background image

De Mello Anthony

Kontakt z Bogiem

 

Konferencje rekolekcyjne

Wstęp 

Anthony de Mello jeszcze jako młody człowiek odznaczał się nieprzeciętną osobowością. 
Wśród wielu darów umysłu i serca wybijała się na czoło jego zdolność porozumiewania 
się z ludźmi - miał coś do powiedzenia i wiedział, jak to przekazać innym. Do 
Towarzystwa Jezusowego wstąpił w 1947 r., w wieku 16 lat, w prowincji Bombay, na 
zachodnim wybrzeżu Indii. Koledzy jego wspominają, że samodzielnie studiował 
Homera, a nawet tłumaczył go innym. Został wysłany na studia filozoficzne do Hiszpanii 
i wykorzystał tę szansę, by poznać lepiej „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli 
pod kierunkiem wybitnego ich znawcy - ojca Calverasa. Ponieważ ujawniał wyraźne 
zdolności kierowania i inspirowania innych, zdecydowano, by po skończonych studiach 
teologicznych zdobył stopień naukowy w zakresie psychologii (counselling) na Loyola 
University w Chicago. Studiował również przez rok duchowość na Papieskim 
Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po powrocie do Indii zaskoczył wszystkich 
prośbą o wysłanie do pracy na odległej stacji misyjnej. Wkrótce jednak uczyniono go 
odpowiedzialnym za formację młodych jezuitów w niełatwym okresie po Soborze 
Watykańskim II. Był to tylko początek tego, co miało stać się dziełem jego życia, 
zarówno bowiem nadzwyczajne uzdolnienia, jak i konkretna sytuacja sprawiały, że coraz 
częściej i z różnych stron nadchodziło wiele próśb i propozycji. W krótkim czasie stał się 
znaną w świecie postacią. Prowadził kursy na wielu kontynentach i pisał książki, które 
doczekały się licznych wydań i przekładów*. Założył Instytut Sadhana i zajął się tam 
kształceniem osób, które miały później pracować w seminariach, domach zakonnych i 
ośrodkach duchowości. Osiągnąwszy szczyty popularności, zmarł nagle na atak serca w 
Nowym Jorku 2 czerwca 1987 r., tuż po przybyciu do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał 
przeprowadzić serię wykładów i konferencji. W swym ostatnim liście do Indii pisał: 
„Nigdy w moim życiu nie czułem się tak szczęśliwy, tak wolny...”. * W języku polskim 
ukazały się: Sadhana. Ścieżka do Pana Boga, Verbinum, Warszawa 1989; Śpiew ptaka, 
Verbinum, Warszawa 1989; U źródeł. Rozważania rekolekcyjne, WAM, Kraków 1990; 
wyd. II, WAM, Kraków 1992; Minuta mądrości, WAM, Kraków 1991; wyd. II, WAM, 
Kraków 1992; Przebudzenie, Dom Wydawniczy „REBIS”, Poznań 1992; Modlitwa żaby, 
tom I i II, WAM, Kraków 1992. Ci, którzy znali bliżej ojca Tony’ego de Mello, 
pamiętają, że w swojej „posłudze” przeszedł różne etapy, częściowo odpowiadając na 
potrzeby tych, którym służył, lecz - pozostając w zgodzie z osobistą duchową ewolucją, 
która się w nim samym dokonała. Patrząc z zewnątrz, można by wyodrębnić kolejne 

background image

fazy, kiedy był kierownikiem duchowym, terapeutą i guru. Jeden z jego osobistych 
przyjaciół, spoglądając jakby od wewnątrz, określił to jako „postępujący rozwój wartości 
od świętości poprzez miłość do wolności”. Oczywiście, te wartości nie wykluczają się 
wzajemnie. Nie można też ściśle rozdzielić wymienionych tu etapów. Nie jest to tylko 
zwykła ciągłość, lecz również jedność różnych ról i zadań. I rzeczywiście można by 
powiedzieć, że Tony, zgodnie z wielką tradycją chrześcijańską, był przede wszystkim 
kierownikiem duchowym. Co więcej, można twierdzić, że główną przyczyną jego 
popularności aż do końca, kiedy niektórzy wysuwali zastrzeżenia co do obranego przez 
niego kierunku, było to, że nie wyrzekł się nigdy swojej pierwotnej roli i pozostał zawsze 
niedościgłym przewodnikiem, pomagającym innym w nawiązaniu głębszego kontaktu z 
Bogiem. I oto teraz mamy przed sobą jego dzieło pośmiertne - przepisany tekst 
konferencji rekolekcyjnych, które sam pieczołowicie zredagował, lecz nigdy nie oddał do 
druku. Nie wiemy, dlaczego ich wcześniej nie udostępnił ani co pomyślałby dziś o ich 
publikacji. Wiemy jednak na pewno, że wiele osób z radością weźmie je do ręki. Tekst 
konferencji przedstawiamy w takiej formie, w jakiej pozostawił go Tony. Opatrzyliśmy 
go tylko tytułem i wprowadziliśmy niewiele poprawek formalnych, chociaż niektórzy 
podsuwali możliwość dokonania głębszej rewizji całości. Styl jest nieco archaiczny, a 
treść nie zawsze jest „posoborowa”. Język konferencji uwarunkowany jest faktem, że 
pierwotnie były one wygłaszane do jezuitów. Niewiele znajdziemy w nich odniesień do 
Ćwiczeń duchownych św. Ignacego. Tony zwykł poruszać tę problematykę podczas 
osobistych rozmów z rekolektantami. Przedmiotem konferencji były trzy klasyczne, 
fundamentalne tematy: modlitwa, pokuta oraz miłość Chrystusa. I wreszcie podkreślmy, 
że mamy do czynienia z typowym dla Tony’ego stylem - przebija z niego ogromna siła. 
Tony pozostawał zawsze takim. Nigdy się nie narzucał, ale nieodparcie zapraszał, by 
podzielić jego doświadczenie. Prawdą jest, że nie wiadomo, czego doświadczał w 
ostatniej fazie swego życia, przed śmiercią. Niezbyt przekonywające były również jego 
próby sformułowania tego doświadczenia. Zawsze jednak pozostawał sobą - tym samym 
Tonym, którym był dotąd. Książka ta jest więc pewnego rodzaju „powrotem do domu” i 
to w kontekście obchodów Roku Ignacjańskiego - 500 lat od urodzin Ignacego Loyoli w 
1491 r. Jest również zaproszeniem skierowanym do jezuitów i ich przyjaciół rozsianych 
po całym świecie, by głębiej wnikać w duchowe dziedzictwo Założyciela Towarzystwa 
Jezusowego. W tym świetle ojciec Tony de Mello i jego konferencje rekolekcyjne 
zawierają posłannictwo, które on sam wyraził w swej homilii 31 lipca 1983 r.: „Musimy 
głęboko zakorzenić się w Bogu, jeśli chcemy pozostać na tej samej fali, co twórczy Duch 
mieszkający w naszym sercu, jeśli chcemy odznaczać się zdolnością kochania i pozostać 
wiernymi Kościołowi, w którym spotykamy się nieraz ze sprzeciwem i brakiem 
zrozumienia. Tylko człowiek kontemplatywny może się na to zdobyć. Tylko taki 
człowiek będzie wiedział, jak połączyć lojalność i posłuszeństwo z twórczością i 
konfrontacją. Modlę się podczas tej mszy św., byśmy nie zostali oskarżeni przez Boga i 
historię o zaniedbania w tym zakresie. Modlę się, by św. Ignacy znalazł dość powodów, 
by czuć się z nas dumny...”. Parmananda R. Divarkar SJ Bombay, 2 czerwca 1991 
Rozdział pierwszy Przyjąć Ducha Świętego Chciałbym przeprowadzić nasze rekolekcje 
w kontekście Kościoła i współczesnego świata. Spotkaliśmy się tu, by spędzić pewien 
czas w milczeniu, na modlitwie i w odosobnieniu właśnie teraz, kiedy Kościół dotknięty 
jest kryzysem, a świat rozpaczliwie szuka pokoju, pełniejszego rozwoju oraz 
sprawiedliwości. Czyż nie możemy być słusznie oskarżeni o „ucieczkę ze świata”? Czyż 

background image

możemy sobie pozwolić na luksus 8-dniowego skupienia na osobności akurat teraz, kiedy 
dom stoi w płomieniach i potrzeba każdej pary rąk do ugaszenia pożaru? Czy można nas 
posądzić o „ucieczkę”? Chciałbym zatrzymać się przez chwilę na tym porównaniu. Dom 
rzeczywiście stoi w ogniu. Niestety, wielu z nas, zbyt wielu - i to jest tragiczne - nie 
znajduje żadnej motywacji, by ugasić ogień. Wolimy raczej zamknąć się w naszym 
małym świecie i skupić uwagę na drobnych sprawach własnego życia. Zbyt wielu jest do 
tego stopnia zaślepionych, że nawet nie zauważa pożaru. Dostrzegamy jedynie to, co nam 
odpowiada. I nawet zakładając, że mamy wystarczającą motywację i jesteśmy obdarzeni 
jasnością widzenia, wielu z nas brakuje odpowiedniej siły, by wytrwale walczyć z tym 
pożarem. Brak nam mądrości i refleksji niezbędnej do podjęcia najlepszych i 
najskuteczniejszych środków do stłumienia pożaru. Ponadto w wypełnienie zadania 
wplata się tyle egoizmu, który sprawia, że często sobie przeszkadzamy, zachodzimy 
drogę, pomimo najlepszych intencji. W świetle tej rzeczywistości rekolekcje wydają się 
luksusem i pewną formą ucieczki. Jest to jednak ta kategoria luksusu, na jaką pozwala 
sobie generał wycofujący się z bezpośredniej linii ognia, by poświęcić odpowiedni czas 
na refleksję, a następnie powrócić z bardziej skutecznym planem walki. Jest to rodzaj 
ucieczki, który pozwoli nam umocnić motywację, rozszerzyć i otworzyć nasze serca na 
większą miłość, zaostrzyć nasze spojrzenie, zgromadzić odpowiednią energię, by 
poświęcić się z jeszcze większym entuzjazmem wypełnieniu zadań, które Bóg wyznaczył 
nam w świecie. Dag Hammarskjold, mistyk, który został sekretarzem generalnym 
Organizacji Narodów Zjednoczonych, miał rację, kiedy zapisywał w swym diariuszu 
następujące słowa: „W naszych czasach droga do świętości prowadzi z konieczności 
poprzez świat działania”. Oddajemy się kontemplacji i modlitwie, by się na nowo 
odtworzyć i działać w sposób bardziej energiczny i skuteczny na chwałę Bożą i dla dobra 
całego świata. Największa potrzeba Kościoła Kościół przeżywa okres chaosu i kryzysu. 
Nie jest to z konieczności coś złego. Kryzys jest wyzwaniem, okazją do wzrostu. Chaos 
poprzedza stworzenie... pod warunkiem i to jest ogromnie ważne - by Duch Boży unosił 
się nad nim. Największą potrzebą Kościoła dzisiaj nie jest nowe prawodawstwo, nowa 
teologia, nowe struktury, nowa liturgia - to wszystko bez Ducha Świętego jest jak martwe 
ciało bez duszy. Pilnie potrzebujemy, by ktoś wyrwał nam nasze kamienne serca i dał 
nam serce żywe, serce z ciała. Potrzebujemy świeżego zastrzyku entuzjazmu, inspiracji, 
odwagi i duchowej mocy. Potrzeba nam wytrwałości w wypełnianiu zadań, 
niepoddawania się zniechęceniu lub cynizmowi. Potrzeba nam nowej wiary w przyszłość 
i w ludzi, dla których trudzimy się. Innymi słowy, potrzeba nam nowego wylania Ducha 
Świętego. Mówiąc konkretniej, potrzebujemy ludzi pełnych Ducha Świętego. Duch Boży 
działa poprzez ludzi i przez ludzi dociera do nas Zbawienie. „Pojawił się człowiek 
posłany przez Boga - Jan mu było na imię” - czytamy w Ewangelii zapowiadającej 
przyjście Chrystusa. A więc człowiek, a nie jakiś program czy też projekt albo orędzie. 
„Dziecię nam się narodziło, syn został nam dany” - Bóg zbawił nas nie poprzez „plan 
zbawienia”, lecz poprzez człowieka, poprzez swego Syna Jezusa Chrystusa, pełnego 
mocy Ducha Świętego... Duch Święty nie zstępuje na gmachy, lecz na ludzi. Namaszcza 
ludzi, a nie ich projekty. Mieszka w duszach i sercach ludzi, a nie w nowoczesnych 
maszynach. Tak więc stwierdzenie, że najpilniejszą potrzebą Kościoła jest nowe wylanie 
Ducha Świętego, oznacza, że Kościół potrzebuje całej armii ludzi pełnych ducha. I 
dlatego odprawiamy te rekolekcje. Przyszliśmy tutaj w nadziei, że staniemy się ludźmi 
pełnymi ducha. Usunęliśmy się z czynnego życia przyjmując tę samą postawę i mając te 

background image

same oczekiwania, z jakimi Apostołowie schronili się w wieczerniku aż do dnia 
Pięćdziesiątnicy. Jak otrzymać Ducha Świętego? Nie ma pewniejszej prawdy od tej: 
Duch Święty nie jest czymś, co możemy zawdzięczać naszym własnym wysiłkom. Nie 
można sobie na Niego „zasłużyć”. Nie możemy absolutnie nic zrobić, aby Go otrzymać. 
Jest On bowiem czystym darem Ojca. Mamy do czynienia z takim samym problemem, z 
jakim borykali się Apostołowie. Również i oni, podobnie jak my, odczuwali potrzebę 
Ducha Świętego dla prowadzenia swej działalności apostolskiej. Jezus przekazał im 
wskazówki, w jaki sposób otrzymać Ducha Świętego. „Kazał im (...) oczekiwać obietnicy 
Ojca: „Słyszeliście o niej ode Mnie - [mówił] - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce 
zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym... Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie 
Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po 
krańce ziemi” (Dz 1, 4 nn.). Jezus powiedział: oczekujcie. Nie możemy sobie „uczynić” 
Ducha Świętego. Możemy jedynie wyczekiwać, aby przyszedł. A to wydaje się trudne 
dla naszej biednej natury ludzkiej we współczesnym świecie. Nie możemy czekać. Nie 
możemy zatrzymać się spokojnie. Jesteśmy zbyt niespokojni, zbyt niecierpliwi. Musimy 
stale coś robić, stale się ruszać. Wolimy raczej wiele godzin ciężkiej pracy niż trud 
związany ze spokojnym wyczekiwaniem na coś, nad czym nie sprawujemy kontroli i 
czego czasu przyjścia nie znamy. W każdym jednak wypadku musimy czekać i dlatego 
czekamy, czekamy - i nic się nie dzieje, a raczej nic nie możemy dostrzec naszym 
zamglonym, duchowym wzrokiem. Dlatego jesteśmy znużeni oczekiwaniem i modlitwą. 
Czujemy się lepiej, kiedy „pracujemy dla Boga” i dlatego zanurzamy się znów w 
działanie. Tymczasem Duch Święty udzielony jest tylko tym, którzy oczekują; tym, 
którzy dzień po dniu otwierają swe serca na Boga i Jego Słowo w modlitwie; tym, którzy 
„inwestują” całe godziny w to, co naszej mentalności ogarniętej obsesją produkowania i 
przynoszenia zysku wydaje się zwykłą stratą czasu. Czytamy w Dziejach Apostolskich: 
„Podczas wspólnego posiłku Jezus kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać 
obietnicy Ojca...” (Dz 1, 4). Mówi im: nie opuszczajcie Jerozolimy. Sprzeciwiajcie się 
pragnieniu robienia czegoś, dopóki nie wyzwolicie się z nieodpartej potrzeby działania, 
głoszenia innym czegoś, czego sami nie doświadczyliście. Kiedy otrzymacie Ducha 
Świętego, wtedy będziecie dawać mi świadectwo w Jerozolimie i aż po krańce ziemi, ale 
nie wcześniej.W przeciwnym razie będziecie fałszywymi świadkami, a w najlepszym 
wypadku działaczami, ale nie apostołami. Frenetyczni działacze nie dowierzają sobie, 
czują nieodpartą potrzebę przekonywania innych, by poczuć się pewniej. Jezus 
powiedział: „Otrzymacie moc...”. „Otrzymacie” jest odpowiednim słowem! Jezus nie 
oczekuje od nas, byśmy byli twórcami mocy, ponieważ tego rodzaju mocy nie możemy 
„wyprodukować”, niezależnie od tego, jak wielkiego podjęlibyśmy się trudu. Taką moc 
można jedynie otrzymać. Przypomina mi się młoda dziewczyna, która mi się zwierzyła: 
„Uczestniczyłam w dziesiątkach różnego rodzaju kursów i seminariów, z których 
wyniosłam przynajmniej setkę wspaniałych idei. Teraz jednak nie potrzebuję już więcej 
pięknych idei, a jedynie mocy, by przynajmniej jedną z nich urzeczywistnić”. Dlatego 
rekolekcje nie są kursem ani seminarium. Nie będziemy mieli ani lekcji” ani dyskusji w 
grupach. Potrzeba nam wiele milczenia, wiele modlitwy i pełnego otwarcia się na Boga. 
Co czynić konkretnie: postawa Na jutrzejszą poranną modlitwę oraz - jeśli macie na to 
ochotę - na cały jutrzejszy dzień chciałbym wam zaproponować przyjęcie pewnej 
postawy i podjęcie pewnej praktyki. Postawa polegałaby na wielkim oczekiwaniu. Św. 
Jan od Krzyża twierdzi, że człowiek otrzymuje od Boga tyle, ile się od Niego spodziewa. 

background image

Jeśli oczekujemy niewiele, zwykle też i niewiele otrzymamy. Jeśli natomiast oczekujemy 
wiele, wiele też otrzymamy. Potrzebujecie, by w waszym życiu spełnił się cud łaski? A 
więc oczekujecie, by spełnił się cud. Ilu cudów doświadczyliście w swoim osobistym 
życiu? Żadnego? Bo też i nie oczekiwaliście żadnego. Bóg nigdy nie zawodzi, kiedy 
spodziewamy się od Niego wiele: możemy na Niego wyczekiwać, ale może również 
odpowiedzieć zaraz. Może także nadejść niespodziewanie, „jak złodziej o nocnej porze”, 
jak wyraził się Jezus. Przyjdzie jednak z pewnością, jeśli na Niego czekamy. Ktoś 
słusznie powiedział, że grzech przeciwko Duchowi Świętemu polega na tym, iż człowiek 
nie wierzy, że może On przemienić świat i przemienić jego samego. Jest to bardziej 
niebezpieczny rodzaj ateizmu niż w wypadku kogoś, kto mówi, istnieje”, bo chociaż 
człowiek wmawia samemu sobie, że wierzy w Boga, to jednak ulega zaślepieniu i popada 
w praktyczny ateizm, z którego nawet nie zdaje sobie sprawy. W rzeczywistości bowiem 
twierdzi: „Bóg nie może mnie już zmienić. Ani nie pragnie, ani nie ma mocy, by mnie 
przemienić, by przywrócić mi życie. Wiem o tym, bo próbowałem już wszystkiego. 
Odprawiłem tyle razy rekolekcje, modliłem się gorliwie, wykazałem ogromnie dużo 
dobrej woli... i nic się nie stało, po prostu nic”. Praktycznie Bóg takiego człowieka jest 
Bogiem umarłym, a nie Bogiem, który wskrzeszając Jezusa z martwych, wykazał nam, że 
nie ma dla Niego rzeczy niemożliwej. Albo też, posługując się pięknymi słowami Pawła 
mówiącego o Abrahamie, jest to Bóg, któremu Abraham zawierzył, Bóg, który „ożywia 
umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia. On to [Abraham] wbrew nadziei 
uwierzył nadziei, że stanie się „Ojcem wielu narodów” zgodnie z tym, co było 
powiedziane: „takie będzie twoje potomstwo”. I nie zachwiał się w wierze, choć 
stwierdził, że ciało jego jest już obumarłe - miał już prawie sto lat - i że obumarłe jest 
łono Sary. I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się 
wzmocnił w wierze. Oddał przez to chwałę Bogu ; był przekonany, że mocen jest On 
również wypełnić, co obiecał” (Rz 4,17-21). Co czynić konkretnie: pewna praktyka 
Proponuję, byście wczytali się uważnie w Ewangelię Łukasza 11,1-13. Przeczytajcie 
kilka razy ten fragment i zadajcie sobie pytanie, jaka jest wasza osobista odpowiedź na 
Jezusowe słowa: „O ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go 
proszą!” Zaczekajcie, dopóki nie doświadczycie wystarczającej wiary w słowa Jezusa, by 
rzeczywiście i z pełną ufnością poprosić o Ducha Świętego. A wtedy proście! Proście 
nieustannie, proście z całego serca, proście coraz bardziej, proście nawet natrętnie jak ów 
człowiek z Ewangelii, który pukał do drzwi swego przyjaciela o północy, nie przyjmując 
do wiadomości negatywnej odpowiedzi. O pewne rzeczy możemy prosić Boga jedynie 
warunkowo: „jeśli taka jest Twoja wola...” W tym jednak wypadku nie ma żadnego 
wstępnego warunku. Udzielenie nam Ducha jest wyraźną wolą Boga. Jest to Jego 
jednoznaczna obietnica. I nie tyle brakuje Jego woli udzielenia nam Ducha, co raczej: 
naszej wiary w to, że rzeczywiście pragnie nam Go udzielić; oraz nalegania z naszej 
strony. Nie wahajcie się więc poświęcić sporo czasu, by prosić i to prosić 
niezmordowanie. Możecie modlić się następującymi słowami: „Udziel nam, Panie, 
Ducha Chrystusowego, bo przecież jesteśmy Twymi dziećmi”; albo też: „Przyjdź, Duchu 
Święty! Przyjdź, Duchu Święty!” Każde wołanie będzie na miejscu - wypowiadajcie je 
powoli, uważnie, z całkowitą powagą. Powtórzcie je sto, tysiąc, dziesięć tysięcy razy. 
Możecie również prosić bez słów. Po prostu, patrząc w niebo lub w tabernakulum, w 
milczeniu i przyjmując postawę błagalną. Jeśli jesteś sam w swoim pokoju, możesz 
wyrazić błagalną prośbę nie tylko wzrokiem, lecz całym ciałem - wznosząc swe ręce do 

background image

nieba albo też padając na twarz. Niekoniecznie musi to być „medytacja”. Nie zawsze też 
dostarczy wam to jakichś natchnień czy „oświeceń”. Będzie to jednak modlitwa. A 
Ducha Świętego otrzymujemy w odpowiedzi na poważną modlitwę, a nie na medytację 
pieczołowicie przygotowaną. Módlcie się i to nie tylko za samych siebie, lecz za nas 
wszystkich, za całą grupę. Nie mówcie tylko: „udziel mi”. Mówcie również: „udziel 
nam”. A jeśli pragniecie, by wasza modlitwa osiągnęła maksymalną moc i intensywność, 
postępujcie jak apostołowie oczekujący na Ducha Świętego przed Pięćdziesiątnicą - 
módlcie się wraz z Maryją. Święci zapewniają nas, że nie słyszano, by ktokolwiek 
wzywając Jej pośrednictwa czy pomocy, nie został wysłuchany. Możecie pójść w ślady 
świętych i zwracać się do Maryi we wszystkich potrzebach. Będziecie wtedy przekonani 
o tej prawdzie nie dlatego, że tak mówią święci, lecz dzięki osobistemu doświadczeniu. 
Powierzcie te nasze rekolekcje Maryi, Matce Jezusa. Od samego początku proście o Jej 
błogosławieństwo. Zobaczycie, jaka nastąpi zmiana. I wreszcie podsuwam wam psalmy, 
które mogą wam jutro pomóc w sformułowaniu błagalnej modlitwy o Ducha Świętego: 
Psalm 4: Jedynie światłość Twego oblicza może przynieść nam radość; Psalm 6: Lecz 
Ty, o Panie, jakże długo jeszcze...? Płaczem obmywam co noc moje łoże. Psalm 13 [12]: 
Dokąd kryć będziesz przede mną oblicze? Psalm 16 [15]: Nie dla mnie dobra poza Tobą. 
Psalm 24 [23]: Niech wkroczy Król chwały. Psalm 27 [26]: O jedno proszę Pana, tego 
poszukuję: bym w domu Pańskim przebywał... Szukam, o Panie, Twojego oblicza. Psalm 
38 [37]: Przed Tobą, Panie, wszelkie me pragnienie i moje wzdychanie nie jest przed 
Tobą ukryte. Psalm 42 [43]: Dusza moja pragnie Boga... Łzy stały się dla mnie chlebem 
we dnie i w nocy. Psalm 43 [42]: Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu jęczysz 
we mnie? Ufaj Bogu. Psalm 63 [62]: Za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, 
spragniona, bez wody. Psalm 130 [129]: Dusza moja oczekuje Pana bardziej niż strażnicy 
świtu. Psalm 137 [136]: Nad rzekami Babilonu - tam myśmy siedzieli i płakali, kiedyśmy 
wspominali Syjon. Być może, że zechcecie skupić uwagę na jednym lub drugim wersie z 
tych psalmów i otworzyć serce przed Bogiem powtarzając słowa, które On sam do nas 
skierował. Mają one moc, by wzbudzić w was wiarę i uzyskać to, o co prosicie. Rozdział 
drugi Rekolekcje Apostoła Chciałbym rozpocząć tę konferencję pytaniem, które 
prawdopodobnie część z was sobie zadaje. W niektórych środowiskach nie ma już 
zwyczaju odprawiania rekolekcji w milczeniu - a nawet w ogóle odprawiania. Wydaje 
się, że naszym potrzebom odpowiada bardziej coś na kształt seminarium lub kursu 
odnowy teologicznej albo biblijnej. Pada argument, że z powołania jesteśmy apostołami, 
a nie kontemplatywnymi mnichami. Nasze powołanie domaga się, byśmy działali, a nie 
pozostawali bezczynni; byśmy mówili, a nie trwali w milczeniu. Dlatego być może jest 
rzeczą zrozumiałą, że niektórzy zapytają: „Jaki sens ma dla apostoła odprawianie 
rekolekcji?” Oto moja odpowiedź: „Rekolekcje z punktu widzenia apostolskiego są 
najprawdopodobniej najlepszą rzeczą, jaką apostoł może podjąć. Paradoksalnie, apostoł 
niczego bardziej nie potrzebuje jak wycofania się na pustynię, poświęcenia wielu godzin 
na słuchanie, a nie na mówienie; potrzebuje otwarcia się na Boga i naładowania swoich 
duchowych baterii, zanim ofiaruje ludziom światło. Na modlitwie apostoł staje sam przed 
Bogiem, który może mu przekazać to, co pragnie, by z kolei przekazał innym. Powrócić 
do Źródła Trzeba nam dziś pilnie powrócić do źródeł, by się wewnętrznie odnowić. 
Sobór Watykański II zachęcał nas gorąco, by sięgać do naszych właściwych korzeni, do 
naszych konstytucji i do Ewangelii, które należy ponownie odczytać i przystosować do 
współczesnych czasów, aby odnaleźć w nich życie i ducha. Powrót do źródeł nie jest 

background image

jednak w pierwszym rzędzie powrotem do dokumentów. Lepiej byłoby mówić o 
powrocie do naszego Źródła w liczbie pojedynczej, ponieważ istnieje tylko jedno jedyne 
źródło naszego chrześcijańskiego i kapłańskiego życia, a tym źródłem jest żywa osoba: 
Jezus Chrystus. Nie oznacza to jednak powracania do przeszłości, ponieważ Jezus 
Chrystus jest osobą żywą, z którą możemy się spotkać dzisiaj. Oto Źródło, do którego 
musimy dotrzeć i z którego powinniśmy czerpać siłę i natchnienie. To właśnie mają nam 
umożliwić rekolekcje: dać nam szansę, ale nie przeczytania jakichś książek czy 
wysłuchania nowych myśli, lecz spotkania się z Jezusem Chrystusem, jeśli dotychczas 
nie przeżyliśmy takiego doświadczenia. A jeśli już przeżyliśmy, rekolekcje stwarzają 
nam okazję do pogłębienia naszej więzi z Nim. Apostoł - człowiek miłujący Mistrza W 
tych dniach Jezus oczekuje, że poświęcicie Mu cały wasz czas, całą uwagę i miłość, 
obdarzając Go tym bez reszty, podobnie jak uczyniła z drogocennym olejkiem Maria, 
siostra Łazarza. Ubogich bowiem mamy zawsze u siebie, przez cały rok. Jezus jednak 
chce być poznany i kochany osobiście, oprócz tej miłości, jaką możemy Mu świadczyć w 
naszych bliźnich i ubogich. „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” 
„Tak, Panie, Ty wiesz, że cię kocham...” „Paś baranki moje”. Niezależnie od tego, jak 
bardzo apostoł czy pasterz może być zajęty zadaniem zleconym mu przez Mistrza, nawet 
jeżeli ma do wypełnienia bardzo ważną misję, jego pierwszą i główną powinnością jest 
kochać osobiście Mistrza. Zanim Jezus powierzył Piotrowi funkcję pasterską, poddał go 
próbie. Zadał mu dwa pytania - i obydwa pytania dotyczyły Jego osoby, a nie owczarni. 
Pierwsze pytanie brzmiało: „Za kogo Mnie uważasz?” A drugie: „Czy miłujesz Mnie?” 
Te dwa pytania powinny rozbrzmiewać w naszych sercach podczas tych dni, kiedy 
staramy się być coraz bardziej „apostolscy”. Musimy wsłuchiwać się, jak Jezus mówi do 
każdego z nas: „Andrzeju, Adamie, Kazimierzu... za kogo ty Mnie uważasz? I nie 
odpowiadaj mi: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Tę formułę wypowiedział Piotr. 
Jaką formułą ty się posłużysz, by opisać to, czym lub kim jestem dla ciebie? Andrzeju, 
Adamie, Kazimierzu... czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” Jeśli pragniemy być 
apostołami i pasterzami, pogłębienie naszej miłości do Jezusa jest w tych dniach dla nas 
sprawą życiową, tak byśmy Mu mogli powiedzieć z całym zaufaniem: „Tak, Panie, Ty 
wiesz, że Cię kocham”. Apostoł - człowiek, który widział Chrystusa W Kościele 
pierwotnym tylko człowiek, który widział zmartwychwstałego Pana, mógł być uznany za 
apostoła. Z tego powodu wcale nie tak łatwo uznano apostolski charyzmat Pawła. 
Powtarzał on z naciskiem, że jest prawdziwym apostołem wcale nie mniejszym od 
Dwunastu i pozostałych apostołów, ponieważ on także zobaczył zmartwychwstałego 
Pana. „Czyż nie jestem apostołem?” - zapytuje Koryntian. „Czyż nie widziałem Jezusa, 
Pana naszego?” (1 Kor 9,1). Paweł z przekonaniem twierdzi również, że otrzymał swoją 
Ewangelię bezpośrednio od Pana. Głosił jednak naukę, którą przejął od innych 
(„Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem 
- za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z 
Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu...”: 1 Kor 15, 2-5). Przejął od 
innych historyczne fakty, natomiast swoją Ewangelię oraz zadanie przepowiadania 
Ewangelii otrzymał od samego Jezusa. Nie od Kościoła, nie od wspólnoty 
chrześcijańskiej, nie od żadnej władzy kościelnej, lecz osobiście od Jezusa. „Ja bowiem 
otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został 
wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was 
wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę” (1 Kor 11, 23-24). Paweł będzie mówił śmiało o 

background image

„swojej Ewangelii” (Rz 2,16). Kto z nas ośmieliłby się posłużyć takim określeniem? 
Albo kto miałby odwagę wypowiedzieć słowa, które Paweł skierował do Galatów: 
„Oświadczam więc wam bracia, że głoszona przeze mnie Ewangelia nie jest wymysłem 
ludzkim. Nie otrzymałem jej bowiem ani nie nauczyłem się od jakiegoś człowieka, lecz 
objawił mi ją Jezus Chrystus (...). Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie 
jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, 
bym Ewangelię o Nim głosił poganom, natychmiast, nie radząc się ciała i krwi ani nie 
udając się do Jerozolimy, do tych, którzy apostołami stali się pierwej niż ja, skierowałem 
się do Arabü, a później znowu wróciłem do Damaszku. Następnie, trzy lata później, 
udałem się do Jerozolimy dla poznania się z Kefasem, zatrzymując się u niego tylko 
piętnaście dni. Spośród zaś innych; którzy należą do grona Apostołów, widziałem jedynie 
Jakuba, brata Pańskiego. A Bóg jest mi świadkiem, że w tym, co tu do was piszę, nie 
kłamię” (Ga 1,11-20). Czyż nie tak właśnie powinno być? Apostoł jest świadkiem. 
Powinien świadczyć o tym, co sam widział i słyszał, jeśli chce, by jego przekaz był 
wiarygodny. Powinien być nawet bardziej prawdomówny niż świadek zeznający w 
sądzie, który ma świadczyć o tym, co sam widział i słyszał, a nie co inni mu powiedzieli, 
jeśli świadectwo jego ma być przekonywające. Znakomicie podkreśla to Paweł w dwóch 
relacjach o swojej wizji zmartwychwstałego Pana i o swoim nawróceniu. W Dziejach 
Apostolskich (22, 12-15) mówi: „Niejaki Ananiasz, człowiek przestrzegający wiernie 
Prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo, przyszedł, 
przystąpił do mnie i powiedział: „Szawle, bracie, przejrzyj!” W tejże chwili spojrzałem 
na niego, on zaś powiedział: „Bóg naszych ojców wybrał cię, abyś poznał Jego wolę i 
ujrzał Sprawiedliwego, i Jego własny głos usłyszał. Bo wobec wszystkich ludzi będziesz 
świadczył o tym, co widziałeś i słyszałeś””. A w innym fragmencie Dziejów 
Apostolskich (26, 15-16) sam Jezus na pytanie Pawła: „Kto jesteś, Panie?”, odpowiada: 
„Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Ale podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem się 
tobie po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci 
objawię”. Podobnym językiem mówią pozostali apostołowie. Jan mówi: „Co było od 
początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co 
patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o 
nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało 
objawione - oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli 
współuczestnictwo z nami. A mieć współuczestnictwo z nami znaczy: mieć je z Ojcem i 
z Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna” 
(1 J 1, 1-4). A ze swej strony Piotr mówi: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami 
postępowaliśmy, wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa 
Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem 
od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: 
„To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos 
doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej” (2 P 1,16-17). To 
wszystko stanowi również dzisiaj - dwa tysiące lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa 
- kryterium prawdziwości i wiarygodności apostoła i świadka, podobnie jak wtedy, kiedy 
mijało zaledwie dwadzieścia lat od Jego śmierci i zmartwychwstania. Każdy autentyczny 
apostoł w dziejach Kościoła musiał być poddany temu testowi. Rzeczywiście, niektórzy z 
nich, jak na przykład Ojcowie i Doktorzy Kościoła, ubogacają go swoją nauką i 
wywierają wpływ na jego życie właśnie dlatego, że byli ludźmi utrzymującymi 

background image

bezpośredni kontakt z Jezusem Chrystusem, byli ludźmi tak bardzo kontemplatywnymi, 
jak byli nimi Paweł, Piotr i Jan. Jeśli być kontemplatywnym oznacza żyć w stałej i 
głębokiej komunii z Jezusem, zmartwychwstałym Panem, w takim razie jak można być 
apostołem nie będąc człowiekiem kontemplatywnym? A jak możesz być 
kontemplatywnym, jeśli nie poświęcisz czasu na osobistą i głęboką rozmowę z 
Chrystusem. Dlatego właśnie odprawiamy rekolekcje, a nie uczestniczymy w jakimś 
seminarium czy kursie odnowy teologicznej. Apostoł - człowiek Ducha W rozdz.19. 
Dziejów Apostolskich czytamy, że kiedy Paweł przybył do Efezu, spotkał tam grupę 
nawróconych, którzy nigdy nie słyszeli o istnieniu Ducha Świętego. Gdy dowiedział się o 
tym, położył na nich ręce i przekazał im Ducha Świętego. Jest to w końcu podstawowe 
zadanie apostoła: przekazywać innym Ducha Świętego. Dlatego też apostołowie jako 
pierwsi otrzymali Ducha Świętego: to właśnie miało stać się ich „specjalnością”, ich 
szczególnym wkładem w świat. To oni mieli najpierw doświadczyć przemieniającej 
mocy Ducha w swych sercach, by z kolei przekazywać tę moc innym. W rozdziale 8. 
Dziejów czytamy, że kiedy apostołowie dowiedzieli się o przyjęciu przez Samarię słowa 
Bożego, wysłali Piotra i Jana, by przekazali świeżo nawróconym Ducha Świętego. Nie 
wydawało się to zbyt uprzejme wobec diakona Filipa, który sam ewangelizował Samarię. 
Nie tylko apostołowie mogli przekazać Ducha Świętego. Powinien być do tego zdolny 
każdy chrześcijanin i prawdopodobnie Filip uczyniłby to równie dobrze. Wydawało się 
jednak, że to rola bardziej odpowiednia dla apostoła. Dlatego do Samarii udali się Piotr i 
Jan. Dowiadujemy się więc, że „modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha 
Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił (...). Wtedy więc wkładali 
Apostołowie na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego” (8,15-17). Zauważmy 
jeden ważny szczegół: apostołowie modlili się przed nałożeniem rąk na tych dobrych 
mieszkańców Samarii. Przede wszystkim dzięki mocy modlitwy apostołowie 
przekazywali Ducha Świętego. Oni sami otrzymali Go po okresie intensywnej modlitwy 
poprzedzającej Pięćdziesiątnicę. Nic więc dziwnego, że w ten sam sposób przekazywali 
Go innym. Nie dziwi również fakt, że niezbyt chętnie godzili się na działalność, która 
odciągała ich nadmiernie od głównego zadania. Oto co mówią w rozdziale 6. Dziejów 
Apostolskich: „Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali 
stoły (...). Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą 
sławą (...). Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze 
słowa” (6, 2-4). Żyjemy w epoce „księży specjalistów”: ksiądz robotnik, ksiądz 
naukowiec, ksiądz artysta... W epoce, w której księża troszczą się, by zdobyć taką czy 
inną specjalizację jako pomoc dla swego apostolatu. Wszystko w porządku pod 
warunkiem, że podtrzymają w pełni to, co jest najbardziej charakterystyczne w ich 
powołaniu apostolskim: zdolność przekazywania innym Ducha Świętego. Według tego 
kryterium osądzałbym owoce naszych programów formacyjnych. Pod koniec formacji 
zapytałbym młodego kapłana wchodzącego w prace apostolskie: „Czy rzeczywiście masz 
Ducha Świętego? Czy ufasz, że będziesz Go mógł przekazywać innym z pomocą łaski 
Bożej?” A jeśli jego odpowiedź brzmi: „nie”, to w takim razie, jaki sens ma cała jego 
formacja, cała filozofia i teologia, całe przygotowanie w zakresie języków, homiletyki, 
liturgii, Pisma Świętego oraz w różnych dziedzinach nauk świeckich czy też innych? Cóż 
pomoże lekarzowi, jeśli jest ekspertem w dziedzinie literatury lub czegokolwiek innego, 
a jednocześnie zna się kiepsko na medycynie? Nasz młody kapłan może być znakomitym 
teologiem. Może nawet przybliżać innym teologię w najbardziej atrakcyjny sposób. 

background image

Świat jednak nie łaknie teologii. Łaknie Boga. Pierwotny Kościół nie podawał ludziom 
teologii o Duchu Świętym. Teologia pojawiła się znacznie później. Najpierw Kościół 
ofiarowywał Ducha Świętego, doświadczenie Jego mocy. Człowiek głodny pragnie 
rzeczywistego pokarmu, a nie atrakcyjnych obrazów przedstawiających żywność. I 
oczywiście nie pragnie słów w miejsce posiłku. Czy nasze programy formacyjne są w 
pierwszym rzędzie pomyślane tak, by „wyposażyć” kapłanów nie tylko w słowa i 
pojęcia, lecz w Ducha Świętego? Czy jest to jedyna racja usprawiedliwiająca wszystkie 
zmiany, jakich dokonujemy w ich formacji seminaryjnej? Czy wszystko inne 
rzeczywiście schodzi na drugi plan? Co to znaczy być zdolnym do przekazania innym 
Ducha Świętego? Odpowiedzi może być wiele; ale istota rzeczy jedna: mieć umiejętność 
przemieniania serc i życia innych ludzi mocą własnego słowa oraz mocą własnej 
modlitwy. Spośród tych dwóch, zdolność przemieniania innych mocą modlitwy jest 
najważniejsza. Jest to moc, którą głównie posługiwał się Paweł, by czynić swój apostolat 
skutecznym i owocnym. Jego słowa zdawały się nie wywierać większego wrażenia na 
ludziach. Zgadza się on z oskarżeniem wysuwanym przez niektórych Koryntian, że jest 
kiepskim mówcą. Natomiast jakaż była moc jego modlitwy? Posługiwał się nią stale. 
Nieomal w każdym liście mówi, że nieustannie modli się za nawróconych. Pisze, na 
przykład, do Efezjan: „Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze 
nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was 
przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus 
zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, 
wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, 
Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, 
abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (Ef 3, 14-19). Paweł stara się przekazać 
chrześcijanom pewne duchowe dary (moc, siłę, wiarę, miłość), których nie można 
wyrazić samymi słowami (ponieważ chodzi o coś, co jest ponad słowami i poza 
wszelkim poznaniem). I widzimy, że jako prawdziwy apostoł stara się przekazać te dary 
mocą swojej modlitwy wstawienniczej. Nie ma innej drogi. W tym właśnie tkwi następna 
przyczyna, dla której apostoł wybiera samotność, by odprawić rekolekcje: ponieważ 
potrzebuje „napełnić się” Duchem Świętym. Duch Święty udzielany jest tym, którzy 
czuwają, modlą się i cierpliwie czekają, którzy mają odwagę oddalić się od świata, by 
mocować się z sobą i z Bogiem w samotności i milczeniu. Nic więc dziwnego, że 
wszyscy wielcy prorocy, w tym również sam Jezus, usuwali się na pustynię, by spędzić 
dłuższy okres w milczeniu, modląc się, poszcząc i podejmując walkę z mocami zła. 
Pustynia jest tyglem, w którym wytapia się osobowość apostoła i proroka. Pustynia, a nie 
rynek. Rynek jest miejscem, gdzie działa apostoł. Pustynia natomiast jest miejscem, 
gdzie się kształtuje, „hartuje” i otrzymuje zadanie oraz posłannictwo dla świata. Gdzie 
otrzymuje „swoją” ewangelię. Apostoł - człowiek rozeznania Istnieje jeszcze jedna racja, 
skłaniająca apostoła do odprawiania rekolekcji: uczą one rozeznawania, pomagają 
stworzyć i pogłębić w naszych sercach milczenie, w którym możemy usłyszeć głos Boga. 
A któż bardziej jak nie apostoł potrzebuje wsłuchiwać się nieustannie w głos Boga? Musi 
wsłuchiwać się, aby z kolei wiedzieć, co ma przekazać innym. A co ważniejsze, musi 
wsłuchiwać się, by wiedział dokąd iść, co i kiedy robić, do kogo mówić i w jakim 
momencie. W jakiż inny sposób może rozpoznać wolę Bożą? Apostoł jest człowiekiem 
obdarzonym misją. Tak ważne jest utrzymywanie stałego kontaktu z centralą! Znaczna 
część tego, co nazywamy naszą „działalnością apostolską”, nie jest niczym innym jak 

background image

tylko niepohamowaną krzątaniną ukrywającą fakt, że właściwie spełniamy tylko naszą 
własną wolę. Nie poświęciliśmy odpowiedniego czasu, by oczyścić nasze serca od 
różnych sądów i nieuporządkowanych przywiązań czy uprzedzeń, aby dostrzec wolę 
Bożą przejrzystym wzrokiem. Nie wystarczy być pełnym entuzjazmu i dobrej woli. W 
rozdziale 10. Listu do Rzymian Paweł twierdzi, że faryzeusze pałali żarliwością ku Bogu, 
była to jednak dwuznaczna gorliwość i dlatego zamiast czynić dobro, wyrządzali 
prawdziwą szkodę. Przypominam sobie księdza, który pewnego dnia mi powiedział: 
„Teraz, kiedy powróciłem znów do modlitwy i zaczynam dostrzegać wszystko w świetle 
Ewangelii, patrzę ze smutkiem na minione lata, w których pracowałem dla Chrystusa. 
Zastanawiam się, czy rzeczywiście dokonałem czegoś dla Chrystusa, czy też, przeciwnie, 
przysporzyłem Mu znacznie więcej pracy, by naprawił wyrządzone przeze mnie szkody!” 
Jaka szkoda, że tak późno to sobie uświadomił. Stracił tyle czasu. W końcu na nowo 
zaczął wsłuchiwać się w głos Boga w swoim wnętrzu, zanim rozpoczął działanie. Kiedy 
zaczynamy „nastawiać uszu”, by uchwycić głos Boga, odkrywamy mnóstwo dźwięków 
bombardujących nasz słuch. Najgłośniejsze z nich i powtarzające się natarczywie 
odpowiadają naszym egoistycznym pragnieniom, natomiast najniebezpieczniejsze z tych 
dźwięków (chociaż niekoniecznie najgłośniejsze) to podszepty anioła ciemności, „księcia 
tego świata”, jak go nazwał Chrystus, wabiącego nas i zapraszającego do wejścia na 
drogę zdającą się przynosić chwałę Bogu, ponieważ ukazuje się nam jako anioł 
światłości (2 Kor 11, 14). Jeśli jednak idziemy za tymi podszeptami, sieją one 
spustoszenie w królestwie Chrystusowym. Oto dlaczego apostoł powinien być 
człowiekiem rozeznania. Spojrzenie jego musi być jasne, a słuch wyostrzony, jeśli chce 
odróżnić wolę Bożą od własnych pragnień i pragnienia Ducha Świętego od złego ducha. 
Dzieje Apostolskie przedstawiają apostołów jako ludzi starających się nieustannie 
dostrajać swoje wnętrze do głosu Ducha Świętego właśnie dlatego, że byli ludźmi 
modlitwy. W rozdziale 10. Piotr otrzymuje objawienie, by udał się do pogan. Jego 
pierwszą reakcją jest pobożne przerażenie. Mówi nam jednak Pismo Święte, że Piotr w 
tym czasie trwał na modlitwie, mógł więc przezwyciężyć swe religijne uprzedzenia i 
otworzyć się na tak nieoczekiwany Boży zamiar. Gdyby nie był człowiekiem modlitwy i 
gdyby tamtego wieczoru zamiast wyjść na taras i modlić się, rzucił się w wir działania, 
prawdopodobnie uczyniłby wiele dla sprawy Chrystusa. Czy byłby jednak zdolny 
otworzyć z takim powodzeniem Kościół na cały świat? Wystarczy przeczytać jego słowa 
z 11. i 15. rozdziału Dziejów Apostolskich, aby to docenić. Czas, który pozornie „tracił” 
na rozmowę z Bogiem i na odkrycie Jego woli, w rzeczywistości okazał się czasem, który 
później bardzo procentował. Z zazdrością myślę o tych ludziach z Dziejów Apostolskich, 
którzy tak bardzo pozostawali pod wpływem Ducha Świętego podczas całej swojej 
działalności apostolskiej. Ewangelista Filip zostaje wysłany przez Ducha na pustynną 
drogę prowadzącą do Gazy. Kto przy zdrowych zmysłach pomyślałby o tym, by udać się 
na ten pustynny obszar ziemi, by zbierać owoce pracy apostolskiej? Nie mogło o tym 
przekonać Filipa ani żadne planowanie, ani żaden raport, czy też dane statystyczne albo 
opracowanie socjologiczne. Jedynie Duch może nam ukazać tak absurdalne pozornie 
kierunki, jeśli tylko nie zagłusza nas wrzawa tego świata i naszych egoistycznych 
pragnień. Rozważmy ten wspaniały fragment z 16. rozdziału Dziejów Apostolskich, 
który powinien wzbudzać zazdrość każdego apostoła starającego się odkryć wolę Bożą 
co do siebie i swojej pracy: „Przeszli Frygię i krainę galacką, ponieważ Duch Święty 
zabronił im głosić słowo w Azji. Przybywszy do Myzji, próbowali przejść do Bitynii, ale 

background image

Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do Troady. W nocy miał Paweł 
widzenie: jakiś Macedończyk stanął przed nim i błagał go: „Przepraw się do Macedonii i 
pomóż nam!” Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w 
przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię” (Dz 16, 6-10). Paweł z 
pewnością utrzymywał stały kontakt z „centralą”. Wiemy z Drugiego Listu do Koryntian 
(rozdz.12), że był człowiekiem kontemplatywnym, nadzwyczajnym mistykiem. Jest 
jednak rzeczą oczywistą, że modlitwa nie była dla niego formą ucieczki, a jedynie 
sposobem poznania, dokąd się udać, ile czasu tam spędzić, co robić i co mówić. Był to 
stały, żywy i pełen miłości dialog ze zmartwychwstałym Panem, który dostarczał mu nie 
tylko potrzebnej orientacji, lecz także odwagi i męstwa. Po nawróceniu, przebywając na 
modlitwie w świątyni jerozolimskiej, wpadł w zachwycenie. Oto jego słowa: „Ujrzałem 
Go: „Spiesz się i szybko opuść Jerozolimę - powiedział do mnie - gdyż nie przyjmą 
twego świadectwa o Mnie”. A ja odpowiedziałem: „Panie, oni wiedzą, że zamykałem w 
więzieniach tych, którzy wierzą w Ciebie, i biczowałem w synagogach, a kiedy 
przelewano krew Szczepana, Twego świadka, byłem przy tym i zgadzałem się, i 
pilnowałem szat jego zabójców”. „Idź - powiedział do mnie - bo Ja cię poślę daleko, do 
pogan”” (Dz 22,17-22). Kiedy przebywa w Koryncie i sprawy przybierają zły obrót, 
ukazuje się znów zmartwychwstały Pan, by dodać mu odwagi. „W nocy Pan przemówił 
do Pawła w widzeniu: „Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z Tobą i 
nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym 
mieście”” (Dz 18, 9-11). Podobnie kiedy został po raz ostatni aresztowany, sam Pan 
przyszedł go umocnić i powiadomić, że go dalej czeka: „Następnej nocy ukazał mu się 
Pan. „Odwagi! - powiedział - trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, tak 
jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie”” (Dz 23,11). Jak nabyć to, co 
charakteryzuje apostoła? Sami nie możemy nic zrobić, aby „nabyć prawo” lub zasłużyć 
sobie na powołanie do apostolstwa. Jest to czysty dar Boży. Podobnie nie możemy nic 
zrobić, aby zasłużyć sobie lub nabyć to wszystko, co najbardziej wyróżnia apostoła, a co 
też jest czystym darem: spotkanie z Chrystusem, zdolność przekazania innym Ducha 
Świętego, rozeznanie woli Bożej. Możemy jednak działać tak, by otrzymać wspomniane 
dary od Pana. Możemy: gorąco ich pragnąć; nieustannie o nie prosić. Zwykle Chrystus 
ukazuje się ludziom wielkich pragnień, a Duch Święty udziela się im. W dniu, w którym 
zapłonie w waszym sercu gorące pragnienie Boga, radujcie się, ponieważ nie minie wiele 
czasu, a to pragnienie się spełni. Niestety, wielu nie ma nawet tego pragnienia. Nie 
odczuwają głodu Boga. Jeśli odnosi się to do ciebie, nie trać odwagi. Czy przynajmniej 
pragniesz odczuwać ten głód Boga? Tak? To znakomicie! Nie pozostaje ci nic innego, 
jak podjąć się tego, o czym wspomnieliśmy przed chwilą w drugim punkcie: prosić 
wytrwale na modlitwie. Módl się o łaskę spotkania z Chrystusem (jest to twoje prawo i 
przywilej jako apostoła). Proś, by Duch Święty zstąpił na ciebie. Módl się, byś odzyskał 
głód Boga. Z pewnością to wszystko nie powinno być dla ciebie zbyt trudne. Spocznij po 
prostu jak żebrak w obecności Pana i nie przestawaj wymachiwać swoją żebraczą miską, 
dopóki się nie wypełni. Nie przyjmuj odpowiedzi w formie: „Nie” lub „Później”. Bogu 
podoba się to pełne miłości naleganie, zwłaszcza jeśli dar, o który prosimy, odnosi się do 
Niego samego. Naśladujcie kobietę kananejską z 15. rozdziału Ewangelii Mateusza, która 
nie zrezygnowała nawet wtedy, kiedy spotkała się w sposób oczywisty z lekceważeniem 
ze strony Jezusa. Obdarzył ją Swoją miłością i podziwem. Albo też weźcie przykład z 
setnika (Mt 8, 5-13): Wystarczy, Panie, jedno Twoje słowo... Wystarczy, że wypowiesz 

background image

tylko jedno słowo. Jakże życzliwie odpowiedział Jezus na tę modlitwę! Starajcie się więc 
podjąć jutro taką modlitwę. Wybierzcie sobie jakieś zdanie lub jakiś okrzyk i 
powtarzajcie go nieustannie: „Panie, naucz mnie modlić się”, albo: „Panie, pragnę Cię 
całym moim sercem”. Albo też zapożyczcie słów od psalmisty: „Dusza moja pragnie 
Ciebie”; „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże!”. 
Być może, że po jakimś czasie poczujecie się zmęczeni lub znudzeni. Mimo wszystko 
trwajcie dalej na modlitwie. Ani jedno słowo waszej modlitwy nie będzie zmarnowane. 
Bóg słyszy każde pojedyncze słowo błagania, które wypowiadają nasze wargi. Jeśli dla 
umocnienia naszej wiary opóźnia swoje przyjście, nie każe na siebie zbyt długo czekać. 
A wtedy waszym udziałem stanie się pasjonujące doświadczenie odkrycia ogromnej 
mocy modlitwy, jeśli dotychczas jeszcze tego odkrycia nie przeżyliście. Możecie jeszcze 
podjąć się czegoś innego, zwłaszcza jeżeli uważacie, że stanowicie „beznadziejny 
przypadek”. Możecie poprosić Matkę Bożą, by powiedziała za wami jedno słowo. 
Przypomnijcie sobie, czego dokonała podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Jeśli 
zdobędziecie się na to, przeżyjecie jeszcze jedno nadzwyczajne doświadczenie (jeżeli 
dotychczas nie spotkaliście się z nim): że wpływ Maryi na Chrystusa jest olbrzymi i że 
apostoł znajduje w Jej wstawiennictwie źródło ogromnej siły, pociechy i pokoju. 
Rozdział trzeci Wewnętrzna gotowość do rozpoczęcia rekolekcji Po co odprawiać 
rekolekcje? Każdy z was przybył na te rekolekcje z pewnymi oczekiwaniami. Byłoby 
dobrze, gdybyśmy je sobie uświadomili. Uczestniczyłem czasami w spotkaniach grup, 
podczas których zaraz na początku proszono uczestników o wyrażenie swoich nadziei i 
obaw. Czego się obawiacie w związku z tym naszym spotkaniem? Wyobraźcie sobie, że 
po zakończeniu rozstajecie się z tą grupą - co chcielibyście stąd wynieść? Inaczej 
mówiąc, czego konkretnie spodziewacie się po tym spotkaniu? Odpowiedź może 
znacznie pomóc w określeniu sobie celów, a następnie osiągnięciu większych korzyści z 
doświadczenia związanego ze spotkaniem. Proszę was, byście szukali odpowiedzi na 
modlitwie - albo dzisiejszej nocy, zanim udacie się na spoczynek, albo podczas porannej 
modlitwy. Postawcie sobie pytanie: czy doświadczam jakichś lęków podejmując te 
rekolekcje? Jaka jest ich natura? Czy rozpocząłem te rekolekcje z jakimiś 
oczekiwaniami? Z jakimi konkretnie? Ludzie przychodzą z różnymi oczekiwaniami. 
Niektórzy chcą pogłębić swoje życie modlitwy. Inni pragną przezwyciężyć jakieś wady 
lub uwolnić się od nieuporządkowanych przywiązań lub lęków. Jeszcze inni pragną 
odkryć, czego Bóg od nich oczekuje. Po uświadomieniu sobie własnych lęków i 
skonkretyzowaniu oczekiwań, być może zechcesz porozmawiać o tym ze swym 
kierownikiem duchowym lub ze mną, by wspólnie zastanowić się, co mógłbyś zrobić w 
tych dniach, by osiągnąć wytyczone cele. Ludzie słusznie spodziewają się po 
rekolekcjach doświadczenia Boga, głębokiego i intensywnego spotkania z Nim. Chodzi 
bowiem o rekolekcje, a nie o jakieś spotkanie typu seminaryjnego. Nie chodzi o 
przybliżenie wam teologii czy nawet „duchowości”, lecz umożliwienie doświadczenia. 
Doświadczenia Boga, doświadczenia zakochania się w Nim i odczucia, że jesteście przez 
Niego bardzo kochani. Ten rodzaj doświadczenia zostawi głęboki ślad w waszych 
sercach, a do tego nie jest zdolna ani teologia, ani cała mądrość tego świata, chociaż 
mogą okazać się dobre i pożyteczne w odpowiednim miejscu i czasie. Jako uważający się 
za apostołów, potrzebujemy w sposób szczególny tego doświadczenia w naszym życiu, 
jeśli chcemy ofiarować innym nie zwykłe formuły odnoszące się do Boga, lecz samego 
Boga. Jak możemy ułatwić innym dostęp do Boga lub Jezusa Chrystusa, jeśli nigdy 

background image

dotychczas nie spotkaliśmy się z Nim? Wiecie z pewnością, że świat dzisiejszy ma dosyć 
słów. Rynek przesycony jest w nadmiarze książkami; żyjemy wśród tylu idei i pustych 
słów. Świat natomiast potrzebuje czynu oraz doświadczenia. Nie ma już cierpliwości, by 
wysłuchiwać kolejnych przemówień o Bogu. Świat współczesny zdaje się mówić: 
„Pokaż mi, gdzie jest Bóg, o którym mówisz? Czy mogę Go spotkać w swoim życiu? Bo 
jeżeli nie, to po co On jest mi potrzebny? A jeśli mogę Go spotkać, to w jaki sposób i 
gdzie?” Dzisiejszy świat staje się coraz bardziej niewierzący. Jaki przytoczyć dowód na 
istnienie Boga? Jedna z naszych książek hinduistycznych wyraża to znakomicie: 
„Najlepszym dowodem na istnienie Boga jest zjednoczenie z Nim”. Jeśli będziemy mogli 
przekazać innym doświadczenie zjednoczenia z Bogiem oraz pokój i radość, będące 
owocem tego doświadczenia, znacznie łatwiej doprowadzimy ateistów do Boga. Świat 
spragniony Boga Przed wystąpieniem z Kościoła Charles Davis opublikował w 
czasopiśmie „America” artykuł, który czytany obecnie - z pewnego dystansu - wydaje się 
niezwykle przenikliwy. Oto co mniej więcej powiedział w tym artykule: po Soborze 
Watykańskim II przyjąłem z prawdziwym entuzjazmem perspektywę odnowy, 
uwspółcześnienia i zmiany struktur w Kościele. W salach wypełnionych po brzegi 
słuchaczami ukazywałem nową i wspaniałą teologię Vaticanum II, która otwierała 
ogromne możliwości przeprowadzenia aggiornamento i reformy. Stopniowo jednak 
zacząłem pojmować, że wpatrzeni we mnie ludzie nie szukali nowej teologii. Szukali 
Boga. Chcieli zobaczyć we mnie nie teologa przekazującego pewne treści, lecz kapłana 
zdolnego przekazać im Boga. W sposób oczywisty spragnieni byli Boga. Zacząłem więc 
spoglądać do mego wnętrza i ku memu przerażeniu uświadomiłem sobie, że nie mogłem 
przybliżyć im Boga, ponieważ sam Go nie posiadałem. Odkryłem ogromną pustkę w 
moim sercu. Im bardziej byłem pochłonięty takimi sprawami jak reforma Kościoła i 
unowocześnienie jego struktur, albo odnowa liturgiczna, studia biblijne czy metody 
duszpasterskie, tym łatwiej udawało mi się uciekać przed Bogiem i przed pustką, która 
zagnieździła się w moim sercu. Oto, w przybliżeniu, istotna treść artykułu Chariesa 
Davisa. Ilu z nas, księży, mogłoby odnaleźć się w tym, co z taką szczerością powiedział o 
sobie Davis? Jeśli kapłan wchodzi we współczesny świat i obdarzony jest wszystkimi 
możliwymi talentami, ale brakuje mu bezpośredniego, osobistego doświadczenia Boga, 
świat po prostu nie potraktuje poważnie jego mówienia o Bogu i nie będzie go szanował 
jako kapłana, nawet jeżeli doceni go jako wychowawcę albo filozofa lub naukowca. To, 
co mówi nam dzisiejszy świat, a zwłaszcza młode pokolenie („Nie mówcie tyle, raczej 
ukażcie to”), to powtarzają nam Indie od stuleci. Przypominam sobie, jak świątobliwy 
Ojciec Abhishiktananda powiedział mi przed laty, że spotkał na południu Indii pewnego 
nabożnego hinduistę, który mu wyznał: „Wy, misjonarze, nic nie osiągniecie pośród nas, 
dopóki nie zbliżycie się do nas jako guru”. Guru to człowiek, który nie ogranicza się 
tylko do mówienia o tym, co wyczytał w książkach. Mówi z przekonaniem na podstawie 
osobistego doświadczenia religijnego. Prowadzi swoich uczniów pewną ręką, ponieważ 
prowadzi ich do Boga drogami, które sam przemierzył, a nie tylko o nich czytał. 
Niewiele pomoże, jeżeli będziemy opowiadać naszym braciom hinduistom o 
doświadczeniu człowieka zwanego Janem od Krzyża, którego dzieła spoczywają na 
naszych półkach i z którego słusznie jesteśmy dumni. Być może zaciekawi ich to, ale nie 
wywrze żadnego wrażenia. Odpowiedzą: „Wspaniale. A jakie jest wasze doświadczenie 
Boga? Przyszliście do nas z teologią, liturgią, Pismem i prawem kanonicznym. Jednak 
poza tymi wszystkimi obrzędami, słowami i pojęciami kryje się Rzeczywistość, którą te 

background image

obrzędy symbolizują, a pojęcia nie potrafią do końca wyrazić. Macie bezpośredni kontakt 
z tą Rzeczywistością? Możesz mi ułatwić kontakt z Nią?” Kilka sugestii Jeśli oczekujesz 
doświadczenia Boga, w takim razie są to rekolekcje odpowiednie dla ciebie. Będę starał 
się w ciągu następnych dni przekazać pewne wskazania, które pomogą ci przygotować 
się do tego, by doświadczyć Boga, modlić się i nawiązać z Nim głębszą komunikację. 
Oto niektóre z nich: 1. Zachowuj ściśle milczenie przez cały dzień Przed laty było rzeczą 
oczywistą, że głos Boga najlepiej można usłyszeć w milczeniu i że rekolekcje powinno 
odprawiać się w milczeniu. Dzisiaj dla wielu ludzi nie jest to już tak pewne. Milczenie 
jest bardziej dyscypliną słuchu niż języka. Wyciszamy nasz język, by lepiej słyszeć. Z 
jakim trudem możemy wyłowić delikatne dźwięki, kiedy rozmawiamy! Tymczasem głos 
Boga jest niezwykle delikatny i subtelny, zwłaszcza dla uszu nieprzyzwyczajonych do 
niego. Jeśli twoje uszy nie nawykły do wsłuchiwania się w głos Boga, tym bardziej 
potrzebujesz szczególnego milczenia. Dyrygent orkiestry wyłowi dźwięk tak delikatnego 
instrumentu, jakim jest flet, pomimo rozbrzmiewającego głosu orkiestry składającej się z 
setki innych instrumentów. Natomiast ucho człowieka nieprzygotowanego musi 
wsłuchiwać się w sam dźwięk fletu przez dłuższy czas, by mogło później rozpoznać go 
pośród wszystkich innych dźwięków orkiestry. I my musimy wsłuchiwać się w głos Boga 
w milczeniu przez pewien czas, by następnie go wyłowić w zgiełku codziennego życia. 
Dla współczesnego człowieka milczenie stało się szczególnie przykre. Trudno 
przychodzi mu pozostać ze sobą sam na sam. Odczuwa stale potrzebę przemieszczania 
się z jednego miejsca na drugie, robienia czy mówienia czegoś... Nie może pozostać 
bezczynny i dlatego większość jego działań nie jest całkiem wolna, twórcza i 
dynamiczna, chociaż z wielką przyjemnością myśli, że tak właśnie jest. Działa pod 
wpływem czegoś, pod przymusem. Jeśli posiądziesz zdolność trwania w spokoju i 
milczeniu, będziesz człowiekiem wolnym. Będziesz mógł działać lub zrezygnować z 
działania, mówić lub zamilknąć, i wtedy twoja mowa i aktywność nabiorą nowej głębi i 
mocy. Człowiek dzisiejszy jest powierzchowny i przeżywa z tego powodu poważny 
kryzys. Nie może wejść w głąb siebie, ponieważ w chwili kiedy się na to zdobywa, czuje 
się odrzucony przez własne serce, podobnie jak morze wyrzuca na brzeg martwe ciało. 
Jeden z pisarzy wyraził to w sposób bardzo wymowny: człowiek nie może być 
szczęśliwy, dopóki nie dotrze do źródła życia tryskającego w najgłębszych pokładach 
jego duszy. Niestety, żyjąc jak na wygnaniu, poza swoim ogniskiem domowym, 
pozbawiony swojej osobistej, duchowej samotności, coraz bardziej przestaje być sobą. 
Poeta Khalil Gibran mówi: „Zaczynasz mówić, kiedy tracisz swój wewnętrzny pokój. I 
gdy nie możesz pozostać w głębi swego serca, żyjesz uzależniony od swych warg. A 
wtedy dźwięk staje się tylko rozrywką i sposobem spędzenia czasu”. Masz ochotę 
sprawdzić, do jakiego stopnia sam jesteś ofiarą kryzysu powierzchowności? Zastanów 
się, czy czujesz się dobrze milcząc. Jakie są twoje możliwości zachowania milczenia, byś 
nie odczuwał przynaglającej potrzeby mówienia? Oczywiście nie jest to jedyne kryterium 
głębi, ale dosyć niezawodne. 2. Unikaj lektury Powstrzymaj się od jakiejkolwiek lektury 
oprócz Pisma Świętego i książek takich jak O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a 
Kempis, pomagających bezpośrednio w modlitwie. Książka może pomóc w modlitwie. 
W czasie rekolekcji staje się jednak często przeszkodą w spotkaniu z Bogiem. Łatwo 
zatopić się w czytaniu książki, podobnie jak zasłaniamy się gazetą, jeśli chcemy uniknąć 
spotkania z kimś. Kiedy sprawa staje się trudna, a komunikacja z Bogiem frustrująca i 
powodująca oschłości (a dzieje się tak wcześniej czy później), pojawia się wtedy silna 

background image

pokusa znalezienia ucieczki w lekturze. A wówczas zamiast poddać się odważnie 
wymogom i rozczarowaniom związanym z nawiązywaniem kontaktu z Bogiem, a także 
znieść przykre uczucie oschłości i opuszczenia, dokonujemy „znieczulenia” siebie przy 
pomocy interesującej książki. Musimy się nauczyć walczyć z rozproszeniem i znosić 
cierpliwie oschłość serca bez potrzeby szukania łatwego rozwiązania w postaci książki. 
Ból może się okazać elementem oczyszczającym. Jest to jedna z podstawowych prób 
życia kontemplatywnego. Pogłębisz swoją modlitwę, jeśli poddasz się próbie i 
przyjmiesz ból, bez potrzeby uciekania się do książki. Trzeba jednak unikać książek nie 
tylko podczas modlitwy, lecz także podczas całych rekolekcji, podobnie jak 
powstrzymujesz się od rozmów z innymi. Zachowuj milczenie i skieruj uwagę na Boga 
przez cały dzień, nie tylko podczas modlitwy. Nie poddawaj się rozproszeniu 
związanemu z lekturą. Niewątpliwie byłoby to pobożne rozproszenie, jednakże 
pozostałoby rozproszeniem. Dla wielu ludzi czytanie duchowne, chociaż bardzo cenne, a 
nawet konieczne w ich życiu duchowym, nie pomaga im wcale podczas modlitwy. Staje 
się rodzajem narkotyku osłabiającego ból i łagodzącego trudności kontemplacji. Muszę 
jednak dodać, że dla niektórych ludzi lepsza jest niewielka dawka tego narkotyku niż 
całkowita abstynencja. Jeśli po kilku dniach całkowitego powstrzymania się od lektury 
zaczniesz podejrzewać, że to jest właśnie twój przypadek, zapraszam cię, byśmy we 
dwóch o tym porozmawiali. Doświadczenie poucza mnie, że po kilku dniach większość 
rekolektantów zwraca się do mnie i mówi: „Lektura? Ależ nie mam czasu na czytanie!” 
Przeważnie jest to dobry znak, że wreszcie wystartowali. 3. Poświęć dużo czasu 
modlitwie Poświęć cały możliwy czas na milczące przestawanie z Bogiem. W ten sposób 
odniesiesz najwięcej korzyści z rekolekcji. Jest to sposób najtrudniejszy, ale 
zdecydowanie najlepszy. Jeśli znajdziesz czas, znacznie pogłębi się twoje życie 
modlitwy, a to będzie prawdziwy skarb, jaki wyniesiesz z rekolekcji. Większość 
uczestników rekolekcji poświęca od pięciu do sześciu godzin dziennie na modlitwę, nie 
licząc czasu na sprawowanie Eucharystii, na Liturgię Godzin i na wieczorną modlitwę 
wspólnotową. Nie jest to wcale za dużo. Kiedyś odprawiłem rekolekcje pod kierunkiem 
pewnego buddysty. Budził nas o czwartej nad ranem i kazał medytować przeciętnie 
dwanaście godzin dziennie. Niektórzy dochodzili nawet do czternastu i piętnastu godzin. 
Tak, to był intensywny program. Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu na myśl, że 
wielu katolików uważa za heroizm poświęcenie sześciu godzin dziennie na modlitwę 
podczas rekolekcji. Będziemy jeszcze mieli okazję, by powrócić do problemu 
konieczności znalezienia czasu na modlitwę. Teraz ograniczę się tylko do udzielenia 
wam rady, byście się wiele modlili i ustalili określone pory modlitwy, za każdym razem 
godzinę lub dłużej. Zwracam uwagę na „ustalenie pory”, to znaczy starajcie się określić 
moment rozpoczęcia i zakończenia. Jest to bardzo ważne dla większości osób, które w 
przeciwnym wypadku spędziłyby „cały dzień na modlitwie”, brakowałoby jej jednak 
głębi oraz intensywności. Byłaby to bowiem modlitwa zbyt ogólna i mglista. Tak więc 
ustal pory modlitwy i oczywiście módl się również poza nimi. Pragnienie Boga Jeśli 
chcesz zdobyć w tych rekolekcjach głębsze doświadczenie Boga, musisz przyjąć dwie 
istotnie ważne postawy. Jeśli jeszcze nie odznaczasz się nimi, powinieneś na początku 
rekolekcji poświęcić temu odpowiedni czas. Pierwsza z nich to pragnienie Boga; druga - 
to odwaga i hojność. Pomówmy najpierw o pragnieniu Boga. Bóg nie może pozostać 
obojętnym wobec człowieka, który pragnie Go gorąco, z całego serca. Przypominam 
sobie, jakie wrażenie wywarła na mnie hinduistyczna opowieść o pewnym wieśniaku, 

background image

który przyszedł do sannyasi (człowiek żyjący w opinii świętości), medytującego w cieniu 
drzewa, i rzekł do niego: „Chcę zobaczyć Boga. Pokaż mi, jak mogę Go doświadczyć”. 
Sannyasi, w typowy dla siebie sposób, nic nie odpowiedział. Trwał dalej na medytacji. 
Poczciwy wieśniak powrócił następnego dnia z tym samym pytaniem. I tak powracał 
codziennie, nie otrzymując odpowiedzi. Wreszcie widząc jego wytrwałość, sannyasi 
zwrócił się do niego: „Wydaje się, że naprawdę szukasz Boga. Dziś po południu zejdę w 
dół, do rzeki, by wziąć kąpiel. Tam mnie spotkasz”. Kiedy tego popołudnia obydwaj 
znaleźli się w rzece, sannyasi chwycił wieśniaka za głowę, zanurzył go i trzymał przez 
dłuższy czas pod wodą. Biedny wieśniak rzucał się i szarpał, by wydostać się na 
powierzchnię. Po kilku minutach sannyasi puścił go i rzekł: „Przyjdź znów jutro do mnie 
pod drzewo”. Kiedy przyszedł następnego dnia, sannyasi pierwszy zabrał głos: „Powiedz 
mi - zapytał - dlaczego tak zaciekle walczyłeś, kiedy trzymałem ci głowę pod wodą?” 
„Ponieważ chciałem oddychać; bez powietrza zginąłbym niechybnie” - brzmiała 
odpowiedź wieśniaka. Sannyasi uśmiechnął się i rzekł: „W dniu, w którym będziesz tak 
zaciekle pragnął Boga, jak pragnąłeś powietrza - w tym dniu z całą pewnością Go 
spotkasz”. Oto główna przyczyna, dla której nie znajdujemy Boga: ponieważ nie 
pragniemy Go wystarczająco żarliwie. Nasze życie wypełnione jest wieloma innymi 
sprawami i możemy się doskonale urządzić bez Boga. Na pewno nie jest On dla nas tak 
istotny jak powietrze, którym oddychamy. Nie odnosi się to do takich ludzi, jak 
Ramakrishna. Ilekroć myślę o jego życiu, doznaję głębokiego wzruszenia. Miał zaledwie 
szesnaście lat, kiedy był już kapłanem w świątyni hinduistycznej i sprawował obrzędy ku 
czci bóstwa. Pewnego dnia ogarnęła go nieodparta chęć przekroczenia zasłony 
otaczającej bożka świątyni i wejścia w kontakt z Nieskończoną Rzeczywistością, 
symbolizowaną przez tego bożka, Rzeczywistością, którą nazywał „Matką”. To jego 
pragnienie przybrało postać obsesji do tego stopnia, że czasami zapominał sprawować 
obrzędy. Innym razem zaczął poruszać świętą lampę przed bóstwem i ogarnięty obsesją 
czynił to zapamiętale całymi godzinami, dopóki ktoś nie przyszedł i nie pomógł mu 
opamiętać się i skończyć z tym. Odznaczał się wszystkimi cechami człowieka głęboko i 
namiętnie zakochanego. Co noc, zanim udał się na spoczynek, siadał przed bóstwem i 
wołał: „Matko, minął jeszcze jeden dzień i znów cię nie spotkałem! Jak długo muszę 
jeszcze czekać, Matko, jak długo?” W końcu, niepocieszony, zaczął szlochać. Czyż Bóg 
może przejść obojętnie wobec takiego żarliwego pragnienia? Czyż trzeba się dziwić, że 
Ramakrishna został tak nadzwyczajnym mistykiem? Pewnego razu wyjaśnił on 
przyjacielowi, co znaczy tęsknić za Bogiem: „Gdyby złodziej spał w pokoju oddzielonym 
jedynie cienką ścianą od skarbca wypełnionego po brzegi złotem, czy mógłby spać 
spokojnie? Nie zmrużyłby oka przez całą noc myśląc o tym, jak dostać się do skarbca i 
zdobyć złoto. Od samej mojej młodości pragnę Boga jeszcze żarliwiej niż ten złodziej 
łaknący złota”. Św. Augustyn mówi o niepokoju ludzkiego serca, które nie spocznie, 
dopóki nie odnajdzie się w Bogu, dla którego zostaliśmy stworzeni, jesteśmy jak ryba bez 
wody. I jeśli nie doświadczamy agonii ryby pozbawionej wody, dzieje się tak dlatego, że 
zlikwidowaliśmy ból ogromną ilością innych pragnień i przyjemności, a nawet 
problemów, którym pozwalamy zajmować naszą uwagę. W ten sposób odsuwamy na bok 
pragnienie Boga i nie odczuwamy bólu z tego powodu, że Go jeszcze nie spotkaliśmy. 
Jeśli nie odczuwasz pragnienia Boga, proś o nie. Jest to łaska, której Bóg udziela 
każdemu, komu chce się objawić. Oby te rekolekcje, poprzez wyciszenie innych tęsknot 
gnieżdżących się w naszym sercu, pomogły dojść do głosu temu głębokiemu pragnieniu. 

background image

Odwaga i hojność Oto druga potrzebna postawa. Modlitwa wcale nie jest łatwą sprawą, 
zwłaszcza kiedy trzeba jej poświęcić sporo czasu. Doświadczysz silnego, wewnętrznego 
oporu - uczucia znudzenia, niechęci, a nawet strachu w miarę, jak modlitwa będzie się 
stawała coraz głębsza. Nawet św. Teresa od Jezusa mówi, że były okresy w jej życiu, w 
których czuła taką niechęć do modlitwy, że musiała się cała mobilizować, aby wejść do 
oratorium. Zwierza się nam: „Wiem z własnego doświadczenia, jaka to bolesna próba; 
wymaga więcej odwagi niż wszystkie inne próby świata”. A przecież nikt nie może 
posądzić św. Teresę, że nie wiedziała, co znaczy życie pełne trosk i udręki. Wystarczy 
wspomnieć, co przeżyła zakładając karmelitańskie klasztory reformowane w całej 
Hiszpanii. Tak więc, aby wytrwać na modlitwie podczas tych dni, musicie okazać Bogu 
hojność i wykazać się odwagą. Jest jeszcze inny powód, dla którego potrzeba wam 
odwagi i hojności. Nie tylko sama modlitwa może okazać się wymagającym ćwiczeniem, 
ale również Bóg, którego spotykamy na modlitwie, uruchamia całą naszą zdolność 
racjonalizacji, nasze postawy obronne; sprawia, że zaczynamy się widzieć takimi, jakimi 
rzeczywiście jesteśmy. A to wszystko może się okazać bardzo bolesnym procesem. 
Spotkanie z Bogiem nie zawsze jest słodkim i przyjemnym doświadczeniem. Ktoś 
słusznie zauważył, że spotkanie, zańim staje się przyjemne, musi przejść przez fazę 
„chirurgiczną”. Boga Biblii spotykamy w przykazaniu. Za każdym razem, kiedy Biblia 
opowiada o czyimś spotkaniu z Bogiem, łączy to z ofiarą, którą trzeba było podjąć, albo z 
wyrzeczeniem się czegoś lub podjęciem zadania, zwykle niezbyt przyjemnego. Na 
przykład przypomnijmy sobie opór stawiany przez ludzi tej kategorii co Jeremiasz lub 
Mojżesz w momencie przyjmowania trudnego zadania narzucanego im przez Boga. 
Jeżeli chcemy spotkać się z Bogiem, musimy być gotowi usłyszeć Jego głos wzywając
1/ 1