przełożyła
Lidia Rafa
Wyspy Scilly, Kornwalia, Anglia
Służba zamkowa ostrzegała go, że zapłaci za lekceważenie
dziewczyny. Jeszcze tej samej nocy, kiedy przejął majątek,
otoczyli go, by przepowiadać klęskę. Przekonywali, że dziew
czyna obdarzona jest magiczną mocą, którą z pewnością
przeciwko niemu wykorzysta, by się zemścić.
- A cóż to za moc? - zapytał z rozbawieniem.
- Potrafi po burzy sprowadzić na niebo tęczę - zdradziła
z nieukrywaną dumą zamkowa gospodyni.
Woźnica pokiwał głową.
- Dzięki niej na naszej nieurodzajnej ziemi kwitną kwiaty.
- Na Boga - westchnął Anthony, skrywając uśmiech. - To
rzeczywiście groźne moce. Czy bezpiecznie jest opuszczać
pokoje?
- Dziewczyna jest pod opieką czarodziejki Morgan le Fay,
siostry króla Artura - dodała wszystkowiedząca pokojówka.
- Ale chyba nie tego saksońskiego króla Artura? - zapytał
lekko już poirytowany Anthony, prowadząc służbę do biblio
teki. - Nawet nie wiadomo, czy on faktycznie żył. A gdyby
żył. z pewnością wtrąciłby was do lochu za podobne łgarstwa.
- Tego samego - szepnęła pokojówka, chowając się za
plecami woźnicy. - Stara Annie Jenkins miała wizję, że pan
i panna Halliwell bierzecie ślub.
9
JILLIAN HUNTER
KLIFY
-
Ślub? - mruknął pod nosem Anthony, dając znak ręką,
by ta dziwaczna gromadka czym prędzej się oddaliła. - To
dopiero przerażający pomysł.
Zaczął podejrzewać, że chcąc pozbyć się sławnej panny
Halliwell, będzie musiał porządnie ją nastraszyć i zniechęcić
do siebie. Lekceważenie, jakie okazywał jej przez cały tydzień,
nie przyniosło żadnych rezultatów. Co więcej, dudnienie, które
dokładnie w tej chwili wstrząsnęło murami zamku, mogło
wprawdzie wywołać potężne fale przybojowe, niestety, mogła
to też być ona.
Natarczywa młoda kobieta postawiła żądanie, którego nie
zamierzał spełnić. Od tygodnia domagała się audiencji.
Anthony Hartstone, trzeci książę Pentargonu, siedział bez
ruchu w wygodnym fotelu. Obok na stoliku stała nietknięta
brandy. Ogień płonący w kominku oświetlił cyniczny uśmiech
na jego kanciastej twarzy, kiedy z korytarza dobiegły go
podniesione głosy. No tak, wybiła pierwsza. Dręczycielka jak
zwykle przybyła punktualnie.
Zwariowana dziewczyna, ale i odważna, skoro ośmiela się
drażnić lwa w jego własnym legowisku. Sądząc po hałasie,
w końcu jednak przyprowadziła posiłki. Oczywiście zupełnie
niepotrzebnie. Strata czasu. Anthony nie mógł jej pomóc,
nawet gdyby chciał.
Jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, kiedy usłyszał
krzyki mężczyzny.
- Po moim trupie! Nie wolno przeszkadzać jego lordowskiej
mości!
Vincent, służący i kamerdyner, który niegdyś parał się
rzeźnictwem, najwyraźniej zaczynał tracić cierpliwość, co nie
wróżyło sukcesu sprawcom całego zamieszania. W innych
okolicznościach Anthony chętnie obejrzałby spektakl z udziałem
Tytana z Kornwalti i niesławnej panny Halliwell. Vincent nie
podniósłby na damę nawet palca. Wystarczyłby delikatny
uścisk jego potężnej dłoni, by zaczęła błagać o litość.
10
Zza okien dobiegały odgłosy piorunów, zwiastując nadejście
burzy. Spienione fale wściekle rozbijały się o klify. W pokoju
z wolna zapadał mrok.
Anthony właśnie odłożył list kondolencyjny, który przed
chwilą otrzymał, kiedy nagle za jego plecami otworzyły się
drzwi.
- Milordzie! - Vincent aż trząsł się ze zdenerwowania. -
Moja cierpliwość ma swoje granice.
- Cóż, okazuje się, że łatwo wyprowadzić cię z równowagi.
Policzki Vincenta, ukryte pod krzaczastymi bokobrodami,
wyraźnie się zaczerwieniły.
- Ta kobieta nie chce przyjąć odmowy do wiadomości.
- Chyba że ją osobiście odprowadzisz na plażę. Oczywiście
w niczym nie uchybiając dobrym manierom.
- Milordzie, ona mnie szturchnęła.
Wyraźnie rozbawiony Anthony pochylił się do przodu.
- Co zrobiła?
- Szturchnęła mnie parasolką. W... zadek. - Oburzony Vin-
cent oparł się o drzwi, próbując zatarasować wejście swoim
ogromnym ciałem. - Przygotować się do obrony! - zdążył
jeszcze krzyknąć, zanim do pokoju wdarła się chmura niebies-
koszarego muślinu. - To oblężenie!
Oblężenie.
Anthony zerwał się na równe nogi, wykrzywiając twarz na
widok intruzów, Troje śmiałków wtargnęło do biblioteki,
bezczeszcząc jego męskie sanktuarium i brutalnie wyrywając
go z żałobnej zadumy nad losem niedawno zmarłego brata.
Właściwie to do sali wdarła się niewiasta w intrygującym
czepeczku zacieniającym twarz. Towarzyszący jej dwaj męż
czyźni byli wyraźnie onieśmieleni i spoglądali na gospodarza
przepraszająco. Przynajmniej oni mieli na tyle rozumu, by się
go bać.
Młoda kobieta była albo tak bezczelna, albo nie miała żadnej
towarzyskiej ogłady.
11
JILLIAN HUNTER
- Milordzie, prosimy o wybaczenie - odezwał się korpulent
ny starszy mężczyzna ze starannie podstrzyżoną siwą brodą.
Młodszy, wysoki brunet, miał około trzydziestu lat. Mrugając
nerwowo zza okularów w złotych oprawkach, próbował wydusić
z siebie przeprosiny.
- Nie powinniśmy byli tak nalegać. Może lepiej przyjdziemy
kiedy indziej... - wyjąkał.
- Milcz. Elliotcie! - Młoda kobieta stuknęła parasolką
w podłogę dla podkreślenia wagi swoich słów. - Onieśmiela
cię, choć nie wyrzekł jeszcze nawet słowa. Przecież wiemy,
że jego lordowska mość to najłagodniejszy człowiek na świecie.
Wiemy, że nas ciepło przyjmie.
- Wyjść. - Anthony wskazał drzwi. Na jego szczupłej twarzy
nie było śladu ani łagodności, ani tym bardziej ciepła. - Nie
mam czasu na takie bzdury. - Wpatrywał się w schowaną pod
czepkiem twarz. - Żegnam panią, panno Hollywell.
- Nazywam się Halliwell, lordzie Pendragon. Morwenna
Halliwell.
Uśmiechnął się chłodno.
- Pentargon.
- Och! -Jej usta wykrzywiły się w nieszczerym uśmiechu. -
Przepraszam.
- Sir Dunstan Halliwell. - Starszy mężczyzna wyciągnął
na powitanie rękę z taką pokorą, że Anthony nie był w stanie
się oprzeć. - To prawdziwy zaszczyt poznać waszą lordowska
mość.
- Elliott Winleigh - odezwał się młodszy o palcach po
plamionych inkaustem, odrywając wzrok od wiszących na
ścianach akwarel. - Do pańskich usług, milordzie - dodał,
pochylając się w ukłonie.
Anthony skinął głową.
- Może innym razem, bo dziś, a właściwie przez cały
tydzień jestem bardzo zajęty. Interesy.
- Właśnie dlatego przychodzimy. W interesach - wtrąciła
12
KLIFY
zrozpaczona panna Halliwell, po czym niedbałym ruchem
dłoni zsunęła czepek na kark, odsłaniając twarz z naturalnością
bardziej rozbrajającą niż frontalny atak.
Na ten widok Anthony jeszcze bardziej się skrzywił. Nim
zdążył się otrząsnąć, jego myśli zakotłowały się i runęły
niczym lawina kamieni toczących się po skalnym zboczu.
Dziewczyna była wyjątkowo piękna, co do tego nie miał już
żadnych wątpliwości.
Jej zielone oczy patrzyły na niego niewinnie, przywołując
jakieś odległe wspomnienia. Orzechowozłote włosy były zbyt
ciężkie, by utrzymać się w nisko upiętym koku. Rysy twarzy
miała tak delikatne, jak gdyby wyrzeźbiono je w bryle lodu.
Anthony zastanawiał się, czy nie roztopiłaby się, gdyby na nią
chuchnął. Najbardziej zaniepokoił go jednak fakt, że dziewczyna
wydawała mu się dziwnie znajoma.
- Czy my się znamy? - zapytał z zakłopotaniem.
Spojrzała na niego jak na wariata.
- Przed chwilą się przedstawiłam. Od tygodnia co rano
prosiłam o spotkanie, ale Jack Morderca nie pozwolił mi nawet
zbliżać się do drzwi.
- Morwenno! - Stryj dyskretnie chrząknął. - Jego lordowska
mość jest bardzo zajęty. Do rzeczy, kochanie.
- Nie będzie żadnej rzeczy - odezwał się chłodno Anthony. -
Szkoda tracić czas. Wiem, o co wam chodzi. To niemożliwe.
Morwenna spojrzała na niego przenikliwie. W jej oczach
płonęły tak silne emocje, że aż zrobiło mu się gorąco.
- Może znał pan mojego ojca, sir Rolanda Halliwella -
zaczęła. - Był uczonym i antykwariuszem. Jako człowiek
wielkiego umysłu z pewnością ma pan w swej bibliotece
książki jego autorstwa. „W krainie małych ludzi".
- „Ekskalibur w Anglii" - dodał Elliott.
Morwenna w przypływie entuzjazmu położyła parasolkę na
sekretarzy ku.
- Milordzie, nie dalej jak na dwa tygodnie przed swoją
13
JILLIAN HUNTER
tragiczną śmiercią ukochany brat pana czytał jedną z książek
papy-
Anthony zaklął pod nosem, patrząc, jak jego listy błys
kawicznie nasiąkają atramentem wyciekającym z kałamarza,
który przewróciła parasolką.
- Przykro nam z powodu pańskiego brata, milordzie -
szepnęła, wpatrując się w wolno rozlewającą się po blacie
granatową plamę. Elliott rzucił się z chusteczką, by zetrzeć
atrament.
Anthony odwrócił się i szarpnął za dzwonek, by wezwać
służącą.
- Nie mogę pomóc, panno Halliwell. Rozumiem powody,
dla których pani tu przybyła. Niestety, kontrakt na sprzedaż
wyspy jest już gotowy. Pracowała nad nim cała armia pra
wników.
- Postępuje pan zbyt pochopnie - powiedziała. - Odkąd
zjawił się pan na wyspie, prawie nie opuszcza pan murów
zamku. Pański brat kochał Abandon.
Jego niebieskoszare oczy groźnie pociemniały.
- Gdyby nie zaszył się na tej zapomnianej przez cały świat
kupie granitu, by badać te śmieszne zjawiska, na przykład
syreny, prawdopodobnie żyłby do dziś.
- Był tu szczęśliwy - odezwała się zaskoczona. - Nie znałam
go osobiście, ale wiem, że mieszkańcy wyspy bardzo go kochali.
Jestem przekonana, że nie sprzedałby nawet jednego kamyka.
Anthony zacisnął dłoń na oparciu fotela i spojrzał na twarz
dziewczyny z tą bezwzględną surowością, która sprawiała, że
większość mężczyzn zapominała języka w gębie.
- Mój brat odszedł. Im szybciej pozbędę się tej wyspy, tym
lepiej.
- Jak może być pan tak bezduszny, kiedy w grę wchodzi
życie tylu rodzin?
- Nie zamierzam się tłumaczyć ze swoich decyzji - stwier
dził ostro.
14
KLIFY
- Myślę, że powinien pan - mruknęła pod nosem.
Groźną ciszę przerwało brzęczenie porcelany, które w tym
momencie rozległo się za drzwiami. Nawet burza za oknem
ustała na chwilę, jak gdyby oczekując na wynik potyczki, której
ta odważna dziewczyna nie mogła wygrać.
- Herbata dla gości, milordzie. - Śliczna komwalijska gos
podyni, Tillie Treffry, z uśmiechem odsunęła łokciem karafkę
brandy i postawiła na stole tacę. - Ciasteczka prosto z pieca
i świeżutka śmietanka.
Kiedy posłała pannic Halliwell ukradkowe spojrzenie, An
thony od razu domyślił się, że kobiety są w spisku.
- Nie prosiłem o herbatę, pani Treffry - rzucił oschle. -
Wezwałem panią, by uprzątnęła pani mój sekretarzyk. Goście
już wychodzą.
- Wychodzą? Milordzie, jakże oni w taką pogodę dopłyną
na drugi koniec wyspy?
- Tak samo, jak przypłynęli tutaj - powiedział Anthony,
patrząc prosto w twarz sir Dunstana. - Proszę zrozumieć, w tej
chwili przeprowadzam na wyspie jeszcze drobne prace, które
są warunkiem sprzedaży.
Sir Dunstan, dając znaki bratanicy, ruszył w kierunku drzwi.
- Chodźmy, Morwenno. Powinniśmy byli wcześniej napisać
list do jego lordowskiej mości i wyjaśnić nasz problem.
Morwenna nawet nie drgnęła.
- Lordzie Pentargon, sprzedając Abandon w obce ręce,
skazuje pan mieszkańców wyspy na zagładę.
Jej pełne emocji oczy przypominały plamę oleju na ciemno
zielonej powierzchni kornwalijskiego morza.
- Ależ markiz Camelbourne nie jest potworem. Nikogo nie
pozbawi dachu nad głową ani nie ześle na wygnanie do Kanady.
- Lord Kamienne Serce - powiedziała. - Tak pana nazywają.
Nie wierzyłam ostrzeżeniom. Aż do teraz uważałam, że oceniają
pana niesprawiedliwie.
Roześmiał się.
15
JILLIAN HUNTER
- Postępu nie da się powstrzymać parasolką.
- Możliwe. - Patrzyła na niego, mrużąc oczy. - Ale z pew
nością można zadać nią kilka ciosów.
- Wiem coś o tym - mruknął Vincent, podsłuchujący całą
rozmowę pod drzwiami.
Nagle Anthony w zupełnie szaleńczym odruchu zapragnął
wziąć pannę Halliwell w ramiona, rzucić ją na łoże i... cóż,
w tym momencie powstrzymał wyobraźnię. W końcu był
dżentelmenem, choć to dziewczę zdołało obudzić barbarzyńskie
instynkty drzemiące w jego męskiej duszy.
Rzucił jej spojrzenie, które miało zmiażdżyć jej butę.
- Zawarłem już umowę, panno Halliwell.
- Chyba z diabłem - odparowała.
- Wystarczy, Morwenno. - Stryj mocno chwycił ją pod
ramię i pociągnął w stronę drzwi.
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie zostanę wysłuchana - zagroziła,
wciąż wpatrując się w twarz Anthony'ego, jak gdyby nie
zdawała sobie sprawy z nietaktu.
- W takim razie ja wyjdę - stwierdził.
Kiedy ich mijał, w sali zapadła cisza. Zastanawiał się, czy
zauważyła jego chwiejny krok. Dlaczego w ogóle go to ob
chodziło? Jej skóra pachniała liliami. Zapach był tak ulotny,
że ledwo go rozpoznał, kiedy odwrócił się i jeszcze raz na nią
spojrzał.
Ich oczy się spotkały. Przez moment myślał, że zdzieli go
po głowie parasolką. Mocne ciało Vincenta z pewnością znało
siłę wspomnianych przez nią ciosów.
Tymczasem to nieśmiałemu Elliottowi udało się zatrzymać
wychodzącego. Anthony nigdy w życiu nie słyszał czegoś tak
niedorzecznego.
- Jeśli można... chciałbym naszkicować pański portret,
milordzie.
Anthony oniemiał.
- Słucham?
16
KLIFY
Elliott zaczerwienił się. W dłoni wciąż trzymał jeden z po
plamionych atramentem listów, czekając, aż pokojówka uprząt
nie sekretarzyk.
- Ilustruję książkę, która zostanie wydana na początku
przyszłego roku. Chciałbym naszkicować pana w stroju z epoki.
Rzecz dotyczy legend arturiańskich i ich związku z Kornwalią.
Papa panny Halliwell zmarł przedwcześnie i nie zdążył dokoń
czyć pracy. Byłbym za... zaszczycony, gdyby zechciał pan być
moim modelem.
- Szkicować? Mnie? Pochlebia mi pan, panie Winleigh -
powiedział z drwiną, a właściwie ze zdumieniem. Jako dziecko
Anthony ciężko chorował. Nigdy nie uważał się za przystojnego
mężczyznę, mimo że pociągał wiele kobiet. - Niestety, jestem
bardzo zajęty. A poza tym nie wyobrażam sobie siebie w roli
bohatera.
- Jestem pewien, że będzie pan doskonałym sir Gawainem,
milordzie - nalegał Elliott. - Ma pan posturę rycerza, a twarz...
Pańska twarz przywodzi na myśl wojownika, jest w niej taka
głębia charakteru.
- Och, Elliotcie - szepnęła z rozdrażnieniem dziewczyna. -
Przesadzasz z tymi swoimi artystycznymi obsesjami. Jak mo
żesz? To raczej typ Mordreda niż Gawaina. Sir Gawain był
blondynem.
Anthony omal się nie roześmiał. Znał opowieści arturiańskie
na tyle dobrze, by wiedzieć, że z wszystkich postaci to Mordred,
siostrzeniec legendarnego króla Artura, był najczarniejszym
charakterem, zdrajcą, który zadał władcy śmiertelny cios.
- Panie Winleigh, bardzo pan uprzejmy - mruknął, zamykając
drzwi tuż przed nosami trójki zdumionych gości. - Zbyt uprzejmy.
Lizie wczy na jęknęła głucho za jego plecami. Wyczuł jej
konsternację i oburzenie pomieszane z niedowierzaniem. Roze
śmiał się. Chichotał, wspinając się po schodach na wieżę, skąd
17
JILLIAN HUNTER
wraz z Vincentem przez kilka minut przyglądali się, jak
natrętni goście, niczego nie załatwiwszy, odchodzą.
- Vincencie, dlaczego miałbym się przejmować tym, co
myśli ta panna?
- Nie powinien pan, milordzie. Ani trochę.
- Zrobiłem to, co było konieczne. A decyzję podjąłem
miesiąc temu.
- W rzeczy samej, milordzie.
- Sam powiedz. Vincencie, stoimy tu w strugach deszczu.
Ta głupia dziewczyna ośmiela się odwoływać do mojego
sumienia, a przecież moje motywy są uczciwe. Nie sprzedaję
tej przeklętej wyspy dla zysku.
- Oczywiście, że nie, milordzie.
Anthony zmarszczył czoło. Jego młodszy brat Ethan zmarł
kilka miesięcy temu, zostawiając mu Abandon, maleńką wysep
kę u wybrzeży Kornwalii. Pewnego ranka, prawdopodobnie
podczas tych absurdalnych poszukiwań syren, Ethan spadł
z klifu i się utopił. Zdaniem Anthony'ego, Ethan, który podczas
wojny odniósł wiele ciężkich obrażeń, w ogóle nie powinien
był sprowadzać się w to przeklęte miejsce. Im szybciej po
zbędzie się wyspy, tym lepiej.
Szczerze mówiąc, Anthony był zaskoczony ofertą. Kiedy
dowiedział się, że wyspą interesuje się jego stary znajomy,
wpływowy markiz Camelbourne, poważany mąż stanu i przy
jaciel księcia Alberta, nie posiadał sie z radości. Od dwóch lat
Anthony szukał politycznego sprzymierzeńca, który poparłby
jego pomysł zreformowania ustawy dotyczącej niewolniczej
pracy dzieci.
Zawarli umowę. Camelbourne odkupi Abandon w zamian
za polityczne wsparcie. Niewinne dzieci nie będą zmuszane
do morderczej pracy w nieludzkich warunkach.
- Czy nikt jej nie nauczył, że czasami trzeba poświęcić coś
dla większej sprawy? - rozmyślał na głos Anthony. - Czy ta
dziewczyna nie pojmuje, że człowiek czasami nie ma wyboru?
18
KLIFY
Tym razem Vincent nie odpowiedział. Był zbyt zajęty
obserwowaniem łodzi, która właśnie wypływała na pełne
morze. Służba zgromadzona na zamkowej grobli z równym
zainteresowaniem przyglądała się, jak dziewczyna w czepku
kręci się nerwowo w kołyszącej się łodzi. Choć była dość
daleko, Anthony widział jej profil.
Vincent spojrzał przez lornetę.
- Służba uważa, że wysyłamy ich na pewną śmierć.
- Sztorm już się uspokaja - zauważył Anthony. Odetchnął
z ulgą, widząc, że ciężkie chmury wiszące nad zamkiem powoli
się rozpływają. - Właściwie mogli przeczekać ten deszcz
w salonie.
- Tak, rzeczywiście mogliśmy im to zaproponować, mi
lordzie.
Anthony spojrzał na niego.
- Tyle że Jack Morderca i Mordred, Król Rębaczy, nie
byliby najlepszymi gospodarzami.
- Mimo to, milordzie, nie chcielibyśmy, żeby nam się potopili.
- Nie - mruknął Anthony. - Nie chcielibyśmy.
Deszcz zamienił się w drobny kapuśniaczek, ale morze
wciąż było wzburzone. Zielone fale były tak przejrzyste, że
widać było dno. Anthony patrzył na oddalającą się łódź i nagle
poczuł niepokój o dziewczynę. Może i była utrapieniem, ale
przecież nie życzył jej źle.
1 wtedy dziewczyna spojrzała w jego stronę. Patrzyła na
niego, a wiatr nagle przyniósł zapach lilii. Przed oczyma
Anthony'ego pojawiły się zupełnie wyraźne i znajome obrazy,
przenosząc go w przeszłość niczym zaklęcie.
W głowie słyszał dziecięce głosy, podniecone i niecierp
liwe.
- Ethan, podaj miecz! Zabawimy się w króla Artura. Kto
ostatni w lesie, ten będzie giermkiem.
19
JILLIAN HUNTER
Wtedy dobiegł go głos Ethana.
- Hej, głupki, zaczekajcie na Anthony'ego. Przecież on nie
może tak szybko biegać.
- Ethan, czy my musimy go wszędzie ze sobą zabierać?
Przez niego zawsze się tak wleczemy.
- Musimy. To mój brat - powiedział Ethan, po czym dodał
z lekką irytacją. - No, dalej, Anthony, wstawaj. Wysil się
trochę i przejdź przez mur. Podsadzę cię.
- Idź sam, dobrze? - Anthony wtulił twarz w trawę. - Nie
mam ochoty się z wami bawić. I tak nigdy nie było żadnego
króla Artura. To wszystko bujda dla głupków.
Ethan spojrzał na niego surowo.
- Pomogę ci wejść na górę, ale z muru musisz sam zeskoczyć.
- Idź do diabła!
- Ethan! Ethan! - zawołali chłopcy, którzy dobiegli już do
skraju lasu. - Wasza guwernantka idzie! Schowajcie się, bo
was złapie!
Ethan zaczekał, aż koledzy znikną w lesie, po czym
zwinnie wdrapał się na mur. Zarumieniony z dumy, ze
skoczył po drugiej stronie, ruszył biegiem przed siebie, ale
ledwo zrobił trzy kroki, potknął się na łopacie i runął jak
długi.
Anthony, słysząc śmiech chłopców, którzy już zdążyli scho
wać się w leśnych gąszczach, zacisnął zęby. Nowa guwernantka,
kobieta niezwykle stanowcza, zbliżała się, by schwytać krnąbr
nych podopiecznych.
W piersiach bolało go od wysiłku, z jakim próbował po
wstrzymać łzy. Miał dziewięć łat, był najstarszym synem,
słabeuszem cierpiącym na zanik mięśni. Ze względu na uciąż
liwą przypadłość ojciec zabronił mu uprawiać sporty. Większość
ludzi uważała, że książę podjął taką decyzję w trosce o jego
zdrowie. Anthony znał jednak prawdę. Ojciec po prostu wstydził
się niezdarnego syna i dlatego próbował trzymać go z dala od
ludzkich oczu.
20
KLIFY
Guwernantka znalazła go leżącego z twarzą w trawie. Udawał,
że nie zwraca na nią uwagi. Położyła mu rękę na ramieniu, co
za upokorzenie!
- Nic ci nie jest, młody lordzie.
Dziwne, ale teraz, w wyobraźni, zdanie to miało formę
twierdzenia, nie pytania.
Umarłby ze wstydu, gdyby wtedy, na oczach chłopców,
pomogła mu wstać. Podniósł się, patrząc na nią z wyrzutem.
Spojrzała w stronę lasu.
- Nie idziesz bawić się z kolegami?
- To nie są moi koledzy, a poza tym nie mam ochoty bawić
się w króla Artura. To głupia zabawa. Nikogo takiego nie było.
Guwernantka podniosła z ziemi patyk.
- Twój miecz, dzielny rycerzu.
Nie widział jej włosów, bo ukrywała je pod wielkim czep
kiem, a jej oczy... były zielone, a może twarz tej drugiej
dziewczyny wypełniła mu luki w pamięci?
- Żadna guwernantka nie wytrzyma u nas zbyt długo -
zwierzył jej się w zaufaniu. - Mama jest uzależniona od
laudanum, a tato ma bardzo wybuchowy temperament.
- Twój tato wyjeżdża w interesach do Chin - mówiła niskim,
hipnotyzującym głosem. - Długo go nie będzie, milordzie. Pod
jego nieobecność urośniesz i zmężniejesz tak, że nie pozna cię
po powrocie.
Nie odłożyła patyka. Anthony miał ochotę ją uderzyć albo
uciec, ale nie mógł się poruszyć.
- Nigdy nie będę silny. A ty... ty jesteś głupia.
- Będziesz ćwiczył szermierkę i zostaniesz najdzielniejszym
rycerzem na dworze króla Artura. Twoim obowiązkiem stanie
się obrona słabych i niewinnych istot. Młody lordzie, zawsze
postępuj uczciwie.
- Nikt oprócz Ethana nie chce się ze mną bawić.
- Będziesz ćwiczył pod okiem mistrza szermierki. Dziś rano
po niego posłano.
21
JILLIAN HUNTER
Albo z niego żartowała, albo była szalona, Anthony cofnął
się niepewnie o krok.
- Pasuję cię na rycerza, młody lordzie - powiedziała. -
Uklęknij.
- Ja? Mam przed tobą klękać? Jesteś tylko służącą. - A jed
nak kiedy zrobił jeszcze jeden krok w tył, jego biodro nagle
znieruchomiało. Osunął się na kolano, mrugając z niedowie
rzaniem. Gdy dotknęła patykiem jego ramienia, poczuł nagły
przypływ siły. A może była to jedynie gra wyobraźni? Marzył
o magicznej różdżce, której dotknięcie postawiłoby go na nogi,
uzdrowiło, by mógł bawić się z chłopcami.
Poderwał się z kolan, uświadamiając sobie z goryczą, że nic
się nie zmieniło. Jego ruchy były nadal nieskoordynowane,
wciąż kulał. Nie usłyszał, co mówiła, bo dławiło go roz
czarowanie.
- To głupie - szepnął.
Dopiero teraz Anthony uświadomił sobie, że guwernantka
pachniała liliami. W tamtych czasach zupełnie nie zwrócił na
to uwagi, nie interesowało go to. Chciał wykrzyczeć, że nie
miała racji, że nigdy nie będzie silny ani nie weźmie udziału
w żadnej bitwie.
Trzy tygodnie później guwernantka odeszła z ich domu
w Devon, ale nie było czasu, żeby zastanawiać się nad jej
tajemniczym zniknięciem. Tego samego dnia pojawił się bo
wiem mistrz szermierki. Tydzień później zatrudniono nowego
stajennego, pół-Cygana z Walii, który jako były dżokej udzielał
chłopcom lekcji jazdy konnej.
Z czasem uzależniona od laudanum matka poważnie zapadła
na zdrowiu. Anthony zmężniał, jednak zmiany zachodziły
w nim tak wolno, że właściwie on sam niczego nie zauważył.
Któregoś dnia wdał się w bójkę z jednym z chłopców, który
podbił Ethanowi oko. Od tej chwili życie Anthony'ego uległo
zmianie.
- Omal go nie zabiłeś! - krzyknął Ethan, kiedy chłopcy
22
KLIFY
w milczeniu otoczyli leżącego. Anthony masował obolałą
pięść. Nadal lekko utykał, wiedział, że to się już nigdy nie
/mieni, ale jego sylwetka nabrała męskości. Miał szerokie
ramiona i umięśnioną klatkę piersiową, a rysy twarzy dowodziły
dojrzałości. Był wyższy od kolegów, żaden z nich nie potrafił
tak dobrze jeździć konno. Dorównywał mu jedynie stajenny
Leon, poł-Cygan, który pogratulował mu po walce.
Przez te wszystkie lata Anthony nie miał żadnych wiado
mości o guwernantce. Po śmierci rodziców odziedziczył cały
majątek. Ethan pojechał walczyć do Indii i jak na ironię
powrócił do Anglii jako kaleka z kulą tkwiącą w kręgo
słupie.
Anthony nigdy nie wspominał odważnej kobiety. Pomyślał
o niej dopiero dziś, kiedy spotkał dziewczynę, która przypo
mniała mu o królu Arturze. Powrócił ulotny zapach lilii.
Nieposkromiony duch dziewczyny zdawał się krzyczeć: Nigdy
nie zaakceptuję świata takiego jak ten!
Urok został zdjęty. Anthony odetchnął.
- Cóż takiego sprawiło, że mój brat był na tej ponurej
wyspie taki szczęśliwy?
Vincent. słuchający tylko jednym uchem, zerknął przez
lornetę.
- Niektórzy odnajdują spokój w prostocie. Dobry Boże,
dziewczyna trzyma wiosło. Dziwne.
- A co w tym dziwnego? - zapytał Anthony. - Tu, na
wyspach Scilly, kobiety często same wiosłują.
- Nie o tym mówię, milordzie... - Vincent opuścił lornetę
i spojrzał na Anthony'ego z konsternacją. - Zdaje się, że
sztorm jakimś dziwnym zrządzeniem omija ich łódź.
- Co takiego?! - Anthony z niedowierzaniem wziął od
Vincenta lornetkę. - Daj popatrzeć - powiedział, mrużąc oczy.
Z daleka rzeczywiście wyglądało to tak, jakby fale wokół
23
JILLIAN HUNTER
łodzi uspokoiły się, podczas gdy za nimi wściekle szalało
spienione morze.
- To tylko złudzenie, gra świateł na wodzie - odezwał się
w końcu. - Zobacz, deszcz ustał. Wiatr cichnie.
- A to, w górze, to też tylko złudzenie? - Vincent wskazał
dłonią idealną tęczę, która właśnie pojawiła się na niebie
dokładnie nad łodzią Morwenny.
W dole na grobli rozległy się oklaski i zdumione okrzyki
służby.
Anthony pokiwał głową.
- Można by pomyśleć, że w życiu nie widzieli tęczy.
- Milordzie, przy tej dziewczynie pojawiają się też inne
niezwykłe zjawiska.
- Jak na przykład oblężenie zamku?
- Ostatnio na wyspie zakwitły bardzo rzadkie gatunki lilii,
tak cenione przez botaników i kwiaciarzy na kontynencie.
- Vincent, i ty wierzysz w te brednie?
- Ani trochę, milordzie.
Obaj mężczyźni stali przez chwilę w milczeniu, obserwując
zniknięcie tęczy. Łódź panny Halliwell również znikła za
klifami.
- Dość już zmarnowałem dziś czasu - odezwał się An
thony. - Camelbourne zamierza przejąć wyspę przed końcem
miesiąca, a ja ledwo zacząłem pakować rzeczy Ethana.
- Milordzie, służba obawia się, że markiz wypowie im
posady.
Anthony zmarszczył brwi.
- Cóż, mogę spróbować znaleźć im coś na kontynencie.
- Ale przecież nie dla całej wyspy - dokończył za niego
Vincent, kiedy Anthony ruszył w kierunku drzwi. - To po to
dziś przyjechała.
- Wybacz, Vincencie. Czyżbyś próbował dodać coś do
opisu niesamowitej panny Halliwell? Może powstała z morskiej
piany, kiedy nie patrzyłem?
24
KLIFY
Postawny kamerdyner był zakłopotany.
- Niczego takiego nie zauważyłem, choć istotnie, milordzie,
zapomniałem zwrócić pańską uwagę na tego kruka, który od
jej powrotu krąży nad klifami.
- Kruk?
- Pojawia się, żeby ostrzec mieszkańców wyspy o zbliża
jącym się niebezpieczeństwie - wyjaśnił Vincent. - Ptak przy
prowadził matkę do dziecka uwięzionego na skałach podczas
przypływu. Ostrzegł rybaków na łodzi przed śmiertelnie niebez
piecznym wirem.
- Zbieg okoliczności.
- Tubylcy wierzą, że to duch króla Artura przybiera postać
kruka i przybywa tu, by uratować Abandon przed złym losem.
Anthony roześmiał się.
- Zły los oczywiście przybywa pod moją postacią.
Vincent pogładził bokobrody.
- Miejscowi powiadają, że cała rodzina panny Halliwell jest
obdarzona tajemniczą mocą.
- Kruki - powiedział Anthony. - Tęcze, rzadkie gatunki
lilii. Niech pokojówka przyniesie do biblioteki dzbanek mocnej
kawy. Im szybciej opuścimy wyspę, tym lepiej. Ma na ciebie
zbyt duży wpływ.
imo wczesnej pory granitowy domek na farmie tonął
w blasku świec, niczym bezpieczna i przytulna przystań w czasie
sztormów, które tak często nawiedzały Abandon. Morwenna
w otoczeniu gromadki kotów usadowiła się wygodnie na sofie.
Tydzień po jej powrocie, jak na zawołanie, na progu domostwa
pojawiły się zwierzęta.
Morwenna nie widziała w tym fakcie niczego nadzwyczaj
nego. W życiu trzech sióstr Halliwell wydarzyło się już tyle
niewytłumaczalnych zjawisk, że w końcu dziewczęta przywykły
do tych dziwactw. Matka, która zmarła trzynaście lat temu,
była znaną na całej wyspie uzdrowicielką, a ojciec Morwenny...
cóż, wystarczało rozejrzeć się po domu, by stwierdzić, że i on
był nie lada ekscentrykiem.
Pokojówka nie nadążała z odkurzaniem przedziwnej kolekcji
zabytkowych przedmiotów, jakie przez całe życie gromadził.
Przy drzwiach leżały mówiące kamienie, które, o ile Morwenna
pamiętała, nigdy nie odezwały się nawet słowem. Maleńka
główka malajskiego szamana, wisząca w kuchni nad zlewem,
napędzała tylko strachu. Choć Morwenna szczególnie przy
wiązała się do wysadzanej kryształami bransolety, która rze
komo należała do Morgan le Fay, nie potrafiła rozstać się
z żadnym ze skarbów papy. Upłynęło już czternaście miesięcy,
26
KLIFY
ale Morwenna nadal nie mogła się pogodzić z jego odejściem.
Wciąż za nim tęskniła.
Od niepamiętnych czasów Halliwellowie odstawali od reszty
społeczeństwa. Spędziwszy rok w Londynie, Morwenna i stryj
Dunstan postanowili wrócić do Komwalii. Oboje udawali, że
do domu przygnały ich obowiązki. Twierdzili, że muszą dokoń
czyć książkę papy, ale prawda była taka, że życie w Londynie
zupełnie im nie odpowiadało. Brakowało im przyjaciół i pie
niędzy.
Dziś po raz pierwszy od powrotu Morwenna zastanawiała
się, czy nie popełniła błędu. Położyła na podnóżku odziane
w pończochy stopy i w zamyśleniu zapatrzyła się na spowity
mgłą brzeg morza.
Wyspa żywiła sto sześćdziesiąt osób, których los uzależniony
był od połowu ryb i hodowli kwiatów. Jeśli markiz przejmie
władzę, będzie to koniec dla tego raju. Już zapowiedział, że
zamierza wykorzystać spory kawał terenu pod budowę pałacyku
myśliwskiego. Przysłani przez niego robotnicy zdążyli rozdeptać
Betki drogocennych cebulek.
Lord Pentargon mógłby temu zapobiec jednym pstryknięciem
palców. Niestety, postanowił, że tego nie uczyni.
- W tym potworze nie ma odrobiny szlachetności. Żadnej
cechy, której można by się spodziewać po rycerzu - mówiła,
poruszając palcami u stóp. - Elliotcie, zupełnie nie rozumiem,
jak mogłeś zaproponować, że będziesz go szkicował. Jesteś
zdrajcą.
Młody artysta uśmiechnął się słabo, pochylony nad szkicow-
nikiem. Siedział przy oknie, próbując wykorzystać resztki
dziennego światła. Jego zwinne palce poruszały się, nawet
kiedy mówił.
- Jego twarz, Morwenno. Wspaniała. Jak wykuta w granicie.
- Zupełnie jak jego serce.
- Mógłbym przysiąc, że widziałem tłumioną pasję w jego
oczach.
27
M
JILLIAN HUNTER
- Zupełnie takich jak lodowato zimna woda pod powierzch
nią zamarzniętego jeziora - wycedziła.
- I te niezwykłe emocje - mówił dalej Elliott, potrząsając
z podziwem głową.
- Chciwość? - zastanawiała się Morwenna. - Niecierpli
wość? Och... - Delikatnie zdjęła z kolan drzemiącego kota
i wstała z sofy. - A co ty tam rysujesz?
Uśmiechnął się, nie podnosząc głowy.
Morwenna znała Elliotta od ośmiu lat. Pamiętała ten dzień,
kiedy jeszcze jako chłopak na posyłki od kapelusznika zaczepił
sir Rolanda na ulicy w Londynie i błagał, by ten pozwolił mu
ilustrować jego książkę o królu Arturze.
Początkowo ojciec śmiał się z tego pomysłu, ale Elliott
nalegał. Ciągle podrzucał im pod drzwi jakieś rysunki,
chodził za ojcem krok w krok. W końcu papa dał się
przekonać i uwierzył w jego talent. Podobało mu się, że
Elliott tak poważnie podchodzi do swojej twórczości. Był tak
przejęty pracą nad książką, że prawie zapomniał o swojej
młodziutkiej żonie, którą poślubił niecały rok wcześniej.
Czasami Morwenna współczuła biednej kobiecie. Jeszcze
niedawno Elliott był tak zakochany w żonie, że bez przerwy
szkicował jej portrety, a teraz prawie nie wspominał jej
imienia.
W tamtych czasach zleceniodawca wycofał uzgodnione już
zamówienie na fresk w pałacu Westminster. Wkrótce potem
ojciec zmarł, a Elliott pogrążył się w depresji. Nalegał, by
pozwoliła mu jechać ze sobą na Abandon i dokończyć książkę.
Morwennę martwiły jego nastroje.
- Twój ojciec okazał mi tyle serca. Chciałbym się od
wdzięczyć za jego dobroć - mówił.
Spojrzała mu przez ramię i aż westchnęła. Pracował nad
rysunkiem przedstawiającym pannę w średniowiecznym stroju,
pochyloną nad rannym wojownikiem. Szkic sam w sobie był
uroczy, już przywykła do tego, że Elliott wykorzystywał ją
28
KLIFY
jako modelkę. Przeraził ją fakt, że owym rycerzem był Pen-
largon.
Zdumiała się, bo widok samej siebie w namiętnym uścisku
Pentargona sprawił jej dziwną przyjemność. Przez krótką
chwilę odczuwała niezwykle silne emocje, łączące dziew
czynę i rannego rycerza, które Elliott uchwycił po mistrzow
sku. Wydawało jej się, że płonie, na szczęście zdołała się
uspokoić.
Owszem, Pentargon był przystojny, i to w ten niebezpieczny
dla kobiet sposób. Ciekawe, skąd Elliottowi przyszło do głowy,
by nadać jego twarzy wyraz lojalności i wdzięczności.
- Elliott, to najgorszy rysunek, jaki w życiu widziałam.
Okropny. Jak mogłeś narysować coś takiego?
Wzruszył ramionami.
- On mi się podoba. Zamierzam wykorzystać go przy
rysowaniu sir Gawaina.
- Czyś ty oszalał? - wybuchnęła z oburzeniem. - Nie dość,
że dziś rano tak się mu podlizywałeś, to jeszcze rysujesz
Pentargona w roli bohatera. Przecież on chce sprzedać Abandon
temu arystokracie, który urządzi tu...
- Sama też mogłaś zachować się bardziej taktownie i zdobyć
się na drobne pochlebstwa - wtrącił stryj, siedzący w kącie na
fotelu. - Tyle razy ci powtarzałem, że większość dżentelmenów
nic przepada za kobietami, które są całkowicie szczere.
- Elliott - powiedziała, ignorując uwagę stryja. -Zabraniam
ci wykorzystać ten rysunek w książce papy.
- Sir Roland dał mi w tej sprawie wolną rękę, Morwenno -
odparł grzecznie.
- Ale na pewno nie miał na myśli takiego wariactwa.
- Złościsz się na Pentargona, nie na Elliotta - wytknął jej
stryj.
- Ach, poddaję się - rzuciła, opadając na sofę. Kiedy wypięła
garść szpilek podtrzymujących kok, jej ciemnozłote włosy
opadły kaskadą na ramiona. Koty natychmiast zaczęły bawić
29
JILLIAN HUNTER
się ich podwiniętymi końcówkami, ale Morwenna zaraz im
tego zabroniła.
- Panienko, nie może się panienka poddawać - odezwał się
w progu zmartwiony głos. - Panienka jest naszym talizmanem.
Do pokoju weszła Emily Jenkins, gospodyni sir Dunstana,
niosąc tacę z herbatą i ciasteczkami.
Tak jak wszyscy mieszkańcy wyspy, prababka Emily, Annie
Jenkins, wierzyła, że Morwenna wróciła, by uratować wyspę.
Nikt nie rozumiał, że przyjechała dokończyć książkę ojca. Nie
mogła jednak siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak jej
przyjaciół z dzieciństwa pozbawia się dachu nad głową.
Morwenna i jej dwie siostry mieszkały z rodzicami na
Abandonie do czasu, kiedy papa wpadł na pomysł, by ruszyć
w świat w poszukiwaniu tajemnic i dziwów. Najpierw była to
Szkocja i Walia, potem Daleki Wschód. Dziewczęta wiele się
nauczyły podczas podróży, w końcu jednak ich matka, Mildred,
uznała, że pora wracać do Anglii.
Oczywiście w tamtych czasach to do Mildred zwracali się
mieszkańcy wyspy, kiedy zbliżało się jakieś zagrożenie. Z lis
tów, jakie Morwenna otrzymywała od sióstr, które mieszkały
ze starszymi ciotkami, wynikało, że wszystkie trzy odziedziczyły
po matce skłonność do podejmowania się spraw skazanych na
niepowodzenie.
- Zawiodłam - powiedziała, kręcąc głową. - Ten człowiek
już podjął decyzję.
- Przecież jego brat był takim łagodnym człowiekiem -
wyszeptała Emily. - A jak kochał wyspę...
Morwenna westchnęła.
- Zdaje się, że on i Pentargon w niczym nie są do siebie
podobni. Nie wiem, co robić.
- Wszyscy na panienkę liczymy - powiedziała cicho Emi
ly. - Czarownik zaproponował pomoc, ale żąda zbyt wysokiej
ceny, więc wierzymy w panienkę. Wielu z nas żyje tylko dzięki
panienki mamie.
30
KLIFY
Morwenna, próbując zebrać myśli, patrzyła w ogień. Pasco
Illugan, samozwańczy czarownik, był najstraszniejszym czło-
wiekiem, jakiego znała... no, może drugim po Pentargonie. Od
powrotu na wyspę Morwenna stanowiła dla niego osobiste
zagrożenie. Sprzedawał środki poronne i złe uroki. Ludzie
powiadali, że pojawił się na wyspie nazajutrz po śmierci jej
matki, niczym muchomor, który wyrasta, gdy tylko słońce
zajdzie za chmurami.
- Aż strach myśleć, co będzie, gdy ludzie pójdą do czarow-
nika. To zły człowiek, nie wiadomo, jaki los nas przy nim
czeka. Jeśli wyspa ma zostać uratowana, będzie panienka
musiała pokonać ich obu. Jego i lorda Kamienne Serce.
N iecałe trzy godziny później Morwenna stanęła do walki
ze złem. Czarownik mieszkał w mrocznym zakątku wyspy, na
przylądku Skulla, gdzie nigdy nie kwitły lilie, a statki rozbijały
się o skały ukryte pod powierzchnią wody.
W jego ogrodzie rosły rośliny, które zwykle przynoszą
nieszczęście: cykuta, lulek, kulczyba. Na parapecie okiennym
siedział posępny jednooki kruk i przyglądał się nadchodzącej
Morwennie. Przystanęła, zastanawiając się, dlaczego spośród
wszystkich mieszkańców właśnie ona została wyznaczona do
uratowania wyspy. Uważała, że brak jej odwagi i nadziei na
zwycięstwo w walce z wszechmocnym Pentargonem.
Była zdesperowana.
- No, chodź! - szepnęła przez ramię do białego kota, który
do tej pory szedł jej śladem, a teraz nagle przystanął przed
bramą i nie chciał zrobić ani kroku dalej. Morwenna widziała,
jak niespokojnie się rozgląda i z niezadowoleniem wypręża
grzbiet. W dali, wśród cisów, czekał jej kucyk.
- Przynajmniej ty dotrzymaj mi towarzystwa - zachęcała
kota.
- Potrzebne ci towarzystwo, Morwenno? Drogie dziecko,
31
JILLIAN HUNTER
wystarczy poprosić. Połączymy nasze siły i wspólnie zawład
niemy całym światem.
Wykrzywiła twarz w grymasie, słysząc przymilny głos.
Powoli odwróciła głowę. Pasco Illugan uśmiechał się tak
złowrogo, że aż przeszły ją dreszcze. Jego przedwcześnie
posiwiałe włosy układały się jak skrzydła. Nosił krótką pur
purową pelerynę, na której czerwoną jedwabną nicią wyhaf
towano mistyczne symbole. Na szyi miał wisiorek z kamieniem
księżycowym, a na palcu taki sam pierścień. Widać było, że
bardzo przejmował się swoją rolą czarownika.
- Czym zasłużyłem na taki zaszczyt, młoda czarodziejko? -
zapytał, podnosząc do ust jej dłoń.
Wyrwała rękę, kiedy jego usta musnęły jej skórę. Morwenna
nie znosiła atmosfery ciemności, jaką się otaczał. Czuła, że
w ogrodzie czai się zło.
- Czy to nie oczywiste? Jestem zdesperowana.
Pogładził kępkę siwych włosów opadających mu na policzek.
- Nie rzuciłaś uroku na tę bestię, Pentargona? - zapytał,
wiodąc ją ścieżką w głąb ogrodu, ku kamiennej ławce.
Usiadła obok niego, najdalej jak to możliwe.
- A więc już wiesz?
- Moja droga, ja wiem wszystko, a więc oczywiście i to,
dlaczego tu do mnie przyszłaś. Potrzebujesz mojej nadprzyro
dzonej mądrości.
- To także twoja wyspa, Pasco. Masz równie wiele do
stracenia jak inni.
Spojrzał w stronę swojego granitowego domu.
- Tak sądzisz?
- Chyba nie myślisz, że markiz pozwoli, żeby jakiś nawie
dzony czarownik koczował na jego terytorium.
Pasco zmarszczył wysokie czoło.
- Myślałem, że może zostanę jego osobistym doradcą. Ja...
- Nie bądź idiotą - przerwała mu. - Człowiek z taką pozycją
nie będzie się zadawał z jakimś trzeciorzędnym magiem.
32
KLIFY
- Niczego nie wskórasz, obrażając mnie, Morgan. - Mrugnął
nerwowo. - Chciałem powiedzieć Morwenno. Odkąd zobaczy
łem cię na tym rysunku jako czarodziejkę, nie mogę przestać
myśleć o tobie w ten sposób.
Morwenna westchnęła. Elliott unieśmiertelnił ją poprzez
swoje ilustracje. Niestety, wątpliwa sława legendarnej cza
rodziejki nie pomogła jej w zdobyciu szacunku społeczeń
stwa.
- Co ja mam robić, Pasco? Ten Pentargon to najzimniejszy
człowiek, jakiego w życiu spotkałam.
- Wróć do niego.
- Nie! Był wobec nas wyjątkowo niegrzeczny. A zresztą
i tak by mnie nie przyjął.
Jego jasne oczy błysnęły, kiedy wyjął z kieszeni aksamitną
sakiewkę.
- Spal to w jego obecności, a jego umysł otworzy się na
wszystkie twoje sugestie.
Spojrzała na sakiewkę z obrzydzeniem.
- Co to takiego? A może nie powinnam pytać?
- To tajemnica. Wiedz tylko, że te zioła sprawią, że będzie
należał do ciebie.
- Do mnie? - zapytała z przerażeniem. - Ależ ja nie chcę
Pentargona! Chcę, żeby się wyniósł z wyspy, to wszystko.
Zirytowany zacisnął usta.
- Uroków nie sprzedaje się w takich zestawach. A teraz
pomówmy o cenie.
- Jakiej cenie?
- Spędzisz ze mną noc świętojańską. U mnie w domu.
Poderwała się na równe nogi.
- Pasco, jesteś obrzydliwy. Myślisz, że sprzedam ciało za
chwastów, które i tak pewnie nie działają?
Stanął tuż za nią.
- Czy ja mówię, że chcę twojego ciała?
Zrobiła krok w tył i kątem oka dostrzegła na ścieżce biały
33
JILLIAN HUNTER
kształt. Kot w końcu zdecydował się przyjść za nią i teraz
obwąchiwał ogrodowe mokradła.
- Nie pij! - krzyknęła. - Woda może być zatruta.
Pasco uśmiechnął się szeroko.
- Jak to miło, że przyniosłaś mi prezent, Morwcnno. Właśnie
mi się wyczerpał zapas kocich oczu.
Chwyciła czarną sakiewkę i rzuciła mu w twarz.
- Nie powinnam była tu przychodzić! Jesteś odrażający!
- Pamiętaj, że jesteśmy sobie potrzebni - powiedział, nic
przestając się uśmiechać. - Nawet tęcza nie może istnieć bez
burzy.
Następnego dnia Anthony z ociąganiem zajął się osobistymi
rzeczami Ethana. Po godzinie miał już dosyć. Wychodząc
z. biblioteki, kątem oka dostrzegł książkę leżącą na biurku brata.
Na grzbiecie widniał tytuł wybity złotą czcionką: „Oto magia".
Stronice z papieru welinowego były tak cienkie, że z początku
bał się je przewracać. Książka napisana była ręcznie, eleganckim
gotykiem. Staranne pismo i ilustracje zapierały dech w piersiach.
Aż dziwne, że nie podpisał się ani autor, ani rysownik. Nie
było też daty wydania.
Na pierwszej stronie umieszczono prostą dedykację:
Witaj w Avalonie, Ethanie. Wszystkiego dobrego. Obyś na
tych stronicach, pośród starych opowieści, odnalazł magię,
której szukasz.
Twój przyjaciel
Roland Halliwell
- Oto magia - mruknął ponuro Anthony. - Nie wystarczyło
jej, żeby uratować cię przed śmiercią. Ech, Ethanie, nie miałeś
zdrowia, żeby wspinać się po klifach. Byłoby lepiej, gdybyś
w ogóle tu nie przyjeżdżał.
Zamknął księgę, kiedy do pokoju wszedł Vincent, bez
35
JILLIAN HUNTER
wątpienia zastanawiając się, czy jego pan przypadkiem nie
zwariował.
- Postaw skrzynie w holu. Dziś już nie mam do tego siły
ani serca. Niech pani Treffry i lokaje zdecydują, co jeszcze
spakować.
Pocierając twarz, otworzył księgę. Ilustracja przedstawiała
piękną kobietę w średniowiecznych szatach siedzącą na koniu.
Niewinna zmysłowość na jej twarzy poruszyła wyobraźnię
Anthony'ego. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że wpatruje
się w dziewczynę, która z całą pewnością właśnie w tym
momencie życzy mu wszystkiego najgorszego.
Pod rysunkiem znajdował się napis: „Dziewica spotyka
rycerza".
- Morwenna Halliwell - powiedział cicho. - Ależ oczywiś
cie. -Ciekaw tego, jak artysta pokazał ją na innych ilustracjach.
Anthony zabrał się do lektury. Okazało się, że cieniutkie
stronice posklejały się i ich przewracanie groziło zniszczeniem
księgi.
- Morskie powietrze. - Podniósł głowę. - O co chodzi.
Vincencie? Myślałem, że już poszedłeś.
- Milordzie, nie chodzi o skrzynie. Ja w innej sprawie.
Mamy problem z robotnikami pracującymi na wrzosowisku.
Z tymi, których najął pan, by przygotowali teren pod pałacyk
myśliwski.
Anthony odłożył książkę na stół.
- Jaki tu może być problem? Przecież przyjechali dopiero
w ubiegłym tygodniu.
~ Tak. sir. Właściwie to opóźnienie. Miejscowy czarownik
ulokował się na grani i rzuca na nich przekleństwa.
- A kim, na miłość boską, jest ten czarownik?
Vincent wzruszył ramionami.
- Pani Treffry mówi, że to potężny mag. Zrobił widowisko.
Ze szczelin skalnych unosi się dym, a na ramieniu maga siedzi
jednooki kruk. Jest i koziołek.
36
KLIFY
-
A górnicy, jako najbardziej przesądni ludzie na ziemi,
uwierzyli w to śmieszne przedstawienie - parsknął Anthony. -
Zdaje się, że będę musiał osobiście stawić mu czoło.
- Raczej nie, milordzie.
- A to czemu?
- Cóż, nie mam zwyczaju podsłuchiwać, ale dziś rano,
mając na względzie pańskie dobro, sir, pozwoliłem sobie na
drobne szpiegostwo. Otóż dowiedziałem się, że wczoraj po
południu widziano, jak panna Halliwell składa czarownikowi
wizytę.
- Doprawdy? - W oczach Anthony'ego pojawił się błysk.
- Obawiam się, że czeka pana trudniejsza walka, niż się
pan spodziewał. Wygląda na to, że zawarli przeciwko panu
pakt. milordzie.
Anthony nie rzucał słów na wiatr. Nie lubił marnować
czasu, zwłaszcza gdy wiedział, że zostało mu go bardzo
niewiele. Camelbourne zamierzał przejąć wyspę za niecały
miesiąc, za dwa tygodnie miała zjawić się armia prawników, by
jeszcze raz przedyskutować warunki i podpisać ostateczny
kontrakt.
Jednym z warunków było zachowanie absolutnej tajemnicy.
Camelbourne nie miał nic przeciwko temu, żeby ludzie dowie
dzieli się, że kupił wyspę, ale nie zgodził się, by podawać
warunki umowy do publicznej wiadomości.
- Pentargon, jeśli moi koledzy dowiedzą się, że udzielam
ci politycznego poparcia, do końca życia będą mi to wypominać.
„Zawarłem już umowę, panno Halliwell".
„Chyba z diabłem".
Rozbawiony absurdalnością oskarżenia, Anthony śmiał się,
jadąc konno w stronę klifów. Camelbourne może i był samolub-
nym politykiem, ale na pewno daleko mu do diabła. Cóż, nie
podzielał pasji, z jaką Anthony walczył o reformę ustawy
37
JILLIAN HUNTER
o zatrudnianiu nieletnich, ale przecież nikt tej pasji nie podzielał.
Anthony wiedział, że jego troska wynika z tego, że zawsze
wspominał własne dzieciństwo jako bolesne. Jeszcze trzy lata
temu, przed tragiczną śmiercią ukochanej żony, Camelbourne
był całkiem miłym facetem. Anthony wierzył, że pod maską
cynizmu zostało jeszcze ziarenko dobroci.
Kogóż nie poruszy wiadomość o trzynastoletnich kominia
rzach, którzy z powodu ustawicznego wdychania sadzy umierali
na raka? Kto pozostałby obojętny, słysząc o kobietach rodzących
w kopalniach podczas pracy, o nieletnich dziewczętach, które
półnagie i skute łańcuchami harują pod ziemią, gwałcone i bite
przez pracodawców?
Panna Halliwell może sobie lamentować nad stratą kilku
rzadkich kwiatów. Anthony ryzykował coś znacznie ważniej
szego, życie niewinnych dzieci, które potrzebowały obrońcy.
Nie był człowiekiem okrutnym, ale nie da się zwieść prośbom
młodej kobiety, bez względu na to. jak była piękna.
Najął i przywiózł na wyspę grupę sezonowych robotników,
górników z kopalni cyny, by przygotowali teren pod budowę
pałacyku myśliwskiego. Niestety, na obszarze wybranym przez
markiza znajdował się krąg megalitowych głazów, które według
miejscowej ludności miały moc uzdrawiania.
Kiedy Anthony przybył na miejsce, zastał jedynie nadzorcę
i dwóch górników. Pozostali robotnicy poszukali schronienia „Pod
Siedmioma Gwiazdami", w jedynej tawernie na Abandonie.
Anthony zsiadł z konia, omijając stos porzuconych łopat
i kilofów. Nadzorca, przysadzisty jasnowłosy mężczyzna, ruszył
przez błota, by go powitać.
- Milordzie, mamy problem.
- Zauważyłem - mruknął ponuro Anthony.
- To przez niego. Przez te jego sztuczki.
Na grani stał dumnie wyprostowany Pasco Illugan, miotając
38
KLIFY
jakieś niezrozumiałe celtyckie przekleństwa. Jego siwe włosy
przeczyły prawu przyciągania ziemskiego, stercząc niczym
kolce jeża. Miał na sobie jedwabną purpurową pelerynę,
po kruku nie było już śladu, ale chudy koziołek obwąchiwał
kępki traw.
Ze szczelin pod jego stopami wydobywały się opary
siarki i dym.
- Ale występ - westchnął Anthony.
- Milordzie, może i udałoby mi się przekonać ludzi, żeby
dalej rozbijali kamienie, ale pokazał się biały królik i przeskoczył
nad kilofem Harry'ego. Dla górników to bardzo zły znak. A po
króliku - mówił dalej Carew - czarownik nasłał na nas ograbki.
- A co to takiego? - zapytał Anthony.
- Ograbki? To takie złośliwe stworki o szczególnym upo
dobaniu do bitki.
Anthony położył mu rękę na ramieniu.
- A więc, Carew, chcesz powiedzieć, że chłopcy przestali
pracować, bo zobaczyli królika i jakieś latające stworzenia,
które, o ile dobrze rozumiem, nawet was nie zaatakowały?
Carew zaczerwienił się.
- Tak naprawdę, to przerwała nam kobieta.
Anthony nie musiał pytać o jej imię. Nieomal wyczuwał jej
wrogą obecność we mgle nad wrzosowiskiem.
- Kobieta wam przerwała, tak? A w jaki sposób? - dopy
tywał się. - Przystawiła wam do głowy parasolkę?
- Nie było takiej potrzeby, milordzie.
- A może jej towarzysze mierzyli do was z pistoletu? -
zgadywał zimno.
- Towarzysz. - Carew zniżył głos do niewyraźnego szeptu. -
To był artysta. Miał przy sobie ołówki, nie pistolet. Przy
prowadził tu tę kobietę, żeby narysować jej portret. Chłopcy
patrzyli na nią jak zaczarowani. No cóż, niegrzecznie byłoby
zachlapać jej śliczną suknię błotem. Milordzie, wyglądała jak
średniowieczna księżniczka.
39
JILLIAN HUNTER
-
Czy ja wam płacę, żebyście byli grzeczni?
- Ale oni pracowali nad tym rysunkiem... to do książki,
milordzie. Nie chcieliśmy przeszkadzać artyście. Ech, cóż to
był za widok!
Anthony odwrócił się na pięcie.
- Niedługo zobaczycie inny widok. Niech tylko markiz się
dowie, że nie dotrzymałem obietnicy. A wszystko przez was,
przez jakieś króliki, ograbki i kobietę w ślicznej sukience. Nic
z tego, Carew. Rozumiesz? Jeszcze dziś z tym skończę.
ała wyspa wiedziała, że książę jest niezadowolony. Póź
nym popołudniem przed dom Morwenny zajechała kolaska
należąca do jego brata. Zakłopotany woźnica poinformował
Morwennę, że została wezwana do zamku w sprawie prywatnej.
Niestety, na Abandonie nic nie pozostawało sprawą prywatną
dłużej niż kilka minut. Plotki błyskawicznie obiegły całą wyspę.
Ludzie zebrali się na drodze przy klifach, by popatrzeć, jak
ich bohaterka jedzie na spotkanie z mrocznym przeznaczeniem.
Nikt już nie wierzył, że ta „prywatna" rozmowa z Pentargonem
będzie miała pomyślne zakończenie.
Wszyscy zgodzili się co do tego, że Morwenna wyglądała
prześlicznie. Włożyła oszałamiającą, błękitną jedwabnu suknię
Z haftowanym gorsetem, która wspaniale podkreślała jej smukłą
figurę.
Prawda była taka, że Morwenna nie zdążyła się przebrać
w odpowiedni strój, kiedy nadeszło aroganckie wezwanie.
Elliott upierał się. żeby tego dnia wykorzystać ostatnie chwile,
kiedy ogród spowija światło dzienne, a ona nie potrafiła mu
odmówić. Rysunki miały przecież ozdobić ostatnią książkę
papy, dzieło jego życia.
Elliott tak bardzo angażował się w swoją pracę, że czasami
przerażał tym Morwennę. Oczywiście, ich przyjaźni nie był
nawet w połowie tak oddany. Tchórz! Zniknął w tajemniczych
40
KLIFY
okolicznościach. właśnie wtedy kiedy Morwenna wyruszała do
zamku. Stryja też nie było w domu, bo od rana zajmował się
badaniem jaskiń, pozostawiając sprawy w jej rękach.
Gromadka mieszkańców wyspy, którzy spowolnili kolaskę,
rzucając pod koła lilie, wcale nie zmniejszyła jej zdener-
wowania. Morwenna nagle poczuła się jak żywy nieboszczyk
w drodze na własny pogrzeb. Czegóż on mógł od niej chcieć?
Po tej stronie wyspy zaczynał się już przypływ, kiedy na
horyzoncie ukazał się zamek, równie nieprzystępny jak jego
pan. Fale atakowały koła toczącej się kolaski. Za godzinę woda
zaleje zamkowe fundamenty. Ogarnął ją strach na myśl, że
będzie odcięta od wyspy.
Oczywiście, to głupie, że się bała. Przecież w zamku jest
służba, która obroni ją przed Pentargonem. Och, już sama ta
myśl była niedorzeczna! Był tylko człowiekiem, księciem, nie
jakimś potworem, aczkolwiek aroganckim i skłonnym do
tyranii, gotowym jednym pociągnięciem pióra zdecydować
o losie jej ludzi.
Kolaska, zwalniając, wjechała na dziedziniec.
Morwenna miała złe przeczucia. Nikt nie wyszedł jej na
powitanie. Czy to wyobraźnia, czy nad jej głową rzeczywiście
zaczęły się gromadzić czarne chmury? Gdzie się podziało jasne
niebo? Dlaczego nie wzięła do towarzystwa, a tak naprawdę
to dla ochrony, Emily?
Czy Pentargon pożre ją żywcem? Może obraziła go swoim
zachowaniem? A może jednak zmienił zdanie i zechce wy
słuchać tego, co ma mu do powiedzenia?
Ta myśl nieco ją uspokoiła. Sięgnęła po leżące na siedzeniu
portfołio ojca, kiedy Goonie, niestary jeszcze woźnica, ze
skoczył z ławki, by pomóc jej przy wysiadaniu.
- Powodzenia, moja droga - szepnął, podając jej rękę.
Serce Morwenny mocniej zabiło. Czy będzie potrzebować
powodzenia? Czyżby wszechmocny Pentargon był na nią tak
wściekły, że aż wszyscy o tym wiedzieli?
41
c
JILLIAN HUNTER
Obawy potwierdziła pani Treffry, która przywitała ją w pro
gu. Drzwi wypaczone przez morski wiatr zaskrzypiały nie
przyjemnie.
- On już wie - powiedziała teatralnym szeptem. - Przygotuj
się do obrony.
- Wie? O czym? - zapytała przerażona Morwenna. - Co ja
takiego zrobiłam, że mam się teraz bronić?
- O pakcie z czarownikiem. - Głos pani Treffry drżał. -
Och, moja kochana, zdobyłaś się na takie poświęcenie. Nie
martw się, Morwenno, dobro zawsze w końcu zwycięża. Wszys-
cy wierzymy w twoją moc.
- Moc? - Morwenna omal nie upuściła portfolia ojca. Za
oknami w wyłożonym mahoniem holu niebo było już prawie
czame. Na szczycie klatki schodowej zdobionej kutymi w że
lazie balustradami mignęła jakaś sylwetka, Morwenna zniżyła
głos. - Co masz na myśli?
- Moc, jak.i odziedziczyłaś po matce. - Pani Treffry zbladła,
słysząc odgłos kroków dobiegający ze skrzypiących schodów. -
Och, niebiosa, to on...
Morwenna zerknęła w stronę drzwi, zastanawiając się, czy
nie uciec, kiedy za plecami usłyszała ciemny, aksamitny głos
poplecznika szatana.
- Cieszę się, że tak szybko odpowiedziała pani na moje
wezwanie, panno Halliwell. Ma pani szczęście, ominie panią
jeszcze jedna niebezpieczna burza.
Odwróciła się powoli i spojrzała w twarz niezaprzeczalnie
przystojnego wroga, myśląc, że wcale nie ominie jej niebez
pieczeństwo. Przecież właśnie patrzyła mu prosto w oczy.
óż to, panno Halliwell, kot odgryzł pani język? Jest pani
zdecydowanie mniej rozmowna niż ostatnim razem.
Niepokój to zbyt mało powiedziane, by opisać to, co czuła
Morwenna. Ogarnął ją paniczny strach. Pakt z czarownikiem,
42
KLIFY
a więc to taką plotkę rozpuścił ten wstrętny Pasco Illugan. Jak
to zwykle z plotkami bywa, tak i w tej było ziarenko prawdy,
które sprawiało, że nie dało się jej zaprzeczyć.
Zresztą wcale nie zamierzała się przed Pentargonem tłuma
czyć. Wprawdzie był właścicielem ziemi, po której chodziła,
ale jej życie osobiste nie powinno go interesować.
W holu pojawił się Vincent, by zabrać jej wytarty płaszcz
i szare skórkowe rękawiczki. Jedno z kociąt wygryzło dziurę
w lewym kciuku. Policzki Morwenny spłonęły rumieńcem,
kiedy zauważyła zdumione spojrzenie Pentargona.
- Milordzie, w jakiej sprawie mnie pan wezwał? - zapytała
z obojętnością, jak się domyślił, udawaną.
Uśmiech rozbawienia pogłębił lekkie zmarszczki na jego
policzkach. To niesprawiedliwe, że ten mężczyzna jest tak
przystojny, pomyślała. W jego obecności czuła się niechlujna
i nieokrzesana.
Kiedy wziął ją pod ramię, jej ciało przeszyły dreszcze.
- Chodźmy do biblioteki, panno Halliwell. Tam będziemy
mogli spokojnie porozmawiać.
Próbowała się opierać, rzucając błagalne spojrzenie w kie
runku służących, którzy kręcili się po korytarzu i holu. Nie
zostawiajcie mnie z nim samej. Pomóżcie, prosiła w milczeniu.
Pani Treffry zareagowała na jej nieme błagania. Wpadła
znienacka między nich i odwróciła się w stronę karcianego
stolika.
- Proszę pozwolić, że opuszczę lampy.
- Nie trzeba - powiedział Pentargon. -Jedynie mole wydają
się nie odróżniać dnia od nocy.
Mówiąc to, na oczach przerażonych kobiet, wsunął dłoń pod
abażur, odcinając insektowi drogę ucieczki. Natychmiast cofnął
rękę, bo gospodyni narobiła straszliwego krzyku.
- Nie, milordzie! Och, nie!
- Niech go pan nie zabija! - zawołała Morwenna, rzucając
się w stronę lampy niczym wojownik.
43
c
JILLIAN HUNTER
W osłupieniu przyglądał się szarym skrzydełkom trzepoczą-
cym w szklany abażur.
- To mole, panno Halliwell. Zjadają ubrania.
- To nie są zwyczajne mole, milordzie - wyjaśniła gos
podyni. - To baśniowe stworki, mali ludzie.
Spojrzał na nią poważnie.
- Znów jakieś ograbki?
Morwenna oblała się rumieńcem, wyczuwając jego kpinę.
- Nie ograbki, bo one są złe. To piskowie, czyli mali ludzie.
- Na miłość boską - westchnął.
- Milordzie, jeśli pan zabije piska, któregoś dnia straci pan
wzrok - stwierdziła ze znajomością rzeczy pani Treffry.
- Tracisz czas - powiedziała cicho Morwenna. - Jego lor-
dowska mość nie wierzy w takie bzdury.
- Ma pani rację - potwierdził Pentargon, opierając się
ramieniem o gzyms kamiennego kominka. - Nie wierzę. Pani
Treffry, proszę przynieść sherry i szafranowe ciasteczka dla
naszego... - spojrzał na Morwennę - ...gościa. Czy mam ro
zumieć, że przyjechała pani bez eskorty?
- Tak jak pan rozkazał - odparła.
Parsknął.
- Zakładałem, że nie będzie pani sama. A gdzie stryj?
Znów się zarumieniła. W jego obecności czuła się jak
dwunastolatka.
- Szuka groty Artura. Zbliża .się noc świętojańska, szansę
na jej znalezienie rosną. Zna pan legendę...
Przerwał jej w pół zdania, zauważywszy, że pod drzwiami
kręci się podejrzanie dużo osób ze służby.
- Panno Halli well, przejdźmy na górę, do słonecznego
salonu. Będziemy mogli w spokoju napić się sherry. Nie życzę
sobie, żeby służba wiedziała o tej sprawie.
- Na górę? - Przycisnęła portfolio do piersi. - Sami?
- Prawie sami. Zostawimy otwarte drzwi. Pani Treffry
stanie na straży.
44
KLIFY
Morwenna ruszyła za nim, z trwogą przyglądając się jego
wysokiej sylwetce. Elliott miał jednak rację. Pentargon, przynaj
mniej z wyglądu, pasował do roli rycerza króla Artura.
- Pasco Illugan przerwał roboty, które zleciłem na Wzgórzu
Czarownika.
Zacisnęła palce na balustradzie.
- Nie mam z tym nic wspólnego.
Przez chwilę odnosiła wrażenie, że zastanawiał się nad jej
odpowiedzią.
- Te schody to tortura - odezwał się w końcu. - Mogę
sobie wyobrazić, z jakim trudem wspinał się po nich mój
schorowany brat.
- Kilka razy widziałam go wspinającego się po grani -
powiedziała cicho Morwenna.
- Nie mam pojęcia, dlaczego czuł się tu taki szczęśliwy. -
Anthony potrząsał głową. - Mógł mieszkać w Dartmoor, żyć
w luksusie. Miał do dyspozycji całą rezydencję, bo ja większą
część roku spędzam w Londynie - dodał, kiedy przechodzili
przez długą galerię.
Morwenna odetchnęła z ulgą, widząc zbliżającą się panią
Treffry.
- Ale wyspa należała do niego.
- Żył tu jak odludek.
- I zginął jak bohater - powiedziała Morwenna, zdumiona
faktem, że tego nie dostrzegał.
- Co takiego? - Odwrócił się i spojrzał jej w twarz. Mor
wenna wyczuła jego napięcie. - Co pani powiedziała?
Onieśmielała ją jego siła i błysk w oczach. Był zdenerwowany
i to ona go sprowokowała. Skąd jej przyszło do głowy, że
dziewczyna tak niedoświadczona jak ona mogłaby uważać się
za równa komuś takiemu?
- Z pewnością wie pan, jak zginął pański brat?
- Spadł z tych błogosławionych skał. Nie wiem, z czego tu
robić legendę.
45
JILLIAN HUNTER
Omal nie zaczęła mu współczuć, temu człowiekowi o kamien
nym sercu.
- Dawał znaki latarnią, próbując ostrzec załogę okrętu przed
przylądkiem Skulla. Uratował dwunastu ludzi. Mieszkańcy
wyspy będą mu zawsze wdzięczni.
- Bohater. - Wyjrzał przez okno na morze, szare i wściekłe,
nu wiejący wiatr. - Biedny głupiec.
- Może śmierć była dła niego nie karą, ale nagrodą - dodała,
nie wiedząc, co powiedzieć.
Rzucił jej tak badawcze spojrzenie, że aż przeszły ją dreszcze.
- Może dla takich romantyków jak pani, panno Halliwell.
Reszta z nas, zwyczajnych śmiertelników, ceni te ulotne chwile
ludzkiej egzystencji, co sprowadza nas na ziemię. Zamierzam
pozbyć się tej przeklętej wyspy, a pani przeszkadza mi w re
alizacji planów.
Teraz i ona się zdenerwowała. Co miała do stracenia?
- Ta wyspa nie jest przeklęta. Czy wie pan, że czarodziej
Merlin po śmierci Artura wywołał trzęsienie ziemi, w wyniku
czego powstały wyspy Scilly?
- Merlin? - roześmiał się. - Nikt taki nie istniał.
- Merlin, którego znamy, został stworzony przez Geoffreya
z Monmouth, ale z całą pewnością w walijskich legendach
można odnaleźć dowody na jego istnienie.
- Z całą pewnością?
- Istnieją podstawy, by wierzyć, że Abandon jest miejscem
wiecznego spoczynku króla Artura.
- Oczywiście o ile ktoś w ogóle wierzy w istnienie króla
Artura - stwierdził z irytującym uśmiechem.
Jego arogancja denerwowała ją do tego stopnia, że Morwenna
omal nie wybuchła.
- Według mitologii celtyckiej Avalon jest bramą do miejsca
spoczynku zmarłych, a dostać się tam można wyłącznie drogą
wodną.
- Do czego pani zmierza, panno Halliwell?
46
KLIFY
Miała ochotę chwycić go za szerokie ramiona i nim po
trząsnąć.
- Nie widzi pan związku?
Wzruszył ramionami.
- Jakiego związku?
- Avalon. Abandon. Och, niech pan pójdzie ze mną. Coś
panu pokażę.
Udał zaskoczonego, kiedy wzięła go za rękę i wyszła z salonu,
ciągnąc go za sobą.
- Tu? W moim zamku? Chwileczkę, a co z pani reputacją?
- Chyba nie muszę się niczego obawiać z pańskiej strony,
nieprawdaż? - rzuciła odważnie.
- Z pewnością.
- To dobrze. - Jej złotobrązowe włosy wydostały się spod
wstążki. - Pani Treffry, dziękujemy za poczęstunek. Niech
pani zostawi tacę w salonie. Zamierzam pokazać jego lordow-
skiej mości północną wieżę.
Pani Treffry, która właśnie wchodziła do salonu z tacą,
rozpromieniła się.
- Północna wieża. Och, to bardzo dobrze, panienko. Napa
liłam w kominku, kiedy dziewczęta tam sprzątały, możliwe,
że ogień wciąż się pali. Będę czekać, aż mnie panienka zawoła.
Morwenna uśmiechnęła się przebiegle.
- Tak. Daj mi trochę czasu. Pokażę jego lordowskiej mości
magię Abandonu.
agia.
Gdyby ta dziewczyna wiedziała, jak bardzo jej pożądał,
nie wiodłaby go z takim entuzjazmem do jakiejś zapom
nianej wieży. Nie zdawała sobie sprawy, jak zagrożona
była jej niewinność. Miała szczęście, że potrafił z żelazną
konsekwencją zapanować nad swoimi impulsami. Bawiła
go ta dziwna mieszanina kapryśności i zapału, żałował.
że nie może spełnić jej żądań choćby po to, by zdobyć
jej podziw. Sam nie rozumiał, dlaczego pozwala jej się
prowadzić jak dziecko. W końcu przecież i tak będzie go
nienawidziła.
Zdawała się nie uświadamiać sobie, jak oszałamiająco wy
gląda w tym stroju i zniszczonych bucikach. Palce miała kruche
jak ptaszek. Jej dłoń drżała, kiedy ciągnęła go tak za sobą
schodami w górę, Bóg raczy wiedzieć w jakim celu. Bała się
go, choć oczywiście w sensie fizycznym nic jej nie groziło.
Może rozumiała, że zniszczy jej marzenia.
Wąska klatka schodowa załamywała się pod niemożliwie
ostrym kątem. Nagle pomyślał o ucieczce. Chciał skończyć
z tymi pozorami zgody, przecież i lak nie zmieni zdania. Nawet
gdyby wyspa przypominała Pola Elizejskie, będzie należeć do
markiza
48
KLIFY
- Mój brat z jego przypadłościami nie był w stanie wspinać
się tak wysoko - mruknął.
- Robił więcej, niż pan sobie może wyobrazić, milordzie -
powiedziała z lekko przyspieszonym oddechem. - Cóż, istnieją
dużo gorsze przypadłości niż fizyczna niesprawność.
Potrafił rozpoznać aluzję.
- Większość młodych kobiet tak nie uważa. Mój brat przy
jechał tu, by wyleczyć złamane serce, a stracił życie przez
głupie bohaterstwo i alkohol.
- A może więcej odnalazł, niż stracił?
Zatrzymali się przed drzwiami i spojrzeli po sobie.
- Dobry Boże - powiedział w końcu. - Ależ pani naiwna,
żeby rozmawiać ze mną w ten sposób.
Pobladła.
- Zastanawiam się, jakie to uczucie mieć władzę nad ludzkim
życiem i losem.
Pomyślał o dzieciach, które zamierzał uratować dzięki tej
„władzy". Oczywiście nie zamierzał się przed dziewczyną
z tego tłumaczyć.
- Cóż, to całkiem miłe.
Przełknęła głośno ślinę.
- A więc pan się przyznaje?
- Pani zapytała, więc odpowiedziałem. Może mnie pani
uważać za człowieka bez serca, ale na pewno nie bez honoru. -
Pchnął drzwi do wieży. - Proszę pokazać tę magię. Robi się
późno, powinna pani wracać. Mam nadzieję, że nie będzie mi
pani więcej przeszkadzać w interesach.
Weszła za nim do sali wyłożonej kamiennymi płytkami.
W środku panował półmrok, przez zakratowane okna do środka
sączyła się resztka dziennego światła. W powietrzu czuć było
zbliżającą się burzę. Mimo wysokości wibracje morza, ude
rza jacego ciężkimi falami w klif, na którym stały mury zamku,
były wyraźne.
- Nie wiem. o czym pan mówi.
49
M
JILLIAN HUNTER
Ależ była uwodzicielska! Jego wzrok wędrował od pulsującej
szyi do przykrytej gorsetem wypukłości piersi.
- Zaprzeczy pani, że złożyła wizytę miejscowemu czarow
nikowi?
Milczała.
- Odwiedziłam go, ale nie doszliśmy do porozumienia.
Zażądał zbyt wysokiej ceny.
- Zażyczył sobie, by oddała mu pani swoje pierwsze dziecko
w zamian za pomoc w pozbyciu się mnie z wyspy?
- Niezupełnie, milordzie.
Zarumieniła się pod jego badawczym spojrzeniem,
- Rozumiem. Słusznie pani postąpiła, odmawiając. Pani
dziewictwo jest z pewnością cenniejsze niż to.
- Nie powiedziałam, że taka była jego cena.
- Nie musiała pani - uśmiechnął się. - Jest pani tak niewinna,
że nie sposób tego nie zauważyć. Niech pani zachowa cnotę
dla mężczyzny, którego pani poślubi.
Odsunęła się od niego, oburzona.
- Zrobię to i bez pańskich rad.
- I proszę się więcej nie wtrącać w nie swoje sprawy. Płacę
tym ludziom fortunę za ich pracę. Markiz wybuduje tu pałacyk
myśliwski, bez względu na to, czy zniszczy pani swoją reputację,
na próżno próbując mnie powstrzymać.
- Co za nieuprzejmość. Rzeczywiście jest pan potworem.
- Niech pani uważa, panno Halliwell. Obraża pani potwora
w jego własnej wieży. Lepiej nie posuwać się zbyt daleko, bo
może pani obudzić bestię.
- Czy pan wie, że markiz zamierza przybliżyć Abandon do
Kornwalii i w tym celu uruchomi połączenie wycieczkowym
parostatkiem? - zapytała drżącym głosem.
Zdumiewała go. Co za nieustraszona dziewczyna, nie po
zwoliła, by jego brutalne uwagi wytrąciły ją z równowagi.
- Moja droga, to już jego sprawa. W przeciwieństwie do
niektórych, ja pilnuję tylko swoich interesów.
50
KLIFY
Nie ustępowała.
- Parostatek wypłoszy sardynki. Jak zatem przeżyją miesz
kańcy wyspy, kiedy nie będzie co jeść i czego sprzedawać, bo
i kwiaty zostaną zniszczone?
- Sardynki?
- Tak, ryby - odparła, unosząc głos. - Pojawiają się w sier
pniu i znikają w listopadzie. Ludzie żyją z zysków z połowu
przez cały rok.
- Wątpię, żeby lord Camelbourne skazał mieszkańców na
głód - powiedział bez przekonania. Tak naprawdę nigdy nie
brał tego problemu pod uwagę.
- Nie dzięki pańskiej trosce - wtrąciła.
- Zdaje się, że przedstawiłem pani swoje argumenty, panno
Halliwell.
- A ja nie widzę powodu, by przedstawiać moje - dokoń
czyła z ponurym westchnieniem.
- Zwłaszcza bezdusznemu łajdakowi.
- Pan to powiedział, milordzie. - Podeszła do krzesła, by
zabrać portfolio. - Nie widzę też powodu, by tu dłużej zostawać
i cokolwiek panu pokazywać.
Spojrzał w okno, odwracając się do niej szerokimi plecami.
Walczył z tą cząstką siebie, która tak bardzo pragnęła ją
zadowolić.
- Istotnie, nie ma takiego powodu. Jak wspomniałem, oboje
tracimy tylko czas.
tyłu dobiegły odgłosy jej kroków. Po chwili drzwi
wieży trzasnęły z takim hukiem, że dziewczyna musiała
chyba zmobilizować w tym celu wszystkie siły. Uśmiechając
się na myśl o jej gwałtownym temperamencie, odwrócił się.
W drzwiach stała zdumiona Morwenna, jej portfolio leżało na
podłodze.
- To wcale nie było zabawne, milordzie - powiedziała
51
z
JILLIAN HUNTER
z przerażeniem. - Omal nie złamał mi pan ręki. Będę mieć
teraz okropne sińce.
- O czym pani mówi? - przerwał jej ze zdziwie
niem. - Myśli pani, że to ja zatrzasnąłem drzwi? Z takiej
odległości?
- Zamknęły mi się przed nosem - wyjaśniła Morwenna. -
Tyle wiem.
Podszedł do niej.
- W takim razie to musiał być wiatr.
- Zawiało w odpowiednim momencie - zauważyła pode
jrzliwie, przyglądając się, jak bezskutecznie próbuje otworzyć
ciężkie drzwi. - Zatrzaśnięte.
Oparł stopę o ścianę i z całej siły pociągnął za klamkę.
- Właśnie widzę. Do kaduka, to nie był wiatr. Te drzwi są
zaklinowane.
- Proszę, niech je pan otworzy. Nie zamierzam tkwić tu
godzinami, wysłuchując, jak mnie pan obraża.
Zdjął płaszcz t rzucił go na krzesło, posyłając jej ponure
spojrzenie.
- Zdaje się, że pani Treffry wpadła na wyjątkowo sprytny
pomysł, by uwięzić złego lorda do czasu, aż panna zdoła go
zmusić do zmiany planów.
Morwenna splotła ręce na piersiach.
- Pani Treffry nie było w pobliżu, kiedy te drzwi się
zamknęły.
- Ależ, panno Halliwell, pewnie jeszcze każe mi pani
uwierzyć, że to piskowie... a może raczej te... jak im tam...
ograbki przeciw nam spiskowały?
Przez chwilę obserwowała z ciekawością jego ramiona, po
czym zaczęła się rozglądać po sali. Niebo za okienną kratą
było już zupełnie czarne.
- Powinniśmy wezwać pomoc - mruknęła. - Robi się ciem
no i zimno.
Anthony przyklęknął, by dokładnie obejrzeć klamkę.
52
KLIFY
-
Na mój znak niech pani szarpnie za klamkę. Moim
zdaniem, te drzwi się po prostu wypaczyły od morskiego
powietrza.
- Dobrze, milordzie.
- Trzy... cztc.ry. - Spojrzał na nią z irytacją. - Panno
Halliwell, niech pani nie pcha, tylko ciągnie do siebie -
powiedział, odsuwając z twarzy rąbek jej sukni. - Jeszcze raz.
- Milordzie, jeśli to magia, to nic nie poradzimy.
- Magia? Co za bzdury. Niechże pani ciągnie za klamkę.
Chyba wiem, w czym problem.
Chwyciła klamkę obiema rękami i szarpnęła z całej siły.
W tym momencie z haftowanego stanika wypadło zawiniątko.
Anthony, potrząsając głową, podniósł je z podłogi.
- Nic z tego. Proszę, wypadło pani. Będziemy musieli
zawołać pomoc.
Morwenna z przerażeniem spojrzała na sakiewkę z czarnego
aksamitu,
- Niech pan to wyrzuci, milordzie. Natychmiast. Przysięgam,
nie mam pojęcia, skąd to się tu wzięło. Przecież... nawet nie
miałam na sobie tej sukni.
- Co to takiego, panno Halliwell? - Rozbawiła go jej poważ
na mina. - Eliksir miłości?
- Całkiem możliwe - odparła ponuro. - To od Pasco II-
lugana.
- Oko traszki i tym podobne głupstwa? - parsknął i ignorując
jej ostrzegawcze westchnienie, wydobył z sakiewki woskową
figurkę mężczyzny. Choć dość prymitywna, nie było wąt
pliwości, że przedstawiała Anthony'ego. Dumnie wyprostowana
postać miała arystokratyczne rysy i czarny strój, identyczny
z tym, jaki nosił Anthony. Dostrzegł nawet perłowe guziczki
przy kamizelce.
Z trudem powstrzymał uśmiech.
- Gdybym wierzył w te rzeczy, byłbym na panią wściekły,
Co my tu jeszcze mamy? Suche liście?
53
JILLIAN HUNTER
- Nie mam pojęcia. Nie sprawdzałam. Rzuciłam mu to
w twarz.
- Ach, tak.
Morwenna z rosnącym przerażeniem patrzyła, jak podszedł
do kominka i z obojętną miną rzucił w ogień figurkę razem
z sakiewką.
- Nie! - krzyknęła, podbiegając do paleniska. - Nie!
Wystraszony Anthony zamrugał, kiedy w kominku buchnął
ogień, w jednej chwili pochłaniając woskową postać. Zanim
dotarło do niej, co robi, Morwenna upadła na kolana i bez
namysłu wyjęła figurkę z płomieni.
- Szlachetny uczynek - powiedział, kiedy położyła nad
topioną kukiełkę na kamiennej posadzce. - Ale zupełnie zby
teczny. Nie boję się...
Tym razem w kominku coś zasyczało i pod ich stopy posypał
się deszcz iskier i popiołu. Anthony chwycił Morwennę za
ramiona i nim zdążyła wydobyć z ognia sakiewkę, odciągnął
dziewczynę w bezpieczne miejsce. Przez chwilę oboje wpat
rywali się w płomienie tańczące wokół aksamitnego woreczka,
W powietrzu unosił się słodkawy, a jednocześnie gryzący dym
palonych ziół.
- Dobry Boże - westchnął Anthony. - Co pani tam miała?
Proch strzelniczy?
- To sakiewka Pasco - odparła, potrząsając głową. - Mó
wiłam, żeby jej pan nie dotykał. Bóg jeden wie, jakie zło pan
uwolnił.
Spoglądając na nią, zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma ją
w ramionach. Była tak krucha i delikatna, że mógłby ją
podnieść jedną ręką.
- Czy pani naprawdę wierzy, że rośliny mogą wpływać na
nasze zachowanie?
- Tak - przyznała się. - Wierzę, choć osobiście nigdy nie
korzystałam z uroków od Pasco.
- Nie przypuszczam, żeby miała pani taką potrzebę.
54
KLIFY
-
Co pan ma na myśli, milordzie?
- Kiedy patrzę w pani oczy, gotów jestem uwierzyć w czary,
panno Halliwell.
- Mógłby...
Dotknął jej brody i delikatnie odchylił w tył jej głowę. Nie
protestowała. Szczerze mówiąc, nie dał jej czasu ani okazji do
ucieczki. Ze zdumieniem uświadomił sobie, że jeszcze żadna
kobieta nie wydawała mu się tak pociągająca. Nie był w stanie
się jej oprzeć. Anthony wiedział, co to złamane serce, doświad
czył tego dwukrotnie, dlatego nie chciał, by i ona zaznała tego
bólu. Westchnął, kiedy poczuł, jak słabnie w jego objęciach.
Przez głowę przebiegła mu jedna myśl. Oto zadecydowała się
jego przyszłość. Przypieczętował ją tym jednym impulsywnym
aktem.
orwenna nawet nie próbowała myśleć. Odkąd przyszła
na świat, wychowana w szacunku dla intuicji, kierowała się
instynktem. Rodzice zawsze dawali jej zbyt dużo wolności,
dlatego w Londynie nie odniosła sukcesu towarzyskiego, a teraz,
kiedy powinna myśleć o zamążpójściu, całowała mężczyznę,
który postanowił ją zniszczyć.
Niestety, nie potrafiła oprzeć się jego zmysłowym ustom.
Uwodził ją po mistrzowsku. Jego pocałunek wywołał burzę
zmysłów, poruszył jej duszę. W niczym nie przypominał
wstydliwych całusów, jakie kradli chłopcy z wyspy. Pentargon
był dojrzałym mężczyzną, doświadczonym w sprawach, o ist
nieniu których nawet nie wiedziała. Jego palące wargi delikat
nie muskały jej usta. Stała przed nim ufna i pobudzona,
a kiedy przestał ją całować, zdawało jej się, że lada moment
upadnie.
- Panno Halliwell - odezwał się niskim głosem. - Na przy
szłość niech pani nie dopuszcza do podobnych sytuacji.
Dotknęła swoich ledwo zbudzonych ust, a jemu przyszło do
55
M
JILLIAN HUNTER
głowy, że sam powinien był się zastosować do swojej przemąd
rzałej rady. Jaki sens miało uwodzenie bezbronnej dziewczyny,
która kpiła z jego władzy? Czyżby niszcząc ją, próbował jej
udowodnić swoją siłę?
Zdaje się, że określenie „bezbronna" nie było w tym przypad
ku najlepsze.
Przyglądając się jej twarzy, czuł swój przyspieszony puls.
Nie wiedział, co się z nim dzieje, miał wrażenie, jakby przed
chwilą spadł z klifu. Pragnął zanurzyć pałce w burzy złoto-
brązowych włosów, chciał położyć ją na podłodze.
- Przepraszam - powiedział ponuro.
- Za co?
- Za co? Panno Halłiwell, nie powinna pani pozwalać, by
mężczyzna tak panią całował.
- Nie musi pan przepraszać, milordzie.
- Wprost przeciwnie. Gdybym się w porę nie opanował,
mogłoby dojść... - Cóż, nie było potrzeby wdawać się w szcze
góły.
- Ale to nie pańska wina, że rzuciła na nas urok - powie
działa cicho.
- Rzuciła?
- Morgan, czarodziejka. W końcu to jej wyspa, miejsce
z innego świata. Od czasu do czasu należy się spodziewać
aktów magii. Podejrzewam, że to ona zamknęła drzwi.
- Panno Halliwell, czy pani wie, co to pożądanie? - zapytał
z rozbawieniem.
- Ależ tak. Oczywiście nie z własnego doświadczenia.
- Proszę mi wierzyć, czasami bywa silniejsze niż magiczne
eliksiry. A winą za to, co tu się stało, obarczałbym raczej
ludzką słabość. Nikt z nas nie wie, kiedy jej ulegnie.
Pokręciła głową, jak gdyby znała jakąś wielką tajemnicę.
- Annie Jenkins przewidziała, że to się stanie. Powiedziała.
te skoro zwykłymi sposobami nie można pana nakłonić do
56
KLIFY
uratowania Abandonu przed katastrofą, należy odwołać się do
sił nadprzyrodzonych.
Anthony musiał przyznać, że reakcja panny Halłiwell na
pocałunek była dość niezwykła i daleka od zwyczajowego
wymierzenia policzka czy zalania się łzami.
- Może jeszcze raz spróbujemy otworzyć drzwi? - zapro
ponował uprzejmie, odsuwając się od niej.
- Pan mi nie wierzy. - Podeszła do okna. - Proszę spojrzeć,
właśnie to chciałam panu pokazać.
Szarpnął za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Nikt nie
odpowiadał na wołanie o pomoc. Nagle przyszło mu na
myśl, że jeśli nie zostaną uratowani przed zapadnięciem
nocy, jeśli on i Morwenna spędzą tu razem noc, być może
będzie zmuszony ją poślubić. Zaczął łomotać w drzwi. Na
próżno.
- Nikt nie usłyszy - mruknęła Morwenna. - A poza tym
oni się pana boją.
- Nie rozumiem dlaczego - powiedział, odwracając się do
niej. - Przecież nie pożeram niemowląt ani nie nabijam tubyl
ców na pal.
- Nie. - Morwenna wetknęła swój mały nosek między
żelazne okienne kraty. - Poprzysiągł pan jedynie zabrać im
jedzenie ze stołów, zniszczyć ich domy i święte miejsca,
pozbawić honoru i niezależności.
Uniósł brwi. Jej język też nie był bezbronny.
- Jeśli zobaczy pani kogoś na dole, na plaży, niech pani
woła o pomoc. Zdaje się, że potrzebujemy ratunku.
- Widzi pan ten łańcuch skalny za zamkiem? - zapytała
łagodnie.
Stanął za jej plecami.
- Tak, ale...
- Dawno temu Morgan le Fay zamieniła smoka w kamień.
Czasami spod powierzchni wody wynurza się jego grzbiet, by
pochwycić w pułapkę statki, które ośmieliły się podpłynąć zbyt
57
JILLIAN HUNTER
blisko śpiącego króla. Kiedy spokój Artura jest zagrożony,
smok budzi się i odstrasza intruzów uderzeniami ogonem.
Wygląda to zupełnie jak sztorm.
- Morskie katastrofy? Ta czarodziejka nie jest zbyt miła.
- Och, lepiej nie krzywdzić tych, którzy są pod jej ochroną.
Jej zemsta bywa okrutna. Przez lata legendę wypaczyły fałszywe
opowieści o jej złym charakterze. Dawniej opisywano ją jako
uzdrowicielkę i wspaniałą czarodziejkę.
- Pani Treffry wspominała, że wraz ze stryjem poszukuje
pani groty Artura.
Kiwnęła głową.
- Nie znajdziemy jej bez błogosławieństwa Morgan.
W obecności króla będą przebywać jedynie ludzie o czystym
sercu.
- A pani serce nie jest czyste?
Próbowała go ignorować.
- Legenda głosi, że słynna kraina Lyonesse leży gdzieś
pomiędzy krańcem lądu a wyspami Scilly. Niektórzy uczeni
uważają, że to tu rozegrała się ostatnia bitwa Artura. Czasami
od morza słychać bicie setek dzwonów z zatopionych wież
kościelnych.
- Słyszała pani te dzwony? - Wyraźnie miał ochotę wybuch
nąć śmiechem.
- Nie - odparła, sztywniejąc. - Jeszcze nie.
- Coś pani powiem, panno Halliwell. Z dobroci mojego
kamiennego serca gwarantuję pani prawo do kontynuowania
poszukiwań związanych z książką pani ojca. Nawet kiedy już
wyspa zmieni właściciela.
Spojrzała mu w twarz, jej usta wykrzywiły się w lekkim
uśmiechu.
- Pan wciąż nie rozumie, milordzie.
- Czego nie rozumiem? - zapytał, uwodzicielsko się uśmie
chając.
58
KLIFY
- Wyspa nie zmieni właściciela. Czarodziejka przywiodła
tu pana nie bez powodu. Annie Jenkins powiada, że od dawna
nie było u nas wojownika.
inęło kolejne pół godziny.
Kiedy Anthony zupełnie poważnie zaczął się obawiać, czy
on i Morwenna nie zostaną posądzeni o niemoralne zachowanie,
na ratunek przyszedł sir Dunstan. Jakimś cudem baron zdołał
otworzyć drzwi i od progu zaczął uniżenie przepraszać An-
thony'ego, jak gdyby Morwenna nie pierwszy raz uwięziła
mężczyznę w wieży. Nie przestając się kłaniać, wyprowadził
Morwennę z sali.
Anthony stał przy drzwiach. Echo niosło ich głosy w górę
kamiennej klatki schodowej, kiedy pośpiesznie opuszczali
zamek.
- Dziecko drogie - beształ dziewczynę sir Dunstan. - Co
też ci strzeliło do głowy, żeby tu samej przychodzić? Czy przez
ten rok w Londynie nie nauczyłaś się niczego na temat stosow
nego zachowania?
- Tylko tego, że często bywa złudą. Stryju, przecież posłałam
wiadomość z prośbą, żebyś się tu ze mną spotkał.
- Pokonałem morze jak na skrzydłach, kiedy się dowiedzia
łem, dokąd się wybrałaś.
- A tak nawiasem mówiąc, gdzie byłeś? Och, stryju Dun-
stanie, czy może znalazłeś grotę Artura?
- Możliwe, moje dziecko, możliwe.
Głosy stawały się ledwo słyszalne, Anthony musiał nadstawić
ucha, żeby zrozumieć, o czym mówią.
- Kiedy opisałem znalezisko Elliottowi, stwierdził, że kiedyś
narysował identyczną grotę z wyobraźni. Wiesz, że on ma
niesamowity zmysł do tych rzeczy.
- Chciałabym jutro obejrzeć to miejsce - powiedziała.
59
M
JILLIAN HUNTER
Chwila ciszy.
- Jak myślisz, Morwenno, czy udało ci się go przekonać?
Anthony nie czekał na jej odpowiedź. Wrócił do sali. To,
co myślała, było bez znaczenia.
Sztorm wyraźnie się oddalił, przez okienne kraty wpadała
blada poświata. Ogień w kominku wygasł, ale nad paleniskiem
wciąż unosiły się kłęby gryzącego dymu. Podszedł bliżej
i z rozbawieniem zauważył, że na posadzce ciągłe leży jego
woskowa podobizna.
- Dzięki Bogu. że się nie stopiłem - mruknął, pochylając
się nad paleniskiem.
Nagle zastygł w bezruchu.
Przed kominkiem leżała nie jedna, ale dwie woskowe figurki.
On i kobieta w niebieskiej sukni. Gorące powietrze połączyło
ich ciała w uścisku. Mężczyzna oplatał kobietę ramionami, jak
gdyby chciał ją przed czymś obronić.
Wyprostował się. Figurki były jeszcze ciepłe. Oczywiście
wszystko, co dzieje się na tej wyspie, można logicznie wy
tłumaczyć. To panna Halliwell podrzuciła tu tę lalkę, żeby
z niego zakpić. Wszystko ma swoje wytłumaczenie.
Coś skrobało w okno.
Kiedy się odwrócił, zauważył wielkiego czarnego kruka,
szukającego odpoczynku na parapecie. Błyszczące ciemne
oczy wpatrywały się w Anthony'ego zza krat. Po chwili już
go nie było.
Anthony podbiegł do okna, by zobaczyć, jak ptak wzbija się
w powietrze. Patrzył, jak czarne skrzydła niosą go pod niebo...
w stronę pojawiającej się nad chmurami tęczy.
- Wszystko ma swoje logiczne uzasadnienie.
- Milordzie?
Obejrzał się. W drzwiach stał zmieszany Vincent.
- Prosił pan, żebym powiadomił, kiedy przybędą ludzie
lorda Camelbourne'a. Milordzie, czekają w pomieszczeniu dla
60
KLIFY
służby, posilają się. W życiu nie widziałem paskudniejszej
gromady.
Anthony kiwnął głową.
- A zatem niech jak najszybciej biorą się do roboty. Ufam,
że zrozumieli, iż nie życzę sobie żadnej przemocy.
- Wyraźnie to podkreśliłem, milordzie. Sądząc jednak po
ich wyglądzie, nie jestem pewny, czy przyjęli to do wia
domości.
1 ej nocy zasypiał z jej figlarną twarzyczką przed oczyma.
Już nie pamiętał, kiedy pocałunek wywołał u niego taką falę
emocji. Z pewnością nie w ciągu ostatnich lat. Ale przecież
zawsze najlepiej smakuje zakazany owoc. Choć bawiło go
zrażanie jej do siebie, nie mógł przecież zrujnować reputacji
ulubienicy całej wyspy.
Brakło mu siły, by wrzucić woskowe figurki do ognia. Jeszcze
nie teraz. Wzbudzały w nim jakieś niezrozumiałe dla niego
samego obawy, poruszyły go, wywołując coś w rodzaju erotycz
nego niepokoju. Uświadomił sobie, że źródłem tej reakcji jesi nie
żadna magia, ale jego fascynacja zadziorną dziewczyną. Wie
dział też, że lepiej, jeśli będzie się trzymał od niej z daleka.
Właściwie dziewczyna, przynajmniej w oczach prawa feudal
nego, podlegała jego zwierzchnictwu. Zawsze mógł z tego
skorzystać, choć wydawała się mieć serce tam, gdzie wszyscy.
To nie jej wina, że rodzice nie wytłumaczyli, gdzie jest jej
miejsce w hierarchii społecznej. Oddawał jej przysługę, pod
kreślając swoją wyższość.
Ranek minął spokojnie. Żadna piękna dziewczyna nie wtarg
nęła siłą do zamku, żaden czarownik nie groził, że zbudzi
zmarłych. Jedynym nieprzyjemnym akcentem było zachowanie
pani Treffry, która trzasnęła drzwiami do biblioteki, kiedy
KLIFY
zagłębiał się w rachunkach Ethana. Oczywiście wszystko było
tak skomplikowane i pomieszane, jak przypuszczał.
Powinien był się spodziewać, że spokój nie będzie trwał
wiecznie. Wczesnym popołudniem zjawił się człowiek z in
formacją, że między robotnikami pracującymi na wrzosowisku
doszło do bójki.
Anthony porzucił nadzieję, że zdoła dokończyć porząd
kowanie dokumentów, i natychmiast ruszył w drogę.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że problem został już
rozwiązany, a Carew nad wszystkim panuje. Niestety, prace
zupełnie nie posuwały się do przodu.
- Gdzie są wszyscy. Danielu? - zapytał, zsiadając z konia.
- Odesłałem ich, żeby się uspokoili, milordzie.
- A więc jednak była bójka?
- Była. Między naszymi ludźmi a tą ekipą, która się tu
wczoraj pojawiła.
- Ciekawe, o co poszło, przecież oni dopiero co przyjechali -
zastanawiał się na głos Anthony.
- O kwiaty, milordzie.
- Co takiego?
- Słyszał pan, co powiedział - wtrąciła się Morwenna,
podjeżdżając do nich na kucyku. - Poszło o kwiaty.
Widząc ją, Anthony zmarszczył brwi.
- Nie widziałem pani na drodze.
- Poruszam się mniej uczęszczanymi szlakami.
- Co pani tu robi? - zapytał.
- Ot, wybrałam się na niewinną przejażdżkę po wrzosowisku.
- Ha!
- Słucham?
- Wątpię, by ta przejażdżka była taka niewinna, panno
Halli well.
- Niczego nie zrobiłam - powiedziała z oburzeniem.
Anthony spojrzał na nią z uwagą. Za każdym razem, kiedy ją
potykał, działo się z nim coś dziwnego.
63
T
JILLIAN HUNTER
-
Carew, co to za bzdury o kwiatach? - zapytał zniecierp-
łiwiony.
- To lilie - wyjaśnił Carew, z szacunkiem ustępując z drogi
Morwennie. - Urosły w nocy, dokładnie w miejscu, z którego
wczoraj usunęliśmy jeden z tych głazów.
Anthony znów spojrzał na Morwennę. Zauważył, że na jej
twarzy na moment pojawił się uśmiech.
- Więc je wyrwijcie.
Carew zaczął szybciej oddychać. Anthony był gotów przysiąc,
że nadzorca denerwował się obecnością Morwenny, a nic
swojego pana.
- Już to zrobiłem, mi lord/ ic.
- To, na miłość boską, w czym problem? - Anthony pod
niósł głos.
- Może lepiej wezwijmy zwierzchnika - zaproponowała
Morwenna.
Carew spojrzał znacząco na Anthony'ego.
- To właśnie jest zwierzchnik, panienko.
Morwenna przyglądała się Anthony'emu.
- Czy może pan aresztować kwiaty, milordzie?
Pochylił się w siodle, uśmiechając się nieprzyjaźnie.
- Wolałbym aresztować osobę, która je tu wsadziła.
- A czy to jest sprzeczne z prawem? - zapytała niewinnie.
Wziął głęboki oddech, po czym skierował swoją złość na
nadzorcę.
- Dlaczego nie zaczęliście kopać?
- Cóż, zaczęlibyśmy, milordzie - mamrotał Carew. - Ludzie
poszli wyrzucić te wykopane kwiatki do morza, ale zanim
wrócili, wyrosły nowe.
Anthony zacisnął zęby.
- W ciągu kilku chwil? Carew, ktoś zrobił wam kawał.
- To samo powiedziałem - odezwał się ściszonym głosem.
Za drugim razem zostawiłem na straży trzech ludzi.
Anthony powoli spojrzał na Morwennę.
64
KLIFY
- Panno Halliwell, pozwolę sobie na bezpośredniość. Czy
to pani posadziła tu te kwiaty?
Morwenna z zainteresowaniem przyglądała się swoim butom.
- Nie.
- Pasco?
Zerknęła na niego.
- On prędzej posadziłby muchomory i oset.
Anthony westchnął ciężko.
- Jednak, Carew, kwiaty to chyba nie jest powód, żeby
dorośli mężczyźni się między sobą bili.
- Nie, milordzie - zawahał się Carew. - Wie pan, że do
póki nie skończymy, ludzie będą spać na wrzosowisku w sza
asach?
- Tak, tak - rzucił niecierpliwie Anthony. - O ile to w ogóle
nastąpi. Co chcesz przez to powiedzieć?
- Eee... no, jeden z robotników obudził się o północy, za
potrzebą. Twierdzi, że słyszał jakieś dziwne odgłosy.
- Wiatr - powiedział Anthony. - Sam słyszałem.
- To nie był wiatr, milordzie, tylko tętent końskich kopyt
i szczęk broni - wyjaśnił Carew.
Morwenna pokiwała głową.
- Może mnie pan i o to obwiniać.
- Wiatr - powtórzył Anthony, cedząc słowo przez zęby.
Niestety, nie dosłyszał odpowiedzi nadzorcy, bo akurat w tym
momencie Morwenna postanowiła opuścić miejsce przestępstwa
i ruszyła na swoim kucyku w stronę ścieżki prowadzącej nad
morze.
- I tak, milordzie - kończył zdanie Carew. - Widzi pan,
jaki mam problem.
Anthony odwrócił wzrok od oddalającej się panny Halliwell
i spojrzał na nadzorcę.
- Nie widzę. Co więcej, mam wrażenie, że nie chcesz
zarobić tej okrągłej sumy, o której mówiliśmy. Czy ty w ogóle
masz nad tymi ludźmi jakąś władzę, skoro oni ciągle się biją?
65
JILLIAN HUNTER
Carew wskazał głową w stronę ścieżki.
- To wszystko przez nią, milordzie. Taka jest prawda.
- Przez pannę Halliwell? - zapytał Anthony. Wcale nie był
zdziwiony. - O nią się bili?
- Ten drugi nadzorca, od Camelbourne'a, to on zaczął.
Twarda z niego sztuka, milordzie. Chciał pokazać panience,
co o niej myśli. Powiedziałem, że pan by na to nie pozwolił.
- To prawda.
- Nie spodobała mu się moja uwaga, więc wyraził się
obraźliwie o mojej kuzynce. Wie pan, od słowa do słowa, jak
to wśród chłopów, doszło do bitki,
- Postąpiłeś słusznie, Carew, ale na miłość boską, niech się
wreszcie zabiorą do roboty. I nigdy więcej mi nie mów, że
pracę przerwano z powodu kwiatów.
- Tak jest, sir.
nthony powinien był pozostawić sprawę własnemu bie
gowi, jednak instynkt podpowiedział mu, że problemy się
jeszcze nie skończyły. Ich źródło nie zostało zniszczone.
A poza tym szukał pretekstu, żeby ją jeszcze raz zobaczyć.
Odnalazł ją bez trudu. Oglądała niewielką grotę u stóp
klifu, tam gdzie plaża przechodzi w przylądek Skulla. Ujrzał
ją z daleka. Zostawił swojego konia obok jej kucyka. Przez
chwilę po prostu stał i patrzył, jak odgania mewy od kra
bów. Był pewny, że go zauważyła, ale udawała, że nie
widzi. Zareagowała dopiero, kiedy podszedł bardzo blisko.
- Tak, tak, wiem. - Podniosła ręce w geście poddania. -
Przyszedł pan zbesztać mnie za złe zachowanie moich kwiatów.
Cóż, to nie ja je tam posadziłam. Przysięgam, choć muszę
przyznać, że się czegoś podobnego spodziewałam.
Zauważył, że zdjęła buty, które leżały teraz na piasku.
- Czy to znaczy, że te pani kwiaty mają zwyczaj prze-
66
KLIFY
szkadzać w prowadzeniu ważnych robót? - zapytał, opierając
stopę na kamieniu.
Zsunęła z głowy czepek i puściła go luźno na plecy. Jej
nosek był niemodnie zaróżowiony od słońca i morskiego
wiatru.
- Sądzę, że moje kwiaty jeszcze nigdy nie protestowały
w tak wspaniały sposób. To sprawka motyli.
- Motyli? - powtórzył. - Dowodzi pani armią motyli, tak?
Była zupełnie odporna na jego kpiny.
- Nie ja. Moja siostra Mallory. A może Meredyth... tak,
raczej Merry. Widzi pan, tamten wstrętny człowiek uparł się,
że otworzy starą kopalnię, w której zginęło kilkoro pracujących
tam dzieci. Podobno duchy tych nieszczęśników zamieszkują
szyby. Tego dnia, kiedy pańscy ludzie mieli rozpocząć budowę,
pojawiła się, jak pan to ujął, cała armia motyli. Znikąd. I nie
chciały odlecieć.
Nie odezwał się ani słowem. Patrzył w głąb znajdującej się
za nimi groty, a spienione fale obmywały mu buty.
- Wiem, że uważa to pan za bzdury - powiedziała. - Ludzie
pańskiego pokroju nie zawracają sobie głowy losem dzieci
z ubogich rodzin, zwłaszcza tymi, które nie żyją, ale Merry
postanowiła zapobiec kolejnej tragedii. Ta kopalnia nie po
chłonie już ani jednego niewinnego życia.
Odwrócił głowę i spojrzał na Morwennę z tajemniczą miną.
- Tak więc pani siostra nasłała tu motyle.
- Nie jestem pewna, jak do tego doszło. Żadna z nas nie
wie, kiedy coś takiego się wydarzy. - Strzepnęła piasek z su
kienki. - Zdaje się, że pojawiają się w równie tajemniczych
okolicznościach, jak lilie i tęcza.
Wbił w nią wzrok.
- Czy te niezwykłe zjawiska towarzyszą wam przez całe
życie?
Morwenna podniosła z piasku kraba i wpuściła go do wody.
- Obawiam się, że tak. Zdaje się, że w naszej rodzinie to
67
A
JILLIAN HUNTER
dziedziczne... ciotki, wujowie, kuzyni... to trwa od wieków.
A moje siostry, cóż, Mallory urodziła się w święto Beltane,
Meredyth w Samhain, a ja w noc świętojańska.. Podczas
sztormu, choć to nie był sezon burzowy.
- Domyślam się, że w chwili pani urodzin, w środku nocy,
na niebie pojawiła się tęcza.
- Och, nie - odparła ze złośliwym uśmieszkiem, schylając
się po buty. - Jedynie deszcz meteorytów. Niech pan uważa,
idzie przypływ.
Wdrapali się po skałach na ścieżkę dokładnie w chwili, kiedy
ogromna fala wdarła się na plażę. Ogier Anthony'ego czekał
posłusznie tam. gdzie zostawił go jego pan, kucyk Morwenny
oddalił się i obwąchiwał kupki kamieni.
- Pomijając zjawiska nadprzyrodzone, obawiam się, że nie
osiągnęła pani celu, panno Halliwell. Głazy zostaną jutro
usunięte, żeby nie zasłaniały lordowi Camelbourne'owi widoku
morza.
Potrząsnęła głową.
- Wtedy stanie się coś strasznego. Annie Jenkins uważa, że
Morgan nie bez powodu umieściła je akurat w tym miejscu.
Czy markiz wie o ich magicznych właściwościach?
- Szczerze wątpię.
- Rozumiem. Może ktoś powinien go uświadomić.
- Panno Halliwell, w pani oczach dostrzegam dziwny błysk.
Ostrzegam, Camelbourne połyka takie młode panienki bez
gryzienia.
- To obrzydliwe.
Uśmiechnął się.
- Proszę wybaczyć dosadność. Z nim nie pójdzie pani tak
łatwo jak ze mną.
Wiatr igrał z jej włosami. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Czyżby z panem łatwo mi poszło?
- Dwukrotnie mi się pani przeciwstawiła, a mimo to wciąż
żyje. Cały Londyn aż huczy - odparł z czarnym humorem.
68
KLIFY
- Dziękuję, milordzie.
- Raczej nie był to komplement - wyjaśnił Anthony. - Na
pewno nie. Prawdę mówiąc, zatruwanie innym życia, graso
wanie po zamkach i grotach bez eskorty nie dodaje atrakcyjności
towarzyskiej. Pani pozwoli, że ją odprowadzę do domu. Na
legam, żeby została tam pani do rana. Nie chciałbym, żeby
cos się pani stało, podczas gdy moi ludzie będą pracować na
wrzosowisku.
Rzuciła mu ponure spojrzenie.
- Panu radzę zrobić to samo.
- Co takiego? - zapytał zdumiony.
- Dobre duchy Bucca Guidden nie pochwalają uporu,
z jakim usuwa pan głazy. Na pańskim miejscu ukryłabym się
w zamku.
Chwycił ją za ramię.
- Panno Halliwell, dam sobie radę, mimo tych pani figurek,
którymi próbuje mnie pani straszyć.
- Figurek? - Patrzyła na niego, a w jej oczach odbijało się
morze. - Czy mówi pan o tej woskowej lalce?
- Mówię o lalkach. 1 niech pani nie mydli mi oczu. Nie
jestem Danielem Carew, który wierzy w te pani historie
o złośliwych ograbkach wyskakujących spod ziemi.
- Lalki?
Anthony z rozbawieniem wyjął z kieszeni kamizelki lnianą
chusteczkę, w której trzymał na wpół stopione figurki.
- Może je pani zatrzymać na pamiątkę tego zwariowa
nego popołudnia w wieży w towarzystwie potwora. Niech
będą dla pani ostrzeżeniem na przyszłość. Wątpię, żeby
inny mężczyzna w podobnej sytuacji tolerował podobne
wybryki.
Morwenna z uwagą obejrzała figurki, ale nie wzięła ich
do ręki.
- Bardzo dziwne - odezwała się w końcu. - Ciekawe, co
to może znaczyć.
69
JILLIAN HUNTER
-
To znaczy, ze dziewczyna pozostawiona bez opieki próbuje
sztuczek, by wpłynąć na zmianę mojej decyzji. Pani oszustwo
się nie udało.
- Nigdy nie widziałam tej kobiecej lalki.
- W porządku. A zatem podrzucił ją ktoś ze służby, żeby
mnie nastraszyć. - Było to bardzo mało prawdopodobne, bo
Anthony odwrócił się tylko na moment. Z tego co wiedział,
w wieży znajdują się różne sekretne przejścia, więc całą
sytuację prawdopodobnie ukartowano.
- Nosi pan figurki na sercu? - zapytała zaskoczona.
- Panno Halliwell, nie ma pani nic więcej do powiedzenia?
Ta kobieta to z całą pewnością pani.
- Owszem, włosy są całkiem podobne.
- Moim zdaniem, to są pani włosy. - Wyciągnął rękę,
podając jej figurki. - Chce pani je zatrzymać?
- A pan?
Westchnął.
- Ukryję je przez kilka dni w bezpiecznym miejscu, Bóg
jeden wie dlaczego.
Odetchnęła z ulgą, kiedy owinął lalki w chusteczkę.
- Wyglądają na szczęśliwe, nie sądzi pan?
- Szaleją z radości - rzucił chłodno.
- Nie mam pojęcia, skąd się wzięłam - powiedziała. - To
znaczy, skąd się tam wzięła moja podobizna.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc jeszcze raz ujął ją pod
ramię.
- Odprowadzę panią do domu. Czy pani wie, że dziś rano
na wrzosowisku moi ludzie przez panią się pobili?
- Doprawdy? - zapytała wyraźnie zadowolona.
Zmarszczył czoło.
- Owszem. Zwrócę uwagę pani stryja na te pani samotne
eskapady.
Roześmiała się, a jej śmiech przypominał dźwięk krysz
tałowych dzwoneczków.
70
KLIFY
- Tak, powinien pan to zrobić. Prawdopodobnie akurat w tej
chwili sam się zapomniał w swoich poszukiwaniach.
odążali w górę ścieżki. On na swoim wspaniałym wierz
chowcu, ona tuż za nim, na grubiutkim kucyku. Widok
Pentargona na masywnym koniu niespodziewanie wprawił
jej serce w drżenie. Cóż to za piękny mężczyzna, o praw
dziwie rycerskich manierach, surowy niczym pradawny wo
jownik! Oczywiście, jeśli zapomnieć o tym jego wstrętnym
pomyśle, by sprzedać wyspę. Choć był tak zimny, Morwenna
nigdy nie spotkała bardziej intrygującego mężczyzny. Była
przekonana, że wczorajszy pocałunek całkowicie zmienił jej
życie.
Po pierwsze, przez całą noc nad jej łóżkiem tańczyły pro
mienie księżyca tak jasne, że ani ona, ani jej koty nawet na
chwilę nie zmrużyły oka. Po drugie, słyszała, jak mówiące
kamienie o czymś szeptały, kiedy je mijała. Mogła tylko
zgadywać, o czym mówiły.
„Morwenna jest we władzy Pentargona. Pozwoliła mu się
pocałować..."
Zastanawiała się, jak by się czuła, należąc do mężczyzny
takiego jak Pentargon. Jak głębokie są jego emocje? Czy w jego
kamiennym sercu w ogóle jest miejsce na uczucia? Ciekawe,
dlaczego chwilami zdawał się mocniej stawać na prawej nodze.
Większość ludzi oczywiście niczego by nie zauważyła, ale
wprawne oko artysty i rzeźbiarza ciała, jakim był Elliott,
dostrzegło ten szczegół.
Czyżby Pentargon odniósł rany w pojedynku? Jeździł konno
z ogromną wprawą, miał prostą strzelistą sylwetkę. Morwenna
wyobrażała go sobie jako zaborczego, ale troskliwego męża.
Pewnie żadna kobieta nie miałaby nic przeciwko wykonywaniu
jego rozkazów.
Nie wiedziała, skąd u niego wzięła się jej woskowa podobiz-
71
p
JILLIAN HUNTER
na. Czy w ogóle pochodziła z tego świata? A jeśli ktoś rzucił
na nią urok? Może to Pasco mścił się za to, że ośmieliła sic
go obrazić? W zamyśleniu nie zauważyła, że Pentargon skręcił
w złą ścieżkę wzdłuż klifu.
Ufnie jechała za nim, podziwiając jego szerokie ramiona
i smukłe plecy. Kiedy nagle nad ich głowami pojawił się wielki
czarny kruk, była bardziej zaskoczona niż Anthony.
Kruk krążył przez chwilę nad Pentargonem. po czym zni
żył lot, jak gdyby szykował się do ataku. Czarne skrzydła
lśniły złowieszczo, a gardłowe krakanie odbijało się echem
o skały.
- Co to jest. na miłość boską? - krzyknął Pentargon, gwał
townie zatrzymując konia.
Zwierzę, wyczuwając, że jego pan ma całkowitą kontrolę,
nie wpadło w panikę, ale posłusznie przystanęło. Ptak za
trzepotał skrzydłami i odleciał, znikając za klifem.
Tymczasem kucyk Morwenny, łagodny konik, który zwykle
ciągnął wóz, wystraszył się czarnej zjawy i przypadł do skalne)
ściany, próbując się ukryć. Morwenna z krzykiem spadła na
kamienną ścieżkę.
Zanim zdążyła wyplątać suknię z krzaków, Pentargon już
się nad nią pochylał.
- Panno Halliwell, nic się pani nie stało?
Pozwoliła sobie na chwilę błogiej rozkoszy w jego ramio
nach. Owionął ją zapach świeżo wykrochmalonego ubrania
i męskiego mydła. Pod sztywną koszulą wyczuła przyspie
szone bicie jego serca. Teraz już nie miała wątpliwości, że je
posiadał.
- Panno Halliwell, niech pani na mnie spojrzy. Jest pani
ranna?
- Nie, nie sądzę. - Westchnęła, kiedy postawił ją na ziemi. -
Widział pan to, milordzie?
- Tak, przeklęte ptaszysko omal nie wysłało nas na pewną
śmierć. Mogliśmy spaść z klifu. - Spojrzał z niechęcią w dół.
72
KLIFY
- Och, myli się pan! - wykrzyknęła. - Ptak uratował nam
życie. Ta ścieżka się urywa. Pewnie sztorm zniszczył tabliczkę
z ostrzeżeniem. Wszyscy na wyspie wiedza, że nie należy tędy
chodzić. Byłam zajęta... cóż, nieważne czym... w każdym razie
zamyśliłam się i nie zwróciłam uwagi.
Anthony przyglądał jej się z posępną miną.
- Pojawienie się kruka to nie przypadek - dodała. - Nie
rozumie pan?
- Niezupełnie - mruknął. - No chyba że to jeden z tych
szkodników szkolonych przez Pasco. To by tłumaczyło, dla
czego ptaszysko przyglądało mi się zza krat.
Morwenna otworzyła ze zdumieniem usta.
- Pan już widział tego kruka?
- Paskudnik rozsiadł się na parapecie zaraz po tym, jak
opuściła pani wczoraj zamek. Dziwny zbieg okoliczności,
nieprawdaż?
- Niemożliwe.
- Możliwe, przecież pani mówię.
Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Nie wierzę.
- Panno Halliwell, to nie jest żadna ważna sprawa, żeby
człowiek musiał kłamać.
- Och, myli się pan.
- Co takiego?
Przyglądała mu się podejrzliwie.
- Tylko nieliczni wybrańcy dostąpili tego honoru, by kruk
ratował im życie. Czy pan wie, kto właśnie nas ocalił?
- Nie przypominam sobie, by ten błogosławiony ptak się
przedstawił.
Wyplątała z włosów gałązkę.
- To sam król Artur, a przynajmniej tak głosi legenda.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- Sądząc po ironicznym wyrazie pańskiej twarzy, może to
i lepiej.
73
JILLIAN HUNTER
Roześmiał się.
Morwenna założyła ręce na piersi i zmarszczyła brwi.
- Szydzi pan z naszej największej legendy.
Kręcił głową, nie przestając się śmiać.
- Nie, przysięgam, że nie. Vincent próbował mi to już
wyjaśnić, ale... ale...
- Hmmm.
- Panno Halliwell. proszę o wybaczenie.
Czuła, że drgają jej kąciki ust.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby kruk usiadł panu na ramieniu
i puknął pana w tę arogancką głowę.
Próbował zrobić skruszoną minę.
- Cóż, bez wątpienia zasłużyłem na taki los. Czy mi pani
wybaczy?
Wpatrywał się w Morwennę tak długo, aż i ona zaczęła się
śmiać.
- Tylko jeśli pan wybaczy moim kwiatom.
- Już wybaczyłem. - Nie mógł oderwać od niej oczu. - Czy
będziemy przyjaciółmi?
Uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję.
Morwenna nie mogła dosiąść kucyka po tym, co biedak
przeżył. Musiała udawać niezadowolenie, kiedy Pentargon
zmusił ją, by razem z nim jechała na jego wierzchowcu. Błyski
w jego oczach wskazywały jednak, że nie była najlepszą aktorką.
- Przecież mogę iść pieszo - oponowała.
- Nie wątpię.
Przycisnęła policzek do jego wspaniale umięśnionych pleców.
Był w doskonałej formie fizycznej.
- Powiadają, że kruk ratuje tylko tych, których los wyznaczył
do wyższych celów.
Anthony aż się zakrztusił.
- Lordzie Pentargon, nie może pan dłużej wątpić w istnienie
sił nadprzyrodzonych.
74
KLIFY
-
Ależ oczywiście, że mogę.
- Silniejsi od pana stawali przeciwko czarodziejce.
- Mówi pani o rycerzach z baśni. - Na jego ustach pojawił
się chłodny uśmiech. - Oni nie są prawdziwi, ale ja jestem.
W milczeniu spoglądała mu przez ramię. Patrzyła na zamek,
wyrastający nad skałami. Zawsze uważała fortecę za klejnot
zwieńczający koronę Abandonu, leżącego nieco poza kręgiem
wysp Scilly.
Jako własność Kościoła, wyspa wchodziła niegdyś w skład
Księstwa Kornwalii. W czasie wojny domowej trafiła w prywat-
ne ręce i stała się schronieniem wielu rodzin sympatyzujących
z rojalistami.
Odkąd Morwenna sięgała pamięcią, Abandon zawsze spo-
wijały gęste mgły. Legendy łączyły wyspę z megalityczną
Brytanią. Syreny zamieszkujące u brzegów zwodziły żeglarzy,
przynosząc im zgubę, chroniły chore dzieci i sieroty.
Na wrzosowiskach olbrzymy grały w kręgle, tocząc głazy,
a czarodziejka Morgan le Fay sprowadziła tu śmiertelnie
rannego w pojedynku króla Artura, by go leczyć. Ukryła go
razem z rycerzami w grocie, z której wyjdą i staną do boju
w obronie Brytanii, gdy nadejdzie pora.
Uśmiechnęła się lekko.
- Pożałuje pan swojej arogancji, milordzie.
- Och, tak?
- I to wcześniej, niż pan przypuszcza.
nthony wątpił, by kiedykolwiek miał żałować swojej
arogancji. Dobrze się czuł, zachowując dystans wobec świata,
Podejrzewał jednak, że przyjdzie mu pożałować tego, że
widywał się z dziewczyną bez obecności przyzwoitki. Spotkania
z nią sprawiały mu ogromną przyjemność, choć zawsze towa-
rzyszyło mu jakieś niepokojące przeczucie, że oto igrał z własną
kleską.
A
75
JILLIAN HUNTER
Nigdy nie był przesądny. Doświadczenie podpowiadało
mu. że prędzej czy później zapłaci za te spotkania, prawda
jednak była taka, że uwielbiał tę mieszaninę jej wrogości
i inteligencji.
- Stryj pani powinien mieć na panią oko - powiedział.
Wyczuł, że się od niego odsunęła. Było mu tak dobrze,
kiedy jej drobne ciało tuliło się do niego. Zastanawiał się
nawet, czy nie wybrać okrężnej drogi, by mieć ją przy sobie
jak najdłużej.
- A w tym czasie ktoś inny będzie musiał mieć oko na
stryja - odparła. - Zupełnie nie dba o własne bezpieczeństwo.
Anthony uśmiechnął się do siebie. Wierzchowiec skręcił
w wykładaną kamieniami drogę wiodącą na farmę. Obok nich
truchtał kucyk. Wzdłuż ścieżki rosły krzaki dzikiej róży i kępki
przewiercieni. W powietrzu unosiła się niezwykła woń ziół
pomieszana z morską bryzą.
- Może powinna pani wrócić ze stryjem do Londynu choć
na jeden sezon?
- Żeby znaleźć męża, czy to chciał pan powiedzieć? - Była
nieco zmieszana. - Już próbowaliśmy, niestety, bez rezultatu.
Większość mężczyzn, jakich poznałam, dawała mi do zro
zumienia, że jestem zbyt otwarta jak na ich gust.
- Pani... otwarta?
- Tak. Trudno w to uwierzyć, prawda?
Uśmiechnął się.
- Zupełnie nie potrafię tego wyjaśnić.
- Stryj zawsze mi powtarza, że kobieta nie powinna mówić
tego, co myśli. Czy pan też tak uważa?
- Nie, kiedy jej umysł jest tak fascynujący jak pani.
Rozpromieniła się.
- Czy to komplement?
- W zasadzie tak - odparł, chrząkąjąc.
- Dobry Boże, zrobię się zarozumiała - uśmiechała się
z kpiną. - Jak pan.
76
KLIFY
- Jak ja? A może myli pani zarozumiałość z pewnością
siebie.
Dojechali do wysypanej kamieniami ścieżki. Słońce prze
świetlało jasne kępy janowca i wrzosów. W oddali dostrzegli
poruszający się ciemny kształt, który po chwili przybrał postać
mężczyzny pędzącego konno w ich kierunku.
- To Elliott - powiedziała zaskoczona Morwenna, podcią
gając się nieco wyżej, by lepiej widzieć. - Musiało się coś
stać. Mam nadzieję, że stryj Dunstan nie utknął znów między
skałami. Mówiłam mu, żeby trzymał się z daleka od przylądka
Skulla.
Zanim Anthony zdołał ją powstrzymać, Morwenna zesko
czyła z konia i unosząc spódnicę, rzuciła się biegiem przez
wrzosowisko. Jechał tuż za nią. Widok rozczochranego i zdener
wowanego, z rozwianym włosem Elliotta potwierdził jej pode
jrzenia. Musiał zdarzyć się jakiś wypadek.
- Co się stało? - zapytała, kiedy Elliott zatrzymał się przed
nimi. - Czy to stryj?
Elliott spojrzał na Pentargona.
- Nie, dzięki Bogu nic mu nie jest. Ale niewiele brakowało.
To dom.
- Dom? - Potknęła się o kamień, a ponieważ miała roz
wiązane buty, omal nie straciła równowagi. Na szczęście
zdążyła się oprzeć o wierzchowca Pentargona. - Masz na
rękach sadzę. Pożar... och nie, tylko nie Emily. Nie koty.
Elliott przetarł czarnymi palcami spoconą twarz.
- Zdewastowali nasz dom. Zdaje się, że kotom nic się stało.
Emily wpadła w histerię, ale nie jest ranna. Podejrzewam, że
wracając z poczty, przeszkodziła napastnikom. Twój stryj
drzemał i niczego nie słyszał, co zakrawa na cud, zważywszy
na to, jak potworne są zniszczenia.
Anthony zsiadł z konia, gotów wziąć sprawę w swoje ręce.
- Co dokładnie się stało? Wspomniał pan o napastnikach.
Czy podłożyli ogień?
77
JILLIAN HUNTER
Elliott posłał mu spojrzenie, które można by uznać za
oskarżycielskie.
- Nie było pożaru, lordzie Pentargon. Ktoś się włamał
i zniszczył co się dało. Spalili w kominku dokumenty i papiery
sir Rolanda, a także część moich rysunków. Ratowałem, co
było można, ale kiedy uświadomiłem sobie, że nie wiem, gdzie
podziewa się Morwenna, cóż... naturalnie postanowiłem się
upewnić, czy jest bezpieczna.
- Elliott, zabierz mnie do domu - powiedziała. - Muszę
przeliczyć koty i oszacować straty.
- Niech Elliott poprowadzi kucyka - zdecydował An-
thony, sadzając ją na swoim wierzchowcu. - Ja panią od
wiozę.
nthony od razu domyślił się, że nie był to zwyczajny akt
wandalizmu. Stał w milczeniu w progu domu, próbując ukryć
zdumienie nad wielkością zniszczeń. Koronkowe firany i obicie
sofy pocięto nożyczkami, które sterczały wbite w poduszkę.
Tapety zbryzgano mokrym piaskiem. Książki w pozłacanych
okładkach leżały porozrzucane na podłodze, w kominku tlił
się stos papierów i rysunków.
Morwenna, otoczona przez pół tuzina żałośnie miauczących
kotów, nie wyglądała na wystraszoną. Była zdumiona tym, co
zobaczyła.
- Och, Elliott, zniszczyli twoje rysunki przedstawiające
papę jako króla Artura. Tak mi przykro.
Podsunął jej fotel.
- To nic. Znajdziemy kogoś innego do pozowania albo
spróbuję narysować z pamięci. Te rysunki i tak nie były
najlepsze.
Usiadła ciężko przy kominku i zaczęła grzebać w popiele.
- Och, tylko spójrzcie, cała historia zamku Tintagel, holen
derska wersja Tristana. I gdzie ja teraz znajdę inne tłumaczenie?
78
KLIFY
Anthony wyjął spod biurka spłoszone kocię.
- Zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest za to od
powiedzialna ta sama osoba, która zostawiła w zamku pani
woskową podobiznę. Jeśli tak, to żarty stały się niesmaczne.
Spojrzała na niego.
- Na pewno nie zrobił tego nikt z mieszkańców wyspy.
Nawet Pasco nie byłby zdolny do takiej potworności. Mu
sieli to być pańscy ludzie. A za nich pan jest odpowie
dzialny.
Jego twarz pociemniała, kiedy kładł kota na krześle. Wszędzie
pełno było papierów, podłoga zasypana była nadpalonymi
stronami z islandzkich sag, średniowiecznych kronik, między
nimi leżał szkic przedstawiający Merlina uciszającego z klifu
wzburzone morze.
- Wątpię, żeby ludzie, których zatrudniłem, dopuścili się
czegoś podobnego.
- Skąd ta pewność?
Nie przywykł do tego, by kwestionowano jego uwagi. Patrzył
na nią ze zdziwieniem.
- Wiedzą, że każdy, kto naruszy moje rozkazy, zostanie
ukarany. Carew już dla mnie pracował. Przekonał się, że dobrze
płacę, ale surowo karzę.
Poderwała się na równe nogi.
- A więc kto? Nic podobnego nie zdarzało się na wyspie,
dopóki pan się tu nie zjawił. A zresztą, nieważne. Nie ma sensu
prosić pana o pomoc. Sama sobie poradzę.
- Z niczym nie będzie sobie pani sama radzić, panno
Halliwell. Może z wyjątkiem własnego nastroju. Przesłucham
moich ludzi.
- Jego lordowska mość ma rację, Morwenno - powiedział
sir Dunstan, wchodząc do pokoju. - Nie możemy rzucać oskar
żeń, nie mając dowodów. Rybacy najęli na lato kilku obcych.
- Ktoś zupełnie nam obcy nie miałby powodu, żeby robić
coś takiego - odparła, patrząc w oczy Anthony'ego.
79
A
JILLIAN HUNTER
- Gdzie gospodyni? - zapytał cicho.
- Leży z okładem z octu na czole - wyjaśnił Elliott, przy
glądając się nadpalonemu rysunkowi, który Morwenna wydo
była z kominka. - Cały mój wysiłek poszedł na marne -
mruknął. - Lata studiów, pracy. Wszystko na nic. Nigdy tego
nie odzyskam.
Morwenna rzuciła Anthony'cmu ponure spojrzenie i uklękła
obok Elliotta.
- Narysujesz wszystko od nowa, Masz talent.
- Obawiam się, że mój talent jest za mały. Owszem,
miałem kilka dobrych momentów, ale to już jest za mną. -
Obejrzał się, uśmiechając się z przymusem do Morwenny. -
Posłuchaj, Morwenno. To ciebie i twojego stryja należałoby
pocieszać. Ten, kto to zrobił, z całą pewnością chciał was
nastraszyć.
- Odnoszę takie samo wrażenie. - Morwenna wstała i spo
jrzała Anthony'emu w twarz, ale on już odwrócił się do drzwi,
w których stała zapłakana gospodyni wezwana przez sir Dun-
stana.
- Pani Jenkins - odezwał się. - Wiem, że jest pani zde
nerwowana. - Mówił tak cichym i łagodnym głosem, że
Morwenna aż wstrzymała oddech. - Chciałbym zadać pani
kilka pytań, a potem będzie pani mogła wrócić do siebie.
Czy widziała pani sprawców? Czy mogłaby ich pani roz
poznać?
Pokręciła smutno głową.
- Kiedy weszłam do kuchni, zauważyłam postać odzianą
na czarno, milordzie. Czarny płaszcz, czarny kaptur. Rozmawiał
z kimś, kto, zdaje się, był w salonie. Nie widziałam dokładnie.
Ten drugi tylko mi mignął przed oczami. Krzyknęłam, a wtedy
on się odwrócił i rzucił we mnie krzesłem. Chyba potem znów
krzyczałam, nic więcej nie pamiętam.
Sir Dunstan poklepał ją po ramieniu.
- Oj, krzyczałaś, krzyczałaś. Milordzie, biedna pani Jenkins
80
KLIFY
narobiła takiego hałasu, że aż mnie wyrwała ze snu. Znalazłem
ją zemdloną na podłodze. W pierwszej chwili myślałem, że
ktoś na nią napadł.
- Brakuje szarego kotka, tego ze spuchniętą łapką! - zawo
łała nagle Morwenna. - Jeśli zrobili mu jakąś krzywdę...
Znikła razem z gospodynią, nim Anthony zdążył odezwać
się choćby jednym słowem. Zwrócił się więc do sir Dun-
stana.
- Nie wierzę, żeby zrobili to moi ludzie, ale osobiście zajmę
się tą sprawą. Ma pan moje słowo.
Sir Dunstan kiwnął na Anthony'ego głową, by ten wyszedł
z nim na korytarz. Elliott zaczął już sprzątać bałagan w salonie.
- Chciałbym panu coś pokazać, milordzie - powiedział sir
Dunstan, zniżając głos. - Nie wiem, co o tym sądzić. Może
pan zechce wyrazić swoją opinię.
Zaprowadził Anthony'ego do sypialni Morwenny. Pokój był
zagracony, ale na swój sposób uroczy. Podczas kiedy większość
dziewcząt kolekcjonowała flakoniki perfum i wachlarze, ona
ozdobiła swój pokój tak dziwacznymi przedmiotami jak abo-
rygeńskie maski, gładkie kamienie czy muszle. Na toaletce
znajdował się stos starych ksiąg i saksońskie mapy. Wtedy
Anthony zauważył łóżku.
- Na miłość boską, a cóż to...
Na samym środku łóżka, przykrytego spłowiała kapą, usypano
wielką kupę błota. Wokół niego ułożono krąg z białych lilii.
Ich zapach był tak intensywny, że Anthony poczuł niemiłe
skurcze żołądka.
Dramatyzmu dodawał niewielki kamienny krzyż, wbity
krzywo w sam środek błotnego kurhanu. Choć Anthony nie
rozumiał jego symboliki, wyczuwał złą energię, jaką emanował.
- Co to znaczy? - zapytał spiętym głosem.
- To krzyż z pogańskiego grobu z wrzosowiska, gdzie kopią
pańscy ludzie, milordzie - wyjaśnił ponuro sir Dunstan. -
Został wyrwany z ziemi dziś rano. Bóg jeden wie, jakiej duszy
81
JILLIAN HUNTER
zakłócono wieczny spokój. Lilie należą do Morwenny... a raczej
do jej matki. To Mildred sprowadziła je na wyspę. Symbolika
jest dla mnie oczywista. Ktoś grozi mojej bratanicy.
Anthony spojrzał w okno, zza którego dobiegał dziewczęcy
głos. Morwenna przebiegła obok domu, próbując zagonić kota
do stodoły. Mimo woli uśmiechnął się, zastanawiając się, jakim
cudem nagle znalazł się w jej sypialni. Czuł, że musi chronić
dziewczynę, której życie być może znalazło się w niebez
pieczeństwie.
Możliwe, że ludzie CameIbourne'a postanowili ją nastraszyć.
Markiz czy nie, to jego rozkazy musieli wypełniać. Wmawiał
sobie, że to jedyny powód, dla którego zaangażował się w tę
sprawę. Boże, nie dopuść, by jego uczucia wobec tej dziewczyny
jeszcze bardziej się skomplikowały.
Nie był w stanie wyobrazić sobie tego romansu. On, książę,
i ta postrzelona panna! Kto przy zdrowych zmysłach chciałby
mieć za żonę kobietę, która biega w niezasznurowanych bu
cikach i wykłóca się z gospodarzem w jego własnym zamku?
Publiczny skandal zatrułby mu życie. To śmieszne, że miałby
adorować tego małego elfa. Na samą myśl o tym usta An
thony'ego wygięły się w uśmiechu.
1 wtedy znów zobaczył ją przez okno. Od razu zrozumiał,
że sam siebie okłamuje. Coś go do niej ciągnęło. Przecież
gdyby było inaczej, nie stałby tu, w jej sypialni.
Kątem oka w lustrze zauważył, że sir Dunstan mu się
przygląda.
- Jak pan myśli, kto mógł to zrobić?
Sir Dunstan szybko odwrócił wzrok i zapatrzył się na
podłogę. Było oczywiste, że uważał, iż Anthony pośrednio jest
w to wmieszany.
- Nie mam pojęcia. Był taki jeden niesforny chłopiec, który
starał się o rękę Morwenny, ale to było dawno temu. Jeszcze
przed naszym wyjazdem do Londynu. Teraz się ustatkował.
- A Pasco Illugan?
82
KLIFY
- Podejrzewam, że jest zdolny do wszystkiego. Zawsze
jednak mi się zdawało, że ma słabość do Morwenny. Być może
ta słabość przerodziła się w obsesję.
Anthony patrzył na kamienny krzyż.
- Dziwny sposób okazywania uczuć.
- Jeśli to robota Pasco... - Sir Dunstan tak nie uważał. -
Aż boję się myśleć, co by było, gdyby sprawcy zastali tu
Morwennę.
Anthony zacisnął usta.
- Dopóki nie dowiemy się kto to, lepiej nie ryzykować.
Zapraszam was wszystkich do zamku. Będziecie pod moją
opieką. Proszę zabrać Elliotta i gospodynię. W wieży jest dość
miejsca, a i odległość dzieląca ją od moich komnat wystarczy,
by zapobiec plotkom.
- W pańskim zamku? - Sir Dunstan był tak zachwycony
propozycją, że Anthony musiał się uśmiechnąć. - Och, moja
bratanica i ja będziemy dla pana kłopotem, milordzie.
- Nie większym, niż jesteście do tej pory - odparł po
godnie. - Ufam, że pańska bratanica nie poczuje się dotknięta
moją propozycją ani nie dopatrzy się w niej niczego nie
stosownego.
- Do diabła z niestosownością - powiedział sir Dunstan. -
Życie tej dziewczyny jest dla mnie cenniejsze niż reputacja.
Morwenna zrobi to, co jej każę.
Anthony podniósł z podłogi kryształowy wisiorek.
- Łańcuszek się urwał.
- Dobrze, że nie zauważyła, bo pękłoby jej serce. Należał
do jej matki. Morwenna miała siedem lat, kiedy ją straciła.
- Z powodu choroby?
Dunstan zawahał się, kiedy Anthony wręczył mu wisiorek.
- Nie jestem pewien. Nikt tego nie wie.
- Jak to?
- Którejś nocy po prostu znikła we mgle. Czy ugrzęzła na
bagnach, czy padła ofiarą przestępstwa, nigdy się tego nie
83
JILLIAN HUNTER
dowiedzieliśmy. Roland szukał jej przez rok. Myślę, że to
dlatego wrócił tu, żeby umrzeć. Miał nadzieję, że ją odnajdzie.
Anthony podszedł do drzwi.
- Każę przygotować pokoje.
- Morwenna będzie panu wdzięczna, milordzie.
W drodze powrotnej Anthony rozmyślał nad ostatnimi sło
wami sir Dunstana. O ile znał Morwennę, jej reakcja będzie
dokładnie odwrotna. Ale przecież nie poznał jej aż tak dobrze...
a przynajmniej nie tak, jak by tego chciał.
ie marnował czasu na okazywanie wściekłości. Przemknął
po wrzosowisku, zwalniając dopiero, gdy dotarł do hałdy darni
i granitu na skraju placu budowy.
Jeźdźca obserwował mężczyzna o posiniaczonej twarzy, na
której wyraźnie malowała się bezczelność.
- Gdzie Carew? - zapytał Anthony, zsiadając z konia.
- Nie ma go. - Kornwalijczyk splunął przez ramię. - Na
zywam się John Hawkey. Teraz ja tu jestem nadzorcą.
- Nie ma go? - Anthony rozejrzał się z niedowierzaniem. -
Był tu jeszcze godzinę temu.
- Odesłałem go, milordzie. On nie ma nerwów do tej roboty.
- A kto, u diabła, dał ci prawo wydawania rozkazów moim
ludziom? - zapytał z oburzeniem Anthony. - Przecież ty pra
cujesz dla mnie.
Mężczyzna oparł się na kilofie. Był niski, przysadzisty,
zalatywał alkoholem i potem. Anthony nic zatrudniłby go
nawet do wywozu śmieci.
- Właściwie, milordzie, to ja pracuję dla markiza. Jego
lordowska wysokość zaczął się niecierpliwić. Chce mieć ten
pałacyk, zanim przejmie wyspę, więc mnie tu przysłał, żebym
wszystkiego dopilnował.
Anthony z trudem panował nad wściekłością.
- Camelbourne przysłał cię, żebyś wszystkiego dopilnował.
84
KLIFY
Czy zakres twoich obowiązków obejmuje również napadanie
na gospodynię i niszczenie domów młodych dziewcząt?
Hawkey nawet nie mrugnął okiem.
- Możliwe. Jeśli będą mi przeszkadzać w pracy. Lord
Camelbourne dał mi wolną rękę, milordzie.
- Czy ty albo twoi ludzie splądrowaliście dziś dom na farmie?
Twarz Hawkeya spochmurniała.
- Mogę się rozliczyć z każdej minuty, jaką spędziłem na
tej wyspie. Tak samo moi ludzie. Niech się pan rozpyta, jak
mi pan nie wierzy.
- Zamierzam to zrobić.
Nieopodal wrzosowiska zgromadził się tłum mieszkańców
wyspy. Anthony widział na ich twarzach wzburzenie, ale ono
w niczym nie przypominało jego gniewu.
- Posłuchaj, Johnie Hawkeyu. Jeśli komuś z mieszkańców
tej wyspy coś się stanie, bez względu na rozkazy Camelbourne'a,
trafisz do więzienia w Bodmin tak szybko, że nawet nie zdążysz
się pożegnać z pracą. Dopóki nie podpiszemy umowy, wyspa
należy do mnie. a jej mieszkańcy są pod moją opieką. Zro
zumiałeś?
W oczach mężczyzny zapłonął gniew, który musiał jednak
ustąpić przed władzą.
- Zrozumiałem.
- To dobrze. Nie zmuszaj mnie, żebym wyjaśniał to w bar
dziej brutalny sposób.
Odjeżdżając. Anthony czuł na plecach palące spojrzenie
czarnych oczu nadzorcy. Ludzie - farmerzy, rybacy, nauczyciel
ka i jej mali podopieczni - przyglądali mu się z niepokojem, jak
gdyby był jednym z tych najeźdźców, którzy według legend
w zamierzchłej przeszłości podbili wyspę.
Nagle zawrócił i ruszył kłusem z przeciwnym kierunku.
Przypomniał sobie, że nie poruszył jeszcze jednego kamienia.
Dotarcie do granitowego domu przy klifie, gdzie mieszkał
Pasco Illugan, zajęło mu godzinę.
85
N
JILLIAN HUNTER
Szedł przez ogród, miażdżąc butami cykutę. Przystanął,
słysząc piskliwy męski śmiech.
- I tak olbrzym Thunderbore przemierzał ziemię, niszcząc
wszystkie stworzenia, jakie napotkał na swojej drodze. Witam
w moich skromnych progach, lordzie Pentargon.
Anthony spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nawet nie
próbował ukryć wściekłości.
- Dziś zniszczono dom panny Halliwell. Czy to twoja
sprawka?
Pasco uśmiechnął się do niego.
- Niestety, nie wszystko zło, jakie nawiedza Abandon, to
moje dzieło. Nie, tym razem to nie ja.
- Czy potrafisz udowodnić, że w tym czasie robiłeś coś
innego?
Uśmiech zniknął z twarzy Pasco.
- Byłem na Black Carn, rzucałem uroki. Siły, jakie we
zwałem, nie opowiedzą o tym w sądzie.
Anthony sięgnął do kieszeni płaszcza.
- Czy ty albo te twoje siły podrzuciliście mi to w wieży?
Pasco spojrzał na złączone woskowe figurki i otworzył
szeroko oczy.
- Morwenna zrobiła pańską podobiznę. Nie wiedziałem, że
aż tak ją pan pociąga. Proszę wybaczyć, milordzie, ale uwie
rzyłem jej, kiedy powiedziała, że pana nienawidzi. Z całą
pewnością nie o taki urok prosiła.
- Prosiła o urok? Przeciw mnie?
- To poufna informacja. - Pasco ściszył głos. - Nigdy nie
wyjawiam tajemnic moich klientów. Właściwie to już za dużo
powiedziałem.
- Ktoś usypał jej na łóżku błotny kurhan. Domyślasz się
dlaczego?
- Kurhan? Ależ to cudownie makabryczne.
- Jej stryj uważa, że to ty - dokończył chłodno Anthony.
- Doprawdy? Cóż, widzę, że moja sława rośnie.
86
KLIFY
-
Jesteś małym obleśnym robakiem, Pasco.
Pasco udawał dotkniętego.
- Czy to znaczy, że nie zechce mi pan uczynić tego zaszczytu
i nie zje pan ze mną rosołu z krabów, milordzie?
- Jeden fałszywy ruch i znajdziesz się na dnie morza, Pasco.
Będę miał cię na oku.
Pasco zachichotał.
- Mam nie zasłaniać okien? Wie pan, czasami lubię tańczyć
nago.
Anthony, trzymając w dłoni woskowe lalki, odwrócił się.
Zanim zrobił pierwszy krok, spod jego stóp wytrysnął deszcz
iskier, a bramę spowiła chmura siarkowego dymu. Pasco,
klaszcząc w dłonie, aż pisnął z zadowolenia.
Anthony, nie zwracając na niego uwagi, podszedł do swojego
wierzchowca.
- Tanie sztuczki, Pasco. Widziałem lepsze u aktorów na
targu.
- Pewny siebie łajdak - mruknął pod nosem Pasco, czekając,
aż opadnie dym. - Była moja, zanim się tu pojawiłeś. Nie
oddam jej.
orwenna zalała się łzami, kiedy zobaczyła swoją sypial
nię. Nie tylko dlatego, że na łóżku znalazła błotny kurhan. Na
ten widok rozbolał ją brzuch.
Ogarnęła ją wściekłość. Przede wszystkim jej słodki bury
kotek miał stłuczone żebra. Niewątpliwie kopnął go jeden
z napastników. Ci sami źli ludzie zniszczyli jedwabną kapę
mamy. Morwenna miała po niej tak niewiele pamiątek,
a plam po czerwonym błocie z wrzosowiska za nic nie da się
wywabić.
Najgorsze jednak było to, że Pentargon zajął się ich sprawą
z tą swoją arogancją, która wprawdzie ją denerwowała, ale
jednocześnie dodawała otuchy. Elliott był z natury zbyt emo-
87
M
JILLIAN HUNTER
cjonalny, by poradzić sobie z kryzysem. Wciąż nie mógł dojść
do siebie po stracie kontraktu na wymalowanie królewskiej
przebieralni. Stryj zaś był zbyt stary, żeby zadawać się z robot
nikami z wrzosowiska.
Morwenna była przekonana, że zrobili to ludzie Pentar-
gona. Nigdy wcześniej na wyspie nie było żadnych incyden
tów, z wyjątkiem tej zabawy z okazji Beltane, kiedy to
chłopcy wrzucili im do ogrodu ognistą kulę. Był to jednak
zwykły pijacki wybryk, jakich należało się od czasu do czasu
spodziewać. Ostatnio podejrzewała, że Pasco zapłacił kilku
osieroconym chłopcom, żeby podrzucili jej pod drzwi mar
twe ropuchy, co było raczej dziwaczną forma adorowania
kobiety.
Coś tak okropnego przydarzyło jej się pierwszy raz. Jak teraz
odzyska spalone stronice z rękopisu papy? Przecież książka
miała się ukazać już za kilka miesięcy.
Nagle poczuła na ramieniu dłoń stryja. Siedziała przed
toaletką, próbując złożyć razem nadpalone szczątki księgi
z walijską poezją.
- Lord Pentargon zaofiarował nam schronienie w swoim
zamku do czasu, aż złapią złoczyńców. Przyjąłem jego pomoc,
nie czekając, aż widząc twój upór, zmieni zdanie. Spakuj tylko
to co najważniejsze, kochanie.
Podniosła głowę. Jej twarz była blada jak ściana.
- Przyjąłeś... och, stryju Dunstanie, co za upokorzenie. To
straszne mieszkać pod jednym dachem z wrogiem.
- Posłuchaj, Morwenno...
Poderwała się na równe nogi.
- Czy ty wiesz, co on chciał mi zrobić wtedy w wieży?
Sir Dunstan otworzył usta, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Morwenna rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
- Nie, nie to, ale niewiele brakowało, a musiałabym czuć
zażenowanie.
- Książę czy nie, dopilnuję, by traktował cię z należnym
88
KLIFY
szacunkiem. Twój ojciec na łożu śmierci prosił, żebym się tobą
opiekował.
Westchnęła.
- Dziękuję, stryju Dunstanie.
- Niestety, najwyraźniej przyszło nam wybrać mniejsze zło.
Wolę poświęcić twoje dobre imię niż życie.
- Nigdzie nie pojadę, stryju Dunstanie.
- Owszem, Morwenno, pojedziesz. Pakuj się.
- Jedyne, co spakuję, to moje koty. Annie Jenkins zaraz
zrobi gorący okład temu buremu biedactwu.
- Okład? Kotu? - Podrapał się po łysinie. - Jesteś tak
podobna do matki, że czasami aż mnie to przeraża.
Zerknęła na kamienny krzyż.
- Wiem. Czasami sama siebie przerażam.
nthony stał przy oknie i wypatrywał kolaski, którą miała
przyjechać Morwenna. Bawiła go jego własna niecierpliwość.
Jak to się stało, że tak bardzo pragnął spotkać się z tą dziew
czyną? Przecież ona odwoływała się do magicznych zaklęć,
by się go pozbyć!
Odpowiedziała na jego pocałunek. Jej ciało idealnie przyle
gało do jego ciała, jak gdyby byli dla siebie stworzeni. Oczywiś
cie coś podobnego nigdy więcej się nie powtórzy. Jedynym
wyjątkiem będzie powitalna kolacja, jakq zaplanował na ten
wieczór. Po tym grzecznościowym spotkaniu oddali się do
swojego apartamentu.
- Jadą, milordzie! - zawołał z podnieceniem stojący na
blankach Vincent. Anthony wystawił go tam na czaty i kazał
się powiadomić, gdy tylko na horyzoncie ukaże się kolaska.
- Dziękuję. - Anthony odsunął się od okna. Nie chciał, by
ktokolwiek go zobaczył. - Nie ma potrzeby trąbić o tym
całemu światu.
Zszedł na dół i labiryntem nieoświetlonych korytarzy i tajem
nych przejść dotarł do holu. Nie chciał, by pomyślała, że nie
może się na nią doczekać, ale byłoby niegrzecznie, gdyby nie
wyszedł jej na spotkanie na dziedziniec. Omal nie zderzył się
w drzwiach z panią Treffry.
90
KLIFY
- Już są, milordzie. Czy mam przynieść do salonu sherry
i ciasteczka?
- Nie. Tak. Dobry Boże, co za zamieszanie. Można by
pomyśleć, że sama królowa zaszczyca nas swoją obecnością. -
Cały zamek przystrojono świeżymi kwiatami, podłogę wypo
lerowano na błysk, a w powietrzu nie unosił się nawet naj
mniejszy pyłek.
Anthony zerknął na swoje odbicie w dużym stojącym w holu
lustrze. Dokładnie ogolony, włosy gładko zaczesane do tyłu,
elegancki czarny surdut, podkreślający jego wyprostowaną
sylwetkę, ale czy musiał być tak zadowolony z siebie? I ta
protekcjonalna mina...
Obawiał się, że wystraszy dziewczynę tym swoim aroganckim
uśmieszkiem. Z drugiej strony, może to i lepiej... A jednak
mógłby spróbować nie onieśmielać jej tak już od progu.
Nie, nie mógłby. Nie, kiedy na sam jej widok krew zaczynała
mu szybciej krążyć. Nie, kiedy już setki razy rozebrał ją,
uwiódł i kochał się z nią w myślach. Ach, jakże upojne były
te wyimaginowane zbliżenia dla obojga. Anthony może nie
był najprzystojniejszym kawalerem w Londynie, ale z pewnością
wiedział, jak zadowolić kobietę. Na jego twarzy znów pojawił
się arogancki uśmiech.
- Proszę, milordzie. - Z zamyślenia wyrwała go pani Treffry,
wręczając mu bukiet lilii. Ich zapach był bardzo mocny. - Dla
panny Halliwell.
Zmarszczył brwi.
- Myśli pani, że...
- O, tak, milordzie. Piękny gest pojednania. Udowodni jej
pan, jak panu przykro.
Westchnął. Jedynym powodem, z jakiego było mu teraz
przykro, było to, że romans z panną Halliwell będzie musiał
pozostać jedynie fantazją. Drugi raz nie zamierzał jej dotykać.
Jeszcze skończy przed ołtarzaem... Niech Bóg broni poślubić
tę dziewczynę!
91
A
JILLIAN HUNTER
Czuł się idiotycznie, wychodząc z bukietem na powitanie
kolaski, która właśnie zatrzymała się na dokładnie zamiecionym
podjeździe. Sir Dunstan spojrzał na niego ponuro. Panna
Halliwell, a raczej jej dolna połowa, oddawała się jakiemuś
tajemniczemu zajęciu, wystawiając w stronę gospodarza sporych
rozmiarów pupę. Anthony oniemiał na ten widok. Wydawało
mu się, że dziewczyna jest nieco szczuplejsza.
Ciszę przerwały dziwne piski. Anthony spojrzał w niebo,
zastanawiając się, czy przypadkiem zamku nie atakuje stado
mew. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dźwięki dobiegają
ze środka kolaski, a zaskakująco szerokie siedzenie należy nie
do panny Halliwell. ale jej gospodyni, Emily Jenkins.
Morwenna nie przyjechała. Jego usta wykrzywiły się w nie
znacznym uśmiechu. Czyżby nie rozumiała, że przełknął własiną
dumę, by ją chronić? Nie wie, że ofiarując jej schronienie,
zrezygnował z podkreślającego jego władzę dystansu? Czy ta
dziewczyna uważa go za człowieka, który wpuszcza byle kogo
do własnego zamka?
Stał w milczeniu, obserwując, jak sir Dunstan wysiada
z kolaski.
- Co to ma znaczyć? - zapytał lekko poirytowany. - A gdzie
pańska bratanica?
- Nie zgodziła się przyjechać, milordzie - wyjaśnił zaże
nowany mężczyzna.
- Rozumiem.
- Prosiła, żeby podziękować panu za troskę, i przysłała koty
i gospodynię.
- Rozumiem i to. - W oczach Anthony'ego pojawiło się
rozbawienie. - A czy pan zostanie?
- Oczywiście, że nie, milordzie. - Sir Dunstan wbił wzrok
w ziemię. - Pewnie chce pan, żebym zabrał koty z powrotem?
- Koty mogą zostać - odparł z westchnieniem.
92
KLIFY
W czesnym rankiem Anthony udał się do domku na farmie.
Zatrzymał się przed bramą, kiedy zauważył w ogrodzie Mor-
wennę, pozującą Elliottowi. Nie zdradzając swojej obecności,
obserwował ich przez kilka minut.
Ellioit zdawał się nie reagować na urok Morwenny albo
potrafił się dobrze ukrywać pod maską zawodowej obojętności.
Anthony nie był do tego zdolny. Z dnia na dzień czuł, że
dziewczyna coraz bardziej go pociąga.
Ciepła bryza zdawała się pieścić jej skórę. Błękitna suknia
przylegająca do jej ciała podkreślała gibkość figury. Z daleka
wyglądała jak niewinna bogini, oszałamiająco piękna i nie
osiągalna dla zwykłego śmiertelnika. Dziewczyna najwyraźniej
nie była świadoma swojej urody. Oniemiały z zachwytu An
thony podziwiał to przecudne zjawisko, które nagle ni stąd, ni
zowąd ziewnęło przeciągle, zupełnie nie po kobiecemu.
- Morwenno! - Niezadowolony Elliott odłożył ołówek. -
Co się z tobą dzieje?
Uśmiechnęła się smutno, zdejmując z czoła srebrną tiarę.
- Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Dziwnie się czuję.
Raz jest mi gorąco, za chwilę znów zimno...
Podniosła wzrok i dostrzegła czekającego przed bramą
Anthony'ego. Ich oczy się spotkały. Anthony poczuł dreszcze,
z wrażenia aż znieruchomiał. Dziewczyna położyła dłoń na
sercu, ze strachu czy z innego powodu... nie miał pojęcia.
Wiedział tylko, że powinna się go bać. Był tak rozgniewany,
że miał ochotę nią potrząsnąć. Niestety, nie był pewien, czy
może sobie na tyle zaufać, by jej dotknąć.
Pchnął bramę i wjechał do ogrodu. Był to prawdziwy raj na
ziemi, gdzie zmysły upajały lilie, łubin i róże w pełnym
rozkwicie.
- Lordzie Pentargon. - Zmieszany Elliott spojrzał na Mor-
wennę. Być może dopiero teraz zrozumiał, dlaczego jej uśmiech
zamienił się nagle w grymas, - Proszę nie mówić, że przyjechał
pan pozować do rysunku. Morwenno, znajdź miecz twojego
93
JILLIAN HUNTER
ojca i hełm dla jego lordowskiej mości. Czy mamy jeszcze tę
zbroję?
Anthony patrzył na Morwenne.
- Niech się pani nie kłopocze, panno Halliwell. Nie przy
jechałem pozować.
Elliott. nie chcąc tracić najlepszego światła, sam pobiegł do
domu poszukać kostiumu. Anthony westchnął, marszcząc brwi.
- Pani wie, dlaczego tu jestem, panno Halliwell - odezwał
się posępnie.
Domyślił się, że odwróciła się do niego plecami, żeby ukryć
uśmiech. Najwyraźniej jego surowość nie przynosiła efektu.
- Pani koty opanowały zamek - powiedział chłodno, okrą
żając Morwenne. - Żaden nie zrobi kroku, żeby nie ciągnąć
za sobą całej gromady. Dziś rano znalazłem jednego z pani
podopiecznych w łóżku.
Naturalnie, marzył, by na miejscu niesfornego kota w końcu
znalazła się ich pani. Na szczęście, sprawy nie posunęły się
aż tak daleko.
- Ugryzł mnie w palec - dodał.
Roześmiała się, zerkając na niego ukradkiem.
- Dziękuję, że się pan nimi zaopiekował.
- Wolałbym zaopiekować się panią. - Otworzyła szeroko
oczy. Słowa wyrwały mu się z ust, zanim zdążył się po
wstrzymać. - To znaczy... cóż, nie mogę zapewnić, że nie
jestem po części odpowiedzialny za to, co się tu wczoraj stało.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Pańscy ludzie przyznali...
- Do niczego się nie przyznali. Nowy nadzorca jest wyjąt
kowo bezczelny. Twierdzi, że jest niewinny, ale nie zdziwił
się, kiedy oskarżyłem go o popełnienie przestępstwa. Podobnie
rzecz ma się z Pasco.
- Pasco? - Zmarszczyła nos. - Och, cóż, możliwe, że to on.
Mógł się mścić, bo nie zgodziłam się na jego cenę.
Uniósł brwi.
94
KLIFY
- Cenę za pozbycie się mnie z wyspy?
Uśmiechnęła się tęsknie.
- Obawiam się, że tak, choć teraz wydaje mi się to głupotą.
Odwrócił wzrok, nie rozumiejąc, co się stało. Przyjechał tu,
żeby ją zbesztać, a nie kolejny raz poddawać się jej urokowi,
Z niejakim wysiłkiem przybrał groźną minę.
- Głupotą było odrzucenie mojej propozycji - powiedział
surowo. - Powinna pani przenieść się do zamku do czasu, aż
sprawcy zostaną ujęci.
- A jeśli nigdy nie uda się ich złapać?
Zacisnął zęby.
- Najważniejsze, żeby pani była bezpieczna.
Oparła się o różaną pergolę. Anthony przyglądał się jej
z zachwytem. Zafascynowała go jej jedwabna suknia, pod którą
zadziwiająco wyraźnie rysowały się piersi. Czuł się urażony
faktern, że to Elliott, a nie on, dostąpił zaszczytu oglądania
tego widoku przez cały ranek.
- Może to zabrzmi niemądrze, milordzie - powiedziała -
ale jestem przekonana, że tu, na Abandonie, nie grozi mi nic
złego.
Tak bardzo marzył, by ją pocałować, że aż go to zabolało,
Chciał ją położyć i wziąć na łożu z kwiatów. Skąd u niego to
pragnienie? To szaleństwo, tu, prawie na progu jej domu! Nagle
powietrze wypełnił zapach lilii. Morwenna przywiodła go na
rabatę obsadzoną pachnącymi kwiatami i patrzyła, jak upaja
się ich zapachem i przeklina samego siebie za to, że jej pożąda.
- Dobrze się pan czuje, milordzie? - zapytała nieco wy-
straszona.
Uświadomił sobie, że dziewczyna dostrzegła zamęt, jaki
panował w jego myślach.
- Tak, oczywiście... Owszem, to, co pani przed chwilą
powiedziała, jest niemądre. Zdenerwowałem się. Mój brat
zginął na tej przeklętej wyspie. Niech pani nie każe mi wierzyć,
że nigdy nie dzieje się tu nic złego.
95
JILLIAN HUNTER
- Nie musi pan wierzyć we wszystko, o co proszę. Niech
pan tylko powie markizowi, że zmienił pan zdanie.
- Ale ja go nie zmieniłem.
Wyrzuciła zerwany przed chwilą kwiat i odwróciła się na
pięcie.
- A zatem proszę odejść.
- Zaraz, jak tylko skończę. - Szedł za nią, omijając po
rzucony kwiatek. - Rozumiem, że to, co robię, nie przysparza
mi sympatii wśród mieszkańców wyspy.
- Nie myli się pan, milordzie.
- Nie dbam o to, co myślą o mnie ludzie.
- To też jest oczywiste.
- To znaczy, większość ludzi.
Zagryzła wargi.
- Szczęśliwi ci, należący do wąskiego grona wybrańców,
na których panu zależy.
Uśmiechnął się.
- Jestem lojalnym przyjacielem.
- Tych wybrańców.
- Mam nadzieję, że ich grono się powiększyło - powiedział
niskim głosem. - O jedną osobę.
Zaniepokoiła się. Jej krew zaczęła boleśnie szybko krążyć.
Stała między ścianą łubinu a pułapką jego ciała. Czy wyobrażała
sobie jego dotyk? Może jej kobiecy instynkt ostrzegał ją: Nie
poddawaj się, bo na zawsze utracisz duszę. On ci ją zabierze...
Jego głos był pewny i mocny, a w oczach płonęła siła. która
tak bardzo przemawiała do jakiejś odległej cząstki jej duszy.
- Panno Halliwell, jeszcze raz powtarzam, że nie kazałem
moim ludziom pani straszyć, ale prace muszą zostać doprowa
dzone do końca. Dla własnego spokoju proponuję pani bez
pieczne schronienie w zamku. Młodej kobiecie potrzebny jest
ktoś, kto ją ochroni. Nawet tu, na wyspie.
- Cóż, mój stryj... - powiedziała, odwracając się.
Anthony zmrużył oczy.
96
KLIFY
- Nie jest już pierwszej młodości.
Obrzucił ją władczym spojrzeniem, dając jej do zrozumienia.
że on, w przeciwieństwie do jej styja. był mężczyzną w pełni
sił, w razie konieczności zdolnym obronić i całą wyspę.
Dlaczego udawał, że robi jej grzeczność? Czyżby próbował
zagłuszyć poczucie winy? A może chciał jej coś udowodnić?
A jeśli szukał jedynie rozrywki na czas pobytu na wyspie?
- Moja noga nigdy więcej nie postanie w pańskim zamku,
milordzie.
Przeszył ją wzrokiem.
- Dlaczego? Ach, chodzi o ten pocałunek. Zapewniam
panią, że to się nie powtórzy, chyba że na pani wyraźne życzenie.
- Jak pan śmie mówić takie rzeczy! - zawołała oburzona.
W jego oczach błysnęło rozbawienie.
- Czekam na pani decyzję.
- Będzie pan długo czekał.
- Może warto, ale oczywiście zależy to od pani.
W tym momencie do ogrodu wrócił Elliott. uginając się pod
ciężarem zbroi i rycerskiego oręża, które z hukiem rzucił pod
stopy Anthony'ego. Morwenna parsknęła śmiechem, widząc
jego zdumioną minę.
- Pańska zbroja, milordzie - wysapał Elliott.
Anthony na chwilę zaniemówił, a potem zaczął się śmiać.
- O nie.
- Nie? - Rozczarowany Elliott pokręcił głową.
Morwenna podniosła zmatowiałą tarczę.
- Lord Pentargon nie chce być niczyim bohaterem. Ani
w życiu, ani w sztuce. I nie zamierza brać udziału w potyczkach,
które nie przyniosą mu zysku. - Patrzyła prosto w twarz
Anthony'ego - Mam rację, milordzie?
- Nie wiem. - Gniew, jaki go tu przywiódł, przerodził się
w subtelniejsze i bardziej niebezpieczne uczucie. - To zależy.
Czy rozważy pani moją propozycję?
- Nigdy. - Stała w ukwieconym ogrodzie, trzymając w dłoni
97
JILLIAN HUNTER
tarczę niczym wojownicza królowa. W jej błyszczących zie
lonych oczach malowało się zdecydowanie. - Nie zamieszkam
w pańskim zamku, dopóki nie zmieni pan zdania.
Lekko się ukłonił i dosiadł swojego wierzchowca. Odjeż
dżając, usłyszał jeszcze słowa Elliotta:
- Do diabła, Morwenno, mogłaś go namówić do pozowania.
Dla dobra książki. Wszyscy wiedzą, że ten nieszczęśnik cię
pożąda.
sercem w gardle patrzyła na oddalającego się An-
thony'ego. Część jej duszy pragnęła pobiec za nim, ale równo
cześnie czuła do niego odrazę za to, jak traktował ludzi
i miejsce, które kochała. Jakim cudem ktoś taki mógł ją aż tak
pociągać? A jednak. Wciąż drżała na wspomnienie jego szaro-
niebieskich oczu przeszywających ją aroganckim spojrzeniem.
Morwenna dostrzegła w nich głęboko ukryte pragnienie. „Po
winna pani przenieść się do zamku", tak powiedział, co mogło
oznaczać: powinna pani przenieść się do mojego łoża.
- Trzeba było z nim jechać - odezwał się z rozbawieniem
Elliott.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że konflikt uczuć targający
jej duszę był aż tak widoczny.
- Chyba po to, żeby zepchnąć go z klifu.
- Byłabyś bezpieczna. - Elliott wbił wzrok w tarczę, którą
zasłaniała piersi. - Morwenno, przecież go lubisz.
- Zapewniam cię, że się mylisz. I nie potrzebuję jego
ochrony.
- Tylko pomyśl, jaki jest przystojny i jak wspaniale zbu
dowany.
- Sam sobie o tym myśl, skoro tak go podziwiasz.
Uśmiechnął się łagodnie.
- Rycerz, który nie potrzebuje zbroi, żeby cię bronić.
- Przed czym?
98
KLIFY
- To chyba jasne. Ktoś pragnie twojej śmierci.
Przeraziły ją słowa Elliotta.
- Co masz na myśli?
Zmarszczył czoło.
- Ten kamienny krzyż na twoim łóżku, Morwenno, czyżbyś
nie rozumiała jego znaczenia? Boże, myślałem, że to oczywiste.
Nie masz ojca. Powinnaś się bać.
- Boję się, ale mój strach mnie nie powstrzyma. Ten, kto
zostawił krzyż, z pewnością chce, żebym się bała. Na szczęście
mam ciebie i stryja Dunstana, prawda?
Elliott pokiwał głową i spojrzał ponuro w niebo.
- Kolejny dzień zmarnowany. No cóż, chyba zajmę się
poszukiwaniem groty. Tym razem wypłynę łodzią i nie wrócę,
dopóki czegoś nie znajdę.
- Elliott, uważam, że nie powinieneś wypływać. Nie dziś.
Uśmiechnął się do niej smutno.
- Och, zdaje się, że żadne z nas nigdy nie korzysta z dobrych
rad.
nthony rzucił rękawice na stół w bibliotece, świadom
tego, że każdy jego ruch jest obserwowany przez cztery koty.
Domyślał się, że zwierzaki lubią to pomieszczenie ze względu
na panujący tu spokój i ciepło, promieniujące od gotyckiego
kominka. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że koty mogłyby
lubić jego towarzystwo.
Już miał się rozsiąść w swoim fotelu, kiedy zauważył na
siedzeniu książkę Ethana. Ogień płonący w kominku i ciężkie
czerwone zasłony sprawiały, że w bibliotece panowała przytulna
atmosfera. Anthony spostrzegł na ścianie swój ogromny cień.
Był to cień człowieka samotnego.
Otwórz mnie.
Przeczytaj mnie.
Zmarszczył czoło i potarł brodę. Na dziś już wystarczy
99
z
A
JILLIAN HUNTER
bajek. Nie będzie żadnego ratowania dziewic ani pertraktowania
z szalonymi czarownikami. Marzył o butelce brandy, która
sprowadziłaby na niego błogosławione otępienie.
Otwórz mnie.
Przeczytaj mnie.
Poznaj swoje przeznaczenie, młody lordzie.
Dobry Boże, był taki zmęczony i samotny i... podener
wowany. Tęsknił za przyjaciółmi, za domem. Jak Ełhan mógł
tu żyć bez żony czy kochanki? Po co on znów dziś pojechał
do domu Morwenny, skoro zrobiła z niego głupca, przysyłając
te przeklęte koty, z których jeden właśnie nieśmiało sadowił
się obok niego w fotelu? Nagle przyszło mu do głowy, że
Elliott i Morwenna są kochankami. Czyżby dziewczyna tylko
udawała niewinną? Nie miało to jednak żadnego znaczenia.
Przecież jej życie osobiste to nie jego sprawa.
Otwórz mnie.
Przeczytaj mnie...
Chrząknął, rzucając książkę na podłogę i sięgnął po karafkę
brandy, kiedy nagle morze groźnym rykiem przerwało ciszę.
Nad Abandon nadciągała kolejna burza. Anthony miał nadzieję,
że kiedy sztorm rozszaleje się na dobre, on będzie już słodko
pijany.
orwenna waliła w drzwi zamkowe tak długo, aż rozbolały
ją kostki. W głowie wciąż słyszała własną przysięgę, po
wtarzającą się jak refren. „Nigdy, nigdy, nigdy. Moja noga
nigdy więcej nie postanie w pańskim zamku..."
I oto niecałe osiem godzin po tym, jak odmówiła Pentar-
gonowi, stała przed wejściem do jego jaskini, zdana na jego
łaskę i niełaskę, błagając o pomoc.
Do kogo miała się zwrócić? Jego spokój i siła były jak
obietnica bezpieczeństwa, niczym latarnia morska w czasie
sztormu, który przetaczał się właśnie nad wyspą. Potrzebowała
jego pewności siebie, jego przewodnictwa, choć czuła, że to
nie ma sensu. Spodziewała się, że ją wyśmieje. Była dla niego
niegrzeczna, dlaczego miałby jej pomagać?
Elliott wyruszył na poszukiwanie i do tej pory nie wrócił
do domu. Po ich rozmowie w ogrodzie wziął łódź i popłynął
na przylądek Skulla, by obejrzeć grotę, wypatrzoną przez sir
Dunstana. Morwenna wiedziała, że podczas sztormu to miejsce
zamienia się w śmiertelną pułapkę.
Kiedy nie wrócił na kolację, zaniepokojona Morwenna
z pomocą kilu mieszkańców wyspy wszczęła poszukiwania.
Odwiedzili tawernę, sklepy, wstąpili na plebanię i do domów,
w których Elliott mógł szukać schronienia.
101
M
JILLIAN HUNTER
Wtedy jeden z rybaków przyniósł porażającą wiadomość.
Ktoś widział przewróconą łódź Elliotta w niedostępnej
zatoczce zwanej Paszczą Smoka. Z tego, co można było
zobaczyć z klifu, Elliott nie dał się uwięzić między skałami.
Nikt jednak nie podjął się wspinaczki podczas deszczu. Dopóki
morze się nie uspokoi, nie można było ryzykować i podpływać
do wywróconej lodzi, by sprawdzić, czy przypadkiem Elliott,
żywy lub martwy, nie tkwi pod spodem.
Oby tylko żył.
Morwenna, przekrzykując szum deszczu, z całych sił łomotała
w drzwi. Nie dopuszczała do siebie tej najgorszej myśli.
Pentargon.
Był pierwszym człowiekiem, do którego postanowiła zwrócić
się po pomoc, a jednocześnie ostatnim, którego powinna o to
prosić. Będzie triumfował, ale jej to nie obchodziło. Dlaczego
nie otwiera drzwi? Gdzie podziała się służba? Smagany wiatrem
i deszczem zamek był pogrążony w ciemności. Dokąd oni
mogli pójść? Zacisnęła dzwoniące z zimna zęby. Przemokła
do suchej nitki, wiec strugi deszczu lejącego się z nieba już
jej nie przeszkadzały.
- Lordzie Pentargon! - Uderzyła pięścią w dębowe drzwi.
Zachrypła już od krzyków. - Anthony, błagam, otwórz drzwi!
o tej pory powinien już być pijany. Zamierzał się upić
kosztownym koniakiem Etbana. Rozsiadł się wygodnie w fotelu
i zapatrzył na dogasający ogień w kominku. Oddałby wszystko,
co posiadał, byle tylko jego brat mógł tu z nim choć przez
chwilę posiedzieć. Nie rozmawiali ze sobą od lat, a teraz było
już za późno.
Oddałby wszystko, by ona tu była, by do niego przyszła.
Tak bardzo tego pragnął. Marzył o tym. Schował twarz w dło
niach i sam się z siebie śmiał. Jak mógł pożądać tak niepopraw-
102
KLIFY
nej i frustrującej kobiety? Jak mógł wykorzystywać jej brak
doświadczenia, wiedząc, że za miesiąc opuści to miejsce?
Deszcz wciąż dzwonił o szyby. Tym razem sztorm wydawał
się wyjątkowo gwałtowny. Po czymś takim nawet Morwenna
nie byłaby zdolna przywołać tej swojej ukochanej tęczy. Fałe
wściekle rozbijały się o skały, a on w alkoholowym upojeniu
wyobrażał sobie, że słyszy jej głos.
Nagle w drzwiach pojawiła się wysoka postać.
- Vincencie, dałem wam wszystkim wolny wieczór. Czy
w pomieszczeniach dla służby jest może jakieś przyjęcie?
Urodziny Gunthera?
- Tak, milordzie, ale przed drzwiami czeka ta młoda kobieta.
Anthony powoli wstał.
- Ta kobieta?
Vincent zerknął na opróżnioną do połowy butelkę.
- Powinien pan szybko do niej zejść.
- Czy coś się stało?
- Obawiam się, że tak, milordzie.
wyobraźni widział ją stojącą w ciemności i przez głowę
przebiegły mu setki scenariuszy. Tak bardzo chciał wziąć ją za
rękę, zaprowadzić na górę i kochać się z nią w dramatycznym
momencie kulminacji sztormu. Ależ ma wyczucie czasu! Samo
tnie stawiła czoło rozwścieczonej przyrodzie, by się z nim
spotkać. Natychmiast wytrzeźwiał, uprzytomniwszy sobie, że jej
impulsywne zachowanie może okazać się bardzo niebezpieczne.
- Panno Halliwell, czy mogę pani pomóc?
Wzięła głęboki oddech.
- Tak, milordzie. Wygrał pan. Jestem tu i potrzebuję pańskiej
pomocy.
Uśmiechnął się lekko, widząc, jak stoi przed nim, milcząco
nieszczęśliwa, przemoczona, przygotowana na jego zemstę.
103
D
w
JILLIAN HUNTER
Jakże łatwo byłoby rzucić jej teraz w twarz jej własne
słowa. „Moja noga nigdy więcej nie postanie w zamku".
Powstrzymał się. Kiedy tak na nią patrzył, czuł troskę, nie
zadowolenie.
- Dalej - powiedziała z westchnieniem. - Nadeszła chwila
pańskiego triumfu. Widziałam ten uśmiech.
Wbił w nią wzrok. Stała w strugach błotnistego deszczu,
a jej twarz była blada jak wosk.
- Morwenno, ma pani tylko częściowo rację. Uśmiechnąłem
się, bo pani tu jest, nie z powodu, jaki pani podejrzewa. Wezmę
pani płaszcz.
Zamknęła oczy i wbrew sobie poczuła miłe odprężenie,
kiedy zdjął z niej przemoknięte ubranie. Cześć drogi pokonała
na swoim kucyku, jednak kiedy ścieżkę zalała woda, zostawiła
zwierzę w najbliższej chacie i ruszyła biegiem, co sił w nogach.
Była wyczerpana i tak świadoma jego siły, że na jego widok
ugięły się pod nią kolana.
- A zatem skąd ten uśmiech?
- Wiedziała pani, że może zwrócić się do mnie o pomoc
i że ja na pewno nie odmówię, a to znaczy, że ma pani do
mnie zaufanie. Czasami tak głęboką więź tworzy się przez całe
życie.
- Czy będę musiała zapłacić? - zapytała cicho, pamiętając,
co mówił o Pasco i w ogóle o mężczyznach.
- Możliwe. - Wyciągnął rękę i ujął jej delikatną, szczupłą
dłoń. - Być może kiedy nadejdzie odpowiednia pora, z chęcią
pani zapłaci. Może nawet nie spodziewa się pani takiej ceny.
iedy dotarli do biblioteki, gdzie miał nadzieje trochę
ukoić jej zdenerwowanie, ogień w kominku trzaskał tak wesoło,
że Anthony aż przystanął ze zdziwieniem. Przez chwilę w za
myśleniu wpatrywał się w tańczące płomienie. Kiedy wychodził,
104
KLIFY
ogień dogasał. Gotów był przysiąc, że po zamku nie kręcił się
nikt ze służby, bo wszyscy bawili się na dole na przyjęciu. Kto
więc napalił w kominku?
- Morwenno, niech pani usiądzie i powie, z czym przychodzi.
Aż pani posiniała z zimna. Może kieliszek brandy?
Zerknął na stolik, na którym stała kryształowa karafka,
a obok niej dwa kieliszki. Dwa. Do diabła... ach, jest przecież
Vincent. To on przygotował pokój dla jej wygody. Anthony
napełnił kieliszek.
- Zdejmiemy mokre buty i pończochy.
- Chodzi o Elliotta - odezwała się drżącym głosem. - Wy
płynął szukać groty Artura i zniknął. Sztorm rozpętał się tak
niespodziewanie, martwię się o niego.
Uklęknął przed nią, marszcząc czoło.
- A gdzie łódź?
- Utknęła między skałami nieopodal przylądka Skulla. -
Zaczął rozwiązywać jej buciki. - Och, dobry Boże, naniosłam
błota. Pan się wybrudzi.
- Obawiam się, że nim skończy się ta noc, ucierpię dużo
bardziej.
Pochyliła się do przodu, by mu pomóc.
- Błagam, milordzie, czuję się niezręcznie, kiedy usługuje
mi pan jak służący.
Ale buciki były już rozwiązane. Oparła się na krześle
i znieruchomiała, kiedy jego silne dłonie zaczęły zsuwać z jej
nóg pończochy.
- Elfie, ty drżysz z zimna. - Długo nie zabierał dłoni z jej
kolana. - Zaraz wezwę gospodynię, zaprowadzi panią do
łóżka.
- Do łóżka? - zapytała ze zdumieniem. - Nie pójdę do
łóżka, dopóki Elliolt... W ogóle nie będę tu leżeć w łóżku.
- Nie wypuszczę pani z zamku w środku nocy. Drogi toną
w błocie. Czy to jasne?
105
K
JILLIAN HUNTER
-
Ale Elliott...
- Jeśli coś mu się stało, nie pomoże mu pani, ryzykując
własne życie.
- Twardy z pana człowiek, milordzie.
- Fortuna nie sprzyja miękkim, nieprawdaż?
- Przybyłam prosić pana o pomoc w odnalezieniu Elliotta -
powiedziała z rozpaczą.
- Zrobię to, gdy tylko upewnię się, że jest pani bezpieczna.
Spojrzała na jego poważną twarz.
- Nie czuję się bezpieczna - wyszeptała.
Jego place zacisnęły się nieznacznie wokół jej kostki, wpra
wiając jej ciało w przyjemne drżenie. Przez chwilę nie mogła
złapać oddechu. Patrzyła w jego ciemniejące oczy. Przeszywał
ją wzrokiem głębiej niż jakikolwiek inny mężczyzna.
- Proszę mi podać surdut - odezwał się niskim, nieco
zachrypniętym głosem. - Honor nakazuje mi dołączyć do
ekipy szukającej pani przyjaciela.
Zdjęła czarny surdut z oparcia fotela, a kiedy mu go podawała,
usłyszała dobiegający z korytarza głos stryja. Ledwo zdążyła
się odwrócić, gdy do biblioteki wpadł jak burza Dunstan, a tuż
za nim Vincent.
- Milordzie, proszę wybaczyć to najście, ale moja bra
tanica... Och, tu jesteś Morwenno. Odchodziłem od zmysłów
z niepokoju.
- Jego lordowska wysokość zamierza dołączyć do ekipy
poszukiwawczej - zerknęła ukradkiem na Anthony'ego. - Mi
lordzie, radziłabym włożyć coś cieplejszego. Najlepiej płaszcz
przeciwdeszczowy.
Na jego twarzy na sekundę pojawiło się rozbawienie.
- Dziękuję, panno Halliwell.
Wyszedł, kłaniając się uprzejmie sir Dunstanowi. Starszy
mężczyzna odwrócił się, żeby za nim iść, ale wcześniej zdążył
jeszcze zerknąć w stronę stolika i wskazać głową dwa kieliszki.
106
KLIFY
- Porozmawiamy o tym później, moja panno - odezwał się
do Morwenny.
Westchnęła.
- Nie ma o czym rozmawiać.
Spojrzał na nią. Włosy miała w nieładzie, bose stopy,
pończochy na podłodze, a w oczach blask.
- Obawiam się, że jest.
nthony zwołał swoich robotników i kilku rybaków, którzy
utworzyli druga ekipę poszukiwawczą. Przy tak silnym sztormie
ciało Elliotta mogło być już dawno w morzu lub tkwiło
uwięzione gdzieś między skałami. Ratownicy, przewiązani
w pasie sznurami i wyposażeni w latarnie, opuścili się z klifu
na przylądku Skulla. Na czarnej, spienionej wodzie kołysała
się przewrócona łódź Elliotta, raz po raz uderzając burtą
o skałę, Anthony z pomocą trzech młodych rybaków przyciągnął
łódź na brzeg. Niestety, Elliotta nie było.
Ratownicy podziękowali Anthony emu za wysiłek i pospiesz
nie się oddalili. Owszem, szanowali go jako przedstawiciela
władzy, ale nikt nawet nie udawał, że ma do niego zaufanie.
Wracając ścieżką wzdłuż klifu, zauważył Pasco stojącego
samotnie w deszczu i mroku. Anthony przystanął, by mu się
przyjrzeć, po czym ruszył przed siebie. Był zbyt mokry i zmę
czony, by dyskutować z tym niebezpiecznym głupcem.
- Nie znaleźliście go?! - zawołał, przekrzykując wyjący
wiatr, Pasco.
Anthony zastygł w bezruchu.
- Wiesz coś o tym?
- Dziękuję za uznanie, ale niestety, nie ponoszę winy ~
zachichotał Pasco, rozpościerając ramiona na wietrze.
108
KLIFY
Anthony zawahał się. Z obawą myślał o powrocie do zamku.
Morwenna na pewno na niego czekała, a on miał być posłańcem
przynoszącym złe wiadomości. Jak jej powiedzieć, że ta jej
ukochana wyspa pochłonęła kolejne życie? Znienawidzi go
jeszcze bardziej.
- Lordzie Pentargon, niech pan na to spojrzy! - krzyknął
podniecony Pasco. Anthony wbiegł do niego na górę i ledwo
się opanował, by nie zepchnąć go z klifu. - Znalazłem to pod
żywopłotem, milordzie. Co pan o tym sądzi?
Anthony spojrzał na długi biały fartuch i fular. Materiał
nasiąknięty był krwią i błotem. Wczoraj rano w ogrodzie Elliott
miał na sobie identyczne ubranie.
- Oddaj to. Pasco - rzucił szorstko. - Gdzie to znalazłeś?
- Och, niczego więcej tam nie ma. - Pasco był mocno
poruszony. - Widzi pan tę krew? Możliwe, że doszło do walki
na śmierć i życie.
odzinę później Anthony stał z Morwenna i jej stryjem
w pogrążonym w mroku korytarzu.
- To może oznaczać wszystko - tłumaczył. - Mógł upaść
na skałach i skaleczyć się w rękę, a potem obandażować ją
fularem.
Morwenna pokiwała głową.
- Tak, to ma sens. Gdyby Elliott się skaleczył, nie prze
jmowałby się tym, że zniszczy sobie ubranie.
- Cóż, a jednak go nie znaleźli - wtrącił sir Dunstan, kładąc
rękę na jej ramieniu,
- Znajdą, On żyje. - Podniosła głowę. Jej oczy pociemniały
ze wzruszenia. - Czuję, że znalazł grotę i rysuje w przypływie
natchnienia. Wybierał się na dwa dni, wziął ze sobą jedzenie
i lampę. Nie zna pan Elliotta, milordzie. Kiedy zacznie rysować,
traci poczucie czasu.
Sir Dunstan westchnął ciężko.
109
A
G
JILLIAN HUNTER
- To zaczyna przybierać rozmiary obsesji. Elliott oszalał.
Ech, ci artyści! Czasami trafiają się wśród nich prawdziwi
dziwacy. Nawet mu do głowy nie przyjdzie, że tak się o niego
martwimy.
- Teraz wiem, że go znajdziemy - powiedziała Morwenna. -
Wierzę w to całym sercem. Czuję, że jest bezpieczny. Tak, na
pewno odnalazł grotę i boi się z niej wyjść.
Anthony odwrócił wzrok.
~ Możliwe, panno Halliwell. Dowiemy się tego na pewno
w ciągu tygodnia. A teraz proponuję udać się na spoczynek.
Wasze pokoje czekają.
Sir Dunstan jeszcze raz zerknął na zakrwawiony fular, po
czym spojrzał w oczy Anthony'ego.
- Doceniamy pańską gościnność, milordzie.
I opiekę. Choć sir Dunstan nie wypowiedział tych słów na
głos, Anthony wiedział, że miał je na myśli.
Anthony otworzył oczy tuż przed świtaniem. Obudziły go
ciche dźwięki muzyki dobiegające ze wschodniej wieży. Gotów
zrobić zakłócającemu spokój w zamku awanturę, ruszył po
cichu schodami na górę. Wiatr hulający w chłodnym korytarzu
zagasił większość świec w wiszących na ścianach mosiężnych
świecznikach. Anthony zdziwił się, że w ogóle ktoś zapalał tu
światło.
Przez uchylone drzwi dostrzegł zgrabną kobiecą postać
pochylającą się nad podłogą. Tym razem nie miał wątpliwości.
Pani Treffry była zdecydowanie pulchniejsza. Morwenna
miała dużo bardziej ponętne kształty. Wszedł do pokoju i uklęk
nął obok niej na podłodze,
- Czego szukamy, panno Halliwell? Ukrytych skarbów,
a może kolejnych woskowych lalek?
Drgnęła spłoszona i spojrzała na niego. Tuż obok niej
w świeczniku płonęła cienka świeca.
110
KLIFY
-
O Boże! To pan.
- Elfie, czegóż szukasz o tak nieludzkiej porze?
- Nor- mruknęła. Orzechowozłote włosy opadły jej na
twarz. - Kiedy tu pana przyprowadziłam, zauważyłam, że
pełno w nich kurzu, ale o nich zapomniałam, bo wtedy
pan...
-
Co ja?
Machnęła niedbale dłonią.
- Pan i ja... och, dobry Boże... rozmawialiśmy o tym w ogro
dzie. Musi pan pamiętać.
- Z pewnością.
- O czymś takim się nie zapomina, prawda? - szepnęła.
- Istotnie. Prawdę mówiąc, całe popołudnie się nad tym
zastanawiałem.
- Czy doszedł pan do jakichś wniosków? - zapytała.
- Owszem, ale na razie zachowam je dla siebie.
- Ach, tak, rozumiem.
- Czyżby?
Przełknęła ślinę.
- Nie mogę spać. Ciągle myślę o Elliotcie.
- Jeszcze nie zakończyliśmy poszukiwań.
Spojrzała mu w oczy.
- Ale pan wierzy, że zginął, prawda?
- Ta wyspa zabrała mi brata - powiedział zduszonym gło-
sem. - A jednak nie należy porzucać nadziei. Jutro znów
przyłączę się do poszukiwań.
Odwróciła wzrok. Miała na sobie grubą ciężką koszulę
nocną, najwyraźniej pożyczoną od służącej. Robiła w niej
wrażenie osoby niewiarygodnie kruchej. Choć efekt powinien
być odwrotny, w tym stroju dziewczyna wydawała się szalenie
pociągająca.
- Nory? - Wyprostował się, zawiedziony, bo stracił wątek. -
Coś w stylu mysich norek?
- Nie. To norki pisków. Małych ludzi. Podejrzewam, że
111
JILLIAN HUNTER
w zamku zgromadziła się zła energia, bo coś blokowało wejścia
do ich norek,
Anihony chrząknął.
- Ach, więc to zła energia, a juz myślałem, że ja.
Spojrzała na niego poważnie.
- To jedna z możliwości.
- Morwenno, niech pani wraca do swojej sypialni. Pani
muzyka wyrwała mnie ze snu.
- Muzyka?
- Tak, to harfa, prawda? - rozejrzał się po mrocznym
pokoju. - Gdzie ją pani ukryła?
Dziewczyna otworzyła ze zdumieniem oczy.
- Słyszał pan... muzykę?
- Nie mam problemów ze słuchem,
- A wiec to ona. Czarodziejka. Tylko że nikt nie słyszał
jeszcze harfy. - Odsunęła się od niego i przyglądała mu się
podejrzliwie. - Pan znów ze mnie kpi? Czy ktoś ze służby
opowiedział panu tę legendę?
Patrzył na nią, siedzącą beztrosko na piętach. Długie włosy
spływały jej na piersi. Jego krew zaczęła szybciej krążyć, kiedy
wyobraził sobie, jak wsuwa dłoń pod jej grubą koszulę i dotyka
gładkiej skóry. Nawet się nie domyślała, jak mało obchodziły
go w tym momencie legendy. Teraz interesowały go bardziej
przyziemne sprawy.
- O zamku Camelot wiem tylko to, co wmuszono we mnie
w szkole - przyznał się.
- Nie chodzi o Camelot. Poza tym, co napisał średniowieczny
autor romansów Chretien de Troyes, mój ojciec nie znalazł
żadnych dowodów potwierdzających jego istnienie. Mówię
o czymś dużo późniejszym.
Przysunął się do niej jeszcze bliżej, tak że Morwenna prawie
opierała się już o ścianę.
- Wie pani, co najlepiej zapamiętałem z legendy o królu
Arturze?
112
KLIFY
- Czuję, że nie powinnam poznawać odpowiedzi na to
pytanie.
Uśmiechnął się tak uwodzicielsko, że jej serce zaczęło
łomotać jak oszalałe.
- O ile sobie dobrze przypominam, ci rycerze i ich damy
wiedli burzliwy żywot. Kochali przygody, brutalną walkę
i oddawali się cielesnym pokusom.
- To ludzkie cechy, milordzie.
- Czuję, że i ja mam sporo tych ludzkich cech - wyszeptał
z nutką kpiny.
Zacisnęła usta, próbując opanować uśmiech.
- Mam nadzieję, że zapamiętał pan też, że wszyscy ci mężni
rycerze zapłacili za swoje grzechy.
- Czasami opieranie się pokusie jest wystarczającą karą za
grzechy.
Starała się nie patrzeć na niego, choć on nie odrywał od
niej wzroku. Przyglądał jej się z bezwstydnym rozbawie
niem. Nigdy nie spotkała przystojniejszego mężczyzny. Fas
cynowała ją jego mroczna witalność i pociągała imponująca
fizyczność. Jego mocne, pięknie umięśnione ciało odziane
w białą płócienną koszulę i eleganckie czarne spodnie. Pach
niał oszałamiająco, mieszaniną brandy, męskości i kroch
malonego ubrania. Nienawidziła się za to, że tak go po
dziwiała.
Odwróciła się do ściany.
- Och, wszystko jasne.
Był tuż za nią. Zadrżała, kiedy dotknął jej ramieniem. Nie
potrafiła mu się oprzeć. Jego niski głos przyprawiał ją o dre
szcze.
- Morwenno, czy dokonała pani jakiegoś ponurego odkrycia?
- Znalazłam to skrzydełko - wyjaśniła smutno.
Spojrzał na płowy strzępek w jej dłoni. Nie miał serca
tłumaczyć jej, że to skrzydło zwyczajnej ćmy.
Podniosła wzrok. Ich oczy spotkały się na moment.
113
JILLIAN HUNTER
- O co chodzi? Czy coś się stało?
- Zaraz się stanie, jeśli natychmiast nie opuści pani tego
pokoju - odparł cicho.
Wyprostowała się z gracją, omijając świecę. Anthony także
wstał. Jego dłonie dotknęły troczków pod jej szyją. Kiedy
nocna koszula rozsunęła się, pocałował jej piersi. Przegrał
wojnę z samym sobą, stracił kontrolę. Jej ciało było takie
miękkie. Delikatne różowe sutki stwardniały pod naciskiem
jego języka. Dziewczyna była tak czysta, że miała władzę nad
tęczą, a on chciał z nią....
- Boże, Morwenno - wyszeptał łamiącym się głosem. -
Przynajmniej udawaj, że mi się opierasz. Nie ułatwiaj mi tego.
Nie była w stanie się poruszyć, pokój wirował wokół
niej. Nagle zrobiło jej się słabo i gorąco z nadmiaru emocji.
Kiedy ją całował, jego usta zachłannie kosztowały jej ust,
a robił to tak, że miała wrażenie, iż lada chwila osunie
się na podłogę. Wiedziała, że nie zdoła nawet dojść do
drzwi.
Oparł ją o ścianę. Jego silne ciało przylgnęło do niej
tak blisko, że nie mogła złapać tchu. Jego dłonie pieści
ły przez ciężki materiał jej pośladki. Westchnął gwał
townie na samą myśl o niej, nagiej i bezbronnej, w jego
sypialni.
Nic nie mówiła, tylko cicho wzdychała. Wiedział, że ma
nad nią władzę, że może ją uwieść, zdobyć, kochać się z nią.
Niestety, wieki temu, jako chłopiec złożył przysięgę, a teraz
jako mężczyzna, przeklinał tamto wspomnienie. Nie chciał
myśleć o honorze i zasadach. Chciał jej. Jego dłoń wędrowała
po jej miękkim brzuchu.
Uratowała ją muzyka. Początkowo bardzo cicha, z oddali
dobiegała ta sama, zapadająca w pamięć melodia wygrywana
na harfie. Dźwięki stopniowo narastały, przybliżały się, aż
w końcu cały pokój zaczął wibrować.
Oderwał się od niej.
114
KLIFY
~
Słyszała pani?
- Co takiego?- zapytała, otwierając oczy.
Naciągnął jej na ramiona rozpiętą nocną koszulę i zawiązał
troczki. Jego twarz znów była mroczna.
- Och, nic. To tylko morze. Niech pani wraca do łóżka.
- Milordzie, czy znów słyszał pan muzykę? - zapytała
łagodnie, bardziej z ciekawością niż strachem.
- To morze. Niech pani posłucha.
Szum fal i cisza, którą mącił dobiegający z korytarza odgłos
kroków. Kroki przybliżały się, a kiedy były już blisko, drzwi
nagle się otwarły i do pokoju wszedł biały kot Morwenny.
Zwierzak skierował się prosto w stronę Anthony'ego i zaczął
ocierać się o jego nogę.
- Uff - odetchnęła z ulgą Morwenna, kładąc rękę na sercu. -
Myślałam, że to...
W ostatniej chwili zauważyła ostrzegawcze sygnały, jakie
wysyłał jej Anthony, bo oto drzwi rozchyliły się szerzej i stanął
w nich stryj.
- Morwenno - odezwał się rozgniewany sir Dunstan. - Nie
zastałem cię w twoim pokoju, więc przyszedłem za kotem aż
tutaj. Co to ma znaczyć?
Anthony wyprostował się, nieświadomie próbując ochronić
dziewczynę. Właściwie powinien był się od niej odsunąć, ale
stryj wyglądał na tak zdenerwowanego, że jeszcze gotów był
ją ukarać, Anthony nie poruszył się, spodziewając się, że
Dunstan podniesie rękę, by uderzyć ją za grzech, któremu nie
była winna.
- Szukałam norek pisków - powiedziała bardziej trzeźwo,
niż Anthony się spodziewał.
- Dobry Boże, Morwenno - zniecierpliwił się Dunstan. -
O tej porze?
- Uznałam, że to pilne, zwłaszcza po tym, co przydarzyło
się Elliottowi.
- A pan, milordzie? - zapytał, - Pan też szukał pisków?
115
JILLIAN HUNTER
Anthony poczuł się zupełnie niedorzecznie.
- Zdawało mi się, że słyszę muzykę. Ktoś grał na harfie,
ale... to tylko morze.
- To była ona. - Morwenna wyjrzała zza jego potężnych
pleców. - Uwierzysz?
- Wróć do swojego pokoju, Morwenno - polecił Dunstan. -
Chciałbym zamienić słowo z jego lordowską mością.
Zawahała się, w końcu jednak wzruszyła ramionami, pod
niosła kota łaszącego się Anthony'emu do nóg i wyszła z pokoju.
Atmosfera stała się gęsta.
Sir Dunstan pokręcił z niezadowoleniem głową.
- Nie mam pretensji o to, że moja bratanica szuka nad ranem
norek pisków. Niepokoi mnie fakt, że zastałem ją tu z męż
czyzną.
- Rozumiem.
- Milordzie, czy mam powody do niepokoju?
- Sir, czy ja wyglądam na człowieka zdolnego zniszczyć
dziewczynie reputację?
- Nie mam pojęcia, jak ktoś taki wygląda, milordzie. Ze
psucie przybiera różne formy, niektóre bywają bardzo pocią
gające. Morwenna nie przywykła do wyszukanych zalotów ani
do tak doświadczonych zalotników. Wśród londyńskiego to
warzystwa poniosła sromotną kieskę.
Anthony strzepnął skrzydło ćmy z koszuli.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- Czy ma pan wobec mojej bratanicy zamiary, o jakich
powinienem wiedzieć?
- Zapewniam, że jestem człowiekiem honoru. - Anthony
patrzył mu prosto w oczy. - Czy przyjmie pan moje zaproszenie
i zostanie w zamku?
- Myśli pan, że grozi nam niebezpieczeństwo?
Anthony wiedział, że pytanie ma podwójne znaczenie. Czy
Morwennie grozi niebezpieczeństwo z jego strony? Pokręcił
głową.
116
KLIFY
- Tak długo, jak pozostaniecie w moim zamku, oboje
jesteście bezpieczni.
Było to pierwsze przyrzeczenie, jakie złożył, i miał nadzieję
go dotrzymać.
iedy kilka minut później Anthony wrócił do swojej
sypialni, książka Ethana leżała na nocnym stoliku przy łóżku,
a obok niej płonęła nowa świeca. Vincent poszedł spać godzinę
temu, Anthony podejrzewał, że znów igra z nim ten tajemniczy
zamkowy wichrzyciel.
Usiadł na łóżku i sięgnął po książkę.
- Wiadomość zza grobu, braciszku? - mruknął pod nosem. -
Jak mogłeś wierzyć w te bzdury?
Otworzył na stronie tytułowej i aż przeszły go dreszcze.
Śmiała męska ręka nakreśliła dedykację:
Dla Anthony'ego.
Młody lordzie, zawsze postępuj uczciwie. Broń słabych
i niewinnych.
Ktoś, kto dobrze Ci życzy.
Oczywiście istniało logiczne uzasadnienie. Choć tego nie
pamiętał, Anthony musiał opowiedzieć Ethanowi o dziwnej
przygodzie z guwernantką wiele lat temu. Ethan zapewne
poprosił sir Rolanda, by podpisał jeszcze jeden egzemplarz
z zamiarem ofiarowania go bratu. Ktoś ze służby pewnie
znalazł książkę i ją tu położył, w nadziei, że dedykacja poruszy
jego sumienie.
Wrzucił książkę pod łóżko, zdmuchnął świecę i oparł się
na poduszce. Nie był w nastroju do oglądania portretów
młodych panien przypominających mu Morwennę, bo i tak nie
będzie myślał o niczym innym. Tak niewiele brakowało,
a popełniłby ten nieodwracalny uczynek.
117
K
JILLIAN HUNTER
Jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał porozmawiać ze służbą
na temat tych ordynarnych prób przekonania go, by nie sprze
dawał wyspy. Skoro nie udało się to cudownie zmysłowej
Morwennie Hałliwell, żadna ziemska siła go do tego nie nakłoni.
z t o r m nie ustawał przez cały następny dzień. Dopiero pod
wieczór fale się uspokoiły. Nazajutrz po zniknięciu Elliotta na
plaży znaleziono jego szkicownik. Ostatni rysunek przedstawiał
wejście do olbrzymiej groty. Nawet najbardziej doświadczeni
rybacy nie spotkali się na Abandonie z podobną budową
geologiczną.
Morwenna i jej stryj, zamartwiając się losem zaginionego
przyjaciela, nie opuszczali swoich apartamentów w wieży.
Anthony wraz z grupą rybaków przeczesywał okolicę w po
szukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności Elliotta. Niestety,
wrócił z niczym, milczący i zniechęcony.
Rankiem trzeciego dnia sir Dunstan odnalazł Anthony'ego
w bibliotece, gdzie na półkach z książkami rezydował cały
tabun kotów Morwenny. Siedzący przy biurku Anthony podniósł
głowę znad szkicu reformy ustawy o zatrudnianiu nieletnich,
który zamierzał przedstawić markizowi.
- Jest pan zajęty, milordzie - zaczął sir Dunstan. - Prze
praszam, że przerywam, ale chodzi o Morwennę. Podejrzewam,
że udała się na poszukiwanie Elliotta. Znikła jedna z zamkowych
łodzi, W innych okolicznościach bym się nie martwił, bo
dziewczyna wiosłuje jak młoda amazonka, ale po tym, co stało
się z naszym domem, no i ten fular Elliotta... Krew, milordzie.
Jest w tym coś niepokojącego.
Anthony sięgnął po surdut. Jego twarz spochmurniała.
- Nie ukrywam, że podzielam pańską troskę. Prawdę mó
wiąc, sam zamierzałem wypłynąć za godzinę. Czy pańska
bratanica zawsze tak lekce sobie waży własne bezpieczeństwo
i konwenanse?
118
KLIFY
Sir Dunstan kiwnął głową.
- Jej ojciec całe życie z córkami podróżował, nigdy nie
zwracał uwagi na ich towarzyskie obycie. Kiedyś nawet do
opieki nad dziewczynkami zatrudnił łowcę głów. Powiem
panu, że mi ulżyło, kiedy postanowił ograniczyć teren po
szukiwań do Wysp Brytyjskich.
- Rozumiem pana.
Dunstan odprowadził go do drzwi.
- Milordzie, czy myśli pan, że powinienem powiadomić
żonę Elliotta? Mieszka w St. Ives.
Anthony nie odpowiedział. Zżerał go irracjonalny niepokój
o Morwennę. Pragnął czym prędzej ją odnaleźć i położyć kres
tym jej niebezpiecznym wyprawom.
- Proszę poczekać jeszcze kilka dni. Złe wiadomości po
winien pan przekazać osobiście.
W iosłując w kierunku przylądka Skulla, zauważył, że prąd
morski jest w tej okolicy wyjątkowo podstępny i zaskakująco
silny jak na tak spokojny dzień. Sir Dunstan wybrał się do
domu, by sprawdzić, czy Morwenna przypadkiem nie zaszła
tam po książki lub czy nie odwiedza licznych znajomych.
Instynkt podpowiadał jednak Anthony'emu, że dziewczyna
wyruszyła na poszukiwanie Elliotta. Nie wiedzieć czemu, nie
mógł przestać wyobrażać jej sobie, uwięzionej w grocie,
zdradzonej przez ukochaną wyspę.
Po pewnym czasie zaczął wątpić. Rybacy twierdzili, że ją
widzieli. Podobno miała się dobrze i machała do nich z ło
dzi. Anthony zastanawiał się, czy przypadkiem nie ściga jej
wkoło wyspy. Być może do tej pory zdążyła już wrócić do
zamku.
Po tej stronie wyspy nawet w najpiękniejszy dzień panował
półmrok. Nagle zauważył, że prąd porwał jego łódź. Choć
wiosłował z całych sił, nie był w stanie nawrócić ani pokonać
119
s
JILLIAN HUNTER
niewidocznego uścisku wody. W tej sytuacji jedyne co mu
pozostało, to poddać się i pozwolić ponieść się wodzie. Kiedy
już zdoła się uwolnić, powiosłuje prosto do brzegu. Nie sądził,
żeby w tak spokojny dzień groziło mu jakieś niebezpieczeństwo.
Choć z drugiej strony, właśnie taki los mógł spotkać Elliotta
Winleigha.
Prąd zniósł go na drugą stronę zatoczki, nie na pełne morze,
ale miedzy skały sterczące nad wodą niczym kły. Oczami
wyobraźni widział już, jak jego łódź zderza się ze skałą. Nagle
dostrzegł, że płynie prosto w stronę wejścia do ogromnej groty,
które dawało się zauważyć dopiero, kiedy znalazło się tuż przed
nim. Przy czarnym jak noc wejściu Anthony zobaczył kobietę
w jasnej sukni. Morwenna, pomyślał z wściekłością, a jedno
cześnie ulgą. Kobieta odwróciła się do niego, ukazując twarz.
Była starsza od Morwenny, ale wciąż piękna Już miał ją
zawołać, kiedy nagle znikła. Najprawdopodobniej weszła do
środka.
Dobijając do brzegu, uświadomił sobie, że być może trafił
na tę jedyną, legendarną grotę. Tymczasem morska woda zalała
już wejście do połowy. Czy możliwe, żeby Morwenna i ta
kobieta nadal znajdowały się w środku? Może znalazły Elliotta,
który nie chciał stamtąd wyjść?
Ruszył z powrotem, brodząc w wodzie sięgającej mu już
do piersi. Nigdzie nie było śladu ani tej kobiety, ani Elliotta.
Pewnie uciekła plażą, kiedy zakotwiczał łódź. Nie było też
Morwenny.
W głębi groty błyszczało dziwne światło. Anthony pomyślał,
że to jakiś fluorescencyjny morski osad na ścianach, choć efekt
był bardziej niż niesamowity. Coś pchało go do środka, Anthony
nagle zapragnął zbadać tajemnice ukrytych w grocie szczelin.
Ciekawe, dokąd zaniosłyby go fale, gdyby się nie wyrwał.
Nawet tu, wewnątrz, prąd był bardzo silny.
Postanowił jednak wracać do łodzi. Podciągnął się na skalną
półkę, a następnie wdrapał się po ścianie do wyjścia. Chłopięca
120
KLIFY
żądza przygody może zaczekać. Najpierw musi odnaleźć Mor-
wennę i jasno jej wytłumaczyć, że dopóki Abandon jest w jego
rękach, nie pozwoli, by dziewczyna ryzykowała własne życie.
nalazł ją na plaży, na drugim końcu wyspy. Poderwała
się na widok jego łodzi i ruszyła biegiem w jego stronę. Jej
sukienka była ciężka od soli i wilgoci. Wywołała uśmiech na
jego twarzy, kiedy z gracją i wprawą przeskakiwała nad
skałami, by uchronić jego łódź przed falami.
Niecierpliwie wypatrywała znaków na jego twarzy. Jej
policzki, pieszczone słońcem i wiatrem, zaróżowiły się, czepek
został gdzieś na plaży.
- Znalazł pan Elliotta? - zapytała z nadzieją.
Zapomniał, że miał być na nią zły.
- Niestety, szukałem, ale nie trafiłem na żaden ślad.
- Och! - Odwróciła się strapiona. - Dziękuję za pański
wysiłek.
- Ale być może znalazłem grotę.
- Grotę? - Chwyciła go za rękę, nie bacząc na to, że omal
nie wepchnęła go z powrotem do łodzi. - A trafi pan tam
jeszcze raz?
Milczał przez chwilę.
- Tak naprawdę, to ona mnie znalazła. Owszem, myślę, że
trafię, choć nie dziś. Nie podczas przypływu.
- Jutro?
- Cóż... możliwe. - Patrzył na nią z pochmurną miną. -
A pani co tu robi tak zupełnie sama?
- Szukam Elliotla. Uczeń Pasco powiedział, że tamtej nocy,
kiedy Elliott zniknął, widział coś dziwnego z klifu.
Wciąż trzymała go za rękę. Jej palce był ciepłe i delikatne,
ale jednocześnie silne. Anthony wyobraził sobie, że jej dłoń
dotyka jego nagiego ciała, ale szybko otrząsnął się z rozkosznego
zamyśienia.
121
z
JILLIAN HUNTER
- Nie powinna była pani rozmawiać z uczniem Pasco.
Trzeba było zwrócić się do mnie.
Wiatr wzmagał się. Kosmyki jej włosów tańczyły wokół
jego nadgarstka, poruszane morską bryzą.
- Pomyślałam, że każe mi pan zostać w zamku.
- Tak. - Miała najpiękniejsze usta, jakie w życiu widział. -
Tak bym zrobił.
- Ale i ja coś zobaczyłam. - Puściła jego rękę i przesunęła
się, by nie stać we wzbierającej wodzie. - O, tam, za tymi
skałami. Tam coś jest, coś białego.
Odwrócił się i spojrzał we wskazanym przez nią kierunku.
Istotnie, na wodzie kołysał się jakiś jasny przedmiot.
- Nie ma pani przy sobie okularów?
- Nie. - Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. -
Czekałam na rybaków, może oni mi pomogą.
Zmarszczył czoło.
- Podpłynę tam.
- Nie da pan rady. Mnie też się nie udało. Tam są niebez
pieczne wiry.
- Panno Halliwełl, zapewniam, źe jestem od pani trochę
silniejszy.
Jej usta wygięły się w tak figlarnym uśmiechu, że miał
ochotę ją schrupać.
- Wierzę panu, ale zapewniam, że woda jest silniejsza od
nas obojga.
Zdjął płaszcz.
- Proszę tu zostać.
- Chcę pójść z panem.
- Zostań tu, elfie.
Zepchnął łódkę z powrotem do wody, pochylił się nad
wiosłami i zaczął płynąć w kierunku skalnych wysepek. Prąd
był wyraźnie wyczuwalny, jednak to nic w porównaniu z wo
dami wokół przylądka Skulla. Teraz poradzi sobie bez problemu.
122
KLIFY
Czul, że panuje nad sytuacją, dopóki się nie odwrócił i nie
zauważył płynącej tuż za nim Morwenny.
- Do wszystkich diabłów! - ryknął wściekle. - Nie słyszała
pani, co powiedziałem?
Wzruszyła ramionami, udając, że nic jej to nie obchodzi.
i marszcząc z wysiłku nos, próbowała go dogonić.
- Bałam się, że coś się panu stanie i będzie pan potrzebował
mojej pomocy! - zawołała, przekrzykując szum morza.
- Co się może stać... - Zacisnął zęby i pochylił się do
przodu. Ominął prąd, wiosłując tuż przy skałach. Morwenna
zrobiła to samo i chwilę później uderzyła w kadłub jego
łodzi.
- Udało się - powiedziała, uśmiechając się triumfalnie.
Rzucił jej piorunujące spojrzenie.
- Nie lubię, kiedy lekceważy się moje polecenia.
Uśmiech powoli znikał z jej twarzy.
- Ale chyba nie chciałby się pan tu utopić?
- Czy ja wyglądam na kogoś, komu grozi utonięcie? -
zapytał z wściekłością.
Morwenna nie mogła oderwać oczu od jego pięknej szyi
i wspaniale umięśnionej klatki piersiowej, rysującej się pod
mokrą koszulą.
- Nieee - przyznała z ociąganiem.
- A czy słyszała pani, co powiedziałem na plaży?
Odgarnęła z oczu kosmyk włosów.
- Że znalazł pan grotę Artura. Słyszałam każde słowo,
milordzie.
Był tak zdenerwowany, że miał ochotę nią potrząsnąć.
- Z wyjątkiem zdania „Proszę tu zostać". Tego pani nie
słyszała?
-
Zdawało mi się, że powiedział pan „Powinna pani zostać",
co oznacza, że miałam wybór.
- Kiedy wydaję polecenia, nie ma żadnego wyboru. Rozumie
mnie pani?
123
JILLIAN HUNTER
- Nie wiem.
- Jak mam wyrazić się jeszcze jaśniej? - zapytał podnie
sionym głosem.
- Myślę, że nie powinien pan krzyczeć.
- Czy mam wydać polecenie w inny sposób?
- Słucham?
- Czy lubi pani zagadki, panno Halliwell?
- Nie w łodzi.
Przez chwilę kołysali się na falach, nagle łódka Mor-
wenny zaczęła się oddalać. W obawie, by nie zniosło
jej na otwarte morze, Anthony, nie namyślając się zbyt
długo, chwycił Morwennę za ramiona i wciągnął do swojej
łodzi.
- Och, dobry Boże! - krzyknęła.
Postawił ją na dnie i spojrzał surowo w jej zdumione oczy.
- Zrozumiała pani?
- To zwykłe barbarzyństwo - powiedziała, nie mogąc złapać
oddechu. - Piractwo. Zachowywał się pan jak wiking.
- Czy wyraziłem się jasno, panno Halliwell?
- Tak, milordzie. Jest pan barbarzyńcą - odparła, wyżymając
dół przemoczonej spódnicy i halki. -To przemoc wobec mojej
osoby.
- To nie była żadna przemoc. - Na skałach za nimi przysiadła
mewa. - To zwykła frustracja, spowodowana przez kobiecy
upór - dodał.
- Cóż - westchnęła ciężko. - Wobec tego nie chciałabym,
aby kiedyś zastosował pan wobec mnie przemoc. To wszystko,
co mogę powiedzieć.
Uśmiechnął się ponuro.
- To racja, nie chciałaby pani tego. A teraz proszę posłuchać.
Na tej wyspie utonęły dwie bliskie nam osoby.
- Dwie? - zapytała z niepokojem. - Na razie nie wiemy,
czy Elliott nie żyje. Niech pan tak nie mówi.
Było mu przykro, że ją zdenerwował, ałe powinna wiedzieć,
124
KLIFY
ze prędzej czy później poniesie konsekwencje takiego za
chowania.
- Panno Haliiwell, zaczyna się odpływ. Spróbuję wspiąć się
na skały i zajść od drugiej strony. Może uda mi się dowiedzieć,
co utkwiło w tej szczelinie.
Westchnęła.
- To bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie, A jeśli pan
spadnie?
- Jeśli będziemy czekać na rybaków, woda zabierze ze sobą
to coś i zniesie do morza.
- Czy myśli pan...
Nie dokończyła zdania. Nie potrafiła się zdobyć na to, by
zapytać, czy uważa, że między skałami utkwiło ciało Elliotta.
Choć wszyscy byli przekonani, że Elliott nie żyje, Morwenna
nie potrafiła wypowiedzieć tego na głos.
- Milordzie, niech się pan nie przewróci! - zawołała za nim,
kiedy wysiadł z łodzi.
Tak go zaskoczyła, że omal nie potknął się na kamieniach.
- Postaram się - odparł oschle.
Skały były ostre, z trudem znajdował miejsce, by po
stawić stopę. Niełatwo będzie przejść na drugą stronę. An
thony postanowił zdjąć buty i skarpety, w których mógłby
się poślizgnąć. Podtrzymując się jedną ręką za sterczące
granitowe wypustki, powoli i ostrożnie przesuwał się do
przodu.
Morwenna wkrótce straciła go z oczu.
- Jest pan tam, milordzie?
- Nie, panno Haliiwell. Wyjechałem do północnego Devonu.
A jak pani myśli, gdzie mogę być?
- No cóż - powiedziała. - Nie widzę pana.
- Ja też pani nie widzę, ałe za to wyraźnie panią słyszę.
Przeszkadza rni pani, nie mogę się skoncentrować.
- Och! - Opadła na ławeczkę. - Już nie będę się odzywać,
o to panu chodzi?
125
JILLIAN HUNTER
Cisza. Morwenna chwyciła za wiosła, próbując tak wyma
newrować łodzią, by dostrzec choć jego cień.
- Cholera - warknął. W tym samym momencie rozłegł się
chlupot.
Morwenna pobladła.
- Dobry Boże. Jest pan w wodzie?
- But mi spadł.
- Och, nie!
- Och, tak!
- A który to był? - zapytała. - Och, och, och, nie...
- Co się stało?! - krzyknął zaalarmowany Anthony, omal
przy tym nie spadając ze skały. - Morwenno, niech pani
odpowie. Czy coś się stało?
- Moja łódź odpływa.
- To wszystko? - warknął zniecierpliwiony.
- To wszystko? Zdenerwował się pan utratą głupiego buta.
Łódź jest chyba ważniejsza niż jakieś buty.
Znów cisza. I jeszcze jedno chłupnięcie, tym razem głoś
niejsze. Morwenna podskoczyła w miejscu. Załamała ręce na
piersi, widząc, że niebo nagle zasnuło się fioletem. Mijały
minuty, a on nie dawał żadnego znaku. Zbyt dużo minut, jak
na jej nerwy. Morze zaczynało się burzyć. Czuła, że woda pod
dnem łodzi staje się coraz bardziej niespokojna.
- Lordzie Pentargon? - szepnęła. Czuła, że dłużej nie wy
trzyma tej niepewności. - Wiem, że będzie pan na mnie
krzyczał, ale muszę wiedzieć, czy nic panu nie jest.
Już miała ruszyć w ślad za nim, kiedy wyłonił się zza
skał i wskoczył do łodzi. Był cały przemoczony, ociekające
wodą włosy przykleiły mu się do czoła. Przedramię miał
całe we krwi.
Pochyliła się nad nim z troską.
- Co się panu stało?
- Skaleczyłem się, kiedy sięgałem po ten biały przedmiot.
To tylko kawałek starego podartego żagla. - Uśmiechnął się
126
KLIFY
do niej ponuro, próbując zatamować krwotok skarpetą. - Te
skały są ostre jak noże.
- Jak smocze zęby - powiedziała bez namysłu. - Nie wy-
gląda to dobrze. Zaraz opatrzę panu ranę rękawem.
- Nie! Niech pani nie niszczy sukienki...
-.- Bzdura! - rozerwała materiał wzdłuż szwów, nim zdołał
ją powstrzymać. Przez chwilę zauroczony wpatrywał się w jej
nagie ramię. Jej skóra była brązowa, a mięśnie twarde od
wiosłowania.
- No i po sukience.
- Niech się pan nie rusza - mruknęła, obwiązując mu ramię
muślinem. - Gotowe. Powinno wystarczyć. Boli pana?
- Nie - skłamał.
- Pomogę panu wiosłować.
- Nie ma mowy.
A jednak mu pomogła. Pozwolił jej na to wyłącznie po to,
by móc cieszyć się widokiem jej silnego, młodego ciała pra
cującego z nim w harmonii. Niespodziewana intymność tej
chwili sprawiła, że zupełnie zapomniał o straconym bucie,
zniszczonej koszuli i spodniach oraz bolącym ramieniu.
Kiedy dobili do brzegu, padła na piasku na kolana.
- To było straszne. Przez chwilę myślałam, że porwał
pana prąd.
Przyglądał się jej drobnej postaci. Słońce schowało się za
ciężkimi chmurami, jego płaszcz, porwany ze skały przez
fale, kołysał się na wodzie. Nagle ogarnęły go jakieś złe
przeczucia.
- Panno Halliwell, wygląda pani tak, jakby ktoś panią
zhańbił.
Spojrzała na swoją sukienkę.
- Rzeczywiście, to prawda.
Wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać.
-
Myślę, że powinienem wrócić z panią do domu i wyjaśnić
wszystko pani stryjowi.
127
JILLIAN HUNTER
Ich oczy się spotkały.
- Ale przecież nic się nie stało.
- Czyżby?
- Cóż...
- Chyba na razie.
Wtedy czas się zatrzymał. Spojrzała na niego i ogarnęło
ją drżenie. Te zmysłowe usta, ciężkie powieki, płonące
oczy. Mokra koszula i spodnie przylgnęły do kształtnego
ciała, ukazując płaski brzuch i wąskie biodra. Choć stała
w lodowatej morskiej pianie, zrobiło jej się gorąco, kiedy
chwycił jej dłoń. Zastanawiała się, co czułaby, tuląc się
do jego silnego, męskiego ciała, ale ta fantazja szybko się
rozwiała.
Stała się rzeczywistością.
Nad ich głowami krzyczały mewy. Pociągnął ją w dół, na
piasek. Wzdychając, całował ją, aż zaparło jej dech w piersiach.
Rozchyliła usta, pozwalając, by jego język wsunął się do
środka. Nawet nie zauważyła, że fale obmywają jej ramię.
Kiedy wsunął rękę pod sukienkę, jęknęła cicho, a kiedy ukrył
twarz między jej piersiami, zdawało jej się, że ziemia usuwa
się jej spod pleców.
- Anthony, nie możemy - wyszeptała, walcząc z tą częś
cią siebie, która pragnęła, by nie przestawał. - Nie powin
niśmy.
Zasypał pocałunkami jej piersi. Czuła, że w jej brzuchu
płonie ogień rozkoszy.
- Marzyłem o tym od tego dnia w wieży - wyznał cicho.
- Fale zaraz nas zaleją - ostrzegła, dziwiąc się, że w tym
upojnym zamroczeniu znalazła siłę, by protestować. Jak wy
tłumaczyć ten instynkt, który nakazywał, by mu się całkowicie
poddała?
- Morwenno, chcę cię wziąć tu, na piasku - szeptał, całując
jej szyję. - Chcę wsunąć twarz między twoje uda i robić rzeczy,
o jakich nawet nie wypada mówić.
128
KLIFY
Z jej gardła wyrwał się jeszcze jeden jęk.
- Na miłość boską, nie mów o nich.
- Śniłaś mi się - powiedział szelmowsko słodkim głosem.
- Czy to był miły sen? - zapytała szeptem.
Uśmiechnął się.
- W tym śnie przywiązałem cię do łóżka i lizałem całe
twoje ciało.
- Sny to jedno, milordzie, ale... - Przywiązana do łóżka
jako więzień jego namiętności. Och, Boże. Zadrżała, bo jej
wyobraźnia mknęła w nieznanym kierunku. -To... to haniebne.
- Och, wiem. A ty, moja mała dziewico, byłaś zachwycona
tymi perwersyjnymi rzeczami, które z tobą robiłem.
- Ma pan na mnie zgubny wpływ - wyszeptała.
- Tak jak i ty na mnie - odparł, przymykając oczy. Walczył
z własną namiętnością, w końcu powoli zaczął odzyskiwać
panowanie nad sobą. Była słodka i soczysta niczym dojrzały
owoc. gotowy do zerwania. Drżała, przytłoczona tym, co
zaszło. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale wiedział, że jeszcze
nigdy żadna kobieta nie wzbudziła w nim podobnej pasji. Był
tak podniecony, że zastanawiał się. czy ten stan kiedykolwiek
minie, a jednak nie mógł zbrukać jej czystości.
Jego silne ramiona objęły ją w pasie i postawiły na nogach.
Z rozpaczą patrzył, jak strzepuje piasek z sukienki.
- Morwenno, przyjmij moją radę - powiedział cicho. -
Nigdy więcej nie zostawaj ze mną sam na sam. Ukryj się przede
mną. dopóki stąd nie wyjadę. Uciekaj, kiedy mnie zobaczysz,
bo następnym razem z pewnością odbiorę ci cnotę. Broń się
przede mną, zanim będzie za późno.
-
Już jest za późno - wyszeptała. Jej dłonie, rozplątujące
mokre włosy, zastygły w bezruchu.
- Nie, moja droga, ty nie rozumiesz - odparł, tęsknie wzdy
chając. - Jesteś tak wzruszająco niewinna. To, co tu między
nami zaszło, będzie naszą tajemnicą. Nikt nie może się o tym
dowiedzieć. Ja dotrzymam słowa.
129
JILLIAN HUNTER
Opuściła ręce i przełknęła ślinę.
- To pan nie rozumie.
Podniósł głowę i spojrzał w kierunku, w którym patrzyła.
Na klifie stała grupka ludzi, obserwujących każdy ich ruch.
Sir Dunstan, wielebny Miles Trecombe, nawet Vincent. Oprócz
nich było też kilkoro mieszkańców wyspy.
- Świadkowie - powiedział, z trudem łapiąc oddech.
- Myśli pan, że nas widzieli? - zapytała w popłochu.
Roześmiał się ironicznie.
- Chyba nie zdołamy ich przekonać, że szukaliśmy małż.
Odwróciła się w nadziei, że może uda jej się uciec przed
wściekłą publicznością. Szybko chwycił ją za ramiona i za
trzymał. Ci, którzy ich obserwowali, mogli uznać ten gest za
arogancki lub władczy.
- Proszę mnie puścić, milordzie - rzuciła z oburzeniem. -
Mój stryj tu idzie. Wygląda, jakby chciał nas pozabijać.
- Tak, widzę i właśnie dlatego cię trzymam.
Otworzyła szeroko oczy.
- Mam być tarczą ochronną?
Znów się roześmiał. W jego oczach pojawił się niebezpieczny
błysk, iskierka buntu, jakiej nigdy wcześniej u niego nie
widziała. Nie miała pojęcia, co chciał zrobić.
- Nie... niech pan nie robi niczego, czego potem będzie pan
żałował.
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Kochanie, już za późno.
- Puść mnie - zażądała, ignorując jego fatalizm.
- I na to już za późno.
Rzeczywiście tak było.
Sir Dunstan sunął po piachu niczym rozjuszony buldog. Był
tak naładowany wściekłością, że aż dziw, że w ogóle mógł się
poruszać. Tuż za nim kroczył pastor i Vincent, który najwyraź
niej zamierzał dotrzeć do swojego pana, zanim stryj Morwenny
go zaatakuje. Morwenna stała śmiertelnie przerażona, a jedno-
130
KLIFY
cześnie zafascynowana niespodziewanym obrotem, jaki na
stępował w jej życiu.
- I na to... - mruknął Anthony, kiedy sir Dunstan zamachnął
się i wymierzył mu cios w twarz. - Na to też za późno. Cholera,
to boli.
Anthony, z zaczerwienionym policzkiem, całym ciałem
zasłaniał Morwennę, nie dbając o to, czy sir Dunstan zechce
zadać jeszcze jeden cios.
- Mam się nim zająć, milordzie? - zapytał Vincent, pod-
ciągając rękawy.
Sir Dunstan patrzył z pogardą na Anthony'ego.
- A ja panu zaufałem. Dał pan słowo, że ją ochroni.
Morwenna wyrwała się z uścisku, ale Anthony zręcznie
złapał ją za nadgarstki i zdecydowanym ruchem przyciągnął
do siebie.
- Żadne z nas przed tym nie ucieknie - powiedział, uśmie-
chająe się sardonicznie. - Zostań Morwenno, razem zwycię
żymy łub przegramy.
Zakłopotany pastor przyglądał się zajściu bez cienia współ
czucia.
- Powinien mu pan oddać, milordzie - podpowiedział Yin
cent. - Ma pan czerwony policzek.
Anthony westchnął.
- Nie wypada bić się z rodziną.
- Z rodziną? - Morwenna pierwsza zrozumiała, co miał na
myśli. Wyrwała się z jego uścisku i spojrzała mu z niedowie-
rzaniem w twarz. - O czym pan mówi?
Uśmiechnął się do niej i ku własnemu zdumieniu uświadomił
sobie, że to, co jeszcze do niedawna napawało go strachem,
teraz okazało się bardzo przyjemne.
- Morwenna zgodziła się zostać moją żoną.
Sir Dunstan mrugnął nerwowo. Wiadomość wyraźnie go
zaskoczyła
- Ale... ale co pan zrobił z jej sukienką?
131
JILLIAN HUNTER
Pastor uścisnął dłoń Anthony'ego.
- Moje gratulacje, lordzie Pentargon. Będę zaszczycony,
mogąc odprawić ceremonię, chyba że woli pan, by uroczystość
odbyła się w stolicy.
Anthony z rozbawieniem spojrzał na Morwennę.
- Wszystko zależy od tego, co postanowi moja ukochana.
Zdezorientowana Morwenna rozglądała się po plaży. Grupka
rybaków i przyjaciele, z którymi znała się od dziecka, podeszli
bliżej, by nieśmiało złożyć gratulacje, jednak w ich oczach
widziała niedowierzanie. Zdawali się pytać wzrokiem, czy to
ona nawróciła wroga, czy też on ją. Sama nie wiedziała.
Przyszłość wyspy stała pod znakiem zapytania, ale przecież tu
chodziło o jej życie. Przejął nad nim kontrolę, nie pytając jej
nawet o zdanie.
Nie było żadnego „Morwenno. czy zostaniesz moją żoną?"
ani „Uważam, że powinniśmy się pobrać" czy choćby „Wyjdź
za mnie, Morwenno. Nie chcę, żeby twój stryj mnie zamor
dował".
Ani słowa. Tylko „Morwenna zgodziła się zostać moją żoną".
Czuła, że ta sytuacja ją przerasta. Zazdrościła mu zimnej
krwi i arogancji, a jednak nie mogła zaprzeczyć, że i na niej
spoczywała wina. Mogła nie reagować. A teraz oboje będą
musieli zapłacić. Koło fortuny obróciło się na gorsze. Czy
rzeczywiście było tak źle? Gdzieś w głębi serca odczuwała
jednak radość i dumę, że ją wybrał. Jej kobieca dusza pragnęła
się mu poddać.
- Och - westchnęła, nie mogąc zdobyć się na inteligent
niejszą odpowiedź. - Co masz na myśli?
Uśmiechał się znacząco. To. o czym myślał w tym momencie,
absolutnie nie nadawało się do wiadomości publicznej. A już
z pewnością nie powinien rozmawiać o tym z jej stryjem
i pastorem.
Myślał o tym, że za jakieś dwa tygodnie Morwenna będzie
należała tylko do niego. Zadomowi się w jego łóżku, i to
132
KLIFY
w całkowitej zgodzie z prawem i moralnością. Jej ubranie
będzie odsłaniać więcej niż ta sukienka z naderwanym rękawem.
To cudowne nagie ciało będzie lylko jego, tylko on będzie go
dotykał. Nikt i nic nie powstrzyma go przed dostarczeniem
swojej żonie tych perwersyjnych przyjemności, o jakich marzył.
Jego żona. Dobry Boże, co oni najlepszego zrobili? Przecież
powinien wracać do stolicy, zamiast stać tu u jej boku i naj
spokojniej w świecie wiązać się na całe życie z elfem.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
- Kochanie, proponuję skromny ślub na wyspie. Jeśli jednak
twoje małe serduszko pragnie czegoś bardziej wystawnego,
jestem pewien, że to da się załatwić.
Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, uświadomiwszy sobie,
że łajdak nie dał jej żadnego wyboru.
- Moje małe serduszko pragnie długiego narzeczeństwa. Co
pan powie na pięćdziesiąt lat. milordzie?
Anthony objął ją w pasie i ścisnął, odbierając możliwość
ucieczki.
- Zbyt długo byłbym pozbawiony twojego uroczego towa
rzystwa.
- Rozłąka sprawia, że serce staje się bardziej czułe. -
Próbowała odepchnąć jego ramię, ale napotkała opór stalowych
mięśni. - Nie zna pan tego powiedzenia?
Uśmiechał się diabelsko.
- Rozłąka z ukochaną osobą jest gorsza niż śmierć. Nie
wierzę w długie narzeczeństwo.
- Ani ja ~ powiedział sir Dunstan, uśmiechając się ponuro.
Spochmurniał jeszcze bardziej, kiedy spojrzał na jej sukienkę,
a potem na ramię Anthony
r
ego, jak gdyby dopiero teraz
zauważył związek. - Szkoda, że nie wybraliście odpowiedniej
szego momentu, by ogłosić tę nowinę. Przeraziłem się, gdy
tak długo nie wracaliście do zamku. Jeden z rybaków zaalar
mował nas, kiedy zauważył na morzu pustą łódź Morwenny.
Myślałem, że stało się jakieś nieszczęście.
133
JILLIAN HUNTER
Pastor uśmiechnął się.
- Nie przypuszczaliśmy, ze szykuje się ślub.
- Nikt nie przypuszczał - mruknął Anthony, spoglądając
z zadowoleniem na twarz Morwenny.
Nie uśmiechnęła się do niego. Zapadło niezręcznie milczenie,
jak gdyby nagle wszyscy zaczęli podejrzewać, ze miedzy
przyszłymi małżonkami powstało jakieś napięcie. Nikt jednak
nie odważył się zabrać głosu. W końcu Pentargon był panem
wyspy. Wciąż istniała nadzieja, że jego tęczowa żona nakłoni
go do pozostania na Abandonie.
- Morwenno. - Potrząsnął nią delikatnie, zdając sobie
sprawę z tego, że jego oświadczyny wprawiły ją w osłupienie.
Czy myślała, że to sobie zaplanował? Czy przerażała ją
perspektywa małżeństwa? Może chodziło o jego wiek? Miał
w życiu do czynienia z tyloma kobietami, że dokładnie
wiedział, jakiej żony pragnie. Takiej jak ona. Pragnął właśnie
jej. W tym momencie to musiało wystarczyć za ich oboje. To
bez znaczenia, że zadecydował o tym tylko dlatego, że zmusiła
go sytuacja. Był dojrzałym mężczyzną, odpowiadał za własne
czyny. Lepiej się z nią ożenić, niż zostawić ją tu i do końca
życia tego żałować.
- Zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło - szepnął tak,
by nikt inny tego nie usłyszał.
- Ale jak? - zapytała. Jak na kobietę, która właśnie się
zaręczyła, nie była zbyt szczęśliwa.
- Zawierano już bardziej niebezpieczne małżeństwa.
- Kiedy? W czasach Henryka VIII?
Parsknął z rozbawieniem.
- Postępujemy właściwie - powiedział.
Zerknęła na stryja, który nie spuszczał z nich oka.
- Obawiam się, że nie mamy wyboru. Tak, masz rację.
Zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło.
134
KLIFY
rzez wzgląd na zniknięcie Elliotta Anthony nie chciał
obnosić się ze swoim narzeczeństwem. Owszem, wstydził się
tego, w jaki sposób doszło do zaręczyn. Vincent zachował
zimną krew i zaproponował wydanie skromnego przyjęcia, by
uczcić to szczęśliwe wydarzenie. Pani Treffry, promieniejąc
ze szczęścia, zgodziła się przygotować kolację, ale Anthony
nie miał złudzeń. Wiedział, że gospodyni jest dla niego miła,
bo liczy na to, że przyszła żona przekona go do zmiany zdania
na temat sprzedaży wyspy.
Otóż do tego nie dojdzie! Anthony dotrzyma prawnego
i moralnego zobowiązania, a Morwenna, jako jego żona,
będzie musiała się z tym pogodzić. Z czasem może nawet
mu wybaczy. A jeśli nie, to i tak będzie musiała być mu
posłuszna.
Odkąd powrócili do zamku, nawet raz na niego nie spo
jrzała. Kiedy pocałował ją, powiadamiając służbę o zaręczy
nach, czuł, że jej opór słabnie pod jego dotykiem. Podobał jej
się, co dobrze wróżyło. To z pewnością wiele ułatwi i zbliży
go do niej.
Wiedział, że przyjaciele w stolicy go wyśmieją. Będą pytać,
jakim cudem pozwolił się usidlić dziewczynie bez majątku
i pochodzenia. Kiedy poznają Morwennę, wszystko zrozumieją.
Ich wesołość zamieni się w zazdrość.
Przebrał się do kolacji, choć Morwenna nie przysłała żadnej
wiadomości, czy zejdzie na dół, by mu towarzyszyć. Prawdę
mówiąc, kiedy wypuścił ją z uścisku, znikła jak obłok dymu.
Stracił z oczu jej drobną postać.
- Vincencie, czy ja jestem potworem? - zapytał, kiedy
kamerdyner przyniósł mu czarny surdut.
- Nie dla mnie, milordzie.
- Moja przyszła żona mnie unika.
- Denerwuje się, jak każda panna młoda, milordzie.
- Denerwuje się - burknął pod nosem Anthony. - Czy
panna Halliwell nie wydaje ci się nieco zwariowana?
135
p
JILLIAN HUNTER
-
Nie, milordzie. - Vincent przetarł szczotką surdut An-
thony'ego. - Lady Pentargon jest naprawdę czarująca, milor
dzie. I biegle posługuje się parasolką.
- Na razie nie jest żadną lady. Wciąż może zmienić zdanie.
Podobnie i ja. Kim była ta młoda kobieta, którą poznałem
w zeszłym roku podczas polowania u Finleya?
- Jej nazwisko wyleciało mi z głowy, milordzie.
- Z tego, co zdążyłem zauważyć, tobie nie wylatują z głowy
niczyje nazwiska,
- Była raczej niepozorna.
Anthony uśmiechnął się.
- Oczywiście, w porównaniu z Morwenną.
- Czy to wszystko, milordzie?
- Nie. - Anthony odwrócił się od lustra. - Potrzebne mi
pozwolenie. Mam kuzyna w biurze arcybiskupa Canterbury,
pomoże przyspieszyć procedurę.
- Wyjadę z samego rana.
- Nie. Czuję, że będziesz mi tu potrzebny. Poślij Gunthera.
Powiedz mu, żeby w drodze powrotnej skontaktował się z moim
jubilerem i zamówił naszyjnik i obrączkę dla mojej żony. Coś
prostego, ale eleganckiego.
Kiedy Vincent wyszedł, Anthony zgasił świece i rozejrzał
się po zadymionym pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na łóżku.
Na poduszce leżała ciężka książka. Pewnie pokojówka położyła
ją tu podczas sprzątania.
Przez chwilę miał ochotę jeszcze raz ją przejrzeć. Morwenną
była gdzieś w zamku, przecież nie mogła unikać go w nie
skończoność. Będą musieli się pogodzić. A w tym łóżku już
wkrótce nigdy więcej nie będzie czytał. Od tej pory jedynym
jego zajęciem będzie czułe uwodzenie żony. Zanim opuszczą
wyspę, niejedno się tu wydarzy. Ale na pewno nikt nie będzie
czytał.
136
KLIFY
odczas kolacji jego przyszła żona, nieprzywykła do
mocnych trunków, jakie pijali Anthony i Ethan, lekko się
wstawiła. Kolację zjadła w milczeniu, ale gdy Anthony
zaproponował toast na jej cześć, ni stąd, ni zowąd zaczęła
chichotać.
Jego ukochana śmiertelnie się go bala, pomyślał, ukrywając
uśmiech. Była zbyt młoda, by rozumieć, jakie rozkosze ją przy
nim czekały, a jednocześnie nie miała w sobie nic z dziecka.
Była dojrzałą kobietą, W jasnozielonej jedwabnej sukience
wyglądała niezwykle pociągająco. Tak, zawstydzi londyńską
socjetę. Anthony czuł, że jego przyjaciele pękną z zazdrości.
Już on dopilnuje, żeby żona nie pozostawała sam na sam
z żadnym z tych łotrów.
- Jesteś niespokojna. Morwenno- odezwał się łagodnie,
obracając w palcach wysoki kieliszek. -Czym się niepokoisz?
Przestała się śmiać i spojrzała na niego nad zabytkowym
świecznikiem stojącym na stole. Goście szybko ich opuścili.
Pastor wrócił do siebie układać kazanie, a sir Dunstan wyszedł
zażyć tabletki na niestrawność.
- Niepokoi mnie... - Czubkiem języka zwilżyła wargi. Dla
czego wypiła ryle brandy? Czyżby chciała zagłuszyć cudowne
wspomnienie jego pocałunku? W głowie jej wirowało, a jego
delikatność i niecierpliwość zupełnie ją rozbrajały. Chciała
uciec, zanim nie będzie w stanie się przed nim bronić. Czuła,
że coraz bardziej ją pociąga.
- Tak? - próbował jej pomóc. Pochylił się ku niej, by
podziwiać jej urodę w delikatnym blasku świec. Teraz już nie
musiał kryć swojego pożądania. - Kochanie, bądź szczera.
- Niepokoi mnie... - Popatrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie
było niewinne i płoche. - Boję się. bo wychodzę za mąż za
diabła.
Oparł się wygodniej na krześle, a jego usta wygięły się
w uśmiechu.
- Nie wiem, czy powinienem być urażony, czy rozbawiony.
137
p
JILLIAN HUNTER
Diabeł, no cóż... takie zło wiąże się z ogromną odpowiedzial
nością, ale i daje pewne przywileje. Mówisz poważnie?
Jej głowa stawała się coraz cięższa. Czuła, że oczy zachodzą
jej mgłą, wiec mrugnęła nerwowo. Te świece sterczące nad
stołem... wyglądał zupełnie tak, jak gdyby ze skroni wyrastały
mu rogi. Tak, to diabeł, piękny i męski. To, co do niego czuła,
musiało być dziełem sił nieczystych. Zadrżała na myśl o tym,
że jako jej mąż, Anthony będzie wykorzystywał te siły.
- Anthony, ty masz grzeszną moc - powiedziała po chwili
zadumy. - Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że słyszałeś magiczną
harfę i trafiłeś do groty Artura? Dlaczego kruk pojawił się
dwukrotnie w ciągu tygodnia, kiedy w tej okolicy nie widziano
go od wieków?
Wzruszył szerokimi ramionami,
- Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
Morwenna przyglądała się jego palcom, bębniącym od nie
chcenia w blat stołu. Nie rozumiała dlaczego, ale ten widok
ją podniecał. W jej głowie pojawiły się obrazy. Jego silne ręce
zrywające z niej sukienkę, dotykające jej piersi i innych
bardziej intymnych miejsc. Westchnęła, przymykając oczy, jej
ciało zaczęło drżeć. Jakie to straszne, a jednocześnie cudowne,
wyobrażać sobie to wszystko, co on z nią zrobi.
- Kochanie, czy ty aby nie zasypiasz? - wyszeptał jej do
ucha. - Może potrzebujesz... stymulacji?
Jej ciało już nie drżało, Morwenna trzęsła się, jak gdyby na
końcu każdego jej nerwu płonął ogień. Nie usłyszała, kiedy
wstał z krzesła. Nagle pochylił się nad nią, a jego usta odnalazły
wyjątkowo czułe miejsce za lewym uchem. Pocałował jej
gładką skórę, wzbudzając w niej burzę zmysłów.
- Gwarantuję, że w moim łóżku nie będziesz się nudzić.
Wyprostowała się na krześle na sekundę przed powrotem
sir Dunstana, Starszy pan spojrzał najpierw na swoją piękną
bratanicę, potem na lorda, który przyglądał jej się w milczeniu.
Atmosfera miedzy młodymi była gęsta jak mgła, jednak sir
138
KLIFY
Dunstan o nic nie pytał. Było oczywiste, że szalenie się
pociągają. Ich małżeńskie łoże będzie świadkiem ogromnej
namiętności, ale i wielu problemów.
Nawet Dunstan nie potrafił przewidzieć biegu zdarzeń. Jako
człowiek wysoce moralny wiedział, że nie pozwoli, by ktokol
wiek wykorzystał i zhańbił Morwennę. Pentargon zapłaci za
błąd, jaki popełnił. Owszem, zachował się odpowiedzialnie,
jak prawdziwy dżentelmen. Niech Bóg broni, by w odwecie
zniszczył dziewczynę, wykorzystując swoją władzę!
- Lepiej się czujesz, stryju Dunstanie?
Głos Morwenny wyrwał go z zamyślenia. Na jej twarzy
malował się niepokój, ale i magiczna siła. Jeszcze nie miała
okazji się o niej przekonać, jednak Dunstan wiedział, że
bratanica dorównuje mocą swojemu przyszłemu mężowi. Nie
wejdzie w to małżeństwo bez broni. Ta myśl była mu wielką
pociechą. Pentargon, jeśli był tak inteligentny, na jakiego
wyglądał, znajdzie w niej godną partnerkę.
Tych dwoje nie siebie miało się obawiać. Dunstan spojrzał
w okno. Niebo nad morzem było czarne jak aksamit. Będą
musieli stawić czoło proste potężniejszemu wrogowi. Sam nie
wiedział, skąd wzięła się u niego ta ponura myśl. Pewnie przez
tę sprawę z Elliottem. Z każdym dniem śmierć młodego artysty
stawała się coraz bardziej prawdopodobna.
- Dziękuję, już mi lepiej - skłamał.
Morwenna spojrzała na Pentargona.
- Chcę do ślubu mieszkać w domku na farmie. Tak będzie
lepiej, a poza tym muszę popracować nad rękopisem papy. Tu
zbyt wiele mnie rozprasza.
Dunstan zastygł, spodziewając się, że książę odmówi, ale
Pentargon tylko kiwnął głową.
- Spodziewałem się tego - powiedział. - Vincent zamieszka
z wami jako służący i opiekun.
Jej twarz spochmurniała.
- Vincent...
139
JILLIAN HUNTER
- Król Rębaczy, - Oczy Pentargona błysnęły rozbawieniem
na wspomnienie dnia, w którym ją poznał. - Możecie wyjechać
rankiem. Jeśli pogoda dopisze, kolaska zawiezie was do domu.
Wstała od stołu.
- A czy mam też prosić o pozwolenie, by udać się na
spoczynek?
Stryj omal nie zakrztusił się pigułką.
- Morwenno, dziecko, lwój brak manier mnie przeraża.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Po co komu maniery, kiedy ma do czynienia z... wilkiem.
Pentargon roześmiał się i machnął dłonią na pożegnanie.
- Idź już spać. Niech sen złagodzi złość. Rankiem wszystko
będzie wyglądać lepiej.
Pokręciła głową.
- Albo gorzej. Chyba że po przebudzeniu okaże się, że to
był tylko zły sen.
Zauważył przebłysk czarnego humoru.
- Ranisz mnie. ukochana.
- Nie kuś, milordzie - odparła ze słodyczą.
Zrozpaczony Dunstan ukrył twarz w dłoniach.
- Kotku, czy chcesz zabrać do łóżka świecę? - zapytał
Pentargon, wstając.
- Wolałabym wbić ci ją w głowę.
- Może wobec tego weźmiesz lampę, moja przyszła żono?
Uśmiechnęła się z ociąganiem, przyznając mu zwycięstwo.
- Nie, dziękuję, trafię po ciemku.
Odwróciła się dumnie wyprostowana i ruszyła w stronę
drzwi, a za nią trzy koty, które przez całą kolację drzemały
pod stołem. Anthony z rozbawieniem przyglądał się procesji.
Zanim wyszła, spojrzała na niego z niepokojem.
- Pamiętaj, zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło -
powiedział łagodnie.
- Już ja się o to postaram - mruknęła, otwierając drzwi.
- Nie spadnij ze schodów, najdroższa - zawołał za nią.
140
KLIFY
- Czyż można upaść jeszcze niżej, milordzie - usłyszał
z korytarza.
Wszystko jasne. Anthony westchnął i spojrzał w zatroskane
oczy sir Dunstana.
- Proszę o wybaczenie, milordzie. Dziewczyna nie jesl sobą.
- Ależ jest - odparł Anthony. - ł właśnie to mi się w niej
najbardziej podoba. - Zapatrzył się w płonący w kominku
ogień. - Bardzo mi się podoba.
- Czy pański kamerdyner to człowiek godny zaufania,
milordzie?
Pytanie zaskoczyło Anthony'ego. Usiadł na krześle.
- Oczywiście. Gotów jest oddać życie za moją narzeczoną
i pana.
- Naturalnie, nie wątpię - powiedział Dunstan. - Chodzi
o to, że... no cóż, pomyślałem, że pora jechać do St. Ives
i przekazać żonie Elliotta złą wiadomość. Nie chciałbym
zostawiać Morwenny samej aż do dnia ślubu.
„Nie chcę jej też zostawiać z tobą".
Niewypowiedziane zdanie zawisło w powietrzu.
Anthony uśmiechnął się.
- Będzie z nią Vincent i pani Treffry. Sam też będę miał
ją na oku. - Jak jastrząb. Będę wiedział o każdym jej kroku,
dodał w myśli.
- To dobrze, milordzie.
- Spodziewam sie, że zanim pan wróci, pozwolenie już
dotrze - dodał Anthony.
Dunstan uniósł brwi.
- Ślub. w środku lata? Ktoś przesądny mógłby uznać, że
kusi pan los.
- Albo los kusi mnie. - Na cynicznie uśmiechniętej twarzy
Anthonyego pojawiły się zmarszczki. - Mimo to nie będziemy
czekać ze ślubem.
141
JILLIAN HUNTER
ale, na zmianę delikatne i gwałtowne, przez całą noc
rozbijały się o skały wokół zamku. Na drugim końcu wyspy,
w mrocznej pieczarze strzeżonej przez smoczy ogon, budziły
się starożytne moce. Zgodnie z legendą, raz do roku, w noc
świętojańską król Artur i jego rycerze wyruszali na wielkie
łowy. Tylko wybrańcy mieli okazję ujrzeć polowanie tajem
niczych duchów. Nieliczni świadkowie tego niezwykłego wy
darzenia zgodnie twierdzili, że ich życie już nigdy potem nie
było takie jak dawniej.
Morwenna leżała w łóżku, nasłuchując szumu morza, jednak
jej myśli zajęte były czymś innym. Nie słyszała ostrzeżeń, jakie
szeptały fale. Jej umysł zaprzątał mężczyzna, który całkowicie
posiadł jej serce.
„Uważaj,
Nim upłynie miesiąc, jeszcze jedno życie dobiegnie końca".
odejmując kamizelkę, Anthony zauważył leżącą na łóżku
książkę. Była otwarta, choć dokładnie pamiętał, że zostawił ją
zamkniętą.
Kiedy poirytowany podszedł, by zrzucić ją na podłogę, jego
uwagę przykuła ilustracja, przedstawiająca dwie postacie w śred
niowiecznych strojach, klęczące przed ołtarzem,
„Rycerz bierze dziewicę za żonę".
Przyjrzał się pięknemu rysunkowi, ze zdumieniem rozpo
znając profil Morwenny i swój własny. Postacie spoglądały na
siebie z taką miłością i oddaniem, że Anthony prawie czuł
pożądanie, jakie w rycerzu wzbudzała jego młoda żona.
Zbieg okoliczności? Sztuczka? Nikt nie był w stanie w ciągu
kilku godzin wykonać tak precyzyjnego rysunku i umieścić go
w książce. A mimo to...
Sięgnął do biurka Ethana i w jednej z szuflad znalazł
nożyk do otwierania listów. Ostrożnie spróbował rozciąć skle
jone strony. Kiedy ten sposób zawiódł, zbiegł na dół do
142
KLIFY
kuchni i zażądał, by pani Treffry czym prędzej zagotowała
czajnik wody.
Gospodyni postawiła na podłodze miseczkę z mlekiem dla
kotów i spojrzała na niego z niepokojem, jak gdyby obawiała
się, że postradał zmysły.
- Zaraz przygotuję... py...py...pyszną herbatę i przyniosę do
biblioteki, milordzie - wyjąkała.
- Kobieto, ja nie chcę żadnej herbaty! - wykrzyknął. Wi
dząc jej panikę, uświadomił sobie, że przedstawiał dość
alarmujący widok. Ze spodni wystawała mu rozpięta koszula.
W tym momencie w drzwiach pojawił się zamkowy stajenny
Barnabas. Zaalarmowany głosami przybiegł do kuchni z wid
łami w dłoni. Za jego plecami .stały rozespane kuchenne
pomocnice.
- Nie chce pan herbaty? - Pani Treffry potknęła się i wpadła
na piec. - Może kawy, milordzie? Albo czekolady? Ciepłej
wody do mycia?
- Potrzebna mi para, kobieto. Rozumiesz? Para!
Barnabas odłożył widły i wszedł do kuchni.
- Jego lordowskiej mości chodzi o parę, Tillie - powiedział,
odsuwając gospodynię od pieca. - To do parostatku, prawda,
milordzie? - zapytał, spoglądając znacząco na Anthony'ego. -
Może zaczeka pan z tym do rana?
- Urządzimy wodowanie w ogrodowym stawie - zapropo
nowała służąca.
- Urządzimy chrzest, otworzymy butelkę szampana - dodała
druga.
Anthony spojrzał na nich i dopiero po chwili dotarło do
niego, że służba uznała go za wariata albo pijanego. A może
jedno i drugie.
- Nie będę wodował żadnego statku, idioci. Potrzebna mi
para, żeby otworzyć sklejone strony książki... - Anthony wy
machiwał palcem pod nosem gospodyni. -Tej przeklętej książ
ki, którą ktoś, prawdopodobnie pani, ciągle gdzieś przekłada
143
F
JILLIAN HUNTER
i nosi po całym zamku, próbując wpłynąć na moją decyzję.
Ostrzegam, to na nic. Słyszy pani?
- Wszyscy słyszą, milordzie. Stąd aż do Penzance - po
wiedziała stojąca w drzwiach Morwenna. - O co ta awantura?
Pani Treffry przygryzła wargę, bliska płaczu.
- O parę... o książkę.
- O książkę Ethana - warknął Anthony. - Tę, którą poda
rował mu twój ojciec. Ilustracje ciągle się zmieniają. Rozumiesz,
o co mi chodzi?
Morwenna spojrzała z wyrzutem na gospodynię.
- Czy podawała pani jego lordowskiej mości mocne trunki
po kolacji?
- Nie jestem pijany. - Anthony chwycił ją za ramię. -
Posłuchaj, chodź ze mną. Zostawiłem tę przeklętą książkę przy
schodach. Chodź i sama zobacz.
Zdezorientowana Morwenna zerknęła przez ramię na gos
podynię i stajennego.
- Lepiej zrobić to, czego chce - szepnęła zrezygnowana,
po czym westchnęła, kiedy Anthony pociągnął w stronę
drzwi.
Książki nie było. Wściekły Anthony rozglądał się z niedo
wierzaniem wokół siebie, a zgromadzona pod schodami służba
obserwowała go w milczeniu.
- Była tu, mówię ci, Morwenno. Zostawiłem ją z twoją białą
kotką.
Pokręciła głową.
- Ta biała kotka nie należy do mnie, milordzie. Ona do
nikogo nie należy, wyłącznie do siebie.
- Przysięgam, że była tu biała kotka.
- Boże, miej nas w swej opiece - mruknął pod nosem
Goonie. - Najpierw widzi jakieś parostatki, a teraz koty.
Ciekawe, co następne?
Anthony krążył wokół grupki. Był tak zdenerwowany, że
dziewczyny kuchenne ze strachu aż do siebie przylgnęły.
144
KLIFY
- Jutro przetrząśnięcie każdy kąt w tym zamku. Książka
musi się znaleźć.
Służba rozpierzchła się, nie czekając na polecenie, Anthony
został na korytarzu sam z Morwenna.
- Co też było w tej książce takiego, że wyprowadziło pana
z równowagi, milordzie? - zapytała z troską.
Patrząc na jej twarz, przypomniał sobie ilustrację przed
stawiającą średniowieczną pannę młodą. Czy Morwenna kie
dykolwiek spojrzy na niego z takim oddaniem? Kiedy z jej
oczu zniknie ta nieufność?
- Rysunki przedstawiają wydarzenia z mojego życia - po
wiedział powoli. - A przecież to niemożliwe. Czy to dzieła
Elliotta?
- Nie, książkę ilustrował przyjaciel mojej matki.
- Widziałaś tę książkę, prawda? Pamiętasz ją? Czy nie
miałaś wrażenia, że rysunki są trochę dziwne?
Morwenna uśmiechnęła się.
- Wszystko, co dotyczyło mojej matki, było dziwne. A przy
najmniej tak się uważa. - Ziewnęła dyskretnie, zasłaniając
dłonią usta. - Cóż, poszukamy zguby rano i razem obejrzymy
ilustracje, dobrze? Jestem taka zmęczona, że nie pamiętam
nawet, jak się nazywam. Tyle się dziś wydarzyło. Przepraszam,
za niemiłe zachowanie podczas kolacji. Chyba byłam w szoku.
- A więc nie jesteś nieszczęśliwa z powodu zaręczyn?
- A pan?
- Ja zapytałem pierwszy.
Morwenna ściszyła głos do szeptu.
- Dobrze. Przyznam się. Nie jestem nieszczęśliwa.
- Czy to taka tajemnica, że nie możesz mówić głośno? -
zapytał z rozbawieniem, pochylając się nad nią.
Z wrażenia zaparło jej dech w piersiach.
- Tak, jeśłi zamierza się pan śmiać.
- Och, Morwenno, wcale się z ciebie nie śmieję. Mówiąc
szczerze, jestem zakochany.
145
JILLIAN HUNTER
- We mnie? - Położyła dłoń na sercu. - Czy mówi to pan
po to, żeby mi poprawić samopoczucie w związku ze ślubem?
- A czy to ci poprawia samopoczucie?
- Tylko jeśli nie mówi pan tego po to, żeby mi poprawić
samopoczucie.
Roześmiał się.
- No proszę, wiedziałam. - Morwenna też się uśmiechała. -
A jednak pan ze mnie kpi.
Kiedy zaczęła wchodzić po schodach na górę, miał ochotę
iść za nią, ale w tym momencie na półpiętrze pojawił się jej stryj.
- Morwenno, nie było cię w pokoju. Czego tym razem
szukasz?
Anthony uśmiechnął się, widząc jej irytację. Nagle kątem
oka dostrzegł jakiś ruch.
Biały kot
Zwierzak przemknął mu miedzy nogami, omal go nie prze
wracając, po czym zniknął w mrocznym korytarzu prowadzą
cym do pomieszczeń zajmowanych przez służbę. Anthony
pomyślał, że gdyby poszedł jego śladem, a może nawet udałoby
mu się go złapać, rozwiązałby niejedną tajemnicę. Jednak nie
daj Bóg, żeby ktoś podpatrzył jak ściga kota i pyta o książkę!
I tak wszyscy uważają, że zwariował. Nie ma potrzeby utwier
dzać ich w tym przekonaniu.
Jutro znajdą książkę i wtedy Morwenna wszystko zrozumie.
Zamiast wracać do sypialni, Anthony postanowił zajść do
biblioteki na kieliszek sherry i przy okazji napisać list z prośbą
o pozwolenie na zawarcie małżeństwa.
Markiz pojawi się na wyspie za mniej więcej dwa tygodnie.
Jeśli Anthony'emu dopisze szczęście, zdobędzie do tego czasu
pozwolenie, co zaoszczędzi mu wielu upokorzeń. Nie będzie
musiał się tłumaczyć, jak to się stało, że dał się złapać Morwen-
nie w pułapkę. Camelbourne był postacią tragiczną. Z rozpaczy
po stracie żony zaczął traktować kobiety jak pudełka czekoladek.
Bez skrupułów je wyrzucał, gdy tylko zaspokoiły jego żądze.
146
KLIFY
- Po co się żenić? - pytałby Camelbourne. - Dziewczyna
nie ma pieniędzy. Z twoim doświadczeniem bez wysiłku
zaciągniesz ją do łóżka. Zrób z niej na jakiś czas kochankę.
Ale Anthony wiedział, czego chce. Czekał na to wystar
czająco długo i teraz nikt, nawet polityczny sprzymierzeniec,
nie powstrzyma go przed poślubieniem Morwenny. Małżeństwo
oznaczało dzieci, trwały związek, poświecenie, wspólną starość,
poznawanie swoich tajemnic i oczywiście szalony seks, który
uniesie ich prosto do nieba.
Uśmiechając się do własnych myśli, dotarł przed drzwi
biblioteki. Pozostawili tam okropny bałagan, kiedy z Vincentem
pakowali do pudeł osobiste rzeczy Ethana.
Otworzył drzwi.
Wszystkie rzeczy znajdowały się dokładnie w tym samym
miejscu, w jakim zastał je pierwszego dnia po przyjeździe do
zamku. Książki, listy, nawet pióro i kałamarz leżały tam, gdzie
zostawił je Ethan.
Zasłony były rozsunięte, a przez otwarte okna wpadała
morska bryza. W fotelu drzemał biały kot.
- Boże! - jęknął Anthony, stojąc jak skamieniały
w drzwiach. - O Boże!
ankiem przypomniał sobie, że przecież powinno istnieć
jakie- racjonalne wyjaśnienie tajemnic. Pani Treffry nie była
taka niewinna, na jaką wyglądała. Na pewno to ona, chcąc mu
dokuczyć, poprzekładała rzeczy Ethana. Z książką było tak
samo. Anthony wciąż jej nie odnalazł. Gdzieś w zakamarkach
zamku musiało być ukrytych z dziesięć egzemplarzy. Z tego
co wiedział, w piwnicach znajdowała się drukarnia, którą
obsługiwała służba. A niech z nim grają. I lak to on będzie
zwycięzcą.
Kot... no cóż. kot był tylko kotem. Nieprzewidywalnym
i zwodniczym stworzeniem. Wyglądało na to, że zwierzęta
przejęły w zamku rządy. Nawet Morwenna rzuciła pod ich
adresem kilka barwnych epitetów, kiedy próbowała je wszystkie
zebrać przed powrotem do domku na farmie. Anthony i Vincent
przez trzy godziny ganiali za nimi po korytarzach, blankach
i pokojach.
- Milordzie - wysapał Vincent, kiedy mijali się w galerii -
jestem wyczerpany.
Anthony roześmiał się, wydobywając kociaka zza stojaka
na parasole.
- A ja chciałem, żebyś jechał ze mną na wrzosowisko.
Hawkey obiecał, że na dziś wszystko będzie uprzątnięte.
148
KLIFY
Vincent nie odpowiedział. Na jego surowej twarzy pojawiło
się ostrzeżenie. Anthony wyprostował się i zauważył idącą
w ich kierunku Morwennę z torbą w ręce.
- Obawiam się, że pana słyszała, milordzie - zauważył
smutno Vincent.
-
No i co z tego? - Anthony miał ochotę wykrzyczeć swoją
frustrację. Oto stał z piszczącym kotem pod pachą, przygoto
wując się do ślubu z kobietą, która spodziewała się otrzymać
całą wyspę w prezencie ślubnym. Gdzie się podziała jego
władza, nie wspominając już o godności? Jakim cudem ta
filigranowa panna zdołała wstrząsnąć jego światem?
- Nie patrz tak na mnie, Vincencie. Dobrze wiesz, że tak
musi być.
- Tak jest, milordzie - Lokaj odwrócił się. - Właśnie dlatego
tak patrzę.
łowa Anthony'ego rozbrzmiewały w jej głowie niczym
echo, kiedy błąkała się po zamku. Narzeczona Pentargona. jego
żona, matka jego dzieci. Już wkrótce te słowa się ziszczą,
Poślubi tego mężczyznę, choć nie zdołała zmiękczyć jego
serca. Zdradziło ją jej własne zachowanie, dlatego teraz będzie
należeć do lorda Pentargona.
Sama nie zauważyła, kiedy znalazła się w bibliotece. Wdy-
chała męski zapach cygar, skóry i brandy, złamany subtelną
wonią pszczelego wosku. Dotykając obicia fotela, w którym
tak lubił przesiadywać, wyobraziła sobie jego surową twarz.
Sprawiło jej to wielką przyjemność.
Wzięła do ręki czarne skórzane rękawiczki, leżące na jego
biurku i dotknęła nimi policzka. Przypomniała sobie pod-
niecający dotyk jego dłoni. Już wkrótce będzie miał prawo
robić z nią. co tylko zechce. Będzie zasypiała i budziła się
w jego ramionach.
On też będzie do niej należał. Do jej myśli niespodziewanie
149
R
s
JILLIAN HUNTER
wkradł się niepokój. Będzie należał do niej, a jednak ona nigdy
nie odda mu całego swojego serca. Nie odda go mężczyźnie,
który nad ludzkie życie wyżej ceni interesy.
Jeśli Anthony pozwoli, by jej dom zrównano z ziemią, a na
jego miejscu powstał teren łowiecki dla bogaczy, jakaś część
niej będzie na zawsze nim pogardzać. Reszta jej duszy należy
już do niego. Wygrał ją mężczyzna, którego prawie nie znała.
Morwenna gubiła się w sprzecznościach. Czy to możliwe, by
ta jego uprzejmość była jedynie podstępem?
Dobry czy okrutny, Morwenna będzie do niego należeć.
Oczywiście marzyła o zamążpójściu. śniła o mężu, rycerzu
w lśniącej zbroi, który pojawiał się znikąd. W Londynie nie
czekał na nią żaden bohater. Otaczali ją znudzeni młodzieńcy,
którzy kpili z jej prowincjonalnej niewinności i intelektu.
Chłopcy z wyspy ją uwielbiali, jeden czy dwaj odważniejsi
nawet się o nią starali, jednak wszyscy szanowali niepisaną
zasadę, że Morwenna Halliwell jest od nich o klasę lepsza.
Pentargon zdobył ją, ustanawiając własne prawa i zasady.
Teraz ona będzie mu posłuszna.
Podniosła głowę. W drzwiach stał Anthony. Znów ogarnęło
ją to słodkie zmieszanie. Na jego widok jej serce zaczęło
szybciej bić.
- Jestem gotowa do wyjazdu - powiedziała ze ściśniętym
gardłem.
Podszedł do niej i wziął torbę, którą ściskała w dłoni. Jego
usta musnęły jej skroń. Pocałunek mężczyzny pełnego namięt
ności, który wie, czego chce.
- To nie ucieczka, ale rozstanie - powiedział cicho. - Poślę
po ciebie, kiedy nadejdzie pozwolenie. Oczywiście, o ile tak
długo wytrzymasz beze mnie.
Słyszała jego urywany oddech. Gdyby nie oparła się o fotel,
ugięłyby się pod nią kolana. Bliskość jego ciała wprawiała ją
w drżenie.
- Wytrzymam.
150
KLIFY
- Doprawdy? - zapytał z rozbawieniem. -Tak, założę się, że
wytrzymasz, choćby z czystego uporu. Kiedy jednak otrzymam
pozwolenie, to będzie bez znaczenia. Zostaniesz moją żoną.
zuła buty i usiadła na klepisku w rybackiej chacie.
Zmęczona atmosferą panującą w zamku Pentargona, miała
nadzieję, że tu, między przyjaciółmi, poczuje się jak w domu.
Niestety, przemiana w księżnę już się rozpoczęła. Zawstydziła
się tym, że zwróciła uwagę na przetarte zasłony, odór suszących
się ryb, skrzynie na kwiaty udające krzesła i zaczęła porów
nywać je z dyskretną elegancją wyrafinowanego świata, do
którego wkrótce będzie należeć.
Wokół niej rozsiadła się rodzina Lanreathów: Matthew, jego
żona Rosę, trójka dzieci i siostra Matthew, Jane, z czarnowłosym
niemowlęciem przy piersi. Jane nie nosiła obrączki i nikomu
nie chciała zdradzić imienia ojca dziecka, ale i tak cała wyspa
wiedziała. Widziano ją wymykającą się z zamku tuż przed
śmiercią Ethana.
Sól tej ziemi, ciężko pracujący, dumni, niezależni. Ci ludzie
gotowi byli oddać życie za Morwennę, a ona w sercu czuła,
że ich zdradziła.
- Słyszeliśmy straszną nowinę, Morwenno- powiedziała
Rose, podsuwając jej miskę rosołu z baraniny i łyżkę z kości.
Kościana łyżka. Na stole u Pentargona leżały piękne rzeź-
bione srebrne sztućce. Pogardzała sobą, że tak jej zaimpono-
wał. Chcąc zagłuszyć poczucie winy, postanowiła, że zubo-
ży przyszłego męża, rozdając jego majątek ludziom, których
kochała. Będzie po kolei wykradać cenne srebra, świecz
niki...
- To nieprawda, Morwenno? - zapytała Rose, tym razem
w jej głosie dał się wyczuć strach i niepokój. - Nie zamierzasz
poślubić tego człowieka?
- To prawda - odezwała się Jane, piękna czarnowłosa szwa-
151
z
JILLIAN HUNTER
gierka Rosę. - Czyż nie trzymam w ramionach dowodu nie
odpartego uroku Hartstone'ów? Spójrz na biedną Morwennę,
straciliśmy ją dla tego mężczyzny.
Morwenna wstrząsnęła się.
- Nie mów takich rzeczy! My po prostu nie mieliśmy wyboru.
Matthew podniósł głowę znad talerza.
- Jeśli zechcesz, w tajemnicy wywieziemy cię z wyspy. Nie
musisz się tak poświęcać, żeby nas ratować.
Odwróciła się w stronę okna, by uniknąć jego wzroku. Jak
miała im wytłumaczyć, że nawet wychodząc za Anthony'ego,
nie uratuje przyjaciół? Co ma zrobić, żeby zrozumieli jej
zdradę, skoro ona sama jej nie rozumie? Nigdy nie zdoła im
wytłumaczyć, co czuje do tego człowieka.
- Wywożenie jej to nie najlepszy pomysł - odezwała się
cicho Rosę, wskazując głową okno.
Morwenna odsunęła zasłonę. Za oknem, na końcu drogi
ukazał się mężczyzna na białym koniu. Był to Pentargon,
ubrany na czarno. Jego oslry profil wyraźnie zaznaczał się na
tle ciemnego nieba. Morwenna miała ochotę wybiec mu na
spotkanie.
- Czeka na nią. Nie spuszcza jej z oka. Morwenno, myślę,
że on cię kocha - dodała ze zdumieniem Rosę.
- Więc ciągle jeszcze jest nadzieja - powiedział z uśmiechem
Matthew. - Jane, twój chłopak dorośnie na Abandonie, tak jak
chciałaś. Może nawet zamieszkasz we własnym domu, kiedy
jego lordowska mość dowie się, że ma bratanka. Nie będzie
tak źle, co Morwenno?
Morwenna przełknęła ślinę, kiedy Anthony, zauważywszy
ją stojącą przy oknie, podniósł rękę w ironicznym salucie.
Uśmiechnęła się, nim zdążyła opanować rozkoszny dreszcz,
jaki przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa.
- Nie, nie będzie tak źle - odparła ze ściśniętym sercem.
10
iespełna tydzień później, na dzień przed letnim przesile
niem, wzięli ślub w normańskim kościele pod wezwaniem
świętego Gerainta. Anthony ubrał się u najlepszego krawca
z Bond Street. Miał na sobie elegancki niebieski frak, muchę,
białą koszulę, kamizelkę i doskonale skrojone czarne spodnie
o prostych nogawkach. Szykowną całość dopełniały białe
rękawiczki.
W oczach Morwenny jeszcze nigdy nie był tak przystojny
i pociągający. Vincent ogolił go tak starannie, że jego twarz
wyglądała jak wykuta w kamieniu. Marszczył brwi w sposób
tak onieśmielający, że Morwenna miała ochotę odwrócić się
i uciec. Kiedy jednak ją dostrzegł, jego kanciaste rysy złagod
niały, a na twarzy pojawił się uśmiech, który kojarzył jej się
z aroganckim zadowoleniem i... ulgą?
Czy naprawdę bał się, że mu ucieknie? Czy ona mogła sobie
wyobrazić taką słabość? Czy będzie się nią opiekował? Na
dzieja, że jednak zdobędzie jego serce, pchała ją ku niemu.
- Wyglądasz cudownie - powiedział z dumą.
Stała przed ołtarzem z czasów Jakuba I. Miała na sobie
koronkową suknię z rękawami ozdobionymi perłowymi guzicz
kami, w kolorze kości słoniowej, należącą niegdyś do jej matki,
która doskonale leżała na filigranowej Morwennie. Ślubny
153
N
JILLIAN HUNTER
bukiet różowych lilii wypełnił kościół odurzającym zapa
chem. Anthony przypomniał sobie, że Morwenna tak samo
pachniała tego dnia, kiedy ją poznał. Już wtedy myślał
o ślubie.
Od początku wiedział, że była dla niego stworzona.
Anthony zatrzymał się przed ołtarzem.
- Oddaję cię temu mężczyźnie z trwogą, ale i nadzieją -
powiedział stryj. - Robię to, bo muszę. Sami zgotowaliście
sobie taki los.
Anthony objął ją w pasie.
- Nie jestem pewien, czy to błogosławieństwo, czy prze
kleństwo - wyszeptał.
Jej serce łomotało jak oszalałe. Zastanawiała się nad tym,
co ich czeka, nad dniami i nocami wspólnych rozkoszy, nad
dzieleniem się myślami. Dotknął jej w tak intymny sposób,
jak tylko może dotykać mąż.
- Ani ja, milordzie.
Ceremonia miała charakter ściśle prywatny. Uczestniczyła
w niej tylko służba zamkowa i rodzina pastora. Przyjaciele
Morwenny nie pojawili się, jak gdyby opłakiwali stratę wyjąt
kowej i ukochanej córki wyspy. Jej serce przepełnił żal, że ich
zawiodła, choć przecież nie miała innego wyjścia.
Kiedy składali przysięgę, zaczęło padać. Pod koniec cere
monii zza chmur wyjrzało słońce. Gdy podpisywali dokumenty,
nad morzem pojawiła się tęcza.
rzed kościołem czekała kolaska. Sir Dunstan bez entu
zjazmu odprowadził ich do bramy.
- Stryju Dunstanie, jesteś pewny, że nie chcesz wrócić do
zamku na ciasto i szampana? - zapytała Morwenna. Anthony
uśmiechnął się, widząc jej niepokój.
- Nie, nie. - Dunstan dotknął palcem brzegu czarnego
jedwabnego kapelusza. - Zbyt długo odkładałem wizytę w St.
154
KLIFY
Ives u żony Elłiotta. Miałem nadzieję, że Elliott się tu jednak
pojawi. Myślę, że chciałby narysować twój ślub.
- Może nas jeszcze zaskoczy - powiedziała cicho. - Może
jako prezent ślubny podaruje mi rysunek przedstawiający grotę
Artura?
Dunstan odwrócił wzrok. Wyraźnie był innego zdania. Wszy
scy oprócz Morwenny porzucili już nadzieję na odnalezienie
Elliotta żywego.
- Być może.
Anthony znów objął ją w pasie, ten gest wydał jej się pełen
cierpliwości i troski. Ich oczy się spotkały, kiedy zajmowali
miejsca w kolasce. Odwróciła wzrok, próbując uciec przed
jego ironicznym uśmiechem. Nie mogła jednak uciec przed
jego głębokim głosem. Wprawiał ją w drżenie. Zagryzła wargi,
wiedząc, że jej los spoczywa w jego rękach.
-
Lady Pentargon, przyznam się, że z niecierpliwością
czekam na dzisiejszą noc.
- Och. - Cóż innego mogła powiedzieć? Serce podeszło jej
do gardła. Kiedy kolaska ruszyła, pomachała na pożegnanie
stryjowi.
- Morwenno. - Anthony dotknął jej brody i zaczął ją
całować. Jego druga dłoń wędrowała po jej piersiach. Mimo
zasłaniającej je sukienki, jego palce obudziły w niej słodki
ogień. Jej ciało płonęło. - Czy zechcesz przyjść do mojego
łoża?
Wzięła głęboki wdech, dopiero wtedy odważyła się na
niego spojrzeć. Pieścił jej pierś, jego kciuk muskał tward
niejące sutki. Czuła, że krew zaczyna się burzyć w jej
żyłach.
- Nie w kolasce, Anthony - powiedziała, wzdychając.
- Mam postawić dach? - prowokował.
- Ani się waż! Wszyscy na nas patrzą.
- Wszyscy?- uśmiechnął się, spoglądając przez jej ramię
na drogę. - Nie ma tu nikogo z wyjątkiem woźnicy i ludzi
155
p
JILLIAN HUNTER
pracujących na Wzgórzu Czarownika, ale oni są zbyt zajęci,
żeby podglądać, co ich pracodawca robi ze swoją młodą żoną.
Odwróciła się, kiedy nagle coś mroczniejszego niż pożądanie
wstrząsnęło jej ciałem.
- Wiem, że ktoś na nas patrzył. Wyraźnie to czułam,
Anthony jeszcze raz się rozejrzał.
- Może to kot. Założę się, że niedługo będą to nasze dzieci.
tał ukryty w szczelinie grani i obserwował, jak młoda para
opuszcza kościół. Tęcza była doskonałym zwieńczeniem uro
czystości. Panna młoda wyglądała przepięknie, cała promieniała,
pan młody znacznie przewyższał ją wzrostem. Na twarzy miał
ten arogancki uśmiech, typowy dla arystokratów, którym wydaje
się, że cały świat do nich należy.
Oto oczarowany mąż bierze ją pod ramię i prowadzi. Młoda
żona poddaje się jego władzy i idzie posłusznie. Po dzisiejszej
nocy nie będzie już dziewicą. Jej krew splami książęcą pościel.
Krew.
Spojrzał pod stopy, na zająca, którego przed chwilą upolował.
Krew ściekała z gardła, kapała na kamienie. Panna młoda
zasługuje na bardziej wyrafinowaną śmierć, pomyślał, zacis
kając dłoń na rączce kilofa. Będzie umierać powoli. Zasłużyła
na taką karę.
hoć Anthony starał się ją uspokoić. Morwenna bardzo
przeżywała uroczystość zaślubin. Szampan okazał się pomocny.
Ciasto nie przeszło jej przez gardło. Kiedy zobaczyła służbę,
czekającą w holu, by jej pogratulować, nie wytrzymała i zaczęła
się śmiać. Był to jednak nerwowy śmiech, ot, kolejny absurd
życia stał się jej udziałem.
Kiedy znikła matka Morwenny, pani Treffry trzymała ją
w ramionach. Gdy miała siedem lat, Goonie wyratował ją
156
KLIFY
z pułapki jeżynowego krzaka i całą podrapaną zaniósł na
rękach do domu. Davy i Travis, lokaje, jeszcze w ubiegłym
miesiącu pomagali jej łatać dach w domku na farmie. Jak
mogłaby udawać, że wydaje tym ludziom rozkazy? Byli jej
rodziną, najdroższymi przyjaciółmi. Czuła się jak oszustka,
nazywając się ich panią. Zrobi wszystko, by ich ochronić, kiedy
wyspa przejdzie w inne ręce.
- Chodź. Morwenno. Na górze jest szampan i ogień w ko
minku.
Głos męża. Patrzyła na Anthony'ego z szacunkiem i rosnącą
niecierpliwością. To on będzie wydawał rozkazy, a wszyscy,
w tym i ona, będą je wykonywać.
Wziął ją za rękę. Morwenna ledwo się pohamowała, żeby
nie powiedzieć, że ogień nie będzie im potrzebny. Ona sama
płonęła, gdy jej dotykał. Ale szampan z pewnością się przyda.
s
c
amknął drzwi do sypialni i wziaj ją w ramiona.
- Nic nie zjadłaś - powiedział łagodnie. - Czy moja żona
zamierza zagłodzić się na moich oczach?
- Piłam szampana - odparła słabo.
Patrzył jej w oczy, próbując się nie uśmiechać.
- Żeby się wzmocnić przed spotkaniem z potworem?
Pocałował ją, zanim zdołała wykrztusić jakąś sensowną
odpowiedź. Jego dłonie szybko odnalazły haftki z tyłu sukni
ślubnej. Nagle zatonęła w erotycznej mocy jego ust. Topniała
pod naporem męskiego ciała, przyciskającego ją do drzwi.
Anthony rozbierał ją, nie pytając o zdanie.
Ten prawie obcy człowiek był jej mężem. Jego sprawne
palce zdążyły już rozwiązać troczki gorsetu. Widok jej nagich
piersi sprawił mu ogromną przyjemność. Zamknęła oczy,
ogarnięta paniką, a równocześnie z radosnym niepokojem
oczekiwała na to, co się wydarzy.
- Morwenno, czy ty mnie choć trochę kochasz?
Dotykał jej piersi, delikatnie muskając różowe czubeczki.
Nawet w najskrytszych marzeniach nie wyobrażała sobie tak
słodkiego bólu. Zaskoczył ją swoim pytaniem.
- Czy mnie kochasz? - powtórzył, chwytając ją za ramiona.
Jeszcze nigdy żadna odpowiedź nie była dla niego tak ważna.
158
KLIFY
Jego cichy, głęboki głos zupełnie ją zauroczył. Jej serce
zamarło, kiedy otworzyła oczy i ujrzała na jego przystojnej
twarzy nadzieję.
- Należę do ciebie - wyszeptała. - Powietrze, którym od
dycham, jest twoje, czy to nie wystarczy?
Jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
- Większości mężczyzn może wystarczy, aJe ja chcę więcej.
Morwenno, chcę od ciebie wszystkiego. Twojego zaufania,
oddania.
- Czy ty mnie kochasz?
Patrzył na nią palącym wzrokiem.
- Wiem, że jeszcze nigdy nie czułem tego do żadnej
kobiety. Tak, do diabła, kocham cię. Czyż to nie jest oczy-
wiste?
- A czy jeszcze raz zastanowisz się nad sprzedażą wyspy? -
wyszeptała.
Jego twarz spochmumiała.
- Och, Morwenno, proś o wszystko inne.
- Ale dlaczego? Dlaczego?
- Powiem ci, jak tylko dokonam transakcji. Zrozumiesz,
Do tego czasu zobowiązałem się zachować wszystko w ta-
jemnicy.
- Transakcja? - W jej głosie słychać było cierpienie. - Czy
ten markiz to diabeł? Dlaczego ma nad tobą taką władzę? To
jakiś szantaż, milordzie?
Przyciągnął ją do siebie. Guziki jego kamizelki ocierały się
o jej piersi.
- Nie ma żadnej władzy, ponad tą, którą sam mu dałem,
Gdybym chciał mu ją odebrać, mógłbym to zrobić.
- Jak ja teraz spojrzę w oczy tym wszystkim ludziom...
Zawiodłam ich. - Morwenna była bliska łez.
Jej słowa zabolały. W jego oczach pojawiły się gniewne
błyski.
- Wolałbym, żeby moja żona nie traktowała naszego mał-
159
z
JILLIAN HUNTER
żeńskiego łoża jak ołtarza ofiarnego. To mnie masz zadowolić.
Zaufaj mi, Morwenno.
- Nie wiem na jakiej podstawie.
Zapadła niezręczna cisza. Morwenna zrozumiała, że go
zraniła, ale wmówiła sobie, że na to zasłużył. Był twardym
człowiekiem. Prawda była taka
t
że oto stała przed nim półnaga.
Miał ją w ramionach nie dzięki manipulacjom, ale dlatego, że
ona tego chciała. Mimo wszystko wierzyła w niego, gdyby
było inaczej, nigdy nie wypowiedziałaby przysięgi ślubnej.
Chciała żyć właśnie z tym mężczyzną.
Zauważył, że jej twarz złagodniała. Pragnął jej tak bardzo,
że postanowił to wykorzystać.
- Morwenno, chcę, żebyś była ze mną z własnej woli.
Powiedz, że mnie pragniesz, a wszystko się między nami ułoży.
Pochylił głowę, by pocałować ciemniejące aureole wokół
jej sutków. Zarzuciła mu ręce na szyję, poddając się jego
pieszczotom. Powoli osunął się na kolana i objął ją w pasie.
Nawet nie zauważyła, kiedy rozwiązał halki, które opadły jej
do stóp. obok ślubnej sukni. Zdejmując jej majteczki, aż jęknął
z zachwytu, kiedy wreszcie jego oczom ukazało się jej idealnie
proporcjonalne ciało.
Morwenna westchnęła i odruchowo zasłoniła dłonią pod
brzusze. Ten świadczący o skromności odruch okazał się
bezużyteczny. Anthony zaśmiał się cicho, objął ją za pośladki
i przysunął do niej twarz.
- Anthony!
- Hmmm?
Jego ciepły oddech łaskotał ją po brzuchu. Chciała się
wywinąć, ale on tylko wzmocnił uścisk. Zamarła, kiedy jego
twarz zniknęła między jej udami. Jęknęła, gdy jego język
penetrował najintymniejsze miejsca jej ciała, szybko jednak
zamilkła, zawstydzona. Wstyd zamienił się w najgrzeszniejszą
rozkosz, jaką znała. Była tak podniecona, że miękkie kręcone
włoski na jej łonie stały się wilgotne.
160
KLIFY
- Czy
przyjdziesz do mojego łoża z własnej woli? - Oderwał
od niej twarz i patrzył na nią pożądliwie. Pod jego spojrzeniem
nawet kamień by stopniał.
Ich oczy się spodcały.
Kiedy musnął jej zaróżowioną kobiecość, Morwenna zupełnie
się zatraciła.
Wyprężyła się, zupełnie się przed nim otwierając. Jęcząc,
oparła głowę o drzwi. Jego język wspomagany teraz przez
palce doprowadzał ją do utraty zmysłów. Czuła, że rośnie
w niej napięcie, a w brzuchu zaciska się węzeł rozkoszy. Ugięły
się pod nią kolana, opadła razem z nim na dywan.
- Boże, Morwenno. - Jego usta i dłonie były wszędzie,
przeszukiwały każdy zakamarek jej ciała. Zupełnie ją rozbroił,
pozbawiając jakiejkolwiek możliwości obrony.
Jego głos dobiegał jakby z oddali. Nie była w stanie panować
nad własnym ciałem. Nie panowała nad nim.
- Nie sądzę... - rozpiął elegancki frak marynarkę, kamizelkę
i koszulę - ...byśmy zdołali dotrzeć do łóżka, żono.
Roześmiała się, kuląc się na dywanie. Wypiła za dużo szampa-
na... nie, wypiła za mało. Czy ludzie robią to na podłodze? Taka
ceneria w niczym nie przypominała jej dziewczęcych marzeń
o ślubie z bajki, sama nie rozumiała dlaczego, a jednak go całowała
i było to słodsze, niż mogła sobie wyobrazić. Dotrzyma przysięgi,
jaką złożyła temu mężczyźnie, choćby miał jej złamać serce.
Zachwyciły go jej nieporadne pocałunki. Roześmiał się
chrapliwie, a ona domyśliła się, że ten śmiech zwycięstwa to
zapowiedź kłopotów. Oplatając jej talię kosmykiem długich
włosów, delikatnie podniósł ją na kolana. Całował namiętnie
i głęboko. Chciał przygwoździć ją do dywanu, rozsunąć jej
uda i kochać ją do nieprzytomności.
- Moja żona - głos mu drżał, kiedy zręcznym ruchem zdjął
z siebie resztkę ubrania. Jego dłoń nie przestawała pieścić jej
twarzy. - Nigdy nikogo nie pragnąłem tak jak ciebie. Chcesz
poduszkę?
161
JILLIAN HUNTER
Zamknęła oczy.
- Anthony...
- Nie. - Wstał, podnosząc ją z dywanu. - Nie na podłodze.
To twój pierwszy raz, nie chcę, żeby tak się to odbyło.
- Dzięki Bogu.
- Może za drugim razem. Albo trzecim.
Wziął ją w ramiona i przytulił do nagiego torsu. Była lekka
jak piórko. Jego męska siła zapierała jej dech w piersiach.
Kiedy położył ją na łóżku, zauważyła, że był zupełnie nagi.
Onieśmielona odwróciła wzrok. Był pięknym mężczyzną,
wspaniale umięśnionym i w pełni pobudzonym.
Wsunął się między jej uda i poruszał w najbardziej nieprzy
zwoity sposób. Nie mogła powstrzymać rozkosznych dreszczy,
kiedy jego nabrzmiała włócznia ocierała się o jej łono. Sprawiał,
że chciała rozchylić nogi jeszcze szerzej, żeby wszedł w nią
aż do końca.
Całował jej ciało od stóp do głów. Jego zręczne palce igrały
z nią, delikatnie masując jej sutki. Drżała z podniecenia pod
jego czułym dotykiem. Był jej mężem. Pozwoliła, by robił
z nią rzeczy, o jakich jej się nawet nie śniło. W jego półprzy-
mkniętych oczach dostrzegła zadowolenie, wiedziała, że jej
uległość sprawiała mu przyjemność. Była wobec niego cał
kowicie bezbronna.
Pokój zdawał się kurczyć, kiedy się nad nią pochylił i wsunął
w nią swoją twardą męskość. Podniósł jej nogi i założył je
sobie na ramiona, a wtedy świeca stojąca na nocnym stoliku
buchnęła radosnym płomieniem.
- Moja żona - powiedział, patrząc na nią. - Zdobędę twoją
miłość, choćbyś nie wiem jak długo się opierała.
Odebrał jej dziewictwo jednym mocnym pchnięciem. Widok
jej targanej niezwykłymi uczuciami twarzy jeszcze bardziej go
podniecił. Czuł, jak drżała, tracąc niewinność, i zrozumiał, jak
wiele dla niego znaczyła. Od teraz naprawdę należała do niego,
będzie ją chronił i kochał.
162
KLIFY
Krzyknęła zaskoczona, kiedy zaczął się w niej poruszać.
- Co ty robisz?
- A jak myślisz? - zapytał łagodnie, uśmiechając się do
niej - Próbuję się do ciebie dopasować.
Leżała nieruchomo, patrząc na niego z zawstydzeniem.
- To się chyba nie uda.
- Uda się. - Poruszył na bok biodrami i aż westchnął
z rozkoszy, dając dowód, że nie rzuca słów na wiatr.
- Ledwo mogę złapać oddech.
- A zatem nie jestem wystarczająco głęboko, bo wtedy
w ogóle nie mogłabyś oddychać.
Mimo bólu i zawstydzenia czuła, że ogarnia ją fala roz
koszy. Był taki duży, wciąż nie mogła uwierzyć, że się w niej
zmieścił. Zaczęła się delikatnie kręcić, ale on przytrzymał ją.
i krzywiąc się z niezadowoleniem. Jęknęła tylko, oddając się
mu w niewolę.
- Nie pozwoliłem ci się poruszać - wyszeptał, przeszywając
ją wzrokiem.
- Ależ ja się nie mogę ruszyć - zaprotestowała.
Pochylił głowę i całując ją, nagle się z niej wysunął, tylko
po to, by pchnąć jeszcze raz, dużo głębiej.
- Morwenno. pozwól mi dać ci rozkosz - wyszeptał, całując
jej szyję. - Zaufaj mi przynajmniej tej nocy.
- Postaram się, milordzie - odparła, tłumiąc jęk.
Przycisnął ją biodrami, a ona wyprężyła się ku niemu,
napinając ciało. Poruszał się teraz rytmicznie i szybko, jego
przystojna twarz wykrzywiła się w grymasie rozkoszy. Objęła
go w pasie i przylgnęła do niego całym ciałem, wczuwając się
w jego rytm.
- Lepiej? - zapytał, znając odpowiedź.
- Jeszcze - odparła lubieżnym głosem, który nie mógł
należeć do niej. - Mocniej. Och, jeszcze, Anthony, jeszcze.
- Wszystko, czego życzy sobie moja żona.
Jej palce zaciskały się na jego silnych biodrach.
163
JILLIAN HUNTER
- Pragnę cię, wejdź we mnie. Głębiej. - Nie mogła uwierzyć,
że to mówi. - Teraz.
- Z rozkoszą. - Mięśnie jego ramion napięły się z wysiłku,
kiedy przycisnął ją mocno.
Łóżko uderzyło w nocny stolik, z którego na podłogę spadła
karafka z brandy. Morwenna podniosła głowę.
- Anthony, zbudzisz służbę.
- Myślisz, że mnie to obchodzi?
Poruszał się w niej z takim wigorem, że aż łóżko przesuwało
się po podłodze.
- Najwyraźniej nie.
Kochał ją z taką intensywnością, że aż serce zamarło jej
w piersiach. Wygięła się w łuk, przekonana, że zaraz skona
z rozkoszy. Chwycił jej nadgarstki i podniósł je nad jej głowę,
wpijając się w jej usta w namiętnym pocałunku. Zamknęła
oczy, a z jej gardła wyrwał się cichy jęk. Mąż zdawał się
czerpać rozkosz z dawania jej przyjemności i dominowania
nad nią. Pulsowanie w jej brzuchu stawało się nie do zniesienia,
nasilało się do tego stopnia, że wydawało jej się, że zaraz
eksploduje.
Objął jej twarz.
- Patrz na mnie, kiedy osiągniesz rozkosz. Pamiętaj, jesteś
moja, kocham cię.
Jak gdyby mogła o tym zapomnieć! Otworzyła oczy i spo
jrzała w jego mroczną twarz. Jego usta wykrzywiły się w eks
tazie, kiedy jej ciałem wstrząsnął orgazm.
- Jesteś taka piękna - powiedział. Nagle poczuł niesamowitą
bliskość, jak gdyby ich dusze połączyły się na zawsze.
N ie poruszał się tak długo, że Morwenna zaczęła się
zastanawiać, czy przypadkiem nie zasnął. Ku własnemu za
skoczeniu jego widok wzbudził w niej czułość i wzruszenie,
wciąż nie mogła przestać myśleć o burzy, która jeszcze przed
164
KLIFY
chwilą przetoczyła się przez ich sypialnię. Nigdy dotąd nie
czuła takiej bliskości. Delikatnie dotknęła jego ramienia, po-
dziwiając to piękne męskie ciało. Powoli odwrócił się na bok
i przyciągnął ją do siebie.
Próbowała się wyrwać, ale on trzymał ją mocno i nie
zamierzał wypuścić z ramion.
- Dokąd się wybierasz?
- Chciałam ci przynieść zimny okład. Zdaje się, że potrzebne
ci wytchnienie.
- Ty mi jesteś potrzebna. - Otworzył oczy i spojrzał na nią
z leniwym uśmiechem. Z zadowoleniem zauważył, że nie ma
na sobie niczego, oprócz obrączki.
- Jakie będzie nasze małżeństwo, milordzie? - zapytała po
chwili ciszy.
Parsknął z rozbawieniem.
- Bardzo intensywne, jeśli można sądzić po pierwszej nocy.
Przytuliła się do niego.
- A wierność?
- Jak możesz wątpić, Morwenno. - Wyraźnie zdenerwował
się tym pytaniem. - Jestem człowiekiem, który zawsze do
trzymuje słowa. Angażuję się całym sobą.
Kątem oka studiowała jego imponująco umięśniony tors.
Z pewnością mogła potwierdzić jego prawdomówność.
- Anthony, jeśli zawsze jesteś taki gorliwy, uważam, że
w przyszłości powinniśmy być ostrożniejsi.
Zmarszczył ciemne brwi.
- Ostrożniejsi?
- Tak, przykręcimy łóżko do podłogi i przed udaniem się
na spoczynek będziemy gasić świece.
Spojrzał na stolik nocny i po chwili się uśmiechnął.
- Nawet nie zauważyłem. Byłem zbyt pochłonięty miłością.
Jego uśmiech był szalenie zmysłowy. Poczuła mrowienie na
całej skórze.
- Anthony, jest coś, o czym musisz wiedzieć. - Odsunęła
165
JILLIAN HUNTER
się od niego na bezpieczna odległość. - Właściwie powinnam
była powiedzieć ci o tym przed naszym ślubem.
- Wyznania w noc poślubną. Jestem bardzo ciekaw, oczywiś
cie, o ile nie dotyczą innych mężczyzn.
- Dotyczą, i to całego miasta,
- Co takiego? - zdziwił się. Był tak zaskoczony, że aż
podniósł głowę z poduszki.
- Chodzi też o kobiety.
- Coraz bardziej jestem ciekawy.
- Mówię w imieniu całej społeczności. - Wzięła głęboki
wdech. - Nie wiem, co stryj naopowiadał ci o moim beznadziej
nym debiucie towarzyskim w Londynie. Podejrzewam, że opisał
mnie pochlebnie, żeby cię nie zniechęcić do oświadczyn.
Anthony nie odpowiedział od razu. Wydało mu się, iż
niegrzecznie byłoby wyznać, ze Dunstan ostrzegł go przed
nieporadnością Morwenny, wspominając coś o owieczce za
gubionej między wilkami.
- Już dokładnie nie pamiętam, co mówił - skłamał. - Ale
rzeczywiście, brzmiało to zachęcająco.
Morwenna pokręciła głową.
- A więc kochany staruszek zełgał, żeby zrobić na tobie
wrażenie. Szczerze powiedziawszy, to była wielka klapa.
- Klapa?
- Tak. - Westchnęła na wspomnienie o swoim upokorze
niu. - Klęska. Miałam ogromne nadzieje, które bardzo szybko
się rozwiały. Rozumiesz, o czym mówię?
Pochylił się i przyciągnął ją z powrotem do siebie.
- Nie mam zielonego pojęcia. Morwenno, o czym ty mówisz?
- Nie wiem, jak być żoną księcia, Anthony. Nie potrafię
oczarować... powiedzmy... hiszpańskiego ambasadora. Na pew
no ktoś taki będzie bywał u nas na kolacji.
- Nie znam go, więc raczej nie masz powodu do zmartwień. -
Przytulił ją, śmiejąc się cicho. - A poza rym mnie oczarowałaś
bez większych problemów.
166
KLIFY
- Naprawdę?
- Zupełnie.
Poczuła przyjemny skurcz żołądka, kiedy ich czoła się
dotknęły.
- Jak myślisz, będziemy zadowoleni?
Co za pytanie! Jedyne, czego pragnął, to odpocząć kilka
minut i znów się z nią kochać.
- Jeszcze nigdy nie byłem taki zadowolony. - Ku własnemu
zaskoczeniu, uświadomił sobie, że była to szczera prawda. Nie
pamiętał, czy kiedykolwiek czuł się szczęśliwszy i bardziej
wierzył w przyszłość. - A ty, czy ty jesteś zadowolona z męża,
jakiego zesłał ci los?
Przez chwilę w milczeniu przyglądała się jego twarzy,
uwodzicielskim szaroniebieskim oczom, wyraźnym kościom
policzkowym i dołeczkowi w brodzie.
- Tak, Anthony. Jestem zadowolona ze wszystkiego, oprócz
tej sprawy, która nas dzieli.
- Mam nadzieję, że w swoim czasie wszystko zrozumiesz -
powiedział. - Trudno będzie ci nienawidzić ojca swoich dzieci.
- Dzieci?
Zacisnął ręce wokół jej szczupłej tali.
- Sądząc po dzisiejszej nocy, będziemy mieć dużą rodzinę.
- Trudno to sobie wyobrazić - mruknęła.
- Zanim cię poznałem, też tak uważałem, ale teraz, Mor
wenno, niemożliwe wydaje się nie tylko możliwe, ale wręcz
prawdopodobne.
Usiadła, a wzburzone włosy rozsypały się jej na ramiona.
- Cóż, mogłeś sobie wybrać lepszą żonę z towarzystwa.
Wielu mężczyzn byłoby wściekłych, gdyby zostali w ten
sposób zmuszeni do małżeństwa.
- Nie po tym, co właśnie zrobiliśmy - westchnął z zado-
woleniem. - Większość mężczyzn dałaby się za to zabić.
- Naprawdę?
- Wierz mi.
167
JILLIAN HUNTER
Pomyślał, ze Morwenna nie miała pojęcia o tym, że wzbudza
pożądanie. Żyjąc na wyspie, w izolacji, zatopiona w wyima
ginowanym świecie legend ojca, nie zdawała sobie sprawy ze
swojej wartości.
- Jestem dojrzałym mężczyzną, Morwenno. Byłem głupi,
uwodząc cię tam, na plaży, na oczach tylu ludzi, ale nie mogę
narzekać na konsekwencje. Mówiąc szczerze... - urwał, od
wracając głowę w stronę okna. - Słyszałaś?
Zmarszczyła czoło.
- Co takiego?
- To chyba dzwony.
Spojrzała z niedowierzaniem w okno.
- Słyszałeś dzwony? Te dzwony? Dzwony Lyonesse? Dobry
Boże, to znaczy, że Artur lada chwila się zbudzi.
- Do diabła z Arturem - uśmiechnął się szatańsko. - Ja się
już dawno zbudziłem.
- Ale... te dzwony... to może być ostrzeżenie albo...
Przyciągnął ją do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem.
Jego dłonie wędrowały po jej miękkich pośladkach, pałce
wsuwały się między uda. Morwennę ogarnęła zmysłowa go
rączka.
- Mogą znaczyć... och. Boże, Anthony, to naprawdę nie
przyzwoite. Te dzwony mogą cię wzywać.
- Będę to miał na uwadze, Morwenno. - Już nie słyszał
tych przeklętych dzwonów, co więcej, zastanawiał się, czy one
w ogóle się odezwały. Prawdę mówiąc, nie pamiętał, o czym
rozmawiali dwie sekundy temu.
Ona też zapomniała.
12
łode kobiety, z którymi Morwenna dorastała, zgroma
dziły się w salonie w domku na farmie, by zobaczyć się z nią
w pierwszy dzień po ślubie. Jak duch powracający w rodzinne
strony, tęskniła za widokiem domu. Chciała jeszcze raz zobaczyć
to, co za sobą zostawiła. Obudziwszy się w łóżku Anthony'ego,
doznała tak silnego wzruszenia, że zapragnęła czym prędzej
wybiec z zamku, nie czekając, aż mąż się obudzi. „Pamiętaj,
jesteś moja".
Już stała w drzwiach, ale jeszcze raz spojrzała na jego nagie
ciało. Wspaniale umięśnione nogi swobodnie spoczywały na
łóżku. W świetle poranka jego symetryczne rysy twarzy nabrały
większej ostrości. Nawet we śnie roztaczał aurę władczej męsko
ści i ukrytej siły, a jednak ostatniej nocy to ona go oczarowała.
- Ty też jesteś mój - wyszeptała, obejmując się. - Od
powiedź brzmi „tak". Kocham cię.
Pospiesznie się ubrała i bosa wybiegła z sypialni. Wcale by
się nie zdziwiła, gdyby czekał na nią na dole, w holu. Jak
gdyby posłużył się magią.
Otwierając zamkowe wrota, miała przed oczami jego piękną
twarz, wciąż czuła dotyk jego dłoni, skóra pamiętała jego
pocałunki. Jej włosy ciągle pachniały jego zapachem. Była nim
całkowicie urzeczona.
169
M
JILLIAN HUNTER
Rozmarzona wybiegła na zewnątrz, na słońce, jak gdyby
morska bryza miała oczyścić jej duszę.
Stanęła w drzwiach domku na farmie. Ten raj jeszcze
niedawno był jej rodzinnym domem, a mimo to dziś czuła się
tu obco. jak eksponat w muzeum. Wszyscy przyglądali jej się,
komentowali każdy szczegół.
- Morwenno, bałyśmy się, że już nigdy nie wyjdziesz
z zamku.
- Myślałyście, że mnie zamurował w wieży? - zapytała
z oburzeniem.
- Pasco Dlugan powiedział, że Pentargon jest czarownikiem,
że rzucił na ciebie urok i teraz nas zdradzisz.
- Czarownik! - Morwennę przeszły dreszcze. - Co za bzdu
ra. Jest prawdziwym mężczyzną.
- Widzisz, już go bronisz. Jesteś w jego mocy, Morwenno.
- Nieprawda - odparła, opadając ciężko na starą sofę. -
Przecież tu do was przyszłam.
- A ta jego rzecz, czy to magiczna różdżka? - zapytała
szeptem jedna z dziewcząt. - Machał nią w powietrzu?
- Przestańcie! Uspokójcie się - zawołała Morwenna, za
gryzając wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, wyobraziwszy
sobie Anthony'ego w tak komiczny sposób.
Otoczyły ją jak stado głupich gęsi, a nie dziewczyny, które
uważała za swoje przyjaciółki.
- Udało ci się nakłonić go do zmiany decyzji? Nie sprzeda
wyspy?
- Idiotki. Przecież jestem jego żoną dopiero od wczoraj.
W dzień świętego Jana powietrze było aż gęste od magii.
To wiele tłumaczyło.
Siedząca przy niej Jane była jedyną kobietą, która ją rozu
miała, jako że sama dała się oczarować poprzedniemu właś
cicielowi zamku.
- Pastor i jego żona wydają dziś wieczorem przyjęcie na
waszą cześć. Czy ty i twój mąż przyjedziecie?
170
KLIFY
- Nie wiem. - Morwenna westchnęła, przypomniawszy
sobie, czym zajmowali się poprzedniego wieczoru.
- A na zabawę na wrzosowisku? - zapytała Vivian Wes-
cott. - Pasco zbiera w tawernie zakłady, że mąż zabroni ci
przyjść. Powiada, że księżna nie może tańczyć jak prosta
dziewczyna.
W oczach Morwenny pojawiły się błyski.
- Oczywiście, że przyjdę. Czy kiedykolwiek opuściłam
tańce? Nawet gdy mieszkałam w Londynie, przyjechałam na
zabawę sobótkową. To się nie zmieni. Dziś jest...
Urwała, bo do domu wbiegła zapłakana kilkuletnia dziew
czynka.
- Zaaabraaał mi psaaa! - zawodziła przez łzy. - Będzie go
szkolił, żeby krzywdził ludzi. Nienawidzę go!
Morwenna wstała i przepychając się przez tłum, podeszła
do dziewczynki.
- Kto ci zabrał psa, Saro?
- To znowu Pasco - odparła ponuro Vivian. - Straszył, że
będzie kradł nasze zwierzęta.
- I nikt go nie powstrzymał? - zapytała z niedowierzaniem
Morwenna.
- W zeszłym roku Darren Sennen pobił Pasco prawie na
śmierć - wyjaśniła Jane. - Zaraz potem żona Darrena poro
niła w piątym miesiącu. Teraz nikt się nie odważy zadzierać
z Pasco.
- To nie Pasco sprawił, że poroniła - powiedziała z prze
konaniem Morwenna. - Straciła dziecko, bo chorowała na
odrę.
- Pasco twierdzi, że to on zesłał chorobę, żeby ich ukarać.
Tej nocy, kiedy dziecko zmarło, Darren znalazł na progu domu
lalkę z czerwonymi kropkami.
-
Morwenna chwyciła słomkowy kapelusz i stare ubłocone
trzewiki, leżące przy kominku.
- Dokąd idziesz? - zawołała za nią Jane.
171
JILLIAN HUNTER
- Po męża - szepnęła jedna z dziewcząt. - Na wrzosowisku
odbędzie się pojedynek czarowników.
- To tam jest Pasco? - Morwenna włożyła buty. Myślała,
że wróci do domu po rękopisy ojca i w końcu zabierze się do
pracy, którą porzuciła, kiedy poznała Anthony'ego. Teraz
zanosiło się na to, że książka będzie musiała jeszcze trochę
poczekać, aż Morwenna rozwiąże kolejny problem. Kradzież
psa należącego do dziecka była grzechem, którego nie mogła
zignorować.
- Uważaj - powiedziała starsza siostra Sary, kiedy Mor
wenna była już przy drzwiach. - Pasco ma wielki nóż.
- Wczoraj, podczas twojego ślubu, sporządzał jakiś eliksir
na Wzgórzu Czarownika. - zawołała za nią jedna z przyjació
łek. - Szkoda, że wiatr nie zepchnął go do morza. Zapowiedział,
że dziś wieczorem zrobi coś paskudnego, żeby pokazać, jak
pogardza lordem Pentargonem.
Jane rozsunęła firanki i patrzyła, jak Morwenna wyprowadza
ze stajni kucyka.
- O ile żona Pentargona wcześniej mu nie pokaże swojej
pogardy. Morwenno, bądź ostrożna- szepnęła, zasłaniając
dłonią usta. - Pasco zaprzedał duszę diabłu. Zawsze miał na
twoim punkcie obsesję.
Był a tak wściekła, że nie mogła wydobyć słowa, kiedy
znalazła go kucającego między zachlapanymi woskiem ka
mieniami na płaskim głazie obok wrzosowiska. Szczeniak
miotał się zamknięty w drewnianej klatce. Morwenna ot
worzyła drzwiczki i uwolniła zwierzę, zanim Pasco w ogóle
ją zauważył.
Psiak nie mógł jednak uciec. Morwennie tak drżały pałce,
że nie była w stanie rozplatać sznurków, którymi Pasco związał
mu pysk. Kiedy się pochyliła, spłoszony szczeniak podrapał
ją po rękach i szyi. W końcu rozwiązała pęta.
172
KLIFY
- Uciekaj! - Morwenna tupnęła, a psiak rzucił się do uciecz
ki. Zbiegając ze wzgórza, radośnie poszczekiwał, ciesząc się
z odzyskanej wolności.
Pasco zeskoczył z głazu. Jego sterczące włosy nadawały mu
wygląd wielkiego jeża.
- Ty mała idiotko, potrzebuję tego przeklętego psa!
Szczeniak zbiegł na dół, po czym pędem powrócił do Mor-
wenny. Pasco, złorzecząc, rzucił się na niego. Widząc to,
Morwenna chwyciła kilka kamyków i zaczęła rzucać nimi
w głowę Pasco.
- Tego już za wiele! - wrzasnął, usiłując chwycić psiaka.
Jego twarz poczerwieniała z wysiłku. Biegał jak opętany,
więc Morwenna podstawiła mu nogę. Upadł jak długi. Pasco
miał trzydzieści dwa lata, ale czasami zachowywał się jak
dzieciak.
Odwrócił się na plecy i spojrzał na nią z wściekłością.
Z kącika ust sączyła mu się ślina.
- Pożałujesz tego - syknął.
- Żałuję jedynie, że nie mogę ci zakneblować ust i zamknąć
w klatce.
- Nie wiesz, co mówisz.
- Owszem, wiem.
- W głębi serca zawsze ci się podobałem. Razem mielibyśmy
straszliwą moc. Ty i ja.
Cofnęła się o krok. Wiatr podwiał jej sukienkę powyżej kolan.
- Mogłabym cię teraz zabić, Pasco, tak bardzo cię kocham.
- Nie ruszaj się, Morwenno! - Podniósł się i oparł na łokciu,
na jego trójkątnej twarzy nagle pojawiło się napięcie. - Ani
kroku dalej.
- Dlaczego? - Morwenna odgarnęła włosy z oczu i spojrzała
pod nogi.
Jego lisia twarz wykrzywiła się lubieżnie.
- Bo teraz mogę zaglądać ci pod spódnicę i podziwiać twoje
majteczki. Piękny widok.
173
JILLIAN HUNTER
Podniosła ciężki kamień i rzuciła mu prosto w brzuch. Wyjąc
z bólu, poderwał się na równe nogi. Jego krótka peleryna
rozpostarła się na wietrze jak skrzydła nietoperza.
- Lepiej stąd uciekaj, wiedźmo, bo jak cię złapię, zaciągnę
do jaskini i nauczę pokory.
Odsunęła się od niego.
- Pasco, dzieciak z ciebie - powiedziała wyzywająco. -
Potrafisz łapać tylko te bezbronne istoty.
- Chciałbym widzieć, jaka ty jesteś bezbronna, Morwen-
no. Założę się, że sam na sam ze mną nie byłabyś taka
odważna.
Poprawiła sukienkę.
- Żałosny robak z ciebie, Pasco!- krzyknęła, po czym
odwróciła się i uciekła.
- Dzieciak? Robak? Już ja ci pokażę, co ten dzieciak potrafi.
Ruszył w pogoń za nią i psiakiem. Zbiegł ze wzgórza
i wąską ścieżką pędził w kierunku grupki dziewcząt, które
czekały, by ratować psa. Dziewczyny z przerażeniem patrzyły,
jak biegnie za Morwenną. Byli już na wrzosowisku, gdy nagle
Morwenna się zatrzymała. Wstrząsnął nią widok świętej ziemi
ogołoconej ze starożytnych głazów, które robotnicy wrzucili
do morza.
Pasco złapał ją za ramię, ale mu się wyrwała. Oboje byli
zbyt roztrzęsieni, by kontynuować walkę. Przeżyli szok,
widząc, jakiego gwałtu dopuszczono się na dziewiczym wrzo
sowisku. W miejscu, gdzie znajdowały się starożytne grobow
ce, wykopano rowy. Święte głazy zastąpiono ręcznie ciosanymi
belkami. Markiz specjalnie sprowadził drewno ze Skandyna
wii. Wokół pełno było wiader, młotków, kilofów i worków
z wapnem.
- Oni naprawdę chcą tu wybudować pałacyk myśliwski -
powiedziała ze ściśniętym gardłem. Oto wybiła ostatnia
godzina. Nadchodziła śmierć wszystkiego, co było jej naj
droższe.
174
KLIFY
Pasco rzucił jej ponure spojrzenie.
- To przez twojego męża. Poślubiłaś oprawcę.
Jej mąż. Stłumiła poczucie winy po tym, jak zostawiła
Anthony'ego samego w ich ślubnym łożu. Na pewno za
stanawiał się, gdzie się podziała. Żałowała, że go tak porzuciła.
Jak mógł jej tak złamać serce? Ogarnął ją niepokój, kiedy
uświadomiła sobie, że szuka jakiegokolwiek powodu, by go
usprawiedliwić.
- To własność prywatna. - John Hawkey zbliżał się do nich
w zabłoconych butach i skórzanym fartuchu. - Wynoście się
stąd, oboje! Nie wolno ruszać tego drewna.
Pasco uśmiechnął się do niego.
- Wiesz, kim ona jest?
- Wiem tylko, że ty jesteś tym miejscowym idiotą. -
Spojrzał na Morwennę i widząc jej brudną sukienkę i rozwiane
włosy, ukłonił się z pogardą. - A to pewnie urocza lady
Pentargon? Proszę nie mówić, że pana młoda już przestała się
rumienić.
- Ty tumanie, gdyby jej mąż usłyszał, że ją obrażasz, sam
byś się przestał rumienić. Na zawsze - warknął Pasco.
Ale Morwenna ich nie słuchała. Zrozpaczona krążyła wokół
ogromnej rany w ziemi, gdzie niegdyś stał głaz spełniający
życzenia. Ból, jaki jej zadano, był tak potworny, że nawet nie
mogła płakać. Za rok nie pozostanie tu nawet ślad.
Tymczasem Pasco i Hawkey obrzucali się wyzwiskami.
Przy odrobinie szczęścia może się pozabijają, pomyślała
Morwenna.
- Przypuszczam, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością
podczas dzisiejszej zabawy? - zawołał za nią Pasco. - Pewnie
ten twój wszechmocny mąż ma inne plany na wieczór?
Zignorowała jego drwiny i odeszła w milczeniu. Czuła na
plecach nieprzyjemnie przeszywający wzrok Hawkeya. Kucyk
czekał na nią tam, gdzie go zostawiła. Oszołomiona tym, co
zobaczyła na wrzosowisku, pozwoliła, by zwierzę samo zaniosło
175
JILLIAN HUNTER
ją do domu. Była tak pogrążona w rozpaczy, ze nie zauważyła
olbrzymiego jachtu przycumowanego u brzegu.
Wiedziała tylko, że miała rację, oskarżając Anthony'ego
o konszachty z diabłem.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że diabeł mógłby czekać
na nią w zamku.
nthony wpadł w popłoch, kiedy rankiem przebudziwszy
się, odkrył, że nie ma przy nim żony. Ubrał się stęskniony
i ruszył szukać jej w przylegających do sypialni pokojach.
Próbował sobie tłumaczyć, że pewnie ukrywa się gdzieś
w zamku, jak te jej koty, onieśmielona po upojnych nocnych
igraszkach. Tak pięknie rozpoczęło się ich małżeństwo. An
ony nie mógł się doczekać, by zacząć nowy dzień ze swoją
tęczową żoną.
Przeszukał wieże i dolne piętro w zamku. Kiedy wyszedł
do ogrodu, zastał tam Vincenta i panią Treffiry, kręcących się
między krzewami i dziwacznie wymachujących rękami, to
znów składających dłonie jak do modlitwy.
- Wielkie nieba - odezwał się Anthony. - Po ogrodzie kreci
się para szaleńców, z których jeden z nich dziwnie przypomina
mojego kamerdynera.
Vincent obejrzał się i położył palec na ustach.
Anthony wziął się pod boki.
- Uciszasz mnie?
- Wypłoszy je pan, milordzie. - Vincent machnął ręką nad
kępką kwiatów. Anthony gotów był przysiąc, że jeszcze wczoraj
na grobie jego brata nie było żadnych kwiatów.
Spojrzał w niebo.
177
A
JILLIAN HUNTER
-
Kogo znów wypłoszę?
- Biedronki, milordzie. Przyjaciółka lady Pentargon, stara
Annie Jenkins, przyniosła je dziś w słoiku. To prezent ślub
ny. Będą chronić kwiaty. W ich ciałach mieszkają mali
ludzie.
Jakie znów kwiaty? Jeszcze wczoraj Anthony mógłby zadać
takie pytanie, ale teraz niczemu się nie dziwił. Oto jego oczom
ukazał się niezwykły widok. Cała posiadłość tonęła w kwiatach.
Wokół kamiennej fontanny wyrastały kępki kapryfolium, a za
mek przypominał ogród botaniczny i pachniał jak francuska
perfumeria.
- A gdzie moja ukochana żona? Dziś są jej urodziny, mam
dla niej prezent.
Pani Treffry odpędziła biedronkę, siedzącą jej na nosie.
- Wspominała coś o rękopisie, który został w domku na
farmie, milordzie.
Anthony zmarszczył czoło.
- A kto ją eskortował w drodze przez wyspę? Vincent?
Vincent spojrzał na niego przepraszająco.
- Milordzie, musiała wyjść z zamku, jeszcze zanim wsta
łem - powiedział ze skruchą. - Aż do tej chwili byłem prze
konany, że pan i pańska żona... że państwo ciągle śpią.
Anthony jeszcze groźniej zmarszczył czoło.
- Idę na górę się przebrać. Racz osiodłać mojego wierz
chowca, przynajmniej przywiozę ją bezpiecznie do domu.
- Tak jest, milordzie.
Kilka minut później, schodząc na dół, Anthony postanowił,
że porozmawia z Morwenną o ograniczeniu jej niezależności.
Pewnie wszystko było w porządku, a ona tylko korzystała ze
świeżego porannego powietrza. Anthony jednak wciąż niepokoił
się na wspomnienie brutalnego napadu na domek. Choć nadal
wypytywał i znienacka wizytował wrzosowisko, wciąż nie
znalazł żadnych dowodów na to, by jego robotnicy mieli coś
wspólnego z tamtym aktem wandalizmu.
178
KLIFY
W drzwiach zatrzymał go Vincent, z biedronką na rękawie,
informując, że do zamku zbliża się gość.
- Ktokolwiek to jest, będzie musiał poczekać - powiedział
Anthony. - Wymyśl jakiś powód mojej nieobecności.
- To on, milordzie - szepnął poufale Vincent. - Służba go
wypatrzyła.
- On... chyba nie Camelbourne?
- Obawiam się, że tak.
Za każdym razem, kiedy markiz Camelbourne składał
wizytę, czas zdawał się boleśnie zatrzymywać. Wraz z nim
pojawiało się kilka osób, które wokół niego biegały i speł
niały wszystkie jego zachcianki. Anthony nie znosił pod
lizywania się temu nadętemu tyranowi, ale nie mógł sobie
pozwolić na jakiekolwiek uchybienie. W sumie, czasami
nawet go lubił.
- Przybył o tydzień za wcześnie - powiedział z wyrzutem.
- Tak jest, milordzie. - Vincent kiwnął smutno głową.
- A tobie co dolega? - Anthony przyglądał mu się pode
jrzliwie. - Zginęła ci biedronka?
- Milordzie, pewnie nie będzie pan chciał słuchać.
- Pewnie masz rację.
- Chodzi o to... a zresztą nieważne.
- Vincencie, powiedz wreszcie, o co chodzi, bo zaraz tobą
potrząsnę.
- Po prostu mi żal, że chce pan sprzedać tę cudowną wyspę,
milordzie. To wstyd.
W tym momencie w holu pojawił się markiz wraz ze
Swoim służącym, sekretarzem i dwoma lokajami. Anthony
powitał go z należnym szacunkiem. Podczas gdy Camelbour
ne opowiadał o polowaniu i budowlach z kamienia, Anthony
co chwilę nerwowo zerkał na zegar. Potem polecił Vincen-
towi oprowadzić markiza po zamku. Kiedy wybiła druga,
uznał, że bez względu na to, czy obrazi markiza, musi
odszukać Morwennę.
179
JILLIAN HUNTER
Wychodząc z biblioteki, natknął się na Camelbourne'a, który
właśnie zakończył zwiedzanie zamku. Rozbawienie na twarzy
markiza nieco go zaskoczyło, ale szybko zrozumiał powód.
Sam Anthony, odwróciwszy się w stronę drzwi, zatrzymał
się jak wryty.
Na środku holu stała Morwenna, jego żona, ukochane dziecko
wyspy, w ubłoconych butach i sukni w nieładzie. Anthony
podbiegł do niej i chwycił ją w ramiona. Był tak przejęty, że
kompletnie zapomniał o Camelbournie.
- Boże, Morwenno, nic ci nie jest? Co się stało? Kto ci to
zrobił?
Camelbourne zdjął z ciemnej ściany zabytkową zdobioną
lancę.
- Pojedynek o służącą. Podoba mi się tu, Anthony. W domu
rzadko trafiają się podobne rozrywki. Chodźmy, dziewczyno,
pokaż tego łotra. Pentargon i ja posiekamy go na kawałki.
Morwenna, blada i roztrzęsiona, omal nie zemdlała. Na
szczęście Anthony ją podtrzymał w silnych ramionach.
- To Pasco.
- Pasco. - Anthony odsunął się od niej, kiwając ponuro
głową. - Już nie żyje.
- Nie. - Chwyciła go za rękę. - Prawdę mówiąc, to ja go
zaatakowałam.
Camelbourne podszedł bliżej.
- Robi się coraz ciekawiej.
- Jak to go zaatakowałaś? - dopytywał się zdumiony An
thony.
Morwenna powoli odzyskiwała spokój. Doszła do siebie na
tyle, by uświadomić sobie, że obcy mężczyzna, przyglądający
jej się z takim zainteresowaniem, może okazać się jej najgroź
niejszym wrogiem. Był niezwykle przystojny, choć nieco
bardziej krępy niż Anthony. Czarne włosy dyskretnie przy
prószone siwizną i arystokratyczna twarz sprawiały, że wyglądał
na kogoś ważnego.
180
KLIFY
- Pasco ukradł psa należącego do pewnej dziewczynki.
Chciał go wyszkolić przeciwko ludziom, musiałam go po
wstrzymać.
Anthony zamarł.
- W jaki sposób?
- Nie wiem... zdaje się, że go kopałam i rzucałam kamie
niami. A potem pobiegliśmy na wrzosowisko, było straszne
błoto. Spotkaliśmy tego okropnego Hawkeya.
Camelbourne zagwizdał.
- Wojowniczka. Podoba mi się ta wyspa.
- To nie jest wojowniczka. - Anthony rzucił mu ponure
spojrzenie. - To moja żona.
- Twoja... - Choć raz doświadczony polityk zapomniał
języka w gębie. Jego wyrazista twarz zastygła w niedowierzaniu.
- Morwenno. - Anthony ścisnął jej dłoń jak w imadle. -
Masz podrapaną szyję i ręce, twoja suknia jest w nieładzie i ty
twierdzisz, że Pasco cię nie dotknął?
- Nie miał szansy. - Myślała, że umrze ze wstydu, stojąc
w tak opłakanym stanie przed dwoma eleganckimi i władczymi
mężczyznami.
- Podrapał mnie ten piesek, kiedy próbowałam go uwolnić.
Biedak był śmiertelnie przerażony.
Camelbourne oparł lancę o ścianę.
- Nic dziwnego, że nie odpisujesz na listy - powiedział do
Anthony'ego. - Masz tu tyle rozrywek.
- Więcej, niż możesz sobie wyobrazić - odparł Anthony.
- W rzeczy samej. - Camelbourne uśmiechnął się drwiąco
do Morwenny. - Moja droga, czy zechce pani napić się z na
mi sherry? Przyznam się, że sam chętnie pozwolę się pani
rozerwać.
Nie odwzajemniła jego uśmiechu.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym pić ze świńskiego
koryta niż z panem.
Anthony zamknął oczy.
181
JILLIAN HUNTER
Zza drzwi biblioteki dobiegły stłumione chichoty. Vincent
i pani Treffry kręcili się ostatnio w tym miejscu po ko
rytarzu.
- Moja żona wcale tak nie myśli - odezwał się Anthony.
Morwenna była oburzona.
- Owszem, myśli.
Zaklął pod nosem.
- Nie myśli.
Spojrzała markizowi prosto w oczy.
- Właśnie tak myślę.
- Przepraszam. -Camelbourne położył rękę na sercu. - Czy
my się znamy? Czy uczyniłem coś złego, by zasłużyć sobie
na takie złośliwości? Moja droga, może zabiłem pani poprzed
niego męża lub ojca w pojedynku? Jeśli tak, proszę o wyba
czenie.
- Na razie nikogo mi pan nie zabił- odparła z zimną
krwią. - Ale to pewne jak wschód słońca, że pan to zrobi.
Camelbourne rzucił Anthony'emu nerwowe spojrzenie.
- Czy ona oszalała?
- Nie, ale ostatnio spotkało ją wiele przykrości. - Anthony
długo wpatrywał się w jej twarz, po czym zaciągnął ją w stronę
schodów. - Weź kąpiel - powiedział ze zdenerwowaniem. -
Przebierz się, a ja się nim zajmę.
- Widziałam, co zrobili z wrzosowiskiem. Dlaczego ich nie
powstrzymałeś?
- Proszę zjeść z nami lunch, lady Pentargon - powiedział
chłodno Camelbourne. - Chciałbym lepiej poznać żonę mojego
przyjaciela.
- Anthony! - W jej oczach pojawiły się łzy wściekłości. -
Nie mogę tego znieść.
- Jest pani odważna i czarująca, lady Pentargon - wyszeptał
Anthony. - Jesteś czarodziejką. Jeśli chcesz na niego wpłynąć,
użyj swojego talentu, a nie nerwów. On nie jest złym człowie
kiem. Samolubnym i zajętym sobą... tak. Możesz w to uwierzyć
182
KLIFY
lub nie, ale kiedyś uważałem go za przyjaciela. Teraz mam
wobec niego dług.
- Powiesz mi dlaczego? - zapytała szeptem. - Chcę zro-
zumieć. Jestem twoją żoną.
- Dziś wieczorem. Obiecuję.
Pokiwała głową, po czym udała się na górę. Zza pleców
Camelbourne'a wybiegły dwa koty, które natychmiast ruszyły
za nią.
- Pentargon, zaprowadź mnie do biblioteki - odezwał się
markiz. - Ta wyspa szalenie mnie intryguje. Chcę się jak najwięcej
dowiedzieć o ziemi, która wkrótce będzie do mnie należeć.
Anthony jeszcze przez chwilę patrzył na schody, nie mogąc
się otrząsnąć z przygnębienia, jakie wywołał widok tak wzbu
rzonej żony.
- Lloyd, nasze interesy muszą zaczekać godzinę, może
dwie. Obawiam się, że mam coś pilniejszego do załatwienia.
- Może potrzebna ci pomoc? Wiesz, jak lubię pojedynki.
- Nie, Ten jest mój.
Anthony przyparł mężczyznę do ściany i obrzucił go
lodowatym spojrzeniem.
- Posłuchaj uważnie, Pasco.
- Jak mam słuchać? - Pasco wił się z bólu. - Przecież ja
już nie żyję. Nos mi krwawi. Zabił mnie pan.
- Jeszcze nie, ale nie wykluczam takiej możliwości. Ostatni
raz drwiłeś z mojej żony i innych kobiet na tej wyspie. Nie
będzie więcej żadnego łapania zwierząt i wykorzystywania ich
do tych twoich sztuczek.
- Chyba nie spodziewa się pan, że będę zarabiał na życie,
machając różdżką i spełniając dobre uczynki? - powiedział
Pasco, z jękiem siadając na dębowej ławie. - Ludzie płacą za
uroki, milordzie. Jest zapotrzebowanie na wypadki i złe czary.
A mogłem wyszkolić tego kundla, byłby z niego jakiś pożytek.
183
JILLIAN HUNTER
Anthony opuścił rękawy koszuli i z obrzydzeniem rozejrzał się
po zagraconym mieszkaniu Pasco. W rogu salonu w klatce siedział
jednooki kruk. Tuż za nim stała szafa pełna fiolek z eliksirami
i maściami. Na jednej z półek leżał średniowieczny hełm.
- Gdzieś widziałem ten hełm - powiedział Anthony, mar
szcząc czoło.
- Nie ukradłem go.- Pasco niespodziewanie zaczął się
bronić. - Znalazłem go na plaży - dodał, przykładając do nosa
chustkę.
- Kiedy?
- A skąd ja mam, u diabła, wiedzieć! Dla metafizyka czas
nie ma znaczenia.
- Może jeszcze jedno spotkanie z moją pięścią odświeży ci
pamięć.
Pasco poprawił pelerynę.
- W połowie domów na tej wyspie można znaleźć skarby
z wraków - wyjaśni! stłumionym głosem. - Dwa dni temu...
no, może trzy.
- Gdzie?
- W zatoce. Nie powiem dokładnie gdzie, bo zaraz się tam
wszyscy zlecą, żeby mi podkradać moje znaleziska. Mam
instynkt...
Pisnął, bo Anthony szarpnął go za pelerynę.
- Mów gdzie, ty nawiedzony głupku!
- Przy Paszczy Smoka.
- Należał do Winleigha - warknął Anthony.
- Naprawdę? A ja myślałem, że do króla Artura. - Pasco
odłożył zakrwawioną chustkę. - Teraz należy do mnie... Chyba
nie myśli pan, że go zabiłem?
- A zabiłeś?
- Choć bardzo bym chciał, nie mogę przypisywać sobie
każdej śmierci na wyspie, milordzie.
Anthony ruszył w stronę drzwi. Miał dość tej bezsensownej
rozmowy,
184
KLIFY
-
Nie jesteś na tyle sprytny, by kogoś zabić. Zostaw moją
żonę w spokoju.
- To czarownica - wycedził przez zęby Pasco. - Wiedział
pan o tym?
- Pasco, tobie chyba nie zależy na życiu.
Pasco wstał.
- Ja tylko pana ostrzegam, milordzie. Nie utrzyma jej pan
przy sobie na długo. Morwenna nie będzie do pana wiecznie
należeć.
iedział, że nie powinien przejmować się słowami Pasco,
a jednak jego ostrzeżenie wciąż uparcie rozbrzmiewało w głowie
Anthony'ego. „Morwenna nie będzie do pana wiecznie należeć.
A czy teraz do niego nałeżała?
Interesy z markizem wywietrzały mu z głowy. Przypomniał
sobie o wszystkim dopiero wtedy, gdy wjechał na zamkowy
podjazd. Zsiadając z konia, spojrzał na wieżę i nagle poczuł, jakby
ogromny ciężar spoczął na jego barkach. Zdawało mu się, że
kwiaty, które jeszcze rankiem tak wspaniale kwitły, zaczęły
usychać.
Wchodząc do holu spodziewał się, że zastanie Morwennę
i Camelbourne'a skłóconych, tymczasem żona i gość siedzieli
na bibliotecznej kanapie pochyleni nad jakąś książką.
Przez dłuższą chwilę stał w progu biblioteki, czekając, aż
go zauważą. Morwenna najwyraźniej wzięła sobie do serca
jego rady. Miała na sobie jedwabną różową sukienkę, gęste
włosy upięła w prosty kok, który w cudowny sposób podkreślał
jej klasyczną urodę. Co więcej, oboje z Camelbourne'em śmiali
się radośnie. Anthony'ego ogarnęła tak dotkliwa zazdrość, że
nie mógł się poruszyć. Jeszcze nigdy nie czuł tak intensywnych
emocji, nie wiedział, jak ma zareagować. Postępowanie zgodne
186
KLIFY
z głosem instynktu nie było najlepszym pomysłem, bo jedyne,
na co miał ochołę, to wyrzucić markiza przez okno.
Obdarzony niezwykłym urokiem Camelbourne działał na
kobiety jak magnes. Miał ten naturalny czar, którego Anthony
w głębi duszy zawsze mu zazdrościł, a teraz roztaczał go nad
jego młodą żoną.
Anthony nie był jeszcze gotowy, by dzielić się nią z całym
światem. Ich małżeństwo zbudowane było na zbyt kruchych
fundamentach, by poddawać je takim testom. W jego głowie
kłębiły się najczarniejsze myśli. A jeśli Camelbourne ją uwie
dzie? Może potrafi spełnić jej najskrytsze pragnienia? Od tylu
lat był wdowcem...
- Widzę, że zdążyliście się zaprzyjaźnić - odezwał się
głosem człowieka cierpiącego najgorsze emocjonalne ka
tusze.
Camelbourne podniósł głowę znad książki. Zanim się uśmiech
nął, na jego twarzy pojawił się błysk irytacji.
- Cóż za pasjonująca księga. Anthony, wiesz, że zawsze
fascynowały mnie legendy arturiańskie?
Książka Ethana. Zainteresowanie Anthony'ego tajemniczą
książką odeszło w cień, kiedy spojrzał w oczy Morwenny.
- Znalazłam ją pod twoim fotelem - powiedziała łagodnie.
Wpatrywał się w nią, oszołomiony jej delikatną urodą.
Zapomniał prawie o obecności Camelbourne'a, kiedy nagle
uświadomił sobie, że markiz czeka na jego odpowiedź.
- Legendy arturiańskie... Moja żona - specjalnie podkreślił
to słowo - jest ekspertem w tej dziedzinie.
- O tak. - Camelbourne spojrzał na nią z rozbawieniem.
Anthony postanowił odwołać się do instynktu.
- Ona jest moja. Jest niewinna. Nie będziesz jej miał, Ja ją
pierwszy znalazłem - powiedział.
Camelbourne mógł jej dać to, czego pragnęła, chyba że
Anthony odstąpiłby od umowy. Wtedy jednak pozostałby
jeszcze sąd.
w
JILLIAN HUNTER
- Słyszał pan niewątpliwie o sir Rolandzie Halliwellu? Był
jednym z największych znawców mitologii arturiańskiej.
- Nie tylko o nim słyszałem - odparł Camelbourne. - Znam
każde dzieło, jakie wyszło spod jego pióra.
Morwenna zamknęła książkę na ilustracji przedstawiającej
zaślubiny.
- Z wyjątkiem tego, które próbuję dokończyć.
- Moja droga, to dla mnie prawdziwy zaszczyt - powiedział
Camelbourne. - Jestem gorącym wielbicielem legend o królu
Arturze.
- A zatem musiał się pan natknąć na wzmianki o Abandonie
i dostrzega pan związek wyspy z legendami?- zapytała
z powagą.
- Oczywiście. Lyonesse, Morgan le Fay... nie co dzień
człowiek ma okazję kupić zaczarowaną wyspę.
- Abandon to nie tylko legenda - zauważyła. - To dom dla
dwustu ludzi.
Anthony usiadł w fotelu. W milczeniu przyglądał się żonie,
która z błyskiem w oku szykowała się do jeszcze jednej bitwy
w imieniu króla Artura. Był przekonany, że Morwenna przegra.
Camelbourne był bezwzględnym człowiekiem interesu, Ant
hony czuł, że cały ten nonsens wokół arturiańskich legend miał
na celu jedynie zaimponowanie Morwennie, bo jemu to nie
imponowało. Mimo to wiedział, że jeśli ktoś mógłby wpłynąć
na markiza i zmusić do zmiany zdania, to tylko jego czarodziejka
w błękitnych pończochach.
- Nie mam zamiaru niszczyć naturalnego piękna wyspy -
zapewnił Camelbourne.
- Ależ już je pan zniszczył - odparła Morwenna. - Kamien
ny krąg, nasze święte głazy zostały wrzucone do morza.
- A więc sieje wyłowi - stwierdził bez wahania Camelbourne.
Morwenna zerknęła na Anthony'ego, który uniósł lekko brew,
dając jej znak, ze jest bliska zwycięstwa. Bardzo niewiele osób
miało takie szczęście. Camelbourne był znany z uporu.
188
KLIFY
- Głazy to jedna rzecz, milordzie, a dobro mieszkańców
wyspy to druga - mówiła dalej.
- Ich też wrzucamy do morza? - zapytał, udając przerażenie.
Nie uśmiechnęła się.
- To możliwe. Dokąd pójdą pozbawieni dachu nad głową
i pracy?
Wzruszył ramionami.
- Dam im pracę, to chyba naturalne. W pałacyku myśliwskim
będzie potrzebna służba i ogrodnicy.
- To blisko dwieście osób. Zatrudni pan wszystkich?
W tym momencie do biblioteki wszedł sekretarz Camel-
bourne'a, wybawiając go od składania obietnic. Anthony
nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego pojawienie było ukar-
towane. Mężczyzna stał na korytarzu i czekał na odpowiednią
chwilę, by swoją interwencją uratować Camelbourne'a.
- Już siódma, milordzie - powiedział sekretarz. - Jeśli chce
pan zdążyć na jutrzejsze śniadanie z architektami w Penzance,
powinniśmy wypływać.
Markiz wstał i nagle nastrój panujący w bibliotece uległ
zmianie.
Camelbourne znów stał się chłodnym politykiem.
- To była prawdziwa przyjemność poznać panią, lady Pen-
targon. W przyszłości dopilnuję, by moi ludzie zwracali się do
pani po radę, zanim ruszą jakikolwiek kamień...
- Nadzorca nazywa się John Hawkey - wtrąciła szybko. -
To wyjątkowo nieuprzejmy człowiek.
Camelbourne spojrzał na swojego sekretarza.
- Wyślij Daviesa na wrzosowisko. Hawkey jest zwolniony. -
Uśmiechnął się uprzejmie do Morwenny. - Mam nadzieję, że
zaszczycicie mnie swoją obecnością, kiedy ukończę budowę.
Oczywiście pani i Anthony możecie zostać w zamku, jak długo
będziecie mieć ochotę. Sam nie przepadam za zamkami. Spę
dziłem w nich całe ponure dzieciństwo.
Camelbourne wziął ze stołu swoje rękawiczki. Morwenna
189
JILLIAN HUNTER
wstała, przyciskając do serca książkę. W jej oczach widać
było rozpacz, Anthony nie mógł tego znieść. Gdyby poznał ją
trzy miesiące wcześniej, nigdy by się nie zgodził na coś
takiego. Gdyby żył Ethan... niestety, nie było powrotu. Liczył,
że kiedy wyjaśni jej swoje powody, Morwenna go zrozumie.
Nigdy nie zraniłby jej w ten sposób. Chciał stworzyć z nią
przyszłość.
- Pieniądze prześlę na twoje konto pod koniec miesiąca -
rzucił Camelbourne, obojętny na rozpacz Morwenny.
- Nie będziecie podpisywać wcześniej żadnych dokumen
tów? - zapytała Anthony'ego.
- Żony nie powinny zaprzątać sobie głów takimi sprawami.
Zawarliśmy wiążącą umowę, prawda Pentargon? - Camelbourne
spojrzał na Anthony'ego. - Ty korzystaj z miesiąca miodowego
u boku pięknej żony, a ja, w ramach naszego układu, zajmę
się przygotowaniem kilku ustaw.
- Dziękuję - powiedział ponuro Anthony.
- Nadal uważam, że to strata czasu - dodał Camelbourne. -
Gdyby te twoje dzieci pracowały, trzymałyby się z dala od
kłopotów.
Twarz Anthony'ego spochmurniała.
- Chodzi o to, żeby te dzieci żyły. Szkoda, że tego nie
rozumiesz - odparł z równą szczerością,
- Anthony, zaledwie trzy lata temu wszedł w życie przepis
ograniczający godziny pracy. Wprowadziliśmy wiele poprawek
do ustawy o biedocie, nie wspominając już o pracach nad
przepisem zabraniającym zatrudniania kobiet i dzieci w kopal
niach.
- To dopiero początek - powiedział Anthony, nie ustępując,
Camelbourne założył rękawiczki, a na nie kilka drogich
sygnetów.
- Zmiany społeczne muszą potrwać.
- Każdy dzień tego piekła to dla tych dzieci wieczność.
Camelbourne uśmiechnął się protekcjonalnie.
190
KLIFY
- Możliwe, Anthony. Uważam jednak, że nie warto, żebyśmy
się o to kłócili. Szanuję twoje zaangażowanie, choć go nie
podzielam. Żegnaj. Moje gratulacje dla was obojga. Lady
Pentargon, mam nadzieję, że prześle mi pani egzemplarz
książki pani ojca, kiedy już zostanie opublikowana.
Po jego wyjściu Morwenna, nie wypuszczając z objęć książki
Ethana, usiadła na sofie. Była zdenerwowana, zagubiona,
a przede wszystkim zraniona.
- Dzieci, Anthony? Czy masz dzieci, które próbujesz chro
nić? Czy to jakiś szantaż?
- To nie są moje dzieci, Morwenno - powiedział Anthony. -
Większość z nich to sieroty. Dawno temu, kiedy jako młody
człowiek zostałem uleczony z ciężkiej choroby, która omal nie
uczyniła mnie kaleką, przysiągłem sobie, że zrobię wszystko,
by pomagać innym bezbronnym dzieciom. One nie mają
pieniędzy, żeby same sobie pomóc. W zamian za wyspę
Camelbourne dopomógł we wprowadzeniu dwóch przepisów,
dzięki którym spełnię moją przysięgę. To najbardziej wpływowy
polityk, jakiego znam.
- I nie ma innego sposobu? - zapytała, nie ruszając się. -
Czy w tej sprawie możemy coś zrobić razem?
Usiadł obok niej.
- Nasze wysiłki będą jedynie kroplą w morzu potrzeb. On
ma wpływ na bardzo wielu ludzi. Ty i ja nawet nie spotkaliśmy
w życiu tylu osób.
Kiedy skończył opowiadać jej o ciężkiej doli dzieci zmusza
nych do nadludzkiej pracy, poczuł, jakby ktoś zdjął mu z pleców
brzemię. Jej oczy były pełne łez. Wiedział, że i ją głęboko
poruszył okrutny los, jaki dotykał najbardziej bezbronnych.
- Myślisz, że on zmieni zdanie? - zapytała nieśmiało.
- Jeśli ty go nie przekonałaś, to nikt nie jest w stanie tego
dokonać. Czy nadal mnie nienawidzisz?
Morwenna nigdy nie spotkała nikogo obdarzonego takim
magnetyzmem.
191
JILLIAN HUNTER
- Jakżebym teraz mogła? A i wcześniej cię nie nienawidzi
łam. Anthony, jestem z ciebie taka dumna.
Chciał wziąć ją w ramiona i kochać się z nią. Była jego
zoną dopiero jeden dzień, wiec ledwo mógł oderwać od niej
ręce. Kiedy ją przytulił, w drzwiach zjawił się Vincent, by
przypomnieć, że pastor spodziewa się ich za godzinę na kolacji
na ich cześć.
Wstając, Anthony zwierzył się Morwermie, że nie wyobraża
sobie gorszych tortur niż udawanie zainteresowania religią,
podczas gdy tak naprawdę jego myśli pochłaniała wyłącznie
żona, której tak bardzo pożądał.
Pocałowała go w drzwiach i wyjaśniła, że powinna się
przebrać w suknię wizytową i włożyć pelerynę. Pomyślał, że
chciała pobyć sama, i rozumiał to. Wzięła ze sobą książkę
Ethana. Anthony chciał ją zapytać, czy ilustracje nie wydały
jej się nieco dziwne, w końcu jednak uznał, że to nie był
odpowiedni moment
olacja na plebanii była jeszcze gorsza, niż Anthony
przypuszczał. Córka pastora grała na pianinie przez bitą godzinę,
a żona śpiewała pobożne hymny. Jedzenie okazało się okropne.
Podano typową brytyjską strawę: gotowaną wołowinę, jag-
nięcinę, zielony groszek i ciasto z malinami.
Anthony nie jadł. Był zbyt pochłonięty żoną, która nagle
wydała mu się blada i dziwnie zamyślona. Spoglądała tęsknie
w okno i milczała. Zaczął się martwić, że coś może się stać
i Morwenna zniknie w równie tajemniczych okolicznościach
jak jej matka. Przyszło mu do głowy, że sir Roland umarł, bo
serce pękło mu z rozpaczy.
- Przypuszczam, że markiz ma plany dotyczące plebanii -
stwierdził wielebny, kiedy wszyscy usiedli w salonie, by napić
się kawy.
Anthony kiwnął głową, choć tak naprawdę nie wiedział,
192
KLIFY
o czym mowa. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że i pastor
zamartwia się o swoją przyszłość na wyspie.
- Wyjaśniłem mu, jak ważne jest, by życie na wyspie nie
uległo zmianie - powiedział Anthony. Oczywiście nie znaczyło
to, że Camelbourne będzie słuchał i zatrzyma duchownego, ale
pastor odetchnął z ulgą, doceniając trud, jaki zadał sobie
Anthony.
Nagle rozległo się gwałtowne łomotanie w drzwi, po
czym odezwały się rozbawione głosy i śmiech młodych
ludzi. Córka pastora aż podskoczyła, nie mogąc ukryć pod
niecenia.
- Tatusiu, wszyscy już są. Idziemy na zabawę. Lordzie
Pentargon i ty, Morwenno... to znaczy, milady, proszę o wy
baczenie. A może wybierzesz się z nami?
Anthony już chciał odpowiedzieć, że miał na wieczór inne
plany, ale kiedy zobaczył zapał w oczach Morwenny, zmienił
zdanie.
- Morwenno, zrobisz, co zechcesz - powiedział cicho. -
O ile to bezpieczne. Czy nocą na wrzosowisku jest bezpiecz-
nie?
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - zapytała
z wdzięcznością.
Owszem, miał. Nie chciał tracić jej z oczu i to nie tylko
dlatego, że tak przepadał za jej towarzystwem. Uznał jednak, że
pozwoli jej na tę małą słabostkę.
- Oczywiście, że nie.
- Milordzie, to zupełnie niewinna zabawa - powiedział
pastor. - Może nieco zbyt pogańska, jak na mój gust, ale
ponieważ nie zdarza się to częściej niż raz czy dwa razy do
roku, przymykam na to oko. Służyć tym ludziom, to szanować
ich wierzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że może to moje
ostatnie lato jako duchowego doradcy na tej wyspie. Wszystko
zależy od markiza.
Przez chwilę Anthony próbował wyobrazić sobie Abandon
193
K
JILLIAN HUNTER
jako oazę myśliwych, bez wykształconego w Oksfordzie
pastora, który wędrował ze swoimi psami od domu do domu,
odwiedzając parafian, bez zabaw na wrzosowisku. Był to
ponury obraz. Chwycił dłoń Morwenny, kiedy sięgała po
pelerynę.
- Zaczekaj.
Pastor i jego żona odprowadzili ich wąskim korytarzem do
drzwi, przy których kręciły się psy i córka pastora.
- Nie chcę, żebyś tam szła.
- Dlaczego? - szepnęła Morwenna. - Powiedziałeś, że nie
masz nic przeciwko temu.
- Będę się o ciebie martwił.
- Anthony, jakie to słodkie.
- To wcale nie jest słodkie. Nie wiem dlaczego, ale mam
przeczucie, że ktoś mi cię odbierze.
Roześmiała się.
- Wrócę.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Na grób króla Artura, gdziekolwiek się znajduje?
- Och, Anthony, tak, na jego grób.
Udał naburmuszonego.
- A może powinienem najpierw obejrzeć tych twoich przy
jaciół?
- Ani mi się waż!
- Zaczekaj jeszcze chwilę. - Sięgnął do kieszeni kamizelki
i wyjął z niej małe aksamitne pudełeczko. - Mam dla ciebie
prezent urodzinowy.
- Pamiętałeś - szepnęła wzruszona.
- Oczywiście. Proszę.
Był to złoty łańcuszek ozdobiony perłami z maleńką brylan
tową różyczką.
- Jakie to piękne - westchnęła, kiedy ich oczy się spotkały.
- Pozwól, że zapnę ci to na szyi, żebyś o mnie pamiętała.
194
KLIFY
Serce zabiło jej gorączkowo, kiedy powiesił łańcuszek na
jej szyi i poprawił pelerynę. Dotykał jej, nie zważając na to,
czy ktoś ich obserwuje. Miał prawo i ją kochał. Ale nawet
Anthony nie mógł zrozumieć jej przywiązania do tej wyspy,
a ona pragnęła pobyć z dala od niego. Chciała przemyśleć
pewne sprawy, odzyskać spokój wewnętrzny.
- Spędzę z przyjaciółmi kilka godzin.
Anthony spojrzał na stojącą przy drzwiach rozbawioną
grupkę młodzieży. Chciał przypomnieć Morwennie, że to ich
miesiąc miodowy, ale nie odezwał się ani słowem. Wiedział,
jak musiała się czuć, przecież mają przed sobą całe życie,
a prawdopodobnie już nigdy nie przydarzy jej się taka magiczna
noc świętojańska, przynajmniej nie na Abandonie.
- No cóż, dobrze - powiedział. - Ale trzymaj się grupy.
Nie chodź nigdzie sama po nocy.
- Oczywiście, Anthony. - Uśmiechnęła się rozbawiona jego
nadmierną troskliwością. - A ty nie licz, że zaraz wrócę.
I jeszcze jedno, pastor oszukuje w karty.
Przyjaciele wyciągnęli ją na zewnątrz i wszyscy natychmiast
'zniknęli we mgle.
- Kiedy? - zawołał za nią jak zatroskany rodzic. - Jak długo
cię nie będzie?
- Młodzi dadzą sobie radę, milordzie - odezwał się za jego
plecami pastor. - Chłopcy z wyspy to nie ułomki, zaopiekują
się dziewczętami. W taką noc jak dziś to nie śmiertelników
należy się obawiać.
Anthony odwrócił się. Nie podobał mu się pomysł, by
chłopcy z wyspy opiekowali się jego żoną.
- Co pastor ma na myśli?
Tęga i miła żona pastora stanęła między nimi.
- Chodzi o wielkie łowy, milordzie. Legenda głosi, że król
Artur i jego rycerze co roku właśnie w noc świętojańską budzą
się i ruszają w pogoń po wrzosowisku.
- A kogo gonią? - Anthony stał w drzwiach, nasłuchując
195
JILLIAN HUNTER
dobiegającego z oddali śmiechu żony. Już jej nie widział.
Dostrzegał jedynie pochodnie, które nieśli chłopcy, i ogarnęła
go bolesna zazdrość.
- Nie wiem - odparł pastor. - Podobno tylko Annie Jenkins
to widziała.
- Ta kobieta ma chyba ze sto lat - dodała z uśmiechem
jego żona, zamykając drzwi. - Zimna mgła, prawda, milordzie?
Proszę do środka, niech pan usiądzie przy kominku.
Pastor zaprowadził ich z powrotem do salonu.
- Słyszałem, że właśnie w taką noc znikła żona sir Rolanda.
Wtedy jeszcze mnie tu nie było, a poprzedni pastor zmarł pięć
lat temu. To on odprawił symboliczny pogrzeb.
Jego żona zmarszczyła czoło.
- Lady Pentargon nigdzie nie zniknie, więc nie mówmy już
o tym. A poza tym to tylko plotka. Miles, ale z ciebie plotkarz.
Przecież tak naprawdę nie wiadomo, co stało się z matką lady
Pentargon.
Pastor chrząknął, przeganiając z korytarza trzy psy, tarasujące
drogę.
- Dobrze, powiem wam coś, co nie jest plotką. John Hawkey
od dziś nie jest już nadzorcą.
- Czyżby? - zadziwił się Anthony. - Tak szybko?
- Człowiek markiza przyszedł na plac budowy i przy
wszystkich wyrzucił go z pracy. - Pastor rozpiął kamizel
kę. - Moim zdaniem, dobrze się stało. Krzyżyk na drogę dla
łotra. Hawkey z wściekłością cisnął kilof i poprzysiągł
zemstę.
Żona pastora zadrżała.
- I bardzo dobrze. Wreszcie skończą się kradzieże. Podobno
Carew wrócił do pracy.
- Jakie kradzieże?
- A to kura, a to owce. Tu zginęła kołdra, tam lampa.
Pastor poklepał się po brzuchu.
- Moim zdaniem, to sztuczki Pasco. Wbił sobie do tej swojej
196
KLIFY
pustej głowy, że ma magiczną moc, i teraz próbuje to udo
wodnić. A na dodatek pracują dla niego ci dwaj paskudni
kuzyni.
- A moim zdaniem, to nie była robota Pasco. - Żona pastora
postawiła przy karcianym stoliku krzesło dla Anthony'ego. -
Ale wkrótce się przekonamy, prawda? Kłopoty się skończą
albo i nie.
ie minęła jeszcze północ, a Anthony nie mógł już dłużej
bez niej wytrzymać. Chciał ją odnaleźć. Zignorował propozycję
pastora, by został u nich na noc, nie słuchał jego żony, która
ostrzegała, że mgła jest gęstsza niż zazwyczaj, nie przyjmował
do wiadomości faktu, że John Hawkey został zwolniony.
Dosiadł swojego wierzchowca i ruszył w kierunku wzgórza,
gdzie w oddali płonęły ogniska. Mgła snująca się wokół grani
przybierała najdziwniejsze kształty. Wrzosowisko wyglądało
przepięknie, choć trochę niepokojąco.
Nigdy by nie przypuszczał, że jeszcze w trakcie miodowego
miesiąca będzie poszukiwał panny młodej. Kiedy w końcu ją
odnalazł, przeżył szok, a jednocześnie ogarnęła go radość.
Morwenna, lekko pijana, tańczyła boso w kręgu młodych ludzi.
Ktoś włożył jej na szyję girlandę z lilii, jej długie złotobrązowe
włosy sięgały bioder. Wyglądała jak ofiarna dziewica, tyle że
po ostatniej nocy nie była już dziewicą. Była jego żoną, lady
Pentargon.
Anthony ruszył do przodu, by jej o tym przypomnieć.
W iększość par małżeńskich wróciła już do domów, na
wrzosowisku bawili się ci najbardziej wytrwali i nieostrożni.
198
KLIFY
Nic nie wskazywało, by szaleństwo sobótkowe miało się ku
końcowi. Przycupnięty na kamieniu skrzypek odgrywał skoczne
melodie. Tańce stawały się coraz dziksze, tancerze wirowali
w zapamiętaniu, niektórzy utworzyli węża, który jak szalony
wił się między całującymi się parami. Dziewczęta zmieniały
partnerów, chłopcy kradli całusy, dłonie wędrowały tam, gdzie
nie powinny.
Morwenna wykrzywiła się do Jonathana Illugana, który
pobierał u Pasco lekcje czarnej magii. Chłopak chwycił ją
w pasie i bezczelnie pocałował w usta. To on pomagał Pasco
w rzucaniu najpaskudniejszych uroków.
- Ropucha! - Morwenna z obrzydzeniem wycierała usta. -
Teraz nabawię się brodawek.
Chłopak chrząknął, zachwiał się, po czym runął jak długi
na plecy, kiedy nad głową Morwenny przemknęła czyjaś pięść,
uderzając go prosto w twarz.
- Anthony - wyszeptała zdumiona Morwenna, odwracając
się do niego.
- Spodziewałaś się hiszpańskiego ambasadora? - zapytał
z lekką drwiną.
Jej przyjaciele rozstąpili się przed nim. Nikt nie zamierzał
wchodzić w drogę niebezpiecznemu lordowi, właścicielowi
ziemi, po której stąpali. Co gorsza, książę odebrał im ich
ukochane magiczne dziecko, urodzoną w burzliwą noc świę-
tojańską dziewczynę, która sprowadziła na wyspę tęcze
i lilie.
Nagle ktoś, zbyt pijany, by zauważyć groźną minę Pentar-
gona, lekko pchnął Morwennę w jego ramiona.
- Zatańcz z mężem!
Niewiele brakowało, a Morwenna potknęłaby się o Jonathana
Illugana, który właśnie się ocknął i podpierając się na łokciu,
zastanawiał się, kto wymierzył ten cios. Na szczęście Anthony
chwycił ją w silne ramiona. Jego dłonie zacisnęły się wokół
jej talii niczym sznur, a jednak kiedy się odezwał, głos miał
199
N
JILLIAN HUNTER
czuły. Nie złościł się, nie, był na to zbyt opanowany. Morwenna
wiedziała, ze powinna bardziej obawiać się jego delikatności
niż gniewu.
- Czy jestem ci aż tak niemiły, że wolisz tańczyć z tymi
durniami, niż spędzać wieczór w moim towarzystwie? -
zapytał.
Chciała się wyrwać z jego uścisku, ich oczy się spotkały,
a ona wiedziała, że przegrała ten pojedynek.
- Wiesz, że to nieprawda.
- Dlaczego uciekłaś z domu pastora jak zbiegły skazaniec?
- Zawsze chodzę na sobótkowe tańce.
- Mogłaś tańczyć ze mną. - W jego oczach pojawił się
błysk. - Tęskniłem za tobą, panno młoda.
Gdyby rozkazał jej wracać, na pewno miałaby do niego
pretensje, ale on był na to zbyt przebiegły. Uwodził ją
słowami. Domyśliła się, czego chciał, jej serce od razu
mocniej zabiło. Nie miała już prawa czegokolwiek mu od
mówić.
- Chciałabym zaczekać na wróżby.
Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej.
- Znasz już swoją przyszłość. To ja jestem twoim prze
znaczeniem, Morwenno, od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem.
Morwenna westchnęła. Co roku wszystkie dziewczyny
zbierały się w chacie Annie Jenkins i błagały staruszkę,
by wy wróżyła im przyszłość z płonącej darni. Wszystkie
pytały o to samo: za kogo wyjdę za mąż? Kto będzie
miłością mojego życia? Czyż w ubiegłym roku płomień
nie powiedział, że Morwenna poślubi następnego dziedzica
zamku?
- Chcę się dowiedzieć, czy odnajdę grotę Artura - powie
działa nagle.
Uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Przecież mogę cię tam zabrać.
- Jeśli...?
200
KLIFY
-
Jeśli obiecasz, że już nigdy nie zostawisz mnie samego
z pastorem i jego żoną.
Bez ostrzeżenia pociągnął ją za masywny głaz i zaczął
całować jej twarz, ramiona, wypukłość piersi, aż poddała się
słodkiej mgle pożądania i odchyliła głowę w tył.
- Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - powiedział, całując
jej szyję. - Nigdy. Nigdy - Delikatnie gryzł jej piersi. -
Nigdy.
Ogarnęło ją tak cudowne upojenie, że nie opierała się, kiedy
jego dłonie zaczęły wędrować po jej ciele.
- Anthony.
- Pragnę cię - wymruczał, wtulając twarz w jej włosy. -
Tutaj.
- Och - westchnęła, zanurzając się w obłoku rozkoszy. -
Nie tu.
Jej przyjaciele ruszyli do ostatniego tańca, zapominając
o obecności największego wroga. W oddali słychać było
uderzenia piorunów, na pełnym morzu zaczynała się burza.
Klify tonęły w srebrzystozielonej mgle. Podobno w mistyczne
noce, takie jak ta, ludziom czasami objawiają się najbardziej
niezwykłe i tajemnicze zjawiska, których wspomnienie prze
śladuje ich potem do końca życia.
- Morwenno, dołącz do nas! - zawołał męski głos. Jakiś
rybak dopiero teraz zauważył jej zniknięcie. - Zatańcz z nami
w kręgu!
Nić odpowiedziała, bo nie mogła, uwięziona w ramionach
Anthony'ego, który zasypywał jej piersi gorącymi pocałun
kami. Czas przestał istnieć. Chwycił ją za rękę i razem zbiegli
ze wzgórza, byle dalej od ognisk i rozbawionych tancerzy.
Rozpiął jej suknię, a ona modliła się w duchu, by nikt ich nie
zobaczył.
- Anthony - Spróbowała podnieść głowę. - Ktoś może
nadejść. Chyba nie zamierzasz... nie pod gołym niebem -
wyjąkała, kiedy zdjął płaszcz i rozłożył go na trawie.
201
JILLIAN HUNTER
- Oczywiście, że zamierzam - odparł z uśmiechem.
- Ktoś może nas zobaczyć.
- Wszyscy normalni ludzie wrócili już do domów. Zostałem
tylko ja, który nie potrafię oprzeć się własnej żonie.
To prawda. Morwenna rozejrzała się po zasnutym mgłą
wrzosowisku. Było puste, gdzieniegdzie z oparów mgły
wystawały gigantyczne głazy, przypominające zastygłych
w bezruchu olbrzymów. Pozostawione bez opieki ogniska
dogasały.
- Wystraszyłeś wszystkie mniejsze istoty - powiedziała
cicho.
- I dobrze - Rozpiął spodnie. - Nie chcę, żeby ktoś słyszał,
jak krzyczysz.
Zadarł jej spódnice w górę i ignorując jej nerwowy
śmiech, zaczął ją całować, aż poddała się nastrojowi. Kiedy
rozchylił jej uda, poczuła na skórze wilgotną trawę. Położył
się na niej, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Zanim
zamknęła oczy, zobaczyła na niebie spadającą gwiazdę.
Miała tylko jedno życzenie, by zawsze ją kochał. Wiedziała,
że już nigdy nie będzie potrafiła mu się oprzeć. Jej serce
należało do niego. W tym momencie poczuła, że zanurzył
w niej czubek swojej włóczni. Wyprężyła się, a jej ciało
otworzyło się, by go przyjąć. Po wczorajszej nocy była
nadal opuchnięta, westchnęła cicho, rozkoszując się tym, jak
ją wypełnił.
- Błagam - wyszeptała, zagryzając wargi.
Uśmiechnął się do niej, wpatrując się w jej lśniące od
pocałunków piersi.
- O co błagasz?
- Anthony. - Chwyciła jego ramiona. - Przestań mnie tor
turować.
- Kochanie, jesteś taka ciasna. Nie chcę sprawiać ci bólu.
- Zrób to.
- Jesteś pewna?
202
KLIFY
-
Tak.
Oszołomiona jęknęła, kiedy rozsunął jej szerzej uda i wszedł
w nią jednym mocnym pchnięciem. Mgła rozpostarła się nad
nimi niczym litościwa zasłona. Przestał się kontrolować, po
ruszał się w niej ogarnięty namiętnością. Stali się jednym
ciałem. Kobieta i mężczyzna opętani sobótkowym szaleństwem.
Po kilku chwilach osiągnęli spełnienie. Kiedy zaczęła drżeć,
Anthony osłonił ją własnym ciałem. Płaszcz powoli nasiąkał
wilgocią traw. Leżeli w milczeniu, tuląc się do siebie pod
rozgwieżdżonym niebem.
Anthony westchnął z zadowoleniem i podniósł Morwennę.
- Było cudownie.
- Zachowaliśmy się zupełnie jak para młokosów - roze
śmiała się Morwenna, poprawiając spódnice. - Nie wiem, jak
ty to robisz, ale tracę przy tobie zmysły.
- Potraktuję to jako komplement. - Przyciągnął ją do siebie,
by jeszcze raz ją pocałować. - Chciałbym więcej.
- Och, Anthony, wystarczy. Może najpierw wrócimy do
domu?
- Nie wiem... A kiedy wrócimy do domu?
Zerknęła mu przez ramię.
- O ile w ogóle wrócimy. Mgła zrobiła się gęsta jak śmietana.
Wziął ją za rękę i zaprowadził na miejsce, gdzie czekał jego
wierzchowiec. W powietrzu unosił się zapach palonych ziół,
zmieszany z wilgotną morską mgłą i czymś, czego nie potrafiła
rozpoznać. Z jakąś tajemniczą obecnością.
- Spalili w ognisku woskową podobiznę markiza - mruk
nęła.
Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Dobrze, że nie moją.
Uśmiechnęła się do niego.
- Właściwie to miała być była twoja, ale namówiłam ich,
żeby ją zmienili.
- Och, jesteś bardzo troskliwa.
203
JILLIAN HUNTER
- W tej mgle wyczuwam coś dziwnego - wyszeptała. -
Zabierz mnie do domu,
- Oczywiście.
- Mam na myśli dom na farmie. Mój dom. Jest bliżej.
- Morwenno, teraz twoim domem jest zamek.
- Nie na długo. Przed końcem lata będziemy musieli się
wyprowadzić.
Bez większego wysiłku wsadził ją na siodło, muskając dłonią
jej nagą łydkę.
- Dziecino, gdzie twoje pończochy? Oj, trzeba cię utem-
perować - Wskoczył na konia. - Trzymaj się.
- Nie muszę.
- To się nie trzymaj.
Wierzchowiec ostro ruszył. Anthony zrobił to celowo, pomyś
lała. Zmusił ją, by przytuliła się do jego muskularnych pleców,
inaczej spadłaby z pędzącego konia.
- Anthony, czy zmusiłeś konia, by tak szarpnął?
- Morwenno, kochanie, przypisujesz mi zbyt wielką moc.
- Ależ ty masz zbyt wielką moc.
Roześmiał się, a echo poniosło jego donośny śmiech po okolicy.
- Po wczorajszej nocy wierzę, że oboje możemy się dzielić
mocą. Lady Pentargon, jestem pani oddanym sługą.
Oparła głowę na jego ramieniu, zdumiona własną reakcją
na jego wyznanie.
~ To noc świętojańska, milordzie. Wiesz, gdzie jesteśmy?
- Dojeżdżamy do drogi przy klifie. A gdzie koty spędzają
tę noc? - zapytał dla podtrzymania rozmowy.
- Zamknięte w zamku, żeby Pasco ich nie ukradł.
Jego twarz spochmumiała.
- Jego uczeń ukradł ci dziś całusa.
- 1 sądząc po sile twojego ciosu, zapłacił za to złamaną
szczęką.
- Miał szczęście, że nie życiem - odparł bez odrobiny
współczucia.
204
KLIFY
Wiatr zaczął się wzmagać, a powietrze wypełniło się
wilgocią. Mgła niebawem miała się podnieść, na razie jed
nak jechali przez krainę cieni, zdani wyłącznie na własne
instynkty.
- Ojciec opowiadał mi, że kiedyś po wyspie wędrował
olbrzym Thunderbore i od czasu do czasu rzucał swoim ogrom
nym młotem.
- Szkoda, że nie rzucił tu kilku znaków drogowych -
mruknął Anthony.
- Przecież tu są znaki - powiedziała cicho. - Chyba że
usunęli je twoi ludzie.
Chrząknął.
- Te dziwaczne granitowe płyty na wprost nas... tak, An
thony, te, w które omal nie wjechałeś... to także dzieła olb
rzymów.
- A więc wiesz, gdzie jesteśmy.
- Na Boga, nie mam pojęcia. Olbrzymy zostawiły na wyspie
masę podobnych znaków.
- Pracowite pszczółki.
Morwenna westchnęła.
- Rodzi się pytanie, czy Artur odnalazł doskonały świat,
którego poszukiwał? Czy on w ogóle istnieje? A może wyprawa
była równocześnie celem i końcem?
- Rodzi się pytanie, dokąd, do diabła, prowadzi ta droga?
Pal licho doskonały świat
Przytuliła się do niego.
- Jeśli ktoś podczas pełni księżyca trzy razy przejdzie nago
przez dziurawy głaz, wyleczy się z kurzajek.
- I z nieśmiałości.
- Morgan właśnie w taką noc przypłynęła tu z Arturem,
teraz wyraźnie to widzę.
- A ja nic nie widzę.
- Kiedyś podczas mgieł ludzie modlili się o wraki statków.
- Teraz to historia. - Zatrzymał konia. - Morwenno, jeśli
205
JILLIAN HUNTER
nie przestaniesz tak się o mnie ocierać, znajdziesz się z po
wrotem na ziemi. I nie będę patrzył, czy jest mgła, czy nie.
- To dziwne.
- Nie ma w tym nic dziwnego. Po to cię poślubiłem.
Wychyliła się zza niego.
- Nie, nie o tym mówię. Chodziło mi o to, że... wydaje mi
się, że dojeżdżamy do przylądku Skulla.
- Niemożliwe. Przecież to pięć mil od plebanii.
- Tak, ale to jedyna cześć wyspy, jakiej nie znam. Tu
wszystko wydaje mi się obce.
Mgła podniosła się na chwilę.
- Spójrz tam, na górę, Morwenno. Tam jest jakiś człowiek.
- Wygląda mi to na skarłowaciały dąb - wyjaśniła. - Wiatr
wykręca je w przedziwne kształty. Niektóre przypominają
tańczące w kręgu elfy.
- To kucający człowiek.
- Chyba powinieneś nosić okulary - powiedziała łagodnie.
Uniósł brwi.
- Mówię ci, to pasterz. Minutę temu zdawało mi się,
że słyszę beczenie owiec. Zostań tu, zapytam go, gdzie
jesteśmy.
- Uważaj na siebie, Anthony. Może to Pasco składa ofiarę
swojemu panu z piekieł.
- Morwenno, a może to po prostu pasterz. Nie przyszło ci
to do głowy?
edwo zniknął jej z oczu we mgle, Morwenna od razu
poczuła się samotna. Bez niego nagle zrobiło się cicho i pus
to. W oddali słychać było szum morza, nieco bliżej rozlegało
się miarowe kapanie wody skraplającej się na granitowych
głazach.
Włosy zjeźyły jej się na karku.
Nie była sama.
206
KLIFY
Powoli się odwróciła, oddech zamarł jej w gardle.
Po prawej wśród głazów coś się poruszyło. Coś ją obser-
wowało, śledziło ją ukryte w cieniu.
- Anthony? - wyszeptała, niczym modlitwę.
Wierzchowiec odwrócił się. Morwenna znalazła się tyłem
to wzgórza, na którym zniknął jej mąż. Pochyliła się do przodu,
a niespokojny koń znów się obrócił. Nagle wydało jej się że
dostrzegła jakiś srebrny błysk. Po chwili usłyszała uderzenie
metalu o skałę.
L
iedy Ambony dotarł na wzniesienie, pasterza już nic
było. Rozczarowany odwrócił się, by zawołać Morwennę, ale
okazało się, ze mgła jest tak gęsta, że nie widać ani jej, ani konia.
- Morwenno, gdzie jesteś?
- Niedaleko, prawie tam, gdzie mnie zostawiłeś.
- To znaczy gdzie?
- Tutaj. Kilka kroków od tego miejsca, w którym byłam.
Zdawało mi się, że coś widziałam - dodała zmieszana. - Mgła
igra z naszą wyobraźnią.
- A możesz mi jakoś pomóc cię odnaleźć?
- Mam ci podać dokładną długość i szerokość geogra
ficzną?
- Może pomachasz swoją małą rączką?
- Dobrze. 1 jak?
- Co jak?
- Macham do ciebie.
- Naprawdę?
- A teraz?
- Co teraz?
- Macham obiema rękami jak wiatrak.
- Nie widzę cie, Morwenno. Teraz ja macham fularem,
widzisz?
208
K
KLIFY
- Chyba tak - odparła słabym głosem. - Nie, to znów mgła.
Mógłbyś jeszcze raz wspiąć się na wzgórze? Może to coś da.
- Mógłbym, gdybym tylko potrafił je znaleźć - mruknął
pod nosem. Miał wrażenie, że cały czas rozmawia sam ze
sobą. - Morwenno, mów do mnie. Nie zsiadaj z konia.
Cisza. Anthony zaklął.
Mgła znów się uniosła, odsłaniając wrzosowisko, które
wyglądało dokładnie tak jak zawsze, a jednak jakoś inaczej.
Nigdzie nie było śladu Morwenny. Zdawało mu się, że gdzieś
z oddali doleciało go rżenie konia, po chwili wszystko znikło
w miękkiej poświacie.
Z niedowierzaniem odwrócił się, kiedy ciszę przerwał sygnał
rogu myśliwskiego. Zanim zdążył się otrząsnąć ze zdumienia,
usłyszał skrzypienie zardzewiałej bramy i tętent końskich
kopyt. Jacyś niewidzialni jeźdźcy przekraczali właśnie most.
- Na miłość boską, a to co... Morwenno, gdzie jesteś? Usuń
się z drogi! Schowaj się!
W dół ze wzgórza pędzili rycerze w lśniących zbrojach. Nie
miał pojęcia, kogo ścigali. Nawet na niego nie spojrzeli, Anthony
wyczuł jednak ich żądzę krwi i podniecenie. Widział determinację
samotnego jeźdźca na siwym rumaku, który odłączył się od grupy,
by okrążyć zwierzynę. Rycerze byli półprzezroczyści, promienio
wali jednak prawie namacalną energią, pulsującą w powietrzu.
Anthony widział, jak samotny jeździec zsiada z konia i trzy
mając w dłoni włócznię, ostrożnie wchodzi między drzewa.
Anthony gotów był przysiąc, że jeszcze przed chwilą na
wrzosowisku nie było żadnych drzew. Choć to wszystko nie
miało sensu, ferwor polowania udzielił się i jemu. Przestał się
dziwić i szukać w tej iluzji jakiejkolwiek logiki.
Kiedy z mgły wyłonił się niedźwiedź i ruszył prosto na
rycerza, Anthony nie mógł się powstrzymać.
- Uwaga! Z tyłu! - krzyknął.
Czy myśliwy go usłyszał, tego Anthony nie wiedział. Rycerz
uniósł włócznię i odwrócił się, niestety o kilka sekund za
209
JILLIAN HUNTER
późno. Groźny zwierz rzucił się na niego i wbijając kły w jego
lewe biodro, przyparł go do głazu. Myśliwy upadł z jękiem
agonii. Anthony nie miał pewności, czy ten jęk nie wyrwał się
przypadkiem z jego gardła-
Nagle w boku poczuł przeszywający ból, oddychał tak
ciężko, jakby walczył o życie. Powietrze wypełnił zwierzęcy
odór. Pociemniało mu w oczach. Po chwili otoczyli go zbrojni
rycerze, słyszał ich zatroskane głosy.
To on był tym rannym rycerzem. Przyglądał się samemu
sobie, jak podczas przedstawienia.
Delikatna, ale silna ręka, królewska ręka w rękawicy zdjęła
mu hełm i Anthony ujrzał własną twarz, jak gdyby patrzył
w lustro. Widział grymas bólu, stoicki spokój i zgodę na śmierć.
- Dzielny rycerzu - powiedział król. - Otrzymasz swoją
nagrodę w innym świecie.
W tym momencie wszystko znikło we mgle.
Anthony zrobił krok w tył, odsuwając się od znikającego
lustra czasu. Potknął się, upadł i zaczął staczać się ze wznie
sienia, zaczepiając po drodze o ostre krzaki i uderzając o ster
czące kamienie. Kiedy w końcu się zatrzymał i odwrócił na
plecy, ujrzał pochylającą się nad nim Morwennę. Patrzyła na
niego z rozbawieniem.
- Och, Anthony! - rzuciła się na niego z takim impetem,
że aż krzyknął z bólu.
- Do diabła! - mruknął. - Co się stało?
Roześmiała się. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy
z jego cierpienia.
- Stoczyłeś się ze wzgórza. Co to był za widok!
- Ja w ogóle nie byłem na wzgórzu. Nie znalazłem drogi.
- Ależ musiałeś tam być. O Boże, ty krwawisz, Anthony,
a ja się z ciebie śmiałam. Pokaż.
- Nic mi nie jest. - Wstał, tłumiąc jęk. - Dokąd pojechali?
- Kto, milordzie?
- Ci rycerze z polowania. Nie widziałaś ich?
210
KLIFY
Rozejrzała się wokół siebie.
- A ty kogoś widziałeś? - zapytała niepewnie.
- Morwenno, nie pora na żarty. Ten róg myśliwski i jeździec
na siwym rumaku, zaatakował go...
Odsunęła się od niego, blednąc. On mówił poważnie. Do-
strzegła to na jego twarzy.
- Wielkie łowy. A więc to widziałeś. To niesprawiedliwe.
- Był tam niedźwiedź. Ten myśliwy go nie zauważył i... -
Anthony dotknął biodra. Na palcach miał ślady krwi. Nie
pamiętał, by uczestniczył w łowach, nie pamiętał też upadku.
Obrazy zaczęły zacierać się w jego pamięci, po chwili nie był
pewien, czy miał halucynacje.
„Otrzymasz swoją nagrodę w innym świecie". W głowie
rozbrzmiewał mu czyjś niski głos. Kto to mógł być? O jaką
nagrodę chodziło, bo chyba nie o tę ranę na biodrze?
- Anthony, musimy natychmiast wracać do domu. Nie chcę
cię tu zostawiać, by szukać pomocy. - Morwenna zagryzła
dolną wargę, spoglądając w stronę grani. -Możliwe, że przypad
kiem przeszliśmy przez zaczarowaną bramę.
- Co takiego?
- Zaczarowana brama to takie miejsce, tu, na wrzosowisku.
Można przez nią wejść w inny wymiar czasowy i spotkać duchy.
Kiwnął głową. Odczuwał zbyt silny ból, by się z nią sprzeczać.
Kiedy zrobił kilka kroków w stronę wierzchowca, okazało się,
że jego lewa noga jest bezwładna.
To było jeszcze gorsze od bólu, nagle z przerażeniem
pomyślał, że wróciła jego choroba z dzieciństwa. Modlił się,
by żona niczego nie zauważyła.
arkiz Camelbourne zaklął szpetnie, kiedy jego powóz
zatrzymał się nagle na końcu drogi. Dalej były tylko drzewa.
Okolica nie wydawała się znajoma, a on wcale nie miał ochoty
jej poznawać.
211
M
JILLIAN HUNTER
Zastukał laską w sufit.
- Woźnico, co z tobą? W tej mgle, na jakimś odludziu,
jesteśmy łatwym łupem dla rabusiów. Dlaczego jedziemy
objazdem? To nie jest droga do Penzance.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, Camelbourne wysiadł z karety.
Woźnica gdzieś zniknął, prawdopodobnie poszedł zapytać
o drogę. Markiz zerknął na zegarek z dewizką i jeszcze raz
zaklął. Powozu, którym podróżował jego sekretarz, nic było
widać, a....
Camelbourne powoli podniósł głowę. Na skraju drogi stała
intrygująca kobieta w białej pelerynie. Przestraszył się, bo
uzbrojony woźnica gdzieś się oddalił. Sam miał broń, ale pech
chciał, że pistolet został w płaszczu, w powozie.
Rozejrzał się, szukając lokajów.
Nie było po nich nawet śladu.
- Niech się pan nie niepokoi, milordzie. - Kobieta podeszła
bliżej. Camelbourne nigdy nie słyszał tak pięknego głosu.
Czyżby się znali? Stał jak skanieniały, zastanawiając się, czy
to przypadkiem... nie, niemożliwe... to nie mogła być żona
Pentargona.
Kobieta zatrzymała się przed nim.
Nie, to nie była Morwenna, choć podobieństwo było ude
rzające. Pod kapturem ujrzał twarz o klasycznie pięknych
rysach. Z Morwenny biła niewinność, od tej postaci promie
niowała mądrość.
- Czego pani chce? - Camelbourne był zafascynowany,
a nie zaniepokojony. Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę
z niezwykłości sytuacji, ciekawość zajęła miejsce zniecierp
liwienia. Szaleństwo nocy świętojańskiej, pomyślał.
Wzięła go za rękę i przeprowadziła przez zagajnik. Zatrzymali
się w szczerym polu, Camelbourne dostrzegł w oddali napis
„Kopalnie Barnstaple". To niemożliwe. Okolica przypominała
piekło. Klekoczące taczki, stukot kilofów, na tyczkach kołysały
się latarki. Półnagie dzieci uwijały się jak w ukropie. łch oczy
212
KLIFY
były puste. Jak to możliwe, by gdzieś jeszcze pracowano w tak
prymitywnych, pożałowania godnych warunkach?
Camelbourne zostawił kobietę i podszedł do grupki dzieci
siedzących przed namiotem. Jeden z chłopców, na oko sied
miolatek, był tak podobny do jego syna, że Camelbourne omal
nie zwrócił się do niego jego imieniem. Obojętny na wszystko
chłopiec zanurzył palce w misce z jakąś papką i jadł łapczywie,
jak gdyby był to jego jedyny posiłek tego dnia.
Nagle w głębi namiotu rozległy się krzyki młodej dziewczyny.
Camelbourne zauważył cień pochylającego się nad nią męż
czyzny. Ich ciała poruszały się gwałtownie, złączone w brutal
nym spółkowaniu. Wściekły, krzyknął, by mężczyzna przestał,
i już chciał wejść do namiotu, kiedy kobieta powstrzymała go.
- Nie słyszą pana i nie widzą - wyjaśniła łagodnie.
- Ale jak to... - urwał, uświadomiwszy sobie, że to pytanie
nie ma logicznej odpowiedzi. - Tak nie może być - powiedział,
potrząsając z niedowierzaniem głową. - Przecież istnieją prawa,
które zakazują podobnych praktyk. Dlaczego nikt ich nie
przestrzega? Jak można do tego dopuszczać?
- Istotnie - odezwała się smutno kobieta. - Jak można do
tego dopuszczać, mój wszechmocny lordzie?
Odprowadziła go z powrotem na skraj zagajnika, skąd
dostrzegł czekających na niego lokajów i woźnicę. Mgła
powoli się podnosiła, a odgłosy kopalni cichły w oddali. Szedł
w stronę powozu, świadomy tego, że kobieta już mu nie
towarzyszy.
W połowie drogi odwrócił się i ostatni raz na nią spojrzał.
- Kim jesteś?
- Przyjacielem, milordzie. Tylko przyjacielem.
anim dotarli do pogrążonego w porannej ciszy zamku,
Anthony zdołał sam siebie przekonać, że całe polowanie
było jedynie przywidzeniem. Morwenna wypytywała o naj
drobniejsze szczegóły, w końcu Anthony stracił cierpliwość
i przestał odpowiadać na pytania, pogrążając się w mil
czeniu. Nie mógł się pogodzić z tym, że on, człowiek
tak logiczny, powściągliwy i rzeczowy, uległ tym samym
absurdalnym przesądom, które przyczyniły się do śmierci
Ethana.
- Widziałeś sir Bedivere'a? - podpytywała podniecona Mor
wenna. - Podobno sir Galahad jeździ na siwym koniu. Widziałeś
króla?
- Nie będę dziś więcej o tym rozmawiał. - Ból w biodrze
ustępował, ale Anthony obawiał się, że coraz wyraźniej widać,
że kuleje. Czyżby znów miał być kaleką? Zastanawiał się,
kiedy Morwenna to zauważy i jak się będzie czuła jako żona
człowieka fizycznie niepełnosprawnego.
Dopilnował, by na górę po schodach weszła pierwsza.
W sypialni odczekał, aż się rozbierze, po czym wciągnął ją
do łóżka.
- Anthony, nie włożyłam jeszcze nocnej koszuli.
- Nie kłopocz się. - Jego dłoń pieściła wypukłość jej po-
214
KLIFY
śladków. Seks wydawał się najlepszym antidotum na zjawiska
nadprzyrodzone. Zwykłe ziemskie pieszczoty powinny ukoić
jego niespokojną duszę.
- Myślałam, że jesteś ranny - powiedziała.
- Bo jestem. - Pocałował wgłębienie w jej szyi, rozkoszu
jąc się subtelnym zapachem jej perfum. - Ulecz mnie - wy
szeptał.
Sięgnęła między jego nogi i dotknęła członka. Anthony
zmrużył oczy, wzdychając z zadowoleniem.
- Niech Bóg ma mnie w swej opiece, lady Pentargon. Chyba
będę żył.
Nieśmiało zacisnęła palce wokół czubka jego włóczni i za-
czeła delikatnie poruszać dłonią.
- Jak się teraz czujesz?
- Zdecydowanie lepiej. Już prawie jestem zdrowy. - Ob
jął ją w pasie i pomógł jej usadowić się na jego biodrach.
Kiedy nadział ją na swoją różdżkę, Morwenna westchnęła.
Unosiła się i opadała w rytmie, jaki dyktowały jego ręce, aż
w końcu wpadła w trans. Jęcząc z rozkoszy, Anthony wsu
nął ręce pod głowę i przyglądał się żonie. Jej drobne piersi
kołysały się rytmicznie. Po kilku minutach chwycił jej po
śladki i wyprężył się ku górze, doprowadzając ich oboje do
ekstazy.
Chwilę później ułożyła się do snu, wtulona w jego ciało.
We włosach wciąż miała płatki lilii. Anthony przykrył ją
kołdrą.
- Moja pogańska panna młoda - wyszeptał z czułością. -
Rzuciłaś na mnie urok.
- To ty rzuciłeś urok na mnie - powiedziała z westchnieniem
i zamknęła oczy. - Moi przyjaciele mieli rację. Anthony, ty
masz nadprzyrodzoną moc. To nie przypadek, że wyspa trafiła
w twoje ręce. Jutro, zanim zapomnisz, zaczniemy badać groty -
mruknęła sennie.
215
z
JILLIAN HUNTER
-
Morwenno, ledwo dwa dni temu wzięliśmy ślub. Chciałbym
spędzić nasz pierwszy tydzień na rozkoszach łoza małżeńskiego,
a nie wiosłować od brzegu do brzegu, szukając groty Ali Baby.
Roześmiała się.
- Pomyliły cię się legendy. Ojciec byłby wstrząśnięty. -
Otworzyła oczy, przypomniawszy sobie o czymś. - Mam
nadzieję, że moja wcześniejsza teoria była prawdziwa.
- Jaka teoria?
- Podejrzewam, że to, co ci się dziś przydarzyło, miało
związek z podróżą w czasie. Musiałeś przypadkiem wejść do
zaczarowanej bramy i przeniosłeś się w czasie.
- Oczywiście - odparł. - Często mi się coś takiego zdarza.
W zeszłym tygodniu bytem rzymskim gladiatorem. Kto wie,
może jak się jutro obudzisz, będę Joanną d' Arc? Mogę pożyczyć
miecz i Biblię?
- Och, Anthony. Nieładnie tak kpić z własnych talentów.
- Talenty? Morwenno, dzięki tym talentom boli mnie bok.
Dosłownie.
- Oddałabym życie, żeby móc zobaczyć to co ty - wybuch-
nęła młodzieńczym entuzjazmem.
Przeszły go dreszcze.
- Nie mów tak.
- Dlaczego?
- Nie mogę znieść nawet myśli, że coś mogłoby ci się stać.
- Przytul mnie, Anthony - wyszeptała, poruszona jego wy
znaniem.
Zrobił to, o co prosiła, i kilka minut potem oboje zasnęli.
Ich oddechy mieszały się. W pewnej chwili Morwenna krzyk
nęła przez sen. Za oknami majaczył blady świt. Anthony zerwał
się i spojrzał na nią.
- Co się stało? - zapytał z troską.
- Śnił mi się Elliott Wołał mnie, Anthony, on potrzebuje
mojej pomocy.
216
KLIFY
- Kochanie, to tylko sen. Nie ma powodu do obaw.
- Uważasz, że on nie żyje, prawda?
- Wszystko na to wskazuje - odparł cicho.
Nie wspomniał o tym, że znalazł u Pasco hełm Elliotta.
Morwenna na pewno chciałaby osobiście porozmawiać o tym
z Pasco, a na to nie mógł się zgodzić. Rano jak zwykle znów
pójdzie z Vincentem przeszukiwać teren wokół domu Pasco
na przylądku Skulla.
Poprawił się na poduszkach i obserwował śpiącą Morwennę.
Odprężyła się, oddychała miarowo i spokojnie.
Ledwo i on zamknął oczy, ogarnął go dojmujący chłód.
Anthony wyczuł czyjąś obecność. Odwrócił głowę. Na nocnym
stoliku stał kielich ze zmatowiałego srebra, na którym wy
grawerowana była scenka przedstawiająca średniowieczne łowy.
Anthony usiadł ostrożnie, by nie zbudzić żony, i podniósł
kielich do nosa. Zawartość pachniała wyjątkowo zachęcająco,
jak grzane wino z miodem i ziołami.
Przyszło mu na myśl, że takie trunki musieli pijać średnio-
wieczni rycerze wracający do domu po bitwie. Lub łowach.
Kielich stał na kawałku zapisanego pergaminu.
Wino uleczy twe rany. Słodkich snów, młody lordzie.
- Młody lordzie - odczytał na głos. W pamięci odżyły
wspomnienia z dzieciństwa. Nagle na leśnej polanie zobaczył
niezdarnego kalekiego chłopca, tchórzliwego i nie wierzącego
we własne siły. Obok niego stała zielonooka kobieta. Dotknęła
jego ramienia patykiem, a wtedy w jego nieśmiałej duszy
zrodziła się odwaga.
- To ty - odezwał się Anthony, wstając nago z łóżka.
Rozejrzał się po sypialni, ale nie zauważył nikogo, oprócz żony
i trzech kotów drzemiących w koszyku obok ich łóżka. - Jak
to być może? To nie jest możliwe.
217
JILLIAN HUNTER
Nagle poczuł wielką ochotę, by skosztować napoju. Nie
wiedział, czy to nie trucizna i czy przypadkiem rano Morwenna
nie znajdzie na podłodze jego martwego ciała. Wypił, a wtedy
ogarnął go głęboki spokój. Wkrótce zasnął.
rzez kilka godzin śniły mu się przedziwne sny. Większość
nie miała sensu, jak choćby trajkocząca żona pastora. Morwenna
na wrzosowisku wzywała jego pomocy, ale on nie mógł jej
dosięgnąć. Był zdeformowanym kaleką, śmiałaby się z niego
jak niegdyś ojciec i koledzy.
Kulejąc, włóczył się po wrzosowisku, między rzędami gro
bów, nad jego głową krążył ptak, prowadził go, popędzał...
Obudziło go poranne słońce. Na stoliku nie było żadnego
kielicha ani pergaminu. Nie było też Morwenny. Za oknem
rozległo się trzepotanie skrzydeł. Zanim zdążył wstać z łóżka,
nie było już na co patrzeć. Na tle błękitnego nieba przesuwał
się jakiś cień.
Anthony spojrzał przez okno. W zatoce cumował niewielki
parostatek. Mężczyźni biegali tam i z powrotem, wyładowując
na plażę meble, marmurowe popiersia, kredens, porcelanę.
Poszukiwania Elliotta, albo jego ciała, będą musiały poczekać
co najmniej kilka godzin.
Ubrał się pospiesznie i zszedł na dół. Na szczęście już prawie
zupełnie nie kulał, na biodrze nie było śladu obrażeń. Poczuł
wielką ulgę.
W korytarzu natknął się na panią Treffry.
- Gdzie moja żona?
- Wyszła z panem Vincentem, milordzie.
- Wyszła? - Wyobraził sobie Morwennę i Vincenta polu
jących na klifie na motyle. - Dokąd?
- Dziecko Lanreathów poważnie zachorowało, milordzie.
Poszła pomóc.
218
KLIFY
- Jest pani pewna, że towarzyszy jej Vincent?
- Najzupełniej, milordzie. Nalegał, że ją odwiezie i na nią
zaczeka.
- To dobrze. Zaraz i ja do nich dołączę.
- A śniadanie, milordzie?
- Dziękuję, nie jestem głodny.
Choć Vincent był dobrym strażnikiem, Anthony'emu nie
podobało się, że Morwenna wychodzi z domu bez niego. I nie
miało znaczenia, że robiła tak przez całe życie. Te jej tęcze
może i były piękne, ale nie chroniły jej przed niebezpieczeń
stwami, jakie czyhały w świecie.
Magia nie uratowała wyspy.
Głośne pukanie w drzwi oznaczało, że przyniesiono meble
CameIbourne'a. W ciągu kwadransa powściągliwa elegancja
musiała ustąpić miejsca ozdobnym znakom czasu: krzesłom
o dziwnych kształtach, barokowym sofom, kredensowi w stylu
rokoko wielkości klifu.
Kiedy wpadł na chiński stolik, ucieszył się, że nie ma tu
Morwenny. Dobrze, że nie widziała tego gwałtu na dobrym
smaku. A gdyby...
Na stoliku markiza leżała zaginiona książka.
Niewiele myśląc, Anthony sięgnął po nią. Nie wziął jej do
ręki, bo w ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież może
ją dokładniej obejrzeć, kiedy odnajdzie krnąbrną żonę.
„Otwórz mnie".
„Przeczytaj mnie".
Odsunął się od stolika, zastanawiając się, czy przypadkiem nie
postradał zmysłów. To pije jakieś dziwne napoje, to znów wydaje
mu się, że uczestniczy w łowach. Tym razem odniósł zupełnie
irracjonalne wrażenie, że książka wzywała go, by przekazać mu
wiadomość, której z uporem do siebie nie dopuszczał.
Odwrócił się zdecydowany wyjść. Przy drzwiach siedział
biały kot, jak gdyby na coś czekał.
219
P
JILLIAN HUNTER
-
To znowu ty - mruknął poirytowany. - Do diabła, a co
mi tam...
Sięgnął po książkę.
Welinowe stronice przewracały się pod jego palcami jak
gdyby pod wpływem czarów. Włosy zjeżyły mu się ze strachu,
kiedy przyjrzał się ostatniej ilustracji.
Rysunek przedstawiał kobietę zakutą w łańcuchy w morskiej
grocie. Była to Morwenna, woda sięgała jej już do pasa.
Obraz tak nim wstrząsnął, że Anthony nie usłyszał zbliża
jących się kroków.
- Milordzie, dzięki Bogu, że pana znalazłem. Zauważyłem
jacht i zastanawiałem się...
Anthony odwrócił się, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki
wywołała ilustracja. Sir Dunstan przeciskał się między greckimi
wazami tarasującymi wejście.
Anthony zmusił się do uśmiechu.
- Sir Dunstanie, czyżby spotkanie z panią Winleigh miało
gorszy przebieg, niż się pan spodziewał? Tak czy inaczej
będziemy musieli przełożyć tę rozmowę na wieczór.
- Lordzie Pentargon...
- Niech mnie odprowadzi do stajni. Bardzo się spieszę, jadę
szukać pańskiej bratanicy.
Sir Dunstan nie odwzajemnił uśmiechu.
- Przyjechałem najszybciej jak się dało. Niech pan powie,
że nie wyszła z zamku sama.
rzerażony Pasco, w średniowiecznym hełmie na głowie,
wcisnął się między czarne świece ułożone w trójkąt. Tłumaczył
sobie, ze Morwenna zasłużyła na to, co ją spotkało. Chciał,
żeby cierpiała za to, że przez tyle lat go odpychała, ale po tym,
co zrobił, teraz trząsł się ze strachu.
Nie zamierzał karać jej aż tak okrutnie. Nawet duchy
220
KLIFY
z piekła przestały do niego mówić. Rankiem Pasco znalazł
w klatce martwego jednookiego kruka. Uznał lo za zwiastun
tego, co miało nadejść. Przez noc ropuchy mieszkające w jego
ogrodzie tak się rozmnożyły, że Pasco ledwo zdołał wydostać
się domu.
Nagle z rozpaczą uświadomił sobie, że moce ciemności,
którym służył przez całe życie, odwróciły się od niego, a lord
Pentargon z pewnością już się szykuje, żeby rozszarpać go na
strzępy. Dobrze wiedział, że książę go zabije, jeśli Pasco nie
odnajdzie ukrytej groty, która niebawem miała się stać grobow
cem Morwenny.
P
ysunek wstrząsnął nim do głębi. Wprawdzie nie wierzył
w takie rzeczy, jednak gdy w grę wchodziło życie Morwenny,
Anthony nie zamierzał ryzykować. Co więcej, udzielił mu się
niepokój Dunstana. Nie pytając stryja żony o zdanie, kazał
przygotować dwa wierzchowce i zażądał, by sir Dunstan
wyjaśnił mu wszystko po drodze.
- Domyślam się, że z żoną Elliotta coś poszło nie tak -
odezwał się Anthony, kiedy opuścili teren posiadłości.
- Jego żona nie żyje - odparł Dunstan zachrypłym ze strachu
i zmęczenia głosem. - Kochanka Elliotta twierdzi, że pani
Winleigh miała wypadek na łodzi. Któregoś dnia wypłynęła
w morze i utonęła. Na dodatek była w ciąży.
- Wypadek na łodzi? Jeszcze jeden? - W głowie Antho-
ny'ego kłębiły się czarne myśli. Przeczucia, jakie miał od
dawna, zaczęły przybierać przerażająco realne kształty. - Miał
kochankę, zanim zmarła mu żona?
- On ma kochankę. - Zwolnili, dojechawszy do końca drogi
na grobli. Pod nimi fale gniewnie uderzały w klify. Dunstan
źle wyglądał, w końcu nie był już taki młody, a poza tym
niepokoił się o bratanicę. - EUiott żyje, milordzie. Dlatego tak
się spieszyłem z powrotem, żeby panu o tym powiedzieć.
- Widział się pan z nim w St. Ives?
222
KLIFY
- Nie, ale młoda kobieta, którą zastałem w jego domu, była
tak pijana i wściekła na jego dziwaczne zachowanie, że wy-
starczyło kilka funtów, by go zdradziła. Powiedziała, że Elliotta
interesuje wyłącznie sztuka, i że ona ma dosyć jego i tej jego
chorej obsesji,
- Chora obsesja. - W tych dwóch słowach Anthony wy
czuwał cały przerażający świat.
- Im dłużej się nad tym zastanawiam - mówił dalej Dun
stan - tym bardziej jestem pewien, że mój brat na łożu śmierci
ostrzegał mnie przed Elliottem. Roland miał wylew, więc to,
co mówił, praktycznie było niezrozumiałym bełkotem. Myś
lałem, że chodziło mu o to, żebym opiekował się Morwenną
i Elliottem, bo Eliiott jest przewrażliwiony na punkcie swojej
sztuki.
- O Boże - westchnął Anthony.
- Teraz wydaje mi się, że Roland chciał powiedzieć, że
mam bronić Morwenny przed Elliottem. Jego kochanka wspo
mniała, że Eliiott i Roland ciągle się kłócili o ilustracje do tej
ostatniej książki. Eliiott odgrażał się, że odda sprawę do sądu.
Ani ja, ani Morwenną nic o tym nie wiedzieliśmy.
- Ale dlaczego Eliiott miałby zaaranżować własną śmierć?
- Nie mam pojęcia. Kochanka uważa, że to część zemsty.
Widzi pan, Eliiott niedawno dowiedział się, że Roland zasu
gerował Radzie Koronnej, żeby wycofała się kontraktu na
pomalowanie królewskiej gotowalni. To dzieło zapewniłoby
mu artystyczną nieśmiertelność. Roland podejrzewał, jak widzę
słusznie, że sztuka Elliotta odzwierciedla jego szaleństwo.
Anthony potrząsnął głową.
- A mnie te jego rysunki bardzo się podobały.
- Mnie również, dopóki jego kochanka nie pokazała tego,
który miał być dziełem jego życia. Przedstawiał młodą kobietę
przykutą łańcuchem do Koła Fortuny. Milordzie, tą kobieta
była Morwenną. Boję się o nią.
Anthony opanował falę paniki.
223
R
JILLIAN HUNTER
- Mówił pan, że Elliott jest w St. Ives.
- Był w ubiegłym tygodniu. Kochanka podejrzewa, ze
wrócił na Abandon i ukrywa się w jakiejś grocie.
- Znajdę Morwennę. Niech pan wraca do zamku, na wypadek
gdyby się pokazała. I proszę ją tam zatrzymać. - Anthony
mówił spokojnie, jak gdyby chciał sam siebie przekonać, ze
jeszcze nie jest za późno. - Upewnię się, ze jest bezpieczna,
a potem ruszę na poszukiwanie Winleigha. Moi ludzie mi
pomogą. Wszystko inne musi zaczekać, aż Morwenna wróci
bezpiecznie do zamku. Sir Dunstanie, niech się pan o nią nie
martwi. Nie pozwolę, żeby coś jej się stało.
- Tak. Tak, oczywiście, milordzie. Nie wątpię, że dotrzyma
pan słowa.
Anthony odetchnął z ulgą, widząc kolaskę czekającą przy
granitowej chacie. Przed domostwem wokół sadzawki biega
ły dzieci, goniąc kaczki. Gunther drzemał na plaży. Nad
spokojnym gospodarstwem świeciło słońce. Na skałkach
w glinianych misach suszyły się kraby, przy drzwiach stały
skrzynie na kwiaty, przygotowane do jutrzejszego załadunku
na statek.
Widok był krzepiący, ale Anthony wiedział, że nie odetchnie
spokojnie, dopóki nie zobaczy żony. Zapukał w drzwi. Kiedy
usłyszał dobiegający ze środka śmiech Vincenta, poczuł ulgę.
Drzwi otworzyła młoda kobieta z niemowlęciem na ręku.
- Tak... Och, to pan, milordzie. - Dygnęła grzecznie, ze
rkając przez ramię na Vincenta, który zawstydzony poderwał
się z dębowej ławy. Dziecko zaczęło płakać.
Anthony rozejrzał się po chacie, nie zwracając uwagi na
szept kobiety.
- Cichutko, Ethanie. Nie bój się. Lord Pentargon to dobry
człowiek, jak twój tatuś. To dobry człowiek.
- Gdzie moja żona? - zapytał Anthony. Nagle ogarnęła go
224
KLIFY
pustka i wielki strach. Czy była w innym pokoju? Nie, jasne...
była w ogrodzie, z dziećmi.
Vincent spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Przecież lady Pentargon jest z panem, milordzie.
- Ze mną? Nie, nie, nie!
- Przysłał pan wiadomość... - Vincent sięgnął po karteczkę,
leżącą na parapecie. - Znam pańskie pismo, milordzie. Naj
bardziej nieczytelne w całym królestwie.
Anthony rozłożył karteczkę. Rzeczywiście, jego pismo zo
stało podrobione idealnie.
Morwenno!
Chcę pokazać Ci grotę Artura. To mój prezent ślubny.
Czekam na drodze przy klifie. Magia będzie tylko dla Ciebie.
A.
Tylko artysta mógł podrobić zawijasy, charakterystyczne dla
niecierpliwego pisma Anthony'ego. W tym momencie przy
pomniał sobie, jak Elliott ochoczo zbierał z podłogi jego listy,
które Morwenna strąciła z sekretarzyka.
- Vincencie, miałeś nie spuszczać z niej oka. Jak możesz
być tak niewiarygodnie lekkomyślny?
Vincent i Jane spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.
- Ależ, milordzie, widziałem pana na klifie - odparł z nie
dowierzaniem Vincent - Machał pan do nas. Rozpoznałem
pański płaszcz...
Anthony był już przy drzwiach. Jego oczy płonęły z nie
pokoju.
- Ten, który zgubiłem na plaży? Vincencie, to nie mnie
widziałeś. To był Elliott Winleigh.
Nie musiał dodawać nic więcej. Vincent natychmiast był
przy nim. Widząc zachowanie Anthony'ego, od razu się domyś
lił, że Morwennie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Co mam robić?
225
JILLIAN HUNTER
-
Idź z sir Dunstanem i Danielem Carew na wrzosowisko.
Skrzyknijcie trzy ekipy i zacznijcie przeszukiwać klify. Na
pewno zabrał ją gdzieś daleko od zabudowań, ale na wszelki
wypadek niech ktoś ma oko na zatokę i wypływające łodzie.
- Moi bracia pomogą - wtrąciła się Jane. - Niech pan to
weźmie ze sobą.
Położyła dziecko w kołysce i odsunęła szufladę, z której
wyjęła dwa piękne włoskie pistolety. Anthony przyglądał im
się ze zdziwieniem, zastanawiając się, dlaczego wydają mu się
znajome. Po chwili uświadomił sobie, że przecież dwa lata
temu sam przywiózł je dla Ethana z Florencji,
- Ethan chciał, żebym trzymała je dla własnego bezpieczeń
stwa - wyjaśniła cicho. - Mówiłam mu, te nie będą mi po
trzebne. Czekaliśmy na właściwy moment, żeby powiedzieć
mojej rodzinie o dziecku. Mieliśmy się pobrać.
Ale Ethan zmarł. Anthony spojrzał na leżące w kołysce
dziecko, na swojego bratanka. Niestety, nie była to najlepsza
pora, żeby się poznawać i zacieśniać więzy rodzinne.
- Te pistolety nie są naładowane - powiedział. - Ale przyda
mi się łódka. Możesz mi pomóc?
- Oczywiście. Niech pan idzie ścieżką, aż do klifu. Moi
bracia panu pomogą. Zrobią wszystko, by ratować Morwennę.
orwenna stała przykuta do skalnej ściany. Poziom
wody w grocie podnosił się bardzo szybko. Jakże była naiw
na, wierząc w pokrętne wyjaśnienia Elliotta, kiedy zapytała,
dlaczego sfałszował pismo Anthony'ego. Dlaczego nie usłu-
chała instynktu? Przecież coś jej podpowiadało, że Elliott
kłamał, patrząc jej prosto w oczy. Twierdził, że chciał
podzielić się z nią tajemnicą groty Artura, nim świat do
reszty ją zniszczy. Dlaczego nie uciekła od niego tam, na
klifie, kiedy jeszcze miała szansę? Vincent wszystko wi-
dział.
Tak się ucieszyła, widząc Elliotta całego i zdrowego, że
w ogóle nie zastanawiała się nad jego pokrętną opowieścią.
- To ta grota? Elliocie, skąd masz pewność? - zapytała,
kiedy chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. - Gdzieś ty był?
Wszyscy myśleli, że zginąłeś. Dlaczego nie dawałeś żadnych
znaków życia? Gdzie znalazłeś płaszcz Anthony'ego? Gdzie
twoje okulary?
Powiedział, że ukrył się, by dokończyć dzieło swojego życia.
Odkrycie groty zainspirowało go do pracy, nie chciał się
rozpraszać. Czyżby nie dostała wiadomości, którą zostawił
w dzień zniknięcia? Napisał jej, że wybiera się na poszukiwanie.
Zapłacił jednemu z uczniów Pasco, by ten osobiście oddał jej
227
M
JILLIAN HUNTER
karteczkę, ale pewnie mały złodziejaszek wziął pieniądze
i zapomniał.
Teraz wiedziała, że to wierutne kłamstwa, zło, od którego
nie ma ucieczki.
- To nie jest grota Artura - powiedziała do siebie, próbując
nie tracić zdrowego rozsądku. Legendarny król nigdy by jej
nie zdradził. Morwenna z pogardą rozglądała się wokół siebie.
Grota Artura jaśniała świętym światłem. Tu otaczał ją wyłącznie
ponury granit. Nie było kryształów rozświetlających mrok ani
rzadkich gatunków róż. Twarz Elliotta oświetlało kilka skra
dzionych lamp.
- Idiotko, nie ma żadnej groty. - Jego głos był obojętny,
prawie znudzony. - Nie było żadnego Artura, Merlina ani
Camelotu. To wszystko legendy. Twój ojciec zmarnował całe
życie, pisząc naukowe rozprawy na temat jakichś bajek. Na
dodatek zniszczył też moją karierę.
- Nieprawda ...
- Prawda. Doniósł komisji królewskiej, że jestem szalony,
że moje prace to obraza królowej. Nie chciał, żebym ilustrował
jego ostatnią książkę, ale bał się powiedzieć mi to w twarz.
Myślał, że mógłbym cię skrzywdzić. Nie przypuszczał, że
wiem o jego zdradzie.
Pomocy. Pomocy. Niech mi ktoś pomoże, pomyślała roz
paczliwie.
Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć mu w twarz. Jego głos
wywoływał w niej zimne dreszcze. Kiedy spojrzała mu w oczy,
nie było w nich duszy, człowieczeństwa ani nadziei. Woda
sięgała już pasa. Elliott siedział nad nią, na półce skalnej,
i w zamyśleniu szkicował jej portret. Po jego notatniku spa
cerował krab. Morwenna czuła, że wokół kostek oplatają jej
się wodorosty.
- Elliott, woda zaraz sięgnie mi do ramion - odezwała się
słabym głosem.
- I dobrze. Lada chwila skończy się olej w lampach, a w tej
228
KLIFY
grocie jest ciemno jak... -Podniósł wzrok znad kartki i uśmiech
nął się złowieszczo. - Jak w grobie.
- Boże, Elliott! Chyba tego nie zrobisz? Proszę, powiedz,
że chciałeś mnie tylko nastraszyć.
- Przestań kręcić głową - warknął poirytowany. - Jeśli
chcesz się uratować, użyj magii. Co, nie działa? A to pech.
W takim razie musisz zaczekać na tego swojego kulawego
rycerza. Tylko jak on cię tu znajdzie w tej zapomnianej i pełnej
wody grocie? Nikt cię nie znajdzie, Morwenno. Dopiero po
śmierci.
Patrzyła na niekończące się fale oceanu. W oddali na tle
szarego nieba majaczył kontur zamku. Widok, który zawsze
podnosił ją na duchu, przywoływał marzenia, teraz stał się
koszmarem. Umrze przekonana, że magia, w którą całe życie
wierzyła, była tylko złudzeniem. Ramiona, wyciągnięte od
jakiegoś czasu nad głową, zaczęły boleć. Sznury, którymi była
spętana, boleśnie ocierały skórę nadgarstków. Rozpuszczone
włosy były całkiem mokre.
„Na Abandonie nigdy nie dzieje się nic złego".
Trzeba było słuchać męża. Powinna była zrobić to, o co ją
od początku prosił, zamiast kierować się własnym uporem.
Serce ścisnęło jej się z bólu, kiedy pomyślała jak bardzo będzie
rozpaczał po stracie obojga, brata i żony. Był dobrym czło
wiekiem, nie miała racji, podważając słuszność jego decyzji.
Dlaczego uwierzyła w zwodniczą magię?
„Magia. Och, tatusiu, magia nie istnieje".
Zamknęła oczy, ale szybko je otworzyła, bo oto w grocie
rozległo się stłumione bicie dzwonów kościelnych. Morwenna
wzięła głęboki wdech i zerknęła ukradkiem na Elliotta, by
przekonać się, czy i on słyszy tajemnicze dźwięki. Jego szczupła
twarz pozostała obojętna, skoncentrowana na rysowaniu.
Anthony słyszał kiedyś dzwony, podczas gdy do niej ich
odgłos nie docierał. Czy teraz... głos dzwonów też do niego
dotrze? Czy w ogóle wiedział, co się z nią stało? Przypuszczała,
229
JILLIAN HUNTER
ze Vincent wciąż przebywał w domu Jane, nieświadomy
oszustwa, jakiego dopuścił się Elliott, a Anthony pewnie
uważał, że żona wkrótce wróci do domu.
Morwenna wsłuchiwała się w muzykę dzwonów. Tłumaczyła
sobie, ze te odległe dźwięki to magiczna lina ratunkowa, znak,
że wszystko będzie dobrze. Jeśli na chwilę podda się panice,
jeśli uwierzy, że umrze...
Walcząc z własnym przerażeniem, wyobrażała sobie twarz.
Arithony'ego. Pamiętała, jak opowiadał jej o dzieciach wysy
łanych do kopalni, o tym, jak cierpią, zmuszane do niewolniczej
pracy. Morwenna nigdy nie spotkała człowieka, który tak
bardzo przejmowałby się losem innych. Jeśli robił wrażenie
twardego i nieprzejednanego, to tylko dlatego, że życie zmusiło
go do takiego zachowania. Anthony będzie cudownym ojcem.
Kiedy uświadomiła sobie, że właściwie mogłaby nosić jego
dziecko, musiała zagryźć wargi, żeby się nie rozpłakać.
Dzwony dodawały jej odwagi. Postanowiła skoncentrować
się na ich melodii. Lyonesse istniało naprawdę. Ojciec miał
rację. Ta myśl podnosiła ją na duchu, a jednocześnie zasmucała.
Na jej twarzy musiały pojawić się jakieś dziwne emocje, bo
Elliott odłożył nagle ołówek i zaczął się jej przyglądać.
- Nigdy nie widziałem takiego wyrazu twojej twarzy, Mor-
wenno - odezwał się po chwili. - Bardzo ciekawy, ale to
jeszcze nic w porównaniu z obliczem kobiety, która wydaje
ostatnie tchnienie. Gdybyśmy mieli więcej czasu, pokazałbym
ci portrety mojej żony, które sporządziłem, zanim ją zabiłem.
Są naprawdę fascynujące.
nthony energicznie zepchnął łódź na wodę. Fale wściekle
uderzały o burtę, ale Anthony był zadowolony, bo mógł
skoncentrować energię i myśli na walce z żywiołem. Zanim
wsiadł do łodzi, między jego nogami przesmyknął się węgorz.
W oddali słychać było odgłosy burzy, zbliżał się sztorm. Na
klifach terkotały bryczki. Mieszkańcy wyspy zaczęli już szukać
Morwenny.
Nie znał wyspy tak dobrze jak Morwenna, ale wiedział, że
do większości szczelin skalnych w klifach można się dostać
wyłącznie łodzią w czasie przypływu.
- Lordzie Pentargon! Lordzie Pentargon!
Anthony już sięgał po wiosła, kiedy ujrzał Pasco zbiegającego
na brzeg. W pierwszym odruchu chciał go zignorować. Szkoda
czasu na tego małego łajdaka. Pasco nie dawał za wygraną,
widząc, że Anthony nie zamierza na niego czekać, wbiegł do
wody i zaczął płynąć.
- Nie mam czasu na twoje żarty - wycedził przez zęby
Anthony. kiedy Pasco był już przy burcie.
- Musi mnie pan ze sobą zabrać. - Pasco wgramolił się do
łodzi. Determinacja na jego twarzy dała Anthony'emu do
myślenia.
- Wiesz, gdzie ona jest?
231
A
JILLIAN HUNTER
- Gdzieś na przylądku Skulla. - Pasco przetarł oczy brudnym
rękawem i chwycił za wiosło. Była to łódź rybacka. Na dnie
leżały sieci i nóż z rzeźbionym trzonkiem.
- Pomogłem mu, milordzie. Wcale nie chciałem jej skrzyw
dzić. - Pasco był przerażony. Zdaje się, że bardziej obawiał
sic o siebie niż o Morwennę, co było całkiem słuszne. Anthony
słuchał jego żałosnej spowiedzi i czuł, że ogarnia go furia. -
Nie wiedziałem, że on jest szalony.
- Pomogłeś mu? Wiesz, dokąd ją zabrał? - Anthony wyrzucał
z siebie urywane pytania. Nie przestawał wiosłować, bo obawiał
się, że gdyby miał w tej chwili wolne ręce, siłą wydusiłby z Pasco
odpowiedź. - Chcesz powiedzieć, że wiedziałeś, że on żyje?
Pasco unikał jego wzroku.
- Tak. Któregoś ranka, zastawiając sidła, natknąłem się na
niego w zatoce. Namówił mnie, żeby dokuczyć panu i Mor-
wennie. 1 tak, kiedy sprowadzi się tu markiz, nie mam na
wyspie przyszłości. To ja ukradłem panu płaszcz. Przyniosłem
mu rzeczy, o które prosił.
- To znaczy?
- Jedzenie, koc, węgiel do szkicowania. - Jego głos się
załamał. - Kajdanki.
Anthony omal nie stracił nad sobą panowania.
- Kajdanki? Ty bydlaku! Jeśli ją skrzywdził, jeśli...
Pasco zaczął płakać.
Anthony przełknął głośno Ślinę i odwrócił głowę w stronę
klifów.
- Jak myślisz, gdzie ją trzyma?
- Nie jestem pewien. - Pasco wytarł oczy. - Powiedział, że
znalazł grotę pełną skarbów. Obiecał, że mi wszystko wyna
grodzi.
- Nie znalazł żadnej groty - Anthony nie potrafił wyjaśnić,
skąd miał taką pewność, ale czuł, że w świętej grocie, którą
on znalazł, nie mogłoby przydarzyć się nic złego. - Ile tu może
być grot?
232
KLIFY
- Chyba siedem. Większość jest już pod wodą. Nie chciałby
pan być w środku.
Anthony spojrzał mu z obrzydzeniem w oczy.
- A jeśli nie mógłbyś uciec, bo ktoś przykułby cię do
ściany?! Daleko jeszcze?
- Myślę, że...
Obaj równocześnie spojrzeli w górę, na niebo. Nad klifami
krążył wielki czarny kruk. Wbrew temu, co twierdzili miesz
kańcy, na wyspie musiało mieszkać co najmniej tuzin tych
samotnych ptaków, wybrzeże było dla nich doskonałym żero
wiskiem. Anthony odnosił dziwne wrażenie, że był to ten sam
kruk, który niedawno wskazywał drogę jemu i Morwennie.
I tak nie miał zbyt dużego wyboru. Z desperacją wyglądał
jakiegokolwiek znaku, wskazującego, gdzie więziono Mor
wennę. W swej rozpaczy zaczął nawet wierzyć, że pod postacią
ptaka ukrywa się legendarny król.
- Czy ten kruk krąży nad przylądkiem Skulla? - zapytał.
- Tak, ale wody są tam zbyt niebezpieczne dla łodzi.
Podwodne skały są ostre jak brzytwa. Nie wiem, jak blisko
uda nam się dotrzeć. Woda i tak zalała już groty.
- Możemy podpłynąć?
Pasco spojrzał na niego z przerażeniem.
- Pan pewnie mógłby, bo ja nie mam tyle siły.
- To zacznij jej szukać, Pasco. Będę potrzebował twojej
pomocy.
orwenna opadała z sił. Było jej zimno i nie mogła się
poruszać. Oczy same jej się zamykały, kiedy nagle u wejścia
do groty zauważyła jakiś poruszający się cień. Chwilę później
usłyszała chlupot wody, który nie przypominał miarowego
uderzania fal o granitowe ściany.
Anthony.
Widziała go przez ułamek sekundy, gdy wynurzył się, by
233
M
JILLIAN HUNTER
zaczerpnąć powietrza- Towarzyszyła mu jakaś szczupła postać.
Zniknęli w ciemnozielonym mroku tak nagle, jak się pojawili.
Czyżby była to tylko gra jej wyobraźni? Miała halucynacje?
Ramiona coraz bardziej ją bolały, straciła czucie w dolnych
partiach ciała. Nadzieja podziałała na nią jak elektrowstrząs.
W nagłym przypływie energii Morwenna znalazła siłę, by
poruszyć głową.
- Morwenno - skarcił ją Elliott, marszcząc brwi. - Nie
kręć się.
Znów go zobaczyła. Jej mąż. Rozpoznała jego profil i tors,
gdy przemykał się po skałach. Widząc jego poważną twarz,
Morwenna zadrżała z niepokoju. I ulgi. Jego obecność zdawała
się wypełniać całą grotę. Czyżby Elliott tego nie wyczuwał?
Anthony był już prawie przy półce skalnej. Położył palec na
ustach, dając jej sygnał, żeby go nie wydała. Przełknęła ślinę.
Gardło miała tak ściśnięte, że i tak nie mogłaby wydusić ani
słowa. Jedyne, na co się zdobyła, to westchnienie. Nie odważyła
się spojrzeć na Elliotta,
- Nudzisz się, Morwenno? - zapytał. - Chciałabyś...
Anthony, z nożem w zębach, wynurzył się z wody. niczym
mityczny władca mórz. Wskakując na skalną półkę, strącił do
wody dwie latarnie. W grocie zapanował półmrok. Światła
dziennego docierało tu tak niewiele, że Morwenna prawie nie
widziała, co się dzieje. Anthony był taki potężny. Włosy
ociekały mu wodą, a mokra koszula i czarne spodnie przylgnęły
do jego muskularnego ciała. Rzucił się na Elliotta.
Elliott, choć dał się zaskoczyć, zareagował błyskawicznie.
Rzucił w Anthony'ego butelką terpentyny, trafiając go w twarz,
a jednocześnie sięgnął po średniowieczny miecz, leżący u jego
stóp. Morwenna zauważyła, że Anthony upuścił nóż. Ogarnęła
ją bezradność i rozpacz. Nie wiedziała, jak pomóc mężowi.
Zaczęła machać nogami w wodzie, próbując ochlapać twarz
Elliotta i w ten sposób odwrócić jego uwagę. Włożyła w to
całą swoją energię.
234
KLIFY
-
Uważaj, Anthony! - zawołała. - On jest silniejszy, niż
myślisz.
Z mroku wyłoniła się jeszcze jedna postać. Morwenna
z początku nie wiedziała kto to. Dopiero po chwili rozpoznała
Pasco. Wpadła w panikę. Elliott przechwalał się, jak to sprytnie
namówił Pasco do współpracy. Czyżby Pasco śledził An
thony'ego aż tutaj, żeby go zabić?
Pasco wspiął się na półkę. Morwenna krzyknęła z przerażenia,
kiedy sięgnął po leżący na skale nóż. W grocie paliła się tylko
jedna latarnia, rzucając na ściany dziwaczne cienie.
- Anthony, za tobą jest Pasco! Ma nóż!
Rzucił się na Elliotta z taką zaciekłością, że zaczęła wątpić,
czy ją usłyszał.
Elliott wypuścił z dłoni miecz, który odbił się od ściany.
W tym momencie Pasco ruszył do ataku, odpychając An
thony'ego. Morwenna usłyszała rozdzierający jęk. Zrobiło jej
się słabo, nie widziała, że Pasco dźgnął nożem Elliotta. Onie
miała z przerażenia patrzyła, jak Anthony odsuwa się o krok.
Spodziewała się, że upadnie. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że nie jest ranny. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to Elliott
słaniał się na nogach. Nagle, zaciskając dłoń na gardle, zatoczył
się i wpadł do wody.
- Boże, Pasco! Coś ty narobił? - wykrzyknął Anthony.
Morwenna nie słuchała tego, co mówił. Liczyło się tylko to,
że żył, że był przy niej.
Upadł na kolana, próbując wyciągnąć Elliotta z wody, ale
prąd zdążył już porwać ciało.
- Miał klucz do kajdanek - powiedział zdesperowany. -
I jak my ją teraz uwolnimy?
- Mam zapasowy - odparł Pasco.
- Przy sobie?
- Tak, tu, w mankiecie. Zaraz ją uwolnię. Niech pan stanie
w wodzie, żeby ją złapać, jeśli zemdleje.
Anthony spojrzał na Morwennę.
235
JILLIAN HUNTER
- O Boże - usłyszała jego szept. - Pasco, błagam, tylko nie
upuść klucza. - W jego głosie wyczuła tyle miłości i troski,
ze straciła nad sobą panowanie. Po policzkach płynęły jej łzy,
drżała, czuła, ze zaraz całkiem osłabnie. Wdzięczność mieszała
się w jej duszy z niepokojem. Wreszcie miała wolne ręce, krew
zaczęła żywiej krążyć w żyłach, sprawiając palący ból. Mor-
wenna osunęła się bezwładnie w mrok, w najsilniejsze ramiona
na świecie.
niew zapłonął w nim na nowo, gdy wziął ją na ręce.
Teraz, kiedy mógł odetchnąć z ulgą, bo była bezpieczna, zaczął
żałować, że Pasco zabił Ełliotta, pozbawiając Anthony^ego
tego przywileju. Ostrożnie położył Morwennę na skalnej półce
i przykrył ją kocem Ełliotta.
- Lepiej ci, kochanie?
- Tak, nie zostawiaj mnie samej.
- Nie. Nigdy. Już po wszystkim... Jesteś ranna?
- Moje ramiona. Moje plecy. - Była zbyt zmęczona, żeby
mówić. - Piecze, nic więcej.
To wystarczy, pomyślał ponuro, wpatrując się z nienawiścią
w kołyszące się na wodzie ciało Ełliotta. Niech tu gnije na
zawsze. Węgorze będą miały ucztę. Niech jego kości bieleją
na słońcu. Przykuł ją do ściany, jak w ofierze, po czym
najspokojniej w świecie rysował jej portret, podczas gdy
poziom wody cały czas się podnosił. Kiedy Anthony ich
znalazł, woda sięgała jej prawie do szyi. Jeszcze kilka minut
i byłoby za późno. Zasłonił wolną dłonią oczy, jak gdyby chciał
wymazać z pamięci przerażające obrazy. Wiedział jednak, że
wspomnienie tej sceny będzie go prześladować do końca życia.
Jak to możliwe, żeby ludzki umysł był tak opętany? Czy
kiedykolwiek zapomni, co czuł, kiedy nie mógł jej znaleźć?
- Słyszałeś dzwony? - zapytała szeptem, walcząc z zamyka
jącymi się powiekami. - Wiedziałam, że cię tu przywołają.
236
KLIFY
Oparła głowę na jego piersi. Jego serce biło w tym samym
niespokojnym rytmie, jak wtedy gdy ujrzał ją bladą i bez
bronną.
- Jakie dzwony?
Jej twarz drgnęła w niewidocznym uśmiechu.
- Wiec ich nie słyszałeś. Tym razem to ja miałam szczęście.
Sprawiedliwości stało się zadość.
- Przyprowadził nas kruk - wyjaśnił Pasco drżącym z emocji
głosem. Siedział na skraju półki, nie mając pewności, czy
wypada się wtrącać.
- Kruk? - zapytała ze zdziwieniem.
- Wybacz, Morwenno - powiedział cicho.
- To ty mi wybacz. Z początku myślałam, że przyszedłeś
pomóc Elliottowi.
Anthony odwrócił wzrok. Nie chciał jej denerwować, więc
nie wspomniał, że Pasco rzeczywiście pomagał Elliottowi, na
szczęście w końcu jego sumienie zwyciężyło. Zbyt wiele
przeszła, wybaczenie było dla niej lepszym lekarstwem niż
gniew.
- To Elliott splądrował nasz dom na farmie, żeby zemścić
się na papie - powiedziała, tuląc twarz do piersi męża. -
Nienawidził go nawet po śmierci.
Anthony mocno ją przytulił. Wiedział, że powinni wracać.
Sądząc po suchych ścianach, poziom wody rzadko sięgał półki,
jednak Anthony nie chciał zostawać w grocie przez całą noc.
Morwennie potrzeba było ciepła, posiłku i bezpiecznego schro
nienia w zamku.
- Może uda mi się znaleźć inny sposób, żeby pomóc dzie
ciom - odezwał się bez namysłu. - Postaram się przekonać
Camelbourne'a, że będzie szczęśliwszy na jakiejś odludnej
szkockiej wysepce.
- Anthony...
- Słucham? - spojrzał na nią niespokojnie. - Czy coś się
stało? Zimno ci? Jesteś pewna, że nic ci nie zrobił?
237
G
JILLIAN HUNTER
- Nie powinieneś wątpić w swoją decyzję - wyszeptała. -
Musimy ratować te dzieci, Anthony. Nie możemy ich zawieść.
My. Wzruszony Anthony ukrył twarz w jej włosach. Do
oczu napłynęły mu łzy.
- Morwenno, zrobię dla ciebie wszystko, co zechcesz.
- Wszystko?
- Tak.
- Zabierz mnie do groty Artura.
- Dobry Boże - westchnął, zaskoczony jej prośbą. - Mój
dobry Boże.
I zaczął się śmiać. Pasco poszedł w jego ślady. Żyli, a wokół
nich była magia. Postanowili jednak odłożyć tę dyskusję na
później. Rybacy wypatrzyli na wodzie łódź Anthony'ego i chwi
lę później ekipa ratunkowa z Danielem Carew na czele pojawiła
się w grocie z linami i latarniami.
orwenna, zatopiona w morzu papierów, dokumentów,
rysunków oraz książek, siedziała na podłodze w bibliotece.
Anthony, który biegle władał kilkoma językami, obiecał prze
tłumaczyć z łaciny co trudniejsze fragmenty dotyczące nie
znanych szczegółów na temat dworu króla Artura.
Praca nad książką ojca dobiegła już prawie końca. Po długim
namyśle Morwenna postanowiła dołączyć rysunek przedsta
wiający grotę Artura, wykonany przez Elliotta. Niestety, An-
thony'emu nie udało się drugi raz odnaleźć groty, choć oboje
szukali jej przez cztery dni.
Jutro spróbują jeszcze raz, a potem wyspę przejmie markiz.
Morwenna miała złamane serce. Wiedziała, że nic nie zniszczy
magii otaczającej Abandon. Może to i lepiej, że groty nie
odnaleźli.
- Lady Pentargon, jest pani zbyt zadowolona z siebie -
powiedział Anthony, wchodząc do biblioteki.
Zafascynowana, patrzyła, jak zdejmuje płaszcz i rękawiczki.
Był taki przystojny, jego obecność dawała jej poczucie bez
pieczeństwa. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, że kiedyś
wydawał jej się arogancki i obojętny. Piękny na zewnątrz, pusty
w środku. Jeszcze nigdy się tak nie pomyliła w ocenie. Anthony
okazał się najsilniejszym i najmniej samolubnym człowiekiem,
239
M
JILLIAN HUNTER
jakiego znała. Ucieleśniał wszystkie zalety, cechujące rycerzy
z dworu króla Artura. Jakieś cudowne moce sprawiły, ze
pojawił się w jej tyciu i Morwenna była za to wdzięczna.
Usiadł naprzeciw niej i zaczął przeglądać leżące na podłodze
książki. Była tam kopia czternastowiecznej „Księgi Talesina",
broszura zatytułowana .Zaginiona sztuka zmieniania postaci"
autorstwa sir Rolanda Halliwella.
- Zmienianie postaci - mruknął. - Dobry Boże, i co jesz
cze? - odpowiedzią na to pytanie była druga broszura z tej
samej serii. „Wywoływanie burzy. Celtycki talent" - Dlaczego
się uśmiechasz, Morwenno? Skończyłaś książkę?
- Och, chciałabym. Stryj Dunstan przez trzy miesiące pro
wadził rozmowy z wydawcą książek papy. Obiecali egzemplarze
autorskie, sam książę Albert napisze adnotację, a ja tymczasem
nie mam jeszcze zakończenia.
- Jak to?
- Po prostu - odparła z rozdrażnieniem. - Nie ma groty,
a bez niej obietnica czy przepowiednia, że Artur... - wypros
towała się, marszcząc czoło. - Masz piasek na butach, wy-
brudzisz mi książki. Gdzie byłeś?
- Zapoznawałem się z moim bratankiem, jego matką i jej
rodziną. Zdaje się, że są teraz i moją rodziną. Martwią się, co
przyniesie przyszłość. - Anthony zapatrzył się na ogień w ko
minku. - Ja też. Jeśli Camelbourne zechce zaprosić latem
przyjaciół na jacht, trzeba będzie się pożegnać z zyskami
z połowu sardynek.
- Mówisz jak prawdziwy wyspiarz -powiedziała łagodnie. -
Jak twoje biodro? Nie słyszałam, żebyś narzekał. Lepiej się
czujesz czy jesteś taki dzielny?
Wstał, podnosząc ją ze stosu papierzysk.
- Czuję się na tyle dobrze, żeby cię zanieść na górę do łóżka.
- Naprawdę nic ci nie jest?
- Nie. - Wziął ją na ręce i wyszedł z nią na korytarz. - Czy
nie przeszkadza ci, że utykam?
240
KLIFY
- Zauważyłam to, dopiero kiedy powiedziałeś, że w noc
świętojańską zaatakował cię rozwścieczony niedźwiedź.
Uśmiechnął się do niej, widząc iskierki w jej oczach.
- Czyżbyś mi nie wierzyła? Ty, która wciągnęłaś mnie w ten
magiczny świat?
Oparła głowę na jego silnym ramieniu.
- Anthony, trochę trudno uwierzyć w niedźwiedzie biegające
po Abandonie. Może jednak potrzebne ci okulary? A tak
nawiasem mówiąc, wiesz, że twoja książka znów się gdzieś
zapodziała?
Otworzył nogą drzwi do sypialni. Ku ich miłemu zaskoczeniu
okazało się, że w kominku wesoło trzaskał ogień, a łóżko było
rozścielone na noc.
- Nie, nie wiedziałem. A poza tym do tego, co będziemy
teraz robić, niepotrzebne mi okulary.
Spojrzała na niego niewinnie, kiedy ułożył ją na łóżku.
- To znaczy?
Pochylił się nad nią, rozpiął haftki sukni i zsunął ją z jej
ramion.
Półnaga uniosła się z poduszki.
- Anthony. ktoś jest za drzwiami.
Pchnął ją z powrotem na pościel i zdjął spódnice i halki.
- Nie martw się, drzwi są zamknięte.
Próbowała usiąść, ale on już ją całował. Ten człowiek nie
miał wstydu, sprawiał, że zaczęła drzeć z niecierpliwości.
- Zdaje mi się, że koty chcą tu wejść.
- Niepotrzebna mi widownia. Dziękuję bardzo - powiedział,
rozbierając się.
Przytrzymał ją za ramiona, choć wcale nie zamierzała mu
uciekać. Ani teraz, ani nigdy. Całował ją powoli i namiętnie,
aż się rozluźniła i pozwoliła mu robić to, na co miał ochotę.
A on chciał ją wielbić, pragnął, by zapomniała o horrorze,
przez który przeszła.
Ze wzruszającą czułością całował sińce na jej szyi i nadgarst-
241
JILLIAN HUNTER
kach. Pieścił całe jej ciało, aź zaczęła błagać o litość, a chwilę
potem domagać się więcej. Dżentelmen doskonały, sprawianie
przyjemności żonie dawało mu szczęście. Jego palce łagodziły
jej niepokój, delikatny dotyk koił skołatane nerwy i rozpalał
ogień w jej żyłach. Po chwili zapomniała o gehennie, przez którą
przeszła. Jego dłonie miały moc uzdrawiania i dawania rozkoszy.
- Anthony -wyszeptała z westchnieniem. - Umieram z roz
koszy.
Zasypywał pocałunkami jej piersi i brzuch.
- Mam przestać?
Przygryzła wargi, kiedy podniósł głowę, by się do niej
uśmiechnąć.
- Ani mi się waż.
Ich oczy się spotkały, była w nich miłość, pożądanie i oddanie.
Morwenna drżała pod naciskiem jego ciała. Otworzyła się,
doceniając jego mistrzostwo.
- Moja żona - powiedział zachrypniętym i drżącym z uczu
cia głosem. - Uwielbiam dawać ci rozkosz, - Zatopił się w jej
ciele i poruszał rytmicznie, aż osiągnęła orgazm. Ukryty w jej
jedwabnej miękkości przestał się kontrolować. Jego ciałem
wstrząsnął dreszcz ekstazy, czuł, że serce mu się zatrzymało.
Kiedy emocje nieco opadły, objął ją i mocno przytulił. Chciał
coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów, by wyrazić, ile dla
niego znaczyła.
Wyglądała na wyczerpaną, kiedy chwilę później zaczął
rozmowę. Zastanawiał się nawet, czy nie zrobił jej krzywdy.
Uśmiechnęła się tylko, gdy zapytał, jak się czuje. Przyciągnął
ją do siebie.
- A ty jak się czujesz? - zapytała. - Nie nadwerężyłeś
drugiego biodra?
- Madame, wprawdzie jestem starszy, ale to zupełnie nie
przeszkadza w wypełnianiu mężowskich powinności.
Oparła głowę na jego piersi. Pod skotłowaną kołdrą ich nogi
wciąż były splecione w miłosnym uścisku.
242
KLIFY
-
Muszę przyznać, że to prawda.
- Morwenno, jeśli tak dalej pójdzie, będziemy mieć więcej
dzieci niż kotów.
- Nie miałabym nic przeciwko temu. - Pogładziła jego
płaski brzuch, zachwycona jego doskonałą budową. Na biodrze
wciąż miał sińce, ale nie było śladu rany. Pewnie zażartował
z niej, opowiadając o wielkich łowach. - A ty?
- O niczym innym nie marzę. Możliwe, że już jesteś w ciąży.
- Tak myślisz? - zapytała z nadzieją.
- A jeśli nie, to na pewno będziesz do jutra.
- Jutro - nagle posmutniała. ~ Camelbourne ma się tu jutro
pojawić, prawda?
- Najdalej pojutrze. Ten jego ostatni list był bardzo dziwny -
powiedział, marszcząc czoło. Morwenna przymknęła oczy,
gotowa do snu, a jego głowę znów wypełniły troski. Powinien
zapewnić przyszłość bratankowi, synkowi Ethana. Anthony
czuł, że jego obowiązkiem jest zadbanie o wszystkie rodziny
z wyspy, na wypadek gdyby Camelbourne nie wywiązał się
z obietnicy.
- Wiedziałaś, że Ethan i Jane mają dziecko? - zapytał,
całując czubek jej głowy.
- Wszyscy się domyślali - wymruczała. - Oni bardzo się
kochali. Annie Jenkins mówiła, że Ethan chciał poślubić Jane,
a potem wydarzył się ten straszny wypadek.
- A ona, czy ona go kochała?
- Dlaczego nie miałaby go kochać? Czy tak trudno to
zrozumieć?
- Mój brat uważał, że jego kalectwo odstręcza kobiety.
- To głupie. - Morwenna prawie zasypiała. Nie mogła sobie
wyobrazić, by któryś z Hartstone'ów nie miał powodzenia
u kobiet. Byli obdarzeni nieodpartym urokiem. -Och, Anthony,
tak bardzo chciałam znaleźć grotę Artura. Co zrobiłeś z naszymi
woskowymi podobiznami, które znalazłeś w wieży?
- Kilka dni temu znikły z mojego biurka.
243
JILLIAN HUNTER
- Znikły? Czy to nie dziwne? Były takie słodkie.
Kiedy na nią spojrzał, Morwenna już spała. On jeszcze długo
nie mógł się uspokoić. Przez czas swojego pobytu na wyspie
zaniedbał obowiązki w domu, a teraz doszedł jeszcze jeden
problem. Jak znaleźć pracę dla stu sześćdziesięciu niewy
kwalifikowanych ludzi?
Ostrożnie wyswobodził się z objęć żony, włożył spodnie
i koszulę, po czym podszedł do stolika stojącego w rogu
sypialni. Nie mógł się skoncentrować. Wokół małej lampy
fruwały dwie ćmy. Anthony już sięgał, żeby je złapać, kiedy
nagle rozległ się krzyk rozbudzonej z kamiennego snu Mor-
wenny.
- Anthony, nie zabijaj ich! To nasi mniejsi bracia.
- Mniejsi bracia?
~
Tak, Anthony. Ćmy mają dusze, tak samo jak ludzie. To
okrutne tak je zabijać. A poza tym to przynosi pecha.
- Wypuszczę je przez okno, dobrze?
- Myślę, że lubią ogród
- Czy te ćmy ci to powiedziały, Morwenno? Naprawdę
wierzysz, że owady potrafią mówić?
- A ty naprawdę wierzysz, że zaatakował cię niedźwiedź?
- Czy mam je wypuścić w jakimś konkretnym miejscu
w ogrodzie? - zapytał z lekką drwiną. - Czy ćmy mają pod
tym względem jakieś upodobania?
- Sądzę, ze to bez znaczenia. Najważniejsze, żeby w pobliżu
nie było jeży. Ani żab.
- O Boże. To wiele ułatwia.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu?
- Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko temu?
- Niektórzy mężczyźni mają - odparła słodko.
Westchnął, tłumacząc sobie, że po prostu do pewnych rzeczy
będzie musiał przywyknąć. I tym sposobem, kilka minut po
północy znalazł się w korytarzu z owadami w dłoni.
Był już prawie w ogrodzie, kiedy dostrzegł jakąś postać
244
KLIFY
przyczajoną za rododendronem. W pierwszej chwili pomyślał,
że to Elliott, który jakimś sposobem uniknął śmierci, potem,
że Pasco prowadzi tu jakieś podejrzane poszukiwania związane
z czarną magią. W każdym razie, gdyby zaszła taka konieczność,
Anthony gotów był w obronie Morwenny rozszarpać intruza na
kawałki gołymi rękami.
imkolwiek jesteś, wyjdź z ukrycia. Mam pistolet - Oczy
wiście Anthony był bez broni, zdążył jedynie chwycić leżący
na ławce rydel. Jak większość szlachetnie urodzonych, nie miał
zwyczaju spacerować w Środku nocy po domu z pistoletem
w ręce. Ani tym bardziej z ćmami, które natychmiast wypuścił.
- Wielkie nieba, milordzie - odezwał się wystraszony głos. -
Niech pan nie strzela. To ja.
- Vincent? Co ty tu, u diabła, robisz o tej porze?
- Wypuszczam ćmy, które zleciały się do kuchni. Pani
Treffry nalegała, żebym zaczekał z tym, aż koty pójdą spać. -
Zmieszany Vincent wyszedł zza krzaka. - To mój ostatni
wieczorny obowiązek.
- Rozumiem. - Anthony ukradkiem odłożył rydel.
- A pan, milordzie? Meczy pana bezsenność?
- Coś w tyra rodzaju.
Vincent pokiwał głową.
- Ach, a ja myślałem, że rozmawia pan z lordem Camel
boume'em w bibliotece.
- W bibliotece?
- Tak jest, milordzie. To pan nie wie? Przyjechał godzinę
temu. Rozgościł się i chyba słusznie, bo zamek jest teraz jego
własnością.
246
KLIFY
- Jest tu jeszcze?
- O ile mi wiadomo, tak. Kiedy ostatnio sprawdzałem, jego
jacht stał w zatoce. Mam się nim zająć?
- Nie, sam to zrobię.
Anthony zerknął w stronę wieży, w której spała jego żona,
i ruszył z powrotem do pogrążonego w mroku zamku. Obawiał
się tego spotkania, ale odkładanie go nie miało sensu.
Camelboume siedział w rogu i wpatrywał się w okno.
- Lloyd, spodziewałem się ciebie dopiero jutro - powiedział
w progu Anthony.
Markiz odwrócił głowę. W jego twarzy było coś dziwnego,
zmienił się wyraz jego oczu, ale w ciemności Anthony nie
potrafił określić, co to było. Zauważył jednak, że na kolanach
Camelbourne'a drzemał biały kot, najbardziej nieuchwytne
stworzenie, jakie mieszkało w zamku.
- Masz coś przeciwko temu?
Anthony wzruszył ramionami.
- To twoja wyspa.
Camelboume w milczeniu głaskał kota. Jego uwagę przyciąg
nął jakiś ruch na morzu.
- Nie chciałem przeszkadzać twojej żonie. Czy doszła do
siebie po tym strasznym zajściu?
- Fizycznie chyba tak - wyjaśnił krótko Anthony. Drażniło
go, że markiz okazał się tak niecierpliwy i od razu chciał
przejąć posiadłość. Mógł pozwolić, by tę ostatnią noc spędzili
sami. - Długo nie zapomni tego horroru.
- Oczywiście. - Camelboume napił się whiskey. Biblioteka
wyglądała tak jak wcześniej, tyle że z półek znikły książki,
które Anthony jeszcze raz spakował. - Czy znalazła grotę?
- Nie. - Anthony spojrzał znacząco na zegar. - 1 chyba już
nie znajdzie.
- Dlaczego?
- Dlatego, że... do diabła, Lloyd, możemy pomówić o tym
jutro?
247
K
JILLIAN HUNTER
- Oczywiście, Pentargon. To twój dom, jesteś tu gospo
darzem.
- Już nie.
- Owszem, jesteś. - Camelbourne usiadł prosto. Na jego
poważnej twarzy odbijało się światło księżyca. - Nie mam
pojęcia, jak czujesz się na tej wyspie. Twoja żona dała mi
wyraźnie do zrozumienia, co o tym wszystkim sądzi, więc
przynajmniej jedno z was będzie zadowolone.
- Zadowolone z czego?
- Zmieniłem zdanie. Nie tak wyobrażałem sobie atmosferę
na Abandonie. Wiesz, że zanim tu wszedłeś, słyszałem jakieś
dzwony? I tak nie potrzebuję tylu zamków.
Anthony patrzył na niego z niedowierzaniem.
- A co z twoją obietnicą? A poprawki do ustaw, które miałeś
wprowadzać?
- Twoje dzieci będą chronione - odparł chłodno Camel
bourne. - Zamierzam osobiście zająć się tym w przyszłym
roku. Napisałem już mowę, którą wygłoszę w parlamencie.
Nasze prawo jest lekceważone, należy je tak zreformować, aby
można było egzekwować przepisy. Uważam, że to znakomity
program. Może nawet dzięki niemu przejdę do historii.
- Tak, wierzę, że tak będzie.
- Wracaj do łóżka, Pentargon - rzucił z ironią. - Gdybym
ja miał taką piękną żonę, nie włóczyłbym się nocami po zamku
jak grzeszna dusza.
- Nie?
- Nie. Jutro, jeśli Morwenna będzie się dobrze czuła, może
zechce mi pokazać wyspę, zanim odpłynę. Chętnie opowiedział
bym królowej, że to ja znalazłem grotę Artura. Ta legenda
wciąż cieszy się popularnością na dworze i w kręgach artys
tycznych. - Camelbourne położył dłoń na grubej książce leżącej
na stole. - Jeśli ta grota choć trochę przypomina ilustrację, to
chciałbym ją zobaczyć na własne oczy.
Znów ta przeklęta książka.
248
KLIFY
-
Jaką ilustrację? - zapytał Anthony.
- Nazwij to próżnością, Pentargon, ale lubię sobie wy
obrażać, że jeden z tych rysunków przedstawia mnie...
wiesz, jako tego przystojnego starszego rycerza, który zabija
smoka.
- Wszyscy jesteśmy próżni... - Anthony urwał, bo oto biały
kot nagle zeskoczył z kolan Camelboume
ł
a i wybiegł z biblio
teki. - Ten kot jest trochę dziwny.
- Rzeczywiście, też to zauważyłem - odparł z uśmiechem
Camelbourne.
nthony wszedł na górę. Chciał jak najszybciej przekazać
żonie dobre wiadomości. Już miał wejść do sypialni, kiedy
nagle usłyszał jakąś cichą melodię.
Idąc za dźwiękami muzyki, dotarł do wieży. Przy kominku
siedziała kobieta i grała na srebrnej harfie. Kiedy go ujrzała,
jej wiotkie palce zastygły w bezruchu na strunach. Uśmiechała
się szelmowsko, a jednocześnie w jej oczach dostrzegł wielką
mądrość. Była tak podobna do jego żony, że aż wstrzymał
oddech.
- Koło fortuny obróciło się na twoją korzyść, milordzie.
Pamiętał ten głos z dzieciństwa. Głęboki, ironiczny, cierpliwy.
- A więc to ty, Morgan, a może Mildred. Moja guwernantka,
mój anioł stróż.
- Albo morderczyni, jak głosi legenda - dodała z rozba
wieniem.
- Dlaczego Morwenna cię nie widzi? - zapytał.
Odstawiła harfę. Na jej twarzy mignął smutek.
- Jeszcze nie teraz. Ona dopiero poznaje swoją moc. Jeszcze
nie nauczyła się panować nad emocjami. Chciałaby być ze
mną, a to niemożliwe.
- A dlaczego ja? - dopytywał się Anthony. - To niespra
wiedliwe. Jeśli ona jest twoją córką...
249
A
JILLIAN HUNTER
- Zawsze stawiałeś dobro innych nad swoim, milordzie -
odparła z łagodnym uśmiechem.
- Robiłem tylko to, co uważałem za słuszne. To wszystko.
- Ale to więcej niż inni. Realizujesz swoje cele z wielkim
zapałem. Merlin i ja jesteśmy pod wrażeniem. Nie każdy
człowiek potrafi zwalczyć w sobie zło.
Patrzył na nią za zdumieniem.
- Chyba słyszałeś o Merlinie, prawda?
Anthony zamrugał. Tak, to musiał być sen. W rzeczywistości
słodko spał u boku żony. To wszystko nigdy się nie wydarzyło.
- Merlin, czarownik, o ile mnie pamięć nie myli, twój wróg.
- Kolejne łgarstwo. Merlin i ja nie spoczniemy, dopóki na
świecie nie zapanuje prawo i dobroć. - W jej oczach pojawił
się smutek. - Co stulecie zostawiamy na ziemi potomków, by
stali na straży i bronili wartości, jakie wyznawał nasz ukochany
król. Ogromu tego poświecenia nie potrafię nawet opisać.
Zostawiać co sto lat potomków? Anthony uznał, że tak
skomplikowany sen jest oznaką jego wysokiej inteligencji. A ci
potomkowie... ależ wyzwanie! Bronić arturianskich wartości
to nie takie proste.
- Dlatego do pomocy wyznaczamy im ludzi o tak pięknych
i potężnych duszach jak twoja - dodała z przebiegłym uśmie
chem.
Wyprostował się. Czyżby myślał na głos?
- Czy napój, który zostawiłam, uleczył twoją ranę? - za
pytała z troską.
- Tak, tak, ale...
- ...nadał lekko utykasz. Mam cię uzdrowić? To sprawiedliwa
nagroda za twoje szlachetne czyny. Czy pragniesz fizycznej
doskonałości?
Roześmiał się.
- Kiedyś tak, ale teraz już nie. Jeśli masz moc spełniania
życzeń, spraw, żeby nasze dzieci nie odziedziczyły po mnie
kalectwa. Ja mam wszystko, czego człowiek może pragnąć
250
KLIFY
do szczęścia. Moja żona uważa, że jestem wystarczająco
atrakcyjny.
- Dlaczego więc nie jesteś w łóżku obok żony? - zapytał
z rozbawieniem głos za jego plecami.
Odwrócił się zaskoczony. W drzwiach stała wystraszona
i zdumiona Morwenna. Nagle uświadomił sobie, że nie ma
żadnego ognia w kominku ani kobiety grającej na srebrnej
harfie. Anthony najwyraźniej mówił sam do siebie. Nie był
pewien, czy ulotny zapach lilii, unoszący się w powietrzu, to
też złudzenie.
- Co się stało, Anthony? - zapytała Morwenna. - Dlaczego
nie spisz? Boli cię biodro? - Weszła do pokoju, drżąc z zimna
w cienkiej jedwabnej koszuli nocnej. - Chłodno tu i wilgotno,
a ty mówiłeś tak poważnie. - Uśmiechnęła się z kpiną. -
Uciąłeś sobie pogawędkę sam ze sobą?
Anthony spojrzał na nią.
- Och, rozumiem. Znów słyszałeś muzykę, tak?
Skierował się do drzwi.
- Ja tylko sprawdzałem, czy nasz zamek jest bezpieczny,
Morwenno.
- Nasz zamek? Najwyżej przez kilka godzin. Prawie słyszę
uderzenia katowskiej siekiery.
Wziął ją pod ramię i poprowadził do sypialni.
- Mam dla ciebie nowinę, która cię uspokoi.
inęło lato. Mieszkańcy wyspy nie pamięta]) tak udanych
połowów sardynek jak tego roku. Ryby wprost błagały, żeby
je złapać do sieci. Wyspa była w pełnym rozkwicie, kwiaty
rosły nawet poza sezonem, a trzej francuscy perfumiarze
podpisali kontrakt z rodziną Jane na dostawę destylatu z rzad
kiego gatunku lilii, w której zapachu wyczuwali, jak to określili,
„nadzieję i niewinność wianka panny młodej".
Na wrzosowisko powróciły megalitowe głazy.
Pasco Dlugan znów zajął się sprzedażą złych uroków, których
całe zapasy nagromadził w swoim domu na przylądku Skulla.
Nie wolno mu było jednak wykorzystywać do tego zwierząt.
Niektórzy twierdzili, że lord Pentargon powinien raz na zawsze
pozbyć się czarownika z wyspy, ale Anthony miał wobec Pasco
dług wdzięczności za pomoc w uratowaniu Morwenny, a był
przecież człowiekiem honoru.
Morwenna nadal przeszukiwała groty i plaże, a Anthony,
z odległości, czuwał nad jej bezpieczeństwem. Robił wszystko,
byle nie dowiedziała się o jego tajnej misji opiekuna.
Obserwował ją, kiedy odwiedzała przyjaciół, zwłaszcza
Annie Jenkins. Staruszka podupadła ostatnio na zdrowiu i chcia
ła jeszcze przed śmiercią podzielić się z Morwenna swoimi
tajemnicami. Większość z nich dotyczyła mikstur na bezpłod-
252
KLIFY
ność. Domyślał się, że Morwenna co miesiąc przeżywała
dramat, kiedy nie pojawiały się żadne oznaki upragnionej
ciąży. Uspokoiła się, gdy któregoś dnia Anthony. odnalazł
szy tajemniczą książkę Ethana, pokazał jej ostatnią ilus
trację.
- Spójrz, Morwenno- powiedział, wskazując rysunek,
przedstawiający rycerza z damą i pięciorgiem dzieci. Trójka
z nich byli to kilkuletni chłopcy, płci pary niemowląt w białych
koronkowych becikach nie można było określić.
Jak zwykle książka ujawniła tylko jeden rozdział z ich
przyszłego życia. Pozostałe stronice nadal były sklejone. An
thony zaczął coś podejrzewać. Dziwnym zbiegiem okoliczności,
książka znikła z zamku w tym samym czasie co biały kot.
Zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś wrócą.
Perspektywa wychowywania piątki dzieci dała im na jakiś
czas sporo do myślenia.
Pod koniec października Morwenna zwierzyła się Antho-
ny'emu, że jest w ciąży. Niestety, jej szczęście zmąciła śmierć
Annie Jenkins.
Anthony i Morwenna wracali razem ścieżką wzdłuż klifu
z domku staruszki. Morwenna od godziny nie mogła przestać
płakać, ale dla Anthony'ego jej zalana łzami twarz była naj
piękniejsza na świecie.
- To wszystko było zbyt doskonałe - powiedziała. - Dla
czego nie mogła pożyć jeszcze kilku łat? Tak chciałam, żeby
zobaczyła nasze dzieci. Och, Anthony, będzie mi jej brakować.
Już za nią tęsknię, nie mogę tego znieść. Do kogo będę się
teraz zwracać po rady?
- Ja będę przy tobie, Morwenno.
- Ale nie wtedy, kiedy będę chciała ponarzekać na kobiece
problemy. - Zsunęła z głowy słomkowy kapelusz i uśmiechnęła
się do niego. - W noc przed śmiercią Annie Jenkins miała
straszne wizje.
- Mam nadzieję, że nie dotyczyły nas.
253
M
JILLIAN HUNTER
-
Nie. Pamiętasz, że według legendy, król Artur obudzi się,
kiedy Brytania stanie do największej bitwy?
- Czy przewidziała wojnę? Za naszych czasów?
- Powiedziała, że nasze wnuki będą walczyć w jego armii. -
Morwenna spojrzała na morze. - Światem wstrząśnie wojna,
którą wywoła prawdziwe monstrum. Zapanuje zło, jakiego
jeszcze ziemia nie widziała. Wizja była tak okrutna, że złamała
serce Annie. Zmarła z rozpaczy nad cierpieniem, jakiego
doświadczy świat.
- Ale twierdzisz... ona twierdzi... że Artur wróci pod postacią
wojownika, żeby walczyć za Brytanię. I wygra.
Pokiwała głową.
- Powiedziała, że królowa za jego odwagę pasuje go na
rycerza.
- A czy wspomniała imię tego wojownika? - zapytał Ant-
hony. - Gdzie się urodzi?
- Nie wiem. Annie była zbyt zamroczona i słaba, by można
zrozumieć jej słowa. Wspominała coś o kościele na wzgórzu.
Nie wiem, co by to mogło znaczyć.
- Może się myliła - westchnął Anthony. - Może to się nie
spełni.
Morwenna uniosła brwi.
- Annie przewidziała, że będziemy na zawsze razem.
- A zatem ta kobieta była prawdziwą mistyczką.
Anthony nie chciał myśleć o przyszłości. Wolał cieszyć się
chwilą, zatrzymać ten moment na zawsze, a jeśli to niemożliwe,
pragnął zatrzymać to. co do siebie czuli. Wiedział, że życie
ich zmieni. Choć światem wstrząsną wojny, oni będą się razem
starzeć jak splątane wiatrem trawy na kornwalijskim wybrzeżu.
Będzie zawsze przy mej, żeby ją chronić.
Wziął ją w ramiona i przytulił.
- Wracajmy do zamku.
- Jeszcze nie. Przejdźmy się kawałek. - Spojrzała na niego
z troską. - Chyba że boli cię noga.
254
KLIFY
Pocałował ją czule.
- Nie, nie boli. To o ciebie się martwię. Ścieżka jest taka
stroma.
- To Abandon, Anthony. Ach, tak między nami, zauważy
łam, że za mną chodzisz. To takie urocze.
Roześmiał się.
- Skąd wiedziałaś, że cię śledzę? Przecież byłem ostrożny
jak francuski szpieg.
- Och, Anthony. Po prostu wiem.
Anthony rozumiał, że jeśli chce, by ich życie było szczęśliwe,
będzie musiał zaakceptować wiele dziwnych rzeczy, jak choćby
kwiaty kwitnące w dziwnych porach roku, całe połacie lilii
porastających każdy najbardziej niedostępny zakątek wyspy.
Musi przywyknąć do dźwięków harfy słyszanych w środku
nocy. Przyzwyczai się do sześciu kotów sypiających w ich łóżku.
Uśmiechając się, pokręcił głową i ruszył za nią wąską
ścieżką prowadzącą na piaszczystą plażę. Deszcz przestał
padać i na niebie, nad ich głowami, pokazała się tęcza. Anthony
i Morwenna, trzymając się za ręce, poszli w stronę domu.