Regina Uszyńska Władysław Borysowicz z Wilna (1907 1944)

background image

Regina Uszyńska

Władysław Borysowicz

(1907 – 1944)

Władka nazywaliśmy Gandhim. Nie ogolony, zaniedbany, o włosach

nieokreślonego koloru, niedbale przygarniętych na bok dłonią, nosił zwykle
zniszczone ubrania i stare, źle oczyszczone buty.

Blada twarz, o charakterystycznym dla chorych na serce odcieniu skóry,

nie przejawiała specjalnej ruchliwości, nie miała wyrazistej mimiki.

Była to twarz zmęczonego życiem, obojętnego na wszystko człowieka.

Nigdy nie starałam się ustalić jego wieku, wiedziałam tylko, że studiował
prawo, ale od wielu lat zerwawszy z domem czuł się zwolniony od obowiązku
składania egzaminów.

Palił machorkę, zawijając ją starannie w bibułkę. Pod koniec miesiąca,

gdy kończyły się przygodnie zarobione grosze, resztę pozostałych pieniędzy po
zastanowieniu wydawał raczej na palenie, wyjaśniając, że ćwiartka machorki na
dłużej wystarczy niż chleb kupiony za te pieniądze.

Władek w tym czasie nie przejawiał żadnych zainteresowań swoją

przyszłością. Żył w skrajnej nędzy, z dnia na dzień.

Poruszał się powoli, głos miał cichy, w chwilach zdenerwowania

przechodzący w skrzypiący dyszkant. Mieszkał w bursie akademickiej na
„Bakszcie”, z rzadka pozwalając sobie na luksus obiadu. Zdawał się nie
dostrzegać swojej biedy, nigdy nie skarżył się i dziś odnoszę wrażenie, że w
życiu osobistym w tym czasie nie szukał zmiany na lepsze.

W okresie akademickim, angażując się bardzo poważnie w pracy

politycznej, mieliśmy wszyscy swoje życie osobiste powiązane z kołem
przyjaciół, ale jednak swoje własne. Stefan, Henryk, Kazik, Jurek, Mucha '
mieli ambicje naukowe, byli asystentami katedr, zdobywali stopnie naukowe.

' Stefan Jędrychowski, Henryk Dembiński, Kazimierz Petrusewicz, Jerzy Sztachelski,
i Maria Żeromska.

Władek, od chwili, kiedy stał się członkiem grupy, wiedział o naszych

przeżyciach, zajmował wobec nich własne stanowisko i nasze sprawy osobiste
stawały się jego sprawami. Niejednokrotnie czuł się nawet powołany do
interwencji i wyrażenia swej opinii. Stanowiliśmy jego najbliższą rodzinę i

background image

Władek żył naszą radością i naszymi zmartwieniami.

Myśl o miłości czy założeniu własnej rodziny przez Władka, była w

owym czasie zarówno dla niego, jak dla nas nieprawdopodobna. Władek nie
miał nikogo poza nami.

O jego rodzinie, a właściwie tylko ojcu, krążyły wieści, że wyrzekł się

syna, że odmówił mu pomocy materialnej na studia, co pociągnęło za sobą
trudną sytuację i ciężką chorobę serca.

Wiedzieliśmy, że Władek nie mógł znieść dusznej atmosfery rodziny

mieszczańskiej, która zabiła w nim młodzieńczy optymizm i wiarę w sens
życia. Obustronne zerwanie było zdecydowane i nigdy w ciągu lat nie
słyszeliśmy o kontaktach Władka z rodziną.

Kiedy spotkaliśmy Władka w środowisku akademickim, był istotą słabą,

zagubioną, samotną. Wzruszał bezradnością i obojętnością na swój trudny los.
Był symbolem nędzy studenckiej, która spychała poza nawias życia i niosła ze
sobą zniechęcenie, a w dalszej konsekwencji mogła doprowadzić do
bezużyteczności.

Pesymizm Władka nie był jeszcze tak głęboki, by nie pozwolił mu

znaleźć wspólnego języka z grupą młodzieży, która zbuntowała się przeciw
marazmowi i panowaniu endecji na Uniwersytecie im. Stefana Batorego i
kusiła się o odegranie roli w politycznym życiu Wileńszczyzny w latach
trzydziestych.

Najpierw nasza troskliwość, a potem przyjaźń i młodzieńcza wiara w

skuteczność i słuszność wspólnych wysiłków przywróciły Władka do życia,
ukazały mu jego cel.

Grupa lewicy akademickiej, dając się poznać w wystąpieniach na

zebraniach studenckich, wysuwając zawsze żądania w zakresie polepszenia
warunków bytowych młodzieży, odcinając się ostro od chuligańskich
wybryków korporacyjnych „obwiepolaków” ' zyskała sobie dość dużą
popularność.

'

Nazwa ta pochodziła od nazwy organizacji endeckiej „Obóz Wielkiej Polski”.

Kiedy po utracie „Bratniaka” ścisłe koło lewicy akademickiej stworzyło

nielegalną organizację o wyraźnym komunistycznym profilu pod nazwą
„Front”, Władek był jednym z pierwszych jej członków.

Pamiętam zebrania naszej organizacji. Szliśmy pojedynczo pod wskazany

adres, uważając, by nie wzbudzić podejrzeń, by nie naprowadzić szpicla.
Byliśmy młodzi, i jak zwykle młodzi, nie dostrzegaliśmy potrzeby

background image

przestrzegania zasad konspiracji. Władek martwił się za wszystkich i swoją
troskliwością doprowadzał nas do zniecierpliwienia. Później okazało się jednak,
że miał rację. Byliśmy śledzeni przez policję i tylko dzięki ostrożności i dobrej
konspiracji nie można było w procesie 12 udowodnić nam kontaktu z partią i
pracą rewolucyjną.

Z okresu apatii została we Władku jedynie obojętność na własne

niewygody i cierpienia.

Nie mogliśmy go nauczyć dbałości o wygląd zewnętrzny. Zawsze nasz

Gandhi musiał wysłuchiwać krytycznych uwag z powodu zmiętych
kołnierzyków lub nie wyczyszczonych butów.

Oddany bez reszty organizacji, Władek był jej łącznikiem. Wysyłano go

do Warszawy po polityczną literaturę, był też kilkakrotnie odpowiedzialnym
redaktorem wydawnictw lewicowych, których zwykle krótki żywot stawiał
jednak „odpowiedzialnego” przed niebezpieczeństwem więzienia.

Znalazłszy przyjaciół, którzy stanowili teraz jego rodzinę, Władek uległ

autorytetowi Henryka i zaczął przygotowywać się do egzaminów, gdyż
zrozumiał, że dla rewolucji potrzebni są ludzie mądrzy.

Wszyscy zresztą wtenczas, ucząc się według programu swoich wydziałów

i studiując marksizm we własnym zakresie, bardzo poważnie
przygotowywaliśmy się do pracy, by podołać czekającym nas zadaniom w
czasie i po rewolucji. Zwycięstwo rewolucji było dla nas rzeczą oczywistą.
Pamiętam, jak Henryk powołany do obowiązkowej służby wojskowej, mówił:
„Będę się uczył sztuki wojennej. Te umiejętności będą mi potrzebne dla
rewolucji”.

Będąc we „Froncie”, a później w KZMP ocenialiśmy siebie jako

członków partii, którzy są nosicielami pewnej idei i muszą ją godnie realizować
i reprezentować.

Z dumą patrzyliśmy na naszych wodzów duchowych: Henryka i Stefana,

którzy otworzyli przed nami perspektywy socjalizmu, organizując studiowanie
teorii marksizmu-leninizmu i wyjaśniali sens współczesnych wypadków
politycznych.

Nie pozwolono jednak Władkowi podjąć studiów na uniwersytecie.
W październiku, jak zwykle, odbywała się inauguracja roku

akademickiego. Endecy walczący o „numerus clausus”, a równocześnie chcąc
skompromitować lewicę akademicką na USB, wszczęli na dziedzińcu
uniwersyteckim awanturę, rzucając się z laskami na Żydów. Za kolegami ujęli
się nasi chłopcy, chcieli ich obronić przed pobiciem. Wśród nich był Władek.

background image

Endecy, znając Władka i wiedząc o jego powiązaniu z lewicą

akademicką, pobili go dotkliwie, a później doprowadzili do dziekanatu jako
rzekomego inicjatora zajść.

Widać władzom uniwersyteckim odpowiadała taka interpretacja

przyczyny zamieszek. Władka relegowano z uczelni. Wszystkie interwencje
pozostały bez skutku.

Nie przypominam sobie, czy Władek był specjalnie zmartwiony tym

wypadkiem. Mógł bowiem teraz bez reszty oddać się pracy w organizacji.

Władek nie był tak wybitną indywidualnością w naszym ruchu, jak:

Henryk, Stefan, Kazik, Mucha, Muta ' czy Irena '' , ale tak jak oni tkwił zawsze
w gąszczu spraw. Był z nimi w pracy i w więzieniu. Kiedy oni pisali artykuły,
organizowali akcje, Władek pracował w redakcji, zajmował się kolportażem,
prowadził księgowość, czuwał nad organizowaniem zebrań, troszczył się o
wszystkich i o wszystko, koordynował, łączył.

' Maria Dziewicka
' Irena Dziewicka-Sztachelska

Towarzysze cenili Władka za jego pracę i oddanie sprawie. Ponieważ

wszyscy byliśmy serdecznymi przyjaciółmi, choroba Władka była dla nas
ogromnym zmartwieniem. Nie mógł szybko chodzić, nie mógł się denerwować,
a trudno było go od tego ustrzec. Wspominając o Władku jeden z towarzyszy
opowiadał nam, jak zastanawiano się, czy można Władka chorego na serce
przyjąć do KZMP. Te wahania przyjaciół, spowodowane troską o chorego
kolegę, bardzo go bolały. Był wtajemniczony we wszystkie akcje, wiedział
nieoficjalnie o istnieniu organizacji bardziej zakonspirowanej niż „Front” i
tłumaczył sobie pozostawienie go poza nią nieufnością towarzyszy. Nigdy
jednak nie zdradzał się ze swoim cierpieniem. W roku 1934 przyjęto go do
KZMP. Mimo choroby serca, mimo słabości fizycznej. Władek nigdy nie
zawiódł. Aresztowano go kilkakrotnie, w śledztwie różnymi sposobami
próbowano namówić do zeznań, zasypywano setkami podstępnych pytań.
Władek okazał się silny i z pogardą traktował swoich prześladowców.

Szczególnie niezastąpiony był w redakcji. Od rana do nocy przesiadywał

w ciemnym zadymionym lokaliku, czuwając nad wszystkim.

Kiedy po wydaniu kilku numerów Poprostu redakcja uwierzyła w

możliwość stałego i opłacalnego istnienia wydawnictwa, postanowiono
zaproponować Władkowi, pełniącemu dotąd honorowo funkcję kierownika
administracyjnego, pensję. Proponowano 60 złotych miesięcznie. Kierownik
administracyjny (Władek) stwierdził, że to zbyt obciąży budżet wydawnictwa,

background image

oburzył się na rozrzutność towarzyszy i po długich targach zgodził się pobierać
30 złotych miesięcznie.

Pierwsze numery wydano za pieniądze towarzyszy i sympatyków,

pomagała partia. Prenumeratorów należało dopiero zdobyć.

Zdarzały się ciężkie chwile. Stan finansowy rujnowały częste konfiskaty,

złośliwie dokonywane po wydaniu całego nakładu. Władek denerwował się,
bolało go serce, nie sypiał po nocach. Zdobywał się na nieprawdopodobną
przedsiębiorczość, ukrywał nakład, przechowywał numery przeznaczone do
kolportażu. Zupełnie nieczuły na własne niepowodzenie, chorobę i głód szalał
po klęskach finansowych pisma. Dysponując wątłą kasą wydawnictwa
głodował, nie zgadzając się wypłacić sobie nawet 30 złotych z tytułu funkcji
kierownika administracyjnego.

Snując po latach wspomnienia o Władku lepiej go oceniam i rozumiem.

Dla nas był on tak zrośnięty z pracą, że nie dziwiło jego absolutne oddanie
sprawie.

W swoim pokoiku Władek mieszkał tylko nominalnie. Całe dnie i noce

przesiadywał w redakcji.

Czuł się odpowiedzialny za finanse pisma i jeśli towarzyszom udało się

otrzymać większą kwotę, nie tylko z „urzędu”, mówiło się o tym w pierwszym
rzędzie Władkowi. Wielkim przeżyciem było dla nas otrzymanie pieniędzy na
rozwój naszego pisma, ale chyba nie mniejszą przyjemnością było widzieć
rozradowaną twarz Władka i oddać pieniądze do jego niecierpliwych rąk,
usłyszeć westchnienie ulgi i rejestr długów, które będzie można spłacić, ratując
wydawnictwo przed upadkiem.

Władek nie pozwolił się nikomu wyręczyć. Miał głębokie przekonanie, że

nikt nie potrafi tak jak on strzec materialnych interesów Poprostu i zapewnić w
księgowości przejrzystość i zarazem konspirację. Zdarzały się potem kłopotliwe
sytuacje.

Choroba serca była sprawą chroniczną i w chwilach ataków koledzy

spiesznie przygotowywali zimne okłady na serce, Władek blady siedział na
krześle, otaczaliśmy go kołem, otwierano okna, podawano krople, serce
stopniowo uspokajało się, duszność ustępowała i Władek po chwili już pochylał
się nad książkami, przyjmował pocztę, gderał na późne dostarczenie materiału.
Chorobę serca traktował jako zło konieczne i nie miał czasu i środków, by
poddać się leczeniu.

Tylko względy prestiżu redakcji naszego pisma i polecenie partii mogły

background image

skłonić Władka do porzucenia posterunku i udania się do domu.

Zdarzyło się Władkowi, że zachorował obłożnie, zdaje się na świnkę.

Spuchnięty, z wysoką temperaturą przywlókł się do redakcji i zajął swoje
zwykłe miejsce. Nie pomogły perswazje i przepowiednie rychłej śmierci,
Władek wyjaśnił rozdrażnionym głosem, że musi wykonać przeznaczoną na
dziś pracę, że ma bardzo pilne sprawy do załatwienia, że nikt nie powinien
wtrącać się, że choroba jego tylko osobiście interesuje i z tego powodu nie
może ucierpieć Poprostu. Dopiero zdecydowana postawa towarzyszy,
argument, że kompromituje redakcję, urzędując w takim stanie i oświadczenie,
że powinien słuchać poleceń organizacji, zmusiły Władka do opuszczenia
redakcji i położenia się do łóżka.

Po kilku dniach wrócił do pracy oceniając krytycznie to, co bez niego

zrobiono.

Redakcja była domem Władka. Przyjaciele pisali, rosły szeregi

czytelników, przychodziły setki listów z całego kraju, zawierające materiały i
korespondencję. Władze sanacyjne, nie mogąc mimo kilkakrotnych prób
pozyskać dla swojej ideologii grupy najzdolniejszej i najlepszej młodzieży
akademickiej, postanowiły zniszczyć pismo finansowo, a zespół redakcyjny
oskarżyć o szerzenie ideologii komunistycznej, o kontakty z KPP i KPZB i
skazać na długoletnie więzienie.

Raz jedyny Władek popełnił przeoczenie, które mogło kosztować

organizację bardzo drogo. Nie dopilnował, nie przewidział...

Pewnej nocy, zdaje się w roku 1937, do jego mieszkania wkroczyła

policja. Władka aresztowano. Po dokładnej rewizji zabrano księgi kasowe
Poprostu. Ukochane księgi Władka, historię zmagań finansowych pisma,
tajemnice kłopotów, szyfr zwycięstw. W księgach często pod nazwiskami osób,
które zgodnie ze swymi zarobkami mogły wpłacać pewne sumy na rozwój
pisma, za ich zgodą, księgowano dotacje partii. Dość duże sumy wpisał
Władek, oczywiście po uprzednim porozumieniu, pod nazwiskami związanych
z działalnością partii: Wandy Wasilewskiej i Janiny Broniewskiej.

Dopiero siedząc na ławie oskarżonych sądu wojewódzkiego w Wilnie

razem ze Stefanem, Henrykiem, Muchą i innymi oskarżonymi, Władek
uświadomił sobie, że wezwane na świadków w procesie W. Wasilewska i J.
Broniewska nie wiedzą, jakie sumy zaksięgowano pod ich nazwiskami. Wyrok
skazujący jego towarzyszy i świadków wydał się Władkowi nieunikniony.
Wystarczyło jedno pytanie prokuratora skierowane do świadków:
„Pod nazwiskiem świadka figuruje w księdze kasowej Poprostu pewna suma

background image

dotacji. Ile świadek ofiarował?”

Pytanie takie zdawało się Władkowi nieuchronne, jedynie logiczne i

celowe z punktu widzenia oskarżenia. Chwile wlokły się jak godziny. Siedząc
obok towarzyszy na ławie oskarżonych, w świetle jasnych lamp, na oczach sali
pełnej widzów i przyjaciół z organizacji, Władek czuł, że zawinił. Zamknięte w
pokoju dla świadków domniemane ofiarodawczynie przeżywały również trudne
chwile. Do końca spodziewały się, że jakoś pomoc przyjdzie. Nie zdawały
sobie sprawy, że jedynie Władek orientuje się w powadze sytuacji, że nikt
więcej o tym nie pomyślał.

Napięcie rosło, by dojść do szczytu gdy na salę weszła Janina

Broniewska. Rozładował je prokurator, który niefortunnym posunięciem stracił
jedyną szansę ustalenia kontaktów z partią. Zabierając głos, wyraził zdziwienie,
że świadek tak hojnie obdarowała pismo i wyjawił sam sumę zapisaną w
księgach pod jej nazwiskiem.

Nikt nie wiedział, dlaczego Władek zasłabł i mdlejącym szeptem poprosił

policjanta o szklankę wody. Na sali powstało zamieszanie.

W czasie badania w śledztwie i zeznań na sali sądowej Władek panował

nad swoją słabością fizyczną. Nie mógł jednak uspokoić rozkołatanego serca w
obliczu wielkiego niebezpieczeństwa, jakie groziło organizacji i towarzyszom.

Długo pamiętał Władek swoje przeżycie, długo czynił sobie wyrzuty,

choć właściwie było to przeoczenie, za które nie był jedynie on
odpowiedzialny. Zawiniła młodość i brak doświadczenia całej grupy w pracy
konspiracyjnej. Przeoczenie było tak fatalne, że nawet prokurator nie
przypuszczał, że może zaistnieć i stracił doskonałą dla siebie okazje.

Wiele czasu upłynęło od burzliwych lat naszej młodości. W pamięci

zacierają się przeżycia tamtych trudnych dni.

Były jednak i jasne chwile.
W niedzielę i święta wybieraliśmy się na dalekie, piesze wycieczki.

Władek zawsze brał w nich udział. Pojedynczo lub małymi grupkami
wymykaliśmy się wczesnym rankiem z miasta, by spotkać się w lasach
wileńskich i iść godzinami przed siebie. Śpiewaliśmy wspólnie pieśni
rewolucyjne: polskie i radzieckie, bojowe i romantyczne. Mijaliśmy wioski, by
wreszcie gdzieś w ostępach lasu rozbić biwak, wysłuchać referatu i gorąco
dyskutować. Potem przekazywaliśmy do wspólnego stołu przynoszone w
kieszeniach i torebkach kanapki i zasiadaliśmy do posiłku. Władek dużą wagę
przywiązywał do tego rodzinnego zwyczaju.

background image

Zdarzały się zebrania długie, trwające do świtu, jak zorganizowane przez

Kazika w noc świętojańską, poświęcone „samokrytyce”.

Byliśmy już organizacją utrzymującą kontakty z partią, wielu z nas

należało do KZMP. Zapatrzeni w ideały komunistyczne, prowadząc konkretną
działalność, przyjmowaliśmy formy partyjnego życia, w miarę naszych
możliwości wyobrażenia sobie tych form.

W blasku ogniska nad brzegiem Wilii, w piękną wiosenną noc, czuliśmy

się komunistami. Każdy z członków organizacji analizował przed towarzyszami
swoją działalność polityczną, słuchał oceny kolektywu. Obok surowej krytyki
nie brak było słów otuchy i zachęty.

Władek na wycieczkach nie śpiewał, nie miał słuchu. Szedł chwiejnym

krokiem tuż przy Henryku czy Kaziku, przysłuchiwał się dyskusji, rzadko
zabierał głos. Dużo miał do powiedzenia jedynie w sprawach konkretnej
praktyki.

Nie przypominam sobie wycieczki bez jego udziału.

Kolejne procesy uszczupliły nasze grono, nie przerwały jednak pracy. Po

zamknięciu Poprostu Władek, Danek, Irena i kilku innych towarzyszy, już
wtedy członków KZMP i KPP, uzyskawszy zezwolenie partii rozpoczęli pracę
w legalnych robotniczych organizacjach. Władek pracował w organizacji TUR
z młodzieżą robotniczą, miał tam również jakąś pracę administracyjną.

Czy w dalszym ciągu nie miał prywatnego życia?
Coś się zmieniło w ciągu tych lat. Władek ożenił się z robotnicą,

towarzyszką z TUR.

Był podobno w eleganckiej czerni na swoim weselu.
Niedługo cieszył się rodzinnym życiem.
Wybuchła wojna. Władek pozostał w Wilnie. Pracował jako stróż nocny

w jakimś przedsiębiorstwie. Znów cierpiał nędzę. W dalszym ciągu utrzymywał
kontakt z pozostałymi w tym mieście towarzyszami. W dalszym ciągu troszczył
się i ostrzegał, wiedział o wszystkim.

Rok 1944. Z frontu dochodziły pocieszające wieści. Łamał się atak

niemiecki. Wojska radzieckie przechodziły do kontrofensywy.

W serca wstępowała nadzieja.
W tym czasie Władek spostrzegł, że jest śledzony i zabronił Haneczce ' i

Muszce kontaktować się z nim.

' Anna Jędrychowska.

background image

W pierwszą niedzielę czerwca 1944 roku Władek jak zwykle dyżurował

w budce dozorcy przedsiębiorstwa budowlanego, gdzie był zatrudniony. Dzień
był bezchmurny, upalny. Władek oczekiwał na żonę, która przynosiła mu
zwykle o tej porze obiad w menażkach.

Ujrzał ją z daleka w towarzystwie dwu nie znanych mężczyzn. Zbliżyli

się szybko i nim Władek zrozumiał co się dzieje, schwycili go pod ręce i
powlekli przemocą do pobliskiego getta. Do jednej z opustoszałych, po
likwidacji Żydów, piwnic wepchnęli również Marysię. Władek był fizycznie za
słaby, by bronić się lub uciekać.

W piwnicy oczekiwali już członkowie reakcyjnej bandy. Schwytanych

poddano badaniu. Katowano ich, chcąc wymusić zeznania. Żądano nazwisk i
adresów wileńskich komunistów i działaczy lewicy. Pytano o Sztachelskich,
Jędrychowskich, Dziewickich. Zeznania protokołowano. Władek „nie wiedział”
o nich nic. Nie zeznał nic.

Późną nocą pobitych i pokrwawionych wrzucili do oczekującego przed

domem auta. Władek sądził, że wiozą ich na śmierć...

Auto zatrzymało się na ulicy Dąbrowskiego, gdzie mieściła się

żandarmeria. Członkowie reakcyjnego podziemia przekazali Borysowiczów
Niemcom, oddając im również protokoły badań. W lochach żandarmerii
znajdowali się już aresztowani tej nocy Mucha i Kazek Namysłowscy.

Następnego dnia wszystkich przeprowadzono do podziemi getta,

mieszczącego się przy ulicy Ofiarnej, w lokalu dawnego sądu.

Badania trwały do 13 czerwca. Władka powierzono gestapowcowi

Milhausenowi, który przez wiele dni katował go, chcąc wymusić zeznania.

13 czerwca 8 osób, w tym oboje Borysowiczów, „Muszkę” Żeromską-

Namysłowską, Hankę Jędrychowską pod eskortą 12 uzbrojonych esesmanów
przeprowadzono do więzienia na Łukiszkach.

Ostatni raz szedł Władek ramię w ramię z towarzyszami. Szli potykając

się po jezdni ulicy popędzani przez konwój. Nie mogli się porozumiewać pod
bacznym okiem hitlerowców. Zamknęły się za nimi bramy więzienia.

O czym myślał słaniający się z wyczerpania Władek?
Następnego dnia zmylił czujność straży, znalazł sposobność

porozumienia się z towarzyszami. Przez szpary w drzwiach łaźni opowiedział
Hance o okolicznościach aresztowania i badaniu. Prosił ją, by postarała się
przekazać „na wolność” wiadomość o współpracy z gestapo studenta Milwida i
przestrzegła przed nim pozostałych członków b. KPP i ich grupy. W chwili,
kiedy siebie uważał już za straconego, jak zwykle troszczył się o swych

background image

przyjaciół, o członków partii.

W kilka dni potem, w związku z przybliżającym się frontem, Niemcy

przystąpili do ewakuacji więzienia; rozpuścili pogłoskę, że więźniów wywożą
na roboty do Niemiec. Rodzinom zezwolono na widzenia. Marysia – żona
Władka, przekupiła dozorczynię, zobaczyła się z Władkiem i doręczyła mu
paczkę.

Był chory. Kiedy pełna niepokoju chciała zobaczyć się z nim powtórnie

Władka już nie było w więzieniu. Przeprowadzono go znów do gestapo na
dalsze badania.

Nie było go w grupie osób wywiezionych do obozów koncentracyjnych.

background image

Długo jeszcze dręczyli go w lochach gestapo. Wiele wycierpiał. Kiedy

Armia Czerwona wyzwoliła Wilno, ciało Władka widziano wśród innych,
pomordowanych przez hitlerowców, na dziedzińcu wileńskiego więzienia.

Szary, uparty człowiek wytrwały w swym dążeniu do nowego,

sprawiedliwego ładu zginął wierny swym ideałom w przededniu odzyskania
wolności.

Ciesząc się życiem, wykorzystując w swym działaniu doświadczenia

zdobyte w dniach walki i pracy konspiracyjnej, zawsze pamiętać będziemy o
tych towarzyszach, którzy więzieniem i śmiercią opłacili nasz dzisiejszy dzień.

Danek, Henryk, Mucha, Władek nie doczekali...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Henryk Chmielewski Maria Żeromska Namysłowska 'Muszka' z Wilna (1911 1944)
Chotcza 28 X 1944 Bitwa partyzancka
1907 18 X VII konwencja haska
Ahlfen Hans von Walka o Śląsk 1944 1945
1907 18 X IX konwencja haska
45 A 1940 1944 r I pol XX Nieznany
Do końca wierni Żołnierze Wyklęci 1944 1963 2014r
1944 pdf 3
POLSKA LUDOWA 1944-1989, NAUKA, WIEDZA
Wywiad z Władysławem Jagiełłą przed bitwą pod Grunwaldem
1944 Bibliografia, Powstanie 44-wspomnienia, dokumenty
tragedija litvy 1941 1944 gody
Podręcznik Tadeusza Drewnowskiego - streszczenia, WSTĘP, TADEUSZ DREWNOWSKI- LITERATURA OLSKA 1944-
strozewski, WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI „ONOTOLOGIA”
Droga W│adys│awa úokietka do korony , Droga Władysława Łokietka do korony

więcej podobnych podstron