Rozdział XXII.
Draughtboro, Equestria. Kwiecień, 1252.
Derpy stała, dumnie wyprostowana, na rynku małego miasteczka. Miała na sobie
nowy płaszcz, piękny, wyszywany złotymi nićmi, a na głowie miała złoty hełm, który znalazła
na jednym z gryfów po bitwie o Rollinghoof. Był to hełm dla kucyka, w dodatku niepospolicie
piękny; musiał być pamiątką po dawno zapomnianej wojnie. Gryf pewnie zdarł go z ciała
martwego kucyka. A teraz wrócił na głowę kucyka. Big Mac ostrzegał ją, że niedobrze jest
nosić coś, w czym inny kucyk zginął, ale ona nie była przesądna. Poza tym, wyglądała w nim
bardzo dostojnie, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Po każdej stronie miała po trzech ze swoich najlepiej wyglądających oficerów. Mac stał
oczywiście najbliżej, po jej prawicy. Miał na sobie błyszczący pancerz. I wyglądał
olśniewająco. A jednocześnie wyglądał na zmieszanego.
Przed nimi zebrali się wszyscy mieszkańcy Draughtboro, aby wysłuchać Szarej Klaczy.
- Kucyki! - zaczęła Derpy, jak to miała zwyczaju. Mówiła nie żelaznym głosem,
przeznaczonym dla żołnierzy, ale łagodniejszym tonem. Chciała dodać otuchy, nie
inspirować. Nie chciała, żeby te kucyki za nią poszły; i tak do armii napływało więcej
rekrutów, niż byli w stanie wyszkolić. Chciała tylko ich wsparcia i dobrej woli. Jak w innych
miasteczkach, planowała zebrać datki, zostawić łącznika i zacząć wykorzystywać osadę jako
bazę propagandową.
- Całymi miesiącami cierpieliscie pod jarzmem gryfów! Byliście okradani, zastraszani i
mordowani. Żyliście w strachu przed ich brutalnymi, bezmyślnymi narzędziami terroru.
Prawo nie dawało wam żadnej nadziei, że to cierpienie się skończy - bo pod panowaniem
gryfów, cierpienie jest prawem.
Kucyki zaczęły kiwać głowami. Derpy wiedziała oczywiście, że trudy wojny były takie same
dla każdego gatunku; sama spowodowała nie mniej cierpienia, niż generałowie gryfów.
- Jestem generał Hooves z Equestriańskiej Armii Wolnych Kucyków! Tak jak wy, my także
patrzyliśmy, jak płoną nasze domy. My także patrzyliśmy, jak nasi przyjaciele umierają. Tak
jak wy, doświadczyliśmy głodu i bólu. I tak jak wy, pragniemy, aby do Equestrii powróciły
wolność i pokój. - jej słowa prawdziwe, ale dla niej samej brzmiały pusto. Wiedziała jednak,
że przyniosą otuchę przerażonym, pozbawionym nadziei miasteczkowym kucykom.
- Armia Księżniczek jest silna i ciągle rośnie w siłę. Staje się ostrzem, które oderżnie szpony
Królowi Gryfów. Ale nie jest jedynym ostrzem Equestrii. My, Equestriańska Armia Wolnych
Kucyków, jesteśmy drugim ostrzem, które dopełni pierwsze. Razem stworzymy potężne
nożyce. I zrobimy gryfom fryzury godne kucyków!
Głupie. Dziecinne. Ale kucyki roześmiały się, tak, jak przewidziała.
- Gryfy przyszły do was, aby odbierać. Ja przychodzę, aby dawać. Daję wam wiedzę, że
wolność powraca. Daję wam wiedzę, że Equestria nie poddała się, nie podda się - że nigdy nie
mogłaby poddać się okupacji. I daję wam możliwość wzięcia waszego losu we własne kopyta.
Ze względu na niesamowitą odwagę kucyków, nasza armia nie jest w stanie w tej chwili
przyjąć kolejnych rekrutów. Nie możemy szkolić nieograniczonej liczby kucyków naraz. Ale
są inne sposoby, w jakie możecie nam pomóc. Nie stawiamy żadnych żądań. Podaję wam
tylko sposoby, w jakie możecie wspomóc wysiłek wojenny ludu Equestrii.
Zaczęła wymieniać potrzeby armii. Kucyki słuchały uważnie.
- To była cholernie dobra przemowa, generale. - Mac uśmiechnął się do niej szeroko.
Odwzajemniła uśmiech; widzieć go w pancerzu było prawdziwą ucztą dla jej oczu.
- Dzięki. Ale nie była. To było zwykłe show. Przedstawiałam wojnę jako coś pięknego
kucykom, które myślą, że cierpią, kiedy raz w tygodniu nie zjedzą obiadu. Ale poprawia to
nasze relacje ze zwykłymi kucykami, więc...
Roześmiała się. Jeszcze dwa tygodnie temu była pełna wątpliwości. Teraz wydawało się jej to
głupie. Ale była w dobrym humorze. Było miło.
Mac pokręcił głową.
- Jesteś wobec siebie zbyt krytyczna, Derpy. Nie zawsze musisz mówić o zabijaniu, cierpieniu,
i byciu złym, bo ktoś musi. Nie musisz co noc wypłakiwać się w poduszkę. Robisz coś dobrego
dla ludu, i o tym też powinnaś mówić.
- Cóż... W porządku. - uśmiechnęła się. Cudownie było mieć jego wsparcie. - W takim razie to
może ci się spodobać. - wyciągnęła ze swojej torby plakat.
- Hej, to jesteś ty. A ja jestem w tle. A to Sweetie Belle. I pozostałe klaczki. To twoja robota?
Zachichotała, zwijając arkusz.
- Tak. I będzie tego więcej, w różnych formatach. Drukujemy to we wszystkich miasteczkach,
w których mamy łączników. Będziemy przekazywać kucykom nowe wieści.
Mac przekrzywił głowę.
- Będziemy pisać o sobie? Nie, żebym miał coś przeciwko mówieniu, czego dokonaliśmy,
kiedy ktoś pyta, ale... Wydawanie gazety o nas samych? To chyba przechwalanie się. Nie
przystoi.
- Oh, Mac. Kucyki chcą wiedzieć. Sam widzisz, jak chętnie mnie słuchają. I nikogo nie
zmuszam do czytania tego. Pozwól, że przeczytam ci chociaż ten nagłówek: “ŚMIAŁA AKCJA
RATUNKOWA ZAKOŃCZONA ODBICIEM MAŁEJ PIEŚNIARKI
ZE SZPONÓW
GRY FÓW.
PRAWDZIWA
HISTORIA
O
HEROIZMIE
NAJMŁODSZY CH
I
BOHATERSKIM DOWODZENIU.”
- Chwila, że co?! Napisałaś o tej całej sprawie z Apple Bloom i resztą?
- Cóż, nie ja, Mac. Porucznik Inkwell to napisał. Praktycznie nie miał wyjścia. Cała armia
mówiła tylko o tym przez kilka dni.
- Ale to tylko źrebaki. - wyglądał na zranionego.
- Wiem. Dlatego to było takie ważne.
- Myślałem, że uratowałaś je, bo w końcu dotarło do ciebie, że puszczanie źrebaków na wojnę
to zły pomysł.
- Tak było, Mac. Poczułam się strasznie, gdy zostały porwane. Dlatego--
- Na Celestię, pewnie myślałaś, że możesz z tego zrobić jeden z tych swoich planów! Więc to
wszystko - to wszystko było tylko dla tej sterty kłamstw, tak? Nie wierzę, że uwierzyłem--
- Mac, nie! Posłuchaj mnie!
Przerwał. Więc zaczęła mówić.
- Gdyby wtedy obchodziło mnie, co myślą o mnie kucyki, nie pisnęłabym słowem o
klaczkach. Skupiłabym się na bitwie, a potem ruszyła dalej. Bo szukanie ich było chyba
najgłupszą rzeczą, jaką zrobiłam podczas tej wojny. Trzeciego dnia poszukiwań bałam się, że
zwiadowcy podniosą bunt. Wszyscy inni żołnierze narzekali, że muszą pełzać w błocie,
szukając ciał. Myśleli, że wykorzystuję armię do własnych celów. Myśleli, że się załamuję. I
mieli rację. Nadużywałam swojego autorytetu, i załamywałam się.
Pozwoliła tym słowom zawisnąć. Po czym kontynuowała.
- Nie mogłam znieść myśli, że ich śmierć będzie na moim sumieniu, więc zignorowałam
dobro armii i nie przyjmowałam do wiadomości faktu, że klaczki pewnie już nie żyły. To było
głupie, tak bardzo głupie z racjonalnego punktu widzenia, ale zrobiłam to, bo nie mogłam po
prostu ich zostawić. I udało się. Udało się, mimo, że nikt - i ja też nie - nie myślał, że może się
udać. Jeśli rozmawiałeś z kimś o tym w ciągu ostatnich kilku dni, to powinieneś wiedzieć, jak
głupio teraz zabrzmiałeś.
Mac przełknął ślinę.
- Ta... Tak. Przepraszam, Derpy. Masz rację. Nie jestem głupi, wiem, że nie mogłaś
przewidzieć, że będziesz mogła wykorzystać to w ten sposób. Ja po prostu jestem nauczony, że
dobre kucyki robią dobre rzeczy, a złe kucyki złe rzeczy. A jeśli coś wygląda nie tak, jak
powinno, to znaczy, że ktoś chce cię wyrolować. Wiem, że świat poza farmą nie jest taki
prosty, ale ja i tak go tak widzę.
- Wiem, Mac. Wszystko jest dla ciebie jasne. To daje ci siłę. I dlatego tak cię potrzebuję. Ale
musisz mi zaufać, Mac. To nie zadziała, jeśli tego nie zrobisz. Ani ja, ani ta armia nie zadziała
bez ciebie. Armia mnie nie kocha. A ja potrzebuję kogoś. Powiedziałeś, że będziesz mnie
kochał. Więc zaufaj mi.
Mac odwrócił wzrok. Ona zaś zdjęła hełm i upuściła go na ziemię.
- Mac. - obróciła jego twarz w swoją stronę. Pocałowała go lekko. - Czy jestem dobrym
kucykiem?
- Tak. - kiwnął głową. - Jesteś.
- Czy dobre kucyki robią dobre rzeczy? - pocałowała go znowu.
- Tak.
- A czy ty zawsze rozumiesz, po co i dlaczego coś robię? - uniosła brwi. Wyszło to trochę
komicznie, biorąc pod uwagę stan jej oczu.
- Nie. - przyznał.
- Więc uwierz, że to co robię, jest dobre, bo wiesz, że jestem dobrym kucykiem. A jeśli nie
rozumiesz, dlaczego coś robię, to spytaj mnie o to, zanim uznasz, że to jest złe.
- Dobra. Będę pytać. Ale nie oczekuj, że będę mówić, że złe rzeczy są dobre tylko dlatego, że to
ty je robisz.
Uśmiechnęła się.
- A ja to uszanuję, jak to zawsze robiłam. Ale ciągle jestem generałem, Mac. To nie przestało
znaczyć tego samego, co znaczyło dwa tygodnie temu.
- Wiem. I wiem, że tak jest najlepiej. Ale ja nie zacznę robić złych rzeczy. Ciąglę jestem Apple.
To też nie straciło znaczenia.
Derpy pogłaskała go po policzku.
- I nie chcę, żeby kiedykolwiek było inaczej.
***
Westmarch, Equestria. Kwiecień, 1252.
Daisy May śpiewała spokojnym i równym głosem. To nie był ćwiczony głos, ale był to
głos kucyka, który wierzył w to, co śpiewa.
W płomieniach obozowych ognisk
Wolność ujrzeliśmy
Z rannej rosy i nocnej wilgoci
Ołtarz jej wznieśliśmy
W świetle gasnących pochodni
Martwych grzebaliśmy
Ale ich duchy idą z nami.
Obozowe ogniska pokrywały całe mile równiny; jak tysiące drżących na ziemi gwiazd;
jak lustro, odbijające nocne niebo. Twilight patrzyła na nie, podczas gdy piosenka unosiła jej
duszę. Była piękna. Była pieśnią kucyka, który przeżył piekło, ale wciąż wierzył, że dobro
zwycięży. Kucyka, który widział zło i wierzył, że było ono tylko nawozem dla ziarna prawości.
Była, jeśli mogła wierzyć Daisy May, piosenką małej, białej klaczki z Ponyville.
Rarity siedziała przy Twilight. Kręciła głową z niedowierzaniem. Patrzyła na
zahipnotyzowane twarze kucyków, słuchających pieśni. Nachyliła się do lawendowej klaczy.
- Sweetie Belle to napisała?
Twilight kiwnęła głową.
- Tak powiedziała porucznik May. Nie wydaje mi się, żeby miała jakiś powód, żeby kłamać.
- Nie wierzę w to. Sweetie jest kochaną klaczką, ale nie jest typem myślicielki. Z pewnością
używają jej jako jakiejś maskotki.
- Cóż, Rarity, ja za to jestem myślicielką. Ale nie mogę--
Rarity prychnęła i przewróciła oczami.
- Oh, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Chciałam powiedzieć, że jestem inteligentnym
kucykiem, ale nieważne, ile książek bym przeczytała, nie umiałabym napisać dobrego
wiersza. W poezji nie chodzi o myślenie. Chodzi o czucie. A ona jest wrażliwą klaczką. Jestem
w stanie uwierzyć, że to jej dzieło.
- Jesteś naiwna, Twilight. Nie rozumiem, dlaczego Księżniczka właśnie ciebie chce mianować
generałem naszej armii. W wojnie nie chodzi o to, żeby być miłym. Chodzi o to, żeby robić to,
co jest konieczne do przetrwania.
Twilight mrugnęła. Po czym mrugnęła ponownie.
- Ale co to ma wspólnego z... Z czymkolwiek, Rarity?
- To chyba oczywiste. - odparła Rarity, tonem, który graniczył z krzykiem. - Ktoś napisał tą
piosenkę i zaczął udawać, że zrobiła to Sweetie, żeby mogli wykorzystać ją jako słodki symbol
dla swojej małej, obszarpanej armii! To tylko chłodna kalkulacja - i jest to najwyraźniej coś
zupełnie dla ciebie obcego - a ja nie rozumiem, jak naszym dowódcą może zostać ktoś, kto
nawet nie umie tego rozpoznać!
Zamilkła, żeby nabrać powietrza, i zauważyła, że przy ognisku zapadła cisza. Daisy May
przestała śpiewać. Wszyscy patrzyli na Rarity.
- Err, cóż, nie chciałam... Ale nie, to jest prawda! Ta cała historia to nic, tylko dziecinna
propaganda, począwszy od tej żałosnej, zezowatej listonoszki, bawiącej się w generała, do
sugestii, że zwykły źrebak mógłby pisać piosenki marszowe i hymny. Z pewnością nie tylko ja
to widzę!
Daisy May odezwała się, zszokowana.
- Ale, pani kapitan... Więc... Pani też jest z Ponyville?
- Tak. Jestem Rarity, jestem siostrą Sweetie Belle, i gwarantuję wam, że ona zwyczajnie... Nie
byłaby w stanie napisać czegoś takiego. - rozejrzała się. Reszta kucyków patrzyła na nią z
niedowierzaniem. - Gwarantuję też, że panna Hooves nadaje się co najwyżej do upuszczania
moich listów w błoto.
Rozwścieczona Daisy May wbiła wzrok w Rarity. Obeszła ognisko i stanęła przed białą klaczą.
- Kapitanie Rarity, widziałam Sweetie tworzącą swoje piosenki. Nie jest żadną maskotką. Jest
dla naszej armii skarbem. Jest warta więcej, niż tysiąc żołnierzy. I jest najsłodszą klaczką,
jaką znałam. Idąc dalej, służę pod “tą żałosną, zezowatą listonoszką” od ostatniego listopada.
Wiele razy ratowała mi życie. A ja zginęłabym za nią. Właściwie, prawdopodobnie zginę,
walcząc pod jej rozkazami, i nie mogę doczekać się okazji. - w jej głosie brzmiała pogarda. - W
końcu wygramy tą wojnę, ale nie będzie to dzięki takim kucykom, jak ty, które myślą, że to
wszystko jest grą, której zasady rozgryzły. Wygramy dzięki kucykom jak one dwie, które
umieją przekonać kucyki takie jak ja, że są lepsze od takich, jak ty.
Rarity wstała.
- Lepsze niż-- Oh, ty żałosna pół-zebro, mogę tu i teraz dać ci tą okazję, której szukasz!
Twilight złapała Rarity za kark.
- Siadaj, kapitanie! I przestrzegaj etykiety; porucznik May jest wizytującym oficerem
sprzymierzonej armii. Siadaj, Rarity. Już! - ostatnie słowa wypowiedziała najbardziej
złowrogim tonem, na jaki było ją stać.
Zapadła ciężka cisza. W końcu Rarity usiadła.
Twilight rozejrzała się wokół ogniska. Twarze kucyków wyrażały wszystko, od
zdenerwowania, po przerażenie.
- Cóż... Wygląda na to, że przyjacielska atmosfera wyparowała. Ale przynajmniej przez
moment mogliśmy zapomnieć o naszej sytuacji. Bardzo mi przykro, poruczniku May. Proszę
za mną.
Twilight wstała i odeszła od ogniska. Daisy May ostrożnie obeszła Rarity i ruszyła za
lawendową klaczą.
Szły razem, powolnym krokiem. Rozmowa niezbyt się kleiła.
- Zostajesz na jutrzejszą bitwę? - spytała Twilight.
- Tak, oczywiście. Jestem pewna, że generał Hooves wolałaby, żebym spóźniła się o dzień, niż
żebym zostawiła waszą armię w przeddzień bitwy.
- Jako pegaz zostaniesz przydzielona do lansjerów, jak sądzę. Poradzisz sobie?
- Tak, używałam już lanc. - nagle ożywiła się. - Właściwie, to byłam jednym z lansjerów,
których pani generał wybrała na misję ratunkową. Tą, o której ci opowiadałam, ze Sweetie
Belle. Nie byłam w jej drużynie, nie, ale dowodziłam rezerwami. My tylko czekaliśmy w
powietrzu. Mieliśmy zareagować, gdyby pierwszy zespół wpadł w jakieś kłopoty. Na szczęście,
wszystko poszło gładko. A pani generał wybrała mnie, żebym dostarczyła ten list, bo uznała,
że mi najłatwiej będzie uniknąć gryfich patroli, więc chyba nieźle latam... Ale, szczerze
mówiąc, nie wydaje mi się, żebym była lepsza od innych pegazów w kawalerii. Wiesz, jak to
jest? Kiedy ktoś tak wysoko cię ceni, kiedy ty tak naprawdę nie jesteś lepsza od innych?
Twilight zaśmiała się bez humoru.
- Oh, tak, mam pewne pojęcie. - powiedziała, głosem ociekającym sarkazmem.
- Err... Chyba uderzyłam w złą strunę? W takim razie, przepraszam.
Twilight westchnęła.
- Nie, to ja przepraszam. Po prostu... Ostatnio jest mi ciężko.
- Wyobrażam sobie. Nikomu nie jest lekko.
- Cóż, właściwie-- Tak. Wszystkim jest ciężko. Bez wątpienia.
Szły dalej w milczeniu.
- No, tak... Poruczniku May?
- Tak, pułkowniku Sparkle?
- Czy Derpy naprawdę jest generałem? Dobrym generałem?
- Absolutnie. - Daisy odparła pewnym tonem.
- To takie... Sama nie wiem. Nieprawdopodobne. Byłaby chyba ostatnim kucykiem, którego
bym wybrała.
Daisy uśmiechnęła się.
- W takim razie dobrze się złożyło, że to nie ty wybierałaś.
- Nie, chodzi mi o to, że-- Eh, może masz rację. Ja chyba po prostu nie znałam jej
wystarczająco dobrze. Chyba całe miasteczko myślało o niej jako o nieszkodliwym,
nieporadnym i dziwnym kucyku.
- A często z nią rozmawiałaś?
- Niezbyt. Ona prawie w ogóle nie mówiła. Zakładałam, że po prostu nie ma nic do
powiedzenia. Nigdy nie myślałam o niej źle, ja zwyczajnie o niej nie myślałam.
- Huh... To dziwne, faktycznie. Pani generał jest naprawdę silną osobowością, a przynajmniej
my wszyscy tak ją odbieramy. To znaczy, wiemy o jej przeszłości - o źrebaku, o tym, jakie
miała dzieciństwo, i tak dalej. Wszyscy czytaliśmy jej stare przemowy. Ale zawsze myślałam,
że musiała być bardzo pewna siebie już w Ponyville.
- Nie wiem, czy była, czy nie. Była po prostu cicha. Kto wie, jaka naprawdę była? Ale to nie
ma znaczenia. Teraz robi się z niej wielki kucyk. I to jest dobre. Potrzebujemy bohaterów.
- Ty też jesteś wielkim kucykiem, Twilight.
- Nie, nie jestem.
- Wszyscy cię znają, w całym kraju. Znali cię jeszcze przed wojną. Dwukrotnie ocaliłaś
Equestrię.
- Ale nie zasłużyłam na to, poruczniku May. Ja po prostu dostałam tą niby-koronę. Czasem ją
zakładam, moje oczy zaczynają świecić, a wtedy złe rzeczy po prostu znikają. To nie jest
wielkość. Jestem równie wielka jak klaczka, przebierająca się w ubrania matki.
- Cóż, ja nie mogłabym tego zrobić. Nikt inny by nie mógł.
- Ale ja nic nie zrobiłam, żeby móc. Żadna z nas nie musiała na to zapracować. Po prostu
mamy ten dar. A przynajmniej miałyśmy.
Zapadła cisza. Twilight wyraźnie posmutniała, a Daisy myślała nad odpowiedzią.
- Poruczniku Sparkle. Nie chcę być bezczelna. Ale jeśli czegoś się nauczyłam od pani generał,
to że trzeba cały czas się starać. Bycie dobrym kucykiem wygląda inaczej na wojnie, niż w
domu. Ale ciągle można być dobrym. Musisz się skupić na tym, co dobro oznacza, a nie jak
wygląda. To znaczy, jakaś rzecz w jednym przypadku może być zła, a w drugim dobra, więc
nie można określić z góry, czy ta rzecz jest dobra, czy zła. Według mnie, nasze czyny są
ważne, ale nasze intencje są dużo ważniejsze.
Twilight zastanowiła się. Nagle uśmiechnęła się i uścisnęła Daisy May. Powiedziała jej, jak
trafić do obozu lansjerów, a sama potruchtała radośnie do namiotu Celestii.
***
Rainbow Dash, wahając się, weszła do namiotu.
- Posłałaś po mnie... Księżniczko? - po czym stanęła jak wryta. Księżniczki tu nie było.
Czwórka kucyków siedziała w otwartym kręgu na dywanie na środku namiotu.
- Tak się cieszę, że znalazłaś czas, Rainbow Dash! - powiedziała Twilight.
- Tak, ja też! - powiedziała Pinkie. Po czym zatrzęsła się cała. - W końcu możemy się już
nigdy nie zobaczyć, ha ha!
- Ja tam nie wiem, po co się tu spotkałyśmy, ale Księżniczka tak kazała, więc jestem. - dodała
Applejack.
Rarity przewróciła oczami.
- Ja osobiście znam lepsze sposoby na spędzanie czasu w przededniu bitwy, niż pogaduchy
przy herbatce, ale z pewnością nasza oświecona wkrótce-generał ma znakomite pojęcie, jak to
wpłynie na naszą sprawność w jutrzejszej bitwie.
Rainbow Dash z niedowierzaniem przenosiła wzrok z jednej klaczy na drugą.
- Pułkowniku Sparkle?! Powiedziałaś Księżniczce, żeby kazała nam tu przyjść, żebyśmy się
pobawiły, czy coś?! Mówiłam ci już! I to nie raz! Zostaw mnie w spokoju!
- Usiądź, Rainbow Dash. - spokojnie odparła Twilight. - To nie potrwa długo. I tak kazała
Księżniczka.
Dash przygryzła wargę, po czym usiadła między Applejack a Twilight.
- No, więc. - zaczęła Twilight. - Jutro najprawdopodobniej dojdzie do kolejnej bitwy. Teren
znamy. Jesteśmy niecałe dwie mile od Wzgórza Dash--
- Oh, proszę, proszę, nie nazywaj go tak, dlaczego wszyscy muszą je tak nazywać... - zajęczała
Dash.
- I wiem, że wszystkie myślicie o tym, co działo się tu poprzednim razem. Ale tym razem
będzie inaczej. Jesteśmy teraz innymi kucykami. I możemy się ze mną nie zgadzać, ale w
pewnym sensie jesteśmy lepsze, niż wtedy. Więc nie będę was prosić, żebyście stały się takie,
jak wcześniej, i nie oczekuję, że między nami wszystko wróci do stanu sprzed wojny. To
byłoby nierealne. I przepraszam, jeśli dawałam wam do zrozumienia, że tego od was
oczekuję.
Ale możemy być lepsze, niż jesteśmy obecnie. Naprawdę. I wiem, że to, co teraz powiem,
zabrzmi bardzo, bardzo głupio. Ale kiedy widzicie, że coś, co zrobiłyście, nie zadziałało tak, jak
byście chciały, to nie obwinajcie się za to. Po prostu spytajcie siebie, dlaczego tak zrobiłyście.
Wiem, że to brzmi głupio. I wiem, że już to zrobiłyście. Ale proszę was... To jest ważne. Kiedyś
ufałyśmy sobie nawzajem. Zaufajcie mi znowu. Przynajmniej w tej jednej kwestii.
Cała czwórka gapiła się na nią.
- Twilight, chyba zwariowałaś. - oznajmiła Dash. - Całą zimę siedziałam i zastanawiałam się,
dlaczego postąpiłam w bitwie o Westmarch tak, a nie inaczej. - wzruszyła ramionami, po
czym wyszła z namiotu.
- Nie! - powiedziała szybko Twilight. - Nie “dlaczego?” w sensie “co ja myślałam?”, ale “jak to
odzwierciedla to, kim jestem?”.
- Twilight, skarbie. - powiedziała Rarity. - Doceniam to, że starasz się dbać o nasze dobro.
Naprawdę. Ale ja długo myślałam nad swoją wiarą w możliwość pomocy każdemu kucykowi
z osobna, i doszłam do wniosku, że liczy się tylko to, jak mogę pomóc wszystkim kucykom.
Twoja troska jest poruszająca, ale zbyteczna. - Rarity zarzuciła grzywą, po czym wstała i
wyszła.
- Faktycznie. - powiedziała Applejack. - Nieczęsto to mówię, ale w tym przypadku muszę
zgodzić się z Rarity. - wstała, skinęła głową w stronę Twilight, po czym wyszła.
Pinkie zaśmiała się. Jej prosta grzywa zafalowała.
- Fajnie było! Powinnyśmy jutro też się spotkać. To znaczy, jeśli któraś z nas przeżyje. Ale
możemy przywlec tu te, które zginą, i też będzie fajnie! - zaśmiała się znowu. Spazm
wstrząsnął jej ciałem. Po czym wstała i wyszła z namiotu.
Twilight westchnęła ciężko. Przynajmniej spróbowała. Może to pomoże. Pewnie nie. Wstała
powoli. Jutro kolejna bitwa. Pierwsza z wielu w tegorocznej kampanii. Wydawało się jej to
nierealne. Wszystko poza perspektywą ułożenia się do snu wydawało się jej nierealne.
Cóż. A więc - do łóżka.
***
Fluttershy leżała na ziemi w Przytulnej Jaskini, zakrywając uszy kopytami.
- Nie, nie, moi mali przyjaciele. To nie są bębny. To nie są bębny. Wszystko jest dobrze. Nic się
nie dzieje. Wszystko jest dobrze. To nie są bębny.
Dźwięk gryfich bębnów przeszywał nocne niebo.