Kim był Maurycy Mochnacki, współtwórca
"Gazety Polskiej"?
Dodano: 07.12.2013 [09:04]
foto: Wojciech Kossak „Olszynka Grochowska”
Maurycy Mochnacki stał się „poetą” ubranym w mundur, wyprzedzając pokolenia
Baczyńskich i Gajcych. Odniósł rany w bitwie o Olszynkę Grochowską, a te rany stawały się
stygmatem szczególnie pojmowanej miłości ojczyzny - czytamy w "Gazecie Polskiej". Takiej
miłości, w której nie ma miejsca na szukanie półśrodków, nie ma miejsca na drogę na skróty,
w ugodowym schylaniu karku i szukaniu porozumienia z wrogiem.
W Hotelu de Victoire, w Metzu, 14 stycznia 1832 r., Maurycy Mochnacki pisał list do matki. To
był, jak sam zaznaczył, „pierwszy moment od wzięcia Warszawy”, gdy mógł zebrać spokojnie
myśli i przelać je na papier. Każde zdanie, każde słowo tego listu świadczy o tym, kim był. Czuć i
pióro genialne, i myśl przednią, i ducha patriotycznego. Starał się opowiedzieć matce, choć
historia
jawiła mu się „długa, tak dziwna jak romans”, a także „zawikłana jak kabała w hiszpańskiej
tragedii”, o tych chwilach szczególnie dla niego ciężkich.
Po części z nierozumu, po części ze złej woli
Ten niezwykły intelektualista, krytyk literacki, dziennikarz, polityk i historyk był jednocześnie
żołnierzem oraz w pewnym sensie… poetą. Był świadkiem i uczestnikiem Powstania
Listopadowego, a zarazem jego interpretatorem, krytykiem, a w końcu ‒ historykiem. W dużej
mierze jego ostrej, zdecydowanej postawy wielu nie rozumiało. Lub też rozumiało zbyt dobrze.
Dlatego wyrok śmierci groził mu i od swoich, i od Rosjan. „Nie mogłem pojąć, na co się to
przyda wieszać szpiegów nieboszczyka Konstantego, szpiegów bezbronnych i uwięzionych, których
kat mógł za dekretem sądu powiesić. Nie mogłem pojąć, na co się to przyda wtenczas, kiedy tyle
innych daleko szkodliwszych ludzi i niebezpieczniejszych sprawowało urzędy. Nie Makrot i Szlaja,
ale naczelnicy władzy z generałami zdrajcami powinni byli pokutować na latarni za wszystko złe,
jakie nabroili, po części z nierozumu, po części ze złej woli”.
Syn pisał do matki o owej strasznej nocy, z 15 na 16 sierpnia 1831 r., gdy lud warszawski miał już
tak dość zdrady, przeniewierstwa i tchórzostwa, że zaczął wymierzać kary zaprzańcom.
Gdzieniegdzie mówiono, że się Mochnacki do tego przyczynił swą krytyką zdrajców polskiej
sprawy, a za takich miał tych wszystkich, którzy zamiast prowadzić nas do zwycięstwa, próbowali
na wszelkie możliwe sposoby rewolucyjny zapał wygaszać – jak np. dyktator Chłopicki. Jednak on
sam się od tych wypadków wyraźnie odżegnywał, a nawet podkreślał, że na skutek intrygi mógł tej
nocy stracić życie. Zemsta ludu nie brała się z niczego. Ludzie zobaczyli, że zaprzepaszczono
szansę wywalczenia wolności. Mochnacki tę szansę także widział. I tym bardziej bolał nad tym, że
powstanie upada.
Gubernator Chrzanowski kazał go odwieźć na linię walki i tam wydać Rosjanom, jednak eskorta
tego nie uczyniła. Mochnacki patrzył na miasto oczami poety:
„Jakiż widok na ulicach Warszawy? Dzieci, kobiety, starcy, lud w rozpaczy. Żołnierze
rozpierzchnieni bez ładu; artyleria, piechota, jazda, wszystko w największym nieporządku, a tu
ciemno jak w wilczej jaskini. Tylko łuna na niebie od pożarów naokoło pustoszących Warszawę,
ruinę naszą oświecała. Zapłakałem wśród tego zgiełku. Wszystko to zdawało mi się być strasznym
snem, utworem gorączki, która mnie wtedy trawiła płodem ognistej imaginacji”.
Poezja nie jest zaklęta tylko w słowach kładzionych na papier drżącą ręką artysty. Poezją może być
każdy element rzeczywistości, któremu nadamy ton metafizyczny poprzez własną wrażliwość.
Życie więc całe, samo w sobie, może stać się rodzajem poezji. Mochnacki pisał w swoich dziełach
krytyczno-literackich o romantyzmie polskim, który spełnia rolę wyjątkową, szczególną – jest
poezją narodową. Stał się więc, według własnych literackich teorii, „poetą” ubranym w
mundur, wyprzedzając pokolenia Baczyńskich i Gajcych. Odniósł rany w bitwie o Olszynkę
Grochowską, a te rany stawały się stygmatem szczególnie pojmowanej miłości ojczyzny. Takiej
miłości, w której nie ma miejsca na szukanie półśrodków, nie ma miejsca na drogę na skróty, w
ugodowym schylaniu karku i szukaniu porozumienia z wrogiem.
Droga do wielkości
Gdy Mochnacki znalazł się na emigracji, postanowił spisać historię czynu, którego był
uczestnikiem i inicjatorem. Z zamierzonych początkowo trzech, a następnie czterech tomów
monumentalnego dzieła „Powstanie Narodu Polskiego w 1830 i 1831 roku” zdołał napisać jedynie
dwie części, zanim życie przecięła śmierć, która nie mogąc go dopaść na polu bitwy, załatwiła
sprawę mikrobami gruźlicy.
Historia ta miała być również odpowiedzią na różnorakie zarzuty, które wysuwano wobec niego w
kraju. Sięgano przy tym wielu lat wstecz – gdy rzeczywiście w życiorysie Mochnackiego znalazły
się pęknięcia i rysy. Nie był postacią świetlaną. To, co spisywał, siedząc w więzieniu karmelickim
w latach 20. XIX wieku, zostało wykorzystane przez carskie władze do uderzenia w wolnościowe
pisma. Miał też na koncie epizod pracy w cenzurze, choć był do tego przymuszony, ale cenzor dość
szybko go wyrzucił, widząc, że
zamiast obcinać niebezpieczne fragmenty, po prostu je
zostawia. Jednak w okresie Powstania Listopadowego stał się jednym z najgorętszych
zwolenników zdecydowanej walki z Rosjanami. Krytykował zajadle Sejm, rząd i naczelne
dowództwo za kunktatorską postawę. Należał do sprzysiężenia Wysockiego i założył „klub
rewolucyjny”. W XIX w. nasze powstania nazywane były rewolucjami. Samo słowo nie miało
takich konotacji jak obecnie, gdy przeciętnemu czytelnikowi kojarzy się ono z wydarzeniami w
Rosji 1917 r.
Mochnacki pisząc swoje dzieło na świeżo, tuż po powstaniu, wiedział, jak wielkie znaczenie ma
walka o to, jak owe wydarzenia zostaną zobaczone z perspektywy historycznej. Że historia zarówno
dzieje się na żywo, jak i jest w pewnym sensie na żywo opisywana dla przyszłych pokoleń. Fakty
mieszają się z interpretacjami. I często zostawiają ślady, które osadzają się w świadomości
narodowej na zawsze. Właściwie na bieżąco toczy się walka o interpretację rzeczywistości
historycznej. Tak dzisiaj dzieje się ze Smoleńskiem czy z kwestią roli Lecha Wałęsy, z którego jedni
starają się zrobić świętość narodową i jednoosobową Solidarność, a inni ciągle wskazują na
bezdyskusyjne dowody współpracy z SB. Być może Mochnacki starał się opisać powstanie tak
szybko, jak się da, gdyż wiedział, że jego samego także może osądzić historia – i tym większą
wagę przykładał do tworzonego dzieła. Jednocześnie dbał, by dać
jak najszersze tło,
ukazać jak najwięcej przyczyn i zjawisk, które doprowadziły do wybuchu insurekcji.
Ciekawie tu wygląda trop, jaki podjął, próbując dokonać klasyfikacji, zdefiniować ruch irredenty
polskiej. Jak już wspomniałem, powszechnie mówiono na nasze powstania „rewolucje”.
Tymczasem karliści francuscy – pisze Mochnacki – nazywali rozbiory Polski „rewolucjami
zrządzonymi przez monarchów przeciwko narodowi polskiemu; a powstania nasze
kontrarewolucjami, to jest ciągłym dążeniem do restauracji”. Wywodzili oni analogię między
sytuacją starszej linii Burbonów we Francji a sytuacją narodu polskiego, któremu odebrano legalną
władzę w państwie. Wyjaśniał dalej, że za rewolucję należy uznać zmianę dotychczasowego
porządku (np. systemu władzy) przez gwałtowne „wstrząśnienie”. Z tej strony uważał on, że
powstania nasze nie miały w sobie nic rewolucyjnego, gdyż „były légitimes; były tylko odparciem
zewnętrznej napaści, były walką z uzurpatorami”.
„Wolność, Całość, Niepodległość”
Jednocześnie jednak widział potrzebę odnowy, głębokiej reformy stosunków społecznych,
naszej Polski w nowych kształtach na fundamencie dawnych wartości. „Powstania nasze
mają dwojaką naturę: częścią są rewolucją, częścią restauracją. Starej Polski, która zginęła
nierządem, rozpasaną swawolą, fałszywym, niesprawiedliwym stosunkiem mniejszości narodu do
większości, odgrzebywać nikt nie myśli”. I to była u Mochnackiego ta myśl „demokratyczna”,
„rewolucyjna”. Wszystko co złe, powinno być wyplenione. Lecz jest i drugie, konserwatywne
oblicze naszych insurekcji. Całość tej powstańczej formuły à la Mochnacki brzmi: „A zatem,
środkiem powstania w Polszcze, nie jedynym, ale głównym, jest rewolucja społeczna, pojęta w
duchu narodowym, całkiem obcym zachodnim wyobrażeniom w tym względzie; a celem jego jest
restauracja terytorialna kraju”. To była rzecz, która jednoczyła wszystkich. Myśl o odnowieniu
całości terytorialnej Polski. Postulowali to później także powstańcy styczniowi. Już pieczęć Rządu
Narodowego była symbolem tej walki – znajdowały się na niej herby Polski, Litwy i Rusi, a także
napis: „Wolność, Całość, Niepodległość”. Całość miała ogromne znaczenie. Ciągle pod zaborami
setki tysięcy Polaków wcielonych na siłę do innych państw. Więc gdy Powstanie
Styczniowe wybuchło, to także stronnictwo białych przyłączyło się do walki, bo te hasła z
pieczęci były zbyt nośne, zbyt wiele znaczyły dla serc Polaków, żeby nie chwytać za szablę.
Zresztą niezwykle wzruszająca jest postawa właśnie tych „białych”, którzy ginęli za Polskę w
„niechcianym” powstaniu, gdyż tak rozumieli swój obowiązek wobec ojczyzny. Symboliczny spór
o to, czy orzeł na pieczęci powinien mieć konserwatywną koronę, czy też nie, zgodnie z
demokratycznym duchem – był jedynie sporem formalnym. Wolna Polska ciągle stanowiła cel obu
grup.
Ojczyzna „przed 29-ym”
Maurycy Mochnacki – historyk i polityk, żołnierz-poeta i krytyk literacki ‒ był jednym ze
współzałożycieli „Gazety Polskiej”. Uderzał słowem, bez pardonu wskazując tych, którzy byli
zdrajcami narodowej sprawy, oraz wskazywał drogę walki o Wolność. Tym pisał goręcej i ostrzej,
im bardziej widział marnowane szanse.
Polska miała odzyskać Niepodległość kilkadziesiąt lat później. Wtedy Fortuna dała nam innego
giganta. Józef Piłsudski pilnie śledził i studiował dzieje naszych powstań. Widział wszystkie braki i
błędy naszych przywódców, uczył się na nich. A jednocześnie czerpał z dziedzictwa duchowego. W
pewnej mierze podchwycił myśl Mochnackiego. Bo walczył o wolną Polskę, która miała być
zbudowana także w nowym kształcie – mądrzejsza, lepsza, bardziej sprawiedliwa, troszcząca się o
ludzi. Walczył o
piękną
Polskę z marzeń. I był także – żołnierzem-poetą. Nie na darmo zaczytywał
się w Słowackim.
I Mochnacki, i Piłsudski byli ostrzy w sądach – wskazywali winnych zaniedbań i wyraźnie
mówili, która droga jest drogą jasnych, prostych wartości, a która zwykłej zdrady. Zdrady
rozumianej nie tylko dosłownie, lecz także tej związanej z bezczynnością, zaniedbaniem
obowiązków, przywiązaniem do prywaty i lękiem o swoje dobra, który wypełnia serce zamiast
miłości do Ojczyzny.
Pewnie i dzisiaj nauki te można by zastosować do opisu stanu naszej Rzeczypospolitej. Stanu, w
którym rząd polski za wroga ma patriotyczną ulicę domagającą się o polski interes narodowy, zaś
więcej dba o dobre stosunki z wracającą do carskich praktyk Rosją. Niezwykle aktualne są też inne
spostrzeżenia Maurycego Mochnackiego w „Powstaniu Narodu Polskiego” – jako przykład tracenia
wolności przez naród polski wskazywał np. kwestie ekonomiczne. Otóż rząd rosyjski chętnie
udzielał naszym rodakom pożyczek finansowych. Jednak czynił to w tak sprytny sposób, aby
uzależnić ich finansowo i ubezwłasnowolnić. W wielu wypadkach, dzięki
i zastawom,
pozbawić ziemi. Jeśli dzisiaj mówimy, że Polacy są zniewoleni – to kwestie braku suwerenności
finansowej naszego państwa są podobne do tych z czasów zaborów. O których notabene „Gazeta
Wyborcza” pisała, że był to okres prosperity i gospodarczego rozwoju. Dzisiaj przecież ogromna
liczba ludzi jest zadłużona. Życie wielu Polaków zależy więc w dużej mierze nie tylko od sytuacji
polityczno-gospodarczej kraju, ale i od decyzji
czy interesów banków. Te ostatnie w
większości są własnością zagranicznego kapitału. Tak jak wielkie sklepy, firmy produkujące
ubrania lub żywność. Polska była i jest wyprzedawana. A co gorsza – żyjemy w ciągłym stanie
wewnętrznego napięcia, nieledwie zimnej wojny. Wszystko zaś bierze się z zaprzańczej postawy
elit, przeciwko której protestuje ta część Polski, która zrodzona jest z dziedzictwa
Mochnackiego i Piłsudskiego. Ta, która wyrosła na wierszu Lechonia, wskrzeszającego
Mochnackiego grającego melodię narodową, „akord po akordzie”.
Koniec księgi pierwszej „Powstania Narodu Polskiego” brzmi tak: „Wtedy, przed 29-ym, nie było
jeszcze między nami żadnej nienawiści, ogarniającej wszelkie działy i liczne grupy osób, żadnej
frakcji. Nasiona późniejszych rozterek domowych, zwad i kwasów leżały głęboko w ukryciu. Jeszcze
wtedy wszyscy byliśmy dobrzy, wszyscy uczciwi, bo wszyscy chcieliśmy jednej rzeczy i kochaliśmy
jedną ojczyznę. Ta chwila powszechnego braterstwa w sprzysiężeniu, ta chwila zgody jest jedyna – i
już jej ani razu nie ujrzymy w ciągu walki. Polska była
piękna
natenczas. Zachodziła brzemieniem
w wielką przyszłość ogarniającą połowę świata. Resztę dni skołatanych niedolą oddałbym chętnie
za drugą taką, choćby i najkrótszą, chwilę w życiu moim”.
Tak się stało, że i obecnie wychodzi „Gazeta Polska” założona ongiś przez Maurycego
Mochnackiego. I my dzisiaj – jej autorzy i czytelnicy – przeżywamy dziejącą się historię naszej
Ojczyzny w sposób gorący. W tych ostatnich zdaniach starczy zmienić słowa „przed 29-ym”, na
„przed 89-ym”, a znów się okaże, że wiele rzeczy się powtarza, że wracają ciągle te same duchy
przeszłości, i te dobre, i te złe. Zmieniają się tylko twarze. A tęsknota jest ta sama. Za tą Polską, co
„była
piękna
natenczas”. Za tą, za którą oddać warto resztę dni skołatanych niedolą, by zobaczyć Ją
właśnie taką, choćby przez najkrótszą chwilę w życiu naszym.