NORA ROBERTS
Irlandzka
róża
R O Z D Z I A Ł 1
lYliała na imię Erin, jak nazwa krainy, z której pochodzi
ła. I podobnie jak ona, była pełna sprzeczności. Buntowni
cza i sentymentalna, namiętna i melancholijna. Wystarcza
jąco silna, aby trwać przy swoich przekonaniach, i uparta,
żeby walczyć za sprawę przegraną; wystarczająco hoj
na, aby rozdać to, co posiada. Była kobietą o delikatnej
skórze i tęgim umyśle. Śniła o rzeczach słodkich i marzyła
o wielkich.
Nazywała się Erin McKinnon i w tej chwili zżerało ją
zdenerwowanie. Nie dlatego jednak, że dopiero trzeci raz
była na lotnisku w Cork. To nTe tłum ani hałas tak na nią
działał. Prawdę mówiąc, lubiła dźwięk zapowiedzi i huk sa
molotowych silników. Lubiia też myśleć o podróżujących po
świecie ludziach.
Londyn, Nowy Jork, Paryż. Przez grubą szybę obserwo
wała startujące samoloty i wyobrażała sobie cel ich lotu.
Może pewnego dnia i ona wsiądzie do któregoś z nich, osobi
ście doświadczy ekscytacji związanej ze stromym wznosze
niem się prosto w niebo.
Potrząsnęła głową. Nie denerwowała się też na myśl
o startującym samolocie. Była rozstrojona z powodu te
go, który lada chwila miał wylądować. Ledwie zdołała
się powstrzymać od poprawienia włosów. Po trzydziestu
sekundach przełożyła torebkę do drugiej ręki i obciągnęła
6 » IRLANDZKA RÓŻA
żakiet. Nie chciała sprawiać wrażenia zaniedbanej,
spiętej... lub ubogiej, dodała w myśli i przygładziła spód
niczkę.
Matka na szczęście umiała wspaniale szyć. Ciemnoniebie
ski kolor garsonki idealnie kontrastował z jasną cerą i był
dokładnie taki jak błękit oczu Erin. Pragnęła dziś wyglądać
elegancko, toteż nawet zdołała zwinąć rude, niesforne włosy
w gładki, zgrabny kok. Zbyt konserwatywny, jak na jej gust,
krój kostiumu trocheja postarzał. Miała jednak nadzieję, że
prezentuje się w takim stroju jak osoba o wyrafinowanym
smaku.
Przed wyjazdem z domu starannie zrobiła makijaż. Przy
pudrowała piegi, ciemnoróżową szminką pomalowała usta
i pociągnęła tuszem rzęsy. Włożyła też śliczne stare kolczyki
w kształcie złotych półksiężyców, które dostała od babci.
Za nic w świecie nie chciała, aby ktoś pomyślał, że jest
szarą myszką, ubogą krewną. Nawet echo tego określenia,
które bezgłośnie powtórzyła, przyprawiało ją o mdłości. Nie
znosiła cudzego współczucia. Była przecież z rodu McKin-
nonów i chociaż szczęście jeszcze nie uśmiechnęło się do niej
tak jak do jej kuzynki, to jednak była pewna, że coś w życiu
osiągnie.
Już są, stwierdziła, przełykając ślinę, aby zapanować nad
zdenerwowaniem. Utkwiła wzrok w małym odrzutowcu, na
którego wynajęcie mogą sobie pozwolić ludzie bogaci
i wpływowi. Właśnie kołował w stronę wyjścia. Erin umiała
sobie wyobrazić, jak to jest, gdy siedzi się w kabinie, popija
szampana lub je coś wykwintnego. Zawsze miała bujną
wyobraźnię. Brakowało tylko środków, aby zrealizować to,
co ona podsuwała.
Pierwsza wysiadła starsza, krępa kobieta z siwymi włosa
mi. Prowadziła za rękę małą dziewczynkę o wyglądzie leśne-
1RLANDZKA RÓŻA ft 7
go elfa z czupryną barwy marchewki. Tuż za nimi zeskoczył
na ziemię kilkuletni chłopiec.
Jeśli Erin dobrze oceniła wiek, to tym urwisem jest Bran-
don, najstarsze dziecko Adelii. A tuląca do siebie sfatygowa
ną lalkę dziewczynka to Keeley, młodsza o mniej więcej rok.
Za tą trójką pojawił się mężczyzna - Travis Grant - od
siedmiu lat mąż kuzynki Adelii, właściciel znanej stadniny
i wspaniałej farmy Royal Meadows. Wysoki, szeroki w ba
rach, śmiał się do swego synka, który niecierpliwie czekał na
asfaltowej płycie lotniska. Szeroki uśmiech mógł, zdaniem
Erin, skłonić każdą kobietę do uważniejszego spojrzenia
i niepewności, co należy zrobić - odprężyć się czy raczej
mieć się na baczności. Erin już raz spotkała Travisa, cztery
lata temu, gdy poprzednio przywiózł swoją żonę do Irlandii.
Wtedy uznała go za człowieka o silnej, dominującej osobo
wości. Takiego, na którym kobieta może polegać, o ile jest
w stanie mu dorównać.
Travis niósł dziecko - patrzącego w niebo, uśmiechnięte
go chłopca o włosach równie ciemnych i gęstych jak włosy
jego ojca. Postawił malca na ziemi, odwrócił się i wyciągnął
rękę do kolejnej wysiadającej osoby.
Kasztanowe, długie do ramion włosy Adelii zalśniły
w słońcu, gdy wyłoniła się z wnętrza samolotu. Erin nawet
z dużej odległości zauważyła, że kuzynka emanuje radością.
Adelia była niską kobietą. Gdy Travis zdjął ją ze schodków,
nie sięgała mu nawet do ramienia. On zaś bez wahania ją
objął - ruchem nie tyle zaborczym, co troskliwym, jakby
chciał chronić ją oraz dziecko, które w niej rosło.
Erin chłonęła wzrokiem tę scenę. Adelia wspięła się na
palce, pogłaskała policzek męża i pocałowała go w usta.
Nie jak długoletnia żona. Raczej jak kochanka, co także nie
umknęło uwagi Erin.
8 » IRLANDZKA RÓŻA
I sprawiło, że poczuła zazdrość. Nie próbowała jej stłu
mić. Nigdy nie usiłowała tłamsić ogarniających ją uczuć.
Przeciwnie, pozwalała im się piętrzyć i kumulować do maksi
mum, nie przejmując się konsekwencjami.
Zresztą dlaczego nie miałaby zazdrościć kuzynce? Prze
cież było czego. Adelia Cunnane, sierotka ze Skibbereen, nie
tylko samodzielnie odniosła sukces, ale dokonała tego wyjąt
kowo skutecznie i wylądowała na samym szczycie. To mogło
zaimponować. Erin zamierzała iść w jej ślady.
Teraz ściągnęła łopatki i ruszyła w stronę wyjścia na płytę
akurat wtedy, gdy kolejna postać pojawiła się na stopniach
samolotu. Jeszcze jeden służący, pomyślała Erin i obrzuciła
mężczyznę długim, uważnym spojrzeniem. Nie, pomyliła się.
Ten człowiek nie służyłby nikomu.
Z cienkim, nie zapalonym cygarem w kąciku ust zgrabnie
zeskoczył na asfalt i powoli, jakby ostrożnie rozejrzał się
wokoło. Jak kot, przemknęło Erin przez głowę, a raczej jak
lampart, który właśnie dał susa z jednej skały na drugą. Był
w ciemnych okularach, lecz Erin czuła, że jego oczy spoglą
dają przenikliwie i wprawiają w zakłopotanie kogoś, kto
w nie patrzy.
Mężczyzna był równie wysoki jak Travis, ale szczuplejszy
i bardziej muskularny od niego. Macho, pomyślała Erin,
z wydętymi ustami obserwując nieznajomego. Właśnie po
chylił się i powiedział coś do jednego z dzieci. Poruszał się
leniwie, lecz czujnie. Proste, ciemne włosy zachodzące na
kark zasłaniały kołnierz koszuli. Mężczyzna miał na sobie
kowbojskie buty i spłowiałe dżinsy, lecz zdaniem Erin nie
mógł być farmerem. Nie wyglądał na kogoś, kto uprawia
ziemię, tylko na jej właściciela.
Dlaczego taki człowiek towarzyszy w podróży rodzinie
Travisa Granta? Może to jakiś jego krewny? Erin poruszyła
IRLANDZKA RÓŻA & 9
się niespokojnie i natychmiast skarciła się za te rozważania.
Wszystko jedno, kim jest nieznajomy. Sprawdziła stan swego
koka, znalazła dwie wysunięte szpilki i wepchnęła je na miej
sce.
Znów spojrzała na mężczyznę. Chyba nie jest kuzynem
Travisa, uznała po namyśle. Miał tak samo jak on ciemne
włosy, ale na tym kończyły się podobieństwa. Nieznajomy
sprawiał bardziej ponure wrażenie. Erin przypomniała sobie
wizerunek szatana w podręczniku do katechizmu.
„Lepiej rządzić w piekle, niż służyć w niebie".
Tak... Ten mężczyzna chyba wyznawał podobną zasadę.
Po raz pierwszy tego dnia Erin leciutko się uśmiechnęła. Po
czym wzięła głęboki oddech i ruszyła do wejścia, aby powi
tać rodzinę.
Pierwszy wypadł do sali przylotów Brandon - z jednym
rozwiązanym sznurowadłem i oczami rozjarzonymi cieka
wością. Tuż za chłopcem zaskakująco szybko wyszła siwo
włosa kobieta.
- Stój, ty łobuzie. Tym razem nie stracę cię z oczu.
- Chcę tylko się rozejrzeć, Hannah. - Dzieciak zaśmiał się
głośno i beztrosko, gdy starsza pani znów chwyciła go za
rękę.
- Wkrótce wszystko zobaczysz. Nie powinieneś martwić
swojej mamy. Keeley, trzymaj się blisko mnie.
- Dobrze. - Dziewczynka rozglądała się równie ciekawie
jak brat, lecz chyba łatwiej przychodziło jej pozostawanie
w jednym miejscu. Aż do chwili gdy ujrzała Erin.
- To ona! - zawołała - Taka jak na zdjęciu. - Keeley bez
cienia rezerwy podeszła do Erin i uśmiechnęła się. - Ja je
stem Keeley. Mamusia mówiła, że po nas wyjdziesz.
- Tak, jestem Erin. - Zauroczona wdziękiem małego elfa
Erin schyliła się i ujęła Keeley pod brodę. Dotychczasowe
10 & IRLANDZKA RÓŻA
napięcie wyparowało, ustępując autentycznej przyjemno
ści. - Gdy ostatnio cię widziałam, byłaś maleńką kruszynką
opatuloną w kocyk, padał deszcz, a ty darłaś się wniebogłosy.
Oczy Keeley rozszerzyły się.
- Ona mówi tak jak mamusia - oświadczyła. - Hannah,
chodź posłuchać. Erin mówi tak samo jak mamusia!
- Miło mi panią poznać, panno McKinnon. - Mocno trzy
mając Brandona za ramię, starsza kobieta podała jej drugą
rękę. - Jestem Hannah Blakely, gospodyni pani kuzynki.
Gospodyni, powtórzyła w myśli Erin, ściskając spracowa
ną dłoń. Kobiety Cunnane'ów, których znała, mogły tylko
być gospodyniami.
- Witam w Irlandii. A ty pewnie jesteś Brandon.
- Już kiedyś byłem w Irlandii - z dumą oznajmił chło
pak. - Tym razem leciałem samolotem.
- Naprawdę? - spytała przekornie Erin. Miał subtelne
rysy i zielone oczy matki. Chyba bywa niesforny, pomyślała.
Jak w dzieciństwie Adelia - tak przynajmniej twierdziła mat
ka Erin. - Bardzo urosłeś od tamtej wizyty.
- Jestem najstarszy. Teraz Brady jest maluchem.
- Erin? - Adelia nawet w ciąży poruszała się szybko
i lekko. A gdy objęła kuzynkę, Erin poczuła siłę tego uścisku.
I serdeczność kogoś bliskiego, kto nadal tkwił korzeniami
tutaj, w Irlandii. - Och, jak cudownie tu wrócić i znów spot
kać się z tobą. Niech ci się przyjrzę.
Erin także uważniej popatrzyła na kuzynkę. Adelia w ogó
le się nie zmieniła. Zbliżała się do trzydziestki, ale wydawała
się dużo młodsza. Miała idealnie gładką, promienną cerę
wspaniale kontrastującą z lśniącymi, nadal długimi i roz
puszczonymi włosami. Śliczna twarz emanowała taką rado
ścią i serdecznością, że Erin poczuła, jak jej rezerwa błyska
wicznie topnieje.
IRLANDZKA RÓŻA » 11
- Wspaniale wyglądasz, Dee. Ameryka ci służy.
- A najładniejsza dziewczyna w Skibbereen stała się
piękną kobietą. Och, Erin. - Adelia cmoknęła ją w oba po
liczki, roześmiała się i jeszcze raz ucałowała. - Gdy patrzę na
ciebie, wiem, że jestem w domu. - Odwróciła się, nadal ści
skając w dłoniach rękę Erin. - Pamiętasz Travisa.
- Oczywiście. Miło znów cię widzieć.
- Wydoroślałaś przez te cztery lata. - Teraz on pocałował ją
w policzek. - Poprzednio nie miałaś okazji poznać Brady'ego.
- To prawda. Wykapany tata - stwierdziła Erin. - Jesteś
przystojnym młodzieńcem, kuzynie Brady.
Dziecko uśmiechnęło się, mocniej objęło ojca za szyję
i ukryło buzię na jego ramieniu.
- I nieśmiałym - dodała Adelia, głaszcząc synka po wło
sach. - W przeciwieństwie do swego taty. Erin, dziękuję, że
po nas wyszłaś i zawieziesz nas do zajazdu.
- Nieczęsto przyjeżdżają do nas goście. Mam mikrobus,
który będzie do waszej dyspozycji. Po poprzednich doświad
czeniach z wynajętym autem sama wiesz, że lepiej liczyć na
coś niezawodnego. - Erin poczuła na karku lekki dreszczyk
emocji, być może ostrzegawczy. Odwróciła się celowo powo
li i zmierzyła śmiałym spojrzeniem muskularnego nieznajo
mego o posępnej twarzy.
- Erin, to jest Bart Logan - przedstawiła go Adelia. -
Bart, poznaj moją kuzynkę, Erin McKinnon.
- Witam, panie Logan. - Erin lekko skinęła głową, zde
cydowana nie wzdrygnąć się na widok swojego odbicia w lu
strzanych okularach.
- Dzień dobry, panno McKinnon. - Bart Logan uśmiech
nął się leniwie, po czym znów wsunął cygaro między zęby.
Nie widziała jego oczu, lecz miała niemiłe wrażenie, że
dla niego te ciemne okulary nie stanowią żadnej bariery.
12 » IRLANDZKA RÓŻA
- Na pewno jesteście zmęczeni - powiedziała do Adelii,
ale nadal z uporem patrzyła prosto w twarz Barta. - Mikro
bus stoi tuż przed wejściem. Zaprowadzę was, a później zaj
miemy się bagażem.
Ruszyli przez nieduży terminal. Bart trzymał się nieco
z tyłu. Dzięki temu mógł spokojnie wszystkich obserwować,
ale w tej chwili skupił uwagę wyłącznie na Erin McKinnon.
Niezła sztuka, stwierdził, patrząc na ruchy jej długich,
zgrabnych nóg pod spódnicą o konserwatywnym kroju.
Smukła jak topola i zdenerwowana jak młoda klacz w starto
wej bramce. Ciekawe, do jakiego wyścigu się szykuje?
Niewiele wiedział o rodzinnych związkach Cunnane'ów
z McKinnonami. Z rozmów podczas podróży ze Stanów do
Irlandii i z Curragh do tego maleńkiego miejsca na mapie
wynikało, że matka Adelii i matka tej niezmiernie interesują
cej Erin McKinnon były kuzynkami trzeciego stopnia i wy
chowały się na sąsiadujących ze sobą farmach.
Bart nie uważał tego za bliskie pokrewieństwo, lecz jeśli
Adelia Cunnane Grant uważała McKinnonów za swoich
krewnych, to jej sprawa. On przez całe lata raczej unikał
kontaktów z rodziną, niż ich szukał.
Erin zerknęła na niego przez ramię. Zauważył to, a ona
najwyraźniej się zirytowała, więc posłał jej uśmiech.
Jeśli on nie przestanie tak się na mnie gapić, powiem mu,
co o tym sądzę, pomyślała, wrzucając bieg. Bagaż został
załadowany, podekscytowane dzieci paplały, a ona powinna
wziąć się w garść, żeby nie zabłądzić przy wyjeździe z lotni
ska. Gdyby tylko Bart Logan nie działał na nią tak onieśmie
lająco. Siedział na tylnym siedzeniu, długie nogi trzymał
wyciągnięte wzdłuż przejścia, a jedno ramię położył na wy
tartym oparciu i nie odrywał od niej wzroku. Widziała tę
przystojną twarz, ilekroć spojrzała we wsteczne lusterko.
IRLANDZKA RÓŻA & 13
Dlatego choć bardzo się starała, nie była w stanie uważnie
słuchać Adelii wypytującej o rodzinę.
Po wyjeździe na drogę trochę się uspokoiła i zaczęła
w miarę sensownie odpowiadać na pytania Adelii. Tak, wszy
scy czują się dobrze. Farma daje przyzwoity dochód. Erin na
tyle się odprężyła, że nawet sypnęła miejscowymi ploteczka
mi. Ponury Bart Logan wciąż na nią się gapił.
Trudno, uznała w końcu. Unikając jak ognia kolejnego
spojrzenia w lusterko, energicznie wepchnęła w kok wysu
niętą szpilkę.
Następnie zgrabnie ominęła kilka dziur w nawierzchni
i zmusiła się do patrzenia prosto przed siebie. Sama też
spytałaby o to i owo. Na przykład chętnie dowiedziałaby
się, kim, u licha, jest Bart Logan. Postanowiła uzbroić się
w cierpliwość i z uśmiechem zapewniła Adelię, że rodzina
trzyma się doskonale.
- Cullen jeszcze się nie ożenił?
- Cullen? - Erin przeklęła się w duchu za to, że znów,
wbrew postanowieniu, zerknęła w lusterko i na Barta. - Nie,
nadal jest kawalerem, ku rozpaczy mojej matki. Czasami
jeździ do Dublina, śpiewa i gra. - Wjechała na nierówny
kawałek drogi i auto zadygotało. - Przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Na pewno? - Erin popatrzyła na Adelię szczerze zatro
skana. - Zastanawiam się, czy w ogóle powinnaś podróżo
wać.
- Jestem tak zdrowa jak jeden z koni Travisa. - Adelia
odruchowo położyła rękę na mocno zaokrąglonym brzu
chu. - A one przyjdą na świat dopiero za parę miesięcy.
- One?
- Tym razem bliźniaki. - Twarz Adelii rozjaśniła się
uśmiechem. - Liczyłam na coś takiego.
14 * IRLANDZKA RÓŻA
- Bliźniaki - mruknęła Erin. Nie była pewna, co powinna
odczuwać: zdumienie czy rozbawienie.
Adelia poprawiła się na siedzeniu. Odwróciła się i popa
trzyła na dzieci. Dwoje młodszych drzemało, a Brandon za
pamiętale, lecz niezbyt skutecznie walczył z opadającymi po
wiekami.
- Zawsze marzyłam o takiej licznej rodzinie jak twoja.
- I chyba takiej się dorobisz. - Erin posłała Adelii swa
wolny uśmiech i wjechała do wsi. - A wtedy niech dobry Bóg
ma cię w swojej opiece.
Adelia zachichotała i przysunęła się do okna, aby móc
lepiej chłonąć widoki, które pamiętała z dzieciństwa.
Małe domki nadal wyglądały ładnie, choć tu i tam widać
było na nich upływ czasu. Na tle brązowej ziemi trawa wyda
wała się jeszcze bardziej zielona, niemal szmaragdowa. Szyld
wiejskiego pubu skrzypiał i pojękiwał, poruszany łagodną
bryzą.
Adelia miała wrażenie, że czuje przesycony solą zapach
morskiego powietrza. Przypomniała go sobie bez trudu, po
dobnie jak strome, skalne urwiska pionowo opadające do
huczącego morza. W przeszłości wiele razy stała na ich skra
ju, obserwując rybackie łodzie, gdy z dziennym połowem
wpływały do portu. Ich załogi rozwieszały sieci, a potem szły
do pubu, aby ochłodzić wysuszone gardła.
Tutaj mówiło się tylko o połowach i uprawie roli, o dzie
ciach i swoich ukochanych.
To właśnie był dom. Adelia oparła dłoń na krawędzi opu
szczonej szyby i odetchnęła cudownie rześkim powietrzem
Skibbereen. To nadal był także jej dom - styl życia, miejsce,
które na zawsze zostanie w sercu. Siano na drabiniastym
wozie nie było ani jaśniejsze, ani bardziej aromatyczne niż
w jej amerykańskich stajniach, ale pochodziło stąd, z Irlandii.
IRLANDZKA RÓŻA •jg 15
Adelia wiedziała, że nigdy nie przestanie powracać do tego
kraju.
- Nic się nie zmieniło.
- Tutaj nigdy nic się nie zmienia. - Erin zatrzymała auto
i rozejrzała się wokół. Znała każdy centymetr kwadratowy tej
wsi i każdą farmę w promieniu stu kilometrów. Zresztą to
było wszystko, co znała.
- Sklep 0'Donnellów nadal czynny. - Adelia wysiadła,
jak dziecko uradowana faktem, że czuje pod stopami ziemię,
na której się wychowała. - 0'DonneIl nadal w nim sprze
daje?
- Ten stary kozioł umrze za ladą, rachując swoje grosze.
- Nie zmienił się ani trochę. - Adelia ze śmiechem wzięła
od Travisa Brady'ego i przytuliła go, a dzieciak ziewnął
i oparł się o jej ramię. - Travis, widzisz tamten kościół? Co
niedzielę chodziliśmy tam na mszę. Stary ojciec Finnegan
raczył nas kazaniami bez końca. Nadal ma taki zwyczaj?
Erin wrzuciła kluczyki do przegródki torby.
- Zmarł ponad rok temu, Dee. - Zauważyła cień smutku
w spojrzeniu kuzynki i dotknęła jej policzka. - Miał ponad
osiemdziesiątkę i odszedł we śnie.
A życie toczy się dalej, pomyślała Adelia. Ludzie umiera
ją, czy chce się tego, czy nie. Jeszcze raz spojrzała na kośció
łek. Już nigdy nie wyda się jej taki sam jak dawniej.
- Pochował mamę i tatę. Nigdy nie zapomnę jego do
broci.
- Obecnie mamy młodego księdza - rześkim tonem poin
formowała kuzynkę Erin. - Przyjechał z Cork. Energia go
rozsadza, więc podczas jego kazań nikt nie drzemie. Zdołał
nawet zaszczepić bojaźń bożą Michaelowi Ryanowi, który
w każdy niedzielny ranek przychodzi na mszę trzeźwy. - Od
wróciła się, aby pomóc wyjąć bagaż, i mocno zderzyła się
16 •js IRLANDZKA RÓŻA
z Loganem. Przytrzymał ją za ramię, ale jego dłoń została
tam nieco dłużej, niż powinna.
- Przepraszam. - Erin buntowniczo wysunęła brodę
i spiorunowała go wzrokiem, już zła na siebie, że nie zdołała
powstrzymać się od tej reakcji.
- To moja wina. - Logan tylko się uśmiechnął. Chwycił
dwie wielkie walizy i wyjął je z mikrobusu. - Travis, może
pójdziesz z Adelią i dziećmi do zajazdu? Ja się zajmę baga
żem.
W innej sytuacji Travis nie zostawiłby nikogo bez pomo
cy, ale wiedział, że żona może być trochę osłabiona. Znał też
jej upór. Jeśli więc chciał, aby się zdrzemnęła, to musiał
osobiście położyć ją do łóżka.
- Dzięki, Bart. Załatwię wszystko w recepcji. Erin, wie
czorem zobaczymy tu ciebie i twoją rodzinę, prawda?
- Przyjdziemy - zapewniła i bez zastanowienia cmoknęła
Adelię w policzek. - Odpocznij trochę, bo inaczej mama za
dręczy cię swoją troskliwością. To pewne.
- Musisz już iść? Nie możesz wejść chociaż na chwilę?
- Mam to i owo do zrobienia. Idź, Dee, bo dzieci usną ci
na ulicy. Wkrótce się zobaczymy.
Nie zważając na protesty Brandona, Hannah zagoniła go
wraz z rodzeństwem do środka. Erin sięgnęła po kolejne dwie
walizki. Właśnie przemknęło jej przez głowę, że kosztowne
ubrania chyba ważą więcej niż tanie, gdy znów stanęła twarzą
w twarz z Loganem.
- Jest jeszcze kilka sztuk - mruknęła i z wdziękiem go
ominęła.
We wnętrzu zajazdu było ciemnawo, lecz dość gwarnie.
Na wieść o gościach z Ameryki cały personel od tygodnia
zwijał się jak w ukropie. Wyszorowano podłogi, wypolero
wano meble i boazerię. Starsza pani Malloy prowadziła Ade-
IRLANDZKARÓŻA » 17
lię na górę, wspominając dawne czasy. Inni zachwycali się
dziećmi, podano również herbatę i kruche ciasteczka. Erin
uznała, że Grantowie są w dobrych rękach, i wyszła.
Dzień był pogodny i rześki. Zachodni wiatr już zdążył
zwiać wiszące rano na niebie chmury i powietrze, jak to
często się zdarza w Irlandii, zdawało się mieć perłową barwę.
Erin zatrzymała się na moment, spoglądając na wieś, która
tak fascynowała jej kuzynkę. Mała miejscowość wyglądała
całkiem zwyczajnie. Było tu cicho i spokojnie, często pach
niało rybami. Prawie z każdego miejsca widziało się małą
przystań, do której codziennie wracały z połowem rybackie
łodzie. Mieszkańcy dbali o frontowe ściany i klomby. Tak
nakazywała duma. Drzwi do domów nie zamykano na klucz.
Tak nakazywał zwyczaj.
Wszyscy tutaj znali Erin, a ona znała wszystkich. Każdy
sekret wkrótce wychodził na jaw, lecz mówiono o nim jak
o maleńkim skarbie, którym należy się rozkoszować.
Tak bardzo chciała zobaczyć więcej świata, zanim jej dni
dobiegną końca. Pragnęła ujrzeć wielkie, pulsujące życiem
miasta, gdzie czas płynie w innym tempie; chodzić ulicami,
gdzie nikt jej nie zna i nikogo nie obchodzi, kim ona jest.
Przynajmniej jeden, jedyny raz chciała zrobić coś szalonego,
pod wpływem impulsu, a potem nie usłyszeć echa tego czynu
w plotkach rodziny i sąsiadów. Chociaż raz.
Trzaśniecie drzwiczek mikrobusu raptownie wyrwało ją
z zadumy. I znów miała przed sobą Logana.
- Już się wprowadzili? - spytała z czystej uprzejmości.
- Na to wygląda. - Bart Logan oparł się plecami o auto,
skrzyżował długie nogi i zapalił cygaro. Z uwagi na stan
Adelii nigdy nie palił w jej towarzystwie. Zaciągnął się, nie
odrywając wzroku od Erin. - Nie ma wielkiego podobień
stwa między panią a panią Grant, prawda?
18 # IRLANDZKA RÓŻA
Erin skonstatowała, że po raz pierwszy powiedział przy
niej więcej niż dwa słowa naraz. I mówił trochę inaczej niż
Travis - wolniej, jakby nie widział powodu do szybszego
formułowania kolejnych wyrazów.
- Włosy lśnią tak samo - kontynuował, gdy Erin milcza
ła - ale jej są w kolorze jego ulubionego, kasztanowego
źrebaka, a pani - Bart wydmuchał chmurkę błękitnego dy
mu - są bardziej w odcieniu mahoniowego stolika z mojej
sypialni. - Uśmiechnął się szeroko, z cygarem między zęba
mi. - Uważałem, że jest śliczny, gdy go kupowałem.
- Cudowne porównania, panie Logan, ale ja nie jestem
ani koniem, ani stołem. - Wyjęła z torebki kluczyki. - Zosta
wię je panu.
Zamiast je wziąć, zamknął w ręce jej dłoń. Wnętrze jego ręki
było twarde i szorstkie jak skały miejscowego nadbrzeża.
- Życzy pan sobie jeszcze czegoś, panie Logan?
Spodobało mu się to, że się nie spłoszyła, tylko uniosła
brwi, bardziej z pogardą niż z urazą.
- Zawiozę panią do domu.
- To zbyteczne. - Zacisnęła zęby i skinieniem głowy po
zdrowiła mijające ją dwie największe plotkarki Skibbereen.
Wieczorne wiadomości niewątpliwie doniosą, że Erin
McKinnon stała na ulicy, pozwalając trzymać się za rękę
obcemu mężczyźnie. - Wystarczy, że powiem słowo, a ktoś
z zajazdu mnie podwiezie.
- Ja to zrobię. - Nadał ściskając jej dłoń, odsunął się od
samochodu. - Obiecałem to Travisowi. - W końcu puścił jej
rękę i wskazał drzwiczki. - Proszę się nie martwić. Już prawie
się połapałem, jak jeździć po niewłaściwej stronie drogi.
- To wy jeździcie po niewłaściwej stronie. - Przelotnie
się zawahała i wsiadła. Czas mijał i wiedziała, że musi się
pośpieszyć, aby wykonać swoje codzienne obowiązki.
IRLANDZKA RÓŻA » 19
Bart usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Gubi pani szpilki - zauważył lekkim tonem.
Bez słowa wepchnęła je we włosy.
- Na rozstaju proszę skręcić w lewo -powiedziała, gdy zosta
wił i wieś za sobą. - Stamtąd jest około pięciu kilometrów. -
Skrzyżowała ramiona, uznając konwersację za zakończoną.
- Ładny kraj - stwierdził Bart, patrząc na zielone wzgó
rza, po których hulał wiatr. Rosły na nich krzaki tarniny,
trochę przygięte stałym powiewem zachodniej bryzy, oraz
dorodne wrzosy, wyglądające jak puszyste, liliowe chmurki.
W oddali rysowały się góry - ciemne i nieco złowrogie na tle
błękitnego nieba. - Macie stąd blisko do morza.
- Dość blisko - odparła lakonicznie.
- Nie lubi pani Amerykanów?
- Nie lubię mężczyzn, którzy się na mnie gapią.
- To znacznie zawęża krąg zainteresowań. - Bart strząs-
nął za okno popiół z cygara.
- Mężczyźni, których znam, mają dobre maniery, panie
Logan.
Podobał mu się sposób, w jaki wymawiała jego nazwisko -
jakby zaraz miała gniewnie parsknąć.
- Cóż, mnie nauczono, że należy dobrze się przyjrzeć
czemuś, co mnie interesuje.
- Bez wątpienia miał to być komplement.
- Tylko zwykła uwaga. To rozstaje?
- Tak. - Wzięła głęboki oddech. Z wielu powodów po
winna pohamować irytację, a z żadnego -ją ujawnić.
- Pracuje pan dla Travisa?
- Nie. - Bart uśmiechnął się, gdy mikrobus podskoczył
na koleinach. - Można by nazwać nas partnerami. - Uznał, że
bardzo odpowiada mu intensywny, wilgotny zapach Irlandii
i ciepły, naturalny zapach siedzącej obok kobiety.
20 & IRLANDZKA RÓŻA
- Hoduje pan konie wyścigowe? - Znów uniosła brwi,
czując przemożną ochotę, aby na niego popatrzeć. -1 wysta
wia je pan w wyścigach?
- Aktualnie tak.
Bezwiednie wydęła wargi, zastanawiając się, jak wyglą
dałby na torze - hałaśliwym, przesyconym zapachem koni.
Po namyśle doszła do wniosku, że Bart Logan pasowałby do
takiego miejsca. Natomiast nie mogła sobie wyobrazić tego
mężczyzny za biurkiem, podliczającego kolumny liczb lub
zapisującego coś w księgach.
- Farma Travisa przynosi niezły dochód.
Wargi Barta Logana znów lekko się wygięły.
- Czy w ten zawoalowany sposób pyta mnie pani o efe
ktywność mojej?
Wysunęła brodę i odwróciła się.
- To z pewnością nie moja sprawa.
- Nie pani. Radzę sobie nie najgorzej. Nie odziedziczy
łem farmy tak jak Travis, ale przyznam, że odpowiada mi
moja praca. Na razie. Wystarczy mała prośba, żeby zabrali
panią ze sobą.
Dopiero po chwili pojęła sens jego słów i otworzyła usta
ze zdumienia.
- Potrafię rozpoznać niespokojnego ducha - oświadczył
Bart, gdy na niego popatrzyła. Wydmuchał kolejną chmurkę
dymu, która wypłynęła za okno i znikła. - Szarpie pani wę
dzidło, aby wyrwać się z tej plamki na mapie. Chociaż, moim
zdaniem, jest tu uroczo.
- Nikt pana nie pytał o zdanie.
- Fakt, ale trudno było nie zauważyć, z jaką miną stała
pani na chodniku. Chyba miała pani ochotę posłać całą tę wieś
do diabła.
- To nieprawda. - Poczuła wyrzuty sumienia, ponieważ
IRLANDZKA RÓŻA « 21
przez jedną krótką chwilę rzeczywiście była niemal gotowa
przekląć Skibbereen.
- Zgoda, powiedzmy, że po prostu chciała pani znaleźć
się gdzie indziej. Znam to uczucie, Irlandko.
- Nie ma pan pojęcia o moich uczuciach. W ogóle mnie
pan nie zna.
- Znam. Lepiej, niż się pani wydaje. Czuje się pani jak
schwytana w pułapkę. Stłamszona, przytłoczona. Patrzy pani
na miejsce oglądane codziennie od dnia narodzin i zastana
wia się, czy już do śmierci nie zobaczy pani nic innego.
I chodzi pani po głowie pomysł, aby ruszyć z wiatrem w da
leki świat. De ma pani lat, Erin McKinnon?
Wszystko, co mówił, było zbyt bliskie prawdy, aby Erin
dobrze się czuła, słuchając Barta Logana.
- Dwadzieścia pięć - przyznała niechętnie. -1 co z tego?
- Miałem o pięć mniej, gdy ruszyłem z wiatrem. - Od
wrócił się do niej, lecz znów ujrzała tylko swoje odbicie
w lustrzanych szkłach okularów. - Nigdy tego nie żałowa
łem.
- Bardzo mnie to cieszy, panie Logan, a teraz proszę ła
skawie zwolnić - mieszkam przy tamtej uliczce. Wystarczy,
jeśli zatrzyma się pan tutaj. Stąd pójdę piechotą.
- Proszę bardzo. - Zanim wysiadła, położył rękę na jej
ramieniu. Nie był pewien, dlaczego zaproponował, że pod
wiezie tę dziewczynę, ani czemu rozpoczął rozmowę. Chyba
jak zwykle kierował się intuicją.
- Potrafię rozpoznać wybujałą ambicję, ponieważ prawie
każdego ranka spogląda na mnie z lustra. Niektórzy uważają
ją za grzech, ale ja zawsze sądziłem, że to wspaniały dar.
- Zmierza pan do czegoś, panie Logan? - Co takiego jest
w tym mężczyźnie, że przy nim zasycha jej w gardle, a nerwy
napinają się jak postronki?
22 * IRLANDZKA ROZA
- Podoba mi się pani uroda, Erin. Nie chciałbym zoba
czyć, jak rujnują ją zmarszczki wywołane frustracją i rozcza
rowaniem. - Znów się uśmiechnął od ucha do ucha i dotknął
palcem ronda wyimaginowanego kapelusza. - Miłego dnia,
panno McKinnon.
Wyskoczyła z auta, zatrzasnęła drzwiczki i pośpieszyła
w stronę domu, niepewna, od kogo ucieka - od Barta Logana
czy od własnych, ścigających ją demonów.
ROZDZIAŁ 2
n miała nad czym się zastanawiać. Podczas obiadu
w zajeździe biła się z myślami, a jej rodzina rozmawiała głoś
no i wesoło. Raz po raz ktoś wybuchał śmiechem, głosy
brzmiały donośnie, aby było je słychać mimo szczękania
porcelany, skrzypienia nóg przesuwanych krzeseł i rados
nych okrzyków. Pachniało smacznymi, gorącymi "potrawami
i whisky, a z okazji przyjęcia paliły się wszystkie światła.
Goście wypełnili całą jadalnię zajazdu pani Malloy, ale grupa
nie była dużo liczniejsza niż ta, która ca niedzielę zasiadała
do stołu na farmie.
Erin jadła mało. Nie dlatego, że jeden z braci wciąż jej
przeszkadzał, prosząc o podanie tego czy tamtego. Nie miała
apetytu, ponieważ nie mogła przestać myśleć o tym, co dzi
siaj po południu powiedział jej Bart Logan.
W skrytości ducha musiała przyznać, że rzeczywiście jest
sfrustrowana i niezadowolona, choć fakt, że obcy tak łatwo
zauważył coś, czego nie dostrzegała rodzina, był irytujący.
Już kilka lat temu Erin uznała, że ma powody do frustracji
i że nie powinna z tego powodu czuć się winna. Przecież nie
może być nic złego w czymś, co jest takie naturalne, prawda?
Owszem, uczono ją, że zazdrość to grzech, ale...
Do licha, nie jest osobą świętą i wcale nie chce nią być.
Zazdrość, którą czuła na widok przytulonej do męża Adelii,
wydawała się zdrowa, a nie grzeszna. Erin bezwiednie wes-
En
Z - ł * IRLANDZKA RO/A
tchnęła. W końcu chodzi nie o to, że życzy kuzynce utraty
tego, co ona posiada, tylko także chciałaby mieć coś podob
nego. Mało prawdopodobne, aby człowiek smażył się w pie
kle za swoje pragnienia. Ale chyba też nie wyrastają z ich
powodu anielskie skrzydła...
Właściwie była zadowolona z odwiedzin Grantów. Przez
kilka dni posłucha ich opowieści o Ameryce, zada trochę
pytań i wyobrazi sobie ten kraj oraz wielki dom, w którym
obecnie mieszka Dee. Może niemal doświadczy tego podnie
cenia i potęgi typowej dla świata konnych wyścigów. Po
wyjeździe Grantów wszystko wróci do normy.
Ale nie na zawsze. Na pewno nie, obiecała sobie Erin. Za
rok, może dwa, oszczędzi tyle, aby móc przeprowadzić się do
Dublina. Znajdzie sobie pracę w jakimś wielkim biurze i wy
najmie mieszkanie. Swoje własne. Nikt jej nie powstrzyma.
Już prawie uśmiechnęła się na tę myśl, lecz nagle napotka
ła wzrok siedzącego naprzeciw niej Barta Logana. Pożałowa
ła, że nie włożył tych swoich lustrzanych okularów i nie
przesłonił oczu. Wilk mógłby mieć takie oczy - ciemnoszare,
wpatrujące się przenikliwie i chytrze. Nie powinien tak się na
mnie gapić, pomyślała i buntowniczo odpowiedziała równie
bezczelnym spojrzeniem.
Przy stole nadal panował harmider, lecz ona przestała go
słyszeć. Zastanawiała się, co tak ją wabiło w spojrzeniu Barta
Logana - rozbawienie czy arogancja? Być może i jedno,
i drugie oraz dodatkowo jakieś dziwne przeświadczenie, że
ciągnie ją do tego mężczyzny.
Jest jak irlandzka róża, pomyślał Bart. Chyba nigdy takiej
nie widział, ale był przekonany, że ten kwiat ma grube kolce
o ostrych krawędziach. Dzika irlandzka róża na pewno nie
jest nadmiernie delikatna i nie wymaga szczególnej troskli
wości. Przeciwnie, imponuje siłą, odpornością i uporem, bo
IRLANDZKA RÓŻA & Z5
tylko dzięki temu może przebić się przez kolczaste gałązki
głogu. Bart sądził, że szanowałby taki kwiat.
Polubił rodzinę Erin. Tacy ludzie chyba zasługują na mia
no soli tej ziemi. Prości, lecz nie prostacy. Dopóki tyrali
siedem dni w tygodniu, ich farma przynosiła przyzwoity do
chód. Mary McKinnon dorabiała szyciem, ale dziś
najwyraźniej wolała dyskutować z Dee o dzieciach niż o mo
dzie. Bracia Erin byli blondynami, z wyjątkiem najstarszego,
Cullena, bruneta o urodzie irlandzkiego wojownika sprzed
wieków i głosie natchnionego poety. Bart podejrzewał, że
Erin ma największą słabość właśnie do tego brata. Niemal
bezustannie ją obserwował, aby się przekonać, czy panna
McKinnon ma też inne słabości.
Był zadowolony, że Travis namówił go do spędzenia tych
kilku dodatkowych dni w Irlandii. Podróż okazała się korzystna,
wizyta na torze w Curragh - kształcąca, a teraz chyba nadeszła
pora, aby do interesów dodać nieco przyjemności.
- Cullen, zagrasz dla nas, prawda? - Adelia sięgnęła nad
stołem i wzięła za rękę najstarszego brata Erin. - Z uwagi na
dawne, dobre czasy.
- Nie trzeba go długo namawiać - wtrąciła Mary McKin
non. - Lepiej zróbcie miejsce - zwróciła się do dwóch młod
szych synów. - Po takim posiłku musimy potańczyć.
- Tak się składa, że mam swoją fujarkę. - Cullen wyjął
z kieszeni kamizelki smukły instrument i wstał. Był potężnie
zbudowanym mężczyzną o szerokich barach i wąskich bio
drach. Uniósł fujarkę do ust, a palce jego spracowanych dłoni
prześlizgnęły po otworach.
Bart słuchał zdumiony. Wydawało się niewiarygodne, że
postawny, z pozoru surowy mężczyzna może wykreować tak
subtelną muzykę. Bart poprawił się na krześle i patrzył, sma
kując irlandzką whisky.
Ib
& IRLANDZKA RÓŻA
Mary McKinnon położyła dłoń na ręce swojego najmłod
szego syna i prawie wcale się nie poruszając, zaczęła w rytm
muzyki drobić stopami w bardzo skomplikowany - zda
niem Barta - sposób. Początkowo robiła to dość powoli,
lecz po kilku minutach tempo prawie niezauważalnie wzros
ło. Inni rytmicznie klaskali i od czasu do czasu pohukiwali.
Bart zerknął na Erin. Trzymała rękę na ramieniu ojca i uśmie
chała się tak promiennie, że oniemiał. W ciągu zaledwie
dwóch uderzeń jego serca coś się w nim poruszyło, napięło -
i ucichło.
- Nadal jest zwinna jak młoda dziewczyna - stwierdził
Matthew McKinnon, obserwując swoją żonę.
- I nadal piękna - dodała Erin, gdy jej matka obróciła się
w ramionach syna, po czym zawirowała, a kloszowa spódni
ca uniosła się jak dzwon, odsłaniając długie, smukłe nogi
tancerki.
- Dorównasz jej?
Erin zaśmiała się i przecząco potrząsnęła głową.
- Nie sądzę - odparła z ledwie dosłyszalną nutką żalu
w głosie.
- Zobaczymy. - Matthew objął córkę w talii. - Stawiam
na ciebie.
Zanim zdążyła zaprotestować, zmusił ją do wykonania
piruetu. Następnie z szerokim uśmiechem wysoko uniósł jej
dłoń i razem podchwycili rytm ponadczasowego ludowego
tańca, którego nauczono Erin, gdy tylko zaczęła chodzić.
Dźwięki piszczałki brzmiały pogodnie i prowokująco. Erin
oparła dłonie na biodrach, dumnie uniosła głowę i dała się
ponieść muzyce. Po chwili wirowała równie oszałamiająco
jak jej matka.
- Dałabyś sobie radę?
Adelia spojrzała na osiemnastoletniego kuzyna.
IRLANDZKA RÓŻA » 27
- Żartujesz? - spytała rozbawiona. - Jeszcze nie nadszedł
ten dzień, w którym nie będę w stanie trochę poskakać, chło
paczku.
Bez wahania przyłączyła się do roztańczonej rodziny. Tra-
vis chciał zaprotestować, ale w końcu z tego zrezygnował.
Adelia dobrze wiedziała, że jest niezwykle silną kobietą. Jej
imponująca odporność zawsze go zdumiewała.
- Niezły zespół, prawda? - zwrócił się do Barta.
- Owszem. - Bart sięgnął po cygaro, ale wciąż śledził
spojrzeniem Erin. - Rozumiem, że ty nie umiesz tego tań
czyć.
Travis zachichotał i oparł się wygodnie o ścianę.
- Adelia usiłowała mnie uczyć, ale w końcu uznała za
przypadek beznadziejny. Wydaje mi się, że z tym trzeba się
urodzić. - Odprowadził spojrzeniem Brandona, który pod
szedł do matki, aby jej towarzyszyć. Jej pierworodny, z dumą
pomyślał Travis. Z trójki ich dzieci Brandbn był najbardziej
stanowczy i uparty. - Adelia potrzebowała tego przyjazdu
bardziej, niż przypuszczałem.
Bart zdołał oderwać wzrok od Erin i przez chwilę patrzył
na profil Travisa.
- Większość ludzi niekiedy tęskni za ojczyzną.
- W ciągu siedmiu lat Adelia była tu tylko dwa razy. -
Travis obserwował żonę. Wyglądała cudownie, gdy z zaróżo
wionymi policzkami i śmiejącymi się oczami spoglądała na
naśladującego jej kroki Brandona. - To za mało. Wiesz, cza
sem potrafi kłócić się jak czarownica - tak zapamiętale, że
nikt o zdrowych zmysłach nie zrozumiałby, o co chodzi. Ale
nigdy na nic nie narzeka ani o nic nie prosi.
Bart milczał. Po czterech latach nadal nie potrafił pojąć,
jakim cudem tak szybko i tak bardzo zaprzyjaźnił się z Travi-
sem. Dawniej zawsze sądził, że nie nadaje się do przyjaźni i,
28 & IRLANDZKA RÓŻA
prawdę mówiąc, wcale nie chciał obciążać się czymś takim.
Obecnie miał trzydzieści dwa lata, z czego połowę przeżył na
własny rachunek. Nie potrzebował nikogo. Nikogo nie
chciał. Dlatego przyjaźń z Grantami wciąż go zdumiewała.
Przylgnął do nich nie wiadomo kiedy.
- Niewiele wiem o kobietach - odparł ogólnikowo. -
O żonach - poprawił się na widok wymownego uśmieszku
Travisa. - Powiedziałbym, że twoja jest szczęśliwa - zarów
no tu, jak i wtedy, gdy jest w Stanach. Gdyby kochała cię
trochę mniej, to może spróbowałbym ci ją odbić.
Travis cofnął się myślami w przeszłość.
- Gdy pierwszy raz ją ujrzałem, pomyślałem, że to chło
pak.
- Żartujesz. - Bart wyjął z ust cygaro.
- Było ciemno.
- Kiepska wymówka.
- Adelia też tak sądziła - ze śmiechem przyznał Travis. -
Zbeształa mnie i chyba właśnie wtedy się w niej zakocha
łem. - Usłyszał jej dźwięczny głos i znów na nią spojrzał.
Właśnie potrząsnęła głową, opuściła tancerzy i z wyciągniętą
ręką ruszyła do niego. Brylant w pierścionku, który Travis
przed laty wsunął jej na palec, nadal lśnił oślepiająco.
- Mogłabym tak tańczyć godzinami - oznajmiła, lekko
zadyszana. - Ale ta dwójka już ma dosyć. - Położyła dłoń na
brzuchu. - Może ty spróbujesz, Bart?
- Nigdy w życiu.
Adelia zachichotała i dotknęła jego ramienia z serdeczno
ścią, do której nigdy nie zdołał przywyknąć.
- Jeśli mężczyzna od czasu do czasu nie zrobi z siebie
durnia, to tak, jakby naprawdę nie żył. - Kilka razy głęboko
odetchnęła, aby zwalczyć zadyszkę, ale nadal przytupywała
nogą. - Och, Cullen gra jak czarodziej, a słuchanie go to
IRLANDZKA RÓŻA $1 Ti
prawdziwa rozkosz. - Podniosła dłoń Travisa do ust, a nas
tępnie przytuliła ją do policzka. - Mary McKinnon nadal
tańczy najlepiej w całym hrabstwie, ale Erin też jest cudow
na, prawda?
- Miło na nią popatrzeć. - Bart pociągnął duży łyk whi
sky.
- Jako starsza kuzynka chyba powinnam ją poinformo
wać o twojej reputacji. - Adelia ze śmiechem oparła głowę na
ramieniu męża.
- Mojej reputacji? - powtórzył Bart z miną niewiniątka
i poruszył szklaneczką, wprawiając trunek w wirowy ruch. -
Co masz na myśli?
- Och, słyszałam to i owo. Same fascynujące rzeczy.
W świecie wyścigów konnych wszyscy się znają. Podobno
w twoim towarzystwie mężczyzna musi uważać nie tylko na
swoje córki, lecz także na żonę.
- Gdyby interesowały mnie cudze żony, ty pierwsza prze
konałabyś się o tym. - Ujął jej dłoń i szarmancko ucałował.
- Travis, Bart chyba ze mną flirtuje - poskarżyła się, ale
jej oczy się śmiały.
- Najwyraźniej - przyznał jej mąż i cmoknął ją w czubek
głowy.
- Ostrzegam cię. Barcie Loganie. Można sobie bezkarnie
flirtować z kobietą, która oczekuje bliźniąt i wie, jaki z ciebie
hultaj. Jednak radzę ci, uważaj. Irlandczycy to popędliwy
naród. - Stanęła na palcach i pocałowała Barta w policzek. -
Jeśli nie przestaniesz tak pożerać jej wzrokiem, Matthew
McKinnon naładuje strzelbę.
- Patrzenie nie jest sprzeczne z prawem. - Zauważył, że
Erin przestała tańczyć.
- Tobie należałoby tego oficjalnie zabronić. - Adelia
znów przytuliła się do Travisa. - Wygląda na to, że Erin ma
30 * IRLANDZKA RÓŻA
ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. Ty pewnie chętnie
zapaliłbyś to swoje cygaro i też trochę się przewietrzył.
- Szczerze mówiąc, tak. - Skinął głową i ruszył do drzwi.
- Próbowałaś go odstraszyć czy napuścić? - spytał Travis.
- Tylko myślałam perspektywicznie, najdroższy. - Wysu
nęła usta do pocałunku.
Erin szczelniej otuliła się żakietem. Wieczory były naj
chłodniejsze właśnie w lutym, ale teraz jej to nie wadziło.
Z przyjemnością wciągnęła w płuca rześkie powietrze. Do
brze, że ojciec namówił ją na tańce. Dopiero teraz stwierdziła,
że zbyt rzadko ma okazję do zabawy. Pracy nie brakowało,
a rąk do niej ubywało. Frank niedawno się ożenił i wyprowa
dził, zaręczony z córką Hennesych, Shean najdalej za rok
pójdzie w jego ślady. Cullen zawsze bardziej interesował się
muzykowaniem niż dojeniem krów, więc na farmie zostaną
tylko Joe i Brian. Oraz ona, Erin.
Rodzina stawała się coraz liczniejsza, lecz jednocześnie
coraz mniej spójna. Farma musi przetrwać. Bez niej ojcu po
prostu odechciałoby się żyć. To nie ulegało wątpliwości
i Erin dobrze o tym wiedziała. Zdawała sobie również sprawę
z tego, że i jej wkrótce odechce się żyć, jeśli dłużej tu zosta
nie. Należało więc znaleźć rozwiązanie zadowalające z obu
powodów.
Skrzyżowała ramiona, aby osłonić się od wiatru. Jego
powiew przyniósł ze sobą zapach dzikich róż i rododendro
nów z ogródka pani Malloy. Erin postanowiła teraz nie my
śleć o sytuacji rodzinnej. Przypuszczała, że po wyjeździe
Grantów jej tęsknota za sukcesem trochę się zmniejszy,
a w swoim czasie na pewno coś się wydarzy. Erin spojrzała na
srebrzysty sierp księżyca i uśmiechnęła się. Czy nie obiecała
sobie, że w końcu coś zmieni w swoim życiu?
IRLANDZKA RÓŻA •& 31
Usłyszała ciche pstryknięcie, ujrzała płomyk zapalniczki
i nakazała sobie spokój.
- Ładny wieczór - zagaił Bart.
Nie odwróciła się. Maleńki dreszczyk podniecenia uznała
za interesujący. Nie, wcale nie chciała, żeby Bart Logan
wyszedł na dwór. Niby dlaczego miałaby tego chcieć? Lecz
skoro to zrobił, to ona przyjmie to jak coś zupełnie zwyczaj
nego.
- Trochę zimny - odparła lakonicznie.
- Wygląda pani na rozgrzaną. - Czuł, że ona nie okaże
mu cienia zainteresowania. Dlatego postanowił je rozbudzić.
To mogło być zabawne. - Podobały mi się tańce.
- Tutaj je pan przegapi. - Wolnym krokiem ruszyła przed
siebie. Nie zdziwiła się, gdy Bart uczynił to samo.
- Nie szkodzi, ponieważ pani już nie tańczy. - Zaciągnął
się, a rozżarzony koniec cygara nabrał jasnoczerwonego ko
loru. - Pani brat to utalentowany muzyk.
- Owszem. - Wsłuchała się w melodię, która właśnie
zmieniła się ze skocznej w przepojoną smutkiem. - Sam
skomponował ten utwór. Słuchając go, człowiek myśli, że tak
łka złamane serce. - Taka muzyka zawsze budziła w Erin
tęsknotę, obawę i ciekawość, jak to jest, gdy tak gorąco kogoś
się kocha. - Lubi pan muzykę, panie Logan?
- Gdy tempo mi odpowiada. - Tym razem grano walca,
powolnego i jękliwego. Wiedziony impulsem, Bart wziął
Erin w ramiona i podchwycił rytm.
- Co pan robi?
- Tańczę.
- Mężczyzna powinien poprosić - powiedziała, ale się
nie odsunęła i z łatwością dostosowała do jego kroków. Ruch
i muzyka sprawiły, że się uśmiechnęła i spojrzała Banowi
w oczy. Pod stopami czuła miękkość trawy, księżyc świecił
32 » IRLANDZKA RÓŻA
tak jasno. - Nie wygląda pan na mężczyznę, który umie
tańczyć walca.
- Ta umiejętność to jedno z moich niewielu kulturalnych
osiągnięć. - Erin tak dobrze pasowała do jego objęć. Była
smukła, lecz nie przesadnie krucha, miękka, lecz nie za bar
dzo giętka.
Erin milczała, urzeczona magią chwili. Blask księżyca, za
pach róż, dźwięki rzewnego walca... Przyśpieszone bicie serca
i ciepło skóry ostrzegały, że podejmuje ryzyko, tańcząc pod
gwiaździstym niebem z nieznajomym. Mimo to nadal to robiła.
- Melodia się zmieniła - stwierdziła i wysunęła się z ra
mion Barta. Z ulgą i jednocześnie zawiedziona, że jej w nich
nie zatrzymał. Znów zaczęła iść. - W jakim celu pan tu
przyjechał?
- Żeby obejrzeć konie. Kupiłem dwa w Kildare. - Za
ciągnął się dymem z cygara. Wciąż nie był pewien, jak bar
dzo liczą się w jego życiu konie i farma. - Nie ma jak rumaki
czystej krwi z Irlandzkiej Narodowej Stadniny. Kosztują ma
jątek, ale Bóg mi świadkiem, że nigdy nie żałuję pieniędzy na
zwycięzcę.
- A więc chciał pan nabyć konie. - To ją zainteresowało
całkiem wbrew woli.
- I popatrzeć na parę wyścigów. Była pani w Curragh?
- Nie. - Znów spojrzała na srebrzysty księżyc. Curragh.
Kilkenny, Kildare. Wszystkie te miejscowości były dla niej
równie odległe, jak widoczne na niebie galaktyki. - Tu,
w Skibbereen, nie znajdzie pan niczego czystej krwi.
- Doprawdy? - Jego uśmiech wprawił Erin w zakłopota
nie. - Załóżmy, że po prostu zafundowałem sobie wycieczkę.
To moja pierwsza wizyta w Irlandii.
- I co pan o niej sądzi? - Stanęła, aby nie znaleźć się poza
zasięgiem muzyki.
IRLANDZKA RÓŻA * 33
- Moim zdaniem, jest piękna i pełna sprzeczności.
- Nosząc nazwisko Logan musi pan mieć w sobie coś
z Irlandczyka.
- To możliwe.
- Bardzo prawdopodobne - odparła lekkim tonem. - Jest
pan sąsiadem Travisa, a mówi pan inaczej niż on. Z innym
akcentem.
- Tak? - Nieoczekiwanie się uśmiechnął. - To chyba
wpływ mieszkania na Zachodzie.
- Na Zachodzie? - powtórzyła pytająco. - Mówi pan
o Dzikim Zachodzie. Z kowbojami?
Tym razem Bart głośno się roześmiał. Tak wesoło, że Erin
ze zdumienia nie zaprotestowała, gdy dotknął jej policzka.
- Już nie mamy w zwyczaju nosić u boku sześciostrzało-
wych koltów.
- Nie musi pan ze mnie kpić - prychnęła urażona.
- A kpiłem? - Jej skóra była taka chłodna i jedwabista,
więc znów musnął ją dłonią. - Ciekawe, co by pani powie
działa, gdybym spytał o irlandzkie złośliwe krasnale i cza
rownice?
Musiała się uśmiechnąć.
- Powiedziałabym, że ostatniego krasnala w tych stronach
widział Michael Ryan po wypiciu litra miejscowego bimbru.
- Nie wierzy pani w legendy, Erin? - Przysunął się nieco,
aby widzieć w jej oczach odblask księżyca, przypominający
światło odbite od jeziora.
- Nie. - Nie cofnęła się. Nie miała zwyczaju uciekać,
choć w tej chwili czuła wzdłuż kręgosłupa ostrzegawczy
dreszcz. Sądziła jednak, że zarówno zwycięstwo, jak i klęskę
łatwiej znieść, mocno zapierając się nogami w ziemię. - Wie
rzę tylko w to, co widzę i mogę dotknąć. Reszta jest dla
marzycieli.
34 * IRLANDZKA RÓŻA
- Jaka szkoda - rzekł, choć zawsze miał identyczne zda
nie. - Trochę marzycielstwa dodaje życiu słodyczy.
- Nigdy jej nie pragnęłam.
- A czego pani pragnie? - Przesunął między palcami rudy
loczek na jej skroni.
- Muszę wracać. - Wcale nie uciekam, pomyślała. Nagle
ogarnął ją lodowaty chłód, jakby przemarzła do szpiku kości.
Zamierzała zawrócić, ale Bart przytrzymał ją za ramię. Zmie
rzyła go chłodnym spojrzeniem, bardziej oceniającym niż
gniewnym. - Wybaczy pan, ale wiatr się wzmaga.
- Zauważyłem. Nie odpowiedziała mi pani na pytanie.
- Nie, bo to nie pańska sprawa. Proszę tego nie robić -
dodała, ale nawet nie drgnęła, gdy lekko ujął ją pod brodę.
- Jestem zainteresowany. To normalne, gdy mężczyzna
spotyka kogoś znajomego.
- Przecież się nie znamy - odparła, lecz dobrze wiedziała,
co chciał wyrazić. Gdy w tańcu wziął ją w ramiona, on także
wydał się jej znajomy. Miała wrażenie, że jest w nich obojgu
coś bardzo podobnego. Cokolwiek to było, teraz sprawiło, że
jej serce nagle zaczęło bić szybciej, a skóra stała się chłod
na. - Choć może zabrzmi to niegrzecznie, muszę powiedzieć,
że nie mam najmniejszej ochoty pana poznawać.
- Zawsze tak gwałtownie reaguje pani na obcych?
- Jestem tylko zirytowana. - Wiedziała, że kłamie w ży
we oczy, ponieważ już przyjrzała się jego wargom i zastana
wiała się, jak całują. - Prawdopodobnie uważa pan, że po
winnam czuć się zaszczycona pańskim towarzystwem. Nie
jestem głupią wiejską dziewczyną, która całuje się z mężczy
zną, bo świeci księżyc i gra muzyka.
Bart uniósł brwi.
- Erin, gdybym zamierzał panią pocałować, już bym to
zrobił. Nigdy nie tracę czasu z kobietami.
IRLANDZKA RÓŻA •& 35
Poczuła się jak idiotka, którą - jak właśnie oświadczyła -
nie jest. Do licha, omal nie pocałowała Barta Logana i wie
działa, że on zdaje sobie z tego sprawę.
- Teraz marnuje pan mój czas. Dobranoc. - Prawie bie
giem pognała do zajazdu.
Patrząc za nią. Bart głowił się, czemu jej nie pocałował.
Bardzo tego pragnął. Wyobrażał sobie, że to robi. Prawie
poczuł smak jej ust, gdy uniosła głowę i jej twarz była skąpa
na w blasku księżyca.
Ale się powstrzymał. Coś go ostrzegło, że ten jeden poca
łunek może dla nich obojga wszystko zmienić. Bart jeszcze
nie był na to gotowy, a jednocześnie wątpił, czy zdoła tego
uniknąć.
Zaciągnął się ostatni raz, wyrzucił cygaro, które łukiem
poszybowało prosto w ciemność i westchnął. Czas wziąć się
w garść. Przyjechał do Irlandii po konie. To powinno go
zadowolić. Problem w tym, że był człowiekiem, który krótko
jest z czegoś zadowolony.
Erin zaprowadziła rower przed kuchenne wejście i tam go
zostawiła. Dzisiaj celowo się spóźniła. Wiedziała, że to głu
pie, ale po prostu nie chciała, aby Dee zobaczyła, że ona tu
pracuje. Nie chodziło jej o robotę papierkową i księgowość.
Te obowiązki Erin uważała za szlachetne. Była dumna, że je
wykonuje. O pracy w kuchni wolała nie wspominać.
Pani Malloy obiecała dochować tajemnicy, choć jej się to
nie podobało. Erin wzruszyła ramionami. Niech starsza pani
sobie marudzi, o ile tylko nie puści pary z ust.
Adelia wraz z rodziną rano zwiedzała miasteczko. Dzięki
temu Erin mogła spokojnie wykonać domowe obowiązki,
a potem równie spokojnie przyjechać na rowerze tutaj, po
zmywać po śniadaniu i posprzątać. Z rachunkowością była
36 » IRLANDZKA HOŻA
na bieżąco, więc po południu będzie mogła pojechać na
farmę, gdzie wychowała się kuzynka.
Napełniając wielki zlew wodą, wmawiała sobie, że jej
sekret to nic złego. A nawet jeśli jest oszustwem, to trudno.
Nie chciała współczucia Dee. Pracowała tu dla pieniędzy. To
przecież całkiem proste. Kiedy zarobi tyle, ile trzeba, znaj
dzie sobie tę biurową posadę w Cork lub Dublinie. I wtedy
będzie zmywać tylko po sobie.
Zabrała się najpierw za talerze, nucąc pod nosem. Od
dzieciństwa wiedziała, że pracę lepiej atakować radośnie, bo
jest jasne jak słońce, że jutro też jej nie zabraknie.
Płucząc talerz, spojrzała za okno, na trawę, po której
wczoraj wieczorem spacerowała z Bartem. Gdzie z nim tań
czyła. W blasku księżyca, pomyślała rozmarzona i natych
miast się za to skarciła. Bart Logan po prostu chciał się
zabawić. Cóż, nie podróżowała po świecie i nie widziała
wielkich miast, ale nie była naiwna.
Jeśli podczas tych kilku chwil z Bartem coś czuła, to tylko
zaciekawienie. Logan różni się od znanych jej mężczyzn. To
wcale nie znaczy, że jest kimś wyjątkowym. I nie usprawied
liwia rozmyślania o nim w biały dzień, z rękami po łokcie
w mydlinach.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i zaczęła szybciej szorować
brudne talerze.
- Wiem, że się spóźniłam, pani Malloy, ale do lunchu na
pewno zdążę wszystko sprzątnąć.
- Pani Malloy przebiera na targu w warzywach.
Na dźwięk głosu Barta Erin tylko zacisnęła powieki. Gdy
podszedł i położył rękę na jej ramieniu, jeszcze przyśpieszyła
tempo zmywania.
- Co pani robi?
- Chyba ma pan oczy, żeby zobaczyć. - Postawiła talerz
IRLANDZKA RÓŻA ft 37
na ociekaczu i wzięła do ręki następny. - Przykro mi, ale
muszę się pośpieszyć.
Bart podszedł do pieca, gdzie zawsze stał dzbanek z gorą
cą kawą, i nalał sobie filiżankę. Następnie odwrócił się do
Erin. Miała na sobie workowate spodnie ogrodniczki, tak
luźne, że chyba należały do jednego z jej braci. Rozpuszczo
ne włosy były rudą masą gęstych, sięgających poniżej ramion
loków - dłuższych, niż przypuszczał. Teraz przytrzymywała
je nad czołem elastyczna przepaska.
Popijając kawę, Bart obserwował tę nadzwyczaj interesu
jącą dziewczynę. Nie był pewien, co poczuł, ujrzawszy ją
przy zlewie, ale dobrze wiedział, co ona teraz czuje - wstyd.
- Nie wspomniała pani o pracy w kuchni.
- Nie. - Erin z impetem wstawiła kolejny talerz do ocie-
kacza. - Byłabym zobowiązana, gdyby pan też nikomu o tym
nie mówił.
- Dlaczego? To przecież nic nieuczciwego.
1
- Wolałabym, aby Dee nie wiedziała, że po niej sprzątam.
Duma. To uczucie także nieźle rozumiał.
- Dobrze.
Ostrożnie zerknęła na niego przez ramię.
- Nie powie jej pan?
- Przecież obiecałem. - Wyczuwał zapach rozpuszczone
go w gorącej wodzie detergentu. Mimo tylu lat. które minęły,
nadal go nie znosił.
- Dziękuję. - Erin trochę się odprężyła.
- Napije się pani kawy?
Nie sądziła, że on będzie dla niej miły. Uśmiechnęła się,
nadal czujna, lecz nieco mniej powściągliwa.
- Nie, nie mam czasu. - Odwróciła się plecami, ponieważ
patrzenie na niego sprawiało jej zbyt dużą przyjemność. - Są
dziłam, że... pojechał pan na wycieczkę.
38 # IRLANDZKA RÓŻA
- Już wróciłem. - Zanim tu wszedł, zamierzał szybko
czegoś się napić i iść na spacer lub zajrzeć do miejscowego
pubu, aby uciąć sobie pogawędkę. Patrząc na Erin, zmienił
plany. - Pomóc pani?
Spojrzała na niego, zdumiona i zarazem przerażona.
- Och, nie, nie. Proszę dokończyć kawę. W spiżarni na
pewno są babeczki, jeśli ma pan ochotę coś przegryźć. Może
pójdzie pan się przejść. Jest taki ładny dzień.
- Znów próbuje pani się mnie pozbyć? - Podszedł do niej
i sięgnął po czystą ściereczkę.
- Proszę, pani Malloy...
- Jest na targu. - Zaczął wycierać talerz.
Stał tak blisko, że niemal stykali się biodrami. Erin miała
przemożną ochotę się odsunąć. A może przysunąć? Zirytowa
na, znów zanurzyła ręce w wodzie.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nie mam nic innego do roboty. - Bart odstawił suchy
talerz i wziął drugi.
- Nie lubię, gdy jest pan sympatyczny. - Erin zmarszczy
ła brwi.
- Spokojnie, rzadko taki bywam. Co jeszcze pani robi,
oprócz zmywania i tańczenia?
Wiedziała, że kieruje się dumą, gdy posłała mu piorunują
ce spojrzenie.
- Skoro pan pyta, to jeszcze prowadzę księgi rachunko
we - w zajeździe, sklepie i na farmie.
- Zapracowana z pani osóbka - mruknął. - Zna się pani
na finansach?
- Jak dotąd nikt nie narzeka. W przyszłym roku zacznę
pracować w Dublinie. W biurze.
- Wątpię.
Kusiło ją, aby zdzielić go trzymaną w ręce żeliwną patelnią.
IRLANDZKA RÓŻA * 39
- A to czemu? - warknęła.
- W biurze jest zbyt wiele ścian. - Wziął od niej patelnię
i zanurzył w mydlinach. - Oszalałaby pani w takim miejscu.
- To już moje zmartwienie. - Gniewnie chwyciła metalo
wy zmywak. - Myliłam się, mówiąc, że nie lubię, gdy jest
pan sympatyczny. W ogóle pana nie lubię.
- Wystarczy tylko poprosić i Adelia zabierze panią do
Ameryki.
Erin cisnęła zmywak do wody, a piana prysnęła aż na
ścianę.
- I co dalej? Miałabym prosić Dee o jałmużnę? Sądzi pan,
że tego chcę? Cieszyć się, że ktoś raczy coś mi dać?
- Nie. - Bart odstawił kolejny talerz. - Miałem tylko
ochotę zobaczyć, jak pani znów się piekli.
- Jest pan ostatnim draniem, panie Logan.
- Trafne spostrzeżenie. A skoro już traktujemy się tak
intymnie, to może przejdziemy na ty.
- Świetnie. Jest sporo określeń, które do ciebie pasują!
Może wreszcie stąd znikniesz, żebym mogła skończyć? Nie
mam czasu dla takich j ak ty!
- Musisz znaleźć.
Zaskoczył ją, choć później uznała, że powinna była się
tego po nim spodziewać. Nadal miała ręce po łokcie zanurzo
ne w mydlinach, gdy otoczył dłonią jej szyję i pocałował
w usta. Trwało to krótko, lecz przypominało bardziej groźbę
niż obietnicę. Jego wargi były twarde, stanowcze i zadziwia
jąco ciepłe. Czuła je na swoich przez sekundę lub dwie. Tak
krótko, że nie zdążyła zareagować ani nawet pomyśleć, po
nieważ Bart ją puścił i sięgnął po kolejny talerz.
Przełknęła ślinę i zacisnęła pięści.
- Masz tupet - parsknęła.
- Bez niego mężczyzna daleko nie zajdzie. Kobieta też.
40 * IRLANDZKA RÓŻA
- Jeśli zechcę, abyś mnie dotknął, dam ci znać. Zapamię
taj to.
- Twoje oczy są bardzo wymowne, Irlandko. Miło z nich
czytać.
Nie zamierzała się spierać ani poniżać, podejmując ten
temat. Energicznie wyciągnęła ze zlewu korek.
- Muszę umyć podłogę, więc zabierz z niej swoje nogi.
- Wobec tego lepiej pójdę na spacer. - Rozłożył ścierecz
kę na blacie, aby wyschła. Następnie bez słowa wyszedł przez
kuchenne drzwi. Erin odczekała całe dziesięć sekund i wyła
dowała złość, rzucając za nim mokry zmywak.
Dwie godziny później, przebrana w spódnicę i sweter,
spotkała się z Grantami w saloniku zajazdu. Ogrodniczki
schowała do worka przywiązanego do bagażnika roweru i po
zmywaniu starannie wtarła w dłonie sporo cennego kremu
pani Malloy.
Bart też był w saloniku. To oczywiste, pomyślała. Z zado
woloną miną huśtał na kolanie najmłodsze dziecko Grantów.
- To od mamy. - Celowo zignorowała Barta i wręczyła
Adelii ciasno zawinięty w ściereczkę talerz. - Upiekła dla
was keks, abyście nie sądzili, że pani Malloy jest lepszą
kucharką.
- Dobrze pamiętam keksy twojej mamy. - Adelia odwi
nęła róg ściereczki i z lubością wciągnęła zapach ciasta. -
Czasem piekła jeden dodatkowy dla nas. - Znajomy aromat
ożywił wspomnienia - niektóre słodkie, inne - bolesne. Dee
przykryła keks. - Cieszę się, że możesz dziś z nami się wy
brać.
- Tylko pod warunkiem, że przyjdziecie do nas z wizytą.
Mama na to liczy.
- Lepiej się zbierajmy. Bart, jeśli dasz temu chłopakowi
IRLANDZKA RÓŻA « 41
czekoladę, to mam nadzieję, że za karę zostaniesz nią wysma
rowany. Brandon, Keeley - do mikrobusu. Jedziemy na wy
cieczkę.
Dzieciom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Najpierw pojechali na cmentarz, gdzie wśród wysokiej,
intensywnie zielonej trawy stały nagrobki z szarego, wysma
ganego wiatrem kamienia. Wszędzie rosło mnóstwo kwia
tów, które w tym miejscu stanowiły jakby obietnicę życia.
Niektórzy krewni Erin też byli tutaj pochowani. Większości
z nich prawie nie pamiętała. Nigdy nie straciła nikogo bardzo
bliskiego i jeszcze nie znała cierpienia wywołanego taką stra
tą. Całym sercem kochała rodziców i braci i potrafiła sobie
wyobrazić, jak bolałaby ją utrata któregoś z nich.
i
To było tak dawno, pomyślała, patrząc na kuzynkę stojącą
między grobami ojca i matki. Czy ból po takiej stracie z cza
sem staje się mniej dojmujący? Adelia była dziewięcio- lub
dziesięcioletnim dzieckiem, gdy zmarli jej rodzice. Jak do
brze jeszcze ich pamięta? Erin wiedziała, że mogłaby żyć
z dala od rodziny. Ale gdyby ją utraciła? Co wtedy?
- To nadal boli - szepnęła Adelia, spoglądając na dwie
kamienne płyty z nazwiskami.
- Wiem. - Travis pogłaskał ją po włosach.
- Pamiętam, jak po ich śmierci ojciec Finnegan powie
dział mi. że taka była wola boska. A ja uważałam to za
niesprawiedliwe. Nadal tak sądzę. - Westchnęła i spojrzała
na męża. - Chyba nigdy się z tym nie pogodzę, prawda?
- Chyba nie. - Ujął jej dłoń. Najchętniej chwyciłby żonę
na ręce i zabrał gdzieś daleko stąd. Jak najdalej od tej boleści.
Jednocześnie podziwiał Adelię. Tyle lat temu, zanim jeszcze
się poznali, ona już była wystarczająco silna, aby poradzić
sobie w jednej z najtrudniejszych sytuacji, w jakich człowiek
może się znaleźć. - Szkoda, że ich nie znałem.
42 » IRLANDZKA RÓŻA
- Pokochaliby cię. - Adelia uśmiechnęła się przez łzy. -
I dzieci. Rozpieszczaliby je i psuli. Bardziej niż Hannah. Jest
mi lżej na myśl, że oboje są razem. Wierzę w to. Ogromnie
żałuję, że nie poznali ciebie i naszych dzieci.
- Nie płacz, mamusiu. - Keeley wsunęła rączkę w jej
dłoń. - Zobacz, co zrobiłam. Bart pokazał mi jak.
Adelia spojrzała na wianuszek z małych gałązek, trawy
i polnych kwiatków.
- Śliczny. Połóżmy go tutaj, na środku. - Adelia umieści
ła wianek pomiędzy dwoma grobami. - Na pewno się spodo
ba twojemu dziadkowi i babci.
Co za dziwny człowiek, stwierdziła Erin, zajmując w mi
krobusie miejsce obok Barta. Niedawno widziała, jak siedział
na trawie i splata! gałązki dla Keeley. Coś do niej mówił,
a dziewczynka uważanie słuchała, patrząc na niego z bezgra
niczną ufnością.
A przecież - zdaniem Erin - nie sprawiał wrażenia kogoś,
kto budzi zaufanie.
Erin prawie nie pamiętała rodziców Dee, ale dobrze
przypominała sobie jej ciotkę, Lettie Cunnane, z którą Dee
zamieszkała, gdy została sierotą. Lettie była surową kobie
tą i z jej powodu Erin rzadko przychodziła na farmę. To
już odległa przeszłość, pomyślała i pochyliła się do Brando-
na.
- Widzisz, za tamtym wzgórzem kiedyś mieszkała twoja
mama.
- Na farmie - odparł Brandon z miną mądrali. - My też
mamy farmę. Najlepszą w całym stanie Maryland. - Posłał
Bartowi łobuzerski uśmiech, jakby właśnie powiedział znany
dowcip.
- Gdy zadbam o moją, wasza będzie po niej na drugim
miejscu - oświadczył Bart, aby sprowokować Brandona.
IRLANDZKA RÓŻA » 43
- Nieprawda - zaprotestował chłopiec. - Royal Mea-
dows istnieje od kilku pako... poko...
- Pokoleń - usłużnie podpowiedział Bart.
- Właśnie, a ty jesteś żółtodziobem, bo wujek Paddy tak
powiedział.
- Brandonie Patricku Grant - ostrzegawczym tonem ode
zwała się Hannah. Następnie groźnie spojrzała na Barta. -
Nie powinieneś go podpuszczać.
- Poszło łatwo. - Bart żartobliwie zmierzwił włosy Bran
dona.
- Bart wygrał swoją farmę w pokera - oznajmił chłopiec,
gdy mikrobus się zatrzymał. - Uczy mnie grać.
- Żebym mógł wygrać także Royal Meadows, gdy już
będzie należeć do ciebie. - Bart odsunął drzwiczki i chwycił
chichoczącego chłopaka w pasie.
- To prawda? - cicho spytała Erin, gdy Hannah wzięła
Keeley za rękę. - Wygrał swoją posiadłość w karty?
- Tak słyszałam. - Hannah ostrożnie wysiadła. - Podob
no najpierw przegrał, ale potem imponująco się odegrał. -
Zerknęła na Barta, który posadził sobie Brandona na ramio
nach. - Trudno mieć mu to za złe.
Jako rodowita Irlandka Erin także nie wzgardziłaby hazar-
dzistą, zwłaszcza takim, który wygrywa. Ruszyła za Dee na
wzgórze i spojrzała na leżącą w dole farmę, jedyną w zasięgu
wzroku. Gospodarstwo niewiele się zmieniło od czasów, gdy
Erin tu przychodziła. Zbudowano tylko nową oborę i poma
lowano stodołę. W warzywnym ogrodzie już posadzono flan
ce, a na pastwisku pasły się krowy. Z komina niedużego ka
miennego domku wydobywał się dym, wiatr niósł ze sobą
zdrowy, intensywny zapach torfu.
- Sweeneyowie to mili ludzie - powiedziała Erin, ponie
waż Adelia długo milczała, chłonąc wzrokiem znajomy wi-
44 » IRLANDZKA RÓŻA
dok. - Na pewno nie mieliby nic przeciwko temu, żebyś
pokręciła się po ich obejściu.
- Nie! - szybko odparła Adelia i dotknięciem ręki złago
dziła tę odmowę. - Wystarczy, że popatrzę stąd. - Obawiała
się, że podchodząc bliżej do tego, co już do niej nie należy,
będzie cierpieć jeszcze bardziej. - Pamiętasz, Erin, jak ciotka
Lettie ciężko zachorowała, a ty i twoja mama przyszłyście
nas odwiedzić?
- Tak. Dałaś mojej mamie krzak tamtych róż. - Róże
należały do matki Dee i na myśl o tym Erin na chwilę
splotła palce z palcami kuzynki, ona zaś uśmiechnęła się
serdecznie.
- Jaki to mały domek. Mniejszy, niż do tej pory sądziłam.
Keeley, widzisz to okienko? Tam był mój pokój, gdy miałam
tyle lat co ty.
Adelia spojrzała na męża. Teraz stali tutaj tylko we dwo
je, ponieważ pozostali ruszyli wolnym krokiem wzdłuż
drogi.
- Już ci mówiłem, że znów możesz mieć farmę. Jeśli
chcesz, odkupię ją za dobrą cenę od Sweeneyów.
Adelia milczała, zatopiona we wspomnieniach. W końcu
westchnęła i objęła Travisa w pasie.
- Odchodząc stąd przed wielu laty, sądziłam, że straciłam
wszystko. - Uniosła głowę i pocałowała go. - Myliłam się.
Przejdźmy się jeszcze kawałek. Dzień jest taki piękny. -
Z zachwytem popatrzyła na zieloną łąkę.
Erin obserwowała ich spod oka.
- Gdybym ja stąd odeszła i znalazła coś innego, nigdy nie
odwróciłabym się za siebie - oświadczyła, słysząc za sobą
kroki Barta.
- Jeśli od czasu do czasu nie zerkniesz przez ramię, życie
przegoni cię szybciej, niż się spodziewałaś.
IRLANDZKA RÓŻA & 45
- W ogóle cię nie rozumiem. - Odwróciła się do niego,
a jej rozpuszczone włosy zafalowały wokół twarzy i ra
mion. - Raz mówisz jak ktoś pozbawiony jakichkolwiek ko
rzeni, a później stwarzasz wrażenie, że właśnie przesadziłeś
te korzenie w nowe, wygodne miejsce.
- Ale niezbyt głęboko. - Wziął w palce końce jej włosów.
Coraz bardziej go fascynowały. W dotyku nie przypominały
jedwabiu - były na to zbyt dzikie i nieokiełznane. - Może
właśnie o to chodzi, Irlandko. Nie należy pozwolić naszym
korzeniom wrosnąć zbyt głęboko. Wtedy możesz je wyrwać,
bo inaczej się udławisz. Udając się gdzie indziej, zabierzesz
je ze sobą.
Schylił się i wziął garść ziemi.
- To niezła gleba, Erin.
- A jaka jest twoja?
- Widziałaś kiedyś piasek pustyni, Irlandko? Chyba nie.
Jest drobny i miałki. Wysypuje się z dłoni, choćby nie wiem
jak mocno sieją zaciskało.
- Ziarnka piasku zazwyczaj przyklejają się do skóry.
- Ale łatwo je strzepnąć. - Bart rozejrzał się wokół, gdy
Brady radośnie zapiszczał na widok lecącej od strony morza
mewy.
- Dlaczego wtedy mnie pocałowałeś? - Wcale nie chciała
o to spytać. Wolałaby, żeby nie wiedział, ile dla niej znaczył
tamten pocałunek.
- Kobieta nigdy nie powinna się zastanawiać, dlaczego
mężczyzna ją całuje - odparł Bart. Uśmiechał się, lecz błysk
rozbawienia w jego oczach mógłby zauważyć tylko uważny
obserwator.
Zła na siebie, Erin wzruszyła ramionami i odwróciła
się.
- Ten pocałunek i tak nie był taki, jak należy - mruknęła.
46 * IRLANDZKA RÓŻA
- Masz ochotę na lepszy?
- Nie - prychnęła, ale licho ją podkusiło, więc spojrzała
na Barta przez ramię. - Dam ci znać, jeśli zmienię zdanie -
dodała z półuśmiechem.
R O Z D Z I A Ł 3
iNadchodziła burza. Erin czuła to przez skórę, spostrzegła
też. że ciemne chmury zasłoniły słońce i zawisły ponuro nad
wzgórzami. Dlatego pośpiesznie zaczęła zdejmować ze sznu
ra wyschnięte pranie. Niemal automatycznie odpinała kolej
ne plastikowe klamerki i wrzucała rzeczy do stojącego na
ziemi kosza.
Czasem lubiła wykonywać takie proste monotonne prace.
Mogła wtedy spokojnie myśleć, analizować, planować. Bar
dziej jednak pragnęła czegoś innego niż'ta codzienna, cicha
rutyna, która powoli doprowadzała ją do szaleństwa. Właśnie
tak jak teraz, gdy wiatr szarpał prześcieradłami, a niebo za
czynało się gotować. Chciała doczekać tutaj tej chwili, gdy
lunie deszcz i burza sięgnie zenitu.
Erin przygryzła wargi. Co się z nią dzieje? Gwałtownie
ściągnęła roboczą koszulę brata i starannie ją złożyła. Kocha
ła swoją rodzinę, przyjaciół i pracę. Nie musiała się martwić,
że głód zajrzy jej w oczy. Dlaczego więc jest taka rozstrojona,
wiecznie zirytowana? Nie mogła zwalić tego tylko na wizytę
kuzynki lub Barta Logana. Jeszcze przed ich przyjazdem
czuła się dziwnie sfrustrowana, ale z jakiegoś powodu ich
obecność - a zwłaszcza obecność Barta - niepokojąco
wzmogła tę frustrację.
Erin zdjęła ze sznura jeden z fartuchów matki i ukryła
twarz w chłodnym, świeżo pachnącym płótnie. Nie miała
48 * IRLANDZKA RÓŻA
z kim porozmawiać o dręczących ją emocjach. Matka po pro
stu by nie zrozumiała. Erin żałowała, że nie ma w sobie tego
wewnętrznego spokoju, jaki ją cechuje. Pod tym względem
bardzo się różniły.
Nie mogła też iść do ojca, chociaż wiedziała, że on zrozu
miałby narastającą w niej burzę. W młodości podobno uwa
żano go za buntownika. Dopiero po ślubie z Mary i przyj
ściu na świat dzieci nauczył się trzymać w ryzach swój wy
buchowy temperament. Tak, ojciec zrozumiałby rozterki cór
ki, ale jednocześnie bardzo by się zmartwił. Uznałby, że nie
jest w stanie dać jej tyle, ile ona pragnie, i miałby poczucie
winy.
Pozostawał Cullen. Erin zawsze rozmawiała z nim
o wszystkim. Jednak ostatnio Cullen był bardzo zajęty, a jej
uczucia wydawały się takie poplątane, tęsknoty takie niespre-
cyzowane, że chyba nie zdołałaby wyrazić tego, co ją nurtuje.
Postanowiła więc jeszcze poczekać. Niech nadejdzie bu
rza z wichrem i piorunami.
Bart od pewnego czasu obserwował Erin. Lubił dyskretnie
przyglądać się ludziom. Nie widział w tym nic złego. Poza
tym sądził, że tylko wtedy większość osób pokazuje swoje
prawdziwe oblicze.
Erin ładnie się poruszała. Nawet podczas wykonywania
tych prostych czynności emanowała wdziękiem i zmysłowo
ścią. Niewątpliwie była jeszcze bardziej ognista niż jej włosy.
Miała w sobie tlący się ogień, który pewnego dnia zapłonie
z pełną siłą. W odpowiedniej chwili, miejscu i okoliczno
ściach ten żar, ta namiętność wyrwie się na wolność.
Tym razem Erin nie nuciła przy pracy, ale od czasu do
czasu wyzywająco spoglądała na niebo. Zupełnie jakby
chciała, żeby ulewnym deszczem wyładowało na niej swój
gniew. Rozwiane na wietrze włosy walczyły z przytrzymują-
1RLANDZKA RÓŻA •& 49
cą je przepaską - równie gwałtownie jak Erin zmagająca się
z czymś, co ją hamuje. Ciekawe, co się stanie, gdy ona
wreszcie zerwie się z uwięzi? Bart już postanowił, że musi to
zobaczyć na własne oczy.
- Od wieków nie widziałem kobiety robiącej coś takiego.
Erin odwróciła się na pięcie, ściskając w ręce poszewkę na
poduszkę, i stanęła twarzą w twarz z Bartem Loganem. Mu
siała przyznać, że nigdy nie widziała kogoś, kto bardziej niż
on wyglądałby lepiej lub bardziej na miejscu pod ciemnym,
burzowym niebem. Sprawiał wrażenie człowieka stworzone
go do takiej pogody. Miał na sobie rozpiętą kurtkę z posta
wionym kołnierzem, kciuki wetknął do kieszeni i oczywiście
uśmiechał się w ten swój diabelski sposób. Erin pośpiesznie
wróciła do przerwanego na moment zajęcia. Wiedziała bo
wiem, że jej reakcja na bliskość Barta może tylko sprowadzić
kłopoty.
- Tam, gdzie mieszkasz, kobiety nie zdejmują prania?
- Postęp techniczny często wypiera tradycję. - Podszedł
do niej pewnym krokiem -jak mężczyzna, który zmierza do
czegoś pożądanego. Odpiął klips i zdjął ze sznurka bawełnia
ną halkę - halkę Erin - złożył ją i wrzucił do kosza. Erin
zacisnęła zęby, powtarzając sobie w myśli, że tylko głupia
gęś czułaby się zakłopotana.
- Może lepiej nie dotykaj tych rzeczy.
- Spokojnie, mam czyste ręce. - Na dowód tego wyciąg
nął je w jej stronę. Erin dopiero teraz zauważyła cienką,
zygzakowatą bliznę na kostkach jednej dłoni.
- Co tu robisz?
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć.
Przez chwilę milczała. Nie było łatwo z nim rozmawiać,
gdy nie zasłaniał się wygodnymi wymówkami.
- Dlaczego? - spytała w końcu.
50 & IRLANDZKA RÓŻA
- Bo chciałem. - Sięgnął po skromne, białe majtki, złożył
je i położył na halce.
Erin poczuła tępy, niemiły skurcz w dołku.
- Nie powinieneś być" z Travisem i Adelią?
- Chyba przeżyją jedno popołudnie beze mnie. Wczoraj
spodobała mi się wasza farma. - Spojrzał na zadbane budyn
ki. Dom mieszkalny był dużo większy niż ten, w którym
wychowała się Adelia Grant, ale żółtawa strzecha wygląda
ła identycznie jak tamta. Wszędzie było mnóstwo kwiatów.
Bart przypuszczał, że Irlandczycy pozwalają im rosnąć, gdzie
popadnie. Może właśnie dlatego sprawiały takie radosne
wrażenie. Żywopłot już był obsypany kolorowymi pąkami.
Na ich widok Bart pomyślał o swoim domu i śniegu na
polach.
Dach stodoły chyba niedawno pomalowano. Farba na si
losie już tu i tam się łuszczyła i dawno straciła biel. McKin-
nonowie prawdopodobnie harowali siedem dni w tygodniu,
żeby wykonać wszystkie prace. Taki jest los farmera.
- Ładny kawałek ziemi. Twój ojciec najwyraźniej wie,
jak gospodarować.
- To całe jego życie. - Erin zdjęła ze sznura ostatnią
sztukę bielizny.
- A co z twoim?
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Uprzedził ją i wziął kosz.
- To porządna farma i można tu dobrze żyć, ale ty nie
jesteś do tego stworzona.
- Nie znasz mnie na tyle, żeby o tym wyrokować. - Wy
jęła mu kosz z ręki i poszła do kuchennych drzwi. - Już ci
mówiłam, że za jakiś rok znajdę sobie pracę w mieście. -
Odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi na oścież. Matka mia
łaby jej za złe, gdyby nie zaprosiła Barta na herbatę. Erin
IRLANDZKA RÓŻA & 51
odwróciła się do niego, ale nie zdążyła sformułować zapro
szenia, ponieważ on przejął inicjatywę.
- Chodźmy na spacer. Mam dla ciebie propozycję.
- Och, nie wątpię - wycedziła chłodno, oparta plecami
o drzwi.
Znów sięgnął po kosz, postawił go za drzwiami i lekko
popchnął do wnętrza.
- Ponosi cię, Irlandko. Gdybym chciał mieć cię w łóżku,
nie pytałbym o pozwolenie.
Chyba nie, pomyślała, gdy mierzyli się wzrokiem. Bart
Logan niewątpliwie nie zaliczał się do mężczyzn, którzy
adorują kobietę, obdarzając ją kwiatami i prawiąc piękne
słówka, lub łagodnie wabią ją w swe ramiona. Cóż, ona z ko
lei nie zaliczała się do kobiet, które pragną powolnych zalo
tów, ale mężczyzna zbyt obcesowy też jej nie odpowiadał.
- Czego więc chcesz. Bart?
- Chodźmy na spacer - powtórzył, ale tym razem zamknął
jej dłoń w swojej.
Mogła odmówić, ale wtedy nie dowiedziałaby się, o co
chodzi. Gdyby wyrwała dłoń i zatrzasnęła mu drzwi przed
nosem, pewnie wepchnąłby ręce do kieszeni i odszedł, zosta
wiając ją z jej frustracjami.
Uznała więc, że nic się nie stanie, jeśli pójdzie się przejść.
W domu była matka, a ojciec i dwóch braci pracowało gdzieś
w pobliżu. Poza tym sama umiała o siebie zadbać.
- Śpieszę się - oświadczyła. - Czeka mnie sporo obo
wiązków.
- To nam nie zajmie dużo czasu. - Milczał, gdy oddalali
się od domu. Wydawało się, że tylko błądzi spojrzeniem po
farmie, ale dostrzegał wszystko - pracę, której wymagała,
włożony w nią wysiłek i nadzieję. Doliczył się trzydziestu
krów. Nawet dużo mniej wystarczało, aby się utrzymać. Tak
52 # IRLANDZKA RÓŻA
przypuszczał. Jeszcze parę lat temu sam pracował od świtu do
nocy. Nie zapomniał, jak to wygląda, i wiedział, że los może
w mgnieniu oka zabrać to, co dał.
- Jeśli miałeś ochotę na wycieczkę po farmie... - ode
zwała się Erin.
- Zaliczyłem ją wczoraj, nie pamiętasz? - Przystanął, pa
trząc na pola. Znał harówkę, jakiej wymaga usuwanie z nich
kamieni, smak potu podczas zbiorów oraz miłość i nienawiść
do ziemi, którą się kocha i jednocześnie przeklina. - Upra
wiacie tu zboża na paszę?
- Tak. Wkrótce zacznie się orka.
- Pracujesz w polu?
- Czasami.
Odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i zobaczył kilka od
cisków. Paznokcie były krótko przycięte i nie polakierowane.
- Nie rozpieszczasz swoich rąk.
- A cóż by z tego przyszło? Nie wstydzę się pracy, którą
nimi wykonuję.
- Na pewno nie. Jesteś na to zbyt praktyczna. - Spojrzał
jej w oczy. - Nie należysz do kobiet marzących o rycerzu
w lśniącej zbroi.
Uśmiechnęła się, choć natarczywość wzroku Barta trochę
ją onieśmielała.
- Zawsze sądziłam, że tacy rycerze są strasznie nudni
i wcale nie pragnę być damą w potrzebie. Wolałabym osobi
ście walczyć ze smokami.
- Świetnie. Nie przyda mi się kobieta, o którą trzeba
się troszczyć. - Nadal trzymał ją za rękę i patrzył na szarpa
ne przez wiatr rude loki. - Pojedziesz ze mną do Ameryki,
Erin?
Oniemiała ze zdumienia i w tym momencie lunął deszcz.
W ciągu kilku sekund przemokli do suchej nitki. Erin może
IRLANDZKA RÓŻA * 53
nadal stałaby oszołomiona, lecz Bart chwycił ją za ramię
i wciągnął do stodoły.
Wewnątrz panował półmrok, pachniało ziemią i wilgocią.
Przy ścianach stały liczne narzędzia ogrodnicze, a na pół
kach - pojemniki z torfem i torby z nasionami. Deszcz łomo
tał o blaszany dach, a wdzierający się przez szpary w deskach
wiatr zawodził jękliwie.
Erin zatrzymała się tuż za drzwiami. Mokre włosy miała
przyklejone do czaszki, ze swetra ciekła woda. Ale zdrowy
rozsądek nie zawiódł.
- Chyba całkiem zwariowałeś. Barcie Logąnie. Sądzisz,
że z podkasaną spódnicą pognam z tobą za ocean? - Drżała
z zimna, ale w miarę jak mówiła, coraz bardziej ujawniał się
jej temperament. - Jesteś zarozumiałym osłem, jeśli ci się
wydaje, że kiwniesz palcem, a ja zrobię, co zechcesz. Prze
cież nawet cię nie znam. - Przejechała dłonią po twarzy, aby
zetrzeć z niej wodę, po czym mocno pchnęła go w pierś. -
I Bóg mi świadkiem, że nie mam ochoty znać.
Odwróciła się i otworzyłaby drzwi na oścież, gdyby Bart
nie przytrzymał jej za ramiona.
- Zabierz ręce, ty wężu. - Niewiele myśląc, złapała gra
bie i ostrzegawczo je uniosła. - Dotknij mnie jeszcze raz,
a posiekam cię na takie małe kawałeczki, że niełatwo będzie
cię poskładać.
Bez wahania rzuciłaby się z grabiami na smoki, pomyślał
i podniósł ręce w geście poddania.
- Nie musisz bronić swojej cnoty, Irlandko. Nie o nią mi
chodzi. Jeszcze nie. Porozmawiajmy o interesach.
- Niby jakie interesy mogłyby nas łączyć? - Wysunęła
grabie, ponieważ zrobił krok w jej stronę. - Zbliż się jeszcze
trochę, a daję słowo, że stracisz przynajmniej ucho.
- Rozumiem. - Udał, że się cofa, i błyskawicznie wyrwał
5 4 * IRLANDZKA RÓŻA
jej grabie. Erin zaklęła, gdy upadły na ziemię, i przywarła
plecami do ściany. - Nigdy nie dawaj się zaskoczyć.
Jego twarz była tak blisko, że Erin wyraźnie widziała jego
oczy - pociemniałe z przejęcia i jeszcze jakiegoś innego po
wodu. Spróbowała prześlizgnąć się w bok, lecz Bart zacisnął
palce na jej barkach.
- Uspokój się. Robisz z siebie idiotkę.
To już rozjuszyło ją nie na żarty.
- W swoim czasie zapłacisz mi za to.
- Za wszystko się płaci, Irlandko. A teraz weź oddech,
zamknij buzię i posłuchaj. Proponuję ci pracę. Potrzebuję
kogoś bystrego, kto zna się na rachunkowości i poprowadzi
mi księgi.
- Księgi? - Przestała się wyrywać i patrzyła na niego ba
dawczo.
- Całą księgowość farmy, wydatki, listę płac. Mój do
tychczasowy księgowy okazał się trochę zachłanny, a ponie
waż przez kilka najbliższych lat będzie na utrzymaniu władz
stanowych, muszę przyjąć kogoś innego. Kogoś znajomego,
z kim będę się widywał i omawiał różne sprawy, a nie anoni
mowego osobnika z jakiejś wielkiej firmy, którego guzik ob
chodzi moja farma.
W głowie jej się kręciło z wrażenia, odetchnęła więc i do
piero wtedy się odezwała.
- Chcesz, żebym pojechała do Ameryki i zajęła się twoją
księgowością?
Uśmiechnął się, ponieważ w głosie Erin zabrzmiało
wyraźne rozczarowanie.
- Nie oferuję ci nic za darmo. Fakt, że miło na ciebie
patrzeć, lecz zamierzam ci płacić za twój intelekt.
- Cofnij się- poleciła stanowczo. - Duszę się, gdy pchasz
mnie na ścianę.
IRLANDZKA RÓŻA •js 55
- Rezygnujesz z ataku za pomocą narzędzi ogrodni
czych?
- Na razie - buntowniczo wysunęła brodę - ale się od
suń. - Przez chwilę oddychała głęboko, aby dotlenić mózg.
Musiała myśleć jasno. Nie miała nic przeciwko nowym wy
zwaniom. Prawdę mówiąc, ostatnio była ich spragniona. Ma
rzyła o zasadniczych zmianach w swoim życiu. Najpierw
jednak powinna dobrze ocenić tę szansę.
- Chcesz mnie zatrudnić?
- Waśnie.
- Dlaczego?
- Już ci wyjaśniłem.
Pokręciła głową, nadal czujna.
- Powiedziałeś tylko, że potrzebujesz księgowego. Chyba
nie brakuje ich w Ameryce.
- Przypuśćmy, że podoba mi się twój styl. - Podniósł
grabie i odstawił je na miejsce. Ciekawe, czy Erin by ich
użyła. Czuł, że tak. Och, na pewno. Bart uśmiechnął się do
siebie.
- Może nie wiem, ile to jest dwa dodać dwa.
- Pani Malloy i sklepikarz 0'Donnelly mówią o tobie co
innego.
Oparł się o blat roboczego stołu. Przyglądając się Erin,
doszedł do wniosku, że wcale nie przesadził. Rzeczywiście
było miło na nią patrzeć. Nawet teraz, gdy wyglądała jak
zmokła kura.
- Rozmawiałeś z panią Malloy? I wypytywałeś o mnie
pana 0'Donnelly'ego?
- Sprawdzałem twoje referencje.
- Kto ci pozwolił ganiać po okolicy i zadawać pytania na
mój temat?
- Spokojnie, Irlandko. Tak się załatwia interesy. Dowie-
56 # IRLANDZKA RÓŻA
działem się, że jesteś zdolna i odpowiedzialna. Nie mylisz się
w liczeniu i wszystko się bilansuje. To mi wystarczy.
- To szaleństwo. - Erin usiłowała stłamsić ogarniające ją
podniecenie i przeciągnęła palcami po mokrych włosach. -
Nie zatrudnia się kogoś po kilkudniowej znajomości.
- Irlandko, ludzie dostają pracę po dziesięciu minutach
rozmowy kwalifikacyjnej.
- Tu nie chodzi o pracę w biurze, którą ktoś mi dał po
przeczytaniu mojego życiorysu. Ty mówisz o wyjeździe do
Ameryki i zajęciu, które jest poważniejsze niż farma, sklep
i zajazd razem wzięte.
- Wspominałaś o planowanym wyjeździe do miasta. Ja
daję ci szansę wyjazdu do Ameryki. Szansę na wolność.
- To nie jest takie proste. - Oprócz ekscytacji czuła także
narastającą panikę. Czy Bart nie zaproponował jej właśnie
lego, czego zawsze pragnęła? Teraz, gdy to znalazło się nie
mal w zasięgu jej ręki, była przerażona.
- Zycie to hazard. - Znów patrzył na nią tak sugestywnie,
jakby próbował ją zahipnotyzować. - Warto zaryzykować dla
zdobycia czegoś upragnionego. W geście dobrej woli zapłacę
za twój bilet. Początkowo będziesz dostawać wynagrodzenie
co tydzień. - Umilkł i po chwili podał kwotę, która Erin
oszołomiła. - Jeśli wszystko pójdzie gładko, za sześć miesię
cy dostaniesz dziesięcioprocentową podwyżkę. W ramach
swoich obowiązków poprowadzisz całą rachunkowość. Raz
na tydzień przygotujesz dla mnie raport. Wyjedziemy za dwa
dni.
- Za dwa dni? - Była w tej chwili taka odrętwiała z wra
żenia, że mogła tylko się na-niego gapić. - Nawet jeśli się
zgodzę, nie zdążę przygotować się do wyjazdu.
- Musisz tylko się spakować i pożegnać. Ja zajmę się
resztą.
IRLANDZKA RÓŻA » 57
- Ale...
- Zdecyduj się, Erin. Zostajesz lub jedziesz. - Znów do
niej podszedł. - Jeśli zostaniesz, niczym nie ryzykujesz, ale
zawsze będziesz się zastanawiać, czy bezpowrotnie czegoś
nie straciłaś.
Miał rację. To pytanie już zaczynało ją dręczyć.
- Gdzie zamieszkam, jeśli pojadę?
- Mam spory dom.
- Nie. - W tej kwestii musiała okazać stanowczość. -
Może zgodzę się pracować dla ciebie, ale nie będę z tobą
mieszkać.
- Dobrze. - Znów wzruszył ramionami, jakby ta sprawa
nie miała znaczenia. Zresztą spodziewał się, że Erin zaprote
stuje. - Jestem pewien, że Adelia chętnie przyjmie cię pod
swój dach. Wcale nie z łaski - dodał, aby uprzedzić wątpli
wości Erin. - Przecież będziesz zarabiać. Później możesz
sobie wynająć mieszkanie, ale początkowo będzie ci wygod
niej u kuzynki. Nasze farmy ze sobą sąsiadują.
- Porozmawiam z Adelią. - Już podjęła decyzję. Poje
dzie. Jeszcze nie paliła za sobą mostów, lecz czuła, że zaczy
nają dymić. - Muszę także omówić to z rodziną, ale przyjmu
ję twoją ofertę.
Podała mu rękę. Uścisnął ją spokojnie, lecz w duchu zdu
miał się falą niesamowitej ulgi, która go ogarnęła.
- Oczekuję uczciwej pracy za uczciwe wynagrodzenie.
Nie wątpię, że dasz sobie radę.
- Na pewno - oświadczyła. - Dziękuję ci za szansę.
- Przypomnę ci te słowa po kilku dniach porządkowania
bałaganu zostawionego przez poprzedniego księgowego.
Erin przez chwilę stała nieruchomo, wchłaniając wszyst
ko, co właśnie się wydarzyło. I nagle ze śmiechem okręciła
się na pięcie.
58 * IRLANDZKA RÓŻA
- To niewiarygodne; Ameryka! Czy ja śnię? Nigdy nie
byłam dalej niż pięćdziesiąt kilometrów od Skibbereen, a te
raz w mgnieniu oka przebędę cały Atlantyk!
Bart patrzył na nią z przyjemnością. Zachwycała go taka
Erin - zarumieniona, z rozjarzonymi radością oczami.
- Przelot nad oceanem trwa nieco dłużej - odparł prze
kornie.
- Nie bierz wszystkiego tak dosłownie. - Była zbyt pod
ekscytowana, aby cokolwiek mieć mu za złe. - Już za parę
dni będę w nowym kraju! Zacznę pracować w nowym miej
scu, zarabiać inne pieniądze!
Bart chciał zapalić cygaro, ale zaraz się rozmyślił.
- Pieniądze dodają blasku twoim oczom.
- To typowa reakcja każdego, kto zna smak biedy.
Skinął głową, przyjmując wyjaśnienie do wiadomości.
Sam też kiedyś był biedny, choć wątpił, czy Erin miała poję
cie o takiej nędzy. Cenił wartość pieniądza. Gdyby stracił
majątek, jak to już kiedyś się zdarzyło, po prostu otrzepałby
kurz z butów i ponownie zaczął się dorabiać.
- Zarobisz tyle, ile zechcesz.
- Tylko w ten sposób chcę się wzbogacić. - Erin nagle
uświadomiła sobie, że dobre chęci nie wystarczą. - Muszę
mieć paszport i zieloną kartę, żeby móc pracować w Stanach.
To na pewno wymaga mnóstwa formalności.
- Powiedziałem ci, że się tym zajmę. - Wyjął z kieszeni
arkusz papieru. - To formularz. Wypełnij go i wieczorem
podrzuć do zajazdu. Jutro ktoś załatwi wszystkie sprawy.
Twój paszport i inne dokumenty będą na nas czekać w Cork.
Erin w zamyśleniu stukała o dłoń złożonym arkuszem,
- Byłeś bardzo pewien swego, prawda?
- To się opłaci. Przyczep do formularza fotografię.
Aktualną.
IRLANDZKA RÓŻA * 59
- A gdybym się nie zgodziła?
- Okazałabyś się idiotką, a ja po prostu wyrzuciłbym ten
papierek - oświadczył z uśmiechem.
- Nie potrafię cię rozgryźć - przyznała, chowając formu
larz do kieszeni workowatych spodni. - Składasz mi wspa
niałą propozycję, która jest spełnieniem moich marzeń.
Odnoszę przy tym wrażenie, że wszystko ci jedno, co się
stanie.
Przypomniał sobie niedawne uczucie ulgi, ale nie zamie
rzał o nim wspomnieć.
- Ludzie na ogół zanadto się przejmują. W konsekwencji
często cierpią.
- Sugerujesz, że ty niczym się nie przejmujesz? Nawet
swoją farmą?
Zdziwił się, że to pytanie trochę go poruszyło.
- Farma to tylko miejsce - odparł niemal obronnym to
nem. - Na razie wygodne i dochodowe. Nic poza tym. Nie
łączy mnie z nim taka więź jak ciebie z Irlandią, Erin. Dlate
go zawsze mogę je opuścić, nie oglądając się za siebie. Jeśli
ty stąd wyjedziesz, to na pewno będziesz trochę cierpieć.
- Cóż, nie ma w tym nic złego. To mój dom. Zawsze za
nim się tęskni.
- Niektórzy ludzie nie przywiązują się do swego domu.
Potrafią porzucić go bez wahania i bez cienia żalu.
Coś zaczęło jej świtać w głowie. W głębi duszy Barta Lo-
gana były rejony, do których nikt jeszcze nie dotarł. Erin
chciała wierzyć, że nic jej to nie obchodzi.
- To żałosny sposób na życie.
- Ale z wyboru. Postaraj się dostarczyć dziś wieczorem
ten formularz. Jutro rano wyjeżdżam do Cork.
- Mówiłeś, że zostaniesz jeszcze dwa dni.
- Spotkamy się w Cork.
60 & IRLANDZKA RÓŻA
- Dobrze. Przygotuję się do podróży. Jest tyle do zrobienia.
- Miedzy innymi drobiazg, który powinniśmy załatwić
od ręki. - Bart zakołysał się na piętach i zaskoczył ją, chwy
tając za ramiona. - To nie ma nic wspólnego z interesami. -
Przyciągnął ją do siebie.
Gwałtownie pchnęła go obiema rękami w pierś, ale nic nie
zdziałała. Bart ani drgnął, tylko przycisnął usta do jej warg.
Mogła walczyć, szarpać się i rozorać mu paznokciami twarz.
Mogła kopać i gryźć. Chciała wierzyć, że z pewnością by to
uczyniła, gdyby tak bardzo nie oszołomił jej żar pocałunku.
Znała już twardość ust Barta. Nie miała jednak pojęcia, że
potrafią być takie gorące i namiętne.
W głowie jej zaszumiało, ściśnięte między dwoma ciałami
dłonie czuły szaleńcze bicie serca, lecz ona nawet nie wie
działa, czyje tak głośno łomocze.
Chyba właśnie tak smakowało zakazane jabłko, gdy Ewa
ugryzła pierwszy kęs, przemknęło Erin przez głowę. Musiało
być soczyste, kwaskowe, niewyobrażalnie cudowne. Nic mu
nie dorównywało. Zachwycona smakiem, Erin rozchyliła
usta, pozwalając Bartowi wziąć jeszcze więcej.
Wiedział, czego chce, ale nie był pewien, czego się spo
dziewać. Gdyby syknęła rozjuszona, zignorowałby to i za
spokoił swoje pragnienie. Gdyby zaczęła go bić, powstrzy
małby ten atak i rozkoszował się furią. O wszystko, czego
chciał, zawsze musiał walczyć lub grać. Już od kilku dni
usiłował sobie wmówić, że właśnie tak zdobędzie Erin
McKinnon. Ale się pomylił.
Gdy minęło oszołomienie, oddała pocałunek lak namięt
nie, tak desperacko, że wstrząśnięty tą pasją Bart natychmiast
zapragnął dostać więcej. Usta Erin były zachłanne i ruchliwe,
jej ciało - wyprężone i drżące. Gwałtownie narastało w niej
pożądanie, równie dzikie jak to, które sam czuł.
IRLANDZKA RÓŻA » 61
Chciał ją wziąć na tej wilgotnej podłodze, w stodole prze
syconej zapachem deszczu i ziemi. Pragnął, aby Erin go do
tykała, chciał poczuć te zręczne dłonie na swoim ciele. Usły
szeć, jak ona wymawia jego imię. Widzieć, jak jej oczy
ciemnieją, gdy przyciśnie ją swoim ciałem. To wszystko
mogło się zdarzyć właśnie teraz. Wyczuwał to w ruchach jej
ciała i hojności ust.
Mógł mieć Erin natychmiast. Dawniej, z kimś innym, na
wet by się nie zawahał. Teraz coś go powstrzymało. Odsunął
Erin od siebie, lecz nadal trzymał ją za ramiona i patrzył na
jej oczy, gdy powoli je otworzyła.
Przez chwilę nie potrafiła nic powiedzieć. To, co czuła,
było takie silne, że nie pozostawiało miejsca na słowa. Do tej
pory nie miała pojęcia, że ciało może tak szybko zostać
wypełnione doznaniami, a umysł równie błyskawicznie
z nich opróżniony. Teraz już o tym wiedziała. Gdyby ktoś jej
powiedział, że cały świat w ciągu jednego uderzenia serca
może stanąć na głowie, skwitowałaby to śmiechem. Teraz już
rozumiała, że to całkiem realne.
Bart milczał, a ona usiłowała wziąć się w garść. To szaleń
stwo nie może się powtórzyć. Jeśli miała odbyć długą podróż
z tym mężczyzną, pracować dla niego i lepiej go poznać, nie
powinna nigdy więcej dopuścić do takiej intymności. Na
pewno nie. Musi uważać na Barta Logana. Właśnie pojęła, że
ten człowiek doskonale zna kobiety i ich wszelkie słabości.
- Nic miałeś prawa tego robić - oświadczyła chłodno. Nie
wpadła w złość, ponieważ zabrakło jej na to siły.
Bart był do głębi wstrząśnięty tym, co zaszło, lecz teraz
nie zamierzał tego analizować.
- Chodziło nie o prawo, lecz chęci. To był pocałunek jak
należy, Irlandko, i oboje musieliśmy rozładować narastające
napięcie, niezależnie od tego, czy pojedziesz ze mną, czy nie.
62 * IRLANDZKA RÓŻA
Skinęła głową.
- Skoro już rozładowaliśmy napięcie, to ustalmy, że coś
takiego nigdy się nie powtórzy - powiedziała z udawanym
spokojem. Wolałaby paść trupem, niż przyznać się do braku
doświadczenia.
- Nic nie obiecuję, żebyś się nie rozczarowała. - Bart
podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Podmuch nasyco
nego deszczem wiatru pomógł ochłodzić głowę i uspokoić
szaleńczo bijące serce. - Porozmawiaj z Adelią i Travisem,
gdy przyniesiesz dokumenty. I pozdrów ode mnie rodzinę.
Szybko wyszedł prosto w burzę. Erin podbiegła do drzwi,
ale ujrzała tylko znikającą w mroku sylwetkę.
Rzeczywiście jest tylko cieniem, pomyślała. Cieniem, któ
rego w ogóle nie znała. I wkrótce miała z nim jechać do
Ameryki.
ROZDZIAŁ 4
/"Ymeryka. Erin nie była aż taka naiwna, aby sądzić, że ulice
są tu brukowane złotem. Zamierzała jednak odpowiednio
wykorzystać pobyt w tym kraju. Dla swojego dobra.
Wyjazd nastąpił niemal z dnia na dzień i to tempo trochę
ją oszołomiło. Na miejscu zdumiał ją tutejszy chłód, przeni
kający aż do szpiku kości. W Irlandii panował łagodny kli
mat, nie znała takiego zimna. Osłodził je widok śniegu -
w niewyobrażalnych ilościach. Pokrywał bielą niewysokie
wzgórza, a po obu stronach drogi leżały całe jego hałdy.
Niebo też było tutaj inne, podobnie jak powietrze. Po namy
śle Erin uznała, że ma prawo rozdziawiać buzię ze zdumienia.
Uśmiechnęła się, zadowolona z tego wniosku, i starała się
wchłonąć wzrokiem wszystko naraz.
Bart dotrzymał słowa i załatwił niezbędne formalności. Po
przelocie przez Atlantyk zostawił ją z rodziną kuzynki na
lotnisku w Wirginii. Pożegnał Erin krótko, mówiąc, że spo
dziewa się ją ujrzeć za parę dni, gdy trochę się zadomowi. Nie
dodał nic więcej.
To ją rozczarowało. Jak głupia liczyła na to, że Bart okaże
więcej zadowolenia z jej przyjazdu. Z biciem serca czekała
na ten znajomy półuśmiech, błysk rozbawienia w szarych
oczach lub muśnięcie palca na swym policzku. Jednak Bart
potraktował ją tak, jak pracodawca traktuje pracownika. Cóż,
powinna pamiętać, że łączą ich właśnie takie stosunki. Nie
64 & IRLANDZKA RÓŻA
będzie więcej walców przy księżycu ani szaleńczych uści
sków.
Czy ich pragnęła? W cichości ducha musiała przyznać, że
myślała o Barcie Loganie równie dużo, jak o przyjeździe do
Stanów. Coś jej mówiło, że i on, i ten kraj są jej wielką
życiową szansą. Rozum podpowiadał, że nie powinna wiązać
nadziei z mężczyzną, postanowiła więc zawojować tylko
kraj.
A był wyjątkowo piękny. Ciemne zarysy odległych gór
nieco przypominały ojczysty krajobraz, dlatego nie czuła się
tu obco. Natomiast szum pędzących trzema pasami pojazdów
był czymś całkiem nowym i działał ekscytująco. Erin uznała
tę kombinację za bardzo interesującą i już Uczyła na więcej
atrakcji.
- Pamiętam mój pierwszy dzień tutaj, gdy wujek Paddy
odebrał mnie z tego samego lotniska. - Adelia odwróciła się
i uśmiechnęła do kuzynki. - Miałam wrażenie, że wylądowa
łam w środku cyrku.
- Przywyknę do tego. - Erin odpowiedziała Adelii uśmie
chem i znów spojrzała przez okno. - I to już wkrótce, gdy
tylko uwierzę, że naprawdę tu jestem.
- Jestem wdzięczna Bartowi. - Adelia zamruczała coś
uspokajająco do marudzącego Brady'ego i podała mu plu
szowego pieska. - Gdy jechaliśmy do Irlandii, nawet nie
przyszło mi do głowy, że przywieziemy tu kogoś z rodziny.
Zadowolenie Erin na moment zostało zmącone lekkim
poczuciem winy.
- Wiem, że to było niespodziewane, i jestem ci bardzo
zobowiązana, Adelio.
- Och, nie pleć głupstw. Znów czuję się jak młoda dziew
czyna, bo mam obok swoją najlepszą przyjaciółkę. Musimy
wydać przyjęcie na twoją cześć. - Adelia natychmiast za-
IRLANDZKA RÓŻA * 65
chwyciła się tym pomysłem. - Wielkie przyjęcie, prawda,
Travis?
- Chyba nic nie stoi na przeszkodzie.
- Nie chcę sprawiać wam żadnych kłopotów - wtrąciła
Erin.
- Jeśli pozbawisz Adelię tych kłopotów, złamiesz jej ser
ce - oświadczył Travis. - Dojeżdżamy do domu - dodał, bo
właśnie wjechali do stanu Maryland.
- Powrót jest tak samo podniecający jak wyjazd - stwier
dziła Adelia. - Brandon, jeśli nie przestaniesz zaczepiać sio
stry, to aż do jutra będziesz gapił się tylko na cztery ściany
swego pokoju. - Adelia westchnęła i poprawiła się na fotelu.
- Dobrze się czujesz? - Travis posłał jej zatroskane spoj
rzenie.
- Ta dwójka trochę się wierci. - Adelia uspokajająco po
klepała go po ręce. - Pewnie już się kłócą.
- Chętnie pomogę przy dzieciach. Chciałabym jakoś zre
wanżować ci się za to, że oferowałaś mi dach nad głową. -
Zdenerwowanie Erin rosło.
- Przecież należysz do rodziny. - Adelia wyprostowa
ła się, gdy przejeżdżali między dwoma kamiennymi filara
mi. - Witaj w Royal Meadows, kuzynko. Wszystkiego naj
lepszego.
Erin nie była pewna, czego oczekiwała. Niewątpliwie cze
goś imponującego. Nie rozczarowała się. W ostrym jak na
luty słońcu śnieg iskrzył się niczym morze brylantów. Cały
świat był biały i lśniący. Gałęzie drzew pokrywał szron, a tu
i ówdzie wisiały na nich przezroczyste sople. Jak w bajce,
pomyślała Erin i skarciła się za swoją głupotę.
Gdy ujrzała dom, z wrażenia straciła mowę. Nigdy w ży
ciu nie widziała czegoś tak dużego i pięknego. Kamienna
rezydencja wyglądała solidnie i majestatycznie, a uroku do-
66 * IRLANDZKA RÓŻA
dawały jej balkony z balustradami z kutego żelaza oraz mnó
stwo śniegu, z którego jakby wyrastała.
- To chyba najładniejszy dom na świecie - z podziwem
szepnęła Erin.
- Ja też tak myślę. - Adelia odpięła pasy fotelika Bra-
dy'ego. - Cudownie znów go zobaczyć. Dalej, dzieciaki, je
steśmy w domu.
- Wujek Paddy! -jak na komendę pisnęli Brandon i Kee-
ley. Wyskoczyli z samochodu i pognali do niskiego, tęgawe-
go mężczyzny z kręconymi, siwymi włosami i rozradowaną
twarzą, który czekał na nich z otwartymi ramionami.
- Proszę dać mi tego malucha - powiedziała Hannah. -
Pani już i tak nosi dwoje. Panowie zajmą się bagażem, a pani
napije się herbaty i położy nogi wyżej.
- Nie przesadzaj, Hannah. Nie musisz tak trząść się nade
mną - odparła Adelia i roześmiała się, gdy wuj pochwycił ją
w ramiona.
- Jak się miewa moja ulubienica?
- Doskonale i cieszy się z powrotu. Spójrz, kogo
przywieźliśmy ze Skibbereen. - Rozradowana Adelia wy
ciągnęła rękę do Erin. - Pamiętasz Erin McKinnon, prawda,
wuju? Córkę Mary i Matthew.
- Erin McKinnon? - Paddy na moment zmarszczył brwi
i zaraz się rozpromienił. - Jakżeby nie! Dziewczyno, gdy
ostatnio cię widziałem, byłaś jeszcze w pieluchach. Czasem
wychyliłem szklaneczkę z twoim tatą, ale tego pewnie sobie
nie przypominasz.
- Nie, ale we wsi nadal wspomina się Paddy'ego Cunna-
ne'a.
- Naprawdę? - Starszy pan parsknął śmiechem, jakby
dobrze wiedział, co się o nim mówi. - Uciekajcie z tego zim
na do środka.
IRLANDZKA ROZA » O/
- Może pomogę wnieść rzeczy - zaproponowała Erin,
gdy Adelia zaganiała dzieci do wnętrza.
- Lepiej idź z Adelia, niech ci pokaże twój pokój. - Tra-
vis już wyjmował pierwszą walizkę, ale wzrokiem odprowa
dzał żonę. - Ona się nie przyzna do zmęczenia, więc jeśli
zajmie się tobą, to złapie drugi oddech.
Erin zawahała się, rozdarta między chęcią wniesienia swe
go bagażu a zrobieniem tego, co sugerował Travis.
- Dobrze - zgodziła się w końcu. - Skoro uważasz, że tak
będzie lepiej.
- Nie zaszkodzi, jeśli jej powiesz, że masz ochotę wypić
z nią herbatę.
Jest dyskretnie dominujący, znów pomyślała Erin i wie
dziona impulsem cmoknęła Travisa w policzek.
- Twoja żona to szczęściara. Dopilnuję, żeby odpoczęła,
nie mając pojęcia, że ją do tego zmuszono - powiedziała.
Wzięła mały neseser i wniosła go do holu. -
Natychmiast zaskoczyło ją ciepło - nie tylko wyższa tem
peratura, lecz również urzekająca atmosfera tego wspaniałe
go wnętrza. Dzieci już biegały po całym domu, jakby chciały
się upewnić, że podczas ich nieobecności nic się nie zmieniło.
- Najpierw chodźmy do twojego pokoju. - Adelia zdjęła
rękawiczki i położyła je na rzeźbionym stoliku w holu. Wzię
ła Erin pod ramię i poprowadziła na piętro. - Powiesz mi, czy
ci się podoba i ewentualnie czego potrzebujesz. Później poka
żę ci resztę domu.
Erin tylko skinęła głową, oszołomiona wielkością tego
miejsca.-
- To sypialnia gościnna. - Adelia otworzyła drzwi i ge
stem zaprosiła kuzynkę do środka. - Szkoda, że nie było
czasu, aby wstawić tu jakieś kwiaty dla ciebie. - Rozejrza
ła się wokół, żałując, że w pokoju brak osobistych akcen-
ft» * IRLANDZKA KÓ/A
tów. - Łazienka jest na końcu korytarza, ale muszę z przykro
ścią cię uprzedzić, że dzieci zawsze rozrzucają mokre ręczni
ki i strasznie bałaganią.
W pokoju dominowała barwa szara i różowa. Mosiężne
łóżko było wielkie, dywan puszysty, a ciemne, mahoniowe
meble miały lśniące, mosiężne uchwyty. Nad komodą wisia
ło duże lustro, a na jej wypolerowanym blacie stało kilka
ozdobnych drobiazgów - porcelanowy piesek, bladoróżowa
szklana czara i mosiężna rzeźba przedstawiająca stylizowa
nego lwa. Za balkonowymi drzwiami rozciągał się widok
ośnieżonego trawnika, a biała, muślinowa firanka była jakby
subtelną granicą oddzielającą ciepło od chłodu.
Erin ściskała w dłoniach rączkę neseseru, całkiem onie
miała.
- Podoba ci się? Jeśli nie, możemy zmienić wystrój.
- Nie. - Erin w końcu odzyskała mowę. - Nigdy nie wi
działam piękniejszego pokoju. Nie wiem, co powiedzieć.
- Powiedz, że ci odpowiada. - Adelia delikatnie wyjęła
z jej rąk uchwyt walizeczki. - Chcę, żeby było ci u nas do
brze, Erin. Wiem, jak to jest, gdy człowiek zostawia za sobą
rodzinny dom i przyjeżdża do obcego miejsca.
Erin wzięła głęboki oddech. Już dłużej nie mogła dusić
w sobie tego, co ją trapiło.
- Nie zasługuję na tyle twojej dobroci, Adelio.
- Cóż za nonsens. - Adelia położyła neseser na łóżku,
zamierzając pomóc Erin się rozpakować.
- Zaczekaj. - Erin przytrzymała kuzynkę za rękę i usiad
ła. Nie chciała, aby Adelia się męczyła ani żeby zobaczyła
przywiezione z Irlandii nędzne ciuszki. - Muszę ci coś wy
znać.
- Mam wezwać księdza? - lekkim tonem spytała Adelia
i także usiadła.
IRLANDZKA RÓŻA * 69
Erin uśmiechnęła się blado i potrząsnęła głową.
- Byłam o ciebie zazdrosna. - Nareszcie, pomyślała.
- Przecież jesteś ładniejsza ode mnie.
- To nieprawda, ale nie o to mi chodziło. - Erin znów
odetchnęła głęboko. - Boże, nienawidzę spowiedzi.
- Ja też. Grzeszenie przychodzi nam dużo łatwiej.
- Mnie na pewno. - Erin nieco się odprężyła, widząc
rozbawione spojrzenie kuzynki. - Zawsze ci zazdrości
łam. Nadal zazdroszczę - poprawiła, zdecydowana wyznać
wszystko. - Ilekroć myślałam o tobie mieszkającej w dużej,
pięknej rezydencji, o twojej wspaniałej rodzinie, ładnych
ubraniach i wielu innych ślicznych rzeczach, skręcałam się
z zawiści. Gdy witałam was na lotnisku, byłam do was nie
chętnie nastawiona i niepewna.
- Niepewna? - Adelia nie zamierzała przejmować się nie
chęcią. - Ależ, Erin, przecież wychowałyśmy się razem.
- Ale ty przeniosłaś się tutaj i jesteś bogata. - Erin
zacisnęła powieki. - Przyznaję, że pożądam wielkich pie
niędzy.
- To nie wydaje mi się ciężkim grzechem. - Na wargach
Adelii zaigrał cień uśmiechu, który jakoś zdołała powstrzy
mać. - Może zasłużyłaś na parę dni w czyśćcu. Erin, dobrze
rozumiem, co to znaczy nic nie mieć i pragnąć się wzbogacić.
Twoja zazdrość wcale cię nie deprecjonuje w moich oczach.
Przeciwnie, pochlebia mi. To chyba też grzech, prawda?
- Ale ty jesteś dla mnie taka dobra - szepnęła Erin. - Wy
wszyscy. Wydaje mi się, że was wykorzystuję.
- Może i wykorzystujesz. Ja chyba też to robię. Wraz
z tobą przywiozłam tutaj cząstkę Irlandii i mam obok siebie
przyjaciółkę. Bardzo lubię siostrę Travisa, ale ona dwa lata
temu wyjechała i mieszka daleko. Strasznie mi jej brakuje,
więc chyba się spodziewam, że wypełnisz tę lukę.
70 * IRLANDZKA RÓŻA
Zadowolona ze swego wyznania, Erin nieco się odprężyła
i położyła dłoń na ręce Adelii.
- Może nie ma nic złego w tym, że się nawzajem wyko
rzystujemy.
- Zobaczymy, co z tego wyniknie. Teraz pomogę ci się
rozpakować.
- Zrobię to później. Chętnie napiłabym się herbaty.
- Travis cię prosił, żebyś zafundowała mi chwilę odpo
czynku?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Kłamstwo to też grzech, Erin.
Tej nocy Erin śniła o Irlandii. O jej wspaniałych wzgó
rzach i łagodnym zapachu wrzosu. Widziała ciemne góry
i jasne obłoki pędzone przez wiatr po niebie. Oraz farmę-jej
urodzajną, zaoraną ziemię i pasące się krowy. Śniła też o mat
ce, która żegnała ją z uśmiechem na ustach i łzami na policz
kach. I o ojcu, który przytulił ją tak mocno, że zabolały ją
żebra. Znów słyszała żarty swoich braci.
Tej nocy płakała za Irlandią - krajem, który zostawiła za
sobą i jednocześnie zachowała w swoim sercu.
Lecz rano obudziła się z suchymi oczami i trzeźwym umy
słem. Dokonała wyboru, ruszyła nową drogą i powinna śmia
ło iść przed siebie.
Włożyła uszytą przez matkę prostą, szarą sukienkę, w któ
rej wyglądała skromnie i zgrabnie. Zaczęła upinać włosy
w kok, lecz zmieniła zamiar i splotła je w warkocz. Przez
chwilę przyglądała się swojemu odbiciu. Samokrytycznie
i obiektywnie. Po namyśle uznała, że prezentuje się jak ko
bieta pracująca.
Już na schodach usłyszała dochodzące z kuchni odgłosy.
Domowy harmider nie był Erin obcy, więc śmiało zeszła na dół.
IRLANDZKA ROZA « II
- Będziesz miał mnóstwo do opowiadania kolegom,
Brandon. - Hannah właśnie nakładała jajecznicę.
- Opuściłeś dwa tygodnie szkoły - dodała Adelia. Sie
działa przy stole i zawiązywała kokardę we włosach Kee-
ley. - Nie ma powodu, żebyś dziś nie poszedł na lekcje.
- Zaszkodziło mi latanie samolotem. - Chłopak wykrzy
wił się do siostry i energicznie zaatakował śniadanie, które
podała mu Hannah.
- Naprawdę? - Adelia z trudem zachowała powagę.
Cmoknęła Keeley w czubek głowy i lekko popchnęła córkę
w stronę jej talerza. - Więc figa z lekcji pilotażu, gdy skoń
czysz szesnaście lat. Pilot nie może cierpieć podczas latania.
- Chyba nie chodzi o to - bez zająknienia odparł Bran
don. - Widocznie w Irlandii na coś zachorowałem.'
- To bagienna febra - oświadczyła Erin. Podeszła do
Brandona i dotknęła jego czoła. - Na sto procent. Tak mi
przykro - to okropna zaraza.
- Bagienna febra? - celowo drżącym głosem powtórzyła
Adelia. - Och, Erin, obyś się myliła.
- Chłopcy w jego wieku są na nią bardzo podatni. Jest
tylko jedno skuteczne lekarstwo.
- Och, tylko nie to. - Adelia zadrżała i zamknęła oczy. -
Moje biedactwo. Chyba tego nie zniosę.
- Wiesz, że nie ma innego wyjścia, Dec. - Erin położyła
dłoń na ramieniu chłopca. - Przez dziesięć dni musi jeść
tylko surowy szpinak i liście rzepy.
- Surowy szpinak? - Brandon poczuł niemiły skurcz
w żołądku. Nie miał pojęcia, co to jest rzepa, ale sama nazwa
brzmiała obrzydliwie. - Chyba nic mi nie dolega.
- Na pewno? - Adelia osobiście sprawdziła ciepłotę jego
czoła. - Dosyć chłodne, ale nie wiem, czy powinniśmy ryzy
kować.
li.
ąfe IRLANDZKA KOZA
- Czuję się dobrze. - Na dowód tego Brandon zerwał się
z krzesła i chwycił swoją kurtkę. - Chodź, Keeley, bo się
spóźnimy na autobus.
- Skoro twierdzisz, że wszystko w porządku... - Adelia
wstała i ucałowała dzieci na pożegnanie. - Wujek Paddy od
wiezie was do końca alei. Jest zimno, więc zostańcie w aucie
aż do przyjazdu autobusu.
Po wyjściu syna i córki Adelia opadła na krzesło i parsk
nęła śmiechem.
- Bagienna febra?
- Mama zawsze straszyła nią Joego. Skutkowało.
- Ma pani refleks. - Hannah zachichotała. - Co podać na
śniadanie?
- Och, proszę sobie nie...
- Jeśli sądzisz, że pani Malloy umie gotować, to pocze
kaj, aż spróbujesz babeczek upieczonych przez Hannah. -
Adelia zdawała sobie sprawę z zakłopotania Erin, toteż po
śpiesznie zdjęła lnianą serwetkę z wiklinowego koszyka. -
Może zjesz także trochę jajecznicy? W ciąży mam wilczy
apetyt i nie lubię najadać się sama.
- Travis jeszcze śpi?
- Już ponad godzinę temu wyszedł do stajni. Gdy podró
żuje w interesach, nigdy nie jestem pewna, za kim bardziej
tęskni - za mną czy swoimi końmi. - Adelia zerknęła na
babeczki, skarciła się w duchu i wzięła jeszcze jedną. W koń
cu jadła za troje. - Brandon chodzi do pierwszej klasy, a Kee
ley rano do przedszkola, więc w domu zostaje tylko Brady. -
Adelia ruchem głowy wskazała malucha. Cały wysmarowa
ny owsianką siedział w wysokim foteliku i śpiewał do swo
ich paluszków. - To najspokojniejsze dziecko na świecie,
więc my możemy poszaleć. Co masz ochotę dzisiaj robić?
- Prawdę mówiąc, chyba wezmę się do pracy.
IRLANDZKA KOZA » IO
- Już? Przecież dopiero przyjechałaś. - Adelia uśmie
chem podziękowała Hannah, która postawiła przed nimi dwa
talerze z jedzeniem. - Bart na pewno da ci dzień lub dwa na
aklimatyzację.
- Wiem, ale chciałabym zacząć jak najszybciej. Muszę się
zorientować, co mnie czeka i czy dam sobie radę.
- Bart Logan nie wciąga na swoją listę płac nikogo, kto
nie zna się na swojej pracy.
- Tutaj wszystko jest dla mnie nowe. Nawet liczenie
w dolarach, a nie w funtach. Wolałabym się nie martwić, że
coś pomylę.
- Dobrze. - Adelia pamiętała, jak po przyjeździe do Ame
ryki sama pragnęła jak najszybciej podjąć pracę, aby sobie
udowodnić, że jest kompetentna i zdoła się utrzymać. - Po
śniadaniu zawiozę cię do Barta.
- Wykluczone - stanowczo zaprotestowała Hannah.
- Na miłość boską, przecież jeszcze się mieszczę za kie
rownicą.
- Nigdzie pani nie pojedzie, zanim lekarz nie powie, że
wszystko w porządku. Paddy podrzuci pannę McKinnon.
- Jestem więźniem we własnym domu. - Adelia zrobiła
minę za plecami Hannah, ale się poddała. - Jeśli zejdę do
stajni, Travis każe wszystkim nie spuszczać mnie z oka. Zu
pełnie, jakbym pierwszy raz była w ciąży.
- Wiesz, że bliźnięta mogą się urodzić przed terminem.
- Im szybciej, tym lepiej. Skoro mam tu zostać, to zapla
nuję przyjęcie. - Adelia uśmiechnęła się radośnie. -1 pobawi
my się klockami, prawda, Brady?
Dzieciak pisnął w odpowiedzi i pacnął rączką owsiankę.
- Po twojej kąpieli - dodała Adelia.
- Może ja się nim zajmę? - Erin podeszła do malca i wy
jęła go z fotelika.
/<4 * IRLANDZKA KOZA
- Tego brakowało, żebyś i ty zaczęła mnie rozpieszczać.
Zaraz się wścieknę.
- Nie ma potrzeby. Uważam tylko, że pora zaprzyjaźnić
się z tym małym przystojniakiem.
Erin umyła dziecku buzię i rączki oraz usunęła ślady
owsianki z siebie samej, po czym pojechała z Paddym do
Barta. Po drodze znów odezwały się nerwy, więc zacisnęła
pięści, aby powstrzymać drżenie palców.
Powtarzała sobie, że nie ma sensu denerwować się perspe
ktywą spotkania kogoś takiego jak Bart Logan. To, co tamte
go ranka zdarzyło się w szopie, już nigdy się nie powtórzy.
Obecnie on jest tylko jej szefem, ona zaś pracownicą. Bart
powiedział, że oczekuje od niej uczciwej pracy, więc zamie
rzała tak właśnie ją wykonywać. Na tym koniec.
Wtedy do głosu doszło pożądanie. Jako osoba dorosła
powinna pogodzić się z jego istnieniem. 1 okazać się wystar
czająco silna, aby oprzeć się zwyczajnej żądzy.
Najważniejsze, aby sprawdzić się w pracy, pomyślała
Erin. Od dziś jest księgową i będzie świetnie zarabiać. Już
wkrótce zacznie wysyłać pieniądze do domu, a za to, co
zostanie, może sobie kupić... Boże, potrzebowała tylu rze
czy, że nawet nie wiedziała, co umieścić na pierwszej liście
zakupów.
Paddy skręcił dżipem pod kamienny łuk z nazwą posiad
łości. Duże, drukowane litery wykonane z kutego żelaza nie
wyglądały ozdobnie, ale sugerowały siłę. „Trzy Asy" - prze
czytała Erin i przygryzła wargi. Czy właśnie z takimi kartami
w ręce Bart wygrał tę farmę? A może z trzema asami przegrał
ją poprzedni właściciel?
Tutaj także leżał śnieg, lecz wzgórza wznosiły się bardziej
stromo. Erin zauważyła płaczącą wierzbę, starą, z powykrę
canym, węźlastym pniem i resztą pożółkłych, suchych liści.
IRLANDZKA RÓŻA # 7 5
Może latem wygląda uroczo, ale teraz - raczej groźnie, prze
mknęło Erin przez głowę.
Spojrzała w przeciwną stronę i ujrzała dom. Wczoraj są
dziła, że nic nie może bardziej jej zadziwić niż siedziba
Grantów. Myliła się.
Ta rezydencja przypominała średniowieczny zamek z sza
rego kamienia. Były tu kopuły i wieżyczki, łukowate okna,
niektóre z parapetami, długi podjazd kończył się owalną wy
sepką, teraz pokrytą śnieżnobiałym puchem.
- Ludzie naprawdę mieszkają w takich miejscach? - na
wpół do siebie powiedziała Erin.
- Tacy jak on uważają się za królów. - Paddy prychnął
z pogardą, a Erin nie była pewna, kogo wuj ma na myśli -
Barta czy poprzedniego właściciela. - Cunningham, który
zbudował ten dom, wsadził w niego dużo więcej pieniędzy
niż w stadninę. W środku jest prawdziwy basen.
- Żartujesz.
- Nie. Sama zobaczysz. Gdy skończysz dzisiaj pracę,
zadzwoń. Przyjadę po ciebie albo przyślę jednego z chłopa
ków.
- Jestem ci bardzo zobowiązana, wuju. - Erin odniosła
wrażenie, że palce przymarzły jej do klamki.
- Powodzenia, dziewczyno.
- Dzięki. - Zebrała się na odwagę i dzielnie wysiadła
z dżipa. Cieszyła się, że wuj nie odjechał, gdy szła po scho
dach do drzwi.
I to do jakich drzwi! Wielkich jak wrota stodoły i całych
rzeźbionych. Z podziwem przesunęła po nich dłonią i oddy
chając głęboko, zastukała kołatką. Otworzyła je drobna ko
bieta - ciemnowłosa, z wielkimi oczami i wyprostowaną jak
struna sylwetką. Erin przełknęła ślinę i wysunęła brodę.
- Jestem Erin McKinnon, księgowa pana Logana.
76 * IRLANDZKA RÓŻA
Kobieta obrzuciła ją uważnym spojrzeniem i cofnęła się.
Erin przez ramię posłała Paddy'emu uśmiech i weszła do
środka.
I natychmiast oniemiała z zachwytu. Nigdy w życiu nie
widziała takiego ogromnego holu - wysokiego na trzy kon
dygnacje i przeszklonego. Światło wpadało do wnętrza chyba
z każdej strony i ślizgało się po lśniących liściach wspania
łych doniczkowych roślin. Podest pierwszego piętra tworzył
niemal pełny okrąg wykończony ozdobną balustradą z błysz
czącą, rzeźbioną tak jak drzwi poręczą. Niskie obcasy półbu
tów Erin zastukały o kafelki, gdy zrobiła parę kroków.
W końcu zatrzymała się, niepewna, dokąd iść.
- Zawiadomię pana Logana o pani przybyciu.
Erin skinęła głową. Kobieta mówiła z hiszpańskim akcen
tem i Erin poczuła się tak, jakby wylądowała na innej plane
cie. Otarła spocone dłonie o sukienkę. W tej chwili była pew
na, że wie, co przeżywała Alicja, gdy przez lustro weszła do
Krainy Czarów.
- Stęskniłaś się za pracą czy za mną?
Odwróciła się na pięcie, zła, że przyłapano ją z rozdzia
wioną buzią. Bart miał na sobie dżinsy i kowbojskie buty,
a na ustach - znajomy uśmieszek. Erin z ulgą stwierdziła, że
odzyskuje pewność siebie. To była najlepsza obrona.
- Za pracą i zarobkami - odparła spokojnie.
Chłód zaróżowił jej policzki, a podniecenie przyciemniło
błękit oczu. Gdy tak stała pośrodku wielkiego holu, wygląda
ła jak ktoś gotów do zdobycia świata i zdolny tego dokonać.
- Mogłaś dać sobie dzień lub dwa na złapanie oddechu.
- Mogłam, ale nie chciałam. Przywykłam do codziennej
pracy.
- Świetnie. Tego ci tutaj nie zabraknie. - Gestem polecił
jej iść za sobą. - Morita, poprzedni księgowy, zdołał oszukać
IRLANDZKA ROZA # //
mnie na trzydzieści tysięcy, zanim trafił za kratki. Przy okazji
swoich machinacji zrobił niezły bałagan w rejestrach. Naj
pierw zaprowadź w nich porządek, ale nie odkładaj bieżą
cych spraw.
- Oczywiście - powiedziała i kpiąco powtórzyła to słowo
w myśli.
- Będziesz pracować tutaj. - Bart wprowadził ją do gabi
netu. - Mam nadzieję, że nie zasypiesz mnie idiotycznymi
pytaniami, lecz w przypadku czegoś ważnego wezwij przez
interkom Rosę, a ona mnie zawiadomi. Zrób też listę niezbęd
nych rzeczy, a ktoś wszystko ci dostarczy.
Odchrząknęła i znów skinęła głową. Pokój był duży jak
cały sklep 0'Donnelly'ego, meble wyglądały na bezcenne
antyki, a dywan chyba pochodził z pałacu szejka. Erin, zde
cydowana nie okazać zadziwienia, podeszła do biurka. Już na
pierwszy rzut oka stwierdziła, że pod jednym względem Bart
miał rację. Należało zacząć robienie porządków od podstaw.
Po raz pierwszy, od chwili gdy ujrzała ten dom, poczuła ulgę.
Wreszcie trafiła na coś dobrze znanego.
Księgi, teczki z dokumentami i niezliczone kwity tworzy
ły na blacie jeden wielki stos. Obok stał kalkulator, ale w ni
czym nie przypominał staroświeckiego urządzenia, którego
używała w sklepie. Znajdował się tu również telefon i porce
lanowy przybornik z ołówkami, a obok niego - niski koszyk
na faktury.
- Masz tu znaczki pocztowe, papeterię, czyste książeczki
czekowe, formularze. - Bart otworzył kilka szuflad. - Od
odejścia Mority wszystkie wychodzące dokumenty wymaga
ją mojego podpisu.
- Gdybyś wcześniej okazał się taki zapobiegliwy, byłbyś
bogatszy o trzydzieści tysięcy.
- Słuszna uwaga. - Nie dodał, że Morita był jego księgo-
/» » IRLANDZKAROZA
wym przez dziesięć lat - również tych chudych. - Pracuj
w swoim indywidualnym tempie, ale nie za wolno. Rosa
będzie robić ci lunch. Możesz jeść go tutaj lub w jadalni.
Czasem pewnie się do ciebie przyłączę.
- Jesteś na farmie przez cały dzień?
- Na ogół. - Oparł się o biurko. - Źle spałaś.
- Tak, ale... - Bezwiednie musnęła palcami cienie pod
oczami. - To chyba rezultat zmiany czasu.
- Wygodnie ci u Grantów?
- Tak, są dla mnie wspaniali.
- To nadzwyczajni ludzie. Nie ma wielu takich jak oni.
- Święta prawda - przyznała. - Jest w tobie coś ostrego.
Bart - palnęła bez namysłu, ale nie zamierzała się tym przej
mować.
- Więc nie podchodź za blisko, bo to może być groźne.
- Już się o tym przekonałam - odparła sztucznie lekkim
tonem i sięgnęła po plik dokumentów, a Bart powoli ujął jej
nadgarstek.
- Próbujesz mnie sprowokować, Irlandko?
- Nie, ale to chyba nie byłoby trudne.
- Racja. Lepiej cię uprzedzę, że mam słaby bezpiecznik.
- Dziękuję za ostrzeżenie - odparła lekko rozbawiona, lecz
gdy chciała uwolnić rękę, palce Barta zacisnęły się mocniej.
- Dam ci jeszcze jedno. Weszłaś do naszego małego
światka, więc wkrótce i tak ktoś by ci o tym powiedział. Gdy
jakaś kobieta mnie pociąga, zawsze znajdę sposób, aby ją
zdobyć. Stosuję wszystkie chwyty - dozwolone i nie.
To wcale nie jest ostrzeżenie, pomyślała, to groźba. Erin
czuła, że pod palcami Barta jej puls oszalał, lecz nie umknęła
spojrzeniem w bok, tylko patrzyła prosto w szare oczy.
- Nie muszę tego wiedzieć ani nie zamierzam wydawać ci
się pociągająca.
IRLANDZKA RÓŻA * 79
- Za późno. - Uśmiechnął się szeroko i puścił jej rękę. -
Jesteś na tyle intrygująca, aby tańczyć z tobą w świetle księ
życa; na tyle godna pożądania, aby całować cię w ogrodo
wej szopie, i na tyle namiętna, aby sobie wyobrażać seks
z tobą.
- Każdej kobiecie od razu rozjaśni się w głowie od takich
komplementów, panie Logan. Sprowadziłeś mnie do Amery
ki, aby ze mną sypiać czy żebym uporządkowała twoją księ
gowość?
- W jednym i w drugim celu, ale najpierw zajmiemy się
interesami.
- Zajmiemy się wyłącznie interesami. Chciałabym zacząć
pracę.
- Dobrze - odrzekł, ale nie wyszedł z pokoju, tylko prze
sunął dłońmi po jej ramionach.
Zesztywniała, lecz się nie cofnęła. Nie zamierzała zacho
wywać się jak głupia gęś i walczyć. Przygotowała się na
znaną już falę namiętności, lecz tym razem się rozczarowała.
Bart bowiem jedynie musnął wargami jej policzek.
Od przyjazdu do domu Bart prawie bezustannie o niej
myślał. Przypominał sobie, jak trzymał ją w objęciach, jak
reagował na jej uśmiech, jak rozkoszował się cudownym
brzmieniem jej głosu - ciepłym, melodyjnym, niezależnie od
tego, co mówiła.
Wiedział, że może ją mieć. Reakcje jej ciała nie pozosta
wiały co do tego żadnych wątpliwości. Wiedział też, że ona
go pragnie, choć ją to frustruje. Nawet teraz, gdy leciutko ją
pocałował, omijając usta, jej oddech stał się drżący. Bart
nigdy nie znał kobiety, której namiętności ujawniałyby się tak
szybko. Teraz, gdy już była tutaj, w jego domu, nagle zrozu
miał, że nie spocznie, dopóki jej nie zdobędzie.
Chciał jednak, aby to ona do niego przyszła. Tego wyma-
80 * IRLANDZKA RÓŻA
gała jego duma. Dlatego pozwolił sobie tylko na delikatną
pieszczotę. Zdawał sobie sprawę z tego, że w ten sposób
budzi w Erin pożądanie.
- Wszystkie chwyty są dozwolone - powtórzył, lekko
skubiąc wargami jej ucho. - Pragnę cię.
Erin zamknęła oczy. Jak to możliwe, że tak szybko dała się
porwać emocjom i tak rozpaczliwie zaczęła marzyć o tyra, co
nieosiągalne? Położyła dłoń na piersi Barta, przerażona tym,
że ręka jej się trzęsie.
- Przywykłeś do brania tego, czego pragniesz, Bart, aleja
nie jestem do wzięcia.
- Jeszcze nie, ale ja umiem cierpliwie czekać, Irlandko.
Trzymając karty, mężczyzna musi wiedzieć, kiedy rzucić je
na stół. - Przesunął palcem po jej warkoczu. - Wcześniej czy
później rozegramy tę partię. Pozwolę ci ją zacząć.
Poczekała, aż on wyjdzie, i dopiero wtedy wypuściła
z płuc powietrze. Jakim cudem Bart Logan może być taki
arogancki i mimo to przyprawiać ją o uśmiech? Kręcąc w za
dziwieniu głową, usiadła na rozkosznie miękkim, skórzanym
fotelu i westchnęła z lubością.
Musiała przyznać, że pod jednym względem Bart miał
rację. Wcześniej czy później rozegrają interesującą partię.
Erin obawiała się, że przegra, nawet jeśli ją wygra.
ROZDZIAŁ 5
W ciągu tygodnia Erin wypracowała sobie zadowalającą
rutynę. Wstawała wcześnie, aby pomóc Adelii przy dzie
ciach, a później wypożyczonym samochodem jechała na far
mę „Trzy Asy", gdzie o dziewiątej siadała przy biurku.
Słowo „bałagan" oględnie określało stan finansowych do
kumentów Barta. Wielkość jego majątku wprawiła ją w osłu
pienie. Dlatego początkowo wciąż musiała sobie powtarzać,
że interesują ją tylko liczby i nie ma znaczenia, ile mają zer.
W pracy nikt jej nie przeszkadzał, a" lunch przynosiła do
gabinetu jak zwykle milcząca Rosa. Po kilku dniach Erin
nadrobiła zaległości i była z siebie naprawdę zadowolona.
Zbłaźniła się tylko dwukrotnie. Raz, gdy musiała poprosić
Barta o instrukcję obsługi elektronicznego kalkulatora, a dru
gi raz, gdy uznała, że nie ma czym ostrzyć ołówków. Bart
podał jej wówczas metalowy walec z dziurką.
- Co ty mi dajesz - żachnęła się. - Przecież to coś nie ma
nawet korbki.
Bart wsunął w otwór ołówek i parsknął śmiechem, gdy
Erin drgnęła, słysząc cichy zgrzyt.
- To nie czarna magia, tylko baterie - wyjaśnił.
Przełknęła drobne upokorzenie, kryjąc twarz w księdze
przychodów i rozchodów. Cóż, to prawda, że nie zna się na
technicznych nowinkach, ale zbilansowała wszystkie pozy
cje. Napisała też na elektrycznej maszynie pierwszy tygo-
82 & IRLANDZKA RÓŻA
dniowy raport. Następnie uporządkowała rzeczy na blacie
i ze sprawozdaniem w ręce poszła szukać Barta.
Prawie wcale nie znała rozkładu domu, toteż w holu na
moment przystanęła. Mogła wezwać Rosę przez interkom,
ale nie cierpiała mówienia do tych idiotycznych mikrofonów
w ścianie. Po namyśle ruszyła w kierunku, gdzie, jej zda
niem, powinna znajdować się kuchnia.
Szeroki korytarz ciągnął się bez końca. Erin coraz bardziej
kusiło, aby otworzyć mijane drzwi i zajrzeć do pokojów.
Ledwie się powstrzymała i skręciła w prawo, słysząc cichy
szum. Zmywarka lub pralka, stwierdziła, teraz już pewna, że
zaraz znajdzie Rosę.
Ta kobieta stanowiła dla Erin zagadkę. Rzadko się odzy
wała i zawsze wiedziała, gdzie dokładnie przebywa Bart.
Mówiła o nim „pan Logan", lecz Erin intuicyjnie wyczuwała,
że łączy ich coś więcej niż tylko stosunki służbowe. Może są
kochankami? Ta myśl wydawała jej się dziwnie niemiła.
Usiłując o niej zapomnieć, Erin pchnęła dwuskrzydłowe
drzwi, do których właśnie dotarła Za nimi nie znajdowała sięani
kuchnia, ani pralnia. Erin weszła prosto w tropik. Błękitna woda
w basenie migotała zapraszająco w promieniach słońca, które
przez szklane ściany i sufit zalewało blaskiem wnętrze ogrom
nej oranżerii. W wielkich ceramicznych donicach rosły tu drze
wa, jakich Erin nigdy nie widziała. Zrobiła jeszcze kilka kroków,
oszołomiona upajającym zapachem, podczas gdy na zewnątrz
przez szybę widziała śnieg. Przeniosła wzrok na przepiękne
kwiaty o płatkach ciemnoczerwonych, pomarańczowych, żół
tych i błękitnych. Była niemal pewna, że zamknąwszy oczy,
usłyszałaby skrzek papug. To istny raj, pomyślała, podchodząc
do bujnie kwitnącego krzaka.
Bart obserwował ją spod wpółprzymkniętych powiek.
W nieco dusznej atmosferze oranżerii wyglądała świeżo jak
IRLANDZKA RÓŻA » 83
stokrotka. Promienie słońca igrały w jej włosach, podkreślały
ich ognisty odcień i falistość loków, które przytrzymywała
elastyczna przepaska. Bart pamiętał, że Erin nosiła ją w Irlan
dii. Aż za dobrze przypominał sobie również, co czuł, gdy
wsunął palce w te jedwabiste rude pukle.
Erin sięgnęła po kwiat, jakby miała wielką ochotę go
zerwać. Nie zrobiła tego, tylko pochyliła się i ukryła twarz
w delikatnych płatkach. Roześmiała się - cicho i z zachwy
tem. Niewątpliwie sądziła, że jest tutaj sama.
A więc Irlandka ma słabość do kwiatów, pomyślał, gdy
tęsknym spojrzeniem obrzuciła wspaniałe rośliny. Oraz do
pieniędzy, dodał, kwitując to wzruszeniem ramion. Trudno
winić kogoś w jej sytuacji za marzenia o majątku.
Ale mógł Erin winić za to, że jego ciało już nie było ani
trochę odprężone.
- Chcesz popływać, Irlandko?
Na dźwięk jego głosu raptownie odwróciła się na pięcie.
Dopiero teraz ujrzała źródło cichego szumu, o którym na
chwilę zapomniała. Bart siedział w drugim basenie. Nie, to
nie basen, poprawiła się w myśli. Nie była aż tak głupia.
Widziała fotografie wanien typu jacuzzi, wypełnionych bul
goczącą wodą wydobywającą się z kilku dysz. Przez moment
zastanawiała się, jak to jest zanurzyć się w takiej parującej
wodzie.
- Przyłączysz się do mnie?
Powiedział to z szerokim uśmiechem, więc się nie roz
gniewała.
- Dziękuję, ale za parę minut wracam do domu. Na dziś
skończyłam i przyniosłam ci pierwszy raport.
Skinął głową i wskazał stojący obok jacuzzi biały wikli
nowy fotel.
- Usiądź.
84 & IRLANDZKA RÓŻA
Zrobiła to, tłumiąc westchnienie.
- W przeciwieństwie do ciebie mam sporo obowiązków -
zauważyła.
Bart oparł rozkrzyżowane ramiona na krawędzi jacuzzi.
Nie wspomniał, że od świtu harował w stajniach i nadwerężył
każdy mięsień, pilnując przebiegu krycia wyjątkowo kapryś
nej klaczy.
- Zostało ci jeszcze parę minut do końca dnia pracy,
Irlandko. Jak stoją moje finanse?
- Jesteś bogaczem, Barcie Loganie, choć to mnie zdumie
wa, biorąc pod uwagę bałagan w księgach. Ostatnio zajrza
łam do kilku źródeł i opracowałam nowy system. - Prawdę
mówiąc, było tak, że przez kilka nocy z rzędu ślęczała nad
podręcznikami do księgowości. - Jeśli chcesz, zaraz ci wy
jaśnię, o co chodzi.
- To może poczekać.
- Dobrze. Pod koniec tygodnia wszystko powinno się
sprawdzić.
- To mnie cieszy. Powiedz w skrócie, co zmieniłaś.
Przeciągną! się, a Erin spojrzała na naprężające się mięś
nie i celowo utkwiła wzrok w punkcie nad głową Barta. Czu
ła, że nie powinna tu być. Zwłaszcza teraz, gdy jej myśli
zaczynały błądzić coraz dalej od rachunkowości.
- Wszystko jest w tym raporcie. Wystarczy, że stąd wyj
dziesz i go przejrzysz.
- Jak sobie życzysz. - Wyłączył przepływ wody i wstał.
Erin osłabła z wrażenia, ponieważ miał na sobie tyle co
w momencie narodzin. Poczuła, że się rumieni.
Bart wziął ręcznik i wychodząc z wanny niedbale owinął
nim biodra.
- Nie masz za grosz wstydu. Barcie Loganie.
- Fakt.
IRLANDZKA RÓŻA & 85
- Jeśli sądziłeś, że wpadnę w szok, to muszę cię rozczaro
wać. Wychowałam się z pięcioma braćmi. - Znów zerknęła
na niego, usiłując zachować obojętną minę, ale zauważyła
pod jego lewym żebrem ciemny siniak. Zerwała się i delikat
nie go dotknęła. - Och, wygląda nieładnie. - Niewiele my
śląc lekko obmacała okolicę siniaka. - Ale nic nie złamałeś.
- Jak dotąd. - Stał nieruchomo, a po rozbawieniu nie zo
stało ani śladu. Palce Erin były przyjemnie chłodne, a ich
dotknięcie niemal czułe, jakby Erin naprawdę się przejmowa
ła. Bart już dawno temu nauczył się żyć bez przejawów takiej
sympatii.
- Jutro będzie jeszcze gorzej. Powinieneś posmarować to
maścią. - Nagle uświadomiła sobie, że bezwiednie gładzi go
po gładkim, mokrym torsie, gwałtownie cofnęła rękę i ukryła
ją za plecami. - Jak się tego dorobiłeś?
- To dzieło źrebaka kupionego w Irlandii.
- Następnym razem daj mu więcej "wolnego miejsca. -
Zacisnęła wilgotną dłoń w pięść, aby nie okazać, że przeszedł
ją dreszcz.
- Nie omieszkam. Nabrałem szacunku do irlandzkiego
temperamentu.
- I bardzo dobrze. Jeśli zerkniesz na ten raport, to przed
wyjściem mogłabym ci odpowiedzieć na ewentualne pytania.
Bart przerzucił zapisane maszynowym pismem kartki.
Erin musiała odchrząknąć i spojrzała na lekko zaparowaną
szklaną ścianę. Jednak nie zobaczyła ośnieżonego krajobra
zu, ponieważ przed oczami wciąż miała wspaniałą sylwetkę
Barta - jego szerokie ramiona, lśniący od wody tors, wąskie
biodra i długie, muskularne uda.
Niezły okaz, pomyślała niechętnie, gdyż za silnie na nią
działał.
- Wszystko wydaje się jasne - oświadczył Bart, a ona
86 & IRLANDZKA RÓŻA
drgnęła i w duchu przeklęła ten brak opanowania. - Znasz
swoją robotę, Erin, ale tego się spodziewałem. W przeciw
nym razie bym cię nie zatrudnił. - Owszem, nie zrobiłby
tego, ale musiałby wymyślić inny pretekst, aby ją tu sprowa
dzić. - Jakieś plany związane z pierwszą wypłatą?
- Chodzi mi po głowie to i owo. - Odprężyła się na tyle,
aby się do niego uśmiechnąć. Jednocześnie usiłowała nie
patrzeć niżej niż na szyję Barta. Jutro rano połowa pieniędzy
zostanie wysłana do Irlandii. A reszta... Erin jeszcze nie
zdecydowała, na co ją wyda. - Jeśli jesteś usatysfakcjonowa
ny, to już pojadę do domu.
- Daleko mi do pełnej satysfakcji - mruknął na wpół do
siebie. - Nie sądzisz, że prowadzenie księgowości byłoby
ciekawsze, gdybyś więcej wiedziała o stajniach i wyścigach?
- To możliwe - odparła po chwili zastanowienia.
- Jutro mój koń bierze udział w gonitwie. Może poje
dziesz ze mną i na własne oczy zobaczysz, skąd i dokąd płyną
pieniądze?
- Chcesz mnie zabrać na wyścigi? Mogłabym zagrać?
- Oto kobieta, która mnie rozumie. Bądź gotowa o ósmej.
Najpierw pokażę ci stajnie i padok.
- Świetnie. Do widzenia. - Ruszyła do drzwi.
Erin niespokojnie chodziła po salonie. Swój pierwszy
wolny dzień miała spędzić na wyścigach. Po raz pierwszy
zobaczy mnóstwo ludzi, usłyszy wiele głosów. Przejechała
dłonią po włosach, niepewna, jak wygląda. Miała nadzieję, że
ładnie. Oczywiście nie dla Barta. Dla siebie samej. Po prostu
chciała prezentować się atrakcyjnie, gdy będzie stać pośród
tego morza nieznanych ludzi.
Usłyszała silnik samochodu i wybiegła z domu. Na scho
dach zawahała się, oszołomiona widokiem czerwonego spor-
IRLANDZKA RÓŻA •& 87
towego auta o opływowym kształcie. Powinna zapamiętać
markę, aby napisać o tym Brianowi.
- Jesteś szybka - stwierdził Bart, gdy wsiadła.
- I strasznie podniecona. - Chyba mogła się do tego przy
znać? - Nigdy nie byłam na wyścigach. Cullen mi opowia
dał, że konie są piękne, a ludzie - fascynujący. Co za deska
rozdzielcza. Chyba trzeba skończyć politechnikę, żeby pro
wadzić taki wóz.
- Chcesz spróbować?
Najwyraźniej nie żartował, a ona przez chwilę zmagała się
z pokusą. W porę przypomniała sobie tutejszy ruch na auto
stradzie i postanowiła nie ryzykować.
- Na razie tylko sobie popatrzę. Kiedy zaczyna się goni
twa?
- Mamy mnóstwo czasu. Jak czuje się Adelia?
- Bardzo dobrze, ale lekarz kazał jej więcej wypoczywać.
Wcale jej się to nie podoba, bo nie może tyle co dawniej
chodzić po stajniach, ale stwarzamy jej inne zajęcia. Zauwa
żyłeś, że śnieg już topnieje?
- Jeszcze parę dni takiej pogody i całkiem zniknie.
- Oby nie. Lubię na niego patrzeć. - Usiadła wygodniej,
przekonana, że jazda sportowym samochodem to jak lot na
skrzydłach wiatru. - Nie zmarzniesz? - spytała, zerkając na
lekką kurtkę i dżinsy Barta. - Powietrze nadal jest ostre.
- Nie martw się. Co, oprócz śniegu, najbardziej podoba ci
się w Ameryce?
- To, jak mówicie - odparła bez namysłu.
- Jak mówimy?
- Wasz akcent. Jest uroczy.
- Uroczy. - Bart roześmiał się, a siniak natychmiast za
czął boleśnie pulsować, więc odruchowo go pomasował.
- Boli?
88 * IRLANDZKA RÓŻA
- Skądże.
- Posmarowałeś maścią?
- Nie mogłem jej znaleźć.
- W stajniach na pewno masz jakieś smarowidło dla koni.
Och, spójrz, jakie śliczne są te samolociki. - Popatrzyła na
niego zdumiona, ponieważ skręcił na lotnisko. - Co tu robi
my?
- Przelecimy się jednym z tych samolocików.
Erin poczuła skurcz w żołądku.
- Nie jedziemy na wyścigi?
- Jedziemy, ale mój koń biegnie w Hialeah.
- Gdzie to jest?
- Na Florydzie.
Erin była zbyt podniecona, aby trzeźwo myśleć, i zbyt
przerażona, aby protestować. Wchodząc do małej kabiny,
musiała się schylić, ale fotel okazał się szeroki i wygodny.
Bart usiadł naprzeciwko i kazał jej zapiąć pasy.
- Jesteśmy gotowi, Tom - powiedział przez interkom.
- Zaraz kołujemy, panie Logan. Lot powinien być przy
jemny. Niebo czyste, z wyjątkiem paru chmurek w Karolinie.
Chyba ominiemy te obłoczki.
- To coś na pewno jest bezpieczne? - Słysząc warkot
silników, Erin zacisnęła dłonie na poręczach.
- Zycie to hazard, Irlandko.
Była bliska paniki, ale w porę dostrzegła w jego oczach
błysk rozbawienia i rozluźniła dłonie.
- Podobno - mruknęła i spojrzała za okno, gdy samolot
ruszył po pasie. Wkrótce ziemia zaczęła coraz bardziej się
oddalać. - Wspaniały widok, prawda? - Uśmiechnęła się
i przysunęła do okna. - Gdy lądowaliście w Cork, obserwo
wałam samoloty i zastanawiałam się, jak to jest siedzieć w ta
kiej awionetce. Teraz już wiem.
IRLANDZKA RÓŻA » 89
- I jak ci się podoba?
- Cóż, nie ma szampana.
- Ale może być.
- Rano o ósmej trzydzieści? - Parsknęła śmiechem i roz
siadła się wygodniej. - Raczej nie. Dziękuję za to, że mnie
zaprosiłeś. Grantowie są dla mnie cudowni, ale czasem po
winni ode mnie odpocząć.
- Tylko z tego powodu jesteś mi wdzięczna? - Bart wstał
i wszedł do małej wnęki.
- Nie. Cieszę się, że mogę z tobą jechać.
- Kawa ze śmietanką?
- Tak. - Nie powiedział „proszę bardzo", ale nie zamie
rzała się tym przejmować. Postanowiła, że nic nie zepsuje jej
humoru. Bart usiadł, a ona wzięła filiżankę, lecz była zbyt
podekscytowana, aby pić. - Odpowiesz mi na pytanie natury
osobistej?
Bart wyjął cygaro i zapalił je.
- Odpowiem, ale niekoniecznie powiem ci prawdę. -
Oparł stopy o fotel obok Erin.
- Rzeczywiście wygrałeś „Trzy Asy" w pokera?
- Tak i nie. - Wydmuchał obłoczek dymu.
- To żadna odpowiedź.
- Cóż, naprawdę często grywałem z Cunninghamem i on
dużo przegrał. Nie wiedział, że należy w porę się wycofać.
- Więc jednak wygrałeś od niego farmę.
To by się jej podobało, stwierdził, obserwując wyraz jej
oczu. Wiedział, o czym ona teraz myśli. Pewnie wyobraża
sobie zadymiony pokój, w którym powietrze jest przesycone
zapachem alkoholu, a przy stoliku siedzi dwóch mężczyzn.
Obaj trzymają po pięć kart, a na blacie leży akt własności
farmy.
- W pewnym sensie - potwierdził. - Wygrałem od mego
90 » IRLANDZKA RÓŻA
mnóstwo pieniędzy, a jego inni wierzyciele już machali mu
przed nosem wekslami, więc nie mógł oddać mi długu. Dla
tego kupiłem od niego farmę dosłownie za grosze.
- Ach tak. - Ta wersja wydawała się mniej romantycz
na. - Pewnie już przedtem byłeś bogaty.
- Powiedzmy, że nabierałem wiatru w żagle.
- Hazard nie jest idealnym sposobem na zarabianie.
- To lepsze niż zamiatanie cudzej podłogi.
Musiała się z tym zgodzić.
- Już przedtem znałeś się na koniach?
- Wiedziałem, że mają cztery nogi, ale w razie potrzeby
człowiek szybko się uczy. A gdzie ty nauczyłaś się rachunko
wości?
- Matematyka zawsze szła mi łatwo. W szkole dodatko
wo się dokształcałam, a później zaczęłam prowadzić księgi
na naszej farmie. To było lepsze niż poranne dojenie krów.
A ponieważ u nas wszyscy wszystko o sobie wiedzą, więc
najpierw zatrudniła mnie pani Malloy, a potem - pan 0'Don-
nelly. Przez pewien czas pracowałam też na targu dla Franci
sa Duggana, ale jego syn Donald uznał, że powinnam za
niego wyjść i urodzić dziesięcioro dzieci, więc zrezygnowa
łam z tej pracy.
- Nie chciałaś poślubić Donalda Duggana?
- I przez resztę życia liczyć ziemniaki oraz rzepę? Nie,
dziękuję. Doszło do tego, że mogłam albo podbić Donaldowi
oko, albo rzucić pracę. To drugie było łatwiejsze. Z czego się
śmiejesz?
- Donald Duggan miał szczęście, że nie trzymałaś grabi.
- To ty miałaś szczęście, że się powstrzymałam. Opo
wiedz mi o koniu, którego zgłosiłeś do dzisiejszej gonitwy.
- Podwójny Blef to dwulatek. Przed wyścigiem bywa
nerwowy i trudny do okiełznania. Już udowodnił, ile jest
IRLANDZKA RÓŻA » 91
wart, a w zeszły weekend wygrał Florida Derby. To najważ
niejsze zawody w całym stanie.
- Słyszałam, jak Travis o tym wspomniał. Uważa tego
konia za najlepszego w ostatniej dekadzie. To prawda?
- To możliwe. W tym roku będzie moim kandydatem
numer jeden w wyścigach. Jego ojciec zdobył nagrody war
tości ponad miliona dolarów, a matka jest córką zdobywczyni
Trzech Koron. Podwójny Blef lubi ostro iść do przodu po
zewnętrznej. - Znów się zaciągnął, a Erin zauważyła bliznę
na jego dłoni.
- Chyba go lubisz, prawda?
To prawda, pomyślał, zdumiony tym spostrzeżeniem.
- Jest urodzonym zwycięzcą - odparł, wzruszając ramio
nami.
- A ten kupiony w Irlandii, który cię kopnął?
- Początkowo wystawię go w miejscowych gonitwach -
w Charles Town, Laurel, Pimlico, aby trochę go poobserwo
wać. Jeśli przeczucie mnie nie myli, to w ciągu roku zwróci
mi dwa razy tyle, ile za niego dałem.
- A jeśli przeczucie cię zawiedzie?
- To się rzadko zdarza, ale nawet wtedy uznam podróż do
Irlandii za opłacalną.
Trochę rozstrajało ją spojrzenie Barta.
- Jako hazardzista wiesz, jak przegrywać - odparła z uda
waną swobodą.
- Lepiej wiem, jak wygrywać.
- Jak dorobiłeś się tej blizny? - Odstawiła filiżankę.
Bart nie zerknął na dłoń, jak zrobiłaby to większość ludzi,
lecz strząsnął popiół z cygara i przyglądał się Erin.
- Butelką piwa Texas Star w barowej bójce pod El Paso.
Wynikła sprzeczka na temat rozdania kart przy grze w pokera
i ładnej blondynki. .
92 & IRLANDZKA RÓŻA
- Zwyciężyłeś?
- Tylko w grze. Kobieta nie okazała się warta zachodu.
- Chyba lepiej się skaleczyć z powodu pokera niż kobie
ty-
- To zależy.
- Od tego, jaka jest kobieta?
- Od tego, jak idzie gra, Irlandko. Zawsze najważniejsza
jest gra.
Po wylądowaniu Erin weszła w całkiem nowy świat. Bart
powiedział, aby zostawiła płaszcz w samolocie, lecz mimo to
nie oczekiwała takiego ciepła i prażącego słońca.
- Spójrz! - zawołała ze śmiechem i chwyciła Barta za
ręce. - To przecież palmy!
- Poważnie? - spytał i zanim zdążyła się zirytować, oto
czył ją ramieniem i poprowadził do czekającego na nich auta.
Erin pragnęła sprawiać wrażenie osoby, która codziennie
podróżuje w takim stylu.
- Nie ma korbki do otwierania okna - stwierdziła, a Bart
nacisnął mały przycisk i szyba zjechała w dół. - Och! - Po
dziesięciu sekundach Erin zrezygnowała z odgrywania roli
światowej damy. - Nie do wiary, że tu jestem. Co za pogoda,
no i te kwiaty. Moja mama byłaby zachwycona. To wszystko
przypomina tę przeszkloną salę w twoim domu. Pomyśleć, że
jeszcze dwa tygodnie temu szorowałam podłogę u pani Mal-
loy, a teraz widzę palmy.
Bart prowadził samochód tak pewnie, jakby dobrze znał
trasę. Erin uznała, że on czuje się tu jak u siebie. Dla niego
wszystko tutaj jest czymś zwyczajnym, a ona paple jak idiot
ka. Znów spróbowała zapanować nad swoją ekscytacją, po
czym stwierdziła, że to bez sensu. Mogła sobie paplać, ile
chce.
IRLANDZKA RÓŻA » 93
Bart nie miał pojęcia, że tak bardzo ucieszy go czyjaś
radość z oglądania i przeżywania czegoś nowego. Przez
chwilę chciał po prostu jechać przed siebie, aby Erin jak
najdłużej szczebiotała, śmiała się i zadawała pytania. Już pra
wie nie pamiętał, że istnieją ludzie skłonni zachwycać się
otaczającym ich światem.
Dla Barta podróżowanie stało się zawodem, toteż jak wię
kszość profesjonalistów już od dawna przestał rozglądać się
wokół siebie. Lecz teraz, gdy Erin pokazywała biały piasek,
młodzież na deskorolkach i wysokie hotele, przypomniał so
bie, jakie to uczucie, gdy widzi się coś pierwszy raz w życiu.
Barta znano na tutejszym torze. Gdy szli po zielonej trawie
w stronę wielkich stajni, Erin zauważyła, że ludzie pozdra
wiają go skinieniem głowy lub witają go jako pana Logana.
Dżokeje, trenerzy i stajenni już przygotowywali się do popo
łudniowej gonitwy.
- Serwus, Logan.
Erin zerknęła przez ramię i ujrzała wielkiego brzuchatego
mężczyznę w słomkowym kapeluszu. Spostrzegła też błysk
brylantu na palcu i lśnienie potu na twarzy.
- Witaj, Durnam.
- Nie wiedziałem, że przyjedziesz rzucić okiem na szkapy.
- Lubię sprawdzić, jak się mają sprawy. Twój koń dobrze
pobiegł w zeszłym tygodniu.
- Tak, w Charles Town. Byłeś tam?
- Nie. Poznaj Erin McKinnon. Erin, to Charlie Durnam,
właściciel Stajni Durnam w Lexington.
- To prawdziwie końska kraina, droga pani. - Ujął jej
dłoń i błysnął zębami w uśmiechu. - Miło mi, nawet bardzo.
Nikt tak trafnie nie wybiera młodych klaczy jak Logan.
- Nie zamierzam biec w wyścigu - odparła lekkim to
nem, uznając Durnama za nieszkodliwego osobnika.
94 « IRLANDZKA RÓŻA
- Prosto z Irlandii?
- Erin jest kuzynką Adelii Grant. - Bart posłał mu ostrze
gawcze spojrzenie i Dumam w końcu puścił rękę Erin.
- Naprawdę? Coś takiego. Proszę mi wierzyć, że każdy
przyjaciel Grantów jest przyjacielem Charliego Durnama. To
wspaniali ludzie.
- Dziękuję, panie Durnam.
- Sprawdzę, co z moim koniem. Do zobaczenia - powie
dział Bart.
- Przy okazji zerknij na Dumę Charliego! - zawołał za
nimi Dumam. - To cudo nie koń.
- Zabawny facet - mruknęła Erin.
- Ten zabawny facet ma jedne z najlepszych stajni w kra
ju i błądzące spojrzenie.
Erin zachichotała.
- Może sobie błądzić spojrzeniem do woli. Nie sądzę, aby
udało mu się kogoś na to złowić.
- Zdziwiłabyś się, wiedząc, kogo można złowić na pięt
naście milionów dolarów. - Bart skinął głową stajennemu. -
Dzisiaj on i ja jesteśmy przeciwnikami.
- Musisz go pokonać, prawda? - Erin odrzuciła włosy do
tyłu, zachwycona cudownym słońcem. Chyba nigdy nie świe
ciło jaśniej niż dziś. Bart z szerokim uśmiechem otoczył ją
ramieniem.
- Zamierzam.
Ruszyli wzdłuż boksów. Zapach koni i siana był Erin zna
jomy, podobnie jak lekki skurcz w żołądku. Usiłowała go
zignorować.
- Oto Podwójny Blef - oznajmił Bart i przystanął.
- Strasznie duży. - Zwierzę miało szeroką pierś i sylwet
kę wyścigowego rumaka. Pomyślała, że jest piękne, i zamar
ła, gdy koń raptownie się poruszył. Natychmiast zaschło jej
IRLANDZKA RÓŻA ft 95
w gardle, ale wbrew swoim obawom zrobiła krok w stronę
boksu.
- Gotów do zwycięstwa? - Bart ze śmiechem pogłaskał
pysk konia, który zastrzygł uszami, lecz nadal lekko tań
czył. - Jest niecierpliwy. Nie znosi czekania. To aroganckie
stworzenie i sądzę, że może zdobyć pierwsze Trzy Korony.
Jak ci się podoba?
- Piękny. - Cofnęła się, gdy koń na nią spojrzał. - Na
pewno będziesz z niego dumny.
- Zobaczmy, czy stajenny odpowiednio o niego zadbał. -
Bart otworzył wrota boksu i wszedł do środka. Erin wzięła się
w garść i z bijącym sercem podeszła bliżej. - Dobrze wyglą
dasz, chłopie. - Bart przejechał rękę po boku gniadosza
i przeszedł pod nim, aby sprawdzić drugi. Uniósł kolejno
każdą nogę konia i obejrzał kopyta. - Idealnie czyste. Pocze
kaj, aż go osiodłają. Będzie trzeba go przytrzymać, gdy na
bierze ochoty do galopu, bo inaczej popełniłby falstart.
Podwójny Blef jakby zrozumiał te słowa. Odrzucił łeb do
tyłu i zarżał. Bart parsknął śmiechem. W tym momencie Erin
zemdlała.
Gdy odzyskała przytomność, poczuła, że opiera się o czy
jeś ramię. W usta wlewano jej coś chłodnego. Odruchowo
przełknęła płyn i otworzyła oczy.
- Co się stało?
- Ty mi powiedz. - Słowa Barta zabrzmiały szorstko, ale
dotknięcie jego ręki na policzku Erin było delikatne.
- To pewnie nadmiar słońca - powiedział ktoś inny.
Erin podniosła wzrok i ujrzała za Bartem młodą twarz
i strzechę rudawych włosów.
- Właśnie - zgodziła się ochoczo. - Już nic mi nie jest.
- Siedź spokojnie. - Bart przytrzymał ją, gdy spróbowała
wstać. - Już w porządku, Bobby. Dam sobie radę.
96 * IRLANDZKA RÓŻA
- Tak jest, panie Logan. Proszę na siebie uważać, panien
ko. Lepiej trochę posiedzieć w cieniu.
- Dziękuję. Och... - Na moment przymknęła powie
ki i w duchu sklęła się za swoją idiotyczną słabość. -
Przepraszam za to zamieszanie. Nie wiem, dlaczego tak
padłam.
- Jak podcięty kwiat - stwierdził Bart. Nigdy nic nie
przeraziło go bardziej niż to nagłe omdlenie Erin. - Na
dal jesteś blada. Bobby ma rację. Powinnaś odpocząć
w cieniu.
- Chyba tak. - Odetchnęła z ulgą i z pomocą Barta chcia
ła się podnieść, lecz nagle Podwójny Blef wystawił łeb poza
boks, a jego wrota zadygotały. Ze zduszonym okrzykiem
Erin zarzuciła Bartowi ręce na szyję i przylgnęła do niego.
Natychmiast dodał dwa do dwóch.
- Na miłość boską, Erin, dlaczego nie powiedziałaś, że
boisz się koni?
- Nie boję się.
- Akurat. - Bezceremonialnie chwycił ją na ręce.
- Nie nieś mnie. Już i tak zostałam upokorzona.
- Zamknij się. - Wyniósł ją na zewnątrz i posadził pod
palmą. - Gdybyś miała trochę oleju w głowie i mnie uprze
dziła, nie skróciłabyś mi życia o dziesięć lat. - Z cichym
przekleństwem usiadł obok niej na trawie. Serce nadal waliło
mu jak oszalałe.
- Nie chcę słuchać twojego kazania. - Chętnie umknęła
by, gdzie pieprz rośnie, ale wiedziała, że nogi odmówią jej
posłuszeństwa. - Poza tym nie było o czym mówić. Sądzi
łam, że wyrosłam z tych obaw.
- Myliłaś się - burknął, ale była taka bledziutka, że zła
godniał i wziął ją za rękę. - Opowiedz mi o nich.
- To dziecinne.
IRLANDZKA RÓŻA # 97
- Nie szkodzi.
- Dawniej mieliśmy na farmie dwa konie. - Odetchnęła
głęboko. Bart pewnie uważał ją za idiotkę. - Akurat były
w polu, gdy rozszalała się burza. Z powodu grzmotów i bły
skawic oba musiały się spłoszyć. Brian poprowadził jedne
go do stodoły, Joe zajął się drugim, a ja usiłowałam go uspo
koić. Lecz on chyba przestraszył się błyskawicy i stanął dę
ba. Te kopyta są naprawdę ogromne, gdy ma się je nad gło
wą. - Bezwiednie zadrżała. - Upadłam, a on mnie trochę
stratował.
- O, Boże. - Bart lekko ścisnął jej dłoń.
- Na szczęście bardzo mnie nie poturbował. Nabił mi
trochę siniaków i złamał dwa żebra, ale od tego czasu w po
bliżu koni zaraz wpadałam w panikę.
- Gdybym wiedział, nie przywiózłbym cię tutaj.
- Sądziłam, że mam ten uraz za sobą. To było ponad pięć
lat temu. - Przejechała ręką po twarzy i odgarnęła włosy do
tyłu. — Przez cały tydzień wymyślałam wymówki, żeby nie
iść z Adelią i Travisem do stajni.
- Czemu im nie powiedziałaś prawdy? - Wzruszyła ra
mionami, wiec przysunął się bliżej. - Nie ma się co wstydzić
własnego strachu. To głupie.
- Może i tak. - Unikając jego wzroku, urwała źdźbło tra
wy. - Nic im nie mów.
- Ach, te sekrety. - Ujął ją pod brodę i odwrócił twarzą do
siebie. Teraz, gdy Erin miała blade policzki, nieco wilgotne
od łez oczy i wyglądała tak bezradnie, nie mógł oprzeć się jej
urokowi. - Nie powinnaś się przejmować tym, co ludzie o to
bie pomyślą. Ja wiem, że zarabiałaś zmywaniem i mdlejesz
na widok koni, a jednak cię lubię.
- Naprawdę? - Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Owszem. - Nie przywykł długo opierać się pokusom,
98 # IRLANDZKA RÓŻA
więc dotknął wargami jej ust, aby przypomnieć sobie ich
smak, a może odkryć coś nowego. Ona zaś uniosła rękę,
jakby zamierzała go powstrzymać, lecz tylko zacisnęła palce
na jego koszuli.
Poprzednie pocałunki Barta nie podziałały na Erin kojąco.
Tym razem miała poczucie bezpieczeństwa. Może dlatego, że
Bart delikatnie obejmował palcami jej szyję. Albo dlatego, że
dotyk jego ust tak słodko zmiękczał wargi.
Bart chciał ją objąć, przytulić, kołysać w ramionach i mru
czeć mile głupstwa. Nigdy przedtem żadna kobieta nie obu
dziła w nim takich pragnień. Były dziwne, niepokojące i jed
nocześnie. .. bardzo przyjemne.
Odsunął się nieco, lecz nadal trzymał ją blisko siebie.
- Zabiorę cię do domu.
- Do domu? Nie, chciałabym zobaczyć wyścigi. - Z ja
kiegoś nieznanego powodu poczuła się zdolna stawić czoło
całemu światu. - Nic mi nie jest, naprawdę. Poza tym obser
wując konie z daleka, może trochę do nich przywyknę i nie
będę mdleć ze strachu, gdy się do nich zbliżę. - Wstała,
zadowolona z tego, że trzyma się na nogach. - Bart, przecież
nie polecieliśmy tak daleko, żeby natychmiast wracać. Ta
twoja wspaniała bestia musi wygrać, prawda?
- Stawiam na niego.
- Ja też - oświadczyła. - To pewniak.
- Chodźmy. - Ze śmiechem ujął rękę, którą do niego
wyciągnęła.
Trybuny już były prawie pełne. Erin dyskretnie obserwo
wała twarze - niektóre opalone, inne wręcz spieczone od
słońca, pomarszczone oraz młodzieńczo gładkie. Niektórzy
ludzie wypełniali kupony, inni palili grube cygara lub pili coś
z plastikowych kubków.
W lożach panowała oszałamiająca elegancja, sugerująca
IRLANDZKA RÓŻA ® 99
pewność siebie i wyrafinowanie. Zwiewne, letnie sukienki
w pastelowych kolorach dobrze komponowały się z cienkimi
lnianymi garniturami i słomkowymi kapeluszami. Kilka
smukłych kobiet o złocistej skórze odprowadziło Barta spoj
rzeniem. On zaś pozdrowił niektóre ruchem ręki, lecz do
żadnej nie podszedł.
Loża Barta znajdowała się z przodu. Erin widziała stąd
szeroki, owalny tor z trawiastym polem pośrodku.
- Nigdy nie byłam w takim tłumie.
- Masz ochotę na piwo?
Z roztargnieniem skinęła głową, chłonąc oczami zadzi
wiający widok. W pobliżu zauważyła Durnama rozmawia
jącego z kobietą w najbardziej skąpych szortach, jakie Erin
kiedykolwiek widziała. Następnie wlepiła wzrok w elektro
niczną tablicę.
- Musisz mi wyjaśnić, co to wszystko oznacza, żebym
wiedziała, jak obstawiać.
- Radzę postawić na numer pięć w trzeciej gonitwie.
- Dlaczego?
- To koń z Royal Meadows. Mogę szczerze powiedzieć,
że wspaniale biega.
- Postawisz na niego?
- Nie.
- Myślałam, że jesteś hazardzistą.
- Lubię sobie wybierać gry.
Erin z uwagą wysłuchała zapowiedzi pierwszej gonitwy.
- Kryształowa Panna brzmi uroczo.
- To nie imiona wygrywają wyścig. Nie szastaj pieniędz
mi, Irlandko.
Usiadła wygodniej i zadowoliła się wchłanianiem bogac
twa dźwięków i widoku, a gdy konie stanęły w bramkach,
pochyliła się do przodu.
1 0 0 » IRLANDZKA RÓŻA
- Są piękne - przyznała, ale poczuła się dużo lepiej, gdy
Bart przykrył jej dłoń ręką.
Stwierdził, że jej puls szaleje. Prawdopodobnie zarówno
z powodu podniecenia, jak i zdenerwowania. Ta dziewczyna
rzeczywiście była pełna sprzeczności. Gdy bramki otwarto,
mocno splotła dłoń z jego palcami, ale się nie wzdrygnęła.
- Co za hałas - mruknęła, a jej serce łomotało prawie
równie głośno jak kopyta na torze. Gdy konie weszły w za
kręt, wyciągnęła szyję, aby je widzieć. Nie posiadała się
z podziwu dla tej nadzwyczajnej siły - dzikiej i kontrolowa
nej zarazem. Wiedziała, że wyścigi to wielki biznes, ale w tej
chwili zrozumiała też, dlaczego jest to także sport królów.
Po gonitwie przyłożyła dłoń do piersi.
- Ależ wali mi serce. Nie śmiej się ze mnie - powiedziała
ostrzegawczym tonem i zaraz sama parsknęła śmiechem. -
Nigdy nie widziałam nic piękniejszego. Te wszystkie kolory,
ta energia. Możesz sobie wyobrazić, że jesteś tu codziennie?
- Sporo ludzi to robi.
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, zachwycona tym
dniem. Dla niej był jedyny w swoim rodzaju.
- Chcę postawić w następnej gonitwie.
- W trzeciej - powtórzył Bart, popijając piwo.
Gdy nadeszła pora obstawiania, Erin uczyniła to osobi
ście. Najpierw wsunęła bilet do kieszeni koszuli, po czym
rozmyśliła się i starannie schowała go do portmonetki. Sie
dząc znów obok Barta, zżymała się, dopóki konie nie znala
zły się w bramkach.
- Ostatecznie mogę przegrać. - Posłała mu szybki
uśmiech. - Dużo bardziej wolałabym wygrać.
Po starcie zerwała się z fotela i oparła o barierkę.
- Który jest mój? - Pociągnęła Barta za rękę, aby także
wstał.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 0 1
- Czwarty od tyłu, na wewnętrznej. W czerwono-złotych
barwach.
- Aha. - Wlepiła wzrok w swego faworyta. - Dobrze
biegnie, prawda?
- Owszem.
- Och, patrz, idzie do przodu!
- Spokojnie, Irlandko. Jeszcze prawie kilometr do mety.
- Ale on przyśpiesza. - Wskazała konia palcem i roze
śmiała się radośnie. - Już jest drugi.
Wokół niej ludzie coś pokrzykiwali, a ich głosy mieszały
się z płynącym z głośników komentarzem i łomotem kopyt.
Erin usiłowała słyszeć wszystko naraz. Była taka podniecona,
że jedną ręką bezwiednie wczepiła się w koszulę Barta.
- Już prowadzi! Spójrz na niego! Wygrał! - Rzuciła się
Bartowi na szyję, gdy ,jej" koń minął metę o pół długości
przed konkurencją. - Wygrał. - Ze śmiechem cmoknęła Bar
ta w policzek. - Ile płacą?
- Pazerna wiedźma.
- Wcale nie. Po prostu miło jest coś wygrać. Pochwalę się
Adelii, że postawiłam na jej konia i wygrałam. Ile?
- Było pięć do jednego.
- Czyli pięćdziesiąt dolarów? - Znów zaśmiała się perli
ście. - Teraz ja stawiam piwo. - Wzięła go za rękę. - Kiedy
startuje twój koń?
- W piątej gonitwie.
- To dobrze. Zdążę ochłonąć.
Zapłaciła za piwo i dokupiła jeszcze hot dogi. Podobnie
szalony dzień spędziła kiedyś na jarmarku w Irlandii. Tutaj
też było tak samo hałaśliwie i kolorowo, a otoczenie emano
wało wieloma zapachami. Gdy zapowiedziano piątą gonitwę,
Erin już miała w kieszeni nowy bilet, a na nosie - przeciw
słoneczne okulary Barta.
1 0 2 # IRLANDZKA RÓŻA
- Mam nadzieję, że twój koń wygra - powiedziała
z pełnymi ustami. - Nie tylko dlatego, że na niego posta
wiłam.
- To jest nas dwoje.
- Co się czuje, będąc właścicielem konia pełnej krwi?
- Przypomina to utrzymywanie kosztownej kochanki.
Trzeba ją uszczęśliwiać i wydawać na nią mnóstwo pieniędzy
za nieliczne chwile wielkich uniesień.
- Ależ jesteś słodki. - Erin spojrzała na niego znad zsu
niętych na czubek nosa okularów.
- Prawda? - Bart wlepił wzrok w ruszającego z bramki
konia. Co się czuje, będąc jego właścicielem? - powtórzył
w myśli. Jak to jest być nędzarzem z Nowego Meksyku, któ
ry siedzi w loży i obserwuje swego pędzącego konia wartego
kilkaset tysięcy dolarów? Nie potrafił opisać tego niesamo
witego uczucia. I nie był pewien, czy chciałby to zrobić.
Przecież jutro może znów nie mieć nic.
A gdyby nawet?
Już dawno temu nauczył się, że nie wolno niczego ściskać
w dłoni zbyt mocno, bo ucieknie spomiędzy palców. Dbał
o „Trzy Asy" najlepiej, jak potrafił, chociaż nigdy nie chciał
angażować się w zarządzanie stadniną. I oczywiście nie za
mierzał przywiązywać się do niej. Działał dużo lepiej, prze
nosząc się coraz to gdzie indziej. A jednak już od czterech lat
siedział w jednym miejscu.
Ostatnio zastanawiał się, czy nie zlecić kierowania farmą
wynajętemu zarządcy i nie udać się na długie wakacje. Mógł
by pojechać wszędzie. Do Monte Carlo. San Juan, nad jezioro
Tahoe. Człowiek staje się omszały, gdy nazbyt długo przy
lgnie do jednej gry, prawda? Tymczasem zamiast na wakacje,
poleciał do Irlandii. I wrócił z Erin.
Co gorsza, przestał myśleć o podróży do Monte Carlo lub
IRLANDZKA RÓŻA » 1 0 3
grze w ruletkę. Dużo łatwiej było zostać w domu i rozmyślać
tylko o jednej kobiecie.
- Wygrałeś! - Objęła go uszczęśliwiona. - O dwie długo
ści, może trzy. Och, Bart, tak się cieszę!
- Naprawdę? - Dopiero teraz przypomniał sobie o goni
twie, wyścigu i zakładzie.
- Oczywiście. Cudownie, że twój koń wygrał i w takim
pięknym stylu. A na dodatek wypłacają osiem do pięciu,
więc...
Nie dokończyła, bo Bart chwycił ją w ramiona i pocało
wał tak namiętnie, że osłabła z wrażenia. Zamknięta w uści
sku, nie zaprotestowała, tylko dała się ponieść emocjom.
- Do licha z wypłatami - mruknął Bart i znów ją pocałował.
ROZDZIAŁ 6
IN ie wiedziała, co myśleć. Tamtego dnia na wyścigach Bart
był dla niej taki cudowny. I napatrzyła się na tyle ciekawych
rzeczy. Z zapartym tchem obserwowała silne, piękne konie
pędzące po torze jak wiatr. Widziała atrakcyjne kobiety
w eleganckich sukienkach i dżokejów w kolorowych, atłaso
wych strojach. Słyszała bogactwo dźwięków, jakie wydaje
kilkutysięczny tłum. Zobaczyła egzotyczne ptaki i kwiaty,
w prywatnym samolocie popijała szampana. Najbardziej jed
nak utkwiły jej w pamięci te chwile, gdy w objęciach Barta
siedziała na trawie.
Dlatego nie wiedziała, co myśleć.
Po powrocie z Florydy znów zajęła się pracą. Dni płynęły
w ustalonym rytmie. Erin czasem musiała sobie przypo
mnieć, że robi właśnie to, co zaplanowała. Zarabia, poznaje
świat, uczy się nowych rzeczy. Niby wszystko było w porząd
ku, lecz czegoś jej brakowało. Zorientowała się, że chodzi
o Barta. Coraz rzadziej zaglądał do gabinetu. Ostatnio łapała
się na tym, że wciąż zerka na drzwi, jakby go chciała w nich
ujrzeć.
Wciąż sobie powtarzała, że on budzi w niej tylko powierz
chowne emocje. Potrafił ją rozśmieszyć, pokazał ekscytujące
miejsca i był miły, gdy miał na to ochotę. A także trochę
arogancki, lecz w umiarkowany sposób, który Erin nie zrażał.
Kobieta może lubić takiego mężczyznę, nie ryzykując, że
IRLANDZKA RÓŻA » 1 0 5
straci dla niego głowę. Kobieta może nawet całować się
z takim mężczyzną, nie obawiając się, że on zawładnie jej
sercem. To przecież niemożliwe, prawda?
Zdawała sobie sprawę z tego, że zbyt często o nim myśli
i szuka jego bliskości.
Już wystarczająco długo trzymał się z dala od Erin. Do
szedł do tego wniosku, wracając ze stajni do domu. Po krót
kim wypadzie na Florydę usiłował omijać Erin z daleka, po
nieważ zmagał się z mieszanymi uczuciami. Ta plątanina pra
gnień i wątpliwości była dla niego czymś nowym - do tej
pory zawsze odczuwał łatwe do zdefiniowania emocje.
Wciąż sobie przypominał, jak Erin wyglądała na torze,
gdy chłonęła spojrzeniem pędzące konie. Była taka pod
ekscytowana. Pamiętał też jej bladość i bezbronność, gdy
nagle zemdlała Wtedy postanowił ją chronić, chociaż nigdy
nie interesował się kobietami, które wymagały troskliwości.
Mimo to pragnął Erin. Nie była kobietą, którą można rzucić
po jednej nocy miłych dla obojga igraszek. Wbrew temu, co
mówiła, zaliczała się do kobiet, które zapuszczają korzenie
i pozwalają im wrosnąć głęboko. On zaś zawsze unikał ogra
niczeń i wcale nie chciał odpowiedzialności, jaka wiąże się
z zakładaniem rodziny. Pragnął jednak Erin McKinnon.
Już wystarczająco długo trzymał się od niej z daleka.
Gdy wszedł do gabinetu, właśnie notowała coś w księdze
swoim ładnym, czytelnym pismem. Wiedziała, że to on - nie
musiała nawet zerknąć - ale celowo najpierw skończyła pisać
i dopiero wtedy podniosła wzrok.
- Cześć, Bart. Dawno cię nie widziałam.
- Byłem zajęty.
- To oczywiste, wziąwszy pod uwagę górę dokumentów
na tym biurku. Właśnie uregulowałam rachunek twojego we-
1 0 6 & IRLANDZKA RÓŻA
terynarza. Doktor Harrigan chyba mógłby przez rok żyć z te
go, co płacisz mu na miesiąc. Jak tam młode źrebaki?
- Dają sobie radę.
- Widzę, że zatrudniłeś nowego stajennego.
- Tym zajmuje się mój trener.
Erin uniosła brwi. Czyżby Bart zamierzał grać rolę pana na
włościach?
- Twój Antę Up świetnie pobiegł w Santa Anita.
- Zaczęłaś czytać w gazecie o sporcie?
- Powinnam być na bieżąco, skoro u ciebie pracuję. -
Znów sięgnęła po ołówek. - Miło z tobą gawędzić, ale muszę
zająć się pracą. Chyba że czegoś sobie życzysz.
- Chodź ze mną.
- Co?
- Powiedziałem: chodź ze mną. - Bez wahania wziął ją za
ramię i podniósł. - Gdzie masz płaszcz?
- Dokąd chcesz iść?
- Włóż go - polecił, zauważywszy jej okrycie przewie
szone przez oparcie krzesła. Wziął palto i idąc wepchnął jej
w ręce.
- Chwileczkę - zaprotestowała, gdy ciągnął ją przez
hol. - Przerywasz mi pracę i wleczesz gdzieś bez słowa wy
jaśnienia. Fakt, że mi płacisz. Barcie Loganie, nie zobowiązu
je mnie do ślepego posłuszeństwa. W tym kraju pracownicy
mają swoje prawa. A tak przy okazji - co z moim płatnym
urlopem?
- Szybko się uczysz - rzekł, otwierając drzwi.
- Puść mnie, bo nie mogę się ubrać. - Odsunął się, więc
wsunęła ręce w rękawy, ale się nie zapięła. - Owszem, mamy
ładny dzień. Śnieg już się topi, ale to lepiej dla wiosennych
roślinek. Jeśli to wszystko, co chciałeś mi pokazać, wrócę za
biurko. - Syknęła gniewnie, gdy złapał ją za rękę i ruszył
IRLANDZKA RÓŻA » 1 0 7
przed siebie. - Bart, co za licho w ciebie wstąpiło? Nie mu
sisz tak mnie wlec.
- Jak długo dla mnie pracujesz?
- Trzy tygodnie. - Dostosowała kroki do jego marszu.
- I w tym czasie prawie nie wyściubiłaś nosa z gabinetu.
- To miejsce mojej pracy.
- Nie sądzisz, że lepiej ją zrozumiesz, gdy na własne oczy
zobaczysz, skąd i dokąd płyną pieniądze?
- Myślałam, że w tym celu pojechaliśmy na wyścigi.
- Jeden wyścig niewiele mówi o tym miejscu.
- Po co mam to wszystko rozumieć, skoro na finanso
wych dokumentach liczby się bilansują?
Sam nie bardzo wiedział, co jej odpowiedzieć. Koniecznie
chciał jej pokazać, co posiada.
Odgarnęła włosy z twarzy i popatrzyła na niego uważnie.
Miał zdecydowaną minę.
- Coś cię martwi?
- Nie - odparł ostro, niemal obronnym tonem i natych
miast się zmitygował. - Skądże - zaprzeczył, choć powoli
doprowadzał go do szaleństwa zapach Erin.
Szła w milczeniu, podziwiając kwitnące krokusy. Dorod
ne, fioletowe pąki przebiły się na powierzchnię przesyconej
wilgocią ziemi, pokrytej reszUtą śniegu. Zobaczyła też pięk
nie zarysowane wzgórza, oświedone ukośnie padającymi
promieniami słońca. Po chwili dostrzegła stajnie z pomalo
wanego na biało drewna, obok szachownicę padoków i duży,
owalny tor, na którym ktoś właśnie trenował konia.
- Jaki śliczny widok - powiedziała - niczym z obrazka.
Chyba jesteś dumny z posiadania takiej farmy.
Nie był pewien, czy jest dumny, ale przystanął i spróbował
spojrzeć na farmę obiektywnym okiem. Wygrał ją uczciwie,
ale przecież wiele w życiu wygrywał i przegrywał. Nigdy nie
1 0 8 Ss IRLANDZKA RÓŻA
zamierzał zostać tu na zawsze. Raczej planował, że wprowa
dzi racjonalne zmiany, aby tamta gra okazała się naprawdę
opłacalna. Miał niewielkie pojęcie o koniach i żadne o wy
ścigach, ale postanowił wszystkiego się nauczyć, aby osiąg
nąć zadowalające zyski.
Było to cztery lata temu, a on nadal tu tkwił. Dlaczego?
Ruszył przed siebie, trzymając Erin za rękę.
- Mamy tu trzydzieści koni, z których dwa to ogiery zaj
mujące się wyłącznie fundowaniem przyjemności klaczom.
- I sobie.
- Dwie klacze właśnie się oźrebiły, a dwie inne czeka to
w najbliższych dniach. Połowę pozostałych koni trenujemy
do przyszłorocznych startów. Pięć doskonałych dwulatków
to nasza przyszłość, a kilku weteranów za rok lub dwa przej
dzie na emeryturę. Widzisz tamtego konia na torze? To jeden
z pary kupionej w Irlandii.
Erin tylko przelotnie zerknęła na nisko pochylonego
w siodle jeźdźca. Skupiła uwagę na wierzchowcu - wspania
łym kasztanku z białą smugą, przecinającą jego pysk jak
błyskawica. Koń właśnie przyśpieszył i kopyta głucho zatęt-
niły po wilgotnym torze.
- Jest szybki.
- I cholernie złośliwy.
- Więc to ten cię kopnął. - Erin spojrzała na konia z wię
kszym respektem. - Dlaczego go kupiłeś, skoro jest taki hu-
morzasty?
- Spodobał mi się jego styl.
- Wolę trzymać się z daleka od tej bestii.
- Chcę ci pokazać coś innego.
Erin w myśli nakazała sobie spokój i poszła za Bartem.
- Gdybyś mi powiedział, że będziemy brnąć po błocie,
włożyłabym kalosze.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 0 9
- I tak powinnaś kupić sobie nowe pantofle.
- Dziękuję.
- Dziwne, że mając w kieszeni kilka tygodniówek, jesz
cze nie pognałaś po zakupy.
- Chodzi mi to po głowie. - Minęli stajnie, silnie emanu
jące zapachem koni i mokrej trawy, po czym Erin ujrzała
padok. Stała na nim klacz karmiąca brunatne źrebię.
- To najmłodszy mieszkaniec „Trzech Asów".
- Małe źrebaki są naprawdę słodkie, prawda? - Erin
z wahaniem podeszła do ogrodzenia i oparła o nie ręce. Po
wietrze było łagodne, typowe dla przedwiośnia. Brakowało
tu zieleni i aromatu Irlandii, lecz Erin nagle poczuła się szczę
śliwa. - U nas rzadko jest czas, aby widzieć w zwierzęciu coś
więcej niż tylko siłę roboczą. - Uśmiechnęła się, gdy źrebię
wtuliło pysk głębiej i zaczęło ssać. - Największą słabość do
zwierzaków miał Joe. Byłby zachwycony tą sceną.
- Tęsknisz za rodziną.
- Dziwnie jest nie widywać ich codziennie. Nie przypu
szczałam... - Umilkła na chwilę. - W domu wszyscy mają
się dobrze. Cullen znów grywa w dublińskich klubach,
a Brian adoruje Mary Margaret Shannesy. Mama uważa, że
on robi z siebie durnia, ale tego należało się spodziewać.
Nasyciwszy głód, źrebak zaczął w podskokach biegać.
Erin obserwowała go z roztargnieniem, myśląc o swoich bli
skich.
- Żona Franka wkrótce rodzi. Może nawet już jestem
ciocią. To zabawne, ale budząc się każdego ranka, myślę, że
pora iść do kurnika. Ale tutaj go nie ma.
Źrebak zatrzymał się przy ogrodzeniu, aby ją powąchać.
Bez zastanowienia pogłaskała go między uszami.
- Chciałabyś tu mieć kurnik?
- Mogę szczęśliwie przeżyć resztę życia bez codziennego
1 1 0 » IRLANDZKA RÓŻA
zbierania jajek. - Znów spojrzała na źrebaka i zamierzała
cofnąć dłoń, ale Bart położył na niej swoją.
- Ufne maleństwo, prawda?
- Tak, ale jego matka...
- Pewnie jest zachwycona chwilą wytchnienia. Gdy cze
goś się boisz, czasem warto zmierzyć się z tym w małych
dawkach.
- Chyba tak. - Źrebak miał skórę jak atłas. Właśnie wsu
nął pysk między belki i skubnął płaszcz Erin. - Hej, znajdź
sobie coś innego do jedzenia! - zawołała ze śmiechem. - To
moje jedyne palto. - Źrebak jakby ją zrozumiał i wrócił do
matki. - Będzie czempionem?
- Jeśli to mu pisane.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - Odsunęła się od
płotu i włożyła ręce do kieszeni.
- Sam nie wiem. - Zapomniał o całym świecie, wpatrzo
ny w jej oczy i dotknął jej policzka. - Zresztą, czy to ważne?
A więc to zaszło już tak daleko, że wystarczył dotyk jego
palców, aby jej serce zaczęło łomotać? Poczuła, że dłonie jej
zwilgotniały.
- Uważam, że tak. Lepiej wrócę do domu.
- Pokonałaś dziś jedną obawę, może zmierzysz się z inną?
- Nie boję się ciebie. - Z ulgą stwierdziła, że to prawda.
Serce biło w przyspieszonym rytmie, ale nie ze strachu.
- Może i nie. - Przesunął dłoń z jej policzka na kark
i przyciągnął Erin do siebie. To on się bał - tego, co z nim
wyprawia i czemu nie potrafił się oprzeć.
Tak bardzo pragnęła być blisko niego, ale nie mogła sobie
na to pozwolić.
- Nie powinieneś całować mnie w ten sposób.
- Masz rację. Spróbujemy inaczej.
Zrobił to delikatnie, pieszczotliwie. Poczuła muśnięcie
IRLANDZKA RÓŻA » 1 1 1
jego zębów, czubka języka. Bezwiednie uniosła rękę i poło
żyła ją na policzku Barta.
Potrafi być słodki, cierpliwy, kuszący. Nie wiedziała
o tym. Wplotła palce w jego włosy i rozchyliła usta. Nie,
wcale się nie bała. Nie jego. Skoro zamierzał dać jej więcej,
niż mogła sobie wyobrazić, to bardzo chciała to przyjąć.
Z westchnieniem odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła mu zro
bić to, czego pragnął.
Jeszcze się powstrzymywał. Im bardziej stawała się hojna,
tym bardziej obawiał się wziąć to, co ofiarowywała. Jedno
cześnie marzył tylko o tym, aby zabrać ją w jakieś odosob
nione, urocze miejsce, gdzie oboje mogliby dać się ponieść
pragnieniom. Przycisnął wargi do jej ust i wyobraził sobie,
jak by to było poczuć dłońmi jej nagie ciało. Poczuć jej ciepło
na swojej skórze.
Smak ust Erin działał upajająco, ale Bart chciał czegoś
więcej, nie tylko ust tej dziewczyny. Przycisnął ją do siebie.
- Zostań ze mną na noc.
- Na noc? - Nagle otrzeźwiała i patrzyła mu w oczy,
oszołomiona żarem jego spojrzenia.
- Zostań - powtórzył. - Nic tylko na tę noc. Spakuj się
i wprowadź do mnie.
Te słowa poruszyły ją do głębi i jednocześnie rozgnie
wały.
- Miałabym się do ciebie wprowadzić? - Oparła dłonie
na jego torsie, usiłując mówić spokojnym tonem. - Mieszkać
pod twoim dachem, jeść twój chleb, spać w twoim łóżku?
- Chcę, żebyś była blisko. Dobrze wiesz, że zapragnąłem
tego już wtedy, gdy pierwszy raz cię dotknąłem.
- Może i wiem. Zgodziłam się tylko dla ciebie praco
wać. - Znów uniosła głowę, lecz tym razem nie było w tym
ruchu poddania. Cóż, mogła zaakceptować uczucia, które
1 1 2 * IRLANDZKA RÓŻA
budzi w niej Bart, ale nie zamierzała rezygnować dla nich ze
swoich zasad. - Sądzisz, że pozwolę ci zatrzymać mnie
w swoim pięknym domu?
- Nikt nie mówi o zatrzymywaniu.
- Oczywiście, że nie - parsknęła. - Nie jesteś mężczyzną,
który chce cokolwiek zatrzymać. Wolisz brać, trochę się po
bawić i iść dalej. Coś ci powiem. Nieważne, co przy tobie
czuję ani jak na mnie działasz. To bez znaczenia, bo nigdy nie
będę niczyją utrzymanką.
Wiedziała, że to grupie i śmieszne, lecz czuła się zraniona
i urażona. Zdecydowanie uwolniła się z uścisku Barta.
- Jeśli cię całuję, to tylko dlatego, że mnie też sprawia to
przyjemność. Ale na tym koniec. Nie będę mieszkać u ciebie,
przynosząc wstyd mojej rodzinie. - Odrzuciła włosy do tyłu
i skrzyżowała ramiona. - Wracam do pracy, a ty lepiej trzy
maj się ode mnie z daleka, jeśli nie chcesz tłumaczyć swoim
ludziom, czemu lista płac nie jest gotowa.
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do domu. Bart
oparł się o ogrodzenie i odprowadził ją wzrokiem. Mądry
mężczyzna złożyłby teraz karty i zrezygnował z gry. On jed
nak postanowił poczekać do kolejnego rozdania i zobaczyć,
co z tego wyniknie.
Erin nie była w nastroju do zabawy, ale dała się wciągnąć
Adelii w przygotowania do przyjęcia. Czy istnieje lepsza
okazja do świętowania niż Dzień Świętego Patryka?
Na myśl o Barcie Loganie wszystko się w niej gotowało.
Nie powiedział „zamieszkaj ze mną i bądź moją ukochaną",
tylko „pakuj się i wskakuj mi do łóżka". Gniewnie zaatako
wała szmatką srebrny półmisek, jakby chciała zrobić w nim
dziurę.
Tacy jak Bart Logan nie prawią kobiecie miłych słówek.
IRLANDZKA RÓŻA # 1 1 3
Ale co tam. Ona, Erin McKinnon, wcale ich nie pragnie. Od
nikogo. Chce tylko mieć święty spokój i realizować swoje
plany. Za pół roku wynajmie mieszkanie i znajdzie nową
pracę. Nie będzie musiała widywać mężczyzny, który albo ją
rozśmiesza, albo irytuje. A często doprowadza nawet do sza
łu, dodała w duchu, odkładając ściereczkę.
Odwróciła półmisek i wlepiła wzrok w swoje odbicie.
Bart tylko się nią bawi. To było jasne od samego początku,
prawda? Należy więc odpłacić mu tą samą monetą i też trochę
się zabawić. Dzisiejszy wieczór idealnie się do tego nadawał.
Adelia mówiła, że będzie mnóstwo interesujących mężczyzn.
- Skończyłaś już się katować? - słodko spytała siedząca
naprzeciw niej Adelia.
- Prawie.
- To świetnie, bo zostało jeszcze tylko parę godzin. -
Adelia wstała i ustawiła miseczki oraz półmiski obok kry
ształów. Hannah i dostawcy mieli zająć" się całą resztą. -
Masz ochotę o czymś pogadać?
- Nie.
- Nawet nie zdradzisz, dlaczego przez cały tydzień bez
przerwy mruczysz do siebie?
Erin zrezygnowana oparła brodę na dłoni.
- Amerykanie są jeszcze bardziej chamowaci i aroganccy
niż Irlandczycy.
- Na tym polega ich urok. - Adelia podeszła i położyła
rękę na ramieniu kuzynki. - Bart daje ci się we znaki?
- Oględnie mówiąc.
Ton Erin sprawił, że Adelia się uśmiechnęła.
- Ma swój styl.
- Nie w moim guście.
- Zatem nie będziemy zaprzątać sobie nim głowy. Musi
my przygotować się do przyjęcia.
1 1 4 » IRLANDZKA RÓŻA
Erin była z lekka oszołomiona. Srebra i kryształy mówiły
same za siebie, ale na widok tłumu dostawców wpadła w po
płoch. W kuchni kilka osób zajmowało się takimi rzeczami,
jak mus z łososia i pasztet z gęsich wątróbek. A później przy
wieziono szampana. Całe skrzynki! Gdy nikt nie patrzył,
ukradkiem spróbowała czarnego kawioru. Teraz, gdy szła
z Adelią przez hol, zauważyła, że wszędzie ustawiano
ogromne kwiatowe dekoracje.
- Istny dom wariatów, prawda? - stwierdziła Adelia, kie
dy zaczęły wchodzić po schodach. - Gdy już będziesz mieć
dosyć słuchania o koniach, torach i opłatach za krycie, daj mi
znak.
- Lubię tego słuchać. To trochę jak nauka obcego języka.
- Owszem. - Adelia weszła do jej pokoju i wzięła z łóżka
wielkie pudło. - Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia
Świętego Patryka.
- Co to? - Erin odruchowo schowała ręce za plecami.
- Prezent. Nie weźmiesz?
- Nie musisz dawać mi prezentów.
- Nie muszę. - Adelia dobrze rozumiała cudzą dumę. Jej
własna także parę razy została zraniona. - Potraktuj to, Erin,
jako powitalny podarunek od nas w nowym miejscu. Po
przyjeździe tutaj miałam tylko wujka Paddy'ego. Obecnie
rozumiem, jak cieszyło go to, że może się ze mną wszystkim
podzielić. Weź, proszę.
- Naprawdę jestem ci wdzięczna.
- Wobec tego bierz i udawaj, że ci się podoba, nawet jeśli
tak nie będzie. - Adelia usiadła na łóżku i obu rękami wska
zała pudło. - Otwórz. Cierpliwość nie jest moją najmocniej
szą stroną.
Erin z wahaniem zdjęła wieczko. Wewnątrz, pod zwojami
białej bibułki, leżała ciemnozielona, jedwabna suknia.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 1 5
- Och, co za kolor.
- Bardzo odpowiedni na dzisiejszy dzień. No dalej, wyj
mij ją - zażądała Adelia. - Umrę, jeśli zaraz nie zobaczę, czy
pasuje.
Erin delikatnie musnęła jedwab palcami i wyjęła sukien
kę. Lekko zdrapowany z przodu materiał spływał z ramion na
plecy, tworząc dekolt aż do talii. Dół był wąski i dość krótki.
Adelia wstała i przyłożyła kreację do sylwetki kuzynki.
- Wiedziałam, że to wymarzony odcień dla ciebie! - za
wołała radośnie. - Och, Erin, rzucisz wszystkich na kolana.
- To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widzia
łam. - Erin niemal nabożnie pogłaskała materiał. - W dotyku
istny grzech.
- Prawda? - Adelia cofnęła się, aby spojrzeć na Erin
z pewnej odległości. -1 będzie wyglądać jak grzech. Na twój
widok mężczyźni oszaleją z zachwytu.
- Nie zasługuję na tyle twojej dobroci.
- Chyba nie. - Adelia wzięła pudło i wręczyła je Erin. -
Włóż to, spędź trochę czasu, robiąc się na bóstwo.
Erin ucałowała ją w policzek. Następnie pozwoliła uczu
ciom wziąć górę i serdecznie uścisnęła Adelię.
- Dziękuję. Będę gotowa za dziesięć minut.
- Nie śpiesz się.
- Im szybciej na siebie włożę to cudo, tym dłużej będę je
nosić.
Bart późno przyjechał na przyjęcie. Zresztą zamierzał na
wet w ogóle z niego zrezygnować. Był rozdrażniony i po
czątkowo myślał o tym, aby skoczyć do Atlantic City i trochę
pograć. Jarzące się od świateł kasyna z gabinetami, gdzie
panował dyskretny półmrok - to były miejsca wprost dla
niego stworzone. Natomiast nigdy nie przepadał za wytwór-
1 1 6 * IRLANDZKA RÓŻA
nymi przyjęciami, na których w swoim gronie bawili się bo
gaci właściciele stadnin.
W końcu zjawi! się u Grantów tylko ze względu na nich.
Bynajmniej nie dlatego, że Erin też tam będzie. Wcale nie
z tego powodu. Bardzo chciał w to wierzyć. Po tamtym star
ciu prawie zdołał sobie wmówić, że nic ich nie łączy, a obez
władniające wrażenie, że oboje czują do siebie coś głębokie
go i prawdziwego, jest tylko wytworem jego wyobraźni.
Nie przyszedł też tutaj, aby tego dowieść. W to również
bardzo chciał wierzyć.
Wpuścił go Travis. Już w holu Bart usłyszał dochodzące
z salonu i jadalni ożywione głosy oraz dźwięki irlandzkiej
muzyki w wykonaniu kobziarzy.
- Adelia martwiła się o ciebie. - Travis pośpiesznie zamknął
drzwi, bo wieczorne powietrze w połowie marca wciąż było
ostre.
- Musiałem załatwić parę spraw.
- Jakieś problemy?
- Żadnych - zapewnił, ale napięcie go nie opuszczało.
- Chyba znasz tutaj wszystkich. - Travis poprowadził go
do salonu.
- Zaprosiliście spory tłum. - Bart już szukał wzrokiem
jednej konkretnej osoby.
- Przekonasz się, że Adelia przeszła samą siebie nie tylko
pod tym względem. - Travis wskazał mu wzrokiem Erin.
Bart nie miał pojęcia, że ona może tak wyglądać - se
ksownie, elegancko i światowo. Popijała szampana i nad
brzegiem kieliszka śmiała się do Lloyda Pentela, dziedzica
jednej z największych fortun i przyszłego właściciela jednej
z najstarszych i najlepszych stadnin w Wirginii. Po obu bo
kach Erin stali dwaj inni znani Bartowi młodzi mężczyźni -
trzecie i czwarte pokolenie baronów ze świata wielkich wy-
IRLANDZKA RÓŻA » 1 1 7
ścigów, obaj z dyplomami świetnych uniwersytetów, pewni
siebie i swego uroku. Bart poczuł, że krew uderza mu do
głowy, gdy jeden z nich pochylił się i szepnął coś do ucha
Erin.
- Czego się napijesz? - Travis obserwował przyjaciela
z mieszaniną rozbawienia i współczucia. - Piwa?
- Whisky.
Pierwszą szklaneczkę opróżnił niemal jednym haustem,
a mimo to nie zdołał się odprężyć. Wziął kolejnego drinka
i tym razem pił go powoli.
Erin doskonale zdawała sobie sprawę z obecności Barta. Pra
wie natychmiast wyczuła, że przyszedł, ale nie dała tego po
sobie poznać. Uśmiechała się i flirtowała z Lloydem oraz inny
mi mężczyznami, którzy zebrali się wokół niej, i powtarzała
w duchu, że cudownie się bawi. Jednocześnie dyskretnie obser
wowała Barta i kobiety, które kręciły się coraz bliżej niego.
Adelia miała rację - rozprawiano głównie o koniach, or
ganizacji zawodów i stawkach, które przyprawiały Erin o za
wrót głowy. Wchłaniała te wszystkie informacje, zdecydowa
na nie okazywać zdumienia, ale wzrokiem błądziła po prze
ciwnej stronie pokoju.
Co za typ, pomyślała. Nawet nie podszedł się przywitać.
A teraz na dodatek zainteresował się długonogą blondynką.
Erin poszła tańczyć z Lloydem i pozwoliła mu się przytulić.
Nie spuszczała jednak z oka Barta.
Coś takiego, pomyślał. W ogóle się nie przejmuje, że mło
dy Pentel ją podrywa. Bart gniewnie wprawił whisky w wiro
wy ruch. I skąd, u diabla, ma tę sukienkę? Odstawił szklankę
i zapalił cygaro. Tylko spokojnie, skarcił się bezgłośnie. Prze
cież Erin wcale go nie obchodzi. Jeśli chce nosić ciuch z ta
kim bezwstydnym dekoltem i czarować Pentela modrymi
oczkami, to jej sprawa.
1 1 8 * IRLANDZKA RÓŻA
Do licha, wcale nie. Zdusił cygaro w popielniczce i nie
zważając na szczebioczącą obok niego blondynkę, ruszył do
Erin.
- Witaj, Pentel.
Zirytowany, lecz równie dobrze ułożony jak najlepszy
źrebak ojca, Lloyd uprzejmie skinął głową.
- Dobry wieczór, Logan.
- Muszę porwać Erin na minutkę. Interesy. - Zanim któ
reś z nich zdążyło zaprotestować, wkręcił się między nich
i wziął Erin w ramiona,
- Jesteś facetem bez manier i cienia wstydu. Barcie Loga-
nie. - Była zachwycona.
- Nie powinnaś mówić o wstydzie w takiej sukience.
- Podoba ci się?
- Ciekawe, co powiedziałby o niej twój ojciec.
- IV nim nie jesteś. - Uśmiechnęła się prowokująco. -
Czy ktoś twojego pokroju nie musi martwić się o szczęście?
Dlaczego nie nosisz nic zielonego?
- Kto powiedział, że nie?
- Zielone banknoty się nie liczą.
- Miałem na myśli coś bardziej osobistego niż pieniądze.
Chodźmy w spokojniejsze miejsce, to ci pokażę, która część
mojej garderoby jest zielona.
- Nie wątpię, żebyś to zrobił - zauważyła, usiłując nie
okazać rozbawienia. - O jakich interesach wspomniałeś? -
Nie trzymał jej aż tak blisko jak Lloyd, ale czuła, że chętnie
by ją przytulił.
- Przeszłaś daleką drogę od tamtego tańca na polu w księ
życowym blasku, Irlandko.
- Co przez to rozumiesz?
- Jesteś ambitną kobietą, chcesz dużo osiągnąć. - Boże,
był bliski szaleństwa, mając ją tuż obok, wchłaniając jej
IRLANDZKA RÓŻA # 1 1 9
zapach tak jak wtedy, w mrocznej szopie, gdy deszcz bębnił
o dach.
- I co z tego?
- Lloyd Pentel to niezły wybór. Może dać ci to wszystko,
czego pragniesz. Jest młody, bogaty i ani trochę taki sprytny
jak jego ojciec. To chłopak, którego bystra kobieta z łatwo
ścią owinie sobie wokół palca.
- Jak miło, że mi o tym mówisz - wycedziła lodowatym
tonem. Nie wiedziała, co za licho w nią wstąpiło, lecz nie
zamierzała żałować tego, że zaraz dodała: - Po co miałabym
zadowolić się źrebakiem, skoro mogę zdobyć prawdziwego
ogiera? Ojciec Lloyda jest wdowcem.
- Szybko działasz.
- Ty też. Ta wychudzona blondynka nadal się dąsa, że
ją zostawiłeś. Musi być miło wejść do pokoju i zoba
czyć, jak sześć kobiet tratuje się nawzajem, aby do ciebie
dotrzeć.
- Ma to swoje plusy.
- W takim razie może wrócisz do swoich wielbicielek?
- Chciała się odsunąć, ale raptownie przyciągnął ją do siebie
i ich ciała się zderzyły.
- Niech cię licho. Bart - mruknęła, gdy mocniej ścisnął
jej dłoń.
- Mam dosyć tych gierek. - Wymanewrował ją do holu,
zanim zdążyła złapać oddech, aby zaprotestować.
- Co ty wyprawiasz?
- Wychodzimy. Gdzie masz płaszcz?
- Nigdzie nie idę, ja...
Zarzucił jej na ramiona swoją marynarkę i pociągnął na
zewnątrz.
- Wsiadaj do samochodu.
- Idź do diabła!
1 2 0 » IRLANDZKA RÓŻA
- Jutro rano pewnie tam trafię. - Chwycił ją mocno
i przytrzymał.
Gdy przycisnął wargi do jej ust, w pierwszym odruchu
chciała się wyrwać, ponieważ ten mężczyzna budził obawy.
Ale zaraz przylgnęła do niego, bo ogarnęło ją pożądanie.
- Wsiadaj, Erin.
Przez chwilę stała spokojnie, pewna, że niezależnie od
zdecydowania Barta wybór do niej należy. Następnie otwo
rzyła drzwiczki i bez wahania zajęła fotel pasażera.
ROZDZIAŁ 7
V---zyżby całkiem zgłupiała? Patrzyła na światła samochodu
przecinające ciemność nocy i słyszała tylko ogłuszające dud
nienie swego serca. Chyba rzeczywiście oszalała, skoro
w jednej sekundzie odrzuciła ostrożność, zdrowy rozsądek
i poczucie przyzwoitości. Dlaczego do tej pory nie miała
pojęcia, że szaleństwo ma cudowny smak wolności?
Nigdy nie wykazywała skłonności do autodestrukcji.
A może tak? Zastanawiała się nad tym, oszołomiona szybko
ścią auta, aksamitnym mrokiem nocy i bliskością siedzącego
obok mężczyzny. Może on wykrył w niej również i tę cechę?
Skłonność do podejmowania ryzyka, bez oglądania się na
konsekwencje? Jeśli jej nie ma, to dlaczego nie każe mu
zawrócić?
Z całej siły splotła palce, aż zbielały jej kostki. Nie była
pewna, czy Bart by jej posłuchał, ale nie z tego powodu
milczała. Nie odzywała się, ponieważ nagle skonstatowała,
że zakochała się w Barcie.
To nią wstrząsnęło. Kochała go, tak jak jeszcze nigdy
nikogo. Gwałtownie i rozpaczliwie. Przeanalizowała swoje
uczucia i nie odnalazła w nich czułości. Zerknęła na Barta -
w nim także nie dostrzegła cienia łagodności. Mocno trzymał
kierownicę i patrzył prosto przed siebie.
Erin zacisnęła usta. Koniec z romantycznymi złudzenia
mi. Miłość wcale nie musi być sentymentalna i łagodna.
1 2 2 IRLANDZKA RÓŻA
Milczała, gdy wjeżdżali do posiadłości.
Dlaczego wydawało mu się, że jego życie właśnie nieod
wracalnie się zmieniło? W oddali zobaczył światła swego
domu i sprężył się wewnętrznie, jakby spodziewał się ciosu.
Pragnął Erin. Bardziej, niż chciał to przyznać. I dziś jego
marzenie się spełni. Ale co z nią? Nie odezwała się ani sło
wem. Nerwy miał napięte jak postronki, gdy skręcił w pod
jazd. Czy to, co się działo, dla Erin znaczyło tak niewiele, że
nie było warte żadnego komentarza?
Do licha, co się dzieje w jej sercu? Dlaczego do tej pory
nie zauważyła, że z każdym dniem, z każdą wspólnie spędzo
ną chwilą on coraz bardziej zbliża się do jakiejś granicy?
Granicy czego? I co się stanie, gdy ją przekroczy? Jakie od
tego momentu będzie życie ich obojga?
Do diabła z tym! Gwałtownie zahamował przed wejściem
i wyskoczył z auta. Nawet nie spojrzał na Erin.
Wysiadła i na miękkich nogach zaczęła wchodzić po scho
dach. Frontowe drzwi wyglądały na większe niż zwykle, były
jak wrota do innego świata. Weszła tam, biorąc głęboki od
dech.
Czy zawsze jest tak cicho i ponuro, gdy kochankowie idą
razem na górę? Oparła na rzeźbionej poręczy dłoń - suchą
i zimną. Tak bardzo chciała, aby Bart ujął jej rękę, ogrzał
w swojej. Nonsens, skarciła się w duchu. Przecież jest kobie
tą, a nie dzieckiem. Nie trzeba na nią chuchać i dmuchać.
Bart wszedł do sypialni pierwszy. Czekał na uśmiech Erin
lub inny znak, że jest szczęśliwa. Tymczasem ona stała oparta
plecami o drzwi, z dumnie uniesioną głową i wyrazem buntu
w oczach.
W porządku, pomyślał. Skoro nie potrzebuje nawet odro
biny słodyczy, to on też bez tego się obejdzie. Przecież są parą
dorosłych ludzi i wiedzą, po co tu przyszli. Powinien raczej
IRLANDZKA RÓŻA * 1 2 3
się cieszyć z tego, że ona nie domaga się czułości, blasku
świec i obietnic, których tak rzadko się dotrzymuje.
Przyciągnął ją do siebie. Ich oczy przelotnie się spotkały,
a gdy dotknął wargami jej ust, chwila na ciche słowa i deli
katne pieszczoty już należała do przeszłości.
To wystarczy, pomyślała, gdy ogarniał ją cudowny żar. To
musi wystarczyć, ponieważ nigdy nie dostanie od Barta ni
czego więcej. Pogodziła się z tym i przylgnęła do niego, od
dając mu duszę i ciało, choć on nie wiedział, że już do niego
należy. Bez wahania rozchyliła usta, zachwycona gorącym,
namiętnym pocałunkiem. Gdy ręce Barta zaczęły błądzić po
jej plecach i oparły się na biodrach, wyprężyła się jeszcze
bardziej, spragniona bliskości. Miała nadzieję, że on nauczy
ją sztuki intymności. Była gotowa nawet ryzykować samo
unicestwienie, o ile on weźmie w tym udział.
Wpiła nieco drżące palce w ramiona Barta. Wyczuła
w nich siłę- wielką, prawie brutalną, która sprawiła, że serce
waliło jak młotem, a ciało omdlewało z pożądania.
Dobry Boże, jeszcze nigdy żadna kobieta nie wyzwoliła
w nim takiej namiętności. Wystarczyło poczuć jej dotyk, po
smakować ją. Gdy całowała go tak zachłannie, przez jedną
słodką sekundę niemal wierzył, że zakochał się w Erin. Ta
dziewczyna wsączała się w niego jak oszałamiający narko
tyk, sprawiała, że serce łomotało, a w głowie się kręciło.
Ocierała się o niego, gdy ściągał z niej sukienkę. Rozpo
znał w tych ruchach ekscytację, pragnienie, ale żadnych za
hamowań. Gdy uwolnił jej ciało z cienkiej bariery zielonego
jedwabiu, poczuła na sobie silne ręce, które natychmiast
obudziły w niej pożądanie. Jeszcze nikt nigdy tak jej nie
dotykał -jakby miał do niej prawo. I jeszcze nikt nigdy nie
podniecił jej tak bardzo, że była gotowa na wszystko.
Naga padła na łóżko, przyciśnięta do niego ciałem Barta.
1 2 4 IRLANDZKA RÓŻA
Jego dłonie działały na nią magicznie, więc wygięła się, aby
dostać jak najwięcej, choć w sercu odezwał się strach przed
nieznanym. Wstrzymała oddech, całkiem bezbronna, otuma
niona pożądaniem. Miała wrażenie, że jej własne ciało jest
ciałem kogoś innego. Emocje stawały się coraz gwałtowniej
sze, doznania - coraz bardziej rozkoszne. Pragnęła usłyszeć
choć jedno słowo otuchy, poczuć choć jeden czuły dotyk. Ale
niebyła w stanie prosić, a Bart nie zamierzał słuchać.
Zachłannie sunął ustami po jej skórze, zdzierając z siebie
ubranie. Nie mógł się doczekać momentu, gdy poczuje całą
Erin obok siebie. Ileż to razy wyobrażał sobie, że się kocha
ją - szybko, bez zbędnych pytań? Erin szeptem powtarzała
jego imię, bezwiednie rozpalając namiętność, która uniemo
żliwiała myślenie i prawie nie pozwalała oddychać.
Gdy ona wbiła palce w jego ramiona, znów ogarnął jej
usta pocałunkiem i głęboko w niej zatonął.
Leżała daleko od niego, zwinięta w kłębek, i drżała. Bart
usiłował zebrać myśli. Była dziewicą, a on wziął ją tak gwał
townie, wręcz dziko. Przed nim nie miała nikogo. Powinien
był się domyślić. Ale przecież wydawała się taka dojrzała,
taka gotowa, jakby dokładnie wiedziała, co robić, czego się
spodziewać, jak reagować. Nawet nie przyszło mu do głowy,
że jest pierwszym mężczyzną Erin.
Przejechał rękami po twarzy. Nie zorientował się, bo jest
głupcem. Gdyby miał trochę rozumu, zauważyłby niewin
ność w jej oczach. Nie patrzył w nie wystarczająco uważnie.
Może nie chciał dostrzec czegoś oczywistego. Wyrządził Erin
krzywdę. W przeszłości bywał nieczuły wobec kobiet, ale
nigdy żadnej nie skrzywdził, ponieważ one wiedziały, jakie
obowiązują zasady. Ona ich nie znała. Nikt jej ich nie na
uczył.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 2 5
Niepewny, jak ją przeprosić, dotknął jej włosów. Jeszcze
bardziej się skuliła.
Zacisnęła powieki, przysięgając sobie, że się nie rozpłacze.
Była aż nadto upokorzona nawet bez łez. Bart pewnie uważają
za idiotkę, pociągającą nosem jak dziecko. Skąd mogła wie
dzieć, że miłosna intymność to sam żar, bez cienia uczucia?
Do diabła, słowa sprawiały tyle trudności. Bart sięgnął po
skłębioną w nogach łóżka kołdrę i przykrył Erin.
- Erin, przepraszam. - Znów pogłaskał ją po głowie. Bo
że, rzeczywiście nie umiał powiedzieć tego, co trzeba.
- Nie przepraszaj. Nie mogę tego znieść. - Wtuliła twarz
w poduszkę, modląc się, aby nie mówił takich rzeczy.
- Dobrze. Chciałem tylko powiedzieć, że nie powinie
nem... - Czego? Pragnąć jej? Wziąć jej? - Że nie powinie
nem być taki nieostrożny. - Czuł do siebie wstręt, bo zepsuł
coś naprawdę pięknego. - Nie zdawałem sobie sprawy z tego,
że ty... że to twój pierwszy raz. Gdybym wiedział...
- To co? Zmykałbyś, gdzie pieprz rośnie? - Usiadła, lecz
zanim zdążyła wstać z łóżka. Bart przytrzymał ją za ramię.
Poczuł bolesny skurcz w sercu, gdy się wzdrygnęła.
- Masz święte prawo być na mnie zła.
- Na ciebie? - Zmusiła się, aby na niego spojrzeć.
W mroku ledwie go widziała. - Dlaczego miałabym gniewać
się na ciebie? Mam pretensje do siebie.
- Gdybyś mnie uprzedziła...
- Uprzedziła? - Znów pociągnęła nosem, ale zabrzmiało
to raczej jak drwiące prychnięcie. - Oczywiście. Gdy tarzali
śmy się nago w pościeli, należało powiedzieć: A tak przy
okazji, Bart, może zainteresuje cię informacja, że robię to
pierwszy raz. To załatwiłoby sprawę.
Zdumiało go, że się uśmiechnął, chociaż Erin szarpnęła
głowę do tyłu, gdy znów sięgnął do jej włosów.
1 2 6 » IRLANDZKA RÓŻA
- Szkoda, że nie wybraliśmy na to lepszej pory.
- Co się stało, to się nie odstanie. Chcę wrócić do domu.
- Nie odchodź. - Nie wiedział, że umie prosić. - To, co
się stało, nie było złe, tylko źle zrobione. Wyłącznie z mojej
winy. - Ujął Erin pod brodę. - Nie jestem dobry w wyrażaniu
próśb, ale pozwól mi wszystko ci wynagrodzić.
- Nie ma potrzeby. - Jeszcze sobie nie uświadomiła, jak
kojąco działa na nią łagodność w jego głosie. - Już ci powie
działam, że nic nie mam ci za złe. Owszem, to był mój
pierwszy raz, ale nie jestem dzieckiem. Przyszłam tu z włas
nej woli.
- Proszę cię, żebyś została. - Wziął ją za rękę i przycisnął
jej wnętrze do ust. A gdy znów spojrzał na Erin, stwierdził, że
patrzy na niego zdumiona. Znów przeklął się za dotychczaso
wy brak czułości. - Przygotuję ci kąpiel.
- Co zrobisz?
- Przygotuję kąpiel. Poprawi ci samopoczucie.
Odprowadziła go oszołomionym spojrzeniem. Co mu się
stało? Osłoniła się kocem i wstała. Bart wrócił ubrany w szla
frok luźno przewiązany paskiem. Światło z łazienki ślizgało
się po podłodze, szumiała lecąca do wanny woda. Bart chyba
się wahał, ale to wydawało się Erin nieprawdopodobne.
- Idź, spróbuj się odprężyć. Napijesz się czegoś? Może
herbaty?
Przecząco potrząsnęła głową.
- Nie śpiesz się. Wrócę za parę minut - dodał Bart.
Zbita z tropu tą zaskakującą łagodnością, Erin weszła do
łazienki i zanurzyła siew parującej wodzie. Jej ciepło sprawi
ło, że natychmiast się zrelaksowała, a ból minął. Osunęła się
jeszcze głębiej i zamknęła oczy.
Chętnie porozmawiałaby teraz z inną kobietą, spytała ją,
czy seks zawsze jest właśnie taki. Żałowała też, że nie ma
IRLANDZKA RÓŻA » 127
komu opowiedzieć o swoich uczuciach. Kochała Barta, a jed
nak nie odczuła żadnego emocjonalnego spełnienia. Ow
szem, to wszystko było podniecające. Bliskość ciała Barta,
dotyk jego rąk ekscytował, wprawiał w drżenie, budził nie
znane pragnienia. Zabrakło jednak przeświadczenia o słusz
ności tego, co zaszło, i poczucia szczęścia.
Pewnie jest idiotką, skoro spodziewała się tylu wspaniało
ści. Obiecywali je tylko poeci i marzyciele. Słodkie słowa,
wzniosłe przeżycia, a ona jest przecież realistką.
Bart miał rację co do skutków kąpieli. Rzeczywiście po
działała odprężająco. Trzeźwo myśląc, Erin doszła do wnios
ku, że nie powinna czuć się upokorzona ani niczego żałować.
Straciła niewinność, bo sama tego chciała. Rodzice zawsze
jej powtarzali, że trzeba iść za głosem serca i nikogo nie
obwiniać za własne uczynki.
Wyszła z wanny dużo spokojniejsza. Teraz już zdoła spoj
rzeć Bartowi w oczy. Żadnych łez, rumieńców czy zarzutów.
Owinęła się w ręcznik i weszła do sypialni.
Za drzwiami przystanęła zdumiona. Pokój tonął w łagod
nym świede wielu małych świeczek. Z niewidocznych głoś
ników sączyła się muzyka - dyskretna i romantyczna, która
podkreślała zapach rozgrzanego wosku i kwiatów. Łóżko by
ło starannie zasłane świeżą pościelą. Erin chłonęła to wzro
kiem, a cała dopiero odbudowana pewność siebie nagle za
częła się kruszyć.
Bart zauważył, że Erin przełomie zerknęła na łóżko, i do
strzegł w jej oczach błysk paniki. Dręczony wyrzutami su
mienia, postanowił udowodnić Erin - i sobie samemu - że
potrafi być inny, lepszy. Podszedł do niej i podał zerwaną
w oranżerii różę.
- Lepiej się czujesz?
- Tak. - Wzięła kwiat, ale prawie zgniotła jego łodygę.
1 2 8 & IRLANDZKA RÓŻA
- Nie chciałaś herbaty, więc przyniosłem wino.
- To miło, ale... - Głos uwiązł jej w gardle, gdy Bart
wziął ją na ręce. - Bart.
- Nie bój się. - Pocałował ją w skroń. - Nie zrobię ci
krzywdy. - Zaniósł ją do łóżka, posadził opartą plecami o po
duszki i podał jej kieliszek. - Wszystkiego najlepszego
z okazji Dnia Świętego Patryka. - Z półuśmiechem lekko
stuknął jej kieliszek swoim. Skinęła głową i wypiła łyk.
- To piękny pokój - odezwała się trochę jękliwie. -
Przedtem... nic nie widziałam.
- Było ciemno. - Otoczył ją ramieniem i przysunął się do
niej, choć poczuł, że zesztywniała.
- Zastanawiałam się, jakie są pozostałe wnętrza.
- Mogłaś je obejrzeć.
- Nie chciałam być wścibska. - Znów wypiła trochę wina
i bezwiednie musnęła różą policzek. Płatki były miękkie jak
aksamit i dopiero się rozchylały. - To wielki dom jak dla
jednego mężczyzny.
- W danej chwili i tak używam tylko jednego pokoju.
Erin oblizała usta. Ciekawe, co to za muzyka, pomyślała.
Cullen wiedziałby. Brzmiała tak słodko.
- Travis mówił, że Podwójny Blef wygrał ostatni wyścig.
Podobno pokonał źrebaka Dumama o całą długość. Wszyscy
rozprawiają tylko o Kentucky Derby i o tym, że twój koń jest
faworytem. - Skonstatowała, że opiera głowę o ramię Barta,
i odchrząknęła. Odsunęłaby się, ale głaskał ją po włosach. -
Chyba się cieszysz - powiedziała nerwowo.
- Trudno się nie cieszyć ze zwycięstwa.
- Dziś na przyjęciu Lloyd mi powiedział, że Blef jest do
pobicia.
- A ja ci nie powiedziałem, jak pięknie wyglądałaś.
- Dzięki tej sukience. Dostałam ją od Adelii.
IRLANDZKA RÓŻA & 1 2 9
- Na twój widok oniemiałem z wrażenia.
- Lizus - odparła ze śmiechem.
- Podobnie zareagowałem, gdy ujrzałem cię w workowa
tych ogrodniczkach.
Spojrzała na niego z ukosa.
- Teraz już nie wątpię, że jest w tobie trochę Irlandczyka.
- Odkryłem, że mam słabość do kobiet zdejmujących
pranie ze sznurka.
- Moim zdaniem, to słabość do kobiet w ogóle.
- Tak było dawniej. Ostatnio wolę te piegowate.
Z żałosną miną potarła palcem grzbiet nosa.
- Jeśli próbujesz ze mną flirtować, to musisz lepiej się
starać.
- To działa w obie strony. - Pocałował jej palce, w któ
rych nadal trzymała różę. - Ty też mogłabyś powiedzieć coś
miłego o mnie.
Przygryzła wargę, czekając, aż on na nią spojrzy.
- Tak sobie myślę... - Roześmiała się, gdy leciutko
ugryzł ją w dłoń. - Cóż, chyba podoba mi się twoja twarz.
- Zwalasz mnie z nóg.
- Och, mam wyrafinowany gust, więc taki komplement
powinien ci pochlebiać. Chociaż nie masz sylwetki Travisa,
to dosyć lubię takie żylaste ciała.
- Adelia wie, że wpadł ci w oko jej mąż?
Parsknęła śmiechem.
- Popatrzeć zawsze można.
- Lepiej patrz na mnie. - Uniósł jej twarz i delikatnie
dotknął wargami jej ust. Ten pocałunek bardziej przypominał
szept niż krzyk.
- Znów to robisz.
- Co takiego?
- Sprawiasz, że czuję w sobie coś zdumiewającego.
1 3 0 # IRLANDZKA RÓŻA
- Coś dobrego? - Wyjął z jej dłoni kieliszek i go odsta
wił.
- Nie wiem, ale chciałabym, żebyś wywołał to jeszcze
raz.
Znowu delikatnieją pocałował. Nie miał pojęcia, że potra
fi być taki czuły. Czekał, aż jej usta się rozgrzeją i zmiękną
pod jego wargami. Ona zaś trochę niepewnie dotknęła jego
ramienia. Już znała siłę Barta i jej skutki, lecz tym razem jego
usta wydawały się takie cierpliwe, takie słodkie, tak cudow
nie delikatne. Gdy zwiększył nacisk, jej palce zesztywniały,
więc natychmiast się wycofał, aby się odprężyła.
Nagle zrozumiał, że pragnie się zatroszczyć nie tylko
o Erin i jej odczucia, lecz także o swoje własne. Potrzebował
tego. Nigdy nie zawracał sobie głowy blaskiem świec czy
muzyką, nie szukał niczego romantycznego. Teraz właśnie to
wszystko działało na niego równie kojąco jak na Erin.
Po kąpieli Erin emanowała zapachem jego mydła, który na
niej był łagodny, trochę tajemniczy. Pod atłasową gładką
skórą dawało się wyczuć dobrze rozwinięte mięśnie, będące
rezultatem ciężkiej pracy. Bart nigdy nie uważał słabych
kobietek za kuszące. Teraz ta silna dziewczyna wewnętrznie
dygotała. Dlatego postanowił traktować ją tak, jakby była
jeszcze nietknięta. Tam, gdzie jest niewinność, trzeba okazy
wać ciepło. A tam, gdzie jest zaufanie, musi też być szacunek.
Myśląc o tym, odniósł zadziwiające wrażenie, że jest to
również jego inicjacja.
Usłyszała szelest pościeli, gdy się poruszył. Ciało Erin go
pragnęło, lecz powstrzymywały ją obawy. To zupełnie natu
ralne, powtórzyła w myśli. A teraz, gdy już nie oczekiwała
cudów, nie rozczaruje się. Wstrzymała oddech, gdy znów
przeszedł ją rozkoszny dreszcz. Nie spodziewała się tego
i zdumiona oparła dłoń na pierś Barta.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 3 1
- Nie zrobię ci nic złego. - Odsunął się i odgarnął jej
włosy z twarzy. Palce mu drżały, a przecież teraz powinien
nad sobą panować. Nie wolno mu znów tak szaleńczo się
zatracić. - Obiecuję.
Nie uwierzyła mu. Objęła go, ale dostrzegł w jej spojrze
niu wahanie. Zaczął ją całować, myśląc tylko o niej, o jej
doznaniach.
Nigdy nie był egoistycznym kochankiem, ale też nigdy nie
był całkiem bezinteresowny. Lecz teraz zignorował swoje
potrzeby, aby zaspokoić Erin. Dotykając jej, nie kierował się
swoim pożądaniem, lecz pragnął rozniecić je w niej. Tym
razem tylko dawał, a ona coraz bardziej się rozluźniała, szep
tała i pomrukiwała, powtarzając jego imię.
Przygotowała się na szybkość, siłę, ból. Tymczasem otrzy
mała leniwe pieszczoty, sprawiające wyłącznie przyjemność.
Znów czuła śmiało poczynające sobie ręce Barta, lecz teraz
było inaczej. Błądziły powoli, zatrzymywały się i znów
wędrowały, aż zaczęło się jej wydawać, że dryfuje na po
wierzchni falującej wody. Powróciło poczucie bezbronności,
lecz bez paniki. Gdy Bart dotknął ustami jej piersi i lekko
ją possał, całe ciało ogarnęła słodka, ciepła fala. Erin z ję
kiem zarzuciła mu ręce na szyję, a zgoda zmieniła się w za
proszenie.
Boże, ależ ona jest słodka, pomyślał. Sunąc ustami po jej
skórze, stwierdził, że ma smak jedyny w swoim rodzaju.
Taki, bez którego już nigdy nie będzie mógł się obejść. Re
agowała tak namiętnie, że gdyby teraz ją wziął, zaspokoiłby
ich oboje. Chciał jednak ofiarować jej jak najwięcej.
Wziął ją za rękę i splótł palce z jej palcami. W blasku
świec zobaczył, jak twarz Erin rozjaśnia się spokojną rado
ścią - taką, która może trwać całymi godzinami.
Wrócił więc do ust Erin, aby dać im obojgu więcej czasu.
1 3 2 * IRLANDZKA RÓŻA
Czubkiem języka poczuła, że wargi Barta mają smak wina.
Potem poruszyły się na jej ustach, wymawiając czułe słowa.
A więc to jest ten blask, pomyślała. I te rozjarzone, wspa
niałe kolory obiecywane przez poetów. Oraz łagodna muzyka
i niebiańsko cudowne światło.
Już wcześniej kochała Barta. Teraz, gdy otrzymała także
czułość i całą pełnię doznań, pokochała go jeszcze bardziej.
Powoli i ostrożnie zaczął pokazywać jej coraz więcej, a jej
reakcje dawały mu całą rozkosz, jakiej pragnął. Ciało Erin
drżało i lgnęło do niego bez wahania, bez jakichkolwiek za
hamowań. Gdy przeprowadził ją przez pierwszy szczyt, sze
roko otworzyła pociemniałe z zachwytu oczy.
Przytuliła się do Barta, zdumiona tym, co przeżyła. Wyda
wało się jej, że umysł szaleńczo usiłuje dogonić ciało. Piesz
czoty Barta wciąż wprawiały ją w stan, o którego istnieniu
nie miała pojęcia. Erin nie mogła doznać już nic więcej.
Kolory były niemal zbyt jasne, prawie oślepiające, a pragnie
nie i rozkosz stały się niewyobrażalnie intensywne.
Obejmując Barta z całych sił, wyszeptała jego imię. Nie
mogła doznać już niczego więcej.
Wtedy on wypełnił ją i udowodnił, że się myliła.
Znów drżała, lecz nie kuliła się z dala od niego. Tym
razem leżała przytulona, z twarzą na jego ramieniu. Ponie
waż on też był z lekka oszołomiony, więc tylko trzymał ją
w objęciach i milczał.
Wiedział, że nie jest w tej grze nowicjuszem. Dlaczego
więc czuł się tak, jakby ktoś właśnie zmienił obowiązujące
zasady? A może sam je zmienił? Światło świec, muzyka,
czułe słowa. To nie było w jego stylu, ale wydawało się takie
odpowiednie. I cudowne.
Zawsze żył szybko, kochał namiętnie i krótko, po czym od-
IRLANDZKA RÓŻA * 1 3 3
chodził. Wygrywał, przegrywał lub remisował. A teraz miał
wrażenie, że mógłby radośnie dożyć starości, nie ruszając się
z miejsca, do którego dotarł. O ile Erin by z nim została.
Na tę myśl wpadł niemal w popłoch. Chciał, żeby ona
z nim została? Od kiedy to chodzą mu po głowie takie non
sensowne pomysły? Od chwili gdy ujrzał Erin, stwierdził
natychmiast i westchnął. Dobry Boże, zakochał się. Szedł
przez życie, przelotnie interesując się kolejnymi kobietami.
aż tu nagle zwariował na punkcie takiej, która nawet nie
miała kiedy poeksperymentować.
Nie, to czyste szaleństwo. Nie może sobie na nie pozwolić.
Zawsze wiódł nieustabilizowane życie i właśnie takie lubił.
Sam podejmował wszystkie decyzje i zawsze robił, co chciał.
Miał swoje plany. Ale tak naprawdę... nie miał nic. Bez Erin
nic się nie liczy.
Zacisnął powieki i spróbował przemówić sobie do rozu
mu. To jasne, że zwariował. Przecież nie ma pojęcia o miło
ści. W życiu kochał tylko jedną osobę i to dawno temu. Byl
wędrowcem, wiecznie spragnionym nowości. Jeśli siedział
w jednym miejscu ciut za długo, to tylko dlatego... dlatego,
że nie trafiła się żadna lepsza gra.
Chciał w to wierzyć. Wiedział jednak, że się okłamuje.
Powinien zrobić im obojgu przysługę i jednak skoczyć do
Monte Carlo. Musi wyjechać z samego rana. Do diabła z far
mą, obowiązkami. Po prostu pojedzie i już. Tak jak zawsze.
Nic go tutaj nie trzyma.
Z wyjątkiem Erin.
Może tym razem powinien podbić stawkę i dokończyć grę
tymi kartami, które dostał.
- W porządku? - spytał.
Erin skinęła głową i spojrzała na niego.
- Czuję się... Pomyślisz, że jestem głupia.
1 3 4 IRLANDZKA RÓŻA
- Prawdopodobnie. Więc jak się czujesz?
- Pięknie - odparła i ze śmiechem zarzuciła mu ręce na
szyję. - Jak najpiękniejsza kobieta na świecie.
- Może to i prawda - zamruczał i skonstatował, że choć
by nie wiem jak walczył, to nie ma żadnych szans. Już został
schwytany.
- Zawsze chcę czuć się właśnie tak. - Przytuliła go i za
częła obsypywać pocałunkami.
- Możesz czuć się w ten sposób tak często, jak ci się
podoba. Jutro przywieziemy twoje rzeczy.
- Jakie rzeczy? - Nadal uśmiechnięta, odsunęła się odro
binę.
- Z twojej szafy. Dziś nie ma sensu zawracać sobie głowy
przeprowadzką. Wystarczy jutro.
- Przeprowadzką? - Powoli wypuściła go z objęć. - Bart,
już ci mówiłam, że nie będę z tobą mieszkać.
- Sytuacja się zmieniła. - Sięgnął po wino, żałując, że to
nie whisky.
- Nie do końca. To, co zdarzyło się dzisiaj... - Nigdy nie
doświadczyła niczego piękniejszego. Nie chciała tego zepsuć,
sprzeczając się z Bartem. Dlatego wolała nie dyskutować
z nim o życiu, które dzieliliby tylko pozornie. - Nigdy tego
nie zapomnę. I pragnę wierzyć, że może kiedyś... w przy
szłości znów przeżyjemy coś takiego, ale na pewno nie zre
zygnuję ze swoich przekonań, aby zostać twoją utrzymanką.
- Kochanką.
- Etykietka nie ma znaczenia. - Podniosła się, ale Bart
chwycił ją za ramiona. Kieliszek spadł i roztrzaskał się o pod
łogę.
- Do licha, pragnę być z tobą, nie rozumiesz?! Nie tylko
ten jeden raz. Nie zamierzam wywlekać cię od Grantów,
ilekroć będę miał ochotę spędzić z tobą godzinkę.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 3 5
- Znikąd nie będziesz mnie wywlekać. - Miłosne rozma
rzenie ustąpiło miejsca gniewnej dumie. - Sądzisz, że wpro
wadzę się tutaj, żebyś miał mnie pod ręką, gdy zachce ci się
łóżkowych igraszek? Wybij to sobie z głowy. Nigdy nie będę
niczyją zabawką, więc idź do diabła, Barcie Loganie. - Wy
swobodziła się i opuściła nogi z łóżka, po czym nagle znalaz
ła się pod Bartem.
- Mam dosyć tego wysyłania mnie do diabła.
- Lepiej się przyzwyczaj. I zabieraj łapy, bo wracam do
domu.
- Nie wracasz.
- Nie zatrzymasz mnie tutaj - syknęła.
- Zobaczymy.
Odwróciła głowę i zanim zdążył się zorientować, ugryzła
go w rękę. Zaklął i oboje przetoczyli się po łóżku, zanim
znów zdołał przyszpilić ją pod sobą.
- Następnym razem zrobię to do krwi, przysięgam. Pusz
czaj.
- Zamknij się, ty postrzelona irlandzka wariatko.
- Obrzucamy się wyzwiskami, tak? - Zamruczała coś po
celtycku.
- Co to znaczy? - spytał, mimo woli rozbawiony.
- Przekleństwo. Niektórzy twierdzą, że moja babcia była
czarownicą. Jeśli będziesz miał szczęście, to umrzesz szybko.
- Żebyś owdowiała? Wykluczone.
- Może przeżyjesz, ale będziesz tak cierpiał, że pożału
jesz. .. Co powiedziałeś?
- Pobieramy się.
Zamarła i zwiotczała w jego objęciach, więc podniósł się
i wstał z łóżka.
- Dobrze wiedzieć, że masz zdrowe zęby. - Wyjął z szu
flady nocnej szafki cygaro. - Co tak milczysz, Irlandko?
1 3 6 IRLANDZKA RÓŻA
- Pobieramy się?
- Właśnie. Moglibyśmy jutro polecieć do Las Vegas, ale
później Adelia dobrałaby mi się do skóry. Tutaj chyba uda się
dostać za parę dni zezwolenie na ślub.
- Za parę dni? - Potrząsnęła głową, aby się w niej rozjaś
niło, i usiadła. - Chyba wino trochę mnie zamroczyło. Nie
rozumiem.
- Pragnę cię. - Zapalił cygaro i postanowił użyć racjonal
nych argumentów, ponieważ tylko takie mogły ją przeko
nać. - A ty pragniesz mnie, ale nie zgadzasz się ze mną
zamieszkać, więc ślub to jedyne rozwiązanie.
- Rozwiązanie?
Wydmuchał dym tak spokojnie, jakby stawką nie było
jego życie.
- Aż do jutra rana będziesz powtarzać każde moje słowo?
Znów potrząsnęła głową i utkwiła badawcze spojrzenie
w Barcie, lecz nie zdołała nic wyczytać ani z jego twarzy, ani
z oczu. Był zbyt doświadczonym graczem, aby zdradzić, ja
kie ma karty w tej najważniejszej grze.
- Dlaczego decydujesz się na małżeństwo?
- Nie wiem. Nigdy się nie żeniłem. - Wypuścił kolejny
obłoczek dymu. - I chyba nie wejdzie mi to w zwyczaj. Raz
powinno wystarczyć.
- Nie można tego brać lekko.
- Nie biorę. - Pochylił się i strząsnął popiół. - Nigdy nie
prosiłem żadnej kobiety, aby za mnie wyszła, bo tego nie
chciałem. Ale proszę ciebie.
- Czy ty... - Mnie kochasz? Chętnie by o to spytała, ale
nie mogła, żeby nie usłyszeć odpowiedzi wymuszonej tym
pytaniem. - Naprawdę sądzisz, że to, co się stało, jest wystar
czającą podstawą małżeństwa?
- Nie, ale jest nam razem dobrze. Rozumiemy się. Ty
IRLANDZKA RÓŻA & 1 3 7
będziesz umiała mnie rozśmieszyć, zmusić do tego, żebym
się starał, i na pewno okażesz się wierna. Trudno domagać się
więcej. - Nawet nie śmiałby się domagać. - Dam ci wszyst
ko, o czym marzyłaś: ładny dom, wygodne życie i zawsze
będziesz dla mnie najważniejsza.
To może wystarczy, pomyślała. Jeśli rzeczywiście jest dla
niego ważna.
- Mówisz tak z przekonaniem?
- Rzadko mówię inaczej. - Z przyjemnością wziął ją za
rękę. - Życie to hazard, Irlandko, nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- Bardzo często ludzie pobierają się z myślą, że zmienią
swego partnera, i popełniają błąd. Ja nie chcę cię zmieniać.
Podobasz mi się taka, jaka jesteś.
- Więc ja też wezmę cię takiego, jaki jesteś.
ROZDZIAŁ 8
To dzieje się tak szybko. - Adelia siedziała na łóżku w sy
pialni Erin. Przyszła panna młoda przymierzała białą atłaso
wą suknię, nad którą pochylała się krawcowa. - Na pewno
nie potrzebujesz więcej czasu?
- Na co? - Wpatrzona w okno Erin zastanawiała się, czy
po przypadkowym ukłuciu szpilką stwierdziłaby, że to
wszystko tylko jej się śniło.
- Żeby złapać oddech, przemyśleć różne rzeczy!
- Nawet za kolejne pół roku nie zacznę oddychać normal
nie. - Musnęła palcami stanik wyszyty drobnymi perłami.
Kto by pomyślał, że będzie mieć taką kreację? Już za dwa dni
włoży ją, aby zostać żoną Barta. Żoną. Poczuła wzdłuż krę
gosłupa dreszcz i drgnęła, a krawcowa wymruczała przepro
siny.
- Proszę popatrzeć, panno McKinnon. To chyba odpo
wiednia długość. Pozwolę sobie stwierdzić, że suknia jest jak
dla pani stworzona. Nie każda kobieta wyglądałaby dobrze
w tym modelu.
Erin spojrzała w lustro. Suknia była jak marzenie. Na
lśniącym atłasie w popołudniowym świede migotały tysiące
perełek. Coś takiego mogłaby nosić średniowieczna księż
niczka. Długie rękawy wąskimi szpicami zachodziły aż na
dłonie, a spódnica była jednym wielkim śnieżnobiałym obło
kiem.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 3 9
- Jest piękna, pani Viceroy - stwierdziła Adelia, ponie
waż kuzynka milczała, wpatrzona w swoje odbicie. - To cud,
że zdołała pani ją uszyć w tak krótkim czasie. Jesteśmy bar
dzo zobowiązane.
- Zawsze wystarczy jedno pani słowo, pani Grant - za
pewniła krawcowa. - Czy chciałaby pani coś zmienić, panno
McKinnon?
- Absolutnie nic. - Erin dotknęła zmarszczonego dołu tak
ostrożnie, jakby się obawiała, że tkanina rozpłynie się od tego
muśnięcia. - Przepraszam, że tak zaniemówiłam, ale to naj
piękniejszy strój, jaki kiedykolwiek widziałam.
Mile połechtana pochwałą pani Viceroy znów zaczęła po
prawiać fałdzisty dół.
- Pani mężowi na pewno się spodoba. Pomogę pani ją
zdjąć.
Erin oddała suknię, pod którą miała skromną bawełnianą
halkę. Tę samą, którą Bart ściągnął w Irlandii ze sznurka.
Patrząc teraz na siebie, pomyślała, że chyba właśnie tak
o północy czuł się Kopciuszek.
- Jeśli wolno mi coś zasugerować - kontynuowała kraw
cowa - suknia i welon będą najlepiej pasować do włosów
upiętych wysoko - w gładki, staroświecki kok.
- Na pewno - przyznała Adelia.
- I oczywiście należy ograniczyć biżuterię do minimum.
- Panna młoda włoży moje perłowe kolczyki jako coś
pożyczonego.
- Jaki miły gest.
- Jeszcze raz dziękuję, pani Viceroy. - Adelia wstała. -
Odprowadzę panią.
- Proszę sobie nie robić kłopotu. Znam drogę, a pani
w tym stanie nie powinna biegać po schodach. Dostarczę
suknię przed dziesiątą, pojutrze.
1 4 0 IRLANDZKA RÓŻA
Pojutrze, w myśli powtórzyła Erin i znów poczuła dreszcz
przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Czy życie z Bartem za
wsze będzie wymagało decyzji typu „teraz lub nigdy"?
- Sympatyczna osoba - stwierdziła Adelia, zamknąwszy
drzwi za krawcową.
- Miło z jej strony, że tak się stara.
- Cóż, dba o dobre imię swojej firmy i jej dochody. -
Bliźniaki z dnia na dzień stawały się coraz cięższe, toteż
Adelia z ulgą znów usiadła na łóżku. - Za nic nie zrezyg
nowałaby z okazji usatysfakcjonowania przyszłej pani Loga-
nowej. Erin, tak się cieszę z twojego szczęścia. I chyba czuję
się jak mama kwoka. Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Nie jestem pewna niczego - wypaliła Erin i usiadła
obok Adelii. - Jestem śmiertelnie przerażona i wciąż mi się
wydaje, że zaraz obudzę się z tego snu na farmie.
- To wszystko jest prawdziwe. - Adelia lekko ścisnęła jej
dłoń. - Najprawdziwsze na świecie.
- Cóż, ta świadomość jeszcze bardziej mnie przeraża.
Jedno wiem - kocham Barta. Szkoda, że lepiej go nie
znam, że nie opowiedział mi o swojej rodzinie i o sobie.
Chciałabym też, żeby była tutaj mama, ojciec i bracia.
Ale...
- Ale... - Adelia przysunęła się bliżej.
- Kocham Barta. To wystarczy, prawda?
- Na początek. - Adelia pamiętała, że wychodząc za Tra-
visa, mogła mu ofiarować tylko swoją gorącą miłość. Dopie
ro z czasem pojawiła się cała reszta. - Barta niełatwo roz
gryźć.
- Ale go lubisz?
- Zawsze miałam do niego słabość. To chłopak o dobrym
sercu, choć woli tego nie ujawniać. Jest twardy, ale chyba
nigdy nie zraniłby kogoś kochanego.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 4 1
- Nie wiem, czy mnie kocha.
- A cóż to za nonsens?
- Ale to nie ma znaczenia - pośpiesznie dodała Erin.
Wstała i zaczęła chodzić po pokoju. - Ponieważ ja kocham
go za nas dwoje.
- Po co by się z tobą żenił, gdyby cię nie kochał?
- Pożąda mnie. - Lepiej od razu spojrzeć prawdzie
w oczy, pomyślała.
- Rozumiem. - Adelia rzeczywiście to rozumiała, toteż
dodała, starannie dobierając słowa: - Małżeństwo to poważ
na sprawa dla mężczyzny, zwłaszcza takiego jak Bart. Może
niełatwo mu wyznać miłość, ponieważ jeszcze nie nauczył się
o tym mówić.
- Nie szkodzi. Nie potrzebuję werbalnych deklaracji.
- Potrzebujesz.
- Cóż, to prawda - przyznała Erin z westchnieniem. -
Mogę poczekać.
- Czasem człowiek potrzebuje zapewnień, zanim ta druga
osoba zdecyduje się otwarcie powiedzieć, co czuje.
- Dziękuję za twoją dobroć, Adelio. - Erin chwyciła dło
nie kuzynki. - Jestem szczęśliwa i postaram się uszczęśliwić
Barta.
Wbrew śmiałym zapewnieniom, dwa dni później Erin
rozpaczliwie wczepiła się w ramię wujka Paddy'ego. Stała
u szczytu schodów, niepewna, czy zdoła po nich zejść do
wielkiego holu, gdzie miała odbyć się ceremonia. Już za
brzmiała muzyka i prawdę mówiąc, Erin słyszała tylko jej
dźwięki. Zrobiła jeden krok i przystanęła, a Paddy uspokaja
jąco poklepał ją po ręce.
- Idziemy, dziewczyno. Pięknie wyglądasz - twój ojciec
byłby z ciebie dumny.
1 4 2 » IRLANDZKA RÓŻA
Skinęła głową, dwa razy odetchnęła głęboko i powoli ze
szła na dół.
Bart sądził, że zaraz udusi się w smokingu. Wolałby wziąć
szybki ślub. Przed obliczem sędziego powiedzieliby parę
słów i byłoby po sprawie. Adelia nawet nie chciała o tym
słyszeć. Uparła się, że urządzi wesele. Stwierdziła, że kobiety
raz w życiu mają prawo do białych koronek, welonu i kwia
tów. Ona tego nie otrzymała, ale chciała dać to Erin. Bart
w końcu się zgodził, ponieważ sądził, że Adelia nie zdoła
wszystkiego zorganizować w dwa tygodnie. A ona oczywi
ście sobie poradziła.
Obiecana skromna uroczystość okazała się imponującym
widowiskiem. Cały dom tonął w białych i różowych różach,
a pana młodego wtłoczono w smoking. Adelia zamówiła też
pięciopoziomowy weselny tort i tyle szampana, że wystar
czyłoby do napełnienia po brzegi basenu. I czy napraw
dę musiał składać małżeńską przysięgę, mając za plecami
smyczkowe trio?
Z lekka oszołomiony wymiarem całego wydarzenia usiło
wał zachować obojętną minę, choć zastanawiał się, co, u li
cha, tutaj robi.
Wtedy ujrzał swoją pannę młodą.
Pod warstwami falującego tiulu jej włosy emanowały cie
płym blaskiem. Erin była chyba ciut bledsza niż zwykle, lecz
gdy popatrzyła Bartowi w oczy, nie dostrzegł w jej spojrze
niu wahania. Jak to możliwe, że dopiero teraz, gdy miała na
zawsze wkroczyć w jego życie, zauważył, jaka jest drobna
i delikatna? Na zawsze, powtórzył w myśli i ogarnęła go pa
nika, ale w tym momencie Erin się uśmiechnęła - powoli,
jakby pytająco. Uspokoił się i wyciągnął do niej rękę.
Miała lodowate palce. Z ulgą stwierdziła, że jego są rów
nie zimne. Ścisnęła je i odwróciła się do księdza.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 4 3
Okazało się, że można odmienić całe życie naprawdę szybko.
Wystarczyło parę chwil, parę słów. Poczuła, jak Bart wsuwa jej
na palec pierścionek, ale patrzyła mu prosto w oczy. Następnie
pewną dłonią wzięła od Adelii złotą obrączkę i włożyła ją na
palec Barta.
I już było po wszystkim. Bart uniósł welon i dotknął war
gami ust Erin. Najpierw lekko, potem - bardziej namiętnie.
A ona ze śmiechem zarzuciła mu ręce na szyję i oddała poca
łunek. Małżeństwo zostało przypieczętowane.
Prawie natychmiast ją porwano, aby jej gratulować, pra
wić komplementy i zazdrościć.
Wydawało się jej, że to sen - pełen muzyki, obcych ludzi
i szampana. Wznoszono na jej cześć toasty i traktowano jak
królową balu. Błyskały flesze aparatów fotograficznych, na
srebrnych tacach leżał kawior, maleńkie, wytworne kanapki
i kandyzowane owoce, które w świetle kryształowych żyran
doli lśniły jak brylanty. Erin odpowiadała na pytania, uśmie
chała się, ale w duchu pragnęła znaleźć się z Bartem daleko
stąd.
Gdy zaczęła z nim tańczyć, świat znów stał się realny.
- To wydawało się takie nierzeczywiste. Aż do tej chwi
li. - Oparła policzek o policzek męża. - Zawsze marzyłam
o takim dniu. Naprawdę się pobraliśmy czy nadal bujam
w obłokach?
Uniósł jej dłoń i musnął palcem pierścionek.
- Na mój gust wygląda na prawdziwy.
Spojrzała na klejnot i zaparło jej dech z wrażenia.
- Och, Bart. Jest przepiękny. - Poruszyła ręką, a brylanty
i szafiry oślepiająco zaiskrzyły. - Nie spodziewałam się ta
kiego cuda.
- Masz je na palcu już od godziny. Jeszcze go nie obejrza
łaś?
144 » IRLANDZKA RÓŻA
- Nie. - Głupio było teraz chlipać, ale poczuła pod po
wiekami łzy. - Dziękuję. - Nie chciała całkiem się rozkleić,
więc z ulgą przyjęła koniec melodii. - Przepraszam cię na
moment. Zaraz wrócę.
- Lepiej się pośpiesz. Niech mnie licho, jeśli będę sam
zmagał się z tym tłumem.
Głaszcząc pierścionek kciukiem, pobiegła na górę. Potrze
bowała minuty samotności, żeby zapanować nad emocjami
i uwierzyć w to, co się stało.
Weszła do sypialni i oparta plecami o drzwi odetchnęła
głęboko. Od dziś to będzie również jej pokój, a Bart będzie -
już jest - jej mężem. Będzie zasypiać i budzić się w tym
łóżku, słać je każdego ranka, odsuwać firanki. Pewnego dnia
to wszystko stanie się czymś zwyczajnym.
Nie, pomyślała, krzyżując ramiona. Życie z Bartem nigdy
nie zmieni się w coś zwyczajnego. Nie zamierzała do tego
dopuścić. Od dziś każdy kolejny dzień będzie wspaniały,
jedyny w swoim rodzaju.
Sprawdziła, czy ma suche, chłodne policzki i uchyliła
drzwi, aby wyjść na korytarz. Obok właśnie przeszły trzy
kobiety, kierując się w stronę schodów.
- Dla jego pieniędzy, oczywiście - powiedziała siwowło
sa dama w jedwabnym kostiumie, którą Erin pamiętała
z przyjęcia u Adelii. - Przecież prawie go nie zna. Chyba nie
sądzicie, że przyjechała tu aż z Irlandii tylko w celu prowa
dzenia księgowości.
- Dziwne, że Bart ożenił się z taką gęsią, skoro mógł
przebierać w dziewczynach z naszej sfery. - Długonoga
blondynka usiłowała zamknąć torebkę.
- Moim zdaniem, są śliczną parą. - Trzecia kobieta skwi
towała wzruszeniem ramion wyniosłe spojrzenie matrony
IRLANDZKA RÓŻA ft 145
o srebrzystych włosach. - Wybacz, Dorothy, ale mężczyzna
rzadko żeni się bez powodu.
- Ta mała niewątpliwie zna parę sztuczek, skoro zaciąg
nęła go nie tylko do łóżka, lecz także do ołtarza. Mężczyźni
łatwo dają się oczarować i równie łatwo się nudzą. Przypusz
czam, że Bart wytrzyma z nią najwyżej rok. Jeśli istotnie jest
taka sprytna, na jaką wygląda, to pocieszy się miłą odprawą -
począwszy od tego pierścionka. Bart zamówił go u Cartiera.
Kosztował dziesięć tysięcy. Niezły początek dla wieśniaczki
nie wiadomo skąd.
- Może być zabawnie, gdy spróbuje wkraść się w ła
ski towarzystwa - oświadczyła blondynka, poprawiając fry
zurę.
- Cóż, nie jest jedną z nas - bezdyskusyjnym tonem
stwierdziła siwa dama.
Erin patrzyła za nimi, gdy schodziły na dół. Nie jest jedną
z nich? Po pierwszym szoku poczuła gniew. Niech ją diabli,
jeśli chciałaby należeć do tego grona zawistnych plotkarek,
obgadujących ludzi za ich plecami.
Dla jego pieniędzy? Czy rzeczywiście wszyscy sądzą, że
z tego powodu poślubiła Barta? A on? Czy też tak uważa? Na
myśl o tym zrobiło się jej słabo. Czy właśnie dlatego Bart
powiedział, że da jej wszystko, czego zawsze pragnęła?
Znów dotknęła policzków, które już nie były chłodne. Czy
Bart naprawdę przypuszcza, że jest zainteresowana jego sta
nem posiadania, a nie nim samym? Z rozpaczą stwierdziła, że
nie uczyniła niczego, aby przekonać go, dlaczego została
jego żoną.
Zrobi to. Z dumnie uniesioną głową wyszła z pokoju.
Udowodni Bartowi, że wyszła za niego, a nie za jego pięk
ny dom czy wspaniałą farmę. A inni niech sobie idą do
diabła.
1 4 6 * IRLANDZKA RÓŻA
Schodząc po schodach, nie wyglądała jak blada, niewin
na panna młoda. Policzki miała zarumienione, oczy po
ciemniałe. Może nie być jedną z nich, ale znajdzie sposób,
aby im zaimponować. Sprawi, że Bart będzie z niej dumny.
Z wymuszonym uśmiechem podeszła prosto do kobiety w je
dwabiu.
- Tak się cieszę, że mogła pani przyjść.
Kobieta z wdziękiem skinęła głową i upiła łyk szampana.
- Na pewno bym z tego nie zrezygnowała, moja droga.
Jesteś prześliczną panną młodą.
- Dziękuję. Kobieta jest nią tylko przez jeden dzień, a żo
ną - przez resztę życia. Zechce pani wybaczyć. - Podeszła do
Barta, słysząc szelest swej wspaniale falującej sukni, objęła
męża i pocałowała, co stojący wokół goście przyjęli pełnymi
sympatii pomrukami i śmiechem. - Kocham cię. Bart - po
wiedziała. - Zawsze będę cię kochać.
Nie wiedział, że potrafią wzruszyć go słowa - zwłaszcza
takie wyświechtane, a rzeczywiście poczuł fale ciepła.
- Dopiero teraz doszłaś do tego wniosku? - spyta!
z uśmiechem.
- Nie, ale najwyższy czas podzielić się nim z tobą.
Z ulgą wypchnął z domu ostatniego gościa. Nikt tak nie
lubi przyjęć i darmowego szampana jak zamożni ludzie.
- Trzeba armii, aby posprzątać to pobojowisko. - Erin
rozejrzała się po ogromnym holu.
- Nikt nie wejdzie przez te drzwi aż do jutra.
Uśmiechnęła się, ale zmęczenie i nerwy zaczęły dawać
o sobie znać.
- Pójdę na górę się przebrać.
- Za moment. - Wziął ją za ręce. - Już dawno powinie
nem ci powiedzieć, jaka jesteś piękna. Nigdy nie byłem bar-
IRLANDZKARÓŻA » 1 4 7
dziej zdenerwowany niż wtedy, gdy stałem tutaj, czekając na
ciebie.
- Naprawdę? - Przytuliła się do niego, a uśmiech roz
świetlił jej twarz. - Ja byłam śmiertelnie przerażona. Już my
ślałam, że ucieknę, gdzie pieprz rośnie.
- Dogoniłbym cię i zatrzymał.
- To dobrze, bo chcę być właśnie tu, z tobą.
Ujął w dłonie jej twarz.
- Nie miałaś okazji do porównań.
- Nie szkodzi.
Czy aby na pewno? Na razie był jej jedynym mężczyzną.
Zamierzał uczynić wszystko, aby już tak zostało. Wiedział, że
to z jego strony egoizm, ale w miłości wszystkie chwyty są
dozwolone. Znów ją pocałował i nie odrywając warg od jej
ust, chwycił ją na ręce.
- Nie ma progu, przez który mógłbym cię przenieść.
- Jest w sypialni - odparła ze śmiejącymi się oczami.
- Mówiłem ci, że jesteś kobietą stworzoną dla mnie. - Za
niósł ją na górę, gdzie już chłodziła się zostawiona przez Rosę
butelka szampana. Obok stały dwa kieliszki.
- Bart, dasz mi dziesięć minut?
- A kto pomoże ci wydostać się z tego stroju?
- Poradzę sobie. Zdejmowanie sukni ślubnej przez pana
młodego przynosi pecha. Tylko dziesięć minut - powtórzyła,
gdy ją postawił. - Pośpieszę się.
Wzruszając ramionami, sięgnął do szafy po szlafrok.
- Chyba mogę uwolnić się od tego kaftana bezpieczeń
stwa gdzie indziej.
- Dziękuję.
Nie dał jej ani chwili dłużej, lecz gdy wrócił, Erin była
gotowa. Tym razem miała na sobie białą nocną koszulę - de
likatną jak mgiełka, falującą przy każdym oddechu. Rozpusz-
1 4 8 & IRLANDZKA RÓŻA
czone włosy opadały ognistymi falami na śnieżnobiałe ra
miona. Bart zamknął za sobą drzwi i wzrokiem chłonął cu
downy widok.
- Nie sądziłem, że możesz wyglądać jeszcze piękniej niż
dziś po południu.
- Chciałam, żeby ta noc była wyjątkowa. Wiem, że już...
że już się kochaliśmy, ale...
- .. .ale dziś po raz pierwszy będę się kochał z moją żoną.
- Właśnie. - Wyciągnęła do niego ręce. - Chcę, żebyś
mnie kochał. Pragnę cię jeszcze bardziej niż poprzednio.
Gdybyś... - Poczuła, że się rumieni. Cóż za głupota, po
myślała. Przecież już jest mężatką. - Gdybyś tylko nauczył
mnie, co robić.
- Erin. - Nie wiedział, co powiedzieć. Nie potrafił
znaleźć odpowiednich słów. Wziął ją za ręce i pocałował
w skroń. - Mam coś dla ciebie. - Podał jej wyjęte z kieszeni
podłużne etui.
- Bart, nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany do kupowa
nia mi różnych rzeczy.
- Patrzenie na ciebie, gdy je nosisz, sprawi mi wielką
przyjemność.
W etui leżał pojedynczy sznur brylantów z jednym ideal
nym szafirem.
- Och, Bart. - Na widok naszyjnika miała ochotę się roz
płakać. Ponieważ był taki piękny. I ponieważ obawiała się,
aby Bart nie pomyślał, że ona oczekiwała jakiegoś prezen
tu. - Pasuje do pierścionka - wyjąkała.
- Taki był zamysł. - Z niepokojem dostrzegł cień w jej
spojrzeniu. - Nie podoba ci się?
- Ależ tak. To jak klejnot z pałacowego skarbca. Chyba
będę się bała nosić takie cudo.
Ze śmiechem odwrócił ją twarzą do lustra.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 4 9
- Nie przesadzaj. Jest po to, aby go nosić. Widzisz? -
Przyłożył naszyjnik do jej dekoltu. Szafir zalśnił ciemnym
blaskiem, a brylanty zamigotały ogniście. - Te kamyki są
stworzone do ozdoby. Przyda ci się więcej takich drobiazgów.
Kupimy ci trochę błyskotek podczas miodowego miesiąca. -
Cmoknął ją w szyję. - Dokąd masz ochotę jechać? Do Pary
ża? Na Arubę?
Chciała powiedzieć „do Irlandii", ale obawiała się, że Bart
ją wyśmieje.
- To dla ciebie najbardziej pracowita pora roku, zbliżają
się Derby. Może poczekamy parę miesięcy z wyjazdem?
- Nie ma problemu. - Włożył naszyjnik do etui i znów
popatrzył na Erin. - Co się stało?
- Nic. Tylko to wszystko jest dla mnie zupełnie nowe...
Bart, przysięgam, nigdy w żaden sposób nie przyniosę ci
wstydu.
- O czym ty, u licha, gadasz? - Zniecierpliwiony wziął ją
za ramię i posadził na łóżku. - Masz zaraz mi powiedzieć,
skąd przyszły ci do głowy takie głupoty.
- Och, to nic takiego - mruknęła, zła na siebie, że zawsze
jest dla niego jak otwarta księga, sama zaś nie potrafi ani
trochę go rozgryźć. - Po prostu zdałam sobie sprawę, że nie
pasuję do twojej sfery.
- Do mojej sfery? - Parsknął ponurym śmiechem, a Erin
zesztywniała. - Całe szczęście, Irlandko, że nie znasz nikogo
z mojej prawdziwej sfery. Jeśli chodzi ci o ludzi, którzy tu
dzisiaj gościli, to dwie trzecie z nich nie jest warte twojego
małego palca.
- Sądziłam, że ich lubisz. Są wśród nich twoi przyjaciele
i partnerzy w interesach.
- Głównie ci drudzy. Możemy chodzić na przyjęcia a ty
możesz należeć do dowolnych klubów lub komitetów. Jeśli
1 5 0 ^ IRLANDZKA RÓŻA
zechcesz zagrać komuś na nosie, to nie musisz się mną krępo
wać.
- Należysz do świata wyścigów konnych. Ja także, jako
twoja żona. Nie dopuszczę do tego, aby ludzie mówili, że
ożeniłeś się z dziewczyną znikąd, która nie jest jedną z nich.
- Więc jednak ktoś tak powiedział. - Wyraźnie widział to
w jej oczach. - Posłuchaj mnie, Erin. Ważne jest tylko to, co
myślimy my oboje. Ożeniłem się z tobą, bo jesteś kimś, kogo
chciałem mieć u swego boku.
- Będę kimś takim. - Dotknęła jego twarzy. - Przysię
gam. - Pocałowała go, wkładając w to całą swoją namiętność
i miłość.
Ta noc miała być nadzwyczajna nie tylko dzięki szampa
nowi i białym koronkom. Erin pragnęła pokazać Bartowi, jak
bardzo go kocha. Obejmując go, z ustami na jego wargach,
opadła na łóżko.
Już wiedziała, jak cudownie można się kochać. Nauczył ją
tego Bart. Teraz chciała mu się zrewanżować. Nie była do
świadczona, więc kierowała się tylko podszeptami serca. Nie
miała pojęcia o męskich doznaniach, ale pragnęła ofiarować
Bartowi przynajmniej trochę tego ukojenia, jakie on jej dał.
Z przyjemnością przesuwała dłonie po jego ramionach,
rozkoszując się kształtem mięśni, które pod wpływem piesz
czoty palców napinały się i rozluźniały. Z wahaniem rozchy
liła szlafrok i natychmiast cofnęła ręce, gdy zesztywniał. Już
zamierzała go przeprosić, gdy wziął jej dłoń i położył ją na
swoim torsie.
- Nie przestawaj. Lubię, gdy mnie dotykasz.
Sam starał się pieścić ją delikatnie, choć każde muśnięcie
jej palców doprowadzało go do szaleństwa. Już bowiem po
rwała go namiętność, pragnienie, aby dawać rozkosz i ją
otrzymywać.
IRLANDZKA RÓŻA # 1 5 1
Kochali się niespiesznie, ucząc się i pozwalając się uczyć.
Gdy Bart zsunął z ramion Erin koronkowe ramiączka, nie
poczuła się zakłopotana, tylko trochę zdumiona, że on uważa
ją za taką godną pożądania. Ośmielona, zdjęła z Barta szla
frok i z zachwytem zaczęła błądzić rękami po wspaniałym
ciele swego męża.
Może to nie miało sensu, ale gdy należał do niej, ta intym
ność wydawała się bardziej ekscytująca. Podniecenie i sło
dycz oczekiwania były takie same jak przedtem, ale obecnie
oprócz pożądania pojawiła się zwyczajna radość z tego, że
mężczyzna, którego obejmowała, będzie przy niej każdej
kolejnej nocy. Dzisiejsza to tylko początek. Na myśl o tym
Erin się roześmiała.
- Co cię tak bawi? - mruknął, ledwie panując nad reak
cjami swego ciała.
- Jestem szczęśliwa. - Mocno przycisnęła usta do jego
warg i z cichym jękiem połączyła się z Bartem.
Pomyślał, że z odchyloną do tyłu głową i rudymi włosami
rozsypanymi na jasnych ramionach Erin wygląda jak bogini.
Jej smukłe, lecz silne i sprężyste ciało tworzyło jedność z je
go ciałem. Pragnął trzymać ją tak blisko i widzieć ją właśnie
taką nieskończenie wiele razy. I zapamiętać ten widok na
zawsze. Patrzył na nią zachwycony aż do chwili, gdy oślepiło
go spełnienie.
Nazajutrz Erin po raz pierwszy obudziła się jako pani
Loganowa. Ranek był szary, za oknem siąpił wiosenny
deszcz. Uznała, że to piękny dzień. Z uśmiechem wyciągnęła
rękę, aby objąć Barta. Nie znalazła go obok siebie. Raptownie
usiadła, przerażona, że wszystko jej się tylko przyśniło.
- Zawsze się tak budzisz? - Bart stał przy oknie i patrzył
na nią, zapinając pasek.
1 5 2 # IRLANDZKA RÓŻA
- Nie, tylko pomyślałam... - To nie był sen. Oczywiście,
że nie. Roześmiała się do siebie i potrząsnęła głową. - Nie
ważne. Dokąd idziesz?
- Do stajni.
- Tak wcześnie?
- Już siódma.
- Siódma. - Potarła oczy, usiłując wstać. - Zrobię ci śnia
danie.
- Rosa się tym zajmie. Pośpij jeszcze trochę.
- Ale... - Chciała przygotować mu śniadanie. Była to
jedna z drobnych, lecz niezmiernie ważnych rzeczy, które
żona może uczynić dla męża. Byłoby miło siedzieć z nim
w kuchni, gawędzić o czekającym ich dniu, pamiętać minio
ną noc. - Nie jestem zmęczona. Mogłabym zejść do gabinetu
i wziąć się do roboty.
- Wyprowadziłaś wszystko idealnie, więc zasłużyłaś
na parę dni wolnego. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale
już nie musisz zajmować się księgowością, jeśli nie masz
ochoty.
- Oczywiście, że nadal będę pracować. Przecież dlatego
tu przyjechałam.
Uniósł brwi, gdy zarzuciła na siebie szlafrok.
- Sytuacja się zmieniła. Moja żona nie musi siedzieć cały
dzień w gabinecie.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałabym mieć
zajęcie. - Zaczęła trochę zakłopotana poprawiać pościel. -
Lecz jeśli chcesz, żebym zostawiła twoje księgi w spokoju, to
znajdę sobie jakąś posadę.
- Wszystko mi jedno. Chcę tylko, abyś wiedziała, że masz
wybór. Co ty wyprawiasz?
- Ścielę łóżko.
Podszedł i chwycił ją za rękę.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 5 3
- To także zadanie Rosy.
- Naprawdę nie musi słać mojego... naszego łóżka.
- To należy do jej obowiązków.
Pocałował ją w czoło, po czym zmieni! zamiar i przyciąg
nął ją do siebie.
- Dzień dobry - zamruczał tuż przy jej ustach.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się.
- Wrócę za kilka godzin. Może pójdziesz popływać?
Gdy wyszedł, skrzyżowała ramiona na piersi i się zamyśli
ła. Miałaby teraz iść popływać? Czy pierwszego dnia małżeń
skiego życia nie powinna raczej zrobić śniadania i posłać
łóżka? Podeszła do lustra i wlepiła wzrok w swoje odbicie.
Nie wyglądała inaczej, ale uczucia nie zawsze ujawniają się
na twarzy. Czy to nie dziwne, że chociaż nie zgodziła się
zostać utrzymanką Barta, obecnie czuła się bardziej kimś
takim niż żoną?
,.Poślubiła go dla jego pieniędzy".
Do diabła z tymi głupotami. Robiło się późno, a ona po
winna wziąć się do pracy.
Rosa nie okazała więcej zrozumienia niż Bart. Nie ma
powodu, aby senora robiła to ani tamto. Może senora poczy
tałaby w oranżerii. Mówiąc innymi słowy, nie jestem do ni
czego potrzebna, pomyślała Erin. To się musi zmienić.
Najpierw załatwiła sprawy papierkowe. Gdy Bart nie
wrócił na lunch, postanowiła działać na własną rękę. Napeł
niła wiadro gorącą wodą i detergentem, wzięła mopa i tak
uzbrojona ruszyła do holu. Rosa już sprzątnęła zastawę, ale
jeszcze nie zdążyła umyć terakoty. Erin ucieszyła się, że jest
szybsza.
W końcu to mój dom, stwierdziła, rozchlapując mydliny
na posadzce. I moja podłoga, więc, do licha, mogę ją myć,
jeśli taka moja wola.
1 5 4 » IRLANDZKA RÓŻA
Bart maszerował w strugach deszczu, myśląc o tym, że
koń zgłoszony do dzisiejszej gonitwy w Charles Town będzie
miał przewagę na błotnistym torze. Doszedł do wniosku, że
Erin chyba spodobają się wyścigi w Wirginii Zachodniej. On
zaś będzie mógł trochę się pochwalić swoją żoną.
Boże, ależ pięknie wyglądała dziś rano, taka pastelowa
i zaspana. Nadal nie był pewien, czy skłaniając ją do ślubu,
postąpił w jej interesie, ale nie wątpił, że nie mógł zrobić nic
lepszego dla siebie. Po raz pierwszy w życiu odczuwał bo
wiem wewnętrzny spokój, a przyszłość rysowała się jak coś
stabilnego.
Mógł dać Erin wszystko, czego zawsze pragnęła. Nie
przywiązywał wagi do pieniędzy, więc niech sobie nimi do
wolnie szasta. Najważniejsze, że dzięki niej jego życie nabra
ło sensu. Do tej pory nie miał pojęcia, że tego potrzebuje.
Za drzwiami strząsnął z włosów wilgoć i poszedł szukać
Erin. Po chwili stanął jak wryty. Jego żona na klęczkach
szorowała podłogę. Usłyszawszy kroki, spojrzała na niego,
a on już stawiał ją na nogi.
- Co ty, u diabła, robisz?
- Myję podłogę. Wczoraj nieźle się jej dostało. To zdu
miewające, co ludzie potrafią upuścić i nie raczą podnieść.
Bart, puść moje ramię. To boli.
- Nigdy więcej nie chcę cię widzieć na kolanach, zrozu
miałaś?
- Nie. - Odruchowo potarła rękę, patrząc na gniewną
minę męża.
- Moja żona nie będzie szorować podłóg.
- Chwileczkę. - Złapała go za rękę, gdy odwrócił się na
pięcie. - Będzie je szorować, jeśli zechce, i jej mąż ma nie
zwracać się do niej w trzeciej osobie, jakby była nie wiadomo
czym. Co z tobą, Bart?
IRLANDZKA RÓŻA * 1 5 5
- Nie ożeniłem się z tobą, żebyś sprzątała.
- Nie chcesz także, żebym robiła śniadanie lub słała łóż
ko. Dlaczego mnie poślubiłeś?
- Sądziłem, że to jasne.
- Oczywiście. - Jednak została utrzymanką. Tyle tylko,
że związek zalegalizowano.
Spróbował stłumić gniew. Bezskutecznie.
- Może pamiętasz, że zmieniono słowa przysięgi mał
żeńskiej. Zamiast posłuszeństwa jest mowa o troskliwości. -
Łypiąc na niego groźnie, kopnęła wiadro, a mydliny roz
lały się na kafelkach. - Nie ma obawy, zostawię to tak, jak
jest.
- Dokąd się wybierasz?
- Nie wiem - syknęła przez ramię. - Chyba mogę się
przejść po domu, choć nie wolno mi niczego dotykać.
- Przestań. - Chwycił ją, gdy ruszyła przez hol, ale wy
swobodziła się i szła, nie oglądając się za siebie. - Do licha,
Erin, możesz dotykać wszystkiego, ale nie sprzątaj.
- Widzę, że ustaliłeś zasady. - Pchnęła dwuskrzydłowe
drzwi i weszła do solarium. Panujący tu żar idealnie pasował
do jej nastroju. - Wolno mi dotykać i patrzeć.
- Nie zachowuj się jak idiodca.
- Ja? - Odwróciła się tak raptownie, że niemal przewróci
ła doniczkę z pelargonią. - A kto wpadł w szał z powodu
mycia podłogi?
- Sądziłem, że chciałaś uciec od takich zajęć i dlatego tu
przyjechałaś.
Powoli skinęła głową.
- To prawda, ale nie dlatego za ciebie wyszłam. Mogę się
nie przejmować, gdy inni twierdzą, że poślubiłam cię dla
pieniędzy, ale ty to co innego. Wczoraj powiedziałam ci, że
cię kocham. Nie wierzysz mi?
1 5 6 & IRLANDZKA RÓŻA
- Nie wiem. Dlaczego to takie ważne?
Zbyt cierpiała, patrząc teraz na niego, więc utkwiła wzrok
w zaparowanym oknie.
- Naprawdę cię kocham, ale możesz sobie myśleć, co
chcesz. To dla mnie bez znaczenia. - Sięgnęła po glinianą
donicę i z rozmachem cisnęła ją na posadzkę. - Spokojna
głowa. Nie zamierzam tego sprzątać.
- Skończyłaś?
- Jeszcze nie wiem. - Skrzyżowała ramiona, patrząc na
migotliwą powierzchnię wody w basenie.
Bart położył dłoń na ramieniu swojej żony. Może rzeczy
wiście trochę go kocha. Nie był aż takim głupcem, aby ją
odepchnąć.
- Moja matka przez ponad pół życia na klęczkach szoro
wała cudze podłogi. Umarła, mając czterdzieści lat. Nie chcę,
żebyś klęczała dla kogokolwiek, Erin.
- Po raz pierwszy powiedziałeś mi coś o sobie. - Przy
trzymała jego rękę i objęła go.
- Zgodziłaś się wziąć mnie takiego, jaki jestem.
- Wiem. I tak będzie. Kocham cię.
- Pozwól mi dopilnować, żebyś dobrze się bawiła.
- Przecież tak jest. - Odchyliła głowę do tyłu i uśmiech
nęła się łobuzersko. - Uwielbiam się kłócić.
- Chętnie ci dostarczę powodów. - Musnął palcem jej
nos. - Pływałaś?
- Nie. Najpierw uporządkowałam rachunki, potem trochę
sprzeczałam się z Rosą.
- Pracowity dzień. Wykąpmy się teraz.
- Nie mogę.
- Znów chcesz się kłócić?
- Na razie z tym skończyłam, ale nie będę pływać.
- Nie umiesz?
IRLANDZKA RÓŻA * 1 5 7
Zgodnie z jego przewidywaniem buntowniczo wysunęła
brodę.
- Oczywiście, że umiem, ale nie mam kostiumu.
- Nie szkodzi. - Złapał ją na ręce i podszedł do brzegu
basenu, choć się wyrywała i chichotała.
- Nie zrobisz tego, a jeśli nawet, to pociągnę cię za sobą!
- Właśnie o to mi chodzi - zapewnił i trzymając ją w ra
mionach, skoczył do wody.
ROZDZIAŁ 9
v_yd ślubu jeszcze nie minął miesiąc, a Erin już zdążyła
pojechać do Nowego Jorku, Kentucky i na Florydę. Stopnio
wo przywykła do widoku torów wyścigowych - zarówno
tych zwyczajnych, jak i tych ekskluzywnych. Nadal fascyno
wali ją ludzie, których tam spotykała. Byli to młodzi, ambitni
stajenni, starzy, znający się na koniach wyjadacze oraz nie
zwykle barwna, pełna kontrastów rzesza miłośników wyści
gów.
Ze swojej loży Erin dyskretnie obserwowała innych wła
ścicieli stadnin, siedzących tutaj z rodzinami i przyjaciółmi.
Widziała eleganckie garnitury i damskie kapelusze o szero
kich rondach. Przy barierze kłębił się tłum, który przyszedł tu
dla rozrywki lub pieniędzy. Nauczyła się, że obstawianie
często bywa rozpaczliwe i zawsze pokrywa potem czoła gra
czy. Z dala od trybun znajdowały się wagi, zagrody ze sprzę
tem hippicznym, stały konie wraz z dżokejami. Niewielu
obserwatorów zdawało sobie sprawę z niepokojów wynikają
cych z posiadania wyścigowych wierzchowców.
W Lexington widziała stadniny, o jakich istnieniu nie mia
ła pojęcia - wielkie i wspaniałe. Patrzyła na gonitwy arabów
pełnej krwi, poznawała ludzi na zawsze związanych ze świa
tem wyścigów - i bezustannie czegoś się uczyła.
Podczas okolicznościowych przyjęć pilnie słuchała dys
kusji o hodowli, treningach i strategii. Wkrótce zrozumiała.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 5 9
że większość właścicieli uważała swe konie za element stanu
posiadania, natomiast większość trenerów traktowała je jak
ukochanych sportowców, o których formę należy jak najle
piej dbać. I dla jednych, i dla drugich koń był przede wszyst
kim powodem do dumy lub zazdrości.
Po pewnym czasie Erin zebrała się na odwagę i chodziła aż
do padoków, gdzie przed gonitwami badano i siodłano konie.
Zapachy i dźwięki nadal sprawiały, że odczuwała niepokój,
lecz już nad nim panowała. Za nic w świecie nie chciała, aby
partnerzy Barta z niej podkpiwali.
Z czasem przywykła do wytwornych spotkań towarzy
skiej śmietanki, na których rozmawiano prawie wyłącznie
o koniach i ich właścicielach. Erin doszła do wniosku, że to
wszystko wcale aż tak nie różni się od Skibbereen. Co pra
wda, życie było tutaj bardziej fascynujące, lecz tematy dys
kusji - równie zawężone jak na irlandzkiej prowincji.
Ślęczała też nad książkami o koniach pełnej krwi, wyści
gach i ich historii. Już wiedziała, że wszystkie araby są po
tomkami trzech słynnych arabskich ogierów, a najdroższe
konie świata kupuje się w Irlandii na dorocznych krajowych
targach. Czytając o tym, uśmiechnęła się. Nie tylko ze wzglę
dów patriotycznych, lecz także dlatego, że dwa takie konie
znajdowały się w stajniach Barta.
Nauczyła się też mądrze obstawiać i wygrywać, co Barta
niezmiennie bawiło. Nie pomylił się, mówiąc kiedyś, że ona
będzie umiała go rozśmieszyć. Erin cieszyła się z tego bar
dziej niż ze wszystkich ładnych kamieni, które jej kupował,
lub z nowych ubrań wiszących w jej szafach. W ciągu pierw
szego miesiąca małżeństwa dokonała odkrycia. Rzeczy, któ
rych zawsze pragnęła, wcale nie okazały się ważne.
A ona była w ciąży.
Radowało ją to i jednocześnie przerażało. Nosiła w sobie
1 6 0 » IRLANDZKA RÓŻA
dziecko Barta, dziecko poczęte tamtej pierwszej, wspólnie
spędzonej nocy. Już za kilka miesięcy przestaną być tylko
małżeństwem, a staną się rodziną. Chciała jak najszybciej
przekazać Bartowi tę wspaniałą nowinę, ale obawiała się jego
reakcji.
Nigdy nie rozmawiali o posiadaniu dzieci. Przed ślubem nie
mieli czasu na poważne rozmowy. Niewiele wiedziała o swoim
mężu. Co prawda, zrozumiała, że dla niego konie nie są częścią
majątku, ulubionymi zwierzakami ani zawodnikami, choć wy
stawiał je w wyścigach. Były jego dumą i podziwiał je tylko za
to, jakie są. Stawały się czempionami, ponieważ okazywał im
serce, nie tylko dlatego, że wygrywały.
Bart nadal był dla niej niewiadomą. Nigdy więcej nie
wspomniał o swojej matce lub rodzinie. Erin próbowała deli
katnie pociągnąć go za język, ałe ignorował te próby. Nie
wykręcał się od odpowiedzi, tylko po prostu milczał.
Cóż, to bez znaczenia, powtórzyła w myśli. Widywała go
z dziećmi Adelii - traktował je ciepło, okazywał troskliwość.
Na pewno będzie jeszcze lepszy dla własnego dziecka. Za
mierzała zaraz mu o nim powiedzieć. On pewnie chwyci ją
w ramiona i zapewni, że jest bardzo szczęśliwy. Będą się
śmiać, po czym ona pokaże mu wszystkie broszury na lemat
ciąży i diety, które dostała od lekarza. Razem zaprojektu
ją pokój dziecięcy, cały w różach i błękitach, jak wschód
słońca.
Znalazła Barta w bibliotece i trochę się zniecierpliwiła, bo
rozmawiał przez telefon.
- Nie jestem zainteresowany sprzedażą - oświadczył, za
praszając ją gestem do wnętrza. - Za żadną cenę. Możemy za
parę lat porozmawiać o opłatach za krycie... Tak, to ostatecz
na odpowiedź odmowna. Proszę przekazać panu Durnamowi,
że aktualnie niczego nie sprzedaję. Oczywiście będziecie
IRLANDZKA RÓŻA » 1 6 1
pierwsi, których powiadomię. - Odłożył słuchawkę i prze
czesał palcami włosy.
- Jakieś problemy? - Podeszła i pocałowała go w policzek.
- Chyba ma je Charlie Dumam. Bardzo nalega, żebym
sprzedał mu źrebaka. Co kupiłaś?
- Kupiłam?
- Mówiłaś, że jedziesz po zakupy.
- Ach, tak. Nic nie kupiłam. Chciałam ci o czymś powie
dzieć.
- Za chwileczkę. Usiądź, Erin.
Ten ton zawsze ją mroził. Bart mówił nim, gdy go ziryto
wała.
- Co się stało?
- Dostałem list od twojego ojca.
- Od taty? - Zerwała się z krzesła, zanim na nim usiadła -
Komuś coś się stało?
- Nie. Siadaj. - Sam też zajął miejsce w fotelu i Erin po
raz pierwszy od miesiąca znów poczuła się tak, jakby łączyły
ich tylko stosunki służbowe. - Twój ojciec oficjalnie wita
mnie w rodzinie i wyraża ojcowską troskę o twoje dobro. Ma
nadzieję, że będę dobrze się o ciebie troszczył.
- Cóż za nonsens. Tata wie, że sama potrafię o siebie
zadbać. - Odprężyła się i bezwiednie położyła dłoń na brzu
chu. - To wszystko?
- Podziękował mi też za pieniądze od ciebie. Podobno
bardzo się przydały. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że wysy
łasz ponad połowę swoich zarobków do Irlandii?
- Nie pomyślałam o tym, ale... Skąd wiesz, ile wysyłam?
- Prowadzisz bardzo czytelną księgowość. - Wstał zza
biurka i podszedł do okna.
- Dlaczego jesteś zły? W końcu to moje pieniądze.
- Oczywiście - mruknął. - Do licha, Erin, w gabinecie
1 6 2 & IRLANDZKA RÓŻA
leży moja książeczka czekowa. Dlaczego po prostu nie wypi
sałaś czeku na potrzebną sumę i go nie wysiałaś?
- Moja pensja to aż nadto.
- Jesteś moją żoną, do cholery, i masz prawo do wszyst
kiego, czego chcesz. Już nie musisz ograniczać się wysoko
ścią pensji.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad odpowied
nim doborem słów.
- Właśnie o to chodzi, prawda? Nadal sądzisz, że jestem
tutaj z powodu stanu twego bankowego konta?
Sam nie wiedział, co myśleć. Erin była wręcz doskonała -
serdeczna, kochająca. Dlatego coraz częściej się zastanawiał,
co się za tym kryje. Przecież nikt nie daje, nie oczekując
czegoś w rewanżu.
- Niezupełnie - odparł - ale nie wierzę, że wyszłabyś za
mnie, gdybym nie miał takiego konta. Już ci mówiłem, że to
mi nie przeszkadza. Pasujemy do siebie.
- Czyżby?
- Tak. A co do pieniędzy - to skoro są, należy ich uży
wać. Nigdy nie wiadomo, jak długo będą nasze. - Uśmiech
nął się półgębkiem i zapalił cygaro. - Ciesz się nimi, Irland-
ko, póki możesz. Kto wie, kiedy przyjdzie nam się z nimi
pożegnać.
Pomyślała o dziecku w swoim łonie.
- Coś jeszcze?
- Chcę, żebyś wypisała czek na sumę, która zaspokoi
wszelkie potrzeby twojej rodziny.
- Dobrze. Dziękuję.
- Za parę dni jedziemy do Kentucky na stanowe zawody
i Derby. - Oparł się o parapet. - Spodoba ci się. To niezłe
widowisko.
- Na pewno. - Odetchnęła głęboko i popatrzyła na niego
IRLANDZKA RÓŻA * 1 6 3
uważnie. - Szkoda, że Adeiia jest w zbyt zaawansowanej
ciąży, aby podróżować, więc ona i Travis nie pojadą.
- To cena, jaką się płaci za posiadanie rodziny. - Bart
wzruszył ramionami i znów usiadł za biurkiem.
- Tak - przyznała cicho, ale jej oczy straciły blask. - Dam
ci popracować.
- Chyba chciałaś mi coś powiedzieć?
- Och, nic ważnego. - Zamknęła za sobą drzwi i ukryła
twarz w dłoniach. Czy nie mówiła mu, że go kocha? Czy nie
udowodniła mu tego na wszystkie znane jej sposoby? A teraz
nosiła w sobie dowód swych uczuć, lecz Barta nic to nie
obchodziło.
Ruszyła korytarzem. Nie miała pojęcia, że Bart stał po
drugiej stronie drzwi, zastanawiając się, co robić.
Wcale nie chciał być zły na Erin. Wyglądała tak radośnie,
gdy weszła do biblioteki. Uśmiechnęła się do niego tak, jak
by... jakby go kochała. Dlaczego nie mógł się przemóc i po
prostu tego zaakceptować? Ponieważ nie wierzył w taką mi
łość, nawet jeśli sam ją czuł.
Owszem, nie wątpił, że Erin z nim zostanie dopóty, dopó
ki będzie zaspokajał jej potrzeby. Gdy ją poznał, natychmiast
zrozumiał jej ambicje. Pragnęła więcej, niż on kiedykolwiek
chciał zdobyć. Marzyła o poznawaniu świata, wspinaniu się
na szczyty i wielkich sukcesach. Na szczęście mógł pokazać
jej ten świat, zapewnić środki, dzięki którym jej marzenia
będą się spełniać.
Za to mogła go kochać, a on potrafiłby to zrozumieć.
Ale co z mężczyzną, który zaczął od zera? Co z mężczy
zną, który za sprawą zrządzenia losu znów może niczego nie
mieć? Jakie wtedy będą jej uczucia? Za nic w świecie nie
chciał się tego dowiedzieć, ponieważ był rozpaczliwie zako
chany w swojej żonie.
1 6 4 SS IRLANDZKA RÓŻA
Erin nie miała o tym pojęcia. Wchodząc do kuchni, była
święcie przekonana, że Bart będzie z nią tylko wtedy, jeśli
ona w żaden sposób nie zakłóci równowagi jego dotychcza
sowego stylu życia. Wcześniej czy później Bart i tak się
zorientuje, że oboje już to zrobili.
Rosa myła w zlewie kryształy, ale na widok Erin natych
miast przestała.
- Czy senora czegoś sobie życzy?
- Zaparzę sobie herbatę.
- Nastawię wodę.
- Sama to zrobię - parsknęła Erin, z trzaskiem stawiając
czajnik na kuchence.
- Jak senora sobie życzy.
- Przepraszam, Rosa.
- De nada.
Rosa znów zajęła się kryształami, a Erin po chwili znalaz
ła filiżankę i spodek. Co ze mnie za żona, pomyślała, skoro
nawet nie wiem, co znajduje się w kuchennych szafkach?
I jak to możliwe, że jestem taka szczęśliwa i jednocześnie
taka nieszczęśliwa?
- Rosa, jak długo pracujesz dla pana Logana?
- Wiele lat, senora.
- Pracowałaś dla niego, zanim wprowadził się tutaj?
- Tak.
To przypomina wyrywanie zębów, przemknęło Erin przez
głowę. Cóż, trzeba pociągnąć mocniej.
- Gdzie to było?
- W innym domu.
- A konkretnie. Rosa?
Kobieta na moment zacisnęła usta.
- W Nevadzie. Na Zachodzie.
- Co pan Logan tam robił?
IRLANDZKA RÓŻA ft 1 6 5
- Prowadził interesy. Zresztą proszę jego o to zapytać.
- Pytam ciebie. Rosa. Chyba mam prawo wiedzieć, kim
jest mój mąż? - Dostrzegła na twarzy gospodyni cień waha
nia, po czym Rosa zaczęła polerować kieliszki.
- To nie moja sprawa, senora.
- Nieważne, kim był ani co zrobił, nawet jeśli uczynił coś
złego. - Erin gniewnie przekręciła kurek, gasząc gaz. - Jak
mam do niego dotrzeć, jeśli go nie rozumiem?
- Senora. - Rosa ostrożnie odstawiła suchy kieliszek
i wzięła następny. - Nie wiem, czy zrozumiałaby go pani,
nawet wiedząc o nim wszystko.
- Pozwól mi spróbować. Opowiedz mi o nim.
- O pewnych sprawach lepiej nie mówić.
- Nie! - Miała ochotę cisnąć czymś o podłogę, ale się
powstrzymała. - Rosa, spójrz na mnie. Ja go kocham. Nie
mogę znieść świadomości, że znam go tylko powierzchow
nie. Chcę go uszczęśliwić.
Rosa w milczeniu patrzyła na nią ciemnymi oczami.
- Wierzę pani.
- Bart powinien mi uwierzyć.
- Dla kogoś takiego jak on to niełatwe.
- Dlaczego?
- Zna pani prawdziwy głód? Głód jedzenia, wiedzy, mi
łości?
- Nie.
- Bart dorastał, mając mniej niż nic. Gdy była praca,
pracował. Kiedy jej zabrakło, kradł. - Rosa wzruszyła ramio
nami i sięgnęła po kolejny kieliszek. - Dla niektórych to nic
strasznego. Dla innych - piekło. Bart nie znał swojego ojca.
Jego matka była niezamężna, rozumie senora?
- Tak. - Erin usiadła i nie zaprotestowała, gdy Rosa za
częła robić jej herbatę.
1 6 6 & IRLANDZKA RÓŻA
- Ciężko harowała, choć miała słabe zdrowie. Biedni za
wsze są winni więcej, niż mogą oddać. Bart czasem chodził
do szkoły, ale częściej pracował w polu.
- Na farmie? - Erin przypomniała sobie, jak Bart spoglą
dał na gospodarstwo jej rodziców.
- Si. Na jednej nawet mieszkał przez pewien czas, aby
mógł dawać matce swoje zarobki.
- Rozumiem. - To i owo rzeczywiście zaczynało jej świtać.
- Nienawidził takiego życia, jego brudu i zaduchu.
- Rosa, jakim cudem znaliście się jako dzieci?
- Mieliśmy tego samego ojca. - Rosa postawiła przed nią
filiżankę.
Erin oniemiała, a gdy Rosa odwróciła się, aby odejść,
chwyciłajązarękę.
- Jesteś siostrą Barta? '
- Przyrodnią. Kiedy miałam sześć lat, mój ojciec zabrał
mnie do Nowego Meksyku. Tam poznał matkę Barta. Była
ładna, delikatna i bardzo niewinna. Po przyjściu na świat
Barta zostawił mnie z nią, obiecując, że przyśle po nas, gdy
znajdzie pracę. Nigdy tego nie zrobił.
- Może coś mu się stało. Może... - Urwała na widok
spojrzenia Rosy.
- Matka Barta odkryła, że w Utah poznał inną kobietę.
Przez dwadzieścia lat sprzątała i prała cudze brudy. Aż umar
ła. Robiła dla Barta wszystko, co w jej mocy, ale jego zawsze
gdzieś gnało. Zaraz po pogrzebie matki wyjechał. Zobaczy
łam go dopiero po pięciu latach.
- Odnalazł cię?
- To ja go odnalazłam. - Rosa znów zajęła się kryształa
mi. - Bart nie jest człowiekiem, który szukałby kogokolwiek.
Wtedy był właścicielem części kasyna w Reno. Nie przyję
łam pieniędzy, które mi dawał, więc zaczęłam dla niego
IRLANDZKA RÓŻA » 1 6 7
pracować. Nigdy nie był zachwycony tym rozwiązaniem, ale
mnie nie zwalnia.
- Nie mógłby. Jesteś jego siostrą.
- On tak nie myśli, ponieważ dla niego nasz ojciec nigdy
nie istniał. W życiu Barta nie ma miejsca na rodzinę, korze
nie, dom.
- To może się zmienić.
- Tylko Bart jest w stanie to zmienić.
- Tak. - Erin skinęła głową i wstała. - Dziękuję, Rosa.
Nie powiedziała mu o dziecku. Przez kilka dni gryzła się
tą tajemnicą, ale jej nie zdradziła. Zbliżały się wyścigi. Bar
dzo ważne. Obecnie patrzyła na pochłoniętego interesami
Barta innym okiem.
Jak ukształtowało go dzieciństwo? Zaczęła zwracać bacz
niejszą uwagę na to, jak Bart traktuje swoich pracowników.
Był wobec nich stanowczy i wymagający/lecz sprawiedliwy.
Nigdy nie słyszała, aby zwrócił się do któregoś ze swoich
ludzi podniesionym głosem. Ponieważ wie, jak smakują szy
kany pracodawcy? I rozumie, jak to jest być całkowicie za
leżnym od kogoś innego?
Może nawet sam nie zdawał sobie z tego sprawy, ale nie
wątpliwie kochał konie. Przejawiało się to w sposobie, w jaki
na nie patrzył, gdy biegły po torze, oraz troskliwości, z jaką
doglądał wszystkich zabiegów. Nawet jeśli kiedyś uważał
wygranie farmy za kolejną grę swego życia, to później stała
się ona jego sensem. I to napawało Erin nadzieją.
Gdy lecieli do Kentucky, przysięgła sobie, że po powrocie
do domu powie Bartowi o ciąży.
Erin ostatnio jest jakaś inna, pomyślał, szykując sobie
drinka przy barku w ich hotelowym apartamencie. Nie potra
fił określić dlaczego. Jej nastroje przypominały tor górskiej
1 6 8 * IRLANDZKA KOZA
kolejki w lunaparku, tak błyskawicznie zmieniały kierunek.
Owszem, uważał to za niezwykle interesujące. Nigdy nie
marzył o wygodnej stagnacji i na pewno mu to nie groziło
przy żonie, która w jednej chwili szalała jak tygrysica, a już
za moment uśmiechała się słodko i mruczała jak kotka. Była
całkiem nieprzewidywalna - tuliła się i śmiała, milkła na
długie godziny lub wpadała do stajni, aby zabrać go na
romantyczny piknik pod płaczącą wierzbą.
Podobnie zachowywała się między ludźmi, grając albo
dystyngowaną małżonkę, albo flirtującą kobietę, której
mężczyźni jedzą z ręki. Wtedy stawał się zazdrosny, choć
doskonale wiedział, że właśnie o to jej chodzi.
Czasem albo bujała w obłokach, albo szła przez dom jak
burza, planując zmianę wystroju wnętrz. Nawet zaczął się
martwić, że ona się nudzi, ale w nocy zawsze umiała go
skusić i oboje byli niewyobrażalnie szczęśliwi.
Zauważył, że przestała lubić szampana i na licznych wios
ną przyjęciach sączyła tylko soki oraz ze swadą dyskutowała
o zaletach i wadach różnych torów.
Pewnego dnia dał jej szafirowe kolczyki do kompletu
z naszyjnikiem. Otworzyła etui, zalała się łzami i umknęła,
a po godzinie przybiegła namiętnie podziękować.
Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa i rozkoszował
się każdą jego sekundą.
- Jesteś gotowa czy chcesz się spóźnić, aby zrobić wraże
nie? - spytał, wchodząc do sypialni.
- Jeszcze moment. Jutro na pewno wygramy, więc dziś
powinnam wyglądać jak najlepiej, pozując do zdjęć. Nie
miałam pojęcia, że ludzie tak bardzo to uwielbiają.
- Nie narzekałaś, widząc swoją fotografię w gazecie. -
Przystanął w drzwiach, a ona na jego widok powoli zrobiła
pełny obrót.
IRLANDZKA RÓŻA & 1 6 9
Długo zastanawiała się nad wyborem kreacji. Wiedziała, że
już za parę tygodni z powodu figury nie będzie mogła nosić nic
śmiałego. Po namyśle włożyła długą, odsłaniającą ramiona suk
nię z szafirowego, przetykanego srebrem materiału, który migo
tał nawet wówczas, gdy stała nieruchomo. Gdyby nie długie
rozcięcie w spódnicy, nie zdołałaby zrobić kroku.
- Podoba ci się? Pani Viceroy stwierdziła, że powinnam
mieć coś odpowiednio eksponującego kolię.
- Kto ją zauważy? - Podszedł i wziął Erin za ręce, a jej
zaparło dech, gdy podniósł je do ust. - Irlandko, jesteś prze
piękna.
- Chyba grzeszę, chcąc, aby inne kobiety pozieleniały
z zazdrości.
- Prawdopodobnie.
- Cóż, trudno. Niech myślą „to najprzystojniejszy facet
pod słońcem i należy do niej". - Ze śmiechem okręciła się na
pięcie. - A ja w duszy będę im obłudnie Współczuć.
- Szkoda, że nie zobaczę ich min, bo nie zdołam oderwać
oczu od ciebie.
Dotknęła jego policzka.
- Gdy mówisz takie rzeczy, nadal przechodzi mnie słodki
dreszcz. Bart... - Chciała powiedzieć, że go kocha, ale wie
działa, że on tylko się uśmiechnie i cmoknie ją w czoło.
I znów nie odpowie jej słowami, które pragnęła usłyszeć. -
Nie sądzisz, że te przyjęcia są trochę... powolne?
- Myślałem, że je lubisz.
- Lubię. - Przysunęła się i przejechała palcem po klapie
jego marynarki. - Czasem jednak miałabym ochotę na coś
szybszego. - Zerknęła na niego spod rzęs. - Na coś wymaga
jącego dużo więcej energii. Bardzo ładnie pachniesz.
- Dzięki. - Uniósł brwi, gdy rozluźniła węzeł jego krawa
ta. - Próbujesz coś zacząć?
1 7 0 * IRLANDZKA RÓŻA
- A gdyby nawet? - Zsunęła mu marynarkę z ramion.
- Tylko pytam - mruknął, gdy rozpinała mu koszulę. -
Z tego powodu te wszystkie baby nie będą zazdrosne.
Zachichotała i musnęła palcami jego tors.
- Tak ci się tylko wydaje. - Pchnęła go na łóżko i sama na
nie wskoczyła.
Po raz pierwszy Erin uparła się, że pójdzie z Bartem do
stajni. Oświadczyła, że to kwestia dumy. Rzeczywiście była
dumna. Z Barta. Na razie nie zdołała się przemóc i wejść
z nim do środka. Postanowiła więc poczekać na niego przy
wejściu, wystawiając twarz do słońca.
Jak daleko od Skibbereen, pomyślała, obserwując ludzi.
Powietrze pachniało wiosną, na klombach pojawiły się kwia
ty. Mijający Erin trenerzy i stajenni pozdrawiali ją skinieniem
głowy lub unosząc palce do kapelusza.
Wszędzie wyczuwało się napięcie typowe dla atmosfery
przed gonitwą. Już wkrótce miały się odbyć najważniejsze
wyścigi. Derby. Dziś wszyscy ekscytowali się tylko stanowy
mi zawodami. Gdyby zwyciężył w nich Podwójny Blef, stał
by się faworytem. Co prawda, to obniżyłoby zakłady, ale one
teraz nie mają znaczenia, z uśmiechem pomyślała Erin.
Chciała, aby koń Barta przyszedł pierwszy - dzisiaj i na torze
w Churchill Downs. Gdyby tak się stało, otrzymałby tytuł
Konia Roku. Cóż za satysfakcja. Erin ponad wszystko prag
nęła jej dla Barta, aby wiedział, że dokonał czegoś wspania
łego, osiąganego tylko przez najlepszych.
- Witaj, Erin.
- Cześć, wujku Paddy. - Uścisnęła go serdecznie. - Pięk
ny dzień, prawda? Jak miewa się Adelia?
- Doskonale. Kazała mi powtórzyć, że Apollo Travisa
może ulec tylko Podwójnemu Blefowi Barta.
IRLANDZKA RÓŻA # 1 7 1
- A na którego konia stawiasz?
- A jak sądzisz? Osobiście trenowałem Apolla. Gdybym
miał się asekurować, to postawiłbym trochę forsy na źrebaka
z Trzech Asów.
- Mądry człowiek wybrałby raczej Dumę Charliego. -
Durnam klepnął Paddy'ego w ramię.
- To niezły źrebak, panie Dumam, ale chyba zostanę przy
swoim.
- Pańskie prawo. Dzień dobry, pani Logan. Śliczna jak
zawsze.
- Dziękuję. I życzę szczęścia.
- Człowiek go nie potrzebuje, mając to, co najlepsze. -
Durnam ukłonił się, lekko pociągając rondo kapelusza i od
szedł.
- Zobaczymy, kto ma coś najlepszego - mruknęła Erin.
- Złapałaś bakcyla, co? - Paddy zachichotał i otoczył ją
ramieniem. - W tym interesie panuje piekielna konkurencja.
Nic dziwnego, skoro w parę minut przechodzi z ręki do ręki
tyle pieniędzy.
- Jak rozpoznajesz przyszłego zwycięzcę?
- Cóż, trzeba wziąć pod uwagę wszystko - pochodzenie,
trening, podejście. A także paszę, dbałość, talenty dżokeja.
Najważniejsze są geny. Tak jak w przypadku ludzi. Albo coś
się ma we krwi, albo nie.
- Rozumiem. - Patrząc w stronę stajni, pomyślała o Bar
cie. - Uważasz, że nawet bez odpowiedniego treningu, dba
łości i jedzenia można zostać zwycięzcą?
- Mówimy o koniach czy ludziach?
- Czy to ważne?
- Nie bardzo. - Paddy lekko ścisnął jej dłoń. - Pamiętaj:
liczy się hart ducha i wola zwycięstwa. A teraz wybacz, mu
szę sprawdzić, jak sobie radzi mój chłopak.
1 7 2 * IRLANDZKA RÓŻA
- Pomacham do ciebie z miejsca dla zwycięzcy, wujku
Paddy! - zawołała za nim.
- Ale jesteś pewna siebie - stwierdził Bart, wracając do
niej.
- Pewna ciebie. - Chwyciła go za rękę, gdy szli na trybu
nę. - Nie musisz mnie odprowadzać. Na pewno chciałbyś być
przy ważeniu i siodłaniu.
- Gdy ostatnio z tobą nie poszedłem, później musiałem
cię ratować z łap stada reporterów.
- Już wiem, jak sobie z nimi radzić. Poza tym lubię oglą
dać swoje zdjęcia w gazetach.
- Próżna z ciebie kobieta, Irłandko.
- Czemu nie? - Musnęła palcem kremową koszulę Barta,
zadowolona z tego, że nie ubierał się aż tak wytwornie jak
jego znajomi. - To przejaw dumy albo próżności, ale ekscy
tuje mnie oglądanie własnych fotografii w rubryce towa
rzyskiej. Wiedział pan, panie Logan, że ważny z pana osob
nik?
- Doprawdy?
- Owszem, często słyszę tę opinię. Rozumując logicznie,
ja jestem ważną kobietą.
- Dzisiaj sprawiasz takie wrażenie. - Przesunął wzro
kiem po jej błękitnym kostiumie i perłach. Na głowie miała
słomkowy kapelusz o szerokim rondzie, który włożyła trochę
na bakier, aby nie wyglądać zbyt serio.
- Uznałam, że dziś powinnam wystąpić w roli dystyngo
wanej damy. - Parsknęła śmiechem i dotknęła brzegu kapelu
sza. - Tak jakby. Bart, nic mi nie będzie. Wiem, że chcesz
zostać w pobliżu konia.
- Wolę zostać w pobliżu ciebie. Mogę?
- Oczywiście. - Wzięła go pod ramię i uśmiechnęła się
szeroko. - Może postawię ci piwo?
IRLANDZKA RÓŻA # 1 7 3
Co za idealny dzień, pomyślała. Najwspanialszy w jej ży
ciu. Jasnoniebieskie, wiosenne niebo było całkiem bez
chmurne i napawało radością. Po chwili zauważyła wchodzą
cą do loży siwowłosą damę i posłała jej chłodny uśmiech.
- Dlaczego zawsze mi się wydaje, że wbijasz szpilki
w Dorothy Gainsfield?
- Bo wbijam, kochanie. - Stanęła na palcach i pocałowa
ła go. - Długie i ostre. Dopiero niedawno odkryłam, że ta
chuda blondynka, która kleiła się do ciebie w Dzień Świętego
Patryka, to ukochana siostrzenica pani Gainsfield. - Zachi
chotała wesoło, całkiem pewna, że oznacza to kolejny dzień
w czyśćcu. - Zycie bywa słodkie.
- Musisz później mnie oświecić na ten temat.
- O ile masz wolne najbliższe dziesięć, dwadzieścia lat.
Spójrz, Bart, kamery. Będziemy w telewizji.
Zachwycona całym światem usiadła w loży. Zauważyła
kilkoro znajomych - Lloyda Pentela, Hortorię Louis, starszą
panią Bingham - i wesoło im pomachała.
- Wiesz, w ciągu miesiąca poznałam tu więcej ludzi niż
przez dwadzieścia pięć lat w Irlandii. To cudowne uczucie. -
Odwróciła się i zobaczyła, że Bart przygląda się jej z uśmie
chem.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- To kształcące tak cię obserwować, gdy wchłaniasz i ma
gazynujesz wszystko, co się tu dzieje. Ciekawe, jak będziesz
wyglądać, gdy pojedziemy do Paryża lub Rio.
- Pewnie będę z rozdziawioną buzią gapić się na otocze
nie i cię ośmieszać.
- Nie wątpię. - Zachichotał, gdy dała mu kuksańca
w bok. - Zachowuj się. Za chwilę gonitwa.
- Och, rzeczywiście, a ja jeszcze nie obstawiłam.
- Zrobiłem to za ciebie, gdy kupowałaś mi piwo i głowi-
1 7 4 » IRLANDZKA RÓŻA
łaś się, co zjesz - cheeseburgera czy dwa hot dogi. Życie
w Ameryce poprawiło ci apetyt.
Jest jeszcze inny powód, pomyślała. Chciała jak najszyb
ciej zebrać się na odwagę i powiedzieć o nim Bartowi.
- To nie moja wina, że nie zdążyliśmy na śniadanie - od
parowała. - Gdzie mój kwit?
Patrząc na prowadzone do bramek konie, podał jej karto
nowy bilet. Już miała schować go do kieszeni, ale zerknęła na
niego i zobaczyła sumę.
- Tysiąc dolarów? - zapiszczała, a kilka osób odwróciło
w jej stronę głowy. - Bart, skąd wezmę tyle pieniędzy?
- Nie bądź śmieszna. - Nadal wpatrywał się w swego
źrebaka. Trener właśnie sięgnął do jego łba, a Podwójny Blef
stanął dęba i zatańczył w miejscu. - Jest trochę bardziej ner
wowy niż zwykle - zauważył, gdy podbiegli dwaj stajenni,
aby pomóc.
- Ależ Bart, to tysiąc dolarów.
- Boisz się przegrać?
- Nie. - Ściskając bilet w ręce, zmówiła krótką modlitwę. -
Oczywiście, że nie.
Padł sygnał. Bramki się otworzyły. Konie skoczyły do
przodu.
Pierwszy szedł źrebak Pentela. Erin pamiętała, że począt
kowo jest szybki, ale brak mu wytrzymałości. Na razie konie
szły zwartą grupą, lecz Erin widziała biało-zielony strój dżo
keja Barta. Po pierwszym wirażu Podwójny Blef był czwarty,
mając po lewej stronie źrebaka Travisa. Tłum już krzyczał,
zagłuszając komentatora, lecz Erin i tak go nie słuchała,
wczepiona wolną dłonią w rękaw koszuli męża.
- Zaczyna nadrabiać - mruknął.
Błysnęły szpicruty, dżokeje nisko pochylili się w siodłach,
a konie wyraźnie przyśpieszyły. Podwójny Blef szedł teraz
IRLANDZKA RÓŻA * 1 7 5
po zewnętrznej i wyraźnie wychodził na prowadzenie. Erin
odniosła wrażenie, że staje się większy i bardziej lśniący,
a jego nogi - dłuższe.
Oto prawdziwy czempion, ma zwyciężanie we krwi, po
myślała. Sercem towarzyszyła galopującemu koniowi. Tu nie
chodziło tylko o wyścig lub o prestiż. I jeszcze mniej - o pie
niądze. Ten koń ucieleśniał dumę Barta. Erin nie miała co do
tego wątpliwości. Dobrze rozumiała, jak to jest startować od
zera i nagle móc zdobyć wszystko.
Źrebak Pentela coraz bardziej zostawał w tyle. Na kolejnej
prostej ścigały się praktycznie tylko trzy konie. Pierwszy
nadal szedł koń Durnama, Duma Charliego, a na drugiej
pozycji był raz koń Travisa, raz Podwójny Blef. Erin widziała
pot i lecącą spod kopyt ziemię. Na trybunach tłum ogłuszają
co ryczał.
- Zrobi to! - zawołała Erin, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy, gdy Podwójny Blef wyprzedzał Dumę Charliego.
Najpierw oba konie niemal przez całą wieczność szły łeb
w łeb. I nagle Podwójny Blef wysunął się przed rywala. Pro
wadził o pół długości, o całą długość i nadal przyśpieszał.
Wyprzedzając Dumę Charliego o dwie długości wpadł na
metę.
- Och, Bart, udało mu się! Ty tego dokonałeś! - Rzuciła
mu się na szyję. - To najpiękniejszy koń na świecie! Jestem
z ciebie tak dumna!
- To nie ja biegłem.
- Właśnie, że ty. - Pogłaskała go po policzku.
- Może i tak. - Cmoknął ją w czubek nosa, śledząc wzro
kiem swego dżokeja, który wykonał z koniem rundę honoro
wą. - Staniesz ze mną w kręgu dla zwycięzcy?
- Oczywiście. - Wraz z Bartem przyjmowała gratulacje,
lecz myślami już była u boku Barta otrzymującego nagrodę.
1 7 6 * IRLANDZKA RÓŻA
Nadal go obejmowała, gdy oficjalnie podano, kto zwyciężył.
Duma Charliego. Podwójny Blef został zdyskwalifikowany.
- Zdyskwalifikowany? Cóż za nonsens!
- Dowiemy się, co zaszło. - Bart wziął ją za rękę i wy
szedł z loży. Publiczność już zaczęła szeptać.
- Bart, przecież on naprawdę wygrał. Widziałam na włas
ne oczy. To jakaś pomyłka.
- Zaczekaj tu. - Ruszył w stronę padoku, gdzie zatrzyma
no konia. Po chwili do Barta podeszło trzech mężczyzn.
Zdaniem Erin, wyglądali bardzo oficjalnie. Jeden z nich, star
szy i łysy, spokojnie coś powiedział, wskazując najpierw na
konia, a potem na kartkę papieru. Dżokej i trener zaczęli się
kłócić, a Bart tylko słuchał.
Erin zrobiło się gorąco, więc usiadła w cieniu i zdjęła
kapelusz, aby się powachlowac. Była pewna, że wszystko
zaraz się wyjaśni. Nikt nie odbierze Bartowi tego, co zdobył,
czego potrzebował, czego ona tak bardzo dla niego pragnęła.
- O co chodzi?! - zawołała, gdy wrócił.
- Ktoś podał koniowi amfetaminę.
- Doping? Bzdura!
- Niestety nie. - Zwężonymi oczami spojrzał na padok. -
Ktoś bardzo chciał, aby mój koń wygrał. Lub raczej przegrał.
ROZDZIAŁ 10
Jak to wysyłasz mnie do domu? Nie jestem paczką, którą
można owinąć w papier i zanieść na pocztę. - Pognała za
Bartem, który pomaszerował do sypialni apartamentu. -
Przez całą drogę prawie się nie odzywałeś, a teraz mówisz
tylko tyle, że wyjeżdżam.
- W tej chwili nie mam nic innego do powiedzenia.
- Chyba żartujesz! - Zadyszana usiadła w fotelu. - Musi
my porozmawiać o tym, co zaszło. Przecież zdyskwalifiko
wano konia, bo ktoś nafaszerował go narkotykami.
- To nie twoja sprawa. - Wyjął z szafy walizkę i otwartą
położył na łóżku. - Pakuj się.
Nie ruszyła się z miejsca. Z trudem nad sobą panowała,
zwężonymi gniewnie oczami śledząc każdy ruch Barta.
- Rozumiem - syknęła. - To kolejna z tych rzeczy, któ
rych nie wolno mi dotykać.
Bart na moment przystanął i spojrzał na nią uważnie. Wi
dział, że wszystko zaczyna się w niej gotować. Wolał jednak,
aby się wściekała, niż musiała stawić czoło burzy, która po
trwa przez kilka najbliższych dni. Nigdy nie uważał się za
człowieka pełnego zalet, ale zamierzał chronić swoją żonę.
- Możesz oceniać to, jak ci się podoba, ale ja muszę
zadzwonić tu i tam. Spakuj się. Zarezerwuję ci miejsce w sa
molocie.
- Nie tak szybko! - Zerwała się i pognała za nim, gdy
1 7 8 IRLANDZKA RÓŻA
poszedł do salonu. - Bokiem mi wychodzi słuchanie twoich
rozkazów. Jeśli zaraz nie odłożysz słuchawki, to z rozkoszą
uduszę cię tym kablem.
- Erin, mam aż za dużo na głowie, więc nie dokładaj mi
jednego z twoich wybuchów.
- Zaraz się przekonasz, jak wygląda prawdziwy wybuch. -
Podeszła do niego, zaciskając pięści i obiema rękami pchnęła go
na krzesło. - Lepiej odetkaj uszy i posłuchaj.
Mógł zacząć kłócić się z nią zaciekle, ale uznał, że lepiej
tego nie robić. Dzięki intuicji kiedyś zgarnął pulę, mając
w ręku tylko parę dwójek. Tym razem coś mu podpowiadało,
że skutecznie zneutralizuje gniew Erin i skłoni ją do wyjazdu,
okazując brak zainteresowania.
- Długo to potrwa?
- Tyle, ile będzie trzeba.
- Pozwolisz, że się napiję?
Kipiąc ze złości, pomaszerowała do barku i z trzaskiem
postawiła na stoliku butelkę oraz szklankę.
- Możesz wypić całą whisky. Utop się w niej.
- Wystarczy mi jeden drink. - Nalał sobie trochę alkoholu
i uniósł szklankę, jakby wznosił toast. - Mów, co ci leży na
wątrobie, Irlandko. Muszę załatwić parę spraw, zanim wyślę
cię do domu.
- Gdybym powiedziała ci połowę tego, co powinnam,
dzwoniłoby ci w uszach aż do dnia Sądu Ostatecznego. Więc
tylko spytam - zamierzasz pokornie pogodzić się z tym, co
zaszło?
- A jak sądzisz? - Wypił łyk, obserwując ją znad brzegu
szklanki.
- Przypuszczam, że podejmiesz walkę i nie spoczniesz,
dopóki się nie dowiesz, kto stoi za tym dopingiem. A wtedy
posiekasz tę osobę na małe kawałeczki.
IRLANDZKA RÓŻA # 1 7 9
Znów do niej przepił i jednym haustem dokończył drinka.
- Dobrze to ujęłaś.
- Nie wrócę do domu, żeby spokojnie czekać, aż wszyst
ko załatwisz.
- Zrobisz to.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogłabym pomóc?
- Nie chcę i nie potrzebuję twojej pomocy, Erin.
- Oczywiście, ty nikogo nie potrzebujesz. - Odwróciła
się i zaczęła chodzić po pokoju. Żałowała, Że mówi podnie
sionym głosem, ale nie umiała inaczej się spierać. - Wystar
czy ci kilku wynajętych służących, którzy wykonują polece
nia, żebyś ty mógł się bawić. Z pewnością nie potrzebujesz
partnera, żony, która w trudnych chwilach trzymałaby cię za
rękę lub prasowałaby ci koszule.
Nie miała pojęcia, jak bardzo się myli. Wiele by oddał, aby
teraz móc wstać i wesprzeć się właśnie na niej. Pragnął tego
tak silnie, że kurczowo zacisnął palce na szklance, aż zbielały
mu kostki.
- Nie ożeniłem się z tobą, żebyś prała moje rzeczy.
- Nie, poślubiłeś mnie, aby ze mną sypiać. Zdaję sobie
z tego sprawę. Dostałeś więcej, niż się spodziewałeś, ponie
waż nie ucieknę do domu jak jakaś słaba kobietka, która nie
umie zmierzyć się z żadnym problemem.
Duma, pomyślał i omal się nie roześmiał. Zawsze w grę
wchodziła albo jej, albo jego duma.
- Nikt nie kwestionuje twojej dzielności, Erin, ale wszystko
pójdzie łatwiej, jeśli nie będę musiał radzić sobie również z tobą.
- Nie ma obawy. Prywatnie możesz w ogóle mnie nie
zauważać i załatwiać sprawy w dowolny sposób, ale między
ludźmi będę przy tobie.
- Jak lojalna, ufna żona?
- Co w tym złego?
1 8 0 * IRLANDZKA RÓŻA
- Nic. - Rozsiadł się wygodniej, aby spokojnie jej się
przyjrzeć. Wyglądała jak kometa, która za moment wejdzie
na orbitę. - Przejmujesz się tym, co ludzie pomyślą lub po
wiedzą?
- Dlaczego miałabym się nie przejmować?
Rzeczywiście, dlaczego? - pomyślał, wpatrując się w dno
szklanki. Erin martwi się o swoją pozycję. Oczywiście chce
ją zachować, co leży również w jego interesie.
- Niech ci będzie - oświadczył. - Przecież nie zawlokę
cię siłą do samolotu i nie przywiążę do fotela. Ale ostrze
gam - nie czeka cię nic miłego.
- Gdy się poznaliśmy, stwierdziłeś, że mnie rozumiesz,
a ja ci uwierzyłam. Jednak ty wcale nie wiesz, jaka jestem. -
Gniew już ją opuścił, wyparty wzbierającą w niej rozpaczą.
Gdyby byli małżeństwem w prawdziwym znaczeniu tego
słowa, potrafiliby rozmawiać o tym, co zaszło. A także wal
czyliby razem, zamiast ze sobą. - Możesz załatwiać telefony.
Idę na spacer.
Po jej wyjściu nie sięgnął po słuchawkę, tylko siedział
zamyślony. Dobrze wiedział, czemu wolałby wysłać Erin do
domu. Po pierwsze, nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś
wiernie stoi u jego boku. Po drugie, zwykł sam rozwiązywać
swoje problemy. Najbardziej jednak zależało mu na tym,
żeby Erin znalazła się daleko od przykrych spojrzeń i pomó
wień. Aby nie padł na nią cień tych podejrzeń, które już
spowiły ciemną chmurą jego i to, co do niego należy.
Potarł rękami twarz, usiłując zapanować nad buzującą
w nim furią. Był wściekły nie z powodu utraty nagrody lub
przegranej, lecz dlatego, że sprofanowano jego własność.
Erin nawet nie spytała, czy sam to zaaranżował. Czy na
prawdę tak ślepo w niego wierzy? A może raczej wszystko jej
jedno, jak zamierzał wygrać?
IRLANDZKA RÓŻA & 1 8 1
Niezależnie od jej podejścia, nie był w stanie ochronić jej
przed plotkami. Z pewnością będą ohydne, pomyślał ponuro.
Gdy Erin ich posmakuje, prawdopodobnie z ochotą wróci do
Trzech Asów. Tymczasem on zdemaskuje winnego. Bart od
sunął butelkę i sięgnął po słuchawkę.
Rozpoczął się tydzień Derby - dorocznych wyścigów
w Churchill Downs. Erin nie opuszczała spotkań ani gonitw
kwalifikacyjnych. Trzymała się prosto i jeszcze dumniej uno
siła głowę.
Nie wszyscy wierzyli, że to Bart stoi za dopingiem konia.
Dlatego niektórzy znajomi okazywali Erin szczerą sympatię
i starali się wesprzeć dobrym słowem. Niestety, jedyny czło
wiek, na którym jej zależało, całkiem się przed nią zamknął.
Nie próbowała pokonać muru, którym się otoczył. Zbyt wiele
kosztowało ją bowiem udawanie, że są solidarnym małżeń
stwem. Permanentny stres coraz bardziej ją zżerał - również
i dlatego, że robiła wszystko, aby Bart tego nie zauważył.
On wstawał wcześnie, ona także zrywała się o świcie. On
spędzał całe ranki, doglądając trenowania Podwójnego Blefa,
a ona całymi godzinami spacerowała po terenie wyścigów.
Bywały dni, kiedy w południe padała na nos ze zmęczenia
i marzyła tylko o tym, aby zwinąć się gdzieś w kłębek i spać.
Ale wciąż odbywały się gonitwy, lunche dla towarzyskiej
śmietanki i różne imprezy - często jedna po drugiej. Chodzi
ła na wszystkie.
Nie zamierzała kryć się po kątach, czekając na koniec
kłopotów. Zawsze umiała stawić czoło problemom i nie oba
wiała się konfrontacji z kimś, kto chciałby rzucić kamieniem.
Płaciła za tę postawę wysoką cenę, toteż z dnia na dzień było
jej trudniej. Ludzie mówili za jej plecami wstrętne rzeczy,
uśmiechali się fałszywie lub nie potrafili spojrzeć jej w oczy.
1 8 2 IRLANDZKA RÓŻA
Byli też tacy, których pozorna uprzejmość kryla wyrafinowa
ne złośliwości.
Pod koniec tygodnia miało się odbyć" wytworne przyjęcie.
Erin ubrała się bardzo elegancko. Zawsze sądziła, że odpo
wiedni strój dodaje siły i stymuluje pewność siebie. Niestety,
musiała iść sama, ponieważ Barta w ostatniej chwili wezwa
no na jakieś zebranie.
Oczywiście mogła zostać w hotelu, co sugerował Bart.
Prawdę mówiąc, oddałaby wiele za spokojny wieczór. Kola
cja w apartamencie, łóżko, dobra książka - właśnie tego po
trzebowała. To jednak byłoby tchórzostwo, toteż włożyła
jedwabną suknię i naszyjnik z szafirem. Miała wrażenie, że to
gwiazda szeryfa.
Popijając sok pomarańczowy, prowadziła ożywioną konwer
sację, całym sercem wdzięczna wujkowi Paddy'emu za towa
rzystwo. Trzymał się blisko niej i bawił historyjkami o ich sta
rym kraju, ale nie zdołał ochronić jej przed wszystkimi.
- Moja droga, cóż za śliczna suknia. - Oczy Dorothy
Gainsfield lśniły równie zimno jak jej brylanty.
- Dobry wieczór, pani Gainsfield.
- Jakże się pani podoba Derby? Jest pani tutaj pierwszy
raz, prawda?
- Owszem. - Erin już umiała odpowiadać nic nie znaczą
cym uśmiechem. - Nie wątpię, że pani przyjeżdża tu od wielu
lat.
- Tak - wyniośle odparła Dorothy Gainsfield. Nie miała
zamiaru okazać, że potrafi ją zgnębić ktoś z nizin społecz
nych. - Nigdzie nie widzę pani męża.
- Nie mógł przyjść.
- Och, to chyba zrozumiałe...
Erin poczuła, że Paddy bojowo wysuwa się przed nią,
i położyła rękę na jego ramieniu.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 8 3
- Oczywiście. Wyścig jest już za parę dni i Bart ma mnó
stwo pracy.
- Nie wątpię. - Dorothy Gainsfield zaśmiała się sucho
i upiła łyk szampana. - Choć jestem zdziwiona, że pozwolo
no mu zgłosić konia po tym... powiedzmy pechowym starcie
w zawodach stanowych.
- Członkowie komisji uznali, że wyniki Podwójnego Ble-
fa mówią same za siebie i za Barta. Rezultaty śledztwa też
okażą się wymowne.
- Och, ani przez chwilę w to nie wątpię, moja droga.
Czasem się zdarza, że ktoś zanadto pragnie wygrać. Niejeden
raz zastosowano tę metodę, aby obniżyć stawkę.
- Bart nie oszukuje. Nie musi.
- Zapewne ma pani rację. - Dorothy Gainsfield znów się
uśmiechnęła. - Ale nie mówiłam o pani mężu... pani Lo-
gan. - Zadowolona z tej złośliwości Dorothy Gainsfield od
płynęła w tłum.
- Wstrętna, stara krowa. - Paddy zgrzytnął zębami. - Za
raz jej się zrewanżuję.
- Nie warto. - Erin przytrzymała go za rękę. - Udławi
się, gdy Podwójny Blef wygra.
Erin wierzyła, że do końca tygodnia będzie wiadomo, kto
odpowiada za dyskwalifikację Podwójnego Blefa i jej mąż
odzyska dobre imię. Była stuprocentowo pewna, że w głów
nej gonitwie Derby jego koń zdobędzie pierwszą nagrodę. To
się Bartowi należało.
Potem zamierzała twórczo zająć się swoim małżeństwem.
Może Bart się mylił, mówiąc, że małżeństwa ponoszą klęskę,
gdy jeden z partnerów usiłuje zmienić drugiego. Erin już
wiedziała, że ona i Bart muszą iść na kompromis, bo w prze
ciwnym razie ich związek nie przetrwa.
1 8 4 IRLANDZKA RÓŻA
Teraz z daleka obserwowała Baria, który stał z trenerem
w pobliżu toru. Był wczesny ranek i w delikatnym świetle
szykującego się do wschodu słońca białe belki ogrodzenia
wydawały się bladoróżowe. Rześkie powietrze przenosiło
szmer dwóch męskich głosów, ponieważ tylko one mąciły
ciszę. Trybuny były puste, ale już za dwadzieścia cztery
godziny zapełnią się tłumem. Zanim skończy się kilkuminu
towy wyścig, podniecenie sięgnie zenitu, a przepełnione na
dzieją serca będą bić w szaleńczym tempie.
- Ta pora ma w sobie magię.
- Travis! - Erin zerwała się i mocno go objęła. Aż do tej
chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje
wsparcia kogoś bliskiego. - Och, tak się cieszę, że cię widzę,
ale nie powinno cię tu być. - Odsunęła się raptownie. - Co
z Adelią? Dobrze się czuje?
- Tak dobrze, że wyrzuciła mnie z domu. Stwierdziła, że
przyda się jej parę dni bez takiego tyrana jak ja.
- Oczywiście żartowała, ale cudownie, że jesteś. - Spoj
rzała ponad jego ramieniem na męża. - Bart teraz powinien
mieć obok siebie przyjaciół.
- A ty?
Zaśmiała się i potrząsnęła głową.
- Mnie raczej nie potrzebuje.
- Nonsens, ale nie o to pytałem. Jak się trzymasz?
- Jestem wystarczająco twarda.
- Blado wyglądasz. - Wziął ją pod brodę. - Nawet bardzo.
- To drobiazg. Trochę za mało sypiam. - Nieoczekiwanie
zachwiała się i oparła o Travisa. Ostrożnie posadził ją na
ławce.
- Poczekaj tu. Zawołam Barta.
- Nie. - Chwyciła Travisa za rękę. - Zaraz mi przejdzie.
Muszę na moment przymknąć powieki.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 8 5
- Erin, jeśli jesteś chora...
- Nie jestem. - Zachichotała i bezwiednie położyła dłoń
na brzuchu. - Na pewno.
Travis uniósł brwi i przez moment mierzył ją badawczym
spojrzeniem.
- Moje gratulacje.
Powoli otworzyła oczy.
- Ależ z ciebie spryciarz.
- Mam doświadczenie. - Głaskał ją po ręce, dopóki po
liczki Erin lekko się nie zaróżowiły. - Co Bart sądzi o powię
kszeniu rodziny?
- Jeszcze nic nie wie. - Wyprostowała się i z ulgą stwier
dziła, że Bart nadal jest odwrócony do nich plecami. - I tak
ma za dużo zmartwień.
- Nie uważasz, że taka nowina byłaby czymś więcej niż
przeciwwagą?
- Nie. - Westchnęła i spojrzała na Travisa. - Dlatego że nie
jestem pewna, czy Bart w ogóle pragnie mieć dzieci. Aktualnie
zaś marzy tylko o tym, żebym dała mu święty spokój.
- Nie doceniasz go.
- Jesteś jego przyjacielem.
- I twoim.
- Wspieraj Barta, dopóki ta afera się nie skończy. Powiem
mu o dziecku w odpowiedniej chwili.
- Dobrze, ale obiecaj, że zaczniesz lepiej o siebie dbać.
Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
- Pojutrze usnę na tydzień.
- Witaj, Travis. - Bart przeszedł między belkami ogro
dzenia. - Nie przypuszczałem, że cię tu zobaczę.
- Nie cierpię opuszczać Derby. Jak wygląda sytuacja?
Bart spojrzał przez ramię na prowadzonego po padoku
konia.
1 8 6 IRLANDZKA RÓŻA
- Źrebak jest w szczytowej formie. Obaj możemy udo
wodnić, na co nas stać.
- Jak śledztwo?
- Wlecze się. - To była prawda. Oficjalne dochodzenie na
razie nic nie wyjaśniło. Prywatne działania Barta przyniosły
więcej rezultatów. Teraz mógł podzielić się swymi wnioska
mi z Travisem.
Mimo ciemnych okularów Barta Erin czuła na sobie jego
spojrzenie. Ze zrozumieniem skinęła głową i wstała.
- Zostawię was, żebyście porozmawiali o interesach.
- Martwi się o ciebie - mruknął Travis, gdy wyszła z trybun.
- To źle. Wolałbym, żeby wyjechała i w domu przeczeka
ła to zamieszanie.
- Jeśli chciałeś mieć potulną żoneczkę, nie należało żenić
się z Irlandką.
Bart wyjął cygaro i wlepił w nie wzrok.
- Ile razy miałeś ochotę udusić Adelię?
- W ciągu siedmiu lat czy tylko w tym tygodniu?
Po raz pierwszy od kilku dni Bart uśmiechnął się szeroko.
- Nieważne. Zrób coś dla mnie i miej na nią oko. Chyba
nie czuje się dobrze.
- Spróbuj z nią porozmawiać.
- Nie jestem w tym dobry. Zabierz ją ze sobą po jutrzej
szej gonitwie.
- Ty nie wracasz?
- Może będę musiał zostać jeszcze parę dni w Kentucky.
- Coś odkryłeś?
- Nazwij to intuicją. - Zapalił cygaro i wydmuchał
dym. - Kłopot w tym. że komisja lubi dowody.
- Chcesz o tym pogadać?
Bart zawahał się tylko dlatego, że jeszcze nie przywykł do
zwierzania się komukolwiek.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 8 7
- Jasne. Masz wolną chwilę?
Erin nie była pewna, dlaczego jakiś wewnętrzny przymus
każe jej iść do stajni. Może gdyby zdołała udowodnić sobie,
że jest silna i odporna, Bart również by w to uwierzył. Umiała
zmierzyć się z plotkami, nie dała się pognębić złośliwym
aluzjom, a nawet sama nimi szermowała. Musiała jednak
rozwiązać jeszcze jeden problem - zwalczyć towarzyszący
jej od lat strach przed końmi. Dokona tego. A jutro spokojnie
przyjdzie z Bartem do boksu Podwójnego Blefa oraz bez
drżenia stanie obok niego w kręgu dla zwycięzcy.
Przed wejściem do stajni zafundowała sobie kolejne kaza
nie. Przecież to głupie bać się po tylu latach. Tamten wypadek
zdarzył się tak dawno, a ona od urodzenia przebywała w po
bliżu zwierząt. Jako żona Barta też jest na to skazana.
A dziecko... Położyła dłoń na brzuchu. Jej dziecko wychowa
się bez strachu odziedziczonego po matce.
Dzisiaj wejdzie sama. Jutro, nawet jeśli Bart wyśle ją do
wszystkich diabłów, przyjdzie tutaj razem z nim.
Podeszła jeszcze bliżej. Pachniało typowo - sianem, zbo
żem, końmi i potem. Dźwięki także były znajome - szuranie
kopyt po betonie, brzęk uprzęży, prychanie i ciche rżenie
odpoczywających koni.
Postanowiła zachowywać się cicho i iść ostrożnie. Każdy
krok zbliżał ją do celu.
Wewnątrz świado było bardziej przyćmione, łagodniejsze.
Pojawił się też zapach skóry.
Większość koni już wróciła po porannych treningach,
a stajenni poszli na śniadanie. Później czekało ich szczotko
wanie i wycieranie. Erin uznała, że o tej porze nikt jej nie
zobaczy, gdyby stchórzyła i uciekła.
Jednak tego nie zrobiła. Co prawda, drgnęła spłoszona,
gdy jeden z koni wystawi! z boksu łeb, ale się nie cofnęła.
1 8 8 IRLANDZKA RÓŻA
Właściwie mogła go nawet dotknąć. Drzwiczki były zamk
nięte na zasuwę. Mogła więc go pogłaskać tak, jak pogłaskała
tamto małe źrebię.
Z wahaniem położyła drżące palce na żuchwie konia.
Poruszył się, więc odskoczyła do tyłu.
- Muszę lepiej się postarać - mruknęła i bardziej pewnie
dotknęła szyi konia. Czuła, że ma dłoń mokrą od potu, ale
stała całkiem nieruchomo, zachwycona tym małym zwycię
stwem.
Ładne zwierzę, pomyślała, zmuszając rękę do niewielkie
go ruchu wzdłuż szyi konia. Należał do Pentela i Erin widzia
ła tego źrebaka na torze prawie tyle samo razy co Podwójne
go Blefa.
- Nie jest aż tak źle - rzekła z westchnieniem. - Serce mi
łomocze, ale tu stoję. - Nadal tu stoję, powtórzyła w myśli,
i będę wracać codziennie. Za każdym razem pójdzie mi ła
twiej. Cofnęła rękę, po czym przemogła się i znów dotknęła
konia. Rzeczywiście było łatwiej. Podobnie poradzi sobie
z problemami w swoim małżeństwie. Nie zamierzała iść
przez życie zahukana i nieszczęśliwa tylko dlatego, że jej
mąż jest zbyt uparty, aby przyjąć jej miłość i pomoc. Wzięła
go takiego, jaki jest, ale należy dokonać pewnych zmian. I to
już wkrótce.
Usłyszała głosy i zakłopotana cofnęła rękę. Nie chciała,
aby zastał ją tutaj któryś ze stajennych. Chyba jeszcze nie
umiałaby spokojnie gawędzić w stajni. Wytarła wilgotną
dłoń o spodnie i przywołała na twarz uprzejmy uśmiech.
Właśnie miała wyjść na zewnątrz, ale zastygła bez ruchu,
zdziwiona tonem jednego z głosów. Emanował gniewem
i chyba desperacją. Erin nadstawiła ucha i już wiedziała, kto
mówi.
- Jeśli zależy ci na forsie, znajdziesz sposób.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 8 9
- Ale ten koń nie jest sam nawet przez pięć minut. Logan
pilnuje go jak koronnych klejnotów.
Erin otworzyła usta, zacisnęła je i cofnęła się w cień.
- Masz wykonać robotę, za którą dobrze ci płacę. Jeśli nie
możesz dotrzeć do konia, zajmij się jego paszą. To zwierzę
nie może jutro wystartować.
- Nie otruję go. I tak wziąłem całe ryzyko na siebie.
- Bez wahania dałeś zastrzyk i zgarnąłeś dziesięć procent
głównej nagrody.
- Cyjanek to nie amfetamina. Jeśli ten koń zdechnie,
Logan nie spocznie dopóty, dopóki ktoś za to nie zawiśnie.
Nie chcę być tym kimś.
- Więc podaj narkotyk. - W głosie mężczyzny zabrzmia
ło wyraźne zniecierpliwienie, a Erin zacisnęła pięści. - Zrób
to albo nie ujrzysz ani grosza. Jeśli komisja wykryje ślady
dopingu na Derby, koń wylatuje z gry na cały sezon. Muszę
wygrać ten wyścig.
A ja muszę zawiadomić Barta, pomyślała Erin. Czekała, aż
mężczyźni sobie pójdą, ale dzisiaj nie miała szczęścia. Obaj
weszli do stajni, więc mogła liczyć tylko na udany blef.
Wyprostowała się i ruszyła im naprzeciw.
- Dzień dobry, panie Durnam. - Nawet zdołała się uś
miechnąć na widok jego oszołomionej miny. Zerknęła na
stajennego i rozpoznała jednego z nowych pracowników za
trudnionych przez trenera Barta.
- Witam, pani Logan. - Durnam odpowiedział uśmiechem,
ale już kalkulował. - Nie zauważyliśmy pani.
- Postanowiłam rzucić okiem na konkurencję. Proszę wy
baczyć, ale Bart na mnie czeka.
- Nie sądzę. - Durnam chwycił ją za ramię, gdy spróbo
wała go ominąć. Niemal się tego spodziewała i chciała wrzas
nąć, ale błyskawicznie zatkał jej ręką usta.
1 9 0 IRLANDZKA RÓŻA
- Na miłość boską, co pan robi?! - wykrzyknął stajen
ny. - Logan skróci pana o głowę.
- Ciebie też, jeśli żona wszystko mu wygada. Słyszała
nas, ty idioto. - Wyrywała się, więc zadyszany pchnął ją
w ręce stajennego. - Przytrzymaj ją. Muszę pomyśleć.
- Wiejmy stąd. Jeśli ktoś tu wejdzie...
- Stul pysk. - Dumam wyjął z kieszeni białą chustkę do
nosa i wytarł spoconą twarz. Znalazł się w podbramkowej
sytuacji. - Aż do jutrzejszego wyścigu przetrzymamy ją
w furgonetce. Później coś wymyślę. - Chustką zakneblował
Erin. W ramach dodatkowych środków ostrożności wziął od
stajennego brudną bawełnianą przepaskę na czoło i owiązał
ją wokół jej głowy, zasłaniając oczy. - Znajdź jakiś sznur.
Skrępuj jej ręce i nogi.
Dławiła się kneblem i usiłowała oswobodzić, ale już wie
działa, że przegra. W geście rozpaczy zsunęła z palca pier
ścionek i upuściła go na ziemię. Niemal w tej samej chwili
poczuła wpijający się w nadgarstki sznur i owinięto ją w koc.
Ktoś wyniósł ją na zewnątrz, a ona mogła tylko się wier
cić. Nie miało to jednak sensu, bo przy każdym ruchu coraz
trudniej było jej oddychać. Usłyszała szczękniecie otwiera
nych drzwiczek i ktoś położył ją na twardej podłodze.
- Co, u licha, z nią zrobimy? - spytał stajenny, patrząc na
owiniętą w koc kobietę. - Zaraz zacznie gadać, jeśli ją puści
my.
- Wobec tego jej nie puścimy. - Durnam oparł się o bok
furgonetki i otarł czoło rękawem. Tym razem musi się udać,
pomyślał. Sprawy zaszły za daleko i już nie mógł się wyco
fać. Zbyt wiele ryzykował. Nie pozwoli, aby jedna kobieta
wszystko zniweczyła.
- Nie przyłożę ręki do morderstwa - powiedział stajenny.
Durnam spojrzał na niego z ukosa.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 9 1
- Zajmij się koniem, a ją zostaw mnie.
Zamierzają ją zabić. Durnam wpadł w poważne tarapaty
i nie zawaha się przed niczym, aby osiągnąć cel. Usłyszała
trzaśniecie drzwiczek i odgłos oddalających się kroków. Po
ruszyła głową, aby uwolnić twarz spod koca i pomyślała
o swoim dziecku. Ze zdławionym szlochem spróbowała
rozluźnić sznur krępujący nadgarstki. Boże drogi, musi za
wszelką cenę chronić swoje dziecko. I męża.
Poczuła przypływ paniki. Zanim nad sobą zapanowała, jej
przeguby były poranione, a ramiona - posiniaczone. Ciężko
dysząc, leżała w ciemności i usiłowała zebrać myśli. Posta
nowiła znaleźć drzwiczki i spróbować je otworzyć. Powoli
przysunęła się do ściany i jakimś cudem zdołała uklęknąć.
Była zlana potem, gdy wreszcie wstała. Z plecami przy ścia
nie dotarła do drzwiczek i wymacała klamkę. Były zamknięte
na klucz. Zacisnęła powieki, aby powstrzymać łzy. Oczywi
ście, że auto jest zamknięte. Durnam to brutal, ale z pewno
ścią nie głupiec. Spróbowała uderzyć ciałem o drzwiczki,
mając nadzieję, że ktoś usłyszy łomot. Była jednak zbyt
mocno owinięta kocem, osunęła się więc na podłogę. Starając
się zapomnieć o panice oraz bólu, podjęła kolejną próbę.
- Widziałeś Erin?
- Tylko dziś rano. - Travis nie przestał masować nogi
swego źrebaka, ale spojrzał na Barta. - Myślałem, że wróciła
do hotelu.
- Może wzięła taksówkę. - To byłoby logiczne, stwier
dził Bart. Nie miał powodu do tego nagłego niepokoju. -
Przyjechaliśmy razem. Erin zazwyczaj na mnie czeka.
- Wyglądała na zmęczoną. - Travis się wyprostował. -
Może chciała odpocząć przed dzisiejszym przyjęciem.
- Prawdopodobnie. - Travis na pewno ma rację. W tej
1 9 2 IRLANDZKA RÓŻA
chwili Erin pewnie moczy się w gorącej wodzie, zastanawia
jąc się, co na siebie włoży. - Chyba skoczę do hotelu i spraw
dzę, czy z nią wszystko w porządku.
- Spytaj ją, czy ulituje się nad słomianym wdowcem i za
tańczy z nim parę razy.
- Jasne.
- Bart?
- Tak?
- Coś cię gryzie?
- Nie, skąd. - Czuł, że ręce ma zimne. Lodowate. - Do
zobaczenia za kilka godzin.
Nadal były zimne, gdy jechał do hotelu. Dlaczego Erin
zniknęła bez jednego słowa? To do niej niepodobne. Co
prawda, ostatnio prawie ze sobą nie rozmawiali. Z jego winy.
Miał sobie za złe, że pozwolił jej tu zostać, aby znosiła te
wszystkie plotki, drwiące uśmieszki i szepty za plecami.
Wiedział, ile ją to kosztuje.
Gdyby tylko z takim cholernym uporem nie walczyła
o zachowanie towarzyskiej pozycji... Ale przecież to jedna
z rzeczy, które obiecał Erin, gdy się pobrali. Powinien być jej
wdzięczny, ponieważ okazała się lojalna, została przy nim -
nieważne, z jakich powodów.
Nadal nie lubił odpowiedzialności. Może byłoby najlepiej
skręcić na zachód i jechać bez końca. Znów zacząć wszystko
od nowa - tak jak robił to wiele razy. Nigdy nic go nie
zatrzymywało. Wtedy jeszcze nie znał Erin.
Gdy skończą się wyścigi i ucichnie skandal, muszą po
ważnie porozmawiać. Należy oczyścić atmosferę, ustalić no
we zasady. Opowie jej o swojej przeszłości. Lepiej, żeby od
niego dowiedziała się o pewnych faktach, zanim zechce na
własną rękę dochodzić prawdy o jego życiu. A przecież po
winna znać prawdę-jest jego żoną.
IRLANDZKA RÓŻA * 1 9 3
Dojeżdżając do hotelu, nadal był w fatalnym nastroju.
Wiedział, że nie powinien wściekać się na Erin za to, że nie
została na torach, skoro niedawno żądał, aby wróciła do
domu. No cóż, zaczął na niej polegać. Dni mijały dużo przy
jemniej, gdy w każdej chwili mógł się rozejrzeć i zobaczyć
swoją żonę. Nie sądził, że do tego dojdzie.
W bojowym nastroju pomaszerował do apartamentu. Zbyt
długo oboje podtrzymywali fikcję, traktując się uprzejmie -
i nic poza tym. Teraz zamierzał porządnie się z Erin pokłócić,
a następnie się z nią kochać do utraty tchu.
- Erin? - Z hukiem zamknął drzwi, ale już w holu wy
czuł, że żony nie ma.
Przeklinając się w duchu, wszedł do sypialni. Czy Erin
od niego odeszła? Czy odepchnął ją tak daleko i tak skutecz
nie, że zdecydowała się na to ostateczne posunięcie? Nie
chciał jej stracić. Ta świadomość nim wstrząsnęła. Nie, nie
chciał stracić Erin i tak samo bardzo niechciał jej potrzebo
wać.
Ręka mu drżała, gdy otwierał szafę i prawie zakręciło mu
się w głowie z radości na widok ubrań żony.
Widocznie pojechała po zakupy albo do fryzjera, pomy
ślał, ale wcale się nie uspokoił. Nadal był rozdrażniony i spię
ty. Wciąż chodził po pokoju, gdy pół godziny później za
dzwonił telefon. Bart chwycił słuchawkę, gotów zaatakować
Erin bez względu na jej wyjaśnienia.
- Tu Travis. Erin wróciła do hotelu?
- Nie. - Nagle zaschło mu w gardle. - Czemu pytasz?
- Lloyd Pentel właśnie mi przyniósł jej pierścionek. Zna
lazł go na ziemi w stajniach.
- W stajniach? - Bart usiadł na krześle, nawet nie zdając
sobie z tego sprawy. - To nie ma sensu. Erin nie poszłaby do
stajni. Boi się koni.
1 9 4 IRLANDZKA RÓŻA
- Bart - Travis starał się mówić spokojnie - czy ona jest
w hotelu?
- Nie. Chcę porozmawiać z Pentelem.
- Już to zrobiłem. Nie widział jej. Może przesadzam, ale
sądzę, że powinieneś zawiadomić policję.
W końcu Erin straciła poczucie czasu. Przez moment wy
dawało się jej, że rozluźniła więzy, ale okazało się to tylko
pobożnym życzeniem. Teraz bolały ją nie tylko nadgarstki,
lecz całe ciało - poobijane i posiniaczone. Upadła, usiłując
wstać, i przeraziła się na myśl o dziecku. Postanowiła wiec
leżeć spokojnie, aby nic mu sienie stało. Intensywnie myślała
o Barcie, jakby w ten sposób mogła sprowadzić go tutaj.
Czy będzie się niepokoił? Czy minęło już tyle godzin, aby
zaczął się zastanawiać, gdzie ona jest? Pomodliła się,
a później zapadła w półsen i śniła najpierw o Irlandii i far
mie. Dlaczego tak strasznie pragnęła opuścić to bezpieczne
miejsce? Potem w jej śnie pojawił się Bart i wtedy zrozumia
ła, że musiała stamtąd wyjechać, ponieważ są sobie przezna
czeni.
- Pani Logan.
Wzdrygnęła się, gdy ktoś dotknął jej ramienia. Zdjęto jej
z oczu przepaskę, więc zamrugała, żeby lepiej widzieć.
W mroku rozpoznała twarz stajennego i natychmiast znów
się przeraziła. Zamierzają zabić. I jej dziecko.
- Przyniosłem pani jedzenie, ale proszę być cicho. Dur-
nam obdarłby mnie ze skóry za to, że przyszedłem. Jeśli
pani obieca nie krzyczeć, to zdejmę knebel, żeby mogła pani
jeść.
Skinęła głową i odetchnęła głęboko świeżym powietrzem,
gdy odsłonił jej usta. Z trudem powstrzymała się od krzyku,
ale nadal czuła ohydny smak brudnego knebla.
IRLANDZKA RÓŻA » 1 9 5
- Dlaczego pan to robi? Jeśli dla pieniędzy, to je pan
dostanie.
- Tkwię w tym za głęboko. - Trzymał w ręce niezbyt
świeżą kanapkę. - Proszę coś zjeść, bo inaczej się pani pocho
ruje.
- Co za różnica? - Już sam zapach wędliny między dwo
ma kromkami chleba przyprawiał ją o mdłości. - I tak mnie
zabijecie.
- Ja nie mam z tym nic wspólnego.
Dostrzegła w jego oczach błysk paniki i perlący się nad
górną wargą pot. Ten chłopak się bał. Gdyby zdołała to
wykorzystać, może jeszcze miałaby szansę.
- Pan dobrze wie, co planuje Dumam. Na pewno mnie nie
wypuści.
- On chce wygrać. Musi. Wpadł w finansowe tarapaty,
a jego stadnina już nie jest taka dobra jak kiedyś. Jego najlep
szy koń to Duma Charliego, ale nie umywa się do konia
Logana. Dlatego Durnam kazał mi się zatrudnić w Trzech
Asach - żebym miał na wszystko oko i trochę zamieszał. -
Stajenny niespokojnie rozejrzał się wokoło. Za dużo mówił.
Jak zawsze, gdy był zdenerwowany. I musiał strzelić sobie
kielicha, bo gardło miał suche jak pieprz. - Ja tylko trochę
podhajcowałem konia, żeby wyeliminować go z wyścigu.
Tego chciał Durnam. Rozumie pani, to tylko biznes.
- Pan mówi o wyścigach. A ja - o morderstwie.
- Nie mam z tym nic wspólnego. Proszę jeść.
- Panie... Nie znam pańskiego nazwiska.
- Berley, proszę pani. Tom Berley. - Nawet w tej sytuacji
odruchowo uniósł palce do daszka czapki.
- Panie Berley, błagam o moje życie, a także życie dziec
ka, którego się spodziewam. Nie może pan dopuścić do tego,
żeby Durnam zabił moje dziecko.
1 9 6 IRLANDZKA RÓŻA
- Nie chcę tego słuchać - powiedział stanowczo Tom, ale
ręce mu drżały, gdy podnosił knebel. Zamierzał znów zasło
nić oczy związanej kobiecie, ale zawahał się na widok jej
spojrzenia. Przecież i tak nic tutaj nie zobaczy, pomyślał. Tył
furgonetki nie miał okien, a przednie siedzenia były odgro
dzone drewnianą ścianką.
- Nie chce pani jeść, to pani sprawa. - Wepchnął kanapkę
do kieszeni.
Erin zobaczyła, że mężczyzna uważnie się rozejrzał, po
czym wyskoczył z auta i zatrzasnął drzwiczki, zostawiając ją
w ciemnościach.
ROZDZIAŁU
Wolałbym, poruczniku, żeby zaczął pan szukać mojej żo
ny, zamiast siedzieć tutaj i mnie wypytywać.
Porucznik Hallinger zbliżał się do sześćdziesiątki i po
trzydziestu siedmiu latach pracy w policji był pewien, że
widział wszystko i słyszał dwa razy tyle. Aż za często miał do
czynienia z poirytowanymi lub rozwścieczonymi małżon
kami.
- Panie Logan, przekazaliśmy dane pańskiej żony wszyst
kim naszym funkcjonariuszom, a kilku z nich zbiera informa
cje na wyścigach. - Porucznik zazdrościł Bartowi cygara, ale
nigdy by się do tego nie przyznał. - Byłoby dobrze, gdyby pan
okazał więcej chęci do współpracy i powiedział nam, co pan
wie.
- Już mówiłem, że Erin nie wróciła do hotelu. Od dzisiej
szego ranka nikt jej nie widział, a w stajniach w Churchill
Downs znaleziono jej pierścionek.
- Niektórzy ludzie nie szanują biżuterii, panie Logan.
Niektórzy ludzie. Co to, u diabła, za gadanie? Przecież
chodzi o Erin, jego Erin. Gdzie, do licha, się podziewa? Bart
znów spojrzał na Hallingera.
- Nie Erin - wycedził. - 1 nie w przypadku ślubnego
pierścionka.
- Uhm. - Hallinger coś zanotował. - Panie Logan, takie
sytuacje często bywają skutkiem zwyczajnego nieporozu-
1 9 8 IRLANDZKA RÓŻA
mienia. - Boże, chyba mógłby napisać całą książkę o takich
sprawach. - Czy kłócili się państwo dziś rano?
- Nie.
- Możliwe, że żona wynajęła samochód i pojechała na
wycieczkę.
- To niedorzeczne. - Zerknął na Travisa, który podał mu
kubek kawy. Odstawił ją na bok. - Gdyby Erin chciała się
przejechać, wzięłaby auto, które już wynajęliśmy. Powiedzia
łaby mi, że gdzieś się wybiera, i wróciłaby dwie godziny
temu. Mieliśmy plany na dzisiejszy wieczór.
Hallinger też je miał. Uwzględniały spokojny, miły wie
czór z żoną. I masaż stóp w bulgocącej wodzie. Na myśl
o tym poruszył w butach bolącymi palcami.
- Może zapomniała.
- Erin to najbardziej odpowiedzialna osoba, jaką znam.
Jeśli jej tu nie ma, to dlatego, że nie może wrócić. - Przypo
mniał sobie wszystkie okropne rozmowy telefoniczne, gdy
obdzwaniał miejscowe szpitale. - Ktoś jej to uniemożliwia.
- Panie Logan, porywacze zazwyczaj żądają okupu. Jest
pan bogaty, ale podobno nikt się z panem nie kontaktował.
- Nie. - Nadal oblewał się zimnym potem, ilekroć za
brzęczał telefon. - Poruczniku, powiedziałem wszystko, co
wiem. Mam powyżej uszu tego przelewania z pustego
w próżne. Powinien pan pracować w terenie. Osobiście zajął
bym się poszukiwaniami, ale uważam, że na razie powinie
nem tu zostać i... czekać.
Hallinger rzucił okiem na notatki. Był szczupłym mężczy
zną z bolącymi stopami i zawsze mówił cichym głosem.
Umiał podziwiać piekielnie drogie pantofle Barta i jedno
cześnie analizować jego zdenerwowanie oraz niepokój.
- Panie Logan, spotkały pana pewne przykrości podczas
zawodów stanowych. Jak wpłynęło to na pańską żonę?
IRLANDZKA RÓŻA * 1 9 9
- Oczywiście trochę ją to rozstroiło. - Bart zdusił niedo
pałek cygara i zaczął chodzić po pokoju.
- Na tyle, żeby wolała unikać większego towarzystwa
dziś i jutro? Żeby mieć ochotę uciec od tego i od pana?
- Erin nie uciekłaby przed niczym ani nikim. - Oczy
Barta błysnęły groźnie, gdy się odwrócił. - Nawet prosiłem
ją, żeby wróciła do domu i poczekała tam na wyjaśnienie tej
sprawy. Nie chciała tego zrobić. Postanowiła, że zostanie ze
mną.
- Szczęściarz z pana.
- Jestem tego świadomy. Może teraz wreszcie pan stąd
zniknie i zacznie jej szukać?
Hallinger tylko znów coś zapisał i spojrzał na Travisa.
- Panie Grant, jest pan ostatnią osobą, która rozmawiała
dziś rano z panią Logan. Jak oceniłby pan jej nastrój?
- Niepokoiła się o przebieg wyścigu i o męża. Była tro
chę zmęczona. Powiedziała, że po zakończeniu Derby bę
dzie spać przez tydzień. Na pewno nie przyszłoby jej do
głowy zrezygnować z oglądania gonitwy czy porzucić męża.
Poślubiła go zaledwie parę tygodni temu i jest bardzo zako
chana.
- Uhm - z irytującym spokojem znów zamruczał porucz
nik. - Jej pierścionek znaleziono w stajniach. Pan, panie Lo
gan, twierdzi, że nigdy tam nie wchodziła, a jednak dzisiaj
widziano ją idącą w tamtą stronę.
- Może chciała sobie coś udowodnić. - Bart czuł, że za
chwilę wybuchnie. Gdyby tylko Erin poczekała, aż on pój
dzie z nią do stajni... gdyby poprosiła, żeby jej towarzyszył,
stał u jej boku... Ale on już tak bardzo się od niej oddalił, że
przestała go prosić o cokolwiek.
- Co takiego mogła chcieć udowodnić, panie Logan?
- Słucham?
2 0 0 IRLANDZKA RÓŻA
W swojej pracy Hallinger musiał się wykazać anielską
cierpliwością.
- Powiedział pan, że być może poszła do stajni, aby sobie
coś udowodnić.
- Kilka lat temu miała wypadek i bała się koni. W ciągu
minionych kilku tygodni usiłowała zwalczyć tę fobię. Do
licha, co za różnica, dlaczego tam weszła? Była tam i zagi
nęła!
- Lubię znać wszystkie szczegóły.
Zabrzęczał telefon i Bart podskoczył. Na jego twarzy ma
lowało się napięcie, gdy podnosił słuchawkę.
- Tak? - Zaklął cicho i podał ją Hallingerowi. - Do pana.
- Znajdą ją. Bart. - Travis uspokajająco poklepał go po
ramieniu. - Musisz w to wierzyć.
- Dzieje się coś złego. Coś bardzo złego. Czuję to. - Po
pierwszej fali paniki i strachu teraz nabrał pewności, że Erin
naprawdę grozi wielkie niebezpieczeństwo. -Jeśli nie odnaj
dę jej wkrótce, to będzie za późno. Wychodzę, Travis. Zosta
niesz na wypadek, gdyby ktoś zadzwonił?
- Jasne.
Hallinger odprowadził Barta wzrokiem i gestem polecił
jednemu ze swych ludzi iść za nim.
Chyba trochę spała. Obudziła się raptownie, przerażona
sennym koszmarem, zlana potem i drżąca z zimna. Wyszep
tała imię Barta i spróbowała wyciągnąć do niego rękę, ale nie
mogła nią poruszyć.
A więc to nie był sen. Zacisnęła powieki i kilka razy
odetchnęła głęboko, aby powstrzymać kolejną falę pani
ki. Jak długo to trwa? O, Boże, jak długo? Może oni ją tu
po prostu zostawią, aby zwariowała lub powoli umierała
z głodu.
IRLANDZKA RÓŻA * 2 0 1
Nie, nie zwariuje, ponieważ będzie myśleć o mężu. Zamk
nie oczy i przypomni sobie, jak to jest leżeć w nocy obok
niego, czuć ciepło jego ciała i widzieć jego zarys w świetle
księżyca. Wyobrazi sobie, że Bart ją całuje - w ten szczegól
ny, leniwy sposób, który sprawia, że jej ciało ogarnia rozkosz,
a umysł zasnuwa mgła. Nawet w tej chwili Erin niemal czuła
smak ust Barta i muśnięcie jego dłoni na policzku, dotyk
palców wsuwających się we włosy.
Bart ma takie cudowne dłonie... W nocy czasem sięgała
po jego dłoń i z przyjemnością trzymała przy swojej twarzy.
On chyba o tym nie miał pojęcia.
Jeśli wystarczająco się skoncentruje, to prawdopodobnie
zdoła poczuć jego rękę na policzku. I będzie tulić ją, jak
długo zechce.
Bart ma taki wspaniały profil - kształtną, mocno zaryso
waną szczękę i piękne policzki o wysoko sklepionych ko
ściach. Lubiła widzieć na niej cień zarostu: Czy kiedykolwiek
powiedziała to Bartowi? Uwielbiała na niego patrzeć.
Jeśli jeszcze trochę się postara, to uśnie, ukojona jego
zapachem. Bart zawsze pachnie tak, jak jej zdaniem powinien
pachnieć mężczyzna, który nie używa wody kolońskiej.
Spróbuje więc wtulić się w niego, a on przez sen obejmie ją
w talii. To były najlepsze chwile. Właśnie wtedy mogła szep
tać, że go kocha. Wmawiała sobie, że jeśli wystarczająco
wiele razy powie to śpiącemu Bartowi, to on w końcu uwie
rzy w te słowa.
Zamknęła więc oczy i myślała tylko o nim. Po pewnym
czasie znów usnęła.
Zbliżała się trzecia, a Bart wciąż siedział na krześle. Wy
szedł tylko na godzinę, aby pojechać na tory, gnany rozpacz
liwą nadzieją, że Erin będzie tam na niego czekać. Chodził po
2 0 2 IRLANDZKA RÓŻA
stajniach i zadręczał stajennych tymi samymi pytaniami, któ
re już zadała im policja.
Ku swej rozpaczy nigdzie nie znalazł Erin.
Wrócił więc do hotelu, gdzie niezliczenie wiele razy prze
mierzył cały apartament. Przez ostatnią godzinę siedział nie
ruchomo ze wzrokiem utkwionym w telefon.
Kazał Travisowi iść się przespać, ale przyjaciel nie zamie
rzał go posłuchać. Co przypomniało Bartowi, że jeszcze tylko
jedna osoba tak wiernie przy nim stała. Jeżeli ją utracił...
Wolał nawet o tym nie myśleć.
Jeszcze tak naprawdę nie wykorzystała swej życiowej
szansy, nie zobaczyła wszystkiego, co oferuje świat. Może nie
należało tak szybko jej schwytać, przywiązać do siebie. Prze
cież jeszcze zdąży nacieszyć się życiem. Jest taka młoda,
pełna energii. Dlaczego więc on ma to ohydne, mdlące wra
żenie, że zawinił? Że ona teraz cierpi z jego powodu?
Gdy zadzwonił telefon, chwycił słuchawkę obu rękami.
- Logan. - Głos, który usłyszał, brzmiał bełkodiwie, jak
by rozmówca był pijany, lecz Bart go zrozumiał. - Gdzie ona
jest?
- Nie chcę kłopotów. Słowo. Doping konia to co innego.
Ale na to nie pójdę.
- Dobrze. Powiedz tylko, gdzie ona jest. - Bart spojrzał
na Travisa, który wyrósł u jego boku.
- Nie chciałem maczać w tym palców. On mnie zabije,
jeśli się dowie, że z panem gadam.
- Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie ona jest. Znajdę ją.
- Trzyma ją na torze, w furgonetce. Nie wiem, co zamie
rza. Może zabić.
- W jakiej furgonetce?
- Nie wpakuję się w morderstwo.
Połączenie przerwano i Bart wstał. ,
IRLANDZKA RÓŻA & 2 0 3
- Erin jest na torach. Zamknięta w furgonetce.
- Zawiadomię policję i pojadę za tobą - powiedział
Travis.
Bart jechał jak szaleniec, nie zważając na czerwone świat
ła i ograniczenia szybkości. Może zabić. W głowie tak głośno
kołatały mu się te dwa słowa, że nawet nie zauważył strzałki
szybkościomierza, wskazującej sto siedemdziesiąt kilome
trów. Ulice na szczęście były opustoszałe. Ludzie spali, z wy
jątkiem tych entuzjastów, którzy obozowali na trawiastym
wewnętrznym polu toru wyścigowego, aby jutro mieć naj
lepsze miejsca.
Bart modlił się, aby Erin także spała. A gdy się obudzi, on
już będzie przy niej.
Tak raptownie zahamował za stajniami, że żwir wytrysnął
spod opon. Wzdłuż ściany stały zaparkowane furgoneuci
i przyczepy dla trenerów, stajennych i tych właścicieli, któ
rzy woleli być blisko swoich koni.
Bart przesunął wzrokiem po rzędzie pojazdów. Musiał
znaleźć tylko ten jeden.
Ruszył wzdłuż nich i nagle usłyszał za sobą odgłos kro
ków. Odwrócił się z zaciśniętymi pięściami.
- Spokojnie, chłopie - rzekł Paddy. - Travis do mnie
dzwonił.
Bart skinął głową. W świeUe księżyca dostrzegł zmęcze
nie malujące się na twarzy starszego pana. Paddy też widocz
nie nie zmrużył oka.
- Auto Durnama. Które to?
- Durnama? Travis mówił, że nie wiesz, czyje.
- Nazwijmy to przeczuciem.
- To furgonetka Durnama. Ta duża, czarna. - W oddali
rozległo się wycie syren. - Policja nadjeżdża.
Bart już pędził do czarnej furgonetki.
2 0 4 IRLANDZKA RÓŻA
- Erin! - Drzwiczki były zamknięte. Bart przez chwilę
sądził, że wyrwie je gołymi rękami.
- Spróbuj tym. - Paddy podał mu łom. - Uznałem, że
może się przydać, gdy Travis powiedział mi, co się stało.
Bart bez wahania zaczął wyłamywać drzwiczki, nie prze
stając wołać Erin. Chciał, aby wiedziała, że to on, aby już
nawet przez sekundę się nie bała. Metal jęknął, przez chwilę
się opierał, po czym się poddał. Z łomem w ręce Bart wsko
czył do ciemnego wnętrza i odsunął drewnianą przegrodę.
- Erin? - Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, żadnych
dźwięków. A jeśli się spóźnił? - Erin, już nic ci nie grozi.
Zaraz cię stąd zabiorę. - Zaczął na czworakach badać wnę
trze auta. I wtedy ją zobaczył - zwiniętą w kłębek w samym
rogu.
Natychmiast znalazł się przy niej, ale przez moment bał się
jej dotknąć. Najpierw przyłożył dłoń do jej policzka. Był
zimny, jak bez życia.
- Erin. - Rozwścieczony, wyjął z jej ust knebel. Zatrze
potała powiekami, a on prawie zaszlochał z ulgi. - Erin, już
wszystko dobrze.
Gdy wyciągnął do niej ręce, ona jeszcze bardziej się skuli
ła, pojękując cichutko.
- Już w porządku. Nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził.
To ja, kochanie. Bart.
- Bart - cicho wymówiła jego imię.
- Tak, to ja, i zaraz cię stąd zabiorę. - Uniósł ją, klnąc pod
nosem, ilekroć jęknęła. Jej drżenie zmieniło się w dygotanie,
którego nie były w stanie powstrzymać kojące słowa. Zoba
czył więzy i spróbował je rozluźnić, ale Erin krzyknęła. -
Przepraszam. Muszę je zdjąć. Nie chcę sprawić ci bólu. Mo
żesz leżeć nieruchomo?
Erin tylko odwróciła twarz do ściany.
IRLANDZKA RÓŻA » 2 0 5
Furgonetka zatrzęsła się, gdy weszło do niej kilku męż
czyzn, a Erin znów wcisnęła się w kąt.
- Potrzebuję noża. - Bart podniósł głowę i ujrzał porucz
nika Hallingera. - Proszę mi go dać i wyjść. Ona jest przera
żona.
Hallinger sięgnął do kieszeni, a drugą ręką machnął do
swoich ludzi, aby się odsunęli.
- Trzymaj się, Irlandko, już po wszystkim. - Zaczął prze
cinać więzy, wiedząc, że Erin cierpi. - Teraz wyniosę cię na
zewnątrz. Spróbuj się nie ruszać.
- Moje nadgarstki... - Przygryzła wargę, bo nawet najde
likatniejsze dotknięcie wywoływało pulsujący ból.
- Wiem. - Ostrożnie wziął ją na ręce. Jęknęła i przycisnę
ła twarz do jego ramienia.
Na zewnątrz było tak widno, że musiała zacisnąć piekące
powieki. Nie potrafiła myśleć o niczym innym oprócz bólu
i strachu, toteż skupiła uwagę na brzmieniu głosu Barta.
- Proszę trzymać się od niej z daleka - wycedził cicho,
patrząc na Hallingera.
- Karetka już przyjechała. - Travis odizolował go sobą
od policjantów. - Paddy i ja pojedziemy za wami.
Erin nadal czuła się straszliwie otępiała. Światło ją raziło,
więc nie otwierała oczu. Słyszała wokół siebie głosy, zbyt
wiele głosów, toteż starała się wsłuchiwać tylko w ten jeden,
który był dla niej ważny. Wzdrygnęła się, gdy coś chłodnego
dotknęło jej poranionego przegubu, ale Bart pogłaskał ją po
włosach i nie przestawał do niej mówić.
Nie wiedział, co plecie. Powtarzał jakieśobietnice, zapew
nienia i inne głupstwa. Zauważył zaschniętą krew na nad
garstkach i kostkach nóg oraz siniaki na przedramionach.
Ilekroć Erin drgnęła, on myślał o Durnamie. I o tym, jak go
zabije.
2 0 6 IRLANDZKA RÓŻA
- W stajniach - zamruczała Erin. - Usłyszałam, jak roz
mawiają o podaniu koniowi dopingu.
- To nieważne. - Bart odgarnął jej włosy z czoła.
- W stajniach - powtórzyła cicho. - Nie mogłam uciec.
Próbowałam.
- Już jesteś bezpieczna. Staraj się leżeć nieruchomo.
Nie pozwolili mu być przy niej. W szpitalu natychmiast
zabrano ją na badania, a Bart został w holu - bezradny i roz
jątrzony.
- Nic jej nie będzie. - Travis położył rękę na jego ramie
niu.
Bart skinął głową. Sanitariusze już go zapewnili, że Erin
nic nie grozi. Najgorszymi obrażeniami były rany na nad
garstkach. Na pewno się zagoją, a siniaki znikną.
- Zostań z nią, Travis. Muszę coś załatwić.
- Bardziej jej pomożesz, będąc przy niej. Tobie też do
brze to zrobi.
- Ty z nią zostań - powtórzył i wyszedł przez szerokie,
oszklone drzwi.
Jadąc do stadniny Dumania, starał się zapanować nad
gniewem. Musiał myśleć precyzyjnie.
Półgodzinną trasę pokonał w piętnaście minut, ale policja
okazała się szybsza. Zaparkował przed imponującą rezyden
cją Durnama, wyskoczył z auta i stanął twarzą w twarz z Hal-
lingerem.
- Przypuszczałem, że znów pana dziś spotkam. - Porucz
nik zapalił jednego z pięciu papierosów, na które codziennie
sobie pozwalał, choć jego żona nie miała o tym pojęcia. - To
było jasne, że taki bystry człowiek jak pan połapie się, kto
podał koniowi narkotyk.
- Owszem, domyśliłem się kto. Gdzie on jest?
- Dzisiaj będzie moim gościem. - Hallinger wydmuchał
IRLANDZKA RÓŻA ft 2 0 7
dym i oparł się o maskę samochodu Barta. - Wie pan, glinia
rze czasem też mają mózgi. Właśnie przesłuchiwaliśmy Dur
nama, gdy nas powiadomiono, że jedzie pan na tory ratować
żonę.
- Dlaczego przycisnęliście Durnama?
- Zakładając, że zniknięcie pańskiej żony ma jakiś zwią
zek z tą niedawną aferą, musiałem ustalić, kto mógł na tym
najbardziej zyskać. Wyszło na to, że Durnam. Pan pewnie
doszedł do tego samego wniosku.
- Brakowało mi tylko dowodów.
- Mamy je. Ten człowiek już balansował na krawędzi.
Wystarczyło parę pytań, żeby go zepchnąć. Przedtem zdążył
wyczyścić swoje konto z resztek oszczędności, ale to już pan
wiedział, prawda?
- Tak.
- Był spakowany, lecz nie zamierzał opuścić jutrzejszego
wyścigu. - Hallinger zerknął na szarzejące niebo. - Dzisiej
szego - poprawił się. - Cholernie potrzebował tej wygranej.
Zabawne, jak ludzie potrafią skoncentrować się na czymś,
zapominając o konsekwencjach. Jak miewa się żona?
- Jest poraniona. Gdzie go trzymacie?
- Teraz policja prowadzi tę sprawę, panie Logan. - Porucz
nik w zamyśleniu przyjrzał się swemu papierosowi i znów się
zaciągnął. - Wiem, co pan czuje.
- Nie sądzę. - Bart posłał mu niechętne spojrzenie, a Hal
linger powoli skinął głową.
- Ma pan rację. Wątpię, czy jest pan w nastroju do słucha
nia rad, ale udzielę jednej. - Hallinger uśmiechnął się trochę
kwaśno, bo Bart nadal mierzył go wzrokiem. - Zawsze
sprawdzam szczegóły. W swoim czasie bywał pan w tarapa
tach. Z powodu pecha i nie tylko. Obecnie ma pan porządną
kobietę i szansę na udane życie. Proszę tego nie zmarnować
2 0 8 IRLANDZKA RÓŻA
z powodu takiej żałosnej kreatury jak Charles Dumam. On
już przegrał dużo więcej niż gonitwę w Derby. To panu nie
wystarczy?
- Nie. - Bart otworzył drzwiczki auta i odwrócił się do
Hallingera. - Już jest żywym trupem.
- Będę o tym pamiętał. - Hallinger z pewnym żalem wy
rzucił niedopałek.
Erin obudziła się kolejny raz i powoli uchyliła powie
ki. Szpital. Znów poczuła przypływ ulgi, ponieważ była bez
pieczna. Obok łóżka nadal paliła się nocna lampka. Erin nie
cierpiała okazywać słabości, lecz poprosiła pielęgniarkę
o pozostawienie zapalonego światła, choć już wschodziło
słońce.
Gdy oprzytomniała po raz pierwszy. Barta przy niej nie
było. Marudziła i pytała o niego, lecz zawieziono ją do jedno
osobowego pokoju, położono do łóżka i obiecano, że mąż
wkrótce przyjdzie. Ona zaś miała spać, wypoczywać i o nic
się nie martwić.
Lecz ona chciała Barta.
Apatycznie odwróciła głowę. W pokoju już stały piękne
kwiaty. Prawdopodobnie zamówione przez Travisa lub wujka
Paddy'ego. Jak miło.
Ale ona chciała zobaczyć męża.
Poprawiła się na łóżku i podniosła do pozycji siedzącej.
Wtedy go ujrzała. Stał przy oknie, odwrócony do niej pleca
mi. Na jego widok poczuła radość, która zagłuszyła wszyst
kie inne uczucia.
- Bart.
Natychmiast na nią spojrzał i stwierdził, że już nie jest
blada. Zaraz przemknęło mu przez głowę, że to z jego wi
ny Erin leży na szpitalnym łóżku i ma zabandażowane prze-
IRLANDZKARÓŻA » 2 0 9
guby. Wyciągnęła do niego rękę, więc podszedł i lekko jej
dotknął.
- Lepiej wyglądasz - rzekł.
- I lepiej się czuję. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- Od pewnego czasu. Chcesz czegoś?
- Mogłabym coś zjeść. - Uśmiechnęła się i usiłowała
wziąć go za rękę, ale on właśnie wsunął ją do kieszeni.
- Wezwę pielęgniarkę.
- Bart. - Zatrzymała go, gdy dotarł do drzwi. - To może
poczekać. Niech ci się przyjrzę. Chyba nie spałeś.
- To była trudna noc.
- Rzeczywiście - przyznała. - Przykro mi.
- Niepotrzebnie. - Patrzył na nią oczami bez wyrazu. -
Zawołam pielęgniarkę.
Erin oparta się o poduszki. Może nadal jest trochę otuma
niona. Przecież Bart nie może być na nią zły. Z westchnie
niem przymknęła powieki. A jeśli jednak jest? Mężczyzn,
a zwłaszcza Barta trudno rozgryźć. Z własnej winy czy nie,
ale zafundowała mu piekło. A teraz trzyma go przy sobie,
choć jest to najważniejszy dzień jego życia.
Gdy drzwi się otworzyły, z trudem przywołała na usta
pogodny uśmiech i spróbowała nadać głosowi równie wesołe
brzmienie.
- Powinieneś teraz być na torach. Nie miałam pojęcia, że
jest tak późno. Czy ktoś pomyślał o przywiezieniu mi zmiany
odzieży? Będę gotowa za dziesięć minut.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Chyba nie sądzisz, że zrezygnuję z oglądania pierwsze
go Derby w życiu? Wiem, co zalecił lekarz, ale...
- Wiesz także, że zostaniesz w łóżku jeszcze przez całą
dobę. Nie bądź niemądra.
Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Nie będzie się z nim
2 1 0 IRLANDZKA RÓŻA
kłócić. Niedawno otarła się o śmierć i już nie zamierzała
tracić czasu na głupie utarczki.
- Masz rację. Pozwolę trochę się porozpieszczać i zoba
czę wyścig w telewizji. - Dlaczego jeszcze nie podszedł?
Dlaczego jej nie przytulił? Nadal usiłowała się uśmiechać,
gdy Bart znów odwrócił się do okna. - Lepiej już jedź.
- Dokąd?
- Na tory, oczywiście. Już prawie południe. Opuściłeś
cały ranek.
- Zostanę tutaj.
- Daj spokój, wystarczy, że ja jestem uziemiona. Z przy
jemnością popatrzę na ciebie, gdy staniesz w kręgu dla zwy
cięzcy. Nie masz tu nic do roboty.
Pomyślał o tym, jaki bezradny czuł się tej nocy. I teraz
także.
- Chyba nie.
- Zmykaj - powiedziała sztucznie lekkim tonem.
- Dobrze.
- Nie chcę cię tu widzieć, dopóki trochę nie odpocz
niesz. - Nadstawiła usta do pocałunku, lecz Bart tylko mus
nął wargami jej czoło.
- To na razie.
- Bart. - Już był poza jej zasięgiem. - Na pewno wy
grasz.
Skinął głową, zaniknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę.
Prawie nie miał siły stać i nie był w stanie zebrać myśli. Guzik
go obchodziło Derby i wszystkie inne wyścigi. Pod powiekami
wciąż pojawiał się ten sam obraz - skulona w kącie furgonetki
Erin, która wzdrygnęła się, gdy wyciągnął do niej ręce.
Na szczęście odzyskała wigor, uśmiechała się i paplała,
jakby nic się nie wydarzyło, ale biel bandaży na przegubach
kłuła w oczy.
IRLANDZKA RÓŻA » 2 1 1
Bał się Erin dotknąć. Obawiał się, że ona znów się skuli.
Albo że on zrobi jej krzywdę, gdyby się nie cofnęła. Bał się
nawet zbyt długo na nią patrzeć, ponieważ mógłby znów
ujrzeć w jej oczach przerażenie. I jednocześnie lękał się, że
jeśli jej nie obejmie, nie zamknie w ramionach, to ją straci na
zawsze, co już niemal się stało.
Lecz ona kazała mu iść. Powiedziała, że nie potrzebuje go
przy sobie. Pragnęła tylko tego zwycięstwa na Derby, derki
z czerwonych róż i trofeum. Zamierzał, u licha, dać jej to
wszystko.
Nie przypuszczała, że będzie tak się denerwować. Puls
przyśpieszył już podczas oglądania wstępnych gonitw, wy
wiadów i dyskusji. Gdy kamery pokazały wychodzącego ze
stajni Barta, roześmiała się i przytuliła poduszkę. Och, gdyby
tylko mogła znaleźć się obok niego!
Żałowała, że ominął reporterów. Chciała go usłyszeć, zo
baczyć jego twarz na ekranie, aby później oboje mieli temat
do żartów.
Po chwili jeden z dziennikarzy przypomniał wydarzenia
zapoczątkowane aferą podczas zawodów stanowych. Bart
został całkowicie oczyszczony z zarzutów, a Podwójnego
Blefa typowano na faworyta w Różanej Gonitwie.
Erin usiłowała bez emocji słuchać o swoim porwaniu i are
sztowaniu Dumama. Stajennego znaleziono w boksie dla koni,
odsypiającego butelkę whisky. Bez żadnych oporów opowie
dział całą historię. Pokazano także zdjęcia furgonetki z wyłama
nymi drzwiczkami, otoczonej policyjnymi barierkami.
Erin niemal rozbawiło stwierdzenie, że pani Logan aktual
nie odpoczywa. W ustach reportera relacja przypominała bo
wiem raczej opis wspaniałej przygody rodem z powieści
o damie w potrzebie i ratującym ją rycerzu.
2 1 2 * IRLANDZKA RÓŻA
Następnie w centrum uwagi znalazły się konie, które właś
nie wyprowadzano z padoku. Na przedzie szedł Podwójny
Blef, wielki i piękny jak zawsze, trzylatek ze stadniny Trzy
Asy, własność Barta i Erin Loganów. Erin uśmiechnęła się,
słysząc te słowa. Koń oczywiście należał do Barta i dzienni
karze popełnili błąd, ale ona z przyjemnością zobaczyła na
ekranie swoje imię.
Zaśmiała się, czując, że pocą jej się dłonie. Zgodnie z tym,
czego się spodziewała, trybuny były wypełnione po brzegi.
Przez moment pokazywano Dorothy Gainsfield, której z za
dowoleniem pokazała język. Po chwili kamery znów skiero
wano na Barta i Erin serce się ścisnęło. Wyglądał na strasznie
zmęczonego. Widocznie dlatego nie okazał jej więcej ciepła.
Po prostu był wykończony. Gdy wreszcie złapie oddech,
wszystko znów będzie dobrze.
- Kocham cię. Bart - szepnęła, pocierając policzkiem po
duszkę. - Tylko dzięki temu zdołałam przetrwać.
Na ekranie znów pojawiły się konie. Zbliżała się pora
rozpoczęcia wyścigu.
Rozległy się dźwięki trąbek i ryk tłumu. Erin miała prze
możną ochotę wyskoczyć z łóżka i pojechać na tory. Gdyby
nie troska o dziecko, zignorowałaby zalecenia lekarza. Mu
siała jednak zachować rozsądek.
- Na nasze pierwsze Derby pojedziemy razem - powie
działa, kładąc dłoń na brzuchu. - W przyszłym roku będzie
my tam we trójkę.
Zabrzmiał dzwonek i przez następne dwie minuty nie od
rywała wzroku od ekranu. Odniosła wrażenie, że Podwójny
Blef pędzi jak na skrzydłach zemsty. Może właśnie tak było.
Może emocje Barta udzieliły się koniowi, ponieważ gnał jak
wcielenie furii.
Prawie natychmiast wyszedł na prowadzenie. Za wcześ-
IRLANDZKA RÓŻA # 2 1 3
nie, pomyślała. Wiedziała, że przez pierwsze osiemset me
trów dżokej miał go wstrzymywać. Najwyraźniej popuścił
mu cugli. Niepokój Erin zaraz wyparował na widok stylu,
w jakim Podwójny Blef zostawił za sobą rywali. Był wspa
niały, emanował niesłychaną energią, jakby chciał udowod
nić, że żaden koń mu nie dorówna.
Szedł po wewnętrznej, tuż przy bandzie. O jedną długość
za nim trzymał się Apollo Travisa. Po zewnętrznej, pod no
wym dżokejem szybko wychodził do przodu koń Pentela.
Publiczność już zerwała się z miejsc. Erin krzyczała, nie zda
jąc sobie z tego sprawy, nawet po wejściu pielęgniarki.
Na przeciwległej prostej Podwójny Blef jeszcze przyśpie
szył, co wydawało się prawie niemożliwe, a głos komentatora
łamał się z podniecenia. Podwójny Blef prowadził teraz
o dwie długości, potem trzy i trzy i pół. Minął linię mety,
jakby był na torze sam.
- Ani na moment nie stracił prowadzenia. - Erin przeje
chała wnętrzem dłoni po policzkach, aby je osuszyć. - Ani na
sekundę.
- Moje gratulacje. Chyba właśnie dostała pani dawkę naj
lepszego lekarstwa na świecie.
- To prawda - przyznała, ale zacisnęła palce na pościeli,
czekając na oficjalny werdykt. Minęła chyba cała wieczność,
zanim na świetlnej tablicy błysnęły wyniki. - To Bart! - Erin
chwyciła rękę pielęgniarki. - Tak ciężko na to pracował i tak
długo czekał. Och, jaka szkoda, że mnie tam nie ma.
Reporterzy i kamerzyści wycelowali obiektywy w Barta,
który wraz ze swoim trenerem stał w kręgu dla zwycięzcy.
Dlaczego się nie uśmiecha? Erin otarła kolejną łzę wzrusze
nia. Zobaczyła, jak Bart ściska dłoń dżokeja, ale nie słyszała,
co mówi. Za moment reporter przysunął mikrofon do jego
ust.
2 1 4 * IRLANDZKA RÓŻA
- To wspaniały dzień dla stadniny Trzy Asy - powie
dział. - Niewątpliwie rekompensuje tamtą dyskwalifikację,
panie Logan.
- Bynajmniej. - Bart poklepał szyję konia. - Podwójny
Blef dzisiaj udowodnił, że jest czempionem i że słusznie
zaufałem mojemu zespołowi. To zwycięstwo jest na cześć
mojej żony. - Bart wyjął jedną różę z kwiatowej derki okry
wającej konia. - Proszę mi wybaczyć, muszę już iść.
- Cóż za miłe słowa - zauważyła pielęgniarka.
- Tak. - Erin patrzyła na dżokeja unoszącego puchar. Po
winna być w radosnym nastroju, więc dlaczego czuje się taka
zagubiona?
ROZDZIAŁ 12
JLÓ wypisaniu Erin ze szpitala od razu wrócili do domu, lecz
ona nie potrafiła się cieszyć. Niby wszystko było w porządku.
Bart odzyskał dobre imię, Podwójny Blef wygrał Derby, a jej
już nic nie groziło. Dlaczego więc miała wrażenie, że jest źle?
Wiedziała, że Bart bywa chłodny, arogancki i uparty. Do
piero jednak teraz przekonała się, że jej mąż potrafi zamknąć
się w sobie i zobojętnieć. Nawet się do niej nie zbliżał. Prze
ciwnie, wręcz się starał, aby nie mieć okazji jej dotknąć.
Kładł się spać bardzo późno, zrywał się o świcie i prawie całe
dnie spędzał poza domem.
Wmawiała sobie, że jest pochłonięty przygotowaniami do
Preakness - drugiego wyścigu z tak zwanych Trzech Koron.
Czuła jednak, że nie o to chodzi.
Przypomniała sobie słowa usłyszane na swoim weselu.
Mężczyźni łatwo dają się oczarować i równie łatwo się nu
dzą.
Czy właśnie o to chodzi? Czy Bart już się nią znudził?
Szukając odpowiedzi, krytycznie przyjrzała się swojemu od
biciu w lustrze. Jej twarz wcale się nie zmieniła. Oczy może
są trochę podkrążone, ale to rezultat zmartwienia i bezsen
nych nocy. Ciało zaś nadal jest zgrabne, choć w ciągu najbliż
szych tygodni zacznie tracić dotychczasowe kształty.
I co wtedy? Czy dowiedziawszy się o dziecku. Bart cał-
2 1 6 IRLANDZKA RÓŻA
kiem się od niej odsunie? Nie, to niemożliwe. Nigdy nie
odwróciłby się od własnego dziecka. A od niej? Skoro już
teraz ma jej dosyć, to jak postąpi, gdy straci figurę?
Już nie mogła się doczekać zmian w swoim ciele, wido
mych oznak, że rośnie w niej zdrowe dziecko. Lecz czy te
zmiany jeszcze bardziej nie zniechęcą Barta? Pewnie tak się
stanie, jeśli do tego czasu nie odnowią dawnej intymności. Po
namyśle Erin uznała, że powinna jak najszybciej uwieść swe
go męża.
Osobiście wybrała gatunek wina. Niedawno posiadła tę
umiejętność i była z niej dumna. Sama oczywiście będzie
raczej udawać, że pije, ale przecież najważniejsza jest atmo
sfera.
Tworzyły ją także świece. Zapaliła ich w sypialni kilka
dziesiąt, aby nastrój tworzyły zarówno migotliwe płomyki,
jak i zapach rozgrzanego wosku. Włożyła tę samą koszulę
nocną, którą miała na sobie w noc poślubną. W białych ko
ronkach znów poczuła sięjak panna młoda. Wtedy tak bardzo
podobała się Bartowi. Dziś znów wzbudzi jego pożądanie.
Nastawiła mu/.ykę Szopena - tę samą, która sączyła się
z głośników podczas pierwszej nocy. Ciekawe, czy on o tym
pamięta.
Dzisiejsza noc znów będzie pierwsza, jak nowy początek,
pomyślała z uśmiechem. Będą się kochać, a gdy już wrócą do
siebie, jak jest im przeznaczone, powie mu o dziecku. I po
rozmawiają o przyszłości.
Bart padał z nóg, idąc na górę. Celowo zarzynał się pracą,
aby mniej cierpieć, kładąc się do łóżka. Gdy czuł się śmiertel
nie zmęczony, było mu łatwiej powstrzymać się od przytule
nia Erin. Łatwiej zignorować fakt, że ona jest tuż obok, taka
miękka i niewyobrażalnie słodka. I łatwiej udawać, że wcale
jej nie pragnie.
IRLANDZKA RÓŻA » 2 1 7
Choć tak blisko Erin, naprawdę wcale z nią nie był. Tylko
w ten sposób mógł trochę odsunąć ją od siebie, dać jej czas do
namysłu. Wiedział, że coś przed nim ukrywa. Widział to w jej
oczach. Czasem miał ochotę chwycić ją za ramiona i trząść
nią tak długo, aż ona wyzna mu swój sekret. Po czym zaraz
przypomniał sobie o tym, co przeszła, i nawet jej nie dotknął.
Od powrotu do domu była żoną idealną. Niczego nie
żądała, o nic nie pytała, o nic się nie spierała. A on chciał, aby
znów do niego należała.
Wszedł do sypialni i oniemiał.
- Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz. - Erin z wy
ciągniętą ręką podeszła do niego. - Za ciężko pracujesz.
- Jest dużo do zrobienia.
Nie chwycił jej dłoni, więc stuliła palce i zbliżyła się
jeszcze o krok.
- Zycie to nie tylko konie i następny wyścig.
Bezwiednie dotknął jej włosów.
- Przypuszczałem, że śpisz.
- Czekałam na ciebie. - Położyła dłoń na jego policzku
i stanęła na palcach, aby go pocałować. - Brakuje mi ciebie
i naszej bliskości. Chodź do łóżka, Bart. Kochaj się ze mną.
- Jeszcze nie skończyłem na dole.
- To może poczekać. - Uśmiechnięta zaczęła mu rozpi
nać koszulę, prawie pewna, że wyczuła jego reakcję, jego
pożądanie. - Od dawna nie spędziliśmy razem wieczoru.
Wystarczyło mu tylko muśnięcie jej bandaży na skórze.
- Wybacz, ale chciałem tylko sprawdzić, czy z tobą wszyst
ko w porządku. Powinnaś wypoczywać.
Bardzo zabolały ją te słowa.
- Już mnie nie pragniesz, prawda?
On jej nie pragnie? Był półżywy z pożądania.
- Po prostu chcę, żebyś o siebie dbała. Tyle przeszłaś.
2 1 8 IRLANDZKA RÓŻA
- Ty także. Właśnie dlatego potrzebujemy trochę czasu
tylko we dwoje.
Lekko dotknął palcami jej policzka.
- Idź spać, Erin.
Przez chwilę oszołomiona patrzyła na zamknięte drzwi.
Następnie nie myśląc o tym, co robi, pogasiła świece.
Nazajutrz z samego rana zasiadła przy biurku i skupiła się
na dokumentach finansowych. To przynajmniej dobrze rozu
miała. Dwa dodać dwa zawsze dawało tyle samo. Zycie -
zwłaszcza z Bartem - nie było takie proste i logiczne.
Gdy zadzwonił Travis, aby powiedzieć, że Adelia zaczęła
rodzić, Erin niezmiernie się ucieszyła. Pospiesznie skreśliła
kilka słów do męża i zostawiła liścik na biurku. Jeśli Bart
będzie jej szukać, to znajdzie notatkę. Ajeśli nie będzie... to
trudno.
Już zdążyła nauczyć się czegoś o małżeństwie. Mąż i żona
powinni stać na własnych nogach. W udanym związku było
to równoważne z wzajemną miłością, zadowoleniem z bli
skości partnera, czułością. Natomiast w przypadku związku
niezbyt udanego umożliwiało przetrwanie. A ona potrafiła
przetrwać.
Jadąc do głównej drogi, obserwowała oddalający się dom.
Wspaniały, taki, o jakim zawsze marzyła. Trawniki były zie
lone, kwitły wiosenne kwiaty. Nie do wiary, że w końcu ma
coś tak pięknego i mimo to jest nieszczęśliwa. Ten śliczny
dom mógłby być czymś dużo ważniejszym niż tylko miej
scem zamieszkania. Podobnie jak jej małżeństwo mogłoby
być czymś dużo istotniejszym niż umowa między dwojgiem
dorosłych ludzi. Bart wkrótce będzie musiał zdecydować, do
jakiego stopnia chce wzbogacić ich związek.
IRLANDZKA RÓŻA * 2 1 9
Wchodząc do holu. Bart nadal zmagał sicze swymi demo
nami. Przez cały ranek i część popołudnia nie zdołał wyma
zać z pamięci widoku Erin. Wczoraj wieczorem wyglądała
tak ślicznie. Ledwie zdołał się opanować i wyjść. Już nie był
pewien, czy rzeczywiście robi jej przysługę. A siebie z pew
nością stopniowo zabijał.
Może najwyższy czas, aby porozmawiali. Sięgnęli po pro
ste słowa. Chyba nie wykrzesałby z siebie nic więcej. Już
dawno stwierdził, że bez Erin jest niczym. Nieważne, jak do
tego doszło i dlaczego. Dręczyło go tylko jedno pytanie -
kim byłaby ona bez niego? Nigdy nie miała okazji tego
sprawdzić, ponieważ nie dał jej szans.
Musi więc dojść do konfrontacji. Równie dobrze właśnie
teraz.
Zajrzał do gabinetu, ale nie zastał tam Erin. W holu Rosa
podlewała kwiaty. Przystanął na moment, żałując, że praca
siostry wciąż wprawia go w zakłopotanie.
- Rosa, Erin jest na górze?
Rosa zerknęła na niego, nie przerywając podlewania.
- Senora wyjechała kilka godzin temu.
- Wyjechała? - Strach chwycił go za gardło, choć wie
dział, że to idiotyczne. - Dokąd?
- Nie powiedziała.
- Wzięta swój samochód?
- Chyba tak. - Rosa podeszła do donicy z astrami. -
Bart? - Zatrzymała go, gdy chciał odejść.
- Słucham?
Z uśmiechem odstawiła konewkę.
- Teraz masz niewiele więcej cierpliwości niż jako dzie
sięciolatek.
- Nie chcę, żeby Erin była sama.
- A jednak bezustannie zostawiasz ją samą. - Uniosła
2 2 0 IRLANDZKA RÓŻA
brwi, widząc jego spojrzenie. - Trudno udawać, że nie do
strzegam tego, co dzieje się pod moim nosem. Twoja zona jest
nieszczęśliwa. Ty też.
- Da sobie radę. Ja też.
- Mówiłeś to samo, wracając z podbitym okiem.
- To było dawno temu.
- Nadal oboje o tym pamiętamy. Aby mieć przyszłość,
trzeba najpierw zrobić obrachunek z przeszłością.
- Do czego zmierzasz. Rosa?
Podeszła do niego i położyła dłoń na jego policzku. Nie
robiła tego od dzieciństwa.
- Ona jest silniejsza, niż sądzisz, braciszku, a ty wcale nie
jesteś aż taki twardy.
- Już nie mam dziesięciu lat.
- Zycie było trudne, ale ty je zmieniłeś.
- Może.
- Twoja matka byłaby z ciebie dumna. Na pewno.
- Ona nie miała szans.
- Ale ty masz. Mnie też dałeś szansę.
- Dałem ci pracę - odparł, wzruszając ramionami.
- I pierwszy porządny dom w moim życiu. Zanim pój
dziesz, odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego pozwoliłeś
mi zostać? Chcę znać prawdę, Bart.
Wolałby wykręcić się od odpowiedzi, ale Rosa patrzyła
w oczy. Cóż, może powinien wyznać jej prawdę. I sam ją
sobie uświadomić.
- Dlatego, że mojej matce na tobie zależało. Mnie też
zależy.
Rosa uśmiechnęła się i znów zaczęła podlewać kwiaty.
- Twoja żona nie będzie tak długo czekać na odpowiedź.
Jest niecierpliwa, podobnie jak ty.
- Rosa, dlaczego nigdy stąd nie odeszłaś?
IRLANDZKA RÓŻA * 2 2 1
- Ponieważ cię kocham - odparła, poprawiając bujne li
ście paproci. - Twoja żona też cię kocha. A teraz wybacz, ale
chciałabym ściąć trochę kwiatów na stolik w salonie.
- Jasne. - Wrócił do gabinetu. Dopiero dziś po raz pierw
szy zdobył się na pytanie, dlaczego pozwolił Rosie zostać.
Cóż, dlatego że Rosa to jego przyrodnia siostra. To takie
proste, pomyślał, a jednocześnie takie trudne do zaakcepto
wania. Rosa miała rację, mówiąc, że Erin tak długo nie po
czeka na odpowiedź.
Chciał, żeby znów była przy nim. Aby mogli usiąść i po
rozmawiać. Zamierzał pierwszy raz w życiu mówić o swoich
uczuciach.
Zatopiony w myślach zaczął machinalnie przekładać leżą
ce na biurku papiery. Sam ich wygląd dowodził, że Erin jest
wspaniałą księgową. Wszystkie dokumenty były starannie
poukładane w pliki, kolumny liczb biegły idealnie pionowo.
Żaden mężczyzna nie narzekałby na taką sumienną żonę.
Dlaczego więc on ma ochotę zgarnąć te papiery i wrzucić je
do kosza na śmieci?
Nagle zmarszczył brwi na widok rachunku z prywatnej
kliniki. Wszystkie rachunki za leczenie Erin w Kentucky po
winny być przesyłane do niego. Tymczasem ten był zaadre
sowany do Erin. Bart wyjął go z koperty, aby osobiście ure
gulować należność. Nie chciał, aby cokolwiek przypominało
Erin tamte przeżycia. Rzucił okiem na adres zwrotny i trochę
się zdziwił, ponieważ chodziło o klinikę nie w Kentucky, lecz
tu, w Marylandzie. Lekarz był ginekologiem położnikiem.
Położnik? Bart nie mógł oderwać wzroku od dwóch słów:
„test ciążowy". Ciąża? Erin jest w ciąży? Nie, to niemożliwe,
bo przecież wiedziałby o tym. Erin by mu powiedziała. Fa
ktem jest, że trzyma w ręce formalną diagnozę z napisem
„wynik pozytywny". Test wykonano prawie miesiąc temu.
2 2 2 IRLANDZKA roza
Erin spodziewa się dziecka. Nie poinformowała o tym
jego, swego męża. Czego jeszcze mu nie mówiła? Zerwał się
i znów zaczął przeglądać dokumenty, jakby wśród nich
mógł znaleźć odpowiedź. Po chwili natknął się na krótką
notatkę. ,3art pojechałam do szpitala. Nie wiem, ile czasu to
zajmie".
Gapił się na kartkę i czuł, że cała krew odpływa mu z twarzy.
- Nie do wiary, że Adelia jest taka spokojna i cierpliwa!
- Nie zmusisz dzieci, żeby szybciej zaczęły się rodzić. -
Paddy przewrócił kartkę czasopisma, choć tylko udawał, że
czyta.
- Wydaje mi się, że minęła wieczność. - Erin znów za
częła chodzić po poczekalni. - Mnie pocą się ręce, a ona
wyglądała tak, jakby wybierała się na spacerek po parku. To
przerażające.
- Co? Rodzenie dzieci? - Paddy zachichotał i ukradkiem
zerknął na zegarek. - Adelia ma w tym wprawę.
- Za pierwszym razem też zachowywała się tak beztro
sko? - Erin bezwiednie położyła dłoń na brzuchu.
- Adelia się ze sobą nie pieści.
- Tak. - Erin modliła się, aby ona także okazała się rów
nie odporna, gdy nadejdzie jej czas. - Cudownie, że Travis
jest przy niej. - Widziała go, gdy stał obok łóżka, trzymał
żonę za rękę, coś mówił, odmierzał czas między skurczami.
Pełne wsparcie, pełne poświęcenie. - Jak myślisz, wujku...
czy większość mężczyzn zrobi coś takiego dla swojej żony?
- Jeśli mężczyzna kocha kobietę tak jak Travis Adelię, to
nie chciałby w takich chwilach być nigdzie indziej. Dziew
czyno, wydepczesz dziurę w podłodze.
- Nie mogę usiedzieć na miejscu. Zejdę na dół kupić
jakieś kwiaty. Niech czekają na Dee.
IRLANDZKA KOZA * 2 2 3
- Świetny pomysł.
- Mogę ci przynieść herbatę.
- Doskonale. To już nie potrwa długo.
Paddy poczekał, aż Erin zniknie za zakrętem korytarza,
wstał i zaczął niespokojnie przemierzać poczekalnię.
Bart wpadł do szpitalnego holu jak bomba i natychmiast
zaatakował recepcjonistkę.
- Gdzie moja żona?
- Nazwisko? - Kobieta włączyła komputer.
- Logan. Erin Logan.
- Kiedy ją przyjęto?
- Nie wiem. Parę godzin temu.
- W jakim celu? - Recepcjonistka postukała w klawia
turę.
- Jest... - Nie był w stanie wykrztusić, po co Erin tu
przyjechała. - Jest w ciąży.
- A więc oddział położniczy. - Kobieta znów wystukała
jakieś słowa. - Przykro mi, panie Logan. Nie ma u nas pań
skiej żony.
- Do licha, wiem, że tu jest. - Wyciągnął z kieszeni ra
chunek. - To pacjentka doktora Morgana. Muszę z nim po
rozmawiać.
- Doktor Morgan właśnie przyjmuje poród. Proszę się
zgłosić do pokoju pielęgniarek na piątym piętrze, ale... -
Wzruszyła ramionami, gdy Bart pognał przez hol. Ach, ci
przyszli ojcowie. Zawsze zachowują się jak wariaci.
Bart uderzył w przycisk przywołujący windę. Nienawidził
szpitali. W takim miejscu stracił matkę. Jeszcze parę dni temu
patrzył na leżącą w szpitalu Erin. Teraz zaś...
- Bart, nie spodziewałam się ciebie tutaj.
Odwrócił się i ujrzał idącą w jego stronę Erin. Niosła wiel-
2 2 4 IRLANDZKA RÓŻA
ki bukiet róż przetykanych gipsówką, uśmiechała się i miała
cudownie zaróżowione policzki. Omal nie upuściła kwiatów,
gdy chwycił ją za ramiona.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz?! - wykrzyknął.
- Bart, gnieciesz je.
- Zgniotę dużo więcej, jeśli zaraz mi nie wyjaśnisz, co
robisz.
- Niosę je na górę. Adelia na pewno bardziej się z nich
ucieszy, jeśli nie będą pogniecione.
- Adelia? - Potrząsnął głową, ale mu się w niej nie roz
jaśniło. - O czym ty mówisz?
- A ty? - odparowała. - Chyba nie ma nic dziwnego
w tym, że kupuję kwiaty dla rodzącej kobiety.
- Przyszłaś tu z powodu Adelii?
- Oczywiście. Nie widziałeś mojego liściku?
- Widziałem - mruknął. Wziął ją za ramię i wepchnął do
windy. - Był niejasny.
- Spieszyłam się. Szkoda, że nie mieli więcej róż. Matka
bliźniąt powinna dostać dwa razy więcej kwiatów. - Erin
powąchała róże i uśmiechnęła się do niego. - Dobrze, że
przyjechałeś. Adelia bardzo się ucieszy.
- Jak ona się miewa? - Bart, usiłując zachować spokój,
wyszedł z windy, gdy zatrzymała się na piętrze.
- Doskonale. Paddy i ja z trudem trzymamy nerwy na
wodzy, ale ona jest w świetnej formie.
- Nie powinnaś tyle biegać. - Wziął od niej kwiaty, po
nieważ nagle zaczął się bać, że noszenie czegokolwiek może
jej zaszkodzić. - Ani tak się męczyć.
- Nie bądź niemądry. - Skręciła do poczekalni, gdzie
Paddy właśnie tańczył.
- Już urodziła! - zawołał na ich widok. - Chłopca
i dziewczynkę!
IRLANDZKA RÓŻA # 2 2 5
- Och, Paddy! - Erin rzuciła mu się na szyję i pozwoliła
okręcić w powietrzu. - Jak się czują? Wszystko w porządku?
- Cała trójka ma się doskonale. Tak powiedziała pielęg
niarka. Lada chwila wywiozą ich z sali, więc na nich zerknie
my. Witaj, Bart.
- Cześć, Paddy. Erin, może usiądziesz?
- Chyba żartujesz. - Ze śmiechem wzięła wuja pod ra
mię. - Nie usiadłabym, nawet gdyby nogi mi odpadły. Paddy
i ja zamierzamy tańczyć, prawda?
- Jasne, dziewczyno. - Paddy wysunął podbródek i za
czął nucić. Erin rozpoznała melodię i wsparła go swoim gło
sem, po czym oboje zawirowali w irlandzkim tańcu.
Bart trzymał naręcze róż i ich obserwował. Zbyt długo nie
słyszał takiego radosnego śmiechu Erin. Chciał rzucić kwia
ty, chwycić ją w ramiona, zabrać do domu i tulić do siebie
przez całe godziny.
- Oto ona! - Paddy jeszcze raz podskoczył na widok
Adelii i noworodków. - Moja dziewczynka. Tylko spójrz
cie. - Wytarł chusteczką oczy. - Są śliczne, kochanie. Tak
samo jak ty.
- A ja to co? - nasrożył się Travis. - Mnie nikt nie
chwali?
- Wykonałeś dobrą robotę. - Erin cmoknęła go w poli
czek. - Chłopczyk i dziewczynka. - Spojrzała na dwa zawi
niątka po obu stronach kuzynki. - Jakie maleństwa.
- Szybko urosną. - Adelia delikatnie pocałowała naj
pierw jedno, potem drugie dziecko w czoło. - Lekarz zapew
nił, że mają wszystko, co potrzeba. Oboje urodzili się, pisz
cząc w niebogłosy, prawda, Travis?
- To po matce - oświadczył.
- Twoje szczęście, że mam zajęte ręce. Bart, jak miło, że
przyszedłeś. W takich chwilach dobrze być wśród rodziny.
2 2 6 IRLANDZKA RÓŻA
- Jak się czujesz? - spytał, trochę zakłopotany, i podał
kwiaty Travisowi. - Masz na coś ochotę?
- Na wielką kanapkę z szynką, ale chyba jeszcze mi jej
nie dadzą.
- Proszę wybaczyć, musimy zawieźć panią Grant do po
koju. Wieczorne godziny wizyt zaczynają się o siódmej.
- Paddy, przyprowadź wieczorem dzieci.
- Dzieci poniżej dwunastego roku życia nie mogą wcho
dzić na oddział, pani Grant - powiedziała pielęgniarka,
a Adelia tylko się uśmiechnęła i bezgłośnie powtórzyła
prośbę.
- Ślicznie wyglądała, prawda? - zauważyła Erin.
- To dziewczyna czystej krwi - z dumą stwierdził Paddy,
chowając chustkę do kieszeni. - Lepiej wrócę do domu i po
myślę, jak by tu przeszmuglować wieczorem dzieciaki.
- Daj znać, wujku, jeśli będziesz potrzebował pomocy.
- Na pewno, kochanie. - Ucałował ją w oba policzki.
Idąc do windy, podskoczył radośnie i trzasnął obcasami.
- Już za długo jesteś na nogach - oświadczył Bart. - Za
wiozę cię do domu.
- Przyjechałam swoim samochodem.
- Zostaw go tutaj. - Znów wziął ją za ramię.
- To bez sensu. Muszę tylko...
- Zostaw go - powtórzył i pociągnął ją do windy.
- Dobrze - syknęła. - Skoro jesteś pewien, że zniesiesz
w aucie moją obecność - dodała i wlepiła wzrok w drzwi,
a Bart z kwaśną miną wepchnął ręce do kieszeni.
Milczeli przez całą drogę do domu. Dopiero gdy Bart
zatrzymał samochód na podjeździe, Erin powiedziała:
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to pójdę na górę.
A ty zabierz ten parszywy nastrój do stajni i wyładuj humory
na swoich durnych zwierzętach.
IRLANDZKA RÓŻA * 2 2 7
Dziwne, że szyja jej nie pęknie od trzymania głowy tak
wysoko, pomyślał. Dał sobie trzydzieści sekund na uspokoje
nie. Nic z tego nie wyszło, więc pognał za Erin na piętro.
- Siadaj - warknął, zatrzaskując drzwi sypialni. Erin tyl
ko zmrużyła oczy i skrzyżowała ramiona. - Powiedziałem
siadaj.
- A ja mówię idź do diabła.
To mu wystarczyło. Zanim zdążyła się odsunąć, złapał ją
na ręce i rzucił na łóżko.
- W porządku, już siedzę - prychnęła. - Czyżbyś chciał
ze mną porozmawiać? - Odrzuciła włosy do tyłu i założyła
nogę na nogę. Zauważyła, że zacisnął pięść i buntowniczo
wysunęła brodę. - Jazda, dołóż mi. Marzysz o tym od dawna.
- Nie kuś mnie.
- Wczoraj wieczorem jasno dałeś mi do zrozumienia, że
nie zdołam zrobić nawet tego. - Zsunęła pantofle i rzuciła je
na dywan. - Skoro tak się napaliłeś na tę pogawędkę, to mów.
- Owszem, chcę pogadać i żądam szczerych odpowie
dzi. - Zamiast pytać, wepchnął ręce do kieszeni i okrążył
pokój. Od czego tu zacząć? Natrafił palcami na pierścionek,
który nosił przy sobie od kilku dni. Może właśnie od tego?
Wyciągnął go i jej pokazał.
- Znalazłeś go! - zawołała radośnie i zaraz posmutniała
na widok spojrzenia Barta. - Nic mi nie powiedziałeś.
- Nie pytałaś.
- Nie, ponieważ zamartwiałam się o niego. Nie należało
upuszczać go w stajni.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo nie mogłam wymyślić nic lepszego. Wiedziałam, że
nie zdołam uciec. Oni już wiązali mi ręce. - Patrzyła na
pierścionek i nie widziała, że Bart drgnął. - Miałam nadzieję,
że ktoś go znajdzie i przyniesie do ciebie, a ty zrozumiesz.
2 2 8 IRLANDZKA RÓŻA
Chociaż nie wiem, co mógłbyś wtedy uczynić. Dlaczego mi
go nie oddałeś?
- Chciałem, żebyś najpierw się zastanowiła, czy go napra
wdę chcesz. - Wziął jej rękę i położył na niej pierścionek. -
Wybór należy do ciebie.
- Zawsze należał - odparła z wolna, ale nie włożyła pier
ścionka na palec. - Nadal jesteś na mnie zły z powodu tego,
co się stało?
- Nigdy nie byłem na ciebie zły z tego powodu.
- W takim razie udawałeś po mistrzowsku.
- To była moja wina. - Odwrócił się do Erin i poczuł, że
gniew go opuszcza. - Przez dwadzieścia godzin leżałaś
w ciemnościach z mojej winy.
Erin zaintrygowało autentyczne przejęcie w głosie Barta.
- Sądziłam, że z winy Durnama. Nigdy nie miałeś ochoty
o tym porozmawiać. Wyjaśniłabym ci, co dokładnie się zda
rzyło. Gdybyś tylko...
- Mogłaś tam umrzeć. - Właśnie to go tak strasznie drę
czyło. Nic innego nie było ważne oprócz faktu, że groziła jej
śmierć. - Siedziałem w tym cholernym hotelu, wpatrzony
w telefon, czekając, aż zadzwoni. Przerażony, że zaraz pod
niosę słuchawkę i dowiem się, że już nie mogę ci pomóc. Gdy
cię znalazłem, zobaczyłem poranione nadgarstki...
- Już się goją. - Wstała i wyciągnęła do niego ręce, ale on
natychmiast się cofnął. - Dlaczego to robisz? Dlaczego wciąż
się ode mnie odsuwasz? Nawet w szpitalu nie mogłeś znieść
mojej bliskości.
- Pojechałem zabić Durnama.
- Och, Bart, nie.
- Ale się spóźniłem. - Nadal czuł gorycz zmieszaną
z ohydnym niesmakiem, do którego już prawie przywykł. -
Już go aresztowano. A ja mogłem tylko patrzeć na ciebie
IRLANDZKA RÓŻA # 2 2 9
leżącą na szpitalnym łóżku. Stałem tam i myślałem o tym, że
pociągnąłem cię za sobą, od samego początku nie dając ci
wyboru, nie ujawniając, z jakim człowiekiem się związałaś.
- Daj spokój. Naprawdę sądzisz, że jestem głupią gęsią,
która nie umie powiedzieć tak lub nie? Miałam wybór i wy
brałam ciebie. I nie dla twoich cholernych pieniędzy. - Teraz
ona się rozjuszyła. - Już mam dosyć udowadniania ci na
wszystkie sposoby, że cię kocham. Nie przeczę - chciałam od
życia więcej niż kawałka pola i zmywania cudzych talerzy.
Wcale się tego nie wstydzę. Sama też jakoś osiągnęłabym
więcej, Barcie Loganie.
- Nigdy w to nie wątpiłem.
- Uważasz, że poślubiłam cię dla tego domu? - Wyrzuci
ła w górę ręce, jakby chciała objąć całą rezydencję.'- Chcesz,
to go podpal. To dla mnie bez znaczenia. A może sądzisz, że
poleciałam na te wszystkie akcje i obligacje? Weź je, do
ostatniego skrawka papieru i postaw je na jeden obrót koła
ruletki. Wszystko mi jedno, czy wygrasz, czy przegrasz.
A to? - Otworzyła komodę i wygarnęła na podłogę kasedci
z biżuterią. - Weź te błyskotki i idź do diabła! Kocham cię,
choć tylko Bóg jeden wie dlaczego, ty beznadziejna, żałosna
karykaturo mężczyzny. Twierdzisz, że nie mam pojęcia, kogo
poślubiłam? - Kopnęła jedną z kasetek i klejnoty rozsypały
się po dywanie. - Doskonale wiem, kim jesteś. Ale ze mnie
jeszcze większa idiotka, bo i tak cię kocham, mimo twoich
wad.
- Nic o mnie nie wiesz - mruknął. - Opowiem ci o sobie,
jeśli usiądziesz.
- Nie powiesz mi niczego nowego. Sądzisz, że wstrząśnie
mną historia twego dzieciństwa? Opowieść o nędzy i wycho
wywaniu się bez ojca? Och, nie rób takiej miny. Rosa już
dawno mnie oświeciła na ten temat. I guzik mnie obchodzi, że
2 3 0 IRLANDZKA ROZA
kłamałeś, oszukiwałeś lub kradłeś. Znam smak biedy i pra
gnień, ale ja miałam rodzinę. Myślisz, że nie umiem współ
czuć chłopcu, nie deprecjonując mężczyzny?
- Nie wiem. - Wstrząsnęły nim jej słowa. Jak zawsze. -
Erin, usiądź, proszę.
- Nienawidzę siedzenia. Podobnie jak obchodzenia się
z tobą jak z jajkiem. Owszem, omal nie umarłam. Przypusz
czałam, że tak się stanie. Myślałam tylko o tym, ile czasu
zmarnowaliśmy, traktując się okropnie. Poprzysięgłam sobie,
że jeśli znów będziemy razem, to już nigdy się nie pokłócimy.
Od paru dni panowałam nad sobą. Nic nie mówiłam, gdy się
ode mnie odwróciłeś. Dosyć tego. Jeśli masz jakieś pytania,
Barcie Loganie, to lepiej je zadaj, bo ja jeszcze nie skończy
łam ci wygarniać.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży?
Zamurowało ją. Rozdziawiła usta i przysiadła na brzegu
łóżka.
- Skąd wiesz?
- Dowiedziałaś się miesiąc temu. - Podał jej rachunek od
lekarza.
- To prawda.
- Nie zamierzałaś mi powiedzieć czy chciałaś sama roz
wiązać ten problem?
- Chciałam ci powiedzieć, ale... Jak to „sama rozwiązać
ten problem"? Ledwie zdołałam zachować to w sekrecie,
kiedy... - Urwała, ponieważ nagle ją olśniło. - Sądziłeś,
że dlatego dzisiaj pojechałam do szpitala. Żeby pozbyć się
dziecka. - Upuściła kartkę i wstała. - Jesteś cholernym łobu
zem, skoro podejrzewałeś mnie o coś takiego.
- A co, u diabła, mogłem pomyśleć? Miałaś miesiąc, aby
mi powiedzieć.
- Zamierzałam to zrobić tego samego dnia, gdy usłysza-
IRLANDZKARÓŻA # 2 3 1
łam diagnozę. Przyszłam do ciebie, aby jak najszybciej prze
kazać ci tę nowinę, ale ty zacząłeś mówić o liście mojego ojca
i o pieniądzach. Zawsze wszystko sprowadza się u nas właś
nie do nich. Podaję ci moją miłość na srebrnym półmisku, ale
ty go nie przyjmujesz. - Wstydziła się łez, ale jeszcze bar
dziej - wycierania ich. - Wrócę do Irlandii i tam urodzę
dziecko. Wtedy żadne z nas nie stanie ci na drodze.
- Chcesz tego dziecka? - spytał, zanim wybiegła z po
koju.
- Ty głupcze, oczywiście, że chcę. - Zatrzymała się przy
drzwiach. - To przecież nasze dziecko. Poczęliśmy je pod
czas naszej pierwszej nocy. Wtedy cię kochałam całym ser
cem, całą sobą. Ale to minęło. Teraz cię nie cierpię. Nienawi
dzę cię za to, że pozwoliłeś mi się tak kochać i nigdy nie
odwzajemniłeś mojej miłości. I za to, że nigdy nie wziąłeś
mnie w ramiona i nie powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Erin...
- Nie waż się mnie dotykać. Nie teraz, gdy już zrobiłam
z siebie największą idiotkę świata. - Wyciągnęła ręce, aby go
odepchnąć. Nie zniosłaby jego litości. - Bałam się, że nie
zechcesz dziecka ani mnie, gdy się dowiesz. Tego przecież
nie było w umowie, prawda? Dziecko ograniczyłoby twoją
cenną wolność.
Przypomniał sobie tamten dzień, gdy przyszła powiedzieć
o dziecku. Pamiętał blask w jej oczach. I to, że zniknął, gdy
wychodziła z biblioteki. Dlatego starannie dobrał słowa. Już
nie mógł pozwolić sobie na więcej błędów.
- Pół roku lub nawet sześć tygodni temu może miałabyś
rację, mówiąc to co teraz. Sytuacja się zmieniła. Najwyższy
czas, żebyśmy przestali wokół siebie krążyć, Irlandko.
- Czyżby?
- Niełatwo mi mówić o tym, co czuję. Niełatwo mi
2 3 2 IRLANDZKA RÓŻA
to czuć. - Powoli podszedł do niej, a gdy się nie cofnęła,
położył ręce na jej ramionach. - Chcę ciebie i naszego
dziecka.
- Dlaczego? - Mocno zacisnęła palce na pierścionku.
- Nie sądziłem, że pragnę mieć rodzinę. Dawno temu
poprzysiągłem sobie, że nie pozwolę, aby zraniono mnie tak
jak moją matkę. Nie zamierzałem przywiązać się do nikogo
tak bardzo, że odejście tej osoby pozbawiłoby mnie chęci do
życia. Poleciałem do Irlandii i poznałem ciebie. Zostałbym
tam, gdybyś tutaj ze mną nie przyjechała.
- Miałam prowadzić księgowość.
- To był równie dobry pretekst jak każdy inny. Wcale nie
chciałem się w tobie zakochać. Nie chciałem, aby tylko twój
widok pozwalał mi przetrwać każdy dzień. Ale właśnie tak
się stało. Zwabiłem cię w małżeńskie sidła tak szybko, ponie
waż w przeciwnym razie mogłabyś się rozejrzeć i znaleźć
kogoś lepszego.
- Trochę się rozglądałam.
- Byłem twoim pierwszym mężczyzną.
- Sądzisz, że wyszłam za ciebie z powodu twoich łóżko
wych talentów?
- Nie miałaś skali porównawczej - odparł ze śmiechem.
- Kobieta wcale nie musi zaliczyć stada kochanków, aby
wiedzieć, że znalazła tego właściwego. Seks to równie żałosny
powód do małżeństwa jak pieniądze. la sądziłam, że ożeniłeś się
ze mną dla seksu, a ty - że wyszłam za ciebie dla pieniędzy.
Może więc oboje okazaliśmy się głupcami. Już ci powiedziałam,
dlaczego naprawdę zostałam twoją żoną, Bart. Chyba najwyż
szy czas, abyś zrewanżował się tak samo szczerze.
- Bałem się, że uciekniesz.
Westchnęła, usiłując zaakceptować to wyjaśnienie.
- Dobrze, to musi wystarczyć. - Wyciągnęła rękę z pier-
1RLANDZKARÓŻA & 2 3 3
ścionkiem. - Jego miejsce jest na moim palcu. Powinieneś
pamiętać, na którym.
Wziął pierścionek i jej dłoń. Oboje otrzymali drugą szan
sę. Mężczyzna nie dostaje jej codziennie.
- Kocham cię, Erin. - Jej oczy wypełniły się łzami, a on
w duchu się sklął za to, że tak długo czekał.
- Powiedz to jeszcze raz - zażądała. - Musisz się przy
zwyczaić.
Pierścionek lekko wsunął się na jej palec.
- Kocham cię, Erin, i zawsze będę. Jesteś dla mnie wszyst
kim. Wszystkim. - Ich usta się spotkały, a pocałunek był równie
słodki i oszałamiający jak za pierwszym razem. - Zapuścimy
korzenie, Irlandko.
- Już to zrobiliśmy. - Uśmiechnięta wzięła w dłonie jego
twarz. - Tylko tego nie zauważyłeś.
- Kiedy? - Delikatnie położył rękę na jej brzuchu.
- Za siedem miesięcy, może trochę wcześniej. Na Boże Naro
dzenie będzie nas troje. - Zapiszczała, gdy chwycił ją na ręce.
- Nie zawiodę cię. - Poprzysiągł to sobie, wtulając twarz
w jej włosy.
- Wiem.
- Chcę, żebyś się położyła. - Podszedł z nią do łóżka,
a ona przytrzymała go za koszulę.
- Dobrze, o ile ty zrobisz to samo.
Pieszczotliwie skubnął jej dolną wargę.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś kobietą mojego życia,
Irlandko.