Rozdział XXXI.
Na południe od Canterlotu, Equestria. Czerwiec, 1252.
Świece powoli zamieniały się w wypalone, woskowe ogarki.
- Pinkie, to nie ma żadnego sensu. - powiedziała Rainbow Dash, bardziej wyczerpana, niż
zirytowana. - Nie dadzą się nabrać, jeśli przebierzemy się za gryfy. Musisz zacząć to brać na
poważnie.
- Biorę to na poważnie. - sapnęła Pinkie. - Nie musisz być wredna.
- Jeśli bierzesz to na poważnie, to to cię poważnie przerasta. Nie potrzebujemy żadnych
dziwnych sztuczek. Luna ciągle próbowała sztuczek i one nigdy nie działały. Nie
potrzebujemy twoich dziwactw. Potrzebujemy kompetentnego dowodzenia.
- Kompetentnego? Kompetentnego?! Hm. Hej, Applejack, nie zastanawiałaś się nigdy,
dlaczego plany Luny zawodziły? Może ktoś tu nie był kompetentnym dowódcą? - odgryzła się
Pinkie, patrząc znacząco na Dash.
- Próbowałam was ratować! Próbowałam--
- Próbowałam mówić prawdę, a potem próbowałam ich uspokoić! - przekrzyczała obie klacze
Applejack.
Pinkie natychmiast zasłoniła usta kopytem.
- Nie, nie, Applejack, nie chodziło mi o ciebie, ja--
- I nie, żebyś ty sama była taka idealna, skoro o tym mowa. Nie, do cholery, nie byłaś idealna.
Robiłam błędy, ale ja przynajmniej potrafiłam utrzymać wszystkie swoje jabłka w jednym
koszu! Mówić, że to przeze mnie to wszystko--
- Nie, nie, nie, Applejack, przepraszam, naprawdę nie chodziło mi o ciebie, ja tylko-- Hej! Co
to miało znaczyć o tych jabłkach? TO NIE W PORZĄDKU! NIE MÓWIŁAM NIC O TOBIE,
A TY CHCESZ POWIEDZIEĆ, ŻE ZWARIOWAŁAM? JA--
- Err, drogie panie, chyba zbaczamy z tematu… - spróbowała wtrącić Rarity, ale została
zignorowana.
Rainbow Dash skuliła się, ucieszona, że Applejack i Pinkie wzięły się za łby, ale
wiedziała, że gdy tylko wyjaśnią sobie sytuacje, obie zwrócą swoje działa na nią. Wiedziała, że
na to zasłużyła. Wiedziała, że była zbyt surowa wobec swoich przyjaciółek. Ale nie potrafiła
przestać.
- Nie mówiłaś o mnie?! Wywołałaś mnie po imieniu, nie wiedzieć skąd, i powiedziałaś,
że to ja zawaliłam obie bitwy! Jeśli ktoś tu zawalał bitwy, to--
- CISZA! - rozległ się krzyk. Wszystkie kucyki zwróciły się w stronę jego źródła. - … um,
proszę.
- Ale ja-- zaczęła Pinkie. Fluttershy pokręciła lekko głową. Pinkie umilkła.
- Myślę, że musimy ze sobą trochę lepiej współpracować. - powiedziała Fluttershy. - Nie
zachowujecie się teraz jak dobre przyjaciółki.
Pinkie Pie, Rainbow Dash i Applejack wyglądały, w różnym stopniu, na zawstydzone.
- Dziękuję ci, Fluttershy. - powiedziała Twilight. - Radzenie sobie z nimi było czasem okropne.
- Oh, naprawdę? - powiedziała słodkim głosem Rarity. - To tak miło z twojej strony, że
zawsze jesteś gotowa wypomnieć nam, że nie bierzemy wystarczająco dobrego przykładu z
naszej wspaniałej marszałek Sparkle. Ale dlaczego było takie okropne? Zastanawiam się.
Hmm. Ah! Może było takie okropne, bo niektóre kucyki musiały robić okropne rzeczy, o
których inne kucyki nawet nie wiedzą? Tak, chyba coś w tym jest, nie zgodzicie się ze mną?
Pinkie Pie, Rainbow Dash i Applejack wpatrywały się w Rarity. Zapadła cisza. Twilight
przygryzła wargę. Fluttershy zmieszała się.
- Co… niektóre kucyki… musiały robić? - powiedziała powoli Applejack. - Niektóre
kucyki, na przykład ty?
Pinkie Pie milczała. Z jej oczu biła wściekłość. Dash walczyła z pokusą odezwania się.
Wiedziała, że będzie tego żałować. Ale… wiedziała też, że musi coś powiedzieć. Zwariuje, jeśli
czegoś nie powie. Więc tak. Powie coś. Coś stonowanego. Coś dojrzałego, czym opisze swoje
uczucia w mądry sposób, który będzie odzwierciedlał jej charakter. Coś--
- Jedyną okropną rzeczą, z którą wy - wy, jednorożce - musicie sobie radzić, jest
uważanie, żeby przypadkiem nie skaleczyć języka przy zaklejaniu kopert. - Dash wyszczerzyła
zęby. Część jej umysłu, odpowiedzialna za emocje, została zalana uczuciem zwycięstwa - a
reszta skuliła się z przerażenia. Kontynuowała. - Oh, chwila, nie musicie sobie radzić nawet z
tym, bo macie te swoje małe rogi. Jesteście takim wspaniałym przykładem. - uśmiechnęła się
szyderczo. A potem opamiętała się. Oh, co ja właśnie powiedziałam…
- Oh, jej. - powiedziała Fluttershy. Twarz Rarity była wykrzywiona z wściekłości.
- Macie rację. - wtrąciła się nagle Twilight. - Wszystkie macie rację. Rarity, masz rację - nie
musiałam mierzyć się z takimi rzeczami, co wy. Sama mam wiele obowiązków, ale nie
musiałam robić takich okropnych rzeczy, jak wy. Wiem, że widzenie i robienie tych rzeczy
was zraniło. Applejack i Rainbow Dash, macie rację. Oficerowie polowi muszą oglądać i robić
rzeczy, których żaden kucyk nie powinien oglądać i robić. Wszystkie wiemy, jak wiele
wycierpiała wasza trójka, i nigdy nie dowiemy się, jak bardzo straszne to było. To szczególnie
tyczy się ciebie, Pinkie Pie.
Napięcie w namiocie odrobinę zelżało.
- Ale nie możemy się o to wykłocać. - ciągnęła Twilight uspokajającym tonem. - Nie możemy.
Tu nie chodzi o to, kto kogo nie szanuje. Tu nie chodzi o to, kto jest hipokrytą, a kogo należy
za coś winić. Musimy działać razem.
- Więc teraz zostałaś Księżniczką. - prychnęła Rainbow Dash.
- Nie, Rainbow Dash. Wszystkie nimi zostałyśmy. Cała nasza szóstka. I musimy działać
razem. Ale moim zadaniem nie jest wydawanie wam rozkazów, jak to robiła Celestia. Ja
mam tylko koordynować wasze działania. Przypominam wam, jako wasza przyjaciółka, w
jaki sposób najlepiej nam się współpracowało w przeszłości - kiedy słuchałyśmy siebie
nawzajem.
Zapadła chwilowa cisza. Twilight spojrzała na piątkę zirytowanych twarzy, uśmiechając się z
nadzieją.
- Kurczę, Twi. Masz rację, i my wszystkie to wiemy. Wybaczam wam wszystkim, i proszę o
wybaczenie. - powiedziała Applejack.
- Oh, Applejack! - zawołała Pinkie. - Ja naprawdę nie chciałam cię zranić! Rainbow Dash,
ciebie chciałam zranić, i jest mi bardzo przykro z tego powodu. Nie powinnam robić czegoś
takiego swoim przyjaciółkom.
Rainbow Dash przygryzła wargę. Pozostała piątka patrzyła na nią z oczekiwaniem. Wypuściła
głośno powietrze.
- Przepraszam. - powiedziała w końcu. - Was wszystkie. Czasem jestem wredna. Wiem o tym.
I wiem, że nie powinnam. Przepraszam.
- Oh, cudownie! - zawołała Fluttershy. - Tak się cieszę, że to słyszę!
- Ja też. - powiedziała Twilight. - Jestem dumna, że potraficie wznieść się ponad wszystko, co
was różni.
Piątka kucyków spojrzała po sobie z ulgą. Pinkie podeszła do Applejack i przytuliła ją.
Rainbow Dash przyłączyła się. Twilight wzruszyła ramionami, po czym dołączyła do uścisku.
- Przepraszam bardzo! - zawołała Rarity. - Ktoś tu chyba jeszcze nie przeprosił i nie uzyskał
wybaczenia!
- No, to przepraszaj. - powiedziała Applejack. - Nikt cię nie trzyma.
- Bardzo dobrze. Przepraszam was za wszystko. A teraz wybaczcie mi, proszę.
- Nie. - odparła Pinkie. W namiocie zapadło nagłe milczenie. - Tylko żartowałam! Ha ha ha.
Szkoda, że nie widziałyście swoich min.
- Nie żartuj z takich rzeczy, Pinkie. - powiedziała Applejack.
***
Niebo na wschodzie powoli rozjaśniało się; nad Equestrią wstawał nowy dzień. W
środku namiotu, szóstka klaczy patrzyła na mapy przekrwionymi oczami.
- Cóż. - odezwała się Twilight. - Podsumujmy nasz plan. Nie mamy artylerii. Mamy mało
piechoty liniowej. Udało nam się odnaleźć większość kirasjerów i lansjerów, ocalałych z
poprzedniej bitwy, ale większość kirasjerów straciła swoje pancerze, więc użyjemy ich także
jako lansjerów. A więc plan jest prosty: wykonamy typowy manewr młot-kowadło. Lansjerzy
Rainbow Dash uzyskają kontrolę w powietrzu, podczas gdy piechota liniowa Applejack zetrze
sięz lwami. Następnie kawaleria Dash otoczy formacje wroga i rozbije je, zanim nasza linia się
załamie. Przejrzyste i proste.
- Prosto znaczy dobrze. - powiedziała Applejack.
- Niebo będzie nasze, zanim wy ślimaki choćby dotrzecie na pozycję. - zakpiła Rainbow Dash.
- Nie podoba mi się to. - burknęła Pinkie. - Ja tu nic nie mam do roboty.
- Twoja piechota będzie w rezerwie, Pinkie. - powiedziała Twilight. - Będę potrzebowała
waszej mobilności, aby móc reagować na nieprzewidziane wypadki.
- Widzisz! TY będziesz potrzebowała. TY zadecydujesz. Ty mi po prostu nie ufasz, prawda?
Myślisz, że jestem zbyt szalona, żeby móc podejmować decyzje! Może i mnie nie rozumiesz,
ale to nie znaczy, że nie wiem, co mam robić!
- Nie o to chodzi, Pinkie, ja--
- Myślisz, że Pinkie Pie zwariowała, prawda? Ha, ha, nie można jej ufać, jest szalona! - Pinkie
zrobiła zeza i otworzyła szeroko usta, wystawiając język.
- Pinkie, proszę, nie obrażaj się. Tu nie chodzi o ciebie. Ja potrzebuję rezerw--
- Tak! Ja zrobię dokładnie to, czego ode mnie potrzebujesz, i nie zrobię zupełnie nic szalonego!
Pinkie obróciła się i wyszła z namiotu. Fluttershy pisnęła, po czym pobiegła za Pinkie. Twilight
pokręciła głową i wróciła do rysowania po mapie.
***
Fluttershy podbiegła do Pinkie.
- Co zamierzasz zrobić? - powiedziała, łapiąc oddech.
- Poddam się gryfom. - odparła ponuro Pinkie.
- Ale-- ale nie możesz! Nie możesz tak po prostu--
- Wiem. Najpierw potrzebuję pancerzy dla swoich żołnierzy. Prawdziwych pancerzy. Rarity
ma mnóstwo zbędnych. Pomożesz mi je zdobyć? Ona lubi cię bardziej, niż mnie. Idź i
powiedz jej, że potrzebujesz pięciuset pancerzy dla swoich medyków. Powiedz, że boisz się, że
zostaną ranni, albo coś w tym stylu.
- Oh, um, Pinkie Pie, ja nie mam nawet dwustu medyków, a poza tym oni i tak nie potrzebują
pancerzy.
- Oj, rusz głową, Flutters. Myślisz, że ona wie cokolwiek o czymkolwiek, w czym nie chodzi
tylko o nią? Rarity ma głowę tak daleko w swoim zadzie, że mogłabyś jej powiedzieć, że -
sama nie wiem - że potrzebujesz tysiąca dział, żeby wystrzeliwywać medyków w stronę
rannych żołnierzy, a ona by ci uwierzyła. A teraz idź. Zdobądź mi pancerze. I powiedz jej, że
mogą być w złym stanie, dobrze? Musisz to powiedzieć.
- Ale, um - ty chcesz się poddać? Nie mogę--
- ZRÓB TO, FLUTTERSHY ! UWIERZ MI!
- Um. Um. Um.
- Jestem twoją przyjaciółką. Dobrą Ciocią Pinkie Pie. Musisz mi zaufać, Flutters. Ja nie jestem
przecież do końca normalna, prawda? Uwierz mi. Poddam się, ale wszystko będzie dobrze i
wszyscy będą mówić, że dobrze zrobiłaś, pomagając mi.
- Oh, ja--
- Fluttershy. Wiem, że wiesz, że można mi zaufać. Więc zrób to. Ja muszę się przygotować.
Przynieś pancerze do mojego obozu za trzydzieści minut. - z tymi słowami, różowa klacz
pozbyła się swojej protezy, po czym pokuśtykała w stronę obozu lekkiej piechoty, zostawiając
sztuczną nogę w błocie.
Fluttershy rozejrzała się przestraszona, sprawdzając, czy ktoś usłyszał ich rozmowę.
***
Pinkie Pie kuśtykała przez las. Miała na sobie pogiętą, przebitą zbroję, wiszącą luźno
na jej piersi. Chodzenie na trzech nogach męczyło ją. Trzymała głowę wysoko. Czasem
pojawiało się dziwne uczucie, kiedy jej widmowa noga “przechodziła” przez kamień czy kłodę,
które właśnie pokonywała. Próbowała je ignorować. Powtarzanie jej małej mantry pomagało.
Jej żołnierze maszerowali za nią. Wszyscy mieli na sobie niepasujące, zniszczone pancerze.
Wysmarowali też całe ciała ziemią i sosem pomidorowym. Nawet w pełnym świetle wyglądali
okropnie. Wyglądali idealnie.
Nagle rozległ się głos.
- Stać! Jesteście otoczeni!
- Poddajemyyy szięęę! - zawołała Pinkie zmęczonym głosem, zniekształconym przez
przedmiot, który trzymała pod językiem. - Byłiszmy tu od tygodni! Płoszę, pozwółcie nam szię
poddać!
- Rzućcie broń i przygotujcie się do wzięcia w niewolę. - zażądał głos.
- Dobsze. - Pinkie zwróciła się do swojego oddziału. - Szołnierze, zdejmijcie pancesze.
Wszysztko będzie dobsze. Nie złobią nam kszywdy. Chcą tyłko szię upewnić, że nie będziemy
mogłi wałczyć.
Różowy kucyk zrzucił swoją zbroję w akompaniamencie setek innych napierśników i hełmów
uderzających o ziemię. Wokół nich rozległo się trzepotanie gryfich skrzydeł. Pinkie
uśmiechnęła się do siebie.
***
Poranne słońce oświetlało usiane drzewami pole. Gryfi korpus był gotowy do odparcia
kucyków; był ustawiony w agresywnej formacji, kawaleria była gotowa do zerwania się do
lotu, artyleria była ustawiona w niebronionej, wielkiej baterii, a piechota sformowała luźne
szeregi, które w każdej chwili mogły rozpocząć natarcie.
- Trzymajcie się! - wołała Applejack do swoich maszerujących żołnierzy. - Niech nikt
nie zacznie uciekać. Będziemy w zasięgu ich dział w ciągu minuty; utrzymywać luźną
formację. Lepiej nie tulcie się zbytnio do swoich sąsiadów, bo będziecie razem łapać kule
armatnie. I nie zbijajcie się w kupę, dopóki nie usłyszycie gwizdka, nawet jeśli zobaczycie, że
dziobaki na nas lecą. Kawaleria nie pozwoli ptakom do nas dolecieć. Lwy pewnie będą chciały
nas otoczyć. Nie bójcie się, bo kiedy to zrobią, staną się wrażliwe na atak naszej kawalerii.
Nie wiedziała, czy ktokolwiek jej słuchał. Ale nie przejmowała się tym. Cieszyła się, że może
znowu mówić prawdę. Przelecieła nad nimi equestriańska kawaleria; tęczowa smuga unosiła
się za pegazem prowadzącym ją. Applejack uśmiechnęła się. Podobnie jak ona, Rainbow Dash
nalegała na osobiste poprowadzenie natarcia. I słusznie. Nie można zmuszać innych
kucyków do robienia czegoś, czego samemu by się nie zrobiło.
Rainbow Dash mrużyła oczy, chroniąc je przed wiatrem. Chmura gryfiej kawalerii nie
była większa, niż jej własna - a jeśli coś w tej wojnie zostało udowodnione, to to, że pegaz
wyszkolony i prowadzony przez Rainbow Dash były warte więcej, niż jakikolwiek gryf.
Uśmiechnęła się, a powietrze zaczęło wlatywać jej do ust, wydymając policzki.
Gryfy zaczęły formować kliny; poszczególne formacje trzymały się blisko pozostałych, aby
uniemożliwić zmasowane szarże lansjerów Dash. Rainbow Dash dmuchnęła w gwizdek, a jej
kawaleria zaczęła formować się w diamenty, po sto kucyków w każdym. To była jej nowa
sztuczka; wymyśliła, że formacja diamentu pozwoli pegazom łatwo przegrupowywać się i
zmieniać kierunek natarcia, jednocześnie zachowując impet natarcia podobny temu, jaki
posiadała jej zwyczajowa formacja stożka. No, czas zobaczyć, czy to zadziała. Wysunęła
swoją lancę. Kawaleria gryfów znajdowała się o minutę lotu od nich.
Nagle usłyszała huk gryfiej artylerii. Mam nadzieję, że Applejack utrzyma się na tyle
długo, żebym-- chwila, co? Jej uszy wypełnił piszczący hałas, który zakończył się nagłym
trzaskiem. Obejrzała się za siebie, w samą porę, żeby zobaczyć tuzin zakrwawionych
pegazów, spadających na ziemię.
***
Twilight Sparkle poczuła nudności, patrząc na wykwitające na niebie obłoki dymu.
Natychmiast rozpoznała wzór, w jaki układały się te obłoki. Znała ten pocisk. Sama go
zaprojektowała, całe miesiące temu, jako broń przeciwko kawalerii - szrapnel, który miał
wybuchać na określonej wysokości. Był cudem techno-magicznej inżynierii; była z siebie taka
dumna, kiedy mówiła o nim Celestii. Jej artylerzyści zrobili ich całe setki, ale nie zdążyli ich
nawet użyć, zanim nie wpadły w łapy gryfów wraz z całą equestriańską artylerią. I,
oczywiście, zapalnik nie był magiczny, więc każdy mógł używać tych pocisków. Z tego była
dumna najbardziej.
A teraz jej wynalazki eksplodowały w powietrzu nad nią, siejąc spustoszenie wśród
pegazów. Equestriańska kawaleria rozproszyła się i wzbiła się wysoko w powietrze, poza
zasięg gryfich dział. Wszystkie pegazy uciekły w tym samym kierunku - najwyraźniej to Dash
wydała taki rozkaz. Mądra decyzja. Utrzymywanie ciasnych formacji byłoby samobójstwem
pod ostrzałem tych pocisków, a próba walki z gryfami w luźnych szykach zakończyłaby się
masakrą. Ale biorąc pod uwagę, że kawaleria nie mogła włączyć się do walki, dopóki artyleria
gryfów nie zostanie zneutralizowana, i że sami nie mieli ani jednego działa, na polu bitwy
pozostała im tylko piechota liniowa Applejack - piechota, która zaraz zostanie otoczona przez
przewyższające ją liczebnie lwy. Musiała coś wymyślić, i to szybko.
- Fluttershy. Każ swoim medykom zabrać ranne pegazy z pola bitwy. Zajmijcie się
najpierw tymi, które upadły za naszą piechotą; w ten sposób sanitariusze będą najmniej
narażeni. Pinkie Pie, zbierz swoich żołnierzy i skieruj się--
- Um, Twilight… Jej-- oh, jej, oh jej-- jej tu nie ma.
- Przepraszam. Chyba cię nie zrozumiałam.
- Pinkie Pie - um, chyba naprawdę powinnam była powiedzieć ci o tym wcześniej, ale nie
chciałam, żeby miała kłopoty - Pinkie Pie i cały jej oddział poszli poddać się gryfom.
- … Ty nie żartujesz. Na Celestię, ty nie żartujesz.
- Oh, nie. Nie żartowałabym z czegoś takiego. Um. Cóż, powinnam chyba iść wydać rozkazy
medykom. Pani marszałek. Proszę pani. - Fluttershy uśmiechnęła się niezręcznie,
zasalutowała, po czym zrobiła kilka kroków w tył i odleciała szybko.
***
Applejack rozglądała się, spokojna pomimo strasznej sytuacji, w której się znalazła.
Kawaleria Dash unosiła się wysoko w górze, niemal poza zasięgiem wzroku. Lwy powoli
zaczynały otaczać jej oddział. Jej kucyki zbiły się w ciasną formację, czekając na lwią szarżę,
która nie nadchodziła. Gryfie kule armatnie wbijały się w ich szeregi, rozrywając bezbronne
kucyki na strzępy. Lwy oblizywały kły, czekając na ruch kucyków. Gryfia kawaleria unosiła
się ponad ich liniami; poranne słońce odbijało się od ich pancerzy i obnażonych mieczy.
No, cóż. Jeśli spróbujemy uciec, one będą nas gonić i rozbiją nas. Jeśli zaszarżujemy,
zostaniemy wyrżnięci. Jeśli się nie ruszymy, artyleria rozerwie nas na strzępy. Dash nie
będzie w stanie osłonić naszego odwrotu. Ale może będzie w stanie dołączyć do ataku. No, to
atakujemy.
Applejack uniosła gwizdek do ust, przygotowując się do wydania rozkazu.
Nagle, usłyszała inny equestriański gwizdek, gwiżdzący na szarżę. Rozejrzała się.
Gwizdek zagrał ponownie. Setki kucyków zaczęły wyć; był to dziwny, przerażający hałas.
Dobiegał zza linii gryfów.
***
- No, ruszać się! - krzyknęła Pinkie. - Do dział! - ponownie dmuchnęła w gwizdek, po
czym wypluła go na ziemię. Wokół niej, wyjące kucyki zaszarżowały, bez problemu
pokonując zaskoczonych lwich strażników. Jej oddział został oczywiście skrępowany po
pojmaniu, ale każdy żołnierz niósł w ustach małe ostrze. Przecięcie więzów było formalnością,
a lekka piechota dobrze wiedziała, jak się walczy bez pancerzy.
Dotarcie do gryfich dział było łatwe. Przejęcie ich było jeszcze łatwiejsze - zszokowane
gryfy odleciały, gdy tylko ich zobaczyły. W ciągu pięciu minut od pierwszego dmuchnięcia w
gwizdek, Pinkie Pie zdobyła całą gryfią artylerię.
Jej żołnierze zabrali się za ładowanie dział, podczas gdy Pinkie patrzyła w niebo.
Zobaczyła gryfią artylerię, szykującą się do ataku na nich.
- W porządku. Ładujcie pociski rozpryskowe, i celujcie nisko. Urwijmy ogony paru lwom! I
nie martwcie się tymi ptaszkami. Ciocia Pinkie Pie ma przyjaciółkę, która specjalizuje się w
ratowaniu swoich kumpeli.
***
Rainbow Dash zaśmiała się. Nie wiedziała, co innego mogła zrobić. Setki jeńców nagle
pokonało swoich strażników, a teraz gryfia artyleria zaczęła wyrywać dziury w szeregach
lwów. To była Pinkie. Oczywiście, że to Pinkie. Kto inny mógł to wymyślić? Ale… Pinkie była
teraz narażona na atak kawalerii. Kawalerii, która właśnie zwróciła się do mnie plecami.
Oh, biedna, dzielna Pinkie Pie. Gdyby tylko był tu jakiś kucyk, który wiedziałby, jak
pokonać gryfy. Gdyby tylko ten kucyk miał tysiące perfekcyjnie wyszkolonych
kawalerzystów. Gdyby tylko mieli oni pół kilometra wysokości przewagi nad gryfami.
Gdyby tylko ten kucyk nie był w idealnej pozycji do przeprowadzenia dewastującej,
nurkującej szarży. I gdyby tylko po tej szarży znalazł się w idealnej pozycji, żeby uderzyć z
tyłu na lwy.
Gdyby tylko. - pomyślała Dash, po czym zaśmiała się ponownie, wzięła gwizdek do
ust, i dmuchnęła.
***
Odgłosy świętowania unosiły się ponad obozem. Co jakiś czas w powietrzu
eksplodowały szrapnele Twilight; teraz bardziej fajerwerki, niż śmiercionośna broń.
- Udało ci się! - zawołała podekscytowana Twilight. - Udało ci się, Pinkie! Nie wierzę w
to. Nie wierzę! Powinnam cię za to zamknąć, ty szalona, zwariowana, cudowna, genialna
klaczo!
- Udało mi się, nie?! - odkrzyknęła Pinkie ze śmiechem, przeskakując radośnie z tylnich nóg
na przednią. - Mówiłam, że wiem, co trzeba zrobić!
- Udało ci się! Tak! Haha, nie wierzę w to, ale tak! Nigdy już w ciebie nie zwątpię, obiecuję,
nigdy! Oh, ale skąd wiedziałaś? Skąd wiedziałaś, że musisz to zrobić?
- Nie wiedziałam. - Pinkie wzruszyła ramionami. - Po prostu pomyślałam, że gryfy muszą
mieć coś w zanadrzu, więc uznałam, że i my musimy coś mieć! A jeśli jest coś, w czym Pinkie
Pie jest dobra, to w robieniu sztuczek! Oh, no i Flutters mi pomogła. - Pinkie dźgnęła
Fluttershy w żebra. Żółta klacz skrzywiła się, ale na jej zarumienionej twarzy widniał też
uśmiech.
- Nie wierzę. - wymamrotała Twilight. - Nie wierzę, Pinkie. Oh, jej, nie wierzę. - westchnęła z
ulgą.
Usłyszały za sobą tętent kopyt.
- Do cholery, Pinkie Pie, już myślałam, że więcej was nie zobaczę! Jesteś najbardziej
szalonym i najsprytniejszym kucykiem, jakiego kiedykolwiek widziałam! Jak ty to zrobiłaś, do
licha?! - Applejack zaśmiała się. - Powinnaś się wstydzić, że przez ciebie wyszłyśmy na głupie!
Usłyszały nad sobą trzepotanie skrzydeł i chrapliwy głos.
- PINKIE!
Tęczowa błyskawica uderzyła w różowego kucyka, po czym dwójka przetoczyła się ze
śmiechem po ziemi.
A z pewnej odległości, Rarity patrzyła na scenę obojętnym wzrokiem.