Small Lass Znowu razem


LASS SMALL

Znowu razem

(To meet again)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wszystkiemu winna była guma do żucia. Gdyby nie ona, wypadki potoczyłyby się zupełnie inaczej. Laura Fullerton miała problemy z ciśnieniem rozsadzającym jej uszy w czasie lotu samolotem i nie wyruszała w drogę nie mając gumy pod ręką. Przypomniała sobie o niej w ostatniej chwili, już w Chicago, na lotnisku O'Hare. Kupując gumę natknęła się przypadkiem na Tabithę, koleżankę ze studiów na Uniwersytecie Bloomington, w stanie Indiana. Tak to się zaczęło.

- Laura! - wykrzyknęła Tabitha z taką radością, jakby były co najmniej przyjaciółkami i nie widziały się od lat.

Dźwięk głosu wydał się Laurze znajomy. Odwróciła się. Tabby, jak nazywano ją na studiach, zawsze dbała o swoją smukłą sylwetkę. Ubrana była w złociste, obcisłe spodium, na pewno kupione w jakimś bardzo drogim butiku. Złocisty kolor znakomicie pasował do jej czarnych włosów i zielonych oczu. Przypominała modelkę z okładki „Vogue”, z czasów gdy kobiety prezentujące modę musiały wyglądać jak drapieżne tygrysice.

Laura w porównaniu z Tabby była bardzo skormnie ubrana. Miała na sobie granatowy klasyczny kostium i białą bluzkę, a jasne włosy upięła z tyłu głowy w praktyczny kok. Nosiła buty na płaskim obcasie, oczywiście ze względu na wygodę. Bywała częstym gościem na lotniskach i zdawała sobie sprawę z przestrzeni, które czasami musiała przemierzyć.

- Dokąd lecisz? - spytała Tabby, uśmiechając się. Jej zęby były proste i naturalnie zaokrąglone, aczkolwiek można się było spodziewać, sądząc z jej stylu drapieżnego zwierzątka, że powinny okazać się malutkie i spiczaste jak u kotki.

- Do Columbii w Południowej Karolinie, przez Atlantę.

- Świetnie. Daj mi swój bilet, to zmienię ci rezerwację. Zdążysz na połączenie, a do Atlanty polecimy razem, zgoda?

Laura, zaskoczona propozycją Tabby, odpowiedziała wymuszonym uśmiechem i lekkim skinieniem głowy.

I tak oto pewnego kwietniowego dnia obie kobiety, które łączyło na studiach jedynie wspólne uczęszczanie na wykłady z greki, siedziały na lotnisku O'Hare w Chicago i czekały na samolot.

- Jakie to niewiarygodne, że cię spotkałam - zielone oczy Tabby taksowały Laurę z pobłażliwym zainteresowaniem sytej i pewnej siebie kotki.

Tabby wiedziała, że Laura ma trzydzieści lat, czyli że jest od niej tylko o... załóżmy, że o rok... starsza, co zresztą, niestety, nie było prawdą. Tabby bowiem unikała trzydziestki jak ognia. Wprowadziła dotychczas już trzy małe korekty do swojej metryki. Przyglądając się koleżance zauważyła, że Laura była nadal tak samo szczupła jak w wieku osiemnastu lat. Jej włosy miały wciąż ten sam niespotykany płowy odcień. Tabby zastanawiała się, czy jaśniejsze pasma zawdzięczała słońcu, czy też pracy fryzjera? Oczy Laury nie były chyba dawniej aż tak niebieskie? Niewiarygodne, jak wspaniały efekt można osiągnąć w dzisiejszych czasach za pomocą szkieł kontaktowych...

Rozmowa niezbyt się kleiła. W gruncie rzeczy mało się znały i niewiele miały sobie do powiedzenia. Laura dyskretnie przypatrywała się tłumowi, który przelewał się wokół nich w wielkim pośpiechu.

Ach, Tabby, życie jest zadziwiające. Spotykam ludzi, których nie widziałam już od lat. Mam wrażenie, że wszyscy ciągle gdzieś biegną. Czy nie ma już osób, które po prostu idą do biura, pracują, a wieczorem spokojnie wracają do domu? Czy świat musi tak gnać i gnać?

- Powinnaś już przyzwyczaić się do tego, tak jak ja - odparła Tabby. - Ale wiesz, sądzę, że jedzenie w samolotach dawniej bywało lepsze...

- Jak długo już tak żyjesz? Ciągle jesteś w podróży? - zapytała Laura.

- Właściwie od czasu, gdy skończyłam studia. Dyplom zrobiłam chyba zbyt wcześnie. Przeskoczyłam kilka semestrów na samym początku.

- Zawsze byłaś szybka - skomentowała Laura sucho.

- Lauro, czy nosisz szkła kontaktowe?

- Nie, dlaczego pytasz?

- W ogóle nie nosisz okularów?

- Skądże! W mojej rodzinie wszyscy mają bardzo dobry wzrok.

- Niewiarygodne - Tabby nie była przekonana.

- A wiesz, kogo spotkałam w zeszłym tygodniu? Nigdy nie zgadniesz! Powiem ci: Ann Thompson!

- Ann Thompson? - powtórzyła Tabby.

- Nie przypominasz jej sobie? Wyszła za mąż za George'a Millera.

- Nie znałam żadnej Ann Thompson. Jak wygląda?

- Ma...

- Pasażerowie lotu do Miami... - dobiegło z głośników.

- To my - powiedziała Tabby wstając.

- Do Atlanty, Jacksonville i Miami... - monotonnie ciągnął głos.

Wzięły bagaże i skierowały się do wejścia na płytę lotniska.

- Ann Thompson... - Tabby nadal powtarzała to imię, usiłując skojarzyć je z osobą j Miała trudności z zapamiętaniem kobiet.

W tym momencie doszło do drugiego wydarzenia, które przesądziło o losach Laury. Z tłumu dobiegł pytający, męski głos.

- Laura?

- Peter? Jak się masz? - Laurą śmiechem zareagowała na pocałunek w policzek. Poczuła się zażenowana. Nie należała do osób, które każde spotkanie przypieczętowują pocałunkami.

- Dopiero niedawno dowiedziałem się, że rozeszłaś się z Tomem już kilka lat temu - powiedział Peter zupełnie swobodnie. - Dziwi mnie tylko, że to tak długo trwało...

Temat nie był wygodny. Laura szybko przerwała Peterowi, zwracając się do Tabby:

- Przypominasz sobie Petera Watkinsa?

Tabby mężczyzn zawsze pamiętała i zareagowała entuzjastycznie.

- Ależ oczywiście! Cześć, miło cię widzieć! Promienny uśmiech Tabby znikł, gdy Laura zapytała:

- A jak się miewa twoja Molly?

- Molly i dwa brzdące - powiedział Peter, wyciągając zdjęcia.

Dość łatwo udało się nakłonić Petera, by w samolocie siedział między nimi. Rozmowa toczyła się wartko aż do chwili, gdy Peter zapytał:

- Słyszałyście o Tannerze? Przypominacie go sobie?

- Oczywiście, że go pamiętam - spokojnie odpowiedziała Tabby.

Natomiast Laura zaniemówiła. Ostrożnie, jakby przeczuwała, że coś jej zagraża, zapytała:

- Co się z nim dzieje?

- Miał potworny wypadek. Zupełnie rozbił swojego porsche'a. Z samochodu właściwie nic nie zostało. - Peter pokiwał głową.

- Ale co z Tannerem?

Laura wstrzymała oddech. Znieruchomiała, a oczy wyrażały przestrach. Czuła szum w głowie.

W wyobraźni ujrzała Tannera i to niezwykle wyraziście - wysokiego i szczupłego chłopaka, z ciemnymi, rozwichrzonymi włosami i bardzo niebieskimi oczami.

Odpowiedź Petera dotarła do niej z oddali.

- Z Tannerem wszystko w porządku. Siedzi teraz w wiejskim domu rodziców, na północ od Myrtle Beach. Jest tam już od pewnego czasu i pewnie jeszcze trochę zostanie. Ciągle jeszcze ma zwolnienie. Sądzę, że nigdy nie pogodzi się z utratą...

Laura zakrztusiła się.

- ... tego porsche'a. To był piękny wóz. Był. W tym właśnie sęk. Co za kraksa! Widziałem zdjęcia. Cały Tanner. Któż inny wpadłby na pomysł, by obfotografować śmierć swojego mustanga. Nie widziałem nigdy człowieka tak kompletnie opętanego przez samochód... Z wraku wyciągali go przez godzinę. - Peter zaśmiał się ironicznie. - Szczątki każe pewnie spalić, a popioły rozrzucić na dzikich obszarach dolnego Manhattanu. Tabby miała trochę niepewną minę.

- Ktokolwiek I tam był, wie, że nie ma miejsca bardziej dzikiego na świecie niż Nowy Jork. Rodzina Tannera posiada tam jakąś ziemię - zaśmiał się, zachwycony swoim dowcipem. - Kawałek wielkomiejskiej dżungli.

- A co z nim, czy wszystko w porządku? - głos Laury zabrzmiał słabo.

- Nie widziałam go. Zdjęcia samochodu pokazał mi Charlie. Pamiętacie Charlie'ego? Widzimy się kilka razy do roku, to tu, to tam. Pełni jakąś funkcję w swojej parafii. Uwierzyłybyście? I do tego jest agentem ubezpieczeniowym. Ostatni raz spotkałem go w Denvef.

Laura wciąż była pod wrażeniem opowieści Petera i chciała z powrotem naprowadzić go na rozmowę o Tannerze.

- Czym się teraz zajmujesz, Lauro? To podróż dla przyjemności czy w interesach?

- Studiowałam malarstwo, potem trochę malowałam, ale ostatnio postanowiłam zająć się dekoracją wnętrz. Mam kontakt z pewnym przedsiębiorstwem, które właśnie zakłada sieć domów wypoczynkowych. Dyrektor widział moje prace i zgodził się, bym przedstawiła projekt wstępny.

Peter pokiwał głową z roztargnieniem.

- Czy panie lecą dalej do Miami? - zapytał żartobliwie.

- Ja tak - Tabby przejechała językiem po wargach, odświeżając usta. Ciągle uśmiechała się do Petera.

- A ja nie - Laura wciąż była myślami gdzie indziej. - Mam przedstawić swój projekt w Columbii, w Południowej Karolinie.

- Słuchaj, mam świetny pomysł! - zawołał Peter. - Jeśli znajdziesz trochę czasu, powinnaś wpaść na wybrzeże i odwiedzić Tannera. Jest tam samotny jak palec.

- Nigdy w życiu nie był sam - powiedziała sucho Laura.

Peter uśmiechnął się rozbrajająco.

- Ale teraz jest. Zdążył się już wyszumieć. W końcu był starszy od nas, jak pewnie pamiętasz. Znalazł się z nami na roku, bo wcześniej służył w Wietnamie. Zajrzyj do niego. Na pewno się ucieszy. Dom Moranów łatwo znaleźć. Jak będziesz już w Myrtle Beach, kieruj się na północ, za Ocean Boulevard. To duży, stary, drewniany dom. Nie sposób go przeoczyć. Pozdrów go ode mnie i kup mu kwiaty. Masz pieniądze.

Peter wyciągnął portfel z wewnętrznej kieszeni i wręczył jej banknot.

- Pamiętaj, te kwiaty mają być nie dla Tannera, ale dla jego porsche'a. Będzie zachwycony moim pomysłem. Zadzwonię do niego i powiem, że przyjedzie ktoś w moim zastępstwie. Zgoda? Masz, tu jest jego adres. Możesz tam wpaść, kiedy zechcesz, w każdej chwili.

Laura z ociąganiem wzięła banknot. Nie chciała jednak zobowiązać się do złożenia wizyty. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Tabby i Peter dalej plotkowali o wspólnych znajomych. Laura nie uczestniczyła w rozmowie, wciąż myślała o Tannerze. Jechać do niego czy nie?

Pożegnała się z Tabby i Peterem w Atlancie. Zdawała sobie sprawę, że zostawia Petera sam na sam z niebezpieczną Tabby. Ale w końcu miał już trzydzieści lat i w dodatku kochał żonę i dzieci. Od lat podróżował, chyba był w stanie obronić się przed takimi kobietami, jak Tabby.

Przedstawiła swój projekt ludziom zasiadającym w prezydium firmy. Słuchali z wielką uwagą, ale ona nie mogła się skupić tak jak powinna. Jej myśli wciąż obracały się wokół tego samego pytania: jechać czy nie?

Gdy wynajmowała samochód, nie była jeszcze pewna, ale kiedy znalazła się na drodze, zdała sobie sprawę, że decyzję już dawno podjęła. Jedzie.

Tanner. Już samo imię było dla niej ekscytujące. Przypomniała sobie, jak po raz pierwszy dostrzegła go w campusie Uniwersytetu Bloomington. Myślała wtedy, że jest wykładowcą. Wyróżniał się w tłumie studentów. Był starszy, bardziej pewny siebie. W porównaniu z nim inni słuchacze wyglądali na sztubaków.

Minął ją raz, gdy przeskakiwała przez wąski i płytki strumyk, zwany przez studentów rzeką Jordan. Puścił wtedy do niej oko i kompletnie ją tym zaskoczył. Obróciła się mechanicznie jak robot i gotowa była za nim iść. Ale on szybko poszedł dalej, wyciągając jak bocian swoje długie nogi. Potrzebowała całego dnia, by się uspokoić.

Samotnego widziała go tylko jeden raz. Ciągle był w towarzystwie. Roześmiany. Przyciągał ludzi jak magnes. Spokojny, swobodny, z leniwym, rozbrajającym uśmiechem. Miał rozwichrzone ciemne włosy i niebieskie, rozbawione oczy.

Tanner zawsze puszczał do niej oko, gdy ją spotykał. Nawet wówczas, kiedy otaczał go wianuszek rozanielonych dziewczyn. Nigdy o tym nie zapominał. Odczuwała to jako coś bardzo intymnego, jak pocałunek, jak jakąś tajemnicę, która tylko im była znana. Zaczęła tęsknić. Nocą, gdy w domu studenckim leżała na swoim starym materacu i słuchała miarowego oddechu spokojnie śpiącej koleżanki, myślała tylko o nim.

Ich pierwsze spotkanie było całkiem zwyczajne, bez fanfar. Stała, gdy nagle za plecami usłyszała jego głos.

- Dzień dobry - powiedział po prostu.

Odwróciła się speszona i zaskoczona.

Laura zapamiętała tylko wrażenie, jakie na niej wywarły jego niebieskie oczy z niewiarygodnie długimi rzęsami. Patrzył na nią z góry. Nie mogła przypomnieć sobie, czy się z nim wtedy przywitała? Prawdopodobnie nie. Była taka oszołomiona! Nie, coś takiego nie powinno się było przytrafić młodej, niedoświadczonej dziewczynie! Tak, stanowczo była za głupia, by wiedzieć, co z tym wszystkim począć, jak się zachować. Zawaliła całą sprawę i straciła okazję.

Ale to nie tak - pomyślała teraz. Tak naprawdę, to Tanner nigdy nie dał jej prawdziwej szansy.

Wtedy właśnie ją pocałował. Zburzył jej z trudem wypracowaną pozę pewnej siebie dziewczyny. Pocałunek ten sprawił, że przez długi czas stała się niedostępna dla innych mężczyzn.

Po co teraz do niego jechała? Może po to, by stawić czoło tej dziwnej magii, która trwała od tylu lat? A może wreszcie dowie się, że było to tylko urojenie i uwolni się od niego? Musiała to zrobić dla samej siebie.

Wówczas gdy go poznała - była bezbronna. Nic nie rozumiała. Zachowała się jak idiotka. Po tym pierwszym pocałunku, odchodząc, pogłaskał jej ramię. Prawdopodobnie odczuł, jaki wstrząs w niej wywołał i postanowił zniknąć jak najprędzej. Zdał sobie sprawę, że jeśli jej się uda rozluźnić palce kurczowo ściskające kilka książek, które miała ze sobą, to wpije się w niego i już nigdy nie puści.

Później zaobserwowała, że kobiety, będąc w jego towarzystwie, stanowczo za dużo sobie pozwalały. Ciągle go dotykały, głaskały, ocierały się o niego jak kotki. Jednak wcale mu to nie przeszkadzało. Był miły i zezwalał na to. A one widocznie bardzo go pragnęły. Wówczas wydawały się jej obrzydliwe. A teraz? Teraz - rozumiała je. Biedny Tanner.

Pewnego dnia zauważyła, że i do innych też puszczał oko. Zorientowała się, że dla niego było to tyle, co pobieżny, nic nie znaczący uśmiech.

Pierwszy raz zaproponował jej, by ze sobą chodzili w chwili, gdy właśnie zgodziła się być z Mike'em. Wróciła do akademika z płaczem. Ale wiedziała, że gdyby z nim poszła, oddałaby mu duszę. Bała się ryzykować. Czuła, że wciągnie ją w jakiś niebezpieczny wir. Wybrała spokój u boku Mike'a. Potem Tanner skończył studia i przepadł.

Po Mike'u był Tom, z którym właśnie się zaręczyła, kiedy znów pojawił się Tanner. I znów straciła drugą szansę. Tanner szybko zniknął.

Przeżyła wiele gorzkich dni. Tom był dla niej miły i w końcu zdecydowała się za niego wyjść. Tanner znienacka przyjechał do South Bend na ich ślub. Był bardzo spokojny, małomówny i poważny. Pocałował ją, gratulując zamążpójścia i to prawdopodobnie ostatecznie zrujnowało ich podróż poślubną. Tom... no tak, to wszystko należało już do przeszłości.

Ciekawe, jak Tanner żył przez te ostatnie lata? Może się ożenił? Może też był rozwiedziony, tak jak ona? Musiał teraz mieć chyba już ze trzydzieści pięć lat! Myślała o nim nieustannie. O koszmarze Wietnamu, który przeżył i wyszedł z tego taki nieskażony, pogodny. O tym strasznym wypadku, o którym opowiadał Peter. Wyobraziła sobie tę chwilę, kiedy znów się zobaczą.

Czy to spotkanie z Tannerem wyleczy ją, czy wpadnie po uszy? Była przecież teraz o całe niebo mądrzejsza! Pracowała, przedstawiała swoje projekty, realizowała się w zawodzie. Sądziła, że chyba już potrafi znaleźć się w każdej sytuacji. Umiała się wysłowić i zachować zimną krew. Jak teraz zareaguje na jego widok?

A jeśli w ogóle jej nie pozna? Peter przecież nie powiedział mu, kto ma go odwiedzić. A może potraktuje ją jako kolejną, nic nie znaczącą przygodę? Co ona właściwie tu robi? Na tej pustej szosie w Południowej Karolinie? Po tylu latach? Czyżby starała się dogonić stracony czas i przywołać nigdy nie zrealizowany świat dziewczęcych marzeń?

Laura zatrzymała się w Myrtle Beach. W kwiaciarni kupiła bukiet czerwonych goździków przybranych paprocią. Zestaw wydał się jej dość anonimowy, nadający się na każdą okazję. Nie miała już powodu, by dłużej odwlekać spotkanie. Skierowała się więc na północ, wzdłuż Ocean Boulevard, za miasto, do domu Moranów.

Przyjechała pod wieczór. Dom stał na najwyższym miejscu w okolicy. Okna wychodziły na potężny Atlantyk. Palmy szumiały na wietrze. Niebo było zachmurzone, a białe grzywy fal rozbijały się o brzeg. Po raz pierwszy w życiu zobaczyła ocean.

Wysiadając z samochodu wyprostowała się, rozluźniła mięśnie. Rozejrzała się dookoła. Szary, drewniany dom stał dumnie z głębokimi gankami i szerokimi oknami otwartymi na wiatr. Koło domu rosły starannie pielęgnowane wiosenne tulipany. Pod butami skrzypiał piasek. Schyliła się i wyjęła z samochodu pięknie zawinięty bukiet.

Wchodząc po schodach i na ganek, naumyślnie głośno stukała obcasami.

Czy usłyszał samochód? Czy ją obserwuje? Swobodnie rozglądała się na wszystkie strony, nie chciała, by poznał, że jest speszona. Usiłowała ukryć zdenerwowanie. Udawała nawet przed sobą, że świetnie się bawi.

Nagle skrzypnęły drzwi. Obróciła się z lekkim uśmiechem. Więc jednak ją obserwował.

Był ubrany w lekki, sportowy strój i opierał się na kuli. Wyszedł z domu przyglądając się jej uważnie, ale bez uśmiechu. Była pewna, że jej nie poznaje.

- Cześć, Tanner!

Był jeszcze bardziej urzekający niż przed laty. O Boże, w co ja się pakuję? Pomyślała w nagłym popłochu.

- Laura - rzucił lakonicznie.

- Jednak mnie pamiętasz? - uśmiechnęła się uprzejmie, jednocześnie kurczowo ściskając łodygi kwiatów.

- Bardzo dobrze.

- Nic się nie zmieniłeś.

- Trochę jestem pokiereszowany. Ale ty wyglądasz jak... Wierzyć mi się nie chce, że tu jesteś - mówił bardzo cicho.

Twarz miał wciąż poważną. Nie uśmiechnął się ani przez moment.

- Natknęłam się na Petera w samolocie z Chicago. Powiedział, że tu jesteś, więc przyjechałam z Columbii. Peter przysyła kwiaty dla twojego porsche'a - zaśmiała się niepewnie, wyciągając bukiet.

Wziął wiązankę, wciąż patrząc na nią z uwagą.

- Dziękuję. Stali sztywno.

Nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Nie zaprosił jej do środka. Prawdopodobnie miał tam cały harem i nie życzył sobie żadnych wizyt.

- Wejdź, proszę - nagle przypomniał sobie o roli gospodarza.

Zawahała się trochę. Nie powinna przecież godzić się zbyt szybko i okazywać entuzjazmu.

- Przyjechałaś z Columbii? Co tam robiłaś? - przytrzymał jej drzwi, by weszła.

Zwróciła uwagę na wystrój wnętrza. Dom był większy, niż wydawał się na pierwszy rzut oka. Widziała szereg pokoi najwyraźniej nie zamieszkanych. Meble powleczone były pokrowcami chroniącymi przed kurzem, piaskiem i słonym powietrzem.

- Jak tu wspaniale - powiedziała.

- Ten dom jest jak stare srebro. Lekkie rysy dodają mu piękna - patrzył na nią uważnie. - Ludzie, którzy w nim tyle lat przebywali pokryli go patyną miłości.

Zdziwiło ją to określenie - „patyna miłości”? Mówił dalej głosem głębokim i miękkim.

- Już czwarte pokolenie żyje w tym domu. Pradziadkowie kupili go po to, by dzieci i wnuki mogły lato spędzać razem. Dom jest przesiąknięty śmiechem i radością tych wszystkich pokoleń. Pomyśl tylko, co by opowiedział, gdyby umiał mówić. Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.

- Za dużo gadam. Od razu widać, że żyję tu jak pustelnik.

- Podoba mi się to, co mówisz.

- Mnie też. - Patrzył na nią z uwagą, w skupieniu. Poruszył się gwałtownie, jakby zdając sobie sprawę z tego, że wpatruje się w nią zbyt intensywnie.

- A co u Toma? - zapytał.

- Gdy ostatni raz miałam od niego wieści, miewał się dobrze.

- To znaczy kiedy? - znieruchomiał.

- Trzy... nie, cztery lata temu. Rozeszliśmy się po kilku latach.

- Nie wiedziałem o tym. Słyszałem, że pracujesz, ale nikt nigdy nie wspomniał o żadnym rozwodzie. Czy wyszłaś po raz drugi za mąż? - przyglądał się jej bacznie.

- Nie. A ty? Ożeniłeś się?

- Też nie.

Ruszyli równocześnie, jakby chcieli przerwać napięcie, które pojawiło się między nimi.

Tanner zaniósł kwiaty od Petera do kuchni. Laura automatycznie poszła za nim, nagle uświadamiając sobie, że zawsze chciała to uczynić, od lat - po prostu iść za nim.

Wstawił kwiaty do pustego wazonu, nalewając wodę.

- Nie mogę chodzić po schodach, ale mogę cię oprowadzić po parterze. Dom ma ładny rozkład. Chodź. Zobacz.

Pokazał jej wszystkie pokoje. Drzwi i okna były pootwierane na oścież. Dom pachniał wiatrem i morzem. Tanner szedł utykając, podpierał się kulą.

Laura uważnie oglądała obrazy, które wisiały na ścianach. Tłumaczył jej, skąd się wzięły i kto je malował. Prawie wszystkie przedstawiały morze, palmy, dom lub łódki, bądź jakąś kombinację tych tematów. Większość z nich została namalowana przez członków rodziny. Wydawały się jej czarujące, choć prezentowały różny poziom - zależny od uzdolnień autorów. Oprócz tematu obrazów zwracał także uwagę na ich kolorystykę. Wiedziała, że kolor w obrazie jest najważniejszy.

Od niedawna interesowała się też materiałami, więc i na nie zwróciła szczególną uwagę. Spodobał jej się bogaty w desenie dywan, leżący jak mieniąca się kolorami mozaika na posadzce w bibliotece.

Widok z ganku był wprost oszałamiający. Na horyzoncie kołysała się żaglówka. Pejzaż jak na zamówienie!

Zapadła cisza. Poczuła się skrępowana. Chciała ją przerwać, a właściwie zapragnęła znów usłyszeć jego głos, więc zapytała:

- Gdzie zazwyczaj mieszkasz?

- Tam gdzie pracuję.

- Aha. Żeglujesz? - spróbowała innego podejścia.

- Ostatnio raczej nie.

- Nie? - w czasie rozmowy miała powód, by na niego patrzeć.

- Cierpisz na chorobę morską?

- Nigdy jeszcze nie pływałam. Jestem lądowym szczurem, kobieta z prerii.

- Będziesz więc musiała spróbować. Chyba trochę zostaniesz?

Wahała się.

- No więc? Uratujesz mnie od śmiertelnej nudy - powiedział to bardzo serio.

- Nie wierzę, byś kiedykolwiek się nudził.

- Właśnie odkryłem, że moje życie, jak dotąd, było potwornie nieciekawe.

Zastanowiła się nad wymową jego słów - co chciał jej powiedzieć?

- Mogę przytrzymać ci drzwi i wnieść twoje bagaże. Ale ze schodami wciąż sobie nie daję rady. Wybacz.

- Nie martw się. Jestem mocna. Poradzę sobie - uśmiechnęła się.

- Nie mów, bo się przestraszę... Ja się boję silnych kobiet!

Roześmiała się, odchylając głowę do tyłu i ciesząc się z chwili odprężenia. Dlaczego była taka spięta? Przecież naprawdę życzył sobie, by została.

- Prawdopodobnie chcesz wziąć prysznic i przebrać się w coś wygodniejszego. Mam nadzieję, że przywiozłaś jakieś mniej eleganckie stroje. Jeśli nie, to mamy tu całą szafę pełną różnych szmat. Nic modnego, ale za to są wygodne. Poszukaj tam, a na pewno coś znajdziesz.

Jak łatwo udało się mu namówić ją do pozostania. A właściwie dlaczego by nie? Dom był obszerny, przygotowany na przyjęcie niespodziewanych gości. Miejsca było dość, nawet domowe łaszki można było w nim znaleźć. No i w końcu miał takiego gospodarza, że...

Nie była jednak pewna, czy w jego towarzystwie chce być tak ubrana, jakby była u siebie w domu - w luźne, wygodne ciuszki. Chciała wyglądać ładnie.

Ale szafę sprawdzi. Może będzie tam jakaś intrygująca kreacja, coś miękkiego i zmysłowego? Śmiejąc się z samej siebie pomyślała, że babska głupota nie zna granic!

ROZDZIAŁ DRUGI

Tanner wciąż jeszcze nie wierzył, że Laura Fullerton naprawdę z nim była! Laura z krwi i kości, w jego domu! Niewiarygodne! Czuł, że nie powinien zbytnio poddawać w wątpliwość jej obecności, bo mogłaby po prostu rozpłynąć się jak marzenie. Ojciec mówił mu zawsze: „Nie wątp akceptuj”.

Nigdy nie był w stanie przestać się dziwić, że kobieta może wyglądać tak jak Laura. Była tak delikatna jak księżniczka z bajki. Prawdziwa dama. Może mu się to wszystko śni? Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować, będąc z nią sam na sam. W czasie studiów tylko raz mu się to udało. Zawsze była otoczona przez mężczyzn. Przez stado samców, neandertalczyków z rękami do ziemi i śliną cieknącą im z pożądania.

Uśmiechnął się sam do siebie. Wyobraził sobie, jak postąpi, jeśli Laura tu z nim zostanie. Na razie nie odmówiła, więc chyba przyjęła jego zaproszenie? Jeśli... W każdym razie nie wolno mu zapomnieć, na którą nogę utyka.

Nie pozwoliła mu gnieść walizki.

- Potrzymaj tylko drzwi - poprosiła. W przedpokoju zawahała się, nie wiedząc, gdzie dalej pójść. Postawiła walizkę i niepewnie spojrzała na Tannera.

- Na dole są sypialnie służby - uśmiechnął się, ciągnąc dalej jakby od niechcenia - ale możesz też wybrać pokój na górze, jeden z północnych, naprzeciw schodów lub służbówkę na poddaszu. Oprócz ciebie nie ma tu nikogo, masz więc duży wybór.

Nie chciał, żeby poczuła się zagrożona lub zmuszona. Starał się, aby wszystko, co postanowi, pochodziło z jej własnego wyboru, by miała wrażenie, że panuje nad sytuacją.

Zgodnie z jego oczekiwaniami Laura była niepewna. Nigdy jeszcze nie znajdowała się w podobnej sytuacji i nie wiedziała, jak się ma znaleźć. Szybko powiedziała:

- Nigdy w życiu nie byłam na wybrzeżu.

- Nie bywałaś na Florydzie podczas wiosennych ferii? - zapytał nonszalancko.

- Zostałam wychowana dość surowo. W czasie przerwy pomagałam w domowych wiosennych porządkach. Rodzice mówili, że to wystarczające urozmaicenie. Poza tym, było naprawdę sympatycznie. Bawiliśmy się wspaniale. Mam trzy siostry, jesteśmy prawie w tym samym wieku, rok, dwa lata różnicy. Są wesołe i pracowite...

- Poznałem je na twoim weselu.

- Prawda. Zapomniałam.

- Ja jestem jedynakiem.

- To niedobrze. Uśmiechał się lekko.

- Ale za to mam dużo kuzynów. Przyjeżdżają tu - mówiąc to, wskazał na dom.

- Ach tak? No cóż, chyba pójdę na górę - ciągle się wahała.

- Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.

Poczuła znów potrzebę opowiedzenia czegoś o sobie.

- Dam sobie radę. Nauczyłam się podróżować z niewielkim bagażem. Dżentelmeni, którzy pomagają damom nieść walizki, najwyraźniej odeszli w przeszłość.

Nie zapomnę nigdy, jak pewien dobrze zbudowany chłopak, z małą torbą podróżną na ramieniu, przyglądał się na lotnisku w Dayton moim zmaganiom z dwiema walizkami i jedną torbą. Od czasu do czasu mile go wspominam.

- Prawdopodobnie nie skojarzył niepowodzeń, które go prześladują, z faktem, że zachował się w stosunku do ciebie niegrzecznie. - Tanner roześmiał się, ale zaraz spoważniał, mówiąc: - Zresztą, chyba musiał być nieuprzejmy w stosunku do innych ludzi - głos Tannera wyrażał żal, że taka przykrość spotkała Laurę ze strony źle wychowanego chłopaka.

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Nie znalazłszy juz żadnego argumentu, który pozwoliłby jej odroczyć/ostateczną decyzję wejścia po schodach i wyboru pokoju, podniosła śmiało walizkę i zaniosła ją na górę/

Był tokrok, który miał zaważyć na jej dalszym życiu. Już wtedy wydawało jej się, że nie ma odwrotu. Zostaje z Tannerem. Nie chciała myśleć, co będzie dalej. Na razie nic innego się nie liczyło.

Tanner obserwował, gdy wchodziła na górę. Zrobiła na nim duże wrażenie. No tak, sam był sobie winien. Spodziewał się, że jednak wybierze jeden z pokoi na dole. Niestety, powiedział jej już, że nie może chodzić po schodach. Nie była to jednak prawda, świadomie skłamał. Chciał, aby czuła się bezpiecznie... A teraz żałował.

- Szafa z rzeczami dla gości to ta środkowa, przy pierwszej łazience! Znalazłaś? - zawołał do Laury.

- To ta? - dobiegł z góry jej głos. - Aha, są ręczniki. Tak, znalazłam!

Na wszelki wypadek, idąc do kuchni, starannie odmierzał kroki i głośno stukał kulą, żeby mogła słyszeć. Chwała Bogu, że miał dobrze zaopatrzoną lodówkę. Z góry dochodził szum wody. Oparł się o stół i nagle wyobraził ją sobie nagą pod strumieniem wody, opływającym jej ciało.

Nie mógł wciąż uwierzyć, że była tu z nim. Czyżby naprawdę zdecydowała się zostać? Może nawet jest szansa na to, że się będą kochali? Obrócił się i mocno opierając na szeroko rozstawionych rękach aż jęknął, jak z bólu. Musiał potrząsnąć głową i nabrać głęboko powietrza, by dojść do siebie.

Zanim usłyszał jej lekkie kroki zbiegające po schodach, zdążył już przygotować sałatę, rozmrozić dwa steki w kuchence mikrofalowej i rozpalić węgiel drzewny w grillu na tarasie kuchennym.

- Przygotuj się! Gotów? Już! - zawołała. Odwrócił się w radosnym napięciu, już z góry uśmiechając się na myśl, że za moment ją zobaczy.

Otworzyła drzwi. Zeskakując z ostatnich stopni rozłożyła szeroko ręce i z wystudiowanym dramatyzmem krzyknęła:

- Tarara!

Miała na sobie męską koszulę przepasaną krawatem. Przez chwilę odniósł wrażenie, jakby to było wszystko, co miała na sobie. Zabiło mu serce, gdy uniosła rąbek koszuli, by pokazać mu... drugą część swego ubioru. Były to bardzo obcisłe szorty joggingowe. Szczęśliwie więc ominął go atak serca. Śmiał się coraz głośniej, głównie z samego siebie.

Laura uznała, że ten jego śmiech jest po prostu oznaką dobrego humoru.

- W czym mam pomóc? - od razu zauważyła, że poczynił przygotowania do kolacji. - Mam nakryć do stołu?

- Nie, będziemy jedli z patelni - udawał zdziwionego.

- Nieelegancko - odpowiedziała wyniośle i zaczęła szperać po szafkach i szufladach, nie pytając go o pozwolenie.

- Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem, że jesteś znów wolna - powiedział nagle. - Może wtedy szybciej bym wyzdrowiał?

- Dlaczego? - Laura była zaskoczona. Nie wiedziała, co posiedzieć, więc zażartowała: - Do tego wszystkiego jeszcze się trułeś, jedząc z brudnych patelni?

- Jestem maniakiem czystości. Zawsze zmywam po sobie. Masz śliczną fryzurę - zmienił temat.

- Nie znalazłam więcej spinek do włosów.

- Pójdę później na górę i zobaczę, czy uda mi się coś wyszukać.

- Mówiłeś, że nie możesz chodzić po schodach - popatrzyła na niego uważnie.

- Niosąc walizki - wytłumaczył chytrze i uśmiechnął się lekko, jak gdyby z czystej grzeczności.

- Rozumiem - ale nie była w pełni przekonana. Siedzieli na tarasie, przy okrągłym metalowym stole, na którym postawili kwiaty od Petera. Stół był lekko zniszczony, lecz wygodny. Świetnie mieścił się w kącie tarasu, gdzie znajdowały się też dwie ławy. Tuż obok tarasu rosły drzewa, które rzucały przyjemny cień, a pomiędzy grubymi pniami przeświecało morze. Widok był piękny.

Tanner tylko lekko przysmażył steki, więc Laura zaniosła swój z powrotem, by przyrządzić go tak, jak lubiła - mocno wysmażony. Nie mógł zrozumieć, co odrażającego jest we krwi, która tryskała, gdy kroił mięso na talerzu i dlaczego Laura odwracała oczy.

Sałata bardzo jej smakowała. Chwaliła wyśmienity sos. Gdy zapytała, jak go przyrządził, wyliczył niewiarygodną wprost ilość przypraw i ziół. Nie wiedziała, czy mu wierzyć, a on zdziwił się, dlaczego Laura wątpi w jego prawdomówność.

Gdy opowiadał o sosie, podniósł maleńki listek sałaty i udał, że głęboko zastanawia się nad składnikami, a jednocześnie językiem zwilżał wargi.

Laura obserwowała go skrycie. Nie myślała jednak o sosie i sałacie. W wyobraźni nagle ujrzała, jak pieści jej ciało. Była zgorszona swoimi marzeniami.

Gdy skończyli jeść, odniosła do kuchni naczynia i znalazła w lodówce pół szarlotki.

- Pieczesz? - zapytała zdziwiona.

- Nie, mam miłą sąsiadkę, która od czasu do czasu coś mi podrzuca - twarz jego była bez wyrazu.

- My, w South Bend, też mamy takich sąsiadów. - Pilnie zabrała się do krojenia ciasta, dodała też lodów śmietankowych. Opierając się na kuli, przytrzymał drzwi, podczas gdy ona wnosiła talerzyki z deserem.

- Twoja sąsiadka to istna perła - pochwaliła po pierwszym kęsie. Zamknęła oczy i westchnęła z rozkoszą: - Pyszne!

- Bardzo mi pomaga - uśmiechnął się na myśl o Pam, przemiłej sąsiadce, która już od dłuższego czasu próbowała go uwieść i podrzucała mu swoje wypieki. Niestety, nie miała u niego żadnych szans.

- Powinnam zgłębić sekrety kuchni tej twojej sąsiadki.

- Nie sądzę, by chciała się nimi z tobą podzielić.

- Był bardzo rozbawiony swoją odpowiedzią, choć zdaniem Laury nie było w niej nic śmiesznego.

A Znam takie osoby. Podadzą ci przepis, ale najważniejszy szczegół ominą, tak że całość się nie uda. Niestety, chyba nie mam zdolności kulinarnych.

- Z tym stekiem obeszłaś się dość brutalnie. Jadasz tylko wysmażone?

- Dobrze powiedziane - skinęła głową.

- Staram się szybko uczyć, kto i co lubi - zgodził się.

- Naprawdę? Pamiętam tylko, że na studiach ciągle otaczała cię chmara dziewczyn. I pamiętam, jaka byłam rozczarowana, gdy odkryłam, że do nich wszystkich puszczasz oko. Widocznie sądziłeś, że wszystkie to lubimy. A od czasu, gdy tu jestem, jeszcze tego nie zrobiłeś.

- Rezerwuję to na specjalną okazję.

- Ach tak? - popatrzyła na niego uważnie. - Czyżbyś miął zamiar całkowicie mnie zaskoczyć?

- Żłobię co w mojej mocy.

- Będę musiała się przygotować. Zajęła się znów szarlotką.

- Czy to formalne ostrzeżenie?

- Nie do końca!

- Słuchaj, Tanner... - przerwała.

- Powiedziałem ci kiedyś, że nikt nie potrafi mojego imienia tak wymówić, jak ty?

- Tanner?

- Kiedy wymówiłaś je po raz pierwszy, o mały włos się nie przewróciłem.

- Nie przewróciłeś się, jedynie pogłaskałeś mnie po ramieniu...

- I pocałowałem cię - przypomniał. - Ale ty pocałunku nie oddałaś.

- Nigdy przedtem nie znałam osoby podobnej do ciebie - ton jej głosu był bardzo poważny. - Zrobiłeś to znienacka. Nie byłam przygotowana.

- Ale teraz musisz być przygotowana. - Przysunął się bliżej i zauważył, że jej źrenice rozszerzają się. Nie odsunęła się. Pochylił się nad nią i lekko pocałował w usta.

- Dzień dobry, Lauro - głos miał niski i trochę schrypnięty.

Przełknęła ślinę, zamykając oczy, a on pocałował ją znów i poczuł, że naraża się na to, że za chwilę zamieni się w jakiś dzikie, pożądliwe zwierzę... A tak bardzo chciał być opanowany i nie okazać swojego pożądania.

- Tanner... - zrobiła przeczący ruch głową, otworzyła oczy, a wyraz ich był bardzo poważny. - Jeszcze mnie nie atakuj, proszę.

Powiedziała Jeszcze”. Zaczerpnął głęboko powietrza i powiedział:

- Błagam, nie ruszaj się i nie powiedz nic zwykłego.

- Na przykład?

- No wiesz... „Cześć, jak się masz” albo „Pewnie będzie deszcz”. Nic z tych rzeczy.

Parsknęła lekko.

- Kiedy do mnie mówisz, to wyobrażam sobie, że mnie całujesz.

Powiedział to zupełnie serio. Gdyby tylko flirtował, nie byłoby to dla niej takie niepokojące.

W zakłopotaniu szybko zwilżyła językiem wargi i zerknęła na niego. Chciała coś powiedzieć, ale Tanner znów ją pocałował.

- Tanner... - szepnęła.

- W porządku - stwierdził i odsunął się, by wstać.

- Nie - zaprotestowała.

- Już czuję, że oszaleję w twoim towarzystwie. Nawet nie mogę uciec - dodał. - Ach, ta noga i ta kula!

- Biedaku!

- Uważaj, współczucie działa na mnie podniecająco. Poklepała go po ramieniu i odrzekła z udawanym angielskim akcentem:

- Trzeba trzymać fason, panie kolego. Tanner usiłował stłumić gromki śmiech.

- Oj, głuptasie - powiedziała z demonstracyjnym politowaniem i Wstała od stołu.

Z łatwością dawał sobie radę z kulą. Pomógł jej zanieść naczynia do kuchni i wstawić do zmywarki.

- Chwała Bogu, że jesteś. Spojrzała na niego pytająco.

- Nigdy nie udawało mi się zapełnić tego praktycznego urządzenia. Spodziewałaś się, że powiem coś innego?

- Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że masz aż taki problem ze zmywarką... Gdybym wiedziała, przyjechałabym wcześniej.

- Nie myślałem ani przez chwilę, że się rozwiedziesz. Sądziłem, że wychodzisz za mąż na całe życie.

- Też tak sądziłam - włączyła zmywarkę. - A ty? Nie rozumiem, dlaczego nigdy się nie ożeniłeś.

- Byłem zbyt zajęty.

- Czym?

- Dość skomplikowanymi sprawami... Siedzę kombinatorów. Oszustów gospodarczych.

Odpowiedział na jej pytanie z grzeczności, ale widać było, że nie chce o tym mówić. Informacja była skąpa. Jasne było, że niczego więcej nie doda. Zapadła pełna oczekiwania cisza, zanim Laura ostrożnie zapytała:

- Ale jak właściwie zarabiasz na życie?

- Badam dziwne wydarzenia.

- Na przykład?

- Na przykład, że ktoś ma pieniądze, choć ich mieć nie powinien. Interesują mnie ludzie, którzy nagle pojawiają się w nieoczekiwanych miejscach. Tego typu zawiłe sprawy.

- Czy to niebezpieczna praca?

- Rzadko.

Spodziewała się, że zaprzeczy.

- Co to znaczy: rzadko? - zapytała.

- Na ogół ludzie szanują prawo. Ale są i tacy, którzy chcą je przechytrzyć. Gdy wpadną, odbywa się to jak w każdej grze z elementami ryzyka - idą do więzienia albo muszą płacić. Nic wielkiego. Spróbowali, ale się nie udało. Ot, zwykli oszuści gospodarczy. Czasami jednak zdarza się, że ktoś zareaguje naprawdę jak kryminalista. Takiego faceta ogarnia wściekłość na tego, kto go złapał. Bywa to wtedy bardzo nieprzyjemne...

- Ten wypadek, który miałeś... ?

- Jest bardzo dokładnie badany.

- Przez kogo?

- Przez moich przełożonych.

- Wolałbyś, bym się zbytnio nie dopytywała? - odgadła.

- Nie ma o czym opowiadać.

- Rozumiem.

Oparła się o ścianę. Przez chwilę milczeli.

- Wiesz, ciągle jestem zdziwiona, że tu jestem. Więcej, zdumiona - stwierdziła poważnie.

- Pamiętam, jak cię zobaczyłem po raz pierwszy. Przechodziłaś przez naszą rzekę Jordan. Miałaś na sobie błękitną sukienkę, podczas gdy wszystkie inne dziewczyny były w szortach lub w dżinsach. Śniłaś mi się po nocach. Jedyny nasz wspólny wykład... etyka, na miłość boską... nie pamiętam z niego ani słowa! Siedziałem dwa rzędy za tobą, trochę z boku, bym mógł cię podziwiać. Pożerałem cię wzrokiem, a ty nawet o tym nie wiedziałaś.

- Tanner - ostrzegła.

- Nie denerwuj Się. Pozwolisz, że pocałuję cię na dobranoc?

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Oczy mu się roziskrzyły.

- Jestem dorosłym mężczyzną, mogę się opanować. Nie musisz się mnie bać.

- Więc nie wejdziesz przez pomyłkę do cudzej sypialni w środku nocy w poszukiwaniu łazienki?

- Obiecuję, że nie… - uroczyście podniósł prawą dłoń.

- Dobrze ale dopiero, kiedy przyjdzie czas zgodziła się, czując przyjemny dreszczyk na myśl o oczekiwaniu na pocałunek.

- Moglibyśmy już teraz trochę poćwiczyć - zaproponował.

Przez chwilę była zaskoczona. Potem popatrzyła na niego ubawionym i trochę karcącym wzrokiem.

- A jeśli zawalę sprawę? - argumentował. - Zepsułoby to nam całą noc. Powinniśmy stanowczo już teraz popróbować - nie dawał za wygraną.

- Tanner - potrząsnęła głową, głośno wzdychając - naprawdę przesadzasz.

- Jasne.

- No to przestań. Udawał załamanego.

- Widzę, że próbowałeś zostać aktorem?

- A, jednak chwyt mi się udał? Prawdę mówiąc, tego akurat ćwiczyć nie musiałem.

Chytry uśmiech Tannera wyraźnie ją ubawił.

Na szczęście nie zapomniał wziąć kuli, gdy przechodzili do salonu. Stał tam bardzo piękny, rozkładany stolik do kart z wiśniowego drewna. Leżały na nim częściowo złożone puzzle, którymi Laura się zainteresowała. Spędzili prawie godzinę, usiłując je powoli ułożyć, aż do chwili, gdy Laurę opanowała senność.

- Chyba pójdę się położyć. Mam za sobą dość męczący dzień - powiedziała z lekkim zakłopotaniem.

- Świetnie. Teraz już musisz mnie pocałować... na dobranoc!

Uśmiechnęła się do niego z ukosa.

- Nie bądź taki szybki Bill! Pierwszego wieczoru pocałuj mnie w rękę, a drugiego w policzek...

- A co mnie czeka za tydzień lub dwa?

- To tajemnica. Moja mama zawsze mówiła, że co nagle, to po diable. Na wszystko trzeba czasu.

- Doprawdy?

- Chcesz mnie teraz pocałować?

- Tak, jeśli nie zastąpi to pocałunku na dobranoc!

- To będzie właśnie pocałunek na dobranoc. Przyglądał się jej trochę nieufnie. Oczy miał przymrużone, ale uśmiechnięte.

- Słuchaj, może ty współpracujesz z jakąś szajką szukającą zemsty, którą kiedyś przyłapałem na gorącym uczynku?

- Ależ oczywiście - zgodziła się natychmiast.

- Byłem tego pewien - Tanner wyraźnie się angażował w grę. - Odszukali cię wiedząc, że od lat mam u ciebie obiecany ten pocałunek. Czym cię przekupili, byś zgodziła się przyjechać i tak potwornie mnie męczyć?

- Nie zgadniesz.

- Drogocennymi klejnotami?

- Włóż to między bajki. Wszystko musieli oddać! I jeszcze uiścić karę... I jeszcze długo nie będą mieli pieniędzy, by się wypłacić.

Tanner nagle spoważniał, jakby ogarnął go lęk.

Wstał szybko, opierając się na kuli. Dobrze mu to wyszło. Potem\ wyciągnął rękę i podniósł z krzesła Laurę. 1

- Muszę się oprzeć o ścianę - stwierdził. - Chcę cię objąć.

Dała się nabrać.

Kulę postawił obok, zanim ją przytulił. Tym gestem chciał jej przypomnieć, że niedawno miał ciężki wypadek i wywołać jej współczucie. Przyciągnął ją do siebie, czując jej ciało przy swoim, rozkoszując się intymnością chwili. Jego silne dłonie głaskały jej biodra i plecy.

Obejmował ją, przedłużając uścisk w nieskończoność i zmuszając do czekania. Chciał, by zdała sobie sprawę z jego bliskości, by z pełną świadomością na niego reagowała. Był bezlitosny. Nie wiedział, jak długo uda mu się ją zatrzymać, musiał więc wykorzystać tę okazję do końca.

Jeśli już ma spędzić bezsenną noc, to niech ona też cierpi.

Z premedytacją musnął jej usta wargami. Podniosła twarz, by odwzajemnić jego pocałunek, ale cofnął się i powiedział:

- Musiałem się upewnić, że tam właśnie są. Mam prawo tylko do jednego pocałunku, nie chcę się więc pomylić i spudłować.

Laura nie zmieniła swojej pozycji, jej usta też pozostały nieruchome. Tak naprawdę to nie słyszała słów. Jej uwagę zwracały drobne, pulsujące dreszcze, przebiegające przez ciało.

Lekki zarost ukłuł ją w policzek, a gorący oddech, wydobywający mu się z ust, palił ją w ucho.

- Zgubiłem twoje usta. Czy są tu? - wyszeptał nagląco.

- Tak, tu - udało jej się jakoś wykrztusić. Oddychała nierówno. Teraz całą uwagę skupiła na nim. Elektryzował ją. Pragnęła go.

Całował jej szyję w pogoni za ustami, podczas gdy dłonie czule gładziły plecy. Oparł się mocniej o ścianę i przyciągnął ją ku sobie, przywierając do niej całym ciałem.

Wtedy dopiero ją pocałował. Skoncentrował uwagę Laury na tym pocałunku do tego stopnia, że ustami wpiła się w jego wargi i trwała tak, pomimo jego prób oswobodzenia się. Sprawiło mu to diabelną rozkosz i satysfakcję.

Zdecydował się w końcu przerwać ten pocałunek. Pomógł jej nawet odsunąć się. Rozluźnił jej ramiona, które nadal trwały w uścisku i spokojnie ujął ręce, które ku niemu wyciągała. Podniósł je łagodnie, tłumacząc:

- Dziś całuję cię w rękę. Czy jutro dostąpię zaszczytu, bym mógł cię pocałować w policzek? - i uśmiechnął się po łobuzersku.

Wymamrotała coś niezrozumiale, z trudnością przełykając ślinę.

Skierowała się ku schodom i wtedy musnął dłonią jej plecy. Zawahała się i odwróciła, ale on powiedział tylko:

- Dobrej nocy, Lauro.

- Mhm - szepnęła na wpół świadomie. Triumfował. Ani przez chwilę nie miał wyrzutów sumienia.

ROZDZIAŁ TRZECI

Laura umyła zęby, zaplotła włosy w warkocze i przebrała się w swój nocny strój - koszulkę i krótkie majteczki. Nie lubiła piżam.

Leżąc w łóżku, w ciemnym pokoju, zdała sobie sprawę z tego, jak wielki był ten dom i jak bardzo stał na uboczu.

Skupiła się na wsłuchiwaniu w obce dla niej dźwięki. Najpierw rozpoznała potężny szum morza rozbijającego się o brzeg, później - szmer palm powiewających na wietrze, który dął prawie nieustannie. Różne dziwne odgłosy przypomniały jej, że dom był stary i drewniany. Chwilami trzaskał lekko, jak wysłużona łajba płynąca po wzburzonym morzu.

Jednak zmęczenie ukróciło wyobraźnię. Za wszelką cenne starała się nie dopuścić do siebie myśli, że w tym domu są duchy. Postawiła sobie natomiast kilka zasadniczych pytań. Czy to prawda, że ona - Laura Fullerton - może pozwolić sobie na tak skandalicznie nieodpowiedzialne zachowanie - nocuje w domu mężczyzny, którego nie widziała od siedmiu lat! No, właściwie - od sześciu lat, dziewięciu miesięcy i dwunastu dni. Było dość istotne, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała swojego byłego męża, natomiast dokładnie wiedziała, ile czasu minęło od ostatniego spotkania z Tannerem. Widzieli się po raz ostatni w dzień jej ślubu z Tomem, wtedy właśnie, gdy Tanner Moran zrujnował jej podróż poślubną owym nieszczęsnym pocałunkiem.

Czy jakikolwiek mężczyzna mógł całować tak jak on? Problem wydawał się interesujący, ale myśli powoli uciekały i zapadła w drzemkę. Poruszyła się niespokojnie.

Zmysły tliły się we śnie. Niepokój narastał, w miarę jak rosło pożądanie, ale Tanner z jej snów był niedostępny i okrutny. Drażnił ją i męczył.

Nagle dał się słyszeć głośny dźwięk. Nie mógł to chyba być silnik samochodu, przecież drogą prawie nikt nie jeździł. Może strzał? Prawdopodobnie jednak był to odgłos zatrzaskiwanych drzwi. W każdym razie ten dźwięk o mały włos nie przywołał jej do świadomości, ale za wszelką cenę usiłowała pogrążyć się z powrotem w senne marzenia. Wreszcie zapadła w głęboki, spokojny sen.

Tanner czekał, aż Laura zaśnie. Łóżko zaskrzypiało, gdy się położyła i jego pragnienie nagle buchnęło jak płomień. Odłożył kulę i zaczął krążyć po pokoju. Stara, drewniana podłoga zaskrzypiała. Wziął więc kulę i przeniósł się do swojego pokoju. Położył ją koło łóżka i otworzył okno. Przerzucił nogi przez parapet, ostrożnie spuszczając się na ziemię. Szedł wolno, by nie nadwerężyć powoli gojących się blizn.

Nie mógł jeszcze biegać. W szpitalu obiecano mu jednak, że wróci do pełnej formy. A to ironia losu, pomyślał. Spędził rok w Wietnamie, bez jednego zadraśnięcia, a teraz mógł zginąć w głupim wypadku samochodowym! Cudem zresztą z niego wyszedł. Niektóre kości nafaszerowane miał metalem, rany pooperacyjne goiły się wolno. Z pewnością jednak zostaną mu blizny.

Na razie szramy były ohydne. Gdyby chciał kochać się z Laurą, musiałby to robić w ciemności. Widok jego ran mógłby ją przestraszyć. Jemu nie przeszkadzały. Cieszył się przede wszystkim z tego, że ocalał. Zaraz po wypadku nie było pewności, że się z tego wyliże. Ocknął się jednak z pełną świadomością, z wyraźnym poczuciem rzeczywistości. Dźwięki były czyste, kolory wyraziste. Świat widział w najdrobniejszych szczegółach. Wiedział, że żyje!

Potem się sobie przypatrzył. Będzie musiał pożegnać się ze swoim dawnym sposobem bycia. Był w opłakanym stanie. Lewa ręka sterczała w jakiejś przedziwnej pozycji, piersi i żołądek przeszywał nieustający, nieznośny ból. Powoli, krok po kroku, sprawdzał, czy wszystko ma na swoim miejscu. Chwała Bogu! Jednak był szczęściarzem.

Całe życie będzie błogosławił ludzi, którzy mu wtedy pomogli. Zapamiętał tę delikatną na pozór kobietę, która wcisnęła się do samochodu, przysuwając się do niego jak najbliżej i uściskiem ręki tamowała krew. Dzięki niej nie wykrwawił się, zanim go nie wyciągnęli z samochodu. Mówiła do niego spokojnie, tłumaczyła, co się stało i dlaczego. Zapewniła go, że będzie żył.

Zapamiętał też dużego i silnego, choć bardzo łagodnego mężczyznę, który widząc go płakał jak dziecko. Ile sprzeczności. Przecież to on właśnie powinien był wykazać się opanowaniem, a kobieta ronić łzy.

Dlaczego musimy tak wiele doświadczyć, by zrozumieć, ile współczucia i miłości kryje się w ludziach?

Tanner dowiedział się później, że odpowiedzialny za wypadek kierowca drugiego samochodu zginął na miejscu. Na ogół tacy właśnie przeżywali. Tym razem uratowała się ofiara.

Szczęście już nieraz mu dopisywało. A jednak nie mógł wciąż uwierzyć, że Laura jest u niego. Zawrócił z nocnego spaceru i zmęczony położył się do łóżka.

Nie spał dobrze tej nocy. Nigdy jeszcze nie był tak niespokojny. Leżał z otwartymi oczyma, myślał o swoim nastroju i zastanawiał się, czy bierze się stąd, iż zna już teraz kruchość życia. Nauczył się, że nie wolno go marnować. Być może właśnie teraz będzie miał szansę wypełnić darowane mu życie miłością?

Ale czy Laura potrafi go kochać?

Obudził się wcześnie. Wstał i szybko narzucił na siebie bawełnianą koszulę z długimi rękawami. Włożył miękkie bawełniane spodnie, które miały ukryć blizny. Pamiętał też o tym, by wziąć kulę. Sprawdził wiadomości na automatycznej sekretarce. Nigdy nie odbierał telefonów. W kilka miejsc oddzwonił, pozostałe informacje skasował. Potem pracował na komputerze i wypił kawę na tarasie. Na myśl o Laurze ogarniał go niezwykły, prawie melancholijny nastrój.

W kwietniowej ciszy, zwiastującej zbliżające się lato, przyszła do niego wcześnie rano. Rozpuszczone włosy spływały łagodnie na lekką, jasnozieloną sukienkę z granatowym wzorkiem, która nadawała jej oczom grafitowy odcień. Ciepły wietrzyk powodował, że sukienka przylegała do ciała. Podniosła rękę, by odgarnąć pasmo miękkich włosów, które zasłaniały twarz i uśmiechnęła się do niego. Uśmiech ten wywołał szybsze bicie jego serca.

- Nie wstawaj - powiedziała widząc, jak unosi się z krzesła, aby ją powitać.

- Nie sądziłem, że obudzisz się tak wcześnie.

- Jestem rannym ptaszkiem. Kocham poranki. Za to wieczorami dość wcześnie jestem senna.

- Aż tu było słychać, jak chrapiesz.

- To nieładnie, że o tym wspominasz. - Udawała urażoną, a jednocześnie patrzyła na niego iskrzącym, figlarnym wzrokiem - Co jadasz na śniadanie?

- Wszystko, co się da.

- Widzę, że jesteś kobietą idealną.

Słowa te były wypowiedziane żartobliwie, ale Tanner spuścił wzrok, by nie zobaczyła, jak bardzo jej obecność go zachwycała.

- Robię najlepsze grzanki na świecie - powiedział.

- A ja smażę jajka na bekonie.

- No to do roboty!

Weszli do środka. Gdy wyjmowali naczynia ze zmywarki, Laura zapytała:

- Kto tu właściwie sprząta?

- Raz w miesiącu przyjeżdża ekipa, która sprząta cały dom, od góry do dołu. Odkurzają i szorują jak szaleni. Wtedy najlepiej się ewakuować. Mogliby przez pomyłkę wyrzucić człowieka razem ze śmieciami lub przykryć pokrowcem. Ale bez paniki! Następnym razem zjadą pierwszego maja.

Oparł się o stół i przyglądał Laurze, jak krzątała się przy kuchni. Śniadanie jedli na tarasie.

- Taki olbrzymi dom, a my nic, tylko ciągle przesiadujemy na tej odrapanej starej werandzie - zauważyła ze śmiechem.

- Jutro możesz zabrać się do malowania werandy. Nie mam nic przeciwko temu.

- Czyli mam tylko jeden dzień wolny! - zawołała.

- To dlatego, że nie należysz do związków zawodowych.

- Przypomniałeś mi, że powinnam zadzwonić do biura. Chciałabym trochę tu popracować. Oczywiście, jeśli pozwolisz. Będę potrzebowała sporo miejsca. Czy jest tu może jakiś duży stół?

- Mam stół kreślarski, którego nie używam - odrzekł.

- Niewiarygodne.

- Mogę ci dostarczyć wszystkiego, czego dusza zapragnie.

Odchylił się i założył ręce na szerokiej klatce piersiowej. Przyglądał się jej uważnie.

- No więc w takim razie potrzebne mi są próbki jedwabiu we wszystkich kolorach oraz komplet farb. Pędzle oczywiście też. I dobra elektryczna temperówka do ołówków. Papier pakowy. No wiesz, rzeczy, które są potrzebne wszystkim artystom.

Sama śmiała się ze swych absurdalnie wygórowanych żądań.

- Nie, mówiąc poważnie, jeśli jest tu stół kreślarski, to mam i przy sobie wszystko, co mi potrzebne do pracy przez kilka dni. Gdzie jest telefon?

- Muszę ci pokazać - powiedział, zbierając talerze.

- Trochę go zmodyfikowałem. Dzięki temu nigdy głośno nie dzwoni. Wystarczy jednak kilka drobnych zmian, a zacznie działać zwyczajnie.

- Masz uczulenie na dźwięk telefonu?

- Nie lubię ludzi, którzy marnują mój czas. Zrozumiała to na swój sposób. Widocznie po tym straszliwym wypadku chciał mieć spokój i nie tracić czasu na głupie rozmowy.

Uporali się z naczyniami i przeszli do gabinetu. Wskazał jej telefon i zaczął tłumaczyć, co trzeba zrobić, by cały system znów normalnie funkcjonował.

- Co to właściwie jest? Widzę, że masz automatyczną sekretarkę, ale te wszystkie urządzenia... ? Nic z tego nie rozumiem. Powtórz, proszę.

- To jest filtr, a to zagłuszacz i jeszcze kilka innych drobnostek.

Popatrzyła na niego uważnie, marszcząc czoło.

- Zagłuszacz?

- Niektóre informacje są... ściśle tajne.

- Które?

- Dane finansowe pewnych osób albo zastrzeżone prywatne numery. Nic ważnego.

- Mogę już zadzwonić? - zapytała.

Zbliżyła się do urządzenia, które wyglądało jak telefon.

- Zaraz. Tu są przełączniki. Jak będziesz się posługiwała telefonem, musisz je wyłączyć. O, tak! Powiesz mi, jak skończysz rozmawiać. Sprawdzę, czy są włączone z powrotem i działają. W porządku?

- Muszę się tylko zgłosić w moim biurze. Nie podam twojego numeru.

- Możesz dzwonić dokąd chcesz i kiedy chcesz.

Nie ruszył się z miejsca. Oparł się o ścianę i zamierzał całkiem otwarcie przysłuchiwać się jej rozmowie.

Ubawiło ją to i włączyła głośnik, by słyszał wszystko. Czy wyświadczyłby jej podobną grzeczność? Chyba nie!

Wystukała numer. Telefon natychmiast odebrała jej sekretarka, Jeanine.

- Laura? - zapytała. - Jak poszło?

- Jeszcze do końca nie wiadomo, ale wygląda na to, że dobrze. Będzie to ciekawe zajęcie. Jestem u przyjaciół nad morzem i wstępne rysunki chcę wykonać tutaj. Będę dzwoniła codziennie w południe, zgoda? Wszystko w porządku?

- W najlepszym. Długo cię nie będzie?

- Sama nie wiem. Dam ci znać.

Odłożyła słuchawkę i przyglądała się, jak Tanner włącza wszystkie przełączniki.

- Nie zapytałem, czym się zajmujesz - stwierdził.

- Studiowałam malarstwo. Zaczęłam od portretów, bo to moja największa pasja. Ostatnio zajmuję się dekoracją, dobieraniem kolorów i materiałów do specjalnych wnętrz. Jest to fascynujące zajęcie, ale tak do końca nie wiem, czy chcę się w to bawić. Pierwszymi zleceniem, które otrzymałam, było przygotowani wystroju wnętrza domu wypoczynkowego pewnej firmy. Wiesz, taki dom dla gości oraz zasłużonych pracowników. Nad jeziorem Michigan. Dom dość duży, ale nie taki jak twój. Powiedziano mi, że mam Wolną rękę. Więc urządziłam go z myślą o wakacjach rodzinnych. Słoneczniki w jadalni, misie i baloniki w (mniejszych pokoikach, tapety w polne kwiatki w głównej sypialni. Bardzo to było miłe i świeże. Skończyłam i zgłosiłam się do właściciela.

Przyszedł do mojej pracowni w South Bend. Z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego. Poczekał, aż zostaliśmy sami i powiedział:

- Sądzę, że zaszło jakieś nieporozumienie. Gdy mówiłem, że ma to być dom weekendowy, nie miałem na myśli rodziny. Czy teraz pani rozumie? Ma to być miejsce, do którego mężczyźni mogą przyjeżdżać, no powiedzmy, z przyjaciółkami.

- Niewiniątko - uśmiechnął się Tanner. - I co ty na to?

- Początkowo czerwieniłam się i jąkałam. W końcu udało mi się wykrztusić, że się tym zajmę.

- No i... ?

- Najpierw wyrzuciłam misie, potem baloniki i słoneczniki. Cały ten projekt wydawał mi się niesmaczny, ale czułam się w obowiązku naprawić swój błąd. Zmieniłam kolory, dodałam lustra i trochę złośliwie palmy. Pianino. Nie posunęłam się do czerwonych obić na drzwiach.

- To szlachetne z twojej strony. Czy usiłował cię namówić, byś uczestniczyła w inauguracji?

- Skąd wiesz?

- Wiem ponadto, że się nie zgodziłaś. Pewnie się jeszcze za tobą ugania?

- Tak.

Przyglądała mu się przez chwilę, potem zapytała z ciekawością:

- Jak mogłeś o tym wiedzieć? Czy to typowo męskie zachowanie? Ma żonę i dorastające dzieci. Jego żona to bardzo miła kobieta. Kocha go. Sądzę, że on też ją kocha. Dlaczego ugania się za innymi kobietami? I dlaczego właśnie za mną? Nie nadaję się na kochankę. W najlepszym wypadku byłabym bardzo nieudolna. Cały czas w stosunku do niego zachowywałam się bardzo formalnie i urzędowo. Nigdy się do niego nie przymilałam i nie dawałam mu do zrozumienia, że jestem w jakikolwiek sposób nim zainteresowana.

Od tamtego czasu zawsze sprawdzam, co będę dekorować. Dwie inne „rozrywkowe” oferty odrzuciłam. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. I chociaż przyjmuję od niego zlecenia i korzystam z kontaktów, nie czuję się w obowiązku iść z nim do łóżka.

Rzęsy Tannera kryły jego oczy, gdy rzekł łagodnie:

- Prawdopodobnie zaskoczyło go, że spotkał kobietę, która jeszcze potrafi się rumienić i to go zaintrygowało. Jak również fakt, że nie usiłowałaś go czarować.

Żachnęła się.

- Ależ to absurdalne! Chcesz powiedzieć, że aby się od niego uwolnić, powinnam spróbować go uwieść i...

- Nie!

- Przecież właśnie powiedziałeś...

- Zachowujesz się w sposób profesjonalny, właśnie tak, jak trzeba. Nie bądź zbyt przyjazna, ale bądź grzeczna i rzeczowa, gdy się z nim spotykasz.

- Jesteś mężczyzną. Powiedz, wytłumacz mi, dlaczego tamten tak się zachowuje?

- Nie będę obiektywny.

Miał na myśli jej urodę i sposób, w jaki na niego działała.

- Sądzisz więc, że wszystko, co robią mężczyźni jest w porządku?

- Tego nie powiedziałem - zaprzeczył.

- Stwierdziłeś, że nie jesteś obiektywny. Czy ty też uganiasz się za każdą kobietą, która ci się spodoba? Łazisz za nią i usiłujesz dopaść?

- Zawsze byłem wybredny.

- Ale...

- Muszę jednak powiedzieć, że podziwiam jego gust, jeśli chodzi o kobiety.

Uśmiechnęła się leciutko.

- Podobam ci się?

Pytanie to wymknęło jej się z ust, zanim zdołała pomyśleć, co mówi. Sama była nim zaskoczona.

- Niewiarygodnie!

- To miło z twojej strony.

- Nie wiem, czy „miło”, to dobre określenie.

- A może chcesz, bym pomogła ci urządzić wnętrze tego domu na inaugurację nowego sezonu letniego?

Zwilżył językiem wargi, a potem rzekł poważnie:

- Pomyśl o tych wszystkich kuzynach, którzy byli tutaj z rodzicami. Sądzę, że nigdy nie kochali naprawdę, co najwyżej uprawiali seks.

Potrząsnął głową ze smutkiem.

- Prawdopodobnie dom z tego powodu tak trzeszczy i stęka. Jest sfrustrowany - westchnął zabawnie, udając współczucie.

Zaśmiała się, filuternie przekrzywiając głowę.

- Ach - wykrztusiła, zakrywając twarz. - Gdyby on był taki dowcipny jak ty, to pewnie nie oparłabym mu się. Masz zabawne pomysły!

- Potrafię mieć pomysły urzekające - pozwolił sobie na lekki uśmiech.

Ochłonęła trochę i spojrzała na niego. Była wciąż uśmiechnięta, ale oczy pozostały trochę nieufne. Po śniadaniu pokazał jej stół kreślarski.

- Skąd masz taki stół? Kto przy nim pracował?

- Potrzebowaliśmy wysokiego stołu, by małe dzieci nie mogły go dosięgnąć. U nas w rodzinie prawie każdy ma jakieś hobby, często związane z małymi, ostrymi, lub wręcz niebezpiecznymi przedmiotami.

- Co masz na myśli?

- No wiesz, strzelby, szable, noże - powiedział tajemniczo.

- Strzelby? - zapytała zdziwiona.

- Jesteśmy tu na wybrzeżu od dawna. Miejsce jest dość odosobnione. Być może dlatego jeden z moich wujków zaczął interesować się bronią. Potem przerodziło się to w hobby. Powstała wcale pokaźna kolekcja broni palnej. Niektóre egzemplarze są bardzo piękne. W przyszłości mam zamiar przekazać cały zbiór do muzeum.

- Boję się broni.

- Strzelby są jak żmije. Trzeba się z nimi obchodzić ostrożnie.

- Boję się, ale strzelać potrafię - pochwaliła się Laura.

- Wcale nie chcę cię namawiać, byś mi pokazała, jak strzelasz.

- Mój ojciec zawsze mówił, że każdy powinien umieć strzelać. W końcu nie wiadomo, co może człowieka wryciu spotkać.

- Miał rację - skinął głową z aprobatą.

- Mam nadzieję jednak, że nigdy nie będę musiała tego robić. Umarłabym ze strachu.

- Nie będzie takiej potrzeby. Obronię cię! Przysunął się do niej ostrożnie. Kula trochę mu przeszkadzała, ale objął Laurę i przyciągnął do siebie. Nie stawiała oporu. Oczy ich się spotkały. Tanner powoli schylił głowę i pocałował ją.

Jego bliskość niej uspokajała, wręcz przeciwnie. Odczuwała ciągle ten) sam wewnętrzny chaos, ten sam wir uczuć. Była nim wciąż oszołomiona. Nie mogła mu się oprzeć i odwzajemniła pocałunek.

Z nieznanych powodów puścił ją nagle. Usiłowała uporządkować myśli i zrozumieć, dlaczego się tak głupio zachował. Wtedy Tanner zaproponował, że odwiezie jej samochód do firmy, z której go wypożyczyła w Myrtle Beach. Była wciąż zdezorientowana, ale opanowała się na tyle, by dość rzeczowo zapytać:

- Możesz prowadzić samochód? Czy nie zaszkodzi to twojej nodze?

- Nie ma sprawy. Boli mnie tylko lewa noga. Prawa jest całkiem w porządku.

- Jesteś w stanie pojechać za mną do miasta i odwieźć mnie z powrotem?

- Jak najbardziej. Sprawi mi to dużą przyjemność. Tanner bardzo chciał jak najszybciej pozbyć się wynajętego samochodu, jedynej dla Laury możliwości ucieczki.

Ku radości Laury wracali drogą wzdłuż morza.

- Wydaje mi się, że w jakimś poprzednim wcieleniu byłam piratem - powiedziała.

- W poprzednim czy w równoległym? - spytał.

- W równoległym? Nigdy takiej możliwości nie brałam pod uwagę. Nie, myślałam o czasie przeszłym.

Ogarnął ją pełnym zachwytu wzrokiem, gdy zwróciła twarz ku morzu i zapatrzyła się w fale. Wiatr targał jej włosy. Pod cienkim materiałem sukienki wyraźnie rysowały się smukłe kształty.

- Z pewnością są sytuacje, w których dobrze jest być piratem - stwierdził.

- A co byś robił, gdybyś nim był? - zapytała. - Może zdobywałbyś różne skarby?

- Wyłącznie ciebie.

Zaśmiała się sądząc, że to miły żart. Ale on nie żartował.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Laura przez cały dzień pracowała w ciszy. Nie było słychać ani samochodów, ani dzwonów kościelnych. Dom Moranów był naprawdę uroczym azylem.

Przywiozła z Columbii plany domków wypoczynkowych. Chodziło o to, by posługując się różnymi farbami i materiałami nadać każdemu z identycznych domków indywidualny charakter. Kilku innych dekoratorów również miało przedstawić swoje projekty. Zamierzała wykorzystać kilka stylów - wiktoriański, orientalny, nowoczesny. Potem zaprojektowała różne zestawy kolorów, ołówkiem szkicowała możliwe rozwiązania. Straciła zupełnie poczucie czasu.

Dopiero głód przywołał ją do rzeczywistości. Oderwała się od pracy, gdy z kuchni zaczęły dolatywać bardzo smakowite zapachy. Rozpoznała aromat chili. Odłożyła ołówek i podążając za zapachem poszła do kuchni, gdzie Tanner pilnie mieszał coś w olbrzymim garnku.

- Tak właśnie myślałem. Tylko kuszące chili jest w stanie oderwać cię od pracy. Trzeba przyznać, że potrafisz się skoncentrować. Czy zauważyłaś chociaż, że przeniosłem cię wraz ze stołem do drugiego pokoju?

Myślami wciąż jeszcze była przy projektach i nie od razu zorientowała się, że żartuje.

- Nie opowiadaj - odpowiedziała niepewnie, choć trwało chwilę, zanim sobie przypomniała, że wyszła z tego samego pokoju, do którego weszła rano.

- A to co?

- Grzanki z topionym serem.

Po zjedzeniu pachnących grzanek zabrali się do sprzątania kuchni. W pewnej chwili Tanner pochylił się po płyn do mycia naczyń. Koszula wysunęła mu się ze spodni, ukazując okropne, jeszcze świeże blizny na lewym boku. Położyła na nich rękę, mówiąc cicho:

- Powinieneś chodzić w szortach i bez koszuli, by dopuścić słońce i świeże powietrze. Na opalanie może jeszcze za wcześnie, skóra jest zbyt delikatna.

Czując dotyk jej dłoni, znieruchomiał. Obawiał się, że zareaguje przerażeniem. Dopiero naturalność jej zachowania uspokoiła go.

- Nie zaszkodziłoby mi pewnie chwilę poleżeć na tarasie w cieniu - zgodził się. - Pójdziesz ze mną?

- Dobrze. Ale czuję, że do rozmowy się nie nadaję. Pewnie zaraz zasnę. Nie jestem przyzwyczajona do morskiego klimatu, wczoraj spałam jak zabita.

- Cieszy mnie, że na widok mych ran nie robi ci się niedobrze - powiedział cicho.

- Kiedy chodziłam do szkoły, pracowałam społecznie w szpitalu, na oddziale chirurgicznym. Było to jeszcze w czasach, gdy chciałam zostać lekarzem. Przyzwyczaiłam się wtedy do widoku blizn. Nauczyłam się je traktować jako znak udanej operacji i nie myśleć o bólu, który się z nimi wiąże.

Jednak trochę denerwował się na myśl o zdjęciu przy niej koszuli. Wyszli na taras. Poruszał się sztywno, zakłopotany jej obecnością. Szybko zdjął koszulę i rozłożył ją na dwuosobowym leżaku. Usiadł i ruchem ręki wskazał miejsce obok siebie, zapraszając, by się I do niego przyłączyła.

Nie mogła mu odmówić. Blizny czyniły go dziwnie bezbronnym. Usiadła obok niego i przeciągnęła się ziewając.

- Powinieneś jednak ubrać się w szorty - przypomniała.

- Niedługo to zrobię - obiecał.

Jego udo wyglądało okropnie. Postanowił, że zanim je odsłoni, da jej jeszcze trochę czasu, by przyzwyczaiła się do mniejszych blizn na piersi, plecach i na lewym ramieniu.

- Ale twój chirurg to prawdziwy artysta - przejechała lekko palcem po szwie, dzięki któremu udało się uratować jego ramię. - Wierz mi, potrafię docenić jego kunszt. Gdy blizna zblednie, sam będziesz to podziwiał.

Pomyślał, że z takim podejściem być może zniesie nawet widok jego uda.

Z równym zainteresowaniem obejrzała bliznę na jego piersiach. Rana była głębsza, gdyż w czasie wypadku kierownica wbiła mu się w klatkę piersiową w brzuch.

- Przypatrzyłeś się temu? - zapytała. - Chyba jednak tak, w końcu jest to twoje ciało. Zobacz, jak tu założono szwy! Bardzo zgrabnie! Miałeś szczęście, trafiłeś na geniusza w swoim fachu. Znałeś tego chirurga?

- Nie, czysty przypadek. Akurat miał dyżur w dzień mojego wypadku.

- Anioł stróż nad tobą czuwał.

- Sam zaczynam w to wierzyć.

Laura pochyliła się i czule pocałowała bliznę na jego ramieniu.

- Jestem szczęśliwa, że wszystko się dobrze skończyło.

- Ja też.

Odsunęła się, by położyć się obok niego. Tanner obrócił się na lewy bok, twarzą do niej, kryjąc blizny.

- Wciąż nie wierzę, że tu jesteś. Tak często marzyłem, że się obrócę i że będziesz obok... nie mogę wprost uwierzyć, że to prawda.

- Tanner...

- Bardzo cię pragnę.

- Trochę się tego boję.

- Mnie bać się nie musisz.

- Obawiam się nie ciebie, ale raczej samej siebie. Nie wiem, czy to, co odczuwam, to miłość, czy tylko szalone pożądanie. Nie jestem w stanie się opanować, gdy jestem blisko ciebie. Nie wiem, czy chcę, żebyś dzielił ze mną życie. Przecież dopiero od niedawna nauczyłam się być niezależna. To coś wspaniałego mieć własny zawód, o wszystkim decydować i być za wiele rzeczy odpowiedzialną. No i odnosić sukcesy. Przedtem zawsze byłam pod czyjąś opieką - to ojca, to uniwersytetu, to męża. Dopiero teraz zorientowałam się, że moje możliwości są duże. Jestem dobra w tym, co robię. Nie... nie bardzo wiem, czy chcę, by coś innego zaprzątało moją uwagę.

- Chcesz powiedzieć, że mogłoby mi się to udać? - głos Tannera był trochę zachrypnięty. Podniósł zdrową prawą rękę, by odgarnąć kosmyk włosów z jej czoła.

- Nie wiem dlaczego, ale wciąż mi się wydaje, że usiłujesz uśpić moją czujność, by mnie uwieść.

- Nigdy - uśmiechnął się ciepło i dodał: - Chcę ci tylko pokazać, że jestem tobą zainteresowany.

- A może sądzisz, że to ja ciebie uwiodę?

- Na pewno bym się nie bronił - uśmiech Tannera pogłębił się. - Zresztą, przypomniałem sobie, że nie podziękowałem ci za pomoc w sprzątnięciu kuchni.

Pochylił się nad nią i pocałował ją. Gdy podniósł znów głowę, dostrzegła w jego oczach pragnienie i niepewność. Spuścił wzrok.

Pocałował ją jeszcze raz. Gładziła jego gęste włosy, jej ciało napięło się w oczekiwaniu. Piersiami przylgnęła do niego z całej siły. Jego ręka wślizgnęła się pod sukienkę, dłonią objął jej krągłe, naprężone piersi. Mruknęła z rozkoszy. Czuła przyspieszony, naglący oddech Tannera, jego wzrastające pożądanie. Nie była jednak jeszcze przygotowana na miłość. Obawiała sile jej. Gdy się od niego odsuwała, usiłował ją przytrzymać, wyraźnie protestował. Właściwie mogła mu ulec, leżeć tu z nim, czując lekki wiatr od morza i kochać się. Przecież też bardzo go pragnęła. Mogła go Śmieć. Zależało to tylko od niej. Wstała jednak i powiedziała:

Będzie chyba lepiej, jeśli pójdę trochę pobiegać brzegiem morza. Szkoda, że nie możesz mi towarzyszyć. Ale niedługo będziesz silniejszy i wtedy będziesz mógł mnie już gonić.

Tanner przewrócił się na plecy. Jedną nogę zgiął w kolanie, ręce założył pod głowę. Obserwował ją uważnie. Wreszcie rzucił pytanie, które przeszyło ją na wskroś:

- Jak już będę zdrów, to stale będę cię gonił. Chyba pozwolisz?

- Może?

- Będzie to jak doping. Szybciej wyzdrowieję. Wymówił te słowa jak groźbę i obietnicę zarazem.

Podziałało to na nią jak mieszanka wybuchowa. Wolała uciec do siebie na górę.

Włożyła fioletowe szorty. Pomimo długich poszukiwań nie udało jej się znaleźć w szafie dla gości odpowiednich butów. Postanowiła więc, że pobiegnie boso brzegiem morza, gdzie piasek jest zbity i twardy.

Gdy zeszła, zastała go opartego niedbale o kulę. Czekał przy schodach. Ponownie uderzyła ją jego uroda. Uśmiechnęła się lekko, a on odpowiedział uśmiechem, który wydał się jej dość podejrzany. Oczy miał jak myśliwy. Pomyślała, że mógł być w tej chwili bardzo niebezpieczny. Ogarnęło ją nagłe podniecenie. Chciała, by gonił ją i złapał.

- Musisz mnie pocałować na pożegnanie - zażądał, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie.

- Przecież uzgodniliśmy, że całujemy się tylko na dobranoc?

- I na pożegnanie - odparł, zmieniając bez porozumienia z nią reguły gry.

Uniosła lekko brwi, wyrażając zdziwienie. Nie uniknęła jednak przy tym ledwo zauważalnego uśmiechu.

Mówił dalej tonem bardzo poważnym:

- Od dziś będziemy się całować nie tylko na pożegnanie, ale i na powitanie.

- Nie wiedziałam o tym. Kiedy podjęto decyzję?

- Już dawno. Najlepiej będzie, jak się do niej zastosujemy natychmiast - przysunął się o krok.

- W takim razie nie mam innego wyjścia. Laura odetchnęła głęboko i też uczyniła krok w jego kierunku. Zamknęła oczy i podała mu usta.

Ale nic się nie stało. Otworzyła ostrożnie jedno oko i zobaczyła, że Tanner bardzo uważnie jej się przygląda. Otworzyła więc szeroko drugie i popatrzyła na niego wprost. Wtedy i ona spoważniała. Objęła jego głowę i poszukała warg.

Był to pocałunek oszałamiający. Ramiona Tannera oplotły jej plecy i przyciągnęły ją gwałtownie. Całował głęboko i intensywnie, reagował z coraz większym pożądaniem na myśl o jej bliskości i uczuciach, które w nim rozpaliła. Myślał o jej rękach, pieszczotliwie gładzących jego włosy, o miękkim, kobiecym ciele i słodkich ustach, które odwzajemniały pocałunek. W końcu podniósł głowę i nabierając głęboko powietrza powiedział:

- Zmykaj, bo za chwilę będzie za późno!

Posłuchała go. Akceptowała fakt, że nią kieruje. Chwiejnym krokiem podeszła do drzwi i uporawszy się z zamkiem, o mały włos by się nie przewróciła.

Tanner przyglądał jej się z wypiekami na twarzy. Z jego oczu biło zadowolenie.

Stała na ganku i oddychała głęboko. Kilka razy nerwowo odgarnęła włosy, aczkolwiek wiatr przekornie ją w tym wyręczał. Rozglądała się, jak gdyby usiłowała sobie przypomnieć, dlaczego się tu znajduje. Jogging był ostatnią rzeczą, na którą miała teraz i ochotę. Pragnęła wrócić do Tannera, do jego pocałunków. Po co to bieganie? Skierowała się jednak w dół i weszła na drogę. Gdy przechodziła przez szosę, zupełnie automatycznie sprawdziła, czy z lewej strony nie nadjeżdża samochód, choć przecież wiedziała, że nie ma tu ruchu. Wykonała kilka ruchów gimnastycznych, zanim powoli oddaliła się wzdłuż plaży.

Nie była przyzwyczajona do monotonii morskiego wybrzeża. Zgubiła się i pobiegła za daleko. Powrót trwał bardzo długo. Tanner, wiedziony niepokojem, wyjechał samochodem na poszukiwanie. Odnalazł ją biegnącą resztką sił. Z widoczną ulgą osunęła się na miękki fotel porsche'a.

- Musisz zostawiać po sobie jakieś ślady - powiedział Tanner, nie wspominając o tym, że martwił się jej długą nieobecnością. - W ten sposób będziesz w stanie ocenić, jaki dystans przebiegłaś.

- Szkoda, że mówisz mi to dopiero teraz - Laura popijała sok pomarańczowy, który Tanner przezornie dla niej przywiózł. Była wykończona.

Milczeli. Laura odpoczywała po wysiłku, Tanner zaś usiłował ochłonąć ze zdenerwowania. W końcu przerwała ciszę:

- Słuchaj, mam prośbę, poszukajmy tego biednego psa...

Tanner przyhamował i, mocno zdziwiony, zapytał:

- Jakiego psa?

- Widziałam dużego, czarnego i niezbyt przyjaźnie nastawionego psa. Boję się psów, więc nie usiłowałam się nawet do niego zbliżyć. Albo go ktoś porzucił, albo się zgubił. Ale tu w okolicy przecież nie ma domów. Poza tym nie wyglądało na to, że się wypuścił na spacer, po prostu czekał przy drodze.

- W porządku. Poszukamy go, jeśli chcesz. Dalej już nie rozmawiali, tylko uważnie rozglądali się wokół. Tanner jechał bardzo powoli. Byli już przy wjeździe do domu, a psa ciągle nie było widać.

- Może znalazł drogę do domu? - zasugerował niepewnie.

Laura zaprzeczyła ruchem głowy.

- Zatem wracamy - Tanner momentalnie skręcił kierownicę.

- Och, Tanner... - uśmiechnęła się rozbrajająco. Pochylił się, by ją pocałować.

- Czy to już na dobranoc? - zapytała.

- Nie. To ma oznaczać, że jestem przy tobie.

- A mnie się wydawało, że to pocałunek na dobranoc, bo taka jestem zmęczona...

- O nie! Ten dopiero będzie - odpowiedział.

- Ale... przecież umawialiśmy się, że... - nie dokończyła. Głos Laury wyrażał powątpiewanie, ale oczy wciąż były ufne.

Raz jeszcze odbyli tę samą drogę.

Pies leżał w rowie, w miejscu, z którego dobrze było widać szosę.

Nie było łatwo namówić go, by wszedł do samochodu. W końcu raz jeszcze obejrzał się na szosę, zanim wskoczył na tylne siedzenie. Oczy miał inteligentne, choć trochę zamglone.

- Sądzisz, że jest chory? - zapytała Laura.

- Chyba po prostu głodny. Pojedziemy zaraz do weterynarza, niech go zbada. Biedne psisko.

Weterynarz Henry mieszkał na dużej farmie. Trzymał tam kilka psów, jedną kozę i mnóstwo kotów. Nie opodal pasły się dwa konie, które na ich widok podniosły łby i przyglądały się z wielkim zainteresowaniem.

Henry rozpoczął oględziny od długiej rozmowy z psem, który był najwyraźniej zdenerwowany i czegoś szukał. Do miski nalał wody, którą pies łapczywie wychłeptał. Potem dał mu trochę jedzenia. Widać było, że jest bardzo głodny.

- Nie jest ranny - powiedział Henry wreszcie. - Nie widzę też tabliczki rejestracyjnej. Natomiast ma nową obrożę przeciwko pchłom. Chwała Bogu zresztą, ponoć w tym roku ma być istna plaga tego tałatajstwa. Ma miłą sierść i zdrowe zęby. To młody, bardzo ładny pies. Niestety, ludzie na ogół sądzą, że pozostawione zwierzę jakoś tam przeżyje. A to nieprawda. Może się zgubił, ale nie słyszałem, aby ktoś w okolicy poszukiwał takiego psa. Tak czy owak, spróbuję się dowiedzieć. Dziękuję państwu za przywiezienie go. Na pewno ktoś go przygarnie.

Tanner i Laura wyszli. Gdy wsiadali do samochodu, pies nagle wydał gardłowy dźwięk. Zabrzmiał jak pytanie. Odwrócili się równocześnie.

- Zrobię mu zastrzyk i będziecie go mogli państwo zaraz wziąć - powiedział Henry rzeczowo. Uśmiechał się przy tym od ucha do ucha.

Tanner zwrócił się do Laury.

- To co? Już mamy psa?

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wrócili do domu Moranów. Było jeszcze jasno i ciepło. Postanowili więc zaraz wykąpać psa. Stał posłusznie. Wyglądało na to, że raczej lubi wodę. Tanner zdjął koszulę, zupełnie już nie pamiętając o swoich bliznach i zaczął go namydlać. Laura trzymała wąż, ale ciągle była niepewna i zachowywała wobec psa dystans.

- Jest bardzo miły - stwierdziła. - Muszę przyznać, że nigdy nie spodziewałam się, że kiedykolwiek powiem o psie, że jest miły...

- Chyba się jednak zgubił. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie wyrzuciłby go.

- Ciągle tak stoi, jakby chciał obserwować szosę - zauważyła.

- Też na to zwróciłem uwagę.

- Tanner... Nie wiem, czy to dobrze, że zabraliśmy go. Może się do nas przywiązać, a potem trzeba będzie go oddać. Jest bardzo wierny. Najwyraźniej czeka na swoich właścicieli, którzy go tu przywieźli i zostawili.

Usiłował ją uspokoić.

- Za miesiąc kończy się szkoła. Wtedy zjedzie się tu cała hałastra moich kuzynów. Pies będzie mógł sobie wybrać nowego pana. Podoba mi się. Chciałbym, by został w rodzinie - Tanner wycierał psa starym ręcznikiem.

- A jak go nazwiemy?

- Chyba nie powinniśmy tego robić. Co będzie, jeśli przyszły właściciel zechce go nazwać inaczej? Nie można od psa oczekiwać, by zapamiętywał coraz to nowe imiona.

- Moglibyśmy nazywać go po prostu Dog. Zgoda?

- Zgoda. Niech będzie Dog.

Laura uśmiechnęła się na widok Tannera głaszczącego psa.

- Masz dobre serce.

- Pies jest głodny i wyczerpany. Łapy ma pokaleczone. Henry dał mi specjalną maść, którą trzeba będzie je smarować. Za kilka dni wyzdrowieje.

To dziwne - pomyślała - że mężczyzna potrafi być delikatny, w dodatku mężczyzna prowadzący tak nieustabilizowane i chyba dość niebezpieczne życie jak on. Musi być jednak bardzo uczuciowy, przecież tak cierpliwie szukał psa i tak starannie się nim zaopiekował.

- Dlaczego wybrałeś to, czym się zajmujesz? - zapytała ku własnemu zaskoczeniu.

- Jestem człowiekiem cywilizowanym. Zaśmiała się.

- Łapanie złodziei jest zajęciem cywilizowanym?

- Jak najbardziej. Wierzę w moc prawa i w prawo obywateli do sprawiedliwego traktowania.

Myślała, że powie coś więcej, ale zamilkł. Potem zastanowiła się nad jego słowami i zrozumiała, że jest w nich zawarta zupełnie niezła definicja cywilizacji.

- Wiesz, chyba cię kocham - powiedziała impulsywnie.

- Wiem o tym - uśmiechnął się wciąż patrząc na Doga.

- Skąd możesz wiedzieć? Jestem tu przecież dopiero od dwóch dni i w dodatku spałam na górze.

- Miłość to nie tylko seks - odpowiedział spokojnie.

- Przyjechałaś do mnie i zostałaś. Nie wiesz jeszcze, czy masz się w pełni zaangażować, ale myślisz o tym. Czuję, że się obawiasz.

Uśmiechnął się do niej, choć dalej był zajęty czesaniem Doga.

- Nikt mnie jeszcze z takim oddaniem nie całował. Wzbudzasz we mnie reakcje, których nie jestem w stanie opisać.

- Myślę, że jesteś po prostu chyba zbyt wrażliwy - próbowała trochę pokpić sobie z niego i z siebie.

- Jeśli chodzi o ciebie, to na pewno - nie zauważył kpiny i powiedział to bardzo serio.

- Czy ty też odczuwasz te niesamowite fluidy, które krążą między nami? Nigdy przedtem tego nie przeżywałam. Twoja obecność tuż obok mnie... po prostu mnie przeraża.

- Nie bój się mnie, Lauro. Potrzebny mi ktoś, kto mój ogień podtrzyma i podsyci.

Na dźwięk tych słów Laurę ogarnęła nagła fala uczucia.

- Czytałeś o tym, że nie składamy się z materii, tylko z atomów, które łączy siła magnetyczna?

- zapytała impulsywnie.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - Tanner zaśmiał się lekko.

- Czuję, jak moje atomy wibrują.

- To poważna sprawa. Mam nadzieję, że nie będę obecny w chwili wybuchu.

Spojrzał na nią. Ujrzała iskierki w jego oczach. Wstał. Wiedziała, że podejdzie do niej i weźmie ją w ramiona. Czekała na niego, czując każdą rozedrganą cząstkę ciała.

Popatrzył na zegarek.

- Zrobiło się późno. Może pojedziemy do miasta na kolację? Znam restaurację, gdzie dają świetne frutti di marę.

Kolacja? Coś podobnego! Akurat w takiej chwili myślał o jedzeniu? Z ledwie hamowaną złością powiedziała:

- Świetnie! Nareszcie będę mogła wystąpić w swoich własnych ciuchach.

Zerwała się i ruszyła w stronę domu. Zatrzymała się po kilku krokach.

- A co będzie z Dogiem?

- Jest tu bezpieczny. Zostanie na ganku. Dam mu wodę i coś do jedzenia. Jakiś stary dywanik też się znajdzie. Będzie mógł spokojnie obserwować szosę.

Jeszcze przed chwilą złościła się na niego! Rozczulona patrzyła jak zwija wąż. Kula leżała na ziemi!

- Tanner! Chodzisz bez kuli!

- Już się mnie nie boisz, więc mogę się jej pozbyć - uśmiechnął się.

- Chcesz powiedzieć... Nabrałeś mnie!

- Obawiam się, że tak. Nie chciałem, abyś czuła się zagrożona. Pomyślałem, że poczujesz się pewniej na tym dzikim wybrzeżu Południowej Karoliny, jeśli uwierzysz, że nie mogę cię gonić.

- I ty uważasz się za cywilizowanego człowieka! Ty kłamco! Ty oszuście! - język aż się jej plątał z oburzenia.

- Nic z tych rzeczy - był w świetnym humorze.

- To prawda, że jestem wyrachowany. Zresztą pomysł był doskonały i z czasem miałem zamiar się nim pochwalić. Peter zadzwonił i powiedział, że przyjeżdżasz...

- Mnie mówił, że wspomni ci tylko o kimś, kto odwiedzi cię w jego zastępstwie...

- Bujał. - Zapowiedział, że właśnie ty przyjedziesz. Miałem więc tylko kilka godzin, by wymyślić sposób na zatrzymanie cię. Gdybyś nie zgodziła się zostać, udawałbym inwalidę.

- Inwalidę?

- No tak. Miałem zamiar zachorować lub upaść... nie na serio, rozumie się, ale na tyle boleśnie, by poruszyć twoje sumienie...

- Popatrz, popatrz. Wielka szkoda, że tak łatwo zgodziłam się na twoją pierwszą propozycję. Teraz już nigdy się nie dowiem, jaką sztuczkę wymyśliłbyś. Ominęło mnie świetne przedstawienie.

Tanner nie wydawał się pewien swoich talentów.

- Tak naprawdę, to nie jestem dobrym aktorem. Zresztą przedtem nie musiałem udawać...

- A jakże! Pewnie wystarczyło, że klaśniesz w ręce?

- Nie. Ale nigdy nie zależało mi na innej kobiecie, tak jak na tobie.

- Wciąż się boję.

- Ja też czuję się trochę niepewnie.

- Więc to tak.

Położyła rękę na piersiach i odetchnęła głęboko.

- Potrafisz chodzić bez kuli.

- Biegać nie potrafię. Naprawdę. Mam trudności z wchodzeniem na schody, nawet bez walizek, ale po plaży spaceruję. Wczoraj w nocy poszedłem prawie tak daleko jak ty.

- I nie zauważyłeś Doga?

- Nie. Ale nie zwracałem szczególnej uwagi na otoczenie. Chciałem się uspokoić po twoim zniewalającym pocałunku na dobranoc. Dog prawdopodobnie mnie obserwował, gdy rwałem włosy z głowy i zgrzytałem zębami w desperacji. Żartuje, pomyślała.

Pojechali do Myrtle Beach. Miasteczko wciąż było pełne turystów z Kanady i przygotowywało się do najazdu studentów, który, jak zwykle na wiosnę, miał nastąpić w czasie ferii.

Zjedli kolację w najlepszej restauracji. Spędzili w niej prawie trzy godziny - przy ostrygach, marynowanym łososiu i rekinie z rusztu. Pod wpływem wyśmienitego kalifornijskiego szampana rozwiązały się im języki. Śmiejąc się wspominali dawne czasy, opowiadali sobie zabawne historyjki sprzed lat. Podsuwali sobie najlepsze kęsy.

Wrócili do domu późno. Dog czekał na ganku. Na widok samochodu zerwał się i wybiegł im naprzeciw. Przyglądał się przyjaźnie i machał ogonem na powitanie, gdy wysiadali. Zagadali do niego. Tanner pogłaskał go, ale Laura wciąż trzymała się na dystans.

Zostawiając Doga na posterunku, weszli do domu. Tanner momentalnie poszedł do kuchni i umył starannie ręce. Gdy zauważył jej zdziwienie, wytłumaczył:

- Jak będę cię całował na dobranoc, chcę czuć twój zapach.

- Ale po kąpieli Dog pachnie przecież jak bukiet róż.

- Nie całkiem. Nie pachnie najgorzej, ale wciąż czuć go psem. W końcu jest dorosłym samcem - popatrzył na nią przez ramię i uśmiechnął się z ukosa. - Ja zresztą też.

- Nie strasz.

- Nie mam takiego zamiaru.

- Przygotowujesz grunt pod słynny pocałunek na dobranoc?

- Nie mam innego wyjścia.

Słowa te wywołały natychmiastową reakcję. Zaczęła oddychać niespokojnie w oczekiwaniu na pocałunek Tannera.

Pocałował ją tak samo jak wczorajszego wieczoru. Najpierw w rękę. Potem objął i przycisnął mocno. Obawiała się, że zemdleje. Wtedy dopiero pocałował ją naprawdę. To było wspaniałe! Miała wrażenie, że w żyłach pulsuje jej żywy ogień. Z trudem łapała oddech. Ogień ogarnął ją całą.

Ale on odsunął ją od siebie i ze słodkim uśmiechem życzył dobrej nocy. I znów pogładził ją lekko po ramieniu, gdy zaczęła wchodzić po schodach na górę. Jak mógł ją w ten sposób zostawić? Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zrzucić ubrania i nie zejść do niego. Stał wciąż na dole i patrzył za nią. Jak by zareagował?

Może dałby się uwieść? A może podałby jej szlafrok i wysłał na górę? Wydawał się nieobliczalny. Najlepszym tego dowodem był pomysł z kulą.

Pragnęła go. Chciała znaleźć się w jego ramionach i kochać się z nim. Byłoby to... cudowne! On myślał o przyszłości, podczas gdy ona żyła tylko chwilą. Na ogół przecież było na odwrót. Czy przypadkiem nie była to właśnie ta zamiana ról, o której wiele ostatnio mówiono i pisano?

Uczono ją, że ma się odpowiednio zachowywać, szczególnie wtedy, kiedy mężczyzna się jej podoba. Pamiętała zasadę: „Kobieta jest wstydliwa tak długo, dopóki kogoś nie kocha. Gdy pokocha, jest jak kocica na wiosnę. Mężczyzna zaś skorzysta z każdej okazji, gdy nie kocha. Zakochany, wstydzi się jak dziewica”.

Może na tym polegał cały problem? Nie na tym, że role się zmieniły, tylko na starym jak świat konflikcie między kobietą a mężczyzną. Kochali się przecież i reagowali całkiem typowo. Nic nowego pod słońcem. Błąd tkwił gdzie indziej. Sądziła, że coś się zmieniło.

Tanner czekał, aż się zadeklaruje. Chciał, aby go bliżej poznała. Czuła, że ją kocha, ale czy potrafi mu się odwzajemnić miłością? Pragnęła go. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Pociągał ją swym pięknem i wyjątkowością.

Zatopiona w myślach przygotowywała się do snu. Słyszała wiatr buszujący w palmach, jakieś trzaski w domu, także przejeżdżający samochód... Samochód? To chyba pierwszy od czasu, gdy tu przyjechała. Niesamowite! Czyżby na świecie były jeszcze samochody?

Nagle ujrzała się w lustrze. Widok nie był zbyt budujący. Warkocze, stara koszulka i opadające majtki. Szczyt kobiecości!

A co by się stało, gdyby teraz przyszedł do niej? Gdyby postanowił ją przekonać o swoich męskich talentach? Jej wygląd odebrałby mu wszelką ochotę.

Szybko zdjęła z siebie koszulkę i majtki i włożyła granatową, koronkową halkę. Rozplotła warkocze i uczesała włosy. Lekko umalowała oczy i nałożyła trochę pudru na nos.

Uśmiechnęła się do swego odbicia i złożyła usta do wyimaginowanego pocałunku. Może być! Z wystudiowaną elegancją wsunęła się do łóżka. Była gotowa.

Usnęła nasłuchując jego kroków na schodach.

Obudziła się o świcie. Spała niespokojnie. Wskazywały na to skotłowane prześcieradło i zmięty koc. Halka cisnęła ją, widocznie niewygodnie było w niej spać. Nie powinna się była przebierać, pomyślała, złoszcząc się na Tannera.

W końcu nie była to przecież jego wina, przekonywała samą siebie. Może obawiał się, że nie jest nim zainteresowana i da mu kosza?

Byli tu sami, na odludziu. Co mogłaby zrobić, gdyby usiłował ją zgwałcić? Dlaczego więc w ogóle z nim została, jeśli się go boi? Czy jednocześnie nie pragnęła go? Istniały przecież w takiej sytuacji pewne reguły gry, do których należało się dostosować.

Gdy zgodziła się pozostać, sama była tym zdziwiona. Jedynym mężczyzną, z którym się dotąd kochała, był Tom. Miłość z Tomem nie bardzo ją przekonywała, a eksperymentować z byle kim nie chciała. Dopiero Tanner ją rozbudził. Zachowywał się jednak jak idiota. Musi mu dać do zrozumienia, że ma wolną rękę.

Uśmiechnęła się do siebie. Co potrzebne jest kobiecie, by uwieść mężczyznę? Wykwintna kolacja, przyćmione światła, odpowiednia sukienka?

Szybko podjęła decyzję. Wstała z łóżka i zdjęła halkę. Zaczęła przeglądać swoje ubranie. Pakując się nie myślała o podobnych okazjach.

Otworzyła gościnną szafę. Znalazła w niej spory wybór egzotycznych strojów oraz pudełko po cygarach ze sztuczną biżuterią. Nie było tam nic, co spowodowałoby burzę zmysłów, oprócz może trochę sfatygowanego bikini, ale w kwietniu Atlantyk był jeszcze dość zimny, a po domu przecież nie będzie w nim paradować.

Pod dom podjechała ciężarówka. Wczoraj w nocy samochód, a dziś - ciężarówka. Czas się przenieść dalej na Zachód, pomyślała ubawiona. Cywilizacja ich dogoniła. Przypomniała sobie, że dawno temu jeden z jej przodków opuścił Indianę i wyruszył dalej na Zachód, bo ktoś odważył się osiedlić w odległości dwunastu kilometrów od jego farmy. Było mu za ciasno.

Ubrała się w sukienkę, włożyła sandały i zeszła na dół. Dwóch mężczyzn właśnie wnosiło skrzynię do pokoju, w którym pracowała. Zdziwiło ją, że Tanner kazał wnieść przesyłkę akurat tu, mając cały dom do dyspozycji.

W kuchni przygotowania do śniadania były już prawie ukończone. Jeśli dalej będą tak dużo jeść, pomyślała, będzie musiała sobie sprawić kilka nowych sukienek.

Nakryła do stołu i zabrała się do smażenia jajecznicy. Słyszała niski głos Tannera, który coś mówił do mężczyzn ustawiających skrzynię.

W tym starym domu nad brzegiem oceanu czuła się teraz trochę jak kobieta-pirat. Zanuciła starą marynarską pieśń, w której rum lał się strumieniami. Rum! Oto brakujący element w jej kampanii uwodzicielskiej. Wino, kobieta i śpiew. Jak mogła o tym zapomnieć?

Tanner odprawił ciężarówkę i wrócił do kuchni. Zastał Laurę stojącą na wysokim krześle kuchennym. Szukała czegoś na górnych półkach szafy.

- Co tam robisz? - zapytał.

- Szukam rumu.

- Do śniadania? - był lekko zaskoczony.

- Nie piłeś nigdy herbaty z rumem na śniadanie?

- Chyba nie.

- No to spróbujesz. Raz się żyje!

- Mam dla ciebie niespodziankę.

- Ja dla ciebie też - zrobiła obiecującą minę.

- Czy chcesz ją zobaczyć teraz, czy po śniadaniu? - zapytał.

- Potem. Wszystko gotowe, więc zjedzmy.

Jak już znajdą się w łóżku, pomyślała, nie będą myśleć o jedzeniu. Przypatrywała mu się skrycie. Wydawał się lekko... podniecony. Może domyślał się jej planów? Widać było, że chce skończyć jak najszybciej śniadanie, nie był zbyt rozmowny. Herbatę z rumem pochwalił grzecznie, lecz bez większego entuzjazmu. Uśmiechała się do niego spod opuszczonych rzęs, naśladując hollywoodzkie gwiazdy.

Tanner też ją obserwował. Zachowywała się tak, jakby była lekko pijana. Zresztą nie ma się czemu dziwić - to ta herbata. Zwariowany pomysł - rum na śniadanie! Jadł szybko i trochę ją ponaglał. Był ciekawy, jak zareaguje na niespodziankę.

Laura chciała najpierw sprzątnąć kuchnię. Nie lubiła widoku stołu zastawionego brudnymi naczyniami. Krzątała się sprawnie.

- Dog jest nakarmiony?

- Już dawno, śpiochu.

- Nie uciekł?

- Nie, jest na ganku. Pilnuje szosy.

- Myślałam, że może ten wczorajszy samochód...

- Samochód? Kiedy słyszałaś samochód?

- Gdy szykowałam się do snu.

- Osobowy czy ciężarówka? - wyglądał na zaniepokojonego.

- Nie widziałam go, tylko słyszałam. Sądziłam, że to może właściciel Doga przyjechał po niego.

- Nie.

Myślał najwyraźniej o czymś innym. Podeszła do niego i obejmując go podniosła usta do pocałunku:

- Dzień dobry.

- Jesteś pojętna. Bardzo mnie to cieszy - śmiał się z jej oburzenia. - Chodź - wziął ją za rękę.

Zaprowadził ją do pokoju i zaczął rozpakowywać skrzynię. Najpierw wyciągnął olbrzymi rulon papieru pakowego. Było go tyle, że wystarczyłby jej na rok. Potem rozpakował pędzle. Piękne, z prawdziwego włosia, różnych rozmiarów, od cieniutkiego pędzelka poprzez japoński pędzel kaligraficzny aż po olbrzymi pędzel do malowania liter na plakatach. Z kuchni przyniósł słoiki z wodą. Była oszołomiona jego szczodrością. Nie była nawet w stanie mu podziękować.

A ile farb! I atramentów! Z takim zapasem mogła otworzyć szkołę! Z kolejnych kartonów zaczął wyciągać próbki materiałów, od najzgrzebniejszych aż po najdroższe, piękne jedwabie. Laura śmiała się zachwycona.

- Jesteś zadowolona?

- Ach, Tanner... - łzy stanęły jej w oczach.

- Mogłabyś mi w takim razie podziękować, zamiast się mazgaić.

Rzuciła mu się w objęcia i pocałowała go bardzo słodko.

Letnia pogoda trwała kilka dni. Po wspólnym śniadaniu rozchodzili się do swoich zajęć. Po lunchu szli na długi spacer nad morzem. Pies siedział na ganku albo biegał dookoła domu. Zawsze towarzyszył im w popołudniowym spacerze, ale ciągle bacznie obserwował szosę.

Tanner codziennie wymyślał nowe okazje do pocałunków. Ona zaś zgadzała się chętnie, a nawet z entuzjazmem, który go wręcz oszałamiał. Uśmiechnął się do siebie myśląc, że już niedługo będzie ją miał.

Laura nie pozostała mu dłużna. Była bardzo przebiegła w swych tajnych miłosnych zakusach. Bardzo byli zajęci wzajemnym uwodzeniem się.

Laura była nieodrodną córką swojej matki, dobrej gospodyni, i potrafiła szyć. Na strychu znalazła starą maszynę do szycia i z bogatych zasobów podarowanych jej przez Tannera wybrała piękny, jasnofioletowy materiał. Uszyła sobie sukienkę. Miała to być specjalna sukienka, ale wypadła niezbyt interesująco. Nie była wcale „sexy”. Niezadowolona, odrzuciła ją na bok. Potrzebowała czegoś zupełnie niezwykłego.

Jeszcze raz przejrzała materiały i znalazła kawałek cieniutkiego jedwabiu. Był jaskrawoczerwony. Mężczyźni lubią czerwony kolor, pomyślała, i zabrała się ponownie do roboty. Napracowała się solidnie. Śliski, cienki materiał nie był łatwy w szyciu. Ale efekt był wspaniały. Wyglądała wprawdzie trochę ekstrawagancko, ale za to nie mogło być żadnych wątpliwości, co do jej stanu ducha. Była gotowa na wszystko.

Malutkie, perłowe kolczyki, które na ogół nosiła, niezbyt nadawały się do czerwonej sukni. Przypomniała sobie o pudełku po cygarach, w którym znalazła sporo korali, kilka bransoletek i dużo różnych kolczyków. Wybrała dwa - jeden z długim sznurem sztucznych brylantów, który niemal dotykał ramienia i drugi, trochę krótszy, z jakichś mieniących się różowo-fioletowych kamieni. Obydwa pasowały do koloru sukienki. Były dość wyzywające.

Zastanawiała się, do kogo należały? Może były kiedyś własnością kobiety, której śmiech usłyszała pierwszej nocy?

Miała więc idealną suknię i kolczyki. Wszystko było gotowe. Ale po dwóch dniach ciągłego szycia była zmęczona i zła. Na domiar wszystkiego rozbolała ją głowa. Pogoda się zepsuła. Nie był to więc odpowiedni moment na „występ”. Jeszcze ze zdenerwowania gotowa na niego nakrzyczeć, a potem rozpłakać się ze skruchy.

Z bolącą głową zeszła do kuchni sprawdzić zawartość lodówki. Chyba z powodu bliskości morza znalazła w niej duże ilości raków, krewetek i innych morskich przysmaków. Były również gotowe dania oraz różne ciasta i pieczywa - ku jej radości, bo nie bardzo lubiła gotować ani zbytnio nie celowała w tym zajęciu. Głód im w każdym razie nie groził.

Na kolację postanowiła rozmrozić dużą porcję gulaszu i chleb wiedeński. Po namyśle dodała jeszcze placek ze śliwkami.

Tanner zdziwił się, znajdując kolację gotową.

- To miło z twojej strony.

- Sądzisz, że tylko ty potrafisz rozmrażać różne pyszności?

- Jesteś moim gościem. To ja powinienem się tobą opiekować. Poza tym ciągle ślęczysz nad swoimi projektami. Pracujesz za dużo. Nie powinienem był tych wszystkich rzeczy sprowadzać od razu, tylko po trochu. Co tydzień coś innego, i tak - przez całe lato.

- Nie mogę zostać tak długo - w jej głosie przebijała nutka żalu.

- Zobaczymy.

Najwyraźniej uważał, że ta kwestia jest jeszcze otwarta.

- Za miesiąc zjawi się tu cała twoja rodzina.

- Nie tak od razu. Przyjeżdżają kolejno. Dopiero na święto czwartego lipca jest pełny skład. Urządzamy wtedy wielki bal ze sztucznymi ogniami i smażeniem kiełbasek na plaży. Jest zawsze bardzo wesoło. Z pewnością będziesz się dobrze bawiła. No i poznasz moją rodzinę, której na pewno się spodobasz - mówiąc to, obserwował ją bacznie.

- My, w South Bend, też obchodzimy czwartego lipca. Bardzo podobnie zresztą, choć bez plaży.

- Czy ty się dobrze czujesz? - miał trochę zaniepokojoną minę.

- Świetnie - skłamała.

- Zobaczę, czy masz gorączkę - powiedział, kładąc swoją dużą, ciepłą dłoń na jej czole.

Laura spąsowiała.

- Naprawdę czuję się dobrze. Jestem trochę zmęczona, to wszystko.

- Chyba jednak masz gorączkę. Oczy ci się strasznie świecą i masz rumieńce jak po pięciokilometrowym biegu. Poszukam termometru.

Bolała ją głowa, to fakt. Ale nic jej nie dolegało oprócz narastającej namiętności. Czyżby sądził, że to rodzaj choroby?

- Mógłbyś mnie zawieźć do weterynarza - miało to zabrzmieć dowcipnie.

- Nie pozwoliłbym Henry'emu cię badać - powiedział to dość gwałtownie.

- A to dlaczego?

- Ja sam zmieniam się, jak jestem obok ciebie.

Ręce mi się wydłużają, zęby robią się spiczaste, staję się podobny do neandertalczyka...

- Naprawdę? Nigdy tego nie zauważyłam. Skąd te zmiany?

- Nie widziałaś, jak Henry gapił się na ciebie, gdyśmy zawieźli Doga?

- Zachowywał się zupełnie normalnie. Był przyjazny.

- No widzisz..

- A co, miał być niegrzeczny?

- Nie, miał robić to, co do niego należy - Tanner strzepnął termometr energicznie i wsunął jej do ust.

- Ale ty... - usiłowała oponować.

- Bądź cicho.

Poddała się. Z termometrem w ustach czuła się jeszcze gorzej. Może miała katar? Oznaczałoby to kolejne kilkudniowe odroczenie jej miłosnych planów. Była stanowczo poirytowana.

On natomiast wydawał się bardzo zadowolony.

- A może ty udajesz chorą, by móc zostać jeszcze kilka dni? - zapytał z uśmiechem. - Nie jest to pomysł zbyt oryginalny. Jeśli będziesz grzeczna, pozwolę ci zostać i bez tego.

- Nie wierzę - termometr niebezpiecznie wysunął jej się z ust.

- Cicho bądź.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gorączki nie miała, ale Tanner nadal był zaniepokojony jej błyszczącymi oczami i rumieńcami. Wpadła na pomysł, by go uspokoić.

- Naprawdę nic mi nie jest. Wezmę tylko witaminę C i aspirynę. Nie jestem przyzwyczajona do morskiego powietrza. Pochodzę w końcu z prerii, jestem genetycznie nieprzystosowana do oceanicznego klimatu. Potrzeba mi trochę czasu.

- Pójdziesz wcześnie spać. Nie sprowadzałbym tego wszystkiego dla ciebie, gdybym wiedział, że tak się zmęczysz pracą.

- Ale to było wspaniałe! Jak pięciu Mikołajów! Tyle pięknych rzeczy! Ale, musiałeś na to wydać strasznie dużo pieniędzy. Ciągle o tym myślę... Pozwolisz, że co najmniej połowę ci zwrócę.

- To są prezenty. Żadna prawdziwa kurtyzana nie odwzajemnia się... pieniędzmi - uśmiechnął się.

- Aha, więc są to prezenty kompromitujące. Jestem zgorszona! - Laura była znów w lepszym humorze.

- Masz takie niewinne, niebieskie oczy. Ale chwilami, teraz na przykład lub wtedy, po tej herbacie z rumem, wydają się... niezbadane. Moja matka nigdy nie wspominała mi o kobietach takich jak ty. Mówiła tylko, że mam być dla kobiet dobry.

- A co mówił ojciec?

Tanner zmrużył oczy i zacytował:

- „Nie odrzucaj niczego, zanim nie spróbujesz”. Sądzisz, że miał na myśli kobiety? Zawsze uważałem, że mówił o akcjach. Grał na giełdzie. Coś mi się wydaje, że ze mnie zakpił.

- Oj, ty głuptasku!

- Rzeczywiście, zachowywałem się jak idiota - popatrzył na nią z ukosa. - To co, wyleczymy twój ból głowy?

- Niestety. Jeśli mój puls choć odrobinę wzrośnie, to czuję, że głowa mi pęknie. Nie wiem, czy byłby to ładny widok.

- Masz rację. Mógłbym się głupio poczuć - kiwał głową w udanej zadumie.

W tym momencie szosą przejechał samochód. Tanner nagle znikł, jakby się zapadł pod ziemię. Po prostu rozpłynął się bez śladu. Laura wstała, rozglądając się uważnie. Sprawdziła, czy nie ma go w korytarzu i gabinecie. Ani żywego ducha. Zaczęło jej się robić trochę nieswojo. Wyobraźnia poszła w ruch. Co by było, pomyślała pół żartem, gdyby w domu naprawdę straszyło. Gdyby historia z rodziną była zmyślona, a Tanner okazał się jedynym jej żyjącym członkiem, który podstępem ściągnął tutaj...

Nagle wyrósł przed nią, jakby spod ziemi. Laura krzyknęła, zdając sobie równocześnie sprawę z absurdalności swojego zachowania. Tym razem on się przestraszył.

- Lauro? Co ci jest?

- Czy to ty, Tanner?

- A kto? Co się z tobą dzieje? Widziałaś coś, co cię zaniepokoiło?

Więc było coś niepokojącego, sam się do tego przyznał.

- Jak to zrobiłeś?

- Ale co?

- No, po prostu zniknąłeś.

- Pobiegłem do frontowych drzwi, by zobaczyć, co to za samochód przejeżdżał.

- Ale zrobiłeś to tak nagle i bezszelestnie! Potrafisz fruwać?

Rozbawiony trafił w sedno jej obaw:

- Sądzisz, że w tym domu straszy, a ja jestem duchem?

- Tak naprawdę, to nie przeżyłeś wypadku - podchwyciła momentalnie. - Ale nie chciałeś opuścić tego świata, tego domostwa...

- Więc jestem wampirem.

- To chyba niemożliwe. W końcu wychodzisz na słońce, czyli to odpada. Ale poważnie mówiąc, jak ci się udało zniknąć tak nieoczekiwanie?

Odsunął ją lekko i przebiegł obok niej. Po chwili wypadł i pobiegł do drzwi frontowych. Cały ten manewr wykonał po cichu. Poszła za nim.

Stali tuż obok siebie, czując ciepło własnych ciał.

- Sądziłam, że nie możesz biegać.

- Wcale nie biegłem, tylko się trochę spieszyłem.

- Czy ty naprawdę istniejesz? - zapytała.

- Do bólu. Obserwował ją uważnie.

- Słyszałeś kiedyś o tym Angliku, który dwieście lub trzysta lat temu założył się, że przebiegnie z jednego miasta do drugiego? Ludzie robili zakłady, czy mu się uda. Towarzyszyły mu bryczki naładowane gapiami, którzy pilnowali, żeby nie było żadnego oszustwa.

W pewnym momencie potknął się na równej drodze i przepadł zupełnie jak ty. Nigdy go nie odnaleźli.

- Myślałaś, że mnie już nie ma?

- Przestraszyłam się.

- Gdybym miał zniknąć, wziąłbym cię ze sobą - oplótł jej ramiona w silnym uścisku. - Twoja pora nadeszła, Lauro Fullerton. Bądź mężna.

Głos miał bardzo niski.

- Tanner...

Pocałował ją, mocno, namiętnie. Potem złapał ją w pasie zdrowym, prawym ramieniem i przerzucił ją sobie przez biodro. Niósł ją tak, ale już po kilku krokach zaczął kuleć.

- Puść mnie. Nie dasz rady. Jestem za ciężka - Laura krztusiła się ze śmiechu.

- Dam radę.

Szło mu nie najlepiej.

- Nie bądź uparty.

- Jestem sentymentalny. Chcę, byś zawsze pamiętała nasz pierwszy raz jako wyjątkowo romantyczny.

- Czy będziesz usiłował wdrapać się po schodach?

- zapytała z obawą.

- Jeśli naprawdę wolisz na górze... - zawahał się.

- Nie, nie, nie! Czy w ogóle musimy gdziekolwiek iść? W salonie jest piękny, puszysty dywan.

- Nie chciałbym, by nasze wnuki plotkowały o tym, że byliśmy tak spragnieni, że nie dotarliśmy nawet do łóżka, jak Pan Bóg przykazał.

- Wnuki?

- Mam zamiar się z tobą ożenić, Scarlett, kochanie. Nie mogę liczyć na to, że cię złapię między jednym mężem a drugim. Jeden z nich mógłby przeżyć.

- Jestem rozwódką - zaoponowała Laura przytomnie. - I dlaczego Scarlett? Nie powiesz mi chyba, że czytałeś „Przeminęło z wiatrem”?

Zatrzymał się, niby to rozmyślając, a naprawdę, by złapać powietrze.

- „Przeminęło z wiatrem”? Ależ oczywiście, że czytałem! Wszystkie kobiety wariują na punkcie Retta, więc postanowiłem przeczytać te tysiące stron, aby zrozumieć, czym je tak zniewala. Wywnioskowałem jedynie, że usiłuje bez przerwy zaciągnąć Scarlett do łóżka. Sądzę, że mnie by to lepiej poszło.

- Masz rację. Zawsze chciałam się z tobą kochać - powiedziała to niezbyt wyraźnie, bo ciągle znajdowała się w bardzo niewygodnej pozycji, przewieszona przez jego biodro.

- Mogłaś szepnąć choć słówko.

- Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy mnie pocałowałeś... na moim weselu.

- Trochę późno.

- Myślałam o tobie często.

- Ja też.

- Powinieneś mnie puścić - nalegała. - Nie jesteś jeszcze w pełni zdrów. To za duży wysiłek dla ciebie.

- To nie wysiłek, tylko bliskość twojego ciała i świadomość, że niedługo będziemy się kochali powoduje u mnie lekką sapkę. Poza tym, zdaje się, że trochę przytyłaś...

- Absolutnie nie! - była oburzona.

Oparł się ramieniem o ścianę, ale wciąż ją trzymał.

- Masz najpiękniejsze biodra na świecie.

- Nawet nie spojrzałeś na moje biodra. Obserwowałam cię.

- Przestudiowałem cię od stóp do głowy. Twoje biodra znam jak własną kieszeń, jeśli pozwolisz, że posłużę się tym banalnym porównaniem.

- Tanner, puść mnie!

- Uraziłem cię? Większość kobiet nie miałaby nic...

- Nie mogę dłużej czekać.

- Tu, na podłodze? Oj, Scarlett, Scarlett. Co nasze wnuki powiedzą?

Puścił ją wreszcie. Drżał cały i gdy ją całował, łapał z trudnością powietrze.

- Widzisz? Jesteś wycieńczony! Nie będziesz nawet miał na tyle siły, by...

- Nic się nie martw.

- Nie chcę, byś nadwerężał zdrowie tylko po to, by mi zrobić przyjemność.

Roześmiał się z dziecięcą radością.

- Nie bój się, słoneczko, czuję się świetnie. No, prawie świetnie. Za chwilę poczuję się wspaniale. Pocałuj mnie.

Była jednak poważnie zaniepokojona.

- Trzęsiesz się jak w febrze.

- To nie ze zmęczenia. To dlatego, że ciebie pragnę - głos miał trochę ochrypły, ale mówił z lekkim rozbawieniem.

- Naprawdę? Tom nigdy... Nie wiedziałam. Myślałam, że... Och, Tanner.

- Bardzo lubię takie sukienki. Chodź do mnie, kochanie.

Sukienka była zapinana od góry do dołu. Rozpinając ją Tanner wciągnął gwałtownie powietrze. Ogarnął jej nagie ciało palącym spojrzeniem. Suknia zsunęła się z ramion i opadła na ziemię.

- Niech i ja ci pomogę - Laura wyciągnęła ręce. Odsunął się. Pamiętał o tym, że jeszcze wciąż nie widziała blizn na nogach.

- Chodźmy tu, gdzie ciemniej - powiedział szybko. - Uważaj na moje lewe udo. Poza tym wszystko będzie w porządku.

- Kocham cię.

- Wyjdź za mnie.

- Porozmawiamy później.

- Lauro, ja...

- Pocałuj mnie...

- Musimy...

Zamknęła mu usta pocałunkiem. Pomogła mu rozpiąć pasek spodni, zaskakując jego nie mniej niż siebie. Uklękła, by pomóc mu je zdjąć i nagle zobaczyła głębokie blizny, które wyglądały jak najczarniejsze cienie na tle białej skóry. Prawie ich nie dotykając przejechała ręką po jego nodze, coraz wyżej.

- Jaki jesteś piękny.

Serce Tannera zabiło gwałtownie, gdy ujrzał ją klęczącą przed nim, milimetr po milimetrze odkrywającą sekrety jego ciała.

- Lauro - wyszeptał.

Przedtem nie myślał o tym, że nawet najbardziej miękki dywan może mu sprawić ból. Biorąc go za rękę zaprowadziła do łóżka, kładąc się tak, by mógł się obrócić na zdrowy, prawy bok.

Było to jak wspaniała podróż. Odkrywali nie znane im dotąd krainy wspaniałych przeżyć. Całowali się tak, jak gdyby chcieli się pochłonąć nawzajem. Palił się w nich wewnętrzny płomień. Twarz Laury była mokra od łez. Nareszcie leżał w jej ramionach.

Zamierzał być ostrożny i łagodny, ale nagła fala namiętności uniosła go wciągając i ją i odebrała im resztki kontroli. Jak na szalejącym morzu poddali się całkowicie żywiołowi, trzymając się siebie kurczowo, czekali, aż wyrzuci ich na jakiś nowy ląd jeszcze nigdy nie doznanych uczuć i nie zaznanej rozkoszy.

Po jakimś czasie zaspokojeni leżeli obok siebie w ciemności. Nie ruszali się, ale powoli zwrócili do siebie z uśmiechem. I znów minęło trochę czasu, zanim byli w stanie wziąć się za ręce. Przez długi czas nic nie mówili.

- Nie śniło mi się, że tak może być - szepnął Tanner.

- Myślałam, że jestem pod wpływem niebezpiecznego narkotyku, od którego człowiek się uzależnia.

- Nie wiem dokładnie co to jest, ale z tym uzależnieniem to pewne. Pragnę, ciągle pragnę.

- Żartujesz - zaprotestowała. - Już teraz?

- No, nie w tej chwili!

- Poczekajmy. Mamy czas.

- Jesteś moją drugą połową - stwierdził.

- Też miałam takie wrażenie.

- Nie. Mam na myśli, że powinniśmy być razem.

- Jesteś nadzwyczajny - mówiła szeptem. - Było to przeżycie trochę niesamowite. Jak przejście do innego wymiaru.

- A ty jesteś tak słodka i ciepła, i bardzo kobieca. Nie spodziewałem się, że będziesz przy tym tak... namiętna. Jestem zaskoczony. Chciałbym mieć tyle energii, by zaraz sprawdzić, czy to wszystko jawa czy sen.

- Poczekaj chwilę.

Leniwie podniósł się na łokciu, aby się jej lepiej przyjrzeć. Uśmiechnął się patrząc jej głęboko w oczy i pocałował nabrzmiałe usta.

- Mam wrażenie, że sprawiłaś dużą radość jakiemuś wyjątkowo niewyżytemu facetowi.

- To dziwne.

Oczy jej błyszczały gorączkowo, ale powieki opadały ze zmęczenia.

- Można wiedzieć, kim jest ten szczęściarz?

- To taki przystojny nieznajomy, który ma to do siebie, że znika i pojawia się znienacka.

- Co z bólem głowy? - odgarnął jej włosy z czoła.

- Nie mam pojęcia. Rozpływam się w jakimś niesamowitym świecie kształtów i barw. Coś ty ze mną zrobił?

- To była mała dawka słynnego specyfiku Tannera Morana przeciwko bólom głowy. Jeśli jest pani zadowolona, muszę zażądać zapłaty.

- Jakiej zapłaty?

Ocierała się głową o jego pierś i dotyk jej jedwabistych włosów nawet teraz go podniecał.

- Już ja coś wymyślę.

- Ale nie teraz.

Zaśmiał się cicho i położył z powrotem na wznak, wciąż trzymając ją za rękę.

- Spociłaś się. Prześcieradła są aż mokre.

- Nie pocę się nigdy.

- Ja też nie. Zawsze jestem chłodny i panuję nad każdą sytuacją.

- Doprawdy?

- No, może dzisiaj wyjątkowo byłem trochę podniecony.

- Tylko trochę?

- Jesteś cudowna.

- Ty też.

- Ale nie tak jak ty.

Przekomarzali się przez chwilę o to, kto jest wspanialszy, piękniejszy i bardziej kochany. Chcąc uzgodnić, które z nich jest bardziej namiętne, musieli w końcu składać dowody miłości. Kochali się raz jeszcze, dużo spokojniej, ale równie gorąco. Zasnęli uśmiechając się do siebie.

Żadne z nich nie słyszało samochodu, który w nocy przejechał koło domu. Ale Dog czuwał.

Laurę obudził śpiew ptaków. Tanner już nie spał. Oparty na łokciu, przyglądał się jej. Nogi ich były splecione, jego ręka delikatnie gładziła jej brzuch. Uśmiechnął się do niej, a Laura odpowiedziała mu radośnie.

- Sądzisz, że budzenie się w moim łóżku jest sprawą zabawną? Jak ci opowiem, co tu wczoraj ze mną wyprawiałaś, to dopiero będziesz się śmiała.

Ale ją ogarniała coraz większa wesołość. W końcu poinformowała go:

- Na górze w mojej szafie jest sukienka z czerwonego, bardzo lekkiego jedwabiu, który opływa ciało jak druga skóra. Uszyłam tę sukienkę po to, by cię dzisiaj wieczorem uwieść. A w zamrażalniku są różne smakołyki, którymi chciałam cię wprawić w dobry humor, żebyś był skłonny poddać się moim żądzom.

- Zdaje się, że wyprzedziłem bieg wypadków.

- Niestety.

- A więc wymażę wczorajszy wieczór ze swojej świadomości - śmiał się, zdając sobie sprawę z niewykonalności tej obietnicy. - Będę udawał, że wykreśliłem go z pamięci, a ty będziesz mnie uwodzić według swojego planu. Zgoda?

- No nie, tak nie można - zaoponowała. - A gdzie element zaskoczenia? Chyba po prostu o całym moim przebiegłym planie zapomnę.

- Nie! Nie rób tego! Chcę, żebyś mnie dziś wieczorem zaskoczyła prawdziwym, wyrachowanym uwodzeniem. Będę potulny jak baranek.

- Ale przecież chodzi o to właśnie, byś nie był potulny - pouczyła go, udając pierwszą naiwną.

- Aaa... nie wiedziałem o tym.

- Z pewnością jedną z najtrudniejszych ról w życiu kobiety jest uczenie miłości mężczyzny, któremu brak doświadczenia - westchnęła.

- To znaczy, że muszę jeszcze pobierać nauki? - zapytał ze sztuczną troską. Wiedział, że był dobry.

- Masz jeszcze braki, ale są to subtelne niuanse. Z czasem dzięki mojej cierpliwości na pewno dojdziesz do całkiem zadowalającego poziomu.

Obrzuciła go dość wyzywającym spojrzeniem.

Pocałował ją w sposób bardzo wyrachowany. Powoli stawał się coraz bardziej natarczywy, język wsunął między jej wargi i poszukał języka. Dłonie gorączkowo gładziły jej brzuch. Pochylił głowę i całował jej nabrzmiałe piersi. Oddsch Laury stawał się coraz bardziej urywany.

Jego oddech też już nie był spokojny, mięśnie mu stwardniały, ręce stały się bardziej natarczywe, podczas gdy wargi pieszczotliwymi ukąszeniami znaczyły jej szyję.

Z ust Laury zaczęły wydobywać się gardłowe pomruki, a ciało wiło się w oczekiwaniu.

- Jak sobie daję radę?

- Całkiem dobrze. Ale zapominasz o... moich udach. Po dłuższej chwili zapytał niewyraźnym głosem:

- Czy jest jeszcze coś, o czym zapomniałem?

- Nie sprawdziłeś jeszcze, czy wszystkie części do siebie pasują.

- Ach tak - zmienił pozycję ich ciał.

- O taak!

Później, ubierając się, oznajmiła, że jeśli znajdzie chwilę czasu tego wieczoru, to może jednak poprzedni plan da się przeprowadzić.

Tanner okazał zainteresowanie.

- W końcu każdemu coś może się udać, ale tylko raz lub dwa. Musimy się upewnić, czy osiągnąłeś wystarczający poziom w każdych warunkach. Bez tego nie przysługuje ci świadectwo dojrzałości.

- Oczywiście.

- Proponuję, byś się trochę przespał po południu oraz posilił ostrygami, oliwkami i...

- Oczywiście!

- Więcej nic nie masz do powiedzenia?

- Oniemiałem. Jestem kompletnie wytrącony z równowagi. W końcu dla takiego niewinnego chłopca ze wsi, jak ja, zetknięcie z chłodną, wyrachowaną, światową kobietą jest twardym orzechem do zgryzienia. Muszę ochłonąć.

- Bądź dzielny.

- Łatwo ci mówić - pocałował ją bardzo łagodnie. - Chwała Bogu, nie czekają mnie dziś żadne wyczerpujące zajęcia, jak zakupy czy podlewanie kwiatków w ogrodzie.

Zaśmiała się.

W południe Laura zadzwoniła do biura. Telefon odebrała Jeanine.

- Słuchaj, Perry dzwonił z Columbii. Bardzo mi przykro, ale wygląda na to, że żona jego współpracownika chce się sama zająć urządzaniem tych domków. Powiedziała, że „będzie to dobra zabawa”. Pełny profesjonalizm. Nie ma rady. Czy chcesz, bym ci przysłała pocztę?

- Dziękuję. Przyślij ją na poste restante, Myrtle Beach, Południowa Karolina.

- Poza tym powinnaś zatelefonować do matki. Wczoraj zostawiła dla ciebie wiadomość.

- Bądź tak miła i zadzwoń w moim imieniu. Powiedz, że kontrakt w Columbii przepadł i że niedługo dam o sobie znać. Dzięki, Jeanine, zadzwonię jutro. Cześć.

Gdy Laura odłożyła słuchawkę, Tanner zapytał.

- Dlaczego poste restante?

- Łatwo zapamiętać. Poza tym zauważyłam, że nie dostajesz tu poczty, więc myślałam, że masz ku temu swoje powody.

- Poczta tu nie przychodzi, bo nigdy w jednym miejscu długo nie przebywam - tłumaczył Tanner. - Do pracy potrzebny jest mi tylko komputer i instalacja telefoniczna Jak kończę w jednym miejscu, ładuję wszystko do samochodu, jadę gdzie indziej i podaję nowy numer do ewentualnych kontaktów.

- Cygański żywot.

- Taka praca.

- Cieszysz się chwilą - uśmiechnęła się.

- I nadzieją na dzisiejszy wieczór.

- Chyba też powinnam się trochę przespać - Laurę ogarniała coraz większa senność.

- Jesteś zmęczona, królewno? - otoczył ją ramieniem. - Chodź, wyjdźmy trochę na ganek. Będziesz lepiej spała.

Na ganku wciąż siedział Dog i obserwował szosę.

Obrócił się tylko na chwilę, gdy podeszli. Zmienili mu wodę i dołożyli trochę jedzenia do miski. Laura wytrzepała i złożyła jego koc. Pochyliła się nawet, by do niego zagadać. Pies przypatrywał jej się uważnie.

Wyprostowała się, biorąc Tannera za rękę. Stali tak razem, patrząc na drogę, plażę i niespokojny Atlantyk. Niebo było pochmurne i nisko zawieszone, wiał wilgotny, nieprzyjemny wiatr. Zapowiadało to falę zimnych deszczów, które miały opóźnić przyjście lata.

Usiedli razem na bujanym ogrodowym fotelu, na ganku. Przyciągnął ją do siebie. Plecami oparła się o niego. Milczeli.

- Może to i dobrze, że ten projekt Perry'ego nie wypalił - powiedziała Laura. - Od dwóch dni nic nie zrobiłam...

- Przecież kochaliśmy się dopiero wczorajszej nocy! Dzisiaj jest pierwszy dzień, który marnujemy...

- Zmarnowany dzień? - zaśmiała się gardłowo. A ja spędziłam dwa dni na szyciu sukienek jak opętana i na planowaniu upojnego wieczoru.

- To czas pożytecznie spędzony.

- Ale oczy mi się kleją.

- No to chodźmy do łóżka - zaproponował perfidnie.

- Nie ma mowy!

- Nie bój się, nie mam zamiaru zniweczyć twoich planów. Idź na górę, żmijo, i czyń dalsze przygotowania do sławetnego wieczoru.

Ociągając się poszła na górę.

Przeszukała szafę i znalazła kilka marynarskich bluzek z długimi rękawami i parę spodni na elastycznej gumce. W szafie z bielizną pościelową odkryła drugą kołdrę. Stara, ręcznie robiona, mozolnie zszyta z różnych skrawków materiału. Była piękna. Właściwie, pomyślała, powinna wisieć na ścianie, jak dzieło sztuki. Zaniosła ją jednak do swojego pokoju i rozebrawszy się do naga, nakryła się nią i zwinęła w kłębek.

Myśli Laury momentalnie wróciły do Tannera. Czym różnił się od innych mężczyzn? Pamiętała czasy swojego małżeństwa z Tomem i pytanie, które ją wtedy stale prześladowało: „Czy to wszystko, co życie ma mi do zaofiarowania?” Miała wówczas wciąż wrażenie, że to, co ważne, umyka jej, że czegoś jej brakuje.

Z Tomem nigdy nie żartowała tak jak z Tannerem. I nie było między nimi tej zapierającej dech w piersiach namiętności. Ale dlaczego z Tannerem było tak całkiem inaczej? Dlaczego akurat Tanner potrafił ją tak rozbudzić?

Pragnął się z nią związać, ale na jak długo? Wspominał o wnukach.

Leżąc w zaciemnionym pokoju, zastanawiała się, czego sama pragnie i czy to dobrze, że jest z Tannerem całkowicie szczera. Zauważyła, że znajdował się na jakimś rozdrożu w swoim życiu. Czy naprawdę chciał, by z nim została?

Musieli o tym wszystkim porozmawiać.

Gdy w samolocie Peter wymówił jego imię i gdy dowiedziała się o wypadku, opuścił ją zdrowy rozsądek. Przyjazd do Myrtle Beach, do mężczyzny, którego przecież wcale nie znała, nie był absolutnie w jej stylu. Zresztą nie tylko przyjazd, ale i decyzja pozostania. Nawet się nie zawahała. Może kierował nią instynkt? A może zwykły seks? I skąd te nagłe wątpliwości, w chwili gdy już wiedziała, jak cudowna mogła być miłość z Tannerem?

Czy chce ponownie wyjść za mąż, zakosztowawszy w ciągu ostatnich lat niezależności?

Podjęcie decyzji o rozwodzie z Tomem przyszło jej ciężko. Dziwiła się swojej odwadze. Ale nie mogła z nim dalej żyć. Tom był urażony rozwodem, rozgoryczony. Zemścił się, jak potrafił.

Nie żałowała pieniędzy i poniosła wszystkie koszty. Wolność na pewno była tego warta. Pomimo wielu starań nigdy nie czuła się z Tomem swobodnie. Nie zżyli się ze sobą, nie stali przyjaciółmi. Najwyżej znajomymi. Tom nigdy jej nie zadowolił. Nie przeżyła dotąd czegoś tak wstrząsającego, jak wczorajszej nocy.

Czy jej zachowanie wynikało z tego, że teraz jest bardziej dojrzała? A może to wiek? W końcu przekroczyła już trzydziestkę. Jeśli chciała mieć dzieci, musiała i o tym pomyśleć.

Kochała go, tego jednego była pewna. Chciała, żeby był szczęśliwy. Ale czy miała ryzykować kolejne małżeństwo? Może lepiej było po prostu żyć z Tannerem, zachować swoją niezależność i poczekać, aż minie ten pierwszy okres wzajemnej fascynacji?

Na te pytania nie była w stanie sobie odpowiedzieć. Stanowczo musieli się rozmówić.

Ale to nie perspektywa rozmowy wywołała słodki uśmiech, gdy zasypiała, lecz myśl o Tannerze, jej wielkiej miłości.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Rano, po obudzeniu się, Laura wzięła kąpiel. Nagie ciało natarła lekko perfumami Chanel Nr 5, paznokcie u rąk i nóg pomalowała na jaskrawy, czerwony kolor. Włożyła malutkie koronkowe majteczki i cudownie prowokującą, czerwoną, jedwabną sukienkę. Podkreśliła dość mocno oczy i pomalowała usta czerwoną szminką. Błyszczące włosy opadały jej na ramiona, w uszach mieniły się długie, trochę tandetne, ale bardzo efektowne kolczyki. Nie miała odpowiednich butów. Postanowiła więc pójść boso. Była gotowa.

Stare schody skrzypiały pod jej stopami, zapowiadając jej przyjście i Tanner już na nią czekał.

I on się wystroił. Był w garniturze i... w muszce. Zwichrzone włosy niezbyt dały się ułożyć, ale jego wysiłki w tym kierunku były widoczne Więc tak wyglądała próba wystylizowania się na niewinnego chłopaka ze wsi? Laura roześmiała się głośno.

Nie zareagował. Stał poważny i nie odrywał od niej oczu ani na chwilę. Rozkoszując się jego zdumionym wzrokiem, Laura schodziła po schodach bardzo powoli, podkreślając każdy ruch.

- Niech mnie bogi mają w opiece! Roześmiała się zachwycona jego reakcją.

- Czy to właśnie jest to cudo, które szyłaś dla mnie przez dwa dni?

- Tak.

- Poddaję się.

Popatrzyła na niego, groźnie marszcząc brwi.

- To naprawdę irytujące. Udowodnij, że jesteś mężczyzną.

Sięgnął do muszki, wciąż w nią wpatrzony, i nagle zaczął się rozbierać.

- Przestań! Miałam na myśli, że powinieneś okazać trochę więcej charakteru!

- Wszystko z powodu tej sukienki. Bose nogi też swoje robią. Kombinacja tych dwóch rzeczy ma takie erotyczne działanie, jakiego w życiu nie doświadczyłem! Wyglądasz na rozpustnicę!

W jego niebieskich oczach zapaliły się iskierki. Gdy znalazła się na ostatnim stopniu, podbiegł i wyciągnął do niej ramiona. Ich usta były prawie na równym poziomie.

- Całą szminkę mi zmażesz! - usiłowała się uwolnić. Ale szminka nie przeszkodziła mu, zmazał ją gruntownie. Wydawał przy tym niskie, gardłowe dźwięki. Gdy w końcu ją puścił, obejrzał raz jeszcze od stóp do głowy.

Laura ruszyła w stronę kuchni. Zauważyła, że spogląda na nią, więc przystanęła i rzuciła mu zalotne spojrzenie przez ramię. Tanner oparł się o ścianę, przesadnym gestem złapał za głowę, rozśmieszając ją znowu.

Przypomniał się jej kobiecy śmiech, który usłyszała pierwszej nocy. Miała dziwne wrażenie, że teraz zaśmiała się podobnie. Gdy przyszedł za nią do kuchni, zapytała:

- Czy w pierwszą noc mojego tutaj pobytu była w domu jakaś kobieta?

- Dlaczego pytasz?

Zastanowiło ją, że nie zaprzeczył.

- Wydawało mi się, że słyszałam śmiech.

- Taki przyjemny, trochę rozpustny. Obróciła się zdziwiona.

- To znaczy, że błąka się tu jakiś kobiecy duch?

- Nie wiem dokładnie, kto to jest, albo raczej był. Inaczej niż śmiechem nie objawia swojej obecności. U mężczyzn ten śmiech wywołuje podniecenie, u kobiet raczej irytację. Wczoraj śmiałaś się bardzo podobnie.

- Nie przypominam sobie, bym miała dużo czasu na śmiech.

- Teraz zresztą, schodząc po schodach, też tak się śmiałaś. Zrozumiałem, że każdy opór z mojej strony jest bezsensowny. Taki śmiech każdego mężczyznę może pozbawić opanowania. Nie wiem, czy zdążymy zjeść kolację.

- Wiesz przecież, że to ma nie być kolacja, tylko eleganckie śniadanie.

Otworzyła lodówkę. Stały tam też miseczki, obłożone lodem, z różowymi krewetkami, w głębi zauważyła zrobiony specjalnie do nich sos.

- Przygotowałeś przystawkę!

- Nie mogłem usiedzieć w miejscu - zwilżył usta językiem.

Spojrzała na niego spod na wpół przymkniętych powiek i parodiując namiętny gardłowy głos wyszeptała:

- Coś takiego pozbawia mnie resztek rozumu. Podszedł do niej bliżej. Widać było, że jest napięty jak sprinter przed startem.

- Za bardzo się wiercisz - powiedział ostrzegawczym tonem.

- To wina sukienki.

Zachwyconym wzrokiem obejmował jej postać, odczuwał przemożną chęć dotknięcia jej. Objął ją i przyciągnął blisko do siebie.

Niewinnie podniosła na niego oczy:

- Kto tu właściwie kogo uwodzi, hmm?

- Wcale cię nie uwodzę! Staram się być czuły i przyjacielski!

- Nawet za bardzo. Masz się zachowywać grzecznie, ale z dystansem. Możesz mi pomagać przy nakrywaniu do stołu, a przede wszystkim nie powinieneś niczego się spodziewać. Przyznasz, że nie jesteś dla mnie godnym przeciwnikiem.

- Żartujesz sobie ze mnie! To tylko dzięki żelaznej woli nie rzuciłem się na ciebie już na schodach!

Demonstrując swoje oburzenie, nabrał głęboko powietrza, podczas gdy ona podała mu półmisek.

- Postaw to, proszę, na stole.

- Hmm? - nie bardzo kojarzył.

- Mówię przecież - westchnęła. - Nie jesteś żadnym przeciwnikiem.

- Aha, więc przeciwnika ci się zachciało? No to, droga moja pani, i nie mówię tego bynajmniej ironicznie, będę usiłował cię usatysfakcjonować.

Wyniósł półmisek do pokoju i więcej nie wrócił.

Czekała jeszcze chwilę, ale nie pojawił się. Zaniosła więc talerzyki z przystawką do jadalni. Tanner siedział na swoim miejscu, z rękami grzecznie złożonymi przed sobą. Na jej widok wstał i podsunął jej krzesło, po czym ponownie usiadł. Rozłożył serwetkę na kolanach mówiąc:

- Świnie w tym roku bardzo udane. Pełno małych prosiaczków i tucznych, zdrowych świniaków. Będzie dobry rok.

Laura zrozumiała, że zaczęła się gra i powinna uzbroić się w cierpliwość.

- Pole jednak bardzo zachwaszczone. Huk roboty przede mną. Gdy się czegoś na czas nie zrobi, to później trzeba cierpieć.

Postanowiła się zrewanżować:

- Słyszałam, że istnieje nowa, bardziej nowoczesna metoda uprawy ziemi. Nie orze się, a tylko sieje. Robi się po prostu dziury w zarośniętym polu i sypie ziarno.

- Ale te baby dziś rezolutne! Co jedna, to mądrzejsza. Lepiej było za czasów, gdy nie umiały czytać i pisać.

Oczy Laury mimo woli błysnęły.

- A jak tam, gospodarzu, u was z koszeniem i młóceniem?

- Nie najgorzej. A wy, gospodyni, potraficie studnię wyczyścić? I strzechę naprawić?

Laura nie wytrzymała:

- Słuchaj! Nie chodziło mi o rywalizację na tym polu. Nie o siłę mych mięśni, lecz o moją kobiecość.

- Aha.

Tanner zasępił się. Potem napił się łyk wina, odetchnął głęboko i zapytał:

- To co, stary, jak sądzisz, czy w tym roku szczęście będzie dopisywało Chicagowskim Niedźwiedziom?

- Kibicuję Czerwonym Skarpetom z Bostonu. To u nas rodzinne.

Zaskoczyło go to.

- Na miłość boską, dlaczego? Nie potrafią rzucić piłki, a złapać ją udaje im się tylko za pomocą kosza na śmieci i na domiar złego biegają jak kaczki. Kompletne dno.

Odłożyła widelec.

- Z kibiców Czerwonych Skarpet się nie żartuje - poinformowała go surowo.

- To coś nowego. A piwo lubisz?

- Nie znoszę nawet zapachu. Skinął głową ze zrozumieniem.

- Zresztą - ciągnęła Laura - jest to smak, do którego trzeba się przyzwyczaić.

- Zupełnie tak, jak do smaku ostryg i oliwek - podchwycił. - A na nartach jeździsz?

- Tak, zdarza mi się, ale nie można powiedzieć, że jestem wielką narciarką. Brak mi wprawy. Dlatego też nigdy nie lubiłam sportów zespołowych. Bałam się, że przeszkadzam innym.

- Znam dziedzinę, w której okazałaś się bardzo dobrą partnerką.

- Sza!

Wyraźnie traciła cierpliwość.

- Grę należy prowadzić powoli, stopniowo i dyskretnie.

- Rozumiem.

- Powiedz, czym ty się właściwie zajmujesz? Dlaczego odgłos przejeżdżającego samochodu powoduje, że znikasz i pojawiasz się w sposób bardzo tajemniczy?

Spoważniał.

- W życiu trzeba być czujnym. Trochę mnie zaalarmowało to, że słyszałaś najpierw jeden samochód, a potem drugi. Zadzwoniłem do mojego szefa, aby dowiedzieć się, czy któryś z naszych „klientów” nie knuje przypadkiem zemsty. Sprawdzają. Dog nie reaguje na samochód, więc nie może to być jego właściciel. Na wszelki wypadek prosiłem Milo, tutejszego szeryfa, żeby miał oczy otwarte.

- Istnieje więc niebezpieczeństwo? Ktoś czegoś od ciebie chce? - Laura wyprostowała się, gotowa stanąć w jego obronie.

Reakcja ta zachwyciła Tannera.

- Niebezpieczeństwa na razie nie ma. Ale trzeba uważać. Prawdopodobnie ktoś po prostu zwiedza okolice. Niedługo się wszystkiego dowiemy.

- Mówiąc to masz na myśli tych, którzy zostali przyłapani na gorącym uczynku i teraz chcą się zemścić? - zapytała ostrożnie.

- Nie można tego wykluczyć.

- Ale na czym dokładnie polega twoja praca? Mówiłeś, że masz coś wspólnego ze ściganiem przestępstw gospodarczych.

- To dość skomplikowane. Coraz rzadziej angażuję się fizycznie, a już szczególnie od chwili wypadku. Brak mi tej sprawności co dawniej. Moja praca polega teraz głównie na kontrolowaniu baz wszystkich danych wielkich sieci komputerowych. Zajmuję się ściganiem tak zwanych włamywaczy komputerowych. Poszukuję więc tych, którzy posługują się komputerami do celów nielegalnych. Usiłuję znaleźć ślady ich działalności... - zawahał się, jakby szukał odpowiednich słów - w plikach różnych baz danych... Muszę posługiwać się terminami fachowymi, bo inaczej nie umiem ci wyjaśnić tego, co robię.

Jest wiele powodów, dla których niepowołani ludzie chcą mieć wgląd w tak zwane pliki komputerowe. Mogą się w ten sposób dowiedzieć, gdzie i kto inwestuje, w jakiej dziedzinie, kto sprzedaje, a kto kupuje akcje, i jakie akcje. Mogą się dostać nawet do plików bardzo osobistych danych. Sprawdzamy to wszystko skrupulatnie. Kontrolujemy też sieci bankowe, aby nie dopuścić do prania brudnych pieniędzy.

Jak widzisz, moja praca jest cząstką szeroko zakrojonego programu do walki z tego typu przestępstwami. W tym wszystkim ja sam jestem raczej mało ważny. To, co robię, jest podobno żmudne i wymaga cierpliwości. Mnie jednak to fascynuje, jest jak gra w szachy. Przestępca, którego szukam, jest inteligentny, a ja muszę być jeszcze inteligentniejszy od niego.

Pracujemy w zespole. Porównujemy i konsultujemy wyniki. W tej chwili usiłujemy opracować taki system, żeby ściśle tajne pliki komputerowe były naprawdę niedostępne. Staramy się zlikwidować możliwość włamań do komputera. Przestępcy tego typu są takimi samymi kryminalistami jak wszyscy inni. Każdy, kto drugich oszukuje, ma w sobie jakąś poważną skazę, która mogłaby spowodować, oczywiście w odpowiednich warunkach, że taki ktoś staje się zagrożeniem dla całego kraju. A to najgorszy rodzaj przestępstwa.

Poruszył się na krześle i uśmiechnął trochę zakłopotany.

- Wybacz. Chyba dałem się ponieść mojej pasji...

- Cenię twoje szlachetne motywacje - powiedziała bardzo poważnie.

- Nie znoszę oszustów. I to nie tylko tych z wypchanymi portfelami. Nienawidzę facetów, którzy sądzą, że prawo obowiązuje wszystkich, tylko nie ich, że wolno im na przykład jeździć z niedozwoloną prędkością albo w jakiś inny sposób narażać drugich. Tacy najczęściej mają pretensję do policji za wlepione im mandaty albo dziwią się, gdy ich własne dzieci oszukują w szkole.

- Jak się w ogóle w to zaangażowałeś?

Rozłożył dłonie w geście bezradności.

- Wróciłem z Wietnamu mocno zdezorientowany tym, co się dzieje na świecie. Była to głupia i krwawa wojna. Ameryka nie miała tam czego szukać. Wszystko było absolutnie bezsensowne, nie było wiadomo, przeciwko komu walczymy. Wojsko nie było wojskiem, nie było mundurów ani frontów. Tylko chaos. Dziwna sytuacja, w której ludzie szybko się starzeli, o ile udało im się przeżyć.

Myślałem wtedy, że aby uporać się z problemami, które zagrażają ludzkości, trzeba świat zorganizować na nowo, na zasadach łatwiejszych do ustalenia. Sądziłem też, że pewne sprawy trzeba lepiej zdefiniować. A potem pojawiły się komputery PC, dostępne każdemu. Otworzyły one drogę do prawie błyskawicznej komunikacji. Potencjał komunikacji komputerowej i możliwości zbierania oraz przechowywania informacji są prawie nieograniczone. To trochę jak z mózgiem. Ciągle jeszcze za mało wiemy, jak nasz mózg funkcjonuje i jak się posługiwać jego nie wykorzystanym potencjałem. Z komputerami jest podobnie.

Byłem jednym z pierwszych, którzy zajmowali się poszukiwaniem intruzów i włamywaczy komputerowych. Było to akurat wtedy, kiedy stworzono tak zwane modemy. Modem - nie wiem, czy wiesz - umożliwia komunikację między jednym komputerem a drugim za pomocą telefonu. Wielu ludzi się tym interesowało. Bardzo szybko pojęli, jak wielka jest siła modemu, ale posługiwanie się nim wymagało czasu i wysiłku. Uczyłem się też od chłopców piętnasto lub szesnastoletnich, którzy mieli dużo wolnego czasu i niebywały talent komputerowy. W niedługim czasie ci chłopcy dorośli. Wielu z nich zajmuje się teraz innymi sprawami, ale została grupka, która wciąż interesuje się wykrywaniem intruzów...

Tanner mówił długo. Byli już przy drugiej butelce wina. Gdy zamilkł, uśmiechnęli się do siebie.

- A ty czym się kierujesz w życiu? - zapytał.

- Tobą.

- Niezły początek - odparł cicho.

- Jestem szczęśliwa, że znam ciebie.

- I ja odczuwam coś podobnego.

- Wiatr jest coraz silniejszy i robi się coraz zimniej. Nie sądzisz, że Doga trzeba zabrać do środka?

- Nie wierzę! Czyżbyś przełamała, Lauro Fullerton, swój sceptycyzm wobec czworonogów i zdecydowała się go przygarnąć? Przekażę mu zaproszenie.

Dog wahał się. Zszedł po schedach i długo patrzył na drogę. Potem wrócił do Tannera i łasił się do niego, jednak nie chciał wejść. Dawał do zrozumienia, że zaproszenie przyjmuje, ale musi dalej trwać na posterunku.

Tanner poszedł do piwnicy i przyniósł solidne pudło tekturowe, w którym przywieziono próbki materiałów dla Laury. Wyniósł pudło na ganek i ciepło wymościł.

Laura z rozczuleniem obserwowała po raz kolejny jego troskę o psa.

- Jest naprawdę zimno - stwierdził. - Przejdę się po domu i zamknę okna. Proponuję, byśmy przenieśli się do biblioteki, tam można rozpalić w kominku.

Laura sprzątnęła ze stołu. Gdy weszła do biblioteki, na kominku trzaskał już ogień, przed którym Tanner skonstruował prawdziwe gniazdo, składające się z materaców, pluszowej narzuty i poduszek pozbieranych z całego domu.

Zdjął marynarkę i muszkę, rozpiął górne guziki u koszuli, na końcu zsunął buty i wyciągnął się z pomrukiem zadowolenia.

- Gdzie mój harem? - zapytał, nalewając wino do kieliszków.

- Musimy mieć muzykę.

- Będę nucił - zaproponował.

- Romantyczną, cichą muzykę. Nie masz radia?

- Jesteś bardzo wymagająca.

Ale wyszedł do samochodu i po chwili wrócił z magnetofonem kasetowym i kilkoma taśmami. Włosy i koszula były trochę mokre od deszczu, który już mżył.

Usiadł obok Laury i pocałował ją.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Lepiej powiedz teraz.

- Nie, zdaje mi się, że wszystko mamy pod ręką - uśmiechnęła się.

- Na serio?

- Hmm - pocałowała go.

- Aaaa. Nareszcie.

Laura zebrała kilka poduszek i położyła się na boku, Tanner wyciągnął się obok i położył głowę na jej udach.

- Kto był twoją pierwszą miłością? - zapytała. - Ty.

- Czy to odpowiedź grzecznościowa?

- Nie wiedziałem, co to miłość, zanim ciebie nie poznałem. To ty właśnie moje studenckie noce zamieniłaś w jakiś nie kończący się obłęd. Było gorzej niż na wojnie. W Wietnamie po prostu się bałem. A myśląc o tobie - traciłem wszelką nadzieję.

- Dlaczego nigdy nie zaproponowałeś mi spotkania?

- Chodziłaś z Mike'em. A gdy dowiedziałem się, że rozstaliście się, byłaś już zaręczona z Tomem. Poza tym nawet mnie nie zauważałaś.

- Oj, to nieprawda.

- Pocałuj mnie.

- Teraz ja tu rozkazuję. Powiem ci, jak przyjdzie na to czas - skarciła go.

- Teraz ty?

- Tak.

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

- Nie wiem dokładnie, jak nazwać to, co ty ze mną wyprawiasz, ale boję się tego. Chwała Bogu, jesteś wolny. A może jest jakaś kobieta w twoim życiu?

- Jest. Ty.

- Och, Tanner.

Obróciła się i oparła o jego pierś, zanim go pocałowała. Podniosła głowę, by nabrać tchu, lecz on objął ją i nie chciał już puścić.

- Twoja rana... Nie robię ci krzywdy? - spytała niewyraźnie.

- Zabijasz mnie.

Ciągle nie chciał jej oswobodzić.

- Paraliżujesz mnie - powiedział i gestem sprecyzował, co miał na myśli.

Udała zawstydzoną.

- Jesteśmy tacy różni. Jestem miękka jak woda, a ty twardy jak skała.

Gładził z rozkoszą jej ciało, opięte cieniutkim czerwonym jedwabiem.

- Naprawdę dla mnie uszyłaś tę sukienkę?

- Chciałam cię zdobyć.

- Jest wspaniała.

- Cieszy mnie, że ci się podoba. Jedwab ciężko się szyje, przelewa się przez palce i wymyka z rąk.

- Zupełnie tak samo jak ty. Zdejmij mi koszulę. Chcę, byś była bliżej.

Oczy mu błyszczały, a jego ręce paliły jak ogień.

- Dotknij mnie - rozkazał.

Odgarnęła zmierzwione włosy z jego czoła, ale w nim narastała niecierpliwość. Pochyliła się nad nim i pocałowała go miękko, lecz on całował ją jak człowiek umierający z pragnienia, któremu nareszcie podano wodę. Uwolniła się na chwilę od jego ust.

- Nie tak szybko - szepnęła.

Leżała na wznak, a on nachylił się nad nią i pocałował ją raz jeszcze na swój sposób, aż Laura się roześmiała.

- Co w tym śmiesznego?

- Widzę, że nie jesteś tak niewinny, jak udawałeś.

- No tak. Posłużyłem się starym, wypróbowanym trickiem. Zdejmij mi koszulę, proszę po raz drugi.

- Czy wyglądam na kamerdynera?

- Na kamerdynera przyjąłbym cię od razu.

- Trzeba zacząć od rozpięcia guzików? Czy można ją ściągnąć przez głowę?

- Rozpocznij od guzików - zaproponował.

- Są zapięte na odwrót. Co za głupi pomysł.

- Przyzwyczaiłem się. Ale radzisz sobie całkiem dobrze. Przyjmuję cię na kamerdynera.

- Pasek również zapina się na odwrót. Trzeba z tym będzie zrobić porządek.

- Mógłbym chodzić nago.

- Świetny pomysł. Ale wtedy kamerdyner będzie ci niepotrzebny.

- Jest tu tyle innych zajęć dla ciebie.

- Przepraszam, ale okien nie myję... - zamknął jej usta pocałunkiem. Szeroka pierś przylgnęła do jej ciała. Ocierał się o nią mrucząc z rozkoszy. Gorący oddech palił jej twarz, a jego ręce gwałtownie ściskały biodra.

Laura zgubiła już jeden” kolczyk, a jej długie włosy rozrzucone były w czarującym nieładzie. Oczy miała na wpół przymknięte, usta nabrzmiałe w oczekiwaniu na następny pocałunek. Jej ruchy stawały się coraz bardziej leniwe, jego zaś były coraz szybsze, gwałtowniejsze. Gdy poruszał jej ciałem, czuła się tak, jakby była z gumy.

Zaczęła się powoli poruszać wraz z nim, a on drżał coraz mocniej. Zsunął sukienkę z jej ramion i piersi, by móc lepiej ją widzieć w świetle ognia.

- Jesteś piękna...

- Ach, Tanner...

Mówili coraz bardziej urywanymi zdaniami, chcąc usłyszeć siebie, choć nie mieli w tej chwili już nic do powiedzenia. Trwając tak, nagle znaleźli się niebezpiecznie blisko momentu spełnienia, a ich usta wyrzucały coraz bardziej nieopanowane słowa rozkoszy, splecione uda trwały w rytmicznym tańcu, palce gorączkowo czegoś szukały. Przylgnęli twarzą do twarzy...

Sukienka, już dawno porzucona, mieniła się czerwienią prawie tak jaskrawą jak ogień w kominku. Leżeli nadzy, a ich ciała zwarły się w coraz gwałtowniejszej potrzebie. Ruchy stawały się coraz bardziej naglące, dłonie napięte.

Tanner doprowadził w końcu ich miłość do paroksyzmu, wynosząc ją na szczyt rozkoszy i zapamiętania.

Wciąż oszołomieni miłością leżeli blisko siebie, zupełnie wycieńczeni. Poruszył się, by objąć ją ramieniem, boleśnie opierając się na jeszcze nie wygojonych ranach. Przytulił ją i przylgnął do niej na chwilę. Potem odsunął się i nie bacząc na jej nieśmiałe pomruki protestu położył się na wznak, drżąc z upływu sił.

Po chwili odpoczynku lekko podniósł się i oparł na łokciu, aby móc na nią patrzeć. Pocałował ją, wciąż oddychając nierówno. Krople potu spływały mu po twarzy, trzęsącą się ręką odgarnął jej włosy.

- Byłeś wspaniały - uśmiechnęła się sennie.

- Ty też. Byłaś piękna.

- Zróbmy to jeszcze raz - powiedziała tonem rozkapryszorej dziewczynki.

- Dobrze. W każdej chwili. Ale w przyszłym tygodniu.

- Dopiero w przyszłym tygodniu?

- Może do tego czasu wrócę do siebie.

- Właściwie nie dałeś mi żadnej szansy - zaśmiała się.

- To prawda. Ale o jakiej szansie myślisz?

- C moich wielkich planach uwiedzenia ciebie! Tyle się napracowałam szyjąc sukienkę i przygotowując miłosny poczęstunek, a ty nie dałeś mi możliwości sprawdzenia, czy miałam rację.

- Dam ci ją następnym razem. W ogóle nie zareaguję. Będziesz panowała nad sytuacją w stu procentach. Będę nucił coś pod nosem i wyglądał przez okno.

Całował delikatnie jej oczy, policzki, szyję, choć nie chciał jej ust, gdy w oczekiwaniu zwróciła do niego twarz.

- Będę mogła użyć wszystkich podstępnych, kobiecych sztuczek?

- Obiecuję ci to.

Podniosła się i pchnęła go lekko, tak że leżał znów na wznak. Uśmiechnął się, a w jej oczach zapaliły się niebezpieczne światełka.

- Lauro - zaoponował Tanner.

- Bądź cicho.

- Kochanie, są chwile, w których mężczyzna musi odpocząć. Połóż się spokojnie koło mnie...

Zupełnie nie słuchała tego, co mówi.

- Uważaj, to boli - syknął lekko.

- Ale przecież kilka chwil temu sam położyłeś tam moją rękę. Dlaczego wtedy było dobrze, a teraz nie jest?

- Co by było, gdybyśmy się trochę przespali? - Tanner był nieubłagany.

- Twoje zainteresowanie dość łatwo się wyczerpuje. Poruszyła głową tak, by jej włosy łaskotały go w pierś.

- O zainteresowaniu pogadamy za tydzień lub może dopiero za dwa. Ale tygrysica z ciebie. W wojsku ostrzegali mnie przed takimi, jak ty. Mówili, że są kobiety, które rujnują młodych, niewinnych chłopców dla własnej przyjemności.

- Pocałuj mnie.

- Najwyżej mogę ci podać rękę.

Zaśmiała się, kładąc obok niego na wznak. Leżąc trzymali się za ręce.

- W najśmielszych marzeniach nie sądziłem, że kiedyś będą na tyle szczęśliwy, by cię odnaleźć i kochać. Może ja śnię?

- Może śnimy oboje?

- Czy było ci dobrze? Jesteś zadowolona?

- Jesteś fantastyczny. Nie wiedziałam, że miłość może tak właśnie wyglądać. Byłam dwa lata mężatką, ale tak jak z tobą nie było nigdy. Jesteś cudowny.

I znów nie mogli się pogodzić, które z nich jest lepsze w miłości. Wciąż nadzy leżeli w cieple kominka, dotykając się, głaszcząc, przekomarzając.

Długo potem kochali się jeszcze raz, łagodniej i spokojniej. W końcu zasnęli. Ogień w kominku przygasł.

Dźwięk alarmu zerwał Tannera na równe nogi. W okamgnieniu był już w gabinecie.

Laura pogrążona w półśnie, wyczuła jego napięcie i obudziła się. Trwała w oczekiwaniu. Wreszcie usłyszała dziwny szum i dwa charakterystyczne piski komputerowe. Po nich nastąpiła cisza.

Wstała, narzuciła szybko sukienkę i wyszła d^ ciemnego przedpokoju. Z gabinetu sączyło się słabe światło.

- Co się stało?

Tanner wyjmował jakieś części ze swojego komputera i wrzucał je do koszyka, w którym już był filtr i zagłuszacz. Nie patrząc na nią powiedział sucho:

- Wyjeżdżamy. Weź ubranie na zmianę i wszystkie ważne papiery. Prawdopodobnie będziemy dość odcięci od świata. Zabierz wszystko, co ci jest niezbędne. Resztę zostaw.

- Co ty robisz?

- To są karty z rozszerzoną pamięcią, które muszę wziąć. Pospiesz się!

- Tanner...

- Wszystko wytłumaczę później. Szybko! Nie ma chwili do stracenia!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wciąż wiał silny, dość chłodny wiatr i padał deszcz. Laura zastanowiła się, idąc na górę, która mogła być godzina. Musiało być grubo po północy. W swoim pokoju zdjęła czerwoną sukienkę i włożyła wytarty bawełniany dres, znaleziony w szafie dla gości. Rozglądała się myśląc, co jej będzie potrzebne. Bieliznę i szczotkę do zębów od razu pospiesznie wrzuciła do torebki.

Co jeszcze? Sandały, parę butów na płaskim obcasie, dwie bluzy marynarskie i spodnie na elastycznej gumce, które sobie przygotowała na wypadek chłodniejszej pogody. Związała to wszystko w dużej chuście, która miała zastąpić walizkę.

Wybiegając z pokoju chwyciła jeszcze płaszcz i torebkę. W szafie zostawiła dwie garsonki, kilka bluzek i buty na wysokim obcasie.

Znalazłszy się w pokoju, o którym już przyzwyczaiła się myśleć jako o „swojej pracowni”, zaczerpnęła głęboko powietrza. Serce jej się krajało na myśl, że musi zostawić wszystkie te skarby ofiarowane jej przez Tannera. Wzięła tylko notatnik, kilka ołówków, kredki i szkicownik. Papier pakowy pozostał w kącie. Zanim zamknęła drzwi, przyjrzała się raz jeszcze swemu straconemu królestwu przepysznych materiałów i barw. Pobiegła do gabinetu.

Tannera nie było. Zastała go w kuchni, gdzie pakował owoce do torby. Był ubrany podobnie jak ona. Kosz z częściami komputerowymi stał obok na podłodze. Włożył do niego torbę z owocami, z nerwowym uśmiechem wziął od niej tobołek z ubraniem i niedbale położył go na wierzch. Wyglądało na to, że w koszu mieści się tylko brudna bielizna.

- Dlaczego to wszystko robimy? - zapytała.

- Samochody, które słyszałaś, wzbudziły nie tylko moje podejrzenia. Ponieważ wciąż nie wiadomo, czy mój wypadek nie był przez kogoś zaplanowany, trzeba być ostrożnym.

- Czy to znaczy, że... ktoś cię ściga7

- Chodzi tylko o to, by być ostrożnym - powtórzył.

- A co będzie z Dogiem? - zapytała z nagłą troską.

- Zadzwonię do Henry'ego jutro rano i poproszę, by wziął Doga do siebie. Na razie wystarczy mu żarcia i wody, a w pudle nie będzie mu zimno.

Pies już stał przy samochodzie. Wskoczył jako pierwszy, gdy Tanner otworzył drzwi.

- Wie, że wyjeżdżamy - Laura spojrzała na psa. Był całkiem spokojny.

- Psy są mądre - zgodził się Tanner. - Jedźmy.

- Dokąd?

- Jest kilka planów alternatywnych. Mamy się kierować planem.

- Czy to wszystko jest naprawdę potrzebne? - zapytała, nie mogąc zrozumieć konieczności tak nagłego wyjazdu.

- Prawdopodobnie nie.

- Dlaczego więc musimy uciekać w środku nocy? - popatrzyła na zegarek. - O godzinie trzeciej nad ranem jechać Bóg wie gdzie!

- Muszę nawiązać kilka kontaktów przy pomocy radia CB. Dostanę zakodowane informacje i nie wolno mi niczego przegapić. Przepraszam, ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Wszystko opowiem ci później.

Tanner w kilka minut później otrzymał przez radio jakieś informacje, zanotował kilka cyfr i numerów. Po przejechaniu około 20 mil zjechał na bok i błysnął światłami. Po chwili od tyłu podjechał do nich chevrolet.

- Poczekaj tu, aż sprawdzę, czy wszystko jest w porządku - Dowiedział do Laury rozkazująco.

Wysiadł ostrożnie i stanął przy drzwiach samochodu. To samo uczynił człowiek z chevroleta. Podeszli do siebie i zamienili jakieś cyfry i numery. Gdy Tanner wrócił, nachylił się do Laury i powiedział:

- Wszystko w porządku. Idziemy.

Laurę uderzyła nierealność całej sytuacji. Musiała mocno wziąć się w garść, by nie wybuchnąć histerycznym chichotem. Wysiadła z samochodu na deszcz, Dog wyskoczył za nią. Mężczyzna z chevroleta przytrzymał jej przednie drzwi, a pies, znów nie proszony, wskoczył na tylne siedzenie.

- Zaopiekuj się moim nowym porsche'em - nakazał Tanner nieznajomemu.

- Z przyjemnością - odparł. - Uważajcie na siebie - dodał.

Tanner podniósł rękę na pożegnanie, wsiadł do chevroleta i cofnął go gwałtownie. Odjechali.

Wyglądając przez zalane deszczem tylne okno zobaczyła światła porsche'a zawracającego ku Myrtle Beach. Obróciła się, by móc obserwować szosę, która błyszczała przed nimi. Wycieraczki pracowały monotonnie.

Objęła wzrokiem psa zwiniętego na tylnym siedzeniu. Nie wydawał się zaniepokojony. Otuliła się ściślej płaszczem i milczała, zatopiona w swoich myślach.

Profil Tannera rysował się wyraźnie na tle nocy. Nawet w nikłym świetle widać było, że jest poważny, aczkolwiek spokojny. Można było na nim polegać i to nie tylko w sytuacjach tak wyjątkowych jak ta. Ale co się właściwie działo? Czyżby był to jeden z „klientów” Tannera, szukający zemsty?

Znajdował się w niebezpieczeństwie. To było jasne. A więc i nad nią wisiała groźba. Pomimo tego nie czuła strachu. Miała raczej ochotę podjąć razem z nim walkę.

Jak mężczyzna... Jednak raczej jak kobieta. Amazonka. Zdziwiło ją to. Nigdy nie grzeszyła szczególną odwagą. Skąd wiec ta gotowość do obrony Tannera? No tak. Po prostu kochała go.

Wspominała ich krótki tydzień. Łagodność, z jaką się do niej odnosił, troskę o Doga. Przypomniała sobie rozmowy, które prowadzili i zrozumiała, że nie tylko wydawał się wyjątkowy jej, ale i przełożonym. Był człowiekiem czynu, pomyślała z dumą.

Zdała sobie sprawę, że Tanner może na nią liczyć w każdej sytuacji. Postanowiła być jego partnerem, cokolwiek by się wydarzyło. Nie pozwoli na to, by stało mu się coś złego. Mimo woli zaczęła sobie wyobrażać różne sytuacje, w których go ochrania i o mały włos nie parsknęła śmiechem.

Ale tak naprawdę śmiać się nie było z czego. Jeśli człowiek taki jak on uciekał w środku nocy, to sprawa musiała być poważna. Przebiegł ją dreszcz. Będzie musiała być czujna. On i ludzie, z którymi współpracował, najwyraźniej dobrze wiedzieli, co robią.

Jeśli ona zareaguje źle, może zniweczyć ich plany. Musi więc bardzo uważać. Po chwili z radia ponownie dobiegły jakieś informacje, na które Tanner odpowiadał równie tajemniczym szyfrem.

Laura słuchała w milczeniu, nie stawiając żadnego z rozlicznych pytań, które cisnęły się jej na usta. Po co te szyfry? Czy się zmieniały? I jak on to robił, że je wszystkie zapamiętywał? Kto je wymyślał?

Szyfry pewnie były generowane komputerowo. Świat szpiegów stawał się coraz mniej romantyczny. Nie była to już walka człowieka z człowiekiem, ale komputera z komputerem. Oczywiście ktoś musiał komputerem sterować. Ktoś, kto ogarniał całokształt sytuacji.

Komputery odzierały ludzkie poczynania z tajemniczości. Otwierały jednak tak niepojęte możliwości! To nie było tak jak z fizyką, która odkrywała tajemnice, tłumacząc wszystko czynnikami naturalnymi i zrozumiałymi dla ludzi. Pamięć komputerów była nieograniczona. Wystarczyło popatrzeć na komputerowe schematy kolorystyczne. Posługując się komputerem, grafik mógł zaprogramować tysiąc sześćset kombinacji kolorów w ciągu kilku sekund.

Ale mimo wszystko za pomocą komputerów nie można było zgłębić wszystkich tajemnic życia. Laura popadała w coraz większą zadumę, snuła metafizyczne refleksje, czasami drzemała. Przed świtem dojechali na miejsce.

Nie byli już na wybrzeżu. Pogoda się nieco poprawiła. Pędzone wiatrem chmury przesuwały się po niebie. Od czasu do czasu wyglądał zza nich blady księżyc. W jego świetle ujrzeli mały domek. Stał z boku gęsto otoczony drzewami. Nawet bystre oko nie dostrzegłoby go bez dokładnych wskazówek. Na pewno nie znaleźliby go.

Chevrolet powoli posuwał się wąską dróżką między drzewami. Dom nie był otynkowany. Szare mury były prawie niewidoczne. Drzwi do garażu stały otworem. Tanner wjechał i wyłączył silnik.

Ciszę przerwała Laura.

- Dojechaliśmy.

- Cieszy mnie, że jesteś ze mną. Choć wolałbym, żeby w tych okolicznościach raczej cię tu nie było - dotknął jej ramienia.

Wysiedli z samochodu, prostując się i przeciągając. Dog również wyskoczył, rozglądając się i obwąchując wszystko z ciekawością.

Tanner wyjął koszyk z bagażnika. Gdy cicho zamykał garaż, otworzyły się tylne drzwi domu. Na progu stanął wysoki mężczyzna.

- Ta? - zapytał.

Padła zaszyfrowana odpowiedź.

- Witajcie.

Mężczyzna przypominał posturą Tannera. Ręce trzymał w kieszeniach.

- Więc w końcu wziąłeś ją ze sobą? - spojrzał na Laurę niezbyt przyjaźnie.

Rzuciła Tannerowi szybkie spojrzenie.

- Nie mogłem jej zostawić. Ona jest w porządku.

- Nikt nie jest pewny.

- Jeśli ja jestem, to i ona też.

- Aha - nie wydawał się przekonany. - Nazywam się Bród wiek.

Tanner wyciągnął do niego dłoń.

- Słyszałem o tobie. To jest Laura Fullerton. Brodwick skinął jej głową.

- Ja też o tobie słyszałem. W salonie jest ustawiony komputer. Możesz się nim posługiwać. Słyszałem, że jesteś geniuszem. Kazano nam się bardzo dobrze tobą zaopiekować. Podobno jesteś na wagę złota, choć rajdowcem chyba nie zostaniesz - uśmiechnął się krzywo.

Tanner momentalnie zareagował na żart.

- Nie miałem wyboru. Był tam taki rów, a za rowem drzewa. Duże, imponujące drzewa z solidnymi korzeniami.

- Siła wyższa. Ale teraz już jesteś na chodzie.

- Coraz bardziej.

- Pozwolisz, że ci pomogę.

Trzymając koszyk Tannera, skierował się do domu.

- Przywiozłeś zagłuszacz i karty?

- Oczywiście.

- Świetnie, chętnie je zobaczę. Słyszałem, że skonstruowałeś różne bajery.

- Z przyjemnością ci je pokażę. Masz tu może jakieś inne karty?

- Ani jednej - Brodwick przecząco potrząsnął głową. - Musieliśmy ci szybko znaleźć miejsce. Tu było najbliżej.

Przypomniał sobie o roli gospodarza.

- No to co, dzieciaki, jesteście głodni? Nie był dużo starszy od nich.

- Masz coś dla psa? - zapytał Tanner. - Znaleźliśmy go i od kilku dni karmimy regularnie. Chyba przyzwyczaił się do normalnych posiłków.

- Ładny pies. Jak go zobaczyłem, to od razu zrozumiałem, dlaczego nie chciałeś go zostawić. Czy to obroża przeciwko pchłom?

- Tak.

- Jest wytresowany?

- Nie miałem nigdy do czynienia z tresowanym psem. Jest posłuszny, ale nie wiem, czy jest naprawdę wyćwiczony. Na pewno jest lojalny. To on chciał z nami zostać.

- Sprawdzę go potem. Jeśli na rozkaz weźmie ode mnie żarcie, już będziemy coś wiedzieć. Chodźcie. Pokażę wam naszą twierdzę.

Przeszli przez kuchnię i zeszli na dół do piwnicy. Brodwick odsunął jakieś przepierzenie, zapalił światło i nacisnął ukryty pod kontaktem przycisk. Część murowanej ściany bezgłośnie odsunęła się na bok.

Weszli do środka. Laura wciąż nie dowierzała własnym oczom. Brodwick pokazał im, jak uruchomić cały mechanizm. Na półkach leżały latarki. Przed nimi ciągnął się długi, oświetlony tunel.

Brodwick tłumaczył zupełnie normalnym głosem, jakby w tym, co mówił nie było nic nadzwyczajnego. Mówił głośno, żeby i Laura usłyszała:

- Jeśli coś się stanie, jeśli ktoś niepowołany tu się zjawi lub wybuchnie pożar, musicie ukryć się w tunelu. Prowadzi on na zewnątrz. Ale trzeba być bardzo ostrożnym i przeczekać dwa dni, zanim wyjdzie się na powierzchnię. Jeśli przez dwa dni nikt z nas się w punkcie kontrolnym nie zgłosi, ktoś przyjedzie sprawdzić, co się dzieje.

Do tej pory tunel nigdy nie był używany - ciągnął dalej, podczas gdy Tanner ćwiczył otwieranie zamaskowanych drzwi. - Ale nigdy nic nie wiadomo. Nie wiemy, czy jesteście w opałach. Wszyscy byliśmy skautami i hasło „bądź w pogotowiu” traktujemy poważnie. Odnosi się to również do was.

- Teraz ty, Lauro, spróbuj zamknąć drzwi. - Zwrócił się do niej.

Z oczami rozszerzonymi lękiem wykonała konieczne czynności, obserwując, jak kontakt w ścianie, jakby przesunięty niewidzialną ręką, wrócił na miejsce.

Poszli z powrotem na górę.

- Będziecie spali w drugiej sypialni - oznajmił Brodwick. - Łazienka działa sprawnie, jedzenia w lodówce jest pod dostatkiem. Czujcie się jak w domu. Będę często znikał. Poza mną przydzielono tu jeszcze dwie osoby. Zjawią się koło południa. Wkrótce powinniśmy się dowiedzieć, co się dzieje, o ile coś się dzieje, oczywiście. Sprawdzamy facetów, którymi zajmowałeś się ostatnio, ale, jak wiesz, to wszystko trwa. Twój dom na wybrzeżu jest obstawiony. To tyle. Życzę przyjemnego pobytu.

- W porządku? - Tanner spojrzał na Laurę z niepokojem.

- To wszystko jest bardzo dziwne.

- No tak.

- Czy kiedyś przytrafiło ci się już coś podobnego?

- Nie. Dlatego właśnie musiało się to stać teraz. Ja potrafię sobie dać radę, ty natomiast nie. Nie chciałem ryzykować. W normalnych warunkach nie zareagowałbym w ten sposób. Ale bałem się o ciebie i wolałem uciec.

- Mój kochany! - podeszła do niego, a on przytulił ją czule.

Przez chwilę tak trwali, wreszcie objął ją gwałtownie. Zdała sobie sprawę, że jej własne zagrożenie było mniej ważne niż niebezpieczeństwo, które wisiało nad nim. Dłońmi gładziła jego głowę i ramiona, jak gdyby upewniając się, że jest przy niej, cały i zdrowy.

Pocałował ją w czoło i odsunął się.

- Jesteś pewnie głodna. Zjedzmy coś.

- Nie, głodna nie jestem. Ale chętnie bym się na chwilkę położyła - mimowolnie znacząco potarła policzek.

- Chodź, najpierw zobaczymy, co jest w kuchni. Dom urządzony był bardzo prosto. Meble były bardzo zwyczajne. W oknach wisiały zasłony. Łóżka wyglądały jak w przydrożnym motelu - czysta pościel i koc.

Kuchnia była zaopatrzona bardzo dobrze. Odnaleźli w szafkach jedzenie, papierowe talerze i plastykowe sztućce. Wszędzie panowała czystość. Usiłowali się nawzajem namówić do przełknięcia czegoś.

W końcu zjedli po starym, trochę wyschniętym pączku i wypili po szklance mleka z tekturowego kubka.

Sprzątnęli szybko po sobie i poszli do sypialni, którą Brodwick im wskazał. Tanner ze skupioną miną pomagał Laurze się rozbierać, patrząc na nią przez cały czas. Potem podniósł prześcieradło, by mogła wsunąć się do łóżka i przykrył ją kocem.

Patrzył na nią, powoli się rozbierając. Śledziła jego ruchy i natychmiast przytuliła się do niego, gdy położył się na wąskim łóżku. Nie mówił nic. Ona też milczała. Jakiś czas trwali tak w ciszy podyktowanej nową sytuacją, w której się znaleźli. Kochali się. Nie były to już radosne uniesienia sprzed kilku godzin. Odkrywali inny rodzaj miłości.

Ogarniało ją coraz większe pożądanie. Paznokcie wbiła w jego ramiona, biodrami ponaglała go coraz gwałtowniej.

Kochali się z rozpaczliwą namiętnością. Wziął ją bardziej z chęci udowodnienia sobie, że naprawdę ją posiada niż z potrzeby. Trzymał ją w kurczowym uścisku. Gdy w końcu osiągnęli paroksyzm, Laura przytuliła go gwałtownie.

Zapadł w głęboki sen. Ona też była zachłanna. Był jej.

Mężczyźni z obstawy jedli lunch osobno. Zachowywali się jak dzikie zwierzęta, strzegące swego terytorium. Wyglądało na to, że poważnie traktują grożące niebezpieczeństwo.

Oprócz Brodwicka byli jeszcze Daniels i Reed. Podobnie jak Brodwick - wysocy, wysportowani i małomówni. Rzadko żartowali i nigdy nie okazywali zbytniego rozbawienia.

- Zainstalowaliśmy w twoim domu dwóch agentów. Podjechali porsche'em, jak gdyby wracali do siebie, do domu. W samochodzie znaleźli mikrofon. Chwała Bogu, że zmieniliście po drodze samochody - relacjonował Reed.

Tanner podniósł głowę raptownie.

- A sądziłem, że jestem ostrożny. Nowy mikrofon?

- Trudno powiedzieć. Mogli go zamontować wszędzie i w każdej chwili - Reed wzruszył ramionami.

- Nie udało nam się tak szybko znaleźć agentki z pani kolorem włosów. Męczy się więc w peruce.

- Czy grozi im niebezpieczeństwo?

- Nie ma obawy. To prawdziwi profesjonaliści - Reed uśmiechnął się z zadowoleniem. Potem zwrócił się do Tannera:

- Ponieważ posługiwałeś się kulą, gdy pani przyjechała, agent chodzi teraz o lasce - wymówił tę kwestię z prawie niedostrzegalną ironią, przeciągając słowa.

Dopiero wtedy Laura zdała sobie sprawę, że byli obserwowani przez cały czas. Skąd mogliby wiedzieć o jej przyjeździe lub o fortelu Tannera z kulą? A więc śledzili dom Mornów? Poczuła się nieswojo na myśl, że mogła być podglądana i nic o tym nie wiedzieć. Nagle wezbrała w niej złość.

- Dog jest genialny - zmienił temat Reed. - Masz go od dawna?

- Zgubił się lub ktoś go porzucił - wyjaśnił Tanner. - Gdy znaleźliśmy go, musiał już od kilku dni być na plaży. Ale wciąż pilnował dropi - Nie jest psem policyjnym, ale jest bardzo inteligentny. Potrafi już szczekać, gdy odchrząkujemy. Teraz uczymy go reagowania na gesty. Jest skory do nauki. Może się nudzi i jest zadowolony, że ma zajęcie? Często ogląda się na drogę, którą przyjechaliście. Szkoda, że nie może niczego powiedzieć.

- Starałem się być bardzo ostrożny - stwierdził Tanner. - Szczególnie ze względu na Laurę.

- Tak, wiemy. Miałeś ku temu powody. Nic się nie martw. Jesteśmy na posterunku. I podobnie jak Dog, nie lubimy się lenić.

Wyglądało na to, że Daniels jest główną osobą w trójce. To on pozwolił im na wyjście z domu.

- Nie wolno wam stracić z oczu budynku. Nie oddalajcie się. Tu trochę niżej jest uroczy strumyk, w którym można łowić ryby - uśmiechnął się. - Jeśli potraficie, możecie nawet puszczać kaczki. Chodźcie w dresach i czapkach. Lepiej nie rzucać się w oczy.

Dresy przypominały wojskowe ubrania. Gdy Laura je zobaczyła, chyba po raz pierwszy tak naprawdę uzmysłowiła sobie, w jakiej są sytuacji. Musieli się ukrywać.

Postanowiła, że kiedy już wróci do South Bend, zacznie ćwiczyć judo i karate. Może nawet nauczy się porządnie strzelać? Życie jednak nie było tak bezpieczne, jak jej się zawsze wydawało.

Tanner położył swoją silną dłoń na jej ręce.

- Nic ci się nie stanie - powiedział uspokajająco, jakby czytał w jej myślach, choć i on był spięty.

Zdenerwowanie Tannera udzieliło się wszystkim. Brodwick Daniels i Reed robili, co mogli, by tej zgoła niecodziennej sytuacji nadać pozory normalności. Nawet gdy sprawdzali broń i szykowali się do warty, rozmawiali o zwykłych, błahych sprawach.

- Pogoda jest piękna, jak na tę porę roku - rozpoczął rozmowę Reed. - W moich rodzinnych stronach nie jest tak ładnie.

- A skąd pan pochodzi? - raczej z grzeczności niż z zainteresowania zapytała Laura.

- Z północy - uśmiechnął się, jakby przepraszając za wymijającą odpowiedź.

Brodwick wpadł na dobry pomysł.

- Zobaczymy, któremu z nas uda się złapać największą rybę w strumyku na dole. Robimy zakłady! Proponuję wysokie stawki! Czuję, że wygram!

- Umiesz gotować? - Daniels zapytał Tannera.

- A co to, czyżby nie było tu żadnej kobiety? - zapytała urażona.

- Nie ma mowy! Pani jest przecież gościem.

- A mnie się zdaje, że to wybieg, abym zgłosiła się na ochotnika.

Powiedziała to żartobliwie, ale Daniels był najwyraźniej urażony. Głośno się roześmiała.

Rozmowy, jakie ci mężczyźni prowadzili z Tannerem, były dla niej całkiem niezrozumiałe. Mówili o komputerach, kartach, modemach. Laurze wydawało się często, że używają jakiegoś obcego jeżyka.

Gdy zbliżał się kolejny wieczór, wkładali, jak zwykle swoje dresy i czapki, i wychodzili na dwór. Dog zawsze im towarzyszył.

Nigdy nie szli daleko. Pewnego wieczoru, gdy byli na spacerze, nagle nadleciał helikopter. Daniels, jak anioł stróż, wyrósł spod ziemi i gwałtownym gestem kazał im skryć się pod kępą krzewów.

- Co to...

- Cicho - kucnął razem z nimi.

Helikopter przeleciał prosto, nie zbaczając ani nie zataczając żadnych kręgów.

Z niewinnie wyglądającej bransoletki na ręce Danielsa odezwał się głos:

- Nasz?

Daniels podniósł rękę i odpowiedział:

- Iks.

- To wszystko jest całkiem nierealne - odezwała się Laura nocą, gdy już leżeli w łóżku.

Tanner nie odpowiedział, przylgnął do niej tylko, jakby chciał się upewnić, że ma ją przy sobie.

I w miłości był znów zaborczy i niezaspokojony. Nie pozwolił, by coś na siebie włożyła.

- Ogrzeję cię - powiedział. I jego ręce, zachłanne i gorączkowe, zaczęły obejmować ją tysiącem uścisków.

I znów była rozpalona namiętnością. Usiłowała stłumić gardłowe dźwięki, które wydobywały się z jej ust, wstydziła się gwałtownego skrzypienia łóżka. Paliła się, drżąc w gorączce, którą ją zaraził. Nie mogła już tego dłużej znieść, lecz on zwlekał, jakby chciał doprowadzić ją do krzyku.

Kochali się miłością Drawie dziką. Czy usiłowali udowodnić w ten sposób, że żyją? Że są cali, zdrowi i wciąż razem? Było to przeżycie tak samo niezwykłe, jak cała ich przygoda. I równie nieoczekiwane.

Nie rozumiejąc, Laura poddawała mu się jednak, chcąc tego, czego i on, pragnąc spełnić wszystko, czego od niej zażądał. A on ciągle utrzymywał ją na granicy rozkoszy, w oszałamiającym pragnieniu spełnienia. W końcu odkrył przed nią siódme niebo.

Wyczerpani, zasnęli.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Na wybrzeżu nic się nie dzieje - poinformował ich Daniels na drugi dzień rano. - Pusto i cicho. Nie zauważyliśmy żadnych tajemniczych samochodów ani nikogo, kto wzbudzałby podejrzenie.

- A więc fałszywy alarm - powiedział Tanner.

- Ciągle sprawdzamy.

- Dziękuję wam, że tak serio to traktujecie.

- W samochodzie miałeś mikrofon. Nie wiemy, kiedy ci go zainstalowano. Zostawiliśmy go z czystej ciekawości. Wasi „zmiennicy” jeżdżą porsche'em po okolicy w nadziei, że coś odkryją. Dzięki temu mają przynajmniej jakieś zajęcie.

Dni mijały w miarę spokojnie. Laura zadzwoniła do biura i zajęła się projektami. Trocheja to odprężyło.

Pewnego wieczoru zaproponowała, że zrobi kolację. Upiekła pieczeń rzymską z mielonego mięsa i specjalny placek nadziewany budyniem. Chwalili grzecznie, ale na drugi dzień wrócili do swoich hamburgerów i lodów na deser.

Bez przerwy rysowała Tannera. Tanner przy komputerze, podczas rozmowy z innymi, zamyślony. Ich również szkicowała i kilka udanych portretów podarowała im, lecz oni po kryjomu i z przykrością spalili rysunki ze względu na swoje bezpieczeństwo. Agenci nie lubią być fotografowani i portretowani. Rysowała też Doga i przy tej okazji zaprzyjaźniła się z nim. Był, jak stwierdziła, bardzo mądry, uczył się wciąż czegoś nowego. Lubili go wszyscy.

W towarzystwie Doga często szli na przechadzkę po okolicy. Dotarli do jodłowego lasu z niskimi, młodymi drzewkami i pachnącym igliwiem. W miejscach bardziej nasłonecznionych znajdowali malutkie kwiatki, z których Laura plotła misterne wianki. Mogło być pięknie, ale Tanner ani na chwilę nie zapominał o niebezpieczeństwie.

Nieopodal, nad stawem, rosły drzewa, których konary strzelały wysoko w niebo, a młode liście rzucały cień na powierzchnię zielonkawej wody. Tu również łowili ryby, ale bez większego powodzenia, bo one wolały posilić się jakąś muszką złapaną w locie na powierzchni wody, niż połknąć ich haczyk.

Nie oddalali się nigdy zbyt daleko od drzew lub krzaków, które w razie potrzeby udzieliłyby im schronienia.

Pewnego dnia spędzili kilka pełnych napięcia godzin w tunelu, ponieważ w lesie nagle pojawiła się grupa wycieczkowiczów. Nie podeszli jednak do domu, chyba nawet nie byli świadomi jego istnienia. Z pewnością nie zdawali sobie sprawy, że przez cały czas byli pod ścisłą obserwacją.

Oczywiście sprawdzono numer rejestracyjny samochodu turystów. Okazało się, że samochód należał do nauczyciela fizyki. Przyjechał wraz z żoną, która pracowała jako kasjerka w sklepie. Towarzyszyli im drugi nauczyciel i jego przyjaciółka. Nie mieli żadnego związku z kimkolwiek, kogo Tanner kiedyś znał lub śledził. Alarm okazał się fałszywy.

Miały miejsce też i inne wydarzenia. Pewnego dnia pojawił się samolot, który przeleciał bardzo nisko i zatoczył kilka kół nad ich domem. Okazało się, że poszukiwał zbiegłego konia. W samochodzie, który krążył długo po lesie, a potem nie mniej długo parkował, znajdowała się para kochanków, która chciała skryć się przed zazdrosnym mężem.

Najbardziej jednak dokuczył im jednodniowy biwak harcerski, który rozłożył się niedaleko. Młodzi chłopcy, jak wiadomo, bywają bardzo ciekawi i lubią wszędzie wejść. Poza tym chwalą się swoimi odkryciami, na przykład wyjściem z tunelu, znalezionym w krzakach nad rzeczką. Ale i to niebezpieczeństwo szczęśliwie ich ominęło.

Tanner zajęty był pracą na komputerze. Usiłował odtworzyć sprawy, które kiedyś prowadził. Miał nadzieję, że pozwoli mu to wyjaśnić przyczyny ich perypetii. Pracował bardzo ciężko.

Laura wyraźnie zaniedbywała się. Powinna skończyć kilka projektów. Ponadto wiedziała, że musi szukać nowych zamówień i nadgonić zaległe spotkania. Trzeba było coś postanowić.

Kwiecień miał się już ku końcowi i decyzji nie można było dłużej odwlekać. Już niebawem cała rodzina Tannerów zjedzie na wakacje i ze względów zrozumiałych będzie chciała dowiedzieć się, co w ich domu robią obcy ludzie. Musieli wyjechać. Pozostawał jednak ciągle problem samochodu Tannera.

- Możemy was przenieść do mieszkania w St. Louis - powiedział Daniels. - Jesteśmy też w stanie zmienić tożsamość Tannera, i wszystko, co się z tym wiąże. Istnieje możliwość pozostania na zawsze tutaj, ale to chyba byłoby trochę nudne. Jesteśmy czarującymi facetami, ale nie jest wykluczone, że od czasu do czasu chcielibyście popatrzeć na jakieś inne gęby, pójść do kina lub inaczej się zabawić. Pomyślcie o tym.

Gdy wrócili do pokoju, Laura powiedziała do Tannera:

- Zrobię, co postanowisz.

- Kocham cię - odpowiedzią!. - „Nigdy o tym nie zapomnij. Ale nie możemy być razem. Musisz się ode mnie uwolnić. Nie mamy pojęcia, kto się za tym kryje ani co się właściwie dzieje. Nie mogę znieść myśli, że coś ci zagraża. Zrozumiałem, że nie mogę być z tobą i postanowiłem, że musimy się rozstać.

Usiadł na łóżku nie patrząc na nią. Wyciągnęła do niego rękę, ale on dziwnie szorstkim głosem powiedział:

- Na miłość boską, nie dotykaj mnie!

Była zdumiona. Nigdy przedtem nie odzywał się do niej w ten sposób.

- Nic nie mów. Tak musi być. Gdyby ci się coś stało, nigdy bym sobie tego nie darował.

- Przecież możemy gdzieś daleko wyjechać. Znajdziemy jakieś miejsce do życia. Nie potrzebuję nikogo oprócz ciebie.

- Jeżeli ktoś mnie naprawdę poszukuje, to prędzej czy później mnie znajdzie. Gdziekolwiek będziemy, nie będę miał ani chwili spokoju. Nie mogę w ten sposób żyć.

- Wiele rzeczy w życiu jest niebezpieczne, Tanner. Każda decyzja jest ryzykowna. Ja potrafię i mogę tak żyć.

- Nie - potrząsnął głową. - Nie zniosę świadomości, że coś ci zagraża.

Objął ją mocno i w kilka chwil później kochał z tą rozpaczą, którą już nieraz w nim dostrzegła. Jakby miał to być ich ostatni raz.

Gdy leżeli potem wyczerpani, Laura powiedziała bardzo cicho i poważnie:

- Życie bez ciebie byłoby innym rodzajem śmierci. Nie mogę się z tym pogodzić.

- Och, Lauro.

Próbował się opanować, ale nie udało mu się stłumić urywanego szlochu.

Laura wiedziała, co dręczy Tannera. Ale czy mogła temu zaradzić? Usiłowała zachowywać się normalnie. Wymyślała różne zabawne rzeczy, w czym pomagała jej ich obstawa. Rozmawiała z Tannerem tak, jak gdyby sytuacja nie była aż tak niemożliwie pogmatwana.

Nadaremnie. Udawał spokój, ale żył w stałym napięciu. W każdej chwili był przygotowany na konfrontację z niebezpieczeństwem. Spalał się i wyglądał jak cień człowieka.

Mimo pięknej, wiosennej pogody, kolorowych kwiatów, słońca, romantycznego położenia domku niełatwo było żyć w uzależnieniu od nieznanego niebezpieczeństwa.

Wreszcie pewnego wyjątkowo uroczego dnia dosięgło ich przeznaczenie. Wracali do domu z kilkoma rybami, które złowili w strumyku, gdy zza drzewa wyłonił się człowiek z karabinem. Pojawił się bez najmniejszego hałasu. Stanęli jak wryci. Tylko Dog zawarczał.

Laura zerknęła na Doga zdziwiona. Nigdy nie warczał. Dlaczego teraz?

- Bierz tylko mnie.

Głos Tannera był bardzo cichy i stanowczy. Na jego twarzy pojawił się przerażający, prawie wilczy uśmiech. Szybko rozpoznał nieprzyjaciela.

- Jej w to nie mieszaj.

Zdawał się od niej oddalać, choć nie było widać, by wykonywał jakieś ruchy. Dog przesunął się w stronę Laury.

- Taak - powiedział mężczyzna.

- Jesteś Rockwell. Czy twój wuj wie, że tu jesteś? Powiedz prawdę.

- Jestem sam. I jak widzisz, mam zamiar cię załatwić. Przez ciebie musiałem siedzieć tyle lat w więzieniu.

- Nie jesteś zbyt pojętny. W więzieniu siedziałeś za to, że sprzeniewierzyłeś te certyfikaty. Ja cię tylko złapałem.

Tanner oddalał się coraz bardziej.

- Gdyby nie ty, to by mi się udało - głos Rockwella też był cichy. - Nikt inny by na to nie wpadł.

- Jak mnie znalazłeś? - zapytał zwyczajnie, jak w towarzyskiej rozmowie.

- Zaangażowałem prywatnych detektywów. Obrócił głowę i spojrzał na Laurę. Jego oczy zwęziły się.

W ułamku sekundy Tanner zaatakował. Stało się to tak szybko, że było widać tylko zamazany kształt dresu na tle drzew. W tej samej chwili, charcząc złowrogo, skoczył Dog.

Skok psa spowodował, że pierwszy strzał Rockwella chybił celu. Gdy Tanner uderzył go obalając na ziemię, padł drugi strzał. Kula wryła się w ziemię. A potem zaczęła się gwałtowna, na śmierć i życie, bójka ludzi i psa. Zza drzew nadbiegli Daniels i Reed.

Daniels odwołał psa i rozdzielił dwóch mężczyzn. Oczy Tannera momentalnie poszukały Laury, która stała nieruchomo, obezwładniona przez strach. Podszedł do niej i chwytając ją w ramiona, potrząsnął lekko, jakby chciał sprawdzić, czy żyje. Gdy ją przytulił i ścisnął, z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi.

Przez chwilę nikt nie zwrócił uwagi na Rockwella, który wciąż leżał na ziemi. Nie wstawał. Miał przetrącony kark.

Daniels pospiesznie zaprowadził Tannera i Laurę do domu. Nakazał im skryć się w tunelu. Nie było pewności, czy Rockwell był sam. Potem wraz z Reedem wyruszyli do lasu, by odnaleźć Brodwicka. Towarzyszył im Dog.

Brodwick leżał nieprzytomny. Zauważył, że ktoś zbliża się do domu. Chciał zaalarmować kolegów i wtedy znienacka otrzymał cios kamieniem w głowę.

Gruntowna kontrola okolicy nie dała żadnych niepokojących wyników. Tanner z Laurą odwieźli Brodwicka do szpitala. Stwierdzono wstrząs mózgu. Musiał zostać w szpitalu.

Daniels i Reed dokładnie przeszukali samochód Rockwella. Znaleźli w nim odbiornik. Tknięci nagłym przeczuciem, popatrzyli na siebie i na Doga. Nadajnik był w jego obroży.

W drodze powrotnej ze szpitala Laura nareszcie mogła dowiedzieć się bliższych szczegółów.

- Któż to był?

- George Rockwell - odpowiedział Tanner. - Jego wuj był oszustem, a on mu pomagał. Wuj musiał zapłacić słoną karę, ale do więzienia nie poszedł. Natomiast Rockwella wsadzili.

Gdy znaleźli się w domku, Daniels pokazał im obrożę Doga i ukryty w niej nadajnik. Doszli do przekonania, że Dog był własnością osoby, która naumyślnie porzuciła go w okolicy domu Moranów. Nie był to z pewnością Rockwell, ponieważ Dog go nie rozpoznał. W sprawę musiał być więc wmieszany ktoś trzeci.

- Skąd mogli wiedzieć, że przygarniemy Doga?

- zapytała Laura.

- Dom Moranów jest jedyny w okolicy. Nawet gdybyście go wcześniej nie znaleźli, to Dog złagodniałby i z pewnością sam by do was przyszedł. Ktokolwiek go tam zostawił, pracował dla Rockwella. Pies miał was znaleźć i pilnować, aż do chwili przyjazdu Rockwella.

- A dlaczego zainstalowali mikrofon w samochodzie? Przecież nie mogli się spodziewać, że wyjedziemy?

- Woleli nie ryzykować. W normalnych warunkach po prostu by was pilnowali. Ale zorientowali się, że jesteś profesjonalistą i chcieli się zabezpieczyć. Zmiana samochodu wyeliminowała pierwszy nadajnik, ale wciąż był w zapasie drugi, w obroży psa.

Nadajnik ma ograniczony zasięg - ciągnął Daniels.

- Gdy wyjechaliście, musieli się przybliżyć, by móc złapać sygnał. Rockwell jeździł w coraz bardziej powiększającym się kręgu od Myrtle Beach. I w końcu mu się udało. Odebrał sygnał i zlokalizował was. Szanse miał nikłe. Dlatego trwało to tak długo. Gdybyśmy wywieźli cię dalej, nie udałoby mu się... Tym razem. Ale kiedyś i tak by cię dopadł.

Tannerowi nie wytoczono sprawy. Działał w obronie własnej. Byli wolni. Mogli opuścić dotychczasową kryjówkę.

Pożegnanie z obstawą wypadło dość dziwnie. Łączyły ich bowiem szczególne więzy po wspólnym przeżyciu tych niebezpiecznych dni. Byli pod jednym dachem w tak niecodziennych okolicznościach, poznali się bardzo dobrze.

Odwiedzili Brodwicka w szpitalu.

- Nie obiecujcie, że będziemy w kontakcie i nie przysyłajcie życzeń świątecznych. Fajne z was dzieciaki. Trzymajcie się.

Gdy Laura i Tanner przygotowywali się do wyjazdu, Daniels powiedział im coś bardzo podobnego:

- Cieszy mnie, że dla was już to wszystko się skończyło. Zapomnijcie o tym, co tu było i zajmijcie się swoim życiem. Gdybyście nas znów potrzebowali, będziemy na miejscu.

Była to niezwykła historia.

I nieprawdą było, że już jest po wszystkim.

Jak kobieta może przekonać mężczyznę, że kocha go nad wszystko? Teraz zamienili się rolami. Zastanawiała się, jak mu wytłumaczyć, że również zwykłe życie niesie ze sobą różne niespodzianki i bywa niebezpieczne?

Usiłowała to zrobić na różne sposoby.

- Zdarzają się wypadki samochodowe - tłumaczyła. - Są pioruny, schody i nabite strzelby. Poza tym można przecież umrzeć w łóżku.

Przekonywała Tannera przez całą drogę. Jechali pożyczonym samochodem do domu na spotkanie z ich „zmiennikami”, od których mieli odebrać porsche'a.

Kobieta okazała się dość do niej podobna, natomiast „sobowtór” Tannera w ogóle go nie przypominał. Nic dziwnego, że Rockwell ich po prostu zlekceważył.

Zwierzyła się z tej myśli Tannerowi. Nie miał nic do powiedzenia.

Gdy dojechali do domu, miała wrażenie, że od chwili jej ostatniego pobytu minęły lata. Wszystko wydawało jej się stare i znajome, witała się z domem, jakby znała go od dzieciństwa.

Tanner był małomówny. Natychmiast zajął się swoim komputerem i podłączeniem systemu telefonicznego.

Dog chodził i sprawdzał, czy nikt nie wtargnął na jego terytorium. Nie obserwował już drogi.

- Tanner.

- Hmm.

- Ożenisz się ze mną?

- Nie.

- Ale moja matka będzie bardzo niezadowolona, kiedy dowie się, że żyję z kimś bez ślubu. Poza tym muszę dawać dobry przykład młodszym siostrom i kuzynkom. Zawsze mnie podziwiały. Zdemoralizujesz całe młode pokolenie Fullertonow. A z drugiej strony rodziny...

- Słuchaj, nic z tego. Rozejdziemy się i każde pójdzie swoją drogą. Po raz drugi czegoś takiego nie przeżyję.

- Ja już nie mam nic na ten temat do powiedzenia? - zapytała zadziornie. - Moje uczucia cię nie interesują? Co by było, gdybym zażądała, byś nie jeździł samochodem, bo jakiś idiota może na ciebie najechać?

- Wiesz dokładnie, że zupełnie co innego mam na myśli.

- Wezmę kluczyki i każę odebrać ci prawo jazdy. Oczy Tannera błysnęły.

- Ciekawe, jak to zrobisz.

- Już ja znajdę jakiś sposób - patrzyła na niego uporczywie.

- Lauro, musisz mnie zrozumieć.

- Nie potrafię. Wiem tylko, że nie kochasz mnie na tyle, żeby choć trochę zaryzykować. Ja jestem przygotowana na wszystko. Przecież groziło mi w tym czasie tyle innych niebezpieczeństw. Meteoryt mógł mi spaść na głowę, mogłam umrzeć od ukąszenia szerszenia albo przewrócić się na prostej drodze i skręcić kark. Jeśli mnie nie kochasz na tyle, by wziąć na siebie ryzyko i się ze mną ożenić, to nie kochasz mnie wcale. Nieźle się ostatnio zabawiałeś. Trzeba przyznać, że chytrze to wszystko urządziłeś. Myślałam, że coś dla ciebie znaczę. Pomyliłam się. Ja naprawdę nie jestem pierwsza lepsza. Następny mężczyzna będzie się musiał napracować, by przełamać...

- Jaki mężczyzna?

- Ten, który będzie na tyle odważny, by mnie pokochać i nie będzie się bał wspólnego życia.

- A czy ja nie jestem dość odważny?

- Jesteś. Właśnie dlatego nie ma odwrotu. Kochasz mnie. Sam nie wiesz, jak bardzo. Potrzebuję ciebie. Chcę z tobą żyć. Bardzo cię kocham.

- Lauro, nie namawiaj mnie, żebym cię narażał. Nie byłbym nigdy pewien, że jesteś bezpieczna.

Wziął ją w ramiona i mocno przytulił.

- Wiem, kochanie. Jesteśmy oboje wytrąceni z równowagi.

Odsunęła się od niego i bardzo powoli zaczęła się rozbierać. W miłości wszelkie chwyty są dozwolone, pomyślała. Kontynuowała głosem spokojnym i wyrozumiałym:

- Potrzebujesz trochę normalnych przeżyć, które zrekompensowałyby ci cały ubiegły tydzień. Nie mogę cię zapewnić, że twoje życie ze mną nie będzie nudne, ale zrobię, co w mojej mocy, by cię trochę rozerwać.

Zdjęła majteczki i odwróciła do niego całkiem naga. Tuląc się, objęła go i powoli gładziła po głowie.

- Naprawdę cię kocham. - Był poważny. Mówił bardzo łagodnie.

- Wiem o tym - uśmiechnęła się. Oczy miała trochę wilgotne, jakby zbierało się jej na płacz.

- Jednak musimy się rozejść.

- A ja sądzę, że powinniśmy przyczynić się do powiększenia hordy dzieciaków, które będą miały szczęście przyjeżdżać do tej przeuroczej, starej rudery. Ich nóżki co roku będą jeszcze bardziej wycierać stopnie schodów, a ich rączki...

- Stopnie są wytarte? W którym miejscu?

- Nawet bardzo... i których śmiech...

- Nie ułatwiasz mi...

- I których paluszki...

- Ile dzieci? - zapytał, nie tyle z ciekawości, co raczej z obawy.

- O ile dobrze pamiętam, jesteś jedynakiem. Na ogół jedynacy chcą mieć dużo dzieci - zamilkła na chwilę, namyślając się, a potem ciągnęła dalej. - Myślę, że można planować od czworga do sześciorga. Będę na ten temat mogła coś więcej powiedzieć, gdy zobaczę, czy pierwsza dwójka będzie równie trudna jak ty.

- Ja jestem trudny?

- Jesteś uparty, zarozumiały i nie chcesz zrozumieć, co się do ciebie mówi. Muszę to wziąć pod uwagę, zanim się na cokolwiek zgodzę.

- Wytłumacz, co miałaś na myśli mówiąc o „następnym mężczyźnie”. Przed chwilą o nim wspominałaś - był wyraźnie zaniepokojony. - Czy chodzi o kogoś konkretnego?

- Pozwól, że ja ci też postawię pytanie. Dlaczego zwracasz na mnie uwagę, gdy jestem naga i stoję, o tak, blisko, a gdy stoję dalej i jestem ubrana, to nie chcesz się nawet ze mną ożenić?

Głęboki głos Tannera zabrzmiał bardzo zdecydowanie:

- Gdybyś była nawet w pasie cnoty, a moja obecność nie groziłaby ci niebezpieczeństwem, chciałbym być zawsze z tobą.

- To dobry początek.

- Ale ponieważ jestem dla ciebie ciągłym zagrożeniem... Nie, nie mogę się z tym pogodzić!

Patrzyła na niego uważnie. „Nie mogę się z tym pogodzić” - zabrzmiało jak ostateczna decyzja, od której nie ma odwołania.

- Tanner. Kocham cię nad życie.

- Ja ciebie też. Dlatego nie będę cię narażał. Oparła głowę o jego pierś. Była zrozpaczona. Potem podniosła twarz i odpowiedziała:

- Jeśli tak, to trudno. Kochaj się ze mną jeszcze jeden, ostatni raz.

Wciągnął ostro powietrze.

- Wyjeżdżasz?

- Tak. Dalszy mój pobyt tutaj już nie ma sensu.

- Nie... nie mogę cię tak od razu puścić...

- Co to znaczy, że nie możesz mnie puścić? Zdecyduj się. Nie będę czekać bez końca, aż łaskawie coś postanowisz!

- Czy... czy jest jakiś inny mężczyzna?

- Nie! - ogarnęła ją złość. - Nie zachowywałabym się w stosunku do ciebie w ten sposób, gdyby był! Jesteś śmieszny!

Gładził jej gładkie jak aksamit plecy, delikatne wgłębienie w talii.

- Lauro! To byłby obłęd! Nie mogę. Nie wolno mi. Nie mogę cię narażać - w jego oczach nie odbijała się już rozpacz, tylko cierpienie.

- Jesteś nudny!

- Co?

- Stale powtarzasz to samo. Nie chcę tego więcej słuchać!

Odsunęła się od niego i zaczęła zbierać swoje ubranie. Poruszała się przy tym bardzo powoli, od czasu do czasu oglądając się przez ramię.

- Lauro!

- Uświadomiłam sobie, że jedyna rzecz, której tak naprawdę ode mnie chcesz, to seks. Nie widzieliśmy się od lat, a ty usiłowałeś od razu wciągnąć mnie do łóżka! I muszę przyznać, że nie sprzeciwiałam się. Nieprzyjemnie się do tego przyznać... - mimo woli była trochę poirytowana.

- Teraz...

- Teraz zabawa się skończyła i rzeczywistość domaga się swoich praw. Nagle jestem „zagrożona”, a ty nie chcesz mnie „narażać”. To ty jesteś dla mnie największym niebezpieczeństwem! Przyjechałam tu... - coraz bardziej ją ponosiło.

- Wszystko rozumiesz na opak!

- Ożenisz się ze mną czy nie?

- Lauro, proszę.

- Tak czy nie?

- Nie! - podniósł głos. Siląc się na cierpliwość dodał:

- Musisz zrozumieć, że...

- Rozumiem. I nie będę cię błagać, prześladować ani nachodzić. Cześć. Było fajnie.

Odwrócona do niego nagimi plecami, zaczęła się ubierać. Teraz jego ogarnął lęk.

- Jak masz zamiar stąd wyjechać? Nie masz samochodu, a ja cię nie odwiozę.

- Zadzwonię po taksówkę - przez ramię rzuciła mu długie, wyzywające spojrzenie.

- Telefon jeszcze nie działa.

- No to pojadę stopem. Razem z Dogiem.

- Szosa jest zupełnie pusta.

- To pójdziemy na piechotę.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedziała.

- Bierzesz Doga ze sobą?

- Tak. Nie możesz go zatrzymać. W końcu mógłbyś mu zagrażać. Mógłbyś sprowadzić na niego nieszczęście - patrzyła na niego złowrogo.

- Lauro...

- Do widzenia, Tanner.

Naciągnęła bluzkę i wypadła z pokoju, akurat w chwili gdy rozległo się pukanie do drzwi. Z wściekłością szarpnęła drzwi jedną ręką, podczas gdy drugą poprawiła bluzkę. Na progu stał Henry, z miną cokolwiek zdziwioną.

Twarz miała zaczerwienioną i złą.

- Henry, czy możesz mnie podrzucić do Myrtle Beach na lotnisko? - wypaliła. - Muszę zdążyć na samolot, a Tanner nie chce mnie odwieźć.

Henry ostrożnie zerknął na Tannera, który wyglądał jak chmura gradowa.

Zareagował niezdecydowanie, nie wiedział, co powiedzieć.

- Zapłacę ci za drogę.

Była już całkowicie rozwścieczona i niegrzeczna nawet w stosunku do biednego Henry'ego.

- Wyłączył również telefon - skarżyła dalej.

- Słuchajcie, muszę uciekać - Henry usiłował się wycofać. - Posłuchaj Tannera. On na pewno znajdzie rozwiązanie.

- Henry! Jeśli nie zawieziesz mnie do Myrtle Beach, będę zmuszona pojechać stopem.

Każdy weterynarz ma miękkie serce. Henry poddał się.

- Słuchaj, Tanner - powiedział - zawiozę ją. Chyba że rozwiążecie ten problem inaczej.

Tanner nie odpowiedział. Ani na chwilę nie odrywał oczu od Laury, ale nie protestował.

Poszła na górę do swojego pokoju. Jej „zmienniczka” zostawiła wszystko w nienagannym porządku. Walcząc ze łzami, Laura ściągnęła bluzkę i spodnie. Włożyła jedną ze swoich podróżnych garsonek, pończochy i buty na obcasie. Zabrała resztę rzeczy z szafy, wrzuciła wszystko do walizki. Ubrania, które nosiła dotychczas, złożyła w kostkę. Zawahała się na widok czerwonej sukienki. Będzie jej przypominać Tannera. Zostawiła ją.

Henry wyszedł po nią na schody i pomógł jej zanieść walizkę do samochodu. Wróciła do pokoju, ściągnęła brudną pościel i zaniosła ją do pralki. Gdy nastawiała program, zjawił się Tanner:

- Nie jadłaś lunchu.

Popatrzyła na niego beznamiętnie. Bała się, że się rozpłacze.

- Nie jestem głodna.

- Nie odchodź w ten sposób.

- A jak? Mam odlecieć balonem?

- Nie gniewaj się.

- Wcale się nie gniewam. Po prostu nie znoszę ludzi, którzy zachowują się jak...

- Lauro, ja tego nie przeżyję - głos mu się łamał. Czuła, że i jej serce pęka z bólu.

- Brudna bielizna pościelowa jest już w pralce. Przykro mi, że nie zdążę jej wysuszyć i wyprasować.

- Lauro...

Wyszła do holu, gdzie czekał już Henry. Spojrzała w kierunku „swojej pracowni”, w której zostawiała tyle wspaniałości. Pomyślała, że mogłaby z niej korzystać do końca życia. Nie zdecydowała się jednak wejść.

Miała swoje własne przybory do rysowania. Zabrała też ze sobą szkice, na których uwieczniła Tannera w domku, w którym się ukrywali. Nic jej już nie trzymało. Ciągle jednak nie mogła uwierzyć w to, co się stało.

- Nie zabieraj Doga - ostrzegł ją Henry łagodnie. - Przyzwyczaił się już do miejsca. Tu ma przestrzeń. Byłoby okrucieństwem ładować go teraz do klatki i fundować mu drugą taką w miejskim mieszkaniu.

- Chyba masz rację - powiedziała Laura, w chwili gdy Tanner na moment wszedł do kuchni.

Spojrzała na psa, który przyglądał im się czujnie, z ciekawością przechylając łeb. Pewnie wyczuwał napięcie, ale nie rozumiał dokładnie, o co chodzi.

- Dziękuję ci za wszystko, Tanner - odezwała się Laura oficjalnym głosem. - Dziękuję za bardzo interesujący i... pouczający pobyt.

Ignorując Henry'ego, który nie wiedząc, jak im pomóc, bezsilnie przyglądał się ich udręce, Tanner zwrócił się do Laury:

- Pocałuj mnie na pożegnanie. Nie widziała go przez łzy.

- Nie mogę.

Nie udało się jej zapanować nad drżeniem głosu. Jeśli go pocałuje, to rozsypie się doszczętnie. Pewnie na to liczył.

- Chodźmy - powiedział Henry miękko. Przytrzymał jej drzwi, gdy wychodziła na ganek.

- Wystarczy ci pieniędzy? - zapytał Tanner.

- Tak.

Nie odwróciła się. Schodząc, musiała trzymać się poręczy, bo ze zdenerwowania nie widziała schodów.

Dog również zbiegł z ganku i kręcił się wokół samochodu. Nie podchodził blisko, ale obserwował ich przygotowania do odjazdu. Patrząc na Laurę pytająco, wydał dźwięk, który nie był ani szczekaniem, ani skomleniem.

Zanim wsiadła do samochodu, pochyliła się i objęła go. Henry uruchomił silnik i powoli zawrócił samochód. Wyjechali na szosę.

Płakała przez całą drogę na lotnisko. Henry nie powiedział ani słowa. Zawsze było mu łatwiej porozumiewać się ze zwierzętami. Zwierzęta można pogłaskać i pocieszyć, nie troszcząc się o dobór słów. Z ludźmi było inaczej.

Samolot do South Bend przez Dayton miał odlecieć późnym popołudniem. Pożegnała się z Henrym. Nie chciała, by został. Tłumaczyła, że na pewno nie będzie towarzyszem skorym do rozmów. Zgodził się z nią. Stał jeszcze przez chwilę roztargniony, nie wiedząc, co robić. Wreszcie przełamał się i powiedział powoli:

- Nie sądziłem, że tak łatwo dajesz za wygraną. Zostawił ją w poczekalni oburzoną.

Henry wrócił do Tannera. Siedzieli w milczeniu. Dog leżał u ich stóp. Przerywając ciszę, Henry zdobył się na śmiałość:

- Jeśli kogoś naprawdę kochasz, musisz o niego walczyć.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Do odlotu było jeszcze kilka godzin i Laura miała dużo czasu, by rozmyślać nad słowami Henry'ego. Więc łatwo dawała za wygraną? Nikt i nigdy nie zarzucił jej jeszcze czegoś podobnego. A może była to prawda?

Przypomniała sobie zdanie, które gdzieś kiedyś wyczytała: „Jeśli chcesz być pewny swego związku z drugą osobą, musisz odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jest ci lepiej z nią, czy bez niej?”

Oczyma duszy widziała Tannera bardzo wyraźnie - w zamyśleniu, w radości, w chwilach gdy cieszył się jej obecnością. Przypomniała sobie iskierki szczęścia w jego oczach. Wspominała namiętność, z jaką na nią patrzył.

Siedząc w poczekalni myślała tylko o nim. Dlaczego prosił, by z nim została, skoro nie pragnął zatrzymać jej na zawsze? Przecież należała tylko do niego. Był jej jedyną miłością. Podbił ją przecież wtedy, gdy po raz pierwszy pocałował ją nad rzeką Jordan. Już wtedy poszłaby za nim do piekła. Ale on odszedł, jakby nie zauważył, co się z nią dzieje.

Ale teraz Tanner przecież jej pragnął. Nie potrzebowała czerwonych sukienek, by go uwieść. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich przekomarzań. Miał niezwykłe poczucie humoru. Wspominała też chwile, gdy jej pożądał i gdy nie mógł powstrzymać się, aby jej nie dotknąć, gdy obejmował ją wzrokiem rozpalonym namiętnością i gdy usta wykrzywiał mu grymas rozkoszy. Czy zachowywałby się tak, gdyby jej nie kochał?

Nie, to niemożliwe! Nie może bez niego żyć! Zawsze za nim tęskniła. To nie on sprowadził ją podstępnie do swojego domu. Przyszła do niego sama. Czy teraz ma więc po prostu odejść? Wszyscy jej przodkowie, pionierzy Dzikiego Zachodu, wstydziliby się widząc, jak łatwo daje za wygraną. Chciała z nim być. Zdała sobie sprawę, że bezgłośnie powtarza jego imię. Przez tyle lat go nie zapomniała. Nie może więc teraz wymazać go z pamięci.

Wyciągnęła szkice, które w ostatnich tygodniach zrobiła. To wszystko, co jej po nim zostało. Porównywała wesołego, beztroskiego Tannera na rysunkach z napiętym, chmurnym człowiekiem, jakim stał się w ostatnich dniach.

Gotowa była stawić czoło każdemu niebezpieczeństwu, byle tylko mieć go obok siebie. Ale czy miała prawo od niego żądać, by żył w ciągłej trosce o nią? Czy nie kierowała się czystym egoizmem? Zastanawiała się nad tym, siląc się na obiektywizm.

W końcu postanowiła, że jeśli mają być razem, jak im los przeznaczył, to musi się to stać za jego wolą. Sam musi do tego dojść. Ale powinna być blisko niego, gdy będzie podejmował decyzję - w końcu chodzi tylko o to, by mu przypomnieć o jej istnieniu.

Powołanie się na los i przeznaczenie spodobało się jej. To był dobry pomysł. Pewniej stanęła na nogach, narastało w niej poczucie doznanej krzywdy i zbawienna złość. Tanner nie doceniał jej. Była silną, dorosłą kobietą, która potrafi pokonać przeciwności...

Ale jak teraz wrócić? Opuściła go przecież w tak demonstracyjny sposób! Mogła oczywiście zapukać, mówiąc:

- Przepraszam, akurat przejeżdżałam obok i... Ale mogła też zachować się zupełnie szczerze i powiedzieć:

- Zostanę tak długo, jak pozwolisz. Tak długo, aż mnie poprosisz, bym sobie poszła.

Postanowiła, że właśnie tak zrobi.

Te wspomnienia, wahania i rozmyślania zabrały jej sporo czasu. Zbliżała się pora odlotu. Szybko oddała bilet, odebrała bagaże i złapała taksówkę.

W drodze do Myrtle Beach minęła porsche'a. Czyżby Tanner? Nie zauważyła, kto prowadził samochód, gdy przemknął obok z dużą prędkością. Przecież nie mogła go gonić taksówką. Może postanowił wyjechać? Co zrobi, gdy go nie zastanie w domu? Bez telefonu, bez samochodu?

Gdy wysiadła z taksówki, na ganku siedział Dog. Ucieszył się na jej widok. To dobry znak, ale istniała też możliwość, że Tanner nie wziął go ze sobą, zostawiając pod opieką Henry'ego. Przecież już raz miał taki pomysł. Niezdecydowana, zwróciła się do taksówkarza:

- Może pan chwilę poczekać? Wyłączył silnik.

Drzwi wejściowe nie były zamknięte. W gabinecie Tannera stał komputer, wszystkie części były na miejscu. Miał więc zamiar wrócić. Wyszła i po chwili wahania powiedziała taksówkarzowi, że już go nie potrzebuje. Zapłaciła za kurs. Patrzyła za odjeżdżającą taksówką. Uświadomiła sobie, że mogła to być jej ostatnia szansa powrotu... ucieczki...

\

Wyprostowała się i nabrała głęboko powietrza. Wchodząc po schodkach na ganek, stukała głośno obcasami. Przypomniała sobie jak wchodziła tu po raz pierwszy, niosąc bukiet od Petera. W środku wszystko było znajome i miłe. A jednak ogarnął ją strach. Czy aby nie popełniła błędu?

Postawiła w holu walizkę i przez chwilę stała z twarzą ukrytą w dłoniach, oddychając głęboko. Z nagłą determinacją złapała bagaż, wbiegła po schodach do swojego pokoju i zaczęła się rozpakowywać.

Przypomniała sobie o praniu, które nastawiła. Postanowiła się nim zająć. Przechodząc przez kuchnię znalazła wszystkie swoje domowe ubrania, czyste i wysuszone, złożone w kostkę na stole. Co myślał, gdy je składał?

Idąc na górę zastanawiała się, w co się ubrać. Na pewno nie w czerwoną sukienkę. Powinna wyglądać jak poważna, stateczna kobieta. Szalona dziewczyna w czerwonej sukience nie była dobrym materiałem na towarzyszkę życia. Poza tym, nigdzie nie mogła znaleźć tej sukienki. Uśmiechnęła się. Na wszystko jest miejsce i czas. A to nie był odpowiedni moment na figlarne fatałaszki. Strata sukienki trochę ją jednak zasmuciła.

W końcu włożyła niebieskozieloną sukienkę i sandały. Rozpuściła włosy, uważnie przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze. Umalowała się bardzo starannie, po chwili wahania odłożyła kolczyki.

Zeszła do kuchni. Długo przebierała w lodówce, zanim wybrała coś na kolację.

Wychodząc na ganek zagadała do Doga. Postanowiła nie dać poznać po sobie, że czeka z wielką nadzieją i miłością. Będzie chłodna i opanowana.

Zauważył po drodze taksówkę, jadąc jak szaleniec na lotnisko. Dostrzegł też kobietę na tylnym siedzeniu. Nie rozpoznał jej, choć przez moment pomyślał o Laurze.

Gdy przyjechał, dowiedział się, że w ostatniej chwili oddała bilet. Wracał do domu w gorączkowym pośpiechu. Nic nie wskazywało na to, że wróciła. Zostawił samochód w garażu, wbiegł po tylnych schodach na ganek kuchenny i raptownie otworzył drzwi. Serce waliło mu jak młot.

Była. Stał jak przygwożdżony, patrząc na nią. Obdarowała go dość chłodnym spojrzeniem i krzątała się dalej, przygotowując kolację. Chciał się na nią rzucić, ale ominęła go zwinnie. Milczała.

Chciała być, jak postanowiła, opanowana i rzeczowa. Lecz widząc go na progu, nagle zdenerwowała się. Wezbrała w niej złość, choć jednocześnie walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać. I to też ją jeszcze bardziej rozwścieczyło.

Upojony własną radością, nie mógł zrozumieć jej reakcji. Patrzył na nią czułym wzrokiem, podczas gdy ona, zaaferowana, obchodziła go dookoła, dając mu do zrozumienia, że jej przeszkadza. Cichym głosem stwierdził:

- Wróciłaś.

Nie panowała już nad sobą. Ku własnemu zaskoczeniu wypaliła:

- Przepraszam, ale kim pan właściwie jest? Był zbity z tropu i poirytowany.

- Lauro... - powiedział ostrzegawczo.

- Skoro zna pan moje imię, to i ja powinnam pana znać. Ale jakoś sobie nie przypominam.

- Rzeczywiście? Przecież kilka godzin temu prosiłaś mnie, bym się z tobą ożenił.

Odwróciła się nie odpowiadając, i szykowała dalej kolację.

Był zagubiony. Nie miał pojęcia, dlaczego się na niego gniewa. Ale wróciła, to już coś. Stał na środku pokoju, usiłując nawiązać rozmowę. W pewnej chwili odezwała się ostrym tonem:

- Posuń się.

Oparł się o drzwi i obserwował ją. Była naprawdę zła. Dlaczego? Wyglądała pięknie i podniecająco z tymi wypiekami na twarzy. Rozbierał ją wzrokiem. Nie wiedział, co zrobić, aby ją rozbroić.

Usiedli do stołu w milczeniu. Laura zdawała sobie sprawę z tego, że zachowuje się idiotycznie. Zarumieniła się. Wstydziła się, że nie potrafi stłumić gniewu. A przecież miała zachowywać się jak dorosła, poważna kobieta. Bardzo chciała zapanować nad sytuacją.

Pierwszy przemówił Tanner:

- Lauro, jestem tu. Odezwij się.

- Nie rozmawiam z tobą.

- Ależ dlaczego? Rozsądne pytanie - pomyślała.

- Jestem zła, że tak łatwo ci przyszło pożegnać się ze mną. I w ogóle nie dopuściłeś mnie do głosu...

- Kochanie...

- Czy myślałeś, że mam, ot tak, po prostu, zgodzić się na twoje dziwactwa?

Wyprostował się.

- Moje dziwactwa... ? Troskę o ciebie nie sposób chyba nazwać dziwactwem. Lauro, musisz zrozumieć, że...

- Jeszcze nie skończyłam. Uważam, że powinniśmy spędzić jakiś czas ze sobą jako przyjaciele.

A gdy zaczął się śmiać, powiedziała surowo:

- Przestań! Nie ma się z czego śmiać! Nie chcę z tobą rozmawiać, ale muszę wytłumaczyć, dlaczego wróciłam.

- Ale dla mnie jest obojętne, dlaczego wróciłaś. Ważne, że jesteś.

Ciągnęła dalej ignorując go:

- Przeżyliśmy tydzień namiętności i tydzień zagrożenia. Nie wiem, czy możemy ufać naszym uczuciom. Doszłam więc do wniosku, że powinniśmy przez pewien czas obcować ze sobą jak przyjaciele. Żadnego seksu. Rozmowy, spacery. Musimy się poznać.

To przemówienie nie wyszło całkiem tak, jak chciała. Tanner deprymował ją. Wprawdzie w skupieniu słuchał tego, co miała do powiedzenia, ale też nie ukrywał swego szczerego ubawienia. Zauważyła błysk diabelskich ogników w jego oczach. Czuła, że nie akceptuje jej punktu widzenia.

Ciągnęła dalej z coraz większym zacietrzewieniem:

- Jestem w tobie zakochana. Nie stój jak kołek! Chcę, żebyś mnie wysłuchał. Nie wiem, czy kocham cię naprawdę, czy jestem po prostu pod twoim urokiem. Prawdę mówiąc, przyjechałam tu po to, by cię raz na zawsze wygnać z mych myśli. I jeśli mnie teraz spokojnie nie wysłuchasz, to znów wyjadę i nigdy już nie wrócę. Moglibyśmy teraz pójść do łóżka, ale wtedy nigdy nie przekonam się, czy cię naprawdę kocham, czy po prostu tylko cię pragnę.

Odchylił się na krześle.

- To żaden problem. Ze mną jest podobnie - uśmiechnął się.

- Pochodzę z rodziny pionierów. Kobiety w mojej rodzinie musiały stawiać czoło wielu niebezpieczeństwom i niewygodom - chorobom, samotności, ciężkiej pracy. Nie jestem księżniczką. Dam sobie radę. I muszę wiedzieć, czy to, co do ciebie czuję, jest prawdziwe.

- Kocham cię.

- Nie powtarzaj się. Sprawa jest poważna. Niedługo pojawi się tu twoja rodzina. Co jej wtedy powiesz? Moja obecność tutaj nie może być dwuznaczna. Inaczej spalę się ze wstydu.

- Nie masz do mnie zaufania?

- Rząd Stanów Zjednoczonych może ci ufa, ale ja nie powinnam. Kocham cię, choć akurat w tej chwili nie wiem, czy cię lubię. Nie rozumiem, dlaczego chciałeś mnie zmusić do wyjazdu.

- Ale wróciłaś - uśmiechnął się swoim rozbrajającym uśmiechem.

Laura szybko odwróciła oczy. Po chwili stwierdziła rzeczowo:

- Nigdy nie zabrałeś mnie na łódkę.

- Na łódkę? - zapytał zdziwiony.

- Kiedy przyjechałam, pytałeś, czy już pływałam i mówiłeś, że muszę spróbować. Zajmijmy się przez chwilę czymś innym. Czy potrafisz być choć przez tydzień miły, po prostu jak przyjaciel?

- A co by było, gdybyśmy byli bardzo bliskimi przyjaciółmi?

- Nic z tego nie będzie, Tanner. Musimy mieć czas na poznanie się.

- Ale ja już wiem o tobie wszystko. A ty niczego się o mnie nie dowiedziałaś?

- Wiem, że jesteś bardziej skomplikowany, niż myślałam. I że masz cechy, których się nawet nie domyślałam. Widziałam, jak zaatakowałeś tego mężczyznę. Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś do tego zdolny.

- Musiałem cię obronić za wszelką cenę.

- Niczego ode mnie nie chciał. Ścigał ciebie.

- Wtedy zdziwiło mnie, że nie strzelał z ukrycia. Tego zawsze obawiałem się najbardziej. Myślałem ciągle, że coś ci się może stać.

- Opowiem ci pewną historyjkę. W Fort Wayne jest ogród zoologiczny dla dzieci. W tym ogrodzie jest wyspa, na której żyją małpy. Otoczona jest rowem z wodą, w której pływa krokodyl. Wsadzili go tam po to, by małpy miały się czym zająć. Życie bez stresów jest nudne. Zawsze trzeba mieć trochę problemów dla zdrowia. Ale cieszę się, że to ty dostałeś Rockwella, a nie on ciebie.

- Wiesz, nie wiem, czy jego śmierć była przypadkowa. Gdy dostrzegłem go wychodzącego zza drzewa z karabinem, chciałem go tylko unieszkodliwić. Być może to skok Doga spowodował, że zadałem mu śmiertelny cios. Ale jak o tym myślę, to wydaje mi się, że chciałem go zabić. A teraz muszę żyć z tą niepewnością. Wierz mi, nie jest to łatwe. Później dowiedzieliśmy się, że Rockwell miał dużo problemów. Nie był człowiekiem w pełni zrównoważonym. Gdyby nim był, na pewno nie usiłowałby się zemścić.

- A ja ci wtedy wcale nie pomogłam.

- Chwała Bogu. Dzięki temu nie odwróciłaś jego uwagi, a to bardzo ważne. Był całkowicie skupiony na mnie.

- Byłam przerażona.

- My też jesteśmy przerażeni, gdy zagraża nam prawdziwe niebezpieczeństwo. Nauczono nas jednak samoobrony. Tak samo zachowują się bokserzy przed walką lub aktorzy przed występem. Tylko głupcy się nie boją. Zamyślił się przez chwilę.

- W tej całej historii została tylko jedna rzecz nie wyjaśniona. Kto pomagał Rockwellowi? No i okazało się, że byli to po prostu prywatni detektywi. Myśleli, że znalezienie mnie jest prostą sprawą, że służą prawu. Na przyszłość będą dokładniej sprawdzać, dla kogo mają pracować.

Popatrzył na nią wnikliwie.

- Lauro, muszę wyznać, że już nigdy nie pozwolę ci odejść.

- Wcale nie chciałam się od ciebie uwolnić. To ty chciałeś się mnie pozbyć. Dlaczego zmieniłeś zdanie?

- O mały włos, a nie zdążyłbym na samolot, którym miałaś odlecieć. Czekałem na wyniki poszukiwań w centralnej bazie danych. Chciałem być pewien, czy nie zagraża mi jakiś inny Rockwell. Ale nie ma nikogo. Odtąd moje życie będzie rutynowym wypełnianiem obowiązków. Musisz mnie ocalić. Dlatego po ciebie pojechałem.

- Ocalić? Od czego?

- Od nudy. Od życia bez miłości. Od samotności. Kocham cię. Wyjdź za mnie, Lauro.

Oczy jej powoli się rozszerzyły.

- Przecież wiesz, że nie musisz się mnie bać.

- Doprawdy? Ile razy odstawiłeś już ten sam numer? Uwodzisz biedne kobiety, a potem porzucasz je, mówiąc, że to dla ich dobra? Jesteś oszustem.

Uśmiechnął się leniwie i trochę wyzywająco.

- Ja? Oszustem? Ledwie się poruszałem, a ty przyjechałaś i podstępnie mnie uwiodłaś.

- To nieprawda. Jeszcze jak chodziłeś!

- Jeśli dobrze pamiętam, to nawet uszyłaś czerwoną sukienkę.

- To ty mnie uwiodłeś. Pastwiłeś się nad moim biednym ciałem. Jeszcze teraz czuję moje obolałe piersi.

- Naprawdę? - wstał od stołu. - Niech sprawdzę. Wstała i cofnęła się do przedpokoju. Wyciągnęła ostrzegawczo rękę:

- Nie zbliżaj się do mnie.

Tego było za wiele. W dwu krokach Tanner przemierzył dzielącą ich przestrzeń. Przycisnął ją do siebie z całej siły, aż do bólu. I pocałował.

Ogarnęło ją znajome już uczucie. Musiała się czegoś przytrzymać, by nie stracić równowagi.

Powinna mu się przeciwstawić. Myślała gorączkowo. Przecież planowała, że ten tydzień spędzą jak dwoje zaprzyjaźnionych ludzi. A on brutalnie narzuca jej swoje warunki. Znowu ją uwiedzie. Powinna się bronić. Tak łatwo się nie da. Całował ją również, z tym diabelskim, perfidnym talentem. Powinna... Jego usta były wspaniałe. Jak mógł być równocześnie tak łagodny, silny i namiętny?

Odprężyła się, rozkoszując jego bliskością. Była znów w jego twardych ramionach, słyszała nierówny oddech i czuła serce, które waliło jak młot.

Jego ręce pieściły jej ciało, docierając do najbardziej wrażliwych miejsc. Miał takie mocne, miłe ręce... Powinna... Co powinna... ?

I ponieważ nie wiedziała, co ma zrobić, nagle pocałowała go spontanicznie i namiętnie.

Jej palce wpiły się w jego gęstą czuprynę, ciało drżało z pragnienia. Brakowało jej tchu. Nogi ugięły się w kolanach, biodra przylgnęły do jego ciała.

Gdy przerwał pocałunek, a właściwie, gdy zaczął całować jej szyję i ramiona, przypomniała sobie o czerwonej sukience.

- Gdzie jest moja czerwona kreacja? - zapytała, zaskakując samą siebie.

Roześmiał się, trochę cynicznie.

- Sukienka jest moja. Przecież uszyłaś ją dla mnie.

- Twoja? Co z nią będziesz robił? Chyba nie będziesz jej nosił?

- Ale tobie pozwolę się w nią ubrać.

Nie o to przecież chodziło. W każdym razie nie w tej chwili.

- Nie mogłam jej znaleźć - odezwała się. - Jeśli ktoś ją zobaczy, na przykład w szafie dla gości, to może być zgorszony.

Oparła się o niego, wciąż gładząc jego włosy. Serce w niej zamarło i przez chwilę nie bardzo pamiętała, o czym mówili. Tak bardzo go kochała, a o mały włos go nie straciła!

- Jest w wewnętrznej kieszeni mojej marynarki. Ale należy do mnie.

Sukienka! Prawda, mówił o sukience!

- Nie zmieściłaby się w kieszeni. Pokaż.

- Pod warunkiem, że ją włożysz.

- Nie - powiedziała bardzo powoli i spuściła powieki.

- Chciałbym się z tobą kochać - poprosił cicho. Potrząsnęła głową przecząco, ale tak lekko, że prawie niedostrzegalnie. Puścił ją i zrobił krok do tyłu, a jej ręce zawisły bezradnie w powietrzu. Chciała zaprotestować, ale on stał i przyglądał się jej intensywnie.

Nagle uśmiechnął się i wsuwając rękę do kieszeni, wyciągnął z niej - zupełnie jak magik z cyrku - czerwoną szmatkę, która zawirowała w powietrzu i dopiero opadając zmieniła się w sukienkę. Rzucił ją na krzesło, zdjął marynarkę i zaczął rozpinać guziki u koszulki, wciąż wpatrując się w Laurę.

- Nie rób tego - ostrzegła.

Błyskawicznie ściągnął koszulę, buty i skarpetki. Potem, świadomy, że patrzy na niego jak zaczarowana, rozpiął spodnie i odrzucił je na bok jednym kopnięciem. Wreszcie zgrabnym ruchem zdjął slipki.

Obejmowała go wzrokiem całego. Był piękny, godny pożądania i bardzo męski.

Podszedł do niej, a ona nie odwróciła się ani nie uciekła. Otworzyła szeroko ramiona. Pomógł jej zdjąć niebieskozieloną sukienkę. Nie protestowała, gdy zsuwał majteczki. Patrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek i powoli zaczął ją pieścić.

- Tanner...

- No, coś takiego! Jednak pamiętasz moje imię? Wziął z krzesła czerwoną sukienkę i naciągnął jej przez głowę, potem rozczochrał jej włosy.

- Czy to naprawdę ty? - zapytał.

Dotknął ją przez delikatny jedwab i przyciągnął do siebie.

- Tu! Połóż tu swoje ręce.

- Tanner, co ty robisz?

- Będę cię kochał przez resztę naszego życia. Musisz wyjść za mnie, by nie zgorszyć kuzynów i bratanków.

- Wyjść za ciebie? - zachowywała się tak, jakby nigdy przedtem nie wspominali o małżeństwie.

- Tak.

Spojrzał na nią ze śmiertelną powagą.

- No...

- Ja też - powiedział, jak gdyby była to odpowiedź, na którą czekał. - Muszę wiedzieć, ile dzieci mi urodzisz, bym mógł zbudować wystarczająco duży dom.

Ściskał ją bardzo mocno. Czerwona suknia dodawała mu siły, a oczy pałały żądzą i śmiały się z radości. Podniósł ją i zaniósł do łóżka.

Łóżko było miękkie i gościnne. Powoli zdejmował z niej czerwony jedwab, który tak ponętnie krył jej ciało. A potem zaczął ją kochać.

Laura była mu uległa we wszystkim.

Kąsał jej delikatną skórę, a ona jak w transie pozwalała, by doprowadził ją do granicy bólu. Ich wilgotne ciała to uciekały od siebie, to splatały się w jedno. Zachłanne i nienasycone usta wciąż pragnęły więcej, a bijące serca znajdowały się na pograniczu życia i śmierci.

Krzyczała w oczekiwaniu spełnienia. W końcu wszedł w nią ostrożnie. A potem wyruszyli w długą drogę oczekiwania na cud, aż wreszcie pochłonęła ich ekstaza.

Drżał jeszcze, gdy ona leżała już nieruchoma. Całował ją wciąż, ale już łagodniejszymi pocałunkami, pieścił dłońmi już uspokojonymi.

Westchnął i z czułością powiedział:

- Kocham cię. Jesteś moim marzeniem. Wszystkim. Całym moim życiem.

Jak z oddali usłyszała swój głos:

- Jesteś tu ze mną? Czy to naprawdę ty? Mój kochany. Ja też cię kocham. Ożeń się ze mną.

Spojrzał na nią pytająco.

- Już jutro! Tak tego pragnę!

Leżał obok podparty na łokciach. Co chwilę całował ją, bawił się jej włosami, głaskał i tulił.

Laura śmiała się i przeciągała jak kotka. Kusiła go, ciągle nienasycona.

A gdy wreszcie kochali się po raz drugi i ich ciala połączyły się w jedno, poczuła, że to samo stało się z ich życiem, tak cudownie związanym tajemniczym przeznaczeniem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
029 Small Lass Znowu razem
Small Lass Znowu razem
Small Lass Znowu razem 2
Lass Small Znowu razem
Small Lass Ta nieznosna wiedzma
Waverly Shannon Znowu razem
Small Lass Lemon
286 Waverly Shannon Oni i dziecko Znowu razem
Kay Patricia Znowu razem
907 Wylie Trish Znowu razem
303 Small Lass Lepszy bierze wszystko
213 Small Lass Ta nieznośna wiedzma

więcej podobnych podstron