Mazin Aleksander
Bug
Z „Science Fiction” nr 18 – wrzesień 2002
Jeśli za pierwszym podejściem potrafiłeś napisać
program, w którym translator nie wykrył żadnego
błędu, poinformuj o tym programistę systemowego.
Poprawi błędy w translatorze.
Folklor ubiegłego wieku.
12.06.18
Był to dzień, który zburzył moje życie, a na dodatek wylał je z zabytkowej szlifowanej szklanki w gorącą
gardziel rzeczywistości. Ale rano jeszcze tego nie wiedziałem. Rano spałem, ponieważ przez całą noc
debugowałem program Siowy. Kiedy i jak się zwaliłem do wyra - nie pamiętam, ale już w południe
przetarłem gały. Nie udało mi się poleżeć ani chwili: żaluzje powędrowały do góry, w łazience rozległ się
bulgot - wszytka uruchomiła jakuzzi. Przejrzysta aluzja: pobudeczka, panie, przyciąłeś komara i dość.
Przekonała mnie, skubana na czipach.
Wstałem. Poszedłem. Zwaliłem się. W pytę!
- Smok! Newsy!
W łazience mam wejście akustyczne. A Smok to mój komp. Od zawsze, od dziecka, uwielbiam
personifikować maszyny.
„Wtorek. Dwunastego czerwca 2018 roku. Rok Psa"
O Psie to do mnie pije. Ja jestem Psem.
No to co tam mamy? Boeing walnął... Nie, to przedwczorajsze.
... Baksy spadły o dwa punkty, euro o jeden, jen się podniósł, rublik stoi. Tak trzymać... Microsoft znowu
fikcyjnie się podzielił-złączył. Też dobrze. Dupa powinna mieć dwie połowy. Dalej... Ukraina powiadomiła
o zamiarze wyjścia z NATO... Już to widzę, jak się rozpędza...
...Acha, o to fajne. Rząd USA ogłosił oficjalny protest: znowu Rosjanie włamali się do Pentagonu. „Na
przekór wszelkim etycznym tradycjom hakerów"... Skoro o etyce paplają, to znaczy, że znowu ktoś im coś
rąbnął. Na pewno coś skitrali i skopali.
„Proponuje się natychmiast odtworzyć... Wymuszają ostre przeciwśrodki"... Akurat wierzę! „Rosyjski
styl" - to jest argument dla bulwarowych serwisów. W międzynarodowym sądzie - wała osiągną. Jakby
wiedzieli Amerykanie, kto zhakował, to by się na noty nie wysilali. Może być, że to ich bezpieczniki się
włamują. Dlaczego nie? Przez pięćdziesiąt lat wysysali programistów z całego świata. Teraz nie mają ani
jednego sensownego kodera z prawdziwie amerykańskim pochodzeniem. Nawet w drugim pokoleniu. Sami
Hindusi, Rosjanie, Chińczycy i inne narodowości - a co za tym idzie, zero szczerej wierności pasiasto-
gwiezdnej poszwie... Miłości się za szmal nie kupi.
Miłość można za szmal tylko sprzedać.
Dobra, a co u nas w Pitrze?
Pogoda... Kurs... Prognozy transportowe... Astrologia...
,, Szanowny panie (user name) Pawle! Przypominamy, że okres aktywności pana blokreklamowej karty
upływa"... Rozumiem, nie jestem głupi.
A właśnie - co z pieniążkami? O-o-o! Przelew.
Nie ma jak klient z rana!
Tak jest, klient! Miły pyszczek i odnośnik. No, co tam, co tam? Gdzie go mamy zobaczyć?...
Ta-a... Nastolatki dla każdego. Chłopcy-dziewczęta dziewiczki-prawiczki. Typowy zwyczajny sajt. A oto
i moje słoneczko!
Uchwycona z trzech punktów. Kamera w drzwiach, kamera na suficie, a trzecia, jak mi się wydaje, w
bidecie. Wszystkie trzy ukryte, sądząc z luźnego zachowania bohaterów. Nieładnie, fe! Dziewczyna nie
ma, moim zdaniem, nawet trzynastu lat. Piersi dopiero się kształtują... Bardzo nieładnie, panowie pornowie!
Witajcie w ten ciepły poranek! A - nie, tam u was pewnie już wieczór. No to niech będzie dobry wieczór!
Będziecie mieli problemy... Nieco później. Najpierw - zajmiemy się pornosiołkiem. Lokalizacja miejsca
wypasu.
- Smok, szukanie!
* * *
To jest właśnie moja praca. Moje, że tak powiem, know-how. Mój nieco może niewłaściwy z punktu
widzenia prawa, ale bardzo społecznie pożyteczny biznes. Strzyżenie pornosiołków.
* * *
Śniadam skromnie. W końcu jestem programistą. My, programiści, nie jesteśmy wybredni. Jajecznica z
bekonem, tosty, kawa po wiedeńsku. Jajecznicę przygotowałem sam, a kawę parzy Smok. Zrobiłem mu
prog, on sam go doszlifował. W porozumieniu z moją wszytką. W ciągu kilku tygodni doprowadził tuzin
moich przepisów do smakowego ideału. Zakazałem dalszych eksperymentów. Lepsze jest wrogiem
dobrego.
Sam się najadłeś - nakarm przyjaciela. To moje credo. Mój przyjaciel pływa w akwarium. W dużym
akwarium, na jedną trzecią kuchni. Pochłania mielone. Z jajkiem też. Przyjaciel mój to szczupak. Samiec.
Dlatego, że jestem patriotą. Siowka, kosmopolita, warana sobie sprowadził, Murat - krokodyla i piranie.
A ja - naszą ojczystą istotę. Ale dałem mu na imię tak jak wszyscy. Gates. Uważam, że mój szczupak jest
najwłaściwszym Gatesem. Ponieważ jest bardzo, ale to bardzo mądry, a na żarcie cięty!... Krokodyl mu nie
podskoczy!
Kocham zwierzęta.
* * *
Kiedy śniadaliśmy z Billym, mój genialny prog ganiał po sieci wierzchem na paralelnych AMD-ach.
Przy całym podobieństwie pornosiołków każdy jednak ma jakieś swoje cechy indywidualne. Na przykład -
próżność. Albo specyficzną stylistykę. Albo nieostrożny zwyczaj wykorzystywania tego samego
logotypu... Czasem takie poszukiwania trwały niejedną dobę. A już naprawdę rzadko, kiedy nie dawały
wyniku, musiałem iść z hołdem do Tiszki Szurkowa, mojego nie wirtualnego kolegi, człapa prywatnego z
grona emerytowanych operacyjnych.
Ale nie tym razem.
Tym razem było łatwo, ponieważ głupi pornosiołek miał stronę domową o debilnym tytule „Anus O
Dwóch Twarzach" na kubańskim sajcie. I w tym swoim Anusie beztroski osiołek po prostu w tytuł
wpakował zdobniczek: interaktywne video z panienką, a to video wisiało na jego pornosajcie. A na stronie,
jak należy, był adres priva. Nawet nie musiałem walić mu posta, bo cymbał, jak na prawdziwego lamera
przystało, używał mustdie, naiwnie sądząc, że jeśli odkliknie odpowiedni proporczyk w oknie interaktywnej
obsługi użytkowników, to potężny progsupertrojan (wykonany nie bez mojego udziału i wstawiony jeszcze
w stadium opracowywania bezpośrednio do Outlooka 2017), przestanie wykonywać swoje obrzydliwe
działanie.
Krótko mówiąc - jeszcze kawkę ćwiczyłem, jak już dysponowałem wszystkimi potrzebnymi mi danymi.
* * *
Osiołek zwał się Dmitrij Dmitrijewicz Korolow.
Miał dwadzieścia sześć lat, czyli o dwa więcej niż ja, a mieszkał na Wielkim Prospekcie w dzielnicy
Pietrogradzka Storona, czyli dosłownie o dziesięć minut spacerkiem. Sam sobie mieszkał, co też jest
przyjemne.
Porównanie ściągniętego z bazy Miejskiego Zarządu Zasobami Mieszkaniowymi planu mieszkania
osiołka z wystrojem na slajdach cymbalisty wykazało (z dużym prawdopodobieństwem), że mógł je
wykonywać właśnie w tym mieszkaniu. Ech, Dima, Dimat! Przecież powiadają mądrzy ludzie: „Nie sraj
tam, gdzie mieszkasz".
Póki liniuch myślał o czymś, wystukałem numer swojego „resortu siłowego".
- Tępy! Tu Paweł! Gdzie jesteś?
- W korku - ponuro poinformował mnie kumpel z klasy. - Na wylocie Zagorodnym.
- Wyczołgaj się, zaparkuj i wal do mnie. Potrzebuję cię. I rozłączyłem, nie dając mu szans na opozycje.
Jestem dla Tępego kimś w rodzaju Starszego Brata, dobroczyńcą i jedyną szansą na uniknięcie pracy
portowego tragarza. Ponieważ Tępy - to Tępy. Taki będzie, bo taki był. Od piątego roku życia.
Tępym nazywają go od pierwszej klasy. Wtedy nawet był z tej ksywki dumny, ponieważ zamierzał
zostać bandytą, a od Tępego do Ostrego - jeden krok. Ale epoka zorganizowanej przestępczości skończyła
się, zanim Tępy pozbył się młodzieńczych pryszczy. A kult fizycznej siły-kunfu-ajki-udo upadł nieco
później, wraz z rozpowszechnieniem wszytek. Co za pożytek z węzłów mięśni, skoro malutka szpeja w
udzie przeciwnika może wygenerować impuls, zdolny do dziesięcio-, dwudziestokrotnego spowolnienia
możliwości ruchowych każdego, kto miał pecha i zbliżył się do niej bliżej niż na piętnaście metrów. I to
nie na poziomie świadomości, tylko rdzenia kręgowego. To znaczy - na poziomie wytrenowanych
odruchów karateki-mordobójcy. Oczywiście, wszytka niemało kosztuje, a zawodów, w których potrzebna
jest siła fizyczna, nadal jest wiele. Ale Tępego akurat te zawody nie kusiły. Zachwycała go przede
wszystkim własna postać, oparta niedbale o maskę długaśnej czarnej fury.
Właśnie taką brykę kupił sobie za zarobione u mnie pieniążki. Idealny wóz, żeby na amen zakorkować
każde skrzyżowanie.
Tępy - to Tępy, do końca życia taki zostanie.
* * *
Jeszcze kilka słów o moim szlachetnym biznesie.
Zaczęło się to, kiedy jeszcze studiowałem. Pewien przesadnie pewny siebie fotograf opstrykał w kilku
pozach jedną taką, a „produkt" puścił w Sieć, na jakimś gdzie-diabeł-mówi-dobranoc-sajcie. Polinezyjskim,
jeśli mnie pamięć nie zawodzi. Niechby sobie było, sajtów takich jest tyle, co błota na wiejskich drogach.
Ale modelka spodobała się komuś z tych ostrych, i pojawiła się na okładce popularnego netperiodyku.
Pornolnego, oczywiście. I zaczęło się. W szkole dupki mają radochę, przodkowie - pełna żałoba i gniewne:
„Kto?". Sama dziewuszka milczy jak islamski terrorysta w kazamatach Mossadu.
Wszystko skończyłoby się tradycyjnie, czyli nijak.
Ale zbiegiem okoliczności maman tej dziewuszki i moja maman pracowały w jednej firmie. Przy tym jej
staruszka w tabeli rang o jakieś trzy stopnie ponad moją. Moja matuś, oczywiście, na mnie wyskoczyła:
„Oto jaki u nas upadek moralności!".
A ja jej mówię:
„Mamo, osłów wszędzie pełno. Według prawa wszystko jest w porząsiu. Niczego mu się nie
udowodni". Ale w moim głosie zabrzmiało coś takiego, że maman się uczepiła:
„Co można zrobić? Cokolwiek, czy kompletnie nic?".
Ja mówię: „Można zrobić. Ale potrzebuję lepszej maszyny. Mocniejszej".
Tak palnąłem. Chociaż mocniejsza maszyna rzeczywiście - przydałaby się. Komu by się nie
przydała?
Następnego dnia budzi mnie telefon od maman:
„Jaka ma być ta maszyna? Za ile?".
Ja, ze snu wyrwany, odpowiadam: „Piątka!". Mając na uwadze skromny piąty pieniek.
Wieczorem przychodzi maman i w milczeniu kładzie na stole pięć tysięcy zdenominowanych
rubelków. Co to według kursu wyciągają osiem sztuk baksów.
Wymiękłem.
Ale słowo to nie wróbel. Słowo programisty – tym bardziej.
Krótko rzecz ujmując, z tym polinezyjskim sajtem uporałem się sam. Ta cała Polinezja przeciwko
rosyjskiej szkole kompletnie nie biega. Z periodykiem było gorzej, ale też sobie poradziłem. Poprosiłem
kolesi, a ci mi naszkodowali wormsa na sto sześć, a ten pociągnął wiruskiego jeszcze lepszego. Teraz
jestem już leniwy, nie chce mi się katować pracą, ale wtedy wysiliłem się jak należy. Odczekałem tydzień,
wyczaiłem stałych odwiedzających pornolarzy. A trzynastego dnia każdy z nich na monitorze odnotował
ładnym gotykiem w języku juzerą: „Masz dwadzieścia pięć minut na skasowanie wszystkich plików z
rozszerzeniami takimi a takimi. W przeciwnym przypadku będzie wielkie <bum!>. Pozytywnego
wariantu nie oczekuj, komputera nie wyłączaj, bo jeszcze pogorszysz swoją sytuację". I podpisałem się
nazwą periodyku.
Nie wiem, co było potem: kto wykasował, kto co powiedział, kto zostawił. Ale ten, co zostawił - był
uprzedzony, prawda? Że jeszcze sobie nagrabi. Sajtu periodyku nie ruszałem. Po takim numerze sam
zniknął jako sen złoty.
A właśnie, fotografa namierzyłem. Co prawda, to akurat było najtrudniejsze. Wtedy miałem po prostu
farta. Osiołek, frajer, pieniędzy od pieriodyku zażądał, a ponieważ dostał, to - lamer jeden - przelał je na
swoje konto.
Dwie godziny roboty i miałem i jego telefon, i adres domowy, i nawet zaświadczenie z Centralnego Biura
Adresowego. Przekazałem kochaneczka rozeźlonym rodzicom. Co się z nim dalej działo - nie interesowało
mnie. Wypchane osiołki mnie nie ruszają. Ale sam biznes mi się spodobał. Słuszny jest.
* * *
Na dole pojawił się Tępy.
- Czekaj - powiedziałem do domofonu. – Już schodzę.
Musiał poczekać dziesięć minut. Cały trawnik wydeptał buciorami.
- Czółko, hucker! To taki jego żart.
- Cześć. Po coś szorty założył?
- No-o...
Tępy jest przekonany, że jego giry hipopotama, gęsto porośnięte rudą sierścią, są pociągające.
- Dobra. Trzymaj narządy! - podałem mu torbę z „wyposażeniem".
- Gdzie fura? - pochylając się z szacunkiem (pewnie spłukał się do zera), zapytał Tępy. -
Przyprowadzę?
Łaski bez. Z mojej ślepej uliczki wyjechać to dopiero cud! Nawet na takim czymś jak moja town micro.
Kurczę, przyjdzie w tym roku kupić młynek. Albo rower.
- Nie trzeba. Pieszo idziemy, to blisko.
Szedłem, nie śpiesząc się. Uśmiechałem się do słoneczka, bezdomnego kundelka pogłaskałem. Jestem
dobrym człowiekiem, zwierzątka lubię, ptaszki. Mój roboczy nickname: „Hedgehog". „Jeżyk" po naszemu.
Pracę też mam szlachetną. Nawet odrobinę niebezpieczną. Ale za to iluż niewinnym istotom przywróciłem
wiarę w sprawiedliwość! Są powody do dumy!
Póki tak sobie rozmyślałem o wzniosłych sprawach, Tępy tupał za mną. Sapał, hałaśliwie czochrał się po
wystrzyżonym czerepie. Wszy ma czy co? Ludzie się na niego gapią. Wygląda bowiem... Jakby to opisać
dokładnie... Weź goryla, ogol go niedbale i długo prasuj pysk cegłą - wyjdzie coś podobnego.
Przyszliśmy. Wejście od podwórka. To dobrze. Zamek cyfrowy, ale kod już miałem skopiowany z bazy
ADM. Null problemo...
Weszliśmy na trzecie piętro piechotką - winda stara, hałaśliwa, jeszcze się pod Tępym urwie.
Ja przyglądałem się drzwiom, Tępy - chrap-chrap - drapał czerep. Wnerwiało mnie to. Nie mogłem się
skupić.
- Co ty tam, gnidy hodujesz?
- Nie! Jak odrasta zawsze swędzi! A kiedy...- Tępy jest przekonany, że jego fizys bardzo się otoczeniu
podoba.
- Dobra, przymknij się!
Drzwi zaopatrzone w dwa zamki. Mechaniczne. Drzwi żelazne, stare. Prymitywny judasz. Prostota i -
jednakowoż - niezawodność. Może pogonić Tępego, żeby z dachu wlazł? Nie, jeszcze walnie na glebę. Póki
rozmyślałem, mój pomocnik, o naiwna dusza, wyjął cęgi.
Dobra, idziemy va bank.
- Tępy, stań za futryną, nie pokazuj się - powiedziałem i zadryndałem.
Tępy, z cęgami w ręku, urządził się z boku. „Cęgi - twierdził - to jest to. I łańcuszek można nimi przeciąć,
i w dynię przyfasować"...
Drzwi otworzyły się na całą szerokość.
Otworzyła je ta sama młoda, której fotki oglądałem dziś rano. Nie zdążyłem się zdziwić. Tylko się
uśmiechnąć zdążyłem. Zanim ta małolata przyłoiła mi ładunkiem. I tak, uśmiechnięty, odcumowałem.
* * *
Ocknąłem się, siedząc na krześle, goły i drżący, na środku pustego pokoju ze szczelnie zasłoniętymi
oknami. Krzesło, do którego zostałem przywiązany, było starannie przymocowane do podłogi. Stało na
płachcie rozłożonego na parkiecie plastyku. Cęgi Tępego, masywne, z długimi uchwytami, leżały na
parapecie. Na widoku.
Wszystko to bardzo mi się nie spodobało. Ale jeszcze bardziej nie spodobało mi się, że moje prawe
udo, to z wszytką, było owinięte pasmem metalizowanej tkaniny z wydrukiem statgeneratora.
Ach, to tak... A gdzie ten byk, com go trzymał na takie właśnie okazje? Gdzie to głupie bydlę?
Oto jest! „Tępe bydlę" siedziało na takim samym krześle, smutno zwiesiwszy swoje owłosione czereppo,
ś
liniąc się na rzeźbiony podbródek. Goryle oczka bydlęcia były czerwone i łzawiły.
- No i coś zdziałał, jełopie żeliwny? – syknąłem wściekły.
Tępy zasapał zawstydzony. Nie było rozkazu. 1 co tu gadać. Wykiwali go.
A ja też wyszedłem na palmusa! Przywykłem, że klienci moi cisi są i zdechlawi. Na wszytce polegałem.
Zapomniałem, że ładunek ogłuszy ją tak samo jak i mnie.
Ale dziewuszka - fest! Czyżby podstawiona? Do licha! Kiedyś musiało się to stać. Iluż porno
biznesmenom maszyny i reputację zniszczyłem przez te lata! Ciekawe, co teraz będzie... Nie będzie
dobrze, to jasne.
Ta niemiła myśl wprawiła mnie w jeszcze silniejszy dygot.
Za plecami odezwały się otwierane drzwi, usłyszałem mlaskanie bosych stóp na podłodze i folii.
Mocny zapach perfum wypełnił pomieszczenie.
- Ach-cha! - powiedział nad moją głową lekko ochrypły głos. - Ocknęli się, żeby was cholera!
Dziewczyny, chodźcie no tu! Panowie hakerzy (w de, w pe, i w mordę), poocykali się!
Tego nie oczekiwałem! To znaczy – oczekiwałem wszystkiego, tylko nie tego! Nie wykluczałem służb
specjalnych, swoich i obcych, prywatnych bezpieczników, właścicieli firmy, nawet zwyczajnych
bandytów. Ale nie tych!
Były cztery, i wszystkie cztery już widziałem. W najbardziej intymnych pozycjach. Dlatego, że były
moimi zleceniodawczyniami. Właściwie - nie, raczej obiektami. Dziewczynami, których „fotki"
wyszarpywałem z sieci przy akompaniamencie żałosnych szlochów antywirusowców i skrzypienia
uszkadzanych maszyn.
Najstarsza, gibka szprota ze sterczącymi na wszystkie strony piórami, miała pewnie jakieś
siedemnaście lat. Najmłodsza - otwierała mi drzwi. Tylko ona nie była wypacykowana i nie ściskała w
łapce butelki piwa. Ona trzymała puszkę – porzeczkową wódkę z tonikiem.
Przez kilka minut małoletnie pornomodelki syciły wzrok widokiem naszego moralnego i fizycznego
upadku. Przez cały czas oczekiwałem, że w tle pojawią się ponurzy wujowie z posępnymi obliczami.
Wujów nie było.
Tylko cztery bose smarkule w szortach. Kropka.
Usiłowałem wyobrazić sobie tę absurdalną scenę, kiedy te siusiumajtki wloką z klatki schodowej i pakują
na krzesło stu-pięciokilogramowego Tępego. Nie udało mi się.
Gdzieś tu jest bug.
Dziewczyna z pierzem na głowie obeszła nas dookoła, gołe pięty plaskały o podłogę. Na jej czarnym
topie mieniło się trójwymiarowe foto modnej petersburskiej grupy „Hypertrypper"
- Ach, niedobre chłopaki! - melodyjnie potraktowała nas zwolenniczka „shitmusic", stanąwszy przede
mną i machając przed nosem butelką piwa. - Co myśmy wam, parszywym dupkom, zrobiły?
Właściwie wyraziła to innymi słowy. Ale z tych innych, tylko jedno: „myśmy" mieściło się w kanonach
mowy znormalizowanej.
Osłupiałem. Nie z powodu formy, ale treści.
Koleżaneczka pierzastej, stworzenie z okrągłą bunieczką i pulchnymi udkami - niewinny sen między
dwoma facetami (montaż), masturbacja pod prysznicem (video), jej fotografa nie udało mi się wyczaić –
objęła niebieskowłosą w pasie i oświadczyła, naiwnie kłapiąc rzęsami:
- Po co z nimi rozmawiasz, w de i w pe! Przecież to pierdoła niewyżyta! Zabić go to mało, za te jego, w
de i pe, sprawki!
I strzeliła oczkami w stronę parapetu, na którym cęgi leżą. Zmobilizowałem siły, zacisnąłem siłę ducha w
pięści. Potrafię to.
- Posłuchajcie, dziewczyny – powiedziałem spokojnie. - Jakie macie do mnie pretensje? Na odwrót,
powinnyście być mi wdzięczne! Ja...
Nie udało mi się dokończyć. Rozpiszczały się wszystkie trzy jednocześnie. To był taki pisk i wizg, że
od razu pojawiła się wata w uszach. Dziewczyny pluły i biły. Szarpały mnie i potrząsały, aż ja też się
rozdarłem, bo, po pierwsze, bolało, po drugie, bałem się, że oderwą mi coś ważnego.
Na szczęście, trzecia dziewucha (typ sportsmenki, fryzura „urwis", najlepsze foto - pi-pi! - obok rury
wodociągowej) oblała piwem szorty niebieskowłosej. Burdel ustał, cała czwórka udała się do łazienki.
- Tępy - powiedziałem, oblizawszy zakrwawioną wargę. - Co na to powiesz?
- Przeleciałbym je - drapieżnie oświadczył Tępy. I sprecyzował: - Wszystkie!
- Żeby one cię nie przeleciały - rzuciłem przez zęby.
- A niechby... Nie mam nic przeciw – radośnie zarechotał Tępy.
Czwórka wróciła po jakimś kwadransie. Niebieskowłosą szpanowała teraz w srebrzystych szortach.
Podeszła do mnie i protekcjonalnie potarmosiła za włosy na tyle głowy. Że niby już się nie gniewa. Na jej
długim opalonym udzie zauważyłem milimetrowej długości niteczkę blizny. Pewnie wszytka.
Zerknąłem zezem na Tępego. Tępy niedwuznacznie demonstrował swoje seksualne zainteresowanie.
Niebieskowłosą przemaszerowała przez pokój. Z tyłu na srebrnych spodenkach miała niewielkie
wycięcie w kształcie odwróconego serduszka. Akurat tam, gdzie trzeba.
Tępy poślinił się.
Małolaty świetnie się bawiły. Ale na mnie ich czar nie działał. Niemal nie działał. Nie jestem Tępym.
Rozum mam ponad zwierzęce instynkty.
Pulchna wymieniła spojrzenie z niebieskowłosą i usiadła mi na kolanach. Kurde! Ta też ma bliznę na
udzie.
Nieźle, kurde. Najsłabsza wszytka kosztuje dobre trzy tysiące rosyjskich. Oczywiście, są warte tego.
Dobrze dostrojony wszyty czip mało tego, że istotnie pomaga człowiekowi w życiu, reguluje fizjologię,
broni przed chuliganami i zawałem - przede wszystkim gwarantuje nieprzerwaną komunikację właściciela
ze światem zewnętrznym, nie przeciążając przy tym zbędnymi komunikatami. Jak się człowiek
przyzwyczai do wszytki, to bez niej czuje się goły i skrępowany.
Mniej więcej, jak ja w tej chwili.
- Coś tam gadał o wdzięczności, hakerze? - zainteresowała się pulchna, rysując pazurkami pręgi na
mojej bladej, choć owłosionej piersi.
- Przecież ja was, głupie, bronię - wymamrotałem. - Przed cwaniakami różnymi.
- A po co?
- No... płacą mi za to! - mruknąłem. - Ale nie o to chodzi.
- A o co, hakerze? - zaszczebiotał niebieskooki aniołek, trzycentymetrowym pazurkiem wodząc po
moim policzku, niebezpiecznie blisko oka.
- Wydaje mi się nieuczciwym pokazywanie was publicznie. Jesteście jeszcze niewinne...- Uświadomiłem
sobie, że załadowałem coś kiepskiego, ale już było za późno.
Jakże one rechotały! Nie do opisania.
Potem „urwis" usiadł mi na drugim kolanie, uchwyciła w dłonie moją kłującą fizys, odwróciła ku
sobie.
- Rzeczywiście,, jeżyk" z ciebie - powiedziała. – Czy ty, Jeżyk, nie rozumiesz? W dwudziestym wieku się
urodziłeś Jeżyk czy co? Nie rozumiesz takich prostych rzeczy?
- Może my lubimy, żeby nas pokazywano? - zaszczebiotała niebieskooka.
I cała czwórka znowu się roześmiała.
- Masza żartuje - wyjaśniła ślicznotka w srebrnych szortach. - Ty, Jeżyk, jesteś przecież hakerem. Na
pewno próbowałeś interaktywki.
- Jakiej interaktywki? - zapytałem ponuro.
- No przecież o tym właśnie mówimy! – powiedział „urwis" i szarpnął mnie za przedmiot rozmowy.
- Próbowałem - przyznałem niechętnie.
- I jak?
- W porządalu.
- A czy wiesz ty, Jeżyk, ile kosztuje taki klip, ale nie z otwartego dostępu i nawet nie z płatnego sajta, a
wykonany na indywidualne zamówienie?
- Nie.
- A chcesz wiedzieć? - intymnie szepnęła mi na ucho niebieskooka Masza.
- No, ile?
Powiedziała mi szeptem.
A ja się zawiesiłem, jak ostatnia wersja mazdaja na prezentacji. Wtedy właśnie mi wyjaśniły, czym się
zajmowałem przez wszystkie te lata. I okazało się, że wcale nie jest to to, o czym marzyła moja szlachetna
duszyczka.
* * *
Przeważającą większością moich zleceniodawców były wcale nie skompromitowane, zesromane
uczennice. I nawet nie ogarnięci słusznym gniewem rodzice. Praktycznie wszyscy moi klienci byli
konkurentami takich oto miłych stworzeń.
Dowiedziałem się nie tylko, jaka jest cena detaliczna takiego indywidualnie sprokurowanego video.
Dowiedziałem się, jaki jest koszt własny. I jakie są zawodowe problemy z tym związane. Dowiedziałem
się, jak mało jest prawdziwie profesjonalnych reżyserów. Ile trzeba wyłożyć na prawdziwy wysokiej
jakości slajd, kuszący klientów... Domorosły paparazzi z okiem ukrytym nad muszlą takiej forsy nie zarobi
przez połowę życia.
A kiedy się tego wszystkiego dowiedziałem, otrzymałem propozycję nie do odrzucenia.
Zaraz, nie, najpierw jeszcze zdążyłem zapytać, dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział? W
końcu, nie tylko burzyłem sajty. Gruchotałem fotografów. Żywych fotografów, bardzo z tego powodu
zmartwionych. Dlaczego nikt mi nie otworzył oczu?
- A słuchałeś kogoś? - wrzasnął „urwis" (miała na imię Waluszka). - Ty tylko sprawiałeś wrażenie, że
słuchasz. Kiedy twój diplodok (w tym momencie Tępy zaliczył złośliwego kopa w łydkę) tłukł mojego
brata, to co, może słuchał wrzasków? Czy jego to interesowało? „Gdzie kamera?". „Gdzie dyski z
nagraniami?". Oto, co go interesowało!
Co fakt, to fakt. Moja wina. Sam instruowałem Tępego, żeby się nie interesował rzeczami postronnymi.
Tylko konkretne pytania i konkretne odpowiedzi. A sam w przesłuchaniach nie uczestniczyłem. Nie lubię
tego jak nie wiem co. Serce mam miętkie, nie znoszę gwałtu.
Wtedy właśnie niebieskowłosa Ala złożyła mi propozycję, co się zowie: nie do odrzucenia.
Żebym przeszedł do nich jako wsparcie. Żebym trzymał dla nich konkretny kawałek siatki. Czyli ja,
naprawdę dobry programista, miałbym się stać wirtualnym sutenerem. I tak już kolesie moi ryją na
całego z powodu mojego „płatnego hobby". Murat inaczej jak slidekillerem mnie nie nazywa! Niech się
tylko dowie (a dowie się, w naszych kręgach prędzej czy później wszyscy wszystko wiedzą!), aż strach
pomyśleć, jakiego nicka mi przyczepi!
Cztery czarujące panieny czuliły się do mnie i przekonywały. Że niby praca praktycznie taka sama, jak
ta, którą się zajmowałem. I pieniędzy dostanę więcej. I kochać mnie będą czule i mocno. A jaka przestrzeń
twórcza otworzy się przede mną- praca z interaktywnym video! Przecież to netvideo, to przyszłość. A - jak
na razie - majstrują przy nim dyletanci albo zwyczajni reżyserzy...
- Przypuśćmy, że się zgodzę - powiedziałem. - A co z nim? - Wskazałem głową Tępego, który nie tyle
słuchał, co ślepił na moje (no właśnie, już moje!) dziewczyny.
- Przyda się - padła odpowiedź. - Nie skrzywdzimy go. Dziewczyny wymieniły między sobą serię
mrugnięć.
Waluszka pobiegła do sąsiedniego pokoju i wróciła z „małym zestawem gentlemana". Brakowało tylko
rękawiczek.
Włożyła kask na łeb Tępego, dopasowała nasadkę, dopięła, wsunęła dysk do czytnika...
Muszę przyznać, że widok był dość obrzydliwy. Ale, na szczęście, dysk był króciutki.
Tępy, w odróżnieniu ode mnie, nigdy interaktywni nie próbował. Kiedy dziewczyny zdjęły mu
oprzyrządowanie, zrozumiałem z jego pyska wszystko. A mianowicie: od dziś całkowicie i bezgranicznie
należy do tych małych kusicielek.
Dobra, Tępy to jedno, ja - co innego.
- Wysłuchałem was - powiedziałem do dziewczyn. - Propozycja jest, niewątpliwie, ciekawa. Ale
podejdźmy do tego jak ludzie interesu. Po pierwsze, muszę się zastanowić.
- Nic z tego - miękko oświadczyła Ala. - Albo tak, albo nie.
- A jeśli powiem - nie?
- Nasza Lara - powiedziała spokojnie Ala, czule głaszcząc mnie po głowie - nie ma jeszcze czternastu
lat. Prawda, Laro?
Małolata przytaknęła ruchem głowy.
- I właśnie niedawno odtwarzała swoje dziewictwo. Ile cię to kosztowało?
- Pięć setek - powiedziała Lara, otwierając nową puszkę wódki z tonikiem.
- Kawał grosza - zauważyła Ala. - Ale dla tej sprawy zrzucimy się z dziewczętami na nowy zabieg dla
tego dziecka. A dziecina weźmie i przeleci cię, Jeżyku, i twojego grubego koleżkę. Trochę ją to zaboli, ale
uwierz mi, kiedy przyjdzie na komisariat z oświadczeniem o gwałcie z wynikami genetycznego
badania nasienia - ciebie z kolesiem zaboli jeszcze bardziej.
- E tam, to może wam nie wystarczyć - mruknąłem.
- Zapewniam cię, Jeżyku, wystarczy aż nadto. Zapewniam cię jako przyszła prawniczka! -
Niebieskowłosa uśmiechnęła się promiennie.
Tak, przyszła prawniczka! Akurat... Chociaż, dlaczego nie! Co prawda jest dopiero na pierwszym
roku, ale to nie mój interes. Co się tyczy naszego wspólnego tematu - to ten przestudiowała dogłębnie.
- Przypuśćmy - nie sprzeczałem się z nią. – Mogę zadać Larze dwa pytania?
- Oczywiście.
- Naprawdę to zrobisz?
- Ty jesteś tępy czy on? - zdziwił się okruszek. - Przecież Alka ci powiedziała jak człowiekowi.
- I nie będzie ci szkoda? Mała zamyśliła się.
- Będzie - oświadczyła. - Będzie szkoda.
- Siebie czy nas?
- Pieniędzy - padła szybka odpowiedź.
Nie miałem więcej pytań. Był we mnie tylko wielki smutek.
Oczywiście, powiedziałem: tak. Ale musiałem, bo przedstawiona mi alternatywa...
Zapanowała wielka radość. Zostałem wycałowany i wyściskany. Tępego odwiązały od krzesła.
- A ja? - oburzyłem się.
Znowu mnie całowano i ściskano. Odizolowany od świata zewnętrznego apetycznie pachnącymi ciałkami
dziewczyn, odłączyłem na jakiś czas peryferię... I ponownie usłyszałem zespołowe:
- Oj!
Skończyły się uściski, ale nadal nic nie widziałem, ponieważ siedziałem plecami do drzwi. A jeszcze się
nie dorobiłem czujników optycznych na czubku głowy.
- Przecież zapłaciłyśmy! - pisnęła Lara.
- Ale, tego, oni, prawda... Więcej... – zaczął mamrotać za moimi plecami Tępy i zaraz odezwał się
głos jeszcze bardziej basowy.
- Ty, lalunia, nie miotaj się. Wasza gejma kaput, over!
Posiadacz basu pojawił się na moim monitorze. Rodzony bliźniak Tępego. Plery, szyja, kark z
czerwonym tatuażem. Natychmiast z drugiej strony wyłonił się drugi i jeszcze jeden. A mój druh ze
szkolnej ławy skromnie trzymał się za plecami. Coś się zaczęło w tym obrazku wyjaśniać. Słusznie
myślałem, że w tym programie jest jakiś bug.
Moje dziewczynki przywarły do siebie. Rozczulający widok. Wszystkie razem ważyły mniej
niż którykolwiek z tych byków. Ale masa to nie wszystko.
- Won mi stąd! - krzyknęła Ala, wyprostowawszy się i dumnie podnosząc niebieskowłosą głowę.
Byki rozrechotały się. Bezmózgowcy. Aluni buźka na jakieś mgnienie oka przybrała nieobecny wyraz jak
u człowieka, wsłuchującego się w swoje wnętrze. Znam ten wyraz twarzy. Organizm nie ma z tym nic
wspólnego. Dziewczyna wydała polecenie wszytce. „Urwisek" Waluszka zręcznym ruchem chwyciła z
parapetu leżące na nim cęgi Tępego. Ona zapewne też miała wszytkę i to pewnie sparowaną z czipem
koleżanki.
Dobrze wam tak! - pomyślałem zadowolony do bysiów. - Mięcho to przestarzały produkt. Dziś w cenie
jest...
Główny byk zarechotał ogłuszająco. Zdziwiłem się.
Nie ja jeden. Dziewczyny też się zdziwiły, cofnęły. Tylko Waluszka stała nieruchomo, trzymając ciężkie
cęgi niczym pałę. Wszytka nie zadziałała! Dlaczego?
Po sekundzie wszystko się wyjaśniło.
Główny bysio uniósł rękę. Na umięśnionym nadgarstku pojawił się szary pasek gliniarskiej bransoletki.
No to rzeczywiście - trafiły się nam ostre chłopaki! Taka bransoletka blokuje działanie najnowocześniej
wszytki. Co prawda - jak kogoś capną z taką szpeją, to zalicza z kilku paragrafów, bez żadnych nawiasów.
Obrazek przed moimi oczami zawiesił się. Dziewczyny rozważały sytuację, kolesie Tępego rozkoszowali
się krajobrazem po bitwie... Ale Tępy... Co za menda! Żeby tak wziąć kasę od dziewuch, wystawić mnie, a
potem wystawić jeszcze i te aniołki... Nie, ten algorytm wykracza poza możliwości jego umysłu!
Obrazek ruszył. Jeden z byków skoczył przed siebie, Waluszka zamachnęła się, ale chwilę później cęgi
poleciały na podłogę, a sama dziewczyna - piersią na parapet. Główny bysiek ruszył na pozostałe
dziewczyny, zapędził je w kąt, pochylił się nad nimi i coś nawijał... Obok mnie pojawił się Tępy.
- Ten, tego... Wybacz, Paszka, ale sam widzisz - gdzie tym szprotkom do prawdziwej działalności!... A
chłopaków znam dawno... Wiesz, bawimy się żelastwem w tej samej pakerni... To fajni chłopcy, sam
widzisz...
Widzę, żeby go w mordę i nożem!
Mamrocząc coś pod noseni, Tępy uwalniał mnie z pęt. Miał wolne ruchy, wszytka przejechała się trochę
po jego systemie nerwowym.
- Ruchy, kurza twarz! - syknąłem. - Przetnij, nie baw się w rozwiązywanie, masz w kieszeni nóż.
Gdy tylko uwolnił mi ręce szarpnąłem za metalotkaninę, rzepy puściły z ogłuszającym terkotem.
Dwaj kolesie Tępego od razu wytrzeszczyli na mnie gały. Trzeci nie marnował czasu: przycisnąwszy do
parapetu „Urwisa" Waluszkę, drugą zaczął pośpiesznie rozpinać pas. Rozpinał tą łapą, na której wcześniej
zobaczyłem gliniarski blokator.
No i miło! - pomyślałem, aktywizując swoją drogocenną wszytkę.
Raz!
Dwa!!
Trzy!!!
Ach, co za scena!
Wszystkie trzy byki zwaliły się na parkiet niczym pozbawione bateryjek Barbie. Co by o mnie nie mówić,
to programista ze mnie fest! Kto wpadł na pomysł, żeby zakodować we wszytce gliniarskie dupersznity?
Kto zaryzykuje stwierdzenie, że nie jestem geniuszem?
Moje dzieweczki, bladziutkie, wystraszone, ciągle jeszcze nic nie rozumiały. Ale zaraz zrozumieją, to nie
jest trudne. Oto poruszyła się Waluszka, jęknęła. Ten bydlak ją trochę przygniótł. Ale leży aktualnie na
podłodze z zadartym ku górze swoim symbolem męskości i bezradnie wachluje powiekami. Żebyś
wiedział, pacanie, co ci grozi za podnoszenie łap na moje dziewuszki!
Ale czas się ruszyć. Gdzieś tam w psiarni ryczy sygnalizacja i wyszkoleni chłopacy ze specoddziału w
biegu nakładają kamizelki. A może i nie śpieszą się tak, oni przecież dobrze wiedzą, że jeśli bransoletką z
blokatorem potraktować obce ciałko, to ono leży niczym mrożona tusza, zachowując tylko bezwarunkowe
funkcje fizjologiczne: oddychanie, patrzenie, rypanie. Ale rączki i nóżki - wysiadka.
- Gdzie moje bambetle? - ryknąłem. - Szybko!
Poderwała się Ala i migiem przyniosła moje manele.
W biodrze odczuwałem kłucie. Wszytka adrenalizowała organizm, żeby ten szybciej się ruszał.
Niczego więcej od niego nie wymagano. W końcu już wykonała swoje zadanie: odtworzyła na wszystkich
trzech bransoletach prog-identyfikator. Bransoletka działa w ten sposób, że blokuje każdą zewnętrzną
ingerencję. Ale w jej pancerzu pozostawiono malutką szczelinkę, przez którą można przetestować procka. I
usunąć bugi. Na przykład, odtworzyć próg, który odróżnia właściciela od hakera. Sam próg jest prosty jak
ś
wiński ogon. Wykrywszy, że bransoleta jest używana bez uprawnień, wyłącza całkowicie zabaweczkę. A z
tego, kto ją haknął robi kawał belki z oczami.
Oczywiście, bransoletkę można zdjąć. Na przykład, przepiłować diamentowym frezem albo przeciąć
laserem. Zawsze też można siekierką odłączyć łapę. Słyszałem o jednym takim, uważam, że to całkiem
rozsądne wyjście dla kogoś, kto był tak głupi, by kupić na giełdzie zhakowaną bransoletę gliniarza.
Przyszycie łapy będzie i tak „tańsze" niż przebycie całego turnusu rehabilitacji moralnej w słynnym pierdlu
o nazwie Kriesty albo Priażka. A po zakończeniu turnusu załapać w instalację uspokajającą torpedę i przez
piętnaście lat żyć w ciele uśmiechniętego głupola o „obniżonym poziomie agresji".
Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś nie załapał o co biegało - właśnie taką alternatywę „współpracy"
zaproponowały mi dziewuszki kwadrans temu. To co miałem robić?
A w tej chwili ja i miękki niczym ugotowany śledź Tępy byliśmy już w drzwiach.
- Same ładujcie gliniarzy - powiedziałem. – Łżyjcie co chcecie, ale nas nie wplątujcie. Specjalnie się
starać nie będą: sprawa czysta i zamknięta.
Dziewuszki zgodnie pokiwały głowami, a my z Tępym potruchtaliśmy po schodach.
- Jeżyk! Hej, Jeżyku! - Niebieskowłosa Ala wychyliła się przez poręcz. - A co z nami? Jak nasza
umowa, co?
Zatrzymałem się, popatrzyłem na nią z dołu i roześmiałem się.
- W porządalu, skarbie! Aktualna!
Co do jednego Tępy ma rację: ostre może one i są, ale - co tu dużo mówić - niemal dzieci. Gdzieżby tam
same dały sobie radę...
Przekład: EuGeniusz Dębski