Cartland Barbara Diona i dalmatyńczyk

background image

CARTLAND BARBARA

DIONA I DALMATYNCZYK

Najpiękniejsze miłości

background image

Rozdział 1

Rok 1819

Sir Hereward Grantley z trudem sadowił się w ogromnym fotelu.

Krzywiąc się i sapiąc, dźwignął opuchniętą stopę na taboret i

ostrożnie próbował znaleźć oparcie dla obolałych pleców.

W tej samej chwili w radosnych susach ruszył ku niemu młody

dalmatyńczyk. Nagle, potrącona psim ogonem, szklanka brandy

zsunęła się ze stolika. Sir Hereward wpadł we wściekłość:

— Pilnuj swego przeklętego psa! — krzyknął na bratanicę i dodał

z pretensją w głosie: — Mówiłem ci już, że nie ma prawa tutaj

przebywać. Nie życzę go sobie w domu. Jego miejsce jest w psiarni.

Diona pospiesznie zbierała z dywanu kawałki szkła.

— Bardzo przepraszam, stryju Herewardzie. Syriusz zrobił to

niechcący. Chciał tylko przywitać się z tobą. Wiesz przecież, że cię

lubi.

— Mam dostatecznie dużo własnych psów. Albo pójdzie do budy,

albo trzeba będzie go zastrzelić.

Diona, przerażona, krzyknęła, a z drugiego kąta pokoju odezwał

się głos:

— Sądzę, ojcze, że to dobra myśl! W domu psy sprawiają tylko

kłopot. Niedawno też widziałem, jak Syriusz polował w lesie, gdzie

bez wątpienia wystraszył wysiadujące ptaki...

background image

— To nieprawda! — zaprotestowała Diona. — Syriusz nigdy beze

mnie nie wychodzi. Wiem, że jest pora lęgowa, więc trzymamy się z

dala od lasu.

— Widziałem na własne oczy!

Diona wiedziała, że kuzyn Simon kłamie i domyślała się powodu

jego zachowania. Odkąd zamieszkała w wielkim, brzydkim domu

stryja, Simon prześladował ją zalotami, a gdy je odrzuciła, stał się

złośliwy. Teraz zaś wtrącił się do sporu zapewne powodowany chęcią

zemsty za domniemaną zniewagę. Dwa dni temu bowiem, spotkawszy

Dionę na schodach, usiłował ją pocałować. Broniła się, a kiedy

zrozumiała, że jest od niej silniejszy, nadepnęła mu na nogę tak

mocno, że jęknął z bólu.

Wyrwała się kuzynowi, wołając:

— Zostaw mnie w spokoju! Nienawidzę cię! Jeżeli jeszcze raz

ośmielisz się mnie dotknąć, powiem stryjowi Herewardowi!

Simon tylko czekał na stosowną okazję. Wstał od stołu, przy

którym łapczywie pochłaniał obfite śniadanie, mimo że pora

porannego posiłku już dawno minęła, i podszedł do ojca.

— Koniecznie trzeba zabić tego psa — stwierdził, wycierając

usta. — Powiem Heywoodowi, żeby go zastrzelił, tak jak starego

Rufusa, kiedy przestał się już do czegokolwiek nadawać.

— Nie tkniesz mojego psa! — krzyknęła gniewnie Diona. — Jest

młody, a szkodę wyrządził nieumyślnie! To pierwsza rzecz, którą

stłukł w tym domu!

— Pierwsza, którą zauważyliśmy! — warknął Simon.

Diona spojrzała na stryja.

background image

— Bardzo proszę. Wiesz jak ogromnie kocham Syriusza, jak

wiele dla mnie znaczy. Tylko on pozostał mi po ojcu...

Raptem uświadomiła sobie, że mówiąc w ten sposób postępuje

nierozważnie. Wszak sir Hereward Grantley nie znosił młodszego

brata. Ojciec Diony był o wiele bardziej popularny w hrabstwie,

znacznie lepszy w różnych dziedzinach sportu i, w dodatku, o wiele

przystojniejszy.

Czasami Diona miała wrażenie, że stryj jest w gruncie rzeczy

zadowolony, iż młodszy brat przypłacił życiem upadek z porywistego

ogiera, gdy koń brał wysoką przeszkodę. Wypadek taki nie powinien

był się zdarzyć jeźdźcowi równie doświadczonemu jak jej ojciec.

Całe hrabstwo opłakiwało Harry'ego Grantleya i Diona

zrozumiała, że właściwie wtedy umarła także jej matka! Pani Grantley

z każdym dniem robiła się coraz słabsza, a w rok później i ją również

pochowano. Od tej pory stryj stał się prawnym opiekunem bratanicy.

Diona musiała opuścić strony, gdzie tak szczęśliwie upływało niegdyś

jej życie.

Rodzinny dom zdawał się zawsze wypełniony słońcem, podczas

gdy należący od trzystu lat do Grantleyów dwór był ogromny, ciemny

i ponury. Wkrótce też Diona pojęła, że kuzyn Simon przyczyni jej

wielu zmartwień. Sir Herewardowi wydawało się, że przynajmniej

pod jednym względem był lepszy od nieżyjącego brata — miał

dziedzica.

Na nieszczęście Simon nie był synem, z którego jakikolwiek

ojciec mógłby być dumny. Miał dwadzieścia cztery lata, ale jego

rozwój psychiczny zatrzymał się na etapie niedojrzałego nastolatka.

background image

Nie

wyróżniał

się

też

niczym

szczególnym,

oprócz

nieprawdopodobnego wręcz apetytu. Kuzyn Diony jadł za czterech i

wciąż był głodny.

W przyszłości Simon miał zostać szóstym baronetem. Wątła,

wiecznie cierpiąca lady Grantley nie mogła mieć więcej dzieci, toteż

sir Hereward uwielbiał jedynaka i dogadzał mu we wszystkim. Żywił

przy tym nie uzasadnioną nadzieję, że podsycając wrodzony egoizm

syna, wychowa Simona na mężczyznę.

Diona, z natury spostrzegawcza, szybko zauważyła niewesołą

sytuację stryja i szczerze z nim współczuła. W niczym jednak nie

poprawiło to jej własnego losu.

Była nie tylko wyjątkowo ładna, ale też inteligentna. Wkrótce

więc zrozumiała, że irytuje stryja, jak niegdyś irytował go jej

tragicznie zmarły ojciec. Próby ułagodzenia sir Herewarda spełzały na

niczym. Rzadko dzień mijał bez złorzeczeń na wyimaginowane

przewinienia bratanicy, zmuszonej cierpliwie znosić wybuchy złości

starszego pana.

Żona sir Herewarda całe dnie spędzała leżąc i skarżąc się na

okropne bóle. Płakała i narzekała, nigdy nie uczyniła jednak

najmniejszego bodaj wysiłku, by pokonać własną słabość.

Zachowanie Simona zaś stanowiło pasmo rozczarowań. Sir Hereward

zaczął szukać pociechy w alkoholu. Nadmierne picie powodowało

kolejne ataki podagry. Chory cierpiał na srogie bóle gośćcowe, puchły

mu nogi i ręce.

Teraz, kiedy gniew osiągnął stan wrzenia, starszy pan warknął do

syna:

background image

— Masz rację. Powiedz Heywoodowi, żeby dziś wieczorem

zastrzelił to zwierzę. Nie dopuszczę, by przez jakiegoś psa, miały nie

udać się jesienne polowania!

Diona uklękła przy fotelu stryja. W jej głosie brzmiało błaganie.

— Nie możesz tego zrobić, stryju Herewardzie! Nie możesz być

tak okrutny. Wiesz ile Syriusz dla mnie znaczy.

Przez chwilę miała wrażenie, że sir Hereward ustąpi. I wtedy

odezwał się Simon:

— Ten pies poluje na wszystko, co się rusza! Wczoraj widziałem,

jak gonił kury i jeśli nie dostaniemy jaj na śniadanie, będzie to jego

wina!

— To kłamstwo! Kłamstwo! — krzyknęła Diona.

Jednak zmyślona przez Simona historyjka zaważyła na decyzji sir

Herewarda.

— Wydaj polecenie Heywoodowi! — rzekł do syna. — I niech

przekaże leśniczym, żeby zastrzelić każdego błąkającego się po lesie

kota czy psa!

Diona zrozumiała, że nie ma sensu prosić stryja o litość. Chciało

jej się krzyczeć z oburzenia na tę rażącą niesprawiedliwość i

bezsensowne okrucieństwo. Naraz dostrzegła błysk złośliwego

zadowolenia w oczach kuzyna Simona. Wstała więc i z wysoko

podniesioną głową wyszła z jadalni. Dopiero gdy zamknęły się za nią

drzwi, rzuciła się jak szalona do swojego pokoju. Dalmatyńczyk

pobiegł za nią.

Syriusza ofiarował Dionie ojciec nie na długo przed tragicznym

wypadkiem. Piesek był śmieszny i nieporadny. Na białym futerku

background image

zaczęły pojawiać się ciemne plamki, gdyż Syriusz skończył właśnie

dwa tygodnie. Kiedy patrzył na Dionę z miłością, przytuliła go

delikatnie i poczuła, że bardzo go kocha. Tylko Syriusz potrafił

pocieszyć dziewczynę po śmierci rodziców. Lizał jej policzki i tulił

się, gdy płakała bezradnie, jakby rozumiał jej rozpacz i samotność.

Teraz miała już tylko jego.

Oczywiście żyli jeszcze inni członkowie rodziny Grantleyów, ale

niestety mieszkali poza granicami hrabstwa. Nikt z nich jednak nie

kwapił się, by udzielić Dionie gościny. Nie miała przecież pieniędzy.

Jej ojciec cały swój niewielki kapitał wydał na zakup koni. Liczył, że

ujeżdżone będzie można sprzedać z zyskiem. Wyniki treningu

pierwszych trzech czy czterech wierzchowców przekroczyły wszelkie

oczekiwania, więc zachęcony sukcesem nabył następne.

— Może to ekstrawagancja — powiedział żonie — ale mam

okazję za bezcen kupić od znajomego z Irlandii kilka rasowych koni.

Głupio przepuścić taką szansę.

— Oczywiście, najdroższy — przytaknęła. — Nie znam nikogo,

kto byłby zręczniejszy od ciebie w ujeżdżaniu koni. Jestem pewna, że

twój nowy nabytek przyniesie nam wielkie korzyści.

Harry Grantley nawet o tym nie wątpił. Gdy nadszedł oczekiwany

przez niego transport, z radością odkrył, że wierzchowce wyglądały

znacznie bardziej obiecująco, niż się tego spodziewał. Był jednak

świadom, że są na tyle dzikie, iż okiełznanie ich wymagać musi

ogromnej cierpliwości i wysiłku.

— Cóż to będzie za przyjemność obserwować pracę nad nimi —

mówiła sobie Diona.

background image

W obawie o bezpieczeństwo córki ojciec nie pozwalał jej

dosiadać nie wytrenowanego konia. A przecież Diona była

doświadczoną amazonką. Jeździła konno niemal od chwili, gdy

nauczyła się chodzić.

I właśnie jeden z irlandzkich wierzchowców stał się mimowolnym

sprawcą śmierci jej ojca. Nie ujeżdżone konie sprzedano

przygodnemu kupcowi. Mimo, że nie udało się uzyskać za nie dobrej

ceny, panie Grantley mogły żyć dość wygodnie podczas smutnych

miesięcy, które nastąpiły po śmierci sir Harry'ego.

Wkrótce Diona zauważyła, że matka z dnia na dzień robi się coraz

słabsza i trudno ją czymkolwiek zainteresować. Tylko córce

poświęcała jeszcze nieco uwagi. Nie śmiała się już jednak nigdy i

rzadko na jej twarzy gościł blady uśmiech. W ciągu dnia pani

Grantley udawało się zachować pozory opanowania, ale Diona była

przekonana, że noce matka musiała spędzać rozpaczając za zmarłym

mężem.

Później Diona nie raz zastanawiała się, czy nie mogła, mimo

wszystko, uratować matki. Zdawała sobie jednak sprawę, że

przyczyną śmierci nie była żadna z chorób ciała. Wdowa po Harry'm

Grantleyu po prostu nie potrafiła żyć bez mężczyzny, którego kochała

ponad wszystko.

Świadomość, że rodzice byli ze sobą szczęśliwi, dodawała Dionie

sił do zniesienia ponurej atmosfery, panującej we dworze stryja.

Dopiero teraz zrozumiała, że to nie mury i sprzęty tworzą dom, ale

ludzie, którzy w nim żyją! Właściwie Grantley Hall powinien

background image

uchodzić za piękny. Zdobiła go bowiem wyśmienita kolekcja obrazów

i mebli, dziedziczonych z pokolenia na pokolenie.

Sir Hereward jednak był człowiekiem trudnym, rozgoryczonym, a

w gruncie rzeczy, nieszczęśliwym. Nic więc dziwnego, że cały dom

wydawał się Dionie ponury i równie zimny, jak serca jego

mieszkańców. Służący, starzy i zgorzkniali, boleśnie odczuwali

sposób, w jaki wydawano im polecenia, lecz ze strachu przed utratą

posady nigdy nie odważyli się otwarcie zaprotestować.

Sir Hereward utrzymywał stajnię, słynną z doskonałych koni oraz

psiarnię, jedną z najlepszych w hrabstwie. Ale nawet zwierzęta

wydawały się Dionie inne niż wierzchowce i psy hodowane w jej

rodzinnym majątku. Może dlatego, że nikt nie odnosił się tu do nich

jak do indywidualnych istot.

Na początku stryj zgodził się, by Syriusz zawsze jej towarzyszył,

a nawet sypiał koło łóżka Diony. Po pewnym czasie jednak Simonowi

udało się nastawić ojca wrogo wobec Syriusza. Sir Hereward

przeklinał ulubieńca bratanicy, ilekroć ów wszedł mu w drogę i

wykrzykiwał, że „ten pies przeżre wszystko, do ostatniego pensa."

W taki to właśnie sposób stryj dawał Dionie do zrozumienia, że

znalazła się w Grantley Hall na łaskawym chlebie i nie pozwolił

bratanicy zapomnieć, iż musiał spłacić długi po jej ojcu. Nie były to

duże sumy, ale nawet niewielkie rachunki rozwścieczały sir

Herewarda.

Służących, których zatrudniali jej rodzice, kazał zwolnić i tylko

dwoje najstarszych zatrzymał na posadzie dozorców, lecz, jak

background image

zapowiedział, jedynie do momentu, kiedy znajdzie się nabywca

posiadłości Harry'ego Grantleya.

— A potem — lubił straszyć — o ile nie trafi się jakieś miejsce,

pójdziecie do przytułku.

Dionie krajało się serce z rozpaczy, ale nie miała żadnego wpływu

na decyzje despotycznego stryja. W głębi duszy żywiła jednak

nadzieję, że sir Hereward nie spełni swojej groźby. Natomiast

staruszkowie dniami i nocami zamartwiali się o swój niepewny los.

Wyjeżdżając z rodzinnego majątku, Diona zapewniła, że zrobi

wszystko, co w jej mocy, aby im pomóc, kiedy dom zostanie

sprzedany.

— Myślę, że to mało prawdopodobne — pocieszała ich. — Z

pewnością niewiele osób chciałoby mieszkać na takim odludziu i stryj

szybko nie znajdzie nabywcy posiadłości. Przecież tatuś tylko dlatego

tak bardzo lubił to miejsce, iż trudno o lepsze tereny jeździeckie.

Diona wiedziała też jak ważny dla jej ojca był kontakt z domem,

gdzie spędził szczęśliwe dzieciństwo i, przede wszystkim, ze starszym

bratem. Za życia dziadka Diony, Harry'ego i jego przyjaciół zawsze w

Grantley Hall życzliwie witano. Później ojciec wstąpił do armii,

walczył przez wiele lat i w 1802 roku, gdy wreszcie zapanował czas

pokoju, ożenił się z kobietą, którą pokochał od pierwszego wejrzenia.

Zdecydował się wówczas osiąść w małym dworku i rozpocząć

przykładne życie rodzinne.

Chociaż Harry Grantley musiał odczuwać rozczarowanie, że

dochował się tylko jednej córki, nigdy jej tego nie okazywał. Marzył

zapewne o męskim potomku, który miałby szansę na godność

background image

baroneta. W tej sytuacji jako dziedzic rodowego tytułu pozostał

jedynie Simon.

Diona musiała przezwyciężyć obezwładniający smutek i zmierzyć

się z kłopotami, jakie niosło życie. Gdy stryj stawał się szczególnie

dokuczliwy, rozmyślała gorączkowo, czy nie ma jakiegoś sposobu,

aby sama mogła zarabiać na swoje utrzymanie. Rozważała też

możliwość wyjazdu do innych krewnych. Lecz krewni Diony byli też

krewnymi sir Herewarda...

— Jestem twoim opiekunem. Masz robić to, co ci każę — zwykł

powtarzać bratanicy.

Widać było, że terroryzowanie sieroty po znienawidzonym bracie,

sprawia mu wiele przyjemności. Wrażliwą, a zarazem spostrzegawczą

dziewczynę raziła nie tyle złośliwość wypowiedzi stryja, co wyraźnie

wrogie uczucia.

Chociaż rodzice Diony dobrze znali życie wielkomiejskie,

przedkładali jednak wiejskie zacisze nad uroki Londynu. Czasami

matka wspominała mimochodem, że gdy córka skończy naukę, trzeba

będzie wprowadzić ją w wielki świat i zaprezentować na dworze

królewskim. Lecz ojciec zmarł sześć miesięcy przed osiemnastymi

urodzinami Diony. Nie zdążyła więc zobaczyć Londynu, ani nie brała

dotąd udziału w żadnym balu z prawdziwego zdarzenia.

Oczywiście, jako dziecko bywała wraz z matką na przyjęciach

wydawanych w hrabstwie, ale gdy podrosła, wolała towarzyszyć ojcu

w polowaniach lub obserwować gonitwy, w których uczestniczył.

Podczas wypraw myśliwskich poznała szlachtę hrabstwa. Jednak

szczególną sympatią darzyli ją, uwielbiający Harry'ego Grantleya,

background image

okoliczni farmerzy. Nazywali Dionę „ładną małą panną Grantley", na

jej widok zrywali kapelusze z głów i częstowali smacznym, świeżym

wiejskim jedzeniem. Jakkolwiek byli uprzejmi i dobrzy, nie stanowili

towarzystwa, o jakim marzyła dla niej matka.

— Chcę, żebyś odniosła taki sam sukces, jak ja, kiedy byłam

debiutantką — mówiła pani Grantley. — Nie jestem próżna, moja

najdroższa, ale powiem ci, że miałam wielu wielbicieli, czarujących i

bogatych młodych ludzi, którzy pytali mego ojca, czy mogą się o

mnie starać.

— To znaczy, że chcieli cię poślubić, mamusiu?

— Tak, ale ja ich nie chciałam. Czekałam, choć wtedy nie

zdawałam sobie z tego sprawy... Na twojego ojca.

— A w jaki sposób się poznaliście? Jak to się stało?

— Zakochałam się w nim! Był taki przystojny, onieśmielający,

niezwykły! — pani Grantley westchnęła. — Szkoda, że nie miałaś

okazji zobaczyć go w mundurze! Już sam ten widok wystarczał, aby

serce młodej dziewczyny zaczęło bić mocniej!

— A czy on też zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia?

— Tak! Natychmiast! I nie sądzę, żeby jakakolwiek para mogła

być od nas szczęśliwsza!

Diona tęskniła za takim szczęściem, czystym i słonecznym. Życie

z rodzicami było po prostu cudowne.

Wbiegła do pokoju, a za nią Syriusz. Starannie zamknęła drzwi.

Wiedziała, że musi spokojnie zastanowić się, by znaleźć wyjście ze

strasznej sytuacji, w której się znalazła. Uklękła i objęła Syriusza. Łzy

spływały jej po policzkach. Pies, wyczuwając rozpacz swojej pani,

background image

lizał ją po mokrej twarzy. Diona wiedziała, że w żadnym wypadku nie

może rozstać się z Syriuszem. Po cóż miałaby wtedy żyć? Głaszcząc i

tuląc czworonożnego przyjaciela, raptem poczuła przypływ sił i

zdecydowania, czego nie doświadczała już od dawna.

Zamieszkawszy w domu stryja, Diona czuła się tak bardzo

nieszczęśliwa, iż bez protestu przyjmowała wszystkie upokorzenia.

Pretensje, zaczepki i złośliwe uwagi, na które naprawdę ani razu nie

zasłużyła, znosiła z anielską cierpliwością. Przepraszała i obiecywała

poprawę. Teraz jednak pojęła, że musi się zbuntować, nie tylko ze

względu na siebie, ale i z powodu Syriusza. Przytuliła go mocniej, a

pies znów polizał ją w policzek i zamerdał ogonem. Patrzył z niemą

prośbą, jakby proponował wyjście na spacer.

— Tak zrobimy, Syriuszu. Pójdziemy i nie wrócimy więcej. Och,

dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam...

Wstała i przekręciła klucz w drzwiach, by nikt nie zaskoczył jej

podczas przygotowań. Musiała być dyskretna. Rozłożyła na łóżku

ogromny jedwabny szal, który należał ongiś do jej matki. Na szalu

zaczęła układać wszystko, co uznała za absolutnie niezbędne. Starała

się nie wybierać rzeczy ciężkich. Przecież sama będzie musiała nieść

węzełek. Zapakowała drobiazgi i dwie cieniutkie, muślinowe suknie.

Mimo to, pakunek okazał się całkiem spory.

Diona zawahała się przez moment. Potem zmieniła suknię na

najlepszą, jaką miała, włożyła nowe buciki i elegancki czepeczek,

który należał dawniej do jej matki. Od miesiąca nie nosiła już żałoby.

Sir Hereward w przypływie złego humoru oznajmił, że nienawidzi

lamentujących mu po domu „czarnych wron".

background image

Miała ładne stroje, gdyż stryj zmuszony był dać jej trochę

pieniędzy na zakupy. Było to na samym początku pobytu Diony w

Grantley Hall. Kiedy stanęła przed sir Herewardem w eleganckim

stroju, kupionym w pobliskim miasteczku, przyjrzał się jej z niechętną

aprobatą. Wkrótce jednak zaczął znowu narzekać, wypominając

Dionie poniesione wydatki. Ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi.

Suknie były nowe, a to znaczyło, że starczą na wiele lat.

Teraz zaś Diona martwiła się przede wszystkim brakiem

pieniędzy. Żałowała, że musi zostawić tyle nowych rzeczy, ale na

szczęście mogła wziąć ze sobą odziedziczoną po matce biżuterię:

zaręczynowy pierścionek, wysadzaną diamentami broszę — prezent

od Harry'ego z okazji narodzin córki i raczej brzydką, ale

wartościową, bransoletę po babce.

— Bransoletę można spieniężyć — pomyślała. — Jeśli ją

sprzedam, będę miała za co kupić jedzenie dla Syriusza.

Włożyła pieniądze i biżuterię do torebeczki, podniosła tobołek i

szepnęła do Syriusza, by szedł za nią. Cicho zamknęła za sobą drzwi.

Pies przekonany, że idzie na spacer, zaczął radośnie podskakiwać, ale

Diona uspokoiła go gestem dłoni. Zrozumiał w lot. Wychowywała go

od szczeniaka i nauczyła spełniać różne polecenia. Syriusz nigdy nie

zachowywał się nieposłusznie, toteż kłamstwa, które rozpowiadał o

nim Simon, tym bardziej ją oburzały. Nie było w nich nawet ziarna

prawdy!

Syriusz ruszył za swoją panią. Przemknęli się do bocznej klatki

schodowej, do tylnego wyjścia. Diona nie chciała przechodzić koło

kuchni. O tej porze, a była już jedenasta, służba miała wolny czas na

background image

drugie śniadanie. Jedynie w hallu na parterze mogła zostać

zauważona, ale, na szczęście, nikogo nie spotkała.

Znalazłszy się na podjeździe, skierowała się ku niewidocznej z

frontowych okien ścieżce. Niemal biegła. Syriusz, węsząc za

królikami, od czasu do czasu znikał w zaroślach, ale posłusznie

wracał, gdy wołała go przyciszonym głosem.

Po mniej więcej dziesięciu minutach dotarła do niedużej bramy.

Było to boczne wejście, nie tak okazałe jak główny wjazd. Diona

wiedziała, że zastanie bramę otwartą. Para staruszków-dozorców

zamykała ją tylko na wyraźny rozkaz. Nie było ich teraz nigdzie

widać, lecz Diona, mijając stróżówkę, przyspieszyła kroku.

Wybiegła na zakurzoną drogę. Przez chwilę zastanawiała się, w

którą stronę się skierować, ale uświadomiła sobie, że właściwie nie

ma wyboru. Droga w prawo prowadziła do wioski. Zwróciła się więc

w lewo i w tym momencie dostrzegła nadjeżdżającą dwukółkę.

Dziewczyna zaniepokoiła się, czy to przypadkiem nie ktoś, kogo

powinna się wystrzegać. Wkrótce jednak, ku swej uldze, rozpoznała

właściciela powoziku. Gdy dwukółka podjechała bliżej, pomachała

mu przyjaźnie.

Wszyscy we wsi znali starego Teda. Dostarczał paczki, mleko, a

czasami nawet podwoził podróżnych. Ted ściągnął lejce tłustemu

pstrokatemu koniowi i powozik zatrzymał się koło Diony.

— Dobry dzień, panienko! Mogę w czym pomóc?

— Och, tak! Czy możecie mnie zabrać ze sobą?

Stary zdziwił się.

— A dokąd to panienka życzy jechać?

background image

— Za chwilę wam powiem.

Podała mu tobołek i wspięła się na dwukółkę, a Syriusz wskoczył

w ślad za nią. Cały tył powozu zajmowały klatki z młodymi

kogucikami, więc Diona usiadła koło woźnicy.

— Dawno nie widziałem panienki, ale widzę, panienka i pies

zdrowi — zagadnął Ted.

Tymczasem Syriusz, zbyt podniecony, by leżeć spokojnie na

podłodze, zdołał wcisnąć się na ławeczkę obok Diony. Pies rozglądał

się bacznie, a jego pani objęła go opiekuńczym gestem, jakby chciała

ochronić ulubieńca przed czyhającymi niebezpieczeństwami.

Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Wreszcie dziewczyna

zdecydowała się zapytać:

— Dokąd jedziecie? Chyba daleko?

— A daleko — odparł Ted. — Zabieram te koguciki do jednej

farmy w majątku jego lordowskiej mości. To szmat drogi. Potrzeba

całego dnia, żeby tam dojechać.

— Jego lordowskiej mości? — zdziwiła się Diona.

Ted skinął głową.

— Do markiza Irchester. One tam będą...

Mówił coś jeszcze, ale Diona już nie słuchała. Znała nazwisko

markiza Irchester, ale nigdy nie spotkała go osobiście. Słyszała, że

jego dobra leżały gdzieś w sąsiednim hrabstwie, bliżej Londynu.

— Markiz Irchester — powtórzyła zamyślona.

Ojciec czasem opowiadał o koniach wyścigowych markiza.

Niedawno też czytała w gazecie, że Irchester wygrał wielki wyścig w

Newmarket. Poza tym nic o nim nie wiedziała. Znów przez jakiś czas

background image

jechali w ciszy. Słychać było tylko stąpanie konia i skrzypienie piast

dwukółki.

— Jak sądzicie? Czy jest nadzieja, żebym dostała jakieś zajęcie na

którejś z farm należących do markiza?

— Zajęcie, panienko? Czemu panienka miałaby pracować?

— Bo uciekłam!

— Chce panienka tam pojechać i harować jak biedni ludzie?!

Ojciec panienki to by sobie chyba tego nie życzył.

Zamilkł, smutno kiwając głową. Po dłuższej chwili mówił dalej.

— Dobry koniarz był z ojca panienki. Wielem go razy widział, a

to na polowaniu, a to jak jechał do Grantley Hall. Nikt nie siedział w

siodle lepiej niż on.

— Tak, tak — przytaknęła Diona. — Ale zrozumcie, ja musiałam

uciekać! Stryj Hereward kazał zastrzelić Syriusza!

Ted spojrzał jej w oczy z niedowierzaniem.

— Nie może być! To młodziutki pies! Dlaczego go zabijać?! —

wykrzyknął.

— Tatuś dał mi go tuż przed śmiercią. Nie mogę stracić Syriusza!

Nie mogę! — Diona miała łzy w oczach. — Nie pozwoliłabym go

zabić nawet, gdyby był stary i niedołężny!

— Jasne, że nie! — zgodził się Ted. — Ale może by go panienka

komuś oddała?

— Nie. Zawsze mieszkał ze mną. Zamartwiałabym się tylko, czy

jest należycie traktowany i żywiony. To byłoby nie do zniesienia!

background image

Rozpacz, brzmiąca w jej głosie, powiedziała Tedowi więcej niż

słowa. Zrozumiał, w jak trudnej sytuacji znalazła się jego młoda

pasażerka.

— Ale przecie panienka sama sobie nie poradzi. Nie może

panienka jechać do jakichś krewnych?

— Myślałam o tym, ale jestem pewna, że stryj Hereward

zmusiłby mnie do powrotu. Straciłabym szansę na ocalenie Syriusza.

Ted zamyślił się.

— Więc co panienka chce robić? — zapytał po chwili

zatroskanym tonem.

— Mogłabym pracować na farmie.

— Ale panienka nie ma pojęcia o... krowach!

— Nauczę się.

Srokaty koń spokojnie przemierzał dobrze znaną trasę. Diona

dalej snuła swoje rozważania, jakby chciała przekonać nie tylko Teda,

lecz i samą siebie.

— Znam się dobrze na koniach i psach — oświadczyła.

— Tak, jego lordowska mość trzyma psy. Zdaje się spaniele.

Nawet ładne — zauważył stary.

Diona spojrzała na Teda z nieukrywaną radością.

— Może potrzebuje kogoś do opieki nad nimi?

— Tam już jest chłopak od psów.

— A nie może być dziewczyna od psów? — zapytała z

uśmiechem.

— Ale tam, panienka żarty sobie stroi. Nigdy o czymś takim nie

słyszałem.

background image

Diona uchwyciła się jednak tej myśli.

— Och, jest mnóstwo zajęć, które kobiety mogą wykonywać

równie dobrze jak mężczyźni! — starała się przekonać Teda. —

Mogłabym opiekować się szczeniakami i chorymi zwierzętami.

Mogłabym też tresować psy nie gorzej niż niejeden mężczyzna!

— W żadnym z domów, które znam — odezwał się powoli Ted

— gdzie są jakieś konie czy psy, nie widziałem, żeby zajmowała się

nimi kobieta!

— Ale to nie znaczy, że właściciel majątku nie zatrudniłby

kobiety, gdyby nadarzyła się taka okazja! — upierała się Diona. —

Rolnicy mają dziewki do krów. Dlaczego nie mogłoby być

dziewczyny do psów i koni?

Ted przełożył lejce do jednej dłoni i wolną ręką podrapał się po

głowie. Był zakłopotany.

— Po prawdzie, to sam nie wiem. Może panienka ma rację.

Tylko, jak żyję, nigdy czegoś podobnego nie widziałem...

— Jednak spróbuję — oświadczyła Diona, ale już znacznie mniej

pewnym głosem. — Jeżeli powiedzą: nie, będziemy musieli wymyślić

coś innego... to znaczy ja będę musiała coś wymyślić.

Diona nagle uświadomiła sobie, że natknięcie się na dwukółkę

Teda było nieprzewidzianym łutem szczęścia. Jednak, gdy dojadą już

na miejsce, będzie zdana tylko na samą siebie. W tej samej chwili,

Ted, jakby czytając w jej myślach, powiedział:

— Jeśli mogę, dam panience radę. Niech panienka wraca do stryja

i jeszcze raz go poprosi. Czuję, że inaczej napyta sobie panienka

biedy...

background image

— Biedy? Myślicie o zabójcach, złodziejach? Syriusz mnie

obroni!

— Zdarzają się gorsze rzeczy, panienko Diono.

— A co, na przykład?

Ted nie chciał dać odpowiedzi, albo nie dosłyszał. Przejechali

kawał drogi, zanim znów się odezwał:

— Mnie tam panienka nie przeszkadza, ale myślę sobie, że

panienka źle robi, odjeżdżając tak daleko od domu.

— Zaoszczędziliście mi długiego spaceru. A ja, i tak nie mam

zamiaru wracać! — odparła.

Jechali już dość długo. Diona poczuła głód. Na śniadanie zjadła

mało, a i to było kilka godzin temu.

— Miałem przegryźć coś „Pod Zielonym Człowiekiem" w Little

Ponders End, ale jeśli panienka nie chce, żeby ją ktoś zobaczył,

pojedziemy mimo karczmy.

— Ale ja też jestem głodna — smętnie zauważyła Diona. — A

poza tym w Little Ponders End byłam tylko raz. Na polowaniu. Nie

sądzę, żeby mnie tu ktoś poznał.

Po chwili namysłu dodała:

— Jeśli zdejmę kapelusz i owinę głowę szalem, możemy udawać,

że jestem dziewczyną ze wsi, która prosiła o podwiezienie...

— Dobry pomysł, panienko Diono — ucieszył się Ted. —

Wezmę sera i chleba. Panienka nie musi nawet wysiadać. Znam

karczmarza. Jest prawie ślepy, pewnie nawet na panienkę nie

popatrzy.

Z dala majaczyły domki Little Ponders End.

background image

Diona odwiązała wstążki kapelusza, który po chwili wsunęła pod

ławeczkę. Rozsupłała tobołek i wyciągnęła należący niegdyś do

matki, bladobłękitny jedwabny szal. Nie był ozdobny, więc z pewnej

odległości mógł uchodzić za wiejską chustkę.

Miała nadzieję, że zdoła go udrapować na wzór nakryć głowy

noszonych przez miejscowe dziewczęta. Wjechali do wsi. Było pusto,

tylko po stawie pływało stadko kaczek, a nieco dalej szczypały trawę

dwa osły. Zatrzymali się przed karczmą. Ted pozwolił koniowi

swobodnie skubać trawę, a sam wszedł do środka. U wejścia do

„Zielonego Człowieka" stała drewniana ława, którą popołudniami

zajmowali mężczyźni z wioski. Teraz jednak nie było tu nikogo.

Diona przysiadła na ławie i czekała.

Wkrótce pojawił się Ted. Niósł dwa talerze z plastrami sera i

kromkami świeżego, jeszcze ciepłego, chleba. Diona jadła z apetytem.

Dawno już nic jej tak nie smakowało. Ted znów zniknął w karczmie.

Tym razem wrócił z dwoma cynowymi kubkami. Dla Diony przyniósł

jabłecznik, sobie zaś piwo.

Jedli w pośpiechu, nie chcąc ściągać na siebie uwagi. Gdy

skończyli, stary poszedł zapłacić, a dziewczyna usadowiła się w

dwukółce. Syriusz usiadł obok niej. I znów ruszyli w drogę.

Po chwili milczenia Diona zwróciła się do Teda:

— Proszę mi powiedzieć, ile jestem wam winna?

— Panienka jest moim gościem. Skoro panienka uciekła, powinna

oszczędzać każdego pensa dla siebie i dla pieska.

— Ależ nie mogę się na to zgodzić! — wykrzyknęła speszona.

background image

— Zapłaci mi panienka, kiedy już się wzbogaci. Mam nadzieję, że

uda się to panience niebawem — powiedział z uśmiechem.

— Ja też mam taką nadzieję — westchnęła Diona.

Podróż w nieznane naraz wydała jej się smutna i przerażająca.

Lecz przecież zdanie się na łaskę stryja było jeszcze gorsze. Sir

Hereward niechybnie rozkazałby zarządcy Heywoodowi zabić

Syriusza. A bez ukochanego psa samotność stałaby się nie do

zniesienia. Diona pocieszała się w duchu, że sprosta wszystkim

przeciwnościom. Najważniejsze, to nie rozstawać się z Syriuszem.

Miała uczucie, iż ojciec będzie nad nimi czuwał.

Ojciec szczególnie nienawidził okrucieństwa w jakiejkolwiek

postaci. Cierpiał, gdy musiał dobić starego lub nieuleczalnie chorego

konia. Z pewnością byłby wstrząśnięty pomysłem starszego brata, by

zastrzelić Syriusza tylko dla kaprysu.

Mimo przekonania, że ojciec będzie się nią opiekował, Diona

odczuwała coraz większe zaniepokojenie. Dopiero teraz zaczęła

uświadamiać sobie, jak małą posiadała wiedzę o świecie, jak

niewielkie doświadczenie życiowe. Owszem, dzięki trosce matki,

zdobyła wykształcenie ogólne. Pobierała bowiem nauki nie tylko u

mieszkającej w sąsiedztwie emerytowanej guwernantki, lecz również

u miejscowego proboszcza, znakomitego humanisty.

Diona pokochała starego pastora jakby był jej własnym

dziadkiem. Gdyby żył, właśnie do niego zwróciłaby się o pomoc.

Choć nawet wtedy stryj mógłby odebrać ją spod gościnnego dachu

plebanii. Był wszak jej prawnym opiekunem.

— Sprawiłabym tylko kłopot — pomyślała ze smutkiem.

background image

Od starego przyjaciela myśli Diony podążyły ku innym postaciom

z dzieciństwa. Wspominała guwernantkę, bardzo już leciwą osobę, i

nauczyciela z wiejskiej szkoły, który wprowadzał małą Dionę w

tajemnice algebry i geometrii.

— Właściwie dlaczego muszę się uczyć? — zapytała kiedyś

matkę.

— Ćwiczysz umysł, kochanie — odparła pani Grantley. — Chcę,

byś otrzymała wszechstronne wykształcenie. Będzie to z korzyścią dla

ciebie, bez względu na to, jak potoczy się twoje życie.

Diona była wówczas zbyt młoda, by zrozumieć, co matka ma na

myśli. Wiedziała jednak, że rodzice przywiązują ogromną wagę do

spraw edukacji. Dziadek Diony, dzięki wybitnym zdolnościom i

gruntownemu wykształceniu, piastował ongiś ważne stanowisko w

Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

On to właśnie zaszczepił córce szacunek dla nauki i świadomość,

jak wielką rolę odgrywa sprawny umysł, nie tylko w życiu

mężczyzny, ale i kobiety.

Niedługo przed śmiercią pani Grantley oznajmiła córce:

— Bardzo pragnęłam i modliłam się, aby dać twemu ojcu syna.

Wiele dla niego znaczyłaś, bo, mimo że jesteś dziewczyną, doskonale

rozumieliście się. Mógł rozmawiać z tobą, jak z chłopcem.

Widząc wyraz przykrości i rozczarowania na twarzy Diony,

pospiesznie dodała:

- Ojciec był z ciebie bardzo dumny, gdyż jesteś prześliczna, ale

wiedział, że uroda nie wystarcza. Mężczyzna potrzebuje partnerki

background image

umiejącej inspirować i bawić. Niestety, większość kobiet tego nie

potrafi. — Ostatnie słowa mówiła już bardzo cicho.

Diona ucałowała matkę i rzekła:

— Zawsze pragnęłam, by ojciec mógł być ze mnie dumny i wiesz,

mamo, że uwielbiałam z nim rozmawiać. Ale teraz dopiero widzę, że

było to możliwe właśnie dzięki lekcjom, które wydawały mi się takie

trudne, a szczerze mówiąc, czasem okropnie nudne.

Pani Grantley uśmiechnęła się do córki.

— Pewnego dnia będziesz miała z nich prawdziwy pożytek. Mój

ojciec, a twój dziadek, mawiał: w najmniej spodziewanym momencie

nawet drobiazgi nabierają ogromnej wartości.

Diona wiedziała, że matka nie ma na myśli spraw materialnych.

— Oczywiście. To coś takiego, jak posiadanie skarbów, których

nikt nie może ci ukraść — przytaknęła z powagą.

Stwierdzenie Diony wywołało kolejny uśmiech na twarzy chorej.

— Właśnie to chciałam powiedzieć! A ty, kochanie, posiadasz

wiele nieoszacowanych skarbów. Pewnego dnia przekonasz się o ich

wielkiej wartości.

Wspominając tamtą rozmowę, Diona, mimo woli, poczuła się

rozbawiona. Rzeczywiście, praca przy doglądaniu krów lub psów

będzie wielkim wyzwaniem dla inteligencji i wiedzy. Gdybym była

starsza, rozmyślała, może dostałabym posadę opiekunki biblioteki.

Ale czy ktoś słyszał o bibliotekarce z psem? Pomysł ten wydał się jej

tak zabawny, że dziewczyna roześmiała się cichutko.

Słysząc to, Ted powiedział:

background image

— Dobrze, że się panienka śmieje. Śmieje się panienka, jak jej

świętej pamięci tatuś. To był dopiero pan. Każdy kłopot umiał obrócić

w śmiech.

— To prawda. Zawsze, kiedy będzie mi się źle działo, postaram

się śmiać. I nigdy nie stracę nadziei, że będzie lepiej.

— Racja, panienko — pokiwał głową Ted. Jednak jego głos nie

brzmiał zbyt pewnie.

Diona poczuła, że znów ogarnia ją smutek.

Koń zwolnił kroku i zaczął wspinać się na niewielkie wzniesienie.

Wreszcie znaleźli się na szczycie wzgórza. Diona spojrzała w lewo.

Na tle nieba rysowała się sylwetka pięknego, wielkiego budynku.

W popołudniowym słońcu pałac wyglądał imponująco. Na jednej

z wież powiewała wspaniała chorągiew.

Dziewczyna nie mogła powstrzymać okrzyku zachwytu:

— Cudowne! Czyj to dom?

— Jego lordowskiej mości. A majątek leży po drugiej stronie

doliny. Właśnie tam jedziemy.

Diona przez moment milczała. Po chwili powiedziała dobitnie:

— Chcę jechać do pałacu. Wiem, że znajdę tam pomoc!

background image

Rozdział 2

Markiz Irchester wrócił do domu znacznie wcześniej niż się go

spodziewano. Mimo to, w Irchester Park zastał, jak zwykle, idealny

porządek. Służący, chociaż nie byli uprzedzeni o przyjeździe pana,

znajdowali się na posterunkach, a szef kuchni potrzebował zaledwie

pół godziny, by uraczyć markiza wspaniałym obiadem.

Młody właściciel Irchester Park właściwie nie miał zamiaru

przyjeżdżać na wieś. Przypadkiem jednak poprzedniej nocy usłyszał,

iż książę regent planuje znów pobyt w Brighton i przeraził się, że

będzie zmuszony mu towarzyszyć.

Rok wcześniej już przekonał się, jak bardzo Brighton go nudzi.

Markiz dysponował, co prawda, własnym domem i nie był zmuszony

stawać w Pawilonie Królewskim, nie mógł jednak uniknąć monotonii

życia towarzyskiego, konieczności słuchania pospolitych truizmów i

męki rozmów z ludźmi, z którymi nie miał już o czym mówić.

Owszem, markiz szanował księcia regenta * i nawet mieli ze sobą

sporo wspólnego: obaj byli znawcami i miłośnikami sztuki. Kochali

doskonałe malarstwo i meble pochodzące ze znakomitych warsztatów,

cenili piękno nie dostrzegane przez większość członków świty jego

wysokości.

* Książę Regent — późniejszy Jerzy IV (1762-1830), najstarszy syn

Jerzego III, znany z urody, intelektu i romansów. Z powodu choroby

psychicznej ojca parokrotnie pełnił funkcję regenta. Od 1811 r. występuje już

zawsze jako książę regent. Niepopularny w kraju z powodu ekstrawaganckiego

trybu życia. W 1820 r. wstępuje na tron. (przyp. red.)

background image

Jednakże teraz markiz uznał, że nie warto marnować już więcej

czasu na jałowe rozrywki. Ciągnące się w nieskończoność obiady w

Carl-ton House znaleźć miały godną kontynuację w Brighton, gdzie

szef książęcej kuchni z pewnością zechce rywalizować, w

różnorodności i przepychu dań, z kuchmistrzami okolicznych panów.

Nagle markiz odczuł niesmak i przesyt. Ale, prawdę mówiąc, był

jeszcze jeden powód tak pospiesznego odjazdu. Romanse pana na

Irchester Park budziły powszechne zainteresowanie, lecz wrodzone

rozwaga i dyskrecja chroniły go jak dotąd od skandalu.

W affaires de coeur markiz okazał się równie biegły, jak w

prowadzeniu rozległych interesów, czy jeździe konnej. Przy jego

urodzie i majątku flirty były nieuniknione. Jak dotąd udawało mu się

jednak uniknąć sytuacji, w której musiałby się ostatecznie

zdeklarować.

Ale markiz Irchester dał się poznać nie tylko w londyńskich

salonach. Dosłużył się wysokich odznaczeń w armii Wellingtona.

Odegrał bowiem wielką rolę w działaniach operacyjnych, aż w końcu

mianowany został jednym z dowódców armii okupacyjnej.

Kiedy nareszcie wrócił do domu, tak jak wielu innych żołnierzy,

pragnął odrobić lata zmarnowane na ciągłej grze ze śmiercią. Londyn

czekał, aby ofiarować weteranom każdą możliwą rozrywkę i

przyjemność. Po trudach i niebezpieczeństwach wojny smaczne

jedzenie, wino i oczywiście kobiety zajęły młodego oficera bez reszty.

Markiz otworzył dom przy Park Lane, a z jego fantastycznymi

przyjęciami konkurować mogły jedynie obiady wydawane w Carlton

House przez następcę tronu. Markiz był jednak bardziej wybredny w

background image

doborze gości, a zdobione sztychami zaproszenia do Irchester House

cieszyły się szczególną popularnością wśród słynnych piękności

londyńskiego Beau Monde.

Ambitne matki córek na wydaniu dość szybko zorientowały się,

że nie uda im się upolować przystojnego pana Irchester House na

zięcia. Młody człowiek miał wyraźną predylekcję do wyrafinowanych

i uwodzicielskich mężatek i do wesołych wdówek, których mężowie

stracili życie na wojnie. Jedną z takich dam, może najwybitniejszą,

była lady Sybille Malden.

Lady Malden pochodziła ze starego książęcego rodu. Miała już za

sobą nieudane małżeństwo. W osiemnastym roku życia zakochała się

w niejakim Christopherze Maldenie, tylko dlatego, że wyglądał

niezwykle atrakcyjnie w oficerskim mundurze. Dopiero po jakimś

czasie odkryła, że jej urodziwy mąż, mówiąc oględnie, jest wyjątkowo

nudnym człowiekiem i, jeszcze zanim poległ pod Waterloo, ich

małżeństwo otwarcie uchodziło za nieporozumienie.

Lady Sybille owdowiała w wieku dwudziestu trzech lat. Była

wówczas świadomą swych wdzięków światową damą. Gdy skończył

się rok żałoby objawiła się, jako nowa gwiazda, na firmamencie

londyńskiego życia towarzyskiego. Natychmiast odniosła sukces, z

którego też umiała korzystać. Jej kochankami zostawali tylko

mężczyźni o wielkim znaczeniu i jeszcze większym majątku. Byli

jednak żonaci.

Mniej więcej sześć miesięcy wcześniej piękna wdowa poznała

markiza Irchester i wtedy właśnie przyszedł jej do głowy pewien

pomysł. Pierwsze małżeństwo okazało się nudne i nie dało

background image

oczekiwanego szczęścia. Teraz zdecydowana była nie wychodzić za

mąż, lecz korzystać z życia na wszelkie możliwe sposoby.

Jako córka księcia, jakkolwiek by się nie zachowywała, mogła z

całą pewnością liczyć na zaproszenia do najdostojniejszych domów.

Natomiast jako kobieta wyjątkowej urody miała zawsze wokół tłum

mężczyzn gotowych złożyć serce i majątek u jej ślicznych stóp.

To, że potrzebowała raczej nie wielbicieli, a ich bogactwa było

dla wszystkich jasne. Jej ojciec nie posiadał dużego majątku, z

którego utrzymywał i tak jeszcze kilku synów. Mąż natomiast nie

zostawił jej w spadku fortuny niezbędnej do zaspokojenia licznych

potrzeb wykwintnego życia.

Mimo kłopotów finansowych, nic nie mogło przeszkodzić Sybille

w wynajęciu domu przy Berkeley Square i protekcjonalnym

traktowaniu najdroższych krawców z Bond Street. Trudno było

oderwać od niej oczy, gdy przejeżdżała przez Hyde Park powozem

zaprzężonym w najpiękniejsze konie pełnej krwi. Jednak lady Malden

uznała, że teraz, w dwudziestym ósmym roku życia, osiągnęła właśnie

apogeum urody i czeka ją już tylko zmierzch starzenia się.

A przecież wysławiali ją wszyscy wybitni artyści, niemal na

kolanach błagali, by zgodziła się pozować. Porównywali ją z

Afrodytą, Simonettą Botticellego i ślicznymi kobietami Fragonarda.

Mimo to, piękna wdowa z niepokojem myślała o najbliższych latach,

gdy na jej twarzy pojawią się zmarszczki, a w złotych włosach

pierwsze srebrne nitki.

Pewnego dnia ujrzała markiza Irchester i zrozumiała czego

pragnie. Nie spotkali się wcześniej, gdyż ubiegłe dwa lata lady Sybille

background image

spędzała głównie za granicą. Następca tronu jakiegoś bliżej

nieznanego bałkańskiego księstewka podczas wizyty w Londynie

zakochał się w niej bez pamięci. Wiedziała, że nie może pozwolić

sobie na tak dwuznaczny związek z cudzoziemcem. Straciłaby wiele

w oczach swych angielskich wielbicieli. Pozwoliła więc zaprosić się

do Paryża.

Miasto podźwignęło się już z upadku czasu wojny i na powrót

stało się jednym z najbardziej uroczych i najweselszych miejsc w

Europie. Sukcesy towarzyskie, jakie tam odniosła, uderzyły lady

Sybille do głowy niczym młode wino. Nadszedł jednak dzień, kiedy

uznała, że ma już dość Paryża i czas wracać do domu.

Z okazji powrotu lady Sybille wydano w Devonshire House

wspaniałe przyjęcie. Właśnie na tym balu poznała markiza.

Oczywiście słyszała już o nim wiele, lecz nie poznali się wcześniej,

gdyż ona była zajęta swoimi romansami, a on swoimi. Wystarczyło

jednak, że raz tylko zerknęła na markiza przez pełną gości salę

balową. Natychmiast poprosiła gospodarza, aby go jej przedstawiono.

W ciągu następnych dwóch miesięcy markiz przekonał się, że jest

obiektem przemyślnego polowania. Dostrzegli to nawet mniej

spostrzegawczy od niego i sprawa stała się publiczną tajemnicą.

Trudno zresztą było nie dostrzec licznych, niby przypadkowych,

spotkań na przyjęciach, kiedy to Sybille wciąż przebywała w pobliżu

markiza. Gdziekolwiek by się nie pojawił, ona znajdowała się tam

również.

Początkowo mówił sobie, że nie jest szczególnie zainteresowany

czynionymi mu awansami. Owszem, lady Malden była piękna, nie

background image

można temu zaprzeczyć, ale on odznaczał się wybrednym gustem w

doborze kochanek. A poza tym w owym czasie polował na ponętną

żonę pewnego węgierskiego dyplomaty.

Sam markiz lubił określać swoje zabiegi wokół płci pięknej

słowem „polowanie". Zdecydowanie jednak wolał uchodzić za

myśliwego, niż za zwierzynę łowną. W rzeczywistości sprawy

wyglądały wręcz przeciwnie: większość kobiet okazywała mu

zainteresowanie w sposób zupełnie jednoznaczny. Często zastanawiał

się, czemu w tych ładnych główkach tak mało kryje się rozumu.

W końcu, może pragnąc podsycić jawną zazdrość przyjaciół,

zaczął ulegać lady Sybille. Na początku nie był ani trochę

rozczarowany. Choć wyglądem przypominała olimpijską boginię, jej

usta czarowały całkowicie ziemskim ogniem, a całe ciało niespożytą

namiętnością.

Jednak markiz z wolna zaczął nabierać przekonania, że Sybille

pragnęła czegoś więcej, niż tylko przelotnego związku miłosnego,

podczas gdy on sam nie oczekiwał, by romans ten potrwał dłużej niż

którykolwiek z dotychczasowych. Nie musiał tego kochance

oznajmiać. Była zbyt przebiegła, aby nie dostrzec jego intencji. On

zaś, z taką samą intuicją, z jaką dowodził oddziałami, umiał dociec

tajników myśli kobiety. I doszedł do wniosku, że lady Malden planuje

małżeństwo.

Markiz wiedział, iż kiedyś wreszcie musi się ożenić. Krewni

dawali mu do zrozumienia, że jego powinnością jest spłodzenie

dziedzica. Istotnie, powinien mieć synów, aby było komu przekazać

stary tytuł szlachecki oraz majątek.

background image

Jednak od powrotu z wojny nie odczuwał żadnej potrzeby

ustatkowania się. Długie lata żołnierskiej tułaczki obudziły w nim

przemożną chęć odrobienia straconej młodości. Teraz był panem

samego siebie, co mu ze wszech miar odpowiadało. Gdy służył pod

rozkazami księcia Wellingtona, takie poczucie wolności wydawało się

nie do pomyślenia.

— Ożenię się kiedyś — powtarzał sobie — ale nie z przymusu.

Na razie jednak kłopotał się głównie swoim majątkiem, który,

podczas ostatnich lat życia ojca, mocno podupadł. Stary pan Irchester

zaniedbał

rozległe

dobra,

a

na

domiar

złego

powierzył

administrowanie nimi ludziom nieudolnym. Markiz, podnosząc

Irchester Park z upadku, odczuwał radość i ogromną satysfakcję.

Małżeństwo mogło więc poczekać. Odkrył przy tym, że ciężka praca

także bywa doskonałą rozrywką. Związek z kobietą, która, nawet jeśli

piękna, z pewnością okazałaby się głupiutką gąską przeszkadzałby mu

tylko w zajmowaniu się majątkiem.

Kiedyś w „White Club", popijając w towarzystwie jednego z

najlepszych przyjaciół, oświadczył z zadumą w głosie:

— Nie wiem, jak to tłumaczyć, że większość kobiet, z którymi

spędziłem tyle czasu, jest tak zatrważająco źle wykształcona?

Niepodobna rozmawiać z nimi o czymkolwiek, pomijając jeden tylko

temat amorów.

Przyjaciel, z którym markiz służył ongiś w tym samym pułku,

roześmiał się tylko.

background image

— Wiesz równie dobrze jak ja, że pieniądze wydaje się na

kształcenie synów. Córkami zajmują się guwernantki, a one same

niewiele umieją.

— Masz rację — powiedział markiz, kiwając w zamyśleniu

głową.

Pamiętał, że kiedy jego wysłano do Eton, a potem do Oksfordu,

siostry zostały w domu w towarzystwie bladych, myszowatych

kobietek, których twarzy nie sposób było zapamiętać.

— Przypuszczam, że dlatego właśnie damy na kontynencie

sprawiają wrażenie znacznie inteligentniejszych... — ciągnął swoje

rozważania.

— Nie powiem, żeby mi nadmiernie zależało na umyśle kobiecym

— odparł przyjaciel. — Jeśli kobieta jest ładna, to ją uwodzę, jeżeli

brzydka, nie zauważam jej.

Markiz roześmiał się. Nadal myślał jednak o banalnej wymianie

zdań z lady Sybille, przy tych nielicznych okazjach, gdy nie byli

zajęci igraszkami miłosnymi.

Pewnego wieczoru przyłapał kochankę, gdy rozmawiała z

regentem, w sposób, który wydał mu się wysoce podejrzany. Nie

mógł słyszeć, co mówili, ale bez wątpienia odnosiło się to do jego

osoby. Lady Malden zerkała na markiza od czasu do czasu. W jej

oczach malował się wyraz, z jakim głodny kot wlepia wzrok w

miseczkę śmietanki, wyraz pożądliwości i zadowolenia. Markiz czuł

w powietrzu kłopoty.

background image

Tymczasem jednak prowadził uprzejmą konwersację z jednym z

ambasadorów. I od swego rozmówcy niespodziewanie otrzymał klucz

do rozwiązania zagadki.

— Przypuszczam, że to ostatnie przyjęcie w Carlton House —

mówił ambasador — jakim cieszymy się, zanim jego wysokość

wyjedzie do Brighton.

— Zapewne — zgodził się markiz.

— Moja żona i ja zostaliśmy zaproszeni do Pawilonu

Królewskiego w Brighton — ciągnął dygnitarz z nutą satysfakcji w

głosie — jesteśmy zachwyceni, że pan i lady Sybille również tam

będą. Jego wysokość wspominał o tym.

Markiz spojrzał na ambasadora, starając się dobrze zrozumieć

zawartą w jego wypowiedzi sugestię. Po chwili milczenia dyplomata

wzruszył bezradnie ramionami i dodał:

— Moja żona zawierzyła mi pański sekret, ale obiecuję, że będę

szalenie, ale to szalenie dyskretny. Naturalnie ja też jestem

wielbicielem lady Sybille.

Nawet, gdyby podłoga otworzyła się, ziejąc u jego stóp głęboką

przepaścią, markiz nie byłby bardziej zaskoczony i zakłopotany.

Zrozumiał teraz, co robi Sybille. Jak mógł być tak niedomyślny?

Używała wszak tej samej broni, którą posługiwało się tyle kobiet:

opinii publicznej.

Tylko że Sybille zaczęła od szczytu: od następcy tronu i jego

otoczenia. Chciała zmusić kochanka do oświadczyn. Presję mieli

wywierać krewni i znajomi regenta. Irchester znał już podobne

przypadki wśród swoich przyjaciół.

background image

Korzystając z tego, że gospodarz zajęty był rozmową z licznym

gronem gości, markiz czym prędzej opuścił Carlton House, omijając z

daleka lady Sybille. Wrócił do domu, na Park Lane. Zastanawiał się,

co powinien w tej sytuacji zrobić. Z wprawą zdobytą podczas

planowania wojennych operacji, błyskawicznie podjął decyzję.

Pierwszym krokiem musi być opuszczenie Londynu, postanowił.

Wydał dyspozycje służbie: trzeba wszystko przygotować do

natychmiastowego wyjazdu do Irchester Park. Przeprowadził

rozmowę z sekretarzem i wreszcie zasiadł przy biurku, by napisać list

do regenta. Dziękował za gościnność i wyjaśniał, że został wezwany

na wieś w nie cierpiącej zwłoki sprawie rodzinnej.

Do lady Sybille nie posłał ani słowa. Miał cichą i okrutną

nadzieję, że będzie się martwiła jego zniknięciem. Natychmiast po

śniadaniu wyruszył z największym pośpiechem do Irchester Park.

Czuł się okropnie, jak lis ścigany przez sforę psów gończych.

Widok rodzinnych stron i pełne dostojeństwa piękno starego

pałacu przyniosły mu ulgę jak dotyk kojącej ból dłoni.

— Czy jego miłość oczekuje towarzystwa? — zapytał z

szacunkiem kamerdyner.

— Nie w tej chwili, Dawson — odparł markiz. — Mam sporo do

zrobienia w Irchester Park i potrzebuję spokoju.

— Wasza miłość znajdzie tu spokój. Tak się cieszymy, że pan

wrócił, milordzie.

Szczerość brzmiąca w jego głosie spodobała się markizowi. Lecz

kiedy Irchester został sam, na twarzy pojawił mu się grymas

zniecierpliwienia. Myślał o narastającej nudzie, przenikającej jego

background image

życie w ciągu ubiegłego roku. Jak melodia wygrywana przez

katarynkę. Te same bale, przyjęcia, zebrania w Carlton House,

Vauxhall, Ranelagh.

I ciągle te same kobiety. Piękne, doświadczone, kuszące, budzące

pożądanie, przy bliższym poznaniu odkrywały bezwiednie swą

próżność, samolubstwo, skąpstwo, niewiarygodną głupotę i

bezwzględność, gdy chodziło o ich małe, egoistyczne cele.

— Czego ja chcę, czego szukam?

Markiz nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Poczuł tęsknotę za wojną,

za

podnietą,

jaką

daje

skrajne

niebezpieczeństwo,

za

odpowiedzialnością, za najwyższym napięciem uwagi. Tam był cel —

jaśniejący niczym gwiazda przewodnia — zwycięstwo.

Cel został osiągnięty i... rozczarował.

— Czego naprawdę chcę?

To pytanie wciąż dręczyło go, gdy samotnie jadł obiad. Wyszedł

na taras. Słońce zachodziło powoli za starymi dębami w wielkim

ogrodzie, a w gasnącym świetle dnia ukazywały się już na niebie

pierwsze gwiazdy i nów księżyca.

Za plecami markiza wznosił się, wsparty na tych samych od

pięciuset lat fundamentach pałac — Irchester House. W początkach

ubiegłego wieku pradziad markiza zdecydował się na całkowitą

przebudowę

rezydencji.

W

rezultacie

powstał

jeden

z

najświetniejszych w kraju przykładów architektury georgiańskiej.

Paradne apartamenty pałacu zachwycały pięknem wystroju. Markiz

bowiem posiadał zbiory sztuki, które były przedmiotem zazdrości

samego księcia regenta.

background image

Irchester House otaczały ogrody i lasy. Ogrodom markiz

przywrócił ich pierwotny kształt, toteż zadowolić mogły swą urodą

każdego konesera piękna. Rozległe lasy zaś pozwalały na

organizowanie wspaniałych polowań. W dolinie płynął strumień,

którego rozlewiska tworzyły bagna. Tam właśnie, późną jesienią

strzelał kaczki i bekasy.

Na ogromnych obszarach swej posiadłości markiz mógł

rozkoszować się nie tylko polowaniem, ale i jazdą konną. A odkąd

wrócił z Francji jego stajnie słynęły z najlepszych wierzchowców.

Mam wszystko, myślał, dlaczego miałbym pragnąć więcej?

Jednak czegoś mu brakowało, czegoś niezmiernie ważnego, czego nie

umiał określić. Zmęczony postanowił położyć się wcześniej. Nie mógł

jednak zasnąć w ogromnej sypialni, w której jego przodkowie

przychodzili na świat i umierali.

Rozmyślał o sobie. Zawsze uważał, że jest panem samego siebie i

doskonale daje sobie radę. W armii zaś przekonał się, że posiada

umiejętność dowodzenia. Pewna kobieta — nie była Angielką —

porównywała go do Aleksandra Wielkiego i szczerze mówiąc,

podobało mu się to wyróżnienie. Aleksander był nie tylko

wojownikiem, ale też człowiekiem wykształconym, idealistą nie

poprzestającym na łatwych celach.

— Taki przecież i ja jestem — mówił sobie markiz.

A przecież nie czuł się zadowolony. Szczęście jest zawsze

związane ze zmaganiami, z podjęciem walki, ze zwycięstwem. W

czasie wojny wiedział, jak odnosić zwycięstwa. Podczas pokoju miał

wrażenie, iż cel wymyka mu się z rąk.

background image

Następnego dnia markiz wstał w kwaśnym humorze. Z drwiącym

uśmiechem wspominał wczorajsze rozterki. Po śniadaniu, by

odwrócić uwagę od przykrych myśli, wyruszył na konną przejażdżkę.

Specjalnie wybrał tym razem szczególnie narowistego ogiera.

Wrócił w lepszym nastroju. Samotnie zjadł obiad, obmyślając

listę osób, które chciałby gościć w Irchester Park. Miał kilku

przyjaciół, których mógł zaprosić bez obawy, że będzie się z nimi

nudził. Lecz towarzystwo wyłącznie męskie, prędzej czy później,

stałoby się nieznośne, przeto zastanawiał się nad kandydaturami dam.

Nie wypadało zapraszać żadnej z pań, z którymi flirtował zanim

poznał lady Sybille. Doświadczenie podpowiadało, że każda spośród

jego dawnych kochanek natychmiast żądałaby przeprosin, robiła

nieprzyjemne

sceny

i

domagała

się

zadośćuczynienia

za

wyimaginowane krzywdy.

— A niech to! Z kobietami zawsze same utrapienia. Obejdę się

bez nich! — oświadczył sam sobie.

Od powrotu z Londynu nie miał i nie chciał mieć utrzymanki,

chociaż było to modne w wyższych sferach. Raz tylko zastanawiał się,

czy by nie wziąć pod opiekę ładnej baletniczki z Covent Garden, ale

w ostatniej chwili doszedł do wniosku, że drażni go jej akcent i

pretensjonalność. Markiz był wybredny i takie właśnie drobiazgi

często odpychały go od kobiet. Przyjaciele nie mogli zrozumieć jego

postępowania, a ponieważ nigdy nie rozmawiał o swoich sercowych

perypetiach, cieszył się opinią wyjątkowo dyskretnego. Salonowa

plotka przypisywała mu zaś tłum pań na utrzymaniu.

background image

— Czego ja właściwie chcę? — zapytał siebie po raz setny i, jak

zwykle, nie mogąc znaleźć odpowiedzi, kazał osiodłać konia.

Wrócił o czwartej. Czuł się już znacznie lepiej. Udał się więc do

biblioteki, gdzie każdego popołudnia spędzał czas na lekturze. Rzucił

spojrzenie na nagłówki właśnie dostarczonych gazet i zaczął

przeglądać wiadomości sportowe. Nie znalazł niczego zajmującego.

Ziewnął lekko i w tym momencie drzwi otworzyły się, a Dawson

zaanonsował:

— Pan Roderic Nairn, proszę pana!

Markiz spojrzał zaskoczony na wkraczającego do biblioteki

siostrzeńca. Młody człowiek, ubrany zgodnie ze wszystkimi

wymogami mody, wyciągnął dłoń na powitanie.

— Co tutaj robisz, Roderiku? — zdumiał się Irchester.

— Jesteś zaskoczony wuju Lenoxie?

Dwudziestodwuletni syn starszej siostry markiza był miłym

młodym człowiekiem. Rozpieszczany od chwili urodzenia uparł się,

że musi spróbować życia w Londynie. Matka wylała potoki łez, a

wreszcie ubłagała markiza, by zechciał wziąć pod opiekę jej

„najdroższy skarb".

Lady Beatrice Nairn była wdową po Szkocie, który zostawił w

spadku wielkie, lecz nie przynoszące specjalnych dochodów, dobra.

Nie mogła więc opuścić Szkocji, aby doglądać debiutu syna w stolicy,

obawiając się pozostawić rozległą posiadłość bez swojego dozoru.

Lady Nairn była przekonana, że najukochańszy synek będzie w

Londynie wydany na pastwę licznych pokus. A markiz traktował

swoje obowiązki nader lekko.

background image

— Chłopak musi samodzielnie stanąć na nogi — powiedział

siostrze, kiedy zaklinała go, aby dbał o Roderika.

— Ależ on jest taki młodziutki, a przy tym taki przystojny!

— Jak większość jego rówieśników. Przecież nie może być na

wieki przywiązany do mamusinego fartuszka!

— Martwię się o niego. Nie ma ojca, do którego w nagłej

potrzebie mógłby się zwrócić o radę — odparła strapiona matka.

— Nie dręcz się na zapas — zirytował się markiz. — Jeśli

wpadnie w kłopoty, to go wyciągniemy.

— Właśnie o to przez cały czas cię proszę — i lady Beatrice

rozpłakała się. — Nie umiałabym go ochronić, tak jak ty! Boję się, że

przy swoim braku doświadczenia wpadnie w ręce jakiejś zepsutej

kobiety.

Markiz rozumiał siostrę. Uważał jednak, że Roderic, zgodnie z

prawami młodości, powinien się wyszaleć. Nie dręczył więc

siostrzeńca kazaniami, a wręcz przeciwnie, zapowiedział mu, że w

razie potrzeby może liczyć na pomoc. Dlatego rok temu, Irchester bez

zmrużenia oka, uregulował niewysokie długi karciane młodzieńca i

nie rzekł mu z tego powodu złego słowa.

Pełne zrozumienia podejście spowodowało, że chłopak,

początkowo nieufny, zaczął traktować opiekuna jak przyjaciela. Nie

ukrywał też przed nim niczego. Markiz szybko zorientował się, że

Roderic jest człowiekiem prostolinijnym, chociaż może niezbyt

inteligentnym. Roderic zbliżył się do fotela, w którym zasiadał wuj, i

zaczął niepewnym głosem:

— Mam problem wuju Lenoxie, dlatego przyjechałem.

background image

— Jak się tu dostałeś?

Po krótkiej chwili milczenia młody człowiek odrzekł:

— Twoim powozem.

Markiz mocno zacisnął usta i ostro zapytał:

— Sam powoziłeś?

— Chciałem, ale Sam mi nie pozwolił.

Irchester odetchnął. Sam doskonale radził sobie z końmi.

— No i...?

— Nie wiedziałem, że wyjechałeś z Londynu — mówił Roderic.

— Kiedy udałem się do Irchester House, pan Swaythling powiedział

mi, że pojechałeś na wieś. Oznajmiłem, że muszę się z tobą

natychmiast zobaczyć.

— I Swaythling kazał Samowi odwieźć cię do Irchester Park?

— Tak. Miałem nadzieję na pobicie twojego rekordu.

— Jak długo jechaliście?

Trzy godziny i czterdzieści pięć minut. Oczy markiza błysnęły.

— O dziesięć minut dłużej.

— To samo powiedział Sam. Byłem rozczarowany.

— Cieszę się, że nadal jestem w dobrej formie — stwierdził

markiz z ukontentowaniem.

— Jak mogłoby być inaczej? — pospieszył z komplementem

Roderic.

— A teraz opowiedz mi, dlaczego tak prędko przybyłeś z

Londynu. Masz wierzycieli na karku?

— Nie! Nie! Tym razem to nie pieniądze.

Markiz przyjrzał mu się z niepokojem.

background image

— Chodzi o zakład ze znajomymi z klubu — kontynuował młody

człowiek.

— Ach, tak. O zakład.

— Chcę zwyciężyć i myślę, że nikt poza tobą nie jest w stanie mi

pomóc.

Lenox Irchester poprawił się w fotelu. Szykowało się dłuższe

opowiadanie.

— Mów, słucham. Tylko zacznij od początku.

— To zdarzyło się wczoraj po lunchu. Wszyscyśmy już sporo

wypili...

— Co to znaczy „my"? — przerwał markiz.

— Och, moi znajomi, poznałeś ich. Edward, George, Billy i

Stephen...

Markiz skinął głową. Znał ich. Byli młodymi arystokratami,

przyjaciółmi Roderika z Eton. Zdaniem markiza pili zbyt dużo, a

jakichkolwiek pożytecznych zajęć mieli za mało. Siostra, gdyby ich

razem zobaczyła, byłaby jednak pewnie zachwycona. Typowi chłopcy

z dobrych domów.

— Rozmawialiśmy i żartowaliśmy — mówił dalej Roderic. — I

wtedy dołączył do nas sir Mortimer Watson.

Markiz skrzywił się lekko. Wiedział wiele o sir Mortimerze, lecz

nic co by świadczyło na jego korzyść. Rozmyślnie więc go unikał.

Przez jakiś nieszczęśliwy zbieg okoliczności Watson został przyjęty

do „White Club". Często bywał też na wyścigach. Większość

przyzwoitych dżentelmenów oddalała się pospiesznie na jego widok.

background image

— Ta świnia, Watson, znów chce oskubać przy kartach jakiegoś

dzieciaka — markiz przypomniał sobie niedawno usłyszaną w klubie

uwagę.

— Postawił nam drinka, i sam nie wiem kiedy, zaczęliśmy się

spierać, czy zagraniczne kurtyzany są ładniejsze od angielskich, czy

odwrotnie.

Przerwał na moment, po czym dodał:

— Sir Mortimer twierdził, że zagraniczne Córy Koryntu są nie

tylko ładniejsze, ale i inteligentniejsze i z łatwością umieją grać role

osób z lepszych sfer.

Markiz pomyślał, że sir Watson ma sporo racji. Roderic

tymczasem mówił dalej.

— Potem Edward, który jak wiesz, nie lubi sir Mortimera,

powiedział, że cudzoziemki są, przepraszam za wyrażenie

„rynsztokowe", jeśli tylko zajrzeć pod puder i szminkę. A angielskie

dziewczyny mają wrodzoną ogładę i umieją zachowywać się

elegancko.

Markiz przypomniał sobie, że ów Edward to lord Somerford,

który całkiem niedawno otrzymał tytuł i fortunę.

— Oczywiście, większość z nas poparła Edwarda — opowiadał

Roderic. — Potem sir Mortimer postawił tysiąc funtów przeciw

jednemu, że nikt z nas nie dostarczy dziewczyny, która mogłaby

współzawodniczyć z pewną, znaną mu dobrze, Francuzką. Jest ona

ponoć nie tylko piękna, ale też bez trudu może uchodzić za damę.

background image

— Nigdy nie słyszałem podobnej bzdury! — zawołał wtedy

Edward. — Z pewnością dziewczyny od krów w naszym majątku

bardziej przypominają damy niż jakaś importowana piękność!

Roderic uśmiechnął się i mówił dalej:

— Byliśmy naturalnie bardzo rozgorączkowani i zgodziliśmy się

spotkać z sir Mortimerem za tydzień. Każdy ma przyprowadzić

służącą lub kurtyzanę, żeby udowodnić, że byle Angielka będzie

lepsza od jego zagranicznej panienki.

Roderic skończył i popatrzył na wuja z obawą.

— Ile musicie wpłacić do wspólnej puli?

— Złożyliśmy się po sto gwinei — odpowiedział Roderic —

które oczywiście stracimy, jeśli bezstronny sędzia wybierze jego

dziewczynę. Sir Mortimer wyłożył pięćset funtów.

Markiz był pewien, że Watson nie ryzykowałby, ni z tego ni z

owego, takiej sumy. Po człowieku jego pokroju należało spodziewać

się jakiegoś podstępu. Ładne wyzwanie znalazł dla głupich, podpitych

młodzików.

— Więc cóż zamierzasz zrobić? — zapytał siostrzeńca.

— To dlatego przyjechałem do ciebie wuju Lenoxie!

— Tak? A to czemu?

— Żebyś mi wynalazł jakąś piękną dziewczynę od krów.

Markiz roześmiał się.

— Drogi chłopcze, zdajesz sobie chyba sprawę, że Watson

wystrychnął was na dudków. Nie stanąłby do zakładu, gdyby nie miał

czegoś specjalnego w zanadrzu.

Roderic zrobił nadąsaną minę.

background image

— Wuju, żaden z nas nie chce przegrać.

— Ja też nie pragnę, żeby on wygrał. Nie lubię go — uspokoił

siostrzeńca markiz.

— Musimy coś zrobić. Edward wyjechał do swego majątku w

Hertfordshire, a reszta rozgląda się po teatrach...

— No i...?

— Co mamy zrobić? — w głosie młodego człowieka brzmiała

desperacja.

— Zapłać sto gwinei i uznaj przegraną.

Roderic, który przysiadł wcześniej na krześle, wstał gwałtownie.

— A niech to. Już nie pierwszy raz sir Mortimer mnie nabrał!

— Tak?

— Nie mówiłem ci, już kiedyś założyłem się z nim. Byłem wtedy

lekko wstawiony, w efekcie straciłem dwieście gwinei. Następnego

ranka czułem się okropnie. Nawet żółtodziób nie powinien okazać się

takim durniem.

— Zatem dostałeś nauczkę. Taki człowiek jak Watson zawsze

wyciągnie pieniądze od naiwnych.

— Tak, ale tym razem chciałem go pobić jego własną bronią. Czy

mogę jutro rozejrzeć się po twoich farmach, wuju? Może znajdę jakąś

piękność, która ich zaskoczy?

— To dopiero będzie cud! Sam byłbym zaskoczony!

— Właśnie, potrzebuję cudu! Jestem optymistą i wierzę, że się

wydarzy.

background image

— Mam nadzieję, że twoja wiara zostanie wynagrodzona.

Uważam, że najpiękniejsza wiejska dziewczyna przeniesiona na

Picadilly może dużo stracić ze swej atrakcyjności.

— Ty mnie rozmyślnie chcesz przygnębić — jęknął Roderic. —

Czy wiesz, co mi powiedział Edward, zanim przyjechałem tutaj?

— Opowiedz — zachęcił go markiz, sam w coraz lepszym

humorze.

— Powiedział: jedyną osobą, która może ci pomóc, jest twój wuj.

— A to dlaczego?

— Dodał jeszcze, że jeśli jest ktoś, kto zna ładne kobiety i umie

sprawić, żeby nie uciekły, to chyba tylko Irchester!

— Dziękuję — powiedział markiz. — Podoba mi się ten

komplement. Jednak zapewniam cię, że kobiety, z którymi byłem

związany nie były i nie są dziewczynami od krów.

— Więc co mam zrobić? — Roderic był smutny.

Markiz zastanawiał się nad odpowiedzią, kiedy drzwi dyskretnie

się uchyliły.

— Przepraszam jaśnie pana — rzekł Dawson. — Jest tu młoda

dama. Nalega na widzenie z panem.

— Jak się nazywa? — zapytał markiz.

— Nie podała nazwiska, ale twierdzi, że to bardzo ważne, aby

mogła z panem pomówić osobiście.

— Powiedziałeś „młoda dama", Dawson?

— Właściwie powinienem powiedzieć „młoda kobieta", proszę

jaśnie pana. Ma ze sobą dużego psa.

background image

— Młoda kobieta z psem, która nie chce powiedzieć jak się

nazywa? — zastanowił się markiz. — To brzmi jak jedna z twoich

zagadek, Roderiku.

Siostrzeniec spoglądał przez okno, minę miał smutną. Milczał.

— Wydaje mi się, że to dość dziwaczna prośba, Dawson. Czy

sądzisz, że ona zamierza wejść tu z psem?

— Zaproponowałem, żeby został na zewnątrz, ale powiedziała:

pies przyjechał ze mną i chcę, żeby jego wysokość go zobaczył —

odparł Dawson.

— Podejrzewam, że chce mi sprzedać psa.— rzekł sucho markiz.

— Trzeba jej będzie powiedzieć, że mam już dużo psów i nie

potrzebuję więcej.

Spodziewał się, że kamerdyner opuści pokój, ale ten zawahał się.

— To bardzo piękny pies, proszę jaśnie pana. Niezwykły. Może

zabrzmi to impertynencko, ale ta kobieta jest wyjątkowo ładna i coś

dziwnego było w sposobie, w jaki nalegała na widzenie z panem,

milordzie.

Roderic odwrócił się od okna.

— Ładna? Dawson, powiedziałeś, że jest ładna?

— Bardzo, bardzo ładna, paniczu, niezwykle ładna!

Roderic spojrzał na markiza.

— Słyszałeś wuju Lenoxie? Mam przeczucie, że właśnie stał się

cud!

Markiz zaśmiał się z przymusem.

— Jeśli to naprawdę cud, w co nie wierzę, to zapłacę tych sto

gwinei za ciebie.

background image

— Dobrze! — wykrzyknął zachwycony Roderic. — Dawson,

zawołaj ją! Natychmiast zawołaj tę młodą kobietę i jej psa!

Dawson spojrzał na markiza, aby się upewnić. Ten skinął głową.

— Tak jest, milordzie — powiedział kamerdyner i wyszedł.

Rozdział 3

Ted spojrzał na Dionę zaskoczony.

— Panienko, myślę że to błąd — powiedział bez przekonania. —

Jego wysokość chyba jest w domu. Powinniśmy pojechać na farmę.

Diona potrząsnęła głową.

— Nie, Ted. Pójdę od razu do pałacu, czuję że mam rację.

Intuicja podpowiadała jej, że w Irchester Park otrzyma pomoc.

Wiedziała, że to szansa, aby uratować Syriusza.

Powóz jechał powoli, zmęczony koń Teda wlókł się noga za nogą.

— Proszę mi obiecać, że nie powiecie nikomu, gdzie jestem.

Gdyby wiadomości o miejscu mego pobytu doszły do stryja

Herewarda, zabrałby mnie stąd i zabił Syriusza.

— Panienka Diona może mi zaufać, to jasne — odparł stary i

zamyślił się.

Po chwili znów się odezwał:

— Gdyby panienka znalazła się w kłopotach, proszę powiadomić

farmera Burrowsa. Pośle po mnie. Przyjadę tak szybko, jak tylko dam

radę.

— Dziękuję, dziękuję za pomoc i za waszą dobroć.

background image

Ted ściągnął lejce i powóz zatrzymał się. Diona wysiadła, a

Syriusz zeskoczył za nią. Ted podał dziewczynie jej niewielki bagaż.

— Proszę dbać o siebie, panienko Diono. Niech panienka

pamięta, przyjadę, kiedy dostanę wiadomość.

— Nie zapomnę. Jeszcze raz dziękuję.

Ruszyła w stronę domu. Wiedziała, że stary człowiek patrzy za

nią z troską. Doszła do szarego kamiennego mostu nad jeziorem i

zatrzymała się. Pomyślała, że może to dziwnie wyglądać, jeśli pojawi

się w pałacu, dźwigając owinięty szalem cały swój dobytek.

Obok mostu rosła kępa krzaków. Diona ukryła tobołek między

gałęziami i poczuła się lepiej. Miała nadzieję, że nikt nie natrafi na

kryjówkę zanim będzie mogła zabrać stąd swoje rzeczy. Była

zdenerwowana i przerażona, ale nie widziała innego wyjścia. Wolała

szorować podłogi niż wrócić do stryja i narazić Syriusza na śmierć.

Prośby na pewno by nie poskutkowały. Powiem markizowi,

rozważała, że mogę robić cokolwiek, ale najbardziej użyteczna

byłabym w psiarni.

Przebycie szarych, kamiennych schodów wiodących do

frontowego wejścia wymagało ogromnego wysiłku woli. Nie musiała

kołatać. Lokaj pełniący służbę w sieni dostrzegł ją i, gdy znalazła się

przed wielkimi drzwiami, otworzył.

— Chcę widzieć się z markizem Irchester! — powiedziała tonem,

jakiego używała jej matka.

Lokaj bez słowa spojrzał na kamerdynera, który nadszedł właśnie

w tej chwili. Miał siwe włosy i wyglądał niezwykle dostojnie.

— Panienka do jego wysokości? — spytał namaszczonym tonem.

background image

— Tak. Chcę się z nim zobaczyć.

— Kogo mam zaanonsować?

Diona nie chciała zdradzić swego nazwiska. Kamerdyner

oświadczył więc, iż nie może przeszkadzać jego wysokości, o ile nie

będzie wiadomo, że sprawa jest naprawdę istotna. Ale Diona nie

ustępowała. Musiała spotkać się z człowiekiem, na którego pomoc

liczyła.

Wreszcie kamerdyner, pokonany jej uporem, odszedł. Stała w

westybulu i czuła, że trzech innych służących przygląda się jej i

Syriuszowi z zachwytem.

— Piękny pies — powiedział jeden z nich.

Diona pomyślała, że jeśli wzięli ją za osobę z wyższych sfer, są

zapewne zdziwieni, dlaczego nie przybyła w towarzystwie matki lub

opiekunki.

— Ma na imię Syriusz. Mam go od szczeniaka — odparła.

— To szybkie psy, dobre na gonitwy.

— Tak, wiem — uśmiechnęła się z dumą.

Usłyszeli kroki powracającego kamerdynera. Lokaj wyprostował

się służbiście i zamilkł. Diona poczuła niepokój.

— Tędy, panienko, proszę — rzekł kamerdyner.

Więc udało się. Ale to dopiero początek. Pomóż mi tatusiu,

proszę. Kamerdyner otworzył drzwi z taką miną, jakby wiedział, że

popełnia błąd, wpuszczając nieznajomą przed oblicze jaśnie pana.

Usłyszała:

— Młoda kobieta, milordzie!

background image

Weszła. W pierwszym momencie widziała tylko tysiące książek,

od sufitu do podłogi. Dopiero po chwili dostrzegła, że w bibliotece

jest dwóch mężczyzn. Jeden, całkiem młody, patrzył na nią w dziwny

sposób. Drugi był chyba najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego

widziała w życiu. Wydał się jej władczy i potężny. Tak właśnie

wyobrażała sobie markiza Irchester.

Siedział odprężony w fotelu z wysokim oparciem. Nogi

skrzyżował niedbale. Wyglądał jak król na tronie. Ogarnęło ją

nieprawdopodobne uczucie, że powinna paść przed nim na kolana.

Zamiast tego dygnęła wdzięcznie. Ponieważ obydwaj milczeli,

podeszła bliżej. Nie mogła wiedzieć, iż jej widok zaskoczył ich

zupełnie. W najlepszej sukience ze wzorzystego muślinu przewiązanej

błękitną wstążką wyglądała nadzwyczaj pięknie. Wianuszek z polnych

kwiatków zdobił jej słomkowy kapelusz, a ponieważ rękawiczki były

dla niej za drogie, założyła mitenki, które nie zakrywały kształtnych

palców.

Podeszła jeszcze kilka kroków. U jej boku stąpał dalmatyńczyk.

Kiedy znalazła się blisko markiza, uznała że należy jeszcze raz

dygnąć.

— Panienka życzyła sobie widzieć się ze mną? — spytał

Irchester.

— Tak, proszę pana.

— Powiedziała panienka, że to pilne?

— Bardzo pilne, wasza wysokość.

— Ciekawe. Jak się panienka nazywa?

Po chwili wahania powiedziała:

background image

— Diona...

Markiz spojrzał nieco zdziwiony.

— I to wszystko?

— Tak. Tak, proszę pana. Mam powody aby nie podawać mojego

nazwiska.

— Proszę mi więc powiedzieć, jaki jest powód pani przyjazdu

tutaj.

Z trudem zaczęła:

— Zastanawiałam się, czy wasza wysokość nie zatrudniłby mnie

jako dziewczynę do psów...

W oczach markiza dostrzegła wyraz zaskoczenia. Drugi

mężczyzna podszedł teraz bliżej i przyglądał się jej w sposób, który

wprawił ją w jeszcze większe zakłopotanie.

— Jako dziewczynę do psów? — upewnił się markiz.

— Tak, proszę pana. Może na to nie wyglądam, ale mam duże

doświadczenie z psami i końmi... Potrzebuję pracy.

— Nigdy nie słyszałem... — zaczął markiz, ale Roderic przerwał

mu.

— Dlaczego nie miałaby być dziewczyną do krów?

Diona spojrzała na niego i odpowiedziała:

— Mogę pracować w oborze, ale wolałabym w psiarni. Wiem, że

kobiety zwykle nie doglądają psów. Lecz przecież nic nie stoi na

przeszkodzie... Umiem wiele rzeczy, które uważa się za trudne tylko

dlatego, że wykonują je mężczyźni.

Spojrzała markizowi prosto w oczy.

— A co panienka potrafi?

background image

— Kobieta lepiej opiekuje się szczeniakami, jeśli muszą być

karmione ręką. Umiem też zajmować się chorymi końmi. Uczył mnie

tego ojciec i jego stajenni...

W tej chwili uświadomiła sobie, że pragnąc zaprezentować się jak

najlepiej, nieopatrznie popełniła błąd.

— Ojciec panienki ma konie? — zainteresował się markiz.

— Tak, proszę pana.

— I nie chce, aby panienka pomagała dalej w stajni?

— Mój ojciec... Nie żyje, proszę pana.

Markiz dosłyszał drżenie jej głosu, mimo że było ledwo

wyczuwalne.

— Domyślam się, że nie zostawił panience żadnych pieniędzy?

Suchy, rzeczowy ton rozmówcy pomógł Dionie opanować się.

Odparła całkiem spokojnie:

— To prawda, proszę pana. Muszę teraz sama zarabiać na życie.

Dla mnie to ważne, bym mogła zacząć pracę jak najszybciej. Nawet

od zaraz.

Gdyby nie była tak zdenerwowana, szybka odpowiedź markiza

zastanowiłaby ją.

— To znaczy, jeśli dobrze zrozumiałem, że panienka nie ma

dokąd pójść, gdybym jej nie przyjął?

— Tak...

W tym momencie Roderic wydał cichy okrzyk tryumfu:

— Cud! Wuju Lenoxie, cud! Wygrałem zakład! Spójrz na nią!

Spójrz! To osoba, której szukamy!

background image

Markiz machnął niecierpliwie ręką. Roderic postąpił ku przybyłej

i natarczywie poprosił:

— Czy możesz zdjąć kapelusz?

Diona spojrzała na niego ze zdziwieniem.

— Zaraz wyjaśnię, ale proszę zdjąć kapelusz.

Było to dziwne żądanie, ale nie miała powodu odmawiać.

Pomyślała, że dziewczyny na farmie nie noszą się tak jak ona. Szkoda,

że nie wzięła ze sobą stroju do pracy. Zabrała jednak spódnicę do

jazdy konnej. Zapakowała ją w ostatniej chwili, mimo że sporo

ważyła.

Diona sięgnęła do wstążek przy kapeluszu.

— Rozumiem, iż są jakieś powody, dla których przyprowadziła

panienka swego psa? Panienka chce go sprzedać?

— Ależ nie! Nie oddałabym go nawet za milion funtów. To

właśnie z jego powodu szukam pracy. Chciałam pracować w psiarni,

aby on mógł mi zawsze towarzyszyć.

Markiz wyciągnął dłoń. Diona zdziwiła się, gdy Syriusz podszedł

do niego bez oporu. Pies był zazwyczaj nieufny wobec obcych.

— To wyjątkowo piękny okaz swojej rasy — zauważył właściciel

Irchester Park. — Rozumiem, dlaczego panienka nie chce się z nim

rozstać.

Mam go odkąd był szczeniakiem. Jest dla mnie całym

światem, moją miłością.

Dziewczyna powiedziała to tak gorąco, że markiz uniósł brwi

zaskoczony.

background image

Zdjęła kapelusz i przygładziła złociste włosy, które spadły na

ramiona. Roderic jęknął z zachwytu.

— Wuju, ona jest piękna! Właśnie jej szukałem!

Diona spojrzała na niego ze zdumieniem. To bardzo dziwny

młodzieniec, pomyślała.

Natomiast markiz w duchu przyznał Roderikowi całkowitą rację.

Ta dziewczyna istotnie była piękna. Chociaż, pomyślał żartobliwie,

nie miała różowych policzków angielskiej wieśniaczki, o jaką

chodziło Roderikowi.

Tymczasem Roderic dalej wykrzykiwał:

— Znalazłem! Jestem pewien, że sir Mortimer zgłupieje z

wrażenia i tysiąc gwinei nasze!

— Roderiku! Spokojnie. Musisz jeszcze przekonać Dionę, aby

pomogła ci w tym doniosłym zadaniu.

Ze sposobu, w jaki markiz to powiedział, Diona wyczuła, że nie

pochwalał zamysłów młodego mężczyzny.

— Proszę jaśnie pana. Ja chcę pracować u milorda, z psami —

powtórzyła.

— Rozważę tę niezwykłą propozycję. Myślę jednak, iż powinna

panienka wysłuchać najpierw, co do powiedzenia ma mój siostrzeniec.

Pozwoli panienka, że przedstawię. Pan Roderic Nairn — panna

Diona!

Znów w głosie gospodarza wyczuła ironię. Dygnęła. Syriusz

podbiegł do niej. Położyła dłoń na jego łbie i poczuła otuchę. Nie

może stchórzyć. Co zrobiłaby ze sobą i Syriuszem? Syriusz polizał jej

background image

rękę, a ona pogłaskała go po karku. Spojrzała na markiza. Zupełnie

innym niż przed chwilą tonem powiedział:

— Proponuję, żeby pani usiadła i wysłuchała mego siostrzeńca.

Jego propozycja może w pierwszej chwili wydać się nie tyle

niepojęta, co nieprzystojna.

— Przepraszam, jeśli zachowałem się nieelegancko — powiedział

szybko Roderic. — To dlatego, że wuj powiedział mi, iż to, co chcę

znaleźć jest niemożliwe. I że tylko cud może mi pomóc...

Uśmiechnął się bardzo miło i dokończył:

— Kiedy pani weszła, cud się dokonał!

Diona poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Przysiadła

ostrożnie na krzesełku blisko fotela markiza, a Syriusz ułożył się przy

niej. Położyła kapelusz na kolanach i podniosła ogromne, fiołkowe

oczy na Roderika Nairna. Zastanawiała się, cóż on ma zamiar

powiedzieć. Wszystko, co do tej pory usłyszała w bibliotece,

zaskakiwało ją. Myślała, że markiz zechce sprawdzić jej umiejętności

i będzie wypytywał o nazwisko. Bardzo ją to niepokoiło, gdyż nie

lubiła kłamać. Roderic przysiadł na poręczy fotela i zaczął:

— Przypuszczam, że wie pani, iż mężczyźni w Londynie lubią się

zakładać. Szczególnie dotyczy to członków mojego „White Club".

— Wiem, ponieważ... — w ostatniej chwili ugryzła się w język.

Harry Grantley nie raz rozbawiał żonę i córkę opowiadaniami o

zakładach, spośród których najdziwaczniejsze zapisywano w

specjalnej księdze. Diona pomyślała, że musi bardzo uważać. Dobrze,

że nie dokończyła!

background image

— Ja i kilku moich przyjaciół — mówił Roderic — założyliśmy

się z pewnym członkiem klubu, że uda nam się znaleźć Angielkę,

najlepiej prostą dziewczynę od krów, ładniejszą i inteligentniejszą niż

zachwalana przez naszego przeciwnika cudzoziemka.

Diona zdumiała się.

— Z pewnością — powiedziała — będzie to nierówne

współzawodnictwo, o ile dziewczęta pochodzą z różnych klas

społecznych. Przecież wieśniaczki nie mają żadnego wykształcenia.

Markiz zacisnął usta i zwrócił twarz w stronę siostrzeńca.

Wiedział, że Roderic dobiera ostrożnie słowa, by nie dać poznać, że

chodzi o zawodniczki podejrzanej konduity. A więc znacznie bardziej

błyskotliwe niż zwykła wieśniaczka. To, że Diona wytknęła słabość

wywodu, rozbawiło Irchestera.

Tymczasem Roderic usiłował znaleźć logiczną odpowiedź.

— To nie musi być dziewczyna od krów. Podałem tylko taki

przykład. Lecz cudzoziemka, którą sir Mortimer chce zaprezentować,

jest nie tylko piękna, ale i błyskotliwa. I oczywiście ma maniery

damy.

Diona zastanawiała się przez chwilę.

— Nie myślę, aby którakolwiek ze znanych mi wieśniaczek miała

szansę na wygranie takiego współzawodnictwa.

— Ależ — zaoponował Roderic — właśnie pani jest odpowiednią

osobą. Powiedziała pani, że może pracować w oborze. A jestem

pewien, że wuj Lenox z zachwytem zatrudni panią w psiarni...

Urwał i po chwili dodał z naciskiem:

— Ale najpierw musi pani wygrać dla mnie ten zakład.

background image

— Co... muszę... zrobić? — jęknęła Diona.

Obawiała się, że młody człowiek proponuje coś, czego absolutnie

nie zaaprobowaliby rodzice. Ojciec wyrażał się bardzo niepochlebnie

o zatwardziałych hazardzistach i bezmyślnych dandysach, których

nazywał „niczym więcej jak wieszakami na ubrania". Podawał za

przykład Beau Brummella*, znanego z dbałości o swój wygląd, choć

minęły już lata od czasu kiedy słynny galant zmuszony został opuścić

Anglię.

— Nie pojmuję — mówił Harry Grantley — jak to możliwe, żeby

mężczyzna chciał spędzić dwie lub trzy godziny, strojąc się. To już

nie tylko marnowanie cennego czasu, to marnowanie życia!

— A ja słyszałam, ojcze — zaoponowała Diona — że Brummell

był szalenie inteligentnym człowiekiem.

— Dowcipnym. I na tyle bystrym, że potrafił uczynić z siebie

arbitra elegancji i osobę pożądaną w towarzystwie. Jednocześnie

jednak nie miał ani odrobiny samokontroli. Nie umiał powstrzymać

się od hazardu i zgrywał się do ostatniego pensa. Czy może być

przykład większej głupoty?

* Brummell, George Bryan (1778-1840) — zwany Beau Brummell, słynny

dandys narzucający modę soc-jecie londyńskiej w pocz. XIX w. Przez lata

cieszył się opieką księcia regenta, późniejszego Jerzego IV. Z powodu długów i

kłótni z księciem, zbiegł ok. 1813 r. do Francji, gdzie w kilkanaście lat potem

zmarł w szpitalu dla obłąkanych, (przyp. red.)

background image

— Całkowicie się z tobą zgadzam — do rozmowy włączyła się

matka Diony. — Wydaje mi się jednak, że to, w dużej mierze, wina

tych wszystkich klubów. Tam młodzi ludzie wystawiani są na różne

pokusy. Chcą się pokazać przed pozostałymi, więc nieuchronnie

zaczynają pić zbyt dużo, żeby dodać sobie odwagi do ponoszenia

wydatków, na które nie mogą sobie pozwolić.

Ojciec uśmiechnął się.

— Doskonałe usprawiedliwienie, ale mężczyzna musi się

zachowywać jak na mężczyznę przystało i radzić sobie o własnych

siłach.

— Obawiam się jednak, że zazwyczaj sprowadza się to do

szukania oparcia w innych — odparła spokojnie pani Grantley.

Wspomnienie tej rozmowy sprzed lat sprawiło, że Diona

zdenerwowała się jeszcze bardziej.

— Wszystko, o co chcę panią prosić — tłumaczył tymczasem

Roderic — to żeby przyjechała pani do Londynu i pozwoliła zabrać

się do... Nie do klubu, bo tam kobiety nie mają wstępu, ale do

pewnego domu, gdzie będą oczekiwały inne zawodniczki, no i ta

cudzoziemka. Ona z pewnością, nawet w połowie, nie jest tak ładna

jak pani.

— A w jaki sposób oceniana będzie inteligencja zawodniczek? —

zapytała Diona.

Roderic znów musiał się namyślić. Markiz był w coraz lepszym

humorze. Podobało mu się pytanie Diony. Było rozsądne. Zapewne

sam sir Mortimer nie umiałby na nie odpowiedzieć.

background image

— Przypuszczam — rzekł wreszcie młody człowiek — że będzie

to rozmowa, chyba po obiedzie, a potem może zatańczymy. Sędziowie

ocenią maniery dziewcząt podczas jedzenia i tańca.

Diona z trudem złapała oddech. Propozycja wzięcia udziału w tak

podejrzanym konkursie była dla niej absolutnie nie do przyjęcia.

Obiad z jakimiś nieznanymi mężczyznami, bez przyzwoitki, tańce w

towarzystwie dziewczyn od krów i Bóg wie kogo jeszcze, kiedy na

dodatek nie wiadomo, kto jest panią domu. Matka z pewnością nigdy

by jej na to nie pozwoliła.

— Nie mogę tego uczynić — powiedziała szybko.

— A to dlaczego? — zdumiał się Roderic.

Po chwili, jakby sobie coś przypomniał, dorzucił:

— Naturalnie zostanie pani wynagrodzona. — Zawahał się i

dodał. — Otrzyma pani dwadzieścia funtów i nową suknię.

Diona wyprostowała się na krzesełku.

— Nie! — zawołała. — Nie mogę się zgodzić, aby nieznajomy

mężczyzna kupował mi suknię! Nie chcę brać udziału w tych...

zawodach!

Przyszło jej na myśl, że gdyby zgodziła się i pojechała do

Londynu, w klubie mógłby zobaczyć ją jakiś dawny znajomy ojca.

Było mało prawdopodobne, ażeby starsi, szacowni dżentelmeni

należeli do towarzystwa Nairna, ale jednak możliwe. Cóż by

pomyśleli, widząc córkę Grantleya, udającą wiejską dziewczynę.

Roderic przerażony krzyknął:

— Nie mów tak! Musisz mi pomóc!

background image

Ponieważ zarówno postawa, jak i ton głosu nie pozostawiały

wątpliwości, że dziewczyna czuje się obrażona, Roderic zwrócił się o

pomoc do markiza.

— Zrób coś wuju Lenoxie — jęknął. — Wytłumacz pannie

Dionie, że jest cudem, o który się modliłem, nawet jeszcze większym

cudem, niż mogłem sobie wymarzyć!

— Myślę — odparł markiz powoli — że twoja propozycja

wydałaby się, podobnie jak i Dionie, przerażająca i szokująca także

wielu godnym szacunku wiejskim dziewczętom.

— Szokująca? — zdziwił się niepomiernie Roderic.

Nagle dotarło do niego, że wuj specjalnie zaakcentował słowa

„godnym szacunku" i zrozumiał, dlaczego.

Wstał z poręczy fotela i błagalnie zwrócił się do dziewczyny:

— Proszę, panno Diono, niech mi pani nie odmawia pomocy,

której tak rozpaczliwie potrzebuję.

Diona milczała, więc po chwili dodał:

— Mówi pani, że musi zarobić. To jest najprostsza droga. Zapłacę

pięćdziesiąt funtów, jeżeli przyjmie pani moją propozycję.

— To... za dużo! — zaprotestowała Diona. — Zresztą, nie mogę...

jechać do Londynu.

— Nie takie to straszne, jak pani sądzi — przekonywał Roderic.

— Obiecuję, że będę się panią opiekował.

Markiz spojrzał przenikliwie na Dionę. Nie może jechać do

Londynu, pomyślał. Miał wrażenie, iż Roderic niewłaściwie pojął

odpowiedź dziewczyny.

background image

Irchester przepadał za wszelkiego rodzaju łamigłówkami i

tajemnicami, dla rozwiązania których musiałby szczególnie natężać

swój bystry umysł. Po powrocie do Anglii z zapałem zabrał się do

wykrywania słabych punktów w organizacji odziedziczonych dóbr

rodowych. Sporo czasu poświęcił na dociekanie, w jaki sposób

pieniądze ojca zostały roztrwonione bądź ukradzione i kto, spośród

zatrudnionych w majątku, nie zasługuje na zaufanie.

Teraz ożywił się również, gdyż tajemnicza panna wydała mu się

nadzwyczaj intrygująca. I to nie z powodu niecodziennej urody. Było

jasne, że dziewczyna ukrywa coś ważnego i z pewnością nie pochodzi

z prostego stanu. Postanowił przerwać Roderikowi.

— Mam pewną propozycję i pragnę, abyście oboje jej wysłuchali

— oświadczył.

Diona zwróciła się w stronę markiza, to samo niechętnie uczynił

Roderic.

— Wyobrażam sobie, choć mogę się mylić, że Diona ma za sobą

daleką drogę i musi być zmęczona. Wspomniała, iż nie ma dokąd

pójść. Proponuję więc, aby przyjęła moją gościnę na dzisiejszą noc, a

jutro, czy też po dzisiejszym obiedzie, rozważyła twoją propozycję

ponownie.

Diona już rozchyliła usta, żeby powtórzyć swoją odmowę, lecz

markiz nie pozwolił jej dojść do słowa.

— Chciałbym również porozmawiać z moim zarządcą, czy uważa

za możliwe zatrudnienie kobiety w psiarni. Mamy już bowiem

czterech mężczyzn do opieki nad psami.

background image

Diona spojrzała z wdzięcznością. Jej twarz rozjaśniła się, a z oczu

zaczął znikać wyraz lęku.

— Wasza wysokość naprawdę tak zrobi? — zapytała bez tchu.

— Zrobię, jeśli zgodzisz się przenocować tu dziś.

— Z Syriuszem? — upewniła się.

— Oczywiście, moje zaproszenie obejmuje również i jego.

— Och, więc serdecznie dziękuję. Dziękuję milordzie!

Wstała, a markiz powiedział:

— Przypuszczam, iż ma pani jakiś bagaż?

Mówił z lekką ironią, jakby przypuszczał, że nic ze sobą nie

zabrała. Diona zarumieniła się.

— Nie chciałam, aby było mi ciężko, spakowałam więc tylko

kilka rzeczy do tobołka. Zostawiłam go w krzakach, po drugiej strome

mostu.

Pomyślała, że musiało to zabrzmieć dziecinnie. Markiz nie

sprawiał wrażenia zaskoczonego. Rzekł:

— Roderiku, zadzwoń.

— Mam nadzieję — zwrócił się do Diony — że nie odmówi nam

pani przyjemności swego towarzystwa przy obiedzie?

Spodziewał się, że przyjmie zaproszenie z taką samą

skwapliwością, z jaką przyjęła propozycję noclegu, ale ku swemu

zdziwieniu, dostrzegł, że zawahała się przez moment, zanim

odpowiedziała:

— Chyba nie będzie mi wypadało?

— Słucham?

background image

— Skoro mam być dziewczyną do psów, nie wypada, abym

zasiadała przy jednym stole z chlebodawcą.

Markiz uśmiechnął się.

— Jesteś dosyć niezwykłą dziewczyną do psów. Pragnę

zauważyć, że jeszcze cię nie zatrudniłem. Więc będzie w porządku,

jeśli zjesz z nami obiad.

Przez chwilę Diona rozważała jego argumenty.

— Dziękuję, milordzie — powiedziała w końcu. — Czuję się

zaszczycona pańskim zaproszeniem.

— Przestrzegam londyńskich pór posiłków. Obiad jemy o ósmej.

Myślę, że zechce pani odpocząć. Spotkamy się w Błękitnym Salonie

kwadrans przed posiłkiem. Służba wskaże pani drogę.

— Dziękuję milordzie.

Do biblioteki wszedł Dawson.

— Pan dzwonił, milordzie?

— Tak, panna Diona zostaje tu dziś na noc. Umieść ją w pokoju

gościnnym. Zostawiła swoje rzeczy w krzakach, po drugiej stronie

mostu.

Twarz Dawsona nawet nie drgnęła. Powiedział obojętnie:

— Zabiorę je, milordzie.

— Poproś panią Fielding, aby zaopiekowała się panną Dioną.

Panna Diona zje obiad wraz z paniczem Roderikiem i ze mną.

Dawson skłonił głowę. Diona dygnęła.

— Dziękuję panu, milordzie. Bardzo, bardzo dziękuję.

Była już zupełnie spokojna.

background image

Markiz przyglądał się jej, gdy ruszyła za Dawsonem. Zastanawiał

się, co naprawdę ukrywa. Intrygowało go to. Gdy drzwi się

zatrzasnęły, Roderic poderwał z krzesła poduszkę, podrzucił ją i

radośnie zawołał:

— Wygrałem! Wygrałem! Nikt, powtarzam nikt, nie dostarczy tak

ładnej dziewczyny!

Rzucił poduszkę na krzesło.

— Dziękuję, wuju Lenoxie! Zawsze wiedziałem, że masz

sportowego ducha, a teraz jestem gotów tysiąc razy wypić twoje

zdrowie i publicznie ogłosić, że nie ma drugiego takiego jak ty!

— Jestem bardzo wdzięczny — powiedział oschle markiz.

— Przez moment byłem przerażony, że ona ucieknie, ale

zrozumiałem twoje ostrzeżenie, aby odnosić się do niej z szacunkiem.

Sam bym o tym nie pomyślał.

— Oczywiście, ona jest godna szacunku! — powiedział ostro

markiz. — A co więcej, wątpię, czy kiedykolwiek w życiu słyszała o

„Córach Koryntu", a jeśli nawet, to czy wie, co ten zwrot naprawdę

oznacza.

Roderic wbił w niego wzrok.

— Naprawdę tak sądzisz, wuju?

— Myślę, Roderiku, że musisz nauczyć się oceniać ludzi nie tylko

według pozorów.

— Ale, tu nie ma o czym mówić. Przyjechała bez przyzwoitki,

chce dostać pracę w psiarni. Co mam myśleć o takiej panience?

Markiz dopiero po chwili odpowiedział:

background image

— Sam powinieneś umieć wyciągnąć wnioski. Po prostu

ostrzegam cię Roderiku, że ona zapewne uciekła z domu i ukrywa się.

Jeśli będziesz ją dalej straszył, odejdzie.

Roderic zaprotestował gwałtownie.

— Nie pozwolę na to!

— Więc uważaj, jak się zachowujesz i co mówisz.

Roderic przez chwilę zastanawiał się nad słowami wuja. Wreszcie

rzekł:

— Jeśli ona jest, jak mówisz, godna szacunku, na pewno nie

będzie zachwycona poznaniem wybranki Watsona, która z pewnością

jest, jak mawiają Francuzi, „kurtyzaną". Chociaż nigdy nie byłem w

Paryżu, wiele o nich słyszałem. Są ponad zwykłe filles de joie. I

oczekują, że każdy wystarczająco bogaty mężczyzna obsypie je

diamentami i orchideami.

Przerwał, przypomniawszy sobie z kim rozmawia.

— Zresztą komu to mówię? Byłeś w Paryżu i wiesz, o co mi

chodzi.

Markiz zmrużył oczy.

— Uważam, że w Anglii nie ma prawdziwych kurtyzan. Dlatego

Watson mógł bez obawy sprowokować zakład z bandą naiwnych

młodzików.

— A niech go licho! Kawał łajdaka! I powiadasz wuju, że żaden z

nas nie ma szans z Watsonem?

— Przeciwnie, uważam, że macie szansę. Jeśli sędziowie będą

uczciwi, Diona zaćmi każdą francuską kurtyzanę!

Roderic wyprostował się.

background image

— Naprawdę tak uważasz, wuju Lenoxie?

— Tak.

— Więc muszę ją namówić, albo... ty!

— Ja nie mam z tym nic wspólnego! — zaprotestował markiz.

— Ale musisz mi pomóc. Wiesz, równie dobrze jak i ja, że każda

kobieta zrobi wszystko, co zechcesz. Na twoją prośbę nawet skoczy ze

skały!

Markiz roześmiał się.

— Taką cieszę się reputacją?

— Edward kiedyś powiedział o tobie: niepokonany na wojnie i

niepokonany w łóżku.

Roderic dostrzegł zmarszczkę między brwiami wuja, więc dodał

szybko:

— Ja tylko powtarzam, co powiedział Edward. Nie obrażaj się.

Proszę, wiesz przecież, że muszę pokonać tego łobuza. W

przeciwnym razie, on roztrąbi swoje zwycięstwo po całym Londynie!

— I tego właśnie należy uniknąć za wszelką cenę — zauważył

markiz — ale nie wolno być zbyt pewnym siebie. Nie, żeby Diona nie

miała wszelkich szans na zwycięstwo, ale dlatego, że może nie

zgodzić się na wzięcie udziału w takim współzawodnictwie.

Markiz wstał i, nie czekając na odpowiedź Roderika, wyszedł z

biblioteki. Uśmiechał się, sytuacja zdecydowanie bawiła go.

background image

Rozdział 4

Schodząc na obiad, Diona czuła się jak bohaterka sztuki

teatralnej. Wprawdzie matka opisywała jej piękne domy, w których

gościła za młodu, a potem już jako mężatka, ale przepych Irchester

Park zupełnie Dionę oszołomił. Sypialnia nie była wprawdzie duża,

lecz urządzono ją wygodnie i elegancko. Łoże pod baldachimem

wspartym na czterech kolumienkach ozdobiono przewiązanymi

srebrnym sznurem zasłonami.

Gdy dziewczyna rozglądała się z zachwytem po przydzielonym

jej pokoju, gospodyni powiedziała tonem wyrażającym najwyższą

dezaprobatę:

— Rozumiem panienko, że bagażem są rzeczy, które ma panienka

w szalu?

Właśnie w tej chwili lokaj wręczył wystrojonej w koronkowy

czepeczek pokojówce węzełek Diony.

— Nie chciałam zabierać w drogę zbyt ciężkiego bagażu —

tłumaczyła się speszona — dlatego nie wzięłam żadnych kufrów.

Pani Fielding zacisnęła usta, więc Diona dodała:

— Dom opuściłam w wielkim pośpiechu.

Gospodyni milczała. Diona, aby dodać sobie animuszu uniosła

podbródek i oświadczyła, naśladując sposób mówienia matki:

— Bardzo miło z pani strony, że się pani o mnie troszczy. A ten

dom, to najładniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziałam.

Pani Fielding udobruchała się. Po chwili już zupełnie innym

tonem zwróciła się do Diony:

background image

— Panienka życzy sobie, aby pies spał obok panienki w pokoju?

— Tak, oczywiście. Obiecuję, że nie będzie z nim żadnych

kłopotów. Jest przyzwyczajony do warunków domowych.

Gospodyni sapnęła niedowierzająco, więc Diona dodała:

— Mam go od szczeniaka. Opiekuje się mną. Gdyby złodzieje

próbowali włamać się tutaj, to zapewniam, że stanąłby w obronie

domu. Potrafi być groźny!

Gospodyni spojrzała trochę dziwnie, lecz po chwili uśmiechnęła

się.

— Myślę, że to rozsądnie ze strony panienki, mieć go przy sobie.

Emilia będzie się opiekować panienką. Niech ją panienka prosi o

wszystko, czego tylko panienka potrzebuje.

Mówiąc to, wysunęła się majestatycznie z pokoju, dumna jak

królowa. Dionie zachciało się śmiać.

Zaczęła żałować, że nie ma tu matki. Razem mogłyby podziwiać

dom i śmiać się z zabawnych sytuacji. Zastanawiała się, czy będzie

miała okazję zobaczyć obrazy i inne piękne rzeczy. Żeby tylko markiz

dał jej pracę, westchnęła w duchu. Przypomniała sobie o czym mówił

pan Nairn. Jakże mogłaby jechać do Londynu i brać udział w tym

dziwnym przyjęciu?

Diona miała zaledwie mgliste wyobrażenie, na czym polegać

będzie konkurs, ale przeczuwała, że jest to impreza zupełnie dla niej

niestosowna. Przecież chciała tylko pracować przy psach i mieć

pewność, że stryj jej tu nie znajdzie. Propozycja pana Nairna

komplikowała wszystko.

background image

W Londynie czyhały tysięczne zasadzki, a gdyby ktoś ją

rozpoznał, to byłaby katastrofa. Wiedziała o tym bardzo dobrze,

dlatego pomysł młodego człowieka przerażał ją. Ulgę natomiast

przynosiła Dionie myśl, że ona i Syriusz mają gdzie spędzić dzisiejszą

noc i że za darmo dostaną posiłek.

Objaśniła Emilii, co Syriusz jada na kolację. Zaledwie Diona

zdążyła się umyć, gdy służąca wróciła z miską pełną świeżego,

pociętego w kawałeczki mięsa. Syriusz aż podskoczył z radości.

Diona obawiała się czymkolwiek narazić pani Fielding, więc na

wszelki wypadek rozłożyła na dywanie ręcznik i dopiero wtedy

pozwoliła Emilii ustawić miskę dla Syriusza. Chciała mieć pewność,

że nie dostarczy powodu do narzekań na nią i na psa.

Kiedy pokojówka pomagała jej przebrać się w białą muślinową

suknię, jedną z tych, które zabrała z Grantley Hall, Dionie przyszło do

głowy, że markiz i pan Nairn wystąpią w strojach wieczorowych.

Sukienka była bardzo ładna, ale matka na pewno nie uznałaby jej za

odpowiednią na wieczór. Chyba powinnam odmówić uczestnictwa w

obiedzie, pomyślała spłoszona. Może poprosić o jedzenie do sypialni?

Jednak jedzenie w samotności wydawało jej się smutne i nudne.

Posiłek w towarzystwie markiza z pewnością okaże się

przyjemniejszy i w niczym nie będzie przypominał obiadów w

Grantley Hall. Sir Hereward zawsze monopolizował konwersację przy

stole. Monologował, wiecznie zirytowanym tonem, o sprawach

hrabstwa lub własnym majątku. Od pozostałych biesiadników stryj

oczekiwał jedynie pomruków aprobaty.

background image

Diona dobrze pamiętała ciekawe rozmowy rodziców, dyskusje,

podczas których mierzyli się na dowcip i intelekt.

— Jeżeli jest coś, czego nie mogę znieść — mawiał ojciec — to

młode dziewczęta z nieobecnym spojrzeniem, myślące jedynie o tym,

ile jedzenia mogą sobie nałożyć na talerz.

— Chyba nie mówisz tego o naszej córce? — roześmiała się pani

Grantley.

— Chciałbym, żeby była taka jak ty. Piękna i dowcipniejsza od

innych kobiet — odparł jej mąż.

— Miło mi to słyszeć, ale Diona jest jeszcze bardzo młoda. Nie

podróżowała tyle, co ty. Nie zna świata. Dopiero wkracza w życie.

— Nauczy się błyskotliwej rozmowy. Nie znoszę dzwonów, które

nie dzwonią, ptaków, co nie śpiewają i kobiet, które nie mają nic do

powiedzenia!

Roześmieli się wszyscy troje.

Wspominając tę rozmowę, Diona pomyślała, że nawet jeśli nie

będzie miała wiele do powiedzenia, może przynajmniej posłuchać

mądrzejszych od siebie. Markiz onieśmielał ją, ale była pewna, iż

wszystko, co mówi warte jest uwagi. Wolała słuchać jego niż pana

Nairna.

Dawson czekał na dole. Dziewczynie wydało się, że spojrzał z

dezaprobatą na jej prostą muślinową suknię. Kiedy ją kupowała,

suknia wyglądała zbyt skromnie. Diona poprosiła zatrudnione u stryja

szwaczki o przyszycie falbany z prawdziwej koronki. Koronka

otaczała też dekolt, a przód sukni zdobiły wstążki z niebieskiej

background image

paryskiej satyny. Wprawdzie strój ten nie przypominał wymyślnych

modeli z „Lady's Journal", lecz był naprawdę ładny.

Błękitny Salon, do którego Dawson wprowadził Dionę, oświetlał

ogromny, kryształowy żyrandol, w którym płonęła chyba setka świec.

W ich migotliwym blasku wszystko zdawało się błyszczeć. Diona

uśmiechnęła się. Ruszyła przed siebie po miękkim dywanie z

Aubusson. Opodal kominka stał wielki wazon z bukietem kwiatów.

Markiz i Nairn trzymali w dłoniach kielichy szampana. Markiz

wygląda wspaniale, pomyślała Diona. Nawet bardziej wytwornie niż

ojciec na balach myśliwskich lub obiadach z dostojnikami z hrabstwa.

Miał biały fular, zawiązany w przemyślny węzeł, nad który

wystawały rogi wysokiego kołnierzyka. Śnieżna biel materiału

odcinała się od lekko opalonej twarzy. Na doskonale skrojonym

surducie nie było widać najmniejszej fałdki, a krój spodni „drain-pipe"

zgodny był z wymogami ostatniej, lansowanej przez księcia regenta,

mody. Nowy ten fason uwalniał dżentelmenów od konieczności

wkładania przy mniej formalnych okazjach jedwabnych pończoch do

satynowych, sięgających kolan bryczesów.

Roderic Nairn wyglądał miło i elegancko, lecz markiz nosił swój

wykwintny strój z taką naturalnością, jakby nieświadom był własnego

wyglądu.

Gdy szła ku nim przez salon, obaj mężczyźni zamilkli. Dygnęła, a

markiz powiedział:

— Dobry wieczór, Diono! Mam nadzieję, że dobrze się panią

zajęto?

background image

— Wszyscy są tacy mili, a Syriusz dziękuje panu za wyśmienity

obiad.

Syriusz na dźwięk swego imienia podniósł ogon i zamerdał. Cały

czas trzymał się za plecami Diony.

— Dziwne imię dla zwierzęcia — zauważył markiz.

— Dziwne? Wasza wysokość zapewne wie, że Syriusz to pies

Oriona. Razem polowali.

Markiz zdziwił się. Znał, rzecz jasna, mitologiczne pochodzenie

imienia, ale nie spodziewał się, że Diona też coś wie na ten temat.

— Och, starożytni Grecy... Uczyłem się o nich w Oksfordzie, ale

już wszystko zapomniałem! — zawołał Roderic, jakby było się czym

chwalić.

— Jest to raczej powód do żalu — zauważył markiz. — Nie wiesz

też zapewne, że Diona to imię utworzone od Dione.

Roderic wyglądał dość niemądrze i Diona musiała się roześmiać.

— Ma pan rację — powiedziała. — Mama chciała nazwać mnie

Dione, bo, jak żartowała, jestem córką Nieba i Ziemi, czyli mojej

matki i ojca.

Znowu roześmiała się i opowiadała dalej:

— Tatuś uznał, że Dione to imię za trudne dla Anglików i

mogłabym mieć z tego powodu kłopoty. Wolał formę Diona i tak

mnie ochrzczono.

Oczy markiza błysnęły.

— Myślę, drogi Roderiku — zwrócił się do siostrzeńca — że

szykuje się nam bardzo intelektualny wieczór! Szkoda, że sędziowie

zakładu nie słyszą nas teraz.

background image

— Chciałbym, żeby panna Diona powtórzyła to wszystko w ich

obecności — oświadczył Nairn.

Diona nie chciała popsuć nastroju oświadczeniem, że, za żadne

skarby, nie weźmie udziału w nieprzyzwoitym konkursie, więc

zręcznie zmieniła temat rozmowy.

— Chciałam, aby Syriusz miał na imię Tisz-trja, jak gwieździsty

pies czczony w Persji, ale tata powiedział, że to imię jest nazbyt

trudne do wymówienia. Zbyt skomplikowane.

Przerwała. Markiz słuchał z zamyśloną miną. Po chwili mówiła

dalej:

— Wtedy pomyślałam, że nadam mu imię innego niebiańskiego

psa, mianowicie chińskiego T'ien-kon, który odpędza złe duchy.

W chwili, gdy wymówiła „złe duchy", przyszło jej na myśl, iż

T'ien-kon mógłby „odpędzić" stryja Herewarda.

— Obawiam się, że imiona moich psów wydadzą się pani zbyt

pospolite — zauważył markiz. — Wybierał je zarządca psiarni.

— Czy wasza wysokość ma jakiegoś dalmatyńczyka?

— Dwa. Starsze, ale z dobrym rodowodem. Ciekaw jestem, jak

wypadną w porównaniu z Syriuszem.

— Będzie mi przykro, jeśli Syriusz okaże się gorszy.

— A ja, oczywiście, poczuję się dotknięty, jeśli zwycięży —

odpowiedział markiz żartobliwie.

Roześmiała się w sposób uroczy i naturalny. Jakże inaczej brzmi

afektowany śmiech kobiet, które spotykałem w Londynie, pomyślał

markiz.

Po chwili Diona rzekła:

background image

— Muszą panowie wybaczyć mi ten nieodpowiedni strój, ale

opuściłam dom w wielkim pośpiechu i nie mogłam zabrać ze sobą

zbyt wielu rzeczy.

Po ustach markiza przemknął słaby grymas.

— Więc uznałaś, Diono, że ta bardzo ładna sukienka, w której

pani przyjechała, jest odpowiednia do pracy w psiarni?

Diona spłonęła rumieńcem. Pomyślał, że chyba zachował się

nieuprzejmie.

Po chwili milczenia dziewczyna odpowiedziała:

— Ja naprawdę przyjechałam tu tylko po to, aby dostać pracę.

Oczywiście, jeśli wasza wysokość zatrudni mnie, to sprawię sobie...

odpowiednie ubranie.

Markiz nie zdążył nic odrzec, gdyż w tej chwili Dawson

zapowiedział, że obiad został podany. Roderic podał Dionie ramię.

— Wygląda pani bardzo ładnie, ale wątpię żeby psy mojego wuja

mogły wyrazić swój zachwyt równie elokwentnie jak ja!

Diona roześmiała się.

— Jeśli okaże się pan zbyt wymowny, wówczas Syriusz będzie

zazdrosny. A on robi się niebezpieczny, kiedy mnie broni.

— Przez panią staję się nerwowy — oświadczył Roderic.

Patrząc na Dionę pomyślał, że kiedy się śmieje wygląda

powabniej niż jakakolwiek Francuzka, nawet wybitna piękność.

Postanowił być ostrożny i niczym jej nie zrażać. Miał nadzieję, że wuj

Lenox pomoże mu.

Weszli do jadalni. Na widok tego wnętrza Diona aż krzyknęła z

zachwytu. Utrzymaną w tonacji bladej zieleni salę projektował sam

background image

Robert Adam. W ścianach podzielonych jońskimi pilastrami

znajdowały się nisze, w których ustawiono posągi greckich bóstw.

Plafon przedstawiał Wenus w otoczeniu tłuściutkich putt, które

pozdrawiały wyłaniającego się z pienistych fal Neptuna. Obok boga

morza pląsały nereidy.

Jadalnię oświetlały ogromne świece osadzone w rzeźbionych

kandelabrach pochodzących, jak sądziła Diona, z Włoch lub

Hiszpanii. Na stole ustawiono mniejszy, srebrny kandelabr. Nie było

natomiast białego obrusa, zgodnie z modą wprowadzoną przez

następcę tronu.

Diona usiadła po prawej stronie markiza. Czuła się tak

podekscytowana, że musiała podzielić się swoimi wrażeniami.

— Ojciec mówił, że panuje moda, aby nie kłaść obrusa na stole z

politurowanym blatem, ale nigdy jeszcze czegoś takiego nie

widziałam. Jak, dzięki temu, pięknie prezentuje się ten kandelabr w

stylu Jerzego I.

Markiz znów się zdziwił.

— Ma pani rację. Skąd pani wie, że to Jerzy I?

— Słucham? — zapytała zaskoczona.

Markiz postanowił sformułować pytanie inaczej.

— Jeśli chodzi o srebra, to myli się powszechnie trzy style

georgiańskie — Jerzego I, II i III.

— Przecież srebra z okresu Jerzego I są dużo prostsze w rysunku.

Dlatego ten kandelabr tak świetnie pasuje do wnętrza ozdobionego

jońskimi, a nie korynckimi, kolumnami.

background image

Markiz pomyślał, że nawet wyrobiona Francuzka przegra z Dioną.

Zresztą w tej chwili mało go obchodzili sir Mortimer, Roderic i ich

zakład. Markiz usiłował bowiem złożyć fragmenty układanki i

notował w myśli każdy ślad, mogący naprowadzić na rozwiązanie

tajemnicy: kim jest Diona.

Tymczasem Roderikowi znudziło się milczenie i też postanowił

błysnąć erudycją. Zaczął więc mówić o koniach i wyścigach w Ascot.

Diona dowiedziała się, że markiz zdobył tam złoty puchar i nie

zaskoczyło jej to. Musiał wspaniale finiszować, gdyż jego koń pobił

faworyta o szyję.

— Szkoda, że tego nie widziałam. Zawsze pragnęłam pojechać do

Ascot, lecz obawiam się, iż nigdy nie będę miała okazji.

Zapewne kiedyś obiecywano zabrać ją na wyścigi, ale z jakiejś

przyczyny jej marzenia się nie spełniły, pomyślał markiz.

Diona zamilkła. Markiza coraz bardziej intrygowała zagadka

pochodzenia dziewczyny. Bez wątpienia była damą, choć zdawało się

niemożliwe, aby panna z dobrego domu podróżowała wyłącznie w

towarzystwie psa. I jakim cudem zdobyła się na tyle odwagi, żeby

chcieć samodzielnie zarabiać na życie? Dlaczego nie miała pieniędzy?

Dlaczego krewni pozwolili jej na równie niebezpieczną eskapadę?

To tajemnica, którą musiał rozwiązać. Najprościej było pozwolić,

aby mówiła o sobie. Miał zbyt wiele doświadczenia, zdobytego w

czasie przesłuchań dezerterów i niesubordynowanych żołnierzy, żeby

wystraszyć dziewczynę dociekliwymi pytaniami. Zamiast tego

prowokował ją do rozmowy na różne tematy.

background image

— Chyba nie muszę cię pytać, czy lubisz jazdę konną, ale czy

jesteś dobrą amazonką? — zapytał.

— Myślę, że nie będzie to próżność, jeśli powiem „tak". Ojciec

tak uważał, a on znał się na tym i był surowym sędzią.

— Czy twój ojciec brał udział w jakichś wyścigach?

Diona zawahała się, nie chcąc zapewne, aby odpowiedź zdradziła

jej sekret. Doszła jednak do wniosku, że markiz nie mógł słyszeć o

ojcu i odpowiedziała:

— Brał udział w lokalnych gonitwach, to wszystko.

— To mi przypomina, że powinienem zorganizować tutaj bieg z

przeszkodami. Wydałem już polecenie, aby tor wyścigu został

odpowiednio przygotowany, ale jeszcze go nie sprawdzałem. Chcę

mieć takie same przeszkody, jak na Grand National.

— Wspaniały pomysł, wuju Lenoxie! — zawołał Roderic. —

Gdybym mógł pojechać na którymś z twoich koni, miałbym

zwycięstwo w kieszeni!

Markiz roześmiał się.

— Gdybyś dosiadł mojego wierzchowca w swoich barwach,

uznano by to za czyn niegodny sportowca.

— W takim razie zainwestuję we własne konie!

— Niestety, sądząc z obecnego stanu twoich oszczędności, nie

byłaby to rozsądna decyzja.

— Skoro więc nie pożyczysz mi żadnego konia ze stajni w

Irchester Park, będę zmuszony pozostać obserwatorem — oświadczył

Roderic wesoło.

background image

Diona zrozumiała, że Nairn i tak postawi na swoim, więc

uśmiechnęła się do niego, a on rzekł:

— Jeśli masz zamiar brać udział w tych zawodach, doradzam ci:

uklęknij przed wujem Lenoxem i błagaj, żeby pozwolił ci dosiąść

jednego ze swoich koni — są lepsze od najlepszych.

— Domyślam się — powiedziała Diona. — Mam nadzieję, że

będzie mi wolno opiekować się w razie potrzeby również końmi jego

wysokości.

Markiz poprawił się w fotelu.

— Poważnie rozważasz pracę w stajniach i psiarni?

— Ależ, czemu nie? Nie rozumiem! — rzekła nieco buńczucznie.

— Konie dobrze znoszą kobiecą rękę i czasami to właśnie my

posiadamy magiczną, znaną Cyganom, moc, która nieokiełznanego

wierzchowca skłania do spokoju i posłuszeństwa.

— A ty znasz jakieś cygańskie zaklęcia? — zapytał markiz z

lekką ironią w głosie.

Diona odwróciła od niego wzrok. Rozważała, co odpowiedzieć.

Lenox Irchester również potrafił zmuszać do posłuszeństwa.

Używał do tego magii własnej osobowości. Skoncentrował myśli na

Dionie, aż wreszcie znów na niego spojrzała.

— Niewiele wiem na ten temat — odparła. — Cyganie mają

swoje sekrety.

— A czy zawierzali je kiedykolwiek tobie? — spytał cicho

markiz.

Oczy Diony zamigotały.

background image

— Wtajemniczyli ojca. Traktował ich jak przyjaciół. Kiedy mieli

do sprzedania jakiegoś naprawdę świetnego konia, zawsze

proponowali go najpierw nam.

— I nie zdarzyło się, żeby was oszukali?

— Nie. Oczywiście, że nie. Cyganie nigdy nie oszukają

przyjaciela. A nas uważali za przyjaciół.

— Dlaczego? — Pytanie zostało postawione z takim naciskiem, iż

Diona nie śmiała odmówić udzielenia odpowiedzi.

— Mieli obozy na naszej ziemi i co roku wracali. — Spojrzała na

markiza i ciągnęła: — Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nigdy nie

tknęli niczego, co do nas należało. Ani razu nie zginęło nam kurczę,

czy choćby jajko. A kiedy ruszali w drogę, zostawiali po sobie idealny

porządek. Jedynie ślady wypalonych ognisk przypominały nam o

nich.

Diona sięgnęła myślami w przeszłość. Nie tylko Cyganie, ale

każdy kto poznał jej rodziców, musiał ich pokochać. Szczęście, które

od nich promieniowało, ogarniało całe ich otoczenie. Gdy znalazła się

u stryja, miała wrażenie, że otoczyły ją ciemności. W Grantley Hall

nie kochano jej, a nawet nie akceptowano. Twarz dziewczyny

wyrażała więcej niż Diona mogła przypuszczać.

Nagle jej oczy napotkały badawczy wzrok markiza i przez

moment obydwojgu wydawało się, że sprzęgła ich ze sobą jakaś

dziwna siła. Nie miało znaczenia ani gdzie byli, ani kim byli. Na

chwilę stali się cząstką wieczności.

I wtedy odezwał się Roderic, przywracając obydwoje do

rzeczywistości.

background image

— Pomówmy o zawodach. Wuju Lenoxie, jakie przewidujesz

nagrody? Kogo zamierzasz zaprosić?

— Przyjaciół i każdego z sąsiadów, który ma dostatecznie dobre

konie.

Jego odpowiedź uświadomiła Dionie, że osobą, która na pewno

nie powinna wziąć udziału w zawodach jest właśnie ona. Okoliczni

ziemianie, a przynajmniej niektórzy spośród nich, mogli okazać się

znajomymi jej rodziców i bez trudu ją rozpoznać.

A może będą wśród nich przyjaciele stryja, których znała, chociaż

nigdy nie miała okazji z nimi rozmawiać. Ilekroć w Grantley Hall

próbowała przyłączyć się do konwersacji, sir Hereward ostro

przywodził ją do porządku, każąc pilnować własnego nosa zamiast

wściubiać go tam, gdzie nie powinna. Znajomi stryja na pewno ją

pamiętali. Jeśli chciała pozostać w ukryciu, absolutnie nie mogła

dopuścić, aby zobaczyli ją sąsiedzi markiza.

Diona nie odzywała się, ale markiz zauważył, że jej nastrój

przygasł. Tym bardziej poczuł się zaintrygowany. Przyszło mu na

myśl, że uciekła z powodu narzucanego jej przez rodzinę

narzeczonego. Potem jednak doszedł do wniosku, a pomogła mu w

tym doskonała znajomość duszy kobiecej, że dziewczyna jest jeszcze

zupełnie niewinna, nietknięta nawet pocałunkiem.

Kiedy po raz pierwszy na niego patrzyła, w jej wzroku malowały

się tylko szacunek i obawa. Nie uczyniła najmniejszego gestu

obliczonego na przyciągnięcie męskiej uwagi, zapewne nawet nie

potrafiłaby zachowywać się kokieteryjnie.

background image

Markiz spojrzał na Roderika i uznał, że młody człowiek rozmawia

z Dioną nader ochoczo, a przy najmniejszej zachęcie z jej strony z

pewnością zacząłby flirtować. Jednakże dziewczynie taka myśl nawet

nie zaświtała w głowie. Nie wyglądało też, by Diona czuła się

zażenowana faktem, iż zasiada do obiadu sama z dwoma

atrakcyjnymi, młodymi mężczyznami. Zachowywała się jak dziecko.

Z zapałem zachwycała się jadalnią, srebrami i wykwintnymi daniami.

— Nigdy nie jadłam nic wspanialszego! — zawołała, gdy obiad

się skończył. — Lecz jednej rzeczy nie potrafię zrozumieć.

— Jakiej? — zapytał markiz.

— Jeśli wasza wysokość ma doskonałego kuchmistrza w Irchester

Park, a w Londynie drugiego, który pewnie tutejszemu w pełni

dorównuje, to w jaki sposób wasza wysokość zdołał zachować tak

dobrą linię?

Pytanie zabrzmiało jak przejaw czystej ciekawości, nie jak

komplement, więc markiz odpowiedział skromnie:

— Dużo ćwiczę.

— Tak myślałam. Tatuś zawsze narzekał, że jadamy zbyt dużo

posiłków przyprawionych śmietaną. Obawiał się utyć, a to nie byłoby

wskazane przy jeździe konnej.

— Ja także nie chcę być zbyt ciężki dla moich koni. Ale przez tyle

lat służby w armii otrzymywałem posiłki tak skromnie racjonowane,

że teraz lubię się wprost przejadać. Za długo miałem do czynienia z

przymusowym postem — wyjaśnił markiz.

— Muszę przyznać, że i ja byłam dzisiaj bardzo łakoma. Jadłam o

wiele więcej niż zazwyczaj i cieszył mnie każdy kęs.

background image

Roześmiała się, a Roderic wraz z nią. Razem przeszli do salonu,

gdyż markiz i Roderic zgodnie oświadczyli, iż pragną jeszcze w

towarzystwie Diony wypić kieliszek portwajnu.

Diona podeszła do wysokiego, wychodzącego na ogród, okna. Jej

smukła sylwetka spowita w białą suknię rysowała się na tle gwiazd i

ginących w mroku drzew. Mogłaby być niebiańską istotą, grecką czy

rzymską boginią, która przybyła tu, aby uwodzić i czarować zwykłych

śmiertelników, myślał Irchester, przyglądając się jej z zachwytem.

Markiz był pewien, że Diona nie pomoże Roderikowi. Miał też

uczucie, że dziewczyna może zniknąć równie tajemniczo, jak się

pojawiła i nie uprzedzi o swoich planach. Zostali sami. Roderic

wyszedł odetchnąć wieczornym powietrzem. W ogrodzie słychać było

Syriusza buszującego po krzakach. Markiz stanął obok Diony w

otwartym oknie.

Odwróciła głowę i spojrzała na gwiazdy.

— Czy błaga pani Oriona, tam nad naszymi głowami jest jego

konstelacja, aby nie domagał się powrotu Syriusza?

Pytanie zostało zadane lekkim tonem i markiza zaskoczyła

niespodziewana żarliwość i emocja w głosie Diony.

— Nikt, nikt nie zabierze mi Syriusza! Jest mój! Mój... Nikt go

nie skrzywdzi!

Markiz spojrzał na nią szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.

Jej reakcja zaskoczyła go w najwyższym stopniu. Po chwili spytał

cicho:

— Pani protest... Brzmi tak, jakby ktoś groził, że to zrobi?

background image

Diona spojrzała w stronę Syriusza, biegającego między ciemnymi

krzewami.

— Ja... Nie chcę o tym mówić.

Zamilkli. Dopiero po dłuższym czasie odezwała się.

— Czy mogę pana prosić o łaskę?

— Oczywiście.

— Czy może pan obiecać, że nie powie o mojej obecności tutaj, i

o tym, że jestem razem z dalmatyńczykiem?

— Uważa pani, że pieskowi coś grozi?

— Tak! Jest w niebezpieczeństwie! Proszę, może mi pan obiecać?

— Chyba zrozumiałe, że jestem ciekaw przyczyn takiej prośby.

— Przykro mi, że muszę tyle ukrywać, ale dla pana to nie ma

wielkiego znaczenia, a dla mnie... ogromne. Musimy zachować...

anonimowość.

— Oczywiście, będę respektował pani życzenie, ale mam w

zamian za to prośbę.

Podniosła oczy i znów zobaczył w nich strach. Zrozumiał, że

Diona obawia się, iż ponowione zostanie życzenie Roderika. Jednak,

ku zdumieniu dziewczyny, markiz rzekł:

— Jeśli boi się pani i myśli, że mógłbym jej w czymś pomóc,

proszę powiedzieć mi o tym.

Usłyszał westchnienie ulgi.

— Dziękuję z całego serca! Wiedziałam, że u pana znajdę pomoc.

— Tak? — Pomyślał, że ona nie powie już ani słowa. Lecz

spojrzała na gwiazdy i rzekła:

background image

— Coś, co tatuś nazywał intuicją kazało mi wejść do tego domu.

Czułam, że otrzymam pomoc... I nie omyliłam się.

Markiz wiedział, o czym mówi Diona. Nieraz, gdy rozum,

doświadczenie i rozsądek nie na wiele się zdawały, intuicja ratowała

mu życie. I nigdy go nie zawiodła.

— Była pani pewna, że jej pomogę?

Spojrzała na niego.

— Byłam też przede wszystkim bardzo wystraszona... —

przyznała.

— A teraz?

— Nadal, ale to nie z pana powodu.

— Pomogę pani uwolnić się od strachu...

Potrząsnęła głową.

— Nikt mi w tym nie pomoże, ale jeśli moglibyśmy, ja i Syriusz,

zostać tu przez jakiś czas, będziemy bardzo wdzięczni.

— Mówiłem już, iż zastanawiam się jak pomóc. Nie lubię

podejmować pospiesznych decyzji. Na razie będzie pani po prostu

moim gościem.

Kiedy odpowiadała, ujrzał w jej źrenicach odbicie gwiazd.

— Dziękuję... Dziękuję panu! Nie będę musiała spać w stogu

siana, ani pod płotem! Bałam się tego!

Markiz roześmiał się.

— Myślę, że łóżko w sypialni jest znacznie wygodniejsze.

Diona wpatrywała się w ciemność, lecz Irchester miał wrażenie,

że nie widzi ani Syriusza biegającego gdzieś daleko, ani Roderika, ani

gwiazd odbijających się w jeziorze.

background image

Powiedziała niemal szeptem:

— Myślę, że mamusia byłaby zaszokowana moim pobytem tutaj.

Ale ja, nie wiem dlaczego, czuję, że to dobre i właściwe miejsce i sam

Bóg mnie tu przywiódł.

Kiedy wrócił Roderic, a za nim nadbiegł pies, Diona znów

zadziwiła markiza.

— Mam nadzieję — powiedziała — że nie będzie to zbyt

niegrzecznie, jeśli Syriusz i ja pójdziemy już do sypialni. Jestem

bardzo zmęczona, mam za sobą długi dzień, dużo zdenerwowania i

niepokoju. Czuję się tak wyczerpana... Jakbym cały dzień spędziła w

siodle.

Markiz przyzwyczajony był do kobiet, które szukały wszelkich

możliwych pretekstów, aby nie rozstawać się z nim.

— Myślę, że to rozsądny pomysł. Mam nadzieję, Diono, że w

swoim obfitym bagażu ma pani ubrania nadające się do jazdy konnej!

Proponuję, aby nazajutrz, po śniadaniu wyruszyła pani z Roderikiem i

ze mną na konną przejażdżkę.

Diona przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa. Wreszcie

odezwała się, nie ukrywając radości:

— Naprawdę?! Mam spódnicę do jazdy konnej. Obawiam się

tylko, że jest nieco dziwna.

— Och, przecież jedynie konie będą ją oglądały. Nie sądzę, aby

chciały składać skargę!

Dziewczyna roześmiała się cicho:

— O której godzinie jest śniadanie? Nie chcę się spóźnić.

background image

— O ósmej. Oczywiście, jeśli będzie pani jeszcze spała, Roderic i

ja zrozumiemy to i pojedziemy we dwóch — dokuczał jej markiz, ale

Diona oświadczyła z powagą:

— Wstanę i będę ubrana już o szóstej na wypadek, aby panowie

nie czekali na mnie!

— Nie ma takiej potrzeby. Wystarczy poprosić panią Fielding,

aby obudziła panią o odpowiedniej porze.

— Tak, oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy, bo w domu

musiałam się sama budzić.

To następny ślad, pomyślał markiz. Mieszkała w domu, w którym

nie było wielu służących. Choć podczas obiadu zauważył, że była

przyzwyczajona do tego, aby obsługiwano ją przy stole. Zwróciło

również jego uwagę, że stanowczo i bez zastanowienia dziękowała za

niektóre gatunki win, musiała więc je znać.

Kładąc się spać, markiz rozmyślał o sprawach dotyczących

Diony. Przedstawiała sobą pasjonującą zagadkę. Prędzej czy później

będzie musiał również poważnie zastanowić się nad problemem

posady i związanymi z nią komplikacjami. Nie może przecież

zatrudniać dziewczyny w psiarni, a jednocześnie gościć przy swoim

stole. Gdyby miała pracować przy psach, nie mogłaby też dłużej

mieszkać w pałacu. Diona, zapewne, jeszcze o tym nie pomyślała, ale

wkrótce i ona zda sobie sprawę z kłopotliwej sytuacji.

Chociaż nie powiedziała tego wprost, rozumiał że wszystko, co

dotyczyło jej tajemniczej ucieczki, miało związek z Syriuszem. Nigdy

dotąd nie spotkał kobiety, której uwaga byłaby bardziej skupiona na

background image

tym, czy psu nie dzieje się jakaś krzywda niż na atrakcyjnym męskim

towarzystwie. Dziwne.

Piękne kobiety chętnie, odchylając głowy, spoglądały w gwiazdy,

aby uwydatnić długą linię szyi. Diona uczyniła to samo, jednak w

sposób całkiem naturalny. Nieświadoma spojrzenia markiza, nawet

nie pomyślała, że ten gest mógłby zrobić na nim wrażenie. Żegnając

się przed pójściem na górę, wyciągnęła do Irchestera rękę i

powiedziała:

— Dziękuję, milordzie, za dobroć. Ten wieczór był dla mnie

przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę.

Markiz, mimo wszystko, spodziewał się, że Diona doda to, co

kobiety zawsze mówiły mu miękkim, kuszącym tonem: nigdy nie

zapomnę spędzonego z panem wieczoru.

Ona zaś zamiast tego powiedziała:

— Dziękuję za możliwość obejrzenia pańskiego pięknego domu.

Mam nadzieję, iż jutro zwiedzę go dokładniej. Dziękuję też za

wspaniały obiad.

— Miło mi, że jest pani zadowolona — odparł uprzejmie markiz.

— Syriusz także dziękuje. — Dała znak dalmatyńczykowi i pies

natychmiast do niej podszedł. — Powiedz: dziękuję, Syriuszu! —

rozkazała. Zwierzę przysiadło na tylnych łapach i pochyliło łeb.

— Coś wspaniałego! Widzę, że jest doskonale wychowany i

naprawdę szczerze okazuje wdzięczność.

— Oboje dziękujemy! — oświadczyła Diona.

Uśmiechnęła się, ale w jej spojrzeniu nie było nic intymnego ani

prowokującego. Z oczu zniknął również wyraz lęku.

background image

Markiz i Roderic odprowadzili Dionę do podnóża schodów.

Dziewczyna powiedziała dobranoc, dygnęła, po czym, jak podlotek,

pomknęła razem z Syriuszem na górę. Zanim zniknęła im z oczu,

odwróciła się jeszcze i radośnie pomachała dłonią.

— Jest doskonała! — wykrzyknął Roderic. — Doskonała! Och,

wuju Lenoxie! Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zaprezentuję ją

sir Mortimerowi!

Markiz nie odpowiedział. Ruszył z powrotem do salonu, a minę

miał zafrasowaną. Ostatnia uwaga Roderika rozdrażniła go. Nie chciał

nawet myśleć, że ktoś tak nie zepsuty jak Diona, miałby mieć

cokolwiek do czynienia z sir Mortimerem Watsonem.

Rozdział 5

Kiedy Simon wszedł do jadalni, ojciec siedział już za stołem.

Młody człowiek obficie napełnił talerz i zapytał:

— Są jakieś wiadomości od Diony?

Przez chwilę sir Hereward milczał. Wreszcie mruknął:

— Wróci, kiedy będzie głodna.

Simon rozsiadł się wygodnie i rozpoczął śniadanie. Sposób, w

jaki rzucał się na jedzenie zawsze przyprawiał Dionę o mdłości.

Tymczasem sir Hereward czytał listy. Nagle wykrzyknął

wzburzonym głosem:

— Dobry Boże!

Simon oderwał wzrok od talerza:

— Co się stało, tato?

background image

— Trudno uwierzyć.

— W co? — dopytywał się Simon.

Sir Hereward jeszcze raz z największym niedowierzaniem

popatrzył na trzymaną w ręku kartkę papieru.

— To jest list od radcy prawnego twego stryja. Pisze, że Diona

właśnie odziedziczyła, zapisany jej przez matkę chrzestną duży

spadek.

— Spadek?

— Osiemdziesiąt tysięcy funtów!

— Myślałem, że ona nie dysponowała żadnymi pieniędzmi — w

głosie Simona zabrzmiało szczere rozczarowanie.

— Oczywiście! — przytaknął z wściekłością sir Hereward. — Ale

teraz, dzięki chrzestnej matce, o której istnieniu nigdy nawet nie

słyszałem, Diona stała się bogata. Adwokat, zresztą najzupełniej

słusznie, skontaktował się ze mną, jako prawnym opiekunem.

— Ale ty nie wiesz, gdzie ona teraz jest.

Simon, jak zwykle, odkrywczym tonem stwierdzał to, co

oczywiste, więc sir Hereward nawet nie zwrócił na niego uwagi.

Zmarszczył natomiast brwi i rzekł sam do siebie:

Osiemdziesiąt

tysięcy

funtów!

Ona

ma

zaledwie

dziewiętnaście lat! Simonie, mam pomysł. I ty zyskasz dzięki

spadkowi Diony.

— Ja, ojcze?

— Tak.

Sir Hereward uśmiechnął się w sposób, który z pewnością

przeraziłby Dionę, gdyby tylko mogła zobaczyć wyraz twarzy stryja.

background image

Diona rozmyślała wracając konno przez park. Ostatnie dni

należały do najszczęśliwszych w jej życiu. Jeździła na doskonałych

wierzchowcach, a radosna perspektywa wypraw w towarzystwie

markiza i Roderika sprawiała, że każdego ranka Diona ochoczo

zrywała się z łóżka i witała rozpoczynający się dzień uśmiechem.

Zaraz po śniadaniu galopowali na łąki, wjeżdżali w chłód lasów,

przesadzali tuziny żywopłotów i ogrodzeń.

Wracali właśnie z takiej wyprawy. W pałacu czeka na nich

wyśmienity posiłek, który upłynie przy interesującej rozmowie. Od

czasu śmierci ojca Diona nie miała okazji do prawdziwie błyskotliwej,

intelektualnej konwersacji, toteż teraz przyłapywała samą siebie na

tym, że przed zaśnięciem obmyśla tematy do kolejnych dyskusji.

Większość ożywionych utarczek słownych odbywała się między

nią a markizem. Roderic zaś był doskonałym słuchaczem. Od czasu

do czasu wspierał to jedną, to drugą stronę, co czyniło spór bardziej

interesującym.

Czasami, gdy nie mogła spać, Diona rozmyślała. Miała wrażenie,

iż jeśli zapali świecę, zobaczy nie pięknie udrapowane kotary łoża, w

którym spędziła ostatnich kilka nocy, lecz ciemnobrązowe, aksamitne

zasłony sypialni w Grantley Hall, równie ponure jak cały dom stryja i

wszyscy jego mieszkańcy.

Tutaj czuła się szczęśliwa. Powoli zapominała o strachu przed sir

Herewardem i o niebezpieczeństwie grożącym Syriuszowi. Psy

markiza, co stwierdziła z zadowoleniem, mimo że bardzo rasowe, nie

dorównywały jej ulubieńcowi. Nawet zarządca psiarni przyznawał, że

Syriusz to zwierzę wyjątkowej urody.

background image

Poranne biegi za końmi dobrze wpłynęły na jego sylwetkę. Jest po

prostu piękny, myślała Diona. Zwróciła wzrok na markiza i nagle

przyszło jej do głowy, że tym samym przymiotnikiem można by

określić właściciela Irchester Park.

— Pora wypróbować tego konia na torze przeszkód — odezwał

się Roderic. — Przekonam się, jak skacze. Muszę przecież

zadecydować, na którym z twoich wierzchowców pojadę podczas

zawodów.

Markiz uśmiechał się. Milczał. Roderic zawrócił i pogalopował w

stronę trasy wyścigów po drugiej stronie parku.

— Jest pełen zapału — stwierdziła Diona.

Jechali właśnie stępa przez kamienny most.

— Czy sądzi pan, że ma szansę na zwycięstwo?

Zanim markiz zdążył otworzyć usta, roześmiała się i sama sobie

udzieliła odpowiedzi:

— Wiem: zwycięży, o ile pan osobiście nie weźmie udziału w

wyścigu.

— Chce pani przez to powiedzieć, że powinienem dać mu fory?

— Oczywiście — odparła. — Ponieważ jest pan za dobry we

wszystkich konkurencjach, co odbiera szansę innym śmiertelnikom.

— To pochlebstwo! Podejrzewam, że ma pani ochotę poprosić

mnie o pozwolenie, by podczas zawodów dosiąść Championa lub

Merkurego.

Istotnie, właśnie te konie podobały się Dłonie najbardziej i była

zdumiona, że markiz to zauważył. Przypomniała sobie jednak, iż nie

powinna pokazywać się na zawodach. Odparła więc:

background image

— Obawiam się, że na długo przed terminem wyścigu będzie pan

musiał zadecydować, czy zaangażuje mnie pan do pracy... Jeśli nie,

poszukam miejsca gdzie indziej.

Każdym nerwem czuła, że za nic w świecie nie chce opuścić

Irchester Park, a ściślej mówiąc, że nie może rozstać się z Lenoxem

Irchesterem.

Reszta drogi upłynęła w milczeniu. Dopiero gdy przystanęli na

schodach pałacu, markiz powiedział:

— Muszę z panią porozmawiać. Kiedy się pani przebierze, Diono,

proszę zejść do biblioteki. Będę tam na panią czekał.

Zaniepokojona podniosła na niego oczy, ale on nawet na nią nie

spojrzał. Diona pobiegła do sypialni. W napięciu zastanawiała się, co

też markiz ma jej zakomunikować. Nie chciała tracić czasu na toaletę,

więc tylko rozpuściła włosy, upięte do konnej jazdy, a pokojówka

Emilia pomogła jej się przebrać.

Tym razem Diona wybrała skromną sukienkę z białego muślinu,

ozdobioną bladozielonymi, jak wiosenne pączki, wstążkami. Przypięła

jeszcze do gorsu dwie malutkie, wyjęte z wazonu, różyczki i już była

gotowa.

— Panienka zawsze taka ładna! — z zachwytem pochwaliła

pokojówka.

Diona uśmiechnęła się do niej i szybko wyszła z pokoju. Tak jak

oczekiwała, markiz odpoczywał w swoim ulubionym fotelu w pobliżu

pięknego kominka projektu braci Adamów. Nad kominkiem wisiała,

malowana na desce, tarcza herbowa rodu Irchesterów.

background image

Kiedy tak zbliżała się do markiza, przyszło Dionie na myśl, iż

siedząc bez ruchu, Lenox Irchester wygląda jak postać z obrazu

jakiegoś wybitnego artysty, jeszcze jeden wizerunek w galerii

portretów przodków.

Markiz powitał ją bez uśmiechu. Poważny wyraz jego szarych

oczu sprawił, że znów poczuła się zdenerwowana.

— Co się stało? Chyba nie zrobiłam niczego... złego? —

wyjąkała.

— Oczywiście, że nie. Jednak nadszedł czas, żeby porozmawiać o

pani przyszłości.

Diona, czując, jak lodowata dłoń ściska jej serce, zapytała:

— Czy pan Nairn wspomniał znowu o tym... konkursie?

— Rzeczywiście, mówił o tym — potwierdził markiz.

— Ja... obawiam się, że pan będzie się na mnie gniewał, ale...

Proszę... nie mogę zrobić tego, o co on mnie prosi.

— Dlaczego?

— Bo, wiem, że to coś... coś, czego moi rodzice z pewnością by

nie zaakceptowali, a poza tym... nie mogę jechać do Londynu.

— Dlaczego? — po raz wtóry zapytał Irchester.

Diona była pewna, że odmowa odpowiedzi rozgniewa markiza,

więc spojrzała na niego błagalnie i rzekła:

— Proszę spróbować zrozumieć. Ja... się ukrywam. Gdybym

pojechała do Londynu, ktoś mógłby mnie rozpoznać.

Zauważyła, że popatrzył na nią ze zdziwieniem.

— Podobno nigdy nie była pani w Londynie — przypomniał jej

własne słowa.

background image

— To prawda, ale znam ludzi, którzy tam mieszkają i gdybym

wzięła udział w konkursie pana Nairna... To...

Jej głos się załamał. Przerażona, iż markiz będzie nalegał na

przyjęcie propozycji Roderika, padła na kolana.

— Proszę o pomoc — błagała. — Wszystko jest straszliwie

poplątane... Byłam tutaj taka... szczęśliwa... z panem...

Markiz spojrzał Dionie w oczy. Milczał, ale pojęła, że ją rozumie.

Po dłuższej chwili powiedział cicho:

— Mówisz Diono, że była pani tu ze mną szczęśliwa. Ja także

czułem się bardzo szczęśliwy. Pragnę więc coś zaproponować.

Nie spuszczała z niego wzroku. Irchester zawahał się, jakby

zastanawiając, nad doborem słów:

— Mam nadzieję, że pewnego dnia powierzy mi pani swój sekret.

Jednak tymczasem nie może pani przebywać tutaj jako osoba o

nieokreślonym statusie. Pojedziemy do Londynu. Tam ukryję panią w

bezpiecznym miejscu.

— Do Londynu? Przecież ja muszę pracować.

— Ale nie jako dziewczyna do psów!

— Więc, co mam robić?

Przez chwilę się zastanawiał, wreszcie odparł:

— Mam mały, ale wygodny dom. Obydwoje z Syriuszem

będziecie tam bezpieczni. Nie zamieszkam z wami na stałe, ale

możemy widywać się dość często. Będę też zabierać panią do moich

wiejskich posiadłości, gdzie możemy jeździć konno.

Diona spoglądała na niego zdumiona jakby nie dokładnie

rozumiała, co jej proponuje. Wreszcie powiedziała:

background image

— Z panem czułabym się bezpiecznie, ale w jaki sposób

miałabym zarabiać na życie?

Markiz wyciągnął do niej rękę, a ona, po sekundzie wahania,

również podała mu dłoń. Przyciągnął Dionę bliżej i otoczył

ramieniem. Poczuła siłę jego mięśni i te dziwne wibracje, które już

wcześniej poznała.

— Jesteś śliczna — rzekł głębokim głosem — i bardzo młoda.

Ktoś musi się tobą opiekować.

Sposób, w jaki to powiedział sprawił, że ogarnęło Dionę dziwne,

nie znane jej wcześniej uczucie. Patrzyła na markiza szeroko

otwartymi oczami i nic już poza nim nie widziała.

— Razem będziemy szczęśliwi — powiedział Irchester łagodnie.

Nagle drzwi do biblioteki uchyliły się. Diona i markiz odsunęli się

od siebie gwałtownie. Do pokoju wszedł Dawson i zaanonsował:

— Sir Hereward Grantley i pan Simon Grantley, milordzie!

Diona wydała stłumiony okrzyk, a Syriusz, który przez cały czas

spokojnie leżał obok fotela, zawarczał głucho. Do pokoju, kulejąc z

powodu podagry, wkroczył sir Hereward. Szedł z trudem, wspierając

się na lasce wykończonej gałką z kości słoniowej. Na jego widok

Diona poczuła, że kamienieje. Zapadła cisza.

Sir Hereward stanął w odległości kilku stóp od markiza. Nie

zwrócił jednak na gospodarza uwagi, tylko szorstko warknął do

Diony:

— A więc tutaj jesteś! Ładnie mnie urządziłaś, znikając w tak

haniebny sposób!

background image

Dopiero teraz Diona odważyła się odetchnąć. Ze zdenerwowania

drżała na całym ciele. Syriusz znowu zawarczał. Reakcja psa

przywróciła dziewczynie przytomność umysłu. Odważyła się

odezwać:

— Stryju... uciekłam, aby ratować Syriusza. Przecież chciałeś go

zabić. A ja nie mogłam go stracić! Nie mogłam...

— Trzeba było porozmawiać ze mną, a nie postępować jak

ostatnia idiotka. — Sapnął i po chwili dodał: — Możesz teraz wrócić

do domu. Jeśli Syriusz będzie grzeczny, daruję mu.

Zmiana tonu była tak niespodziewana, że Diona aż otworzyła

szerzej oczy. Tymczasem Simon, pragnąc włączyć się do rozmowy,

wykrzyknął:

— Ojciec chce powiedzieć, że teraz, kiedy odziedziczyłaś

majątek, sama możesz utrzymywać Syriusza i spłacić długi swojego

ojca!

— Simonie! Bądź cicho! — ryknął sir Hereward i dopiero

wówczas dostrzegł stojącego nie opodal markiza.

Wyciągnął do niego rękę w geście powitania i powiedział:

— Proszę mi przebaczyć, milordzie, tak nieoczekiwane

wtargnięcie do pańskiego domu, ale dopiero ostatniej nocy

dowiedziałem się, że moja niesubordynowana podopieczna właśnie

tutaj przebywa.

Markiz zignorował wyciągniętą dłoń i chłodnym tonem zwrócił

się do sir Herewarda:

— Chciałbym usłyszeć, o co w tej historii chodzi.

background image

— Wyjaśnię panu — wyrwał się znów Simon. — Moja kuzynka,

Diona, otrzymała właśnie spadek po matce chrzestnej. Proszę sobie

wyobrazić: osiemdziesiąt tysięcy funtów dla takiej młodej

dziewczyny!

— Simonie, o czym ty mówisz? — wyjąkała Diona.

— Nie ma potrzeby, abyśmy przed obcymi omawiali nasze

rodzinne sprawy! — wtrącił sir Hereward nerwowo. — Na zewnątrz

czeka powóz. Diono, pójdziesz teraz ze mną. Wszystko ci później

wytłumaczę.

— Przepraszam, stryju Herewardzie, ale nie zamierzam wracać do

Grantley Hall. Byłam tam nieszczęśliwa. Mimo moich próśb i błagań,

chciałeś zastrzelić Syriusza. Nie chcę ryzykować, że taka sytuacja się

powtórzy.

— Już ci powiedziałem, że możesz zatrzymać psa — odparł ze

złością stryj.

— Możesz go sobie mieć — znowu wtrącił się Simon —

ponieważ mnie poślubisz! Z takim posagiem trzymaj i tuzin psów,

jeżeli ci na tym zależy.

— O czym ty mówisz...?

Diona tak się zdenerwowała, że słowa z trudem wydobywały się z

jej ust.

— Cicho bądź, Simonie! — huknął na syna sir Hereward. — Ja to

załatwię.

Simon, który lekceważył wszystkich z ojcem włącznie, zupełnie

nie zmieszany uśmiechnął się do Diony. Na widok wyrazu jego

twarzy dziewczynę przeszły ciarki. Był to ten sam obrzydliwy

background image

uśmiech, z jakim młody człowiek usiłował niegdyś całować

stawiającą opór kuzynkę.

Sir Hereward gestem dłoni nakazał synowi milczenie, po czym

zwrócił się do markiza:

— Milordzie, proszę przyjąć moje przeprosiny za zakłócanie

pańskiego spokoju naszymi rodzinnymi kłopotami. Zabiorę zaraz

moją bratanicę i więcej nie będziemy pana niepokoić.

Diona nieśmiało przysunęła się do markiza. Miała wrażenie, że za

chwilę się udusi.

— Ponieważ zostałem już niejako wprowadzony w sprawy

pańskiej bratanicy — odezwał się Lenox Irchester — należy mi się

wyjaśnienie z pańskiej strony. Jakie są pana zamiary co do jej

przyszłości?

— Nie widzę żadnego powodu... — zaczął sir Hereward, ale

przełknął ślinę i opanował się. — Diona jest sierotą. Pragnę, aby

poślubił ją mój syn, który odziedziczy po mnie tytuł i majątek.

— I sądzi pan, że pańska bratanica przystanie na taki plan?

W głosie markiza zabrzmiała wyraźna ironia. Twarz sir

Herewarda pokraśniała. Odrzekł gniewnie:

— Jestem jej opiekunem i, jak jego wysokość dobrze wie,

zgodnie z prawem musi mi być posłuszna.

W jednej chwili Diona pojęła grozę sytuacji. Zapragnęła

natychmiast ukryć się przed zbliżającym się niebezpieczeństwem i

gotowa była w każdej chwili rzucić się do drzwi. Markiz jakby

przeczuwając decyzję Diony, mocno ujął dziewczynę za nadgarstek,

uniemożliwiając jej ucieczkę.

background image

Spojrzała mu w oczy z wyrzutem. Widział, że była blada i drżała

ze strachu. Syriusz zawarczał ostrzegawczo. Markiz zacieśnił uścisk i

przyciągnął Dionę bliżej ku sobie, po czym zwrócił się do sir

Herewarda:

— Obawiam się, sir Grantley, że pana plany są nieaktualne,

ponieważ panna Diona dziś właśnie zaręczyła się ze mną!

Zapadła długa cisza. Nagle jednocześnie dało się słyszeć głośne

westchnienie Diony i wściekły wrzask Simona.

— Nie możesz jej mieć! Ona jest moja! Moja! Tata powiedział, że

ona wyjdzie za mnie! I tak ma być!

Markiz nie zwracał uwagi na krzyki młodego człowieka.

Obserwował sir Herewarda. Ten zaś świadom był w pełni wagi słów

wypowiedzianych przez Irchestera. Sir Hereward czuł beznadziejność

sytuacji. W pierwszej chwili zaskoczenia nie potrafił zebrać myśli,

więc, gdy wreszcie umilkł przenikliwy, histeryczny głos Simona,

rzekł tylko:

— Ona nie może wyjść za mąż wbrew mojej woli!

— Wiem o tym — markiz zachowywał całkowity spokój — ale

nie sądzę, by odmówił pan swej zgody.

Ich oczy spotkały się. Spojrzenie Irchestera było pełne pogardy.

Sir Hereward opuścił wzrok.

— W tych okolicznościach mogę mieć tylko nadzieję, milordzie,

że jest pan świadom swych czynów i nie będzie pan później

rozczarowany.

Markiz nie odpowiedział, więc sir Hereward dodał:

background image

— Sądzę, że kolejnym krokiem będzie sporządzenie przez

pańskich prawników intercyzy małżeńskiej...

Markiz nadal milczał. Nie wykonał też żadnego gestu

zapraszającego, by niespodziewani goście usiedli. Jego opanowanie

jeszcze bardziej zirytowało sir Herewarda. Rzucił więc z pasją:

— Żegnam, milordzie!

Sir Grantley, nie obdarzywszy Diony nawet jednym spojrzeniem,

ruszył powoli w stronę drzwi.

— Ależ, tato! — protestował Simon. — Obiecałeś mi!

Powiedziałeś, że poślubię Dionę! Jak ona może wyjść za kogoś

innego?! To nie w porządku! Przecież on nie potrzebuje jej pieniędzy.

Ma swoje własne!

Sir Hereward w milczeniu opuścił bibliotekę. Simon wybiegł za

nim. Przez otwarte drzwi słychać było jeszcze jego jękliwe skargi,

słabnące w miarę, jak nieproszeni goście oddalali się.

Dopiero, gdy głosy zupełnie ucichły, markiz puścił rękę Diony.

Dziewczyna osunęła się na kolana i objęła ramionami Syriusza, który,

wyczuwając stan ducha swojej pani, polizał ją delikatnie w policzek.

Markiz podszedł do drzwi.

— Zaraz po lunchu jedziemy do Londynu. Natychmiast! —

oświadczył stanowczo.

Diona przez chwilę nie mogła pojąć znaczenia jego słów.

Wreszcie szepnęła:

— Do Londynu...

W bibliotece zostali już tylko ona i Syriusz.

background image

Jechali na tyle szybko, iż nie sposób było rozmawiać. Diona z

zadowoleniem pomyślała, że w tej sytuacji nie musi zadać pytań,

których i tak w najbliższej przyszłości nie uniknie. Wypłakawszy się

w samotności swojej sypialni, Diona ogromnym wysiłkiem woli

zdołała nakazać sobie opanowanie i na lunch zeszła już całkiem

spokojna.

W bibliotece, oprócz Irchestera, zastała również Roderika. Nie

miała pojęcia, czy Nairn słyszał o scenie, która rozegrała się tu pod

jego nieobecność, nie chciała jednak, by poruszano ten temat. Markiz

wyczuwając jej nastrój, rozpoczął rozmowę o biegach terenowych z

przeszkodami. Przedstawił Roderikowi przepisy zawodów, po czym

zaczęli rozważać, kogo należałoby zaprosić.

Zanim lunch dobiegł końca Diona nabrała przekonania, że

Roderic nie ma pojęcia o niespodziewanej wizycie sir Herewarda i

Simona. Zaskoczyło ją natomiast i wydało się zastanawiające, iż nie

był ciekaw, dlaczego tak nagle wyruszają do Londynu. Czy

przypadkiem nie wziął takiego obrotu spraw za początek realizacji

planu związanego z zakładem. Zapewne uznał, że markiz zabiera ją do

stolicy wcześniej, aby zdążyła odpocząć i należycie przygotować się

do konkursu.

Ta myśl ogromnie Dionę niepokoiła. Był już najwyższy czas, by

ujawnić Roderikowi całą prawdę i uświadomić mu, że córka

Harry'ego Grantleya absolutnie nie może brać udziału w podobnie

podejrzanych przedsięwzięciach.

A zresztą — pomyślała nieco spokojniej — najlepiej będzie zdać

się na pomoc markiza. Uratował ją raz, uratuje więc znowu.

background image

Mimo że nie potrafiła przeniknąć uczuć i myśli Irchestera, Diona

była przekonana, że nie ma on zamiaru się z nią ożenić. Słowa, które

wypowiedział podczas wizyty stryja zapewne nic nie znaczyły.

Intrygowała ją natomiast niezrozumiała propozycja markiza, by

zamieszkać w Londynie, a wspomnienie tonu, jakim to mówił, i

dotyku obejmujących ją ramion budziły w Dionie nieznane jej dotąd

emocje.

Pomyślała, choć natychmiast wydało jej się to niedorzeczne, iż

gdyby nie przybycie stryja Herewarda, markiz z pewnością by ją

pocałował. Stali wtedy tak blisko siebie, a kiedy ją obejmował, czuła

zawrót głowy, nagły jak światło błyskawicy. Przez chwilę nie mogła

oddychać, ani myśleć.

Teraz obserwowała markiza ukradkiem, gdy całą swoją uwagę

skupiał na powożeniu. Wyglądał niezwykle pociągająco. Diona

zrozumiała, iż tęskni do dotyku jego ust. Tak, pragnęła pocałunków.

Dawniej pocałunek kojarzył się jej tylko z obrzydliwymi zalotami

Simona. Kiedy uciekła, pełna wstrętu obiecywała sobie, że nigdy nie

pozwoli dotknąć się żadnemu mężczyźnie. A teraz, musiała szczerze

to przyznać, niepokoiła się, czy Lenox Irchester, wiedząc, że ma do

czynienia z panną Grantley, zechce kiedykolwiek znowu ją

pocałować. Rozsądek podpowiadał, iż „zaręczyny" zostały ogłoszone

stryjowi, aby ratować ją przed zakusami Simona.

Zbliżali się już do Londynu, a Diona ciągle zastanawiała się nad

uczuciami markiza i raz po raz powtarzała sobie w duchu, że

niemożliwe jest, ,by naprawdę myślał o małżeństwie. Zapewne, doszła

do wniosku, postanowił się nią po prostu zaopiekować.

background image

Diona niewiele wiedziała o mężczyznach i o miłości, choć życie

rodziców było dla niej przykładem szczęścia, które pragnęła osiągnąć

we własnym małżeństwie. Simon chciał ją obejmować i całować, co

napawało Dionę wstrętem. Markiz był zupełnie inny, lecz i on nie

ofiarowywał jej takiej miłości, na którą czekała i którą mogłaby

przyjąć, nie tracąc przy tym szacunku dla samej siebie.

— Uratował mnie, ale nie mogę mu ulegać — postanowiła.

A jeśli stryj odnajdzie ją i ponownie zacznie nakłaniać do

małżeństwa z Simonem? Byłoby to straszne i poniżające. Sama myśl

o związku z kuzynem, o jego dotyku i pieszczotach, sprawiła, że

Dionę zalała fala obrzydzenia.

Musiała chyba zadrżeć, gdyż markiz obrócił się ku niej i zapytał:

— Wszystko dobrze? Nie jest ci zimno?

— Nie, oczywiście, że nie.

Zatrzymali się tylko, by wymienić konie i natychmiast ruszyli

dalej. Roderic podróżował w towarzystwie Sama innym faetonem.

Markiz powoził osobiście i Diona domyśliła się, że ma on zamiar

pobić swój własny rekord przejazdu do Londynu.

Gdy nareszcie dotarli do Irchester House, Dionę znów ogarnął

lęk. Weszła za markizem do ogromnej sieni, gdzie powitał ich starszy

mężczyzna. Był to pan Swaythling, osobisty sekretarz, mający pieczę

nad wszystkimi domami markiza. Diona znała go ze słyszenia, gdyż

jego nazwisko padało niejednokrotnie podczas rozmów markiza i

Roderica.

— Otrzymałeś wiadomość, Swaythling? — zapytał Irchester.

— Tak, milordzie. Posłaniec przyjechał pół godziny temu.

background image

— Wykonałeś moje instrukcje?

— Wszystko zostało urządzone zgodnie z pańską wolą, milordzie.

— Świetnie! — wykrzyknął markiz i zwrócił się do Diony:

— To jest mój sekretarz, pan Swaythling, który z właściwą sobie

operatywnością zdołał już znaleźć dla ciebie przyzwoitkę.

Sekretarz z szacunkiem skłonił się przed Dioną.

— Mam nadzieję, panno Grantley, że będzie pani zadowolona.

Przypuszczam, że teraz pragnie pani obmyć się i przebrać po podróży,

bo, jak sądzę, była to bardzo szybka jazda. Na górze czeka na panią

ochmistrzyni, pani Norton.

— Dziękuję — odparła krótko Diona.

Markiz w milczeniu przyglądał się, jak powoli idzie po schodach

— smutna, onieśmielona i samotna. Gdy pan Swaythling zwrócił się

do niej po nazwisku, zdała sobie nagle sprawę, że nadszedł moment,

kiedy jej pozycja w domu markiza musi zostać ostatecznie jasno

sprecyzowana.

Pani Norton dygnęła. Diona skinęła jej głową.

— Panienka jest pewnie śmiertelnie zmęczona. Jechać ze wsi z

taką szybkością, z jaką jego wysokość zawsze pędzi! Gdybym to ja

miała podróżować, w którymś z tych szybkich powozów, umarłabym

chyba ze strachu.

— Mnie to sprawiło przyjemność, chociaż, mam wrażenie, że

jestem cała pokryta kurzem — uśmiechnęła się dziewczyna.

Wyruszając w drogę, Diona włożyła najlepszą suknię i kapelusz.

Nie musiała więc wstydzić się swojego wyglądu w tym eleganckim

background image

domu. Rozejrzała się po pokoju. Był ogromny, a okna wychodziły na

ogród.

— Słyszałam, że bagaż panienki gdzieś się zapodział. Krawcowe

będą tu w ciągu godziny.

— Krawcowe? — zdumiała się Diona.

Już miała powiedzieć, że nie stać jej na nowe suknie. Tym

bardziej nie miała zamiaru pozwolić, aby markiz za nie płacił, gdy

nagle przypomniała sobie, że przecież teraz jest bardzo bogata.

Podczas podróży tak zaprzątnięta była rozmyślaniami o Lenoxie

Irchesterze, że zupełnie zapomniała, po co w gruncie rzeczy

przyjechał stryj i jak ważną wiadomość uzyskała dzięki tej

nieprzyjemnej wizycie.

Była naprawdę bogata. Niezwykłe uczucie po długim okresie

niedostatku. Od momentu przybycia Diony do Grantley Hall

nieustannie podkreślano jej ubóstwo, ciągle przypominano o długach

ojca. Teraz to już się nigdy nie powtórzy. Dobrze pamiętała matkę

chrzestną. Lady Campbell, choć dużo starsza, przyjaźniła się

ogromnie z panią Grantley. Obecnie musiała by mieć już chyba

dobrze po siedemdziesiątce, myślała Diona.

Udręczona atmosferą panującą w domu stryja, Diona nie raz miała

ochotę zwrócić się o pomoc do lady Campbell, lecz wszelki kontakt z

nią urwał się na dwa lata przed śmiercią matki. Chrzestna mieszkała w

Northumberland, za daleko dla Diony.

— Widocznie przez ten czas jednak myślała o mnie. Wiem

przecież, jak bardzo nas kochała — snuła rozważania Diona — i

dlatego uczyniła mnie swoją spadkobierczynią.

background image

Dziewczyna żałowała, że nie próbowała zobaczyć się, czy choćby

napisać do staruszki, ale po śmierci rodziców czuła się tak

przygnębiona i bezradna, iż nie potrafiła zdobyć się na jakikolwiek

wyraz sprzeciwu wobec stryja.

— Byłam słaba i samolubna — skarciła się w duchu. — Ojciec

nigdy nie zaniedbał starych przyjaciół. Jaka szkoda, że nie można

cofnąć czasu.

Potem myśli jej popłynęły innym torem. Gdyby pieniądze

nadeszły za życia rodziców, mogliby cieszyć się nimi we trójkę.

Diona kupiłaby ojcu najlepsze konie i nie doszłoby do wypadku z

dzikim ogierem. Pojechaliby też do Londynu, jak pragnęła matka, i

Diona wystąpiłaby na wielkim balu jak prawdziwa debiutantka. Teraz

było już za późno. Pieniądze nie miały dla niej znaczenia, tyle że

uniezależniały ją od łaski stryja.

Raptem przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym, co powinno

zostać zrobione od razu! Musiała się pospieszyć. Nie przebierała się

więc, a tylko zmyła kurz z twarzy i rąk i, z pomocą pokojówki,

ułożyła włosy. Zbiegła na dół. Kamerdyner wskazał jej drogę do

salonu, gdzie spodziewała się znaleźć markiza. Zauważyła go

stojącego w pobliżu kominka i ruszyła ku niemu prawie biegiem, lecz

nagle z rozczarowaniem stwierdziła, że nie był sam.

Na sofie siedziała przystojna pani w średnim wieku, ubrana z

niebywałą elegancją i przymilnie spoglądała na markiza.

— Oto Diona Grantley — przedstawił Irchester. — Diono, sądzę,

że powinna pani podziękować mojej kuzynce, pani Lamborn, która

zgodziła się przybyć tutaj i pełnić rolę twojej opiekunki.

background image

Diona dygnęła, a pani Lamborn wyciągnęła rękę:

— Niezmiernie mi miło, iż mogę panią poznać, Diono Grantley.

Kuzyn wspominał mi o wielkim szczęściu, które panią spotkało. Moje

gratulacje.

— Pieniądze szczęścia nie dają — uciął markiz tonem tak

chłodnym, jakby chciał ostudzić entuzjazm pani Lamborn. Ale ta

roześmiała się tylko:

— Owszem, tak się mówi. Ale wielu pannom, niezbyt powabnym,

odziedziczony majątek dziwnie dodał atrakcyjności. Oczywiście, nie

dotyczy to panny Grantley.

— Dziękuję — odparła Diona, zdenerwowana, że tracą czas na

tak bezsensowne rozważania, po czym zwróciła się naglącym tonem

do markiza:

— Czy mogę spytać o coś bardzo ważnego i pilnego?

— O co chodzi?

— Jeśli rzeczywiście mam tyle pieniędzy, w co nadal trudno mi

uwierzyć, to czy mogę wysłać od razu zasiłek ludziom, których zaraz

po śmierci ojca odesłano na emeryturę? Stryj Hereward potraktował

ich w taki sposób, że zapewne przymierają głodem. To samo dotyczy

służących, pozostawionych aby opiekować się naszym domem, zanim

zostanie sprzedany.

— Proszę zwrócić się do Swaythlinga, żeby wykonał pani

zarządzenia — odparł markiz.

— Czy mogę pójść do niego natychmiast?

— Oczywiście.

— Gdzie go znajdę?

background image

Markiz, z pobłażliwą miną, jakby opędzał się od natrętnego

dziecka, ruszył w stronę drzwi. Mijając kuzynkę, skłonił się lekko:

— Wybacz mi na chwilę, Noreen.

— Ależ oczywiście — odparła pani Lamborn.

Markiz szybkim krokiem przemierzył korytarz, potem drugi i

wskazał Dionie drzwi, za którymi mieścił się gabinet sekretarza. Na

ich widok pan Swaythling podniósł się zza biurka.

— Panna Grantley — powiadomił go Irchester — ma dla pana

szereg poleceń. Ponieważ przejęcie spadku zajmie nieco czasu, na

razie ja będę pełnił funkcję bankiera panny Diony.

Dziewczyna wyglądała na skonsternowaną.

— Nie chcę sprawiać kłopotu, ale bardzo leży mi na sercu los

tych ludzi. Służyli wiernie moim rodzicom i ufali im.

Lenox Irchester spojrzał na nią łagodnie.

— Byłoby niegodziwością pozostawienie ich w niedostatku.

— Wiedziałam, że pan to zrozumie — uśmiechnęła się Diona.

— Proszę poinformować pana Swaythlinga dokładnie, czego pani

sobie życzy — markiz ruszył ku drzwiom, lecz Diona zatrzymała go

na moment, kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Chciałabym później porozmawiać z panem na osobności.

— Oczywiście, ale sądzę, że najpierw powinna pani poznać się

lepiej z panią Lamborn. Na pewno okaże się bardzo pomocna.

Markiz powiedział to tonem innym niż poprzednio i odszedł.

Spoglądając za nim, poczuła nagle pustkę, sama nie mogła zrozumieć

dlaczego.

background image

— Proszę mi dokładnie wszystko powiedzieć, panno Grantley —

dobiegł ją, jakby z oddali, głos sekretarza.

Straciłam markiza — ta rozpaczliwa myśl kołatała się w głowie

Diony. Nie umiała powiedzieć, na czym polegało zerwanie więzi.

Zdarzenia toczyły się tak szybko, że czasami Diona miała wrażenie,

jakby brakło jej tchu. A przecież, gdy ujrzała stryja w Irchester Park,

od razu pojęła, iż wszystko musi się zmienić.

W Londynie zasiadali do stołu we czworo. Pani Lamborn

opowiadała o ludziach, których Diona nie znała, głównie o krewnych

jej i markiza. Roderic wciąż się dąsał, gdyż markiz stanowczo

zabronił mu mieszać Dionę w sprawę zakładu z Watsonem.

Pewnego razu Roderic szepnął Dionie, tak aby pani Lamborn nie

usłyszała:

— Wuj przynajmniej mógł się nie sprzeciwiać, żebym rozejrzał

się po wsi. Może znalazłbym jakąś ładną dziewczynę. Mogłem

chociaż spróbować...

— Jest pan pewien, że markiz nic tu nie pomoże? — również

ściszonym głosem zapytała Diona.

— Powiedział, żeby zdać się na niego. Ale przecież nie mogę

stracić twarzy przed wszystkimi znajomymi z klubu, sam muszę coś

zrobić.

Diona uśmiechnęła się.

— Jestem pewna, że markiz wymyśli coś mądrego i przechytrzy

tego obrzydliwego człowieka.

— Wątpię — ponuro odparł Roderic.

background image

Rozmawiali w odległym kącie salonu. Diona pomyślała, że jeśli

będą zachowywać się tak tajemniczo, pani Lamborn zacznie

podejrzewać ich o jakieś wspólne sekrety. Podeszła zatem do markiza

i jego kuzynki. Odniosła jednak wrażenie, że nie mieli oni ochoty na

jej towarzystwo, więc, smutna i zmęczona wydarzeniami dnia,

zapragnęła znaleźć się już w swojej sypialni.

Wyszła jeszcze tylko z Syriuszem na krótki spacer do ogrodu.

Ogród był niewielki, ale jak wszystko co należało do markiza pięknie

utrzymany. Widok kwiatów i drzew na chwilę pocieszył Dionę.

Kładąc się do łóżka, czuła się jednak straszliwie samotna i

nieszczęśliwa.

Następnego dnia pani Lamborn zabrała Dionę po zakupy, które

zajęły im czas od rana do wieczora. Diona i jej nowa opiekunka

samotnie zjadły szybki posiłek, gdyż Irchester wyszedł gdzieś

wcześniej. Zobaczyli się dopiero wieczorem, podczas obiadu, ale

markiz znowu rozmawiał głównie z kuzynką. Dionie przypomniały

się smutne obiady w domu stryja, w czasie których siedziała milcząc

— smutna i znudzona.

A jednak tu było inaczej. Mogła przynajmniej patrzeć na markiza

i słyszeć jego głos. Starając się, by tego nie zauważył, przyglądała mu

się ukradkiem i próbowała siłą myśli ściągnąć, choć na chwilę, jego

uwagę. Kiedy życzyli sobie dobrej nocy, czuła że markiz staje się

wobec niej coraz bardziej oficjalny. Miała ochotę uciec i ukryć się.

Rozsądek podpowiadał, iż zamiarem markiza jest wprowadzenie

Diony do towarzystwa i znalezienie dla niej, z pomocą pani Lamborn,

odpowiedniego męża. Bo przecież właśnie za stosowną partią powinni

background image

się rozglądać opiekunowie debutante. Dzięki staraniom markiza,

Diona ubierała się teraz szczególnie elegancko, a pani Lamborn dała

jej do zrozumienia, że uzyskała zaproszenia na wszystkie liczące się

bale aż do końca sezonu. Mimo, że był już środek lata, sporo osób

zdecydowało się pozostać w Londynie. Kiedy jednak życie

towarzyskie w stolicy zamrze całkowicie, wezmą udział w wielu

przyjęciach w wiejskich rezydencjach.

— Kuzyn Lenox zna, rzecz jasna, wszystkie te miejsca — i pani

Lamborn zaczęła wymieniać, pełnym szacunku tonem, nazwy

posiadłości — Syon House należący do księcia i księżnej

Northumberland, Osterley — dom hrabiostwa Jersey w Chiswick...

Lista ciągnęła się bez końca, a wreszcie Diona przestała

cokolwiek rozumieć i nie próbowała już nawet zapamiętywać nazwisk

wszystkich tych nie znanych jej ludzi.

— Chcę tylko jednego — powtarzała sobie w duchu —

porozmawiać z markizem, tak jak w Irchester Park.

Bolała ją myśl o tamtych szczęśliwych chwilach. Wspominała

wspólne konne wyprawy i pasjonujące, a czasem zabawne, dyskusje

przy stole. Diona czuła, jak ogarnia ją rozpacz. Przewracała się w

łóżku z boku na bok, zmęczona i niespokojna. Było zbyt gorąco, aby

mogła zasnąć.

Nagle usłyszała dziwny dźwięk dochodzący zza okna. Wiedziona

ciekawością wyskoczyła z pościeli, odsunęła zasłony i wyjrzała.

Księżyc bladosrebrzystym blaskiem oświetlał ogród. Wśród cieni

drzew Diona odróżniała zarysy rabat kwiatowych.

background image

Dźwięk powtórzył się. Brzmiał jak jęk bólu jakiegoś zwierzęcia.

Syriusz wspiął się na okno przednimi łapami i warknął.

— Co to może być, Syriuszu? — szepnęła.

Pies znów zawarczał. Jednocześnie Diona usłyszała cichutki

skowyt. Teraz była już pewna, że jakieś małe zwierzę, może kot,

wpadło w pułapkę. Nie zastanawiając się dłużej, Diona narzuciła szal

na koszulę nocną, otworzyła drzwi i wybiegła na korytarz. Pies nie

odstępował jej ani na krok. Dotarli do bocznej klatki schodowej, którą

odkryła wieczorem, wychodząc na spacer z Syriuszem.

Tamtędy najszybciej będzie można wydostać się z domu. Teraz

od ogrodu dzieliły ją już tylko drzwi wejściowe. Diona przekręciła

tkwiący w zamku klucz i odsunęła skobel. Syriusz wybiegł pierwszy,

a ona podążyła za nim.

Nagle zatrzymała się w pół kroku. Przerażona chciała wzywać

pomocy, lecz krzyk został stłumiony, nim jeszcze wydobył się z

gardła. Na głowę zarzucono jej jakąś grubą i ciężką tkaninę.

Próbowała walczyć, ale nie potrafiła się wyrwać. Z przerażeniem

poczuła, że traci równowagę i jacyś ludzie niosą ją przez ogród.

Rozdział 6

Lenox Irchester położył się późno i chociaż był zmęczony, nie

mógł zasnąć. Sprawy, o których myślał bez przerwy, i teraz nie

pozwalały mu zmrużyć oka. W końcu jednak zmorzył go sen.

Obudził się nagle z uczuciem niepokoju. Zza drzwi dobiegał

niezwykły hałas. Coś w nie drapało, po chwili usłyszał ostre

background image

szczekanie. Przez moment wydawało mu się, że jest na wsi i to jeden

z jego psów próbuje dostać się do pokoju. Ale zaraz oprzytomniał.

Leżał w swojej londyńskiej sypialni, a za drzwiami musiał znajdować

się Syriusz.

Markiz zapalił świecę, wyskoczył z łóżka i otworzył drzwi.

Syriusz, jak burza, wpadł do pokoju. Głośno zaszczekał i, oglądając

się, czy markiz idzie za nim, wybiegł na korytarz. Zatrzymał się po

raz kolejny, znów odbiegł kawałek i obejrzał ponownie. Przy tak

wymownym zachowaniu psa, Irchester nie mógł nie zrozumieć, że

stało się coś złego, i Syriusz prosi o pomoc.

Markiz chwycił szlafrok, pozostawiony przez lokaja na krześle

obok łóżka, i narzuciwszy go na koszulę, z zapaloną świecą w ręku

podążył za Syriuszem. Spodziewał się, że pies pobiegnie prosto do

sypialni Diony. Idąc ciemnym, wąskim korytarzem, zastanawiał się,

co też mogło się zdarzyć. Czy aby Diona nie zachorowała?

A jeśli tak, dlaczego nie posłużyła się dzwonkiem i nie wezwała

pokojówki? Syriusz minął jednak otwarte drzwi sypialni Diony i

nawet się nie obejrzał. Na widok pustego łóżka i otwartego okna,

markiz poczuł lęk. To bardzo dziwne. Musiało się wydarzyć jakieś

nieszczęście. Syriusz wyraźnie prowadził go w stronę drzwi

wejściowych. Co jakiś czas przystawał, by upewnić się czy markiz

nadal mu towarzyszy.

Irchesterowi zaświtało w głowie straszne podejrzenie. Zawrócił

szybko do swojej sypialni. Jeśli jego domysły są słuszne, musi się

ubrać. Syriusz przystanął przed drzwiami i tylko cichym wyciem

okazywał zniecierpliwienie. Markiz błyskawicznie naciągnął obcisłe,

background image

jasne spodnie, które nosił poprzedniego dnia, po czym wsunął nogi w

wysokie buty. Złapał pierwszą ze stosu białych, starannie ułożonych

koszul w szufladzie komody. Owinął jeszcze szyję fularem, narzucił

lekki płaszcz i już był gotów.

Lata służby wojskowej przyzwyczaiły go do sprawnego,

szybkiego działania. Tymczasem Syriusz skomlał nagląco. Jeszcze od

drzwi markiz zawrócił i otworzył szufladę komody. Wyciągnął

pistolet, z którym nie rozstawał się podczas nie zawsze bezpiecznych

podróży.

Syriusz zaskomlał głośniej. Markiz wsunął broń do kieszeni i

pobiegł za psem. Ku zdumieniu markiza ruszyli nie do głównego

wejścia, ale w kierunku rzadko używanej bocznej klatki schodowej.

Dopiero na dole, na widok otwartych drzwi do ogrodu, Irchester pojął,

co stało się z Dioną. Syriusz mknął już między drzewami, a markiz

spieszył za nim. Wiedział, że Dionę uprowadzono. Zapewne

wyniesiono ją przez wiodącą do stajen bramę na końcu ogrodu.

Irchester gorączkowo zastanawiał się, gdzie, u diabła, złoczyńcy

mogli ukryć dziewczynę. To oczywiste, że została porwana i wiadomo

przez kogo. Okazał naiwność, sądząc, że sir Hereward tak łatwo da za

wygraną. A przecież brak jakichkolwiek prób kontaktu ze strony

radców prawnych starego Grantleya powinien był wydać się

wystarczająco podejrzany.

Markiz stał w pustej alejce. W ciemności nocy słyszał jedynie

dźwięki dolatujące ze stajni. Sam już nie wiedział, co czynić. I nagle

przypomniał sobie. Przecież sir Grantley ma dom w Londynie!

Dowiedział się o tym przez przypadek dawno temu, tuż po

background image

zakończeniu wojny, ale z łatwością potrafił jeszcze odtworzyć w

pamięci potrzebną mu scenę. Oczyma wyobraźni zobaczył pewną

śliczną młodą damę, która mówiła:

— Mam nadzieję, że przyjdzie pan jutro na kolację. Bez trudu

znajdzie pan mój dom na Park Street. Nieduży, wciśnięty między

znacznie bardziej imponujące budowle, z których jedna należy do

hrabiego Warnshaw, druga zaś do sir Herewarda Grantleya.

Po czym roześmiała się i dodała:

— Chociaż jestem wciśnięta między tych dwóch panów, nie ma

pan powodu do zazdrości. Obaj są wiekowi i niezbyt pociągający.

Markiz pamiętał, że jej dom stał naprzeciwko szeregu budynków

wzniesionych w miejsce ciągnących się wzdłuż całej Park Street stajni

pałacowych. Przypomniał sobie coś jeszcze. Dama dbając o reputację,

po dwóch wizytach dała mu klucz do ogrodu. Co prawda, ogród

należał do kilku sąsiadujących ze sobą domów, ale czasami,

zwłaszcza nocą, markiz używał klucza i nigdy nie natknął się na

nikogo obcego. Teraz zastanawiał się, w jaki sposób wykorzystać

posiadaną znajomość terenu.

— Byłoby błędem — pomyślał, prawie biegnąc — dzwonić lub

pukać do domu Grantleya. Służba zapewne otrzyma rozkaz, by nikogo

nie wpuszczać, a sam nie zdołam sforsować drzwi.

Zwolnił kroku i przeszedł na drugą stronę Park Street. Odnalazł

przejście prowadzące do ogrodów na tyłach szeregu domów z

czerwonobrunatnej cegły. Bez trudu dotarł do bramy. Tak jak

przypuszczał, była zamknięta. Pomyślał, że wyłamanie zamka

spowoduje hałas, który w ciszy nocnej z pewnością zwróci na niego

background image

uwagę. Położył więc dłoń na łbie Syriusza, i głaszcząc powiedział

rozkazującym tonem:

— Siad, Syriuszu. Siad.

Pies posłuchał. Markiz, bez większego trudu, wdrapał się na

mierzący blisko sześć stóp * wysokości mur i po chwili był już w

ogrodzie. Odsunął zasuwę blokującą furtkę i wpuścił Syriusza. Pies

zdawał się doskonale rozumieć, o co chodzi. Bezszelestnie podążał za

markizem gdy ten skradał się między drzewami i krzewami.

Pomimo panujących ciemności, markiz bez trudu odnalazł dom

sir Herewarda. Na dole paliło się światło, zasłony nie były

zaciągnięte,

a

dwa

okna,

szczęśliwym

zrządzeniem

losu,

pozostawiono szeroko otwarte. Najpierw uszu markiza doszedł

bełkotliwy, męski głos, a w chwilę potem Irchester usłyszał Dionę.

Mówiła:

— Nie poślubię go! Nie poślubię!

Jeszcze w ogrodzie Diona zorientowała się, kto ją porwał. Z

głową owiniętą ciężką tkaniną, miała wrażenie, że za chwilę się udusi.

Niosący ją mężczyźni szli bardzo szybko. Po jakimś czasie usłyszała

głos, który od razu rozpoznała.

— Uważaj na bramę! — warknął sir Hereward.

Mężczyźni przystanęli na chwilę. Stryj zaklął, tak dobrze znanym

jej, rozwścieczonym tonem:

— Z drogi, precz, przeklęty psie!

* 1 stopa ~ 30,5 cm

background image

Usłyszała skowyt. Pewnie to sir Hereward uderzył laską Syriusza.

W tym samym momencie trzasnęła furtka i Diona domyśliła się, że

Syriusz został zamknięty w ogrodzie. Zadrżała ze strachu, sukno na

twarzy dusiło ją coraz bardziej. Wiedziała, iż tylko jeden człowiek

mógłby ją uratować. Trzeba więc skłonić Syriusza, by obudził

markiza.

Gdy dalmatyńczyk był jeszcze całkiem malutki, oprócz

zwyczajnej tresury, Diona próbowała na nim też ćwiczeń w

wykonywaniu rozkazów przekazywanych jedynie za pomocą siły

umysłu. Ojciec opowiedział jej o zdumiewających przykładach

transferencji myśli. Zjawisko to było ponoć dobrze znane w Indiach.

Zdarzały się przypadki, że ludzie potrafili kontaktować się ze sobą na

bardzo dużą odległość.

— Tato, nie rozumiem. Jak to możliwe? — dziwiła się Diona.

— Uczeni od dawna wiedzą, że żywe istoty emitują specyficzne

fale. Myślę, iż na tym właśnie opiera się zjawisko transferencji myśli.

— Dalej nie rozumiem...

— Nasze myśli są falami — tłumaczył ojciec. — Wysyłamy je w

określonych kierunkach, do innych ludzi. Ale odebrać taki przekaz

potrafi tylko ktoś szczególnie wrażliwy.

— Tato, to fascynujące. Spróbuję przesłać ci w ten sposób jakąś

informację.

— Często robimy to z twoją matką. Czasami ona odpowiada na

pytanie, którego jeszcze nie zdążyłem wypowiedzieć na głos.

Diona postanowiła wypróbować tę metodę w tresurze Syriusza.

Wkrótce też zaczęła odnosić sukcesy. Potrafiła wezwać go do siebie

background image

bez użycia słów, nawet z drugiego końca ogrodu. Jednak, gdy chciała

aby Syriusz spełnił jakikolwiek inny rozkaz, efekty były znikome.

Toteż teraz Diona obawiała się, że pies nie zrozumie jej polecenia.

— Biegnij po markiza! Biegnij po markiza! — powtarzała w

myśli.

Czuła napięcie każdego nerwu, gdy tak natężała umysł, by zmusić

Syriusza do wykonania rozkazu. Tymczasem mężczyźni wnosili ją już

do jakiegoś budynku. Wreszcie pozwolono Dionie stanąć na nogi i

zdjęto jej z twarzy okropne sukno.

Przez moment niczego nie mogła dostrzec, było jej tylko

straszliwie gorąco i duszno. Gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku,

zobaczyła że znajduje się w wielkim, oświetlonym świecami pokoju.

Przed nią stali stryj i Simon. Mimo że spodziewała się ich widoku,

zadrżała ze zgrozy. Simon przyglądał się jej z wyrazem twarzy, który

wzbudził w Dionie wstręt, a zarazem przerażenie. Nerwowo zagarnęła

szal na piersi, okrywając szczelniej nocną koszulę.

— Dostarczyłem ją tutaj — oświadczył sir Hereward. — Teraz

wszystko załatwimy!

Stryj mówił do kogoś za jej plecami. Odwróciła głowę i zobaczyła

ubranego na czarno mężczyznę. Kim mógł być? Wydawał się zbyt

niski i wątły, jak na jednego z porywaczy. Może więc lokaj? Nagle,

ku swemu przerażeniu, dostrzegła białą koloratkę. Nieznajomy był

duchownym! Dionę przejęła trwoga. Nie było trudno domyślić się

powodu, dla którego sprowadzono pastora.

Dziewczyna poczuła się schwytana w pułapkę bez możliwości

ucieczki. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej, żeby za wszelką

background image

cenę grać na zwłokę. Powoli osunęła się na podłogę i mocno zacisnęła

powieki. Miała nadzieję, że stryj da się oszukać i uzna, że ze strachu

straciła przytomność.

— Zemdlała! — zawołał Simon. — Widzisz ojcze, co narobiłeś?!

Zemdlała, a może nawet umarła!

— Oczywiście, że żyje! — odburknął gniewnie sir Hereward. —

Przynieś szklankę wody!

— Skąd? Nie mam pojęcia, gdzie tu jest woda!

— Rozkaż służącemu, głupcze! — zagrzmiał sir Hereward.

Spiesznie wychodząc, Simon potknął się i Diona z nadzieją

pomyślała, że zbyt prędko nie zdoła spełnić rozkazu ojca. Stryj

pozostał przy niej. Tuż obok siebie słyszała jego ciężki oddech. Nadal

udając omdlenie, Diona nie przerywała wewnętrznego wołania o

pomoc. Tym razem jednak zwracała się w myślach bezpośrednio do

Irchestera.

Jeśli Syriusz zdołał zrozumieć przesłany mu rozkaz, markiz

zauważył już jej tajemnicze zniknięcie. Ale czy domyśli się, gdzie jej

szukać? Pamiętała, że stryj ma w Londynie dom, z którego rzadko

korzystał. Ale nigdy w tym domu nie była i nie potrafiła nawet

przypomnieć sobie, gdzie się dokładnie znajduje.

— A markiz przecież nie znał stryja — myślała gorączkowo — i

mało prawdopodobne, by w ogóle wiedział, że sir Hereward ma tu

jakąś posiadłość.

Jednak tlący się jeszcze w jej sercu wątły płomień nadziei sprawił,

iż znów zaczęła wzywać pomocy. Oczyma wyobraźni ujrzała twarz

markiza i całą siłą woli skoncentrowała się na przekazywaniu mu w

background image

myślach, tak, jak zgodnie z opowiadaniami ojca, robili to

wtajemniczeni Hindusi.

— Pomóż mi! Uratuj mnie! Proszę... Uratuj mnie! Kocham... cię!

Kiedy dopowiadała dwa ostatnie słowa, uświadomiła sobie, iż

przecież on jej nie kocha i przestraszyła się, czy w tej sytuacji

zrozumie jej przesłanie.

Rozmyślania Diony przerwały kroki powracającego Simona. Stryj

zapytał:

— Masz wodę? Podnieś jej głowę i wlej do gardła.

— A jeśli nie przełknie?

Duchowny odezwał się po raz pierwszy:

— Ja to zrobię.

Diona wyczuła, że przyklęknął obok niej. Simon zapewne podał

mu szklankę. Kiedy podłożył jej ramię pod plecy i uniósł głowę,

poczuła wstręt. Ten człowiek był równie odpychający jak Simon.

Dotyk jego rąk kojarzył jej się z czymś obrzydliwym, diabelskim.

Miała ochotę wyszarpnąć się, lecz on radził sobie znacznie lepiej niż

młody Grantley. Przycisnął brzeg szklanki do jej ust i chociaż stawiała

opór, musiała przełknąć odrobinę, a woda spływała stróżką po

podbródku i na koszulę nocną.

— No, dalej! — ponaglał sir Hereward.

— Myślę, że wraca do siebie — zawiadomił pastor. — Poruszyła

oczami.

— Najlepiej chlusnąć jej wodą w twarz! — zniecierpliwił się sir

Hereward.

background image

Tego Diona nie życzyła sobie zupełnie, więc ostrożnie poruszyła

rękoma i odepchnęła od ust szklankę.

— Już w porządku! — stwierdził sir Hereward. — A teraz

wstawaj i przestań nam opóźniać ceremonię — zwrócił się ostro do

Diony.

— Niedobrze mi, stryju — jęknęła omdlewająco.

— Zaraz będzie ci jeszcze gorzej, jeśli nie zrobisz tego, co ci

każę! Simon! Pomóż jej, niech wstanie i rozpoczynamy!

Simon niezdarnie usiłował podźwignąć Dionę z podłogi, w czym,

równie nieudolnie, pomagał mu pastor. Diona, widząc, że dalszy opór

nie ma sensu, sama podniosła się i odgarnąwszy włosy z czoła

zwróciła się do sir Herewarda:

— Stryju, proszę pozwolić mi ubrać się w coś przyzwoitego.

— Po ślubie będziesz mogła wrócić do Irchester House i zabrać

swoje ubrania — odrzekł sir Grantley z drwiną w głosie. — Teraz nie

ma powodu, abyś narażała narzeczonego na dalszą stratę czasu.

— Jeśli masz zamiar wydać mnie za Simona ja... Nie godzę się!

Nigdy go nie poślubię! Diona wiedziała, że nie ma już nic do

stracenia, więc krzyczała dalej. — Jak śmiałeś postąpić ze mną w taki

sposób! Porwałeś mnie! To... Bezczelność! To bezprawie, dobrze o

tym wiesz!

— Milcz! — ryknął sir Hereward. — Byłaś sierotą bez grosza

przy duszy, kiedy wziąłem cię do swego domu. Ubrałem, nakarmiłem,

spłaciłem długi twego ojca! Mieszkałaś w Grantley Hall za darmo i

oto podziękowanie, ty niewdzięcznico!

background image

— To nie kwestia wdzięczności — odparła Diona chłodno. —

Jestem gotowa podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś,

chociaż ani przez moment nie byłam u ciebie szczęśliwa! Ale twojego

syna nie poślubię! On nie może być moim mężem. W ogóle... niczyim

mężem!

Diona zdawała sobie sprawę, że jej słowa brzmią obraźliwie, ale

teraz, gdy musiała stoczyć samotną walkę w obronie własnej czci i

honoru, nagle przestała się bać. Wolałaby raczej umrzeć, niż

pozwolić, by Simon choćby ją dotknął i z pewnością zabiłaby się,

gdyby musiała z nim żyć, jako żona. Słysząc jej zuchwałą odpowiedź,

sir Hereward spurpurowiał na twarzy i ostro zwrócił się do pastora:

— Rozpoczynaj! No, dalej!

— Nie poślubię go! Nie poślubię! — powtarzała z rozpaczą

Diona.

Sir Hereward Grantley podniósł laskę.

— Będę cię bić dotąd, dopóki nie zrobisz tego, co każę... —

zasyczał już niemal fioletowy ze złości.

Postąpił krok w jej stronę. Przerażona krzyknęła. Naraz rozległo

się szczekanie i do pokoju wskoczył Syriusz. Usłyszawszy

podniesione głosy, nie czekając na markiza, ruszył swojej pani na

pomoc. Teraz biegał radośnie wokół niej, szczęśliwy, że ją odnalazł.

Diona westchnęła z ulgą, gdy w otwartym oknie ukazał się również

markiz.

Tylko moment zajęło mu przedostanie się do środka. Ale tę krótką

chwilę sir Hereward zdołał wykorzystać. Ze zdumiewającą w jego

background image

wieku szybkością i siłą chwycił Dionę za szyję i odciągnął aż pod

ścianę. Teraz trzymał dziewczynę przed sobą, jak tarczę.

Lenox Irchester spojrzał z pogardą na rozgrywającą się przed nim

scenę. Pastor i Simon wlepiali weń osłupiały wzrok. Stary Grantley

zaś, niemal zgniatając Dionę w stalowym uścisku, wolną ręką

wyszarpnął z kieszeni płaszcza pistolet i zawołał:

— Milordzie! Wdarłeś się do mojego domu! Albo natychmiast

wyniesiesz się stąd, albo przydarzy ci się przygoda, którą nazwać

można pożałowania godnym wypadkiem.

— Pan poważnie grozi mi śmiercią? — ton markiza świadczył o

chłodnym opanowaniu.

— Nie zawaham się ani chwili, jeśli będzie się pan dalej wtrącał

— odparł gniewnie sir Hereward, celując w pierś Irchestera.

Diona z trudem chwytała powietrze, gdyż stryj coraz mocniej

ściskał jej szyję. Przerażona pomyślała, że gotów jest wypełnić swoje

groźby, jeżeli tylko markiz będzie próbował interweniować.

Zrozumiała, że musi ulec, poddać się życzeniu stryja i poślubić

Simona, aby nie dopuścić do tragedii. Spróbowała więc odezwać się,

ale stryj wzmocnił uścisk i, zamiast słów, z ust Diony wyrwał się jęk

bólu.

W tym momencie Syriusz zrozumiał, że jego pani grozi

śmiertelne niebezpieczeństwo. Rzucił się na sir Herewarda i wbił mu

zęby w rękę. Zaatakowany starzec podniósł pistolet i wymierzył do

dalmatyńczyka. Ale markiz był szybszy. Huk wystrzału odbił się

echem w ogromnym pokoju. Sir Hereward zatoczył się, a broń

background image

wypadła mu z bezwładnej dłoni. Puścił Dionę i zdrową ręką złapał się

za zranione prawe ramię.

Dziewczyna rzuciła się rozpaczliwie w stronę markiza. Nie mogła

mówić, trzymała się go tylko kurczowo, jakby był ostatnią deską

ratunku na wzburzonym morzu. Markiz objął ją wolną ręką i, mierząc

z pistoletu, wycofywał się tyłem w kierunku wyjścia. Gdy znaleźli się

wreszcie przy drzwiach, z naciskiem powiedział:

— Jeżeli myśli pan, że zdoła mnie zatrzymać, to się pan myli!

— Bandyto! Nie miałeś prawa strzelać do mojego ojca! —

histerycznie wrzasnął Simon.

Lenox Irchester nie zadał sobie trudu, aby zwrócić na niego

uwagę, spojrzał natomiast z wyrzutem na pastora. Czarno ubrany

mężczyzna z modlitewnikiem w ręku kulił się pod ścianą, jakby był

oskarżony o dokonanie bezprawia.

— To nie moja wina! Robiłem tylko to, co mi kazano — zaczął

się tłumaczyć, ale markiz nie zniżył się do odpowiedzi.

Wiedział, jakiego typu duchownego najął sir Hereward. W

Londynie było takich wielu. Za odpowiednio wysoką zapłatą udzielali

nielegalnych ślubów, a potem przysięgali, że ceremonia odbyła się w

świątyni i zgodnie z prawem.

Markiz po raz ostatni spojrzał na zgromadzonych w pokoju. Sir

Hereward opadł ciężko na krzesło, krew spływała mu z

przedramienia. Irchester pociągnął Dionę do sieni. Dopiero teraz

uważniej przyjrzał się dziewczynie i dostrzegł, że jest bosa. Wziął ją

więc na ręce, a kiedy lokaj otwierał przed nimi drzwi, zwrócił się do

niego:

background image

— Poślij po doktora. Twój pan skaleczył się!

Nie czekając na odpowiedź, markiz zniósł Dionę po schodkach i

ruszył w stronę Irchester House. Diona ukryła twarz w jego

ramionach, obejmowała go kurczowo, jakby bała się go znów utracić i

cicho płakała.

Markiz szedł szybkim krokiem, a Syriusz biegł za nim, radośnie

machając ogonem. Niebawem znaleźli się przed domem. Markiz

otworzył furtkę i weszli do ogrodu. Kiedy kroki markiza przestały

uderzać o bruk, Diona uniosła głowę i rozejrzała się.

— Przyszedłeś... — szepnęła. — Byłam pewna, że Syriusz jakoś

da panu znać, co mi się przydarzyło.

— I dał mi znać — odparł cicho markiz.

— Próbowałam też przekazać panu wiadomość, gdzie jestem...

— Znalazłem cię! I na szczęście zdążyłem.

Diona znów wtuliła twarz w klapę jego płaszcza i objęła go

mocniej. Markiz wniósł ją do domu, ale zamiast pójść na górę, skręcił

w korytarz prowadzący do frontowego holu. W dużym, wyściełanym

fotelu obok głównego wejścia drzemał lokaj. Na dźwięk kroków

ocknął się nagle i zerwał na równe nogi.

— Zapal świece w salonie — rozkazał markiz.

Służący pospieszył spełnić polecenie, a markiz wniósł Dionę do

pokoju. Po chwili zapłonęły dwa kandelabry.

— Wystarczy, dziękuję — powiedział markiz i lokaj wyszedł,

cicho zamykając drzwi.

background image

Diona uniosła głowę. Włosy spływały jej na ramiona, a w oczach

odbijał się blask świec. Próbowała coś powiedzieć, lecz wzruszenie

tłumiło jej głos.

— Uratowałeś mnie! Uratowałeś mnie! — wyszeptała wreszcie.

— Tak, uratowałem cię.

Irchester postawił Dionę na podłodze, ale nadal nie wypuszczał jej

z ramion. Pochylił się nad nią i zbliżył usta do jej warg. Miała

wrażenie, że zaraz zacznie krzyczeć ze szczęścia, ale on już całował ją

gwałtownie, jakby sam sobie chciał udowodnić, że jest bezpieczna, i

że znów są razem.

Nie mogła uwierzyć, że to prawda. Wszystko, co się z nią działo

okazało się jeszcze cudowniejsze, niż sobie wyobrażała. Usta markiza

były twarde, sprawiały niemal ból, ale ona już się nie bała, bo

wiedziała, że nie straciła wcale uczuć człowieka, który był dla niej

całym światem.

Irchester ze wzruszeniem tulił Dionę, taką drobną i bezbronną w

jego objęciach. Coraz czulej i delikatniej całował jej nienawykłe do

pieszczot wargi. I właśnie wtedy Diona pojęła, iż odkryła skarb,

którego istnienia nawet nie przeczuwała. To było piękno kwiatów,

gwiazd, księżyca i jego srebrnych błysków w tafli wody. To była

muzyka, słyszana w marzeniach i słońce, i miłość, za którą tęskniła,

odkąd opuściła dom i zamieszkała w Grantley Hall.

Cudowną tę doskonałość ofiarowywał jej ukochany mężczyzna.

Wiedziała, że należy do niego duszą, sercem i ciałem. Kiedy na

moment uniósł głowę, szepnęła:

background image

— Kocham cię... Byłam pewna, że... moja miłość... przywiedzie

cię do mnie...

Markiz milczał i nie przestawał jej całować. Obydwoje czuli,

jakby ogarniał ich płomień, a ich usta zdawały się coraz bardziej

rozpalone. Nieoczekiwanie markiz chwycił Dionę na ręce i zaniósł na

sofę.

— Tyle przeszłaś — oświadczył — że powinnaś czymś się

wzmocnić. Bóg mi świadkiem, że obydwoje zasłużyliśmy na kieliszek

czegoś dobrego.

Chciała mu powiedzieć, że nic jej nie potrzeba, ale Irchester

wyciągnął już butelkę szampana ze srebrnego kubełka z lodem.

Napełnił kielich, podał jej i, nie odrywając od niej wzroku, przysiadł

na brzegu sofy. Wyraz jego szarych oczu onieśmielał Dionę i nagle

zdała sobie sprawę, że ubrana jest tylko w nocną koszulę, a szal

całkiem zsunął jej się z ramion. Speszona, próbowała otulić się

szczelniej, nadającą się raczej do ozdoby, jedwabną tkaniną. Na ten

widok markiz nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Kto by uwierzył, że tak maleńkiej osobie mogły się przydarzyć

równie wielkie przygody?

— Na szczęście zdążyłeś... W porę.

— Myślę, że za to powinnaś podziękować Syriuszowi.

Dalmatyńczyk, który przez cały czas leżał grzecznie przy

kominku, usłyszawszy swoje imię, nastawił uszy.

— Czy Syriusz... powiedział ci, co się ze mną dzieje? — zapytała

nieśmiało Diona.

background image

— Opowiedział wszystko w najbardziej wymowny sposób.

Najpierw obudził mnie drapaniem w drzwi i wyciem. Potem

zaprowadził do ogrodu, gdzie zobaczyłem, że zamek u furtki jest

wyłamany — relacjonował markiz.

— Usiłowałam dawać mu polecenia za pomocą myśli, ale

obawiałam się, że tego nie zrozumie.

W oczach markiza odmalowało się zdumienie. Zacinając się, gdyż

była mocno wytrącona z równowagi pocałunkami, Diona przytoczyła

teorię ojca na temat przenoszenia myśli. Opowiadała, jak porywacze

nieśli ją zawiniętą w grube sukno, a ona próbowała przekazywać

rozkazy Syriuszowi.

Markiz słuchał uważnie, wreszcie cicho rzekł:

— Potem chyba wysyłałaś myśli bezpośrednio do mnie.

— Czułeś to?

— Teraz jestem tego pewien. To twoje myśli musiały sprawić, że

nagle przypomniałem sobie, gdzie znajduje się dom sir Herewarda.

Udało mi się dostać do ogrodu i kiedy dotarłem aż pod otwarte okno,

usłyszałem, jak ten łajdak straszył cię pobiciem.

— Próbowałam grać na zwłokę — westchnęła Diona — ale chyba

jestem... tchórzem... więc, gdybyś nie przybył na czas, nie

potrafiłabym już dłużej się opierać.

Markiz ujął dłoń dziewczyny i podniósł do ust.

— Nigdy nie widziałem kogoś równie dzielnego i... cudownego!

— szepnął, patrząc jej prosto w oczy.

Jego głos brzmiał tak dziwnie, że spojrzała na niego

rozszerzonymi ze zdumienia oczami.

background image

Wstał i wyjął kielich z jej ręki.

— Nalegam, abyś położyła się już spać. Przeszłaś piekło... Jutro o

wszystkim porozmawiamy.

— Nie chcę cię opuszczać — zaprotestowała Diona.

— Wiem, kochanie. I ja nie pragnę się z tobą rozstawać, ale

powinienem być rozsądny za nas obydwoje.

Odstawił kielich na stolik i pomógł Dionie podnieść się z sofy.

— Poza tym, pomyśl o Syriuszu. On także potrzebuje

odpoczynku.

Roześmiała się, a o to mu właśnie chodziło. Gdy tak stała obok

niego, bosa, z jasnymi włosami opadającymi na ramiona i oczami

niemalże zbyt ogromnymi w porównaniu z delikatną twarzyczką,

wydała mu się drobna jak dziecko.

— Diono, mamy sobie tyle do powiedzenia, ale wiem, nawet jeśli

nie chcesz się do tego przyznać, że jesteś śmiertelnie zmęczona.

To była prawda. Dionę zaskoczyło, że markiz tak doskonale

wyczuwa jej reakcje. Ponownie wziął ją w ramiona.

— Mogę iść sama — broniła się.

— Lubię cię nosić, jesteś taka lekka, że mogłabyś być nimfą z

naszego jeziora w Irchester Park — odparł.

— Od kiedy ujrzałam to jezioro, byłam pewna, że rzeczywiście

można tam napotkać nimfy, ale nie mówiłam o tym, bo bałam się, że

mnie wyśmiejesz za takie fantazje.

— W dzieciństwie wierzyłem w czarodziejskie mieszkanki

jeziora. Teraz, gdy jestem dorosły, nagle przekonałem się, że istnieją

naprawdę — roześmiał się markiz, wynosząc Dionę z salonu.

background image

Lokaj spojrzał na nich zaskoczony. Markiz zaniósł Dionę do

sypialni. Zdjął z niej szal, ułożył dziewczynę w łóżku, otulił do snu

jak dziecko i rzekł:

— Śpij smacznie, najdroższa, śnij, że oboje z Syriuszem jesteście

bezpieczni. Nic złego już się nie zdarzy.

Ponieważ nie znała słów, jakimi mogłaby wyrazić tak wielką

miłość, Diona po prostu wyciągnęła ramiona. Całował ją dopóki nie

poczuła, że cały pokój zaczyna wirować, a oni, spleceni uściskiem,

zdają się wzlatywać do gwiazd. Chciała żeby to szczęście trwało

wiecznie, lecz markiz raptem powiedział zmienionym głosem:

— Dobranoc, moja droga.

Wysunął się delikatnie z jej ramion i przez chwilę jeszcze stał i

spoglądał na nią z góry, a ona czuła, że w nich obydwojgu płonie

nadal jakiś tajemniczy ogień.

Markiz zgasił świecę i wyszedł, cicho zamknąwszy za sobą drzwi.

Przez moment Diona nie mogła uwierzyć, że już go nie ma. W ciągu

tej nocy stał się dla niej tak bliski, że czuła się jego częścią, jakby byli

ze sobą nierozerwalnie związani. Zamknęła więc oczy i powtarzała:

— Dziękuję Ci, Boże, dziękuję! To miłość, o której zawsze

marzyłam! Dziękuję! Dziękuję!

background image

Rozdział 7

Diona ocknęła się przepełniona uczuciem szczęścia. Leżała i

rozmyślała, jakie to cudowne, że już nigdy nie będzie musiała się bać i

nie będzie już nigdy samotna. Syriusz spoglądał na nią sponad brzegu

łóżka. Domyśliła się, że to właśnie on ją obudził.

— Pewnie chcesz wyjść, Syriuszu? — pociągnęła za brokatowy

pas dzwonka i niemal natychmiast w drzwiach ukazała się pokojówka.

— Czy ktoś może wyprowadzić Syriusza do ogrodu? I proszę z

nim tam pozostać.

— Dobrze, panienko — dygnęła służąca.

Syriusz wyczuł, że idzie na spacer i radośnie podbiegł do drzwi, a

jego pani przeciągnęła się i zapytała:

— Która to godzina?

— Prawie jedenasta, panienko.

Diona jęknęła ze zgrozy.

— Nie miałam pojęcia, że jest tak późno!

— Jego wysokość nakazał, żeby panienki nie budzić!

— Czy jego wysokość jest na dole?

— Nie, panienko. Wyszedł i powiedział, że wróci na lunch, a pani

Lamborn kazała powtórzyć, że przedpołudnie spędzi chodząc po

sklepach.

Ponieważ Syriusz wymknął się już na korytarz, pokojówka

pospieszyła za nim.

Diona wyskoczyła z łóżka i rozsunęła zasłony. Wyjrzała do

ogrodu i przypomniała sobie wydarzenia ubiegłej nocy. Gdyby nie

background image

Syriusz i markiz byłaby teraz żoną Simona. Ta myśl przyprawiła ją o

dreszcz zgrozy. Ale przecież wszystko co złe, skończyło się. Była

absolutnie przekonana, że stryj zostawi ją już teraz w spokoju. Nie

powinna nigdy więcej myśleć o smutnych dniach spędzonych w

Grantley Hall, ani o Simonie. Czuła się znów jak za życia rodziców.

Słońce świeciło specjalnie dla niej, śpiewały ptaki, a ziemia zdawała

się być jej własnym rajem.

Diona włożyła jedną z najładniejszych sukienek. Miała nadzieję,

że spodoba się w niej markizowi. Nie chciała tracić ani chwili, więc

zbiegła na dół w towarzystwie Syriusza, który wrócił ze spaceru,

właśnie gdy się ubierała. Postanowiła pójść do biblioteki, gdyż

wiedziała, że jest to ulubiony pokój markiza. Było tutaj znacznie

mniej książek niż w Irchester Park, za to ściany zdobiła piękna

kolekcja płócien przedstawiających głównie konie i sceny myśliwskie.

Diona przyglądała się obrazom, wspominając jednocześnie, jak

dobrym jeźdźcem jest markiz i jaka to radość jeździć konno w jego

towarzystwie.

Nagle drzwi biblioteki otworzyły się. Diona odwróciła się

radośnie, przekonana, że to markiz wcześniej wrócił do domu, i

zastygła ze zdumienia. Zobaczyła bowiem najpiękniejszą kobietę, jaką

kiedykolwiek zdarzyło jej się spotkać. Nieznajoma ubrana była z

wyszukaną elegancją w suknię, która musiała kosztować majątek i

najmodniejszy kapelusz-budkę, przybrany strusimi piórami o barwie

srebrzysto-zielonej morskiej wody. Efektu dopełniały brylantowe

kolczyki i piękna kolia otaczająca szyję.

background image

Przez moment Diona nie mogła wykrztusić słowa, tymczasem

dama podeszła bliżej. Dopiero wtedy dziewczyna przypomniała sobie

o dobrych manierach i dygnęła. Dostrzegła przy tym ze zdumieniem,

że niespodziewany gość patrzy na nią z nieukrywaną niechęcią.

— A więc to prawda! — głos nieznajomej zabrzmiał ostro i

nieprzyjemnie. — Mówiono mi, że markiz trzyma u siebie młodą

kobietę, ale nie wierzyłam!

Diona, oszołomiona agresywnym tonem rozmówczyni, odparła:

— Tak, mieszkam tutaj, ale opiekuje się mną kuzynka markiza,

pani Lamborn.

Uprzejme wyjaśnienie bynajmniej nie uspokoiło pięknej pani.

Wprost przeciwnie. Wydawała się coraz bardziej rozgniewana.

— Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? — zapytała już wręcz

niegrzecznie.

Diona stropiła się, lecz odpowiedziała:

— Nazywam się Diona Grantley. Przyjechałam do Londynu

razem z jego wysokością dwa dni temu.

— Jak sądzę, narzucałaś się mu! — warknęła dama. — Twoja

obecność tutaj wywołała mnóstwo plotek bardzo niepożądanych dla

reputacji jego wysokości! Czy masz przyzwoitkę, czy nie, młody

mężczyzna z jego pozycją nie może trzymać w domu jakiejś

dziewczyny. Im wcześniej stąd wyjedziesz, tym lepiej.

— Mam wyjechać...?

— Tak, wyjedziesz stąd natychmiast.

— Ja... nie... rozumiem.

background image

— Więc mogę ci to wyjaśnić! Jestem lady Sybille Malden.

Markiz, do którego domu wtargnęłaś ma zamiar mnie poślubić!

— Poślubić...? — Dionie pociemniało w oczach.

Miała wrażenie, że sufit zaraz spadnie jej na głowę.

— Tak, poślubić — powtórzyła lady Sybille ostro i dobitnie. — I

nie pozwolę wystawiać na pośmiewisko mego przyszłego małżonka.

Jestem przekonana, że nie przyszło ci nawet na myśl, iż tak

dwuznaczna sytuacja kompromituje markiza w towarzystwie.

— Nie... Nie przyszło mi to na myśl.

— No, to teraz już wiesz — rzekła szorstko lady Sybille. — Im

szybciej wyjedziesz i wrócisz tam, skąd przybyłaś, tym lepiej dla mnie

i dla niego!

Przyglądała się Dionie. Zauważyła słoneczne światło na jej

włosach i bezbrzeżny smutek w ogromnych oczach o zdumiewającej

barwie. Nagle, jakby ten widok zupełnie wytrącił ją z równowagi,

lady Sybille tupnęła nogą.

— Słyszałaś, co mówiłam! — krzyknęła. — Wynoś się stąd i

nigdy nie wracaj! Lenox Irchester należy do mnie!

Diona, wstrzymując płacz, odwróciła się i wybiegła z biblioteki.

Drzwi oddzieliły ją od tej strasznej kobiety. Teraz prędko na górę.

Prawie bez tchu wpadła do sypialni. Wiedziała już, dlaczego markiz

nie poprosił jej o rękę. Była głupia i naiwna. Jak mogła myśleć, kiedy

całował ją wczorajszej nocy, że należy do niego i pozostanie z nim na

zawsze?

Gorączkowo zastanawiała się dokąd powinna się udać, gdzie się

ukryć. Chcę do domu, pomyślała, niczym skrzywdzone dziecko. Stryj

background image

wprawdzie może odnaleźć ją w majątku rodziców, ale zapewne już

tam jej szukał i jest nadzieja, że prędko nie powróci.

— Tak, muszę wrócić do domu — powtórzyła i otarła łzy. —

Nigdzie indziej.

Nieopodal szafy, na krześle leżało duże okrągłe pudło na

kapelusze, które pani Lamborn kupiła poprzedniego dnia na Bond

Street. Diona sprawnie je opróżniła, a na miejsce eleganckich okryć

głowy wrzuciła kilka sukienek, które, prawie im się nie przyglądając,

ściągnęła z wieszaków. Dołożyła jeszcze nocną koszulę i szczotkę do

włosów. Pudełko było pełne. Przykryła je i obwiązała wstążkami.

Wydało jej się dosyć ciężkie, chociaż niewiele się w nim pomieściło.

Dziewczyna przypomniała sobie jeszcze o szalu matki, którego

przecież nie mogła tu zostawić. Wreszcie włożyła kapelusz,

rękawiczki i przypasała satynową sakiewkę na chusteczki.

Przyszło jej na myśl, że powinna mieć pieniądze. Przez moment

zastanawiała się, czy są jej rzeczywiście niezbędne, lecz rozsądek

podpowiadał, że brak pieniędzy może uniemożliwić jej sprawną

ucieczkę. Zeszła na dół z Syriuszem u nogi. Służący chciał odebrać od

niej pudło, więc wyjaśniła, siląc się na naturalny ton:

— Muszę spotkać się na mieście z panią Lamborn. Proszę

sprowadzić mi dorożkę.

— Mogę posłać do stajni, żeby zaprzęgli, panienko —

zaproponował lokaj.

— Nie potrzeba. Pani Lamborn ma powóz i dołączenie do niej nie

zajmie mi więcej niż kwadrans.

background image

— Racja, panienko — potwierdził i wyszedł poszukać dorożki.

Diona zaś pospieszyła do biura pana Swaythlinga.

Sekretarz pracował przy biurku. Na jej widok wstał i uśmiechnął

się.

— Dzień dobry, panno Grantley. Czym mogę panience służyć?

— Chciałabym dostać trochę pieniędzy — powiedziała i

zaczerwieniła się lekko.

— Ależ, oczywiście! Ile panienka potrzebuje?

— Sporo, będę dzisiaj miała duże wydatki. Może dwadzieścia

funtów?

Swaythling uniósł brwi. Wysokość kwoty zdziwiła go

niepomiernie, ale uprzejmie odpowiedział:

— Naturalnie. Jednak, gdyby panienka zechciała poprzestać na

piętnastu funtach wypłaciłbym je od razu panience w banknotach.

— Dobrze — zgodziła się Diona i otworzyła uwiązaną przy

nadgarstku satynową sakiewkę.

Sekretarz wyciągnął banknoty z szuflady, a po chwili dołożył do

woreczka Diony jeszcze pięć złotych suwerenów.

— Niech panienka uważa na kieszonkowych złodziejaszków —

zażartował.

— Dziękuję za przestrogę, będę uważała.

— Mam nadzieję, że zakupy się udadzą.

Gdy Diona wyszła, usiadł znowu przy biurku. W tym czasie

służący przywołał dorożkę i zdążył umieścić w niej pudło Diony.

— Chcę pojechać do sklepu madame Bertin na Bond Street.

background image

Polecenie zostało przekazane dorożkarzowi i ruszyli. Nie ujechali

daleko, gdy Diona zawołała:

— Proszę się zatrzymać! Zmieniłam zdanie! — a po chwili

dodała:

— Jedziemy na Picadilly do „Białego Niedźwiedzia".

Dorożkarz pokiwał głową na znak, że zrozumiał i skręcił z Park

Lane. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, pomyślała Diona, że

wiem gdzie można wynająć karetkę pocztową. Dowiedziała się o tym

przez zupełny przypadek. Kiedy w drodze powrotnej do Londynu

udało się markizowi wygrać wyścig z Roderikiem, ten ostatni

oświadczył:

— Naturalnie! Pobiłeś mnie! Miałeś najlepsze konie! Te, którymi

powozi Sam są okropnie powolne. Lepiej już byłoby wynająć pocztę

na Picadilly „Pod Białym Niedźwiedziem"!

— Czy ty mnie przypadkiem nie chcesz obrazić? — zapytał

markiz z udaną groźbą w głosie.

Roderic roześmiał się.

— Ależ skąd. Po prostu doprowadza mnie do szału, że żaden

woźnica nie może się z tobą równać.

— Tak mi pochlebiasz, że zaczynam się zastanawiać, o co mnie

za chwilę poprosisz.

Wszyscy się roześmieli. Diona pomyślała, że w towarzystwie tych

mężczyzn nie sposób być smutną. Czasami, nawet podczas poważnej

rozmowy, markiz albo Roderic wtrącali jakieś żartobliwe uwagi.

Nazwa „Biały Niedźwiedź" wydała jej się dziwaczna i być może

dlatego utkwiła w pamięci.

background image

Kiedy dorożka wjechała na podwórko, Diona była już całkiem

pewna, że doskonale zatarła za sobą ślady. Ani stryj, ani markiz nie

odnajdą jej. Być może markiz nawet nie będzie próbował mnie

szukać, pomyślała, albo, wręcz przeciwnie, uzna to za swój

obowiązek? Wiedziała, iż teraz, gdy poznała prawdę, nie mogłaby

znieść jego uprzejmości i troski. On ma zamiar poślubić lady Malden,

powtarzała w duchu. Jakaż byłam głupia, gdy wyobrażałam sobie, że

mogę coś dla niego znaczyć!

Diona zapłaciła za dorożkę i wynajęła zaprzężoną w dwa konie

karetkę. Wydała sporo pieniędzy, ale to nie miało dla niej znaczenia.

Dziesięć minut później, z Syriuszem u boku, jechała zatłoczonymi

ulicami. Aż wreszcie wydostali się z miasta na gościniec. Wracała do

domu. Było to jedyne miejsce, o którym mogła bez wahania

powiedzieć, że należało naprawdę do niej. Ale czuła, że jej serce

pozostało w Londynie. Ofiarowała je markizowi, a on wkrótce poślubi

lady Sybille Malden.

Kiedy tylko markiz pojawił się w klubie, Roderic natychmiast

odciągnął go na bok i konfidencjonalnym szeptem zapytał:

— Jak to załatwiłeś? W jaki sposób dokonałeś tak zręcznej

sztuki?

Markiz uśmiechnął się nieznacznie.

— Z tego co mówisz, wnioskuję, że konkurs sir Mortimera nie

odbędzie się.

— Właśnie nas poinformował, że z powodów, których nie może

wyjawić, musi wycofać się z zaproponowanego przez siebie zakładu

— Roderic nie ukrywał radości.

background image

— Wspaniale! — stwierdził markiz.

— Jak tego dokonałeś? Co zrobiłeś, że Watson poddał się bez

walki?

— Myślę, że najrozsądniej zapomnieć o tej sprawie.

— Nie możesz mnie zostawić dręczonego ciekawością przez

resztę życia — nalegał Roderic.

Markiz pomyślał, że byłby to zaiste okrutny los.

— Naprawdę podziękowania należą się pewnemu mojemu

przyjacielowi, który zdołał dowiedzieć się, dzięki komu to sir

Mortimer chciał wygrać zakład.

— Odnalazł francuską kurtyzanę!

— No, właśnie — potwierdził markiz.

— Ale ty musiałeś przekonać ją jakoś, żeby nie przyjeżdżała do

Anglii — powiedział domyślnie Roderic.

— Udział w konkursie wyperswadował jej jeden z moich

znajomych. Paryż jest znacznie zabawniejszym miejscem niż Londyn.

Roderic wydał okrzyk tryumfalnej radości:

— Wuju Lenoxie! Należy cię nazwać geniuszem! Jestem ci

wdzięczny na wieki za ocalenie honoru tak własnego, jak i moich

przyjaciół! Widzisz, nie znaleźliśmy żadnej kobiety, która byłaby

wystarczająco piękna i inteligentna!

— Następnym razem wystrzegaj się sir Mortimera i nie przyjmuj

jego zakładów — oświadczył poważnie markiz.

— Nie, nie będę. Możesz być tego całkiem pewnym — zaklinał

się Nairn. — Kto się raz sparzył, na zimne dmucha!

background image

W tym momencie zauważył znaczący wyraz twarzy markiza, więc

dodał z lekkim żalem:

— Jeżeli o mnie chodzi, to sparzyłem się nawet dwa razy.

— Świetnie, jestem zadowolony, że mogłem ci pomóc.

Markiz uśmiechnął się i odszedł, aby porozmawiać ze znajomym,

który dawał mu znaki z drugiego końca sali. Ale pobyt w klubie nie

sprawiał tego dnia markizowi przyjemności. Irchester ze zdumieniem

uświadomił sobie, że tęskni za Dioną i zdecydował się natychmiast

wracać do domu.

Chciał zobaczyć się z nią już z samego rana, ale wiedział, że po

tak męczącej nocy musiała dobrze się wyspać. Teraz czuł, że musi ją

jak najszybciej zobaczyć. Narastał w nim dziwny niepokój,

przypominający zamęt uczuć, którego doznawał, gdy została porwana.

Dręczony irracjonalnym lękiem, markiz popędził konie.

Gdy dotarł do domu, ujrzał czekającego na schodach Swaythlinga.

Ogarnęło go przeczucie nieszczęścia. Wysiadł z faetonu i skierował

szybkie kroki do holu. Sekretarz podążał za nim, a wyraz niepewności

malował się na jego twarzy. W końcu odezwał się cicho:

— Czy pozwoli pan, milordzie, do gabinetu? Muszę panu coś

powiedzieć.

— Tak, oczywiście.

W milczeniu weszli do środka i dopiero wtedy markiz zapytał:

— Czy stało się coś złego?

— Milordzie, myślę, że powinienem pana uprzedzić, iż lady

Sybille jest tutaj już od ponad godziny...

Sekretarz dostrzegł, że oczy markiza pociemniały.

background image

— Kiedy przyjechała, udała się prosto do biblioteki, chociaż lokaj

usiłował wprowadzić ją do salonu. A w bibliotece była właśnie panna

Grantley.

Markiz zesztywniał, lecz milczał. Swaythling zaś kontynuował:

— Milordzie, może martwię się bez potrzeby, ale panna Grantley

przyszła zobaczyć się ze mną w dwadzieścia minut po przybyciu lady

Sybille. Oświadczyła, że wybiera się do sklepów w towarzystwie pani

Lamborn.

Swaythling zawiesił głos, jakby zbierając myśli przed

przekazaniem najgorszej wiadomości. Po chwili zaczął szybko mówić

dalej:

— Poprosiła mnie o wydanie dwudziestu funtów. Mówiła, że

musi kupić masę drobiazgów. Nie uznałem tego za dziwne czy

niepokojące, dopóki nie wróciła pani Lamborn, która twierdzi, że

panna Grantley wcale nie spotkała się z nią w mieście.

— W jaki sposób Diona opuściła dom? — zapytał rzeczowo

markiz.

— Odjechała dorożką, milordzie.

— Dorożką? Przecież mamy konie w stajniach.

— Lokaj powiedział mi, że doradzał jej wzięcie powozu, ale ona

uparła się, żeby wezwać dorożkę. I to właśnie mnie zdziwiło i

zaniepokoiło, milordzie.

Na czole markiza pojawiła się głęboka bruzda. Zapytał:

— Czy panna Diona wzięła coś ze sobą?

— Niosła duże pudło na kapelusze. Lokaj mówił, że ciężkie. No i

naturalnie miała ze sobą sakiewkę.

background image

Markiz starał się spokojnie rozważyć sytuację. W tym momencie

rozległo się pukanie i w drzwiach stanęła, przydzielona Dionie przez

markiza, pokojówka.

— Przepraszam panie Swaythling, ale domyśliłam się, że jego

wysokość jest u pana i postanowiłam znieść to na dół...

— A cóż to takiego? — zapytał sekretarz.

— List, który znalazłam na toaletce w sypialni panny Grantley.

Nie wiedziałam, że jeszcze raz wchodziła na górę. List zauważyłam

dopiero przed chwilą.

— Dziękuję.

Swaythling zamknął drzwi i wręczył papier markizowi. Pomyślał

jednocześnie, że jednak chyba nie pomylił się podejrzewając, że

panna Grantley wcale nie zamierzała odwiedzać sklepów.

Tymczasem markiz otworzył list.

„Dziękuję za ocalenie mnie przed stryjem Herewardem i dziękuję

za okazanie mi serca pisała Diona. Mam nadzieję, że będzie

Pan bardzo, bardzo szczęśliwy, ale ponieważ moja obecność w

Pańskim domu szkodzi Panu, Syriusz i ja musimy odejść tam, gdzie

nikt nas nie znajdzie. Proszę się o mnie nie martwić. Jestem pewna, że

dam sobie radę. Jeszcze raz ogromnie dziękuję.

Diona"

Markiz przeczytał list jeszcze raz, po czym zwrócił się do

sekretarza:

— Swaythling, gdybyś był sam jeden na świecie i musiał się

ukrywać, to dokąd byś się udał?

background image

Sekretarz, który znał markiza od lat, ledwie rozpoznał głos swego

pana.

— ...I gdybyś miał przy duszy tylko dwadzieścia funtów? —

dokończył markiz zupełnie cicho.

Swaythling zamyślił się, zanim udzielił odpowiedzi:

— Nie wyobrażam sobie, dokąd w tych okolicznościach mogła

pojechać panna Grantley. Przecież ona nie ma domu...

Nie dokończył, gdyż markiz przerwał mu raptownie.

— Co to był za adres, który ci dała, gdy chciała wysłać pieniądze

dla starych służących ojca?

Sekretarz przez chwilę szukał wśród stosu papierów na biurku,

wreszcie podał markizowi zapisaną kartkę.

— Co pan zamierza, milordzie?

— Idę do stajni.

— Zapomniał pan, że lady Sybille czeka w bibliotece?

— Niech czeka — odparł markiz i szybkim krokiem wyszedł z

gabinetu.

Diona znów znalazła się w starym dworze, w którym przeżyła z

rodzicami tyle szczęśliwych lat. Dotarła na miejsce w południe.

Podróż trwała długo, gdyż za każdym razem, kiedy zmieniali konie,

Diona

pozwalała

Syriuszowi

trochę

pobiegać.

Właściciele

przydrożnych zajazdów namawiali ją, aby coś zjadła i wypiła, ale

Diona nie czuła głodu.

Natomiast z każdą milą oddalającą ją od Londynu, narastał w jej

sercu nieznośny ciężar. Wyobraźnia przywoływała wspomnienie

urodziwej twarzy markiza i dotyku jego warg, które całowała ubiegłej

background image

nocy. Rozmyślała o cudownym uczuciu wzlatywania do gwiazd i

zjednoczenia ze wszechświatem — i ze sobą nawzajem.

— Już nigdy nie będę szczęśliwa — szepnęła do siebie.

Diona bała się przyszłości. Może już zawsze będzie musiała

ukrywać się przed stryjem. W jaki sposób ma się obronić, by nie

wydał jej za Simona? Lecz gdy przekroczyła próg domu, w którym

spędziła pogodne dzieciństwo, poczuła, jakby to ojciec i matka znów

wzięli ją w ramiona i pojęła, że ich miłość będzie ją nadal chronić

przed złem.

Starzy Briggsowie ucieszyli się z jej przyjazdu ogromnie. Nie

otrzymali jeszcze wiadomości o zmianie sytuacji majątkowej Diony,

więc zasiadła z nimi, jak dawniej, w kuchni i długo opowiadała o

kłopotach i smutkach, których zaznała od czasu, gdy ostatni raz się

widzieli. Znała Briggsów od wczesnego dzieciństwa i uważała za

członków rodziny. Gdy usłyszeli, w jaki sposób stryj Hereward

usiłował zmusić ją do poślubienia Simona, wydawali się równie

wstrząśnięci i przerażeni, jak z pewnością byliby przerażeni jej

rodzice.

— Od razu, kiedy zobaczyłam oczy tego młodego, wiedziałam, że

coś jest z nim nie w porządku — oświadczyła pani Briggs. —

Wyglądał jak ten biedny Jake ze wsi, co to zawsze wszyscy się z

niego śmiali i nazywali „głupkiem". Nikt nie pomyślał nawet, że może

być czyimś mężem.

— Teraz rozumiecie, dlaczego musiałam się ukrywać —

powiedziała smutno Diona.

background image

Diona miała rację przypuszczając, że stryj odwiedzi dwór

Grantleyów w poszukiwaniu zbiegłej bratanicy. Briggsowie

opowiadali, że sir Hereward przybył w towarzystwie lokaja,

ogromnego mężczyzny o srogim wyglądzie, który, mimo ich

protestów, zrewidował cały dom.

— Panno Diono, to była obraza i despekt, nie ma na to słów —

relacjonował stary Briggs, oburzony w najwyższym stopniu.

— Nie przypuszczam, żeby stryj Hereward szukał mnie tutaj

ponownie. Ale jeśli zrobi to, jestem gotowa ukryć się w lesie, albo w

piwnicy, dopóki nie odjedzie.

— Nie dopuścimy do tego, kochanie — powiedziała łagodnie

pani Briggs. — Teraz idź na górę, przebierz się w coś świeżego, a ja

zabiorę się do przygotowania smacznego obiadu.

Diona uczyniła to, co poleciła jej staruszka. Jednak nie poszła do

siebie, lecz otworzyła drzwi do sypialni matki. Pokój był uroczy.

Wprawdzie Grantleyowie mieli mało pieniędzy, ale matka Diony

odznaczała się wyśmienitym gustem.

Diona rozwarła okiennice i, kiedy światło słoneczne zalało pokój,

przekonała się, że Briggsowie utrzymywali wszędzie nieskazitelną

czystość. Białe, muślinowe draperie ocieniały duże łóżko, w którym

sypiała niegdyś jej matka. Pościel była nadal śnieżnobiała, podobnie

jak delikatna tkanina zdobiąca toaletkę.

Przez otwarte okno napływał do pokoju oszałamiający zapach róż.

Ojciec ze znawstwem sadził je i pielęgnował. Znajoma woń

uzmysłowiła Dionie, że rodzice nadal czuwają nad nią. Atmosfera

miłości, za którą tak tęskniła w pałacu stryja, znów ją otoczyła. Mimo

background image

dręczącego smutku i rozpaczy, Diona poczuła ulgę. Była tu sama, nie

musiała zważać na opinię innych, mogła więc wreszcie wypłakać swój

żal i poczucie straty.

— On ma zamiar się ożenić — powtarzała we łzach.

Tęskniła za ramionami, których siłę i urok poznała ostatniej nocy.

Czuła jego usta na swoich wargach i słyszała piękny, głęboki głos, od

którego zamierało jej serce w piersiach.

— Kocham go, kocham go — powtarzała na głos, jakby zwierzała

się matce. — On wypełnia cały mój świat, niebo i ziemię... Nigdy nie

pokocham nikogo innego...

Zaszlochała i dodała:

— Mamo, w taki sam sposób kochałaś ojca, teraz to rozumiem.

Co mam teraz zrobić? Jestem całkiem sama.

Poczuła mokry nos Syriusza na dłoni. Pies usiłował pocieszyć

swoją panią. Objęła go i rzekła:

— Teraz zostaliśmy sami, Syriuszu. Ja i ty. Sami. Musisz się mną

opiekować, gdyż nikt inny tego nie uczyni...

Siedziała tak w sypialni matki, nie zauważając upływającego

czasu. Słońce zaczęło zachodzić w powodzi czerwonego blasku.

Dopiero wtedy Diona zorientowała się, że już zapada zmierzch.

Włożyła szybko czystą suknię, a te które przywiozła ze sobą

rozwiesiła, zupełnie jakby chciała pokazać je matce.

Strój podróżny był całkiem zakurzony. Odłożyła go na bok.

Trzeba poprosić panią Briggs by później się nim zajęła, pomyślała.

Biała, ozdobiona różyczkami krepdeszynowa suknia, w którą

przebrała się Diona, pochodziła z eleganckiego sklepu przy Bond

background image

Street. Była wykwintna, a zarazem odpowiednia dla młodej

dziewczyny, najpiękniejsza spośród wszystkich, jakie Diona

kiedykolwiek posiadała. Gdy spojrzała na siebie w lustrze,

dziewczyna zrozumiała, że prosiła o tę suknię, aby wydać się

ładniejszą markizowi. Teraz nawet najwspanialsza kreacja nie

potrafiła wzbudzić jej zainteresowania.

I znów myśli wróciły do markiza. Broniąc się przed narastającą

rozpaczą, Diona postanowiła zejść na dół do Briggsów. Miała

nadzieję, że rozmowa z nimi zaprzątnie jej uwagę choćby na krótki

czas.

Była już na schodach, gdy usłyszała turkot kół na podjeździe.

Drzwi wejściowe o tej porze dnia stały jeszcze otworem i Dionę

ogarnął strach, że pomimo zastosowania tylu środków ostrożności,

stryj ją właśnie odnalazł. Nawet jeśli to ktoś z miejscowych, myślała

gorączkowo, ważne jest by nie wiedział, że jestem tutaj. Wieść o mnie

mogłaby wszak dotrzeć do sir Herewarda.

Owładnięta paniką, nie zdołała wymyślić nic innego, jak ukryć się

za pierwszymi z brzegu drzwiami. To był gabinet ojca. Podobnie jak u

markiza, sceny myśliwskie i półki z książkami wypełniały ściany.

Wnętrze tonęło w półmroku. Diona ruszyła do kąta, gdzie

spodziewała się znaleźć duży fotel, za którym, w razie potrzeby,

mogła się schować. Przykucnęła i pełna nadziei, że nikt jej tu nie

zdoła dostrzec, przytuliła się do Syriusza, dotknięciem dłoni

nakazując mu absolutną ciszę.

Wkrótce usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do

sieni. Po krokach rozpoznała, że to był mężczyzna. Boże, jednak stryj

background image

ją odnalazł. Ale, w jaki sposób? Zapewne sir Hereward i Simon

rozpowiadali we wsi o majątku, który odziedziczyła, a miejscowi

farmerzy, w najlepszej wierze, zrobili wszystko, by pomóc ją

odnaleźć. Diona zaczęła się gorąco modlić, aby stryj, mimo wszystko,

nie zorientował się, że ona tu jest.

Nagle poczuła ukłucie w sercu. Przypomniała sobie, że swój,

ozdobiony piórami i kwiatami, kapelusz rzuciła niedbale na stół w

sieni. Zacisnęła palce na sierści Syriusza. Pies poruszył się i cichutko

zawył. Diona syknęła, żeby go uciszyć i w tej chwili drzwi do pokoju

otworzyły się. Zamarła i wstrzymała oddech, ale Syriusz, radośnie

szczekając, wyrwał się z jej ramion. Podskakiwał zachwycony i

merdał ogonem.

— Diona?

To był głos markiza. Wstała i zobaczyła jego sylwetkę na tle

jasnego prostokąta drzwi. Rzuciła się biegiem przez pokój, prosto w

objęcia Lenoxa Irchestera, a on przytulił ją mocno i całował, jak

poprzedniej nocy. Dla Diony nic już nie miało znaczenia, prócz tego,

że znów należała do ukochanego mężczyzny. Wreszcie markiz zapytał

zdławionym głosem:

— Jak mogłaś uciec w taki sposób? Jak mogłaś opuścić mnie po

tym, co powiedziałem ci ostatniej nocy?

Diona milczała, więc znów ją przytulił. Miała wrażenie, że leci

wprost do nieba. Wreszcie odezwała się cichym, lekko dosłyszalnym

głosem:

— Zrobiłam ci krzywdę. Skompromitowałam cię, mieszkając w

twoim domu w Londynie...

background image

— Skąd ci przyszły do głowy takie niedorzeczności? — zdziwił

się markiz.

— Lady Sybille... Ona właśnie wyjaśniła mi, że zamierzasz ją

poślubić.

Markiz złapał Dionę za rękę i wyciągnął z ciemnego pokoju.

Wpadający przez okna blask zachodzącego słońca pozwolił mu

dostrzec delikatne rumieńce, ślady pocałunków i smutek w jej oczach.

Ogarnęła go czułość i wzruszenie, gdy patrzył na maleńkie usta i

jasnozłote włosy, lśniące niczym nimb wokół drobnej twarzy.

Rzekł bardzo cicho:

— Weź kapelusz, widziałem że leży na stoliku.

Diona, wstrząśnięta spotkaniem, stała nadal jak skamieniała.

Markiz sięgnął więc po kapelusz, włożył go dziewczynie na głowę i

zawiązał pod brodą wstążki. Spoglądała na niego spokojnie, z

miłością której nie umiała i nie chciała już nigdy ukrywać. Podali

sobie ręce i wyszli.

Powóz, którym przyjechał markiz pokryty był kurzem, lecz konie

wyglądały całkiem rześko. Stajenny, krzątający się przy powozie,

uśmiechnął się do Diony i dotknął dłonią kapelusza na powitanie.

Rozpoznała go, gdyż często towarzyszył swemu panu, i również się

uśmiechnęła.

Markiz pomógł jej wsiąść, potem wziął lejce, usadowił się na

miejscu woźnicy i zaciął konie. Dopiero gdy wyjechali na polną

drogę, Diona odzyskała głos.

— Dokąd mnie zabierasz? — zapytała nieśmiało.

— Do kościoła.

background image

Spojrzała na niego, jakby się przesłyszała. Powtórzyła ze

zdumieniem:

— Do kościoła?!

— Pobierzemy się, proboszcz już na nas czeka — odparł

spokojnie Irchester.

Diona milczała, ogłuszona niezwykłym biegiem wydarzeń. Po

jakimś czasie w oddali ukazał się, zbudowany z szarego kamienia

kościółek. Diona znała go doskonale. Każdej niedzieli chodziła tu na

msze. Tutaj też na przykościelnym cmentarzu pochowani byli jej

rodzice. W czasie podróży dziewczyna ochłonęła na tyle, by zapytać:

— Ale jak możesz mnie poślubić?

— Zupełnie po prostu — odparł markiz radośnie. I natychmiast

dodał: — Powinienem był zrobić to wcześniej. Nie chcę więcej

ryzykować, że mi znów uciekniesz!

Zajechali przed bramę kościoła i markiz pomógł Dionie wysiąść.

— Czy małżeństwo ze mną przyniesie ci szczęście? — zapytała.

— Naprawdę tego chcesz?

Markiz zwrócił się do niej łagodnie:

— Myślę, że oboje tego chcemy...

Diona spojrzała mu uważnie w oczy i zrozumiała, że miał rację.

Już teraz stanowili jedność.

Markiz ujął Dionę pod rękę i wprowadził ją do kościoła.

Usłyszała łagodny dźwięk organów. Na stopniach ołtarza czekał na

nich pastor. Parę lat temu zastąpił starego proboszcza, jej nauczyciela

i w krótkim czasie zdołał zaskarbić sobie przyjaźń rodziny

Grantleyów.

background image

Markiz powiódł Dionę wzdłuż głównej nawy do ołtarza. Po

chwili obrządek zaślubin rozpoczął się. Wracali polną drogą do jej

rodzinnego domu. Z trudem mogła uwierzyć, że jest mężatką. Jak

przez mgłę pamiętała zdecydowane słowa markiza i własną, złożoną

drżącym głosem przysięgę. Marzenie stało się rzeczywistością.

Muzyka wypełniała ich serca. Diona czuła, że jej rodzice są razem z

nią szczęśliwi, bo pragnęli, aby ich córka przeżyła tak wspaniałe

chwile.

Jestem zamężna, myślała, i kocham go bardziej niż umiem

wypowiedzieć. Nikt nie mógł mieć nigdy piękniejszego ślubu. Diona

czuła miłość i szczęście promieniujące od markiza. Serce biło jej jak

oszalałe. Nawet Syriusz zdawał się dzielić ich radość.

Wierny dalmatyńczyk biegł za faetonem, gdy jechali do kościoła i

przez cały czas trwania ceremonii zaślubin nie odstępował swojej

pani. Gdy tak wspominała niedawne przeżycia, powóz zajechał przed

dwór. Markiz wziął Dionę na ręce i przeniósł ją przez próg. Syriusz

biegł przed nimi.

Weszli do bawialni. Pani Briggs zostawiła wszystkie okna otwarte

i dom wypełniał cudowny zapach kwiatów z ogrodu. Markiz

niespiesznie rozwiązywał wstążki kapelusza Diony. Przez moment

patrzył jej prosto w oczy. Potem schylił się nad nią i pocałował w

czoło, w oczy, w usta. Całował ją tak delikatnie, że Dionie chciało się

płakać ze szczęścia. Przytuliła się do niego z całej siły.

— Jesteś moja. Moja, nigdy cię nie stracę...

background image

— Kocham cię... Kocham cię... — odpowiedziała mu

oszołomiona. — Kocham cię, ale chyba nie powinieneś był mnie

poślubiać...

— Nigdy przez całe moje życie nikogo tak nie kochałem. Moja

najdroższa, moja śliczna, to było nieuchronne.

Znów ją pocałował, a po chwili dodał:

— Żadne z nas nie potrafiłoby już żyć bez drugiego. Jesteśmy

jednością.

— To właśnie czuję, ale nie wiedziałam, że i ty tak to odbierasz.

Markiz uśmiechnął się.

— Wiem o tym od chwili, gdy cię ujrzałem. Walczyłem z tą

miłością, gdyż sądziłem, że nie chcę nikogo poślubić...

— ... Ale lady Sybille powiedziała...

— Zapomnij o niej — przerwał. — Ona nie ma dla mnie

najmniejszego znaczenia. Myślę, że postąpiłem głupio zabierając cię

do Londynu, ale uczyniłem tak z uwagi na twoje dobro.

— Z uwagi na moje dobro?

— Tak. Jesteś bardzo młoda, słabo znasz świat. Postanowiłem dać

ci to, co nazywa się sportową szansą. W ten sposób mogłaś poznać

innych mężczyzn. Gdybyś zechciała, mogłabyś pokochać któregoś z

nich.

Diona krzyknęła z oburzenia:

— Jak mogłeś coś podobnego pomyśleć? To oczywiste, że nigdy

nie pokochałabym nikogo bardziej niż ciebie. To byłoby niemożliwe!

— Tak. Popełniłem błąd i zostałem za to ukarany. Nie chciałbym

już nigdy więcej cierpieć takich męczarni jak ostatniej nocy, gdy

background image

zorientowałem się, że zostałaś porwana, albo jak dzisiaj, gdy

dowiedziałem się, że uciekłaś. I to tylko dlatego, że lady Malden

opowiadała jakieś nonsensy.

— To znaczy, że nie obiecywałeś lady Sybille małżeństwa?

— Nigdy nie prosiłem o rękę żadnej kobiety, z wyjątkiem ciebie.

Diona roześmiała się.

— Mnie również nie prosiłeś! Dlatego, kiedy ona opowiadała, że

macie się pobrać, pomyślałam, że chciałeś ukryć mnie w jakimś

małym domku na uboczu, gdzie bylibyśmy razem, ale nie jako mąż i

żona.

Markiz przytulił ją.

— Musisz zapomnieć o złych chwilach. W głupi sposób

próbowałem obronić źle pojętą wolność i niezależność. Od początku

powinienem wiedzieć, że to przegrana bitwa.

Markiz pomyślał, że wyraża się niezbyt jasno, więc dodał:

— Kocham cię. Moje serce tęskniło za tobą, ale jak większość

mężczyzn obawiałem się związać na zawsze z jedną kobietą, która

mogłaby mnie znudzić. Diona struchlała.

— A co się stanie, jeżeli... ja cię znudzę? — spytała z lękiem w

głosie.

— Nie, najdroższa, to niemożliwe. Nigdy nie zdarzyło się, abym

się nudził w twoim towarzystwie. Gdy byłaś przy mnie, jedna

dramatyczna scena następowała po drugiej. Myślę, że teraz jestem

wręcz upoważniony do odpoczynku, czyli... Do miodowego miesiąca.

— A gdzie spędzimy miodowy miesiąc?

— Pojedziemy do Dover, a stamtąd popłyniemy moim jachtem.

background image

Oczy Diony rozszerzyły się z zachwytu.

— Dokąd? Powiedz, dokąd?

— Popłyniemy tam, gdzie tylko będziesz sobie życzyła. Świat jest

ogromny i znam wiele pięknych miejsc, które chciałbym ci pokazać.

Będziemy się kochać, a gdy wrócimy, razem podejmiemy wspólne

obowiązki.

Diona zaczerpnęła tchu.

— To brzmi tak cudownie, cudownie! Jesteś pewien, że nie

będziesz mną znudzony?

— A oczekujesz tego po mnie? — zapytał z uśmiechem.

— Nie, ale obawiam się, że...

Markiz przerwał jej delikatnie.

— Zapomniałaś już, że łączy nas nie tylko związek uczuć, ale i

myśli. Że ty potrafisz odczytać moje myśli, a ja twoje.

— To znaczy, że naprawdę słyszałeś mnie wtedy, w noc

porwania?

— Tak. I dzisiaj też — potwierdził markiz. — Jestem pewien, że

podświadomie wzywałaś mnie, choć chciałaś uciec ode mnie jak

najdalej.

— Byłam absolutnie przekonana, że masz zamiar poślubić lady

Sybille... Przeżyłam straszne chwile, chciałam umrzeć.

Ostatnie słowa Diona wymówiła na tyle cicho, że ledwie zdołał ją

dosłyszeć. Ich usta spotkały się. Całował ją tak długo, aż wszystko

wokół stało się ciemnością. Czuła tylko zapach róż i słyszała muzykę

w głębi serca.

— Kocham cię... Kocham cię...

background image

Nie była pewna, czy powiedziała to głośno, czy tylko pomyślała.

Znacznie później, gdy pokój oświetlał już tylko blask gwiazd i

stojącego wysoko na niebie księżyca, Diona poruszyła się w

ramionach markiza.

— Nie śpisz? — wyszeptała.

— Jestem zbyt szczęśliwy, żeby spać.

— Naprawdę? Nie jesteś znudzony, rozczarowany?

Roześmiał się.

— Wątpię, czy kiedykolwiek mi się to przy tobie przydarzy! A ty

moja najdroższa? Czy nie skrzywdziłem cię, ani nie uraziłem?

Diona głęboko westchnęła.

— Ach... Nie wiedziałam, że miłość jest taka cudowna!

Pocałowała go w ramię i stwierdziła:

— Być z tobą, to jak być w niebie. Teraz czuję się jeszcze

szczęśliwsza. I cieszę się, że tę noc mogliśmy spędzić w domu

wypełnionym miłością moich rodziców, że mogliśmy leżeć w ich

łóżku. Oni byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie!

— Oprócz nas! — poprawił ją markiz. — Jestem przekonany,

moja śliczna, że żaden mężczyzna nie może się nazwać takim

szczęściarzem jak ja. Będę walczył mężniej niż wtedy, gdy byłem

żołnierzem, aby cię chronić, abyś nie doznała żadnej krzywdy.

Diona przytuliła się mocniej do niego.

— Kocham cię, mój najdroższy... Kocham cię. Kocham cię —

szeptała namiętnie. — Nie znam innych słów, prócz tych dwóch:

kocham cię. Kocham cię!

background image

— I one mi wystarczą. To właśnie pragnę usłyszeć. Ale możesz

kochać mnie bez słów. Za każdym razem, moja najdroższa, gdy

dotykam twego ciała czuję, że wyznaje mi miłość. Za każdym razem,

kiedy patrzę w twoje oczy, widzę w nich wszystko, co chciałabyś mi

wyznać.

— Mówisz właśnie to, o czym chciałam ci powiedzieć — rzekła

cicho Diona. — Jesteś wspaniały, cudowny.

— Chciałbym, najdroższa, chciałbym być cudowny. Teraz wiem,

jak wiele szczęścia dawali innym twoi rodzice. My także musimy

kochać się podobną miłością.

Diona lekko westchnęła.

— Jak mogłam kiedykolwiek wątpić, że mama i ojciec opiekują

się mną nawet po śmierci? To oni skierowali moje kroki do Irchester

Park. Myślę, że od samego początku, chociaż budziłeś we mnie

ogromny respekt, podświadomie wiedziałam, że to właśnie ty jesteś

człowiekiem, z którym chcę spędzić resztę życia.

Na chwilę przerwała, zaczerpnęła tchu i zapytała nieśmiało:

— Czy nasze małżeństwo nie będzie miało negatywnego wpływu

na twoją pozycję społeczną? Poślubiłeś dziewczynę z niezamożnej

rodziny.

Markiz wiedział, że Dionę znów gnębi myśl o lady Sybille.

Odparł więc łagodnie, ale z naciskiem:

— Nie jesteś, moja uwielbiana żono, jedyną osobą na świecie,

której zdarzyło się ratować ucieczką. Pamiętasz, że kiedy pojawiłaś

się w Irchester Park, przybyłem tam właśnie niespodziewanie dla

background image

służby. Otóż, musisz wiedzieć, że wówczas uciekłem z Londynu

przed pewną kobietą, która próbowała złapać mnie w sidła...

Nagle jego ton zmienił się.

— Ale oczywiście, tak jak i ty, wierzę, że było to przeznaczenie

wiodące mnie na spotkanie z tobą. Zwróciłaś się wtedy do mnie o

pomoc, właśnie wtedy...

— Och! Naturalnie, że to los, przeznaczenie! — przytaknęła

Diona. — No, i Syriusz. Gdyby nie strącił szklanki brandy stryja

Herewarda... I gdyby nie obudził cię wtedy, byś uchronił mnie przed

małżeństwem z Simonem... Nie byłabym tutaj teraz...

Markiz instynktownie przytulił ją mocniej, a Diona mówiła dalej:

— To była ekscytująca, frapująca, niezwykła historia. Mam

wrażenie, że przeczytałam o niej w książce, a nie przeżyłam

naprawdę...

— A może powinnaś napisać o tym książkę? A na pewno kiedyś

opowiemy ją naszym dzieciom.

W ciemności markiz nie mógł dostrzec rumieńca, który wypłynął

na policzki Diony, ale wyczuł jej konsternację. Diona wtuliła twarz w

ramię męża. Usłyszał jej stłumiony głos.

— Czy sądzisz, że teraz zostało poczęte nasze dziecko?

Markiz uśmiechnął się zanim odpowiedział:

— Jeśli chcesz, możemy zrobić to dla pewności jeszcze raz.

— Aż do tej... chwili... nie wiedziałam... skąd się biorą dzieci... —

mówiła urywanym głosem. — To jest... coś cudownego.... nie chcę

tylko jednego... Chcę mieć kilkoro dzieci... Czy możesz, bardzo

proszę, kochać się ze mną dalej?

background image

— Moja śliczna, mogę cię kochać, przytulać, pieścić, dopóki

gwiazdy nie zgasną na niebie, dopóki księżyc nie zajdzie.

Jego usta wędrowały po miękkiej skórze żony, delikatnie gładził

jej ciało. I znów poczuła, że ogień zapłonął w jej piersiach i na jej

wargach. Aż wreszcie poddała się i bez reszty pogrążyła w radości i

zapomnieniu. To było boskie uczucie i wiedziała, że Bóg błogosławi

ich szczęściu.

Namiętność ogarnęła ich swoim płomieniem i stali się jednością

ciała i duszy. Na wieczność.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Diona i Dalmatynczyk
106 Cartland Barbara Diona i Dalmatyńczyk
Cartland Barbara Podroz po gwiazde
Cartland Barbara Córka pirata
Cartland Barbara Princessa
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Forella
28 Cartland Barbara Światło bogów
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Poskromienie tygrysicy
Cartland Barbara Kobiety też mają serca
24 Cartland Barbara Klątwa klanu
Cartland Barbara Lwica i Lilia Rh
4 Cartland Barbara Raj odnaleziony
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
75 Cartland Barbara Niezwykła misja
Cartland Barbara Chwile miłości

więcej podobnych podstron