MaryiYessi,
obiejesteścienajbardziejzwariowanymi
inajlepszymiprzyjaciółkami,
jakiemogłamsobiewymarzyć,
inieoddałabymWaszanicwświecie.
Dziękujęzacodziennezabawnerozmowy.
Zabioręniektóreztychdziwnych
pogawędekdogrobu.
Dlamniejszejwersjimnie
Rozdział1
Ból.
Bólbrzucha.
Ostrybólbrzucha.
Właśnietegowtejchwilidoświadczałam…Atowszystkoprzezcholerne
ciastko.Jeśli
niedostanęzaraztejchrupiącejpyszności,wpadnęwtakiszał,żeNicoSlater
możesięschować.
–Keela,proszęcię–jęknęłambliskapłaczu.–Dajmimaleńkikawałektego
ciasteczka.
Niepowiem…
–Aideen!
Skrzywiłamsię,gdyusłyszałamjegogłoswsalonie.
–Ocholera–mruknęłampodnosemiunikałampatrzeniawstronęwejściado
salonu.
Wiedziałam,żetambył.
Zamiasttegoskupiłamwzroknapięknieudekorowanejchoince,którastałaza
Keelą.
KeelaDaley–któraznieznanegomipowoduwciążbyłamojąprzyjaciółką–
siedziałana
sofieirobiłazapodnóżekdlamoichopuchniętychnóg.Dwadniwcześniej
zdjętomigips,który
nosiłamprzezosiemtygodni.Kolanoiłydkaładniesięzagoiły,alewciążbyły
podatnenaurazy,
więcmusiałambardzouważać.Atooznaczało,żeprawienieschodziłamz
kanapy.
Wcaleniecieszyłomniesiedzenienatyłkudwadzieściaczterygodzinynadobę,
aleskoro
tomiałomiećkorzystnywpływnamojąnogę,toniemiałamwyjścia.
Spojrzałamnarękęiwestchnęłam,widzącświeżąbliznę.Ranazagoiłasiękilka
tygodni
temu,aKanezapewniłmnie,żetenczerwonykolorbyłnormalnydlaświeżej
blizny.Zczasem
powinienzjaśnieć.
Miałamtakąnadzieję,boinaczejbędęmusiałaciąglenosićbluzkizdługim
rękawem.
Keelaprzyciągnęłamojąuwagę,gdyuśmiechnęłasięzłowieszczoiwrzuciłado
ust
ostatnikawałekczekoladowegociastka–tociosponiżejpasa–apotem
spojrzaławlewo,
unoszącręcewpoddańczymgeście.
–Niemiałamzamiarusięzniądzielić,przysięgam.
Zignorowałammojegochłopakaiskupiłamsięnatejmałpiesiedzącejniedaleko
mnie.
–Jakoprzyjaciółkajesteśdodupy.
Spojrzałanamnieznowuiwzruszyłaramionamilekceważąco.
–Lepiejbyćprzyjaciółkądodupyniżmartwąprzyjaciółką.
Obruszyłamsię.
–Niezabiłbycięzato,żedałaśmiciastko…
–Awłaśnieżebyjązabił–wtrąciłsięzachrypniętygłos.
Prychnęłam,sfrustrowana,izerknęłamnamiłośćmojegożycia,którakazałami
cierpieć.
Spojrzałammuwoczyizaczęłambłagać.
–Kane,minęłoosiemtygodni,odkądwróciłamzeszpitala.Osiem.Mojarękai
noga
zagoiłysięigardłojużmnienieboli.Mamdosyćzupipapkowategojedzenia.
Jestemwciąży,
atooznacza,żenieustannieczujęgłód.Takiejedzeniejużminiewystarcza.
Proszę,pozwólmi
zjeśćpaczkęciastek.
–Całąpaczkę?–Keelazaśmiałasięwesoło.–Tygrubakrowo.Najpierw
chciałaśjedno
ciastko,aterazżądaszcałejpaczki?
Wbiłamjejpiętęwudo.
–Zamknijsię,tyzdradliwamałpo!
Syknęłaiodsunęłamojąnogę,alezrobiłato,cojejkazałam.
–Aideen.–Kanewestchnąłizacząłpocieraćskronie.
Wciąguostatnichkilkutygodnibardzoczęstotorobił.
–Niejestemtakisurowypoto,bycięwkurzyć,laleczko,alesamasłyszałaś
lekarza.
Żadnychstałychpokarmów,dopókitwojegardłosięniezagoi.Jeszczetylko
kilkadni.Poco
ryzykować?Gdyporazpierwszyzjadłaścośtwardego,podrażniłaśsobiegardło
imusielici
założyćszwy.Naprawdęchcesztopowtórzyć?
Mówiłstanowczymgłosem,alepatrzyłnamniezuczuciem.
–Chceszprzejśćkolejnąoperację,apotemniemócmówićijeśćprzeztubę?
Osobiście
niechciałbymcięwidziećznowuwtakimstanie.Zapierwszymrazemprawie
mnietozabiło.
Przypomniałamsobietęprzerażającąsytuację,któramiałamiejscesiedem
tygodnitemu,
gdyprzełknęłamkawałekkanapkizszynkąipoczułamokropnybólgardła.Ta
kromkachleba
otwardejskórcesprawiła,żeranywmoimitakwrażliwymgardlesię
otworzyły.Zaczęłam
kaszlećkrwią,coprzeraziłomnie,jakiwszystkichmoichbliskich.Gavini
dziewczyny
rozpłakalisię,aKaneitataniemalzeszlinazawał.
Mówiącszczerze,samaprzeraziłamsięnaśmierć.
Pooperacjizamknięciaranyczułamsięokropnie,ajedzenieprzezrurkębyłodo
dupy.
Przezkilkanastępnychtygodnibyłamwstrasznymstanie.Nigdywięcejnie
chciałabym
doświadczyćczegośtakiego.
Przenigdy.
SpojrzałamnaKane’a,apotemnaKeelę.Wreszciespuściłamwzrok,wbijając
go
wpuchatykocyk,którymjaiKeelasięokrywałyśmy.
–Nie,niechcę–powiedziałamdoKane’a,alenieuniosłamgłowy,bonie
chciałam,by
zobaczył,żemojeoczywypełniłysięłzami.
Nieznosiłamtego,jakszybkoostatniosięwzruszałam.
Ciążazamieniłamniewstrasznąbeksę.
–Kochanie?–odezwałsięKane.
Pociągnęłamnosem.
Cholera.
–Dobra–powiedziałamipotarłamnoswierzchemdłoni.
–Użyjchusteczki,tyoblechu.
Zaśmiałamsię,wciążpłacząc.
–Zostawjąwspokoju,Keela–zganiłjąKane.
Jednakprzyjaciółkawogóleniezwróciłananiegouwagi.
–Jeśliwytrzeszglutywtenkoc,toprzysięgamnaBoga,żecięzabiję,Ado.
Śmiałamsiędalejiprzestałamdopiero,gdydostałamkolki.
–Dlaczegotakjąrozśmieszasz?–mruknąłKanezniezadowoleniem.–Jeszcze
cośsięjej
stanie.
Niemalsłyszałam,jakKeelaprzewracaoczami.
–Dajjużspokój,wielkoludzie.Tociężarnakobieta,anielalkazeszkła.
Popchnijją
lekko.Obiecuję,żesięniepotłucze.
Kaneuśmiechnąłsięzłośliwie.
–Właśnieprzez„popychanie”jejmuszęsięterazoniąmartwić.
Keelaprzybrałazamyślonywyraztwarzy.
–Niemogęsiędoczekać,byzobaczyć,cosięstanie,gdyonasięurodzi.Pewnie
wsadzisz
tobiednedzieckodokulipróżniowejjużpierwszegodnia.
–Onbędziesuperdzieckiem.Wybrańcem.Niejakimśsłabeuszem.
Keelazaśmiałasięradośnie.
–Wmawiajtosobiedalej,kolego.
Uniosłamgłowęizobaczyłam,żeKanepokazujeKeeliśrodkowypalec,aonaw
rewanżu
pokazałamudwa.
Pokręciłamgłowązniedowierzaniem.
–Dzieci,wystarczytego.Matkajestzbytzmęczonaigłodna,bywysłuchiwać
dzisiaj
waszychkłótni–oznajmiłam,ziewając.
Kanewszedłwkońcudopokojuiusiadłobokmnie.Oparłsięłokciemosofę,a
drugą
rękązacząłdelikatniedrapaćmniepoplecach.
–Dlaczegoniepójdzieszdołóżka?–zapytałniskim,zachęcającymgłosem.
–Możedlatego,żematowarzystwo,czylimnie,tywrednydupku–wypaliła
Keela.–
Przestańjąuwodzić,gdysiedzętużobok,palancie.
Uśmiechnęłamsiędoniejszeroko.Kanewytarłłzyzmoichpoliczków.
–Mojalaleczka.
Keelazachichotała.
–Tourocze,aleitakjesteśobleśny.
Spojrzałamnanią,żartobliwiemrużącoczy.
–Przeszkadzacito?
–Anitrochę–odparła.–Róbcie,cowamsiępodoba.
Kaneszturchnąłmnieipuściłoczko.
–Niepowinnaśbyłajejkarmić.Terazniebędziechciaławyjść.
Keelasapnęła,udajączszokowanie.
–Jakśmiesz?Niejestempsem!
–Niepowiedziałem,żenimjesteś.–Kaneuśmiechnąłsiędemonicznieiwstał,
poczym
odwróciłsięiudałdokuchni.
Keelaodsunęłakocyk,którymsięprzykrywała,izerwałasięzkanapy.
–Nieodchodź,gdydociebiemówię,KanieSlaterze!–krzyknęłairuszyłaza
nim.
NiskiśmiechKane’atylkojeszczebardziejjąrozzłościł.
–Boco?Zabijeszmnie?–droczyłsięznią.
–Maszrację,zabijęcię…Jeślinieprzestanieszsiętakdomnieszczerzyć,to
przysięgam,
żetozrobię!
Zaśmiałamsiępodnosem.
Zachowywalisięjakrodzeństwo,amisiętobardzopodobało,bowiedziałam,że
tak
naprawdęsiękochają.Byłobykiepsko,gdybymójchłopakinajlepsza
przyjaciółkasię
nienawidzili.
–Nierzucajtymwemnie!–krzyknąłnagleKane.
Keelazachichotała.
–Totylkokostkamasła,typrzerośniętydzieciaku.
–Tozamarzniętakostkamasła.Równiedobrzemogłabyśrzucićwmojągłowę
cegłą!
–Todasięzorganizować,wielkoludzie.
–Jesteśpodła.Mamnadzieję,żeotymwiesz.
–Wiem.
Zaśmiałamsię,słyszącichrozmowę,iwtuliłamsięwsofę,mocniejokrywając
siękocem.
–Zostawgowspokoju,Keela.
Usłyszałam,żektośodstawiacośzhukiemnablat.
–Maszszczęście,żeonachceciężywegoiwjednymkawałku.
–Atymaszszczęście,żechcecięwidywaćtakczęsto,boinaczejmiałabyś
zakaz
wchodzeniadotegobudynku.
–Wodasodowauderzyłacidogłowyznadmiaruwładzy.
Uśmiechnęłamsię.
KaneniedawnopowiedziałKeeli,żejestwłaścicielembudynku,wktórym
mieszkałam,
atakżekilkuinnychznajdującychsięwDublinie.Niebyłazła,tylkolekko
urażonatym,żeAlec
niepowiedziałjejotym„drobnym”sekrecieKane’a,alejużjejprzeszłoinie
miałaztym
problemu.
Dodatkowozachowałatęwiadomośćdlasiebie,boKaneniechciał,abyreszta
osób
znaszejpaczkisiędowiedziała.Ceniłsobieswojąprywatność,aonato
szanowała.
–LepiejpodziękujBoguzato,żemuszęwracaćdosiebieinakarmićStorma.
Inaczej
wytarłabymtobąpodłogę.
–Następnymrazem,krasnalu.
Keelaweszładosalonuioznajmiła:
–Oficjalnienieznoszętwojegochłopaka.
Złapałamsięzaserce.
–Towielkaszkoda,bojatwojegokocham.
Jejustadrgnęły,jakbychciałasięlekkouśmiechnąć.
–Wrócęnanoc,tylkomuszęnakarmićiwyprowadzić…
–Tętłustąbestię.Tak,słyszałam.
Keelawarknęła.
–Myślałam,żejakbędzieszwciąży,tozrobiszsięsentymentalnaidasz
Stormowi
szansę,alenieeeee…Tywciążźleonimmówisz.
StormbyłdlaKeelijakdziecko.
–Nawetświętyzacząłbyprzeklinaćzjegopowodu,Kay.
Jejlewapowiekadrgnęła,apotemodwróciłasięiwyszłazmieszkania,po
drodze
pokazującmiśrodkowypalec.
–Będęotympamiętać,gdyzacznieszcierpiećkatuszepodczasporodu.
Jęknęłam,gdydrzwiodmieszkaniasięzamknęły.Skrzywiłamsięiwmilczeniu
poprosiłamkarmę,żebymójporódniebyłwyjątkowobolesny,bonaprawdę
częstonabijałamsię
zeStorma…Wwiększościwypadkówsamsobienatozasłużył,więcjeślisię
nadtym
zastanowić,toniepowinnamażtakbardzocierpieć.
Oparłamsięokanapęizamknęłamoczyzwestchnieniem,aleszybkoje
otworzyłam
iusiadłamwyprostowana,gdyzauważyłam,żenikogoniemazemnąwpokoju.
Byłamsama.
Ogarnęłamniepanika.
–Kane!–zawołałamirozejrzałamsiępopokojuzestrachem,jakbyktośzaraz
miał
wpaśćtutajinamnienaskoczyć.
Usłyszałamkroki.Kaneszedłkorytarzem,apochwilipojawiłsięwsalonie,
trzymając
wręcekubekzparującązawartością.Gdyzobaczyłmojąminę,szybkopostawił
gonastoliku
ipodbiegłdomnie.
–Ocochodzi?–zapytałipołożyłmirękęnabrzuchu,patrzącnamniepytająco.
Przełknęłamślinęipokręciłamgłową.
–Nic,tylko…przezchwilęmyślałam,żejestemsamai…nowiesz,
przestraszyłamsię.
Kanezamrugałpowiekami.
–Powiedziałaś,żejużnieboiszsiębyćsama.
Spuściłamgłowę.
–Kłamałam.
Kanewestchnąłiprzyklęknąłnapodłodze.
–Zabijęgozato,żeprzezniegocałyczassięboisz.
Zacisnęłammocnopowieki,awmoimumyślepojawiłasiętwarzDużegoPhila.
–Wiem.
Kanepocałowałmniewczubekgłowy.
–Pomożeszmizrobićzastrzyk?
Potrafiłjużbezproblemurobićtosam,aledoceniałamjegostaraniapozwalające
mi
skupićsięnanim,anienapotworze,którywciążmnienawiedzał.
Nieśniłamotejnocy,kiedywmojejstarejklasiewybuchłpożar.Wmoich
snachnie
pojawiałasiętwarzDużegoPhila.Aleprzypominałamsobieonimwciągudnia,
gdysiedziałam
izastanawiałamsię,„cobybyło,gdyby…”.
Cobybyło,gdybymniewydostałasięstamtądnaczas?
Cobybyło,gdybymnawdychałasięwięcejdymu?
Aco,jeślionwciążjestbliskoiobserwujenas,czekanawłaściwymoment,by
ponownie
uderzyć?
Niewypowiadałamnagłosmoichmyśli,aleprzeszkadzałymioneiwiedziałam,
żete
samepytanianawiedzałyKane’a.Jednakzachowywałjedlasiebie,boniechciał
mnieniepokoić.
Obojecierpieliśmywmilczeniu.
Wiedziałam,żeKane,jegobracia,moibraciaiBrandon,wujekKeeli,szukali
Dużego
Phila,aletonieukoiłomoichmyśli.Jużrazmniedopadłimógłtozrobić
powtórnie,jeślitylko
chciał.Byłosobą,któragdyczegośpragnęła,dostawałato.
Ikropka.
Myślę,żeKaneteżotymwiedział.Iwłaśnieztegopowodunigdynie
przebywałam
sama.Zawszebyłobokmniejakiśmężczyzna.JeślinieKane,tojegolubmoi
braciamnie
pilnowali.Mielimnienaokudwadzieściaczterygodzinynadobę.Kane
kompletniezamknął
całybudynek,wktórymmieszkałam,adodatkowopotroiłliczbęochroniarzy.
Jednakżadnaztychrzeczymnienieuspokoiła.
Mójumysłbyłterazmoimnajgorszymwrogiem.Ciąglewymyślałamnowe
scenariusze,
jakDużyPhilmnieznajduje,zanimchłopakomudajesięgozłapać.Mdliłomnie
zezmartwienia,
gdytylkowmojejgłowiepojawiałysięteobrazy.
–Przestańsięnimmartwić.
SpojrzałamnaKane’a,gdysięodezwał,ipokiwałamgłową.
–Próbuję,naprawdę.Alenicniemogęnatoporadzić.
–Jacięochronię–obiecałKaneispojrzałmiwoczy.–Niktcięnigdywięcej
nie
skrzywdzi.
Uśmiechnęłamsięlekko.
–Mójrycerzwsrebrnej…Hmm,wtatuażach.
Kaneuniósłwysokobrwi.
–Niedługododamnowetatuażedoswojejkolekcji.
Zamrugałampowiekami,zdziwiona.
–Cotobędzieigdzie?
Pokazałmiswojenadgarstki,ajawyciągnęłamręceipotarłamkciukami
nieduże
fragmentyniepokrytejtatuażemskóry.
–Wytatuujęsobietwojeimięnalewymnadgarstku,aimiędzieckanaprawym.
Jeśli
dojdziedoprzecięcianadgarstków,ranamożebyćśmiertelna.Tojednoz
najbardziejwrażliwych
miejsc.Bezciebieidzieckarówniedobrzemógłbymbyćmartwy,więcchcę
miećwaszeimiona
wwidocznymmiejscu,bynigdyniestracićwaszoczu.
Złapałamsięzaserce,czującrosnącąwgardlegulę.
Tobyłodziwnieniepokojące,ajednocześnieszaleniepiękne.
Kaneprychnął,ajaprzyjrzałamsięgrubejbliźnieotaczającejjegousta.Gapiłam
sięna
niądłużej,niżpowinnam,aleniemogłamsiępowstrzymać.Pochwili
obrzuciłamspojrzeniem
całąjegotwarz,apotemskupiłamsięnajegoramionach,którychskórabyła
jeszczebardziej
pokrytabliznami.
Kochałammojegomężczyznę,alenienawidziłamtego,żejegopiękneciało
zostało
naznaczonecięciami,któreprzypominałyookropnychwydarzeniachwjego
życiu.Ostatniogdy
zbytdługopatrzyłamnateszramy,zaczynałammyślećoDużymPhilu.
Przypominałamsobie
wszystko,cousłyszałamnajegotemat.Chybanigdytegoniezapomnę,nawet
jeślisiępostaram.
TenchoryskurwielwykorzystałKane’a,któryprzysiągłchronićswojegobrata
Damiena.
MarcoMilesbyłgłównymprzeciwnikiemchłopakówirozkazywałim,aleto
DużyPhil
trzymałKane’anasmyczy.Decydował,czybędziemiałchoćodrobinęwolności,
iciągnąłzatę
smyczbrutalnie,gdyKanenierobiłtego,comukazano.
Tozazwyczajnastępowało,gdyKaneodmawiałkrzywdzenianiewinnych.
Wiązanomu
wtedynadgarstkiiotrzymywałbatyalbobyłdźganyigłą.DużyPhilczerpał
radość
ztorturowaniaitresuryKane’a.
Zkrzywdzeniago.
Kanezabiłjegozboczonegosyna,awzamianPhilzażądałżyciamojegoi
naszego
nienarodzonegodziecka.Bałamsię,żewkońcuznajdzieokazję,bysięzemścić.
Wiedziałam,że
kiedyśtendzieńnadejdzie.
Aleniewiedziałam,ktowyjdzieztegocało.
–Kochanie.–GłosKane’aprzebiłsięprzezmojemyśli.–Wszystkodobrze?
Zamrugałampowiekami,spojrzałamnajegonadgarstkiiuśmiechnęłamsię
lekko.
–Niemogęsiędoczekać,ażzrobisztetatuaże.
Kaneszturchnąłmnieżartobliwie.
–Mógłbymjezrobićjużjutro,gdybymałypospieszyłsięiopuściłtwojewłości.
Zachichotałam.
–Onawyjdzie,gdybędzienatogotowa.
–Jaktypowakobieta–zakpiłKane.–Albobędzietak,jakonachce,albowcale.
Pokiwałamgłową.
–Zgadzasię.
–Awięcdobrze,żetobędziechłopak.–Uśmiechnąłsięszerokoipocałował
mnie
wczoło.–Kochamcię,laleczko.
–Ajakochamciebie.
–Powiedziećcicośzabawnego?–zapytałKane.
–Oczywiście.
–Naświecieżyjesiedemmilionówludzi,ajatolerujętylkojedenastuznich.
Uniosłambrwi.
–Kimsąciludzie?
Uniósłręceizacząłwyliczaćnapalcach.
–Ty,Branna,Bronagh,Keela,Alannah,Alec,Dominic,Ryder,Damien,Tony,
dostawca
pizzy,iSusan,którapracujewSubwayuwokolicy.
Niemogłamsiępowstrzymaćodśmiechu.
–Adlaczegowymieniłeśostatnichdwoje?Nieznaszichprzecież.
Kanewycelowałwemnieoskarżycielskopalcem.
–Tonydostarczamijedzenie,aSusanprzygotowujedlamniekanapki.Zostaw
ich
wspokoju,todobrzyludzie.
Prychnęłampodnosem.
–Naprawdęmusiszposzerzyćgronoznajomych.
–Muszęzrobićwielerzeczy,aletonieznaczy,żedotegodojdzie.–Wzruszył
ramionami.
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Adlaczegonatwojejliścieniemamojegotatyibraci?
Kanezagryzłwargę,apochwiliuśmiechnąłsięszeroko.
–Członkowietwojejrodzinytomoiulubieńcy,nawetniemuszęichwpisywać
nalistę…
Przecieżtooczywiste.
–Tak,oczywiste–odparłamsarkastycznie.
–Czyzadowoliłemmojąpaniątąodpowiedzią?–zapytałzkiepskimbrytyjskim
akcentem.
Jużchciałampowiedzieć,żetak,gdynagleKanespuściłwzrokiwlepiłgow
mojepiersi,
oblizującwargi.
Przewróciłamoczami.
–Typowyzciebiefacet.
Wstał,cofnąłsięoparękroków,apotemskupiłwzroknaswoimkroczui
ponownie
spojrzałnamnie.
–Jestemtegoświadomy–odparł.
–Nie,chodzimioto,żejesteśtaki…
–Przystojny?Seksowny?Utalentowanywkwestiiseksu?
Zmrużyłamoczy.
–Irytujący.
–Aleitakprzystojny,seksownyiutalentowany?
–Możnatakpowiedzieć–odparłam,próbującsięnieuśmiechnąć.
–Przeżyjętego„irytującego”,jeślicałaresztasięzgadza.
–Tynaprawdęjesteśwkurzający.
–Anieirytujący?–zapytałzszerokimuśmiechem.
–Przecieżtotosamo.
–Niedokońca.Todwaróżnesłowa.
Zaczynałamtracićcierpliwość.
–Aleopodobnymznaczeniu–odparłam.
Kanezałożyłręcenapiersi.
–Aletoitakdwaróżnesłowa.
Dobra,dosyćtego.
–Podejdźdomnie,żebymmogłaciprzyłożyć.
–Jasne–prychnął.–Niemamowy.
Oparłamgłowęokanapęizamknęłamoczy.
–Japrzezciebieoszaleję,wiesz?
Poczułamrękęnaswoimkolanieipodskoczyłamzestrachu.Otworzyłamoczyi
z
zaskoczeniemzauważyłam,żeKanepochylałsięnademną.Jaknatakiego
wielkiegofaceta
poruszałsiębezszelestnie.
–Tocałkiemsprawiedliwe,bomojeciałoszalejeprzezciebiecałyczas.
Poruszyłamznaczącobrwiami.
–Zastanawiamsię,czytaksamobędziesznamniepatrzeć,gdydobijemydo
osiemdziesiątki.
–Niemamcodotegowątpliwości.Będęgoniłcięnamoimwózku,żebyśdała
micoś
słodkiego.
Wybuchnęłamśmiechemioparłamgłowęojegoczoło,gdyprzytuliłsiędo
mnie,
siadającnasofie.
–Iledziecimidasz?–zapytałcicho,muskającrękąmójnapęczniałybrzuch.
–Ailechceszichmieć?–zapytałam,patrzącnaniegoponadramieniem.
–Przynajmniejpiątkę.
Zagryzłamdolnąwargę.
–Ogólniepiątkędzieciczypiątkęchłopców?Bowiesz,żemożemymiećsame
dziewczynki,alepotemmojeciałoniezniesietego,jeślitybędzieszchciałmieć
jeszczepiątkę
chłopaków.
Kanezaśmiałsięcicho.
–Ogólniepiątkaibędziedobrze.Wmojejrodziniejestpiątkadzieci,wtwojej
również.
Podobamisiętaliczba.
Wyciągnęłamsięipocałowałamgowczoło.
–Awięcniechbędziepiątka.
–Alebędąmusiałybyćmniejwięcejwpodobnymwieku–oznajmił.–Więcjak
tylko
urodzisięjedno,zaczniemystaraćsięodrugie.
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Atooznaczadużoseksu,prawda?
–Dokładnietak–odparłwesoło.–Zadbamyoto,bytwojejajeczkazostały
zapłodnione.
Zaśmiałamsię,obejmującbrzuch.
Kanezłapałmniezarękęiuścisnąłją.
–Będziemymiećdziecko–wyszeptał.
–Wrzeczysamej–odparłamradośnie.
–Jestemnajszczęśliwszymczłowiekiemnaziemi,Aideen–powiedziałKanei
usiadł
prosto.Patrzyłnamnieprzezchwilę,apotemzszedłzkanapyiopuściłpokój.
Patrzyłam,jakodchodzi,zdezorientowana.Chciałamwiedzieć,corobił.
Podniosłamsię
nasofieiwyszłamzanimzsalonu,podążającdosypialni.
–Kochanie,cosięstało?–zapytałam.
Stałprzedszafkąnocnąipatrzyłnacoś,cowyciągnąłzgórnejszuflady.
–Chciałemtozrobićponarodzinachdziecka.Chciałem,żebytobyłaidealna
iromantycznachwila,aleniemogęjużdłużejczekać.
Zamrugałam,zdezorientowana,patrząc,jakopuszczaramiona,apotemidziew
moją
stronę,całyczaspatrzącmiwoczy.
–Oczymtymówisz?–zapytałamzciekawościąwgłosie.
Kaneująłdelikatniemojedłonieiodetchnąłgłęboko,apotemzrobiłcoś
zupełnie
niespodziewanego.
Przyklęknąłnajednokolano.
–Aideen…
–OmójBoże–sapnęłamizabrałamodniegoręce,bymóczakryćtwarz
dłońmi.
–Kochamcię.Nigdyniemyślałem,żetomożliwe,byażtakkochaćkobietę.–
Uśmiechnąłsięszeroko,ajegooczybłyszczały.–Jesteśdlamniewszystkim.
Dopełniaszmoje
życieswoimistnieniem.Gdymyślęotym,żenosiszwsobiemojedziecko,
czujęmiłość,której
niepotrafięopisaćsłowami.Toniesamowite.Takbardzociękochamimam
nadzieję,że
uczyniszmitenzaszczytizostanieszmojążoną.
–OmójBoże.
Uśmiechającsięszeroko,wypowiedziałsłowa,októrychmarzykażda
dziewczyna.
–Wyjdzieszzamnie,laleczko?
–Kane–wyszeptałam.
Uniósłprawądłońipokazałpierścionekzdużymbrylantemimniejszymi
kamieniami
zdobiącymiobrączkę.Bezsłowauniosłamrękęizałzawionymioczami
patrzyłam,jakwkładami
pierścioneknapalec,apotemcałujemojądłońzuczuciem.
–Tak–powiedziałam,gdyudałomisięodzyskaćgłos.–Tak,wyjdęzaciebie.
Tak.Tak.
Milionrazytak!
Kanezerwałsięnarównenogi,ująłmojeręceiprzycisnąłmniedoswojejpiersi.
Pocałowałmniemocno,agdysięrozpłakałam,zacząłskładaćpocałunkinacałej
mojejtwarzy.
Łzypłynęłystrumieniami,apochwilidostałamczkawkiiwtedyjuższlochałam
niekontrolowanie.
–Niemogęwtouwierzyć–załkałam.
Kanepocałowałmnierazjeszcze.
–Bałemsięzadaćcitopytanie,bomogłabyśodmówić.Wiem,żemniekochasz,
ale,
kurwa,tobyłanajstraszniejszarzecz,jakąwżyciuzrobiłem.Taniepewność
dobijałamnieod
dawna.
Zamrugałampowiekami,osłupiała.
–Co?Odkiedytoplanowałeś?
–Kupiłempierścionekwieletygodnitemu,tużpotym,jakzostałaś…ranna.A
potem
poprosiłemtwojegotatęibraciozgodę.Męczylimniegodzinami,alewkońcu
sięzgodzili,
apotemnazwalimniedupkiem.
Zaszlochałamgłośno.
–P-poprosiłeśichop-pozwolenie?
–Oczywiście–odparłKane.–Jesteśdlanichważna,nieodebrałbymimciebie
bezich
zgody.Pozatymgdybymtozrobił,niezdołałbymsięzbytdługoukrywać,bo
szybkoskopaliby
mizatodupę.
Zaśmiałamsięprzezłzy.
Objęłamgotakmocno,jaktylkomogłam,bobrzuchprzeszkadzałmisię
bardziejzbliżyć.
Kanemnieprzytuliłiprzezchwilęstaliśmywmilczeniu,obejmującsię.On
pierwszyprzerwał
ciszę,bosięroześmiał.
–Zczegosięśmiejesz?–zapytałam.
Kaneodsunąłsięodemnieipowiedział:
–Damiendopieroprzyzwyczajasiędotego,żejesteśmyrazemibędziemymieć
dziecko.
Szczękamuopadnie,gdydowiesię,żepoprosiłemcięorękę.
Uśmiechnęłamsięszerokonamyślomojejnowejulubionejosobie.
–Napewnobędziesięcieszyłnaszymszczęściem–powiedziałam,kiwając
głową.–
Wszyscybędą.
Kaneoparłsięczołemomojeczołoiwyznał:
–Terazjesteśmojajużnazawsze.
Uśmiechnęłamsięjeszczeszerzej.
–Innejopcjisobieniewyobrażam.
Obojeodwróciliśmysię,gdynagledobiegłnasgłoszkorytarza.
–Przyjechałtwójulubionybrat!
–Owilkumowa–rzuciłam.
Kanewziąłmniezarękęiwyprowadziłzsypialni.Wsalonieznaleźliśmy
Damiena,który
jużwłączałxboxaKane’aiwyciągnąłdwabezprzewodowepady.
–Jakągręprzyniosłeś?–zapytałKaneiusiadłnakanapieobokbrata.
Damienprawiepisnąłzpodekscytowania.
–FIFA2016.
Kaneklasnąłwdłonie,apotemzamarł,gdyzobaczył,jaksięnanichgapiłam.
Uśmiechnęłamsięszeroko,aKaneodchrząknąłiskupiłsięnaswoimbracie.
–Hej,Dame.
Damienspojrzałnamnieponadramieniemipuściłoczko.
–Hej,piękna.
Kaneprzewróciłoczami,alenicniepowiedział.Akceptowałto,żebyłampo
uszy
zauroczonajegonajmłodszymbratem,podobniezresztąjakpozostałątrójką.
–Dame–wyszeptałam.
Spojrzałnamnieznowu,ajawyciągnęłamlewąrękęipomachałampalcami.
Pokręcił
głową,jakbyniemógłzrozumieć,ocomichodziło,ażwkońcuzauważył
pierścionek.
Zmarszczyłbrwi,rozdziawiającbuzięzezdziwienia.
ZerwałsięnarównenogiipopatrzyłnamnieinaKane’a.
–Niemożliwe!–krzyknąłpochwiliciszy.
Kaneijawybuchnęliśmyśmiechem.
–Wy?Itotaknapoważnie?
Pokiwałamgłową,czując,żemójuśmiechsięgaoduchadoucha.
–Zaręczyliśmysię.Kaneoświadczyłsiędosłowniechwilęprzedtwoim
przyjściem.
Oczywiściesięzgodziłam.
Damienbyłwyraźniezszokowany,alewidziałamrównież,żecieszyłsięnaszym
szczęściem.
–Gratulacje–wydusił,apotempodbiegłdomnieiobjąłmniemocno.
Kiedymniepuścił,podszedłdoKane’a.Zacząłgoprzeklinaćisprzedałmuparę
kuksańców.Chłopcytarzalisięnasofie,śmiejącsięiwygłupiając.
–Trojezmoichbracijużsięzaręczyło,zostalijeszczetylkoDominiciBronagh
–
powiedziałDamien,gdywstałzkanapy.
Uśmiechnęłamsię.
–Wkońcuidotegodojdzie.
–Myślałem,żeoświadczyjejsięjeszczewliceum,aleczuję,żezrobito
niedługo.On
wielbiziemię,poktórejtadziewczynastąpa.
PrzycisnęłamrękęzpierścionkiemdopiersiispojrzałamnaKane’a.
–Gdytylkopojawiąsiętudziewczyny,zacznęplanowaćnaszślub.
Kaneprzełknąłgłośnoślinę.
–Czymuszęsięwtobardzoangażować?Toznaczywiesz,żezrobięwszystkoi
chcę
wziąćudziałwprzygotowaniach,alepoprostunierozumiemznaczenia
kwiatów,kolorówitak
dalej.Niechcępowiedziećlubzrobićczegośniewłaściwego.
Prychnęłampodnosem.
–Kochanie,wystarczy,żepojawiszsięnaślubieipowiesz„tak”.
Klasnąłwdłonieioznajmił:
–Tosiędazrobić,laleczko.Umowastoi!
Uśmiechnęłamsięszerokoiudałamsiędołazienki,bywziąćprysznic.
Odkręciłamwodę
izaczęłamsięrozbierać,czekając,ażwodasięnagrzeje.Iwtedypozwoliłam
myślomswobodnie
płynąć.
Ciężkomibyłouwierzyć,żeDamienwróciłdodomuzaledwiesześćtygodni
temu.
Nawetgdybymsiębardzopostarała,chybanigdynieudałobymisięzapomnieć
dnia,wktórym
znowupojawiłsięwżyciubraciiznalazłdrogędomojegoserca.
Tobyłoprawdziwewejściesmoka.
Rozdział2
Osiemtygodniwcześniej…
OmójBoże–wydusiłzsiebieKane.–Omój,kurwa,Boże.
Podzielałamjegoreakcję,borównieżniemogłamuwierzyćwto,cowidziałam.
WyciągnęłamrękęwstronęKane’a,alezamiastdotknąćjegotwardegociała,
złapałam
wgarśćtylkopowietrze.Wjednejchwilistałprzymoimłóżku,awnastępnej
biegłjużpędem
wstronębrata,bygozłapaćiunieśćwpowietrze.Toniebyłojednakłatwe
zadanie,boDamien
byłrówniemasywny,coNico.
–Ciebieteżdobrzewidzieć–zaśmiałsięDamien,gdyKaneodstawiłgona
ziemię.
Kanezłapałbratazabarkiipatrzyłnaniegoprzezdłuższąchwilę,poczym
wziąłgo
wobjęcia.
Damienzacząłsapaćiklepaćbratapoplecach.
–Niemogę…oddychać.
Zaśmiałamsię,leczszybkoskrzywiłamzbólu.
Gardłobardzomniebolało.
–Damien!–powtórzyłKanegłośnoidotknąłjegotwarzy,jakbychciałsię
upewnić,że
bratnaprawdętambył.–Kurwa,braciszku,tynaprawdęprzyjechałeś.
Damienuśmiechnąłsiępromiennieiprzytaknął.
–Tak.
Kanepokręciłgłową,jakbyniedowierzając.
–Aleskądsiętutajwziąłeś?Toznaczynienarzekam,poprostunierozumiem,o
cotu
chodzi.
–Dominiczadzwoniłdomniewczorajwnocyipowiedział,cosięstało.
Wsiadłemna
pokładpierwszegosamolotu,jakiodlatywał.Wylądowałemjakąśgodzinętemui
odrazutu
przyjechałem.
Kanepotarłtwarzdłońmi.
–Ainniniewiedzą,żetujesteś?
Damienpokręciłgłową.
–Nie.NiepowiedziałemDominicowi,wraziegdybyokazałosię,żeniebędzie
dostępnegolotu.
Kaneodetchnąłgłęboko.
–Cholera.Oncięzabijezato,żemuniepowiedziałeś.
Damienzarechotał.
–Wiem.
KanebezostrzeżeniaznowuprzytuliłDamiena.
–Niemogęuwierzyć,żenaprawdętuprzyleciałeś.Jestemwogromnymszoku.
DamienpoklepałKane’apoplecach,alenicniepowiedział,gdydzielilizesobą
tę
wyjątkowąchwilę.Kiedysięodsiebieodsunęli,Kaneodwróciłsięiwskazałna
mniezszerokim
uśmiechemnatwarzy.
–TojestAideen,mojakobieta.–Podszedłdomnieipogłaskałmójbrzuch.–A
tomały
Slater,twójbrataneklubbratanica.
Damienpopatrzyłnamójbrzuch.
–Nadalwtoniewierzę.Niemożliwe,żezostaniesztatusiem.
–Niemusiszmiotymmówić.
Damienspojrzałnamniedużymi,szarymioczamiiskupiłsięnamojejtwarzy.
Obszedł
Kane’a,bystanąćobokmnie.
–Hej,piękna.Toprawdziwyzaszczytmócwkońcupoznaćcięosobiście.
Och,tendzieciakemanowałurokiemosobistym.
Modlęsięzadziewczynę,którąonsięzainteresuje.Niemaprzynimszans,
biedaczka.
Kanespiorunowałbratawzrokiemiuderzyłgootwartądłoniąwtyłgłowy.
–Cholera.–Damienpotarłgłowęześmiechem.–Mójrefleksniejestjużtaki
jakkiedyś.
Wiedziałem,żetosięstanie,aleniemogłemsięruszyć,bytopowstrzymać.
Kaneuśmiechnąłsięradośnie.
–Jeszczesięnauczysz.
Damienpokręciłgłowązuśmiechemiznowuspojrzałnamnie.Patrzyłamna
niego,
nawetniemrugnąwszyokiem,izjakiegośpowoduuznałtozazabawnywidok.
–Pewniezastanawiaszsię,dlaczegojesteśztymkretynem.–Skinąłgłowąna
brata.–
Kiedymogłabyśmiećkogośtakiegojakja.–Wskazałnaswojeciałoizakręcił
lekkobiodrami.
Chciałomisięśmiać,alewydałamzsiebietylkocicheburknięcie,któreitak
sprawiło,że
skrzywiłamsięzbólu.
–Dame–skarciłgoKane,marszczącgroźniebrwi.–Nierozśmieszajjej.Ma
poranione
gardło.Nawdychałasięzadużodymuitaksiędusiłaztegopowoduikaszlała,
żemaobdrapany
całyprzełyk.
Damienowizrzedłamina.
–Przepraszam,Aideen.Niewiedziałem.
MachnęłamrękąnaKane’a,aDamienuśmiechnąłsięznapięciem.Zaczęłam
musię
przyglądaćwmilczeniu.Taknaprawdębyłamprzerażona,alemiałamnadzieję,
żetegonie
zauważał.Nigdywcześniejniewidziałamtakpodobnychdosiebiebliźniaków.
–Gdybyśmiałbrązowewłosy–wyszeptałam,silącsię,bysięprzytymnie
skrzywić–
wzięłabymcięzaNica.
–Todobrze,żejestemblondynem.Bronaghtwierdzi,żemojewłosysąwręcz
białe.–
Damienpuściłdomnieoczko.
OnnawetbrzmiałjakNicoiprzeztocałetodoświadczeniebyłodlamnie
jeszcze
dziwniejsze.
Kaneprychnąłpodnosem.
–Dlaczegotaksięnaniegogapisz?
Czylijak?
Wzruszyłamramionami,nieodrywającwzrokuodDamiena.
–Próbujęznaleźćmiędzywamijakąśróżnicę,ale…jestemtrochęprzerażona.
Jestwas
przecieżdwóch.–Mójgłosbyłtakcichy,żebraciamusielisięzbliżyćiwytężyć
słuch,bymnie
usłyszeć.
Odzawszewiedziałam,żebylibliźniakami,alegdyzobaczyłamDamiena
wrzeczywistości,miałammętlikwgłowie,bowyglądałjakdrugiNico.
Słyszałam,jak
dziewczynywymieniałykiedyśróżnicemiędzynimi,alemówiącszczerze,janie
wskazałabym
anijednejpozakoloremwłosów.
Damienzaśmiałsię,widzącmojązszokowanąminę.
–Wporządku.Chociażdawnoniewidziałemnikogo,ktobyłbywtakimszokuz
powodu
podobieństwamiędzymnąamoimbratem.
KanepoklepałDamienapoplecach.
–Wkońcuwróciłeś,więcbędzieszmiałdużoczasu,bydotegoprzywyknąć.
Damienpokiwałgłowąnazgodę.
–Dobrzebyćznowuwdomu.
–Jarównieżsięcieszę,żewróciłeś–odparłKanewesoło.–Będziesztu,gdy
moje
dzieckosięurodzi,bracie.Niemaszpojęcia,jakijestemztegopowodu
szczęśliwy.
Damienuśmiechnąłsię,ajegobiałejakperłyzębybłysnęły.
–Nadalniemogęuwierzyćwto,żezostanieszojcem,ajawujkiem.
Kanespojrzałnamójbrzuch.
–Myślę,żejaniebędęmógłwtouwierzyć,dopókionniedorośnie.
–Ona–wyszeptałambeznamysłu.
Damienprzyjrzałsięnamzezdziwieniem.
–Czyktóreśzwasznapłećdziecka?
–Teoretycznienie–wydusiłKane.–Alejamyślę,żetochłopiec,aAideen,że
dziewczynka.
Damienuniósłrękęwpowietrze.
–Jestemw„TeamChłopiec”!Wiem,jakradzićsobiezchłopakiemSlaterów.
Ale
zdziewczynką?Wtejkwestiiniemamydoświadczenia.
–Świętaprawda–westchnąłKane.–Wyobrażaszsobieirlandzkąwersję
kobiety
Slaterów?Japierdzielę,nasamąmyśltrzęsęsięzestrachu.
Uśmiechnęłamsięzłośliwieiwyszeptałam:
–Dziewczynkabyłabytakajakmy.Mówiłabywtensamsposóbitaksamoby
wyglądała.Niewidzęwtymproblemu.
Kanerzuciłmiwymownespojrzenie.
–Oczywiście,żetyniewidziszwtymproblemu,jesteśprzecieżkobietą.
Zaśmiałamsięcicho,aleszybkozłapałamsięrękązagardło.
Kanepołożyłmidłońnaramieniu.
–Koniecgadania,dobrze?
PokiwałamgłowąispojrzałamnaDamienazuwagą.Pominuciewkońcupękł.
–Nodobra,przestańsięjużtaknamniepatrzeć!Czujęsięmolestowany!
Kanezaśmiałsię,apotemzająłmiejscenakrześlekołomojegołóżka.
–Skądwiedziałeś,żejesteśmywtymszpitalu?
Damienusiadłwnogachmojegołóżka.
–Dominicwspomniałotymwczorajprzeztelefon.Aporozmowiepobiegłem
odrazuna
lotnisko.
Kanepodrapałsiępobrodzie.
–Myślałem,żemiałeśoszczędzaćpieniądzeizostaćwpracynaświęta,żeby
dostać
świątecznąpremię.
Damienoburzyłsię.
–Mojaprzyszłabratowazostałapoważnieranna,atymyślałeś,żezostanęw
miejscu
oddalonymodwasotrzytysiącemil?Chybaciępogięło.
Uśmiechnęłamsię,aKaneprychnął.
–Mójbłąd,powinienembyłsiędomyślić.
–Tak–zgodziłsięDamien.–Powinieneśbył.
Obserwowałam,jakrozmawiają.Droczylisięzesobą,poszturchiwali,przytulali,
aprzede
wszystkimcieszylisięzeswojegotowarzystwa.
Tobyłopiękne.
Zamknęłamoczyijużzaczęłamodpływaćdokrainysnu,gdynagleodezwałsię
Kane.
–ComaszzamiarzrobićzAlannah?–zapytałbrata.
Nadstawiłamuszu,zaciekawiona.
Otworzyłamjednooko,aleszybkojezamknęłam,gdyDamienspojrzałwmoim
kierunku.
–Ciszej,bracie.
–Spokojnie,onaśpi–odparłKane.
Damienpodrapałsięposzyiipowiedział:
–Będęsięmodlić,żebyniekopnęłamniewjaja,gdymniezobaczy.
Kanezaśmiałsięcicho.
–OnaniejestjakBronagh,nieskrzywdziłabycię.
–Teraztakmówisz–mruknąłDamien–alechybaniewiesz,jakbardzoona
mnie
nienawidzi.
–Nie.–Kanezachichotał.–Mówiępoważnie.Onacięniezrani.Tadziewczyna
jest
zupełnieinnaniżcałareszta,nieskrzywdziłabynawetmuchy.Alannahnawet
niepodnosi
głosu…Ciąglezadziwiamnieto,żeonaiBronaghsięprzyjaźnią.Sązupełnie
różne.
Przeciwieństwasięprzyciągają,nawetgdychodzioprzyjaciół.
–Spędzaciezniądużoczasu?–DamienpociągnąłzajęzykKane’a,skoroja
spałam.
Aprzynajmniejudawałam.
–Tak,Alannahjestczęściątejmałejkliki,którątworządziewczyny.Gdynie
pracujelub
niespędzaczasuzrodzicami,przyjeżdżadonas.–SłyszałamwgłosieKane’a
lekkiuśmiech,
gdyopowiadałoniej.–Onajestzabójczosłodka,bracie.Naprawdęurocza.
Damienprzełknąłgłośnoślinę.
–Cholerniesiębojęspotkaniaznią.Aco,jeślisięnamnierzuciizacznie
krzyczeć?–
zapytał.
–Aco,jeślitegoniezrobiipowitacięjaknormalnegoczłowieka?To,doczego
między
wamidoszło,miałomiejscelatatemuipewniejużotymzapomniała.
CzyKanebyłwtedywpokoju,gdyAlannahnaglewybiegłazdomu,boDamien
dzwonił
naFaceTime?Oj,tadziewczynawcaleniezapomniała…
–Może–wymamrotałDamien.–Jestemwrozsypceprzeztenprzyjazdtutaj.
Niemówię
tegowzłymznaczeniu,więcprzestańsiętakkrzywić.Chodzimioto,żetocałe
wydarzeniejest
takienierealne.Czujęsię,jakbymnigdyniewyjechał.
–Spędźwnaszymdomutydzień,abędzieszchciałznowuuciec.Wdomunigdy
niejest
pusto,adziewczynyciąglesięwydzierają.
Cozaświnia!
–Jestgorzej,niżgdybyłytamtylkoBronaghiBranna?–zaśmiałsięDamien.
–Owielegorzej.KeelaiAideenjeszczebardziejnakręcajądziewczynyi
wszystkiesą
bardzogłośne.
Damiensięuśmiechnął.
–Niewierzę,żewaszaczwórkanaprawdęjestwstałychzwiązkach.Tylkoja
jestem
singlem.Czytoniejestchore?Przecieżwyzawszebaliściesięsłowa
„dziewczyna”!
Kaneprychnął.
–Janadalsięboję,ijejteżsięboję,alekochamjąrówniemocno.Czasem
przerażamnie
to,żecośmogłobysięjejstaćijużbyjejprzymnieniebyło.Wczorajprawieją
straciłem,bracie.
Gdybytaksięstało,tochybabymumarł.Iniemamwątpliwości,żetouczucie
tylkosięwzmocni,
gdyurodzisiędziecko.
Usłyszałamdźwiękprzypominającyklepanie.
–Ochronimyją.Idzieckoteż.
–Musimy.Sącałymmoimżyciem.
–PrzecieżonanależydorodzinySlaterów,amychronimynaszych.
–Tak,chybarzeczywiściejestSlaterem.–GdyKanetopowiedział,usłyszałam
wjego
głosiedumę.
–Zgadzasię,ipozostałatrójkarównież.Bronagh,Branna,KeelaiAideensądla
was
wszystkim.Słyszętoposposobie,wjakionichmówicie.
Kanewestchnął.
–RyderiBrannamająproblemy.
Cisza.
–Dominicwspominał,żesięonichmartwi–wymamrotałDamien.
–Jestźleiniewiem,czyoniztegowyjdą.–Ściszyłgłosjeszczebardziej.–Ale
nieważ
sięwspominaćotymdziewczynom.Bógjedenwie,cobyzrobiły,gdyby
dowiedziałysię,że
RyderiBrannanaprawdęmogąsięrozstać.
Przewróciłamwmyślachoczami.Niebyłyśmygłupie.Wiedziałyśmy,żemiędzy
RyderemaBrannąniebyłodobrze.Alepoprostumiałyśmywsobiewięcej
optymizmuniż
chłopacyiwierzyłyśmy,żejakośsobieporadzą.Jawnichnapewnowierzyłam.
Wszystkiepary
przechodząkryzysinajwyraźniejnadszedłczasnaRyderaiBrannę.
Otworzyłamoczyiporuszyłamsię,gdyusłyszałamgłosdobiegającyz
korytarza.Brzmiał
podobniedogłosuDamiena,więctonapewnobyłNico.
–ToNico–wychrypiałam.
Kanespojrzałnamniezaskoczony,apotemskupiłsięnaDamienieiwskazał
głowąna
drzwi.Damienbezsłowazszedłzłóżkaiukryłsięzadrzwiami.
Kanepotarłręceispojrzałnamnie.
–Założęsięodziesięćeuro,żeDominiczaczniepłakać.
Prychnęłam,alenieprzyjęłamzakładu.
Kaneijaspojrzeliśmywstronędrzwi,gdyNicowszedłdosali,chowając
telefondo
kieszenispodni.
–Hej.–Uśmiechnąłsiędomnieiklepnąłbrataporamieniu.–Myślałem,że
będziesz
spać.
–Późniejsięwyśpię–wyszeptałam.
Patrzyłam,jakDamienzuśmiechemzakradasiędobrataodtyłu.
–Czujeszsięjużlepiej?–zapytałNico,patrzącnamnieztroskąwoczach.
–Oczywiście,żetak–odparłDamien.–Wkońcuujrzałamojątwarznażywoi
tood
razupoprawiłojejhumor.
Nicoodwróciłsiętakszybko,żeprawieupadłnapodłogę.
–Damien!–krzyknął.–Cotomaznaczyć?!
Nicorzuciłsięnaniegozprędkościąświatła.Damienzaśmiałsięirozprostował
ręce.
Objęlisię,aNicoukryłtwarzwszyibrata.
DamienklepałNicapoplecach,aleszybkoopuściłgłowęioparłsięojego
ramię.Nie
powstrzymywałswoichemocji.
Jarównież,bowłaśniezaczęłampłakać,obserwującich.
–Dupki,przezwasAideenpłacze.
NicoiDamienzaśmialisięiodsunęliodsiebie.Dyskretniewytarliłzyspod
oczu.Jednak
pochwiliznowurzucilisięsobiewobjęcia,klepalipoplecachiwyzywali
żartobliwie.
–Typieprzonyzłamasie–powiedziałNicoiuderzyłbratawramię.–Dlaczego
minie
powiedziałeś,żeprzyjeżdżasz?Niebyłemnatogotowy.Wogóle.Przezciebie
się,kurwa,
popłakałem!
Damienzaśmiałsięiznowuotarłczy.
–Aco?Jesteśzbytfajny,bypłakać?
–Janiepłaczę!–warknąłNico,ocierającwierzchemdłonipoliczek.
Jęknęłamcicho.
–Płakałeś,gdyKaneleżałwszpitalu,amydowiedzieliśmysię,żenicmunie
będzie.
Kaneożywiłsięipowiedział:
–Ooo,mójsłodki,młodszybraciszku,awięccijednaknamniezależy.
–Pierdolsię,Kane!–warknąłNicoizgromiłmniespojrzeniem.–Niemogłaś
zachować
tegodlasiebie,księżniczko?
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Nie,mężu.
UstaNicadrgnęłylekko.
–Ocojejchodziztymmężem?–zapytałDamien,unoszącbrwi.
–Nowłaśnie–wtrąciłsięKane,marszczącbrwi.–Coonamaprzeztona
myśli?
Nicoprychnął.
–Gdytrafiłeśdoszpitala,musiałemudawaćprzedochroniarzem,żeBronagh,
Branna,
AideeniAlannahtomojeżony.Facetpowiedział,żemusimybyćrodziną,jeśli
chcemywejśćna
oddział.Notozostaliśmyrodzinąinaswpuścił–powiedziałzdumąwgłosie.
Kanewybuchnąłśmiechem.DamieniNicoposzliwjegoślady.
Przewróciłamoczami.
Ach,cibracia.
–Tonajgorszydzieńwmoimżyciu–wyszeptałam.
Toichuciszyło.
Kanepochyliłsięnademnąipocałowałmniewgłowę.
–Myślę,żewczorajprzeżyłaśnajgorszydzieńwswoimżyciu,laleczko.
Gdyzostałamranna.
Zamrugałamzaniepokojona.
–Myślisz,żeonwie,żenieumarłam?
Braciaprzybralisuroweminy.ReagowalitaknakażdewspomnienieoDużym
Philulub
ichpoprzednimżyciu.
–Tylkopoczekaj,ażznajdętegoskurwiela–mruknąłNicogroźnymtonem.
–Nieróbmytegoteraz,nietutaj–oznajmiłKanedoswoichbraci,apotem
skupiłsięna
mnie.–Niemyślonim,onniezasługujenawetnasekundętwojegożycia.
Pomyślonaszym
dziecku.Onniedługoprzyjdzienaświat.
Chybanigdynieprzestanęmyślećoczłowieku,któryniemalzabiłmoje
nienarodzone
dziecko,niewinnegoucznia,noimnie.
PrzypomniałamsobiewtedyoCalebieipoczułamdoniegowdzięczność.
Większość
nastolatkównieryzykowałabyżycia,bypomócswojejnauczycielce,aleon
stanąłnawysokości
zadania.Wcześniejtegodniapoznałamjegorodzicówipodziękowałamim
wylewniezaodwagę
ichsyna.Niemiałamjeszczeokazjiznimporozmawiać,bojegogardłobyło
równiepoharatane,
comoje.Dobrawiadomośćbyłataka,żeniedługomiałopuścićszpital.To
oznaczało,żeniebył
ażtakbardzoranny,jakmyślałam.
UśmiechnęłamsiędoKane’aipowiedziałam:
–Ona.
Kanewyszczerzyłzęby.
–Nieodpuściszmi,co?
–Nie,bowiem,żetodziewczynka–wyszeptałam.
–Mójchłopakbędziemiećkompleksprzezto,żeciąglenazywaszgo
dziewczynką.
Uśmiechnęłamsięszerokoioparłamgłowęopoduszkę.
–GdziejestBee?–zapytałDamienbrata,gdywszyscyusiedli.
Damienzająłmiejscewnogachmojegołóżka,aleuważał,byniedotknąćmojej
bolącej
nogi.Pozatymniemożnabyłojejniezauważyć.Gipsmiałniebieskikolor,a
ponadtopodnogą
ułożonogórępoduszek,byznajdowałasiętrochęwyżej.
Nicowskazałkciukiemzasiebie.
–Byłazemną,alechciałajeszczezaparkowaćmójsamochód.Niedługo
powinnatu
przyjść.
–Ipozwoliłeśjejtozrobić?–zdziwiłsięDamien.
Nicosięzaśmiał.
–Nauczyłemjąprowadzić,jestniezła.
Powiedziałtotakimtonem,jakbyoznajmiał:„Jestniezłajaknadziewczynę”.
–Chcęjązaskoczyć–stwierdziłuradowanyDamien.–Comamzrobić?
Nicowstałizdjąłswojąszarąbluzę.
–Załóżtonasiebieiusiądźnakrześleplecamidodrzwi.Niemajużwpokoju
wolnych
miejsc,więcbędziemusiałausiąśćcinakolanach,myśląc,żetoja.
Och,tobędziedobre.
DamienuśmiechnąłsięzzadowoleniemizałożyłbluzęNicaprzezgłowę.Nico
ukryłsię
zadrzwiamitam,gdziewcześniejstałjegobrat.DamienusiadłnamiejscuNica,
aKaneułożył
kocnałóżkuwtakisposób,bysprawiałwrażenie,żeniemamiejsca,bynanim
usiąść.
Czekaliśmykilkaminutiwkońcudrzwidosalisięotworzyły.Wszyscy
wstrzymaliśmy
oddech.
–Hej–przywitałasięszeptemBronagh,gdyweszładopokoju.Zamknęłaza
sobądrzwi.
–Onanieśpi–odparłKanezuśmiechem.–Niemusiszszeptać.
–Och.–Bronaghpodeszładołóżka.–Spałaśwcześniej?
Pokręciłamgłową.
–Ajaksięczujesz?–zapytałaizaczęłasięrozglądaćzamiejscemdosiedzenia.
Kiedy
żadnegoniezauważyła,zrobiładokładnieto,coprzewidziałNico.Dotknęła
ramieniaDamiena,
obeszłagoiusiadłamunakolanach.Damienotoczyłjąramionamiiczulesięw
niąwtulił.
–Znacznielepiej–wyszeptałam,uśmiechającsię.
OczyBronaghroziskrzyłysię.
–Cieszęsię,żetosłyszę.Napewnoszybkowróciszdozdrowia.
Pokiwałamgłową,patrzącnaniąwmilczeniu.
Niczegonieświadoma,oparłasięopierśDamiena.SpojrzałanaKane’ai
zauważyła,że
patrzyliśmynaniązwyczekiwaniem.Zmarszczyłabrwiipochyliłasię,by
powiedziećcośdo
swojegochłopaka,alegdytylkozauważyłatwarzDamiena,wytrzeszczyłaoczy.
–Damien!–krzyknęłaiprzytuliłagonatychmiast.
–Skądonatowiedziała?–wychrypiałamiprzyłożyłamsobiepoparzonąrękędo
piersi.–
Jateżchcęwiedzieć,czymonisięodsiebieróżnią.
Kanewybuchnąłśmiechem,awrazznimNico,którywyszedłzkątaza
drzwiami.Nie
byłomujednakdośmiechu,bopodszedłdobrataikopnąłgownogę,widząc,
jaktenkładzie
rękęnaplecachBronagh.
–Och,odpuśćmitrochę–jęknąłDamien.–Przecieżniedotykałemjejchyba
wieczność!
–Kochamcię,alepołamięcipalce,jeślijejniepuścisz.
Damienzabrałręceiuniósłjewpowietrze.
–Toonasiędomnieklei–prychnął.
–Niechtoszlag,Bronagh–warknąłNico,aleuśmiechnieschodziłmuztwarzy.
–Niepuszczęgo–zawyładziewczyna.–Boznowuucieknie.
Damienprzewróciłoczami.
–Nigdzienieidę,typrzerośniętydzieciaku.
–Askoromowaodziecku…–zacząłKanezzadowoleniemwgłosie.
NicospojrzałnaKane’a,apotemznównabrata.DamienskupiłsięnaNicu,
marszcząc
brwi.
–Jakimdziecku?Kane’a?
Nicopokręciłgłową.
–Notooczyjedzieckochodzi?
Nicoskinąłnaswojądziewczynę,aDamienskupiłsięnabeksiesiedzącejmuna
kolanach.Przezchwilęprzyglądałjejsię,zdezorientowany,aleszybko
wytrzeszczyłoczy.
–Bronaghjestwciąży?!
Nicozaśmiałsięradośnie.
–Tak,stary.
–OmójBoże!–krzyknąłzszokowany.–Dominic,niepierdol!
Wszyscywybuchnęliśmiechem.Japrawieteż,aleszybkosiępowstrzymałam.
Nie
potrafiłamnawetnachwilęsiedziećcicho,bynienadwyrężaćgardła.
–Naprawdęjesteśwciąży?–zapytałDamienBronagh,uśmiechającsięoducha
doucha.
Bronaghpokiwałagłową,ałzyzabłyszczaływjejoczach.
–Naprawdę.
–Gratulacje!–krzyknąłDamienizacząłcałowaćjąpotwarzy,apotemprzytulił
jeszcze
mocniej.NastępniewstaliiprzytulilisięzNikiem,któryśmiałsię,promieniując
szczęściem.
–Czyjeszczektóraśjestwciąży?–zapytał.–Lepiejpowiedzciemiszybko,bo
serce
wyskoczymizpiersizniepewnościipodekscytowania.
BronaghzaśmiałasięiprzytuliłamocnoDamiena.
–NarazietylkojaiAideen.
–Jasnacholera.
UderzyłlekkoNicaipowiedział:
–Najwyraźniejwcaleniestrzelaszślepakami,jakmyślałeś.
–Ha,ha,zabawne–odparłNico,aleniebyłzłynabrata.
–Dlaczegominiepowiedziałeś,typalancie?–zapytałDamien,marszcząc
swojąpiękną
twarz.
Nicouniósłręcewgeściekapitulacji.
–Dopierocosiędowiedziałem.Jateżżyłemwniepewności.
WszyscyspojrzeliśmynaBronagh,którawcisnęłasięmiędzyNicaaDamienai
delikatnie
objęłaichwpasie.
–Takbardzozatobątęskniłam–powiedziała.
Chłopakpocałowałjąwczubekgłowyiprzyznał:
–Jazatobąrównież,mała.
Obserwowałamichzszerokimuśmiechemnatwarzy.
–Agdziejestreszta?Ichteżchcęzaskoczyć.Alebędzieubaw.
Wszyscywybuchnęliśmiechem.
–Zadzwoniędonichikażęimprzyjechać–powiedziałKane,wyciągając
telefon.
–Acoimpowiesz?–zapytałNicozaciekawiony.
–Żemamdobrewieściichcę,abycałarodzinatuprzyszła,aleniezdradzęim,o
co
chodzi.Toichtuodrazusprowadzi.
Imiałrację.
PrzeznastępnepółgodzinyrozmawialiśmyidzieliliśmysięzDamienem
nowymi
istarymiopowieściami,gdynagleKanezerwałsięnarównenogiipodbiegłdo
drzwi,byje
uchylićiwyjrzećnakorytarz.Zamknąłjeszybkoioznajmił:
–Jużidą.Dame,schowajsięzadrzwiami,migiem.
Damienrzuciłsiębiegiemwstronędrzwi.Naszczęściezdążył,bowtejsamej
chwilido
środkawszedłAlec.Zamarł,gdyzobaczył,żeKanestałtużprzydrzwiach.
–Atydokądsięwybierasz?
–Donikąd–odparłKane.–Usłyszałem,żeidziecie,więcwstałem,byotworzyć
wam
drzwi.
–Och.–Alecrozluźniłsię.–Dzięki,stary.Tomiłoztwojejstrony.
Odetchnęliśmyzulgą,gdyAlecwszedłdośrodka,zanimpodążaliRyder,Keela
iBranna.Uśmiechnęłamsięnajejwidok.Wzięławolnewpracy,bypomagać
mnieiKane’owi
przezkilkanastępnychdni.
–Ojakiewieścichodziło?–zapytała.–KanemówiłprzeztelefonAlecowicoś
odobrych
wieściach.
–Zgadzasię–odparłKaneiuśmiechnąłsiępowoli.–Aleniestetyjaniemogę
wam
otymanipowiedzieć,aniwamtegopokazać.
Ryderuniósłbrew.
–Aktomoże?
Zaśmiałamsię,gdyDamienobszedłKeelęipoklepałKane’aporamieniu.
–Pozwól,żejadokończę,bracie.
Uśmiechnęłamsię,widzącminyBranny,Rydera,KeeliiAleca.Brannaupuściła
telefon
napodłogęirzuciłasięwstronęDamiena.
–Damien!–Zaczęłapłakaćiskoczyłamuwramiona.
Złapałjąwlocieiobjąłmocnowpasie.
–Tęskniłemzatobą,niedźwiedzico.
Brannaszlochała,abraciaDamienaiKeelapatrzylinaniegooszołomieni.Ryder
podszedłdobrataiprzytuliłgo,cosprawiło,zeBrannaznalazłasięmiędzy
nimi.
Wtejchwilizaczęłamsięzastanawiać,czytonajbliższykontaktRyderai
Branny,jaki
mielizesobąodczasu,gdyzaczęłysięichproblemy.Pokręciłamgłową,bonie
chciałamsiętym
terazmartwić.SpojrzałamnaKeelę,którapłakała,iAleca,którywyglądał,
jakbyteżzarazmiał
wybuchnąćpłaczem.
–Tymałygnojku–powiedział,pociągającnosem.–Zarazsięrozbeczę.
Damienzaśmiałsięiwyciągnąłszyję,bymócspojrzećponadgłowamiRyderai
Branny.
–Dominicteżpłakał,jeślichceszwiedzieć.Możeciętopocieszy.
–Tydupku!–warknąłwkurzonyNico,aDamienwybuchnąłśmiechem.–
Obiecałeś,że
nikomuniepowiesz.
–Właściwietrochęmnietopocieszyło–odparłAlec,wycierającoczy.
–Przepraszam,stary–zachichotałDamien,patrzącnaNica.
Nicoprzewróciłoczami,aleuśmiechnąłsiędoswojegobliźniaka.Zauważyłam,
że
BronaghprzyglądasięDamienowizradosnąminą.
–Widzę,żejesteśszczęśliwa,co?–powiedziałcichoiotoczyłjąramieniem,
przytulając
doswojegoboku.
Dziewczynaodrazuprzyłożyłaręcedoswojegobrzuchaipokiwałagłową.
Spojrzałana
Dominica,ajejoczywypełniłysięłzami.
–Jestemszczęśliwszaniżkiedykolwiek.Wróciłeś,ajaiDominicbędziemy
mieć
dziecko.
Dominicpochyliłsięimusnąłjejustawargami.
–Pierwszezwielu,ślicznotko.
–Oooo.
Wszyscyspojrzeliwmojąstronę,ajazarumieniłamsię.Kanezachichotałi
szturchnął
mnie,bymsięprzesunęła,bochciałpołożyćsięobok.
–Kochamcię–wyszeptałamdoniego.
Popatrzyłmiwoczyipowiedziałzczułością:
–Jateżciękocham.
–Kanesięzakochał.Chybapiekłozamarzło–skomentowałDamien,
rozbawiająctym
innych.
UśmiechnęłamsięszerokoitrąciłamswoimnosemnosKane’a.
–Totyniewidziałeś,żenazewnątrzświniezaczęłylatać?–droczyłamsięz
nim.
Damienzaśmiałsięnagłos.
–Dołeczki!–wychrypiałam.–Nicomadołeczki,atynie…Chwila,nie,w
sumiemasz.
Takiemałe.Cholera.
Damienskupiłnamniewzrok.
–Poprosturozróżniajnaspokolorzewłosów,piękna.Każdytakrobi.
Rozpłynęłamsię,gdyusłyszałam,jakmnienazwał.
–Cośznajdę.Kiedyś.Dotegoczasubędęmusiałaczęstocisięprzypatrywać.
–Mnietopasuje.
–Alemnienie–warknąłKane.
–Proszęwas–rzuciłNico.–Namniegapisięcałyczas.Widzęto.Jej
szczególnąuwagę
przyciągamojekrocze,jakbychciałazobaczyć,cojestwśrodku.
KanewsekundziezeskoczyłzłóżkaipowaliłNicanapodłogę.Damienzajął
miejsce
Kane’aobokmnieiobojepatrzyliśmy,jakNicoiKanetarzająsiępopodłodze
szpitalnego
pokoju.Damienzałożyłręcezagłowęiuśmiechnąłsięszeroko.
–Jakdobrzebyćwdomu.
Miałrację.Naszarodzinabyławkomplecieiwdodatkuzaczynałasięrozrastać.
MiejsceDamienabyłoprzyjegobraciach.
Oparłamgłowęojegoramięiuśmiechnęłamsię.
Ktobypomyślał,żezakochamsięwkolejnymbracieSlater?
Nieja,napewno.
Rozdział3
Aideen?
PokręciłamgłowąipozbyłamsięzmyśliwspomnieńopowrocieDamiena.
Wyjrzałam
przezdrzwiodkabiny,gdyusłyszałamgłosKane’aikrzyknęłam:
–Bioręprysznic.Wszystkowporządku?
–Tak.Chciałemtylkozapytać,czydługobędzieszsięjeszczemyć,bojateż
chcę
wskoczyćpodprysznic.
Przecieżwcaleniesiedziałamwtejłaziencetakdługo.
–Niewiem–odparłam.–Próbujęumyćnogi,aleniemogęsięschylić.
DrzwiodłazienkisięotworzyłyidośrodkawszedłKanewsamychbokserkach.
Cholera.
Przesunęłamwzrokiempojegocieleizagryzłamdolnąwargęnatenwidok.
–Maszszczęście,żejużjesteściężarna–mruknąłseksownymgłosem,
przyglądającsię,
jakpożeramgowzrokiem.
Spojrzałammuwoczyiuśmiechnęłamsię.
–Chceszdomniedołączyć?
Pokiwałgłową,więcodsunęłamsiępodścianę,chcączrobićdlaniegomiejsce.
Odwróciłamsię,byodłożyćmyjkę,alepodskoczyłamnagleiupuściłamją,gdy
poczułamprzy
sobietwardeciałoKane’a.Położyłswojedużedłonienamoimbrzuchui
odwróciłmnie,bym
mogłananiegospojrzeć.Wtedyprzesunąłdłonieizapałmniezatyłek.
Wyprostowałamsię,aKanerzuciłmiznaczącespojrzenie.
–Niepogrywajzemną.Niechcesz,żebymsiędzisiajnapaliła.Zjadłabymcię.
–Czytowyzwanie?–zapytał,prychającpodnosem.
Zamknęłamoczy,gdypochyliłgłowęimusnąłustamimojąszyję.Jęknęłam
wodpowiedzi,aKaneścisnąłjeszczerazmójtyłek,bypochwilipołożyćmi
dłońnabiodrze.
–Aletyjesteściepła–mruknąłtużprzymojejskórze.
Uśmiechnęłamsięiotworzyłamoczy.
–Chybachciałeśpowiedzieć:„gorąca”.
–Piekielniegorąca.
Zachichotałamispojrzałamwdół.
–Możeszpodaćmimyjkę?Upadłami.
Kanepochyliłsię,podniósłją,pocałowałmójbrzuchidopieropotemwstał.
Uniosłamgłowęwysoko,bymócnaniegospojrzeć.
–Uwielbiamto,żejesteśodemniewyższy.
–Niebolicięszyjaodpatrzeniawgórę?–zapytał.
Uśmiechnęłamsięzłośliwie.
–Zazwyczajszybkolądujemywłóżku,zanimzdążępoczućjakikolwiekból.
Kanezaśmiałsięistanąłpodstrumieniemgorącejwody.Jegowłosyprzykleiły
siędo
głowy,apotwarzyspłynęłymukroplewody.Wylałamodrobinężelupod
prysznicnamyjkę
ikontynuowałamszorowanie.Gdyskończyłam,Kanezabrałjąodemnie,
pochyliłsięizaczął
myćmojenogiityłek.
–Rozłóżdlamnienogi–powiedziałzachrypniętymgłosem.
Zrobiłamto,ocomnieprosił,aonnalałsobieżelunarękę,poczymzaczął
masować
wnętrzemoichud,anastępnieskupiłsięnacipce,zataczającnaniejokręgi.
Och.
Kanezmieniłpozycję,alezradościązauważyłam,żeniecofnąłręki.Nagle
poczułam
jegozębynamoichsutkach,więcotworzyłamszybkooczyisyknęłam:
–Delikatnie.Sąbardzowrażliwe.
Uśmiechnąłsięniewinnieiznowuzacząłjessać,aletymrazemdelikatnie
przesuwał
ustamipotwardychbrodawkach.Mójoddechprzyspieszył,gdyprzyjemne
doznaniaogarnęły
mojeciało.Kaneotoczyłmnierękąwpasieizacząłszybciejpocieraćdrugą
ręką.
–Nodalej,skarbie–wyszeptał,odrywającustaodmoichsutkówiprzesuwając
jedo
ucha.
–Nie…Och.
Wysunąłjęzykizacząłpieścićnimmojeucho,ajapoczułam,żeoczyuciekają
miwgłąb
czaszki.Eksplodowałam.Chybanawetkrzyknęłam,gdyKaneuszczypnąłmoją
pulsującącipkę,
apotemzacząłjąznowumasować.Wypięłambiodrawjegostronę,cieszącsię
orgazmem.
Wmilczeniuwróciłamnaziemięiotworzyłamoczy.Zauważyłam,żemójboski
chłopak
pochylasięnademnązzadowolonąminą.
–Dziewięćdziesiątsekund.
Uśmiechnęłamsiędoniegoleniwie.
–Todziejesiętakszybkotylkodlatego,żemojeciałojestterazbardzo
wrażliwe.
Przecieżwiesz.Gdydzieckosięurodzi,wszystkowrócidonormy.
Zadowolonyuśmiechnieschodziłzjegotwarzy.
–Gdycięzapłodniłem,zajęłomitomniejniżdwieminuty.
Uniosłambrwi.
–Liczyłeśczas,jakibyłmipotrzebny,żebydojść?
–Oczywiście.
Zarechotałam.
–Czytocoś,corobiąwszyscyfaceci?
Kanewzruszyłramionami.
–Chybatylkojatakrobię.
Patrzyłamnaniegoprzezkilkachwil,apotempochyliłamgłowęioparłamsię
niąojego
twardąpierś.Szybkojednakzrobiłomisięzimnoizadrżałam.Kanepoczułtoi
odwróciłnastak,
żeznalazłamsiępodgorącymstrumieniem.
Zamruczałamzzadowolenia.
–Aletojestprzyjemne.
–Nadalbolącięplecy?–zapytałizacząłmasowaćmojeramiona.
Pokiwałamgłową.
–Tak.Przeztencałyciężar,jakinoszęzprzodu.
–Amożepoprysznicuzrobięcimasaż?
–Brzminieźle.
Jużchciałampowiedziećcośjeszcze,gdyKanezapytał:
–Czytywłaśniezrobiłaśsiku?
Skrzywiłamsięzobrzydzenia.
–Ble.Nie.Dlaczegootopytasz?
–Bowodanaglezrobiłasięjeszczecieplejsza.
Zmarszczyłambrwi,zdezorientowana.
–Niesikampodprysznicem.
–Alejeślitozrobiłaś,toniemawtymnic…
–Kane–przerwałammu.–Niesikałam.
Uśmiechnąłsiędomnieszelmowsko.
–Sądwatypyludzinatymświecie.Ci,którzysikająpodprysznicem,ici,
którzysiędo
tegonieprzyznają.
–Zacisnęłamręcewpięści.
–Jawcaleniesikałamdotegozasranegoprysznica.
–Kłamczucha.
–Kane!–wrzasnęłam.–Zanimweszłampodprysznic,byłamwtoalecie.
Gdybymsikała
tutaj,tobympowiedziała.
–Mhm.
–Jeślinieprzestaniesz,tozaraznaprawdęnaciebienasikam.
–Wtensposóbchceszzaznaczyćswojeterytorium?
Zakryłamtwarzdłońmi.
–Nienawidzęcię–wymamrotałam.
–Teraztojużnapewnokłamiesz.
Opuściłamręceizgromiłamgowzrokiem.
–Bardzocięnienawidzę.
Uśmiechnąłsię.
–Awięckochamto,żetakmocnomnienienawidzisz.
Ustamidrgnęły,aontozobaczył.
–Aha!Uśmiechnęłaśsię,awięcniejesteśjużzła.
Jęknęłam.
–Iletymaszlat?Piętnaście?To,żesięuśmiecham,wcalenieznaczy,żejuż
wszystko
jestdobrze.Mogębyćzłaprzeztygodnie,anawetlata.
Kanezamrugał,udajączdziwienie.
–Możeszbyćzłanawetnatatusiaswojegodziecka?
–Zwłaszczanatatusiamojegodziecka.
Kanespojrzałnamniezprzerażeniemwoczachiwtedysięroześmiałam.
Przyciągnął
mniedosiebieipocałowałwczubekgłowy,apotempomógłmidokończyćsię
myć
wmiejscach,doktórychniemogłamdosięgnąć.Umyłminawetwłosyinałożył
odżywkę–ito
dlatego,żepoprostulubiłtorobić.
Niepozostawałammudłużnaiumyłammuplecy,cojakiśczascałującjego
blizny.
Uśmiechałsię,gdytorobiłam,obserwującmojeodbiciewszybie.Ciągleścierał
zniejparę,by
mócnamniepatrzeć.Drżałamzpodniecenia,wiedząc,żeniemożeoderwaćode
mniewzroku.
Potemstaliśmypodstrumieniemwody,całującsięidotykając,ażwodazrobiła
sięzimna.
Wyszliśmyzkabiny,aKaneowinąłmniedużym,białymręcznikiem,wktórysię
wtuliłam.
Patrzyłam,jakonowijasięmniejszymwokółpasa.
–Gdywychodzęspodprysznica,zawszerobimisięzimnoidlategotaksiętulę
do
ręcznika.Tobieniejestzimno?Zakrywaszsiętylkodopołowy.
Kanezaśmiałsię,słyszącmojepytanie.
–Czasamirobimisięzimno,czasaminie.Aletoitakniemaznaczenia,bo
wystarczy
kilkachwil,bysięwysuszyćiubrać.
Westchnęłam.
–Niejestemtakajakty.Jasiadamnałóżkuotulonaręcznikiemiczekamchyba
wieki,aż
wkońcusięrozgrzejęnatyle,bymócsięubrać.
–Czytakrobiąwszystkiekobiety?–droczyłsięzemnąKane,powtarzającmoje
poprzedniesłowa.
Zachichotałam.
–Pewnietylkoja.
–Wątpię–zakpił.–Wyobrażamsobie,żeBronaghrobitosamo,tylkożeona
jest
znaczniebardziejleniwaniżty.
Nieobrażałamsię,gdyktośmówił,żejestemleniwa,botakabyłaprawda.
Zaśmiałamsię.
–Aleniemówjejtego.Ostatniodobrzejejidzie,boukończyłaprogram
radzeniasobie
zgniewem,aledobrzewiesz,żetenproblemzostaniejejdokońcażycia.Lepiej
niewkurzaćjej
niepotrzebnie.
Kaneuniósłobieręcewpowietrze.
–Dominicwkurzającałyczas,itobezmojejpomocy.
Starłamręcznikiemwodęznosaipatrzyłam,jakKaneosuszaswojeboskie
ciało,apotem
zakładaobcisłebokserki.Zmarszczyłambrwi,patrzącnajegoleweudo.
–Przezjakiśczaswstrzykujinsulinęwprawąnogę–wymamrotałam.–Lewa
jestcała
posiniaczona.
Kanespojrzałnanogę,apotemskupiłwzroknamnie.
–Hej,niemartwsiętym,czasamitaksięrobi.Jategonawetnieczuję.
Alejatowidziałam.
–Poprostuniepodobamisięto,żedokońcażyciamusiszprzyjmować
zastrzyki
iutrzymywaćzbilansowanądietę,boinaczejrobisięźle.
Wolałamniemyślećotychzłychrzeczach.
–Toniewielkacenazazdrowie,laleczko.Dobrzeotymwiesz.
Wiedziałam,aletasytuacjaitakbyładobani.
–Aledobrzesięczujesz,prawda?–zapytałamznadziejąwoczach.
Pokiwałgłową.
–Świetnie,skarbie.
–Przysięgasz?
–Tak.
Dziękijegozapewnieniutrochęsięrozluźniałam.
Niechciałam,byKanezemdlałzpowoduswojejcukrzycy.Gdyostatniodotego
doszło,
sytuacjabyłanaprawdękiepska.Przestraszyłamsięnaśmierć,podobniejak
resztarodziny.
–Ubierzsię.
Zamrugałamzdziwionatymnagłymrozkazem.
–Dlaczego?
–Moibraciatusą.Toznaczycałareszta.
–Kane–zganiłamgo.–Mogłeśmipowiedzieć.Alewstyd.Zniosłabym
Damiena,bogra
wgręipogłośniłją,aleniepozwoliłabymcidołączyćdomniepodprysznicem,
gdybym
wiedziała,żeoniwszyscytusą.
Kaneuśmiechnąłsiękpiąco.
–Itakbyśmnieniepowstrzymała.
–Racja–wymamrotałampodnosem.
Kanepopatrzyłnamnie,więcwestchnęłamimachnęłamręką.
–Możeszdonichiść.Ubioręsięsama,niejesteminwalidką.
Kaneniesprzeczałsięzemną.Pocałowałmniewgłowęiwyszedłzpokoju,
zamykając
zasobądrzwi.Bezwątpieniachciałwrócićdograniawtęgłupiągręnakonsoli.
Niespieszniewysuszyłamwłosyiciało,apotemzałożyłamkoszulkęna
ramiączkach,
legginsyibluzęzkapturemnależącądoKane’a.Związałamwłosywkok,
znalazłamkapcie
iwyszłamzpokoju.
Będącnakorytarzu,usłyszałamgłosychłopakówioczywiściezatrzymałamsię
nachwilę,
żebyposłuchać,oczymrozmawiają.Podeszłambliżejdrzwiodsalonui
zamarłam.
–Jakmożeszsięjejbać?Przecieżonajestdrobną,ciężarnąkobietą.–Zaśmiał
sięNico.
Kaneściszyłgłosiodparł:
–Niebojęsięjej,tylkojejhormonów.
Nicorównieżspuściłztonu.
–Adlaczegomówiszonich,jakbytobyłydwieosobneistoty?
–Botakjest–oznajmiłKane.–Hormonytoczystezło.Rozumieszmnie?Zło.
Damienprychnął.
–Hormonynieznikają,wiesz?Kobietysąpodichwpływemcałyczas,po
prostupodczas
ciążyjestichtrzyrazywięcej.
–Nowłaśnie.Muszętylkojakośprzetrwaćkilkanastępnychtygodni,apotem
wszystko
wrócidonormy.
Ryderzarechotał.
–Chodzicioteczasy,gdyAideendarłasięiwyzywałacięzakażdymrazem,
gdycię
widziała?
–Och–westchnąłKane.–Stare,dobreczasy.
Zakryłamustadłonią,byniesłyszelimojegochichotu.Cofnęłamsięokilka
kroków,
apotemzaczęłamiśćwstronęsalonu,mocnostąpając,żebymnieusłyszeli.W
salonie
natychmiastzapadłacisza.Pozbyłamsięuśmiechuztwarzyiweszłamdo
środka,unoszącbrwi,
gdyzauważyłam,żewszyscysięnamniepatrzyli.
–Wszystkookej?
Pokiwaligłowami,alenieodpowiedzielinapytanie.
–Jesteściepewni?
Znowupotaknęliwmilczeniu.
Przyjrzałamsięim,apotemodparłamprzeciągle:
–Okeeej.
PodeszłamdokanapyiusiadłamnawolnymmiejscuobokAleca.Beznamysłu
mnie
objął,więcwtuliłamsięwniegoipatrzyłam,jakresztabracigrawFifęi
rozmawia.
–Alec?–wyszeptałam.
Spojrzałnamnie.
–Hmm?
–Wciążuważasz,żeMattBomerjestseksowny?
Zaśmiałsięcicho.
–Tak,adlaczegopytasz?
Wzruszyłamramionami.
–Myślałam,żeprzezKeelęstraciłeśgustijużcisięniepodobająnajwiększe
ciachana
Ziemi.
AlecwybuchnąłśmiecheminawetKane,którysiedziałoboknas,sięzaśmiał.
–Skarbie,niejestemślepy,tylkozbytzakochany,byzwracaćuwagęnainnych
ludzi.
Poczułam,żesercemitopnieje.
–Awięcterazwielbisztylkokobiety?
–TerazwielbiętylkoKeelę.
Uśmiechnęłamsię.
–Akiedysiędowiedziałeś,żejesteśbi?
–Wiedziałemotymodzawsze.
–Poważnie?
Pokiwałgłową.
–Nigdyniebyłemwyłączniehetero-czyhomoseksualny.Odzawszeczułemsię
biseksualny.Poprostuspałemczęściejzfacetami.Itoniebyłotak,jakmyślisz.
Niewłączałomi
sięmyślenie,żedzisiajodtejgodzinybędęwolałkutasy,azasześćgodzincipki.
Podobalimisię
różniludzie,niezależnieodpłci.
BraciaAlecazaśmialisię,alejazabardzoskupiałamsięnarozmowie,bysię
uśmiechnąć.
–Ateraz?–zapytałam.
–TeraznieobchodzimnieniktpozaKeelą.Żadenfacetaniżadnakobieta.Tylko
ona.
Byłamzachwycona,gdytousłyszałam.
–Aletosłodkie.
Kaneprychnął.
–Alecwcaleniejestsłodki.
–Maminnezdanienatentemat–odparłam.–Onjestbardzosłodki.
Alecuderzyłsiępięściąwklatkępiersiową.
–Niewkurzajsię,bracie,poprostuprzyjmijdowiadomości,żetwoja
dziewczynama
mnieza…słodkiego.
Kanechciałwstać,byzdzielićAleca,alepowstrzymałamgonogamii
położyłamsięna
jegosłodkimbracie,bygoobronićwłasnymciałem.
–Zostawgo!–krzyknęłam.
–Aleonzasugerowałcośniestosownego.
Przewróciłamoczami.
–Skądotymwiesz?
–Botomójbratiznamgo.
OdchyliłamgłowęispojrzałamnaAleca.
–Specjalniegowkurzasz?
Alecwzruszyłramionami,wciążuśmiechającsięzłośliwie.
–Nudzęsię,awkurzaniegomniebawi.
Ech,bracia.
–Niebijciesię–jęknęłamispojrzałamnaKane’a.–Jestemwtak
zaawansowanejciąży,
żeniemogłabymwaspowstrzymać.
Kanepołożyłmirękęnabiodrze.
–Możeidźsiępołóżspać,co?
–Niemogę,bopóźniejniezasnęwnocy.
Nicoprychnąłirzuciłzdrugiegokońcapokoju:
–Notozacznijrodzićizajmujsiędzieciakiem.
Zaśmiałamsię.
–Niemogęzacząćrodzićnażądanie.Wszystkowswoimczasie.Zostałymi
jeszczedwa
tygodniedowyznaczonegoterminu,aczęstosięzdarza,żedzieckorodzisiędo
dwóchtygodni
poterminie.
–OmójBoże–powiedziałprzestraszonyAlec,łapiącsiędramatyczniezaserce.
–Nie
możemytyleczekać.Osiemipółmiesiącatoitakdługo.
Niemusiałmiotymmówić.
–Acopomagaprzyspieszyćporód?–zapytałzaciekawionyNico.
Wzruszyłamramionami.
–Długiespacery,pikantnejedzenie,naparyziołowe,seks…
–O,więctozróbcie!–wtrąciłsięAlec.
Prychnęłam.
–Zrobiłabym,aleKaneniechceuprawiaćzemnąseksu.
–Żeco?–zapytalijednocześnieAleciNico,apotemspojrzelinabrataz
mieszanką
szokuiniechęcinatwarzy.
RyderiDamienteżniemogliuwierzyćwto,cousłyszeli.
–Nieosądzajciemnie,głąby–warknąłKaneiwycelowałwewszystkich
palcem.–Sami
spróbujcieuprawiaćsekszdziewczyną,którajestbliskaporodu.Jestem
przerażonytym,że
główkadzieckanaglewyskoczyzjejpochwyczycoś…Przecieżonjużjest
bardzonisko
wmacicy.Teraztoonpilnujejejcipki.Aideenjestdosłownienietykalna.Po
prostu…niemogę
jejdotknąć.Jestmatkąmojegodziecka!
Przewróciłamoczami,bosłyszałamtęwymówkęmilionrazywciąguostatniego
półtora
tygodnia.
–Czytodziwne,żeterazwyobrażamsobie,jakwyglądacipkaAideen?–
wymamrotał
Nico.
–Tak,tyzboku!–krzyknęłam.
–Niewińmniezato–broniłsięNico.SpojrzałnaKane’aidodał:–Toon
zacząłmówić
otwojejcipce.
Słowo„cipka”zaczęłobrzmiećwmoichuszachnaprawdędziwnie.
Uniosłamręcewpowietrze.
–Przestańcierozmawiaćomojejpochwie,dobrze?
Wpokojunastałacisza,apotemodezwałsięAlec.
–JeśliKaneniechcetegozrobić,tojamogę.
–Stary...
SpojrzałamnaAlecazuniesionymibrwiami.
–Czytyoferujeszmiseks?
–Tak–odparłbezwahania.–Naprawdęchcę,żebymójbratanekjużsię
urodził…
Jestemskłonnyzrobićwszystko,bypomócmuprzyjśćnaświat.
Czytodziwne,żepierwszejchwiliznowuchciałamsiękłócićopłećmojego
dziecka,
zamiastodrzucićszalonąofertębratamojegochłopaka?
–Pięćsekund.
Zamrugałampowiekami,zdziwiona,gdygłosKane’aprzyciągnąłmojąuwagę.
Kanestał
właśnienadAlekiemipatrzyłnaniegojakzwierzęgotowedoataku.
Alecwbiłsięwsofęnatyle,nailemógł.
–Bracie,jatusiętylkostarampomóc…
–Trzysekundy.
–Noprzestań,przecieżtomiłygest,aty…
–Sekunda.
Aleczerwałsięzkanapyiwybiegłzmojegomieszkania,krzyczącpodrodze:
–Przynajmniejsięnadtymzastanów!
–Nigdyniewidziałem,bybiegłtakszybko–zakpiłNico.–Zupełniejakby
dostrzegł
obsadęMagicMike’airzuciłsięzanimi.
Wybuchnęłamnagletakgwałtownymśmiechem,żewkażdejchwilimogłamsię
posikać.
–Jak…ja…was…kocham–wydusiłam.
Kanespojrzałnaroześmianychbraciiwestchnął.
–Ajanieznoszętychdupków.
Rozdział4
Wow!Niedowiary!–krzyczałydziewczynyjednaprzezdrugą.
Zakryłamuszyizaśmiałamsię.
Bronaghoderwałamojąlewąrękęoduchaizbliżyłajądoswojejtwarzy,by
przyjrzećsię
mojemuzabójczemupierścionkowi.
–Jestpiękny–zachwycałasię.
KeelaiBrannapodeszłybliżej,byteżsięmuprzyjrzeć.
–Jaktozrobił?–pisnęłaKeela.–Ikiedy?
Uśmiechałamsięszeroko,gdyopowiadałamimotym,wjakisposóbKanesię
oświadczył.Każdaznichłapałasięzaserceiwzdychałazrozmarzeniem.
–Kochamtwojegonarzeczonego–zachichotałaKeela,podkreślającsłowo
„narzeczony”.
Zaśmiałamsię.
–Tak,jestniesamowity.
–Czytobędąwiecznezaręczyny,jakmoje,czytakieszybkie?–zapytała
Branna.
Patrzyłanamnie,alemiałamwrażenie,żemyślamiznajdowałasięgdzieś
indziej.
Zawahałamsięiodparłam:
–Pobierzemysięraczejprędzejniżpóźniej.Takmyślę.Kanechcezrobić
kolejnedziecko
potym,jakurodzisiępierwsze,żebybyływpodobnymwieku.Ajaniemam
zamiaruwyglądać
wsukniślubnejjakwieloryb.Więczdecydowanieweźmiemysięzatoszybciej.
Keeliopadłaszczęka.
–Co?Toileonplanujemiećdzieci?
–Piątkę–odparłam.
Bronaghsięzapowietrzyła.
–Dominicteżchcepiątkę…
Spojrzałamnadziewczynyizamrugałam,oszołomiona.
–Tooniwszyscychcąmiećpopięciorodzieci?
Keelauniosłapalec,każącnampoczekać,iwyciągnęłatelefon.Stuknęław
ekran,
wybrałanumeriwłączyłagłośnik.
–Kotek–wymruczałAleckilkachwilpóźniej.
Keelauśmiechnęłasię.
–Mamdociebiepytanie.
–Dawaj.
–Ilechceszmiećdzieci,jeślijużzaczniemysiękiedyśoniestarać?
–Piątkę–odparłAlecbezwahania.
Popatrzyłamnatelefon,oszołomiona.
–Dlaczegoakuratpiątkę?–zapytałaKeela.
–Bopochodzęzrodziny,wktórejjestpiątkadzieci…Mnieimoimbraciomten
pomysł
zawszesiępodobał.Jeślibędziemymiećdzieci,tochcępiątkę.
–Okej,dzięki,skarbie.Pogadamypóźniej.
Keelarozłączyłasię,zanimAleczdążyłodpowiedzieć.
–Cholera,każdypopięciorodzieci.
–Tobędziegromadkaliczącadwadzieściorodzieci,jeśliwszystkiesprostamy
wymaganiom–stwierdziłaBranna.–AjeśliDamienwkońcusięustatkuje,to
liczbawzrośniedo
dwudziestupięciu.
Odetchnęłamgłęboko.
–Biednetenaszewaginy.
Wszystkiewybuchnęłyśmyśmiechem.
–Słyszałamwcześniej,żeAlecnarzekałnaKane’a.Podobnopoczułsię
niedoceniony
przezniego–powiedziałaKeelaiuniosłabrew,powstrzymującsięodśmiechu.
–Wiesz,oco
chodzi?
Zaśmiałamsię.
–Tak,wiem.
–Notomów–ponagliłamnieBronagh.Właśniezjadłaczekoladowybatonik,
opierając
sięoszafkęwkuchniBranny,RyderaiDamiena.PrzyszłamtuzKane’em,by
mógłpotrenować
sparringzNikiemipodnosićciężaryzAlekiem.BronaghiKeelateżsięznimi
zabrały,więcgdy
onićwiczyli,myomawiałyśmyinteresującenastematy.
–WcześniejwmoimmieszkaniuNicozapytał,copomagaprzyspieszyćporód.
Oczywiściewymieniłamcałąlistę,alechłopcomspodobałsięzwłaszczajeden
sposób.
–Seks–powiedziałyKeelaiBronaghjednocześnie.
–Dokładnie.–Zaśmiałamsię.–Cóż,powiedziałam,żeKaneboisięuprawiać
zemną
seks,gdyjestemtakbliskoterminuporodu,więcAlecoznajmił,żepoświęcisię
dladobraogółu.
Keelawybuchnęłaśmiechem.
–Niewierzę,żetozrobił!
–Zrobił.
Bronaghzaczęławachlowaćtwarzrękami.
–Codokładniepowiedział?
–Zaoferowałmiseks,bypomócmiszybciejurodzić.
Keelaprychnęła.
–Samabymcięprzeleciała,żebyśtylkoszybciejurodziła.
–Jateż,itozradością–zażartowałaBronagh.
–Cobyśzrobiłazradością?
Spojrzeliśmywstronędrzwi.WłaśnieprzyszliNicoiKane.Bronagh
uśmiechnęłasiędo
swojegochłopaka.
–JaiKeelaoferujemyAideenseks,byprzyspieszyćporód.
Usłyszałamwysokipiskdobiegającyzkorytarza.
–Jateż!
Patrzyłamszerokootwartymioczami,jakAlecwbiegadokuchniiwpadana
swoich
braci,jakbyonibylikręglami,aonkulą.
–Wybierzmojąofertę,Aideen–błagał,próbujączłapaćrównowagę.–
Marzyłemotym
odlat!
–Jaktylkowstanęwpodłogi,skopięcidupę!–warknąłNico.
Alecodwróciłsięikopnąłgowbrzuch.
–Zamknijsięipozwólimotympomyśleć.Toważne!
Zaśmiałamsięispojrzałamnadziewczyny,którekręciłygłowamiwzdumieniu.
Postanowiłamichwkręcić,bopotrzebowałamrozrywki.
–Dobra,idźpodildo.
–OmójBoże.–Aleczłapałsięzagłowę.–Tonajlepszydzieńwmoimżyciu.
Keelazagryzładolnąwargę.
–Cochceszztymzrobić?
OczyAlecazaszłyłzami.
–Tosięwkońcustanie.
Bronaghzakryłarękąusta,niemogącpowstrzymaćchichotu.Alecskupiłsięna
niej
natychmiast.
–Ty…Tysobiezemnąpogrywasz,prawda?–wyszeptałinajprawdziwszełzy
spłynęły
pojegotwarzy.
Keelarównieżwybuchłaśmiechem.
–Tobyłookrutne,Aideen–wyszeptałAleciwytarłłzy.–Cholernieokrutne.
Nigdy
więcejsiędomnienieodzywaj.Jużwasnielubię.
Wybiegłzkuchni,aroześmianaKeelapobiegłazanim.SpojrzałamnaKane’ai
Nica,
którzywestchnęliipatrzylinamnie,kręcącgłowami.
–Noco?–zapytałam.
Nicozamrugałpowiekami.
–Niepowinnaśgookłamywać.Niewkwestiitrójkątów.Tobolesne.
–Tobolesne,botojedynytrójkąt,doktóregonigdyniedojdzie,itociędobija.
–Aletoniesprawia,żetwójżartjestmniejokrutny.Zabiłaśnadziejębiednego
Aleca–
wtrąciłsięKane.
–TylkoAleca?–zapytałamzeznaczącymuśmiechem.
–MojeiDominicateż–odparł,gromiącmniewzrokiem.
–Świętaracja–prychnąłNico.
Zaśmiałamsię.
–Takłatwowasnabrać.
–Alecsięprzezciebierozpłakał.
Ztegopowodurzeczywiścieczułamsiętrochęwinna.
–Alecpłakałwczoraj,gdydowiedziałsię,żeKFCzmieniłoswojemenu–
odezwałasię
Bronagh.–Więcjegopłaczniejestniczymnadzwyczajnym,wierzciemi.
Tainformacjaodrazupolepszyłamihumor.
–Onjestdoskonały.Kochamgo.–Uśmiechnęłamsięradośnie.
Bronaghpokiwałagłowąnazgodę.
–Jateż.
–Hej–warknąłKane.
Przewróciłamoczami.
–Ciebieteżprzecieżkocham.
Kanewydawałsięudobruchany.
–Bronagh–warknąłNico.
Spojrzałananiegoizapytała:
–Co?
Zacisnąłustawcienkąlinę,apochwilinakazał:
–Powiedz,żemnieteżkochasz.
–Teżciękocham,Dominicu–odparła,uśmiechającsięszeroko.
Nicorównieżsięuśmiechnął,ajapokręciłamgłową.Jaknatakichpotężnych
facetów
osilnychosobowościachpotrzebowalinieustannegozapewnieniaomiłościze
stronyswoich
dziewczyn.
Alboto,albopoprostulubilisłuchać,jakczęstotomówimy.
***
Ziewnęłamiwyszłamzłazienki.Jużchciałamskręcićiudaćsiędosypialni,by
się
położyć,kiedyusłyszałamznajomygłosdobiegającyzkuchni.Zmarszczyłam
brwiiruszyłam
korytarzemwtamtąstronę.
–Hej,Ryder–powiedziałam,gdyzobaczyłam,żesiedziprzykuchennymstole
naprzeciwkoKane’a.
Kaneuniósłbrwi.
–Myślałem,żejużśpisz.
–Botakbyło,aleobudziłamsię,byiśćdołazienki,usłyszałamznajomygłos,
ipomyślałam,żecośsięstało.Jestprzecieżpopółnocy.
Ryderpodrapałsięposzyi.
–Przepraszam,żewpadłemdowastakpóźno.
–Wszystkowporządku?–zapytałamzmartwiona.
Pokiwałgłową.
–Tak,poprostumusiałempogadaćzKane’em.
Wiedziałam,żetowskazówka,bymjużposzłaspać,alewtedyzauważyłamteż,
żeKane
jestwpełniubrany,chociażjeszczekilkagodzintemumiałnasobietylko
bokserki.
–Dlaczegojesteśubrany?–zapytałam,marszczącbrwi.
Kanespojrzałposobie,apotemskupiłwzroknamnie,mówiąc:
–ChciałemwyjśćzRyderemnachwilę.
–Izostawićmniesamą?–zapytałam,wybałuszającoczy.Spanikowałam.
Niemógłtegozrobić,kiedyDużyPhilwciążgdzieśtambył.
–Nie–odparłKanenatychmiast.–ZamierzałemcięobudzićizawieźćdoAleca
iKeeli,
żebyśtamspędziłanoc.
Zamrugałampowiekami,zdziwiona.
–Okej,więccojesttakieważne,żechceszbudzićichwśrodkunocyiprosić,by
mnie
przenocowali?
Cisza.
Ponowniezmarszczyłambrwi.
–Kane,dokądtysięwybierasz?
KanezawahałsięispojrzałnaRydera,któryunikałjegowzroku.
Onicośknuli.
–Zostajeszzemną–powiedziałamdoKane’a.
Ryderwestchnąłiskupiłwzroknabracie.
–Zostańznią.Poradzęsobie.
–Jesteśpewny?–zapytałKane.
Ryderpokiwałgłowąiwstał.Puściłdomnieoczko,poczymwyszedł.
SpojrzałamnaKane’aizałożyłamręcenapiersi.
–Cotomiałoznaczyć?
Kanepodrapałsięposzyi.
–Ococichodzi?
–Nietraktujmniejakidiotki.Dokądsięznimwybierałeś?
Odwróciłodemniewzrok.
–Niemuszęmówićciwszystkiego,Aideen.
–Chwileczkę–warknęłamizłapałamgozakurtkę,bozacząłodemnie
odchodzić.–
Musiszmiwszystkomówić,bowiem,żeonjestzamieszanywnarkotykiiBóg
jedenwie,wco
jeszcze!
–To,czymzajmujesięRyder,tojegosprawa…
–Alejajestemtwojąnarzeczoną!–przerwałammu.–To,cotyrobisz,jestteż
moją
sprawą,jeśliwiążesiętozjego…biznesem.
Kanezacisnąłszczękę,apochwilizapytał:
–Niemożeszmipoprostuzaufać?
–Wtejkwestii?Nie,niemogę.Niechcę,żebyśchodziłgdzieśzRyderem.
Kanezaśmiałsiępoważnie.
–Onjestmoimbratem.
–JakdlamniemożebyćsamymJezusem–warknęłam.–Oncośknujeinie
chcę,żebyś
sięwtomieszał.
–Acowedługciebiemiałbymzrobić?–zażądałKane.–Mamzostawićbratana
lodzie?
Nie,docholery,niezrobiętego.Lojalnośćjestdlamnieważna.Nigdynie
odwróciłbymsię
plecamidoczłonkamojejrodziny.Doskonaleotymwiesz.
Pokręciłamgłowązniedowierzaniem.
–Nieproszęcięoto,żebyśodwróciłsiędoniegoplecami,tylkożebyśnie
mieszałsię
wto,czymonsięzajmuje.
–Askądwiesz,czymonsięzajmuje?
Todobrepytanie.
–Boostatniodziwniesięzachowuje.Kilkamiesięcytemu,zanimsiętu
przeprowadziłam,
byłamwwaszejkuchniwdomuoszóstejrano,aoniNicogdzieśjechalii
musielisięczymś
„zająć”.Onniemapracy,askądśbierzepieniądze–oznajmiłamzezłością.–
Niepowiedziałmi,
ocowtedychodziło,aleczuję,żetocośniedobrego.Wtedymiałamzbytwiele
nagłowie,bysię
nadtymzastanowić.Och,zapomniałabym!Przecieżjakiśczastemuniemal
wciągnęłabym
kokainę,któraznalazłasięnamoichdłoniach,gdydotykałamjegokurtki.Więc
wyjaśnijmito.
Kanezłapałsięzagrzbietnosa.
–Nicciniepowiem,botosprawyRydera,więcodpuść.
Byłamwszoku.
–Ostrzegałamcię,żeniebędęztobą,jeślityniebędzieszzemnąszczeryw
takich
sprawach.Nieżartowałam,gdymówiłam,żezniknę,jeśliwróciszdostarych
nawyków.
Kanezmrużyłoczy.
–Niegroźmi,Aideen.Jesteśmoja.
–Ibędętwojanazawsze,aletonieznaczy,żezacznętolerowaćto,corobiszz
bratem.
KochamRydera,aletodupekizajmujesiępodejrzanymiinteresami!
Kane’owidrgnęłapowieka,więcodeszłamodniego,wiedząc,żeniedamusię
teraz
przemówićdorozsądku.Ruszyłamwstronęsypialniirzuciłamprzezramię:
–Dobrejnocynakanapie.
Weszłamdosypialniiodwróciłamsię,byzamknąćdrzwi,aleodskoczyłam
nagle,gdy
Kanepojawiłsiętamizagrodziłmidrogę.
–Niewykopieszmnieznaszegołóżka.
–Niechcęterazprzebywaćobokciebie,więctak,wykopięcię.
Kaneanidrgnął.
–Niekażmitegorobić.NiemogęwybieraćmiędzytobąaRyderem.Kocham
wasoboje.
–Niekażęciwybierać.Poprostuniechcę,żebyśpomagałmuztym,czymsię
zajmuje.
Towszystko.
–Aleonpotrzebujemojejpomocy.
Wściekłamsię.
–Notopowiedzmi,comiałeśzamiarznimzrobić.
Kanezawahałsię,poczymwestchnąłipowiedział:
–Niemogę.To,czyinniludziesiędowiedzą,zależytylkoodniego.
–Maszostatniąszansę.Powiedzmi,cozamierzałeśzrobićzRyderem.
Kanebyłrozdartypomiędzyswojąlojalnościąwobecmnieatąwobecbrata.
–Niemogę,kochanie.Poprostuuwierzmi,żetożadenpodejrzanybiznes.Ja
tylko
chciałemmupomóc.
Zatrzęsłamsięzezłości.
–Wiem,żeonjestzamieszanywcośzwiązanegozjegoprzeszłością,aterazity
sięwto
mieszasz.Obiecałeśmi,żetojużzanami.
–Botakjest…
–Wcalenie!–krzyknęłam.–Onnadalgdzieśtamjest,atyzamiastgoznaleźć,
bawisz
sięzRyderemwgangstera.
–Co?–zapytałKanezszerokootwartymioczami.–Robięwszystko,by
odnaleźćtego
sukinsynajaknajszybciej.Poprostuniewspominamotym,boniechcę,żebyśo
nimmyślała.
Och.
Odwróciłodemniegłowę.
–Poprostunierozumiesz,ocochodzizRyderem.
–Pomóżmizrozumieć.
–Niemogę–wycedziłprzezzęby.–Ryderkazałmiobiecać,żeciniepowiem,
boty
przekazałabyśtoBrannie.
Awięczdecydowaniechodziłoojakiśpodejrzanybiznes.
–Wiedziałam,żecośknujecie–warknęłam.
–Aideen…
–Powiedzmi.
Popatrzyłnamnie,alemilczał.
–Wynośsię!–krzyknęłam.–Zabierajswojerzeczyispierdalaj.Niemam
ochotyteraz
sięztymzmagać.
–Dobra–krzyknąłipodszedłdomnie.–Zabioręrzeczyiidę.
Przezchwilęniemiałampojęcia,cosiędzieje,aleszybkotodomniedotarło.
Tengnojek
próbowałmniepodnieść.Ciężarną!
–Kane!–pisnęłam,gdyzłapałmniepodkolanamiiobjąłwpasiedrugąręką.
Instynktownieuniosłamręceizłapałamgozaszyję.
–Coty,docholery,wyprawiasz?–zapytałamprzerażona.
Podszedłdodrzwinaszegomieszkania.
–Powiedziałaś,żemamwziąć,comoje,isięwynosić.Właśnietorobię.
Miałnamyślimnie.
Notak,wkońcunaprawdębyłamjego.
Przezmomentpatrzyłamnaniego,apotemmojesercezabiłomocniej.Cholera,
kochałam
tejegozagraniawstylusamcaalfa.Naglezachciałomisiępłakać.
Kanezatrzymałsię.
–Dlaczegopłaczesz?
–Bociękocham–stwierdziłamiklepnęłamgowramię.–Niechcę,żebyś
wychodził,
aleteżniechcę,bymiędzynamibyłyjakieśtajemnice.
Kanewestchnął.
–Jateżciękocham,więcproszę,zaufajmi,gdymówię,żesobieporadzę,ito
niedługo.
Ztrudemprzełknęłamślinę.
–Obiecujesz,żecięprzeztoniestracę?
–Aideen,kochanie,przysięgam–odparłipocałowałmniewczoło.–Nigdzie
sięnie
wybieram.
Pokiwałamgłową.
–Przepraszamzatękłótnię.
Naprawdężałowałam.Niebyłamzadowolonaztego,żeniewiedziałam,czym
Rydersię
zajmował,aleszanowałamikochałamKane’azabardzo,bymunieuwierzyći
niezaufać.
–Przepraszasz,bonaprawdęjestciprzykro,czydlatego,żeniechcesz,bym
wyniósłcię
nazewnątrz,bojestzimno?
–Jednoidrugie–odparłamzuśmiechem.
Kanezachichotałiodchyliłgłowę,bymócpocałowaćmniewpoliczek.
Westchnęłam,
bawiącsiękońcówkamijegowłosów.
–Pewniebyśsiętegoniedomyślił,alewtejchwilijestemnaciebietotalnie
napalona.
Kanespojrzałnamnieizapytał:
–Poważnie?
–Otak.–Pokiwałamgłową.–Uwielbiam,kiedymówisz,żejestemtwoja.To
takie
seksowne.
Mruknąłgardłowo,amojacipkanaglesięzacisnęła.
–Iuwielbiam,gdywydajesztendźwięk.
Kaneprychnąłipostawiłmnieostrożnienapodłodze.Przesunęłamdłońmipo
jego
ramionachioblizałamusta,kiedymięśniezagrałymipodpalcami.
–Iuwielbiamto,żejesteśtakiduży.Czujęsięprzytobietakamalutka,ato
naprawdęcoś
znaczy,boaktualniejestemogromna.
Kaneuśmiechnąłsiękpiąco.
–Ajestwemniejeszczecośdużego,cocisiępodoba?
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Maszdwastrzały,alepewniezgadnieszzapierwszymrazem.
–Możeszflirtowaćzemnąwtensposób,iletylkochcesz.Itakniebędzieseksu.
Jęknęłamgłośno.
–AleKane…
–Nie.Rozmawialiśmyotym.Awłaściwiekłóciliśmysię.Dzieckojestjuż
bardzonisko
ibojęsię,żeuderzęgowgłowęczycoś.
Westchnęłam.
–Twójfiutniejestażtakdługi,bygodotknąć.
–Wielkiedzięki.
–Nietomiałamnamyśli.–Zaśmiałamsię.–Chodziłomioto,że…
–Wiem,ococichodzi,alepoprostuniemogętegozrobić.Onjestnaszym
dzieckiem
ijestjużtakbliskoprzyjścianaświat.Przerażamnieto,żemógłbysięporuszyć,
gdyjabyłbym
akuratwtobie.Niechciałbym,żebyobudziłsięwchwili,gdygrzmocęjego
matkę.Tonie
byłobyfair,Aideen.
Wybuchnęłamśmiechemiszybkoskrzyżowałamnogi,alebyłojużzapóźno.
–Właśniesięposikałam!–zaśmiałamsię.–Towszystkotwojawina.
Kanezarechotałizłapałmniezaramię.
–Chodź,siuśmajtku.Odwiedzimyłazienkę.
Chociażniewiedziałam,coplanował,toufałammucałkowicie,bokochałamgo
równie
mocnojakwłasneżycie.
Alejeślichodzioseks,toonsięodtegoniewykręci.
Uwiodęgo,nawetjeślimiałobymnietozabić.
Rozdział5
Aideen?
Nieteraz…
–Kochanie,obudźsię.
–Dlaczego?–warknęłam.
Poczułamjegorękęnamoimtyłku.
–Jestprawiejedenasta.Jeślibędzieszspaćdłużej,toniezaśnieszwnocy.
Jęknęłamiwcisnęłamtwarzwpoduszkę.
–Alejestemtaaakazmęczona.
Byłamwykończona,bodzieckocałąnocsięwemnieruszało.Zazwyczaj
potrafiłam
zasnąć,gdybyłatakażywiołowa,alewczorajchybaweszłamipodżebrai
wszystkomniebolało,
nieważnewjakiejleżałampozycji.Musiałamciąglewstawać,żebyzłapać
oddech.
–Wiem,żejesteśzmęczona,kochanie,alemożeszzdrzemnąćsiępóźniej.
Obiecuję.
Hmm.
Drzemkabrzmiałanieźle.
–Aczymogęzdrzemnąćsięteraz?–zapytałamiotworzyłamoczy,bysię
rozejrzeć.
Kanezaśmiałsięcicho,ajauśmiechnęłamsięleniwienatendźwięk.
–Niejesteśrannymptaszkiem,co?–stwierdziłradośnie.
–Niejestem.Niebezpowodu„ranny”madwaznaczenia:wczesnyalbo
zraniony.
Wstawanieranopoprostuboli.
Zaśmiałsięnagłosiklepnąłmniemocnowtyłek.
–Wyciągajdupęzłóżka.
Nieruszyłamsię.
–Bocomizrobisz?
Kanespojrzałnamniewzrokiem,wktórymniebyłoaniodrobinyrozbawienia.
–Niechcesznawetwiedzieć,comógłbymcizrobić.
Wiedziałam,żejeślibymgosprawdziła,tozrobiłbycoś,cobymisięnie
spodobało,więc
westchnęłamdramatycznieiodepchnęłamsięodmateraca.Usiadłamnapiętach
ispojrzałam
obruszonanaKane’a.
Uśmiechnąłsięipochyliłwmojąstronę,byzłapaćmniezaszyjęinakryćmoje
usta
swoimi.
Jęknęłamzzachwytuipołożyłamręcenajegobicepsach,ściskającjelekko.
–Dzieńdobry–wymamrotałtużprzymoichustach.
Zassałamjegodolnąwargę,apotemwypuściłamjązcmoknięciemi
powiedziałam:
–Przelećmnieitobędzienaprawdędobrydzień.
–Aideen–warknąłKane.
Cholera.
–Proszę–błagałam.–Wiesz,jakajestemterazwrażliwanadotyk.Potrzebuję
odrobiny
stymulacjiispełnienia,boinaczejbędęcierpieć.
Kanezmarszczyłbrwi.
–Wiesz,żemogęsprawić,byśdoszła,iwcaleniemuszęciępieprzyć,laleczko.
Jęknęłamzawiedziona.
–Tosuper,aletonietosamo.Tęsknięzatymuczuciem,gdyjesteśwemnie.
–Próbujeszwzbudzićwemniepoczuciewiny–powiedziałizacisnąłszczękę.
Wydęłamwargi,przybierajączasmuconąminę.
–Czytodziała?
–Nie–odparłprzezzaciśniętezęby.
Spojrzałamwdółiuśmiechnęłamsięzwycięsko,gdyzobaczyłamjegoerekcję
wdżinsach.Wyciągnęłamwjejstronęrękę,aleKaneszybkochwyciłmnieza
nadgarstek
ipowstrzymał.
–Kane–warknęłam,czującnarastającygniew.–Proszę,przelećmnie.Nie
uprawiamy
seksuodponadpięciutygodni.Tojużniejestzabawne.Powinniśmy
wykorzystaćtenczas,jak
tylkosięda,iuprawiaćseksciągle,bopoporodzieniebędęmogłasiębzykać
przezwiele
tygodni!
Zauważyłam,żemięsieńzacząłmudrgaćnaszczęce.Spiorunowałmnie
wzrokiem,co
tylkojeszczebardziejmniewkurzyło.
–Nieczułbymsiękomfortowo,jeślimiałbymuprawiaćztobąseks,gdyjesteś
takblisko
porodu.
Smutekprzytłumiłmójgniew.
–Ty…Możenieczujeszsiękomfortowoprzezmojeciało?–zapytałami
odwróciłam
wzrok,gdynaglełzynapłynęłymidooczu.–Uważasz,żejestemnieatrakcyjna?
Kanezakląłpodnosemiskierowałmojąrękęnaswojekrocze,pocierającniąo
erekcję.
–Czujeszto?Nadaluważasz,żemisięniepodobaszlubżejestmiprzytobie
niekomfortowo?
Pociągnęłamnosem.
–Nie.
–Spójrznamnie.
Zrobiłamto,ocomnieprosił.
–Jesteśnajpiękniejsząkobietą,jakąwżyciuwidziałem,jesteśtakseksowna,że
mójfiut
niemaleksplodujezpodniecenia.Podobaszmisięjeszczebardziej,bonosiszw
sobiemoje
dziecko.Twojeciałojestidealne–powiedział,podkreślającostatniesłowa.
Spojrzałammuwoczy.
–Notodlaczegoniechceszmniewziąć?
Zarumieniłsięlekko.
–Poprostuniechcę,żebymójfiutznalazłsiętakbliskonaszegodziecka.Itak,
mówiłaś
mi,żetoniemożliwe,bymdotknąłnimdziecka,ale…nadalmnietoprzeraża.
Przepraszam.
Wciążbyłamzła,aleteżpocieszałomnieto,żenieuważałmniezabrzydkąi
odpychającą
pomimociążyirozmiarówwieloryba.
–Wporządku–powiedziałam,chociażitakchciałamuprawiaćznimterazseks.
Niechodziłomitylkooorgazm,którysięznimwiązał,aleointymnośći
bliskość
zmoimnarzeczonym.Właśniezatymzaczynałamtęsknić.
–Jesteśzła?
Zła?Nie.
Zawiedziona?Zdecydowanie.
–Nie,niejestemzła–odparłamiprzytuliłamsiędoniego.
Poczułam,jakrozluźniasiępodmoimdotykiemiwzdychazulgą.Pochwili
udałamsię
dołazienki.Gdysięzałatwiłamiumyłam,spojrzałamwlustro.
Zawszechciałamuprawiaćseks,patrząc,jakKanepieprzymnieodtyłu.
Położyłamręce
naumywalce,pochyliłamsięnadniąiskrzyżowałamnogi,kiedypulsowanie
międzynimistało
sięniedowytrzymania.
Cholera.
–Cotywyprawiasz?
Zerknęłamnaniego,gdyusłyszałamjegogłos,apotemspojrzałamposobie.
Najwyraźniejmojesygnałyniebyłyzbytoczywiste.
–Jestemrozpalona.Cipkamnieswędziizastanawiamsię,czymógłbyścoś
zrobić,bymi
ulżyć?
Podszedłdomnieodtyłuiprzyjrzałsiępodejrzliwiemojemuodbiciu.
–Aczegodokładniechcesz?–zapytał.
–Chcędojśćwtejpozycji…aletwójpenismamniestymulowaćodtyłu.
Kanewciągnąłpowietrzeześwistem,ajaprawiesięuśmiechnęłam.
–Cozciebiezapotwór?–oskarżyłmnie.
Uśmiechnęłamsięniewinnie.
–Ococichodzi?
–Czytymaszpojęcie,jaktrudnobędziemizrobićto,ocomnieprosisz,inie
przelecieć
cięprzytym?
Miałammglistepojęcie…
–Mogęcizrobićlodapotym,jaksamadojdę,cotynato?–zaproponowałam.
Kaneotworzyłusta,apotemjezamknął.Patrzyłnamniewmilczeniuprzez
kilkachwil.
–Okej–odparłwkońcu.
Zacząłodpinaćpasekodspodniirozporek.
Zamrugałampowiekami,oszołomiona.
Poszłozdecydowaniełatwiej,niżsięspodziewałam.
–Alejestempodekscytowana–pisnęłam,aKaneparsknąłśmiechem.
Wyprostowałamsięprzyzlewieiodwróciłamwjegostronę,gdyzaczął
podchodzić
bliżej.Bezsłowapochyliłgłowęizmiażdżyłmojeustawpocałunku.Położyłam
muręcena
karku,apotemwplotłampalcewjegowłosyimruknęłamtużprzyjegoustach.
–Odwróćsię–nakazałniskimizachrypniętymgłosem.
Mójpulsprzyspieszyłizrobiłamto,comikazał.
Opuściłamręce,odwróciłamsięichwyciłamsięumywalki.Kaneprzyklęknął,
złapałza
gumkęodmoichpidżamowychspodniiściągnąłjewrazzbieliznąjednym
szarpnięciem.
Ubranieopadłomidokostek.Uniosłamgłowę,bydojrzećwodbiciuKane’a,ale
ujrzałamtylko
siebie.
–Kane?
–Pochylsięjeszczetrochę.
Pochyliłamsięnatyle,nailemogłam,boniechciałam,żebymplecyzaczęły
mnieboleć
lubbybrzuchmiprzeszkadzał.Musiałamstanąćwlekkimrozkrokuimocniej
złapaćsię
umywalki.
–Dobra,aterazco…KANE!
Krzyknęłam,kiedyjegomokry,ciepłyjęzyknaglewsunąłsięwemnie,aon
złapałmnie
silnymirękamizaudaizacząłmniepieścić.
Wstrzymałamnachwilęoddech,alejęknęłamzprzyjemności,gdyKaneodsunął
ode
mnieręceiprzesunąłjęzykiemwzdłużcipki.Odrzuciłamgłowęwtył,gdymoje
ciałozalała
gorącafalarozkoszy.
Czułam,żezarazdojdę.
–Kane–zawyłam.–Użyjpenisa,proszę.
Wodpowiedziwarknąłcicho,odsunąłodemnieustaistanąłzamną.
Usłyszałam,że
ściągaspodnieirobito,ocogoprosiłam.Naglepoczułamjegoręcewdole
pleców,apochwili
rozsunąłminogąstopy,zmuszającmniedojeszczewiększegorozkroku.
Oczyuciekłymiwgłąbczaszki,gdypoczułamgłówkęjegoczłonka,którą
ocierałsię
omojącipkę,używającmoichsokówjakolubrykantu.
–Kurwa–syknąłprzezzaciśniętezęby.–Aletyjesteśmokra,kochanie.
Jęknęłamwodpowiedziiwypchnęłamtyłekwjegostronę.Usłyszałam,jak
wciąga
głośnopowietrze.Złapałmniezabiodra,wbijającpalcewciało,chcącmniew
tensposób
ustabilizować.
–Kane,proszę–błagałam,boczułam,żeorgazmjestcorazbliżej.
Prawąrękązłapałwgarśćswojegopenisaizacząłnimpocieraćomojącipkę.
Tak.
–Jesteśjużblisko?–zapytałgłosemnapiętymzpodniecenia.
Nieodpowiedziałammu.
Zamiasttegouniosłamgłowęipodchwyciłamjegospojrzeniewlustrze,
odsuwającsię
lekko.Gdytylkopoczułam,żejegoczłonekznajdujesiębliskomojegowejścia,
wypięłamtyłek.
Kanewarknąłgardłowoizłapałmniezabiodro,aleodsunąłsię.Spojrzałmiw
oczy.Wyglądał,
jakbychciałmniezabić,gdyjakręciłamtyłkiem,próbującwsunąćgodosiebie.
–Jesteśpodła–wycedził.
–Nie–wysapałam.–Jestemnapalonaichcę,żebyśmnieprzeleciał.
–Aideen…
–Patrznamnie,gdysiępieprzymy.
–Aideen–warknąłostrzegawczo.–Niemogę.
Wydęłamwargi.
–Proszę,poprostuwsuńsięwemniejeszczetrochę…Naprawdęmuszęcięw
sobie
poczuć.Kane,błagamcię.
Kanezacisnąłszczękęizamknąłoczy,gdyjazaczęłamocieraćsięoniego
plecami.
–Możetylko…koniuszek?–wyszeptał,otwierającjednooko.
Mowyniema,pomyślałam,alepokiwałamgłową,bygozachęcić.
–Tylkokoniuszek,kochanie–powtórzyłam.
Tobyłojawnekłamstwo,bogdytylkomiałamszansę,wypchnęłamtyłekjeszcze
bardziej
iwsunęłamgowsiebiecałego.
–Ocholera–wychrypiał.–Tojest…Boże!
Zadrżałam,amojeciałopokryłosięgęsiąskórką.
–Tak,jeszczetylkotrochę.
Kanewbiłpalcewmojebiodra.
–Niczegominie...ułatwiasz.Jaktomożliwe,żejesteśtakaciasna?
Oblizałamwargiiodparłam:
–Możedlatego,żeodmiesiącanieuprawiałamseksu?
–Mądrala–powiedziałiklepnąłmniewtyłek.
Uśmiechnęłamsiędosiebieiwsunęłamgowsiebiejeszczegłębiej,gdyon
delikatnie
wypchnąłbiodrawmojąstronę.Syknął,jakbygotozabolało.Poznałby,coto
cierpienie,dopiero
gdybyniedałmojemuciałutego,copotrzebowało.
Wzięłamwszystkowewłasneręce–araczejcipkę–izcałejsiływbiłamgow
siebie.
Poczułam,żejegojądraobijająsięomójtyłek.Kanesapnąłiścisnąłmnie
mocno.Stał
nieruchomoprzezdwiesekundy,apotemstraciłnadsobąkontrolę.
–Kurwa!Przepraszam,synu.
Zacząłpieprzyćmnietakmocno,iżmyślałam,żesięrozpadnę.Zupełnie
zapomniał
oswoimpostanowieniu.
–Czytegowłaśniechciałaś?–warknąłipochyliłsię,byugryźćmniewramię.
Wygięłamplecywłukijęknęłamgłośno:
–Tak.
Nieprzestającmniepieprzyć,Kanedotykałmniewszędzie.Niemogłampuścić
umywalki
iwyciągnąćręki,byteżgopomacać,bostraciłabymrównowagęiupadłatwarzą
nablat.
–Boże,jakjatęskniłemzatącipką–jęknąłiwbiłsięwemniemocniej.
Zacisnęłampalcenaumywalce,gdypoczułamnarastającywemnieorgazm.
–Tak,tak!–krzyczałam.–Kurwa,Kane!
–Spójrznamnie.
Uniosłamgłowęispojrzałamwlustro,obserwującwodbiciujegooczy
wlepionewe
mnieitwarz,naktórejmalowałasięprzyjemność.
–Jesteśzemną?–zapytał.Jegopowiekibyłytakciężkie,żeniemalopadały.A
to
wszystkoprzezrozkosz,którejdoznawał.
Wypięłamtyłekizamknęłamoczy,mówiąc:
–Zawsze.
Przyspieszyłtempoipieprzyłmnietakostro,żenachwilęzapomniałam
oddychać.
Miałamwrażenie,żemojeciałozarazeksploduje.Gdypoczułam,żepaląmnie
płuca,łapczywie
zaczęłamwdychaćpowietrze.Rozluźniłampalce,gdyfaleorgazmuzaczęły
przechodzićmoje
ciało.Zupełnieopadłamzsił.
–Wow–wyszeptałamiprzytuliłampoliczekdozimnego,marmurowegoblatu.
Zadrżałam,kiedyKanezemniewyszedł.Jegoręcewciążspoczywałynamoich
biodrach.
–Kurwa–warknął.–Tobyłoniesamowite.
Zamruczałam,zgadzającsięznim.
Wciążdochodziłamdosiebie,gdyusłyszałam,żeKaneznikagdzieśipochwili
wraca
iprzykładamimiędzynogamicośmokregoichłodnego.
–Spokojnie–wymamrotał,gdyzadrżałam.–Chceciętylkooczyścić.
Doszedłem
mocniej,niżsięspodziewałem.
Zachichotałam.Czułamsięlekkozmęczona.
–Taksiędzieje,kiedyodmawiaszsobieseksu,ażwkońcutwojejaja
eksplodują.
Kanezarechotałiwycierałmniedalejdelikatnie,apotemwrzuciłzużytą
chusteczkędo
koszawrogułazienki.Wyprostowałamsię,gdypodszedłdomnieiobjął.Ukrył
twarzwmojej
szyiipołożyłmidłonienabrzuchu.
–Niewierzę,żeudałocisięmnieuwieść.
Zachichotałam.
–Niewierzę,żezajęłomitoażtyleczasu.Alewkońcusięudało.Zazwyczaj
muszę
tylkospojrzećnaciebieznaczącoijużbierzemysiędoroboty.
Kaneprzygryzłlekkomojąskóręnaramieniu.
–Martwiłemsięonaszegomaluszka.
Zakryłamjegodłonieswoimi.
–Lekarzepolecajączęsteuprawianieseksupodkoniecciąży.Mówiłamci.To
jedenze
sposobów,którymożeprzyczynićsiędoszybszegoporodu.
Kanespojrzałnamniewodbiciulustraistwierdził:
–Notonacojeszczeczekamy?Chodźmydosypialni.Wtejchwili.
Zaśmiałamsię,gdyzłapałmniezarękęiwyprowadziłzłazienki.Udaliśmysię
do
naszegosanktuarium.Kanemiałnatwarzyzdeterminowanąminę,ajamusiałam
wyglądaćna
prawdziwieszczęśliwąkobietę.
Perspektywawcześniejszegoporodujeszczenigdyniebyłarównieekscytująca.
***
–GdziesąJames,DanteiHarley?–zapytałamGavina,trzymającsłuchawkę
przyuchu.
Gdyodebrałtelefon,ulżyłomiicieszyłamsię,żesiedziałwdomubezpiecznyi
nierobił
niczegogłupiegozeswoimnowymprzyjacielemJasonemBane’em.Bógjeden
wie,czymonisię
taknaprawdęzajmują.Siedziałamnałóżkuirozmawiałamzbratem,bogdy
wszyscybracia
Kane’azebralisięwnaszymsalonie,naglepoczułamochotę,byporozmawiaćz
własnym.
Wpadalimnieodwiedzićraznajakiśczas,alenierobilitegotakczęsto,jak
Slaterowie,więc
bardzozanimitęskniłam.
Pozatymnudziłamsię.
Zazwyczajspędzałamwieczory,poprawiającpracemoichuczniów,aleskoro
byłamna
macierzyńskim,niemiałamnicdoroboty.Tęskniłamzaswoimiobowiązkami
nauczycielskimi.
Izauczniami.
Przyznano
mi
dwadzieścia
sześć
tygodni
obowiązkowego
płatnego
urlopu
macierzyńskiego
zdodatkowymi
szesnastoma
tygodniami
niepłatnego
urlopu,
jeśli
potrzebowałabymwięcejczasu.
Zazwyczajkobietybrałydwatygodnieurlopuprzedporodem,alewmojejpracy
ta
kwestiabyłabardzoelastyczna,więcpoatakunamojeżyciewykorzystałam
osiemzszesnastu
tygodnibezpłatnegourlopu,aszkołabezproblemunatoprzystała.
Westchnęłamipozbyłamsięmyśliotęsknociezapracą,bomusiałamsięskupić
na
rozmowiezbratem.
–JamesiHarleysąwłaśnienapodwójnejrandcewciemno,aDantegrazemną
wFIFĘ.
Znowutapieprzonagra.Kaneijegobraciateżciąglewniągrali.
–PozdrówodemnieDantego.
–Samagopozdrów.Włączamcięnagłośnik.
Uśmiechnęłamsię.
–Dante,dlaczegograszzmłodszymbratemwgręnakonsoliwpiątkowy
wieczór,
zamiastgdzieśwyjść?
Dantezaśmiałsiępogardliwie.
–Ciebieteżmiłosłyszeć,drogasiostro.
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Aodpowiadającnatwojepytanie,jestdopierowpółdojedenastej,ajanigdzie
przed
dwunastąniewychodzę.Niktniechodzidoklubów,gdydopierosięotwierają.
Przewróciłamoczami.
–Niepamiętam,kiedyostatniobyłamwklubie,więcoszczędźmiszczegółów.
Moibraciawybuchnęliśmiechem.
–Nadaljesteśwciąży?–zapytałmnieGavin.
–Nie,urodziłamizapomniałamwamotympowiedzieć.
Danteprychnąłpodnosem.
–Niezdziwiłbymsię.
–Dobra,nieważne.Jakmyślisz,kiedyurodzisz?Jesteśwciążychybacałe
wieki.
Byłamtegoboleśnieświadoma.
–Terminmamzadwatygodnie,alemożesiętoprzedłużyć.
Obajwestchnęli,ajauśmiechnęłamsię.
–Tęsknięzawami.
–Przecieżwidziałaśmniedwadnitemu–zażartowałDante.
–Dwadnitokawałczasu–odparłam.
–Wpadnędociebiejutro,pasuje?
Pokiwałamgłową,chociażniemoglimniezobaczyć.
Otworzyłamusta,chcącodpowiedzieć,alewtedyGavinwarknął:
–PieprzonyNico.
–Co?–zapytałamiwtejchwilizmojegosalonurozległysiętriumfalne
okrzyki.
–Tendupekwłaśniestrzeliłmigola.
Zamrugałampowiekami,oszołomiona.
–CzytygraszprzeciwkobraciomSlater?–zapytałam.
–Tak,zamieniamysię–odparłDante.
Ach,cichłopcyiteichpieprzonezabawki.
–Okej,damwamjużspokój.Dozobaczeniajutro.
–Pa–odezwałsięGavinirozłączyłsię.
„Pa,braciszku”,chciałampowiedzieć,aleniezdążyłam.
Pokręciłamgłową,rzuciłamtelefonnaszafkęnocnąiwstałam.Nudziłamsięi
naprawdę
niemiałamochotyoglądać,jakchłopcygrająwgrę,leczmimotopostanowiłam
iśćdosalonu,
bolepszetoniżleżenienałóżku.
Dziewczyny–pozaBranną,którapracowała–wyszłynakolacjędorestauracji
serwującejsushi.Właśniedlategozniminieposzłam.Todaniejeszczeprzed
ciążąwywoływało
umnieodruchwymiotny.Nawetsamjegozapachbyłdlamnienieprzyjemny,a
gdy
spodziewałamsiędziecka,byłojeszczegorzej,więctymbardziejniechciałam
tamiść.
Wyszłamzpokojuizamarłam,gdyzobaczyłam,żeklamkaprzydrzwiach
wyjściowych
poruszasięiktośprzekręcawnichkluczoddrugiejstrony.Cofnęłamsięz
szybkobijącym
sercem,alegdyzobaczyłam,kimbyłataosoba,uspokoiłamsiętrochę.
–Keela–wydyszałam.–Przestraszyłaśmnie.
Onarównieżwyglądałanazdziwionąmoimwidokiemtużprzydrzwiach,ale
odetchnęła
głębokoipodeszładomnie.
–Jakbyłonakolacji…?
–Potrzebujętwojejpomocy.
Wytrzeszczyłamoczy.
–Alezczym?
–Chodziodziewczyny–wymamrotałaKeela.
–Cośsięimstało?–wypaliłam,zdenerwowana.
–Ciii!
Skrzywiłamsięispojrzałamwstronędrzwiodsalonu,któreotworzyłysię,a
NicoiKane
prawiewypadlizpokoju.Kanezłapałsięzaserce,gdymniezobaczył.
–Kurwa.Myślałem,żecośsięstało.
SpojrzałamnaKeelę,którazgromiłamniewzrokiem.
–Przepraszam,tomojawina.
Nicowyprostowałsięizapytał:
–Keela,gdziesąBronaghiAlannah?
Przyjaciółkapodrapałasięposzyi.
–Wwindzie.
Szturchnęłamjąwramię.
–Cosięstało?
Jęknęłagłośnoiodparła:
–Toniebyłamojawina,niewiedziałam,copiły…
–Keela?–odezwałsięnagleAlec,którypojawiłsięnakorytarzu.Jegogłos
brzmiał
surowo.–Powiedz,cosięstało?
Jeszczenigdyniesłyszałam,byAlecmówiłtakimtonem.
–BronaghiAlannahtakjakby…sięupiły.
Niconiemalstraciłrównowagę.
–AleprzecieżBronaghjestwciąży!
–Tak–odparłaKeelaiznowupodrapałasięposzyi.–Byłyśmynakolacjiiona
zAlannahzamówiłyjakieśdziwnenapoje.Wmenunapisano,żesąbez
alkoholu…aleokazało
się,żejestinaczej.Kelnerpomyliłzamówienie.Bronaghniewypiładużo.
Zaledwiekilka
szklanek.
Nicouniósłwysokobrwi.
–Gdzieona,docholery,jest?Zarazsięzniąrozmówię…
–Obiecaj,żesięniewkurzysz.
–Keela–powiedziałNiconiebezpiecznieniskimgłosem.–GdziejestBronagh?
Keelaskuliłasię,gdyspojrzałnaniągroźnie
–Mówiłamwam,żewwindzie…Alesiedzitamtylkowstanikuimajtkachi
jeździ
wgóręiwdółrazemzAlannah…którateżjestrozebrana.
NagleDamienprzepchnąłsięprzezbraciizrobiłtotakszybko,żeKane
wybuchnął
śmiechem.
–RozebranaAlannah?–zapytał.–DamienSlaterwkraczadoakcji.
Starsibraciaroześmialisię,alebliźniakiwybiegłyzmieszkania.Podążyłamza
nimi,bo
chciałamzobaczyć,jakrozwinąsięwydarzeniawnastępnychminutach.Szłam
zaDamienem
iNikiem.GdyNiconacisnąłguziknaścianieobokwindy,założyłamręcena
piersi.
–Windajestnadrugimpiętrzeizaczynajechaćwgórę–powiedziałDamien.
Wszyscypatrzyliśmy,jakliczbynawyświetlaczuzmieniająsię,gdywinda
wjeżdżała
corazwyżejiwyżej,awkońcurozległosię„ding!”idrzwisięrozsunęły.
Zakryłamusta,gdy
zajrzałamdośrodka.
–Nie–wydusiłapijanaBronagh.–Twojecyckisązdecydowaniewiększeniż
moje.
–Poważnie?–Alannahchwyciłaswojepiersiwdłonie.–Niewydajemisię.
Cotusię,docholery,wyprawiało?
–OmójBoże–zaśmiałamsię.
Nicoprzeklął,gdyzobaczyłswojądziewczynę.
–Cholera,Bronagh!
Obiedziewczynyodwróciłygłowyizachichotały,gdyzobaczyłynaszątrójkę.
–Zostałyśmyprzyłapane–krzyknęłaAlannahiwyrzuciłaręcewpowietrze.–
Koniec
zlesbijskimseksemwwindzie!
Damienzacisnąłrękęwpięść,przysunąłjądoustizagryzł.Niewiem,czy
chciałsię
powstrzymaćodśmiechu,czyodtego,byniewziąćjejtuiteraz.
Niepotrafiłoderwaćodniejwzroku.
–Damien!–pisnęłaAlannahzpodekscytowaniemwoczach,gdygoujrzała,i
zerwałasię
narównenogi.
Patrzyłam,jakotwieraszerokooczy.Miałanasobietylkoczarnemajtki.
Inicwięcej.
–Tak,Alannah?–zapytałispojrzałjejwoczy.
Alannahzłapałasięzacycki.
–Czymojepiersiwyglądająnawiększeniżostatnimrazem,gdyjewidziałeś?
Nicozatrzymałnogądrzwiwindy,którejużsięzamykały.Nacisnąłprzycisk
awaryjny
ipopatrzyłnaswojądziewczynęmorderczymwzrokiem.
–Niewierzęwto,cosiętudzieje–jęknąłizakryłrękąoczy,byniepatrzećna
półnagie
ciałoAlannah.
–Damien–naciskałaAlannah.–Wyglądająnawiększeczynie?
Spojrzałamnaniego.Biedakgapiłsięnajejpiersi,jakbytobyłjegonastępny
posiłek,
aonbyłgłodny.Szturchnęłamgołokciem,aonspojrzałnamnieiodchrząknął,
poczymskupił
sięnatwarzyAlannah.
–Eee…Możelepiejsięubierz,co?
Alannahuśmiechnęłasiędoniegokpiąco.
–Amożetotymnieubierzesz?
–Ty.Ja.Dzikisekswwindzie.T-teraz.
SpojrzałamnaBronagh,którasięodezwała,izaśmiałamsię,kiedychwyciła
Dominicaza
ramiona,gwałtowniepociągającgobliżejsiebie.
–Bronagh!–krzyknąłzaskoczony.–Mogłemzrobićcikrzywdę.Pozwólmicię
ubrać
iwtedy…
–Alep-przecieżpowiedziałeśmi,żekochaszmnienagą.
Nicojęknąłcicho.
–Tak,ale…
–Notopozwólmibyćnagą,lubięczućsiętakawolna–powiedziałaizatrzęsła
piersiami.Jednocześnieinneczęścijejciałazafalowały.
Zachichotałamiwyjęłamtelefon.Zaczęłamnagrywaćcałewydarzenie.Nie
mogłam
przepuścićtakiejokazji.
–Bronagh,namiłośćboską,przestańtakrobić–błagałNico,poprawiającprzód
swoich
spodni.
–Twerkujzemną!–powiedziałaradośnie,ajawybuchnęłamgłośniejszym
śmiechem.
Nicoprzycisnąłtwarzdoczubkajejgłowyizaśmiałsię.Nakierowałamtelefon
na
Damienaizobaczyłam,żeonteżniemógłpowstrzymaćśmiechu,gdy
obserwował,jakAlannah
próbujetwerkować.
Próbowała,alepoległa,itonacałejlinii.Zacisnęłamudaipowstrzymałam
chichot.
Gościeznajdującysięwmoimmieszkaniuwyjrzelinakorytarzzaciekawieni.
–Coonerobią?–zapytałaKeela,stajączamną.
Obejrzałamsięprzezramięimachnęłamręka,boniebyłamwstaniemówić.
Ledwo
oddychałam,próbujączdusićśmiech.
–Alannah!–krzyknęłazszokowanaKeela,gdywkońcuzobaczyła,co
dziewczyna
próbowałaosiągnąć.
DamienpodniósłzpodłogijejbluzkęiprzytrzymałjąprzedAlannah,bo
właśniepodeszli
donasbracia.Zmrużyłnanichoczy,gdyRydersięzaśmiałipowiedział:
–Jesteśtrochęnadopiekuńczy,co,braciszku?
Damienwciążmrużyłoczy.
–Onesąprawienagie.Ty,AleciKanemaciewracaćdomieszkania.
–Nie!–krzyknęłaAlannahwproteście.–Zróbmysobieo-orgię.Tutaj,wtej
windzie.
Wszyscyrazem.
OddałamtelefonKeeliikazałamjejnagrywać,bosamamusiałamsiępochylić,
gdy
poczułamnagłybólwboku.Kanezłapałmniezabiodraizapytałcichym
głosemprzepełnionym
troską:
–Aideen?Wszystkodobrze?
Pokiwałamgłową.
–Tak…Tylkozłapałamniekolka–odparłam,śmiejącsię.–Onesątakie
zabawne.
–ChybanigdywcześniejniewidziałemtyleciałaAlannah–mruknąłAlec.–
Zdecydowanienigdyteżniesłyszałem,bymówiłaoseksie.Musibyćnaprawdę
pijana,skoro
chceurządzićorgięznamiwszystkimi.
Kanezaśmiałsięipokiwałgłową,przyznającmurację.
SpojrzałamnaNica,któryzdążyłpodnieśćBronaghzpodłogi.Właśniezakładał
jej
koszulkęprzezgłowę,umieszczającpojednymramieniuwkażdymzotworów.
–Jużprawieskończyłem,ślicznotko.
Bronaghzmarszczyłanos.
–NienazywajmnieBronaghaniślicznotka.Jużnie.
Nicouśmiechnąłsiędoniej.
–Ajakmamcięnazywać?
Spojrzałamuwoczyześmiertelnąpowagaioznajmiła:
–OdtejporybędęznanajakoMCHammer.
Wybuchnęłamśmiechemizachwiałamsię,wpadającnaKane’a,któryrównież
trząsłsię
ześmiechu.Objąłmnieipołożyłmidłonienabrzuchu,opierającpodbródekna
głowie.
–Okej,MCHammer,możewłożyszręcewterękawy,żebympomógłcizałożyć
spodnie?
BronaghpopatrzyłanaNicawzamyśleniu,apotempowiedziała:
–Chcęw-wziąćślub.
Ocholera.
Naglewszystkimprzestałobyćdośmiechuinakorytarzuzaległacisza.
–Chceszwziąćślub?–powtórzyłNico,jakbyźlejąusłyszał.
Bronaghpokiwałagłową.
–Jesteśmyzesobąodzawsze,mieszkamyrazemodwiekówizarazbędziemy
mieć
dziecko.Kochamcięcałymsercem.Chcęwziąćślub.Awięcożeniszsięze
mną?
Nicozamarł,apotemodparł:
–Tak,skarbie.Ożenięsięztobą.
Uśmiechnęłamsięszerokoizaczęłamklaskaćwdłonie,podekscytowana.
–Tak!–powiedziałaBronaghisamazesobąprzybiłapiątkę.–K-kochamcię.
Zachichotałam.
–Onajutroniebędzietegonawetpamiętać.
Kanepocałowałmniewczubekgłowyiodparł:
–Alemybędziemy.
–Jateżciękocham,MCHammer–powiedziałNico,rozśmieszającnastym.
Patrzyliśmy,jakobejmująsięiwtedyAlannahodchrząknęła.
–Czyn-niktniechceuprawiaćzemnąseksu?–zapytałazmęczonymgłosem.–
Obiecuję,
żejestemwtymdobra.
WszystkieoczyskupiłysięnaDamienie.
Chłopakrzuciłnamwkurzonespojrzenie.
–Hej,wielkiedzięki,ludzie!
Uśmiechnęłamsięszerokoiodparłam:
–Zawszedousług.
SyknąłpodnosemispojrzałnaAlannah,któraskuliłasięnapodłodzewindy.
Damien
przyklęknąłobokniejipodniósłrzuconewkątlegginsydziewczyny,poczym
pomógłjejje
założyć.Najpierwwłożyłjejnogiwnogawki,potemskrzyżowałjejramionana
cyckach
ipodciągnąłleginsydokolan.Wkońcuzłapałjąpodramionamiipodciągnąłdo
pozycji
pionowej.
Alannahprzekrzywiłagłowęispojrzałananiego,marszczącbrwi.
–Kiedyśjezemnieściągałeś,aterazmijezakładasz…Czyzatoczyliśmypełny
krąg?
Damienzamarłioparłgłowęojejnagieudo,poczympodciągnąłlegginsydo
bioder.
NastępniepodniósłzpodłogistanikibluzkęizasłoniłAlannahswoimciałem,
żebyśmyniczego
więcejniewidzieli.
Patrzyłam,jakAlannahopuszczaręce,odsłaniającpiersi.Damienspojrzałw
sufit
idopierowtedyzacząłzakładaćjejstanikibluzkę.
Kiedyskończył,chciałodniejodejść.Alannahjednaknaglezrobiłakrokdo
przodu
iwpadłanajegopierś.Damienzałapałjązaramionaispojrzałjejwtwarz,a
potemwestchnął.
–Jaktomożliwe,żejeszczeprzedchwiląchciałauprawiaćsekszewszystkimi,
ateraz
zasnęłanastojąco?
Keelaschowałamójtelefondokieszeniipowiedziała:
–Wypiłyjakieśdziwnedrinki.Koktajleowocoweczycoś.Zapytałamonie
kelnera
ipowiedział,żeniebyłownichtakdużoalkoholu.Poprostu…dziewczyny
mająsłabegłowy
idlategotaktonaniepodziałało.
Bronaghwybuchnęłaśmiechem.
–Jawcaleniemamsłabejgłowy.Z-zapytajcieDominica.Potrafięwypićlitry
alkoholu.
Nicopokręciłgłowąizacząłwychodzićzwindy.Spojrzałnaswojądziewczynęi
odparł:
–Oczywiście,żepotrafisztylewypić,kochanie.
Prychnęłam.
Cozapantoflarz.
Wszyscywróciliśmydomieszkania,gdzieKanerozłożyłkanapę.Gdychłopcy
położyli
dziewczynydospania,obienatychmiastzaczęłychrapać.
–Zostawmyjetunanoc–powiedziałamdobliźniaków.–Jasięnimizajmę.
Nicozawahałsię,aleostateczniepokiwałgłową.
Damienpodrapałsięposzyi.
–Powinniśmydokogośzadzwonić,żebypoinformować,żeAlannahtujest?
Pokręciłamgłową.
–Onamieszkasama.Nietrzebasięnikimmartwić.
–Niemachłopaka?
Ryderuśmiechnąłsięszeroko.
–Jestsingielką.
Damiennieodpowiedział,aleulganajegotwarzybyłabardzowidoczna.
Uśmiechnęłamsięiwyjęłamzzasofydużykoc,byprzykryćnimdziewczyny.
Patrzyliśmynanieprzezminutę,apotemAleciKeelapożegnalisięiwyszliz
mieszkania.Ryder
sprawdziłswójtelefonirównieżsięzmył.
NicoiDamienzostaliznamijeszczekilkachwil,alegdyzapewniłamich,że
dobrzesię
zajmędziewczynami,przystalinato,przytulilimnienadowidzeniaiposzli
sobie.
–Możesziśćdołóżka,skarbie–powiedziałKane.–JapogramjeszczewFIFĘ.
Pokiwałamgłowąispojrzałamnachrapiącedziewczyny.Uśmiechnęłamsięna
tenwidok.
Naichskórępadałoświatłoświątecznychlampekiinnychdekoracjiwiszących
wpokoju.
–Jateżsiętuprześpię–zaoferowałiwskazałnafotel,wktórymzawsze
siedział.–Będę
miećjenaoku,atysięprześpij.
Uśmiechnęłamsięiodparłam:
–Jesteśnajlepszy.
Wyszczerzyłzęby.
–Aleranosięzamienimy.
Natęmyślmójdobryhumorwyparował.Dotarłodomnie,żetojabędęmusiała
zajmowaćsiędziewczynami,gdyobudząsięzkacem.
Cholera.
Rozdział6
ŚwiętaMaryjo,MatkoBoska,umieram!
Uśmiechnęłamsięidodałampodwiełyżeczkicukrudodwóchświątecznych
kubków
zherbatą.Gdyskończyłammieszać,odłożyłamłyżeczkędozlewuispojrzałam
natabletki
przeciwbólowe,któreKanezostawiłnastole,zanimposzedłranodołóżka,gdy
Alannah
iBronaghobudziłysię,jęczączbólu.
Wzięłamobakubkiiweszłamdosalonu.Pokręciłamgłową,gdyzobaczyłam
dziewczyny
leżącepodkocemnakanapie.
–Mamdlawasherbatę–oznajmiłamcichymgłosem.
Dziewczynyjęknęłyzwdzięczności.
Położyłamkubkinastoliku,niemówiącanisłowa,iwróciłamdokuchni,by
sprawdzić
jedzenie,któreprzygotowywałam.Przyrządziłamjajecznicę,usmażyłam
kiełbaski,boczek,
puddingiplackiziemniaczane.Mogłampodawać.
Wyłączyłamkuchenkę,nałożyłamdwatalerzedladziewczyn,aresztę
przykryłam
izostawiłamdlaKane’a.Zaniosłamtalerzedosalonu.Tamusłyszałam,że
dziewczynypociągają
nosem.
–Możeciejeść?–zapytałam.
Bronaghwyjrzałaspodkoca.
–Rzygałamjużkilkarazy,odkądsięobudziłam,więcterazpowinnambyćw
staniecoś
przekąsić.
Podeszłamdoniejipoczekałam,ażusiądzieprostoipoprawipoduszkiza
plecami.Gdy
tozrobiła,podałamjejtalerzjedzenia,któremiałowyleczyćkaca.
–Alannah,aty?
Dziewczynajęknęła,alewyjrzałaspodkocaiusiadłaobokBronagh.Podeszłam
doniej
ipodałemjejtalerz,uśmiechającsię,gdyzobaczyłam,jakoblizujeusta.
Przyokazjipoprawiałamkilkaozdóbnamojejchoince,apotemznowu
skupiłamsięna
Alannah.
–Wszystkowporządku?
Pokręciłalekkogłowąiskrzywiłasię,bochybatenruchjązabolał.
–Nie,czujępulsowaniewskroniach.
Wróciłamdokuchniiwzięłampudełkotabletekprzeciwbólowych,apotem
wróciłamdo
Alannahipodałamjejleki.
–Zakilkagodzinciprzejdzie–zażartowałam.
Wyjęłazopakowaniadwietabletki,włożyłajedoustipopiłamałymiłykami
herbaty.
–Hmm–jęknęła.–Robiszświetnąherbatę,Ado.Jestnaprawdępyszna.
Sercenapuchłomizdumy.Tochybanajlepszykomplement,jakimożeusłyszeć
Irlandka.
–Dzięki–odparłam,uśmiechającsięzzadowoleniem.
Bronaghposzławśladyprzyjaciółkiipołknęłakilkatabletek,popijającje
herbatąijęcząc
zzachwytu,gdyciepłypłynzwilżyłjejgardło.
–Onamarację.Taherbatajestnawetlepszaniżta,którąrobiRyder,aBranna
nieźlego
wyszkoliła.
DumnazsiebieusiadłamnafoteluKane’aipatrzyłam,jakdziewczynyjedzą.
–Alemiwstydzpowoduwczorajszejnocy–wymamrotałaAlannahizaczęła
przeżuwać
placekziemniaczany.
–Byłaśpijana.–Uśmiechnęłamsię.
–Byłyśmyzalanewtrupa–poprawiłamnieBronagh.–Nawetniepamiętam,co
wczoraj
zrobiłyśmy.Mamgdzieś,copowiedziałnamkelner,tekoktajleowocowewcale
niebyły
zwykłymikoktajlami.
Alannahpokiwałagłowąnapotwierdzeniejejsłów,apotemzerknęłanamnie.
–Pamiętamkilkarzeczy,aleniewszystko…Byłobardzoźle?
Potarłamszczękęwzamyśleniu.
–Chceszusłyszećprawdę?
Pokiwałagłową.
–Poprosiłaśnas,żebyśmywszyscysięrozebraliiurządziliorgię,apotemsię
wkurzyłaś,
gdyniktcięnieposłuchał,izaczęłaśbłagać,żebyktokolwieksięztobąprzespał,
botwierdziłaś,
żejesteśnaprawdędobrawteklocki.Trochęsiętociągnęło.
–OChryste–wyjęczałaAlannah,zakrywająctwarzdłońmi.
Zagryzłamwnętrzepoliczka,apotemdodałam:
–Ponadtosiedziałaśwwindziewsamychmajtkachiwszyscywidzielitwoje
cycki.
ZapytałaśDamiena,czysąwiększeniżwtedy,gdywidziałjeporazostatni.
–Ojapierdolę!–krzyknęłaizłapałasięzagłowę.
SpojrzałamnaBronagh,któraprzyglądałamisięzaciekawiona.
–Acojazrobiłam?–zapytałazprzerażeniemwoczach.
Zaśmiałamsiępodnosem.
–PróbowałaśzgwałcićNicawwindzie,poprosiłaśgo,żebyrazemztobą
twerkował,i…
och,kazałaśnazywaćsiebieMCHammer…
Bronaghzaczerwieniłasię.
–Nieprzeżyjętego.
–Tynieprzeżyjesz?–warknęłaAlannah.–Jajużnigdyniebędęmogłaspojrzeć
braciom
Slaterwoczy.
Bronaghmilczałaprzezchwilę,przeżuwającśniadanieinajwyraźniejsięnad
czymś
zastanawiając.Wkrótcejejoczywypełniłysięłzamiizapytała:
–Myślisz,żeprzeztenalkoholcośstałosiędziecku?
–Kochanie–westchnęłam.–Wypiłaśtylkokilkaszklanek.Dzieckunicnie
będzie.Nie
martwsię,słyszyszmnie?
Bronaghpokiwałagłową,wytarłałzyiznowuzabrałasięzajedzenie.
Przyłożyłamrękę
dobrzucha,gdydzieckoznowuzaczęłosięruszać,aleszybkouniosłamgłowę,
kiedyusłyszałam,
jakBronaghsapiegłośno.Jejnóżiwidelecspadłyzbrzękiemnatalerz,gdy
zakryłatwarz
dłońmi.
–Cosięstało?–zapytałaAlannahspanikowana.
–PoprosiłamDominica,bysięzemnąożenił!–zawyłaBronagh.
Wybuchnęłamśmiechem.
–Atak,zapomniałamotym.
Bronaghkrzyknęłazdesperowana.
–Jakmogłaśzapomniećoczymśtakim?
Wzruszyłamramionami.
–Próbowałamsobieprzypomniećowszystkichzabawnychrzeczach,które
zrobiłyście
lubpowiedziałyście,atoniebyłoażtakzabawne.
Bronaghwytrzeszczyłaoczy.
–Niewierzę,żegootozapytałam.Japierdzielę,poprostuwtoniewierzę.
Uniosłambrwi.
–Achceszzaniegowyjść?
–Oczymty…
–Czychceszzaniegowyjść?
Bronaghwyglądałanaosłupiałą.
–Tak,przecieżgokocham.
–Notoniemasprawy.Zgodziłsię.
Bronaghznowusięzapowietrzyła.
–Naprawdę?
Pokiwałamgłową.
–Tak.Zapytałaśgo,czysięztobąożeni,aonsięzgodził.
Zerwałasięzkanapyirzuciławstronęmojegotelefonudomowego.Chwyciła
za
słuchawkę,przyłożyłajądouchaiwybrałanumer.Pokilkuchwilachsię
odezwała.Nie
przywitałasięznim,poprostuodrazuprzeszładorzeczy:
–Czywczorajzgodziłeśsięzemnąożenić?BoAideenmówi,żetak.
Patrzyłam,jaknaglewybuchapłaczem.
–Żartujesz?–zapytałaNica.
OdpowiedźNicasprawiła,żedziewczynazapiszczałaradośnie.
Odwróciłasiędomnieipowiedziała:
–Mówiłpoważnie.Jesteśmyzaręczeni!
Wstałamiuściskałamjąmocno.Alannahzrobiłatosamo.Bronaghrozłączyła
siępotym,
jakNicoobiecał,żeniedługoponiąprzyjedzie.
Bronaghspojrzałanamnieizapytała:
–Chybanieczujeszsiętak,jakbymodebrałaciscenę,co?
–Słucham?–Nierozumiałam,ocojejchodziło.
–TyiKanedopierocosięzaręczyliście,aterazDominicijazrobiliśmytosamo.
Przepraszam,żepoprosiłamgoototużpotym,jakKaneoświadczyłsiętobie…
–Anisłowawięcej,tyciołku.Bardzosięcieszęwaszymszczęściem.
Bronaghrozluźniłasięniecoiznowumnieprzytuliła.Posprzątałyśmypo
śniadaniu,
włożyłyśmynaczyniadozlewuiznowuusiadłyśmywsalonie.
–Chcecietozobaczyć?–zapytałam.
–Aleco?–zapytałydziewczynyjednocześnie.
Wyjęłamtelefonzeszlafrokaipomachałamnimprzedichtwarzami.
–Nagraniezwczorajszejnocy…
Zaśmiałamsięgłośno,widzącprzerażeniewichoczach.
–Ty…nagrałaśnas?Gdybyłyśmywtakimstanie?–zapytałaBronagh.
Pokiwałamgłową.
–Niemogłamsiępowstrzymać.Obiebyłyścieprzekomiczne.
–Niechcętegooglądać–mruknęłaAlannah.
Bronaghzałożyłaręcenapiersiioznajmiła:
–Jateżnie.
Przewróciłamoczamiżartobliwie.
–Niepokażętegonikomu.Poza…
–Pozakim?–wtrąciłasięAlannah,marszczącbrwi.
–WysłałamtowczorajGavinowi,aleskasowałtonatychmiastpoobejrzeniu,
mówiąc,że
obiejesteściejegoprzyjaciółkamiiżeniechciałbywaspogrążyć.
–Och,namiłośćboską–mruknęłaAlannahiznowuzakryłatwarzdłońmi.
–Skasujtonatychmiast–nakazałaBronagh.
Zmarszczyłambrwi.
–Aletojesttakieśmieszne…
–Aideen–przerwałymiobieostrymtonem.
Obruszyłamsięistuknęłampalcemwekrantelefonu,apotemkliknęłamw
opcje.Zanim
potwierdziłamusunięcie,spojrzałamnadziewczynyrazjeszczeizapytałam:
–Jesteściepewne?
–Tak!–odparłychórem.
Westchnęłamiskasowałamnagranie,apotemschowałamtelefondokieszeni.
–Obiejesteściedokitu.
–Dokitujestto,żedokońcażyciamusimyżyćwupokorzeniu–mruknęła
Alannah.
Zagryzłamdolnąwargęipowiedziałam:
–Niebyłoażtakźle…
Rzuciłamiwkurzonespojrzenie,więcdodałam:
–Nodobra,możebyło,aleprzecieżbyłyściepijane.
–Dlabracitobezznaczenia–odparłaAlannah.
Przeznastępnedwadzieściaminutsiedziałyśmyioglądałyśmytelewizję.
Rozmawiałyśmy
cojakiśczasściszonymigłosami,czekając,ażśrodkiprzeciwbólowezaczną
działać.Bólgłowy
wkońcuimprzeszedł.Niedługopotemusłyszałyśmy,żektośotwieradrzwido
mieszkania.
–Gdziejestmojanarzeczonaowielkimtyłku?–usłyszałyśmygłosdobiegający
zkorytarza.
Bronaghpisnęłagłośno,aAlannahzatkałasobieuszypalcami.Bronaghzbiegła
zkanapy
iruszyławstronędrzwiodsalonu.GdyzobaczyłaNica,rzuciłasięmuw
objęcia,aonzałapałją
ześmiechem.NastępnienakryłaustaNicaswoimiicałowałagodługoi
namiętnie.Wkońcu
musiałamodchrząknąćipowiedzieć:
–Cieszęsięwaszymszczęściem,alemożeznajdźciesobiejakiśpokój.
Przestalisięcałowaćiwybuchnęliśmiechem.NicopostawiłBronaghna
podłodze,ścisnął
jejpośladekispojrzałprzezramię.
–Idzieszczynie?
Skrzywiłamsię,gdydopokojuwszedłDamienioparłsięoframugę.
ZignorowałNica,uniósłrękęigestemnakazałBronagh,bydoniegopodeszła.
Zrobiła,co
jejkazał.
–Gratuluje,siostro–wyszeptałDamieniotoczyłjąramionami,przyciskającdo
siebie.
Bronaghodwzajemniłagestizaśmiałasię,gdyonrównieżścisnąłjejpośladek.
Zrobiłto
celowo,bywkurzyćNica.
–Niedowiary–mruknąłNicodosiebie.
Alannahwstałaizaczęłaskładaćkanapę.Poszłojejsprawniej,gdypomógłjej
Nico.
Unikałapatrzeniananiegoizajęłasiępoprawianiempoduszek.Kiedyjużto
zrobiła,złożyłakoc,
którymsięwcześniejprzykrywałyzBronagh,iodłożyłagonakanapę.
Damienstałprzywejściuiobserwowałjąuważnie.Gdydrzwidomojego
mieszkania
otworzyłysię,spojrzałprzezramięnakorytarz.Kiwnąłgłowąwgeście
powitaniaiodsunąłsię,
bygośćmógłwejśćdosalonu.
GdyzobaczyłamGavina,prychnęłamwmyślach.
Najwyraźniejwszyscymielikluczdomojegopieprzonegodomu.
–Awięcocowczorajchodziło?–zapytałGavin,uśmiechającsiędoAlannahi
Bronagh.
Alannahzaczerwieniałasię,aBronaghzmrużyłaoczy.
–Proszęcię,niemówinieróbniczego,codoprowadzidotego,żeznowu
zacznęmieć
problemyzpanowaniemnadswoimgniewem.
Gavinzaśmiałsięiuniósłręce.
–Animyślęsięodzywać.
Bronaghspojrzałanamnieiuśmiechnęłasię.
–Nieźlegowytresowałaś.
–Nieprzeczę.
PrychnęławodpowiedziiusiadłanasofieobokNicaiAlannah.
Gavinpodszedłdomnieizająłmiejscenapodłokietnikufotela,naktórym
siedziałam.
Pochyliłsięipocałowałmniewczołonapowitanie,ajazbliżyłamsiędoniegoi
oparłamojego
klatkępiersiową.
Jużchciałamzapytaćtegomałegogówniarza,czywycofałsięzgangu
Brandona,ale
przypomniałamsobieozapewnieniachKeeli.Przyjaciółkapowiedziała,żejej
wujpróbował
wyrzucićGavinazeswojegogangutak,bytensięniczegoniedomyślił.
Uszanowałmoją
decyzję,bowiedział,żechciałamdlabratajaknajlepiej,agangzdecydowanie
niebyłniczym
dobrym.
–Damien–westchnąłNico.–Dlaczegotamstoisz?
Damienwzruszyłramionami,wciążgapiącsięnaAlannah,któraudawała,że
wydłubuje
brudspodpaznokci.
Nicospojrzałnanią,potemznowunabrataioznajmił:
–Och,przestańciejużoboje.Czytakbędziezakażdymrazem,gdyznajdziecie
sięwtym
samymmiejscuotejsamejporze?
Alannahprzyjrzałasięjednemupaznokciowi,poczymrzuciła:
–Odpuśćjuż,Nico.
Posłuchałjej,aleniezrobiłtegozzadowoleniem.
–Cześć,Alannah–odezwałsięnagleDamien.
Jednakonanawetniechciałananiegospojrzeć.Zamiasttegowymamrotała:
–Żałuję,żeniejesteśmyznajomymitylkowsocialmediach.Najlepiejna
Twitterze.
Damienzmarszczyłbrwi,zdezorientowany.
–Eee…Aledlaczego?
–Żebymmogłaprzestaćcięobserwować,awprawdziwymżyciunie
musiałabym
wchodzićztobąwinterakcje.Wtedyniemógłbyśmyślećalbomówićo…
wydarzeniach
zwczorajszejnocy.
–Todasięzałatwić–odparłDamienzszerokimuśmiechem.–Alenazywałoby
sięto
„morderstwopierwszegostopnia”.
Prychnęłam,rozbawiona,aleszybkoodwróciłamwzrok,gdyAlannah
spiorunowałamnie
spojrzeniem.Jejoczywciążbyłyprzekrwionepowczorajszympiciu.
–Przepraszam–wymamrotałam.
Gavinotoczyłmnieramieniem.
–Amniesiętobardzopodoba–stwierdził.–Alannahbyławszkoletakacicha.
Wżyciu
bymnieuwierzyłwto,cozrobiła,gdybyśniepokazałamitegonagrania.
Damienspojrzałnanaswkurzony.
–Aideen!–krzyknąłznaganąwgłosie.
Kurwa.
–Dziewczynykazałymiskasowaćnagranie…Pozatymprzecieżniezrobiłam
nawet
zbliżenianaichcycki.
Gavinprychnął.
–Cóż,niewidziałemich,alenagraniebyłowcałkiemdobrejjakości…
Alannah,nie
wiedziałem,żepotrafisztwerkować.
Widziałam,żedziewczynazarazwybuchnie.
Nicozaśmiałsięcicho,aleodwróciłszybkogłowę,gdyDamienspojrzałna
niegospod
byka.
–Wtejchwilichciałabym,żebyziemiasięrozstąpiłaimniepochłonęła–
powiedziała
Alannah,pociągającnosem.–Todruganajbardziejupokarzającarzecz,jaka
przydarzyłasię
wcałymmoimżyciu.
–Ajakajestpierwsza?–zapytałGavin.
Szturchnęłamgołokciemiuszczypnęłammocno,ażmójbratsyknąłwmoją
stronęprzez
zaciśniętezęby:
–Małpa!
Uśmiechnęłamsięszeroko.
DamienzacisnąłszczękęispojrzałnaAlannah,któraukryłatwarzwdłoniach.
–Posłuchaj.Aideenskasowałatonagranie.Niktjużgoniezobaczy,aja
ostrzegę
wszystkich,bynigdywięcejotymniewspominali,okej?
Alannahmilczałaprzezchwilę,apotemuniosłagłowę.
–Dlaczegochceszmipomóc?–zapytałaDamiena.
Chłopakwyglądałnazdezorientowanego.
–Bochcębyćtwoimprzyjacielem.
–Jużnatotrochęzapóźno,niesądzisz?–odparła.
Damienmilczałprzezchwilę,apotempowiedział:
–Posłuchaj,naprawdęmiprzykrozato,cozrobiłem…
–Przestań,Damien–wyszeptałaAlannah.–Nietutajinieteraz.
Damienzamknąłustaiskinąłgłową.
Wpokojuzaległaniezręcznacisza.
–Pojadędodomuiumręsamotniewmoimmieszkaniu–wyjęczałaAlannah.
–Odwiozęcię–zaoferowałKane,którynagleskądśsiępojawił.
Wszyscyspojrzeliśmywstronękorytarza.KanestałzaDamienem,wpełni
ubrany.
Mrugnąłnapowitanie,ajauśmiechnęłamsięszeroko.
Alannahpokiwałagłową,niepatrzącnaniego.Podeszładomnie,przytuliłasię
ipocałowałamniewpoliczek.
–Zadzwońdomnie,jakjużbędzieszrodzić,aledotegoczasupozwólmi
umierać
wspokoju.
Zasalutowałam.
–Takjest,kapitanie.
Uśmiechnęłasięlekko,apotemprzytuliłaGavinaiuszczypnęłagowramię.
Mójbrat
znowusyknąłinazwałjąmałpą,takjakmniewcześniej.Skwitowałato
śmiechem,poczym
wyprostowałasięiodwróciła.
–Dziękujęzato,żewczorajmipomogłeś–wymamrotaładoDamienaiwyszła
zmieszkania.Kanezabrałkluczykidosamochoduipobiegłzanią.
Damienopadłnasofę,gdytylkodrzwisięzanimizamknęły.
–Onamnienienawidzi.
Wstałamzfotelaipodeszłamdoniego,byusiąśćobok.
–Onawcalecięnienienawidzi,Dame…Poprostupoczułasięzranionaijest
zdezorientowana.Dlaniejtasytuacjateżniejestłatwa.Niebyłocięprzecież
bardzodługo.
Milczałprzezchwilę,ajaspojrzałamnaNicaiBronagh,którzyciskali
wzrokiemsztylety
wstronęDamiena.GdyNicoskupiłsięnamnie,skinęłamgłowąwstronędrzwi,
sugerując,że
powinienjużwyjśćzBronagh.Pokiwałgłowąiwymyśliłjakąśwymówkę,po
czympożegnałsię
iopuścilimieszkanie.
SpojrzałamnaDamiena.
–Pogadajmy.
Milczałbardzodługo,jużmyślałam,żesięprzedemnąnieotworzy,alewkońcu
przemówił.
–Wyjechałemzjejpowodu.
Zamrugałamoszołomionajegonagłymwyznaniem.Gavinwstałszybko.
–Pójdęzrobićherbatę,awysobiepogadajcie–powiedziałiwyszedłzpokoju,
zamykajączasobądrzwi.
WróciłamwzrokiemdoDamienaipoprosiłam:
–Wyjaśnijmito.
Odpowiedział,nawetnamnieniepatrząc.
–Jestempewny,żejużsłyszałaśotym,jakimbyłemdupkiemdladziewczyn
jako
nastolatek.
Niezamierzałamkłamać,więctylkopokiwałamgłową.
–Zachowywałemsięwtensposób,botylkotakierelacjezinnymibyłemw
stanie
kontrolować.Pośmiercirodziców…byłemwrakiemczłowieka.Gdy
dorastaliśmy,bracia
chronilimnieprzedcałymzłemtegoświata,więcnienienawidziłemrodziców
takjakoni.
Miałemdziewczynę.Byławciąży,alewtedyjeszczeotymniewiedziałem.
Zostałazabita,gdy
zaczęłysięproblemyzTrentem.
SłuchałamopowieściDamiena,czującwzbierającągulęwgardle.Bardzomu
współczułam.KiedyKaneopowiedziałmikilkamiesięcytemu,przezco
przeszedłDamien,
rozpłakałamsię.
–ChciałemwrócićdoNowegoJorku,bysięzniąpożegnaćinaswójsposóbmi
sięto
udało.
–Odnalazłeśją?–wyszeptałam.
Pokiwałgłową.
–Zostałapochowanawgrobie,wktórymmiałleżećbratanekMarcoMilesa,
Trent.
Kazałemusunąćnagrobekizadbałem,bypostawionotamnowy,zwłaściwym
nazwiskiem.
Ikazałemumieścićnanimkrótkiwierszoanielezmyśląonaszymdziecku.
Nawetniewiem,
czygdyNalaumarła,dzieckojużmiałoserce,aleitakczułem,żebyłoczęścią
mnie.Byłomoje,
wiesz?
Bezwiednieprzyłożyłamrękędoswojegobrzucha.
–Niebyłemgotowynato,byzostaćojcem.Wciążniejestem.Alewziąłbymna
siebie
odpowiedzialność,gdybyNalaniezostałazabitaiurodziłatodziecko.Nie
wyjechałbym
zNowegoJorku.Zostałbymtamipomógłim.
Łzyzaczęłymniepiecpodpowiekami.
–Wiem,żetakbyśzrobił,złotko–zapewniłamgo.–Nieważne,cowcześniej
robiłeś,to
niemawpływunato,żejesteśdobrąosobą.ZostawiłeśAlannah,żebynie
cierpiałaprzykażdym
waszymspotkaniu.Wiem,żewyjechałeś,byzająćsięsprawąNali,alewgłębi
sercamiałeśna
uwadzedobroAlannah.
Damienoblizałwargiiodparł:
–Niewyjechałemtylkozjejpowodu.Wyjechałemdlasiebiesamego.Musiałem
przemyślećwielesprawitobezbraci,którzyciąglebymipomagali,jakzawsze
zresztą.
Musiałemnaprawićswojeżyciesam.
Odgarnęłamwłosyztwarzy,mówiąc:
–Iosiągnąłeśswójcel?
–Tak.–Pokiwałgłową.–Pogodziłemsięztym,żeniemogęzmienić
przeszłości,ale
mogęukształtowaćprzyszłość.Mogębyćdobrąosobąiniebędęwykorzystywać
mojego
wyglądu,bymanipulowaćludźmi,takjakrobiłemwcześniej.Tojamam
kontrolęnadswoim
życiem,aniektośinny.
Wyciągnęłamrękęiprzyłożyłammujądopoliczka.
–Jesteśdobrymczłowiekiem,Damien.
Spojrzałnamnieiuśmiechnąłsię.
–DlaczegoKanemusiałciępoznać,zanimjamiałemokazję?
Zachichotałam.
–Zamknijsię,jestemowielestarszaodciebie.
Objąłmniezuśmiechem.
–Takpewniejestlepiej.Chybabymztobąitakniewytrzymał.Jesteśdlamnie
zbyt
doświadczona.
Zatrzęsłamsięodśmiechu,boobojewiedzieliśmy,żetendzieciakznacznie
przewyższał
mniedoświadczeniem.Mogłamnapalcachjednejrękipoliczyćfacetów,z
którymisię
przespałam.
Zaczęliśmyrozmawiaćnalżejszetematy,apotemGavinwróciłdosalonu.
Damien
przeglądałkanaływtelewizji,ażwkońcuwybrałfilm,którywspólnie
obejrzeliśmy.Oparłam
głowęnaramieniuDamiena.Obojesięrozluźniliśmy.Dziękitejkilkuminutowej
rozmowie
zrozumiałamgolepiej,niżgdyKanerozwleklemionimopowiadał.Ato,czego
się
dowiedziałam,przyprawiałomnieobólserca.Damienbyłchłopakiemz
problemamiipróbował
naprawićswojebłędy.
Wiedziałam,żejedynąrzeczą,którasprawiała,żebyłswoimwłasnym
więźniem,była
Alannah.Wątpiłam,żeosiągnąłbypełnięszczęściabezniej.Chciałammujakoś
wtympomóc,
alewiedziałam,żemusiałzająćsiętymsam.
Potrzebowałprzerwyodswoichnadopiekuńczychbraci.Musiałsięwyrwać
spodich
skrzydeł.
Byłtylkojedenproblem–niebyłampewna,czyonimunatopozwolą.
Rozdział7
Wrócęzakilkagodzin,okej?
Skinęłamgłowąiupiłamłykwody,patrzącnaKane’a.
–Okej.
Pocałowałmniewczubekgłowy,apotemwyszedłzmieszkania,zostawiając
mnie
wsaloniezAlekiem,NikiemiDamienem.Brannabyławkuchni.
–Założęsięopięćdziesiąteuro,żezrobisobiekrzywdę–wymamrotałNicodo
swoich
braci.
Damienprychnął.
–Jestemtegopewnyiwłaśniedlategonieprzyjmujętegozakładu.
–Oczymtymówisz?
Nicowzruszyłramionami.
–Odjakiegośczasunietrenowałwewłaściwysposób.Odkądstałacisię
krzywda,jest
wieczniepodminowany,więcnapewnopodczastreninguzRyderemprzesadzii
stracinadsobą
kontrolę.
Tainformacjamnielekkozdziwiła.
–Aleonwie,żeniemożeprzesadzić.
Aprzynajmniejtakąmiałamnadzieję.
Niechciałam,bystałasięmukrzywda.
–Napewnosobiecośnaciągnie.Niewątpięwto.
Jęknęłam.
–Jeszczejednosłowo,azarazzanimpobiegnęikażęmuwrócićdomieszkania.
Niechcę
tegorobić,boonoddwóchtygodninieodstępowałmnieaninasekundę,więc
proszęwas,do
cholery,zmieńcietemat.
–Jaktamtwojanoga?–wypaliłnagleAlec.
Prychnęłampodnosem.Alecwyglądałnadumnegozsiebie,żetakszybko
udałomusię
zmienićtemat.
–Wporządku–odpowiedziałamizgięłamnogęwkolanie,poczymodrazują
wyprostowałam.–Czasamitrochęsztywnieje,aleniebolianinicztychrzeczy.
–Acozręką?–zapytałDamien.
Spojrzałamnaprzedramięiskrzywiłamsię,gdyzobaczyłamokropnąbliznę,
którają
szpeciła.
–Jedynąbolesnąrzecząwtejchwilijestto,jakonawygląda.
–Agardło?–dopytywałNico.
Zaśmiałamsiękpiącozbraci.
–Przecieżrozmawiamzwami,więcwszystkodobrze.Doskonale.
Pokiwaligłowamiinieprzestawalinamniepatrzeć.
Jużmiałamwybuchnąćśmiechemizapytać,dlaczegowszyscysięnamnietak
gapili,gdy
cośsięstało.
Zrobiłomisięnaglemokromiędzynogami.
Wytrzeszczyłamoczy.Zerwałamsięnarównenogi.Wciągnęłamgłośno
powietrzedo
płucizłapałamsiępodbrzuchem.Wodaciekłamipoudach.
–Ocholera–wyszeptałNico,patrzącnamnieszerokootwartymioczami.–
Proszęcię,
powiedz,żetoniejestto,oczymmyślę.
Niepotrafiłamodpowiedzieć,bogardłościsnęłomisięzszoku.
–Stary!–syknąłAlecdoNica.–Onajestwciąży,nieśmiejsię,gdyzdarzysię
jej
posikać.Dzieckonaciskanajejpęcherzmoczowy.Miejserce,człowieku!
Alecspojrzałnamnieiuśmiechnąłsiępocieszająco.
–Niemartwsię,piękna.Pomożemyciposprzątaći…
–Branna?–zawołałamdrżącymgłosem.
Cisza.
Damienotworzyłusta,agdydotarłodoniego,cowłaśniesięstało,krzyknął
jeszcze
głośniej:
–Branna!
Alecpokręciłgłową.
–Dlaczegowszyscywyglądacie,jakbyściezobaczyliducha?Totylkomocz…
Fuj,cotak
dziwniepachnie?
Spojrzałamnaprzeźroczystypłyn,któryzbierałsięumoichstóp.Sapnęłam
głośno,gdy
więcejsubstancjispłynęłopomoichnogach.Tobyłonajdziwniejszeuczucie,
jakiegowżyciu
doznałam,inicztymniemogłamzrobić.
–Branna?!–zawołałamznowu.
Usłyszałamdźwiękspłukiwanejwodywtoalecienadrugimkońcukorytarza.
–Jużidę,tylkoumyjęręce,skarbie.
Odetchnęłamgłębokoizawyłam,gdypoczułamnagłybólwokolicach
podbrzusza.Był
taksilnyinagły,żeniemalpoślizgnęłamsięnawodachpłodowych,naktórych
stałam,aleNico
zdążyłmniezłapać.DamieniAlecszybkowstalizkanapyizłapalimnieza
ramiona.Pomoglimi
odzyskaćrównowagę,próbującuniknąćstaniawwodach.
Czułam,żesięzaczęło.
–Ocholera–wyszeptałAleciodwróciłgłowę,bykrzyknąć:–Branna,zaczęło
się.Jesteś
położną,przywlecztudupęwtejchwili!
Usłyszałampełenpodekscytowaniapisk,apotemszybkiekrokinakorytarzu.
Branna
wpadładosalonuispojrzałanabracistojącychobokmnie,apotemzauważyła
wodyzbierające
sięwokółmoichstóp.
Najejtwarzyrozciągnąłsięszerokiuśmiech.
–Odeszłyciwodypłodowe,zanimdostałaśskurczy?Tocudownie,kochanie.
–Właśniepoczułamostrybólwbrzuchu,zanimwodyzemniewyciekły–
wyjaśniłam.–
Aletotrwałotylkoprzezkilkasekund.Todobrzeczyźle?
Brannapokręciłagłową.
–Toniczłego,zazwyczajskurczetrwająprzezkilkagodzinidopieropóźniej
odchodzą
wody,potemskurczesąsilniejszeibum!–zostajeszmamusią.
Poczułamnarastającąpanikę.
–Todlaczegoniemiałamtychwielogodzinnychskurczów?Dlaczegonajpierw
odeszły
miwody?
Brannazaśmiałasię,abraciaodsunęlisięodkałuży,którąstworzyłam,istanęli
nasuchej
podłodze.
–Kochanie,każdyporódwyglądainaczej.Możeszurodzićszybko,amożesz
rodzićażdo
jutralubprzezdwadni.Wszystkozależyodtego,jakszybkomaluszekchce
wyjść.
–Przysięgasz,żetonormalne?–zapytałam,drżącnacałymciele.–Zaczęłosię
nadwa
tygodnieprzedplanowanymterminem.Czyurodzęwdomu?Czymuszę
natychmiastjechaćdo
szpitala?
–Uspokójsię,niemusisznigdziejechać,dopókijatakniezdecyduję.–Branna
przyłożyłamidłoniedopoliczkówiuśmiechnęłasiędomnie.–Kochanie,z
tobąidzieckiem
wszystkojestwporządku.Utrzechnastokobietwodypłodoweodchodzą
jeszczeprzed
trzydziestymsiódmymtygodniem,atyjesteśwtrzydziestymósmym.Jakjuż
mówiłam,każda
ciążajestinna.Niemapodręcznikowychporodów.Jacałyczasobserwujęciebie
itwojedziecko.
Patrzęnasygnały,jakiedajetwojeciało.Takiereakcjesąnaturalneiniemasię
czymmartwić.
Obiecuję.
Pokiwałamgłowąiodetchnęłamgłęboko,bysięuspokoić.
–Odterazzmienięsięwtwojąpołożnąnapełenetat,dobrze?–Branna
uśmiechnęłasię.
Pokiwałamgłowąiteżsięuśmiechnęłam,gdyNicoiAlecjednocześnie
pocałowalimnie
wgłowę,aDamienwczubeknosa.
–Damyradę,Ado–powiedziałAlecpodekscytowany.
Zachichotałam.
–CzymożeciezadzwonićdoKane’aisprowadzićgododomu?
Alecpocałowałmnierazjeszczewczołoioznajmił:
–Jużsięrobi.
Wybiegłzpokojuiwygrzebałtelefonzkieszeni.Przyłożyłgodoucha,
rozmawiając.
SpojrzałamnaBrannę,gdypodeszładodużejtorby,którązostawiłatukilka
tygodni
temu.Skorozostałaprzypisanajakomojapołożna,tologiczne,żejątu
przywiozła,bojarzadko
wychodziłamzmieszkania.
–Płynmalekkożółtykoloritozupełnienormalne–poinformowałamnie
Branna.–
Widzę,żeciąglecieknie,alejestgomniej.Takałużawylałasięzciebie
strumieniem,więc
pewniewięcejjużniewycieknieichybamożeszsięjużprzebrać.Chcę,żebyś
założyłapodpaski,
dziękiktórymsprawdzękolorwódpłodowych,dobrze?Odterazbędęwypełniać
dzienniczek
porodu.
Pokiwałamgłową.
–Okej,acopotem?
–Potemsprawdzę,jakbijesercedzieckaiporozmawiamychwilę.
Sprawdzibiciesercaiporozmawiamy.
–Okej.
BrannaiNicotrzymalimnie,gdywychodziłamzsalonuiszłamdomojego
pokoju.
Potemchłopakiwyszliizostałyśmyzprzyjaciółkąsame,bymmogłasię
przebrać.
–Czymogęwziąćprysznic?–zapytałamBrannę.
Pokręciłagłową.
–Poczekajjeszczegodzinę.Muszęprzyjrzećsiętwoimwodompłodowym,żeby
sprawdzić,czykolorsięniezmienia.
Pokiwałamgłową.
–Amożeszchociażprzynieśćmimokrąścierkę?Chcęwytrzećnogi.
Brannapokiwałagłowąiwyszładołazienki.Zachwilęwróciłazciepłą,
wilgotną
szmatką.Pomogłamisięrozebrać,apotemzaczęławycieraćdolnącześć
mojegociała.
Zaczerwieniłamsię.
–Przepraszam,żemusisztorobić.Alemiwstyd.
Brannazaśmiałasię,myjącmojenogi.
–Skarbie,wpracyrobiętocodziennieitoprzyobcychosobach.Cieszęsię,że
mogęci
pomóc.Jesteśprzecieżjednązmoichprzyjaciółek.
Rozkleiłamsię,słysząctesłowa.
–Taksięcieszę,żepomożeszprzymoimporodzie.
Brannawstała,gdyskończyłamniewycierać.
–Jateż,skarbie.Todlamniezaszczyt–przyznałaiprzytuliłamnie.
Kiedysięodsiebieodsunęłyśmy,przyniosłamijasnoniebieskąkoszulędo
spania,która
sięgałakolan,atakżebabcinemajtki,którekupiłamsobiezzamiaremnoszenia
ichpoporodzie.
Miałamkilkatakichpar.Przyjaciółkaprzyniosłarównieższerokiepodpaskii
włożyłamijedo
majtek.
Westchnęłam,gdyskończyła.
–Czujęsięznacznielepiej,gdywiem,żebędąpochłaniaćwodę.Tobyłotakie
dziwne,
gdywszystkozaczęłowylewaćsięzemniebezostrzeżenia.
Brannauśmiechnęłasię,gdyusiadłyśmynałóżku.Zadałamikilkapytańna
temat
odejściawódpłodowych,apotempołożyłamnienaplecachiposzłapo
przenośneurządzeniedo
USG,byzbadaćbiciemojegoserca.
Kiedywróciła,przydrzwiachzebralisięNico,AleciDamien.Zajrzelido
środka,aja
uśmiechnęłamsiędonichizaprosiłamichgestem.
–Wejdźcie.Niejestemnago.
Weszlidopokoju,aleszybkoskupiliwzroknasuficie,gdyzauważyli,żeBranna
podciągamojąkoszulęażdopiersi.Zaśmiałamsięioznajmiłam:
–Mamnasobieogromnemajtasy,chłopcy.Zobaczycietylkobrzuchinogi.
Zwahaniemspojrzeliwmojąstronęiwkońcuodwrócilisię,gdyniezauważyli
niczego
niestosownego.Alecwszedłnałóżkoiusiadłobok,abliźniacystalijakiśmetr
odłóżka
iobserwowalimnieuważnie.
–GdziejestKane?–zapytałDamien.–Wracajużdodomu?
Damienoblizałwargiiodparł:
–Nieodebrałtelefonu,alezostawiliśmymuwiadomości.Będziemyjeszczedo
niego
dzwonić.
Zmarszczyłambrwi.
–JestzRyderem,więcdlaczegonie…?
–Doniegoteżdzwoniliśmy–wtrąciłsięNico.–Ontakżenieodbiera.Pewnie
ćwiczą
imająwyciszonetelefony.
Przeraziłamsię.
–Aco,jeśliominiegoporód?
Brannazaśmiałasię.
–Kochanie,doporodujeszczedaleko.Wierzmi,żenicgonieominie.
PokiwałamgłowąiodezwałamsiędoNica:
–Awziąłranozastrzyk?Boniepamiętam.
–Wziął–potwierdziłAlec.–Gdywszedłemranodokuchni,widziałem,jak
chowa
wszystkodopudełka.
Pokiwałamznowugłowąitrochęsięrozluźniłam.
SpojrzałamnaNica.
–DzwoniłeśdoBronagh?
–OnaiKeelasąwmieścieiszukająnowegołóżka,bonasze…sięzarwało.
Prychnęłamkpiąco.
–Zarwaliściełóżko?
Wzruszyłramionami,uśmiechającsiędumnie.
–Kiedyśmusiałosiętowkońcustać.Wsumiejestemzaskoczony,żewytrwało
tylelat,
gdyuprawialiśmynanimdzikiseks.
SkupiłamsięnaBrannie,gdyprzyjaciółkawylałaminabrzuchodrobinężelu.
Włączyła
urządzenie,przyłożyłajedomojejskóryiprzesuwającpobrzuchu,zaczęła
szukaćsercadziecka.
Rozległsięszum,apochwiliusłyszałamodgłosbijącegoserca.
Uśmiechnęłamsiędoprzyjaciółki.
–Sercebijerówniemocno,cozawsze.
–Czytylkomniesięwydaje–wymamrotałAlec–czyjegosercenaprawdębije
wrytmie
JingleBells?Tostraszne.
Zaśmialiśmysięiprzezchwilęnasłuchiwaliśmydźwięku,apotemBranna
odłożyła
urządzenieiwytarłażel.Rozmawiałyśmyprzezchwilęiwtedynaglepoczułam
ostryból.
–Ocholera–zawyłamiskrzywiłamsię,łapiącsięzabrzuch,bytrochęsobie
ulżyć.
–Oddychaj–nakazałaBrannakojącymgłosem.–Pamiętajooddychaniu.
Racja,miałamoddychać.
Długi,głębokiwdech,apotemrówniedługiwydech.
Oparłamgłowęnapoduszceiwtedybólzacząłpowoliłagodnieć.
–Cholera,tonaprawdębolało.
–Takijestporód,skarbie–zaśmiałasięBrannaizaczęławyjmowaćztorby
różne
przedmioty,nucąccośpodnosem.Ostatnioodnosiłamwrażenie,żeprzyjaciółka
robiwszystko
zociąganiem,leczterazwyglądałanażywsząniżzwykle.Byłaowiele
szczęśliwsza.
Przeznastępnychkilkagodzincierpiałamnieustannie.Całyczasmniebolało,
późniejna
chwilęprzechodziłoiznowuczułamokropnyból.
Byłniedozniesienia.
Nigdywcześniejnieczułamczegośtakiegowcałymswoimżyciu–niedałosię
tegodo
niczegoporównać.Oddychałamgłęboko,jednaktotylkominimalniepomagało
ukoićból.
Mimokatuszy,którychdoświadczałam,zauważyłam,żeKane’aniebyłoprzy
mnie,aim
bardziejmniebolało,tymbardziejsięztegopowoduirytowałam.
Potrzebowałamgotutaj,aon
pojechałniewiadomogdzie.
Damienwktórymśmomenciewyszedłzmieszkaniaipojechałnasiłownięgo
poszukać,
alegdywróciłsam,powiedziałmi,żewyszlistamtądwielegodzintemu.
Niemiałampojęcia,gdziesiępodziewali,imojemyślinawiedziłynajgorsze
scenariusze.
AjeślidopadłgoDużyPhil?
Starałamsięotymniemyśleć,gdyskurczenawiedzałymniewmniejszych
odstępach
czasuitrwałydłużej.Brannawciążmonitorowałatempobiciasercadziecka.
Całytenczas
dźwiękbyłstabilnyisilny,takjakpowinien.Copółgodzinysprawdzała
rozwarcie,które
wciągugodzinyposzerzyłosięzpięciudodziesięciucentymetrów.Chłopcy
ustawiliwsypialni
basenporodowy,któryjaiKanekupiliśmykilkatygodnitemu,aprzyjaciółka
zapaliłaświece
iwłączyłakojącąmuzykę.
Topomogłomisiętrochęrozluźnić.Aletylkotrochę.
Właśnieściągałamkoszulęnocnąiwachlowałamsię,bomojeciałopłonęło.
Byłamnaga
odpasawdół,alemiałamtogdzieś.Wystarczyłomi,żezałożyłamsportowy
stanikito
wszystko.
Zabardzomniewszystkobolało,bymmyślaławtymmomencieobraciachio
tym,czy
czulisięniezręcznie.Wtejchwilizależałomiwyłącznienawłasnejwygodzie.
–Kurwa,kurwa,kuurrrrrwa!–krzyczałamprzezcałyczas,pochylającsięna
łóżku
ikładącręcenamateracu.Kołysałamsiędelikatnie,próbującskupićnacichej
muzyce,aniena
bólu,którymniewłaśniezaatakował.
–Branna–powiedziałambardzospokojnymgłosem,gdynaglepoczułam,że
koniecznie
muszęwypchnąćdzieckozmacicy.–Muszęprzeć.Muszęprzeć,itoteraz.
Brannaichłopcyumieścilimniewbaseniku.
–NietakwyobrażałamsobiekobiececzęściciałaAideen–wymamrotałAlec
stojącyza
mną,gdyudałomisięzanurzyćwwodzie.
Niconiemalzachłysnąłsiępowietrzem.
–Wyobrażałeśtosobie?Stary,todziewczynanaszegobrata.Matkanaszego
bratankalub
bratanicy.
Gdyjużprzykucnęłamioparłamsięobrzegbasenu,zgromiłamichwzrokiem.
Aleczamrugał,zdziwiony.
–Zawszetosobiewyobrażałem,odkądtylkojąpoznałem.Powinnomibyć
przykro
ztegopowodu?Boniejest.
Nicopokręciłgłową.
–PowiemotymKane’owi.
–Zawszebyłeśskarżypytą!–syknąłAlec.
–Tonieodpowiednimoment–warknąłDamien.–Uspokójciesię.
Chciałomisięśmiaćzichpowodu.Przypominałomitokłótnięmałych
chłopców,alenie
mogłamsięnatymzabardzoskupić,bobólznowuwemnieeksplodował.
–Kane!–zapłakałam,gdypoczułamkolejnyskurcz.–Och,Boże.Potrzebuję
go.
–Zasługujenaśmierć!–syknąłAlec.–Zato,żenieodbierategopieprzonego
telefonu!
Nicopokiwałgłowąnazgodęizłapałmniezarękę.
–Onwkońcutuprzyjdzie,Ado.
–Alekiedy?–krzyknęłamiścisnęłamjegodłoń,gdybólznowusięnasilił.–Ja
go,
kurwa,zabiję,jeślijeszczeniejestmartwylubgorzej.
TwarzNicazaczerwieniłasię,aoczyniemalwyszłymuzorbit.
–Auć–pisnął.–Ocholera!Toboli.
PuściłamjegodłońiskupiłamsięnaAlecu,któryśmiałsięzbrata.Nico
pokręciłgłową
iprzycisnąłdłońdopiersi.
–Niedamrady–wydyszałam.
Brannaspojrzałamiprostowoczy.
–Skarbie,jeszczekilkaminutizostanieszmamusią.Wiem,żedaszsobieradę.
Wcalenie.
Kurwa,niebyłamwstanietegozrobić.
–Niechtoprzestanieboleć!–krzyknęłam,gdypoczułambólwpochwie.–
Pomóżciemi!
Damien!
–OChryste–wyszeptałipodszedłdomnie.Najegotwarzywidziałampanikę.
Niebył
wstaniezrobićniczegopozatrzymaniemmniezarękęibyciemblisko.
Alecprzyklęknąłprzedemną.
–Odwróćjejuwagę.Niechotymniemyśli–wyszeptałdoniegoNico,nie
odrywając
wzrokuodmojegokrocza.
Mojapozycjawogólenieprzystawaładamie.
–Synowieanarchii!–krzyknąłNagleAlec.–Mogęwłączyćseriali…
–Zamknij.Się–warknęłam,patrzącnaniego.–Inieruszajanijednym
mięśniem.Na
tobiesięskupiam.
Alecspanikowałizacząłśpiewać:
–„Kochamcię,atymnie,jakrodzinniemija…”
–Alec!–krzyknąłNico.–Poważnie?ŚpiewaszpiosenkęzbajkiBarneyi
przyjaciele?
Aleczłapałsięzagłowęijęknął:
–Niewiem,comamrobić!
–To,ococięprosiła–powiedziałaBrannacichymgłosemiprzyłożyłamido
czoła
chłodnykompres.
AlecspojrzałnaBrannę,potemnamnie,awkońcunaNica.
–Cofamto,copowiedziałem.Nigdyniechcęmiećżadnychdzieci.Przenigdy.
–PrzecieżBronaghjużjestwciąży–jęknąłDominiczrozpaczonyizapłakał,
ukrywając
twarzwdłoniach.–Dlamniejestjużnatozapóźno.
–Jajużnigdyniebędęuprawiaćseksu–wyszeptałDamien.
Och,nalitośćboską!
–Amożeprzestańprzeć?–zasugerowałAlec.–Zepnijpośladkiizatrzymajw
środku
małegoSlatera,dopókiKaneniewróci?
BrannaiNicospojrzelinaAleca,któryzademonstrowałmi,jakmamspinać
pośladki.Nie
chciałamgonaśladować,bowyglądał,jakbymiałzaparcieitomnietrochę
przeraziło.
–Totakniedziała,Alec–wyjaśniałaBrannaiznowuskupiłasięnamnie,
uśmiechając
się.–Świetniesobieradzisz.
–Niemożesobieradzićświetnie,skoroniematuKane’a!–oznajmiłAlecpo
razdrugi.–
Onpowinientubyć.
Brannazaśmiałasięiodparła:
–Spróbujpowiedziećtodziecku.
IAlecwłaśnietozrobił.Tenskończonyidiotaprzykucnąłprzedbasenikiem,
przyłożył
ręcedoustniczymmegafonikrzyknąłprzeznie:
–Zaprzestańswejpodróżyprzezkanałyrodne,jeszczeniejesteśmynaciebie
gotowi.
Twójtatuśjestnasiłowniitrenujeostro,więcokażtrochęszacunkuipoczekaj
naniego!
DominicodsunąłAlecaodmoichstrefintymnychipstryknąłgownos.
–Przestań.
Alecpodskoczyłprzestraszonyiprzyłożyłręcedonosa,gapiącsięnabrata
szeroko
otwartymioczami.
–Niewierzę,żewłaśnietozrobiłeś.
Nicopokręciłgłową,zagryzającwnętrzepoliczka,bysięnieuśmiechnąć
szerzej.Branna
potarłaAlecaporamieniu,apotemspojrzałanamnieipuściłaoczko.
–Aideen?!
Och,dziękiBogu.
Brannauśmiechnęłasięszeroko.
–Wsypialni!
PokilkusekundachdopokojuwpadliKaneiRyder.Nieuniosłamgłowy,
zamiasttegoją
pochyliłamikrzyknęłam,gdybóleksplodowałwmoimpodbrzuszu.
–Rozbierzsięiwejdźzniądobaseniku,onaciępotrzebuje–nakazałaBranna
Kane’owi.
–Gdziety,docholery,byłeś?–krzyknęłamizaczęłamprzeć.
Zignorowałamwszystkoiwzięłamdwiemiękkiepiłeczki,któreBrannadałami
wcześniej.Zaczęłamjeściskać,skupiającsięnanichcałkowicie,chcąc
odciągnąćmyśliodbólu.
Pilnowałamteż,byoddychaćrównomiernieigłęboko.
Słyszałamwtlerozmowyidźwiękrzeczyupadającychnapodłogę,apotem
pluskwody,
któraobiłasięfalamiomnie.
Kanebyłzemnąwbaseniku.
Poczułamjegorękęnaplecach,apotemzacząłcałowaćmnieporamieniu.
–Jestemprzytobie,laleczko.
Zaczęłampłakać.Gdytylkosięprzymnieznalazł,ogarnęłamnieogromnaulga.
Bałam
się,żeprzegapinarodzinynaszegodziecka.
–Przepraszam–wyszeptałipocałowałmniewskroń.–Takbardzocię
przepraszam.
Odwróciłamgłowęwjegostronęioparłamsięoniego.
–Niemogętegozrobić.
Kaneuśmiechnąłsię.
–Oczymtymówisz?Przecieżświetniesobieradzisz.Poprostuzajebiście.
–Dokładnietak–zgodziłasięBranna.
Kanesplótłnaszepalceinawetniepisnął,kiedyścisnęłamjegodłonietak
mocno,jak
tylkopotrafiłam.
–Boże,jaktoboli!–zapłakałamiprzysunęłamnaszezłączonedłoniedo
brzucha.
–Rozłóżnogitakszeroko,jaktylkomożesz,skarbie.Agdytylkopoczujesz
kolejny
skurcz,pochylsięiprzyj,dobrze?
Pokiwałam,gdyusłyszałamplecenieBranny.Potemnakazałamiprzesunąć
nasze
złączoneręcepodudaiczekać.Niedługopoczułamkolejnyskurcziwtedy
zaczęłamprzeć,jak
mikazała.Skurczebyłybolesneipoprostuokropne,aletobyłonicw
porównaniuzparciem.
Topoprostubyłopiekło.
Krzyknęłamtakgłośno,jakchybajeszczenigdywżyciu.Poczułam,jakmoja
pochwasię
rozrywa.
–Aaaaaaa!–krzyczałamtakdługo,dopókiskurczenieustały,alenawetwtedy
wciąż
czułampiekąceuczuciewewnątrz.
–Branna–zapłakałam,zamykającoczy.–Palimniewśrodku.
Brannaprzyłożyłamidoczołamokrąszmatkę.
–Przyjmimotegopieczenia,rozumiesz?Przyjtakmocno,jaktylkopotrafisz.
Iwłaśnietakzrobiłam.Przeztrzydzieściminutparłamtakmocno,jaktylko
mogłam,
pomimopiekącegouczucia,któreczułam.Myślałam,żezarazpadnęz
wyczerpania.
–Jużwidaćgłówkę,atooznacza,żezarazwyjdzie,Kane–wyszeptałaBranna.
–Zaraz
odbierzeszporód.
Wtedypoczułampanicznystrach.
–Branna,pomóżmu–błagałam,przestraszonatym,żeKaneprzezprzypadek
mógłby
upuścićdziecko.
–Jestemgotowy–wydyszał.–Damradę,laleczko,zaufajmi.Przyjtakmocno,
jak
możesz.Jeszczeraz.
Ryderijegobraciapodeszlidomnieizłapalizamojeręce,ramionainogi,bym
mogłasię
onichoprzećizłapaćrównowagę.
–Daszradę,Ado–zachęcałAlec,uśmiechającsię.
Pokiwałamgłową,apotemodetchnęłamgłębokoizcałejsiłyzaczęłamprzeć,
jakbyod
tegozależałomojeżycie.
–Dobrze,laleczko–pochwaliłmnieKane.–Przyjdalej…przyj.
–Główkawyszłajużcała–poinformowałanasBrannakilkasekundpóźniej.
Poczułamkolejnąfalębóluikrzyknęłam,alezaczęłamoddychaćszybkoi
głęboko,bymi
chociażtrochęulżyło.
Nicoprzesunąłsięnabok,bymiećlepszywidok,izaśmiałsię.
–Widzętylkociemnewłosy.ToprawdziwySlater.–Chciałprzybićpiątkęz
Damienem,
aletenwskazałnaswojączuprynęniemalbiałychwłosówiNicoskrzywiłsię,
mówiąc:–
Wybacz,stary.
Krzyknęłamgłośnorazjeszcze,gdypoczułambolesnynaciskwpochwiei
nieznośne
pieczenie.
Kanezaśmiałsięipowiedział:
–Wychodząramiona…tułów…brzuch…pupcia…nóżki…ipaluszki.Udałoci
się,
kochanie!
Opadłam,zmęczona,gdypoczułam,żedzieckoopuściłomojeciało.
–To…chłopiec!–krzyknąłnagleKane.–Tonapewnochłopiec.
Westchnęłam,zaskoczona,ispojrzałammiędzyswojenogi,alewodabyła
zabarwiona
krwiąiniczegoniemogłamdostrzec.
–Jesteśpewny?
Brannaostrożnieoparłamnieobasenikiuniosłamojenogi,byzgiąćjew
kolanach.
WtymczasieKanemusiałtrzymaćpępowinę,żebymnieskrzywdziłasiebielub
dziecka.
Odwróciłamgłowęiwybuchnęłampłaczem,patrzącnaKane’a,którytuliłnasze
dziecko
wswoichpotężnychramionach.Zaczęłamsięuśmiechać,alewtedycośdomnie
dotarło.
Dzieckoniepłakało.
–Branna–odezwałamsię.–Dlaczegoonniepłacze?
–Tonormalne,dajmuchwilę–odparłaBrannaibezpytaniazabraładziecko
Kane’owi.
Maływciążniepłakał.Minęłopięćsekund,któreciągnęłysięchybaw
nieskończoność,
inadalnic.
–Och,proszę–krzyczałam,ogarniętapaniką.–Proszę,niechonzaczniepłakać.
Kanezłapałmniezaramiona,gdypróbowałamwstać.Odepchnęłamgoi
próbowałam
podejśćbliżejBranny.Niemogłaodejśćdaleko,bomnieidzieckowciążłączyła
pępowina.
–Nodalej,maleńki–mówiłacichoBranna,pocierającdzieckoręcznikiem.Nie
przestawała,gdyjawyłamgłośno,aKanetuliłmniewramionach.
Aleczłapałsięzagłowę,NicoiDamienobgryzalipaznokcie,aRyderzamarł,
patrzącna
Brannęidziecko.
Czasdosłowniesięzatrzymał…ażnaglestałosięcośmagicznego.
Wmoimmieszkaniurozległsięnajgłośniejszypłacz,jakiegomożnabysię
spodziewaćpo
nowonarodzonymdziecku.Tobyłnajcudowniejszydźwięk,jakiwżyciu
słyszałam.
Zaczęłampłakaćjeszczebardziej,bopoczułamulgę.Dzieckożyło.Czułam,że
Kanedrży
zamnąipopłakujecicho,przyciskająctwarzdomoichwłosów.
–Tymałynicponiu–zaśmiałasięBrannaprzezłzyiskończyławycieraćtwarz
dziecka.–
Alenastraszyłeśswoichrodziców.
–Iwujkówteż–oznajmiłAlecipochyliłsię,kładącręcenakolanachidysząc,
jakby
dopierocoprzebiegłmaraton.
Brannapodeszładonasipochyliłasię.Opuściłaramionaidelikatnieumieściła
dziecko
wmoichramionach.Przyjrzałamsięmuodstópdogłów,apotemskupiłam
wzrokmiędzy
nogamimaleństwa.
–Tonaprawdęjestchłopiec–zapłakałamzeszczęścia.–Mamysyna.
Kaneobjąłmnieipocałowałwpoliczek.
–Dziękujęci,kochanie.
–Zaco?–zapytałam,pociągającnosemipatrzącnaniego.
–Zato,żemigodałaś–powiedziałipocałowałmniewusta.
Zaśmiałamsięprzezłzyispojrzałamnadziecko,którewłaśniezaczęłopłakać,i
to
głośno.
–Ciii–uspokajałamgoizaczęłamdelikatnienimkołysać.–Mamusiajestprzy
tobie.
Mojesercenapuchłowtejchwilizmiłości.
Właśniezostałammatką.
–Onwyglądajakty,Kane–skomentowałaBranna,szlochająccicho.
–Niemożliwe–wymamrotał,przyglądającsiętwarzydziecka.–Jestpiękny,ale
to
zasługaAideen.
Uśmiechnęłamsięradośnieiprzesunęłamwzrokiempotwarzymojegosyna.
Miałsłodki,
małynosek,bardzopulchnepoliczkiigłowępełnąciemnychwłosów,adotego
różowe,pełne
usteczka.Uniosłamgoipochyliłamgłowę,bygopocałować.
–Kochamcię–wyszeptałam.–Takbardzociękocham,maleńki.
Kaneprzesunąłsięzamną.Ułożyłnogipoobustronachmoichbioderi
przycisnąłmnie
inaszedzieckodoswojejpiersi.Oparłgłowęnamoimramieniuioboje
przyglądaliśmysię
naszemuaniołkowi.
–Niewierzę,żegostworzyliśmy–szepnęłam.–Jestidealny.
–Toprawda–zgodziłsięKane.
Brannawyciągnęłarękęidotknęładelikatniemojejpiersi,adzieckojakby
westchnęło
cichoirozluźniłosię.Zamknęłamoczy,aBrannapodeszładoswojejtorbyicoś
zniejwyjęła.
Poczułam,żewróciładomnieipochyliłasię,aleotworzyłamoczydopiero,
kiedyodezwałsię
Kane.
–Przetnijmiędzymoimipalcami.
Zauważyłam,żeBrannapodajeKane’owinożyczkiośmiesznymkształciei
wtedy
spojrzałamnapępowinę.Mogłamtoopisaćjakobiałysznurek,któryściśnięto
bliskopępka
dziecka,apotemKaneprzeciąłgo,gdyBrannamukazała.Taknaprawdęudało
musięgo
przeciąćdopieropokilkupróbach,alewkońcudałradęiwręczyłBranniejej
nożyczki.
–Mamnadzieję,żeniewydrapieszmioczu,alemusiszmigonachwilęoddać.
Wytręgo
iowinę.
Zmarszczyłambrwi,patrzącnaprzyjaciółkę.
–Muszę?
Brannazachichota.
–Pozbędęsięłożyskaoblepiającegojegociało,skarbie,apotemgozważę.
Och,racja.
–Okej–przytaknęłamiostrożnieoddałamjejsynka.
Brannapochyliłasięnademnąipocałowałamniewgłowę.
–Wrócidociebie,zanimsięzorientujesz.
Miałamtakąnadzieję,bojużzanimtęskniłam.
Brannazważyładziecko.Miałdokładnieczteryipółkilo.
Ażczteryipółkilo.Japierdzielę.
Bałamsięmyśleć,jakwielkibybył,gdybydoczekałterminuporodu.
PozważeniugoBrannaobmyłamojegosynaiowinęłakocykiem,apotem
położyłago
obokmnie.WszyscypozaKane’emwyszlizpokoju,gdyBrannadomnie
podeszła.
Przeznastępnedziesięćminutczułamból,alenietakstrasznyjakpodczas
porodu.
–Ipowszystkim–powiedziałaBranna,gdyporazostatninacisnęłanamój
brzuch.
Skrzywiłamsię,czując,jakcośwypływazmojegociała.
–Koniec–ogłosiłaBranna,apotemzanurzyłarękęwwodzieiwyjęłacoś
ohydnego
iwłożyłatodoplastikowejtorby,któraznajdowałasięobokniej.
Brannawyjęłanaszegosynazkołyskiipodałamigo.Wyciągnęłamręcei
wzięłamgo
tak,byniezamoczyćkocykawwodzie.
Uniosłamgłowę,gdyusłyszałamcichekliknięcie.Zauważyłam,żeBranna
wyszła
zpokojuizostaliśmywnimtylkoKane,jainaszsyn.
–Przezchwilętakbardzosiębałam.
Kanepocałowałmniewramię.
–Jateż,skarbie.Sercemisięnamomentzatrzymało.
Mojerównież.
Naszsynzacząłpłakać,ajazaśmiałamsię,gdyKanepowiedział:
–Kochamtwójpłacz.
Spojrzałamnaniegoiwyszeptałam:
–Niesądzisz,żecośmusięstałozpowodudymu,któregosięnawdychałam?
–Nie–odparłKane.–Spójrztylkonaniego.Jesttakzdrowy,jaktylkosięda.
Zaróżowionyiduży.
Jegomaleńkabuźkaprzyciskałasiędomojejpiersiiwtedyinstynktwziąłgórę.
Zaczął
ssaćmojąskórę,więcniepewnymruchemprzyłożyłamgodosutka,
przypominającsobie,czego
nauczyłamnieBranna.Kanewyciągnąłrękęipodsunąłdzieckumojąpierś,by
łatwiejbyłomu
trafić.
Dopieropominucieudałomusięzłapaćusteczkamisutekizacząćssać.
–Auć.–Skrzywiłamsię.
–Wszystkowporządku?–zapytałmnieKanecichymgłosem.
Pokiwałamgłową,aledalejsiękrzywiłam.
–Trochęboli,aletonic.Brannamówiła,żetonormalne.
Kaneprzycisnąłtwarzdomojejgłowyiobojezaczęliśmyobserwować,jaknasz
synpo
razpierwszyjepokarm.Ponownieusłyszałamdźwiękprzypominający
kliknięcie,alenie
uniosłamgłowy.Ktośsięporuszyłidźwięksiępowtórzył,więctymrazem
spojrzałamwtamtą
stronę.
ZauważyłamBrannę,którauśmiechnęłasięprzepraszającoischowałatelefondo
kieszeni
spodni.
–Przepraszam,aletachwilabyłazbytidealna,byjejnieuwiecznić.
Uśmiechnęłamsięispojrzałamznowunamojegosyna.
–Czywszystkowporządku?–zapytałaBrannaszeptem.
–Wjaknajlepszym.
–Branna–odezwałsięKane.–Onssie.
–Toświetnie–opadłazadowolonaipodeszładonasbliżej.–Atydobrzesię
czujesz,
Aideen?
Pokiwałamgłową.
Czułamsięniesamowicie.
Spojrzałamnadziecko,gdynacisknamójsuteksięzmniejszył.Zauważyłam,że
maluch
przestałssaćizamlaskałcicho,apotempoprostuleżałwmoichramionach,
najedzony
iszczęśliwy.
–Twojemlekonajwyraźniejdobrzesmakuje–zażartowałKane.–Spójrztylko
naniego.
Uśmiechnęłamsię.
–Takbardzogokocham.
–Jateż,laleczko.
–Włóżgodokołyski–nakazałaKane’owiBranna.–Wtedybędziemymogli
wyciągnąć
jązbaseniku.Trzebająwysuszyćiubraćwciepłeubraniatakszybko,jakto
możliwe.Chybanie
chcemy,żebysięprzeziębiła.Aideenjestterazbardzopodatnanainfekcje.
Kanerzuciłsiędoakcjiiszybkowyszedłzbasenikuporodowego.
Ułożyłostrożnienaszegosynawkołyscestojącejpomojejstroniełóżka.Potem
przyszedł
domnieipomógłBranniewyciągnąćmniezbaseniku.Powoliodeszłamod
niego,krzywiącsię.
Mogłamsamachodzić,aletobardzobolało.
BrannanalaładomiskiciepłejwodyiobojezKane’emzaczęlimnieobmywać
gąbką.
Zajęłoimtotylkominutę,aleodrazupoczułamsięodświeżona,agdyKane
owinąłmniedużym
ręcznikiem.Wtuliłamsięwniego,aonmniewycierał.
PóźniejKanerównieżsięwytarłizmieniłubranie.Gdyjużcałkowicie
wyschłam,Branna
jeszczerazmnieobadałaizzadowoleniemoznajmiła,żepodczasporodunie
doszłodo
uszkodzeniapochwy.Gdymnieodprawiła,założyłambabcinemajtkiwyłożone
największymi
możliwymipodpaskami.Potemprzebrałamsięwczystą,luźnąpiżamę.Kane
podałmigumkędo
włosów,więczwiązałamwłosywkokanaczubkugłowy.
Musiałamjeumyćiwziąćprawdziwyprysznic,boodpierwszychchwilporodu
nie
miałamnatoszansy,aletomogłopoczekaćdojutra.Terazbyłamwystarczająco
czysta
ipadnięta.Musiałamsiępołożyć.Kanepomógłmiwejśćdołóżka,bobyłoza
wysokie.Kiedy
okryłamsiękołdrą,skrzywiłamsięlekko,patrzącnazegarnaścianie.Było
dopierowpółdo
ósmej.
Niemogłamwtouwierzyć.Miałamwrażenie,żetendzieńsięniekończył.To
oznaczało,
żemójporódtrwałtylkosiedemgodzin.Awydawałomisię,żebyłato
wieczność.Wiedziałam
jednakodBrannyiztego,cosamejudałomisięznaleźćwinternecie,żetobył
krótkiporódjak
naniedoświadczonąmatkę.
–Chceszprzyjąćgości?–zapytaKane.
Byłamzaskoczonajegopytaniem.
–Aktoprzyszedł?
Zaśmiałsięgłośnoiodparł:
–Twójojciec,wszyscytwoibracia,wszyscymoibraciaidziewczyny.
Uśmiechnęłamsięipokiwałamgłową.
–Oczywiście,żemogąwejść.Czekali,bygozobaczyć,takdługojakmy.
Kanewyszedłzpokojupogości,aBrannawyjęłazkołyskinaszegosynkai
przyniosłago
domnie.Założyłamuniebieskączapeczkę,byniezmarzł.Dodatkowobył
okrytykocykiemjak
wkokonie.
–Niejestubrany.
Tomniezaskoczyło.
–Amogłabyśtytozrobić?Chciałabympopatrzeć,jaktorobisz,żebymóccię
później
naśladować.Bojęsię,żezrobięmukrzywdę.
Brannauśmiechnęłasięiwzięłaodemniesyna,poczympołożyłagonałóżku.
–Umyłamgoszybko,takjakciebie,alejutro,gdyodpoczniesz,możeszgojuż
normalnie
wykąpać.
Pokiwałamgłowąipatrzyłam,jakodwijaniebieskikocyk.Pochyliłamsię,by
jeszczeraz
zajrzećmumiędzynóżki.
Uśmiechnęłamsię,gdyBrannazachichotała.
–Tylkosprawdzam,czytonapewnojestchłopiec.Niemogęwtouwierzyć.
Byłam
pewna,żebędziedziewczynka.
–Kaneijegobraciamielirację.Pierwszyrazwżyciu–odparła.
Gdydrzwidomojejsypialniotworzyłysię,nawetnieuniosłamgłowy.Byłam
zbyt
skupionanatym,corobiłaBranna.Ostrożniezałożyładzieckunajmniejsze
śpioszki,jakie
wżyciuwidziałam.Przyjaciółkauważała,bynieuszkodzićpozostałościpo
pępowinienajego
brzuszku.
–OmójBoże–usłyszałamkobiecyszept.
Poczułam,żeludziewchodządopomieszczenia,alewciążniemogłamoderwać
wzroku
odtego,corobiłaBranna.Delikatniezałożyłamumałąkamizelkę,rękawiczkii
białysweterek.
Poprawiłamuczapeczkę,ajauśmiechnęłamsię,gdymójsynziewnąłipisnął
cicho.
Brannauniosłago,pocałowaławpoliczek,apotemułożyłagonamoich
ramionach.
Dopierowtedyuniosłamgłowęiuśmiechnęłamsię.Wszyscyjużstaliwpokoju
iuśmiechalisię
szeroko.Niektórzynawetpłakalizradości.
–Aideen–wybełkotałaKeelaipodeszładomojegołóżka.
Pochyliłasięnademnąipocałowałamniewpoliczek.
–Świetnieciposzło,kochanie.
Uśmiechnęłamsięzwdzięcznościąispojrzałamnaswojegosyna,kiedy
przyjaciółka
położyłarękęnajegomaleńkiejrączce.
–Onjestidealny–wyszeptała.
Zgadzałamsięzniąwpełni.
–Kochanie.
Uniosłamgłowęiuśmiechnęłamsięszeroko.
–Hej,dziadku.
Mójojciecpopłakałsięzeszczęścia.KeelastanęłaznowuprzedAlekiemi
wtedymójtata
usiadłnałóżkuiotoczyłmnieramieniem.Pocałowałmniewpoliczekiprzytulił
dosiebie,
apotemobojespojrzeliśmynamojemałezawiniątko.
–Wyglądazupełniejakty–powiedziałcichomójojciec.–Jestpiękny.
Znowusięuśmiechnęłamiuniosłamręce.
–Chceszgopotrzymać?
Tatapokiwałgłowąpotakującoiwstał.Delikatniezabrałodemnieswojego
wnuka
iprzytuliłgoopiekuńczodopiersi.Łzyzebrałymisiępodpowiekami,gdy
obserwowałam,jak
zajmujesięmoimdzieckiem.
Gaworzyłdoniegoikołysałgolekko.
–Hej,maleńki–wyszeptał.–Jestemtwoimdziadkiem.
Jużniemogłamsiędłużejpowstrzymywać.
Łzyzaczęłypłynąćmipotwarzystrumieniami,akilkuchłopakówzaśmiałosię
naten
widok.
–Dobrarobota,siostro.
Uśmiechnęłamsię,gdyJamespodszedłdomniewrazzbraćmi,bymnie
przytulić.Gavin
tuliłsiędomnienajdłużejipowiedział,żekochamnienajbardziejnaświecie…
Iżebardziej
kochajużtylkoswojegosiostrzeńca.
–Jakmanaimię?–zapytałaBronagh.
SpojrzałamnaKane’a,którywyglądałnarówniezagubionego,jakja.
–Jeszczeniewiemy.
Wszyscywybuchnęliśmiechem.
PotemprzytulilimniebraciaKane’a,japrzeprosiłamNica,AlecaiDamienaza
krzywdę,
jakąmogłamimwyrządzićpodczasporodu.Uśmiechnęlisiędomnieimachnęli
ręką
lekceważąco,jakbytonicnieznaczyło.
Gdypodeszłydomniedziewczyny,znowuzaczęłampłakać.Onerównież
ryczały,nawet
Alannah,którazazwyczajkontrolowałaswojeemocje.Wszyscyrozmawialiśmy
iśmialiśmysię,
akażdypokoleitrzymałmojegosyna.Patrzylinaniegozmiłościąitosprawiło,
żesama
zaczęłamkochaćichjeszczebardziej.
Niewiem,jakdługotubyli,alegdyjużwszyscysięzebraliiwyszli–nawet
Branna,
którarazjeszczesprawdziła,czyzemnąidzieckiembyłowszystkowporządku
–prawie
zasypiałamnasiedząco.Dopierocoskończyłamznowukarmićdzieckoi
oparłamsięwygodnie
ołóżko,gdynagleoczymśsobieprzypominałam.
Tobyłbardzodziwnyciągwydarzeń.Wjednejchwilitakpochłaniałomnie
nowo
narodzonedziecko,żeowszystkimzapomniałam,awnastępnejminuciechmura
radości,która
zamroczyłamójumysł,zniknęłaiogarnęłomniezdezorientowanieiniepokój.
SpojrzałamnaKane’a,marszczącbrwi.Wcześniejniezastanawiałamsięnad
tym,bo
rodziłam,alepóźniejbyłamtakzajętadzieckiemigośćmi,żezupełnie
zapomniałamocałej
sytuacji…Aleteraz,gdymiałamchwilę,bypomyśleć,zaczęłamrozmyślaćnad
tym,gdziebył
przeztencałydzieńKane.Ciekawiłomnie,cotakiegorobił,żeniemalominęły
gonarodziny
naszegodziecka.
–Kane?
Właśnieskładałbasenikporodowy.
–Hmm?
Powiekimiałamtakciężkie,żeprawiesamemisięzamykały,alewalczyłamz
tym.
–Gdziebyłeśprzezcałydzień?
Kanezamarł.
Ścisnęłomniewżołądku,gdyzobaczyłam,żezawahałsięprzedodpowiedzią.
–Kane?–wyszeptałam.
Mięśniejegoplecównapięłysię.
–Co?–spytałpochwilimilczenia.
Doskonalesłyszał,ocopytałam,alepróbowałzwlekaćzodpowiedzią.
–Alecwydzwaniałdociebiegodzinami,doRyderarównieżpróbowałsię
dodzwonić,ale
żadenzwasnieodbierał.Gdziebyliście?
–Spędziliśmyjakieśdwiegodzinynasiłowni–odparł.
Przełknęłamztrudemślinę.
–Acorobiliścieprzezresztęczasu?
Schowałbasenikporodowydokartonuiodwróciłsiętwarządomnie.
–PomagałemRyderowi…przewieźćpewnerzeczy.
Łzywypełniłymojeoczy.
–Kane.
Zrobiłkrokwmojąstronę.
–Gdybymwiedział,żedzisiajurodzisz,nigdziebymsięnieruszał.Przysięgam.
Uniosłamrękęinakazałammustanowczo:
–Anikrokudalej.
Kanespiąłsięcały,aleposłuchał.
Opuściłamrękę,kładącjąnabrzuchu,iodetchnęłamgłęboko.
–Przewoziłeśznimnarkotykialbobroń…Prawda?
Kaneotworzyłusta,alenieodpowiedziałiwkońcujezamknął.Patrzyłam,jak
zaciska
ręcewpieści.Łzyspłynęłymipopoliczkach.
–Proszęcię,pozwólmidosiebiepodejść.
Pokręciłamgłową.
–Jarodziłam…atypomagałeśRyderowirobićjakieśokropnerzeczy.
Kaneprzełknąłgłośnoślinę.
–Ja…
–Twoibraciamusielitrzymaćmniezaręce,musielisłuchaćmoichkrzyków
iprzekleństwirobiliwszystko,cowichmocy,bymipomóc.Nieodeszliode
mnienawetna
chwilę.Cholerniesiębali,alebyliprzymnie.
–Aideen–wyszeptałKane.Jegooczyzaszłyłzami.
–Niemalominąłcięcałyporód.
Kaneniemógłjużdłużejpatrzećmiwoczy.Spuściłgłowęiskuliłramiona,
zawstydzony.
–Brzydzęsięsobą,boniebyłomnieprzytobie.
Jarównieżsięnimbrzydziłam.
–Acocimówiłam?–zapytałamgo.
Uniósłgłowęiwzruszyłramionami.
–Powiedziałam,żeniebędęztobą,jeśliwciążbędzieszżyłtak,jakkiedyś.
NatwarzyKane’apojawiłasięnajprawdziwszapanika.
–Proszę–błagałcicho.–Proszę,wybaczmi.Jużwięcejtegoniezrobię.Nigdy
więcej
niepomogęRyderowi.Przysięgamnaswojeżycie.
Patrzenienajegodesperacjęmniebolało,alepostanowiłambyćstanowcza.
Kochałamgo
iniemiałamzamiarupozwolićnato,bynaszzwiązeksięrozpadłzpowodujego
głupichbłędów.
Byłmójnazawszeichciałam,bywkońcuzrozumiał,żedzieckoija
należeliśmydoniego.
Mojaminaniewyrażałaniczego.Starałamsięnieokazaćaniodrobinyuczucia.
Chciałamgoprzestraszyćnaśmierć.
–Myślę,żepowinieneśjużsobiepójść–powiedziałam,patrzącmutwardow
oczy.
–Aideen–załkałiopadłnakolanaprzedłóżkiem.–Proszę,błagamcię,nierób
mitego.
Niezłamsię,dopókiontegoniezrobi.
–Janiczegoniezrobiłam,aletytak–odpowiedziałambeznamiętnymtonem.–
Prosiłam
cię…Nie,błagałam,itoniejednokrotnie,żebyśpowiedziałmi,coknujeciez
Ryderem.
Ibłagałamrównież,byśwnicsięniemieszał…Aletycałkowiciemnie
zignorowałeś.
Powiedziałeś,żecięniestracę,alewłaśnietaksięstało.Niemalominąłcię
poródtwojegosyna
itoprzez…Czytowogólebyłotegowarte?
–Takbardzomiprzykro–wydusił,ałzyspłynęłymupopoliczkach.
Niechsięśmiertelnieprzestraszy.
–Nie,tomniejestprzykro,Kane–powiedziałam,kręcącpowoligłową.–
Przykromi,że
pozwoliłam,bytozaszłotakdaleko.Naprawdęmyślałam,żetwojamiłośći
szacunekdomnie
wystarczą,bynakłonićciędopodjęciawłaściwejdecyzji,alenajwyraźniejnie
jestemtegowarta.
Zamiastmniewybrałeścośniebezpiecznego,nielegalnegoiprawdziwie
obrzydliwego.
Spojrzałamnaswojąlewąrękę,zdjęłamzniejpierścionekirzuciłamnaskraj
łóżka,gdzie
wylądowałtużprzednim.Kanepatrzyłnamnieszerokootwartymioczami.
Pękałomuserceina
tenwidokniemalsiępoddałam.Alemusiałzrozumieć,żemógłmniestracić
przezcoś,codla
niegonajwidoczniejniebyłożadnymproblemem.
Chciałamgonastraszyć.
–Proszęcię,niezostawiajmnie–płakał.–Umrębezciebie.
Spojrzałamnanaszegosyna,żebyniezauważył,jakbliskabyłamwybuchnięcia
płaczem.
–Jeśliniestawiaszmnienapierwszymmiejscu,tojakmamuwierzyć,żew
przyszłości
będzieszstawiaćjego?
SpojrzałamnaKane’a,którywziąłpierścionekzpościeliiwspiąłsięnałóżko.
Zbliżyłsię
domnie,ażznaleźliśmysiętwarząwtwarz.
–Błagamcię,nieróbtego.Tyitenbezcennychłopiecjesteściedlamnie
wszystkim.
Przysięgam.
Zmarszczyłambrwi.
–Niewiem,czytowystarczy,żebybyłomiędzynamidobrze.
–Laleczko–wydyszałiująłmojątwarzwdłonie.–Zrobięwszystko,żebynasz
związek
wypalił.Niechcęstracićtego,cojestcelemmojegożycia.Czyliciebieinaszego
syna.Nigdynie
myślałem,żemożnakogośkochaćtakbardzo,jakkochamciebieijego.Proszę
cię,nieodbieraj
miwas.Jesteścienajważniejsi.
Niechgoszlag.
Pochyliłamsięwjegostronę.
–Przysięgasznajegożycie,żeskończyłeśzewszystkim,cowiążesięztwoim
dawnym
życiem?
–Przysięgam–przytaknąłgorączkowo.–PrzysięgamnaBoga.
Przyglądałamsięmuprzezdłuższąchwilę,apotempokiwałamgłowąi
powiedziałam:
–Okej.
Kaneopadłnałóżkuobokmnieiprzytuliłsiędomnieczołem.Ztrudem
powstrzymywałamsięodpłaczu.Nigdyniewidziałam,bybyłwtakimstanie.
Bolałomnieto,że
dotegodoprowadziłam.Alemusiałamtozrobić.
Musiałamtakgoprzestraszyć,byuwierzył,żenaprawdęmogłabymznim
skończyć.
Gdybymtegoniezrobiła,toBógjedenwie,jakdługojeszcze„pomagałby”
Ryderowi.Kiedyś
mógłbytobyćpowódrozpadunaszegomałżeństwairodziny.
–Takcholernieciękocham–wyszeptał.
Objęłamgozaszyję.
–Jateżciękocham,skarbie…Aterazoddajmimójpierścionek.
Kaneotarłoczy,apotemzałożyłmipierścioneknapalecipocałowałgo.
Uniosłamrękę
iujęłamjegopodbródek,byspojrzećmuwtwarz.
–Mojesercenależydociebie–wyznałam.–Nigdyotymniezapominaj.
Pokiwałgłową.
–Niezapomnę.Przenigdy.
Pocałowałamgo,aonoddałpocałunekzprawdziwązawziętością.Pokilku
chwilach
odsunąłsięodemnieiwszedłpodkołdrę,kładącsięobokmnie.
–Połóżsię–nakazałmi.–Muszęcięprzytulić.
Pomógłmiosunąćsięniżejnałóżku,apotemprzycisnąłsiędomnieswoim
ciałem.
–Laleczko?
Wtuliłamsięwniegoiodparłam:
–Tak?
–Wiem,żecałyczastopowtarzam,alejanaprawdękochamcięcałymsercem.
Zamknęłamoczyiuśmiechnęłamsię.
–Wiem,skarbie.Przepraszam,żetakokropniesięzachowałam.Niechciałam
cię
skrzywdzićanidoprowadzićdopłaczu.
–Miałaśprawobyćnamniezła.Niemalprzegapiłemnarodzinynaszegosyna
przez
Ryderaijegogłupieukłady.
Ułożyłamsięwygodniejnapoduszce.
–Nierozmawiajmyjużotym.Tokoniec,podjąłeśdecyzję.Udałocisiędotrzeć
naporód
itylkotosięliczy.
Kanepokiwałgłowąiprzytuliłmnie,przesuwającrękęnamójbrzuch.
–Jestteraztakizwiotczały.
Kaneprychnął.
–Todziwne,żeniejestjużokrągłyitwardy.Nadalczujęmałewybrzuszenie,
aleBranna
powiedziała,żezniknie,gdytwojamacicazaczniesiękurczyćiwrócido
normalnychrozmiarów.
Spojrzałamnaniegoprzezramię.
–Rozmawiałeśzniąotakichrzeczach?
–Przezcałyczasrozmawiamy–oznajmił.–Chcęlepiejzrozumieć,przezco
przechodzisz.
Uśmiechnęłamsięipopatrzyłamnakołyskę.
–Jakgonazwiemy?–zapytałam.
Kanewestchnął.
–Niewiem.Ajakieimionacisiępodobają?
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–Obiecajmi,żeniebędzieszsięśmiać.–Kanepokiwałgłowąiwtedy
powiedziałam:–
Jax.
Złamałobietnicęiwybuchnąłcichymśmiechem.
–Hej.
–Przepraszam–zachichotał.
Zmarszczyłambrwi.
–Niepodobacisię.
–Właściwietonawetmisiępodoba.Dopierocomyślałemotym,jakJaxTeller
połączył
nastegopamiętnegodniawdomuRyderaiBranny.
Uśmiechnęłamsię.
–DlaJaxaTelleranicniejestniemożliwe.
–JaxSlater…Brzmisuper.
–JaxSlater–powtórzyłam.–Podobamisię.
–Awięctakgonazwiemy,Jax?
Pokiwałamgłowąpodekscytowanaizapytałam:
–Okej,ajakiebędziejegodrugieimię?
–Myślałem,bydrugieimiębyłopotwoimtacie.
Poczułam,jakdrżymidolnawarga.
–Naprawdę?
–Oczywiście.–Kanepokiwałgłową.–Twójstaruszekjestniesamowity.
Widziałem,
zjakąmiłościąpatrzyłnaJaxaijaktrzymałgowramionach.Todobryczłowiek
ibędzie
świetnymdziadkiem.
Uśmiechnęłamsięszeroko.
–CzylinazwiemygoJaxDanielSlater?–upewniłsięKane.
–Tak!Chwila,JaxDaniel…BrzmitrochęjakJackDaniel’s.
Kanewybuchnąłgromkimśmiechem.
–Niemożemyjużtegozmienić,skorosięzgodziliśmy.
Orany.
Zaśmiałamsięcicho.
–Mójtatabędziemiałubaw.
–Kochamcię,Jax–wymamrotałKanepochwili,gdynasześmiechyucichły.
Położyłamrękęnajegogłowieioznajmiłam:
–Jaity?
–Tyija.
Uśmiechnęłamsięizamknęłamoczy,awtedywkońcuspowiłmniesen.
Ostatniarzecz,
jakąpamiętałam,zanimogarnęłamnieciemność,tożemojesercebyłojeszcze
pełniejsze,gdydo
mojegożyciawkroczyłkolejnySlaterikompletnienimzawładnął.
Rozdział8
Dwanaścietygodnipóźniej…
Dobiegłmniebardzoznajomydźwięk,naktórykażdazmęczonamatka
wzdychała,
akażdyświeżoupieczonywujekumierałzestrachu.
–Proszęcię,Jax,tylkominiemów,żeznowutozrobiłeś.
Jaxpierdnąłporazkolejny,itogłośniejniżwcześniej.
–OmójBoże!–wydyszałNico,gdysmródpodrażniłjegonozdrza.–Szybko,
bierzgo!
Zaśmiałamsię,widzącroześmianąbuzięJaxaiminęNicawyrażającą
obrzydzenie.
–Nie.
Nicospojrzałnamnieszerokootwartymioczamipełnymiprzerażenia.
–Comaszprzeztonamyśli?Przecieżtrzebamuzmienićpieluchę!Onśmierdzi.
Nieruszyłamsięzeswojegomiejsca.
–Totyzmieniszmupampersa.
–Ja?!–wrzasnąłNico.
Spojrzałnamnieprzerażony.
Pokiwałamgłowąwmilczeniu.
–Potrzebujeszpraktyki.Bronaghurodzi,zanimsięobejrzysz.Zmienianie
pieluchto
umiejętność,którąkonieczniemusiszposiąść,itolepiejwcześniejniżpóźniej.
Nicowyglądał,jakbyzrobiłomusięniedobrze.
–Aco,jeślizrobięmukrzywdę?Przecieżonjesttakimaleńki.
Zgromiłamgowzrokiem.
–Tawymówkabyładobra,kiedybyłjeszczeniemowlęciem,aleterazskończył
dwanaścietygodniijestowielewiększy.Niepołamieszgo.
–Ale…
–Masznatychmiastzmienićpampersa.
Nicojęknął,pokonany,ispojrzałniepewnienaJaxa.
–Kochamcię,małyczłowieku,alenieprzepadamzaprezentami,które
zostawiasz
wpampersach.
Prychnęłam.
–Przyzwyczajsięlepiej.Jeszczewszystkoprzedtobą.
Nicowestchnął,wziąłzesobąJaxaiudałsiędowyjściazsalonu.Zatrzymałsię
jednak
przydrzwiachioznajmił:
–Musiszmipowiedzieć,comamrobić.Chodźtutaj.
Zachichotałam,wstając,ipodążyłamzanimdopokojumojegosyna.Oparłam
się
oframugęipatrzałam,jakNicokładziegonaprzewijaku.
–Tocomamzrobićnajpierw?–zapytał,nieodrywającwzrokuodJaxa.
–Najpierwzdejmijmukamizelkęiśpioszki.Odklejpampersa,któregomana
sobie,zwiń
goiwyrzućdokoszastojącegopodrugiejstroniestołu.Alezanimtozrobisz,
weźkilkamokrych
chusteczek,żebymiećjepodręką.Wtensposóbnienabrudzisz.Poprawej
stroniemasz
pampersy.Kiedyjużgowytrzeszizapudrujesz,możeszzałożyćnowego
pampersa.Tołatwe.
–Łatwe?KosmonaucilecącynaMarsaotrzymująmniejinstrukcjiodNASA!
Wybuchnęłamśmiechem.
–Wszystkowporządku?–zapytałam,gdyznowuzebrałomusięnamdłości.
Nicopozbierałsięipokiwałgłową.
–Damysobieradę,conie,kolego?–zagruchałdoJaxa.
Jaxtrzymałpalcewbuziigryzłje,alegdyNicodoniegoprzemówił,skupiłna
nimcałą
swojąuwagę.Zacząłgaworzyćiwtedymojeserceurosłozeszczęścia.
–Oncałyczastakrobiprzytwoichbraciach,moichbraciachiprzytobie!Po
prostu
uśmiechasięipróbujemówić,alewogólenieskupiasięnadziewczynach.Je
tylkodotyka.
Nicozająłsięrozpinaniemśpioszkówioznajmił:
–ToSlater,mawgenachto,bywybieraćbracizamiastdup.
Prychnęłam.
–Powiemdziewczynom,żenazwałeśjedupami.
–Powiedz,ajazaprzeczę–odparł,uśmiechającsiędosiebie.
Obserwowałam,jakNicorozbieraJaxa.Szłomunieźleiobchodziłsięznim
bardzo
ostrożnie.Jużmiałrozkleićpampersa,gdynagledrzwidomieszkaniaotworzyły
się.
Obejrzałamsię,byzobaczyć,ktoto.Ujrzałamtatuażkolorowegosmokana
ramieniuijuż
wiedziałam.
–Hej,Alec.
Alecwszedłdomieszkaniaizamknąłzasobądrzwi.Spojrzałwmojąstronę,
gdy
usłyszał,żegopowitałam.Uśmiechnąłsięiruszyłdonaskorytarzem.
–Hej,ciężarówko.
Zgromiłamgowzrokiem.
–Mówiłamci,żemaszmnietaknienazywać,dopókiniemambrzucha.
–Przepraszam,zapomniałem.
Przewróciłamoczamiżartobliwie,gdyAlecszturchnąłmniewbok.
–Niewierzę,żejesteśjużwszóstymtygodniuciąży–powiedziałzachwycony.
–Kane
zapłodniłcięzapierwszymrazem,gdyuprawialiścieseksponarodzinachJaxa.
Jegofiutjest
niebezpieczny.
Zaśmiałamsię.
–Nieuprawialiśmywtedyseksuodsześciutygodni…Poprostubyłbardzo
wyposzczony.
–Niewątpię–zaśmiałsięAlec.
Pokręciłamgłową,chichocząc.
–Pozatymitakchcieliśmyznowustaraćsięodziecko,więccieszymysięz
takiego
obrotuspraw.
Wszystkoszłoświetnie.Byłamwszóstymtygodniudrugiejciążyinie
posiadaliśmysię
zradości.Mogłamtrochępoczekaćizgubićteosiemnaściekilogramów,które
przybrałam
wtrakcieciążyzJaxem,aleitakbyłamnaprawdęszczęśliwa.
Tymrazempostanowiłamzrobićwszystkoinaczej.Planowałamćwiczyć
regularnie
zKane’emijeśćzdrowiej,bynieprzytyć.Chciałamteżużywaćolejkówi
kremów,żeby
zredukowaćpowstawanierozstępów.Zapierwszymrazemmiałamichsporona
brzuchu,
biodrach,udachinawetnapiersiach,więcjeślimogłamcośztymzrobić,to
przydrugiejciąży
chciałamtegouniknąć.
Mojeciałoitakjużpokrywałypurpuroweiróżoweznamiona,więcnie
potrzebowałam
kolejnych.
–CzyDominicwciążtujest?–zapytałAlec.
Pokiwałamgłową.
–Tak,jesttutaj.
Odwróciłamsięiprychnęłam,gdyAlecstanąłzamną,bymóczajrzećdo
pokojuJaxa.
–Coon,docholery,wyprawia?
Nicowciążtrzymałzabrzegpampersa,jakbywahałsięgościągnąć.
–Porazpierwszyzmieniapampersa–odparłam.
–Aledlaczego?–mruknąłzobrzydzeniemwgłosie.
–BoBronaghjestwciąży.Iprzyszłytatuśmusisiętegonauczyć.
Alecobruszyłsię.
–Acowtymtrudnego?Zdejmujeszpieluchę,wycierasz,pudrujesz,zakładasz
kolejną.
Oglądałemprogramonastoletnichmatkach,więcsięznam.
–Towcaleniejesttakieproste!–syknąłNico,nieodrywającwzrokuodJaxai
jego
pampersa.
Alecprychnąłgłośno.
–Właśnieżejest.
–Notomipomóż–odezwałsięwyzywającoNico.
–Jużidę–powiedziałAleciprzeszedłobokmnie,bypodejśćdoJaxa.
AlecstanąłobokNicaispojrzałnaswojegobratanka.
–Mójskrzacie!–zagruchałdoniego.–Aletyjesteśsłodki…OJezu!Cotoza
zapach?
Nicojęknąłizakryłnosręką.
–ToJax.
–Och,stary–wyszeptałAlecizatkałnosdwomapalcami.–Takbyćnie
powinno.
Dlaczegoontakpachnie?Możejestchory.
NicosapnąłgłośnoiuderzyłAlecawramięniczymdziewczyna.
–Niemówtak!
Musiałamzłapaćsięzaboki,boodśmiechudostałamkolki.
–Nicmuniejest–wydyszałam.–Tonormalnyzapach.
Alecskrzywiłsięzobrzydzenia.
–Pachnietak,jakbycośwkradłosiędojegotyłkaitamzgniło.
–Przestań!–zachichotałam.
Alecpokręciłgłową,patrzącnamojegosyna.
–Kolego,śmierdziszgorzejniżStorm.Itowcaleniejestfajne.
Jaxwciążgryzłpalceizaśmiałsię,gdyAleczacząłdoniegomówić.Zaczęli
prawdziwą
rozmowę,bomałygaworzył,aAlecodpowiadałkiwnięciamigłowyi
zabawnymipytaniami.
NicouśmiechnąłsiędoJaxa.
–Kogolubiszbardziej?Mnieczytegomatoła?–DźgnąłAlecapalcem.
Jaxwydałzsiebiekilkadźwięków,zczegojedenbrzmiałjak„lek”.Iwtedy
oczywiście
Aleckrzyknąłuradowany.
–Onpowiedział:Alec!
Nicoprzewróciłoczami.
–Wcaletakniepowiedział,poprostuwypowiadaprzypadkowesylaby.
–Alewymówiłmojeimię–odparłAleczdumąwgłosie.–Jestemjego
ulubieńcem.
Dobrywybór,mały.
Nicopokręciłgłową,patrzącnabrata.Alecuśmiechnąłsiędoniegoszeroko.
–KiedyBronaghurodzi,tozostanęteżulubieńcemwaszegosyna.
–Wątpię.
–Nigdyniewątpwzaklinaczadzieci.
Zaklinaczdzieci?
Zaczęłamklepaćsiępokolanie,niemogącpowstrzymaćśmiechu.NicoiAlec
byli
zabawnioddzielnie,alerazemwprostniedałosięichznieść.
–Okej,zaklinaczudzieci–powiedziałwyzywającoNico.–Przynieśpuder,aja
zajmęsię
jegopampersem.
–Robisię–odparłAlecipokiwałenergiczniegłową.
Spojrzałnamnieizapytał:
–Gdziejestpuder?
Wskazałamnaregał,naktórymstaływszystkierzeczyJaxa.Miałamkilka
różnych
pudrówizauważyłam,żeAlecstajeprzedpółkąipatrzynanie,zastanawiając
się,którywybrać.
–Alec!–Nicomiałchybawtejchwiliodruchwymiotny.–Pospieszsię!
SpojrzałamnaNicaizauważyłam,żejużściągnąłJaxowipampersaiwłaśnie
wrzucałgo
szybkimruchemdokoszakołostołu,jakbytobyłgranatręczny.Wziąłgarść
chusteczek–swoją
drogą,owielezadużo–iszybkozacząłwycieraćdzieckupupę.
–Tojestnawetpodjegojajkami!–zawyłzobrzydzeniem.
Zakryłamusta,byzdusićgłośnychichot.
–Przepraszam,mały,żemuszęciętuczyścić–powiedziałNicodoJaxa,amój
syn
zachichotałwesoło.
Nicouniósłgłowę.
–Podobacisięto,co?Tymałygówniarzu.
Jaxzaklaskałwdłonie,rozśmieszająctymNica.Kiedyskończyłczyścićpupę
mojego
syna,odwróciłgłowęispojrzałnaswojegobrata.
–Cosięstało,zaklinaczudzieci?Maszproblemzpudremdopupy?
–Nie!–odpowiedziałnatychmiastAlec.–Poprostustaramsiępodjąćwłaściwą
decyzję.
–Cóż,tolepiejsiępospiesz.
Zaczęłamwyćześmiechu,gdyzobaczyłam,jakAleczdenerwowany
przestępujeznogi
nanogęioglądaróżnepudry.Tepodskokichybamiałymupomócwpodjęciu
decyzji.
–Alec!–warknąłNico.–Dawajtencholernypuder!Onniechcetujużdłużej
leżeć.
Ruchy!
–Niepośpieszajmnie!–krzyknąłAleciszybkoprzyjrzałsięetykietomna
produktach
dladzieci.
–Aha!–zawołał.–Znalazłem.Tojesttenpuder,któregoużywaKane!
Nicowarknął:
–Otwierajgoidawaj!
Alecodwróciłsięispojrzałnapuder.Złapałzabutelkęjednąręką,adrugą
próbował
otworzyćwieczko.
Nieściskajgozamocno!
Próbowałamostrzecgoprzedniebezpieczeństwem,aleniezdążyłam.Byłoza
późno.
Alecotworzyłpojemnik,którypodwpływemjegosilnegouściskudosłownie
eksplodowałibiałypuderwystrzeliłzwieczkawprostnajegotwarz.
Przezchwilęniktsięnieruszał,achmurabiałegopyłuopadałacorazniżejna
podłogę.
Gdydotarłodomnie,cosięwłaśniestało,muszęprzyznać,żetrochępopuściłam
ześmiechu.
Pochyliłamsięizaczęłamsięzwijać.Skrzyżowałamnogi,bynieposikaćsię
jeszcze
bardziej.Musiałamwachlowaćswojątwarzdłońmi,boczułam,żezarazsię
przegrzeję.
–Czytosą,kurwa,jakieśżarty?–krzyknąłAlec,apotemzacząłplućpudrem,
który
dostałmusiędoust.
–Nieprzeklinajprzymałym!–warknąłNico.
Alecotarłoczyzpudru,apotemwyciągnąłrękęitrzepnąłNicawtyłgłowy.
–Spójrznamnieipowiedzmi:jakjamamnieprzeklinaćwtakiejsytuacji?!
NicozgiąłnogęispróbowałkopnąćAleca,któryzdążyłsięodsunąć.
–Gdybymnietrzymałdzieckanastole,tobymciskopałdupę!
Och,Boże,jużniemogłamwytrzymać.
Czułam,żezarazdostanęprzepuklinyodtegośmiechu.Patrzyłamzałzawionymi
oczami,
jakNicounosiJaxazestołuiumieszczagowkojcu,bymógłwyżyćsięna
Alecu.
–Przestańcie!–błagałam.
–Toniejestzabawne,Aideen!–warknąłAlec.–WyglądamjakTonyzfilmu
Człowiek
zbliznąpotym,jakzanurzyłtwarzwkokainie.
Dosyć.Jużniemogłamwytrzymać.
Tarzałamsiępopodłodze,śmiejącsięipłacząc,zarównozrozbawienia,jaki
dlatego,że
czułambólwboku.Dopadłamnieokropnakolka.
–Onasięprzewróciła!–krzyknąłAlecirzuciłsięwmojąstronę.
Zaczęłamkaszlećiparskać.
–Czychodziodziecko?–zapytałAlecspanikowany,gdyprzyklęknąłobok
mnie
iprzyłożyłdomojegobrzuchapokrytepudremdłonie.
–Nie–wycharczałam.–Toprzezwas.Jesteście…przekomiczni!
Alecsyknąłzdegustowany.
–Myślałam,żecościsięnaprawdęstało,tymałpo!Niestraszmnietakwięcej.
Alejanaprawdęniemogłamsięuspokoić.
–Jakjawaskocham.
Alecprzewróciłoczami.
–Przestańwyznawaćmimiłość.Niebędęuprawiaćztobąseksu,więcodpuść
jużsobie.
UderzyłamAlecawpierśiramię,ałzypopłynęłypomoichpoliczkach.
Niemogłamwytrzymać.
Położyłamsięznowunapodłodzeidalejzanosiłamsięśmiechem.
Ztegopowoduniczegoniesłyszałam.Dopieropochwilidotarłdomnieodgłos
ciężkich
krokównapodłodze.Otworzyłampowiekiipomimozałzawionegowzroku
zobaczyłamtego
jednego,jedynego.
–Kane–wychrypiałam.
Przekrzywiłgłowęispojrzałnamniezdziwiony.
–Wszystkowporządku?–zapytałzuśmiechemnaustach.
–Doskonale–odparłamizaczęłamwycieraćmokrąodłeztwarz.
Pokręciłgłową,patrzącnamniezdezaprobatą.
–Laleczko,dlaczegoleżysznapodłodzeipłaczeszześmiechu?Icotoza
puder?
Niepotrafiłamzłożyćzdania,bymuodpowiedzieć,więctylkowskazałamna
pokójJaxa.
Kanezajrzałdośrodkaiwytrzeszczyłoczy.
–Cotusię,dodiabła,stało?
–Onisięstali!–krzyknęłam.
Uniosłamgłowęizobaczyłam,żeAleciNicosięszamotaliiaktualnieobajbyli
pokryci
pudrem.Zamarlinagleizaczęlipodnosićsięzpodłogi,gdytylkodostrzegli
Kane’a.Ciszanie
trwałajednakdługo,boAlecpowiedziałcośdoNica,atensięwkurzyłiznowu
rzuciłsięna
Aleca,któryupadłnapodłogęjakworekkartofli.Nicoprzygniótłgoswoim
ciężaremizaczęli
siębić.
Kanenawetnieruszyłpalcem.Poprostupokręciłgłową,obserwującswoich
braci,którzy
tarzalisięwpudrzeniczymprzerośniętedzieci,apotemskupiłwzroknamniei
uśmiechnąłsię.
–Pomócciwstać?
–Chybaniejestemwstanie.Możliwe,żedostałamparaliżuodtejkomedii.
Kaneprychnął,pochyliłsięizłapałmniepodpachami,apotempostawiłw
sekundęna
nogi.Oparłamsięoniegoiwtuliłamtwarzwjegoszyję.
–Właśnieominęłacięnajzabawniejszarzecz,jakąwidziałamwcałymswoim
życiu.
Przysięgam,Kane–wysapałamztrudem.–Tobyłoniesamowite.Zaczęłosięod
tego,żeNico
miałzmienićJaxowipampersa,apotemprzyszedłAlecibum,naglepuderjest
wszędzie.
Kanezatrząsłsięodcichegośmiechu,objąłmniewtaliiiprzycisnąłdosiebie.
–Ajaktosięstało,żeskończylinapodłodze,walczącjakdzieci?
–Alecprzeklął,gdypudersięnaniegowysypał,aNicomutowytknął.Alec
uderzył
Nica,NicooddałAlecowi,apotemzaczęlisiętarzaćpopodłodze,aletojuż
widziałeś.
Kanezachichotałiodsunąłsięodemnie,bywejśćdopokojuJaxa.Przyłożył
stopędo
głowyNicaizatrzymałgotakprzezchwilę.Wtedybraciaprzestalisięsiłować.
–Zaraznacisnęizmiażdżęcitwarz,chybażeprzestaniecie.Apozatymjak
chcecie
wyjaśnićdziewczynom,gdyjużwróciciedodomów,skądtewszystkiesiniaki?
–Niemogęoddychać!–wydyszałAlec.–Zabierzzemnietegotłustego
idiotę…
–Towszystkomięśnie!–warknąłNicoipociągnąłAlecazawłosy.
Dosłowniepociągnąłbratazawłosy.Tonieżart.
–Hej,wystarczy!–powiedziałKane,śmiejącsię.–Obojemaciewstaćwtej
chwili.Nie
stanowiciedobregoprzykładudlaswojegobratanka.Onwasterazobserwuje,
wiecie?
NicosturlałsięzAlecaiusiadłwyprostowany.SkupiłwzroknaJaxie,który
leżałwkącie
swojegokojca,zgłowąodwróconąwstronębraci.Zdecydowanieich
obserwował.
–Chybanieprzeszkadzaci,żedajęnauczkęwujkowiAlecowi,co,kolego?–
zagruchał
doniegoNico.
Jaxpisnąłzadowolony,żektośzwróciłnaniegouwagęizacząłklaskać
rączkami.
Roześmiałamsię.
–Tymałyzdrajco!–wydusiłAlec,którywciążleżałnapodłodze.
Pokręciłamgłową.
–Wszystkowporządku,zaklinaczudzieci?
–Nie,właśniezostałemzaatakowany–odparłAlecizgromiłNicawzrokiem.
–Jaktygowłaśnienazwałaś?–zapytałmnieKaneiwziąłJaxanaręce.
Nicowstałijęknął:
–Wierzmi,niechceszwiedzieć.
UśmiechnęłamsięipowiedziałamdoKane’a:
–Opowiemciotympóźniej.
Pokiwałgłowąispojrzałnaswoichbraci,uśmiechającsiędonichkpiąco.
–Obojejesteściekomiczni.Tragikomiczni.
Nicojęknąłżałośnie.
–Niedoszłobydotego,gdyby…
–Gdybyśmnieniepośpieszał–przerwałAlecNicowi.
Nicozrobiłkrokwstronębrata,aleKanestanąłmiędzynimi,wciążtrzymając
syna
wramionach.
–Uspokójciesię.
Alecprzewróciłoczami,aleskupiłsięnastrzepywaniupudruzeswoichubrań.
Nico
zrobiłdokładnietosamo,alewyszedłzpokojuiudałsiędołazienki.Alec
poszedłdokuchni,
agdyusłyszałamdźwiękodkręcanejwody,zaśmiałamsię.
–Kiedyobojeskończyciesięmyć,wróćcietutajiposprzątajcie.
Niconicnieodpowiedział,aAleczacząłnarzekać,cotylkorozbawiłoKane’a.
Gdydrzwidonaszegomieszkaniaznowusięotworzyły,poszliśmydokuchni
wraz
zBranną,Ryderem,BronaghiKeelą.Powitaliśmyich,alegdyNicowszedłdo
kuchni–mniej
przypudrowany–Bronaghskupiłasiętylkonanim.
–Wiesz,żekoledzyzpracyBrannycotydzieńmniebadają,gdyjadęponiądo
pracy
wpiątki?
Nicopokiwałgłowąizacząłotrzepywaćresztkipudruzubrańiciała.
–Więcdzisiajzrobilimibadanietakiejakzazwyczaj–wyjaśniła,uśmiechając
się
szeroko–iokazujesię,żejestemdokładniewdwudziestymszóstymtygodniu
ciąży.
–Toświetnie,kochanie.Tojużponadpołowadrogi,prawda?
Bronaghpokiwałagłową,auśmiechniemalnieschodziłzjejtwarzy.
–Dlaczegosiętakszczerzysz?–zapytałNico.
–Bopielęgniarzeodkrylicościekawego…Płećdziecka.
Nicozapowietrzyłsię.
–Przecieżustaliliśmy,żeniechcemyznaćpłci.
–Racja–zgodziłasięBronagh.–Alepielęgniarcesięwyrwałoprzezprzypadek.
–Znaszpłećdziecka?–upewniłamsię.
Bronaghpokiwałagłową.
–Brannarównież,bostałaobokmnie,gdykobietamiotympowiedziała.
Nicooblizałwargizdenerwowany.
–Powiedzmi.
–Jesteśpewny?Jeśliniechceszwiedzieć,tomogę…
–Bronagh–przerwałjej.–Powiedzmi.
Nastałacisza.
Spojrzałamnaniązdziwionatymnagłymwahaniem.WtedyBronagh
wybuchnęła
śmiechemiogłosiła:
–Todziewczynka.
Krzyknęłam,zachwycona,ipodskoczyłamradośnie.Jaxrównieżsię
podekscytował.
ZacząłpodskakiwaćwramionachKane’aiklaskaćwrączki.Kanejednak
zamarł,podobniejak
AleciRyder.WszyscypatrzyliśmynaNica,którywyglądałnazszokowanego.
–Przepraszam–powiedział.–Chybaźlecięusłyszałem.Myślałem,że
powiedziałaścoś
odziewczynce.
Bronaghzamrugałapowiekami,zdziwionazachowaniemNica…toznaczy
brakiem
reakcjinawieśćopłcidziecka.
–Będziemymiećdziewczynkę.
–Myliszsię–odparłNicospokojnymgłosem.–Będziemymiećsamych
chłopców.
Bronaghpowstrzymałasięoduśmiechu.
–Naprawdę?
–Tak,naprawdę–odparłNico.
–Cóż,skarbie,wtakimrazieniewiem,cocipowiedzieć,bowmoimbrzuchu
rośnie
dziewczynka…aniechłopiec.
NicozbladłinatychmiastskupiłwzroknaKanie.
–Kiedymojedzieckosięurodzi,zamienięjenaJaxa,okej?
–Dominic!–wrzasnęłaBronagh.
Kanecofnąłsięiukryłsynaprzedwzrokiembraci.
–Niematakiejopcji.
Niconaglespojrzałwsufitikrzyknął:
–Prosiłemochłopca,nieodziewczynkę!Nietakabyłaumowa!
Brannaspojrzałanamnierozbawiona.
–Dokogoongada?
Zerknęłamwstronęsufitu,apotemodparłam:
–DoJezusa.
BrannaprychnęłaiżartobliwiepoklepałaNicapogłowie.
–NotożyczępowodzeniawczekaniunaJegowstawiennictwo.Natwoim
miejscunie
miałabymzbytwielkichnadziei.Mnienigdynieodpowiada,gdyproszęGoo
pomoc.
Niewiemdlaczego,alegdyBrannamówiła,spojrzałamnaRyderai
zauważyłam,żejej
słowagozabolały.Wyglądałnazaniepokojonegotym,żeBrannamogłaby
poruszaćjegotemat
wrozmowiezBogiem.Wyglądał,jakbychciał,żebyraczejporozmawiałaznim.
Uśmiechnęłamsięlekko.
Niebyłtakniezaangażowany,jakwszyscybysięponimspodziewali.Kochał
Brannę,ale
zjakiegośdziwnegopowoduwalczyłztymuczuciem.Iniemiałampojęcia
dlaczego.
–Tychybasobieżartujesz,prawda?–odezwałasięBronagh,ajejoczy
wypełniłysię
łzami.–Lepiej,żebyśżartował,botoniejestśmieszne.
Nicowestchnął.
–Niewkurzajsię,totylkoszok…Naprawdęmyślałem,żebędziemymieć
samych
chłopców.
–Aledlaczego?–zapytałaBronagh.
–BoKanemachłopca…Itoniefair,jeślijaniebędęmiećsyna,aontak.
Bronaghzmarszczyłabrwi,aleodparła:
–Możenastępnymrazembędziemymiećsyna.
Nicozłapałsięzagłowę.
–Aco,jeślionabędzieuprawiaćsekswmłodymwieku?Ajeślichłopcybędą
sięnaniej
wyżywać,takjakjanatobiewliceum?OChryste,chybamuszęusiąść.
PodsunąłsobiekrzesłoiusiadłobokRydera.
–Przecieżonasięjeszczenawetnieurodziła,atyjużmyśliszonajgorszym…
–NauczymyJaxa,żebywszędziezaniąchodziłiodstraszałchłopaków–
zasugerował
Kane.
Alecpokiwałgłową.
–Todobrypomysł,wtajemniczonychłopaknapewnopomoże.
–Alezczympomoże?
Ryderuniósłbrew.
–BędzieochraniałdziewczynęSlaterówprzedinnymifacetami.Anibyoczym
teraz
mówimy?
Złapałamsięzaserce.
–Totakiesłodkieiurocze.
BronaghuśmiechnęłasiędoNicaipodeszładoniego.Położyłamurękęna
karku,apo
chwilionodwróciłgłowęipocałowałjąwbrzuch.
–Awięcdziewczynka?–zapytał,patrzącnanią.
–Dziewczynka.
Odetchnąłgłębokoioznajmił:
–Poradzimysobienawetzdziewczynką.
Brzmiałtak,jakbypróbowałprzekonaćsamegosiebie.
–Poradzimysobiezcałądwudziestkądziewczynek,oilewciążbędziemy
drużynąinie
będziemysięoszukiwać.
–Dwudziestką?–wyjąkałNico.–Nigdy.Niema,kurwa,mowy.
Bronaghzaśmiałasię.
Podeszłambliżejiprzytuliłamjąmocno.
–Gratulacje,skarbie.
Przyjaciółkaodwzajemniłauścisk.
–Samamożeszmiećterazdziewczynkę.Nigdynicniewiadomo.
–Niepróbujnamźleżyczyć,BronaghMurphy!–warknąłKanewjejstronę.
PochyliłamsięipocałowałamNicawgłowę.
–Będzieszświetnymtatą,niezależnieodpłcidziecka.
Jegoustadrgnęłylekko.
–Dzięki,Ado.
–GdziejestDame?–zapytałamBronagh.–Czyjużwie?
Pokręciłagłową.
–Szukapracy.Późniejprzekażemymudobrewieści.
PokiwałamgłowąipodeszłamdoKane’a.GdyJaxwyciągnąłwmojąstronę
rączki,
wzięłamgowramiona.Pocałowałamgowpyzatepoliczkiioparłamsięo
Kane’a.
Zmarszczyłambrwi,kiedynagleprzypomniałamsobieoDużymPhilu.
Miałamochotęsobieprzyłożyć.Zawszemyślałamotymodrażającym
skurwielu,gdy
byłamnaprawdęszczęśliwa.Aleteżwtedyzawszeprzypominałomisię,żeon
wciążgdzieśtam
jestipewniechcesięzemścić.Zjednejstronypragnęłamgoodnaleźći
zaatakować,bymiećto
zgłowy,alezdrugiej–chciałamtoodwlekaćwnieskończoność.
Tadrugaopcjabyłataknaprawdęmarzeniemściętejgłowy,boDużyPhilbyłjak
wąż.
Czekał,byuderzyćwnas,gdybędziemysiętegonajmniejspodziewać.Iztego
powodużyłam
wnieprzerwanymstrachu.
Pokręciłamgłową,byodpędzićtęmyśl,ispojrzałamwstronęRydera,który
skupiał
wzroknaBrannie,aleodwróciłgłowę,gdytylkonaniegozerknęła.
–CozrobimyzRyderemiBranną?–wyszeptałamdoKane’a
Spojrzałnaparęzezdziwieniem,apotemspojrzałnamniebezradniei
westchnął.
–Nicniemożemyzrobić,laleczko.–Zmarszczyłbrwiidodałcicho:–Albo
wyjdąztego
silniejsijakopara,albozerwązesobąikażderuszywswojąstronę.
Mdliłomnie,gdymyślałamotejdrugiejewentualności.
–RyderiBrannaciąglebędąprzynas,nawetgdyzesobązerwą.Ichrodzeństwo
wkońcu
siępobierzeibędąmiećwspólnychbratankówisiostrzeńców.
Kanewestchnąłznowu.
–Rzeczywiście,jeślidotegodojdzie,toniebędzietakłatwo.
KanezabrałodemnieJaxaipodszedłdoAleca,którypragnąłnieustannejuwagi
zestrony
swojegobratanka.
UśmiechnęłamsięispojrzałamrazjeszczenaRyderaiBrannę.Brannanapiła
sięwody
izaczęłakaszleć,awtedyRyderpoklepałjąpoplecach,byjejpomóc,aledrugą
rękąpisałcośna
telefonie.
–Możejeszczejestdlanichnadzieja–wymamrotałam.
–Oczywiście,żejest–odezwałasięzamnąBronagh.–Onisąsobiepisani.Ale
trzeba
ichuderzyćpatelnią,żebytodonichdotarło.
Odwróciłamgłowęizauważyłam,żeBronaghiKeelapodeszłydomnieodtyłu.
–TupotrzebatakiegoAshaWade’a–powiedziałaKeelaiuśmiechnęłasię
złośliwie.
Zamrugałamzdezorientowana.
–KimjestAshWade?–zapytałamcicho.
–Tonowypołożny,którypracujenaoddzialeBranny–wyjaśniłaBronaghztak
szerokimuśmiechem,żeniemalwyglądałkarykaturalnie.
Pokiwałampowoligłową.
–Okej,alecotenfacetmadorzeczy?Jakmasprawić,żeRyderiBranna
zrozumieją,że
sąsobiepisani?–zapytałam.
Keelapuściładomnieoczko.
–Powiedzmy,żeBrannawspominałacośonowymboskimpołożnym,który
pracuje
dokładnieotychsamychporach,coona.Izaczęłamsięzastanawiać:czego
Slaterowie
nienawidząnajbardziejnaświecie,jeślichodzioichkobiety?Kogowęszącego
wokółichkobiet
nieznoszą?
Żarówkanatychmiastzapaliłasięwmojejgłowieizaśmiałamsię.
–Nieznosząinnychfacetów.
–Dokładnie.–Bronaghuśmiechnęłasięszeroko.–Aczegopragnąkobiety
Slaterówze
stronnychinnychmężczyzn?
–Uwagi–odparłam,czującsięniecowinna.
–Aledlaczego?–naciskałaKeela.
–BouwagazestronyinnychmężczyznprowokujeSlaterówisprawia,że
zachowująsię
jakjaskiniowcy.Jesteśmyichioniniemająproblemuztym,bynaznaczyćnas
jakoswoje
samiceprzyinnymmężczyźnie.Lubkobiecie.
–Awięcniejesteśtylkoślicznąbuźką–pochwaliłamnieBronagh.–Nie
potrzebujemy
innychfacetów,alegdyokazująnamuwagę,pragniemymiećztegotytułu
korzyści.Więc
uważam,żejeśliAshokażeBrannietrochęatencji,Ryderobudzisięizrozumie,
żejeśliczegoś
szybkoniezrobi,tomożejąstracić.Brannawtedyzauważyjegoreakcjęibum!
Znowubędą
razemiwszystkowrócidonormy.
Przekrzywiłamgłowęizapytałam:
–Alewiecie,żewyniktegoeksperymentumożebyćzupełnieinny,niż
przewidujecie,
prawda?
Bronaghwzruszyłaramionami.
–PorozmawiamzAshem,będziewiedział,jakijestcelinampomoże.Wszyscy
kochają
Brannęizrobiądlaniejwszystko.
Westchnęłam.
–Aco,jeśliwszystkopójdzienietak,aonizabijąnaszato,żesięwtrącamyw
ich
związek?
Keelawzruszyłaramionami.
–Niemożebyćgorzej,niżterazjestmiędzynimi.
Aleczynapewno?
Zagryzłamwnętrzepoliczka.
–Możemacierację.
–Awięcwchodziszwto?–zapytałaBronaghzuniesionymibrwiami.
Czywchodziłam?
–Comitam,wchodzę.Niemogęwampozwolićdziałaćbezemnie,wtedy
wszystko
pójdzienietak.
Bronaghpisnęłapodekscytowana.
–Wszystkopójdziedoskonale–stwierdziła,apotemodwróciłasięiodeszłaz
Keelą.
Uniosłamrękęipotarłamszyję.Czułamniepokojąceuczucie,którezagnieździło
się
wmoimżołądku.OtrząsnęłamsięztegoispojrzałamwstronęRyderaiBranny
siedzącychpo
dwóchstronachsofyiignorującychsięwzajemnie.
Przełknęłamztrudemślinęiwymamrotałamdosiebiecicho:
–Cozłegomożesięstać?
Głosztyłumojejgłowyodpowiedział:
Tobędziechaos.
TYTUŁORYGINAŁU:
Aideen
ASlaterBrothersNovel
Redaktorprowadząca:EwelinaSokalska
Redakcja:MonikaPruska
Korekta:JustynaYiğitler
Opracowaniegraficzneokładki:ŁukaszWerpachowski
CoverDesignbyMayhemCoverCreations
Copyright©2015,L.A.Casey
PublishedbyL.A.Casey
www.lacaseyauthor.com
Copyright©2018forPolisheditionbyWydawnictwoKobieceŁukaszKierus
Copyright©forPolishtranslationbySylwiaChojnacka
Wszelkieprawadopolskiegoprzekładuipublikacjizastrzeżone.Powielanie
irozpowszechnianiezwykorzystaniemjakiejkolwiektechnikicałościbądź
fragmentów
niniejszegodziełabezuprzedniegouzyskaniapisemnejzgodyposiadaczatych
prawjest
zabronione.
Wydanieelektroniczne
Białystok2018
ISBN978-83-66074-39-2
BądźnabieżącoiśledźnaszewydawnictwonaFacebooku:
www.facebook.com/kobiece
WydawnictwoKobiece
E-mail:redakcja@wydawnictwokobiece.pl
Pełnaofertawydawnictwajestdostępnanastronie
www.wydawnictwokobiece.pl
NazlecenieWoblink
woblink.com
plikprzygotowałaKatarzynaRek