Hunter Jillian Smok

background image
background image

JILLIAN HUNTER

background image

1

Szkocja, 1662

Zdobycie księżniczki byłoby jego ostatnim pod­

bojem.

Pirat zamierzał zagarnąć dla siebie tę kobietę tak

samo jak wszystkie inne łupy, które zdobywał do tej

pory - podstępem.

Ta metoda nigdy go jeszcze nie zawiodła. Pod fał­

szywą hiszpańską banderą potrafił zmylić eskortę gale­

onu i wykraść cenny ładunek bez jednego wystrzału.

Zawsze wolał walkę wręcz niż z użyciem broni, a teraz

w dodatku miał do czynienia z kobietą.

Niewinną kobietą. Przez całe życie chroniono ją

przed łajdakami jego pokroju. Przyzwyczajony do łat­

wych zwycięstw, nie przypuszczał, że zdobycie jej

zajmie tak wiele czasu.

Wiedział z doświadczenia, że walka podjazdowa

może być niebezpieczną grą. Księżniczka miała być

jego osobistym zwycięstwem, lecz nie chciał jej zranić,

5

background image

JILLIAN HUNTER

co niejednokrotnie zdarzało mu się w przeszłości. Zbyt

wiele miał już na sumieniu.

Chmury przesłoniły księżyc. Wiatr hulał po blankach

murów. Bryza rozwiewała mgłę spowijającą potężne

wieże zamku Dunmoral.

Z szerokiej piersi pirata wyrwało się głębokie wes­

tchnienie. Był szalbierzem i czuł to teraz całym swoim

jestestwem.

Cztery potężne postacie uważnie mu się przyglądały.

Czekali na rozkazy. Czuli się równie niezręcznie jak on

na niebezpiecznych wodach społecznych konwenansów.

Nie znali reguł rządzących w tym świecie.

- Powinna już tu być - powiedział. - Dlaczego po

nią nie wyjechałem? Może się zgubiła. Nawet my

zgubiliśmy się tu za pierwszym razem. Tutejsze drogi

to istny labirynt.

- To przez rabusiów, Douglas... - odezwał się za

jego plecami kobiecy głos. - To wszystko przez nich.

Nie można było nic poradzić. Gdybyśmy przez cały

dzień nie ścigali bydła, wyjechalibyśmy po nią.

Twarz mu pociemniała, gdy sobie to przypomniał.

O świcie tego samego dnia banda rozbójników znowu

napadła na bezbronną wioskę Dunmoral. Uprowadzili

bydło, z którym mieszkańcy przetrwaliby zbliżającą się

surową zimę. Znieważyli młodą kobietę. Król nie mógł

sobie pozwolić na utrzymywanie wojska w tych odleg­

łych górskich stronach, toteż wojny między klanami

i najazdy, zdarzające się tu od dwóch wieków, znowu

zaczęły pustoszyć okolicę.

Zamiast przygotowywać się na przyjęcie księżniczki,

6

background image

SMOK

Douglas siedem godzin daremnie przeczesywał wzgórza

w poszukiwaniu skradzionego bydła.

Rabusie uciekli, przyrzekając rychły powrót. Ich

przywódca, Neacail z Glengaldy, bezskutecznie rosz­

czący sobie prawa do własności zamku Dunmoral,

wypowiedział nowemu lordowi otwartą wojnę. Douglas

galopem wrócił do zamku, wściekły, że nie był w stanie

ani zapobiec, ani pomścić ataku.

Najwyższy z trzech pozostałych piratów zbliżył się

do niego. Był to prawdziwy olbrzym, oddany sługa

i prawa ręka Douglasa. Jeszcze miesiąc temu, gdy

dotarła do nich wieść o przybyciu księżniczki, był

pierwszym oficerem na pirackim statku „Zauroczenie".

Jednak gdy zamieszkali w zamku, Dainty, kornwalijski

gigant, wydawał się tak zagubiony w nowej sytuacji, że

Douglas nadał mu oficjalny tytuł kapitana.

- Możemy pojechać z Aidanem jej poszukać, sir -

powiedział Dainty.

Douglas zerknął na drugiego z piratów, który stał

obok wsparty o mur.

- To nie jest dobry pomysł - odpowiedział z prze­

kąsem. - Na wasz widok każdy by się przeraził, a cóż

dopiero księżniczka. Poczekamy, aż Willie i Roy wrócą

z patrolu.

Aidan poruszył się, sięgając ręką do szpady. Szarpane

wiatrem włosy co chwila opadały mu na spiętą, ponurą

twarz. Douglas wiedział jednak, że gdzieś w głębi serca

tego młodego pirata kryje się dobroć.

- Rabusie wciąż tu są, sir.

- Wiem o tym. - Douglas przesunął wzrokiem po

7

background image

JILLIAN HUNTER

wzgórzach ograniczających ziemie, które powierzono

jego opiece. - Sam pojadę po księżniczkę. Ktoś musi

tu zostać na wypadek jakichś kłopotów.

A kłopoty będą z pewnością. To po prostu wisiało

w powietrzu. Jego ludzie też to czuli. Douglas nigdy

nie spotkał pirata, który na milę nie wyczuwałby

awantury.

- A niech to wszyscy diabli... - powiedział cicho. -

A my spokojnie czekamy na rozwój wydarzeń... Piraci

przebrani za szlachetnych rycerzy. Dobry Boże, co też

strzeliło mi do głowy, że to się uda? Łatwiej byłoby

oswoić stado wilków.

Dainty potrząsnął łysą głową.

- Nie trzeba nas oswajać, sir. Nasze maniery nie są

wcale takie straszne.

- A jakże...! - skomentował sarkastycznie Douglas. -

Baldwin pluje w dłonie i wciera ślinę we włosy, żeby

błyszczały. Willie miażdży orzechy pod pachami. Roy

wciska do pustego oczodołu rozkwaszone winogrono,

żeby straszyć dzieciaki. - Umilkł i uśmiechnął się iro­

nicznie. - A ty, Dainty, no cóż, któż nie padłby z wra­

żenia, widząc, jak pochłaniasz sto osiem marynowanych

cebul za jednym zamachem, a potem czkasz jak armata?

Księżniczka z pewnością byłaby zachwycona takim

wyrafinowanym wyczynem.

- Sto dziesięć - sprostował Dainty, niezrażony sar­

kazmem komentarza.

Douglas znów ciężko westchnął. W skupieniu zacisnął

usta. Zimny wiatr hulający na wieży strażniczej smagał

jego twarz, ostre rysy pozostawały jednak nieporuszone

8

background image

SMOK

w świetle księżyca. Jak pirat może przypodobać się

księżniczce?

Powinien zapomnieć teraz o pirackiej przeszłości, ale

na swoje nieszczęście nie potrafił tak szybko pozbyć

się instynktu wykradania tego, co należy do innych.

Siedem miesięcy wcześniej Douglas Moncrieff, Smok

z Darien i postrach hiszpańskiej floty, został oczyszczony

dekretem królewskim z wszelkich występków wobec

prawa. Wkrótce postać Smoka z Darien rozpłynie się

w mgle legendy, pozostanie już tylko bohaterem ludo­

wych opowieści. Czasy, gdy żeglował z patentem kaper-

skim wygnanego króla, skończyły się bezpowrotnie.

Niech Smok spoczywa w pokoju. Douglas nie będzie

za nim tęsknił. Czasem sam się dziwił, jakie niestworzone

historie o jego niegodziwościach opowiadają ludzie.

Niestety jednak, sporo tych plotek okazywało się prawdą.

Król z dynastii Stuartów odzyskał tron. Nagrodą dla

Douglasa za potężny wkład w zasoby królewskiej kiesy

był tytuł lordowski i ponury zamek zagubiony w szkoc­

kich górach. Złote czasy piractwa miały teraz pójść

w niepamięć. Korona brytyjska nie będzie już chronić

morskich rozbójników, a król oczekiwał, że Douglas

zacznie odtąd żyć jak przykładny obywatel.

Łatwo powiedzieć.

Baldwin, niewysoki Szkot w średnim wieku o rudo-

-siwych, kręconych włosach i odstających uszach, po­

stąpił krok naprzód. Zaniepokojony, zmarszczył spalone

słońcem czoło. Był od samego początku kwatermistrzem

Douglasa i nie czuł się specjalnie uszczęśliwiony mia­

nowaniem na zarządcę zamku.

9

background image

JILLIAN HUNTER

- Nie rozumiem, po co nam ta księżniczka - odezwał

się. - Chyba żebyśmy mieli dostać za nią jakiś porządny

okup. Z kobietami zawsze więcej kłopotów niż to warte.

- Nie będziemy przetrzymywać księżniczki Roweny

dla żadnego okupu! - wykrzyknął Douglas. - Czy to

jest jasne? Lordowie nie porywają kobiet. Skąd ci

przyszedł do głowy taki bezbożny pomysł?

- Już kiedyś się to zdarzyło... - Baldwin podrapał się

po zmierzwionym bokobrodzie. - Zapomniałeś, jaką

piękną sumkę zapłacił za donnę Marię jej ojciec w Kar-

tagenie? I obyło się bez żadnego zamieszania.

- Te czasy minęły. - Douglas przesunął dłonią po

oczach, starając się zachować surowy wyraz twarzy. -

Księżniczka nie będzie tu więźniem, tylko naszym

honorowym gościem.

- A jeśli to jakaś straszna maszkara? - głośno za­

stanawiał się Baldwin.

Douglas ściągnął brwi.

- Mój brat nie zalecałby się do nieatrakcyjnej kobiety.

- Ale jeżeli to po prostu zwykła brzydula, sir? -

spytał Dainty, mrugając do Aidana.

- Niedługo się przekonamy - odparł Douglas. - A te­

raz przestańcie zadawać głupie pytania i róbcie to, co

do was należy.

- Dobrze, Douglas, zrobimy wszystko, co każesz -

odezwała się Gemma.

Siostra Douglasa miała zaledwie siedemnaście lat,

z czego połowę spędziła w domu publicznym, a połowę

na pirackiej wyspie. O arystokratycznej etykiecie wie­

działa tyle samo co Douglas.

10

background image

SMOK

Trzej pozostali mężczyźni zapadli w ponure milczenie.

Na ich wysmaganych morskim wiatrem twarzach ma­

lowała się ta sama niepewność, którą odczuwał Douglas.

Obecność dawnych członków załogi „Zauroczenia" nie

ułatwiała mu sytuacji. Przywlekli się za nim do Szkocji,

bo nie mieli pojęcia, gdzie się podziać i co ze sobą

począć.

Douglas nie wiedział, jak się ich pozbyć, powierzył

im więc różne funkcje w zaniku. Piraci jednak wciąż

mieli nadzieję, że Douglas wróci z nimi na morze. Nadal

marzyli o złocie i przygodach.

- Z bożą pomocą księżniczka powinna dotrzeć tu

szczęśliwie w ciągu godziny. Pamiętajcie: żadnych

uwag o przeszłości. Ani słowa o korsarstwie, okupach

lub zrabowanych bogactwach.

- Tak jest, kapitanie - powiedział Baldwin.

- Nie „Tak jest, kapitanie". — Douglas łypnął na

niego groźnie spod gęstych ciemnych brwi. - Od dzisiaj

macie mówić: „Tak, milordzie." Jestem trzecim wice­

hrabią Strathkeld i dziewiątym lordem Dunmoral...

- Ósmym - poprawiła go Gemma. - Jesteś ósmym

dziedzicem Dunmoral.

- Odrobina ogłady i ona nigdy nie zorientuje się,

że jesteśmy zwykłymi szumowinami - powiedział Da-

inty z krzywym uśmieszkiem.

- Mary MacVittie, siostra doktora, dała nam kilka

lekcji dobrego wychowania- z dumą przypomniała

Gemma. - Przed rokiem była pomocnicą szwaczki na

dworze. Szyła dla niańki u księcia Buckingham.

Douglas popatrzył na swoje ubranie - spodnie w szkoc-

11

background image

JILLIAN HUNTER

ką kratę i granatowo-zielony pled spięty na ramieniu

srebrną broszą w kształcie głowy jelenia. Buty z klam­

rami i szkocki sztylet dopełniały stroju. Ciemne włosy

do ramion związane miał z tyłu rzemieniem. Pani Mac-

Yittie zapewniła go, że tak właśnie powinien wyglądać

szkocki szlachcic na powitanie zagranicznej księżniczki.

Jest teraz szlachcicem ubranym przez pomocnicę

szwaczki.

Kobieta chciała mu pomóc, ponieważ Douglas z kolei

obiecał pomoc ludziom z Dunmoral. Jej drżący głos

wciąż brzmiał mu w uszach:

- Pled świetnie pasuje mężczyźnie o budowie praw­

dziwego wojownika, takiemu jak ty, milordzie. Na

powitanie księżniczki nie możesz mieć na sobie jask­

rawego kaftana i obcisłych skórzanych bryczesów. Spo­

doba jej się element tradycji w twoim stroju.

Element tradycji jako kamuflaż dla nieokrzesanego

dzikusa.

Jeszcze bardziej spochmurniał. To dziwne, że mniej

przejmował się zatapianiem hiszpańskich galeonów, niż

spotkaniem z tą Roweną z Hartzburga, która zresztą nie

po to podróżowała dzień i noc, by spotkać się z pozbawio­

nym czci piratem, lecz z przyrodnim bratem tegoż pirata,

ogólnie szanowanym sir Mateuszem Delacourt.

- Prawdopodobnie nie spędzi w Dunmoral nawet

jednej nocy, gdy dowie się, że nie ma tu jej księcia

z bajki - mrukną) ponuro. - Czmychnie jak wystraszona

myszka, kiedy domyśli się, że to ja jestem tym czarnym

charakterem.

- Może nie... - Gemma starała się pocieszyć brata. -

12

background image

SMOK

Nadal nie wiemy, dlaczego Mateusz wyznaczył jej

spotkanie w Dunmoral. Oboje mają przecież rezydencje

w Londynie.

Douglas wiedział, dlaczego. Mateusz od lat prze­

chwalał się swoją przyjaźnią z Roweną. Opisywał ją

szczegółowo, opowiadał, jaka jest ciepła, czarująca,

szlachetna i bogata. Szczycił się, że walczył dla jej

rodziny, gdy rebelianci zamierzali zaatakować ich pałac.

Święty Mateusz, pogromca smoków i czuły adorator.

Rycerz bez skazy.

W przeciwieństwie do Douglasa - pirata, zbója, wy­

rzutka społeczeństwa.

- Sądzisz, że chciał ją uwieść? - spytała ciekawie

Gemma.

- Jestem o tym przekonany. - Douglas zmarszczył

czoło. - Myślę, że wybrał ten zamek na miejsce swojego

podboju. Wie, że ja nie mogę odgrywać stróża prawa

i dobrych obyczajów.

- Co za pech, że utknął w Szwecji z tą złamaną

nogą - odezwał się stojący w cieniu Aidan.

- Doprawdy...? - zapytał Douglas zjadliwym tonem.

Gemma westchnęła. Była zbyt niewinna, żeby zro­

zumieć znaczenie sarkazmu w głosie brata.

- Mateusz pewnie planuje ożenić się z nią w Szkocji.

„To się jeszcze okaże..." Douglas wyprostował sze­

rokie ramiona, jakby przygotowywał się do starcia.

Zgodził się przyjąć tytuł szlachecki w nadziei, że uda

mu się ukoić wewnętrzny ból. Pragnął zapomnieć o krzy­

wdach, jakie wyrządził ludziom w swojej ślepej pogoni

za władzą i bogactwem. I wylądował wśród ludzi, którzy

13

background image

JILLIAN HUNTER

są w jeszcze większej opresji niż on, w okolicy zruj­

nowanej przez wewnętrzne walki, głód i bandy zbójów.

Księżniczka może okazać mu się pomocna.

- Biedny sir Mateusz... - Dainty wydobył z siebie

dramatyczne westchnienie. - Taki dzielny, próbował

wyciągnąć rannego konia z parowu.

Douglas przyłożył rękę do serca.

- Bohater w pełnym znaczeniu tego słowa.

- Tylko pirat wykorzystałby cudze nieszczęście -

mruknął pod nosem Aidan.

- Szkoda, że nie jesteśmy już piratami - stwierdził

stanowczo Douglas, lecz w jego oczach zabłysły szatań­

skie iskierki. - Jako poddani Korony musimy przyjąć

księżniczkę z otwartymi ramionami.

- Jak sobie życzysz, Douglas. - Gemma potrząsnęła

głową. - Ale pamiętaj, że razem ze statkiem straciliśmy

wszystko. Jesteśmy nędzarzami mieszkającymi w wiel­

kim zamku. Nadal sądzę, że powinieneś zapomnieć

o dumie i przyjąć pożyczkę od Mateusza.

- Pożyczkę, Gemmo... - Pogłaskał ją delikatnie po

ciemnych, lśniących włosach i uśmiechnął się szelmow­

sko. - Może nawet wymyślimy coś lepszego, jeśli tylko

nasz szacowny gość w końcu przyjedzie.

- Nie ma się czym trapić, sir - powiedział Baldwin. -

Któregoś dnia twoja księżniczka się pojawi.

background image

2

Rowena opuściła łuk i wróciła do groty, gdy tętent

koni dwóch jeźdźców oddalił się w stronę wzgórz.

Zdjęła z ramienia kołczan z borsuczej skóry. Ci uzbro­

jeni ludzie przeszukiwali lasy.

- Kogoś szukają. - Jej niski głos odbił się cichym

echem o ściany jaskini. - Ciekawe, kim są. W całej

okolicy nie widać żadnych świateł.

- Sądząc z ich wyglądu, uciekli z głębin Hadesu -

Towarzysząca jej starsza kobieta aż się wzdrygnęła. -

Któż oprócz zbójców napadałby w tej niegościnnej

krainie na dwie zagubione kobiety?

- Nie napadli na nas - odparła Rowena. - Nawet nas

nie widzieli. Może Mateusz wysłał ich jako naszą

eskortę, a my, jak wystraszone gapy, ukryłyśmy się,

więc nie mogą nam pomóc.

- Sir Mateusz wysłałby takich ludzi? Nigdy.

Rowena westchnęła.

15

background image

JILLIAN HUNTER

- Nawet jeśli pomyliliśmy drogę, nie jesteśmy już

same. Fryderyk właśnie wraca.

Księżniczka, równie smukła i silna jak strzały, którymi

tak wprawnie się posługiwała, wskazała sobolową mufką

zbliżającego się jeźdźca. Grube ciemnokasztanowe włosy

opadały jej do bioder. Listopadowy chłód zaróżowił

czubek jej nosa. Czuła się wyczerpana. Od samego

Londynu podróżowała bez wytchnienia na spotkanie

starego przyjaciela.

Rzeczywiście, to było dziwne, że Mateusza wysłał

takich zbirów albo w ogóle zapomniał o eskorcie, ale

nie chciała głośno zgodzić się z Hildegardą.

Od trzech dni, polegając na instynkcie Roweny, jechali

jakąś nieznaną drogą, ale teraz już ostatecznie się zgubili.

Wysoki mężczyzna z kozią bródką zeskoczył z konia

i podszedł do groty. Zanim przemówił, skłonił się

odruchowo. Ze złotych epoletów jego niebieskiego

aksamitnego kaftana posypał się kurz. Fryderyk był jej

osobistym doradcą i opiekunem i mimo iż bywał oschły

w sposobie bycia, Rowena zawsze mogła na nim polegać.

Po nim również widać było trud podróży w tak niebez­

piecznych okolicznościach.

Hartzburg był niewielkim księstwem u podnóża Wo-

gezów w dorzeczu Renu, w sąsiedztwie przyjaznej

Francji. Jednak nawet Francja wydawała się obojętna

wobec faktu, że księstwo jest bliskie upadku w obliczu

rebeliantów pragnących przejąć władzę.

Brat Roweny, książę Eryk, dziedzic Hartzburga, znik­

nął w tajemniczych okolicznościach podczas polowania.

Nikt nie wiedział, czy padł ofiarą spisku, w obawie

16

background image

SMOK

jednak przed porwaniem Roweny i próbą wykorzystania

jej w grze politycznej, ich ojciec, książę Randolf, wysłał

córkę do Londynu.

Niedługo po przyjeździe dostała list od sir Mateusza

Delacourt. Jego treść wciąż powracała w pamięci Ro­

weny w tę lodowatą szkocką noc.

Najdroższa Roweno!

Dotarły do mnie wieści o Twym ciężkim położeniu.

Musisz pozostawać pod dobrą opieką. Spotkajmy się

w zamku Dunmoral w Szkocji. Gdybym nie dotarł na

czas, zaufaj memu bratu, lordowi Dunmoral.

Twój sługa

Mateusz

-

Były jakieś kłopoty?- ściągając brwi Fryderyk

popatrzył na łuk leżący obok torby podróżnej Roweny.

Hildegarda odpowiedziała zamiast swej pani:

- Dwóch jeźdźców kogoś goniło. Wyglądali na rze­

zimieszków.

Rowena wzruszyła ramionami.

- To mogli być po prostu mieszkańcy okolicy śpie­

szący po polowaniu do domu. Dowiedziałeś się czegoś?

Nie było cię cały dzień.

Jego szczupła twarz stężała.

- Nie mogłem znaleźć żywej duszy mówiącej cywi­

lizowanym językiem, musiałem więc zawrócić do roz­

staju dróg, gdzie zostawiliśmy powóz. Tam natknąłem

się na pastora, który błagał, żebym nie pozwolił wam

jechać dalej.

17

background image

JILLIAN HUNTER

Hildegarda wydała z siebie cichy okrzyk. Była młod­

sza niż wyglądała, nie miała jeszcze pięćdziesięciu lat,

lecz troski pozostawiły ślady na jej twarzy, przyprószyły

siwizną włosy.

- Buntownicy z Hartzburga przysłali tu kogoś za

nami?

Fryderyk zmarszczył czoło.

- Kobieto, masz więcej wyobraźni niż rozumu. Nie

powiedziałem nic o buntownikach.

Broda Hildegardy zaczęła drżeć. Rowena pogłaskała

ją po ręce. Pamiętała czasy, gdy przyjaciółka nie była

tak strachliwa, zanim okrutni baronowie grasujący w gó­

rach Hartzburga nie zamordowali jej męża i trzech

rosłych synów.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała spokojnie,

przyglądając się twarzy Fryderyka. - Co powiedział ten

człowiek? Czy coś stało się sir Mateuszowi?

- Pastor nie słyszał o żadnym sir Mateuszu. - Fry­

deryk zawiesił głos dla wywołania większego efektu. -

A jeśli chodzi o lorda Dunmoral, to wieść głosi, że nie

ma nic wspólnego z rodziną, do której tytułu się przy­

znaje. Zamek jest najprawdopodobniej w rękach nik­

czemnego pirata, znanego niegdyś jako Smok z Darien.

Rowena poczuła pulsowanie w skroniach.

- Sądziłam, że... W Londynie mówiło się, że Smok

nie żyje.

- Najwyraźniej żyje i miewa się świetnie. - Fryderyk

jeszcze bardziej się nachmurzył. - Plotka niesie, że król

nakazał mu zmienić nazwisko i rozpocząć przyzwoite

życie. Ale skąd wasza wysokość wie o tym zbóju?

18

background image

SMOK

Rowena powstrzymała uśmiech.

- Był kimś ważnym w naszej historii, prawda? A his­

toria była moim ulubionym przedmiotem w klasztorze.

Lecz nie śniło mi się nawet, że jest przyrodnim bratem

Mateusza. Mateusz kiedyś o nim wspomniał, ale nie

wdawał się w żadne szczegóły.

- Ludzie zwykle nie opowiadają o czarnej owcy w ro­

dzinie - odparł Fryderyk. - Lord Dunmoral wyprawia

podobno w zamku dzikie orgie. O kobietach z wioski, które

przekroczyły bramy tego domostwa, zaginął wszelki słuch.

- Może tak dobrze się bawiły, że nie miały ochoty

wracać - powiedziała Rowena. - Poza tym Mateusz

ryzykował za nas życie i jeśli twierdzi, że mam zaufać

lordowi Dunmoral, to tak ma być i koniec. Nie powi­

nieneś wierzyć we wszystko, co ludzie gadają.

- Ale to może być ten pirat! - wykrzyknął Fryderyk.

- Albo i nie - skwitowała Rowena. - Najważniejsze,

że to brat Mateusza. O, Boże, co za cudowna kombina­

cja - żołnierskie zdolności Mateusza i odwaga Smoka.

Fryderyk ciężko westchnął.

- Prowadzić cię wprost do jaskini lwa... Już sobie

wyobrażam, co tam się dzieje.

Wyobraźnia Roweny pracowała równie intensywnie.

Żadna rozsądna księżniczka nie wróciłaby teraz do

bezpiecznego Londynu. Tam, w przerwach między

przyjęciami i balami maskowymi, mogłaby jedynie

szlochać w swoją uperfumowaną chusteczkę, lamentując

nad losem papy. Albo flirtowałaby z księciem Karolem,

który wraz z kondolencjami przesłał jej pudełko z przy­

borami do robótek ręcznych.

19

background image

JILLIAN HUNTER

Rowena miała jednak własny rozum i po raz pierwszy

mogła decydować sama o sobie. Wolność roztaczała się

teraz przed nią jak niezbadana, rozległa przestrzeń,

pełna niespodzianek i przygód.

Rozpieszczana i wychowywana pod stałą opieką,

zapragnęła nagle wyrwać się spod kontroli najbliższych.

Poza tym nikt inny nie miał planu, jak pomóc jej ojcu.

Dwa tygodnie powinny wystarczyć, by przekonać Smo­

ka, żeby wyruszył na kolejną wyprawę. Mateusz też

z pewnością do niego dołączy.

Rowena nie miała nic do stracenia.

Wierzyła też w przeznaczenie.

Nawet w jej ponurym księstwie, znanym głównie

z aroganckich władców i trufli, podczas posiłków mówiło

się o Smoku z Darien. Jedni go podziwiali, inni obrzucali

błotem, w zależności od poglądów politycznych.

- Czy jest żonaty? - spytała obojętnym tonem.

- Wasza wysokość...! - wykrzyknął Fryderyk. - Co

to może mieć za znaczenie?

Hildegarda uśmiechnęła się pod nosem.

- Jeśli księżniczka okazuje zainteresowanie jakąś

osobą, to znaczy, że ma ku temu powody.

- Zainteresowanie piratem? Ten łajdak mordował

ludzi dla złota. Nie ma najmniejszego szacunku dla

ludzkiego życia...

- Baronowie, którzy grozili, że uwiężą ojca w jego

własnym domu, to barbarzyńcy -powiedziała Rowena. -

Palili wioski i mordowali całe rodziny. Zabili najbliż­

szych mojej biednej Hildegardy. Któż lepiej może stawić

im czoło niż zaprawiony w rozbojach pirat?

20

background image

SMOK

Fryderyk przyjrzał jej się spod oka.

- Zakonnicom nie udało się utemperować twego

uporu, ale z pewnością nauczyły cię myśleć.

- Dziękuję ci, Fryderyku.

- Nie jestem przekonany, czy umiejętność myślenia

dobrze służy kobiecie - dodał.

- Zrobisz jednak to, o co proszę? - Rowena splotła

ręce w mufce.

Mężczyzna zacisnął szczęki.

- Twój ojciec powierzył mi pewną sumę na sprowa­

dzenie najemników. Sądził, że w tych górach znajdę

walecznych ludzi.

- Nawet armia najemników potrzebuje przywódcy -

stwierdziła Rowena.

Fryderyk puścił tę uwagę mimo uszu.

- Myślę, że mogę zostawić was na jakieś dwa tygo­

dnie w zamku, kiedy pojadę do Dunbrodie zobaczyć się

z generałem Crichtonem. Nie służy już w wojsku, lecz

obiecał pomóc mi znaleźć porządnych żołnierzy.

- To daleko stąd? - spytała Rowena.

- Trzy dni konno w jedną stronę.

- Zaopiekuję się księżniczką- powiedziała Hilde-

garda.

Rowena poczuła ulgę.

- Moja babka zawsze mawiała, że jeśli człowiek

podda się swemu losowi, odnajdzie prawdziwe szczęście.

- Albo nieszczęście - mruknął Fryderyk.

Hildegarda parsknęła i podsumowała tę złotą myśl:

- Mnie w tej chwili do prawdziwego szczęścia po­

trzebna jest miska gorącej zupy i ciepło bijące od

21

background image

JILLIAN HUNTER

kominka. Wiatr w tym kraju przeszywa człowieka na

wskroś, nie wspominając o tym, jak to pobudza apetyt.

Rowena zakręciła się na pięcie.

- Pomóż mi się ubrać w tę purpurową suknię obszytą

gronostajami. Znajdź też perfumowane rękawiczki i per­

ły. I tiarę mamy.

- Tiarę? - spytał zdumiony Fryderyk.

Rowena parsknęła śmiechem.

- Chcę zrobić dobre wrażenie.

- Wrażenie? - Zakrył twarz rękami. - Na piracie?

Dobry Boże...

Rowena roześmiała się na całe gardło. Nie umiała

się dłużej powstrzymywać. Poza tym nie mogła do­

czekać się chwili, gdy stanie oko w oko z mężczyzną,

który miał odwagę wprowadzić w życie swoje naj­

skrytsze marzenia. W końcu przyjechała do Szkocji

w konkretnym celu.

Wreszcie nadszedł czas, by księżniczka wkroczyła na

scenę.

Przecież... - powiedziała Gemma - w twoich żyłach

płynie ta sama krew co w żyłach Mateusza.

- O tak... - odparł Douglas uśmiechając się lekko.

W ich żyłach płynie ta sama krew, lecz nie mają

ze sobą nic wspólnego. Mateusz prowadził uczciwe

życie. Douglas wyrobił sobie reputację zbira. Mateusz

nosił białe aksamity i otaczała go gloria chwały. Dou­

glas - złoty kolczyk w uchu i blizny po niezliczonych

potyczkach.

22

background image

SMOK

Bracia przyrodni, których nie łączy nic oprócz księżni­

czki Roweny z Hartzburga, jednej z najbogatszych dziedzi­

czek i najświetniejszych partii w Europie. Douglas miał

jednak pewne wątpliwości co do tej panny. Jak niewinna

dziewczyna mogła zgodzić się na schadzkę z Mateuszem

w jego zamku? Nastały czasy upadku moralnego. W środo­

wisku arystokracji wciąż słyszało się o jakichś skandalach.

Echo kroków na schodach wyrwało go z rozmyślań.

Odwrócił się i rozpoznał krępą postać młodego żeglarza

z Devon, który jako trzynastoletni chłopiec uciekł z sie­

rocińca.

- Szukałem cię po całym tym przeklętym zamku,

panie - odezwał się ponuro Willie. - Co wszyscy, do

diabła, robią w taką pogodę na rufie?

- To nie jest rufa, Willie - powiedziała Gemma. -

To się nazywa blanki murów obronnych.

- Blan... co?

- Blanki, półgłówku- powtórzyła podpierając się

pod boki. - A jeśli będziesz używał tego pirackiego

języka przy księżniczce, zrzucę cię stąd na zbity pysk.

- Odnalazłeś księżniczkę? - spytał Douglas.

Willie ściągnął z głowy wełnianą czapkę. Jasne włosy

stanęły dęba jak wiązka słomy.

- Tak, widziałem ich, a potem zgubiłem. Zostawili

powóz wiele mil stąd, tam, gdzie droga się kończy.

Chyba resztę podróży odbędą konno.

- Kazałem ci pilnować tej kobiety - cicho powiedział

Douglas. - Jak mogłeś zgubić książęcy orszak?

- Przelecieli obok nas jak diabły wcielone i mój koń

się spłoszył. Ledwie utrzymałem się na tym zwierzaku.

23

background image

JILLIAN HUNTER

Nie jestem najlepszym jeźdźcem. Kiedy zebrałem się

w kupę i opanowałem jakoś tę bestię, orszak księżniczki

zniknął. - Zamrugał. - Zresztą, co to tam za orszak.

Wyglądali raczej jak cygańska rodzina jadąca na targ.

Powóz też był odrapany.

Baldwin wykrzywił się w uśmiechu patrząc na

chłopaka.

- Willi, czy czasem nie ścigałeś innej księżniczki?

- Nie - odparł urażony. - Dobrze jej się przyjrzałem.

Miała twarz anioła, jasne loczki, zęby jak perły i koronę na

głowie... - Zawahał się. - Przynajmniej tak mi się zdaje.

Gemma parsknęła.

- Podobno przeleciała obok ciebie jak diabeł wcie­

lony.

- Widział zupełnie kogo innego. - Baldwin uderzył

się dłonią po kolanie. - Co za głupek.

Douglas powoli ruszył w stronę Williego, aż niższy

od niego chłopak oparł się o potężną pierś Dainty'ego.

- Jeśli księżniczka się zgubiła, będziemy musieli ją

odnaleźć, prawda?- powiedział lodowato spokojnym

tonem, który przyprawiał jego podwładnych o dreszcze.

Douglas bardzo rzadko podnosił głos czy rękę na

swoich ludzi, robił to tylko wtedy, gdy był naprawdę

zmuszony. Zwykle już jego groźne milczenie i prze­

szywający wzrok sprawiały, że żeglarze drżeli przed karą.

- Nie wyobrażam sobie młodej, wysoko urodzonej

kobiety, która podróżowałaby po tych bezdrożach w lis­

topadową noc - dorzucił przez zęby. - Dainty, każ

osiodłać dwa konie. Aidan, pojedziesz razem z nim,

tylko nie wyciągaj z pochwy tej przeklętej szpady.

24

background image

SMOK

W tym momencie wzrok Douglasa przyciągnęło mi­

gotliwe światełko na mrocznych wzgórzach. Przesuwało

się przez pewien czas w stronę zamku, po czym znikło

jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Douglas czujnie wpatrywał się w ciemność. Niektórzy

górale w Dunmoral odprawiali celtyckie magiczne obrzę­

dy. W okolicznych lasach ukrywali się wyjęci spod prawa

bandyci, którzy wypowiedzieli wojnę Douglasowi i wszyst­

kim jego podopiecznym. Gdzieś na tych dzikich wzgó­

rzach była też teraz Rowena, księżniczka Hartzburga.

Światełko znów się pojawiło. Douglas dotknął złotego

kolczyka w lewym uchu, jakby to był talizman.

- Ktoś nadjeżdża- odezwał się głębokim głosem,

tak spokojnie, jakby oznajmiał porę dnia. - Gemmo,

zejdź na dół i sprawdź, czy wszystko jest w porządku.

Nie chcę, żeby potknęła się na schodach o beczkę po

piwie albo drewnianą nogę Simona.

Gemma stała nieporuszona. Jej ciemne kręcone włosy

powiewały wokół bladej twarzy.

- O co chodzi, dziewczyno?

- Nie wiem, co jej mam powiedzieć - szepnęła rzu­

cając mu przerażone spojrzenie.

- Pamiętaj o radzie pani MacVittie - odparł udając

surowość. - Kiedy masz wątpliwości, cytuj Szekspira.

- Szekspira... - Gemma skinęła głową, wzdychając

głęboko.

Stukot kół po drugiej stronie fosy przerwał ciszę.

Douglas odwrócił się.

- Nadjeżdża. Pamiętajcie o wszystkim, co wam mó­

wiłem, a dobrze na tym wyjdziemy.

25

background image

JULIAN HUNTER

Po chwili grobowego milczenia cała szóstka rzuciła

się do blanków, żeby wyjrzeć na dół. Wydawało się, że

minęła cała wieczność, zanim koła zadudniły na drew­

nianym moście prowadzącym do zamku.

Nawet Aidan, najbardziej opanowany i sceptyczny ze

wszystkich, nerwowo wpatrywał się w podnóże murów.

- Wjeżdża już prawie na most zwodzony - powiedział

podniecony Baldwin, zapominając całkiem o planach

porwania i wymuszenia okupu. - Nigdy nie widziałem

prawdziwej księżniczki.

- Nie sądzę, żebyśmy tym razem mieli przyjemność

z prawdziwą księżniczką - w zamyśleniu rzuciła Gem­

ma. - Jeśli mnie oczy nie mylą, to nie jest żaden powóz.

- To wózek do przewożenia torfu. - Douglas podniósł

wzrok. - Willie, nie widziałeś przecież żadnego takiego

wózka na wzgórzach.

Twarz Williego pokrył rumieniec.

- Nie widziałem nic takiego po drodze, sir. Przy­

sięgam.

Pozbawiony woźnicy, ciągnięty przez dwa osły wózek

zatrzymał się pod zewnętrznym murem obronnym. Jak

poleciła zawczasu ich nauczycielka, pani Vittie, dwie

młode służące podskoczyły w świetle pochodni przed

wózek, by rzucić pod stopy księżniczki pęki wrzosu.

Wrzos upadł w kurz, a osiołki obwąchując go postąpiły

kilka kroków do przodu. Jednak żadna księżniczka nie

wychynęła z wózka, by postawić szlachetną stopę na

ukwieconej ziemi.

- Nie znam zbyt dobrze historii - stwierdził Douglas -

ale ten wózek przywodzi mi na myśl konia trojań-

26

background image

SMOK

skiego. Dainty, zabierz te dziewczyny w bezpieczne

miejsce i przynieś mi szpadę i pistolety.

Olbrzym zniknął z zaskakującą jak na jego zwalistą

postać zręcznością. Douglas spojrzał znów w dół. W jego

oczach widać było złość.

- Pistolety? - Baldwin przyglądał mu się zdumiony. -

Nie możesz witać księżniczki pistoletem. To nie przystoi.

- Moglibyśmy powitać ją salwą armatnią - odezwał

się Willie. - Spodobałoby jej się to.

- W tym wozie nie ma żadnej księżniczki - stwierdził

nagle Douglas. - Nie zauważyliście, że pokrycie poru­

szyło się, kiedy dziewczyny podeszły bliżej? Leży tam

coś bardzo żywego i idę o zakład, że nie jest to jasno­

włosa księżniczka z koroną na głowie.

- Pozwól nam najpierw sprawdzić, panie. - Aidan

spojrzał mu w oczy. - Nie będziesz musiał brudzić

prochem tego pięknego stroju.

Douglas westchnął.

- Przestańcie w końcu martwić się moim wyglądem.

- Chcemy tylko pomóc - powiedział Aidan. - Przed

przyjazdem księżniczki nie możesz brudzić sobie rąk

zabijaniem rzezimieszków.

- Co za szaleniec śmiałby napadać na ciebie na

twoim własnym terenie? - spytał Baldwin.

Douglas nie odpowiedział. W milczeniu chwycił broń,

którą rzucił mu Dainty. Światło księżyca kładło cienie na

jego spalonej słońcem twarzy, gdy zapinał pas ze szpadą.

- Zbierz ludzi, Gemmo. Po cichu.

Dziewczyna cofnęła się w stronę kamiennej ławki

strażniczej, drżąc w swojej zielonej jedwabnej sukni.

27

background image

JILLIAN HUNTER

- A co z księżniczką?

- Podnieście most zwodzony. - Douglas zawiesił

pistolety na szerokiej piersi. Hebanowe lufy lśniły na

tle intensywnych barw szkockiego pledu. - Wyślijcie

dwóch ludzi, by trzymali ją stąd z dala. Ostatnia rzecz,

jakiej pragnę, to wplątanie niewinnej kobiety w sam

środek jatki.

Baldwin smutno potrząsnął głową.

- Nie mogę nawet o tym myśleć, panie. Biedna

księżniczka zagubiona w tej dziczy pośród zbójów

i złodziei. Co z nią będzie?

- Zbóje i złodzieje... - zamruczał pod nosem Douglas

kierując się w stronę schodów. - W jakim kierunku

zmierza ten świat?

background image

3

Douglas obiema rękami uniósł nad wozem wielki

szkocki pałasz. Mięśnie na jego ramionach napięły się

pod ciężarem broni. Pistolet byłby skuteczniejszy, lecz

na wozie mógł być ukryty proch i wtedy z ciemności

posypałby się nagle deszcz płonących strzał.

Znał wszystkie możliwe triki. I nie miał zamiaru

posłużyć za żywą pochodnię.

Czyżby Neacail z Glengaldy przysłał jednego ze

swoich ludzi z samobójczą misją wysadzenia w powietrze

zamku, do którego rościł sobie prawo?

- Co najmniej dwudziestu uzbrojonych ludzi otacza

ten wóz - powiedział lodowatym tonem Douglas. -

Odrzuć broń i wyjdź powoli albo przerąbię cię na pół.

Pokrycie wozu zafalowało i spod spodu wydobył się

cichy, stłumiony jęk. Douglas poczuł, że po szyi spływa

mu strużka potu i wsiąka w szorstką wełnę pledu.

Zwilżył wargi i czekał.

29

background image

JILLIAN HUNTER

Nie zdziwiłby się, gdyby wyskoczyła na niego cała

banda rzezimieszków. Mocniej zacisnął dłonie na ręko­

jeści miecza.

Każdy nerw i mięsień jego ciała był napięty jak

struna. W oczekiwaniu najgorszego czuł, że oddech pali

mu gardło.

Oczekiwał wszystkiego z wyjątkiem ledwo słyszal­

nego łkania, które wydobyło się teraz spod plandeki.

Płacz był tak pełen bólu, że Douglas opuścił miecz

i zerwał pokrycie wozu.

Dainty i Aidan podskoczyli za nim jak nieodłączne

mroczne cienie.

- To księżniczka? - z niedowierzaniem spytał Dain­

ty. - Czy ci łajdacy dopadli ją na drodze?

Douglas w milczeniu zacisnął wargi, wściekły na myśl,

że ktoś mógł wykorzystać kobietę w porachunkach z nim.

Ofiarą nie była jednak kobieta, lecz chłopiec, dwunasto -

czy trzynastoletni, związany, pobity i zakneblowany

brudną szmatą. Jego nagie ciało drżało konwulsyjnie.

Miał zapuchnięte oczy i całą twarz pokrytą ranami.

Leżał zwinięty na omszałym torfie, którego tutejsza

ludność używała jako opału.

Dainty podniósł poranione dziecko z wozu i przycisnął

do piersi. Aidan delikatnie wyjął knebel. Jedna ze

służących okryła chłopca swoim szalem.

- No, mały... - powiedział Douglas odgarniając włosy

z jego twarzy. - Nic ci już nie grozi. Kto to zrobił...

Chłopak ukrył twarz na piersi Dainty'ego.

- Boli... - Jego ciało naprężyło się, a słowa z trudem

wydobywały się z ust. - Źli... ludzie...

30

background image

SMOK

- Neacail i jego zbiry? - spytał cicho Douglas.

Chłopiec potakująco szarpnął głową. Douglas spojrzał

na Dainty'ego.

- Zanieś go do domu. Willie, zawołaj z kuchni

Frances. Zajmie się nim.

Gemma, z trudem powstrzymując łzy, oparła się

o ramię brata.

- Wiem, kim jest ten chłopak. Słyszałam, jak błagał

ojca, by pozwolił mu samemu przywieźć torf do zam­

ku. Chciał udowodnić, że jest już duży i można mu

zaufać.

Douglas wpatrywał się w wóz. Torf do ogrzania

wielkiej sali, gdzie zamierzał przywitać księżniczkę.

Oczarować ją, uwieść, zdobyć jej przyjaźń. Sam nie

wiedział dokładnie, na czym mu najbardziej zależało.

Od tygodnia nie myślał o niczym innym, snując roz­

ważania na temat różnych możliwości.

Jednak nawet przez chwilę nie przyszło mu do głowy,

że księżniczka Rowena będzie miała kłopoty z dotarciem

do zamku, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo.

- Aidan. - Ich oczy spotkały się i kompan natychmiast

stanął u jego boku. - Pojedziesz ze mną. Ja przeszukam

drogi, ty torfowisko. Musimy odnaleźć tę kobietę.

Aidan odnalazł ich na torfowisku. Stanął jak wryty.

Księżniczka w tiarze na kucyku. Nadęty mężczyzna

przypominający starego kozła i jasnowłosa kobieta zbu­

dowana jak Walkiria, wydająca kozłowi rozkazy w tonie

nie znoszącym sprzeciwu.

31

background image

JILLIAN HUNTER

Aidan potrząsnął głową, żeby dojść do siebie. Anio­

łowie muszą czuwać nad tym niesamowitym trio. Neacail

z Glengaldy mógłby utrzymać swoich rzezimiechów

przez dwadzieścia lat, sprzedając po kolei klejnoty

z tiary księżniczki.

Z uśmieszkiem pod nosem, pchnął konia do galopu.

Ciekaw był, jaką minę zrobi na ich widok Douglas.

Rowena wstrzymała oddech, kiedy jeździec cwałem

nadjechał ze wzgórza. Zastanowiła się, czy jest to ten

niecny Smok z Darien. Z daleka wyglądał jak pirat. Po

chwili jednak wydał jej się podobny do mieszkańców

tych gór - miał surową twarz i ciemne włosy opadające

na ramiona.

- To ty jesteś księżniczką Rowena?- spytał bez­

namiętnie, podjeżdżając bliżej i nie zważając na pis­

tolet wycelowany przez Fryderyka prosto w jego

pierś.

- Tak.

Przyglądała mu się w milczeniu, coraz bardziej roz­

czarowana. Przystojny, silny, ponury. Mężczyzna, który

mógł z pewnością łamać serca i wygrywać bitwy. Lecz

nie jej serce. No cóż, czego się właściwie spodziewała?

Wewnętrzny głos intuicji niczego jej nie podpowiadał.

A Rowena wierzyła w swoją intuicję, która rzadko ją

zawodziła.

Westchnęła z rezygnacją.

- Tak, to ja.

- Jestem Aidan z Dunmoral - powiedział zawracając

32

background image

SMOK

konia szerokim łukiem. - Jedźmy. Lord Dunmoral za­

wrócił właśnie do zamku, by zabrać więcej ludzi na

poszukiwania. Jeśli się pośpieszymy, dojedziemy, zanim

wyruszy na kolejną wyprawę.

On przypomina mojego średniego syna, pomyślała

Hildegarda, podążając za Aidanem przez wzgórza. Łzy

ścisnęły jej gardło, gdy przypomniała sobie, że nie dane

jej było nawet ten ostatni raz utulić w ramionach uko­

chanego dziecka, zanim umarło.

Jednak jej Stefan nigdy nie był piratem. Przez całe

życie nikogo nie skrzywdził. Ten mężczyzna żył z rabun­

ku. Mimo jego godnych manier i urodziwej twarzy, nie

była pewna, czy można mu zaufać.

Ciekawe, jaki jest jego pan, pomyślała. Czyżbym

popełniła błąd, pozwalając mojej pani tu przyjechać?

To piraci, pomyślał Fryderyk. Książę Randolf na­

dzieje moją głowę na pikę, gdy dowie się, na co ze­

zwoliłem. Ale może to i lepsze, niż wysłuchiwanie

dniem i nocą gadania Roweny i tej starej. Radzenie

sobie z tymi kobietami to gorsze od wojny.

Aidanowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Za­

gram Douglasowi na nosie, postanowił. Ten skurczybyk

na to zasługuje. Zabije mnie, oczywiście, ale przynaj­

mniej umrę ze śmiechem na ustach. Wciąż nie zapłacił

mi za wsadzenie tego żółwia do łóżka zeszłego lata.

33

background image

JILLIAN HUNTER

Zrobił się z niego ostatnio taki świętoszek... Ja nie mam

jeszcze ochoty się ustatkować.

Zycie chłopca nie było zagrożone, lecz tylko dlatego,

że Neacail chciał, by zmaltretowane ciało dziecka sta­

nowiło ostrzeżenie dla mieszkańców zamku. Douglas

miał zrozumieć, że jego wrogowie nie mają skrupułów.

Dla człowieka, który wciąż krążył wokół zamku, życie

chłopca nie znaczyło zupełnie nic.

Frances Jagger była Angielką, która prowadziła gos­

podarstwo na pirackiej wyspie Tortuga. Teraz zarządzała

zamkową kuchnią. Uspokoiła chłopca i kazała go umyć.

Potem usnął na jej kolanach przed kominkiem. Nigdy

nie miała własnych dzieci. Mąż opuścił ją, gdy była

w ciąży. Frances straciła to dziecko, wiedziała jednak

doskonale, jak zająć się rannym.

Douglas przyglądał się jej stojąc w drzwiach. Nie

powiedział ani słowa. Frances też nie.

Lecz kiedy wyszedł, pogłaskała chłopca po buzi

i powiedziała pewnym tonem:

- Neacail jest już martwy, mały. Nie martw się. Zło

zostanie pomszczone.

background image

4

Pierwsza kobieta, a właściwie jedyna kobieta, jaką

Douglas zobaczył pod murami, miała na sobie czarną

bombazynową suknię i skórzane, oblamowane koronką

trzewiki. Przyprószone siwizną, jasne kosmyki powie­

wały spod obszytego rysim futrem czepka. Na szerokie

ramiona miała narzucony płaszcz ze skór wiewiórek.

Niosła torbę podróżną i ciężką kasetę. Posturą przy­

pominała wojownika.

Dainty cicho zagwizdał.

- To się nazywa baba jak dąb...

- Widziałeś, jaką ma zadartą rufę? - odezwał się

Gunther, cieśla z „Zauroczenia". - Wdrapać się na coś

takiego...

- To księżniczka? - spytała szeptem Gemma, wy­

chylając się zza pleców Douglasa.

- Jak na księżniczkę, ma dość pospolitą urodę -

stwierdził rozczarowany Baldwin.

35

background image

JILLIAN HUNTER

-

Pospolitą? - parsknął Willie. - Do diabła, ona jest

po prostu okropna.

- Cicho - warknął Douglas. - Okażcie trochę szacun­

ku. - Zerknął na Aidana, który stał na uboczu z rękami

założynymi na piersi. - Czy to księżniczka?

Aidan nic nie odpowiedział. Lekko wzruszył ramio­

nami, jakby chciał powiedzieć: „Przykro mi, to nie moja

wina".

Dainty uśmiechnął się krzywo do Douglasa.

- Mówiłeś, że zrobisz wszystko, by jej się przypo­

dobać.

Douglas zawahał się. Po chwili na jego zaciśniętych

wargach pojawił się cień uśmiechu.

- Jeśli to jest księżniczka, to raczej rzucę się z murów.

Jego ludzie roześmieli się z aprobatą, a Douglas

ruszył na powitanie przybyłej. Skłonił się z gracją.

- Wasza wysokość...

Hildegarda upuściła kasetę pod jego nogi.

- Boże Najświętszy, to strasznie ciężkie!

Douglas gwałtownie się wyprostował.

- Jesteś panem tego zamku?- spytała Hildegarda,

krzepką dłonią obmacując mu szczękę. - Niech no ci

się przyjrzę. Stara Hildegarda ma dobre oko, jak mówią.

Pokaż no twarz.

Przyjrzała mu się bacznie. Douglas przez chwilę

stał jak zamurowany. Prawda powoli do niego do­

cierała.

- Nazywasz się Hildegarda?- spytał, uwalniając

szczękę z jej uścisku. - Nie jesteś więc księżniczką

Roweną?

36

background image

SMOK

Hildegarda wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Ja- księżniczką? Ale z ciebie pochlebca! Jakby

taką prostą góralkę jak ja można było wziąć za księż­

niczkę!

Douglas zerknął przez ramię na Aidana, którego ra­

miona trzęsły się od powstrzymywanego śmiechu.

- Pani - powiedział uroczyście. - Z głębi serca proszę

o wybaczenie za tę pomyłkę.

- Dlaczego? - spytała ze zdumieniem Hildegarda. -

Od lat się tak serdecznie nie uśmiałam. Fryderyku! -

wrzasnęła do zbliżającej się kozłopodobnej postaci. -

Poczekaj, aż ci opowiem...

Douglas nagle przestał jej słuchać. Nie zwracał uwagi

na wysokiego mężczyznę, który patrzył na niego spod

oka. Jego wzrok przykuła druga kobieta zdążająca ku

nim od strony murów. Była smukła, ciemnowłosa i o ile

mógł dostrzec z tej odległości, w jej profilu było coś

pociągającego. Poczuł ulgę, a jednocześnie podniecające

zainteresowanie.

Chętnie zagarnąłby majątek księżniczki, tak, nie

wypierał się tego. Może zresztą wydała mu się bar­

dziej atrakcyjna, gdyż była jedyną kobietą, dla zdoby­

cia której jego świętoszkowaty brat posunął się tak

daleko. A rywalizacja między nimi trwała od najmłod­

szych lat.

Przez moment nie mógł się zdecydować, czy chodzi

mu jedynie o pognębienie brata. A może dzięki tej

kobiecie umiałby odzyskać tę cząstkę szlachetności,

którą zagubił wiele lat temu? Przez chwilę miał uczucie,

że takiej kobiety jeszcze nigdy nie spotkał.

37

background image

JILLIAN HUNTER

Zbliżyli się do siebie na środku zalanego światłem

księżyca dziedzińca, jak dwie postacie zatrzymane w tań­

cu. Ludzie Douglasa nigdy nie widzieli, by ich Smok

zachowywał się tak dziwnie.

Skłonił się nisko, zaintrygowany uśmiechem, z jakim

bacznie mu się przyglądała. Nie była pięknością, na

widok której zapiera dech. Nie miała złotych pukli ani

błękitnych oczu, jakie wydawał się preferować Mateusz.

Była to raczej pełnokrwista brunetka z zaróżowionym

nosem o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych,

nadających wdzięku twarzy, której pewnie można by

nie zauważyć w tłumie.

Co Mateusz w niej widzi? Nie potrzebuje przecież

jej majątku.

Nie potrzebuje jej tak bardzo jak Douglas, który

doprowadził do mistrzostwa sztukę odbierania ludziom

ich własności. Lecz teraz po raz pierwszy motywem

jego działania nie były pobudki egoistyczne. Nie po­

zwoli, by jeszcze jedno dziecko zamieszkujące powie­

rzone mu ziemie umarło z głodu. Pomoże swoim

ludziom.

Mimo wszystko nie miał jednak czystego sumienia.

Zamierzał przecież wykorzystać nieszczęśliwy wypadek

brata dla swych osobistych celów.

Smok z Darien, przyzwyczajony do obcowania z ko­

bietami różnej konduity, pożarłby tę dziewczynę jednym

haustem. Nie kosztowałoby go to więcej wysiłku niż

wyłowienie z balii hiszpańskiego galeonu.

Jednak lord Dunmoral musiał postępować bardziej

dyplomatycznie.

38

background image

SMOK

- Wasza wysokość... - powiedział powstrzymując

uśmiech i spojrzał w jej piwne oczy.

Ze zdumieniem stwierdził, że Rowena przeszywa go

chłodnym, badawczym spojrzeniem. Było w tym jakieś

wyzwanie. Podniecające wyzwanie.

Czyżby do tej pory nie dostrzegł, jaka jest piękna?

Musiał być chyba ślepy. Była naprawdę niebezpieczna.

Była inteligentna.

- Jestem Douglas Moncrieff, lord Dunmoral - dokoń­

czył po sekundzie wahania. - Mam nadzieję, że podróż

przebiegła spokojnie.

Zanim księżniczka odpowiedziała, Gemma podeszła

bliżej i dygnęła z przejęciem, stosując się do nauk

pani MacVittie, która zresztą zamęczała ją ćwiczeniem

„dygów".

- Witamy w Dunmoral, wasza wysokość. Jestem

siostrą lorda Dunmoral, mam na imię Gemma.

Spojrzała wyczekująco na Baldwina, a ten, zapomi­

nając o rozkazie Douglasa, żeby trzymał się z daleka,

zbliżył się do Gemmy z zamiarem przyłączenia się do

powitania. Na jego twarzy malowało się zmieszanie.

Wszyscy się teraz na niego gapili.

A niech to wszyscy diabli, pomyślał. Księżniczka

wydała mu się tak piękna, że kompletnie stracił gło­

wę. Nie był pewien, czy ma się skłonić, czy dygnąć.

Wiedział, że ukłony mają coś wspólnego z chłopca­

mi, a dyganie z dziewczętami. Ale czy trzeba dygnąć

przed dziewczyną dlatego, że jest dziewczyną? Czy

trzeba złożyć ukłon?

Dygnął.

39

background image

JILLIAN HUNTER

-

Rad jestem cię poznać, księżniczko - powiedział,

szczęśliwy, że wybrnął jakoś z sytuacji i że Douglas go

nie zabił. Douglas prawdopodobnie nie widział dyg­

nięcia, ponieważ przez cały czas oczy miał zasłonięte

ręką. - Zwą mnie Baldwin McGee.

- Jestem zaszczycona, panie McGee- odparła

z uśmiechem Rowena.

Baldwin rozdziawił usta i zaczął:

- Tak? No, ja...

- ... zajmiesz się swoimi obowiązkami - morderczym

tonem przerwał mu Douglas. - Miałeś sprawdzić, czy

komnaty jej wysokości są gotowe.

- Mam nadzieję, że nie sprawiłam kłopotu - niskim

głosem powiedziała Rowena.

Douglas odwrócił się do niej.

Wpatrywała się w jego twarz, jakby szukała tego, co

Douglas chciał ukryć. Po chwili dodała:

- Podróż mieliśmy nużącą, lecz bezpieczną, aż do

miejsca o kilka mil stąd, gdzie musieliśmy zostawić

powóz na rozstajach dróg.

- Droga się skończyła - wtrąciła Hildegarda.

- Dalej zdaliśmy się na instynkt - dodała Rowena.

- Gonili nas zbóje - ciągnęła Hildegarda. - Schroni­

liśmy się w jaskini.

Douglas ponuro popatrzył na swych ludzi.

- Zbóje?

- Tego nie jesteśmy pewni - powiedziała Rowena

postępując w stronę mrocznego zamku. - Czy sir Ma­

teusz wyjechał na nasze poszukiwanie?

- Och, sir Mateusz... - Douglas rozmyślnie zawiesił

40

background image

SMOK

głos. Jego ludzie z szacunkiem pochylili głowy, niektórzy

wzdychali. Po chwili Douglas delikatnie ujął jej dłoń

w rękawiczce i spojrzał głęboko w oczy. - Może będzie

lepiej, jeśli wejdziemy do środka, zanim przekażę smutne

wieści.

background image

Co o tym sądzisz? - spytała szeptem Rowena, kiedy

wraz z Hildegarda podążały za lordem Dunmoral w stro­

nę domostwa.

- Sądzę, że to niezłe ziółka, wasza wysokość - od-

szepnęła Hildegarda. - Ten człowiek podobny do trolla

dygnął przed tobą.

Rowena uśmiechnęła się lekko.

- Może to szkocki zwyczaj.

Hildegarda potrząsnęła głową przyglądając się ostrym

rysom Douglasa.

- Pirat zawsze pozostanie piratem - szepnęła. - Pa­

miętaj o tym.

Rowena nie zamierzała o tym zapominać. Prawdę

mówiąc, miała nadzieję, że ten mężczyzna jest praw­

dziwym piratem i że potrafi być bezwzględny. Zerknęła

na niego kątem oka. Wysoka, potężna postać, arogancki

profil... Rzeczywiście, wyglądał na przysłowiową czarną

42

background image

SMOK

owcę w rodzinie. W jego zadumanych oczach nie było

tyle ciepła i wesołości co w oczach Mateusza. Ostro

zarysowane usta sugerowały skrywaną zmysłowość.

Obie te cechy niezwykle fascynowały Rowenę.

Zerknęła na jego potężną dłoń, którą władczym gestem

obejmował jej rękę. Była w tym pewność siebie i coś

w rodzaju zaborczości. Poczuła się dziwnie kobieco.

Nigdy w życiu nie czuła się naprawdę kobietą. Zawsze

była silniejsza i sprytniejsza od synów pałacowych

strażników, z którymi bawiła się w dzieciństwie. Rzadko

zdarzało się, by ktoś śmiał zapomnieć o jej wysokiej

pozycji.

Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że sprawia jej

przyjemność tak inne zachowanie tego mężczyzny.

Zdziwił ją trochę pled z szorstkiej wełny, który miał

na sobie. Jednak ten strój pasował do niego, podkreślał

potężną figurę. Ojciec Roweny prawdopodobnie docenił­

by w tym ubraniu szacunek dla tradycji, ona jednak

wyobrażała sobie pirata w obcisłych skórzanych spod­

niach i rozchełstanej koszuli, ze sztyletem w dłoni

i z rozwianym włosem. Przeklinałby pewnie jak szewc,

ale z drugiej strony nikt tak jak on nie umiałby wyznawać

miłości.

Czekałaby na niego na statku, kiedy zajmowałby się

tym, czym zajmują się piraci. Pewnie przywiązałby ją

do łóżka jedwabnymi chustami. Boże święty! Powstrzy­

mała uśmiech, zastanawiając się, skąd takie szatańskie

myśli przychodzą jej do głowy.

Kiedy podeszli do zewnętrznych schodów domostwa,

lord Dunmoral zawahał się. Rowena z rozkoszą pomyś-

43

background image

JILLIAN HUNTER

lała, że może weźmie ją na ręce i wniesie po wąskich

schodach. Jednak marzenie o uścisku jego muskularnych

ramion okazało się czystą fantazją.

- Bardzo proszę, wasza wysokość - powiedział, ustę­

pując jej z drogi.

Rowena westchnęła. Wspinaczka okazała się dość

trudna ze względu na jej szeroką aksamitną suknię,

sterczącą na kilku jedwabnych halkach i bombiastych

pantalonach. Nie żałowała jednak, że przebrała się

w jaskini z zakurzonych łachów, które nosiła w podróży.

Miała nadzieję, że tiara trzyma się prosto na głowie.

Lord tylko raz zawołał i czarne dębowe drzwi domo­

stwa natychmiast się otworzyły. Doskonale, pomyślała.

Jest stworzony do rozkazywania tak samo w zamku, jak

na pirackim statku.

Musi przekonać go, by jej pomógł. Oczywiście

dopiero wtedy, gdy przekona się, że może mu cał­

kowicie zaufać.

Przeszył ją dreszcz na dźwięk jego niskiego, melodyj­

nego głosu.

- Moje skromne domostwo jest do twojej dyspozycji,

pani.

Kolejne schody doprowadziły ich do wąskiego, oświet­

lonego pochodniami korytarza. Szorstkie kamienne mury

wydzielały zapach wilgoci. Lord Dunmoral pasował do

tej mrocznej atmosfery. Jego cień wypełniał całkowicie

niewielką przestrzeń. Odwrócił się do niej, dotykając

szeroką piersią jej ramienia. Rowena wstrzymała oddech.

Hildegarda i inni nadal wdrapywali się po schodach.

Uwolnił jej dłoń.

44

background image

SMOK

Rowena powoli podniosła wzrok na jego twarz, czarne

oczy, surowe rysy. Zauważyła złoty kolczyk pobłys-

kujący w jego lewym uchu. Wszyscy eleganci na dworze

nosili teraz kolczyki. Mogło to oznaczać, że nie rozstał

się całkowicie ze swoją przeszłością albo że po prostu

podąża za najnowszą modą.

Fryderyk niedługo odjedzie w poszukiwaniu najem­

ników, a one z Hildegardą zostaną same w tym zamku.

Przez najbliższe dwa tygodnie ich jedyną bronią będą

spryt i zdrowy rozsądek.

Ale przed czym miałyby się bronić? Czy Smok stanowi

jakiekolwiek zagrożenie? Może ten napotkany w podróży

pastor naopowiadał bzdur?

- No cóż... - powiedział Douglas i zawiesił głos,

jakby chciał, żeby domyśliła się, ile mogą znaczyć te

dwa proste słowa.

Serce zaczęło jej bić mocniej. Z trudem łapała powie­

trze. Stała jak zaczarowana w cieniu jego wielkiej

postaci. Powiedział to, jakby miał dodać: „Teraz jesteś

na mojej łasce..."

Rowena była zawsze posłuszną córką. Robiła wszyst­

ko, czego oczekiwał od niej ojciec.

A teraz, żeby go ratować, znalazła się w tak niezręcz­

nej sytuacji, że gdyby biedny staruszek o tym wiedział,

mogłoby go to wpędzić do grobu.

Douglas stał tuż przy księżniczce, jakby chciał

ją przed czymś chronić. Jego ludzie gapili się na nią

z podziwem. Przyglądali się też Hildegardzie, lecz

45

background image

JILLIAN HUNTER

zupełnie z innego powodu. Chyba budziła w nich

strach.

Poza tym bliskość Roweny sprawiała Douglasowi przy­

jemność. Bawiło go, że kobieta o tak zdecydowanym

wejrzeniu posłusznie idzie za nim krok w krok. Dawno

nie zdarzyło mu się, by tak bardzo pragnął kogoś chronić.

A przecież to właśnie jego powinna się najbardziej obawiać.

- Musisz być zmęczona po podróży- powiedział

uprzejmie. - Po szklance gorącego mleka i wieczornej

modlitwie służba zaprowadzi cię do twoich komnat.

- Mleko i wieczorna modlitwa? - powtórzyła Rowe-

na, jakby niedokładnie usłyszała.

Douglas zmarszczył czoło. Był pewien, że pani Mac-

Vittie takie właśnie zachowanie uznałaby za właściwe

w tej sytuacji. Czyżby księżniczka była rozczarowana?

Może powinien był zorganizować wieczór poetycki albo

spędzić całą okoliczną ludność na jej powitanie? Czy

Mateusz przywitałby ją z fanfarami?

Powstrzymał cyniczny uśmiech. Do diabła, jeśli ta

kobieta pragnie atrakcji, powinna była przybyć tutaj

cztery godziny wcześniej, kiedy Willie upuścił swoje

sztuczne zęby do wychodka. A potem je wyciągał.

Odchrząknął i powiedział słodkim tonem:

- Pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli odpoczniesz

i posilisz się, zanim usłyszysz wieści o Mateuszu.

Rowena przyjęła to w milczeniu. Po pewnym czasie

spytała drżącym głosem:

- Jakie wieści?

Westchnął nieco teatralnie i po chwili napięcia po­

chylił ku niej głowę.

46

background image

SMOK

- Mojego biednego brata spotkał nieszczęśliwy wy­

padek...

- Wypadek? - spytała zaskoczona. Douglas cały czas

przyglądał jej się z udawaną troską. - Nie Mateusz... -

szepnęła. - Och, nie.

- Złamał sobie nogę w Szwecji - powiedział tragicz­

nym tonem.

- Ratował konia swego dowódcy. Wyciągnął go

z jakiejś strasznej rozpadliny - dodała stojąca z tyłu

Gemma.

Douglas rzucił siostrze ostre spojrzenie. Nie widział

powodu, by świetlaną postać Mateusza otaczać jeszcze

aurą epickiego heroizmu. Znów spojrzał na Rowenę,

zastanawiając się, czy zemdleje. Nic jednak na to nie

wskazywało, ciągnął więc tym samym pełnym współ­

czucia tonem:

- Brat niezmiernie żałuje, że nie może się z tobą

spotkać.

Rowena przygryzła wargę. Douglas bezwiednie zapa­

trzył się na linię jej ust... stworzonych do całowania.

A teraz kłamstwo.

- Mateusz prosił, bym go zastąpił i zaoferował wszel­

ką pomoc.

Z reakcji Roweny nie mógł wywnioskować niczego

na temat stosunków łączących ją z Mateuszem. A do­

słownie płonął z ciekawości, jak głęboko są ze sobą

związani.

- Nie może się ze mną spotkać? - spytała Rowena. -

To straszne. Przejechałam setki mil...

- Raczej koło tysiąca - poprawiła ją Hildegarda.

47

background image

JILLIAN HUNTER

- Przez wszystkie te wzgórza... - dodała Rowena.

- To były góry, wasza wysokość.

Uśmiechnęła się lekko.

- Góry, wzgórza... Czyż różnią się czymś w ciemno­

ściach?

- Owszem, jeśli komuś powinie się noga na zboczu -

nieśmiało, z głębi korytarza, odezwał się Baldwin. - Nie

chcielibyśmy, żeby coś ci się stało, księżniczko, więc może

dobrze byłoby nauczyć się odróżniać jedno od drugiego.

- Nie sądzę, by trzeba było niepokoić jej wysokość

wyimaginowanymi zagrożeniami- powiedział ostro

Douglas.

- Ostrożność nigdy nie zaszkodzi - wtrąciła się Hil-

degarda.

Douglas uprzejmie skinął głową.

- To prawda.

- Ja raz spadłem z prawdziwej góry - dorzucił Bald­

win.

- A to ci nowina... - mruknęła ironicznie Gemma.

Douglas zmarszczył czoło.

- Księżniczka nie spadnie z żadnej góry. O tym mogę

zapewnić.

- To miłe z twej strony - z wdzięcznością zauważyła

Rowena.

W głębi korytarza powstało nagle jakieś zamieszanie.

Dainty wysunął właśnie głowę przez okute żelaznymi

sztabami drzwi wielkiej sali i szeptał nerwowo do

Gemmy. Potem Gemma szepnęła coś Williemu, a ten

Baldwinowi, który podszedł w końcu do Douglasa

i klepnął go po ramieniu.

48

background image

SMOK

-

Mamy mały kłopot, milordzie - powiedział z wa­

haniem.

Douglas rzucił mu ostre spojrzenie.

- Później, McGee. Przede wszystkim musimy za­

pewnić wygodę jej wysokości. Podejrzewam, że księż­

niczka z przyjemnością ogrzeje się przy ogniu, który

przygotowaliśmy w wielkiej sali.

- Jesteśmy przemarznięci do szpiku kości - odezwała

się Hildegarda. - I głodni. A osobisty doradca księżniczki

musi wyjechać jutro o świcie. Potrzebuje strawy i od­

poczynku.

Baldwin wydął wargi.

- Nie możemy wprowadzić tam księżniczki, sir -

powiedział cicho. - Chłopcy znów narozrabiali.

Douglas poczuł, że włosy jeżą mu się na karku.

Rozłożył ręce w przepraszającym geście i zwrócił się

do księżniczki:

- Proszę wybaczyć na chwilę, wasza wysokość. -

Skłonił się lekko i pociągnął Baldwina w stronę drzwi.

- Co ty, u diabła, wygadujesz?

Dainty zajrzał znowu do wielkiej sali.

- To Shandy i Phelps, sir. Pokłócili się o to, czy

podać księżniczce rum czy piwo. Shandy rozwalił całą

baryłkę rumu na czerepie Phelpsa. Potem Phelps połamał

krzesło na głowie Shandy'ego. A później się pogodzili

i upili, żeby to uczcić.

Twarz Douglasa pociemniała. Jego głos zabrzmiał

śmiertelnie spokojnie:

- Rum czy piwo? Zastanawiali się, czy poczęstować

księżniczkę rumem czy piwem?

49

background image

JILLIAN HUNTER

- Ci idioci nie chcieli mnie słuchać- powiedział

z irytacją Baldwin. - Mówiłem im, że rum jest za mocny

dla takiej panienki. A piwo zbyt pospolite. Powiedziałem,

że powinniśmy podać jej dobrego ponczu.

Usta Douglasa drgnęły w kąciku.

- Cóż poczęlibyśmy bez twojej mądrości?

- Shandy i Phelps nie będą już dziś wieczorem

sprawiać żadnych kłopotów, sir - odezwał się Dainty. -

Padli nieprzytomni. Z nimi nie będzie już więc prob­

lemów...

Douglas przyjrzał mu się podejrzliwie.

- A jakich problemów możemy się jeszcze spodzie­

wać?

- No... Simon założył się z Guntherem, że zeskoczy

z galerii dla grajków prosto na ramiona Martina.

Douglas przesunął dłonią po twarzy.

- I co, nie trafił?

- Owszem, trafił. Ale Martin trochę się zdenerwował,

bo naprawiał właśnie ruszającą się deskę na podium dla

tancerzy i nie miał pojęcia, co zwaliło mu się na głowę.

Tam jest teraz istne pobojowisko.

Douglas opuścił dłoń.

- Zaprowadź ich wszystkich pięciu wewnętrznymi

schodami do lochu. Niech spędzą noc w tym przytulnym

miejscu. A potem każ pomywaczkom uprzątnąć ten

bałagan.

Dainty uśmiechnął się pod nosem i zniknął, zanim

Rowena podeszła do drzwi, próbując zajrzeć do środka.

- W kominku płonie ogień, prawda? - spytała z na­

dzieją w głosie.

50

background image

SMOK

- W kominku?- Douglas wysunął nogę, by nie

prześlizgnęła się obok niego. - Tak, ale nie mogę za­

prosić tam waszej wysokości. Wielka sala nie jest

sprzątnięta. Kurz i pajęczyny w każdym kącie, okruchy

na stole... Bardzo mi... bardzo mi wstyd.

- Przyrzekam nie osądzać cię z powodu drobnych

nieporządków, milordzie - powiedziała z rozbawieniem,

próbując przecisnąć się w stronę drzwi. - Ze zbocza

góry również nie spadnę. Proszę jedynie o możliwość

ogrzania się przy kominku.

Podniósł ramię, barykadując w ten sposób przejście.

- Niestety. Jakiś łotr włożył do kominka torf. A za­

broniłem palenia torfem w twojej obecności.

Rowena uśmiechnęła się lekko. Przyglądała mu się

jak żołnierz, który za chwilę zaatakuje cytadelę.

- Ależ proszę nie robić sobie tak wiele kłopotu,

milordzie.

- To doprawdy żaden kłopot.

Opuścił ramię, kiedy zmieniła kierunek natarcia.

Przez chwilę wydało mu się, że dojdzie do bezpośred­

niego starcia. Nie wypadałoby chyba przygwoździć jej

teraz jedną ręką do podłogi. Mateusz nigdy nie wspo­

mniał w swoich peanach, że ta kobieta ma tak diabelnie

silną wolę.

- Trzeba dbać o zdrowie głów koronowanych -

stwierdził.

- Trudy życia w Hartzburgu wymagają od władców

dużej wytrzymałości... - powiedziała cicho, patrząc mu

w oczy, jakby chciała go udusić.

- Jej wysokość jest silna jak tur - wtrąciła Hildegarda.

51

background image

JILLIAN HUNTER

- Dziękuję ci, Hildegardo - powiedziała Rowena.

Douglas zmusił się do uśmiechu. Boże, do czego

może doprowadzić kłamstwo.

- Silna czy nie, nie będę narażał jej zdrowia. Torf

sprowadzany jest z moczarów. Tutejsi górale używają

go jako taniego opału. Komuś niezwyczajnemu dym

może zaszkodzić.

- Naprawdę? - spytał zaniepokojony Baldwin. -

Szkoda, że nikt mi o tym wcześniej nie powiedział. Od

dawna sypiam przy tym ogniu w kuchni. Mogłem

obudzić się martwy.

- Chciałabym to zobaczyć. - Gemma parsknęła.

Douglas delikatnie poprowadził Rowenę na bok.

- Wszyscy w zamku są bardzo przejęci twoim przy­

jazdem - powiedział przepraszająco. - Służba pragnie

zadbać o najmniejsze drobiazgi.

- Dobry Boże, ale mnie naprawdę nie tak trudno

dogodzić. Czy mogłybyśmy z moją towarzyszką przejść

do solarium i napić się gorącej czekolady?

Douglas zamarł na moment w bezruchu, po czym

szturchnął Gemmę łokciem.

- Gdzie jest solarium? - szepnął kącikiem ust.

- Tuż nad wielką salą, gamoniu - odszepnęła. - Na

lewo od kręconych schodów.

Rowena przyglądała się im z lekkim rozbawieniem.

- Jeśli nie sprawi to zbyt wiele kłopotu, prosiłabym

o ogrzanie naszej pościeli.

Wyraz twarzy Douglasa pozostał niewzruszony i pew­

nie dobrze się stało. Jej słowa przyprawiły go o ciarki -

w wyobraźni natychmiast zobaczył, że leży z nią w swo-

52

background image

SMOK

im wielkim łożu i czuje ciepło jej niewinnego ciała tuż

obok siebie. Chyba że Mateusz zagarnął już tę niewin­

ność dla siebie... Douglas jednak w to wątpił, patrząc

w oczy Roweny i widząc w nich niebywałą czystość.

Wciąż jednak bardziej pożądał złota niż cnoty tej kobiety,

bez względu na to, jak kusząca zdawała mu się ta myśl.

A jeśli koło fortuny nie obróci się zgodnie z jego

zamierzeniami? Cóż, zna wiele sposobów, by siłą nagiąć

los do swoich planów.

background image

6

Rowena oddałaby chętnie swoją tiarę, by tylko do­

wiedzieć się, co pirat ukrywał w wielkiej sali. Może

dawna kochanka niezapowiedzianie zjawiła się u jego

drzwi z dzieckiem na rękach? A może nie skończyła

się jeszcze jedna z jego słynnych orgii? Nie sądził

chyba, że uwierzy w tę bajeczkę o szkodliwym dymie.

Lecz jeśli już mowa o dymie... Nie ma dymu bez ognia.

Chętnie powiedziałaby mu wprost, że słyszała o jego

niecnej przeszłości. Taka szczerość była jednak wy­

kluczona, a nawet niebezpieczna, biorąc pod uwagę, że

król nakazał mu przyjąć nową tożsamość. Lepiej nic nie

dać po sobie poznać. W końcu nie mogła być przecież

zupełnie pewna, czy nie naopowiadano jej zwykłych

plotek.

Musi z tym poczekać, aż zdobędzie jego zaufanie,

a także pewność co do jego osoby. Podejrzewała, że

rzeczywiście był piratem, lecz chciała przekonać się,

54

background image

SMOK

jaki jest naprawdę w głębi duszy. Nigdy nie poprosiłaby

o pomoc człowieka, który mógłby ją zdradzić. W grę

wchodził jej kraj rodzinny i życie ojca.

Tak, on coś ukrywa. Hildegarda też była o tym

przekonana, toteż rzucała podejrzliwe spojrzenia dooko­

ła, jakby obawiała się, że spod ziemi wyskoczy nagle

jakaś groźna zjawa.

Hildegarda poświęciła prawie dwadzieścia ostatnich

lat opiece nad Roweną. Chroniła ją przed zdrajcami,

którzy mogliby porwać jej ukochany skarb, i przed

złymi mocami, które mogłyby rzucić urok na czystą

duszę księżniczki.

Zamek Dunmoral najwyraźniej stanowił według Hil-

degardy przykład obydwóch tych zagrożeń.

Rowena ziewnęła cicho, zasłaniając usta dłonią. Może

po dobrze przespanej nocy zobaczy wszystko w jaśniej­

szym świetle. Może poranne słońce rozproszy ponurą

atmosferę panującą w tym średniowiecznym zamku.

Cokolwiek jednak przyniesie jutro, będzie musiała dawać

sobie radę bez pomocy biednego Mateusza. Będzie

musiała sama ujarzmić smoka.

- Nie powinnyśmy tak się śpieszyć z wysyłaniem

stąd Fryderyka - mruknęła Hildegarda do ucha Roweny.

A potem dodała: - Boże Święty, co to jest na podłodze?

Rowena zerknęła na mokre plamy na nierównej ka­

miennej posadzce.

- A jak sądzisz? - spytała zaczepnie. - Kałuże krwi

ostatniej księżniczki, którą Smok zaciągnął do swojej

jamy na kolację.

Hildegarda popatrzyła w głąb korytarza na potężną

55

background image

JILLIAN HUNTER

sylwetkę Douglasa, który wydawał polecenia swoim

ludziom.

- Jeśli to naprawdę Smok z Darien, to zabijał kiedyś

ludzi. I potrafił być bardzo okrutny.

Rowena przyklękła ukradkiem, żeby przypatrzeć się

posadzce.

- To pachnie jak wódka. Może ostatnia księżniczka,

którą tu zaciągnął, upiła się do nieprzytomności. Albo,

co bardziej prawdopodobne, jego lordowska mość ma

w piwnicach własną gorzelnię, tak jak wuj Karol.

Hildegarda nie wydawała się uspokojona.

- Dzika istota nie złagodnieje tylko dlatego, że

każe jej się zamieszkać w klatce - stwierdziła. - Albo

w zamku.

Zanim Rowena zdążyła odpowiedzieć, Douglas stał

już u jej boku. Jego białe zęby błysnęły w rozbrajającym

uśmiechu, zaoferował jej ramię i Rowena natychmiast

zapomniała o przestrogach towarzyszki.

- Poprowadzę panie do solarium. - Był po prostu

wcieleniem wdzięku i czaru osobistego. - Służba zaraz

przyniesie chleb i czekoladę. Niestety, inny mały kłopot

zmusi mnie do opuszczenia zamku.

- Czy mogę jakoś pomóc, milordzie?- spytała

Rowena.

- Pani? - Nie posiadał się ze zdumienia. - Wielkie

Nieba, wasza wysokość, nie pozwoliłbym, byś poruszyła

nawet małym paluszkiem. Zresztą muszę tylko odwieźć

do domu chłopca z wioski - tego samego, który przy­

wiózł do zamku ten okropny torf. Chłopaka spotkał po

drodze nieszczęśliwy wypadek.

56

background image

SMOK

- Jak to szlachetnie, milordzie. Niewielu ludzi twej

rangi okazałoby osobiste zainteresowanie dzieckiem.

W migotliwym blasku pochodni nie mogła niczego

wyczytać z jego twarzy. Wydawało się, że czarne oczy

Douglasa pochłaniają światło.

- Pragnę, by pobyt w Dunmoral dostarczył ci samych

przyjemności.

Pomyślała, że zabrzmiało to nieco dwuznacznie, ale

położyła dłoń na jego ramieniu.

Jestem tak samo niemądra jak stara Hildegarda, skar­

ciła się w myślach, powstrzymując śmiech. Czy męż­

czyzna, który przejmuje się pajęczynami i okruchami na

stole, mógłby mnie skrzywdzić? A może to jakaś mas­

karada?

W momencie, gdy poczuła pod palcami jego muskuły

i siłę bijącą od niego nawet w najsubtelniejszych gestach,

zrozumiała, że ten człowiek z pewnością nie zawraca

sobie głowy drobnymi nieporządkami.

Bijąca od niego moc budziła w niej jakieś dziwne

uczucia. Może Hildegarda miała jednak powody do

obaw.

Piraci są ze swej natury nieprzewidywalni. Kradną,

mordują i niszczą tak jak baroni, którzy zagrozili życiu

jej ojca.

Mateusz jest dobrym żołnierzem, ale nie myśli jak

barbarzyńca.

Pomyślała, że potrzebuje właśnie tego człowieka.

Niebezpieczne dreszcze przebiegły jej po skórze,

kiedy ujął ją za ramię, by poprowadzić ciemnymi

schodami.

57

background image

JILLIAN HUNTER

-

Proszę wybaczyć śmiałość. - Jego głos otulił ją jak

aksamit w mroku. - Pochodnie się wypaliły i nie chcę,

pani, byś się poślizgnęła. W tym zamku czyha na

człowieka wiele pułapek. Miejsce to ma tragiczną his­

torię. Niektórzy mówią, że zamek powinien zostać

zniszczony.

Serce Roweny zabiło szybciej. Czyżby w jego słowach

brzmiało ostrzeżenie?

- Może ta historia nadaje zamkowi jego niepowtarzal­

ny charakter - powiedziała szybko.

- Może - odezwał się w końcu. - Nadal jednak radzę

mieć się na baczności. Nigdy nie wybaczyłbym sobie,

gdyby stała ci się, pani, jakaś krzywda.

Wydało jej się, że powietrze zgęstniało, nabrało

ciężkiej słodyczy jakiegoś egzotycznego kadzidła. Czy

to pożądanie? Jego spojrzenie przesuwało się po niej

leniwie; paliło jak rozżarzone żelazo. Zrobiło jej się

gorąco, gdy ledwie zauważalnie zacisnął palce na jej

ramieniu.

Nieomal bała się oddychać. Żaden mężczyzna oprócz

jej braci, którzy nabili jej w dzieciństwie sporo sińców,

nigdy nie ważył się jej dotknąć. Teraz czuła, że dzieje

się z nią coś niepokojącego, choć bardzo przyjemnego.

Przez całe życie otaczali ją ogromni, krzepcy żoł­

nierze, ojciec, bracia, najemnicy, którym papa płacił,

żeby bronili Hartzburga, potężni strażnicy w pałacu.

Jednak żaden z tych mężczyzn nie zrobił na niej

takiego wrażenia jak ten. Żaden nie wzbudzał takiej

ciekawości, jakiejś wewnętrznej tęsknoty. Nikt nie do­

tykał jej tak bezceremonialnie.

58

background image

SMOK

Było w nim coś nieodparcie męskiego. Pod maską

ogłady wyczuwała niezwykłą moc mrocznych namięt­

ności, coś zwierzęcego i nieokiełznanego, co cały czas

trzymał na wodzy.

Działało to na nią jak magnes.

Westchnęła, zawstydzona własnymi myślami.

Potrzebuje tego człowieka ze względu na jego do­

świadczenie w walce, a nie samcze walory, których,

jak się domyślała, z pewnością również potrafiłby

dowieść w odpowiednich okolicznościach. Czy ma

stracić głowę tylko dlatego, że po raz pierwszy w ży­

ciu jest sam na sam z nieprzyzwoicie przystojnym

mężczyzną?

U szczytu schodów Douglas poprowadził ją następnym

korytarzem. Dopalające się pochodnie rzucały cienie na

mury. Potężna postać Douglasa sprawiła, że znowu

ogarnęło ją to niemądre uczucie słabości, które poczuła

chwilę wcześniej.

Gwałtownie krążąca krew w żyłach przyprawiła ją

o zawrót głowy.

- Chodź za mną - powiedział uprzejmie.

W jego tonie zabrzmiała jednak taka pewność siebie,

jakby doskonale zdawał sobie sprawę, jakie robi na niej

wrażenie i czekał, aż Rowena się opanuje.

Poszła za nim bez słowa, przerażona, że odpowiedziała

sobie właśnie na wcześniej zadane pytania. Była zde­

cydowana przeżyć do końca to, co los jej przeznaczy.

Nie miała już wątpliwości, że straci głowę.

59

background image

JILLIAN HUNTER

Douglas klął w myślach w trzech różnych językach.

Oto jest sam na sam z jedną z najbogatszych dziedziczek

świata. Jego sypialnia jest o rzut kamieniem. Poszła za

nim, jest tak niewinna, że nie zdaje sobie zupełnie

sprawy ze swojej sytuacji.

Czy całuje ją po szyi, szepcząc czułe słówka do ucha?

Czy zdejmuje delikatnie rękawiczki, żeby całować dło­

nie? Nie. Zajmuje się gorącą czekoladą i skacze koło

niej jak kwoka. Ta księżniczka rzeczywiście ma nad

nim dziwną władzę.

Douglas nie sądził, że układne zachowanie może

sprawić mu przyjemność. Zaprzeczanie samemu sobie

nie leżało w jego naturze. Czuł się wręcz fizycznie źle,

kiedy musiał udawać, że nie widzi jej kuszących kształ­

tów pod suknią i że jej kobiecy urok nie robi na nim

wrażenia. Powstrzymał się, ale miał ochotę przygnieść

ją do muru i całować, aż zacznie tracić oddech.

Musi zadowolić się dotknięciem jej dłoni.

Do diabła, nie może nawet olśnić jej recytacją sonetu

Szekspira, bo musi pędzić na dół pomóc uprzątnąć

wielką salę, zanim księżniczka zorientuje się, że wpadła

do jaskini dzikich morskich zbójów.

Jego księżniczka...

Uśmiechnął się do siebie.

Czuł unoszącą się wokół niej delikatną, kwiatową

woń, pewnie jakiegoś francuskiego mydła o zapachu

lilii czy fiołków. Ciekaw był, jak by zareagowała, gdyby

potraktował ją tak jak inne kobiety. Czy podobałyby jej

się subtelne zaloty? Księżniczce nie przypadłoby chyba

do gustu, gdyby przerzucił ją sobie przez ramię jak

60

background image

SMOK

dziewkę z tawerny. Założyłby się o swoje najlepsze

buty, że pod jej opanowaniem kryje się zmysłowa

natura, która tylko czeka na odpowiedniego mężczyznę.

No cóż, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jeśli

uda mu się przekonać ją, że nie jest diabłem wcielonym,

może to on rozpali jej uśpione zmysły.

Podprowadził ją pod zwieńczone łukiem drzwi.

- Oto solarium, wasza wysokość. Proszę się rozgoś­

cić, a ja zejdę na dół sprawdzić, co te niedorobione

znajdy się tak grzebią.

Rowena z rozbawieniem podniosła na niego oczy.

- Czy nazwałeś swoją służbę... znajdami, milordzie?

- Co? - Popatrzył na nią zaskoczony. - Zdaje mi się,

że powiedziałem niedorajdy. Znaczy... nieroby, próż­

niacy.

- Ach, nieroby... - Rowena przygryzła wargę po­

wstrzymując uśmiech.

- Właśnie.

Rzuciła okiem do środka i ze zdziwieniem powie­

działa:

- Och, jeśli się nie mylę, to nie jest solarium. Wygląda

na kaplicę.

Douglas gwałtownie odwrócił się na pięcie. Ołtarz,

świece, kropielnica i światło księżyca wpadające przez

okno. Co się z nim, do kroćset, dzieje? Poszedł na prawo

zamiast na lewo? Poczuł się jak kompletny półgłówek.

- Tak często się ostatnio modliłem, że odruchowo

skierowałem tu swoje kroki- powiedział potrząsając

głową. - Oczywiście, że to jest kaplica. Jakiż ze mnie

głupiec. Solarium jest po lewej stronie.

61

background image

JILLIAN HUNTER

- Ach tak... - Rowena wydawała się zażenowana. -

Czy wolno spytać, o co tak gorąco się modlisz, milordzie?

A może to osobista sprawa?

- Modlę się, by brat powrócił do zdrowia- odpo­

wiedział. Byle nie za szybko, dodał w myśli.

- Ja też się o to pomodlę- powiedziała szczerze

Rowena.

Douglas poczuł nieznane mu dotąd ukłucie zazdrości.

Będzie się modliła za jego brata. Poza seksem nigdy

nie łączyło go z kobietami nic intymnego i wcale mu

tego nie brakowało, a teraz czuje coś tak intensywnego...

Jeszcze rok temu umarłby ze śmiechu na samą myśl

o czymś podobnym.

Jakże oni są naiwni, sir Mateusz i jego księżniczka.

Douglas nie przypominał sobie, by kiedykolwiek czuł

w sobie prawdziwą wiarę. Chyba od początku życia był

zepsuty do szpiku kości.

Przez chwilę przyglądał się jej z uwagą.

- Czy łączy was z Mateuszem coś więcej niż przyjaźń?

Odparła bez zastanowienia:

- Powierzyłabym mu życie.

A serce? O to nie mógł już spytać. Zapadło niezręczne

milczenie.

- On mówi o tobie z wielką serdecznością - powie­

działa z naciskiem Rowena, jakby wyczuła brak brater­

skiej lojalności z jego strony.

- Mateusz?

- Wydajesz się zaskoczony, milordzie.

- No cóż, nie wychowywaliśmy się razem - powie­

dział z ociąganiem.

62

background image

SMOK

- Rozumiem. - Najwyraźniej jednak nie rozumiała. -

Z pewnością przychodzisz tu modlić się też o inne

sprawy, oprócz zdrowia Mateusza?

Pomyślał, że zmieniła temat w nadziei, że na gruncie

spraw duchowych odnajdą porozumienie. Rozmodlony

pirat. Gdyby choć trochę go znała... Z trudem powstrzy­

mał grymas, ironii.

- Oczywiście modlę się za swoją duszę. - Niespo­

dziewanie poczuł się winny, patrząc teraz na ołtarz. -

Modlę się również o to, by moja wieś nie przeżywała

już więcej najazdów i cierpień.

To przynajmniej była prawda. Douglas nie czuł się

jakoś szczególnie związany z garstką górali zamiesz­

kujących wieś w pobliżu zamku, ale zawsze chronił to,

co do niego należało.

- Najazdy? Sądziłam, że wojna domowa już się

skończyła.

- Skończyła się. - Douglas odwrócił się od ołtarza.

Wolał nie myśleć o poczuciu winy, jakie niespodziewanie

wzbudził w nim widok kaplicy. - Ale zostali angielscy

żołnierze, których zadaniem było utrzymanie pokoju.

Po zakończeniu wojen często pojawiają się wilki, cza­

tujące na słabych i bezbronnych.

- Wilki?

- Ich ludzka odmiana, wasza wysokość. Chociaż na

naszych wzgórzach żyją też prawdziwe wilki i żbiki.

- Odmiana ludzka jest najgorsza - powiedziała ze

zrozumieniem. - Sądzę jednak, że taki człowiek jak ty

szybko się z nimi upora.

Niewiele brakowało, by Douglas porwał ją w ramiona

63

background image

JILLIAN HUNTER

i ucałował za ten komplement. Jej wiara w niego była

wzruszająca, choć może bezpodstawna.

- Taki mam zamiar.

- Włączę twoją wieś do swoich modlitw - powie­

działa cicho, kiedy wychodzili z kaplicy. - I oczywiście

twoją duszę, milordzie.

Douglas nic nie odpowiedział.

Niech księżniczka się modli.

Może jej niewinna wiara wzruszy Wszechmocnego,

jeśli nie wzruszyły Go modlitwy zmasakrowanego,

bezbronnego dziecka. Do diabła, to z pewnością nie

zaszkodzi. Nawet jeśli Douglas w głębi duszy był prze­

konany, że Opatrzność opuściła go ostatecznie w dniu,

kiedy się urodził.

background image

7

Douglas ściągnął lejce, by kucyki zwolniły. Z po­

chyloną głową wpatrywał się w ciemności panujące na

wzgórzach. Samotny nietoperz nadleciał znad kępy

drzew rosnących na skraju traktu. Wózek zaklinował

się na jakimś występie i kilka kamieni stoczyło się

z niewidocznego zbocza. A księżniczka zapewne popijała

teraz gorącą czekoladę.

- Co jest z tym cholernym światłem?- warknął

Douglas.

- Baldwin zgubił latarnię - odezwała się z tyłu wozu

Gemma.

- Nic nie mogłem poradzić - nieszczęsnym głosem

powiedział Baldwin, który szedł z przodu jako prze­

wodnik. - Fiknąłem kozła na ogromnym hamulcu ster­

czącym na środku drogi. Budowali ją jacyś ciem­

niacy.

- Nie ciemniacy, tylko przemytnicy.

65

background image

JILLIAN HUNTER

Wiał ostry wiatr. Douglas chwycił turkoczący w jego

porywach i zsuwający mu się z ramion płaszcz.

- Nie pisałem się na takie rzeczy, kapitanie.

- W ogóle na nic się nie pisałeś - powiedział sucho

Douglas. - Możesz iść, dokąd cię oczy poniosą. Nie

będę za tobą tęsknił.

- Nie kłóćcie się, ten chłopak ledwo dycha - odezwał

się Dainty, który siedział na wozie trzymając dziecko na

kolanach. - Odwieźmy go już do domu.

Douglas skierował wóz w stronę doliny. Koła trzeszcza­

ły na pokrytej kamieniami dróżce prowadzącej wzdłuż

jeziora. Grzywiaste fale pokrywały powierzchnię wody.

Douglas zapatrzył się na maleńką wyspę pośrodku jeziora.

- Dobre miejsce na kryjówkę- powiedział cicho

Dainty. - Mogli wymknąć się stąd i zaatakować wioskę

nie zauważeni przez nikogo.

Douglas z ponurą miną przyglądał się wyspie.

- Możliwe. Sprawdzimy to jutro. A teraz odwieźmy

tego chłopaka do rodziny. Odkąd odzyskał przytomność,

bez przerwy pyta o matkę.

Ciemne kontury zamku górowały nad nimi na tle

granatowego nieba.

- Mam nadzieję, że księżniczka nie patrzy na nas

z okna - powiedział Baldwin. - Pomyślałaby, że coś

knujemy.

Douglas uśmiechnął się pod nosem.

- Księżniczka jest kobietą, a nikt nie jest w stanie

przewidzieć, co myślą kobiety. A teraz dość już gadania.

Chcę, żebyśmy zanieśli tego chłopca do jego chaty, nie

zwracając na siebie uwagi.

66

background image

SMOK

Mary

MacVittie roześmiała się wesoło. Luneta w jej

oknie skierowana była na jezioro tuż pod kamienną

chatą przytuloną do zbocza wzgórza.

- Piraci coś przemycają - powiedziała do swojego

brata, który siedział na drewnianej skrzyni za jej ple-

cami. - Ciekawa jestem, jak odbyło się powitanie księż­

niczki. Powinnam tam być, żeby im pomóc.

- Musiałaś pomóc mnie - stwierdził brat. - Wydaje

mi się, że opieka nad chorymi jest ważniejsza niż

uczenie rzezimieszków, jak zrobić dobre wrażenie na

księżniczce.

- Nie zapominaj, że ten rzezimieszek chce pomóc

ludziom z Dunmoral.

- Coś takiego... Tak ci powiedział?

- Tak. - Podeszła do skrzyni i podniosła zniszczoną

księgę. - Czytałam tu o miejscowych zabobonach.

I wiem już, co pomoże nam uratować wioskę.

Mężczyzna wstał i zajął jej miejsce przy oknie.

- Wioski nie da się uratować. Ci ludzie zmuszeni są

tolerować nawet mnie, lekarza pijaka, wygnanego z dwo­

ru królewskiego za to, że pozwolił umrzeć kochance

jego wysokości. Ale żeby mieć pirata za opiekuna...

- Nawróconego pirata, Normanie- mruknęła pod

nosem.

- Co prawda dawny właściciel tych ziem nie był

o wiele lepszy - zauważył. - Spędzał czas na uwodzeniu

podkuchennych, kiedy wojna szalała wokół jego zamku.

- To się nazywa Ogień Pociechy, jeśli cię to inte­

resuje - powiedziała wpatrzona w książkę Mary.

Brat poprawił ustawienie lunety.

67

background image

JILLIAN HUNTER

-

Dobry Boże. Piraci niosą coś zawiniętego w pled.

Idą w stronę wioski.

- Słyszałeś mnie, Norman? Powiedziałam, że jedy­

nym sposobem uratowania Dunmoral jest rozpalenie

Ognia Pociechy.

- Dopiero co rozpaliłem ogień - powiedział. - Cie­

kawe, czy te łobuzy zakopują jakiś skarb na wzgórzach.

Albo jakieś ciało. Sadzisz, że już kogoś ukatrupili?

Piraci znani są z pijackich burd.

Mary zacisnęła usta.

- Nie mówiłam o ogniu w naszym domu. Ogień

Pociechy to stary celtycki rytuał, wciąż potajemnie

odprawiany w tych stronach. Druidzi w ten sposób

prosili bogów o błogosławieństwo.

Norman opuścił lunetę.

- Boże, znowu te pogańskie bzdury. Wróżki, rusałki

i druidzi. Myślący człowiek nie może tego słuchać.

Mary postukała palcem w książkę.

- Rytuał polega na pocieraniu dwóch gałązek, aż

powstanie iskra. Wszystkie ogniska w wiosce muszą

być wtedy wygaszone, a potem znów rozpalone od

świętego ognia. - Zamyśliła się na chwilę. - Za wszelką

cenę muszę z tego pirata zrobić dżentelmena.

- Pirat dżentelmenem? - Popatrzył na nią sceptycz­

nie. - W takim razie poproś celtyckich bogów o pomoc.

Nie potrzebujemy w tym zamku dżentelmena, tylko

odważnego człowieka, który twardą ręką zapanuje nad

okolicą.

background image

8

Godzinę po powrocie do zamku Douglas stał w oknie

swojej sypialni trzymając w dłoni nietknięty kielich

bordeaux. W oknie wschodniej wieży widział oświetlony

płomieniem świecy cień Roweny. Przyciągała jego

uwagę jak samotna gwiazda na mrocznym niebie jego

życia. Ostre ukłucie w sercu przypomniało mu, że to

skarb, którego nie wolno mu tknąć - przynajmniej jesz­

cze nie teraz.

Jednak jej widok sprawiał mu przyjemność.

Chodziła po komnacie. Ciekawy był, jakie niepokoje

nie pozwalają jej zasnąć o tak późnej porze. A może

tak bardzo przeżywa nieobecność Mateusza?

Ale dlaczego Mateusz zwabił ją tutaj nie uprzedzając,

że jego przyrodni brat jest bestią w przebraniu szlach­

cica? Nie pozwoliłaby się przecież prowadzić za rękę

tymi ciemnymi zakamarkami, gdyby wiedziała, kim

Douglas jest naprawdę.

69

background image

JILLIAN HUNTER

Uśmiechając się ironicznie, podniósł kielich do ust.

- Jeden brat coś traci, a drugi zyskuje.

- Dlaczego recytujesz Szekspira gapiąc się w ten

kielich wina?- odezwał się zdziwiony głos za jego

plecami. - Jesteś aż tak pijany?

- To nie był Szekspir, dziewczyno - powiedział i zer­

knął w stronę drzwi, gdzie stała zatroskana Gemma. -

Nie, nie jestem pijany.

Spojrzała na okno.

- Chyba nie podglądasz księżniczki? To nieprzy­

zwoite przyglądać się komuś nie ubranemu.

- No, rzeczywiście... Jakże tak przyzwoitemu czło­

wiekowi jak ja mogłoby przyjść do głowy podobne

bezeceństwo? - Zerknął na nią i uśmiechnął się szel­

mowsko.

- Zdaje się, że cię polubiła - powiedziała wślizgując

się do pokoju. - Policzyłeś klejnoty w jej tiarze?

- W jakiej tiarze?

Przyjrzała mu się z niepokojem.

- Jak mogłeś nie zauważyć czegoś takiego?

- Nie wiem. Chyba byłem trochę roztargniony. To

czarująca kobieta.

- Ona nie jest twoja. Należy do Mateusza.

- To się jeszcze okaże. - Pociągnął duży łyk wina

i z irytacją zmarszczył brwi.

- Bądź ostrożny, Douglas. Bez względu na to, jaki

tytuł ci nadano, w głębi serca wciąż jesteś piratem.

- Idź spać, Gemmo. Jest już chyba druga nad ranem.

- Myślisz, że mógłbyś się w niej zakochać? - Przy­

kucnęła przy podeście jego wielkiego łoża.

70

background image

SMOK

- Jeśli w głębi serca jestem piratem, to powinnaś

pamiętać, że nie mam serca. Nie mogę się zakochać.

- Dainty powiedział, że Henry Morgan został ad­

mirałem Czarnej Floty - ciągnęła znów Gemma. - Szuka

ludzi na wyprawę w poszukiwaniu Maracaibo.

Douglas nie zareagował, ale na wspomnienie morskich

podbojów obudziła się w nim znów ta dzikość, którą

miał nadzieję na zawsze w sobie stłumić. Maracaibo

było miastem zbudowanym ze złota na drodze do legen­

darnego El Dorado. Czy jakikolwiek pirat nie marzył

o odkryciu tego miejsca?

Gemma podciągnęła kolana pod brodę.

- Powiedział, że Morgan chce mianować cię wicead­

mirałem. Miałbyś do dyspozycji całą flotę.

Douglas uśmiechnął się i odstawił kielich na stolik

przy łóżku.

- Cóż znaczą bogactwa całego świata, jeśli człowiek

zaprzeda własną duszę?

Gemma zerknęła na swoje zniszczone trzewiki.

- Sądzę, że jakaś cząstka tych bogactw nie byłaby

dla nas zbytnim ciężarem.

Roześmiał się cicho i pokiwał głową.

- Tak, masz rację.

- Czy ona nam pomoże?- z niepokojem spytała

Gemma.

- Nie, jeśli dowie się, jakie z nas łachmyty.

Gemma zachichotała.

- Nie ma się z czego śmiać, dziewczyno. Jesteśmy

szumowinami tego świata. To tylko kwestia czasu,

kiedy własnym zachowaniem zdradzimy, jacy z nas

71

background image

JILLIAN HUNTER

łajdacy. Wystarczy, żeby księżniczka weszła do wielkiej

sali, a jakiś pirat ze szczerbatą gębą i drewnianą nogą

skoczy jej na ramiona z galerii dla grajków.

- Jest urocza, prawda? - Gemma w zamyśleniu potar­

ła brodą o kolana. - Rozumiem teraz, dlaczego Mateusz

chce zatrzymać ją tylko dla siebie.

Mateusz, który pod ostrzałem armatnim ratował uko­

chanego konia swego dowódcy. Obrońca niewinnych

ludzi i bezbronnych zwierząt.

A Douglas, uwodziciel niewinnych kobiet i . . . czasem

sam jak bezbronne zwierzę.

Gemma trajkotała coś dalej. Douglas wyjął z kieszeni

złotą monetę i przerzucał ją z ręki do ręki. Powstrzymał

się, by znowu nie spojrzeć przez okno. Widok tej kobiety

budził w nim dziwne uczucia. Czy to możliwe, żeby

mężczyznę uwiodła łagodność i inteligencja kobiety?

- Zostaw mnie teraz - powiedział nagle, przerywając

potok słów Gemmy. - Zamierzam tej nocy znaleźć tego

Neacaila. Aż się prosi, żeby go zabić.

- Sądzisz, że spodobałam się księżniczce? - spytała. -

Zachowałam się jak trzeba, prawda?

- Tak, oczywiście.

- Baldwin przed nią dygnął. Nawet mu nie powie­

działa jaki z niego głupek.

- To niezwykła osoba - stwierdził zamyślony Dou­

glas.

- Ożenisz się z nią?

- Co za absurdalny pomysł!

Dziewczyna wstała i popatrzyła podejrzliwie na ot­

warte okno.

72

background image

SMOK

- Weźmiesz ją do łóżka?

- A to, moja panno - odpowiedział, popychając ją

w stronę drzwi - nie jest już twoja sprawa.

- Dlaczego tak nienawidzisz Mateusza? - zapytała

szeptem.

- Nie chcę o tym mówić. - Douglas westchnął.

- Proszę cię... Czy to ma jakiś związek z mamą?

- Mama przez długi czas ciężko chorowała, a ty

byłaś wtedy małym brzdącem - powiedział po chwili

milczenia. - Starałem się opiekować wami obiema.

Kradłem i pracowałem, żeby postawić chociaż prosty

kamienny krzyż przy wiejskim kościele, kiedy umar­

ła. - Jego twarz nabrała ostrości. - Wtedy pojawił

się Mateusz, w swoich pięknych szatach i inkrusto­

wanej karecie, kiedy ja prosiłem jedynie o wóz. Za­

brał jej ciało i pochował na prywatnym cmentarzu

w Anglii.

- To chyba nie taki straszny grzech, prawda? - po­

wiedziała łagodnie.

- Pozbawił mnie ostatniej szansy udowodnienia, że

ją kochałem i że jest we mnie coś dobrego.

- Mama o tym wiedziała- stwierdziła z przeko­

naniem.

Podniósł ją i wystawił na korytarz, jakby była nie­

znośnym kociakiem.

- To już przeszłość. Chcę się teraz przebrać, Gemmo,

a jak sama mówiłaś, nieprzyzwoicie jest przyglądać się

komuś nie ubranemu.

73

background image

JILLIAN HUNTER

Rozległo się znajome pukanie do drzwi. Aidan.

Oznaczało to kłopoty.

Douglas otworzył drzwi człowiekowi, który był do

niego bardziej podobny, fizycznie i z charakteru, niż

jego przyrodni brat.

Czarne włosy, czarne oczy, czarny charakter. Tak,

Douglas i Aidan mogli uchodzić za ten sam szatański

pomiot.

Aidan był ubrany jak na polowanie. Minę miał ponurą.

- Przyszedłem poprosić o pozwolenie, sir.

Douglas uniósł brew. Rzadko wtrącał się w prywatne

życie swoich ludzi, ich miłości, ich przeszłość. Dawno

temu Aidan wyznał, że jego młoda żona zginęła podczas

podróży dyliżansem, że to on ponosi za to winę i że

jego szlachecka rodzina go za to wydziedziczyła. Z pew­

nością miał swoje tajemnice, był jednak posłuszny,

lojalny i bystry. Douglas nie wymagał niczego więcej.

- Zgodę na co? - spytał, rozglądając się po korytarzu.

- Na zamordowanie człowieka - odpowiedział Aidan.

- Do wszystkich diabłów! - Douglas wciągnął go do

komnaty. - Straciłeś zmysły? Nie pamiętasz, co mówi­

łem? Jak to się stało, że zdążyłeś zrobić sobie wroga,

skoro tak krótko tu jesteśmy?

Aidan wpatrywał się w niego z kamienną twarzą.

- Odpowiedz mi, Aidan. - Douglas w zdenerwowaniu

potrząsnął głową. - Mam nadzieję, że nikomu nie wspo­

mniałeś o tym szaleństwie. Kogo chcesz zamordować?

- Łajdaka, który zgwałcił dziewczynę w wiosce i zo­

stawił ją umierającą. Ten sam człowiek zmasakrował

tego chłopca. Znam cię, Douglas. Dziś w nocy będziesz

74

background image

SMOK

szukał zemsty, a ja ci pomogę. Ten zamek... przypomina

mi pewne bolesne sprawy.

Douglas odwrócił się powoli.

- Mówisz o przeszłości po raz pierwszy, choć od

dawna się znamy.

Aidan wzruszył ramionami i zmienił temat:

- Wieśniacy mają zamiar złapać go w zasadzkę

na bagnach. Dadzą się wyrżnąć jak owce. Musimy

jechać, sir.

Douglas nie pytał, czy Aidan miał jeszcze jakieś inne

powody do powzięcia tej decyzji.

- Jeśli chcesz, możesz ze mną jechać. Chcę się tylko

godzinę przespać, zanim wyruszymy.

Aidan sztywno skinął głową.

- Będziemy gotowi przed świtem. Przy odrobinie

szczęścia znajdziemy tego łotra Neacaila.

- Czy Dainty o tym wie? - spytał Douglas.

- Nic mu nie mówiłem.

Douglasowi stanęła przed oczami twarz Roweny,

niewinna, ale i kusząca. Banda Neacaila nigdy w życiu

nie widziała nic tak pięknego. Douglas nie chciał, by

wieści o rozbojach w okolicy dotarły do jej uszu.

- Niech Dainty tu zostanie - powiedział. - Ma czuwać

nad bezpieczeństwem księżniczki.

Nie mógł jednak zasnąć.

W ciemności przemierzał swoją komnatę, całą siłą

woli opierając się palącemu pragnieniu- tak bardzo

chciało mu się podejść do okna i na nią popatrzeć.

75

background image

JILLIAN HUNTER

- Pragnę jej - szepnął do siebie. - Nie planowałem

tego, ale po raz pierwszy w życiu pragnę czegoś czystego

i pięknego, czego nigdy nie miał inny mężczyzna. Pragnę

kobiety, która by należała tylko do mnie. Kogoś, komu

nie musiałbym płacić ani odbierać go komuś innemu.

„Ona nie jest twoja. Należy do Mateusza".

Przełknął ślinę i odwrócił zbolałą twarz do okna. Nie

jest księciem w tej bajce. Jest smokiem. Jak długo

Rowena będzie wierzyła w tę maskaradę?

Zamknął oczy, ale wspomnienia przeszłości nie ode­

szły. Mury zamku zniknęły. Światło świec stojących

w komnacie zamieniło się w palące słońce Hiszpanii.

Umysł Douglasa wypełniły bolesne obrazy, które odżyły

nagle, jakby tamten dzień był wczoraj.

Hiszpański statek handlowy podpłynął do niego na

morzu. Na pokładzie tłoczyła się grupka kobiet. Wokół

ich bladych twarzy, uniesionych jak kwiaty ku słońcu,

trzepotały poruszane wiatrem czepki. Jedna z nich

trzymała w ramionach dziecko.

To podstęp.

Był wtedy pewien, że to podstęp.

Hiszpanie używali wcześniej takich pułapek. Udawali

kupców, a załogę przebierali za kobiety.

Smok z Darien był wtedy młody i ponad wszystko

chciał dowieść swojej waleczności. Pot spływał mu

stróżkami po ogorzałej twarzy, kiedy podniósł rękę na

znak ataku. Przez chwilę się zawahał. Dlaczego zig­

norował ten dziwny moment niepewności?

- Boże - szepnął i z wysiłkiem otworzył oczy. -

Boże, wybacz mi.

76

background image

SMOK

Zaatakował statek, którego jedynym cennym ładun­

kiem była garstka kobiet wiezionych na sprzedaż jako

niewolnice. Dwie z nich zginęły, a dziecko zostało

sierotą.

Zabrał zdobyty statek na Tortugę i wyprawił zmar­

łym królewski pogrzeb. Hiszpański ksiądz, którego

przywlókł na wyspę, był pewien, że Douglas oszalał.

Przyjaciele śmieli się z niego. Nikt nie rozpaczał nad

grobami jego ofiar. Nikogo nie wzruszało, że zabił

kilka niewolnic, a przez to jego ból był jeszcze do­

tkliwszy.

Postanowił wtedy, że będzie najlepszym z najgor­

szych. Nie mógł sobie pozwolić na okazywanie poczucia

winy, jeśli chciał zachować szacunek swych ludzi.

W tamtych dniach nie zdawał sobie sprawy, że przyjdzie

czas, kiedy szacunek dla samego siebie nabierze dla

niego tak wielkiego znaczenia.

Rowena siedziała w łóżku i rozczesywała włosy,

podczas gdy Hildegarda sprawdzała, czy w komnacie

nie ma tajemnych przejść i otworów w ścianach, przez

które ktoś mógłby podglądać księżniczkę.

- Jest trochę inny, niż się spodziewałam.

- Fryderk próbował cię ostrzec. - Hildegarda wy­

próbowała zasuwę na ciężkich drzwiach. Syknęła z nie­

zadowoleniem- Nie powinnam była pozwolić ci odesłać

tego starego głupca. Zrzęda z niego, ale nie wątpię, że

oddałby życie w twojej obronie.

- Przed czym miałby mnie bronić? - Rowena uśmiech-

77

background image

JILLIAN HUNTER

nęła się lekko. - Przed piratem, który cały swój wolny

czas spędza na modlitwie? Może powinnam pójść do

kaplicy i prosić Boga, by Smok się nie nawrócił. Jeśli

ten pastor mówił prawdę...

- Pastor by nie kłamał- stwierdziła Hildegarda.

- Ale mógł się mylić.

Hildegarda potrząsnęła głową i uklękła na podłodze,

żeby zajrzeć pod łóżko. - Nie można prosić Wszechmoc­

nego, żeby grzesznik się nie nawrócił.

- Jeśli się nawrócił, na nic się nam nie przyda -

powiedziała Rowena w zamyśleniu. - Hartzburg po­

trzebuje człowieka na tyle przebiegłego, żeby pokonał

moich wrogów. - Odłożyła oprawioną w srebro szczot­

kę. - Jak sądzisz, ilu szpiegów ukrywa się pod moim

materacem?

- Nie widzę tu żadnego. - Hildegarda chwyciła po­

grzebacz leżący na kominku i odgarnęła nim grubą

warstwę kurzu. - Spójrz, co za brud. A sir Mateusz nie

jest przebiegłym człowiekiem. Mimo to jednak liczyłaś

na jego pomoc, zanim ten pirat zawrócił ci w głowie.

- To prawda - zgodziła się cicho Rowena. - W po­

równaniu ze Smokiem z Darien Mateusz jest łagodny

jak baranek.

Hildegarda wyrzuciła zgarnięty z kominka kurz

za okno.

- Sir Mateusz byłby dobrym mężem.

- Lepszym niż książę Vandever albo mój kuzyn,

z tym się zgadzam. Lecz Mateusz to tylko przyjaciel.

Gdyby nie jego męstwo na polu bitwy...

Zamilkła i nagle posmutniała. Hildegarda jak zwykle

78

background image

SMOK

jej nie słuchała. Jakieś poruszenie na dole pod murami

przyciągnęło jej uwagę.

- To ten małomówny człowiek o imieniu Aidan

i jego lordowska mość- szepnęła wyglądając przez

okno. - Dokąd oni się wybierają tak późną nocą?

Rowena wstała, wzdychając z rezygnacją. W pożółk­

łym lustrze zobaczyła swoje nachmurzone oblicze. Nie

była kobietą, która jedynie dzięki urodzie zdobędzie tak

niezwykłego mężczyznę.

Hildegarda odwróciła się od okna.

- Nie możemy zapomnieć, co w przeszłości robił

nasz gospodarz.

- Jego matka- również matka Mateusza- była

podobno prawdziwą pięknością. - Rowena odsunęła

się od lustra ze smutnym uśmiechem. - Była pokojów­

ką w wielkim domu i zwróciła uwagę pewnego szla­

chcica.

- Mateusz ci o tym powiedział?

Rowena kiwnęła głową.

- Dziewięć miesięcy później urodziła syna tego szla­

chcica, który zginaj wkrótce w jakiejś bitwie. Mateusz

jest właśnie tym dzieckiem. Jego matkę wygnano na

ulicę razem z bękartem.

- Sir Mateusz jest przecież szanowanym człowie­

kiem - zdumiała się Hildegarda.

- Jedynie dzięki temu, że rodzina szlachcica odnalazła

go w nędznej dzielnicy, gdzie mieszkał z matką. Był

jedynym dzieckiem ich zmarłego syna i zdecydowali się

go uznać.

- Ale nie matkę? - słusznie domyśliła się Hildegarda.

79

background image

JILLIAN HUNTER

- Była kobietą pozbawioną czci - powiedziała cicho

Rowena. - Dziadkowie Mateusza nigdy nie pozwolili

mu się z nią spotkać. Nie wiedział o istnieniu matki aż

do dnia, gdy umierała.

- Mateusz jest dobrym człowiekiem - upierała się Hil-

degarda. - Najwyraźniej ufa ci na tyle, żeby wyjawić

to, czego nie powiedziałby nikomu innemu. A jednak

nie ostrzegł cię, że jego brat był piratem.

- Jeśli to prawda...

- Roweno, jak sobie z tym wszystkim poradzisz?

- Jeszcze nie wiem. Narazie muszę ciągnąć tę grę

z Douglasem, udając, że wierzę w to, czego on sobie

życzy.

- Mateusz nigdy nie był piratem- mruknęła do

siebie Hildegarda.

Rowena ze znużeniem pokiwała głową i wróciła do

łóżka. Gdy tylko zamknęła powieki, przeraziła się, że

ma przed oczami nie jasne rysy Mateusza, tylko ciemną

twarz Douglasa, który całkowicie opanował jej myśli.

Jego uśmiech, tak urokliwy i . . . zniewalający.

- Zamknij dobrze drzwi - szepnęła z korytarza Hil­

degarda. - Podejrzewam, że z kominka prowadzi tajemne

przejście, ale wygląda na zamurowane. Nie odejdę,

dopóki nie będę pewna, że jesteś bezpieczna.

Rowena posłusznie podeszła do drzwi i zatrzasnęła

zasuwę.

Hildegarda niepotrzebnie się martwi, pomyślała. Wie­

działa, że jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, obowiązek

wobec kraju i ojca postawi ją wkrótce w sytuacjach o wiele

bardziej niebezpiecznych, niż mogła sobie wyobrazić.

80

background image

SMOK

Zaczął siąpić deszcz. Poszukiwania na mokradłach

okazały się bezowocne. Douglas machnął na Aidana,

żeby wracali do zamku. Nagle zatrzymał się, kierowany

instynktem.

- Objedziemy jeszcze raz dolinę.

Aidan wzruszył ramionami.

- Dlaczego nie?

Dolina wydawała się spokojna. Kamienne chaty ma­

jaczyły w mroku; jakiś pies cicho zawarczał, kiedy

przejeżdżali. Dopiero około pół mili za wioską Douglas

zauważył, że nad stojącą samotnie chatą unosi się dym.

Płaczliwy kobiecy głos przerwał ciszę. W pobliskim

lesie zarżały konie.

Douglas zeskoczył na ziemię.

- Aidan, przeszukaj te drzewa.

Poszedł w stronę chaty. Drzwi były otwarte na oścież.

Bezszelestnie wszedł do środka, mrużąc oczy w torfo­

wych oparach unoszących się z dogasającego paleniska.

Klęcząca pod ścianą młoda kobieta błagała o litość

mężczyznę w wystrzępionym kilcie.

- Napracowałeś się już dzisiaj, chłopie - powiedział

Douglas.

Mężczyzna gwałtownie się obrócił. Oczy błyszczały

wściekle w zarośniętej twarzy.

- Kim, do diabła, jesteś?

Douglas zignorował pytanie. Z sąsiedniej izby dobieg­

ło jakieś skrzypnięcie.

- Jestem lordem Dunmoral -powiedział, przytykając

szpadę do brzucha mężczyzny. - A ty, śmierdzący

szakalu?

81

background image

JILLIAN HUNTER

~

To Liam z Glengaldy - wykrztusiła kobieta i schowa­

ła się za plecami Douglasa. - Zgwałcił dzisiaj dziewczynę

we wsi i strasznie pobił małego Daviego. Jego brat...

Zanim skończyła, Liam wyciągnął zza pasa toporek.

Umarł natychmiast, wpatrzony w przeszywającą go

szpadę.

- Ten drugi - szepnęła kobieta, ciągnąc Douglasa za

wolne ramię - poszedł kraść moje zapasy i groził, że

zabije mi dzieci.

Douglas wskoczył za skórzane przepierzenie. Zakap-

turzony mężczyzna z workiem owsa przyciśniętym do

piersi wyskakiwał właśnie przez okno.

Douglas schował szpadę i rzucił się za nim do wąs­

kiego okna. Na strychu błysnęło światło i Douglas

pomyślał, że ktoś zapalił świeczkę. Usłyszał szlochanie

dziecka, ale nie miał czasu sprawdzić, co się tam dzieje.

Wyskoczył na deszcz. Na skraju lasu powalił na

ziemię człowieka, który uciekł z chaty.

- Miej litość nade mną - załkał mężczyzna. - Nie

chciałem przyłączać się do tych zbirów. Powiedzieli, że

mnie zabiją, jeśli nie będę dla nich kradł jedzenia.

Douglas nie widział osłoniętej kapturem twarzy.

- Gdzie jest Neacail z Glengaldy? - spytał ostro.

- Ten tchórz ukrywa się i wysyła na rozbój biednych

ludzi, takich jak ja.

Douglas podniósł się z ziemi.

- Chodź ze mną - rozkazał.

- Dobrze - potulnie zgodził się więzień.

Kiedy wstał, kaptur zsunął mu się z głowy odsłaniając

wykrzywioną w grymasie, pokancerowaną twarz.

82

background image

SMOK

- Moje dzieci...!- Z wnętrza chaty dobiegł krzyk

kobiety. - Podłożył ogień na poddaszu!

- Chryste!... - krzyczał Aidan. - Kobieto, wyjdź

stamtąd! Dach się zaraz zawali. Douglas, pomóż mi!

Mężczyzna cofnął się o krok.

- Nie możesz gasić pożaru i jednocześnie mnie za­

trzymać - stwierdził przebiegle.

Douglas wpatrywał się w jego twarz.

- Kim jesteś?

- A jak myślisz?

- Neacail... - Douglas sięgnął do pasa. - Ty szalony

sukinsynu.

Aidan chwiejnym krokiem wydostał się z chaty z dziec­

kiem na ręku. Ten widok odwrócił uwagę Douglasa,

a Neacail wykorzystał okazję i skoczył w stronę lasu.

Douglas rzucił się za nim z pistoletem wyszarpniętym

zza pasa. Nacisnął cyngiel, lecz pistolet nie wystrzelił -

widocznie proch zmoczył się na deszczu.

- Boże...! - ryknął, zaciskając szczęki z wściekłości.

Neacail odwrócił się ze śmiechem. Douglas pociągnął

drugi zamek pistoletu. Tym razem trafił uciekiniera

w ramię.

Neacail zesztywniał, ale nie zatrzymał się. Douglas

mógł mieć tylko nadzieję, że później znajdzie go w lesie,

martwego lub rannego.

- Douglas!- wrzeszczał Aidan.- Pomóż mi, na

miłość boską!

Nie miał wyboru. Nie mógł teraz ścigać Neacaila

i pozwolić, żeby te dzieci spaliły się żywcem.

background image

9

w porównaniu z hiszpańskimi wyspami Szkocja

leżała na drugim końcu świata.

Kilka godzin później Douglas stał w przedporannym

mroku na kamienistym brzegu jeziora Dunmoral. Pioruny

przewalały się przez niebo nad jego głową jak echo

boskiego śmiechu. Deszcz zalewał mu twarz.

Piraci zrobili żart swojemu kapitanowi.

Właściwie miał to być dowód uznania.

Wyciągnęli na jezioro łódź wiosłową znalezioną w zam­

ku i zamienili w cudowną, miniaturową kopię „Zauro­

czenia" - korwety Douglasa, która zatonęła u wybrzeży

Kuby podczas ostatniej wyprawy.

Phelps, cieśla okrętowy, umocował nawet topsel, a na

dziobie wyrzeźbił czarnego, ziejącego ogniem smoka.

W ciemnej wodzie odbijały się zarysy miniaturowych

mosiężnych dział.

W pierwszym momencie Douglasa ogarnęła nostalgia,

84

background image

SMOK

ale już po kilkunastu sekundach jej miejsce zastąpiła

panika.

- Jak ja to, do diabła, wytłumaczę księżniczce? -

wykrzyknął. - Co ludzie z doliny pomyślą na widok

pirackiego statku żeglującego po spokojnych wodach

ich jeziora?

W tym momencie trudno byłoby powiedzieć, że

jezioro jest spokojne. Deszcz siekł spienione pod wpły­

wem wiatru fale, które z łoskotem uderzały o brzeg.

Douglas i Dainty musieli wiosłować przez godzinę, żeby

dotrzeć do wysepki, na której mieli nadzieję złapać ludzi

Neacaila.

Znaleźli tylko kilka kamieni, martwego ptaka i opusz­

czone gniazdo kobuza.

- Spróbujemy jeszcze raz jutro - powiedział ponuro

Douglas, kiedy dopływali do brzegu. - Może pojechali

na kolejną wyprawę. Jest już prawie widno. Ostatnia

rzecz, jakiej nam trzeba, to żeby księżniczka zobaczyła

swego gospodarza na pirackim statku.

Księżniczka spała przez cały dzień w swojej wieży

pod czujnym okiem Hildegardy. Przespała burzę i pio­

runy, nieświadoma otaczającej ją mrocznej atmosfery.

Douglas nerwowo chodził po komnacie i przeklinał

burzę, która nie pozwalała mu przeszukać okolicznych

wrzosowisk i wzgórz. Lało jak z cebra, woda rozmywała

drogi, rzeki występowały z brzegów. Nie znał tego

dzikiego kraju, gdzie uczyniono go lordem, ale miał

zamiar dobrze go poznać.

85

background image

JILLIAN HUNTER

Tego dnia nie widział Roweny. Jednak kiedy położył

się spać, odczuł dziwne zadowolenie na myśl, że ona

bezpiecznie śpi w wieży i szalejące wokół zamku żywioły

nie mogą jej dosięgnąć.

Jest bezpieczna pod opieką smoka, a nie rycerza bez

skazy ze złamaną nogą, o którym bez wątpienia śni

i którego jest warta.

Neacail z Glengaldy stał przy kominku w komnacie

u szczytu wieży. Pamiętał ukryte przejście w zamku,

który miał nadzieję odzyskać.

Patrzył na kobietę śpiącą w łóżku zaledwie o kilka

kroków od niego.

Kilka godzin wcześniej przyglądał się wysokiemu

mężczyźnie, swemu wrogowi, który nie zważając na

burzę przeszukiwał okolicę. Człowiek ten ukradł to, co

należało do Neacaila i próbował go zabić. Postanowił,

że zapłaci za to. Ból w zranionym ramieniu wzmógł

jeszcze jego nienawiść.

Neacail jest prawowitym dziedzicem Dunmoral.

Tak przynajmniej zeszłego lata wyznała księdzu na

łożu śmierci jego matka ulicznica. Przysięgała, że oj­

cem Neacaila był bratanek poprzedniego lorda Dun­

moral, zresztą każdy mógł zauważyć rodzinne podo­

bieństwo.

Neacail nie miał żadnych dokumentów, które by to

potwierdzały, a poprzedni dziedzic i jego bratanek nie

żyli. Neacail wiedział jednak zawsze, że urodził się, by

sprawować władzę.

86

background image

SMOK

Pół roku wcześniej wniósł roszczenia do sądu, lecz

sędzia roześmiał mu się w twarz.

- Może dokumenty świadczące o twoim szlacheckim

pochodzeniu, panie, spaliły się w jakimś pożarze -

zasugerował ironicznie.

Tydzień później Neacail spalił doszczętnie wiejski

dom sędziego, nie przejmując się tym, że w środku

uwięziona jest złożona chorobą siostra gospodarza.

Spokojnie przyglądał się, kiedy waliła pięściami w ok­

no jak ptak uwięziony w klatce. Sprawiło mu to przyjem­

ność, a ci, którzy się z niego śmieli, dostali nauczkę.

Wytarł nos o rękaw swojej wyświechtanej szafranowej

koszuli. Jego głęboko osadzone oczy płonęły niepo­

skromioną ambicją. Czuł ból w ramienu, ale ta słabość

go nie powstrzyma.

Dzisiejszej nocy będzie spał w jaskini jak zwierzę.

Obudzi się wśród zawszonych kamratów, a powinien

przecież mieszkać w tym zamku jak lord.

Wiele lat temu Neacail najął się do pracy w zamkowej

kuchni. Poznał kilka tajemnych przejść, o których inni

zapomnieli. Już wtedy myślał, że może mu się to kiedyś

przydać.

Nie jest jednak głupcem. Nie przyszedł do zamku,

żeby dać się złapać. Jego plan sięgał o wiele dalej.

Mieszkańcy Dunmoral w pierwszej kolejności zapłacą

mu za napiętnowanie.

A potem będzie cierpieć ten, który ukradł mu prawo

do zamku, oraz ludzie, których miał zamiar chronić.

Popatrzył z daleka na kobietę, która tak spokojnie

spała w swoim łóżku. Wydawało się, że burza jej nie

87

background image

JILLIAN HUNTER

przeszkadza. Był ciekaw, czy obudziłaby się, gdyby jej

dotknął.

Dotknął jednak jedynie obszytego koronką peniuaru

leżącego na łóżku.

- Ładne - powiedział cicho. - I czyste.

Podniósł jedną z jedwabnych pończoch, które spadły

na podłogę. Użyje ich do obandażowania ramienia.

Kobieta na łóżku poruszyła się i przesunęła ręką po

twarzy. Neacail w całym swoim życiu nie widział takiej

istoty. Czy ona należy do jego wroga? Skąd się tu wzięła?

Odsunął się od łóżka i wślizgnął w przejście za

kominkiem. Przy następnej wizycie zostawi podarek.

Ależ ona będzie zdziwiona.

background image

10

Następnego ranka pani MacVittie przyniosła Gemmie

oprawioną w skórę książkę z pozłacanymi brzegami.

- Znalazłam to zeszłej nocy i pomyślałam o twoim

bracie. Są tutaj wspomnienia pewnego szkockiego wice­

hrabiego, który żył na dworze Ludwika XIV.

Gemma rozejrzała się po pustym dziedzińcu.

- Bardzo dziękuję, pani MacVittie. Douglasowi przy­

da się każda pomoc. Czy ta książka nam powie, jak

zachowywać się przy księżniczce?

- Powinna okazać się pomocna, mimo że niektóre

opisy są nieco ryzykowne. Pomyślałam, że szczególnie

przyda wam się opis królewskiej uczty.

- Uczty?

- No cóż, musicie wydać przyjęcie na powitanie

księżniczki. Tak jest przyjęte, nawet w najbardziej

odległych miejscach na ziemi, takich jak nasze. Głowy

koronowane przyjmowane są wystawnymi ucztami od

czasów starożytnych.

89

background image

JILLIAN HUNTER

Gemma przygryzła wargę.

- Rozumiem.

- Macie w zamku kucharza, prawda?

Gemma zawahała się. Ich jedyną kucharką była Fran­

ces, która prowadziła dom publiczny w pirackiej twier­

dzy. Braki w sztuce kulinarnej nadrabiała pewnością

siebie.

- Mamy kucharkę - z determinacją odparła Gemma.

Pani MacVittie skinęła głową.

- To dobrze. W książce jest menu, na którym powinna

się wzorować. Nie chciałabym być niemiła, moja droga,

ale ty i ludzie twojego brata powinniście sami przejrzeć

tę książkę, by poprawić swoje maniery. Nie chcecie

przecież uchybić swemu dostojnemu gościowi.

Gemma przełknęła ślinę przyciskając książkę do

serca. Była gotowa zrobić wszystko, by przypodobać

się bratu.

- Oczywiście, że nie. Nie chcemy jej obrazić.

Hildegarda stała pod drzwiami komnaty Douglasa,

kiedy otworzył je następnego ranka. Widząc ją, zdusił

przekleństwo.

- Dzień dobry, madame - powiedział.

- Idę właśnie do kuchni przekazać kucharce życzenia

księżniczki w kwestii śniadań.

- Ja się tym zajmę, madame - odpowiedział pomyś­

lawszy, że dla Hildegardy i Frances jednocześnie kuchnia

mogłaby okazać się za ciasna.

- Jeśli nie sprawi to kłopotu.

90

background image

SMOK

- Oczywiście, że nie - odparł.

Hildegarda skinęła głową z zadowoleniem.

- W niedziele będziemy jadły grzanki i galaretkę

z czarnych porzeczek. Kawa i czekolada powinny być

podawane do wszystkich posiłków.

- Rozumiem.

- W poniedziałki jadamy galaretkę z nóżek cielęcych

i grzanki. We wtorki grzanki i galaretkę a la russe.

W środy do wyboru mogą być nóżki wołowe albo

galaretka pomarańczowa. Bardzo lubimy galaretkę z czar­

nego bzu w czwartki.

Douglas westchnął.

- Z grzankami?

- Z grzankami.

- A w piątek? - spytał.

- Piątek jest zarezerwowany dla galaretki z pigwy.

- A w soboty, madame?

- W soboty pragniemy mieć do wyboru wszystko,

co wymieniłam wcześniej. - Uśmiechnęła się do niego. -

Jaki dziś mamy dzień?

- Sobotę - odparł zgnębiony.

- Dobrze byłoby również zawiesić w wielkiej sali

proporzec księżniczki - podsumowała Hildegarda. -

Mam nadzieję, że nie sprawi to kłopotu.

- Dla księżniczki wszystko- powiedział z miną

zbitego psa.

K i l k a minut później osobisty doradca księżniczki

wpadł na Douglasa w kuchni. Przygotowywał się do

91

background image

JILLIAN HUNTER

odjazdu i najwyraźniej zależało mu, by szybko załat­

wić sprawy wojskowe i jak najprędzej wrócić do

Roweny.

Fryderyk bez ogródek dał Douglasowi do zrozumienia,

że jego podstawowym obowiązkiem jest dbanie o bez­

pieczeństwo księżniczki. Nie ukrywał, że niechętnie

zostawia obie kobiety same.

- Nie wypuszczę ich bez eskorty ani na krok za most

zwodzony - obiecał Douglas.

Fryderyk bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł.

- Niełatwo będzie upilnować tej kobiety - proroczym

tonem stwierdziła Frances.

Douglas westchnął.

- Czy mamy spore zapasy galaretek?

- Tak - odparła zdziwiona Frances. - Dlaczego?

- Sytą kobietę łatwiej upilnować - powiedział. -

Przynajmniej tak mi się wydaje.

Blade promienie ranka wpadały przez wysokie okna

wielkiej sali, oświetlając tarcze herbowe na ścianie.

W ogromnym kominku z szerokim okapem płonął słaby

ogień. Gdy wysoka postać księżniczki ukazała się w sali,

Douglas poczuł podekscytowanie.

Dzienne światło podkreślało subtelność jej klasycz­

nych rysów i bystrość spojrzenia.

Popatrzyła na niego, a on ze zdumieniem zdał sobie

sprawę, że przygląda mu się chłodno, niczym kupiec

szacujący konia na targu. Przez chwilę miał ochotę

pokazać jej zęby i postukać nogą w podłogę.

92

background image

SMOK

-

Dobrze spałaś, wasza wysokość? - spytał cierpko,

podprowadzając ją do stołu.

- Tak, dziękuję. - Usiadła przy starannie nakrytym

stole i popatrzyła na adamaszkowy obrus i chińską

porcelanę. - A ty, milordzie?

- Wspaniale - skłamał bez mrugnięcia okiem i rozej­

rzał się.

Nie wierzył własnym oczom. Byli sami. Pomyślał,

że guwernantka prawdopodobnie ukradkiem pociąga

sznapsa, a reszta mieszkańców zamku zgodnie z jego

poleceniem trzyma się na wszelki wypadek z daleka,

żeby czegoś nie zbroić.

Zmarszczył czoło. Piraci trzymający się z dala, żeby

czegoś nie zbroić - nie do wiary. Co te łobuzy knują?

Rowena wpatrywała się w obficie zastawiony stół.

Wyglądała na osłupiałą. Douglas pomyślał, że pewnie

jest pod wrażeniem, że postarał się o jej ulubione

przysmaki, i czeka, aż jej usłuży.

- Grzanka z galaretką, wasza wysokość? - spytał. -

Mamy czarne porzeczki, nóżki, galaretkę a la russe,

z czarnego bzu, pigwy i pomarańczową.

Milczała przez chwilę.

- Czy zawsze jesz takie ilości grzanek i galaretek,

milordzie?

- A ty nie? - zapytał zaskoczony.

- Nie. Nie znoszę grzanek i galaretek. Hildegarda

to lubi.

- Może więc napijesz się kawy lub gorącej czekolady?

Uśmiechnęła się lekko.

- Chętnie.

93

background image

JILLIAN HUNTER

Odwzajemnił jej uśmiech i sięgnął po wypolerowane

srebrne dzbanki.

- Kawa czy czekolada?

- Proszę o czekoladę. - Okiem znawcy przypatrzyła

się belkom na stropie sali. - Piętnasty wiek?

Douglas obejrzał badawczo dzbanek w swej dłoni.

- Nie sądzę. A jeśli tak, to jest w wyjątkowo dobrym

stanie.

Rowena przygryzła wargę.

- Miałam na myśli zamek. Belkowanie stropu.

Uśmiechnął się pobłażliwie.

- Wiem, wasza wysokość. Tak, to piętnasty wiek.

Albo trzynasty, albo czternasty. Do diabła, żeby choć

pamiętał historię Dunmoral. Odstawił dzbanek, nagle

zdając sobie sprawę, że niebezpieczeństwo czyha w każ­

dym najprostszym pytaniu. Musi mieć się na baczności

w kwestii swojego zmyślonego pochodzenia. Nawet

pytanie o ustronne miejsce mogło zdradzić, że jest

kłamcą. Albo wariatem.

- Czy w Hartzburgu mieszkasz w piętnastowiecznym

zamku? - spytał lekkim tonem.

Rowena spochmurniała. Douglas zastanowił się, czy

nie powiedział czegoś głupiego. Czyżby w Hartzburgu

nie mieli zamków? Może mieszkają w jaskiniach? Był

przekonany, że Mateusz wiedziałby takie rzeczy.

- Wywieziono mnie do różowego letniego pałacu

w lesie - odpowiedziała cicho. - Nasz zamek jest ob­

legany przez rebeliantów.

- Oblegany? Przez rebeliantów? - Douglas zupełnie

nie interesował się polityką. - W twoim kraju?

94

background image

SMOK

Rowena uśmiechnęła się z wdzięcznością, słysząc

autentyczne oburzenie w jego głosie.

- To jeszcze nie jest najgorsze, milordzie. Ojciec jest

praktycznie więźniem rebeliantów. Wytrzyma oblężenie

jeszcze pięć miesięcy, ale potem będzie zmuszony się

poddać. Grożą, że go zabiją, jeśli nie spełni ich żądań.

- Ależ to... ależ to...

- ...zdrada.

- Tak, to niedopuszczalna zdrada stanu. - Douglas

mógł zadawać się z najgorszymi łotrami, ale nawet on

posiadał pewien zmysł porządku. - Dlaczego ktoś nie

przepędzi tych drani... miałem na myśli, tych złoczyńców.

- W zupełności zgadzam się z twoimi odczuciami,

milordzie. - Rowena zmarszczyła brwi. - Próbowałam

przeciwstawić się rebeliantom, lecz bez skutku. Nie

chcę, żeby zginął choć jeszcze jeden z moich lojalnych

poddanych. Niektórzy rwący się do walki chłopcy mają

zaledwie po dwanaście lat. Wszyscy nasi dojrzali męż­

czyźni polegli albo są ranni. - Umilkła. - Albo zdradzili

mnie i przeszli na stronę wroga.

- Przykro mi to słyszeć - powiedział z troską Douglas,

zaskoczony, że naprawdę tak myśli.

- Wrogowie ojca dysponują całą armią najemników.

Mnie nie wystarczyło talentu, albo może zdolności

przywódczych, żeby opanować sytuację.

- Tu jest potrzebny doświadczony żołnierz, a nie

kobieta - z naciskiem stwierdził Douglas.

- Zrobiłam wszystko, co w mojej nocy. - Rowena

wypiła łyk czekolady. - Słyszałeś o Pokoju Westfalskim?

- Któż by o nim nie słyszał...?

95

background image

JILLIAN HUNTER

- Wiesz więc, że mimo iż Francja zyskała władzę

nad pewnymi terytoriami, Hartzburg zachował swoją

niezależność.

Douglas milczał. Nie dość, że nic o tym nie wiedział,

to w ogóle nie rozumiał, o czym ta kobieta mówi.

- Francja i cesarz walczyli o nas - dodała Rowena.

- Nie dziwię się...

Rowena zmarszczyła brwi.

- Bardzo cenimy sobie niezależność, milordzie.

- Ależ oczywiście. - Spochmurniał jeszcze bar­

dziej. - Słyszałem, że masz trzech starszych braci.

Może nie powinienem o to pytać, ale dlaczego bezradna

kobieta musi sama bronić zamku i życia ojca?

- Nie czuję się bezradna, milordzie.

Douglas uważnie jej się przyjrzał, skrywając uśmiech.

- W takim razie bezbronna, ale tylko w sensie fi­

zycznym.

- To słuszne pytanie - powiedziała ze smutkiem. -

Mój najstarszy brat, książę Eryk, zniknął w tajemniczych

okolicznościach podczas polowania. Rupert wypłynął

na Morze Śródziemne z ekspedycją handlową. Ostatniej

wiosny wpadł w jakąś zasadzkę.

Ścigających go kobiet, pomyślał Douglas.

Rowena ciągnęła:

- Najmłodszy, Antoni, wiedzie życie zakonne we

francuskich Pirenejach.

Boi się kobiet, pomyślał Douglas. Powstrzymał się

przed jakąkolwiek reakcją. Mężczyźni w jej rodzinie są

zupełne do niczego.

- Czy twoi bracia wiedzą o rebelii?

96

background image

SMOK

-

Wysłałam wiele listów - Mateusz mi w tym po­

magał - ale jeśli wkrótce nie wrócą do domu albo jeśli

zginą, będę musiała nie tylko sama uratować ojca, ale

również urodzić dziedziców, którzy zapewnią ciągłość

dynastii.

- Dziedziców? - Douglas napił się kawy, by nie

zwróciła uwagi, że jego głos zabrzmiał o oktawę wyżej.

- Muszę szybko urodzić dzieci - powiedziała z roz­

brajającą szczerością. - Ciągłość dynastii nie może

zostać przerwana, gdyż rebelianci wykorzystają to, by

zbuntować przeciwko nam ludność Hartzburga.

- To rzeczywiście poważny problem- powiedział

Douglas. - Szczególnie część dotycząca pośpiechu w ro­

bieniu dzieci.

Rowena westchnęła.

- Moja siostra Michalina została wygnana do klasz­

toru za karygodne zachowanie, tak więc naturalnie nie

może zajść w ciążę.

- Naturalnie - potwierdził Douglas.

- Oczywiście jeżeli chodzi o Michalinę, to nawet

to jest możliwe.

Myśl o współpracy z księżniczką w kwesti dostar­

czenia dziedziców niebezpiecznie działała na wyobraźnię

Douglasa. Przez chwilę miał ochotę porwać ją na górę

i pomóc wypełnić jej polityczne obowiązki. Była pierw­

szą napotkaną kobietą, przy której myśl o posiadaniu

dzieci wydała mu się w pewnym sensie zachęcająca.

Zrobiło mu się gorąco, kiedy wyobraził sobie, że stoją

wśród gromady małych piratów i księżniczek.

97

background image

JILLIAN HUNTER

Siedziała zapatrzona gdzieś w dal, myśląc o spiskach

i nieszczęściach rodziny. Czy naprawdę jest tak niewin­

na? - zastanawiał się cynicznie.

Ta kobieta z pewnością nie jest głupia. Czyżby

wystawiała jego charakter na próbę? Czy ma zamiar

go zdemaskować? Ktoś w jej sytuacji nie mógł zaufać

wielu ludziom. Została zdradzona. To zrozumiałe, że

jest ostrożna.

Ma do niego zaufanie, ponieważ jest bratem Mateusza.

Każdy pirat skorzystałby z okazji, żeby zaciągnąć ją do

łóżka, nie mówiąc o położeniu łapy na jej majątku.

Do diabła, gdyby wiedziała, że jeszcze kilka miesięcy

temu nękał te cholerne hiszpańskie psy, półnagi, z nożem

w zębach... Uciekłaby przerażona do swojego różowego

letniego pałacu.

Musi zdobyć jej zaufanie poczuciem godności i sa­

mokontrolą. Oczywiście, najpierw będzie musiał jakimś

cudem odnaleźć w sobie te cechy. Nigdy nie podejrzewał,

że będzie mu na tym zależało.

Zacisnął usta. Jej słowa znów zaczęły do niego do­

cierać.

- . . . i jak zaznaczono w kontrakcie małżeńskim, za­

chowam kontrolę nad handlem truflami.

Pochylił się, żeby ponownie napełnić jej filiżankę.

- Handlujecie trunkami?

- Chyba nieuważnie słuchałeś, milordzie - zauważyła

lekko urażonym tonem.

Douglas uśmiechnął się. Ta kobieta nie pozwoli się

łatwo zbić z tropu. Stwierdził jednak, że zupełnie mu

to nie przeszkadza.

98

background image

SMOK

- Oczywiście, wasza wysokość. Wiem coś na temat

handlu trunkami. Wyobraź sobie, w zeszłym tygo­

dniu...

Rowena głośno westchnęła. Patrzyła na niego jak na

błazna.

- Nie mówiłam o trunkach. Mówiłam o truflach.

Trufle!!! Hartzburg z nich słynie. To wielki przysmak,

który rozsyłamy po całej Europie. Próbowałeś ich kie­

dykolwiek?

- Oczywiście- bez zająknięcia skłamał Douglas.

Przecież na statku codziennie jedliśmy trufle jako do­

datek do robaczywych sucharów i solonej wieprzowiny,

dodał w myśli. - Nic nie może zastąpić trufli jako

ozdoby wykwintnego posiłku, prawda?

Rowena uśmiechnęła się trochę złośliwie.

- Najwyraźniej reszta świata jest twojego zdania,

milordzie. Ja ich nie znoszę. Co może bardziej odebrać

apetyt niż czarne, pokryte brodawkami grzyby? Papa

podaje je przy każdej uroczystej okazji.

Douglas oparł się na łokciach i pochylił do przodu,

jakby trufle były najbardziej fascynującym tematem na

świecie.

- Doprawdy?

- Uczył nas zbierania tego obrzydlistwa w nadbrzeż­

nych lasach z pomocą wyćwiczonych świń.

- Coś takiego...

- W tamtych czasach był radosnym człowiekiem,

jeszcze przed śmiercią mamy -powiedziała uśmiechając

się w zadumie. - Zmienił się po jej stracie. Stał się

ponury i nieufny.

99

background image

JILLIAN HUNTER

Douglas zauważył drżenie palców dziewczyny, gdy

dotknęła filiżanki. Powrócił wzrokiem do jej twarzy.

- Za dużo mówię - stwierdziła. - Umiesz słuchać,

milordzie, a to może być niebezpieczne.

- Nie muszę chyba zapewniać, że twoje sekrety

zostaną między nami? - spytał cicho.

- Zupełnie cię nie znam- powiedziała, a uśmiech

znów powrócił na jej twarz. - Lecz jeśli Mateusz nalegał,

bym powierzyła się twej opiece, musisz być człowiekiem

godnym zaufania.

Hałas przy drzwiach przerwał coraz bardziej intymną

atmosferę.

Hildegarda z pochmurną miną przyczłapała do stołu

hałasując drewniakami.

- Nie wypada obarczać jego lordowskiej mości

naszymi kłopotami - powiedziała, obrzucając Rowenę

ostrym spojrzeniem.

- Dyskutowaliśmy o truflach, a nie o kłopotach-

odparła Rowena, zerkając porozumiewawczo na Dou­

glasa.

Wyraźnie czymś zmartwiona Hildegarda zasiadła

obok księżniczki.

- Wiem, dlaczego masz kłopoty w tym zamku, milor­

dzie - powiedziała. - Nie spałam całą noc i odkryłam

tę szatańską tajemnicę.

- Tajemnicę?- Douglas uniósł głowę. Na skórze

poczuł gęsią skórkę. Czyżby został zdemaskowany? -

Jaką tajemnicę? - spytał z całą nonszalancją, na jaką

było go stać.

100

background image

SMOK

Gemma zwołała nadzwyczajne zebranie w ogrodzie,

którego celem miała być nauka dworskiej etykiety.

Księga pani MacVittie krążyła z rąk do rąk. Wyszukane

rysunki wzbudzały chichoty i okrzyki zdumienia.

Baldwin nie mógł oderwać od nich oczu.

- A ludzie mówią, że piraci to zbereźnicy. Ci fran­

cuscy panowie tylko żrą i urządzają orgie. Jestem zgor­

szony.

Stojąca nad nim pani MacVittie uśmiechnęła się.

- Słuszna uwaga, panie McGee. Dwór francuski

słynny jest z rozwiązłości.

- Ależ to obrzydliwe! - wykrzyknął Willie. - Gem­

ma przeczytała, że brat króla ubiera się jak kobieta

i tańczy z mężczyznami.

Baldwin potrząsnął głową.

- Dla mnie to jeszcze nie tak straszne jak kawałek

o tym, że dworzanie używają kominków jako wychodka.

- Przecież ogień by zgasł... - głośno zastanawiał się

Willie.

- Nie obchodzą mnie takie sprawy- powiedziała

Gemma. - Zwołałam was tu, żebyśmy poćwiczyli ety­

kietę. Baldwin, czy jako zarządca zamku wiesz, jakie

są twoje obowiązki wobec księżniczki?

Baldwin miał niepewną minę.

- Tak...

- Masz dbać o jej wygodę - powiedziała pani Mac-

Vittie. - To poważna funkcja.

- To znaczy, że mam nosić za nią gorącą cegłę, jeśli

zmarzną jej nogi, albo herbatę miętową, jeżeli po kolacji

będą ją męczyć wiatry?

101

background image

JULIAN HUNTER

Gemma opadła na ławkę i zapatrzyła się na opadłe

liście tańczące po trawie.

- To beznadziejne... - stwierdziła z rezygnacją.

Pani MacVittie poklepała ją po ramieniu.

- Nie sądzę, żeby należało interesować się, czy księż­

niczce dokuczają wiatry, panie McGee- powiedziała

łagodnie. - A jeśli chodzi o zmarznięte nogi, to takimi

osobistymi sprawami może zająć się jej towarzyszka.

Natomiast twoim zadaniem jest pokazać jej wysokości

zamek i zadbać, by zawsze miała zapas świec.

- I nie dygaj przed nią więcej, bo cię zamorduję -

dorzuciła Gemma.

- Nie będzie takiej potrzeby - taktownie zauważyła

pani MacVittie. - Pan McGee rozumie swoje zadanie,

prawda?

- Jakie zadanie? - spytał Baldwin.

Pani MacVittie potrząsnęła głową i odwróciła się do

wątłej kobiety stojącej samotnie przy żywopłocie.

- A ty, Frances? Jak tam twoje przygotowania do uczty?

- Nie będzie żadnej uczty, jeśli nie zdobędę przy­

zwoitego jedzenia. - Jej delikatna twarz nachmurzyła

się, a jasne loczki, luźno upięte na czubku głowy, zadrżały

wymownie. - W spiżarni mamy tylko owies i suszony

groch. Raczej się to nie nadaje na królewskie przyjęcie.

Kiedyś w naszym burdelu przygotowałam kolację dla

jednego księcia. Powiedział mi, że jada takie dziwaczne

rzeczy jak rybia ikra, pawie i ostrygi - oznajmiła pod­

niecona. - Na pewno możemy zdobyć trochę ostryg.

- Ostrygi jadają ludzie pospolici - powiedziała Gem­

ma marszcząc czoło.

102

background image

SMOK

Willie rzucił przed siebie kamyk.

- Do najbliższego miasteczka, w którym jest targ, są

cztery dni drogi w każdą stronę. Ostrygi ześmierdną się

na śmierć, zanim je podasz. Douglas nie byłby za­

chwycony, gdybyśmy struli biedną księżniczkę.

- Zatoka jest tylko kilka mil stąd - w zamyśleniu

powiedziała pani MacVittie. - Nigdy nie jadłam ostryg

z Dunmoral, jeśli takowe istnieją, ale wydaje mi się, że

wicehrabia wspominał o mięczakach podawanych na

królewskim stole.

- Warto spróbować. - Gemma zerknęła niespokojnie

w stronę zamku. - Chyba już zjedli śniadanie. Sądzę,

że powinniśmy się pokazać, bo księżniczka weźmie nas

za nieobytych wieśniaków.

- I będzie miała rację - stwierdził Baldwin.

Gemma popatrzyła na Frances.

- Nie widziałaś jej wczoraj wieczorem. Pójdziesz

z nami?

Frances potrząsnęła przecząco głową. Gemma podejrze­

wała, że kucharka z radością pracuje dla Douglasa, ale woli

zostać w cieniu ze względu na swoją przeszłość prostytutki.

- Chodź z nami, Frances, poznasz ją - powiedziała.

- Żartujesz? - Kobieta wyprostowała się sztywno. -

Muszę zająć się przygotowaniami do tej przeklętej

uczty. To będzie naprawdę cud przemienić bochenki

owsianego chleba w królewski bankiet.

Douglas rozparł się nonszalancko na krześle. Poza

ta najwyraźniej wskazywała na jego zdenerwowanie.

103

background image

JILLIAN HUNTER

- Tajemnica? - Uśmiechnął się, jakby usłyszał dow­

cip. - Nie znalazłaś chyba, pani, cebulek tulipanów pod

swoim łóżkiem. Pewnie dojrzewają tam od dziesięciu

lat, od czasów zbzikowanego starego lorda.

Rowena uśmiechnęła się.

- Co za szczególny sposób wyrażania się o zmarłym

ojcu.

- Czyim ojcu? - Douglas odwzajemnił jej uśmiech.

- Twoim. - Rowena popatrzyła na niego pytająco. -

Starym zbzikowanym lordzie.

- Ach... tak. Biedny stary papa.

Uśmiech zamarł na twarzy Douglasa. Nie znając jego

prawdziwego pochodzenia, księżniczka sądziła, że odzie­

dziczył dobra po poprzednim lordzie. No cóż, stary lord

zyskał właśnie syna, a Douglas drugiego ojca, który

zaczynał wydawać mu się bliższy niż arystokracina,

który opuścił go, zanim Douglas przyszedł na świat.

- Widzę, że jego lordowska mość jest w krotochwil-

nym nastroju - zauważyła Hildegarda, uśmiechając się

czule do Roweny. Jej twarz stężała, kiedy znów przenios­

ła wzrok na Douglasa. Pokiwała mu palcem przed

nosem. - Lecz nadal twierdzę, że wiem, dlaczego masz

kłopoty w wiosce. Jezioro otaczające zamek jest nawie­

dzane.

- Nawiedzane? - Douglas z trudem powstrzymał się,

żeby nie dotknąć swojego kolczyka. Był przesądny.

Żaden pirat nie kpi sobie z losu.

Rowena westchnęła.

- Hildegarda nie pozwoliła mi spać pół nocy przez

104

background image

SMOK

swoje wizje. Utrzymuje, że w waszym jeziorze mieszka

koń wodny.

Douglas wpatrywał się w nią osłupiały. Boże, czy to

możliwe? Czyżby Hildegarda zauważyła na jeziorze

„Zauroczenie"?

- Koń wodny? - spytał uprzejmie.

- Wy, Szkoci, nazywacie tego stwora wodnym du­

chem konia. - Hildegarda przeżegnała się, a potem

przesądnie dotknęła amuletu z krzemiennych grotów,

który nosiła na szyi. - Szatańskie stworzenia. Pożerają

ludzi i zieją siarką. Bałam się zostawić moją panią aż

do świtu.

Douglas zakrztusił się, maskując śmiech.

- Zeszłej nocy było bardzo ciemno, pani. To, co

widziałaś, było prawdopodobnie iluzją wywołaną cie­

niami fal i szuwarów.

- Ten stwór miał rozwichrzoną grzywę na karku -

stwierdziła Hildegarda, najwyraźniej bardzo przejęta

tym, co widziała.

Douglas splótł dłonie pod brodą, nie okazując najmniej­

szego niepokoju. Koniem wodnym mógł być jedynie ten

przeklęty piracki statek, który ofiarowali mu jego ludzie.

Z „Zauroczeniem" zawsze wiązały się jakieś kłopoty.

Zastanowił się, jakby tu wymknąć się niepostrzeżenie

i ukryć łódź, nie zwracając niczyjej uwagi.

Kto mógłby zająć się w tym czasie księżniczką i jej

straszliwą guwernantką? Dainty nie wrócił jeszcze z ob­

jazdu doliny, co ze względu na niedawne wypadki

trochę go niepokoiło. Aidan jak zwykle gdzieś zniknął.

Nagle w drzwiach ukazała się grupka jego przyjaciół.

105

background image

JILLIAN HUNTER

Douglas zmrużył oczy, przyglądając im się badawczo.

Podeszli do stołu, by złożyć szacunek księżniczce.

Albo zwalić ją z nóg swoim zachowaniem.

Pewne było, że przynajmniej jedno z nich zrobi

z siebie głupca.

Gemma dygnęła i nieśmiało spytała, czy księżniczka

dobrze spała. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że od

trzeciego roku życia wychowywała się wśród piratów

i pierwsze słowa, jakie wypowiedziała jako dziecko,

brzmiały: „Żadnych sztuczek, żadnych chwytów, dawaj

złoto!"

Pani MacVittie ofiarowała księżniczce słój wrzoso­

wego miodu obwiązany wstążeczką w szkocką kratę.

Willie skłonił się niezdarnie. Douglas z ulgą stwier­

dził, że tym razem Willie mocno trzyma w ustach

wypadające wciąż sztuczne zęby.

Jednak serce mu zamarło, gdy do stołu zbliżył się

Baldwin, wpatrzony w Rowenę jak w obraz.

Cisza wydawała się nie do zniesienia.

Douglas chrząknął znacząco.

W końcu Baldwin skłonił się.

- Bardzo dobrze- powiedział półgłosem Douglas,

odprawiając ich machnięciem ręki. - Możecie już wra­

cać do swoich obowiązków.

- Chwileczkę - zdecydowanym tonem odezwała się

Hildegarda i sięgnęła po grzankę. - Może ktoś z nich

widział konia wodnego.

- Konia wodnego?- Pani MacVittie wyglądała na

zaintrygowaną. - W naszym jeziorze?

- Jakiego konia? - spytała zdezorientowana Gemma.

106

background image

SMOK

Douglas przesunął się na krawędź krzesła. W jego

oczach zaiskrzyły ostrzegawcze błyski.

- Nad zamkiem wisi jakaś klątwa - stwierdziła z ta­

kim przekonaniem Hildegarda, że nawet Douglas przez

moment bliski był tego, by jej uwierzyć. - W jeziorze

mieszka duch wodnego konia.

- Nikt nie widział konia wodnego w tym jeziorze od

stu lat - powiedziała w zamyśleniu pani MacVittie. -

Ciekawe, co go tu sprowadziło.

- Obawiam się, że ma to związek z niewinną duszą

księżniczki - stwierdziła z przejęciem Hildegarda. - Złe

zawsze lgnie do niewinności.

Douglas zerknął na Rowenę spod gęstych brwi. O mały

włos nie powiedział prawdy, żeby gości uspokoić. Księż­

niczka jednak nie wyglądała na przestraszoną.

- Żadne potwory nie istnieją - odezwała się. - Na

dowód tego jeszcze dzisiejszego ranka udam się na

przejażdżkę po jeziorze.

Douglas powstrzymał okrzyk przerażenia.

- To absolutnie niemożliwe. Osobiście zajmę się tą

sprawą.

Hildegarda posłała mu aprobujące spojrzenie.

- To bardzo słuszna decyzja, milordzie, lecz jestem

zmuszona poradzić mojej pani, by natychmiast opuściła

ten zamek. Są tu też inne niebezpieczeństwa.

Cień przemknął po twarzy Douglasa. Poczuł wzras­

tające napięcie.

- By opuściła zamek? Ależ dopiero co przybyła.

- O jakich niebezpieczeństwach mówisz? - spytała

szorstko Rowena.

107

background image

JILLIAN HUNTER

Hildegarda spuściła oczy.

- Mam na myśli zbójów, którzy zaatakowali wioskę

jego lordowskiej mości. Młoda kobieta została zgwałcona

i wrzucona do rzeki. Zaledwie na godzinę przed naszym

przybyciem zeszłej nocy pobito prawie na śmierć małego

chłopca. Słyszałam, jak służba o tym mówiła.

- Tą sprawą już się zająłem - powiedział ostro Dou­

glas. Nagła zmiana w jego tonie zdumiała Rowenę. -

Zafajdany łajdak, który dopuścił się gwałtu, już nigdy

nie napadnie na bezbronną kobietę. Ta padlina gnije

pewnie teraz w śmierdzącym łajnie.

- Douglas... - ostrzegawczo szepnęła Gemma, za­

krywając dłonią usta.

Ale on nie mógł się już dłużej powstrzymywać.

Maska układności spadła z oblicza pirata. Pochylił się

do przodu, jakby miał przewrócić stół.

- Nikt nie zrobi krzywdy twojej pani, dopóki ja tu

jestem! - ryknął. - A jeśli chodzi o pozostałych rzezi-

miechów - ktokolwiek spróbuje podnieść rękę na księż­

niczkę, zobaczy swoje wyprute flaki w kałuży własnej

krwi, zanim zdąży mrugnąć okiem. Osobiście poćwiar­

tuję skurwysyna...

- Douglas... - odezwała się znów przerażona Gemma.

- . . . i kości tego ścierwa rzucę psom na pożarcie!

Rozparł się w krześle, nagle uspokojony.

W sali panowała absolutna cisza. Hildegarda gapiła

się na niego, jakby zobaczyła ducha.

Rowena wyglądała na autentycznie zaskoczoną.

Stało się, pomyślał. Odsłonił swoje prawdziwe oblicze.

Żaden szlachetnie urodzony człowiek nie użyłby takiego

108

background image

SMOK

obrazowego języka w obecności dam. Na pewno wy­

straszył księżniczkę na śmierć.

Lord Dunmoral powinien kierować się rozwagą, a nie

przemocą.

Czy zniszczył wszystko tym wybuchem furii? Jak

wiele prawdy odsłonił swoim zachowaniem?

background image

11

Wyraziłem się może nieco obrazowo - powiedział

i przepraszająco się uśmiechnął, próbując naprawić

błąd. - Złoczyńcy muszą stanąć przed sądem, zgodnie

z królewskim dekretem. Daleki jestem od wymierzania

sprawiedliwości własnymi rękami. Proszę wybaczyć mi

te ostre słowa. Przemoc wywołuje tylko jeszcze większą

przemoc.

Rowena zmarszczyła czoło.

- Czasami musimy działać, a dopiero potem zasta­

nawiać się nad konsekwencjami.

Douglas odpowiedział najłagodniejszym tonem, na

jaki go było w tej chwili stać:

- Wszyscy winniśmy przestrzegać prawa, wasza wy­

sokość.

- Jeśli dobrze zrozumiałam, brytyjski rząd wycofał

swoje oddziały ze Szkocji - powiedziała z dezaprobatą

Hildegarda.

110

background image

SMOK

-

To prawda, pani - odparł Douglas.

- Komu więc księżniczka może zawierzyć swoje

bezpieczeństwo? - z niepokojem spytała guwernantka.

Spuścił głowę. Starał się wyglądać nobliwie. Nie było

to łatwe po tyradzie o śmierdzącym łajnie i wyprutych

flakach, którą przed chwilą wygłosił.

- Musimy zaufać Opatrzności Bożej. I nie pozwolić,

by księżniczka oddalała się z zamku bez eskorty.

Jego słowa wywołały po raz drugi absolutną ciszę.

Czy teraz zamiast Smokiem z Darien będą go nazywać

Strachajłem z Dunmoral?

- A co z tym koniem wodnym?- nie ustępowała

Hildegarda. - Słyszałam, że konie wodne porywają

kobiety, żeby ulżyć swoim chuciom.

- Boże Przenajświętszy... - wyrwało się Douglasowi.

- Tak. - Głos Roweny brzmiał cierpko. - Ten lu­

bieżny stwór podszedł podobno tak blisko jej okna,

że widziała ziejące ogniem węże w jego grzywie. Hil­

degarda jest przekonana, że ten potwór płonie dziką

namiętnością do mnie.

- Nie dziwię się - powiedział Douglas. - To znaczy...

Mam na myśli, że nie dziwi mnie jej niepokój. Młoda

kobieta z twoją pozycją uważana jest za cenny łup

w całej Europie.

Twarz Roweny pojaśniała rozbawieniem.

- Cenny łup?

- Miałem na myśli bezczelnych łupieżców, którzy,

wziąwszy pod uwagę twą słynną w całym świecie urodę,

poważyliby się dybać na twoją nieskalaną cnotę.

- To przesada - powiedziała Rowena.

111

background image

JULIAN HUNTER

- Ależ skąd, to prawda.

Popatrzyła na niego spod oka.

- Zupełnie jakbym słyszała twojego brata Mateusza.

- Dziękuję. - Douglas skłonił się.

- To nie był komplement - zaczepnie rzuciła Rowena.

- Doprawdy?

- Sprawa konia wodnego musi zostać rozwiązana

dzisiaj, albo będę nalegać, by księżniczka opuściła to

miejsce - przerwała im Hildegarda. - Złapanie konia

wodnego to dość trudne zadanie.

Baldwin, Willie, Shandy, Phelps i inni członkowie

załogi „Zauroczenia" słuchali każdego słowa z ros­

nącym przerażeniem.

Jak wszyscy piraci, mieli wielki respekt dla sił nad­

przyrodzonych. Zdejmij kolczyk, a stracisz oko. Spluń

trzy razy w dłonie, zanim podpalisz lont armaty. Nigdy

nie pozwól, żeby mewa wylądowała z twojej lewej

strony. Całym sercem wierzyli w potwory.

Shandy, niski żylasty Anglik z czarnym wąsem,

przemówił w imieniu reszty:

- Trzeba coś zrobić z tym stworem, sir.

- Wioskę, gdzie się urodziłem, nawiedzała zjawa -

stwierdził rzeczowo Baldwin. - Ten straszliwy upiór

zabił pięć osób.

Douglas wstał zza stołu.

- To pięknie, że przyszliście pokłonić się księżniczce,

ale czas już wracać do obowiązków. A jeśli chodzi

o potwora z jeziora... - Umilkł znacząco. - Może ta

bestia ma dobre serce. Może, gdybyśmy go lepiej poznali,

wręcz by nas zauroczył...

112

background image

SMOK

Gemma od razu zrozumiała, co brat ma na myśli.

Do pozostałych dotarło to po chwili, z wyjątkiem

Baldwina, którego lotność umysłu, nad czym Douglas

szczerze ubolewał, pozostawiała wiele do życzenia.

- Nikt nigdy nie słyszał, by koń wodny miał dobre

serce - stwierdziła stanowczo Hildegarda. - Te potwory

pożerają żeglarzy podczas sztormu. Sądzę, że powin­

niśmy odprawić egzorcyzmy.

Baldwin rozdziawił szeroko usta.

- Przepraszam, ale nie wydaje mi się, żeby to był

dobry pomysł. Trzeba go zostawić w spokoju. Egzor­

cyzmy wzbudzą tylko jeszcze większy apetyt bestii.

Może nawet zacznie pożerać kobiety i dzieci.

Przez twarz Roweny przemknął uśmiech. Zniknął,

gdy Douglas położył ciężką dłoń na ramieniu Baldwina.

- Zauważyłem, że pochodnie w korytarzu przy kom­

nacie jej wysokości nie są wystarczająco nasączone

oliwą. Nie możemy przecież pozwolić, by księżniczka

potknęła się w ciemnościach, prawda?

Baldwin nachmurzył się, podejrzewając, że zrobił coś

niestosownego. Uznał, że zniknie Douglasowi z oczu,

zanim ten go zabije. Do diabła, co ma teraz powiedzieć?

Gemma kazała mu studiować tę durną francuską książkę

cały ranek, zaś Douglas od tygodnia przestrzegał, by

nie zrobił jakiegoś głupstwa. A teraz wszystko mu się

pomieszało w głowie po tych opowieściach o potworze

z jeziora.

Nagle sobie przypomniał. Jest zarządcą zamku. Ma

dbać o wygodę księżniczki i o to, żeby dziewczyna nie

zgubiła się w jakichś mrocznych zakamarkach.

113

background image

JILLIAN HUNTER

Wypiął pierś i wyrzucił z siebie prawie krzycząc:

- Ustronne miejsce to drugie drzwi od twej kom­

naty, księżniczko. Nie chciałem, żebyś się zgubiła,

namalowałem więc wyraźny krzyżyk na tych

drzwiach.

Gemma podskoczyła do niego obrzucając go morder­

czym spojrzeniem.

- Baldwin...!

Lecz on nadal nie odrywał od Roweny rozanielonego

wzroku.

- Namalowałem ten krzyżyk dziś rano, gdybyś w naj­

bliższym czasie śpieszyła się za potrzebą.

Rowena osłupiała.

Douglas zamknął oczy.

- Ruszże głową - powiedziała dobitnie Gemma.

- Że co? - spytał Baldwin.

Gemma uśmiechnęła się cierpko.

- Masz chyba coś do zrobienia, prawda? Wspomi­

nałeś niedawno, że księżniczce może zabraknąć świec,

jeśli zechce czytać długo w nocy.

- Nie. - Baldwin wyglądał na zmieszanego. - Nic

takiego nie mówiłem.

Rowena uśmiechnęła się zażenowana.

- Bardzo proszę, zapomnijmy o mojej pozycji i ety­

kiecie.

- To nie będzie trudne... - mruknęła pod nosem

Gemma. - Szczególnie że nie mamy bladego pojęcia

o etykiecie.

114

background image

Krzyżyk na drzwiach ustronnego miejsca! Śmier­

dzące łajno i cenne łupy! - wyrzucał sobie Douglas

wiosłując zawzięcie. - Dlaczego nie odtańczymy przed

nią po prostu barbarzyńskiego tańca ze sztyletami w zę­

bach? Nie będzie już miała żadnych wątpliwości, że

jesteśmy bandą krwiożerczych piratów.

- A, niech to diabli, kapitanie - powiedział Baldwin. -

Ja tam nie mam się czego wstydzić. Jestem dumny, że

służyłem pod dowództwem Smoka.

Nad doliną powoli zapadał zmierzch. Douglas wios­

łował w milczeniu, zapatrzony w wyszczerzonego smoka

na dziobie łodzi. W pewnym momencie jego wzrok

powędrował ku wysepce na środku jeziora.

- Gdzie jest Aidan? - spytał nagle.

- Jak zwykle gdzieś zniknął, sir - odparł Dainty. -

Poza tym ostrzegałeś wszystkich, by bez potrzeby nie

wchodzili księżniczce w drogę. Pewnie woli trzymać

się z daleka, żeby nie strzelić jakiejś gafy.

- Nie tylko Aidan powinien trzymać się w ryzach -

powiedział Douglas. - Ta kobieta dziwnie na mnie

działa. Całe to gadanie o rodzeniu dziedziców... Za­

stanawiam się, czy ona nie chce czasem wykorzystać

mnie jako ogiera rozpłodowego.

Dainty uśmiechnął się półgębkiem; cały czas twardo

utrzymywał rytm wiosłowania nadany przez Douglasa.

Spotkali się jako galernicy na Karaibach mniej więcej

piętnaście lat temu. Dainty dzięki swej ogromnej posturze

wkrótce został nadzorcą kapitana. Kilka razy uratował

Douglasa od chłosty, kilka razy sam mu ją wymierzył,

a kiedy wybuchł bunt galerników, mieli już dawno

sprecyzowane plany wspólnej pirackiej przyszłości.

115

background image

JILLIAN HUNTER

Douglas westchnął.

- Może ona po prostu domyśla się, jaki jestem na­

prawdę. Ciekawe, dlaczego Mateusz nie powiedział jej,

że jestem piratem i skończonym łajdakiem.

- To najszczersza prawda, sir - powiedział Baldwin. -

Jesteś największym łotrem, pod jakim służyłem.

- Powiedziałem Mateuszowi, że się nawrócę - ode­

zwał się Douglas.- Czyżby naprawdę mi uwierzył?

Dainty parsknął śmiechem.

- Gdzie ukryjemy „Zauroczenie"?

- Tam, między tamtymi drzewami. - Douglas z nie­

dowierzaniem wpatrywał się w grupkę ludzi zebranych

na brzegu. Przeklął pod nosem. - No, to mamy to­

warzystwo.

Dwaj pozostali mężczyźni w łodzi odwrócili głowy

w stronę brzegu. Kilkunastu mieszkańców wioski stało

tuż nad wodą. Kobiety miały na sobie znoszone spódnice

ze zgrzebnej wełny, mężczyźni spłowiałe kilty. Kilku

z nich zdjęło czapki w geście szacunku dla Douglasa.

Pirat czy nie, był teraz lordem Dunmoral i należał do

nich tak samo jak oni do niego. Wraz z tytułem i mająt­

kiem spadł na niego również obowiązek obrony wymie­

rającego klanu MacAultow, którzy ponieśli krwawe

ofiary podczas tyranii Olivera Cromwella.

Kilku najśmielszych mężczyzn weszło do wody, by

pomóc przyciągnąć łódź do brzegu.

Douglas westchnął głęboko, niepewny, co zrobić

z tymi ludźmi.

Przyglądali mu się w milczeniu. Pirat, a od niedawna

szlachcic, dzięki jednemu podpisowi króla.

116

background image

SMOK

Najwyraźniej jednak postanowili uwierzyć, że jako

pan tych ziem będzie ich obrońcą.

Douglas sam nie był pewien, kim jest i czuł się

zażenowany, kiedy przyglądali mu się z tym specyficz­

nym humorem szkockich górali, których wydawały się

nie dziwić żadne absurdy życia. Udawali, że nie widzą

repliki pirackiego statku na brzegu swojego jeziora.

Smok z Darien, Postrach Siedmiu Mórz, pojawił się

teraz na szkockich wodach.

- Witaj, milordzie.

- Wasza lordowska mość wybrał się na połów?

Łódź zakołysała się w szuwarach. Douglas siedział

nieporuszony, nie mając pojęcia, jak wytłumaczyć obec­

ność pirackiej łodzi. Może, jeśli nic nie powie, ludzie

z Dunmoral nadal będą udawać, że nic nie zauważyli.

Wiedzieli, że był piratem. Gemma, ze swoją skłon­

nością do paplania przy lada okazji, wyjawiła całą

prawdę już pierwszej nocy po ich przybyciu do zamku.

Niewiele od niego oczekiwali -jedynie ochrony przed

grabieżcami, którzy wykorzystywali ich bezbronność.

Nagle jedno z dzieci bez cienia strachu wyrwało się

do przodu i krzyknęło ze szczerym zachwytem:

- To piracki statek! Możemy nim popływać?

Matka dziewczynki zeszła nad wodę, żeby odciągnąć

niesforne dziecko.

Do łodzi zbliżył się brodaty mężczyzna w skórzanym

fartuchu kowala. W jego oczach błysnęło rozbawienie,

kiedy spojrzał Douglasowi w oczy.

- Piękne cacko, milordzie. Mam na imię Henryk. Do

mnie należy kuźnia na końcu wsi.

117

background image

JILLIAN HUNTER

ZE

spojrzenia mężczyzny Douglas wyczytał, że żadne

kłamstwo nie uratuje mu skóry. Musi powiedzieć prawdę

o „Zauroczeniu".

- Potrzebuję pomocy - oznajmił. - Chcę ukryć tę

łódź. Z powodów sentymentalnych moi ludzie nie mogą

zdobyć się na zniszczenie tej przeklętej łajby.

Henryk podrapał się po zarośniętym policzku.

- Chcesz ją ukryć, panie, przed księżniczką?

- O niej też wiecie?- spytał z niedowierzaniem

Douglas.

- O, tak. W tej okolicy trudno utrzymać coś w sek­

recie.

Douglas westchnął.

- No cóż, istnienie tej łodzi musimy utrzymać w sek­

recie.

Henryk zaciągnął się głęboko dymem ze swojej fajki

z korzenia wrzośca.

- W wiosce jest pusta stodoła, gdzie moglibyśmy

mieć na nią oko.

- Dziękuję. - Douglas wyskoczył z łodzi i poklepał

mężczyznę po plecach. - Ja również wam pomogę. Moi

ludzie będą patrolować wioskę i okolicę.

Z oczu Henryka znikło rozbawienie.

- Na rozstaju dróg znaleziono dziś rano młodszego

brata Neacaila z piersią przebitą jednym pchnięciem

szpady. To on zgwałcił tę biedną Aggie i pobił prawie

na śmierć małego Davie.

Wyraz twarzy Douglasa pozostał niezmieniony. Aidan

porzucił ciało na widoku jako znak dla ludzi Neacaila,

że Douglas pomści każdy ich zbrodniczy wybryk.

118

background image

SMOK

- Może to ostrzeże Neacaila, że ludzi z Dunmoral

nie można bezkarnie krzywdzić - powiedział.

- Ta rodzina i ich poplecznicy to banda szubraw­

ców. - Henryk zniżył głos. - Uciekinierzy z armii,

zaciekli wrogowie naszego klanu. Na pewno wezmą

odwet za śmierć brata.

- Jestem na to przygotowany - powiedział Douglas.

Henryk z troską pokiwał głową.

- Znam Neacaila od czasu, gdy jako mały bękart

z lubością topił w jeziorze małe zwierzęta. Pokuma się

z samym szatanem, żeby dostać to, co chce.

Głos Douglasa zabrzmiał cicho, ale była w nim

niewzruszona pewność siebie.

- To niech się kuma. Szatan zawsze jest pod ręką.

background image

12

Kilka

mil od jeziora Dunmoral rybacka łódź uderzyła

o kamienie wybrzeża w pobliżu miejsca, gdzie rzeka

wpływa do morza. Gemma wychyliła się za burtę wypat­

rując w mętnej zielonej wodzie łysej głowy Dainty'ego.

Przejmujący wieczorny chłód potęgowała wilgotna

mgła.

- Strasznie długo tam siedzi - powiedziała dziew­

czyna. - Może Baldwin powinien go poszukać.

- Ja? - żachnął się Baldwin.

- Na mnie też nie patrz. - Frances schowała ręce

w fałdy spódnicy. - Zawdzięczam Douglasowi życie,

ale nikt mnie nie zmusi, żebym wlazła do szkockiego

morza w listopadzie.

Nagle Dainty wynurzył się spomiędzy skał jak Posejdon.

Miał zsiniałe usta, ale jego oczy błyszczały triumfująco.

- Księżniczka będzie miała wykwintną kolację -

obwieścił.

120

background image

SMOK

- Znalazłeś je? - spytała Gemma.

- Jasne, że znalazłem. - Wgramolił się do łodzi z sie­

cią rybacką przewieszoną przez nagie ramię. - Nigdy nie

uwierzycie gdzie, omal się nie utopiłem w tym dzwonie

do nurkowania, szukając tych paskudztw. W końcu je

znalazłem. Były przyklejone do skał niedaleko brzegu.

Wszyscy wlepili wzrok w coś połyskująco czarnego,

co rzucił na dno łodzi. Pękając z dumy, Dainty schował

nóż za pas ociekających wodą spodni.

Frances zmroziła go wzrokiem.

- To nie są ostrygi, ty półgłówku. To są wielkie,

obrzydliwe małże.

- Małże! - Baldwin z wrażenia tupnął w dno łodzi. -

Ależ ty jesteś głupi, Dainty! Co z ciebie za pirat, jeśli

nie umiesz odróżnić małży od ostryg?

Dainty przesunął ręką po łysej głowie.

- To sam poszukaj tych przeklętych stworów w ta­

kiej lodowatej wodzie, że mózg zamarza. Zrobiłem,

co się dało.

Urażony, zwalił się na ławkę, nieomalże przewracając

niewielką łódkę.

- Ostrygi żyją w muszlach- powiedziała zdegus­

towana Frances.

Baldwin zachichotał.

- No, trzeba było dobrze poszukać, może wyłowiłbyś

jakieś perły.

Dainty skrzyżował na piersi umięśnione ręce.

- Powiedzcie jej wysokości, że to są szkockie ostrygi,

albo ty, Frances, podaj je w jakimś sosie. Nie będę

więcej nurkował.

121

background image

JILLIAN HUNTER

Gemma trąciła stopą oślizłą zdobycz Dainty'ego.

- Chcecie, żeby księżniczka się rozchorowała ? Nie­

które małże mogą być trujące.

- Mamy niecały tydzień na wydanie uczty - ponuro

stwierdziła Frances. - Zamierzam podać ostrygi i muszę

mieć pawia na środek stołu.

- Pawia? - wykrzyknął Dainty.

- Tak - poparła pomysł Gemma. - Pawia. Najpierw

znajdziecie mi jakąś porządną sztukę, a potem poprosicie

panią MacVittie o dodatkowe lekcje dobrego wycho­

wania. - Podniosła wiosło. - Po tym wszystkim, co

Douglas dla nas zrobił, niech chociaż raz będzie z nas

dumny.

Nie powiedziała tego, ale nie chodziło tu jedynie

o wdzięczność. Ich los nierozerwalnie związany był

z losem Douglasa. Jeśli jego zamiar nawrócenia powie­

dzie się, to i ich życie nabierze prawdziwego sensu.

A jeśli nie, stoczą się razem z nim na samo dno.

Co prawda gotowi byli pójść za nim nawet do piekła.

Zresztą, zdarzyłoby się to nie po raz pierwszy.

Następnego ranka Douglas czekał na księżniczkę

w wielkiej sali przy stole nakrytym do śniadania. Była

niedziela - dzień galaretki z czarnych porzeczek. Wy­

kąpał się dziś w zimnej wodzie i wyszorował brzozowym

mydłem. Zamiast stroju, który nosił na polowanie,

włożył czystą koszulę i kilt. Długie ciemne włosy

związał czarną wstążką. Jego myśli nie krążyły jednak

tylko wokół towarzyskich konwenansów.

122

background image

nie układały się po jego myśli.

Pirackie rzemiosło to dziecinna igraszka w porównaniu

z pułapkami, które na każdym kroku czyhały na niego

w świecie dworskich manier. Mówiąc wprost, zalecanie

się do księżniczki było niezwykle niebezpieczne. Podo­

bała mu się i uświadomił sobie, że nie chciałby jej

zawieść. Ta maskarada ciążyła mu coraz bardziej.

Poza tym, mimo że nie lubił angażować się uczu­

ciowo, polubił tych ufnych górali z Dunmoral. Po

raz pierwszy poczuł, że jest związany z tym miejscem

i jego mieszkańcami.

Za wszelką cenę musi położyć kres rozbojom i ok­

rucieństwom Neacaila.

Kilka godzin wcześniej, kierując się wskazówką Hen-

ryka MacAulta, pojechał na porośnięte lasem wzgórza

w poszukiwaniu Neacaila. Nie znalazł jednak żadnych

śladów.

Rozsadzała go wściekłość. Wyczuwał, że ci łajdacy

obserwują go z ukrycia. W licznych jaskiniach i skalis­

tych rozpadlinach bez trudu mogłaby się ukryć mała

armia. A może Neacail liże w jakiejś norze swoje rany?

Niestety, trudno było sądzić, że wyzionął ducha po tym

jednym postrzale.

- Położę temu kres - powiedział, jakby głośno wy­

powiedziane słowa miały dodać mu sił.

Nie było mu jednak łatwo uganiać się za tą bandą

123

background image

JILLIAN HUNTER

oprychów, a potem wracać do zamku i w pogodnym

nastroju, z galanterią zabawiać księżniczkę przy ko­

lacji.

Zerknął w górę i z przerażeniem zauważył grube

świece w sosnowym żyrandolu wiszącym nad stołem.

Jego kompani, chcąc zabić nudę, wyrzeźbili w nich

nagie postacie kobiet we frywolnych pozach.

- O Boże... - wykrztusił, zrywając się z krzesła.

Gemma, pogrążona w lekturze francuskiej księgi

o życiu dworskim, ze zdumieniem patrzyła na brata,

który odstawiał jakiś dziwny taniec na środku stołu.

- Co ty, na miłość boską, wyprawiasz?

- Księżniczka! Te nagie kobiety. Pomocy!

Było za późno. Zdążył upchnąć nieprzyzwoite świece

do kieszeni, lecz nie zdążył zeskoczyć ze stołu. Rowena

i jej guwernantka już tu były.

Popatrzył na Rowenę z góry, uśmiechając się z za­

żenowaniem. Miała na sobie błękitną jedwabną suknię

z pasem haftowanym srebrną nicią. Długie ciemne

włosy luźno opadały jej na ramiona. Wyglądała tak

uroczo, że na chwilę zabrakło mu tchu.

Jak mógł próbować oszukać tę kobietę?

Kiedy jego wzrok padł na jej zmysłowe usta, poczuł,

jakby ogarnęły go płomienie. Z trudem się powstrzymał -

miał ochotę dotknąć delikatnie jej uśmiechniętej twarzy,

przesunąć dłonią po włosach, poczuć jej zapach.

Musiał też powstrzymać jeszcze silniejsze pragnienie,

żeby zabrać ją do łóżka, zaryglować drzwi i pokazać,

jak to jest, kiedy kobieta należy do mężczyzny.

Zatopiony w tych rozkosznych myślach, z woskowymi

124

background image

SMOK

figurkami sterczącymi z kieszeni, stał wciąż na stole,

na którym księżniczka miała za chwilę jeść śniadanie.

- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tu stoję - stwier­

dził z rozbrajającym uśmiechem.

Usta Roweny drżały w kącikach.

- Jestem przekonana, że miałeś ku temu jakiś ważny

powód, milordzie.

- W istocie. - Zerknął na siostrę. - Nieprawdaż,

Gemmo ?

- To była mysz - bez zastanowienia odpowiedziała

Gemma. - Przebiegła Douglasowi po nodze. Panicznie

boi się myszy od czasu, kiedy... kiedy przypadkowo

ktoś zamknął go na całą noc w piwnicy, gdy miał

trzy lata.

- Mysz?

Rowena wyglądała na poruszoną. Domyślił się jednak,

że jej reakcja nie wynika z lęku przed myszami. Nie

spodziewała się po prostu, że dorosły mężczyzna może

zachować się jak płochliwe dziewczę.

Zeskoczył na podłogę i półgłosem rzucił w stronę

siostry:

- Dziękuję ci, Gemmo.

- Nie ma za co. - Niewzruszona jego zażenowaniem,

z podziwem wpatrywała się w Rowenę. - Zajmę się

śniadaniem, wasza wysokość.

- Gdzie jest ta mysz?- spytała drżącym głosem

Hildegarda, co poprawiło Douglasowi nieco nastrój.

- Przegoniłam ją - odparła Gemma. - Douglas był

za bardzo wystraszony.

Rowena uniosła brew, podnosząc wzrok na wciąż

125

background image

JILLIAN HUNTER

rozkołysany żyrandol. Chciała być sama z Douglasem,

z dala od tego zamku i jego mieszkańców, w sytuacji,

która pozwoliłaby jej lepiej go poznać. Była coraz

bardziej przekonana, że jego zachowanie to jakaś poza,

nie wiedziała jednak, co się za tym kryje i jakie są jego

intencje.

To prawda, że poznała go dopiero cztery dni temu.

Zdążył już jednak zademonstrować swoją legendarną

wybuchowość. Może odgrywał tę farsę w obawie przed

królewskim gniewem? Rowena wiedziała, że musi szyb­

ko przejrzeć tę grę i przeciągnąć go na swoją stronę.

Po powrocie Fryderyka będzie to niemożliwe.

- Zjem później, dziękuję - powiedziała. - W tej

chwili marzę wprost o przejażdżce po wrzosowiskach.

Czy to możliwe, milordzie ? Mógłbyś mi pokazać

swoją posiadłość?

Jej prośba wywołała u Douglasa dreszcz podniecenia.

Nie było to jednak takie proste. Ich pojawienie się na

wrzosowiskach byłoby kuszeniem bandy tych drani,

którzy nie mieli szacunku dla niczego ani dla nikogo,

nie wspominając już o ludzkim życiu.

Potrząsnął przecząco głową.

- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

- Ależ nie ma mowy, żebyś opuściła zamek bez

eskorty - wtrąciła oburzona Hildegarda.

- Byłabym przecież pod opieką jego lordowskiej

mości. - Rowena uśmiechnęła się przymilnie.

Coraz bardziej go to kusiło. Wybrać się z nią na

przejażdżkę sam na sam, patrzeć razem na połyskującą

w słońcu taflę jeziora, pokazać jej jelenia przemykają-

126

background image

SMOK

cego wśród drzew. I jeśli nadejdzie taki moment, ocza­

rować ją czułymi słówkami, skraść pocałunek. Jej ma­

jątek stał się nagle ostatnią rzeczą, o którą mu chodziło.

Ona sama jest bezcennym skarbem.

Nie mógł jednak uwodzić kobiety i równocześnie cały

czas mieć się na baczności, czy ktoś nie szykuje na nich

zasadzki. Nie mógł się przyznać, że pozwolił, by banda

dzikich łotrów panoszyła się w okolicy. I tak zrobił już

z siebie głupca odgrywając całą tę maskaradę. Zamiast

prowadzić dworne konwersacje, powinien ścigać tych

bezwzględnych bandziorów.

- W okolicy krążą niebezpieczni bandyci - powie­

dział przepraszającym tonem.

- Mój brat zawsze wolał poczytać dobrą książkę,

niż bez celu włóczyć się po wzgórzach. - Gemma

zrobiła niewinną minę. - Jako dziecko był bardzo sła­

bowitego zdrowia. Mama odchodziła od zmysłów, gdy

tylko zakasłał.

Rowena popatrzyła na Douglasa ze zdziwieniem.

- Doprawdy...?

- Omal nie straciliśmy go kilka razy - ciągnęła Gem­

ma, ignorując mordercze spojrzenie brata. - Nawet katar

był dla niego groźny.

Douglas wysilił się na uśmiech.

- Gemmo, nie zanudzajmy naszego gościa szczegó­

łami mojej nieszczęsnej młodości. Przesadzasz.

- Ależ to wcale nie jest nudne - pośpiesznie rzuciła

Rowena. - Twoja przeszłość wydaje mi się wprost

fascynująca. Może przejażdżka po wrzosowiskach do­

brze wpłynęłaby na... twoje wątłe zdrowie.

127

background image

JILLIAN HUNTER

Douglas przyjrzał jej się uważnie. Tajemnice i nie­

dopowiedzenia między nimi stwarzały coraz większe

napięcie. Przemknęło mu przez myśl, że może nie jest

jeszcze za późno, by wyznać prawdę o swej barbarzyń­

skiej przeszłości, bał się jednak, że ostatecznie straci

jej zaufanie.

- Miałem inne plany na popołudnie - powiedział.

- Jakie, milordzie?

Ich oczy spotkały się.

- Myślałem, że moglibyśmy - wziął głęboki oddech -

poczytać Szekspira przy ogniu kominka.

- Wspaniały pomysł, milordzie. - Hildegarda wes­

tchnęła z ulgą.

- Nie mogę się już doczekać... - powiedziała Rowena.

Douglas skłonił głowę.

- Myślę jedynie o twoim bezpieczeństwie.

- Nie wątpię w to - odparła. - Lecz jeśli nie mogę

oddalać się od zamku, proszę pozwolić mi chociaż na

spacer po ogrodach. Ogrodnictwo jest moją ukrytą pasją.

- Po ogrodach...

Douglas zerknął na Gemmę w poszukiwaniu pomocy.

Wiedział, że jest jakiś ogród w zamku, lecz nie inte­

resował się tym do tej pory. Poprzedni właściciel Dun-

moral zbudował tu cieplarnię, ale Douglas nie miał

pojęcia, co tam hodowano.

- Sądzę, że możemy pójść na krótki spacer - powie­

dział, myśląc już jednak o poszukiwaniach, które zaraz

potem powinien podjąć razem z Aidanem.

- Jeśli cię to nie zmęczy, milordzie - powiedziała

trochę zaczepnie Rowena.

128

background image

SMOK

-

Ogród jest w strasznym stanie - wtrąciła Gemma.

Rowena wyprostowała ramiona i powiedziała zdecy­

dowanym tonem:

- Jeśli nie wyjdę na spacer, to oszaleję. I nie chcę

już o tym dyskutować.

Douglas podprowadził Gemmę do stołu. Maska

Uprzejmości spadła z jego twarzy. Był wściekły. Księż­

niczka wyszła razem z Hildegardą, żeby zabrać płaszcz

ze swojej komnaty.

- Dlaczego, do diabła, powiedziałaś jej, że boję się

myszy?

Gemma schowała się za krzesło.

- A co miałam jej powiedzieć?

- Nie mogłaś powiedzieć, że wymieniam wypalone

świece na żyrandolu?

- Dlaczego sam tego nie powiedziałeś? - odparowała.

Z wściekłością odwrócił wzrok. Miał się przyznać,

że przy Rowenie trudno mu czasem zebrać myśli?

- Księżniczka ma ochotę na spacer po ogrodzie -

stwierdził posępnie.

- Słyszałeś przecież, jak zdecydowanie tego zażąda­

ła. - Gemma uśmiechnęła się złośliwie pod nosem.

Machnął ręką zirytowany.

- Idź już, dziewczyno. Sprawdź, czy te łajzy nie

wlały rumu do fontanny i czy ścieżki nie są usłane

trupami ani pustymi baryłkami po wódce.

Gemma głośno westchnęła.

- Ktoś powinien mi płacić za to wszystko, co dla

129

background image

JILLIAN HUNTER

ciebie robię. A poza tym ciągle masz w kieszeni te nagie

figurki. Jeśli obecność księżniczki znowu odejmie ci

rozum, wyciągniesz jedną z nich i podasz jej zamiast

chusteczki do nosa.

Zdrowy rozsądek podpowiadał Rowenie, że próba

ujarzmienia smoka niesie ze sobą pewne niebezpieczeń­

stwa. Intuicyjnie przeczuwała, że igra z ogniem. Smok

z Darien jest bez wątpienia niebezpiecznym człowiekiem.

Nie wierzyła w to, że lord Dunmoral boi się myszy

i woli poezję Szekspira od typowo męskich zajęć.

A może rzeczywiście jej wymarzony rycerz nie jest

tym, za kogo go miała? Może legendy na jego temat są

czystym wymysłem?

- Wątłe zdrowie... - powiedziała do siebie. - Jeśli

ten mężczyzna ma w sobie coś wątłego, to ja jestem

kacykiem perskim.

- Pozory mylą. - Hildegarda parsknęła. - Patrząc na

ciebie, nikt nie domyśliłby się, że masz więcej rozumu

i silnej woli od niejednego mężczyzny.

Rowena pociągnęła usta różem.

- Nie zauważył, że mam rozpuszczone włosy. Nie

zerknął nawet na haftowany srebrną nicią pas, w którym

jest mi ładnie, co przyznają nawet moi okropni bracia.

Dobrze pomalowałam usta?

- Już więcej tego wściekłego różu nie mogłabyś

nałożyć.

- Dlaczego on mnie okłamuje? Sądzi, iż uwierzę, że

boi się myszy?

130

background image

SMOK

- Przyznałabyś się do swojej barbarzyńskiej prze­

szłości, gdyby podarowno ci drugą szansę w życiu,

wasza wysokość?

- Sama nie wiem - odparła Rowena. - Nigdy nie

byłam barbarzyńcą. Ale sądzę, że mogłoby mi się to

spodobać.

- Może musi ukrywać swoją prawdziwą naturę, by

zachować nadany tytuł i dobra - w zamyśleniu powie­

działa Hildegarda.

- Jak mam więc do niego dotrzeć? - Zastanawiała

się głośno Rowena. - Jak mogę mu zaufać?

- Nie możesz. - Hildegarda narzuciła jej na ramiona

obszyty sobolami płaszcz, jakby to była zbroja. - Za­

czekaj. Zapomniałyśmy przypiąć to na piersi. Nie możesz

nikomu ufać, wasza wysokość. Nikomu.

Rowena zapatrzyła się na amulet, który przyniosła

Hildegarda.

- Chcesz, żebym nosiła te zwiędłe gałązki?

- To jarzębina - powiedziała Hildegarda. - Szkoci

wierzą, że to chroni przed niebezpieczeństwem.

Rowena westchnęła z rezygnacją i pozwoliła jej

przypiąć ten dziwny talizman pod gorsetem. Kłótnie

z Hildegarda zwykle niewiele dawały.

Jednak jaki sens miało noszenie talizmanu, jeśli cho­

dziło jej właśnie o przyciągnięcie Douglasa, i to bez

względu na niebezpieczeństwo, jakie mogło się z tym

wiązać.

- Czy mam powiedzieć mu wprost to, co myślę? -

zapytała guwernantkę.

- Każdy człowiek powinien mieć szansę poprawy -

131

background image

JULIAN HUNTER

zabrzmiała odpowiedź. - Jeśli przyznasz, że znasz jego

przeszłość, którą najwyraźniej się nie przechwala, urazisz

jego dumę. Gorzej, znajdziesz się na łasce człowieka,

który nie ma nic do stracenia. Nie można przewidzieć,

co zrobi ten mężczyzna.

- Radzisz mi więc nadal odgrywać tę komedię?

- Do powrotu Fryderyka, tak. Musisz udawać, że jest

synem poprzedniego lorda Dunmoral.

- Obserwowałam go w obecności siostry i jego ludzi -

powiedziała Rowena. - Wiem, że potrafi być wściekły,

delikatny i władczy. Ale czuję, że wciąż nie mogę

przebić się przez jakąś mgłę i zobaczyć, jaki jest na­

prawdę.

- Może to i lepiej - skonstatowała Hildegarda. -

Może zobaczyłabyś diabła wcielonego.

- Coś mnie do niego strasznie ciągnie- wyznała

cicho.

- Wasza wysokość! Nie mów takich rzeczy. Nie

masz żadnego doświadczenia z mężczyznami.

- Właśnie mam zamiar je zdobyć - stwierdziła z na­

ciskiem Rowena.

background image

13

O tej porze roku nie było już wiele zieleni w oto­

czonym murem zamkowym ogrodzie. Zaledwie kilka

kępek rozmarynu i tymianku, trochę ostów i dwa czy

trzy więdnące michałki. Rowena patrzyła jednak wokół

zachwyconym wzrokiem.

Douglas przyglądał jej się z nonszalanckim rozba­

wieniem, którym starał się pokryć coraz silniejszy pociąg

fizyczny do tej kobiety.

Niewiele mówił, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa.

Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Odsunęła ręką

zwisające prawie do ziemi gałązki wierzby płaczącej

i ruszyła przed siebie zarośniętą ścieżką.

- Nie wiedziałam, że jest tu takie niezwykłe miejsce -

krzyknęła przez ramię. - Czy pójdziemy później do

labiryntu? A może do rosarium?

- Rosarium...?

Nie miał pojęcia, o co jej chodzi z tym labiryntem.

Rosarium wydawało się bezpieczniejsze.

133

background image

JILLIAN HUNTER

Obawiał się przebywać z nią sam na sam w cieniu

ligustrowych tuneli wyhodowanych przez poprzedniego

właściciela. Muśnięcie jej ręki, przypadkowe dotknięcie

ramieniem, i straci całkowicie kontrolę nad sobą. A tym

samym udowodni jednoznacznie, że nie jest jej wart.

Spoglądała na niego, uroczo uśmiechnięta. Miał ochotę

zbliżyć się do niej. Pociągała go jej niewinność, ale bał

się, że coś zniszczy. Sam już nie wiedział, czego od

niej chce. I czego ona chce od niego. Jeszcze godzinę

temu myślał o ściganiu śmiertelnego wroga. Jak mógł

knuć krwawą zemstę w jej obecności?

- Jakie to piękne. - Stała kilka kroków dalej przed

zniszczoną kratą obrośniętą czerwonymi kwiatami. -

Nie przekonasz mnie, że Rosa cinamomea kwitnie o tej

porze roku.

- Dobrze - zgodził się Douglas. - Nie będę cię prze­

konywał.

- Co za niezwykły widok. - Rowena wpatrywała się

z zachwytem w kwiaty. - Co za...

- Na miłość boską, co mają róże wspólnego z cyna­

monem? - powiedział do siebie półgłosem.

Nagle coś go tknęło.

Kwiaty na kracie podejrzanie przypominały jaskrawe

jedwabne różyczki naszyte na halkę, którą kupił jakiś

czas temu w hrabstwie Nairn, nie mogąc już dłużej

wysłuchiwać błagań Gemmy.

- Nieprawdaż? - spytała Rowena.

Douglas odwrócił się, w panice rozglądając się po

ogrodzie, czy jego szalona siostra nie wymyśliła czegoś

jeszcze oryginalniejszego.

134

background image

SMOK

-

Słucham?

- Czy to jest Rosa cinamomea simplex?

Nie. - Douglas nachmurzył się i stwierdził posęp-

nie: - To jest Halkovatis Gemma idiotica.

-

Och... - Rowena przysunęła się do kraty. Nagle

wybuchnęła głośnym śmiechem. - Świetny żart - po-

wiedziała. - Dałam się nabrać.

Odwrócił się i zauważył siostrę przekradającą się

przez krzewy ligustrów. Skąd jej przyszło do głowy, że

księżniczka da się nabrać na różyczki wyprute z halki?

- Sądzę, że nie musicie ich ani podlewać, ani przy-

cinać- powiedziała Rowena, wciąż krztusząc się ze

śmiechu.

- Co?

- Przycinacie je?

- Nie robiłem ostatnio żadnych przecinek w tym

ogrodzie - odpowiedział z roztargnieniem.

Rowena ściągnęła brwi.

- Słucham?

Ze złością machnął ręką w stronę zarośli. Rowena

odwróciła się w jego stronę w momencie, gdy groził

Gemmie zaciśniętą pięścią.

- Co ty, na miłość boską, wyprawiasz, milordzie? -

spytała Rowena.

Rozluźnił pięść i zamachał ręką przed nosem.

- To te przeklęte muszki. Nie można się od nich

opędzić. Coś obrzydliwego.

- A mnie się zdaje, że stroisz sobie ze mnie obrzyd-

liwe żarty - powiedziała cicho.

- Żarty? Kto... ja?

135

background image

JILLIAN HUNTER

- Ja też jestem siostrą. Wiem, co to znaczy mieć braci.

Douglas przesunął dłonią po włosach.

- Zapewne nie stawiasz ich w kłopotliwej sytuacji,

rozrzucając po ogrodzie fragmenty bielizny.

- Bywało gorzej. - W jej oczach pojawiły się szel­

mowskie błyski. - Moi bracia zawsze twierdzili, że

rujnuję im życie.

- Ty?

Przesunął wzrok na jej usta. Jak mogłaby zrujnować

komukolwiek życie? Ta kobieta jest stworzona do miło­

ści i śmiechu. Ogarnęła go fala gorąca. Cały zesztywniał

pod wpływem desperackiego pragnienia, do którego

sam przed sobą nie chciał się przyznać.

- Dlaczego się tak we mnie wpatrujesz, milordzie? -

spytała.

Podszedł o krok bliżej.

- Ty również się we mnie wpatrujesz.

- Wpatrywałeś się w moje usta - powiedziała szep­

tem.

Czy to zaproszenie, czy kolejna próba charakteru?

Księżniczka igra z ogniem. Nie zdaje sobie chyba

sprawy, że drażni śpiącego smoka. Jeśli się nie opamięta,

będzie musiała stawić czoło potworowi.

- Patrzyłem na róż na twoich wargach - powiedział.

Dotknęła palcami ust.

- Zauważyłeś?

- Jestem mężczyzną, wasza wysokość.

- Nie wątpię w to ani przez chwilę. - A potem nagle

dorzuciła: - Nikt mnie nigdy nie całował.

Douglas gwałtownie zaczerpnął tchu. Boże Miłosier-

136

background image

SMOK

teraz nie drażni już smoka. Dźga go po prostu

między oczy.

Podniosła wzrok ku jego twarzy.

- Powiedz mi prawdę, milordzie. Czy jestem nieatr-

akcyjna dla mężczyzn?

Gdy usłyszał to absurdalne pytanie, jego oczy pociem-

niały. Jak można było poddawać w wątpliwość jej

kobiece wdzięki? I na kim chciała zrobić wrażenie? Jeśli

to ktoś z jego zamku, to niedługo pożyje.

- Dlaczego zaprzątasz sobie tym głowę? - spytał.

- Za rok muszę wyjść za mąż. - Znów wyrwało jej

się westchnienie.- Papa rozmawiał z wieloma kon-

kurentami do mojej ręki. Tuż przed wybuchem rebelii

dał mi do zrozumienia, że lista przyzwoitych męż­

czyzn, którzy pragną się ze mną ożenić, nie jest zbyt

długa.

- Przyzwoitych mężczyzn... - powtórzył pod nosem

Douglas. - W naszych czasach trudno ich znaleźć.

Lista nieprzyzwoitych mężczyzn, którzy jej pragną,

byłaby z pewnością nieskończona, z jego imieniem na

czele.

- Czasami nie rozumiem papy - powiedziała. - Pije

i wciąż wplątuje się w jakieś potyczki z sąsiadami.

W środku nocy wypada galopem z zamku, żeby ścigać

buntowników. Czasem wydaje mi się, że szuka śmierci.

- Są tacy mężczyźni. - Pomyślał o sobie i Aidanie,

o ich szalonych wyczynach i pogardzie dla śmierci.

Aidan stracił żonę. A Douglas stracił duszę. Byli nieroz-

137

background image

JILLIAN HUNTER

łączną parą łotrów. - Czasem to, co trzeba ukrywać

w głębi serca, staje się ciężarem nie do zniesienia.

Głos Roweny był pełen smutku, kiedy wyszeptała:

- Ostatnie słowa, jakie do mnie powiedział, brzmiały:

„Na tym strasznym świecie zabija się bezbronne kobiety

i dzieci. Roweno, nigdy nikomu nie ufaj. Nikomu, kogo

nie wypróbowałaś".

- To bardzo mądre ostrzeżenie.

- Ale muszę komuś zaufać - powiedziała. - Muszę

słuchać głosu serca. Serce papy pełne jest bolesnych

ran i goryczy.

- A co podpowiada ci serce? - spytał z namysłem.

Zamknęła oczy. Czyżby jego usta musnęły jej włosy,

czy tylko tak jej się zdawało? Czy wyobraziła sobie

jedynie to cudowne napięcie, które iskrzyło między nimi?

- Podpowiada mi... - Odwróciła się w stronę pokrytej

różyczkami kraty. - Podpowiada mi, że nie odpowie­

działeś na moje pytanie.

Przysunął się bliżej. Jego potężna pierś była przy­

tłaczająca jak mur i Rovena poczuła się wręcz uwięziona.

Nagle objął ją ramionami i głębokim głosem, który

przyprawiał ją o dreszcze, powiedział:

- Jesteś olśniewająco piękna. Twoje oczy lśnią jak

gwiazdy. Twoje...

- A tobie chyba pomieszało się w głowie, jeśli sądzisz,

że chcę słuchać tych bzdur. - Odwróciła się do niego

ze złością. - Chodzi mi o uczciwość. Jeżeli nie jesteś

do niej zdolny, to zatrzymaj te pochlebstwa dla siebie.

138

background image

SMOK

Powiedziła, że pomieszało mu się w głowie.

W pierwszym odruchu miał ochotę dać jej to, o co

sama się prosiła.

Pocałunek, który zaparłby jej dech w piersi, tak dziko

żarliwy, że już nigdy nie marzyłaby o niczym innym.

Księżniczka czy nie, najwyraźniej szukała kłopotów.

Tak, w tej chwili mógł pokazać jej, jaka jest atrak­

cyjna.

Ją jednak interesowała uczciwość.

Czy ma jej uczciwie powiedzieć, że podejrzewa, iż

Rowena nie opuści tego zamku tak niewinna, jak tu

przybyła? Czy ma odsłonić swoją prawdziwą twarz,

zanim stanie się to, co nieuchronne?

- Pocałuj mnie - powiedziała nagle.

Douglas nawet nie drgnął. Nie miał pojęcia, jak

dżentelmen powinien zareagować na takie dictum. Wie­

dział natomiast doskonale, jak on sam miałby ochotę

zareagować. Niestety, wzięcie jej w warzywniku nie

byłoby chyba najfortunniejszym posunięciem.

Rowena podniosła głos:

- Powiedziałam, żebyś...

- Dobrze słyszałem, co powiedziałaś. - Zacisnął

szczęki, chwycił ją za ramię i przyciągnął do piersi. -

Prawdopodobnie tak samo dobrze jak moja siostra.

Schowała się gdzieś w tych zaroślach.

Rowena wyjrzała zza jego ramienia.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? -

spytała zirytowana.

- Nie sądziłem, że nasza konwersacja przybierze tak...

interesujący obrót. Popchnął ją lekko w kierunku ścieżki.

139

background image

JILLIAN HUNTER

- Pocałowałbyś mnie, gdybyśmy byli sami? - szep­

nęła.

Douglas na chwilę niebezpiecznie zacisnął dłoń na

jej ramieniu. W końcu puścił ją; miał nieodgadniony

wyraz twarzy.

- Widzisz tamte fioletowe kwiatki?

- To są osty, milordzie.

Przyklęknął, żeby ukryć podniecenie.

- Chyba masz rację - wycedził przez zęby.

- Powinnam była poprosić Aidana, żeby mnie poca­

łował - stwierdziła z zadumą.

Douglas podniósł na nią groźny wzrok.

- Nie radziłbym - powiedział lodowato spokojnym

głosem. - Widzisz, Aidan jest moją prawą ręką, a prędzej

odciąłbym sobie ramię, niż pozwolił, żeby cię dotknął.

Przełknęła ślinę i cofnęła się o krok.

- Nie mówiłam poważnie...

- To dobrze. - Jego twarz znów nie zdradzała żadnych

emocji, w głębi serca czuł jednak jakiś piekielny ogień.

Nie mógł znieść myśli, że miałaby prosić Aidana o poca­

łunki. - Chciałabyś, żeby Aidan cię pocałował?

- Oczywiście że nie. Ten człowiek w ogóle nie

zwraca na mnie uwagi.

Westchnął z ulgą, że nie będzie musiał zamordować

jednego ze swoich najlepszych przyjaciół. Wyrwał kłu­

jącą roślinę z korzeniami. - Może to przeklęte zielsko

to jakieś zioło?

Rowena ściągnęła brwi i zadowolona, że minął mu

gniew, powiedziała:

- To zwykły oset, milordzie. Najwidoczniej nie jesteś

140

background image

SMOK

podobny do ojca. Zdaje się, że był namiętnym ogrod-

nikiem.

- Prawdę mówiąc, był z niego kawał skurwysyna -

palnął bez zastanowienia.

Rowena przycisnęła rękę do ust. Podświadomie go

prowokowała, mając nadzieję, że wyciągnie z niego

część prawdy. Smoka z Darien i poprzedniego

lorda Dunmoral nie łączyły żadne więzy krwi. Czy

leżało jej na tym, by złapać go na kłamstwie?

- Twój ojciec był kim?- spytała.

Douglas podskoczył na równe nogi. Ta kobieta kom-

pletnie wyprowadzała go z równowagi.

- No cóż, wydało się - odparł natychmiast, nie tracąc

rezonu. Założył ręce na plecach i ciągnął: - Papie

zdarzało się podkradać nasiona i sadzonki z cudzych

ogrodów. Mam nadzieję, że nie weźmiesz sobie do serca

tego wstydliwego fragmentu historii rodzinnej.

Rowena patrzyła na niego osłupiała. Mistrzostwo,

z jakim naprawiał swoje gafy, budziło w niej autentyczny

podziw.

Douglas niewinnie patrzył jej w oczy. Gra znów się

zaczęła.

Odezwał się z westchnieniem:

- Papa tak ogromnie kochał swoje roślinki... Do tego

stopnia, że posuwał się nawet do przestępstwa.

Rowena patrzyła mu prosto w oczy. Działało mu to

na nerwy. Może to prawda, że jest młoda i naiwna

wobec mężczyzn, ale z pewnością przebiegła z niej

bestia. Jeżeli uda mu się wyprowadzić ją w pole, to

tylko dlatego, że ona sama na to pozwoli.

141

background image

1

JILLIAN HUNTER

-

Nie musisz tłumaczyć ojca - powiedziała. - Mój

praprapradziadek był wieśniakiem, który zdobył władzę

i sam koronował się księciem.

- Ambitny człowiek.

- Mężczyźni w mojej rodzinie biorą to, co chcą -

powiedziała z uśmiechem.

Zupełnie jak Douglas.

Poprowadził ją przez ozdobną kładkę.

- A kobiety? - spytał.

- Na ten temat nie mam zbyt wiele do opowiadania. Jak

już wspomniałam, moja młodsza siostra Michalina została

zamknięta w klasztorze. Matka zmarła wiele lat temu.

Poczuł dziwne pragnienie, by przytulić ją do piersi

i ochronić przed całym złem tego świata.

- Życie bywa trudne, nawet dla księżniczki.

- Czasami. Ojciec nigdy nie doszedł do siebie po

śmierci mamy. Ma tylko mnie. Przez wiele lat byłam

jedyną osobą, przy której się uśmiechał.

I poświęcasz dla niego życie, pomyślał. Czy twój

ojciec to docenia? Chcesz wybawić go z potrzasku. Czy

on by się niepokoił, gdyby wiedział, że zawędrowałaś

pod dach takiego łotra jak ja?

- Twoje drobne ramiona nie uniosą takiego ciężaru.

Oparł się o fontannę. Rozdziawiona paszcza kamien­

nego lwa pełna była uschłych liści.

- Za to twoje ramiona wyglądają dość solidnie -

powiedziała.

Serce zabiło mu szybciej. Mówiła niebezpieczne

rzeczy. Sprawiała, że czuł się dzielny i silny, podczas

gdy on sam miał się za zwykłego szubrawca.

142

background image

SMOK

-

Powinnaś być dumna ze swojej niewinności -

stwierdził.

Rowena zmarszczyła czoło.

- Dlaczego?

- Mężczyźni podziwiają u kobiet niewinność.

- Doprawdy? - powiedziała zaczepnie. - To tłuma-

czyłoby, dlaczego pół życia spędzają na znęcaniu się

kobietami, jak to się dzieje na przykład pod murami

twojego własnego zamku.

- Nie wszyscy mężczyźni są tacy - powiedział Dou­

glas, mimo że w żaden sposób nie mógł sobie przypa­

mnieć choć jednego, który byłby inny.

- Nie chcę, by mężczyźni mnie podziwiali - zwie-

rzyła się Rowena. - Wolałabym, by szaleli za mną tak

jak za moją siostrą.

Douglasa ogarnęła fala niepohamowanej żądzy. Rozej-

rzał się dokoła. Gdyby ta kobieta wiedziała, jak działają

na niego jej prowokujące uwagi, miałaby się bardziej

na baczności.

- To niezbyt bezpieczne zwierzenie, wasza wysokość.

Nieodpowiedni mężczyzna mógłby wykorzystać takie

stwierdzenie przeciwko tobie.

Rowena zignorowała ostrzeżenie.

- Oczywiście, musiałabym znaleźć mężczyznę god­

nego w równym stopniu mojego zaufania, jak i po­

żądania. - Uśmiechnęła się. - Czyżbym zaczęła mówić

do rymu?

- Niezbyt wyszukane te rymy- powiedział zaci­

skając szczęki.

- Mężczyzna pełen godności, ale biegły w miłości?

143

background image

JILLIAN HUNTER

Popchnął ją do przodu.

- Sądzę, że czas już wracać.

Westchnęła z żalem.

- Dziękuję. Odrobina ruchu była mi bardzo potrzebna.

Nieużywane ciało marnieje.

- Owszem, znam to uczucie.

- Prawdę mówiąc - powiedziała Rowena - jeśli ist­

nieje coś, co kocham bardziej od ogrodnictwa, to jest

to polowanie z sokołem. Gdy tylko przybyliśmy do

zamku, zauważyłam, że macie tu klatki dla sokołów.

Czy Mateusz wspominał ci, że tak się poznaliśmy?

Na polowaniu z sokołami w lasach mego ojca?

Douglas uśmiechnął się cierpko.

- Nie, ten drań nigdy mi o tym nie mówił.

- Byłam pod wielkim wrażeniem - powiedziała bez­

ceremonialnie, krocząc z wysoko podniesioną głową,

jak księżniczka, która przechodzi obok lokaja. - Jesteś

zupełnie inny niż on, milordzie. Zdaje się, że nie po­

dzielasz prawdziwie męskich zainteresowań swego brata.

Pewnie wolisz tak spokojne zajęcia jak czytanie poezji.

Poszedł za nią powoli, z cynicznym uśmiechem na

ustach.

Kiedy ty uczyłaś się jeździć na kucyku w pałacowych

ogrodach swego ojca, ja łupiłem zamek w San Lorenzo.

Ty brałaś pachnące kąpiele i popijałaś hiszpańską cze­

koladę przed snem. Ja kąpałem się we krwi i upijałem

do nieprzytomności w podziurawionej kulami jak sito

łodzi.

144

background image

SMOK

Kiedy ty studiowałaś historię starożytnego Rzymu,

ja przewodziłem bandzie ulicznych rzezimieszków. Two­

ja guwernantka wpajała ci chrześcijańskie wartości.

Jedyną wartością, jaka miała znaczenie dla mnie, było

utrzymanie się przy życiu.

I zanim zaczęłaś marzyć o tym pierwszym poca­

łunku, ja miałem już na sumieniu śmierć innego czło­

wieka.

Spokojne zajęcia.

Gdyby tylko wiedziała...

Wspaniale, pomyślała Rowena, wspinając się po

schodach do swojej komnaty. Teraz Douglas pomyśli,

że jest nie tylko głupia, ale w dodatku kompletnie

szalona. Brakowało tylko, żeby rzuciła mu się do kolan.

- Pocałuj mnie... - mruknęła do siebie, chowając

twarz w dłoniach na wspomnienie swoich własnych

słów. - Mężczyzna pełen godności, ale biegły w miłości.

Czy ja to naprawdę powiedziałam?

Dotarła do komnaty i zatrzasnęła za sobą ciężkie

drzwi. Zrzuciła wyszywane perłami pantofle i cisnęła

nimi w okno. Kopnęła krawędź łóżka, wyobrażając

sobie, że to noga jego lordowskiej mości.

Zacisnęła usta i wszystkie rzeczy z sosnowej szafy

wyrzuciła na łóżko.

Szara podróżna suknia, na której nie widać kurzu.

Jasnoniebieska, która podkreśla blask jej oczu. Kilka

brązowych i ciemnozielonych strojów- księżniczka

musi przecież w każdej sytuacji wyglądać godnie.

145

background image

JILLIAN HUNTER

Na samym spodzie tego stosu dostrzegła bladomali-

nowy jedwab i skrawek halki przetykanej złotą nicią.

Głęboko wycięty dekolt sukni odsłaniał ramiona, piersi

i plecy. Ten bezwstydny krój pasowałby doskonale do

kurtyzany. Był to prezent, który jej siostra dostała od

jednego z adoratorów- przywiózł go z Paryża. Ta

niesforna Michalina, zamknięta teraz w klasztorze, zmu­

siła Rowenę, by przyjęła tę suknię w podarunku przed

wyjazdem do Francji.

- Nie mogę tego założyć! - wykrzyknęła Rowena. -

Ależ w tym widać...

- ...że jesteś piękną kobietą, a nie tylko skromną

i posłuszną córką, która nigdy w życiu nie zrobiła

nic ekscytującego. - Słowa Michaliny ostro zabrzmiały

w jej pamięci. - Teraz czas na ciebie, siostro. Żyj

pełnią życia. Siej zamęt w umysłach i sercach męż­

czyzn. Baw się do woli.

- Ale...

- Nie wstydź się pokazać piersi, Roweno. Są większe

niż moje.

Douglas czuł się trochę lepiej. Po spacerze z Roweną

pojechał z Aidanem na wrzosowiska i natknął się na

dwóch ludzi Neacaila, którzy polowali na kuropatwy.

Douglas starł się z pierwszym z nich i mężczyzna

leżał teraz ranny na dnie lochu, gdzie z pewnością umrze.

Drugi poddał się bez walki. On również czekał na

swój koniec w mrocznych podziemiach Dunmoral.

146

background image

SMOK

Tak, Douglas był zadowolony po tym popołudniowym

wypadzie. Czułby się jeszcze lepiej, gdyby mu się udało

schwytać i przywlec do zamku Neacaila. I gdyby mógł

zdobyć przychylność księżniczki dzięki swoim własnym

zasługom, a nie dzięki tej maskaradzie.

background image

14

Gemma rzuciła zabłocone buty na stopnie przed

wejściem do zamku.

- Douglas, dlaczego nie pocałowałeś jej wczoraj

w ogrodzie? Nie rozumiem cię. Przecież lubisz całować

kobiety. Odjęło ci rozum?

- Prawdopodobnie. - Westchnął; miał zgnębioną mi­

nę. - Skąd by tu wziąć sokoła?

Przysiadła na stopniach i popatrzyła na niego po­

ważnie.

- Jakiego znów sokoła?

Douglas zapatrzył się ponad jej głową na Rowenę,

która dawała właśnie popis łucznictwa przed zachwy­

conym tłumkiem służby i piratów w stanie spoczynku.

Te łobuzy jadły jej po prostu z ręki. Przepychali się,

żeby podać jej kołczan, przynieść chłodnej wody ze

studni, gdyby miała pragnienie, pokazać nowo narodzone

kociaki w stajni.

148

background image

SMOK

-

Jak to się dzieje, że ona potrafi oczarować nawet

kamienie? - Zastanawiał się głośno.

- Jest po prostu urocza i traktuje wszystkich z szacun­

kiem - powiedziała w zamyśleniu Gemma. - Nazwała

Baldwina „dobrym człowiekiem". Nikt wcześniej nie

nazwał tego hultaja dobrym człowiekiem. I dała Dain-

ty'emu jakąś maść na bolące kolano. - Gemma wes­

tchnęła i objęła drobną buzię dłońmi. - Poszła nawet

sama do kuchni, żeby podziękować Frances za te okropne

owsiane ciasteczka. Frances, która jeszcze rok temu

wrzeszczała na klientów burdelu.

- Wszyscy jesteśmy zakałą społeczeństwa - stwier­

dził Douglas. - Zgraja typów spod ciemnej gwiazdy.

Nie wiem, dlaczego sądziłem, że to się uda.

- Powinieneś był ją pocałować. Przecież wręcz ci to

rozkazała.

- To nie jest dziwka - odparł sztywno. - To młoda

dziewczyna, tak samo jak ty, a gdybym złapał męż­

czyznę, całującego cię przed zaręczynami, rozwaliłbym

mu łeb.

Gemma zachichotała, a potem klasnęła w ręce, kiedy

Rowena trafiła w sam środek tarczy.

- Jakiego sokoła mam ci znaleźć?

- Wszystko mi jedno. Dużego, małego, brązowego,

czarnego... - Zmarszczył brwi, widząc, jak Shandy,

Willie i Baldwin łażą za Roweną krok w krok. - Żartuję,

Gemmo. Nie jestem sokolnikiem. Nie jestem Mateuszem.

Już sam, do diabła, nie wiem, kim jestem.

- Wciąż chcesz zagarnąć jej majątek? - spytała Gem­

ma.

149

background image

JILLIAN HUNTER

Zawahał się. Jeszcze bardziej spochmurniał, kiedy

Rowena zaczęła przymilnie namawiać Aidana, żeby

spróbował strzału.

- Tego też już nie wiem, dziewczyno.

- Och, Douglas. - W jej głosie zabrzmiała troska. -

Teraz naprawdę zaczynam się o ciebie martwić.

To jest zdechłe! - na całe solarium zagrzmiał Dain-

ty. - To jest wypchany ptak, Gemmo! Do wszystkich

diabłów, co Douglas ma z tym zrobić?

Willie i Baldwin, stojący na czatach przy drzwiach,

zaśmieli się cicho, kiedy Gemma zerwała się z ławeczki

w wykuszu okna, żeby uspokoić olbrzyma.

- Rusz głową, Dainty. Umocujemy go na szczycie

wieży. Nikt nie zauważy różnicy.

- To ptaszysko jest nieżywe!

Skrzyżowała ramiona na piersi.

- Jeśli przestaniesz się tak wydzierać, księżniczka

w niczym się nie zorientuje.

- A jeśli powie Douglasowi, że chce popatrzeć, jak

on lata? - spytał z przekąsem Dainty.

Cień niepewności przemknął przez twarz Gemmy.

Bezradnie opuściła ręce.

- O tym nie pomyślałam.

Dainty wziął ptaka ze stołu i mruknął:

- To nie był najlepszy pomysł.

- Lepszy, niż te twoje ohydne małże - rzucił stojący

w drzwiach Baldwin.

Gemma westchnęła z rozpaczą.

150

background image

SMOK

- Nie, nie poddałam się jeszcze... Chodź, Dainty. Ten

stwór musi przed wieczorem wrócić do saloniku pani

MacVittie. Mary mówi, że doktor liczy wszystkie okazy

swojej kolekcji codziennie przed zaśnięciem.

Olbrzym nie poruszył się, kiedy wyrwała mu wy­

pchanego ptaka z ręki.

- Co ty znowu knujesz, Gemmo?

Z ptaszyskiem pod pachą, zdecydowanym krokiem

ruszyła do drzwi.

- Przypomniało mi się coś, co widziałam na wiejskim

targu. Chodźcie! Musicie mi pomóc.

background image

15

Jeszcze tego samego dnia Gemma namówiła Da-

inty'ego, żeby ze sznurków i drewnianych bloczków

skonstruował urządzenie, dzięki któremu ich sokół bę­

dzie latać między dwoma oknami wieży. Gemma zajęła

pozycję we wschodnim oknie, a Dainty w zachodnim.

Aidan stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego

z całą tą sprawą. Wolał przyglądać się wszystkiemu

z bezpiecznej odległości, kiedy Douglas się domyśli

i rozpocznie masakrę.

Baldwin stał na dole i dawał Gemmie znaki, żeby

sokół nie roztrzaskał się o mur.

Przedsięwzięcie było równie dobrze przygotowane,

co gromadzące tłumy ciekawskich występy kuglarzy na

targu.

Gemma miała smykałkę do przedstawień. Była prze­

konana, że jej plan się powiedzie. Serce jej się krajało,

152

background image

SMOK

kiedy przypomniała sobie, jak strasznie Douglas jest

przybity z powodu kobiety. Zasługiwał na księżniczkę,

mimo iż Gemma nadal sądziła, że powinien przestać

udawać przed Roweną, tylko być po prostu sobą. Jak

mogłaby nie pokochać jej brata?

Douglas poczuł ostrzegawczy dreszcz na plecach

i zimny pot pokrył mu skórę pod ciężkim pledem.

Gemma zwołała wszystkich pod mury obronne, obie­

cując rozrywkę.

Zabrzmiało to niegroźnie. Roweną była wprost za­

chwycona, ponieważ zaczynała się już skarżyć, że od

tygodnia nie wolno jej opuścić zamku. Lecz teraz Dou­

glas zastanawiał się, co za szalony pomysł przyszedł

Gemmie do głowy.

- Zaufaj mi, Douglas - powiedziała, uśmiechając się

porozumiewawczo.

Kiedy dziewczyna pobiegła do schodów wieży, pod­

szedł do Baldwina i spytał:

- Co uknuła moja siostra?

- To tajemnica, sir.

- Natychmiast mi powiedz, albo powieszę cię za

uszy nad bramą.

- Obiecałem, że nie pisnę ani słówka, sir. - Ale na

widok groźnego wzroku Douglasa dodał: - Znalazła ci

sokoła.

- Sokoła? - Douglas uśmiechnął się lekko. - Na­

prawdę? Sprytna dziewczyna.

153

background image

JILLIAN HUNTER

- Tak. - Baldwin zacisnął usta, żeby nie powiedzieć

już nic więcej.

- Prawdziwy żywy sokół... - cicho powiedział Dou­

glas. - Czy jest wyćwiczony?

Baldwin wciągnął powietrze przez zęby, udając, że

wpatruje się uważnie w wieżę.

Wyraz twarzy Douglasa nagle się zmienił.

- No, dalejże, Baldwin! Gadaj mi tu zaraz, co wymyś­

liła ta wariatka!

Wypchany. Dobry Boże... Douglas potrząsnął głową

w nadziei, że księżniczka jest krótkowidzem albo że

przyjmie występ Gemmy jako żart. Mgła osnuwająca

szczyty wież powinna okazać się pomocna. Kolejne

oszukaństwo, pomyślał z westchnieniem.

- Ten sokół chyba zawisł w powietrzu- szepnęła

Hildegarda, poprawiając szal na ramionach Roweny. -

Musisz się okryć, wasza wysokość. We mgle łatwo się

przeziębić.

Rowena strząsnęła rękę guwernantki, nie odrywając

wzroku od wieży.

- Nigdy nie widziałam, żeby sokół utrzymywał taką

pozycję w powietrzu.

- I pewnie już nigdy nie zobaczysz - odezwał się

Douglas, ponuro wpatrzony w drobną twarz siostry na

wieży. - A może on to robi, żeby się popisać?

- Ona - poprawiła go Rowena.

- Co?

154

background image

SMOK

- Ona to robi, żeby się popisać - powiedziała Ro-

wena. - Do polowań używane są samice.

- Właśnie to chciałem powiedzeć - odparł z irytacją

i zaczął krążyć wokół niej, żeby zasłonić sobą widok. -

Najwyraźniej uwielbia się popisywać.

- Czy moglibyśmy wejść na blanki, żeby lepiej wi­

dzieć? - spytała.

- Nie sądzę. Ona wysiaduje właśnie jaja, wasza

wysokość. Wiesz, jakie sokoły są wrażliwe w tym

okresie.

Przyjrzała mu się badawczo.

- To miła niespodzianka, że dzielisz moją pasję.

Sokolnictwo to sztuka wymierająca.

Spojrzał do góry na wypchanego ptaka.

- Och, tak. Z pewnością.

Nagle Gemma najwidoczniej straciła kontrolę nad

sznurkami, bo sokół wykonał serię dzikich obrotów

w powietrzu. Douglas zesztywniał.

- Pikuje - ze zdziwieniem stwierdziła Rowena i od­

sunęła Douglasa, żeby lepiej widzieć. - A teraz znowu

wznosi się do góry! Coś wspaniałego!

Douglas zrobił się blady jak ściana. To cholerne

ptaszysko nie pikowało, tylko spadało w dół jak

kamień.

Douglas odłączył się od tłumu na dziedzińcu. Ciekaw

był, w którym miejscu wypchany sokół uderzy o ziemię.

Jednak w ostatnim momencie Dainty mocno pociągnął

za sznurki i ptak gwałtownie wzniósł się ponad blanki.

Kilka piór powoli spłynęło na ziemię.

- Znowu się uniosła- powiedziała zdumiona Hil-

155

background image

JILLIAN HUNTER

degarda. - Nigdy nie sądziłam, że coś takiego jest

możliwe.

- Ja też nie - stwierdziła sceptycznie Rowena.

Hildegarda wydała z siebie niemy okrzyk.

- Ależ ona gubi pióra!

- Jest w okresie godowym - szybko powiedział Dou­

glas.

Rowena podejrzliwie zmarszczyła czoło.

- Mówiłeś, że wysiaduje jaja.

Chwycił w powietrzu jedno ze spadających piór.

- Tak, to zadziwiające, jak wiele rzeczy te ptaki

mogą robić jednocześnie. Chciałbym, żeby moi ludzie

byli choć w połowie tak wyćwiczeni jak ona.

- Co jego lordowska mość zrobi z jej jajami?-

Hildegarda zwróciła się do Baldwina.

Pirat stał tuż obok niej i obserwował spektakl w na­

pięciu.

- Nie wiem, madame - odpowiedział szczerze. -

Chyba je ugotuje.

- Ugotuje? - Hildegarda miała przerażenie w oczach.

Douglas zmierzył Baldwina lodowatym spojrzeniem.

- Miał na myśli, że je zachowam, madame. Będziemy

na nie chuchać i dmuchać.

Rowena przyjrzała mu się przenikliwie. Douglas

wiedział już, że został zdemaskowany. Zagwizdał cicho

przez zęby i demonstracyjne odwrócił wzrok.

- To raczej dziwna pora roku na rozmnażanie, praw­

da, milordzie? - spytała cierpko Rowena.

- Dlaczego? - odezwał się Baldwin, zanim Douglas

zdążył otworzyć usta. - My tu w Szkocji rozmnażamy

156

background image

SMOK

się przez cały rok. Czy w twoim kraju jest inaczej,

księżniczko? - spytał, wpatrzony w nią jak zwykle

rozanielonym wzrokiem. - Czy wy płodzicie dzieci

tylko w pewnych okresach?

background image

16

M a r y MacVittie przyszła do zamku następnego ranka.

Głęboko wierzyła, że Dunmoral powinno mieć swoją

księżniczkę. Jej obecność podniosłaby rangę tego zapom­

nianego miejsca.

Przeszła przez wielką salę do stołu ze swoją słynną

księgą w ręce. Czekało ją trudne zadanie.

Książę Piratów siedział rozparty na krześle i rzucał

dookoła wściekłe spojrzenia. Z przerażeniem zauważyła,

że trzyma nogi na stole!

- Oczekiwaliśmy cię wcześniej, madame - rzucił przez

zęby, przyglądając się jej spod przymkniętych powiek.

Mary w napięciu zaczerpnęła tchu. Trochę obawiała

się tego człowieka. Nerwowo stukał teraz wysadzanym

klejnotami sztyletem o masywne udo. Kto wie, co zrobi

za chwilę?

- Twoja siostra studiowała tę książkę- odezwała

się. - To traktat na temat stosunków towarzyskich.

158

background image

SMOK

- Jakich stosunków? - Douglas rzucił Gemmie groźne

spojrzenie i zdjął nogi ze stołu. - Powinienem zamknąć

cię w wieży razem z tymi głupotami. Naczytałabyś się

za wszystkie czasy.

Mary poczuła się trochę niepewnie. Wolała nie do-

puszczać do konfrontacji z tym groźnym człowiekiem.

Może kazałby jej iść na śmierć z zawiązanymi oczami

po desce wystającej za burtę albo, Boże broń, wy-

stawiłby ją nagą na licytację przed swoimi ludźmi.

Zakręciło jej się w głowie.

- Książki na temat etykiety są teraz w modzie -

powiedziała. - Maniery to podstawa, milordzie, i jeśli

mogę być szczera, twoim ludziom nie zaszkodziłoby

zapoznać się z konwenansami obowiązującymi na dwo­

rze Ludwika XIV.

- Co ta kobieta opowiada? - szepnął Baldwin.

Willie potrząsnął głową.

- Powiedziała chyba, że ma na imię Ludwika.

- Na przykład ty, Gemmo - ciągnęła pani MacVit-

tie. - Czy wiedziałaś, że nie wypada, by młoda dama

zadzierała spódnicę przed kominkiem, gdy w pomie­

szczeniu są osoby płci przeciwnej?

- Powinna ją z siebie ściągnąć? - Głośno zastanawiał

się Baldwin.

- Oczywiście, że ona o tym wie. - Douglas wydawał

się zniecierpliwiony.

Mary popatrzyła mu prosto w oczy.

- A czy ty, sir, wiesz o tym, że bezmyślne maj­

strowanie pogrzebaczem w kominku podczas przyjęcia

uważane jest za szczyt złego wychowania?

159

background image

JILLIAN HUNTER

-

Zapamiętam, żeby nigdy niczym nie majstrować

w towarzystwie płci przeciwnej, madame.

- Pomajstruje sobie w swojej komnacie - powiedział

Dainty, ale umilkł nagle, kiedy Gemma walnęła go

łokciem w żebra.

- Uroczysta kolacja jest sztuką samą w sobie - oświad­

czyła Mary. - Dobre wychowanie wymaga pięknego

nakrycia stołu i wykwintnych dań. Dla księżniczki

wszystko musi być doskonałe. Król Francji wybiera

podczas jednego posiłku spośród stu przygotowanych

wcześniej potraw.

- Stu? - Willie zagwizdał przeciągle. - Po takiej kola­

cji musielibyśmy wytoczyć księżniczkę z sali jak beczkę.

Mary obeszła stół, z niezadowoleniem wydymając

usta.

- Zróbmy próbę generalną bankietu. Ty zostaniesz

na swoim krześle, milordzie. Ze względów praktycznych

będę odgrywała rolę księżniczki.

- Czy ja mogę być księciem? - spytał Baldwin.

- Nie będzie żadnego księcia, półgłówku- odparł

Douglas. - Będziesz podawał wino.

- Milordzie... - Mary zsunęła łokieć Douglasa ze

stołu. Nabrała teraz odwagi, zrozumiawszy, jak bardzo

te biedne dusze potrzebują ratunku.

- Łokcie trzymamy blisko tułowia, a nie na stole.

A teraz wyobraźmy sobie, że podajemy sobie półmisek.

- Półmisek z czym? - spytał Phelps.

- Z podróbkami baranimi, to szkocka potrawa naro­

dowa - powiedział Douglas. - Frances od tygodnia

pracuje nad idealną recepturą.

160

background image

SMOK

- Tak coś właśnie czułem - odezwał się Baldwin. -

• Myślałem, że ktoś tam w kuchni wyzionął ducha i czeka

od tygodnia na pochówek.

Gemma zatkała nos palcami.

- Nienawidzę podróbek baranich. Nie będę tego jadła.

- Będziesz, jeśli księżniczka zechce ich spróbować -

powiedziała pani MacVittie autorytatywnie i usiadła na

krześle. Po chwili dodała: - Panie McGee, co też pan

wyprawiasz?

- Wydłubuję cebulę z tych podróbek. Dostaję od tego

zgagi.

- Dłubanie w talerzu jest niedopuszczalne - powie­

działa z niesmakiem. - Dainty, dlaczego masz taką

zbolałą minę?

- Język mnie szczypie od tej okropnej cebuli.

- Język mnie szczypie, wasza wysokość. I proszę

powstrzymać się od jedzenia, zanim zacznę. Panie

McGee, proszę otworzyć wino.

Baldwin, zdumiony, rozejrzał się dookoła.

- A gdzie butelka?

- Posłuż się wyobraźnią - powiedział Douglas, tracąc

cierpliwość. - Pani MacVittie, czy mogę wtrącić słówko?

- Oczywiście, milordzie. Ty jesteś tu gospodarzem.

Douglas rzucił swoim ludziom miażdżące spojrzenie.

- Żadnego plucia, bekania ani pierdzenia. A ty,

Willie, nie grzeb nożem w sztucznych zębach. - Skinął

głową do Mary. - To wszystko, co miałem do powie-

dzenia.

- To bardzo słuszne uwagi - powiedziała cicho. -

Czy możemy kontynuować?

161

background image

JILLIAN HUNTER

- Czy nie powinniśmy najpierw użyć miski z pach­

nącą wodą? - spytała Gemma.

- Rzeczywiście, powinniśmy - zgodziła się Mary. -

Oto czarka z wodą. Zacznijmy od początku.

- A gdzie się podziały podróbki? - spytał Dainty.

- Będziemy myć nogi w tej wodzie?- Willie był

najwyraźniej zaciekawiony.

- Z pewnością nie - stanowczo stwierdziła Mary. -

Zresztą, wziąwszy pod uwagę wasze maniery, jest raczej

mało prawdopodobne, byście spożywali kolację w obec­

ności księżniczki.

- Kapitan pozwolił nam jeść suchary razem z córką

Don Alfonsa - bronił się Willie.

- To co innego - stwierdził Dainty. - Porwaliśmy ją

dla okupu. Księżniczka jest tutaj gościem.

Pani MacVittie zmarszczyła czoło.

- Dobrze byłoby powstrzymać się od uwag przy jej

wysokości na temat waszych dawniejszych wyczynów.

- Co ona mówi? - szepnął Baldwin.

Douglas pochylił się groźnie nad stołem.

- Mówi, że rozwalę ci ten pusty czerep, jeśli piśniesz,

że byliśmy piratami.

Mary westchnęła głęboko.

- Willie, podnieś swój nóż.

- Jaki nóż?

- Hipotetyczny nóż.

- Nigdy nie słyszałem o niczym takim - stwierdził. -

A co to takiego?

Dainty parsknął pod nosem.

- Nóż do jedzenia hipotetów, ty idioto.

162

background image

SMOK

-

Chyba nigdy nie jadłem niczego takiego. - Willie

zadumał się.

- Słyszałem kiedyś, jak kapitan nazwał Morgana

hipotetą - odezwał się Baldwin. Na jego twarzy rysował

się potężny wysiłek umysłowy.

Dainty rzucił mu ironiczny uśmieszek.

- Chyba hipokrytą.

- Do tego też są specjalne noże?- Temat coraz

bardzej ciekawił Baldwina.

- Nie, Baldwin - odparł Dainty. - Hipokrytów je się

łyżkami.

Baldwin wlepił wzrok w siedzącą po drugiej stronie

stołu Mary.

- Naprawdę masz na imię Ludwika?

- Boże Wszechmogący... - wykrzyknęła pani Mac-

Vittie. - Wasze braki w wychowaniu są większe, niż

sądziłam. - Odwróciła się do Douglasa. - Chyba nie

potrafię im pomóc, milordzie.

- Ja też nie - powiedział zgnębiony Douglas.

- Może szklaneczkę wina, sir?- spytał Baldwin,

żonglując w powietrzu wyimaginowaną butelką. - Wy­

daje mi się, że dobrze ci to zrobi.

Douglas zabrał Rowenę na przejażdżkę do wioski

jeszcze tego samego dnia o zmierzchu. Dwie godziny

wcześniej przeszukał wrzosowiska i okoliczne lasy,

mając nadzieję, że znów natknie się na jakichś polujących

ludzi Neacaila. Kiedy wrócił, Rowena czekała już,

gotowa do drogi. Tak bardzo miała ochotę wyrwać się

163

background image

JILLIAN HUNTER

z zamku. Obmyślając ten spacer, Douglas w tajemnicy

poprosił swoich ludzi o pomoc.

Henryk, tutejszy kowal i przywódca klanu, obiecał

pełną współpracę wioskowej starszyzny.

Douglas nie spodziewał się jednak, jak daleko sięgnie

ta „współpraca".

Fanfary kobziarzy, skrzypków i huczące bębny po­

witały Rowenę na skraju doliny. Trzy młode dziewczyny

wręczyły jej uroczyście kosz z jabłkami i orzechami.

Z wdzięcznością przyjęła ten podarunek.

- Jestem głęboko wzruszona - zaczęła. - Jego lor-

dowska mość mówił mi o waszych nieszczęściach...

Nie było jednak sposobu, by dokończyła ułożone

wcześniej przemówienie. Ludzie z Dunmoral na to nie

pozwolili.

- Nieszczęścia? - spytała kobieta w pledzie z kap­

turem. - Już dawno nie ostałaby się tu żadna żywa

dusza, gdyby nie jego lordowska mość.

Gdzieś z tyłu głośno zabrzmiał młody męski głos:

- W zeszłym miesiącu nasz dobry pan ugasił pożar

w domu mojej ciotki dosłownie gołymi rękami.

Rowena podniosła wzrok na Douglasa.

- Naprawdę?

Wzruszył ramionami.

- Nic takiego...

Mężczyzna z długimi siwymi włosami zbliżył się do

Roweny.

- Wyrwał mi zgniły ząb, kiedy sam kowal nie mógł

mu dać rady. - Rozdziawił szeroko usta. - Wsadził tam

rękę i wyrwał go jednym szarpnięciem. Możesz włożyć

palec do dziury, jeśli chcesz, księżniczo.

164

background image

SMOK

Rowena zacisnęła usta.

- W porządku. Wierzę ci na słowo.

Tuż obok staruszka wyrósł spod ziemi kilkuletni

chłopczyk.

- Jego lordowska mość uratował naszą siostrę, kiedy

poszła za rybami i topiła się w jeziorze.

- Opiekował się moją chorą babką, kiedy zaniemogła.

- I moim koziołkiem, jak coś mu wlazło w nogę.

Douglas zerknął na Rowenę. Stała obok niego nieru-

chomo jak posąg. Czyżby miała w oczach łzy wzrusze­

nia? Poruszyło ją to paplanie?

- Zawiózł mojego ojca na targ i kupił nam nową

maśelnicę.

-

Przyjął na świat mojego braciszka.

- Wyrzeźbił nowy nagrobek dla wuja Angusa.

Douglas znowu popatrzył na Rowenę. Wyglądała,

jakby była w jakimś transie.

Odchrząknął i odezwał się:

- Dosyć już tego...

Nie zwracali na niego uwagi. Tłoczyli się coraz bliżej,

coraz głośniej wykrzykując pochwały.

- Wykopał studnię.

- To naprawdę święty człowiek.

Ale moment kulminacyjny nadszedł, kiedy stary Rob-

bie, dawny kołodziej, przyklęknął z wyraźnym wysiłkiem

i trzymając czapkę w ręce, ze łzami spływającymi mu

na gęstą brodę, uniósł twarz ku Rowenie.

- To nasz anioł stróż, taka jest prawda. Lord Dun-

moral ma tak czyste serce, że złożył nawet śluby czys­

tości, aż do chwili, gdy wszyscy będziemy tu bezpieczni.

- Co złożyłem...? - spytał przerażony Douglas.

165

background image

JILLIAN HUNTER

Przez całą drogę powrotną do zamku Rowena nie

odezwała się do niego ani słowem. Nic dziwnego. Jej

biedna głowa pękała pewnie od tych opowieści na temat

jego anielskiej dobroci. Jednak efekt był dziwnie niejedno­

znaczny - miała minę, jakby go chciała zabić.

Douglas nie miał o to do niej pretensji. Nie dość, że

jest bezczelnym kłamcą, to dokleili mu jeszcze łatkę

prawiczka.

Podobno złożył śluby czystości! - Rowena wybuch-

nęła dzikim śmiechem i upadła na łóżko. - No to

rzeczywiście szybko urodzę dziedziców!

Hildegarda pośpiesznie podeszła do drzwi, żeby je

dokładnie zamknąć.

- Uspokój się, wasza wysokość. Śluby można złamać.

- Jak?

- No cóż, istnieją pewne mikstury... - Hildegarda

nagle zakryła twarz rękami. - Boże, co ja mówię? Jeśli

ten człowiek pragnie dochować czystości, grzechem

byłoby go od tego odwodzić.

Nadszedł wieczór uroczystej uczty. W zamku huczało

jak w ulu. Wszyscy biegali strasznie czymś zajęci.

Douglas przebierał się do kolacji z entuzjazmem czło­

wieka idącego na szafot. Stało się jasne, że nie będzie

mógł dłużej trzymać Roweny zamkniętej w zamku. Jest

już w Dunmoral ponad tydzień. Jasne było również to,

że nie jest zachwycona jego wizerunkiem „Lorda Pra-

166

background image

SMOK

wiczka". Prychała śmiechem za każdym razem, gdy na

niego patrzyła. Odwrócił się i popatrzył na swój profil

w lustrze.

- No i jak wyglądam?

- Załóż ten pikowany kaftan, sir - odezwał się z głębi

szafy Willie.

Gemma potrząsnęła głową.

- Może w nim wyglądać za grubo.

Douglas wykrzywił się z niesmakiem. Jego załoga

rzeczywiście ostatnio zbyt wiele próżnowała i wszystkim

zaczęły rosnąć brzuchy. Nawet on sam wyczuwał, że

odrobinę przybrał na wadze.

Miesiąc temu postanowił codziennie rano pływać

w lodowatym jeziorze. Nie miał zamiaru zupełnie zgnuś-

nieć.

Klepnął się po twardym jak kamień brzuchu.

- Pirat z tłustym bębnem? Po moim trupie.

Przypiął pas ze szpadą. Jego złoty kolczyk błyszczał

w świetle świecy.

- Wyglądasz wspaniale, sir- z aprobatą stwierdził

Baldwin. - Nigdy nie wyglądałeś lepiej.

- Wyglądasz jak pirat- dodała Gemma ściągając

brwi.

Willie podszedł z tyłu z flakonem perfum.

- A co w tym złego, że wygląda jak pirat?

Gemma zerknęła na odbicie brata w lustrze.

- Powinien wyglądać jak prawdziwy pan. Dlaczego

nie włożyłeś tych czerwonych butów na obcasach, które

kupiliśmy w hrabstwie Nairn?

- Bo nie będę stukał obcasami jak kobieta. - Poprawił

167

background image

JILLIAN HUNTER

fular pod brodą. - Kto rozpalił taki wielki ogień? Upiekę

się zaraz w tych wszystkich koronkach. Willie, spróbuj

tylko dotknąć mnie tym pachnidłem, to cię zatłukę. Nie

mam zamiaru pachnieć jak francuska lilia. Męczy mnie

już odgrywanie tej komedii.

- Jeśli nie włożysz tych butów na obcasach, to musisz

włożyć kilt - powiedziała Gemma. - Zdejmuj to wszyst­

ko, Douglas.

- Ani mi się śni. Nie będę się już przebierał - mruknął

wściekły.

- Douglas, posłuchaj, czerwone buty na obcasach są

modne na dworze królewskim.

Nałożył swój kapelusz z długimi piórami.

- Jak w tym wyglądam?

- Te pióra nie najlepiej się układają. - Gemma przy­

glądała mu się krytycznie. - Lord powinien mieć na

głowie beret.

- Beret? - Douglas roześmiał się, a potem wziął dwa

pistolety leżące na stoliku obok i wetknął je za szarfę

na piersi. - Teraz lepiej?

Gemma nie spuszczała z niego wzroku.

- Owszem, jeśli chcesz wyzwać księżniczkę na po­

jedynek.

- A może powinien założyć ten diamentowy krzyż,

który ukradł w Kartagenie? - spytał Willie.

Gemma potrząsnęła głową.

- To byłoby zbyt rażące. Musi włożyć szkocki kilt.

- Nie - rzucił krótko Douglas.

Dainty wyciągnął z kieszeni pomarszczony szary

trójkąt.

168

background image

SMOK

- To płetwa rekina na szczęście.

- Boże, nie wezmę tego.

- W tych obcisłych skórzanych spodniach wyglądasz

jak zbój - powiedziała Gemma.

Douglas podrapał się po policzku.

- Do diabła, to strojenie się zabrało tyle czasu, że

będę musiał drugi raz się ogolić.

- Nie ma na to czasu. - Gemma podeszła do drzwi

i kiwnęła na pozostałych, żeby poszli za nią. - Baldwin,

Willie, idźcie się szybko przebrać. A tobie, Douglas,

powtarzam, że powinieneś włożyć kilt i spiąć go tą

piękną broszą.

Pięć minut później Douglas znów wślizgnął się do

swojej komnaty. Przebrał się w granatowo-zielony kilt,

jednak nie zmienił zdania co do butów na wysokich

obcasach. To już był zbytek elegancji jak na jego gust.

Po chwili namysłu wsunął pod koszulę płetwę rekina.

Trochę szczęścia nie zaszkodzi.

Pirat w przebraniu szkockiego lorda.

Te kłamstwa wcześniej czy później z pewnością

wyjdą na jaw.

Douglas obszedł stół z rękami założonymi na plecach.

- Cóż to za potrawa kryje się na półmisku? - spytał.

Światło świec igrało na wykrzywionej w uśmiechu

twarzy Baldwina.

- To paw dla księżniczki.

169

background image

JILLIAN HUNTER

- Paw? - Douglas utkwił wzrok w pokrywie półmiska

stojącego na środku stołu. - Nie wiedziałem, że mamy

pawie w Dunmoral. Jeśli to jakiś kolejny pomysł mojej

stukniętej siostry...

Urwał zaskoczony, kiedy z galerii rozległ się ryk

trąby. Po chwili zawtórowały jej kobzy i skrzypki.

Płomienie świec na żyrandolu nad stołem zadrżały.

Zasłonił uszy rękami.

- Och, nie... Skąd ten piekielny hałas?

- To grajkowie z wioski - wrzasnął Baldwin. - Księż­

niczka musi już nadchodzić. Mieli zacząć grać, gdy

tylko opuści swoją komnatę. To na jej cześć.

- Przecież ona od tego ogłuchnie - powiedział Dou­

glas, kierując się zamaszystym krokiem w stronę drzwi. -

Po kilku minutach wszyscy oszalejemy w tym huku.

Rowena zeszła właśnie ze schodów, kiedy do niej

podszedł. Szara jedwabna suknia podkreślała jej subtelną

urodę. Bujne włosy opadały kaskadami na ramiona.

Wyglądała jak bogini płodności. Douglas przypomniał

sobie jej zwierzenia, że jak najszybciej chce mieć

potomstwo. Ta myśl po raz kolejny niebezpiecznie go

podnieciła. Kiedy spojrzał jej w oczy, przeszedł go

dreszcz. Patrzyła na niego z taką nadzieją i otwartością,

że nienawidził teraz siebie za te wszystkie kłamstwa.

Tak bardzo wierzyła w swoje siły. Ta młoda dzie­

wczyna chciała poprowadzić armię na ratunek ojcu.

Była przekonana, że powiedzie jej się tam, gdzie po­

nieśli klęskę doświadczeni żołnierze. I sądziła, że może

igrać ze smokiem, nie plamiąc sobie delikatnych pa­

luszków.

170

background image

SMOK

Dla Douglasa jej wyzwanie było dziecinną zabawą

w porównaniu z przebiegłymi intrygami, w których był

mistrzem. Jednak jego plany wobec niej uległy zmianie,

Nie pragnął jej już ze względu na majątek czy wpływową

pozycję. Ku swojemu przerażeniu uświadomił sobie, że

pragnie zdobyć jej serce.

- A gdzież podziewa się twoja nieodstępna opiekun-

ka? - spytał rozbawionym tonem.

Rowena uśmiechnęła się lekko.

- Modli się w kaplicy o moje bezpieczeństwo. Ma

przeczucie, że moje życie jest zagrożone.

Zmroził go nagły niepokój. Pamiętał, że Hildegarda

uważała się za jasnowidzącą.

-

Przeczuć nigdy nie należy lekceważyć - powiedział

poważnie, ujmując jej dłoń.

Rowena wzruszyła ramionami, jakby chciała od­

pędzić tę myśl.

- Nie dożyłabym trzech lat, gdyby miały się spraw-

dzać takie przepowiednie.

Zacisnął palce na jej dłoni, zaskoczony, że tak bardzo

pragnie ją chronić.

- Powinniśmy chyba lepiej cię pilnować.

Rowena spojrzała mu w oczy, zdziwiona powagą

w jego głosie.

- Sądzisz, że jestem w niebezpieczeństwie?

Douglas zawahał się. Chłopięcy uśmiech rozjaśnił

jego spaloną słońcem twarz.

- Trudno powiedzieć. Różne tajemnicze potrawy

mają pojawić się dziś na naszym stole. Może żadne

z nas nie przeżyje tej kolacji?

171

background image

JILLIAN HUNTER

Rowena nagle rozejrzała się dookoła.

- Skąd dochodzi ten straszliwy hałas?

- Z galerii dla muzykantów - odparł zgnębiony. -

To na twoją cześć.

- Boże Święty, w takim razie pośpieszmy się do

stołu, zanim zaczną pękać mury.

Poprowadził ją korytarzem, a potem do wielkiej

sali, gdzie w świetle świec srebrne naczynia błysz­

czały na pokrytym adamaszkowym obrusem stole.

Muzyka osiągnęła szczytowe crescendo w momencie

wejścia Roweny. Goście przy stole, a wśród nich

Gemma i doktor MacVittie, podnieśli się z miejsc,

witając ją ukłonami. Baldwin i Willie stali pod ścianą

w białych upudrowanych perukach i aksamitnych spod­

niach do kolan.

Rowena podniosła głos, żeby przekrzyczeć muzykę:

- Ależ milordzie, po co tak wielkie zamieszanie

wokół mojej osoby?

Douglas nadstawił ucha.

- Słucham?

- Będę musiała podziękować kucharce za jej wysi­

łek - powiedziała jeszcze głośniej.

- Co powiedziałaś?

- Placki z jabłkami wyglądają wyśmienicie - wrzas­

nęła mu prosto w ucho. - Placki!!

Douglas odsunął się od niej z półuśmieszkiem. Kom­

plementy prawdopodobnie zamarłyby jej na ustach,

gdyby dowiedziała się, że jeszcze rok temu ta sama

kucharka obsługiwała zupełnie inny rodzaj klienteli.

Rowena przygryzła wargę.

172

background image

SMOK

- Przyślij do mnie kucharkę, milordzie. Sama z nią

porozmawiam.

- Przepraszam. - Douglas bezradnie rozłożył ręce. -

Nic nie słyszę.

- Chcę widzieć kucharkę!!- na całą salę ryknęła

Rowena.

Nagle muzyka umilkła. Jedna z tarcz herbowych

z hukiem spadła na podłogę. Baldwin ściągnął perukę

i otarł czoło rękawem.

Rowena zaczerwieniła się.

Douglas wskazał jej miejsce przy stole.

- Może spróbujesz placka, jeśli tak bardzo cię to kusi?

- Nie częstuj jeszcze plackiem. - Gemma podeszła

do nich pośpiesznie. - Zaraz podadzą ostrygi.

- Ostrygi?- spytał Douglas, przyglądając się jej

podejrzliwie.

- Placki miały być podane dopiero po daniach

głównych- wyjaśniła dziewczyna.- Shandy pomylił

się i przyniósł z kuchni nie to, co trzeba. Frances

o mało go nie zamordowała. - Spojrzała na Rowe-

nę. - Mam nadzieję, że wybaczysz nam tę niezręcz­

ność.

- Nic nie szkodzi - z wdziękiem powiedziała Rowe-

na. - Placki z jabłkami mogę jeść przez cały dzień.

Douglas poprowadził ją do krzesła. Służący, którzy

rok temu ścigali hiszpańską eskadrę aż po wybrzeża

Indii Zachodnich, wmaszerowali uroczyście zza para-

wanów z półmiskami pełnymi jadła. Rowena usiadła

i przyglądała im się łaskawie.

Postawiono przed nią pieczone jagnię z koroną z pereł

173

background image

JILLIAN HUNTER

na głowie. Następnie pojawił się marcepan i łosoś

w złocistym cieście.

Dainty podszedł z galaretką migdałową uformowaną

na kształt baśniowego zamku. Wieżyczki zawaliły się,

zanim dotarł do stołu, a gdy nadeszła Hildegarda, z głoś­

nym plaśnięciem zawalił się most zwodzony.

Następnie zbliżył się Baldwin, żeby nalać wina.

Wszyscy przy stole wstrzymali oddech, kiedy napełniał

kielich Roweny lekkim czerwonym winem.

- Nie uroniłem ani kropelki - oświadczył na koniec,

a wszyscy zebrani odetchnęli z ulgą.

- Bardzo dobrze, Baldwin - odezwał się półgłosem

Douglas. - A teraz popraw perukę, jest tyłem do przodu.

Hildegarda i doktor MacVittie rozpoczęli dyskusję na

temat leczenia odcisków i sztuki upuszczania krwi. Pani

MacVittie dyskretnie kierowała służbą.

- Nadchodzą ostrygi- zaanonsował z końca sali

Dainty. - Zróbcie miejsce dla ostryg.

Z takim trudem zdobyte ostrygi pojawiły się na stole,

ułożone misternie na połówkach muszli. Douglas w na­

pięciu zacisnął szczęki, kiedy Willie ruszył od gościa

do gościa z paterą najdziwaczniejszych mięczaków,

jakie kiedykolwiek widział.

Hildegarda ujęła w palce jedną z białych prążkowa­

nych muszli.

- Nigdy wcześniej nie widziałam takich ostryg.

- To szkockie ostrygi - powiedziała szybko Gemma,

unikając wzroku brata.

- W mojej szkockiej ostrydze jest perła! - wykrzyk­

nęła Hildegarda.

174

background image

SMOK

Rowena uniosła brew.

- W mojej jest pierścionek z perłą.

Douglas z niesmakiem wbił wzrok w swój talerz.

- Gemmo - szepnął przez zęby. - Co to jest?

- Małże - odszepnęła. - Dainty zdobył je dziś rano,

ja pomalowałam je na biało.

Starał się uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawił się

jedynie nieokreślony grymas.

- Małże przemalowane na ostrygi... Dlaczego po

prostu nie podaliście ostryg?

- Po pierwsze, nie mogliśmy tu żadnych znaleźć.

Potem Dainty jakoś je zdobył, ale przez ten czas Frances

przypomniała sobie coś o jedzeniu ostryg w miesiącu,

w którego nazwie jest „r". -Gemma potrząsnęła głową. -

; Problem polegał na tym, że nikt w Dunmoral nie mógł

sobie przypomnieć, czy podczas trwania takiego miesiąca

; ostrygi są dobre do jedzenia, czy trujące.

Douglas westchnął.

- Dobry Boże...

- Frances karmiła ludzi tymi małżami przez cały

tydzień, by upewnić się, czy to jadalna odmiana. Nikt

nie umarł. - Uśmiechnęła się- Przynajmniej na razie.

Douglas chwycił Rowenę za nadgarstek, gdy podnosiła

widelec do ust. - Nie jedz tego.

Uśmiechnęła się rozbrajająco.

- Ostrygi są afrodyzjakiem, milordzie. Nie słyszałeś

o tym?

- Afrodyzjakiem? Na stole Lorda Prawiczka? - Pstryk-

nięciem palców przywołał Baldwina. - Zabierz stąd te

niebezpieczne ostrygi.

175

background image

JILLIAN HUNTER

Rowena ostentacyjnie sięgnęła do swego talerza.

Douglas przycisnął jej rękę do stołu.

- Co robisz, milordzie? - spytała zaczepnie. - To nie

ja składałam śluby czystości.

Douglas poczuł, że krew zaczyna mu wrzeć. Przypo­

mniał sobie, jak wiele czasu upłynęło od chwili, gdy po

raz ostatni dotykał kobiety i jak bardzo pragnie tej, która

siedzi obok. Jej zapach mącił mu umysł. Unosiła się

wokół niej jakaś kwiatowa woń kobiecości. Jej uśmiech

rzucał na niego niezwykły czar. Zdawało mu się, że

zamiast kontrolować sytuację, bezradnie ulega urokowi

tej kobiety.

Zerknął na siostrę. Za wszelką cenę chciał oderwać

się od tych myśli.

- Czy nie czas już odkryć główne danie?

Gemma skinęła głową i Willie zbliżył się, żeby zdjąć

pokrywę z półmiska. Zapadła cisza. Douglas stłumił jęk.

Rowena chwyciła kielich z winem, by ukryć napad

śmiechu. Koścista, mizerna kuropatwa sterczała na środ­

ku stołu, a w jej kuprze tkwiły pawie pióra z najpięk­

niejszego wachlarza pani MacVittie.

Osłupiała Hildegarda uniosła się na krześle.

- Boże Przenajświętszy- wydusiła.- A to co ta­

kiego?

- Szkocki paw - z dumą odparł Baldwin- Złapaliśmy

go z Williem własnymi rękami. Jest świeżutki. Jeśli się

bliżej przysunie ucho, usłyszy się, że jeszcze oddycha. -

Poklepał Rowenę po plecach. - Jedz, księżniczko, póki

całkiem nie ostygnie.

176

background image

SMOK

Aidan pojawił się nagle na galerii. Douglasowi wy-

starczyło jedno skinienie głowy przyjaciela, by zro-

zumiał, że wydarzyło się coś złego.

Przeprosił zebranych i odszedł od stołu, kiedy Rowena

była przy trzecim kawałku placka.

Dainty poszedł za nim jak cień. Wszyscy trzej przeszli

przez galerię portretów. Nie przerywając milczenia

doszli aż do oświetlonego pochodnią korytarza.

- Co się stało? - spytał Douglas.

Aidan uniósł dziwnie wyglądający pakunek.

- Chryste...!- wykrzyknął Dainty.- Skąd to się

wzięło?

Aidan odwinął z zakrwawionej koszuli głowę wilka.

Koszula należała do Roweny, pomyślał od razu Douglas.

Przerażenie ścisnęło mu gardło. Żadna inna kobieta

w zamku nie miała ubrań z tak delikatnej koronki.

Spojrzał na wyszczerzony w śmiertelnym bezruchu

pysk wilka.

- To było przybite do drzwi jej pokoju - cicho po­

wiedział Aidan.

Douglas poczuł, że całe jego ciało ogarnia lodowata

fala.

- Kiedy?

- Podczas bankietu - odparł Aidan.

- Więc to ktoś z zamku. - Dainty zapatrzył się w głąb

korytarza. - Mogli ukryć się gdziekolwiek. Dlaczego,

do stu piorunów, stoimy tu jak trzy wystraszone

dziewice?

Aidan potrząsnął głową.

- Gunther przysięga, że strażnicy nie widzieli nikogo,

177

I

background image

JILLIAN HUNTER

kto wchodziłby albo wychodził z zamku. Przeszukałem

jej komnatę. Nikogo tam nie było.

- Ktokolwiek to był, chcę go dostać w swoje ręce. -

Douglas odwrócił się na pięcie, ale po chwli zatrzymał

się i popatrzył Aidanowi w oczy.

- A skąd ty się wziąłeś w jej komnacie?

Aidan wyglądał na zaskoczonego.

- Wszyscy byliście zajęci przyjęciem. Chodziłem po

zamku, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Za­

uważyłem, że drzwi jej komnaty są otwarte na oścież.

- Cholernie dobrze zrobiłeś -ponuro stwierdził Dain-

ty. - Ta kobieta padłaby z nóg na ten widok, nie mówiąc

już, że mogła natknąć się na intruzów.

- Rzeczywiście, cholernie dobrze... - Douglas spoj­

rzał na głowę wilka. - Pozbądź się tego, a potem spot­

kamy się w stajni. Dainty, zostaniesz tu z Roweną.

- Co mam powiedzieć, kiedy zapyta, gdzie się po­

dzieliście? - spytał olbrzym.

Douglas i Aidan byli już w połowie korytarza. Od

murów odbijało się dudniące echo ich kroków. Głos

Douglasa dobiegł z klatki schodowej.

- Powiedz jej... Powiedz, że w pobliżu zamku za­

uważono wściekłego wilka i że pojechaliśmy go zabić,

zanim kogoś skrzywdzi.

Nie boję się wilków - szepnęła kilka godzin później

Rowena stojąc przy oknie. - Ale boję się, że przejecha­

łam cały ten szmat drogi na nic. Boję się, że zakochałam

się we własnym marzeniu.

178

background image

SMOK

Stukot końskich kopyt na moście zwodzonym przerwał

ciszę. Potem rozległ się zgrzyt łańcuchów podnoszonej

w bramie kraty. Kilka minut później zobaczyła Douglasa

idącego od strony stajni. Jego potężna sylwetka natych-

miast przyciągała wzrok. Aidan szedł tuż za nim. Dainty

wybiegł z zamku, żeby ich o wszystko wypytać.

Rowena wstrzymała oddech na widok dzikiej energii

emanującej od Douglasa. Nie podejrzewał, że ktoś go

obserwuje. Z każdego jego ruchu biła jakaś żywiołowa

siła. Z niecierpliwych gestów Rowena wywnioskowała, że

nie udało mu się osiągnąć celu, dla którego opuścił ucztę.

Alarmujący głos Hildegardy wyrwał ją ze snu.

- Wasza wysokość, musimy natychmiast opuścić to

miejsce.

Rowena z bijącym sercem usiadła na łóżku. Grube

warkocze opadły jej na kolana. Półprzytomnie przy-

glądała się znajomej postaci ciskającej się wokół łóżka.

- Co się stało?

- Mam straszne przeczucie co do Fryderyka.

- Fryderyka? Nie minęły jeszcze dwa tygodnie -

powiedziała Rowena. - Czy nie możemy przedyskuto­

wać tego rano?

- Miałam sen. Koszmar senny.

Rowena wydała z siebie głębokie westchnienie.

- Byłaś przykuta łańcuchami do krzyża. - Broda

Hildegardy drżała. - To było tak wyraźne, że widziałam

krople deszczu na twojej twarzy i wiatr rozwiewający ci

włosy.

179

background image

JILLIAN HUNTER

- Hildegardo... - odezwała się łagodnie i objęła przy­

jaciółkę. - To był tylko sen. Fryderyk poszukuje żoł­

nierzy i niedługo wróci. Jestem bezpieczna w swoim

łóżku.

- U twoich stóp był mężczyzna - ciągnęła guwernant­

ka, jakby wciąż miała ten obraz przed oczami. - Miał

w zębach nóż.

- Taki, jakich używaliśmy podczas kolacji? - Rowena

starała się obrócić wszystko w żart.

- Tym mężczyzną był człowiek zwany Aidanem-

wyszeptała schrypnięta Hildegarda. - Człowiek o tajem­

niczym spojrzeniu. Ten, który przypomina mojego bied­

nego Stefana.

- Aidan jest przyjacielem jego lordowskiej mości -

stwierdziła stanowczo Rowena. - Jest wobec mnie nie­

zwykle uprzejmy i ma w sobie coś szlachetnego, co

podziwiam. Poza tym nie on jeden w tym zamku ma

swoje sekrety. A teraz idź już do swojej komnaty.

Przerwałaś mi bardzo przyjemny sen.

Hildegarda posłuchała niechętnie.

- Drzwi nie były zamknięte na zasuwę...

- Idź już, Hildegardo. Strażnicy jego lordowskiej

mości patrolują cały czas tereny wokół zamku.

- Na twoich drzwiach są ciemne plamy...

- Znowu jakieś ślady krwi? - fuknęła Rowena. - Idź

spać, Hildegardo, zanim twoje wymysły sprowadzą tu

połowę mieszkańców zamku. Nawet księżniczka po­

trzebuje czasem snu.

180

background image

SMOK

Neacail stał ukryty za kamiennymi blokami zasła­

­­ającymi tajemne przejście do komnaty. Słyszał roz­

mowę Roveny z Hildegardą. Miał zamiar znowu popat-

rzeć na młodą kobietę, gdy będzie spała, lecz ta stara

pozbawiła go tej przyjemności.

Księżniczka, pomyślał z niedowierzaniem. Księżnicz­

ka śpiąca w jego zamku.

Zastanawiał się, czy spodobał jej się podarek, który

tu zostawił i co z nią zrobi, gdy odzyska to, co do niego

należy.

Nagle usłyszał stłumiony okrzyk wartownika. Natych-

miast odwrócił się i zaczął biec w dół po mrocznych

Stopniach. Przez pewien czas nie będzie mógł jej od-

wiedzać. Wszędzie kręci się zbyt wielu ludzi i ktoś

mógłby zauważyć jego konia przy wyjściu z tunelu nad

jeziorem. Uśmiechnął się na wspomnienie głowy wilka

przybitej do drzwi jej sypialni.

Poza tym miał pewne sprawy do załatwienia. I musiał

rozniecić kilka pożarów. Właściwie następny może być

stosem podpalonym na cześć księżniczki. Będzie mogła

przyglądać się płomieniom ze swego okna.

background image

20

Była księżniczką, która wyrosła w pięknym pałacu

i w dzieciństwie jeździła na kucyku po wypielęgnowa­

nym ogrodzie. Lecz jej życie nie było bajką. Matka

zmarła na zakażenie krwi, gdy Rowena miała trzy lata.

Rodzina nigdy nie otrząsnęła się po stracie tej mądrej

kobiety, która była jej sercem i dobrym duchem.

Siostra Roweny, Michalina, zawsze była zbuntowana

i chodziła własnymi drogami. Rowena znajdowała uko­

jenie w obcowaniu z naturą, łucznictwie i zakazanych

wędrówkach po lesie. Przez większą część życia starała

się wywołać uśmiech zgorzkniałego ojca.

Książę Randolf ledwie zdawał sobie sprawę z istnienia

swoich dzieci. Wciąż prowadził wojny z sąsiadami.

Rana w jego sercu po śmierci żony nigdy się nie zagoiła.

Rowena bardzo go kochała, ale pragnęła, by choć raz

pomyślał poważnie o bezpieczeństwie i szczęściu ro­

dziny. Do tej pory widziała przed sobą jedynie smutne

226

background image

SMOK

życie

złożone z uciążliwych obowiązków i potyczek

z sąsiadami, wyniszczających ziemię, ludzi i jej duszę.

W Dunmoral znalazła nareszcie świat, w którym

mogła zasmakować życia. Sprawdzić swoje siły jako

kobieta. Poddać się wewnętrznym pragnieniom. Cier­

pieć, ponieważ mężczyzna, którego pokochała, ją oszu-

kiwał, a ona kochała go mimo wszystko.

„Maria czy Elżbieta?

Maria-Elżbieta".

„Ależ to nie jest solarium. Wygląda raczej na kaplicę.

Oczywiście, że to kaplica. Ale ze mnie głupiec..."

Zgrzyt kamienia trącego o kamień wyrwał ją z zamyś­

lenia. Odwróciła się natychmiast i zobaczyła, że Jerome

wychodzi zza wystrzępionej tapety, zakrywającej frag-

ment ściany tuż przy kominku - tajne przejście, którego

szukała Hildegarda. Serce zabiło jej gwałtownie, lecz

zachowała spokój. Wiedziała, że krzyk sprowadzi tu

natychmiast Dainty'ego.

Jej młody arogancki kuzyn miał na sobie brązową

tunikę do polowania i płaszcz z wilczej skóry. Wzrok

Roweny padł na inkrustowane srebrem pistolety za

pasem Jerome'a. Wyglądał jak dziecko bawiące się

w żołnierzyka.

- Roweno. - Jego głos nie brzmiał już tak jak w dzie­

ciństwie. Jerome nie był już tym chłopcem, który uwal­

niał króliki z sideł. - Podsłuchiwałem w kuchni. Służąca

znalazła to na rozstaju dróg przy starym opactwie.

Należało do Fryderyka, prawda?

Rowena spojrzała na strzęp ubrania w dłoni kuzyna.

Była to szarfa ze złotym medalionem, którą Fryderyk

227

background image

JILLIAN HUNTER

z dumą nosił na piersi. Na metalu widniały ciemne

plamy zakrzepłej krwi. Rowena przełknęła ślinę. Zrobiło

jej się słabo.

- Jadę go poszukać - powiedział Jerome. - Mógł

wpaść do jakiejś rozpadliny i tkwi tam, nie mogąc

wezwać pomocy. Nie jest już młodym człowiekiem.

Pomożesz mi?

Zapadła cisza. Pod drzwiami stał na straży Dainty.

Hildegarda zeszła do kuchni asystować przy przygo­

towaniach do kolacji - obawiała się, że zostaną otrute,

jeśli sama nie dopilnuje warzenia zupy.

Obie lubiły Jerome'a jako dziecko, lecz teraz kuzynów

zaczęły dzielić cele i ambicje. Czy to możliwe, że

buntownicy chcą osadzić Jerome'a na tronie jako swoją

marionetkę? Czy przyjechał tu naprawdę po jej pomoc,

czy też po to, by nie wróciła do domu? Przestrogi ojca

na temat zaufania wciąż brzmiały jej w uszach.

- Zawsze umiałaś odnaleźć ludzi w lesie - powiedział

z przekonaniem. - Ludzi i zwierzęta.

To prawda. Rowena posiadała szósty zmysł w tro­

pieniu śladów. Intuicyjnie wyczuwała, gdzie się urywają

i jak je odszukać. Była cierpliwa, uważna i słuchała

wewnętrznego instynktu. Jednak szkockie góry w niczym

nie przypominały rodzinnych stron. Tutaj nawet mgła

wibrowała jakąś tajemniczą magią.

Postanowiła zaufać kuzynowi, tak samo jak zaufała

Douglasowi.

- Daj mi chwilkę, zaraz się przebiorę.

Westchnął z ulgą.

- Pośpiesz się.

228

background image

SMOK

Douglas przemierzał wrzosowisko. Spod kopyt konia

wylatywały w powietrze grudy torfu. Zimny wiatr znad

gór smagał mu twarz. Było wczesne popołudnie, lecz

purpurowozłote, ciężkie chmury zasnuwały niebo. Burza

rozpęta się z pewnością jeszcze przed zmierzchem.

W taki dzień nawet pirat miał ochotę pomodlić się

do Pana Boga.

Aidan trzymał się tuż za nim. Przeszukali każdy

strumień, jaskinię i zagajnik w promieniu wielu mil,

lecz nie znaleźli kryjówki bandy Neacaila.

Kiedy zacznie się burza, sami będą musieli szukać

schronienia.

Douglas ściągnął wodze. W oddali zobaczył krążącego

nad jednym z wzniesień myszołowa. Skinął na Aidana,

który właśnie sięgał do pistoletu za pasem.

- Nie jedź za mną - powiedział Douglas, kiedy przy­

jaciel się zbliżył. - To dobre miejsce na zasadzkę.

Aidan podniósł wzrok na wzniesienie i skinął głową.

- Tak.

Douglas zszedł z konia, Aidan zaś położył sobie na

kolanach pistolet i łuk.

Wiatr ucichł. Douglas szedł w stronę wzniesienia

przez wysokie wrzosy. W prawej dłoni trzymał pistolet,

a w lewej sztylet. Ramię cały czas sprawiało mu ból,

ale nie zwracał na to uwagi.

Poczuł, że Aidan podnosi łuk.

Gdy zaczął wspinać się po zboczu, myszołów odleciał

w mroczne niebo. Drapieżnik nie krążyłby nad grupą

uzbrojonych ludzi.

Martwy człowiek to co innego.

229

background image

JILLIAN HUNTER

Poczuł skurcz żołądka, gdy odwrócił ciało twarzą do

góry. Aksamitna tunika leżącego na ziemi mężczyzny

była rozdarta od gardła do pasa. Krew z niezliczonych

ran od pchnięć nożem wsiąkła w ubranie.

- Fryderyk... - powiedział cicho.

Z trudem rozpoznał doradcę księżniczki, lecz błękitny

krzyż Hartzburga zdobiący pustą pochwę miecza nie

pozostawiał wątpliwości.

Atak był brutalny i niespodziewany. Osaczyli go jak

wilki, z tą różnicą, że wilki nie rozszarpują nikogo dla

rozrywki.

Odruchowo przyłożył kciuk do tętnicy szyjnej Fryde­

ryka. Wyczuł leciutkie pulsowanie, cień życia tak słaby,

że w pierwszej chwili nie był pewien, czy się nie myli.

Oddech rannego wydawał się słyszalny. Była jednak

nadzieja.

Nadjechał Aidan. Trzymał w dłoniach ogromny pła­

ski kamień.

Popatrzył życzliwie na Fryderyka i opuścił kamień.

- Pochowam go.

- Nie. On żyje.

Głos Douglasa zabrzmiał tak chrapliwie, jak skrze­

czenie kruków nadlatujących znad opuszczonego opac­

twa za wzgórzami.

Nie wiedział, jak wytłumaczy to Rowennie. Przecież

jeśli Fryderyk umrze, to on będzie za to odpowiedzialny.

Nie doszłoby do tego, gdyby wytrzebił wcześniej zbójów

Neacaila.

- Zawiozę go do zaniku, zanim rozpęta się burza.

Może te rany nie są tak groźne, jak wyglądają. Przynieś

230

background image

SMOK

mi swój pled z konia, Aidan, może uda nam się uniknąć

ponurego obowiązku kopania mu grobu.

Dainty był wściekły i przerażony. Po raz drugi

z rzędu zawiódł Douglasa. Jak się wytłumaczy z tego,

ta dziewczyna go przechytrzyła? Dlaczego jej zaufał,

gdy poprosiła, żeby nie niepokoił jej w komnacie?

Zamek był cały naszpikowany tajemnymi korytarzami.

- Ten idiota Baldwin miał rację - mruknął do siebie. -

Co

pirat może mieć wspólnego z księżniczką?

Rozpaczliwe krzyki Hildegardy brzmiały mu

w uszach, gdy galopem przekraczał most zwodzony.

Ogołocił zbrojownię ze wszystkiego, co tylko zdołał na

siebie włożyć. By ratować księżniczkę, był gotów zmie­

rzyć się z samym szatanem.

- Moja pani będzie już martwa, gdy ją znajdziesz! -

krzyczała za nim z wartowni Hildegarda. - Ten kraj roi

się od wilków i zbójów. A jeśli Jerome zabrał ją, kiedy

warowałeś pod drzwiami? A jeśli te łotry poderżnęły jej

gardło, gdy gotowałam zupę?

Dainty wciągnął wilgotne powietrze głęboko w płuca.

Ani Jerome, ani wilki nie budziły jednak jego obaw.

Przerażała go wizja furii Smoka, kiedy odkryje, że

Dainty znowu go zawiódł.

Douglas pochylił się nad stołem, poszarzały jak granit.

- Kobieto, jeśli nie przestaniesz zawodzić, nie ręczę

za swoje czyny. Kiedy twoja pani odjechała?

231

background image

JILLIAN HUNTER

Hildegarda jęknęła, chowając twarz w dłoniach.

- Nie wiem. Jerome ją zabrał. Zostawiła mi wiado­

mość - mieli szukać biednego Fryderyka. A jeśli i ją

napadną? Dlaczego pozwoliłam jej tu przyjechać? Dla­

czego?

Douglas odepchnął się od stołu. Po poprzedniej wy­

prawie konie wciąż były zmęczone i niegotowe na

kolejne długie poszukiwania.

Burza szalała nad Dunmoral. Serce Douglasa zamarło

na myśl o Rowenie błąkającej się bez opieki po okolicy.

background image

21

Jerome, coś musiało się stać -powiedziała Rowena. -

Fryderyk bardzo się o mnie bał. Przysłałby przynajmniej

jakąś wiadomość.

- Mówiłem ci. - Jerome rozglądał się nerwowo do­

okoła. - Mówiłem ci, żebyś schroniła się we Francji,

a nie w Szkocji. Ludzie tutaj to jeszcze poganie.

Roześmiała się.

- A my w Hartzburgu, z naszą wiarą w leśne trolle

i czarownice, nie jesteśmy poganami?

Jechali na oklep na klaczy, którą Jerome wykradł

jednemu z wartowników patrolujących brzeg jeziora.

Rowena odwróciła jego uwagę, rzucając z drzewa

kamyki do wody. W dzieciństwie często używali takiego

podstępu.

Kilka wron zakrakało od strony kępy wynędzniałych

olch.

- Ptaki śmierci - mruknął Jerome.

233

i

background image

JILLIAN HUNTER

- Mówisz jak Hildegarda. - Rowena wpatrywała się

przed siebie. Miała na sobie zielone wełniane trykoty

pod marszczoną spódnicą do konnej jazdy. - Ta biedna

kobieta prawdopodobnie jest teraz przekonana, że mnie

porwałeś.

Poczuła, że zesztywniał.

- Jak gdybym mógł cię skrzywdzić...

Wysiliła się na uśmiech.

- Zaledwie siedem miesięcy temu sugerowałeś, by

papa zamknął mnie w lochu, jeśli odmówię poślubienia

księcia Vandever. Stwierdziłeś, że potrzebny mi spokój

do przemyśleń.

- Dla dobra Hartzburga - odparł urażony.

- Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. Jero-

me, nie wyjdę za tego człowieka.

Uderzył kolanem o jej kolano. Niebo zrobiło się

mroczne, tylko pojedyncze promienie światła prześwie­

cały przez chmury. Wyglądały jak włócznie przebi­

jające Unię lasu.

- Z powodu nieskazitelnego i pompatycznego Ma­

teusza? - spytał.

- Dlaczego wszyscy myślą, że jestem zakochana

w Mateuszu?

- Jeśli nie chcesz Mateusza, czemu nie poślubisz

księcia? Obaj są przystojni.

- Nie wiem - odparła. - Może żaden z nich nie jest

moim przeznaczeniem.

Jerome zaśmiał się drwiąco.

- Przeznaczenie... Przestrzegałem twego ojca, by nie

trzymał w zamku Cyganów.

234

background image

SMOK

- Chodzi o miłość - powiedziała sucho. - Albo jest,

albo jej nie ma.

- Kobieta z twoją pozycją nie może budować życia

na ideałach.

- Dlaczego nie?

- Myślisz o lordzie Dunmoral, prawda?-Zastanawiał

się głośno. - Czarny rycerz zawsze zwycięża. Pozwoliłaś

mu się pocałować. Nie uwierzyłbym, gdybym nie widział

tego na własne oczy. W domu wisiałby już za taką

śmiałość.

Rowena uśmiechnęła się do siebie i nic nie powie-

działa, wspominając pocałunek Douglasa. Nawet teraz

zrobiło jej się gorąco. Nie miała już wątpliwości, że jej

Smok żywi dla niej uczucie, że zdobyła serce tego

groźnego wojownika.

Ale po chwili zmroziła ją myśl, że Douglas może być

w tym samym momencie w śmiertelnym niebezpieczeń­

stwie. Uśmiech zamarł na jej wargach. Jakże łatwo mógł

wpaść w pułapkę zastawioną przez ludzi Neacaila i przez

wiele dni nikt by o tym nawet nie wiedział.

-

Wracajmy - zaproponował Jerome. - Zbliża się

burza. Nie powinienem był cię zabierać. Pojedziemy do

zamku i kiedy lord Dunmoral wróci z wyprawy, po­

prosimy go o pomoc.

Wjechali w sosnowy las, za którym zaczynała się

kręta droga prowadząca do zamku.

- Coś widziałam... Jakiś płaszcz - powiedziała nagle

Rowena.

Jerome rozejrzał się zaniepokojony.

- Nie podoba mi się to...

235

i

background image

JILLIAN HUNTER

-

Mnie też nie - powiedziała. - Popatrz, paprocie nie

rosną w ten sposób.

Zatrzymali się przy kępie jesionów, wśród których

rosły stare leszczyny i ostrokrzewy. Między dwoma

drzewami wisiał wełniany pled.

- To kryjówka - szepnęła. - Można stąd obserwować

drogę, a samemu nie być widzianym.

- Nie widzę nic poza starą szmatą i zeschłymi liśćmi -

stwierdził Jerome.

- Kobieta ma rację, chłopcze.

- Głos dobiegł zza pobliskich drzew. Zanim Jerome

sięgnął po broń tkwiącą w fałdach płaszcza Roweny,

kilku górali w zniszczonych kiltach wypadło z zarośli

i ściągnęło go na ziemię.

Rowena nieruchomo siedziała na koniu. Jak na ironię,

uczono ją kiedyś, jak ma zachować się podczas porwania.

Wepchnęła drżące dłonie do mufki, którą miała za­

wieszoną na szyi na pozłacanym łańcuszku. Nie chciała

pokazać strachu, dać im jeszcze większej przewagi.

Niski mężczyzna z poczerniałymi resztkami zębów

i włosami w tłustych strąkach ściągnął z głowy czapkę

i wykonał drwiący ukłon.

- Witamy w piekle, wasza wysokość. Właśnie nie­

dawno dowiedzieliśmy się, z kim mamy do czynienia.

Podobał ci się podarek, który mój brat zostawił w twojej

komnacie?

- Boże... - Pochyliła się nad nim z niesmakiem. -

Ktoś powinien zająć się twoimi zębami! Wyglądasz jak

rzepa z wyciętymi zębiskami w wilię Święta Zmarłych.

Zmarszczył czoło, zdezorientowany.

236

background image

SMOK

- Co to znaczy?

- Powiedziała, że jesteś ohydny jak zgniła rzepa -

ze śmiechem wytłumaczył jeden z jego ludzi.

Serce waliło Rowenie jak młotem. U boku szczer-

batego bandyty wisiał miecz z damasceńskiej stali.

Rowena widziała wyryte na nim błogosławieństwo swe­

go ojca chrzestnego, arcybiskupa Hartzburga. Z trudem

się opanowała. Wiedziała, że miecz należał do Fryderyka,

że ci zbóje go znaleźli. Miała nadzieję, że nie cierpiał

i przed śmiercią. Modliła się, by Bóg dodał jej sił.

Najwidoczniej nie wiedzieli, co z nią zrobić.

Potem jeden z ludzi trzymających Jerome'a kiwnął

na tego, który niósł miecz Fryderyka. Neacaila nie było

między nimi. Rowena dobrze przyjrzała się jego pokie-

reszowanej twarzy, gdy wtedy, w nocy, walczył z Dou­

glasem na mostku.

Ten szczerbaty był pewnie jednym z jego krewnych.

- Co mamy z nią zrobić, Eachuinn?

Podszedł bliżej, przyglądając jej się podejrzliwie.

Zauważyła zaschniętą krew na jego łachach. Starała się

nie wyobrażać sobie, co Fryderyk przeżył przed śmiercią.

I tego, co ją czeka.

- Świnia - powiedziała dobitnie. - Zawszony knur.

Niech cię piekło pochłonie!

Mimo brudu i zarostu, zauważyła, że zbladł. Jego

ludzie znów się roześmieli, ale już z mniejszym prze­

konaniem.

- Obraziła cię, Eachuinn.

- Zawszony knur, a to ci dopiero...

- A może to czarownica? - mruknął któryś z nich.

237

background image

JILLIAN HUNTER

Szczerbaty drgnął.

- Zaprowadzimy ja więc do Kamienia Czarownicy.

Niech wzywa pomocy swego pana.

- Neacail będzie chciał wziąć za nią okup - odezwał

się ktoś stojący pośród drzew. - Nie powinniśmy za­

czekać, aż wróci?

Echo grzmotów przewalało się po wzgórzach, kiedy

się naradzali. Rowena zerknęła na Jerome'a. Wyglądał

na przerażonego. Marzył o wygrywaniu bitew, o zade­

monstrowaniu, jakim jest bohaterem. Rzeczywistość

jednak nie była podobna do bajek o herosach, w których

tęcza unosi się nad szlachetnymi zwycięzcami.

Nagle ktoś wyrwał jej mufkę razem z ukrytym w środ­

ku pistoletem. Trzech mężczyzn ściągnęło ją na ziemię.

Kiedy potknęła się i upadła na kolana, chwycili ją za

ramiona i szarpnęli do góry. Jerome coś krzyknął.

Zamknęła oczy.

Udało jej się zachować kontrolę nad sobą. Wiara

dodała jej sił.

Bandyci jeszcze o tym nie wiedzieli, lecz instynkt

podpowiadał jej, że nie pożyją zbyt długo i nie doczekają

żadnego okupu.

Douglas i Dainty prawie jednocześnie dojechali do

wzgórza, na którym ludzie Neacaila trzymali Rowenę.

Pierwsza myśl Dainty'ego na widok wściekłej twarzy

Douglasa była: „No, to już po mnie. Mogę się sam wbić

na własny miecz".

Douglas jednak nie marnował energii. Wpatrywał się

238

background image

SMOK

w Rowenę przywiązaną do skały na szczycie wzgórza.

Wiatr szarpał włosy wokół jej delikatnej twarzy, deszcz

spływał po szyi. Ubranie miała doszczętnie poszarpane.

Leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami, dziwnie

wygięta. Na chwilę przestał oddychać, zastanawiając

się, czy jeszcze żyje.

Poruszyła się. Dzięki Bogu, pomyślał. Krew znowu

-uderzyła mu do głowy w dzikim napadzie furii. Ten

widok sprawił, że ogarnęła go jakaś nieludzka wściek­

łość.

Wyglądała jak piękna średniowieczna czarownica

w podartych, szarpanych przez wiatr jedwabiach. Dou-

glas z trudem przełknął ślinę zaciśniętym gardłem.

Zerknął na olbrzyma.

- Gdzie ten chłystek, jej kuzyn?

- W jaskini, razem z nimi - odparł Dainty.

Jeszcze nigdy nie widział Douglasa w takim stanie.

W oczach miał jakiś dziki ogień. Piractwo zawsze było

pewnego rodzaju grą. To nie jest gra.

- Chłopak żyje?- spytał Douglas.

- Kiedy go widziałem ostatni raz, żył.

Douglas patrzył. Deszcz spływał po jego napiętej

twarzy. Wydawało się, że kumuluje w sobie całą energię

otaczających ich żywiołów.

Nagle w mroku burzy dostrzegł Aidana. Był już

w połowie zbocza. Czołgał się od skały do skały jak

żmija. Douglas ufał mu.

- Sir... - odezwał się Dainty.

Po raz pierwszy tego dnia Douglas przyjrzał się

przyjacielowi.

239

background image

JILLIAN HUNTER

-

Boże jedyny... - powiedział uśmiechając się lek­

ko. - Potwór w zbroi. Skąd wziąłeś cały ten arsenał?

- Obrabowałem zbrojownię przed opuszczeniem

zamku.

Ciężka kolczuga pokrywała jego ciemną pierś.

Obok miecza, u boku, wisiał stalowy puklerz i topór.

W dłoni miał średniowieczną gwiazdę poranną - na­

bijaną kolcami metalową kulę na łańcuchu. Jedno

uderzenie tej broni mogło rozłupać głowę człowieka

na pół.

- Mam nadzieję, że nie zardzewiejesz na tym desz­

czu - mruknął Douglas.

Dainty przełknął ślinę, myśląc cały czas o zawodzie,

który sprawił swemu dowódcy.

- Sir...

Douglas odwrócił się, zmrużonymi oczami wpatrując

się w zbocze.

- Aidan dotarł już prawie do Roweny. Pamiętasz

naszą pierwszą wyprawę w Kartagenie?

- Mam tu czekać?- spytał zawiedziony Dainty.

- Dopóki nie wejdę do jaskini i nie wykurzę ich

stamtąd. - Wyszczerzył zęby w zabójczym uśmiechu. -

Potem możesz puścić w ruch swój arsenał.

Rowena wstrzymała oddech na widok ciemnej syl­

wetki Douglasa galopującego przez wrzosowisko. Wy­

glądał jak mityczny wojownik, który niespodziewanie

wyłonił się z mgieł dziejów. Pomyślała, że rana na

ramieniu musi sprawiać mu ból, lecz biła od niego taka

240

background image

SMOK

siła, że nikomu nie przyszłoby teraz do głowy, iż

zaledwie kilka dni temu walczył ze śmiercią.

Włosy opadały mu na szerokie ramiona. Patrzył na

nią. Mimo że odległość była zbyt duża, by dostrzec rysy

twarzy, Rowena wyczuwała jego wściekłość i deter­

minację. I to dodało jej odwagi.

Tydzień temu, gdy odgrywał swoją komedię, mogła

spodziewać się jedynie, że ten człowiek odprawi modły

za dusze jej prześladowców. Lecz wspominając walkę

z Neacailem nie miała wątpliwości, że Douglas potrafi

być bezwzględny.

Wstrząsnął nią dreszcz strachu. Deszcz siekł ją po

twarzy i strugami spływał po szyi. Na szczęście jej nie

zgwałcili. Eachuinn, mając na względzie okup, nie

pozwolił swoim ludziom jej tknąć. Uderzył ją raz, gdy

zdejmując na jego żądanie pierścienie, niechący go

zadrapała. Policzek palił ją od ciosu. Potem, wyśmie­

wając się urągliwie, pociął sztyletem jej ubranie.

Była cała zdrętwiała, miała ręce i nogi przywiązane

do kamienia. Deszcz powoli ustawał, ale wiatr przenikał

ją do szpiku kości. „Pośpiesz się, milordzie".

Douglas zniknął u stóp wzgórza. Dainty też. Ich konie

stały ukryte w cieniu nawisu skalnego. Krew uderzyła

jej do głowy, kiedy spojrzała w dół i zobaczyła Aidana.

Ze sztyletem w zębach czołgał się na brzuchu między

kamieniami.

- Nie ruszaj się, milady - szepnął. - Udawaj, że

patrzysz przed siebie.

Poczuła skurcz żołądka, gdy jeden ze zbirów wyszedł

z jaskini. Popatrzył na jej postać rozciągniętą na kamieniu

241

background image

JILLIAN HUNTER

jak ofiara dla bogów, a potem potoczył wzrokiem po

wzgórzu, pociągając z butelki tęgi łyk wody życia.

Wysłali wiadomość do zamku i czekali na odpowiedź.

- Dobrze... - odezwał się cicho Aidan. - Wrócił do

jaskini ogrzać się przy ognisku, zanim Smok pośle go

do piekła. Przetnę ci więzy. Nie ruszaj się.

Rowena z trudem chwytała oddech. Wydawało jej

się, że nie wytrzyma tego napięcia już ani chwili dłużej.

- Leż tak, dopóki nie powiem, że możesz się poru­

szyć - ciągnął tym samym cichym, spokojnym tonem. -

Potem ukryjesz się za skałami.

Zacisnęła zęby. Nie drgnęła nawet, mimo że łzy

cisnęły jej się do oczu. Aidan zniknął, a po chwili

Douglas wypadł z ukrycia jak strzała i wbiegł do jaskini.

W ciszy rozległy się okrzyki zaskoczenia i zgrzyt stali.

Spełnienie rozkazu Aidana stawało się coraz trudniej­

sze, szczególnie gdy walczący wypadli z jaskini. Było

już ciemno. Światło wschodzącego księżyca nadawało

bitwie niesamowity wymiar. Spostrzegła Jerome'a, który

z mieczem Fryderyka pędził za jednym z rabusiów

w stronę kępy janowców.

W następnej chwili z jaskini wypadł Douglas. Ugodził

jednocześnie dwóch przeciwników szpadą i sztyletem,

jakby opanował go jakiś demon. Na twarzach zbójów

malował się strach i zdumienie, gdy niezdarnie próbowali

stawić mu opór.

Kto by się spodziewał, że Douglas wpadnie do jaskini,

by stanąć przeciw czterem uzbrojonym ludziom? Za­

stanawiali się pewnie, czy nie jest wcieleniem szatana,

a ona służącą mu czarownicą.

242

background image

SMOK

Poprzedni lord Dunmoral nie ruszył nawet palcem

swojej obronie. Nie potrafili pojąć, kim jest ten

potężny napastnik, który wyłonił się nagle spośród skał

jak Bran, celtycki bóg podziemi.

On nie jest legendą.

Nie jest też zwykłym szkockim szlachcicem.

Kimkolwiek jednak jest, Rowena wiedziała, że

pod swoją maską ukrywa wielkie i waleczne serce i że

ani ona, ani jego ludzie, nie mogą go stracić. Swej

prawdziwej legendy ten człowiek nie będzie zawdzięczać

pirackiej przeszłości, lecz współczuciu i odwadze.

Douglas z barbarzyńską satysfakcją patrzył na miny

oprychów, gdy Dainty natarł na nich konno, wymachując

gwiazdą poranną nad łysą głową.

Pierwsza ofiara upadła Douglasowi pod stopy wydając

jęk rozpaczy.

- Panie, oszczędź nas. Robiliśmy tylko to, co nam

kazano.

Jego kompanion zamachnął się mieczem, chcąc od­

rąbać Dainty'emu nogę. Douglas odwrócił się w momen­

cie, kiedy gwiazda poranna trafiła napastnika w pierś,

gruchocząc mu żebra i płuca.

Jeden z trzech ukrywających się za skałami mężczyzn

zdołał uciec, lecz Douglas dopadł i powalił dwóch

pozostałych. Szwy na ramieniu puściły i rana znowu się

otworzyła. Ból i wściekłość, że wciąż nie schwytał

Neacaila, rozsadzały go od środka.

243

background image

JILLIAN HUNTER

Poza tym musiał zająć się Roweną. Dał sygnał Ai-

danowi, że może ją już bezpiecznie sprowadzić na dół.

Bezpiecznie... Z pewnością nie będzie już miała do

czynienia z tymi podłymi psami. Ale będzie miała do

czynienia z nim. Douglas chętnie sprałby jej książęcą

pupę na kwaśnie jabłko.

Wyglądała zadziwiająco godnie, gdy wyprostowała

się i poprawiła strzępy ubrania. To również go zezłościło.

Nie wiedziała, co przeżywał, szukając jej po wrzosowis­

kach. Że obawiał się odnaleźć jej porzucone ciało, tak

jak Fryderyka.

Nie miała pojęcia, że gdyby odnalazł ją martwą, sam

też nie chciałby dłużej żyć.

Dobra robota, Aidan - powiedział cicho, kiedy przy­

jaciel zbliżył się do niego. - Dlaczego księżniczka

jeszcze nie zeszła na dół?

- Zdaje się, że musiała oddalić się na chwilę, sir.

Douglas skinął głową, a potem z przerażeniem wbił

wzrok w kamień na wzgórzu.

- O Boże... Roweno.

Eachuinn, starszy brat Neacaila, nie uciekł jednak.

Wykorzystał moment zamętu i schował się z drugiej

strony wielkiego kamienia.

Trzymał teraz sztylet na gardle Roweny.

- Rzućcie broń, albo ją zabiję! - wrzasnął. - I dawaj­

cie tu konia.

244

background image

SMOK

Aidan popatrzył w górę z kamienną twarzą. Po chwili

miecz wypadł mu z ręki.

Dainty zsunął się z siodła, zostawił broń i spokojnie

podprowadził konia do podnóża zbocza.

- Szybciej, do pioruna! - krzyknął Eachuinn przycis­

­­­­­ policzek do włosów Roweny. - Ten drugi też.

Wszyscy trzej. Naliczyłem was trzech.

Jerome popatrzył na Aidana i rzucił miecz na ziemię.

Był blady z wyczerpania po walce.

Kropelka krwi spłynęła po szyi Roweny. Prawie nie

oddychała. Nagle w powietrzu błysnął sztylet i po

sekundzie Eachuinn zwalił się na ziemię, wpatrzony

nie widzącym wzrokiem w ponurą twarz Douglasa.

Aidan rzucił jej pełne uznania spojrzenie.

- Jak na kobietę, znasz wagę milczenia.

- Nic już nie wiem... - szepnęła Rowena i oparła się

o kamień. Zimny wiatr owiewał jej drżące ciało. - Za

bardzo się bałam, żeby wymówić choć jedno słowo.

Douglas stał nad nią z nieprzeniknionym wyrazem

twarzy.

- Nie podoba mi się to - powiedział, narzucając pled

na jej drobne ramiona.

Rowena nie dała się zbić z tropu.

- Jakbym specjalnie dała się złapać.

N i e miał zamiaru się poniżać. Nie przyzna, jak

bardzo czuł się bezradny. Rowena nie dowie się, że

245

background image

JILLIAN HUNTER

prawie stracił kontrolę nad sobą, kiedy Eachuinn przy­

łożył jej nóż do gardła. Ta scena wbiła mu się w pamięć

na zawsze.

Nie zrobi z siebie jeszcze większego słabeusza, wy­

znając, że na widok jej krwi zrobiło mu się słabo'. Nie

wydusił z siebie ani słowa, gdy zrozpaczona powiedziała

że Fryderyk nie żyje. Troska o nią odbierała mu siły'

Pogardzał sobą.

Kiedy zaczęła płakać, odszedł na bok.

Nie chwyci jej przecież w ramiona jak baba, żeby

utulić i pocieszyć. Szczególnie w obecności Aidana

i Dainty'ego. Odgłos jej cichego płaczu rozrywał mu

serce.

- Sir...?- odezwał się pytająco Aidan, patrząc na

Rowenę samotnie siedzącą na zboczu.

- Jeśli chcesz, powiedz jej, że Fryderyk żyje - po­

wiedział oschle. - Jestem zbyt wściekły, by ją pocieszać.

Dźgnął piętami konia i ruszyli w mroczną ulewę.

Rowena siedziała sztywno na jego kolanach. Kiedy

dalsza jazda okazała się niemożliwa, skręcili w stronę

opuszczonego opactwa. Dainty, Aidan i Jeromie ułożyli

się na błotnistej ziemi pod murem, żeby mieć oko

na wrzosowiska.

Douglas wprowadził Rowenę do ruin refektarza. Uży­

wając topora Aidana, zaczął rąbać drewniany stołek.

Rowena podskakiwała przy każdym uderzeniu, a on tym

mocniej rąbał. Potem rozpalił ogień w resztkach tego,

co kiedyś musiało być kominkiem.

246

background image

SMOK

Rowena położyła przemoczone buty i płaszcz przy

ogniu. Zebrała z ziemi kilka zeschłych gałązek i zmiatała

do kąta walające się po podłodze kawałki szkła.

Woda kapała miarowo z dziurawego dachu.

Douglas zmarszczył czoło na widok tego sprzątania.

- Spodziewamy się gości, Roweno? - spytał ostro.

Wyprostowała się.

- Nie chcę, żebyś się skaleczył, milordzie.

Wyciągnął się przy ognisku.

- Szkoda, że nie troszczyłaś się tak o mnie, kiedy

Walczyłem z Neacailem - stwierdził ponuro. - Albo

kiedy okazałaś nieposłuszeństwo.

Rowena podeszła do niego z prowizoryczną miotłą

w dłoni.

- Zawsze winisz innych za swoje porażki? To nie

moja wina, że nie udało ci się schwytać Neacaila.

Nie powinna była tego mówić. Douglas usiadł gwał­

townie. Pled zsunął mu się z ramienia.

- Schwytałbym go, gdybym nie odgrywał bufona,

żeby zrobić na tobie wrażenie.

Zapatrzyła się na krew przesiąkającą przez rękaw

jego koszuli.

- Dlaczego chciałeś zrobić na mnie wrażenie

Douglas nie widział powodu, żeby kłamać. Już dość

nałgał.

- Na początku miałem chrapkę na twój majątek.

Rowena pochyliła się nad nim, odchyliła pled i delikat­

nie wyjęła z rany kłaczki wełny.

- Co zamierzałeś z nim zrobić? Wykorzystać na wy­

prawę na Maracaibo z Henrykiem Morganem?

247

background image

JILLIAN HUNTER

- Boże święty... - Spojrzał na nią groźnie, kiedy

zaczęła odpinać mu guziki przy koszuli. - Wiesz więcej

o moim życiu niż ja sam.

- O Smoku z Darien mówi się we wszystkich salonach

Europy - stwierdziła cicho.

Złapał ją za nadgarstki.

- Mówiło się. Nikt już nie wierzy w smoki.

- Szczególnie te, które pożerają księżniczki. A co do

pieniędzy... Dałabym ci je.

Douglas przełknął ślinę i puścił jej ręce. Do diabła,

czuł, że mija mu wściekłość, a nie był jeszcze gotów

jej wybaczyć.

- Wątpię, czy książę Randolf by to zaakceptował.

Księżniczka wspierająca pirata...!

- Matka zostawiła mi wielki spadek w klejnotach.

Mogę nim dysponować według własnej woli.

Wzdrygnął się, gdy musnęła palcami skórę na jego

ramieniu.

- Nie pragnę twoich pieniędzy, Roweno.

- A czego pragniesz, milordzie?

Najbardziej pragnął wziąć ją teraz na tej brudnej

ziemi. Pragnął jednocześnie jej uległości i podziwiał

hart ducha. Marzył, by dotykać ją całą, przyznać się, że

go zdobyła. Dać wyraz swojemu uwielbieniu, a jedno­

cześnie panować nad nią.

- Okłamywałem cię, chciałem cię zwieść. Twoje

pieniądze miały pomóc ludziom z Dunmoral. Jednak,

jak widać, przeliczyłem się w swoich planach. Nie

planowałem zakochać się w tobie pierwszego wieczoru,

gdy cię zobaczyłem - ciągnął. - Ale cóż, stało się.

248

background image

SMOK

Chyba po raz pierwszy w swoim przeklętym życiu

mówię prawdę. Kocham cię.

Uśmiechnęła się.

- W takim razie wszystko w porządku. Ja też cię

kocham.

- Nie jestem taki pewien... - powiedział i popatrzył

na nią groźnie. - Byłaś nieposłuszna. Nie będę tego

tolerował. Kazałem ci zostać w zamku.

- Niepokoiłam się o Fryderyka.

- Powinnaś bardziej niepokoić się o mnie. I o to, jak

cię ukarzę. Jeśli ktoś jest ze mną, musi mi być posłuszny.

- Czy mam się oddalić? - ściągnęła brwi.

Pochylił się ku niej, zasłaniając potężną piersią światło

Ogniska. Widziała tętnicę pulsującą na jego szyi. Groźne

spojrzenie przyprawiło ją o dreszcz, tak samo jak niebez­

pieczny żar bijący od jego ciała.

Stwierdziła, że nadszedł moment, by ona również go

przeprosiła. Podejrzewała przecież, że Douglas jest

Smokiem z Darien, lecz podtrzymywała tę maskaradę.

Nie mogła się jednak zmusić do przeprosin. Po pierwsze,

chciała go ukarać za kłamstwa. A po drugie, obawiała się

jego furii. Nie, żeby miał ją skrzywdzić. Tego nie zrobi. Ale

w napadzie złości mógłby zrobić krzywdę sobie samemu.

Zacisnęła więc wargi. Powie mu o plotkach pastora

innym razem. Może po narodzinach ich trzeciego dziec-

ka. Albo w dziesiątą rocznicę ślubu. Będzie już zbyt

zmęczony, żeby rozrabiać.

- Zostaniesz ze mną - powiedział.

- Zdecyduj się, milordzie. Właśnie stwierdziłeś, że

mogę z tobą zostać, jeśli nie będę posłuszna.

249

background image

JILLIAN HUNTER

Uśmiechnął się, jakby sprawa została rozstrzygnięta.

- Zostaniesz i będziesz posłuszna.

- Ten temat wymaga jeszcze pewnych ustaleń -

stwierdziła dyplomatycznie.

- Nie możesz mnie opuścić. - Tym razem nie był to

rozkaz, lecz prośba dumnego mężczyzny, nieprzyzwy-

czajonego do błagania o cokolwiek.

Odsunął się od niej.

Rowena spuściła oczy i spod rzęs przypatrywała się,

jak Douglas zrzuca spodnie i zakrwawioną koszulę.

Poczuła zapach mężczyzny, słodki i drażniący.

Westchnęła głęboko i złożyła ręce na kolanach.

- O czym znowu myślisz? - spytał.

- O tym, że wydało się kolejne kłamstwo. - Wzru­

szyła ramionami. - Masz ciało barbarzyńcy, a nie dżen­

telmena.

Uśmiechnął się z satysfakcją.

- Cała drżysz. Rozbierz się.

- Co?

- Chodź, okryjemy się pledem. Ogrzeje nas ciepło

naszych ciał.

- Nago?

- Nie czas na panieńską skromność, Roweno. Prze­

żyłaś dziś straszne rzeczy.

- Nie wiem, czy przytulanie się nago do ciebie ukoi

moje nerwy.

- Ale się rozgrzejesz - powiedział, znów uśmiechając

się zaczepnie.

- Nie wątpię...

Opadła na łokcie, kiedy zręcznie zaczął rozpinać jej

250

background image

SMOK

Uśmiech zamarł mu na ustach, gdy zobaczył

sińce i zakrwawione obtarcia na jej ciele.

- Słodki Jezu... - szepnął, oddychając ciężko. - Kiedy

myślę, co ci zrobili, mam ochotę ich zabić.

Dotknęła jego dłoni. Wzruszenie ścisnęło jej gardło,

gdy ujął jej palce.

- Już ich zabiłeś, milordzie. A twoi ludzie chronią

teraz wioskę.

Przesunął kciukami po sinych śladach na jej nadgarst­

kach.

- Chciałbym zabić ich po raz drugi. Rozszarpałbym

ich na kawałki za to, że śmieli cię skrzywdzić.

Przestraszona złością w jego głosie, powiedziała,

uśmiechając się zalotnie:

- Jesteś strasznie gwałtowny, milordzie.

- Ale nie wobec ciebie. - Podniósł na nią ciemne

oczy. - Nigdy bym cię nie skrzywdził. - Głos mu się

załamał. - To był najstraszniejszy moment w moim

życiu... Bałem się, że cię utraciłem.

- Douglas...

- Nadal chcesz, żebym cię pocałował? - spytał tonem,

któremu niewiele kobiet potrafiło się oprzeć.

Zamknęła oczy, kiedy położył ręce na jej ramionach.

Ubranie spadło na ziemię. Nie umiała bronić się przed

takim mężczyzną jak on. I nie chciała się przed nim bronić.

Uklękła, a Douglas ujął jej twarz w dłonie i pocałował

tak namiętnie, że zaczęła drżeć. Zrobiło jej się ciemno

przed oczami.

- Czy moje pocałunki są tym, o czym marzyłaś? -

zapytał rozbawiony.

251

background image

JILLIAN HUNTER

Nie mogła nic odpowiedzieć. Bez słowa objęła go

w pasie. Miała nadzieję, że zrozumie, co się z nią dzieje.

I że nie przestanie jej całować.

Tak się też stało. Przesunął dłonie po jej piersiach.

Kiedy pieścił delikatnie sutki, odchyliła głowę do tyłu

pod wpływem zdumiewającej rozkoszy. Całe ciało drżało

pod dotykiem jego palców. Budziła się w niej jakaś

nieznana tęsknota. Nieznana i niebezpieczna siła.

Jej reakcja przyprawiła Douglasa o zawrót głowy.

Jęknął, kiedy otarła się piersią o jego ramię. Zbyt długo

udawał świętego. Pragnienie zaczynało wymykać mu

się spod kontroli.

Mruknął groźnie i zrzucił pled z pleców.

- Wiedziałem, że nic mnie już nie powstrzyma, gdy

zacznę cię całować.

Miał tak zmieniony głos, że Rowena z trudem go

rozpoznawała. Otworzyła oczy. Tak, to on, jej Smok

i jego wspaniałe, potężne, męskie ciało uniesione tuż

nad nią. Pragnęła go dotykać.

Przesunęła wzrok na blizny na ramionach. Po chwili

ich oczy spotkały się. Otworzył usta, żeby to wytłuma­

czyć, ale ona odezwała się pierwsza:

- Nic nie mów. Tych blizn nabawiłeś się ściągając

podczas burzy kociaka z drzewa.

- Byłem niewolnikiem w Algierze - powiedział po­

ważnie. - Uciekliśmy stamtąd razem z Daintym.

- Wiem - szepnęła.

Odgarnął jej włosy z twarzy.

- Fryderyk żyje. Przynajmniej żył jeszcze, gdy go

znalazłem.

252

background image

SMOK

-

O tym też wiem. Aidan mi powiedział.

- Chciałbym tak wiele wiedzieć o tobie, Roweno.

Zaczniemy od tajemnic twojego ciała.

Przyglądał jej się w świetle ogniska.

- Nigdy bardziej nie pragnąłem żadnej kobiety -

powiedział poruszając nozdrzami.

Przesunęła językiem po wargach. Była pewna, że

Douglas słyszy bicie jej serca. Powiedziała pierwszą

rzecz, jaka przyszła jej do głowy:

- Jesteś zupełnie inny niż Mateusz.

Zmrużył oczy.

- Brat czy nie brat, tego przeklętego głupka też zabiję.

Rowena powstrzymała śmiech. Położyła ręce na jego

piersi, a potem wstydliwie je cofnęła.

- Może powinieneś zająć się sokolnictwem, milor-

dzie. To ciekawsze zajęcie niż zabijanie ludzi.

Douglas patrzył na nią w milczeniu. Żadna kobieta

nie dotykała go dotąd z taką czułością. Ta mieszanka

i słodyczy i zmysłowości odbierała mu rozum. Budziła

w duszy coś, czego zaparł się wiele lat temu. Ciało

pulsowało z fizycznego podniecenia, jednak w sercu

budziło się coś łagodnego, jakaś nadzieja.

-

Dotknij mnie, Roweno - odezwał się półgłosem. -

Dotknij mnie tak jak przed chwilą.

Przesunęła palcami po twardych mięśniach jego piersi.

Sięgnął ręką do jej biodra.

- Chodź...

Schowała twarz w zagłębieniu jego ramienia.

- Tak - szepnęła.

Dreszcz wstrząsnął jego potężnym ciałem. Delikatnie

pogładził ją po twarzy.

background image

JILLIAN HUNTER

- Wiesz, jakich czynów się dopuszczałem? Czy na­

prawdę wiesz, kim byłem?

- Wiem. - Pocałowała go w szyję. - Ale wierzę ci,

Smoku, i wierzę, że jest w tobie dobroć.

- A jeśli nie?

W ciszy rozległo się jej głębokie westchnienie.

- I tak będę twoją kobietą.

M a r y MacVittie prowadziła grupkę mieszkańców

wioski w stronę lasu. Wolałaby zaprowadzić ich do

Kamienia Czarownicy, gdyż czekała ich stara celtycka

ceremonia, ale ludzie z doliny byli zbyt przestraszeni

tym, co się tam niedawno wydarzyło.

Nie ulegało wątpliwości, że Neacail będzie się chciał

zemścić, gdy tylko dowie się, co stało się z jego starszym

bratem Eachuinnem. Gunther, działając na rozkaz Dougla­

sa, powiedział wszystkim, by zebrali się w zamku przed

świtem. Tam będą pod opieką jego lordowskiej mości.

- Ogień Pociechy... - Doktor MacVittie pociągnął

łyk wody życia z butelki podawanej z rąk do rąk. -

Jakby ktoś jeszcze wierzył w te bzdury.

Księżyc świecił jasno. W powietrzu czuło się nad­

chodzącą zimę.

Mary ubrała się w śnieżnobiałą jedwabną szatę. Właś­

ciwie była to jej koszula nocna, ale wiedziała, że nikt

w Dunmoral się tego nie domyśli. Poprosiła też o pomoc

starego Bruce'a i Ailag, zielarkę z wioski, za sprawą

której na lewym kolanie Olivera Cromwella wyrosła

podobno czarna brodawka.

254

background image

SMOK

Mary uniosła magiczną gałązkę.

Stary Bruce pobłogosławił płomienie, które rozbłysły

a pochodni w jego dłoniach.

- Światło... - szepnęła Mary - pozostań z nami.

I niech bogowie spojrzą na nas łaskawie.

i

background image

22

Douglas uśmiechnął się drapieżnie, jak zwierz, który

pochwycił właśnie ofiarę.

- Teraz będziesz już posłuszna, Roweno.

- Jestem księżniczką, Douglas. Mnie się nie rozkazuje.

- Przede wszystkim jesteś kobietą.

Zanurzył głowę między jej uda. Chciała uderzyć go

za tę śmiałość, ale jej ciało najwidoczniej pragnęło

czegoś innego. Pragnęło poddać się mężczyźnie. Jego

władzy. Szarpnęła się lekko, ale Douglas trzymał mocno

jej biodra. Nie mogła się poruszyć.

- Nie masz chyba zamiaru...

- Mam zamiar.

Jego oddech podniecał ją i palił. Chwytał delikatnie

zębami jej ciało, pieścił językiem, drażnił koniuszkami

palców. To, co czuła, można było nazwać jedynie

nieprzyzwoitą rozkoszą. Potem zsunął się niżej i wpił

się ustami w jej najintymniejsze miejsce.

256

background image

SMOK

-

Jesteś stworzona do miłości, Roweno - szepnął. -

- Nigdy nie zasmakowałem takiej słodyczy...

Miała wrażenie, że zemdleje. Nie mogła oddychać.

Westchnęła głośno, ale Douglas nie przerywał. A potem

nadeszło spełnienie jak wybuch słońca. Wiedziała już,

i że nie zemdleje. Umrze. Jej ciałem wstrząsnęły kon­

wulsje. Serce zamarło w piersi.

Douglas miał minę zadowolonego samca. Przyglądał

się jej uśmiechnięty od ucha do ucha.

Nie ochłonąwszy jeszcze, popatrzyła półprzytomnie

na jego umięśnione, napięte ciało. Podniosła rękę, żeby

dotknąć jego uda. Zadrżał, jakby go to zabolało.

- Chcę, żebyś była moja- szepnął, pożerając ją

oczami.

- Czy to znaczy, że chcesz złamać śluby złożone

przed całą wioską? - spytała niewinnie.

Echo jego śmiechu odbiło się od ruin refektarza.

Zanim przebrzmiało, przygwoździł ją do ziemi.

Gwałtownie rozsunął jej uda kolanem i zakrył usta

pocałunkiem, jakby brał wszystko, co miała do ofiaro-

wania.

Zesztywniała, kiedy wszedł w nią głęboko. Krzyk

bólu stłumił pocałunkiem. Powoli ból ustąpił i Douglas

zaczaj poruszać się w rytuale, któremu nie mogła się

oprzeć. Wygięła się do tyłu, a on przyciągnął ją jeszcze

bliżej.

Douglas poczuł ogarniający go ogień. Była tak delikat-

na, że bał się sprawić jej ból. Tracił jednak kontrolę nad

sobą. Bliskość jej ciała budziła w nim zwierzęcy instynkt.

Powstrzymywał się całą siłą woli. Zbyt długo jej pragnął.

257

background image

JILLIAN HUNTER

Gdy zaczęła, się poruszać, krew uderzyła mu do głowy

i samczy instynkt zwyciężył.

Trwali w tym godowym tańcu, aż ogień zaczął przy­

gasać i w ruinach zapadł mrok. Była teraz jego kobietą.

Zostanie z nim już na zawsze.

Gałązka zajęła się ogniem. Błękinto-złote płomienie

wystrzeliły z w niebo.

Mary MacVittie odetchnęła z zadowoleniem. Podała

płonącą gałąź młodemu człowiekowi stojącemu za nią.

- Biegnij i rozpal od tej gałązki wszystkie ogniska

w wiosce. W zamku też. Ogień musi się palić przez

rok w co najmniej jednym domu. Inaczej rytuał będzie

nieważny.

background image

23

Nad opactwem wstawał świt. Douglas narzucił pled

na drżące ciało Roweny. Potrzebował odpoczynku przed

bitwą, która go czekała. Nie przestanie ścigać Neacaila,

dopóki nie wymierzy mu sprawiedliwości.

- Napij się trochę brandy, Roweno. Dołożę do ognia.

Na szczęście palił się przez całą noc.

Podciągnęła nogi i sięgnęła po pled, żeby się mocniej

otulić, lecz Douglas powstrzymał ją.

- Masz krew na udach. Daj mi koszulę.

- Sama to zrobię, Douglas.

Ale nie pozwolił jej i delikatnie wytarł plamy. Potem

wziął w ręce jej stopy i rozcierał, aż zrobiło jej się cieplej.

- Pobierzemy się jak najszybciej - powiedział w za­

myśleniu. - Gdy tylko złapię Neacaila. Cieszę się, że

tym razem wyruszę pogodzony z tobą.

Rowena westchnęła, rozmarzona pieszczotą jego

dłoni.

259

background image

JILLIAN HUNTER

-

Będę musiała złożyć prośbę o przygotowanie kon­

traktu ślubnego.

- Tu jest Szkocja, Roweno. Ślub to prosta sprawa.

Wystarczy, jeśli złożymy wspólną przysięgę.

- Tak, milordzie. Kontrakt ślubny jest jedynie formal­

nością. Ale nawet ty musisz przestrzegać jego warunków.

Uniósł brew.

- A po co nam ten kontrakt? Nie chcę twoich pie­

niędzy.

Rowena pociągnęła łyczek brandy.

- Nie chodzi o pieniądze. Kontrakt musi zostać

zaakceptowany przez Radę, by zapewnić sukcesję dynas­

tii. Muszą zaakceptować twoją osobę. Wziąwszy pod

uwagę sytuację w mojej ojczyźnie, jest to konieczne.

Zdaje się, że wspominałam ci już, jak ważna jest kwestia

dziedziców.

- Owszem - odpowiedział z uśmiechem, przesuwając

dłonią po jej nodze.

- Dla Hartzburga najświętszą sprawą jest to, czy

jesteś w stanie wypełnić swój męski obowiązek.

- Możesz to nazwać głupią dumą, ale dla mnie to

też święta sprawa.

- Ja mówię poważnie, milordzie. Hartzburg nie prze­

trwa, jeśli jego mężczyźni nie będą płodzić dzieci.

- Z przyjemnością się tym zajmę.

- Nie stracisz ochoty za rok, kiedy Rada da nam

swoje przyzwolenie? - spytała. - Okres narzeczeństwa

księżniczki powinien trwać rok. Przez ten czas możemy

się widywać tylko w obecności co najmniej dwóch

świadków.

260

background image

SMOK

- Rok? - zapytał zdumiony. - To znaczy, że miałbym

czekać rok, żeby znowu być z tobą? - Podniósł głos. -

Do diabła, nie będę udowadniał swojej męskości, udo-

wodnie, że jestem wulkanem płodności!

Za drzwiami, gdzie Dainty stał na straży, rozległ się

śmiech. Rowena popatrzyła na Douglasa z naganą.

- Wystarczy, że pozwoliłam się skompromitować

w ruinach budowli sakralnej - szepnęła dobitnie. - Nie

życzę sobie, żeby cały świat się o tym dowiedział.

Douglas przyglądał się jej z szelmowskim uśmie­

szkiem.

- Gdybym wiedział, co z ciebie za ziółko, skom­

promitowałbym cię wcześniej w swoim własnym łóżku.

Ale to nic straconego...

Podniósł głowę, zirytowany waleniem w dębowe

drzwi refektarza.

- Dainty, przestań bawić się tą gwiazdą poranną! -

krzyknął.

Walenie nie ustawało. Rowena naciągnęła pled na uszy.

- Boże Wszechmogący... - mruknął Douglas, nacią-

gając ubranie. - Moi ludzie Kompletnie zdziecinnieli.

Ubieraj się, Roweno. Nie pozwolę, by ktokolwiek oglądał

cię w tym stanie. Jestem zaborczy.

Rowena pośpiesznie sięgnęła po koszulę i zawołała

za nim:

- Uważaj na odłamki szkła, milordzie! Pełno ich

w tym kurzu, a ty jesteś boso.

Zamruczał tylko pod nosem. Jak ta kobieta może

martwić się jakimiś odłamkami szkła, kiedy dopiero

wczoraj stoczył śmiertelną walkę.

261

background image

JILLIAN HUNTER

-

Weź miecz! - dorzuciła.

- Mam go, Roweno.

- A trykoty? Jest zimno.

- Boże...

- Bardzo proszę, włóż buty.

Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Tylko jedna

wspólnie spędzona noc, a oni już zachowują się tak,

jakby od lat byli małżeństwem.

Zerknął jeszcze, czy Rowena wygląda przyzwoicie

i z rozmachem otworzył drzwi. Zamierzał powiedzieć

parę słów do słuchu Aidanowi i Dainty'emu, albo

najlepiej stuknąć ich tymi pustymi głowami.

Z ponurą miną wyszedł na pokryty mgłą dziedziniec.

Aidan siedział na koniu na skarpie utworzonej przez

ruiny dawnej krypty.

Dainty stał przy kropielnicy i wyciągał strzały z kol­

czugi na piersi. Jerome siedział ukryty pod murem.

- Co tu się dzieje? - krzyknął Douglas. - Nie macie

dość walki? Zabawiacie się z nudów?

Dainty wyszarpnął z kolczugi kolejną strzałę i rzucił

ją na ziemię.

- A kto powiedział, że się bawimy?

Aidan zsiadł z konia i zsunął się po błotnistej skarpie.

- To był człowiek Neacaila. Diabelnie dobry łucznik.

- Łucznik? - Douglas zmrużył oczy. - Dainty, jeden

człowiek nabił cię strzałami jak jeża? Co wyście, na

miłość boską, robili?

Aidan zapatrzył się w niebo.

262

background image

SMOK

Dainty lekko wzruszył ramionami.

- Robiliśmy zakłady, sir - powiedział cicho.

- O co?

- O... - zaczął jąkać się Dainty. - O...

- Czy wyjdziesz z refektarza z uśmiechem na twarzy,

sir - odpowiedział Aidan.

- I zakład o moje osobiste zadowolenie miał was

kosztować życie?

Aidan wyciągnął kolejną strzałę z napierśnika Dain­

ty'ego.

- Ten łajdak nie żyje. Był sam.

- A do ciebie nie strzelał, Aidan?- spytał cicho

Douglas.

- Aidan za nim pobiegł, sir, ale ten bękart już sam

roztrzaskał sobie głowę o skały - powiedział Dainty. -

Przykryliśmy go kamieniami, żeby księżniczka nie zo­

baczyła tego ścierwa, kiedy będziemy odjeżdżać.

- Słusznie. - Douglas popatrzył na naszpikowane

strzałami drzwi refektarza. - Dainty jakoś uszedł z ży-

ciem, ale to samo może spotkać księżniczkę albo ciebie,

Aidan. Nie mam zamiaru chować was pod tym drzewem.

- Jedziemy ich szukać? - spytał Aidan.

Douglas zapatrzył się na strzały rozrzucone po ziemi.

- Jak tylko zamknę Rowenę bezpiecznie w zamku.

Gęsta mgła unosiła się nad wrzosowiskami. Wiatr

ucichł, ale burza znów nadciągała znad gór. Douglas

poprowadził ich do zamku, uważnie obserwując okolicę.

Rowena siedziała z nim na ogierze, Dainty i Aidan

263

background image

JILLIAN HUNTER

jechali po bokach. Jerome vlókł się z tyłu, podskakując

na każdym kamieniu.

Douglas po raz pierwszy odetchnął z ulgą, gdy wje­

chali na most zwodzony. Rowena jest bezpieczna. Teraz

będzie mógł z jasnym umysłem zająć się Neacailem.

- Dawaj świeżego konia i jedzenie - powiedział do

chłopca stajennego, który wybiegł im naprzeciw.

Rowena sztywno zsunęła się z konia za jego plecami.

- Trzeba opatrzyć ci ranę.

- Sam sobie opatrzę.
Nie chciał, żeby znowu go dotykała. Tylko go to

rozproszy. I tak ciągle czuł jej zapach i trudno mu było

skoncentrować się na czekającej go walce.

- Milordzie... - Położyła mu rękę na ramieniu, ale

odsunął się, nie patrząc jej w oczy.

Nie umiał nawet udawać uprzejmości. Rozogniona

rana paliła jak diabli. Przypomniał sobie jej nagie ciało

w świetle ogniska. Odpędził tę wizję i pomyślał o tym,

jaka była bezradna, przywiązana do tego kamienia na

wzgórzu.

Rowena odeszła, nie mówiąc nic więcej. W ubraniu

sztywnym od zakrzepłej krwi, z pistoletami i mieczem

u boku, Douglas wyglądał jak smok, o którym marzyła -

i którego mogła stracić.

Podbiegła do niej zatroskana Hildegarda.

- Bogu niech będą dzięki, że wróciłaś. Ale on chyba

nie wyjedzie znowu bez chwili odpoczynku?

Rowena kiwnęła głową. Gardło miała tak zaciśnięte,

ze nie potrafiła wypowiedzieć słowa.

Douglas ruszył w stronę stajni.

264

background image

SMOK

w stajni wytarł sztylet w szmatę. Dainty poprawiał

mu opatrunek na ramieniu.

- Aidan może zostać, żeby jej pilnować - powiedział.

- Lepiej niech Dainty zostanie - odezwał się Aidan.

- Jeżeli będziecie się o to kłócić przez cały dzień -

powiedział Douglas - to może wyślę ją po prostu na

pole bitwy i problem opieki nad nią zostanie rozwiązany.

- Podejrzewam, że nieźle dałaby sobie radę - kwaśno

stwierdził Dainty.

- Łukiem posługuje się lepiej ode mnie - dodał Aidan.

Douglas parsknął pod nosem.

- To jeszcze nic nie znaczy.

Wybuchnęli śmiechem. W drzwiach pojawiła się

Rowena.

- Przyniosłam ci ciepły pled i specjalny medalion,

poświęcony przez spowiednika mego ojca, milordzie.

- To miłe z twojej strony. - Douglas wciąż był

rozbawiony. - Prawda, Dainty?

Dainty otarł rękawem oko.

- Łzy wzruszenia cisną mi się do oczu, sir.

- Jesteś nieoceniona, księżniczko - powiedział Aidan

i skłonił się nisko.

- Mogłaby nas nauczyć kilku rzeczy- powiedział

Douglas, co znów wywołało ich śmiech.

Rowena popatrzyła na nich groźnie.

- Jakże jestem szczęśliwa, że moja osoba wprawia

Was w dobry humor. Czy mam wam jednak przypomnieć,

że ten człowiek wybiera się na spotkanie z bezwzględ-

nym mordercą?

Przestali się śmiać.

265

background image

JILLIAN HUNTER

Rowena z satysfakcją kiwnęła głową.

- Proszę, zostawcie mnie samą z jego lordowską

mością.

- Masz siedzieć w zaniku - powiedział, gdy tylko

jego towarzysze wyszli. - Chcę widzieć twoją twarz za

tym zakratowanym oknem, kiedy będę odjeżdżał.

- Weź to ze sobą... - szepnęła.

- Nie. Przyjemność zabicia Neacaila pozostawiam

samemu sobie. Pocałuj mnie przed odjazdem.

Podniosła głowę. Pocałunek Douglasa smakował grze­

chem i mroczną namiętnością. Serce znów zaczęło jej

bić jak szalone. Poczuła ból w ramionach, kiedy chwycił

ją i przyciągnął do siebie.

- Poczekaj choć jeden dzień, Douglas - poprosiła,

kiedy puścił ją i oparł o ścianę.

- Nie mogę. - był nieprzejednany. Jak najszybciej

chciał od niej uciec. - I nie będę również czekał rok,

żeby wziąć cię do łóżka- dodał. Przez jego oblicze

przemknął cień uśmiechu.

Odwróciła się w stronę boksów, w których stały konie.

Douglas pocałował ją w kark. Pachniała deszczem

i miłością i kiedy przypomniał sobie, jak cudownie było

w niej być, ogarnęło go znowu pożądanie. Nie, nie.

Pokazał już dość słabości.

Popatrzył na purpurowy ślad na jej szyi i jego furia

przemieniła się w czułość. Na to będzie czas później.

Nie wróci do niej, dopóki nie wypełni swego zadania.

A jeśli mu się nie uda, no cóż, to nie wróci w ogóle.

- Słuchaj Dainty'ego - powiedział, zmuszając się do

obojętnego tonu.

266

background image

SMOK

Odwróciła się do niego i z lękiem przycisnęła palce

do ust.

- To niemądre jechać samemu. Weź Aidana...

Gwałtownie zwrócił do niej twarz. Nie było na niej

nic poza dzikim pragnieniem zemsty. Cofnęła się od-

ruchowo na widok żądzy krwi w jego oczach.

W drzwiach ukazał się chłopiec stajenny i z przerażenia

zamarł w bezruchu.

Rowenę ogarnęła panika. Nic go nie powstrzyma.

Wyglądał teraz tak samo jak jej ojciec i bracia, gdy

wyjeżdżali do bitwy, w świat, do którego kobiety nie

mają wstępu.

Tym razem Smok będzie walczył na śmierć i życie.

Baldwin przerwał ciszę na strychu w stajni.

- Księżniczka się o niego martwi. Dlaczego kobiety

są takie bojaźliwe?

- Poszedłbym z nim, gdyby chciał- odezwał się

Willie przewracając się na drugi bok. - Chętnie roz­

grzałbym się w bitwie.

- Powiedziała, że jest ranny - zatroskanym tonem

ciągnął Baldwin. - To nie jest człowiek, który narzeka

albo prosi o pomoc.

Frances uniosła się na łokciach.

- Niektórzy mężczyźni są już na marach, kiedy

złapią katar. Inni, tak jak Douglas, uważają, że to

niegodne okazać ból czy cierpienie. Jakby wciskali

swoje troski do butelki z mocnym korkiem, a kiedy jest

pełna, uciekają na pole i zabijają kogoś, żeby poczuć

267

v

background image

JILLIAN HUNTER

się lepiej. Tacy przynajmniej byli mężczyźni, których

znałam.

- A znałaś ich wielu, Frances. - W ustach Baldwina

zabrzmiało to jak komplement.

Wyciągnęła się z powrotem na sianie.

- Oczywiście, znałam samych łajdaków. Douglas

jest teraz dżentelmenem, więc nie wiem, jak to z nim jest.

Baldwin żuł słomkę siana.

- Ciekawe, jak to jest być dżentelmenem...

- Kto raz był piratem, zawsze nim pozostanie. -

Willie podał mu butelkę. Była pusta. - Napij się rumu.

- Kto raz był... - Baldwin potrząsnął głową z po­

dziwem. - To najgłębsza myśl, jaką kiedykolwiek sły­

szałem.

- Zawsze wypowiadam głębokie myśli, kiedy jestem

pijany. - Willie zachichotał. - Prawda, Frances?

- Nie, zawsze gadasz głupoty. - Frances wychyliła

się i spojrzała na boksy stajenne w dole. - Ale powiem

wam, jaka jest prawda. Pirat potrzebuje załogi. A nie

trzech półgłówków na strychu.

- Pustej flaszki też nie potrzebuje- stwierdził -

Baldwin, wpatrując się w dno butelki. - Willie, jesteś

ohydnym samolubem. I taka jest prawda.

background image

24

Rowena nie mogła już tego znieść. Czekanie ją

zabijało. Odworzyła usta, żeby dać temu wyraz.

Jej opiekunowie nie mrugnęli nawet okiem. Mieli

uszy zatkane kulkami z wełny od jej pierwszej niemi­

łosiernej tyrady trzy godziny temu.

Chwyciła wyszywaną poduszkę i cisnęła ją na ziemię.

Dainty nie podniósł wzroku. Zasłonił się tylko swoim

skórzanym puklerzem i kontynuował grę. Złapała kielich

i chlusnęła winem na stół. Aidan chrząknął cicho nie

odrywając wzroku od planszy.

Przy świetle świec grali w solarium w szachy, podczas

gdy księżniczka miotała się nerwowo od ściany do

ściany.

- Powinniście być przy Douglasie! - krzyknęła. -

Jak wam nie wstyd! Grać w szachy, kiedy wasz pan

naraża życie!

Nie zwracali na nią uwagi. Nie słyszeli ani słowa.

269

background image

JILLIAN HUNTER

Podeszła do stołu, pochyliła się i wyszarpnąwszy

Dainty'emu z ucha wełnę, wrzasnęła:

- Jak możecie spokojnie przesuwać te głupie figurki,

kiedy Douglas sam walczy z Neacailem?!

Dainty podskoczył. Pionek potoczył się na ziemię.

Aidan wyjął wełnę z ucha i popatrzył na nią spokojnie.

- Czy coś mówiłaś, wasza wysokość?

Oczy błyszczały jej wściekle.

- Jedźcie za nim. Potrzebuje was. Ludzie z wioski

was potrzebują. A ja nie.

- Nie możemy - stwierdził Dainty.

Aidan przepraszająco wzruszył ramionami.

- Obiecaliśmy.

- Przysięgam, że się stąd nie ruszę - powiedziała

Rowena. - Przykujcie mnie łańcuchami w lochu, jeśli nie

wierzycie. Musicie mu pomóc. Zawsze byliście nierozłącz­

ni, prawda? Marnujecie czas gapiąc się na mnie.

Mężczyźni przez chwilę patrzyli sobie w oczy, lecz

nie przyznali od razu, że Rowena ma rację. Wstrzymała

oddech. Czuła się chora. Przez cały dzień nie przełknęła

nic poza kubkiem piwa z korzeniami.

- Nie - powiedział Dainty, potrząsając łysą głową. -

Nie możemy zostawić cię tu samej. Douglasowi by się

to nie spodobało.

- Ale moglibyśmy przykuć cię łańcuchami w lochu -

rzucił uprzejmie Aidan.

Trąciła biodrem szachownicę. Zaraz wyrzuci ją z całej

siły w powietrze.

- Jedźcie do wioski i każcie Shandy'emu i Phelpsowi,

żeby do niego dołączyli.

270

background image

SMOK

To nie jest zła myśl- stwierdził w zamyśleniu

Dainty. - Ale musielibyśmy poczekać na Douglasa,

żeby uzyskać jego zgodę.

W takim razie ja to zrobię - powiedziała zdecydo­

wanie.

Mężczyźni wrócili do gry.

Rowena wymknęła się z sali.

Rowena była na tyle rozsądna, by nie wyruszać na

poszukiwanie Douglasa w zapadającym mroku. Prze­

szkodziłaby mu tylko. Mogła jednak pomóc, wysyłając

za nim jego przyjaciół. Większości ludzi kazał pilnować

zamku i wioski, gdyż mieszkańcy przygotowywali się

do wejścia za mury obronne. Rowena zdecydowała, że

każe kilku z nich jechać za Douglasem.

W ciągu dwudziestu minut odnalazła tunel biegnący

wzdłuż lochów. Kurz i pajęczyny osiadały jej na włosach,

gdy przeciskała się korytarzem. W końcu triumfalnie

dotarła do zardzewiałej zapadni.

Poczuła zapach wilgotnej gliny i pomyślała, że wyjście

prowadzi do lasu otaczającego jezioro. Przy odrobinie

szczęścia znajdzie może jakąś łódkę.

Łódka czekała w zapadającym zmierzchu. Dainty

i Aidan również.

Dainty pochylił się i spokojnie wyciągnął ją z ciemnej

jamy.

- Szukałam ustronnego miejsca... - powiedziała.

Dainty otarł pajęczynę z jej policzka.

- Z przyjemnością cię tam zaprowadzimy.

271

background image

JILLIAN HUNTER

- Na drzwiach namalowany jest krzyżyk - dodał Aidan.

- Strasznie się o niego boję - szepnęła Rowena łamią­

cym się głosem.

- Może na uspokojenie napijesz się jeszcze piwa

z korzeniami? - spytał Aidan.

Wyciągnęła pistolet z fałd zakurzonej aksamitnej sukni.

- Zejdźcie mi z drogi.

Dainty cofnął się odruchowo. Aidan skrzyżował ręce

na piersi.

- Którego z nas zastrzelisz?

- Zabij mnie - powiedział Dainty.

- Nie możesz zastrzelić nas obu - stwierdził chłodno

Aidan.

- Wolę umrzeć, niż znowu zawieść Douglasa - po­

wiedział Dainty.

Rowena zacisnęła zęby.

- Najchętniej zabiłabym was obu! On nie ma sił na

kolejną bitwę.

- Douglas jest Smokiem z Darien - powiedział Ai­

dan. - Nie można go zwyciężyć.

Rowena rozpaczliwie potrząsnęła głową.

- Nikt już nie wierzy w smoki.

Aidan delikatnie wyjął jej pistolet z ręki.

- No cóż, ja wierzę - powiedział cicho. - Ponieważ

Smok był jedynym człowiekim, który uwierzył we

mnie. Widzisz, moja rodzina była przekonana, że zabiłem

żonę, bo prowadziłem powóz i straciłem kontrolę nad

końmi. Douglas nigdy nie wątpił w moją niewinność.

- Chodź, księżniczko. - Dainty wyciągnął do niej

ramię. - Zaprowadzę cię do ustronnego miejsca.

background image

25

Neacail go przechytrzył. Douglas zjechał całe połacie

wrzosowisk i przeszukał po drodze wszystkie jaskinie

i rozpadliny między skałami.

Cały wysiłek na nic. Jakby ścigał cień.

Neacail zostawił fałszywy ślad, który prowadził Dou­

glasa coraz dalej od miejsca, gdzie powinien szukać.

I coraz dalej od Dunmoral.

Od strony lasu rozległo się dalekie wycie wilka. Echo

przetoczyło się po nocy przyprawiając Douglasa

o dreszcz. W tym wyciu było ostrzeżenie. Inny wilk

odpowiedział głębokim pomrukiem od strony wzgórz.

Napięty do granic wytrzymałości, Douglas zawrócił

konia i wjechał na strome wzniesienie. Na początku nie

zrozumiał, co zaniepokoiło wilki, stworzenia żyjące na

pograniczu tak jak on. Stworzenia, które ludzie po­

dziwiają albo którymi gardzą, lecz których nie rozumieją.

Nie widział zamku. Ciężkie szare chmury opadły na

273

background image

JILLIAN HUNTER

prostokątne wieże i spowiły mury budowali, która nie­

oczekiwanie stała się jego domem. Gdzie czekała jego

księżniczka i młodsza siostra.

Po chwili chmury zaczęły się rozpraszać, odsłaniając

czarno-złote niebo. Dym i ogień. Serce mu zamarło.

Nie od razu zdał sobie sprawę, że to wioska, a nie

zamek, świeci jak pochodnia. Mieszkańcy Dunmoral są

już z pewnością w obrębie murów.

Nigdy więcej nie splami rąk niewinną krwią. Zaciął

konia ostrogami i popuścił wodze. Wierzchowiec natych­

miast zareagował. Był doskonale wytresowany. Stary

lord Dunmoral był może głupcem hodującym kwiatki,

ale na koniach się znał. Ogier Douglasa był wyćwiczony

do wyścigów.

Ogień się rozprzestrzeni. Rabusie Neacaila, upojeni

sukcesem, ruszą na zamek, jeśli Douglas ich nie po­

wstrzyma.

Douglas i Jerome walczyli oparci prawie o siebie

plecami. Aidan pozwolił chłopakowi jechać z nimi, żeby

ułagodzić Rowenę. Dym był tak gęsty, że chwilami

wyczuwali swoją obecność tylko dzięki uderzeniom

ramionami albo okrzykom. Douglas nie podejrzewał, że

ten chudzielec potrafi tak zawzięcie walczyć.

Cieszył się, że nadeszła pomoc. Ludzie Neacaila

walczyli jak wściekli, a on nie był w najlepszej formie.

- Uważaj! - krzyknął Jerome, gdy krzepki góral

z brodą do pasa wyskoczył na Douglasa z mroku niczym

odyniec.

274

background image

SMOK

Ledwie Douglas powstrzymał jego atak ciosem mie­

cza, gdy jakiś inny skoczył na Jerome'a od tyłu. Zamach­

nął się toporem, ale Douglas w ostatniej chwili sięgnął

po sztylet i rzucił nim z perfekcją, której nauczył się

na morzu.

Dym zaczynał rzednąć. Wioska zmieniła się w czarne

zgliszcze. Shandy i Phelps pojechali na wzgórza w po­

goni za uciekającymi zbirami.

Douglas wyjął sztylet z ciała zabitego i wyprostował

się. Zimne powietrze chłodziło jego spływające potem

ciało. Woń krwi i zwęglonego drewna drażniła mu

nozdrza. Pobojowisko tonęło w niesamowitym w tej

scenerii świetle księżyca. Douglas pomyślał, że nie

może jeszcze spocząć. Neacail wciąż był na wolności.

Jerome jak akrobata przeskoczył przez szuwary do

jeziora, gdzie przy brzegu ukrywał się jeden z napast-

ników. Bandzior pożegnał się z życiem bez najmniej­

szego hałasu.

Douglas mruknął uśmiechając się pod nosem. Podo­

bała mu się energia chłopaka. On sam nie czuł się

najlepiej.

- Przydatna umiejętność. Jeździłeś w dzieciństwie

z trupą cyrkową?

Chłopak kucnął tuż przy nim.

- Widziałem jeszcze trzech plądrujących chaty na

wzgórzu. Co robimy...

Douglas nagle zesztywniał. Jerome przesunął oczy za

jego wzrokiem i zobaczył jasnowłosego mężczyznę

o potężnej budowie, który skrył się właśnie w jedynej

ocalałej chacie.

275

background image

JILLIAN HUNTER

- To Neacail?- spytał Jerome zerkając na Dou­

glasa.

- Tak. - Douglas wytarł miecz o spodnie. - To chata

starego Bruce'a. Neacail jest zbyt przesądny, by podłożyć

ogień pod dom wróżbity.

- Dzięki Bogu, że kazałeś wprowadzić mieszkańców

wioski do zamku, zanim to się stało.

Douglas ruszył szybkim krokiem.

- Tak - rzucił, myśląc już o czym innym. - Dzięki

Bogu.

Popędził, zanim Jerome zorientował się, o co chodzi.

Pchnął zdrowym ramieniem drzwi chaty i z dzikim

okrzykiem bojowym wpadł do środka. Krew znowu

uderzyła mu do głowy.

Znalazł się w gnieździe zbójów. Neacail siedział na

podłodze.

Douglas powalił trzech uzbrojonych ludzi, zanim

trzej pozostali rzucili go na ziemię. Gdzieś na strychu

zamiauczał przeraźliwie kot. Douglas kopnął jednego

z napastników w zęby, łamiąc mu szczękę. Na jego

nogach roztrzaskał się jakiś stołek. Złapał kogoś za

gardło, a innego rzucił głową w sam środek kominka.

Nagle w mroku nocy rozległo się dzikie zawodzenie.

Pogańskie lamenty.

- A to co znowu? - odezwał się przerażony Neacail,

sięgając po pistolet leżący na podłodze.

Douglas wyszczerzył białe zęby w wilczym grymasie

i sięgnął do pasa.

- Piraci - wyjaśnił grzecznie. - Nie żaden grzeczny

pieszczoszek, który wyciera buty przed wejściem na

276

background image

SMOK

pokład, tylko wściekły, pijany rumem pirat, który roze­

­rze cię na kawałki.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Baldwin wystrzelił

w powietrze z dwóch pistoletów.

Willie zapomniał włożyć swoich sztucznych zębów.

- Demony... - szepnął Neacail. - To prawda, co sły­

szałem...

Douglas kopniakiem wytrącił mu z drżącej ręki pistolet

i wyciągnął miecz.

- Tym razem już nic mnie nie powstrzyma.

Neacail zacisnął zęby i ruszył na niego ze sztyletem

w dłoni.

Douglas odmówił krótką modlitwę i dokonał zemsty,

po czym obaj padli bez czucia na ziemię.

background image

26

Nie pozwolę, żeby moja kobieta zobaczyła mnie na

noszach - powiedział Douglas. Leżał na wznak; twarz

miał podrapaną i posiniaczoną.

- Jeśli wolisz, potoczymy cię jak kłodę po ziemi, bo

sam nie możesz iść. - Baldwin zatoczył się na linę

mostu tuż nad ciemną wodą jeziora.

Douglas przeklął siarczyście.

- Chcecie mnie zabić, chociaż moim wrogom się to

nie udało?

- Gdybyśmy chcieli twojej śmierci, nie przyłączyli­

byśmy się do bitwy - odwarknął Baldwin i przehalsował

do liny po drugiej stronie mostu.

Douglas zacisnął szczęki, żeby nie krzyknąć, i tylko

jęknął, próbując ułożyć wygodniej zbolałe ciało.

- Zdaje się, że powinienem być wdzięczny - powie­

dział, wpatrując się w nocne niebo. - Rzeczywiście

postaraliście się...

278

background image

SMOK

-

Cała przyjemność po naszej stronie - zaczął Bald-

win. - Postanowiliśmy...

Douglas nagle usiadł na noszach i wrzasnął tak głośno,

że Baldwin o mało nie upuścił go na ziemię.

- Zawracajcie, do diabła! Chcę głowy tego prze­

klętego Neacaila z Glengaldy i to natychmiast!

- Więc musisz wrócić do wioski i odgrzebać jego

ciało, zanim wilki i robaki zrobią swoją robotę- po­

wiedział Willie.

Douglas oparł się na łokciach i spojrzał na zamek.

- Nie żyje?

Mężczyźni niosący nosze wymienili uśmieszki.

- Nie pamiętasz, że go zabiłeś? - spytał Baldwin.

Douglas z jękiem upadł na nosze.

- Odebrano mi najwidoczniej to przyjemne wspomnie­

nie. Dlaczego wszystko tańczy mi przed oczami jak woda

laguny? Spoiliście mnie czymś, łotry, żebym złagodniał?

- Złagodniał? - Chłopak niesiony na drugich noszach

za Douglasem zaśmiał się cicho. - Douglas z Dunmoral

nie zna tego słowa.

- Douglas z Dunmoral... - Douglas westchnął. - Ła­

godny Douglas. Stokrotka z Dunmoral.

Baldwin pokręcił głową.

- To doktor dał tobie i temu młodemu jakąś miksturę.

Żeby uśmierzyć ból.

- Jaki ból? - spytał Douglas. - Jestem mężczyzną.

Nie znam czegoś takiego jak ból.

- Douglas! - Krzyk Roweny dobiegał od strony war­

towni, gdy opuszczono most zwodzony. - Boże, on jest

na noszach.

279

background image

JILLIAN HUNTER

- Czy

oni żyją? - spytała Hildegarda.

Gemma też zaczęła krzyczeć:

- Czy mój brat nie żyje? Odpowiadaj, Baldwin. Mam

prawo wiedzieć!

Frances dołączyła do ich szlochów i jęków. Douglas

nie mógł tego dłużej słuchać. Zerwał się z noszy i za­

toczył po moście.

Baldwin i Willi chwycili go w ostatnim momencie -

niewiele brakowało, a wpadłby do wody.

- Woda... - Douglas zagapił się na jezioro. Potem

przeniósł wzrok na most zwodzony. - Trap.

Baldwin wykrzywił się w uśmiechu.

- Niezupełnie, kapitanie.

Douglas uniósł ciężką brew.

- Przypomnijcie mi, żebym kazał was rano wychłos-

tać za niesubordynację.

- Och, Douglas... - Rowena biegła do niego po

moście.

Odwrócił się sztywno w tamtą stronę. Spojrzał na nią

szeroko otwartymi oczami. Po jej policzkach spływały

łzy. W końcu uśmiechnęła się uszczęśliwiona, a Douglas

przycisnął ją do piersi zdrowym ramieniem. Jej łzy

spłynęły na jego brudną koszulę.

Wciąż nic nie mówił. Przesuwał niepewnie palcami

po jej włosach. Ze zdumieniem wpatrywał się w jej twarz.

Rowena podejrzliwie ściągnęła brwi.

- Nie wiesz, kim jestem, milordzie? Tak dziwnie

patrzysz.

Douglas obruszył się:

- Oczywiście, że wiem, kim jesteś. Jesteś moją ko-

280

background image

SMOK

bietą. Czekałaś, aż wrócę z pola bitwy. Opatrzysz mnie,

a potem wezmę cię do łóżka.

Baldwin chrząknął znacząco.

- To księżniczka, sir.

- Księżniczka Rowena - dodał półgłosem Willie.

- O mojej kuzynce wyrażasz się w ten sposób?-

odezwał się ze swoich noszy Jerome. - Przecież to

dziedziczka Hartzburga.

Douglas uśmiechnął się rozbrajająco.

- Doskonale wiem, kim ona jest. To księżniczka

Rowena Pięknowłosa. Księżniczka to dobra rzecz... -

Uśmiechnął się szerzej. - Czy ja jestem księciem?

Baldwin parsknął śmiechem.

- Księciem Port Royal, sir.

- Sądzę, że jego wysokość powinien się położyć -

powiedziała łagodnie Rowena, zdejmując jego ręce ze

swojej talii.

Potulnie skinął głową.

- Myślę, że my również powinniśmy się położyć.

Mam bardzo wygodne łóżko nadające się do tego celu.

Rowena smutno pokiwała głową.

- Nie poznaje mnie. Połóżcie go na noszach i wnieście

do zamku.

Douglas opadł na nosze z takim jękiem, jakby ich

rozmowa wycisnęła z niego resztkę sił. Splótł ręce na

piersi i spojrzał w górę z zamyśloną miną.

- Wiem, że jesteś księżniczką Rowena, a ja podobno

jestem księciem. Jednak nie rozumiem jednej sprawy:

dlaczego nie jesteśmy jeszcze na pokładzie mojego

statku?

background image

27

Leż spokojnie, Douglas, i pozwól mi zawiązać opat­

runek.

Śmiejąc się pod nosem, chwycił ją za nadgarstki.

- Wolałbym przywiązać cię do łóżka, Roweno. Udo­

wodniłbym po raz drugi swoją męskość. Dla celów

politycznych.

- Dla celów politycznych? Czyżby?

- Będziemy się kochać dla dobra twojej ojczyzny -

powiedział lubieżnym tonem.

- Czy mam wezwać pomoc?

- Pragnę jedynie dać wyraz patriotyzmowi, wasza

wysokość. - Łypnął na nią szelmowsko. - Będę twoim

najbardziej uległym poddanym.

Rowena zmusiła go, żeby opadł na kołdrę. Przez

chwilę udawał, że się poddaje. Potem chwycił ją za

biodra i zamknął usta mocnym pocałunkiem. W kom­

nacie zapanowała zupełna cisza. Pomyślała, że na łożu

282

background image

SMOK

śmierci ten mężczyzna też będzie udowadniał, jaki jest

wspaniały.

Gruba świeca na stoliku rzucała cienie na zielony

aksamit zasłon przy łóżku.

Douglas przesunął wargi w zagłębienie między jej

piersiami, a wolną rękę wsunął pod pośladki. Każdy

ruch sprawiał mu straszny ból, jednak nie chciał tego

okazać.

- Lekarz może tu wejść w każdej chwili - szepnęła

Rowena. - Jesteś najgorszym pacjentem, jakiego kiedy­

kolwiek widziałam. Zresztą Fryderyk i Jerome nie są

o wiele lepsi.

Wciągnął ją pod siebie. Westchnęła, poddając się na

chwilę. Jej włosy owinięte były wokół muskularnego

ramienia Douglasa. Przygniatał ją całym ciężarem roz­

palonego ciała. Poczuła słodki dreszcz.

- Z piratów nie są dobrzy inwalidzi- stwierdził,

wpatrując się w nią roziskrzonym wzrokiem. - Biegamy

za kobietami na naszych drewnianych nogach i kokie­

tujemy je spojrzeniem spod czarnej przepaski. Kiedy

położymy już łapę na jakiejś księżniczce, orgii nie ma

końca.

- Ta okropna mikstura z okładu kapie mi na halkę -

poskarżyła się Rowena.

Przesunął nie ogoloną twarz po jej piersiach.

- Zdejmij ją. I okład też.

- Pani MacVittie czeka na mnie na dole. Mamy

razem zjeść kolację. - Rowena udawała, że jego bliskość

nie robi na niej wrażenia. - Twoi ludzie ćwiczyli dobre

maniery na uroczystość weselną. Chcą się pochwalić.

283

background image

JILLIAN HUNTER

-

Dlaczego na samą myśl o tym czuję dreszcz gro­

zy? - spytał ironicznie.

- Nie wiem. - Rowena uśmiechnęła się. - To urocze

istoty. A teraz bądź dobrym piratem i połóż się spokojnie.

Kiedy skończę opatrunek, będziesz mógł założyć koron­

kowy temblak, który uszyła dla ciebie Hildegarda.

Douglas usiadł gwałtownie.

- Koronkowy temblak? Moi ludzie umrą ze śmiechu.

- Nie będą się śmiać, kiedy pomyślą o tym, jak

walczyłeś trzy dni temu - stwierdziła. - Jesteś pewien,

że nie przydałby ci się jeszcze tydzień w łóżku, mi­

lordzie?

- Roweno, muszę przygotować się do wyprawy na

ratunek twemu ojcu. Mężczyznę leżenie w łóżku osłabia.

Zacisnęła wargi. Douglas nie był w stanie nikogo

ratować, ale duma nie pozwala mu najwidoczniej za­

akceptować tego smutnego faktu. Jednak jej ojciec po­

trzebuje czyjejś pomocy, więc nie będzie mogła zostać

w tym zamku dłużej, niż zajmą przygotowania do podróży.

Douglas popatrzył na nią groźnie.

- Ze mną jest wszystko w porządku. Mogę bez

problemu zejść na dół, żeby zjeść kolację.

- Weźmiesz kule?

- Kule? Nie potrzebuję żadnych kul.

Na dowód tego podniósł się i zrobił kilka skłonów.

Przez sekundę miał ochotę chwycić się kolumny łóżka,

tak niemiłosiernie kręciło mu się w głowie. Serce biło

jak oszalałe.

- No właśnie. Mówiłam ci.

Powściągnął grymas cierpienia i uśmiechnął się z wy-

284

background image

SMOK

siłkiem. Boże, wszystkie kości i mięśnie straszliwie go

bolały. Nawet stopy go bolały po raz pierwszy w życiu.

Ból w poranionych stopach był nie do zniesienia!

- Roweno, zdobywałem hiszpańskie garnizony i ga­

leony. Drobne zadraśnięcia nie zwalą mnie z nóg.

- Powaliłeś siedmiu ludzi w tej chacie, milordzie.

- Siedmiu? Tylko tylu?

Do diabła, sądząc po pogruchotanych kościach, przy­

siągłby, że było ich co najmniej pięćdziesięciu. Ale

wygrał tę bitwę. Neacail nie żyje, a on nie okazał się

stokrotką. Dotrzymał obietnicy danej ludziom z Dun-

moral i sobie samemu. Wyzdrowieje. Pożądanie Roweny

będzie najlepszym lekarstwem. Po ślubie zajmą się

słodkim obowiązkiem płodzenia dziedziców.

- Teraz musimy myśleć jedynie o ratowaniu papy,

jego powrocie do władzy i rozpędzeniu zdrajców, którzy

zagrażają Hartzburgowi - powiedziała Rowena.

Douglas zmarszczył czoło.

- A więc na co czekamy?

Chwiejnym krokiem ruszył w stronę szafy. Nie będzie

przecież prowadził wyprawy wojennej w koszuli nocnej.

- Nie jesteś w stanie dowodzić żadną armią, milor­

dzie - powiedziała, kiedy uderzył obandażowanym ko­

lanem o stolik przy łóżku.- Muszę znaleźć innego

człowieka, który uratuje papę.

Obrzucił ją miażdżącym spojrzeniem.

- Po moim trupie, kobieto.

- Jeśli nie pozwolisz odpocząć swemu zmaltretowa­

nemu ciału, padniesz martwy u moich stóp.

- Zdobyłem hiszpański garnizon po ciężkim wstrząsie.

285

background image

JILLIAN HUNTER

- Dziesięć lat temu, milordzie.

- Dziesięć? - powtórzył zaskoczony. - A skąd ty to,

do diabła, wiesz? To było najdalej trzy lata temu.

- Dziesięć, Douglas. Pamiętam doskonale daty i miej­

sca większości twoich wyczynów.

Z trudem powstrzymał się, żeby nie pchnąć jej na

łóżko i nie zwalić się na nią. Podejrzewał jednak, że

mogłoby mu zabraknąć na to siły. Czyżby zgruchotał

sobie kolana?

- Mój ranny wojownik... -powiedziała i uśmiechnęła

się czule. - Mój pokiereszowany smok. Będę się modlić

o twój szybki powrót do zdrowia.

Douglas z pomrukiem osunął się na łóżko.

- Przestań z tymi żałosnymi lamentami, Roweno. Za

dwa, trzy dni będę gotów do podróży do Hartzburga.

- Najpierw sprawdźmy, czy dasz radę dojść do stołu,

milordzie.

Wstał, chwyciwszy kolumnę łóżka. Jedną ręką bez

żadnego wysiłku przyciągnął Rowenę do siebie, a drugą

zaczaj rozpinać guziki jej sukni. Rozwiązał troczki

koszuli i halek. Rowena z niedowierzaniem patrzyła na

stertę jedwabi spadających na podłogę. Douglas z uśmie­

chem zadowolenia zdejmował koszulę.

- Nie możesz mi odmówić, Roweno - szepnął przy­

milnie.

Niestety, była to prawda.

Dreszcze przeszły jej po plecach, kiedy poczuła napór

jego podnieconego ciała. Mięśnie brzucha napięły się,

gdy zaczął szczypać lekko jej sutki. Zawstydziła się,

czując, że robi się wilgotna.

286

background image

SMOK

- Uwielbiam to, jak reagujesz na moje pieszczoty -

powiedział zachrypniętym głosem.

Była zbyt zażenowana, by cokolwiek odpowiedzieć.

Zamknęła oczy. Położył ją na łóżku i zaczał całować.

-

Było to tak cudowne, że miała ochotę umrzeć. Przesuwał

dłonie i usta po całym jej ciele, dotykał najintymniejszych

miejsc tak długo, aż zapragnęła poczuć go głęboko

w sobie.

Wszedł w nią powoli, ale już po chwili zaczaj poruszać

się szybciej, coraz głębiej i mocniej. Zamruczał z satys -

fakcją, kiedy przywarła do niego każdym skrawkiem

ciała.

Kochali się tak długo w noc, że Frances spaliła kilka

razy odgrzewaną kolację. Hildegarda, zaniepokojona

nieobecnością swej pani, już prawie zdołała przekonać

Aidana, że koń wodny znów się pojawił i porwał Rowenę.

Kochali się, aż w zamku zapadła cisza, a Rowena nie

miała już nawet siły wzdychać ze szczęścia.

- A teraz kolacja - powiedział radośnie i wyskoczył z

łóżka, prężąc swoje zbolałe ciało, by udowodnić, jaki

jest niezmordowany.

Było to kolejne łgarstwo - czuł się wykończony,ale

prędzej wyzionąłby ducha, niż legł bez sił na łóżku.

I kiedy pomagał ubrać się swojej pani, był zbyt zako -

chany i zbolały, żeby usłyszeć pełen zdziwienia okrzyk

strażnika na wieży.

Był zbyt zapatrzony w swoją księżniczkę, żeby zdać

sobie sprawę, iż zagrożenie, którego najbardziej się

obawiał, i o którym chwilowo zapomniał, właśnie się

zbliża.

background image

28

Douglas stał w drzwiach wielkiej sali. Miał ponurą

minę.

- Kto sprosił tu wszystkich tych ludzi? Sądziłem, że

wieczór zaręczyn spędzimy we dwoje.

- Ja ich zaprosiłam - odparła Rowena. - To nasi

przyjaciele.

- Przyjaciele? Ci ludzie to piraci. Nie będę narażał

przyszłej żony na udział w pijackiej orgii. Moja załoga

nie umie zachować się porządnie nawet przez pięć minut.

Piraci wstali z szacunkiem z miejsc, gdy Rowena

zbliżyła się do stołu. Dainty, Aidan, Shandy, Phelps,

Gunther, Baldwin, Willie, Martin i Roy. Nie byli już

służącymi w szkockim zamku. Byli straszliwymi, auten­

tycznymi wilkami morskimi. Mieli na sobie brokatowe

kapelusze, koronkowe mankiety, wysokie buty, szpady

i sztylety. Wyjątkowa okazja wymagała elegancji.

- To będzie katastrofa - powiedział Douglas.

288

background image

SMOK

Pani MacVittie była wśród zebranych, by dopilnować

przebiegu uroczystości. Byli tu również doktor i Henryk,

jako przedstawiciel mieszkańców wioski. Jerome i Fry­

deryk podkuśtykali do stołu. Wyglądali równie nędznie

Jak Douglas.

Pan zamku, nie kryjąc niezadowolenia, usiadł przy

stole. Za kwadrans wybije północ. Nie miał zamiaru

ogłaszać zaręczyn w godzinę czarownic. Mimo iż na-

rzeczona opętała go jak prawdziwa czarownica.

Patrząc na Rowenę, nie potrafił skryć dumy. Świat­

ło świec igrało na jej lśniących, upiętych wysoko

włosach. Z uśmiechem zwracała się do jego przy-

jaciół, jakby byli jej równi. Jakie to dziwne, że on,

ze swoją przeszłością i zbrukaną duszą, zdobył jej

czułe serce. Nie będzie już między nimi żadnych

kłamstw.

Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy. Jak jej bracia

mogli pozwolić, żeby tak cudowna istota wyruszyła

w świat w poszukiwaniu najemników? Krew mu za­

wrzała na samą tę myśl.

Oczywiście wiedział, że jako mąż księżniczki będzie

musiał pomóc ratować jej ojca. Nie ma co, czekał ich

cudowny miesiąc miodowy...

- Dobrze dziś wyglądasz, sir - skłamał Baldwin.

Douglas dotknął podsiniaczonego oka, łypiąc na swo­

ich ludzi. Jeszcze nikt się nie pobił, nie splunął pod stół

ani nie przeklął. To nie potrwa długo.

- Co się z tobą dzieje?- spytał Williego, który

czerwony jak burak, z kaskadą koronek pod brodą,

siedział niczym na torturach.

289

background image

JILLIAN HUNTER

-

Gemma za mocno zawiązała mi fular- odparł

Willie głosem duszonej żaby. - Nie mogę oddychać.

Zdumiony Douglas zatrzymał wzrok na Aidanie.

którego długie ciemne włosy opadały na ramiona w locz-.

kach.

- Na miłość boską, co się stało z twoimi włosami?

- Frances potraktowała je rozgrzanymi w ognisku

szczypcami - wycedził Aidan przez zaciśnięte zęby.

- Twoi ludzie zachowują się jak anioły. - Rowena

szeptała wprost do ucha Douglasa. - Ale dlaczego ku­

charka stoi w drzwiach?

Sięgnął po kielich.

- Pewnie wstydzi się tego, kim była.

- Dlaczego? - spytała Rowena. - Czy kogoś zamor­

dowała?

- Nie. Prowadziła burdel na Tortudze. Zajmowała

się Gemmą, kiedy byłem na morzu. - Pociągnął duży

łyk wina na wspomnienie tych burzliwych czasów. -

Byliśmy szumowinami, księżniczko.

- Chcę z nią porozmawiać - powiedziała Rowena. -

Zawołaj ją tu. Ta kobieta prawie chowa się pod stół,

kiedy wchodzę do kuchni.

Douglas wzruszył ramionami i spełnił jej prośbę. Blada

jak ściana Frances niepewnie podeszła do stołu, wbijając

wzrok w ziemię. Nieśmiało dygnęła przed księżniczką.

- Proszę, usiądź z nami, Frances - powiedziała Ro­

wena. - Słyszałam, że byłaś nianią siostry jej lordowskiej

mości.

- Nianią? - Frances wydawała się oszołomiona. -

Douglas tak powiedział?

290

background image

SMOK

- Z

ajmij miejsce przy naszym stole - rozkazała sta-

nowczo Rowena. - W moim pałacu niania uważana jest

za członka rodziny.

Erances stała jak skamieniała.

- Wasza wysokość... - Próbowała powstrzymać łzy

Cisnące się do oczu. - Nie mogę. Jestm kobietą upadłą.

Rowena uśmiechnęła się do niej.

- A ja jestem upadłą księżniczką, pasujemy więc do

siebie, Może znajdziemy z jego lordowską mością miej-

sce dla ciebie w pobliżu pokoi dziecinnych.

- Powierzyłabyś mi swoje dzieci? ~ zapytała osłu­

piała Frances.

Douglas uśmiechnął się.
- Frances, masz lekką rękę i potrafisz wrzasnąć,

a tego właśnie trzeba do wychowywania dzieci.

- Musisz się tylko nauczyć puszczać mimo uszu

utyskiwała Hildegardy. Ciągle się czegoś obawia -
dodała Rowena. - Bez wątpienia będzie chodzić za tobą

i dziećmi krok w krok i gderać.

Douglasa zastanowiło to niespodziewane zaintereso­

wanie Roweny wychowywaniem dzieci, ale nagle jego
uwagę przyciągnęło jakieś zamieszanie wśród gości.

Zerknął na złoty zegarek, który nosił w kieszeni..

Pomylił się. Zachowywanie manier nie trwało dłużej

niż pięć minut.

Kłopoty zaczęły się, kiedy Willie głośno siorbał zupę.

- Zamknij się, Willie - odezwał się półgłosem Bald-

win. - Obrażasz księżniczkę.

Willie opuścił łyżkę.

- No cóż, już sama twoja gęba obraża tę biedną

291

background image

JILLIAN HUNTER

kobietę. Wolałbym patrzeć na zadek pawiana niż na tę

twoją szkaradną facjatę.

- Nie musisz patrzeć na zadek pawiana, Willie,

wystarczy, jak spojrzysz w lustro! - krzyknął Dainty.

Rowena podniosła się, by ich uciszyć, lecz Frances,

najwidoczniej przejęta tym, co się dzieje, pchnęła ją

z powrotem na krzesło.

- Jeśli zepsujesz jej przyjęcie zaręczynowe, ty łachud­

ro, skręcę ci ten przeklęty kark! Nigdy w życiu nie

siedziałam obok księżniczki.

Shandy opróżnił kufel piwa nad głową Frances.

Frances chwyciła nóż.

Douglas z głębokim westchnieniem rezygnacji rozparł

się w krześle. Nad głowami biesiadników zaczęły latać

przekleństwa i sztućce.

- Czy orgia już się zaczyna? - szepnęła Rowena, gdy

w jej talerzu wylądował czyjś but.

Uśmiechnął się, ujął ją za rękę i podniósł z krzesła.

Rzucili się do ucieczki, kiedy czterech ludzi przewróciło

ławę.

- Nie mam zamiaru się temu przyglądać. Masz

ochotę na spacer po ogrodzie? Halka Gemmy nadal

kwitnie.

- Chętnie. - Zatrzymała się, żeby rzucić bochenkiem

chleba w mężczyznę, który wrzucił jej but do talerza. -

Dziękuję, milordzie - powiedziała biegnąc za nim. - To

była najciekawsza oficjalna kolacja, w jakiej uczest­

niczyłam.

292

background image

SMOK

Ich dobry humor nie trwał długo. Pocałunki w ko­

rytarzu przerwał brzęk ostróg i radosny głos, którego

Douglas miał nadzieję już nigdy nie usłyszeć.

- Czy ktoś tu jest? - zabrzmiał głośno radosny okrzyk.

- Boże, to on.

Douglas ze stężałą z napięcia twarzą odepchnął Ro-

wenę, gdy zza załomu muru wynurzyła się postać w bia-

łym płaszczu.

Był to Mateusz. Stał tu ze swoimi złocistymi włosami

i anielskim uśmiechem - przeciwieństwo Douglasa.

- Ach, tu jesteś - powiedział Mateusz. - Podszczy­

pujemy podkuchenne, braciszku? Gdzie się wszyscy

podzieli? Musiałem sam rozsiodłać konia. Tak wita się

gości w zamku jego lordowskiej mości?

Rowena wyszła zza pleców Douglasa.

- Podkuchenna... - powiedziała urażonym tonem. -

No, może ci to wybaczę.

- Rowena - zdziwił się Mateusz, a potem, kiedy się

roześmiała, chwycił ją w ramiona.

Douglas zesztywniał przyglądając się temu czułemu

powitaniu. Miał ochotę wyrwać Rowenę z objęć brata,

ale tylko powiedział:

- Jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który

potrafi odbyć podróż ze Szwecji do Szkocji w nie-

skazitelnie białym płaszczu. To nie jest normalne.

Mateusz mrugnął do niego ponad ramieniem Roweny.

- Przebrałem się w stajni. Nie chciałem pokazać się

księżniczce w brudnych łachach.

Douglas nie mógł już tego znieść. Pociągnął Rowenę

do siebie nie siląc się nawet na delikatność.

293

background image

JILLIAN HUNTER

Mateusz wyciągnął do niego ramiona.

- Gratuluję ci powrotu na łono społeczeństwa, bracie.

Zdajesz sobie sprawę, że teraz jesteś szacowniejszym

obywatelem niż ja?

Douglas zignorował serdeczny gest brata.

- Jak na kogoś, kto złamał nogę, zadziwiająco szybko

wróciłeś do zdrowia.

- Prawda? - Mateusz podszedł bliżej, przyglądając

się twarzy Douglasa w świetle pochodni. - Nie mogę

jednak powiedzieć tego samego o tobie. Boże, Douglas,

gdzieś się tak urządził?

- Uratował swoją wieś przed zbójami - powiedziała

Rowena, wpatrując się w ponurą twarz Douglasa z trosk­

liwym uśmiechem. - I nie chce leżeć w łóżku, żeby

wyzdrowieć.

Mateusz przez chwilę uważnie przyglądał się im

obojgu.

- Rozumiem. No cóż, może wysłucham tej heroicznej

opowieści jutro rano. Roweno, teraz muszę porozmawiać

z tobą w cztery oczy. To pilne.

Douglas skrzyżował ręce na piersi. Patrzył na Mate­

usza z groźbą w ciemnych oczach.

- Nie mamy przed sobą tajemnic.

- Nie o wszystkim wiesz, bracie - odparł Mateusz,

protekcjonalnie poklepując Douglasa po ramieniu. -

Roweno, gdzie możemy spokojnie porozmawiać?

- W komnacie Hildegardy - odparła. - Tam nie we­

tknie nosa żaden szpieg ani demon.

Mateusz zniżył głos.

- Przywiozłem pierścień.

294

background image

SMOK

Jej oczy pociemniały z radości.

- Och, Mateuszu... To znaczy, że...

Pociągnęła go> korytarzem, a potem krętymi schodami

do komnaty Hildiegardy. Douglas szedł za nimi jak cień,

bez skutku próbując podsłuchać, o czym mówią. Do­

cierały do niego tylko strzępki ich szeptów. Zazdrościł

im tej bliskości, tej sprawy, która ich łączyła.

- ...przeszmuglowano mi do Szwecji.

- ...Eryk uciekł i jest gotowy.

U szczytu schodów odwrócili się do Douglasa, jakby

nagle przypomnieli sobie o nim.

- Zadbaj, by nam nie przeszkadzano, bracie! - krzyk­

nął Mateusz.

- I żeby nasi przyjaciele nie zrobili sobie krzywdy

podczas uczty - dorzuciła Rowena i zamknęła drzwi na

zasuwę.

Douglas gapił się na zamknięte drzwi. Budziły się

w nim demony. Z trudem przełknął ślinę. Czuł się

opuszczony, niepotrzebny i . . . przestraszony.

Nie zrobi z siebie głupca.

Nie pokaże rogów zazdrośnika, żeby rozwalić nimi

te cholerne drzwi.

Będzie zachowywał się nonszalancko i miło, mimo

iż jego brat zamknął się w sypialni z jego przyszłą żoną.

Nagle zaczął jak szaleniec walić pięściami w drzwi.

Z całej siły kopnął w zamek.

- Chcę wiedzieć, co tam oboje robicie! Nie mam

zamiaru sterczeć na korytarzu jak lokaj.

295

background image

JILLIAN HUNTER

- Wszystko w porządku, Douglas - zza drzwi dobiegł

słodki głos Roweny. - Twój brat pokazuje mi właśnie

swoje klejnoty.

- Co ci pokazuje...?

- Właściwie to jej klejnoty. - Mateusz otworzył

drzwi. Wyglądał na zniecierpliwionego. - Douglas, na

miłość boską, to rozmowa na tematy polityczne. Nie

możemy spokojnie omówić pewnych spraw, kiedy ry­

czysz na cały zamek. To są klejnoty koronne Hartzburga,

przemycone z kraju przez jednego z lojalnych poddanych

Roweny na sfinansowanie naszych działań.

- Nic mnie nie obchodzą klejnoty. Chcę się tylko

upewnić, czy jesteście ubrani. - Wepchnął się do kom­

naty i zdumiony popatrzył na Rowenę. Siedziała na

łóżku wśród diamentów i szafirów.

- Ubrani? - Mateusz nie rozumiał, o co chodzi.

- Powinieneś przeprosić za tę uwagę - powiedziała

Rowena. - Obraziłeś brata.

Mateusz uśmiechnął się ciepło.

- Rozumiem. To gorący temperament. Wybaczam

ci, Douglas.

- Nie potrzebuję twojego wybaczenia - warknął Dou­

glas. - Zabiję cię. Chcę cię zabić od czasu, gdy zabrałeś

ciało mamy stamtąd, gdzie było jej miejsce.

Mateusz potrząsnął głową w autentycznym zdumieniu.

- Po tym wszystkim, co zrobiłem, byśmy poprawili

nasze stosunki? Dlaczego pielęgnujesz w sobie nie­

nawiść?

Rowena stanęła między nimi, żeby w świetle świecy

przyjrzeć się jednemu z naszyjników.

296

background image

SMOK

- Zastanawiam się, dlaczego bracia zawsze muszą

się kłócić. Nie możecie zachować swoich wojowniczych

instynktów na wyprawę do Hartzburga?

Douglas prawie zionął ogniem. Patrzył na brata miaż­

dżącym wzrokiem.

- Mówisz o poprawie stosunków. Nadal nie wiem,

gdzie jest pochowana. Czuję się, jakbym nie był godzien

stanąć nad jej grobem.

Rowena powoli podniosła wzrok. Nigdy nie słyszała

w głosie Douglasa takiego bólu.

Mateusz cofnął się o krok.

- Douglas, zrobiłeś z siebie demona. Piractwo nie

jest raczej drogą do świętości. A na jej grób zabiorę cię,

kiedy tylko zechcesz. Roweno, zobacz, co on ma pod

okiem. Czy to ropieje? Doprowadził się do żałosnego

stanu.

- Nie, to nic poważnego. - Rowena pośpiesznie zbli­

żyła się do Douglasa, na jej ręku, od łokcia po nadgarstek,

pobrzękiwały bransolety. - Chociaż może ma nawrót

choroby. Jest strasznym pacjentem. Pokaż to oko, milor­

dzie, rzeczywiście jest przymrużone.

Douglas odtrącił jej rękę.

- To tik nerwowy. Zawsze mnie łapie, kiedy mam

ochotę kogoś zabić.

Mateusz ściągnął brwi.

- Nie mów do niej w ten sposób, bracie. Chce ci

tylko pomóc.

- Mówiłem do ciebie, półgłówku - wycedził Dou­

glas. - Roweno, zdejmij z siebie te świecidełka. Wy­

glądasz jak cygańska wróżka.

297

background image

JILLIAN HUNTER

- Tym razem mówisz do mnie - odezwała się ura­

żona.

- I obraża klejnoty koronne Hartzburga, twierdząc, że

wyglądasz w nich jak Cyganka - podsumował Mateusz.

Rowena ostentacyjnie założyła jeszcze jeden na­

szyjnik.

- Uwielbiam Cyganów. Może nawet wśród moich

przodków byli cyganie. Przeszkadza ci to, Douglas?

- Moje pochodzenie też nie jest jednoznaczne -

odparł.

- Jak to? - spytał Mateusz. - Ach, myślisz o swoim

ojcu. Nie kłopocz się tym. Skromne pochodzenie to

żaden wstyd.

Douglas podszedł kilka kroków, przypierając Mate­

usza do szafy.

- Nie mówiłem o ojcu, tylko o tym, że pokrewieństwo

z tobą przynosi mi hańbę.

Rowena pośpieszyła Mateuszowi z pomocą, właśnie

gdy wpadał do szafy.

- Zmieniłeś zdanie, Douglas? Nie chcesz się już ze

mną ożenić, teraz, gdy wiesz, że w moich żyłach może

płynąć cygańska krew?

- Nic takiego nie mówiłem! - wrzasnął.

Mateusz wygrzebał się spod sterty bielizny Hildegar-

dy, zaskoczony obrotem sytuacji.

- Stało ci się coś? - spytała Rowena.

Mateusz trzymał w ręku gorset.

- Nie sądzę. Boże Miłosierny, Roweno, to największy

gorset, jaki w życiu widziałem. Nigdy nie nosiłaś takiego

rozmiaru. Czy ćwiczycie coś z Douglasem?

298

background image

SMOK

- Nie, niczego nie ćwiczymy - odparła. - Zostałam

uwięziona w tym zamku pod strażą. Jestem przecież

dziką Cyganką o niepewnym pochodzeniu. A to jest

gorset Hildegardy, nie mój. To jej sypialnia.

Douglas wepchnął Mateusza z powrotem do szafy.

- A ty skąd wiesz, jaki rozmiar gorsetu nosi Rowena?

- Pozwoliłem ci się poszturchiwać, bo nie chciałem,

żebyś zrobił z siebie głupca przed Roweną. - Mateusz

1 podniósł się i ruszył na Douglasa z zaciśniętymi pięś­

ciami. - Ale dość tego. Żałuję, że to wszystko zaaran­

żowałem. Mimo niesamowitych opowieści, jakie o tobie

słyszałem, broniłem cię zresztą, nigdy nie wyobrażałem

sobie, że nie potrafisz zachować się przy kobiecie.

- Zaaranżowałeś? Co?- Zastanawiała się głośno

Rowena.

Douglas zamierzył się na niego, ale nie trafił. Brat

podskoczył do góry jak na sprężynie z okrzykiem, który

może i mógł kogoś przestraszyć, gdyby Mateusz nie

miał w tej chwili halek Hildegardy między nogami.

Rowena westchnęła.

- Na litość boską, przerwijcie tę bzdurną bójkę. On

nie będzie z tobą walczył na pięści.

Mateusz jęknął, kiedy Douglas walnął go w splot

słoneczny.

- Nie martw się... - powiedział, z trudem łapiąc

oddech. - Nie zrobię mu krzywdy. Dam mu tylko małą

naucz... Och...!

Rowena weszła między walczących mężczyzn i od­

sunęła ich od siebie na odległość wyciągniętego ra­

mienia.

299

background image

JILLIAN HUNTER

- Nie chciałam, żeby Douglas zrobił ci krzywdę,

szczególnie że dopiero niedawno zrosła ci się noga. Jest

dwa razy wyższy od ciebie.

- Moja noga?- Mateusz zatoczył się do tyłu i ze

zdziwieniem popatrzył na swoje spodnie. - A!... Noga!

No coż, prawdę mówiąc, nie była złamana. Tylko po­

tłuczona. Wymyśliłem taki mały żart, żebyście mieli

trochę czasu dla siebie.

- Mały żart? - Douglas patrzył na niego spode łba,

jakby szykował się do kolejnego ataku.

Mateusz spoglądał niepewnie to na jedno, to na drugie.

- Udało się, prawda? Całowaliście się w korytarzu,

kiedy przyjechałem? Czy mylę się, że połączyło was

uczucie?

- Mateuszu... - Rowena zbladła. - O czym ty mó­

wisz?

Douglas poprawił koszulę.

- Nieważne, co mówi ten półgłówek. Chcę wiedzieć,

skąd zna szczegóły na temat twojej bielizny.

- Nie mów mu, Mateuszu - powiedziała Rowena.

Mateusz skinął głową.

- Nigdy nie zdradzę zaufania księżniczki. Tajemnicę

twego gorsetu zabiorę ze sobą do grobu.

Douglas chwycił jedną z dwóch starych włóczni

wiszących nad łóżkiem.

- Przebiję cię jak wieprza, ty chłystku!

Rowena wydała z siebie cichy okrzyk.

- Mówisz jak prawdziwy pirat. Powiedz to jeszcze

raz, Douglas.

- On jest prawdziwym piratem. - Mateusz niepewnie

300

background image

SMOK

wpatrywał się we włócznię. - Może właściwie powin­

niśmy mu powiedzieć?

- Ani się waż! Nigdy nie przestanie nam tego wy­

pominać.

- Nie mogę ci powiedzieć - stwierdził Mateusz.

Douglas uśmiechnął się lodowato i dotknął końcem

włóczni poły płaszcza brata.

- Ponieważ jesteśmy przyrodnimi braćmi, dam ci

wybór. Wolisz, żebym wbił ci to w serce czy między

oczy?

Mateusz zbladł.

- Powiem ci...

- Nie, Mateuszu. - Rowena przyłożyła palec do ust. -

Jeśli mu powiesz, nigdy więcej ci nie zaufam.

Douglas skierował włócznię w żołądek brata.

- Ale jeśli mu nie powiem, Roweno, nabije mnie na

tę dzidę.

- Nie zrobisz tego, prawda?- Popatrzyła na Dou­

glasa.

Uśmiechnął się do niej. Był to groźny uśmiech.

- Tak, zrobię. Och, braciszku, guzik ci odpadł...! -

Rząd perłowych guzików Mateusza poleciał w powietrze.

- Powiem mu - szybko zdecydował Mateusz. - Dou­

glas, pożyczyłem od Roweny gorset na bal maskowy

w Hartzburgu. To było zupełnie niewinne.

Douglas opuścił włócznię.

- Co?

- Włożyłem jej gorset na bal maskowy.

- To prawda - niechętnie przyznała Rowena. - Ale

pourywał koronki i Hildegarda musiała doszyć skórzany

301

background image

JILLIAN HUNTER

paseczek, żeby wszystko się trzymało. Na szczęście nie

widać tego pod suknią.

Douglas przesuwał wzrok z Roweny na Mateusza.

W końcu mruknął z niedowierzaniem:

- Mój brat ubiera się jak kobieta?

- Mówiłam, żebyś mu nie mówił - z irytacją stwier­

dziła Rowena. - Teraz pomyśli, że mam męską figurę.

- Nikomu nie przyszłoby to do głowy - powiedzieli

obaj jednocześnie.

Douglas z politowaniem patrzył na brata.

- Nigdy nie miałem cię za lilijkę strojącą się w gorsety

i tym podobne rzeczy. Widziałem tylko twoją szlachet­

ność i męstwo. - Zaśmiał się. - Święty Mateusz w gor­

secie.

Mateusz poczerwieniał.

- Nie ubieram się w gorsety! To był bal maskowy.

Byłem przebrany za cesarzową.

- Tylko mężczyzna pewny swej męskości mógł się

odważyć przebrać za kobietę. - Popatrzyła ponuro na

Mateusza. - Nie mów, że cię nie uprzedzałam. Będzie

ci to wypominał latami.

- Najwyraźniej jestem największym głupcem pod

słońcem - stwierdził gorzko Mateusz.

Douglas usiadł na brzegu łóżka i odłożył włócznię.

Czuł się zmęczony. Ziewnął.

- Jesteś głupcem, bo ubierasz się w damskie fatałaszki?

- Nie! Bo poświęciłem się dla ciebie i Roweny.

- Dlaczego ciągle coś opowiadasz o aranżowaniu

i poświęceniach? - Rowena była zniecierpliwiona. -

Mów do rzeczy, Mateuszu.

302

background image

SMOK

Douglas wyciągnął się na łóżku. Uśmiechnął się

drwiąco.

- Może gorset go ciśnie i krew nie dopływa do mózgu.

- Wiem, że tak bywa. - Rowena zachichotała. -

Hildegarda nie może czasem złapać tchu, kiedy ściągnie

się sznurowadłami jak kiełbasa.

- Och, próżności ludzka... - Douglas z filozoficzną

miną włożył ręce pod głowę.

Rowena uśmiechnęła się do Mateusza.

- Chcesz na dzisiejszy wieczór pożyczyć moją halkę?

- Jesteście najbardziej niewdzięczną parą, jaką

znam - powiedział Mateusz.

Douglas spoważniał.

- Dlaczego mi napisałeś, że masz złamaną nogę?

- Zabawiłem się w Kupidyna - odpowiedział zrzęd­

liwie Mateusz. - W swojej naiwności sądziłem, że do

siebie pasujecie. Miałem nadzieję, że Rowena pomoże

ci wejść na dobrą drogę.

- Rowena z pewnością mnie inspiruje- stwierdził

Douglas, a po chwili dodał: - Roweno, czego szukasz?

- Włóczni, żebyś mógł zabić swojego brata - odpar­

ła. - Zaufałam mu, a on mnie zawiódł. Nie pozwolę, by

to się powtórzyło.

Douglas poderwał się nagle.

- Manipulował nami. Oto kolejny powód, dla którego

powinienem go zamordować.

Mateusz cofnął się do drzwi.

- Nie rozumiem. Myślałem, że jesteście zakochani...

- Już odpocząłem. - Douglas wziął od Roweny włócz­

nię. - Teraz jestem gotów nadziać cię na to jak wieprza.

303

background image

JILLIAN HUNTER

- Najpierw musisz mnie złapać - krzyknął Mateusz

i wypadł na korytarz. Douglas popędził za nim.

Rowena pokiwała głową słysząc, z jakim łomotem

pędzą w dół po schodach, obrzucając się dzikimi wy­

zwiskami. Strażnicy przybiegli sprawdzić, co się stało.

- Chłopcy - powiedziała.

Do komnaty zajrzała Hildegarda.

- Pozabijają się, wasza wysokość.

- Wiem. - Rowena westchnęła bezradnie.

- Czy mam wezwać lekarza?

- Sądzę, że to nie zaszkodzi.

- Czy sir Mateusz poprowadzi cię do ołtarza podczas

ślubu?

- Wziąwszy pod uwagę, jak Douglas go traktuje, nie

wiem, czy obaj dożyją tego dnia. Dlaczego mężczyźni,

którzy mnie otaczają, są tacy gwałtowni?

- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, wasza

wysokość. - Hildegarda weszła do komnaty i spojrzała

na zasypane klejnotami łóżko. - Dobry Boże. Klejnoty

koronne Hartzburga... Ależ to znaczy, że...

- Ojciec ma poważne kłopoty - powiedziała Rowe­

na. - Nie wytrzyma bez posiłków. Jerome mówił prawdę.

Możesz pakować nasze rzeczy, Hildegardo. Zdaje się,

że zaraz po ślubie wyślę męża na pole bitwy.

background image

29

Douglas nie mógł spać. Po pierwsze, nie mógł ruszyć

ręką ani nogą, nie jęcząc z bólu. Po drugie, jutro się

żeni i życie jest piękne.

Jego pani leży w swojej sypialni w wieży i czeka na

zaślubiny. Zamruczał pod nosem na myśl o długich

nocach miłości i chłodnych porankach, kiedy będzie się

do niej przytulać. Dzieci będą im przeszkadzać, wpadając

do sypialni, roześmiane i paplające bez przerwy. Założą

rodzinę i razem się zestarzeją, by wspominać to, co

razem przeżyli.

Ale czy on na to zasługuje? Czy ta jedna dobra rzecz,

którą zrobił dla mieszkańców doliny, równoważy lata

rozbojów i krzywdzenia innych? Czy zasłużył na szczęś­

cie? Czuł się winny, że zmarnował tyle lat i wyrządził

tyle niesprawiedliwości, o których nie mógł zapomnieć.

Dużo czasu upłynie, zanim pogodzi się z tym, kim był

kiedyś.

305

background image

JILLIAN HUNTER

Albo może umrze, nigdy nie pogodziwszy się ze sobą.

Jednak czegoś brakowało w jego życiu. Miłość kobiety

to bezcenne błogosławieństwo. Lecz wciąż czegoś mu

brakowało w głębi duszy.

Boże, pomóż mi... Jakby usłyszał krzyk własnego

serca, krzyk niezliczonych skrzywdzonych dusz, krzyk,

na który Niebiosa czekały tak długo.

Ubrał się i nagle, sam nie wiedząc jak, znalazł się

w zamkowej kaplicy. Ktoś zapalił świece na kamiennym

ołtarzu. Pewnie Rowena. Jego księżniczka wierzyła

w potęgę modlitwy.

- Ona zasługuje na szczęście - powiedział głośno.

- Ty też.

Odwrócił się zaskoczony i zobaczył Dainty'ego.

Klęczał tuż obok.

- Nie wiedziałem, że zdarza ci się modlić - z nutą

oskarżenia w głosie zauważył Douglas.

Głęboki śmiech Dainty'ego odbił się echem o mury.

- Jak ci się wydaje, Douglas, dlaczego udało nam

się przeżyć razem tyle dzikich lat?

- Sądziłem, że szatan nam sprzyja.

Dainty tylko się uśmiechnął i zapatrzył na kamienny

krzyż na ołtarzu.

- Tu znajdujemy wybaczenie i cel życia.

- Nie tacy ludzie jak ja...

- Szczególnie tacy jak ty.

Aidan przyszedł kilka minut później. Zatrzymał się

gwałtownie, gdy spostrzegł, że nie jest sam.

- Ty też przyszedłeś się za mnie pomodlić? - spytał

Douglas.

306

background image

- Do diabła, nie

jest solarium.

Gemma czuła coś dziwnego w sercu. Kiedy szła

korytarzem, zobaczyła dziwne światło promieniujące

z kaplicy.

Było silniejsze niż świt i dwie świece dopalające się

na ołtarzu. To było światło, które wypełniło ją radoś­

cią i spokojem, a jego piękno aż wywołało w jej

oczach łzy.

Znieruchomiała, widząc klęczącego brata. Łzy poto­

czyły jej się po policzkach, kiedy do niego podchodziła.

Objął ją i bez słowa przytulił.

Po chwili powiedziała:

- Urodziliśmy się biedni. Douglas, jak ci się wydaje,

dlaczego mieszkamy teraz w zamku, a ty żenisz się

z kimś tak cudownym jak Rowena?

Jego głos zabrzmiał sucho:

- Z pewnością nie dlatego, że prowadziliśmy przy­

kładne życie.

- Byłeś łajdakiem - powiedziała dobitnie, kiedy wsta­

l i . - Dlaczego Bóg miałby obdarzyć cię łaską?

- Nie umiem odpowiedzieć.

SMOK

-

odparł Aidan. - Myślałem, że tu

background image

JILLIAN HUNTER

Odwrócił się do niej.

- Może to zależy też trochę od nas.

Rankiem w dniu ślubu Rowena pokryła twarz, szyję

i ramiona kremem z mąki owsianej, smalcu, ubitych

jajek i migdałów. Była to znana na dworach receptura

upiększająca. Rowena dostała ją od pani MacVittie.

Księżniczka chciała być piękna dla ukochanego.

Douglas pragnął podarować swojej księżniczce sznur

pereł, które sam wyłowił wiele lat temu na Jamajce dla

kobiety, którą kiedyś pokocha.

Zapukał teraz do drzwi komnaty tej kobiety. Kobiety

swoich marzeń. Otworzył mu potwór. Krzyknął cicho,

cofnął się i wpadł na Aidana. Potwór był prawdopodobnie

samicą- miał ładny biust i nosił koronkową nocną

koszulę.

- Pan młody nie może widzieć narzeczonej w dzień

ślubu! To przynosi nieszczęście! - wrzasnęła z głębi

komnaty Hildegarda.

Potwór zatrzasnął drzwi.

- Narzeczona? - powiedział cicho. - To była moja

księżniczka?

Douglas i jego księżniczka pobrali się kilka godzin

później w zamkowej kaplicy, pogodnego popołudnia

w początkach grudnia. Fryderyk i Jerome jako przed­

stawiciele Rady udzielili zezwolenia na ceremonię.

Piraci i wieśniacy tłoczyli się na dziedzińcu, by po-

308

background image

SMOK

dziwiąc żonę jego lordowskiej mości w jej przepięknej,

obszytej lustryną srebrnej sukni i tiarze.

Douglas wyglądał wspaniale w czarnych aksamitach,

brokatowym kapeluszu i czerwonej szarfie, która służyła

zarazem jako temblak.

Grupa kobziarzy eskortowała parę młodą w drodze

do doliny, gdzie przygotowano przyjęcie weselne. Za

nimi jechał na swoim osiołku ojciec Gordon.

Rowena wyglądała promiennie na wózku do przewo­

żenia torfu.

- Przede wszystkim skromność - powiedziała, gdy

Douglas spytał wcześniej, czy chce jechać prawdziwym

powozem.

W tym rejonie Szkocji panował zwyczaj rzucania

w państwa młodych butem - na szczęście. Henry z roz­

machem wyrzucił w powietrze stary trzewik

But wylądował na głowie osłupiałego Douglasa.

- Och, Douglas, nic ci się nie stało? - Rowena śmiejąc

się zakryła twarz dłońmi.

- Nie wiem - odpowiedział. - Moje ciało jest tak

obolałe, że już nic nie czuję.

Było też szkockie wesele z plackami owsianymi,

serem, zimną baraniną i gigantycznym ciastem ozdobio­

nym aniołkami. Goście pili piwo i wino z czarnego bzu.

Miniaturowa korweta piracka „Zauroczenie". Z zapa­

lonymi świeczkami na pokładzie kołysała się na jeziorze.

Pani MacVittie z dumą popatrzyła dookoła.

- Zrealizowałam swoje marzenie. Banda piratów,

a nikt nawet nie upuścił łyżeczki. - Westchnęła głębo­

ko. - To się nazywa dobra robota.

309

background image

JILLIAN HUNTER

- Banda piratów i nikt nikogo nie ukatrupił - powie­

dział półgłosem Douglas. - To się nazywa cud.

Rowena drżała z pożądania poddając się pieszczotom

Douglasa. Całował ją i wciąż szeptał do siebie:

- Moja...

Ogień palił się na kominku. Douglas, jak prawdziwy

pirat i drapieżnik, nie zamierzał uronić ani kropli ze

słodyczy jej ciała.

Rowena szybko nauczyła się, jak sprawić mu rozkosz.

Delikatnie poznawała jego ciało, pieściła każdy mięsień,

wgłębienie, bliznę. Jej niewinny dotyk tak go podniecał,

że z trudem oddychał. A kiedy poczuł jej usta na swojej

męskości, odrzucił głowę i wydał z siebie długi jęk.

- Kocham cię - powiedział, chowając dłonie w jej

włosach.

- Ja też cię kocham, milordzie - szepnęła.

background image

30

Minęły dwa dni. Byli gotowi do podróży do Hartz-

burga. Na wzgórzach pojawił się śnieg. Tajemnicza

mgła unosiła się nad jeziorem i osnuwała zamek. Jesienne

dni pory roku zwanej po celtycku ,,Foghara" zamieniły

się w zimowy sen „Geamhradh".

Mała armia, zgromadzona przez księżniczkę, opusz­

czała Szkocję przed nadejściem prawdziwej zimy. Zna­

lazła doskonałych wojowników, którzy ruszą na pomoc

ojcu: piratów z „Zauroczenia" - najbardziej niespokojne

duchy, jakie można było sobie wyobrazić.

Piraci marzyli o legendarnym mieście ze złota, o ostat­

nim rejsie ze swoim kapitanem-Smokiem, z którego

wróciliby bogaci i okryci sławą. Zamiast tego szli

pod dowództwem Douglasa i jego świętego brata na

wyprawę, by umocnić władzę księcia Randolfa i prze­

gonić rebeliantów.

Willie powiedział do Douglasa:

311

background image

JILLIAN HUNTER

- Hartzburg potrzebuje nas bardziej niż ten zamek,

sir. Ale nie martw się. Wszyscy tu niedługo wrócimy.

Chłopcy nigdy cię nie zostawią.

- Tego się właśnie obawiam - odparł Douglas.

Wstał

o świcie, żeby odprowadzić do mostu zwo­

dzonego Dainty'ego i Aidana. Jego dwaj najlepsi przy­

jaciele zdecydowali się pomóc Jerome'owi i Mateuszowi

uwolnić wuja Roweny. Douglas, Fryderyk i reszta pi­

ratów miała wkrótce dołączyć, by wesprzeć w walce

księcia Randolfa.

Trzej mężczyźni żartowali chwilę, jak zwykle przed

wyprawą.

- Dokąd później pojedziecie? - spytał Douglas.

- Nie wiem- odparł Aidan, patrząc na swojego

deresza. - Może na Maracaibo.

A Dainty powiedział:

- Mam przyjaciela w Marsylii, który jest właścicielem

zajazdu. Może spędzę tam rok, połowię ryby, zbuduję łódź.

Popatrzyli na siebie, wiedząc, że może to być ich

ostatnie spotkanie. Nie mieli jednak zwyczaju okazywać

wzruszenia.

- Więc jedźcie - powiedział Douglas, kiedy Mateusz

w białym płaszczu wyłonił się na koniu ze stajni. -

Jedźcie, psy włóczykije. Dosyć mam waszych gęb, jeśli

chcecie znać prawdę.

Aidan kiwnął głową.

- Niech Bóg będzie z tobą i twoją księżniczką-

powiedział Dainty.

312

background image

SMOK

Douglas odwrócił się powoli i powiedział cicho:

- Niech Bóg będzie z wami.

Baldwin popatrzył na Douglasa. Na dziedzińcu zebrał

się mały tłumek.

- No cóż, kapitanie, żałuję, że muszę cię opuścić,

ale Jerome poprosił mnie o pomoc. Chłopak potrzebuje

takiej tęgiej głowy jak moja u swego boku.

- Żal rozrywa mi serce...

Baldwin zmrużył oczy.

- Czy twoja smocza duma nie pozwala ci poprosić,

bym dołączył do twojego wojska?

- Kuzyn Roweny potrzebuje twojego bystrego umys­

łu, Baldwin - odparł Douglas. - Ja korzystałem z niego

już zbyt długo.

- Ależ zawsze powitamy go z otwartymi ramionami,

jeśli kiedyś zechce do nas wrócić - wtrąciła się Rowe-

na. - Douglas, nie zapominaj o dobrych manierach

wobec przyjaciół.

Douglas rzucił jej ostre spojrzenie, lecz nie trwało to

długo. Dostał swoją nagrodę. Czuł, że stać go na łas­

kawość.

Ale gdy tylko zostaną sami, surowo upomni żonę, że

wojownika nie strofuje się przy ludziach.

background image

Epilog

Szkocja, wrzesień 1663

Fioletowe dzwoneczki i różowawe wrzosy pokrywały

wzgórza otaczające zamek. Dzieci z wioski taplały się

w zimnej wodzie jeziora i bawiły w piratów, staczając

walki na drewniane miecze.

Pogański Ogień Pociechy wciąż płonął w domostwach

Dunmoral. Przy odrobinie szczęścia i pomocy bożej

stary celtycki ogień nigdy nie wygaśnie.

Zamek ma swego protektora, ósmego lorda Dunmoral,

nawet jeśli on nadal nie odróżnia szkockej królowej

Marii od królowej Elżbiety i parapetu od paradoksu.

Księżniczka ma swego pirata. I zamierza zatrzymać

go tylko dla siebie, nawet gdyby musiała zamknąć go

w wieży na resztę życia.

Za jakieś trzy miesiące Dunmoral będzie miało dzie­

dzica.

Hartzburg został wyzwolony od rebeliantów. Flaga

księcia Randolfa powiewa odtąd wysoko na wieży jego

315

background image

JILLIAN HUNTER

zamku. Książę pobłogosławił małżeństwo córki ze Smo­

kiem. Zresztą opowiada wszystkim, którzy chcą słuchać,

że zięć go uratował.

- Zastanawiam się... - powiedziała w solarium Gem­

ma. - Czy to mój brat tak rozpuścił Rowenę, czy to ona

nawróciła go na drogę cnoty?

Hildegarda parsknęła śmiechem i zanurzyła pióro

w kałamarzu, by skończyć listę rzeczy potrzebnych do

dziecinnego pokoju.

- Nie sądzę, by to miało jakieś znaczenie. Może

powinnyśmy raczej martwić się o to, jakie ancymonki

wyrosną z potomstwa tej pary.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hunter Jillian Smok
Hunter Jillian Zlodziejka
Hunter Jillian Złodziejka
Hunter Jillian Klify
Hunter Jillian Klify
Hunter Jillian Złodziejka 2
Jillian Hunter Klify
Smok wawelski, Teksty piosenek przedszkolnych
Ksiezniczka i smok
Kompot ze świeżego nieboszczyka Hannibal Smok
DWUGŁOWY ORZEŁ I ZŁOTY SMOK Chiny i Rosja
smok
Bertin Joanne Ostatni Lord Smok
2 Rycerz i smok Krzyżówka sylabowa
Smok w legendach chińskich
Shepard Lucius Smok Griaule (CzP)

więcej podobnych podstron