseballu i łowieniu ryb – zauważyła Caroline.
– No i potem będziemy żyć długo i szczęśliwie. Czy tak to się powinno zakończyć?
– Aha!
– Chyba tylko w bajkach, Mitch – pokręciła sceptycznie głową. – W rzeczywistości
mamy małe szanse.
– Nie jestem hazardzistą, nie interesują mnie szanse. Wierzę natomiast w miłość i muszę
cię przekonać, abyś również uwierzyła. – Dotknął wargami jej ust, a Caroline zarzuciła mu
ręce na szyję.
– Hej, wy tam! Za chwilę wszystko będzie zimne! – krzyknął dziadek. – Chodźcie
wreszcie!
Mitch i Caroline odskoczyli od siebie, niczym przyłapana na gorącym uczynku para
nastolatków. Parsknęli śmiechem.
– Już idziemy – krzyknął Mitch. Objął Caroline wpół i razem zeszli po schodach.
Wbrew niepokojom Caroline, kolacja była bardzo przyjemna. Ponieważ Janis siedziała
cicho, rozmowę zdominował Sam. Caroline słuchała go cierpliwie, jednocześnie próbując
zagadnąć jakoś Janis, ale ta odpowiadała wyłącznie monosylabami. Nawet pytania o pracę w
MediaTech nie zdołały jej ożywić.
Po obiedzie wszyscy razem posprzątali ze stołu, po czym Sam wyzwał gościa na kolejną
partię komputerowego baseballu. W ten sposób wszyscy, z wyjątkiem Janis i dziadka, znaleźli
się w gabinecie i przez cały wieczór bawili się grami komputerowymi. Ruthann przykleiła się
na dobre do Caroline i na koniec zażądała, aby przed pójściem spać Caroline poczytała jej
bajkę.
Usiedli z Mitchem po obu stronach łóżka. Ruthann wybrała Księżniczką na ziarnku
grochu. Zanim Caroline skończyła czytać, połowa jej słuchaczy zapadła w sen. Mimo to nie
przerwała lektury. Bajki, podobnie jak telewizja, były dla jej rodziców czystą stratą czasu.
Mitch w końcu odebrał jej książkę. Zgodziła się na to tylko dlatego, że zapewnił, iż
następnym razem Ruthann z pewnością zażąda tej samej bajki.
– Widzisz, to wcale nie było takie trudne – zauważył godzinę później, gdy odprowadzał ją
do samochodu.
– Masz rację. W rzeczywistości świetnie się bawiłam – przyznała, obejmując go w pasie.
– Mam teraz wyrzuty sumienia.
– Dlaczego?
– Powinnam pracować, a nie bawić się. Wciąż nie wiem, dlaczego Scarlett zapomniała
całą bazę danych astronomicznych.
– Na pewno to wyjaśnisz – pocieszył ją Mitch. – To jednak nie powinno pochłaniać
całego twojego życia.
– Wiem, że masz rację – kiwnęła głową. – Musisz jednak pamiętać, że czeka mnie walka
z długoletnimi przyzwyczajeniami.
– Wiem i rozumiem – powiedział, odwracając ją ku sobie. – Czasami również nie mogę
oderwać się od pracy w komendzie.
– Szczególnie, jeśli masz iść śledzić kogoś nocą – zauważyła ironicznie.
– Na pewno wolałbym wrócić z tobą do domu – odpowiedział. – To byłoby znacznie
ciekawsze niż pół nocy w towarzystwie opryskliwego detektywa, z którym mam dyżur.
– Będą jeszcze inne noce – obiecała Caroline.
– Liczę na to – powiedział, po czym mocno pocałował ją w usta. Pocałunek sprawił, że
oboje zapragnęli tego, co akurat teraz było niemożliwe.
Caroline położyła głowę na jego ramieniu. Oboje jeszcze nie chcieli się rozstawać. Stali
obok samochodu, ciesząc się ostatnimi wspólnymi chwilami i próbując ustalić termin
następnego spotkania. Ostatecznie umówili się na piątkowy wieczór.
– Z dziećmi czy bez? – spytała Caroline.
– Bez – uśmiechnął się w odpowiedzi. – Nie mam zamiaru narażać cię na ich nieustanne
towarzystwo.
– Myślę, że jakoś zniosę ich nieobecność – kokieteryjnie zapewniła go Caroline. – Mitch,
co się stało Janis?
– To dobre pytanie – przyznał. – Sam nie wiem. Czasem trudno ją zrozumieć.
– Dziś prawie się nie odzywała. Zupełnie tak, jakby była zła z powodu mojej obecności.
– Nie, to z pewnością nieprawda – zaprotestował Mitch. – W zeszłym tygodniu zrobiła mi
awanturę o to, że przestałem się z tobą spotykać. Musisz wziąć pod uwagę, że dotychczas
widywałaś ją zawsze w stanie podekscytowania, co w rzeczywistości zdarza się raczej rzadko.
Normalnie jest bardzo spokojna... Żyje w swoim świecie, tak jak dzisiaj.
– Ale skoro tak długo była panią tego domu, to może uważać mnie za intruza. Teraz
będzie musiała dzielić się tobą z inną kobietą.
– Być może – przyznał. – Myślę jednak, że jest bardziej prawdopodobne, że wpadła na
pomysł ulepszenia IVAR-a i przez cały wieczór myślała tylko o tym.
– Mam nadzieję, że masz rację.
– Na pewno. Janis uważa, że jesteś najwspanialszą kobietą na świecie. Ja zresztą również
– dodał i znów ją pocałował.
Minęło sporo czasu, nim wreszcie Caroline pojechała do domu. Oboje wiedzieli, że będą
niecierpliwie czekać na następne spotkanie.
14
W ciągu tego tygodnia Mitch codziennie dzwonił do Caroline i były to dla niej jedyne
jasne chwile. Mimo ogromnego wysiłku całego zespołu wciąż nie było wiadomo, dlaczego
Scarlett traci wprowadzane informacje. Jak dotychczas, nie zdarzyło się jeszcze nic
katastrofalnego, ale za każdym razem, gdy Caroline włączała komputer, czuła narastający
strach przed totalnym załamaniem się systemu.
Wiadomość o udanej demonstracji Vica błyskawicznie rozeszła się wśród specjalistów.
Był to poważny cios dla MediaTech. Rada nadzorcza zaczęła wywierać nacisk na Caroline,
by czym prędzej znalazła i poprawiła błąd w oprogramowaniu, tak aby można było rozpocząć
seryjną produkcję jeszcze przed pojawieniem się Vica na rynku. Niestety, wizyty panów w
garniturach nie mogły pomóc w rozwiązaniu problemów technicznych.
Caroline z kolei przyciskała Eda Newtona, by przyśpieszył dochodzenie, ale okazało się
to równie skuteczne jak wizyty dyrektorów w laboratorium. Ed powtarzał jej, że musi być
cierpliwa, ale ona nie miała ochoty zastosować się do tej rady. Mitch mówił to samo, niewiele
to jednak pomogło. Pod koniec tygodnia Caroline uznała, że pora już, aby sama wykazała
inicjatywę. Potrzebowała solidnego dowodu, czegoś poważniejszego od jej własnego
przekonania i podejrzeń Grogana. Bez tego nie można było uruchomić całej policyjnej
machiny dochodzeniowej.
Gdy zadzwoniła do Eda w piątek rano, ten po raz n-ty stwierdził, że oczekuje zbyt wiele i
zbyt szybko. Wobec tego Caroline postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wiedziała, że
Mitch byłby temu przeciwny, ale nie była w stanie się tym przejąć. Zadzwoniła do The
Richmond Group i umówiła się ze swym byłym mężem na lunch.
– Mam wrażenie, że jedzenie niezbyt cię interesuje – zauważył Evan, gdy tylko usiedli
przy stoliku w ustronnym barze, który Caroline wybrała na miejsce rozmowy.
– Rzeczywiście – przyznała. – Od tygodnia prawie nic nie jadłam. Nie mam do tego
głowy.
– Caroline, wiem, że jesteś bardzo zdenerwowana faktem, iż wygraliśmy wyścig, ale... –
Evan patrzył na nią ze szczerym współczuciem w oczach.
– Interesuje mnie, jak to się wam udało – Caroline nie pozwoliła mu dokończyć.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał z niechęcią.
– Powiedz mi wszystko, co wiesz na temat bazy danych Vica – powiedziała wprost.
Uznała, że po trzech latach małżeństwa może być z nim szczera.
– Nie mogę zdradzać żadnych sekretów...
– Nie chodzi mi o sekrety. Chcę wiedzieć, co się stało rok temu, gdy padła wasza baza.
Jakim cudem Howard zdołał ją tak szybko odbudować?
– To żadna tajemnica – uśmiechnął się Evan. – Po prostu baza danych nigdy nie padła.
– Słyszałam od Deana Eddingtona...
– Słyszałaś bełkot pracownika zwolnionego z pracy z powodu niekompetencji. To
normalne zjawisko. Mieliśmy pewne problemy z bazą danych, ale nigdy nie doszło do
katastrofy. Howard znalazł nowego programistę, który błyskawicznie poprawił błędy
Eddingtona. Rewelacyjny facet.
– Czy wiesz to na pewno, czy tylko powtarzasz, co powiedział wszystkim
współpracownikom Howard? – spytała. Nie mogła mu uwierzyć. Gdyby baza danych Vica
była w porządku, Richmond nie miałby żadnego powodu, aby kraść Scarlett.
– Czemu miałby kłamać? – zapytał w odpowiedzi Evan.
– Ponieważ w jakiś sposób Howard Richmond dobrał się do bazy danych Scarlett.
– Caroline! – Converse wydawał się zszokowany tym oskarżeniem.
– Evan, proszę, posłuchaj mnie – przekonywała go Caroline. – Podczas pokazu w
poniedziałek Vic na każde pytanie odpowiedział dokładnie tak, jak odpowiedziałaby Scarlett,
nawet na to o nie skończone rozwinięcie dziesiętne, które przecież mogło spowodować
rozpoczęcie nie skończonych rachunków i załamanie się systemu. A jednak Howard wcale się
tym nie zmartwił. Natomiast gdy spytałam o przyjaciół, nie pozwolił Vicowi odpowiedzieć.
Dlaczego? Co by się stało, gdyby odpowiedział?
– Nie wiem – Evan wydawał się zupełnie zaskoczony.
– Sądziłem, że Howard go powstrzymał, bo staraliśmy się nie wprowadzać do bazy
danych żadnych informacji na temat poszczególnych osób. A jakiej odpowiedzi ty się
spodziewałaś?
– Miałam nadzieję, że wymieni mnie – wyjaśniła. – Jestem pewna, że Howard i jego
pracownicy postarali się wymazać z pamięci komputera wszystkie dane, dotyczące
MediaTech, mnie i pozostałych programistów, ale nie wierzę, aby im się to w pełni udało. Na
pewno zostało coś, o czym nie pomyśleli.
– To szaleństwo.
– Nie, wcale nie. Mówię ci, Evan, Vic to Scarlett – nalegała Caroline. – Musisz mi pomóc
to udowodnić. Chcę zbadać Vica.
– Co takiego? Nie mogę ci tego załatwić – zaprotestował.
– Mógłbym stracić pracę. Nie jestem głównym projektantem, nie mam takiej władzy, jaką
ty się cieszysz w MediaTech.
– Ale masz dostęp do Vica. Możesz mnie wprowadzić do laboratorium.
– Nie, nie mogę.
– To znaczy, że nie chcesz – zarzuciła mu Caroline. – Evan, proszę cię. Wiesz lepiej niż
ktokolwiek inny, jakie to dla mnie ważne. Scarlett to praca mojego życia i ktoś mi ją ukradł!
– Nie wierzę w to – odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się zimny, twardy wyraz,
podobny do tego, jaki widywała podczas ich najgorszych kłótni. – Zapewniam cię, że Vic jest
dla mnie równie ważny jak Scarlett dla ciebie. Szczerze mówiąc, twoja sugestia, iż udało nam
się go zbudować tylko dzięki kradzieży, jest dla mnie obraźliwa.
– Bardzo mi przykro – przeprosiła go natychmiast. – Nie chciałam pomniejszać twoich
osiągnięć, a tym bardziej nie oskarżam cię o udział w kradzieży. Jednak, jak sam przed chwilą
przyznałeś, nie kontrolujesz w pełni tego projektu. Nie wiesz na pewno, co Howard zrobił z
bazą danych Vica, prawda?
– Nie – Evan musiał to przyznać. – Mimo to nie wierzę, by ukradł Scarlett.
– Udowodnij mi, że nie mam racji. Pozwól mi porozmawiać z Vikiem.
Była pewna, że Evan odmówi, ale czekała ją niespodzianka.
– Dobrze – powiedział po chwili namysłu. – Jeśli tylko w ten sposób mogę cię przekonać,
to wprowadzę cię do laboratorium. Nie będziesz miała bezpośredniego dostępu do terminalu,
ale będziesz mogła swobodnie porozmawiać z Vikiem.
– Dziękuję, Evan – Caroline na chwilę położyła rękę na jego dłoni.
– Jeśli jednak Vic w żaden sposób nie potwierdzi twoich absurdalnych oskarżeń, to nie
chcę o nich więcej słyszeć, zgoda?
– Zgoda. Kiedy będę mogła z nim porozmawiać?
– Najlepiej jutro rano, gdy w laboratorium jeszcze nikogo nie ma – stwierdził Converse. –
Oczywiście, nie mogę pojawić się tam z tobą dziś po południu. Spotkamy się o dziesiątej na
parkingu.
– Będę punktualnie. Jeszcze raz ci dziękuję – powiedziała i impulsywnie go uściskała.
Evan nieoczekiwanie mocno przytulił się niej. Gdy wreszcie ją puścił, na jego twarzy
zobaczyła ten sam chłopięcy uśmiech, jaki pamiętała z pierwszych lat ich znajomości.
– Jeśli wywalą mnie z pracy, załatwisz mi coś u siebie – powiedział.
– Umowa stoi.
Caroline postanowiła nie mówić nic Mitchowi o rozmowie z Evanem i zaplanowanej
wizycie w The Richmond Group. Wprawdzie dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale uznała, że tak
będzie najlepiej. Mitch z pewnością starałby się ją przekonać, aby tego nie robiła, być może
nawet spróbowałby jej tego zabronić. To mogło doprowadzić wyłącznie do awantury, bo
Caroline nie miała zamiaru się wycofać. Milczenie wydawało się najlepszym rozwiązaniem.
Zjedli kolację w niewielkiej restauracji, po czym poszli do niej, aby porozmawiać i
kochać się. Tak samo jak za pierwszym razem, było to dla obojga wstrząsające przeżycie.
Mitch wyszedł od niej nieco po północy. Sobotnie rano zazwyczaj przeznaczał dla dzieci i nie
chciał ich zawieść.
Zaproponował natomiast, aby przyszła na śniadanie. Mogliby później pojechać razem na
mecz drużyny Sama. Caroline jakoś się wykręciła. Mitch nie wydawał się zdziwiony, gdy
powiedziała, że musi pracować i spotkają się na stadionie.
Tej nocy niewiele spała. Siedziała do białego rana, układając listę pytań, jakie zamierzała
zadać Vicowi. W kieszeni bluzy schowała niewielki magnetofon. Wiedziała, że Evan nie
zgodziłby się, aby nagrała przebieg rozmowy, ale i tak zamierzała to zrobić. To miał być jej
dowód.
O dziewiątej rano była już gotowa. Punktualnie o dziesiątej zatrzymała samochód na
parkingu przed siedzibą The Richmond Group.
– Gdzie jest moja Caroline, tato? – jęknęła Ruthann po raz setny. – Chcę Caroline. Niech
przyjdzie.
– Na pewno przyjdzie, Mała – zapewnił ją Mitch. – Teraz uspokój się i patrz, jak gra
Sam. Widzisz go? – wskazał ręką na syna.
– Nie chcę Sama, chcę Caroline – rozżaliła się Ruthann. Mitch zerknął na zegarek, po
czym wymienił z ojcem porozumiewawcze spojrzenie. Caroline spóźniła się już ponad pół
godziny. Na pewno praca pochłonęła ją do tego stopnia, że zapomniała o meczu.
Grogan wiedział, że nie powinien się na nią złościć, ale mimo to nie mógł całkiem pozbyć
się irytacji. Ruthann liczyła, że ją zobaczy, a Sam również był bardzo podniecony
perspektywą zademonstrowania swych umiejętności nowej dziewczynie ojca. Mitch miał jej
tłumaczyć wszystkie subtelności rozgrywki. Tylko Janis, która nie znosiła baseballu, została
w domu. Mitch miał zamiar podjechać po nią po meczu. Zaplanował wspólną wycieczkę do
wesołego miasteczka i lunch w restauracji.
Wszyscy, a zwłaszcza on, byliby bardzo rozczarowani nieobecnością Caroline. Mitch
pomyślał, że w przyszłości będzie musiał ostrożniej planować i uważać, co mówi dzieciom.
Nie chciał ryzykować, że znów spotka je rozczarowanie. I tak często je zawodził wskutek
nieoczekiwanych obowiązków służbowych. Z pewnością nie potrzebowały dodatkowej porcji
rozczarowań ze strony kobiety, która pojawiła się w jego życiu.
Siedział na drewnianej ławeczce, trzymając na kolanach wiercącą się Ruthann. Próbował
skupić się na grze, ale nie przyszło mu to łatwo. Sam grał bardzo dobrze i Mitch wiedział, że
syn będzie się domagał szczegółowych komentarzy.
Ruthann z każdą minutą stawała się coraz bardziej nieznośna. Nie mogła wysiedzieć na
kolanach, a ojciec nie zgodził się, aby biegała między ludźmi.
– Może zjemy lody, Mała? – zaproponował dziadek.
– Tak, tak, tak! Malinowe i waniliowe!
– Przekupstwo jako środek wychowawczy? – zażartował Mitch. W rzeczywistości
ucieszył się z tej interwencji.
– Tobie to nie zaszkodziło – wzruszył ramionami starszy pan.
– Proszę bardzo – Mitch podał mu córeczkę. – Zobaczymy, jak podziała w jej przypadku.
Dziadek postawił ją na ziemi i razem ruszyli w kierunku kiosków za trybuną. Ruthann
szła, tańcząc i podskakując.
Mitch westchnął z ulgą i zerknął jednocześnie na zegarek, zastanawiając się, co mogło
zatrzymać Caroline. W tym momencie rozległy się głośne okrzyki i oklaski widzów. Szybko
spojrzał na stadion, usiłując odgadnąć, co się zdarzyło. Najwyraźniej Samowi udało się jakieś
zagranie, bo zbiegając z boiska, tańczył z radości. Mitch pomyślał, że będzie miał się z
pyszna. Jak mógł przepuścić tę sytuację? Trudno, stało się. Odprowadził syna wzrokiem i
znów spojrzał w kierunku parkingu. Na widok Caroline poczuł jednocześnie ulgę, radość i
irytację. Stała przed wejściem na trybunę i rozglądała się po ławkach. Mitch wstał i pomachał
ręką. Natychmiast go zauważyła i uśmiechnęła się szeroko. Już po chwili była obok.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała i szybko pocałowała go w policzek.
Wyglądała tak promiennie, że nie mógł się na nią gniewać.
– Mam wrażenie, że przynosisz dobre nowiny – powiedział z uśmiechem. – Czyżbyś
sama rozwiązała tajemniczy problem danych, znikających z pamięci Scarlett?
– Nie – Caroline trochę spoważniała. – Ale mam coś niemal równie dobrego. – Sięgnęła
do torebki, wyciągnęła mikrokasetę i podała ją Mitchowi.
– Co to takiego? – spytał. Na kasecie nie było żadnej naklejki.
– Dowód, że Howard Richmond zbudował Vica, używając bazę danych Scarlett.
– Co takiego?
– Chyba słyszałeś.
– Co to za dowód? – Mitch pokręcił sceptycznie głową. – Jak go zdobyłaś?
Caroline była zbyt podniecona, aby przejmować się jego reakcją.
– Evan wprowadził mnie dzisiaj do laboratorium The Richmond Group. Mogłam
porozmawiać z Vikiem. To jest zapis naszej rozmowy. Vic powiedział coś, czego żadną miarą
nie mógłby wiedzieć, gdyby został skonstruowany u Richmonda.
– Caroline, to była głupota! – Mitch nie wierzył własnym uszom. – Jak myślisz, co
właściwie osiągnęłaś w ten sposób?
– Mnóstwo – odpowiedziała wyzywającym tonem. Zastrzeżenia mężczyzny tylko
pobudziły jej opór. – Zdobyłam dowód.
– Jaki? Takie nagranie nie może stanowić dowodu.
– Wiem, ale teraz mam coś więcej niż tylko własne podejrzenia, aby przekonać Boba
Stafforda i facetów z rady nadzorczej. Jeśli nawet ty i Ed nie znajdziecie dowodów,
uzasadniających sprawę kamą, to może uda mi się ich przekonać, aby wytoczyli Howardowi
sprawę cywilną. Mam zamiar powstrzymać Richmonda, choćby nie wiem ile to miało
kosztować.
– Caroline, czy ty nie możesz zrozumieć, że w ten sposób naraziłaś się na zarzut
szpiegostwa przemysłowego? To tobie grozi sprawa karna lub cywilna.
– Nikt prócz Evana nie wie, że byłam dziś w laboratorium – potrząsnęła głową Caroline.
– A jak przeprowadził cię przez portiernię? – spytał sceptycznie Mitch.
– Mieliśmy szczęście. Był ten sam strażnik, który miał dyżur podczas pokazu. Zapamiętał
mnie jako dr Leister, a Evan powiedział, że jestem jego gościem.
– Wspaniale – Mitch przeczesał włosy palcami. – Teraz oboje, ty i Evan, możecie zostać
oskarżeni o szpiegostwo przemysłowe.
– Mitch, poszłam tam tylko i wyłącznie po to, aby porozmawiać z Vikiem – Caroline
niemal zgrzytnęła zębami. – Nawet nie dotknęłam klawiatury i nie miałam żadnego kontaktu
z jego oprogramowaniem.
– Ciekawe, jak tego dowiedziesz wsadzie.
– Czemu jesteś tak negatywnie nastawiony? – spytała, nie kryjąc irytacji.
– Ponieważ postępując w ten sposób, możesz wpakować się w poważne kłopoty –
prychnął Mitch. – Czy nie potrafisz tego zrozumieć?
– Wiem tylko, że ty i Ed nie dowiedzieliście się niczego.
– A czego się spodziewałaś po tygodniu śledztwa?
– Wyników! Czegokolwiek! – krzyknęła i sięgnęła po kasetę, ale Mitch schował ją do
kieszeni.
– Przesłucham ją – powiedział z znużeniem.
– Och, jaki jesteś łaskawy! – podziękowała mu z jawnym sarkazmem.
– Caroline!
Ruthann stała u podnóża trybuny i z całych sił ciągnęła dziadka za rękę, pragnąc czym
prędzej dostać się do Caroline.
– Później o tym porozmawiamy – zdążył jeszcze zapowiedzieć Mitch, jednocześnie
dopinając kieszeń koszuli, w której schował kasetę.
Z lodów Ruthann ściekały już dwie strużki, a jedna kulka groziła upadkiem. Dziadek w
ostatniej chwili wyrwał je z rąk dziewczynki, ocalając Caroline przed całkowitą katastrofą,
ale i tak witając się, Ruthann pozostawiła na jej bluzce liczne plamy.
Gdy usiedli, dziewczynka wdrapała się kobiecie na kolana i pomachała jej palcem przed
nosem.
– Spóźniłaś się.
– Przepraszam, Ruthann. Czy straciłam coś ważnego? Dziecko powiedziało coś, czego
Caroline nie zrozumiała.
– Czy to znaczy, że źle uderzył, czy, przeciwnie, ograł przeciwnika? – spytała, patrząc
pytająco na Mitcha.
Ten westchnął i spróbował zapomnieć o irytacji. Pomyślał, że jeszcze zdąży przekonać ją,
aby dla własnego dobra przestała odgrywać Matę Hari.
– Ograł przeciwnika – wyjaśnił. – Ich zagrywający wypadł z gry.
Ponieważ Mitch nie kontynuował, wtrącił się dziadek i wyjaśnił przebieg gry i aktualny
wynik. Ruthann siedziała jej na kolanach i paplała podniecona. Caroline usiłowała skupić
uwagę na grze i Ruthann, ale to nie było wcale łatwe. Miała wrażenie, że prowadzi podwójne,
a jeśli liczyć jej nową rolę detektywa, to nawet potrójne życie. Jako konstruktorka
komputerów, i to stojąca na skraju przepaści, czuła się winna z powodu traconego czasu, a
jednocześnie jako zakochana kobieta chciała znaleźć dla siebie miejsce w rodzinie Mitcha. I
jedno, i drugie było dla niej czymś nowym i podniecającym.
Podczas gry dziadek objaśniał jej rozwój wydarzeń na boisku. Co jakiś czas zerkał ze
zdziwieniem na syna, aż wreszcie Mitch trochę się rozluźnił i przejął obowiązki nauczyciela
baseballu.
W końcu okazało się, że drużyna Sama wygrała, choć nikłą różnicą punktów. To w
zupełności wystarczyło, aby chłopiec przez całą drogę powrotną puszył się i opowiadał o
poszczególnych zagraniach. W domu szczęśliwy zwycięzca szybko wziął prysznic, po czym
wszyscy, prócz dziadka, upchnęli się w jednym samochodzie i pojechali do San Jose.
Gdy Sam dowiedział się, że Caroline jeszcze nigdy nie była w wesołym miasteczku,
przewrócił z niedowierzaniem oczami, po czym obiecał, że osobiście zademonstruje jej
wszystkie atrakcje. Wszyscy śmieli się z reakcji Caroline podczas przejażdżki kolejką górską,
krzyczeli ze strachu w izbie duchów i zrywali boki ze śmiechu w gabinecie krzywych luster.
Nawet Janis wydawała się w lepszym nastroju niż zazwyczaj podczas takich wycieczek.
– Wiesz, Dr, jak na jajogłową jesteś bardzo zabawna – powiedział w pewnym momencie
Sam. Caroline wiedziała, że w jego ustach był to największy możliwy komplement.
Ogólnie mówiąc, była to dla niej zdumiewająca i całkiem udana wyprawa. Caroline
wiedziała jednak, że nie może na tej podstawie pozytywnie oceniać szans na pomyślny
rozwój związku z Mitchem. Jak sama powiedziała, życie to nie wesołe miasteczko. Właściwe
ułożenie stosunków z Groganem i jego dziećmi wymagało ciężkiej pracy i wyczucia, a
Caroline nie była wcale pewna, czy jest do tego zdolna.
W drodze powrotnej Ruthann zasnęła w samochodzie. Była wyczerpana emocjonującym
dniem i awanturą, jaką urządziła, gdy ojciec nakazał jej usiąść w foteliku, a nie u Caroline na
kolanach. Nie obudziła się nawet wtedy, gdy Mitch rozbierał ją i kładł do łóżka.
Sam również szybko poszedł spać, a Janis, jak zwykle, natychmiast zniknęła w swoim
pokoju. Dziadek bez trudu zrozumiał delikatną aluzję syna i poszedł do siebie. Mitch i
Caroline zostali sami. Usiedli obok siebie na sofie. Kobieta położyła głowę na jego ramieniu.
– Jestem wykończona – westchnęła. – Zapomniałeś mnie uprzedzić, że zabawa jest
szalenie męcząca.
– Naprawdę dobrze się bawiłaś? – spytał, opierając brodę na jej czole.
– Oczywiście. Czyżby tego nie było widać?
– Co właściwie sprawiło ci większą przyjemność? – spytał Mitch po chwili milczenia. –
Wesołe miasteczko i mecz czy włamanie się do laboratorium Howarda?
Caroline wyprostowała się. To pytanie zabrzmiało wyjątkowo chłodno.
– Rzeczywiście każde z tych wydarzeń sprawiło mi radość, choć każde z innego powodu.
Bardzo lubię być razem z tobą, a z jeszcze nie całkiem zrozumiałych powodów obecność
twoich dzieci również wpływa dodatnio na moje samopoczucie. Z drugiej strony, rozmowa z
Vikiem przekonała mnie, że będę w stanie udowodnić, iż Howard Richmond ukradł moje
dzieło. Czy ta odpowiedź cię zadowala?
– Nie – odrzekł. – Rozmowa z Vikiem niczego ci nie dała.
– Skąd możesz wiedzieć? Przecież nawet nie przesłuchałeś taśmy.
– To nie ma znaczenia, ponieważ żaden sąd nie uzna takiego dowodu.
– Być może jednak na tej podstawie będziesz mógł rozpocząć oficjalne śledztwo –
upierała się Caroline. – Dochodzenie wewnętrzne to stanowczo za mało, nawet z twoją
pomocą. Chcę, aby twój wydział dołożył wszystkich starań w celu udowodnienia, że
Richmond jest złodziejem.
– Caroline, regulamin pracy... – zaczął Mitch, lecz nie udało mu się dokończyć.
– Nic mnie nie obchodzi jakiś regulamin – syknęła Caroline. Uklękła na sofie i odwróciła
się twarzą w jego stronę. – Wysunęłam uzasadnione oskarżenie wobec firmy Richmonda i
chcę, aby policja rozpoczęła śledztwo. Gdyby jakiś obywatel zgłosił się na policję i oskarżył
go o morderstwo, to sprawdzilibyście tę wiadomość, prawda?
– Owszem – przyznał Mitch. – Gdyby jednak nie było ani ciała denata, ani żadnych
dowodów rzeczowych, to śledztwo nie trwałoby długo.
– Taśma jest dowodem rzeczowym!
Mitch ciężko westchnął W tej chwili taśma leżała głęboko w szufladzie jego biurka. Był
zbyt zmęczony, aby teraz ją przesłuchać.
– Powiedz mi, co jest na taśmie, i sam ocenię, czy to dostateczny dowód.
– Spróbujmy od początku – powiedziała, uśmiechając się z ulgą. Szybko zrelacjonowała
mu rozmowę z Evanem i opowiedziała o przesłuchaniu Vica. – Dopóki trzymaliśmy się spraw
ogólnych, odpowiadał dokładnie tak, jak odpowiedziałaby Scarlett. Natomiast gdy zaczęłam
mu zadawać osobiste pytania, od razu zgłupiał. Nie pamięta ani mnie, ani nikogo z mojego
zespołu, ale – Caroline na chwilę zawiesiła głos i uśmiechnęła się do niego – pamięta
niejakiego Mitcha Grogana, porucznika policji.
– Chyba żartujesz? – Mężczyzna również usiadł prosto.
– Wcale nie – zapewniła go Caroline. Mówiła z narastającym podnieceniem. – Co więcej,
pamięta również, że masz córkę, Janis. Gdy spytałam go, skąd was zna, podał dokładną datę
spotkania. Twierdził natomiast, że spotkał was w The Richmond Group, a nie w MediaTech.
Widocznie Howard zmienił wszystkie dane na ten temat. Może teraz powiesz, że wciąż masz
za mało dowodów, aby rozpocząć oficjalne śledztwo? – dodała z nutką tryumfu w głosie.
– A co na to wszystko twój były mąż? – spytał Mitch. Nie mógł od razu obiecać, że spełni
jej życzenie.
– Gdy wytłumaczyłam mu, jakie znaczenie ma ta historia, przeżył szok. Jestem pewna, że
mogłabym znaleźć jeszcze wiele anomalii, ale Evan bał się ryzykować, że ktoś może nas
przyłapać. Twierdzi, że o niczym nie wiedział. Był naprawdę kompletnie zaskoczony –
zapewniła go Caroline.
– Czy wydaje ci się możliwe, aby zechciał nam pomóc? Wysoko postawiony informator
mógłby być bardzo użyteczny.
– Sam to zaproponował, ale powiedziałam mu, żeby bez moich instrukcji niczego nie
robił. Nie sądzę, aby był szpiegiem z urodzenia, i mam wątpliwości, czy to byłoby zgodne z
prawem. Gdyby coś się stało, Howard mógłby oskarżyć go o szpiegostwo przemysłowe i
może nawet miałby na to dowody. Nie chcę, aby Evan popadł w kłopoty.
– Bardzo rozsądnie – zauważył Mitch. – Niech siedzi cicho i modli się, żeby nikt nie
zapytał go o dzisiejszego gościa. Możemy go uznać za potencjalne źródło informacji, ale nic
poza tym.
– Czy to znaczy, że rozpoczniesz oficjalne dochodzenie?
– Być może – Mitch wciąż wolał być ostrożny. – Chcę, abyś zadała Scarlett dokładnie te
same pytania i wydrukowała mi jej odpowiedzi. Każ również spisać tekst z taśmy. Jeśli
zbieżność będzie oczywista, rozpocznę śledztwo.
– Dziękuję ci – Caroline zarzuciła mu ręce na szyję. – Wiedziałam, że mogę na ciebie
liczyć.
– Mam nadzieję, że nie spotykasz się ze mną tylko dlatego, że jestem największym
detektywem od śmierci Sherlocka Holmesa? – zaśmiał się.
Caroline cofnęła się i spojrzała na niego uważnie. To miał być żart, ale w głosie Mitcha
zabrzmiała jakaś podejrzliwa nutka.
– Jeśli naprawdę tak uważasz, to powinnam natychmiast stąd wyjść i nigdy nie wracać.
– Nie rób tego! – Grogan czule pogłaskał jej policzek. – Nie wiem, jak zniósłbym
rozstanie.
– Jesteś dobrym gliniarzem, Mitch – odrzekła. Nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć na
malujące się w jego oczach uczucia. – Nie sądzę, żebym musiała uwodzeniem nakłonić cię do
zrobienia tego, co do ciebie należy.
– Jeśli dobrze pamiętam, to raczej ja wystąpiłem w roli uwodziciela – przypomniał z
kpiącym uśmiechem.
– Pewnego dnia role się odwrócą – odparła, po czym zaczerwieniła się z powodu własnej
śmiałości.
– Nie mogę się tego doczekać. Może spróbujesz od razu? Caroline zaczerwieniła się
jeszcze mocniej, ale nie chciała go zawieść. Znów zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w
usta. Gdy w końcu oderwała się od niego, Mitch z trudem łapał oddech.
– Jeśli to był wstęp, tym bardziej niecierpliwie czekam na część zasadniczą – powiedział.
– Może zostaniesz na noc, Caro?
– Och, Mitch, nie mogę. Dzieci...
– Nie to miałem na myśli – potrząsnął głową. – Chciałbym tylko wiedzieć, że jesteś
blisko. Możesz położyć się u mnie, a ja prześpię się na sofie.
– To nie jest dobry pomysł. – Z jakiegoś powodu nie miała na to ochoty. – Dla dzieci
mogłoby to mieć znaczenie, przerastające rzeczywistość.
– Chyba masz rację. Może zatem przyjedziesz jutro na niedzielne śniadanie?
Caroline pokręciła głową.
– Muszę pracować. Tym razem naprawdę. Muszę zadać Scarlett te same pytania i spisać
przebieg rozmowy z Vikiem. Może w przyszłą niedzielę?
– Kiedy zatem się zobaczymy? – Mitch na próżno usiłował ukryć rozczarowanie.
– Możemy umówić się na kolację któregoś dnia w tygodniu – zaproponowała. – Może w
czwartek?
– Wtorek byłby lepszy – uśmiechnął się.
– Dlaczego?
– Bo nie wiem, czy wytrzymam do czwartku – wyjaśnił, przyciągając ją do siebie.
Pocałunek był długi i podniecający. Mężczyzna wstał i podał jej rękę.
– Chodź, odprowadzę cię do samochodu – powiedział. – Jeszcze trochę i zaczniemy coś,
czego w tych warunkach nie będziemy w stanie dokończyć.
Przyniósł z gabinetu kasetę i razem skierowali się do drzwi. Gdy już wchodzili do holu,
na górnym podeście schodów pojawiła się Janis, całkiem ubrana. Miała wyraz twarzy tak
surowy, że wydawała się o dobre dziesięć lat starsza, niż była w rzeczywistości.
– Tato?
– Jeszcze nie śpisz, Aniołku?
– To chyba widać. Czy wychodzisz do Caroline? Mitch poczuł, jak palce kobiety
kurczowo zaciskają się na jego dłoni.
– Nie – odpowiedział. – Odprowadzam ją do samochodu.
– Och, to dobrze – wyraz twarzy Janis nieco złagodniał. – Dobranoc, Caroline – dodała i
zniknęła w swoim pokoju.
Mitch otworzył frontowe drzwi i wypuścił gościa.
– Wiesz, w upływie czasu jest coś niesamowitego. Jeszcze niedawno, ilekroć wracałem
późno do domu, to mama witała mnie na schodach z surową miną i długą przemową. Teraz
córka nadzoruje moje romanse. Koło się zamknęło.
Caroline nie wydawała się równie rozbawiona.
– Mitch, mówię ci, że coś tu jest nie w porządku – powiedziała. – Sądzę, że Janis
naprawdę z niechęcią myśli o pojawieniu się w domu innej kobiety.
– Będę musiał z nią porozmawiać – tym razem Mitch nie kwestionował oceny Caroline.
Janis rzeczywiście zachowywała się dość dziwnie.
– A jeśli nie zmieni zdania?
– Na pewno zmieni, Caro. Być może będzie musiała się dostosować, ale wkrótce polubi
cię równie mocno jak Ruthann i Sam.
Caroline mogła mieć tylko nadzieję, że tak się rzeczywiście stanie. Zachowanie
dziewczyny bardzo ją martwiło. Ilekroć myślała, że Janis już się rozluźnia, jak na przykład
podczas wycieczki do wesołego miasteczka, wydarzało się coś, co sprawiało, że znów
sztywniała.
– Może to ja powinnam z nią porozmawiać? – zasugerowała.
– Nie, lepiej ja spróbuję.
– Czy to możliwe, że powiedziałam coś, co zraniło jej uczucia?
– Nie wiem. Często trudno jest powiedzieć, co dzieje się w tej wspaniałej mózgownicy –
odpowiedział, obejmując ją w pasie. – Nie martw się.
– Postaram się – odrzekła, kładąc głowę na jego ramieniu. – Dziękuję za wspaniały dzień,
Mitch.
– Cała przyjemność po mojej stronie – mruknął. – Obiecaj mi teraz, że przestaniesz
udawać Matę Hari.
– Tak jest, panie poruczniku – powiedziała, unosząc twarz. Mitch pocałował ją na
dobranoc. Gdy skończyli, Caroline znów dostrzegła, jak jego oczy pociemniały z nadmiaru
uczuć.
– Kocham cię, Caro.
Caroline na chwilę wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że cały świat lekko się zakołysał.
Rozchyliła wargi, ale zaraz zamknęła je, nic nie mówiąc. Szybko pocałowała go w usta i
wsiadła do samochodu.
– Widzimy się we wtorek – powiedziała, po czym włączyła silnik i odjechała.
15
Porównanie odpowiedzi Vicka z odpowiedziami Scarlett wypadło dostatecznie
przekonująco, aby rozpocząć oficjalne śledztwo. Niestety, Mitch i jego detektywi nie byli w
stanie znaleźć konkretnych dowodów. Czas szybko mijał. Grogan osobiście przesłuchiwał
wszystkich pracowników MediaTech, poczynając od najbliższych współpracowników
Caroline i kończąc na tych, którzy mieli choć przelotny kontakt z komputerem.
Spróbował również przesłuchać Deana Eddingtona, programistę wyrzuconego z pracy
przez Howarda Richmonda. Niestety, okazało się, że Eddington jest w Tokio. Projektował
tam system komputerowy dla widowiska typu „światło i dźwięk”. Ponieważ miał wrócić w
połowie lipca, Mitch postanowił poczekać z przesłuchaniem. Wolał porozmawiać z nim
osobiście, a nie przez telefon. W ten sposób znacznie lepiej mógł ocenić, czy ktoś mówi
prawdę, czy kłamie.
Mitch odbył jedną przyjacielską pogawędkę z Evanem Converse, ale nie próbował nawet
wezwać na przesłuchanie Howarda Richmonda ani nikogo innego z The Richmond Group.
Wiedział, że Richmond nie przyzna się do winy, a konfrontacja mogła doprowadzić do
oskarżeń o oszczerstwo i prześladowania ze strony policji. W przeciwieństwie do Caroline,
nie był specjalnie sfrustrowany, gdyż z doświadczenia wiedział, jak trudne jest zgromadzenie
dowodów w takich sprawach.
Życie osobiste Mitcha toczyło siew równie skomplikowany sposób, lecz sprawiało mu
znacznie większą satysfakcję. Gdyby nie ciągła rezerwa Janis, można by powiedzieć, że
Caroline idealnie dopasowała się do rodziny. Mitch nie miał wątpliwości, że kobieta bardzo
się stara. Regularnie, w każdy piątek przywoziła Janis z MediaTech do domu i jadła z nimi
obiad. Po tym, jak dziewczyna wygrała konkurs stanowy, Caroline urządziła dla niej u siebie
niespodziewane przyjęcie.
Tego wieczoru Mitch zabrał Janis do Caroline, nie uprzedzając jej, co ich czeka na
miejscu. Z przyjemnością przyglądał się córce, gdy zobaczyła transparenty z gratulacjami,
ciasto i swoje przyjaciółki, które Caroline zaprosiła w tajemnicy przed nią. Janis była
niewątpliwie wzruszona i podniecona. Mitch miał nadzieję, że odtąd będzie traktowała jego
wybrankę z mniejszą rezerwą, ale stało się odwrotnie: jeszcze bardziej zesztywniała, stała się
niemal podejrzliwa. Gdy jednak ojciec spytał ją, o co chodzi, odrzekła, iż wszystko jest w
porządku.
Zachowanie córki zaczęło powoli martwić Mitcha, gdyż wiedział, że Caroline uważa to
za osobistą porażkę. Aby sprawić przyjemność Samowi, zaczęła interesować się baseballem i
chodziła na wszystkie mecze jego drużyny, choć z pewnością wolałaby ten czas poświęcić na
pracę nad Scarlett. Nigdy nie brakowało jej cierpliwości i serdeczności dla Ruthann, która w
zamian okazywała jej tyle uczucia, że Caroline wydawała się tym niemal przestraszona.
Mimo to nigdy się nie wycofywała. To zarezerwowała dla Mitcha. Mogła być kochająca,
serdeczna, namiętna, ale ilekroć on próbował powiedzieć, że ją kocha, zawczasu zmieniała
temat, zupełnie jakby jakimś szóstym zmysłem potrafiła to przewidzieć. Świetnie wyczuwała,
kiedy Mitch staje się poważny, i uprzedzała wszelkie uczuciowe deklaracje.
Musiał walczyć, aby nie poddać się frustracji. Chciał wreszcie usłyszeć wyznanie miłości.
Z każdym dniem coraz bardziej potrzebował tej deklaracji, mimo to starał sienie wywierać
nacisku. Chciał, aby miała dość czasu na swobodne określenie swych uczuć, gdyby jednak
Caroline powiedziała, że go kocha, łatwiej byłoby mu czekać na dzień, kiedy ich związek
nabierze formalnego charakteru.
Na razie Mitch musiał zadowolić się wspólnymi wyprawami na mecze, piątkowymi
obiadami z całą rodziną i wizytami u Caroline raz w tygodniu.
– Willie McCovey.
– Średnia liczba udanych zagrań 0.270 – odpowiedziała Caroline, jednocześnie otwierając
piekarnik i sprawdzając stan placka ze śliwkami. – Pięćset dwadzieścia jeden zwycięskich
uderzeń.
– Nieźle – przyznał Sam. Siedział na wysokim taborecie, po przeciwnej stronie kuchni. –
Kiedy został wpisany na Listę Sław?
– W osiemdziesiątym szóstym.
– Dobrze. Ted Williams.
– Średnia 0.344. Szósty wynik w historii, prawda? – spytała swego egzaminatora. Placek
nie wzbudzał żadnych zastrzeżeń i Caroline zamknęła drzwiczki od piecyka.
– Tak. Babę Ruth?
Podała informacje statystyczne o Babę, po czym uznała, że pora zamienić się rolami.
– Edgar Smith? – spytała z chytrym błyskiem w oczach. Sam ciężko westchnął.
– Masz na myśli Ozzie Smitha, tak?
– Nie, Edgara. No, słucham, jaką miał średnią?
– Nie wiem – przyznał chłopiec.
– Mam cię – zatryumfowała Caroline. – Edgar Smith, z Bostonu. Grał w narodowej lidze
w 1883. Zagrał w trzydziestu meczach, miał średnią 0.217.
– No, wiesz, Dr! 1883? To nie fair! – zaprotestował Sam, ale jednocześnie się
uśmiechnął.
– W mojej dziedzinie statystyka nie zależy od kalendarza – odrzekła, podchodząc do
niego. W tym momencie zauważyła na blacie kredensu brudne ślady jego palców. – Wiesz,
Sam, nie rozumiem, jak możesz pamiętać te wszystkie dane na temat baseballu, a nigdy nie
pamiętasz o umyciu rąk.
– Trzeba wiedzieć, co jest wżyciu ważne.
Caroline miała wrażenie, że słyszy Mitcha. Chciała zwichrzyć Samowi włosy, ale mimo
iż w ciągu ostatniego miesiąca bardzo się zaprzyjaźnili, nie czuła się dostatecznie swobodna,
aby odważyć się na taki gest.
– Rozumiem, że była to aluzja – dodał Sam, przyglądając się swoim rękom.
– Owszem – kiwnęła głową Caroline. – Jeśli Mitch się nie spóźni, to za kwadrans
siadamy do stołu.
– Wspaniale. Umieram z głodu. – Chłopiec zeskoczył z taboretu i poszedł do łazienki.
Gdy Caroline spojrzała w stronę drzwi, zauważyła dziadka. Zapewne stał tam już od dłuższej
chwili.
Dziadek często tak postępował. Starał się obserwować, jak Caroline radzi sobie z dziećmi
w taki sposób, aby ona tego nie dostrzegła. Początkowo dość ją to drażniło, ale ponieważ
starszy pan zawsze w pełni aprobował jej postępowanie, przestała się go obawiać.
– No i co powiesz, dziadku? – spytała.
Grogan senior podszedł do kuchenki i spróbował sosu do spaghetti.
– Doskonały.
– Nie o to mi chodzi – szepnęła. – Pytałam, jak mi idzie z dziećmi?
Patrzyli sobie w oczy. Caroline miała wrażenie, że dziadek od dawna czekał na to
pytanie.
– Bardzo dobrze, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie masz doświadczenia –
odpowiedział uczciwie. – A ty jak się oceniasz? To jest najważniejsze.
– Sama nie wiem – powiedziała, rozkładając bułeczki na kawałku folii aluminiowej.
Przez chwilę analizowała swoje odczucia, które ostatnio wydawały się jej bardzo chaotyczne.
– Z Ruthann nie ma żadnych kłopotów. Wymaga tylko pieszczot i uwagi. No, trzeba też
umieć czasem powiedzieć nie. Sam... bo ja wiem? – zachichotała. – Czasem mam wrażenie,
że uważa mnie za skończoną idiotkę, kiedy indziej wydaje mi się, że mnie lubi.
– Z pewnością – wtrącił dziadek. – To bystry chłopak. Na pewno zauważył, jak się
starasz. Myślę, że bardzo cię lubi.
– Cieszę się, że to powiedziałeś – Caroline uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Pozostaje jeszcze Janis.
– To dla mnie przykra niespodzianka – Caroline od razu spoważniała. – Wydaje się
bardzo zadowolona z pracy, tam jednak nie mam z nią bliskiego kontaktu. Mitch pytał ją
wielokrotnie, o co chodzi, ale ona zawsze odpowiada, że wszystko jest w porządku. Jak
można przełamać taki milczący opór?
– W tym przypadku nie należy próbować. Janis nigdy nie mówi o swoich uczuciach. W
każdym razie tak się zachowuje od śmierci Becky.
– Może na tym polega problem – powiedziała z namysłem Caroline. – Z pewnością lepiej
pamięta matkę niż Sam. Raz spróbowałam jej powiedzieć, że chciałabym być jej przyjaciółką
i nie zamierzam zastąpić jej matki, ale to nie był dobry pomysł. Janis tylko wymamrotała coś,
że wcale nie jest tym zaskoczona, i uciekła do siebie.
– Też nie wiem, o co jej chodzi – wzruszył ramionami dziadek. – No a co z Mitchem? –
dodał z uśmiechem.
– Co takiego? – Caroline jednocześnie uśmiechnęła się i zarumieniła.
– Kochasz go?
Kobieta odwróciła się w stronę kuchenki i zaczęła mieszać sos.
– Nie wiem – odpowiedziała po chwili.
– Przepraszam. Nie powinienem był pytać. Myślałem, że znam odpowiedź, ale widocznie
się pomyliłem.
– Wciąż mam pewne wątpliwości i wciąż się boję – przyznała Caroline, nie patrząc na
dziadka, który ojcowskim gestem uścisnął jej ramiona.
– Mogę ci tylko poradzić, abyś nie podejmowała żadnej decyzji, dopóki nie pozbędziesz
się wszelkich wątpliwości – powiedział. – Jeśli podejmiesz błędną decyzję, zranisz sporo
osób, a siebie najbardziej.
– Hej, co się tu dzieje? – spytał od drzwi Mitch. Ani Caroline, ani dziadek nie zauważyli,
że już wrócił. – Tato, próbujesz mi odbić dziewczynę?
Caroline podeszła i pocałowała go na powitanie.
– Witaj!
– Cześć. Co tak wspaniale pachnie?
– Spaghetti, świeże bułki i placek ze śliwkami.
– Nawet nie pozwoliła mi ruszyć palcem – wtrącił dziadek. – Tym razem ona za wszystko
odpowiada.
Mitch skosztował sosu, a Caroline wsunęła blachę z bułkami do piekarnika. Po chwili
pojawiły się wszystkie dzieci i w kuchni zapanował ogólny chaos. Caroline zdążyła się już do
tego przyzwyczaić. Przy pomocy milczącej Janis nakryła do stołu i usiadła na chwilę,
rozkoszując się ciepłą atmosferą.
Dla każdego innego człowieka była to zwykła kolacja w rodzinnym gronie, ale dla niej
ten posiłek miał specjalne znaczenie. Niemal przez całe życie wszędzie czuła się jak człowiek
obcy. „U siebie” znaczyło dla niej „w laboratorium”. Teraz powoli nabierała pewności, że tu
jest jej miejsce, i świetnie się z tym czuła.
Rozejrzała się wokół i odkryła, że Mitch ją obserwuje. Miała wrażenie, że on czyta w jej
myślach i jednocześnie pieści ją wzrokiem. Ogarnęło ją poczucie pełnego zadowolenia i
zaspokojenia. W tym momencie nie chciałaby być w żadnym innym miejscu na ziemi.
– ... ale on naprawdę śmierdzi, tato. Tato? Jesteś tam? Tym razem Mitch nieco się
zaczerwienił.
– Przepraszam cię, synku, trochę się zamyśliłem. Co mówiłeś?
– Powiedziałem, że potrzebuję nowego śpiwora. Nie zapomniałeś chyba, że jedziemy do
Big Sur, prawda? – spytał sarkastycznie. – No wiesz, świeże powietrze, ryby, spacery...
– Pamiętam. Jedziemy w przyszłym tygodniu. Jeszcze nie mam sklerozy, Sam. Co się
stało z twoim śpiworem?
– Śmierdzi, i to okropnie.
– Czy wysuszyłeś go po ostatniej wycieczce? Chłopiec zacisnął na chwilę usta.
– Tak, oczywiście – zapewnił ojca, ale nie wypadło to przekonująco.
– Daj jutro śpiwór dziadkowi – powiedział Mitch. – Zobaczymy, może jemu uda się coś z
nim zrobić. W każdym razie nie zamierzam wyrzucać pieniędzy na nowy.
– Namów go, dobrze, Dr? – Sam spróbował przeciągnąć na swoją stronę Caroline. – Nie
chcesz chyba przez cztery dłuuugie dni czuć tego smrodu, prawda?
W rzeczywistości Caroline nie miała ochoty spędzić czterech dni w górach, i to ani
dłuuugich, ani zwykłych. Miesiąc wcześniej obiecała tylko, że się zastanowi nad tym
pomysłem. Po namyśle uznała, że ta chata w górach to dla nich wszystkich wyjątkowe
miejsce, pełne wspomnień związanych z Becky i że z tego powodu nie powinna tam jechać.
Tymczasem cała rodzina Mitcha uznała, że zaproszenie zostało przyjęte i Caroline jedzie
z nimi do Big Sur. Próbowała dać do zrozumienia, że to fałszywe założenie, ale albo zrobiła
to zbyt subtelnie, albo Mitch wolał jej nie słuchać. Teraz pomyślała, że przy pierwszej okazji
będzie mu to musiała wyraźnie powiedzieć.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli nie dam się wciągnąć w tę dyskusję – odpowiedziała
Samowi. Chłopak nie po raz pierwszy próbował tak rozegrać sytuację, aby ona znalazła się po
jego stronie. – Skoro twój ojciec musiałby zapłacić za śpiwór, to do niego należy decyzja, czy
jest to uzasadniony wydatek.
Sam oczekiwał innej odpowiedzi i bez wahania dał temu wyraz.
– Czy ty kiedyś odezwiesz się normalnie, Dr? – prychnął z irytacją. – Czemu nie powiesz
jak człowiek, że śpiwór jest za drogi?
– Sam! – upomniał go Mitch. – Masz przeprosić Caroline.
– Tak, tak – wtrąciła się Ruthann. – Masz być uprzejmy dla mojej Caroline – dodała i
pogroziła mu palcem.
– A kto tu jest nieuprzejmy? – bronił się Sam. – Powiedziałem tylko, że ona zabawnie
mówi, i to prawda. Od kiedy to mówienie prawdy stało się tu zbrodnią?
– Sam, czy chcesz wyjść do swojego pokoju?
– Nie.
– Zatem natychmiast przeproś Caroline.
– Przepraszam – wymamrotał niechętnie.
Ciepły kokon wokół Caroline nagle gdzieś zniknął. Z trudem znosiła wszelkie rodzinne
spory.
– Nic nie szkodzi, Sam. Przypuszczam, że mój sposób mówienia wydaje ci się bardzo
oficjalny. Może wobec tego nauczyłbyś mnie nieco slangu?
– No pewnie! – Chłopiec od razu się rozpogodził. – Popracujemy nad hasta la vista,
baby, zaraz po kolacji.
Jeszcze dwa miesiące temu Caroline nie zrozumiałaby znaczenia i pochodzenia tego
hiszpańskiego wyrażenia, ale ostatnio Mitch i Sam zapoznali ją z najbardziej popularnymi
filmami. Dzięki temu rozpoznała zdanie często powtarzane przez Arnolda Schwarzeneggera
w jednym z ulubionych filmów Sama.
– No pmblemo – odpowiedziała, również posługując się wyrażeniem z tego filmu.
Chłopak uśmiechnął się z uznaniem.
Mitch również uśmiechnął się do niej, lecz nie dlatego, że wykazała dobrą pamięć.
Najwyraźniej zachowała się właściwie i był z niej zadowolony. Ta myśl nagle zirytowała
Caroline, ale nic nie powiedziała.
Kolacja przebiegła bez dalszych incydentów. Sam był szczególnie uprzejmy, jakby chciał
zatrzeć wspomnienie incydentu. Dziadek zaproponował, że umyje naczynia, ale Caroline i
Mitch nie pozwolili mu na to. Sam pobiegł bawić się z dziećmi z sąsiedztwa, a Janis zniknęła
w swoim pokoju. Dziadek namówił Ruthann, aby poszła z nim do salonu, w ten sposób
zmniejszając ryzyko zniszczenia delikatnej zastawy z porcelany.
– Naprawdę zaimponowałaś Samowi tym zwrotem z Terminatora – zauważył Mitch, gdy
już skończyli sprzątać ze stołu. Prócz nich w kuchni nie było nikogo.
– Przekonałam się, że dobra pamięć bardzo mi się przydaje w kontaktach z nim.
– Aha! Z jakiegoś powodu Sam bardzo lubi być twoim nauczycielem.
– Wiem. Myślę, że to z powodu Janis.
– Janis? – zdziwił się Mitch.
– Tak – Caroline pokiwała głową. – Dotychczas to ona zawsze była pierwszą
intelektualną gwiazdą rodziny. Moja ignorancja w sprawach ważnych dla Sama pozwoliła
mu, po raz pierwszy w życiu, poczuć się mądrzejszym od kogoś.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że w kontaktach z dziećmi wykazujesz niewiarygodny
instynkt? – spytał Mitch. Już po raz kolejny Caroline bardzo mu zaimponowała.
– Wydaje mi się, że nabieram doświadczenia – przyznała niechętnie. To przypomniało jej
problem, o którym wolałaby nie myśleć, ale nie miała wyjścia. – Mitch, ta wycieczka do Big
Sur...
– Och, będziemy się wspaniale bawić – nie pozwolił jej dokończyć. Uśmiechał się z
niecierpliwym wyczekiwaniem. – Nawet Janis lubi spędzać czas w tej chacie.
– Bardzo się cieszę, Mitch, ale...
– Czy kupiłaś już odpowiednie buty? Pokazywałem ci jakie.
– Nie, jeszcze nie.
– Powinnaś to zrobić czym prędzej i przed wyjazdem trochę w nich pochodzić, żeby
dopasowały ci się do nogi. Jeśli otrzesz pięty, to całą przyjemność z wycieczki diabli wezmą.
– Mitch, nie jestem wcale pewna, czy ta wycieczka to dobry pomysł – Caroline udało się
wreszcie dojść do słowa. – Oczywiście, dobra dla mnie. Wesołe miasteczko okazało się
zabawne, polubiłam również filmy i mecze baseballu. Natomiast wyprawa w góry...
– Zobaczysz, że też ci się spodoba – przerwał Mitch i wziął ją w ramiona. – O tej porze
roku góry są przepiękne, a ryby świetnie biorą. Przekonasz się, że to najwspanialszy
wypoczynek, jaki można sobie wyobrazić. – Caroline chciała coś wtrącić, ale nie dał jej
szansy. – Uwierz mi, będziesz się świetnie bawiła.
Szybko pocałował ją w usta, po czym wrócił do zlewu.
Caroline nie wiedziała, co ma zrobić. Dotychczas starała się dostosować do bardzo wielu
rzeczy, ale zupełnie nie mogła sobie wyobrazić siebie jako miłośniczki biwaków i życia pod
gołym niebem. Z drugiej strony, ta wyprawa miała najwyraźniej wielkie znaczenie zarówno
dla Mitcha, jak i dzieci. Nawet Janis niecierpliwie oczekiwała wyjazdu. Caroline
podejrzewała, że w jej przypadku wynika to z faktu, iż z wycieczką do Big Sur były związane
liczne wspomnienia matki. Najwyraźniej Becky była zapaloną turystką i pod tym względem
Caroline nie mogła się z nią mierzyć. Miała przeczucie, że ten wyjazd zakończy się katastrofą
i wolała jej uniknąć.
– Mitch, nawet nie słuchasz, co do ciebie mówię – powiedziała z naciskiem.
– To dlatego, że mówisz nie to, co chciałbym usłyszeć – uśmiechnął się, ale Caroline nie
wydawała się rozbawiona. Mitch spoważniał i znów ją objął. – Przepraszam, nie miałem
zamiaru cię lekceważyć.
W jego objęciach miała zawsze trudności z myśleniem, a tym bardziej z
przeciwstawieniem siej ego woli, ale mimo to zrobiła, co mogła.
– Nie chcę jechać. Nie jestem...
– Kim? – spytał, gdy Caroline nie dokończyła zdania.
– Becky – wyjaśniła spokojnie.
– Nikt się tego po tobie nie spodziewa.
– Czasami mam wrażenie, że ty tego chciałbyś.
– Bo chcę, abyś pojechała z nami na wycieczkę? Caroline, to po prostu rodzinna tradycja.
Chciałbym, abyś się do niej dołączyła.
– Ty i Becky razem ją zapoczątkowaliście.
– Tak, ale jej już nie ma.
– Ale ty kontynuujesz tradycję. Gdy słyszę, jak rozmawiacie o tej chacie w górach, mam
wrażenie, że mówicie o świątyni poświęconej pamięci Becky. Nie ma w tym nic złego –
dodała pośpiesznie, widząc, że otworzył usta, by zaprotestować. – Twoje dzieci powinny
mieć coś, co byłoby związane wyłącznie z matką, a ja nie powinnam nawet próbować jej
dorównać.
– Caroline, robisz z tego zbyt wielką sprawę – zauważył Mitch. – To nie jest wyprawa na
biegun. Pochodzimy trochę po górach, nałowimy ryb, posiedzimy przy ognisku... To
wszystko.
– Czemu zatem dziadek nie jedzie z wami? – spytała.
– Po prostu dlatego, że nie jest fanatykiem gór.
– Powiedziałeś kiedyś, że gdy ty i twój brat byliście mali, ojciec często zabierał was na
wycieczki – przypomniała mu Caroline.
– Tylko wtedy, gdy nie miał innego wyjścia. Na ogół jeździliśmy z przyjaciółmi.
Caroline podejrzewała, że nie jest to pełne wyjaśnienie, ale postanowiła dać spokój.
Pomyślała, że niezależnie od tego, co powie, Mitch zawsze znajdzie jakiś kontrargument.
– Skoro potrafisz zrozumieć i uszanować wolę swojego ojca, to czemu dla mnie nie masz
takich samych względów?
– Bo ty nigdy nawet nie spróbowałaś, czy to ci się podoba, czy nie. Proszę, spróbuj choć
raz – poprosił. – Jeśli uznasz, że to nie dla ciebie, nie będę ci więcej zawracał głowy.
Trudno było z nim dyskutować. Caroline pomyślała, że wszystkie nowe rzeczy, jakie
poznała dzięki niemu, okazały się całkiem atrakcyjne. Może i tym razem okaże się, że Mitch
ma rację?
– Zgoda powiedziała wreszcie. – Kupię jutro buty.
– Dzięki – pocałował ją mocno, a w jego oczach pojawiły się błyski radości. To już
wystarczyło, aby Caroline była zadowolona ze swej decyzji. Westchnęła i gorąco
odpowiedziała na pocałunek. Mitch nie tylko budził w niej namiętność, ale dawał poczucie
bezpieczeństwa, co było równie ważne.
Nagle oderwali się od siebie, tak jakby jednocześnie zdali sobie sprawę, że w każdej
chwili ktoś może wejść do kuchni. Caroline spojrzała mu w oczy i odgadła, że mężczyzna
znów pragnie zapewnić ją o swej miłości.
– Jeśli się nie mylę, mieliśmy pozmywać – powiedziała szybko i odsunęła się od niego.
Po chwili usłyszała ciężkie westchnienie. Zauważyła, że Mitch stara się jej nie przyciskać, ale
obawiała się, że długo już nie wytrzyma. Nie miała ochoty tłumaczyć mu, dlaczego jego
deklaracje miłosne wprawiały ją w zakłopotanie, ponieważ sama tego dobrze nie rozumiała.
– Wolisz zmywać czy wycierać? – Tym razem jeszcze Mitch nie zdecydował się na
konfrontację.
– Zmywać – zdecydowała Caroline i zerknęła na niego kątem oka. Jeśli nawet był
rozczarowany, świetnie potrafił to ukryć. Ba, w jego oczach dostrzegła figlarny błysk, co
wydało się jej dość podejrzane.
– Czemu tak na mnie patrzysz?
– Jak?
– Jak kot bawiący się z myszą.
– Ależ skąd! Po prostu pomyślałem, że należy ci się rekompensata za trudy życia turysty.
– Mianowicie?
– W najbliższy poniedziałek zabieram cię do San Francisco.
– Wykluczone! – Caroline zapomniała, że Mitch coś szykuje. – Nie mogę sobie pozwolić
na wolny dzień, zwłaszcza jeśli w piątek mamy wyjechać w góry i wrócić dopiero w
poniedziałek.
– Nie, to nie – odrzekł nonszalancko Grogan. – Jeśli nie chcesz rozmawiać z Deanem
Eddingtonem, nie będę cię do tego zmuszał.
– Eddington wrócił z Tokio?! – wykrzyknęła Caroline. Ogarnęło ją podniecenie.
– Tak. Umówiliśmy się na rozmowę w poniedziałek po południu, ale skoro nie chcesz z
nim pogadać, to...
– Oczywiście, że chcę! Dobrze o tym wiesz! W tej chwili Eddington jest jedyną osobą,
która może potwierdzić, że rok temu padł cały system Vica. Być może ma nawet na to dowód.
– Wiem – Mitch uznał, że pora skończyć z żartami. – Dlatego chcę, abyś ze mną
pojechała. Jeśli Eddington wda się w techniczne szczegóły na temat optycznych komputerów,
to mogę potrzebować tłumacza na angielski.
– Dziękuję – Caroline mocno go uściskała. Przytrzymał ją przez chwilę.
– Proszę bardzo! – Oczy Mitcha zabłysły. – Muszę przyznać, że cieszę się z tego z
jeszcze jednego powodu. Mam ochotę być z tobą we dwoje w San Francisco. Wyobrażam
sobie, że pójdziemy na kolację do jakiejś dobrej restauracji, a później zamkniemy się w hotelu
i będziemy się kochać do białego rana. Co ty na to?
– To znacznie lepszy plan niż cztery dni w górskiej chacie – odpowiedziała i dotknęła
ustami jego warg.
16
– Przykro mi, poruczniku Grogan, ale nie mogę panu nic powiedzieć na temat The
Richmond Group – stwierdził Dean Eddington, gdy w trzy dni później spotkali się z nim w
San Francisco. Umówili się w jego biurze. Miał jakieś trzydzieści pięć lat, ciemne włosy,
ogorzałą twarz, a po jego zachowaniu było wyraźnie widać, że nie ma ochoty na rozmowę o
swoim poprzednim pracodawcy, ani z policją, ani z kimkolwiek innym.
Gdy przybyli, nerwowo rozejrzał się po korytarzu, jakby sprawdzał, czy nikt za nimi nie
idzie, wpuścił ich do gabinetu i starannie zamknął drzwi. Jak dotychczas, na wszystkie
pytania odpowiadał wymijająco.
– Ale przecież po tym, jak Howard pana wyrzucił, gotów był pan rozmawiać z
dziennikarzami – przypomniała mu Caroline. Bez trudu wyczuwała jego niechęć.
– I z tego powodu Richmond pozwał mnie do sądu, oskarżając o złamanie umowy
dotyczącej zachowania tajemnic firmy – kwaśno odrzekł Eddington. – Wycofał pozew pod
warunkiem, że zobowiążę się do milczenia. Jeśli zgodzę się z wami rozmawiać, sprawa może
zostać wznowiona.
– Mógłbym przecież wezwać pana formalnie na przesłuchanie – zauważył Mitch.
– Tylko wtedy, jeśli dysponuje pan materiałami uzasadniającymi dochodzenie – odparł
programista i miał rację.
– Wobec tego nie potwierdzi pan ani też nie zaprzeczy, że rok temu baza danych Vica
została zniszczona? – Mitch spróbował innej taktyki.
– Zgadza się. Ani nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam.
– Czy zdaje pan sobie sprawę, że Howard Richmond twierdzi, iż nic takiego nie miało
miejsca oraz że zwolnił pana z powodu niekompetencji? – spytała Caroline.
Eddington zacisnął gniewnie zęby, ale jakoś powstrzymał się od wybuchu.
– Tu wcale nie chodziło o moją niekompetencję – stwierdził. – Howard zbytnio się
śpieszył, bo...
– Bo co? – nalegał Mitch. Czuł, że niewiele brakowało, a Eddington powiedziałby coś
bardzo ważnego, co mogłoby im pomóc.
– Przykro mi, ale nie mogę udzielić państwu więcej informacji – Eddington pokręcił
głową.
– Niech mi pan przynajmniej odpowie na następujące pytanie – poprosił Mitch. – Jeśli
zdołamy wnieść do sądu sprawę karną przeciw Richmondowi, czy wtedy zgodzi się pan
zeznawać? Zakładam przy tym, że dysponuje pan jakimiś istotnymi dla sprawy
wiadomościami. Richmond nie będzie mógł oskarżyć pana o złamanie tajemnicy z powodu
zeznań złożonych w sądzie.
Eddington przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Tak, w takim wypadku mógłbym zeznawać – powiedział wreszcie.
– W porządku. – Mitch wstał z fotela. Caroline wzięła z niego przykład. – Dziękuję panu
za rozmowę, panie Eddington.
Programista wstał i odprowadził ich do drzwi.
– O co właściwie chcecie go oskarżyć? – spytał na pożegnanie.
Mitch zerknął na Caroline, po czym zdecydował się powiedzieć prawdę.
– O to, że zbudował Vica, korzystając z kradzionej technologii.
– Czy sądzi pan, że pana zeznania mogłyby nam pomóc? – wtrąciła Caroline.
Eddington przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym uśmiechnął się szeroko.
– Powiedzmy, że tak to ujmę, doktor Hunter: w sądzie będę bardzo cennym świadkiem
oskarżenia.
– Tym pozwem Richmond mocno go zakneblował – zauważyła Caroline, gdy wsiedli do
samochodu.
– Sądzę, że to nie tylko kwestia pozwu – odrzekł Mitch. Czuł narastające podniecenie, jak
zawsze, gdy badana sprawa nabierała rumieńców. – Eddington się boi, ale nie chodzi mu o
proces.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Caroline. Mitch włączył silnik i klimatyzację,
ale nie ruszał z miejsca.
– Przyjrzałem się nieco dokładniej temu Howardowi. Okazuje się, że jego wspólnikiem
jest dość szemrany typ. Parę lat temu Richmond popadł w tarapaty finansowe i musiał
zgodzić się na współpracę z tym facetem.
– Kto to taki?
– Sydney Grisham. Miał już trzy sprawy o wymuszanie i przestępstwa gospodarcze, ale
zawsze udawało mu się wykręcić, między innymi dlatego, że nikt nie ma ochoty zeznawać
przeciw niemu.
– Czy sądzisz, że Richmond lub Grisham szantażowali Eddingtona? – Caroline nie mogła
w to uwierzyć.
– To bardzo możliwe. Warto sprawdzić, czy nasz niechętny rozmówca był w zeszłym
roku w szpitalu.
– Boję się, Mitch. Wprawdzie nie rozmawiałeś bezpośrednio z Howardem, ale on z
pewnością wie, że prowadzisz dochodzenie. Pewnie wie również, że to ja oskarżyłam go o
kradzież.
– Nie martw się, Caroline – Grogan uścisnął jej dłoń. – Richmond z pewnością nie
zaatakuje cię bezpośrednio. To nie miałoby najmniejszego sensu. Aby uzyskać wycofanie
skargi, musiałby również zaszantażować Boba Stafforda i całą radę nadzorczą, nie mówiąc
już o mnie.
– Masz rację – Caroline wyraźnie odetchnęła z ulgą.
– Wiem. Jedyne, co może teraz zrobić, to czekać na rozwój wypadków. Musi siedzieć
cicho i modlić się, abyśmy nie zdołali zebrać dostatecznie dużo dowodów, które
przekonałyby sędziego, by polecił przekazanie sądowi dokumentów, dotyczących bazy
danych Vica.
– A czy to się nam uda? Jak na razie nie mamy zbyt wiele.
– Mam nadzieję, że uda mi się udowodnić, iż Richmond groził Eddingtonowi.
Przynajmniej mamy coś do zrobienia. Nie martw się, ten ślad powinien nas gdzieś
doprowadzić.
Tymczasem – Mitch zawiesił głos i uśmiechnął się do niej – mamy wolne popołudnie. Co
robimy? Zarezerwowałem stolik w restauracji, ale do wieczora mamy jeszcze pełne trzy
godziny.
– Mówiłeś coś na temat hotelu – przypomniała z kokieteryjnym uśmiechem.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, kochanie. Pora na romantyczną część naszej
wyprawy.
Ciotka Liddy byłaby zadowolona ze zmian, jakie Caroline ostatnio wprowadziła w swej
garderobie. Dotyczyły one przede wszystkim bielizny. Kilka tygodni temu kupiła koronkowy
komplet i Mitch to wyraźnie docenił. Tak zachęcona i ośmielona, odważyła się kupić
niezwykle seksowny, czerwony gorset bez ramiączek i odpowiednie podwiązki.
Gdy dotarli do hotelu i Mitch zdjął z niej elegancki, niebieski kostium, przeżył
prawdziwy szok. Widok prowokacyjnych koronek zupełnie go zaskoczył, ale szybko się
opamiętał. Pod wpływem jego reakcji Caroline wkrótce stała się równie czerwona jak jej
nowa bielizna.
Tym razem ich gra wstępna osiągnęła szczyty wyrafinowania, a sam akt miłości dał im
większą rozkosz niż kiedykolwiek przedtem. Później oboje byli zbyt wyczerpani, aby ruszyć
się z łóżka i pójść do restauracji. W końcu Caroline pierwsza uległa praktycznym względom.
Wstała z łóżka i zaczęła nakładać swoje koronki.
Mitch z wyraźną satysfakcją obserwował ubierającą się kobietę.
– Może wolałabyś zamówić obiad do pokoju? – zaproponował. – Nie chcę, abyś wkładała
na siebie jeszcze jakieś ubranie, a w tym stroju raczej nie mogłabyś pojawić się w restauracji.
– Opanuj się, przystojniaku – pogroziła mu palcem.
– Mamy przed sobą jeszcze całą noc. – Usiadła na skraju łóżka, podniosła nogę i
naciągnęła cienką pończochę.
– Czy wiesz, że po naszym pierwszym spotkaniu niemal zwariowałem, wciąż myśląc, czy
masz takie piękne nogi, jak sądziłem?
– Naprawdę? – Caroline była szczerze zdziwiona, że ktoś może o niej tak myśleć. Poczuła
się silniejsza, bardziej pewna siebie.
– Absolutnie. Przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym.
Zapięła podwiązki, po czym uniosła drugą nogę. Wyprostowała ją i przyjrzała się jej
uważnie.
– No i co, nie byłeś rozczarowany?
Mitch przysunął się do niej i przesunął dłonią wzdłuż kształtnej łydki i jędrnego uda.
– Ani trochę – szepnął. – Masz wspaniałe nogi. Cała jesteś wspaniała.
Usiadł obok i przyciągnął ją do siebie, po czym przeczesał palcami jej jedwabiste włosy.
– Kocham cię – mruknął i pocałował ją w usta, nim na jej twarzy pojawił się niespokojny
grymas, którego tak serdecznie nie cierpiał. Gdy w końcu ją puścił, z oczu Caroline zniknęła
wszelka niepewność.
– Wyjdź za mnie, Caro.
– Mitch... – Caroline poczuła, że słowa więzną jej w gardle.
Niewiele brakowało, a Mitch by głośno zaklął. Znowu to samo spojrzenie, ten sam
grymas!
– Niekoniecznie w tej chwili – dorzucił lekkim tonem, usiłując rozładować atmosferę. –
Również niekoniecznie jutro. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że pragnę się z tobą kiedyś
ożenić.
– Mitch, jeszcze za wcześnie, abyśmy mogli myśleć o małżeństwie – Caroline pozostała
spięta i poważna. Wysunęła się z jego objęć.
– Być może masz rację! – Mężczyzna właściwie przestał panować nad swoją frustracją. –
Może jednak już pora, abyśmy sobie wyjaśnili, czy się kochamy. Ja cię kocham. Co z tobą?
– Mitch, proszę. – Caroline szybko naciągnęła drugą pończochę i sięgnęła po kostium.
– O co prosisz?
– Nie żądaj ode mnie czegoś, na co nie jestem jeszcze przygotowana.
– Caroline, czemu tak trudno jest ci powiedzieć, że mnie kochasz? – spytał. – I dlaczego
tak się denerwujesz, gdy ja mówię o swoich uczuciach?
– Bo to jest dla mnie coś zupełnie nowego. Mam wrażenie, że chodzę po polu minowym.
– Bardzo ci dziękuję. – Mitch również zaczął się ubierać. – Miło mi wiedzieć, że
spotkania ze mną i dziećmi uważasz za manewry wojenne. A ja myślałem, że po raz pierwszy
w życiu jesteś zadowolona i szczęśliwa. Zupełnie zwariowałem.
– Mitch, nie gniewaj się na mnie.
– Wcale się nie gniewam! – parsknął w odpowiedzi. – Jestem zniechęcony, bo nie
rozumiem, na czym polega twój problem. Tak się starałaś, aby zbliżyć się do moich dzieci.
Dałaś z siebie bardzo wiele i myślę, że często sprawiało ci to radość, a jednak nie możesz
przyznać, że mnie kochasz. Dlaczego? Może to dla ciebie tylko naukowy eksperyment? Może
sprawdzasz w praktyce swoją nową teorię na temat ludzkich zachowań?
– Jesteś niesprawiedliwy – obruszyła się Caroline. Nałożyła bluzkę i zaczęła zapinać
guziki. – Sytuacja jest bardzo trudna i złożona. Gdyby chodziło tylko o nas dwoje, wszystko
byłoby proste. Jednak jest jeszcze troje dzieci i związana z nimi ogromna odpowiedzialność.
– Wiedziałaś o tym, gdy zaczęłaś się ze mną spotykać! – rzucił Mitch.
– Powiedziałam, że spróbuję, i dotrzymałam słowa! – odparowała atak Caroline. –
Poświęciłam Bóg wie ile godzin przeznaczonych na pracę, zmieniłam rozkład zajęć, aby
dopasować się do ciebie i twojej rodziny... Zrobiłam wszystko, co mogłam! Nie możesz żądać
niczego więcej, bo jeszcze nie jestem gotowa!
– Przepraszam – powiedział Grogan. Pomyślał, że Caroline ma rację. Wziął głęboki
oddech, starając się w ten sposób jakoś uspokoić. – Po prostu chciałem usłyszeć, że mnie
kochasz. Chciałbym też, abyś przestała się wycofywać, ilekroć mówię ci o swoich uczuciach.
– To przestań mnie testować!
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Mitch zmarszczył brwi.
– Dokładnie to, co powiedziałam. Przestań nieustannie organizować testy, mające
wykazać, czy niejaka Caroline Hunter nadaje się na żonę i matkę twoich dzieci.
– Wcale tego nie robię – Mitch był zupełnie zaskoczony.
– A właśnie, że tak – upierała się Caroline. – Wciąż obserwujesz, jak sobie radzę z
dziećmi, i oceniasz, czy dobrze, czy źle. Czy potrafię poczytać Ruthann przed snem? Czy
potrafię ją uspokoić, gdy zaczyna grymasić? Czy potrafię poradzić sobie ze złym
zachowaniem Sama, nie doprowadzając do awantury? Czy potrafię ugotować kolację dla całej
rodziny? Czy godzę się z tym, że nie wracasz punktualnie z pracy? Wszystko jest testem!
– To nieprawda!
– Czyżby? – Caroline drżącymi palcami usiłowała zapiąć suwak od spódnicy. – A co
powiesz o tej wycieczce w góry? Może to też nie jest egzamin?
– To tylko rodzinna tradycja, na litość boską! Nie mam zamiaru sprawdzać, czy odrobiłaś
lekcje. Caroline, jeśli odczuwasz nacisk, to tylko dlatego, że sama zrobiłaś z tego nieustanny
egzamin!
– Wiesz, co mnie naprawdę dziwi, Mitch? – Caroline nawet nie słuchała, co on mówi. –
Jak możesz nawet myśleć o małżeństwie, skoro zupełnie nie potrafiłam porozumieć się z
Janis?
– Więc o to ci chodzi? – Mitch zmarszczył czoło. Podszedł do niej, a gdy spróbowała się
odsunąć, chwycił ją za ramiona. – Odpowiedz mi, do diabła! Czy nie chcesz się zdeklarować,
bo Janis zimno cię traktuje?
– Nie chcę się zdeklarować, bo nie jest łatwo cię kochać – Caroline uniosła dumnie brodę.
– Kochać ciebie, to również kochać Ruthann, Sama, Janis i dziadka. To podjęcie
zobowiązania do bycia matką twoich dzieci. Łatwo ci mówić, że mnie kochasz, bo dotyczy to
tylko mnie. Jeśli ja to powiem, będziesz oczekiwał po mnie rzeczy, na które jeszcze nie
jestem przygotowana.
– Masz rację. – Mitch puścił ją i przysiadł na łóżku. – Oczekiwałem zbyt wiele. Ze
wszystkim dotychczas radziłaś sobie doskonale i wydawałaś się szczęśliwa. Nie wiedziałem,
że dla ciebie to tylko badania służące do napisania dysertacji na temat macierzyństwa. Nie
zamierzasz dodać do swego nazwiska literek M. A. M. A. , dopóki nie zdasz końcowego
egzaminu.
– Czy to coś złego?
– Obawiam się, że tak – Mitch kiwnął głową i ciężko westchnął. – Jesteś perfekcjonistką.
Jeśli to wszystko był tylko test, to ja dałbym ci znacznie wyższe stopnie, niż ty sobie
postawiłaś. Jak powiedziałby Sam, nie trzeba zagrywać po mistrzowsku za każdym razem,
aby być dobrym graczem. Aby być dobrą matką, nie musisz być ideałem.
– Mitch, po prostu potrzebuję więcej czasu – powiedziała Caroline, kładąc mu dłoń na
ramieniu. – Muszę być pewna swoich uczuć.
– A co czujesz teraz? Czy to przynajmniej możesz mi powiedzieć?
– Bardzo lubię twoje dzieci, Mitch – przyznała z westchnieniem Caroline. – Czasem się
ich boję, ale częściej cieszę się na ich widok. Gdy Ruthann przytula się do mnie lub gdy Sam
mówi, że jak na jajogłową jestem zabawna, mam poczucie, że coś osiągnęłam. Nie mogę
zrozumieć, dlaczego moim rodzicom nigdy nie zależało na takim potwierdzeniu z mojej
strony. Chcę dzieciom dać to, czego pragną, ale jednocześnie boję się, że je zawiodę.
– Nie masz się czego obawiać – odrzekł Mitch. – Piękno miłości polega na tym, że im
więcej się daje, tym więcej dostaje się w zamian. To nieskończona pętla.
– Normalnie pętla nie ma ani początku, ani końca. To zamknięte koło, a ja jeszcze nie
połączyłam swobodnych końców. Ty jesteś na jednym, twoje dzieci zajmują drugi, a ja tkwię
gdzieś pośrodku. Muszę połączyć końce tak, aby nie było widać węzła, inaczej pętla nie
wytrzyma napięcia.
– Dobrze, Caro – Mitch pomyślał, że ona ma rację. Po prostu sam już dawno połączył
swobodne końce i jego pętla obejmowała Caroline. Teraz musiał dać jej dość czasu, aby sama
uporała się z tym problemem. – Nie będę cię naciskał. Jeśli tego chcesz, przestanę mówić, że
cię kocham.
– Nie przestawaj, Mitch szepnęła.
– A czy przestaniesz się natychmiast wycofywać?
– Tak – obiecała. – Nie oczekuj tylko, że od razu odpowiem ci tym samym.
– Dobrze – odparł, ale nie potrafił ukryć rozczarowania. Teraz czuł strach, od którego
przedtem był wolny. Niewykluczone, że ona nigdy nie będzie zadowolona z łączących ich
więzi. W jej świecie nie było miejsca na porażki i Caroline nie przywykła do myśli, że ideał
nie jest osiągalny. Przyjęła tak surowe kryteria oceny, że sama nie mogła zdać egzaminu.
Mitch wolał o tym nie mówić. Gdyby powiedział to głośno, zapewne oznaczałoby to
koniec ich związku.
W milczeniu skończyli się ubierać i poszli na obiad.
W czwartek po południu Caroline wyszła z pracy wcześniej niż zwykle. Przed wyjazdem
na przedłużony weekend musiała jeszcze załatwić kilka spraw. Tym razem nie żałowała, że
przez cztery dni nie będzie jej w laboratorium. Praca nad Scarlett stała się ostatnio tak
frustrująca, że Caroline z przyjemnością myślała o przerwie. Jej zespół skończył już
szczegółową analizę całego oprogramowania, ale nie udało się znaleźć żadnego błędu. W
teorii OHARA powinien być idealną maszyną, ale w praktyce niemal przy każdym
uruchomieniu systemu okazywało się, że z pamięci zniknęły kolejne dane.
Również jej osobiste życie wcale nie układało się gładko. Po kłótni z Mitchem ucałowali
się na zgodę, ale Caroline wyczuwała w jego zachowaniu pewną rezerwę. Nie mogła go za to
winić, ale mimo to w ich związku pojawiło się napięcie.
Caroline oczekiwała tej wycieczki z równą niecierpliwością jak wizyty u dentysty, ale
teraz nie mogła już się wycofać. Mitch i jego dzieci liczyli na” jej obecność, natomiast ona
chętnie zamieniłaby się rolami z dziadkiem i została w domu.
Dotarła do siebie zmęczona i zgrzana. Zrzuciła z nóg pantofle i zwaliła torby z zakupami
na najbliższe krzesło. Buty turystyczne, które powinna była kupić dużo wcześniej, wysunęły
się z torby i z hukiem upadły na podłogę. Caroline była zbyt zmęczona, aby się tym przejąć.
Zostawiła je na środku przedpokoju i przeszła do salonu. Wyciągnęła się wygodnie na sofie i
zaczęła przeglądać pocztę. Nie zdążyła jeszcze otworzyć pierwszej koperty, gdy zadzwonił
telefon. Przez chwilę czuła pokusę, aby zostawić to do załatwienia automatycznej sekretarce,
ale jednak się przemogła. Pomyślała, że może to Mitch dzwoni, aby zawiadomić ją, że wyjazd
został odwołany.
– Halo?
– Cześć, tu Mitch.
Caroline poznałaby go po głosie, nawet gdyby rozmawiali za pomocą telefonu ze sznurka
i dwóch puszek.
– Cześć. Co nowego?
– Dzwoniłem do ciebie do pracy, ale cię nie zastałem. Spakowałaś się już?
– Jeszcze nie. Właśnie weszłam i padłam na sofę. Muszę chwilę odpocząć.
– Miałaś ciężki dzień?
– Taki sam jak każdy.
– Fatalnie. Mam jednak wieści, które może nieco poprawią ci humor.
– Co takiego? – Caroline usiadła i opuściła nogi na podłogę.
– W kilka dni po tym, jak Eddington dał wywiad do „PC Imaging” na temat Vica, znalazł
się na pogotowiu w lokalnym szpitalu w Hilliard ze złamanym żebrem, ogólnymi
potłuczeniami i wstrząsem mózgu. Dyżurny doktor wprawdzie nie pamięta dziś tej sprawy,
ale patrząc na jego kartę stwierdził, że takie obrażenia mogły być skutkiem solidnego pobicia.
– Eddington nie złożył skargi?
– Nie. Najwyraźniej chłopcy Grishama dali mu wycisk. Dlatego teraz trzyma język za
zębami.
– Czy zamierzasz porozmawiać z nim o tym?
– Jeszcze nie teraz. Muszę zdobyć więcej materiałów na temat związków między
Howardem i Sydneyem Grishamem.
– Tym gangsterem, o którym wspominałeś?
– Tak – potwierdził Mitch. – Podejrzewam, że Eddington wie o jego istnieniu. Muszę
znaleźć sposób, aby skłonić go do mówienia.
– I jak chcesz to osiągnąć?
– Eddington musi nabrać do nas zaufania. W poniedziałek graliśmy w ciemno i on o tym
dobrze wiedział. Jeśli pojadę do San Francisco i powiem mu, kto go pobił, pewnie przyzna, że
to prawda.
– Uważaj na siebie – poprosiła. – To wszystko zaczyna mnie niepokoić. Początkowo
byłam po prostu wściekła, że Richmond mnie okradł i przedstawił moje wyniki za swoje, ale
teraz ta sprawa wygląda nieco inaczej. Niewykluczone, że wchodzimy na niebezpieczny
teren.
– Możesz się nie martwić – Mitch zaśmiał się cicho.
– Przecież wykonuję swój zawód.
– Wiem, ale bądź ostrożny.
– Dobrze – obiecał. – Ile czasu zajmie ci pakowanie?
– spytał po krótkiej pauzie.
– Nie wiem. – Zerknęła na torby z zakupami. – Nawet jeszcze nie zaczęłam.
Mitch znów chwilę milczał.
– Caroline, jeśli naprawdę nie masz ochoty jechać...
– Chyba już za późno na zmianę planów, nie sądzisz?
– Pamiętaj tylko, że to nie jest żaden test – powiedział Mitch. W jego głosie dosłyszała
wyraźną ulgę. – To zwykła wycieczka w góry.
– Równie dobrze można powiedzieć, że Tyrannosaurus rex to tylko duża jaszczurka –
zaśmiała się Caroline.
– Jak to, nie słyszałaś? Według najnowszych teorii dinozaury były najbliżej spokrewnione
z ptakami, nie z jaszczurkami. Musisz się podciągnąć, moje dziecko – dodał tonem starego
nauczyciela.
– Dziękuję za radę. O której po mnie przyjedziesz?
Uzgodnili plany na następny dzień i skończyli rozmowę. Caroline wróciła do sortowania
poczty, gdyż inaczej musiałaby się zająć pakowaniem. Na jeden stos odłożyła rachunki do
zapłacenia, na drugi rozmaite katalogi. Pozostała jeszcze spora kupka reklam, które
zamierzała wyrzucić prosto do śmieci.
Przerwała dalsze sortowanie, gdy zauważyła prostą, białą kopertę bez adresu nadawcy.
Zaciekawiona, od razu ją otworzyła. W środku znalazła pojedynczą kartkę z krótką
wiadomością:
„Oto właz Vica. Jeśli z niego skorzystasz, dowiesz się wszystkiego, co chcesz wiedzieć”.
Dalej następował ciąg cyfr i symboli, stanowiących najwyraźniej hasło.
Caroline wyprostowała się na sofie i starannie obejrzała kopertę. Nie było adresu
nadawcy, ale ze stempla pocztowego wynikało, że list został wysłany z Menlo Park, nieco na
południe od San Francisco. Raz jeszcze przeczytała krótką wiadomość.
Właz Vica.
Caroline poczuła, że ogarnia ją podniecenie. Jeśli anonimowy informator nie skłamał,
miała teraz w ręku dostęp do całego systemu Vica. W slangu komputerowym „właz” oznacza
specjalny program, umożliwiający dostęp do systemu komputera nawet w przypadku
poważnej awarii całego oprogramowania. Włazy są zazwyczaj tak skonstruowane, aby
umożliwiały ominięcie systemu zabezpieczającego i, oczywiście, starannie ukryte. Zdolni
programiści potrafią zaprojektować włazy, których właściwie nie sposób znaleźć.
Jeśli to był rzeczywiście właz Vica, Caroline mogła teraz podłączyć się do komputera
Howarda Pichmonda, korzystając z własnego terminalu i sprawdzić, linijka po linijce, czy
jego oprogramowanie zostało skradzione.
Niestety, postępując w ten sposób, sama złamałaby prawo, w zamian zyskując
informacje, których nigdy nie mogłaby wykorzystać w sądzie. Znalazła kopalnię złota, ale nie
mogła jej eksploatować.
Caroline jeszcze raz spojrzała na kopertę. Nic dziwnego, że nadawca nie podał adresu.
Ktoś, kto dysponował takimi informacjami na temat Vica, musiał należeć do elity The
Richmond Group i niewątpliwie podpisał zobowiązanie do zachowania w tajemnicy sekretów
firmy. Zdaniem Caroline tylko dwie osoby mogły podjąć takie ryzyko: albo Dean Eddington,
albo Evan Converse.
Eddington zapewne nie chciał pomóc im jawnie, bo bał się odwetu ze strony Howarda.
Był natomiast na tyle rozgoryczony i wściekły, że mógł się zdecydować na wysłanie
anonimu. Evan wprawdzie nie miał powodu być rozgoryczony, ale mógł się obawiać, że
straci pracę. Nie mogła natomiast wykluczyć, że zechce jej potajemnie pomóc.
Przez chwilę miała ochotę zadzwonić do niego i spytać wprost, czy to on przekazał jej
hasło, ale po namyśle zrezygnowała z tego pomysłu. Jeśli on był nadawcą, to i tak temu
zaprzeczy. Jeśli nie, będzie lepiej, jeżeli się nie dowie, że Caroline zna hasło, otwierające
właz. Miała do Evana zaufanie, ale ponieważ wiedziała, że Richmond jest powiązany z
gangsterami, nie chciała narażać go na dodatkowe niebezpieczeństwo, zawsze związane z
tajnymi informacjami.
Z najwyższym trudem powściągnęła pokusę, aby skorzystać z hasła. Raz jeszcze
przyjrzała mu się uważnie...
Miała wrażenie, że już kiedyś widziała takie hasło, w każdym razie bardzo podobne.
Po chwili Caroline doznała olśnienia. Zorientowała się, że hasło miało dokładnie taką
samą postać jak to, którego ktoś próbował użyć, aby dostać się do Scarlett. Czyżby ktoś
sprawdzał, czy właz Vica zadziała również w przypadku Scarlett?
A może Scarlett miała zainstalowany właz, o którym nie wiedziała nawet jej
konstruktorka?
Caroline zerwała się z sofy i błyskawicznie połączyła z komputerem w MediaTech.
Pominęła wszystkie uprzejmości, jakimi zazwyczaj witała ją Scarlett, i natychmiast wywołała
z pamięci hasło, jakiego próbował włamywacz. Po chwili na przemian spoglądała na ekran i
anonimowy list. Na ekranie widać było »68092. if? »yimrestp. 894 »interface a na kartce
»90783. if? »ssntrprs. 70l »interface Oba hasła miały taki sam format, różniły się tylko
treścią. Trzy miesiące wcześniej ktoś próbował dostać się do Scarlett, używając hasła
zdumiewająco podobnego do hasła dającego dostęp do Vica. Dlaczego mu się nie udało? Czy
może przestawił jakąś literę lub cyfrę? Czy Scarlett odrzuciła hasło z powodu jakiegoś
prostego błędu?
Caroline nie miała najmniejszych wątpliwości, że jej przypuszczenie jest słuszne. Teraz
po prostu wiedziała, że ktoś wyposażył Scarlett we właz. To wyjaśniało nie tylko, w jaki
sposób Richmond zdobył dostęp do jej bazy danych, ale również tłumaczyło problemy z
pamięcią Scarlett. Czyż można było wymyślić lepszy sposób spowolnienia jej pracy, niż
spowodowanie tajemniczych, powtarzających się awarii pamięci, których pochodzenia nikt
nie był w stanie wyjaśnić? Ktoś, kto posiadał dostęp do włazu, mógł podłączyć się do Scarlett
dziesięć razy na dzień i Caroline nigdy by się o tym nie dowiedziała. Za pomocą jednej trafnie
dobranej komendy intruz mógł następnie wymazać odpowiedni fragment pamięci i dla
wszystkich poza nim wyglądałoby to na awarię systemu.
Od paru miesięcy Caroline kręciła się dookoła własnej osi, na próżno usiłując znaleźć
rozwiązanie nie istniejącego problemu i oskarżając się o nieudolność.
Teraz przynajmniej wiedziała, jaka była przyczyna rzekomych awarii, i nie miała
wątpliwości, że potrafi sobie poradzić z tym problemem. Musiała tylko odgadnąć, jaki błąd
popełnił włamywacz, usiłując posłużyć się włazem. Znając hasło, będzie mogła odnaleźć
właz i wymazać go z pamięci komputera. Wprawdzie wymagało to sprawdzenia dosłownie
trylionów kombinacji różnych liczb i cyfr, ale było w pełni wykonalne. Była to tylko kwestia
czasu.
Najpierw jednak musiała zabezpieczyć Scarlett przed nieznanym agresorem. Musiała
stworzyć system zabezpieczeń, który zablokowałby dostęp do komputera nawet przez właz.
Nie było to łatwe zadanie, gdyż Caroline nie wiedziała, gdzie dokładnie znajduje się właz, ale
po godzinie pracy zainstalowała tyle kolejnych zabezpieczeń, że była już pewna, iż nikt prócz
niej nie zdoła ich pokonać. Zadzwoniła następnie do Henry’ego Bergmana i poinformowała
go, że tymczasowo nikt prócz niej nie będzie miał dostępu do Scarlett. Wyjaśniła mu,
oczywiście, powody tej nagłej zmiany i opisała krótko nowy system zabezpieczeń, lecz nie
podała wszystkich koniecznych haseł. Henry był zachwycony, że zbliża się koniec ich
kłopotów. Zaproponował delikatnie, aby podała mu hasła, ponieważ uważał, że na wszelki
wypadek ktoś prócz niej powinien je znać, ale Caroline odmówiła. Wolała nie ryzykować.
Zadzwoniła do Eda Newtona i zarządziła, aby ktoś przez cały czas pilnował Scarlett i nikomu
nie pozwalał się do niej zbliżyć.
Gdy skończyła, poleciła Scarlett wypróbowanie wszystkich możliwych kombinacji
pierwszych pięciu cyfr błędnego hasła. Gdyby Scarlett znalazła właściwą kombinację,
Caroline natychmiast zyskałaby dostęp do włazu. W przypadku niepowodzenia zamierzała
następnie sprawdzić wszystkie możliwe kombinacje liter, a później wszystkie kombinacje
liter i cyfr łącznie. To musiałoby potrwać parę tygodni, lecz z pewnością zakończyłoby się
sukcesem.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, gapiąc się na migające na ekranie kolejne liczby.
Teraz mogła już tylko czekać.
Prócz tego mogła jeszcze zająć się pakowaniem.
Mitch! Wycieczka w góry! Gdyby nie pojechała, dzieci byłyby potwornie rozczarowane,
a Mitch z pewnością bardzo niezadowolony, gdyby tym razem uznała, że praca jest
ważniejsza od dzieci. Ta idiotyczna wycieczka miała dla niego takie znaczenie, że Caroline
zaczęła podejrzewać, iż cała przyszłość ich związku zależy od powodzenia tej wyprawy.
Zapewne właśnie dlatego tak bardzo nie miała ochoty jechać.
Teraz przynajmniej miała wymówkę. Czy rzeczywiście? Wprawdzie nie mogła zostawić
domowego komputera podłączonego do Scarlett przez cały weekend, ale mogła przecież
pojechać do laboratorium i tam uruchomić program, łamiący hasło. Skoro złamanie hasła
mogło równie dobrze potrwać parę tygodni, nie było najmniejszego powodu, aby siedziała w
gabinecie i gapiła się w ekran.
Nie, nie miała żadnej wymówki. Musiała jechać, a zatem musiała również się spakować.
Powinna także zadzwonić do Mitcha i powiedzieć mu o swych odkryciach.
Nim Caroline zdążyła zrealizować swoje decyzje, rozległ się dzwonek do drzwi. Miała
nadzieję, że to Mitch i szybko pobiegła do holu, zostawiając otwarte drzwi do salonu.
Tym razem jednak odwiedził ją Evan Converse.
17
– Evan! Co ty tu robisz?
– Czy przyszedłem w nieodpowiednim momencie?
– Rzeczywiście jestem dość zajęta – odpowiedziała, zastanawiając się gorączkowo, co
powinna zrobić w tak delikatnej sytuacji. Teraz, gdy już wiedziała, że ktoś zamontował w
Scarlett właz, niezbyt ją interesował dostęp do Vica. Nie chciała natomiast, aby ktokolwiek z
The Richmond Group wiedział, że ona już zna ich sekret. Niestety, na ekranie komputera
migotały kolejne wersje hasła. Pomyślała, że jeśli Evan nie zna hasła otwierającego właz
Vica, to nie zorientuje się, jaki program wykonuje jej komputer, ale nie miała ochoty
ryzykować.
– Nie zajmę ci dużo czasu – obiecał.
– No, dobrze – zgodziła się i wpuściła go do środka. Wchodząc do mieszkania, Evan
potknął się o leżące na podłodze pakunki. Niewiele brakowało, a byłby się przewrócił.
Zerknął na leżące na podłodze rzeczy, po czym spojrzał na Caroline.
– Buty turystyczne? – powiedział z wyraźnym zdziwieniem.
– Jutro jadę na wycieczkę w góry – wyjaśniła. – Właśnie dlatego nie mam czasu. Muszę
się spakować.
– Ty jedziesz na wycieczkę w góry? Od kiedy to stałaś się zapaloną turystką?
– Od chwili gdy poznałam mężczyznę, który uwielbia biwaki.
– Grogana? Tego gliniarza?
– Owszem – Caroline nigdy nie wątpiła w spostrzegawczość swego byłego męża.
– Tak mi się wydawało – pokiwał głową Evan. – Gdy rozmawiał ze mną w tydzień po
pokazie, zachowywał się dość wrogo bez wyraźnej przyczyny.
Caroline nie miała ochoty wdawać się w dyskusję na ten temat. Wprawdzie Mitch zdjął
już Evana z pierwszego miejsca na liście podejrzanych, ale wciąż miał powody, aby go nie
lubić.
– Nie chcę o nim rozmawiać – powiedziała, podchodząc jednocześnie do komputera.
Evan szedł tuż za nią. Caroline zesztywniała ze zdenerwowania. – Może usiądziesz –
zaproponowała, wskazując sofę, ale mężczyzna zignorował zaproszenie.
– Co robisz? – spytał, spoglądając na monitor.
Caroline szybkim ruchem wyłączyła ekran. Scarlett wciąż wykonywała program, ale teraz
Evan nie mógł wiedzieć, co robi komputer.
– To nowy program – Caroline uśmiechnęła się do niego. – Wolałabym, aby pozostał
tajemnicą dla konkurencji.
– Och – westchnął Evan i usiadł na sofie.
– Przepraszam. O co ci chodzi? – spytała, siadając w fotelu naprzeciw niego.
– Chciałem się dowiedzieć, jak idzie dochodzenie w sprawie Howarda – odpowiedział. –
Ty i twój chłopak wysunęliście tyle oskarżeń....
– Które okazały się prawdziwe – przypomniała mu Caroline. – Sam słyszałeś, jak Vic
stwierdził, że zna Mitcha Grogana i jego córkę.
– Wiem – przyznał Evan. – Rzeczywiście, trudno to inaczej wyjaśnić, ale mimo to wciąż
nie mogę uwierzyć, że Howard ukradł bazę danych Scarlett. Teraz znalazłem się w dziwnej
sytuacji i chciałbym wiedzieć, co dalej. Czy mam szukać innej pracy? Czy chcesz, abym
postarał się o dowód przestępstwa? Co planujesz?
– Przykro mi, ale naprawdę nie mogę ci powiedzieć nic na temat śledztwa. – Caroline nie
miała wątpliwości, że Mitch byłby stanowczo przeciwny udzielaniu Evanowi jakichkolwiek
informacji.
– Dlaczego, na litość boską? Przecież sama mnie wciągnęłaś w tę historię.
– Wiem. Gdybym znała odpowiedź na twoje pytanie, powiedziałabym ci o wszystkim.
Dochodzeniem zajmują się Mitch i Ed Newton, nasz szef ochrony. Jeśli się dobrze orientuje,
nie znaleźli jeszcze niczego, co mogłoby posłużyć za dowód. Szczerze mówiąc, mam na
głowie inne problemy.
– Na przykład kłopoty z pamięcią Scarlett?
– Skąd wiesz? – zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
– Och, Caroline, wszyscy już o tym wiedzą – wyjaśnił łagodnym tonem. – Plotki o tym
krążyły jeszcze przed pokazem Vica.
– Doprawdy?
– Czy to prawda? Czy jakiś błąd w systemie powoduje utratę danych?
– Tak, to prawda – Caroline uznała, że lepiej będzie, jeśli Evan uwierzy, że według niej
źródłem problemu jest błąd w programie.
– Tak sądziłem. Bardzo mi przykro, Caroline.
– Nie przejmuj się, Evan. Wydaje mi się, że już wkrótce rozwiążę ten problem –
powiedziała, po czym wstała z fotela. – Nie chcę cię popędzać, ale naprawdę nie mam nic do
powiedzenia na temat śledztwa. Mitch z dziećmi mają przyjechać po mnie o szóstej rano.
Muszę się spakować i chciałabym się przespać.
– Dobra, już idę – Evan wstał i skierował się do drzwi. Uśmiechnął się do niej. –
Powiedziałaś „dzieci” w liczbie mnogiej? Ile ich jest?
– Troje. Cztery, dziesięć i piętnaście lat.
– Widzę, że macie poważne zamiary.
– Czy sądzisz, że w przeciwnym wypadku zdecydowałabym się na wycieczkę w góry?
– Dobry argument. Muszę przyznać, że jestem zdumiony dodał. – Mimo tych wszystkich
awantur z powodu dziecka, jakie zaliczyliśmy przed rozwodem, nigdy nie sądziłem, że
naprawdę zależy ci na dzieciach.
– Wiem. Właśnie dlatego się rozstaliśmy.
– Czy to nie dziwne, że czasem sądzimy, iż doskonale kogoś znamy, a w rzeczywistości
nic o nim nie wiemy? – powiedział, zatrzymując się w drzwiach. Caroline dostrzegła w jego
oczach jakiś smutek i coś ścisnęło ją w gardle.
– Tak, to rzeczywiście zdumiewające.
– No cóż, dobranoc, Caroline.
– Skontaktuję się z tobą, jak tylko będę coś wiedziała – obiecała mu na pożegnanie. Evan
kiwnął głową i odszedł.
Caroline zamknęła drzwi i spróbowała przypomnieć sobie, co zamierzała zrobić, nim
przyszedł Evan.
Mitch! Miała zadzwonić do niego i przekazać mu nowiny. Podeszła do telefonu i
natychmiast zapomniała o wizycie swego byłego męża.
Howard Richmond gwałtownie zatrzasnął drzwiczki swego Rolls-royce’a, wykonanego
na specjalne zamówienie, i ruszył w kierunku biura. Pół godziny temu zadzwonił do niego
Evan Converse i zażądał, aby natychmiast przyjechał do laboratorium.
To dopiero! Ten bałwan ośmiela się wydawać mu polecenia! Howard zamierzał pokazać
mu, gdzie jest jego miejsce. To prawda, że wiele zawdzięczał Evanowi, ale to jeszcze nie
znaczy, iż ma wykonywać jego rozkazy.
Richmond przeszedł bez słowa przez portiernię i skierował się prosto do laboratorium.
Evan Converse siedział przy terminalu Vica, miał szarą twarz i wytrzeszczone oczy.
Nerwowymi ruchami naciskał klawisze komputera.
– Do diabła, co się stało? – spytał Howard, nawet się z nim nie witając.
– Caroline dowiedziała się o włazie do Scarlett – odrzekł Evan, nie odwracając wzroku od
monitora.
– Co takiego? – Richmond niemal stracił oddech.
– Chyba słyszałeś. – Programista spojrzał na niego przez ramię. – Byłem u niej dziś
wieczorem, żeby spróbować dowiedzieć się czegoś o dochodzeniu...
– Ty idioto! – ryknął Howard. – To głupota, dokładnie taka sama jak udostępnienie jej
Vica po pokazie!
– Sądziłem, że usunąłem wszystkie informacje na jej temat! – Evan również zaczął
krzyczeć. – Skąd mogłem wiedzieć, że zwierzała się temu cholernemu komputerowi ze
swoich kontaktów z Groganem? Gdybyś nie wpadł w panikę i pozwolił Vicowi odpowiedzieć
na pytanie o przyjaciół, to...
– Dobrze, dość już o tym! – Howard przerwał awanturę.
– Obaj popełniliśmy błędy. Ja obawiałem się, że mogłeś coś pominąć, wymieniając
informacje na temat MediaTech, ty chciałeś mieć satysfakcję, że udało ci się utrzeć nosa twej
zarozumiałej żonie.
– Obawiałem się, że jeśli się nie zgodzę, Caroline zacznie mnie podejrzewać –
odpowiedział Evan. Rysy jego twarzy wyraźnie stwardniały. W rzeczywistości Howard miał
rację. Chciał się nacieszyć zwycięstwem, a absolutna ufność, z jaką odnosiła się do niego
Caroline, tylko dodawała smaku jego tryumfowi. Prosiła go o pomoc, choć to on ponosił
główną odpowiedzialność za jej porażkę. Czy mógł sobie odmówić takiej satysfakcji?
– To już nie ma znaczenia – odrzekł Richmond. – Dlaczego sądzisz, że Caroline
dowiedziała się o włazie?
– Ponieważ widziałem hasło na ekranie jej komputera – wyjaśnił. – Dokładniej mówiąc,
widziałem ciąg haseł o takiej samej strukturze. Caroline w jakiś sposób odgadła, że hasło,
jakie pomyłkowo podałem w maju, miało uruchomić właz.
– Chwileczkę, nic mi o tym nie powiedziałeś – Richmond zmierzył go gniewnym
spojrzeniem. – Podałeś złe hasło? Dlaczego?
– Nic ci nie powiedziałem, bo wydawało mi się, że to nie ma znaczenia – usprawiedliwił
się Evan. – Po prostu podając hasło, przez pomyłkę nacisnąłem zły klawisz. Scarlett
automatycznie poinformowała ochronę, ale udało mi się zatrzeć ślady. Po prostu podałem
jeszcze kilka przypadkowych haseł, tak żeby myśleli, że to jakiś szczeniak próbuje złamać
system zabezpieczeń.
Richmond zacisnął zęby, z trudem panując nad wściekłością.
– Jeśli tak dobrze zatarłeś ślady, to dlaczego teraz Caroline domyśliła się, że to miało być
hasło włazu?
– Nie wiem. Z Caroline nigdy nic nie wiadomo. To wariatka.
– Ta wariatka zbudowała pierwszy na świecie inteligentny komputer – przypomniał mu
Howard z wyraźnie złośliwą satysfakcją.
– Aha! Tobie się to nie udało, dopóki nie powiedziałem ci o włazie, jaki zainstalowałem
w jej bazie danych przed rozwodem. To była dla mnie polisa ubezpieczeniowa. Dzięki temu
obaj sporo zarobimy – odrzekł Evan.
– Pod warunkiem, że nie uda się jej znaleźć włazu. Inaczej będzie miała w ręce dowód, że
ktoś włamał się do jej komputera. Znając twoją pychę, nie wątpię, że pozostawiłeś tam po
sobie jakieś ślady, prawda?
– Jeśli Caroline złamie hasło, to będzie wiedziała, że ja zainstalowałem właz – przyznał
Converse, przygryzając dolną wargę.
– Boże, chroń mnie od idiotów! – krzyknął Howard, trzaskając pięścią w stół. – Musisz
natychmiast usunąć właz! Zatrzyj wszystkie ślady jego istnienia, bo inaczej obaj znajdziemy
się w więzieniu!
– Nie mogę tego zrobić! – odrzekł Evan, znów podnosząc głos. – Jak myślisz, co
próbowałem zrobić przez ostatnie pół godziny? Caroline zainstalowała nowy układ
zabezpieczający. Nie mogę uruchomić Scarlett, nawet korzystając z włazu.
– Sądziłem, że właz służy właśnie do tego, aby pominąć zabezpieczenia.
– Tak, dopóki nikt o nim nie wie. Caroline się dowiedziała i zabezpieczyła komputer.
Teraz Scarlett systematycznie sprawdza wszystkie możliwe hasła o danym formacie.
Wcześniej czy później znajdzie właściwą kombinację cyfr i liter.
– Chyba że wpierw zdobędziemy nowe hasło – odrzekł Howard. Mimo że ogarniała go
panika, nie stracił zdolności myślenia. Był gotów na wszystko, byle nie pójść do więzienia.
– A jak zamierzasz je zdobyć? Caroline jest na tyle bystra, że z pewnością nigdzie go nie
zapisała. W tej chwili z pewnością zna je tylko ona.
– Wobec tego będziemy musieli ją zmusić, aby nam je podała.
– I co ci z tego przyjdzie? – zaśmiał się Evan. – Przecież wtedy będzie wiedziała... –
zaczął, ale po chwili przerwał. Dopiero teraz zrozumiał, co Howard miał na myśli. – Nie –
potrząsnął głową. – Nie zamierzam brać udziału w morderstwie. Nie licz na to.
– Wolisz spędzić następne dwadzieścia lat w więzieniu?
– Richmond zmierzył go zimnym spojrzeniem. – Słyszałem, że można tam zrobić
wspaniałą karierę ślusarza. A jakie życie towarzyskie!
– Howard, nie możesz tego zrobić. – Evan zaczął się trząść. Nie chciał iść do więzienia,
ale jeszcze bardziej bał się krzesła elektrycznego.
– Doprawdy? Jeszcze się przekonasz – odpowiedział Richmond i skierował się do drzwi.
Evan pobiegł za nim.
– Co chcesz zrobić?
– Zadzwonić do jednego znajomego, któremu powinno zależeć na załatwieniu tej sprawy
równie mocno jak nam. Zajmie się nią jutro.
– Nie możesz jej zamordować! – protestował Converse, gorączkowo starając się znaleźć
sposób, aby go powstrzymać. – Zresztą, jutro nie będzie jej w biurze. Jedzie w góry z tym
swoim gliniarzem i jego dziećmi.
– Do Big Sur? – Howard zatrzymał się na chwilę.
– Nie wiem. Zresztą, nawet jakbym wiedział i tak bym ci nie powiedział.
– To bez znaczenia. Sydney Grisham ma wtyczki we wszystkich komendach policji w
Kalifornii. Jeśli Grogan zgłosił wyjazd na urlop, to łatwo dowiemy się, dokąd pojechał. –
Howard odwrócił się na pięcie i wyszedł. Evan stał przez chwilę nieruchomo pośrodku holu.
Po paru minutach zrozumiał, że nic nie może już zrobić. Wydarzenia musiały potoczyć
się zgodnie ze swą logiką. Wcale nie chciał zabić Caroline, tylko utrzeć jej nosa. Przez trzy
lata małżeństwa bez przerwy okazywała mu swą wyższość, po rozwodzie bez trudu znalazła
świetną pracę, a on musiał się sporo nachodzić. Evan szczerze jej nienawidził, nie mógł
spokojnie myśleć ojej sukcesach, ale mimo to nie chciał przyłożyć ręki do morderstwa.
Z drugiej strony, nie mógł również jej ostrzec. Howard w każdej chwili mógł poprosić o
interwencję swego kumpla, Sydneya Grishama.
W ostatecznym rachunku sprawa wyglądała prosto. Należało wybrać, czy woli uratować
swoją skórę, czy Caroline.
Nie musiał długo się zastanawiać nad podjęciem decyzji.
18
– Sydney?
– Tak, słucham – Howard usłyszał w słuchawce niski, dźwięczny głos. – O co chodzi?
Richmond przez chwilę się wahał, co powiedzieć. Z uwagi na długą historię starć między
Sydneyem Grishamem a władzami, lepiej było nie rozmawiać z nim o tak delikatnej sprawie
przez telefon.
– Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko zmierza do pomyślnego rozwiązania
problemu, o którym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem. Czy twój człowiek znalazł to, czego
szukaliśmy? – spytał ostrożnie.
– Wiemy, gdzie to można znaleźć, i mój pracownik już wyruszył w drogę.
– Czy nie obawiasz się jakichś problemów? Sydney Grisham ciężko westchnął.
– Nie, Howardzie – powiedział po chwili. – W przeciwieństwie do tych patałachów z
twojego zespołu, moi ludzie nie robią takich błędów. Dam ci znać, gdy tylko dostanę
informacje, jakich potrzebujesz.
Sydney odłożył słuchawkę i Howardowi nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo.
Odchylił się do tyłu i pomasował dłonią kark. Z pewnym zdziwieniem stwierdził, że serce
bije mu szybciej niż zwykle. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. W swoim
dotychczasowym życiu nieraz był na bakier z prawem, ale jeszcze nigdy nie brał udziału w
morderstwie.
– Sam! Janis! Wracajcie! – krzyknęła Caroline. Wyszła właśnie przed chatę i zauważyła,
że dwójka starszych dzieci oddala się w stronę lasu. Ruthann bawiła się w brudnym piachu
przed chatą.
Przyjechali tu zaledwie cztery godziny temu, ale Caroline już zyskała całkowitą pewność,
że ta wycieczka okaże się monstrualnym koszmarem. Dla niej określenie „wiejska chata”
oznaczało w miarę wygodny dom, pełen staroświeckiego czaru, natomiast dla Mitcha
znaczyło to rozwalającą się ruderę, która groziła zawaleniem przy lada podmuchu.
Jedynym dającym się zauważyć plusem chaty była działająca elektryczność. Prądu
dostarczał lokalny generator. Na pryczach i zbitych z surowych desek meblach wisiały liczne
pajęczyny, często zamieszkane przez swych twórców.
W kranach nie było wody, ponieważ zepsuła się elektryczna pompa i, mimo wysiłków,
Mitch nie zdołał jej uruchomić.
Zamiast normalnej toalety mieli do dyspozycji tylko drewniany wychodek, stojący dobre
dwadzieścia metrów od chaty.
Na myśl, że w takich warunkach mają spędzić cztery dni, Caroline wpadła w przerażenie.
Była przygotowana na wiele, chata jednak była nie tylko prymitywna, ale po prostu obskurna
i brudna.
Co gorsza, musiała tu zostać sama z dziećmi, bo z powodu awarii pompy Mitch pojechał
do miasteczka po wodę pitną. Sam i Janis nie chcieli jechać z ojcem, wskutek czego Caroline
również musiała zostać. Wkrótce gorzko tego żałowała. Spróbowała zagonić starsze dzieci do
sprzątania, ale oboje ciągle tylko protestowali i marudzili. Jednoczesna walka z dziećmi i
pająkami wyprowadziła kobietę z równowagi. Rychło miała tak dość narzekań Sama i Janis,
że zwolniła ich z porządków ale jednocześnie nakazała, aby nie oddalali się od chaty.
Niestety, jak dotychczas tylko Ruthann słuchała jej poleceń. Sam i Janis najwyraźniej
postanowili ruszyć w góry, nie pytając o pozwolenie. Caroline musiała zawołać ich
powtórnie, choć nie miała wątpliwości, że oboje usłyszeli ją już za pierwszym razem.
– Powiedziałam, że macie wracać!
W końcu zatrzymali się i z wyraźną niechęcią odwrócili w jej kierunku.
– Idziemy tylko na Pigeon Bluff – krzyknął Sam.
– Nie, nie idziecie.
– To nic groźnego, Caroline – wtrąciła Janis z wyraźną irytacją. – Zaledwie kilka kroków.
Zawsze chodzimy tam sami.
– Pójdziecie, jak wróci ojciec.
– Chodź z nami – zaproponował chłopiec, ale na próżno.
– Zostajemy tu wszyscy! Koniec dyskusji! – stanowczo stwierdziła Caroline.
– Och, Boże – jęknął Sam. Z wyraźnym niezadowoleniem zawrócił w stronę chaty. Janis
szła za nim, kopiąc po drodze kamyki. Zachowywała się jak pięcioletnia smarkata, a nie jak
piętnastoletnia, rozsądna dziewczyna, doprowadzając tym Caroline do furii. Mimo to zdołała
jakoś utrzymać nerwy na wodzy.
Na przemian starała się przemówić dzieciom do rozsądku i czymś je zająć. Przygotowała
im kanapki, po czym namówiła, aby pomogli jej zebrać drewno na ognisko. Mimo to, w miarę
jak zapadał zmierzch, napięcie między nimi nieustannie rosło.
Dla mieszczucha, takiego jak Caroline, każdy trzask gałęzi w lesie był odgłosem
zbliżającego się niedźwiedzia lub pumy, które wciąż mieszkały w okolicznych lasach. Gdy
wreszcie usłyszeli warkot nadjeżdżającego samochodu, Caroline była już zupełnie
wyczerpana nerwowo. Dzieci pobiegły na spotkanie z ojcem, a ona tylko westchnęła z
ogromną ulgą.
– Hej, bohaterska turystko! – krzyknął na powitanie Mitch. – Przywiozłem wodę, abyś
mogła odświeżyć sobie gardło. – Uśmiechnął się od ucha do ucha i rzucił jej puszkę ze
środkiem owadobójczym. – No, jak ci się podoba w górach? – spytał. – Prawda, że jest
wspaniale?
Nie odpowiedziała, tylko wróciła do chaty i zaczęła walkę z robactwem.
Gdy Caroline wreszcie położyła się spać na rozklekotanej pryczy, miała wrażenie, że po
twarzy wciąż chodzą jej pająki. Pocieszała się tylko myślą, że jutro na pewno będzie lepiej.
Niestety, nie miała racji. Sytuacja wciąż się pogarszała.
Mitch zapewniał ją, że któregoś dnia będzie jeszcze się śmiać z tych kłopotów, ale
Caroline nie była tego pewna. Nic jej nie wychodziło, a dzieci z jakiegoś powodu radowały
się niezmiernie każdym jej błędem i z satysfakcją wytykały każdą gafę.
Śniadanie minęło względnie spokojnie tylko dlatego, że Mitch sam zabrał się do
gotowania na ognisku. Po posiłku wyruszyli na długą wycieczkę w góry. Choć Caroline była
w doskonałej formie, nie mogła nadążyć za pozostałymi, ponieważ już po godzinie dorobiła
się ogromnych pęcherzy na piętach.
Mitch był na tyle uprzejmy, że nie przypomniał jej swoich przestróg, ale Sam zrobił to za
niego z nawiązką. Na każdym przymusowym postoju długo narzekał, że Caroline zwalnia
tempo marszu.
Janis przyłożyła się do utrzymania radosnej atmosfery, nieustannie wspominając zmarłą
matkę. Z biegiem czasu wspomnienia te zmieniły się w jawne porównywanie Caroline i
Becky. Jak łatwo się można domyślić, nie wypadało ono korzystnie dla tej pierwszej. Jeśli
sądzić na podstawie słów Janis, Becky musiała przewyższać wszystkich najsłynniejszych
traperów Dzikiego Zachodu razem wziętych.
Nim nadszedł wieczór, Caroline zdążyła serdecznie znienawidzić Becky. Przestała o niej
myśleć jako o kobiecie, która tak kochała swoje dzieci, że dla uratowania córeczki poświęciła
własne życie, a zamiast tego widziała przed oczami postać, która we wspomnieniach dzieci
nabrała zupełnie mitycznego wymiaru.
Pod wieczór już z najwyższym trudem utrzymywała nerwy na wodzy. Koniecznie chciała
choć przez chwilę być sama; od rana nie miała ani chwili spokoju, cały czas ktoś kręcił się w
pobliżu. Niestety, nie mogła sama zniknąć w lesie. Zamiast tego starała się nie odzywać i
niczego nie komentować. Ilekroć musiała coś powiedzieć, mówiła ostrym, syczącym głosem.
Jak można było przewidzieć, dzieci odpowiadały jej tak samo i wkrótce chata zmieniła się w
pole bitwy. Mitch próbował odgrywać rolę mediatora.
Zbrojny konflikt wybuchł zaraz po kolacji.
– Co ty wyprawiasz?! Marnujesz wodę! – wrzasnęła Janis. Zmywały razem naczynia, ale
najwyraźniej i tego Caroline nie potrafiła zrobić tak, aby wszystkich usatysfakcjonować.
– Przestań na mnie krzyczeć – odcięła się. – Jeśli nie potrafisz odzywać się po ludzku, to
możesz sama zmywać.
– Proszę bardzo!
– Hej! – wtrącił się Mitch. – Uspokójcie się wreszcie. Janis, przeproś Caroline.
– Za co mam ją przepraszać? To ona nie potrafi niczego dobrze zrobić!
– Powiedziałem, że dość mam już tych awantur! – warknął ojciec. – Dobrze, zostawcie te
naczynia. Siadajcie wszyscy Musimy odbyć rodzinną naradę.
– O, jak fajnie! – ucieszyła się Ruthann. Spała podczas wycieczki na ryby i teraz była
gotowa do zabawy. Mitch nie zwrócił na nią uwagi.
– Siadajcie wszyscy. Musimy omówić problemy, jakie dziś mieliśmy.
– Nie sądzę, aby to był dobry pomysł – odezwała się Caroline. Ze zdenerwowania
rozbolał ją brzuch.
– Myślę, że się mylisz – odparł spokojnie mężczyzna. – Musimy oczyścić atmosferę.
Podszedł do ogniska. Ruthann chwyciła Caroline za rękę i pociągnęła ją do ognia.
– Chodź, Caroline – powiedziała. – Przy ognisku jest fajnie, tata zawsze coś opowiada.
Caroline nie miała dokąd uciec, musiała posłuchać Ruthann. Usiadła obok Mitcha na
grubym pniu. Mała wcisnęła się między nich, a Janis i Sam usiedli na trawie po przeciwnej
stronie ogniska.
– No, dobra – zaczął Mitch. – Zrobimy tak. Ponieważ wszyscy są nieszczęśliwi, wszyscy
powiedzą dlaczego. Porozmawiamy o tym i postaramy się wspólnie znaleźć rozwiązanie, tak
aby każdy z nas był zadowolony.
– Ja jestem zadowolona, tato – pisnęła Ruthann, przytulając się do Caroline.
– Dobrze, zatem ty nie musisz nic mówić. Teraz po prostu słuchaj, dobrze? Sam zaczyna.
– No, przez te jej pęcherze strasznie się guzdraliśmy. Później nie weszliśmy do żadnej z
jaskiń, bo ona bała się węży i niedźwiedzi.
Caroline zauważyła, że chłopiec nawet nie pofatygował się, żeby wyjaśnić, kim jest ta
„ona”, stanowiąca źródło wszystkich problemów.
Sam wymienił jeszcze kilka pretensji, związanych z restrykcjami, jakie wprowadziła
Caroline poprzedniego dnia.
– Ale ona chyba się stara – zakończył, wzruszając ramionami. – Dobrze sobie dała radę z
przynętą z glist.
– W porządku. – Mitch spojrzał na starszą córkę. – Janis?
– Nie mam nic do powiedzenia – odpowiedziała.
– Myślę, że masz więcej do powiedzenia niż ktokolwiek z nas – odrzekł Mitch.
– Idę spać – stwierdziła Janis i wstała.
– Nie, nigdzie nie idziesz. Siadaj – polecił jej ojciec.
– Mitch, pozwól jej odejść – wtrąciła Caroline. – Szczerze mówiąc, nie jestem w nastroju,
aby słuchać waszych opowieści o tej okropnej Caroline.
– Nie to jest naszym zamiarem – sprostował Mitch. – Po prostu pora już wyjaśnić pewne
rzeczy.
– Wszystko jest jasne. Nic się nie układa, i to wszystko przeze mnie – odpowiedziała
zjadliwie Caroline. – Uprzedzałam cię, że tak będzie. Nie jestem stworzona do życia na
biwaku. Nie jestem Becky! Chętnie stąd zniknę.
– Dlaczego, Caroline? – zaprotestowała Ruthann, patrząc na nią z uwielbieniem. –
Przecież cię kochamy.
Caroline spojrzała na nią i poczuła łzy w oczach. Odgarnęła jej z czoła kosmyk włosów.
– Ja też cię kocham, malutka – powiedziała.
– Och, bzdury – parsknęła Janis. – Daj sobie z tym wreszcie spokój, dobrze? Przecież nie
cierpisz nas, lubisz tylko tatę.
– To nieprawda! – zaprotestowała Caroline. Jadowity ton głosu Janis wstrząsnął nią.
– A właśnie, że tak! – krzyknęła dziewczyna. – Gdyby nie my, byłabyś w pełni
szczęśliwa!
– Wiesz, chyba masz rację – Caroline pokiwała głową. Była tak zmęczona i sfrustrowana,
że zabrakło jej już cierpliwości dla tej inteligentnej, lecz trudnej dziewczyny. – Byłabym
znacznie szczęśliwsza, gdyby cię nie było, bo od dnia, w którym po raz pierwszy umówiłam
się z twoim ojcem, nieustannie mnie tępisz. Cierpliwie znosiłam twoje fochy, milczenie i
zjadliwe komentarze, bo miałam nadzieję, że wreszcie mnie zaakceptujesz. Zamiast tego
stajesz się coraz bardziej wroga. Dlaczego właściwie tak mnie nie cierpisz?
Janis zacisnęła uparcie zęby i milczała.
– Odpowiedz jej – powiedział Mitch z naciskiem. – Myślę, że wszyscy chcielibyśmy
wiedzieć, co cię gryzie.
– Tak, Janis – wtrącił Sam. – Dlaczego wciąż ją obcinasz?
– Tak! – pisnęła Ruthann, żeby zaznaczyć swoją obecność.
Janis nie mogła znieść zbiorowego nacisku.
– Myślę, że wolelibyście nie wiedzieć – zwróciła się do rodzeństwa.
– A właśnie, że tak! – odrzekł Sam.
– Przecież ona wcale was nie lubi! – krzyknęła. – Nikogo z nas! Przez cały czas tylko
udaje. Sama słyszałam, jak tata powiedział dziadkowi, że przez nas ona nie chce się z nim
spotykać.
– Kiedy powiedziałem coś takiego? – zdumiał się Mitch.
– Po mojej pierwszej wizycie w laboratorium – parsknęła Janis.
Mitch dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie rozmowę z ojcem. To wydawało się
tak dawno...
– Podsłuchiwałaś? – spytał ostrym tonem.
– Zeszłam na dół, żeby cię przeprosić za to, że na ciebie krzyknęłam, i przypadkowo
usłyszałam, co mówiłeś.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– A co miałam powiedzieć? Ona lubi ciebie, ale nie nas. Teraz Caroline lepiej rozumiała
zachowanie Janis, ale nie wiedziała, w jaki sposób można naprawić szkody, powstałe tak
dawno.
– Janis, moja początkowa decyzja, by nie utrzymywać stosunków z waszym ojcem nie
miała nic wspólnego z kwestią, czy was lubię, czy nie. Nigdy nie miałam dzieci, a w
dzieciństwie mój kontakt z rówieśnikami też był bardzo ograniczony, o czym zresztą dobrze
wiesz. Po prostu bałam się nowej sytuacji.
– Czy wciąż się obawiasz? – spytała Janis.
– Tak.
– Czy zamierzasz wyjść za tatę?
Caroline zerknęła na Mitcha, jakby szukając jego pomocy.
– Nie jesteśmy jeszcze gotowi do podjęcia tej decyzji, córeczko – Mitch zareagował na
niemą prośbę Caroline.
– Wolałabym usłyszeć, co ona ma na ten temat do powiedzenia – zdecydowanie
stwierdziła Janis. – Czy zamierzasz poślubić tatę i być naszą mamą?
– Nie wiem – Caroline w żadnym wypadku nie chciała jej okłamywać.
– Dlatego, że go nie kochasz? Czy to przez nas?
– Ponieważ nie wiem, czy jestem w stanie dać tobie, Samowi i Ruthann to, czego
potrzebujecie.
– Chcesz powiedzieć, że gdyby nie my, nie wahałabyś się ani chwili, tak?
– To nie takie proste, Janis – Caroline pokręciła głową. – Nie mogę sobie wyobrażać, że
was nie ma, muszę liczyć się z rzeczywistością.
– Widzisz? – tryumfalnie krzyknęła Janis do brata. – Mówiłam ci, że ona wcale nas nie
lubi.
– Na litość boską, jesteś już dostatecznie dorosła, aby zrozumieć, że to, czy cię lubię – a
raczej czy cię kocham – nie jest istotą sprawy. Muszę zdecydować, czy podołam obowiązkom
matki. To duża odpowiedzialność! – wykrzyknęła Caroline i zerwała się z pieńka.
– A jeśli okaże się, że nie możesz, to znikniesz tak samo jak mama! – krzyknęła Janis. –
Chcę, aby to się już skończyło. Idź sobie! Nie mam ochoty dwukrotnie tracić mamy!
Dziewczyna nagle wybuchnęła płaczem. Zerwała się na nogi i pobiegła do chaty.
Mitch szybko wstał, poklepał Caroline po ramieniu i pośpieszył do córki.
Caroline usiadła na pniu. Siedziała ze zwieszoną głową i opuszczonymi ramionami,
starając się w pełni zrozumieć znaczenie i konsekwencje tej sceny.
– Dlaczego Jannie płacze? – spytała Ruthann, wkręcając się na jej kolana. – Czy ona nie
chce, żebyś była naszą mamą?
Caroline mocno przytuliła ją do siebie.
– Janis się tylko zdenerwowała, skarbie.
– Dlaczego?
– To dość trudno wyjaśnić.
– Ja chcę, żebyś była moją mamą – powiedziała Ruthann płaczliwym tonem. – Zgoda,
Caroline? Proszę?
Caroline nie mogła już dłużej powstrzymać łez. Ukryła twarz w jedwabistych włosach
Ruthann, ale niewiele to jej pomogło. Gdy wreszcie odzyskała panowanie nad sobą, podniosła
głowę i spojrzała na Sama. Chłopiec siedział w milczeniu i grzebał patykiem w ognisku.
Zerknął na nią, ale zaraz odwrócił wzrok i całkowicie ją zignorował.
Gdyby nie dziecko, które trzymała w ramionach, Caroline czułaby się teraz jeszcze
bardziej samotna niż kiedykolwiek w życiu.
Caroline siedziała sama przed chatą, nadsłuchując odgłosów dochodzących z jej wnętrza.
Mitch zaganiał dzieci do łóżek. W końcu wyszedł na dwór i usiadł koło niej.
– Jak się czujesz? – spytał.
– Mówiłam ci, że ta wycieczka to błąd – odpowiedziała po dłuższej chwili głuchym,
pozbawionym życia głosem.
– Jak możesz tak mówić? – zaprotestował Mitch. – Wiem, że miałaś okropny dzień, ale
dziś wieczorem wiele sobie wyjaśniliśmy. Wiemy już, o co chodzi Janis, i możemy z tym
walczyć.
– Jak? Jest tylko jeden sposób, aby ją przekonać, że ją lubię. W tym celu musiałabym cię
poślubić. Zresztą, nawet wtedy Janis wciąż bałaby się, że ją odrzucę.
– Z twoją pomocą mogłaby o tym zapomnieć.
– Nie, ja nie mogę jej pomóc – pokręciła głową. – Nasz związek był pomyłką od samego
początku.
– Caroline, posłuchaj... – Mitch nie miał ochoty przyjąć tego do wiadomości.
– To ty mnie posłuchaj – nie pozwoliła mu dokończyć. – Popełniłam błąd, decydując się
nawiązać z tobą znajomość. Nie zrozumiałam, że sama moja obecność wystarczy, aby twoje
dzieci zaczęły oczekiwać, że będę ich matką.
– To było nieuchronne – powiedział. – Każdy samotny ojciec lub matka musi się z tym
liczyć.
– Nic mnie nie obchodzą inni rodzice i inne dzieci. Dla mnie liczą się tylko twoje. Nie
zamierzam ranić ich bardziej, niż już zostały zranione.
– Za bardzo się tym przejmujesz – stwierdził Mitch. Czuł, że Caroline oddala się od
niego. – Musimy poradzić sobie z tym razem jako jedna rodzina.
– Możemy być rodziną tylko pod warunkiem, że wyjdę za ciebie, a jak już jasno
stwierdziłam, nie jestem gotowa na ten krok – odpowiedziała ostrym tonem. Mężczyzna
najwyraźniej nie chciał słyszeć głosu rozsądku.
– Kiedyś będziesz – powiedział z nadzieją, ale nie zabrzmiało to bardzo przekonująco.
– Tylko jedno z nas ma tę pewność i to nie jestem ja. Czy nie rozumiesz, że nie możemy
ciągnąć dalej obecnego układu? Jak mogę żądać, aby Janis mnie zaakceptowała i polubiła,
jeśli nie chcę jej zagwarantować, że pewnego dnia nie odejdę? Ruthann chce, abym była jej
mamą. Im dłużej będzie trwać obecna sytuacja, tym bardziej będzie do mnie przywiązana.
Gdy w końcu odejdę, będzie równie zrozpaczona jak Janis i Sam po śmierci Becky.
– Do diabła, Caroline, dlaczego zakładasz, że pewnego dnia odejdziesz? Dlaczego jesteś
taka pewna, że nie możemy być razem?
– Jak możesz zadawać takie pytanie po tym, co się działo przez ostatnie dni? – Caroline
zaśmiała się z goryczą.
– Posłuchaj, jedna nieudana wycieczka...
– To zupełnie dość – dokończyła za niego. – Nic mi się nie udało.
– To nieprawda – przekonywał ją Mitch. – Źle się tu czujesz, ale to moja wina.
Powinienem był wcześniej przysłać tu kogoś, aby doprowadził chatę do porządku. Przez cały
rok nikogo tu nie było. Nie pomyślałem, żeby zawczasu posprzątać i sprawdzić, czy nie
trzeba czegoś naprawić. Zaczęliśmy fatalnie, ale weekend można jeszcze uratować. Podobnie
jak nasz związek.
– Nie, Mitch – Caroline pokręciła głową. Miała wrażenie, że w środku cała zdrętwiała, ale
mimo to nie zamierzała zmienić decyzji. – Nigdy nie będę w stanie podjąć odpowiedzialności
za wychowanie twoich dzieci i nie zamierzam ich krzywdzić – powiedziała, wstając z pnia. –
To koniec. Musisz to przyjąć do wiadomości, tak jak ja to zrobiłam.
19
Mitch bynajmniej nie przyjął do wiadomości decyzji Caroline. Za bardzo ją kochał, aby
uwierzyć, że rzeczywiście zabrnęli w sytuację bez wyjścia. Prócz tego wiedział, że Caroline
jest silną i upartą kobietą, potrafiącą walczyć o realizację swoich pragnień. Gdy wrócą do
domu, wcześniej lub później Caroline uprzytomni sobie, że w rzeczywistości pragnie żyć z
nim i z dziećmi. Mitch musiał w to wierzyć, bo nie mógł sobie wyobrazić, jak zniósłby
rozstanie. Raz już stracił ukochaną kobietę i nie mógł się teraz pogodzić z ewentualnością
kolejnej straty.
Wiedział jednak, że w tym momencie dalsza dyskusja nie doprowadziłaby do niczego.
Caroline nie lubiła, by ktoś ją przypierał do muru, to tylko wzmagało jej upór. Mitch uznał, że
najlepiej będzie, jeśli w miarę bezkonfliktowo spędzą pozostałą część weekendu i wrócą do
miasta.
Nie zdziwił się bynajmniej, gdy następnego ranka Caroline uprzejmie, lecz stanowczo
odmówiła udziału w wyprawie na ryby. Sam usiłował odegrać rolę mediatora i specjalnie
poprosił, by z nimi poszła, ale Caroline zapewniła go, że lepiej będą się bawić bez niej. Poza
tym chciała trochę popracować, w tym celu wzięła ze sobą przenośny komputer. Janis
starannie unikała jej wzroku i Mitch był przekonany, że córce jest przykro z powodu
wczorajszej sceny. Miał nadzieję, że w końcu Janis zdecyduje się przeprosić Caroline, a ta
zrozumie, że kłótnie są nieodłączną częścią ludzkiej natury, zaś miłość jest zbyt ważna, aby z
niej łatwo rezygnować.
Choć oboje dorośli próbowali udawać, że wszystko jest w porządku, Ruthann bezbłędnie
wyczuła panujące między nimi napięcie. Zapewne z tego powodu trzymała się Caroline
jeszcze mocniej niż zwykle. Zamiast iść na ryby, postanowiła zostać ze „swoją Caroline”.
Mitch, chcąc, aby Caroline mogła odpocząć, usiłował namówić córeczkę do pójścia ze
wszystkim nad strumień, ale Ruthann się uparła. W końcu Caroline powiedziała, żeby dał
spokój.
– Jesteś pewna, że chcesz ją mieć na głowie? – spytał.
– Wybieram się na łąkę, którą minęliśmy wczoraj, idąc na Pigeon Bluff – powiedziała
Caroline. – Ruthann może iść za mną, jeśli ma na to ochotę.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, myśląc jednocześnie o miłości i konieczności
rozstania.
– Dobra – zgodził się wreszcie Mitch. Zarzucił na ramię torbę z kanapkami, które
przygotowała im Caroline. – Wrócimy na lunch. Jeśli Mała da ci się we znaki, wiesz, gdzie
nas szukać. Będziemy nad strumieniem, chyba znasz już drogę?
– Tak. Do zobaczenia. Bawcie się dobrze.
– Będziesz miała dużą rybę na obiad – obiecał Sam, po czym cała trójka ruszyła w drogę.
– Co teraz? – spytała Ruthann. Siedziała na skraju ganku i machała nogami, kopiąc grudki
piasku.
– Teraz możesz mi pomóc w pracy.
– Tak jak Jannie? – ucieszyła się Ruthann.
Caroline przytaknęła z pełną powagą. Poczuła, że ogarnia ją wzruszenie, jak zawsze w
kontaktach z Ruthann. Mała miała do niej bezgraniczne zaufanie... Żadnych pytań, żadnych
komplikacji, tylko miłość...
Pomyślała, że nie zdoła znieść rozstania. Utrata dziecka, którego nigdy faktycznie nie
miała, wydawała się jej teraz drobiazgiem w porównaniu z rozstaniem z tą dziewczynką,
która już pokochała ją całym sercem.
Caroline odsunęła od siebie te myśli i wstała z ganku. Podjęła decyzję o rozstaniu dla
dobra dzieci i nie mogła teraz ulec własnej słabości. Gdy wrócą do miasta, pora będzie
powrócić do dawnego życia.
Wyciągnęła z teczki przenośny komputer, wrzuciła do chlebaka coś do jedzenia, podała
Ruthann rękę i razem ruszyły na łąkę. W niewielkiej odległości od chaty szlak się rozwidlał.
Jedna odnoga prowadziła do strumienia, druga w kierunku łąki, którą upatrzyła sobie
Caroline.
Droga nie była trudna. Idąc przez dębowy las, Caroline i Ruthann zabawiały się liczeniem
wiewiórek i dzięciołów. Wkrótce dotarły na łagodnie pochyloną łąkę, otoczoną lasem.
Między drzewami widać było szczyty sąsiednich gór. Usiadły w cieniu wysokiego świerka i
Caroline otworzyła swój komputer.
Wywołała z pamięci tajemnicze hasło, jakiego próbował użyć włamywacz, aby dostać się
do Scarlett, i cierpliwie wyjaśniła Ruthann, że będą bawić się literami i cyframi. Mała
oczywiście nic z tego nie rozumiała, ale czuła się tak ważna, że przez dziesięć minut z
powagą naciskała wskazywane przez Caroline klawisze. Dziesięć minut w spokoju to był dla
niej zapewne rekord.
W rzeczywistości Caroline porównywała kod do włazu Vica z kodem użytym przez
włamywacza. Założyła, że oba włazy skonstruował ten sam człowiek, i usiłowała dopatrzeć
się w hasłach jakiegoś podobieństwa, wykraczającego poza sam format. Hasła na ogół nie są
czysto przypadkowe. Ludzie z reguły wybierają je tak, by kojarzyły się z czymś mającym dla
nich pewne znaczenie. Czasami taki wybór jest dość oczywisty, na przykład data urodzin lub
imię ukochanej, czasami trudny do odgadnięcia, jak na przykład numer rejestracyjny
samochodu. Często zastosowane skróty sprawiają, że hasło staje się niemal zupełnie
niezrozumiałe.
Caroline skupiła początkowo uwagę na haśle, jakim włamywacz próbował uruchomić
właz Scarlett. YIMRESTP. Na próżno usiłowała się w tym dopatrzeć jakiegoś porządku.
Dodatkową trudność sprawiał jej fakt, że niemal na pewno któraś z liter hasła była błędna.
Przez dłuższą chwilę zmieniała różne litery, ale żadna kombinacja z niczym się jej nie
kojarzyła.
– Chcę się bawić – Ruthann przypomniała o sobie. Caroline od dłuższej chwili milczała.
– Dobrze. Teraz napiszemy hasło, które uruchamia właz Vica, dobrze? – zaproponowała,
czyszcząc jednocześnie ekran komputera.
– Dobrze.
– Naciśnij S – Caroline podsunęła jej komputer i po kolei wskazywała właściwe klawisze,
jednocześnie głośno powtarzając litery. S. S. N. T. R. P. R. S. Ruthann również wymawiała
głośno każdą literę. Caroline nagle uświadomiła sobie, że to brzmi jakoś znajomo. Powtórzyła
szybciej SSNTRPRS. SSNTRPRS. SSNTRPRS. Ruthann wiernie naśladowała jej
zachowanie. Razem powtarzały SSNTRPRS, powoli wpadając w pewien rytm. Nagle
Ruthann uśmiechnęła się radośnie.
– S. S. Enterprise! – krzyknęła. – Wojny gwiezdne!. Wygrałam, wygrałam!
– Och, Boże – mruknęła Caroline. Wojny gwiezdne to był ulubiony serial jej byłego męża.
A zatem to Evan skonstruował właz Vica. Czy on również wymyślił, jak ukraść bazę
danych Scarlett? Caroline wiedziała, że nie spocznie, póki nie rozwiąże tej zagadki.
Nagle zupełnie zapomniała o Ruthann. Ponownie wystukała hasło, które miało uruchomić
właz Scarlett. Jeśli Evan stworzył i ten właz, to było bardzo prawdopodobne, że hasło miało
jakiś związek z Wojnami gwiezdnymi lub innym programem science-fiction.
– Caroline? Ja chcę się bawić.
– Za chwileczkę, kochanie – automatycznie odpowiedziała Caroline. Spróbowała
podzielić hasło na kilka słów. Yim Rest P. Yimr E Stp. Y Im Rest P. Czy to miało być jakieś
wyrażenie? Jeśli tak, to co mogło oznaczać? Czy P to jakiś symbol lub skrót? Jaki błąd
popełnił włamywacz, że Scarlett podniosła alarm?
– CarTine, czy mogę zbierać kwiaty?
– Jeszcze nie, Ruthann. Za chwilę pójdziemy razem, dobrze? – odpowiedziała, nie
odrywając oczu od ekranu.
Próbowała rozmaitych kombinacji, błyskawicznie wystukując na ekranie kolejne
warianty. Nie było to łatwe, ponieważ klawiatura przenośnego komputera była znacznie
mniejsza niż ta, do której nawykła. Caroline nawet nie zauważyła, jak jej lewa ręka
przesunęła się nieco w prawo. Raz jeszcze automatycznie wystukała YIMRESTP. Tym razem
na ekranie pojawiło się słowo TIMEWARP.
TIMEWARP! Jeszcze jeden termin z Wojen gwiezdnych!
Teraz już wiedziała, że to Evan sabotował jej komputer. Widocznie jeszcze przed
rozwodem potajemnie zainstalował zapadnię i czekał, aż Caroline niemal skończy pracę, aby
w tym momencie ją okraść. Dlaczego to zrobił? Z zawiści? Chęci rewanżu?
To właściwie nie miało znaczenia. Caroline przypomniała sobie, jak Evan spokojnie
słuchał jej próśb o pomoc, jednocześnie robiąc wszystko, aby pozbawić ją wyników
wieloletniej pracy.
Po raz pierwszy w życiu poczuła, co to znaczy nienawiść. W tym momencie wprost
rozsadzała ją nienawiść do Evana.
Nim zdołała zastanowić się nad swoimi uczuciami, usłyszała jakiś ostry, przeraźliwy
krzyk. Rozejrzała się wokół i z przerażeniem stwierdziła, że Ruthann gdzieś zniknęła.
Usłyszała jeszcze, jak echo powtarza ten krzyk, i zerwała się na nogi, nie dbając o komputer,
który z trzaskiem spadł na ziemię.
– Ruthann! Ruthann, gdzie jesteś? Ruthann, odezwij się! Usłyszała kolejny krzyk. Tym
razem zorientowała się, że Ruthann musi być gdzieś w okolicy Pigeon Bluff. Zerwała się do
biegu.
– Ruthann!
Niestety, dziewczynka już się nie odezwała.
Mitch nie mógł spokojnie usiedzieć na brzegu strumienia. Czuł się winny, że zostawił
Ruthann na głowie Caroline, i to zaraz po wczorajszej rozmowie. Trudno było oczekiwać, aby
Caroline jeszcze jaśniej wyraziła swoje stanowisko w sprawie dzieci. Z pewnością zgodziła
się zająć Ruthann tylko dlatego, żeby nie sprawić jej przykrości, ale w duszy zapewne była na
niego wściekła, że nie zabrał córki ze sobą.
– Hej, idę na chwilę do chaty, zobaczyć, jak Caroline daje sobie radę z Ruthann –
powiedział Samowi i Janis. – Dacie sobie radę sami?
– No pewnie, tato – odrzekł Sam. – Mamy kanapki, coś do picia, a ryby biorą. Czego niby
miałoby nam jeszcze brakować?
– Dobra. – Sam i Janis już wiele razy wędkowali sami nad strumieniem i Mitch nie miał
żadnych wątpliwości, że może ich tu zostawić. – Tylko nigdzie mi nie chodźcie, zrozumiano?
– Tak jest – chłopiec stanął na baczność i zasalutował. – Może spróbujesz namówić
Caroline, żeby tu przyszła? Powiedz jej, że dziś z pewnością udałoby się jej coś złowić.
Mógłbym ją nauczyć czyścić ryby.
Mitch miał pewne wątpliwości, czy Caroline zareaguje na tę propozycję z wielkim
entuzjazmem, ale docenił dobrą wolę syna. Zerknął na córkę.
– Czy mam powiedzieć, że ty też ją zapraszasz?
– Wszystko mi jedno – Janis wzruszyła ramionami.
– To na razie – Mitch westchnął i pożegnał się z dziećmi. Po drodze myślał o tym, czy
mógłby powiedzieć coś, co skłoniłoby Caroline do zmiany zdania na temat ich przyszłości.
Tak się zamyślił, że zapomniał skręcić w stronę łąki i doszedł do samej chatki. Dopiero tam
przypomniał sobie, dokąd idzie. Musiał zawrócić.
– Wspaniale, Mitch – powiedział do siebie. – Dziś chyba nie zarobisz punktów na
odznakę przewodnika.
Tym razem skręcił we właściwą dróżkę, ale po chwili się zatrzymał. Usłyszał, że w
krzakach przed nim ktoś – lub coś – się porusza. Po chwili znów dosłyszał trzask gałęzi, ale
nim zdecydował się co dalej, zza zakrętu wybiegła Caroline. Miała potargane włosy, brudną i
podrapaną twarz, a w oczach przerażenie. Mitch podbiegł do niej, ogarnięty paniką.
– Caroline! – krzyknął, potrząsając ją za ramiona.
– Och, Boże, Mitch! – Kobieta ciężko dyszała.
– Co się stało? Gdzie jest Ruthann?
– Spadła ze skały! – załkała Caroline. – Chciałam zejść do niej, ale nie dałam rady...
– Gdzie to się stało? Do diabła, gdzie ona jest?
– Pigeon Bluff.
– Chodź! – chwycił ją za rękę i ruszyli biegiem.
Mitch tylko dwa razy w życiu miał wrażenie, że zaraz umrze. W obu przypadkach nie z
powodu fizycznego zagrożenia, lecz wskutek emocjonalnego ciosu, który uniemożliwiał mu
wszelkie działanie. Pierwszy raz zdarzyło się to wtedy, gdy lekarz powiedział mu o śmierci
Becky. Drugi – gdy na dole granitowego urwiska, zwanego Pigeon Bluff, zobaczył bezwładne
ciało córeczki.
– Jak to się stało? – krzyknął, jednocześnie usiłując znaleźć jakieś zejście. – Jak mogłaś
do tego dopuścić?
– Odeszła tylko na chwilę jęknęła Caroline. Nawet nie próbowała walczyć ze łzami.
Gwałtowne łkanie wstrząsało jej ciałem. „ – Usłyszałam krzyk...
Mitch nie chciał jej słuchać, nie chciał znać szczegółów. Chciał tylko dostać się do
Ruthann. Na szczęście urwisko nie było idealnie pionowe na całej szerokości, a na paru
poziomach widać było skalne półki. Zauważył ślady Caroline na pierwszej półce, jakieś dwa
metry poniżej krawędzi. Wyglądało na to, że pod jej ciężarem urwał się kamień i musiała
walczyć, aby nie spaść na dno przepaści. Na szczęście utrzymała się na półce, po czym
zrezygnowała z dalszych prób. Była to rozsądna decyzja, ponieważ łatwo mogła strącić na
Ruthann lawinę kamieni.
Mitch wiedział, że musi znaleźć inną drogę. Pobiegł wzdłuż skraju urwiska. Po chwili
znalazł zejście. W tym miejscu granitowa skała nie była tak stroma, a solidny granit wydawał
się bardzo mocny. Caroline poszła za nim, ale mężczyzna obejrzał się przez ramię i szorstko
polecił jej zostać.
Wstrzymując oddech, patrzyła, jak Mitch schodzi do dziecka. Po twarzy spływały jej łzy.
Nawet z tej odległości widziała, że przez cały czas Ruthann nawet się nie poruszyła.
– Mitch, co jej się stało? – krzyknęła rozpaczliwie, gdy wreszcie dotarł na dół.
– Żyje – odparł krótko.
Caroline opadła na kolana, zgniatając przy tym niewielki bukiecik. Szybko pozbierała
rozrzucone kwiatki i przycisnęła je do mokrej od łez twarzy.
„Caroline, czy mogę zbierać kwiaty?”
Teraz wyraźnie słyszała pytanie Ruthann. Dlaczego przedtem nie zwróciła na nią uwagi?
Dlaczego nie słyszała jej pytania? Dlaczego ten cholerny komputer był dla niej ważniejszy od
dziecka?
Caroline zacisnęła palce na łodyżkach kwiatów i zaczęła się żarliwie modlić.
Na dnie przepaści Mitch drżącymi rękami obmacał ciało córeczki. Miała złamaną lewą
nogę i była mocno poobijana, ale to nie wyglądało groźnie. Znacznie bardziej niepokoiło go
głębokie rozcięcie na skroni, sygnalizujące poważny wstrząs mózgu.
Jak Caroline mogła do tego dopuścić? Dlaczego on się zgodził, aby Ruthann z nią
została? Przecież Caroline wielokrotnie powtarzała, że nie chce podejmować
odpowiedzialności za dzieci. Mitch nie chciał w to uwierzyć i za to przyszło zapłacić
Ruthann.
Posługując się paskiem od spodni i kawałkami kory ze zwalonego drzewa, Mitch
usztywnił nogę córki. Wolałby nie ruszać jej z miejsca, ale nie miał wyboru. Do najbliższego
szpitala trzeba było jechać dobrą godzinę, niemal tyle samo, co do najbliższego telefonu.
Gdyby zostawił tu Ruthann i pojechał po pomoc, mogłaby umrzeć z wyczerpania przed
przyjazdem lekarza.
Wziął dziewczynkę na ręce i ruszył do góry. Tym razem nie mógł pomagać sobie rękami i
kilka razy z najwyższym trudem udało mu się uniknąć upadku. Caroline zeszła, jak mogła
najniżej, i pomogła mu utrzymać równowagę. Razem dotarli jakoś na górę.
– Och, najdroższa – Caroline pogłaskała Ruthann po policzku. – Tak strasznie mi przykro
– szepnęła.
– Trochę za późno, nie sądzisz? – zimno spytał Mitch. – Muszę jak najszybciej dowieźć
ją do szpitala. Czy możesz iść nad strumień po dzieci i przyprowadzić je do chaty? A może to
dla ciebie również zbyt duża odpowiedzialność?
To było gorsze niż uderzenie w twarz, ale Caroline i tak już uginała się pod ciężarem
wyrzutów sumienia.
– Zajmę się nimi – szepnęła.
– To samo powiedziałaś o Ruthann – Mitch zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, po czym
ruszył do samochodu.
Caroline z trudem powstrzymała się, aby nie pobiec za nim. Nie mogła sobie teraz
pozwolić na egotyzm, którego skutkiem była już jedna tragedia. Nie chciała powtórzyć tego
samego błędu. Stała nieruchomo przez kilka minut, usiłując wziąć się w garść. W takim stanie
nie mogła pokazać się dzieciom. Nie zamierzała ich okłamywać, ale przekazywanie im
własnego przerażenia również nie miało najmniejszego sensu.
Pomyślała, że minie pewnie kilka godzin, nim Mitch przyjedzie po nich lub kogoś
przyśle.
Oparła się o drzewo i starannie wytarła oczy, po czym wyciągnęła z kieszeni bukiecik
kwiatków, zebranych przez Ruthann, i czule pogładziła ich płatki.
Zajęta myślami o rannej dziewczynce, nie dosłyszała trzasku łamanej gałęzi, nie zwróciła
uwagi na szelest liści. Pod wpływem przygnębienia spowodowanego wypadkiem, straciła
zupełnie poczucie niebezpieczeństwa.
Wsunęła kwiatki do kieszeni koszuli i ruszyła w stronę strumienia.
W tym momencie rzucił się na nią jakiś mężczyzna.
20
Caroline była tak otępiała i zaskoczona, że w pierwszej chwili nawet nie zrozumiała, co
się stało. Dopiero po kilku sekundach zaczęła się szarpać, próbując uwolnić się od napastnika.
Na próżno. Zaczęła krzyczeć.
– Zamknij się – warknął mężczyzna, obrócił ją do siebie i mocno uderzył w twarz.
Caroline zachwiała się na nogach, ale tamten nie pozwolił jej upaść.
– Proszę być cicho, doktor Hunter. Porozmawiamy sobie chwilę, a później będzie pani
mogła zająć się swoimi sprawami.
Caroline spróbowała zastanowić się nad sytuacją. Spojrzała na napastnika. Był wysoki,
miał ciemne włosy i opaloną twarz. Na widok jego zimnych oczu poczuła na plecach
dreszcze.
Szybko uznała, że walka z nim nie ma sensu. Gołymi rękami dałby jej z łatwością radę, a
na dodatek Caroline zauważyła, że za paskiem od spodni ma zatknięty rewolwer. Mogła
liczyć tylko na swoją inteligencję.
– Kim pan jest?
– To nie ma znaczenia.
– Czego pan chce?
– Właśnie tego, co już mam – odrzekł. – Ciebie.
Serce Caroline biło tak mocno, że z trudem zmusiła się do myślenia. Najwyraźniej
napastnik wiedział, kim ona jest, i zaatakował ją w ściśle określonym celu.
– Czego pan chce? – powtórzyła.
– Wiesz coś, czego pragnąłby się dowiedzieć przyjaciel mego pracodawcy – wyjaśnił
tamten niedbale.
– To Howard Richmond czy Sydney Grisham? – Caroline bez trudu domyśliła się
prawdy.
– Lepiej nie wymieniajmy żadnych nazwisk. Dzięki temu dłużej pożyjesz.
Caroline nie nalegała. Zdawała sobie również sprawę, że ten człowiek z pewnością
zamierzają zabić, ale wolała o tym nie myśleć.
– Czego chce ten przyjaciel twojego szefa?
– Może lepiej wrócimy do chaty i spokojnie o tym porozmawiamy?
Caroline uznała, że nie ma powodu protestować. Miała nadzieję, że w domu znajdzie coś,
czego mogłaby użyć jako broni. W lesie była zupełnie bezbronna. Tamten popchnął ją we
właściwym kierunku.
– Nie musisz mnie popychać! – warknęła. – Przecież idę!
– To prawda. Jesteś bardzo rozsądna. Mam nadzieję, że łatwo się dogadamy. Powiesz mi,
co chcę wiedzieć, i zaraz znikam.
– Mów, czego chcesz, i skończmy z tym.
Napastnik wydawał się zadowolony z jej gotowości do współpracy.
– W czwartek wieczorem zainstalowałaś w swoim komputerze nowy system
zabezpieczeń. Masz mi podać dokładne hasło. W samochodzie jest radiotelefon. Zadzwonię
do szefa i przekażę mu je. Jeśli okaże się, że działa, będziesz wolna. Jeśli nie, to cię zabiję.
Caroline zadrżała, słysząc obojętny ton, jakim tamten mówił o morderstwie.
– Dobrze, podam ci hasło – powiedziała, starając się panować nad nerwami.
– Dziękuję. Po tych wszystkich kłopotach, jakie sprawiałaś mi przez weekend, pora
wreszcie na współpracę. Już się bałem, że ten twój gliniarz nie spuści cię z oka.
Caroline zatrzymała się na ścieżce. Nagle zrozumiała, co się stało.
– To ty – szepnęła. – To przez ciebie Ruthann spadła ze skały.
– Pożałowania godny wypadek – odrzekł tamten z wyraźną ironią. – Najpierw upewniłem
się, że Grogan i tamtych dwoje rzeczywiście poszli nad strumień, a potem wróciłem, żeby cię
poszukać. Gdy dotarłem na łąkę, ta mała zrywała kwiaty.
– Chciałeś ją zamordować?
– Nie, chciałem ją porwać, aby cię ewentualnie zachęcić do przekazania mi hasła. Ale
zaczęła krzyczeć i uciekać. Gdy odciąłem jej drogę ucieczki, spadła w przepaść.
– Ty skurwysynu! – Caroline eksplodowała niczym ładunek dynamitu. Rzuciła się na
niego i wbiła mu paznokcie w policzki. – Przecież to dziecko! Ty łajdaku!
Pod wpływem zaskoczenia mężczyzna cofnął się o krok, ale nie puścił jej ramienia. Nagle
oboje usłyszeli czyjeś wołanie i tamten musiał spojrzeć, kto nadchodzi. W tym momencie ją
puścił.
– Caroline? Caroline!
Pod wpływem głosu Sama Caroline od razu oprzytomniała. Sam i Janis stali na ścieżce i
w osłupieniu patrzyli, co się dzieje. Caroline nie miała najmniejszych wątpliwości, że
niezależnie od tego, co tamten powiedział, z pewnością nie pozostawi żadnych żywych
świadków napadu. Wściekłość, strach i obawa o dzieci dodały jej sił.
– Uciekaj, Sam! – krzyknęła, jednocześnie okładając mężczyznę pięściami. Napastnik
zachwiał się i stracił równowagę. Zatoczył się na krzak jałowca. Zaklął i spróbował się
wyzwolić spośród gałęzi, ale Caroline popchnęła go jeszcze raz tak, że upadł na ziemię
między kłujące krzaki.
Odwróciła się w stronę dzieci. Janis i Sam wciąż stali nieruchomo, niczym sparaliżowani.
– Uciekajcie! – wrzasnęła, biegnąc do nich.
Sam nie potrzebował dodatkowej zachęty. Odwrócił się i ruszył sprintem, ale Janis wciąż
stała jak wryta.
– Rusz się, do cholery! – krzyknęła Caroline i pociągnęła ją za ramię. Pobiegły razem,
pochylając głowy, aby uniknąć zderzenia ze zwieszającymi się gałęziami.
Nie oglądały się za siebie, ale Caroline nie miała wątpliwości, że gałęzie jałowca nie
zatrzymają tamtego na długo.
Mitch nerwowo spacerował wzdłuż korytarza przed izbą przyjęć. Dlaczego to tak długo
trwało? Czekał tu już ponad godzinę i nikt jeszcze z nim nie porozmawiał.
Podczas szaleńczej jazdy do szpitala Ruthann nawet się nie poruszyła. Mitch oddał ją w
ręce lekarzy, zadzwonił do ojca i poprosił go, aby przyjechał do szpitala, po czym zaczął
chodzić po korytarzu. Ani na chwilę nie usiadł.
– Panie Grogan?
Mitch odwrócił się gwałtownie. W drzwiach izby przyjęć pojawił się lekarz.
– Co z moją córką? Czy ma poważny wstrząs mózgu? Czy odniosła jakieś wewnętrzne
obrażenia?
– Żadnych – odparł doktor z cierpliwym uśmiechem. – Złamana noga, ale już ją
nastawiliśmy. Wstrząs mózgu jest dość poważny, jednak z pewnością nie stanowi zagrożenia
dla życia pacjentki. Za parę dni mała powinna czuć się normalnie. Oczywiście, noga musi się
zrosnąć, to potrwa. Można powiedzieć, że miała szczęście.
– Czy odzyskała przytomność? – spytał. – Czy mogę ją zobaczyć?
– Tak, na oba pytania. Oprzytomniała zaraz po tym, jak skończyliśmy wstępne badanie.
Pytała o tatę i jakąś Caroline.
Mitch dałby wiele, aby Caroline mogła to słyszeć. Wprawdzie wskutek jej zaniedbania
doszło do wypadku, ale nie wątpił, że Caroline bardzo się martwi o Ruthann.
– Caroline jest... – zaczął wyjaśniać, ale zaraz urwał. Nie miało najmniejszego sensu
wyjaśniać lekarzowi, kim jest dla niego Caroline, a w dodatku Mitch sam nie wiedział, jak
określić jej status. – Jest w górach z pozostałymi dziećmi – dokończył.
– Może pan zajrzeć do córki. Proszę spróbować ją uspokoić. Chciałbym, aby teraz
zasnęła. Odpoczynek dobrze jej zrobi.
– Dzięki – powiedział Mitch. – Za parę minut powinien tu być mój ojciec. Czy mógłby
pan skierować go do właściwego pokoju?
– Oczywiście.
Lekarz kazał siostrze zaprowadzić Mitcha do pokoju Ruthann. Mała leżała na łóżku,
podłączona do kroplówki. Spod kołdry wystawał śnieżnobiały gips, ozdobiony jaskrawymi
naklejankami.
Ruthann wydawała się taka bezbronna, że Mitch poczuł w oczach łzy. Opanował się i
podszedł do łóżka.
– Cześć, Mała – powitał ją spokojnie i pochylił się, aby ją pocałować. Przy okazji
odgarnął jej włosy z czoła.
– Boli mnie, tato jęknęła Ruthann.
– Wiem, kochanie. Bardzo czy tylko trochę? – spytał, zastanawiając się, czy lekarz nie
zapomniał dać jej środków znieczulających.
– Tylko trochę. Nie tak bardzo jak przedtem.
– Zaśnij, to nie będzie cię bolało.
– Gdzie jest Caroline? Chcę moją Caroline – powiedziała sennym głosem dziewczynka.
Mitch zacisnął zęby. Ruthann zawsze była taka miła i ufna. Skąd mogła wiedzieć, że
gdyby nie Caroline, nie leżałaby teraz w szpitalu?
– Caroline poszła poszukać Janis i Sama.
– Poszli na ryby?
– Tak, byli na rybach. Zaraz przyjedzie do ciebie dziadek, a wtedy ja po nich pojadę.
– Muszę przeprosić Caroline – szepnęła Ruthann, przymykając oczy. – Powiedziała,
żebym nie chodziła zrywać kwiatów, a ja nie posłuchałam. Czy zły człowiek już sobie
poszedł?
– Jaki zły człowiek? – Mitch zmarszczył brwi. – Czy śnił ci się jakiś zły człowiek,
kochanie?
– Nie – Ruthann lekko pokręciła głową. – Zły człowiek... gonił mnie na Pigeon Bluff –
powiedziała powoli i niewyraźnie. Zasypiała. – Ja... krzyczałam głośno, tak jak mówiłeś... ale
on nie uciekł. Kopnęłam go... a potem spadłam. W dół. – Otworzyła oczy i spojrzała na ojca z
wyraźnym zaniepokojeniem. – Zły człowiek nie skrzywdził Caroline, prawda?
– Nie, kochanie, nic się jej nie stało – odpowiedział spokojnie Mitch, choć serce zaczęło
mu gwałtownie łomotać. To nie były senne majaki. Ruthann nie spadła ze skały wskutek
niedbałości Caroline, lecz została zaatakowana przez kogoś, kto niewątpliwie działał
rozmyślnie. I ten ktoś mógł teraz napaść na Caroline, Janis i Sama.
– Śpij dobrze, kochanie – powiedział. – Muszę teraz jechać. Wkrótce wrócę i przywiozę
ci Caroline.
Wyszedł normalnym krokiem z pokoju, ale już za progiem ruszył biegiem do samochodu.
Po drodze modlił się, aby udało mu się dotrzymać obietnicy danej córce.
Caroline oparła się o zimną i wilgotną ścianę jaskini. Z trudem łapała oddech. Sam stał na
czworakach i ciężko dyszał, a Janis zwinęła się w kłębek, objęła ramionami kolana i cicho
płakała. Jeszcze pięć minut temu biegli szlakiem po odsłoniętym zboczu góry, gdzie można
ich było dostrzec nawet z daleka. Teraz przynajmniej ukryli się w bezpiecznym miejscu. W
każdym razie mieli kilka minut spokoju.
Mrużąc oczy, Caroline spojrzała na zegarek. Nie była pewna, ile czasu minęło od chwili,
kiedy ostry krzyk Ruthann wyznaczył początek tego koszmaru, ale wydawało jej się, że od
odjazdu Mitcha upłynęły dwie godziny. Ruthann z pewnością była już w szpitalu i Caroline
mogła się tylko modlić, aby szybko wyzdrowiała. Mała była bezpieczna i pod dobrą opieką,
czego nie dało się powiedzieć o pozostałych dzieciach Mitcha. Caroline miała wrażenie, że
uciekają od kilku godzin; morderca nasłany przez Howarda Richmonda wciąż szedł ich
śladem.
Fakt, że w ogóle udało im się uciec, zakrawał na cud. Zyskali kilka minut, aby oderwać
się od napastnika. Prócz tego dysponowali jeszcze jednym ważnym atutem – Janis i Sam
świetnie znali okolicę, a tamten wydawał się mieszczuchem. To ich uratowało, przynajmniej
dotychczas.
Na szczęście dzieci nie traciły czasu na zadawanie pytań. Wystarczyło, że zobaczyły, jak
Caroline walczyła z napastnikiem. Oboje świetnie rozumieli, że ich życie znalazło się w
niebezpieczeństwie. Sam poprowadził ich nad strumień, gdzie łowili ryby, po czym ruszyli w
górę strumienia i po jakimś czasie dotarli do szlaku, którym szli poprzedniego dnia. Caroline
świetnie pamiętała tę drogę wzdłuż grani, bo idąc nią, omal nie umarła ze strachu. Tym razem
nie zwróciła najmniejszej uwagi na głębokie przepaście.
Szli nieco poniżej grani, tak aby nie było ich widać na tle nieba. W pewnym momencie,
ukryci między głazami, zobaczyli idącego ich śladem napastnika. Wspinaczka po
kamienistym szlaku nie szła mu najlepiej.
– Dzięki Bogu, jeszcze jeden mieszczuch – mruknęła Caroline. – No, dobra, Sam, co
dalej?
Chłopak tylko kiwnął głową. Potrzebował kilku minut, żeby złapać oddech.
– Musimy ukryć się w jaskiniach. Nie masz nic przeciwko? – spytał niespokojnie.
– Wolę zaryzykować spotkanie z niedźwiedziem niż z naszym przyjacielem – Caroline
zdobyła się na uśmiech.
– Co to za facet? – spytał Sam.
– To długa historia. Potem ci opowiem.
– Miał spluwę, prawda?
– Tak.
– Gdzie jest tata? – spytała Janis. – Dlaczego nie może nam pomóc?
Caroline nie miała ochoty powiedzieć im prawdy, ale musiała.
– Przez tego faceta Ruthann miała wypadek, ale Mitch i ja o tym nie wiedzieliśmy.
Myśleliśmy, że Mała po prostu spadła ze skały. Ojciec pojechał z nią do szpitala, a ja miałam
iść po was. W tym momencie napadł na mnie.
– Czy Ruthann stało się coś poważnego? – spytała niespokojnie Janis.
– Nie wiem, kochanie – Caroline pogłaskała ją po głowie.
– Boże – jęknęła dziewczyna. – Dlaczego nie ma tu taty?
– Musimy poradzić sobie sami – powiedziała Caroline i przytuliła ją do siebie. – Musisz
być silna, dobrze? Dla nas wszystkich.
Janis kiwnęła głową i wytarła dłonią oczy. Na policzkach pozostały jej ciemne smugi.
– Idziemy, Sam – zarządziła Caroline. – Ty prowadzisz. Nie gadamy i staramy się
chować za kamieniami.
Ruszyli. Chłopiec prowadził ich skomplikowanym szlakiem, usiłując zgubić
prześladowcę. Po ponad godzinnym marszu zeszli z normalnej drogi i po krótkiej wspinaczce
na stromym zboczu trafili do jaskini.
– Wiecie, to śmieszne, jak wszystko zależy od sytuacji – powiedziała Caroline. Starała się
nie pokazać po sobie, że wciąż jest przerażona. – Te przepaście wcale nie wydają się takie
groźne jak wczoraj.
– Teraz chata też ci się wyda przytulna – odpowiedział jej Sam, unosząc głowę.
– Nawet z pająkami.
– Jakoś tym razem nie przeszkadzają ci, pęcherze.
– Strach to świetne lekarstwo.
Sam kiwnął głową i przez chwilę siedział w milczeniu obok Caroline.
– To nie tak jak na filmach, prawda? – szepnął wreszcie.
– Mam na myśli ucieczkę.
– Nie wiem, Sam – powiedziała Caroline, przytulając go do siebie. – Jeszcze nie zabrałeś
mnie na film o ucieczce.
– W przyszłym tygodniu pożyczymy.
– Umowa stoi.
– Dlaczego pleciecie o filmach? – krzyknęła Janis, ale brat natychmiast ją uciszył.
– Pleciemy, aby zagłuszyć strach – wyjaśniła cicho Caroline.
– Nie możesz się bać – odrzekła Janis ostrym szeptem.
– Musisz coś wymyślić. Ten człowiek nas znajdzie i zabije.
– Nie, to mu się nie uda – pokręciła głową Caroline.
– Masz to u mnie, Janis. Nie pozwolę, aby was skrzywdził.
– Ciekawe, jak zamierzasz go powstrzymać? – spytała dziewczyna wyzywającym tonem.
Z pewnością bardzo chciała uwierzyć Caroline, ale już dawno przestała jej ufać.
– Jeszcze nie wiem.
– Tutaj jesteśmy bezpieczni, prawda, Dr? – spytał nerwowo Sam.
– Tak – powiedziała, choć sama w to nie wierzyła. Mitch nie miał pojęcia, że zagraża im
niebezpieczeństwo, i do jego powrotu mogło minąć jeszcze kilka godzin. Na dodatek, po
powrocie nie będzie wiedział, gdzie ich szukać.
Z drugiej strony, ten morderca mógł się domyślić, gdzie oni są i nic, prócz upadku w
przepaść nie mogło go powstrzymać od kontynuowania poszukiwań. Dobrze wiedział, że
musi pozbyć się świadka. Caroline nie tylko mogła go rozpoznać, ale w dodatku wiedziała,
dla kogo pracuje.
Natomiast dzieci nie miały czasu mu się przyjrzeć, o czym tamten świetnie wiedział.
Gdyby dopadł Caroline, zapewne zrezygnowałby z pościgu za nimi.
Aby uratować dzieci, Caroline była gotowa nawet na ten krok, ale na razie starała się
wymyślić coś lepszego od odegrania roli ofiarnego jagnięcia.
Przez chwilę starała się wyobrazić sobie, gdzie może być morderca. Tuż obok jaskini czy
gdzieś na szlaku? A może zgubił ich ślad? W końcu Sam tyle razy zmieniał kierunek... A
może rzeczywiście spadł w przepaść z jakąś kamienną lawiną? Caroline nagle się
wyprostowała. Lawina kamieni. Wczoraj i dziś podczas ucieczki wielokrotnie spowodowali
lawiny. A może w ten sposób udałoby się rozwiązać problem?
– Dzieci, posłuchajcie mnie uważnie. Pójdę teraz sprawdzić, gdzie jest ten człowiek.
– Nie, nie idź – zaprotestował Sam. – Tu jesteśmy bezpieczni.
– Wy jesteście – powiedziała, klękając obok niego. – Postaram się wciągnąć go w
pułapkę.
– Caroline, nie rób tego! – jęknęła Janis.
– Wszystko będzie w porządku – zapewniła ją Caroline.
– Przecież nie znasz szlaków – wtrącił Sam.
– Część już poznałam. Na pewno nie zapomnę, gdzie jesteście. Dam wam znać, kiedy
będziecie mogli wyjść z ukrycia.
– A jeśli nie wrócisz? – spytał.
– Nie martw się, z pewnością wrócę – powiedziała z uśmiechem, starając się naśladować
intonację ulubionego bohatera filmowego Sama.
Chłopiec zarzucił jej ręce na szyję.
– Kocham cię, Dr – szepnął.
– Też cię kocham – zapewniła go gorąco. – Jesteś najlepszym nauczycielem, jakiego
spotkałam w życiu.
Wysunęła się z jego objęć.
– Uważajcie na siebie.
– Bądź ostrożna – szepnęła Janis.
– Będę, Aniołku. Do zobaczenia.
– Przepraszam za wszystko, Caroline.
Kobieta pogłaskała ją po policzku, ścierając parę łez.
– Choć z pewnością myślisz, że to nieprawda, wiedz, że cię kocham – powiedziała, po
czym odwróciła się i szybko wyszła. Bała się, że jeszcze chwila zwłoki i zabraknie jej
odwagi. Janis nie zdążyła nic odpowiedzieć.
Ten mieszczuch zdrowo się musiał namęczyć, pokonując skaliste zbocze. Był już
znacznie bliżej jaskini, niż spodziewała się Caroline, ale na szczęście robił tyle hałasu, że
usłyszała z daleka i mogła obserwować go z ukrycia. Natychmiast zdała sobie sprawę, że jeśli
tylko poczeka, tamten przejdzie bezpośrednio poniżej jej kryjówki.
To wydawało się aż nazbyt łatwe. Pozostał tylko jeden problem. Wszystkie większe głazy
ponad szlakiem wydawały się mocno wryte w ziemię; pozostałe luźne kamienie były zbyt
małe, aby odnieść pożądany skutek. Caroline tylko zwróciłaby na siebie uwagę.
Oto koniec genialnej koncepcji, pomyślała z rozpaczą, ale jeszcze się nie poddała.
Pozostało jej jedno wyjście: musiała znaleźć lepsze miejsce do ataku.
Spojrzała na poszarpane skalne zbocze ponad głową. Było zbyt strome i zbyt widoczne,
tamten zobaczyłby ją z daleka. Gdyby przesunęła się na południe, szybko zbliżyłaby się do
niego i mógłby ją usłyszeć. Pozostało jej spróbować trawersu na północ.
Idąc na czworakach, niczym dziecko, Caroline przesuwała się po zboczu ponad szlakiem.
Za zakrętem mogła się wyprostować. Teraz poruszała się znacznie szybciej. W pewnej chwili
utknęła, bo drogę przegrodziły jej kamienie, wyrzucone tu przez starą lawinę. To było właśnie
to, czego szukała.
Wybrała sobie średniej wielkości głaz, spoczywający na luźnym podłożu z drobnych
kamieni. Kucnęła za nim i czekała, wstrzymując dech w piersiach. W uszach czuła gwałtowne
pulsowanie krwi.
Gdy Mitch dotarł do chaty, czekali tam na niego czterej ratownicy z górskiego pogotowia
i dwóch policjantów. Mimo pośpiechu, Grogan zachował przytomność umysłu i przed
wyjściem ze szpitala zawiadomił policję. Nie chciał samotnie pakować się w niebezpieczną
sytuację, a prócz tego miał nadzieję, że ratownicy dotrą na miejsce znacznie szybciej niż on.
Miał rację, ale jak dotychczas nie udało się im znaleźć dzieci.
– Znaleźliśmy samochód dostawczy ukryty w krzakach przy drodze, jakiś kilometr stąd –
poinformował go Lukę Clancey, dowódca grupy ratowników. Szli szybko pod górę, w stronę
lasu. – Prócz tego tam, w górnej części szlaku, widać ślady walki.
– Są ślady krwi? – spytał zwięźle Mitch. Starał się myśleć jak policjant, a nie ojciec lub
zakochany mężczyzna.
– Nie.
– Przekazaliście do centrali numer rejestracyjny samochodu?
– Porozumiałem się z lokalnym posterunkiem. Sprawdzili w wydziale samochodowym,
że jego właścicielem jest niejaki Wilson Henderson.
– Rejestrowany u nas?
– Ma pan na myśli kartę w policyjnym rejestrze? – upewnił się Clancey. – Nie wiem.
Chyba jeszcze sprawdzają.
Mitch przypomniał sobie, że ma do czynienia nie z oficerem śledczym, lecz z górskim
ratownikiem. Jego specjalno
ścią było poszukiwanie ludzi zaginionych w górach, a nie pościg za mordercami.
– Jest rejestrowany – wtrącił jeden z policjantów. Z trudem łapał oddech. – Kilka minut
temu przekazali nam, co mają na jego temat. Wilson Henderson ma liczne związki z
gangsterem Sydneyem Grishamem.
Mitch grubo zaklął. Przypomniał sobie, jak sam zapewniał Caroline, że nic jej nie grozi,
bo Howard Richmond nie ma powodu, aby ją bezpośrednio zaatakować.
Dobra rada! Z jakiegoś powodu Richmond uznał jednak, że lepiej będzie dla niego, jeśli
pozbędzie się doktor Hunter. Mitch podejrzewał, że to musi mieć coś wspólnego z odkryciami
na temat włazów, o których powiedziała mu Caroline w czwartek wieczorem, ale w tej chwili
nie chciał nad tym myśleć. Teraz musiał przede wszystkim znaleźć ją i dzieci.
Dotarli do miejsca, gdzie zdaniem Clanceya miała miejsce walka. Mitch uznał, że
ratownik ma rację. Widać było wyraźne ślady szamotaniny, zarówno na szlaku, jak tuż obok.
Clancey natomiast mylił się co do jednego: osoba, która upadła lub została popchnięta na
krzak jałowca, pozostawiła na gałęziach ślady krwi.
– Tylko tak dalej, Caroline – mruknął. Jego zdaniem, to ona chwilowo unieszkodliwiła
napastnika. Potwierdzał to fakt, że w pobliżu wciąż znajdował się samochód Hendersona.
Gdyby wykonał już zlecenie, z pewnością czym prędzej zniknąłby z miejsca zbrodni.
W tym momencie zadzwonił radiotelefon, który Clancey nosił przy pasku. Ratownik
nacisnął guzik.
– Słucham, co nowego?
– Znaleźliśmy ślady na szlaku na Widow’s Peak. Wygląda na to, że trzy osoby, ktoś
dorosły i dwoje dzieci, szły od strony Johnson Creek, w kierunku przełęczy. Idziemy za nimi.
– Czy ktoś szedł za nimi?
– Trudno powiedzieć. Dawno nie było deszczu i jest sporo starych śladów.
– Musimy przyjąć najgorszy wariant – wtrącił Mitch. – Powiedz im, żeby na nas
poczekali.
Clancey przekazał jego słowa.
– Gdzie jesteście?
– Lobo Junction.
– Idziemy do was. – Clancey wyłączył radiotelefon i spojrzał na Mitcha. – Chodźmy,
znam drogę na skróty.
Ruszyli szybkim krokiem i po paru minutach dołączyli do pozostałych. Cała siódemka
szła kamienistym szlakiem pod górę. Po drodze zauważyli miejsce, gdzie ktoś upadł, ale zaraz
się podniósł i ruszył dalej. Jeszcze dalej, tuż obok grani, znaleźli miejsce, gdzie parę osób
siedziało na trawie.
W pewnym momencie jeden z ratowników zauważył wyraźne ślady, które z pewnością
należały do Hendersona. Na szczęście nosił sportowe pantofle, które zostawiały bardzo
charakterystyczne wgłębienia. Teraz szli jego tropem, znacznie wyraźniejszym niż ledwo
zauważalne odciski stóp Caroline i dzieci.
Mitch usiłował odgadnąć, co w takiej sytuacji mogła zrobić Caroline, ale nic nie
przychodziło mu do głowy. Ze swoją nikłą znajomością gór z pewnością nie mogła wiele
pomóc Samowi i Janis. Jeśli tak, to jakim cudem dotarli aż tutaj?
Dzięki Samowi. To było jedyne logiczne wytłumaczenie. Sam był twardym, dzielnym
chłopcem i świetnie znał okolicę. Widocznie to on prowadził całą trójkę, a jeśli tak, to Mitch
już wiedział, gdzie ich szukać.
– Podzielimy się – powiedział do Clanceya. – Ty weź policjantów i idź śladami
Hendersona. Pozostali pójdą ze mną.
– Dokąd chcesz iść?
– Do jaskiń poniżej Widow’s Peak.
– Dobra, ale bądźcie ostrożni. Po ostatnich deszczach łatwo tam o lawinę.
Mitch i trzej uzbrojeni ratownicy ruszyli prosto pod górę, podczas gdy Clancey z
policjantami poszedł szlakiem. Grogan szedł bez chwili odpoczynku, choć w piersiach
brakowało mu tchu, a mięśnie nóg dygotały z wysiłku. Myślał tylko o tym, że musi
wyprzedzić Hendersona. Musiał uratować Caroline i dzieci i powiedzieć im, jak bardzo ich
kocha.
Zbliżali się już do jaskiń. Mitch starał się odgadnąć, którą Sam wybrał na kryjówkę. Nim
zdążył podjąć decyzję, usłyszeli głośny łoskot kamieni. Na chwilę zatrzymali się,
nadsłuchując odgłosów lawiny, po czym ruszyli biegiem w kierunku rumowiska.
Caroline pochyliła się nad krawędzią skarpy i spojrzała na szlak poniżej. Z satysfakcją
spojrzała na rozciągnięte na kamieniach ciało napastnika. Z głowy ciekła mu krew, cały był
obsypany pyłem i gliną. Był nieprzytomny, ale oddychał.
Po raz drugi tego samego dnia widziała bezwładne ludzkie ciało. Tym razem przeżywała
zupełnie co innego, niż gdy patrzyła na nieprzytomną Ruthann. Czuła dumę zwycięzcy.
Wygrała!
– Dostałam cię, ty sukinsynu – mruknęła, po czym zeskoczyła na szlak i pobiegła w
stronę jaskini. Na zakręcie zachwiała się i z trudem odzyskała równowagę. Gdy znów
spojrzała przed siebie, zatrzymała się jak wryta.
– Mitch?!
Mężczyzna poczuł, że kamień spada mu z serca. W ułamku sekundy Caroline znalazła się
w jego ramionach. Bezpieczna.
– Kocham cię – szeptała gorączkowo. – Kocham cię. Kocham cię.
21
– Caroline, jesteś wykończona. Może lepiej pójdź z dziadkiem i dziećmi do motelu –
zaproponował Mitch. Mówił cicho, aby nie obudzić Ruthann.
Caroline pokręciła głową, jednocześnie delikatnie głaszcząc dziewczynkę po głowie.
Mała wyglądała jak śpiący aniołek, ale była bardzo blada. Caroline chciała być przy niej.
– Siostra powiedziała, że przyniesie mi łóżko polowe.
– Przecież to nie ma sensu.
– Dlaczego zatem ty chcesz zostać? – spytała.
– To moja córka.
– Ale Ruthann chce, abym była jej mamą – przypomniała mu Caroline. Coś zapiekło ją w
oczach. – To daje mi chyba jakieś prawa, nie sądzisz?
– Wobec tego zostaniemy razem. – Mitch podszedł do niej od tyłu i położył dłonie na jej
ramionach. Pochylił się i pocałował ją w głowę.
W chwilę po tym, jak spotkał w górach Caroline, z jaskini wyskoczyli Sam i Janis.
Usłyszeli głos ojca i uznali, że są już bezpieczni. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie i
Mitch z trudem złożył ich chaotyczne wypowiedzi w spójną całość. Tymczasem Wilson
Henderson odzyskał przytomność, ale gdy zobaczył nad sobą dwóch policjantów z
rewolwerami w dłoniach, zrezygnował ze stawiania oporu.
Nim powrócili do chaty, Grogan już zrozumiał przebieg wydarzeń: rolę Evana Converse,
znaczenie włazów i ich haseł, konieczność wymazania śladów kradzieży i sabotażu.
Henderson nie chciał zeznać, kto zlecił mu napad, ale to nie miało znaczenia. Mitch
zadzwonił do swojej komendy i kazał aresztować Howarda Richmonda i Evana Converse. Już
podczas pierwszego przesłuchania programista zaczął śpiewać, w nadziei, że w ten sposób
uniknie oskarżenia o współudział w planowaniu morderstwa.
Mitch zorientował się również, że dla jego dzieci Caroline stała się bohaterką. Potrafiła
pokierować nimi w niebezpieczeństwie i nie zawahała się zaryzykować życia, aby je ocalić.
Gdyby już jej nie kochał mocniej, niż można wyrazić słowami, zakochałby się w niej
natychmiast.
Teraz Caroline siedziała przy łóżeczku Ruthann, bo chciała się upewnić, że Mała, która ją
uwielbiała, będzie zdrowa. Gdyby Becky mogła to zobaczyć, z pewnością uśmiechnęłaby się
z zadowoleniem. Nie miałaby wątpliwości, że jej dzieci znalazły się pod właściwą opieką.
– Dziękuję za to, co dziś zrobiłaś – odezwał się Mitch, głaszcząc japo włosach. Przysiadł
na poręczy krzesła.
– Pozwoliłam, aby Henderson zrobił jej krzywdę – odpowiedziała Caroline, odrywając na
chwilę oczy od Ruthann i patrząc na mężczyznę. – Mogła przecież zginąć. Jak możesz mi
dziękować?
– To nie była twoja wina.
– Powinnam była lepiej jej pilnować.
– Masz rację – przytaknął Mitch. – Nie dopilnowałaś jej, dokładnie tak samo jak ja, gdy
pewnego dnia pozwoliłem, aby porwała ją pewna błyskotliwa i piękna uczona.
– To nie to samo, Mitch – odrzekła cicho.
– Owszem, to samo. Każdy może popełnić błąd, to normalne. Zdarza się to nawet
wielkim uczonym.
– Czy możesz mi to wybaczyć? – Caroline wpatrywała się w niego z napięciem.
– Kocham cię. Dzieci też cię kochają. Ojciec myśli, że zesłał cię szczęśliwy los. Jakim
mężem byłbym, gdybym nie był gotów ci wybaczyć? – spytał, wstrzymując oddech i
oczekując z jej strony natychmiastowego protestu. Tym razem jednak Caroline uniosła głowę
i pocałowała go lekko w usta.
– Kocham ciebie i twoje dzieci.
– I gotowa jesteś zostać ich matką? – spytał.
– Mitch, po tym, co zdarzyło się dzisiaj, wszystko inne to pestka – uśmiechnęła się
Caroline. – Czy może przytrafić mi się coś gorszego niż walka z wynajętym mordercą?
Uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech wziął się prosto z jego serca. Wiedział już, że się
kochają i wszystko będzie dobrze.
– Owszem – odpowiedział na jej pytanie. – Pierwsza randka Sama, świnka Ruthann,
Janis...
– Starczy. Nic mi nie mów – Caroline położyła mu palec na ustach. – Niech to będzie
niespodzianka.
Mitch pochylił się i pocałował ją w usta, potwierdzając w ten sposób ich porozumienie.
– Caroline?
– Tak, kochanie, jestem. – Caroline nie potrafiła sobie wyobrazić większej radości, niż
sprawił jej zaspany głos Ruthann. Oboje zbliżyli się do jej łóżeczka. Caroline pogłaskała
dziewczynkę po głowie. – Jestem przy tobie. Będę już zawsze.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. – Caroline wyciągnęła z kieszeni pognieciony bukiecik. – Widzisz, co
znalazłam? Twoje kwiatki.
– Pozbierałam je dla ciebie – uśmiechnęła się Ruthann.
– Wobec tego zatrzymam je na zawsze. – Caroline poczuła, że po policzkach spływają jej
łzy. Nawet nie próbowała ich powstrzymać. – Teraz śpij.
– Dobrze, mamo!