Zdedykacjądladziewczyn
zgrupynaFacebooku,
którenieustanniemniewspierają.
DziękujęWamzcałegoserca.
Rozdział1
Wszystkiegonajlepszego!–Usłyszałamśpiewny,radosnygłossiostry.
Chciałamjejodpowiedzieć,naprawdę,alebyłamzbytzmęczona,byotworzyć
usta.
–Bee?–zaczęłaBranna.–Hej?Dzisiajkończyszdwadzieściajedenlat,
podnośzłóżkatenswójleniwytyłek!
Jęknęłamwodpowiedziianidrgnęłam.
–Okej–powiedziała,prychającpodnosem.–Chciałambyćmiła,aleskoro
niechceszwstać,toniezostawiaszmiwyboru.
Usłyszałam,jakwychodzizpokoju.Brzmiałanapokonaną.Uśmiechnęłam
siędosiebieizanurzyłamgłębiejwswojejpościeli,okrywającsięniąciasno.
Było
mitakwygodnieiczułamsięszczęśliwa,jednakmojezadowolenieskończyło
się
kilkaminutpóźniej,kiedymojasiostrawróciładosypialni.Uzbrojona.
Wśmiertelnieniebezpiecznąbroń.
–Pobudeczka!–krzyknęła.
Naułameksekundynastałacisza,alepotemzrobiłomisięzimnoimokro.
Wrzasnęłamzszokowanaizaczęłamkaszleć,zachłystującsięniepowietrzem,
awodą.Spanikowanazrzuciłamzsiebiekołdrę.Podniosłamsięztrudem,stając
na
środkułóżka.Zaczęłamsapaćgłośno,boczułamlodowatąwodęmrożącąkażdy
nerwmojegociała.
–Branna!–krzyknęłam.
Siostrarzuciłanapodłogęmiskępowodzie,którąnamniewylała.
–Kazałamciwstawać–powiedziałaześmiechem.–Aletymnienie
posłuchałaś.
Zacisnęłamręcewpięściiotarłampowiekizzimnejwody.Dopieroteraz
otworzyłamoczyizobaczyłamplecyBranny,którawłaśnieuciekałazmojego
pokoju.
–Jacię,kurwa,zabiję!–krzyknęłamzanią.
Zeskoczyłamzłóżkazbojowymokrzykiem,prawiełamiącprzytymkark,
bopodłogabyłacałamokra.Niemiałamzamiarutegosprzątać.Gdyjuż
odzyskałamrównowagę,wyszłamzpokoju,ostrożniestawiającnogi,iwkońcu
znalazłamsięnasuchejpowierzchni.Wytarłammokrestopyodywanizbiegłam
szybkoposchodach.Stanęłamwkorytarzuispojrzałamnazamkniętedrzwiod
kuchni.Podeszłamiotworzyłamjezzamaszyście.
–Wszystkiegonajlepszego!
Zignorowałamokrzykimężczyzn,którerozległysięwcałejkuchni–
szukałamwzrokiemmojejofiary.
Toznaczysiostry.
–Cholera,Pchełko,słyszałaśkiedykolwiekospodniachodpiżamy?–
zapytałKanezachrypniętymgłosem.
KaneSlatertobratmojegochłopaka,DominicaSlatera.Dominicmiałtrzech
starszychbraci–Rydera,AlecaiKane’a,atakżemłodszegootrzyminuty
DamienaSlatera,jegobratabliźniaka.BraciaSlaterbylipiątkązapalczywych,
boskichfacetów,aja,takazwykładziewczyna,miałamzaszczytnazywać
jednego
znichswoimchłopakiem.
ZerknęłamnaKane’a.Uniosłambrwi,gdyzobaczyłam,jaklustrujemoje
ciałoodgórydodołu.ZdezorientowanaspojrzałamnaAlecaiRydera,którzy
równieżprzyglądalisiędolnejczęścimojegociała.
KiedyskupiłamwzroknaDominicu,zauważyłam,żezagryzawargęipatrzy
namojeciało,jakbychciałmniezjeść.Spojrzałamnaswojenogiidotarłodo
mnie,
żemamnasobietylkomajtki.Itomokre–alewcaleniewseksownysposób.
Nie
założyłamspodniodpiżamyaniszortów.
Czybyłamzawstydzona?Nie.
Czybyłamwściekła?Tak,docholery!
–Branna–warknęłamniczymrozjuszonypies.
Braciaparsknęliśmiechemispojrzeliponadramionamiwkierunkumiejsca,
wktórymukrywałasięBranna–kucałaschowanazaRyderem.
–Wyzdradliwegnojki!–krzyknęła,apotemwrzasnęładziko,gdy
zauważyła,żebiegnęwjejstronę.
Siostrarzuciłasięprzedsiebie,przeciskającobokKane’a,któryzaczął
pocieraćswojąpierśzwyrazembólunatwarzy.Biedakostatnionieczułsięza
dobrze.Zatrzymałabymsię,żebysprawdzić,czywszystkoznimwporządku,
ale
byłamwtrakcieważnejmisji.Zignorowałamgo,atakżeokrzykibraci,którzy
kazalimizostawićBrannęwspokoju.Siostratymczasemuciekłazkuchni
iwybiegładoogroduzadomem.
–Zostawmniewspokoju.Robiłamtylkoto,cokazałmiDominic!–
krzyknęłaBranna,wdrapującsięnaogromnątrampolinę,którąDominicwygrał
wfejsbukowymkonkursiewzeszłymroku.
Niewiedziałamnawet,pocowziąłwnimudział.Naprawdęmyślałam,żeta
trampolinabędziestałanieużywana.Odziwo,chłopcybardzoczęstonaniej
skakali,zachowującsięjakmałedzieci.
–Wcaleniepowiedziałem,żemaszpolaćjąwodą,tymała…
–Nieważsiękończyćtegozdania,Dominic–krzyknąłRyder,przerywając
swojemumłodszemubratu.
Zdjęłamzwłosówmokrągumkęizebrałammojezmierzwione,wilgotne
lokiwnieporządnegokoka.Zaśmiałamsię,widzącDominika,którychciałsię
postawićRyderowi,alemimotowiedział,żelepiejtegonierobić.Dominic
pewnie
mógłbywygraćpojedynekzRyderem,leczzdrugiejstronynigdynie
widziałam,
jakwalczyRyder.Równiedobrzemógłbyzniszczyćmojegochłopaka.
–Myślę,żechciałużyćmojegoulubionegosłowana„p”…Itobybardzo
pasowałodomojejsiostry–zawołałam,patrzączezłościąnaBrannę.
Czytobyłozbytostre?Nie,niewystarczająco.
Dominicparsknął.
–Chciałemjąnazwaćzołzą,niemiałemzamiaruużyćtegosłowa!
RyderuderzyłDominicawramię,achłopaksyknąłzbólu.Rozbawiłomnie
to.Obróciłamsięponowniewkierunkutrampoliny,naktórejmojasiostra
skakała
jaknaćpanycukremdzieciak.
–Trzymajsięodemniezdaleka,Bronagh–ostrzegła,aleztego,co
widziałam,uśmiechałasię.
Czyonanaprawdęuważa,żetojesttakiezabawne?,pomyślałamzezłością.
Zobaczymy,czybędziesięśmiała,gdypołożęnaniejswojełapy.
–Myślisz,żetośmieszne?–zapytałam,wspinającsięnatrampolinę.–
Myślałaś,żepolaniemniewodąbyłozabawne?
–Śmiejęsię,bogoniszmniewmokrympodkoszulkuimajtkach–
powiedziała,chichoczącgłośno.–Wdodatkutebabcinegaciewyglądają
okropnie.
Cofnęłamsię,jakbymnieuderzyła.
–Masztowtejchwiliodszczekać!Tosąbardzowygodnemajtki.Niemogę
spaćwstringachlubczymśpodobnym,bowchodząmiwtyłek!
Irytowałamniewżynającasięwciałobielizna.Niebyłamnatylecierpliwa,
bycałydzieńwyciągaćsobiestringiztyłka.Brannauśmiechnęłasiędrapieżnie.
–AcoDominicmyśliotwoichbabcinychgaciach?
Zmrużyłamoczyikrzyknęłam,nieodwracającwzrokuodsiostry:
–Dominic,przeszkadzaci,żeśpięwbabcinychgaciach?
–Eee,nie.Wolę,gdyniemasznasobieżadnychmajtek,ajeślijuż,to
chociażstringi,aleonewszystkieściągająsięztakąsamąłatwością,więcdla
mnie
niemaróżnicy.
Usłyszałam,jakAlecwybuchaśmiechem,więcpokręciłamgłową
zawiedziona.Dominicnigdymnieniezawiódłizawszepotrafiłpowiedzieć
najmniejodpowiedniąrzeczwdanejsytuacji.
–Widzisz?Jemutonieprzeszkadza–powiedziałam.
Brannanieprzestawałasięuśmiechać.
–Właśniesłyszałam.
Poczułam,jakdrgamipowieka.
–Chodźtutaj.
–Nie–odpowiedziała.
Uśmiechnęłamsięzłośliwie.
–Dlaczegonie?
–Maszmniezagłupią?–zapytałazuniesionymibrwiami.
Zamrugałam.
–Tak.
Brannazignorowałamojesłowairzekła:
–Niezbliżęsiędociebie,bowiem,żemnieuderzysz,gdytozrobię.
Odnalazłamrównowagęnatrampolinie.
–Wylałaśnamnielodowatozimnąwodęizniszczyłaśmójmaterac.Myślę,
żemałeuderzenietoniewielkacenazatęokropnąpobudkę.
Brannaanidrgnęła.
–Aletwojeuderzeniasąbolesne.
Uniosłambrwi.
–Każdyciosboli.
Mojasiostrapokręciłagłową.
–Tyuderzaszjakfacet,więctwojeboląbardziej.
Czułamsatysfakcję,gdypowiedziała,żejestemsilna,aleniechciałamjej
okazywać.Skrzyżowałamramionanapiersiipowiedziałam:
–Branna,jesteśtrzydziestojednoletniąkobietą,zacznijsięzachowywać
adekwatniedoswojegowieku.
Brannazachłysnęłasiępowietrzem.
–Tydzisiajkończyszdwadzieściajedenlat,aganiaszmniepocałymdomu,
jakbyśmiaładziesięć.Powinnaśspojrzećwlustro,zanimpowieszkomuś,żeby
dorósł.
–Wszystkojedno,zadziewięćlatitakbędzieszmiałajużczterdziestkę.
OdkądBrannaskończyłatrzydzieścijedenlat,zakazałanamwypowiadać
liczbę„czterdzieści”wswojejobecności.Oczywiściejacałyczasto
powtarzałam.
Nochodźtutaj,tymendo.
Gdyjużskończyłamsięzniądroczyć,Brannarzuciłasięnamniejak
rozjuszonybyk.Niestetyznajdowałasięnatrampolinie,więcstraciła
równowagę
iupadłaprzedemną,zanimpołożyłanamnieswojełapy.Usłyszałam,jakbracia
wybuchająśmiechem.Jarównieżzachichotałam,jednakniebyłomido
śmiechu,
gdysiostrazłapałamniezakostkiiszarpnęła.Poleciałamwdółiupadłam
plecami
natrampolinę,odbijającsięodniej.
–O,mójBoże.Tobyłoniesamowite!–krzyknęłamześmiechem.–
Dominic,widziałeśto?
–Tak–odparł,chichocząc.–Widziałem,skarbie…Iwidzęteż,żeBranna
czołgasięwtwojąstronę.
–Stary,zrujnowałeśelementzaskoczenia!–warknąłAlecwstronęswojego
młodszegobrata.
Przestałamsięśmiaćiwostatniejchwiliuniosłamgłowę,byzobaczyć,jak
Brannarzucasięnamnie.
–Zerolitości!–wrzasnęłamiprzekulałamsięnabok.
Brannawylądowałatwarząnatrampolinie.Przezmomentsięnieruszała,
więcrzuciłamsięnaniąiprzytrzymałamjejręcezaplecami,siadającnatyłku
siostry,byniemogłamiuciec.
–Złaźzemnie!–wrzasnęła,wierzgającpodemną.
Uniosłambrwiipochyliłamsięnadnią,przykładającustadojejucha.
–Czegowwyrażeniu„zerolitości”nierozumiesz?
–Niczego!–krzyknęła.–Puśćmnie.Jestemodciebiestarsza,odsuńsię!
Jednakjaanidrgnęłam.
–Przeprośzato,żepolałaśmniewodąiwtedyciępuszczę.
Brannafuknęła,sfrustrowana,alenicniepowiedziała.
–Niezejdęzciebie,dopókimnienieprzeprosisz.
Mojasiostraodetchnęłagłębokoparęrazyipowiedziałazezłościąwgłosie:
–Przepraszam,okej?
Zastanowiłamsięprzezchwilęnadjejprzeprosinami,apotemzniej
zeszłam.Siostrajęknęłaiwstałapowoli,bynieprzewrócićsięnaniestabilnej
trampolinie.Wyciągnęłarękęidotknęłaswojegotyłka,apotemmruknęłapod
nosemzniezadowoleniem.
–Przezciebiejestemteraztaksamomokra,jakty.
Należałosięjej.
–Jakbardzomokrejesteście?–zawołałAlec.
Brannaijaspojrzałyśmynaniegoipokręciłyśmygłowami,słyszącjego
zboczonepytanie.
–Jesteśobleśny.
Parsknąłpodnosemiodparł:
–Wiem.
Prychnęłamcichoiznowuspojrzałamnasiostrę,którawłaśnieszłaostrożnie
wmojąstronę.Myślałam,żecośmizrobi,więczasłoniłamsięrękoma,ale
zamiast
łaskotekczyuszczypnięciapoczułam,jaksiostraobejmujemnieramionami.
–Wszystkiegonajlepszego,kochanie–wymamrotała,trzymającmnie
mocnowobjęciach.
Otworzyłamoczyiuśmiechnęłamsię,odwzajemniającuścisk.
–Dzięki,Bran.
Myślałam,żeterazsiostramniepuści,jednakonanagleoplotłaswojąnogę
wokółmojejiszarpnęła,sprawiając,żestraciłamrównowagę.Popchnęłamnie,a
ja
upadłamnatrampolinę.Powietrzeuleciałomizpłuc.
–Zacotobyło?–zapytałam,ztrudemłapiącoddech.
–Zato,żeprzedchwiląunieruchomiłaśmiręceiusiadłaśnamnie–odparła
Brannaizaczęłaskakać,śmiejącsięwesoło.
–Przestań!–krzyknęłam,turlającsięodjednejkrawędzitrampolinydo
drugiej.
Otworzyłamoczyipatrzyłam,jaksiostrawkońcuschodzinaziemię
zpomocąRydera.Uniosłamrękęipokazałamjejśrodkowypalec.Spojrzałana
mnieiwybuchnęłaśmiechem,apotemzaciągnęłaRyderaiAlecadodomu.
Dominicwspiąłsięnatrampolinę,bysprawdzić,czywszystkozemnąw
porządku.
Zamknąłzasobąsiatkęochronnąiprzyczołgałsiędomnie,poczymusadowił
się
międzymoiminogamiispojrzałnamniezgóry.
–Wczymmogęcipomóc?–zapytałamrozbawiona.
Dominicuśmiechnąłsiędomnie.
–Możeszdaćmibuziaka.Niedostałemżadnegoodwczorajszejnocy.
–Jeszczeniemyłamzębów.
–Noicoztego?
–Śmierdzimizust.
–Wcalenie.
Pochyliłgłowęiułożyłustadopocałunku.Zaśmiałamsięipocałowałamgo
krótko.
–Tobyłkiepskipocałunek–powiedział,oddychającgłęboko.–Spróbuj
jeszczeraz.
Musiałammuodmówić.
–Pocałujęciępotym,jakumyjęzęby…iwezmęprysznic.
Dominicuśmiechnąłsięszeroko.
–Teżprzydałbymisięprysznic.
Poczułam,jakustamidrgają.
–Brałeśjużprysznicdzisiajrano,popowrociezbiegania.Słyszałam.
Dominicpotarłswoimnosemomój.
–Wiesz,októrejtobyło?
–Tobyłapewniejakaśnieludzkapora.
–Opiątejtrzydzieści.
Takjakmówiłam,nieludzkapora.
Mojatwarzskrzywiłasięzprzerażenia.
–Tyjesteśnienormalny.Tozdecydowaniezawcześnie,byrobićcokolwiek
pozaspaniem.
Mójchłopakparsknąłśmiechem.
–Zawszebudzęsięwcześnie.Wieszotym.
–Tak,wiem,bozawszemacaszmójtyłek,zanimwychodziszzłóżka.
Iwtedymniebudzisz.
Dominiczmarszczyłbrwi.
–Muszępożegnaćsięzmoimkochaniemizapewnićją,żewrócę.
Powstrzymałamsięoduśmiechu.
–Przestańodnosićsiędomojegotyłkajakdooddzielnejosoby,zaczyna
mnietoniepokoić.
Dominicpodparłsięjednymramieniem,awolnąrękązakryłmiusta.
–Ciii!Bocięusłyszy.
Polizałamwnętrzejegodłoni.Dominicuznał,żetoobrzydliwe.
–Toobleśne–powiedział,krzywiącsię.
Parsknęłamśmiechemipowtórzyłamzanim,naśladującjegosposób
mówienia:
–„Toobleśne”.
Dominiczmrużyłoczyipowiedział,przedrzeźniającmnie:
–„O,mójBoże,tojestokropne,docholery”.
Wybuchnęłamśmiechem.
–Dobra,przyznaję,powiedziałeśtoidealnie.
–Jestemgenialny,jeślichodzionaśladowanietwojegogłosu.
–Tak?–powiedziałamzszerokimuśmiechem.–Ajajestemgenialna,jeśli
chodzioowijaniesobieciebiewokółmałegopalca.
Dominicprzyjrzałsięmojejtwarzyszarymioczami.
–Ażebyświedziała.
Uśmiechnęłamsiędoniego,aonpochyliłgłowęinakryłmojeustaswoimi.
Chwyciłmniezaręceiunieruchomiłmijezagłową,wpychającmijednocześnie
językwusta.Jęknęłam,zachwycona,gdypoczułamnasobiejegociężar.
Uwielbiałam,gdyznajdowałsięnamnie.Otworzyłamoczywchwili,gdy
poczułam,jakjegosprzęttwardnieje,stającnabaczność.Obróciłamgłowę,
przerywającnaszpocałunek.
–Nawetotymniemyśl!Jesteśmynazewnątrz–oznajmiłam,zdyszanapo
naszympocałunku.
–Siatkawokółtrampolinyjestczarna.Trudnocośprzezniądostrzec,więc
inniniezobaczą,cosiędziejewśrodku.
Czyonmówiłoseksieprzeddomem?
–Dominic–powiedziałambeztchu–tychybaniemówiszpoważnie!
Wodpowiedzitylkoporuszyłbrwiami,apotemuwolniłmojeręcezuścisku
ichwyciłgumkęmoichmajtek.Ściągnąłjejednympłynnymruchem,
rozrywając
przytymmateriał.
–Dominic!–wrzasnęłamipróbowałamzacisnąćnogi,jednaktobyło
niemożliwe,boonznajdowałsięjużmiędzynimi.
Kiedytoniepomogło,zakryłamdłońmimojącipkę,próbującwtensposób
odzyskaćtrochęgodności.
–Czywszystkowporządku?–UsłyszałamgłosAlecadochodzącyodprogu
tylnychdrzwi.–Tentwójokrzykniebrzmiałjakwyrazprzyjemności.Słyszęgo
dośćczęsto,więcwidzęróżnicę.
Toniebyłamojawina,żeonizawszepojawialisięwdomu,kiedy
uprawialiśmyseks.Właśniedlategopowinnosięuprzedzaćgospodarzyoswoim
przybyciu.
–Nie–krzyknęłam.–Dominic…
–Dominicpróbujezaliczyć–przerwałmi.–Powiedzjej,czycoświdać
przezsiatkę.
Uniosłamrękę,bochciałamuderzyćDominica,alechwyciłmniezanią,
zanimudałomisięstrzelićgowtwarz.Znowuunieruchomiłmirękęnadgłową
iwyglądałprzytymnacholerniezadowolonegozsiebie.
–Dominiczapiąłsiatkę.Niczegoniewidać,Bee.Atowszystkodziękitemu,
żesiatkajestwczarnym,matowymkolorze–zapewniłmnieAlec.
Jezu,dopomóż.
Próbowałamuwolnićsięzjegouścisku.
–Mam.To.Gdzieś.Chcę…
–Włączjakąśmuzykę!–przekrzyczałmnieDominic.
–Dobra–odparłAlec.–Przyniosęmojegłośniki.
Cotusię,docholery,dzieje?
–Alec,niesłuchajgo!–nakazałam,alechłopakminieodpowiedział.
ObróciłamgłowęwstronęDominicaispojrzałamnaniegozmordem
woczach.
–Janieżartuję–ostrzegłam.–Puśćmniealbo,przysięgamnaBoga
wszechmogącego,wykastrujęcię!
–Potrzebujeszmoichjaj,bymiećwprzyszłościdzieci.Nigdywżyciubyś
miichnieodcięła.
Namyślodzieciachpoczułamsiębardzo,bardzoszczęśliwa,aleitak
patrzyłamnaDominicazniezadowolonąminą.
–Jesteśtegopewny?–zapytałamwyzywająco.
Dominiczawahałsię,alepochwilipokiwałgłową.
–Tak.Tak.Jestemstuprocentowopewny.
Muszępoliczyćdodziesięciu.
–Jaktymniecholerniewkurzasz–warknęłam.
–Wtakimrazietodobrze,żetrzymamcięterazmocnoiniepozwalamsię
ruszyć,co?
Zaczęłamsiępodnimkręcić,chcącużyćbioderjakbroniiodepchnąćgo,ale
tomiwniczymniepomogło.
–Cotywyprawiasz?–zapytał,rozbawiony.
Zamknęłamoczyiodparłampłaczliwymtonem:
–Jachcętylkoiśćpodprysznic.Jestmizimnoijestemcałaprzemoczona.
Dominicnicnieodpowiedział.Pochwiliotworzyłamoczyizauważyłam,że
misięprzygląda.
–Wiem,kiedyjesteśnaprawdęzrozpaczona,akiedytylkonarzekasz,
ślicznotko.Wtejchwiliniejestcismutno,jesteśtylkozła,boniechcęzrobić
tego,
czegosobieżyczysz.
Uniosłamrękę,którązakrywałamswojąmyszkę,ispróbowałamchwycićgo
zawłosy,bymiećnadnimtrochęprzewagi,aleonznowuunieruchomiłmoje
ramię.
–Wieszco?–powiedział,marszczącbrwi.–Jestemrozczarowany,żetak
częstochceszmnieuderzyć,alenigdynietrafiasz.Zawszealbozłapięwcześniej
twojąrękę,albochybiasz.Powinnaśmiećdoskonałycel.Serio,skarbie,niczego
się
nienauczyłaś,będączemną?
Zmrużyłamoczywszparki.
–Nauczyłamsię,żemęskigatunektobandadup…
–Nieobrażajmoichpobratymcówtylkodlatego,żejesteśzłanamnie.
Niewiedziałam,jakmuodpowiedzieć,bymojesłowaniezawierałygróźb
lubprzekleństw,więcpoprostuzamknęłambuzięispojrzałamnabok,niechcąc
dłużejoglądaćswojegochłopakaijegogłupoty.
–Chwileczkę…czyty…postanowiłaśsiędomnienieodzywać?–zapytał
Dominic.
Niemiałpowodów,żebyudawaćzaskoczonego.
–Naprawdęsiędomnienieodzywasz?–zapytał.
Nieodpowiedziałammu.Nadalnieodwracałamgłowywjegostronę.
–Bronagh?–zapytałześmiechem.
Nieodzywamsiędociebie,docholery!,krzyknęłamwmyślach.
–Kochamcię,mojaślicznotko–wymruczałDominic,cotylkorozzłościło
mniejeszczebardziej,bopróbowałwykorzystaćmiłość,żebywzbudzićwemnie
poczuciewinyinakłonićdowypowiedzeniachociażbysłowa.
Niechlepiejotymzapomni!Niemiałamzamiarusiędoniegoodzywać
przynajmniejprzezdziesięćgodzin.
–Stolat,stolat–powiedziałmiękkośpiewnymgłosem.
O,mójBoże.
–Niechżyje,żyjenam.
Niechonprzestanie.
–Stolat,stolat,niechżyje,żyjenam.Jeszczeraz,jeszczeraz,niechżyje,
żyjenam.Niechżyjenam!
Dominic!,chciałamkrzyknąć.
–Wszystkiegonajlepszego,mojadrogaślicznotko.
Toniebyłofair.
PowoliobróciłamgłowęipopatrzyłamnaDominica.
–Okropnieśpiewasz–wyszeptałam.
Uśmiechnąłsię,pokazującswojedołeczkiwpoliczkach.
–Złamałaśślubymilczenia.
–Skądwiesz,żepoprzysięgłammilczenie?
–Gdyjesteśzła,poprzysięgaszwielerzeczy–powiedziałżartobliwie.
Obróciłamgłowę,boniemogłampowstrzymaćsięodlekkiegouśmiechu.
–Ha,ha–powiedziałzwycięskimtonem.–Wybaczyłaśmi.
PokręciłamgłowąrozbawionaiponowniespojrzałamnaDominica.
–Dziękuję,żezaśpiewałeśtodlamnie.Tobyłosłodkie,skarbie.
Uśmiechnąłsięioparłswojeczołoomoje.
–Kochamcię–powiedział,muskającczubkiemnosamójnos.
–Jateżciękocham,skarbie.
Dominicotworzyłusta,bycośpowiedzieć,alewtejchwilipodniósłwzrok
ipokiwałgłową.
–Dobra,zostawiamtutajmojegłośniki,więcniezapomnijprzynieśćichdo
domu,bomożepóźniejpadać.Wszyscywychodzimy,więcniemartwsię,nikt
tu
nieprzyjdzie.Bawciesiędobrze!
PieprzonyAlecSlater!
Miałamochotęzacząćgoprzeklinać,aleitakbymnienieusłyszał,bo
zgłośnikówleciaławłaśniepiosenkaJeremihotytuleBirthdaySex.
–Wybrałświetnąpiosenkę–powiedziałamzezłością,wyzywającchłopaka
wmyślach.
Dominicuśmiechnąłsiędrapieżnie,apotemzakryłmiustatwarząipo
chwilipoczułamnasobieciężarjegociała.Puściłmojeręceipodparłsięna
łokciach,bymnieniezmiażdżyć.Przesunęłamdłońmipojegoramionach,
barkach
iplecach,anastępniepociągnęłamzamateriałkoszulki.
–Zdejmijto–wyszeptałamtużprzyjegoustach.
Dominicusiadłnapiętachiściągnąłkoszulkęprzezgłowę.Jakzwykle
widokjegonagiejklatynatychmiastmniepodniecił.
Dominicbyłucieleśnieniemperfekcji.
–Zerżnijmnie–powiedziałambeztchu.
Dominicmruknąłgardłowo.
–Takimamzamiar.
Rozdział2
Dominicznowupochyliłsięnademną.Przesunęłamręcenajegonagie
plecy.Czułampodpalcamikażdytwardy,wyrzeźbionymięsień.Potem
przyłożyłamdłoniedojegobrzucha.
–UwielbiamtensześciopakimięśniewkształcieliteryV.Sątakie
seksowne.
Dominicpochyliłgłowę,ażjegoustaznalazłysiętużprzymoimsterczącym
sutku.
–Zauważyłemto.Maszprześwitującąkoszulkę–powiedział.Jegociepły
oddechmuskałmojąskórę.
Oblizałamwargi.
–PodziękujmyBranniezaoblaniemniewodą.
Zamknęłampowieki,gdypoczułam,jakjegoustazbliżająsiędosutka.
Zagryzłamdolnąwargę,kiedyDominicprzesunąłgorącymjęzykiempomoim
ciele.
–Dominic.
Pieściłmojąpierśustami,amateriałkoszulki,któryocierałsięomojąskórę,
sprawiał,żedoznaniabyłyowieleintensywniejsze.Wygięłamplecywłuk.
Dominictorturowałmnieswoimiustamiprzezkilkasekund,apotemwypuścił
mój
sutekzustzgłośnymdźwiękiem.Zbliżyłswojątwarzdomojejinaszeusta
złączyłysięwpocałunku.Całowałmniemocnoinamiętnie.Pochwilipołożył
mi
rękępodszyjąipodciągnąłmniedopozycjisiedzącej.Odrazuzaczęłamsię
zastanawiać,coonwyprawia.Nagleprzerwałnaszpocałunekizdjąłmi
koszulkę.
Westchnęłamizadrżałammimowolnie,gdypoczułamnaskórzechłodnywiatr.
Dominicpopchnąłmniedelikatnie,bympołożyłasięnaplecach.Nakryłmoje
ciało
swoim,dziękiczemuchłódprzestałmiprzeszkadzać.Mojacipkazaczęła
pulsować
zpotrzeby.Gdywyciągnęłamrękę,bysiędotknąćiulżyćsobie,Dominiczłapał
mniezaramię.
–Moja–powstrzymałmnie.
Boże,jakionbyłseksowny.
–Potrzebuję…–powiedziałamzjękiem.
–Wiem,czegopotrzebujesz,ślicznotko–przerwałminiskim
izachrypniętymgłosem.–Aletojadamcito,czegochcesz.
GdyDominiczniknąłzmojegopolawidzenia,ujrzałamnadsobąniebieskie
niebo.Kiedyuniosłamgłowę,zobaczyłam,jakchłopakrozwierapalcamimoje
wargisromoweizaczynalizaćmniewnajwrażliwszymmiejscu.
–O,mójBoże–jęknęłamizacisnęłamręcewpięści,starającsię
kontrolowaćswojeciało.
Gdylizałissałmojącipkę,niemogłampowstrzymaćsięoddyszenia.
Ucztowałnaniejtak,jakbybyłgłodny.Tosprawiło,żezapragnęłamgojeszcze
bardziej,jednakwciążsięwahałam.Byłamprzekonana,żektośmożenas
zobaczyć,iczułamsięzażenowanatym,żetakmisiętowszystkopodobało.
„Birthdaysex,birthdaysex…”
Jęknęłam,słyszącsłowapiosenkirozbrzmiewającewogrodzie.Zaczęłam
kręcićbiodramiwrytmmuzyki,wypychającjewstronętwarzyDominica.
Warknąłgardłowoidelikatnieprzesunąłzębamipomojejcipce.Ścisnęłomnie
wdolnejczęściciała.
Dominicwyciągnąłrękę,byzłapaćmniezabiodroiprzytrzymaćwmiejscu.
Jegotwarznadalznajdowałasięmiędzymoiminogami.Drugąrękązbliżyłdo
mojejkobiecościizacząłzataczaćpalcemwskazującymkołapomojejszparce,
znęcającsięnademnądalej.
Zaczęłamdrżeć.
–Och,proszę–jęknęłam,starającsięmówićcicho.
Dominicnuciłpodnosempiosenkę,wsuwającwemnienajpierwjeden
palec,apotemdrugi.Och,tak.
Zacząłpieprzyćmniepalcami,jednocześniezataczającokręgijęzykiem
wokółmojejłechtaczki.Pochwilidoznaniastałysięniedozniesienia.
Mójoddechprzyspieszył,asercezaczęłobićgłośno.Skórapokryłasię
cienkąwarstewkąpotu.
–Dominic–wydyszałam.–Jestemjużblisko.
Ręką,którąprzedchwilątrzymałmniezabiodro,przesunąłnamojąpierś.
Pieściłją,przezcoskórazaczęłamniemrowić.Zwilżyłamjęzykiemsucheusta
izacisnęłamdłoniewpięści,boniemiałamczegosięzłapać.
Jęknęłam.
Poczułam,jakmojewewnętrznemięśniezaciskająsięwokółpalców
Dominica.Toznajomeuczuciezawszebyłowskazówkąmówiącą,żemojeciało
zarazdoświadczyekstazy.
–Tak!–sapnęłam,gdyDominicnaglezagiąłpalceimusnąłnimipunktG.
Pocierałgonieprzerwanie,jednocześniessącmocnomojąmuszelkę.
Mojeciałoeksplodowało.
WypchnęłambiodrawstronętwarzyDominica.Czułam,jakbyoczyuciekły
miwgłąbgłowy.Wygięłamplecywłuk,mójoddechstałsięurywany,akażde
zakończenienerwowewmoimcieleożyłoipłonęło.Kiedyjużodzyskałam
oddech
iudałomisięotworzyćoczy,zauważyłamnadsobątwarzDominica.
Uśmiechałsięzzadowoleniem.
–Pierwszyprezenturodzinowyzostałdostarczony.
–Niewiem,oczymmówisz–wysapałam.–Iszczerzemówiąc,mamto
gdzieś.
OczyDominicabłysnęływrozbawieniu.
–Jaksięczujesz?–zapytał,chociażbyłampewna,żewiedział,iżogarniało
mniebłogieuczucie.
Westchnęłamcicho.
–Jestemcaaaałkowiciezaspokojona.
Dominicpocałowałmniekrótkowusta.
–Tyjeszczeniczegoniewidziałaś,kochanie.
Uniosłambrwiirozłożyłamnoginiecoszerzej.
–Jestemgotowa.
Dominicchwyciłmniezauda.
–Wiem,żejesteś,zboczuszku,alepenetracjabędzieostatnimprezentem
tegodnia.
Ścisnęłomniewżołądku.
–Chceszmipowiedzieć,żemnieteraznieprzelecisz?–zapytałam,
wytrzeszczającoczy.–Cojestztobąnietak?Jesteśchory?Czytocoś
poważnego?
Nieodpowiedział.
O,Chryste.Tojestcośpoważnego!
–Bronagh–zaśmiałsięcicho,wogólenieporuszonytym,jakbardzobyłam
przerażona.–Nicminiejest.
Kłamca.
–Nie,nieprawda–odparłam.–Popieszczotachoralnychzawszenastępuje
seks.Zawsze.Jeślinie,tocośjestnietak…
–Wszystkojestokej–odparłześmiechem.–Poprostumamlistę,której
chcęsiędzisiajtrzymać.
Listę?
Zamrugałampowiekami,zdziwiona.
–Nierozumiem.
–Toświetnie,chodźmy.
Jednakjaanidrgnęłam.
–Jestemnaga…Rzuciłeśmojeubraniazasiebie.Najpierwmijeprzynieś.
Dominicwestchnąłisięgnąłposwojąkoszulkę.Wyciągnąłjąwmojąstronę,
apotemwstałostrożnie.
–Takoszulkajestnatyledługa,żemożeszpobiecwniejdodomu,niktnie
zobaczytwojegogołegotyłka.
Cozadupek.
Zwestchnieniemzałożyłamubranieprzezgłowę.Niebyłotojednakłatwe,
boDominicskakałnatrampolinie.
–Przestań!–krzyknęłam,powstrzymującsięodśmiechu.
Aleonaniotymmyślał.
–Musimysiętupóźniejbzykać–stwierdził.–Topodskakiwaniebędzie
doskonałymrozwiązaniem,kiedytyznajdzieszsięnamnie.Niepomyślałaśo
tym
wcześniej?
Przeszłomitokiedyśprzeszmyśl.
Parsknęłamśmiechemiobciągnęłamkoszulkę.
–Botwójmałymóżdżek…
–Zamknijsię,Murphy–przerwałmi.–Niemamzamiaruwysłuchiwać
dzisiajtwoimprzytyków.Mamplan,atychprzytykówniemanamojejliście.
Miałplan?
–Czytysięnaćpałeś?–zapytałam,wstającostrożnie.
Dominicspojrzałnamniezdezorientowany.
–Przecieżniebioręnarkotyków…Wieszotym.
Zaśmiałamsię.
–Wiem,alezachowujeszsiętakdziwnie,żemusiałamzapytać.
Skoczyłwkierunkuwyjściaztrampolinyiprześlizgnąłsięprzezotwór
wsiatce.Podążyłamzanim.Wysunełamsięzasiatkęnatyle,byDominicmógł
mniezłapaćpodpachamiipomócmizejść.Musiałamchwycićzabrzeg
koszulki
iprzytrzymaćją,byniktniezobaczyłmojegotyłka.
–Awięccotozalistaiplan,októrychwspominałeś?–zapytałam,kiedy
zbierałgłośnikiAleca,ajazaczęłamiśćwkierunkunaszegodomu.
Tak,naszegodomu.
Dominicijamieszkaliśmyteraztutaj,podczasgdyBranna,Ryder,Kane
iAleczajmowalidomwUpton.Narazietobyłatylkopróba,boDominicija
chcieliśmyzobaczyć,czywytrzymamyzesobąpodjednymdachem.Odkąd
Brannasięwyprowadziła,aDominicwprowadził,minęłydwamiesiąceinikt
nie
umarłaniniezostałpoważnieranny.Jaknarazie.
–Dziśsątwojeurodziny,więczaplanowałemdlaciebiecałydzień.
ObróciłamsięwstronęDominica,gdyjużwszedłdodomutylnymi
drzwiami.
–Naprawdę?–zapytałamzaskoczona.
Pokiwałgłową.
–Znaczyszdlamnietakwiele,chciałemzrobićdlaciebiecośwyjątkowego.
O,mójBoże.
–Dominic–wyszeptałam,apodpowiekamipoczułamłzy.
Dominicwytrzeszczyłoczyipodszedłdomnie.
–Niepłacz,niemożesztegorobićwswojeurodziny.
Zaśmiałamsięprzezłzy,otaczającgoramionamiwtaliiiprzytulającsiędo
niegomocno.
–Niemogęniepłakać,gdymówiszmicośtakromantycznego–
powiedziałamipocałowałamjegonagitors.
Dominicoparłsiępodbródkiemomojągłowęiprzytuliłmnie.
–Alecmożeiśćsiępieprzyć.Powiedział,żeniepotrafiębyćromantyczny.
Właśnieudowodniłem,żesięmyli.
ZaśmiałamsięijeszczerazpocałowałamDominicawpierś.Odsunęłamsię
ispojrzałammuwtwarz.
–Kochamcię–powiedziałam,mającnadzieję,żewidziiczuje,jakwieledla
mnieznaczy.
Dominicpochyliłsięipocałowałmniewczoło.
–Jateżciękocham.Bardzomocnociękocham,ślicznotko.
Uśmiechnęłamsię,uszczęśliwiona,apotemwrzasnęłam,gdypoczułamna
tyłkusiarczystegoklapsa.
–Aterazidźpodprysznic–nakazał.–Mamygrafik,któregomusimysię
trzymać.
Jęknęłamipotarłamrękątyłek,apotemodeszłamodniego.Zatrzymałamsię
jeszczeiobejrzałamsięprzezramię.
–Amożejednakjakiśszybkinumerek?
Uśmiechnąłsiędomniekącikiemust.
–Podprysznic.Alejuż.
SekszemnąbyłcałymżyciemDominica,więcnajwyraźniejtalistamusiała
byćczymśniesamowicieważnym.
Obróciłamsięiwprzypływienagłejenergiipobiegłamkorytarzem,apotem
wspięłamsięposchodach.Niemogłamsiędoczekać,ażwkońcuwezmęten
prysznicisięubiorę.
Bojaknajszybciejchciałamzobaczyć,coDominicdlamniezaplanował.
Rozdział3
Ściankawspinaczkowa?–zapytałam.Nawetjasłyszałamwswoimgłosie
osłupienie.–Pomyślałeś,żeściankawspinaczkowabędzieczymś
romantycznym,
comoglibyśmyzrobićwmojeurodziny?Dominic,przecieżjanienawidzę
ruchu,
wjakiejkolwiekformie.Równiedobrzemógłbyśmniezabraćnasiłownię.
MężczyźnistojącyzabiurkiemwrecepcjiwGravityClimbingCentre
wymienilizesobąspojrzenia,uśmiechającsięprzytym.Najwyraźniejubawili
się,
widzącmójszczeryzawód.
Dominicpołożyłmiręcenaramionachiścisnąłjelekko.
–Wiem,zeniejesteświelkąfankąćwiczeń…
Zamilkł,gdyujrzałwyrazobrzydzenianamojejtwarzy.
–Nodobra–powiedziałipoprawiłsię.–Wiem,żewogóleniejesteśfanką
żadnychćwiczeń,aletuniechodzitylkoowspinaczkę…Twójdrugiprezent
znajdujesięnaszczycieścianki.
Westchnęłamgłęboko.
–Awięckażeszmizapracowaćnamójprezent?
–O,tak,skarbie.
Mężczyźnizaśmialisięznowu,alegdytylkoposłałamimzłowrogie
spojrzenie,ucichli.Zmrużyłamoczy,apotemznowuspojrzałamnamojego
doskonałegochłopaka.Niemogłambyćnaniegozła.Wkońcurobiłcoś,co
wedługniegomiałamuznaćzamiłe,więcpostanowiłamprzestaćzachowywać
się
jaksukaiokazaćjakąśwdzięczność.
–Okej–powiedziałam,kiwającgłową.–Wchodzęwto,skarbie.Naktórą
ścianęmuszęsięwspiąć?
Dominicspojrzałnamężczyzn,którzyzerknęlinaekrankomputera
iuśmiechnęlisięszeroko.
–Na„Terror”–powiedzielichórem.
Zamarłam,gdypoczułamogarniającymniestrach.
–Dlaczegonazwaliścieściankęwspinaczkowąwtensposób?Tosugeruje,
żewspinaczkabędziecholernieprzerażająca.
Dominicstuknąłsięotwartądłoniąwczołowniedowierzaniu,amężczyźni
wzruszyliramionami,wciążsięuśmiechając.Wiedziałam,żestrasznie
dramatyzowałam,alewkońcumiałampowody.Towcaleniesprawiło,że
zapragnęłamsięnaniąwspiąć.
–Gdziejesttaściana?–zapytałam,silącsięnaspokój.
Obajmężczyźniwskazalipunktzamną.Odetchnęłamgłębokoiobróciłam
się.Szczękamiopadła.Musiałammocnoodchylićgłowę,byzobaczyćszczyttej
ściany.
–Dominic–powiedziałambeztchu.–Tychybasobiejajarobisz!Jest
ogromna!
Zignorowałamśmiechy,któreusłyszałamzasobą.
–Tościankadlapoczątkujących–zapewniłmniejedenzmężczyzn.
Byłanaprawdępotężna.
–Jeślitojestściankadlapoczątkujących,toniechcęwidziećtej,którajest
przeznaczonadlazaawansowanych.
Chybazarazumrę,pomyślałamzprzerażeniem.
–Tamteściankiznajdująsięwwiększympomieszczeniu,nadrugimkońcu
budynku–poinformowałmnieDominic.
Oczywiście,żetak.
–Niedożyjękońcategodnia.
Mójszalonychłopakotoczyłmnieramieniemiuścisnął.
–Wszystkobędziedobrze–powiedziałpewnymsiebiegłosem.–Będętuż
zatobą.
Tomniejakośniepocieszało.
NiechętnieruszyłamzaDominikiemwkierunkuupiornejściankiizaczęłam
gapićsiępustymwzrokiemnadrobną,wysportowanakobietę,któraudzielała
nam
poraddotyczącychwspinaczki.Wiedziałam,żemamprzesrane,boniesłyszałam
anijednegosłowazjejwypowiedzi.
Anijednego.
Przełknęłamztrudemślinę,kiedyinstruktorkapochyliłasięipodniosła
zpodłogiuprzążwspinaczkową.Dominicowipodałaczarną,awmojąstronę
wyciągnęłafioletową.
–Bronagh,pomogęcitozałożyć.
Pokiwałamgłowąipołożyłamręcenaramionachkobiety,kiedyona
pochyliłasięipomogłamiwłożyćnogidoodpowiednichotworówwuprzęży.
–Poluźnięzapięciewokółtwoichbioder–powiedziała.–Boprzy
aktualnymustawieniubędziedlaciebietrochęzaciasne.
Obróciłamgłowę,gdyDominicparsknąłśmiecheminarysowałpalcami
wpowietrzukształtmojegotyłka.Posłałammuspojrzenie,któremówiło,że
zapłacimizatopóźniej.
Kobietapodciągnęłauprzążizapięłająwokółmojejtalii.Oblizałamwargi,
zdenerwowana,gdyzauważyłam,żewzięławoreczekzjakimśbiałympudrem
iprzyczepiłagodopaskaprzymoichbiodrach.
Uśmiechnęłasiędomnie,apotemobróciławstronęDominica,który
trzymałwdłoniachfioletowykask.Podszedłdomnieizałożyłmigonagłowę,
po
czymzapiąłpaskipodbrodą.Pochyliłsięipocałowałmnieprzelotniewusta.
–Wszystkobędziedobrze,skarbie.
Wcalenie.
Wypuściłamzsiebiedrżącyoddech.
–Awięcdlaczegoczujęsiętak,jakbymrobiłacośgłupiego?
Dominiczaśmiałsię.
–Bosięboisz.
PrzeżegnałamsięinagłospoprosiłamBoga,bynademnączuwał,apotem
obróciłamsięwkierunkuścianki.
–Gdziejesttarzecz,którąprzypinasiędouprzęży,dziękiktórejnawetjeśli
spadnę,tonieumrębolesnąśmierciątragiczną?
–Sarahjużjądlaciebieszykuje.
Spojrzałamnakobietę,którapomagałamizapiaćuprząż,iuśmiechnęłamsię
doniej.Najwyraźniejnieusłyszałamwcześniejjejimienia,aleteraz,gdyjużje
znałam,czułamsięniecolepiej.ObróciłamsięwstronęDominicai
zmarszczyłam
brwi,gdyzauważyłam,żeniemanasobieuprzęży.
–Doczegoprzypnieszlinę,skoroniemasznasobieuprzęży?Igdziejest
twójkask?–zapytałam.
–Wolęwspinaćsiębezasekuracji–odparł.
Powiedziałtotak,jakbymmiałasiędomyślić,ocochodzi.
–Acotoznaczy?
–Żewolęwspinaćsiębezsprzętu–wyjaśnił.
Poważnie?
Położyłamręcenabiodrachioznajmiłam:
–Niewejdziesznatęściankęśmiercibezzabezpieczającejlinyikasku,
Dominic.Mowyniema.
Dominiczagryzłwargę,jakbychciałpowstrzymaćsięodśmiechu.
–Janieżartuję–ostrzegłam.–Toniebezpieczne!–Obróciłamsięwstronę
Sarah.–Powiedzmu,żepotrzebujesprzętuzabezpieczającego.
Sarahzaśmiałasię.
–Nicoprzychodzituregularnie,całyczaswspinasiębezsprzętu.
ObróciłamsięwstronęDominica.
–Czytoprawda?
Roześmiałsię.
–Ajakmyślisz,dokądchodzę,kiedymówię,żeidęnawspinaczkę?
Naprawdęniemiałampojęcia.Nigdyniezwracałamwiększejuwagi,gdy
brałtorbęsportowąiwychodziłwubraniachdotreningu.Zawszesądziłam,że
idzietrenowaćzjednymzeswoichklientów.
–Niewiedziałam…–wymamrotałam,niecozawstydzona.
Dominicprzyciągnąłmniedosiebie.
–Wszystkobędziedobrze.
Wzięłamgłębokioddechiwyszeptałam:
–Lepiej,żebytenprezentbyłtegowart.
–Jesteśgotowa?–zapytał.
Nie.Niechętniepokiwałamgłowąipowiedziałamnagłos:
–Tak.
Dominicobróciłmnie,klepnąłwtyłekipopchnąłwstronęSarah.Kobieta
podeszładomnieiprzypięładomojejuprzężylinęzabezpieczającą.
–Jaksięczujesz?–zapytała.
–Chcemisięrzygać.
Sarahpokiwałagłową.
–Totylkoadrenalinazaczynadziałać.Będzieszbezpieczna.Tenprzyrząd
asekuracyjny–powiedziałaiwskazałasrebrnyklipsnauprzęży–spełnifunkcję
hamulca,nawypadekgdybyśspadła.Ponadtocałośćjestpołączonazmojąliną,
więcjeśliwktórymśmomenciebędzieszchciałazejść,poprostukrzyczidajmi
znać,ajawtedyściągnęcięnadół,okej?
Nie.
–Okej–wyszeptałam.
–Super–powiedziałaSarahwesoło.–Ateraznałóżtalknadłonie.Dzięki
temubędzieciłatwiejłapaćsięchwytów.
Niemiałampojęcia,oczymonamówi.Naglezaczęłamżałować,że
odpłynęłam,gdywcześniejtłumaczyła,coijaknależyrobić.Sarahodsunęłasię
na
bokinagleprzedemnąpojawiłsięDominic.Sięgnąłdoworeczka
przymocowanegoprzymoimpasieizanurzyłwnimpalce.Gdyjewyciągnął,
były
białe.Zacząłpocieraćdłonieosiebie,rozcierającnanichtalk.
–Szkoda,żeniemogęcięterazprzelecieć.
Spojrzałamnaniego,zastanawiającsię,co,docholery,byłoznimnietak.
–Boiszsię,żeumrę,idlategomyśliszobzykaniu?
–Wyobrażamsobieciebiewuprzęży.–Wzruszyłramionami.–Podkreśla
twójidealnytyłek…Ażfiutmnieboli.
Zmarszczyłambrwi.
–Założęsię,żemójtyłekwyglądawtymnaogromny.
–Bojestogromny–odparłDominic.
Cozakutas.
–Okej–powiedziałam,wzdychając.–Miejmytojużzasobą.
Dominicpocałowałmnieszybko,apotemodsunąłsięiwskazałmiręką
kierunek.
–Panieprzodem.
Wspaniałymoment,żebyzgrywaćdżentelmena!
Zwahaniempodeszłamdościany.Spojrzałamwgórę.Byłowysoko,alenie
ażtakbardzo…
Mogętozrobić,powiedziałamsobiewmyślach.Totylkościanka
wspinaczkowa.Położyłamręcenatychrzeczachwystającychześciany.Nie
pamiętałam,jaknazwałajeSarah,alejakdlamniewyglądałynajakieś
trzymanki,
więctakmiałamzamiarjenazywać.
–Niespinajsiętak–poradziłmiDominic.–Bosięześlizgniesz.
Spojrzałamnaniegoprzezramięiprzeraziłamsię.Niespodziewałamsię,że
będzietużobokmnie.
–Spokojnie,kochanie–wyszeptał.–Wszystkobędziedobrze.
Jeślipowietojeszczeraz,togouduszę.
–Odsuńsię–powiedziałamiodchrząknęłam.–Poradzęsobie.
Dominicuniósłręceiodsunąłsięodemnie.
Obróciłamsięznowudościanyiskupiłamnazadaniu.Złapałamza
trzymanki,starającsięniespinaćzabardzo.Postawiłamnogęnamniejszym
fragmenciewystającymześcianypodemną,byzłapaćrównowagę,apotem
chwyciłamsiętrzymankinademną.Podciągnęłamsięizmieniłampołożenie
drugiejstopy.
Poradzęsobie.
Wspinałamsięprzezkilkaminut,myśląc,żedobrzemiidzie.Doczasuaż
spojrzałamwdół.Okazałosię,żebyłamtylkometrdziewięćdziesiątnadziemią.
Wiedziałamto,bomojestopybyłynapoziomiegłowyDominica,aonmiał
właśnietylewzrostu.
–O,mójBoże!–zapiszczałam.–Myślałam,żejestemjużwyżej!Niechcę
jużdłużejsięwspinać!
DominiciSarahzaśmialisię,cobardzomniewkurzyło.
–Toniejestśmieszne–warknęłam.–Chcęzejść!
–Niepanikuj,dobrzeciidzie–pochwaliłmnieDominic.–Wystarczy,że
będzieszwspinaćsiępowoliiwrównymtempie,skarbie.
Powoliiwrównymtempie!Ha!
–Tynigdywswoimżyciunierobiłeśniczegopowoliiwrównymtempie!
Usłyszałamjegomęskiśmiech.
–Nieztobą,piękna.
Rozejrzałamsięizauważyłam,żeinniludzie,którzywspinalisięna
ściankachniedalekomnie,równieżmielikogoś,ktotrzymałichlinę
bezpieczeństwa,takjakjamiałamSarah.Tylkożeciludziegapilisięterazna
mnie
iśmialisię,gdyusłyszeli,copowiedziałDominic.
–Jacięzabiję–warknęłamiwykorzystałammójgniew,byzacząćsię
wspinać.
Tylkożetengniewwyparowałpotrzydziestusekundach,awrazznimcała
mojaenergia.
–O,Boże,janaprawdęmuszęzacząććwiczyć–wydyszałam,łapiącsię
kolejnejtrzymanki.
Nagleześlizgnęłamsięikrzyknęłam.Udałomisięprzytrzymaćwystającego
fragmentu,alemimowolniespojrzałamwdółizdałamsobiesprawę,żejestem
znaczniewyżejniżwcześniej.Znacznie.
–Trzymajsię–krzyknąłDominic.
Acoinnegomiałabymrobić?Puścićsię?
–Noniepierdol!
Puściłammimouszuśmiechy,któresłyszałamwokół,iskupiłamsięnatym,
byniepuścićsięściany,mimożeręceinogiażkrzyczały,bymtozrobiła.
Wtedy
zachciałomisiępłakać.
–Dominic–zawołałam,awmoimgłosiebyłosłychaćprzerażenie.–Pomóż
mi!
Cisza.
–Idędociebie–zawołał.–Niebójsię.
Zamknęłampowiekiipróbowałamskupićsięnaczymśinnym,alemój
umysłniechciałtegozrobić,więcgdyotworzyłamoczy,znowuspojrzałamw
dół.
Wytrzeszczyłamje,gdyzauważyłam,żeDominicpodskoczyłizałapałza
trzymankę,podciągającsięnaściance.Potemzacząłsięwspinaćjakjakaś
małpka.
Wciągudziesięciusekundznalazłsięprzymnie.
–Hej,ślicznotko.–Położyłmirękęnaplecachipogłaskałmnie.–Świetnie
sobieradzisz–powiedział.–Jużjesteśprawiewpołowiedrogi.
Prawiewpołowie.Prawie.
–Ktotowymyślił?
–Co?–zapytał.–Ogólniewspinaczkęczyściankęwspinaczkową?
Jęknęłam.
–Jednoidrugie.
–Dlaczego?
Zacisnęłamszczękę.
–Bochcęznaćimiętegodrania,którybędzieprzyczynąmojejśmierci.Gdy
jużstanęprzedjaśniejącąbramąniebios,złożęnaniegoskargę.
Dominiczaśmiałsię.
–Jakmożecisiętopodobać?–zapytałam,niepotrafiączłapaćtchu.–Moje
mięśniepoprostupłoną.
–Przywykłemdotego,skarbie–powiedział,wzruszającramionami.–Mogę
sięwspiąćnaściankędlapoczątkującychwciągukilkusekund.
Wywróciłamoczami.
–Dominic,toniejestdobrymomentnapopisywaniesię.
Zaśmiałsięipocałowałmniewczoło.
–Będęcałyczasobokciebie–obiecał.–Niepozwolę,żebyśupadła.
Prychnęłam.
–Niemaszliny,nieufamci,niemampewności,żeuratujeszmiżycie.
Wsumiemaszprzesrane,bonieoddamcimojejliny,aniejestemwystarczająco
odważna,byspróbowaćcięratować,jeślispadniesz.
Krzyknęłam,gdyDominicnaglelekkoklepnąłmniewtyłek.
–Skończjużkłapaćjęzykiemizacznijsięwspinać–nakazał.
Apodyktycznydupek.
–Okej,okej–wysapałam.
Spojrzałamwgóręispróbowałamzłapaćzauchwyt,alemisięwymsknął.
Niespadłam,alelekkostraciłamrównowagę.
–Zegnijkolanaiumieśćstopęnaniebieskimchwycie,apotemodepchnijsię
isięgnijczerwonegochwytutużnadtobą–poinstruowałmnieDominic.–
Wtedy
będzieszmogłałatwosiępodciągnąć.
–Niemampojęcia,oczymtydomniemówisz–powiedziałam,marszcząc
brwi.–Czymjestchwyt?
Dominicznówwybuchnąłśmiechem.Jakośmitoniepomagało.
–Chodziciotetrzymanki,którewystająześciany?–zapytałam.–Nie
obchodzimnie,jaknaprawdęsięnazywają,jamówięnanie„trzymanki”,bo
trzymamsięichkurczowo,byniestracićżycia.
WtejchwiliDominicchybaprzytuliłtwarzdomoichpleców,bopoczułam
jegooddechprzezmojąkoszulkę.
–Cotywyprawiasz?–zapytałam.
–Takbardzochcecięterazpocałować–powiedział,jakbyzboleścią.–Nie
mogętegoznieść.Jesteśtakaurocza,aleznajdujeszsiępozamoimzasięgiem.
Musiałabymnajpierwzejśćztejprzeklętejścianki,jeślichciałmnie
pocałować.Jegopriorytetychybasiętrochępomieszały.
ZignorowałamkojącygłosDominicaijegodotyk.Ugięłamlekkokolana
ichwyciłamsiędużej,purpurowejtrzymanki,podciągającsię.
–Grzecznadziewczynka–wykrzyknął.–Idźdalej.
Iwłaśnietozrobiłam.Ręcemiałamzmęczone,nogicholerniemniebolały,
alewspinałamsięcorazwyżej,ażwkońcupojakichśpięciuminutach
sięgnęłam
szczytu.
–Udałomisię–pisnęłamwzachwycie.–Dominic,jestemnagórze!
Dominicwprzeciąguchwiliwspiąłsięnaszczyt,pochyliłsięipocałował
mniewpoliczek.
–Mówiłem,żecisięuda.
Byłamzsiebiedumna.Dominicsięgnąłdokieszenispodniiwyciągnąłswój
telefon,poczymwymierzyłwemnieobiektywemaparatu.
–Uśmiech.
Zrobiłam,cokazał,iuśmiechnęłamsięszeroko.Dominiczaśmiałsię,
apotemzmieniłtrybaparatuiprzysunąłsiędomnie.Wyciągnąłtelefonprzed
siebieizrobiłnamselfie,ajaautomatycznieobróciłamgłowęipocałowałamgo
wpoliczek.Uśmiechnąłsię,poczympocałowałmniewustaiwtymmomencie
też
zrobiłzdjęcie.Pstryknęliśmyjeszczekilkafotek,ażwkońcuDominicschował
telefon.
–Pocotylezdjęć?–zapytałam.
Wzruszyłramionami.
–Bezpowodu.
Spojrzałamnaniegopodejrzliwie,leczwtejchwiliprzypomniałamsobie
omoimprezencie.Rozejrzałamsięizauważyłamfioletowepudełkoleżącena
górzedużegochwytu.Wspięłamsiętamisięgnęłampoprezent.Włożyłamgo
sobiedoust,apotemzeszłamniżejdoDominica.
–Znalazłam–powiedziałammimopudełkatrzymanegowzębach.
Dominicuśmiechnąłsię.
–Otworzyszterazczygdyjużzejdziemynadół?
–Przytrzymajmniezauprząż,żebymnieupadła,tozrobiętoteraz.
Dominiczłapałsięprawąrękątrzymanki–lubchwytu,jakontonazywał–
alewąprzytrzymałmniemocnozauprząż.
–Trzymamcię.
Ufałammucałkowicie,więcpuściłamsięścianyiotworzyłamfioletowe
pudełko.Popatrzyłamnaczarną,cienkąksiążeczkę,naokładcektórej
wygrawerowano
na
fioletowo
„Bronagh”.Wyciągnęłamjązpudełka,
aopakowanieodłożyłamnauchwyt.
Przyjrzałamsięksiążeczceiotworzyłamją.Gdyprzeczytałampierwszą
stronę,powietrzeuszłomizpłuc.
100powodów,dlaktórychciękocham
–Dominic…–powiedziałamiodrazuzaczęłampłakać.
Zachichotałiprzyciągnąłmniedosiebie.
–Przestańpłakać,typrzerośniętydzieciaku.
Szlochając,przewróciłamstronętytułowąiprzeczytałamkażdypowód,dla
któregoDominicmniekochał.
Kochamcię,botwójuśmiechsprawia,żemójdzieńjestlepszy.
Kochamcię,bogdysłyszętwójśmiech,mammotylkiwbrzuchu.(Tak,
faceciteżjemają).
Kochamcię,bomaszcudownąosobowość.
Kochamcię,bomasznajseksowniejszy,największytyłekznanyludzkości.
Kochamcię,bopozwalaszmidotykaćtegotyłkapublicznieirobićznim
sprośnerzeczynaosobności.
Kochamcię,bouprawiaszzemnąseks.
Kochamcię,borobiszmilodainawetniemuszęcięotoprosić.
Kochamcię,bozawszejesteśchętnadołóżkowychigraszek.(Jesteś
boginią!!!)
Kochamcię,bopotrafiszgotować.
Kochamcię,bomaszwspaniałą,troskliwąnaturę.
Kochamcię,bomaszmózg.(JesteśmoimmałymEinsteinem).
Kochamcię,bomaszświetnepoczuciehumoru.
Kochamcię,bomaszniezłytemperament.(Uwielbiamto).
Kochamcię,bobywaszzazdrosna.(Toseksowne).
Kochamcię,bojesteśdobra.
Kochamcię,bojesteśbezinteresowna.
Kochamcię,borobiszmilodacodziennie,gdymaszokres,żebymniebyłna
ciebiezłyprzeztwojehumory.
Kochamcię,bojesteśszczera.
Kochamcię,bojesteśbezpośrednia.
Kochamcię,boklnieszjakszewc.
Kochamcię,bomniekochasz.
Kochamcię,boniewściekaszsięnamnie,gdyczasemzdarzymisięgrać
godzinaminakonsoli.
Kochamcię,bokochaszmojąrodzinę.
Kochamcię,bomnierozśmieszasz.
Kochamcię,bostoiszpomojejstroniewkażdejsytuacji.
Kochamcię,bomizaufałaś.
Kochamcię,bogdyśpimy,przytulaszsiędomniebardzomocno.
Kochamcię,bomówiszprzezsen,itostraszniedziwnerzeczy.
Kochamcię,boniewiesz,jakzachwycającopięknajesteś.
Kochamcię,bojesteśzemnąbezprzymusu.
Kochamcię,boniemasznicprzeciwkotemu,żebioręudziałwwalkach.
Kochamcię,bolubiszpatrzeć,jaktrenuję.
Kochamcię,bojesteśchętna,bychociażrazspróbowaćwszystkiego.
Kochamcię,bokochaszpizzętakbardzo,jakja.
Kochamcię,bozawszeznajdzieszsposób,bymniejakośzaskoczyć.
Kochamcię,botwojeciałojestboskie.
Kochamcię,bośmiejeszsięzmoichżartów,nawetjeśliniesąśmieszne.
Kochamcię,bonigdynierozbiłaśmojegosamochodu.(Odpukać
wniemalowane).
Kochamcię,bosprzątaszłazienkę.
Kochamcię,bowiesz,jaksortowaćpranie.
Kochamcię,bowiesz,jakużywaćżelazka.
Kochamcię,boniepijeszmojegopiwa.
Kochamcię,boznaszmnielepiejniżktokolwiek,nawetlepiejniżDamien.
(Aleniemówmuotym).
Kochamcię,bokochamytesamesłodycze.
Kochamcię,bozawszemówiszmi„dobranoc”.
Kochamcię,borobiszzakupywsklepiespożywczym.
Kochamcię,bochceszuprawiaćzemnąseksrano.
Kochamcię,bolubiszoglądaćsport.
Kochamcię,bobujaszsięwMiliKunis,chociażjesteśdziewczyną.
Kochamcię,bopowiedziałaś,żejeślikiedykolwiekmielibyśmyurządzić
trójkąt,tochętniebyśtozrobiłazMiląKunis.
Kochamcię,botakłatwosięwzruszasz.
Kochamcię,bomójfiutjestjedynym,któregotwojacipkapoznała.Inie
poznajużżadnegoinnego.
Kochamcię,bojesteśmojądefinicjąperfekcji.
Kochamcię,bozawszeładniepachniesz.
Kochamcię,bouwielbiaszhorrory.
Kochamcię,boniezmuszaszmniedooglądaniababskichfilmów.
Kochamcię,bodajeszmipomacaćswojecyckilubtyłek,gdytylkomamna
toochotę.
Kochamcię,bojesteśnieprzewidywalna.
Kochamcię,bojesteśniezdarna.
Kochamcię,bopozwalaszmiciągnąćcięzawłosy.
Kochamcię,bowyciskaszpastęztubki,zaczynającodkońca.
Kochamcię,bomaszpiękne,duże,zieloneoczy.
Kochamcię,boznosiszmojechrapanie.
Kochamcię,bojesteśmojąnajlepsząprzyjaciółką.(Tegoteżniemów
Damienowi).
Kochamcię,bopotrafiszrzucaćsarkastycznymiuwagamizpokerową
twarzą.
Kochamcię,bojesteśmojąszkolnąmiłością.
Kochamcię,bokażdegodniamówiszmi,żemniekochasz.
Kochamcię,bobędziesznosićiurodziszmojedzieci.
Kochamcię,bopozwalaszmiużywaćswojejsuszarkidowłosów.
Kochamcię,bokochaszmniepomimomojejprzeszłości.
Kochamcię,boniebierzeszwszystkiegonapoważnie.
Kochamcię,bokochaszżycie.
Kochamcię,bogdyzemnąrozmawiasz,patrzyszmiwoczy.
Kochamcię,bocałujeszmnie,żebymsięwkońcuzamknął.
Kochamcię,bonieobchodzicięto,coludzieotobiemyślą.
Kochamcię,bogdymiałemurodziny,zrobiłaśmiśniadaniedołóżka,
apotemuprawialiśmyseks.
Kochamcię,bonigdyniemówisz,żejesteśzbytzmęczona,gdypróbujęsię
dociebiedobierać.
Kochamcię,botwójapetytnaseksjesttakduży,jakmój.
Kochamcię,bonigdyniechceszdorosnąć.
Kochamcię,bojesteśmiłośniczkązwierząt.
Kochamcię,bomnieinspirujesz.
Kochamcię,boprzytobiejestmójdom.
Kochamcię,bojesteścholernieseksowna.
Kochamcię,bojesteśdzika.
Kochamcię,bomojeserceprzytobiebijeszybciej.
Kochamcię,bowstrząsaszmoimświatem.
Kochamcię,boprzepraszasz,jeśliwiesz,żesięmyliłaś.
Kochamcię,bowkładaszcałąswojaenergięwżartobliwekłótniezemną.
Kochamcię,bozgadzamysięzesobącodotego,żesięniezgadzamy.
Kochamcię,bodziękitobiejestemlepsząosobą.
Kochamcię,bojesteśdlamniewszystkim.
Kochamcię,bojesteśmojąślicznotkąitookreśleniedociebiepasuje.
Kochamcię,bojesteśpyskata.
Kochamcię,bonawetgdyjesteśnamniezła,wciążmniekochasz.
Kochamcię,bouważasz,żetoniczłegouderzyćmniewciągudniabez
żadnegopowodu,alepotemitakmnieprzepraszasz.
Kochamcię,bomogę.
Kochamcię,botakajestprawda.
Kochamcię,bojesteśjedynąosobą,dlaktórejspędziłemtrzygodziny,
robiąctęksiążkęostupowodach,dlaktórychciękocham.
Kochamcię,bopoprostujesteśsobą.
Kochamcięzwięcejniżstupowodów.Znaczniewięcej.Jesteśdlamnie
wszystkim,ślicznotko.Kochamcię.
Rozpłakałamsię.Wyglądałamstrasznie,aleniemogłamsiępozbierać.
–Niem-mogęwt-touwie…
–Skarbie,oddychaj.
Dominicniemógłotrzećmiłezztwarzy,boniemiałwolnychrąk.Jateżnie
mogłamichwytrzeć,bomocnoprzytulałamksiążeczkędopiersi.
–Sarah,Bronaghzarazzejdzie–powiedziałDominicześmiechem.–
Przygotujsię!
–Dobra!Już!–odkrzyknęłaSarah.
Dominicpopchnąłmnielekko,ajazaczęłampowolizbliżaćsięwkierunku
ziemi.Obróciłamsię,gdyjużstanęłamnanogach.Nadalpłakałamituliłamdo
piersiksiążkę.
Pokilkuchwilachpoczułamjegozapach,któryotoczyłmnieniczymciepły
koc,gdyDominicwziąłmniewramiona.
–Możepowinienembyłzostawićtęksiążkęnakoniec–wyszeptał.
Zaśmiałamsięprzezłzyiobjęłamgowpasie.
–Tenprezentb-bardzomisiępodobał.
Szlochałamtakgłośno,żemusiałmniekołysaćiuspokajaćładnychkilka
minut.Kiedymójpłaczustał,Dominicodsunąłmnieodsiebieizaśmiałsię.
–Aletyjesteśterazatrakcyjna!
Szturchnęłamgoiszybkowzięłamchusteczkę,którąwmojąstronę
wyciągnęłaSarah.Podziękowałamjej,apotemwytarłamoczyiwydmuchałam
nos.Odetchnęłamgłęboko.
–Uwielbiamtęksiążeczkę–powiedziałam,czując,jakdrżymidolnawarga.
–Iciebieteżkocham,bardzomocno.
Dominicpocałowałmniewgłowę.
–Jateżciękocham.
Wiedziałam,żetakbyło,boksiążkadoskonaletoudowadniała.
–Tonajlepszyprezent,jakiwżyciudostałam–powiedziałamwzachwycie.
–Takbardzocidziękuję.
Dominicodgarnąłzmojejtwarzyluźnekosmykiwłosów.
–Tobyłdopierotwójdrugiprezent.Mamjeszczekilkainnych.
Zapowietrzyłamsię.
–Naprawdę?
Pokiwałgłową.
–Czymogęjedostaćteraz?–zapytałampodekscytowana.
–Nie–odparłześmiechem.–Dostanieszkażdyznichwinnymmiejscu.
Innemiejsca?
Zmarszczyłambrwi.
–Jakty…
–Mamlistę,pamiętasz?
Ach,tak,tajegolista.
–Okej–powiedziałam,kiwającgłową.–Notoskorojużskończyliśmyze
wspinaczką…Bochybanaprawdęjużzniąskończyliśmy,prawda?
Dominicpokiwałgłową,uśmiechającsięszeroko.
DziękiBogu.
–Świetnie,tocoteraz?–zapytałam.Niemogłamsiędoczekać,ażzobaczę,
cojeszczedlamniemiał.
Pomógłmiuwolnićsięzuprzęży,apotemlekkoklepnąłmniewtyłek.
–Terazpójdziemycośzjeść.
–Alejamamnasobiesportowystrój–powiedziałam,marszczącbrwi.–Nie
jestemubranaodpowiednio,bygdzieśiść,skarbie.
Dominicpuściłdomnieoczko.
–Mamdlaciebieubranianazmianęwsamochodzie.Brannaspakowałaje
rano,gdyjeszczespałaś.
–Och,okej.–Uśmiechnęłamsię.–Todokądidziemy?
Miłośćmojegożyciaprychnęłapodnosem.
–Poczekaj,wkrótcesięprzekonasz.
Rozdział4
DlaczegojesteśmywPhoenixPark?Zabieraszmniedozoo?–zapytałam,
wzdychajączpodekscytowania.
Dominicmruknąłcicho.
–Żebymmusiałwysłuchiwać,jaknarzekasznawszystkiedzieciaki,które
stojącinadrodzeiprzezktóreniemożeszzobaczyćpingwinów?Nie,dziękuję.
Zmarszczyłambrwi.
–Tobyłtylkojedenraz…
–Takjestzakażdymrazem,gdyidziemydozoo–przerwałmiDominic,
parskającśmiechem.
Skrzyżowałamramionanapiersi.
–Onecelowostająnadrodzedorosłymimyślą,żeujdzieimtonasucho,bo
sątakiemałe.Tomniewkurza.
Dominicpokręciłgłowąześmiechem.
–Wkurzacięwielerzeczy.
–Noicoztego?–zapytałambuntowniczo.
Dominicnieodpowiedział.Wymamrotałdosiebiecośpodnosem
ipoprowadziłmniedoparku,trzymajączarękę.Szłamwmilczeniu,leczpo
chwili
mojatorebkazaczęławibrować.Wyciągnęłamzniejtelefonwolnąręką
iodebrałampołączenie,przykładająckomórkędoucha.
–Halo?
–Wszystkiegonajlepszego!–Usłyszałamradosnygłos.
Uśmiechnęłamsię.
–Dzięki,Gav.
Dominiczacisnąłrękęnamojejdłoni.JegodziecinnaniechęćdoGavina
byłarówniesilna,jakwtedy,gdymieliśmypoosiemnaścielatichodziliśmydo
liceum.Bardzomitoprzeszkadzało,alemusiałamsobieztymradzić.
–Gdziejesteś?–zapytałGavin.–Mamdlaciebiekartkęiprezent.
Mójuśmiechstałsięjeszczeszerszy.
–Dziękuję!Niemusiałeśminiczegokupować.
Mójprzyjacielzaśmiałsię.
–Wiem,alechciałem.Przecieżkończyszdziśdwadzieściajedenlat!
Zakażdymrazem,gdyktośtomówił,myślałamtylkootym,zezostałomi
jedyniedziewięćlatdotrzydziestki.Tobyłoprzerażające.
–Cóż,dziękuję–powiedziałam,uradowana.–Tobardzomiłeztwojej…
auć!
WyrwałamrękęzuściskuDominica,bonaglestałosiętobolesne.Zaczęłam
iśćprzednim.SkoromojarozmowazGavinemtakgoirytowała,tolepiej,żeby
jej
niesłyszał.
–Cosięstało?–zapytałGavin.–wszystkowporządku?
Przełknęłamgłośnoślinę.
–Tak,nicminiejest.
–Okej,tomożewpadnępóźniej?–zaproponowałzwahaniem,apotem
westchnął.–CzyjestobokciebieNico?
Uśmiechnęłamsię.Gavinbyłostrożny,jeślichodziłooDominica.
–JestemznimwPhoenixPark–powiedziałam.–Zaplanowałnadzisiaj
jeszczekilkaatrakcji.
Gavinwestchnął.
–NotomożedamprezentAideen,aonapóźniejprzekażegotobielub
Brannie.
AideenCollinsbyłastarsząijedynąsiostrąGavina.Pozatymoddawna
przyjaźniłasięzBranną.Byłazabawnaikompletnieszalona.Pasowałado
naszego
towarzystwa.
–Dzięki,Gav–odparłam.–Amożewpadnieszpóźniej?Jestempewna,że
dzisiajwieczoremwyjdziemygdzieśwszyscyrazem.
–Dziękizazaproszenie,Bee,alemamdziśzmianęwwarsztacietaty
iskończęnajwcześniejojedenastej.Wszyscymoibraciamajądzisiajwolnei
tata
potrzebujemniedopomocy.–Odchrząknąłcicho.–Jeślipotemgdzieśwyjdę,to
zasnęnastojąco.
Parsknęłamśmiechem.
–Nodobra,alewpadnijdomniewtygodniu,obejrzymyrazemfilmczycoś.
–Chętnie–odparłradośnie.–Narazie,cukiereczku.
Uśmiechnęłamsię–brzmiałjakjakaśstarszapani.
–Narazie,cukiereczku–odparłam.
Zaśmiałsięirozłączył,więcschowałamtelefondotorebki.Wtedy
poczułam,żeDominicstoizamną.
–Tobolało,wiesz?Prawiezgniotłeśmirękę–powiedziałamdoniego.
Odetchnąłgłośno.
–Przepraszam.Japoprostunienawi…
–NienawidziszGavina–skończyłamzaniego.–Wiemto,onotymwie,
całyzasranyświatotymwie,Dominic.
Nastałacisza.
–Poprostunienawidzętego,żejesteśznimtakblisko.
Obróciłamsiędomojegochłopakaispojrzałamnaniegogroźnie.
–Ostrzegałamcięwcześniej,żebyśnigdywięcejniezaczynałtegotematu.
Jeśliniemożeszznieśćtego,żemoimnajlepszymprzyjacielemjestchłopak,to
równiedobrzemożeszspakowaćswojerzeczyiwynieśćsięzmojegodomu
iżycia,boonnigdziesięniewybiera.Jestmoimprzyjacielem.Iniewiem,ile
jeszczerazymamcipowtarzać,żetylkoprzyjacielem.
Dominiczmrużyłoczy,patrzącnamnie.
–Ajacięostrzegałem,żebyśniegroziłamizerwaniem.Przezciebiezrobię
komuśkrzywdę,Bronagh–warknął.–Dobrzewiesz,żewściekamsię,gdytak
mówisz.
Wiedziałam,aleonteżmnierozzłościłtymnieustającymczepianiemsię
Gavina.
–Notodorośnijizaakceptujto,żemamprzyjacielamężczyznę–
odpowiedziałamzwestchnieniem.–Poważnie,Dominic,czytysięmartwisz,że
ja
cięzdradzę,czyco?
Jegoprzystojnatwarzpoczerwieniałaodgniewu.
–Nie,niechodziociebie,tylkooniego.Oto,żemusiępodobasz.Zawsze
musiępodobałaś.
Wyrzuciłamramionawpowietrze,bypowstrzymaćsięodzaciśnięciarąkna
jegoszyi.
–Tobyłomilionlattemu!–odparłamzażarcie.–Toonpostanowił,że
będzielepiej,jeślizostaniemytylkoprzyjaciółmi.Pamiętasztamtąnoc,co?
Zrujnowałeśmojąpierwsząwżyciurandkę.
Dominicmiałczelnośćzaśmiaćsięnagłos.
–Tak,atyzamiastznimzaczęłaśspotykaćsięzemną…Apotemzrobiłem
cipalcówkęwszpitaluwpokojubadań.Stare,dobreczasy.
O,mójBoże.
–Jaktymniewkurzasz!–oznajmiłam,kręcącgłową.Obróciłamsię
iuciekłamodniego.
NiestetyDominicpobiegłzamną.
–Czytywogólewiesz,dokądidziesz?–zapytał.
Niewiedziałam.PhoenixParkbyłogromny,amybyliśmywczęści,której
nigdywcześniejnieodwiedziłam.
–Nie–przyznałam.–Alebędęszłatądrogąiwkońcusięstądwydostanę.
Apotempojadętaksówkądodomu,bylezdalaodciebie.
Byłamzła,agdyDominicśmiałsięzemniewtakiejsytuacji,robiłamsię
wściekła.Atengłupekwłaśniewybuchnąłśmiechem.
Obróciłamsięipobiegłamwjegokierunku.Planowałamprzewrócićgona
ziemię,byobiłsobiedupę,albouderzyćgowgłowęzato,żebyłtakiirytujący,
ale
niedanemibyłonawetspróbować,bojakzwyklebyłszybszy.Rozłożyłmniena
łopatki,dosłownie.Próbowałampodnieśćsięzziemi,aleonwsekundzieznalazł
sięnamnieiwykorzystałswójciężar,bymnieunieruchomić.
–Posłuchajmnie,wariatko.Uspokójsięalboktóreśznaszostanie
aresztowane.Jesteśmywmiejscupublicznym,aniewdomu,gdziemożemysię
kłócić,apotemuprawiaćseksnazgodę.
Próbowałamsięspodniegouwolnić.
–Nigdywięcejniebędzieżadnegoseksu!
Dominicspojrzałnamnierozbawiony.
–Zakażdymrazem,gdytomówisz,udajemisięrzucićcięnałóżko
ipieprzyćtakmocno,żekrzyczysz,gdydochodzisz.Towyzwaniezostało
przyjęte
iwykonanejużmilionrazy,ślicznotko,więcmożeszjużsobieodpuścić.
Warknęłam,wkurzona,botobyłaprawda.
–Mamnadzieję,żemojacipkazamkniesięnazawszeijużnigdynie
będzieszmógłwemniewejść–zagroziłam.
Dominicwzruszyłramionami.
–Dziurawtyłkujesttaksamoprzyjemna.Niebędęzabardzorozpaczał.
Onbyłniedozniesienia!Sapnęłamiodwróciłamodniegowzrok.Dominic
wykorzystałtoipocałowałmniewpoliczek.
–Proszę,uspokójsię–powiedziałzwestchnieniem.–Niechcęsiędzisiaj
ztobąkłócić.Niewtakidzień.Proszę,postarajsięikontrolujswojenerwy…
Chociażdzisiaj.
–Odkiedytochcesz,żebymkontrolowałaswójtemperament?–zapytałam
zuniesionymibrwiami.
Dominicwzruszyłramionami.
–Odkiedyskończyliśmydwadzieścialatitwojenapadyzłościprzestałybyć
urocze.
Auć.
–Mojenapadyzłościnigdyniebyłyurocze.
Dominicuśmiechnąłsię.
–Toprzestańjepraktykować.
Odetchnęłamgłębokoipokiwałamgłową.
–Czymożemyjużudaćsięnatwójurodzinowypiknik?–zapytał.–Totuż
zarogiem.
–Piknik?–powtórzyłam.–Idziemynapiknik?
Nigdywcześniejniepozwoliłsięwyciągnąćnażadenpiknik!
–Tak–powiedziałDominiczuśmiechem.
Pocałowałamgomocnowusta.Ijakzwyklenaszakłótniaposzła
wniepamięć…Przynajmniejdonastępnegorazu.
Dominicwstałipomógłmisiępodnieść.Poszliśmyścieżkąiminęliśmy
zakręt.ZobaczyłamRyderaSlatera,azanimpiękniezaaranżowanemiejscena
piknik.
–Eee…Hej,Ry–powiedziałamipomachałamdoniegoniezgrabnie.
Ryderpuściłdomnieoczko,apotemodszedłbezsłowa.
SpojrzałamnaDominica,unoszącbrwi.
–Cotomiałobyć?–zapytałam.
Dominicwzruszyłramionami.
–Rozłożyłdlanastowszystko,apotemstałtuipilnowałnaszegomiejsca.
Terazpoprostuposzedłdodomu.
Uniosłamrękęiprzyłożyłamjąsobiedopiersi.
–Jechałponadgodzinęzdomudomiastatylkopoto,byrozłożyćdlanas
piknik?
Dominicpokiwałgłową.
–Tak.
–Boże,skarbie–powiedziałamwzachwycie.–Kochamtwoichbraci.
Zaśmiałsięcicho.
–Oniteżciękochają.
Usiadłamnarozłożonymnaziemikocu.Dominiczaśmiałsięradośnieizajął
miejscenaprzeciwkomnie.Otworzyłdużykoszpiknikowyisięgnąłdośrodka.
Wybuchnęłamśmiechem,gdyzobaczyłam,jakwyjmujezniegokubełekKFC.
–Noco?–powiedziałiprychnąłpodnosem.–Myślałaś,żeprzeżyjęcały
dzieńnakanapkachBranny?Proszęcię.
Pokręciłamgłową,nadalsięśmiejąc,gdyonzacząłwyjmowaćplastikowe
talerze,widelceiserwetki,apotemustawiłtowszystkoprzednami.Siedziałam
cierpliwie,czekając,ażnałożynamójtalerzfrytki,anastępniekawałkikurczaka
ifasolę.
–Jaktoładniepachnie–zamruczałam.
Dominicspojrzałnamnieirzuciłmiznaczącespojrzenie.
–Aletojeden,jedynyraz,okej?–powiedziałznaciskiem.
Wodpowiedziwywróciłamoczami.Dominicbyłbardzoupierdliwy,jeśli
chodziłoomojądietę–araczejjejbrak.
–Mówiępoważnie–oznajmiłstanowczo.–Zakażdymrazem,gdyjeszfast
food,narzekasz,żeprzytyjesz.
–Tosiępowinnonazywaćfatfood–wymamrotałam,
–Co?–zapytałDominic.
–Fatfood,niefastfood.Tłusteżarcie.Osoba,któradodałato„s”,była
cholernieprzebiegła.
Dominicparsknąłśmiechem.
–WytrzymałaśsześćtygodnizdalaodMcDonalda,BurgerKingaczynawet
KFC.Świetniesobieradzisz.Aponadtonosiszterazorozmiarmniejszeubrania.
Popatrzyłamnaniegozdziwiona.
–Skądwiesz,żemójrozmiarsięzmienił?
Dominicwzruszyłramionami.
–KupujeszubraniazesklepuASOS,używającmojejkartydebetowej
imojegokonta.Zakażdymrazem,gdycośzamawiasz,dostajęe-mail,iostatnio
zauważyłem,żekupujeszubraniaorozmiarmniejsze.
Jęknęłamwmyślach.Nieprzepadałamzakomputerami,e-mailamiczy
kartamidebetowymi.Gdyichpotrzebowałam,używałamdowszystkiegokont
Dominica.Oczywiścieoddawałammupieniądze.Niejestemz„tych”
dziewczyn.
–Tylkogórnaczęśćmojegociałazmniejszyłasięorozmiar–
wymamrotałam.–Dółjesttakwielki,jakbył.
Dominicwyszczerzyłsięwuśmiechu.
–Nieuśmiechajsiętak.Tonicdobrego,mójtyłekjest…
–Doskonaływłaśnietaki,jakijest–dokończyłzamnieizająłsięswoim
jedzeniem.–Narzekasz,żemaszsylwetkęwkształciegruszki,aletwójtyłek
jest
wielki,bomaszszerokiebiodra.Czaswkońcutozaakceptować.Niezmienisz
układuswoichkości.
–Jakaszkoda.
Dominicbyłzbulwersowanymoimiodczuciami.
–Maszwielkityłek,ajagouwielbiam.Taksamo,jakwszyscyfaceci,którzy
sięzanimoglądają.
–Niktsięzamnąnieogląda–zaprzeczyłam.
–Wierzmi,żejestinaczej–powiedziałDominic,prychającpodnosem.–
Jakmyślisz,dlaczegonielubięchodzićztobądomiasta?Muszępoświęcać
bardzo
dużoenergii,bysiękontrolować,bomamochotęimwszystkimprzyłożyć.
Parsknęłamgłośno.
–Aniektórzymówią,żetojaniepotrafiękontrolowaćswojegogniewu…
–Wiem,żemamwybuchowytemperament,aletyniejesteślepsza.Idlatego
doskonaledosiebiepasujemy.
–Brannamówi,żedobranonaswsamympiekle–powiedziałam
zrozbawieniem.
Dominicspojrzałnamniebezwyrazu.
–Onamawtejkwestiimałodogadania.
Zaśmiałamsięiotworzyłampuszkęcoli,którąpodałmiDominic.Miałna
talerzuwięcejkawałkówkurczakaniżja,cobyłozrozumiałe,bojakofacetjadł
więcej,alezastanawiałamsię,dlaczegowogólejecośtakiego.
–Niematamżadnychkawałkówseleranaciowegolubsteków?–zapytałam,
patrzącwkierunkukoszykapiknikowego.
Dominiczaśmiałsię,słysząc,jaksięznimdroczę.
–Takjakmówiłem,totylkotenjedenraz.
Westchnęłam.
–Aletypóźniejpoćwiczyszispalisztekalorie,ajanie.
Dominiczagryzłdolnąwargę,apotempowiedział:
–Wiesz,żemożeszpoćwiczyćzemną.
Zaśmiałamsię,aleprzestałam,gdyujrzałamjegominę.
–Tychybaniemówiszpoważnie?–zapytałamosłupiała.
Dominicrzuciłmisurowespojrzenie.
–Powinnaśdbaćoswojeciało.Przykromi,żetomówię,aleniemaszdobrej
kondycji,skarbie.
Zmarszczyłambrwi.
–Zanimzaczniesznamniekrzyczeć–zaczął,unoszącręcewpoddańczym
geście–słowowyjaśnienia:wcaleniemówię,żejesteśgruba.Japoprostu
mówię,
żebyłobydobrze,gdybyśmogławejśćposchodach,nietracącprzytym
oddechu.
Byłamprzerażonatym,żemiałrację.Mojakondycjapozostawiaławieledo
życzenia.
Skrzywiłamsię.
–Amógłbyśmipomóc?
Dominicuśmiechnąłsięinaglepoczułamciepłorozpływającesiępomojej
piersi.Byłwszoku,żewogóletorozważałam.
–Oczywiście.–Pokiwałgłową.–Rozpisałbymcićwiczeniadla
początkującychiułożyłdietę.
Słowo„dieta”odrazumniezniechęciło.
–Niebędęjeśćjedzeniadlakrólików–ostrzegłam.–Byłbyśmartwypo
tygodniu,bowkońcuzmieniłabymsięwpotworaztęsknotyzaprawdziwym
jedzeniem.
Dominicwybuchnąłśmiechem.
–Niebędęciękarmićżarciemdlakrólików.Będzieszjeśćtosamo,coja,
tylkowmniejszychporcjach.Będzieszmogłajeśćsłodyczewmałychilościach
irazwtygodniuzrobićsobienawetcheatday.
Dominicmiałtakicheatday,czylidzieńwolnyoddiety,razwtygodniu.
Wtedyzamawiałdlasiebiemegamięsnąpizzę,któramiałarozmiaryjakdla
czteroosobowejrodziny.Nigdynieuprawialiśmyseksuwtendzień–bopo
zjedzeniutejpizzyzapadałwśpiączkęzprzejedzenia.Alenajwyraźniejdla
niego
grabyławartaświeczki.
–Okej,dobra–oznajmiłam.–Zrobięto,ale…odponiedziałku.
Dominicpokiwałgłową.
–Świetnie.Tomożenapoczątekpilateslubcokolwiekinnego?Cotylko
chcesz.
Nadiecie?
–Czytojestdozwolone?
Dominiczmarszczyłbrwi.
–Totakiećwiczenia,Bronagh.
–Och,Boże.Myślałam,żepowiedziałeś„pączekilatte”,„początek
pilates”…
Dominicspojrzałnamnie,jakbywyrosłamidodatkowagłowa,aja
wzruszyłamramionamiipowiedziałam:
–Noco,lubięjeść.
Uśmiechnęłamsię,apotemnałożyłamsobiefasoli,używająctrzech
złączonychfrytek,izjadłamwszystko,bypoprzećmojesłowa.
Dominicskrzywiłsię.
–Niemaszzamiaruużyćwidelca,prawda?
Przeżułamipołknęłamjedzenie.
–Żebyzjeśćfrytkiikurczaka?Gościu,nieprzesadzaj.
–Przestańmówićnamnie„gościu”.Jatakdociebieniemówię!
Prychnęłampodnosem.
–Sorry,stary,tojużsięniepowtórzy.
–Towkurzające,żepotrafisztakdobrzenaśladowaćmójsposóbmówienia.
Wkońcusięnauczyłaś.
Zaśmiałamsię.
–Słuchamtwojegogadaniadwadzieściaczterynasiedem.Tooczywiste,że
wkońcusięnauczyłam.
Dominicwymamrotałcośpodnosem,apotemzacząłpochłaniaćjedzenie.
Upiłamłyknapoju,spojrzałamnalewoiuśmiechnęłamsię.
–Skarbie–wyszeptałam.–Patrz.
Obróciłgłowęipodążyłwzrokiemzamoimpalcemwskazującymwstronę
jeziora,któreznajdowałosiękilkametrówodnas.
–Dużotychkaczątek–powiedziałzuśmiechem.
Zapiszczałamcicho.
–Jakieonesąsłodkie.Mamochotęjewszystkiewyściskać!
Dominicspojrzałnamniezwyrazemniepewnościnatwarzy.
Zaśmiałamsięradośnie.
–Nietaknaprawdę,niemartwsię.
Spojrzałamponownienakaczkę-mamęijejkaczątka,któreprowadziła
widealnierównejlinii.
–Wyobrażaszsobie,cobybyło,gdybyludziechodzilitakzamatkami?
Dominicwybuchnąłśmiechem.
–Chciałbymtozobaczyć.
Zachichotałamiwróciłamdoswojegoposiłku.Pokilkuminutachsięgnęłam
domojejtorebkiiwyciągnęłamzniejksiążeczkę,którądostałamodDominica.
Dominiczaśmiałsiępodnosem.
–Takbardzocisiępodoba,żemusiszcałyczasnaniąpatrzeć?
Spojrzałamnaniegoiuśmiechnęłamcięciepło.
–Uwielbiamtęksiążeczkę.Nawetniemaszpojęcia,jakbardzo.Podobająmi
sięnawettezboczonepowody,którewymieniłeś…Aleczynaprawdęmusiałeś
mówić,żemniekochasz,borobięciloda,gdymamokres?
Dominicpokiwałgłowązzapałem.
–Oczywiście,jesteśtakawyrozumiała,gdyzaczynasiętydzieńtwojego
okresu.
Wybuchnęłamgłośnymśmiechem.Dominicbyłdziwakiem.
–Cóż,itakmisiępodoba–powiedziałamzpromiennymuśmiechem.–To
najlepszyprezentnaświecie.
Dominicparsknął.
–Jeszczenieotrzymałaśtrzeciegoprezentu.
Miałamdostaćjeszczejeden!
–Gdzieonjest?–zapytałampodekscytowana.
Dominicskinąłgłowąwkierunkukubełkazkurczakiem,więcpochyliłam
sięizajrzałamdośrodka.Wytrzeszczyłamoczy,gdyujrzałamczarne,
prostokątne
pudełkonadniekubełka.Mojadolnawargazaczęładrżeć.
–Włożyłeśprezentpodkurczaka?–wyszeptałam.–Aletyjesteś
romantyczny.
Dominiczaśmiałsię,gdypociągnęłamnosemisięgnęłamdokubełka,żeby
wyciągnąćzniegomójtrzeciurodzinowyprezent.
–Dziękuję–powiedziałamdonajcudowniejszejosoby,jakąwżyciu
spotkałam.Dominickiwnąłgłową,nakazującmiotworzyćpudełko.
Odetchnęłamgłębokoipowoliuniosłamwieczko.Ujrzałamwśrodku
naszyjnik–wyciągnęłamgo,byzobaczyć,jakwyglądazawieszka.
Przestałamoddychać,gdyzauważyłam,żewisiorekmakształtserca.Aleto
niekoniec–wśrodkuserduszkapoobustronachznajdowałosięholograficzne
zdjęciemoichrodziców.
–Tomoirodzice–wyszeptałamiprzesunęłampalcempoholograficznej
twarzymojejmamy,apotemobróciłamzawieszkęizrobiłamtosamoze
zdjęciem
taty.
–Wiem,jakbardzozanimitęsknisziżezajmująwtwoimsercuważne
miejsce.Chciałemstworzyćcośzwiązanegoznimi,comogłabyśnosićprzy
sobie
itrzymaćbliskoserca.Alannahpomogłamigozaprojektować,jestświetnaw
tego
rodzajuprojektach…Podobacisię?
Czymisiępodoba?Tomałopowiedziane.
–Niepotrafięznaleźćodpowiednichsłów…–przerwałam,bozmojego
gardładobyłsięszloch.
–Kochanie–wyszeptałDominic.–Niechciałem,żebyśprzezemniewylała
tylełezwswojeurodziny.
–Toprzestańdawaćmitakiebezcenneprezenty!–powiedziałamłamiącym
sięgłosemizbliżyłamsiędoniego.
Dominicuśmiechnąłsięiotworzyłdlamnieramiona.Objęłamgorękamiza
szyję,anogamiwpasie,siadającnanim.
–Jesteśnajlepszym,comisięwżyciuprzydarzyło–powiedziałammu.–
Taksięcieszę,żeusiadłeśnamoimkrześlewdniu,gdysiępoznaliśmy.
Dominiczatrząsnąłsięodśmiechuiuścisnąłmniemocno.
–Jateż,ślicznotko,jateż.
Odsunęłamsięodniegolekkoipodałammułańcuszek.Uśmiechnąłsię
iułożyłwisioreknamoimsercu,apotemzapiąłnaszyjniknamoimkarku.
–Wyglądaszjaktwójtata,wiesz?–wyszeptał.–Przeglądałemzdjęcia,by
znaleźćwyraźnefotografietwoichrodziców,którenadadząsiędowisiorka.
Byłem
wszoku,gdyzauważyłem,jakbardzogoprzypominasz.Maszjegooczy,nos
iuszy,aleuśmiechodziedziczyłaśpomamie.Bylibyzciebiebardzodumni.
Och,niechgoszlag.
Znowuzaczęłamszlochać,więcDominictuliłmniewmilczeniuikołysał.
–Cieszęsię,żeniemamdziśmakijażu.
–Jateż–odparłześmiechem.–Mojakoszulkawyglądałabywtedyjak
znadrukiem.
Zaśmiałamsięiuścisnęłamgomocnojeszczeraz.Potemodsunęłamsięod
niegoiusiadłamposwojejstroniekoca.Skończyliśmyjeśćiszczerzemówiąc,
poczułamsięniecozmęczona.Otworzyłamustaiziewnęłam,alepochwili
poczułam,jakDominicwkładamipalcewusta.
Och,namiłośćboską.
–Czymógłbyśprzestaćtakrobić?–błagałam.
Dominicwyszczerzyłzębywuśmiechu.
–Nie.
–Aletomniedoprowadzadoszaleństwa!
–Wiem.
–Więcprzestań!–warknęłam.
Znowuuśmiechnąłsięszeroko.
–Nie.
Ugh!
Położyłamsięnaplecachizamarłam.
Usłyszałam,jakDominicwzdycha.
–Bronagh,dorośnij.Maszdwadzieściajedenlat,zachowujsię,jaknatwój
wiekprzystało.
Zagryzłamwnętrzepoliczkówimilczałam.Słyszałam,jakDominicpakuje
wszystkodokoszyka,aleniemiałamochotypodnieśćsię,bytozobaczyć.Po
kilku
chwilachnademnąpojawiłasięjegotwarz.Tengnojekjakzwyklesię
uśmiechał.
–No,chodź,dzieciaku–powiedział.–Mamyjeszczejednąrzeczdo
zrobienia,zanimwrócimydodomu.
Miałamochotęleżećtuinieruszaćsięprzynajmniejprzezpółgodziny.
–Acojaztegobędęmiała?–wymamrotałam.
–Dostanieszczwartyprezent.
Och…Cóż,panieSlater,nieźletorozegrałeś,pomyślałam.
–Okej,dobra,pomóżmiwstać.–Westchnęłam.–Aleniebędęsiędociebie
odzywać,bowłożyłeśmipalcedoust.Tojestpoprostuokropne.
Dominiczaśmiałsięipomógłmisiępodnieść.Wyciągnąłtelefon
iniespodziewaniepocałowałmniewpoliczek,jednocześnierobiącnamzdjęcie.
Zaśmiałamsięiwtymmomencieteżzrobiłmizdjęcie.
–Okej–powiedział.–Aterazzróbgłupiąminę.
Zrobiłamzezaiwytknęłamjęzyk.Dominiczrobiłpodobnąminę.
–Pocotewszystkiezdjęcia?–zapytałam.
Dominicuśmiechnąłsięszeroko.
–Zobaczysz.Jesteśgotowanaswójczwartyprezent?
–Jaknigdy.
Rozdział5
Kręgle?Zabieraszmnienakręglewramachurodzinowegoprezentu?To
miłe,dziękuję,ale…Tytaknaserio?
Dominicuśmiechnąłsięszeroko.
–Samekręgleniesąprezentem,dostanieszswójprezentnakoniecgry.
Usiadłprzypaneluprzedzarezerwowanymtoremiwprowadziłnasze
imiona.Jakopierwszegograczawpisał„Nico”,ajakodrugiego„WielkiTyłek”.
–Nie!–warknęłam,alezanimmogłamcośzmienić,tengnojekwcisnął
„enter”igrasięrozpoczęła.–Jesteśpodły.
Dominicwyglądałnazadowolonegozsiebie.Gdywstał,rozluźniłmięśnie
ramioniszyi,ażstrzyknęłomuwkościach.Natychmiastprzyłożyłamręcedo
uszu,
żebyniesłyszećtegodźwięku,któregonieznosiłam.Podskoczyłamz
przerażenia,
gdyDominicklepnąłmniewtyłekiprzeszedłobok,bywybraćdlasiebiekulę.
Popatrzyłnarządróżnokolorowychkulipochwilinamysłuwybrał
czerwoną.Niebyłamtymzaskoczona,boczerwonytojegoulubionykolor.
–Aleniemożeszpozwolićmiwygrać.Tojestpoważnagra.
Dominicrzuciłmispojrzenieipuściłdomnieoczko.
–Rozłożęcięnałopatki,skarbie.
–Rozłożysz?Mamnadzieję,żebędęwtedypodtobą–powiedziałam
zuśmiechem.
Spojrzałmiwoczyrozżarzonymwzrokiem.Uśmiechnęłamsięszerzej.On
wiedział,jakbardzolubiłamgodrażnićwtensposób.
Machnęłamręką,bysiępospieszył.
–Nodalej,pokażmi,copotrafisz,mistrzu.
Dominicobróciłsięplecamidomnieistanąłprzednaszymtorem.
Trzymająckulęwręce,zamachnąłsięiwypuściłją.Siedziałamnaswoim
miejscu
ipatrzyłam,jakkulapędzizprędkościąświatłaiuderzawsamśrodekkręgli.
Siła
uderzeniasprawiła,żewszystkiekręgleupadły.
–Strike!–ogłosiłamaszyna.
–Jasnacholera–wymamrotałamiwstałam,byzagrać.
Dominicprzeszedłobokmniedumnyjakpaw.
Gnojek.
Podeszłamdostojakanakuleiwybrałamfioletową.Musiałamprzytrzymać
jąobiemadłońmi,bobyłaniecozaciężka.
–Daszradę–powiedziałamdosiebieipodeszłamdonaszegotoru.
Spojrzałamwprawoizauważyłam,żetrzytorydalejjakiśdzieciakrzuca
kulą–strąciłwszystkiekręglepodczastegouderzenia.
Każdyjeden.
Dzieciakmógłmiećdziewięć,najwyżejdziesięćlat.
Skoroonpotrafi,tojateż.
Pokiwałamdosiebiegłowąizamachnęłamsię.Krzyknęłam,gdykulanagle
wypadłamizdłoni.Obróciłamsięipobiegałamzanią.
–Wszystkowporządku,wszystkowporządku–zawołałamdo
pracowników,którzypatrzylinamniekarcącymwzrokiem.–Nicniezostało
zniszczone.Wszystkomampodkontrolą.Niemasięnacogapić,ludzie.
SpojrzałamnaDominica,któryzająłdwamiejscasiedzące,bośmiałsiętak
bardzo,żemusiałsięnanichpołożyć.
–Zamknijsię–syknęłamdoniego.–Robiszprzedstawienie.
–Przedstawienie–wysapałDominic–tozrobiłaśty,gdywyrzuciłamkulę
wpowietrze.
Prychnęłam.
–Wyślizgnęłamisię…Apozatymnicsięniestało,więcodpuść.
Nieprzestawałsięśmiać.
–Żałuję,żetegonienagrałem.
Obróciłamsięwkurzona.Podeszłamdonaszegotoru,chwyciłamkulę,tym
razemmocniej,zamachnęłamsięwtył,potemwprzód–ipuściłamją.Stałosię
dokładnieto,coprzedchwilą.Kulawyleciaławpowietrzeispadłanapodłogę
zprzerażającymhukiem.
–Och,proszę,przestańjuż–wrzasnąłDominicześmiechem.–Niemogę
oddychać!
Odskoczyłamodkuli,wkurzona,żeznowuspadłanaziemię.Potem
wrozdrażnieniuzamachnęłamsięnogątammocno,jaktylkopotrafiłam,
iuderzyłamwkulę.Tozadziałało,bokulapoleciałapotorze,ajazaczęłam
skakać
zpodekscytowania.
Kulauderzyławkręgleiprzewróciłakilkaznich.Obróciłamsięiuniosłam
ręcenaznakzwycięstwa.
–Tak!–krzyknęłam.
Dominicpokręciłgłową.
–Tooszukiwanie.
Och,odezwałsięPanZawszePoprawny.
–Wszystkojedno–powiedziałamimachnęłamręką.–Ilekręglistrąciłam?
Dominicspojrzałnaekran.
–Sześć.
Odtańczyłamszybkitanieczwycięstwa.
–O,tak!
Dominicznówpokręciłgłowąiwstał.
–Pozwól,żepokażęci,jaktosięrobi–powiedział,potrząsającramieniem.
Przewróciłamoczami.
–Natemojeurodzinowerandkiwybierasztakierozrywki,którychnigdy
wcześniejniepróbowałam.Jaknaraziedobrzemiszłotylkowjedzeniu
kurczaka
podczaspikniku.
–Nigdywcześniejniebyłaśnakręglach?
Spojrzałamnaniegopustymwzrokiem.
–Aniewidziałeśmoichdwóchostatnichpróbrzuceniakulipotorze?
–Widziałem,alemyślałem,żetopoprostudlatego,żejesteśkiepska–
powiedział.
Och.
–Wielkiedzięki,docholery!
Dominicuniósłręceipowiedziałzuśmiechem:
–Mówięszczerze.
Zmrużyłamoczyiodparłam:
–Notogramy,kutafonie.
Obróciłamsięipodeszłamdopanelu,byspojrzećnaekran.Dominicuniósł
brwi,patrzącnamnie,apotemzwróciłsięwstronętoruirzuciłswojączerwoną
kulą.Znowupowaliłwszystkiekręgle.
Kurwa,pomyślałam.Onjestnaprawdędobrywtęgłupiągrę.
Podszedłdomnieiusiadłobok,uśmiechającsięszeroko.
–Niecieszsięjeszcze.
Dominicodwróciłgłowę,ajarozluźniłamszyjęiramiona.Rzucętą
pieprzonąkuląpotorze,nawetjeślimiałobymnietozabić.
–Okej–wydyszałam.
Chwyciłamfioletowąkulęzestojakaipodeszłamdolinii,któraoznaczała
początektoru.
–Poczujsięjednościązkulą.
–Wszystkowporządku,Yoda?
Jeśliniezamknieust,tobardzogoskrzywdzę.
–Jatusiękoncentruję!–warknęłam.
Dominicstarałsięzdusićśmiech.
–Przepraszam–powiedział.
Postanowiłamniezwracaćnaniegouwagiiskupićsię.
Udacisię,powiedziałamdosiebie.
Postanowiłamzrobićtownajprostszysposób.Rozstawiłamnogi,pochyliłam
sięipotoczyłamkulę,zamachującsięmiędzynogami.Niepotrafiłamwłożyćw
to
dużosiły,aleprzynajmniejkulatoczyłasiępotorze,aniefrunęławkierunku
czyjejśtwarzy,więcjakdlamniebyłtosporysukces.
–Naprawo–wymamrotałamizaczęłammachaćrękami,chcącpokierować
kuląnaodległość.
–Racja,wykorzystajsiłępowietrza!
PokazałamDominicowiśrodkowypalec.
–Tak!–podskoczyłam,gdykulauderzyławkręgle.
Podeszłamszybkodomojegochłopaka,uśmiechającsię.
–Ilemampunktów?
Dominicsprawdziłekran.
–Dwa.
Dwa?Zamrugałampowiekami.Tylkodwa?
–Wolneżarty.
Możepowinnamcałyczaskopaćkulępotorze,pomyślałam.Przewróciłam
wtensposóbwięcejkręgli.
WestchnęłamispojrzałamnaDominica.Poziomsamozadowolenianajego
twarzybyłniewiarygodniewysoki.Myślał,żejesttakizajebisty,bopokonuje
dziewczynęwjakiejśgrze.
–Pizda–wymamrotałam.
–Comówiłaś?
–Nazwalamciępizdą–powiedziałam.–P-i-z-d-a.
–Jajestempizdą?
Wzruszyłamramionami.
–Twojesamozadowoleniemnieirytuje.Tonapewnodlatego,żeidzieci
lepiejwkręgleodemnie.Alewróćmydodomuizagrajmywszachy.Zniszczę
cię.
Dominicudałprzerażenie.
–Obynieszachy,wszystko,tylkonieto.
–Wieszco?Niemamzamiarudłużejznosićtwojegosarkazmu.Dziśsąmoje
urodziny,nietwoje,tymendo.Kończędwadzieściajedenlat.Tomójdzień,nie
twój,więcbujajsię.
Żałowałam,żeniemiałamrozpuszczonychwłosów.Wtedymogłabym
wspektakularnysposóbodrzucićjezaramię.Tobyłbydoskonałymoment.
–Och,todzieńtwoichurodzin,więcmożeszpłakać,ilechcesz.Aleteraz
jesteśpewnienamniezbytzła,bytozrobić.
–Nicnieporadzęnato,żemammiękkieserceiłatwomniedoprowadzićdo
płaczu,wiesz?–Zmarszczyłambrwi.–Gdybymniemiałamiękkiegoserca,
nigdy
bymsięztobąnieumówiła,tygłupiAmerykańcu.
Dominicprychnąłpodnosem.
–Wogólemnietonieobraziło.
Cholera.
–Nigdywięcejjużtuztobąnieprzyjdę.Mamnadzieję,żezdajeszsobie
ztegosprawę.
Dominicwzruszyłramionami.
–Itakbymciętujużniezabrał.JesteśgorszanawetodBranny,aona
zachowujesięwsporciejakskończonadziewczyna.
Tobyłajużprzesada.
Pokazałammuśrodkowypaleciusiadłam,założywszyręcenapiersi.
Dominiczachichotałiruszyłwstronętoru.Znowuprzewróciłwszystkiekręgle.
Itakbyłoprzezresztęgry:strącałwszystkiekręglezapierwszymlubdrugim
razemalboudawałomusiępowalićichprzynajmniejwiększość.Janatomiast
traciłamwkażdejrundzietrzylubczterykręgle.Pięć,jeślimiałamszczęście.
Dominicmiałrację.
Byłamdodupy,jeślichodziłoogręwkręgle.
Aleniechciałamprzyznaćsiędotegonagłosprzedtymdupkiem.
–Marudo–powiedział.–Totwojaostatniarunda.
Jęknęłamiwstałam.
–Twójwyniktostotrzy,mójdwadzieściatrzy.Myślę,żeobojewiemy,kto
wygrał.
–Poprosturzućjużtenostatniraz.
Zrobiłamto,alenieobeszłosiębezfochów.
Jużmiałamrzucićkulą,gdynagleobokmniepojawiłasiędziewczynamniej
więcejwmoimwieku.Byłatrochęwyższaodemnie,niebieskooka,zblond
włosamisięgającymibioder.
Byłabardzoładna.
–Hej,jestemJo.
Uśmiechnęłamsię.
–Bronagh.
–Bezurazy,alemuszęcipowiedzieć,żerobisztoźle.Zauważyłam,żemasz
złątechnikę,askorotwójbratniechceciwtympomóc,tojatozrobię.
Mójbrat.Onamyśli,żeDominictomójbrat?
Westchnęłamwmyślach.Tosięzdarzałobardzoczęsto.Alerozumiałamto.
Dominicbyłseksowny,ajawyglądałamjakprzeciętnadziewczyna,która
bardziej
pasowaładoniegojakosiostraniżjakopartnerka.
Dobra,nieważne.
Postanowiłam,żewykorzystamdziewczynę,bopotrzebowałamwszelkiej
pomocy.SpojrzałamnaDominicaiuśmiechnęłamsię.
–Jochcemipomóc,boty,drogibracie,niechciałeśtegozrobić.
WidziałamrozbawienienatwarzyDominica,gdymachnąłręką,dającmi
swojeprzyzwolenie.
ObróciłamsiędoJoipowiedziałam:
–Nauczmnie,mądrakobieto.
Jouśmiechnęłasięistanęłazamną.Wyciągnęłarękęidotknęłamojejdłoni,
apotempołożyłaswojąlewądłońnamoimbiodrze,bymnieustabilizowaćczy
coś.
–Wyprostusię,odciągnijramięizamachnijsię,aleniezamocno,bo
straciszrównowagę.Obserwowałamcięizauważyłam,żegdyrzucasz,robiszto
całymciałem.Wystarczy,żeruszyszramieniem,aresztaciałamusibyćw
prostej
pozycji.
Och.
Tobywyjaśniało,dlaczegotakźlemiszłopodczasmoichdwóchpierwszych
prób.
–Okej,awięcodchylrękę…zamachnijsię…ipuść.
Zrobiłamto,cokazałamiJo.Poczułam,żecałasalaobserwujemójtor.
Podskoczyłamwgórę,gdymaszynawyświetliłanaekranie„STRIKE”.
Przewróciłamwszystkiekręgle.
Wkońcu!
–Tak!–krzyknęłamiobróciłamsiędoJo.Przytuliłamjąnagle,aona
odwzajemniłauścisk,skaczączemnąpodekscytowana.
Odsunęłamsię,byjejpodziękować,alewtedystałosięcośbardzodziwnego.
Pocałowałamnie.
Ona.Mnie.Pocałowała.
–Niemazaco,życzęmiłejgry.–Jouśmiechnęłasięszeroko,apotem
obróciłasięiodeszła,jakgdybynigdynic.Jakbywogóleniepocałowałamnie
wusta.
Zamrugałamkilkakrotnie,apotemobróciłamsięwstronęDominica
zotwartymiustami.Zauważyłam,żezrywałbokiześmiechu,celującwemnie
aparatemtelefonu.
Czyonmnienagrywał?
–Skasujto!–warknęłamiotarłamusta.
Dominicszybkostuknąłwekranswojegotelefonuiwstał.
–Zapóźno.Moibracia,twojasiostraiAlannahzobaczą,jakpodrywa,
apotemcałujeciędziewczyna.
Zaczerwieniłamsięzzażenowania.Twarzmipłonęła,czułamto.
–Dlaczegotozrobiłeś?
–Botobyłanajśmieszniejszarzecz,jakąwidziałemwcałymswoimżyciu.
Tadziewczynaczęściejpatrzyłanatwójtyłekniżnatwarz.Dosłowniepieprzyła
cięwzrokiem.
Czytoupokorzeniedobiegniekiedyśkońca?
–Wychodzę!
Dominiczbliżyłsiędomnieiotoczyłmnieramionami,żebymnie
zatrzymać.
–Grasięjeszczenieskończyła.
Naprawdę?
Próbowałammusięwyrwać.
–Mamdośćkręglidokońcażycia.
–Acoztwoimprezentem?–przypomniałmi.
Atognojek.
–Zrobiłamto,ocomnieprosiłeś.Zagrałamwtęgrę.Aterazgadaj,gdzieto
jest?
–Eee…Nakońcunaszegotoru.
Żecoproszę?
–Słucham?
Dominicpodrapałsięposzyi.
–Kazałemcizarobićnatwojepoprzednieprezenty.Codziwnegowtym,że
iterazmusisztozrobić?
Jęknęłamrozdrażniona.
–Aczyniemożnapoprostudaćkomuśprezentu,mówiąc:„Proszę,
wszystkiegonajlepszego”?
–Tonudne–odparłrozbawionyDominic.
Znówprzewróciłamoczami.
–Nowłaśnie,totynielubiszsięnudzić.Tendzieńmniewykończył,ajest
dopieropopiątej.To,codlaciebiejestekscytujące,dlamniewręczprzeciwnie.
–Poprostuidźjużpoprezent.Obiecuję,żetenbędzienajlepszyze
wszystkich,któredzisiajdostałaś.
Hmm…
–Mampoprostuiśćnakoniectegotoru,tak?Iniebędęmiećprzezto
problemów?
Zaśmiałsię.
–Nie,aktomiałbycicośpowiedzieć?
–Noniewiem,możepracownicy?
–Ryderprzyszedłtuwcześniejipołożyłtwójprezentnakońcutegotoru.
Powiedziałowszystkimpracownikom.
–Ionitakpoprostusięzgodzili?
Dominicwzruszyłramionami.
–AczytysprzeciwiłabyśsięRyderowi?
Pokiwałamgłową.
–Jasprzeciwiamsięmucałyczas.
–Tozłyprzykład,tysięnieboiszmnieimoichbraci,alewiększośćludzi
tak.Pracownicynicniepowiedzieli,agdybyspróbowali,tojużjabymsięz
nimi
rozmówił.
Och,cozastrasznyczłowiek.
–Dobra–powiedziałam,wzdychając.–Pójdęjuż,chcęmiećtozgłowy.
Dominicpuściłmnieiklepnąłmniewtyłek.Podeszłamdoliniipoczątkowej
toruistanęłamnaścieżcedochodzenia,którejmusieliużywaćpracownicy,by
nie
przewrócićsięnaśliskimtorze.Przeszłamcałądrogędomiejsca,gdzie
znajdowały
siękręgle,iprzyklęknęłam.
–Gdzie,docholery,jestmójprezent?–wymamrotałamdosiebie.
Pochyliłamsię,ażpołożyłamsięnabrzuchuizajrzałampodmaszynę.
Zobaczyłamniebiesko-srebrnysznurekzakończonyobrożą.
Smycz?
Sięgnęłamponią,alemiałamzakrótkieręce,byjązłapać.Ostrożnie
przesunęłamsiępośliskiejnawierzchnitoru,byzbliżyćsiędokręgli.
Wyciągnęłamrękęiwtedyudałomisiędosięgnąćsmyczy,więcodrazu
wstałam.
Przyjrzałamsięsmyczy.Byłamzdezorientowana.Spojrzałamnaobrożę
izobaczyłamprzyczepionydoniejidentyfikatorwkształciekości.
Pies?
–Pocomiałbykupowaćmismycz,skoroniemamy…O,mójBoże!
ObróciłamsięwstronęDominica.
–Kupiłeśmipsa?–krzyknęłam.
Dominicstałpodrugiejstronietoruiznowumnienagrywał.
–Tak,kupiłem.
O,mójBoże!
Krzyknęłamzachwyconaizaczęłamskakać,aleokazałosię,żeskakaniepo
torzedokręgliniebyłomądrymposunięciem.
Poślizgnęłamsięiupadłamnatyłek,trafiającnakręgle.Przewróciłamje
wszystkie.
–Tobolało–jęknęłamiprzyczołgałamsiędościeżki,którąszłam
wcześniej.
Wstałam,położyłamręcenamoimobolałymtyłkuizaczęłamiśćwkierunku
Dominica.Spojrzałamnaniegogroźnie.Klęczałinagrywałmnietelefonem,
śmiejącsię.
–Toniebyłozabawne–powiedziałam,marszczącbrwi.
Gdysiędoniegozbliżyłam,zauważyłam,żepłacze.
Ześmiechu.
–Tob-byłoprzekomiczne.
Dupek.
–Chybazłamałamtyłek.–Skrzywiłamsię,pocierającpośladki.
Wstałiuścisnąłmniemocno.
–Ztobąniemożnasięnudzić,ślicznotko.
Mruknęłamzniezadowoleniem.
–Cieszęsię,żecięrozbawiłam.
Dominicodsunąłsięodemnieiprychnąłpodnosem.
–Udałocisięprzewrócićwszystkiekręgle,gdyzrobiłaśtotyłkiem.
Cozaklasycznyżart.
–Byłowarto–powiedziałamzuśmiechem.–Kupiłeśmipsa.Kupiłeśgo
nam!
Dominicpocałowałmniewgłowę.
–Racja,kupiłemnampsa.
–Gdzieonjest?–zapytałam,podskakującwmiejscuzradości.
Dominicuśmiechnąłsięszeroko.
–Wdomu.
–Notonacojeszczeczekamy?–pisnęłam.–Chodźmyponiego!
Rozdział6
Branna?–krzyknęłam,gdyotworzyłamdrzwidomojegodomu.
–Niekrzycztak,przestraszyszgo–powiedziałDominic,którystałzamną.
Awięctochłopiec.
–Branna?–wyszeptałamtymrazem,ściągającsweteributy.
Sprawdziłamwsalonie,aleokazałosię,żenikogotamniema.
–Hej,jubilatko,dostanębuziakajaktamtadziewczynawkręgielni?
Ryder,KaneiAlecstaliwkuchni,alenigdzieniewidziałamszczeniaczka,
atylkojegochciałamterazujrzeć.
ZignorowałamzboczonykomentarzAleca.
–Branna?–zawołałam.
–Jestztyłu,wogrodzie.
–Branna!–pisnęłamipobiegłamdotylnychdrzwi,bywyjrzećprzezszybę.
ZauważyłamBrannę,którasiedziałanaziemi,aobokniejstałmały,puchaty
husky.
Dominickupiłmipsahusky!
Krzyknęłamizaczęłampodskakiwaćzradości.
–O,mójBoże!
Otworzyłamdrzwiwchwili,gdyDominicpowiedział:
–Bronaghpłaczedzisiajcałydzień.
Byłamniesamowiciezadowolonazkażdegoprezentu,którymipodarował,
więcjakmiałamniepłakać?
–Patrz,tamjestmama–oznajmiłaBrannadopsa,uśmiechającsiędomnie
szeroko.
Podeszłamdonichpowoliiprzykucnęłam,apotempołożyłamsięna
brzuchuioparłampodbródekozłączonedłonie.
–Witaj–wyszeptałamdopieska,któryzbliżyłsiędomojejtwarzy.
Zaśmiałamsię,kiedypolizałmnieponosie.
–Jużciękocha–odezwałsięDominiczzamoichpleców.
–Jateżjużgokocham–powiedziałam,pociągającnosem.
Usiadłamiwzięłamszczeniaczkawramiona,przytulającgo.
–Jakgonazwiesz?–zapytałDominic.
Uniosłampieskaispojrzałamwjegopiękne,jasnoniebieskieoczy.
–Może…Tyson?
Usłyszałamszeptywyrażająceaprobatę,apotemDominicpowiedział:
–Tysonmisiępodoba.
–NotomasznaimięTyson.
Pocałowałampieskawgłowęipołożyłamgonaziemi.Rękamiotarłamłzy
ztwarzy,apotempokazałamsiostrzenaszyjnik.
–Patrz.
Brannawzięławisiorekdoręki.Obejrzałagozkażdejstronyiwybuchnęła
płaczem.Odrazudoniejdołączyłam.Usłyszałamzanamijakieśmamrotania.
–PrzyniosęPchełcetrochęwody–oznajmiłKane.–Skoropłaczecały
dzień,tosiędziewczynamożeodwodnić.
Uspokoiłamsięiprzytuliłammocnosiostrę.
–Izrobiłteżdlamniezarąbistąksiążeczkę–wyszeptałam.–Pokażęci
później.
Brannauśmiechnęłasię,otarłaoczyipokiwałagłową.
SpojrzałamnaTysona,któryzacząłgryźćbrzegmojejsukienki.
Uśmiechnęłamsięiwyrwałammuskrawekmateriału.
–Nie–powiedziałamstanowczoilekkostuknęłamgownos.
Miałamzamiarzdusićwzarodkukażdąjegochęćdogryzieniaubrań.
Wolałamzacząćjaknajszybciej.Potemwstałam,pochyliłamsięiwzięłampsa
wramiona.
–Jestcudowny!–ObróciłamsiędoDominica,RyderaiAleca,wyciągając
wichstronęTysona.–Tylkospójrzcie,czyżniejesturoczy?
–Piękny.
–Zachwycający.
–Fantastyczny.
Ichsłowaociekałysarkazmem.
SpojrzałamnaTysona.
–Niezwracajnanichuwagi,Tyson.Tozwykłedurnie.
–Durnie?
Prychnęłamgłośno.
–Dokładnietak.
Alecspojrzałnamniegroźnie.
–Jestemurażony.
–Idobrze.
Odwróciłamodnichwzrokiuśmiechnęłamsię.
–Niedługobędziekolacja.Zajmujęsięniąodgodziny.
Spojrzałamnasiostrę.
–JaiDominicjużjedliśmy…Alemogęzjeśćcośjeszcze.
Spojrzałamnamojegochłopaka,któryprzyglądałmisięznaganąwoczach.
Dietaićwiczeniaodponiedziałku,przypomniałamsobie.Niedzisiaj.
Wywróciłamoczami.
–Mójtyłekitakjużwiększyniebędzie,więcdajmispokój.
Alecprzekrzywiłgłowęispojrzałnamojądupę.
–Róbwięcejprzysiadów,tobędziewiększy.
Zaśmiałamsię.
–Niechcę,żebybyłwiększy,itakjestjużpokaźnychrozmiarów.
–Wedługmnieimwiększy,tymlepszy–oznajmiłDominic.
–Doceniamładnytyłektakjakty,bracie,aleitakbardziejpociągająmnie
nogi.
Zaśmiałamsię.
–Notak,botopierwszarzecz,naktórąpatrzyszumęskichmodeli
prezentującychbieliznę.Nanogi.
Ryderruszyłdodomu,śmiejącsię,aDominicszybkozanimpodążył,bonie
chciałprzysłuchiwaćsiętejrozmowieanisekundydłużej.
–Dobra,jeślichodziokobiety,tolubięichnogi,aleumężczyzninteresuje
mnietylkofiut.
Śmiałamsiętakbardzo,żeażzgięłamsięwpół.
–Jesteśtakobrzydliwy,żetoprzekomiczne!
Alecuśmiechnąłsięszeroko,ajaśmiałamsiędalej,gdyszliśmywstronę
domu.PrzytuliłamTysonamocnodopiersiispojrzałamnaDominica.
–Będzieszmusiałwybudowaćdlaniegodwiebudy–oznajmiłam.
Dominiczmarszczyłbrwi.
–Dlaczegodwie?
–Bomusimiećjednąwnaszymogrodzie,adrugąutwoichbraci.Tochyba
oczywiste.
–Dobra–powiedział,wzdychając.–Niedługosiętymzajmę.
–Jutro–powiedziałamzszerokimuśmiechem.
Dominicjęknął.
–Dobra,jutro.
Uśmiechnęłamsięzwycięskoiprzytuliłamsiędopieska.
–Aletybędzieszrozpieszczony.
–Wiesz,żeterazspadłeśnadrugiemiejscenajejliściepriorytetów,prawda?
–zapytałRyderDominica,uśmiechającsiękącikiemust.
–Oczymtymówisz?
–OdterazBronaghbędzieprzedkładaćpotrzebyTysonanadtwoje.
Dominicrzuciłbratuwściekłespojrzenie.
–Tonieprawda.
Tobyłaprawda.
Spojrzałnamnie.
–Skarbie,tonieprawda…Mamrację?
Wzruszyłamramionami.
–Onjesttylkoszczeniaczkiem,potrzebujemnie,potrzebujenas.Musimy
mupomagać,dopókinieurośnie.Jegopotrzebysąważniejsze,skorojestodnas
zależny.
Dominicwyglądałnaprzerażonego.
–Cojanarobiłem?
–Właśnieograniczyłeśsobiedostępdocipkidojednegorazunatydzień–
powiedziałAlec.–Właśnietozrobiłeś,braciszku.
–Mamdostępcodziennie,czasemnawetwięcejniżraz,itosięniezmieni.
Kaneprychnąłgłośno.
–JeślibędzieszpróbowałsiędoniejdobraćiTysonwnocyzapłacze,
Pchełkawylecizwaszegołóżkatakszybko,żetwójświatzaczniewirować…I
to
wcaleniejakpoorgazmie.
Parsknęłamśmiechem.
–MożepowinniśmybylinazwaćgoFiutbloker–wymamrotałAlec.
–Siadajciedostołu–powiedziałamojasiostra,śmiejącsię.–Kolacja
gotowa.
OdłożyłamśpiącegoTysonadojegonowegopsiegołóżeczka.Byłtaki
maleńkiwtymwielkimlegowisku.Znalazłampluszakakupionegospecjalnie
dla
niegoipołożyłamgoobokpieska.Mojeserceurosło,gdyTysonziewnąłi
otoczył
łapąmaskotkę,apotemsięwniąwtulił.
–O,mójBoże!–wyszeptałam.–Jakjagokocham.
Poczułam,jakotaczająmnieodtyłuczyjeśramiona.
–Bardziejniżmnie?
Tobyławtejchwilikwestiasporna.
ObróciłamsiędoDominicaiuśmiechnęłamsię,apotemnachyliłam
iwyszeptałammudoucha:
–Gdybędziemysami,możeszzrobićzmoimtyłkiem,cotylkochcesz.
Dominiczacisnąłramionawokółmnietakmocno,żepoczułamlekkiból.
–Gołąbeczki–przerwałanammojasiostra.–Czasnakolację.
Dominicjęknął,gdyodsunęłamsięodniegoipoprowadziłamgodokuchni,
uśmiechającsięszeroko.
–Jedynąrzeczą,jakąchcęterazzjeść,jesteśty–mruknął,gdyusiedliśmy.
AlecspojrzałnaDominicazprzerażeniemnatwarzy.
–Niemówtakdoniej…Mamochotęcięuderzyć,gdytorobisz.
Uśmiechnęłamsię.Aleciresztabracibardzosięzemnązżyliistalisię
opiekuńczy,cozazwyczajoznaczało,żeDominicmiałprzesrane.
–Dajmispokój–błagałDominic.
Aleczmrużyłoczy.
–Wyobraźsobie,żetańczęnago,kręcącfiutemjakhelikopterem.
Dominiczacząłsiędławić.
–Cotypieprzysz,bracie?
Alecspojrzałnamnieipuściłdomnieoczko.
–Terazmożeszjeśćkolacjęwspokoju.Przeznastępnychkilkagodzin
Dominicowiniestanie.Musinajpierwzapomniećotymobrazie.
***
–Poprawmnie,jeślisięmylę,alechybausłyszałam,żeumyjeszgarypo
obejrzeniumeczu,Dominic?
Niechętnieodwróciłwzrokodtelewizora,naktórymoglądałjakiśmecz
NarodowejLigiFutbolowej,iskupiłsięnamnie.Jegobraciazrobilitosamo.
Odkądskończyliśmykolacjęgodzinętemu,żadenznichnieodrywałwzrokuod
tegomeczu.
–Niepoprawiajjej,bojeślitozrobisz,jutrojużsięnieobudzisz–
wymamrotałAlecdoDominica,apotemupiłłykpiwazbutelki.
Mójchłopakspojrzałnaswoichbraci,apotemnamnieiuśmiechnąłsię
znacząco.
–Cholera,ślicznotko,aletyseksowniewyglądaszwtymfartuchu.
SpojrzałamnafartuchBrannyzwizerunkiemMyszkiMinnie,apotem
ponownieskupiłamsięnaDominicu.Mojaminawyrażałaniezadowolenie.
–Tobyłabardzonieudolnapróbarozproszeniamnie.
Alecprychnąłpodnosem.
–Onaznacięjakwłasnąkieszeń.Będzieszmusiałwymyślićjakieśnowe
teksty,bracie.
Dominiczignorowałgoiwciążpatrzyłnamnie.
–Todopieropołowameczu,umyjęnaczynia,gdyrozgrywkadobiegnie
końca.Później.
Dominicnieznosił,gdymówiłam„gary”zamiast„naczynia”.
–Och,awięczajmieszsiętympóźniej,tak?
AlecpochyliłsięwstronęDominicaiwymamrotał:
–Tozasadzka,nieodpowiadajjej,poprostusięuśmiechnij.
Dominicuśmiechnąłsięczarującotymswoimsłynnymuśmiechem,przez
którynaulicyzatrzymywałysięzarównokobiety,jakiniektórzymężczyźni.
Mogłabymgodzinamipatrzećnajegodołeczkiwpoliczkach,gdybymnie
usłyszała
tego,cowłaśniepowiedziałAlec.
Niemiałamzamiarumutegodarować.Niebyłamniczyjąpokojówką.
–Brannaprzygotowaładlawaswszystkichkolację–powiedziałam,
wskazującnanichpalcem.–Ajaposprzątałamzestołupoposiłku.Dominic,to
ty
przegrałeśpodczasrzutumonetą,więcmasznampomóc.
Nieodpowiedział.
–Dominic–powiedziałamznaciskiem.
Jegoszeroki,czarującyuśmiechniezniknąłaninachwilę.
–Tak?
Założyłamramionanapiersi,gdyonspojrzałnamniegniewnie.
–Jużjest„później”,więcwstańiumyjgary.
Minamuzrzedła.Zerknąłnabraci,którzyukrywaliswojeuśmiechyza
butelkamipiwa.
–Jeśliwstanęizrobięto,ocomnieprosisz,braciapomyślą,żejestempizdą.
Totymsiętakzamartwiał?
Nadalpatrzyłamnaniegotwardo,gdymówiłam:
–Ajeśliniewstaniesziniezrobisztego,copowiedziałam,tonawłasnej
skórzedoświadczysz,cotoznaczymiećsinejaja,boprzezmiesiącniebędzie
żadnegoseksu.
–Towolę,żebynazywalimniepizdą–powiedziałwesołoDominiciwstał.
Ruszyłwmojąstronę,agdymniemijałpodrodzedokuchni,klepnąłmniew
tyłek.
–Cośtyzrobiłaznaszymbratem?–zapytałRyder,uśmiechającsię.
Mojeustadrgnęłylekko.
–Jesttresowany.
–Tresowany?–zapytałAlec.–Doczego?
Prychnęłamispojrzałamnachłopaków.
–Domałżeństwa.
Każdyznichwzdrygnąłsię,apotemzaśmialisię,jakbympowiedziałacoś
komicznego.Tylkomnietonierozbawiło.Moglisięśmiać,ilechcieli,ale
małżeństwobyłowplanachkażdegozich.Każdadziewczyna–albochłopak,
wprzypadkuAleca–którychmieliibędąmieć,bylidlanichtreningiem.Tylko
jeszczeotymniewiedzieli.
Rozdział7
Dominic...
–Co?
Uśmiechnęłamsięszeroko,zawiązującmocniejjedwabnyszlafrok.
–Chodźtutaj–zawołałamsłodko.
Słyszałam,jakwzdycha.
–OglądamterazfilmzTysonem.
OBoże,zaczynasię.
–Mamdlaciebieniespodziankę–oznajmiłamśpiewnymgłosem.
Itojaką.
Spojrzałamnaścianęipopatrzyłamnanowąantyramę,któratamwisiała.
Dominicniedawnoprzyniósłjądodomu.Napoczątkuniemiałampojęcia,coto
jest,alewkońcuzajrzałampodzakrycieizobaczyłamwszystkiezdjęcia,które
Dominiczrobiłnampodczasmoichurodzin.Powiedział,żewysłałjedo
znajomego,bystworzyłznichkolaż.Oczywiściegdytozobaczyłam,zaczęłam
płakać,aleterazwidoktychzdjęćpoprostusprawiałmiprzyjemność.
Uśmiechnęłamsięszeroko,gdyusłyszałamkrokinaschodach,apotemna
korytarzu.WkońcuDominicstanąłprzedwejściemdonaszejsypialni.
–Niespodzianka?Dlamnie?–zapytał.–Aletotwojeurodziny.
–Toprawda,alezrobiłeśdlamnietakwiele,żechciałamdaćcicoś
wzamian.
Dominicrozejrzałsiędopokoju,poczymwszedłdośrodka.
–Cototakiego?–zapytał.
Zmrużyłamoczyirozwiązałamwęzełszlafroka,pozwalającmuopaśćna
podłogę.
–JezuChryste.
UśmiechnęłamsięzzadowoleniemipowolipodeszłamdoDominica,który
zamarłwmiejscu,obserwującmnie.
–Podobacisięto?–zapytałam,obracającsięwokół.
Dominicodetchnąłgłęboko,agdyjegowzrokskupiłsięnamoimtyłku,
poczułam,jakprzeszywamniedreszcz.
–Skarbie–powiedział,niemogączłapaćtchu.–Skądtytowytrzasnęłaś?
Dominicmiałnamyślibieliznę,którąmiałamnasobie.
–Brannakupiłaminaurodziny–odparłam.–Pomyślałam,żemogęto
dobrzewykorzystać.
Miałamnasobieczarnąjedwabnąkoszulkę,którałączyłasięzpasemdo
pończoch.Pończochyoczywiścieteżmiałamnasobie.Wszystkodosiebie
pasowało,nawetczarnemajtki.Pozajednymmałymelementem–założyłam
czerwoneszpilki,bomusiałamdodaćdotegostrojucośwulubionymkolorze
Dominica.
–Kolortejbieliznywyglądadoskonalewzestawieniuztwojąskórą…
Perfekcja–wyszeptał.
Pochyliłamgłowęiuśmiechnęłamsię.Dominiczrobiłkrokwmojąstronę
ichwyciłzabrzegswojejkoszulki,byjąściągnąć.Moimoczomukazałysię
jego
wyrzeźbionaklatkaibrzuch.
Chryste.
Przełknęłamztrudemślinęicofnęłamsięokrok.
–Cotomabyć?–zapytałDominiczuśmiechem.–Chcesz,żebymnato
zapracował?
Uniosłambrwi.
–Tykazałeśmipracowaćcałydzieńnamojeprezenty…Wydajemisię,że
takbędziesprawiedliwie.
Cofnęłamsięwstronęłóżka,aDominicwtymczasieściągnąłswojespodnie
izostałtylkowbokserkach.Bardzoopiętychbokserkach.
Dominicoblizałusta.
–Niemaszpojęcia,cotyzemnąrobisz,Bronagh.
Spojrzałamnajegobokserkiiwymruczałam:
–Mampojęcie.
Uniosłamwzrokwyżejipoczułam,jaknawidokjegomięśnibrzucha
izarysowanejliniiwkształcielitery„V”ciekniemiślinka.
–Niemogęuwierzyć,żetowszystkojestmoje–powiedziałam
iprzełknęłamślinę,gapiącsięnaciałoDominica.
Patrzyłamjakwtransie,gdydomniepodchodził.Kiedybyłjuż
wystarczającoblisko,otoczyłmnieramionami,apotemprzesunąłręcenamój
tyłek.
–Ajaniemogęuwierzyć,żetowszystkojestmoje.
Syknęłam,gdyścisnąłmojepośladki.
–Spokojnie,tygrysie–ostrzegłam.–Jestemjeszczeobolałapotym
dzisiejszymupadkunatorze.
Dominicpocałowałmniewramię,wsunąłmiręcepodkoszulkęipołożyłje
płaskonamoimciele.
–Masztakiedelikatneciało–wyszeptał.
Zamknęłamoczy,gdyonobróciłgłowęiprzyłożyłustadomojejszyi.Od
razuznalazłmójsłabypunktizacząłgossać.Zachichotałam,botomnie
łaskotało
idostawałamprzeztogęsiejskórki.
–Nigdyniewytrzymujeszwięcejniżpięćsekundizaczynaszsięśmiać,gdy
całujęcięposzyi.
–Botołaskocze–stwierdziłamiodsunęłamsięodniego.
Dominicpróbowałznowuprzyłożyćustadomojejszyi,alewybuchnęłam
śmiechemirzuciłamsięnałóżko,próbującuciecodjegopieszczot.Odrazu
położyłsięnademną,podpierającsięnałokciach.
–Tymrazembędziesznagórze.Niemamzamiaruprzegapićanicentymetra
tegotwojegostroju.Będęleżałnaplecachipodziwiałwidoki.
Uśmiechnęłamsię,aDominicpodniósłsięipołożyłnaplecach.Zdjął
bieliznę,apotemchwyciłwdłońswojegotwardegopenisaizacząłgopocierać.
–Stańnakońcułóżkaipodejdźdomnienakolanach,skarbie.
Wstałamipodeszłamdobrzegułóżka.Patrzącmucałyczaswoczy,
opadłamnaczworakaizaczęłamiśćwjegostronę.
–Wolniej–wyszeptałDominic.
Patrzyłnamnie,wciążpocierającrękąswójsprzęt.
Tobyłotakcholernieseksowne.
Powolipełzłamwjegostronę.Pochwilizatrzymałamsięiwyciągnęłam
zwłosówklamrę,pozwalającimopaśćfalami.
–Kurwa–wyszeptałDominic.
Położyłamręcenajegoudachipochyliłamgłowęnadjegomęskością.
Odsunęłamjegorękęiprzejechałamjęzykiemodpodstawypenisaażpojego
główkę.
–Mój–wymruczałam.
Dominicwypiąłbiodrawmojąstronę,słyszącmojądeklarację.
–Weźmniedoust…Dokładnietak.Ooooch.
Przerzuciłamwłosyprzezjednoramięizaczęłampieścićustamijegopenisa,
jednocześnietrzymającgowdłoniipocierając.
–Kurwa,Bronagh!
Wydałamzsiebiepomrukzadowolenia,aDominicstęknąłwodpowiedzi.
–Zacznijmnieujeżdżać,kochanie.Jużdłużejniewytrzymam.
Uśmiechnęłamsięiwyjęłamzustjegopenisa.Podpełzłamwyżejiusiadłam
nanim,anastępniezaczęłampowoliocieraćsięojegotwardość.
–Kurwa!Jakimcudemmogę…Czytosąmajtkibezkroku?
Uśmiechnęłamsięzzadowoleniem.
–Chryste,weźmniedośrodka–błagał.–Naprawdęniewytrzymamdzisiaj
długo,jesteśtakcholernieseksowna.
Wyciągnęłamrękęipoprowadziłamjegopenisadomojejszparki.
–Tatuśwrócił–mruknął,ajaopadłamniżej,wsuwającgogłębiejwsiebie.
Położyłammuręcenapiersi,odepchnęłamsię,apotemznowuopadłam.
Tak.
Odchyliłamgłowęiwestchnęłam.
Dominicwyciągnąłręceizłapałmojepiersiprzezkoszulkę,apotem
przesunąłdłonienabiodra,bykontrolowaćmojeruchy.
–Cholera,jesteśtakaseksowna–powiedziałznowuizacząłprzesuwaćrękę
wstronęmojejkobiecości.
Odnalazłłechtaczkęipotarłjąmocno.
O,Boże.
–Nodalej,kochanie–ponaglałmnie.
Zaczęłamporuszaćsięnanimjeszczeszybciej,podczasgdyDominic
wypychałbiodra,odpowiadającnakażdymójruch.
–Tak!–krzyknęłam.
Podskakiwałamnałóżku,ażwkońcupalceDominicasprawiły,żemoje
ciałozaczęłyprzeszywaćdelikatnespazmy.Usiadłszybkoiprzewróciłmniena
plecy.Zacząłmniepieprzyć,podczasgdyjapocierałampalcamimyszkę,
kończąc
to,cozaczął.
–Szybciej,Bronagh!–krzyknąłDominic.
Pocierałamłechtaczkętakszybko,jaktylkomogłam,ażwkońcufala
przyjemnościprzeszyłamojeciało,sprawiając,żewygięłamplecywłuk,aoczy
uciekłymiwgłąbczaszki.Usłyszałam,jakDominicstękagłośno,alenie
reagowałam.Przezminutęnawetnieotworzyłampowiek.Czekałam,ażmoje
ciało
przestaniedrżeć.PojakimśczasieDominicstoczyłsięzemnieipołożyłna
boku.
–Zakażdymrazempiekielniemniepodniecasz.
Byłamzadowolonazjegosłów.
–Czytobyłmójszóstyprezent?–zapytałamDominica.
–Tak…Niemazaco.
Zaśmiałamsięiobróciłamnabok,bygoprzytulić.
–Tobyłynajlepszeurodzinywmoimżyciu.Dziękuję.
–Proszę,kochanie.
Uśmiechnęłamsię,zamknęłamoczyipochwilijużspałam.
***
–Damien?Cześć!
–Hej,Bee,wszystkiegonajlepszego!–Wjegogłosiesłyszałamuśmiech.
Ucieszyłamsięipoprawiłamtelefonprzyuchu.
–Dziękuję!Jaksięmasz?Tęsknięzatobą!
–Jateżzatobątęsknię,alepozatymwszystkowporządku.
–Skorotęsknisz,towróćdodomu–oznajmiłam,marszczącbrwi.
Damienwestchnął.
–Bronagh.
–Wiem,wiem…Musisz„odnaleźćsiebie”.Acotowłaściwieznaczy
wpraktyce?
Damienzaśmiałsię.
–Toznaczy,żeniemogęudaćsięwmiejsce,gdzieskrzywdziłbymludzi,na
którychmizależy,bonajpierwmuszęuporządkowaćwłasnemyśli.
Aleminęłyjużtrzylata.
–Ajesteśchociażbliskotegouporządkowania?
Damienwymamrotał:
–Pracujęnadtym.
Tolepszeniżnic.
–Ajaksięmająmoigłupibracia?
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Niedzwoniłeśdonichdzisiaj?
–Dzwoniłem,alechcęusłyszećodciebie,czymsięzajmują.
Zaśmiałamsię.
–Wszystkopostaremu.RyderiBrannasąwsobiezakochani,Alecjest
dziwkąijestzakochanywsobiesamym,Kanewciążchceotworzyćjakiś
ośrodek
opiekispołecznej,ajaiDominic…Zachowujemysiętak,jaknanasprzystało.
Damienwybuchnąłśmiechem,
–Dobrzewiedzieć,żeniektórerzeczysięniezmieniają.
Świętaprawda.
–AcouAlannah?–zapytałniezbytsubtelnie.
Uśmiechnęłamsię.
–Masiędobrze.Kończyostatnirokprojektowaniagraficznego,jakwiesz.
Żałuj,żeniewidziałeś,jakiepięknerzeczypotrafistworzyć.Mawłasnąstronę
internetowąiprojektujeróżności,okładkiksiążek,layoutystronWWW,banery,
logo.Potrafizrobićwszystko,ajejprojektysąnaprawdęoryginalne.Najpierw
rysujeświetneszkice,apotemużywatychswoichgadżetówiskanujeobrazydo
komputera.Utrzymujesięztegoijestszczęśliwa.
–Todobrze–powiedziałDamien.–Cieszęsięjejszczęściem.Zasłużyłana
nie.
–Onateżociebiepytała.
–Naprawdę?–zapytałDamienzachrypniętymgłosem,poczym
odchrząknął.–Tomiłe.
Prychnęłampodnosem.
–Przestańzemnąpogrywać,wiem,żeobojewciążmaciesiękusobie.
–Toakuratnigdyniebyłproblem–wymamrotał.–Janimbyłem.
Zmarszczyłambrwiioświadczyłam:
–Dame,zrobiłeśbłąd,aleprzestańsiętymzadręczać…
–Muszęlecieć,Bronagh,mojaprzerwasięskończyła.
Damienpracowałjakoochroniarznanocnejzmianiewjakiejśfirmie.
–Okej–westchnęłam.–Pogadamypóźniej.Trzymajsię.Kochamcię.
–Jateżciękocham,Bee.Narazie,mała.
Położyłamsięznowunałóżku.Kilkaminutpóźniejdopokojuwszedł
Dominicizapytał,cosięstało.
–WłaśnierozmawiałamzDamienem.Tęsknięzanim.
Dominicposmutniał.
–Jateż.
Wiedziałam,żemówiłszczerze.DominiciDamienbylibliźniakamiiprzed
wyjazdemDamienanigdysięnierozstawali.
–Napewnoniedługowróci–zapewniłmnie.
–Czylikiedydokładnie?
Dominicwzruszyłramionami.
–Kiedyśwkońcumusi.
Świetnie.
SpojrzałamnaDominica.
–Czemusiętakwystroiłeś?
Wyszczerzyłzębywuśmiechu.
–Wszyscywychodzimynadrinkazokazjitwoichurodzin.
–Aktoidzie?–zapytałam.
–Moibracia,Branna,AideenichybajejkoleżankaKeela.
–AGavinaiAlannahniebędzie?
Dominicpokręciłgłową.
–Gavinwracapopracyodrazudodomu.Tak,dzwoniłemdoniego.
AAlannahcierpina…kobiecedolegliwości.Nicwięcejniewiem,boszybkosię
rozłączyłem.
Zaśmiałamsię.
–Mówienieomiesiączcewprawiacięwzakłopotanie?
–Tak–odpowiedziałDominicnatychmiast.
Typowyfacet.
Wstałam.
–Niewiem,cozałożyć.
Dominicspojrzałnamnieiprzełknąłgłośnoślinę.
–Zostańwtejbieliźnie,alezałóżnatojakąśsukienkę.
Poczułam,jakmójpulsprzyspiesza.
–Okej.
Dominicuśmiechnąłsięszeroko.
–Pośpieszsię.Wszyscyjużsięschodzą,niedługozamawiamytaksówkę.
–Dokądjedziemy?
–Zobaczysz.
Rozdział8
KlubnocnyPlayhouse.
Właśnietamtrafiliśmy,byświętowaćmojeurodziny.Byłamwtymklubie
kilkarazy.Tocałkiemniezłemiejsce,choćnietypowe.Przypominałotrochę
bardziejlegalnąwersjęDarkness.Urządzanotuwalki,azwycięzcaotrzymywał
nagrodępieniężną.
Ludziejeuwielbiali.
Niemiałamnicprzeciwko,boDominicrzadkobrałudziałwtych
pojedynkach.Jedynymiosobami,któremiałyodwagęstanąćprzeciwkoniemu,
byli
pijacyiśmiałkowie,którzynigdywcześniejniesłyszelioDominicu.
Aleprzeszkadzałymiwalkidziewczyn.
Niejestemseksistkąinaprawdęwierzę,żekobietymogąrobićdokładnieto
samo,comężczyźni.Jednaknielubięoglądać,jakdwiedziewczynybijąsięna
platformiedlapieniędzy.Aletoichsprawa.
–Czydziejesiętudziścośważnego?–zapytałamDominica,pochylającsię
wjegostronę,gdyjużusiedliśmyprzydużymstole.
Wzruszyłramionami.
Przyjrzałammusięuważnie.
–Będzieszdzisiajwalczyć?
Zaśmiałsięcicho.
–Nie,dziśmaszurodziny.Mamzamiarspędzićczasztobą,aniena
platformie.
Boże,pomyślałam,jakcudownie.
UśmiechnęłamsięispojrzałamnaBrannę,któraprzyszładonaszbaru,
trzymającwdłoniachdrinki.Podałamijedenkieliszek.
–Lodzika?–krzyknęła.
WszyscyfaceciprzystolenagleskupilisięnaBrannie,którawybuchnęła
śmiechem.
–DrinkBronaghtaksięnazywa.Lodzik–wyjaśniła.
Wszyscyzaczęlisięśmiać.
Dominicpochyliłsięwmojąstronę,gdyupiłamłykdrinka.
–Aterazpołknijtegolodzikajakdobradziewczynka.
Prawiesięzakrztusiłam.
Zaczęłamkaszlećipocieraćklatkępiersiową.Dominicspojrzałnamnie
wymownie,unoszącbrwi.
Typowyzniegofacet.
Zerknęłamnasiostrę,którasiedząc,ruszałasiewrytmmuzyki.Ryder
rozmawiałwłaśniezeswoimiznajomymi.Uśmiechnęłamsięiwstałam,
wyciągając
doniejrękę.
–Idziemypotańczyć?
Nieodpowiedziała,tylkozerwałasięnarównenogiichwyciłamniezarękę,
ciągnącnaparkiet.
ZaczęłyśmyskakaćjakwariatkidopiosenkiGangnamStyleiprawie
połamałyśmynogi,potykającsięowłasneszpilki.Jednakzamiastusiąść,
tańczyłyśmydalej,śmiejącsięgłośno.
Gdypoczułamczyjeśręcenaswoichbiodrach,podskoczyłam,przestraszona.
Obejrzałamsięprzezramięipokręciłamgłową,gdyujrzałamfaceta,który
chciał
zemnązatańczyć.
–Wybacz,alemamchłopaka.
Nieznajomyuśmiechnąłsię.
–Spokojnie.
Facetzacząłtańczyćzamną,ocierającsiękroczemomójtyłek.
Odepchnęłamgoiobróciłamsię.
–Niechcęztobątańczyć.
Chłopakpokręciłgłową.
–Alezciebieprowokatorka.
Żeco?TańczyłamtylkodoGangnamStyle.Jakimcudemmożebyćto
uwodzicielskie?
Spojrzałamnachłopaka,apotemchwyciłamBrannęzarękęichciałam
odejść,omijającgo,jednakonzastąpiłmidrogę.
–Proszę,odsuńsię–powiedziałaBrannastanowczymtonem.
Chłopakzaśmiałsięszyderczo.
Mojasiostrapopatrzyłananiegozłowrogo,apotemrzuciławmojąstronę:
–Zarazwrócę.
Chłopakprzepuściłją,apotemskupiłsięznowunamnie.Byłamściśnięta
międzynimainnymitańczącymiludźmi.Naglektośpopchnąłmnieipoleciałam
doprzodu.Chłopakotoczyłmnieramionami.
–Puśćmnie!–warknęłam.
Zaśmiałsię.
–Mojasiostraposzłapomojegochłopaka,więcpuśćmnie,bocościzrobi!
Proszę,niechcężadnychkłopotów.
Przesunąłrękęnamójtyłekiścisnąłgo.
–Alemaszwielkądupę–powiedziałzezdziwieniem.–Cojabymdał,żeby
jąwyruchać.
Próbowałammusięwyrwać,alezłapałmniezaręceizbliżyłswojątwarzdo
mojej.Dopieropochwilizrozumiałam,żechciałmniepocałować.Odwróciłam
głowęnajdalej,jakmogłam,apotemupadłamiwylądowałamzhukiemna
parkiecie.
Zabolało.
–Bronagh!–Usłyszałam,jaksiostrapróbowałaprzekrzyczećmuzykę.
Poczułamnasobiejejręce,gdypróbowałamniepodnieść.Kiedyzłapałam
równowagę,pochyliłamsiędoprzodu,chcącrozmasowaćobolałytyłek.
Oberwałamdokładniewtosamomiejsce,cotegodnianakręglach.
Będęmiałaokropnegosiniakanapośladku.
–Kurwa–wydusiłamzsiebie.
–Wszystkoztobądobrze?–zapytałamojasiostra.
Pokiwałamgłowąiskupiłamwzroknascenie,którarozgrywałasięprzed
nami.Wtejchwilizauważyłam,jakktośzamachujesięiuderzawcośz
głośnym
trzaskiem.Opuściłamwzrokiwytrzeszczyłamoczy.
–Kane,przestań!
Spodziewałamsięzobaczyć,jakDominicbijechłopaka,aletobyłjednak
Kane.MójBoże,Kanenieźlesprałtegogościa.Ażpolałasiękrew.
DominiciRyderpojawilisięnaglezaKane’emiobajzłapaligozaramiona,
byodciągnąćbrataodchłopaka,którywiłsięnapodłodzezbólu.Skrzywiłam
się,
gdyzobaczyłamjegozakrwawionatwarz.
Byłampewna,żeKanezłamałmunos.
DominicstanąłprzedKane’emizacząłcośdoniegokrzyczeć.Kane
wodpowiedziwydarłsięnabrataiwskazałpalcemnachłopaka,apotemna
mnie.
Dominicprzyjrzałmisię,apotemskupiłsięnależącymnaziemifacecie.
Skrzywiłamsięznowu,gdyDominickopnąłchłopakawbrzuch,apotem
pochyliłsięnadnimiwykrzyczałmucośprostowtwarz.Dominicwstałw
chwili,
gdypojawilisięochroniarze.
Podszedłdonichipochyliłsięwichstronę,bymogliusłyszećgomimo
dudniącejmuzyki.Wskazałnajpierwnachłopaka,apotemnamnie.Ochroniarze
pokiwaligłowami,apotemruszyliwstronęchłopaka.Podnieśligoioddalilisię
wrazznim.
OdrazupodeszłamdoDominica,którywyciągałdomnierękę.Brannaszła
przedemnązRyderemiKane’em,amyzDominikiempozostawaliśmyzanimi.
–Wszystkowporządku?–zapytał.
Wzruszyłamramionami.
–Czycościzrobił?–zapytałgroźnymtonem.
Pokręciłamgłową.
–Notoocochodzi?–naciskał.
–Jestemtylkowkurzonatymwszystkim.–Westchnęłam.–Ścisnąłmój
tyłekiwydawałsiębyćzaskoczonytym,żejestprawdziwy.
Dominicspojrzałnamniezuniesionymibrwiami.
–Niejesteśzładlatego,żejakiśnieznajomycięmolestował,aledlatego,że
uznałtwójtyłekzasztuczny?
Ugh.
–Jestemztobąjużtakdługo,żepoważneproblemyustępująmiejscatym
głupim–przyznałam.
Dominicpokręciłgłową.
–Jesteśnienormalna.
Niemogłamsięznimniezgodzić.Gdydotarliśmydonaszegostolika,
zbliżyłamsiędoKane’aiprzytuliłamgo,dziękując.
–Wszystkowporządku?–zapytał.
Pokiwałamgłową.
–Tylkotyłekmnieboli,boupadłam.
Kaneodziwozacząłdusićsięześmiechu.
Dominicpodałmidrinka,zaczęłamgosączyć.Rozmawialiśmyprzezkilka
minut,ażnagleponaszejlewejstroniepojawiłasiękobieta,któraprzyciągnęła
uwagęBranny.
–Aideen!–pisnęła.–Wkońcudotarłaś.
Obróciłamgłowęipatrzyłam,jakAideenCollinsidziewnasząstronę.Miała
nasobieniebieskąobcisłąsukienkę,cyckiprawiewypływałyjejzestanika.To
był
bardzopokaźnybiust.
–Japierdolę,ktotojest?–zapytałKane,patrzącnaAideenzotwartymi
ustami.
Uśmiechnęłamsię,widzącjegominę.
–ToAideenCollins,starszasiostraGavina.
–TojestsiostraGavina?–zapytałzniedowierzaniem.–Niezłazniejsztuka.
Przewróciłamoczami,słyszącjegosłowa,alemusiałamsięznimzgodzić.
Aideennaprawdębyłazjawiskowa.OddawnaprzyjaźniłasięBranną.Była
Irlandkązkrwiikości.Jejdialektteżbyłiścieirlandzki,typowydlamieszkanki
Dublina.
–Hej!–UcieszyłasięAideen.–Przepraszam,żesięspóźniłam.Próbowałam
wyciągnąćKeelęnaimprezę,alepostanowiłazostaćwdomu.Biedaczkajest
ostatnioprzepracowana.
Mówiłaoswojejnajlepszejprzyjaciółce,KeeliDaley.Keelabyłabardzo
sympatycznądziewczyną.Spotkałamjąkilkarazyipolubiłam.Aleniepodobało
misięto,zkimbyłaspokrewniona.
Skrzywiłamsięnamyślojejkuzynce,MicahDaley–cozapieprzona
szmata–ijejokropnymchłopaku.JasonBanezmieniłmojeszkolnelataw
piekło.
–Bronagh!–krzyknęłaAideen,przyciągająctymmojąuwagę.
Uśmiechnęłamsięiwstałam,byjąuściskać.
–Wszystkiegonajlepszego!
Otoczyłamnieramionamiimocnoprzytuliła.Gdysięodsiebie
odsunęłyśmy,obróciłamsięwkierunkustołuizaczęłamwskazywaćwszystkich
po
kolei.
–TojestDo…
–Nico–powiedziałDominic,przerywającmi.–Jestemjejchłopakiem.
Aideenuśmiechnęłasię.
–Miłociępoznać,Nico.
ZignorowałamnietaktzestronyDominica.Wbardzoniesubtelnysposób
zaznaczałstarszejsiostrzeGavina,żejestemjegoilepiej,byAideenbyłatego
świadoma.SpojrzałamnaAlecaiKane’a,mówiąc:
–TojestAlec,atoKane,starsibraciaDominica.
Alecpuściłdoniejoczko,aKaneuśmiechnąłsięszerokoipowiedział:
–Miłociępoznać,piękna.
–Maszrację–powiedziałaAideen,puszczającdoniegooczko.–Napewno
miłomniepoznać.
Tozabawne,żewprzeciągutrzechlatAideenniemiałaanijednejokazji,by
poznaćbraciRydera.Ciąglepracowała,agdyjużmiaławkońcuczasdla
Branny,
tochciałająmiećtylkodlasiebie.
KanezmarszczyłbrwizdziwionyosobliwąodpowiedziąAideen,ajasię
roześmiałam.AideencałkowiciezignorowałaKane’aiobróciłasięwstronę
Rydera,którywkońcuprzestałrozmawiaćzeznajomymiipodszedł,bysięznią
przywitać.
–Hej,złotko,widzę,żejużdotarłaś.
Aideenuściskałago.
–Hej,Ry.Nieominęłabymtakiejimprezy.
Uśmiechnęłamsię,kiedyzgłośnikówrozległasiępiosenkaBritneySpears
WorkBitch.
Spojrzałamnamojąsiostręioznajmiłam:
–Chcęzatańczyć.
BrannaskinęłagłowąwkierunkuDominicaipowiedziała:
–Wkurzysię,jeśliznowupójdziesznaparkiet,alepiejgoniedrażnić.Może
zostaniemyizatańczymytutaj?
Odpowiadałomito.
–„Youbetterwork,bitch!”–wykrzyczałamsłowapiosenki.Rozbawiłam
tymBrannę.Uniosłyśmyramionawpowietrzeizaczęłyśmykołysaćbiodrami
wrytmmuzyki.
Aideenszybkodonasdołączyła.Wjednejręcetrzymaładrinkaicojakiś
czasgosączyła,kręcącjednocześniebiodrami,cowedługmniewyglądało
komicznie.Obróciłamsięplecamidodziewczynitanecznymkrokiem
podeszłam
doDominica,któryopierałsięokanapę,obserwującmnie.
Uśmiechnąłsięzwyższością,gdywyciągnęłamdoniegorękę.
–NiebędętańczyćdopiosenkiBritneySpears–powiedział,przekrzykując
muzykę.–Mowyniema.
Zmarszczyłambrwi.
Dominicpokręciłgłową.
–Niebędęrobićtego,cochcesz,tylkodlatego,żepatrzysznamniewten
sposób.
Cholera.
Obróciłamsięiwróciłamdotańca.CochwilęcofającsięikuszącDominica
moimtyłkiem.Gdynaglepoczułampiekącegoklapsa,podskoczyłami
obróciłam
siędoniego,pocierającobolałemiejsce.
–Tozabolało.
Dominicuśmiechnąłsięzzadowoleniem.
–Mogłemalbogoklepnąć,albougryźć.
Obnażyłamzęby,udając,żetojachcęgougryźć.GdyAlectozobaczył,
zacząłsięśmiać.
–Nodalej,wstawajizatańczzemną…Dziśsąmojeurodziny.
Spojrzałamnaniego,marszczącczołodlalepszegoefektu.
Dominicjęknąłijużwiedziałam,żebyłambliskoswojegocelu,lecznagle
muzykaucichłaiusłyszałamodgłosperkusji.
Onie.
Walkisięzaczynały.
–Panieipanowie–zahuczałgłosdobiegającyzgłośników,gdyjasiadałam
Dominicowinakolanach.
–Dziśmamydlawasniesamowiteatrakcje.Jeślizejdzieciezparkietu,
wniesiemyplatformę.
Patrzyłam,jakochroniarzeklubupopędzaliludzi,wyganiającichzparkietu,
apotemsamisięodsunęli.Wyciągnęłamszyję,byzobaczyć,jakpodnoszą
platformę.Uważałam,żewyglądałotozarąbiścieizakażdymrazem,gdybyłam
wtymklubie,starałamsięzobaczyćtowidowisko.
Platformazostaładoskonalezaprojektowana.Kiedybyłaschowana,wogóle
niemożnabyłojejdostrzec,leczkiedysięunosiła,jejpowierzchniaznajdowała
się
jakieśdwametrynadpodłogą.Byłatosporaodległośćdlazawodnika,który
mógłbyspaćzpodwyższeniapodczaswalki.
OparłamgłowęoramięDominica,aonzacząłpocieraćkciukiemmojeudo.
Jużmiałamgozapytać,czychcenapićsiędrinka,gdynagległos
prowadzącegooznajmił:
–Właśniesiędowiedziałem,żedziśwklubiegościmyFuriata!
Och,nie.
Rozdział9
Nico…Gdzietyjesteś?Maszogłosićpierwsząwalkę.
Ludziezaczęlikrzyczećiwskazywaćnanaszstolik.Zamknęłamoczy,gdy
Dominicpoklepałmniepoplecachipoprosił,bymwstała.
Gdyobojepodnieśliśmysięzmiejsc,chwyciłamgozarękę.
–Powiedziałeś,żedzisiajniebędzieszwalczyć.
Spojrzałnamnieioznajmił:
–Boniebędę.
–Obiecujesz?
Pokiwałgłową,alenicnieodpowiedział.
Puściłamgoipatrzyłam,jakidziewkierunkuplatformyipodciągasię,byna
niąwejść.Usiadłamnajegomiejscuizałożyłamramionanapiersi.
Nienawidziłam
tego,żewtrakciewalkibyłwcentrumuwagi–miałamwrażenie,żetłumludzi
składałsięgłówniezkobiet,którechciałymiećgodlasiebie.
Dominicwprowadziłnaplatformędwóchzawodnikówicośdonich
powiedział,gestykulując,apotemsięzaśmiał.Chwilępóźniejwalczący
zaatakowalisiebienawzajem,awklubierozległysięzachęcająceokrzyki.
Zacisnęłamszczękęipięści,kiedyktośrzuciłwDominicajakimśkawałkiem
materiału.Gdyuniósłgodogóry,okazałosię,żebyłtostanik.
–Wyglądasznawkurzoną,Bee.
–Bojestem–powiedziałamdoAleca.–Onitraktujągojakjakiegoś
celebrytę.
Alecotoczyłmnieramieniemipowiedział:
–Bowtymświecieonjestcelebrytą.Wszyscykochająbokserów
walczącychwpodziemiu,nawetjeśliniesązawodowcami.
Ztrudemprzełknęłamślinę.
Dominicdostałofertyodtrenerówisiłowni,którzychcieligotrenować
izachęcićdowzięciaudziałuwUFC.Chybanigdywżyciumitaknieulżyło,
jak
wchwili,gdypowiedział,żeżadnejnieprzyjął.Mójchłopakkochałwalczyć,
ale
tylkodlatego,żetobyłojegohobbyisposóbnarelaks.Niemiałwsobienatyle
pasji,byzamienićwalkiwpracę.
Jegoprawdziwąpasjąbyłotrenowanieinnych.
Dominicuwielbiałtreningiiinteresowałsiętym,jakdziałaludzkieciało,
więcgdyskończyliśmyliceum,poszedłnastudiaizdobyłwszystkiepotrzebne
uprawnienia.Zostałtrenerempersonalnym,alenietakimzwykły,którypracuje
na
siłowni.Dominicmiałswojąwłasnąlistęklientów,stronęinternetowąipodczas
każdegotreninguzpodopiecznymdawałzsiebiewszystko,byjaknajlepiej
wykonaćswojąpracę.
Byłamzniegopiekielniedumna,borozwinąłswojąkarieręikażdegodnia
szedłdopracyszczęśliwy,podczasgdyjasiedziałamwdomuinudziłamsię,bo
niewiedziałam,comamzesobązrobić.Niebyłamleniwa–japoprostunie
miałamwymarzonejpracyjakwszyscyinni.Byłabymnajszczęśliwsza,gdybym
zostawaławdomuizajmowałasiędziećmi.Problembyłtaki,żeniemieliśmy
dzieci.
Jeszcze.
–Hej,wszystkowporządku?
Drgnęłamgwałtownie,jakbyktośprzyłapałmnienarobieniuczegoś
niewłaściwego.
Przełknęłamztrudemślinę.
–Tak.
Alecuniósłbrwi.
–Oczymprzedchwiląmyślałaś?
Wzruszyłamramionami.
–Powiedzmi.
Westchnęłam.
–AleniepowtarzajtegoDominicowi,okej?
Aleczamrugał,zdziwiony.
–Niepisnęanisłówka.
–Właśniemyślałamotym,jakbardzocieszymnieto,żeDominicjest
trenerempersonalnym,alepotemzaczęłammyśleć,jakąjabędęwykonywać
pracę
dokońcaswoichdni,iwtedydotarłodomnie,żenajchętniejzostałabymw
domu
izajmowałasiędziećmi.
Alecpopatrzyłnamnie,apotemskupiłwzroknamoimbrzuchu,bypo
chwiliznowuspojrzećmiwoczy.
–Jesteśwciąży?–zapytał,wytrzeszczającoczy.
Chciałabymbyć.
Zaśmiałamsię.
–Nie…Alemyślę,żejestemnatogotowa.
Gdypowiedziałamtonagłos,mójpulsprzyśpieszył.Wciąguostatnich
tygodniwielokrotniemyślałamomacierzyństwie,alepowiedzenietegonagłos
dawałominadzieję,żetorzeczywiściemożliwe.
–Bronagh!
Alecbyłwszokuiniewiniłamgozato.Niedostałżadnegoostrzeżenia
przedtakpoważnąwiadomością.Dlamnietobyłatylkoprzelotnamyśl,która
rozwinęłasięwpragnienie.Nigdywcześniejniewspominałamodzieciach,ale
ostatnio,gdybyłamzesobąsamnasam,bardzoczęstoonichmyślałam.
–Wiem.Mamdopierodwadzieściajedenlatinawetniejesteśmypoślubie,
aleodkiedytomajakieśznaczenie?
Alecnadalbyłwszoku.
Ogromnymszoku.
–Niesądziłem,żewogólelubiszdzieci.
Wzruszyłamramionami.
–Lubię.Aledopieroodparutygodnimyślę,jakcudowniebybyło,
gdybyśmymoglimiećzDominikiemdziecko.Częstojestemsamawdomu,
więc
dużosięnadtymzastanawiałam.Poprostunigdyniczegoniemówiłam,bonie
chciałam,byzrobiłosięniezręcznie.
Alecpodrapałsiępogłowie.
–Wow.
Pokiwałamgłową.
–Nowłaśnie,wow.
Byłamzaskoczona,gdyAlecpocałowałmniewgłowęioznajmił:
–Powiedzmu.
Żecoproszę?
Pokręciłamgłową.
–Niemamowy,togoprzerazi.
Alecwestchnął.
–Myślę,żemożegototrochęwystraszyć,aleperspektywadzieckarobito
zewszystkimimężczyznami.Onciękocha,Bee.Chcezałożyćztobąrodzinę.
Nie
sądzę,byistniałodpowiedniczasnaplanowaniedziecka,ależyciejestkrótkie,
więcuważam,żepowinnaśzaryzykować.
Orany.
–Niepomagaszmiwpozbyciusiętejnagłejdecyzji,wiesz?
Aleczaśmiałsię.
–Chciałbymmiećbratankalubbratanicę,więcstojępotwojejstronie.
Utkwiłamwzrokwpodłodze.
–AleDominicmożeniebyć.
Alecpstryknąłpalcami.
–Jeśliniechcemiećdzieci,możeszzałatwićtopodstępem.Poprostu
przestańbraćtabletki.Albomogęzrobićdziurywwaszychkondomach,jeśliich
używacie.
–NiebędępogrywaćnieczystozDominikiem!
Alecwybuchnąłśmiechem.
–Tylkożartowałem…Alewiesz,jakotymterazmyślę,touważam,że
mogłabyśpowiedziećmu,żejesteśwciąży,izobaczyć,jakabędziejegoreakcja.
Jeślisięucieszy,topowiesz,żesiępomyliłaśipotembędzieciemoglinaprawdę
postaraćsięodziecko.Ajeślizaczniepłakać,możeszmupowiedzieć,żetobył
tylkożart,idaćmukilkalatnato,bydorósłdobyciaojcem.
Gdybytylkotobyłotakiełatwe.
–Acomiałabympowiedzieć?–zapytałam,odchrząkując.–Hej,Dominic,
wieszco?Jestemwciąży.Niespodzianka.
Alecotworzyłusta,bycośpowiedzieć,alenaglezamarłiskupiłwzrokna
czymś,coznajdowałosięzamną.
–Jesteśwciąży?!
Okurwa.
Obróciłamsięgwałtownie.Byłamwtakimszoku,żeniemogłamwydusić
zsiebiesłowa.PoprostugapiłamsięnaDominica,którystałtużzamną
zopadniętąszczękąiszerokootwartymioczami,któreprawiewyskoczyłymu
zorbit.
Przecieżonmiałbyćteraznaplatformie.
Otworzyłamusta,aleniezdołałamnicpowiedzieć.Dominicupadłnakolana
przedemnąispojrzałnamójbrzuch,apotemznowunamnie.
Onmyślał,żenaprawdęjestemwciąży!
–Niemogęwtouwierzyć…Nosiszmojedziecko?Mojedziecko?
Czyonwyglądałna…szczęśliwego?
–Nie–powiedziałamipatrzyłam,jakDominicsiadanapiętachispogląda
namnie,zdezorientowany.–Niejestemwciąży,Dominic.
Zmarszczyłbrwi.
–Właśniesłyszałem,jakmówiłaśtodoAleca.Ćwiczyłaśtoznim,żeby
powiedziećtomnie.Słyszałem.
Pokręciłamgłowąispojrzałamnawszystkichzebranych.Mojasiostra,
Aideen,Ryder,jegoznajomi,Kaneijakaśnieznajomadziewczynastojącaobok
niego…Każdyznichgapiłsięnanaszszerokootwartymioczami.
O,mójBoże!
–Niejestemwciąży!–powiedziałamjasnoiwyraźnie,patrzącznowuna
Dominica.–To,copodsłuchałeś,byłotylkożartem.
Dominiczacisnąłszczękę.
–Żartem?–powtórzył.–Dlaczegomiałabyśżartowaćnatentemat?Jakdla
mnietowogóleniejestzabawne.
Przełknęłamztrudemślinę.
–Zróbtotak,jakbyśzrywałabandaż.Poprostumupowiedz–wymamrotał
Alecstojącyzamną.
O,Boże.
Dominicująłmojątwarzwdłonieizmusiłmnie,bymnaniegospojrzała.
–Ocochodzi,Bronagh?Możeszmipowiedzieć.
Muszętozrobićtak,żebybyłoszybkoibezboleśnie.
–Tojesttakienagłeiniespodziewane–wypaliłam,apotemzamknęłam
oczy,boniechciałamwidziećreakcjiDominica.–Wiem,żetozabrzmijak
kompletneszaleństwo,bomamytylkopodwadzieściajedenlat,ale…Chcę,
żebyśmymielidziecko.
Cisza.
Zupełnacisza.Cholera.
O,Chryste,pomyślałam.Dominiczemnązerwie.Wystraszyłammiłość
mojegożycia,używającsłowana„D”.Muszęsięztegonatychmiastwycofać!
–Cofamto,copowiedziałam.Nigdyniechcęmiećżadnychdzieci…
WtedyDominicprzerwałmi,całującmniewusta.Podskoczyłamze
zdziwieniaiotworzyłamoczy.Kiedynaniegospojrzałam,zauważyłam,żemi
się
przypatruje.
–Jakdługonadtymmyślałaś?
Niebrzmiałnawkurzonegolubprzestraszonego.Byłpoprostuciekawy.
Oblizałamwargi.
–Niepotrafięwskazaćkonkretnegomomentu,kiedytamyślpojawiłasię
wmojejgłowie,alerozważamtoodjakiegośczasu.Poprostuchcę,bynasza
rodzinasiępowiększyła…Amożepoprostuzachowujęsięjakidiotka.Sama
już
niewiem.
Dominicznowupocałowałmniewusta.
–Niezachowujeszsięjakidiotka,mówiąc,żechceszpowiększyćnaszą
rodzinę,ślicznotko.
–Nie?
Pokręciłgłową.
–Nie.Zamiesiącbędziemyzesobąokrągłetrzylata,więcmożetakiemyśli
sąjużnormalne.
Przyjąłtozaskakującodobrze.
–Napewnodlakażdegowyglądatoinaczej–oznajmiłam,kładącręcena
jegoramionach.Musiałamgodotknąć.–Niektórzyludziezaczynająmyśleć
odzieciachpokilkulatach,innipokilkudekadach.Poprostunamyślotym,że
mielibyśmymiećdziecko,czujęmotylkiwbrzuchu.
Dominicprzyjrzałsięmojejtwarzy.
–Okej–powiedziałpokilkusekundachciszy.
–Coznaczyto„okej”?–zapytałam.
Dominiczaśmiałsię.
–Toznaczy,żemożemymiećdziecko.
Popatrzyłamnaniego,mrużącoczy,starającsięorzec,czyżartuje,czynie.
Niepotrafiłamodczytaćjegowyrazutwarzyitomnieprzerażało.
–Niepierdol–powiedziałam,marszczącbrwi.–Robiszsobiezemniejaja.
–Nie,mówiępoważnie,zróbmysobiedziecko.
Naglezaschłomiwustach.
–Alemówiłeś,żenieweźmiemyślubu,ażniebędziemytrochęstarsi.
–Tak,alepobraćsięmożemywkażdejchwili,atychceszmiećdziecko
teraz.Ijateżchcęmiećjeteraz.
Żeco?
–Czytyżartujesz?
–Nie,mówiępoważnie.
Popatrzyłamnaniego.Nawetniebyłamwstaniezamrugać.
–Niewierzęci.
Dominiczaśmiałsię.
–Okej,jakwrócimydodomu,spuszczęwkibluwszystkietwojetabletki
antykoncepcyjne,żebyciudowodnić,żemówięprawdę.
O,mójBoże.
–Naprawdęchceszmiećdziecko?–zapytałamoszołomiona.
Dominicodgarnąłzmojejtwarzykosmykwłosów,apotemprzyjrzałsięmi
przezchwilę.
–Nigdywcześniejotymniemyślałem–przyznał.–Alekiedypowiedziałaś,
żejesteśwciąży,ucieszyłemsię.Byłemszczęśliwy.Gdytousłyszałem,nagle
wmojejgłowieujrzałemtwójokrągłybrzuszekzmoimdzieckiemwśrodku
ispodobałomisięto.Chciałemtego.
Łzyzebrałysięwkącikachmoichoczu.
–Dominic,przemyśltodokładnie.
Niechciałam,żebyonchciałdzieckatylkodlatego,żejagopragnęłam.
–Właśnietoprzemyślałemiwszystkoustalone,kochanie.Będziemysię
staraćodziecko.
Oddechugrzązłmiwgardlenasekundę,apotemujęłamtwarzDominica
wdłonieipocałowałamgowusta.Kiedysięodsiebieodsunęliśmy,obróciłam
się
wstronęwszystkich,którzynasobserwowali,iniemielipojęcia,cosiędzieje.
–Postanowiliśmy,żestaramysięodziecko!
Brannazamrugałaosłupiała.
–Żeco?
Uśmiechnęłamsięniepewnie.
–Wiem,żetonagładecyzja…Alenamwydajesięwłaściwa.
–Niechmniegęśkopnie!–zapiszczałaAideenwchwili,gdyBranna
pobiegławnasząstronąiprzytuliłamocnomnieiDominica.
–Niemogęwtouwierzyć!–wykrzyknęłamojasiostra,płacząc.
Zaśmiałamsię,czująculgę,izaczęłamjąpocieszać.
–O,tak!–krzyknąłAlec.–PrzytulamyDominicaiBronagh,którzyogłosili,
żebędąsiępieprzyćjakkrólikiispróbujązrobićdziecko!Juhu!
Dominic,jegobraciaiwszyscy,którzysłyszeliAleca,wybuchnęli
śmiechem.
–Ileczasumusiminąć,zanimzajdziesięwciążępoodstawieniutabletek
antykoncepcyjnych?–zapytałDominicmojąsiostrę,gdyjużsiępozbierał.
Brannaotarłałzyztwarzyiuśmiechnęłasię.
–Możnazajśćwciążęnawetpomiesiącu,aleiporoku.Niemażadnego
określonegoczasu,ukażdejkobietywyglądatoinaczej.Aleimwięcejseksu,
tym
większeszanse.
Dominicwyrzuciłramionawpowietrze.
–Tak!Więcejseksu.
Spojrzałamnaniegorozbawiona.
–Itakmamygoniemało.
Jegoustadrgnęływuśmiechu.
–Wiem,aleterazmamypowód,byrobićtocałyczas.
Przewróciłamoczamiiprzytuliłamgo.
Postaramysięodziecko,pomyślałam.Jasnacholera!
Zaczęliśmytańczyćwszyscyrazem,ignorującwalkiodbywającesięzanami
naplatformie.KibicowałamAideen,którawypiładwaszoty,jedenpodrugim,
apotemusadziłamjąobokKane’a,gdyzadeklarowała,żechcegopocałować.
–Onachceciępocałować!–krzyknęłamdoKane’a.
Kaneobróciłsięwstronędziewczynyijużotwierałusta,bycośpowiedzieć,
gdynagleAideenrzuciłasięnaniego.
–O,kurwa…Widaćjejtyłek!–krzyknęłamdoKane’a.
Jejsukienkapodjechaławyżejbioder,odsłaniającczarnestringi.
KaneusadziłsobieAideenwygodniejnakolanach,apotemobciągnąłjej
sukienkęipołożyłręcenajejtyłku.
–Powinniśmyjąpowstrzymać?–krzyknęłamdoBranny.–Niejestpijana,
aleteżraczejnadsobąniepanuje.
Brannausiadłaobokmnie.
–Naprawdęchceszbyćtą,którapowstrzymaichodprzespaniasięzesobą?
Pozatymmyślę,żegdybyśspróbowałaichodsiebieodsunąć,tostraciłabyś
palec.
SpojrzałamnaKane’aiAideen,którzymigdalilisięgorączkowoiocierali
sięosiebie.Brannamiałarację–niemamowy,bymimprzeszkodziła.
–Damimspokój.
Brannaroześmiałasię.Rozejrzałamsięwokoło,szukającwzrokiem
chłopaków.
–GdziezniknęliDominiciRyder?
–Poszlidobaruzjakimiśznajomymiipowiedzieli,żeniedługowrócą–
wyjaśniłaBranna,przekrzykującmuzykę.
Pokiwałamgłową.
–Idędołazienki.Minęichpodrodze.
Brannapokiwałagłową,więczaczęłamprzedzieraćsięprzeztłum
wkierunkubaru.Wyciągnęłamszyjęistanęłamnapalcach,próbującdostrzec
Dominicaijegobraci.Chciałamsprawdzić,czyunichwszystkowporządku,
apotemmiałamzamiarudaćsiędołazienki.Gdyzaczęłamiśćwichstronę,
nagle
zkimśsięzderzyłam.
Mężczyznazaśmiałsię,gdyzobaczył,żesięzachwiałam.Wkurzyłomnieto.
–Mówisięprzepraszam!
Podszedłdomniezaskoczony,żenaniegokrzyknęłam.
–Totynamniewpadłaś–stwierdziłnadąsanymtonem.
–Tak–przyznałam.–Imiałamzatoprzeprosić,dopókisięniezaśmiałaś.
Facetznówwybuchnąłśmiechem.
–Borozbawiłomnieto,jakstraciłaśrównowagę.
Cozapalant.
Rzuciłammurozwścieczonespojrzenie,apotemodwróciłamwzrok
izaczęłamiśćprzedsiebie.
Krzyknęłam,kiedymężczyznachwyciłmniezaramięizatrzymał.
–Niepatrznamnietak,jakbymbyłzwykłymśmieciem.Zakogotysię
masz,co?
Próbowałamwyrwaćrękęzjegouścisku,alemężczyznatrzymałmniezbyt
mocno.
–Dominic!–krzyknęłam.
Wiedziałam,żejestprzybarze,więckrzyczałamnajgłośniej,jakmogłam.
Trzymającymniemężczyznapochyliłsięipotrząsnąłmną.
–Zamknijsię,kurwa!–warknął.
–Bronagh?
TobyłDominic.
Jużchciałamobrócićsięwjegostronę,alezanimtozrobiłam,Dominic
wrzasnął:
–Odsuńsięodniej,dojasnejcholery!
Zostałamodepchnięta,gdyDominicrzuciłsięnafaceta,którymniechwycił.
Jacyśmężczyźnizłapalimnie,zanimupadłam.Podziękowałamimiobróciłam
się.
Zobaczyłam,jakDominicpodnosisięzparkietu.Mężczyzna,któregopowalił,
równieżwstawał.
–Niechzgadnę–powiedziałszyderczo.–Tabrzydkadziwkajesttwoją
suką?
Dominiczamachnąłsięidoskonałymprawymsierpowymprzywalił
mężczyźniewtwarz.Jegogłowaodskoczyłanabokiupadłnapodłogęjak
worek
ziemniaków.
Zakryłamustarękami–facetsięniepodnosił.
–Kurwa–krzyknąłktośzamną.–Znokautowałgojednymciosem!
Zignorowałamokrzykiludziznajdującychsięzamnąipodeszłamdo
Dominica.
–Wszystkowporządku?–zapytałam.
–Czyzemnąwszystkowporządku?–zapytałzezłością.–Acoztobą?
–Nicminiejest.Głośnoujadał,aleniegryzł.
Dominicbyłwkurzony.Złapałmniezarękęiodprowadziłmniedalej.
Pociągnęłamgoodrazuwstronęłazienki,bonadalmusiałamtamiść.
–Czytychociażrazmożeszniepakowaćsięwkłopoty,Bronagh?–zapytał,
podążajączemnądodamskiejtoalety.
–Poczekajnazewnątrz–powiedziałamdelikatnie.–Tojestdamska
łazienka
Dominicnicniepowiedziałinieruszyłsię,aleprzytrzymałsięumywalki,by
złapaćrównowagę.
–Czytyjesteśpijany?–zapytałam,przyglądającsięmu.
Dominicstrzeliłknykciami.
–Tylkolekkowstawiony.Dawnoniepiłemalkoholu.
Zmarszczyłambrwi.
–Todlaczegoakuratdzisiajpiłeś?
–Niemiałemtegowplanach–przyznał.–Alegdypostanowiliśmy,że
będziemymiećdziecko,stwierdziłem:„Pieprzyćto,świętuję”.
Prychnęłampodnosem,weszłamdokabiny,ściągnęłammajtkiizałatwiłam
potrzebę.
–Wciążtamjesteś?–zapytałam,gdyskończyłam.
Słyszałam,jakwzdycha.
–Tak.
Pokręciłamgłową,wzięłamchusteczkiipodtarłamsię,apotemspuściłam
wodę.
–Dokądszłaś,zanimtenfacetcięzłapał?–zapytałDominic,gdywyszłam
zkabinyipodeszłamdoumywalki,byprzepłukaćręce.
–Musiałamiśćdołazienki,więcpomyślałam,żepodrodzesprawdzę,co
uciebie.
–Dlaczego?–dopytywałDominicznaciskiem.
Wzruszyłamramionamiizakręciłamwodę.
–Poprostuchciałamzobaczyć,gdziejesteś.
Zmarszczyłambrwi,boDominicwyglądałnawkurzonego.
–Adlaczegopytasz?–zapytałamiwzięłamkilkapapierowychręczników,
bywytrzećręce.
Dominicoparłsięościanę.
–Chciałbymsiędowiedzieć,pocozamnąposzłaś.
Zamrugałam,zdezorientowana.
–Nieposzłamzatobą.Jatylkochciałamsprawdzić…
–Chciałaśmniesprawdzić?–przerwałmi.–Jezu,Bronagh,niejestem
dzieckiem,niemusiszcochwilęmniesprawdzać.
Odsunęłamsięokrok,słyszącjegoton.
–Nie,tonieotomichodziło…
–Odszedłemodciebienadwieminuty.Myślałaś,żeuciekłemczycoś?
Skądmusięwogóletowzięło?
–Ococichodzi?Dlaczegozaczynaszkłótnię?–zapytałamzraniona.
Dominiczacisnąłszczękę.
–Niezaczynam,poprostumówię,jakjest.
Skrzyżowałamramionanapiersi.
–Przedstawiasztotak,jakbymniemogłasięodciebieodczepić.
Dominicparsknąłśmiechem.
–Kochanie,botynaprawdęniemożeszsięodemnieodczepić.
–Wcalenie,docholery.
–Awłaśnieżetak.
Zacisnęłamręcewpieści,bopoczułamogarniającąmniezłość.
–Czyto,żechciałamsprawdzić,czywszystkoztobąwporządku,musi
oznaczać,żeuczepiłamsięciebiejakrzeppsiegoogona?–zapytałam.–Jeśli
tak,
tookej,jestemprzylepą.Alechcęwiedzieć,dlaczegozachowujeszsię,jakby
nagle
zaczęłocitoprzeszkadzać?
Dominicspojrzałwsufit,apotemponownieskupiłsięnamnie.
–Bochciałbymmiećtrochęwolności,chciałbymsięwyluzowaćzbraćmi
iprzyjaciółmi,bezmojejkobiety,któranigdyniedajemispokoju.
Wow.
–Zupełnieniemaszracji–oznajmiłam.–Jeślichceszmicośpowiedzieć,to
poprostutozrób.
Dominicmilczał,alewidziałam,żechciałsięzemnączymśpodzielić,tylko
niewiedział,jakubraćtowsłowa.
Oparłamdłonienabiodrach.
–Skorojestemtakąprzylepąitakcitoprzeszkadza,dlaczegozgodziłeśsię
nadziecko?
–Bonaprawdęchcęmiećztobądziecko…Alechciałbymteż,żebyś
przestała…
–Czepiaćsięciebiejakrzeppsiegoogona?
Odziwo,roześmiałsię.
–Totytopowiedziałaś,ślicznotko,nieja.
Tozabolało.Ibyłamwściekła.
–Mamochotęciprzyłożyć–warknęłam.
–Och,niedramatyzujtak.Tylkonatoczekałem.
Popatrzyłamnaniegoprzezchwilę.
–Mamtegowszystkiegodość.
–Czegomaszdość?
–Tego–wskazałamrękąnaprzestrzeńmiędzynami.–Tego,żecałyczas
kłócimysięobezsensownerzeczy.
Dominicspiąłsię.
–Kłócimysięcałyczas,bokażdyspórzmieniaszwogromnakłótnię…Nie
teraz,idźdomęskiejłazienki!
Spojrzałamnadziewczynę,doktórejzwróciłsięDominic,ipatrzyłam,jak
uciekaprędkozłazienki.Dominicobróciłgłowęwmojąstronę.Jużnie
wyglądał
natakwstawionego,jakwcześniej.
–Kłócimysię,boniepotrafiszrozmawiać,kiedysytuacjastajesię
trudniejsza.Odbijaciwtedy.
Poczułam,żemojesercezaczynabićmocniej.
Jaktosięstało,żewciąguzaledwiegodzinytakbardzozmieniliśmy
nastawienie?Najpierwcieszyliśmysięiplanowaliśmydziecko,ateraz
doprowadziliśmydotaktrudnejsytuacji.
–Jajużdłużejniemogę,Dominic–powiedziałam,kręcącgłową.–Nie
jestemwystarczającowytrzymała,byjeździćnatwoimemocjonalnym
rollercoasterze!
–Tolepiejsięwysil–warknął.–Botojedynaprzejażdżka,jakiej
kiedykolwiekbędzieszmiałaokazjęspróbować.Jestemtwoimżyciem,do
cholery,
anietylkotwoimchłopakiem.Atyjesteśmoimżyciem.Potrzebujemysiebie
nawzajem,niełapiesztego?Bardzosiępotrzebujemy.
Zamrugałam.
–Itodlategotaksięnaciebiewkurzam,Bronagh.Jeślipowiemcośgłupiego
lubzareagujęwnieodpowiednisposób,niedajeszmiczasu,bymzauważył,że
zachowałemsięjakdupek.Odrazuwariujesz.Niepowinienembyłmówić,że
jesteśprzylepą,aletyodrazunamnienapadłaśinawetniemiałemszansycię
przeprosić.
Oblizałamdolnąwargę.
–Chceszprzeprosićzato,żejesteśdupkiem?
–Jużnie,botwojezachowaniesprawiło,żezrezygnowałemzprzeprosin.
Przewróciłamoczami.
–Czemutymusiszwszystkotakwyolbrzymiać,Bronagh?Próbowałemci
tylkopowiedzieć,żepotrzebujętrochęprzestrzeni,bymmógłspędzićczas
zbraćmiiprzyjaciółmi,atyodrazuprzyjmujeszpostawęobronną.
Powiedziałem
towniewłaściwysposób,wiemotym,azareagowałaśjakzwykle.Powinienem
był
siętegospodziewać.
–Jakzwykle?–powtórzyłam.–Cotomanibyznaczyć?
–Zachowujeszsięjakcholernedziecko.
Przełknęłamgulę,któraurosławmoimgardle.
–Jawcaleniezachowujęsięjak…
–Tak,Bronagh,właśnietaksięzachowujesz–przerwałmiDominic.–
Jesteśniedojrzała.
Jajestemniedojrzała?
–Tozabawne,żewłaśnietytomówisz.
Dominicwestchnął.
–Jestemświadomy,kiedyzachowujęsięjakdziecko,aletyniejesteś.
Znowuzamrugałam.
–Dlaczegoodzywaszsiędomniewtensposób?
Dominicwzruszyłramionami.
–Jatylkowkońcupróbujępowiedziećcicośotwoichreakcjach,gdycoś
idzienietak,jakbyśsobietegożyczyła.Uważasz,żejesteśmygotowinawielki,
poważnykrok,ichcę,bytobyłaprawda,aletyzawszezachowujeszsięjak
nastolatka,gdysięwkurzysz.
Wow.
Dominicspojrzałnamnieszarymioczami.
–Kochamcięnadżycie,przysięgamnawszystko,żetakjest.Inaprawdę
chcęmiećztobądziecko.Pragnębyćztobąjużnazawsze…Alemusisz
dorastać
wrazzemną.Właśnietopróbujęciwyjaśnić.Odrokuciąglezastanawiałemsię,
jakmamcitopowiedziećwtakisposób,żebyśwnapadziezłościnie
postanowiła
zemnązerwać.Niejesteśmyjużwliceum,Bronagh.Teatakizłościmusząsię
kiedyśskończyć.
Przełknęłamślinęiodwróciłamwzrok,bomojeoczywypełniłysięłzami.
–Niepróbujęcięskrzywdzić,skarbie,aleuważam,żemaszprobleminie
panujesznadswoimgniewem.Jateżmamniezłytemperamentiłatwomnie
wkurzyć,wiem,alekiedymówięcośdociebie,wybuchaszikrzyczyszalbo
atakujeszmniefizycznie.Przezwiększośćdniamuszęobchodzićsięztobąjak
zjajkiem,bojesteśnieprzewidywalna.Przyznaję,żeźlesięzachowuję,gdy
próbujęsięzciebieśmiaćlubobrócićwszystkowżart,aleniewiem,jakinaczej
mamrozładowaćnapięciemiędzynami,gdysięwkurzasz.Rozumiesz,ocomi
chodzi?Japoprostuniewiem,coinnegomogęzrobić.
Poczułam,jakściskamniewżołądku.
–Dlaczegomamwrażenie,żetomowapożegnalna?
Dominicodetchnąłgłęboko.
–Niktznikimniezrywa.Jesteśmywzwiązkuwielelat.Alejamuszę
wiedzieć,czyjesteśwmoimnarożniku,walczącwrazzemną,czyw
przeciwnym
iwalczyszprzeciwkomnie.Łatwiejjest,kiedyobojewalczymyotęsamąrzecz,
ślicznotko.
Utkwiłamwzrokwziemi.
–Tak?Acotomiałobybyć?
–Naszzwiązek.
Kręciłomisięwgłowieiniepotrafiłammyślećjasno.
Naszzwiązekwymagałwalki?
–Dlaczegonigdywcześniejotymniewspomniałeś?–zapytałam.–Nie
miałampojęcia,żewedługciebietrzebanasratować.
Dominicowiopadłyramiona.
–Przepraszam.Wiem,żetotaknagle…Aletyodjakiegośczasumyślałaś
odziecku.Ajamyślałemotym,żepotrzebujemyzmiany.Naszzwiązeknie
należy
donajzdrowszych,skarbie.Podżadnymwzględemniejesteśmynormalnąparą,
ale
niepowinniśmykłócićsiętakczęsto,jaktorobimy,itozawszezpowodu
jakichś
głupichdrobiazgów.Jesteśmądrądziewczynąiwiedziałem,żeprędzejczy
później
samanatowpadniesz.
Milczałam.
–Przepraszam,żewtrakcietwoichurodzintaknaglewszystkosięzmienia,
alejeślimamyrazemstworzyćcośważnego,myślę,żemusimybyćpotejsamej
stronie.Poprostupoczułem,żemuszętozsiebiewydusić,zamiastsiedzieć
obok
ciebieiuśmiechaćsię,jakbymwcześniejniemyślałotychsprawach.
Pociągnęłamnosem.
–Przykromi,żetakbardzociętoporuszyło.Chcęcięprzedewszystkim
chronić.
Otarłamzpoliczkasamotnąłzę.
–Aktobędziechronićciebie,jeślijesteśzajętychronieniemmnieprzezcały
czas?
Dominicuśmiechnąłsię.
–Gdybędzieszwmoimnarożnikuinaprawdębędzieszgraćpomojej
stronie,toniebędępotrzebowałinnejochrony,skarbie.
Zamknęłamoczy.
–Nienawidziszmnie?–zapytał.
Cozagłupiepytanie.
–Nigdynieczułamdociebieczegokolwiekprzypominającegonienawiść.
Nastałacisza.
–Wciągukilkuostatnichmiesięcypróbowałemdaćcisubtelnewskazówki.
Mówiłemci,żepowinnaśdorosnąćlubzachowywaćsięjaknatwójwiek
przystało.
Miałemnadzieję,żecościwgłowiezaświtaidomyśliszsię,żetwoje
zachowanie
potrafibyć…nieprzyjemne.
Ścisnęłomniewżołądku,awgardlepoczułamrosnącągulę.
–Posłuchaj,zrobięcoś,czegonierobiłemnigdywcześniej.Damciczas,
żebyśmogłaprzemyślećwszystko,cowłaśniepowiedziałem,boniechcę
kończyć
tejkłótniseksem,jakzazwyczaj.Wrócędonaszegostolika,atyprzyjdź,jak
będzieszgotowa.
Byłamwszoku,bonimsięobejrzałam,Dominicajużniebyło.Wszystko,co
powiedział,byłonapoważnie,tylkoco,docholery,sprawiło,żemusiałtoz
siebie
wyrzucić?Nigdywcześniejniewspominałomoimgniewiewpoważnej
dyskusji
inigdyniemówiłteż,żepowinnamwalczyćujegoboku,zamiastprzeciwko
niemu.
Powiedział,żeodjakiegośczasumyślałotym,żepowinientowkońcu
zsiebiewyrzucić,alecotakiegodziśsięstało,żepostanowiłzrobićtoakurat
teraz?
Twierdził,żezrobiłto,bouważa,żejesteśmygotowinacośpoważniejszego.
Tylkonaco?
Myślałamnadtymprzezminutę,ażwkońcuwciągnęłamgłośnopowietrze
iwymamrotałam:
–Rozmowaodziecku.
Kiedyoznajmiłam,żechcęmiećdziecko,musiałpostanowić,żenależy
porozmawiaćotym,cogogryzło.Dzieckojestpoważnądecyzją.Wiedział,że
nasz
związeksamwsobiejużbyłpoważny,aledzieckotojeszczewięcej.
–Chce,żebyśmybylisilniejsirazem,bowtedynaszzwiązeknierozpadnie
się,gdypojawisiędziecko.
Poszłamdokabiny,zamknęłamzasobądrzwiiusiadłamnaklapie
klozetowej.Zaczęłampłakać.Niezdawałamsobiesprawy,żemieliśmy
problemy.
Jakmogłambyćtakaślepa?
Czyjawszystkorujnuję?Czytoprzezemniecałyczassiękłócimy?Czy…
Czyjaniepanujęnadswoimgniewem?
Uspokoiłamsię,byzacząćjasnomyśleć.
Niemiałamwątpliwości,żeDominicnaprawdębyłmiłościąmojegożycia
ipotrzebowałamgo,bobezniegoniebyłabymsobą.Bezniegonicniemiałoby
sensu.Chciałamzałożyćznimrodzinęimimonaszychkłótniwiedziałam,że
jesteśmygotowinadziecko.AleDominicmiałrację.Żebynaszarodzinabyła
naprawdęszczęśliwa,musiałamzapanowaćnadswoimgniewemi
impulsywnymi
reakcjami…Potrzebowałampomocy.
MusiałamporozmawiaćzBranną.
Mojasiostrabyłapołożną,więcmusiaławiedziećcośojakichśzajęciachczy
czymkolwiek,copomagałoludziomradzićsobiezgniewem.Oddziecka
próbowałanakłonićmniedotego,bymporozmawiałazkimśomoich
problemach
zemocjami,więcterazwkońcupostanowiłamskorzystaćzjejrady.
Pokiwałamdosiebiegłową,wstałamiwyszłamzkabiny.Podjęłamdecyzję.
PostanowiłamwalczyćubokuDominica,wjegonarożniku.Chciałam
zawalczyć
onas.Będęgochronićtak,jakonmnie.Rozejrzałamsiępołaziencei
pokręciłam
głową.
Amyślałam,żeważnedecyzjeżyciowepodejmujesiępodprysznicem.
Rozdział10
Wyszłamzłazienki,aleniechciałamiśćtąsamądrogą,którątuprzyszłam,
nawypadekgdybymężczyzna,którymniezaatakował,wybudziłsięzomdlenia.
Obeszłamwięcplatformęoddrugiejstrony.Szłambliskoniej,bowiększość
ludzi
odsuwałasięjaknajdalej,bymócwidziećwalki.Dziękitemumiałamłatwiej.
Przechodzącpodplatformą,naglepoczułam,jakktośkelpiemniepogłowie.
Spojrzałamwgórę.
–Hej–krzyknęłarudowłosadziewczynastojącanaplatformie.–Pomożesz
mistądzejść?Jacyśfaceciposadzilimnietu,bouważali,żetobędzieniezły
żart.
Ach,cifaceci.
–Jasne,mogęcięzłapać…
–Amożeszmipoprostupodaćrękę?
–Okej–powiedziałamizrobiłam,comikazała.–Aleniewiem,jakty
chcesz…O,mójBoże.
Naglektośchwyciłmniepodudamiiwypchnąłdogóry.Dziewczyna
trzymającamniezarękępociągnęłamniedosiebie,ażupadłamnaplatformę.
–Co,docholery?–zażądałamodpowiedzi,ostrożniepodnoszącsięnanogi.
Spojrzałamnadziewczynę,któramiałanasobiesportoweszortyipasujący
donichstanik,ajejdłoniebyłyowiniętetaśmąbokserską.
Byłazawodniczką.
–Będzieszdzisiajzemnąwalczyć–oznajmiła.
Chybaźlejąusłyszałam.
–Będziesz.Dzisiaj.Zemną.Walczyć–powtórzyła,podkreślająckażde
słowo.
Okej,tymrazemusłyszałamjądobrze,aleniebyłamwnastrojudożartów.
–Słuchaj…Jakmasznaimię?
–Jennifer–odparładziewczyna.
–Słuchaj,Jennifer–powiedziałam,wzdychajączezmęczeniem.–Mam
terazdużonagłowie.Czymożemyjużskończyćztąchorąsytuacją?
Dziewczynazaśmiałasię.
–Chorąsytuacjąjestto,żechodziszsobiepoklubieiwszczynaszwalki,
apotemprzezciebieludziezostająranni.
–Niemampojęcia,oczymmówisz.
–Panieipanowie.–Zgłośnikówrozległsięgłosprowadzącego.–Ktojest
gotowynawalkędziewczyn?
Okrzykiiwrzaskibyłyogłaszające.
–Janiejestem!–krzyknęłam.–Niejestemgotowa…Mamnasobieszpilki
ikrótkąkieckę.
Wrzasnęłamiodskoczyłamwbok,gdyJenniferrzuciłasięnamnienagle.
Tosięniemogłodziaćnaprawdę.
–Proszę!–błagałam.–Niechcęztobąwalczyć!
Zaczęłampłakać,aleniemożnamniezatowinić.Tasukachciałamiskopać
tyłek.
–Dlaczegoja?–zapytałam.Łzypłynęłymipopoliczkach.
–Botak–warknęłaJennifer.–Twójchłopakznokautowałmojego!
Zamrugałamzdziwiona.Chwila.Tobyłtenfacet,którynazwałmnie
brzydkąichciałmizrobićkrzywdę?Tobyłjejchłopak?
–Tenkutastotwójchłopak?
Jenniferwarknęłam,rozjuszona.
Spanikowałam.
–Cofamto!Niejestkutasem,proszę,tylkomnieniezabijaj!
Zrobiłakrokwmojąstronę.Jacofnęłamsięokrok.
–Aniemożemypoprostuotymporozmawiać?–zapytałamiusztywniłam
kolana,bynieupaść.–Postawięcipiwo.
Jenniferpokręciłagłową.
–Nie,jesteśteraznaplatformie,więcbierzmysiędowalki.
–Alejajestempokojowonastawiona–próbowałamjąprzekonać.–Nawet
muchybymnieskrzywdziła!
–Skończztympieprzeniem,księżniczko!
Obróciłamsięipróbowałamuciec.Chciałamzeskoczyćzplatformy,ale
okazałosię,żeterazbyłaotoczonajakąśsiatką.Nigdywcześniejniewidziałam,
by
byłatujakaśklatka.
–Opuszczająjąnaplatformętylkowkażdydrugipiątekmiesiąca–
poinformowałamnieJennifer.
Och.
Super.
Podbiegłamdosiatki,chwyciłamzaniąizaczęłamjąszarpaćzcałychsił.
–Dominic!–krzyknęłam,przerażona.
Zaczęłamprzypatrywaćsiętłumowi,szukającwzrokiemDominica,jego
braciimojejsiostry,alewidziałamtylkotwarzeupitychludzi,którzytańczylido
pulsującejmuzyki.
–Bronagh,uważaj!
Obróciłamsię,gdyusłyszałamgłosDominica,apotemkrzyknęłam,kiedy
zauważyłambiegnącąwmojąstronęJennifer.
Rzuciłamsięwlewo,agdyupadłam,podniosłamsięjaknajszybciej
ipatrzyłam,jakJenniferuderzazrozbieguwsiatkę.Normalniestwierdziłabym,
że
togłupiezachowanie,aleterazcieszyłamsię,żejejsiętoprzytrafiło,bomiałam
nadzieję,żejątoznokautuje.
Niestetyniemiałamtyleszczęścia.Dziewczynapodniosłasięibyłajeszcze
bardziejrozwścieczonaniżpoprzednio.
–Och,Jezu–wydyszałam.–Chryste.
Byłamprzekonana,żezarazumrę.
–Skarbie,posłuchajmnie,okej?–usłyszałamkrzykDominica.–Unieśręce
przedtwarzipoczekaj,ażzmuszęich,byzakończylitęwalkę.
Pokiwałamgłowąizakryłamtwarzrękami.
–Nie!Masztrzymaćgardęiochraniaćgłowę,aniezakrywaćtwarzdłońmi,
docholery!
Opuściłamniecoręceiprzytrzymałamjeprzedtwarzą.
–Skądmamwiedzieć,jaktosięrobi?–warknęłamdoDominica.–Nigdy
wcześniejtegoniepróbowałam!
Żałowałam,żeniewiedziałam,gdziestoi,bogdysięodzywał,miałam
wrażenie,jakbybyłdookołamnie.
–Kłótnia?Kłopotywraju?–zapytałaJennifer,tańczącdookołaringu,
podczasgdyjastałamwśrodku.
–Nie–odparłamdrżącymgłosem.–Unastonormalne.Dotegostopnia,że
możnabypomyśleć,żepotrzebujemypsychologa.Awłaściwietozastanawiam
się,
czynieiśćnaterapię,żebynauczyćsiępanowaćnadswoimgniewem…Aaaa!
Zaczęłamkopać,gdyJennifersiędomniezbliżyła.Aprzynajmniejmiałam
takizamiar–spadłymiszpilkiiprzezprzypadektrafiłyjąwpierśigłowę.
Drugi
butmusiałjąmocnozranić,bozłapałasięzagłowęiupadła.
Krzyknęłamipobiegłamwstronędrugiegokońcaklatki.
–Niechmniektośstądwyciągnie,tojakaśpomyłka!Niejestem
zawodniczką!
–Przesuńsięwlewo.Lewo,lewo,lewo!–krzyczałDominic.
Posłuchałamgoiprzesunęłamsię.
–Aleonajestpomojejlewejstronie!
–Kurwa,todrugielewo!
Rzuciłamsięwprawoiodrazuuniosłamręceprzedtwarz.Poczułam
uderzeniewgłowę,achwilępóźniejupadłam.
–Unieścietęcholernaklatkę!–Usłyszałam,jakludziekrzyczą.
Zrobiłomisięniedobrzeiczułam,żezarazsięporzygam.
Próbowałamusiąść,aleznowuoberwałamwtwarz,apotempoczułamna
swojejpiersiciężar.Zamknęłamoczyizasłoniłamgłowę.
Chybakrzyknęłam,gdydziewczynazaczęłauderzaćmniewgłowę,aleto
nietrwałodługo.Wjednejchwiliznajdowałasięnamnie,awdrugiejjużnie.
Otworzyłamoczyispojrzałamwprawo.Zobaczyłam,jakDominic
przyszpilaJenniferdopodłogiiwykrzykujejejcośprostowtwarz.Na
platformie
pojawiłasięochronaizatrzymalidziewczynę,więcDominicmógłpodejśćdo
mnie.
–Jezu,skarbie–powiedział,patrzącnamnieszerokootwartymioczami.
–Wszystkowporządku–zapewniłamgo,chociażgłowamipulsowała.–
Jestemobolała,alenicminiejest…Myślałam,żeonamniezabije.
Dominicprzyłożyłmirękędopoliczka.Tozabolało.
–Cotusię,docholery,stało?–zapytał.–Dlaczegotuweszłaś…
–Nieweszłam–przerwałammu.–Onamnienabrała.Tojejchłopaka
znokautowałeśprzybarze.Musiaławszystkowidzieć.Ichciałasięnamnie
zemścić.
–Japierdolę–warknąłDominic.
Wyciągnęłamrękęidotknęłamjegotwarzy.Kątemokadostrzegłam,jak
JenniferwyrywasięochroniarzomibiegniewkierunkuDominica.Znalazłam
wsobienatylesiły,byprzeciągnąćDominicanaswojądrugąstronę.Nie
wiedziałam,cozrobięJennifer,gdynasdopadnie,alenaszczęściesiętegonie
dowiedziałam,boochroniarzewporęjązłapaliipowstrzymali.
–Bronagh,coty,docholery,wyprawiasz?
SpojrzałamnaDominica.
–Anacotowygląda?Ochraniamcię.
Zamrugałpowiekami,ajegospojrzeniezłagodniało.
–Kochanie.
Oparłamsięczołemojegoczoło.
–Myślałamotym,copowiedziałeś,iuznałam,żemaszrację.We
wszystkim.Przepraszam,żenigdyniedostrzegłamnaszychproblemów.
Obiecuję,
żeznajdęjakieśzajęcialubterapię,którepomogąmiporadzićsobiezemocjami.
Dokońcażyciabędęstaławtwoimnarożniku.Kochamcię.
Dominicspojrzałmigłębokowoczy.
–Jateżciękocham,cholerniemocno.
Pocałowałmniewusta,aletobyłobolesne,więcodsunęłamsięodniego
zsykiem.
–Niechciałamzrujnowaćtejchwili–powiedziałam.–Alemamwrażenie,
jakbymumierała.Czymożeszmniestądzabrać?
–Oczywiście–odpowiedziałnatychmiast.
Pokilkuminutachudałonamsięwrócićdonaszegostolika.Usiałamobok
Kane’a,naprzeciwkoAlecaiAideen.Jęknęłamzbólu.
–Czymożemyjużiśćdodomu?–powiedziałamniemalbłagalnymtonem.
–Jużwychodzimy,Pchełko…
–Alec.
Podskoczyłam,przestraszona,słysząckobiecypisk.
–Tak?–zapytałAlec,zwracającsiędoblonddziewczyny.
–Cotozasuka?–warknęłaiwskazałanaAideen.–Dzisiejszebzykanko?
AlecspojrzałnaAideen,którabyłapółprzytomnaiopierałasięojegoramię.
Chłopakzaśmiałsię.Wyglądał,jakbychciałcośpowiedzieć,aleniemiałokazji,
bo
dziewczynanaglezaatakowałaAideen.
–Co,docholery?–krzyknęłam.
Kaneskoczyłwichkierunkuizłapałdziewczynę,byodsunąćjąodAideen,
którajużzdążyłasięobudzićitrzymałasięzapoliczek.
–Spierdalaj!–krzyknąłKanedozdziry,którątrzymał,iodepchnąłjągdzieś
nabok.
Odeszła,przeklinającpodrodzekażdegoznas.
–Aideen?
Dziewczynajęknęła.
–Kurwa!–warknąłKane.
Pokręciłamgłową,wkurzona.Czykiedyśmoglibyśmymiećwkońcu
spokojnywieczór?
–Chcęwrócićdodomu–oznajmiłaAideen,pociągającnosem.
–Zawiozęcię…
–Nie,chcę,byKeelatubyła–przerwałamu,pochlipując.–Zadzwońdo
Keeli!
KaneiAlecwymienilisięspojrzeniami.
Alecwestchnął.
–Dajmiswójtelefon,todoniejzadzwonię.
Aideenpodałamuswojąkomórkę,apotemposzłazKane’em,którychciał
jejpomócwyjśćprzedklub.Zmarszczyłambrwi,patrząc,jakodchodzą.
BiednaAideen.Skrzywiłamsię,gdypoczułam,żepoliczekmipulsuje.
Biednaja.
–RyderiBrannajużnanasczekają,Bronagh…Chwila,gdziesąAideen
iKane?
Spojrzałamnaswojegochłopaka.
–JakaślaskazaatakowałaAideen–odparłam.
–Co?–zapytał.–Dlaczego?
Otworzyłamusta,byodpowiedzieć,aleniewiedziałam,kimbyłata
dziewczynaanidlaczegozaatakowałaAideen.
–Alec–odezwałamsiędochłopaka.–Dlaczegotadziewczynazwracałasię
dociebieinaskoczyłanaAideen?
Alecpodrapałsiępogłowie.Wyglądałnazdenerwowanego.
–Pieprzyłemsięzniąijejchłopakiemwzeszłymtygodniu.Powiedziałem
im,żezadzwonię,aletegoniezrobiłem.
Popatrzyłamnaniegopustymwzrokiem.Alecbyłstrasznądziwką.Dominic
pokręciłgłowąipomógłmiwstać.
–Jesteśgotowa,bywrócićdodomu,kochanie?
Oniczyminnymniemarzyłam.
–Niebyłonaskilkagodzin.Muszęsprawdzić,couTysona.
–Nakarmiliśmygoizostawiliśmywłazience.Napewnowszystko
wporządku.
–Aleonjesttylkoszczeniaczkiem–oznajmiłam.
Dominicjęknąłgłośno.
–Dobra,niechbędzie.Chodźmyszybko,żebysprawdzić,coznaszym
dzieckiem.
Uśmiechnęłamsięipocałowałamgowpoliczek.
–Kochamcię.
–Jateżciękocham.
–Amniekochasz?–zapytałAlec,przerywającnaszintymnymoment.
Spojrzałamnaniegoiuśmiechnęłamsięszeroko.
–Oczywiście.
Dominiczaśmiałsię.
–Idzieszznami?
Alecpokręciłgłowąiwstał.
–MuszępomócKane’owizprzyjaciółkąBranny.Imuszęzadzwonićdo…
–DoKeeli–podpowiedziałam.
Alecpstryknąłpalcami.
–Nowłaśnie,doKeeli.
–Bądźdlaniejmiły–ostrzegłam.–Jestśrodeknocy,więcnapewnoją
obudzisz.
Aleczaśmiałsię.
–Przecieżmuszętylkozadzwonićdojakiejślaski,byprzyjechałaposwoją
przyjaciółkę.Damradę.
Obróciłsięiodszedł.
Dominiczmarszczyłbrwi.
–Możetojapowinienemdoniejzadzwonić?
Pokręciłamgłowąiobróciłamsiędoswojegochłopaka.
–Nie,niechontozrobi.–UśmiechnęłamsięiprzytuliłamdoDominica.–
Nigdynicniewiadomo,możetobędziepoczątekczegopięknego.Albochociaż
doprowadzidojakiejśzabawnejsytuacji.
Podziękowania
NiemogłabymnapisaćiwydaćBronagh,gdybyniepomocgrupyosób,do
którejzaliczająsię:
Mojacórka–zato,żejesteśnajbardziejwyrozumiałąistotkąnacałym
świecie.Kochamcięzcałegoserca.
Mojasiostra–jesteśszalona,wkurzającaiczasamigenialna.Dziękujęciza
wszelkąpomoc,jakiejmiudzieliłaśprzyBronaghiinnychhistoriach.Kocham
cię!
Mojarodzina–waszewsparcieniemasobierównych.Kochamwas
wszystkich.
YessiSmith–niepotrafięwyrazićsłowami,jakbardzopomogłaśmi
wtrakciecałegoprocesu.Jesteśmojąprzyjaciółkąidziękujęcizato.
MaryJohnson–dziękujęzatwojenieustającewsparcieiprzyjaźń.Bez
ciebiebymzginęła.
JenniferVanWykzJaVaEditing–gorącodziękujęzapraceredakcyjnenad
tąkrótkąpowieścią.
DziękujęL.J.AndersonzMayhemCoverCreationszastworzenieokładki,
wktórejjestemzakochana.Jakwkażdejwaszejokładce.
Anakoniecchciałabympodziękowaćmoimczytelnikom.Mamnadzieję,że
lekturaBronaghsprawiławamtylesamoprzyjemności,ilemnieprzyniosłojej
pisanie.Dziękiwamrobięto,corobię.Dziękuję!
Oautorce
L.A.Caseyjestautorkąksiążek,któreznajdująsięnalistachbestsellerów
„NewYorkTimesa”i„USAToday”.Swójczasdzielimiędzypisanie
azajmowaniesiędrugąwersjąsiebie.Urodziłasię,wychowałaiaktualnie
mieszka
wDublinie.Lubirozmawiaćzeswoimiczytelnikami.Cizaśuwielbiająjej
humor
iirlandzkiakcenttaksamo,jakjejksiążki.
Abyprzeczytaćwięcejoautorce,odwiedźstronę:www.lacaseyauthor.com.
TYTUŁORYGINAŁU:
Bronagh
aslaterbrothersnovella
Redaktorprowadząca:AnetaBujno
Redakcja:JustynaYiğitler
Korekta:EwaPopielarz
Opracowaniegraficzneokładki:ŁukaszWerpachowski
CoverDesignbyMayhemCoverCreations
Copyright©2016byL.A.Casey
PublishedbyL.A.Casey
www.lacaseyauthor.com
Copyright©2017forPolisheditionbyWydawnictwoKobiece,
animprintofILLUMINATIOŁukaszKierus
Copyright©forPolishtranslationbySylwiaChojnacka
Wszelkieprawadopolskiegoprzekładuipublikacjizastrzeżone.Powielanie
irozpowszechnianiezwykorzystaniemjakiejkolwiektechnikicałościbądź
fragmentówniniejszegodziełabezuprzedniegouzyskaniapisemnejzgody
posiadaczatychprawjestzabronione.
Wydanieelektroniczne
Białystok2017
ISBN978-83-65740-69-4
BądźnabieżącoiśledźnaszewydawnictwonaFacebooku:
www.facebook.com/kobiece
WydawnictwoKobiece
E-mail:redakcja@wydawnictwokobiece.pl
Pełnaofertawydawnictwajestdostępnanastronie
www.wydawnictwokobiece.pl
PlikopracowałiprzygotowałWoblink
woblink.com