L a s s
S m a l l
J A S E Ł K A
skan: czytelniczka
przerobienie: AScarlett
Przepis Lass Smali
ŚWIĄTECZNE ŁAKOCIE
Morele suszone bez pestek
Daktyle suszone bez pestek
Połówki orzechów laskowych
Cukier puder
Lekko porozchylać suszone owoce. Powkładać do środka po
łówki orzechów. Zacisnąć i otoczyć w cukrze pudrze.
Skutek: lepkie ręce, leci ślinka, jeść z zamkniętymi oczami,
przybierać na wadze i mieć to potem na sumieniu.
Rozdział pierwszy
Pewnego gorącego sierpniowego dnia, była to środa, Jethro
Hanna wyruszył ze swojej farmy do Hadley, siedziby hrabstwa
w słabo zaludnionych stronach środkowo-północnej Indiany,
a samotnik taki jak Jethro, z natury rzeczy nie śpieszy się do
miasta. W niewielkiej mieścinie ludzie nie mają co robić, więc
nieraz próbowali go ożenić. Kobiety mawiały: Powinieneś jesz
cze raz spróbować. Tu jest dużo miłych dziewcząt. W przyszłym
tygodniu będzie u mnie na obiedzie (lunchu-kawie-potarlcówce)
moja kuzynka (siostrzenica-siostra-córka). Koniecznie musisz
przyjść.
Brakowało mu wymówek, a nawet on wiedział, że zwykłe
„nie" zabrzmi niegrzecznie.
Mężczyźni namawiali go śmiejąc się rubasznie:
- Ożeń się, na miłość boską! Niech te baby przestaną nam
truć. Nie możesz być jedynym szczęśliwcem w okolicy.
Jethro zaparkował swoją półciężarówkę na rynku, na wprost
krawężnika. Była to jedna z rzeczy typowych dla Hadley. W ten
sposób ustawiano wozy, przywiązując konie do słupków. Nawet
po nastaniu ery pojazdów mechanicznych parkowanie wzdłuż
krawężnika się nie przyjęło. W małych miasteczkach niełatwo
o zmianę obyczajów.
Lecz są rzeczy, które się zmieniają: Jethro błogosławił fakt, że
w miasteczku powstała przychodnia lekarska. Mogło to dać miej
scowym ciekawskim materiał do plotek na tematy nie związane
z jego osobą.
Tak jak to sobie wyobrażał, liczba siedzących na ławkach lub
stojących na rynku w pobliżu sądu wzrosła mniej więcej trzy
krotnie; ludzie patrzyli w stronę nowej przychodni. Miała ona
zajmować pierwsze piętro domu w drugim końcu rynku. Umeb
lowanie przychodni przywieziono poprzedniego dnia, a teraz sto
jąca na chodniku pielęgniarka nadzorowała rozładunek sprzętu
8 GWIAZDKA MIŁOŚCI
medycznego. Pielęgniarka miała zamieszkać na piętrze nad przy
chodnią. Jethro spostrzegł, że miała na sobie spodnie, że była
młoda i ładnie zbudowana i że jej krótko ostrzyżone czarne wło
sy były kędzierzawe. Poza tym nie zauważył w niej nic szczegól
nego.
Uznał, że gabinet lekarski w miasteczku to dobra rzecz.
Oprócz dwóch policjantów i ochotników straży pożarnej, którzy
przeszli intensywne szkolenie, w Hadley potrzebny był ktoś, to
by udzielił fachowej pomocy w nagłych wypadkach. Jethro za
stanawiał się, czy doktor będzie przyjmował pacjentów raz czy
dwa razy w tygodniu.
Jethro był wysokim mężczyzną o ciemnych włosach i piw
nych oczach. Fizyczna praca na farmie sprawiła, że był musku
larny, gibki i poruszał się lekko. Wysiadł z samochodu i przyłą
czył się do siedzących na ławkach. Następnie przespacerował się
i wreszcie przystanął witając się z przedstawicielami miejscowej
śmietanki towarzyskiej lub odpowiadając na pozdrowienia in
nych.
Kilka osób zawołało .Jethro", po czym z powrotem zajęło się
obserwowaniem pielęgniarki.
Jethro, był świadom faktu, że na rynku w pobliżu sądu prakty
cznie nie spotyka się kobiet. Przyzwoite kobiety nie kręciły się po
rynku. Starsze lub te, które, miały małe dzieci przesiadywały na
ławkach przed sklepami; młode snuły się po chodniku, a jeżeli
chciały gdzieś posiedzieć, to szły do łodziami. Była to żelazna,
niepisana reguła.
Jethro złapał się na tym, że rozważa problem, czy kiedykol
wiek w Hadley zaczepiono kobietę. Doszedł do wniosku, że nie,
bo inaczej z pewnością by o tym usłyszał. Zastanawiał się, dla
czego kobiety, które przesiadują na ławkach w rynku, nazywano
„łatwymi". I to właśnie wtedy stwierdził, że autorami tych ocen
moralnych wcale nie są same kobiety, tylko stare żółwie.
Jethro z niesmakiem popatrzył na starych mężczyzn, którzy
za pomocą plotek szantażowali całe miasto. Nawet nie drgnęłaby
JASEŁKA
9
mu powieka, gdyby ich wszystkich szlag trafił. Bezużyteczni
starzy plotkarze. Jak wymrą, to może i obyczaje przestaną być
takie sztywne.
- Nic, cholera, nie widzę - zirytował się najstarszy żółw.
- Bo źle trzymasz - odparł drugi.
Stary pomału odwrócił lornetkę i spojrzał znowu.
- No tak, teraz lepiej. - Zachichotał i opisał pielęgniarkę. -
Oczy niebieskie, ciemne włosy.
- Ładna - rzekł tamten drugi.
- Może tu zamieszkać - zawyrokował pierwszy.
Wywołało to atak dychawicznego śmiechu; starcy wymienili
porozumiewawcze spojrzenia. Ale dopiero kościsty łokieć, jaki
poczuł pod żebrami, ostatecznie zraził go do tego towarzystwa.
Nie spojrzawszy nawet w stronę pielęgniarki, z góry nastawił się
„na nie". Żółwie już ich ze sobą kojarzyły. Kaktus mu na dłoni
wyrośnie, jeśli do tego dopuści.
Akurat w tym momencie na rynek zajechał pickup Petera
Calhouna i z piskiem opon zatrzymał się na środku ulicy.
Jethro przeczuł, że coś się stało. Z pickupa wyskoczył Pete
i pobiegł w stronę nowej przychodni. Twarz miał zmienioną, ma
chał rękami i krzyczał coś do pielęgniarki, która akurat wybiegła
z gabinetu.
- ... odebrać dziecko!
Jethro odwrócił głowę i w samochodzie Pete'a zobaczył Chri-
sty z głową opuszczoną na piersi, z twarzą ściągniętą bólem.
Podbiegł do niej, wpadając po drodze na pielęgniarkę, która
również podążała z pomocą. Jethro wyciągnął rękę ponad jej
głową i otworzył drzwi samochodu. Pielęgniarka krzyknęła, usi
łując pochwycić osuwającą się Christy.
Jethro zdążył złapać Christy, ale przy okazji rozciął sobie
czoło o kant drzwi samochodu, zdołał jednak utrzymać rodzącą,
dzięki czemu nie upadła na ziemię. Siostra wydała okrzyk świad
czący o niezadowoleniu - Jethro wiedział, że jest zła na Calhou-
nów za to, że czekali tak długo, zamiast jechać do lekarza.
10
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Wtedy odezwał się jego brzęczyk.
Była to jedna z nowości wprowadzonych przez starych.
Wszyscy w ochotniczej straży pożarnej zostali wyposażeni
w brzęczyki. I właśnie brzęczyk Jethra zadziałał w najmniej od-
powiedniem momencie. Teraz alarm! Tylko tego brakowało! Od
sunął wszystkich na bok, wziął Christy na ręce, po czym rozejrzał
się dokoła. Co należało teraz zrobić?
- Tedy - usłyszał rzeczowy kobiecy głos.
Spojrzał zdumiony. Była to pielęgniarka. O co jej chodziło?
Gdzie miałby zanieść żonę Pete 'a, która wydawała takie rozpacz
liwe jęki, jeśli nie do samochodu!
Ale pielęgniarka zatrzymała go i powiedziała stanowczo:
- Tedy. Niech pan ją tu wniesie. Mamy na górze stół. Proszę
za mną.
Wydała mu się zdumiewająco spokojna, jakby nie widziała po
trzeby pośpiechu. Uważa, że uda jej się ściągnąć na czas doktora?
Ha! Nawet on wiedział, że żaden lekarz nie zdąży do porodu, jeżeli
nie ma go na miejscu wśród gapiów. No cóż, musi sam odebrać
poród. Miał zamęt w głowie - nie wiedział, od czego zacząć. Spoj
rzał na zmienioną twarz żony Pete'a i powiedział:
- Oddychaj.
- Daj mi ją - powiedział Pete.
- Nie martw się-odparł Jethro.
Pielęgniarka położyła rękę na jego ramieniu i poleciła mu
jasno i precyzyjnie:
- Niech pan ją niesie do gabinetu i położy na stole. Natych
miast.
Jethro spojrzał na nią z niechęcią i, kierując się w stronę
gabinetu, kołyszącą się stopą Christy odsunął z drogi Pete'a.
Mówiła do niego tak, jak on przemawiał do byka, kiedy przed
paru laty zerwał mu się z łańcucha i Jethro nie miał pojęcia, jak
się to zwierzę zachowa. Był to ten sam ton -jednocześnie uspo
kajający i nie znoszący sprzeciwu. Traktowała go jak byka, który
się urwał z postronka!
JASEŁKA
11
W gabinecie panował niesamowity bałagan.
Tym samym tonem pielęgniarka powiedziała:
- Tu. Proszę ją tu położyć. - I wskazała palcem stół.
Zupełnie zresztą niepotrzebnie. Był to bowiem jedyny stół
w tym pomieszczeniu, i nawet dosyć czysty. Jethro położył Chri-
sty na stole.
Pielęgniarka zmierzyła jej puls i spojrzała w oczy, a następnie
położyła rękę na wypukłości brzucha. Po czym, odwróciła się
i powiedziała do tłoczących się gapiów:
- Proszę wyjść. - Nikt się nie ruszył. - Wyjść! - powtórzyła
z naciskiem.
Jethro spokojnie zwrócił się do tłumu:
- Słyszeliście?! - Ruszył w stronę gapiów i po prostu wy
pchnął ich swoim ciałem. Zamknął drzwi i powiedział do pie
lęgniarki: - Muszę zatelefonować. Odezwał się mój brzęczyk.
- To pan jest ratownikiem? - wykrzyknęła z niedowierza
niem.
- Mhm. - Mruknął w odpowiedzi. ,
Wyjaśniła mu:
- To ja włączyłam alarm.
- Pani mnie wywołała. Ja jestem od pożarów i wypadków. -
I żeby ją uspokoić dodał: - Ale odbierałem już i porody. - Starał
się przypomnieć sobie, co robić w tej sytuacji. Spokój, najważ
niejszy był spokój.
Pielęgniarka mimo woli otworzyła usta.
- Czy ma pan tlen? - spytała. - Nie wiem, czy będzie nam
potrzbny, ale powinien być pod ręką.
- Czy jest aż tak źle?
Na myśl o tym, że się go pozbędzie, uśmiechnęła się
z ulgą.
- Niech pan wyłączy alarm. Telefon jest tu.
Jethro zawahał się, patrząc na Christy. Pete trzymał ją za ręce
i płakał.
- Oddychaj głęboko.
12
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Jethro pamiętał, że głębokie oddychanie ułatwia poród. Po
szedł do telefonu i wracając znowu zajrzał do gabinetu. Miał
rację - był pilnie potrzebny.
Podszedł do stołu i zwracając się do pielęgniarki zapytał:
- Ma pani rękawice?
Uniosła dłonie, aby zobaczył, że już je włożyła.
- Chodzi mi o rękawice dla mnie - rzekł z naciskiem.
Spuściła oczy, uśmiechnęła się blado, po czym spojrzała mu
prosto w oczy.
- Niech pan idzie do drugiego pokoju i... dobrze wyszoruje
ręce.
Była to czynność zawarta w instrukcji, której się uczył, zasto
sował się więc do jej polecenia. Ciągle jeszcze szorował ręce,
kiedy usłyszał krzyk dziecka. Podszedł do drzwi wściekły, z mo
krymi rękami. Przekrzykując rodziców i cichy płacz dziecka,
wrzasnął ze złością:
- Nie czekała pani na mnie!
Siostra położyła dziecko na brzuchu matki i uśmiechnęła się
do niego w odpowiedzi.
Cóż to jest odebrać poród. Mógł to zrobić bez żadnej trudno
ści. Rzucił pielęgniarce niechętne spojrzenie. Założyła na pępo
winę dwa plastikowe zaciski i wręczyła Pete'owi nożyczki do
ciecia gazy. Jethro zaprotestował:
- Ja to zrobię.
Głosem nie znoszącym sprzeciwu pielęgniarka wyjaśniła:
- Ta czynność ma znaczenie symboliczne.
Z wyciem syreny zajechała karetka pogotowia i zatrzymała
się przy krawężniku na wprost przychodni. Była to przerobiona
furgonetka, którą wybrały stare żółwie. Miała więcej błyskają
cych świateł niż wszystkie karetki na całym kontynencie północ
noamerykańskim.
Jethro stał z wyszorowanymi rękami i patrzył na ogólną krzą
taninę. Pete z żoną i dzieckiem mieli zostać przewiezieni do
szpitala w Creighton. Czekał tam na nich lekarz.
JASEŁKA
13
A więc już po wszystkim. Jethro poczuł się lekko zawiedzio
ny. Nie potrafił tego ukryć.
Pielęgniarka podała mu wielki ręcznik i spytała:
- Mógłby pan zanieść dziecko do karetki?
Pot mu wystąpił na czoło i drżały ręce, kiedy brał maleńki
węzełek w swoje wielkie dłonie i przyciskał do twardej męskiej
piersi. Nie odrywał wzroku od dziecka. Maleństwo wyglądało
zupełnie jak ci starcy na ulicy. Nowy żółwik. Delikatny, bezrad
ny. A ta zadzierająca nosa pielęgniara kazała mu zanieść maleń
stwo do karetki. Jethro pomyślał: wyobraź sobie, że to jest nowo
narodzone prosiątko. Ale to nie było prosiątko. Był to nowo
narodzony chłopczyk.
Z największą ostrożnością położył maleństwo z tyłu na sie
dzeniu. Ponieważ kierowcą karetki był John Beal, Jethro wsiadł
do swojego pickupa i pojechał za nim aż do Creighton. John miał
jedenaścioro dzieciaków, ale żadnego nie odbierał sam. A Pete
najwyraźniej po raz pierwszy był świadkiem porodu. Jethro u-
znał, że może im się przydać, gdyby żona Pete'a potrzebowała
jakiejś pomocy podczas piętnastokilometrowej jazdy z dwoma
niedoświadczonymi mężczyznami.
Po powrocie do Hadley Jethro wielkodusznie wpadł do pie
lęgniarki, żeby ją pochwalić.
- Pięknie to pani zrobiła.
Najwyraźniej nikt jej do tej pory nie rozpieszczał komplemen
tami, bo nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Spojrzała na
niego zaskoczona, po czym speszona wybuchnęła śmiechem,
żeby pokryć zmieszanie. Jethro uznał, że należałoby ją częściej
chwalić, żeby się z tym oswoiła.
A była bestia ładna. Jethro znał się na tym, chociaż nie rozglą
dał się za nową żoną. Zdumiało go nawet, że z taką łatwością
wspomina Betsy. Ból rozstania nie był już taki dojmujący, przy
pominał przykre ukłucie. Dziwne, jeżeli wziąć poci uwagę, jak
cierpiał, gdy go opuściła.
14
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Niech pan siada, żebym mogła panu opatrzyć głowę -
rzekła siostra. - Musiał pan się uderzyć o drzwi samochodu. -
Była w tych słowach odrobina ironii: gdyby się nie wtrącał,
wszystko poszłoby gładko.
Usiadł, uniósł ręce do głowy i dotknął zranionego miejsca
- Nie ma o czym mówić. - Ale czoło, jak na złość, zaczęło go
boleć.
- Proszę się nie ruszać - zwróciła mu uwagę.
Pochyliła się niemal dotykając go krągłymi piersiami, więc
spuścił wzrok, który natrafił na miejsce, gdzie łączyły się jej nogi.
Zamknął oczy i spytał ponuro:
- Ile to będzie kosztowało?
Próbując opanować zniecierpliwienie odburknęła:
- Nic. To za darmo.
Zauważył jej czystą, ale zniszczoną koszulę i dżinsy.
- Nie potrzebuję pomocy społecznej. Mogę zapłacić. - Pod
niósł się z krzesła.
- To w ramach świadczeń na rzecz kolegi po fachu. - Ocze
kiwała, że się roześmieje, ale Jethro skinął przyzwalająco głową,
usiadł i poddał się jej zabiegom.
- Proszę to najpierw umyć - polecił.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że on ją bierze za niewy
kwalifikowaną pomoc. Powiedziała:
- Chciałam pana uspokoić, że jestem dyplomowaną pielęg
niarką. I że dodatkowo mam praktykę jako siostra operacyjna.
Grzecznie skinął głową.
- Ile dzieci pani odebrała? - Było to pytanie skierowane do
niej jako położnej.
- Sama? Dzisiaj po raz pierwszy - odparła.
- Bardzo dobrze pani poszło.
- Dziękuję. - Opatrzyła ranę i zaczęła bandażować mu gło
wę. Zastanawiała się, ile dzieci ten człowiek odebrał. W tej słabo
zaludnionej okolicy i z jego energicznym usposobieniem, ludzie
pewnie zdają się na niego we wszystkim, czy chcą, czy nie. Jego
JASEŁKA
15
nazwisko było na czele listy wolontariuszy pogotowia. - A pan
ile noworodków odebrał?
- Całkiem sporo.
Zaimponowało jej to. Prawdopodobnie już nawet stracił rachubę.
- Kiedy się ma do czynienia z żywymi istotami, to zupełnie
co innego.
Zdumiała się. Tymczasem Jethro ciągnął dalej:
- Z tymi z gumy, podczas nauki, człowiek nie czuje, że to
boli, gdy się wydobywa dziecko. Czy sprawdziła pani oczy ma
łego? I wyczyściła mu pani nos?
Potrwało chwilę, zanim zdała sobie sprawę, o czym on mówi.
Dotyk jej złagodniał, za to głos stał się ostrzejszy.
- Tak - odpowiedziała.
- To dobrze. Oczyszczenie oczu to bardzo ważna sprawa.
Skończyła bandażowanie. Potem zrobiła krok do tyłu i powie
działa w sposób kończący sprawę:
- Gotowe.
Jethro wstał i spojrzał na nią. Przypomniało mu się, że dziewczy
na powinna nabrać wprawy w wysłuchiwaniu komplementów,
schylił się więc i udał, że w szybie szafki ogląda swój opatrunek.
- Ładnie to pani zrobiła. Dziękuję. - Uśmiechnął się.
- Czoło jest porządnie rozcięte. I nabił pan sobie siniaka.
Pomyślał o swojej samotności i zadrwił:
- Lady to nie przeszkodzi.
- Czy to jej imię?
- Czyje?
- Czy Lady to pana żona?
Nie zezłościły go te indagacje ani nie spojrzał w ziemię, co
zazwyczaj robił w takiej sytuacji.
- Nie. Lady to mój pies. Żona odeszła ode mnie już dawno. -
Zupełnie bez powodu ciągnął dalej wobo i poważnie. - Nie
odpowiadało jej życie na wsi. Czuła się samotna. -Ciągle jeszcze
nie mógł się z tym pogodzić.
- Ludzie są różni.
16
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Powiedziała to, jakby wzruszeniem ramion kwitowała róż
norodność ludzkich charakterów, różnych usposobień, róż
nych postaw, tak jakby się już z tym zetknęła i jakby to akcep
towała.
Pomyślał o tych „różnych ludziach" w jej życiu. O mężczy
znach.
Rozdział drugi
Po wyjściu z gabinetu lekarskiego Jethro ukradkiem zdjął
bandaż z głowy. Nie chciał wzbudzad niczyjego zainteresowania
ani współczucia. Taki ranny mężczyzna bardzo działa na
wyobraźnię kobiet.
Pozałatwiał swoje sprawy w mieście, ale zanim wsiadł do
swojego pickupa, usłyszał kobiecy głos:
- O, Jethro, co ci się stało w głowę?
Starając się nie podejmować rozmowy, odparł:
- A, to drobiazg, już jest dobrze.
Kolejny okrzyk brzmiał:
- Ale się zraniłeś!
Z trudem powstrzymał się od tego, by nie burknąć zdawkowo:
Czyżby?
- Już jest dobrze-odparł.
Potem ktoś spytał:
- Jak to się stało?
Żałował, że jednak pozbył się bandaża. Zniecierpliwiony oka
zywanym mu zainteresowaniem uświadomił sobie, że przecież
dla mieszkańców tego miasteczka nawet błahe zdarzenia mają
niemałe znaczenie. Dziękował Bogu, że nie żyje w tym mieście.
Włożył paczki z zakupami do samochodu i z ulgą opuścił
Hadley. Jakie to jednak dziwne - pomyślał - że ludzie czują
potrzebę tłoczenia się w miastach, podczas gdy on tęskni za
swoją wiejską samotnią i z dała od niej czuje się nieszczęśliwy.
JASEŁKA
17
Byłby zadowolony, gdyby mógł żyć w jeszcze większym odo
sobnieniu.
Betsy jednakże uskarżała się na życie „w zupełnej samotno
ści", tylko z nim. Ta pielęgniarka miała rację. Ludzie są różni.
Niektóre kobiety zupełnie nie nadają się do życia na wsi. Betsy
nie znosiła tumanów kurzu, które wiatr unosił nad zaoranymi
polami. I nie lubiła chodzić koło zwierząt. Narzekała na długie
godziny pracy i zmęczenie, zamiast nauczyć się dostosowywać
wysiłek do własnych możliwości.
Mimo niespodzianek pogody, praca na roli dawała Jethrowi
wiele satysfakcji. Przypominała hazard - były lata, kiedy się
wygrywało. Ale wieczne ryzyko nie każdemu odpowiadało.
Jethro kochał wieś i piękno przyrody. Nie potrafił się zmienić.
Betsy błagała go, żeby przenieśli się do miasta. Próbował tego,
ale miasto go przytłaczało. Po prostu nie mógł żyć w mieście -
nawet w takim, jak Hadley. Tam stawał się częścią zupełnie
innego mechanizmu, którym kierowały stare żółwie.
Nie chodziło o to, że nie doceniał korzyści płynących z życia
wśród ludzi. Studiował na Uniwesytecie Purdue i uzyskał dy
plom. Był w Chicago. Wydało mu się szalone. Owszem, wie
dział, co ma do zaoferowania miasto, poznał jego uroki; ale wcale
nie śpieszył się, żeby tam wracać.
Gdy obchodził trzydzieste piąte urodziny, doszedł do wnio
sku, że pewnie nigdy nie ożeni się po raz drugi. Żałował wpraw
dzie, że nie ma dzieci, ale traktował swój wolny stan jako coś
korzystnego. O ile jednak nie potrzebował kobiety do towarzy
stwa, do sprzątania czy gotowania, to jednak tęsknił za chwilą
kiedy jego ciało przestanie pragnąć kobiety.
Jechał żwirowaną drogą, obejmując spojrzeniem rozległe po
la, otoczone drzewami zagony soi i kukurydzy. Dojrzałe kolby
chyliły się ku ziemi. Skończył się okres wzrostu. W nocy często
słyszał teraz szum skrzydeł odlatujących stąd ptaków. Nadejdzie
zima i śnieg uwięzi go na wsi. Będzie sam. Wspominał inne
zimy.
18
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Złapał się na tym, że się zastanawia, jak może mieć na imię
poznana dziś pielęgniarka. Podniósł się nieco na siedzeniu samo
chodu, rozejrzał się badawczo i wjechał na podwórko, zatrzymu
jąc samochód, do którego podbiegła Lady. Mała, czama psina,
przypominała szkockiego owczarka. Przywitała go serdecznie,
z uczuciem.
Jethro pamiętał, że wkrótce po ślubie Betsy wybiegała z do
mu, by go powitać. Wołała wtedy „Jethrooo!" z takim zadowole
niem. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że to wcale nie chodzi
o niego; że chodziło po prostu o to, żeby ktokolwiek był w pobli
żu. Kazać Betsy mieszkać na wsi, to tak, jak uwięzić ptaka w
klatce. Na farmie, gdzie tyle było wobej przestrzeni, czuła się jak
w potrzasku.
Jethro przykucnął i spytał psa:
- A ty nie zamierzasz spytać, co z moim czołem?
Lady usiadła przed nim i uśmiechała się: wywaliła ozór dy
sząc w ciężkim sierpniowym upale.
- Mówię ci, jaką ładną dziewczyną jest ta pielęgniarka, która
zrobiła mi opatrunek. Pomagałem dziś odbierać poród. Kobiety
sprawiają znacznie więcej kłopotu niż na przykład ty. - Pogłaskał
bezdzietną przyjaciółkę.
Lady schowała język i odwróciła łeb nastawiając uszu, by
złowić jakiś dźwięk, którego Jethro nie słyszał. Wyjaśniwszy tę
sprawę, znów zwróciła się ku niemu.
- Zastanawiam się, jak ma na imię. Ta pielęgniarka. I jak
brzmi jej nazwisko.
Pies przyglądał mu się uważnie.
Jethro wstał i wyprostował się słuchając znajomych
dźwięków dokoła. Rozejrzał się po podwórku. Zmarszczył brwi.
Za mało się stara. Nie było już rabatek kwiatowych. Zmarniały
po odejściu Betsy, a nowych nie założył. Tak mu było łatwiej;
przynajmniej nie przeszkadzały przy koszeniu trawy. Spędził
godzinę kosząc i strzygąc trawę, potem drugą heblując i malując
huśtawkę zawieszoną na gałęzi ogromnego klonu.
JASEŁKA 19
Spojrzał na podwórko z zadowoleniem, po czym wszedł do
domu i od nowa zabrał się do roboty: wyszorował do czysta
kuchnię, wyjął naczynia z maszyny do zmywania, którą kupił dla
Betsy, odkurzył wszystkie pokoje i zrobił trzy prania w pralce.
Składając ostatnie sztuki bielizny zastanawiał się, po co właści
wie tak starannie szykuje dom. Czyżby się spodziewał gości?
W żadnym razie.
Doktor Cory Lombard był młodym, energicznym, kompeten
tnym lekarzem. Przyjechał we wtorek, by rozpocząć praktykę
w Hadley. Gabinet zastał w idealnym porządku, ucieszyła go też
lista pacjentów, nie za duża, w sam raz. Mógł każdemu z nich
poświęcić trochę czasu, żeby się z nim lepiej zapoznać.
Jednym z pierwszych okazał się Dan Seymore, najstarszy
obywatel Hadley, jeden z tych, ktorzy ściągnęli tu doktora Lom-
barda i namówili go do otwarcia gabinetu.
- Warto było tu pana sprowadzić, panie doktorze, choćby
tylko dla tej pana pielęgniarki. Wpada w oko, bestyjka - rzekł
Dan.
- Mówiła mi o was to i owo.
Stary zawołał z udaną powagą.
- Ja jej nie dokuczałem. W zeszłym tygodniu nie mogłem się
przepachać przez tłum, jaki się zebrał wokół żony Pete'a.
Cory uśmiechnął się.
- Proszę, uderz w stół, a nożyce się odezwą. Mówiła mi, że
tu, w Hadley, ludzie są bardzo mili.
Dan zaśmiał się.
- Ta dziewczyna ma dużo energii. Już znalazła takich, co jej
obiecali przywieźć drzewka do zasadzenia na trawniku przed
sądem. Wszystkie nasze drzewa dostały jakiejś choroby i poginę-
ły chyba ze dwadzieścia lat temu. Jakoś nie zdobyliśmy się, żeby
zasadzić nowe.
- Jest rzeczywiście dobra. - Cory uśmiechnął się do starego.
- Co panu dolega?
20
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Nic. Wytrzymam jeszcze następne osiemdziesiąt łat. Chcia
łem tylko powitać pana w naszym mieście.
Cory wstał i wyciągnął rękę.
- Dziękuję panu. - Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie;
lekarz odprowadził starego do holu i wskazał mu wyjście. Potem
poszedł do drugiej części przychodni i poprosił Meg, żeby przy
słała mu następnego pacjenta.
Meg spojrzała na listę zgłoszeń i zajrzała do poczekalni.
- Pan Jethro Hanna? - Patrzyła, jak wstaje, a kiedy podszedł
bliżej, spytała:
- Jak pana głowa?
Zapomniał już o swojej ranie, więc odpowiedział rzeczowo:
- Wciąż siedzi na karku.
- Założę się, że zdjął pan bandaż zaraz po wyjściu stąd!
A opatrunek był potrzebny. Prawdopodobnie będzie blizna.
- Wszystko jest w porządku. Nie będę brał udziału w konkur
sach piękności.
Prowadząc go do drzwi gabinetu lekarskiego pomyślała, że
mógłby spróbować. Z tą swoją ciemną cerą mógł brać udział
w konkursach piękności i wygrać niejeden.
- Panie doktorze, to jest Jethro Hanna - powiedziała - pier
wszy na liście ratowników, był tu w zeszłym tygodniu, gdy żona
Calhouna rodziła dziecko.
Jethro podał lekarzowi rękę i nie zauważył, że Cory z pielęg
niarką wymienili krótkie porozumiewawcze spojrzenia.
Zanim dziewczyna zdążyła wyjść, Jethro powiedział poważ
nie:
- Siostra spisała się bardzo dzielnie.
Musi się nauczyć przyjmować pochwały, a on postara się jej
w tym pomóc.
- Meg jest bardzo dobra - odpowiedział lekarz uprzejmie,
bez poufałości, ale w dalszym ciągu z uśmiechem.
Meg, pomyślał Jethro. Ma na imię Meg. W „Meg" nie ma
płynności. Jest to imię zbyt krótkie, zbyt nagłe; jak jej włosy.
JASEŁKA
21
- Czy przyszedł pan pokazać swoje czoło? Wygląda dobrze.
Nie ma infekcji.
- Nie. Przyszedłem tylko się przedstawić i zaproponować
pomoc. Ja sam nigdy nie choruję, ale myślę, że to dobrze, że pan
do nas przyjechał. Będzie pan miał tu wielu pacjentów.
- Cieszymy się z góry.
Cory, w parę minut po wyjściu Jethra, przystanął przy biurku
Meg i nachylił się nad nią.
- Złap tę rybkę, dobrze ci radzę. To oryginał.
- Mam z panem umowę tylko na dwa lata, niech pan mu
poszuka kogoś innego. Ja jestem wyleczona raz na zawsze.
- Każdy mężczyzna jest inny, Meg, wiesz przecież. Nie musi
być taki jak Jack. Wierzę, że Jethro, cóż to za piękne imię, wierzę,
że Jethro wart jest zachodu.
- Bzdury.
Także inni myśleli podobnie, jak doktor Lombard. Zupełnie
jakby to była zmowa - miasto Hadley zrobiło z nich parę. Mnie
manie to opierało się na domysłach. Żeby miejscowi plotkarze
nie wiadomo jak się starali, ta dwójka wywijała im się jak pisko
rze. Unikali wszelkiej okazji, by ich przyłapano razem.
Jethro znał miasto i od razu wiedział, co się święci. A i Meg
potrafiła unikać pułapek, nigdzie się więc nie spotykali. Pozdra
wiali się tylko z daleka i nie rozmawiali nawet o pogodzie. A w
Indianie pogoda jest tematem każdej rozmowy.
W połowie września odbyły się chrzciny małego Dawida
Calhouna. Meg pochlebiało, że została wybrana na matkę chrze
stną. Nie zdziwiło jej to specjalnie, w końcu to ona odbierała
poród, a większość ludzi w tej słabo zaludnionej okolicy miała
już chrześniaków. Stary Dan Seymore twierdził, że pół hrabstwa
to jego chrześniacy.
Calhounowie nie mieli bliskiej rodziny. Stanowili pod tym
względem wyjątek i dlatego prawie całe miasto przyszło na
chrzest. Wszyscy już byli w kościele, gdy zjawił się ojciec chrze-
22
GWIAZDKA MIŁOŚCI
stny. Był nim Jethro. Tego dnia Meg po raz pierwszy zobaczyła
go w garniturze, koszuli i krawacie; wyglądał... olśniewająco.
Oboje rodzice chrzestni zachowywali się bardzo sztywno; zale
dwie skinęli sobie głowami.
Jethro powiedział od niechcenia:
- Wygląda pani jak panna młoda w tej sukni z kwiatami
przypiętymi do ramienia. - Miał to być jeden z komplementów,
których przyjmowania chciał ją nauczyć, ale zobaczył, że Meg
zaciska usta.
Trzymał się więc z daleka, dopóki pastor nie kazał im podejść
bliżej do chrzcielnicy. Jethro zobaczył, że trzymającej dziecko Meg
rozsunął się zamek błyskawiczny na plecach. Patrząc na dziecko
przez jej ramię, widział niepokojąco dużą część biustu Meg.
- Potrzymam małego - zaproponował.
- Nie trzeba - odparła Meg i mocniej objęła dziecko.
Dla własnego dobra jednak Jethro położył swoją silną rękę na
plecach Meg, drugą zaś wielką dłoń podsunął pod pupkę dziecka,
poprawiając jednocześnie suknię Meg. Miał nadzieję, że w ten
sposób będzie w stanie słuchać księdza, ale jego dłoń przypomi
nała mu nieustannie, że spoczywa na plecach Meg i że jest jej
z tym dobrze.
Chociaż wszyscy bacznie im się przyglądali, to jednak żadne
z chrzestnych rodziców nie zwracało uwagi na drugie, tak więc
uczestnicy uroczystości wyszli bardzo zawiedzeni.
Gdy już nowość, jaką było przybycie lekarza do miasta, spo
wszedniała, jedyną interesującą rzeczą, którą zajęli się ludzie,
było zdobycie przez Pete'a Calhouna licencji pilota.
- To bardzo głupie z jego strony. - Stary Dan Seymore nie
miał co do tego wątpliwości. Ale cóż, Dan nie zdążył się jeszcze
na dobre przyzwyczaić nawet do samochodów.
Potem Pete kupił jednosilnikowy samolot i Jethro pożyczył
go. Był to jeden z tych maleńkich komarów, które składają się
z siedzenia, oparcia dla stóp, skrzydeł i silnika. Obsługa tego
JASEŁKA 23
urządzenia była bardzo prosta i nie wymagała licencji pilota.
Każdy mógł sobie kupić taką maszynkę albo zamówić w czę
ściach i złożyć. Albo skonstruować samemu. Wiele osób uważało
takie latanie za głupotę, ale lot Jethra śledziło mnóstwo oczu;
gapie wrzeszczeli i machali do niego z dołu.
Na placu przed sądem zebrały się żółwie, pogoda bowiem
była wspaniała, jak to w końcu września; nie mogli się nadziwić,
że tak poważnego człowieka jak Jethro, grubo po trzydziestce,
trzymają się takie pomysły.
Potem Jethro kupił większy samolot i zaproponował ludziom
loty za darmo. Ku ogólnemu zdumieniu pierwszy w kolejce usta
wił się Dan Seymore. Dosłownie ustawił się pierwszy - po prostu
nie czekając ani chwili ominął wszystkich czekających. Nikt
zresztą nie protestował.
Po skończonym locie, kiedy Jethro wylądował, siedzieli przez
chwilę w milczeniu, by Dan mógł się przyzwyczaić, że znów jest
na ziemi. Z trudem podniósł się z siedzenia, a wszyscy widzowie
tego spektaklu czekali, co powie. Spojrzał i na tych w kolejce,
i na znacznie liczniejszą grupę gapiów nim oświadczył:
- Zamierzam zacząć nowe życie.
Wszyscy ryknęli śmiechem.
Meg również stanęła w kolejce.
Na jej widok Jethro zdał sobie wyraźnie sprawę z tego, że
będzie siedziała bardzo blisko niego - bardzo blisko. Na innych
nie zwracał uwagi, chociaż praktycznie siedzieli mu na karku.
Dzielił z nimi cały urok lotu, a teraz miał dzielić ten urok i tę
nadzwyczajną bliskość z... Meg.
Ale dlaczego robiło to na nim takie wrażenie?
Jeszcze dwóch chętnych, a potem Meg. Jeszcze jeden. Meg.
Ręce miał spocone. Nie pozwolił jej, ot tak, po prostu wdrapać się
na siedzenie. Wysiadł, chcąc pomóc jej wsiąść. Była trochę pod
niecona, widział to wyraźnie, co z kolei jego podekscytowało.
Dlaczego? Dlaczego miałby być zdenerwowany tym, że Meg jest
24 GWIAZDKA MIŁOŚCI
tak blisko, gdy wznoszą się w niebo samolotem, który on prowa
dzi i z którego ona może rozglądać się dokoła?
Siedziała z tyłu. Wystarczyło, by spuścił oczy, a mógł widzieć
po obu swoich stronach jej kolana. Czuł jej bliskość przez skórę.
- Torebki na wszelki wypadek są pod siedzeniem - powie
dział. - Niech pani dobrze celuje. - Roześmiała się, zdyszana,
prosto w jego ucho. Jeden podskok i już byli w górze. Meg ucze
piła się rękami jego paska, a Jethra kusiło, żeby się przed nią
popisać, powstrzymał się jednak. Zachwycona mówiła „och"
i „ach" i było to po prostu czarujące. Roześmiał się głośno, a Meg
mu zawtórowała.
- O, Jethro... - rzekła. I jeszcze raz: - O, Jethro... - powtó
rzyła.
Bo tak właśnie działało na nich to latanie, w ten budzący nie
znane dotąd emocje, magiczny sposób.
I wtedy odezwał się brzęczyk.
Rozdział trzeci
Jethro zawrócił, by wylądować w tym samym miejscu, gdy
jednak ukazał się pas startowy, stwierdził, że nie ma wokół
żywego ducha. Zostawili go sam na sam z Meg. Skierował więc
samolocik w stronę swojego domu. Świadomość, że to ukartowa-
na z góry intryga, podniosła mu ciśnienie; jego oddech stał się
szybszy. Bliskość Meg odczuwał teraz niesłychanie dojmująco.
- Musimy jechać do mnie - rzekł schylając głowę. - Nie
wiem, o co chodzi, ale muszę się zgłosić. Jeżeli trzeba będzie
gdzieś jechać, a jest to bardzo prawdopodobne, to może pani
wracać do miasta moim samochodem. Umie pani prowadzić
samochód?
- Tak.
Jej krótka, pełna rezerwy odpowiedź dała mu do zrozumienia,
że i ona zdaje sobie sprawę, dlaczego umożliwiono im to sam na
sam. Ubodło go, że ona też jest tym poirytowana.
JASEŁKA
25
Widząc dom, ucieszył się, że podwórze zostało sprzątnięte
i że wewnątrz jest czysto. To było przyjemne uczucie. Przyjem
ne? Ciekawe, dlaczego to, że jego dom wyda się tej kobiecie
ładny, ma być czymś przyjemnym? Czyżby zależało mu na niej?
Wylądowali w milczeniu i zaciągnęli delikatny samolocik do
szopy, gdzie Jethro go przywiązał. Meg wysiadła sama, zanim
zdążył jej pomóc. Rozejrzała się.
- Zaczekaj chwilę - powiedział Jethro, a następnie pobiegł
do domu i zadzwonił. U McHenrych był pożar. Stodoła.
Wybiegł do Meg, rzucił jej kluczyki.
- Samochód jest tam, w garażu. Pali się stodoła u McHen
rych. Samochód zabiorę później. Niech pani po prostu zostawi go
na rynku. Kluczyki proszę położyć na podłodze, pod siedzeniem.
Pojechał.
Stała patrząc, jak odjeżdża ciężarówką, a potem poszła do
garażu. Otworzyła drzwi, żeby wziąć jego elegancki czerwony
samochód. Pachniał nowością, a miał co najmniej trzy lata. Jet
hro zrobił na nim zaledwie trzy tysiące kilometrów. Usiadła
zamyślona, a następnie zamknęła drzwi garażu i odwróciła się,
żeby popatrzeć na dom.
Był świeżo pomalowany, altana pod klonem też. Trawa na
podwórku skoszona. Meg ruszyła żwirowaną ścieżką przed sie
bie i weszła na ganek. Drzwi nie były zamknięte. Rozejrzała się,
ogarniając wzrokiem widok z ganku. Weszła do środka.
Było zwyczajnie. Czysto. Dom jak dom, nie żadne przytulne
gniazdko. Nic go nie odróżniało od innych średnio zamożnych
domów. Umeblowanie zostało wybrane z katalogu, bez żadnych
szczególnych upodobań. Wyraźnie dom nie był specjalnie waż
ny dla mieszkającej w nim osoby. Miał być wygodny i użytecz
ny.
Kiedy Meg wróciła do drzwi, by wyjść, zobaczyła psa. Zawa
hała się przez chwilę, nie wiedząc, czy ją wypuści. Byłoby głu
pio, gdyby pies zatrzymał ją tu aż do powrotu Jethra. O Boże!
26
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Meg lekko uchyliła drzwi; pies patrzył z zainteresowaniem.
Otwarła szerzej drzwi, gotowa je zatrzasnąć. Pies jednak się nie
poruszył. Ciągle gotowa do natychmiastowej rejterady, Meg wy
szła na ganek, ale pies... zaraz, Lady, tak, tak się wabił.
- Halo, Lady. Złapałaś mnie na wtykaniu nosa w nieswoje
sprawy, prawda?
Pies kiwnął przyjaźnie ogonem.
- Byłam bardzo ciekawa. Bo twój pan to bardzo interesujący
człowiek. Ale widzę, że to ty jesteś tu panią. Czy mogę wsiąść do
tego samochodu? Mam zezwolenie na to, żeby go używać, rozu
miesz? Oddam go. - Meg wymknęła się z ganku i poszła w stronę
samochodu. Lady wstała, bez żadnych złych zamiarów, i spokoj
nie poszła za nią.
Meg wsiadła i szybko zamknęła za sobą drzwi. Lady patrzyła
tak, jakby była bardzo zdziwiona zachowaniem tej obcej kobiety.
Meg opuściła szybę i powiedziała:
- Jako pies łańcuchowy jesteś do niczego. Wiem, że rozu
miesz każde moje słowo, ale przynajmniej jestem pewna, że
niczego nikomu nie wypaplesz.
Lady wstała i z nosem przy ziemi podeszła parę kroków. Po
tem znów usiadła, z tym swoim szerokim psim uśmiechem na
pysku i z wywalonym językiem, dysząc tak, jakby usiłowała po
wstrzymać chichot.
- Do widzenia.
A w odpowiedzi pies, ta Lady, szczeknęła cicho.
Zbiornik wodny na farmie McHenrych dawno nie był czyszczo
ny, więc wodorosty zatykały węże i przeciążały pompy. Można było
zwariować. Strażacy walczyli zaciekle o ocalenie pozostałych bu
dynków, a McHenry pracował z nimi w milczeniu. Całe siano
z tegorocznego zbioru znajdowało się w płonącej stodole.
Jethro rozebrał się i brodząc w zbiorniku starał się oczyścić
filtr w ujęciu wody. Pozostał w sadzawce przez jakiś czas, odcią-
JASEŁKA
27
gając wodorosty od filtra; woda była zimna. Wreszcie zastąpił go
ktoś z McHenrych, zrozumieli, ze to ich zaniedbanie.
Jethro założył gruby płaszcz i hełm, wciągnął buty i rękawice
i wziął jeden z węży, by skierować strumień wody na budynek
obok stodoły, w którym stał traktor.
Jeden z synów McHenry'ego krzyknął do niego:
- Lej wodę na mnie! Zbiornik traktora jest pełen paliwa. Jak
wybuchnie, to i dom pójdzie z dymem. - Dach już płonął, powie
trze było rozprażone.
Jethro odkrzyknął:
- Nie! Ja tam wejdę! Mam ubiór ochronny. Są tam kluczyki?
- Był jedynym człowiekiem nie mającym rodziny. Przywykł
dowodzić, przywykł ryzykować w obliczu niebezpieczeństwa
nie mając przy tym uczucia, że jest bohaterem.
- Kluczyki wiszą na ścianie po prawej stronie drzwi, na
wysokości ramienia.
Jethro podał McHenry'emu wąż i powiedział:
- Ja to zrobię szybciej. Skieruj wąż na zbiornik. - W ciężkim
ubraniu ochronnym i w butach wbiegł do środka. Żeby jednak
wziąć do ręki rozgrzane do czerwoności kluczyki, musiał zdjąć
rękawicę. Skrzywił się próbując o tym nie myśleć. Wsiadł na
traktor, uruchomił silnik i z duszą na ramieniu wyjechał spod
wiaty, spodziewając się, że lada chwila cały świat wyleci w po
wietrze. Ale nie wyleciał. Jethro nie odważył się usiąść na siedze
niu; stojąc i prowadząc jedną ręką, wyjechał na zewnątrz rozwa
lając po drodze płot. Puścił kierownicę, zdjął drugą rękawicę
i spojrzał na ręce. Klucz poparzył mu palce.
- Proszę. - Jeden z ochotników podał mu wiadro z wodą.
- Włóż tu rękę - polecił mu Mark, dowódca strażaków. -
Zrobiłeś cholernie głupią rzecz, Jethro.
- Zbiornik traktora jest pełen paliwa.
Mark był wściekły.
- Ktoś, kto dopuścił do tego, żeby zbiornik wodny zarósł...
Nie, nie o to mi chodzi.
28
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Pożar dosłownie szalał. Siano płonęło wysokim kłębiącym się
płomieniem. Wiatru nie było. Rozgrzani, zmęczeni i brudni
mężczyźni opanowali w końcu ogień.
- Pokaż mi rękę - rzekł Mark. - Powinieneś jechać do miasta
do lekarza, żeby ci to opatrzyli.
- Wystarczy trochę tłuszczu.
- Nie, nie wystarczy - Mark był nieugięty. - Pęcherze popę
kały. Musisz wziąć antybiotyk.
Któryś z gapiów zgodził się z Markiem.
- Nie stercz tu. Najgorsze już minęło. Damy sobie radę. Jedź już.
Pomogli mu zdjąć kombinezon ochronny. Ktoś znalazł jego
koszulę. Wszyscy byli bardzo troskliwi, a McHenry'owie nie
wiedzieli, jak mu dziękować.
Było już późne popołudnie. Jethro włożył koszulę, ale ręką
praktycznie nie mógł ruszać. Wsiadł do ciężarówki i uruchomił
silnik; okazało się nagle, że jest bardzo zmęczony. Kusiło go,
żeby jechać prosto do domu, ale ból ręki się nasilał; udał się więc
do przychodni. Ze zdumieniem stwierdził, że chce, by w tym
stanie zobaczyła go Meg. Ubranie miał ciągle jeszcze mokre po
kąpieli w zbiorniku wodnym. Był brudny i pokaleczony.
Wracający do domu wojownik? Ranny rycerz? Jakim cudem
zagorzały zwolennik wolnego stanu wpadł na taki zabawny po
mysł? Niebezpiecznie jest tak myśleć. Wcale nie pragnie, żeby
go Meg podziwiała. Po prostu jego ręka wymaga opatrzenia.
A ona może to zrobić lepiej niż on. Przyjechał do przychodni, bo
było to konieczne.
Po przyjeździe zatrąbił dwa razy. Przez chwilę siedział jesz
cze w samochodzie, zbierając siły, by wysiąść. Był naprawdę
zmęczony.
Wszedł na górę i właśnie uniósł rękę, żeby zapukać do drzwi,
kiedy Meg je otworzyła. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy objęła go
taksującym spojrzeniem.
- Co się stało?
- Stodoła i cały tegoroczny zbiór siana poszedł z dymem.
JASEŁKA
29
Cofnęła się wpuszczając go do środka.
- Ale wyprowadziliśmy traktor.
- Co z ręką? - Obejrzała ją szybko, ale poza oparzeniem nie
widziała innych obrażeń. - Coś jeszcze?
- Nie. - Odetchnął głęboko.
- Proszę pokazać.
- Ja myślę, że wystarczy trochę maści i parę pigułek przeciw
bólowych.
- Muszę to oczyścić. - Spojrzała na niego z ukosa. - Nie
będzie to miłe.
- Jakoś przeżyję.
Meg zapaliła światło w pokoju zabiegowym. Wzięła go za
rękę i starannie ją obejrzała. Zabrała go do łazienki i włożyła mu
dłoń do sterylnej miski, a następnie odkręciła kurek puszczając
mu strumień wody na rękę. Woda była przyjemnie chłodna.
Nogą przyciągnęła stołek.
- Niech pan siada. Zadzwonię do doktora i dowiem się, czy
powinien obejrzeć pana jeszcze dzisiaj. Chwileczkę. - Zostawiła
go samego.
Jethro słyszał jej głos, mówiła o jego oparzeniu. Pochylił
głowę, uszła z niego cała energia.
Kiedy wróciła, okazało się, że zasnął. Przez chwilę pozwoliła
mu spać, woda lała się do miski.
Pochylona nad nim, sama o tym nie wiedząc, obserwowała
śpiącego Jethra. Jego rzęsy wydawały się bardzo czarne na tle
opalonych i zaczerwienionych ze zmęczenia policzków. Ciemne
włosy były rozczochrane i osmalone na końcach. Ciężka praca
uczyniła jego postać szeroką w barach. Włosy na rękach były
czarne, palce krótkie i grube, dłonie duże i silne. Przypomniało
jej się, jak trzymał małe dziecko Christy. Na samą myśl o tym
żywiej zabiło jej serce. Odwróciła głowę, ale w tym pomieszcze
niu nie było nic, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę, z powrotem
więc przeniosła wzrok na Jethra Hannę.
30
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Po chwili, gdy uznała, że już nieco odpoczął, delikatnie ujęła
jego rękę, próbując oczyścić ranę. Zmieszał się, oprzytomniał,
uświadomił sobie, gdzie jest.
- Musiał pan się ciężko napracować przy tym pożarze.
- To jest zawsze cholerna robota - szepnął. - Wszystko zale
ży od tempa pracy. Naprawdę jeteśmy w tym dobrzy. Ostro dzia
łamy. Nie mamy tak wiele pożarów tu w okolicy. Przede wszy
stkim staramy się im zapobiegać. Gdyby zbiornik McHenrych
byl przyzwoicie oczyszczony, to by nie było tak źle.
Potem zapadło milczenie, którego żadne z nich nie przerywa
ło. Meg zajęta była jego ręką - najpierw położyła na niej opatru
nek, a następnie lekko zawinęła ją bandażem. Potem ujęła w dłoń
jego twarz i przyjrzała jej się z bliska. Serce waliło mu jak mło
tem, był przekonany, że Meg chce go pocałować. Rozchylił
wargi... ale ona odwróciła się, by wziąć świeżą miękką ścierecz-
kę, którą namydliła obmywając mu twarz i smarując łagodzącym
płynem.
Następnie wręczyła mu plastikową torebkę.
- Niech pan w domu weźmie prysznic, ale proszę założyć tę
torebkę na rękę, żeby nie zmoczyć opatrunku. Niech pan na razie
nie myje twarzy. Proszę wziąć jedną z tych pigułek. Jeżeli obudzi
się pan w nocy, proszę wziąć drugą, gdyby była potrzebna. Choć
nie sądzę, żeby się pan obudził, jest pan zanadto zmęczony.
A rano musi pan jechać do Creighton, do doktora Lombarda,
żeby obejrzał pana rękę. - Nie spuszczała z niego wzroku. - Czy
będzie pan mógł dzisiaj prowadzić samochód?
- Nie ma sprawy.
- Jadł pan kolację?
- Pani McHenry karmiła nas przez cały czas.
- Czy pan pamięta, że jest tu pana samochód? Nie wolałby
pan jechać nim zamiast ciężarówką? Prowadzi się go znakomicie.
- Jestem za brudny. Jutro po niego przyjadę. - Poklepał się po
pustych kieszeniach. - Zostawiłem w domu portfel. Jak jadę na
akcję, nigdy nic ze sobą nie biorę. Jutro pani zapłacę.
JASEŁKA
3 1
- To rewanż za wypożyczenie samochodu.
Próbował się z nią targować, ale spodziewała się tego i zajęła
sztywne stanowisko.
- Dziękuję - powiedział więc po prostu.
- Bardzo proszę - odparła.
Jethro pojechał do domu. Pies powitał go serdecznie, nie
zdradził jednak tajemnicy Meg. Ale Jethro i tak się wszystkiego
domyślił. Wychodząc zostawił gałkę drzwi w innej pozycji, do
myślił się więc, że ktoś był w środku. Czyżby była ciekawa, jak
wygląda jego mieszkanie?
Spojrzał na wnętrze domu oczami obcego. I zobaczył te same
stare sprzęty.
Sprawdził, czy wszystkie wartościowe rzeczy są na miejscu
i stwierdził, że nic nie zostało ruszone. Podobnie wypadły inne
sprawdziany obliczone na ujawnienie wizyty nieznanego intruza.
A więc była tu Meg, która jedynie weszła i rozejrzała się. Dlaczego?
Rozdział czwarty
Jethro wszedł do sypialni, rozebrał się, poszedł do łazienki,
aby wziąć prysznic. Zorientował się, że patrzy na opatrunek,
który Meg założyła mu na rękę. Zaznaczyła, że ma być suchy.
Westchnął z niesmakiem i poszedł po torebkę plastikową. Za
łożył ją starannie na rękę i zabezpieczył gumkami. Potem operu
jąc jedną ręką wziął kąpiel. Dwiema rękami byłoby wygodniej
się umyć.
Wytarł się niezdarnie, zażył pugułkę i wrócił do sypialni poło
żonej w tylnej części domu. Nago wlazł do łóżka, przykrył się
prześcieradłem i lekkim kocem. Leżąc na wznak po raz pierwszy
w całym swoim życiu poczuł się samotny.
Zastanawiał się nad tą sprawą przez chwilę, po czym oddalił
tę myśl, przewrócił się na bok i zasnął. Śniły mu się pożary
i niebezpieczeństwa. Śniło mu się latanie - nawet bez jego małe-
32
GWIAZDKA MIŁOŚCI
go samolociku. Śniło mu się spadanie. Śniło mu się, że Meg
wyciąga ku niemu ręce. I śniło mu się, że się z nią kocha.
Obudził się w ciemnościach z piekielnym bólem ręki. Wstał,
po omacku poszedł do łazienki i połknął jeszcze jedną pigułkę.
Pomyślał kwaśno o tym, iż Meg była taka pewna, że będzie spał
jak kamień, a tymczasem on łyka już drugi proszek. Stwierdził,
że jest piąta trzydzieści i że już ptaki śpiewają. Był prawie świt,
a on właśnie wziął środek nasenny.
Miał do wyboru: zrezygnować z pigułki albo iść spać. Poszedł
do łóżka i zasnął natychmiast.
Kilka razy dzwonił telefon, prawie go budząc, ale Jethro za ;
każdym razem myślał: do cholery z tym telefonem i znowu
zasypiał.
Obudził się w południe wspaniale wypoczęty. Ręka nie bolała
go zbytnio, kiedy się przeciągał i przewracał z boku na bok. Był
zadowolony. i
Wygłodniały wstał i zrobił sobie śniadanie, odruchowo posłu- i
gując się chorą ręką, która jednak nie bolała nadmiernie. Zjadł
z apetytem i śmiał się ze swojego wczorajszego poczucia samo
tności. On samotny? Bzdura.
Golił się lewą ręką, gdy telefon znowu zadzwonił. Podniósł
słuchawkę.
- Tak?
Usłyszał głos Meg:
- Jak samopoczucie?
- Świetnie.
- Dzwonił doktor Lombard, pytał, co się z panem dzieje.
Miał się pan do niego zgłosić.
- Nie ma potrzeby. Z ręką wszystko jest w porządku. Właśnie
przed chwilą pomagała mi zrobić śniadanie. Ta druga pigułka to
musiało być coś ekstra. Dopiero wstałem.
- Budził się pan w nocy?
- Tak.
- To dziwne. Te proszki są bardzo mocne.
JASEŁKA
33
- Przez całą noc śniły mi się pożary i różne kataklizmy. - Nie
wspomniał, że również kochał się z nią we śnie. Zdawał sobie
jednak sprawę, że przedłuża rozmowę. - Jeżeli pani nie potrzebu
je samochodu, to odbiorę go dzisiaj.
- Jeżeli pan nie potrzebuje go do wieczora, to poproszę ko
goś, żeby ze mną pojechał i odprowadzę go panu.
- Hmm. - Co ten jego język wyprawia? Zdumiony słuchał,
jak mówi powoli i wyraźnie: - A może zróbmy tak, że pani
przyjedzie, a ja panią odwiozę? Po co komuś zawracać głowę.
Zawahała się trochę, zanim odpowiedziała:
- Niech tak będzie.
Pochwycił nutę ociągania się w jej glosie, ale powiedział: ,Do-
skonale" i nie mówiąc do widzenia odłożył słuchawkę. W świetnym
nastroju kontynuował golenie. Uśmiechnął się nawet do siebie w ła
zienkowym lustrze. Ale zaraz potem zmarszczył się i spoważniał,
z trudem zmuszając prawą rękę, żeby wzięła się do roboty i popra
wiła pracę lewej. Wyszedł i rozejrzał się po podwórku. Ostatnio
utrzymywał je w wielkim porządku. Nie ma sprawy. Wrócił do
domu, rozejrzał się i poprawił to i owo. Tak więc i wewnątrz pano
wał porządek. Jethro był zaniepokojony; wyciągnął awionetkę, żeby
przelecieć się nad całą swoją posiadłością - odczuwał satysfakcję
oglądając ją z góry. Gospodarstwo było naprawdę ładne. Spory
kawał ziemi, żadnych długów, znaczny zysk i swoboda. Był panem
siebie. Czuł odrobinę grzesznej dumy.
Wrócił do domu wcześniej z obawy, że się rozminie z Meg.
Postanowił zaprosić ją na przejażdżkę samolotem. Będzie miło.
Liście na drzewach zaczęły już zmieniać kolor, powietrze było
chłodne. Musi dać jej coś ciepłego do włożenia. Znalazł w stodo
le kilka kombinezonów roboczych i uprał je. Wyciągnął też jakiś
żółty sweter, żeby włożyła pod kombinezon. W żółtym będzie jej
do twarzy przy ciemnych włosach. Kiedy suszarka się wyłączyła,
wziął najlepszy kombinezon i wraz ze swetrem położył na łóżku.
Przyjrzał im się z zadowoleniem.
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Przez jakiś czas kręcił się niespokojnie, po czym wyciągnął
jakąś pieczeń, włożył do kuchenki mikrofalowej, a następnie
przełożył do zwykłego pieca i upiekł z kartoflami, marchwią
i cebulą. Postanowił, że w ostatniej chwili uda zdziwionego, że to
już pora kolacji i zaprosi ją, żeby została.
Wyciągnął pieróg z jabłkami od babci i też włożył do piecyka.
Babcia mieszkała w pobliżu Lafayette i robiła mu po dwanaście
pierogów z jabłkiem na raz. Jednego zje z Meg.
Kiedy przyjechała, stał na ganku. Patrząc, jak wysiada z jego
samochodu, odczuł rozkosz, która go zdumiała. Wstrząsnął się na I
samą myśl o tym, że Meg mu się podoba, przygryzł dolną wargę [
i postanowił, że ją natychmiast odwiezie do miasta. Zszedł po
stopniach, żeby ją powitać i jej o tym powiedzieć, a zamiast tego
spytał:
- Jak brzmi pani imię? - Te słowa poruszyły ich oboje. - Czy
Meg to zdrobnienie?
- Moje imię? Megan.
- Megan. - Powtórzył w zamyśleniu. Po chwili rzekł: - Czy
nie chciałaby się pani przelecieć? Latałem już przedtem, ale
byłoby mi bardzo miło, gdyby pani zechciała mi towarzyszyć.
Jest jeszcze jasno i będzie widać kolory liści. - Zamarł na dźwięk
własnych słów, znieruchomiał.
- Dobrze - odpowiedziała sztywno po dłuższej chwili.
Ku niezadowoleniu Jethra jego usta nie czekały ani chwili.
- Musi pani włożyć na siebie coś cieplejszego. Mam jakieś
kombinezony. - W tym samym momencie uświadomił sobie, że
leżą przygotowane na łóżku. - Zaraz czegoś poszukam. - Z tru
dem panował nad swoim niesfornym językiem.
- Czy to Lady? - Meg udawała, że jest zaskoczona widokiem
psa, ale zwierzę poznało ją i uśmiechnęło się ze zrozumieniem.
- Taak. Lady, to jest... Megan.
Ton jego głosu, gdy wymawiał jej imię, przejął Meg dziwnym
dreszczem. Rzuciła okiem w jego stronę, lecz Jethro uśmiechał
się do psa w jakiś dziwny właściwy sobie sposób. Miała wznieść
34
JASEŁKA
35
się nad ziemię, w tej skrzydlatej zabawce - z tym mężczyzną?
Już sam fakt, że on na czymś takim lata, wystawia mu wątpliwe
świadectwo. A gdyby i ona z nim poleciała, okazałoby się, że jest
równie nierozsądna.
- Nie musimy...
- Nie musi pani zdejmować swojego ubrania. Moje kombine
zony są takie duże, że się zmieszczą na to wszystko. - Jego głos
cichł w miarę, jak Jethro wyobrażał sobie tak bliski kontakt
swego ubrania z jej ciałem.
Potrząsnął głową. Wszystko to było jedną wielką pomyłką.
Klasnął w dłonie i powiedział:
- Proszę wsiadać, lecimy.
Potem usłyszał swoje słowa i przeraził się, co ona sobie o nim
pomyśli... Zamarł wpatrzony w nią szeroko rozwartymi oczami.
Co ona sobie pomyśli? Pomyśli, że jest nienormalny. Pośpieszył
więc wyjaśnić:
- Tym razem pokażę pani, jak się prowadzi samolot, jak się
posługiwać drążkiem i orczykiem... - Spojrzał na nią i znowu
umilkł.
- Ja naprawdę... - odparła skwapliwie.
- Zrobimy tylko taki krótki wypad. - Poczuł się nagle za
wstydzony. Może i Meg nie potrafi przyjmować komplementów,
ale za to on nie umie nawet z nią normalnie rozmawiać. Ode
tchnął głęboko, odwrócił się do niej plecami i wetknął ręce w kie
szenie kombinezonu.
- Meg, naprawdę. To będzie tylko krótki wypadzik. A potem
odwiozę panią do domu.
Wiedziała, że nie potrafi mu odmówić. Poleci, choćby na
chwilę. Może mu zaufać. Jethro potrafi się obchodzić z tą zaba
wką. Poleci, a potem poprosi go, żeby odwiózł ją do domu. Albo
pójdzie na piechotę. Albo...
- A może po prostu polecimy samolotem do miasta? - Po
chwaliła w duchu sama siebie. Świetnie!
Jethro jednakże pokręcił głową.
36
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Niech pani nie zapomina, że już nas w mieście swatają. Jak
tam wylądujemy, będę musiał panią odprowadzić i wszyscy to
zobaczą. Najlepiej zróbmy tak, jak proponuję: odwiozę panią j
zaraz po locie. Dobrze?
- Już i tak wszyscy wiedzą, że jeździłam pana samochodem,
i...
- Wiedzą też dlaczego. Zostawili panią samą, kiedy byliśmy
w górze, a jak się paliło u McHenrych, to musiałem panią tu
przywieźć, a pani musiała jakoś wrócić do miasta. Wtedy było to
jedyne rozwiązanie, ale jeżeli teraz polecimy razem do miasta
samolotem, to pomyślą, że istotnie coś nas łączy. - Jego ciało
żywo zareagowało na te słowa.
- No więc zgoda. Ale tylko króciutki lot.
- Naturalnie. - Wbiegł na ganek, po dwa stopnie na raz,
a następnie odwrócił się i ponownie spojrzał na nią. Naprawdę
świetnie pasowała do jego obejścia. - Niech pani idzie. Mam dla
pani sweter, który z pewnością będzie wystarczająco duży. -
Uśmiechnął się.
Popatrzyła na jego piękną sylwetkę, głęboko zaczerpnęła tchu
i z godnością, wyprostowana, ruszyła w stronę schodków.
Wkrótce wróci do siebie, do swojego mieszkania nad przychod
nią, i napije się gorącego kakao; za parę tygodni nie będzie już
o tym pamiętała, w każdym razie będzie myślała o całej sprawie
bez emocji. A teraz - musi po prostu przyjąć zaproszenie.
Obserwował ją: był ciekaw, czy się będzie rozglądać, jakby
tu była po raz pierwszy. Owszem, rozglądała się. Poczuł się
zmieszany, jego dom nie zasługiwał na takie oględziny. A mo
że wtedy to nie Megan była w jego mieszkaniu? Ale jeżeli nie
ona, to kto?
- Proszę chwilę zaczekać.
Pozostała przy drzwiach.
Jego kroki zabrzmiały głucho w pustym korytarzu, gdy szedł
do sypialni na tyłach domu; Jethro wiedział, że Meg słyszy, jak
bez potrzeby otwiera drzwi, wyciąga i wsuwa szuflady. Wziął
JASEŁKA
37
z łóżka przygotowany czysty kombinezon i żółty sweter i wrócił
z tym do salonu. Wręczył jej odzież z uśmiechem.
Stała niepewna, trzymając ubranie w rękach.
Poszedł na drugą stronę korytarza, otworzył szafę i przyniósł
dwie włóczkowe czapki.
- Moja matka robi tego mnóstwo dla całej rodziny. A ponie
waż ja znów jestem sam i nie mam dzieci, to na mnie przypada
więcej czapek niż na innych. - Zmarszczył się i dodał: - Jak
mama zrobi dla mnie tylko jedną, to ma zaraz poczucie winy,
dlatego ja zawsze dostaję więcej.
Mówiąc o matce i o rodzinie robił wrażenie kogoś całkiem
innego. Meg odwróciła się i położyła ubranie na kanapie, a nastę
pnie wciągnęła sweter przez głowę. Loki na chwilę przylgnęły jej
do głowy, ale zaraz wróciły na swoje miejsce tworząc ciemną
aureolę wokół twarzy.
Przyglądał się temu uważnie, a potem rzucił:
- Wolałbym, żeby pani nosiła dłuższe włosy.
- Ta długość jest wygodna - odparła z godnością. - Łatwiej
się myć do operacji.
Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Wyobraził sobie tę
rutynową czynność mycia w wykonaniu Meg i pomyślał, że wie
le traci ten, kto tego nie podziwia, ale znów poczuł zawstydzenie
i odchrząknął.
Meg wkładała właśnie kombinezon, który okazał się o wiele
za duży. Jethro podszedł do niej i przykucnął, ona zaś potknęła się
w fałdach materiału, chcąc się od niego odsunąć.
- Proszę się nie ruszać - ostrzegł. Postawił jedną jej stopę na
swoim kolanie i podwinął nogawkę kombinezonu do właściwej
długości.
Kiedy się zajmował drugą nogawką, zobaczyła wreszcie jego
rękę, którą niedawno opatrywała.
- Jak pana ręka? - spytała.
Podniósł się lekko, bez wysiłku.
- Nie ma sprawy - odparł.
38
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Podwinął jej rękawy, a następnie odsunął się, żeby się je
przyjrzeć.
- Wygląda pani jak młodsza siostra w ubraniu starszego brata
udająca dorosłą kobietę.
- Mam przeszło trzydzieści lat - odparła rzeczowo.
- O, to świetnie. Ja mam trzydzieści pięć.
Patrzył na nią w taki męski sposób, że spytała szybko:
- Czy uważa pan, żeby nie zamoczyć bandaża?
- Tak jest, proszę pani.
Ujrzała w jego oczach pobłażliwą wesołość. Jeszcze raz po
myślała, że wolałaby mieć o kilka centymetrów wzrostu więcej.
Podając jej włóczkową czapkę, próbował jej żartobliwie na
ciągnąć tę czapkę na głowę, ale ona usunęła się i założyła ją sama.
- Czy ma pani jakieś okulary? To osłania oczy od owadów
i kurzu. Nie? Mam tu takie okulary ochronne, to wystarczy. Proszę.
Byli gotowi. Jethro podszedł do drzwi pamiętając, że ma ją
przepuścić przodem. Widziała, że nie jest przyzwyczajony do
nadskakiwania kobiecie. Był z natury samotnikiem.
- Chwileczkę - Jethro poszedł do kuchni i przez chwilę krzą
tał się przy niej.
- Wstawiłem kolację do pieca - oznajmił.
Lady odprowadziła ich aż do samolotu. Na widok kruchej
zabawki odżyły obawy Meg. Musiał wyczuć jej wahanie, bo
powiedział:
- Głupio wygląda, prawda? Ale to bezpieczne urządzenie,
o ile nie ma zbyt porywistych wiatrów. Polecimy nisko nad zie
mią i będziemy uważali na sznurki latawców. No, wsiadamy.
Poczuła zew przygody.
Rozdział piąty
Wieczór był spokojny, słoilce zachodziło w całym swym
wspaniałym przepychu. Jethro wystartował, z Megan przytuloną
do niego z tyłu, uczepioną paska. Wiatr, który wywołał kołysanie
JASEŁKA
39
się samolotu, był ożywczy jak młode wino. Czuło się zapach
jesieni, zapach ziemi, która wydała już plony. Panorama zapiera
ła dech w piersiach. W pozbawionej burt awionetce szybowali
jakby na miotle czarownicy. Naprawdę były to czary. W milcze
niu dzielił z Megan tę chwilę.
Latali aż do ostatnich promieni słońca, a potem zawrócili
i wylądowali, gdy niebo jeszcze płonęło czerwienią. Nie chciało
mu się kończyć lotu. Mimo wszystkich zalet samolociku i mimo
upojnego poczucia wolności, jakie mu Jethro zawdzięczał, na
strój tej chwili wynikał przede wszystkim z obecności Megan.
Jak tylko wylądowali, zapadły ciemności. Dobrze, że Jethro
miał w kieszeni kombinezonu latarkę. W jej blasku ujrzał lśniące
ślepia czekającej na nich Lady.
- Prowadź do domu, Lady! - zawołał.
Pies zawrócił posłusznie, a za nim w ciemnościach jesiennej
nocy potoczył się samolot. Za chwilę wzejdzie księżyc w pełni.
To by dopiero była frajda latać po takim niebie. Ale na to jeszcze
Jethro by się nie poważył. Brakło mu doświadczenia.
Ciągle jeszcze skulona Megan milczała trzymając się jego
paska. Spojrzał na nią przez ramię.
- Zmarzła pani?
- Nie... nie bardzo. Było cudownie.
- Tak.
- Chciałam panu podziękować.
- Zawsze do usług.
- Ja bym też chciała nauczyć się latać.
- Nauczę panią.
- Zbudowałabym sobie taki samolocik.
- Pomogę pani.
- To jest po prostu cudowne.
- Tak. - Czuła to samo co on.
Odstawił samolot i w milczeniu wrócili do domu. Marzył
o tym, żeby mówić o rzeczach zwykłych. Żałował, że nie potrafi
się wysłowić płynnie i sprawnie; ten dar jednak nie był mu dany.
40
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Widziałem dziś małego Dawida. Mówi na mnie Jeth.
- On jest jeszcze za mały, żeby cokolwiek powiedzieć.
Jethro nieco urażony odparł:
- Bardzo wyraźnie słyszałem, jak powiedział „Jeth".
- O, na pewno - rzekła z ironią; zmiękła jednak i dodała: -
Christy przyniosła go do gabinetu, żeby powiedział „dzień dobry".
- Jeżeli nie umie powiedzieć „Jeth", to tym bardziej nie umie
powiedzieć „dzień dobry".
Megan westchnęła, lecz ciemność ukryła jej uśmiech. Co za
uparciuch. Arogancki. Mężczyzna.
- Umieram z głodu. Czy pani coś jadła? - rzekł chytrze.
Znalazła się w niezręcznej sytuacji. Może powiedzieć, że tak,
i wtedy musi sterczeć na ganku i czekać, aż on zje w kuchni. Albo
może się przyznać, że jest głodna jak wilk. Było późno, a z domu
dochodził smakowity zapach pieczeni z cebulą. Skusiło ją to.
- Nie, ja też jestem głodna.
- Dobrze.
Odczekała chwilę, ale Jethro nie zaprosił jej do wspólnego stołu.
- Tylko się przebiorę... - powiedziała.
Zdziwił się.
- Nie zje pani najpierw? Wszystko jest gotowe.
- Jestem za grubo ubrana. Pan pewnie nic nie ma...
- Gorąco pani? - objął ją spojrzeniem i ugryzł się w język.
Co za głupie pytanie. - Pomóc?
- Tak, bardzo proszę.
Zdejmowanie kombinezonu wydało się nagle prowokacją se
ksualną; Meg odwróciła się tyłem. Zsunęła z ramion kombinezon
i zachwiała się, ale złapał ją w porę za rękę, przykucnął i pomógł
jej wyjąć nogę z podwiniętej nogawki.
- Jest pani bardzo mała. - Uśmiechnął się.
- Nie.
- Nie twierdzę, że jest pani niezaradna. Przeciwnie, uważam
panią za osobę energiczną i przebojową. Ale jest pani sporo
mniejsza ode mnie.
JASEŁKA
41
Wyprostowała się i spojrzała na niego chłodno.
- Przebojową - powtórzyła nieprzyjaznym tonem.
- Przebojową. - Ściągnął jej drugą nogawkę kombinezonu. -
Lubi pani dowodzić. Jak odbierałem Dawida...
- To ja odebrałam Dawida. - Nie miała co do tego najmniej
szej wątpliwości.
- Pani mi przeszkodziła.
Nie przychodziło jej do głowy nic takiego, czym by mu utarła
nosa, a co by jednocześnie było wystarczająco taktowne, żeby nie
urazić jego wybujałej męskiej ambicji, nie odezwała się więc wcale.
- Wyjmę naczynia. A pani może nakryje do stołu? Talerze są
w tej szafce, a noże i widelce w tamtej szufladzie.
Zanim się zabrała do nakrywania, automatycznie umyła
ręce.
Jethro umył lewą dłoń i czubki palców prawej. Bardzo
intensywnie reagował na jej obecność. Rzucał w jej stronę
szybkie ukradkowe spojrzenia, kiedy krzątała się po kuchni.
Jeszcze przed chwilą miała na sobie jego kombinezon. Ten
kombinezon był na niej, ocierał się o jej ciało... Lepiej o tym
nie myśleć.
Usiedli w milczeniu i z apetytem zabrali się do smacznego
posiłku. Meg pomyślała, że dziewczynę, która złapie tak dobrze
gotującego mężczyznę na męża, czeka wspaniały los. Ale to nie
będzie ona.
- Bułeczki upiekła moja babcia.
- Są akurat pyszne.
- Umie pani piec ciasto?
- Nie mam o tym zielonego pojęcia - skłamała.
Milczał. Aha, szuka kogoś, kto by mu gotował... Z pewnością
tym kimś nie będzie ona.
- Dobrze, że przygotowałem kolację. Była pani głodna.
- Bardzo mi smakowało. - Błyskotliwa rozmowa. Ale napra
wdę jest bardzo miły... gdyby komuś na tym zależało. Ale jej nie.
To znaczy, że nie będzie z nim więcej latać. Musi to odłożyć aż
42
GWIAZDKA MIŁOŚCI
do czasu, kiedy wyjedzie z Hadley. Nie ma sensu nawiązywać
bliższej znajomości.
- Jak rozumiem, nie przyjechała tu pani na stałe - zagadnął.
-Nie.
- Ludzie tu są przyzwoici.
- Owszem.
- To po co pani ma stąd wyjeżdżać?
Była zdumiona, że jest taki bezpośredni w sposobie zadawa
nia pytań. Widocznie uważał, że na świecie nie ma miejsca
lepszego od Hadley. Hadley? Uśmiechnęła się.
- Ja jestem dziewczyną z miasta. Córy, to mój dawny przyja
ciel, pomógł mi parę lat temu w kłopotach. Chcę mu się zrewan
żować, dlatego wzięłam tę pracę przy organizowaniu przychodni
tu w Hadley. Jak ją rozkręcimy na dobre, to wyjadę.
- Nigdzie pani nie znajdzie przyzwoitszych ludzi.
- Okazali mi wielką życzliwość. - Mówiła w sposób bar
dzo oględny. Nie wspomniała, jacy byli wścibscy, jacy cieka
wi wszystkiego, co jej dotyczyło. I jak czasami z trudem tylko
powstrzymywała się, żeby im nie odpowiedzieć niegrzecznie.
Czy byli solą ziemi, czy nie, cechowało ich w gruncie rzeczy
prostactwo.
- Oczywiście - przyznał wspaniałomyślnie - żółwie uważa
ją, że tu rządzą.
- Żółwie? - zapytała ostrożnie.
Skinął głową.
- Ci starzy z rynku. Oni tu ustanawiają pewne reguły. Wszę
dzie panuje przekonanie, że to stare kobiety wszystkim trzęsą,
i może tak jest gdzie indziej, ale nie w Hadley. Tutaj od tego są
starzy mężczyźni. A najgroszy z nich to Dan Seymore.
Roześmiała się. Jethro nazywał ich żółwiami. Doskonałe! Ten
człowiek nie jest stracony. Ma wyobraźnię. Tak, i uwielbia latać
tym swoim maleństwem.
Jej śmiech prawie go zaskoczył. Jethro chłonął jego dźwięk.
Kiedy to ostatni raz w tym domu rozbrzmiewał śmiech kobiety?
JASEŁKA 43
Nawet nie pamiętał, czy Betsy w ogóle kiedykolwiek śmiała się
głośno. Próbował to sobie przypomnieć.
- Chyba już pani mówiłem, że byłem kiedyś żonaty.
Megan nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc po prostu
skinęła głową potwierdzając, że tak, że już mówił.
- Nie cierpiała tego miejsca. - Rozejrzał się dokoła, nie mógł
tego zrozumieć nawet teraz.
Megan też rozejrzała się po domu.
- Nie potrafiła myśleć perspektywicznie. Każde niepowo
dzenie urastało do rozmiarów tragedii, każde osiągnięcie to było
za mało. Czuła się tu na wsi jak w klatce. - Mówiąc o tym, był
wyraźnie wzburzony.
- Ludzie są różni - powtórzyła Megan.
- Czy została pani kiedyś porzucona?
Nie powinna była się dziwić jego bezpośredniości, od prze
szło miesiąca zarzucano ją podobnymi pytaniami. Rzuciła w jego
stronę puste spojrzenie.
- Czemu pan pyta?
- Chyba pani rozumie.
Rozmowa ta budziła przykre wspomnienia i Meg nie miała
ochoty jej kontynuować.
- Mam na myśli tylko to, że ludzie bywają różni. Do tego
wniosku prędzej czy później dochodzi każdy w moim wieku.
- Taak - powiedział rozbawiony. - W pani wieku... czyli już
kawał czasu.
- Owszem, dość długo. - Wstała. - Widzę, że ma pan maszy
nę do zmywania naczyń.
- Kupiłem dla Betsy. Zawsze ją ta praca męczyła.
- A co ona takiego robiła?
- Gotowała, sprzątała, zajmowała się kurczętami, dopóki się
ich nie pozbyłem.
- Wydawało mi się, że słyszałam gdakanie kury.
- Znów mam parę kur od zeszłego roku. Brakowało mi piania
koguta rano.
44 GWIAZDKA MIŁOŚCI _ _ |
Tak, Jethro to niewątpliwie ciekawy człowiek. I to, że starych
mężczyzn z miasteczka nazwał żółwiami, to było coś, czego by
się nigdy po nim nie spodziewała. Odsunęła jednak tę myśl
i zręcznie włożyła talerze do maszyny.
- O rany, ale pani jest szybka.
Zaczęła się zastanawiać, dlaczego ją uznał za taką szybką, ale
sprowokowałoby to dalszą rozmowę o jego byłej żonie, a Megan
nie chciała o niej słuchać. Spytała tylko:
- Czy to... Betsy meblowała ten dom?
- Nie, mój wuj. Wszystko to obstalował według katalogu.
Meble są wygodne, choć może niezbyt ciekawe. Betsy nie cier
piała tego domu.
- Będę musiała wracać. - Megan miała już dość Betsy.
- Tak. Cieszę się, że zgodziła się pani zjeść ze mną kola
cję. Było bardzo przyjemnie. Dam pani katalog tych samolo
tów. Niech pani sobie jakiś wybierze, a ja pani pomogę go
złożyć.
- To bardzo miło z pana strony, ale widzę, że to nie taka
prosta sprawa. Myślę, że jeszcze trochę poczekam. W każdym
razie lot był bardzo przyjemny. Dziękuję. I jest pan wyjątkowo
dobrym kucharzem... jak na mężczyznę. - Był tak cholernie
pewny siebie w kwestii przewagi mężczyzn nad kobietami, że
nie mogła sobie odmówić tej złośliwości.
- To proszę mi pokazać, jak gotują kobiety.
Mogła się tego spodziewać. Ugryzła się jednak w język, żeby
nie pomyślał, że jest zarozumiała, i tylko się uśmiechnęła.
- Touche..
- To jest dotknięcie przeciwnika bronią. Nie o to mi chodziło,
tylko o to, żeby pani zrewanżowała mi się jakimś daniem.
Może i nie jest wyrobiony, ale za to jest bystry.
- Byłby pan przerażony.
- Niech pani spróbuje. - Spojrzał na jej ciało, ale szybko
odwrócił wzrok. - Mam magnetowid. Może chciałaby pani obej
rzeć jakiś film?
JASEŁKA
45
- Nie, dziękuję. Muszę wracać. Przykro mi, że wyciągam
pana do miasta. Wiem, że teraz, podczas żniw, jest pan w polu
całe dnie, a wieczory są krótkie.
Powiedział wesoło, żeby rozwiać jej skrupuły:
- Nic nie szkodzi. Wieczór jest piękny.
Chyba nie będzie jej proponował, żeby gdzieś poszli... do
parku? Jest za stary na takie rzeczy. Przysięgła sobie, że jak już
wreszcie dostanie się do miasta, to nigdy się stamtąd nie ruszy,
chyba że własnym samochodem. Tylu jest swatów w Hadley,
czyżby i jemu spodobał się ten pomysł? Nie, wykluczone.
- Gdyby była burza śnieżna, to jest tu bardzo dużo miejsca.
Mogłaby pani zostać. - Sam był zaskoczony tym, co mówi. Ale...
- Mało prawdopodobne. To dopiero wrzesień. We wrześniu
nie zdarzają się śnieżne burze. - Spojrzała na niego z wyższością.
Uśmiechnął się do niej z wdziękiem i mruknął:
- Psiakość.
A ją przeszyła w tej chwili najsilniejsza z błyskawic. Niesa
mowite.
Jethro, jak gdyby budząc się z transu, powiedział:
- Dobrze. - Jakby to w ogóle cokolwiek znaczyło. - Ja po
prowadzę.
Megan poczuła się speszona. Czy uważa ją za taką namolną,
że będzie się upierała przy prowadzeniu?
Wyszedł pierwszy, ale przytrzymał dla niej drzwi. Lady zosta
ła na ganku żegnając Megan rozbawionym spojrzeniem, Megan
odwzajemniła się jej ironicznym spojrzeniem.
Wsiedli do niewielkiego czerwonego samochodu i Jethro ru
szył w milczeniu drogą zalaną księżycowym blaskiem. W samo
chodzie panowała dziwna cisza. Żadne z nich się nie odzywało.
Podjechał pod przychodnię, wysiadł i nawet nie zdążył jej otwo
rzyć drzwiczek, tak szybko wymknęła się z samochodu. Znikając
w domu zawołała tylko:
- Dziękuję bardzo.
- Bardzo proszę - odparł i stał dalej.
46 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku, po
czym poszła na górę i wyjrzała z półpiętra na dół. Nadal stał na
chodniku patrząc w górę. Zobaczył ją i podniósł zabandażowaną
rękę na znak, że ją dostrzega. Złapana na gorącym uczynku
myślała, że zapadnie się pod ziemię. Po co wyglądała?
Szykując się do spania, była poirytowana. Nie zdawała sobie
sprawy, dlaczego jest zła, ale wyraźnie czuła się niespokojna
i zniecierpliwiona. Najpierw zaczęła szorować zęby, potem ener
gicznymi ruchami wyszczotkowała włosy, a na koniec wzięła
prysznic, myjąc się zawzięcie. Czyżby była zła?
Wytarła się z pewnym roztargnieniem, usiłując zgłębić przy
czyny swego zachowania. W żadnym razie nie powinna myśleć
o romansie z tym mężczyzną. A Jethro, to typowy mężczyzna.
Zresztą zupełnie do siebie nie pasują. Z nim byłaby nieszczęśli
wa. Tylko patrzeć, jak i on stanie się jednym z tych żółwi z placu
przed sądem, którzy całej okolicy narzucają swoje rządy. Tak,
z pewnością. Jethro Hanna zostanie jednym z nich.
Rozdział szósty
Minął prawie tydzień, a Jethro nie odezwał się do Megan
Denerwowało ją, że nie ma okazji spotkać się z nim i potrakto
wać go z chłodną rezerwą. Ćwiczyła w lustrze lekceważące spoj
rzenia i za pomocą szczoteczki znęcała się nad swoimi olśniewa
jąco białymi zębami. Trudno jednak odtrącić kogoś nieobecnego.
Bez żadnych zapowiedzi, na początku października, nadeszła
pierwsza jesienna burza. Prognoza pogody mówiła o częścio
wym zachmurzeniu. Mówiono też o burzy, ale miała ona ominąć
północną Indianę. Nadeszła, jak każda przykra niespodzianka:
groźna, gwałtowna, z atakami gradu i ulewnego marznącego de
szczu.
Wszyscy mieli tego dosyć. Część nie zebranych plonów uleg
ła zniszczeniu. Najlepszą kołdrę Susie Fillmore wiatr zerwał
ze sznura i wszelki ślad po niej zaginął.
JASEŁKA
47
Ludzie chodzili skwaszeni i właśnie wtedy rozległ się alarm.
Rozbił się samolot Pilotowi nie można było nic zarzucić. Kto mógł
przypuszczać, że burza będzie aż tak gwałtowna? Ktoś jednak do
strzegł co się stało i Jethro pojechał na miejsce wypadku.
Później zgłosił się do przychodni, do Megan, z małym zawi
niątkiem. Był bardzo zdenerwowany. Wskazał głową, że ma za
nim iść, i ruszył w stronę jednego z gabinetów lekarskich. Tam
stanął wyczekująco.
- Co to takiego? - Zmarszczyła brwi.
Usta zaczęły mu drgać jak małemu chłopcu. Przełknął i raz
jeszcze potrząsnął głową, po czym zamrugał oczami i rzekł krótko:
- To Pete. Nie żyją. Zginęli oboje, i Pete, i Christy. Christy
powiedziała: "Zajmij się Pete'em", ale on już nie żył. - Jethro
zrobił bezradny gest, a następnie wskazał ręką na stół: - Dawido
wi nic się nie stało. Był w poduszkach. Niech go pani zbada.
Megan spojrzała na stół i zobaczyła, że zawiniątko się rusza.
Z duszą na ramieniu, ostrożnie zdjęła z małego kołderkę, przera
żona myślą o tym, co może pod nią zobaczyć. Dawid popatrzył
na nią uważnie i bardzo szeroko ziewnął. Potem poruszył buzią
i rozejrzał się dokoła, mrużąc oczy w jaskrawym światłe. Miał
dwa miesiące.
- Czy może tu na razie zostać? - spytał Jethro.
- Oczywiście.
- Zorganizuję coś i potem po niego przyjadę.
- Może tu zostać. Niech się pan o niego nie martwi.
- Taak. Byłoby bardzo dobrze, gdyby się nim pani zajęła,
dopóki nie znajdę kogoś do opieki.
- Nie ma sprawy, Jethro. Mały może tu być. Będę na niego
uważała. Niech pan teraz nie zawraca nikomu głowy. Wszystko to
można jakoś załatwić. Nie ma pośpiechu. - Widziała, jak ciężko
Jethro to przeżywał. Zauważyła, że głos jej zmiękł, gdy mówiła:
- Jest mi bardzo przykro z powodu Pete'a i Christy...
- O, Boże, Megan...
- Wiem, że pan ich bardzo lubił.
48
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Obiecałem im, że się zajmę Dawidem. - Jego głęboki zwy
kle głos brzmiał teraz dziwnie piskliwie. - Ale nigdy nie przypu
szczałem, że będzie taka potrzeba.
- Niech pan się tym teraz nie martwi. - Starała się złagodzić
przynajmniej tę jedną troskę. - Nie ma pośpiechu. Dawidowi
będzie tu dobrze. Umiem się obchodzić z niemowlętami, jakoś
się to wszystko zorganizuje, niech tylko minie pierwszy szok
Czy mogę jeszcze w czymś panu pomóc?
Miała na myśli sprawy związane z Pete'em i Christy. Jethro
jednak wziął to dosłownie. Podszedł do niej chwiejnym krokiem,
objął ją i drżąc ze smutku niezdarnie przytulił się do niej.
Megan ogarnęło nieoczekiwane uczucie wzajemności. Jej
ramiona same się ku niemu wyciągnęły. Obejmowała go gła
szcząc po plecach i szepcząc słowa pociechy. Jej łzy, zawie
szone na rzęsach, pociekły na policzki. Śmierć tamtych dwoj
ga była straszną tragedią, ale Meg przede wszystkim współ
czuła Jethrowi.
Głos mu drżał, gdy zwrócił się do niej:
- Bawiliśmy się razem w sadzawce na wsi jeszcze jako dzieci
- rzekł drżącym głosem. - Znaliśmy się od urodzenia.
- Tak - szepnęła.
- Christy bardzo kochała Pete'a.
- Tak.
- Myślałem, że Betsy będzie taka jak Christy.
Megan zrozumiała wtedy, że Jethro zawsze zazdrościł Pete'o-
wi. A teraz, gdy Pete i Christy nie żyli, odczuwał wyrzuty sumie
nia z powodu tej zazdrości. Przekonała się, jak bardzo Jethro jest
wrażliwy, i delikatnie głaskała go po plecach.
- Mam okropny katar.
- Proszę.
Sięgnęła po pudełko z chusteczkami jednorazowymi, dała mu
kilka i razem patrzyli na Dawida, który oglądał swoje małe łapki,
nie mogąc jednej oderwać od drugiej.
Jethro wytarł nos.
JASEŁKA
49
- Ja naprawdę nigdy nie płaczę - mówił przez zaciśnięte
zęby. Po chwili przyznał się: - No, może raz mi się zdarzyło,
kiedy umarł wujek. I kiedy Red wpadł pod samochód - dodał. -
I kiedy... wygląda na to, że jestem mazgaj.
- Wcale nie.
- Czy to ci przeszkadza?
Teraz ona wyjęła chusteczkę.
- Nie.
- Prawie ich nie znałaś. Czy płaczesz ze względu na Dawida?
Ja się nim zajmę. Chcę, żebyś to wiedziała.
- Jestem jego matką chrzestną.
- Tak, ale ja jestem jego ojcem chrzestnym, a on jest chłopcem.
- Jakoś to sobie ułożymy.
- Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Wyglądali jak kukły
w pozorowanym wypadku. Wiesz, takim do celów ćwiczebnych.
To nieprawdopodobne.
- Wiem.
- Nie potrafiłem nic powiedzieć Christy. Powiedziałem tyl
ko: „Nie martw się". - Bezradnie machnął ręką. - Że też musia
łem tam być.
- Nic lepszego nie można było powiedzieć.
- Nigdy bym nie uwierzył, że będę się musiał w ten sposób
zajmować ludźmi tak bliskimi. To było okropne. Nic się nie dało
zrobić. Próbowałem. - Głos mu drżał. Odwrócił się, odetchnął
głęboko i zaczął chodzić w kółko. Po chwili znów się do niej
zbliżył. - Cieszę się, że tu jesteś.
- Tak.
- Nie było do kogo ust otworzyć.
Z holu na dole jakiś starczy głos zawołał głośno:
- Jethro!
Jethro wyjaśnił spokojnie:
- To Dan Seymore.
Zwróciła się ku drzwiom, a potem spojrzała na niego.
- Powiem mu.
50
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Jethro skinął głową, miał napiętą twarz i wielki smutek
w oczach. Pochylił się nad dzieckiem i rzekł łagodnie:
- Jestem przy tobie. Nic się nie bój. Zajmę się tobą.
Całe miasteczko było pogrążone w żałobie, zwłaszcza że Pe-
te'owie nie mieli żadnych krewnych. Ogromnie przykro, gdy
giną młodzi ludzie, ale jeszcze gorzej, gdy nie ma rodziny, która
by się wszystkim zajęła. A do tego jeszcze Dawid.
Wieczorem, następnego dnia po pogrzebie, Jethro stanął pod
drzwiami Megan i zadzwonił.
Dzwonek obudził małego. Na dworze było ciemno. Megan
wyjrzała z połpiętra i widziała, jak Jethro cofnął się, żeby mogła
zobaczyć, kto przyszedł.
Zeszła na dół i otworzyła drzwi.
- O co chodzi?
- Jak się czuje Dawid? Zdrowy?
- Tak. Córy przyjechał zaraz pierwszego dnia i go zbadał,
i wczoraj po pogrzebie też go obejrzał. Jest całkowicie zdrów.
Nic mu się nie stało. Żadnych problemów. Je jak mały prosia
czek, a śpi jak... kamień. - O mało nie powiedziała, jak zabity",
ale w porę ugryzła się w język.
- Słyszę, że popłakuje. Czy mogę go zobaczyć?
- Bardzo proszę.
Jethro ruszył po schodach przed nią; szedł z widocznym zmę
czeniem. Był brudny po całodziennym sprzęcie kukurydzy.
- Jadłeś coś? - spytała.
- Nie. Wstąpię do jakiegoś baru.
Był to stary miejscowy dowcip. Miasto było znane z tego, że
jest prawdopodobnie jedyną miejscowością na całej półkuli pół
nocnej, w której nie ma baru McDonalda.
- Mogę ci zrobić kanapkę - zaproponowała, zastanawiając
się, czy ma dosyć chleba.
- Dobrze. - Jethro podszedł do łóżeczka ustawionego w po
koju Megan. - Nic ci nie jest? - pochylił się nad dzieckiem.
JASEŁKA
51
Stojąc w drzwiach Megan dostrzegła, że Dawid przestał pła
kać i spojrzał na Jethra, który spytał z czułością:
- Płaczesz za mamą, co?
Dawid słuchał i nieustannie machał rączkami.
- Wiem, że chcesz, żeby cię wziąć na ręce, ale ja jestem
okropnie brudny. Poczekaj tylko, aż się umyję, to cię zaraz wez
mę. Wiem, że tęsknisz za mamą i tatą. Ale teraz ja jestem przy
tobie. Nie musisz się o nic martwić.
Jethro poszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Megan
z kuchni słyszała szum prysznica. Ogarnęło ją dziwne uczu
cie: uzmysłowiła sobie, że Jethro bierze prysznic! Stoi tam,
w jej łazience, nagi. Patrząc w przestrzeń mogła myśleć tylko
o tym.
Wyszedł w czystej białej koszulce z krótkimi rękawami
i w dżinsach, włosy miał jeszcze mokre. Koło drzwi na podłodze
położył tobołek - były to jego brudne rzeczy. Potem wyszedł, po
chwili wrócił z dzieckiem w ramionach i usiadł przy stole.
Megan powiedziała karcąco:
- Brałeś prysznic?
Nie zwracając na nią uwagi Jethro zabawiał dziecko: a to
wydawał najróżniejsze odgłosy, a to łaskotał małego w policzek
swoim olbrzymim palcem.
- Tak - odparł z całą swobodą. - Wiedziałem, że Dawid
będzie w łóżeczku, pewnie czyściutki, wykąpany, więc...
Prychnęła z ironią:
- P e w n i e czyściutki...
- ... więc musiałem wziąć prysznic, bo się bałem, że mi
zrobisz piekło, gdybym go dotknął spocony i brudny.
- Pewnie, że bym zrobiła - przyznała nadąsana.
- Bardzo dobrze się nim opiekujesz.
- Dawid jest zdrowym dzieckiem.
Postawiła przed nim talerz pełen kanapek i szklankę mleka
i patrzyła z podziwem, jak to wszystko znika. A potem jeszcze ze
zdumieniem stwierdziła, że znikły również ciasteczka i dolewka
52 GWIAZDKA MIŁOŚCI
mleka. Nie widziała nic podobnego od czasu, kiedy jej młodszy
brat miał osiemnaście lat.
Jethro najadł się, oparł wygodnie i westchnął. Przez chwilę
w milczeniu przyglądał się Megan.
Nie wiedziała, czy chce z nią rozmawiać, czy mu wystarczy
samo jej towarzystwo. Na wszelki wypadek nie odzywała się,
postanowiła jemu zostawić inicjatywę. Dawid spał spokojnie.
Jethro wziął go troskliwie na ręce, potrzymał chwilę i zaniósł
z powrotem do łóżeczka. Rozejrzał się po pokoju Megan. Zwró
cił uwagę na jego kolorystykę: nasturcje na orzechowej komo
dzie z marmurową płytą, kołdra żółto-pomarańczowa w brunatne
cętki. Jak tu ślicznie - pomyślał.
Podszedł do drzwi i Megan cofnęła się, żeby go przepuścić do
living roomu. I tu było bardzo kolorowo. Poduszki na kanapie,
miła, ciepła atmosfera.
Spojrzał na Megan. Cały czas miała się na baczności. Uśmiech
nął się do niej, lecz czul się jak bezpański pies, którego ktoś wyrzucił
z domu. Jej twarz nie zmieniła wyrazu. Ktoś nadużył jej zaufania.
- Jestem zmordowany - powiedział. - Będę już uciekał. Jak
byś czegoś potrzebo wała, to zadzwoń. Mam automatyczną sekre
tarkę. A jakby było coś nagłego, to jest brzęczyk. - Poklepał
aparat. - Dobranoc, Megan.
- Dobranoc - odpowiedziała i ze szczytu schodów patrzyła,
jak schodzi na dół i otwiera drzwi frontowe. Sprawdził zamek,
a potem, stojąc w świetle latarni na dworze, spoglądał w jej stro
nę jeszcze przez chwilę.
- Dziękuję. Musiałem być dzisiaj z tobą - rzekł i ruszył przed
siebie.
Co za dziwny człowiek. Drażnił ją od momentu, kiedy zoba
czyła go po raz pierwszy - wtedy, kiedy pilnowała przeprowadz
ki. Patrzyła, jak odjeżdża ciężarówką w ten powolny sposób,
charakterystyczny dla niektórych mężczyzn. A potem poród
Christy... Tak, Christy. Megan stała wciąż w oknie. Smutne.
JASEŁKA
53
Weszła do kuchni, żeby posprzątać, i zauważyła, że zostały już
tylko okruchy ciastek i chleba. Poszła do łazienki wziąć prysznic
i kiedy stała pod ciepłym strumieniem wody, uświadomiła sobie
nagle, że dokładnie tu, w tym samym miejscu, niedawno był on:
zupełnie nagi. Tak. Jej oddech stał się urywany, a na twarz wystąpił
rumieniec. Nie przypuszczała, że jest tak źle wychowany. Po prostu
i zwyczajnie wszedł do jej mieszkania - mieszkania obcej osoby -
i jakby nigdy nic wziął sobie prysznic. Nie ma zielonego pojęcia
o tym, co można, a czego nie można. Jakie to niegrzeczne, pomyśla
ła, a jej ręce przerwały namydlanie ciała.
Megan powróciła do rzeczywistości. Szybko skończyła my
cie, wytarła się do sucha ręcznikiem i włożyła swoją zwykłą za
dużą koszulkę i stare bawełniane majteczki. Zwichrzyła włosy
w zaparowanym lustrze; były wilgotne i mogły udawać, że są
długie i niesforne. Miał czelność powiedzieć, że Meg to dla niej
za krótkie imię i że włosy też ma za krótkie. Kto go o to pytał?
Zgasiła światło i poszła do sypialni. Dawid spał słodko, jak
przystało na takiego malca. Spokojnie. Bezpiecznie. Przy niej.
Rozdział siódmy
W małym Dawidku Megan znajdowała rekompensatę za
wszystkie swoje frustracje. Nie chciała już żadnego mężczyzny,
ale fakt, że szansa posiadania własnego dziecka w osobie Dawida
tak bardzo ją cieszy, trochę ją przerażał. Opieka nad dzieckiem
sprawiała jej taką przyjemność, że aż miała wyrzuty sumienia.
W każdym razie wystąpiła z wnioskiem o adopcję, w trybie jak
najszybszym.
Spodziewała się pewnych przeszkód ze strony władz, ale
dowiedziała się, że jest bardzo dużo samotnych osób przysposa
biających dzieci. Nie należało to do rzadkości. Nawet Dan Sey-
more zgłosił się jako świadek na okoliczność kwalifikacji moral
nych Megan, zanim jeszcze wystąpiła z wnioskiem. Phyllis Low-
man z wydziału rodzinnego w sądzie powiedziała:
54 GWIAZDKA MIŁOŚCI
- O, Dan Seymore udzielił już pani swojej rekomendacji. -
Phyllis uśmiechnęła się. - I wiele innych osób też. Ale Dan byl
pierwszy.
Megan zrobiła coś, na co nie ważyła się przed nią żadna inna
kobieta: wyszła śmiało na plac przed budynkiem sądu, gdzie
wśród innych starych żółwi siedział w jesiennej mgiełce Dan
Seymore, i powiedziała:
- Bardzo się cieszę, że pan poparł mój wniosek o przysposo
bienie Dawida.
Poplecznicy Dana nie zerwali się na równe nogi, ponieważ juź
dawno postanowili, że żadnej kobiecie, która bez eskorty odważy
się wejść na plac przed sądem, ten zaszczyt nie będzie przysługi
wał. Dan wstał, mocno ujął Megan pod rękę i poprowadził ją na
drugą stronę ulicy.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Być matką chrzestną to
zobowiązujące. Ale pani będzie dobrą matką. - Jego starczą,
pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech.
- Przed ukończeniem studiów zrobiłam specjalizację z pe
diatrii. Mam przygotowanie.
- Wiem, wiem - zapewnił ją Dan.
Megan pomyślała, że pewnie zna wszystkie jej skazy, pie-
przyki i kurzajki. Miał czas, żeby zaspokajać swoją ciekawość.
Ze swojej strony ulicy Megan patrzyła, jak stary wlokąc nogi
wraca do swojej ławki i jak samochody się zatrzymują, żeby go
przepuścić. Wszystko pięknie, dopóki są wokół sami swoi, Dan
nie miał wątpliwości, że ruch się zatrzyma. A co by było, gdyby
się trafił obcy kierowca?
Obcy? Megan ze zdziwieniem stwierdziła, że już uważa sie
bie za tutejszą. A to przecież dopiero październik. W Hadley była
zaledwie od sierpnia, a już się uważała za tutejszą. Śmieszne.
Tego wieczora Jethro znowu przyjechał zobaczyć Dawida.
I niech go licho, znów przywiózł czyste rzeczy i wziął prysznic,
zupełnie jakby był domownikiem. Wymyty, w dżinsach i koszul
ce z krótkimi rękawami, wziął z łóżeczka śpiącego Dawida,
JASEŁKA
55
przyniósł go do kuchni i usiadł przy stole. Tuląc dziecko do piersi
spoglądał na Megan.
- Co masz dla mnie dzisiaj? - Uśmiechnął się.
Całe szczęście, że zdążyła odnowić swoje zapasy chleba i cia
steczek.
Wychodząc spytał:
- Jutro jest środa, masz wolne? Może byś wzięła małego
i przyjechała. Zrobilibyśmy sobie piknik nad sadzawką? Weź
kostium kąpielowy, jeżeli chcesz popływać, a bez kostiumu się
wstydzisz. Dawid może być na golasa. Po takich upałach woda
jest ciągle jeszcze ciepła na płyciznach. Wracam z pola około
wpół do pierwszej. Przygotuję herbatę, ser, kiełbaski i bułeczki.
A ty przywieź to, na co masz jeszcze ochotę. Dobrze?
Zgodziła się zupełnie bez sensu.
Nazajutrz Megan położyła Dawida na stole kuchennym
i przygotowała masę pysznego jedzenia. Mężczyzna pracujący
tak ciężko jak Jethro nie może żyć samymi hot dogami i bułecz
kami. Co to, to nie.
Bez pośpiechu załadowała wszystko do samochodu i pojecha
ła przez bajecznie kolorowy jesienny krajobraz. Którego zresztą
prawie nie dostrzegała. Była z lekka podniecona. Ale właściwie
dlaczego? Wytłumaczyła sobie, że to pierwsza wycieczka Dawi
da wprawiła ją w takie podniecenie.
Jethro umówił się z nią o wpół do pierwszej, ale przyjechała
trochę wcześniej. Sadzawki na farmach mają zastosowanie prze
ciwpożarowe, znajdują się więc zwykle nie opodal domu. Był to
naturalny staw obrośnięty najrozmaitszymi drzewami i krzewa
mi. Megan podziwiała bogactwo jesiennych kolorów, ich zesta
wienia i kontrasty.
Przybiegła Lady i uśmiechnęła się do Megan; tym razem jed
nak podeszła blisko, uniosła głowę i kładąc uszy po sobie, z przy
mkniętymi oczyma, czekała, żeby ją pogłaskać. Megan, która
bardzo przestrzegała higieny ze względu na dziecko, podzięko-
56
GWIAZDKA MIŁOŚCI
wała psu za uprzejmość, ale nie skorzystała z propozycji. Lady
skwitowała to śmiechem.
Megan kazała jej pilnować dziecka, które obserwowało liście
nad głową, sama zaś zajęła się wypakowywaniem z samochodu
uczty na sześć osób. Rozłożyła obrus, rozrzuciła wypełnione
prawdziwym pierzem haftowane poduszki i ustawiła własnej ro
boty niebieski wazon, wykonany na kursie robót ręcznych, który
napełniła mnóstwem chryzantem.
Było samo południe. Wszystko gotowe. Zostało jeszcze pół
godziny.
Wsłuchiwała się w ciszę i patrzyła na drzewa. Wypełniał ją
spokój, którego nigdy dawniej nie zaznała. Był to prawdziwy
dzień babiego lata. Niesamowicie barwny. Istny cud. Kiedy od
wróciła się w stronę sadzawki, zobaczyła wychodzącego z niej
nagiego mężczyznę.
Był to Jethro. Stał przez chwilę, a potem zaczął iść przez
płytką wodę, która sięgała mu tylko do pół łydki. Zatrzymał się
patrząc na wodę z takim samym zachwytem jak Megan. Ocieka
jący wodą, na wpół odwrócony, wyglądał wspaniale.
Megan nie mogła oderwać od niego oczu; stała w osłupieniu,
z otwartymi ustami, ledwie oddychając. Był piękny.
Odwrócił się z wolna i spojrzał na nią. Oczy Jethra zabłysły ze
zdumienia. Dziewczyna gapiła się z zapartym tchem; przypomi
nało to kontakt fizyczny. Jethro uśmiechnął się lekko i rzekł:
- O, wcześnie przyjechałaś. - A potem błyskawicznie, ze
zręcznością, której Megan się po nim nie spodziewała, pochwycił
wiszący na krzaku ręcznik i przepasał się nim.
Megan w dalszym ciągu zachowywała się jak dziecko do
tknięte w samo południe lunatycznym snem, gdy tymczasem
Jethro jakby nigdy nic przyszedł na przygotowaną przez nią
ucztę. Przykucnął i, ryzykując, że ręcznik opadnie, wyciągnął
rękę, żeby dotknąć policzka obserwującego ich w milczeniu Da
wida, po czym uniósł się bez wysiłku i pochylił, żeby złożyć
JASEŁKA
57
delikatny pocałunek na rozchylonych ustach zahipnotyzowanej
Megan.
- Nigdy nie widziałaś nagiego mężczyzny?
- Ja... - Parę kropel wody skapnęło z jego włosów i
otrzeźwiło ją. - Nie spodziewałam się ciebie tak szybko.
Roześmiał się gardłowo.
Był to dźwięk bardzo niski i tak bardzo zmysłowy, że prze
szedł ją dreszcz. Właśnie wtedy Megan doszła do ostatecznego
wniosku, że Betsy musiała być głupia, skoro opuściła mężczyznę
o takim uroku osobistym. Intuicyjnie stwierdziła ze zdumieniem,
że nikt w całym Hadley nie ma pojęcia, kim jest naprawdę Jethro
Hanna. Na pozór wyglądał normalnie. Gdyby jednak potrafili go
zrozumieć, wiedzieliby, ile jest naprawdę wart ten mężczyzna
latający własną awionetką.
Jethro tymczasem zainteresował się zawartością różnych po
jemników. Z uśmiechem wziął soczyste udko kurczęcia i zaczął
ogryzać. Potem wstał i raz jeszcze pocałował ją prosto w usta.
Patrzyła, jak oblizuje wargi, jakby to widziała po raz pierwszy.
- Idziesz popływać? - zapytał.
I tylko surowe wychowanie, jakie odebrała, sprawiło, że Megan
całą siłą woli powstrzymała się przed chęcią zerwania z siebie ubra
nia i zwabienia go do wody. Fakt, że coś podobnego w ogóle przy
szło jej do głowy, wstrząsnął nią, ale w bardzo dziwny, podniecający
sposób. Gdyby rzeczywiście tak się zachowała, to co on by zrobił?
Ogromnie ją kusiło, żeby się dowiedzieć.
Ale pod nakazem owego surowego wychowania, Megan dwu
krotnie potrząsnęła głową; ten ruch był jednak powolny, jakby
mogła zmienić zdanie - albo już je zmieniła.
Uśmiechnął się do niej, a Meg zrozumiała, skąd Lady nauczy
ła się tego domyślnego uśmiechu. Powiedział przymilnie:
- Zajmę się dzieckiem. Woda jest wspaniała - dodał zachęca
jąco i zaczął ściągać małemu koszulkę i pieluchy.
- Bierzesz go do wody? - Wiedziała, że sadzawki są na ogół
błotniste.
58 GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Oczywiście. To też chrzest, choć innego rodzaju. Jak raz się
zanurzy w sadzawce, stanie się prawdziwym współmieszkańcem
farmy.
Roześmiała się.
Jethro wstał z uśmiechem.
- No, śmiało-zachęcił ją.
Poddała się. Odpięła portfełową spódnicę, ściągnęła bluzkę
bez rękawów i odrzuciwszy je na bok, w samym tylko kostiumie
kąpielowym, pobiegła tam, gdzie było głębiej i gdzie mogła od
bić się i popłynąć. Po chwili zawróciła, myśląc tylko o tym, kiedy
on... zrzuci ręcznik.
Figa z makiem! Jethro już był w wodzie, z małym, który chla
piąc dokoła popiskiwał i śmiał się uszczęśliwiony. Grzmot rados
nego śmiechu Jethra spowodował, że Dawid szeroko otworzył
oczy. Jethro wiedział, jak trzymać malca: jedną ręką podtrzymu
jąc główkę dziecka, drugą złapał go mocno za udo, spokojny, że
w ten sosób małe ciałko mu się nie wyśliznie.
Megan podniecona nagością Jethra, podpłynęła do nich, ale
nie za blisko.
Spojrzał na nią i powiedział:
- Teraz już jesteś tutejszą dziewczyną.
- Jestem dziewczyną miejską - odparła żartem.
Jethro nie spuszczał z niej oka.
- Świeżo ochrzczona obywatelka miasta Hadley.
Roześmiała się słuchając, jak śmiech odbija się od powierzch
ni wody; wiedziała, że żartuje. M i a s t a Hadley? Rzeczywiście.
Żartowniś. Teraz też: stał w wodzie niedaleko, nagi, jak go Pan
Bóg stworzył. Ta świadomość jakoś dziwnie ją podniecała. Daw
niej mężczyźni też ją pociągali, ale nigdy w ten sposób.
I nic dziwnego. W tym słabo zaludnionym okręgu niewielu
było młodych mężczyzn. Od jej przyjazdu minęły trzy miesiące,
a ona nie spotkała tu żadnego mężczyzny w swoim wieku, który
byłby interesujący. Jethro zaś robił wrażenie niewrażliwego na
wdzięki kobiet, co spowodowało, że Meg straciła czujność.
JASEŁKA 59
Tak, to prawda, że nie chciała innego mężczyzny. Jeden wy
starczy raz na zawsze. Ale Jethro okazał się bardziej skompliko
wany, niż się w pierwszej chwili wydawało. Myśl, żeby go lepiej
poznać, była dziwnie nęcąca. Jak on do tego doprowadził?
Dopłynęła do płytkiego miejsca i stanęła na piasku. Odwróci
ła się, żeby coś do niego powiedzieć, ale zauważyła, że Jethro jest
bardzo blisko i że wynurza się z wody, więc szybko odwróciła
głowę. Dlaczego nie potrafiła być tak swobodna jak on? To
przecież on był nagi. Mimo to, wychodząc z wody na porośnięty
krzakami brzeg, miała spuszczone oczy.
Wzięła swoje rzeczy i nie oglądając się poszła do samochodu,
by zamienić mokry kostium na suchą bieliznę. Ubrana wróciła do
miejsca, gdzie leżał rozpostarty obrus piknikowy. Jethro, w czys
tych dżinsach i trykotowej koszulce z krótkimi rękawami, zręcz
nie przewijał Dawida. Zamiast krzyknąć: „Ubrałeś się!", spytała:
- Skąd umiesz przewijać dzieci?
- To jest w programie szkolenia. Oczywiście umiem roze
brać mężczyznę, ale umiem też rozebrać kobietę czy dziecko
i ubrać w strój ochronny. Opanowałem różnego rodzaju umiejęt
ności. Wymieniaj, co chcesz... - spojrzał na nią w sposób niesły
chanie prowokacyjny -... zrobię wszystko, czego sobie życzysz.
Jego słowa sprawiły, że znów poczuła się dziwnie podnieco
na. Zawstydzona, zaczerwieniła się, przygryzła dolną wargę
i spojrzała w bok. Ta wycieczka była chyba jednak wielkim błę
dem.
Jethro, który zjadł już kurczęta, badał teraz zawartość innych
pojemników z przysmakami. Były to: kukurydza w kaczanach,
pomidory z pieprzem, gorące bułeczki z masłem, tort czekolado
wy z grubą polewą. Jadł z apetytem nie szczędząc wyrazów u-
znania. Potrafił to docenić. Ależ ta jego była żona musiała być
głupia.
Wreszcie, najedzony, położył się na obrusie pośród resztek
uczty, z Dawidem na piersi, i smacznie zasnął.
60 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Co, w tak zaspokojonym mężczyźnie, tak się kobiecie pod
oba? Dlaczego jest to dla niej takie przyjemne? Megan syciła
oczy widokiem tego mężczyzny, z małym dzieckiem śpiącym na
jego piersi. I czuła wielkie wzruszenie.
Rozdział ósmy
Jethro obudził się z miłym uczuciem. Otworzył oczy i spoj
rzał w górę na rozpostarte nad nim gałęzie. Promienie słońca
rozmywały barwy podświetlonych liści. Z oddali dochodził cichy
warkot traktorów, słychać było leniwe brzęczenie pszczół i ła
godny szum liści. Cudowny dzień.
Jethro spojrzał na śpiące na jego piersi dziecko i położył mu
dłoń na pleckach. Potem odwrócił głowę i spojrzał na Megan.
Siedziała parę metrów od niego oparta plecami o srebrny
klon. Skrzyżowała nogi, ręce trzymała złożone spokojnie na
kolanach. Obserwowała go.
Jethro patrzył na nią inaczej. Nie odrywał od niej badawczego
wzroku. Łapał jej spojrzenia. A to, co odczuwali, było gorącą
rozmową bez słów.
- Chcę się z tobą kochać - rzekł.
Nerwowo oblizała wargi, a następnie odchrząknęła, żeby nie
zgodzić się zbyt pochopnie, i odpowiedziała:
- Wyjadę z Hadley, jak tylko skończę swoje zadanie. - Była
zdeprymowana tym, że nie powiedziała kategorycznego „nie".
- Gdybyś wyjechała, do końca życia żałowałbym, żeśmy się
nie kochali - rzekł powolnym, ochrypłym głosem.
Skąd on brał takie słowa? Słowa, które potrafią omamić ko
bietę, przekonać ją, że oddanie się mężczyźnie to tylko taki
zwykły ludzki odruch - żeby nie musiał czegoś żałować. Były to
słowa Jethra-pilota, Jethra-nagiego pływaka.
A czy ona nie będzie czegoś żałowała? Czy potrafi kochać się
z nim, a potem wyjechać? A jeśli się dowie, co znaczy być ko
chaną przez tak zdumiewającego człowieka, to czy będzie w sta-
JASEŁKA
61
nie się tego wyrzec? Zostawić go? Czy może tańczyć w płomie
niach i nie spalić się na popiół? Któż by przypuszczał, że Jethro
może stać się tak dręczącą pokusą?
Zdjął Dawidka z piersi i położył na boku, odwróconą miską
podpierając mu plecki. Po czym delikatnie, powoli położył głowę
na kolanach Megan,,wzbudzając w niej dreszcze rozkosznego
lęku.
Miała ochotę chwycić go za głowę, unieść kolana i przycisnąć
jego twarz do swoich piersi. Mocno podparła się rękami i ode
tchnęła głęboko dla uspokojenia.
Jethro patrzył, jak wciąga powietrze i jak to powietrze unosi
jej piersi, i w przypływie pożądania zamknął oczy. Kiedy je zno
wu otworzył, jego oddech był przyspieszony i trochę chrapliwy.
- Kochaj mnie - powiedział.
- Boję się.
- Mam dla ciebie zabezpieczenie.
W pierwszej chwili zdumiało ją to, ale potem uświadomiła
sobie, że przyszedł do niej ze swoim smutkiem. Że sprowadziła
go nie tylko chęć zobaczenia Dawidka. Powiedziała bardzo nie
śmiało:
- Myślę, że chyba nie.
- Dziś jest dzień miłości, dzień stworzony do tego, żeby tu
być i żeby się kochać. Takich dni jest niewiele. Spójrz tylko. Czy
nie chcesz stać się częścią natury? Wszędzie dokoła rozsypują się
nasiona. I ziemia je przyjmuje...
- Mówiłeś, że masz zabezpieczenie.
- Mam. Pozwól mi się kochać. Nie stanie ci się żadna krzyw
da. Będę się tobą opiekował.
Usiadł i delikatnie wziął ją w ramiona. Przyciągnął do siebie
z siłą, którą czuła w swoich rękach opartych na jego piersiach.
Pragnęła pocałunku; tylko pocałunku. Pozwoliła mu i... w za
chwyceniu straciła poczucie rzeczywistości!
Czuła, że on drży! Czyżby zrobiła aż tak silne wrażenie na
człowieku takim jak on? Jego oddech parował w tym upalnym
62
GWIAZDKA MIŁOŚCI
leniwym dniu. Jego dłonie parzyły, w jego głosie brzmiał za
chwyt. Jak wtedy, gdy dawała mu jeść: teraz delektował się nią.
Jego usta paliły jej ciało... ubranie Meg było w nieładzie...
Gorączkowo próbowała doprowadzić je go porządku, zapano
wać nad sytuacją, bez trudu jednak zdołał ją nakłonić do współ
działania, do usunięcia ostatnich przeszkód. Pozwoli mu się ko
chać. Ten jeden jedyny raz. Nie tylko dlatego, żeby nie miał
czego żałować, ale i dlatego, że chciała wiedzieć, jak to jest
z innym mężczyzną; z tym zdumiewającym mężczyzną, który
wcale nie był taki, jak go oceniała na początku.
Ułożył ją na wznak i patrzył jej w oczy podniecony, rozna-
miętniony, gotowy. Z uśmiechem pochylił się nad nią i pocało
wał ją poniżej ucha. Zrobiło jej się przykro na myśl o kobiecie,
która go miała na własność i porzuciła.
- Powiedz, czego chcesz - wyszeptał.
- Ciebie - odpowiedziała drżącym głosem.
Roześmiał się dudniącym głosem, dobytym z głębi piersi.
- A to lubisz? - nalegał, płonącym oddechem łaskocząc jej
delikatną skórę, językiem zaś dotykając wnętrza ucha. - A to? -
Jego język muskał teraz inne miejsca, przesuwał się, lizał, draż
nił. Gorące dłonie pieściły jej napięte jak struna ciało.
Stało się - kochał ją, bardzo delikatnie, w tym pięknym dniu
w tym uroczym miejscu. I to było cudowne.
Leżeli, jeszcze ciągle złączeni, przedłużając chwilę rozkoszy.
Wreszcie Jethro odsunął się od niej i rzekł trzymając ją za rękę:
- Było dokładnie tak, jak przypuszczałem.
W obliczu czegoś tak cudownego i niepowtarzalnego głos
odmówił jej posłuszeństwa Meg milczała.
Podniósł jej głowę i oparł sobie na ramieniu. Pragnął kontaktu
fizycznego. Całował ją w policzek, mówił, że jest piękna. Ma już
chyba trochę dłuższe włosy. Czy mogłaby je teraz zapuścić? Ma
takie śliczne oczy - mówił. - Czy te rzęsy są prawdziwe? Czy
wie, że ma malutkie piegi na nosie i trzy na prawym policzku,
a dwa na lewym?
JASEŁKA
63
Pocałował ją. I jeszcze raz. I jeszcze. I znowu się kochali -
łagodnie, powolnymi, długimi ruchami, i bardzo czule, a gdy
doszli do szczytu, trzymał ją bardzo mocno.
Lady pilnowała śpiącego dziecka, a kochankowie weszli do
wody, żeby się opłukać i żeby znów się całować - tym razem
w wodzie.
- Gorąca z ciebie dziewczyna - powiedział. - Cała sadzawka
wyparuje.
- Przyjechałam tylko na lunch.
- No widzisz, a skończyło się królewską ucztą.
Trzymając się za ręce wrócili tam, gdzie zostało ich ubranie.
Wytarł ją czule i pomógł się ubrać. Meg tym bardziej zaczęła się
zastanawiać, jaka była ta Betsy?
Położyli się pod drzewem i zapadli w drzemkę. Leżeli blisko
siebie, szczęśliwi i zaspokojeni.
- Wiesz, że przez ciebie nie idę w pole? Powinienem ostro
wziąć się do roboty, póki jest ładna pogoda. Nie masz pojęcia,
jaki to koszmar, kiedy godzinami siedzisz na traktorze i jest koło
zera, a przy tym wiatr.
- To rzeczywiście musi być niezbyt miłe.
- No właśnie.
- A co teraz zbierasz z pola?
-
Właśnie skończyłem zwozić kukurydzę do silosów. Teraz
zbieram soję, a tu na tych polach sieję ozimą pszenicę. Tę pszeni
cę zbiorę w przyszłym roku, w lipcu. Łodygi kukurydzy, które
jeszcze stoją, zaorzę... bo ja wiem... w grudniu, albo kiedy
będzie można, zanim zmarznie ziemia. Producenci konserw na
mawiają nas, by urozmaicić i zwiększyć produkcję warzyw. Ja
uprawiam groch i marchew... i kartofle. Ale zbiór warzyw zaj
muje znacznie więcej czasu, a poza tym warzywa nie są takie
odporne. Tam, za domem, mam sad... jabłka. Babcia piecze
z nich jabłeczniki. Jak będziesz grzeczna, to cię nimi poczęstuję.
Wiele z tego, co tutaj uprawiam, daję rodzinie. Kurczęta są
tylko dla mnie, trochę dla gości. Kury dają ciemne jajka, najsma-
64
GWIAZDKA MIŁOŚCI
czniejsze. Większość tych jaj sam zużywam. Jak się pracuje
w polu, to się chce jeść. Jem bardzo dużo - wyjaśnił zupełnie
niepotrzebnie. - Mam też trochę inwentarza, więc na jesieni
mama, tata i babcia przez parę dni przygotowują duszone mięso
do zamrożenia. Jest wspaniałe. A moja babcia piecze bułeczki, i
W ogóle uwielbia gotować. Jest najszczęśliwsza, kiedy może
karmić ludzi.
Gdy Jethro mówił o gospodarstwie, Megan myślała o tym, że
Dawid już nigdy nie będzie sierotą. Gdyby nie wiadomo co się
jeszcze zdarzyło, pozostanie częścią rodziny Jethra. To są ludzie,
którzy myślą o innych, przyjmą go do rodziny w sposób natural
ny. Ta myśl wydała jej się pocieszająca. W rodzinie Megan nie
było takiej serdeczności. Zatroszczyć się o kogoś, owszem, ale
wziąć do siebie obcego - co to, to nie.
- Muszę wziąć paliwo i przeprowadzić traktor na drugie po
le. Za chwilę będę z powrotem. Nie odchodź. - Schylił się i poca
łował ją, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, po czym
uśmiechnął się do niej, bez wysiłku zerwał się na nogi, spojrzał
na nią i powtórzył:
- Nie ruszaj się stąd.
Jakie to dziwne, że wszystko może się zmienić w ciągu jedne
go popołudnia... nawet niecałego. Przyjechała tutaj będąc ledwie
jego znajomą, a została jego kochanką. Dziwne.
Megan czekała w milczeniu. Nie, to jakieś inne traktory. Kie
dy się wsłuchała, to mogła powiedzieć, jak daleko są od miejsca,
w którym była. Usłyszała samochód na szosie. Gdzieś w oddali
zaszczekał pies i Lady nastawiła uszu, ale musiała to uznać za
zwykłe szczekanie, nie wymagające odpowiedzi.
Jak to cudownie, że ma przed sobą prawie dwa lata, by poznać
tego człowieka. Prawie dwa lata, żeby się nim cieszyć. Usłyszała, jak
Jethro uruchomił traktor. Gdy ruszał, zmieniła się wysokość tonu. Po
chwili silnik ucichł, a ona nasłuchiwała, czy dźwięk powróci.
Zanim go zobaczyła, usłyszała gwizdanie. Patrzyła, jak do
niej idzie mijając drzewa i krzaki: pierwotny samiec. Mężczyzna.
I on roześmiał się w odpowiedzi. Podszedł do niej, nachylił się
i jedną ręką wsparty o drzewo znów ją pocałował. Po czym wstał,
uniósł ją i mocno objął.
- Jesteś taka cudowna - powiedział. - Znów cię pragnę.
- Nie. - To samo „nie", które wyrwało jej się tak niedawno,
a które szczęśliwie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Przekonam cię.
Potrząsnęła głową przecząco, ale jej usta wygięły się w kuszą
cym, delikatnym uśmiechu, który był dość zaskakujący.
No więc oczywiście ją pocałował, ale zaraz potem puścił.
Następnie pomógł jej posprzątać, zaniósł do samochodu rzeczy,
po czym położył z tyłu śpiącego Dawida i przypiął go pasem.
- Jak będziesz grzeczna, to ci przyniosę na kolację trochę
duszonego mięsa i kilka bułeczek babci. Ale muszę mieć pew
ność, że na to zasłużyłaś.
Powoli otworzyła drzwi samochodu i usiadła za kierownicą.
- Co mam zrobić?
Nie chciał, żeby odjeżdżała. Oparł ręce na brzegu okna i po
chylił głowę, żeby móc ją widzieć.
- Pomyślę o czymś. - Potem wsunął się głębiej i jeszcze raz
ją pocałował.
Patrzył za nią tak długo, aż znikła mu z oczu.
Zatrzymała samochód przed wejściem do przychodni. Wnios
ła do domu budzącego się właśnie Dawida i wróciła po resztę
rzeczy. Przy samochodzie stał stary Dan.
- Z pikniku? - zagadnął.
- Pojechaliśmy z Dawidem puszczać latawce.
- Nad sadzawką?
- Skąd pan wie? - zdziwiła się Megan.
- Nie wiem. Zgadłem. - Dan był zachwycony.
- Co za wścibstwo - zbeształa go Meg i znikła za drzwiami
przychodni. Dan roześmiał się.
Jej zaspokojone ciało przeszedł dreszcz, rozbawiły ją własne
myśli.
66
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Rozdział dziewiąty
Kiedy się ściemniło, Jethro zgodnie z obietnicą przywiózł
duszoną wołowinę i babcine bułeczki. Megan patrzyła, jak wcho
dzi po schodach z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Spotkałem dziś leśną boginkę i jestem lekko zmęczony.
Nie odpowiedziała, ale Jethro najwyraźniej nie oczekiwał
odpowiedzi, bo schylił się i pocałował ją w usta, po czym zaniósł
mrożone mięso do kuchni, wyjął garnek i włożył do niego zawar
tość pojemnika. Postawił garnek na ogniu i wysypał tające bułe
czki. Znów pocałował ją w przelocie i poszedł do sypialni. Po
chylił się nad łóżeczkiem i uśmiechnął do śpiącego dziecka. Na
stępnie wziął prysznic i po chwili pojawił się w czystym ubraniu,
jakby to było czymś najbardziej naturalnym na świecie.
I Megan tak to właśnie czuła. Była szczęśliwa, że Jethro istnieje.
Jego pierwszy pocałunek sprawił, że zapomniała o irytujących insy
nuacjach starego Dana, po drugim zaczęła myśleć o trzecim...
A Jethro tymczasem chciał wiedzieć:
- Czy pokochasz się ze mną, zanim się mięso rozmrozi?
Mamy dość czasu. No, chodź, idziemy.
Poszła.
Było tak jak przedtem, ale jeszcze bardziej namiętnie, szyb
ciej, gwałtowniej. Ciała ich lgnęły ku sobie. Wyciągnięte łapczy
wie dłonie szukały, otwarte usta były spragnione. Tarzając się po
dywanie, w jakiś dziwny sposób pozbyli się ubrania, gdy zaś się
połączyli, było to jak uderzenie pioruna, jak błyskawica, jakby
dokoła nich oszalał cały świat.
Rozdygotani uspokajali się powoli, w milczeniu. Było to
druzgocące. Wreszcie Jethro uniósł głowę i spytał:
- Kim ty właściwie jesteś, Megan Bailey?
- Dziewicą zniewoloną przez leśnego satyra.
- Nie jestem kozłem. Nie mam brody.
JASEŁKA
67
- Bo ją zgoliłeś.
- Nie mam krzaczastych brwi.
- Skąd tyle wiesz o satyrach?
Roześmiał się rozbrajająco.
- Nawet nie mogę się śmiać, tak mnie osłabiła ta leśna boginka.
- Ja się nie ruszałam z domu.
- Ale byłaś wielką pokusą.
- Zajmowałam się swoimi sprawami...
- Ale byłaś gotowa.
- I przyszedł ten satyr...
- No właśnie...
W kuchni odezwał się terkot nastawionego budzika. Rozdzie
lili się delikatnie, wstali wzdychając i poszli się umyć. Potem
krzątali się po kuchni, podgrzewając bułeczki, nakrywając do
stołu, nakładając sobie mięso. Jedli, ziewali, uśmiechając się do
siebie i trzymając się za ręce. Jethro przymilał się do niej, żeby
mu pozwoliła zostać na noc, ale Megan stanowczo odmówiła.
Więc dość długo życzył jej dobrej nocy.
Przez następne dni zakochani spotykali się, kiedy tylko na to
pozwalał im czas.
Megan zapytano, czy wystąpi w jasełkach świątecznych z Da
widem jako Matka Boska z Dzieciątkiem.
- Jestem brunetką - bąknęła.
- Jesteśmy bardzo tolerancyjni - odparła Jennifer Yeager.
Z całą pewnością Matka Boska miała ciemne włosy. To tylko
Europejczycy dostosowali ją do swoich wyobrażeń. Oni zrobili
z niej blondynkę.
Październik w dalszym ciągu był bardzo ciepły i przypusz
czano, że nie będzie ciężkiej zimy.
Jethro i Megan pracowali ciężko. On zajmował się swoją
farmą, ona - swoimi pacjentami. Oboje uwielbiali Dawida i bar
dzo się o niego troszczyli. Byli naprawdę szczęśliwi.
W Halloween przebrali się za klownów i wraz z Dawidem
ruszyli w miasto. Tak byli pochłonięci zabawą, że stojąc przed
68
GWIAZDKA MIŁOŚCI
drzwiami mieszkańców Hadley nie dostrzegali dociekliwych
spojrzeń i zainteresowania, jakie wzbudzali.
Wszyscy wyrażali zdziwienie, że o tak późnej porze roku jest
jeszcze tak ciepło. Nawet oni to zauważyli, a Megan powiedziała:
- Cudowna pogoda. Spójrz na ten księżyc! Czy nie mogliby
śmy dziś w nocy polatać? Co ty na to?
- Przykryłem już samolot i schowałem w stodole na górze.
- Na zimę?
- Aż Dawid zda maturę. Czuję się za niego odpowiedzialny.
Wprawdzie nie tak wielu zabija się na tych małych samolocikach,
ale jednak jest sporo wypadków, z urazami, zwłaszcza kręgosłu
pa. A ja nie mogę ryzykować sytuacji, w której nie będę w stanie
sprawować nad chłopcem opieki.
- Jestem jego matką chrzestną.
- Doceniam twoją pomoc.
- Pomoc? Wiesz chyba, że złożyłam wniosek o adopcję Dawida?
Jethro stanął jak wryty.
- Co takiego?
- Jestem jego przybraną matką i chcę go adoptować.
- To znaczy, że zamierzasz tu zostać?
- Nie.
- Więc chcesz go stąd zabrać?
- Będzie mógł przyjeżdżać.
- Skąd taki pośpiech z tą adopcją?
- Jestem przecież jego matką chrzestną.
- Mogłaś mnie spytać, czy nie mam nic przeciwko temu.
Obiecałem Pete'owi, że zajmę się Dawidem. To moja sprawa.
- Jako pielęgniarce łatwiej jest mi się zająć dzieckiem niż
tobie. Musiałbyś mieć kogoś do opieki nad nim.
- On jest mój.
- Jethro...
- To wyjdź" za mnie za mąż. Wtedy będziemy go mieli oboje.
Zamieszkamy gdzieś tutaj, czy tam gdzie będziesz chciała, ale
wyjdź za mnie. Kocham cię, Megan.
JASEŁKA
69
- Jethro, wiesz przecież, że jak skończę tę pracę.to wyjeż
dżam i...
Spojrzał na nią ponuro; oddychał szybko, nierówno. Przerazi
ła go. Czyżby nic dla niej nie znaczył?
- Nie chcesz ze mną zostać? - Jeszcze jedna Betsy. Gorzej,
bo to nie była Betsy, tylko Megan. Czyli ta, której pragnął najbar
dziej, której nigdy nie spodziewał się spotkać. I ona miałaby go
zostawić? Po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło,
mogłaby go zostawić? - Czy chcesz przez to powiedzieć, że mnie
rzucisz?
- Wiesz, że nigdy nie miałam zamiaru tutaj zostać.
- Ale po tym, co było między nami, czy możesz tak po
prostu... odejść?
- Och, Jethro. Wiesz przecież, że... to, że byłam z tobą, że
było mi z tobą... cudownie... Ale ja jestem przyzwyczajona do
miasta. Powiedziałam ci to na samym początku.
- I to jest ciągle dla ciebie ważniejsze niż ja?
- Nigdy nie mówiłam, że z tobą zostaną albo że będę z tobą
mieszkać.
- Ale ja myślałem, że ci na mnie zależy.
- Zależy mi... - urwała.
- ... ale nie aż tak - dokończył za nią z goryczą.
Jethro, przebrany za klowna, ze smutkiem patrzył na uszmin-
kowaną twarz Megan. To pewne, ma pecha do kobiet. Następna
chce go porzucić.
- Możesz mieszkać, gdzie chcesz - powiedział. - Możesz
widywać Dawida, kiedy zechcesz, ale on będzie tu ze mną. Jeżeli
spróbujesz go zabrać, to rozpętasz wojnę miedzy nami. - Nie
spuszczając z niej wzroku uznał, że Megan musi zmienić zdanie.
Pod wpływem tych, które oznaczały między nimi rozłam,
poczuła się nieswojo. Kto by pomyślał, że będzie taki nieustępli
wy w sprawie dziecka? Chyba rzeczywiście uważał Dawida za
swoją własność.
70 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Nagle zdała sobie sprawę z tego, ile mały dla niej znaczy. Jeżeli
Jethro chce wojny o Dawida, to będzie ją miał. A jednak znała
rodziców malca tak krótko w porównaniu z Jethrem, który znal ich
całe życie. Czy ma prawo tak pragnąć Dawida tylko dla siebie?
Tak.
W milczeniu wrócili do jej mieszkania. Jethro wniósł małego na
górę i położył do łóżeczka, po czym odwrócił się do Megan i rzekł:
- Roboty w polu zakończone, jutro mogę zabrać małego do
siebie. Doceniam twoją dotychczasową opiekę, ale teraz ja się
nim zajmę. Przyjadę rano półciężarówką i zabiorę Dawida i jego
rzeczy.
Była zaskoczona.
Zauważył to i nieco zmienił ton.
- Wiem, że go kochasz. Ale musisz zrozumieć, że przyrze
kłem Pete'owi. Megan, ja naprawdę będę dla małego dobrym
ojcem. Obiecuję ci to. Będę się nim bardzo troskliwie zajmował.
Możesz przyjeżdżać, żeby się z nim zobaczyć. Dam ci klucz,
możesz przyjeżdżać, kiedy będziesz chciała. Jeśliby nas nie było,
to wejdziesz i zaczekasz. Wrócimy. - I dodał: - Przyjadę po
niego jutro około dziesiątej. Mam dziecinne łóżeczko. To niech
zostanie tutaj, może Dawid od czasu do czasu u ciebie zanocuje.
Nie będę miał nic przeciwko temu. Megan...
Ale nic więcej już nie powiedział. Odwrócił się na pięcie
i zszedł na dół. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, jakby coś
się nagle skończyło.
Następny dzień znów był piękny, ale Megan wstała z okro
pnym bólem głowy. Nie spała całą noc. Jak to się dzieje, że
w niespełna dwadzieścia cztery godziny można przejść od eksta
zy do kompletnej pustki? Doskonale pamiętała, jak po tym, kiedy
kochali się po raz pierwszy, wydawało jej się, że ma u swoich
stóp cały świat. A teraz było dokładnie odwrotnie: świat się jej
zawalił. Do diabła! Wszystko się zawaliło. Zamiast cieszyć się
JASEŁKA
7 1
perspektywą wspaniałych dwóch lat, jakie przed sobą miała,
zastanawiała się, jak ona wytrzyma te dwa straszliwe puste lata.
Jak na złość przez okno widziała go z Dawidem na ręku,
rozmawiającego na placu z żółwiami. Jethro powinien wiedzieć,
że matka jest dla dziecka ważniejsza niż ojciec. Zdawała sobie
sprawę, że byłoby najlepiej, gdyby chłopiec miał oboje rodziców,
ale przecież ona miała lepsze kwalifikacje po temu, by zajmować
się Dawidem. Każdy to przyzna.
Ale nie Jethro.
Ten facet uważa, że dosłownie w każdej sytuacji jest mężem
opatrznościowym. Jak choćby wtedy, kiedy próbował odbierać
poród Christy! Ale ona nie odda Dawida. Bez względu na zalety
Jethra jako niańki, ona nadaje się do tego znacznie lepiej.
Jak najprędzej należało załatwić sprawę adopcji. To zwiększy jej
szanse. A posiadanie, to dziewięć dziesiątych prawa własności. Taka
jest prawda. Dlatego nie zrezygnuje z Dawida. Zatrzyma go.
Było to samolubne. Westchnęła. Chciała po prostu...
Wszedł stary Dan i powiedział:
- Jethro prosi o receptę dla Dawida.
- Dlaczego. - To było stwierdzenie.
- Teraz jego kolej zajmować się małym. Złożył wniosek
o adopcję. Czy pani o tym wie?
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, i pomyślała, że po raz
pierwszy w życiu zemdleje. Ale nie zemdlała. Była oburzona.
- Ja pierwsza złożyłam wniosek.
- Będziemy musieli przyjrzeć się wszystkim wnioskom. Po
czątkowo wiele osób chciało go zaaodptować, ale okazało się, że
rodzice Dawida tkwili po uszy w długach. Ten samolot nie po
mógł. Ubezpieczenie pokryje zaledwie bieżące zobowiązania.
Ich farmę trzeba będzie sprzedać.
- Ja nie potrzebuję pieniędzy. Zarobię tyle, że spokojnie na
nas dwoje wystarczy.
- No cóż, to już nie ode mnie zależy. - Stary zrobił niewinną
minę. - To zależy od sędziego.
72
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Czyli od pańskiego syna - powiedziała dobitnie.
- On jest niezależny - westchnął stary Dan.
- O ile sobie dobrze przypominam plotki, które słyszałem
pierwszego dnia po moim przyjeździe, sędzia Seymore chciał
zostać biologiem fauny morskiej.
- No i ma parę złotych rybek.
- A czy można go przekupić?
- Za kogo pani go ma?
- Ja tylko się zastanawiam, czy przypadkiem Jethro tego nie
próbował.
Stary Dan śmiał się jeszcze po wyjściu z przychodni.
Z drzew opadły liście. Dęby i jodły były jedynymi drzewami,
które nie uległy ogołoceniu, ponure dni wlokły się bez końca.
Bardziej niż zwykle. Po raz pierwszy w swym dorosłym życiu
Megan czuła się samotna.
Święto Dziękczynienia nadeszło i minęło. Dawid zostawał pod
opieką Megan raz na tydzień, spędzała z nim wtedy całą noc tuląc
go i przemawiając do niego. Chodziło jej o to, żeby powstała między
nimi podświadoma więź. Więź to było hasło tamtych dni.
Pierwszego grudnia sędzia Seymore uroczyście przyznał
wspólną opiekę nad dzieckiem Jethrowi Hannie i Megan Bailey.
Megan rwała włosy z głowy; Jethro uśmiechał się.
- To czemu się nie przeniesiesz na wieś? Dojazd jest łatwy
i częściej widywałabyś naszego syna.
- Taak. W twoim mieszkaniu.
- Chodzi ci o własny pokój?
- Jesteś naprawdę rozkoszny. Nasza sytuacja jest taka, jak
byśmy byli rozwiedzionym małżeństwem, poza tym, że nie
muszę płacić ci alimentów. A biedne dziecko wędruje z rąk do
rąk.
Jedli wspólny uroczysty lunch w kawiarni Rosę. Proste sma
czne jedzenie. A Dawid siedział niepewnie na wysokim krześle
obciążonym torbą pieluch i torebką Megan. Dostał kartofle
JASEŁKA
73
puree, które wpychał rączką do buzi i patrzył, jak ludzie podcho
dzą i gratulują czegoś jego nowym rodzicom.
Jethro jednak wziął Dawida do domu, a Megan wróciła do
siebie w podłym nastroju.
Pierwsza próba jasełek świątecznych odbywała się w połowie
drugiego tygodnia grudnia. Wszyscy uczyli się ról od miesiąca,
wbijając do głowy teksty i chodząc na próby. Megan i Dawid nie
mieli nic do roboty, poza siedzeniem. Ustawiono krzesła i Megan
czekała. Jethro miał przywieźć Dawida do miasta na próbę.
Siedząc i czekając nie mogła się nadziwić, jak wiele osób już
poznała. Chłopaka Abbottów, który był bez przerwy zaziębiony
i miał się zgłosić do alergologa. Dwunastoletniego Dentona, który
w ciągu zaledwie jednego roku urósł ćwierć metra i ciągle się prze
wracał na lekcjach tańca. Znacznie lepiej radził sobie w koszyków
ce, za to dzięki niemu paru zabijaków zapisało się na te zajęcia.
Megan uśmiechnęła się- znała nie tylko nazwiska, ale niejed
nokrotnie nawet stosunki rodzinne.
I wtedy nagle pojawił się Jethro jako święty Józef. Megan nie
pomyślała, żeby zapytać o świętego Józefa. Ale oczywiście mu
siał to być Jethro. Któż inny, jak nie on, tak idealnie pasował do
roli człowieka z Pisma Świętego. Opiekuna. Dowodem na to
była blizna z czasów, gdy Christy wypadła z samochodu.
Obserwował Megan z daleka. Jakby ją namierzał. Następnie
podszedł bliżej, spojrzał na malca, którego trzymał w ramionach,
i podał jej.
Christy nie mogła chyba bardziej kochać Dawida niż Megan.
Wyciągnęła ręce i wzięła dziecko. Tu, na jej kolanach, było jego
miejsce, przytulony do piersi Megan, główkę wcisnął między jej
ramię a policzek. Czuła, że wilgotnieją jej oczy. Co to za szczęcie
móc go trzymać. Biedna Christy, że nie może tu być ze swoim
dzieckiem.
Jethro widział, jak bardzo Megan jest wzruszona tym, że
trzyma na rękach Dawida. Z przerażeniem pomyślał, że będzie
cierpiała, jak jej zabierze malca. Nie wiedział, co robić. Stał
74 GWIAZDKA MIŁOŚCI
słuchając poważnych głosików małych dzieci, które recytowały
swoje role i poruszały się po scenie, ale był świadom tylko obe
cności Megan. Zdawał sobie sprawę, że cierpi.
Rozdział dziesiąty
Pewnej nocy, w połowie grudnia, Jethro zadzwonił do Megan
przed kolacją i powiedział krótko:
- Dawidowi coś dolega.
Mimo deszczu ze śniegiem, Megan przyjechała w ciągu dzie-
sięciu koszmarnych minut.
Kiedy podjeżdżała i z piskiem opon zatrzymywała samochód,
Jethro czekał na nią przed domem. Podał jej ramię, gdy pośliznęła
się na stopniach i jeszcze raz na ganku. Weszli przez drzwi frontowe
i zamknęli je za sobą starannie. Megan spojrzała na Dawida.
Dzieciak bawił się na podłodze z Lady. Podniósł główkę
i uśmiechnął się do niej. Miał już prawie pięć miesięcy, różową
buzię i był w świetnej formie. Leżał na brzuchu, i podparty na
rączkach, kołysał się miarowo. Kiedy wyciągnął jedną rączkę do
Megan, stracił równowagę i przewrócił się. Przeturlał się na plecy
i roześmiany machał w powietrzu rączkami i nóżkami.
Jethro pomógł jej zdjąć płaszcz.
- Ale jemu nic nie jest. - Czuła, że musi to powiedzieć.
- Skarżył mi się, że się źle czuje, i popłakiwał za Miggie,
więc zadzwoniłem. Moja mama mówi, że jak już przyjdzie do
ktor, dzieci nagle zdrowieją. A on jest taki sam jak inne dzieci.
- Miggie? - spytała Megan.
- To jest w jego języku twoje imię. Jak mnie pocałujesz, to ci
pozwolę wyczuć palcem jego pierwszy ząb. Wprawdzie Dawid jest
teraz pod moją opieką, ale się łaskawie podzielę z tobą tą frajdą.
- Poczekam.
- To może potrwać - rzekł zagadkowo.
Przygryzła wargi. Był z siebie bardzo zadowlony i uśmiechał
się chytrze.
JASEŁKA
75
- Zostaniesz na kolacji? Jest duszona wołowina od babci i jej
pieróg z jabłkami.
Dopiero wtedy zorientowała się, że salon Jethra wygląda dziś'
inaczej: w rogu stała prawdziwa choinka z zapalonymi świateł
kami. W powietrzu unosił się smakowity zapach jabłecznika.
To był dom, a nie pokój nad przychodnią. Z uznaniem rozej
rzała się dokoła i powiedziała z wyrzutem:
- Nieczysto grasz.
- Tak - zgodził się Jethro i z uśmiechem spojrzał w okno.
Deszcz ze śniegiem bezlitośnie walił w szyby od północy i za
chodu. Włączył płytę z kolędami i mocno podkręcił gałkę fonii.
Szybko zerknął w stronę Megan, żeby się przekonać, czy
dziewczyna się orientuje, do czego on zmierza, i stwierdził, że
może się nie przejmować. Siedziała na podłodze z Dawidem
i cała jej uwaga była skierowana na małego. Zrobiło mu się
głupio, że ją wprowadził w błąd. Była tak niespokojna o malca,
że nawet nie zauważyła brzydkiej pogody. Jethro poczuł się
odrobinę zazdrosny o swojego nowego syna.
Ale poskutkowało. Przyjechała. Dan mu powiedział, kiedy
ma do niej zadzwonić. No i jest, uwięziona tu u niego przynaj
mniej na parę dni. Jethro uśmiechnął się. Ten stary żółw dosko
nale wiedział, co w tej sytuacji robić. Żeby to tylko pomogło.
Jethro starał się zachowywać ostrożnie. Nie nadmiernie po
ufale. Tak, żeby nie poczuła się zagrożona. Był miły, i cierpliwy.
Ale ostatnia rzecz była najtrudniejsza do przeprowadzenia.
Chciał, aby dziś spała w jego łóżku. Żałował, że nie mógł jej
ściągnąć ot tak, po prostu, że musiał w tym celu użyć podstępu.
Postanowił jednak nie cofnąć się przed niczym. W miłości i na
wojnie wszelkie chwyty są dozwolone. Teraz dopiero naprawdę
pojął sens tego powiedzenia.
Jethro wiedział, że Megan go lubi i że mogłaby przyjść do
niego, żeby się kochać. Miał nadzieję, że Dawid im w tym pomo
że. Megan dosłownie uwielbiała tego malca. Może mogliby mieć
jeszcze jedno dziecko... Jethro sam udzielił sobie reprymendy:
76
GWIAZDKA MIŁOŚCI
nie powinien nadmiernie naciskać. Najpierw niech się skompro
mituje, niech poczuje zagrożenie skandalem, który może spowo
dować cofnięcie jej praw macierzyńskich - a wtedy będzie ją
miał. Od tego trzeba zacząć.
A kiedy już poprosi, żeby się z nią ożenił, będzie dla niej
wspaniałomyślny.
Wszedł do kuchni, żeby na nią nie patrzeć, Meg jednak wstała
i poszła za nim.
- Czy na pewno masz dość jedzenia dla dwojga?
- Z całą pewnością.
- Nakryję do stołu.
Spojrzał na nią uradowany.
- Podam nakrycie.
- Czy przewidziałeś jakąś karę, gdybym wymacała jego zą
bek w czasie, kiedy Dawid jest pod twoją opieką?
- Ależ skąd. Rodzice mają jednakowe prawa.
- Bo ja go już wymacałam.
- No, no, no, Megan Bailey! Jesteś bardzo podstępna!
- Owszem. Czy zamierzasz zaprosić mnie tu na noc?
Zamurowało go - odwrócił się ostrożnie, żeby na nią zerknąć.
Nakrywając do stołu starał się to robić swobodnie.
- Jechałam jak szalona, żeby tu w ogóle dojechać. Prawdo
podobnie... prawdopodobnie nie będę w stanie... wyjechać
stąd... wcześniej jak w piątek. Na najbliższe trzy dni zapowiada
ją burzę stulecia. - Odwróciła się i spojrzała na niego.
Jethrowi mąciło się w głowie.
- Czuję się bez ciebie bardzo samotna. Wiedziałam, że Dawi
dowi nic nie jest. Taki zdrowy dzieciak, że żadne choroby się go
nie imają.
- Ty...
- Jestem dziewczyną z miasta. Będziesz musiał mnie tam od
czasu do czasu zabierać.
- Bezwzględnie - odparł. Był przerażony. Jutro Dan ze swo
im synem miał ich „zaskoczyć" tylko we dwójkę, uwięzionych
JASEŁKA
77
przez pogodę, z samym tylko psem i dzieckiem. Nie, nie może
dopuścić do tego, żeby Megan się dowiedziała, że wszyscy prze
ciwko niej spiskowali, musi zadzwonić, i to jak najszybciej, do
starego Dana.
- Myślałam, że mnie pocałujesz, jak ci o tym powiem -
rzekła od niechcenia. - A może zmieniłeś zda...
Całował ją. Nie potrzebował żadnej zachęty.
Co za cudowne uczucie znów być w jego ramionach. Megan
pomrukiwała z rozkoszy, a Jethro aż drżał. Kiedy oderwał usta od
jej warg i mogli już oddychać, wyszeptała:
- A więc nie jestem ci obojętna?
-Nie.
Wolałaby usłyszeć jeszcze parę słów, ale on znów ją całował,
i to jej wystarczało.
Żałosny skowyt Lady odwrócił na chwilę ich uwagę. Stwier
dzili, że Dawid kurczowo trzyma psa za ucho i próbuje gryźć je
swoim jedynym zębem. Oboje musieli uwalniać psie ucho z za
ciśniętej piąstki małego.
Megan wzięła Dawidka, żeby umyć mu buzię pełną sierści,
a gdy wróciła, Jethro odkładał właśnie słuchawkę.
- Co się stało? - spytała. - Coś złego?
- Nie ma sygnału - odpowiedział surowo.
Odrzekła bardzo logicznie:
- Przy takiej burzy to nic dziwnego. Zawsze masz jeszcze
radio. A do kogo chciałeś dzwonić?
- Mmmmm... do nikogo.
- Jesteś trochę dziwny. - Przyjrzała mu się. - Ale mimo to
zdecydowałam się na ciebie. Przyjmę cię ze wszystkimi twoimi
dziwactwami.
Roześmiał się głośno i objął ją mocno. Po czym, z poważną
już miną, znów ją całował.
Kiedy już na to pozwoliły okoliczności, spytała:
- Nie zmieniłeś planów? - Potrzebne jej były słowa zapew
nienia.
78
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- W żadnym razie - odparł łagodnie.
- I co jeszcze?
- Kocham cię, Megan. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę
mnie chcesz. Że tu jesteś i że chcesz ze mną zostać. Myślałem, że
przyjechałaś tylko z powodu Dawida.
- Analizując swoje uczucia do ciebie stwierdziłam, że ko
cham cię od chwili, gdy odbierałam poród Dawidka, a ty mi
w tym przeszkadzałeś.
- Toja odebrałem poród.
- Ty myłeś ręce.
- No to bym odebrał, gdybyś się tak nie rozpychała.
- Byłeś wspaniały.
- Mogę być dla ciebie idealnym mężem, Megan. Daj mi tylko
szansę.
- Mężczyzna idealny szybko by mnie znudził.
- A nie uważasz mnie za idealnego?
Śmiała się.
Trzeba było odgrzać duszoną wołowinę babci. Jedli trzymając
się za ręce i karmiąc małego rozgniecioną marchewką z karto
flem, który to pokarm Dawid żuł i obracał w buzi. Malec pokrzy
kiwał i rozglądał się ciekawie dokoła. Część jego jedzenia przy
padła Lady, której nie przeszkadzały jego lepkie rączki; pies
wylizywał mu paluszki do czysta. Megan zamknęła oczy.
- Żaden chłopiec nie będzie się dobrze chował bez odrobiny
psiej śliny - zapewnił ją Jethro.
- Brrr.
- Wiesz co, Megan, jesteś straszną dziwaczką, ale mimo to
zdecydowałem się na ciebie i spróbuję się dostosować do twoich
kaprysów - wyznał jej z namysłem.
Nachyliła się, zwichrzyła mu włosy i znów się pocałowali.
Dawid obserwował ich z pewnym zainteresowaniem. Poszedł
spać trochę wcześniej niż zwykle. Bawił się nóżką przemawiając
do lampki nocnej, dopóki nie przyszła Lady i nie położyła się
przy jego łóżeczku.
JASEŁKA
7 9
Kiedy Megan była w łazience, Jethro raz jeszcze gorączkowo
próbował zadzwonić, ale z tym samym skutkiem. Weszła do
pokoju, gdy usiłował uruchomić radio.
- Czy są jakieś kłopoty? - spytała.
- Nie, tylko sprawdzam sprzęt.
- Za bardzo się przejmujesz. Znajdą cię, jak będziesz im
potrzebny. - Spojrzał na nią tak poważnie, że aż ją to zaniepokoi
ło. - Czy coś się stało?
- Pragnę cię.
Spojrzała pustym wzrokiem, usiłując zebrać myśli.
- Teraz, w tej chwili? - Spuściła oczy i uśmiechnęła się. -
Chyba mam na to sposób.
W dalszym ciągu bardzo poważnie spytał:
- Można wiedzieć, jaki?
- Zamiast spać w pokoju gościnnym, mogę spać w twoim
łóżku. Będzie ci ciepło i wy...
- Ale ja cały płonę.
- No cóż, skoro nie jestem ci potrzebna, żeby cię ogrzać
podczas takiej śnieżycy, to chyba wrócę do domu...
- Boję się burzy.
Roześmiała się i delikatnie dotknęła blizny na jego czole.
- Bledną ci piegi.
- Skoro płoniesz, to może mnie opalisz i piegi wrócą. - Rzu
ciła mu niewinne spojrzenie.
- Możemy spróbować.
- W jaki sposób?
- Musisz się rozebrać.
- Ooo. - Udawała zainteresowanie. - Coś w rodzaju sola
rium?
- Coś takiego. - Pomógł jej ściągnąć sweter.
Gdy rozpięła wełniane spodnie i zsunęła je z bioder, wzrok jej
padł na dość skomplikowaną aparaturę radiową.
- A gdzie jest urządzenie do opalania? - spytała Meg rezolutnie.
Pokazał jej.
80
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Przenośne!
Jethro roześmiał się i przytulił ją, a potem wziął ją na ręce
i zaniósł do swojego pokoju, gdzie ją położył na nie pościelonym
łóżku. Wyciągnął się obok niej, na wpół przykrywając ją swoim
ciałem, i powiedział:
- Jak to się stało, że cię w końcu znalazłem? Szukałem cię
przez całe życie i już prawie zrezygnowałem.
- Nie miałeś żadnej szansy. Trzeba mnie było przekonać.
- A co cię ostatecznie przekonało? - Pomyślał, że piknik nad
sadzawką.
- Jasełka świąteczne.
Zaskoczyła go ta odpowiedź. Skoro jednak żartowała, Jethro
odchylił się, żeby zajrzeć jej w oczy:
- Jasełka?
- Ludzie. Ci wszyscy ludzie. Byłam zdumiona, jak wiele
dowiedziałam się o nich w takim krótkim czasie. Zrozumiałam,
że nie są mi obojętni. I że to jest wspaniałe miejsce dla dzieci.
Chciałbyś mieć gromadkę takich malców? Ciekawe, jakie byłyby
twoje dzieci? Warto się przekonać. Jesteś wyjątkowym człowie
kiem, Jethro. Kocham cię.
Jego oczy tryskały radością, serce mu topniało i mąciło się
w głowie.
- Megan, muszę ci coś powiedzieć.
- Że masz pięć żon?
- Nie. Widzisz, kochanie, nie wiedziałem, jak z tobą postępo
wać. Jesteś taka niezależna i taka przebojowa, że nie dajesz szan
sy mężczyźnie. Chciałem...
- Przebojowa? Już kiedyś użyłeś tego słowa.
Zauważył, że jej się to nie spodobało. Nieco zdziwiony nie
ustępliwie ciągnął dalej, zależało mu na tym, żeby go zrozumiała.
- Mam na myśli to, że zawsze chcesz rządzić, jak wtedy,
kiedy Dawid...
- Nie miałam pojęcia, że jesteś taki zręczny i że tyle potra
fisz. Musisz pamiętać, że ja wtedy ledwie zdążyłam przyjechać
JASEŁKA 81
do miasta. Gdybym cię wtedy znała lepiej, to może bym się nie
wtrącała i pozwoliła ci przyjąć poród.
- Dajmy spokój, Megan. Jeśli mam być szczery, to wcale nie
wiedziałem, co z tym fantem zrobić, i...
- W każdym razie świetnie udawałeś.
- Nawet nie bardzo wiedziałem, co zrobić z Christy, kiedy
wypadła z samochodu. Chciałem położyć ją w skrzyni ciężarów
ki. Wiedziałem, że powinna leżeć płasko. Wydawało mi się to
najlepsze.
- Ale robiłeś wrażenie, jakbyś panował nad sytuacją.
- Tak nas uczą; to ważne, bo to ludzi uspokaja. Jeśli jesteś
spokojny, to wtedy wszyscy chętnie pomogą. Ty mi wtedy bardzo
pomogłaś. Wspaniale odebrałaś Dawida.
Megan spojrzała na swego mężczyznę i uśmiechnęła się.
Ograniczyła się tylko do krótkiego:
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Megan, Megan - zaczął znowu - kochanie, muszę ci powie
dzieć, że nie znalezłaś się tu przypadkiem. Widzisz...
- Dan mi mówił.
- Tak. Pytałem go, co powinienem zrobić, tego dnia, kiedy
były jasełka, i on...
- Powiedział, żebyś zaczekał, aż będzie burza, i wtedy do
mnie zadzwonił i powiedział, że Dawid jest chory.
- Skąd wiesz? - Jethro żachnął się, zdumiony.
- Powiedział mi. Uważał, że to bardzo zabawne. Wpadłeś
w jego pułapkę. Uważa, że powinniśmy się pobrać.
- Coś takiego, bezczelny, stary żółw.
- Chcesz się wycofać? Ja mogę wrócić do domu. Mam opony
dojazdy terenowej.
- Nie. Nie zgadzam się na takie ryzyko. Pewnie byś mnie
pozwała do sądu, gdybyś na przykład zgięła zderzak. Mam dzie
ci, które muszą skończyć szkołę, nie mogę sobie pozwolić na
żadne sprawy sądowe.
82
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Dzieci? W liczbie mnogiej? Czyje?
Wsunął pod nią dłonie i przycisnął ją mocno do siebie.
- Nasze.
- Będziesz musiał się ze mną ożenić.
- Będę.
- Dan zaprosił nas na wigilię. Będzie tam wielu znajomych.
Jethro zaśmiał się.
- Ach, te stare żółwie. To one tu rządzą. Może to o nich
Biblia mówi, że głos żółwi słychać było po całej ziemi. One
kierują całym naszym życiem. Wtrącają się we wszystko. - Jet
hro westchnął zrezygnowany. - Ale dzięki nim leżymy teraz
razem w łóżku, podczas burzy śnieżnej, skompromitowani, i my
ślimy o szybkim ślubie i o tym, jak wykształcić nasze dzieci.
- A więc wracamy do tego, że zamierzamy mieć dzieci?
- Taak.
- A jak się do tego zabierzemy?
Zademonstrował jej, jak tego dokonać - powoli, nie spiesząc
się, w sposób porywający. Megan była niedowiarkiem, ale Jethro
był pewien swego i skłonił ją do powtórki.
W pewnym momencie wysunęła się spod niego, wstała i pode
szła do lustra. Grudki lodu biły w szyby, a Megan przyglądała się
sobie. Stwierdziła, że jej obecnie dłuższe włosy są w nieładzie, usta
czerwone i lekko nabrzmiałe, a piersi tu i ówdzie w plamach.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho.
- Nie widzę żadnej różnicy.
- O czym ty mówisz? - Zdziwił się Jethro.
Podniosła wzrok w lustrze na zaniepokojonego nagiego męż
czyznę leżącego z tyłu za nią na łóżku i odpowiedziała:
- Chodzi mi o piegi.
Zapadło pełne zdumienia milczenie.
- Trzeba czasu, żeby się ich pozbyć - rzekł łagodnie. - To
może potrwać nawet i całą zimę. Wracaj do łóżka.
Marilyn Pappano