Rozdział XVII.
Na północ od Trottingham. Luty, 1252.
Nogi Rarity ugięły się pod jej własnym ciężarem. Zatoczyła się na bok i oparła o
trzeszczący wóz. Z trudem łapiąc oddech, wydała rozkaz do zatrzymania. Wóz zatrzymał się,
a dwa kolejne, jadące dalej, uczyniły to samo.
- Kolejna przerwa, proszę pani? - spytał jeden z jednorożców, ciągnących wóz prowadzący
kolumnę.
Rarity nie była w stanie skupić na nim wzroku. Zimne powietrze kłuło ją w gardło przy
każdym oddechu, czuła się, jakby płuca miały zaraz odmówić jej posłuszeństwa. Jej brudne,
kościste nogi trzęsły się, a wraz z nimi całe jej ciało.
- Tak, szeregowy... Tak. Proszę, zatrzymajcie się. Dziękuję... Dziękuję. - z jej ust wydobył się
ledwo słyszalny szept. Jednorożec skinął głową i zwrócił wzrok na drogę przed nimi.
- Wszystko w porządku, Rarity? - Twilight Sparkle spytała, podchodząc do frontu kolumny.
- T-tak, skarbie. Jest całkiem... całkiem... Tak. - odpowiedziała Rarity.
Twilight obejrzała się za siebie, po czym uniosła wzrok na słońce. Nie przebyli nawet jednej
trzeciej drogi do Rozdroża Starskipa, a minęło już pół dnia. Dokonała szybkich obliczeń.
- Słuchajcie wszyscy! - krzyknęła. - W skali od jednego do dziesięciu, jak dobrze się dzisiaj
czujecie?
Nie było odpowiedzi. Powtórzyła więc.
- To był rozkaz, żołnierze! W skali od jednego do dziesięciu, jak dobrze się czujecie?
Pozostałe kucyki, wszystkie zaprzęgnięte do poszczególnych wozów, z ociąganiem dały
odpowiedź.
- 4. 7. 5. 3. 5. 6.
- 9. - wyszeptała Rarity.
Twilight oceniła grupę. Siódemka była w tandemie z piątką. Szóstka z drugą piątką. Szóstką
był Thistlewhistle, oddziałowy maruda, a siódemką Orange Pekoe, który miał zwyczaj
przeceniania swoich sił. Wybrała wóz Thistlewhistle’a.
- Dobrze. - Twilight zwróciła się do kucyków ciągnących środkowy wóz. - Szeregowy
Thistlewhistle. Szeregowy Bloom. Macie zaszczyć pomóc kapitan Rarity. Rarity, wejdź na
wóz, proszę.
Oh, ha ha, Twiiilight, skarbie, spróbowała powiedzieć Rarity. Zabrzmiało to jak
“
Ohatwlll...llit...skb”, po czym jej oczy zamknęły się.
- Cóż, można i tak.
Róg Twilight zaświecił się, a wychudzone, bezwładne ciało Rarity uniosło się w powietrze.
Lawendowa klacz za pomocą magii przeniosła przyjaciółkę na wóz, po czym upuściła ją, nie
tak delikatnie, jak planowała. Rarity zajęczała, gdy uderzyła o drewniane deski, ale nie
poruszyła się.
- Odpocznij, kapitanie. Pozostali z was, ruchy! Daleka droga przed nami.
- Tak jest, pułkowniku. - powiedział Orange Pekoe. Reszta bez słowa ruszyła przed siebie.
Twilight została z tyłu. Bolał ją róg; czuła, jakby wyczerpała całą swoją magię. Uniesienie
niedużej, wygłodzonej klaczy powinno być łatwe. Nie, nie. Musiało być łatwe. Nie słabła. Nie
miała czasu na słabość. Potrząsnęła głową, po czym dogoniła wozy.
Wędrowali przez całe popołudnie i wieczór, zatrzymając się tylko przy nielicznych
okazjach, gdy ktoś zauważył trochę zmarzniętej trawy przy drodze. Po kilku godzinach na
wozie, Rarity nabrała wystarczająco siły, żeby usiąść, a niedługo później mogła już sama iść.
W końcu grupa zaczęła robić częstsze postoje, ale nie na posiłki; oddziały furażerów nie
dostawały zwykłych racji - niepisaną zasadą armii było, że będą mogły najeść się do syta z
zapasów znalezionych w trakcie misji.
Gdy w końcu dotarli do zagród w Rozdrożu Starskipa, robiło się już ciemno. Światło
księżyca przebijało przez cienką zasłonę chmur, a w oknach około tuzina z rozlatujących się
chałup, paliły się świece. Twilight zastanowiła się, czy ta grupka chatek stanowiła całą wioskę.
Podejrzewała, że tak.
- Cóż, Twilight? - usłyszała za sobą głos Rarity. - Budzimy ich i zabieramy nasze zapasy? Czy
może wolisz postać ze mną i popatrzeć na te okropne, udające domy sterty drewna?
Lawendowa klacz obróciła głowę.
- Zakładam, że czujesz się już lepiej?
- Czuję się tak dobrze, jak to możliwe, zważywszy naszą sytuację. - odpowiedziała grobowym
tonem Rarity. - Ale trochę ssie mnie w brzuchu, więc nie miałabym nic przeciwko, żebyśmy
zabrali się do roboty.
Twilight westchnęła cicho, i nie odpowiedziała. Rozmowy z jej przyjaciółkami robiły się coraz
mniej przyjemne.
Razem podeszły do najbliższej chałupy, otoczone przez szóstkę jednorożców
stanowiących resztę oddziału. Rarity załomotała w drzwi. Kawałki przegniłego drewna
odpadały od drzwi z każdym uderzeniem kopyta. Nie było odpowiedzi. Rarity załomotała
ponownie.
- Otwierać, jesteśmy z armii! - krzyknęła.
Tym razem usłyszeli odgłos kopyt uderzających o klepisko. Drzwi zatrzeszczały przy
otwieraniu, a w progu pojawiła się mała, zasuszona, stara klacz.
- Jak mogę wam pomóc-- oh, jesteście żołnierzami. Obawiam się, że nie mamy nic dla was.
Rarity odpowiedziała spokojnym tonem.
- Madam, z rozkazu samej Księżniczki Celestii, w zamian za naszą ochronę, wasze miasto ma
przekazać armii trzy pełne wozy siana. Jeśli nie zgadzaliście się z wolą Księżniczek,
powinniście
byli
w
zeszłym
tygodniu
przekazać
wasze
obiekcje
królewskiemu
przedstawicielowi.
- Rozkaz czy nie, młoda damo, nie mamy nic dla was.
Rarity spojrzała ponad staruszkę. Wewnątrz chaty, na stole, stała w połowie pusta miska
owsianki.
- Nie kłam. Właśnie coś jesz. Macie jedzenie. Rozdroże Starskipa musi nam coś dać. Nie
każemy wam głodować, ale my sami głodujemy. Z pewnością rozumiesz--
- Nie mogę wam pomóc. Nie mamy nic dla was.
Staruszka zamknęła drzwi. Rozlegające się chrobotanie sugerowało, że zamyka je na klucz.
- Idziemy do kolejnego domu? - spytała Twilight.
- Nie, nie wydaje mi się. - odpowiedziała Rarity. - Szeregowy Pekoe, bądź tak dobry i pomóż
tej klaczy otworzyć drzwi.
Rarity zrobiła miejsce przy drzwiach dla ogiera. Ten podszedł do nich, odwrócił się i kopnął w
nie z całą siłą, na jaką było go stać. Jego kopyta przeszły na wylot.
- Rarity, może nie z nią powinniśmy rozmawiać. Powinniśmy znaleźć przywódcę wioski--
- Twilight, gdyby nie ona była tu najważniejsza, powiedziałaby nam to od razu. Robiłam to
już nie raz. Jesteś z nami mile widziana jako obserwator, ale uwierz mi - my wiemy, co
robimy. Jeszcze raz, Pekoe, tym razem przy zawiasach.
Ogier uniósł zadnie nogi, po czym kopnął ponownie, przy samych krawędziach drzwi. Tym
razem całe drzwi wyleciały z zawiasów.
Rarity weszła do środka prężnym krokiem.
- Madam, nie dokończyłyśmy naszej rozmowy. - zwróciła się do staruszki.
- Ty-- ty mała bandytko! Masz pojęcie, jak ciężko będzie je wymienić?!
- Przepraszam za zniszczenia. Naprawdę. Ale musisz zrozumieć, my walczymy i umieramy
za całą Equestrię, także za wasze miasteczko. I głodujemy. Wiem, że o tej porze roku
każdemu jest ciężko, ale z pewnością możecie się czymś podzielić. - Rarity mówiła spokojnym
głosem, ale była w nim ledwo dostrzegalna, groźna nuta.
Klacz rozglądała się po pokoju. Została zapędzona, całkiem dosłownie, w kozi róg. Rarity,
Twilight i szóstka ogierów stały przed nią.
- Madam, to nie podlega dyskusji. Dla nas, a przez to dla całej Equestrii, jest to sprawa życia i
śmierci. Królewski przedstawiciel znalazł w waszej wiosce sześć pełnych wozów siana. Wioska
tej wielkości nie powinna potrzebować więcej, niż dwóch. My prosimy tylko o trzy. Każde
źdźbło zostanie zjedzone przez głodujące kucyki, które walczą w waszej obronie.
Klacz rzucała głową w panice.
- To... To złodziejstwo! Kolejni żołnierze chcą tuczyć się na zapasach biednych rolników!
- CO?! - wrzasnęła Rarity, po czym cofnęła się, dysząc ciężko.
- Rarity, co ty robisz? - zaczęła Twilight.
- TUCZY MY SIĘ? TUCZY MY ? - Rarity złapała swój brudny, postrzępiony mundur zębami i
zdarła go z siebie jednym szarpnięciem. Zwróciła się bokiem w stronę staruszki, zmuszając ją
do spojrzenia na jej wychudzone ciało. Żebra, biodra i kręgosłup przebijały się przez cienką
skórę. Nogi uginały się pod nią. Jej brudna sierść wychodziła całymi kłakami. Wyblakła
grzywa zwisała bezwładnie. Wychudzoną twarz wykrzywiał grymas wściekłości.
- SPÓJRZ NA MNIE! JESTEM KAPITAN RARITY Z NOWEJ EQUESTRIAŃSKIEJ ARMII.
WY GLĄDAM CI NA UTUCZONĄ?!
Staruszka wykrzywiła twarz z przerażenia. Uświadomiła sobie, że pozostali żołnierze nie
wyglądali lepiej pod zwisającymi mundurami. Skuliła się jeszcze bardziej pod wściekłym
spojrzeniem białego jednorożca.
- Rarity, to normalne, że rolnicy nie chcą pozbywać się swojego jedzenia podczas zimy. -
spróbowała wtrącić Twilight. - Z pewnością teraz, gdy wyjaśniliśmy sytuację, pomogą nam.
- Twilight, ucisz się. - przerwała jej Rarity, po czym zgrzytnęła zębami i zwróciła się znowu do
staruszki. - Tak, wyglądam strasznie. A jeszcze niedawno byłam piękna. Piękna. Byłam w
dobrej formie, dobrze uczesana, zdrowa i piękna. Moja sierść była taka bujna. Moja grzywa
taka śliczna. I byłam obrzydliwie bogata. Jeśli mogę być tak śmiała, byłam odpowiednią
partią dla królewicza. Ale zaciągnęłam się. W każdej chwili mogłam zdezerterować - jak
pewne kucyki, które znałam - i ukryć się gdzieś ze swoimi klejnotami i pięknem - ale nie
zrobiłam tego. Poświęciłam wszystko, co miałam, dla Equestrii. Każdego dnia poświęcam
jeszcze kawałek siebie. Madam, mogłabym kazać wam głodować tak, jak my głodujemy, i
miałabym słuszność. Ale nie robię tego. Proszę tylko, żebyście oddali nam część waszych
nadwyżek.
Klacz spróbowała odpowiedzieć spokojnym tonem, ale w jej oczach widniał dziki strach.
- … Nie mamy żadnych nadwyżek, pani kapitan. Kilka dni temu przyszły gryfy. Zagroziły, że
spalą wioskę, jeśli nie oddamy im naszego jedzenia. Zostawiły tylko tyle, żebyśmy przeżyli
zimę.
Zapadła cisza.
- Przykro nam to słyszeć. - powiedziała Twilight. - Ale być może--
- Twilight, skarbie. Prosiłam, żebyś była cicho. Jesteś tu tylko obserwatorem, ta sprawa należy
do nas. - głos Rarity był teraz obrzydliwie słodki. - Madam, chcesz mi powiedzieć, że gryfy
przyszły tu, a wy postanowiliście oddać im wszystkie zapasy, które wcześniej obiecaliście
głodującym kucykom, które z ochotą oddają za was życia?
- Rarity, proszę cię, ona--
- Bo ja po prostu nie mogę uwierzyć, że kucyk mógłby być tak skąpy wobec tych, którzy
każdego dnia ryzykują życie za jego wolność. Gryf, być może, ale kucyk--
- Oni nie mieli wyboru, oni--
- Ja sama często musiałam używać dodatkowych klejnotów na kreacje dla szczególnie
natarczywych klientów. Ale nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby użyć klejnotów,
które wcześniej obiecałam komuś innemu--
- To nie to samo, oni straciliby--
- I mówię tu tylko o klejnotach, skarbie; a tutaj chodzi o jedzenie, w czasach głodu. Ja nie
jestem w stanie uwierzyć w to, co ona mi mówi, a ty?
- RARITY !
Cisza.
- Twilight, skarbie. Wiesz, że bardzo cię kocham jako przyjaciółkę, ale muszę przypomnieć ci,
że na tej misji jesteś jedynie obserwatorem. Więc obserwuj, proszę. Madam, tak jak mówiłam,
ciężko mi uwierzyć, że oddaliście cztery pełne wozy siana gryfom - które, muszę dodać, nie są
nawet w stanie tego jeść - zamiast kucykom, które każdego dnia umierają z niedożywienia.
Czy faktycznie tak było?
Staruszka po chwili kiwnęła głową.
- Grozili, że spalą nasze domy. Zamknęli źrebaka Swirlów w ich domu i spalili go. Kazali nam
patrzeć. To było straszne.
- I zostawili wam dwa wozy pełne siana?
- Ja... Ja nie wiem, co to znaczy. Zabrali około dwie trzecie naszych zapasów, tak. Może
trochę więcej.
- Mówisz prawdę, kochana? Nie kłamiesz?
- Nie, przysięgam.
- Dobrze. Dziękuję ci za współpracę.
Rarity odwróciła się w stronę ogierów i wydała rozkazy.
- Przeszukajcie domy. Weźcie wszystko, co można zjeść. Udzielam pozwolenie na użycie siły
w razie konieczności. Zabijajcie, jeśli będziecie musieli.
- Co?! - wtrąciła Twilight. - Oni... Oni umrą, jeśli to zrobimy!
- A my umrzemy, jeśli tego nie zrobimy. To jedzenie jest właśnością Nowej Equestriańskiej
Armii. Nasi żołnierze zasługują na nie bardziej niż... ci tchórze.
- Nie możemy skazywać cywilów na śmierć, Rarity!
Stara klacz zaczęła coś mówić. Jedno spojrzenie Rarity wystarczyło, aby zamilkła.
- I nie robimy tego. Oni mieli trzy wozy swojego jedzenia. Przechowywali też trzy wozy
naszego jedzenia. Postanowili oddać gryfom wszystkie swoje zapasy i część naszych. Powinni
być wdzięczni, że nie ukarzę ich za sprzedawanie wrogowi zapasów armii.
- Rarity, nie zrobimy tego.
- Tak, zrobimy.
- Przewyższam cię rangą, kapitanie.
- Nie jesteś moją przełożoną, pułkowniku; należy ci się ode mnie tylko i wyłącznie salut.
- Rozkazuję ci zostawić tą klacz w spokoju, kapitanie!
- To bardzo szlachetne z twojej strony, skarbie. Możesz wspomnieć o tym na kolejnych
pogaduszkach z Księżniczką.
- Wydałam ci rozkaz! Wykonaj go, albo każę aresztować cię za niesubordynację.
Rarity uśmiechnęła się szeroko.
- Twilight Sparkle, moja droga przyjaciółko. Jestem jednorożcem, a nie pegazem z głową w
chmurach, ani ziemskim kucykiem z ubłoconymi kopytami. Naprawdę nie powinnaś mnie
traktować jak głupca. Działam z bezpośredniego rozkazu major Berry Cake, która odpowiada
przed pułkownikiem Sugarflossem, który z kolei odpowiada przed generałem Featherbreezem,
a on sam przyjmuje rozkazy jedynie od Księżniczki Celestii. Miałam za zadanie zabrać z tej
wioski trzy wozy pełne siana, jeśli będzie taka możliwość. Jest taka możliwość.
Niesubordynacją byłoby, gdybym złamała swoje rozkazy tylko dlatego, że nie podobają się one
pułkownikowi artylerii. I obie dobrze o tym wiemy.
Twilight spojrzała na nią ze smutkiem.
- … Tak. Ale nie chcę patrzeć, jak to robisz. Dawna Rarity by tego nie zrobiła.
Wyglądało na to, że Rarity okazuje zrozumienie. Ale nie ustępowała.
- Rozumiem cię, Twilight. To nie jest słuszne. Nie tak to sobie wyobrażałam, gdy się
zaciągałyśmy. Z całą pewnością nie byłabym w stanie sobie tego wyobrazić jeszcze rok temu.
Ale od tego czasu widziałam już wiele. Teraz rozumiem, że bezmyślna hojność wobec
jednostki może być okrucieństwem wobec wielu. Nie mogę pozwolić moim przyjaciołom
głodować tylko dlatego, że te kucyki wolały oddać jedzenie wrogowi, zamiast poświęcić te
marne chałupy.
- Ale my nawet nie potrzebujemy tego jedzenia.
- Spójrz na siebie, Twilight, i powtórz to.
- To są tylko dwa wozy. W skali armii one znaczą tyle, co nic.
- Gdybyśmy wszyscy tak myśleli, już dawno wymarlibyśmy z głodu. Nasi żołnierze są na
skraju śmierci, każdego dnia tuziny faktycznie umierają. Ja sama patrzyłam na śmierć
swoich żołnierzy, Twilight. - odwróciła się w stronę ogierów. - Dostaliście swoje rozkazy,
chłopcy. Zbierzcie ich jedzenie. Załadujcie je na wozy. I zabierajmy się stąd.
Staruszka rzuciła się na ziemię, błagając żałosnie. Twilight wbiła wzrok w klepisko. Pozostali
nawet na nią nie spojrzeli. Ogiery wyszły z chałupy, a Rarity podniosła swój podarty mundur
z ziemi i zaczęła go zakładać. Jeśli go dobrze podwiąże, wytrzyma przynajmniej tyle, żeby
zdążyli opuścić wioskę.
Operacja zajęła poniżej dwóch godzin. Musieli obezwładnić dwójkę kucyków, ale na szczęście
obyło się bez zabijania. Znaleźli prawie dokładnie dwa wozy siana, które rozłożyli po równo na
trzech wozach. Po czym opuścili wioskę bez słowa.
Szli powoli. Ogiery z trudem ciągnęły wozy. Nieprędko znajdą bezpieczne miejsce na obóz.
Jak to miała w zwyczaju, Twilight szła blisko Rarity. Gdy tylko Rozdroże Starskipa zniknęło z
pola widzenia, lawendowa klacz przerwała niezręczną ciszę.
- Oni umrą, Rarity.
- Możliwe. Jeśli mają trochę oleju w głowie, pójdą na południe.
- Mogą tam nie dotrzeć.
- My też możemy tam nie dotrzeć.
- Wiem. Ale nie lubię patrzeć, jak cywile cierpią.
- My musimy przeżyć, Twilight. Albo oni wszyscy będą cierpieć. Już zawsze.
- Wiem...
Twilight szła dalej w milczeniu. Nagle zauważyła trochę trawy pod powalonym drzewem.
Oblizała wargi, po czym użyła całej swojej magii, żeby unieść konar. Jej róg zamigotał
słabym, nierównym światłem. Po chwili przestała, a wyraz skupienia na twarzy został
zastąpiony przez zaskoczenie i rozczarowanie.
Nie była w stanie tego zrobić.
***
Dolina Źrebaków, Equestria. Marzec, 1252.
Scootaloo galopowała przez obóz, w stronę domu, w którym, razem z wieloma innymi
kucykami, mieszkali Big Macintosh i Poszukiwaczki. Wpadła przez drzwi i pobiegła do pokoju,
który ona i jej przyjaciółki dzieliły z kilkoma młodszymi żołnierkami. Sweetie Belle siedziała
na łóżku, za pomocą magii zaplatając Apple Bloom warkocze.
- Dziewczyny! - krzyknęła.
- Cicho tam. - powiedziała Apple Bloom. - Zaraz-- AŁA! Widzisz? Ona musi się skupić!
- Mówiłam, że jeszcze nie umiem tego robić. Nie chciałam- ups!
Apple Bloom zawyła krótko, gdy kosmyk jej włosów został gwałtownie wydarty.
- Powiedziałaś, że już tego nie zrobisz!
- Powiedziałam, że się postaram! To całe czarowanie jest trudne! Czasem mój róg po prostu
robi różne rzeczy, a ja nie wiem, dlaczego.
Scootaloo wtrąciła się.
- Dobra, dobra, twój róg jest bardzo ciekawy, Sweetie. Ale słuchajcie! Jutro będzie atak.
Pójdziemy i będziemy walczyć z gryfami kopyto w kopyto!
- One nie mają kopyt, głupia. - powiedziała Sweetie. Włosy Apple Bloom zaczęły splatać się w
jeden, wielki węzeł. - Oh, czekaj, Apple... Oh... Zaraz to naprawię!
- Zostaw te włosy! Sama się uczeszę!
- DZIEWCZY NY ! SŁUCHAJCIE! Pójdziemy do ataku!
- Że co, ja, ty i Sweetie? Przecież Mac powiedział, że mamy nie ruszać się z obozu.
- Nooo, powiedział. Ale nikt nas nie zobaczy! Nie zastanawiałyście się, jak to jest? Nie musimy
walczyć. Tylko popatrzymy.
Sweetie rozejrzała się nerwowo.
- Oj, sama nie wiem... To chyba nie jest dobry pomysł. Brzmi niebezpiecznie.
- Siedzimy całe dnie na zadach, jedząc armijne żarcie. Powinnyśmy się na coś przydać. -
powiedziała zniecierpliwiona Scootaloo.
- Ale... Przecież się przydajemy. Ja pomagałam budować spiżarnie. A Sweetie napisała tą
piosenkę marszową. I ogólnie dużo robimy w obozie.
- Ale jeszcze nie robiłyśmy nic fajnego ani naprawdę przydatnego! Założę się, że potrafiłabym
dokopać gryfowi.
Apple Bloom i Sweetie Belle wymieniły spojrzenia.
- To jest naprawdę zły pomysł. - powiedziała żółta klaczka.
- Jak chcecie. Powinnyście iść ze mną, ale ja idę tak, czy inaczej. Dobra, ja muszę zacząć się
zbierać. Podobno czeka nas daleka droga.
Pomarańczowa klaczka wybiegła, zanim pozostałe mogły coś powiedzieć. Spojrzały po sobie,
po czym wzruszyły ramionami.