ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stacey była spłukana.
Ubrana była, jak zawsze, w modną i kosztowną krea
cję, która podkreślała barwę blond włosów i ukazywała
doskonałe kształty ciała. Wyglądała po królewsku, choć
cały jej majątek wynosił ledwie kilka tysięcy dolarów.
On miał odmienić jej sytuację.
Oren McClain przejmował już w przeszłości przed
siębiorstwa nierokujące zbytnich nadziei, głównie ran-
cza lub podupadłe stadniny pełne emerytowanych koni.
Miał dar dostrzegania biznesowych możliwości tam,
gdzie nikt inny ich nie widział. Inne sposoby zarządza
nia, dofinansowanie lub wręcz zmiana profilu gospo
darczego firmy - wszystko to często przynosiło wręcz
spektakularne efekty.
Tej smukłej blondynce warto by zaoferować co naj
mniej kilka z tych potencjalnych rozwiązań. To zawsze
go ekscytowało, szczególnie teraz, gdy wyczuł w jej
zachowaniu desperację, kiedy sięgnęła po kolejny kie
liszek wina.
Żaden z pozostałych gości tego wytwornego przyjęcia
nie dostrzegł wyrazu znudzenia w jej pięknych niebie-
6
SUSAN FOX
skich oczach. Nikt też nie zauważył, że jej niezwykła
umiejętność organizowania sobie kolejnych drinków wy
nikała nie tyle z kłopotliwego nałogu, co z potrzeby od
grodzenia się od nieznośnie pretensjonalnej atmosfery
bankietu. Pewnie postępowała tak instynktownie, sama do
końca nie rozumiała swych reakcji, lecz Oren wiedział, że
prędzej czy później dotrze to do niej. Jeśli zajdzie taka
potrzeba, sam jej to bez ogródek uświadomi.
W jej inteligentnych oczach widać było zniechęce
nie. Czego zresztą można się spodziewać po kobiecie
znudzonej do głębi swym płytkim, bezcelowym ży
ciem? Tak się zwykle dzieje, kiedy codzienność stawia
takie jedynie wyzwania, jak dbanie o piękny wygląd,
pamiętanie o czarującym uśmiechu i dawanie wysokich
napiwków.
Dodatkowo przybita była faktem, że jej przynależ
ność do ekskluzywnego świata właśnie dobiegała kresu.
Oren McClain był pewien, że jako jeden z niewielu
obecnych na tym staroświeckim przyjęciu znał przykrą
tajemnicę Stacey Amhearst. Otóż czasy jej świetności,
mimo urody i powabu, nie przetrwają nawet kolejnego
tygodnia.
Ona też miała tego świadomość, co zdecydowanie
wpływało na jej ponury nastrój. Bała się.
Dowiedział się o niej bardzo wiele w ciągu ostatnich
kilku miesięcy, nie opierał się na spekulacjach, ale na
faktach. Ta młoda kobieta rzeczywiście była spłukana.
Ogromny apartament i kosztowne przyzwyczajenia
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
7
okazały się niezbyt trwałe, a wystrojeni, bogaci, snobi
styczni znajomi wkrótce poznają tę żenującą prawdę.
Wtedy skończą się przyjacielskie spotkania i zapro
szenia na przyjęcia. Coraz więcej znajomych przestanie
odbierać jej telefony, czytać SMS-y, otwierać przed nią
drzwi. A nawet gdy już ktoś przez nieuwagę otworzy,
szybko wymyśli bajeczkę, byle tylko nie wpuszczać do
środka panny Amhearst.
Stanie się gorącym tematem plotek przekazywanych
przyciszonym głosem, w obawie, żeby jej nieszczęście
nie okazało się zaraźliwe.
Większość osób będzie starała się jak najszybciej o niej
zapomnieć i iść dalej swoją drogą, jakby wyrzucanie z pa
mięci i udawanie, że nigdy nie należała do ich społeczno
ści, mogło uchronić ich samych przed podobnie nieprzy
chylnymi wyrokami losu, takimi jak rodzinne nieszczę
ście, chybiona inwestycja, defraudacja, a w następstwie
tych zdarzeń - kłopoty finansowe. Najpierw człowiek się
wstydzi, potem zaczyna rozumieć, czym naprawdę jest
ubóstwo, wreszcie doznaje szoku, gdy przekonuje się bo
leśnie, że stracił wszystkich przyjaciół.
Z uwagi na jej klasę, urodę, wdzięk i wykształcenie
na pewno znajdą się mężczyźni, zarówno rozrywkowi
kawalerowie, jak i znudzeni ojcowie rodzin, którzy zło
żą jej propozycje mniej lub bardziej moralnych ukła
dów. Oren sarknął w duchu. Nie, na pewno nic z tego
nie wyjdzie, już on się o to postara.
McClain, po kilku miesiącach nieobecności, wrócił
8
SUSAN FOX
do Nowego Jorku nie dla jakichś szczególnie pilnych
interesów. O nie, on w ogóle się nie spieszył. Kilka
tygodni temu dostał wiadomość o narastających kłopo
tach Stacey Amhearst, ale jako wytrawny gracz trzymał
się z daleka. Najlepiej można by to ująć w następujący
sposób: czekał, aż koń czystej krwi przegra jeszcze
kilka ważnych gonitw i zostanie wystawiony na sprze
daż, gdzie będzie go można kupić za bezcen.
Ta śliczna, atrakcyjna kobieta rozpaliła jego serce,
niestety zwodziła go w sprawie małżeństwa i nie trakto
wała serio. Najwyraźniej uważała, że teksański prostak
ma do zaoferowania jedynie czcze przechwałki, a jego
matrymonialna propozycja jest zupełnie niepoważna
i nieszczera, bo wynika z chwilowych emocji, niedoj
rzałej chęci posiadania, prymitywnej potrzeby zaspoko
jenia pierwotnych instynktów.
Niewykluczone jednak, że teraz spojrzy na niego
inaczej. Gdzieś będzie się musiała podziać, a Teksas jest
miejscem dobrym jak każde inne. Kiedy zaś ściągnie ją
już do Teksasu i nauczy żyć w nowych warunkach, mo
że z czasem uda się rozpalić w niej uczucie.
Kiedy Oren McClain ruszył w jej stronę, kończyła właś
nie kolejny kieliszek wina i szukała wzrokiem kelnera.
Pożegnalne przyjęcie okazało się niewypałem.
Być może dlatego, że kilka osób podejrzewało już,
iż jest to przyjęcie pożegnalne. Może powinna była
zostać w domu?
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
9
Stacey Amhearst rozejrzała się dookoła i zmieniła
zdanie. Pusty dom wyglądał przygnębiająco. Nie mogła
dłużej udawać przed sobą, że służba akurat tej nocy
miała wychodne.
Czego się właściwie spodziewała? Ze snobistyczni
przyjaciele pomogą jej odzyskać pieniądze na aukcjach
charytatywnych? Rzuciłaby się przecież pod samochód,
gdyby tylko ktokolwiek spoza grupy najwierniejszych
powierników dowiedział się o jej nieszczęściu przed
czwartkiem, kiedy ostatecznie będzie musiała wypro
wadzić się z domu.
Zastanawiała się, co byłoby lepsze: zaszyć się gdzieś
na wygnaniu, za towarzyszy mając jedynie wstyd i po
niżenie, czy też pozwolić wszystkim myśleć, że umarła
w bogactwie? Uświadomiwszy sobie jednak, że po
śmierci i tak wydałoby się jej ubóstwo, zrezygnowała
z samobójczych myśli.,
W rzeczywistości zamiast o śmierci, marzyła o jakimś
bogatym mężczyźnie, który porwałby ją do Vegas i wziął
z nią szybki ślub. Była znana z tego, że potrafiła wydawać
pieniądze, w związku z tym łatwo ukryłaby zamiar, że
zależy jej przede wszystkim na zasileniu konta. W końcu
jej garderoba pełna była nieprezentowanych dotąd pub
licznie kreacji, a wiele z nich wciąż miało na sobie metki.
Mogłaby udawać, że to nowe nabytki, oczywiście jeśli jej
sumienie wytrzymałoby taką próbę. Trzeba by tu było
niemałego samozaparcia.
Jednym z mankamentów tego planu było to, że dla
10
SUSAN FOX
znajomych z jej kręgu żaden ślub nie mógł się obejść
bez wielkiej pompy.
Nieco poważniejszy problem stanowił poza tym fakt,
że na horyzoncie nie było faceta bez przydziału, którego
już wcześniej nie skreśliłaby z listy potencjalnych mał
żonków. Wyjazd do Vegas zatem się oddalał.
Objadanie się smakołykami i picie wina tym razem nie
wystarczyło na ukojenie nerwów. Co do picia, to nigdy
nie piła wiele. Do dzisiaj. Dziś było jej pożegnanie. Ostatni
punkt z jej towarzyskiego kalendarza, nim straci pieniądze
i miejsce wśród elity - jedynych ludzi, których znała.
Wtedy go zobaczyła.
W pierwszej chwili miała wrażenie, że ten wysoki,
niezwykle męski teksański ranczer to duch, który przy
był ją prześladować.
Prawdę powiedziawszy, zdawała sobie sprawę, że
miał powody, by ją straszyć, bo kiedy widzieli się ostat
nio, nie potraktowała go zbyt uprzejmie. Teraz jednak
tak była zaskoczona jego pojawieniem się, że gotowa
była walczyć nawet ze zjawą.
Żałowała, że od razu go spławiła. Starała się stłumić
w sobie poczucie winy, tłumacząc swoje postępowanie
tym, że był zbyt szczery i prostolinijny jak dla niej. Męż
czyzna taki jak on szybko odkryłby, że Stacey wiodła
życie błahe i płytkie, całkowicie niepasujące do niego. Jak
by zareagował, uświadamiając to sobie? Nie zniosłaby
jego złej opinii. Lepiej niech już myśli o niej, że jest
snobką, lecz za nic nie chciała, by miał ją za nieudacznicę.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
11
Go gorsza, był właścicielem rancza w jakimś odleg
łym, dusznym miejscu w Teksasie. Czułaby się tam
kompletnie bezużyteczna i samotna.
Nikt z jej przyjaciół nie miał pojęcia, że nie była tak
doświadczona jak oni. Prawdę mówiąc, w wieku dwu
dziestu czterech lat wciąż była dziewicą. Czuła się cał
kiem szczęśliwa, czekając na tego jedynego mężczyznę
z jej snów, czekając na noc poślubną. W opinii znajo
mych taka postawa byłaby uznana za kompletnie ana
chroniczną, a nawet dziwaczną.
No i tak się stało, że poznała kowboja, który niezwy
kle ją pociągał. Było to odczucie tak silne, że się po
prostu przestraszyła. Nikomu o nim nie powiedziała, bo
nie miała ochoty na słuchanie chichotów i kpin.
Miało to miejsce kilka miesięcy temu, ale prawie już
o tym zapomniała. Dlatego teraz tym bardziej była za
skoczona. Nie zanotowała w pamięci, czyim był go
ściem, bo podczas prezentacji całą swoją kobiecą uwagę
skierowała na tę męską bestię. Nic poza jego widokiem
nie docierało do niej, choćby jedno słowo.
Stacey poczuła, jak jej tętno przyspiesza i jak - po
raz pierwszy od długiego czasu - serce bije mocniej
z podekscytowania, a nie ze strachu.
McClain - a jednak zapamiętała jego nazwisko - nie
był przystojny, ale zdecydowanie przyciągał wzrok. Na
tura obdarzyła go swoistym urokiem i promieniejącą
siłą, której inni mężczyźni mogli mu tylko pozazdro
ścić. Przyjemnie było patrzeć, jak idzie w jej stronę.
12
SUSAN FOX
I oto już stał przed nią. Łagodnie wyjął kieliszek z jej
chłodnej dłoni i odstawił na tacę, a drugą rękę oparł na
jej talii. Dreszcz, który wstrząsnął Stacey, uświadomił
jej, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Kowboj przybył.
Był bardzo wysoki i doskonale zbudowany. Surowe
rysy i ogorzała od wiatru twarz wskazywały na indiań
skie pochodzenie, tak samo jak przydługie, krucze wło
sy. Oczy miał czarne, podobnie jak kosztowny smoking,
który włożył na to przyjęcie.
Niski, poważny głos przywiódł Stacey na myśl wspo
mnienie poprzedniego ekscytującego spotkania.
- Czekałem na taniec z tobą, skarbie.
Pokój zawirował. Poczuła, jak McClain prowadzi ją
sprawnie w zaciszny kąt sali. Nie miało w tej chwili
znaczenia, że są jedyną parą tańczącą przy dźwiękach
fortepianu.
Niespodziewanie, zupełnie jak kiedyś, byli jedyną parą
we wszechświecie. W głowie Stacey roiło się od myśli na
temat propozycji, które jej wtedy złożył. Nie była pewna,
czy to efekt wypitego alkoholu, czy może raczej napięcie
i zdenerwowanie popchnęły jej myśli w tym kierunku.
Żar bijący od Orena McClaina niemal parzył, siła
emanująca z muskularnego ciała sprawiała, że zadrżały
jej kolana.
Jego dłoń zsunęła się zuchwale po jej plecach. Przy
cisnął ją do swego ciepłego ciała, co wywołało w niej
niemal erotyczną rozkosz.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
13
- Jak... jak się tu dostałeś?
Miała taki mętlik w głowie, że nie była do końca
pewna, czy McClain rzeczywiście jest tu z nią, ale mi
mo tego zamętu pamiętała dobrze jego imię: Oren. To
było imię z południa. Dobre dla kowboja, ale komplet
nie niemodne.
Uśmiechnął się wyrozumiale.
- Normalną drogą. Wsiadłem w jeden samolot, potem
w drugi, podjechałem jedną taksówką, potem drugą...
- Ale jak wszedłeś do środka? - wyszeptała oszoło
miona.
- Tak jak poprzednim razem. Jako gość jednego
z gości.
Wpatrywała się w niego z tak wielką uwagą, a taniec
pogłębiał jeszcze zawroty głowy, że ledwo dotarła do
niej odpowiedź.
- Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby zobaczyć
się z tobą.
Słowa były miłe dla ucha i zabrzmiały słodko. Mimo
to odebrała je z goryczą, ciągle pełna pretensji do siebie.
Co by się stało, gdyby przyjęła jego wariacką propozycję
sprzed miesięcy? Nie miała teraz tak jasnego umysłu, aby
przypomnieć sobie wszystkie te okropne sytuacje, których
mogła uniknąć. Wiedziała jednak, że gdyby go wtedy
poślubiła, nie ośmieszyłaby się utratą fortuny i nie byłaby
teraz o sześć dni od zamieszkania pod mostem.
- Doprawdy? A dlaczego?-Zabrzmiało to dość naiw
nie, jednak małe słówko „dlaczego" wywołało w jej urny-
14
SUSAN FOX
śle całą lawinę rozpaczliwych pytań: Dlaczego cię wte
dy nie poślubiłam? Dlaczego byłam taka głupia?
- Musiałem sprawdzić, czy coś się u ciebie zmieniło.
Serce jej się ścisnęło, a głowa opadła ciężko na piersi.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Przygryzła wargi,
jakby w ten sposób chciała powstrzymać wybuch emocji.
Mówił dalej z taką swobodą, jakby nie zauważył jej
reakcji.
- Pomyślałem, że spędzę tu kilka dni, zabiorę cię
gdzieś, porozmawiamy o twoich planach. Czy twoja
odpowiedź jest nadal odmowna?
Stacey uświadomiła sobie, że trzyma dłonie na jego
piersi i że powoli przestają tańczyć, choć zarazem miała
wrażenie, jakby nadal się poruszali, bo wszystko wokół
zdawało się wirować.
- Wybacz, ale nie czuję się najlepiej - wykrztusiła.
Nie była w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Przede
wszystkim dlatego, że była to prawda. Cóż, nie czuła
się dobrze. Ponadto wiedziała, że powinna dać mu od
mowną odpowiedź na wszystkie pytania: „Nie, nie
zmieniłam zdania", „Nie, ponieważ nadal nie jestem
przygotowana do życia z tobą".
Cokolwiek by powiedziała, i tak by go straciła. By
łoby grzeczniej kolejny raz rozczarować Orena już te
raz, nie ma powodu, by go zwodzić. Z drugiej jednak
strony od dawna pragnęła uwolnić się od kłopotów,
byłoby więc głupotą odrzucić potencjalną możliwość
pomocy.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
15
Czuła się fatalnie, i to wcale nie przez te zawroty
głowy wywołane zbyt dużą ilością wypitego wina.
Przyszedł moment, w którym szczególnie mocno zaczę
ło ją prześladować poczucie winy. Spodziewała się, że
taka chwila nadejdzie. Instynkt przetrwania był w niej
tak silny, a przede wszystkim widmo upadku i ubóstwa
tak ją przerażało, że przewidywała sytuację, w której
będzie musiała się poddać zupełnie bezwolnie okrutnej
rzeczywistości. Teraz zrozumiała, że musi zgodzić się
niemal na wszystko, aby uniknąć finansowej klęski.
Ten kowboj mówił, że jest bogaty, że ma wielkie
ranczo, pole naftowe i że mógłby obsypać ją biżuterią
i najmodniejszymi kreacjami.
O Boże! Przypomniała sobie, że nazwał je fatałasz-
kami. Wtedy ją to oburzyło, lecz teraz wspomnienie
tamtych chwil poruszyło ją tak bardzo, że miała ochotę
popłakać się z powodu prostoduszności potężnego, nie
okrzesanego kowboja, który, co do tego nie miała wąt
pliwości, był nią szczerze oczarowany. Już nie oceniała
go tak surowo jak jeszcze przed chwilą, już nie trakto
wała jak napalonego prostaka. Obietnice, które towa
rzyszyły jego propozycji, miały jedynie na celu zapew
nienie jej szczęścia. W jego mniemaniu był to bowiem
szczyt szczęśliwości.
Biżuteria i markowe ciuchy... Tak więc kobiecie,
którą czcił jak królową, ofiarować zamierzał wszystko,
co miał najlepszego. Byleby tylko go wybrała.
Niestety, przy swojej niskiej pozycji w hierarchii
16
SUSAN FOX
społecznej Oren McClain nigdy nie zrozumie, że dla
takiej pretensjonalnej snobki z wyższych sfer jak panna
Stacey Amhearst markowe ciuchy i biżuteria to nie o-
znaka szczęścia, tylko codzienny strój. Za nic w świecie
nie chciałaby być widziana w kreacji niepochodzącej od
znanego projektanta. Ani wyjść za kowboja.
Cóż, taka po prostu była, taki był jedyny świat, który
znała.
Myślała z sympatią o tym, że traktował ją z niezwy
kłą delikatnością i szacunkiem, choć przecież zupełnie
się jej to nie należało. Nie zasługiwała na to ani wtedy,
ani tym bardziej teraz. Miał zbyt dobre serce, zbyt wiele
w nim było oddania i łagodności. Zasługiwał na kogoś
dużo lepszego niż na taką przegraną i bezużyteczną
ciamajdę jak ona.
Kusiło ją, diabelnie kusiło, żeby skorzystać z okazji
i pozwolić mu myśleć, że zmieniła swój stosunek do
jego małżeńskiej propozycji. Uświadomiła sobie jed
nak, że nie wypiła jeszcze wystarczająco dużo, żeby
móc mu to zrobić. Nie potrafiła wykorzystać tak przy
zwoitego mężczyzny dla ratowania własnej skóry. Do
tknęłaby dna, gdyby zdecydowała się na taki ruch,
szczególnie teraz, kiedy miała jeszcze mniej do zaofe
rowania mu w zamian.
- Och, Oren, ja przep... - Pokój niebezpiecznie za
wirował. - Naprawdę nie najlepiej się czuję. - Zakrztu-
siła się.
Pokój nadal wirował jej przed oczami. Pozwoliła, by
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
17
McClain prowadził ją przez tłum gości. Kolana uginały
się pod nią, ale jego silne ramiona podtrzymywały ją
w pasie, dzięki czemu na tyle zachowała równowagę,
że nikt nie zwracał uwagi na jej zachowanie. Tak jej się
w każdym razie wydawało.
Gdy tylko dotarli do w miarę cichego miejsca w ho
lu, Oren zatrzymał się.
- Będziesz wymiotować?
Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie właściwej decyzji,
ale wreszcie odpowiedziała:
- Nie.
Jednak Oren, przyjrzawszy się jej uważnie, zaprowa
dził ją do windy. Gdy drzwi się zamknęły, nadal trzymał
Stacey w ramionach. Wyjął z jej zaciśniętych dłoni
cienką, wizytową torebkę i wsunął za swój pas. Szybko
jednak znów podtrzymał Stacey, która oparła się o niego
wygodnie.
- Dojdziesz sama czy będę musiał cię zanieść do
taksówki?
Oparła policzek o jego twardy, ciepły tors, czując, że
powieki stają się coraz cięższe. Gdy winda zatrzymała
się, Oren lekko uniósł Stacey, by wyglądało, że idzie
o własnych siłach.
Nie była aż tak bardzo pijana, tylko zmęczona. Ru
chy miała powolne, w głowie jej się kręciło, ale mimo
wszystko nie chciała, żeby ją niósł. Nie chciała, żeby
ostatnim obrazem, jaki zostanie we wspomnieniach
wszystkich jej znajomych, była scena, w której mężczy-
18
SUSAN FOX
zna wynosi ją z przyjęcia, ponieważ za dużo wypiła.
Wystarczyło, że za kilka dni dowiedzą się, iż nie ma
grosza przy duszy.
Co innego wyjście z imprezy w towarzystwie wyso
kiego, przystojnego nieznajomego. To będzie w ich
oczach powód do uznania. Przynajmniej dopóki nie
dowiedzą się, skąd on pochodzi i czym się zajmuje.
Ciepłe nocne powietrze otrzeźwiło ją nieco. Oren
prowadził ją wzdłuż rzędu taksówek. Z każdym kro
kiem szła mniej chwiejnie.
Jednak gdy doszli do pierwszej taksówki, Oren nie
zatrzymał się. Spojrzała przed siebie, szukając innego
wozu, ale nic nie zauważyła. Zwolniła zakłopotana.
- Dokąd idziemy?
- Spacer dobrze ci zrobi - odpowiedział.
Spojrzała na niego skonsternowana.
- Ale to sześć przecznic. Do tego jest już po północy.
- Noc jest taka piękna.
Jego naiwność zaskoczyła ją.
- Ktoś może na nas napaść.
Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że w poczu
ciu swej męskiej odwagi i siły nawet nie pomyślał o nie
bezpieczeństwach czyhających nocą w mieście. Pewnie
miał rację. Był postawnym mężczyzną. Wyglądał na sil
nego i zdecydowanego. Jego postać, nawet w tym ele
ganckim stroju, zdawała się ostrzegać: „Nie zadzieraj ze
mną", i zapewne większość rabusiów ominęłaby go du
żym łukiem. Na pewno mieli łatwiejsze cele na widoku.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
19
- Ale to sześć przecznic - przypomniała mu, po
czym poczuła rumieniec wypływający na jej policzki.
Poczuła się trochę zawstydzona, zwłaszcza wobec męż
czyzny takiego jak on.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po
wiedziała tak do kogoś innego, ale mówiła do Orena
McClaina - mężczyzny, dla którego przejście sześciu
przecznic jest zaledwie małym spacerkiem.
- Przechadzka wygoni z ciebie trochę tego wina -
powiedział szorstko.
Wychwyciwszy w tonie jego głosu niezadowolenie,
Stacey poczuła się zakłopotana. Cóż, nie dało się ukryć,
że piła bez umiaru i Oren spotkał ją w bardzo złym
momencie. Duma przetrwała, ale wszystko inne po
legło.
- Może masz rację - odparła.
Ponownie otoczył ją ramieniem. Ona także przytuliła
się do niego. Ruszyli przed siebie. Modliła się, by wy
pite wino tak bardzo ją znieczuliło, że nie poczuje bólu
stóp po pokonaniu takiego dystansu.
Minęli ledwie dwie przecznice, kiedy poczuła, że
świat wokół niej już nie wiruje. Chód stał się pewny,
a głowa znajdowała się na swoim miejscu. Niestety od
czuwała też zmęczenie. Zaczęła się zastanawiać, czy nie
zatrzymać taksówki. Ponieważ jednak chciała wykazać
się przed Orenem choć odrobiną hartu, postanowiła nie
narzekać: Ani nie błagać... o litość.
Do chwili, kiedy dotarli do jej mieszkania, mijając
20
SUSAN FOX
po drodze ochroniarza i jadąc kilka pięter cichą windą,
Stacey otrzeźwiała na tyle, by obiecać sobie, że nigdy
nie będzie topiła smutków w alkoholu. To tylko wszyst
ko pogarszało. Coś jej jednak mówiło, że najgorsze
miało dopiero nadejść.
Zapowiedź tego nastąpiła już w chwili, kiedy chciała
życzyć Orenowi dobrej nocy.
- Chcę zobaczyć, czy jesteś bezpieczna w swoim
mieszkaniu. Muszę się upewnić, że nie ci nie grozi.
Czuła, że mówił szczerze i że nie oczekiwał niczego
więcej. Nie mogła jednak być tego pewna. Jak dotąd
okazał się godny zaufania, ale ludzie zwykle nie byli
tacy, jakimi się wydawali po krótkiej znajomości.
Poza tym byłoby łatwiej, gdyby rozstali się już teraz,
na korytarzu. Wpuszczając Orena do mieszkania, Stacey
dałaby mu złudne nadzieje. Nie zakładała oczywiście, że
każdy mężczyzna, który pojawia się na horyzoncie, na
tychmiast wprost umiera z miłości, pamiętała jednak, co
Oren powiedział. Przyjechał tu, by spotkać się z nią
i sprawdzić, czy nie zmieniła o nim zdania. Musiało zatem
kierować nim coś więcej niż przejściowe oczarowanie.
Poza tym nie chciała pomocy za wszelką cenę.
Nie wiedziała jednak, jak długo będzie w stanie opie
rać się swemu ciału, które wciąż bardzo intensywnie
reagowało na dotyk Orena.
- Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała.
- Jestem po prostu zmęczona i zakłopotana faktem, że
się wygłupiłam.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
21
- Nie wygłupiłaś się, panno Stacey - odparł cicho.
- Jesteś damą jak zawsze. Może tylko tym razem trochę
spragnioną.
Bardzo jej się podobał jego opiekuńczy ton - zupeł
nie jakby uważał, że jest dla siebie zbyt surowa - choć
peszyła ją ta szarmanckość.
Był zbyt rycerski, żeby go zwodzić i wykorzystywać.
- Dziękuję - wyszeptała. - Dobranoc, panie McClain.
- Odwróciła się w stronę drzwi.
- To może się przydać. - Oddał jej torebkę.
Wyciągnęła klucz i otworzyła zamek. Poczuła mro
wienie w całym ciele, kiedy nachylił się nad nią, żeby
pomóc jej otworzyć drzwi. Weszła szybko do środka
i odwróciła się do niego.
- Chciałbym jutro zobaczyć się z tobą - powiedział.
- Zabrać na lunch.
Wiedziała, że znowu próbuje się do niej zalecać, a na
to nie mogła pozwolić. Nie przyszło jej to łatwo, ale
powiedziała:
- Wybacz, Oren, bardzo mi przykro, ale myślę, że
to nie jest dobry pomysł. - Nie zdążyła ugryźć się w ję
zyk i powiedziała do niego po imieniu. Przez chwilę
zaniepokoiła się, że może to brzmieć zbyt osobiście,
wręcz zachęcająco.
Jego twarz zastygła w bezruchu. Nie miała pojęcia,
czy jej odpowiedź tak bardzo zraniła jego uczucia, czy
może, co gorsza, rozwścieczyła go.
Chociaż nie wiedział, że po domu nie krząta się już
22
SUSAN FOX
służba, to Stacey, która była tego świadoma, przeraziła
się nagle, że są tu tylko we dwoje. Gdyby Oren chciał,
gdyby choć trochę napierał, mogłaby stracić dużo wię
cej niż fortunę.
Obawiała się go. Bez trudu mógłby ją skrzywdzić,
ale w głębi serca wiedziała, że nic jej nie grozi. Być
może nie poradziłby sobie z wymogami towarzyskiej
etykiety, nie wiedział, jakich sztućców użyć lub jak
rozmawiać z wysoko postawionymi osobistościami, ale
bez dwóch zdań był dżentelmenem.
- W porządku, panno Stacey. - Jego surowa twarz
wyrażała jedynie powagę. Sięgnął do kieszeni po wizy
tówkę. - Napiszę ci, w którym hotelu możesz mnie
znaleźć. Jestem tu do czwartku. Potem możesz mnie
złapać pod jednym z tych numerów.
Przyjęła wizytówkę, bo nie zasługiwał na niegrzecz
ne potraktowanie.
Oren odwrócił się.
Musiała przyłożyć dłoń do ust, żeby za nim nie za
wołać. Zmusiła się, by zamknąć drzwi, nim odwróci się
w windzie, nim spojrzą sobie w oczy.
Oparła się o ścianę. Nie wiedziała, czy właśnie za
chowała się uczciwie wobec Orena McClaina, czy może
raczej odcięła sobie ostatnią drogę ratunku.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie było nic szlachetnego w bladej twarzy, która spo
glądała na Stacey z lustra. Użalanie się nad sobą, jakie
mu się oddawała, nie przystawało do damy z towarzy
stwa. Z trudem zmobilizowała się, żeby zgodnie z do
tychczasowym rytuałem wziąć gorący prysznic, a na
stępnie zrobić makijaż i uczesać się. Na koniec zajęła
się wybieraniem stroju w jednej ze swoich szaf z gar
derobą.
Rozbawił ją niemal wojskowy porządek w szafach.
Służąca bardzo skrupulatnie pilnowała ładu wśród jej
ubrań. Rzędy wieszaków wisiały w idealnym porządku,
do tego pooddzielane były płachtami papieru dla zabez
pieczenia materiału przed pognieceniem. Każdy but usta
wiony był z precyzyjną wręcz dokładnością, każdy miał
swoje miejsce w szeregu, w zależności od zastosowania
i koloru. Stacey wiedziała, że w innej części garderoby,
z podobną precyzją, ułożona była jej bielizna.
To, co dla służącej było życiową obsesją i rezultatem
jej zamiłowania do porządku, Stacey zniszczyła w za
ledwie kilka dni. Lewa część szafy była w kompletnym
nieładzie. Brak zamiłowania do ładu lub mówiąc wprost
24
SUSAN FOX
- zwyczajne bałaganiarstwo, podobnie jak niekompe
tencja w innych, z pozoru błahych sprawach, sprawiały,
że Stacey stawała bezradna wobec zwyczajnych sytu
acji życiowych. Szczególnie teraz, kiedy została bez
służby.
Nie mógł tłumaczyć jej fakt, że wychowywał ją dzia
dek, który kobiety traktował jedynie jako elegancki do
datek do zamożnego męża. Sama była sobie winna, że
w tym wieku nie miała nic, co mogłoby zabezpieczyć
jej przyszłość.
Sprawdziłaby się w roli dobrej żony u boku jakiegoś
zapracowanego milionera. Tylko do tego się nadawała,
bo jeśli czegoś nie osiągała z łatwością, po prostu re
zygnowała. Nie umiała walczyć, zabiegać, realizować
dalekosiężnych planów. Do tej pory nie było jej to po
trzebne.
No i znalazła się w takiej sytuacji, że lada dzień bę
dzie musiała zrezygnować z najpiękniejszych rzeczy
w życiu. Ze te wszystkie drogie jej przedmioty wylądu
ją w komisach i na aukcjach, a ona przeprowadzi się do
mniej ekskluzywnej części miasta. Będzie musiała na
uczyć się poruszać komunikacją miejską. Będzie musia
ła znaleźć pracę, żeby opłacać czynsz.
Nie byłaby teraz w takich tarapatach, gdyby sama za
jęła się swoimi finansami. Trzy lata temu, kiedy zmarł jej
dziadek, beztrosko pozwoliła, by fortuną zarządzał jakiś
marny oszust. Nietrafione inwestycje, machlojki finanso
we i ryzykowne biznesy doprowadziły do krachu.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
25
Jej ostatnią nadzieją było to, że śledczy sądowi znaj
dą sprawcę jej problemów i to, co zostało z jej pienię
dzy. Niestety złodziej zniknął gdzieś w Ameryce Połu
dniowej, co utrudniało śledztwo. Nie tyle ze względu
na dystans, ile na lekceważące podejście organów ści
gania do takich spraw.
Po raz kolejny analizowała w myślach wszystkie swe
problemy, zastanawiała się nad konsekwencjami sytua
cji, w jakiej się znalazła. Głowa pękała jej z powodu
stresu i nawet garść aspiryny, łyknięta jeszcze przed
wyjściem z łóżka, nie przyniosła ulgi.
Kiedy wreszcie zdecydowała, co dziś na siebie wło
ży, ubrała się i wróciła do sypialni. Jej wzrok zatrzymał
się na wizytówce Orena McClaina. Wydawało się jej, że
już ją wyrzuciła, ale stało się inaczej.
Ta wizytówka zirytowała ją. Była na siebie wściekła
z powodu swej gapowatości. Nawet nie potrafiła sku
tecznie pozbyć się kawałka tekturki. Rozdrażniona, za
mierzała wyrzucić kartonik do śmieci, kiedy nagle coś
ją w nim uderzyło.
Umieszczona z tyłu wizytówki informacja świadczy
ła o tym, że Oren zatrzymał się w jednym z najbardziej
ekskluzywnych hoteli Nowego Jorku. Mocno nakreślo
ne, wyraźne litery wskazywały na charakter autora not
ki: na silnego, zdecydowanego mężczyznę.
Trzymając wizytówkę w ręku, czuła, jak powoli opu
szcza ją niepokój i rozdrażnienie. Wracała myślami do
McClaina. To nie był tuzinkowy facet, o nie. Nie jakiś
26
SUSAN FOX
tam jeden z setek i tysięcy przeciętniaków, tylko napra
wdę ktoś. Jedynie skończony dureń ośmieliłby się za
drzeć z nim lub go oszukać. Wyglądał na takiego, co to
pogoni każdego intruza czy wroga.
Gdyby to on znalazł się na jej miejscu, nie kręciłby
się nerwowo po mieszkaniu i nie zastanawiałby się, jak
wybrnąć z tej sytuacji i za co będzie żyć. Nie martwiłby
się bałaganem w szafie i nie peszyłby go fakt, że nie
potrafi sam ugotować sobie obiadu.
Tak oceniała Orena McClaina, dlatego tym bardziej
nie mogła pojąć, co taki facet może w niej widzieć.
A może Oren był mężczyzną, o jakim marzył dla niej
konserwatywny, szowinistyczny dziadek? Mężczyzną
całkowicie zaabsorbowanym swym majątkiem, pozycją
i karierą, który szuka żony, bo w pewnym wieku należy
się ożenić. Małżonka powinna być przy tym kobietą
reprezentacyjną i dającą nadzieję na to, że powije ślicz
ne potomstwo.
Stacey podejrzewała, że niejeden teksański hodowca
bydła czy nafciarz postępuje w tych kwestiach tak samo
jak przedstawiciele wschodnich elit finansowych. Spoj
rzała na drugą stronę wizytówki i przeczytała sześć nu
merów telefonicznych.
Nadzieja wstąpiła w jej serce. Jeśli Oren szukał sobie
żony jak z obrazka, to nie zawiedzie się. Stacey dbała
o siebie i miała styl, który nigdy nie przyniesie wstydu
McClainowi.
Na pewno nie szukał kobiety, która mogłaby go wes-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
27
przeć w prowadzeniu rancza, bo taką kowbojkę mógł
bez trudu znaleźć w Teksasie. No właśnie... Chociaż
budziły się w niej coraz bardziej sprecyzowane nadzie
je, zarazem przerażała ją myśl jak też wygląda dzień
na ranczu leżącym z dala od dużych miast, od elit to
warzyskich, teatrów, sal koncertowych i eleganckich
hoteli.
Czy McClain ma pokojówkę? - zastanawiała się.
Czy ma kucharkę? Z jego słów wynikało, że posiada
zasobne konto, ale to przecież pojęcie względne. Czy
tylko radzi sobie jako ranczer, czy też jest prawdziwym
milionerem? A jeśli tak, to w jaki sposób korzysta ze
swojego majątku? Czy wszystko wydaje na bydło, cię
żarówki i inne ranczerskie potrzeby, czy należy do tych
ludzi interesu, którzy skąpią na wszystko, bo każdy
zarobiony dolar musi być zainwestowany? A może jed
nak dba o służbę? Jak duży ma dom? A może to zwykła
chata?
Przypomniała sobie jego uwagę o diamentach i mar
kowych ciuchach. No cóż, pomyślała, Oren jest szczery
i bezpośredni. Może wcale nie wyolbrzymiał opowieści
o tym, co mógłby zapewnić swojej żonie. Cokolwiek
by o nim powiedzieć, nie był próżnym samochwałą.
Nadzieje Stacey rosły z każdą taką myślą. Oren mó
wił, że przyjechał do Nowego Jorku, żeby się z nią
zobaczyć i przekonać się, czy nie zmieniła zdania, ale
nawet gdyby tak było, nie mogła od razu rzucić się mu
w ramiona. Potrzebowała więcej informacji. Oczywi-
28
SISAN FOX
ście musiała zdobyć tę wiedzę bez wydawania zbyt wie
lu pieniędzy.
Najpierw postanowiła skorzystać z Internetu. Przyj
rzała się ponownie jego wizytówce i znalazła wskazów
kę, z której części Teksasu pochodził. Zdołała odszukać
stronę tytułową gazety, w której wspominano o ranczu
MeClaina i firmie wydobywającej ropę McClain Oil.
W kąciku towarzyskim gazety z San Antonio wspo
mniano Orena MeClaina w artykule o odbywających
się w okolicy akcjach charytatywnych.
Stopniowo Stacey pozbywała się najróżniejszych
wątpliwości i obaw dotyczących jej kontaktów z Ore-
nem. Najwyraźniej nie był wyrzutkiem społecznym.
Był dobrze znany w swoim rejonie Teksasu. Poza tym
nie znalazła nigdzie informacji, z której wynikałoby, że
Oren był zamieszany w jakąś kryminalną aferę.
W tym miejscu aż jęknęła z dezaprobatą dla swojego
sposobu postępowania. Przypominało to obyczaje dziad
ka, który musiał znać przeszłość każdego potencjalnego
kandydata na jej męża, a także wszystkich jego przodków
co najmniej do trzeciego pokolenia. Musiał też wiedzieć
co do centa, ile facet jest wart. Ostatecznie Stacey poprze
stała na poszukiwaniach internetowych. Wyeliminowała
udział Orena w aferach kryminalnych, sprawdziła jego
pozycję towarzyską, a także oszacowała na podstawie da
nych biznesowych, że miał wystarczające środki, by utrzy
mać spłukaną żonę.
Mimo to była zdegustowana faktem, że zabrnęła tak
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
29
daleko w planowaniu małżeństwa tylko dla pieniędzy.
Zaczęła przechadzać się po pokoju. Chociaż mieszkanie
było duże i klimatyzowane, czuła się w nim jak w cias
nej klatce. Zrobiło się jej duszno.
Myślała o tym, ile miała pieniędzy przez ostatnie
lata. Lub raczej ile pieniędzy zostawiła choćby w luksu
sowych magazynach. Co by teraz dała za kwotę, jaką
co roku wydawała na same ubrania i biżuterię?! Dziś
nie stać jej było praktycznie na nic. Z trwogą myślała
o czekającym ją skromnym życiu. A co będzie, jeśli nie
znajdzie pracy? Już od dwóch miesięcy czekała na coś,
z czego mogłaby się utrzymać.
Ze zdruzgotaną wiarą w przyszłość i z ciężkim ser
cem będzie musiała przetrwać weekend. Dopiero w po
niedziałek może kolejny raz zadzwonić do biura pośred
nictwa pracy z nikłą nadzieją na znalezienie zajęcia, de
którego miałaby wystarczające kwalifikacje.
Sobotni wieczór zapowiadał się fatalnie. Było jej już
niedobrze od sztucznego, plastikowego jedzenia, które
miała w lodówce. Porządny, ciepły posiłek poprawiłby
jej humor i przywrócił energię.
Spojrzała ponownie na wizytówkę. Z przykrością
uświadomiła sobie, jak nisko upadła, skoro rozważa
skorzystanie z propozycji Orena McClaina.
Może to zresztą nie będzie aż takie haniebne. Po
prostu zorientuje się, czy nadal chce zaprosić ją na
obiad. Może wywietrzały mu już z głowy matrymonial
ne plany. W końcu powiedział, że przyjechał do Nowe-
30
SUSAN FOX
go Jorku, by upewnić się, czy jej odpowiedź jest nadal
odmowna. Może, jako dżentelmen, raz otrzymawszy
kosza, chciał przekonać się, czy ten kosz nadal jest
w mocy, by z ulgą stwierdzić, że już nie ma żadnych
zobowiązań wobec niej...
- Och, co za brednie! - ofuknęła się. - Jakie zobo
wiązania?
To jasne, że gdyby zrezygnował ze starania się o jej
względy, po prostu nie zabiegałby o ponowny kontakt.
Jeśli jednak teraz zaprosi ją raz czy dwa razy na randkę,
najpewniej sam zorientuje się, że wcale nie chce, by
Stacey powiedziała „tak". Nawet zrobi Orenowi przy
sługę, jeśli pozwoli mu spędzić z sobą wystarczająco
dużo czasu, by przejrzał na oczy.
Nie pozwoliła sobie na zbyt długie rozmyślania
o tym, jak bardzo wszystko zagmatwała, aby znaleźć
argument zmieniający jej samolubne pragnienia i tęsk
notę za ciepłym posiłkiem - w szlachetne pobudki, tyl
ko szybko wybrała numer hotelu, w którym zatrzymał
się McClain, i powiadomiła go, że zmieniła zdanie na
temat ich spotkania.
Kiedy już ustalili plany na wieczór i odłożyła słu
chawkę, poczuła ból serca z powodu swojego tchórzo
stwa. Niewiele brakowało, by ponownie zadzwoniła do
Orena i odwołała spotkanie.
I w ten oto sposób przerażona wizją ubóstwa młoda
arystokratka, Stacey Amhearst, znalazła się blisko punk-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
31
tu, w którym gotowa byłaby zrobić każdy krok, byłe
tylko uchronić się przed bankructwem. Mogłaby nawet
poślubić nieokrzesanego kowboja z Teksasu.
Przyglądała mu się skrycie przez całą kolację, jakby
oceniała ogiera, którego miała zamiar kupić. Wiedział,
że czuła się dobrze w jego towarzystwie, nie opierała
się, była wręcz uległa, kiedy prowadził ją przez restau
rację, opierając rękę na jej talii.
Wcześniej, kiedy przyjechał po nią do mieszkania,
też przytrzymywał jej ramię, gdy schodzili po schodach
do taksówki. Tak samo elegancko ujął ją pod rękę, gdy
dotarli do restauracji i wiódł ją do drzwi lokalu.
Podobała mu się jej pełna chłodu i wyższości gracja,
ale cieszyło także to, że dystans w stosunku do niego
był raczej pozorny, cienki jak pergamin. Spod arysto
kratycznego pancerza przebijała delikatna, ale wyraźnie
wyczuwalna słodycz.
Kilka miesięcy temu Stacey zachowywała się tak,
jakby niezupełnie wiedziała, w jaki sposób z nim postę
pować. Teraz też tak było. Tyle że wtedy zdecydowanie
go odepchnęła, teraz zaś, wciąż zachowując dystans,
dawała zarazem dyskretny sygnał przyzwolenia. Nie
jednoznacznej zachęty, ale przyzwolenia właśnie.
Oren nie wiedział, czy wynikało to z tego, że wreszcie
go polubiła, czy też postanowiła zachowywać się inaczej,
bo brakowało jej doświadczenia z mężczyznami takimi
jak on i szukała sposobu, by randka, na którą przecież się
zgodziła, przebiegła w jak najlepszej atmosferze.
32
SUSAN FOX
Jak było, tak było, w każdym razie, ku zadowoleniu
Orena, Stacey zdawała się dobrze bawić.
W porównaniu z mężczyznami, z którymi dotąd się
spotykała, McClain wyróżniał się dość prostymi, żeby
nie powiedzieć - prostackimi - manierami. Nie miał co
do tego żadnych złudzeń, ale też nie przejmował się tym
zbytnio. Do diabła, nie był wypieszczonym i zblazowa
nym paniczykiem z arystokratycznego rodu, nie stroił
się w piórka jak paw. Skórę miał spaloną słońcem, dło
nie duże, pokryte bliznami i odciskami. Jedyne, co kru
che i delikatne w jego pobliżu, to Stacey.
Popatrzył na nią. Być może zgodzi się wyjść za nie
go, mimo że nie należy do jej sfery, a jego sposób bycia
i patrzenie na świat dalece odbiegają od tego, co jest jej
bliskie. Jednak prawda wygląda tak, że on ma pieniądze,
których jej rozpaczliwie brakuje, a przy tym Stacey wie,
że on jej pragnie.
Problem w tym, że będzie czuła się winna, biorąc
z nim ślub nie z miłości.
Oczywiście mógł się mylić, choć instynkt rzadko go
zawodził. Teraz podpowiadał mu, że panna Stacey Am-
hearst odróżniała dobro od zła. Nie miała jedynie -
przynajmniej na razie - wystarczająco dużo pewności
siebie, żeby zrobić to, co uważała za słuszne, nie przej
mując się konsekwencjami.
Wiedział, że była nauczona jeść potrawy małymi kę
sami, ale dzisiejszego wieczoru rzuciła się na jedzenie
jak wygłodniałe zwierzę.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
33
Powód był oczywisty. Po odprawieniu kucharki bar
dzo schudła, bo nie umiała gotować.
Jak, u licha, jej dziadek mógł wychować Stacey na
kobietę tak nieporadną, było dla Orena zagadką. Jego
córki nie będą od nikogo zależne, podobnie jak jego
żona. Jedyną rzeczą, za którą krytykował Stacey, była
właśnie jej bezradność i uzależnienie od służby. Zresztą
spodziewał się, że zobaczy w niej zmianę. Dlaczego jej
klasie, wdziękowi i urodzie nie miałyby towarzyszyć
wiara we własne możliwości, zaradność i niezależność?
Nie było najmniejszego powodu, żeby musiało być
inaczej.
- A więc powiedz mi, Oren... - odezwała się, gdy
już skończyła swój deser.
- Tak? - Lubił, kiedy wymawiała jego imię. W jej
ustach brzmiało ono dostojnie.
- Jak się żyje na twoim ranczu? Czy to tuż obok San
Antonio?
- Około trzech godzin drogi - odparł z uśmiechem.
W zamyśleniu uniosła serwetkę i przyłożyła ją do
ust, jakby chciała ukryć konsternację.
- Co robisz, mając tak daleko do miasta? Jeśli
chcesz się na przykład rozerwać?
- Mamy potańcówki, spotkania kółka kościelnego,
grillowanie, rodeo, imprezy szkolne. Są też targi rolne,
parady, święte organizowane w pobliskich miastecz
kach, kilka knajpek, w których toczy się życie nocne.
Zycie towarzyskie kwitnie głównie w weekendy. Są też
34
SUSAN FOX
pola golfowe i jezioro. Ranczo odwiedza wiele osób,
sąsiedzi, kupcy i biznesmeni. Czasem podróżuję, jeśli
praca mnie do tego zmusza lub jeśli coś mnie zaintere
suje poza ranczem.
- Aha... - mruknęła enigmatycznie. Próbowała wy
obrazić sobie, jak naprawdę wygląda życie na ranczu
odległym od dużego miasta o trzy godziny drogi. To
pewnie ze dwieście pięćdziesiąt kilometrów...
- Większość mieszkańców to dobrzy ludzie,
przyjaźnie nastawieni i bardzo rodzinni. Sól ziemi.
Te słowa wyraźnie ją zaskoczyły. Ułożyła serwetkę
ponownie na kolanach i długo patrzyła w dół, wygła
dzając ją pracowicie. Gdy wreszcie uniosła wzrok, ob
darzyła go niepewnym uśmiechem.
- To brzmi... bardzo sympatycznie - powiedziała.
Sięgnęła po szklankę wody. Dotknęła wargami brze
gu szklanki, a Oren wpatrywał się z lubością w jej usta.
Zauważyła jego spojrzenie i poczuła się jeszcze bardziej
onieśmielona. Szybko odstawiła szklankę i uśmiechnęła
się z udawaną pewnością siebie. Leniwym gestem od
sunęła talerzyk deserowy, sygnalizując, że skończyła
posiłek. Oren odwzajemnił jej uśmiech.
- Jeśli uda mi się wezwać kelnera i otrzymać rachu
nek, będziemy mogli sobie pójść?
Uniosła serwetkę z kolan i położyła ją starannie obok
talerza.
- Są tu bardzo spostrzegawczy. Wystarczy, że zro
bisz taki gest - powiedziała cicho, żeby nikt jej nie
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
35
usłyszał. Uniosła dyskretnie palec wskazujący i natych
miast go opuściła.
Uśmiechnął się do niej i odwrócił wzrok. Krótkie błyś
niecie jego ciemnych oczu wystarczyło, by przy ich sto
liku natychmiast pojawił się kelner z małą srebrną tacą, na
którą McClain cisnął garść bilonu i dodał niskim głosem:
- To dla pana.
Kelner mruknął podziękowanie i zniknął tak szybko,
jak się pojawił.
Nie widziała, by Oren wyjmował portfel. Pomyślała
też, że długo musiał czekać, aż ona skończy swój deser.
Sam nie zamówił nic, ale ona była zbyt zachłanna, żeby
odrzucić łakocie, na które ją namawiał. Była też sprag
niona uprzejmości i elegancji, z jaką ją traktował, więc
przedłużała lunch.
- Masz rację, rzeczywiście są wyczuleni na drobne
gesty. - Mrugnął do niej.
Gdy podniósł się, jego wzrost i muskulatura spowo
dowały, że przy sąsiednich stolikach nagle zapadła ci
sza. Zupełnie jakby między zgromadzonymi gośćmi
stanął wielkolud.
Oren podszedł do niej, odsunął krzesło i pomógł
wstać. Chwycił ją mocnymi dłońmi za łokieć w sposób
tak delikatny, że Stacey przeszyła fala gorąca. Nigdy
dotąd nie odczuwała takich doznań, o jakie przyprawiał
ją Oren McClain. Za każdym razem, gdy jej dotykał,
czuła delikatne mrowienie i przeżywała coś, o czym
dotąd nie miała pojęcia.
Zawsze ją to w nim przerażało. Za każdym razem,
kiedy jej dotykał i kiedy odczuwała te nowe doznania,
wiedziała z całą pewnością, że jeśli kiedykolwiek zro
biłby krok dalej, dotknął jej bardziej namiętnie lub po
całował, wówczas mogłaby stracić nad sobą kontrolę.
Tym łatwiej, że jeśli chodzi o fizyczną bliskość, taką
prawdziwą fizyczną bliskość, Stacey była kompletnie
zielona. Nie liczyły się przecież okazjonalne, przyjaciel
skie uściski.
A może działo się tak, ponieważ był facetem o nie
zwykle męskiej urodzie? Kobieta tak powściągliwa jak
Stacey i tak mało doświadczona zupełnie nie wiedziała,
czego w delikatnych sprawach erotycznych można się
było spodziewać po kimś takim jak Oren.
Co prawda dysponowała jedynie teoretyczną wiedzą
0 seksie, instynktownie wyczuwała jednak, że współży
cie z Orenem nie byłoby łatwe. Przy jego niezwyczajnej
męskości i pewności siebie można się było spodziewać,
że w łóżku okaże się prymitywnym, pierwotnym bruta
lem, egoistą gwałtownie zmierzającym do zaspokojenia
swoich tylko potrzeb.
Dlaczego mężczyzna taki jak on wybrał właśnie ją?
Szukał kogoś potulnego, żeby dominować? Był face
tem, który mógł mieć władzę prawie nad każdym, co
wiązało się już z samym jego wyglądem, wzrostem
i widoczną siłą. Chociaż z drugiej strony mogła o nim
powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest dominujący.
Zwłaszcza w jej obecności nie okazywał takich cech.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
37
No cóż, nie musiał podkreślać swej przewagi nad
innymi, bo... po prostu ją miał. Dysponował dziwną
siłą oddziaływania, pozornie niewidoczną, ale udziela
jącą się na wszystkim. Na przykład kelner przybiegł na
jedno jego spojrzenie. McClain dawał tylko sygnał, że
czegoś pragnie, i natychmiast to miał.
Stacey rozmyślała o tym, kiedy po wyjściu z restau
racji stali pod daszkiem i czekali na taksówkę. Noc była
cieplejsza niż zwykle. Gorąco promieniujące od
McClaina sprawiło, że Stacey znów poczuła się nie
pewnie.
Odczuwała idiotyczną potrzebę wypłakania się. Za
wiodła samą siebie na tyle sposobów, że nie mogła już
za tym nadążyć. Wstyd jej było, że boi się samodziel
ności, ale sam wstyd nie wystarczał, by pokonać lęki.
Pogłębiała je obawa, że przyjęcie pomocy od Orena
będzie skokiem z deszczu pod rynnę.
Nigdy nie powinna była dojść do tego etapu, w naj
czarniejszych snach nie przewidziała, że spadnie aż na
takie dno. Ale spadła, po upiornych miesiącach rosnącej
bezsilności, kiedy raz za razem dokonywała szokują
cych odkryć, lecz nie była w stanie złapać złodzieja ani
zapobiec nieszczęściu.
I tak oto skończyło się życie na wysokiej stopie, które
zapewnił jej dziadek. Stacey został tylko fundusz po
wierniczy, na razie jednak nie miała do niego dostępu,
zgodnie bowiem z zapisem będzie go mogła spieniężyć,
dopiero gdy przekroczy trzydziestkę. Nie dość, że na
38
SUSAN FOX
ten kapitał będzie musiała poczekać całych sześć lat, to
jeszcze były wątpliwości, czy również on nie wyparuje,
jak reszta jej majątku rozkradzionego w wyniku ma
chlojek oszusta.
Rozważając swoją sytuację finansową, musiała brać
pod uwagę, że sześć lat mogło zamienić się w dwadzie
ścia w zamian za wsparcie, jakiego fundusz udzieliłby
jej teraz. Prawnik jej dziadka był wyjątkowo uprzejmy
i usłużny, ale w tej sprawie nic nie mógł pomóc.
Kiedy McClain otworzył drzwi taksówki i pomógł Sta-
cey wsiąść do środka, w podziękowaniu zdobyła się na
delikatny uśmiech. Usiadł obok niej i otoczył ramieniem,
skutecznie wyzwalając ją z zalewu smutnych myśli.
Mimo iż dotknął jej tylko leciutko, Stacey czuła, jak
ogrzało ją ciepło jego masywnego ciała. Wręcz rozpły
wała się w tym cieple. Długo walczyła z sobą, aby nie
wtulić się w Orena.
Dlaczego wydało jej się to takie naturalne, żeby zbli
żyć się do niego jeszcze bardziej? To nie mogła być
miłość, bo miłość jest o wiele delikatniejszym i subtel-
niejszym uczuciem. To było pragnienie dotknięcia moc
nego ciała, odczucia delikatnego dotyku spracowanych
dłoni. Pragnienie, które nie miało nic wspólnego z wy
szukanym, sentymentalnym uczuciem, za to bardzo
wiele z cielesnym głodem... czyli po prostu z żądzą.
Tak, to było właściwe słowo: żądza. Coś, co przeży
wa się z wielką mocą, ale co jest nietrwałym doznaniem
fizycznym. Natomiast prawdziwa miłość to proste, czu-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
39
łe, słodkie doznanie. Coś, co pojawia się w umyśle,
w sercu, w duszy, i w trwały sposób odmienia życie
człowieka, bo towarzyszy mu aż do śmierci.
Żądza jest uczuciem prymitywnym, zaspokaja wy
łącznie potrzeby cielesne. Pełno jej wokół, ale jest tylko
chwilowym wrażeniem, zwodniczą ułudą, bo nie two
rzy mocnych więzi. Budować jedynie na niej małżeń
stwo - to wielki błąd. Podobnie jak na desperackiej
potrzebie pieniędzy.
Stacey złożyła ręce na kolanach i powstrzymała się
przed rzuceniem kilku niezobowiązujących zdań, co
rozruszałoby konwersację podczas drogi do domu. Wy
brała kłopotliwe milczenie, by Oren McClain dostrzegł
już teraz, jak mało mają wspólnego z sobą.
Istniało na świecie mnóstwo kobiet, które bardziej
pasowały do Orena i którym odpowiadało życie na od
ległym od wszelkiej cywilizacji ranczu. Zaradne, niebo-
jące się wyzwań, zahartowane w wiejskich warunkach.
Szkoda by było, gdyby tracił czas i zawracał sobie gło
wę taką bezwolną ciamajdą jak ona.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jechali windą w kompletnej ciszy. Napięcie rosło
z każdą sekundą. Wreszcie dotarli na piętro, gdzie mie
szkała Stacey.
Tym razem nie powiedziała grzecznie: „Dobranoc,
panie McClain". W drodze do domu, w taksówce, zda
rzyło się coś, czego Stacey nie potrafiła określić, wie
działa jedynie, że nastąpiło rozstrzygnięcie. Po prostu
coś zaiskrzyło.
Choć sprawa nie była taka prosta. Czuła, że Oren podjął
już ostateczną decyzję, natomiast ona nie była siebie cał
kowicie pewna. Jak zwykle miotały nią sprzeczne uczucia.
Otworzyła drzwi i pozwoliła Orenowi wejść do ob
szernego apartamentu. W ciszy przestronnego wnętrza
napięcie między nimi jeszcze się spotęgowało, jakby
przyczyniły się do tego wszystkie rozterki, które Stacey
przeżywała od chwili pojawienia się tego niezwykłego
kowboja.
Miała niespokojne sumienie. W taksówce również
ona podjęła decyzję: miała zamiar przyjąć ofertę mał-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
41
żeństwa. Zaraz potem, gdy weszli do budynku, zmieniła
zdanie i postanowiła powtórnie dać kosza Orenowi.
W windzie wahała się, a kiedy stanęli przed drzwiami
jej mieszkania - stwierdziła w duchu, że jednak Orena
poślubi.
Teraz, całkiem rozkojarzona i dręczona wyrzutami
sumienia, z niepokojem oczekiwała, że Oren McClain
ponowi swe oświadczyny.
Musiała zachować przed nim w tajemnicy informa
cje o swej dramatycznej sytuacji finansowej. Szczęśli
wie miała jeszcze tyle pieniędzy, żeby przez jakiś czas
utrzymać iluzję niegdysiejszego bogactwa, mogła więc
nadal odgrywać damę z wielkiego świata. Czy jednak
ukrywanie prawdy byłoby w porządku? Wszelkie taje
mnice między małżonkami, zwłaszcza zaś w tak waż
nych sprawach jak finanse, nie wróżyły najlepiej przy
szłemu związkowi.
Spojrzała ukradkiem na rosłego kowboja. Cóż, była
by idiotką, gdyby zawiodła go, rozczarowała, zraniła
nieszczerością lub po prostu głupotą. Wtedy nie mieliby
najmniejszych szans na wspólne życie. Tyle że ostatnio
do czego by się nie wzięła, nic jej nie wychodziło. Brak
jej było wytrwałości i rozwagi, miotała się w sprzecz
nych opiniach, ale żadnej z nich nie potrafiła zgłębić do
końca. Cóż, drogo zapłaciła za swoje lekkoduchostwo.
W Orenie nie było nic z lekkoducha, choć zarazem
nie wyglądał na ascetę, który wszystkiego sobie odma
wia. Był otwarty, prostolinijny i nieskomplikowany.
42
SUSAN FOX
Robił wrażenie poważnego człowieka, który nie lubi
rozczulać się nad sobą, tylko bierze się z życiem za bary..
W stosunku do niej na pewno miałby wielkie oczeki
wania. Jakie, nie wiedziała, ale wielkie.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że skoro tak bar
dzo się na sobie zawiodła, to nie ma podstaw, by sądzić,
że jego też nie rozczaruje. A poślubienie mężczyzny tak
różnego od niej, zwłaszcza po tak krótkiej znajomości,
to nic innego jak dopraszanie się kłopotów. Popełniła
już zbyt dużo błędów, wpadła w bardzo poważne tara
paty, byłoby więc głupotą ryzykować kolejne.
Z drugiej jednak strony była przekonana, że nie może
być nic gorszego niż to, z czym będzie musiała się
zmierzyć pod koniec tygodnia. A zwłaszcza to, co na
stąpi później.
Spędzenie wieczoru z silnym, pewnym siebie męż
czyzną, który był do tego szarmancki i opiekuńczy,
sprawiło, że poczuła się bezpieczna. Było to uczucie tak
ulotne jak jego dotyk. Dlatego nie bardzo potrafiła po
łączyć słowa „tarapaty" z poślubieniem mężczyzny ta
kiego jak McClain.
Do tego Oren był jedynym mężczyzną, który działał
na nią w tak szczególny sposób. Czy to nie miało żad
nego znaczenia w całej tej sprawie?
Kiedy dotarli do przestronnego salonu, zapropono
wała mu, żeby usiadł. Była zaskoczona, jak dużo miej
sca zajął na obszernej sofie.
- Masz ochotę na coś do picia? - zapytała.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
43
Przynajmniej miała zapas napojów, co więcej, wie
działa nawet, jak parzy się kawę.
- Dziękuję, chcę tylko z tobą porozmawiać.
Był taki bezpośredni, że napięcie między nimi po
nownie wzrosło. Spojrzała poważnie na jego surową
twarz. Był skupiony podobnie jak wtedy, kiedy się jej
oświadczał.
Poczuła nerwowe bicie serca. Ciągle nie była pewna,
co powinna odpowiedzieć i jakich słów użyć. Zresztą
niczego nie była pewna. Nagle zdała sobie sprawę, że
nie chce podejmować żadnego wyboru, boi się bowiem
konsekwencji, jakie by one nie były.
Gdyby ponownie mu odmówiła, wiedziała, że nie
otrzyma trzeciej szansy. Gdyby jednak powiedziała
„tak", czy sprosta oczekiwaniom mężczyzny, który mie
szka w dzikim Teksasie? Mężczyzny, którego nie znała
dobrze ani kilka miesięcy temu, ani teraz. Wiedziała
o nim jedynie to, co Odnalazła w Internecie i to, czego
dowiedziała się w czasie kilku wieczorów.
McClain zachęcił ją, żeby podeszła bliżej. Stacey
obeszła kryształowy stolik do kawy i posłusznie przy
siadła na brzegu sofy tuż obok niego. Onieśmielona
pozwoliła, żeby ciepłymi dłońmi ujął jej ręce. Zmysły
miała tak rozpalone, że czuła się krucha i nieufna.
- Dziękuję ci za ten wieczór - powiedziała pospiesz
nie, żeby ukryć zmieszanie.
Patrzył na nią w skupieniu, jakby próbował odczytać
jej myśli. Zarumieniła się, niepewna i zakłopotana.
44
SUSAN FOX
Natomiast Oren z miejsca przystąpił do rzeczy, nie
owijał niczego w bawełnę i nie zawracał sobie głowy,
pełnym retorycznych zwrotów wstępem:
- Wiesz, o co chcę spytać, panno Stacey.
Zadrżała ze zdenerwowania. Próbowała uniknąć jego
ponurego wzroku. Z jednej strony pragnęła, żeby to już
się stało; z drugiej, żeby nigdy do tego nie doszło. U-
znała, że najprościej będzie odwlec podjęcie decyzji.
- Skąd ten pośpiech? - spytała, nie patrząc mu
w oczy.
Powaga w jego głosie nie pozostawiała złudzeń, że
nie będzie odroczenia.
- Życie jest krótkie, a ja wiem, czego chcę.
Uświadomiła sobie, że być może nie mówią o tym
samym. Że Oren może myśleć jedynie o przelotnym
romansie. Myśl o tym, że chciał zaoferować jej małżeń
stwo, zawstydziła ją. Dlaczego właściwie miałby znów
prosić ją o rękę, skoro raz już odmówiła?
- Czyli... nie myślisz raczej o długim związku?
Nawet jeśli miał na myśli małżeństwo, to wcale nie
znaczyło, że chce jej „dopóki śmierć ich nie rozłączy".
Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet odrobinę,
ale jego głos wydał się Stacey bardziej szorstki.
- O ile uważasz, że pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat
to krótka chwila. - Spojrzał na nią. - Jeśli będziemy
mieli szczęście tyle żyć.
Patrzyła na niego oniemiała, próbując wyczytać coś
z jego twarzy. Czy to była miłość od pierwszego wej-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
45
rżenia? Czy takim twardym facetom zdarzają się takie
rzeczy? A nawet jeśli tak, to nie wierzyła, że może to
być coś więcej niż prymitywna chuć. Przecież nie znał
jej, jak więc jego serce mogłoby się zaangażować?
Serce Stacey zdecydowanie nie było zaangażowane.
Oczywiście Oren przyciągał jej uwagę, przyprawiał
o dreszcz... a w pierwszym rzędzie jawił się jako ostat
nia deska ratunku, ale jej uczucia ograniczały się jedynie
do tego, że go lubiła. I tyle. Był mężczyzną z innego
świata, z innymi doświadczeniami i ambicjami. Tak róż
nymi od tego, co ona w sobie nosiła, że raczej niemoż
liwymi do pogodzenia.
Miała nadzieję, że któregoś dnia zakocha się czystą
miłością i dozna cudu spełnionego uczucia. Przerażały
ją i napawały obrzydzeniem wyrachowane związki, ja
kie łączyły jej rówieśników, wynikające z pogoni za
sławą i pieniędzmi.
- A co z miłością, panie McClain? Czy nie ona jest
najważniejsza, gdy dwoje ludzi decyduje się na wspólne
sześćdziesięcioletnie życie?
W ciemnych oczach Orena dojrzała cynizm. Mi
mo wszystko nie był taki prostolinijny, jak jej się wy
dawało.
- Spójrz dookoła, panno Stacey. Ludzie równie ła
two zakochują się, jak i odkochują. Ja stawiam na fi
zyczną fascynację i rozważny wybór. Między nami aż
iskrzy od pożądania, a reszta to kwestia wyboru. - Wło
żył dłoń do kieszeni, a kiedy ją wyjmował, dostrzegła
błysk w jego rece. W palcach trzymał zaręczynowy
pierscionek z diamentem. - Ja wybrałem ciebie, ty wy
brałaś mnie.
Nie mogła oderwać oczu od pierścionka. Był prosty,
ale bardzo elegancki. Jako osoba doświadczona w tych
sprawach natychmiast oceniła, że pochodził od znako
mitego jubilera i kosztował majątek. McClain nie tylko
podejmował nagłe, zachwycające decyzje, ale także
wcielał je w życie. Trudno było odgadnąć, czy to prze
jaw arogancji, czy przesadnej pewności siebie.
Nie wiedziała też, czy powinna się cieszyć, czy bać.
Oderwała wzrok od pierścionka. W oczach Orena do
strzegła wyraz oczekiwania.
- O Boże! Postępujesz jak ktoś bardzo... zdeter
minowany. -i całkowicie pewny mojego „tak", dodała
w duchu.
- Być może - odrzekł posępnie. - Tak jak powie
działem, przyjechałem sprawdzić, czy twoja sytuacja się
zmieniła. Jeśli nie, zostaniemy tylko przyjaciółmi.
Tak, i nigdy więcej cię nie zobaczę, podpowiedziało
jej serce. Mimo wszelkich rozterek, myśl, że już nigdy
go nie ujrzy, przepełniła ją smutkiem.
Wiedziała, że po drugiej odmowie Oren pożegna ją
na zawsze. Już i tak musiał przełknąć jednego kosza,
jest zatem pewne, że jego nadszarpnięta duma więcej
nie zniesie. To oczywiste, że trzeciej szansy nie będzie,
choć nie powiedział tego wprost. Doceniła jego takt,
a zarazem poczuła pewną ulgę. To prawda, sytuacja
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
47
była dla niej nadzwyczaj trudna, ale Oren nie wywierał
ostatecznej presji.
I chwała mu za to, bo wystarczyła miażdżąca presja
fatalnej sytuacji finansowej i świadomość, co mogłaby
stracić. Kiedy po raz setny przeanalizowała to wszystko,
co dotyczyło jej stosunku do McClaina, uznała, że nie
należy zamykać miedzy nimi drzwi na zawsze. Wiedzia
ła, że jakiekolwiek były oczekiwania Orena, pragnął jej
w tej chwili wystarczająco mocno, żeby nie zajmować
się ewentualnymi wadami przyszłej żony. Przynajmniej
przez jakiś czas.
Nie miała zamiaru dla niego gotować, prać czy sprzą
tać. Musiał zdać sobie sprawę, że nie będzie robiła
żadnej z tych rzeczy, i z pewnością tego by od niej nie
oczekiwał. Może zapewnić mu towarzystwo, urodzić
dzieci, prowadzić dom i zabawiać gości. W zamian za
to otrzymałaby szansę na posiadanie rodziny, o jakiej
w sekrecie marzyła, no i zabezpieczenie finansowe. Na
wet gdyby okazało się, że Oren nie jest milionerem,
miałaby przynajmniej dom i satysfakcjonujące docho
dy. Dopóki byliby razem, nigdy nie musiałaby samotnie
mierzyć się z problemami.
Chyba że małżeństwo z Orenem McClainem okaza
łoby się jeszcze większym problemem niż te, które teraz
miała.
Wahała się zbyt długo. Zorientowała się, kiedy po
czuła, jak kciuk Orena gładzi wierzch jej dłoni. Wyczu
wała emocje gotujące się w jego muskularnym ciele.
- Och - westchnęła, co spowodowało, że iskry w je
go oczach ponownie zapłonęły. - Och... Oren. Napra
wdę myślisz, że jestem właściwą kobietą dla ciebie? Nie
mam pojęcia o krowach i ranczu. Nawet słabo jeżdżę
samochodem.
- Płacę za pracę na ranczu swoim ludziom, panno
Stacey - odpowiedział natychmiast. - Jedyne, czego
nie mam, to żony. I dzieci. - Spojrzał jej w oczy.
Odniosła wrażenie, że Oren działa jak wykrywacz
kłamstw i instynktownie wyczuwa, kiedy Stacey kła
mie. Sposób, w jaki teraz na nią patrzył, świadczył
o jednym: zorientował się, że coś jest nie w porządku.
- Jeśli nie chcesz mieć dzieci i pomóc mi je wycho
wywać, wolałbym, żebyś powiedziała mi to wprost -
powiedział ze smutkiem.
Myśl o urodzeniu i wychowaniu ich wspólnych dzie
ci była dla niego bardzo ważna i nie podlegała negocja
cjom. Podobała jej się taka postawa. Wiece, niezwykle
jej się podobała. Sama od wczesnych lat bardzo cierpia
ła z powodu braku pełnej rodziny i pragnęła, aby jej
przyszłe dzieci miały coś więcej niż to, czego sama
doświadczyła.
- Chcę mieć dzieci - powiedziała. - Ale co się sta
nie, jeśli między nami coś się nie ułoży?
- Wtedy nie będziemy gorsi od ludzi, którym się
zdaje, że się kochali.
Spojrzała na jego duże dłonie. Powinna powiedzieć
o straconej fortunie, ale jak Oren zareaguje, jeśli się
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
49
dowie, że chciała go poślubić z powodu kłopotów fi
nansowych? Czy to zrani jego uczucia? Czy będzie
inaczej o niej myślał?
Lubiła go od chwili, gdy się poznali. Niestety nie
kochała go, a jej rozpaczliwa sytuacja sprawiła, że trud
no jej było myśleć o czymkolwiek innym niż stabilność
finansowa, jaką mógł jej zapewnić.
Szczerze mówiąc, odrzuciłaby go od razu zeszłej
nocy, gdyby nie fakt, że była w tak trudnym położeniu.
Zapewne myślałby o niej inaczej, gdyby poznał całą
prawdę. Mężczyzna taki jak Oren straciłby wszelki sza
cunek dla spłukanej idiotki, która dała się wykorzystać
złodziejowi, zwłaszcza że stało się tak przez jej niefra
sobliwe lenistwo i egoizm.
- Chyba... chyba muszę ci się do czegoś przyznać
- powiedziała bezwiednie i od razu pożałowała, że wy
powiedziała te słowa. Niestety nie mogła już ich cofnąć.
Powinna była wiedzieć, że nie będzie w stanie zacho
wać tajemnicy przed Orenem.
Mimo że taki duży i silny, urodą przypominający
niewrażliwego macho, na pewno nie był pozbawiony
zwykłych ludzkich uczuć. Jednak to Stacey nie potrafiła
przewidzieć jego reakcji na rewelacje, które trzymała
w zanadrzu. Z pewnością jednak zraniłaby go jeszcze
mocniej, gdyby usłyszał prawdę w późniejszym czasie.
Sama brzydziła się mężczyznami, którzy cynicznie
polowali na jej pieniądze, a teraz stała się taka jak oni.
Chciało się jej płakać z rozpaczy. Jakżeż nisko upadła...
50
SUSAN FOX
Nagle uderzyła ją inna myśl. Oren, zamożny ranczer
i narciarz, może nawet milioner, przed kilku miesiącami
zainteresował się nią, gdy była jeszcze bogata. Nie mu
siał się zastanawiać, kogo Stacey pokocha, jego czy
pieniądze. A ona go odrzuciła.
Lecz teraz jest biedna jak mysz kościelna...
Zaległa cisza. Oren nerwowo czekał na dalsze jej
słowa.
Stacey również z trudem kontrolowała emocje.
Z wysiłkiem opanowała głos.
- Nie mogę zostać twoją żoną, Oren. To byłoby nie
w porządku wobec ciebie. - Gdy wysunęła dłoń z jego
ręki, poczuła wdzięczność, że nie próbował jej po
wstrzymać. Wstała i odwróciła się, by obejść stolik.
- Jak to? - wycedził przez zęby.
Zatrzymała się, skrzyżowała ręce na piersi i niechęt
nie odwróciła się w jego stronę. Nie miała odwagi spoj
rzeć mu w oczy.
Zdawało się, że cały świat zamarł w oczekiwaniu na
jej słowa.
- Jestem... jestem prawie zupełnie spłukana - wy
znała cicho, nie chcąc, aby słychać było rozpacz w jej
głosie. Odetchnęła głęboko i zmusiła się, by spojrzeć
spokojnie na Orena. - To nie byłoby w porządku, gdy
bym cię w ten sposób wykorzystała. To małżeństwo
rozwiązałoby moje problemy, ale tobie przysporzyłoby
wielu nowych.
- Mhm... - Jego twarz miała kamienny wyraz,
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
51
a wrażliwość i delikatność, które w nim wyczuwała lub
na które liczyła, nagle się ulotniły. Stał nieruchomo, nie
odezwał się ani słowem.
- Gdybym teraz przyjęła twoje oświadczyny, nigdy
nie byłbyś pewien moich uczuć. Nie wiedziałbyś, czy
zrobiłam to z powodu miłości do ciebie, czy do twoich
pieniędzy. - Uśmiechnęła się smutno. - Cóż, uwierz mi,
od razu bardzo cię polubiłam, a jednak, kiedy jeszcze
miałam pieniądze, odmówiłam tobie. Tym bardziej mu
szę odmówić teraz.
- A czy nadal mnie lubisz? - Jego czarne oczy wy
raźnie się zwęziły.
Przyjrzała mu się przez chwilę. Próbował łapać ją za
słówka, ale nie przejmowała się tym.
- Zasługujesz na kobietę, która zakocha się w tobie,
zanim włożysz jej pierścionek na palec, i która nie bę
dzie dbała o to, czy masz pieniądze, czy nie. Ja nie
jestem taką kobietą, Oren. Niestety.
Głos jej załamał się przy tych słowach. Poczuła ude
rzenie gorąca na policzkach i uścisk w gardle. Nie wy
nikało to z zakłopotania, ale raczej z wielkich emocji,
które ścisnęły jej serce. Zdała sobie bowiem sprawę
z tego, że zachowując się z godnością wobec McClaina,
zarazem pogrzebała swą ostatnią szansę na ocalenie.
Tak, godnie i uczciwie. Oren na pewno to doceni...
i zaraz sobie pójdzie. Oren... jak bardzo staroświecko
brzmiało to imię. Stacey kojarzyło się z osobą zbyt
szczerą i obdarzoną zbyt miękkim sercem. Tacy ludzie
52
SUSAN FOX
nie wiedzą, co to przebiegłość i kłamliwość. Łatwo ich
oszukać czy okraść, bo nie dostrzegają nieczystych in
tencji u innych.
Prawdą było, że Oren McClain wjdawał się bardzo
naiwny i zapewne łatwo można go było skrzywdzić.
Niezależnie jednak od tego, czy taki był, czy nie, Stacey
nie chciała go wykorzystać dla egoistycznych celów.
Napięcie ustąpiło. Stacey rozluźniła się trochę.
McClain uniósł rękę i schował piękny pierścionek do
kieszonki na piersi swego eleganckiego garnituru.
Wspólny wieczór zbliżał się ku końcowi. Oren zaraz
sobie pójdzie, a ona już nigdy go nie zobaczy. Klamka
zapadła.
Stacey poczuła, że kolana ma miękkie jak z waty.
Podeszła w kierunku fotela. McClain podniósł się szyb
ko i podtrzymał ją, zanim upadła.
Kiedy delikatnie chwycił jej rękę, kolana ostatecznie
odmówiły jej posłuszeństwa. Odwróciła się do niego
i wsparta na jego piersi. To wszystko, co zapamiętała,
zanim Oren pochylił się nad nią i pocałował.
Wziął ją w ramiona i przycisnął do siebie. Instynk
townie otoczyła rękami jego szyję i poddała się piesz
czotom. Żaden z ich dotychczasowych pocałunków nie
równał się z tym, którego teraz doświadczała. Obawy,
które miała kilka miesięcy temu, że zostanie osaczona
przez Orena, były uzasadnione. Tama pękła - najpierw
w nim, a potem w niej. Namiętnie całował jej usta,
a potem poznawał silnymi dłońmi ciało Stacey ze śmia-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
53
łością i męskim znawstwem, radząc sobie łatwo z jej
wolą.
Nie opierała się dotykowi jego dłoni. Zanim zdała
sobie z tego sprawę, Oren posadził ją sobie na kolanach.
Przytuliła się do niego czule. Przez chwilę, która Stacey
wydawała się wiecznością, ich ciała pulsowały jednym
rytmem, a serca łomotały w piersiach z podniecenia.
McClain ucałował ją w czoło, potem w czubek głowy.
Oparł się o jej skroń. Jego ciepły oddech pieścił jej ucho.
Ochłonęli.
- Chcesz sprzedać swoje rzeczy, czy mam kazać je
przewieźć statkiem do Teksasu?
Stacey zacisnęła mocniej powieki. Pocałunki, któ
rych niedawno doznała, były jak akt kapitulacji. Z dru
giej strony patrząc, McClain uznał je za akt zwycięstwa.
Zwycięstwo, kapitulacja, co to miało za znaczenie...
Iskierka nadziei ponownie zaświeciła w sercu Stacey.
Oren już znał prawdę o jej kłopotach finansowych, lecz
mimo to nadal chciał ją poślubić. Wiedział też, że go
nie kochała, ale to także nie miało dla niego znaczenia.
Więc co w takim razie miało dla niego znaczenie?
Podniosła głowę i próbowała odsunąć się od niego,
ale Geen trzymał ją mocno w ramionach. W tej blisko
ści i jego wejrzeniu, gdy spotkali się wzrokiem, wyczu
wała silę więzi, która rodziła się między nimi.
Przytrzymał kosmyk jej włosów opadający na zaró
żowione policzki i czule ułożył go we właściwym
miejscu.
54
SUSAN FOX
- Jest coś, co także ty powinnaś wiedzieć - powie
dział cicho. - Wiedziałem o twoich kłopotach. To był
moment równie dobry jak każdy inny, żeby cię zoba
czyć. - Spojrzał na jej usta, po czym znów w jej oczy.
- Czy to cię martwi?
Stacey była zaskoczona. Pokręciła głową z niedo
wierzaniem.
- Nie wiem. - Rzeczywiście nie wiedziała. W gło
wie wciąż kręciło się jej od jego pocałunków, a także
z powodu zbliżających się zmian w jej życiu, których
nie była jeszcze w pełni świadoma.
- Więc jeśli ktokolwiek tu kogokolwiek wykorzy
stuje, to chyba ja ciebie - dodał.
Przytuliła się do niego mocniej. W istocie był szczery
i Stacey poczuła pierwsze symptomy prawdziwego za
ufania rodzącego się między nimi.
- Czy przypadkiem nie miałeś nic wspólnego z tym
facetem, który pracował przez dziesięć lat dla mojego
dziadka, a potem ukradł moje pieniądze i zostawił mnie
na lodzie? - Spojrzała w jego ciemne oczy, niepewna,
czy faktycznie Oren nie maczał w tym palców.
- Można mnie obwiniać jedynie za to, że wykorzy
stałem moment twojej słabości, ale z całą pewnością nie
jestem podstępnym draniem, który rujnuje kobietę tylko
po to, żeby go poślubiła.
Mój Boże, jak mogło jej przyjść do głowy, że Oren
byłby w stanie postąpić po łajdacku. Wysuwając takie
podejrzenie, zachowała się obraźliwie wobec niego. Zo-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
55
baczyła błysk w jego czarnych oczach, który dobitnie
0 tym świadczył.
Położyła dłoń na jego piersi w geście przeprosin
i rzekła z uśmiechem:
- Dziękuję ci za to, co mi powiedziałeś, ale jesteśmy
dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, Oren. To nie jest
najlepszy początek małżeństwa.
Też się uśmiechnął. Okazywał pewność siebie, której
mu zazdrościła.
- Nadrobimy to, panno Stacey. - Znów sięgnął do
kieszonki na swej piersi i wyjął pierścionek. - Czy mo
gę powtórnie prosić cię o rękę?
Wpatrywała się w piękny klejnot. Wydawał się
śmiesznie mały w jego mocnych palcach. Poczuła się
jak największa na świecie cwaniara i oszustka, kiedy
twierdząco pokiwała głową.
McClain ujął jej lewą dłoń, delikatnie chwycił ser
deczny palec i wsunął nań pierścionek, a potem przy
ciągnął ją bliżej i złożył na jej ustach najsłodszy i naj
czulszy pocałunek, jaki mogła sobie tylko wyobrazić.
Stacey powstrzymała cichutki szloch. Dopiero gdy
McClain opuścił jej mieszkanie, rozpłakała się na dobre,
uwalniając buzujące w niej emocje.
Przez cały wieczór kręciła się po pokoju, nie mogąc
znaleźć sobie miejsca, a kiedy wreszcie się położyła,
leżała w ciemnościach przez długi czas, z obawą my
śląc o tym, na co się zgodziła.
Jednak w połowie bezsennej nocy przekonała samą
56
SUSAN FOX
siebie, że ryzykowne małżeństwo z McClainem może
okazać się w rzeczywistości najlepszą decyzją w jej
życiu.
Starała się zignorować myśl, że na dobrą sprawę wła
ściwie nie podjęła decyzji o poślubieniu Orena. Prawdę
mówiąc, nie wypowiedziała ani słowa. Po prostu nie
zaprotestowała. Tak, jednoznacznej zgody nie dała, le
dwie... przyzwoliła. Cóż, nie chciała skrzywdzić
McClaina. W końcu był najbardziej pociągającym męż
czyzną, jakiego kiedykolwiek poznała.
I najbardziej intrygującym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
McClain był także jednym z najlepiej zorganizowa
nych ludzi, jakich znała. Niczym zahartowany w bitwie
generał dowodził sprawnie załadunkiem każdego
przedmiotu z domu Stacey i pilnował wysyłki do Te
ksasu. Miała już co prawda umówioną ekipę od prze
prowadzek, ale to Oren przejął pieczę nad wszystkim.
Działał szybko i sprawnie. Rano pojechali załatwić
dokumenty ślubne, potem zamówili skromne przyjęcie
dla garstki najbliższych przyjaciół Stacey i pobrali się.
O pierwszej byli w samolocie do Teksasu, po południu
wylądowali w San Antonio. Przesiedli się do samolotu
Grena i około szóstej byli na ranczu.
Zabudowania wyglądały imponująco, przynajmniej
dla takiej mieszczki jak Stacey, która z zachwytem pa
trzyła na stodoły, budynki gospodarcze i gęstą sieć za
gród otoczonych drewnianymi i metalowymi płotami.
Gdy sięgnęła wzrokiem dalej, ujrzała ciągnące się aż po
horyzont wzgórza i bezkresne prerie.
Dom mieszkalny był jednopiętrowym budynkiem
z cegły. W przeciwieństwie do kilku rancz, nad którymi
przelatywali, nie było tu basenu, lecz Stacey zaraz wy-
58
SUSAN FOX
patrzyła strumień, który w pewnym miejscu rozszerzał
się, tworząc naturalny zbiornik wodny nadający się do
pływania.
Pierwszy zapał szybko jednak minął. Dla kobiety,
która większość życia spędziła w jednym z najwięk
szych miast świata, niepokojące było uczucie odosob
nienia w tym przeogromnym, niemal bezdrzewnym te
renie. Teksas był wielki, a ranczo McClaina też było
niemałe, miastem jednak nie było.
Im bardziej oddalali się od Nowego Jorku, tym bardziej
spięta i bliska płaczu była Stacey. Jedynie opiekuńcza po
stawa Orena dodawała jej odwagi. Starała się przy tym
usilnie, żeby go nie zawieść pod żadnym względem. Nie
dlatego, że zlikwidował jej kryzys finansowy, ale dlatego,
że nie spotkała nigdy w swoim życiu człowieka, który
zrobiłby tak wiele dobrego dla drugiej osoby. Szczególnie
że nie mógł mieć żadnej pewności, iż jego dobroć zostanie
w jakikolwiek sposób odwzajemniona.
Poprzedniego dnia Stacey nawet pomyślała w pew
nej chwili, że Oren zmienił plany względem niej. Od
chwili, kiedy zgodziła się go poślubić, sprawiał wraże
nie dziwnie nieobecnego. Być może spowodowane było
to jedynie faktem, że całą uwagę poświęcił sprawom
przeprowadzki, niemniej jednak mocno ją to niepokoi
ło. Żeby się czymś zająć, poszła na policję sprawdzić,
czy jest jakiś postęp w jej sprawie.
McClain namówił ją, żeby odwiedziła znajomych, na
tomiast sam zamierzał doglądać pakowania. Przystała na
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
59
propozycję, ale to sprawiło, że jeszcze mniej czasu spę
dzali razem, Jednakże nawet w chwilach, kiedy przeby
wali razem, jego dłonie były chłodne, a pocałunki oschłe.
Sprawiał wrażenie, jakby osiągnął to, czego chciał i nie
miał ochoty na kontynuowanie zalotów. Ostatecznie, kie
dy się zastanowiła, doszła do wniosku, że po tak szybkim
ustaleniu daty ślubu i wysłaniu jej rzeczy do Teksasu,
Oren nie musiał się już martwić, że Stacey się wycofa.
Kiedy zeszłego wieczoru przeniosła się do jego hotelu,
nie sposób było nie dostrzec, że stał się jeszcze bardziej
powściągliwy. Wzięła pokój vis-à-vis jego pokoju, ale
Oren nie
przekroczył nawet jej progu. Z początku uznała,
że jest to przejaw staroświeckich, pełnych szacunku ma
nier wobec kobiet, co bardzo jej się spodobało. Niestety
jego postawa nie zmieniła się również po ceremonii zaślu
bin. Wszystko to sprawiało, że czuła się niepewnie. Tym
bardziej, że dziś czekała ich noc poślubna.
Przecież została jego żoną, nie było więc powodu,
by zachowywać tak pruderyjny dystans fizyczny. Z dru
giej strony, powinna się cieszyć. Marzyła o oddzielnych
sypialniach do chwili, aż lepiej się poznają, ale nie miała
śmiałości prosić go o to.
Naprawdę kompletnie nie wiedziała, co on o tym
wszystkim myślał. Czy uważał, że kupił sobie żonę?
Zadając sobie to pytanie, poczuła, że to raczej ona
sprzedała siebie. Może dlatego tak twardo postawiła na
swoim i sama zapłaciła firmie zajmującej się przepro
wadzką, jak i uregulowała rachunek za hotel. Wiedziała
60
SUSAN FOX
jednak dobrze, że na wiele takich wydatków nie może
sobie pozwolić.
McClain kupił pierścionek i obrączkę, opłacił ślub,
fundował wszelkie posiłki, a także zapłacił za skromny,
acz elegancki poczęstunek po ceremonii. Jednak Stacey
za wszelką cenę chciała choć kilka wydatków wziąć na
siebie.
Łącznie z tym ostatnim szaleństwem, jakim był za
kup ślicznej obrączki ślubnej dla Orena. Choć jej nie
przymierzał u jubilera, Stacey idealnie dobrała rozmiar,
za co została nagrodzona błyskiem zaskoczenia w jego
ciemnych oczach i pełnym podziwu uśmiechem.
Nie znając jego upodobań, zdecydowała się na złotą
obrączkę z nietypowym grawerowanym wzorem, który
skojarzył się jej z indiańską sztuką. Pomyślała od razu,
że prawdziwy kowboj na pewno wybrałby coś takiego.
Oczywiście gdyby zamierzał nosić obrączkę. Oren nosił
ją stale, Stacey więc odetchnęła z ulgą. Przynajmniej
ten problem nie spędzał jej snu z powiek.
Samolot gładko wylądował na pasie oddalonym nie
całe dwa kilometry od rancza. Gdy tylko koła dotknęły
ziemi, stres Stacey osiągnął swoje apogeum. Nie było
już odwrotu, sama musiała podołać niewiadomemu.
Przez lata wpajano w nią, że w każdej, choćby najtrud
niejszej sytuacji towarzyskiej należy zachowywać się
właściwie. Uśmiech na twarzy, nerwy na wodzy, staran
nie dobrane słowa, gestykulacja ledwie zauważalna...
Tyle że, pomyślała z rozpaczą, tę całą salonową wiedzę
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
61
mogła teraz miedzy bajki włożyć. Znajdowała się ty
siące kilometrów od świata, w którym się wychowała
i do którego przywykła.
Czy jednak była tam szczęśliwa? Nawet gdy na kon
cie miała jeszcze mnóstwo pieniędzy, nigdy nieczuła
się bezpiecznie. Wciąż dręczył ją dziwny niepokój,
wciąż za uśmiechem skrywała niepewność, brak wiary
w siebie. Starała się być miła, nieustannie próbowała
zadowalać innych, ale nie na wiele to się zdało. Aż
wreszcie przez własną głupotę zbankrutowała. Wtedy
ostatecznie zwątpiła w siebie.
I oto w takim stanie ducha znalazła się na obcej ziemi,
w dalekim Teksasie. Tyle wyzwań przed nią, ryle niewia
domych. Bała się, że tutejsi mieszkańcy będą bardzo róż
nić się od ludzi, wśród których się wychowała. Była coraz
bardziej zdenerwowana. Wiedziała, że pierwsze wrażenie
jest często najważniejsze, dlatego musiała bardzo się po
starać, by jak najlepiej wypaść w oczach mieszkańców
rancza i sąsiadów. Czy jednak temu podoła?
Zależało jej na tym szczególnie, gdyż wszystko, co
robiła, musiało być ważne dla McClaina, podobnie jak
wszystko, eo zrobił Oren w Nowym Jorku, było ważne
dla niej. Chwała Bogu, że całkowicie oczarował jej
najbliższych przyjaciół, w ogóle zachowywał się wspa
niałe w każdej sytuacji. Czy ona będzie w stanie postę
pować tak samo?
- Wyglądasz blado, kochanie. Czy trudno znosisz
latanie małymi samolotami?
62
SUSAN FOX
Bacznie jej się przyglądał. Wiedziała, że dostrzegał
każdy grymas na jej twarzy. Nie chciała go okłamywać,
ale nie chciała też powiedzieć mu całej prawdy.
- Jestem tylko trochę zdenerwowana.
Ujął ją za rękę i uścisnął przyjacielsko.
- Nie denerwuj się. Mogłabyś pokazać się w stroju
klauna z wielkim czerwonym nosem, a ludzie i tak by
cię polubili.
Zachichotała cicho, a Oren ponownie ścisnął jej
dłoń. Delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach.
- To brzmiało jak muzyka, panno Stacey. Mam na
dzieję, że częściej będę mógł jej słuchać.
Puścił jej rękę, żeby rozpiąć swój pas. Wyswobodził się
z niego i otworzył drzwi. Po chwili pomagał jej wysiąść
z samolotu z taką troskliwością, jakby pomagał dziecku.
Gdy stała już na ziemi, zobaczyła półciężarówkę ja
dącą do nich od strony zabudowań. Tuman kurzu wzno
sił się za nią i ulatywał w kierunku pastwisk. McClain
wypakowywał bagaże, a Stacey stała obok, niepewna,
co robić i jak się zachować.
Wybrała na podróż lniany kostium w kolorze brzo
skwini. Okazał się zupełnie niestosowny. Czuła się
w nim niewygodnie nie tylko na gorącym lądowisku,
ale również w czasie lotu małym samolotem i jazdy
zakurzonym samochodem. Włożyłaby coś mniej ele
ganckiego, gdyby wiedziała, że będą podróżować awio-
netką i pikapem, było już jednak za późno. Stacey znana
była jako pedantka w sprawach ubioru i teraz zdała so-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
63
bie sprawę, że czekają nie lada wyzwanie, aby jej strój
pozostał zawsze czysty i niepognieciony.
I suchy. Mimo że dochodziła już siódma wieczorem,
powietrze było nadal gorące i lepkie. Czuła się nieświe
żo. Poza tym" odczuwała dotkliwie stres kilku tygodni
i przeżycia ostatnich dni. Była bardzo zmęczona.
Pikap zwolnił, wjeżdżając na asfalt lądowiska, ale
chmura kurzu przesunęła się za Stacey, pokrywając cał
kowicie samolot, który stał tuż obok. Czuła, że piasek
osiada na niej od stóp do głów.
- Wygląda na to, że nadal nie było deszczu - zagad
nął McClain kierowcę, który wysiadł, żeby pomóc wy
pakować bagaże.
Mężczyźni w kilka chwil wrzucili rzeczy na tył sa
mochodu. McClain przedstawił Stacey kierowcę, który
miał na imię John, po czym otworzył drzwi od strony
pasażera i ujął ją za rękę, aby pomóc jej wsiąść. Po
dobnie jak przy wsiadaniu do samolotu, spódnica od
kostiumu okazała się zbyt wąska, by swobodnie wejść
do środka. Stacey chciała dyskretnie unieść ją, ale
McClain złapał ją wpół i posadził delikatnie na siedze
niu. Oren i John zajęli miejsca po obu jej stronach.
- Bert naprawił elektryczność - powiedział John,
włączając silnik.
- Czy koń już do nas dotarł?
- Tak, ale nie zniósł podróży zbyt dobrze. Wstawi
liśmy go do zagrody, ale omal z niej nie uciekł. Musie
liśmy umieścić go w stalowym boksie.
64
SUSAN FOX
Zabawa w pytania i odpowiedzi trwała przez całą
drogę do domu. Stacey poczuła się niezręcznie, jakby
została odrzucona. Zaskoczyło ją to, ale w tym momen
cie zdała sobie sprawę, ile przyjemności sprawiało jej
przebywanie z McClainem sam na sam." A teraz, gdy
podczas rozmowy z Johnem zdawał się jej nie dostrze
gać, poczuła się zraniona.
Z rozmowy o gospodarstwie, koniach i pastwiskach
niewiele rozumiała. To, co do niej docierało, mało mówiło
jej też o McClainie. Czuła się jeszcze bardziej obco niż
dotychczas. Miała tylko nadzieję, że w tych wszystkich
sprawach, które były dla niej niedostępne, a w rozmowie
brzmiały wręcz okropnie, uda jej się niedługo połapać.
Dom, przed który podjechali, spodobał się Stacey.
Przyjrzawszy się budynkowi, uznała, że jest w nim coś
majestatycznego, a jego wielkość daje poczucie trwało
ści i bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że służył rodowi
McClainów od stulecia.
Uwierzyła oczywiście Orenowi, gdy powiedział, że ten
dom należy do jego rodziny od czterech pokoleń, ale
mimo wszystko nie spodziewała się czegoś tak okazałego.
A ponieważ sama roztrwoniła efekt pracy kilku generacji
Amhearstów, teraz szukała pocieszenia w tym, że znów
związana jest z rodziną, która ma bogate korzenie.
Zdawała sobie sprawę, że Oren zrobił wiele, żeby
zadbać o owoce pracy swoich przodków, sam też doło
żył cegiełkę do świetności rodu. Ta myśl znów obudziła
w niej poczucie winy. Mało tego, że nic nie zdziałała,
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
65
to lekkomyślnie pozwoliła, by rozpłynęła się cała ro
dzinna fortuna. Wprawdzie według raportów policyj
nych uznano ją za ofiarę, lecz ona wiedziała swoje.
Małżeństwo z McClainem stwarzało pozory, że unik
nęła kary za swoje postępowanie. W istocie uniknęła
tylko poważnych konsekwencji osobistych, ale nie
umniejszało to wcale jej winy.
Fatalne było i to, że wyszła za mąż dla pieniędzy.
Oczywiście szukała ochrony i celu w życiu, chociaż -
gdy miała własne pieniądze - o tych sprawach myślała
nader rzadko.
Nowoczesne kobiety same dbają o siebie, same usta
lają swoje cele i same dążą do ich realizacji. No i w żad
nym razie nie wychodzą za mąż za nieznajomych męż
czyzn, bo akurat potrzebują wsparcia finansowego do
wypełnienia owych planów.
Potępiała się tak wiele razy od miesięcy, samooskar-
żenia mnożyły się. Do listy swoich wad Stacey doda
wała coraz to nowe ułomności swego charakteru.
Zanim półciężarówka zatrzymała się przed domem,
samopoczucie Stacey sięgnęło dna.
Obaj mężczyźni wyskoczyli z samochodu. Oren od
wrócił się, żeby pomóc jej wysiąść. Obruszyła się w du
chu, kiedy chwycił ją wpół i delikatnie postawił na zie
mi. Do tej pory sprawiało jej przyjemność, że jest trak
towana z wyjątkową ostrożnością i delikatnością, teraz
zaczęło ją to doprowadzać do szału. Mimo iż zawsze
starała się zachowywać jak dama i nie tracić panowania
66
SUSAN FOX
nad sobą, poczuła, że wściekłość wprost ją obezwład
nia. Nie była to jednak złość na McClaina. Jego troskli
wość pogłębiała jedynie jej pretensje do siebie.
Prawda, że był to szalony tydzień, a poprzedziły go
niewiarygodnie trudne miesiące, co zaważyło na jej
obecnym stanie psychicznym. Teraz, kiedy czuła się
bezpieczna, nastąpiło odreagowanie. Wiedziała, że te
wybuchy złości wkrótce miną, że jakoś zwalczy w sobie
dręczące rozgoryczenie.
Zamiast pomagać wypakowywać bagaże, McClain
odprowadził ją do drzwi frontowych. Kolumny przed
wejściem do domu tworzyły piękną werandę o kamien
nej posadzce. Gdzieniegdzie ustawione były donice
z intensywnie czerwonymi pelargoniami. Dwuskrzyd
łowe drzwi pomalowane były lśniącą czerwoną farbą,
idealnie pasującą do koloru kwiatów.
Kiedy weszli na werandę i dotarli do wejścia, McClain
otworzył szeroko drzwi, a potem uniósł Stacey w swych
silnych ramionach.
- Witam w domu, pani McClain - mruknął i ucało
wał ją gorąco w sposób tak namiętny i kuszący, jak
w chwili kiedy jej się oświadczał.
Jakkolwiek rozchwiane były jej emocje, teraz zagłu
szone zostały doznaniem namiętnym i zmysłowym, za
pierającym wprost dech. McClain nagle przerwał piesz
czotę, jakby przypominając sobie, że za nimi stoi jego
pracownik, i przeniósł Stacey przez próg, zanim zdąży
ła otworzyć rozmarzone oczy. Wszystko wokół niej za-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
67
wirowało. Myślała tylko o tym, że McClain rozbudził
w niej głębokie doznanie, a potem przerwał je brutal
nie, pozostawiając z uczuciem niespełnienia.
Nie była w stanie otrząsnąć się tak szybko jak Oren.
Kiedy postawił ją na ziemi, kolana nadal miała miękkie.
Gdyby jej nie podtrzymał, z pewnością upadłaby na
kamienną posadzkę. Zorientowawszy się, że pracownik
Orena widział ich pocałunek i jej omdlenie, odsunęła
się od McClaina i odwróciła, niby to rozglądając się
dookoła. Miała nadzieję, że udało jej się ukryć rumie
niec różowiący policzki.
Hol przypominał stronę z kolorowego magazynu
z projektami wnętrz. Stał tu śliczny stolik, nad którym
wisiały duże wiktoriańskie lustro i wielka donica z ka
ktusem wyższym od Stacey. Na przeciwległej ścianie
znajdował się obraz olejny, przedstawiający kobietę
z pionierskich czasów, która stała na ganku staroświec
kiej chaty. Dokoła rozciągała się niezmierzona prze
strzeń pokryta wypaloną słońcem trawą. Czy ta postać
to protoplastka rodu McClainów?
Na razie jednak nie zapytała o to, tylko poszła do
łazienki, by się odświeżyć. Potem Oren oprowadził ją
po domu. Najpierw poznała Alice, która niepodzielnie
rządziła w kuchni, i gosposię Connie. Alice była żoną
zarządcy rancza, mąż Connie też tu pracował. Stacey
zdziwiło, że obie mieszkały w domach znajdujących się
na terenie rancza, a nie w rezydencji Orena.
Oprowadzana przez McClaina, Stacey chłonęła z przy-
68
SUSAN FOX
jemnością klimat panujący w tym starym budynku.
Podobała się jej kolorystyka, zupełnie inna niż ta, do
której przywykła w Nowym Jorku. Nie było tu, jak na
ścianach i meblach jej mieszkania, bieli i pastelowych,
jasnych kobiecych barw. Jasne były natomiast grubo
tkane dywany leżące na ciemnej, drewnianej podłodze,
pod masywnymi meblami.
Gdzieniegdzie widać było wpływ kobiecej dłoni -
niedbale rzucona poduszka, wazon pełen kwiatów, wy
kończenia z marszczeń i koronek. I obrazy. Było tu kil
ka olejnych obrazów ukazujących sceny z Dzikiego Za
chodu. W sumie, mimo żeńskich akcentów, widać było,
że od wielu lat domem niepodzielnie włada mężczyzna.
Wiele sprzętów i drobniejszych przedmiotów liczyło
sto, a nawet więcej lat. Wokół unosiła się aura solidno
ści i trwałości. Choć panowały tu ład, porządek i czy
stość, co dobrze świadczyło o gosposi, wnętrza nie były
przesadnie sterylne. Ten dom tętnił życiem. Najpewniej
okoliczni ranczerzy i pracownicy wchodzili tu, kiedy
tylko chcieli, i nie czuli się jak słonie w składzie porce
lany. Rezydencja McClaina nie odpychała obcych,
wręcz przeciwnie, gościnnie zapraszała na pokoje.
Stacey była tym wszystkim mile zaskoczona, jak rów
nież faktem, że dom jest klimatyzowany. Kiedy weszli do
środka i McClain po powitalnych pocałunkach postawił
ją w holu, Stacey poczuła miły chłód. Upałów panujących
w Teksasie - przynajmniej tutaj - nie musiała się obawiać.
Sypialnia pana domu była znacznie większa niż pięć
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
69
pozostałych. Została urządzona jak wytworny aparta
ment, ze stolikiem śniadaniowym koło przeszklonych
drzwi wychodzących na ogród oraz małą sofą i fotelem
w głębi pokoju. Pośrodku znajdowało się ogromne łoże.
Całość skojarzyła się Stacey z małżeńską intymnością,
na co zupełnie nie była przygotowana. Podobnie jak na
widok dwóch garderób, których nie spodziewała się
znaleźć w domu zamieszkałym przez mężczyznę.
- Widzę to twoje spojrzenie - powiedział McClain.
Stacey przeniosła wzrok i zobaczyła rozbawienie w je
go oczach. - Jeśli nie starczy ci miejsca w twojej szafie,
zawsze mogę oddać ci trochę miejsca w mojej. Mam
dużo mniej rzeczy niż ty.
Błysk jego ciemnych oczu zdradził, jak bardzo za
skoczyła go ogromna kolekcja ubrań Stacey. Bez wąt
pienia Oren zastanawiał się, czy w ogóle zostanie choć
trochę przestrzeni, gdy wszystkie jej rzeczy zostaną roz
pakowane i powieszone w garderobie.
- Nie będę tutaj potrzebowała wszystkiego. - Zasta
nawiała się, gdzie mogłaby trzymać tę część swojej
garderoby, której na pewno nie będzie używać na ran-
czu. Z pewnością w tak dużym domu musi być jakiś
schowek. Może nad tym garażem na sześć samocho
dów, stojącym kawałek za domem? A może po prostu
powinna pozbyć się niektórych ciuchów?
Ten pomysł był dla niej swoistą nowością, gdyż do
tąd bardzo przywiązywała się do swoich ubrań, nieza
leżnie od tego, czy nadal je nosiła, czy już nie. Z podo-
70
SUSAN FOX
bnie sentymentalnych powodów nie sprzedała swoich
mebli, a sama myśl, że na przykład mogłaby się pozbyć
stolika, który od czterech pokoleń należał do jej rodziny,
przepełniła ją grozą.
Teraz, kiedy zobaczyła już dom Orena, miała nadzieję,
że kilka antyków nabytych dawno temu przez Amhear-
stów doda tylko uroku temu miejscu, a może jej kryształy
i chińska porcelana też mogą się tu przydać, choć nie miała
pojęcia, jak wyglądają przyjęcia na ranczu.
Niektóre jej rzeczy od razu pasowały do stylu tego
domu, inne zaś, po wykonaniu aranżacyjnych zabiegów,
można było wkomponować w te wnętrza. Nieporównanie
trudniejsze zadanie stało przed nią samą: musiała jak naj
szybciej dostosować siędo nowej sytuacji. Ponownie spoj
rzała na kobietę z obrazu. Stacey wiedziała, jak bardzo
ona, miejska elegantka, nie pasuje do tego miejsca, do
kolorowego domu urządzonego na męską modłę.
Kontrast między nią a McClainem był bardzo wyraźny,
jak by na to nie patrzeć. Choćby w wyglądzie. On był
mocnej budowy, silny, o ciemnej karnacji i włosach. Ona
zaś drobna, krucha, o jasnej cerze i blond włosach. On był
szalenie męski, ona nadzwyczaj kobieca.
Mimo iż takie cechy uznawane bywają za idealne,
nie były w stanie zniwelować mniej pożądanych różnic.
Wychowywali się i wkraczali w dorosłe życie w skraj
nie odmiennych warunkach, ich serca, umysły i zain
teresowania były wręcz przeciwstawne. Siła tych kon
trastów wstrząsnęła nią.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
71
Co ona najlepszego zrobiła? Poczuła się nagle jak
dziecko, które prosi o lody truskawkowe, a kiedy ich spró
bowało, uświadomiło sobie, że ma ochotę na waniliowe.
I dziecko dostaje od mamy lody waniliowe, natomiast
ona... cóż, dla niej było już za późno na jakiekolwiek
zmiany. Wyszła za maż, podjęła ostateczną decyzję...
Dotąd nie musiała zachowywać się jak osoba dorosła,
w każdym razie nie miała poważnych zobowiązań, nie
ciążyła na niej żadna odpowiedzialność. Była oczywi
ście pełnoletnia, ale nie znaczyło to, że życie postawiło
ją przed trudnymi wyzwaniami, za to umożliwiło speł
nianie wszelkich zachcianek. Teraz zaś poślubiła nad
zwyczaj dojrzałego i odpowiedzialnego mężczyznę. Jak
miała stać się dla niego prawdziwą partnerką?
Ören stał oparty o otwarte drzwi. Wyglądał bardzo se
ksownie. Przyglądał jej się powłóczystym spojrzeniem.
- Wyglądasz jak spanikowana dama - powiedział.
I niestety miał rację.
- Myślę... myślę o tym, jak bardzo się różnimy. -
Obiecała sobie, że będzie z Orenem szczera, stąd to
wyznanie.
- Tak zostaliśmy stworzeni. - Uśmiechnął się lekko.
- Cenię sobie to bardziej, niż kiedykolwiek będziesz to
w stanie zrozumieć.
Była pewna, że chodziło mu o różnice płci, dlatego
potraktował to żartobliwie. Cóż, to żadna rewelacja, że
mężczyzna i kobieta są stworzeni dla siebie, zależy tyl
ko, jaki mężczyzna i jaka kobieta. Co z tego, że Oren
72
SUSAN FOX
niezwykle ją ekscytował podniecał? Co z tego, że choć
trochę się lękała, to zarazem marzyła o ich pierwszej...
i wielu następnych wspólnych nocach? Przecież, do li
cha, życie nie toczy się tylko w łóżku! Nawet jeśli od
najdą w nim niebiańską rozkosz, to w innych sferach
życia nie mieli z sobą nic wspólnego, oczywiście poza
dokumentami potwierdzającymi ich związek.
- Nie te różnice miałam na myśli - stwierdziła.
- Ale ja nie mogę myśleć o niczym innym.
Jego słowa rozwiały niepokoje Stacey dotyczące no
cy poślubnej, ale innych problemów nie rozwiązały.
Nadal była w obcym sobie świecie. Czuła się jak mysz
w labiryncie, otoczona przez gołe ściany, desperacko
szukająca bezpieczeństwa i wolności, które tak dobrze
niegdyś znała. Jednakże pogrążona została przez jeden
zły ruch, a potem kolejny i kolejny, w swych bezowoc
nych poszukiwaniach drogi ucieczki.
McClain wyciągnął rękę w kierunku Stacey. Spojrza
wszy w jego ciemne oczy, odpowiedziała podobnym
gestem. Ciepło bijące od niego wywołało natychmiasto
wy efekt. Przebiegł ją dreszcz.
- Powinniśmy zjeść kolację, zanim zrobi się zbyt
późno, by Alice mogła iść do domu. - Znów utkwił
wzrok w Stacey. - Jesteś zbyt wielką pokusą, gdy łóżko
jest tak blisko.
Te bezceremonialne słowa ostatecznie uświadomiły
Stacey, że jakiekolwiek nadzieje na odwleczenie nocy
poślubnej były daremne. Czy jednak nie wiedziała o tym
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
73
od samego początku? Mężczyzna taki jak McClain nie
zamierzał czekać na coś, co i tak należało do niego.
Od dzisiaj byli małżeństwem i dzisiaj miało to zostać
przypieczętowane nocą poślubną. To było proste i oczy
wiste dla praktycznego, pewnego siebie mężczyzny, takie
go jak Oren, Na pewno uważał, że jest w pełni uprawnio
ny w swych oczekiwaniach. Stacey nie wiedziała tylko,
czy to przekonanie wynikało z poczucia, że kupił sobie
żonę, czy też że zdobył ją po wielkich trudach, po eska
padzie do Nowego Jorku i licznych zabiegach. Miała na
dzieję, że chodziło o to drugie, jednak czy miała szansę
kiedykolwiek o tym się przekonać?
Kolejny dowód na to, że powinna znaleźć w sobie
siłę i samodzielnie spojrzeć w przyszłość i ją budować,
a nie czekać na wsparcie Orena.
Ku jej zaskoczeniu, nie pocałował jej w usta. Uniósł
jedynie jej dłoń i na niej złożył delikatny pocałunek.
Cały czas przyglądał się jej twarzy. Nagle coś zmieniło
się w jego ciemnych oczach. W milczeniu powiódł Sta
cey do drzwi holu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zjedli późną kolację w jadalni. Długi, lśniący stół za
stawiony był chińską porcelaną i kryształami oraz udeko
rowany świeżo ściętymi kwiatami. Kandelabry delikatnie
oświetlały pokój romantycznym blaskiem. Butelka szam
pana chłodziła się w kubełku z lodem.
Romantyczna kolacja na najwyższym poziomie, po
myślała Stacey.
McClain pomógł jej usiąść, otworzył szampana i na
pełnił kieliszki. Robił to z wielką wprawą, jak człowiek
bywały w świecie, co po raz kolejny uświadomiło jej,
że Oren nie był takim prostym wieśniakiem, za jakiego
wzięła go na początku ich znajomości. Przez cały ty
dzień, kiedy spotykali się na kolacjach w mieście, do
chodziła do wniosku, że całkiem dobrze zna się na za
sadach savoir-vivre'u, a jego nienaganne maniery prze
konały ją, że poradziłby sobie w każdej sytuacji towa
rzyskiej. Czuła się nieco zawstydzona, że kiedyś
myślała o nim inaczej.
Zorientowała się też, że piękny smoking, który miał
na sobie na przyjęciu, nie był jedynym eleganckim stro-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
75
jem w jego garderobie. Kolejne dwa smokingi widziała
przed chwilą w szafie. Musiał więc często brać udział
w różnych rautach, balach i oficjalnych spotkaniach.
McClain zasiadł na swoim miejscu u szczytu stołu.
Stacey czuła się szczęśliwa, że siedzi po jego prawej
stronie. Kiedy jadła posiłki ze swoim dziadkiem, za
wsze zmuszał ją, żeby zajmowała miejsce na końcu
długiego stołu, on zaś królował po przeciwnej stronie.
Dziadek wpajał w nią w ten sposób podstawową zasa
dę, głoszącą konieczność zachowania dystansu emocjo
nalnego. Dlatego bliskość Orena sprawiała jej tak wiel
ką przyjemność.
Wzniósł kieliszek i czekał, aż ona zrobi to samo.
- Wolałabyś pierwsza wznieść toast, czy też ja mogę
to zrobić?
- Może ty zacznij.
Uśmiechnął się nieznacznie, jakby takiej odpowiedzi
oczekiwał.
- Za najbliższych pięćdziesiąt lat... i za więcej.
Natychmiast pojęła dwuznaczność słowa „więcej".
Nie chodziło tylko o następne lata... Poczuła się zmie
szana, gdy delikatnie stukała kieliszkiem w jego kielich.
Wypiła łyk szampana.
Gdy uzupełniał kieliszki, Stacey gorączkowo zasta-
nawiała się, jaki toast powinna wznieść. Miała kilka
pomysłów, ale żaden nie wydawał jej się wystarczająco
stosowny. Przepełniała ją jedna myśl, będąca zarazem
najszczerszym pragnieniem.
76
SUSAN FOX
Kiedy kieliszki były już ponownie pełne trunku, za
częła nieśmiało:
- Abyśmy byli szczęśliwi przez czekających nas
pięćdziesiąt lat... i więcej.
Wyglądało na to, że te słowa usatysfakcjonowały
Orena.
Zabrali się do jedzenia. Na kolację były warzywa
gotowane na parze, pieczone ziemniaki i grube, soczy
ste steki. Posiłek był prosty. McClain preferował kon
kretne, pożywne dania, o czym przekonała się już
w Nowym Jorku.
W przeciwieństwie do swych wegetariańskich przy
jaciół, Stacey lubiła mięso. Stek nie był potrawą wy
myślną, ale to właśnie najbardziej jej odpowiadało. Co
prawda sama nie potrafiła gotować, ale z pewnością
umiała ocenić cudze starania, gdy ktoś dobrze coś przy
rządził.
Z wielką ulgą stwierdziła, że McClain ma naprawdę
świetną kucharkę, żona więc nie będzie musiała dla
niego gotować.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że nie jedziemy
od razu w podróż poślubną - powiedział Oren.
Ta uwaga zaskoczyła ją. Spojrzała na niego, czując
jego wzrok na sobie.
- Byliśmy tacy zajęci, że nawet nie pomyślałam
o miesiącu miodowym. - Była to prawda. Ostami ty
dzień był dla nich niezwykle intensywny, toteż nie
przejmowali się zbytnio ślubnymi obyczajami.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
77
- Spędziłem dużo czasu z dala od domu i powinie
nem teraz trochę tu pobyć - dodał. - Pojedziemy gdzieś
za jakiś czas. Może po jesiennych zbiorach.
Stacey nie miała pojęcia, co uprawia się na ranczu,
na razie więc nie drążyła tematu.
- Lubisz podróżować?
- Większość czasu spędzam tutaj, ale teraz mam
z kim podróżować. Będzie to na pewno o wiele przyje
mniejsze.
Uśmiechnęła się na te słowa. Zabrzmiały bardzo mi
ło, a przy tym świadczyły o tym, że McClain jest gotów
do zmiany trybu życia, gdyby ona tego pragnęła.
- Podróżowanie jest bardzo miłe, ale doceniam też
uroki domatorstwa. - W ten sposób dała sygnał, że rów
nież jest gotowa zmienić swoje przyzwyczajenia.
Choć nie do końca musiałaby je zmieniać. Miała
przyjaciół, którzy podróżowali z jednego krańca świata
na drugi, lecz ona za tym nie przepadała. Z drugiej
jednak strony, w Nowym Jorku prowadziła niezwykle
intensywne życie towarzyskie, co na odległym o trzy
godziny drogi od San Antonio ranczu było wykluczone,
więc co jakiś czas chętnie by się wyrwała w szeroki
świat.
- Zamiast jechać na wyprawę - kontynuował
McClain - chciałbym, żebyśmy spędzili tutaj trochę
czasu razem. Kilka godzin dziennie zajmie mi dogląda
nie rancza, ale resztę czasu poświęcimy na wzajemne
poznawanie się.
78
SUSAN FOX
Poczuła szybsze bicie serca, ale zanim zdążyła coś
powiedzieć, Oren ciągnął dalej:
- Musisz przywyknąć do tutejszego życia, nauczyć
się, jak wszystko funkcjonuje. Musimy mieć pewność,
że gdyby coś mi się stało, będziesz w stanie zarządzać
ranczem. Najlepiej zacznijmy od podstaw. Na przykład
od lekcji jazdy konnej.
Zamarła. Chyba nie mówił tego poważnie? Jazda
konna to jedno, ale pomysł, że ktokolwiek mógłby od
niej oczekiwać zarządzania tak ogromnym ranczem, był
przerażający. Wcześniej obawiała się, że Oren będzie
wymagał od niej gotowania czy sprzątania domu, ale to
był drobiazg w porównaniu z tym pomysłem.
Po tym, jak roztrwoniła fortunę Amhearstów, nie
chciała być odpowiedzialna za fortunę McClainów, tym
bardziej że w tym wypadku nie chodziło o fundusze
powiernicze i papiery wartościowe, z czym, nauczona
srogim doświadczeniem, jakoś by sobie poradziła, lecz
0 zarządzanie ranczem, przedsiębiorstwem naftowym
i kto wie, czym jeszcze.
- Nie mówisz poważnie? - W jej głosie słychać było
przerażenie, którego nawet nie próbowała opanować.
- Całkowicie poważnie. Jesteś bystra i wykształco
na, brak ci tylko pewności siebie, trzeba więc nad nią
popracować. Możesz podjąć się wszystkiego, czego tyl
ko zechcesz. - Przerwał na chwilę. - Ale najpierw mu
sisz wiedzieć, czego naprawdę chcesz.
Zgryźliwa uwaga, którą okrasił swą wypowiedź,
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
79
umknęła jej uwadze, gdyż usłyszała słowa, które całkiem
zbiły ją z tropu. Poczuła się dziwnie. Oren McClain po
chlebiał jej, ujrzał w niej coś wartego podziwu. Coś, czego
nikt dotąd nie zauważył. Nawet ona sama.
Tylko czy zasłużyła na te komplementy?
Dziadek zupełnie w nią nie wierzył, nie dostrzegał
w niej inteligencji ani żadnych zdolności. Jedyne, co
mogła z powodzeniem robić, to wydawać pieniądze, ale
nie je zarabiać. Dlatego niedługo przed śmiercią zlikwi
dował cały swój biznes, pozostawiając wnuczce zasob
ne konto i prawdziwą fortunę w postaci funduszy po
wierniczych i papierów wartościowych, ale żadnej fir
my, żadnej odpowiedzialności.
Jednak to, co powiedział przed chwilą McClain,
wskazywało, że dostrzegł w niej coś, w co warto było
zainwestować przynajmniej czas. Albo po prostu to so
bie wymyślił, bo chciał jej pochlebić.
Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że powodem
jej decyzji o małżeństwie była porażka finansowa, za
którą sama ponosiła odpowiedzialność. Żadne z nich
nie ukrywało, że nie było to małżeństwo z miłości. Po
wiedziała mu, w jaki sposób straciła pieniądze. Wie
dział zatem, że w łatwy sposób chciała uciec przed
przykrymi konsekwencjami własnej niefrasobliwości
i głupoty.
Dlatego tak bardzo zaskoczył ją ten pomysł. Zaiste,
co za problem! W mig wszystkiego się nauczy i gdy
zajdzie taka potrzeba, zastąpi Orena na ranczu i w fir-
80
SUSAN FOX
mie nafciarskiej, potem zostanie gubernatorem Teksasu,
a zwieńczeniem tak wspanialej kariery będzie zwycię
ska walka o Biały Dom...
Co z tego, że zadrwiła sobie w duchu, skoro wcale
nie było jej do śmiechu. Napiła się wody, mając nadzie
ję, że nagła suchość w gardle minie
- Jeśli chcesz najpierw wziąć prysznic, posprzątam
ze stołu, żeby pomóc Alice - powiedział.
Potrzebowała chwili, by przeskoczyć na tok myślenia
Orena. Przypomniała sobie, że Alice była jego kuchar
ką. Spojrzała na elegancki zegar wiszący na ścianie
naprzeciwko niej, a potem znów na McClaina.
- Ale jest dopiero dziewiąta. - Czyżby wieczór do
biegał już końca? Rzadko kładła się spać przed drugą
w nocy. Zastanawiała się, jakim cudem uda jej się za
snąć tak wcześnie. Potem zdała sobie sprawę, że sen był
ostatnią rzeczą, o jakiej myślał McClain.
- Tutaj budzimy się o piątej - wyjaśnił. - Dziewiąta
wieczór to późna pora.
Stacey wstała zdenerwowana. Nie potrafiła poukła
dać sobie tego wszystkiego w całość. Jasne było, że
Oren oczekuje miłosnej nocy, pewnie nie później niż za
godzinę, ale ona potrzebowała więcej czasu, żeby przy
gotować się emocjonalnie.
Zdesperowana, chcąc nieco zwolnić tempo, zagadnę
ła cicho:
- Może razem posprzątamy ze stołu? Słyszałam, jak
Connie wspomniała, że w gabinecie czekają na ciebie
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
81
jakieś informacje. - Przerwała, gdy zobaczyła rozba
wienie w jego ciemnych oczach.
- W taką noc nie zamierzam zawracać sobie tym
głowy.
Policzki Stacey zapłonęły rumieńcem, ale nie powie
działa ani słowa. Wykorzystał tę chwilę milczenia i od
niósł kubełek z szampanem do kuchni, po chwili wrócił
z tacą.
W panującej ciszy rosło między nimi napięcie, które
przede wszystkim odczuwała Stacey. Oren zajął się ga
szeniem świec, a ona ustawiała naczynia na tacy. Im
dłużej milczeli, tym większe było napięcie i podniece
nie, niemal czuło się je w powietrzu.
Weszli do dużej kuchni, nadal nie mówiąc nic do
siebie. Towarzyszyła im świadomość, że wraz z zapa
dającym wieczorem zbliża się chwila, kiedy będą dzielić
małżeńskie łoże.
Stacey pomyślała z ironią, że przynajmniej posiadła
umiejętność wkładania naczyń do zmywarki. Kiedy skoń
czyła, wsypała proszek, a Oren zamknął drzwiczki i wcis
nął przycisk startu. Po chwili złapał ją za rękę i przyciągnął
do siebie, przyglądając się jej zarumienionym policzkom.
- Boisz się tej nocy. - Uśmiech przemknął przez
jego wargi. - Nie bój się. Czuję, jakbym czekał na tę
noc całe lata, ale wiem, że dla ciebie wszystko dzieje
się zbyt szybko.
Nie puszczał jej z objęć. Bliskość Orena jak zwykle
spowodowała u niej zawrót głowy, ugięły się nogi.
82
SUSAN FOX
Zarówno dzisiejsze obezwładniające onieśmielenie,
jak w ogóle to, że do tej pory starała się unikać Orena,
wynikło pewnie stąd, że był tak silny i tak bardzo na
nią oddziaływał. Teraz jednak coś się między nimi zmie
niło i wszystko powinno układać się inaczej. Był jej
mężem, a przy tym mężczyzną doświadczonym, który
potrafi pokonać jej naturalną nieśmiałość.
Pochylił się i złożył na jej ustach delikatny pocału
nek. Zaskoczył ją, gdyż spodziewała się ognistej, gwał
townej pieszczoty. Po chwili odsunął twarz od jej ust,
co było dla niej kolejnym zaskoczeniem. Długo jeszcze
miała zamknięte oczy.
- Myślę, że potrzebujesz chwili dla siebie - powie
dział. - Wkrótce przyjdę do ciebie.
Gdy wypuścił ją z objęć, cofnęła się z ociąganiem.
Bała się, że uleci to uczucie, które ogarnęło ją przed
chwilą, że zniknie wpływ, jaki Oren na nią wywierał.
Pragnęła, żeby nie odstępował od niej i nadal ją uwo
dził. Próbowała uśmiechnąć się swobodnie, ale kom
pletnie jej się to nie udało.
- Postaram się, żeby nie trwało to zbyt... długo.
- Natychmiast pożałowała swych słów, dowodziły bo
wiem, jak i jej drżący głos, że nie może się na niego
doczekać.
Nie będę w tym dobra, pomyślała smętnie. Zupełnie
sobie nie poradzę.
Poszła do sypialni na drżących nogach. Starała się
przypomnieć sobie wszystko, co słyszała lub czytała
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
83
o mężczyznach i seksie. Rozpaczliwie pocieszała się
myślą, że i tak nie miało aż tak wielkiego znaczenia,
czy okaże się w tym dobra.
Kogo jednak chciała oszukać? Przecież dla większo
ści mężczyzn, a już szczególnie dla takiego macho jak
McClain, udany seks miał ogromne znaczenie.
Przybita i przerażona zamknęła się łazience. Szybki
prysznic i suszenie włosów w niewielkim tylko stopniu
uspokoiły jej nerwy.
To działo się zbyt szybko. Lubiła McClaina, i to na
wet bardzo, on także musiał ją lubić, przecież z deter
minacją zabiegał ojej rękę, lecz jak dotąd żadne z nich
nie wysłało sygnału, że sympatia zaczyna się przemie
niać w miłość. To prawda, ostro między nimi iskrzyło,
ale pożądanie nie jest jeszcze prawdziwym uczuciem.
Nie mogło jednak być inaczej, skoro tak rozpaczliwie
mało wiedzieli o sobie nawzajem. Dużo więcej wiedzia
ła o różnych swoich znajomych, z którymi łączyły ją
jedynie wspólne zainteresowania i podobne kręgi towa
rzyskie, a nie ślubne obrączki...
Czytała artykuły o tym, że zbyt szybki seks może
uniemożliwić budowanie prawdziwie dojrzałego związ
ku, bogatego w sferze emocjonalnej. Relacje między
partnerami zastygają wówczas na płytkim, niedojrza
łym poziomie, zostaje utracona szansa, by je pogłębić,
ubogacić, uczynić trwałymi. Stacey panicznie się bała,
że tak właśnie stanie się między nią i Orenem.
Seks... Wiele myślała o seksie i już dawno uznała,
84
SUSAN FOX
że powinien być przejawem najgłębszych uczuć, odda
nia, miłości. Dlatego dotąd, mimo licznych okazji, je
szcze go nie zaznała. Kiedy powiedziała Orenowi „tak",
w głębi ducha liczyła, że szybko się w sobie zakochają.
Wtedy wszystko byłoby proste i oczywiste.
Nie wierzyła zbytnio w miłość od pierwszego wej
rzenia ani w to, że zauroczenie może gwałtownie zmie
nić się w miłość, ale przecież zawsze mogło się tak
zdarzyć. Także w przypadku McClaina.
Niestety wyglądało na to, że w małżeństwie przede
wszystkim interesował go eros, a nie psyche. Przypomnia
ła sobie, co mówił przed ślubem o fizycznej fascynacji.
Powinna była wtedy głębiej zastanowić się nad jego sło
wami, niestety dopiero teraz dotarł do niej ich sens.
Może zresztą było to normalne, że taki stuprocento
wy mężczyzna w kontaktach z kobietami przywiązywał
głównie wagę do erotycznej sfery, natomiast emocjonal
ną niezbyt się przejmował.
Jej odczucia i potrzeby były skrajnie przeciwne.
A teraz, kiedy czas kładzenia się do łóżka był tak bliski,
Stacey była pewna, że tej nocy będzie miała poważne
problemy z Orenem. I z seksem.
Ułożyła włosy i przyjrzała się swemu odbiciu w dużym
lustrze. Długa, biała satynowa koszula nocna i odpowied
ni szlafrok dodawały jej niewinności. Ten dziewiczy wi
zerunek uzupełniały blond włosy opadające lokami na
ramiona, jasna skóra i intensywnie niebieskie oczy.
Poczuła niewielką ulgę, gdy zauważyła, że wygląda
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
85
niemal eterycznie. Miała nadzieję, że ostudzi to nieco
zapał McClaina. Może spojrzawszy na nią, zrozumie,
jak wielkie znaczenie ma dla niej ten pierwszy raz.
A kiedy Oren już to zrozumie, może uzna, że powinni
poczekać do czasu, aż rozwinie się między nimi silniej
sze uczucie.
Usłyszała delikatny dźwięk dochodzący z sypialni.
Całą swą odwagę zmobilizowała, by otworzyć drzwi
łazienki i wejść do pokoju. Musiała to zrobić teraz, bo
inaczej kompletnie by się załamała. Jeśli wszystko inne
by się nie powiodło, przynajmniej na tym polu musiała
okazać się dojrzała.
Lecz w chwili, gdy zobaczyła McClaina jedynie
w czarnych spodniach od piżamy, z nagim, pięknie
umięśnionym torsem i silnymi ramionami - wraz z od
dechem ulotniła się cała odwaga.
Oren przejrzał szybko korespondencję zostawioną
w gabinecie i upewnił się, że nie było tam nic pilnego,
co wymagałoby jego interwencji. Do sypialni wszedł,
by zabrać kilka rzeczy i wziąć prysznic w jednej z ła
zienek dla gości. Żeby jeszcze bardziej nie zdenerwo
wać swojej bardzo nerwowej żony, włożył spodnie od
piżamy, dzięki czemu miała poczuć się swobodniej.
Kiedy jednak weszła do sypialni, jej piękne niebie
skie oczy powędrowały wprost ku jego nagiemu torso
wi. Zauważył przyspieszony trzepot rzęs, co przekonało
go, że jednak ją zaszokował.
86
SUSAN FOX
Wrażenie, jakie na nim zrobiła, było równie silne.
Biała satynowa koszula, która zarazem ukrywała, jak
i podkreślała kuszące kształty, sprawiała, że Stacey wy
glądała jak piękna księżniczka wprost z dziecięcej
książki. Brakowało jej tylko skrzydeł i czarodziejskiej
różdżki. Bo może była aniołem?
Podobało mu się, że nie przypominała teraz dziewczy
ny z wielkiego miasta. Przeciwnie. Wyglądała delikatnie,
niepewnie i nieśmiało. W jej oczach widoczny był niepo
kój, choć robiła wszystko, żeby go nie okazywać.
Nie przyszło jej do głowy, że Oren nie myślał wy
łącznie o seksie, jak się tego obawiała. To była wpraw
dzie ich noc poślubna, ale nie potrzebował czerwonego
światła ostrzegawczego i barier wokół Stacey, by rozu
mieć, że jeszcze nie jest gotowa. Poza tym miał inne
powody, żeby zaczekać.
Nie chciał składać żadnych szybkich obietnic. Był
dumny z kontroli, jaką miał nad swoimi seksualnymi
potrzebami. Tak było jeszcze przed chwilą.
Teraz jednak z wielkim zaskoczeniem stwierdził, że już
nie jest tak pewny siebie. Przecież, tłumaczył sobie, akt
małżeństwa to nie tylko przyzwolenie, ale wręcz obowią
zek fizycznych igraszek, realizacja erotycznych marzeń
i pragnień. Dlaczego więc miałby z tym czekać?
Z trudem przywołał się do porządku. Tak się oczy
wiście stanie, ale jeszcze nie tej nocy. Jego dobre inten
cje nie potrwają zapewne zbyt długo, ale nie wolno mu
było zanadto wszystkiego przyspieszać. Musiał pocze-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
87
kac, aż ich wzajemne relacje staną się bardziej natural
ne, bardziej zażyte. Wtedy Stacey rozluźni się, pozbę
dzie skrępowania i lęków, które tak bardzo ją dręczyły,
i uzna wreszcie, że jest już gotowa do prawdziwego
małżeństwa. Wiedział bowiem, czy raczej wyczuwał, że
seks jest dla niej czymś ogromnie ważnym. Skarbem,
który można ofiarować tylko tej jednej, wybranej oso
bie. Oren nigdy dotąd tak o seksie nie myślał, ale głę
boko szanował poglądy Stacey w tej kwestii. Więcej,
był nimi bardzo poruszony.
Wiedział też, że jeśli teraz wykaże się wobec żony
wyczuciem i taktem, będzie mu za to bardzo wdzięczna.
Teraz i w przyszłości. Do grobowej deski.
Zatrzymała się, kiedy zobaczyła go, jak stoi przy
łóżku. Splotła palce przed sobą. Próbowała zachować
spokój i nie pokazać po sobie zdenerwowania.
Wyciągnął rękę i czekał do chwili, gdy podeszła bli
żej i dotknęła palcami jego dłoni.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nie mogła oderwać oczu od twarzy Orena. Był po
ważny i skoncentrowany. Bez słowa nakazał jej podejść
do siebie i chwycić za ręce. Już wcześniej tak się zacho
wywał, odpowiedziała więc automatycznie na jego ge
sty. Nie była do końca pewna, czy to jej się podoba, czy
nie. Chwycił ją za dłonie.
- Wyglądasz pięknie - powiedział cichym, niskim
głosem, który był jednocześnie tajemniczy i seksowny.
- Zawsze jesteś piękna, ale w tej chwili szczególnie.
Pochylił się i pocałował ją delikatnie. Zadrżała. Dzie
liły ich tylko złączone ręce, lecz pragnienie większej
bliskości sprawiło, że przysunęła się ku niemu.
Przerwał pocałunek, ale Stacey chciała więcej. Po
czuła się dziwnie słabo, dziwnie słodko. Jedna tylko
myśl kołatała w jej głowie:, Jak dotąd układa się wspa
niale... może wszystko będzie dobrze?".
- Wolisz spać po prawej czy po lewej stronie? - za
pytał.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego, nie mogąc
uwierzyć, że o to właśnie zapytał. Nie takich słów ocze
kiwała podczas nocy poślubnej.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
89
- Ja... nie wiem... -1 kompletnie zbita z tropu do
dała: - Dotąd zawsze spałam sama.
Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu, a błysk
w ciemnych oczach jasno oznajmił, że Oren dobrze po
jął, w czym rzecz. Jednak nie drążył sprawy, tylko po
wiedział spokojnie:
- Zawsze możemy zamienić się stronami, jeśli tylko
sobie tego zażyczysz. - Puścił jej dłonie i zaczął roz
wiązywać pasek od szlafroka Stacey. Nie zrobił nic
więcej, jedynie muskał palcami delikatny materiał. -
Lubię dotyk satyny... - Gdy pociągnął za pasek, oba
jego końce opadły luźno.
Szlafrok rozchylił się na piersiach Stacey. Wsunął
dłonie między poły i rozchylił je szerzej. Jego dłonie
spoczęły na jej talii, a ona pieściła jego nagi tors.
To był jednak błąd. Ciepło bijące od jego gładkiej
skóry, okrywającej stalowe mięśnie, było tak niezwykłe,
że aż zabrakło jej tchu. Ören był niezwykle męski,
a Stacey bardzo kobieca. Czuła jednocześnie podniece
nie i strach. Otoczył ją ramionami. W jego uścisku było
tyle troski i opiekuńczości, że Stacey poczuła się jak
mała krucha dziewczynka, a zarazem jak silna kobieta,
pokrzepiona jego siłą i wsparciem. Czuła też, że w pew
nym stopniu ma nad nim władzę.
Zrozumiała swą dominację w chwili, gdy Oren prze
sunął swe ręce wzdłuż jej boków, powodując, że szla
frok zsunął się z jej ramion i opadł na ziemię dookoła
stóp. Dłońmi pieścił jej nagie ramiona.
90
SUSAN FOX
Gorset koszuli nocnej, choć skromny, był bardzo ku
szący. Głęboki dekolt w kształcie litery V kończył się
niemal w okolicy talii. Wzrok McClaina badał każdy
centymetr tego podniecającego wcięcia. Potem Ören
z powagą spojrzał jej w oczy.
- Panie przodem - szepnął chrypliwie.
Jego oczy płonęły pożądaniem. Kiedy przestał jej
dotykać, skierowała się w stronę łóżka, pełna sprzecz
nych, niemożliwych do wyrażenia emocji.
On zaś przeszedł dookoła łóżka, co dało Stacey czas na
ułożenie się po swojej stronie i szczelne nakrycie kołdrą.
Wstrzymała oddech, gdy poczuła, że materac się ugina.
Oren wsunął się pod kołdrę i odwrócił w stronę Stacey.
Nie przysunął się jednak bliżej, pozostawiając między
nimi bezpieczną odległość, lecz mimo to czuła ciepło jego
ciała. Podparł się pod brodę i przyglądał jej twarzy, na
której pojawiły się wypieki. Po chwili uśmiechnął się.
- Wyglądasz na wystraszoną, pani McClain.
Sięgnął pod kołdrę, chwycił zimną dłoń Stacey, wy
sunął ją i przycisnął do ust. Pochylił się i złożył podob
nie delikatny pocałunek na jej ustach. Powoli wycofał
się, a ona otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Niczego bardziej nie pragnę, niż robić to, co zwy
kle się robi w noc poślubną. Tak bardzo jednak spieszy
liśmy się dotąd, że wolałbym teraz nieco zwolnić
i uchwycić to, co przez ten pośpiech zgubiliśmy.
Wypełniły ją głęboka wdzięczność i czułość. Wpraw
dzie na dnie duszy miała nadzieję, że ta noc będzie jej
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
91
darowana, ałe tak naprawdę nie liczyła na to. Była pew
na, że Oren nie zaakceptuje, a może nawet nie usłyszy
jej niemej prośby. A jednak usłyszał... Nagle tknęła ją
inna, jeszcze piękniejsza myśl. Może od razu wszystko
pojął i już wcześniej tak właśnie zaplanował ich pierw
szą wspólną noc?
Spontanicznie uniosła dłoń, pogładziła policzek mę
ża i niby pytając, stwierdziła cicho:
- Bardzo liczysz się z uczuciami innych, prawda?
Nie wiedział, jak zareagować na ten komplement.
Uśmiechnął się więc i obrócił całą sprawę w żart:
- Jasny gwint! Już od najmłodszych lat zachwycano
się moją nadzwyczajną skromnością, dlatego, jak to co
najmniej pięć razy w tygodniu czynię przy różnych oka
zjach, i tej niezasłużonej pochwale zaprzeczyć muszę.
Proszę cię też, nigdy nie nazywaj mnie ideałem. W kół
ko od lat różni ludzie mi to powtarzają, a ja nie wiem,
gdzie z wielkiego zawstydzenia mam się schować. Bo
wyznam ci szczerze, wcale ideałem nie jestem, gdyż po
długich poszukiwaniach odkryłem w sobie jedną wadę.
- Tylko jedną? - Stacey zachichotała.
- Tak, jedną. Wstyd mi wyznać, ale, przy mej wiel
kiej skromności, jestem strasznie łasy na nagrody. Dla
tego za moją subtelność wobec innych wynagrodź mnie
pocałunkiem.
Stacey uradowała się ogromnie, bo okazało się, że
poważny Oren McClain miał jednak poczucie humoru,
a nawet potrafił śmiać się z samego siebie i błaznować.
92
SUSAN FOX
Nie zauważyła w nim wcześniej ani takiej skłonności
do żartów, ani rozbawienia.
Przyciągnęła go do siebie i pocałowała.
Teraz, kiedy odpadła okropna presja obowiązkowego
uprawiania seksu, z radością zaangażowała się w ten
pocałunek. Oplotła Orena ramionami i przysunęła się
tak blisko, że prawie leżał na niej.
Nagle pocałunek wymknął się jej spod kontroli. Już
nie była spontanicznie wesoła, tylko... Szczęśliwie
Oren odsunął się od niej na czas.
Czekali, aż ich oddechy uspokoją się nieco, a gwałtow
nie rozpędzone serca powrócą do normalnego rytmu.
McClain zachichotał:
- Zachowujemy się jak dzieciaki igrające z ogniem.
Niby wiedzą, czym to grozi, ale niebezpieczeństwo tak
bardzo kusi...
Ta analogia niezwykle ucieszyła Stacey. Podobnie
jak uczucie coraz większego zaangażowania w związek
z McClainem.
Z Orenem, skarciła się w duchu. Rzadko, nawet
w myślach, używała jego imienia, częściej posługiwała
się nazwiskiem. To dziwaczne, a jednak tak było. Dla
czego? - zastanawiała się.
Pewnie chodziło o to, że nazwisko McClain kojarzyło
się z twardymi jak skała, walecznymi szkockimi góralami.
Solidność, niezłomność, niezniszczalność. A ona, sama
tak bardzo niepewna siebie i emocjonalnie niestabilna,
potrzebowała mężczyzny o takich właśnie cechach.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
93
Natomiast imię Oren kojarzyło się z łagodnością,
czułością, delikatnością. W dziwny sposób zarówno
imię, jak i nazwisko, choć tak bardzo sprzeczne z sobą,
świetnie pasowały do jej męża. Bo był zarazem twardy
i silny, jak i delikatny, czuły.
Ta tak piękna dwoistość działała jednak deprymująco
na Stacey. Stąd zapewne w dużym stopniu brały się jej
niepewność i nieśmiałość. Widziała w McClainie ko
goś, kogo potrzebowała, a w Orenie kogoś, na kogo nie
zasługiwała.
Doszła do tych wniosków w chwili, gdy jej mąż zga
sił światło i przytulił się do niej. Miała cichą nadzieję,
że znów zacznie ją całować, ale zamiast tego otulił jej
dłonie swoimi. Znane już uczucie wdzięczności ponow
nie wypełniło jej serce.
- Dobranoc - mruknął szorstko.
- Dobranoc - odpowiedziała miękko.
To było niezwykłe przeżycie, leżeć w wielkim łóżku
obok McClaina. To znaczy obok Orena. Trzymać go za
ręce, i mieć to cudowne i niezwykłe uczucie komfortu
i bezpieczeństwa.
Ufała swemu mężowi. Zdała sobie sprawę, że nie
doświadczyła tego uczucia od bardzo dawna. A może
nigdy? Teraz, kiedy się nad tym zastanawiała, uświado
miła sobie, że dotąd w swym życiu szczerze nikomu nie
zaufała. Nawet swojemu dziadkowi.
Ale tej nocy zaufanie na nią spłynęło. Czuła to
wyraźnie, leżąc w ciemności w łóżku Orena i delektu-
94
SUSAN FOX
jąc się bezpieczeństwem, jakie jej zapewniał. Usnęła
najspokojniejszym snem, jakiego nie doświadczyła od
miesięcy.
Obudziła się w środku nocy z tym samym uczuciem
spokoju i zadowolenia. Fakt, że otaczały ją silne ramio
na McClaina, pogłębił tylko te doznania. Nie czuła naj
mniejszego skrępowania, jedynie przyjemne uczucie
senności. Zapewne znów zapadłaby w sen, gdyby Oren
nie poruszył się nagle.
- Pora wstać, kochanie - powiedział miękkim, czu
łym głosem.
Otworzyła oczy. W pokoju nadal było ciemno, a tak
że chłodno dzięki klimatyzacji. Przylgnęła ciaśniej do
przyjemnie ciepłego ciała męża. Tak czuła się najlepiej.
W końcu nadal była noc. McClain musiał się pomylić
lub po prostu mamrotał przez sen.
Gdy powtórnie słodko zasypiała, poczuła, jak jego
ręka zsuwa się po jej boku i zatrzymuje na pośladku.
Poczuła się trochę mniej komfortowo niż dotychczas.
Po chwili jednak uścisnął ją delikatnie.
- Wstawaj, nowojorska damo. Robi się późno.
Odwróciła się na poduszce, żeby przyjrzeć się pogrą
żonej w mroku twarzy Orena. Zobaczyła jego ostre mę
skie rysy, brodę pokrytą zarostem i długie, ciemne, po
targane włosy. Po błysku w jego oczach domyśliła się,
że jest rozbawiony.
- Późno? Przecież jeszcze noc - powiedziała cicho
i leniwie.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
95
- Oj, Stacey, raczej nie jesteś rannym ptaszkiem.
Z czasem będziesz. Przykro mi... ale nie masz innego
wyboru.
Jego palce zaczęły zataczać powolne koła na jej ple
cach. Ta poufałość sprawiła, że przesunęła się, licząc,
że Oren zabierze swą dłoń, ale on zbliżył się jeszcze
bardziej ku Stacey i pocałował ją.
Oddała się temu pocałunkowi, zanim dotarło do jej
umysłu, że powinna być ostrożna. Kiedy McClain gwał
townie odsunął się od niej i odwrócił, aby wstać z łóżka,
poczuła się kompletnie oszołomiona.
Zaskoczona, że tak łatwo zapomniała o nakazanej
sobie ostrożności, wróciła na swoje miejsce na wielkim
materacu i usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Bu
dzik na szafce nocnej wskazywał za pięć piątą. Jęknęła.
McClain energicznie obszedł łóżko, złapał ją za rękę
i pomógł wstać.
- Możesz zająć tę łazienkę. Włóż dżinsy, jeśli masz
jakieś ze sobą. Jeśli nie, włóż jakieś spodnie. Po połu
dniu kupimy ci jakieś robocze ciuchy w mieście.
Po tej serii krótkich poleceń pchnął ją lekko w kie
runku głównej łazienki. Wciąż zaspana, zaczęła szyko
wać się na nadchodzący dzień.
W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że powinna
poświęcić chwilę na wybór ubrań, ale najpierw skoń
czyła robić makijaż, umyła zęby i uczesała się. Wresz
cie podeszła do szafy, w której stały jej walizki.
Zeszłej nocy wypakowała jedynie kilka rzeczy, kto-
96
SUSAN FOX
rych potrzebowała najbardziej. Obawiała się, że także
tego poranka nie będzie miała czasu na rozpakowanie
bagażu. Ponieważ McClain niecierpliwił się, jak naj
szybciej musiała coś znaleźć.
Postawiła wszystkie walizki na pokrytej dywanem
podłodze garderoby i otworzyła je. Cieszyła się, że za
brała z sobą parę dżinsów. Do nich wybrała białą ba
wełnianą bluzkę, czarne skórzane buty do kostek i po
dobny pasek.
Kto wie, ile zajmie jej rozpakowanie i posortowanie
wszystkich rzeczy, które zabrała do Teksasu? Nie miała
pojęcia, gdzie jest reszta bagaży. Musiała kogoś zapytać.
Byłoby wspaniale, gdyby Connie mogła zadbać o te
sprawy, ale Stacey uznała, że najpierw powinna się do
wiedzieć, jakie obowiązki zwyczajowo pełni gosposia,
a dopiero potem czegoś od niej wymagać.
Gdy ubrała się i wyszła z garderoby, zobaczyła Ore-
na. Miał na sobie, jak się domyśliła, swój roboczy strój,
to znaczy kraciastą kowbojską koszulę, sprane dżinsy
i czarne buty. Wyglądał zupełnie inaczej niż w Nowym
Jorku, ale równie naturalnie jak w eleganckim garnitu
rze czy smokingu.
Z uśmiechem spojrzał na Stacey.
- Wiesz, te markowe buty mają wprawdzie dobre
obcasy, ale jak pochodzisz w nich cały dzień po ranczu,
to staną się mniej markowe. Znajdziemy ci coś innego.
- Dostrzegł jej ciasno dopasowane dżinsy. Uśmiechnął
się jeszcze szerzej pełen podziwu dla wspaniałej figury
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
97
Stacey, ale i z dezaprobatą. - A także inne dżinsy i ko
szulki... - Spojrzał na jej rozpuszczone włosy. - Oraz
kilka kapeluszy i krem z filtrem.
Stacey słuchała go zaskoczona. Przyjrzała się swoje
mu, jak się jej wydawało, idealnie dobranemu strojowi.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej ubrać nieodpowied
nio do okazji, brak akceptacji był więc dla niej dużym
szokiem.
Gdyby ktokolwiek inny odważył się na niepochlebną
ocenę jej stroju, potraktowałaby to jako obrazę, nie mia
ła jednak pojęcia o życiu na ranczu, musiała zatem za
ufać Orenowi. Szczególnie że myśl o zniszczeniu ulu
bionych butów niespecjalnie ją zachwyciła.
Pomysł zakupu kowbojskich butów też nie przypadł
jej do gustu. Wątpiła, czy się jej spodobają. Wysokie
buty nie mogą być wygodne w upalny dzień, a te, które
miał na sobie Oren, na pewno były bardzo ciężkie.
Wprawdzie prezentowały się na nim znakomicie, ale
ona chodziłaby w takich buciorach bardzo niezgrabnie.
Śniadanie okazało się małą ucztą, na którą składały
się jajka, steki, grzanki, melony i cynamonowe ciastka.
Stacey marudziła jednak nad talerzem. Cóż, nigdy tak
wcześnie nie jadała. Do tego kawa była strasznie mocna,
musiała więc zadowolić się wodą i sokiem.
Po śniadaniu Oren zabrał ją do przedpokoju, by zmie
niła obuwie. Przy okazji zauważył jej elastyczne, nieprze
puszczalne podkolanówki. Przykucnął przed nią z pierw
szą parą butów.
98
SUSAN FOX
- Następnym razem włóż białe skarpetki. Te poparzą
ci nogi.
- A cóż kolor ma z tym wspólnego?-Stacey uśmiech
nęła się na tę uwagę.
- Biały odbija promienie, dlatego tak się nie nagrze
wa, a im ciemniejszy kolor, tym bardziej je wchłania.
Poza tym te są za grube. Kupimy ci kilka par po połu
dniu. Radzę też zrezygnować z koronkowych majtek.
Uwierz, zwykłe bawełniane są lepsze. Jeśli chodzi
0 biustonosz, sama podejmiesz decyzję, ale przede
wszystkim musi dobrze się trzymać, nie może obcierać.
Stacey nie mogła opanować gwałtownie ogarniającej
ją wesołości.
- Wybacz, że pytam, ale skąd to wszystko wiesz?
Czy to standardowa kowbojska wiedza?
- Nieraz jeszcze zadziwi cię głębia kowbojskiej wie
dzy o damskiej bieliźnie, pani McClain. No dobrze...
A teraz, szanowna pani, zobaczymy, czy te buty będą
pasowały. - Niczym wytrawny sprzedawca obuwia po
stawił przed nią wiekową, podniszczoną parę. - Droga
pani, proszę nie przejmować się wyglądem, bo to złudna
sprawa i na ranczu mało istotna, najważniejsze, czy są
wygodne. - Uśmiechnął się do niej szelmowsko. - A te
raz, madame, proszę wstać... - Schylił się ku jej stopom
i pomacał czubki butów. - Paluszki mają trochę luzu,
nie za dużo, nie za mało. Nic złego się nie stanie tym
ślicznym paluszkom... Tylko mi tu nie chichotać, to
poważna sprawa! - Zgromił ją wzrokiem, hamując
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
99
uśmiech. - A teraz, łaskawa pani, proszę sobie pocho
dzić i powiedzieć, co i jak.
- Trochę dziwnie się w nich czuję, ale w sumie są
całkiem wygodne - stwierdziła po chwili.
Sięgnął po jeden z kapeluszy i wsadził go Stacey na
głowę. Od razu opadł jej na oczy.
- Ten na pewno nie. - Wziął kolejny. - Przymierz.
Wydawało jej się, że pasował idealnie, ale musiała to
sprawdzić przed lustrem. Zaczęła rozglądać się nerwowo.
- Lustro jest w przedpokoju - oznajmił rozbawiony
Oren.
Po chwili Stacey stanęła przed lustrem i od razu rzu
cił jej się w oczy niezbyt atrakcyjny kolor kapelusza.
Zdjęła go i przyłożyła do butów, by sprawdzić, czy
kolory pasują do siebie.
Chrypłiwy głos Orena przestraszył ją.
- No cóż, wreszcie mogę powiedzieć, że poznałem
wszystkie kobiece dziwactwa, jakie widział świat od
swego zarania.
- Och... - Wyprostowała się gwałtownie.
Z ulgą spostrzegła, że mimo dezaprobaty w głosie
McClain uśmiecha się szeroko.
- Koniom wszystko jedno, czy jesteś ładnie ubrana,
czy nie. Chodźmy.
Zakłopotana, że przyłapał ją na czymś, co uważał za
idiotyczne, posłusznie włożyła kapelusz na głowę i ru
szyła w ślad za Orenem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Poranne powietrze zwiastowało ciepły dzień. Pierw
sze promienie słońca rozświetlały okolicę. Stacey pełna
była optymizmu, co trocheja zaskoczyło, bo od jakiegoś
czasu samopoczucie miała raczej podłe, a już na pewno
nie wierzyła w siebie.
McClain w czarnym stetsonie z szerokim rondem
wyglądał nadzwyczajnie. Był tak niezwykle seksowny,
że kiedy tylko znalazła się obok niego, pociągnęła go
za rękę, żeby ją pocałował.
- Nie kuś - mruknął, zanim przywarł mocno ustami
do jej warg.
Pocałunek był krótki, ale wszystko w niej zadrżało.
Kiedy Oen wyprostował się, poszli dalej, trzymając się
za ręce.
Urok dnia i obecność tak przystojnego mężczyzny
u boku sprawiały, że Stacey odzyskiwała wiarę w pomyśl
ną przyszłość. McClain był wspaniałym, cierpliwym mę
żem. Wierzyła, iż wszystko jeszcze dobrze się ułoży. Utra
ta fortuny wydawała się jej coraz bardziej błahym zdarze
niem. Czuła, że rozpoczyna nowy etap życia.
Gdy podeszli do budynków gospodarczych, Stacey ze
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
101
szczerym zainteresowaniem zaczęła rozglądać się wokoło.
Zabudowania i ogrodzenia były schludne, zadbane
i wyremontowane. W rozległych zagrodach pasło się byd
ło i konie. Budynki centralne, które z samolotu wydawały
się ogromne, teraz okazały się jeszcze potężniejsze.
Stacey co jakiś czas spoglądała za siebie, próbując
zapamiętać drogę, na wypadek, gdyby sama się tu zna
lazła. Nie było tu przecież dróg ani znaków, a jednostaj
ny krajobraz bez charakterystycznych punktów nie uła
twiał orientacji.
Dotarli do dużego budynku, w którym, jak objaśnił
Oren, mieściła się główna stajnia. Szeroki, ubity kory
tarz biegł pomiędzy kilkunastu drewnianymi boksami.
Kiedy Ören i Stacey weszli do środka, końskie łby skie
rowały się w ich stronę.
Z różnych miejsc stajni dochodziło rżenie, które naj
wyraźniej miało oznaczać powitanie. Stacey uśmiech
nęła się, bo brzmiało to nadzwyczaj przyjaźnie. Miała
nadzieję, że zwierzęta w ogóle były przyjaźnie nasta
wione. Dodawała sobie w ten sposób otuchy, bo z uwa
gi na ich ogrom nieco się przestraszyła.
- Nie musisz zaczynać dzisiaj - powiedział Ören. -
A tak w ogóle to myślę, że najpierw powinnaś się na
uczyć obrządzać konie, i to jak najszybciej, zanim wy
robisz w sobie złe nawyki. Często będziesz musiała so
bie radzić sama, bo nie zawsze będę miał czas ci pomóc.
Spodobał się jej ten pomysł, tym bardziej że, jak jej
się zdawało, konie nie wyglądały na zwierzęta wyma-
102
SUSAN FOX
gające wiele pracy. Poza tym uznała, że zyska w oczach
Orena, jeśli z miejsca weźmie się do nauki.
- Dlaczego nie dzisiaj? - spytała, a McClain skwi
tował pytanie spojrzeniem pełnym aprobaty.
- Jesteś pewna?
- Tak. - Uśmiechnęła się. - Co mam robić?
Najpierw odbyły się zajęcia teoretyczne. Stacey po
znała takie wzniosłe pojęcia, jak: szczotka, zgrzebło,
uzda, kantar, puślisko, pęcina, a także wiele jeszcze in
nych. Potem McClain polecił jej, by założyła uzdę pięk
nej kasztance. Gdy wreszcie się jej to udało, wyprowa
dziła klacz z boksu i pochodziła z nią trochę po stajni.
Choć początkowo obawiała się rozmiarów zwierzę
cia, w praktyce nie okazało się to takie straszne. Zaczęły
się jednak schody, kiedy Oren najpierw pokazał, jak to
się robi, a potem kazał jej unosić potężne podkute ko
pyta, by sprawdzić ich stan, a w razie potrzeby wyczy
ścić. Na koniec nastąpiła szybka lekcja siodłania. Stacey
przestała nadążać, ale się nie poddawała.
- Chcesz, żebym ci pomógł? - spytał.
Gdy odmownie machnęła ręką, zauważyła, że znowu
zrobiło to na nim wrażenie. Zawzięła się okrutnie, spró
bowała zarzucić na koński grzbiet ciężką kowbojską
kulbakę... i już przestała być taka ambitna. Spojrzała
błagalnie na Orena... ale nie, ze złością zacisnęła wargi,
zebrała się w sobie - i udało się!
Rozprostowała obolałe ramiona, ale to jeszcze nie był
koniec tych tortur, bo prawidłowe zaciągnięcie popręgów
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
103
też wymagało nieludzkiej siły, oczywiście mierząc mia
rą eterycznej Stacey. Denerwowało ją, że z pozoru pro
ste zadanie okazało się tak trudne do wykonania. Ale im
bardziej się złościła, tym bardziej chciała osiągnąć cel.
Kiedy Oren oświadczył, że popręgi są zaciągnięte
wystarczająco mocno, poczuła się, jakby zdała egzamin.
Wreszcie była gotowa, żeby dosiąść konia.
Wtedy Oren osiodłał wałacha, na którym najczęściej
jeździł. Zrobił to bardzo szybko. Stacey obiecała sobie
w duchu, że następnym razem postara się go doścignąć.
Nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad z nagła
rozbudzoną pasją współzawodniczenia z Orenem, bo
stanęła przed kolejnym wyzwaniem. Wskoczenie, czy
raczej wdrapanie się na tak wielkiego konia graniczyło,
w jej przekonaniu, z cudem.
- Masz za ciasne spodnie - orzekł Oren, widząc, że
obcisłe dżinsy nie pozwalają jej na uniesienie nogi do
strzemienia. - Albo ci pomogę, albo skorzystasz z tej
beli siana jak z rampy.
Domyślając się, na które rozwiązanie liczył, wybrała
belę i podprowadziła do niej klacz. Oren również za
wrócił swojego konia w tym kierunku. Uczynił to z ła
twością i swobodą, które były zupełnym przeciwień
stwem mozolnych wysiłków Stacey. Pomyślała, że wy
gląda to na mimowolną kpinę z jej nieudolności. Ale
jeszcze mu pokaże!
- Konia dosiada się z lewej strony - przypomniał.
Niestety ustawienie konia tuż przy beli siana okazało
104
SUSAN FOX
się bardzo skomplikowane. Gdy już jej się to udało
i Stacey wspinała się na zaimprowizowaną trampolinę,
klaczka odstępowała o krok, dwa. I tak raz za razem.
- Nie spiesz się - powiedział McClain ze stoickim
spokojem. - Pociągnęłaś za wodze, a to sygnał dla ko
nia, żeby się przesunął. Próbuj aż do skutku.
Wreszcie Stacey znalazła się w siodle. Upewniła się, że
obie stopy tkwią w strzemionach. Była dumna ze swego
osiągnięcia. Niedługo jednak się z niego cieszyła Spoj
rzała na zakurzoną ziemię i skóra jej ścierpła. Boże, jak
wysoko! - jęknęła w duchu, ale swój strach zachowała dla
siebie. Coraz mniej podobała się jej ta zabawa. Kurczowo
ścisnęła wodze, chwyciła się łęku. Klacz potrząsnęła grzy
wą i zrobiła kilka kroków do tyłu.
- Poluzuj wodze, kochanie. Ona myśli, że każesz jej
iść do tyłu. Pamiętaj też, że świetnie wyczuwa twoje
napięcie. Postaraj się wyluzować.
- Nie mogę - wymknęły jej się słowa pełne strachu.
Nie dbała już o pozory, gdyż klacz przesunęła się, przy
ciskając nogę Stacey do ściany.
McClain zignorował jej pochopne wyznanie i powtó
rzył spokojnie:
- Poluzuj wodze. Ona zatrzyma się, gdy tylko to
zrobisz.
Stacey była zdesperowana i zła. Zgrywała samo
dzielną, to i ma za swoje. Od początku wszystko chciała
robić sama, więc Oren, nie chcąc jej urazić, tylko ją
instruował, zamiast po prostu pomóc.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
105
W końcu udało jej się nieco poluźnić wodze, które
kurczowo trzymała w dłoniach, i klacz posłusznie stanęła.
McClain podjechał na swym wałachu.
- Nauczysz się powodować koniem, gdy wyjedzie
my w teren - stwierdził. - Na razie poluzuj wodze i de
likatnie dotknij piętami boków konia.
Spojrzała w dół, zebrała całą odwagę.
- Nie patrz na ziemię, Stacey. Patrz przed siebie
w kierunku otwartych drzwi.
Cierpliwie uczył ją krok po kroku, jak radzić sobie na
końskim grzbiecie. Kiedy wreszcie nieco się rozluźniła,
nauka nabrała tempa. Stacey zorientowała się, że klaczka
reaguje na każdy jej ruch, wystarczy więc wiedzieć, co
zrobić, by była jej całkowicie posłuszna Szybko nauczyła
się podstawowych komend i wreszcie poczuła, że zaczyna
panować nad kasztanką. Jazda konna zaczynała jej się
podobać. Prawdę mówiąc, bardzo jej się podobała. Wrócił
optymizm i poczucie spełnienia.
Jak dotąd wszystko układało się więc dobrze, ale
Stacey nie popadała w pychę. Wiedziała, że to dopiero
początki i wiele nauki jeszcze przed nią. Podobało jej
się, że McClain bardzo na nią uważa, nie wykazując
przy tym ani odrobiny zniecierpliwienia czy dezaproba
ty. To najbardziej ją urzekło i sprawiło, że odważyła się
na więcej, niż mogła wcześniej przypuszczać.
Kiedy wracali do stajni po ponadgodzinnej prze
jażdżce, czuła się już dość pewnie w siodle. Zresztą
chciała jeździć dłużej, ale tym razem Oren twardo po-
106
SUSAN FOX
stawił na swoim. Stacey wkrótce przekonała się, że miał
rację. Bardzo bolesną rację. Kiedy bowiem próbowa
ła zsiąść z konia, nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Strasznie ją to sfrustrowało. Z podszeptu ambicji, czy
może próżności, nie poprosiła Orena o pomoc, tylko
podjechała do zbawczej beli siana i tam, dokonując ist
nych cudów, wreszcie zsunęła się z siodła.
Gdy tylko dotknęła siana, kolana ugięły się pod nią.
Zatoczyła się, nogi w ogóle jej nie słuchały. Szczęśliwie
McClain zdążył chwycić ją za ramię, dzięki czemu ła
godnie osunęła się na siano, a nie sturlała na twardą
ziemię. Klacz popatrzyła na nią zdziwiona.
- Wszystko w porządku? - Oren starał się ukryć
rozbawienie.
- Wszystko poza moją dumą. Czy kiedykolwiek je
szcze będę mogła stanąć o własnych siłach?
- Zaraz odzyskasz czucie w nogach. Spróbuj wstać.
Zajmę się twoją klaczą, jak rozsiodłam mojego konia.
Dopiero po dłuższej chwili Stacey zdołała podnieść się
i pospacerować trochę, żeby rozruszać nogi. Przyglądała się
pracującemu przy swoim koniu McClainowi. Pomyślała, że
powinna przejść lekcję do końca. Odpięła popręgi, zadowo
lona, że rozsiodłanie konia jest dużo łatwiejsze. Oren wy
czyścił swego konia Ona postanowiła zrobić to samo.
Wysiłek, jaki włożyła w tę pracę, z nawiązką został
nagrodzony satysfakcją, jaką poczuła po jej zakończe
niu. Wystarczyło, że McClain był z niej dumny. Spra
wiło jej to ogromną radość.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
107
Samozadowolenie i kolejny nawrót optymizmu trwały
do chwili, gdy wrócili do domu i poszli do gabinetu,
McClain nadal stanowczo domagał się, by Stacey
poznała tajniki zarządzania ranczem. Miała nadzieję, że
może źle go zrozumiała ostatniej nocy albo że był to
jakiś dziwaczny pomysł, który nigdy nie zostanie zre
alizowany. Powinna była wiedzieć, że jeśli McClain
opowiada o najbardziej choćby dziwacznych pomy
słach, to znaczy, że zamierza je wprowadzić w życie.
Resztę poranka spędzili przy komputerze. Głównie
koncentrowali się na tym, gdzie umieszczone są po
szczególne foldery z informacjami gospodarczymi oraz
jakie oprogramowanie jest używane do jakich celów.
Przejrzeli też terminarz spotkań biznesowych na naj
bliższych kilka miesięcy.
Była przerażona. I pewna, że nigdy nie zrozumie
nawet podstaw zarządzania ranczem. Wysłuchawszy
wyjaśnień, patrzyła na Orena oszołomiona, on zaś
uśmiechnął się do niej, jakby czytał w jej myślach.
- Nie martw się, Stacey. Wiem, że ten natłok szcze
gółów może oszołomić, ale staraj się przede wszystkim
ogarnąć całość, zrozumieć, jak to wszystko działa, co
się z czym wiąże, co na co ma wpływ. Pamiętaj, że
mamy nadzorców, księgowych i różnych menedżerów,
i to oni odpowiadają za konkretną robotę, a więc i za
szczegóły. Ty natomiast musisz wiedzieć w zarysie, co,
gdzie i dlaczego się dzieje. Jeśli wszystko idzie dobrze,
tylko się przyglądasz, natomiast jeśli coś zaczyna
108
SUSAN FOX
szwankować, musisz szybko ustalić, w którym miejscu
zatarły się tryby, wezwać właściwych szefów i wspólnie
się naradzić, jak przeciwdziałać nieszczęściu. Zapew
niam cię, że dobre rozwiązanie zawsze się znajdzie, bo
zatrudniam tylko prawdziwych fachowców. Twoja
przewaga nad nimi polega na tym, że ty widzisz całość,
a oni tylko swój odcinek. Dlatego musisz wskazać im
cel, a resztę zrobią oni.
To już co innego. Stacey odetchnęła z ulgą.
Była zadowolona, że McClain, teksański macho, nie
okazał się mężczyzną, który odcina żonę od spraw za
wodowych, a jej pozostawia tylko dbanie o dom i słu
żenie mężowi za ozdobę podczas publicznych wystą
pień. Wszystko, co dziś robili, wyraźnie dowodziło, że
chce w pełni dzielić z nią życie. Zrobiło to na niej wra
żenie, choć zarazem zaniepokoiło.
Czuła radość z przejażdżki i z wczesnego rozpoczę
cia dnia. Czuła radość z oporządzania konia, bo po raz
pierwszy od bardzo długiego czasu czuła się potrzebna
i przydatna.
Ale zaraz uświadomiła sobie, że jest tu zaledwie nie
całą dobę. Dziś wszystko było dla niej nowe, zatem
i atrakcyjne, co jednak będzie, kiedy przeminie pierw
sza fascynacja? Nie miała jeszcze czasu, żeby zatęsknić
za Nowym Jorkiem lub zastanowić się, jak zniesie izo
lację od miejskiego życia.
Nie spotkała tu nikogo poza gosposią, kucharką
i pracownikiem rancza, więc McClain był jedyną osobą,
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
109
jaką znała. A był tu u siebie i różnił się zasadniczo od
mężczyzny, którego poznała w Nowym Jorku.
Tam próbował zaspokajać wszelkie jej zachcianki,
wręcz ją rozpieszczał. Rzadko sam coś mówił. Przede
wszystkim starał się jej dogodzić. Tu, na ranczu, propo
nował co prawda pomoc, ale tak naprawdę liczył, że
Stacey odmówi i sama sobie poradzi.
Nie wiedziała, czy będzie potrafiła zaakceptować styl
jego życia. W gruncie rzeczy to właśnie przyrzekała,
wychodząc za niego za mąż. Kiedy jednak wspomniała
swoje nowojorskie czasy, ten nieustający festyn towa
rzyski i przeskakiwanie od jednej rzeczy do drugiej, gdy
tylko poczuła się znudzona, tym bardziej traciła pew
ność, że zdoła dostosować się do nowych warunków.
Jeśli nauczyła się czegoś pierwszego dnia, to tego, że
każda przyjemność na ranczu McClaina zawsze wiąże
się z ciężką pracą i wciąż nowymi zadaniami, a także
z odpowiedzialnością i porządkiem. Siodło musi wró
cić na swoje miejsce, a koń musi być odprowadzony do
swojego boksu, oporządzony i zaopatrzony w paszę
oraz wodę.
Oren w ogóle nie zwracał na te rzeczy uwagi, bo
wykonywał je automatycznie przez całe swoje życie,
lecz dla niej nie było to łatwe zadanie. Stacey nie miała
nawet pojęcia, czy rośliny w jej poprzednim domu zo
stały podlane, wiedziała natomiast, że jest ktoś, kto o to
zadba. O to i o inne rzeczy.
Wycieczka do miasta po odpowiednie ubrania dała jej
110
SUSAN FOX
chwilę wytchnienia i pozwoliła jakiś czas nie myśleć
o ciągłych wątpliwościach. Nigdy wcześniej nie robiła
zakupów w sklepie z odzieżą roboczą, ale sam fakt kupo
wania nowych rzeczy sprawił, że poprawił się jej humor.
Cały dzień spędzony na świeżym powietrzu wykoń
czył ją. Niecierpliwie wyczekiwała kolacji. Starała się
dotrzymać Orenowi towarzystwa przy posiłku, ale kie
dy kończyli jeść, niewiele brakowało, a ze zmęczenia
zasnęłaby przy stole.
- Mieliśmy długi dzień - skomentował McClain. -
Jeśli masz ochotę na prysznic i wskoczenie do łóżka, to
idź, proszę.
Stacey nigdy by nie uwierzyła, że mogłaby położyć
się przed dziewiętnastą, ale nie była w stanie zapanować
nad zamykającymi się powiekami. Z trudem zebrała się
w sobie, żeby wstać od stołu.
- Nie rozumiem, dlaczego jestem tak wykończona,
ale jeśli pozwolisz, to rzeczywiście zaraz się położę.
Ledwie zdążyła oprzeć dłonie na stole, a McClain już
stał koło niej, pomagając stanąć na nogi. Jęknęła. Co za
potworny ból w udach! Co się z nią dzieje?
- Nie mówiłem ci o tym, żebyś się nie zniechęciła,
ale po pierwszej jeździe konnej zawsze strasznie bolą
nogi. Szybko ci przejdzie, jednak swoje trzeba odcier
pieć: Weź gorącą kąpiel, to poczujesz się lepiej.
- Nie, mogłabym usnąć i utopić się. Wystarczy mi
prysznic.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
Jakoś udało jej się odejść od stołu o własnych siłach.
Kto by pomyślał, że krótka przejażdżka konna tak ją za
łatwi? Jedyne, co musiała robić, to siedzieć w siodle. No
i proszę, taka atrakcja, a potem... Nie wiedziała, czy kie
dykolwiek jeszcze da się namówić na tę zabawę.
McClain pomógł jej pokonać schody, ale hol przeby
ła sama. Kiedy dotarli do sypialni, przypomniała sobie,
by wziąć nocną koszulę, zanim wejdzie do łazienki
i spróbuje się rozebrać.
Zdjęła bluzkę i rozpięła dżinsy. Potem dotarło do
niej, że powinna najpierw zdjąć buty, jednak okazało się
to nie takie proste. Próbowała czubkiem jednego buta
naciskać na piętę drugiego, ale nie mogła wystarczająco
wysoko podnieść kolana. Kiedy zaś usiadła na łóżku
i próbowała pozbyć się buta rękami, spodnie krępowały
jej ruchy.
Niebywale rozdrażniona, z trudem wstała i sięgnęła
po bluzkę, żeby ją ponownie włożyć. Pamiętała, że
w łazience są nożyczki. Kusiło ją, żeby rozciąć buty na
pół. Guziki nie bardzo dawały się zapiąć, więc tylko
dopilnowała, żeby jako tako się osłonić. Pokuśtykała
z łazienki i ruszyła na poszukiwania McClaina.
Oren, kowboj z Teksasu, zapewne wyśmieje jej prob
lem. Zdawała sobie sprawę, że rozbawiła go swoim
zachowaniem kilkakrotnie tego dnia, ale McClain był
zbyt dobrze wychowany, żeby zaśmiać się w głos.
Była coraz bardziej zła. Gdyby wcześniej ktoś jej
powiedział, że po pierwszej jeździe konnej człowiek jest
112
SUSAN FOX
kompletnie obolały i nieporadny jak trzyletnie dziecko,
wyśmiałaby go. A teraz nie mogła nawet zdjąć butów!
McClain zapewne jeździł konno od zawsze, więc nie
rozumiał, jak fatalnie się czuła. Była w wystarczająco
podłym nastroju, by nie mieć ochoty na wysłuchiwanie
złośliwych uwag o damulkach z miasta.
Zrezygnowana, postanowiła spróbować jeszcze raz.
Rozejrzała się po obszernej sypialni w poszukiwaniu
jakiegoś pomocnego narzędzia. Pomyślała, że być może
Oren ma tu gdzieś pachołek do zdejmowania butów do
konnej jazdy. Weszła do garderoby i odetchnęła z ulgą,
bo znalazła to, czego szukała.
Oparła się o framugę, żeby zachować równowagę.
Mimo oparcia i specjalistycznego narzędzia męczyła się
okrutnie, ale nadal nie mogła sobie poradzić z ciasnymi
butami i mdlejącymi mięśniami.
Nagle rozległ się płaczliwy kobiecy okrzyk:
- McClain!
Usłyszała męskie kroki, usłyszała gruby głos:
- Buty sprawiają kłopot?
A więc zbliżała się odsiecz. Stacey opuściły wszelkie
siły. Zaczęła osuwać się na podłogę, lecz Oren dosko-
czył do niej i w ostatniej chwili chwycił za ramię.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Powinienem był wcześniej pomyśleć o tych dia
belnych butach - powiedział szorstko.
Stacey poczuła, jak mija jej ponury nastrój. Oren
posadził ją na krześle i sprawnie ściągnął buty z jej
zmęczonych nóg.
- Weźmiesz teraz kąpiel. W tak gorącej wodzie, jak
to tylko możliwe.
Spojrzała na niego. Był stanowczy, nie pytał, tylko
rozkazywał. Zdawała sobie sprawę, że nie jest na siłach
samodzielnie wejść i wyjść z wanny, podjęła więc pró
bę odwiedzenia go od tego pomysłu.
- Ależ nie trzeba, wszystko w porządku. Gorący
prysznic wystarczy. Raz-dwa i będę jak nowa.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Kłamczucha, przecież ledwo żyjesz. - Uśmiech
zniknął z jego twarzy. - To moja wina. Przejażdżka była
za długa jak na pierwszy raz.
- Nie, nie, Oren, wszystko w porządku, tylko nie
mogłam sobie poradzić z butami. Dotąd nie miałam ich
na nogach, muszę je rozchodzić. - Na potwierdzenie
swoich słów zebrała się w sobie i spróbowała wstać.
114
SUSAN FOX
McClain cofnął się, żeby zrobić jej miejsce, a Stacey
uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Wolałabym nie zginać żadnej części ciała, a pod
prysznicem tego uniknę.
Ruszyła w stronę łazienki, ale dodatkowy wysiłek,
jaki włożyła w to, by Oren odniósł wrażenie, że porusza
się sprawnie, spowodował, iż łzy napłynęły jej do oczu.
McClain wszedł za nią, puścił gorącą wodę do wan
ny, a potem chwycił Stacey za nadgarstek i zaczął roz
pinać guziki jej bluzki.
- Tu nie chodzi o seks, panno Stacey - zaczął ni
skim głosem. - Ani o napatrzenie się.
- Cóż, i tak się napatrzysz.
- Pomogę ci się rozebrać do bielizny, a potem się
odwrócę, dobrze?
- Ha, dobrze znam sztuczki z lustrami czy spoglą
danie ukradkiem, McClain.
Zignorował jej nerwowe uwagi.
- Możesz owinąć się ręcznikiem, zanim wsadzę cię
do wanny. Jak chcesz, możesz w nim siedzieć również
w wodzie. Potem postawię cię na ziemi, podam suchy
ręcznik i znów się odwrócę. Tak będzie w porządku?
Wyciągał pasek z jej spodni, a ona przyglądała się
surowej twarzy Orena. Gdy sięgnął po spodnie, oblała
ją fala gorąca.
- Tyle sobie sprawiłeś kłopotu - powiedziała łagodnie.
Zawahał się przez moment.
- Jeśli wreszcie doprowadzę do tego, że zanurzysz
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
115
się w gorącej wodzie, a ty doznasz ulgi i rozluźnisz się,
to może przestanę czuć się jak bezmyślny drań.
- Och, Oren, proszę, nie obwiniaj się. Nie mam do
brej kondycji, nigdy tak się nie forsowałam, więc sama
jestem sobie winna. - Dotknęła dłonią jego policzka
i powtórzyła szeptem: - Nie obwiniaj się, proszę.
Zamarł w bezruchu, potem pochylił się nad nią, ła
godnie pocałował i odwrócił się.
- Jesteś porozpinana. Chcesz ręcznik, zanim zdejmę
koszulę i spodnie?
- Mogę poczekać.
Pomyślała, że nie ma sensu wygłupiać się z ręczni
kiem. Przecież McClain jest jej mężem. Choć między
nimi do niczego nie doszło, to przecież jeśli ujrzy ją
w bieliźnie, świat raczej się nie zawali. Nie zobaczy
więcej, niż gdyby poszli na basen i przebrała się w ko
stium kąpielowy.
Sprawnie pozbawił ją koszuli, następnie opuścił
spodnie, a ona, unosząc stopy, całkowicie się z nich
wyzwoliła. Gdy zdjął jej skarpetki, dotarło do niej, że
właśnie ją rozebrał.
Kiedy odwrócił się, żeby sprawdzić temperaturę wo
dy, pospiesznie zdjęła majtki i stanik, sięgnęła po wielki
ręcznik, szczelnie nim się owinęła, a nogą zgarnęła bie
liznę pod pozostałe rzeczy.
Spytał, czy ma już na sobie ręcznik, a ponieważ od
powiedziała twierdząco, więc odwrócił się, podał jej
rękę i pomógł wejść do wanny.
116
SUSAN FOX
- Nie za gorąca?
- W porządku - odpowiedziała.
Włożył rękę do wody.
- Na pewno nie za ciepła? Bo się jeszcze ugotujesz.
- Taka jest dobra. - Odchyliła się, żeby wygodnie
się oprzeć.
Nie przewidziała jednak, że wanna jest taka duża.
Musiała mocno chwycić się Orena, żeby nie wpaść pod
wodę. Chwycił ją wpół i pomógł złapać równowagę.
Wyjął dwa kolejne ręczniki z szafki, jeden ułożył pod
ramionami, drugi pod głową Stacey.
- O rany, jest cudownie, Oren. To wspaniałe uczu
cie. Bardzo ci dziękuję.
Poprawił ręczniki, żeby Stacey nie mogła się osunąć,
po czym wyjął z szafki aspirynę i jakąś maść.
- Jak już wyjdziesz, to nasmaruj tym wszystkie obo
lałe miejsca. A teraz łyknij aspirynę.
Podał jej kilka tabletek i szklankę wody.
Stacey nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio
ktoś dbał o nią tak bardzo. Matki prawie nie pamiętała,
a jedyną osobą, która naprawdę się o nią troszczyła,
była niania. Jednak dorosła Stacey nigdy nie zaznała
takiej troski.
McCIain był delikatny i dokładny. Dbał o nią, czym
zyskiwał sobie jej serce.
- Jeśli masz coś do zrobienia, to idź. Poradzę sobie
- powiedziała.
- O mały włos, a zasnęłabyś przy stole kilka minut
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
117
temu. Twoje oczy nadal tylko czekają, by się zamknąć.
- Przygotował gąbkę i mydło i położył je na brzegu
wanny. - Mam parę telefonów do wykonania. Wrócę za
kilka minut. - Szukał w jej oczach odpowiedzi, czy na
pewno może na trochę zostawić ją samą.
- Nie ma sprawy, poradzę sobie. Idź - uspokoiła go.
Kiedy wyszedł, spojrzała na mydło. Była bardzo
śpiąca i kusiło ją, żeby oprzeć głowę na ręczniku, ale
zmobilizowała się i namydliła swoje ciało, a potem do
lała do wanny ciepłej wody.
Zza drzwi usłyszała głos Orena:
- Nie śpisz?
- Nie, jest wspaniale. - Miała zamiar zaraz wysko
czyć z wanny i przygotować się do snu.
- Dobrze, wrócę za kilka minut i zabiorę cię do łóżka.
- Dam sobie radę.
Usłyszała oddalające się kroki i powoli wstała, a po
tem wyszła na matę. Stacey z ulgą i radością stwierdzi
ła, że ból zmalał. Wytarła się i nasmarowała maścią,
która dodatkowo przyniosła ulgę.
Kiedy po chwili weszła do sypialni, łóżko było już
przygotowane. Najpierw chciała poczekać na McClaina
w fotelu, ale ledwo stała na nogach, wsunęła się więc
pod kołdrę. Obiecała sobie, że będzie czuwać do jego
przyjścia, lecz ani włączona lampka, ani chłodny po
wiew z klimatyzatora nie zdołały utrzymać jej na jawie.
Położyła głowę na poduszce i zasnęła.
118
SUSAN FOX
Oren wszedł do sypialni i spojrzał na smacznie śpią
cą żonę. Policzki, nos i ramiona miała zaczerwienione
od słońca. Wyglądała anielsko, młodo i niewinnie. I tak
bardzo krucho.
Zbyt krucho jak na żonę takiego faceta jak on.
Uznał, że można potraktować jej pobyt na ranczu
jako próbę charakteru i siły woli. Wiedział, że z natury
jest twarda i ma wspaniałe cechy, takie jak odwaga,
inteligencja, uczciwość, jednak powinna najpierw od
kryć, a potem wzmocnić i ustabilizować swoją osobo
wość. Dotąd nie miała ku temu okazji, bo wiodła złe
życie, którego zupełnie nie aprobował. Nasiąknęła zły
mi przyzwyczajeniami, niewłaściwie patrzyła na świat.
Uważał, że zmarnotrawiła swoje dotychczasowe lata,
podczas gdy on swoje spożytkował w wartościowy spo
sób. Powinien pomóc jej to odmienić, by przyszłość
wyglądała inaczej. By odnalazła własną receptę na ży
cie, zgodną z jej potencjalnymi możliwościami.
Tak, miała swoje wady, ale już on pomoże jej to
naprawić...
Otrząsnął się. Przecież Stacey nie była zepsutą ma
szyną, którą można naprawić. Była mądrą, piękną i cza
rującą kobietą, samoistną osobą, wolnym człowiekiem
- i nie potrzebowała, żeby jakiś wszystkowiedzący za
rozumialec wtargnął w jej życie i zmusił do przebycia
kursu pod hasłem „Odbudowa charakteru".
Poczuł się jak nadęty idiota, któremu wydaje się, że
może kształtować innych według własnych wyobrażeń.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
119
W istocie poślubił kobietę, żeby przerobić ją według swo
jego widzimisię. Wiedział, że w Nowym Jorku była nie
szczęśliwa, nawet gdy jeszcze miała pieniądze, uznał
więc, że odnajdzie radość życia przy nim. Ze jasno ukażą
się jej cele i wyzwania, ważniejsze od stylowych ubrań
i wykwintnych przyjęć. Miał to zapewnić jej on, wspania
ły Oren McGain, mędrzec nad mędrcami, znawca i zbaw
ca zagubionych dusz, cudotwórca po prostu.
Ale nie minęły nawet dwa dni ich małżeństwa, a Sta-
cey spała poraniona i wyczerpana. Był dla niej zbyt
wymagający, zbyt twardy. Wiedział, że będzie starała
się go usatysfakcjonować, bo była mu wdzięczna za
uratowanie skóry. I wiedział, że nawet dając jej wybór,
i tak wybierze to, co uzna, że zadowoli jego. Sam do
prowadził ją do takiego stanu, a wszystko to dla jej
dobra, oczywiście...
A tak naprawdę w wyniku tych bezmyślnych mani
pulacji znalazła się w stanie krańcowego wyczerpania.
Stacey była zbyt słaba i delikatna, żeby znieść trudy
życia na ranczu. Wiedział o tym, ale nie traktował tego
zbyt poważnie. I dlatego padła z nóg jeszcze przed za
chodem słońca.
Teraz, gdy wreszcie to zrozumiał, mógł zrobić tylko
jedno: zrezygnować ze swoich oczekiwań i wycofać się.
Zegar wskazywał piętnaście po piątej. Stacey uniosła
głowę w łóżku i uświadomiła sobie, że zaspała. Miejsce
obok było puste, ale wciąż ciepłe, co znaczyło, że Oren
120
SUSAN FOX
wstał
niedawno. Przypomniała sobie, co jej mówił
0 wczesnym wstawaniu, i zdziwiła się, że jej nie obu
dził. Wyskoczyła z łóżka i poszła do łazienki.
Wypoczęta i z nadzieją na lepszy dzień, ubrała się
w nowe dżinsy i nową koszulę. Trochę problemów spra
wiło jej włożenie nowych butów, ale poradziła sobie.
Spieszyła się, mając nadzieję, że McClain jest jeszcze
w kuchni. Kiedy tam weszła, Alice akurat podawała
śniadanie. Oren odłożył gazetę i pomógł Stacey zająć
miejsce przy stole.
- Nie musiałaś tak wcześnie się zrywać.
Zrozumiała, co chce jej powiedzieć, i poczuła ukłu
cie w sercu.
- Hm, czyżbyś już spisał mnie na straty? - spytała
łagodnie i sięgnęła po serwetkę.
Zwlekał z odpowiedzią, co potwierdziło jej domysły.
- Pozwoliłem, byś wczoraj się przepracowała. -
i zaraz się poprawił: - Zmusiłem cię do tego.
Przepracowanie, pomyślała. Wspomniała o dawnych
czasach, kiedy zdarzało jej się przemęczyć. Jako dziec
ko wybrała się na wrotki i pozdzierała kolana, mimo
choroby wzięła udział w turnieju siatkówki, skręciła
kostkę podczas nauki jazdy na nartach... Drobne spra
wy, które normalnych rodziców nie zaskakiwały, ale jej
dziadka doprowadzały do szaleństwa, co skończyło się
zakazem uczestniczenia we wszelkich wydarzeniach.
- Do niczego mnie nie zmusiłeś, Oren. A jazda kon
na bardzo mi się podobała.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
121
- Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt wcześnie.
Zawahała się, sięgając po pomarańczę, bo przypo
mniała sobie inne słowa: „Droga Stacey, jesteś taka
delikatna, tak bardzo byś chciała, ale to nie jest dla
ciebie. Zostaw to ludziom, którzy mają do tego uzdol
nienia. .. Takich jest na pęczki".
Ducha przygody nie sposób było wykształcić w so
bie przy tak despotycznym dziadku, któremu zdarzało
się używać okrutnych, ciętych słów, jeśli uparła się,
żeby robić coś, co mu nie odpowiadało.
Czy McClain w głębi ducha był podobny do jej
dziadka? Myślała kiedyś, że to ostatni mężczyzna na
ziemi, który mógłby myśleć w taki sposób, być może
jednak wczorajszy dzień nie był tak szczęśliwym po
czątkiem, jak jej się wydawało.
Wciąż dręczyło ją to nieszczęsne słówko „przepra
cowanie"...
„Wiesz, co się stanie, jeśli będziesz tak głupia, żeby
się przepracować".
Albo taka słodka przemowa:
„Odtąd nie mogę ufać, że zachowasz się rozsądnie.
Nie jesteś w tym dobra. Dlaczego chcesz ponownie się
ośmieszać? Wyglądałaś jak ciamajda... po prostu za
bawnie".
Stacey zdecydowała, że tym razem nie odpuści.
- Miałam nadzieję na kolejną próbę jeszcze dzisiaj.
- Nie dzisiaj.
Jej obawy jeszcze bardziej wzrosły. Wypiła łyk soku.
122
SUSAN FOX
- Przecież sam mówiłeś, że jutro pójdzie mi lepiej.
Dzisiaj jest to jutro.
Przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, a potem
Oren odwrócił wzrok.
- Dzisiaj musisz zostać w domu. Może nawet kilka
dni. Najpierw dojdź do siebie, dopiero potem znów
wsiądziesz na konia.
Wzięła z jego rąk półmisek z wędliną i nałożyła so
bie bekon i kiełbasę.
- To nonsens - stwierdziła. - Czuję się o wiele le
piej. Im więcej się ruszam, tym łatwiej mi to wychodzi.
Nie mogę się doczekać konnej przejażdżki. Dziś na pew
no pójdzie mi lepiej.
Spojrzał na nią poważnie.
- Widziałem cię w nocy. Ledwie się ruszałaś.
Stacey poczuła ukłucie. Czy to jedyna rzecz, jaka
miała dla niego znaczenie? Chciał oszczędzić jej dys
komfortu, ale czy aby tylko o to chodziło?
- Aha, rozumiem... Już orzekłeś, że nigdy nie będę
dobrze jeździła konno.
- Przecież siedziałaś na koniu zaledwie godzinę!
- Właśnie o to mi chodzi. To były pierwsze próby,
więc nic na pewno nie można jeszcze stwierdzić. To
prawda, byłam bardzo zmęczona, ale to wcale nie do
wodzi, że nie mogę nauczyć się jazdy konnej, a jedynie
świadczy o słabej kondycji. Co się jednak dziwić, skoro
nie biegam ani nie ćwiczę. To całkiem zrozumiałe, że
jestem dziś nieco obolała. - Zrobiła pauzę, widząc, że
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
123
twarz Orena sztywnieje. - Jeśli będę dziś także jeździła,
nie tylko się wzmocnię, ale również nabiorę wprawy
w oporządzaniu i siodłaniu konia. To także powinnam
robić lepiej i szybciej.
- Nie chcę, byś znów była tak wyczerpana - odparł
zdecydowanym tonem. - Dzisiaj nie będziesz jeździła.
Jutro pewnie też nie. W kolejnych dniach ograniczymy
czas ćwiczeń do dwudziestu minut. Przygotujesz się
stopniowo do dłuższej jazdy.
Stacey czuła się coraz bardziej sfrustrowana. Mogła
by się założyć, że nikt w całym Teksasie nie był tak
rozpieszczany. To jeszcze mocniej zagrzało ją do buntu.
- Jestem silniejsza, niż się wydaje, Oren, i wolno mi
samej decydować, na co mogę sobie pozwolić, ą na co
nie - stwierdziła zdecydowanie, choć starała się nie
podnosić głosu.
Dotąd sądziła, że powinna unikać zbyt dużych wy
zwań, zwłaszcza jeśli dotyczyły sprawności fizycznej.
Nie miała pewności, czy zachowując się teraz całkiem
odmiennie, osiągnie dobry rezultat Cóż, stare nawyki
dały znać o sobie i wszystko komplikowały.
McClain ponownie poważnie jej się przyjrzał. Był
wyraźnie zirytowany.
- Tak ci się wydaje? - Zabrzmiało to jak wyzwanie
i ostrzeżenie zarazem.
Stacey zastanowiła się nagle, skąd u niej ta stanow
czość. Zawsze była tchórzem i nigdy świadomie nie
narażała się na trudności, starała się też nie dopuszczać,
124
SUSAN FOX
by inni oczekiwali po niej zbyt wiele. Tym razem tak
właśnie jednak zrobiła, kłóciła się o to, żeby pozwolono
jej zrobić coś, co już raz okazało się dla niej zbyt dużym
wyzwaniem.
McClain najpewniej miał rację. Mądrzej byłoby po
czekać kilka dni, po prostu zwolnić tempo. Przecież nie
zamierzała doprowadzić swego organizmu do jeszcze
większego zmęczenia. McClain był ekspertem w spra
wach dotyczących koni i jazdy konnej, ona zaś nie mia
ła o tym zielonego pojęcia.
Uważał, że sama prosiła się o kłopoty. Jaki jednak
wybór przysporzy jej tych kłopotów więcej? Trwanie
przy tym, co zawsze robiła, czy wystawienie się na
próbę?
Pytanie zadane przez McClaina: „Tak ci się wydaje?"
nadal pozostawało bez odpowiedzi.
- Tak - odparła zdecydowanie, choć wcale tak się
nie czuła.
Wiedziała jednak, że ta odpowiedź miała wielkie
znaczenie. Po latach myślenia wyłącznie o spełnianiu
swoich zachcianek i unikania wszystkiego, co nie do
końca jej odpowiadało, Stacey poczuła potrzebę doko
nania zmiany i trzymała się tego. W końcu nauka jazdy
konnej to nie podbój kosmosu.
Uśmiechnęła się lekko, mając nadzieję, że to złagodzi
napięcie między nimi.
- Jestem teraz żoną ranczera. Chcesz, żebym brała
udział we wszystkim i uczyła się, jak tu wszystko funk-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
125
cjonuje. - Nadal się uśmiechała. - Do tej pory udało mi
się nieco opalić, mam kilka zadrapań i bolących mięśni.
Jeśli to zsumować, wychodzi jedno wielkie nic, poza
tym, że sprawiłam ci wczoraj kłopot.
Kiedy to mówiła, z każdym słowem przybywało jej
odwagi.
Wyraz twarzy McClaina nie zmieniał się, ona zaś
miała świadomość, że z jej słów przebija pasja, jakiej
nigdy jeszcze nie odczuwała. Nic jej dotąd w takim
stopniu nie interesowało i nie angażowało.
- Ale najważniejsze jest to, że udało mi się zrobić
wszystko, co mi kazałeś zrobić. Udało mi się utrzymać
w siodle... wyobraź sobie, że nawet mi się to podobało,
Oren. Podobała mi się jazda na tym koniu. Każda minuta
i każda sekunda tej jazdy. Podobało mi się i czułam się
świetnie. Obawiałam się, że nie będę tutaj pasowała i że
nic mi się tu nie spodoba. Ale to mi się podobało, Oren.
Podobało mi się spędzanie tego pięknego ranka na dworze.
Tak bardzo mi się to wszystko podobało, że chcę to dziś
powtórzyć. Wszystko, co mnie wczoraj spotkało.
Nagle zorientowała się, że uniosła głos, tak mocno
była przekonana o słuszności tego, co mówi. Zamilkła.
O rany! Robiła tyle szumu wokół czegoś, co było dro
biazgiem w porównaniu ze wszystkim innym. Zwłasz
cza dla McClaina. Godzinna konna przejażdżka w jego
świecie była pewnie ledwie zauważalnym szczegółem.
Kowboje spędzają w siodle całe dnie i raczej za wiele
o tym nie myślą.
126
SUSAN FOX
Sięgnęła po plasterek melona. McClain nadal siedział
w milczeniu. Czuła jednak jego spojrzenie na sobie.
Pewnie zastanawiał się, co z niej za pomyleniec i co go
podkusiło, żeby się z nią ożenić.
- W porządku. Wyruszymy dzisiaj na przejażdżkę
- powiedział wolno.
Spojrzała na niego. Oczekiwała wyrazu dezaprobaty
na jego twarzy. Jednakże twarz Orena była bez wyrazu
do chwili, gdy rozjaśnił ją słaby uśmiech.
- Myślę, że jesteś w porządku, Stacey McClain.
To musiała być forma aprobaty. Uśmiechnęła się
ostrożnie, czując wielką ulgę. A zaraz potem poczuła,
że zaczyna się coś nowego i bardzo dobrego w jej życiu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
I w istocie najbliższe dni były bardzo dobre. Stacey
spodobał się ich rytm. Poranki, zaraz po śniadaniu, spę
dzali na konnych przejażdżkach. Potem jechali półcię-
żarówką w różne zakątki rancza. Miała nawet okazję
prowadzić traktor, co sprawiło jej masę radości. Zwła
szcza że ciągnik miał z tyłu pług i udało jej się wyciąć
kilka bruzd w ziemi.
Popołudnia zajmowały im sprawy biznesowe. Każ
dego dnia mieli inną sprawę do rozważenia. Wieczory
spędzali nie tylko w domu, bo czasami wychodzili do
miasta i jedli kolację w lokalnej restauracji, a raz poszli
na przyjęcie na sąsiednie ranczo, dzięki czemu Stacey
poznała kilku sąsiadów.
Zauważyła, że przyjaciele zwracali się do Orena Mac
lub Orie. Zaobserwowała też, że wszyscy lubią go i sza
nują. Ta sympatia została też automatycznie przeniesio
na na nią.
Zaproszenia przychodziły niemal codziennie.
McClain dał jej do zrozumienia, że chciałby, aby zor
ganizowała powitalne przyjęcie na ich ranczu.
Uciekły im dwie poranne przejażdżki, gdy polecieli
128
SUSAN FOX
do Fort Worth na targ bydła. Zostali tara dłużej, aby
mogła zobaczyć rodeo. Oczywiście zabrał ją też na za
kupy w pobliskim Dallas.
Trochę czasu zajęło jej dalsze rozpakowywanie rze
czy, które przywiozła z Nowego Jorku. Do tej pory
leżały w garażu. Za każdym razem, kiedy się do tego
zabierała, jakiś obraz lub antyk znajdował miejsce
wśród mebli w przestronnym domu Orena. Connie po
magała rozpakowywać bagaże i powiesiła letnie ubra
nia Stacey w garderobie. Zimowe okrycia podzieliła na
pół i umieściła je w dwóch szafach dla gości.
Przed snem Stacey zawsze relaksowała się w ciepłej
kąpieli. Szczęśliwie jej ciało zaczęło przyzwyczajać się
do tak intensywnego życia.
Żaden dzień nie był podobny do poprzedniego. Była
zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę, że zupełnie nie
tęskni za swoim dawnym życiem w Nowym Jorku. Mi
mo iż teraz jej dni zdawały się wypełnione po brzegi,
był to także najspokojniejszy czas, jaki mogła sobie
przypomnieć. Z każdą też chwilą jej związek z McClai-
nem się pogłębiał.
Były jednakże dwie sprawy, które wkrótce zaczęły ją
niepokoić. Drugą w kolejności była kwestia ich nie-
skonsumowanej nocy poślubnej. Napięcie erotyczne
między nimi było często tak silne, że nieraz wymykało
się spod kontroli, jednak McClain zawsze w ostatniej
chwili wracał na ziemię i kończył swe pocałunki, zanim
dochodziło do czegoś więcej. Gdyby stosunki między
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
129
nimi pod innymi względami nie rozwijały się tak wspa
niale, obawy Stacey mogłyby być znacznie poważniej
sze. Niemniej jednak nie dawało jej to spokoju.
Ale największe zmartwienie, i jedyne naprawdę głę
bokie, dotyczyło tego, że mimo rozwoju ich znajomości
ani razu nie usłyszała z jego ust niczego, co brzmiałoby
choćby nieco podobnie do „kocham cię".
Oczywiście ona sama też nic takiego nie powiedziała,
ale szalała za tym facetem, a jedyne, co mogła zrobić,
to cierpliwie czekać na właściwy czas, żeby mu o tym
powiedzieć.
Było dla niej oczywiste, że Ören wreszcie wyzna jej
swoje uczucia, choćby po którymś z gorących pocałun
ków. Zauważyła, że miał coraz większe trudności z po
wstrzymywaniem się, gdy napięcie między nimi sięgało
zenitu. Przerywał teraz pocałunki znacznie wcześniej
i bardziej gwałtownie.
Chociaż była nowićjuszką we wszystkim, co wykra
czało poza całowanie się, nie była też urodzoną kusi-
cielką, to czuła, że już nadszedł czas na prawdziwy seks.
Tylu ciekawych i ważnych przeżyć doznała w ciągu te
go miesiąca i tyle razy odniosła sukces, dlaczego więc
akurat na tym polu miałaby ponieść porażkę? Czuła, że
miłosna noc z Orenem, a po niej następna i następna,
będzie najwspanialszym doznaniem w jej życiu.
Zadecydowała, że sama przyspieszy bieg wydarzeń.
Stała przed lustrem w swojej garderobie, z niepoko
jem przyglądając się trzymanej w dłoni nieprzyzwoicie
130
SUSAN FOX
kusej różowej piżamie. Kupiła ją, kiedy byli w San
Antonio, w ramach podstępnego planu, którego celem
było uwiedzenie własnego męża.
Ramiączka były cieniutkie, ale wydawały się całkiem
solidne przy ledwie widocznej dalszej części stroju.
Przezroczysty materiał iluzorycznie tylko zakrywał to,
co miało znaleźć się pod nim. Tak, to był najlepszy
wybór na tę noc.
Jeśli McClain nie odczyta tego sygnału, następnym
krokiem będzie kuszenie go pełną nagością. Chociaż
nie, uznała wiedziona kobiecą perfidią, jakąś sym
boliczną szmatkę trzeba będzie jednak zostawić...
Co jednak powinna zrobić, jeśli McClain po prostu
ją pocałuje na dobranoc i przekręci się na swoją stronę,
by smacznie zasnąć, jak zwykł to robić przez wszystkie
noce w ostatnim miesiącu? Nie była pewna, czy zniesie
taką porażkę.
Nie dawało jej to spokoju. Odłożyła piżamę i przyj
rzała się koszuli i dżinsom, które miała na sobie. Wy
glądała zdrowo i naturalnie.
Spojrzała w dół na zwiewny nocny strój. Doszła do
wniosku, że to w ogóle nie w jej stylu. Chciała jednak
działać, bo bardzo martwiła się wciąż niespełnionym
małżeństwem.
Mięsisty dywan zagłuszył kroki McClaina, więc nie
usłyszała, że wszedł do sypialni. Kiedy się odezwał, aż
podskoczyła.
- Co ty tu masz?
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
131
Jej policzki zapłonęły, kiedy odwróciła się w jego
stronę, starając się ukryć piżamę za plecami.
- Och... to... to nic ważnego - wyjąkała. Podeszła
do otwartych drzwi garderoby i cisnęła zwiewny mate
riał w kąt szafy.
- Coś ci wypadło, Stacey. - Minął ją i podszedł do
lustra.
Odwróciła się i spostrzegła, że upuściła spodenki od
piżamy. Zasłoniła dłonią usta w geście przerażenia, kie
dy Oren pochylił się, żeby je podnieść. Pochwycił zdo
bycz, a Stacey wprost płonęła ze wstydu.
Kolana ugięły się pod nią, kiedy McClain zachichotał
i spojrzał na nią. Powiódł wzrokiem po ziemi i zatrzy
mał się na porzuconej w rogu szafy górze od piżamki.
- A co to jest? - zapytał ciekawie i podniósł zwiew
ne coś.
Nerwowo mrugała, kiedy próbował dopasować obie
części garderoby, trzymając je ostrożnie w palcach.
- To jest takie cienkie, że widzę cię przez materiał,
kochanie.
Stacey nie mogła zdusić w sobie ogarniającej ją hi
sterii i zażenowania. Opuścił materiał i spojrzał jej
w oczy. Spoważniał, ale iskry rozbawienia pozostały
w jego ciemnych oczach.
- Czyżbym popsuł niespodziankę?
- Nie... nie... niezupełnie - pisnęła. Zrobiła krok do
przodu i wyrwała obiekt kpin z jego rąk. Czuła się za
wstydzona i zła. - Uznałam, że muszę włożyć coś ta-
132
SUSAN FOX
kiego, żeby cię uwieść. A potem pomyślałam, że nie
dbam o to, czy my nigdy... - Ugryzła się w język. - To
znaczy oczywiście, że dbam o to. To, że nie kochaliśmy
się jeszcze, ma dla mnie ogromne znaczenie. Po pro
stu... po prostu... - Przerwała na chwilę, zebrała się
w sobie. - A potem doszłam do wniosku, że jeśli nasza
pierwsza noc... jeśli miałabym cię uwieść dzięki takiej
tandecie... to już wolałabym się z tobą w ogóle nie
kochać. - Zmięła nieszczęsną piżamę i cisnęła ją na
podłogę. - To też nie to, co miałam na myśli! Och...
sama nie wiem, co myślę. Po prostu zastanawiam się,
że minął już miesiąc, a my nigdy...
Zapadła chwila ciszy.
- Często myślę o tym, co czujesz - zaczął wreszcie
Ören. - Co każde z nas czuje. Czy muszę przejść jakiś
egzamin? Bo chciałbym wiedzieć, na czym stoję. Muszę
to wiedzieć. Czy jesteśmy małżeństwem, czy mamy po
prostu długą, frustrująco długą randkę?
Mówiąc to, przybrał kamienny wyraz twarzy, po roz
bawieniu nie pozostało ani śladu. Poczuła się, jakby ktoś
oblał ją zimną wodą. Jego spojrzenie wydało się jej
groźne i srogie.
Miała wrażenie, że stoi przed nią nie cywilizowany
ranczer, ale dziki i podniecony samiec. Dziki i choler
nie seksowny samiec.
Zaśmiała się nerwowo.
- Ach, wybacz... Źle to powiedziałam. Jestem po pro
stu... przygnębiona, choć zupełnie nie wiem dlaczego.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
133
- Myślę, że ja wiem - powiedział gardłowym głosem.
- Nie to miałam na myśli - wypaliła jeszcze bardziej
zdenerwowana. - Źle się wyraziłam, a ty opacznie mnie
zrozumiałeś. - Nerwowo uśmiechnęła się. - Jestem
pewna, że błędnie interpretujesz to, co chciałam prze
kazać.
- Chyba jednak powiedziałaś to, co chciałaś.
Wciąż cedził słowa, ale miała wrażenie, że złość
ustępuje chęci podroczenia się z nią. Gdy zrobił krok
w jej stronę, poczuła, jak serce podskoczyło jej do gard
ła, choć wcale nie była pewna, czy tylko ze strachu.
- No więc... w zasadzie... I tak, i nie. Ale bardziej
nie. W każdym razie to nie jest wyzwanie dla twojego...
dla ciebie.
Uśmiechnął się niewyraźnie. Niepewność i podeks
cytowanie tak bardzo mieszały jej w głowie, że najchęt
niej uciekłaby. Co byłoby śmieszne o tyle, że przecież
aie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Z drugiej jed
nak strony, nigdy nie widziała McClaina w takim stanie,
nie mogła więc być całkowicie pewna, co zrobi. Mógł
stracić samokontrolę... Odwróciła się powoli z zamia
rem przejścia do bezpieczniejszej - jak sądziła - części
domu. Najlepiej do kuchni.
Zapomniała jednak, że w środku nocy Connie i Alice
już dawno były poza domem.
- Dokądś się wybierasz?
Spojrzała na niego przez ramię i zwolniła kroku,
choć nadal podążała w kierunku drzwi do holu.
134
SUSAN FOX
- Po prostu chcę wyjść... do salonu. Chcę zobaczyć
wiadomości w telewizji.
- Mogę ci zapewnić wszystkie wiadomości, jakich
potrzebujesz, panno Stacey - warknął. Po chwili jednak
uśmiechnął się do niej w tak seksowny sposób, że zdała
sobie sprawę, iż nie powinna mu ufać.
Ku jej złości, nie przychodziła jej na myśl żadna sen
sowna odpowiedź. Była zarazem zawstydzona i zniecier
pliwiona, a także pełna dziwnego niepokoju... czy też
oczekiwania. W każdym razie wszystko jej się mieszało
w głowie. Nie potrafiła pohamować nerwowego chichotu.
- Nigdy nie zapytam: „Jakie to wiadomości,
McClain". - Wciąż chichocąc, przesuwała się coraz
szybciej w stronę drzwi. - Zamierzam oglądać tele
wizję.
Jednym susem doskoczył do niej, chwycił w ramiona
i odwrócił w kierunku dużego łoża. Drocząc się, uda
wał, że gryzie ją w szyję jak dziki zwierz. Roześmiała
się głośno.
Położył ją na środku łóżka, skubał delikatnie jej szy
ję, rozpiął guziki bluzki, żeby dotrzeć do zakrytych
części ciała. Chichot przycichł, zastąpiony westchnie
niami rozkoszy. Oren uniósł się, by dosięgnąć jej ust.
Od droczenia się przeszedł do coraz bardziej namięt
nych pieszczot.
Podniósł głowę i spojrzał w jej rozmarzone oczy. Po
liczki miała rozpalone. Szarpnął rozchyloną bluzkę, że
by bardziej odsłonić Stacey.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
135
Jego pocałunki stały się bardziej intensywne. Cało
wał jej szyję, żeby znaleźć najwrażliwsze miejsce i uzy
skać to, czego pragnął. Bezwiednie podążyła za nim,
czując coraz silniejsze podniecenie.
Otoczyła ich szczelnie atmosfera intymności. Krok
po kroku zbliżali się do siebie, aż wreszcie nie dzieliło
ich już nic.
W chwili gdy sądziła, że już nie może być nic bar
dziej cudownego, ich ciała połączyły się w ostateczny
sposób, a dusze poszybowały do nieba.
Rozkosz niemal odebrała im dech. Trwali w słodkim
zapale aż do chwili, gdy ciężko dysząc, opadli na łoże.
Otoczyła ich cisza, w której znajdowały ukojenie ich
łomoczące serca. Pozostali tak do chwili, w której znów
zapragnęli siebie.
Następne dni były najwspanialszymi chwilami w ży
ciu Stacey. Łączył ją teraz z Orenem szczególnie bliski
związek, wynikający ze spełnienia erotycznych prag
nień. Nie było między nimi żadnej bariery, w co kiedyś
trudno byłoby jej uwierzyć. Zmieniły się także ich co
dzienne obyczaje.
Rzadko rozstawali się z sobą choć na chwilę. Robili
wiele nowych rzeczy wspólnie, włączając w to pryszni
ce i kąpiele nago w potoku. Znaleźli romantyczne małe
zakątki na ranczu, często też kładli się po zmroku na
platformie półciężarówki, zaparkowanej na jednym
z pastwisk, i patrzyli w gwiazdy. Oczywiście jeśli
w tym czasie nie robili nic bardziej pasjonującego.
136
SUSAN FOX
Jedyna rzecz, która dzieliła ich od pełnego raju na
ziemi, to werbalne wyznanie miłości, które nie padło
z ust żadnego z nich, niezależnie od tego, jak silna była
łącząca ich namiętność.
Stacey pocieszała się, że McClain musi ją kochać,
gdyż widać to w jego oczach, a wszystko, co robił,
świadczyło o jego miłości.
W ogóle wszystko między nimi było tak doskonałe,
że to po prostu musiała być miłość. Ona kochała Orena
w sposób niezwykle silny, nigdy jednak nie powiedziała
mu tego wprost.
Czy tego rodzaju deklaracje miały rzeczywiście tak
wielkie znaczenie? Ktoś przesądny mógłby nawet po
wiedzieć, że magiczne słowa „kocham cię" mogą przy
nieść pecha związkowi, który zaczął się w trochę dziw
nych okolicznościach, a okazał się tak udany. Jednak
Stacey przywiązywała wagę do tego symbolicznego
wyrażenia uczuć i tylko tego brakowało jej do bezgra
nicznego szczęścia.
I wówczas, zupełnie nieoczekiwanie, nadszedł dzień,
kiedy sprawa, o której tak długo nie mówili, znalazła
zakończenie.
Telefon zadzwonił znienacka. Wchodzili właśnie do
domu. Alice, która przygotowywała lunch, odebrała te
lefon w kuchni.
- To do pani, pani Stacey. Międzynarodowa. Czy
odbierze pani w gabinecie?
- Oczywiście. Już tam idę. - Powiesiła kapelusz na
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
137
wieszaku, a po drodze weszła jeszcze do łazienki, aby
umyć ręce.
Zastanawiała się, która z jej nowojorskich przyjació
łek może do niej dzwonić. Podniosła słuchawkę i zaczę
ła beztrosko:
- Czołem.
Ale rozmówcą okazał się mężczyzna, a telefon był
oficjalny i dotyczył interesów.
- Pani McClain? Mówi detektyw Warren z nowojor
skiej policji. Mam kilka informacji na temat pani sprawy.
Stacey potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, o czym
mówił. Jakie informacje? Usiadła na obrotowym krześle.
I całe szczęście, że zdecydowała się usiąść, bo cze
kała ją wyjątkowa niespodzianka. Detektyw miał dla
niej dobre wieści. Bardzo dobre wieści. Była tak zasko
czona i słuchała tak uważnie, że nie zauważyła McClai-
na, który wszedł do pokoju i usiadł na krześle stojącym
po przeciwnej stronić biurka. Nawet wówczas nie zwró
ciła na niego uwagi. Dopiero kiedy detektyw wspomniał
jej męża, podniosła wzrok i zauważyła Orena.
Na koniec rozmowy Stacey powiedziała:
- Przyjadę najszybciej, jak to będzie możliwe.
Odkładając słuchawkę, poczuła nagłe osłabienie.
Gdyby nie siedziała, nie utrzymałaby się na nogach.
Odchyliła się na krześle i w myślach powtarzała całą
rozmowę. Jej treść była tak niespodziewana, że chciała
się uszczypnąć, by powrócić do rzeczywistości.
Wreszcie powiedziała do męża:
138
SUSAN FOX
- Wynająłeś detektywa, żeby złapał tego drania, któ
ry zdefraudował moje pieniądze?
Spojrzał na nią poważnie.
- Jesteś moją żoną. Chciałem sprawdzić, czy nie
można go odnaleźć. Z powodu procedur i wymogów
prawnych policja nie zawsze może być tak efektywna
jak prywatni detektywi. Zwłaszcza za granicą.
- Detektyw Warren powiedział, że twój śledczy od
szukał zbiega, a potem współpracował z policją z No
wego Jorku i urzędnikami w Brazylii, aby doprowadzić
do ekstradycji. I udało im się odzyskać moje pieniądze.
Wprawdzie nie wszystkie, ale więcej niż potrzebuję.
- A co to znaczy?
Stacey uśmiechnęła się. Czuła taką ulgę i podekscy
towanie, że nie mogła się pohamować i powiedziała:
- Na tyle dużo, że przy rozsądnym zarządzaniu tymi
środkami... a jestem teraz dużo mądrzejsza niż kie
dyś. .. będzie tylko niewielka różnica między poziomem
życia, jakie wiodłam kiedyś, i tym...
Zamilkła. Wyraz twarzy McClaina wskazywał na to,
że doskonale zrozumiał jej słowa. Niestety nie tak, jak
by ona chciała.
Wstała, obiegła biurko i uklęknęła przed nim, chwy
tając go za rękę.
- To jedynie oznacza, że nie straciłam fortuny. I że
ostatni członek rodziny Amhearstów nie jest już nędza
rzem. Nadal jestem twoją żoną. Tyle że teraz jestem
twoją bogatą żoną.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
139
- Wszystko, co posiadam, należy do ciebie, Stacey.
Tak było od dnia naszego ślubu - oświadczył uroczy
ście. - Byłaś bogata także wczoraj. Byłaś multimilioner-
ką. Dzisiaj jesteś jeszcze bogatsza. Oznacza to, że jeśli
masz jakiekolwiek wątpliwości, będziesz musiała po
czekać na sprawę rozwodową, by wrócić do życia, jakie
kiedyś wiodłaś.
Wpatrywała się w jego kamienny wyraz twarzy, zdu
miona reakcją Orena. Czuła ulgę i podniecenie z powo
du radosnej nowiny, ale teraz bała się okazać swe szczę
ście, gdyż w oczach męża nie widziała ani cienia rado
ści. Wręcz przeciwnie. Widziała w nich rezygnację
i zwątpienie. Poczuła się okropnie.
Gorączkowo szukała właściwych słów, gdy nagle
ścisnął jej rękę i uśmiechnął się.
- Jak sądzisz, kiedy uda ci się wszystko poukła
dać na tyle, że będziesz mogła wyjechać do Nowego
Jorku?
Jego uśmiech wprawił ją w zakłopotanie. Nie okazy
wał już rezygnacji, tylko jakieś podekscytowanie, któ
rego nie rozumiała. A może to było jedynie zwykłe
zainteresowanie? Odruchowo uśmiechnęła się do niego
w odpowiedzi.
- Jak tylko wezmę prysznic i wrzucę parę rzeczy do
torby. A jak szybko ty możesz być gotowy?
Poczuła się jeszcze gorzej, gdy potrząsnął przecząco
głową.
- Muszę być jutro na targu bydła. A to oznacza dwa
140
SUSAN FOX
dni spędzone w Fort Worth, a potem mam spotkanie
zarządu firmy McClain Oil. Nie mogę tego opuścić.
- Więc poczekam.
Ponownie pokręcił głową.
- Nie denerwuj mnie. Przylecę do Nowego Jorku za
cztery dni, jeśli nadal tam będziesz.
- Nie chcę jechać bez ciebie.
- Ale ja nie mogę się urwać, maleńka. Przykro mi.
- Pochylił się i chwycił jej ręce. - Musisz jechać i zo
baczyć, jak się sprawy mają, zadbać o wszystko. Daj
zarobić swojemu adwokatowi. A może lepiej zatrudnij
nowego. Nasz adwokat może polecić ci kogoś dobrego
w Nowym Jorku. Zadzwonię do niego, kiedy będziesz
się pakowała.
Podniosła się i otuliła jego twarz dłońmi.
- Och, Oren. Nie ma słów, którymi mogłabym wy
powiedzieć, jak bardzo jestem ci za wszystko wdzięcz
na. Gdybyś nie zatrudnił tego detektywa, kto wie, czy
doszłoby do tego? A nawet gdyby policja odnalazła
złodzieja, mogłoby wszystko trwać tak długo, że z tych
pieniędzy niewiele by już zostało.
Uśmiechnął się słabo. Czy Stacey dostrzegła, że na
dnie tego uśmiechu czaił się smutek?
- Jedyną formą podziękowania, na jaką będę czekał,
będzie twój powrót do domu, do mnie, gdy już wszystko
załatwisz.
- A niby gdzie indziej miałabym wracać? - Pocało
wała go. Czuła potrzebę okazania mu, że nic się między
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
141
nimi nie zmieni i że niczego nie pragnie tak mocno, jak
wrócić do domu, do niego, na ranczo McClaina.
Po tym pocałunku Oren odesłał ją do pakowania
rzeczy, a sam zadzwonił do linii lotniczych, by zarezer
wować bilet. Stacey wiedziała, że nie mógł zorganizo
wać lotu wcześniej niż na późne popołudnie, jednakże
gdy wzięła prysznic i spakowała się, zostało im już
tylko niewiele czasu na szybki lunch. Po posiłku
McClain zawiózł ją na lotnisko.
Gdy dolecieli do San Antonio, mieli jedynie krótką
chwilę na sprawdzenie bagażu oraz szybki pożegnalny
pocałunek.
Wkrótce masywny samolot wzbił się w powietrze.
Po chwili zrobiło jej się niedobrze. W ogóle czuła się
fatalnie.
Zasługiwała na to, żeby czuć się źle. Przede wszyst
kim dlatego, że ostatnią rzeczą, jaką powinna była zro
bić, był lot do Nowego Jorku bez McClaina. Zdała sobie
z tego sprawę dopiero teraz...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
„Dobre uczynki muszą być" ukarane". Jest takie prze
wrotne, kłamliwe, stare powiedzenie. Zdawało się ideal
nie pasować do sytuacji. Oren uznał jednak, że nie może
odnosić się do jego postępowania.
Jego uczynek nie był wcale taki dobry. McClain miał
w nim ukryty interes. Zatrudnił jednego z najlepszych
śledczych, jakiego mógł znaleźć. Pierwsze ślady były
na tyle obiecujące, że postanowił wstrzymać się ze
skonsumowaniem małżeństwa, można się było bowiem
spodziewać, że Stacey odzyska pieniądze. Gdyby się to
udało, powstałaby sytuacja klarowna. Miałaby szansę
wyboru, co zrobić z fortuną. I ze swoim mężem.
Powinien był jej powiedzieć o tym śledztwie już na
samym początku, ale nie chciał rozbudzać być może
płonnych nadziei. Strata majątku była dla niej ogro
mnym ciosem. Gdyby dowiedziała się o prywatnym de
tektywie, mogłaby oczekiwać zbyt wiele. Istniało zaś
ryzyko, że nawet jeśli złodziej zostanie złapany, nie uda
się odzyskać pieniędzy.
Zaakceptowała zmianę swej sytuacji i swe nowe ży
cie u jego boku. Czy zaangażowałaby się w cokolwiek
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
143
tutaj, gdyby miała nadzieję na powrót do swego po
przedniego życia?
Oczywiście kierowała się tym, że nie miała do czego
wracać. To dlatego interesowała się ranczem, dlatego sta
rała się wtopić w tutejszą rzeczywistość. Ale zaakcepto
wała to życie tak łatwo i z takim entuzjazmem, że McClain
samolubnie chciał przyjąć to za dobrą monetę.
Choć w końcu się poddał i zaczęli współżyć ze sobą,
był jednak ostrożny w wyznaniach. Gdyby Stacey od
zyskała swe pieniądze i zdecydowała się go opuścić,
zostałaby mu przynajmniej jego duma.
Nie usłyszała więc od niego miłosnych zapewnień,
ale jej milczenie także było znaczące.
Używała wielu słów dotyczących uczuć, takich jak
lubić", „pieścić", czy jego ulubionego powiedzonka:
„Wiesz? Dla takiego mężczyzny jak ty mogłabym stra
cić głowę", nadal jednak była daleka od wyznania mi
łości. Zrozumiała jego sygnał i sama zachowywała się
podobnie powściągliwie.
Z drugiej strony czy przysięga małżeńska, obrączka
i udany seks nie zobowiązywały do czegoś? Czy wypo
wiedzenie kilku miłosnych słów cokolwiek by zmieniło?
Teraz, bez żadnego nacisku czy przymusu, miała
możliwość podjęcia wyboru dotyczącego Orena.
Zarządzał kilkoma przedsiębiorstwami przynoszący
mi krociowe zyski. Podejmował dużo więcej trafnych
niż chybionych decyzji. Wiedział jednak, że w kwestii
swojego małżeństwa nie był bez skazy.
144
SUSAN FOX
Ale zrobił, co do niego należało. Wziął na siebie
ryzyko i popełnił błędy, które przewidział. Teraz od
jego żony zależało, co się stanie dalej.
Nowy Jork okazał się ogromny, głośny i zatłoczony.
Wielkość miasta nie doskwierała zbytnio Stacey, gorzej
z tłumami tłoczących się ludzi i z hałasem, który dawał
się mocno we znaki po tygodniach spędzonych w ciszy
i wiejskim klimacie Teksasu.
Trudności w złapaniu taksówki zirytowały ją. Kiedy
była na ranczu, po prostu brała wóz i jechała, gdzie
miała ochotę, parkowała na ulicy - nigdy na parkingach
podziemnych czy piętrowych - no i nigdy nie musiała
stać w korkach.
W Nowym Jorku były kraty w oknach, złożone sy
stemy ochrony, alarmy samochodowe, drzwi antywła-
maniowe i skomplikowane zamki w drzwiach. Żadne
drzwi w domu McClaina nie były zamykane, a kluczyki
od samochodów zawsze tkwiły w stacyjkach.
Ranczo było prawdziwą oazą spokoju, bezpieczeń
stwa i dobrych manier wobec kobiet. Każdy kowboj
z szacunkiem unosił kapelusz na widok pani McClain.
Każdy też był szczery w swych intencjach i przyjaciel
sko nastawiony.
Nowy Jork nie był miejscem, gdzie można by zosta
wić niezamknięte drzwi, nie był też dobrym miejscem
dla zbyt otwartych ludzi. Wszyscy bardzo dokądś się
spieszyli i byli zbyt zajęci, żeby dostrzegać radosne dro-
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
145
biazgi, jakie przynosiło codzienne życie, tak widoczne
i kultywowane w małych miasteczkach Teksasu.
Stacey nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio
czuła się tak niespokojna i niecierpliwa z powodu tłoku,
korków i hałasu. Kiedyś lubiła energię i witalność du
żych miast, wszystko wydawało jej się w nich interesu
jące i sympatyczne.
Zaskoczyło ją, jak bardzo odpychająco teraz na nią
to działało. Nawet słońce tak jasno tu nie świeciło, i to
nie tylko z powodu drapaczy chmur zasłaniających
niebo.
Smog i smród spalin drażniły jej nos. Być może było
to dla niej tak nieznośne, gdyż szybko przyzwyczaiła
się do świeżego, choć bywało, że zakurzonego powie
trza Teksasu. Nawet cierpki zapach nawozu jej nie prze
szkadzał.
Wszystko, co kiedyś było jej znajome, teraz wyda
wało się obce i wypadało blado w porównaniu z życiem
na ranczu McClaina.
Także spotkanie z przyjaciółmi okazało się niewypa
łem. Stacey czuła się tak, jakby należeli do dwóch róż
nych światów. To, co kiedyś ją interesowało, teraz kom
pletnie straciło znaczenie. Nie dbała o tę wystawę czy
tamtego projektanta najnowszej kolekcji ani o przedsta
wienie będące hitem na Broadwayu.
Bardziej interesowały ją konie, targi bydła i deszcz,
tak zawsze w Teksasie niecierpliwie wyglądany.
I zaczęła mieć coś na kształt obsesji na temat dzieci.
146
SUSAN FOX
Jeśli widziała w pobliżu niemowlę, nie mogła oderwać
od niego wzroku. Myślała wówczas o jej przyszłym
dziecku z McClainem.
Rozczulający obrazek czarnowłosego chłopca lub
dziewczynki przewijał się niejednokrotnie w jej marze
niach. Potrzeba posiadania rodziny stawała się coraz
silniejsza. Im dłużej była w Nowym Jorku, tym mocniej
zdawała sobie sprawę, że nie chciałaby wychowywać
swojego synka lub córeczki w mieście, zwłaszcza gdy
miała porównanie z ranczem McClaina. Obiecała sobie,
że jej dziecko nigdy nie zostanie odesłane do szkoły
z internatem, do jakiej sama uczęszczała.
Gdy Stacey uzmysłowiła sobie, jak daleko sięgają jej
plany, dziwiła się sama sobie, zwłaszcza że była w No
wym Jorku już od pięciu dni, a McClain, z którym te
plany wiązała, nadal się nie pojawił. Jego deklaracja, że
nie jest w stanie się wyrwać, wydawała się mocno na
ciągana.
Początkowo czuła się nieco dotknięta i było jej przy
kro. Później jednak dotarło do niej, jakie mogą być tego
powody, i jej smutek minął. Nie rozmawiała z Orenem
od poprzedniego popołudnia i nie chciała tego robić aż
do chwili, gdy zobaczą się twarzą w twarz.
Czuła nieodpartą potrzebę spotkania się z nim, aby
jak najszybciej wyjaśnić kilka nieporozumień, które się
między nimi przydarzyły, a teraz mocno ją poruszały.
Podobnie jak myśl o dzieciach.
Zajęła się wszystkimi najpotrzebniejszymi sprawami,
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
147
jakie musiała załatwić w Nowym Jorku. Gdy była już
wolna, wezwała taksówkę, spakowała swe bagaże
w hotelu i starała się odprężyć, aby znieść trudy czeka
jącej ją podróży.
Oren miał okropny dzień. Zdarzył mu się nawet prob
lem z własnym koniem, czemu sam był winien. Był zbyt
rozproszony podczas pracy z tak delikatnym zwierzę
ciem. W rezultacie wolał przerwać zajęcia, zanim zdą
żył zepsuć wszystko, co dotąd udało mu się osiągnąć.
Oporządził konia, wziął prysznic, zjadł kolejną samotną
kolację i poszedł na spotkanie ranczerów.
Próbował skontaktować się ze Stacey przez cały
dzień, ale bezskutecznie. W hotelu dowiedział się, że
już się wymeldowała. Zapewne postanowiła zatrzymać
się u przyjaciół. O jej znajomych niewiele wiedział, bo
zawsze gdy o nich pytał, zmieniała temat lub odpowia
dała półsłówkami. Starał się złapać ją przez telefon ko
mórkowy, ale ciągle włączała się poczta głosowa.
Chyba powinien pogodzić się z faktem, że nie może
jej mieć w każdej chwili, kiedy tego chce. Oboje pro
wadzili swoje małe gierki. Tego był pewien. Spotkanie
ranczerów, które posłużyło za argument, że nie może
pojechać z nią do Nowego Jorku, było tego najlepszym
dowodem. To, jak postępowali wobec siebie, nie było
dobrym sygnałem. Oren o mały włos nie zadzwonił na
lotnisko, żeby sprawdzić, czy Stacey zarezerwowała po
wrotny bilet, w końcu jednak uznał, że to już byłaby
148
SUSAN FOX
przesada. Przecież nie może jej sprawdzać i śledzić.
Sama go poinformuje. Albo nie.
Było już po dziewiątej, kiedy wrócił ze spotkania.
Pierwsza rzecz, jaka wpadła mu "W oko po wejściu do
cichego domu, to skrawek papieru na stoliku w koryta
rzu. Zaskoczony podszedł, żeby go podnieść, i zobaczył
koło niego płatek róży. A pod stolikiem kolejny skra
wek i jeszcze jeden płatek.
Napis na pierwszym papierku brzmiał: „Kocha".
Podekscytowany uśmiechnął się. Napięcie ustąpiło,
bo zrozumiał, że Stacey jest w domu. Zaczął zbierać
kolejne płatki i skrawki.
„Nie kocha".
Uśmiechnął się szerzej. Wyprostował się i rozejrzał
po korytarzu. Dostrzegł, że w różnych miejscach leżą
kolejne elementy układanki. Zaintrygowany zaczął je
zbierać.
„Kocha...", „Nie kocha...".
To była stara zabawa zakochanych, tylko tutaj za
miast płatków stokrotki były płatki róży. Podniecenie,
ciekawość i potrzeba zobaczenia żony podpowiadały
Orenowi, żeby opuścić papierkowy szlak i udać się pro
sto do sypialni.
Był pewien, że tam ją znajdzie, ale ponieważ zadała""
sobie wiele trudu w wytyczeniu trasy, musiał zastoso
wać się do reguł. Nie mógł tego popsuć.
Szlak prowadził przez cały dom. Wiele wysiłku, wię
cej, niż się spodziewał, zabrało mu podążanie pomiędzy
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
149
kolejnymi punktami. Zbierając płatki, dostrzegł pewną
prawidłowość w ich ułożeniu. Napisy „kocha" zawsze
były na górze, na stoliku, krześle czy komodzie, zaś „nie
kocha..." zawsze leżały na dywanie. Zrozumiał, że wy
żej oznacza szczęście i radość, podczas gdy niżej to
smutek i przygnębienie.
Uczucie radości, które w nim narastało, nabrało in
tensywności, gdy doszedł do zakrętu we wschodnim
skrzydle domu i dostrzegł łagodne światło sączące się
z sypialni. Stanął cicho i zajrzał do środka.
Stacey leżała wsparta na łokciach na ich wielkim
łożu. Wszystko dookoła obsypane było płatkami róż.
Zajęta rzucaniem kolejnych płatków, nie dostrzegła
McClaina. Nie mógł jej usłyszeć z miejsca, w którym
stał, ale ruch jej warg nie pozostawiał wątpliwości.
- Nie kocha... kocha... nie kocha...
Podszedł bliżej. Spojrzała na niego swoimi niepra
wdopodobnie niebieskimi oczami. Silny zapach kwia
tów sprawił, że zawirowało mu w głowie. Miała na
sobie satynową, różową koszulkę, z mocno wyciętym
dekoltem.
Uśmiechnęła się do niego.
- Czy dostałeś moją wiadomość?
McClain opadł na łóżko obok niej. Płatki, które
zmiażdżył swoim ciężarem, wypełniły powietrze jesz
cze intensywniejszą wonią. Oparł głowę na pięści
i spojrzał jej w oczy.
- Każdą, kochanie - powiedział powoli. - Ale nie
150
SUSAN FOX
wiem, na czym skończyłaś. - Wskazał głową w stronę
ogołoconej łodygi róży.
Powstrzymała się przed rzuceniem się w jego ramio
na. Tęskniła za nim bardzo.
Każdy dzień bez niego to był dzień próby, ile jeszcze
zdoła wytrzymać sama. Wiele poświęcenia kosztowało
ją dokończenie spraw, które musiała zamknąć. Bardzo
kusiło ją, żeby wrócić wcześniej.
A teraz, kiedy byli już razem, jeszcze więcej wysiłku
musiała włożyć w to, żeby doprowadzić ich miłosną grę
do końca, nie psując nic. Czekała już wystarczająco
długo.
Szczególnie że w tym małżeństwie nie chodziło już
o pieniądze, choć od tego się zaczęło. Nie wyznała mu do
tej pory miłości, bowiem pragnęła, by wiedział, że jeśli
wypowie te słowa, będzie nią powodowało tylko uczucie.
Zrozumiała już, że wszystko, co do tej pory McClain
robił, związane było z miłością, chociaż nigdy tego nie
powiedział. Czy teraz to się zmieni?
- Nie jestem pewna, czy to ma znaczenie, na którym
płatku skończyłam - odparła cicho.
- Jasne, że ma. - Wziął nową różę, zakręcił jej ło
dygą w dłoniach i zerwał pierwszy płatek. - Ona mnie
kocha. - Upuścił płatek między nich i sięgnął po na
stępny. - Nie kocha. - Ten płatek zrzucił na podłogę,
co sprawiło, że Stacey zachichotała.
Kontynuował wyliczankę. Kiedy został ostatni płatek
do zerwania, spojrzał na nią.
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
151
- Myślę, że ten przepowie, czy mnie kochasz. -
Uśmiechnął się. - I wiem, że trzymasz w dłoni płatek
z napisem „kocha", czyli właściwy.
Stacey odczuła ulgę. Też wiedziała, że ma w dłoni
ten właśnie płatek, a to, co właśnie powiedział Oren,
sprawiło, że ta głupiutka gra doprowadziła ich niemalże
do wyznania sobie miłości.
Wiedziała jednak, i bardzo ją to rozczarowało, że
Oren ma w dłoni ostatni płatek, który mówi „nie ko
cha", zamiast „kocha". Starała się jednak, żeby nie po
psuło to chwili.
Odgadł, o czym myślała.
- Założę się, że kontrolowałaś układ moich płatków.
Dlatego musiało ci wyjść, że został płatek „nie kocha".
Pewnie jesteś rozczarowana, chyba że naprawdę mnie
nie kochasz.
- Och, Oren. To tylko głupia gra. Pretekst, żeby
zacząć. Nie ma znaczenia, że został płatek „nie kocha",
bo... kocham... kocham cię bardzo. I bardzo długo cze
kałam, żeby ci to wyznać.
Uniosła się, żeby usiąść bliżej niego, ale powstrzy
mał ją ręką.
- Spójrz, skarbie. - Obrócił łagodnie łodygę, tak że
mogła teraz dostrzec jeszcze jeden płatek. - Nie kocha
- wyrecytował i upuścił jeden na podłogę. - Kocha. -
Urwał ostatni i schował do kieszeni, a łodygę rzucił na
dywan. - Teraz możesz sięgnąć po swój płatek i włożyć
go tutaj razem z moim.
152
SUSAN FOX
Kiedy nachyliła się, żeby spełnić jego życzenie, przy
trzymał jej dłonie.
- Kocham cię, skarbie. Kocham od pierwszej chwili,
kiedy cię ujrzałem. Poszedłem na to szpanerskie przy
jęcie w Nowym Jorku i ktoś przedstawił mnie cudownej
blondynce. Spojrzała na mnie, podała chłodną dłoń
i uśmiechając się, powiedziała: „Witam w Nowym Jor
ku, panie McClain". Zakochałem się z miejsca. - Przy
cisnął jej dłoń do swoich ust i czule pocałował, nie
spuszczając wzroku z jej oczu. - I wciąż cię kocham.
I zawsze będę.
Stacey czuła, jak do jej oczu napływają łzy szczęścia.
- Kocham cię. Byłam tak bardzo przejęta tamtej no
cy... Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego jak
ty. Dziś myślę, że już wtedy się zakochałam, ale wma
wiałam sobie, że nie wierzę w miłość od pierwszego
wejrzenia. Poza tym byłam zbyt przytłoczona i prze
straszona tym, co czuję.
Nie panowała nad emocjami. Nad szczęściem i rado
ścią, a także smutkiem, kiedy wspomniała, jak głupio
zachowała się, kiedy za pierwszym razem odrzuciła
jego oświadczyny.
- Źle się czułam, gdy dałam ci kosza. A potem znowu
pojawiłeś się w moim życiu, w chwili gdy potrzebowałam
pomocy. Wiedziałam, że nie zasługuję na drugą szansę.
Wiedziałam, że cię lubię, ale nie chciałam dopuścić do
siebie myśli, co tak naprawdę czuję do ciebie. Nie mogłam
poradzić sobie z tym, jak nade mną zapanowałeś, a mimo
NARZECZONA Z NOWEGO JORKU
153
to podjęłam samolubną decyzję, żeby pozwolić ci mnie
ocalić. - Łzy szczęścia napłynęły jej do oczu. Tym ra
zem nie potrafiła ich powstrzymać. - Stałam się niewol
nicą uczucia... kompletnie mną zawładnęło. Im bardziej
zdawałam sobie sprawę z mojej miłości do ciebie, tym
było mi ciężej. - Uśmiechnęła się. - Kocham cię, tak
bardzo cię kocham, Oren, ale... - Zrobiła pauzę. - Ale
zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek przesta
niemy mówić i czy wreszcie pocałujesz mnie. Minęły
wieki, odkąd leżę w twoich ramionach.
Twarz McClaina gwałtownie przybrała zdecydowa
nie poważny wyraz.
- Myślałem, że nigdy pani nie poruszy tej kwestii,
pani McClain.
Padli sobie w ramiona, turlając się na płatkach róż,
całując się namiętnie, aż Oren nagle odsunął się od niej,
syknął przekleństwo i zamarł bez ruchu.
Do tej pory zdążył pozbyć się prawie całego ubrania,
a Stacey, która miała na sobie jedynie satynową koszul
kę, zdjęła ją już na samym początku ich miłosnych
igraszek.
Oren sięgnął za plecy, czy raczej pod pośladki, i wy
jął łodygę róży, którą Stacey niefortunnie wyrzuciła
w nogi łoża. McClain spojrzał na nią groźnie i karcąco,
po czym odrzucił łodygę na podłogę.
- Przypomnij mi, żebym sprawdził, czy na dywanie
nie ma kolców, zanim pójdziemy pod prysznic.
Po chwili znów ją całował... Przez bardzo długi czas
154
SUSAN FOX
myśleli tylko o jednym: o wzajemnym dawaniu sobie
rozkoszy.
Takie noce miały im towarzyszyć co najmniej pięć-
dziesiąt czy sześćdziesiąt lat, jednak już niecały miesiąc
po tej niezwykłej nocy Stacey poczuła poranne mdłości.
Zrozumieli wówczas, że tej nocy zaczęło się coś więcej
niż tylko ich miłość.
Ich szczęście mogło spełnić się ostatecznie z chwilą
narodzin pierwszego synka, ale kolejne lata pokazały,
że są w stanie kochać bardziej i bardziej. W dwuletnich
odstępach pojawili się na świecie trzej czarnowłosi
chłopcy, przynosząc rodzicom ogromną radość.
Kiedy najmłodszy awanturnik zaczynał wiek przed
szkolny, los zesłał im cudowną niespodziankę. Maleńka
czarnowłosa dziewczynka już w chwili, gdy położna
umieściła ją w ramionach ojca, wiedziała, że będzie
jego oczkiem w głowie.