LASS SMALL
Lemon
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lemon Covington w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że jest istotą śmiertelną. Ci, którzy urodzili się i wychowali w Teksasie, zawsze tak czują. Udało im się jakoś przeżyć, myślą więc, że są niepokonani.
Lemon miał prawie metr osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. Jego jasne włosy wybieliło ostre teksańskie słońce. Włoski, które pokrywały jego ciało, były złociste i na ich widok kobiety stawały się niespokojne.
Zachodnia część Teksasu, gdzie wychowywał się Lemon, jest bardzo słabo zaludniona i pozbawiona bogactw naturalnych. Kiedy Lemon był mały, nikt nie domyślał się nawet, jak bardzo jest upośledzony, potrafił bowiem znakomicie udawać.
Kiedy w końcu poddano go odpowiednim testom, rodzice ze zdziwieniem dowiedzieli się, że ich jedyne dziecko nie jest wcale zbuntowanym urwisem, lecz dyslektykiem.
W szkole nie był w stanie nadążyć za innymi dziećmi. Widział litery zupełnie inaczej niż one. Nie mógł zrozumieć, skąd inne dzieci wiedzą to, czego on nie wie.
Nie potrafił czytać, wobec tego po prostu się buntował. Był do wszystkich wrogo nastawiony, nauczyciele uważali więc go za upartego i złośliwego. Za rozpieszczonego jedynaka.
Dopiero kiedy prawidłowo zdiagnozowano jego przypadek, zaczęto go inaczej traktować.
Jako człowiek dorosły Lemon był uprzejmy, lecz przebiegły. Nigdy nikomu nie rozkazywał, tylko bardzo grzecznie prosił. Był bardzo delikatny, ale praktycznie potrafił zawsze postawić na swoim. Fakt, że nie wykorzystywał tej umiejętności przeciwko porządnym ludziom, bardzo dobrze o nim świadczył. Był naprawdę niezwykle kulturalnym człowiekiem.
Mieszkał na odludziu w wielkim, starym domu otoczonym krzewami i kaktusami.
Ten ogromny dom był podarunkiem od mamy.
Majątek zawdzięczał tacie.
W zaawansowanym wieku trzydziestu pięciu lat był o pięć centymetrów wyższy od Johna Browna, swego doradcy finansowego. Ożywiony i rozmowny, był także przeciwieństwem tego cichego obserwatora.
Liczna grupa pochodzących z Ohio Brownów łatwo przyjęła Lemona do swego grona. Oprócz Johna Browna, w San Antonio mieszkała Susanne z Crayem, na ranczu Sama Fullera Tweed i Connie, Tom i Susan Lee u Petersonów, zaś Mike i Sara w bazie wojskowej w środkowym Teksasie.
Właśnie minęło pięć lat od dnia, w którym John Brown został doradcą finansowym Lemona. Obojętny przez długi czas na urok pewnej Margot, John zwrócił w końcu na nią uwagę, kiedy w minionego sylwestra zamknęła się z nim w bibliotece Lemona. Dopiero wtedy naprawdę ją zauważył.
Posiadłość Lemona leżała daleko od wszelkich ludzkich siedzib, Johnowi było więc wygodniej po prostu tam zamieszkać. Lemon był tym zachwycony. John bowiem, wychowany w pełnym dzieciaków domu w Tempie w stanie Ohio, umiał znakomicie współżyć z innymi.
Ponieważ tyłu Brownów mieszkało w tej części Teksasu, nikt się nie zdziwił, kiedy pewnego dnia w posiadłości Lemona zjawił się Tom i Susan Lee. Zdziwienie wywołał tylko towarzyszący im ogromny, żółty pies.
- Tom, skąd wytrzasnąłeś to paskudztwo?! - wykrzyknął Lemon. - Nie wiedziałem, że masz takiego psa.
W drzwiach stanęła przebywająca akurat w odwiedzinach u Johna Margot. Popatrzyła na psa i uśmiechnęła się. Tom w powitalnym geście uniósł kapelusz.
- Ja też nie wiedziałem, że mam psa - wyjaśnił Lemonowi. - Od pewnego czasu błąkał się sam po okolicy. Trwało to tak długo, że stał się wyjątkowo czujny i ostrożny. Zostawiałem mu wodę i jedzenie. Pewnego razu, kiedy razem z Susan Lee przywieźliśmy mu jedzenie, z krzaków wyskoczył dzik i pognał za mną do auta. Ten pies ocalił mi życie. Wskoczyłem na samochód, a Susan Lee przez cały czas strzelała do tego cholernego dzika, ale on nic sobie z tego nie robił.
Lemon z powagą kiwał głową, słuchając tej mrożącej krew w żyłach opowieści.
- Nie wiem, co by się stało, gdyby nie nadjechał pan Tiller, listonosz - mówił dalej Tom. - Potrącił biegnącego za psem dzika. Ale pies już wcześniej właściwie ocalił mi życie, bo dzik na nim skupił swoją uwagę.
- To bardzo piękne zwierzę - rzekł Lemon, patrząc na psa.
Hunter podszedł do niego i przez chwilę mu się przyglądał. Był tak duży, że prawie nie musiał unosić głowy. Traktował ludzi jak równych sobie.
Lemon powiedział coś do niego, ale nawet nie próbował go dotknąć. Pies przez chwilę nad czymś się zastanawiał, potem po prostu usiadł obok Lemona.
- Nie wierzę własnym oczom - szepnął z niedowierzaniem Tom.
- Ja też - zgodził się z bratem John.
- Lemon, wygląda na to, że Hunter chce z tobą zostać - rzekł z lekkim żalem Tom.
- Co mu przyszło do głowy?
- Nie mam pojęcia, ale przecież sam widzisz. Jestem rozczarowany. Zacząłem się już do niego przyzwyczajać, ale on cały czas szukał tego, komu się zgubił. Teraz postanowił zostać tutaj. Nie zechce ze mną wrócić.
Lemon z lekceważeniem machnął ręką.
Kiedy jednak Tom i Susan Lee zakończyli swą wizytę u Lemona i szykowali się do odjazdu, Hunter stanął przy Lemonie i wolniutko machał ogonem. Patrzył, jak Tom podchodzi do auta, ale nie ruszył się z miejsca.
Dla Toma był to bardzo trudny moment. Podszedł do psa, przykucnął, głaskał go po głowie i coś do niego mówił. Hunter polizał twarz Toma, ale nie odszedł od Lemona.
Była to bardzo dziwna i wzruszająca scena.
- Widzisz? - Tom wstał i spojrzał na Lemona. - Tak oto zyskałeś wspaniałe zwierzę. Hunter miewał już do czynienia z bydłem. Geo twierdzi, że znakomicie dawał sobie radę. Opiekuj się nim.
- Możesz być spokojny - rzekł z powagą Lemon.
Tom usiadł za kierownicą i pomachał trójce żegnających go ludzi. Potem z ogromnym żalem spojrzał na psa. Włączył silnik i ruszył bardzo, bardzo wolniutko, jakby z nadzieją, że pies zaszczeka i pobiegnie za nim. Hunter jednak nie opuścił Lemona.
- Nigdy bym nie uwierzyła, że Hunter jednak cię zostawi - powiedziała Susan Lee.
- Myślałem, że już jest mój. - Tom smutno pokiwał głową.
- Cieszę się, że nie nalegałeś.
Tom z uśmiechem spojrzał na swoją ukochaną.
- Jest tak samo uparty jak ty. Czy nadal szukasz właściwego mężczyzny?
Susan Lee przysunęła się do niego i położyła mu głowę na ramieniu.
- Już go znalazłam.
- No, cóż, kiedy mężczyzna ma kobietę i psa, może pozwolić psu odejść, jeśli wie, że zostanie przy nim kobieta.
Susan Lee roześmiała się i lekko uderzyła go w ramię. Tom też się roześmiał.
- Chcesz dobrego psa? - zwrócił się Lemon do Johna, kiedy zostali tylko we trójkę z Margot.
- To nie jest pies, którego można ot, tak sobie oddać - zauważył nie bez racji John. - To on ciebie wybrał.
- Ciekawe, kim był człowiek, który go wyszkolił. Musieli być w dobrej komitywie - rzekł w zadumie Lemon.
- Taak.
- Ciekawe, dlaczego błąkał się na pustkowiu? - wtrąciła się Margot.
- Czasami lepiej, że zwierzęta nie mówią.
Przez chwilę wszyscy stali zadumani. Pies nie spuszczał z nich wzroku.
- Pomożesz mi przepędzić to stado do innej zagrody?
- zwrócił się po chwili do Johna Lemon.
- Nie, to nie należy do moich obowiązków i...
- Ja chętnie pomogę! - zgłosiła się Margot.
- Nie ma mowy - jęknął Lemon. - To nie jest zajęcie dla kobiety.
- Jeżdżę na koniu równie dobrze, jak...
- Kiedy wracają pracownicy? - spytał John.
- To ty nalegałeś, by dać im urlop - zauważył Lemon.
- Ja miałbym zajmować się krowami! Czy ty wiesz, ile zapłacił Salty, by mnie wykształcić, żebym mógł teraz pilnować twoich finansów?
- Żółtodzioby chętnie płacą kupę forsy za coś takiego - poinformował go Lemon. - Popatrz na Margot, jaką ma ochotę. Zgódź się. Potraktuj to jako zabawę.
Margot parsknęła śmiechem.
- Ona pierwsza przesunęła listek figowy Adama - przypomniał John. - To świadczy o jej zdolnościach do oceny sytuacji.
- No, tak, mogłem się tego spodziewać. Jeśli będziesz miał szczęście, to może...
- Uważaj. - W głosie Johna zabrzmiała groźba.
- To może co? - dopytywała się Margot.
- Jesteś za młoda - rzekł John.
- Na co?
- Na prawie wszystko. Pokieruję tobą, aż zrozumiesz, co znaczy życie, miłość i odpowiedzialność.
- No, nie! Znowu to samo.
- Co znowu? - zainteresował się Lemon.
- Nie twoja sprawa - poinformował szefa John. - Jesteś za młody.
- Jestem o rok starszy od ciebie!
- Ale nie w sprawach uczuć.
- Naprawdę próbowałem. Ale nawet Margot mnie odtrąciła.
- Próbowałeś z Margot?
- Kiedy ty byłeś zajęty Lu...
- Na imię miała Priscilla - nie mogła powstrzymać się od sprostowania Margot.
- Straszna z ciebie pedantka - zauważył z rozbawieniem Lemon. - John, zgadzasz się ze mną?
- Wyrośnie z tego, Margot wydała z siebie odgłos, jaki absolutnie nie przystoi damom.
Tak więc tego dnia Hunter postanowił zamieszkać w domu Lemona. W zaganianiu bydła okazał się dużo lepszy od Johna, który przecież był w tym całkiem niezły. Margot, mimo najlepszych chęci, tylko im przeszkadzała.
- To było całkiem nowe doświadczenie - zauważyła po zakończeniu pracy.
Mężczyźni wymienili pełne rozbawienia spojrzenia.
Rodzina nie pozwalała Margot na razie zamieszkać z Johnem i choć do ślubu pozostały tylko dwa miesiące, musiała wrócić do siebie.
- To są zasady z zupełnie innej epoki - rzekł John. - Dzisiaj wszyscy mieszkają ze sobą przed ślubem.
- Ale nie dzieci moich rodziców. Nawet chłopcy nie mogą o tym marzyć!
Ponieważ Salty i Felicja byli dokładnie tacy sami, John nie powinien właściwie dyskutować, nie mógł się jednak powstrzymać.
- Jesteś dorosła. Możesz robić, co chcesz - spróbował po raz nie wiadomo który.
- Chcesz pojechać do mojego domu i położyć się ze mną do łóżka? - spytała Margot. - Tata jest od ciebie silniejszy, a Sam i Phil wciąż jeszcze są w domu.
- Jesteś paskudna, wiesz o tym?
Margot zupełnie się tym nie przejęła, poklepał więc ją po pupie i stwierdził, że przydałaby się jej twarda, męska ręka.
- Naprawdę? - zainteresowała się Margot. - Gdzie? John spojrzał w niebo i jęknął.
Choć była dopiero trzecia po południu, kiedy Margot odjechała, John miał wrażenie, że słońce zaszło.
- Boże, chroń mnie od kobiet - skomentował z rozbawieniem Lemon.
John tylko westchnął.
Hunter, oczywiście, musiał zapoznać się z mieszkającymi w posiadłości psami. Ich przywódcą był Dutch. A ponieważ Hunterowi wcale nie zależało na rządzeniu, wszystko zostało po staremu.
Był lipiec i w posiadłości Lemona odbywał się doroczny letni turniej brydżowy. Komitet organizacyjny wybrał jego dom, bo w okolicy niewiele było miejsc, w których zmieścić się mogło tyle osób. Na dodatek Lemon zatrudniał u siebie liczną służbę.
Posiadłość leżała na odludziu, goście więc musieli nocować na miejscu. Był to weekend brydża sportowego, ale i rozrywek, zabawy i wystawnych posiłków.
Jako gorliwi brydżyści, Lemon i John znali prawie wszystkich gości. Zdziwiła ich tylko obecność jednego z nich. Nie, nie Priscilli, znanej jako Lucilla. Jej akurat się spodziewali. Wszyscy już wiedzieli, że interesuje się Lemonem i że nie ma to nic wspólnego z brydżem. Lemon po prostu jej unikał.
Kiedy zjawiła się Beatrice, Lemon akurat schodził po schodach do głównego holu. Od razu pomyślał, że to ona powinna schodzić, kiedy w drzwiach pojawiłby się on. Kim jest? Lemon natychmiast stworzył sobie tarczę obronną. Stała się ona jeszcze grubsza, kiedy z biblioteki wyszła Lucilla i wesoło przywitała się z nowo przybyłą.
A więc to ktoś podobny do Lucilli? Jakaś kolejna czarownica - sprytna, cudowna i niebezpieczna? Lemon postanowił być ostrożny. Przybrał uprzejmy, ale nie nazbyt serdeczny wyraz twarzy.
- Jestem tu gospodarzem - zwrócił się do Beatrice. - Nazywam się...
Jej głos był cudownie miękki i delikatny. Dokończyła za niego.
- Lemon Covington. Miło mi cię poznać.
- Na górze na ścianie wisi mapka, na której zobaczysz, gdzie będziesz...
- Ja jej wszystko pokażę, kochanie - przerwała mu Lucilla.
Zrobiła to celowo, by zaznaczyć, że czuje się tu gospodynią.
- Nie będzie miała z tym trudności, tak samo jak ty - rzekł, obrzucając ją chłodnym spojrzeniem.
Chciał przez to powiedzieć, że Lucilla też powinna odszukać na mapce swój pokój.
- Tymi schodami na górę i w lewo - zwrócił się do nowo przybyłej. - Wszystkie pokoje dla gości są zaznaczone. Czy mogę ci życzyć samych asów i króli?
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem Beatrice.
- Pod mapką są wyjaśnienia dotyczące znaczenia gongów - dodał. - Nie reaguj na żadne inne dźwięki. Przeznaczone są dla służby w przypadku jakichś kłopotów. W razie pożaru włączy się alarm. Wszystko jest wyjaśnione na tablicy. Życzę ci przyjemnego pobytu - zakończył i zostawił je same.
Jaka szkoda, że Lucilla jest taką wspaniałą brydżystką, pomyślał. Beatrice... A czemuż to o niej myśli? Postanowił nie brać udziału w grze. Nie miał ochoty na taki maraton. W dogrywce na pewno miałby za partnerkę Lucillę, a jej przede wszystkim powinien unikać.
Był gospodarzem całej imprezy, bo miał duży dom. To jedyny powód. Plus posiadanie licznej służby. Choć wiedział, że jest wykorzystywany, wcale mu to nie przeszkadzało. Lubił towarzystwo. Szkoda tylko, że nie miał żadnego wpływu na działalność komitetu organizacyjnego.
Ruszył ku bibliotece, ale kiedy usłyszał głos wołającej go Lucilli, skręcił w bok i zniknął.
Dom Lemona był wymarzonym miejscem do zabawy. Było w nim mnóstwo schowków, zakamarków i pomieszczeń o dwóch wyjściach. Ci, którzy dawno temu go budowali, mieli najwyraźniej duże poczucie humoru.
Albo też dużo niesfornych dzieci, które w brzydką pogodę nie wiedziały, co ze sobą zrobić, więc rodzice musieli jakoś się od nich izolować.
Lemon postanowił unikać towarzystwa. W końcu to tylko trzy dni. Jakoś sobie poradzi. Ostatecznie może nawet spać w stajni.
Czyżby nie lubił przesadnie hałaśliwych gości? Ma przecież prawie trzydzieści sześć lat. Zbyt długo pozostaje w stanie kawalerskim. No, nie jest z nim tak źle. Nie narzeka na brak formy.
Szybkim, zdecydowanym krokiem szedł przez pokoje, naśladując pewne siebie ruchy swego nowego psa. Jaki uprzejmy i tolerancyjny był Hunter wobec domowej sfory! Uznał przywództwo Dutcha, ale i zaznaczył swoją pozycję.
Lemon wyszedł na dwór i ruszył ku stajni. Wkrótce u jego boku pojawił się Hunter. Jak go znalazł? Czyżby tak szybko zadomowił się w nowym miejscu? Ciekawe.
A dlaczego on sam opuszcza swój własny dom? Dzięki Bogu, zostali tam John i Margot, którzy znakomicie zajmą się gośćmi.
Po dłuższym spacerze w towarzystwie psa Lemon uznał, że może już wracać do domu.
Wszedł na górę i otworzył drzwi do swego pokoju. Kiedy w domu było tyle ludzi, Lemon zamykał drzwi na klucz. Doradził mu to wiele lat temu ojciec, a Lemon uznał, że jest to bardzo rozsądne. Kobiety nie są jedynymi słabymi istotami na świecie. Jak twierdził ojciec, żaden mężczyzna nie lubi, gdy kobieta go zaskakuje. Lemon wszedł do środka, wpuścił psa i zamknął za sobą drzwi na klucz.
Pies stanął na środku pokoju i rozejrzał się dokoła.
Co zobaczył? Dużo cennych, starych mebli. Jeden z nich przetrwał nawet najazd Komanczów.
Kilka sztuk przybyło wraz z przodkami Lemona z Europy. Wśród nich solidna, niemiecka komoda i mniejsza, bogato rzeźbiona, holenderska.
Patrząc na te meble, Lemon uświadomił sobie ze smutkiem, że jest ostatni z rodu. Z całej, bardzo kiedyś licznej, rodziny pozostał tylko on i jego kuzyn Pots, mieszkający w San Antonio.
Pots był wysoki, dobrze zbudowany, inteligentny. Często udawał głupiego, ale była to tylko gra. W ten sposób testował ludzi. Był przystojny i, o dziwo, nieżonaty. To dlatego, że jego ukochana, Becky, zginęła podczas swego pierwszego samotnego lotu.
Był o cztery lata starszy od Lemona i równie obojętny na wdzięki kobiet.
Ponieważ w domu Lemona znajdowały się akurat dwie szukające zdobyczy kobiety, Lemon uznał, że Pots powinien dzielić z nim niebezpieczeństwo. Wystukał numer telefonu kuzyna.
- No? - Pots zawsze w ten sposób zaczynał rozmowę.
- Mówi Lemon... - zaczął. - Dzwonię, żeby zaprosić cię na weekend. Komitet postanowił zorganizować u mnie turniej brydżowy. Nie wszyscy są maniakami brydża, będą więc szukać innych rozrywek. Mam na myśli kobiety. Mógłbyś wpaść i rozejrzeć się. Lucilla i kilka innych ślicznotek już jest na miejscu. Co ty na to?
- Znowu na ciebie poluje - zauważył Pots.
- Kto? - spytał z udawanym zaciekawieniem Lemon.
- Lucilla - odparł Pots. - Rzuciła Johna, żeby zająć się tobą.
- Bzdura. Jesteś wobec niej bardzo niesprawiedliwy.
- I kogo ty chcesz nabrać? Mnie, skromnego, biednego Teksańczyka?
- Wcale nie. Przyjedź. Mama mówi, że jeśli chcę mieć spokój, powinienem cię ożenić. Jesteś ostatni z rodu.
- Ty też. Planujesz ś-ś-ś-ślub?
Pots zawsze w ten sposób wymawiał to słowo, bo był na nie uczulony.
- Nie ma mowy, stary. Żyję sobie sam, wolny i swobodny, przynajmniej przez większość czasu.
- To czemu chcesz mnie wrobić? Co ja ci takiego zrobiłem?
- Nasi rodzice są kuzynami, tak? Ty jesteś starszy. Ożeń się i postaraj się o dzieci.
- Jak możesz tak mówić do młodego, niedoświadczonego mężczyzny? Nawet nie wiem, jak się to robi.
- Ożeń się.
- Z Lucillą? Już tak długo poluje na męża, że pewnie nawet nie nadaje się do małżeństwa.
- Nie bądź tchórzem. Spełnij swój obowiązek.
- Niech ci będzie, przyjadę. Ale niczego nie obiecuję, nie ma mowy.
- Twoja mama będzie zachwycona, że chociaż spróbowałeś - zapewnił go Lemon. - Przyjeżdżaj natychmiast. Czeka na ciebie znakomita, stara whisky.
- Jadę! - krzyknął Pots i odłożył słuchawkę.
W towarzystwie Potsa Lemon będzie miał więcej swobody. Pots lubi flirtować. Nic poważnego, tylko odrobinę. Lemon spojrzał na zegarek. Da Potsowi... dokładnie... godzinę i trzydzieści pięć minut. Kuzyn wyląduje na polnej drodze na skraju posiadłości, potem podjedzie przed dom. Zawsze tak robi. Nie znosi dżipów i ma wstręt do koni.
Lemon postanowił więc sprzedać Potsowi swego ogiera, z którym tylko Lucilla umie sobie poradzić. Albo... jeśli Pots przekona się do Lucilli, dostanie go w prezencie ślubnym.
Lemon udał się na poszukiwanie Lucilli. Znalazł ją rozmawiającą z Beatrice. Lucilla zauważyła go pierwsza i obrzuciła dziwnym spojrzeniem. Beatrice zorientowała się, że ktoś nadchodzi, i też odwróciła głowę. Spojrzenie, jakim go obdarzyła, było dokładnie takie samo, jak Lucilli.
Co mu to przypomina? Gdzieś, kiedyś już widział takie spojrzenie.
- Mój kuzyn, Pots, przyjeżdża - poinformował Lucillę.
Czy ucieszyła się? Nie. Przechyliła głowę i znacząco opuściła powieki. Wiedziała, że Lemon stchórzył i wezwał Potsa na pomoc. Wiedziała. Beatrice pewnie... też. Było w jej twarzy coś dziwnego.
Obie kobiety przypominały mu wilki obserwujące jagnięta.
Lemon przeprosił panie i wmieszał się w tłum przyszłych graczy. Witał wesoło przyjaciół, kiwał głową znajomym. Wśród gości byli zarówno brydżyści, jak i tacy, którzy szukali innych rozrywek.
Lemon znał prawie wszystkich, bo towarzystwo spotykało się co najmniej trzy razy w roku. Miał nadzieję, że zjawi się ktoś nowy, oczywiście płci żeńskiej.
Znowu był rozczarowany. Spośród obecnych podobała mu się właściwie tylko Margot, która unikała go nawet wtedy, kiedy John przez dwa lata uganiał się za Lucillą.
Minęła już godzina i trzydzieści pięć minut, czas, który dał Potsowi, Lemon wyszedł więc na dwór. W samą porę. Wzdłuż płotu szedł Pots... ale nie sam.
Obok niego szedł ktoś niższy i jeszcze szczuplejszy. Pots dostosowywał swe kroki do tempa towarzyszącej mu osoby. Nigdy nie był taki uprzejmy. Kto to jest? Żeby tylko umiała grać w brydża.
Jeśli nie umie, zajmie się Potsem, a wtedy Lemon znajdzie się w szponach Lucilli...
ROZDZIAŁ DRUGI
- Cześć, kuzynku - zawołał Pots, zbliżając się do Lemona.
- No, jesteś nareszcie. Wygląda na to, że niezbyt się spieszyłeś - skarcił go Lemon.
Mówił, co prawda, do Potsa, ale nie spuszczał wzroku z towarzyszącej mu kobiety. Skąd kuzyn wytrzasnął coś tak cudownego?
Ze zdziwieniem spojrzał na dwóch swych pracowników, dźwigających walizki Potsa.
- Bagaż? Myślałem, że zwykle podróżujesz tylko ze zmianą bielizny i brzytwą.
- Przecież pamiętasz, że nasi ojcowie uczyli nas, byśmy na wszelki wypadek zawsze mieli spakowaną walizkę. Zadzwoniłeś i kazałeś mi natychmiast przyjeżdżać. Więc ja, najlepszy kuzyn, jakiego masz, chwyciłem mą awaryjną walizkę i oto jestem.
- Jak długo u mnie zostaniesz?
- Zrozumiałem, że potrzebujesz przyzwoitki. Jesteś taki delikatny. Musisz mieć jakieś wsparcie. To cudo obok mnie to Renata Gunther. Jest pełnoletnia, ale równie skomplikowana, jak jej nazwisko. Nie mogę jej rozgryźć, szczególnie...
- Daj sobie spokój - przerwała mu dziewczyna i wyciągnęła rękę do Lemona. - Miło mi cię poznać. Dużo o tobie słyszałam.
Lemon spojrzał w jej przejrzyste, przepastne oczy i trochę się speszył. Uświadomił sobie jednak, jak bardzo jest fascynująca.
- Dobrze czy źle?
Renata wzruszyła ramionami.
- I tak, i tak - odparła.
Lemon kiwnął głową. Czuł, że ogarnia go coś dziwnego. Zmarszczył brwi i spojrzał na kuzyna.
Na twarzy Potsa malowało się wyraźne zadowolenie.
Lemon znowu spojrzał na stojącą przed nim nimfę. Choć Pots powiedział, że jest pełnoletnia, nie mogła mieć jeszcze dwudziestu lat. Jej ciało było szczupłe i bardzo kobiece. Taki „ chłopak ze wsi”, jak on, mógł się jej przestraszyć.
- Jak to się stało, że przyjechałeś? - zwrócił się Lemon do kuzyna.
- Zaprosiłeś mnie. Lemon zmarszczył brwi.
- Nie pamiętam, żebym wysyłał ci zaproszenie - rzekł z wahaniem. - To w gruncie rzeczy wcale nie jest moja impreza.
- Improwizowałem - odparł rozbawiony Pots. - Mój pokój jest wciąż wolny, czy już go wynająłeś?
- Jest wolny - odparł, potem, wbrew własnej woli, spojrzał znów na dziewczynę.
- Masz łóżko dla mojej przyjaciółki? Bo chyba nie zgodzisz się, by spała razem ze mną?
Lemon i Renata równocześnie wydali pełne oburzenia okrzyki.
- Pots zachowuje się, jakby miał dziewięćdziesiąt lat, mógł powiedzieć wszystko i jeszcze wydawać się oryginalny - zwróciła się do Lemona Renata.
- Zauważyłem - odparł Lemon. Pots wybuchnął śmiechem.
- Dziękuję wam, chłopcy - rzekł Lemon, biorąc od pomocników walizki. - Do domu już sam je wniosę.
Renata ostrożnie wzięła swoją zaprojektowaną przez Verę Bradley miękką i delikatną walizkę. Pots pozwolił Lemonowi zająć się swoim bagażem.
- Skąd masz tę skórzaną? - spytał Lemon. - Coś mi przypomina.
- Należy do mego ojca. Chyba pamiętasz, że to rodzinny skarb?
- Oddaj ją do muzeum.
- Nie ma za grosz sentymentu - poskarżył się Renacie Pots. - Za grosz.
Renata najwyraźniej podzielała jego uczucia.
- Wciąż jeździsz pierwszym autem swego ojca? - spytała. - Słyszałam, że Ford nadal produkuje części do tych drogocennych antyków.
Pots zdecydowanym gestem wsunął ręce do kieszeni i rozejrzał się dokoła.
- No, cóż, są sentymenty i sentymenty. Ojciec trzyma ten model u siebie w garażu, razem z różnymi innymi automobilami. Zainstalował tam specjalny system alarmowy i postawił straż. Ta walizka zaś wciąż pełni swoją rolę, a w dodatku nikt nie będzie taki głupi, by kraść coś tak nieporęcznego.
- Pomyśl o ramionach powyciąganych przez ten cholerny antyk.
- Uważaj, co mówisz. Jesteśmy w towarzystwie damy.
- Taak - dodała Renata. - Uważaj na swój cholerny język, stary.
Lemon wybuchnął śmiechem.
- Skąd wytrzasnąłeś tego podejrzanie wyglądającego psa? - zainteresował się Pots.
- To bardzo ciekawa historia.
Idąc w kierunku domu, Lemon opowiedział im o tym, jak brat Johna Browna, Tom, znalazł psa i przez pewien czas go dokarmiał, a potem pies ocalił mu życie.
- To bardzo mądre zwierzę. Pytali wszędzie w okolicy, ale nikt nie wie, do kogo należał.
- Ja też popytam - rzekł Pots.
- Zrób to, zanim się do niego przywiążę. To on postanowił tu zostać.
- Mężczyzna nie może pozostać obojętny, kiedy przywiązuje się do niego jakieś stworzenie - skomentował Pots.
- To zależy od tego, kto dokonuje takiego wyboru - rzekł z przekonaniem Lemon.
Pots po raz kolejny pozwolił sobie na wybuch śmiechu. Każdy, kto go usłyszał, też musiał się roześmiać.
Weszli do domu i przedzierając, się przez tłum, witali z gośćmi. Przedstawiali im Renatę, którą szczególnie zainteresowali się mężczyźni. Znalazło się wielu chętnych do dźwigania jej walizki.
Renata znowu wyjaśniła, że to wyrób Very Bradley i że nikt nie może jej dotykać. Nie wspomniała, że Lemon niesie już tę większą. Był gospodarzem i dlatego nie podlegał krytyce.
Na górze, na ścianie po lewej, Lemon, Pots i Renata przyjrzeli się mapce i odszukali pokoje przeznaczone dla dwójki nowo przybyłych. Gości było ponad pięćdziesięciu i tylko niewielu miało samodzielne pokoje. Mały, pojedynczy pokój Renaty znajdował się naprzeciwko pokoju Lemona. Gospodarz nie wspomniał o tym, ale Pots wiedział swoje.
- Masz być grzeczny. Słyszysz? - rzekł groźnie.
Lemon spojrzał na niego bez niepokoju. Nie miał zamiaru flirtować z żadną kobietą. Chodziło mu tylko o to, by przeżyć jakoś ten weekend i nie poddać się zachłannym damulkom.
Zastanawiał się, czy byłby tak samo interesujący dla kobiet, gdyby nie miał tych wszystkich rzeczy, które odziedziczył lub dostał od swych bezdzietnych krewnych. Czy tropiłyby go tak samo, gdyby był sam na świecie, bez żadnych środków do życia? Nie. Bez tych nabytych bogactw i nieruchomości byłby tylko zwyczajnym człowiekiem. Każda kobieta, pragnąca usidlić Lemona, interesowała się w gruncie rzeczy jego majątkiem i pozycją.
Przy Potsie Lemon nie czuł tego całego napięcia. Kuzyn był taki towarzyski i bezpretensjonalny, że ludzie nie zdawali sobie sprawy, że to on wszystkim rządzi. Miał do tego prawdziwy talent.
Lemon zaś miał talent organizacyjny. Umiał przewidzieć, załagodzić i rozwiązać każdy ewentualny problem. Zauważał potrzeby ludzi i starał sieje zaspokoić.
Pots zaś umiejętnie manipulował ludźmi. Przyjrzawszy się tłumowi brydżystów, zadzwonił do pewnego człowieka i kazał mu natychmiast przyjechać. Potem radośnie domagał się umieszczenia na planszy trzech dodatkowych nazwisk... wiedząc doskonale, że opóźni to rozpoczęcie gry na tyle, by jego przyjaciel zdążył przyjechać.
Opóźnienie zostało, przyjęte prawie bez sprzeciwu, co znakomicie świadczyło o talencie Potsa. Nikt właściwie nie protestował.
Lemon obserwował kuzyna, żałując, że nie ma odrobiny jego genów.
Tuż przed obiadem w dużej sali na dole zjawiła się Renata. Miała na sobie powiewną popołudniową suknię w różnych odcieniach brązu, znakomicie podkreślających karnację jej skóry.
Lemon podszedł do niej, przedzierając się przez czekający na obiad tłum gości.
- Będzie to weekend całkowicie poświęcony intensywnej grze w brydża - powiedział. - Może więc powinnaś wrócić do domu?
- Mam zamiar grać - odparła spokojnie.
- Potrafisz? - zdziwił się Lemon.
- Oczywiście.
Odwróciła się od niego i patrzyła na twarze rozmawiających ludzi.
Czyżby kogoś szukała? Czyżby szukała... Potsa? Stał tuż obok. Był duszą całego zgromadzenia. A więc Renata nie szuka Potsa. Kogo zatem?
W pokoju zjawił się Hunter i snuł się wśród gości, strasząc niektóre kobiety. Nie był na pewno pieszczoszkiem. Podjął najwyraźniej decyzję, bo podszedł do Renaty. Co za głupiec z niego. Nie zachwycała się nim i nie przywoływała do siebie jak inni. Bezwiednym gestem położyła mu tylko rękę na łbie.
Lemon przyglądał się tej ręce i marzył, by spoczęła na jego głowie. Dlaczego? Dlaczego coś takiego przyszło mu na myśl? Poszukał wzrokiem Lucilli i zobaczył, że rozmawia z jakimś mężczyzną. Widok tej damskiej pułapki na mężczyzn wzmocnił jeszcze jego postanowienie.
Życzył Renacie powodzenia, ale nie potrafił odejść. Nie miał też najmniejszej ochoty przedstawiać jej komukolwiek. Dlaczego?
Chciał, by była z nim sam na sam i znała tylko jego.
Aż nie mógł w to uwierzyć. Przecież to głupie. Spojrzał na nią wrogo i zobaczył uroczą, piękną i bardzo młodą dziewczynę.
- Ile masz lat? - spytał.
- Wydawało mi się, że mężczyźni nie powinni zadawać takich pytań damom.
- To mój dom. Muszę wiedzieć, czy jesteś pełnoletnia.
- Jestem.
Wzrokiem dała mu wyraźnie do zrozumienia, że chce, by odszedł. Odsunęła się nawet, by podkreślić to polecenie. Nie była to, co prawda, niegrzeczna, ale za to bardzo wyraźna odprawa. Chciała, żeby zostawił ją samą.
Lemon stał w milczeniu i zastanawiał się, jak ma to zrobić. Czuł, że musi jej strzec. Strzec? Tutaj? Coś z nim jest chyba nie tak.
Spojrzał na Huntera, jakby wyczuwał w nim konkurenta. Czyżby chciał, jak on, opaść na cztery łapy, by Renata położyła rękę na jego głowie? Oczywiście, że nie.
Czuł, jak natrętne myśli kłębią się w jego mózgu. Skąd się tam wzięły i co z nich wyniknie?
Rozejrzał się po pokoju i napotkał rozbawione spojrzenie kuzyna. Spuścił wzrok i przybrał obojętny wyraz twarzy.
Mijający go ludzie mówili coś do niego, ale on kiwał tylko lekko głową, nie zachęcając nikogo do rozmowy. Goście jednak przystawali i rozmawiali z Renatą. Ponieważ gospodarz nawet o tym nie pomyślał, musiała przedstawiać się sama. Wśród zatrzymujących się przeważali mężczyźni.
Lemon wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię. Nie poddała mu się, lecz stawiła wyraźny opór. Choć było mu głupio, nie puścił jej, lecz mamrocząc „wybaczcie nam”, pociągnął ją za sobą, jakby byli parą i dokądś się razem wybierali.
Uprzejmie, lecz zdecydowanie wyprowadził ją do korytarza, ciągnącego się przez cały dom, od sali balowej, gdzie rozstawiono stoliki do brydża, po bibliotekę.
Renata milczała. Lemon także. Za nimi dreptał Hunter. Lemon zwolnił nieco, by Renata nie musiała biec.
- Wcale nie chciałam wychodzić - powiedziała.
- Wiem - odparł.
- Skoro wiesz, to czemu mnie wyciągnąłeś?
- Sam nie wiem - odparł szczerze.
Obrzucił ją łagodnym spojrzeniem i nie zwalniając uścisku, pociągnął za sobą.
- Chciałam porozmawiać z moim pierwszym partnerem - powiedziała, próbując rozewrzeć zaciśnięte na swym ramieniu palce Lemona. - Ledwo zdążył mi się przedstawić.
- Przebija asy.
- Słyszałam o jego grze i wiem, że niczego takiego nie robi!
- A jak ja gram? - spytał.
- Całkiem nieźle, ale do mistrzostwa ci daleko. Lemon nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.
- Dokąd idziemy? - spytała. Przynajmniej nie wołała o pomoc.
- Do biblioteki. Chcę, żebyś zobaczyła obraz przedstawiający Adama i Ewę.
- Widziałam już niejeden taki obraz. Nadzy ludzie rzadko mnie interesują.
- A jacy ci się podobają?
- Na przykład moja kuzynka. Uwielbiam ją rysować.
- Rysujesz akty?
- Oczywiście.
- Czyje? - spytał z rozdrażnieniem.
- Modeli. Moja kuzynka...
- A mnie byś narysowała?
- Nie.
- Dlaczego? - Lemon poczuł się urażony. - Mam niezłe ciało.
- Nie rysuję nagich mężczyzn nie wynajętych przez szkołę sztuk plastycznych.
- Jesteś jeszcze w szkole?
- Zrobiłam magisterium z zarządzania, a kurs rysowania zaczęłam dla własnej przyjemności. Artyści nie mają łatwego życia. Biznes to zajęcie lukratywne. Sztuka rzadko. Pieniądze przychodzą zazwyczaj dopiero po śmierci artysty, kiedy nie może już z nich korzystać. Ale czy to w ogóle twoja sprawa? - spytała tak, jak czasem dorośli pytają dzieci.
Lemon nadal musiał ciągnąć ją za sobą, a ona nadal stawiała opór.
- Dlaczego stamtąd wyszliśmy? - spytała.
- Nie wiem.
Myślał jednak o tym, że podczas minionego sylwestra Margot zamknęła Johna w bibliotece i że jej plan się udał. Dlaczego więc nie zamknąć się tam razem z Renatą? Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawia? Przecież to szaleństwo. Margot znała Johna od dwóch lat. On zaś tę dziewczynę poznał dopiero przed chwilą. Przystanął, spojrzał na nią i uznał, że szaleństwo to nie taka zła rzecz.
- Pots nigdy nie wspominał, że jest coś z tobą nie tak. Uważa cię za zrównoważonego, normalnego człowieka, a nie kogoś, kto bez żadnego powodu ciągnie kobietę przez cały korytarz, z dala od pozostałych gości.
Lemon kiwał głową, słuchał i patrzył na Renatę. Cały czas towarzyszył im Hunter. Przysiadł teraz i wpatrywał się w nich jakby uśmiechnięty - z otwartym pyskiem i zwisającym językiem. Jego zdaniem Lemon był niezrównoważony. Nie niebezpieczny, lecz raczej zabawny.
Lemon rozluźnił uścisk i puścił ramię Renaty.
Dziewczyna dotknęła uwolnionego ramienia. Masowała i je, by przywrócić krążenie. Uznała Lemona za niezrównoważonego. Za kogoś, kogo należy unikać.
- Chyba wrócę do Potsa - powiedziała.
- Nie zrobię ci krzywdy - zapewnił ją Lemon.
- Wiem - odparła.
- Nie obejrzałaś jeszcze Adama i Ewy.
- Obejrzę innym razem. Chcę odnaleźć mego pierwszego partnera. Musimy porozmawiać i uzgodnić sygnały.
- Sygnały?
- Do brydża. Jeśli zmienię pozycję i skrzyżuję nogi, ma jzagrać w kiery.
- To bardzo podstępne i niegodziwe - zauważył Lemon i zmarszczył brwi.
- Takie sygnały?
- Krzyżowanie nóg dla innego mężczyzny - odparł z powagą.
Renata przez chwilę rozważała jego słowa.
Lemon w myślach prowadził rozmowę z samym sobą. Była to dziwaczna rozmowa. Na miłość boską, mówił jego mózg, przecież ta dziewczyna ma prawo krzyżować nogi - pod stołem - jako sygnał brydżowy! To lubieżne! odpowiadał sobie natychmiast.
- Pots mówił, że jesteś najbardziej zrównoważonym człowiekiem, jakiego zna - powiedziała Renata. - Ciekawe wobec tego, jacy są ci pozostali jego znajomi, prawda? - dodała i odwróciła się, by odejść.
- Nie odchodź.
- Jeśli o mnie chodzi, nie ma mowy o żadnym romansie ani o małżeństwie - powiedziała stanowczo. - Zostaw mnie w spokoju.
- Wcale o tym nie... - zaczął, ale nie dokończył.
- To dobrze. Dzięki za wycieczkę - dodała znacząco, odwróciła się i odeszła.
Lemon spojrzał na Huntera. Nawet pies wiedział, że zachował się jak idiota.
Czy powinien wstąpić do Legii Cudzoziemskiej? Nie. Jakoś przeżyje ten weekend i swoją klęskę. Dlaczego tak się zachował? To zupełnie do niego niepodobne! Musi być ostrożniejszy. Musi jeszcze raz przyjrzeć się Beatrice.
Dlaczego Beatrice, którą dopiero niedawno poznał, a nie Lucilli, tak bardzo chętnej? Lucilla go przeraża. Naprawdę. To przez nią tak się zachował wobec nieznajomej. Nie. Te nieudane zaloty do Renaty to wyłącznie jego własna wina. Żeby trzydziestopięcioletni mężczyzna zachowywał się jak trzynastoletni żółtodziób...
Kręcąc głową, Lemon przechadzał się po holu. Hunter też kręcił głową, bo nie spuszczał z niego wzroku.
- Żałujesz, że nie wróciłeś z Tomem? - spytał go Lemon. Pies szczeknął. Raz, ale za to z rozbawieniem.
Najwyraźniej bardzo dobrze zrozumiał pytanie Lemona.
Jak to dobrze, że Hunter nie mówi i nie rozpowie wszystkim dokoła o jego porażce. Ależ by to była sensacyjna plotka! Spokojny, stary Lemon Covington zachował się wobec kobiety jak sztubak.
- Daj mi jeszcze jedną szansę - zwrócił się do psa. Zwierzę podrapało się za uchem. Powstrzymało się od komentarza, bo i co by tu można powiedzieć?
- Naprawdę jestem dorosły - przekonywał go dalej Lemon.
Pies machnął ogonem i wyciągnął się na cennym perskim dywanie. Uważał to najwyraźniej za swój przywilej.
- Nie ma sposobu, byś rozpuścił tę plotkę. Nie możesz mnie szantażować. Zachowuj się kulturalnie. Złaź z tego dywanu.
Pies przetoczył się na bok i ziewnął. Potem wstał, przeciągnął się i zszedł z dywanu.
- Rozmawiasz z psami?
Z bocznego korytarza wyłoniła się Lucilla. Co ona tam robiła?
- Zwiedzałaś moją siedzibę? - spytał Lemon.
- To naprawdę wspaniały dom.
Lemon spojrzał na nią chłodno. Nigdy jej nie wybaczy, że wykorzystała i skrzywdziła Johna.
- Powinieneś zorganizować zabawę w chowanego. Tyle tu wspaniałych zakamarków.
Doprowadzała go do wściekłości. Patrzył na nią gniewnie, nie odpowiadał i nie zachęcał do rozmowy.
Prawdę mówiąc, Lucilla nie zrobiła niczego złego. Zaciekawił ją jego dom i po prostu go sobie oglądała. Było to trochę wścibskie, ale takie już są kobiety.
A poza tym Lucilla, jak nikt inny, potrafiła jeździć na jego ogierze. Była ponętna dla mężczyzn. Nie dla Lemona, ale dla większości pozostałych: tak. Wyzwolenie się spod jej uroku zabrało Johnowi Brownowi dwa lata. Porzuciła Johna, a teraz próbuje zastawić sidła na Lemona.
Podeszła do niego i położyła mu rękę na piersi. Lemon zesztywniał, a pies szczeknął ostrzegawczo!
- Widzisz, mężczyzna, a nie dał się omotać. Niesamowite - skomentował jej poczynania Lemon i trochę się odsunął.
- Ale tylko jeden - nie dała się zbić z tropu Lucilla.
- No, tak, nie można zdobyć każdego.
- A co trzeba zrobić, żeby zdobyć ciebie?
- Nie jestem nagrodą, którą można zdobyć - odparł z powagą Lemon.
Lucilla uśmiechnęła się. Wcale nie zdziwiła jej jego odpowiedź.
- Nie zwlekaj zbyt długo z dokonaniem wyboru.
- Czyżby był jakiś limit czasowy?
- Rynek się kurczy. - Lucilla w wystudiowany sposób wzruszyła ramionami. Każdy musiał zauważyć ruch jej piersi pod delikatną materią sukni. - Wybór jest istotnie coraz mniejszy. Straciłam prawie dwa lata na Johna.
- Nigdy ci na Johnie nie zależało.
- Bardzo go lubiłam.
- Nieprawda. Wykorzystałaś go.
- Może masz rację - odparła po chwili. - To był wielki . błąd, że pozwoliłam mu na... tę bliskość.
- Dałaś w gruncie rzeczy dobrą nauczkę Johnowi i wielu innym mężczyznom, którzy kiedykolwiek do ciebie wzdychali.
- A tobie?
- Nie.
- Zawsze marzyłam, by z tobą spróbować.
- To brzmi bardzo zachęcająco, ale zimna z ciebie kobieta.
- Skąd wiesz?
- Mężczyźni mówią sobie różne rzeczy.
- John?
- Nie. Nie John. Jeśli go podejrzewasz, to najlepszy dowód, jak bardzo jesteś samolubna. Był wobec ciebie bardzo lojalny, Priscillo.
- Mam na imię Lucilla - przypomniała mu delikatnie.
- To bardzo wytworne imię. Imię dla kobiety eleganckiej. Nie pasuje do ciebie. Dlaczego nie potrafisz być elegancka?
- Czemu jesteś wobec mnie taki krytyczny?
- Chyba dlatego, że interesuje mnie, co się z tobą stanie.
- Lubisz mnie? - Uśmiechnęła się leciutko.
- Podziwiam twoją odwagę. Nikt tak jak ty nie potrafi radzić sobie z moim ogierem. Gdybyś była klaczą, na pewno by cię pokrył.
- Wy, mężczyźni, tylko o tym myślicie.
- Może i tak. Skoro jesteś taka zimna, to czemu nie zwrócisz się gdzieś po pomoc, żebyś mogła naprawdę cieszyć się seksem?
- Czemu ty mi nie pomożesz?
- Nie pożądam ciebie.
- Podobno mężczyźni twierdzą, że w nocy wszystkie koty są czarne.
- Niektórym mężczyznom rzeczywiście jest wszystko jedno, ale są i tacy, którzy, by to robić, muszą kobietę kochać, i to z wzajemnością.
- Mogłabym cię pokochać, Lemon.
- Straciłem cały majątek przez nie przemyślaną transakcję - skłamał. - Spytaj Johna. Idź i spytaj go. On ci powie prawdę. Jestem spłukany. Ten dom i wszystko, co mam, pójdzie pod młotek.
Jej zdziwienie było aż nadto wyraźne. Zdobyła się jednak na odrobinę współczucia.
- Tak mi przykro.
Komu tak naprawdę współczuje? Jemu czy sobie?
- Nie mam żadnych zobowiązań - uspokoił ją. - Jakoś dam sobie radę. Szkoda mi będzie tego domu. Od prawie trzystu lat należy do mojej rodziny. Może uda mi się ocalić kilka akrów ziemi na skraju posiadłości. Jest tam mały, drewniany domek. Chcesz tam ze mną zamieszkać?
Lucilla była zaskoczona. Kilka razy potrząsnęła głową.
- I beze mnie będziesz miał dość kłopotów. Czy mogę ci jakoś pomóc? Mam naszyjnik, za który można sporo dostać.
- Dam ci w zamian ogiera.
- Dziękuję, ale go nie chcę. Jeździłam na nim tylko dlatego, że uwielbiałam nad nim panować.
- Jak nad mężczyznami?
- Może - uśmiechnęła się. - Z mężczyznami jednak nie poradzę sobie za pomocą cugli. Bardzo przyzwoity z ciebie człowiek, Lemon. Na pewno wszystko odzyskasz. Czy jest jakaś szansa?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Jeśli można będzie ocalić choć część mojego majątku, to tylko John znajdzie na to sposób. Nie znam nikogo równie zdolnego jak on.
W uśmiechu Lucilli pojawiła się szczypta goryczy.
- John - powtórzyła miękko.
Lemon nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, że kłamie tak obcesowo. Po raz pierwszy czuł się przy tej kobiecie bezpieczny.
- Wrócimy do towarzystwa? - spytał.
- Chyba tak. Bardzo mnie zaskoczyło to twoje wyznanie. Jesteś niezwykle dzielny, że mimo wszystko zaprosiłeś gości na weekend.
- Moi rodzice na pewno by tego chcieli.
- Czy... ich majątek też jest zagrożony?
- Mam nadzieję, że nie.
Po chwili Lucilla zostawiła go samego. Lemon usiadł na starym, bogato rzeźbionym krześle i czekał. Wiedział, co nastąpi.
Wkrótce pojawił się przed nim John.
- Słyszałem, że masz kłopoty.
- Lucilla oświadczyła mi się.
- Podważyłeś moje kwalifikacje jako doradcy finansowego.
- Ależ nie, w ostatniej chwili mnie uratujesz.
- Zaproponowała swój naszyjnik. Powiedziałem, że to kropla w morzu potrzeb i że powinna go zatrzymać. - John spojrzał na Lemona ze smutkiem. - Zapomniała, że dostała ten naszyjnik ode mnie.
' - Nie miałem o tym pojęcia - jęknął Lemon. - Tak mi przykro.
- Zawsze wiedziałem, że niezbyt jej na mnie zależy. Ale tak naprawdę dopiero niedawno przejrzałem na oczy.
- To dobrze.
- Następnym razem, kiedy jakaś kobieta zastawi na ciebie pułapkę, wymyśl coś innego. Będę miał mnóstwo roboty, pocieszając twoich przyjaciół i zapewniając wspólników, że wszystko jest w porządku.
- Prosiłem ją, żeby nikomu nie powtarzała naszej rozmowy. Przepraszam cię, John, za te kłopoty. Naprawdę przeraziłem się, kiedy powiedziała, że chce za mnie wyjść. Nie mogłem wymyślić nic innego.
ROZDZIAŁ TRZECI
Późnym popołudniem przybył przyjaciel Potsa, Silas Miner. Jego samolot wylądował na polnej drodze. Silas był zwalistym mężczyzną po czterdziestce. Miał ciemne włosy, krzaczaste brwi i ogromne dłonie.
- Widziałem już lepsze lądowiska - mruknął, wysiadając z samolotu.
Włożył na głowę kapelusz, palce wsunął w szlufki spodni od garnituru i rozejrzał się dokoła.
- Ja też się cieszę, że cię widzę - odparł Pots. - Przyprowadziłem dżipa, żebyś nie zabrudził sobie swych pięknych botków. Wiesz, jak nie znoszę dżipów. Doceń moje poświęcenie.
Służący Silasa wziął bagaże i włożył je do auta.
- Jest tu jakiś koń? - zainteresował się Silas.
- O tym dowiesz się później - wyjaśnił Pots i wskazał na czekającego dżipa.
Silas wsiadł do auta, z tyłu usadowił się jego służący, Pots zasiadł za kierownicą.
Silas rozglądał się dokoła, słuchał wyjaśnień Potsa, podziwiał stan budynków i ziemi. Kiedy minęli płot, jego oczom ukazał się dom. Piękny, ze znakomitego drewna. Skąd wzięli tyle drewna w takim gatunku? Mieli pieniądze.
Silas i Pots wysiedli z dżipa i weszli do domu. Służący Silasa miał zająć się bagażem, znaleźć pokój swego chlebodawcy i zaznajomić się z personelem.
Wewnątrz Silas nadal się rozglądał. Podziwiał meble, obrazy, niewymuszoną elegancję wystroju.
Kiedy w holu natknęli się na grupę gości, Silas zdjął kapelusz i skinął głową na powitanie.
- No i o co tu chodzi? - zwrócił się do Potsa. - Która to ta zalotnica?
- Jest oziębła - wyjaśnił Pots. - Będzie zadowolona, że masz już dzieci. Czasami łaskawie zgadza się na seks, ale tak naprawdę go nienawidzi. Ma jednak wiele zalet, poradzi sobie z tobą i twoim gospodarstwem.
- Rozumiem - uśmiechnął się Silas.
- Nie tylko będzie tolerować Margaritę, ale i zgodzi się, by miała pokój w twoim domu i miejsce przy stole.
- Żartujesz. - Uśmiech Silasa stał się jeszcze szerszy. Oczy mu błyszczały.
- Ani trochę. - Pots pokręcił głową. - Jest taka możliwość. Muszę ci powiedzieć, że Lucilla na pewno namówi Margaritę, by poszła do szkoły, i może czasem weźmie ją na zakupy.
- No, no.
- Decyzja należy do ciebie. Ja tylko przedstawiam ci sytuację. - Pots wsunął palce pod pasek spodni i przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Wiesz chyba, jak się nazywają ludzie, którzy robią takie rzeczy.
- Ja jestem subtelniejszy i w dodatku nie pobieram żadnych opłat.
Silas uznał, że pora zmienić temat.
- Zdaje się, że zaplanowaliście turniej brydżowy. Ja też gram?
- To brydż sportowy. Żadnych zakładów.
- O, kurczę. Widzę, że nie zanosi się na zabawę.
- Hazard szkodzi zdrowiu.
Silas zdusił w ustach przekleństwo, za które jeszcze w wieku lat piętnastu naraziłby się na umycie twarzy szarym mydłem. Zmrużył oczy i spojrzał na zalotnicę.
- Muszę się jej bliżej przyjrzeć - uznał.
- Koniecznie. Poznaj naszego gospodarza - powiedział Pots, kiedy zbliżył się do nich Lemon. - Lemon Covington.
- Zdaje się, że znasz moich rodziców - rzekł, wyciągając rękę, Lemon.
- Próbowałem zaprzyjaźnić się z twoją matką, ale pan Covington jest bardzo samolubny.
- Jest rzeczywiście trochę zaborczy - zgodził się Lemon. - A co mama na to?
- Widzisz tę bliznę?
- To dzieło mego ojca? - uśmiechnął się Lemon.
- Jak najbardziej. Mam nadzieję, że twój ojciec przejrzy na oczy i pozbędzie się zazdrości.
- Nie ma mowy. - Lemon poklepał Silasa po ramieniu.
- Zarejestrowałeś się?
- Pots już to załatwił. Kto jest moim pierwszym partnerem?
- Sprawdź na tablicy.
- O, cześć! - zawołał Silas, kiedy zbliżyła się do nich Renata.
- Nie - ostrzegł go ledwie słyszalnym szeptem Lemon.
- Masz jakiś problem? - zwrócił się do Renaty.
- Zauważyłam pewne zmiany w przydziale partnerów.
- Naprawdę? - zainteresował się Lemon.
- Gram z tobą.
- Zabawne, prawda?
- Wydawało mi się, że gospodarz nie gra - zauważyła sucho Renata.
- Zjawiło się kilku dodatkowych gości i potrzebny był jeszcze jeden gracz.
- Mhm - skomentowała, przyglądając mu się uważnie. Lemon wziął ją za łokieć i, nie przedstawiając nawet Silasowi, odprowadził na bok.
- Jakie sygnały będziesz mi dawać? - spytał.
- Nigdy nie daję partnerowi żadnych sygnałów. Gram uczciwie.
- Ale...
- Próbowałam trzymać się od ciebie ż daleka.
- O! - ucieszył się Lemon. W jego oczach malowało się niedowierzanie.
Miała ochotę go kopnąć.
- Przykro mi z powodu twoich kłopotów finansowych - powiedziała zamiast tego. - Niektórzy z gości gotowi są nawet zapłacić za pobyt. Widzę jednak, że ta katastrofa wcale cię nie załamała. To może być dobra okazja, by kontynuować naukę. By...
- Jestem dyslektykiem. Szkoła była dla mnie męczarnią.
- Chodziło o kolory? - spytała autentycznie zainteresowana.
- Skąd wiesz?
- Niektóre oczy wymagają szkieł w specjalnym kolorze, żeby mogły czytać. Jaki był twój kolor?
- Czerwony.
- Czemu ich nie nosisz, skoro masz zamiar grać w brydża?
- Karty jakoś rozpoznaję. Okulary noszę tylko do gry w kości. - Używał ich tylko wtedy, gdy uprawiał hazard.
- Żeby ukryć oczy.
Uspokajającym gestem położyła mu swoją małą dłoń na ramieniu.
- Jeśli ktoś może cię uratować, to na pewno John - powiedziała z przekonaniem.
- On też gra?
- Jest twoim doradcą finansowym, a mój adwokat twierdzi, że jest znakomity. Jestem pewna, że go nie posłuchałeś i dlatego wpakowałeś się w te tarapaty.
- Lucilla ci to powiedziała?
- Nie, Mary June. Tak mi przykro. Zwłaszcza że dowiedziałeś się o tym w czasie turniejowego weekendu. Czy jesteś w nastroju, żeby... grać w brydża?
- Wszystko będzie dobrze - odparł z uśmiechem Lemon. - John Brown to geniusz.
- Chyba rzeczywiście, skoro radzi sobie z takim postrzeleńcem jak ty. Przepraszam, nie powinnam tak mówić. Masz i bez tego dość kłopotów.
- Lubię mieć z tobą kłopoty.
- Kłopoty? Nie ma we mnie nic takiego, co mogłoby sprawić ci kłopot.
- Jeśli skrzyżujesz nogi, to mam wyjść w kiery?
- Wielkie nieba. Jak możesz pytać! Nie będzie żadnych sygnałów. Żadnych. Czy to jasne?
Lemon kilka razy pokiwał głową, jakby szukał w swym mózgu śladu jakichkolwiek wątpliwości.
- Nie ma nic bardziej irytującego niż mężczyzna, który udaje, że jest szczery - powiedziała.
- Ależ ja jestem szczery!
- Akurat. - Renata z trudem ukrywała oburzenie. Lemon był zachwycony.
Pojawienie się trojga nowych gości i włączenie się Lemona do gry wymagało dostawienia dodatkowego stolika, ale opóźnienie było niewielkie. Rozpoczął się turniej i Lemon zmuszony był grać jak najlepiej, bo chciał, by Renata wygrała. Chwilami zdawała sobie z tego sprawę i spoglądała na niego z zadowoleniem, a jemu serce topniało. Czy kiedykolwiek w życiu zależało mu na czyjejś aprobacie? Całe życie starał się tylko osiągnąć to, na czym jemu samemu zależało. Przez długi czas taką sprawą było czytanie. Po prostu czytanie.
Matka bardzo wcześnie przestała się nim zajmować. Dobrych manier nauczył go ojciec, który był nie tylko silny, ale i potrafił rozumować logicznie.
Logika jest - logiczna. Takie prawdy także. Lemon potrafił zrozumieć, co daje posłuszeństwo i umiejętność logicznego myślenia.
Ale kiedy już sam przejął kontrolę nad swoim życiem, skoncentrował się tylko na własnych przyjemnościach.
Zatrudnienie Johna Browna było kolejną bardzo logiczną decyzją. To, że oprócz tego lubił Johna, nie miało nic wspólnego z zaangażowaniem go. Gdyby John był skończonym draniem, Lemon i tak by go zatrudnił, a to dowodziło, jak bardzo John jest kompetentny.
Lemon od tak dawna wiódł życie w sposób, jaki odpowiadał tylko jemu, że sam był zdziwiony, że stara się sprawić przyjemność jakiejś drugiej osobie. Renacie. Kobiecie. Dlaczego akurat jej?
Dlaczego jej, zamiast tak bardzo zalotnej Lucilli? Ile czasu musiałby spędzać z Lucillą? Nawet przyjmując gości, siedzieliby po przeciwnych stronach stołu. Nigdy nie musiałby wymieniać z nią żadnych mniej lub bardziej znaczących komentarzy. Mieliby oddzielne sypialnie, inne pory posiłków, rzadkie kontakty. Lucilla posiadałaby własne konto bankowe i własne auta. W ogóle byliby dla siebie obcy.
I Lemon w końcu zrozumiał dokładnie, czemu silni mężczyźni żenią się z nieodpowiednimi partnerkami, zamiast z kimś, kogo kochają i kto odrywałby ich uwagę od interesów. Zrozumiał też, dlaczego Pots zaprosił Silasa, by poznał Lucillę. Dla Silasa byłaby idealną żoną. Znakomita gospodyni. Zna wszystkich, wie, co wypada, a co nie.
Lemon był akurat dziadkiem i położył karty na stół, by Renata mogła je dobierać. Nie odszedł jednak od stołu, by się przejść, ani nie usiadł obok niej, by patrzeć, jak gra. Nie. Usiadł wygodnie na swoim krześle, splótł ręce na piersiach i po prostu obserwował jej twarz.
Była całkowicie pochłonięta grą. Przygryzała wargę, odrzucała włosy, poprawiała się na krześle i doprowadzała Lemona do szaleństwa.
Zrozumiał, jak bardzo to zauroczenie może być dla niego niebezpieczne. Wręcz fatalne dla jego interesów, bo ona zawsze będzie najważniejsza. Zapragnie być tylko z nią, rozmawiać, żartować i kochać się. Tak. Ona będzie na pierwszym miejscu, a interesy podupadną.
Chociaż może nie. John mu pomoże.
Ale John kocha Margot. To go będzie rozpraszać. Możliwe. Lemon nadal przyglądał się grającej Renacie. Czy zechce, by rozpraszała ją miłość do mężczyzny? Cała była skoncentrowana na grze. Na brydżu. Brydż, jak wszystko inne, ma swoich gorących zwolenników.
Prawdziwi brydżyści nie sięgają po przekąski ani nie dyskutują, lecz po prostu grają. I pamiętają karty z każdego rozdania każdej gry. Brydż bywa nałogiem.
Polo także. Stolarka. Biznes. Jeśli Renata pozwoli Lemonowi się do siebie zbliżyć, to czy stanie się jego... nałogiem? Dobrze byłoby się o tym przekonać.
A gdyby nigdy nie wstawał z łóżka? Gdyby nigdy nie wypuścił jej ze swoich objęć? Posiłki dostarczano by im do pokoju. Telefon stałby przy łóżku. Miałby Renatę przez cały czas na wyciągnięcie ręki.
Co w niej takiego jest, że cały dzień myśli tylko o niej? Nigdy jeszcze tak nie reagował na żadną kobietę. Musi się strzec.
Słyszał opowieści o mężczyznach, którzy stali się niewolnikami kobiet. Na przykład John i Lucilla. Biedny John. Pozwoliła mu łaskawie być ze sobą, ale na jej warunkach.
Kiedy Lemon w końcu powiedział jej, żeby zostawiła Johna w spokoju, że Margot go kocha i będzie dla niego dobrą żoną, nie była wcale zadowolona.
Musiał zaoferować jej parę groszy jako rekompensatę. Musiał też słuchać, gdy mówiła, że John to dobry człowiek. Wśród wymienianych przez nią zalet Johna nie znalazło się miejsce dla słowa: „miłość”. Powiedziała, że John nie jest szczególnie absorbujący. Umie grać w brydża, znakomicie tańczy, dobrze jeździ konno i jest inteligentny. Idealny towarzysz dla mądrej kobiety.
Lemon zastanawiał się, czy Renata umie prowadzić inteligentną rozmowę i czy byłaby dobrą towarzyszką życia dla mądrego mężczyzny. Nie musiałaby jeździć na ogierze.
Gra się skończyła. Renata triumfowała. Wielki szlem!
- Widziałeś? - dzieliła się radością z Lemonem. - Myślałam, że nie wyjdzie!
Lemon w milczeniu przyglądał się oznakom jej radości. Gra w ogóle go nie obchodziła. Tyle tylko, że dzięki niej mógł patrzeć na Renatę.
- Jak możesz być taki opanowany? - dziwiła się roześmiana Renata. - Wygraliśmy!
- Ty wygrałaś - przyznał uczciwie Lemon. - Byłaś znakomita.
Uznałby ją za znakomitą, nawet gdyby nie odróżniała kar od kierów.
- Zaufałeś mi. Siedziałeś taki spokojny i pewny, że wszystko się uda, że po prostu musiało się udać. Byłeś cudowny!
Lemon mrugał powiekami. Uprzejmie kiwał głową. Gratulował jej. Robił i mówił to, co w takiej sytuacji powinien. Zrozumiał, że uznała, iż jego wyraz twarzy, skrywający myśli dozwolone tylko od lat osiemnastu, świadczy o zaufaniu do jej karcianych umiejętności. Ciekawe, jakby zareagowała, gdyby wiedziała, o czym myślał.
- Nie dawałeś mi żadnych rad, nie podchodziłeś i nie zaglądałeś mi przez ramię - powiedziała, kiedy wstali, by zmienić partnerów. - Dziękuję ci za zaufanie.
- Nie byłem ci potrzebny.
- Nie pogardziłabym twoją radą. To bardzo miłe z twojej strony, że mi zaufałeś.
Myślała, że jej ufał, a jemu było dokładnie wszystko jedno. Chciał być szczery i przyznać, jak mało obchodziła go ta gra. Nie mógł. Zepsułoby to jej radość.
- Sukces jest wyłącznie twój - zapewnił ją jeszcze raz. Z kolejnymi dwoma partnerami Lemon też wygrywał, ale była to zasługa znakomitych kart.
- Widzisz? - powiedziała Renata. - Potrzebne mi było twoje szczęście.
- Nie potrzebujesz niczyjego szczęścia - zapewnił ją z przekonaniem. - Ze wszystkim znakomicie dajesz sobie radę.
- Ze... wszystkim? - Rozbawiona Renata z niedowierzaniem pokręciła głową.
Lucilla oczywiście zauważyła zainteresowanie Lemona Renatą Gunther. Próbowała zwrócić na siebie jej uwagę, ale Renata była wobec niej zaledwie uprzejma, a nawet chłodna.
Lemon starał się zaobserwować, do jakich ludzi Renata odnosi się z sympatią. Okazało się, że ci, którzy zwrócili jej uwagę, byli raczej^ konserwatywni. Czy to możliwe, że Lemon Covington dał się oczarować kobiecie konserwatywnej i trzymającej się zasad?
Nie, przecież nie dał się oczarować.
Kiedy jego partnerką w grze była Beatrice Martin, był dla niej bardzo miły. To przecież urocza istota. Ma wszystko, czego potrzeba kobiecie, jeśli chodzi o ciało lub umysł, i z obu tych rzeczy umie korzystać. Flirtowała i uśmiechała się.
Była dla niego bardzo miła. Może nie aż tak, jak wcześniej, kiedy uważała go za bogacza. Znaczyło to, że rozgłoszona przez Lucillę plotka o jego bankructwie przyćmiła nieco jej entuzjazm. Nadal jednak przyglądała mu się zaintrygowana.
Jako biedak, Lemon nie mógł być brany pod uwagę jako kandydat na męża. Beatrice jednak, kobieta dojrzała i doświadczona, na pewno chętnie by go pocieszyła.
Była wobec niego niezwykle serdeczna, bo najwidoczniej uznała, że człowiek, który nagle stracił wszystko, musi bardzo cierpieć. Rozpadł się jego domek z kart. A ona może sobie pozwolić na serdeczność. To przecież takie ludzkie.
Lemonowi wcale to nie przeszkadzało.
Pots jednak dał mu do zrozumienia, żęto on interesuje się Beatrice i że Lemon powinien trzymać się od niej z daleka. By to podkreślić, kiedy był dziadkiem, podszedł do ich stolika i doradzał Beatrice, jak grać przeciw Lemonowi. Jego rady okazały się skuteczne.
Pots włożył do ust cygaro.
- Nie! - wykrzyknęli prawie równocześnie Beatrice i Lemon.
- Tu są damy - dodał ostrzegawczo Lemon.
- Nie znoszę cygar - powiedziała Beatrice i dopiero to podziałało.
Pots przez chwilę przyglądał się cygaru, potem pochylił się i wsunął je pomiędzy piękne, okrągłe piersi Beatrice.
- To znakomite przeciwko molom - powiedział.
Beatrice nie wyjęła cygara. Zachowanie Potsa było rozmyślne i zrobiło na Lemonie duże wrażenie. A więc w tę stronę wieje wiatr? Pots startuje do Beatrice?
Czemu nie? Silas zastanawia się nad Lucillą, John ma Margot, a Lemon Covington w ogóle jest dziwny.
Ale ten dziwak ma szczęście w kartach. Chcąc nie chcąc, wygrał w swoim własnym domu grę, którą tylko dlatego tolerował, że inni się nią pasjonowali.
Dla mężczyzn zazwyczaj największy urok mają gry sportowe, polowanie i poker. Kiedy w towarzystwie są kobiety, liczy się jeszcze brydż.
Żeby zabawić kobiety, gra się w brydża lub organizuje tańce. U Lemona też będą - następnego wieczora. Służba usunie krzesła i stoły, a orkiestra będzie grać do północy.
Kobiety wystroją się i będą wyglądać pięknie, błyszczeć klejnotami i flirtować.
Według Lemona to bezsensowna strata czasu. Życie, zarabianie na życie, zabawa.
Czemu siedzi przy stole z ludźmi, którzy nie mają nic innego do roboty, tylko spotykać się, by jakoś spędzić czas?
Tak. No cóż. Czego tak naprawdę chce Lemon Covington? Czemu w wieku trzydziestu pięciu lat jest taki niespokojny i niezadowolony? Czemu jest taki krytyczny i zgorzkniały?
Lemon nie miał zielonego pojęcia. Jego goście to przecież w większości porządni obywatele, pracujący ciężko nad tworzeniem nowych organizacji i firm, by zatrudnić więcej ludzi za większe pieniądze.
Siedział przy stoliku i grał w brydża. Jakież to nudne.
Odchylił się do tyłu i założył ręce na piersiach. Gracze podziwiali go i gratulowali wygranej. Wygranej, z której wcale nie był dumny. To tylko wygrana. Coś łatwego. Rzecz błaha dla kogoś, kto umie ją zdobyć.
Nie było to nic wyjątkowego. Wielu ludzi lekceważy swe naturalne talenty.
Lemon wygrał pierwszą rundę. Grzecznie dziękował za gratulacje.
Renata miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Lemon uznał, że była pewnie zbyt surowo wychowana, by zgodzić się na romans. Jest też prawdopodobnie samolubna.
Goście wyszli przed dom, przechadzali się, sączyli wino i odpoczywali po pierwszej randzie turnieju. Niektórzy rozebrali się i pływali w basenie.
Lemon też wyszedł na dwór, ale nie przyłączył się do żadnej grapy. Rozglądał się za Renatą. Stała przy płocie i mówiła coś do ogiera. Wciąż miała na sobie tę beżowo-brązową popołudniową suknię. Wyglądała jak leśna nimfa.
Lemon ruszył w jej kierunku. Nie biegł. Szedł wolnym krokiem.
- Uważaj, może cię ugryźć - rzekł.
- Bzdura - odrzekła, uśmiechając się do konia. Lemon zauważył, że ma zaróżowione policzki. Z powodu konia? A może dlatego, że on, Lemon, jest obok niej?
Na samą myśl poczuł, jak twardnieje jego męskość. Niedobrze z nim, skoro reaguje tak na rumieniec na twarzy kobiety. Wsunął ręce w kieszenie i uśmiechnął się do swoich myśli.
- Jest słodki.
Kobiety często używają tego określenia. Ogier parsknął i potrząsnął głową. Błysnęły białka jego oczu.
- To nie zabawka - rzekł Lemon, ujmując zwierzę pod brodę. - Jest naprawdę niebezpieczny. Potrafi ugryźć, zaatakować, stratować i zrobić jeszcze wiele innych złych rzeczy. Tylko Lucilla umie na nim jeździć i zmusić go do posłuszeństwa.
- O.
- Zapłaciłem za tego konia kupę forsy i trzymam go tylko dlatego, by przypominał mi, że wygląd to nie wszystko.
- O - powiedziała znowu Renata.
- Zabiłbym go, gdyby zrobił ci krzywdę - rzekł z powagą Lemon.
Policzki Renaty znowu się zaróżowiły. Uśmiechnęła się i oczy jej rozbłysły.
Miała szczęście, że Lemon był na tyle cywilizowany, że nie puścił konia, nie rzucił jej na ziemię i nie posiadł. Na jego twarzy malowała się powaga. Puścił konia, odsunął dziewczynę poza zasięg jego zębów i z powrotem włożył ręce do kieszeni.
- Naprawdę jest uroczy - powtórzyła Renata i poprawiła potargane wiatrem włosy.
- W obecności pięknej kobiety wszystkie istoty płci męskiej są takie.
- Ty też?
- Tak - odparł absolutnie poważnie.
Renata nie odpowiedziała ani nie próbowała flirtować. Z zaróżowionymi policzkami po prostu mu się przyglądała.
Lemon jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś tak podniecającego. Aż nie mógł w to uwierzyć. Nieraz kobiety robiły różne dziwne rzeczy, by zwrócić jego uwagę. Jak mógł rumieniec na twarzy spokojnej, milczącej dziewczyny doprowadzić go do takiego stanu? A jednak.
- Chciałabyś zobaczyć stajnię? - spytał.
Dlaczego to zaproponował? Stajnia jak stajnia. Kiedy pracownicy zobaczą, że pokazuje kobiecie stajnię, pomyślą, że stracił głowę.
- Jasne - odparła.
- Byłaś kiedyś w stajni w deszczowy dzień? Renata spojrzała na bezchmurne niebo.
- Eee - odparła.
Typowa odpowiedź bardzo młodych dziewcząt. Lemon do tej pory miewał do czynienia tylko z dojrzałymi kobietami. On też nie jest najmłodszy. Młode dziewczyny to zupełnie nie znany Lemonowi gatunek człowieka.
- Którędy? - spytała Renata, rozglądając się dokoła. Którędy... co? Aha. Stajnia.
- Tędy.
W tej właśnie chwili postanowił, że ją pocałuje. Wkrótce ją pocałuje. Na pewno.
Oddychał coraz głośniej. Rozchylił usta, by wyrównać oddech. Nie chciał jej przestraszyć. Ciało, co prawda, odmawiało mu posłuszeństwa, ale postanowił się opanować.
Renata była bardzo ożywiona, poruszała się szybko i żywo gestykulowała. Lemon uznał, że znaczy to, iż nie jest jej obojętny.
Zaprowadził ją do stajni, gdzie, oczywiście, nie byli sami. Zajęci naprawą dachu pracownicy nie zdawali sobie sprawy, że mogą im przeszkadzać.
- W czym problem? - spytał Lemon. Przyzwyczajeni wyłącznie do męskiego towarzystwa, robotnicy nie byli pewni, czy ich język nadaje się dla uszu damy, ograniczyli się więc do gestów.
Lemon odprowadził Renatę w bezpieczny kąt i wraz z dwoma pracownikami wszedł po drabinie na górę. Naprawa zajęła im trochę czasu, ale Lemon ani na moment nie zapomniał o obecności dziewczyny.
Kiedy kolejne deski zaczęły wjeżdżać na górę, Lemon zszedł do Renaty. Wiedział dokładnie, gdzie stoi.
- Skąd wiedziałeś, jak to naprawić? - spytała.
- Miałem wymagającego ojca.
- A co to ma do rzeczy?
Wreszcie na nią spojrzał. Wyglądała uroczo. Wiedział, że wkrótce ją pocałuj e.
- Uczył mnie wszystkiego, co sam umiał. Zapoznawał z każdym narzędziem.
- Musieliście być bardzo zaprzyjaźnieni.
- Nie od razu. Zazwyczaj wszystko psułem. Renata roześmiała się.
Co za skarb, pomyślał Lemon. Co za skarb! Myśl ta przeraziła go.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy Lemon uświadomił sobie, że Renata jest prawdziwym skarbem, stał się ostrożniejszy. Rozpatrzył na nowo pomysł pocałowania jej. Nie zrezygnował jednak z niego całkowicie, tylko odłożył na później.
Przez całe życie ojciec uczył go, by zwracał uwagę na pary małżeńskie. Miał obserwować tych ludzi i słuchać ich. Zdaniem ojca, ożenić się wcale nie jest trudno. Tylko wówczas, kiedy znajdzie się odpowiednią kobietę, można żyć pełnią życia.
Kobieta, której zależy tylko na tym, by mężczyzna był bogaty, nie jest tą, której można pragnąć.
Zdarzają się mężczyźni, którzy celowo wybierają kobiety tylko po to, by rodziły im dzieci. Osiągnięcie tego celu nie zabiera im wiele czasu.
Taki mąż będzie potem ulegał swojej żonie, byle tylko mógł robić to, na co ma ochotę. Taka żona nie będzie odciągała go od pracy, męskich spotkań, polityki czy innych kobiet. Mężczyzna, obojętny wobec kobiety, będzie ją wykorzystywał jako zasłonę lub wymówkę.
Niestety, niektóre kobiety kochają takich mężczyzn i dopiero po pewnym czasie zdają sobie sprawę, że w ich związku nigdy nie było miłości. Obojętny mąż widzi w takiej kobiecie tylko wspaniałą matkę, działaczkę charytatywną czy idealną gospodynię.
Najbardziej godna pożałowania jest żona, która takiego męża usprawiedliwia - przed samą sobą czy wobec innych. Jest zajęty, ma mnóstwo obowiązków, za dużo bierze na swoje barki - tłumaczy.
Ufna kobieta dopiero po długim czasie zdaje sobie sprawę, że jest wykorzystywana. Zbyt długo czeka z nadzieją, że mąż się zmieni. Potem pozostaje tylko smutek i cierpienie w milczeniu. Taka kobieta zazwyczaj wyszła za mąż wcześnie i nie zdobyła odpowiedniego wykształcenia. W dzisiejszym, tak szybko zmieniającym się świecie nie potrafiłaby się sama utrzymać. Trwa więc w małżeństwie, nie zdając sobie sprawy, że ma jednak pewną alternatywę.
Lemon znał takie kobiety.
Przypomniał sobie małżeństwo swoich rodziców i uznał, że byli nie tylko kochankami, ale i dobrymi przyjaciółmi. Mieli wspólne cele.
- Skąd wiedziałaś, że kochasz tatę? - zapytał kiedyś matkę.
- Zadawałam sobie to samo pytanie, kiedy poznawałam jakiegoś nowego chłopaka - odparła. - Babcia mówiła mi, że po prostu... będę wiedziała, że nie będę musiała pytać. Takie pytanie zadaje się tylko wtedy - mówiła - kiedy ktoś ci się podoba, ale go nie kochasz. Kiedy poznałam twego ojca, nie musiałam pytać.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Potem pozostaje już tylko jeden problem - odparła matka. - Musisz spróbować zrozumieć, dlaczego ona cię kocha i czy w ogóle darzy cię uczuciem. Możesz być pewien tylko swego własnego serca. Nie pozwól, by cię zaślepiło na tyle, byś nie dostrzegł, że twoja wybranka jest chciwa, nudna lub oziębła.
To właśnie powiedziała mu wiele lat temu matka. Nagle przypomniał sobie czasy, kiedy John Brown kochał Lucillę.
Przynajmniej Lucilla nie wyszła za Johna za mąż.
A Renata? Dopiero ją poznał. Ile słów ze sobą zamienili? I On zachowywał się jak czternastoletni smarkacz, a ona I reagowała jak dojrzała kobieta. Pewnie stracił u niej wszelkie szanse.
Ucieszyła się jednak, że mogła być jego partnerką « w brydżu i że jej zaufał i pozwolił grać samej. Tyle tylko, że jemu chodziło o to, by mógł po prostu swobodnie na nią patrzeć i oddawać się swym dozwolonym od osiemnastu lat marzeniom.
Lemon nie potrafił zdobyć takiego skarbu jak Renata. Nie miał dość czasu, by miłować ją tak, jak na to zasługuje. No, tak... ma to swoje magisterium. Jest niezależna. Pełna życia. Mógłby mieć z nią romans.
Taak.
Czy naprawdę Renata tak go pociąga? Jeśli dobrze pamięta, to rano, schodząc po schodach, zwrócił uwagę na... Beatrice.
Fakt, że dwie kobiety oczarowały go tak szybko, jedna po drugiej, powinien go trochę otrzeźwić.
Gdyby były kartami w grze, mógłby wybrać tę wyższą. W życiu o wszystkim decyduje przypadek. Trzeba tylko uświadomić sobie, co jest naprawdę ważne, i pozbyć się tego, co nieistotne. Na tym wszystko polega.
Zaczyna się już pewnie trochę niepokoić, bo ma trzydzieści pięć lat i wciąż jest kawalerem. Pots i on są ostatnimi z rodu. Może rodzina Covingtonów powinna przestać istnieć. Pewnych genów nie warto przekazywać.
Czy Renata go zechce? Na pewno nie zechce. Stoi w tej stajni, głaszcząc łeb jego psa, i przygląda się, jak dwaj mężczyźni popisują się siłą swych mięśni i brakiem lęku wysokości.
Tak, niewiele trzeba, by ją zabawić.
Gdyby związał się z tym skarbem, spędziłby resztę życia, wynajdując rzeczy, o których powinna pomyśleć, obejrzeć czy spróbować. To bardzo wyczerpująca praca. Byłoby bardzo ciekawe obserwować jej reakcje i... poznawać.
- Lubisz surowe ostrygi? - spytał.
- E-e-e - mruknęła, rozchylając wargi.
Nie lubi surowych ostryg. Jak by się czuł, gdyby wśród szarozielonych, wzburzonych morskich fal szukał dla niej ostryg, potem wrócił z nimi do domu, a ona nawet by na nie nie spojrzała, tylko mruknęła „e-e-e”. Pewnie by mu się odechciało sprawiać jej przyjemność.
- Wsuń mi swoje ramię pod głowę. Boli mnie szyja - powiedziała.
No cóż, może mężczyzna nie musi wybierać się na wzburzone morze. Może wystarczy objąć wybrankę. Lemon właśnie to zrobił. Głowa Renaty idealnie mieściła się w zagłębieniu jego ramienia. Jej włosy cudownie pachniały. Na prawym policzku miała plamkę. Lemon oczywiście dotknął znamienia.
Renata przesunęła nieco głowę i nie odrywała wzroku od unoszącej się ku górze belce.
- Masz tu maleńką plamkę - szepnął cicho Lemon, - Bzdura.
A co to za odpowiedź? Ani krzty romantyzmu.
- Podobają mi się te loczki - mówił dalej, wodząc palcem wzdłuż linii jej włosów przy uchu.
- Boję się, że ta belka zaraz spadnie. Uważaj, żeby pies się do niej nie zbliżał.
Gdyby byli razem w domu, a on rozpaliłby ogień na kominku i zgasił światła, to ona pewnie, wchodząc do pokoju, zawołałaby, że jest ciemno, i zapaliła światło. Taki to już typ kobiety. Powiedziałaby, że jest zbyt zimno, by siedzieć z nim na podłodze przed kominkiem.
- Dobrze mi z tobą - powiedziała. Poruszyła lekko głową, pocierając policzkiem o jego ramię.
Jego serce napełniło się radością, mięśnie stężały, a na twarzy pojawił się uśmiech.
- Patrz, udało się - powiedziała i przesunęła głowę, by na niego spojrzeć. - Strasznie się bałam. Byłam pewna, że się nie uda. Gdyby ta belka spadła, rozpadłaby się na kawałki.
Mając ją tak blisko siebie, patrzącą mu w oczy, Lemon nie był w stanie wymówić ani słowa. Miał ochotę ją pocałować. Zacisnął wargi i uśmiechnął się.
Jego męskość tężała. Lemon drżał i oddychał urywanie. Ostatni raz tak się czuł, kiedy miał dziesięć lat i Sally Lou Phillips zdjęła majtki.
Ukrywał się przed Potsem na wydmach na Padre Island. Sally Lou rozbierała się, by po raz pierwszy popływać nago, a on stał w ukryciu jak zahipnotyzowany i obserwował ją. Sally Lou była od niego cztery lata starsza i taka... inna.
Spojrzał w dół, na pokrytą cienkim, brązowym materiałem krągłą pierś Renaty. Położył dłoń na jej talii i nie zrobił niczego więcej.
Spojrzał na robotników, którzy znowu zmagali się z dźwigiem.
- Chyba im pomogę - szepnął do Renaty.
- Nie - zaprotestowała, kiedy próbował wypuścić ją z objęć. - Muszą sami dać sobie radę.
- A może to nasza obecność sprawia, że się tak guzdrzą? Pewnie cieszą się, że tu jesteś, bo mają się przed kim popisywać.
Ta myśl najwyraźniej nie wpadła jej do głowy.
- Oczywiście, że nie. Może po prostu powinieneś im częściej pozwalać na wyprawy do miasta?
Lemon oblizał wargi, by ukryć uśmiech.
- A czemu mieliby jeździć do miasta? - spytał i czekał na jej odpowiedź.
- Może czują się tu samotni?
- Samotni?
- Brak im ludzi. Nowych znajomych. Przecież teraz, kiedy pozostali wyjechali na urlop, zostali tu tylko we czterech.
- Jest jeszcze służba domowa.
- Ci zatrudnieni w domu nigdy nie przyjaźnią się z tymi, którzy zajmują się stajnią czy bydłem. I vice versa! Nawet nie masz pojęcia, jacy z nich snobi.
- Mnie się wydają bardzo uprzejmi.
- Bo im płacisz.
- Są wobec siebie bardzo solidarni. Kiedyś w którejś z odległych stajni wybuchł pożar. Natychmiast przybiegli robotnicy z całej okolicy i pracowali ramię w ramię. Stajnia naprawdę była w niebezpieczeństwie, a oni ją ocalili! To było wielkie osiągnięcie! A potem ci brudni, spoceni ludzie cieszyli się, śmiali, padali sobie w objęcia i klepali po ramionach. To był naprawdę wspaniały widok.
Dwóm robotnikom udało się wciągnąć na górę kolejną belkę. Wybrali jeszcze grubszą niż poprzednia i to zupełnie bez powodu. Chcieli się popisać. Lemon od razu to zauważył, ale nie interweniował. Chciał, by jak najdłużej Renata była z nim w tej stajni, z głową opartą na jego ramieniu.
- Chciałabyś zobaczyć nasze oczko wodne? - spytał. - To tam głównie pływamy. Jest dużo ciekawsze niż basen.
- Czemu... ciekawsze? - zadała logiczne pytanie.
- Nie trzeba go czyścić ani dolewać żadnych chemikaliów, liście nie zatykają filtra... i można kąpać się nago.
- Ja nigdy...
- Nigdy: co? - uśmiechnął się domyślnie.
- Zawsze - poprawiła się - kąpię się w kostiumie.
- Musisz spróbować popływać nago - rzekł z przekonaniem. - Poczujesz się taka wolna, że na całe życie zapamiętasz, gdzie byłaś i kiedy zrobiłaś to po raz pierwszy. Pójdziemy tam wieczorem, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu. Noc zapowiada się bezksiężycowa. Będziesz mogła się chlapać do woli. A ja stanę na straży - dodał wspaniałomyślnie.
Renata uśmiechnęła się i przygryzła dolną wargę.
- Dziś wieczorem?
- Tak - odparł głosem jakby zduszonym.
Gdzieś w oddali rozległ się gong wzywający na kolację.
- Nie zdążyłam się przebrać! - krzyknęła.
- Biegnijmy.
Lemon pociągnął Renatę za sobą. Pies bez trudu dotrzymywał im kroku.
Weszli tylnymi drzwiami, a potem pobiegli schodami prosto na górę.
- Muszę wziąć prysznic - powiedziała Renata. Lemon przystanął z udawanym zdziwieniem.
- Dlaczego?
- Cała pachnę stajnią.
Lemon położył rękę na jej plecach i powąchał włosy dziewczyny.
- Pachniesz cudownie - zapewnił ją. Renata nie była przekonana.
- Żyjesz w otoczeniu bydła, koni i psów. Twój nos nie jest wiarygodny.
Weszła do swego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Cóż za samolubna istota. Nawet nie miał okazji, by zaproponować, że umyje jej plecy... lub coś innego.
Wszedł do siebie, rozebrał się, wziął szybki prysznic, by wrócić na korytarz w porę, by... czekać.
W końcu zastukał delikatnie do jej drzwi. Cisza. Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte.
- Renato? - zawołał przez lekko uchylone drzwi. Cisza. Lemon zmarszczył brwi. Może upadła pod prysznicem, uderzyła się w głowę i leży nieprzytomna.
Otworzył szerzej drzwi i zawołał głośniej:
- Renato? Cisza.
Nie żyje. A on spędzi resztę życia, żałując, że jej nie ma, bez najmniejszej nadziei, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy. Aż sam się zdziwił, że coś takiego tkwi w jego podświadomości. To straszne.
Rozejrzał się szybko po pokoju i wszedł do łazienki. Pusto. Pokój był pusty. Łazienka również. Wszystko we wzorowym porządku. Renata zniknęła!
Zszedł na dół i zastał ją stojącą przy stole. Szukała kartki ze swoim nazwiskiem.
- Siedzisz obok mnie - rzekł, podchodząc bliżej.
- Skąd wiesz?
Wyglądała, jakby nigdy w życiu nie była w stajni. Góra jej sukni opinała ramiona. Każdy mężczyzna mógł zobaczyć pełne piersi Renaty pod delikatną materią. Dekolt też był zbyt wycięty. W miejscu, gdzie piersi się stykały, widział głęboki rowek.
- Powinnaś włożyć żakiet - powiedział Lemon. - O tej porze roku jest zimno.
- Jest lipiec. Dzień był upalny. Twój dom ma znakomitą klimatyzację. Nie będzie mi zimno.
Skinął głową i wskazał jej miejsce na prawo od siebie.
- Czy wymyśliłaś już tematy do rozmowy, żebym się zbytnio nie nudził? - spytał, podsuwając jej krzesło.
- Zauważyłam, że po drugiej stronie będziesz miał Beatrice. Ona na pewno coś wymyśli. Odkąd ją znam, nigdy jeszcze nie zabrakło jej tematu do rozmowy, a poznałyśmy się, kiedy ja byłam dzieckiem, a ona kończyła college.
Przygryzł wargę, by stłumić śmiech.
Wziął kartkę z nazwiskiem Beatrice i zamienił ją na inną. Kobieta, która potem siedziała obok niego, była osobą poważną, zainteresowaną polityką. Znalazła idealnych rozmówców w mężczyźnie siedzącym po swojej lewej stronie, mężczyźnie naprzeciwko, który siedział obok Renaty, i w kilku kobietach z sąsiedztwa. Było już bardzo późno, kiedy milczący Lemon i Renata mogli odejść od stołu.
Kiedy im się to w końcu udało, Lemon podprowadził ją do schodów.
- Idź na górę po ręcznik, oczywiście dyskretnie. Poczekam tu na ciebie. Dobrze?
- Po co mam brać ręcznik?
- Żeby popływać!
- Zimno mi.
- To przez klimatyzację. Jakiś idiota... za bardzo obniżył temperaturę. Na zewnątrz jest parna lipcowa noc.
- Nie wiem, czy mam dość odwagi na taki eksperyment. Chyba najpierw powinnam obejrzeć ten staw, zanim zdecyduję się na nocne pływanie.
- Nie bój się. Pójdziemy tam i wszystko dokładnie zobaczysz. A ja będę stał na straży. Skończyłem kurs dla ratowników. Będziesz bezpieczna.
Renata nadal się wahała. Lemon przesłał jej uśmiech zazwyczaj przeznaczony dla rozjuszonych byków, wściekłych psów lub niezdecydowanych kobiet.
- Dobrze. Zobaczymy - powiedziała.
Odwróciła się i ruszyła na górę. Nie widziała więc, w co zmienił się jego uśmiech. Gdyby zobaczyła, nie zeszłaby na dół.
Ale zeszła.
Lemon czekał niecierpliwie pełen obaw i niepokoju.
- O, więc jednak będziesz pływać - rzekł z udawaną swobodą, kiedy Renata zeszła na dół.
- Zobaczę - odparła, przyglądając mu się uważnie. Kiedy cicho wymknęli się na dwór, natychmiast odnalazł ich Hunter.
- Cześć, stary - powitał go Lemon.
Hunter obdarzył go pełnym zrozumienia spojrzeniem, a potem „uśmiechnął się” do Renaty.
Dziewczyna na moment położyła rękę na łbie psa, a potem przestała zwracać na niego uwagę.
Zwierzę dreptało przed, za lub obok nich.
Lemon trzymał się blisko Renaty. Patrzył na nią i uśmiechał się.
Renata zastanawiała się nad Lemonem. Był jakiś inny. Może podobny do swego ogiera. Lucilla twierdzi, że koń nauczył się pokonywać płoty, kiedy dowiedział się, po co istnieją klacze. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, dosiadał go akurat John i to jego uznano za winnego.
Był to prawdziwy, wysoki płot. John mówił, że próbował konia powstrzymać, ale nie zdołał. Tak więc ogier przesadził płot, a John był dumny, że udało mu się utrzymać w siodle.
Lucilla potrafiła zmusić konia, by pokonywał przeszkody tak, jak chciała. Tylko ona. Każdy samiec poddawał się jej woli.
Renata kątem oka spojrzała na Lemona. Lucilla chciała go zdobyć. No, przynajmniej do czasu, kiedy okazało się, że prawdopodobnie jest bez grosza. Jego domek z kart się rozpada. Jakie to dziwne, że zupełnie go nie martwi, że może stracić ten dom, ziemię i całą resztę. Może ten fakt tak na dobre jeszcze do niego nie dotarł albo też jest niezwykle odporny psychicznie.
Czy skoro stracił wszystko, będzie się przyzwoicie zachowywał? Mężczyzna w takiej sytuacji może zrobić coś, czego normalnie by nie zrobił. Co jeszcze ma do stracenia? Może mu być wszystko jedno. Może być bardziej agresywny i nie zważać na jej protesty.
Przystanęła i rozejrzała się dokoła.
Lemon poszedł o krok dalej, odwrócił się i spojrzał na Renatę.
- W nocy wszystko wydaje się inne - rzekł z uśmiechem. - Posłuchaj.
Słychać było jakieś dźwięki. Gdzieś w oddali szczekał pies.
- To stary ogar - wyjaśnił cicho Lemon. - Po prostu coś zwyczajnie mówi do swych kolegów. Kiedy jest zły, szczeka inaczej. Mówiłem ci, jak było, kiedy poznali się z Hunterem? Żaden nie chciał się poddać. Bardzo to było ciekawe.
- Co... by ten ogar zrobił, gdyby stracił pozycję przywódcy?
Lemon nawet się nie domyślił, że Renata porównuje go z psem.
- Przypuszczam, że pogodziłby się z faktem, że zajmuje teraz drugą pozycję - odparł szczerze. - To mądry pies, ale nie chorobliwie ambitny. Zgodziłby się być drugim, gdyby jakiś inny pies udowodnił, że jest lepszy. To zwierzę łatwe we współżyciu.
- A ty? Czy pogodzisz się z tym, że jesteś biedny?. Że twój majątek zniknął? Czy ty i John wymyślicie jakiś sposób, żeby zatrzymać tę posiadłość?
Przez moment Lemon nie bardzo wiedział, o co jej chodzi. Ciągle zapominał, że rzekomo stracił majątek.
- Damy sobie radę - odparł. - Nie będzie problemu.
- Taka postawa nic nie pomoże.
Lemon potarł twarz, by ukryć uśmiech. Zrozumiał, że to przez tę rzekomą katastrofę Renata tak swobodnie się z nim czuje. Współczuje mu. Jak ma ją uspokoić, jednocześnie nie kłamiąc?
- Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję. Masz do swoich kłopotów wspaniałe podejście. Większość mężczyzn by szalała. Czy dlatego jesteś taki spokojny, że zdarza ci się to po raz pierwszy?
- John jest znakomity. Znajdzie jakiś sposób. Twierdzi, że nie jest tak źle, jak myślałem.
- Cieszę się. - Współczująco położyła mu rękę na ramieniu.
Po raz kolejny dotknęła go z własnej woli. Ledwo się powstrzymał, by nie chwycić jej w ramiona i nie pocałować.
- Słodka jesteś - rzekł ochrypłym głosem.
- Widzę cię bardzo dokładnie - zauważyła.
- Ja ciebie też - odparł z uśmiechem.
- Mówiłeś, że tej nocy nikt nie zobaczy, kiedy będę się kąpać nago. - Odwróciła się i rozejrzała dokoła. - A ja widzę dokładnie dom, stajnię i nawet kawałek stawu. Jego powierzchnia jest gładka. Każdy, kto by się w nim kąpał, będzie widoczny. Przecież świecą gwiazdy. Nie mogę się dziś kąpać nago.
- Szkoda...
Renata odwróciła się i ruszyła w kierunku domu. Pies posłusznie poszedł za nią.
- To dobrze, że świecą gwiazdy - powstrzymał ją Lemon. - Dzięki temu zobaczysz, jeśli ktoś będzie nadchodził, i zdążysz zanurzyć się w wodzie. W ogóle i tak głównie będziesz pod wodą, ale wszystko będziesz widziała. Nikt cię nie zaskoczy.
_ Renata przystanęła i rozważała jego słowa.
- Cała radość z kąpieli nago polega na pływaniu - przekonywał ją dalej Lemon. - Będziesz cała pod wodą. Nie po kolana, ale calutka, aż po czubek nosa. Dotyk wody na nagiej skórze jest... - Musiał przerwać i przełknąć ślinę. - Taki przyjemny.
- Nie jestem...
- Chodź i zobacz. Widać wszystko dokoła. Zawróciła więc i szła obok niego. Obserwował ją kątem oka. Chciał zobaczyć, na ile jest zdecydowana. Pies oczywiście też zawrócił i biegał wokół nich.
- Czy Hunter zna komendę „pilnuj!”? - spytała.
- Nie wiem. Jest u mnie za krótko. Zaakceptował po prostu fakt, że Hunter z nim zostanie... na jakiś czas.
- Ciekawe, czemu postanowił tu z tobą zostać?
- Czyżbyś nie zauważyła, jaki jestem wyjątkowy? - zdziwił się Lemon. - Skoro pies nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, ty też ich mieć nie powinnaś.
- Ty chwalipięto.
- Kiedy Hunter postanowił ze mną zostać, poczułem się malutki, ale równocześnie i bardzo wielki, ale wiesz, Renato, on ze mną nie zostanie. Cały czas kogoś szuka. Widziałaś, jak podchodzi do ludzi i patrzy? Najwyraźniej kogoś zgubił.
Renata wydała jakiś dziwny odgłos. Był to odgłos pełen współczucia. Dźwięk, który miał ukoić męską duszę. Jak Lemon miał ją przekonać, że on też potrzebuje ukojenia? Nie. Nie ukojenia... Jak to się mogło stać tak szybko?
Renata stanęła nad wodą i rozejrzała się dokoła. Staw osłonięty był krzakami i kępami kaktusów. Wyższe drzewa przesłaniały księżyc.
Pies chłeptał wodę ze stawu.
- Jeszcze nigdy nie pływałam w psiej misce - powiedziała Renata.
- To najlepszy dowód, że woda jest czysta.
- To prawda.
Lemon uświadomił sobie, jak w gruncie rzeczy silna jest ta delikatna istota. Gdyby nie chciała spróbować czegoś nowego, nie przy szłaby tu z nim.
Jest może ostrożna, ale lubi przygody. I jest ciekawa.
Jest zupełnie niepodobna do żadnej ze znanych mu kobiet.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Renata przyglądała się tworzącemu jakby zatoczkę stawowi. Odbijało się w nim światło gwiazd. Miał jakieś trzydzieści metrów średnicy i nieregularny kształt. Rosnące wokół niego drzewa były wysokie, jak to zwykle bywa nad wodą.
Wśród drzew zauważyła kilka przecinek, przez które przygodny przechodzień mógł zauważyć kąpiących się. Wystarczyło, że spostrzegłby wzburzoną powierzchnię wody.
- To, że pies pije z tego stawu, jeszcze nie dowodzi, że woda jest czysta - powiedziała, spoglądając na Lemona.
- Widziałam nieraz, jak psy tarzają się w najprzeróżniejszych świństwach.
- To były zapewne psy myśliwskie - odparł. - Robią to celowo, by zgubić własny zapach. Tarzają się w wymiocinach lub odchodach tego, którego ścigają.
- O.
Lemon uznał jej słownictwo za mało urozmaicone. Chętnie nauczyłby ją nowych słów. Tych czułych.
- Mężczyźni też tak robią, kiedy polują - powiedział.
- Starają się zamaskować lub zmienić swój zapach. Podoba ci się moja woda po goleniu?
- Jest tak mocna, że jej zapach wręcz zwala mnie z nóg - odparła natychmiast.
Lemon uśmiechnął się przebiegle. Po chwili uświadomił sobie jednak, że gdzieś w podświadomości ma wątpliwości, czy jest w stosunku do Renaty uczciwy. Może ona wcale nie chce, by ją posiadł. Cholera. Będzie musiał spędzić z nią trochę czasu, by upewnić się, że ma na to ochotę. Renata nie jest szybka, nie działa pod wpływem impulsu.
Chociaż... może!
Poznała go przecież dopiero w południe - zaledwie przed jedenastoma godzinami - i oto teraz jest z nim tu w zaroślach, w środku nocy, z daleka od ludzi. Może ma do niego... zaufanie? Cholera. Kobiety nie powinny obciążać mężczyzn takim ciężarem. Jest nie tylko naiwna, ale i głupia. Skąd wie, że może mu ufać?
- Czemu zgodziłaś się na nocny spacer z mężczyzną, którego prawie nie znasz? - spytał.
- Wiem o tobie wszystko. Poza tym obiecałeś, że dopilnujesz, by nikt nie podglądał, gdy będę kąpać się nago. Powiedziałeś, że każdy powinien doświadczyć tej przyjemności.
Przez cały czas, kiedy mówiła, Lemon potakująco kiwał głową.
- Nie wspomniałeś nic o gwiazdach - dodała. Lemon spojrzał na niezliczone miliony teksańskich gwiazd. Gwiazdy w Teksasie zawsze wydawały się bliższe i większe. Wyglądały jak miliony płonących świec. Idealna noc do pływania nago. Rozejrzał się dokoła.
- Sama widzisz, że nie ma tu nikogo. Absolutnie nikogo. Możesz zrzucić wszystkie ciuchy i wskoczyć do wody.
- Masz coś przeciwko mojemu ubraniu?
- Jeśli można to nazwać ubraniem. Renata przyjrzała się swojej sukni.
- To bardzo przyzwoity strój.
- W którym miejscu?
- Cały.
- Przecież ty praktycznie nie masz nic na górze!
- Nikt się na mnie nie gapił.
- Skąd wiesz?
Wzruszyła tak cudownie ramionami, że Lemona przeniknął dreszcz.
- Skąd wiem? - powtórzyła. - Rozglądałam się.
- Eee, tam. Byłaś skupiona na rozmowie o polityce i innych poważnych sprawach.
- To prawda. Moi rozmówcy pytali mnie o konkrety - dodała, oblizując wargi. - Musiałam śledzić rozmowę.
- I prawie w ogóle nie patrzyłaś na mnie - poskarżył się.
- Oczywiście, że na ciebie patrzyłam.
- Za rzadko.
- Iiii tam.
- Masz bardzo ograniczony zestaw odpowiedzi. Powinnaś go nieco wzbogacić.
- Na przykład... - Uniosła brwi.
Jej reakcja była tak urocza, że prawie pozbawiła go tchu.
- „Kochanie, oczywiście, tak, natychmiast”. Takie na przykład słowa.
- Bzdura.
- Sama widzisz!
- Co? Gdzie? - Przestraszona rozejrzała się dokoła.
- Nie, nic. To tylko znowu ty i te twoje odpowiedzi, „liii tam”, „eee tam”, „bzdura” i tym podobne. Doprowadzają mnie do szału. Powinnaś być wobec mnie miła i uprzejma. Powinnaś otwierać szeroko oczy i zachwycać się wszystkim, co powiem.
- Bo straciłeś majątek?
- Bo jesteś kobietą! - oznajmił z irytacją.
- Masz dość staroświeckie poglądy.
- Wcale nie.
- Mówisz tak, jakbyśmy żyli w piętnastym wieku - powiedziała z uśmiechem, stosując się do jego instrukcji. - Wiele się zmieniło od czasów, kiedy kobiety demonstrowały przed parlamentem, domagając się dla siebie równych praw.
- Jesteś za młoda, byś mogła w tym uczestniczyć - zauważył w zamyśleniu.
- Antonia Fraser napisała o tym książkę, wykorzystując listy z tamtych czasów - wyjaśniła.
- Najwyraźniej lubi wtykać nos w męskie sprawy - skrytykował pisarkę Lemon.
- Taak. Mogłam się tego spodziewać.
- Czego? - spytał ostrożnie.
W blasku gwiazd Renata wyglądała przepięknie. Cudownie. Idealnie. Jak to możliwe, że od razu to zauważył? No, tak, przecież zna ją już jedenaście godzin.
- Jesteś męskim szowinistą - kontynuowała temat Renata.
Lemon pokręcił głową.
- To niemodne określenie. Nikt go już nie używa, nawet kobiety.
- Wielkie nieba.
- Nie przejmuj się - uspokoił ją Lemon. - I ja używam czasem nietrafnych określeń. Ale nie jestem męskim szowinistą. Jestem mężczyzną współczesnym. Lubię się dzielić. Na przykład przyjemnością pływania nago w stawie. Zdejmij ubranie i...
Renata czekała.
- Odwrócę się i schowam w tamtych krzakach - namawiał Lemon. - Będę czuwał, a ty doznasz jednej z największych przyjemności.
- A... jakie są te pozostałe? - spytała odważnie Renata.
- Powiem ci innym razem. Nie w tej chwili. Jest jednak... kilka innych rzeczy... których powinnaś doświadczyć.. . razem ze mną.
Jak często zdarzało jej się słyszeć podobne słowa? Właściwie ciągle - odkąd skończyła czternaście lat. Nie. Był przecież Joe D., kiedy miała dziesięć lat.
Mężczyźni zazwyczaj uważają za swój obowiązek edukowanie każdej poznanej kobiety. Czasami tylko sprawdzają, co już potrafi.
Renata rozejrzała się dokoła. Może rozsądniej byłoby wrócić do domu i zapomnieć chwilowo o kąpieli? Jutro wieczorem namówi całą grupę kobiet i przyjdzie tu z nimi popływać.
Może nie. O ileż bardziej ekscytujące byłoby zrobić to samotnie i dyskretnie, wiedząc, że jest ktoś, kto słyszy, jak pluska się w tym stawie... zupełnie naga.
- Zawołaj, kiedy skończysz się kąpać - rzekł, odchodząc kawałek, Lemon. - Wolałbym nie zostać tutaj sam, pilnując pustego stawu. - Tak właśnie powiedział. A ludzie uważają, że to lisy są szczwane. - Nie chciałbym wszczynać alarmu, budzić ludzi i przeszukiwać stawu, podczas gdy ty będziesz już dawno w łóżku.
Renata nie roześmiała się.
- Dziękuję ci za opiekę. Jesteś naprawdę bardzo uprzejmy.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł skromnie. - Bądź ostrożna, bo nie znasz tego stawu. Wchodź do wody powoli - dorzucił przez ramię.
Rozglądając się wcześniej po okolicy, Renata zauważyła idealne zejście. Na brzegu rosły tylko jagody. Żadnych kolców czy korzeni.
- Weszłaś już do wody? - zawołał cicho Lemon.
- Prawie.
Renata zsunęła pantofle. Wysokie obcasy są dobre do spacerów po płaskim terenie, na nocne wyprawy zupełnie się nie nadają.
Suknia była bardzo obcisła, więc Renata nie miała pod nią majtek. Zsunęła ją z ramion i powiesiła na krzaku. Bardzo przejęta ruszyła w kierunku wody. Za chwilę się w niej zanurzy.
Zaskoczył ją błotnisty muł.
Ostrożnie postawiła bosą stopę. Noga zanurzyła się tylko po kostkę. A jeśli woda w stawie sięga tylko... do kostek? Cofnęła się na brzeg.
- Lemon, którędy mogę wejść do wody?
- A gdzie jesteś? - spytał, mimo że przed chwilą widział suknię zsuwającą się z oświetlonego blaskiem gwiazd cudownego ciała.
- Wśród jagód.
- W którym miejscu? Machnij ręką, bo cię nie widzę - skłamał.
- Nie musisz mnie widzieć całej. Wysunę ramię. - Machnęła ręką. - Lemon?
- Nigdy nie nurkujemy z boku stawu. Zapomniałem ci o tym powiedzieć. Można pływać swobodnie dopiero daleko od brzegu.
Jego głos dochodził z bliska, ale może było to złudzenie. Woda tak dziwnie przenosi dźwięki.
- Którędy najlepiej wejść? - spytała.
- Tutaj.
Spojrzała przez ramię. Stał tuż obok niej, zupełnie nagi! Piękny.
Renata pisnęła i rzuciła się do wody, wiedząc od razu, że nie powinna tego robić.
Wynurzyła się na środku stawu i spojrzała za siebie. Lemona nigdzie nie było.
Roześmiany wynurzył się tuż przy niej.
- Lemon, ty wstręciuchu! - krzyknęła i ochlapała go wodą.
- To nie Lemon. Jestem Potworem z Czarnej Laguny. Ten idiota, Lemon, zawdzięcza mi życie i za to co roku musi dostarczać swemu wybawcy kobietę, żeby mógł zaspokoić swe dzikie żądze.
- Co roku? W lipcu?
- Tak. Tylko o tej porze roku ogarnia mnie chuć. To dlatego zgodził się na turniej brydżowy w swoim domu. Musiał jakoś zwabić tu te nic nie podejrzewające kobiety.
- Chyba nie najlepiej się spisał. Powinien ściągnąć niejaką Lucillę. Byłaby dla ciebie idealna.
- W jakim sensie? - spytał Potwór.
- Jest tak samo dziwna, jak ty. Znakomicie byście się rozumieli. Oddałaby ci się z ochotą dla skarbu, który od wieków spoczywa w głębinie tego stawu.
- A więc i ty słyszałaś o skarbie.
Z mokrymi, zwiniętymi w pierścionki włosami opadającymi na ramiona, z kropelkami wody połyskującymi na rzęsach Renata wyglądała przecudnie. I w ogóle nie była skrępowana.
- Przecież można się było tego domyślić - wyjaśniła Potworowi. - Musisz mieć coś na przynętę. Jak mogę się wykupić?
- A więc i o tym słyszałaś.
- Wszyscy o tobie wiedzą. Kobiety plotkują.
- Przeklęte gaduły. Renata roześmiała się.
- Idź sobie i pozwól mi pływać, bo inaczej gospodarz zrobi ci krzywdę.
- Ja jestem tu gospodarzem.
- Nie, jest nim Hunter. Czuwa tuż obok i wszystko obserwuje. Wystarczy, że go zawołam i zje cię żywcem. Ja umknę z twoim skarbem, a z ciebie zostaną tylko kosteczki. Pomyśl o tym i lepiej zostaw mnie w spokoju. Jak tylko wrócę do domu, przyślę ci Lucillę. •
- Czy widziałaś kiedyś film o mnie?
- Tak. I dlatego wiem, że potrafisz być także bardzo miły i nie zrobisz mi nic złego.
- Cholera, chyba masz rację.
- Masz bujną wyobraźnię - powiedziała z uśmiechem Renata.
- Moja matka w młodości czytała wszystkie wychodzące komiksy i w dodatku je zbierała. Najwidoczniej nawet nie zauważyła, że niektóre rysunki były pornograficzne.
- Ukrywała je gdzieś?
- Babcia pozwalała jej je zatrzymać. Nikt nigdy nie cenzurował lektur mojej matki. Potem przekazała je mnie. Uwielbiała te rysunki. To pewnie dlatego w szkolnych przedstawieniach często grałem smoki i potwory.
- Słyszałam, że komiksy hamują rozwój wyobraźni.
- Wprost przeciwnie. Kiedy pojawiły się pierwsze komputery, absolutnie na ich punkcie zwariowałem. Włączyłem się nawet do sieci. Do dziś mam kolegów z tamtych czasów. Są nieco dziwni i kiedy z nimi zbyt długo przebywam, czuję się niewyraźnie. Ale są to niezwykle inteligentni ludzie.
Renata zaśmiała się cicho. Leniwie poruszała rękami, unosząc się na wodzie.
Lemon pływał obok niej, obserwując jednak przez cały czas okolicę.
- Kazałem Hunterowi cię pilnować. Widzisz, że nie spuszcza z ciebie oka.
- Rzeczywiście.
Renata uniosła ramiona i przechyliła głowę do tyłu, by przygładzić włosy.
Na ułamek sekundy wynurzył się sam czubek jej piersi. Lemon znieruchomiał.
Trzydziestopięciolatek zahipnotyzowany widokiem kobiecego ciała? Właściwie nawet nie ciała, lecz zaledwie jego fragmentu. Co się z nim dzieje? To przecież tylko ciało.
Nie zawsze.
Renata jest inna.
Jest rącza i śmiała, ale nie wobec niego. Nie flirtuje. Po prostu z nim... jest. Traktuje to, jakby... jakby...
Jakby wiedziała, jak sobie z nim poradzić.
Dla doświadczonego mężczyzny w jego wieku było to bardzo irytujące.
- Nie boisz się być tu tylko ze mną? - spytał.
- Nie. Doświadczam jednej z nie znanych dotąd przyjemności. Ty mnie do tego namówiłeś. Obiecałeś mnie pilnować. Trzymam cię za słowo.
- Dlaczego przez cały czas trzymasz się ode mnie z daleka?
- Zawsze unikałam zdecydowanych mężczyzn. Ja też jestem ostatnia z rodu. Ty przynajmniej masz Potsa. Ja nikogo. Żadnych kuzynów, nikogo.
Lemon westchnął ż przesadnym żalem. Najwyraźniej się poddał.
- Wolałabyś zatem, żebyśmy zalegalizowali nasz związek i mieli tuzin dzieci, dzięki którym przetrwają dwa ginące rody?
- Nie. Nie stać cię przecież na utrzymanie rodziny.
- A jeśli John mi pomoże i znowu będę bogaty? - spytał cichutko.
- Mogłabym to... rozważyć - odparła z uśmiechem. Wodna nimfa. Nieziemska istota zesłana przez bogów, by go uwiodła i wykorzystała jego ciało i żeby potem, kiedy wróci na Olimp, mogła im wszystko opowiedzieć. Oczywiście.
Naprawdę jest boginią.
Płynąc żabką, z lekko rozchylonymi kolanami, unosiła się na powierzchni wody i spoglądała na swego towarzysza. Jego bujna wyobraźnia była dla niej niespodzianką. Że potrafi się z nią drażnić, ale jej nie dotykać i że mimo iż nagi, wydaje się taki rycerski. Choć z drugiej strony jest pewnie sprytny i niebezpieczny.
- Kiedy już wszystko wyprzedasz, to czy zostanie ci dość pieniędzy, by wykształcić dwanaścioro dzieci, o których wspomniałeś? - zainteresowała się.
- John znajdzie jakiś sposób.
- Dwanaścioro to za dużo.
- Dziesięcioro?
Renata wybuchnęła cichutkim śmiechem. Ciekawe, czy zawsze się tak śmieje, czy tylko teraz, w ciemnościach, żeby nie zwracać niczyjej uwagi?
Gdyby ktoś usłyszał jej śmiech, od razu bardzo by się nim zainteresował.
Lemon spojrzał na Huntera. Pies rozglądał się i nasłuchiwał. Wyjątkowe zwierzę. Przeniósł wzrok na swoją boginię. Ona też rozglądała się i nasłuchiwała.
- Jest dokładnie tak, jak mówiłeś - powiedziała z rozmarzeniem. - Cudownie. Choć prawdę mówiąc, wolałabym być tu sama.
- To bardzo ważne, jeśli można się z kimś dzielić swoją radością - odparł Lemon. - Dostrzegasz wtedy więcej rzeczy. Chcesz udowodnić, że zauważyłaś więcej. A ty lubisz przecież współzawodnictwo.
- Skąd wiesz?
- Przyglądałem ci się, kiedy zrobiłaś wielkiego szlema.
- Chciałam tylko udowodnić, że umiem grać w brydża.
- I tak o tym wiedziałem.
- Skąd?
- Nie tylko kobiety lubią wymieniać opinie. Mężczyźni też.
- O... mnie? - wyjąkała z trudem Renata.
- Tak.
- I czego się dowiedziałeś?
- Że potajemnie nosisz pas do pończoch i to szkarłatny! Renata omal się nie utopiła.
- Kto ci o tym powiedział? - wykrztusiła.
Lemon wyciągnął rękę i pomógł jej utrzymać się na powierzchni. A ona zauważyła, że bez trudu znalazł jej dłoń, nie dotykając przedtem ciała.
- Umiem dochować tajemnicy - zapewnił ją. Renata znowu parsknęła śmiechem, połykając przy tym potężną porcję wody. Zaprotestowała jednak, kiedy chciał klepnąć ją w plecy.
- Widzisz, jak to dobrze, że jestem tu z tobą - rzekł, kiedy już się uspokoiła. - Na pewno byś utonęła.
- Nie bądź głupi. Nie zachłysnęłabym się, gdybyś nie wspomniał o moim szkarłatnym pasie do pończoch.
- Dlaczego jest akurat... szkarłatny? Ja wolałbym czerwony.
- To naprawdę wszystko jedno - zapewniła go wyniośle.
- Domyślam się, że pas w każdym kolorze przytrzyma twoje pończochy, ale ja wolałbym czerwony.
- Zapewniam cię, że dla ciebie to zupełnie wszystko jedno. I tak go nie zobaczysz.
- Zbytnia pewność siebie może być zgubna - ostrzegł ją Lemon.
Renata wybuchnęła gardłowym śmiechem.
Ten śmiech sprawił, że skurczyły mu się palce u nóg i rak, a wyprostowały inne części ciała. Kiedy mężczyzna usłyszy taki śmiech, musi w ten sposób reagować - Zaczynam stawać się suszoną śliwką w tym... - zaczął.
- Suszoną śliwką? W wodzie?
- Zapominasz, że to wysuszająca, teksańska woda! Od razu zaczynasz się w mej marszczyć. Założę się, że po tej kąpieli będziesz wyglądała o dziesięć lat starzej.
- Wielkie nieba! - krzyknęła.
Kiedy Lemon roześmiał się, poczuła jakieś dziwne drętwienie w dole brzucha. Przestraszyła się. Czyżby sygnalizowało to niebezpieczeństwo? Nie. To było coś innego. To było pożądanie.
- Zgadzam się z tobą, że za długo tu pływamy - powiedziała. - Wyjdź pierwszy, a ja jeszcze chwilę zostanę.
- Czujesz się w wodzie jak kijanka.
- Mhm.
Renata uśmiechnęła się jak Lorelei.
- Jeśli chcesz poczuć się częścią wszechświata, powinnaś położyć się na plecach i unosić na wodzie, patrząc na gwiazdy. Zrozumiesz wtedy, co czują astronauci.
Prawie go posłuchała. W ostatniej chwili uświadomiła sobie, że woda jest jej jedynym okryciem.
- Zrobię to, ale dopiero jak wyjdziesz na brzeg.
- Obserwuj Huntera - rzekł po chwili Lemon. - Zawołam go, jak będę odchodził. Kiedy zobaczysz, że go już nie ma, połóż się na plecach i ciesz się chwilą. To naprawdę będzie coś wyjątkowego.
Szybko ruszył ku brzegowi. Nagle zatrzymał się.
- Hej, kobieto, coś mi się wydaje, że na mnie patrzysz! - zawołał.
Był tak wspaniale zbudowany. Mięśnie i całe ciało opromienione blaskiem gwiazd. Jego oczy, włosy, usta. Cudowne. .
Renata bez komentarza odwróciła się do niego plecami.
- Cholera - mruknął pod nosem Lemon. Bezskutecznie próbowała powstrzymać śmiech. Wsłuchiwała się w plusk wody towarzyszący oddalającemu się mężczyźnie. Potem zapadła cisza.
Renata wypłynęła na środek stawu i rozejrzała się dokoła.
Kępy krzewów, kaktusy, ścieżki. Tylko przyroda i ona. I Hunter.
Gdzieś za drzewami na moment mignął jej Lemon. Hunter odwrócił głowę, potem znowu spojrzał na Renatę i rozejrzał się dookoła. Najwidoczniej uznał, że jest bezpieczna, bo ruszył za Lemonem.
Renata została sama.
Przewróciła się na plecy i znieruchomiała. Słyszała tylko cichy szum wody. Spojrzała w niebo. Cud. Była w kosmosie. Tyle słońc. Muszą tam być jakieś rozumne istoty. Czy wiedzą, że na nich patrzy?
Na nią też ktoś patrzył. Tuż obok, za którymś z drzew stał ten przebiegły Lemon i patrzył.
Jest wśród gwiazd. Jest jedną z nich. Skąd się tu wzięła? Jak mógłby ją zatrzymać? Zatrzymać... przy sobie?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
O dziwo, Lemon nie pocałował Renaty na dobranoc. Przez całą drogę do domu i potem na schodach bardzo skrupulatnie rozważał tę sprawę. Nawet go rozbawiło, że cieszy się na tę możliwość. Już nie pamiętał, kiedy tak się czuł.
Właściwie to nigdy nie musiał o nic zabiegać. Kobiety całowały go z własnej i nieprzymuszonej woli. Musiał się bardzo pilnować. Niektóre były bardzo agresywne. Biorąc pod uwagę majątek Covingtonów, nie było to dziwne. Pocałunek stawał się automatyczną reakcją.
Czy ona też myśli o pocałunku? Lemon pomagał Renacie wchodzić po schodach, delikatnie podtrzymując ją za łokieć. Był bardzo szczęśliwy, mogąc jej dotykać. To też było co najmniej dziwne. Co tak ekscytującego jest w jej łokciu, że dotykając go, Lemon czuje się szczęśliwy?
- Ten staw był dokładnie taki, jak mówiłeś - powiedziała z uśmiechem Renata, już na korytarzu. - Dziękuję ci za wspaniałą wyprawę.
A więc jej zdaniem pływanie w stawie to wspaniała rzecz. Co by powiedziała o...
Podeszli do drzwi. Czy będzie miała wątpliwości, do którego pokoju powinni wejść? Czy uzna, że jego sypialnia będzie lepsza, bo większa?
- Śniadanie jest o ósmej - rzekł, by dać jej pretekst do opóźnienia rozsiania.
Z uśmiechem skinęła głową.
- Dobranoc.
Bez cienia wahania, zupełnie naturalnie, otworzyła drzwi do swego pokoju. Uśmiechnęła się do Lemona, jakby był po prostu zwyczajnym mężczyzną. Weszła do pokoju... i zamknęła drzwi... delikatnie... zwyczajnie.
Lemon, stał pośrodku korytarza jak wmurowany.
Mimo że przed chwilą byli ze sobą tak blisko, pływali razem nago, Renata nie - miała ochoty go pocałować. Nie zatrzymała się w drzwiach, nie odwróciła i nie podała mu ust. Przecież byłaby to zupełnie naturalna rzecz.
Potraktowała go jak znajomego. Uśmiechnęła się przez ramię i była po prostu... uprzejma.
Mimo że wspólnie odbyli tak intymną kąpiel, Lemon nawet jej nie dotknął. Mógł to zrobić bez problemu, a przecież się. powstrzymał.
Powinna wiedzieć, że mu się podoba. W domu jest tyle chętnych kobiet, a on wyszedł akurat z nią.
Czy spodziewała się, że gospodarz poświęci jej tyle uwagi. Praktycznie całą uwagę? Przez cały wieczór? Widziała, jak zamienił kartkę z nazwiskiem Beatrice, by ją, Renatę, umieścić obok siebie, na głównym miejscu.
Może uznała to za nagrodę za wielkiego szlema i cudowną grę.
Cudowną grę? Nawet nie zauważył, czy Renata dobrze gra. Obserwował jej twarz, a w głowie kłębiły mu się myśli dozwolone co najmniej od osiemnastu lat.
Mogła przecież zapytać: „Twój pokój czy mój?” Nie, ona po prostu weszła do siebie i zostawiła go samego na korytarzu, wśród tłumu ludzi.
Dopiero wtedy Lemon uświadomił sobie, że przez cały czas korytarz pełen był ludzi. Niektórym nawet się ukłonił.
Nic dziwnego, że Renata go nie pocałowała. Jest bardzo zasadnicza.
Ale i tak każdy, kto ich widział, wiedział, że się kąpali. Jej włosy były rozpuszczone i mokre. Po makijażu nie został nawet ślad. W ręku trzymała pantofle. Nie, włożyła je na dole.
Ale jej włosy bez wątpienia były mokre. Po pływaniu. Z nim. Wszyscy to wiedzą.
Wiadomość o tym rozejdzie się pewnie tak szybko jak ta o jego bankructwie. No, może nie tak szybko.
A więc pływała. I przez cały ten czas była z nim. Swobodna, naturalna, fascynująca.
Oczywiście przy domu jest też prawdziwy basen. Goście może pomyślą, że to w nim pływali. Oboje jednak byli wciąż w strojach wieczorowych. Gdyby kąpali się w basenie, włożyliby kostiumy kąpielowe i szlafroki.
Stał w rozpiętej koszuli i półprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w kąt swego pokoju. Co jest w Renacie takiego fascynującego? Rozpamiętywał na nowo każdą spędzoną z nią sekundę.
Miał podzielną uwagę, mógł więc równocześnie rozbierać się, kąpać i myć zęby.
Położył się do łóżka i dozwolone od osiemnastu lat myśli powróciły.
Kiedy rano zadzwonił budzik, Lemon wciąż jeszcze był oszołomiony. Uśmiechnął się bez powodu i wstał z łóżka. Przeciągnął się, dumny ze swego ciała, i spojrzał na zmiętą pościel.
Zdjął poszewki i prześcieradła. Wrzucił je do kosza na brudną bieliznę. W domu było tylu gości, że sam musiał słać swoje łóżko. Mimo zatrudnienia kilku dodatkowych osób służba miała aż nadto roboty.
Potem wziął prysznic, ogolił się i ubrał. Przyjrzał się sobie w lustrze. Jego blond włosy były bardzo gęste i tak jasne, że nie będzie miał problemu z siwizną. Kiedy przyjdzie czas. Jeszcze nieprędko.
Ciemnoniebieskie oczy ocieniały spłowiałe od słońca rzęsy. W sumie nic specjalnego.
Mogło być lepiej. Dla Renaty wolałby być podobny do któregoś z bogów olimpijskich, a nie do Potwora z Czarnej Laguny.
Jest człowiekiem doświadczonym. Zna się na życiu, ludziach, interesach. Umie rozpoznać fałsz. Wie, co to rozczarowanie. Jeszcze raz w myślach podziękował Johnowi Brownowi.
Ktoś lekko zapukał do drzwi.
- Proszę! - zawołał Lemon. Czyżby to była Renata? Nie. To John.
- Co cię sprowadza tak wcześnie? - spytał Lemon, zawiązując krawat.
- Kiedy następnym razem będziesz chciał zniechęcić jakąś kobietę, skonsultuj się najpierw ze mną, dobrze?
- Jakieś kłopoty? - Lemon ciepło spojrzał na przyjaciela.
- Może trzeba będzie wykorzystać wszystkie rezerwy, żeby ocalić twoją firmę. Ludzie wycofują udziały!
- Pots?
- Nie. Znasz Potsa. Głównie drobni inwestorzy. Chcą ocalić swoje pieniądze, dopóki jeszcze dysponujesz gotówką.
- Co im powiedziałeś?
- Żeby poczekali na półroczne sprawozdanie.
- To dobrze - Lemon skinął głową. - O ile pamiętam, w umowie jest klauzula, że w pierwszym roku nie wypłacamy dywidendy?
- Zgadza się. Mamy specjalną rezerwę, żeby spłacać tych, którzy chcieliby się wycofać w pierwszym roku.
- Bardzo mi przykro, John, że sprawiłem ci tyle kłopotu. Ja tylko...
- Nie ma mowy o kłopotach. Fundusz rezerwowy powinien pokryć żądania tych nerwowych. Mamy też jeszcze trochę gotówki z tego szybu naftowego, który jakimś cudem uruchomiłeś. Do dziś nie rozumiem, skąd wiedziałeś, że w tym starym, zardzewiałym szybie jeszcze cokolwiek jest.
- Przeczucie - wzruszył ramionami Lemon.
- Tych wszystkich drobnych inwestorów pewnie uda się spłacić z funduszu rezerwowego. Jeśli ktoś z poważniejszych udziałowców zacznie się denerwować, będziemy musieli się trochę pogimnastykować, ale chyba nie trzeba będzie prosić o pomoc banku.
- Jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc w tych kłopotach, to powiedz.
- Jakie tam kłopoty - uśmiechnął się John. - To wyzwanie. Drobna niewygoda. Firma jest bezpieczna. Nie zapominaj, że dałeś mi sto udziałów.
- Zapracowałeś na nie. Bardzo mi przykro, że ta plotka może ci trochę zepsuć opinię. Dałem kilku przyjaciołom okazję zarobienia paru groszy. Szkoda, że to akurat oni się wycofują. Powinni najpierw skonsultować się z tobą.
John pokręcił głową.
- Jeśli już musiałeś kłamać, wolałbym, żebyś powiedział tej dziewczynie, że jesteś śmiertelnie chory.
- Nie! Natychmiast chciałaby trzymać mnie za rękę i pielęgnować, by potem zostać bogatą wdową.
- Masz rację - roześmiał się John.
- Ponieważ jestem spłukany, Lucilla straciła zainteresowanie moją osobą. Muszę ci jednak powiedzieć, John, że Renata Gunther nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, dopóki nie dowiedziała się o moim bankructwie.
- Mmmm.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? Żadnego komentarza?
- Jest bardzo poczciwa. Lemon się roześmiał.
- No tak. Może chciałbyś zwołać naradę i uspokoić zdenerwowanych udziałowców? - spytał John.
- Nie - oznajmił Lemon.
- I będziesz czekał, aż ja wszystko naprawię?
- Zawsze mówiłem, że jesteś bardzo domyślny. ■ - To może nieco zaszargać twoją reputację.
- Ale poprawić twoją.
- Nie masz nic przeciwko temu? - zdziwił się John.
- Czasem udawanie głupiego popłaca.
John przypomniał sobie parę cwaniaków w San Antonio, którzy mieli ochotę na pieniądze Lemona. Ten ani przez chwilę nie dał się nabrać, ale fascynowała go ich misterna intryga. Udawał naiwnego.
Lemon jest lepszym człowiekiem niż John Brown.
- Nie bój się - zapewnił przyjaciela. - Nikomu nie powiem, że w gruncie rzeczy chodziło ci o to, by zbliżyć się do Renaty.
- Zrobiłem to także po to, żeby uniknąć szponów tej wiedźmy, która bawiła się tobą przez całe dwa lata!
- Ejże, ejże! - John machnął rękami, jakby oganiał się od roju os. Uśmiechnął się do Lemona. - Tak się składa, że przeglądałem papiery i natknąłem się na ślad umowy, którą zawarłeś z Lucillą. Przekupiłeś ją, żeby się ode mnie odczepiła.
- Dokładniej mówiąc, uwolniłem ją od pewnej obsesji - poprawił go Lemon.
- Przekupstwem?
- Namawiając ją, by dała ci spokój - odparł Lemon.
- Jestem twoim dłużnikiem.
Była to bardzo interesująca wymiana zdań.
- Będziemy kwita, jeśli wybawisz mnie z tego kłopotu.
- I tak bym to zrobił.
- Ale jako zawodowiec uważałbyś to za swój obowiązek. Ale wiesz co, John?
John z uwagą spojrzał na przyjaciela.
- Zrobiłbym to jeszcze raz tylko po to, żeby Renata dobrze się ze mną czuła. Dla niektórych kobiet pieniądze nie mają znaczenia.
- Nie dla wielu.
- I dlatego chcę zrozumieć tę konkretną. Renatę Gunther. Jest wyjątkowa.
- Pływała z tobą w stawie.
- Nie dotykaliśmy się. To nie był jej pomysł, żebym i ja się kąpał. Traktuje mnie jak kumpla.
- A ty czujesz do niej pożądanie - stwierdził bez wahania John.
- Od lat tak bardzo nie czekałem na... pocałunek. Jeszcze w tej chwili Lemon nie mógł w to uwierzyć.
- Pocałowałeś ją - domyślił się John.
- Jeszcze nie.
- Margot mówi, że to cudowna kobieta. Inteligentna i z poczuciem humoru.
- Jest bardzo tolerancyjna. Nie rozczula się nad Hunterem, a on i tak jej pilnuje.
- Przed tobą?
- Niczego jeszcze nie próbowałem - rzekł bardzo cicho Lemon. - Mówiłem ci, że nawet jej nie pocałowałem.
- Jeszcze.
- Jeszcze.
- Powodzenia.
- Zobaczymy. Możesz dać mi listę udziałowców, którzy chcą się wycofać? Może uda mi się niektórych namówić, by zmienili zdanie.
Przy śniadaniu Renata znowu siedziała obok Lemona. Uśmiechała się do niego sennie. Uczesała się niezbyt starannie i jeden długi lok wił się po jej szyi. Lemon uznał to za bardzo podniecające.
Oprócz tego podniecający wydał się mu jej senny uśmiech i usta otwierające się na przyjęcie widelca. Oddychała też w sposób niezwykły. Odwróciła głowę i to było podniecające. Lemon był w tarapatach.
Zaprosił do jadalni służbę, by goście mogli podziękować za wspaniałe jedzenie. Brydżyści obawiali się nawet, że zbyt rozleniwieni trawieniem tych wszystkich smakołyków nie będą w stanie odróżnić asa od dwójki.
Gratulując w kuchni służbie, Lemon już nieco podjadł, przy stole więc zadowolił się tylko kawałkiem grzanki z miodem.
Kiedy goście rozchodzili się do stolików, gdzie czekały na nich świeże talie kart, Lemon znalazł czas, by niektórych z nich namówić, aby nie wycofywali pieniędzy i zaczekali na półroczny raport.
Lucilla też poprosiła go o chwilę rozmowy.
- Widzę, że optymistycznie patrzysz w przyszłość - powiedziała z podziwem.
- Pracujemy nad tym. Jego spojrzenie było chłodne; twarz poważna.
- Cieszę się. Lemon nie odpowiedział. Wszyscy zasiedli do kart. Zapanowała pełna napięcia cisza. Przy stolikach siedzieli przecież prawdziwi brydżyści.
- Chętnie pomogę ci ocalić twoją firmę - zwrócił się do Lemona w czasie południowej przerwy przyjaciel Potsa, Silas. - To dobra inwestycja. Chętnie się do niej włączę i wykupię wszystkich tych panikarzy, którzy się wycofują.
- To rzeczywiście dobra inwestycja - odparł z uśmiechem Lemon. - Dziękuję ci za zaufanie. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze.
- W razie czego chętnie pomogę - zapewnił go jeszcze raz Silas.
- Jestem ci zobowiązany. Zagadnął go także Pots.
- Gdybyś był w kłopotach, to pamiętaj, że mam trochę gotówki.
- Wiesz co, Pots? Ile razy myślę, że do niczego się nie nadajesz, ty występujesz z czymś takim.
- Jesteś moim jedynym kuzynem, zależy mi więc na reputacji i wypłacalności naszej rodziny - rzekł z uśmiechem Pots. - Ale mówię serio. Możesz na mnie liczyć - zakończył.
- Dwie osoby zaoferowały mi pomoc - poinformował później Johna Lemon.
- Silas i Pots - rzekł bez wahania John.
- Tak.
- Dali mi czeki in blanco.
- Nie!
- Tak. Nie wykorzystam ich, nie bój się. Masz dobrych przyjaciół. Renata też zaoferowała pomoc. Nie chce, żebyś o tym wiedział. Kazała mi przysiąc, że ci nie powiem. Dałem jej słowo honoru.
- Lubię ludzi o długim języku, którzy zwierzają się tylko mnie. Dzięki, że mi o tym powiedziałeś.
- Pewne rzeczy mężczyzna po prostu powinien wiedzieć.
- Lucilla wycofała się?
- Ona pierwsza.
- Spłaciłeś ją. - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Oczywiście.
Lemon z zadowoleniem skinął głową. Były to słowa wypowiedziane przez mężczyznę, którego ta kobieta wykorzystała. John dopiero teraz miał okazję do zemsty.
Do zemsty.
Każdy z nas ma swoją piętę Achillesa.
Kiedy palacze wyszli na dwór, by oddać się swemu zgubnemu nałogowi, Lemon zauważył, że Hunter znowu jest wśród nich. Takie zwierzę to skarb. Jaka szkoda, że zaledwie toleruje swego nowego pana.
Pies najwyraźniej kogoś szukał. Czy człowiek, który wychował Huntera, zginął w jakimś wypadku, jak podejrzewał Tom? W ciągu ostatnich dwóch lat nie odnotowano jednak w okolicy śmierci żadnego obcego. Nikt nie szukał też psa. Gdyby jego pan zmarł śmiercią naturalną - w szpitalu lub w domu - pies by się nie błąkał.
Kiedy pies u niego zamieszkał, Lemon zarządził dodatkowe poszukiwania. Nie znaleziono żadnych ogłoszeń ludzi poszukujących takiego psa. Nikt też nie odpowiedział na ogłoszenia Toma i Lemona.
Lemonowi było przykro, że nowym panem Huntera najwyraźniej nie jest Lemon Covington. Czego mu brak?
Nagle w drzwiach pojawiła się Renata. Wyszła na taras i rozglądała się dokoła.
Odpowiadała z uśmiechem, kiedy ktoś ją zagadnął, ale cały czas dyskretnie obserwowała tłum. Było jasne, że kogoś szuka. Mężczyzny. Lemon od razu wrogo spojrzał na swoich gości.
Wraz z pojawieniem się Renaty mężczyźni wyraźnie się ożywili. Głośniej się śmiali i żywiej gestykulowali. Lemon był zdegustowany. Ale i on chciał zwrócić na siebie jej uwagę.
Kiedy Renata go zauważyła, zarumieniła się i... już się więcej nie rozglądała.
A więc to jego szukała!
Myśl ta uradowała jego serce, które mocniej zabiło. Renata chce z nim być.
Albo...
Chce ocalić go od bankructwa? Cholera. Czy to dlatego go szuka?
Pierwszy podszedł do niej Hunter. Poklepała go po łbie i z uśmiechem patrzyła na zbliżającego się Lemona. Pies nosem trącił jej udo.
O kurczę, Lemon też chętnie by to zrobił.
- Wyszłaś na papieroska? - zażartował.
Renata jeszcze bardziej się zarumieniła i pokręciła głową.
- Ludzie mówią, że podobno w nocy staw zapadł się pod ziemię. Muszę to sprawdzić. Chcesz pójść ze mną jako świadek?
- Oczywiście. Czy mam wziąć aparat albo notatnik?
- Nie - odparł z powagą Lemon. - Dokładna obserwacja powinna wystarczyć.
Obeszli więc dom i zniknęli w wysadzanej leszczyną alei.
Szli obok siebie. Są... przyjaciółmi. Renata czuła się bezpieczna.
- Staw wcale nie zniknął! - krzyknęła nagle.
- To najlepszy dowód, że nie należy wierzyć plotkom - odparł, patrząc jej głęboko w oczy.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Wiesz, dziś użyłem wody kolońskiej o łagodniejszym zapachu - powiedział. - Powąchaj i powiedz mi, co o niej sądzisz.
Nie użył żadnej wody.
Nachylił się ku niej, a ona położyła mu rękę na ramieniu. Zaczęła wąchać.
Zrobił więc jedyną rzecz, jaka mu wpadła do głowy. Pocałował ją. Było to coś cudownego. Niesamowicie podniecającego.
Wypuścił ją z objęć, wsunął palce we włosy, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. - Oddychał tak dziwnie, że aż się zaniepokoiła.
- Dobrze się czujesz? - spytała, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Dlaczego nie nosisz znaku ostrzegawczego? - spytał ze złością.
Wzruszyła ramionami przyobleczonymi w jakiś szkarłatny, cienki materiał.
- Nigdy jeszcze na nikogo tak nie działałam - przyznała szczerze.
- A więc i ty to zauważyłaś.
- Wczoraj wieczorem zachowywałeś się inaczej.
- Wczoraj wieczorem mnie nie całowałaś - przypomniał.
- Ale byliśmy razem w wodzie. Całkiem... nadzy i wcale ci to nie przeszkadzało.
- A skąd ty możesz wiedzieć?
Oczy Renaty zrobiły się ogromne jak spodki.
- Czy pod tą szkarłatną suknią masz swój szkarłatny pas do pończoch? - spytał.
- To nie jest temat do rozmowy - odparła zarumieniona.
Lemon wybuchnął śmiechem. A potem po prostu przyciągnął ją do siebie.
- To może być coś bardzo poważnego - rzekł. - Jeśli nie jesteś mną naprawdę zainteresowana, pozwól mi odejść.
- Jeszcze nie - odparła z powagą.
- Co to znaczy? Że jeszcze nie jesteś pewna, iż potrzebujesz więcej czasu, żeby przekonać się, czy do siebie pasujemy? Czy też może na razie nie chcesz pozwolić mi odejść, ale później tak?
- Potrzebuję więcej czasu.
- Nie wiem, czy wytrzymam.
- Czy kobiety to twój nałóg? Jesteś bardzo podatny...
- A ty nie?
- Na... kobiety? - spytała zaskoczona.
- Na mężczyzn. Na mnie. Nawet Hunter cały czas kogoś szuka, mimo że zdecydował się zostać ze mną. Czy ty też tak zrobisz? Trzy kosze w ciągu jednego weekendu to dla mnie za dużo.
- Trzy?
- Pewna kobieta, która zaproponowała mi małżeństwo, rozgląda się za innym, pies szuka swego dawnego pana i teraz ty. Coś mnie bez wątpienia do ciebie ciągnie. Czy to pożądanie? Chyba nie. Myślę, że to coś wyjątkowego.
- To wszystko dzieje się za szybko. Lemon odchrząknął.
- Nie powiedziałaś, czy podoba ci się zapach mojej nowej wody po goleniu - zauważył.
- Jest doskonała.
Nawet mydło, którym się umył, nie miało zapachu. Pachniał tylko sobą. Podobał się jej jego zapach?
- Może chcesz mnie jeszcze trochę... powąchać? Możesz wybrać każde miejsce. Mam nadzieję, że to wytrzymam.
- Masz jakiś problem?
Mówiła szczerze. Najwyraźniej się nie rozumieli.
- Będę się poprawnie zachowywał. Chyba potrafię.
- Ten problem to ja.
- Mężczyzna nie tak łatwo zniesie bliskość wąchającej go kobiety.
- Nie martwiłam się o ciebie. Ty znakomicie nad sobą panujesz. Myślałam o sobie. Przy tobie kręci mi się w głowie.
Lemon z trudem panował nad swoim oddechem.
- Taak. To coś poważnego.
- Zgadzam się. Nigdy jeszcze nie musiałam radzić sobie z taką reakcją i to mnie trochę przeraża.
- Dlaczego cięto... przeraża?
Mówił wolno i ostrożnie. Nie chciał jej przestraszyć.
- Pocałuj mnie, ale bardzo delikatnie - powiedziała nagle.
Doprowadzał ją do szaleństwa. Wziął ją w ramiona, przycisnął do swego silnego ciała, pocałował, a ona osunęła się na ziemię.
Poczuła zawrót głowy.
Wziął ją w ramiona i zaczął spacerować. Tak po prostu spacerować bez celu. Podobało mu się, że może ją tak nosić.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała gdzieś iść, powiedz mi, to cię zaniosę jak teraz.
Spoczywała w jego ramionach i z trudem formułowała słowa.
- Ludzie będą mówić.
- O czym? Że jesteśmy razem?
- Że mnie nosisz na rękach.
- Zasłabłaś.
- Widzę, że na wszystko znajdziesz argument. Lemon roześmiał się.
- Kocham cię - rzekł.
- Nie jest na to za wcześnie?
- No, wiesz. Znam cię już prawie od dwudziestu czterech godzin. To prawie miesiąc, gdybyśmy widywali się codziennie przez godzinę.
- Trochę też spaliśmy.
- Racja.
- Nie przez cały ten czas byliśmy razem.
- Uważasz, że powinniśmy spać w tym samym łóżku? - zapytał z niedowierzaniem Lemon.
- Jesteś niemożliwy.
- Kąpałaś się ze mną nago - przypomniał.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia.
- Chcesz przez to powiedzieć, że do końca życia będziemy razem?
Renata przechyliła głowę i spojrzała na niego uważnie.
- Tak myślisz?
- To bardziej niż prawdopodobne.
Upłynęło trochę czasu, zanim byli w stanie pokazać się gościom. Brydżyści prawie już kończyli swą poranną sesję. Zauważyli zarumienione policzki Renaty Gunther i zmierzwione włosy Lemona Covingtona, kiedy jakby nigdy nic zjawili się w sali.
- Gdzieście się podziewali? - spytał ktoś. - Tak długo was nie było, że zaprosiliśmy do gry kucharkę i stajennego.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Renata i Lemon podeszli do stołu, przy którym grała kucharka. Była tak pochłonięta grą, że nawet nie próbowali jej przerywać.
Zauważyli też pełen ciepłej ironii stosunek do gry Dana, chłopaka ze stajni. Lemon kiwnął mu głową, dziękując za zastępstwo. Dan uśmiechnął się i podziękował dyskretnym ukłonem.
Był dokładnie wymyty i najwyraźniej dobrze się czuł w eleganckim towarzystwie. Brydżysta to zawsze brydżysta. Jak artysta czy pisarz.
Dan był znakomitym hodowcą bydła. Tylko raz miał kłopoty ze stadem, ale doskonale sobie poradził.
Jako gracz też był dobry. Clint go nauczył. Clint, praktycznie kierujący całym ranczem, dostał kilka dni wolnego i jak zwykle pospieszył komuś z pomocą. Nie potrafił ani chwili usiedzieć na miejscu. Mówił, że to dlatego, ponieważ życie na ranczu jest takie monotonne.
Renata i Lemon wywiązali się ze swych towarzyskich zobowiązań, wyrazili uznanie zastępcom i trzymając się za ręce, wyszli przez taras do parku.
Przy obiedzie na ich miejscach siedzieli kucharka i Dan. Nikt nie wspominał o nieobecnych, przynajmniej nie mówiono o tym głośno. Czasem tylko ktoś szeptem wymieniał jakieś uwagi.
Zakochanym wydawało się, że są bardzo dyskretni. Żyli w jakimś innym, własnym świecie. Fakt, że poprzedniego wieczora Lemon nie zauważył tłumu ludzi na korytarzu, był najlepszym dowodem, jak bardzo byli skoncentrowani na sobie.
Renata ubrana była w powiewną, cieniutką suknię w kolorze lawendy. Z ciemnymi, wysoko upiętymi włosami, spiętymi szylkretową spinką, wyglądała jak postać z jakiejś dziewiętnastowiecznej powieści.
Uwagę Lemona przyciągał szczególnie jeden luźny pukiel, wijący się na jej szyi.
- Czy chciałabyś mnie o coś zapytać? - spytał w pewnej chwili Lemon. Wiedział, że zgłosiła się do Johna i zaoferowała pomoc w tej „trudnej” sytuacji.
- Czy w dzieciństwie brakowało ci rodzeństwa? Było to ostatnie pytanie, jakiego mógł się spodziewać.
- Tak.
Renata westchnęła, a on patrzył na nią z zachwytem.
- To pytanie miało cię skłonić do zastanowienia się, jak bardzo posiadanie rodzeństwa pomaga w doskonaleniu własnego charakteru - wyjaśniła.
- Miałem Potsa. Był starszy, miał szalone pomysły i twardy charakter. Bałem się go. Nigdy nie byłem taki jak on.
- Ja nie miałam nikogo. Nawet kuzyna. Rodzice zginęli w katastrofie samolotowej, kiedy nie skończyłam jeszcze ośmiu lat. Miałam tylko starą, zasuszoną ciotkę, która pozwoliła mi zamieszkać w swym ponurym, zakurzonym, cichym domu.
- Nienawidziłaś go - domyślił się.
- Uwielbiałam. Spędzałam mnóstwo czasu w bezruchu, czekając na duchy. Byłam rozczarowana, kiedy żaden się nie pojawiał. Nikt mi nie przeszkadzał. Przeczytałam wszystkie książki z biblioteki ciotki. No, może nie wszystkie. Zadziwiał mnie jej literacki gust. Pozwalała mi brać to, co chciałam, niczego nie cenzurowała. Przeczytałam kilka książek, które mnie poruszyły.
- Nieprzyzwoitych? - spytał z uśmiechem.
- Być może. Wielu z nich nie rozumiałam. Uśmiech zniknął z twarzy Lemona.
- Do kiedy?
- Pewnych rzeczy nie rozumiem do dziś. Lemon uniósł ich złączone dłonie i uśmiechnął się.
- Trafiłaś pod dobry adres. Wszystko ci wytłumaczę. Renata zamilkła..
Lemon był bardzo szczęśliwy. No, może trochę niepewny, ale obecność Renaty i dotyk jej dłoni bardzo mu pomagały. Nie, była to raczej tortura. Słodka tortura. Na pewien czas gotów był się nawet na nią zgodzić. Jego ciało płonęło. Długo tak nie wytrzyma.
Patrzył na Renatę i dziwił się, jak bardzo jest niewinna. Gdyby miała choć trochę litości...
- Oglądałam kilka filmów dla dorosłych. Lemon uśmiechnął się od ucha do ucha.
- I co?
- Wciąż nie rozumiem, jak to się robi.
- Chodzi ci o seks? Renata kiwnęła głową.
- Umiesz nad sobą panować. Chyba mógłbyś mi to wyjaśnić, nie czując skrępowania.
Skrępowania!
- A pytałaś już kiedyś kogoś?
- Matkę, która po prostu się roześmiała. To było tuż przed tym, jak rodzice zginęli. Przez pewien czas nie miałam nikogo. Później zagadnęłam ciotkę, ale ona uważała, że na takie tematy się nie rozmawia. Pytałam też w dzieciństwie pewnego kolegę, który również o niczym nie wiedział i martwił się, że będzie musiał to robić.
- Żadnego dorosłego mężczyzny?
- Właściwie nikogo nie znałam. Chodziłam do żeńskiego college'u. Dziewczyny tworzyły grupy, ale mnie nie zapraszały. Byłam niezauważalna. Wychowana w klasztorze. I jako metodystka uważałam, że skończę w piekle.
- Bałaś się?
- Pogodziłam się z tym faktem. Uznałam, że taki mój los.
- Powiedziałaś o tym komuś?
- Ciotce, która uznała to za bzdurę. Była jednak wolnomyślicielką, według mnie i tak potępioną, a więc jej opinia się dla mnie nie liczyła.
Lemon parsknął śmiechem.
Renata przyglądała mu się badawczo.
- Skoro straciłeś cały majątek i nawet ten dom, to może chciałbyś zamieszkać ze mną? - spytała. - W zamian za mieszkanie uczyłbyś mnie tych wszystkich rzeczy, których nie znam.
- Zgodziłabyś się na to?
- Gdybym to ja straciła wszystko - co oczywiście jest niemożliwe, bo mam depozyt - to bym... No tak, ty przecież masz rodziców. Zamieszkasz z nimi. Zapominam, że ludzie mają rodziny.
Lemon był wzruszony. Jaka ona jest samotna. Jak to możliwe?
- Masz jakąś pracę?
- Redaguję wiersze dla pewnego wydawnictwa. Wydają je w eleganckich okładkach, ręcznie zszywane, z pięknymi ilustracjami. Oczywiście, takie książki nie przynoszą zysku.
Lemon był zupełnie wytrącony z równowagi. Z kim on ma do czynienia? Z biednym, samotnym kurczaczkiem, pukającym od środka w skorupkę? Czy to on ma poprowadzić ją ścieżką wiodącą ku zmysłowej rzeczywistości?
- Oglądałam też popołudniowe seriale - wróciła do poprzedniego tematu Renata. - Aktorom najwyraźniej sprawia to przyjemność. Mam na myśli seks. Ale... mam takie wrażenie, że oni robią to na pokaz.
Spojrzała na niego, by sprawdzić, czy ją rozumie.
Lemon zrozumiał w końcu zachowanie Renaty w czasie ich nocnej kąpieli. Nie była obojętna czy powściągliwa. Po prostu zachowywała się naturalnie. Nikt nigdy się do niej nie zalecał, nie uwodził.
- W pocałunkach jesteś bardzo doświadczona - zauważył, obrzucając ją szybkim spojrzeniem.
Renata oblała się szkarłatnym rumieńcem. Poczuła się dumna!
- Tak sądzisz?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Z kim ćwiczyłaś? Nie musisz podawać nazwisk. Wystarczy przybliżona liczba nauczycieli.
- Jesteś czwarty. Pierwszy to ten nieśmiały chłopiec, który bał się, że będzie musiał t o zrobić. Potem chłopak w szkole tańca panny Genevidve. Przyłapał mnie w korytarzu. To było straszne. Obślinił mi brodę i policzki. Fu! I wreszcie pewien wydawca w Nowym Jorku. Zdaje się, że chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Ale ćwiczyłam, używając własnej ręki. I było to...
- Własnej ręki?
- Tak. Układałam kciuk wzdłuż dłoni i wyobrażałam sobie, że to męskie usta.
- To... wszystko? Z własną ręką?
- Nie znałam nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc, więc jakoś sobie poradziłam! - odparła zniecierpliwiona już trochę Renata.
- Nigdy bym nie przypuścił, że ktoś bez żadnego doświadczenia może tak całować. Aż mi dech zaparło.
Spodobał jej się ten komplement.
- Naprawdę? - spytała i głos jej się załamał. Musiała się uśmiechnąć.
- Nie powinnaś już więcej całować żadnych mężczyzn. Jesteś zbyt niebezpieczna. Jeśli będziesz miała ochotę kogoś pocałować, przyjdź do mnie. J a jakoś to zniosę. Inny mężczyzna może nie być w stanie ci się oprzeć i ani się obejrzysz, a znajdziesz się na plecach.
- Znokautowana?
- Uwiedziona.
- A dlaczego ty nie możesz tego zrobić?
- Chcesz, żebym cię uwiódł?
- Oczywiście. O ile wiem, wszyscy to robią, tylko ja nie. Mam już dwadzieścia pięć lat i nigdy jeszcze tego nie robiłam.
- Ja mam trzydzieści pięć - rzekł Lemon.
- I już nie możesz? - spytała z przerażeniem.
- Ależ mogę! - zapewnił ją gorąco. - Teraz? Renata rozejrzała się dokoła.
- Gdzie możemy to zrobić?
Choć powiedziała to zupełnie normalnym tonem, jej słowa zabrzmiały w jego mózgu jak huk wystrzału.
Poczuł, że drżą mu kolana. I choć jego libido szalało, mózg zrozumiał, że Renata chce od niego tylko seksu. Nie jest nim tak oczarowana, jak on nią. Wykorzystuje go. Jego! Lemon Covington, taka znakomita partia, wykorzystywany przez kobietę, która jest... tylko ciekawa.
Był załamany. Jest dla Renaty wyłącznie kimś, kto jej umożliwi zaspokojenie ciekawości.
Jak może mu to robić?
Spojrzał na nią, a ona nie spuściła wzroku. Uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę. Powiesz mi, co mam robić?
Oczy jej błyszczały. Była podekscytowana.
Nie. Jest tylko ciekawa. Lemon był tak rozczarowany, że stracił pewność, że będzie w stanie cokolwiek... zrobić.
Ujęła go za łokieć i przytuliła do swego miękkiego, delikatnego ciała. Flirtuje czy namawia? Pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, że poczuł jej pierś.
- Pomyślałam sobie, że... mógłbyś mnie... pocałować, skoro już wiesz, że mi to nie... przeszkadza.
Nie przeszkadza! Aż jęknął w duchu.
Przyciągnął ją delikatnie do siebie i bardzo czule pocałował. Jego ciało nie było tak zniechęcone jak jego umysł. Lemon był wręcz na nie zły.
Renata jęknęła. Oddychała urywanie.
Jego ciało było rozpalone. Drżało z pożądania i nie mógł nad nim zapanować.
Lemon był pewien, że potrafi siebie kontrolować. I że nad nią też zapanuje. Że wszystko między nimi będzie piękne. A potem przypomniał sobie ich pocałunki. Nieopanowane, dzikie, gorączkowe.
- Musimy trochę zwolnić tempo, żebyś wszystko dokładnie zrozumiała.
- Tak. - Oblizała zaczerwienione od pocałunków wargi. W jej oczach migotały wesołe iskierki. - Gdzie? - spytała z uśmiechem.
Lemon przypomniał sobie, że w portfelu ma prezerwatywy, nie chciał jednak zrazić Renaty.
- Muszę iść do pokoju po prezerwatywę. - Spojrzał na nią, by wypowiedziane słowa dobrze zapadły w jej świadomość.
Renata jeszcze bardziej poczerwieniała i znowu oblizała wargi.
- Ja mam - powiedziała.
- Skąd?
- Kupiłam przed przyjazdem tutaj.
- Dlaczego? - wyszeptał z trudem, bo tak był wstrząśnięty.
- Znam twoją reputację. Chciałam spróbować.
- Masz ją przy sobie?
Obrzucił Renatę uważnym spojrzeniem.
- Gdzie?
- W moim pasie do pończoch jest taka dyskretna kieszonka... - odparła, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Masz na sobie ten pas?
- Tak.
Lemonowi zakręciło się w głowie. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Może w tych krzakach? - zaproponowała. - Są tak gęste, że nikt nas nie zobaczy.
Nikt nie zobaczy? Taak. Oczywiście.
- Weźmiemy auto - rzekł, kiedy odzyskał nad sobą panowanie.
- Zrobimy to w samochodzie? - ucieszyła się. Żartuje z niego? Czy to jakaś zemsta feministek? Czy to dzieje się naprawdę? Czy Renata jest prawdziwa?
Musi to wiedzieć.
Odkaszlnął kilka razy, by przywrócić swemu głosowi normalne brzmienie.
- Chodź ze mną.
- Z przyjemnością! Ale nie będziesz zbyt gwałtowny, prawda? Słyszałam, że mężczyźni bywają czasem zbyt... szybcy. To chyba odpowiednie słowo. Może będę potrzebowała więcej czasu.
- Ilu mężczyznom już to mówiłaś? Spojrzała na niego zdziwiona.
- Żadnemu... No, nie, przecież ty żartujesz! Wybuchnęła głośnym, gardłowym śmiechem. Lemon był przerażony. Chciała kochać się z nim po tak krótkiej znajomości. Poczuł się... wykorzystany. Przypomniał sobie kilka sytuacji, w których to on przejawiał taki stosunek, i reakcje kobiet.
No cóż, posiadane przez niego pieniądze na pewno były nie bez znaczenia.
Otworzył drzwi do garażu i wprowadził ją do środka.
W milczeniu rozglądała się dokoła.
Pod lawendową sukienką, w sekretnej kieszonce szkarłatnego pasa do pończoch była prezerwatywa.
Nie wygląda na kobietę posiadającą takie rzeczy.
Pomógł jej wsiąść do auta. Był to elegancki, sportowy wóz. Lemon właściwie już dawno wyrósł z takich samochodów. Renata jest taka młoda. Czy Lemon czuje się stary?
Niedokładnie. Jest po prostu... rozczarowany. Spodziewał się prawdziwego romansu, z czułością i długotrwałym namawianiem. Zdziwił się, że od początku była przygotowana. W kieszonce pasa do pończoch miała prezerwatywę.
Prawdę mówiąc, on też prawie zawsze miał przy sobie prezerwatywy. Mężczyzna nigdy nie wie, kiedy będzie musiał bronić swego honoru i swego wrażliwego ciała przed jakąś wygłodniałą kobietą. Zawsze miał na to nadzieję.
A teraz jest właśnie z taką kobietą. Tyle że ją interesuje wyłącznie jego ciało.
Czy wykorzystywane przez mężczyzn kobiety też czują się rozczarowane? Mężczyzna często musi sobie po prostu ulżyć i wtedy każda kobieta jest dobra.
Lemon chciał jednak, by Renata naprawdę go chciała. Nie tylko po to, żeby zdobyć doświadczenie. Chciał, by jej na nim zależało. By mogli się kochać.
A ona prosiła tylko, by się zanadto nie spieszył.
Zawiózł ją w swe ulubione miejsce wśród pagórków. Do starego gospodarstwa na zupełnym odludziu.
Renata z zainteresowaniem rozglądała się dokoła. Nawet wiatr nie mógł się od niej oderwać. Burzył jej włosy, ze szczególnym upodobaniem ten jeden luźny lok przylegający do szyi; podwiewał sukienkę.
Była niewypowiedzianie urocza. Już na sam jej widok Lemon miał wrażenie, że serce mu pęknie. Znał ją już od dwudziestu czterech godzin.
Kiedy w końcu na niego spojrzała, zrozumiał, że nie wie, co zrobić ani jak zacząć. Czeka na jakiś znak.
Podszedł do niej i pocałował ją. Znowu ten sam chaos. By opanować jakoś sytuację, starał się, by ich wargi ledwo się zetknęły. Próżny wysiłek. Ten pocałunek był taki sam jak poprzednie. Dokładnie taki sam. Totalna katastrofa. Chciał przycisnąć ją do boku auta i posiąść.
Choć spodziewała się tego, a nawet chciała, prosiła go wyraźnie, by się nie spieszył, żeby mogła przeżyć to w pełni i z przyjemnością.
Będzie musiał zwolnić tempo. Samodyscyplina. Cały ten kłopot tylko po to, żeby sprawić jej przyjemność. Dobrze.
Przynajmniej nie wybrała Dana. Ten na pewno by nie czekał. Raz, dwa i po wszystkim.
Wybrała mężczyznę, który jest cierpliwy i delikatny.
- Wejdźmy do środka - zaprosił z uśmiechem swą podnieconą uczennicę.
Baraczek składał się tylko z jednego pomieszczenia, prawie całkowicie wypełnionego przez duże, podwójne łoże. Leżał na nim tylko goły materac, bynajmniej nie nowy.
W brudnych oknach, umieszczonych na wysokości łóżka, nie było zasłon. Podłoga też nie była czysta.
Ściany gołe, bez obrazów, na stoliku telefon. Oczywiście komórkowy.
Czy to po to, żeby mógł odbyć parę służbowych rozmów, czekając, aż ona... Renata była trochę rozczarowana. Zastanawiała się nawet, czy w aucie nie byłoby lepiej. Nie, też zbyt brudne i jeszcze te wędki na tylnym siedzeniu.
W baraczku z kolei nie było nawet gdzie się... rozebrać. Kątem oka spojrzała na Lemona. Chodził od okna do okna i obserwował horyzont.
Jak często tu bywał? Jak często przywoził tu kobiety, by kochać się z nimi na tym gołym materacu? Zazdrość?
Poruszyła się, kiedy przechodził do kolejnego okna. Spojrzał na nią i już nie miał ochoty przez nie wyglądać.
- Mój praprapradziadek zbudował tę chatę - powiedział. - Była dla nas azylem, kiedy mieliśmy dość cywilizacji. Dostał tę ziemię od Komanczów. Wygnali go kiedyś na to odludzie i zdziwili się, że przeżył. Nie wiedzieli o źródełku. Sprzedali mu tę ziemię jako bezużyteczną.
Natychmiast zbudował ten domek. Miał po temu powód. Źródełko jest pod nim. Widzisz? Tujest klapa. Gdyby chata płonęła, ludzie mogą zejść na dół i ocaleją. Ziemia jest nieurodzajna. Nie hodujemy tu bydła. Dla Covingtonów to bardzo ważne miejsce.
Renata innym okiem spojrzała na chatę, zauważyła jej stare belki. Wiek i susza nadały im twardość kamienia. Spojrzała na stosunkowo nowy materac i zastanawiała się, czy w ogóle ma sprężyny.
Myśl o tych wszystkich ludziach, którzy tu kiedyś byli, onieśmieliła ją. To wnętrze było zupełnie niepodobne do pokoju hotelowego, gdzie wszystko wydaje się nowe i nie myśli się o tych tysiącach ludzi, którzy tam kiedyś spali.
Chatka miała w sobie coś ludzkiego, historię rodziny. Może są w niej duchy , które nie pochwalą Lemona za to, że przyprowadził tu kobietę dla zmysłowych rozkoszy.
Lemon stał już przy ostatnim oknie.
Potem podszedł do skrzyni i wyjął czyste prześcieradła i poduszki.
Renata pochyliła się i przesunęła ręką po materacu. Nie było na nim kurzu. Przy tak brudnych oknach było to dziwne.
- Czasami pozwalamy naszym ludziom spędzić tu w samotności trzy dni, pojedynczo. Nie myjemy okien, bo nie chcemy, by ktokolwiek wiedział, że chata jest używana.
Renata zamyśliła się, ale pomogła mu posłać łóżko. Wydało jej się to takie dziwne, że pomaga przygotować miejsce, w którym straci dziewictwo.
- O ile wiem, od lat nie spała tu żadna para - rzekł cicho Lemon.
- Nigdy nie przywiozłeś tu żadnej...
- Nie. I mężczyźni, którzy tu bywają, też nikogo nie przywożą. Nie pozwalamy im. To szczególne miejsce. Nie chcemy, by ktokolwiek wiedział, że jest tu woda. Widzisz tę beczkę? Jest zawsze pełna, na wypadek gdyby ktoś zabłądził i znalazł to miejsce. Ale klapa jest zawsze zasłonięta i ma specjalnie nieregularny kształt.
- Mnie ją pokazałeś.
- Mam do ciebie zaufanie.
Spojrzała na niego i dojrzała malującą się na jego twarzy powagę.
To wtedy dostrzegła w nim człowieka, który czuje, myśli i ma honor. Zrozumiała, że łatwo go zranić. Podoba mu się. A ona go wykorzystuje.
- Chciałabym wyjść na dwór i obejrzeć okolicę - powiedziała, kiedy łóżko było już posłane. - Uwielbiam otwartą przestrzeń.
Lemon od razu poznał, że Renata się boi.
- Zniszczysz sobie buty - rzekł z uśmiechem. - O ile się znam, to drogie pantofle.
- Kupię sobie nowe.
- Gdzie? We Włoszech?
- Tak - odparła i uśmiechnęła się.
- Musisz uważać. Możesz też pójść boso.
Nie była taka odważna, jaką udawała. Z ochotą skorzystała z pierwszego pretekstu, jaki jej przyszedł do głowy, by opóźnić tę przygodę w jego łóżku.
Okazało się, że Lemon ma jakiś płot do naprawienia.
Pokazał jej sławojkę i wyjaśnił, jak działa. Zaprowadził do szopy pełnej siana. Było świeże. Pilnował, by nie obtarła sobie stóp. Żartował, a ona się śmiała.
- Czy nie moglibyśmy kochać się na sianie? - spytała, kiedy wracali do chatki. - Wygląda bardziej zachęcająco niż tamto łóżko. Mam wrażenie, że wszyscy twoi przodkowie patrzą na nas z niesmakiem.
- Moich przodków nic nie było w stanie zadziwić. Kiedy będziesz starsza, opowiem ci o nich takie historie, że oniemiejesz ze zgrozy.
- O ile starsza? O godzinę?
- Pani Renato Gunther, pani jest niesamowita.
- Zgadza się.
- Zawsze lubiłem siano. Jako mały chłopiec ukrywałem się w nim, kiedy pokłóciłem się z ojcem. Ma taki cudowny zapach. Jest miękkie. I zawsze można się w nim schować. Chciałbym leżeć z tobą na sianie.
- Jeszcze nigdy nie chowałam się w stogu siana.
- Zrobię go dla ciebie. O, tutaj. Taki malutki. Abyś zawsze, kiedy poczujesz zapach siana, myślała o mnie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Renata stała i patrzyła, jak Lemon widłami zgarnia siano. Była zdecydowaną^ ale brakło jej odwagi. Drżącymi rękami zaczęła rozpinać bluzkę.
- Pozwól, ja to zrobię - powiedział czule Lemon. Opuściła ręce i znieruchomiała. Spuściła głowę, oczy przykryła rzęsami.
Jego ręce też trochę drżały. Ciało Renaty było niepodobne do ciała jakiejkolwiek kobiety. Jak to możliwe? Ogólnie rzecz biorąc, kobiece ciała są przecież takie same. Nie. Jej jest inne. Piękne. Kruche.
- Może... nie powinniśmy... jeszcze - szepnęła, kiedy walczył z marynarskim węzłem jej paska.
Serce mu zamarło. Znieruchomiał i otworzył usta, by zaprotestować.
- Zaczynać tak od razu... Może powinno... być coś przedtem?
Podniosła wzrok i ich oczy się spotkały.
Jej źrenice były ogromne. Policzki płonęły rumieńcem. Oddychała urywanie. Bała się. To normalne, że chce jakiegoś wstępu. Większość kobiet tego chce. Mężczyźni nie.
Lemon westchnął. Zwłoka była czymś, czego nigdy nie doświadczył. Słyszał tylko o takim problemie, kiedy rozpalony mężczyzna ma do czynienia z chłodną kobietą.
Faceci twierdzą, że najlepszą rzeczą w takiej sytuacji jest recytowanie tabliczki mnożenia. Dobrze. W tym jest nawet niezły, bo w czasach szkolnych, mając kłopoty z czytaniem, właśnie na lekcjach matematyki udowadniał, że jego mózgowi niczego nie brakuje.
Bardzo delikatnie przytulił Renatę do siebie i westchnął głęboko.
- Jesteś nadzwyczajna - powiedział.
Takie sobie stwierdzenie. Zdarzyło mu się już kilka razy mówić to różnym kobietom i zawsze brzmiało to prawdziwie. Tym razem było inaczej. Renata naprawdę jest nadzwyczajna. Inna.
Pocałował ją za uchem i w szyję. Jego gorący oddech palił jej szyję. Przytulił ją i znieruchomiał.
Pozwoliło mu to skoncentrować się na jej ciele. Jak bardzo ciało kobiety różni się od kościstego, prawie płaskiego ciała mężczyzny.
Oddychał chrapliwie, ale pieścił ją delikatnie. Kiedy się nieco rozluźniła, położyła mu ręce na ramionach. Wiedział jednak, że jeszcze nie jest gotowa.
Pocałował ją znowu i powiedział to, co musiał powiedzieć. Powiedział jej, jaka jest wspaniała, piękna i rozkoszna. Jak cudownie zbudowana. I jak podnieca go jej ciało.
Słowa te nie bardzo do niej docierały. Wyczuwała pożądanie w jego głosie i nie mogła skupić się na treści zdań, bo jego dłonie badały najintymniejsze części jej ciała.
Czuła jego twardą męskość, napierającą na jej biodro, i wydało jej się to zbyt... śmiałe... trochę za mało subtelne.
Wiedziała, że pocałunki są rodzajem wstępu. Czuła na sobie jego drżące ręce. Był taki spocony i rozpalony! Skoncentrował na niej całą uwagę, ale już nic nie mówił. Przyciskał ją tak mocno do siebie, że brakło jej tchu.
Rozchylił jej ubranie i jego dłonie poznawały ją coraz dokładniej. Były gorące i twarde. Podobało jej się to, co robiły z jej piersiami i... niżej. Szczególnie, kiedy dotykały... niżej.
Kiedy gorące usta Lemona zamknęły się na jej sutce, a ręka zsunęła na wilgotną kobiecość, zadrżała i przywarła do niego całą sobą. Usłyszała bolesny jęk. Zdziwiła się stwierdziwszy, że wyrwał się z jej własnych ust.
Położył ją na sianie i nie musiał już koncentrować się na utrzymywaniu ich w pozycji stojącej. Mógł swobodniej badać i smakować ten kąsek, który miał w ustach i pod ręką.
- Ostre to siano - mruknęła.
- W ogóle nie powinnaś tego czuć - odparł, na moment przerywając ssanie. - Powinnaś już tak bardzo mnie pragnąć, by nie myśleć o czymkolwiek poza tym.
- No tak, ale ty jesteś na górze - zauważyła.
- Lubię być na górze. - Nie zważając na jej niemy protest, wypuścił ją na chwilę z objęć. Zdjął koszulę i położył ją na sianie. - Spróbuj teraz.
Renata położyła się na delikatnym materiale.
- Wciąż kłuje.
- Zaraz położę spodnie - rzekł, unosząc do góry swe piękne, spłowiałe od słońca brwi.
Oczywiście podglądała, kiedy wstał i rozbierał się. Podłożył spodnie pod koszulę.
- Spróbuj teraz.
Posadził ją i pomógł jej zdjąć sukienkę. Zgubiła w sianie kilka szpilek i od razu zaczęła ich szukać.
- Są bardzo stare. Mam je po prababce. Prawdziwy szylkret.
- I nie wstyd ci je nosić? - spytał, kładąc na swych spodniach jej sukienkę.
- Ten żółw zmarł bardzo dawno temu.
- Dołożymy jeszcze twoją halkę i powinno być w sam raz - rzekł z uśmiechem.
- Właściwie to nie chciałam jej zdejmować. W ogóle. Żeby nie odsłaniać pępka. To głupio tak się całkiem rozebrać.
- Nie wstydź się - powiedział. - Pokażę ci swój pępek i zobaczysz, że jest zupełnie taki sam jak twój.
Podciągnął podkoszulek i zsunął nieco gumkę swych slipów. W gęstwinie kręconych blond włosów tkwił pępek.
- Jesteś cudowny - powiedziała z uśmiechem Renata. - Pozwól, że cię obejrzę.
Lemon znieruchomiał z podniecenia, a ona wsunęła głowę pod jego podkoszulek. Pomógł jej go zdjąć.
- Jesteś piękny - powiedziała z zachwytem i pogładziła go po piersi.
- Ja też lubię to robić, ale ty jesteś odważniejsza - rzekł i skopiował dokładnie ruch jej wędrującej dłoni. Jej pierś była jednak całkiem inna - wypukła i delikatna.
Renata nachyliła się i polizała jego sutkę.
- Jesteś włochaty.
- Ogolę się, jeśli ci to przeszkadza.
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - To mi się podoba. Lemon wybuchnął śmiechem. Jego podniecona męskość wypychała cienki materiał slipów.
- Mam ci jeszcze coś do pokazania - powiedział.
- Wygląda na coś bardzo niebezpiecznego. Popatrz, jak drga. Skąd mogę wiedzieć, że mnie nie zaatakuje.
- Nie zaatakuje. Ogromnie delikatnie da ci wielką przyjemność. Zdejmij halkę, żebym mógł zobaczyć ten niesamowity szkarłatny pas do pończoch... i kieszonkę na prezerwatywę.
- Moim zdaniem zrobiono ją po to, żeby kobieta mogła schować tam pieniądze na taksówkę, gdyby jej towarzysz okazał się nieposłuszny.
- Aha. Myślisz, że znajdziesz tu taksówkę, gdy okażę się „nieposłuszny”? Próżna nadzieja, moja piękna. Jesteś całkowicie w moich rękach.
- Ty wstręciuchu - powiedziała, bezwiednym ruchem masując miejsce między swymi piersiami.
- Więcej uczucia włóż w to ostatnie słowo! Spróbuj jeszcze raz. Światło! Kamera! Start!
Ujął rąbek jej halki, a ona uklękła, uniosła ramiona i pozwoliła mu zsunąć ją sobie przez głowę.
Opadła na posłanie i mocno zacisnęła kolana. Miała na sobie już tylko szkarłatny pas do pończoch, pończochy i włoskie pantofle.
Zgubiła szpilki, więc włosy opadały jej teraz na ramiona. Wyglądała jak syrena. I najwidoczniej była gotowa.
- Gdzie jest ta kieszonka? - spytał Lemon. Pokazała mu. Palcem wskazała frontową część pasa, ale jej wzrok przez cały czas spoczywał na jego twarzy.
Obserwowała, jak opuszcza spłowiałe od słońca rzęsy i patrzy tam, gdzie wskazuje jej palec.
Tuż poniżej kryła się jej kobieca tajemnica. Odwracało to jego uwagę od pasa. Położył rękę na jedwabistych włosach skrywających ową tajemnicę.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał.
- Ty też - odparła cichutko. Wyciągnęła nieśmiało rękę i pogładziła delikatnie niewielką bliznę na jego piersi. - Jak to się stało?
Wiedział, że Renata pragnie zwłoki. Rozumiał to. Gotów był mówić długo, czule i spokojnie.
- Drut kolczasty.
- Drut kolczasty? - z ulgą kontynuowała rozmowę Renata.
- Sprawdzałem, czy płoty są całe. Jakiś pies spłoszył mego konia.
- Bolało cię, prawda?
- Nie bardzo. Mogę ci pokazać jeszcze kilka innych blizn. Na pewno ci się spodobają. Cieszy mnie twoje współczucie. Tutaj na przykład dostałem batem...
- Batem?
- Tak. Znalazłem się zbyt blisko faceta, która ćwiczył strzelanie z bata.
- A to?
- To nóż.
- Czyj? Dlaczego? - przeraziła się.
- Byłem młody. Wybrałem się w pewne miejsce, bo wydawało mi się, że dzieją się tam różne ciekawe rzeczy, i nadziałem się na nóż. Nieco mnie to zaskoczyło - dodał w zamyśleniu.
- Nie wątpię!
- Zemdlałem i bójka się skończyła.
Zamilkł na chwilę, by dotarły do niej jego słowa. Potem pokazał kolejną bliznę - na czole, tuż przy nasadzie włosów.
- Tę zarobiłem, mając lat dwanaście. Spadłem z roweru. Zagapiłem się i wpadłem na parkujące auto. Zdziwiła mnie wściekłość kierowcy. Dopiero kiedy byłem starszy, zrozumiałem, o co mu chodziło. Nauczyłem się odpowiedzialności za innych ludzi.
- I zrozumiałeś, że nie jesteś nieśmiertelny?
- To akurat stało się niedawno. Odkąd cię poznałem, chciałbym żyć wiecznie.
Przysunął się bliżej i wziął ją w swe drżące ramiona. Obsypał jej twarz pocałunkami.
- Nago jesteś jeszcze piękniejsza niż w ubraniu. Prawdziwe dzieło sztuki.
- To nie będę już nigdy nic nosiła - obiecała.
- Tylko wówczas, kiedy jesteśmy sam na sam. Poza tym musisz być zawsze ubrana. Rozumiesz? Ale kiedy jesteś ze mną, masz być tylko w tym pasie.
- Co takiego szczególnego jest w tym pasie? - nie mogła zrozumieć Renata.
- Sam nie wiem. Jesteś w nim prawie naga, ale niezupełnie - co sprawia, że za chwilę zwariuję. Czy ty nigdy nie poprosisz, żebym zdjął te slipy?
Przechyliła głowę i uniosła wzrok, wiedząc, że na nią patrzy. Zastanawiała się nad czymś. Potem nachyliła się ku niemu, jakby chciała się zwierzyć z czegoś bardzo ważnego.
- Nie wiem, co tam się chowa, ale widzę, że bardzo chce wyjść. Boję się. Lepiej nie zdejmuj slipek.
Lemon wybuchnął śmiechem.
- Nie bądź takim tchórzem. To coś jest bardzo sympatyczne. Wczoraj, podczas kąpieli, było blisko ciebie i nic się nie stało. Myślę, że powinniście się poznać bliżej.
Renata przygryzła obrzmiałą od pocałunków wargę.
- Aż się boję zapytać, w jaki sposób mam mu podać rękę - powiedziała po chwili.
- Najdroższa moja, jestem taki podniecony, że muszę natychmiast włożyć prezerwatywę. Chcesz, żebym zrobił to tutaj, czy mam odejść?
- Ja to zrobię.
Zesztywniał na samą myśl, że mogłaby go dotknąć.
- Nie tym razem - odparł z powagą.
- Przecież powinnam się tego nauczyć - zauważyła Renata. - To znakomita pora, żeby zacząć.
- Jeszcze nie. - Lemon nie miał najmniejszych wątpliwości. - Mógłbym nie wytrzymać i potem musiałabyś siedzieć, wzdychać, palić stare pety i czekać, aż napełnię się na nowo.
Wspomniał o czymś, co bardzo ją zainteresowało. O czymś, o czym przedtem nawet nie myślała.
- Nie możesz robić tego... bez przerwy?
- A ty?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami.
- Naprawdę muszę włożyć tę prezerwatywę.
- Będę patrzyła.
Lemon przez chwilę wahał się i zastanawiał.
- Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek ktoś patrzył, jak... to robię.
- Ty też jesteś zdenerwowany? - spytała zdziwiona.
- Trochę tak.
- Oj, Lemon, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Dobrze, niech wierzy, że to nerwy. On jednak wiedział, że to dlatego, iż tak bardzo jej pragnie.
Patrzyła więc. Usiadła i złożyła ręce na swym nagim łonie, a on zsunął szorty do kolan. Otworzył opakowanie i zaczął nakładać prezerwatywę na swój sztywny członek. Było to coś fascynującego. Renata co chwila wyciągała rękę, by mu pomóc, a on omal nie wyskoczył ze skóry.
- Naprawdę bardzo dobrze to robisz - powiedziała. - Masz dużą praktykę?
Wytarł dłonie o na wpół zsunięte slipy i spojrzał w jej szeroko otwarte oczy.
- To mój pierwszy raz z tobą.
- Tak, to wiem, ale chodzi mi o to, czy miałeś przedtem całe mnóstwo kobiet?
- O ile pamiętam, to nie.
- Podniecenie rzuciło ci się na pamięć - domyśliła się.
- To prawdopodobne.
Zsunął do końca slipy i odłożył je na bok. Wziął Renatę w ramiona i pocałował. Tym razem było to coś innego. Już nie żartował.
- Kochaj mnie - szepnął.
Była to szczera prośba. Przywarł do niej całym ciałem. Jego owłosiony tors pieścił jej delikatne piersi.
Dla niej była to najbardziej niezwykła rzecz, jakiej w życiu doświadczyła. Jej wrażliwe sutki pulsowały, dziwiły się tym pierwszym kontaktem z męskim ciałem. Przełykała głośno ślinę i oddychała przez usta.
Wtedy zrozumiał, że już ją zdobył. Był na skraju wyczerpania, tyle kosztowały go te wszystkie wstępy. Wiedział jednak, że nie może się spieszyć. Musiał zaczekać, aż i ona będzie gotowa. Wstydził się, że jego męskość tak otwarcie zdradza pożądanie, więc przywarł do niej jeszcze mocniej.
Wolniutko opuścił ją na posłanie. Wyciągnął się obok niej i był taki zajęty, że nic nie mówił. Pojękiwał tylko z rozkoszy.
Jego ręce już ją znały i z przyjemnością odkrywały nowe terytorium.
- Czemu jesteś taka wilgotna? - spytał. Zaskoczyło ją, że Lemon pyta o coś tak intymnego.
- Jesteś taka piękna - mówił dalej. - Lubisz, jak to robię?
Poruszyła się zachęcająco, zapraszając do jeszcze intymniej szych pieszczot. Zamknęła oczy.
- A to? Zadrżała.
- I to? Jęknęła.
Całował ją, a ona wpijała mu paznokcie w plecy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie przerywając pocałunku, opuścił się wolno w jej wilgotną, zapraszającą kobiecość. Była tak zdecydowaną że prawie go w siebie wciągnęła.
- Ty zwierzaku - szepnął.
A ona zaśmiała się i rozluźniła. Bez trudu pokonał więc cieniutką barierę i dostał się do środka. Otworzyła szeroko oczy i znieruchomiała.
Lemon wsparł się na łokciach i czekał, aż Renata pogodzi się z jego obecnością w sobie. Cały spocony i rozedrgany całował jej ucho.
Wiedział, że kobiety nie zdają sobie sprawy, co czuje mężczyzna, kiedy musi nad sobą panować, bo po raz pierwszy ma do czynienia z nieśmiałą i niedoświadczoną kobietą. Uważa się, że mężczyzna zawsze robi to tylko dla własnej przyjemności. Nikt nie wie, ile go to kosztuje.
Kiedy się lepiej poznają, będzie jej musiał to wytłumaczyć.
Drżał, z jego ciała spadały krople gorącego potu. Był u kresu wytrzymałości. Poruszył się lekko, a oczy Renaty stały się jeszcze większe. Czekał tylko przez chwilę. Potem już nie mógł wytrzymać. Poruszał się rytmicznie i ciężko oddychał. Rozczarował go własny brak samokontroli.
Ruszył naprzód. Wiedział, że Renata nie jest jeszcze całkiem gotowa, ale on przekroczył już granicę. Orgazm, który przeżył, zmącił jego umysł, osłabił ciało, ale zaspokoił pożądanie.
Opadł na Renatę ostrożnie, by nie przygnieść jej cudownego, kruchego ciała. Tych kilka zdolnych jeszcze do pracy komórek jego mózgu przypomniało mu o ostrożności.
Był przerażony. Przecież mężczyzna musi umieć nad sobą panować. Czy jest możliwe, że to wszystko przez nią? Że stała się jego nałogiem? A on jej niewolnikiem? Słyszał o takich przypadkach. Wystarczy popatrzeć na Johna Browna i Lucillę.
Wciąż ociekając potem, Lemon półprzytomnie uniósł się na łokciach i spojrzał na piękną czarodziejkę.
Leżała spięta i z jakimś dziwnym grymasem na twarzy oblizywała opuchnięte, zaczerwienione wargi. Jej oczy były ogromne.
Jęknął i zsunął się na bok. Zrozumiał, co mają na myśli ludzie mówiąc, że dla mężczyzny robota nigdy się nie kończy. Potarł ręką czoło i westchnął.
Renata nachyliła się nad nim jak wampir, szykujący się, by wyssać resztę jego krwi.
- Dobrze się czujesz? - spytała z niepokojem.
- Jestem wykończony. - To było wszystko, co mógł z siebie wydobyć, oprócz kolejnego jęku.
Upłynęło sporo czasu, zanim nabrał trochę sił, mógł zdjąć prezerwatywę i schować ją do kieszeni leżących obok spodni.
Wsparta na łokciu Renata obserwowała to z zainteresowaniem. Zaskakujący obraz kobiecej piękności. Piersi lekko zaczerwienione po kontakcie z jego owłosioną piersią. Usta obrzmiałe i czerwone.
- Popatrz, jaki stał się mały i miękki. On też jest wykończony - powiedziała.
- Nie mów tak. Nawet nie mam siły się śmiać - jęknął. Zamilkli.
Lemon zastanawiał się, co za chwilę zrobi i powie Renata. Ciągle pamiętał, że był jej pierwszym mężczyzną i że powinien być bardzo delikatny. Ale może ona jest kolejną Lucillą i zależy jej tylko na zlikwidowaniu jego konta w banku? W głowie mu zawirowało.
Renata była nadal zaniepokojona jego stanem.
- Widzę, że cię to całkiem wykończyło.
- Taak.
Lemon zamknął oczy i leżał nieruchomo.
- Jesteś zupełnie bez sił.
Drgnął, kiedy spoczęła na nim jej delikatna dłoń.
- To dla faceta naprawdę ciężka robota. Renata roześmiała się.
On też musiał się uśmiechnąć i jakoś mu się to udało.
- Kiedy będziesz mógł to zrobić znowu? - spytała. - Widzę, że jeszcze nie teraz, ale chciałabym zobaczyć, jak wygląda żeński odpowiednik tego, co stało się z tobą.
- Mogę ci to pokazać w każdej chwili. Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Wejdzie z powrotem?
Lemon z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Ograniczył się do lekkiego uśmiechu.
- Mogę cię tak specjalnie popieścić i będziesz zachwycona.
- Chy... chyba nie. Zaczekam..
' Otworzył jedno oko, by obserwować jej reakcję. Wyjrzała przez okno, na ziemię, która nigdy nie miała rodzić. Lemon roześmiał się i przytulił ją do siebie.
- Ty syreno.
- Chodzi ci o mój głos?
- Nie, o zdolność uwodzenia. Renata rozpromieniła się.
- Już jesteś gotowy?
- Jeszcze nie.
- Jak długo jeszcze? - spytała.
- Chcesz mnie chyba wykończyć - westchnął. - Ty nienasycona kobieto. Natrętna mucho.
- Naprawdę jestem tym wszystkim? - zachwyciła się.
- Moja biedna męskość jest przerażona.
- Czy mogę ją jakoś uspokoić?
- Spróbuj - zgodził się.
Delikatnie ułożyła go z powrotem ną plecach. Nachyliła się i przytuliła do niego swój zaróżowiony policzek.
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy - szepnęła. Lemon znieruchomiał. Wstrzymał oddech i wpatrywał się w nią z zachwytem.
Renata podniosła wzrok, spojrzała mu w oczy i pocałowała go.
Lemon głośno wciągnął powietrze.
- Chyba dzieje się jakiś cud rzekł.
Renata roześmiała się. Pieściła jego owłosioną pierś! Szczególnie fascynowała ją okolica jego pępka. Lemon był zachwycony jej pieszczotami.
- Lepiej już chyba nie będzie - zauważył.
- Jesteś leniwy i lubisz, kiedy ktoś się tobą zajmuje.
- Oczywiście. Mógłbym zostać twoim niewolnikiem. - Mówił to z powagą i nie odrywał od niej wzroku.
- Chyba dostałabym szału, gdyby jakiś facet cały czas wisiał mi u spódnicy.
- A u czego by mógł wisieć, gdybyś miała na sobie szorty albo dżinsy?
Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. A to z kolei zwróciło uwagę Lemona na jej ciało. Eee, nieprawda. Przez cały czas zwracał uwagę na nie.
A teraz ona skoncentrowała się na badaniu jego ciała. Było to co najmniej podniecające. Jej ciekawość nie miała granic. Jakie to szczęście, że za pierwszym razem zbytnio się pospieszył. Teraz będzie mógł panować nad sobą dużo dłużej. Może.
- Aj! - jęknął. - Jak ty chcesz, żebym przetrwał ten dzień?
- Mam przestać? - spytała zupełnie serio. - Naprawdę byłam ciekawa...
- Nie, nie przestawaj. I możesz być tak ciekawa, jak chcesz. Nie krępuj się. Dotknij mnie tam znowu. Taak. Jak dobrze. Lubię też, jak mnie całujesz. Jeszcze mnie nie pocałowałaś.
- Pocałowałam.
- To było za pierwszym razem. Teraz zaczęliśmy przecież wszystko od nowa.
- Tak.
Powolutku złożyła na nim nagie, delikatne ciało, a on, zaskoczony, nawet jej w tym nie pomógł. Kiedy dotknęła jego ust, okazało się, że jest tak samo spragniony, jak wcześniej. I już wcale nie wyczerpany. Znalazł w kieszeni prezerwatywę i Renata poznała, co znaczy igranie z ogniem. Przeżyła coś, czego zupełnie sienie spodziewała, Nie domyślała. O czym nawet nie mogła marzyć.
Była szczęśliwa, że czekała na Lemona.
Leżeli potem zmęczeni i zadowoleni. Serce Lemona po raz pierwszy drżało na widok śpiącej kobiety. Renaty. Jego syreny.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Renata i Lemon nie wrócili do domu na obiad. Napili się wody z ukrytej studni. Zjedli kilka ciasteczek ze stojącej na półce puszki.
Leżeli potem na sianie i rozmawiali. W najbardziej intymny sposób poznali już swoje ciała. Teraz przyszła pora na dusze i umysły.
Wysłuchiwali wzajemnie swych opinii i czasem się nawet zgadzali. Wspominali różne zabawne zdarzenia. Tu akurat Renata nie miała wiele do opowiedzenia.
- Jak nauczyłaś się grać w brydża? - spytał.
- Kiedy ciotka jeszcze żyła, często musiałam zastępować którąś z jej przyjaciółek. Odkąd skończyłam dziesięć lat, uznały, że się do tego nadaję. Były wobec mnie bardzo wymagające. Nie ma nic gorszego niż surowe, oceniające spojrzenie pomarszczonej staruszki. Każda z nich była oczywiście „damą”.
To akurat mógł zrozumieć, bo jako jedynak też wychował się wśród dorosłych.
- Ja najpierw nauczyłem się grać w pokera. Stosunek pokerzystów do młodszych jest podobny.
- Bezlitosny - uściśliła.
- Moimi nauczycielami byli głównie starzy robotnicy z farmy. W czasie gry zawsze dużo rozmawiali. Z zachwytem słuchałem o dawnych sprawach i problemach. Mnóstwo się od nich nauczyłem.
Kiedy z jakiegoś powodu byłem potrzebny na miejscu i nie mogłem uganiać się po ranczu, co najbardziej lubiłem, pozwalano mi wówczas grać w karty albo układać pasjansa.
- Ja z kolei bardzo rzadko bywałam sama, chyba że w bibliotece. Marzyłam, siedząc nad otwartą książką.
- O czym? - spytał.
- O tobie - odparła, spoglądając na niego tymi swoimi ogromnymi oczami.
To słowo podziałało na niego jak afrodyzjak.
Ponieważ zużyli już obie jego prezerwatywy, musieli skorzystać z tej ukrytej w pasie do pończoch Renaty. Wyjmowanie jej z ukrytej kieszonki Lemon uznał za niesamowicie podniecające.
Kiedy wszedł w nią po raz trzeci, skrzywiła się lekko, ale przyciągnęła go tak mocno do siebie, że nawet tego nie zauważył. Spędzili długi czas eksperymentując, śmiejąc się i żartując. Była to miłość zupełnie innego rodzaju.
Było już po piątej, kiedy wrócili do domu. Udało im się wśliznąć niepostrzeżenie tylnymi drzwiami i wejść bocznymi schodami do swoich pokoi, by wziąć prysznic i przebrać się. Renata pokryła kremem i pudrem policzki podrażnione przez jego zarost.
Spotkali się na korytarzu i przez chwilę po prostu się do siebie uśmiechali. Wiedzieli, że upłynie sporo czasu, zanim uświadomią sobie, że są częścią realnego świata.
Kolację podano na trawniku przed domem, żeby służba mogła przygotować salę balową do wieczornych tańców.
Nikt nawet nie zauważył pełnego rozmarzenia spokoju zakochanych. Goście wciąż jeszcze pochłonięci byli popołudniowymi grami. Omawiali poszczególne rozdania i kłócili się, co ich partnerzy powinni zrobić.
Chyba jedynymi, którzy w ogóle zwrócili uwagę na wagarowiczów byli, oczywiście, John, Lucilla i Dan.
Spędziwszy dla przyzwoitości trochę czasu z gośćmi, zakochani znowu się ulotnili. Tym razem po to, by się trochę przespać.
Kiedy Renata już wygodnie leżała w łóżku, usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Usiadła natychmiast i sięgnęła po telefon.
Do pokoju wszedł Lemon, zamknął z powrotem drzwi na klucz i podszedł do łóżka. W zupełnie naturalny sposób podniósł koc, by wśliznąć się pod niego. Zrobił to, przyciągnął ją do siebie i ułożył wygodnie. Potem leżał nieruchomy i milczący.
- Co ty tutaj robisz? - spytała.
- Szszsz.
Renata uśmiechnęła się i stwierdziła, że jest jej bardzo wygodnie. Może by jeszcze odrobinę pobaraszkować?
Zasnęła, słuchając cichej muzyki, dobiegającej z sali balowej.
Gdzieś w środku nocy zakochani obudzili się, przytulili do siebie i byli tym zachwyceni.
Na szczęście Lemon miał w kieszeni piżamy kilka prezerwatyw. Jedna z nich bardzo im się przydała.
Łóżko okazało się lepsze niż tamto legowisko na sianie.
Następnego dnia kucharka i Dan znowu musieli zastąpić wciąż niezbyt przytomną parę. Zakochani chodzili po domu, , trzymali się za ręce, rozmawiali o byle czym i cały czas się uśmiechali.
W pewnej chwili do Lemona podszedł John.
- Musimy porozmawiać - stwierdził, pocierając brodę. - Wiadomość o twojej finansowej klęsce rozchodzi się już po całym Teksasie... i wkrótce obiegnie inne stany i zagranicę.
- To już twoja sprawa - odparł z uprzejmym uśmiechem Lemon.
- Musimy obmyślić jakąś strategię - rzekł spokojnie i stanowczo John.
- Już ty coś wymyślisz.
John był rozgoryczony. Lemon nigdy nie był niezdecydowany. To znakomity organizator, trzymający zawsze wszystkie sznurki w żelaznym uścisku. John spojrzał uważnie na przyjaciela i chyba zrozumiał. On naprawdę oszalał na punkcie tej Renaty Gunther. Po raz pierwszy w życiu Lemona coś jest ważniejsze niż interesy!
Lemon zawsze miał wzgląd na innych ludzi. Pilnował, by jego pracownicy byli doceniani i zadowoleni, ale równocześnie nie nazbyt pewni siebie. Nie chciał, by stali się zbyt skoncentrowani na jednej rzeczy i ograniczeni. Starał się, by zdobywali jak największe życiowe doświadczenie.
Fakt, że kucharka mogła uczestniczyć w turnieju, był tego najlepszym dowodem. I to, że namówił Margot, by przyjechała na sylwestra i wciągnęła Johna w pułapkę. Lemon troszczył się o innych ludzi.
Obecne zachowanie Lemona było zupełnie nietypowe.
Czy wypytuje Johna, co dzieje się na świecie? Nie. Czy pyta, kto dzwonił? Nie. Czy przegląda papiery na jego biurku? Nie.
Lemon stał przy oknie w gabinecie Johna, całkiem zrelaksowany, obojętny, z rękami w kieszeniach. Obok niego leżał Hunter.
- Lemon - zaczął swój wykład John.
Lemon uśmiechnął się do swego doradcy finansowego i poklepał go po ramieniu.
- Zajmij się tym, proszę - powiedział i poszedł szukać Renaty.
Hunter spojrzał na Johna i szczeknął. John otworzył drzwi na taras i wypuścił go. John uznał, że musi skonsultować się z Margot.
- Czy ta Renata Gunther jest odpowiednia dla Lemona? - spytał.
- Tak - odparła bez najmniejszego wahania Margot.
- Słyszałaś plotki o sytuacji finansowej Lemona? Margot nie okazała szczególnego zainteresowania.
- Jasne. Chwilę po tym, jak użył tej wymówki, by nie stać się kolejną ofiarą Lucilli.
- No wiesz, Margot, Lucilla wcale nie jest mściwa. Margot obrzuciła go ironicznym, niedowierzającym spojrzeniem.
- Zazdrość nie przystoi takiej kobiecie, jak ty - skarcił ją czule.
- Phi! - parsknęła z niedowierzaniem Margot. John powstrzymał się od śmiechu.
- Kiedy Lucilla poprosiła, by wycofać jej udziały z firmy Lemona, powiedziała, że taki porządny człowiek jak on może potrzebować pomocy przyjaciela.
Margot przymknęła oczy i zacisnęła usta. John wziął ją w ramiona, choć stawiała opór.
- Nie ma w tobie żadnej tajemniczości, Margot. Jesteś nieskomplikowana, szczera i uczciwa - rzekł z przekonaniem. - Nie umiesz grać ani udawać.
- Jestem uwodzicielska i wspaniała - zaprotestowała.
- Taak - odparł po chwili zastanowienia John. - Chyba masz rację.
- Jestem także genialna, czuła i kochająca - kontynuowała Margot.
Po chwili spoważniała. Przytuliła się do Johna i pogłaskała go po szorstkim policzku.
- John, Lemon złamie Renacie serce. Zauważyłeś, że przez cały weekend zajmuje się tylko nią? Na nic innego nie zwraca uwagi. Czy on kiedykolwiek miał czas dla kobiety?
John przypomniał sobie, jak bardzo długo pewnej soboty przed sylwestrem Lemon stał na ganku domu Margot i namawiał ją, by przyjechała do niego na przyjęcie... i to w tej prowokującej, czerwonej sukni.
I jak przez cały weekend pilnował, by Margot dobrze się bawiła. Kiedy Lemon chciał, znajdował czas na wiele spraw i dla wielu ludzi.
- Czy uwierzyłbyś, że Lemon zrezygnuje z turnieju brydżowego dla kobiety? - mówiła dalej Margot.
- Lemon tak naprawdę nie przepada za brydżem - zauważył John.
- Bzdura - żachnęła się Margot. Była naprawdę zaniepokojona. - Jego zachowanie w stosunku do Renaty jest zwodnicze. Zachowuje się jak normalny człowiek.
- Bo on przecież jest normalny - odparł po chwili namysłu John.
- To typowe zaloty. Spędził z nią cały wieczór w piątek, cały dzień wczoraj i dzisiaj znowu. A ona jest jak zahipnotyzowana.
- Tak - uśmiechnął się z rozmarzeniem John. - Tak jak ty będąc ze mną.
- Ja nie muszę cię mieć przez cały dzień u swego boku. Renata potrzebuje mężczyzny, który będzie się nią opiekował. Lemon tylko sprawia wrażenie opiekuńczego kochanka, a w gruncie rzeczy nim nie jest.
- Jest nią wyraźnie zainteresowany. Troszczy się o nią.
- To tylko zaloty. Chce zaciągnąć ją do łóżka i by to osiągnąć, jest opiekuńczy. Później natychmiast przestanie się nią interesować. Mężczyźni już tacy są.
- No tak, mężczyźnie trudno by było plątać się cały dzień u boku kobiety czy klęczeć u jej stóp.
- To by było nie do zniesienia i dobrze o tym wiesz. John przyciągnął Margot mocno do siebie.
- Gdybym tylko zauważył z twojej strony choćby ślad niechęci, natychmiast przykleiłbym się do twego boku i klęknął na kolana.
- Nie ma mowy - powiedziała i położyła mu głowę na ramieniu. - Gdybyś lepił się do mnie cały czas, dostałabym szału.
- Choć jesteś mądra i piękna i...
- Nieskomplikowana, szczera i uczciwa - poprawiła go- Uwodzicielska, piękna i genialna - dodał.
- Serdeczna i kochająca - dorzuciła.
- Serdeczna i kochająca? Naprawdę?
- Ty wstręciuchu!
John wybuchnął śmiechem.
- Lemon jest typowym mężczyzną - wróciła do poprzedniego tematu Margot. - Ugania się za kobietą, uwodzi ją i zdobywa, poświęcając tej biedaczce całą uwagę. A potem, kiedy ją już usidli, porzuca i wraca do swoich spraw.
- Ostatnio trochę cię zaniedbywałem - rzekł John. Najwyraźniej słuchał tego, co mówiła.
- Nie mówię o nas. Mówię o kobiecie, która tak długo żyła w swoim własnym świecie, że będzie się od Lemona spodziewała zbyt wiele. Jest spragniona miłości. Widziałeś ją? Jej oczy błyszczą. Uśmiecha się bez żadnego powodu.
- On też nie wygląda normalnie. Moim zdaniem jest w niej zakochany.
Margot była bardzo przejęta.
- Nie będzie miał dla niej czasu. Wiesz o tym. Renata bardzo to przeżyje. Będzie myślała, że została oszukana. Miną całe lata, zanim zrozumie, że on przez cały czas miał zamiar żyć wyłącznie po swojemu. Dla niego będzie to zupełnie normalne, ale jej złamie serce.
- No tak, muszę przyznać, że to wszystko między nimi stało się zbyt szybko. On...
- Musisz powiedzieć Lemonowi, żeby się tak nie spieszył. Niech Renata zrozumie, jakie życie ją z nim czeka.
- Ależ Margot, przecież oni się dopiero w piątek poznali. Zbyt czarno to wszystko widzisz.
- Ale od tamtej chwili przez cały czas są razem. Dla Lemona to może zabawa, ale nie dla kobiety takiej jak Renata.
- Porozmawiam z Lemonem. - John powiedział to, co Margot chciała usłyszeć. - Ale Renata jest inna, nie potrzebuje bez przerwy obecności drugiej osoby, żeby czuć się szczęśliwą i kochaną. Ona naprawdę jest zupełnie do ciebie niepodobna. Ale skoro chcesz, porozmawiam z Lemonem.
- Dziękuję ci. To naprawdę konieczne. Nie robisz tego dli mnie, lecz dla Renaty. Lepiej, żeby wiedziała prawdę o Lemonie teraz, niż żeby potem miała tęsknić i cierpieć przez cała lata.
- Moi rodzice wciąż się kochają, a są ze sobą cały czas. Co prawda ojciec jest już na emeryturze.
- Wiesz, jak jest z moimi rodzicami, ale nie każdemu małżeństwu udaje się pozostać przyjaciółmi i kochankami. Jeśli ktoś w to wierzy, popełnia poważny błąd.
- Czy proponujesz, żebyśmy zamieszkali razem i przekonali się, jak nam się ułoży?
Margot westchnęła i uniosła brwi.
- A ty znowu to samo.
- Jeszcze nie przywykłem do ciebie na tyle, by móc prowadzić takie poważne rozmowy.
- Przyzwyczaisz się. Jak tylko się pobierzemy, cały czas będziesz siedział w biurze, a ja w domu z dziećmi.
- Ze swoją rodziną, przyjaciółmi, członkiniami rozmaitych stowarzyszeń, nowym samochodem - zaczął wyliczać John.
- Jakim nowym samochodem? - zainteresowała się Margot.
- Tym, który ci kupię. Będąc zmotoryzowana i niezależna, pozwolisz mi pracować i zarabiać na dom.
- Jesteś bardzo wyrachowany.
- Mam magisterium z prawa finansowego.
Brydżyści grali całą niedzielę. Kucharka, którą w zastępstwie posadzono przy stoliku, krytycznie oceniła podane przez służbę jedzenie, ale powstrzymała się od komentarzy. Wszyscy inni byli zachwyceni, choć na wyrażanie podziwu mieli niewiele czasu. Rozmawiali bowiem głównie o brydżu, ostatnim rozdaniu, o jakiejś grze z poprzedniego dnia czy nawet sprzed piętnastu lat.
Po obiedzie goście wyszli na dwór rozprostować nogi, a służba wietrzyła salę, ustawiała stoliki i krzesła, rozkładała świeże talie kart, notatniki i ołówki.
Lemon zauważył, że Lucilla wdzięczy się do przyjaciela Potsa. Uznał jednak, że taki mężczyzna jak Silas da sobie z nią radę.
A Pots? Roześmiany Pots snuł się cały czas za nie mającą nic przeciwko temu Beatrice. To na nią Lemon zwrócił uwagę pierwszego dnia. Czy to było zaledwie przed dwoma dniami? Tyle się od tamtej pory wydarzyło, że wydawało mu się, iż upłynęły całe tygodnie.
Co takiego się wydarzyło? Renata. Musi obserwować jej zachowanie teraz, zanim dziewczyna dowie się, że plotki o jego kłopotach finansowych są nieprawdziwe. Przypomniał sobie ich wspólną noc w jej łóżku i uśmiechnął się.
- Chodź, pokażę ci mojego ogiera - powiedział.
- Dobrze, ale przecież już go widziałam. Wygląda na narowistego.
- Bo taki jest.
- Czyżbyś postanowił pozwolić mi się na nim przejechać?
- Nie.
- Mogę patrzeć, ale nie dotykać? Oczy jej błyszczały, policzki pałały.
- Patrz tak na mnie dalej, a wszyscy zauważą, że się we mnie zabujałaś.
- Nie. - Przybrała niewinny wyraz twarzy i obojętnym wzrokiem rozejrzała się dokoła. - Jestem po prostu uprzejma - miała czelność dodać.
- Czy tak nazywasz to, co robimy? - spytał oburzony Lemon.
Renata roześmiała się, ale i oblała rumieńcem. Lemon był zachwycony. To było dla niego coś nowego. On też czuł się jakis odmieniony. Z trudem powstrzymywał się, by nie dotknąć jej ciała, policzka czy choćby ręki. Był nią absolutnie oczarowany.
A ona? Spojrzał na nią i uznał, że to najpiękniejsza kobieta na świecie.
- Dziś w nocy wejdziemy na dach i pokażesz mi swoją gwiazdę - szepnął.
- To ta, która właśnie świeci nad nami - odparła krótko.
- Jesteś zwykłą śmiertelnicą?
- Nie zauważyłeś? - spytała z udawanym oburzeniem.
- No, co prawda dziś rano miałaś czkawkę, ale...
- Wcale nie miałam czkawki! - krzyknęła, ale roześmiała się i skarciła go delikatnym klapsem.
Lemon chwycił jej dłoń i pocałował. Wszyscy to widzieli. No, prawie wszyscy. I jak plotka o jego problemach finansowych, wśród gości rozeszła się wieść, że Lemon Covington interesuje się tą Gunther, sierotą, praprawnuczką Minervy Gunther. Określenie zależało od wieku mówiącego. Dodawano jednak od razu, że Renata też ma pewien majątek.
Byli także tacy, którzy dopytywali się, o kogo chodzi, bo panna Gunther nie była osobą zbyt znaną w towarzystwie.
Majątek? Słysząc to, jeden z mężczyzn nastawił uszu. Spojrzał na tę, o której mówiono, i zdziwił się. Opuścił plotkującą grupę i, udając obojętność, przechadzał się wśród gości. Wyraźnie chciał zwrócić na siebie uwagę Renaty.
Widział japo raz pierwszy i uznał za bardzo atrakcyjną. Zdziwił się. Większość kobiet, które posiadały jakiś majątek, była zamężna, za stara, za młoda albo brzydka.
- Nazywam się Theo Waggoner, jestem wnukiem Charlotte Waggoner - przedstawił się w końcu z uśmiechem Renacie. - Zdaje się, że grywałaś z nią w brydża. Pamiętam, że o tobie wspominała. Nie grasz dzisiaj?
- Ona woli kąpać się nago - odparł grzecznie Lemon. Theo był trochę zgorszony, ale jego wyobraźnia od razu podsunęła mu obraz nagiej, kąpiącej się Renaty. Może wcale nie będzie trudno ją usidlić?
Renata jednak aż pobladła z oburzenia.
- W stawie - kontynuował nie zrażony Lemon. - Hunter, mój wstrętny, żółty pies i ja pilnowaliśmy, by nikomu nie wpadło do głowy podglądać czy wykąpać się razem z nią.
Theo uznał, że Lemon jest równie wstrętny jak jego pies. I ma kłopoty finansowe, a Theo nie. I w dodatku w porę wycofał udziały z jego firmy. Postanowił zignorować Lemona. To przecież żadna konkurencja dla takiego wspaniałego mężczyzny jak on.
- Grasz dzisiaj? - zwrócił się do Renaty.
- Ze mną - odparł Lemon.
Nie był wrogi ani napastliwy. Starał się traktować intruza jak najuprzejmiej.
Renata była zachwycona. Całe życie była szarą myszką. A teraz oto stoi ubrana w cudowną, szmaragdową jedwabną suknię, włosy ma upięte wysoko i ozdobione szylkretowymi spinkami, w uszach zaś lśnią kolczyki z pereł.
Obok niej stoją dwaj mężczyźni, nastroszeni jak walczące koguty, z oczami nabiegłymi krwią. A z jakiego powodu? Z powodu Renaty Gunther. Takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach!
To naprawdę robi wrażenie!
- O, pora wracać - zauważył Lemon, spoglądając na zegarek. W tej chwili zabrzmiał gong.
- Zrobiłaś wielkiego szlema w pierwszym rozdaniu - Theo zwrócił się do Renaty. - Może będziesz moją partnerką? Przydałby mi się twój talent.
- Przepraszam - rzekł do niego Lemon. Ujął dłoń Renaty i położył ją sobie na ramieniu. Nie odrywając wzroku od intruza, skinął głową i stanął między nim a Renatą.
Theo nie dał się tak łatwo zbić z tropu. Obszedł stojących i znalazł się z drugiej strony Renaty.
- Zagraj ze mną - poprosił i śmiało chwycił ją za drugie ramię.
- Przepraszamy - odparła z uśmiechem Renata i odeszła od stolika wraz z Lemonem.
Lemon był zachwycony i na tyle nierozważny, by odwrócić się i z wyższością spojrzeć na Theo. Zobaczył, że konkurent z zachwytem wpatruje się w pośladki Renaty.
Lemonowi pociemniało w oczach. Zazdrość. Główny motyw pobudzający mężczyzn do działania.
Spojrzał przed siebie, by sprawdzić, czy droga jest wolna, a potem jeszcze raz odwrócił się do Theo. Mężczyzna nadal przyglądał się Renacie. Tego już było za wiele.
- Powiedz Theo Waggonerowi, że matka go potrzebuje - rzekł do napotkanego Johna.
- Obawiam się, że jego matka nie żyje - zauważył przytomnie John.
- Namów Theo, by ją odwiedził - rzucił przez ramię Lemon.
Tylko przez kilka kroków Renata była w stanie powstrzymywać śmiech. Spojrzała na Lemona z zachwytem.
- To było niezbyt grzeczne - zauważyła.
- Wcale nie.
- Ależ tak. Przecież jesteś gospodarzem.
- Gdybym naprawdę był dobrym gospodarzem, grałbym z gośćmi w brydża.
- Przecież grałeś.
- Grałem, ale... z tobą.
- Chodziło mi o brydża - uściśliła Renata.
- Mnie też, z początku. Kiedy nie graliśmy w brydża, graliśmy ze sobą.
- Pływałam sama.
- Z początku - poprawił tym razem Lemon.
- Czy chcesz mi zepsuć reputację?
- Może.
- To oburzające.
Powiedziała to przez celowo zaciśnięte usta, ale jej policzki płonęły, a oczy błyszczały. Lemon nie mógł się nie roześmiać.
- Masz ze sobą jakiś strój do konnej jazdy? Chociaż dżinsy?
- Tak. Czy mogę przejechać się na ogierze?
- Nie. Bardzo mi przykro. Tylko ja mogę go dosiąść. Nikt nie jest w stanie go opanować. Jest złośliwy i wydaje mu się, że jest panem samego siebie. Nawet ja nie zawsze daję sobie z nim radę.
- Ale Lucilla tak.
- Znakomicie - przyznał.
- Czemu go jej nie podarujesz? - spytała logicznie.
- Dać jej mojego ogiera? - Głos Lemona był pełen oburzenia. - Chyba zwariowałaś!
- To przecież logiczne. Ona dobrze sobie z nim radzi, a on jej słucha. Daj Lucilli tego konia.
- Pomyśli, że próbuję ją zdobyć - mruknął Lemon.
- Wyprowadzę ją z błędu - zapewniła z cudowną pewnością siebie Renata.
- Więc uważasz, że próbuję zdobyć ciebie?
- Nie. Już nie.
- Ależ tak - przekonywał ją Lemon. Renata wzruszyła ramionami.
- Już mnie masz.
- Rennie...
- Rennie?
- Tak cię nazywam w myślach.
- Podoba mi się.
- I ty mi się podobasz - rzekł Lemon z powagą.
- To bardzo dobrze - powiedziała i przyjrzała mu się uważnie. - Bo mam zamiar cię zdobyć - wyjaśniła.
- Już zbyt wiele razy mnie miałaś - poskarżył się szeptem. - Dziś rano pod prysznicem zauważyłem, że mi odpadł...
Renata roześmiała się. Potrząsała głową i po prostu się śmiała. Była cudowna.
- To nic śmiesznego - zapewnił ją Lemon, z trudem zachowując powagę.
- Może uda nam się go przykleić.
- Chodźmy spróbować - zaproponował ochoczo. - Tym razem w moim pokoju.
- Przecież mieliśmy obejrzeć konia. Spojrzał na nią z niesmakiem.
- Jesteś niemożliwa. Nie chcesz wiedzieć, co mi się stało? Chodź na górę, to ci pokażę.
- Muszę włożyć dżinsy, jeśli mamy pojeździć.
- Możemy pojeździć bez dżinsów - zauważył z uśmiechem.
- Tylko dziewczyny z „Playboya” robią to nago.
- Skąd wiesz? - zaniepokoił się Lemon.
- Oglądam filmy.
- Panno Gunther, pani naprawdę jest zadziwiająca!
Przebrali się i poszli do stajni. Lemon wziął ze sobą pistolet.
- Musisz go mieć? - zaniepokoiła się Renata.
- Lepiej go mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i nie mieć. W tej okolicy zawsze mamy przy sobie broń. Nigdy nic nie wiadomo.
- Mówisz, jakbyśmy żyli w średniowieczu. Przecież teraz powinno już być inaczej. Skąd się bierze tyle przemocy? Co się dzieje z tym krajem?
- Wszędzie można spotkać ludzi chciwych i bezwzględnych. Łamią wszelkie zasady. Nie chcą się uczyć i zdobywać majątku własną pracą. Interesuje ich tylko łatwe życie, bez najmniejszego wysiłku.
- Tak, wiem, że tak jest w miastach. Wielu ludzi trzyma pistolety w domu i aucie. Są napady. Myślałam, że tutaj, na wsi, wszystko jest inne.
- Życie, obowiązki, walka o przetrwanie i współzawodnictwo są wszędzie. Chodźmy do koni. Opieka nad nimi to też obowiązek.
Renata milczała. Prawdziwy świat jest taki przerażający. Kto by pomyślał, że taka cudowna okolica może być niebezpieczna. Zauważyła, że Lemon przez cały czas się rozgląda. Jakie będzie to ich wspólne życie?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Lemon i Renata szli w kierunku stajni. Z radością wdychali świeże letnie powietrze Teksasu. Wiał leciutki, suchy wietrzyk.
Klacz dla Renaty była już osiodłana, bo Lemon telefonicznie uprzedził stajennych o swoich planach.
- Niech pani wsiada i rusza przed siebie. Ogier zaczyna się już niecierpliwić - zwrócił się do Renaty Peanuts, ulubiony stajenny Lemona.
Renata była dobrym jeźdźcem. W dzieciństwie jazda konna była dla niej formą ucieczki od gry w brydża z ciotką i jej zasuszonymi przyjaciółkami.
Wsiadła na konia pod czujnym okiem wszystkich stajennych, obserwowanych z kolei przez bardzo przejętego i zdenerwowanego Lemona.
Wyprowadziła konia z obejścia i ruszyła przed siebie.
Dwaj pracownicy przyprowadzili wtedy ogiera. Stojący z Hunterem u boku Lemon zwrócił się do stajennych z nie skrywaną złością:
- Dlaczego wy, do cholery, nigdy nie ujeżdżacie tego konia? - warknął.
- Żeby połamać sobie kości? - oburzył się Peanuts. - To byłoby samobójstwo. Nie jesteśmy na tyle głupi, by wsiadać na to zwariowane zwierzę.
Wszyscy stajenni trzymali się z daleka, kiedy Lemon wsiadał na ogiera.
W towarzystwie Huntera Lemon ruszył przed siebie. Wybrał kierunek przeciwny do tego, w którym pojechała Renata. Ogier musiał się porządnie wybiegać, by stracić nadmiar rozsadzającej go energii. Koń i jeździec byli w znakomitej komitywie. Lemon podziwiał swego rumaka. Był to naprawdę znakomity wierzchowiec.
Ogier i jego jeździec spotkali się z Renatą i jej klaczą. Niestety, klacz była akurat w swym szczególnym okresie. Ogier chciał ją pokryć i Lemon musiał z nim ostro walczyć. Renata i klacz przyglądały się temu przerażone. W pewnej chwili Lemon krzyknął do Renaty, by zsiadła z konia.
Ogier był zdeterminowany.
Hunter, mądre zwierzę, stanął między ogierem i klaczą i zaczął szczekać. Wyglądał groźnie. Ogier spojrzał na niego zdziwiony, a Renata tymczasem zdążyła zsiąść ze swego konia.
Potem pies zbliżył się do ogiera i odwrócił jego uwagę na tyle, by i Lemon mógł zsiąść. Nie było czasu, by zdjąć choć jedno siodło. Lemon zresztą nawet tego nie próbował. Szybko podszedł do przerażonej Renaty.
- Przepraszam... - zaczął.
- Ale numer!
Lemon roześmiał się i przytulił dziewczynę.
Stajenni usłyszeli wrzawę i pędzili już na pomoc. Ogier chwilowo się uspokoił, a Lemon wciąż obejmował Renatę.
Jeden ze stajennych poprawił siodło ogierowi, a inny rozsiodłał rozbrykaną klacz. Przyprowadzili ze sobą wałacha i pomogli Renacie go dosiąść.
- Trzeba mi było powiedzieć, że z tą klaczą jest coś nie tak - rzekł, z trudem nad sobą panując, Lemon.
- Jak Boga kocham, Lemon, nie miałem pojęcia, że wybieracie się na wspólną przejażdżkę. Myślałem, że pani pojechała sama. Tej klaczy musiało się to dopiero zacząć. Różne rzeczy można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie skrzywdziłbym żadnej damy.
Co do tego Lemon nie miał najmniejszych wątpliwości.
- Jakie to typowe, że ukaraliście klacz, podczas gdy winien był tylko ogier - zauważyła Renata, kiedy jej konia odprowadzono do stajni.
- Ale przynajmniej źrebię będzie rasowe - uśmiechnął się Lemon.
Jechali obok siebie. Lemon na zaspokojonym ogierze, Renata na spokojnym i łatwym do prowadzenia wałachu.
- Jestem naprawdę wściekły, że narażono cię na niebezpieczeństwo, ale rozumiem mego ogiera - rzekł w pewnej chwili Lemon do Renaty. - Kiedy patrzę na ciebie, rozumiem, co czuł na widok tej klaczy.
- Ty jednak lepiej nad sobą panujesz.
Lemon odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
- Mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz, jak trudno mi się czasem opanować - powiedział, kiedy już przestał się śmiać.
Renata uniosła jedną brew i przyjrzała mu się uważnie.
- Mnie też.
Odbyli bardzo długą przejażdżkę. Rozmawiali i śmiali się. Ich konie z zainteresowaniem rozglądały się dokoła i też rozmawiały ze sobą - podrzucając głowy, prychając i parskając.
- Dobry z ciebie jeździec - rzekł Lemon do Renaty.
- Dziękuję. - Renata uśmiechnęła się i spojrzała na niego. - W dzieciństwie dużo jeździłam, żeby uniknąć choć kilku spotkań brydżowych mojej ciotki.
- W brydża też grasz znakomicie. Jedyny problem w tym, że kręcisz się na krześle, oblizujesz usta, przygryzasz wargę, poprawiasz włosy i doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Gra w brydża cię podnieca?
- Twoje zachowanie mnie podnieca.
- To było dla mnie bardzo ważne, że zaufałeś mi, kiedy robiłam wielkiego szlema i wcale się nie wtrącałeś - powiedziała całkiem poważnie. - Czułam się naprawdę doceniona.
Jak mógł jej powiedzieć, że było mu wszystko jedno, czy wygra, czy nie?
- Już ci mówiłem, że jesteś znakomitą brydżystką. Świetnie też jeździsz konno.
Uśmiechnęła się do niego, uniosła twarz i odetchnęła głęboko.
- Jak to wspaniale móc tak obcować z koniem. Gdzieś na polach, z dala od wszystkiego. W parku ciotki niewiele było miejsca. Galop nie wchodził w grę. Czasem mogliśmy pokłusować. Konie ciotki też na pewno bardzo się nudziły. One też lubiły przygody.
- Tak - mruknął ze zrozumieniem Lemon.
- Widzę, że nie jest to zwykła przejażdżka. Dokąd jedziemy?
Nawet sienie zdziwił, że to zauważyła.
- Muszę sprawdzić, czy obora, w której niedługo będziemy kryli nasze bydło, jest już gotowa, i czy dość tam wody. Wkrótce chcemy przenieść do niej całe stado. Od pewnego czasu ziemia leży tam odłogiem. To nasz specjalny eksperyment, pod ścisłym nadzorem zarządcy. Parę lat temu zwieźliśmy tam kilka wagonów specjalnego szlamu ściekowego. Zmieszaliśmy go z tą jałową ziemią i nasionami bardzo dobrej gatunkowo trawy. Nawozu zwierzęcego używa się wszędzie i od dawna, na Dalekim Wschodzie zaś stosują nawóz ludzki. Nie przetwarza się go i co chwila wybuchają jakieś epidemie.
Jak wszyscy wiedzą, odpady to poważny problem wszystkich miast. Zanieczyszczone są rzeki i nawet oceany, ale jeśli uda nam się te odpady przetworzyć, mogą się stać znakomitym nawozem.
Szlamowanie to najnowszy eksperyment. Metodę tę stosuje się już w kilku gospodarstwach. Na początku tylko w miejscach wypasu bydła. Niektórzy farmerzy tylko pokryli glebę szlamem, bez mieszania jej z gruntem. My zmieszaliśmy, choć było to droższe rozwiązanie. Jeśli plan się powiedzie i nie będzie żadnych skutków ubocznych, rolnicy i hodowcy bydła rozwiążą wszystkie problemy miast. Na razie nie uprawiamy na tym szlamie niczego przeznaczonego na sprzedaż, wypasamy tylko bydło.
Byli już prawie na szczycie wzgórza. Hunter dotarł tam pierwszy i rozejrzał się dokoła. W dole rozciągało się ogromne morze trawy. Lemon i Renata zatrzymali konie i patrzyli na nie z zachwytem.
- Czy jest tu jakiś system irygacyjny? - spytała Renata.
- Nie. To też część eksperymentu. Gatunki traw, które tu zasialiśmy, dobrze rosną na tutejszej jałowej ziemi.
- Popatrz, jaka różnica! - Renata była pod ogromnym wrażeniem.
- Tak bujna trawa porastała tę okolicę trzysta lat temu, kiedy przybyli tu moi przodkowie. Człowiek z chciwości wszystko niszczy, nie robiąc żadnych planów, nie myśląc o przyszłości. Przypomnij sobie te straszne zniszczenia, jakich dokonali poszukiwacze złota w zachodnich stanach. Tamtejsza ziemia już pewnie nigdy nie będzie rodzić.
Zawsze nam się wydawało, że ziemia jest niezniszczalna. Na świecie żyje jednak zbyt wielu ludzi. Jesteśmy o krok od zniszczenia naszej planety. To byłby cud, gdyby udało nam się użyźnić glebę dzięki pozostawianym przez nas odpadom. Gdyby wszystko dało się wykorzystywać ponownie.
- Czaszki rozkładają się najdłużej - powiedziała w zamyśleniu Renata.
Spojrzał na nią jak na urocze zjawisko, które także zniszczy upływ czasu. Ból, jaki poczuł w sercu, zaskoczył go. Czy naprawdę ją kocha? Tak szybko? Tak bardzo?
Dwie ludzkie istoty, które w całym czasie trwania tego świata pojawiły się tylko na ułamek sekundy, zeszły z koni i prowadząc je za uzdy, wolno spacerowały po bujnej, szmaragdowej trawie. Konie, choć przecież nie głodne, poskubywały z przyjemnością soczyste źdźbła i z zachwytem rozglądały się dokoła.
Lemon przykucnął, wyrwał garść trawy i uważnie przyglądał się korzeniom.
- Aż trudno uwierzyć! To cud! Mieliśmy jednak sprzyjającą pogodę. Boję się, co będzie, kiedy przyjdzie prawdziwa susza.
- Jeśli w ziemi zgromadzi się dość wilgoci, wszystko będzie dobrze - pocieszyła go Renata. - Trawa jest silna, przetrwa i suszę.
Uśmiechnął się, słysząc to zapewnienie.
- Taak - przyznał jej rację.
- Kiedyś moja ciotka skorzystała z oferty pewnej przetwórni, która za darmo pozwoliła zabrać swoje odpady. Miałam wtedy jakieś dziewięć, dziesięć lat. Powiedzieli, żeby wykorzystać je tylko pod trawę lub kwiaty, broń Boże pod warzywa. Wzięłyśmy kilka pełnych koszy. Ku zdziwieniu ciotki wyhodowałyśmy marihuanę! Jej nasiona były już w tej ziemi. Moja ciotka myślała, że to jakieś chwasty, ale kiedy zajrzałyśmy do atlasu roślin, okazało się, że to marihuana!
- Zjawili się w waszym ogrodzie jacyś dziwni goście?
- Nie zdążyli. Ciotka wszystko zniszczyła. Spaliła w kominku.
- A ptaki? Czy zachowywały się dziwnie? Renata spojrzała na chmury i uśmiechnęła się.
- Nie przypominam sobie - odparła. - Nie znam się przecież na zachowaniu ptaków - dodała.
Wtedy roześmiał się Lemon.
Ziemia była porowata i sucha, nie zostawiła więc śladów na ich butach. Wsiedli z powrotem na konie i przejechali jeszcze kawałek. Na szczycie wzgórza znowu przystanęli i podziwiali rozciągający się przed nimi cudowny widok.
- Mam nadzieję, że eksperyment się uda - powiedziała Renata. - Lubię, jak coś się udaje.
- Taak. Musimy jeszcze zajrzeć do nowej stajni i obejrzeć studnię - przypomniał.
Nie protestowała, więc wskazał jej drogę i wolno ruszyli w tym kierunku.
Konie były bardzo zainteresowane tym, co się dzieje. Pies biegł przed nimi. Co chwila oglądał się i sprawdzał, czy Renata i Lemon za nim jadą. Biegał, poszczekiwał, wyraźnie cieszył się zabawą na świeżym powietrzu, z dala od ludzkich siedzib.
Jechali teraz wzdłuż jakiegoś płotu. Zgromadzone za nim konie przyglądały się jeźdźcom z zainteresowaniem, choć trzymały się z daleka. Wołały coś do nadjeżdżających kolegów, ale ci milczeli, strzygąc tylko uszami.
Nagle ogier Lemona powiedział coś niegrzecznego do stojącego za ogrodzeniem rumaka. Ten przechylił głowę, chyba z rozbawieniem, i coś mu odpowiedział. Lemon miał znowu okazję pokazać Renacie, jak dobrze panuje nad swoim wierzchowcem.
- Lepiej się nie zbliżaj - rzekł jednak.
Walka między ogierem i Lemonem trwała dość długo. Koń tańczył i próbował pozbyć się jeźdźca. Ponieważ w pobliżu była Renata, Lemon w swojej z nim rozmowie bardzo liczył się ze słowami.
Biegający wolno za ogrodzeniem koń cały czas towarzyszył im po drugiej stronie płotu i zaczepiał ogiera. Ten był oczywiście wściekły, więc kiedy dotarli do końca ogrodzenia, Lemon był spocony i wykończony.
Ogier próbował nawet zawrócić, ale Lemon zdecydowanie prowadził go w kierunku baraku.
Dopiero kiedy wjechali za wzgórze i konie zza ogrodzenia zniknęły im z oczu, ogier trochę się uspokoił. Lemon miał ochotę udusić go gołymi rękami.
Oczywiście to, że martwy koń nie byłby do niczego przydatny i Lemon musiałby pokonać taki szmat drogi piechotą, także nie było bez znaczenia. Kilkukilometrowy spacer w kowbojskich butach zniechęciłby każdego do myśli o zemście nawet na najdzikszym koniu.
Za barakiem był wiatrak i staw. Tuż obok bocznica kolejowa z pochylnią i obory, rozstawione jednak tak przemyślnie, że nikt nie mógł dostać się tam niepostrzeżenie.
Za barakiem była stajnia i, w odpowiedniej odległości od stawu, sławojka.
- Popływajmy - zaproponował Lemon, zdejmując siodło z ogiera. - Ten staw jest równie dobry jak ten przy domu.
Renata spojrzała na mulisty brzeg i nie okazała szczególnego entuzjazmu. Powoli jednak rozsiodłała swego wałacha.
- Musimy wymoczyć w zimnej wodzie nasze ciała po szaleństwach minionej nocy - rzekł Lemon, wieszając siodło na płocie.
Renata rozwiesiła obok końskie derki, by wyschły i wywietrzyły się.
- Moje ciało nie potrzebuje ochłody - powiedziała.
- Typowa egoistka.
Lemon aż pokręcił głową z niedowierzaniem. Wziął siodło Renaty i też powiesił je na płocie.
Chwycili konie za uzdy i zaprowadzili do niewielkiej, ocienionej drzewami zagrody.
Lemon przyniósł zwierzętom porcję świeżego siana i napełnił wodą koryto.
Kiedy skończył, wsunął ręce do kieszeni dżinsów i spojrzał na Renatę.
- Zdejmij ubranie i pozwól mi ocenić, czy potrzebuje ochłody - powiedział.
- Mam... się... rozebrać w biały dzień?
- Tak.
- To trochę nierozważne robić coś takiego, kiedy w pobliżu nie ma nikogo.
Lemon był co najmniej zdziwiony.
- Potrzebna ci publiczność?
- Rozbieranie wydaje mi się dość ryzykowne. Zauważyłam, że nagie kobiety bardzo na ciebie działają. Ubrane zresztą też.
Lemon, jak zwykle, był bardzo przekonujący.
- Mam tu pewne zabezpieczenie - rzekł. - Tym razem nie jest zwyczajne. Zielone.
- Zielone - powtórzyła Renata, z trudem powstrzymując śmiech. - Słyszałam, że produkują także gumy w kropki.
Lemon skinął głową.
- I w paski, żeby wielcy faceci wydawali się mniejsi.
- Fiuuu - gwizdnęła z podziwem.
- Mężczyźni też bywają subtelni.
- Tak? Kiedy?
- Kiedy jest to konieczne - odparł z przekonaniem.
- Zielone prezerwatywy nie są szczególnie subtelne - zauważyła.
- Wiesz, innych akurat nie było. Wypróbujemy je i wyślemy firmie naszą opinię. Napiszemy, czy taki kolor bardziej podnieca, czy nie. Zrobimy to anonimowo. Nie musimy podawać naszych nazwisk.
- No, może jeśli zamknę oczy - powiedziała po chwili namysłu Renata.
- Ja będę miał otwarte. Poprzednio za każdym razem atakowałaś mnie tak szybko, że nie miałem okazji sprawdzić, czy jesteś odpowiednio zbudowana. I czy naprawdę jesteś z tej planety. Wiesz, że mam pewne podejrzenia?
- Nie.
Renata wzruszyła ramionami i czekała na wyjaśnienie.
- Pamiętasz, że po naszej nocnej kąpieli w stawie zapytałem, z jakiej pochodzisz planety?
- Powiedziałam ci, że z Ziemi. Lemon przecząco pokręcił głową.
- Ale może chciałaś mnie nabrać, przekonać, że jesteś zwyczajnym człowiekiem, a nie istotą z innej planety.
- Pewnie. To była pierwsza lekcja.
- No, właśnie! Wiedziałem! Pokaż mi, jak wy się tam, skąd pochodzisz, całujecie.
Wyciągnęła ku niemu ręce.
Oboje byli spoceni i przesiąknięci końskim zapachem. Nawet tego nie zauważyli. Weszli do stajni, rozbierając się po drodze. Leżące na ziemi części ich garderoby znaczyły drogę, jaką przebyli.
Renata nawet nie zwróciła uwagi, że na sianie nie ma żadnego przykrycia. W ostatniej chwili Lemon wsunął pod nią swą koszulę.
- Ależ z ciebie zwierzątko - rzekł z uśmiechem.
- Znowu jestem pod spodem - zauważyła.
- Tak. Byłaś szybsza i oczywiście zajęłaś najlepsze miejsce.
Renata szeroko otworzyła oczy.
- Wolisz być pod spodem?
- A jak myślisz? Cały czas o to walczę, żebyś pozwoliła mi leżeć pod sobą.
Renata zaczęła wić się i kręcić.
- O co chodzi? - spytał Lemon. Był zaniepokojony. Wypuścił ją nawet z objęć. - Nic ci nie jest?
- Zgadzam się. Mogę leżeć na tobie - uśmiechnęła się przebiegle.
- Ratujcie mnie - szepnął. - Ratujcie mnie przed tą nienasyconą, dziką kobietą.
- Nikogo tu nie ma. Jesteś w moich rękach. Nikt ci nie pomoże. Połóż się płasko. Nareszcie cię mam. Przyszedłeś tu, niczego się nie spodziewając. Nie wiedziałeś, że będziemy tu tylko we dwoje i nikt cię nie uratuje. Jesteś tu sam, tylko ze mną.
- Ratunku. Pomocy - jęczał Lemon i zasłonił sobie... pierś.
Renata wybuchnęła śmiechem. Aż musiała usiąść, żeby się opanować.
- Kiepski z ciebie aktor - zauważyła.
- Każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Nie krępuj się. Zaspokój swoje żądze. Nie. Nie tutaj. Niżej. Jeszcze... trochę... niżej. Taak. Tutaj...
Całe powietrze opuściło jego płuca. Wciągał je potem z powrotem, wolniutko, wydając gamę najrozmaitszych dźwięków.
Drżał, wił się, kręcił, pojękiwał i śmiał się. Jego oczy wpatrywały się w Renatę z uwielbieniem, a ręce dotykały, ściskały to i owo, muskały i pocierały.
Próbowała włożyć mu prezerwatywę, więc niemal natychmiast musieli wziąć drugą.
- Gdybyś pozwoliła mnie samemu to zrobić, mielibyśmy jeszcze jedną w zapasie - powiedział.
Renata spuściła oczy.
- Mam jeszcze dwie - powiedziała odważnie. Lemon udał, że mdleje.
- Zemdlałeś? Ale przecież wcale nie zbladłeś. To przez tę prezerwatywę tak się wydaje. Pod nią jesteś zupełnie taki sam, różowiutki.
- Bogu dzięki. Pamiętasz, że wczoraj pod prysznicem odpadł mi członek?
- Pamiętam - odparła uspokajająco. - Ale widzę, że udało się go przymocować. Wszystko będzie w porządku. Mogę ci to udowodnić.
- Ale ostrożnie, dobrze?
- Chętnie, tylko się tak nie spiesz. Pozwól mi to zrobić samej!
- Ociągasz się - poskarżył się.
- Wcale nie! Dam sobie radę!
- Powinniśmy wrócić do domu przed zmierzchem.
- Dlaczego?
- Muszę pożegnać gości. Renata znalazła wyjście.
- Jest tam John i Margot - przypomniała.
Lemon znieruchomiał. Na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
- Taak.
Poprawił się na tym niby posłaniu i uniósł lekko biodra, unosząc tym samym i Renatę.
- Czyń swoją powinność. Renata z ochotą wykonała rozkaz.
Zielona prezerwatywa wcale jej w tym nie przeszkodziła.
Kochankowie wyszli na dwór i kąpali się w stawie. Wbrew temu, co mówił Lemon, nie było w nim żadnych aligatorów. Renata dokładnie to sprawdziła. Pływała, ale zachowywała ostrożność. Hunter też na wszelki wypadek cały czas obserwował brzeg.
Kiedy zobaczyła, że Lemon nawet nurkuje, prawie zupełnie się uspokoiła.
- Mężczyźni są dziwni - powiedziała, kiedy spotkali się pośrodku stawu.
- Bo noszą zielone prezerwatywy?
- Nie, to, jak się okazało, nie jest problemem. Czy inni mężczyźni są do ciebie podobni?
- Znam lepiej zbudowanych facetów - odparł skromnie, choć wcale tak nie było.
Renata oczywiście nie dała się nabrać.
- Jeśli mogę sądzić po tobie, mężczyźni są naprawdę dziwni. Zupełnie inaczej myślą. Współzawodnictwo jest dla nich najważniejsze. Ciągle coś kombinują, spiskują, planują. I są cudownymi zabawkami.
- To prawda, że lubimy kolekcjonować różne mechanizmy. Rzeczy. Kobiety.
- Nie mówiłam, że zbieracie zabawki. Powiedziałam, że to wy jesteście zabawkami. Każdy mężczyzna to zabawka.
Lemon był oburzony.
- Przecież to my rządzimy całym tym kramem! Co masz na myśli, nazywając nas zabawkami?
- Że my, kobiety, się wami bawimy.
- To ciekawe. Wydaje mi się, że większość mężczyzn chętnie pozwala kobietom się sobą bawić.
- Pozwala? Czy ściągnąłeś mnie tutaj, żeby mi na to pozwolić?
Lemon poczuł się urażony takimi niedorzecznymi podejrzeniami.
- Nie. Myślałem, że może... zainteresuje cię wyhodowana przez nas trawa i sposób wykorzystania odpadów. Miałem nadzieję, że będziesz się dobrze bawiła.
- Odpady nigdy nie wydawały mi się szczególnie interesujące.
- Nigdy nie byłaś na plaży, którą trzeba było zamknąć, bo prądy morskie przynoszą na nią jakieś świństwa - rzekł zagniewany.
- To prawda. Widziałam kilka programów telewizyjnych poświęconych ekologii. Pokazywali różne przepiękne, czasem nawet dzikie zakątki świata i nagle - śmietnisko. To niesamowite, ile śmieci ludzie potrafią po sobie zostawić.
- Masz rację. Dlatego sądzę, że powinniśmy produkować rzeczy, które łatwo się rozkładają. Telewizory, auta, miksery, gazety. Wszystko. Chciałem też pokazać ci naszą bocznicę kolejową.
- A więc nie chodziło ci o to, żeby wymknąć się z domu i uprawiać ze mną seks?
- O to też! - przyznał. - Popatrz, jak mnie wykończyłaś. W środku jestem zupełnie pusty. Unoszę się jak balon.
Położył się na wodzie i leżał nieruchomo.
Renata roześmiała się i próbowała go utopić. Lemon bronił się, ale ostrożnie. Nie chciał zrobić jej krzywdy. Bawił się z nią, przytulał, pieścił najintymniejsze miejsca jej ciała - pod wodą. Był odważny, bezceremonialny i zmysłowy, ale bardzo ostrożny.
Renata była tego świadoma.
Kiedy w końcu wykończeni wyszli z wody i nadzy jak Adam i Ewa poszli po ubrania, okazało się, że Lemon ma w przytroczonej do siodła torbie jedzenie.
- A więc od początku wiedziałeś, że spędzimy tu cały dzień - powiedziała.
Lemon uśmiechnął się.
- Zauważyłem te rzeczy dopiero wówczas, kiedy zdejmowałem siodło z konia. Chłopcy po prostu, siodłając konie, automatycznie wkładają do toreb jedzenie. Jedzenie i pojemnik z wodą. Facet nigdy nie wie, kiedy na jego drodze pojawi się jakaś syrena i zwabi go na pustkowie. Musi się ubezpieczyć.
Renata leżała na sianie w samej tylko koszuli. Włosy jej schły i skręcały się w pierścionki. Była naprawdę wyjątkowa.
- Te ogromne kanapki są zupełnie niepodobne do tych cudeniek, które w piątek podano brydżystom - zauważyła, przełykając kęs chleba.
- Miałem nadzieję, że w piątek oprócz mnie niczego nie widziałaś.
- Widziałam. Jestem praktyczna, prozaiczna, odporna na pokusy i...
- Tego ostatniego nie byłbym taki pewien. Cały weekend ciężko nad tobą pracowałem i chyba mi się udało.
- Nikt ci nie uwierzy, nawet wówczas, jeśli zobaczy nas razem. Wyglądam na zupełnie czystą i niewinną. Czego o tobie powiedzieć nie można.
- Obiecuję, że opowiem o tym naszym dzieciom, choć pewnie będę miał na to wielką ochotę.
- Myślałam, że za każdym razem miałeś prezerwatywę.
- Owszem. Ale chcę, żebyś została tu jeszcze przez jakiś czas, abyśmy mogli się przekonać, czy to, co jest między nami, jest naprawdę tak poważne, jak mi się wydaje.
Patrzył na nią, uśmiechał się lekko, ale mówił z przekonaniem.
- Chyba nie pozwolę ci odejść - dodał.
- Rozumiem cię, bo ja czuję to samo. Zostanę z tobą. Powinniśmy jednak spać osobno, zobaczyć, czy to, co nas łączy, to tylko seks, czy też prawdziwe uczucie.
- My nie uprawiamy seksu, tylko miłość - poprawił ją Lemon.
- Specjalnie użyłam słów, które pomogą nam spojrzeć na całą rzecz z dystansu.
Ubrali się w końcu i wrócili po konie. Lemon osiodłał je i wyprowadził z zagrody.
Jeźdźcy dosiedli swoich rumaków i jeszcze raz rozejrzeli się wokoło. Zawołali Huntera i z pewnym żalem ruszyli ku domowi.
Zmierzchało. Większość gości już wyjechała, ale nie Theo. Wyszedł przed dom wraz z Johnem i Margot. Nie był jednak ślepy i od razu zauważył, co jest między Lemonem i tą cudowną Renatą. Było to aż nadto jasne.
Pożegnał się więc, choć nie bez pewnego żalu.
- Dziękuję wam za zastępstwo - zwrócił się Lemon do kucharki i Dana po odjeździe ostatniego gościa. - Graliście znakomicie. Jestem z was dumny.
- Dzwonili z CNN - rzekł nagle John, patrząc na odchodzącą parę. - Chcieli wiedzieć, czy naprawdę jesteś spłukany.
- Ted dzwonił?
- Tak - odparła Margot. - Pytał, czy chcesz osobiście przedstawić swoją sytuację.
- To bardzo ładnie z jego strony. Aż trudno mi w to uwierzyć.
- W swoich programach gospodarczych zawsze stosują tę zasadę.
- No to zrób to, John. Wystąp przed kamerami i wszystko wyjaśnij.
- To znaczy?
- No, wiesz - że jesteśmy wypłacalni. Ci, którzy w to wątpią, powinni poczekać do półrocznego sprawozdania. Że wszystko jest w najlepszym porządku. I choć są tacy, którzy wyprzedają swoje akcje, inni powinni je kupować, bo to dobra inwestycja, która na pewno przyniesie zyski.
- Nie musisz mi tego mówić. Ale moim zdaniem to ty, Lemon Covington, powinieneś wystąpić przed kamerami.
- Przecież to znakomita okazja, żeby zdobyć popularność - przekonywał Lemon. - Dostaniesz mnóstwo propozycji i będziesz mógł żądać ode mnie podwyżki.
John słuchał cierpliwie.
- Naprawdę jesteś w tym dobry - mówił dalej Lemon. - Jesteś moim doradcą finansowym. Zrób to. Włóż granatowy...
- Garnitur, białą koszulę i czerwony krawat - przerwał mu John. - Wiem, wiem. Jesteś pewien, że nie chcesz tego zrobić osobiście?
Lemon uśmiechnął się.
- Jestem skromnym, nieśmiałym człowiekiem. Nie potrzebuję reklamy. Wystąp w moim imieniu. Weź ze sobą Margot. Usiądzie obok i będzie patrzeć z zachwytem, jak się popisujesz.
- Pamiętaj, kiedy następnym razem będziesz chciał się pozbyć jakiejś natrętnej kobiety, wybierz inny sposób - poradził mu jeszcze raz John.
- Przypuszczam, że już nigdy w życiu nie będę miał tego problemu - odparł z uśmiechem Lemon.
- Cóż za głupota - zwróciła się do Johna Margot. - Taki mężczyzna jak on nigdy nie uwolni się od kobiet.
- Zobaczymy - odparł Lemon i uśmiechnął się do Renaty.
- Już? - Margot znowu zwróciła się do Johna.
- Nam wystarczył jeden wieczór w bibliotece.
- W tym domu musi być jakaś szczególna atmosfera.
- Moglibyśmy zaprosić kilka zupełnie nie pasujących do siebie par i sprawdzić jego magiczne właściwości.
- Czy jesteś pewien, że chcesz, by reprezentował cię taki ktoś? - zwróciła się do Lemona Margot.
- Ty nie masz magisterium. To musi być on.
John pojechał do miasta, spotkał się z ekipą CNN i nagrał program. Miał na sobie granatowy garnitur, białą koszulę i czerwony krawat.
Powiedział wszystko, co należało. Wszystko, co sugerował Lemon. Wspomniał też, że posiadacze akcji firmy Lemona nie powinni wpadać w panikę.
- Zbadaliśmy wyniki finansowe firmy w ostatnich trzech miesiącach i wszystko jest w najlepszym porządku. Jedne akcje przynoszą większe zyski, inne mniejsze. Na dłuższą metę wszystko się wyrówna. Nasze akcje naprawdę warto kupować.
Następne dni były równie cudowne. Renacie nie udało się przekonać Lemona, że powinni sypiać w oddzielnych łóżkach. Nikt i nic nie zakłócało idylli.
Wakacje pracowników się skończyły i robotnicy jeden po drugim zaczęli wracać. I to z ochotą do pracy, co najlepiej świadczyło, jakim idealnym szefem był Lemon.
Wrócił też Clint Terrell.
- A więc jesteś cały i zdrowy - powitał go z radością Lemon. - Jak było? Usiądź i opowiedz mi o wszystkim. To jest Renata Gunthef, moja dziewczyna.
- O, kurczę, więc ón był szybszy. Nigdy sobie tego nie daruję - uśmiechnął się do Renaty-Clint.
- Nie zwracaj na niego, uwagi. Od takich jak on lepiej się trzymać z daleka - ostrzegł ją Lemon.
Nagle w drzwiach pokoju stanął Hunter. Spojrzał na Clinta i szczeknął - tylko jeden raz, ale głośno i nagląco.
- Ej, stary, w domu się tak nie szczeka - rzekł Clint. - Milczeć.
Pies podszedł do niego i zawył. Brzmiało to prawie jak płacz.
- Zgubiłeś się?
Pies wsunął pysk pomiędzy dłonie mężczyzny i spojrzał mu w twarz.
- Brat Johna znalazł go gdzieś na bezludziu. Zwierzę włóczyło się tam od dłuższego czasu. Przez cały czas wyraźnie kogoś szuka.
- Jest bardzo podobny do szczeniaka, którego miał mój kuzyn. Charlie zginął trzy lata temu w wypadku samochodowym. Psa nigdy nie odnaleźliśmy. Myślicie, że to może być Leo?
Na dźwięk swego imienia pies szczeknął radośnie i machnął ogonem.
W oczach Clinta pojawiły się łzy.
- Leo - szepnął. - Mój Boże. Leo. Znów jesteś z nami. Szkoda tylko, że Charlie nigdy nie wróci.
Pies znowu zaszczekał.
- To naprawdę Leo!