1
Shepard Sara
Pretty Little Liars 07
Bez serca
KTOŚ BARDZO WAM BLISKI ZNA WSZYSTKIE
ODPOWIEDZI.
A.
Emily, Aria, Hanna i Spencer są niemal pewne, że widziały
Alison. Rozpoczynają śledztwo, kierując się wskazówkami od
A. Ich desperackie działania prowadzą do zaskakującego
finału. Czy dziewczyny uwolnią się wreszcie od tajemniczego
prześladowcy?
2
ODNALEZIONA ZGUBA
Zdarzyło ci się kiedyś, że coś ci zginęło, jakby się zapadło pod
ziemię? Na przykład ta apaszka od Pucciego, którą włożyłaś, idąc
na bal w drugiej klasie? Miałaś ją na szyi przez cały wieczór i
nagle zniknęła. A ten prześliczny złoty naszyjnik od babci? Nagle
wyrosły mu nogi i poszedł sobie, gdzie pieprz rośnie? Przecież
nic nie rozpływa się w powietrzu. Gd zie ś musi być.
Cztery dziewczyny z Rosewood też straciły kilka ważnych
rzeczy. O wiele ważniejszych niż apaszka czy naszyjnik. Na
przykład, zaufanie rodziców. Świetlaną przyszłość na jednym z
renomowanych uniwersytetów. Dziewictwo. Wydawało im się
nawet, że straciły przyjaciółkę z dzieciństwa... Ale może nie.
Może wszechświat zwrócił im ją, całą i zdrową. Pamiętajcie
jednak, że światem rządzi zasada równowagi: jeśli coś zostanie
wam oddane, coś innego będzie wam odebrane.
3
A w Rosewood mogą odebrać wam wszystko. Wiarygodność.
Zdrowie psychiczne. Ż yci e.
Aria Montgomery przyjechała pierwsza. Rzuciła rower na
wysypany żwirem podjazd, stanęła pod wierzbą płaczącą,
schyliła się i przeczesała palcami trawę. Jeszcze wczoraj trawa
pachniała wakacjami i wolnością, ale po tym, co się stało, jej
zapach nie wypełniał już Arii uczuciem wyzwolenia i radości.
Potem przyszła Emily Fields. Od wczoraj nie zmieniła
wypłowiałych, workowatych dżinsów ani żółtego T-shirtu Old
Navy. Pomięte ubranie wyglądało tak, jakby w nim spała.
— Hej — powiedziała chropawym głosem, siadając obok
Arii.
Dokładnie w tym samym momencie Spencer Hastings z
ponurą miną wyszła frontowymi drzwiami ze swojego domu, a
Hanna Marin zatrzasnęła drzwi mercedesa mamy.
— No i? — Emily przerwała wreszcie ciszę, kiedy zebrały się
wszystkie.
— No i? — powtórzyła Aria jak echo.
Jak na sygnał odwróciły się i spojrzały na domek na tyłach
posiadłości Hastingsów. To właśnie w nim zeszłej nocy Spencer,
Aria, Emily, Hanna i Alison DiLaurentis, ich najlepsza
przyjaciółka i przywódczyni, urządziły całonocną imprezę, aby
uczcić niecierpliwie wyczekiwany koniec roku szkolnego. Nie
trwała ona jednak do świtu. Zakończyła się jeszcze przed
północą. Wbrew oczekiwaniom całej czwórki impreza nie stała
się początkiem
4
idealnych wakacji. Wprost przeciwnie, zakończyła się
tragicznie.
Dziewczyny nie potrafiły spojrzeć sobie w oczy. Celowo
odwróciły też wzrok od wielkiej wiktoriańskiej willi należącej do
rodziny Alison. Za kilka chwil i tak musiały tam pójść, choć tym
razem zaprosiła je nie Alison, lecz jej matka Jessica. Z samego
rana zadzwoniła do każdej z przyjaciółek córki, która nie
pojawiła się na śniadaniu. Myślała, że nocowała u którejś z
dziewczyn. Nie wydawała się zbyt przejęta, kiedy za pierwszym
razem nie znalazła Ali. Gdy jednak zadzwoniła znowu po kilku
godzinach, by przekazać wiadomość, że Ali nadal nie wróciła,
mówiła już wysokim, pełnym napięcia głosem.
Aria mocniej związała kucyk.
— Żadna z nas nie widziała, dokąd poszła Ali, tak?
Pokręciły głowami. Spencer musnęła palcami fioletowego
siniaka na nadgarstku, którego zauważyła rano. Nawet nie
wiedziała, skąd się wziął. Na rękach dostrzegła też kilka
zadrapań, jakby się zaplątała w dzikie wino.
— I nikomu nie mówiła, dokąd idzie? — zapytała Hanna.
Wszystkie wzruszyły ramionami.
— Pewnie świetnie się teraz bawi — podsumowała Emily
głosem Kłapouchego i zwiesiła głowę.
Dziewczyny przezywały Emily „Zabójcą", jakby była
pitbulem Ali. Na samą myśl o tym, że Ali mogłaby lepiej bawić
się w innym towarzystwie, pękało jej serce.
— Fajnie, że nas z sobą zabrała. — W głosie Arii słychać było
rozgoryczenie. Kopnęła kępkę trawy czubkiem buta do jazdy na
motocyklu.
Gorące czerwcowe słońce bezlitośnie paliło ich bladą skórę.
Słyszały plusk wody w pobliskim basenie, a w oddali
5
warczała kosiarka do trawy. Tak właśnie wyglądały wszystkie
sielskie poranki w Rosewood, bogatym i nieskazitelnie czystym
miasteczku w stanie Pensylwania, oddalonym o czterdzieści
kilometrów od Filadelfii. Zazwyczaj o tej porze dziewczyny
siedziały na brzegu basenu w klubie golfowym i gapiły się na
przystojnych chłopaków z elitarnej prywatnej szkoły Rosewood
Day. Właściwie teraz też mogły to zrobić, ale czułyby się
dziwnie, świetnie się bawiąc bez Ali. Bez niej dryfowały jak
aktorki bez reżysera albo marionetki bez swojego właściciela.
Zeszłej nocy w czasie imprezy Ali dokuczała im bardziej niż
zwykle. Wydawała się też dziwnie rozkojarzona. Chciała je
zahipnotyzować, ale kiedy Spencer upierała się, żeby zostawić
uniesione rolety, Ali koniecznie chciała je opuścić. Wtedy Ali
wyszła bez pożegnania. I wszystkie się domyślały, dlaczego je
zostawiła. Zapewne znalazła sobie jakieś ciekawsze zajęcie, ze
starszymi i o wiele fajniejszymi przyjaciółkami.
Choć żadna by się do tego nie przyznała, od dawna czuły
pismo nosem. W Rosewood Day Ali należała do szkolnych
gwiazd, tych, które dyktują modę i znajdują się na szczycie listy
wymarzonych dziewczyn każdego chłopaka, i decydowała, kto
był fajny, a kogo należało uznać za frajera i fajtłapę. Wszyscy
tańczyli tak, jak im zagrała — począwszy od jej ponurego
starszego brata Jasona, a skończywszy na nauczycielu historii,
najsurowszym w całej szkole. Rok wcześniej Ali wyciągnęła
Spencer, Hannę, Arię i Emily z dna zapomnienia i uczyniła z nich
krąg swoich najbliższych przyjaciółek. Przez kilka pierwszych
miesięcy ich przyjaźń kwitła, a one rządziły na szkolnych
korytarzach, gwiazdorzyły na imprezach
6
szóstoklasistów i zawsze zajmowały najlepszy stolik w re-
stauracji Rive Gauche w centrum handlowym, każąc mniej
lubianym dziewczynom ustąpić sobie miejsca, jeśli tamte zajęły
go wcześniej. Jednak pod koniec siódmej klasy Ali zaczęła się od
swoich przyjaciółek stopniowo oddalać. Już nie dzwoniła do nich
zaraz po powrocie do domu ze szkoły. Nie wysyłała im
ukradkiem SMS-ów w czasie lekcji. Kiedy z nią rozmawiały, ona
patrzyła na nie nieobecnym wzrokiem, jakby myślami błądziła
gdzieś daleko. Była pochłonięta wyłącznie swoimi własnymi,
mrocznymi tajemnicami. Aria spojrzała na Spencer.
— Wybiegłaś za Ali z domku. Naprawdę nie wiesz, dokąd
poszła!? — Aria musiała przekrzykiwać hałas kosiarki.
— Nie — odparła natychmiast Spencer, wbijając wzrok w
swoje białe japonki od J. Crew.
— Wybiegłaś z domku? — Emily pociągnęła za jeden ze
swoich kucyków. — Nie przypominam sobie.
— Zaraz po tym, jak wyrzuciła Ali — poinformowała
przyjaciółki Aria z nutką irytacji w głosie.
— Nie sądziłam, że mnie posłucha — wymamrotała Spencer,
obrywając płatki jasnożółtego mlecza rosnącego pod wierzbą.
Hanna i Emily nerwowo skubały skórki wokół paznokci.
Lekki podmuch wiatru przyniósł słodki zapach lilii i
wiciokrzewu. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętały, był przedziwny
seans hipnozy, urządzony przez Ali. Odliczyła od stu do jednego,
dotknęła kciukiem czoła każdej z dziewczyn i ogłosiła, że teraz
znalazły się w jej władaniu. Kiedy otworzyły oczy i zaczęły się
budzić z głębokiego snu, wydawało im się, że upłynęły całe
godziny.
7
Emily naciągnęła na nos kołnierzyk koszulki. Zawsze tak
robiła, kiedy się denerwowała. Materiał pachniał delikatnie
płynem do płukania tkanin i dezodorantem.
— I co powiemy jej mamie?
— Musimy ją kryć — odparła rzeczowo Hanna. — Powiemy,
że Ali pojechała zobaczyć się z koleżankami z drużyny
hokejowej.
Aria uniosła głowę i machinalnie śledziła tor lotu odrzutowca
przelatującego po bezchmurnym niebie.
— Chyba powinnyśmy.
Jednak tak naprawdę nie miała najmniejszej ochoty świecić
oczami za Ali. Zeszłej nocy Ali raz po raz robiła aluzje do
strasznego sekretu ojca Arii. Czy rzeczywiście zasługiwała na
pomoc?
Emily obserwowała biedronkę, która wędrowała z kwiatka na
kwiatek w ogródku przed domem Spencer. Też nie miała ochoty
kłamać dla Ali. Była prawie pewna, że Ali imprezuje ze starszymi
koleżankami z drużyny hokejowej, ze światowymi, budzącymi
postrach dziewczynami, które paliły marlboro w swoich rangę
roverach i chodziły na domowe imprezy, gdzie piwo pito całymi
beczkami. Czy źle to o niej świadczyło, że życzyła Ali, żeby
wreszcie wpadła w tarapaty za karę, że je zostawiła? Czy była złą
przyjaciółką, bo chciała mieć Ali tylko dla siebie?
Spencer też spochmurniała. Uważała, że to nie fair, że Ali
próbowała wymusić na nich kłamstwo. Zeszłej nocy nie
pozwoliła Ali, by ją zahipnotyzowała. Zerwała się z miejsca,
zanim Ali dotknęła jej czoła kciukiem. Miała serdecznie dość
dominacji Ali, która zawsze usiłowała narzucić innym swoją
wolę.
8
— Nawet nie żartujcie. — Hanna nie dawała za wygraną, choć
doskonale wyczuwała, że dziewczyny nie chcą jej posłuchać. —
Musimy kryć Ali. — Nie miała najmniejszej ochoty dawać Ali
powód, by je opuściła. To by oznaczało, że znowu stałaby się
brzydką, grubą frajerką. A to i tak nie było najgorsze, co im się
mogło przytrafić. — Jak nie będziemy jej chronić, to ona może
powiedzieć wszystkim o...
Hanna urwała, spoglądając na dom po drugiej stronie ulicy,
gdzie mieszkali Toby i Jenna Cavanaugh. Dom wyglądał na
zaniedbany — w ciągu zeszłego roku nikt nie kosił trawnika, a
bramę garażu zżerała od dołu zielonkawa, oślizgła pleśń.
Ubiegłej wiosny przez przypadek oślepiły Jennę, kiedy razem
z bratem siedziała w domku na drzewie. Nikt się nie dowiedział,
że to one odpaliły petardę, a Ali kazała im przysiąc, że nigdy nie
powiedzą nikomu, co się naprawdę wydarzyło. Twierdziła, że ten
sekret przypieczętuje ich przyjaźń na wieki. Ale gdyby ich
przyjaźń się rozpadła? Ali potrafiła zachowywać się
bezwzględnie wobec ludzi, których nienawidziła. Kiedy ni z
tego, ni z owego zerwała kontakty z Naomi Zeigler i Riley Wolfe
na początku szóstej klasy, sprawiła, że przestano je zapraszać na
imprezy. Koledzy Ali robili im głupie kawały przez telefon, Ali
zaś włamała się na ich strony na MySpace i wypisywała na nich
bardzo złośliwe i zarazem bardzo zabawne notki, ujawniając ich
najgłębsze sekrety. Gdyby Ali zostawiła swoje nowe najlepsze
przyjaciółki, które obietnice by złamała? I które sekrety ujrzałyby
światło dzienne?
Drzwi frontowe domu DiLaurentisów otworzyły się i mama
Ali wyjrzała na ganek. Zazwyczaj nie pokazywała się światu bez
pełnego makijażu, dziś jednak związała
9
jasnopopielate włosy w niedbały kucyk. Miała na sobie szorty
z niskim stanem i głęboko wycięty, postrzępiony T-shirt.
Dziewczyny wstały i kamienną ścieżką podeszły do drzwi
domu Ali. Jak zwykle w korytarzu pachniało płynem do płukania
tkanin, a na ścianach wisiały zdjęcia Alison i jej brata Jasona.
Wzrok Arii powędrował automatycznie w stronę fotografii
Jasona z czwartej klasy liceum. Miał na niej długie, założone za
uszy blond włosy i delikatny uśmiech. Dziewczyny nie zdążyły
wykonać swojego rytuału, który polegał na dotykaniu prawego
dolnego rogu ich wspólnej fotografii z wycieczki nad jezioro w
górach Pocono w lipcu zeszłego roku. Pani DiLaurentis po-
prowadziła je prosto do kuchni i gestem pokazała im miejsca przy
ogromnym drewnianym stole. Dziwnie się czuły w domu Ali,
kiedy jej tu nie było. Jakby przyszły na przeszpiegi. Wszędzie
widziały jakieś znaki jej obecności: przy drzwiach do pralni stały
jej turkusowe buty na koturnie, na stoliku obok telefonu leżała
tubka jej ulubionego kremu do rąk o zapachu wanilii, a na
stalowych drzwiach lodówki przypięte magnesem w kształcie
pizzy wisiało jej świadectwo, oczywiście z szóstkami z góry na
dół.
Pani DiLaurentis usiadła z nimi i zakaszlała cicho.
- Wiem, że wczoraj wieczorem widziałyście się z Alison.
Spróbujcie sobie przypomnieć, czy nie wspominała, dokąd chce
pójść?
Dziewczyny potrząsnęły głowami, wlepiając wzrok w
plecione podstawki pod talerze.
- Mnie się wydaje, że pojechała zobaczyć się z koleżankami z
drużyny hokejowej - rzuciła Hanna, kiedy nikt inny nie chciał
zabrać głosu.
10
Pani DiLaurentis darła na drobne kawałki listę zakupów.
- Już dzwoniłam do wszystkich jej koleżanek z drużyny. I do
dziewczyn z obozu hokejowego. Nikt jej nie widział.
Przyjaciółki spojrzały po sobie zaniepokojone. Poczuły, jak
ich mięśnie się napinają, a serca zaczynają walić jak młotem. Jeśli
żadna z koleżanek Ali nie widziała jej zeszłej nocy, to gdzie ona
się podziewała?
Pani DiLaurentis zabębniła palcami w stół. Jej nierówne
paznokcie wyglądały tak, jakby je obgryzała.
- A może wspominała, że wróci do domu? Wydawało mi się,
że widziałam ją w korytarzu, kiedy rozmawiałam z... - Urwała i
wbiła wzrok w tylne drzwi. - Wydawała się smutna.
- Nic nam o tym nie wiadomo — wyszeptała Aria.
- Och. - Mama Ali drżącymi rękami sięgnęła po filiżankę z
kawą. - A czy wspominała kiedyś, że ktoś ją prześladuje?
- Nikt by się nie ośmielił - odparła natychmiast Emily. —
Wszyscy ją kochali.
Pani DiLaurentis otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w
ostatniej chwili zmieniła zdanie.
- Na pewno masz rację. I nigdy nie wspominała, że chce uciec
z domu?
Spencer parsknęła.
- Wykluczone.
Tylko Emily schyliła głowę. Czasem z Ali puszczały wodze
fantazji i wyobrażały sobie, że uciekną razem. Często
powtarzały, że polecą do Paryża pod przybranymi nazwiskami.
Emily wydawało się zawsze, że to tylko żarty.
11
— A nie wydawała się wam ostatnio smutna? — pytała dalej
pani DiLaurentis.
Dziewczyny miały coraz bardziej zdezorientowany wyraz
twarzy.
-S mu tn a ? - powtórzyła Hanna jak echo. - W depresji?
— Na pewno nie — oświadczyła Emily a przed oczami stanął
jej obraz Ali, która radośnie kręci piruety w ogrodzie, ciesząc się
z ostatniego dnia szkoły.
— Gdyby coś ją gnębiło, powiedziałaby nam — dodała Aria,
choć wcale nie była tego pewna.
Aria unikała towarzystwa Ali, od kiedy kilka tygodni
wcześniej razem odkryły druzgocący sekret taty Arii. Miała
nadzieję, że w czasie imprezy zeszłego wieczoru nareszcie
odłożą tę sprawę ad acta.
Zmywarka do naczyń zająknęła się i rozpoczęła kolejny cykl
mycia. Pan DiLaurentis wszedł do kuchni z nieobecnym,
zagubionym wzrokiem. Spojrzał na żonę z zakłopotaniem,
odwrócił się na pięcie i wyszedł, drapiąc się energicznie w swój
duży, haczykowaty nos.
— Na pewno nic nie wiecie? - zapytała pani DiLaurentis. Na
jej czole pojawiły się bruzdy. - Szukałam jej pamiętnika, bo
myślałam, że będzie w nim jakaś podpowiedz, ale nigdzie nie
mogę go znaleźć.
Hanna uśmiechnęła się radośnie.
— Ja wiem, jak wygląda jej pamiętnik. Możemy pójść na górę
i go poszukać.
Kilka dni temu widziały, jak Ali pisze pamiętnik, kiedy pani
DiLaurentis pozwoliła im wejść na górę do pokoju Ali, nie
uprzedzając jej o tym. Ali była tak pochłonięta pisaniem, że gdy
zobaczyła przyjaciółki, wpadła w popłoch,
12
jakby zapomniała, że je zaprosiła. Za chwilę pani DiLaurentis
poprosiła, żeby dziewczyny zeszły na dół, bo chciała udzielić Ali
jakiejś reprymendy. A kiedy później Ali pojawiła się na patio,
wydawała się zła na przyjaciółki za to, że przyszły, jakby
popełniły przestępstwo, zostając w jej domu, kiedy mama na nią
krzyczała.
— Nie, nie, nie trzeba — odparła pani DiLaurentis, po-
spiesznie odstawiając filiżankę na stół.
— Ale czemu? — Hanna odsunęła krzesło i ruszyła w stronę
korytarza. — To żaden kłopot.
— Hanno — warknęła mama Ali głosem ostrym jak brzytwa.
— Powiedziałam nie.
Hanna zatrzymała się pod wielkim żyrandolem. Przez twarz
pani DiLaurentis przebiegł jakiś trudny do odczytania cień.
— No dobrze — bąknęła Hanna pod nosem, wracając do stołu.
— Przepraszam.
Potem pani DiLaurentis podziękowała dziewczynom, że
przyszły. Wyszły gęsiego, mrużąc oczy przed ostrym słońcem.
Na końcu ślepej uliczki Mona Vanderwaal, najbardziej
nielubiana dziewczyna w ich klasie, jeździła na swoim skuterze,
robiąc ósemki. Kiedy zobaczyła dziewczyny, pomachała im.
Żadna nie zareagowała. Emily kopnęła leżący na chodniku
kawałek cegły.
— Mama Ali chyba świruje. Ali nic nie będzie.
— I nie ma d ep resj i — powtórzyła z naciskiem Hanna. —
Co za brednia.
Aria wbiła pięści w kieszenie swojej minispódniczki.
— A jeśli uciekła? Może nie dlatego że była nieszczęśliwa, ale
dlatego że chciała zamieszkać w fajniejszym miejscu. Pewnie
nawet by za nami nie tęskniła.
13
— Oczywiście, że by tęskniła — warknęła Emily. I w jednej
chwili po jej policzkach popłynęły łzy.
Spencer spojrzała na nią i przewróciła oczami.
— Bo że , Emily. Musisz nam to fundować właśnie teraz?
— Daj jej spokój. — Aria broniła Emily. Spencer zmierzyła
Arię wzrokiem.
— Kolczyk w nosie ci się przekrzywił — powiedziała do niej
głosem ociekającym żółcią.
Aria dotknęła palcami samoprzylepnego kolczyka, który
przymocowała na lewym płatku nosa. Z niewiadomego powodu
przesunął się jej prawie na policzek. Przykleiła go z powrotem na
nos, a potem, nagle zawstydzona, oderwała go.
Usłyszały szelest i głośnie chrupnięcie. Odwróciły się i
zobaczyły, jak Hanna sięga do torebki i wyjmuje z niej garść
chipsów. Kiedy poczuła na sobie wzrok wszystkich, zamarła.
— No co? — zapytała. Wokół ust miała pomarańczową
otoczkę z okruszków.
Przez chwilę stały w milczeniu. Emily otarła łzy. Hanna
ukradkiem podjadała chipsy. A Spencer złożyła ramiona na piersi
i zrobiła znudzoną minę. Kiedy nagle zabrakło Ali, cała grupa
wydawała się niekompletna. I zupełnie niefajna.
Z podwórka domu Ali dobiegł ogłuszający ryk. Odwróciły się
i zobaczyły czerwoną betoniarkę stojącą obok wielkiej dziury w
ziemi. DiLaurentisowie budowali przy domu olbrzymią altanę na
dwadzieścia osób. Nieogolony, chudy robotnik z niedbale
zawiązanym blond kucykiem na widok dziewczyn uniósł swoje
ciemne okulary. Uśmiechnął się do nich obleśnie, pokazując na
przodzie złoty ząb. Drugi robotnik, łysy, chudy jak patyk i
wytatuowany,
14
w obcisłym podkoszulku na ramiączkach i wytartych
dżinsach, zagwizdał. Dziewczyny przeszył dreszcz niepokoju.
Ali opowiadała im wielokrotnie, jak robotnicy ciągle do niej coś
wołali, a gdy przechodziła obok, pozwalali sobie na
niedwuznaczne komentarze. Jeden z robotników dał znak
kierowcy betoniarki, która zaczęła się powoli wycofywać. Szary
cement lał się strumieniem do wielkiego dołu.
Ali od kilku tygodni opowiadała im o tej altanie. Po jednej
stronie miało się mieścić jacuzzi, a po drugiej miał być grill.
Altanę miały otaczać egzotyczne rośliny, krzewy i drzewa, żeby
wewnątrz stworzyć przytulną, tropikalną atmosferę.
— Ali na pewno się tu spodoba — powiedziała Emily
pewnym głosem. — Urządzi tu najlepsze przyjęcia.
Dziewczyny pokiwały głowami bez większego przekonania.
Miały nadzieję, że zostaną zaproszone. Miały nadzieję, że nie
nadszedł jeszcze koniec ich ery.
Potem każda z nich ruszyła w stronę swojego domu. Spencer
poszła do kuchni i przez okno patrzyła w stronę domku, gdzie
odbyła się ta przerażająca impreza. I co z tego, jeśli Ali zostawiła
je na zawsze? Jej przyjaciółki wydawały się zdruzgotane, ale
przecież to nie była taka zła wiadomość. Spencer miała po dziurki
w nosie Ali i jej wszechwładzy.
Kiedy usłyszała chrząknięcie, podskoczyła ze strachu. Jej
mama siedziała przy kuchennym stole z nieobecnym wzrokiem i
szklistymi oczami.
15
— Mamo? — szepnęła Spencer, ale pani Hastings nie od-
powiedziała.
Aria podeszła pod podjazd DiLaurentisów. Kubły stały na
chodniku, czekając na sobotni wywóz śmieci. Z jednego odpadła
pokrywa i Aria dostrzegła na czarnym, plastikowym worku pustą
buteleczkę po jakimś leku na receptę. Etykieta była właściwie
zdrapana, ale pozostało na niej imię Ali wypisane drukowanymi
literami. Aria zastanawiała się, czy to antybiotyki, czy może leki
na wiosenną alergię — w tym roku drzewa pyliły wyjątkowo
intensywnie.
Hanna usiadła na kamiennym murku otaczającym posiadłość
Hastingsów i czekała na mamę. Mona Vanderwaal jeździła po
ulicy swoim skuterem. Czy to możliwe, że pani DiLaurentis ma
rację? Czy ktoś ośmielił się drwić z Ali, tak jak one drwiły z
Mony?
Emily wzięła rower i poszła w kierunku lasu za domem Ali,
wybierając drogę na skróty. Robotnicy zrobili sobie przerwę.
Chudzielec ze złotym zębem bił się na żarty z jakimś facetem z
sumiastym wąsem i w ogóle nie zwracał uwagi na beton lejący się
z betoniarki do dziury w ziemi. Ich samochody — honda z
powgniataną karoserią, dwa pickupy i jeep cherokee ze
zderzakiem pokrytym naklejkami — stały zaparkowane przy
krawężniku. Na samym końcu tego szeregu stał znajomo
wyglądający czarny sedan z lat siedemdziesiątych. Wyglądał
ładniej niż pozostałe, a kiedy Emily mijała go na rowerze,
dostrzegła swe odbicie w jego lśniącej karoserii. Miała
zamyślony wyraz twarzy. Co zrobi, jeśli Ali nie zechce się z nią
dalej przyjaźnić?
Kiedy słońce stanęło w zenicie, wszystkie dziewczyny
zastanawiały się, co się stanie, jeśli Ali się od nich odwróci, tak
jak zrobiła z Naomi i Riley. Ale żadna z nich
16
nie martwiła się panicznymi pytaniami pani DiLaurentis. Ona
była mamą Ali i do niej należało zamartwianie się.
Żadna z nich nie spodziewała się, że następnego dnia przed
domem DiLaurentisów zaroi się od furgonetek stacji
telewizyjnych i samochodów policyjnych. Nie dowiedziały się
też, gdzie podziewała się Ali i z kim planowała się spotkać, kiedy
wybiegła z domku zeszłej nocy. Nie, tego pięknego czerwcowego
dnia, pierwszego dnia wakacji, odsunęły od siebie wszystkie
obawy pani DiLaurentis. W miejscu takim jak Rosewood nie
miało prawa zdarzyć się nic złego. A już na pewno nie
dziewczynie takiej jak Ali. „Nic jej nie jest — upewniały się w
myślach. — Wróci".
A trzy lata później być może, być może miało się okazać, że
się nie myliły.
17
1
WSTRZYMAJ ODDECH
Emily Fields otworzyła oczy i się rozejrzała. Leżała pośrodku
podwórza na tyłach domu Spencer Hastings, otoczona ścianą
dymu i ognia. Poskręcane konary drzew pękały z trzaskiem i
uderzały o ziemię z ogłuszającym hukiem. Od strony lasu
promieniowało ciepło. Zrobiło się tak gorąco, jakby był środek
lipca, a nie koniec stycznia.
Tuż obok Emily zauważyła swoje dwie przyjaciółki, Arię
Montgomery i Hannę Marin, ubrane w ubłocone jedwabne
sukienki z cekinami i histerycznie kaszlące. W oddali wyły
syreny i błyskały światła wozów strażackich. Cztery karetki
zajechały pod dom Hastingsów, niszcząc idealnie przycięte
krzewy i zostawiając ślady na mokrej ziemi. Z dymu wyłonił się
nagle sanitariusz w białym uniformie.
— Nic ci nie jest!? — zawołał, klękając obok Emily. Poczuła
się jak obudzona ze snu trwającego rok. Właśnie wydarzyło się
coś ważnego... Ale c o?
18
Sanitariusz chwycił ją za ramię, zanim przewróciła się na
ziemię.
- Nawdychałaś się dymu! - krzyknął. - Twojemu mózgowi
brakuje tlenu. Powoli tracisz świadomość. — Założył jej maskę
tlenową.
Stanął przed nią ktoś jeszcze, jakiś policjant z Rosewood,
którego nigdy wcześniej nie widziała. Miał siwe włosy i łagodne,
zielone oczy.
— Czy w lesie jest jeszcze ktoś poza wami czterema!? —
próbował przekrzyczeć hałas.
Emily otworzyła usta, szukając gorączkowo odpowiedzi,
której nie mogła znaleźć. I nagle przypomniała sobie wszystko,
co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku godzin.
Dostawała wiadomości od A. - od kogoś, kto podobnie jak
Mona dręczył ją i jej przyjaciółki, twierdząc, że łan Thomas nie
zabił Alison DiLaurentis. W czasie przyjęcia w hotelu Radley
Emily znalazła stary rejestr, w którym figurowało nazwisko
Jasona DiLaurentisa. To oznaczało, że mógł się tam leczyć
wtedy, kiedy w tym budynku mieścił się szpital psychiatryczny.
Potem przez Skype'a łan potwierdził, że Jason i Darren Wilden,
policjant pracujący nad sprawą morderstwa Ali, zabili ją.
Ostrzegał też, że nie cofną się przed niczym, byle tylko mieć
pewność, że żadna z dziewczyn nie puści pary z ust.
A potem błysk. I ten paskudny zapach siarki. Pięć hektarów
lasu w jednej chwili stanęło w płomieniach.
Pobiegły w panice na podwórko Spencer, szukając Arii, która
miała przejść przez las skrótem łączącym jej nowy dom z
posiadłością Hastingsów. Aria przyprowadziła z sobą jakąś
dziewczynę, której pomogła się wydostać
19
z płonącego lasu. Dziewczynę, z którą Emily pożegnała się na
zawsze już dawno temu. Emily zdjęła maskę tlenową.
— Al iso n ! — krzyknęła. — Nie zapomnijcie o Alison!
Policjant przekrzywił głowę. Sanitariusz przyłożył dłoń
do ucha.
— O kim?
Emily odwróciła się, pokazując miejsce, na którym jeszcze
przed chwilą leżała Ali. Cofnęła się o krok. Ali zniknęła.
— N i e — wyszeptała.
Odwróciła się. Sanitariusze pomagali jej przyjaciółkom wejść
do karetki.
— Aria! — zawołała Emily. — Spencer! Hanna! Dziewczyny
odwróciły się.
— Ali! — krzyknęła jeszcze głośniej, pokazując gestem puste
miejsce, gdzie ostatni raz widziały swoją zaginioną przyjaciółkę.
— Nie widziałyście, dokąd ona poszła?
Aria pokręciła głową. Hanna przyciskała do twarzy maskę
tlenową, spoglądając to w prawo, to w lewo. Spencer zbladła z
przerażenia, ale w tej samej chwili kilku sanitariuszy wsadziło ją
do karetki.
Emily w panice odwróciła się do sanitariusza. Jego twarz
oświetlały płomienie palącego się młyna Hastingsów.
— Gdzieś tu jest Alison. Przed chwilą ją widziałyśmy!
Sanitariusz popatrzył na nią z niedowierzaniem.
— Masz na myśli Alison DiLaurentis, tę, która... umarła?
— Nie umarła! — zaprotestowała Emily.
Zrobiła kolejny krok w tył i potknęła się o wystający z ziemi
korzeń drzewa. Pokazała w kierunku rozszalałych płomieni.
20
— Jest ranna! Mówiła, że ktoś próbował ją zabić!
— Spokojnie. — Policjant położył jej dłoń na ramieniu. —
Spróbuj się opanować.
Kilka metrów od niej trzasnęła gałązka i Emily zamarła.
Czterech reporterów stało tuż obok patio przy domu Hastingsów i
bacznie ją obserwowało.
— Panno Fields! — zawołał jeden z nich, podbiegając do niej i
podstawiając jej mikrofon. Kamerzysta i dźwiękowiec podbiegli
do niej pędem. — Co pani powiedziała? Ko go pani widziała?
Emily słyszała bicie własnego serca.
— Musimy pomóc Alison!
Jeszcze raz się rozejrzała. Na podwórku przy domu Spencer
roiło się od policjantów i lekarzy pogotowia. Natomiast
podwórko przy dawnym domu Ali było puste i nieoświetlone.
Nagle Emily zauważyła jakiś cień przemykający wzdłuż
ogrodzenia z giętego żelaza, oddzielającego posesję Hastingsów
od willi DiLaurentisów. Serce mocniej jej zabiło. Ali? Nie, to
tylko odbite światło reflektorów wozów policyjnych.
Nadchodziło coraz więcej dziennikarzy. Nadciągali z
wszystkich stron na podwórko Hastingsów. Rozległ się klakson
wozu strażackiego, strażacy wyskakiwali z niego i w
okamgnieniu rozpoczynali gaszenie lasu. Łysawy reporter w
średnim wieku dotknął ramienia Emily.
— Jak Alison wyglądała? — dopytał się. — Skąd się tu
wzięła?
— Wystarczy. — Policjant odsuwał gromadzący się wokół
Emily tłum. — Proszę dać jej przejść.
Reporter podstawił mu mikrofon.
— Zamierza pan zbadać ten trop? I szukać Alison?
21
— Kto podłożył ogień!? Widziała pani!? — Ktoś próbował
przekrzyczeć hałas spowodowany wodą płynącą z węży
strażackich.
Sanitariusz wyprowadził Emily z tłumu.
— Musimy cię stąd wydostać.
Emily jęknęła, z desperacją wpatrując się w puste miejsce na
trawie. To samo im się przydarzyło, kiedy w zeszłym tygodniu
znalazły martwe ciało lana w lesie. Leżał na trawie, napuchnięty i
siny, a po chwili... z n i k n ą ł. To niemożliwe, że znowu
wydarzyło się coś podobnego. To po prostu n iemo żli we.
Emily kilka lat zajęło pogodzenie się ze śmiercią Ali. Wciąż
przypominała sobie jej rysy twarzy, chciała zapamiętać każdy
najmniejszy szczegół. A ta dziewczyna z lasu wyglądała
dokładnie jak Ali. Miała ten sam niski, zmysłowy głos, a gdy
ścierała z twarzy sadzę, Emily od razu rozpoznała jej małe,
delikatne dłonie.
Siedziała w karetce. Sanitariusz ponownie zakrył jej usta i nos
maską tlenową i pomógł jej położyć się na noszach. Inni
sanitariusze usiedli obok niej i zapięli pasy bezpieczeństwa.
Syrena zawyła, a samochód powoli ruszył. Kiedy wyjechał na
ulicę, Emily zauważyła przez okno w tylnych drzwiach karetki
jakiś samochód policyjny. Miał wyłączoną syrenę i światła. I nie
jechał w kierunku domu Hastingsów.
Spojrzała na dom Hastingsów, szukając wzrokiem Ali.
Dostrzegła jednak tylko tłum gapiów. Zobaczyła panią
McClellan mieszkającą kilka domów dalej. Obok skrzynki na
listy stali państwo Vanderwaalowie, rodzice Mony, która — jak
się okazało — była pierwszym A. Emily nie widziała ich od
pogrzebu Mony, który odbył się przed kilkoma miesiącami. W
tłumie zauważyła nawet państwa
22
Cavanaughów, którzy z przerażeniem patrzyli na płomienie.
Pani Cavanaugh położyła dłoń na ramieniu Jenny, jakby chciała
ochronić córkę. Choć Jenna ukryła swoje niewidzące oczy za
olbrzymimi okularami od Gucciego, wydawało się, że patrzy
prosto na Emily.
Ale pośród tego zamieszania nigdzie nie było widać Ali.
Zniknęła. Znowu.
23
2
ZNIKNIĘCIE BEZ ŚLADU
Jakieś sześć godzin później pogodna pielęgniarka z długimi
włosami spiętymi w kucyk odsunęła zasłonkę wokół łóżka Arii w
izbie przyjęć na pogotowiu ratunkowym. Wręczyła tacie Arii,
Byronowi, jakieś dokumenty i kazała mu podpisać na dole każdej
strony.
— Trochę się poobijała i nawdychała dymu, ale nic jej nie
będzie — wyjaśniła.
— Dzięki Bogu - westchnął z ulgą Byron, składając swój
zamaszysty podpis.
Byron razem z Mikiem, bratem Arii, zjawili się w szpitalu
chwilę po tym, jak z karetki trafiła do ambulatorium. Mama Arii,
Ella, spędzała ten wieczór w Vermont ze swoim dwulicowym
chłopakiem Xavierem, a Byron uspokoił ją i upewnił, że nie ma
powodu, by wracała natychmiast do domu. Pielęgniarka spojrzała
na Arię.
— Twoja przyjaciółka Spencer chciałaby się z tobą zobaczyć,
zanim pójdziesz do domu. Leży na drugim piętrze. W sali
dwieście sześć.
24
— Dobrze — odparła Aria drżącym głosem, przesuwając
stopy po szorstkim szpitalnym prześcieradle.
Byron wstał z białego plastikowego krzesła stojącego przy
łóżku i popatrzył córce prosto w oczy.
— Poczekam na ciebie na korytarzu. Nie spiesz się. Aria
podniosła się powoli. Przeczesała dłońmi swoje
czarne włosy z granatowym połyskiem. Na prześcieradło
posypały się drobiny sadzy. Kiedy schyliła się, żeby włożyć
dżinsy i buty, poczuła ból wszystkich mięśni, jakby wspięła się
właśnie na Mount Everest. Przez całą noc nie zmrużyła oka,
gorączkowo przypominając sobie to, co się stało w lesie. Jej
przyjaciółki też przywieziono do tego szpitala, ale umieszczono
je w oddzielnych salach, więc Aria nie mogła z nimi
porozmawiać. Kiedy tylko próbowała podnieść się z łóżka, zaraz
zjawiała się koło niej jakaś pielęgniarka, która kazała jej leżeć i
spać. No p e wn ie. Jakby to było takie proste.
Aria nie potrafiła logicznie poukładać dramatycznych
wydarzeń zeszłej nocy. Biegła pędem przez las do domku
Spencer, a w tylnej kieszeni spodni miała wykradziony Ali
kawałek sztandaru z gry w kapsułę czasu. Przez cztery długie lata
nawet nie spojrzała na lśniący niebieski skrawek materiału, ale
Hanna była przekonana, że na nim właśnie znajdą jakieś
wskazówki dotyczące prawdziwego zabójcy Ali. I kiedy Aria
poślizgnęła się na mokrych liściach, poczuła ostry zapach
benzyny, a potem cichy trzask zapalanej zapałki. W jednej chwili
las wokół niej stanął w płomieniach. Czuła na skórze palące
ciepło ognia, a jego blask ją oślepiał. Po chwili usłyszała
dobiegające z lasu desperackie wołanie o pomoc. Okazało się, że
ten ktoś to osoba, której ciało rzekomo znaleziono w wykopanych
do połowy fundamentach pod altanę przy domu DiLaurentisów.
Ali.
25
Przynajmniej tak się wtedy wydawało Arii. Ale teraz... No
cóż, teraz sama już nie wiedziała. Spojrzała w lustro wiszące na
drzwiach. Miała blade policzki i zaczerwienione oczy. Lekarz w
ambulatorium wyjaśnił jej, że bardzo często pod wpływem dużej
ilości toksycznego dymu można doświadczać halucynacji. Mózg
wariuje z braku tlenu. A w lesie rzeczywiście nie było czym
oddychać. Postać Ali wydawała się taka rozmyta i nierealna, jak
ze snu. Aria nie słyszała wcześniej o grupowych przywidzeniach,
ale przecież zeszłej nocy wszystkie myślały tylko o Ali. Może to
dlatego, kiedy tylko zabrakło tlenu, każda z nich w wyobraźni
zobaczyła Ali.
Aria przebrała się w dżinsy i sweter przywiezione z domu
przez Byrona i poszła na drugie piętro, do sali Spencer. W
poczekalni po drugiej stronie korytarza siedzieli państwo
Hastingsowie i sprawdzali pocztę w swoich telefonach
komórkowych. Hanna i Emily przyszły wcześniej, ubrane w
dżinsy i bluzy. Tylko Spencer nadal nie zdjęła szpitalnej piżamy.
Miała poszarzałą cerę, ciemnofioletowe podkowy pod błękitnymi
oczami i siniaka na ostro zarysowanej szczęce.
— Wszystko w porządku? — wykrzyknęła Aria. Nikt jej nie
powiedział, że Spencer została ranna.
Spencer lekko pokiwała głową i za pomocą małego pilota przy
poręczy łóżka podniosła trochę wyżej zagłówek.
— Czuję się o niebo lepiej niż wczoraj. Podobno ludzie różnie
reagują na wdychanie większych ilości dymu.
Aria się rozejrzała. W pokoju unosił się duszący zapach
chlorowego wybielacza. W rogu zauważyła monitor pokazujący
rytm pracy serca Spencer. Na małej chromowanej umywalce
stało pudełko z gumowymi rękawiczkami.
26
Ściany miały seledynowy kolor, a koło okna wisiał plakat
demonstrujący, jak przeprowadzać samodzielnie comiesięczną
kontrolę piersi. Oczywiście, jakiś dzieciak tuż obok ryciny
przedstawiającej kobiecą pierś dorysował penisa.
Emily przycupnęła na malutkim dziecięcym krzesełku pod
oknem. Miała zmierzwione włosy i popękane wargi. Wierciła się
ciągle, bo jej muskularne ciało pływaczki nie mieściło się na
taboreciku. Hanna stała przy drzwiach i opierała się o tabliczkę
przypominającą o obowiązku używania przez personel szpitalny
lateksowych rękawiczek. Patrzyła na przyjaciółki lśniącymi,
pustymi oczami. Wyglądała tak, jakby od zeszłej nocy jeszcze
bardziej zeszczuplała. Wąskie ciemne dżinsy zwisały jej z bioder.
Aria bez słowa wyciągnęła ze swojej torby ze skóry jaka
kawałek sztandaru należący niegdyś do Ali i rozłożyła go na
łóżku Spencer. Dziewczyny zbliżyły się i spojrzały na niego.
Materiał pokrywały rysunki wykonane lśniącą srebrną farbą.
Rozpoznały logo Chanel, monogram LV znajdujący się zawsze
na torbach od Louisa Vuittona i imię Ali napisane pękatymi
literami. W rogu widniała kamienna studnia życzeń z
drewnianym zadaszeniem i wiadrem na kołowrocie. Aria
przesunęła palcem po konturze studni. Jakoś nie potrafiła
wyczytać z tych rysunków żadnej widocznej na pierwszy rzut oka
wskazówki, która pomogłaby rozwiązać tajemnicę zabójstwa Ali.
Właściwie bardzo podobne rysunki można było znaleźć na
innych fragmentach sztandaru z kapsuły czasu.
Spencer dotknęła brzegu tkaniny.
— Zupełnie zapomniałam, że Ali zawsze pisała takimi
pękatymi literami.
27
Hannę przeszył dreszcz.
— Widok tego pisma sprawia, że czuję wśród nas jej
obecność.
Podniosły głowy i spojrzały po sobie z niepokojem.
Oczywiście w tej samej chwili pomyślały: „Tak jak kilka godzin
temu, kiedy znalazłyśmy ją w lesie".
I nagle zaczęły mówić wszystkie naraz.
— Musimy... — zaczęła Aria.
— Co my... — wyszeptała Hanna.
— Lekarz powiedział... — syknęła Spencer pół sekundy
później.
Zamilkły i popatrzyły po sobie z policzkami bladymi jak
poduszka pod głową Spencer. Potem odezwała się Emily:
— Musimy coś zrobić. Ali gdzieś tam jest. Musimy się
dowiedzieć gdzie. Czy któraś z was słyszała, że szukają jej w
lesie? Mówiłam glinom, że ją widziałyśmy, ale nawet się nie
ruszyli, żeby to sprawdzić!
Serce Arii zabiło szybciej. Spencer patrzyła na Emily z
niedowierzaniem.
— Powiedziałaś glinom? - powtórzyła, odsuwając z oczu
pasmo blond włosów o popielatym odcieniu.
— Oczywiście — rzuciła cicho Emily.
— Ale... Emily...
— No co? — odburknęła Emily.
Gapiła się na Spencer, tak jakby na czole przyjaciółki wyrósł
bawoli róg.
— Em, miałyśmy halucynacje. Tak powiedzieli lekarze. Ali
ni e ż yj e.
Emily otworzyła szeroko oczy.
-Ale przecież wszystkie ją widziałyśmy. Twierdzisz, że niby
wszystkie miałyśmy takie same zwidy?
28
Spencer nawet nie drgnęła powieka. Minęło kilka pełnych
napięcia sekund. Z korytarza dobiegło głośne piknięcie. Za
drzwiami ktoś przesuwał łóżko szpitalne na skrzypiących
kółkach. Emily jęknęła. Zaróżowiły się jej policzki. Spojrzała na
Hannę i Arię.
— Nie uważacie, że naprawdę spotkałyśmy Ali.
— To mogła być ona, faktycznie — odparła Aria, siadając na
wózku dla niepełnosprawnych stojącym przy drzwiach do małej
łazienki. — Ale Emily, lekarz powiedział mi, że to wszystko
przez nadmiar dymu. To chyba logiczne. Niby jak udałoby się jej
zniknąć?
— No właśnie — zawtórowała jej Hanna cicho. — I gdzie się
niby ukrywała przez te wszystkie lata?
Emily uderzyła dłońmi w uda tak mocno, że aż zatrząsł się
stojący obok stojak na kroplówki.
— Hanna, twierdziłaś, że kiedy ostatnim razem ty tu leżałaś,
obok twojego łóżka stanęła Ali. Może wcale ci się to nie śniło?
Hanna wbiła w podłogę obcas swojego zamszowego kozaka.
Miała niewyraźną minę.
— Hanna była w śpiączce, kiedy widziała Ali — wtrąciła się
Spencer. — To był tylko sen.
Emily niezrażona pokazała na Arię.
— A ty wyprowadziłaś wczoraj kogoś z lasu. Jeśli nie Ali, to
kogo? Aria wzruszyła ramionami i bezwiednie zacisnęła dłonie
na uchwytach przy kołach wózka. Za wielkim oknem wstawało
słońce. Na parkingu stały rzędami lśniące bmw, mercedesy i audi.
To zadziwiające, że po tej wariackiej nocy wszystko wydawało
się teraz takie zwyczajne.
— Sama nie wiem — przyznała. — W lesie było tak ciemno.
No i... o cholera. — Włożyła dłoń do kieszeni torby. — Wczoraj
znalazłam to.
29
Otworzyła dłoń i pokazała im pierścionek z jasnoniebieskim
kamieniem i emblematem szkoły. Wszystkie od razu go
rozpoznały. Po wewnętrznej stronie wygrawerowano: „IAN
THOMAS". Ten sam pierścionek miał na palcu łan, kiedy tydzień
wcześniej znalazły w lesie jego rzekomo martwe ciało.
— Leżał na ziemi - wyjaśniła. — Nie wiem, jakim cudem
policja go nie znalazła.
Emily westchnęła. Spencer wydawała się zdezorientowana.
Hanna wyrwała Arii pierścionek z ręki i podniosła do światła nad
łóżkiem Spencer.
— Może zsunął mu się z palca, kiedy uciekał?
— Co z nim zrobimy? — zapytała Emily. — Oddamy policji?
— Na pewno nie — zaprotestowała natychmiast Spencer. —
Od razu pomyślą, że najpierw zobaczyłyśmy ciało lana w lesie,
zmusiłyśmy policję do przeszukania terenu, a jak nic nie znaleźli,
to nagle v o i l à !, ni stąd, ni zowąd znajdujemy pierścionek. Od
razu zaczną nas podejrzewać. Trzeba było tego w ogóle nie
ruszać. To dowód rzeczowy.
Aria założyła ręce na piersi.
— A niby skąd miałam to wiedzieć? I co mam teraz zrobić?
Odnieść go tam, gdzie go znalazłam?
— Nie — pouczyła ją Spencer. — Pożar zmusi policję do
wznowienia poszukiwań w lesie. Jeszcze zobaczą, że się tam
kręcisz, i zaczną zadawać pytania. Teraz po prostu go zatrzymaj.
Emily wierciła się niecierpliwie na krześle.
— Spotkałaś Ali po znalezieniu pierścionka, zgadza się?
— Sama już nie wiem — przyznała się Aria. Próbowała
przywołać w pamięci te szaleńcze chwile w lesie. Ale
30
wspomnienia coraz bardziej się rozmywały. — Właściwie
nawet jej nie dotknęłam... Emily wstała.
— Powariowałyście do reszty? Czemu nie wierzycie własnym
oczom?
— Em — uspokoiła ją Spencer. — Trochę za bardzo się
ekscytujesz.
— Nieprawda! — zawołała Emily, a jej policzki zrobiły się
tak purpurowe, że widać było na nich każdego piega.
Ich rozmowę przerwał gwałtowny dzwonek dobiegający z
sąsiedniej sali i krzyki pielęgniarek. Słychać było pospieszne
kroki. Arii zrobiło się słabo. Od razu pomyślała, że to wezwanie
do kogoś, kto umiera.
Kilka chwil później na oddziale znowu zapanowała cisza.
Spencer chrząknęła.
— Najważniejsze to ustalić, kto wywołał ten pożar. I na tym
skupi się w tej chwili policja. Zeszłej nocy ktoś próbował nas
zabić.
— Nie ktoś — poprawiła ją szeptem Hanna. —On i. Spencer
spojrzała na Arię.
— Gdy dotarłyśmy wczoraj do mojego domku, skon-
taktowałyśmy się z łanem. Opowiedział nam wszystko. Twierdzi,
że to Jason i Wilden zabili Ali. Wszystkie nasze przypuszczenia
okazały się uzasadnione, a oni na pewno spróbują uciszyć nas na
zawsze.
Aria oddychała ciężko, bo właśnie przypomniała sobie nowy
szczegół.
— Wczoraj w nocy w lesie widziałam tego podpalacza.
Spencer podniosła się i spojrzała na nią oczami wielkimi jak
spodki.
-Co?
31
— Widziałaś twarz!? — wykrzyknęła Hanna.
— Niewyraźnie.
Aria zamknęła oczy i próbowała przywołać w pamięci to, co
zobaczyła. Jak tylko znalazła pierścionek lana, zauważyła kogoś
przemykającego chyłkiem przez las, ledwie kilka metrów od niej.
Choć nie widziała twarzy pod naciągniętym na głowę kapturem,
ten ktoś od pierwszej chwili wyglądał znajomo. Kiedy zdała
sobie sprawę, co ta osoba zamierza zrobić, sparaliżował ją strach.
Nie miała siły, żeby mu się przeciwstawić. W ciągu kilku sekund
płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać po leśnym poszyciu,
docierając prawie pod jej stopy.
Czuła na sobie wyczekujące spojrzenia przyjaciółek.
— Ten ktoś miał kaptur — powiedziała. - Ale nie mam
wątpliwości, że to...
Nagle urwała, bo drzwi zaskrzypiały głośno i powoli się
otworzyły. W progu stanęła jakaś postać, oświetlona od tyłu
światłem z korytarza. Na widok tej twarzy Aria o mało nie
zemdlała. „Nie panikuj", upomniała się w myślach i nagle
zakręciło się jej w głowie. Stała przed nią jedna z osób, przed
którą ostrzegały wiadomości od A. Właśnie jego Aria prawie na
pewno widziała w lesie. Był to jeden z zabójców Ali.
Inspektor Darren Wilden.
— Cześć, dziewczyny.
Wilden wszedł wyprostowany. Miał błyszczące zielone oczy,
a jego twarz o regularnych rysach zaczerwieniła się od mrozu.
Dopasowany mundur policyjny podkreślał jego wysportowaną
sylwetkę.
Zatrzymał się przy łóżku Spencer i dopiero wtedy dostrzegł
przerażenie na twarzach dziewczyn.
32
— Co jest?
Spojrzały po sobie spanikowane. Wreszcie Spencer zdobyła
się na odwagę.
— Wiemy, co pan zrobił.
Wilden oparł dłonie na poręczy łóżka i o mało nie przewrócił
stojaka z kroplówką.
— Słucham?
— Właśnie wezwałam pielęgniarkę — powiedziała Spencer
głośniej dobrze ustawionym głosem, którego często używała,
kiedy występowała na scenie w szkolnych przedstawieniach. —
Zadzwoni po ochronę, zanim zdąży pan nas skrzywdzić. Wiemy,
że to pan wzniecił pożar. I wiemy nawet dla cz e go .
Wilden zmarszczył czoło. Na jego szyi pulsowała żyła. Serce
Arii biło tak głośno, że nie słyszała innych dźwięków w sali.
Wszyscy zamarli. Im dłużej Wilden na nie patrzył, tym większe
napięcie odczuwała Aria. Wreszcie Wilden przestąpił z nogi na
nogę.
— Pożar w lesie? — Cichutko prychnął, jakby nie wierzył
własnym uszom. — Mówicie poważnie?
— Widziałam, jak pan kupował propan w centrum
handlowym — powiedziała Hanna drżącym głosem. Stała
wyprężona jak struna. — Wkładał pan trzy beczki do samochodu.
Tyle wystarczy, żeby podpalić las. Niby czemu nie widziałyśmy
pana w czasie akcji ratunkowej? Przecież przyjechał cały
komisariat.
— Widziałam, jak pan odjeżdżał swoim samochodem spod
domu Spencer — dodała Emily, przyciągając kolana do klatki
piersiowej. — Jakby pan uciekał z miejsca zbrodni.
Aria rzuciła Emily zdumione spojrzenie. Zeszłej nocy nie
widziała żadnego wozu policyjnego, który odjeżdżałby
33
spod domu Spencer. Wilden oparł się o mały metalowy
zlewozmywak w rogu sali.
— Dziewczyny. Dlaczego miałbym podpalać las?
— Żeby zatuszować to, co pan zrobił Ali — powiedziała
prosto z mostu Spencer. — Razem z Jasonem.
Emily odwróciła się do Spencer.
— On nic nie zrobił Ali. Ali żyje.
Wilden drgnął i spojrzał na Emily. Potem popatrzył na
pozostałe dziewczyny, tak jakby wbiły mu nóż w plecy.
— Naprawdę wierzycie, że próbowałem was skrzywdzić? —
zapytał.
Wszystkie przytaknęły. Wilden pokręcił głową.
— Próbuję wam pomóc. — Ale odpowiedziała mu cisza. —
Jezu. No dobra. Wczoraj, kiedy wybuchł pożar, odwiedzałem
wujka. W czasach licealnych mieszkałem u niego, a teraz
poważnie zachorował. — Włożył rękę do kieszeni kurtki i
wyciągnął z niej kawałek papieru. — Proszę.
Wszystkie się nachyliły. Wilden pokazywał im rachunek z
apteki.
— Za trzy dziewiąta wykupiłem lekarstwa na receptę dla
wujka. Słyszałem, że pożar wybuchł o dziesiątej. Kamera w
sklepie na pewno mnie zarejestrowała. Niby w jaki sposób
mogłem się znaleźć w dwóch miejscach jednocześnie?
Nagle w całym pomieszczeniu rozszedł się intensywny zapach
wody kolońskiej Wildena. Arii zakręciło się w głowie. Czy to
możliwe, że to nie Wildena widziała wczorajszej nocy w lesie?
— A jeśli chodzi o propan — mówił dalej Wilden, muskając
koniuszkami palców bukiet kwiatów na nocnym
34
stoliku przy łóżku Spencer — to kupiłem go dla Jasona
DiLaurentisa, do jego domku nad jeziorem w górach Pocono. On
ma teraz urwanie głowy, a ponieważ od dawna się przyjaźnimy,
postanowiłem mu pomóc.
Aria spojrzała na przyjaciółki, wzburzona nonszalanckim
tonem głosu Wildena. Kiedy poprzedniej nocy dowiedziała się,
że Jason i Wilden przyjaźnili się w liceum, wydawało się jej, że
odkryła wielki sekret. A teraz, w świetle dnia i w obliczu jego
wyznania, jej odkrycie wydało się jej takie banalne.
— Natomiast jeśli twierdzicie, że ja i Jason zrobiliśmy coś
Alison... — Wilden urwał. Stał przed małym stolikiem na
kółkach, na którym była karafka z wodą i dwa kubki ze
styropianu. Wyglądał na zupełnie zbitego z tropu. — To jakieś
szaleństwo. Jason to jej brat! Naprawdę uważacie, że byłby
zdolny do czegoś takiego?
Aria już chciała otworzyć usta, żeby zaprotestować. Zeszłej
nocy Emily znalazła stary rejestr z czasów, kiedy w budynku
hotelu Radley mieściła się klinika psychiatryczna. W księdze
nazwisko Jasona pojawiało się wiele razy. Poza tym naśladowca
A. raz po raz dawał jej do zrozumienia, że Jason coś ukrywa,
najprawdopodobniej jakieś informacje na temat swoich
konfliktów z Ali. Również od A. Emily się dowiedziała, że Jenna
i Jason pokłócili się, kiedy widziała ich w oknie w domu
Cavanaughów. Aria nie chciała wierzyć w winę Jasona. W ze-
szłym tygodniu poszła z nim na kilka randek, spełniając w ten
sposób swoje największe marzenie z czasów szkoły
podstawowej. Ale kiedy pojechała do jego domu w Varmouth w
piątek, on zachowywał się tak, jakby postradał zmysły.
35
Wilden kręcił głową, wyraźnie nie wierząc własnym uszom.
Wyglądał na tak oszołomionego tym, co właśnie usłyszał, że Aria
zastanawiała się, czy w SMS-ach od A. tkwiło choćby maleńkie
ziarnko prawdy. Pytająco spojrzała na przyjaciółki. Na ich
twarzach też malowało się zupełne zdezorientowanie.
Wilden zamknął drzwi do sali, odwrócił się i spojrzał na nie
wzrokiem pełnym nienawiści.
— Niech zgadnę — wyszeptał. — Ten, kto podszywa się pod
A., nakładł wam tych głupot do głowy?
— A. naprawdę istnieje — Emily nie dawała za wygraną. Od
jakiegoś czasu Wilden powtarzał, że ten, kto podpisuje się jako
A., to tylko jakiś nieszkodliwy żartowniś. — Tobie też zrobił
zdjęcia — mówiła dalej.
Zaczęła gorączkowo szukać czegoś w kieszeniach. Wy-
ciągnęła telefon i otworzyła wiadomość ze zdjęciem Wildena
wychodzącego z konfesjonału. Aria zauważyła, że pod zdjęciem
widniał podpis: „Każdy ma coś na sumieniu, co nie?".
— Spójrz. — Emily podsunęła mu telefon pod nos. Wilden
gapił się na ekran z niezmienionym wyrazem
twarzy.
— Nie wiedziałem, że chodzenie do kościoła to przestępstwo.
Nie odrywając od niego wzroku, Emily włożyła telefon z
powrotem do kieszeni. Zapadła głucha cisza. Wilden ścisnął
palcami skórę u nasady nosa. Arii wydawało się, że z pokoju ktoś
wypompował powietrze.
— Słuchajcie, muszę wam powiedzieć, po co w ogóle tu
przyszedłem. — Jego tęczówki tak pociemniały, że teraz
wydawały się zupełnie czarne. — Musicie przestać rozpowiadać,
że widziałyście Alison.
36
Dziewczyny spojrzały po sobie zakłopotane. Spencer uniosła
w górę brew i wydawała się wręcz urażona. Jakby chciała
powiedzieć: „A nie mówiłam?". Oczywiście, pierwsza wyrwała
się do ataku Emily.
— Mamy skłamać?
— Nie widziałyście jej — Wilden mówił metalicznym
głosem. — Jak nie przestaniecie tego powtarzać, zwrócicie na
siebie niepotrzebnie uwagę. Pamiętacie, jak ogłosiłyście wszem
wobec, że widziałyście ciało lana, i co was za to spotkało. W tym
wypadku będzie dziesięć razy gorzej.
Aria odchyliła się lekko do tyłu i schowała dłonie w rękawach
swetra. Wilden przemawiał do nich jak szef komisariatu do
dealerów kokainy. Przecież nie zrobiły nic złego.
— To nie fab— zaprotestowała Emily. — Ona potrzebuje
naszej pomocy.
Wilden uniósł ręce w geście kapitulacji. Jego rękawy zsunęły
się trochę, ukazując wytatuowaną ośmioramienną gwiazdę.
Emily też ją zauważyła. Sądząc po przymrużonych oczach i
zmarszczonym nosie, Emily nie była wielką fanką tatuaży.
— Zdradzę wam pewien pilnie strzeżony sekret — powiedział
Wilden, zniżając głos. — Właśnie przysłano na komisariat
wyniki badań DNA zwłok znalezionych w dziurze pod domem
Ali. I okazało się, że ciało należało do Alison. Ona nie żyje. Więc
róbcie, co wam każę, dobra? Naprawdę zależy mi tylko na tym,
żeby was chronić.
A potem wyciągnął swój telefon, wyszedł z sali i zatrzasnął za
sobą drzwi. Styropianowe kubki na stoliku chybotały się jeszcze
przez chwilę. Aria popatrzyła na przyjaciółki. Spencer miała
mocno zaciśnięte usta. Hanna nerwowo obgryzała paznokieć.
Emily mrugała swoimi
37
wielkimi zielonymi oczami, jakby z oszołomienia zabrakło jej
słów.
— I co teraz? — wyszeptała Aria.
Emily jęknęła, Spencer majstrowała coś przy kroplówce, a
Hanna wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Wszystkie
misternie skonstruowane hipotezy w jednej chwili rozwiały się
jak dym. Dosłownie. Może to nie Wilden rozniecił ogień. Ale
przecież Aria widziała kogoś w lesie. A to niestety oznaczało
tylko jedno.
Ten, kto zapalił pierwszą zapałkę, nadal przebywał na
wolności. Ten, kto próbował je zabić, wymknął się i pewnie tylko
czekał na dogodną okazję, żeby zaatakować po raz kolejny.
38
3
DLACZEGO DOWIADUJĘ SIĘ O TYM OSTATNIA?
Kiedy zamglone styczniowe słońce znikało za horyzontem,
Spencer wyszła na podwórze za domem, żeby ocenić zasięg
zniszczeń poczynionych przez pożar. Obok niej stała jej mama.
Jej makijaż się rozmazał, a po podkładzie zostały tylko plamy.
Rozwichrzone włosy świadczyły o tym, że dziś rano nie zajęła się
nią jej fryzjerka Uri. Po chwili dołączył do nich tata Spencer, tym
razem bez słuchawki od telefonu w uchu, z którą nigdy się nie
rozstawał. Dolna warga drżała mu lekko, jakby z całych sił
powstrzymywał płacz.
Wszystko wokół było zniszczone. Rozłożyste, wysokie
drzewa stały teraz poczerniałe, z połamanymi gałęziami. Nad ich
wierzchołkami unosiła się szara, cuchnąca mgiełka. Z młyna
został właściwie sam szkielet. Jego ramiona odpadły, a wokół
walały się okruchy zdobiących go niegdyś witraży. Cały trawnik
wokół domu był poorany
39
koleinami pozostawionymi przez koła wozów strażackich i
karetek. Wszędzie walały się niedopałki papierosów, puste kubki
po kawie, a nawet puszka po piwie — ślady obecności gapiów,
którzy zgromadzili się tłumnie i kręcili się wokół domu
Hastingsów jeszcze długo po tym, jak Spencer zawieziono do
szpitala. Serce Spencer pękło na tysiąc kawałków dopiero na
widok zrównanego z ziemią domku, zbudowanego w tysiąc
siedemset pięćdziesiątym szóstym roku. W dawnych czasach
służył jako stodoła, dopiero potem zaadaptowano go do celów
mieszkalnych. Wprawdzie połowa konstrukcji wydawała się
nietknięta przez ogień, ale zewnętrzne drewniane panele, niegdyś
w kolorze wiśniowym, teraz nabrały barw toksycznej szarości.
Dach zupełnie się zapadł, okna ze szkła ołowiowego popękały w
drobny mak, a z drzwi frontowych została tylko kupka popiołu.
Pusta skorupa po domku miała w ścianach tyle otworów, że
widać było przez nie całe wnętrze. Na podłodze z brazylijskiego
drewna wiśniowego stała ogromna kałuża wody, którą strażacy
gasili pożar. Łóżko z baldachimem, kanapy z miękkiej skóry i
mahoniowy stolik do kawy nadawały się tylko na śmietnik.
Podobnie jak biurko, przy którym zeszłej nocy Spencer, Emily i
Hanna zasiadły, żeby skontaktować się przez Skype'a z łanem i
poznać prawdę o zabójstwie Ali.
Tylko że teraz okazało się, że Jason i Wilden wcale jej nie
zabili. A Spencer znowu nic nie wiedziała.
Odwróciła wzrok od domku. Oczy zaczęły jej łzawić od
toksycznych oparów wciąż unoszących się w powietrzu.
Spojrzała w to miejsce, gdzie razem z przyjaciółkami upadły na
ziemię, kiedy uciekły z domku ogarniętego płomieniami.
Wyglądało dokładnie tak jak reszta podwórka.
40
Podeptaną, zwiędniętą trawę pokrywała warstwa sadzy i
śmieci. Nie było w tym miejscu nic szczególnego, co
świadczyłoby o tym, że właśnie tam stała Ali. Ale przecież
wc ale j ej ta m n ie było - to tylko halucynacje spowodowane
przez wdychany dym. Wiele miesięcy temu robotnicy znaleźli
przecież ciało Ali na podwórku przy dawnym domu
DiLaurentisów.
— Tak mi przykro — wyszeptała Spencer, kiedy kilka
czerwonych dachówek z hukiem zsunęło się z resztek dachu
domku na ziemię.
Pani Hastings powoli sięgnęła po rękę Spencer. Tata położył
jej dłoń na ramieniu. W jednej chwili rodzice objęli ją ramionami
i mocno przycisnęli do siebie. Czuła pulsujące w nich emocje.
— Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby coś ci się stało —
mówiła pani Hastings przez łzy.
— To nie ma znaczenia. - W głosie pana Hastingsa było
słychać łkanie. — Wszystko mogłoby się spalić do szczętu.
Najważniejsze, że tobie nic się nie stało.
Spencer przytuliła się z całych sił do rodziców, a głos uwiązł
jej w gardle, które nadal ją bolało od dymu.
Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny rodzice za-
chowywali się wobec niej po prostu wspaniale. Przez całą noc
czuwali przy jej łóżku, w napięciu obserwując, jak jej klatka
piersiowa unosi się i opada z każdym ciężkim oddechem. Wołali
pielęgniarkę, kiedy tylko Spencer poprosiła o coś do picia, o
środki przeciwbólowe czy dodatkowy koc. Kiedy następnego
dnia po południu wypisano ją ze szpitala, zabrali ją do jej
ulubionej cukierni w Old Hol-lis i kupili duże lody z syropem
klonowym. Zaszła w nich diametralna zmiana. Zawsze traktowali
ją przecież jak
41
niechciane dziecko, któremu z łaski pozwalali mieszkać w
swoim domu. A kiedy niedawno przyznała się, że pracę
nagrodzoną Złotą Orchideą ukradła swojej siostrze Melissie,
właściwie ją wyklęli.
Teraz niestety mieli już powód, żeby jej nienawidzić. Spencer
dobrze wiedziała, że kiedy tylko powie im całą prawdę, ich troska
i czułość znikną w jednej chwili. Przycisnęła ich mocno do siebie,
ciesząc się tą ostatnią chwilą, kiedy w ogóle się do niej odzywają.
Nie było sensu grać na zwłokę. Prędzej czy później i tak
musiałaby im powiedzieć.
Zrobiła krok do tyłu i wyprostowała plecy.
— Muszę wam o czymś powiedzieć — zaczęła. Pełne dymu
powietrze paliło jej gardło.
— Coś na temat Alison? — Głos pani Hastings drżał. — Bo
jeśli tak, to...
Spencer pokręciła energicznie głową i przerwała mamie.
— Nie, chodzi o coś innego.
Spojrzała w górę, na błękitne niebo poprzecinane czarnymi
gałęziami. Nagle słowa popłynęły same. Spencer opowiadała, jak
babcia Nana Hastings nie zostawiła jej żadnych pieniędzy w
testamencie, a Melissa zasugerowała, że Spencer adoptowano.
Jak zarejestrowała się na stronie internetowej pomagającej
odszukać biologicznych rodziców, a dwa dni później dostała
wiadomość, że odnaleziono jej prawdziwą matkę. Jak bardzo
podobała się jej wizyta w Nowym Jorku u Olivii Caldwell i jak
zdecydowała się na przeprowadzkę na stałe do tego miasta.
Spencer nie przerywała swojego monologu, bo wiedziała, że jeśli
tylko na chwilę zamilknie, wybuchnie płaczem. Nie miała
śmiałości, żeby spojrzeć na rodziców. Nie
42
chciała widzieć na ich twarzach wyrazu rozczarowania i
klęski.
— Zostawiła wizytówkę swojego pośrednika nieruchomości,
więc zadzwoniłam do niego i podałam mu numer konta z
oszczędnościami przeznaczonymi na moje studia, żeby zapłacić
depozyt i czynsz za pierwszy miesiąc - mówiła dalej,
podkurczając palce w szarych wysokich butach. Ledwo
wydobywała z siebie słowa.
Po poszarzałej od sadzy ziemi przemknęła wiewiórka. Tata
jęknął. Mama zamknęła oczy i przycisnęła dłonie do czoła. Serce
Spencer przestało bić. N o to zacz yn a m y. Wszcząć operację:
Już nie jesteś naszą córką.
— Domyślacie się, co się stało - westchnęła, patrząc na stojący
niedaleko patio wysoki karmnik dla ptaków. Od kiedy wyszli
przed dom, żaden ptak nie ośmielił się do niego przylecieć. -
Oczywiście ten pośrednik współpracował z Olivią. Wyczyścili
konto i zniknęli - dokończyła opowieść z ciężkim sercem.
Na podwórku panowała zupełna cisza. Słońce prawie
całkowicie już zaszło, a w półmroku domek wyglądał jak relikt z
dawnej epoki. Czarne okna przypominały oczodoły w czaszce.
Spencer spojrzała na rodziców. Tata zbladł jak ściana. Mama z
zapadniętymi policzkami wyglądała tak, jakby połknęła coś
kwaśnego. Spojrzeli po sobie zdenerwowani, a potem rozejrzeli
się niespokojnie, jakby się bali, że gdzieś jeszcze stoją furgonetki
stacji telewizyjnych. Dziennikarze przez cały dzień podjeżdżali
pod dom i próbowali wypytać Spencer, c z y to p r a wd a, że
widziała Ali.
Tata wziął głęboki wdech.
— Spencer, pieniądze nie mają znaczenia. Spencer nie
wierzyła własnym uszom.
43
- Możemy przecież dowiedzieć się, kto je zabrał i na jakie
przesłał konto - wyjaśniła pani Hastings, nerwowo zacierając
ręce. - I pewnie nawet je odzyskamy. - Mama uniosła wzrok na
wiatrowskaz stojący na dachu domu. -Zresztą... mogliśmy się
spodziewać, że stanie się coś takiego.
Spencer zmarszczyła czoło. Przez chwilę miała wrażenie, że
jej mózg uległ uszkodzeniu z powodu dymu, który jeszcze unosił
się w powietrzu.
- Jak to?
Tata przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na mamę.
- Już dawno temu powinniśmy byli powiedzieć jej prawdę —
wymamrotał.
- Nie sądziłam, że tak to się skończy - mruknęła mama
Spencer, wzruszając ramionami. Zrobiło się tak zimno, że z jej
ust wydobywały się kłęby pary.
- Jaką prawdę? — Spencer domagała się wyjaśnień. Serce
waliło jej jak młotem. Z każdym wdechem czuła
zapach spalonego drewna.
- Wejdźmy do domu - powiedziała pani Hastings, choć widać
było, że myśli o czymś innym. - Okropnie tu zimno.
- Jaką prawdę? - powtórzyła z naciskiem Spencer. Nie miała
zamiaru nigdzie iść, póki nie usłyszy odpowiedzi.
Mama milczała przez chwilę. Z wnętrza spalonego domku
dobiegło głośne skrzypienie. Wreszcie pani Hastings usiadła na
jednym z wielkich kamieni, którymi ozdobione było podwórko.
- Kochanie, Olivia cię urodziła. Spencer otworzyła szeroko
oczy. -Co?
44
— W p e wn ym s en si e cię urodziła — poprawił żonę pan
Hastings.
Spencer cofnęła się o krok. Pod jej butem z trzaskiem pękła
gałązka.
— Więc naprawdę mnie adoptowano? Olivia nie kłamała?
„To dlatego czuję się tak odmienna od was? To dlatego
zawsze faworyzowaliście Melissę, bo ja nie jestem waszą
prawdziwą córką?"
Pani Hastings obracała na palcu pierścionek z trzykaratowym
brylantem. Gdzieś w oddali, w lesie pękła gałąź i z hukiem upadła
na ziemię.
- Nie sądziłam, że akurat dziś przyjdzie nam o tym rozmawiać.
Żeby się uspokoić, wzięła głęboki oddech, potrząsnęła
dłońmi, jakby pozbywała się złej energii, i uniosła głowę. Pan
Hastings energicznie zacierał dłonie w rękawiczkach. Nagle
Spencer zorientowała się, że nie mają pojęcia, od czego zacząć.
W niczym nie przypominali rodziców, których znała Spencer -
zawsze opanowanych i sprawujących kontrolę nad wszystkim.
- W czasie porodu Melissy doszło do komplikacji. -Pani
Hastings bębniła palcami w śliski, mokry kamień. Jej wzrok
powędrował w stronę ulicy. Jakaś honda zwolniła przed ich
domem. Od rana ciekawscy sąsiedzi jeździli w tę i z powrotem po
ślepej uliczce. — Lekarze obawiali się, że kolejny poród może
stanowić dla mnie poważne zagrożenie. Ale my chcieliśmy mieć
jeszcze jedno dziecko, więc znaleźliśmy matkę zastępczą.
Użyliśmy moich komórek jajowych i... no wiesz czego... od taty.
— Spuściła wzrok, jakby ze wstydu nie potrafiła wypowiedzieć
słowa
45
„sperma". — Ale potrzebowaliśmy kobiety, która donosi ciążę
i urodzi nam dziecko, ciebie. I znaleźliśmy 01ivię.
— Poddaliśmy ją gruntownym badaniom, żeby sprawdzić, czy
jest zdrowa. — Pan Hastings usiadł obok żony na kamieniu,
ledwie zauważając, że jego szyte ręcznie mokasyny od A.
Testoniego zanurzyły się w pełnym sadzy błocie. — Spełniała
wszystkie nasze oczekiwania i chciała cię dla nas urodzić. Ale
pod koniec ciąży zaczęła... stawiać żądania. Domagała się więcej
pieniędzy. Groziła, że ucieknie do Kanady i zabierze cię z sobą.
— Więc zapłaciliśmy jej więcej - dokończyła pani Hastings,
nie owijając w bawełnę. Ukryła twarz w dłoniach. -Oczywiście,
ostatecznie oddała cię nam. Ale... kiedy zdaliśmy sobie sprawę,
jak zaborcza potrafi być, postanowiliśmy uniemożliwić jej
jakikolwiek kontakt z tobą. Postanowiliśmy, że zachowamy to w
sekrecie i nigdy nie powiemy ci prawdy, bo uważamy cię za
nasze dziecko.
— Zdaje się, że nie do wszystkich to dotarło — powiedział
pan Hastings, pocierając szpakowate skronie. W jego kieszeni
zadzwonił telefon, wydając kilka pierwszych taktów V symfonii
Beethovena. Nie odebrał. — Na przykład do babci. Uważała, że
to nienaturalne, i nigdy nam tego nie wybaczyła. Kiedy w
testamencie zapisała pieniądze tylko „prawowitym wnukom",
powinniśmy byli wyjawić prawdę. Pewnie Olivia od dawna
czekała na taką okazję.
Wiatr ustał, a wokół zapanowała pełna napięcia cisza. Psy
Hastingsów, Rufus i Béatrice, drapały w drzwi, jakby chciały
wyjść na podwórko i podsłuchać, o czym rozmawia cała rodzina.
Spencer patrzyła na rodziców. Państwo Hastingsowie wyglądali
jak siedem nieszczęść, jakby
46
to wyznanie wyssało z nich wszystkie siły. Na pewno nie
rozmawiali na ten temat od wielu lat. Spencer patrzyła to na
mamę, to na tatę, próbując poukładać jakoś w głowie wszystko,
czego się właśnie dowiedziała. Rozumiała poszczególne słowa,
ale nie potrafiła ich posklejać w sensowną całość.
— Więc to Olivia mnie urodziła — powtórzyła powoli.
Przeszył ją dreszcz, choć wiatr nadal nie wiał.
- Tak - potwierdziła pani Hastings. - Ale to m y jesteśmy
twoją rodziną. Należysz do n a s.
- Tak bardzo chcieliśmy, żebyś się urodziła, a Olivia była dla
nas jedyną szansą — powiedział pan Hastings, patrząc w górę na
fioletowe chmury. - Ostatnio zupełnie zapomnieliśmy o tym, ile
znaczymy dla siebie nawzajem. Po tym, co przeszłaś w związku z
łanem, Alison i tym pożarem... - Pokręcił głową, patrząc w
zamyśleniu na domek w ruinie i spalony las. Nad ich głowami
krążyła wrona, kracząc głośno. - Powinniśmy byli cię wspierać.
Nie chcieliśmy, żebyś myślała, że cię nie kochamy.
Mama wzięła Spencer za rękę i uścisnęła ją z czułością.
— A może... powinniśmy zacząć jeszcze raz? Myślisz, że nam
się uda? Wybaczysz nam?
Wiatr przywiał ponownie drażniący zapach dymu. Kilka
poczerniałych liści przefrunęło na podwórze przy dawnym domu
DiLaurentisów, zatrzymując się przy wykopanej w połowie
dziurze w ziemi, gdzie znaleziono ciało Ali. Spencer bezwiednie
obracała wokół nadgarstka szpitalną bransoletkę, którą
zapomniała zdjąć. Czuła jednocześnie współczucie i gniew.
Przez ostatnie pół roku rodzice krok po kroku pozbawiali ją
kolejnych przywilejów. Nie pozwolili jej wprowadzić się do
domku, gdzie zamieszkała
47
Melissa, odebrali jej karty kredytowe, sprzedali jej samochód i
właściwie traktowali ją jak powietrze. Miała ochotę krzyczeć: „I
słusznie, że nie czułam się jak część waszej rodziny! I słusznie, że
mnie nie wspieraliście!". A teraz po prostu chcieli przejść nad
tym wszystkim do porządku dziennego?
Mama zagryzła wargi i ścisnęła w dłoniach gałązkę, którą
podniosła z ziemi. Tata wyglądał tak, jakby nie oddychał. Teraz
wszystko leżało w rękach Spencer. Mogła postanowić, że nigdy
im nie wybaczy, mogła tupać nogą i wpaść w szał... ale przecież
widziała ból i wyrzuty sumienia na ich twarzach. Byli z nią
szczerzy. Naprawdę pragnęli jej przebaczenia. A czy nie tego
właśnie chciała najbardziej na świecie? Rodziców, którzy będą ją
kochać?
— Tak — powiedziała wreszcie. — Wybaczam wam.
Bodzice westchnęli z ulgą i przytulili ją mocno do siebie. Tata
pocałował ją w czubek głowy. Jego skóra pachniała wodą
kolońską Kiehl's.
Spencer poczuła się tak, jakby jej dusza opuściła ciało. Jeszcze
dzień wcześniej, kiedy odkryła z przerażeniem, że oszczędności
przeznaczone na jej studia zniknęły co do centa, wydawało się, że
jej życie legło w gruzach. Była pewna, że to kolejna sprawka A.
Ze została ukarana za to, że nie dołożyła wszelkich starań, żeby
znaleźć prawdziwego zabójcę Ali. Tymczasem okazało się, że
utrata tych pieniędzy była czymś najlepszym, co mogło się jej
przydarzyć.
Kiedy rodzice odsunęli się trochę i patrzyli z dumą na
Spencer, ona uśmiechnęła się do nich nieśmiało. Chcieli z nią
być. N ap r a wd ę chcieli z nią być. Nagle kolejny
48
podmuch wiatru przyniósł znajomy zapach... myd ł a
wan ilio we go , takiego, jakiego używała Ali. Spencer zamarła.
Przed oczami stanął jej obraz Ali pokrytej sadzą i duszącej się
dymem.
Zamknęła oczy, próbując uwolnić się od tej wizji. N i e. Ali
nie żyła. To wszystko tylko jej się wydawało. Koniec kropka.
49
4
CZY U PRĄDY MOŻNA KUPIĆ KAFTAN
BEZPIECZEŃSTWA?
Kiedy zapach świeżo palonej kawy ze Starbucksa popłynął w
górę schodami, Hanna Marin leżała jeszcze w łóżku, delektując
się ostatnimi minutami słodkiego lenistwa. Za chwilę musiała
zacząć zbierać się do szkoły. W tle ryczała jakaś piosenka
nadawana przez MTVa. Pinczer Dot drzemał w swoim koszyku
od Burberry. Hanna właśnie pomalowała sobie paznokcie
różowym lakierem od Diora. Teraz rozmawiała przez telefon ze
swoim nowym chłopakiem Mikiem Montgomerym.
— Dzięki za prezenty z Avedy.
Spojrzała na nowe kosmetyki, które ustawiła na nocnym
stoliku. Wczoraj, kiedy wychodziła ze szpitala, Mike podarował
jej kosz pełen luksusowych produktów odstresowujących,
między innymi chłodzącą maseczkę pod oczy, krem do ciała o
zapachu ogórkowo-miętowym i przyrząd do masażu. Hanna od
razu wypróbowała wszystkie,
50
szukając panaceum, które pomogłoby jej wyrzucić z pamięci
widok ognia i zmartwychwstałej Ali. Lekarze orzekli, że Ali była
halucynacją wywołaną dymem, ale Hanna mogłaby przysiąc, że
naprawdę ją widziała.
Właściwie Hanna czuła się zdruzgotana, kiedy okazało się, że
to tylko zwidy. Po tych wszystkich latach nadal chciałaby, żeby
Ali na własne brązowe oczy zobaczyła, jak bardzo Hanna się
zmieniła. Kiedy ostatni raz się widziały, Hanna była pulchnym
brzydkim kaczątkiem - zdecydowanie największą wieśniarą w
całej grupie - a Ali bezustannie robiła przytyki do jej wagi,
fatalnego uczesania i pryszczy. Nawet Ali się me śniło, że
któregoś dnia Hanna przeistoczy się w szczupłego,
zachwycającego i powszechnie lubianego łabędzia. Czasem
Hannie wydawało się, że jej transformacja zostanie
przypieczętowana dopiero wtedy, gdy Ali da jej swoje
błogosławieństwo. Ale teraz szansa na to zupełnie zniknęła.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Mike, wyrywając
Hannę z zamyślenia. - Poza tym ostrzegam, że wysłałem kilka
postów na Twitterze dla dziennikarzy czekających pod szpitalem.
Żeby mogli skupić się na czymś innym niż pożar.
- Jakich postów? - zapytała Hanna z niepokojem, bo czuła, że
Mike coś knuje.
- „Hanna Marin negocjuje z MTV warunki wzięcia udziału w
telewizyjnym reality show" - wyrecytował Mike. -
„Zaproponowano jej fortunę".
- Nieźle.
Odetchnęła z ulgą i zaczęła machać dłońmi, żeby wysuszyć
lakier na paznokciach.
51
- Napisałem też coś o sobie: „Mike Montgomery odrzuca
zaproszenie na randkę od chorwackiej modelki".
- Nie poszedłeś na randkę? - zachichotała Hanna zalotnie. —
Tak nie zachowywał się Mike Montgomery, którego znałam.
- Na co komu chorwacka modelka, kiedy się chodzi z Hanną
Marin? - zapytał Mike.
Hanna aż się trzęsła z rozkoszy. Gdyby kilka tygodni temu
ktoś jej powiedział, że będzie chodzić z Mikiem Montgomerym,
pewnie ze zdumienia połknęłaby gumę do żucia. Poderwała
Mike'a tylko dlatego, że o jego względy starała się także jej
przyszła przyrodnia siostra Kate. Ale w miarę upływu czasu
bardzo go polubiła. Kiedy dostrzegła jego lodowato błękitne
oczy, różowe usta, które aż się prosiły, by je całować, i doceniła
jego rubaszne poczucie humoru, przestał być dla niej tylko
młodszym bratem Arii Montgomery, desperacko starającym się o
popularność.
Wstała, podeszła do szafy i musnęła palcami kawałek
sztandaru z kapsuły czasu, który należał do Ali. Zabrała go ze
szpitala, kiedy Aria nie patrzyła. Nie miała najmniejszych
wyrzutów sumienia. Przecież trofeum n ie n ale ż ał o do Arii.
- Podobno znowu dostajecie wiadomości od A. — powiedział
Mike, zmieniając nagle ton na bardzo poważny.
- Ja niczego nie dostałam — odparła zgodnie z prawdą Hanną.
Od kiedy kupiła nowego iPhone'a i zmieniła numer, nie przyszedł
do niej ani jeden SMS od A. Była to miła odmiana w stosunku do
poprzedniego A. Jak się okazało, była to dawna najlepsza
przyjaciółka Hanny Mona Vanderwaal, co Hanna z całych sił
próbowała wymazać z pamięci. - I miejmy nadzieję, że tak już
zostanie.
52
- Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy —
zaoferował się Mike. - No wiesz, gdyby trzeba było komuś
skopać tyłek...
— Ach — Hanna promieniała dumą.
Do tej pory żaden chłopak nie chciał bronić jej honoru. Posłała
mu całusa przez telefon, obiecała, że po południu spotka się z nim
na latte w kafeterii, i się rozłączyła.
Powlokła się do kuchni na śniadanie, szczotkując swoje długie
kasztanowe włosy. W kuchni pachniało herbatą miętową i
świeżymi owocami. Jej przyszła macocha Isabel i Kate już
siedziały przy stole, jedząc z miseczek melona z twarożkiem.
Hannie trudno byłoby wymyślić danie, które przyprawiałoby ją o
większe mdłości niż ta mieszanka.
Kiedy zobaczyły Hannę w progu, zerwały się na równe nogi.
— Jak się czujesz!? — wykrzyknęły w tej samej chwili.
- Super — odparła Hanna rzeczowo, przyciskając szczotkę do
głowy.
Pewnie Isabel już się zbierało na wymioty. Bała się zarazków i
uważała, że nie wolno się czesać w pobliżu jedzenia.
Hanna usiadła na pustym miejscu i sięgnęła po dzbanek z
kawą. Isabel i Kate wróciły na swoje miejsca. Zapadła niezręczna
cisza, jakby Hanna przerwała im w połowie jakąś ważną
rozmowę. Pewnie ją obmawiały. Niczego więcej nie należało się
po nich spodziewać.
Tata poznał Isabel wiele lat wcześniej. Nawet Ali miała okazję
poznać i ją, i Kate kilka miesięcy przed swoim zaginięciem. Ale
do Rosewood przeprowadziły się dopiero wtedy, gdy mama
Hanny przeniosła się do Singapuru, a tata dostał pracę w
Filadelfii. Hanna uważała za skandal już to, że tata chciał
poślubić pielęgniarkę o imieniu
53
Isabel, amatorkę sztucznej opalenizny. Nie sięgała do pięt jej
mamie, pięknej, szykownej i odnoszącej sukcesy zawodowe
kobiecie. Na domiar złego Isabel zabrała z sobą swoją wysoką i
chudą córkę w wieku Hanny. Tego Hanna już nie mogła znieść.
Przez dwa tygodnie od ich przyjazdu musiała codziennie
wysłuchać wiązanki przebojów z Idola, wyśpiewywanych przez
Kate pod prysznicem, wąchać cuchnącą odżywkę do włosów z
surowego jajka, która rzekomo zapewniała włosom Kate połysk i
zdrowie, a także wysłuchiwać niekończących się pochwał, jakimi
jej tata nagradzał każdy, najbardziej nawet bzdurny sukces Kate,
jakby to ona, a nie Hanna, była jego prawdziwą córką. Nie
wspominając o tym, że Kate zyskała sympatię nowych dam
dworu Hanny, Naomi Zeigler i Riley Wolfe, a potem powiedziała
Mike'owi, że Hanna poderwała go, żeby wygrać zakład. No
dobrze, musiała przyznać, że kilka tygodni wcześniej na
przyjęciu w domu Spencer poinformowała zebranych, że Kate
ma opryszczkę. Może więc teraz rachunki się wyrównały.
— Melona? — zapytała Kate słodkim głosikiem, przysuwając
Hannie miskę swoimi irytująco szczupłymi rękami.
— Nie, dzięki — odpowiedziała Hanna głosem słodkim jak
sztuczny miód.
Na imprezie z okazji otwarcia hotelu Radley niby zawarły
rozejm, a Kate nawet się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła Hannę z
Mikiem. Ale przecież Hanna nie miała zamiaru zacieśniać z nią
więzów.
Kate westchnęła.
— Ojej — wyszeptała, przysuwając sobie poranne wydanie
„Gońca Filadelfijskiego", otwarte na stronie z felietonami.
54
Próbowała przewrócić stronę, zanim Hanna zobaczy
nagłówki, ale się spóźniła. W gazecie opublikowano duże zdjęcie
Hanny, Spencer, Emily i Arii na tle płonącego lasu. „Na ile
kłamstw jeszcze im pozwolimy!?", krzyczał jeden nagłówek.
„Najlepsze przyjaciółki Alison twierdzą, że ona powstała z
martwych".
- Tak mi przykro, Hanno. - Kate zakryła zdjęcie miseczką z
twarożkiem.
- W porządku - warknęła Hanna, próbując ukryć zażenowanie.
Czy ci dziennikarze poupadali na głowy? Naprawdę nie mieli
ważniejszych tematów? Poza tym - halo! halo! -pod wpływem
dymu widzi się różne rzeczy!
Kate włożyła do ust kawałek melona.
- Chcę ci pomóc, Han. Gdybyś potrzebowała, żebym pogadała
z dziennikarzami, powiedziała coś do kamery albo coś w tym
stylu, chętnie to zrobię.
- Dzięki - rzuciła sarkastycznie Hanna.
Ale z tej Kate dziwka. Sprzedałaby się, byle tylko znaleźć się
w centrum uwagi. Hanna zauważyła nagle zdjęcie Wildena na
stronie z felietonami. Fotografię podpisano pytaniem: „Czy
policja w Rosewood rzeczywiście robi wszystko, co w jej
mocy?".
O, ten artykuł na pewno warto przeczytać. Być może Wilden
nie zabił Ali, ale z pewnością przez ostatnie tygodnie
zachowywał się co najmniej dziwnie. Kiedy któregoś ranka
podwoził Hannę do domu po jej porannym joggingu, dwukrotnie
przekroczył prędkość i nieomal wjechał w samochód
nadjeżdżający z przeciwka. I z taką determinacją żądał, żeby
dziewczyny przestały powtarzać, że Ali żyje, bo w przeciwnym
razie... Naprawdę chciał je chronić
55
czy miał swoje powody, by milczały na temat Ali? A jeśli
Wilden był niewinny, to kto podłożył ogień? I dlaczego?
— Hanno, świetnie, że już wstałaś.
Hanna się odwróciła. Tata stał w progu, ubrany w marynarkę i
spodnie w prążki. Nie zdążył jeszcze wysuszyć włosów.
— Możemy z tobą chwilę porozmawiać? — zapytał, na-
lewając sobie kawy.
Hanna odłożyła gazetę na stół. Jacy „my"? Pan Marin
podszedł do stołu i odsunął krzesło. Gdy przesuwał je po
wykafelkowanej podłodze, rozległ się pisk.
— Kilka dni temu dostałem e-maila od doktora Atkinsona.
Patrzył na Hannę, jakby powinna znać tego kogoś.
— A kto to jest? — zapytała wreszcie.
— Szkolny pedagog — wtrąciła się Isabel tonem
wszystkowiedzącej matrony. — Bardzo miły. Kate spotkała się z
nim, kiedy zwiedzała szkołę. Każe uczniom mówić sobie po
imieniu.
Hanna z trudem powstrzymała pogardliwe prychnięcie. Czy ta
naiwniaczka Kate postanowiła podlizać się wszystkim
pracownikom szkoły w czasie swojego pierwszego obchodu?
— Doktor Atkinson twierdzi, że obserwował cię w szkole —
mówił dalej tata. — Niepokoi się o ciebie, Hanno. Podejrzewa, że
cierpisz na zespół stresu pourazowego po śmierci Alison i po tym
wypadku.
Hanna lekko kołysała filiżanką, którą trzymała w dłoni.
Resztka kawy wirowała na dnie.
— Zespół stresu pourazowego dotyczy żołnierzy na wojnie.
56
Pan Marin obracał cienki platynowy pierścionek, który nosił
na palcu prawej dłoni. Dostał go od Isabel. Po ślubie chciał
przenieść go na lewą dłoń. Idiotyczny pomysł.
- Jak się okazuje, może się przydarzyć każdemu, kogo
spotkało coś strasznego - wyjaśnił tata. - Często objawia się
zimnymi potami, palpitacjami serca i innymi symptomami.
Ofiary nie przestają przeżywać tragicznych wydarzeń.
Hanna oglądała słoje drewna na kuchennym blacie. No dobra,
miewała takie objawy i wciąż powracała pamięcią do chwili,
kiedy Mona przejechała ją samochodem. Ale przecież to by
zrobiło wrażenie na każdym.
- Ja akurat świetnie się czuję - zaszczebiotała Hanna.
- Najpierw niespecjalnie przejąłem się tym e mailem -mówił
dalej tata, jakby w ogóle nie słuchał córki. - Ale wczoraj, w
szpitalu, zanim cię wypisano, zadałem kilka pytań psychiatrze.
Zimne poty i palpitacje to niejedyne symptomy stresu
pourazowego. Może objawiać się na wiele innych sposobów. Na
przykład złymi nawykami żywieniowymi, które powoli
wyniszczają zdrowie.
-Nie mam żadnych problemów z jedzeniem - odburknęła
Hanna. Nagle wpadła w panikę. - Przecież sami widzicie, że cały
czas coś jem.
Isabel chrząknęła i spojrzała znacząco na Kate, która okręciła
kosmyk swoich kasztanowych włosów wokół palca.
- Ale przecież... - Spojrzała na Hannę swoimi ogromnymi
błękitnymi oczami. - Sama mi się przyznałaś, że masz problemy.
Hanna nie mogła uwierzyć własnym uszom.
-P owied zi ała ś i m?
57
Kilka tygodni temu, w chwili słabości, Hanna wyznała Kate,
że czasem prowokuje wymioty.
— Uznałam, że tak będzie lepiej dla ciebie — wyszeptała
Kate. — Przysięgam.
— Psychiatra dodał jeszcze, że notoryczne łganie to także
ważny objaw — ciągnął pan Marin. — Najpierw twierdziłaś, że
widziałaś w lesie zwłoki lana Thomasa, a teraz wspólnie z
przyjaciółkami twierdzicie, że spotkałyście Alison. To mi
przypomniało o wszystkich kłamstwach, którymi nas
częstowałaś. Zeszłej jesieni uciekłaś z naszej wspólnej kolacji,
żeby pojechać na jakiś szkolny bal. Ukradłaś Percocet z kliniki
leczenia poparzeń, kradłaś biżuterię w butiku Tiffany'ego,
rozbiłaś auto swojego chłopaka, a nawet rozpowiedziałaś
wszystkim w klasie, że Kate ma... — Nie dokończył, jakby
wstydził się wymówić słowo „opryszczka". — Doktor Atkinson
zasugerował, że może powinnaś na kilka tygodni odciąć się od
tego szaleństwa. Wyjechać gdzieś, gdzie zdołasz się zrelaksować
i skupić na swoich problemach.
Hanna uśmiechnęła się promiennie.
— Na przykład na Hawaje? Tata zagryzł wargi.
— Nie... Raczej do jakiejś specjalistycznej kliniki. -Do k ąd ?
Hanna tak energicznie odstawiła filiżankę na stół, że gorąca
kawa wylała się i oparzyła ją w palec wskazujący.
Pan Marin sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej broszurę. Na
zdjęciu na okładce dwie dziewczyny spacerowały po łące, a w tle
zachodziło słońce. Obie miały fatalnie ufarbowane włosy i grube
nogi. Na dole strony widniał napis wykonany pismem z
zawijasami: Zacisze Addison-Stevens.
58
- To najlepsza klinika w kraju — wyjaśnił tata. - Leczą tam
różne schorzenia, od problemów z nauką przez anoreksję i
bulimię, zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne po depresję. Poza
tym to niedaleko stąd. W Delaware, blisko granicy stanu. Mają
tam specjalny oddział dla osób w twoim wieku.
Hanna patrzyła niemo na wieniec z suszonych kwiatów, który
Isabel powiesiła na ścianie, kiedy tylko objęła dowództwo w
domu. Wieniec zastąpił o wiele bardziej elegancki zegar z
nierdzewnej stali, należący do pani Marin.
- Nie mam żadnych problemów - pisnęła Hanna. -Nie mam
zamiaru dać się zamknąć w domu wariatów.
- To nie dom wariatów - włączyła się do rozmowy Isabel. -
Potraktuj to miejsce jako... spa. Niektórzy nazywają je oazą
dobrego samopoczucia.
Hanna miała ochotę skręcić opalony na pomarańczowo kark
Isabel. Jej przyszła macocha powinna sprawdzić w słowniku
znaczenie słowa „eufemizm". Niektórzy żartobliwie nazywali
dzielnicę Rerlitz - szare, rozpadające się osiedle mieszkaniowe na
rogatkach Rosewood — Berlitz-Ritz, ale nikt nie traktował tej
nazwy poważnie.
- Może to właściwy moment, żeby uciec z Rosewood? —
wtrąciła się Kate tonem osoby, która wie najlepiej. - Szczególnie
przed dziennikarzami.
Tata Hanny pokiwał głową.
- Wczoraj musiałem przegonić faceta, który kręcił się wokół
domu. Próbował zrobić ci zdjęcie w sypialni za pomocą
teleobiektywu.
- A wieczorem dzwonił ktoś, kto się chciał dowiedzieć czy
udzielisz wywiadu dla telewizji — dodała Isabel.
59
— Zapowiada się, że będzie coraz gorzej — podsumował tata.
— Nie martw się - pocieszała ją Kate, nadal jedząc melona. —
Naomi, Riley i ja wciąż tu będziemy, jak wrócisz.
— Ale...
Hanna nie dokończyła. Jak jej tata mógł się nabrać na te
głodne kawałki? Owszem, skłamała parę razy. Ale zawsze miała
jakiś dobry powód. Zeszłej jesieni uciekła z kolacji w Le Bec-Fin,
bo dostała od A. informację, że Sean Ackard, zaraz po rozstaniu z
nią, poszedł na Bal Lisa z jakąś inną dziewczyną. Rozpuściła
informację, że Kate ma opryszczkę, bo się bała, że ona opowie
wszystkim o jej bulimii. Wielkie rzeczy. Przecież to nie
oznaczało automatycznie, że ma zespół stresu pourazowego.
Cała sytuacja tylko potwierdziła, jak bardzo oddaliła się od
swojego taty. Kiedy rodzice Hanny byli jeszcze małżeństwem,
Hanna i jej tata byli nierozłączni. Ale potem zjawiła się Isabel z
Kate. A Hanna okazała się nikomu niepotrzebna, jak niemodna
kiecka z poprzedniego sezonu. Dlaczego tata tak jej nienawidził?
Nagle podskoczyło jej ciśnienie. Oc z ywi ści e. To przecież
sprawka A. Wstała od stołu i o mało nie strąciła na podłogę
dzbanka z miętową herbatą.
— Tego e-maila nie napisał doktor Atkinson, tylko ktoś inny.
Ktoś, kto chce mnie skrzywdzić.
Isabel złożyła dłonie na stole.
— Niby komu na tym zależy? Hanna z trudem przełknęła
ślinę. -A.
Kate zakryła usta dłonią. Tata odstawił filiżankę na stół.
60
— Hanno — powiedział głosem przedszkolanki. — To Mo n a
była A. Ale ona już nie żyje, pamiętasz?
— Nie — zaprotestowała Hanna. — Ktoś inny udaje A.
Kate, Isabel i pan Marin spojrzeli po sobie z niepokojem,
jakby Hanna zamieniła się w nieprzewidywalne, dzikie zwierzę,
które trzeba uśpić strzałem w tyłek.
— Kochanie... — próbował ją uspokoić pan Marin. — To, co
mówisz, nie ma sensu.
— Tego właśnie chce A.! — krzyczała Hanna. - Dlaczego mi
nie wierzycie!?
Nagle zakręciło się jej w głowie. Jej nogi zupełnie zdrętwiały,
a w uszach słyszała tylko szum. Ściany zbliżyły się, a miętowy
zapach herbaty drażnił jej żołądek. W okamgnieniu znowu stała
na parkingu przed szkołą. Auto Mony jechało wprost na nią, z
reflektorami jarzącymi się jak dwoje oczu szaleńca. Jej dłonie
zaczęły się pocić. Paliło ją w gardle. Za kierownicą zobaczyła
Monę z ustami wygiętymi w diabolicznym uśmiechu. Hanna
zakryła twarz, przygotowując się na uderzenie. Usłyszała czyjś
krzyk. Po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że to ona krzyczy.
Scena zniknęła jej sprzed oczu tak szybko, jak się pojawiła.
Kiedy Hanna otworzyła oczy, leżała na podłodze z dłońmi na
klatce piersiowej. Miała rozpaloną, mokrą twarz. Kate, Isabel i
pan Marin stali nad nią i patrzyli z troską znad uniesionych brwi.
Dot, pinczer Hanny, zawzięcie lizał jej kostki.
Tata pomógł jej usiąść na krześle.
— Naprawdę uważam, że tak będzie najlepiej — powiedział
łagodnie.
61
Hanna chciała protestować, ale wiedziała, że nie ma to
większego sensu. Oparła czoło o blat stołu. Była roztrzęsiona i
skołowana. Wszystkie dźwięki w jej uszach nabierały ostrości i
wyrazistości. Lodówka mruczała cicho. Gdzieś za oknem
warczał silnik ciężarówki. Ale pośród wszystkich tych dźwięków
usłyszała coś jeszcze.
Zjeżyły się jej włosy na karku. Może i wpadła w obłęd, ale
mogłaby przysiąc, że właśnie usłyszała... ś mie ch . Brzmiał tak,
jakby ktoś chichotał, zadowolony z tego, że wszystko przebiega
zgodnie z planem.
62
5
DUCHOWE PRZEBUDZENIE
W poniedziałek rano Byron zaproponował Arii, że podwiezie
ją do szkoły swoją antyczną hondą civic, bo jej subaru nadal stało
w warsztacie. Aria przerzuciła na tylne siedzenie plik slajdów,
kilka sfatygowanych podręczników i stos papierzysk. Na
podłodze przed siedzeniem dla pasażera walały się puste kubki
po kawie, opakowania po batonikach sojowych i mnóstwo
paragonów ze sklepu Słoneczna Dolina, gdzie sprzedawano
ekologiczne towary dla dzieci i gdzie Byron i Meredith coraz
częściej robili zakupy.
Byron przekręcił kluczyk w stacyjce i stary diesel niemrawo
obudził się do życia. Z głośników na cały regulator popłynął acid
jazz. Aria spojrzała na poskręcane i poczerniałe drzewa na
podwórku. Nad lasem unosiły się gdzieniegdzie kłęby dymu, a w
niektórych miejscach jeszcze tlił się ogień. Żółta taśma opasująca
drzewa zabraniała wstępu do lasu, który wciąż był zbyt
niebezpiecznym miejscem. Aria usłyszała w porannych
wiadomościach, że
63
policja przeczesuje las, poszukując odpowiedzi na pytanie, kto
mógł podłożyć ogień. Zeszłej nocy dzwonił do niej policjant z
Rosewood, pytając, kogo widziała w lesie z kanistrem benzyny.
Ale skoro okazało się, że to na pewno nie był Wilden, Aria nie
miała za wiele do powiedzenia. Pod tym wielkim kapturem
mogła się kryć każda twarz.
Aria wstrzymała oddech, kiedy mijali posiadłość w stylu
kolonialnym należącą do rodziny lana Thomasa. Trawnik
pokrywał szron, flaga na czerwonej skrzynce na listy była
podniesiona, a na podjeździe leżało kilka rozrzuconych ulotek.
Na bramie do garażu widniał świeżo namalowany napis:
„Morderca". Taką samą farbą wykonano napis na bramie w domu
Hastingsów. Zupełnie bezwiednie Aria sięgnęła do wewnętrznej
kieszeni swojej torby ze skóry jaka i odnalazła pierścionek lana.
Wczoraj kusiło ją, żeby oddać go Wildenowi - nie chciała brać za
to znalezisko odpowiedzialności — ale Spencer miała rację.
Policjanci przeoczyli ten pierścionek w czasie przeczesywania
lasu. Mogli zacząć podejrzewać, że to Aria go tam podłożyła.
Czemu jednak go nie znaleźli? Może wcale nie przeszukali lasu?
A gdzie podziewał się łan? Dlaczego przekazał im fałszywe
informacje? I dlaczego nie zauważył zniknięcia swojego
pierścionka? Aria nie chciała uwierzyć, że tak po prostu zsunął
mu się z palca. Jej zdarzało się to tylko wtedy, gdy myła pędzle
po skończeniu obrazu, a i tak od razu zauważała, że pierścionek
spadł. Czy to możliwe, że łan nie żył, a pierścionek spadł mu z
palca, kiedy ktoś zabrał jego zwłoki, wtedy gdy Aria i jej
przyjaciółki pobiegły po Wildena? Ale w takim razie z kim
rozmawiały przez Skype'a?
64
Westchnęła głośno, a Byron spojrzał na nią z niepokojem.
Tego dnia wyglądał szczególnie niechlujnie. Jego przerzedzone
ciemne włosy sterczały na wszystkie strony. Pomimo chłodu nie
miał na sobie płaszcza, a na łokciu grubego wełnianego swetra
widać było wielką dziurę. Aria rozpoznała ten sweter. Ojciec
kupił go w czasie ich pobytu na Islandii. W jednej chwili
pożałowała, że w ogóle wyjechali z Rejkiawiku.
— Jak sobie radzisz? — zapytał łagodnie Ryron.
Aria wzruszyła ramionami. Minęli grupkę dzieci z pod-
stawówki czekających na autobus na rogu ulicy. Pokazywały
sobie palcami Arię, bo rozpoznały ją z telewizji. Naciągnęła na
głowę kaptur obszyty sztucznym futrem. Minęli ulicę, przy której
mieszkała Spencer. Przed jej domem zaparkowała ciężarówka
należąca do firmy usuwającej zwalone drzewa, a za nią stał
samochód policyjny. Po przeciwnej stronie ulicy Jenna
Cavanaugh prowadzona przez owczarka przewodnika z gracją
szła w kierunku lexusa jej mamy, omijając zamrożone kałuże.
Aria poczuła dreszcze. Jenna wiedziała o Ali więcej, niż gotowa
była przyznać. Aria zastanawiała się nawet, czy Jenna ukrywa
jakiś wielki sekret. Kilka dni wcześniej, w czasie przyjęcia na
cześć mającego się urodzić dziecka Meredith, Jenna stała
pośrodku podwórka przy domu Byrona, jakby chciała Arii coś
powiedzieć. Ale kiedy Aria zapytała ją, co się stało, Jenna
odwróciła się i uciekła. I chyba dość dobrze znała się z Jasonem
DiLaurentisem. Ale czemu Jason wpadł do niej w zeszłym
tygodniu i zrobił jej karczemną awanturę? I czemu A. tak bardzo
zależało na tym, żeby ona i jej przyjaciółki dowiedziały się o tym,
jeśli Jason naprawdę nie miał nic wspólnego ze śmiercią swojej
siostry?
65
- Inspektor Wilden mówił mi, że na własną rękę szukałyście
zabójcy Ali — powiedział Byron swoim chropawym głosem tak
głośno, że Aria aż się poderwała. — Kochanie, jeśli łan jej nie
zabił, policja dowie się, kto to zrobił. - Podrapał się w kark. Ten
gest zawsze świadczył o jego zdenerwowaniu. - Martwię się o
ciebie. Ella też.
Aria poczuła ukłucie w sercu, kiedy tata wypowiedział imię
mamy. Jesienią jej rodzice podjęli decyzję o separacji i teraz
mieli już nowych partnerów. Unikała spotkań z Ellą, od kiedy ta
zaczęła spotykać się z Xavierem, zwichrowanym psychicznie
artystą, który podrywał również Arię. I choć trudno było nie
zgodzić się z tatą, Aria tkwiła w śledztwie w sprawie Ali po uszy
i nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z udziału w nim.
- Może poczujesz się lepiej, jak z kimś o tym pogadasz? —
Byron nie dawał za wygraną, choć Aria uparcie milczała. Ściszył
muzykę. — Możesz opowiedzieć mi wszystko o... no wiesz,
spotkaniu z Alison.
Minęli farmę, na której w zagrodzie stało sześć wyniosłych
białych alpak. Przejechali obok supermarketu. W głowie słyszała
tylko głos Wildena: „Musicie przestać rozpowiadać, że
widziałyście Alison". Coś w jego zachowaniu nie dawało jej
spokoju. Wydawał się taki... agresywny.
- Sama już nie wiem, co widziałyśmy - przyznała Aria bez
przekonania. — Chciałabym wierzyć, że pod wpływem dymu
miałyśmy halucynacje. Ale dlaczego wszystkie w tej samej
chwili widziałyśmy Ali? Czy to nie dziwne?
Byron włączył migacz i skręcił w prawo.
- Bardzo dziwne. - Napił się kawy z kubka z logo uni-
wersytetu. - Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu pytałaś mnie, czy
duchy mogą wysyłać SMS-y?
66
Aria wyrzuciła z pamięci tamtą rozmowę, ale pamiętała, jak
powiedziała Byronowi o pierwszej wiadomości przysłanej przez
Monę jako A. Zanim jeszcze znaleziono ciało Ali na podwórzu
przy jej domu, Aria zastanawiała się, czy to duch Ali przysyła te
wiadomości zza grobu.
— Niektórzy wierzą, że umarli nie zaznają spoczynku, póki
nie przekażą żyjącym jakiejś ważnej wiadomości. — Byron
zatrzymał się na światłach za toyotą prius, która na zderzaku
miała nalepkę reklamującą jakąś akcję ekologiczną z hasłem
„ZIEMIA TO GRUNT".
— Co masz na myśli? — Aria wyprostowała plecy.
Przejechali obok Wieży Zegarowej. Tak się nazywało
luksusowe osiedle domków z własnym polem golfowym.
Potem minęli niewielki park. Kilku odważnych mieszkańców
Rosewood w ciepłych kurtkach wyprowadzało psy na spacer.
Byron westchnął głośno.
— Chodzi mi o to, że... śmierć Alison to zagadka. Aresz-
towano zabójcę, ale nikt nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło.
A wy byłyście przecież na miejscu zbrodni. Jej ciało leżało tam
przez kilka lat.
Aria wyjęła tacie kubek z ręki i napiła się kawy.
— Więc twierdzisz... że to mógł być jej duch?
Byron wzruszył ramionami i skręcił w prawo. Kiedy zbliżyli
się do szkoły, zwolnił za szeregiem autobusów.
— Może.
— Myślisz, że ona chce nam coś przekazać? — zapytała z
niedowierzaniem Aria. — I uważasz, że to nie łan?
Byron pokręcił energicznie głową.
— Wcale tego nie powiedziałem. Po prostu pewnych
wydarzeń nie sposób wytłumaczyć racjonalnie.
67
Du ch . Czy tata nie uległ za bardzo wpływowi tej
nawiedzonej Meredith? Ale kiedy Aria spojrzała na twarz taty,
zauważyła jego mocno zaciśnięte usta. Zmarszczył brwi i znowu
podrapał się w kark. Mówił zupełnie serio.
Nagle w jej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Dlaczego
duch Ali miałby je nawiedzać? Czego nie dokończyła za życia? I
co niby Aria miała teraz zrobić?
Nim jednak zdążyła wymówić choć słowo, ktoś zapukał w
okno po stronie pasażera. Aria nawet nie zauważyła, że
zaparkowali przy wejściu do szkoły. Troje reporterów stało przed
samochodem, robiąc zdjęcia i przyciskając twarze do szyby.
— Panno Montgomery!? — zawołała jakaś kobieta tak głośno,
że słychać ją było wewnątrz auta.
Aria z desperacją spojrzała na nich, a potem na tatę.
™ Zignoruj ich — poradził. — Biegnij.
Aria wzięła głęboki wdech, otworzyła drzwi i zaczęła
przeciskać się przez tłum. Błyskały flesze. Reporterzy coś
mówili. Za nimi Aria dostrzegła uczniów szkoły perwersyjnie
zafascynowanych zamieszaniem.
— Naprawdę widziała pani Alison!? — wołali dziennikarze.
— Wie pani, kto podłożył ogień? Czy pożar wywołano, żeby
ukryć jakiś kluczowy dowód w sprawie?
Słysząc ostatnie pytanie, Aria się odwróciła, ale nie po-
wiedziała ani słowa.
— Czy to pani podłożyła ogień!? — zawołał jakiś ciemno-
włosy mężczyzna po trzydziestce.
Reporterzy zbliżyli się jeszcze bardziej.
— Oczywiście, że nie! — krzyknęła Aria w panice.
68
Rozpychając się łokciami, przecisnęła się przez tłum, wyszła
na schody i otworzyła pierwsze drzwi do budynku. Prowadziły na
tyły szkolnej auli.
Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Aria odetchnęła z ulgą
i się rozejrzała. W wielkim pomieszczeniu z wysokim sufitem nie
było nikogo. W rogu poukładano łódki, których użyto w czasie
wystawionego przez kółko teatralne musicalu rozgrywającego się
na wodach południowego Pacyfiku. Na podłodze leżały
rozrzucone fragmenty partytury. Przed Arią rozciągała się
widownia — wyściełane czerwonym aksamitem krzesła były
złożone i puste. Panowała tu zupełna cisza. Przerażająca cisza.
Kiedy podłoga zaskrzypiała, Aria zamarła. Za kurtyną mignął
jakiś cień. Odwróciła się, bo w jej umyśle zaświtała potworna
myśl: „To ten podpalacz, który chciał nas zabić. Jest tutaj". Ale
kiedy podeszła do kurtyny, nikogo za nią nie znalazła.
A może to duch Ali, który czai się gdzieś tutaj, zupełnie
bezradny. Jeśli Byron miał rację i duchy nie mogły zaznać
spokoju, póki nie przekazały żyjącym wszystkich ważnych
informacji, to może Aria powinna znaleźć sposób, by skon-
taktować się z Ali. Może nadeszła pora, by jej wysłuchać.
69
6
PRZYMUSOWA WYCIECZKA
Emily zatrzasnęła drzwiczki do swojej szafki w poniedziałek
po południu i włożyła pod pachę podręczniki do biologii,
matematyki i historii. Z jednego z zeszytów wysunął się kawałek
papieru. Widniał na nim duży napis: „WYCIECZKA DO
BOSTONU ORGANIZOWANA PRZEZ GRUPĘ
MŁODZIEŻOWĄ ZE SZKOŁY ŚWIĘTEJ TRÓJCY".
Zmarszczyła czoło. Ta karteczka leżała tu od zeszłego
tygodnia, kiedy jeszcze chodziła z Isaakiem. To on zaprosił ją na
tę wycieczkę. Emily dostała już nawet pozwolenie od rodziców.
Uważała, że to idealny sposób, by spędzić trochę czasu sam na
sam ze swoim chłopakiem.
Jej plany musiały jednak ulec zmianie.
Poczuła ucisk w klatce piersiowej. Aż trudno było jej
uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu była zakochana w Isa-acu na
zabój, tak bardzo, że po raz pierwszy w życiu poszła z
chłopakiem do łóżka. Ale potem wszystko się zmieniło,
70
i to na gorsze. Gdy Emily próbowała opowiedzieć Isaacowi o
tym, jak jego mama dziwnie na nią patrzyła i docinała jej na
każdym kroku, on bez namysłu zerwał z Emily i właściwie
powiedział jej, że powinna się leczyć u psychiatry.
Emily usłyszała za plecami głosy kilku drugoklasistek.
Chichocząc, porównywały kolory swoich błyszczyków do ust.
Dlaczego dała się nabrać na zapewnienia Isaaca o miłości? Jak
mogła pójść z nim do łóżka? Kiedy odnalazł ją na przyjęciu w
Radleyu i przeprosił na kolanach, nie była pewna, czy chce jego
powrotu. Od czasu pożaru pisał do niej SMS-y i dzwonił
wielokrotnie, żeby zapytać, jak się czuje. Ale ona nie
odpowiadała na jego wiadomości. Ich związek legł w gruzach.
Isaac nie chciał nawet wysłuchać jej wersji wydarzeń. Teraz na
samo wspomnienie o tym, co zrobili tamtego popołudnia w
pokoju Isaaca, miała ochotę chwycić mydło i zmyć ten uczynek
ze swojej skóry.
Zmięła ulotkę w dłoni, wrzuciła do pierwszego z brzegu kosza
na śmieci i poszła dalej korytarzem. Z głośników płynęła muzyka
klasyczna, którą zawsze puszczano w tej szkole w czasie przerw.
Na ścianach wisiały czer-wono-różowe plakaty informujące o
zbliżającym się balu walentynkowym. Na schodach jak zwykle
zrobił się zator, a ktoś głośno puścił bąka. Najzwyklejszy pod
słońcem poniedziałek w szkole... z jednym wyjątkiem: wszyscy
gapili się na Emily.
Dosłownie wsz ys c y. Dwóch czwartoklasistów z drużyny
koszykarskiej wymamrotało pod nosem: „Świruska", kiedy ich
mijała. Pani Booth, prowadząca kurs pisania kreatywnego, na
który Emily chodziła rok wcześniej, wystawiła głowę za drzwi
klasy, spojrzała na Emily szeroko
71
otwartymi oczami, a potem szybko wróciła do środka, jak
mysz chowająca się w norze. Nie patrzyła na nią tylko Spencer.
Wręcz manifestacyjnie odwróciła się w drugą stronę,
najwyraźniej nadal wściekła na Emily za to, że powiedziała
policji, że widziały Alison na podwórku.
No i co z t ego? Jej przyjaciółki dały się przekonać, że
doznały zbiorowej halucynacji, badanie DNA potwierdziło, że
ciało odnalezione w dole należało do Ali, a całe Rosewood
uważało, że Emily pomieszało się w głowie. Ona jednak widziała
to, co widziała. Zeszłej nocy znowu przyśniła się jej Ali, jakby
błagała podświadomość Emily, żeby zaczęła jej szukać. W
pierwszym śnie Emily weszła do kościoła i zobaczyła w ostatniej
ławce Ali i Isaaca, jak szeptali coś do siebie i chichotali. W
następnym leżała z Isaakiem pod kołdrą w jego łóżku, dokładnie
tak jak tydzień wcześniej. Usłyszeli kroki na schodach. Emily
myślała, że to mama Isaaca, ale do pokoju weszła Ali. Miała
twarz pokrytą sadzą i patrzyła na nich wielkimi, pełnymi
przerażenia oczami.
— Ktoś próbuje mnie zabić — powiedziała, a potem zamieniła
się w kupkę prochu.
Ali wc al e n ie z n i k n ę ł a. Ale w takim razie... czyje ciało
znaleziono w dole? I dlaczego Wilden się upierał, że
zidentyfikowano ciało na podstawie badania DNA, skoro to była
nieprawda? Ktoś wzniecił pożar, żeby coś ukryć. Oczywiście
Wilden miał alibi, ale kto mógł zaręczyć, że te paragony z apteki
należały naprawdę do niego? I czy to trochę nie dziwne, że akurat
miał je pod ręką? Emily przypomniał się samochód policyjny,
który odjeżdżał cichaczem spod domu Hastingsów w noc pożaru,
jakby kierowcy bardzo zależało na tym, żeby nie zostać
72
zauważonym. Wildena nie było wtedy na miejscu zdarzenia...
Czy aby na pewno?
Weszła do pracowni biologicznej. Jak zawsze w powietrzu
unosiła się mieszanka zapachów płynnego gazu z palnika
Bunsena, formaldehydu i sprayu do zmywania białej tablicy.
Nauczyciel, pan Heinz, jeszcze nie przyszedł, a wszyscy
uczniowie zgromadzili się wokół jednej ławki pośrodku sali i
patrzyli na ekran srebrnego MacBooka. Kiedy Sean Ackard
zauważył Emily, zbladł i zrobił krok w tył. Lanie ller, koleżanka
Emily z drużyny pływackiej, również ją dostrzegła. Otwierała i
zamykała usta jak ryba wyjęta z wody.
— Lanie? — Emily czuła, że serce zaczyna jej mocniej bić. —
Co jest grane?
Lanie patrzyła na nią zmieszana. Po chwili pokazała palcem
na laptop.
Emily podeszła do komputera. Tłum ucichł i się rozstąpił. Na
ekranie zobaczyła stronę internetową lokalnego dziennika. Pod
zdjęciami ze szkolnego albumu przedstawiającymi Emily, Arię,
Spencer i Hannę widniał wielki podpis: „BIEDNE
KŁAMCZUCHY". Poniżej zamieszczono rozmazane zdjęcie
wszystkich dziewczyn siedzących wokół łóżka Spencer w
szpitalu i rozmawiających o czymś z zatroskanymi minami.
Emily czuła, jak jej tętno galopuje. Sala, w której leżała
Spencer, mieściła się na drugim piętrze, więc jakim cudem
paparazzi zrobili to zdjęcie?
Spojrzała jeszcze raz na swój nowy przydomek: KŁAM-
CZUCHA. Za plecami usłyszała zduszony chichot. Jej kolegów
to b awi ło . Zrobili z Emily pośmiewisko. Odwróciła się i prawie
wpadła na Bena, jej dawnego chłopaka, który również należał do
drużyny pływackiej.
73
— Pewnie trzeba na ciebie uważać, kłamczucho — rzucił ze
złośliwym uśmieszkiem.
Dość tego. Nie patrząc na kolegów i koleżanki, szybkim
krokiem wyszła z sali i pobiegła do łazienki. Podeszwy jej
vansów piszczały na wypolerowanej podłodze. Na szczęście w
środku nikogo nie było. W powietrzu unosił się jeszcze zapach
dymu papierosowego, a z jednego kranu woda kapała do
niebieskiej umywalki. Emily oparła się o ścianę i zrobiła kilka
głębokich wdechów.
Dlaczego to się działo? Czemu nikt jej nie wierzył? Kiedy w
sobotnią noc zobaczyła w lesie Ali, jej serce wypełniła radość.
Ali wró ci ł a. Ich przyjaźń mogła odżyć. I nagle, w
okamgnieniu, Ali zniknęła, a wszyscy uważali, że Emily to
zmyśliła. A jeśli Ali naprawdę gdzieś się ukrywała, ranna i
przerażona? Czy Emily była jedyną osobą, która chciała jej
pomóc?
Umyła twarz zimną wodą, próbując złapać oddech. Nagle
odezwał się telefon, jego dzwonek odbijał się echem od ścian
łazienki. Podskoczyła i zdjęła plecak z ramion. Wyjęła telefon z
przedniej kieszeni. Dostała nową wiadomość.
Serce podeszło jej do gardła. Rozejrzała się w panice. Miała
wrażenie, że za moment ujrzy parę oczu przyglądających się jej z
szafy na środki czystości albo zza drzwiczek którejś z kabin. Ale
w łazience nie było nikogo.
Kiedy spojrzała na ekran, ledwie łapała oddech.
Biedna, mata Emily,
i ty, i ja wiemy, że ona żyje. Pytanie brzmi: co byś zrobiła,
żeby ją znaleźć?
A.
74
Emily westchnęła i natychmiast odpowiedziała: Zrobię
wszystko.
Niemal od razu przyszła odpowiedź:
Zrób dokładnie to, co każę. Powiedz rodzicom, ze jedziesz na
pielgrzymkę do Bostonu. Ale ty pojedziesz do Lancaster. Więcej
informacji znajdziesz w swojej szafce. W Lancaster już na ciebie
czekają.
Emily zmrużyła oczy. Lancaster... w stanie Pensylwania?
Skąd A. wie o wycieczce do Bostonu? Przypomniała się jej
ulotka leżąca teraz na dnie kubła na śmieci w korytarzu. Czy ktoś
widział, jak ją wyrzucała? Czy A. szpieguje ją w szkole? I czy w
ogóle A. można było zaufać?
Spojrzała na ekran telefonu. „Co byś zrobiła, żeby ją znaleźć?"
Pędem pobiegła na górę do swojej szafki, która znajdowała się
w pobliżu sal do nauki języków obcych. Z jednej z nich dobiegały
dźwięki Marsylianki, śpiewanej przez uczniów na lekcji
francuskiego. Emily wprowadziła kod i otworzyła szafkę. Na
samym dnie, obok pary płetw pływackich, znalazła małą torbę z
supermarketu z napisem: „Ubierz mnie", nabazgranym
flamastrem z brokatem.
Emily zakryła dłonią usta. Jak to się tu znalazło? Wzięła
głęboki wdech, podniosła torbę i wyciągnęła z niej długą prostą
sukienkę. Pod nią leżał w torbie prosty wełniany płaszcz, rajstopy
i dziwne buty zapinane na haftki. Całość przypominała kostium z
serialu Domek na prerii. Emily miała podobny na balu
halloweenowym w piątej klasie.
75
Na samym dnie torby znalazła karteczkę. To był kolejny list
napisany na starej maszynie do pisania.
Jutro pojedziesz autobusem do Lancaster. Z dworca
pójdziesz jakieś dwa kilometry na pótnoc, a potem skręcisz
przy znaku z wozem i końmi. Zapytaj o Lucy Zook. I żebyś
przypadkiem nie pojechata tam taksówką - wtedy nikt ci nie
zaufa.
A.
Emiły przeczytała list jeszcze trzy razy. Czy wiadomość
sugerowała to, co Emiły się wydawało, że sugeruje? Wtedy
zauważyła, że kartka zapisana jest też po drugiej stronie.
Nazywasz się Emily Stoltzfus. Jesteś z Ohio, ale przyjechałaś
do Lancaster z wizytą. Jak chcesz zobaczyć swoją przyjaciółkę,
rób dokładnie to, co kazę. Aha... nie zapomnij, ze jesteś
amiszką. Tak jak wszyscy w Lancaster. Viel Glück! (czyli
„powodzenia" po niemiecku).
A.
76
7
POWRÓT STAREJ PRZYJACIÓŁKI
Kiedy rozległ się ostatni dzwonek, Spencer z uczuciem ulgi
powlokła się do swojej szafki. Bolało ją całe ciało. Jej głowa
wydawała się ważyć tonę. Chciała tylko, żeby ten dzień wreszcie
się skończył. Rodzice zaproponowali, żeby zrobiła sobie wolne
na kilka dni i odpoczęła po pożarze, ale ona chciała jak
najszybciej rzucić się w wir obowiązków. Obiecała sobie, że na
koniec semestru będzie miała same szóstki, choćby nie wiem co.
Być może wiosną dyrekcja szkoły przywróci jej dawne prawa i
pozwoli wrócić do drużyny lacrosse. To zwiększyłoby jej szanse
dostania się na uczelnię. Wciąż miała czas, żeby się zgłosić do
letniej szkoły na którymś z prestiżowych uniwersytetów i podjąć
jakąś charytatywną pracę społeczną.
Kiedy wyjęła podręcznik do literatury, ktoś pociągnął ją za
rękaw żakietu. Odwróciła się, zobaczyła Andrew Campbella. Stał
przed nią z rękami w kieszeniach. Długie blond włosy założył za
uszy.
77
— Cześć — przywitał się.
— Cz-cześć — wyjąkała Spencer.
Kilka tygodni wcześniej zaczęli z sobą chodzić, ale nie
rozmawiali z sobą, od kiedy Spencer powiedziała mu, że
przeprowadza się do Nowego Jorku, żeby zamieszkać blisko
Olivii. Andrew próbował ją ostrzec przed Ołivią, Spencer jednak
go nie posłuchała. A właściwie potraktowała go jak frajera, który
się za nią ugania. Od tamtej pory nie zwracał na nią uwagi, choć
spotykali się właściwie na każdej lekcji.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Chyba tak — odparła zdawkowo.
Andrew wodził palcem po przypiętej do torby plakietce z
napisem: „ANDREW NA PREZYDENTA!". Rozdawał takie
przypinki rok wcześniej, w czasie wyborów przewodniczącego
szkoły. Wygrał wtedy ze Spencer.
— Odwiedziłem cię w szpitalu, ale byłaś nieprzytomna —
powiedział. — Rozmawiałem z twoimi rodzicami... — Wbił
wzrok w podłogę. — Nie wiedziałem, czy chcesz mnie widzieć.
— Och. — Serce Spencer zabiło mocniej. — Oczywiście, że
byłoby mi miło. I... przepraszam. Za... no wiesz za co.
Andrew pokiwał głową.
Spencer zastanawiała się, czy już się dowiedział, co zrobiła
Olivia.
— Mogę do ciebie później zadzwonić? — zapytał.
— Jasne — odparła Spencer i poczuła ogarniające ją pod-
ekscytowanie.
Andrew niezdarnie podniósł rękę i skłonił się lekko na
pożegnanie. Spencer patrzyła za nim, gdy oddalał się korytarzem,
wymijając grupkę dziewczyn ze szkolnej orkiestry,
78
które trzymały futerały na skrzypce i wiolonczele. Tego dnia
już dwa razy miała ochotę się rozpłakać. Czuła się jak na
cenzurowanym, bo wszyscy gapili się na nią, jakby przyszła do
szkoły w samych majtkach. Nareszcie spotkało ją coś
przyjemnego.
Przed szkołą stało kilka żółtych autobusów, strażnik w
jasnopomarańczowej kamizelce kierujący ruchem i oczywiście
wszędobylskie furgonetki z emblematami stacji telewizyjnych.
Kamerzysta z CNN zauważył Spencer i szturchnął stojącego
obok reportera.
- Panno Hastings! - Obaj podbiegli do mej natychmiast. - Co
pani sądzi o osobach, które wątpią w to, że widziałyście Alison w
sobotę w nocy? Naprawdę ją pani spotkała?
Spencer zacisnęła zęby. Szlag by trafił Emily i jej zeznania.
- Nie - powiedziała prosto do kamery. - Nie widziałyśmy Ali.
To było nieporozumienie.
- Więc skł a mał a pani?
Reporterzy wyglądali jak rozjuszone stado zwierząt. Za
plecami Spencer zatrzymało się kilku ciekawskich uczniów.
Niektórzy machali do kamery, ale większość gapiła się na
Spencer. Jakiś pierwszoklasista robił jej zdjęcie telefonem
komórkowym. Nawet nauczyciel ekonomii pan McAdam
zatrzymał się w holu i gapił się na nią przez szybę drzwi
frontowych.
- Niedotlenienie mózgu może powodować różnego rodzaju
złudzenia - wyjaśniła Spencer, cytując lekarza pogotowia. - To
samo dzieje się z ludźmi tuż przed śmiercią. -Zasłoniła dłonią
obiektyw kamery. - Żadnych więcej pytań.
79
— Spencer! - zawołał jakiś znajomy głos.
Spencer się rozejrzała. Jej siostra Melissa machała do niej ze
srebrnego mercedesa SUV, zaparkowanego na miejscu dla gości.
— Chodź! — wołała.
Ura to wan a. Spencer przecisnęła się przez tłum reporterów i
przeszła obok autobusów. Melissa uśmiechnęła się, kiedy
Spencer wsiadła do samochodu, jakby to, że odbiera ją ze szkoły,
było najzwyczajniejszym wydarzeniem pod słońcem.
-Po co tu wróciłaś? - zapytała Spencer, nie owijając w
bawełnę.
Nie widziała Melissy od tygodnia, kiedy niepostrzeżenie
wyjechała z domu po pogrzebie babci. Mniej więcej wtedy
Spencer po raz pierwszy rozmawiała z łanem przez Skype'a.
Zeszłego wieczoru próbowała znowu się z nim połączyć, w
nadziei że dowie się od niego czegoś na temat pożaru. Ale łan się
nie zalogował.
Spencer przypuszczała, że Melissa również wierzy w nie-
winność lana. Kiedy został aresztowany i umieszczony w
więzieniu, Melissa cały czas powtarzała, że nie zasługiwał na to,
żeby spędzić resztę życia za kratkami. Przyznała się nawet, że
rozmawiała z nim przez telefon, kiedy siedział w więzieniu.
Melissa tak szybko się spakowała i wyjechała w zeszłym
tygodniu, że Spencer podejrzewała, iż jej siostra chciała opuścić
Rosewood z tego samego powodu co Ian. Wiedziała za dużo na
temat tego, co naprawdę stało się z Ali.
Melissa włączyła silnik. Radio zaryczało. Szybko je wy-
łączyła.
- To chyba oczywiste. Wróciłam, bo słyszałam, że znowu
spotkałaś się z kimś, kto nie żyje. Poza tym chciałam
80
zobaczyć dom po pożarze. To okropne, prawda? Las... młyn...
nawet domek. Spłonęło tam tyle moich rzeczy.
Spencer zwiesiła głowę. Przez całe liceum Melissa mieszkała
w domku. Przechowywała w nim mnóstwo albumów rocznych,
czasopism, pamiątek i ubrań.
- Mama opowiadała mi też o tobie. - Melissa zaczęła
wycofywać auto z miejsca na parkingu i o mało nie przejechała
kamerzysty CNN, który filmował budynek szkoły. — I o tej...
surogatce. Jak sobie radzisz?
Spencer wzruszyła ramionami.
- Przeżyłam szok. Ale teraz jest okej. Cieszę się, że poznałam
prawdę.
- No tak.
Minęły budynek, gdzie odbywały się warsztaty z dzien-
nikarstwa, a potem parking dla nauczycieli. Stało na nim
mnóstwo samochodów, które były znacznie starsze i
skromniejsze niż auta należące do uczniów.
- Szkoda, że się przyznałaś, że to ja podsunęłam ci ten pomysł.
Mama chciała mi urwać głowę. Naprawdę ostro mnie
potraktowała.
Spencer poczuła napływającą falę gniewu. Miała na końcu
języka: „Ale z ciebie biedactwo!". Jakby to w ogóle można było
porównać do tego, co przeżyła Spencer.
Na światłach zatrzymały się za jeepem cherokee pełnym
muskularnych chłopaków w czapeczkach bejsbo-lowych.
Spencer patrzyła przez chwilę na siostrę. Melissa miała
papierową, ziemistą cerę, pryszcza na czole i mięśnie na szyi
naprężone tak, jakby mocno zaciskała szczęki. W zeszłym
tygodniu Spencer widziała na skraju lasu kogoś, kto do złudzenia
przypominał jej siostrę. Ten ktoś gorączkowo czegoś szukał
niedaleko tego miejsca,
81
w którym znalazły zwłoki lana. Tuż przed wybuchem pożaru
Aria znalazła w lesie pierścionek należący do lana. Czy tego
właśnie szukała Melissa?
Ale nim Spencer zdążyła ją o to zapytać, odezwał się jej
telefon. Otworzyła torebkę i wyciągnęła go.
Jutro zrób sobie wolne. Pojedziemy do spa. Ja stawiam.
Mama.
Spencer mimowolnie pisnęła z radości.
- Jadę jutro z mamą do spa!
Melissa zbladła. Na jej twarzy odbijały się różne emocje.
- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem.
- Mhm - przytaknęła Spencer i wysłała mamie odpowiedź:
Dzięki! Super!
Melissa uśmiechnęła się pod nosem.
- Chce kupić twoją miłość?
- Nie - zaprotestowała Spencer. - To nie tak. Zapaliło się
zielone światło i Melissa ruszyła.
- Zdaje się, że nastąpiła zamiana ról - rzuciła niby od
niechcenia i skręciła gwałtownie. - Teraz ty zostałaś ulubienicą
mamy, a ja wyrodną córką.
- O co ci chodzi!? - zapytała Spencer, ignorując to, że Melissa
właśnie nazwała ją wyrodną córką. - Nie dogadujecie się?
Spencer zacisnęła szczęki tak mocno, że słychać było, jak
trzeszczy jej żuchwa.
- Nieważne.
82
Właściwie Spencer miała ochotę dać sobie spokój. Melissa
zawsze uwielbiała dramatyzować. Jednak ciekawość zwyciężyła.
— Coś się stało?
Minęły supermarket, bar, gdzie podawano najlepsze steki w
mieście, i zabytkową część miasta, składającą się z odnowionych
starych budynków, w których teraz mieściły się sklepy
kosmetyczne, spa i biura pośrednictwa nieruchomości. Melissa
westchnęła teatralnie.
— Zanim lana aresztowano, Wilden przyjechał do nas do
domu i wypytywał nas o noc, kiedy zniknęła Ali. Pytał, czy cały
czas spędziliśmy razem i czy nie zauważyliśmy niczego
podejrzanego.
— Naprawdę?
Spencer nigdy nie przyznała się Melissie, że tamtego dnia
podsłuchiwała ich rozmowę ze schodów. Bała się, że jej siostra
wspomni coś o tym, że tuż przed zniknięciem Ali Spencer
pokłóciła się z nią przed domkiem. Spencer wyparła to
wspomnienie na długie lata, ale potem nieopatrznie powiedziała
o nim Melissie. Wspomniała nawet, że Ali przyznała się do
sekretnego związku z łanem i że droczyła się ze Spencer, która
również się w nim podkochiwała. Spencer z bezsilności
popchnęła Ali, a ta poślizgnęła się i uderzyła głową o kamień. Na
szczęście Ali nic się wtedy nie stało. Dopiero kilka minut później
ktoś inny wrzucił ją do wykopanego w połowie dołu na jej
podwórku.
— Powiedziałam Wildenowi, że nie zauważyliśmy niczego
podejrzanego i że cały czas spędziliśmy razem — mówiła dalej
Melissa.
Spencer pokiwała głową.
83
- Ale potem mama zapytała, czy gdyby łan nie siedział obok,
to powiedziałabym Wildenowi to samo. Najpierw twierdziłam,
że opowiedziałam całą prawdę. Ona jednak naciskała i wypsnęło
mi się, że piliśmy. Mama zaczęła truć. „Musisz uważać na to, co
mówisz policji", powtarzała w kółko. „Liczy się przede
wszystkim prawda". Tak długo mnie maglowała, że sama już nie
byłam pewna, co tak naprawdę się wtedy stało. Może obudziłam
się na kilka minut, a lana nie było koło mnie. Tamtej nocy
naprawdę się upiłam. Sama zresztą nie wiem, czy całą noc
spędziłam w swoim pokoju, czy... - Urwała w pół zdania. Drgała
jej powieka. - W końcu się złamałam. Przyznałam, że być może
łan wyszedł... Choć tak naprawdę nie wiedziałam, czy tak było,
czy nie. A ona na to: „No dobra, musisz powiedzieć o tym
policji". Dlatego zadzwoniłyśmy po Wildena, który przyjechał na
kolejną rozmowę. To było dzień po tym, jak sobie
przypomniałaś, że łan przyszedł na nasze podwórko tej nocy, gdy
zaginęła Ali. Moje zeznanie to był gwóźdź do trumny.
Spencer otworzyła usta ze zdumienia.
- Ale przecież w tym sęk - wyszeptała - że nie jestem pewna,
czy widziałam lana na podwórku. Na pewno kogoś wid zia ł a
m... Jednak nie dałabym głowy, że właśnie jego.
Melissa skręciła w Weavertown Road, długą i wąską ulicę
biegnącą wzdłuż sadów pełnych jabłoni i wielkich farmerskich
gospodarstw.
- Chyba obie się pomyliłyśmy. A łan słono za to zapłacił.
Spencer poprawiła się na siedzeniu i usiłowała przypomnieć
sobie drugą wizytę Wildena. Poprzedniej nocy
84
odkryły, że A. to Mona Vanderwaal, która próbowała ze-
pchnąć Spencer na dno kamieniołomu. Następnego ranka Melissa
siedziała skulona na kanapie, dręczona wyrzutami sumienia.
Rodzice stali z boku, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i
twarzami pełnymi rozczarowania.
- Ten dzień to była jakaś masakra — powiedziała Melissa,
jakby czytała Spencer w myślach.
Skręciła w ulicę, przy której stał dom Hastingsów. Minęła
samochody policyjne i furgonetki firm zajmujących się pracami
ogrodowymi, zaparkowane przy krawężniku. Po drugiej stronie
ulicy na podjeździe pod domem Cavanaughów stało auto
hydraulika. W czasie ostatnich mrozów w ich domu pękła jakaś
duża rura.
- Zachowywałam się tak, jakbym się wstydziła, że wcześniej
nie zdradziłam wszystkich szczegółów - przyznała się Melissa. -
Ale tak naprawdę byłam zdołowana, bo wpakowałam lana w
niezłe tarapaty, choć nie miałam dowodów jego winy.
A więc to dlatego Melissa okazywała tyle współczucia łanowi,
kiedy poszedł za kratki.
— Powinnyśmy pójść na policję — powiedziała Spencer. -
Może uda się ich przekonać, żeby wycofali oskarżenie wobec
lana.
— Teraz nic nie wskóramy.
Melissa rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Spencer miała
ochotę zapytać, czy kontaktowała się z łanem. Chyba powinna,
prawda? Ale kiedy Melissa wjechała na podjazd, a potem do
garażu, wyglądała na całkowicie zatopioną w swoich myślach.
Choć samochód już się zatrzymał, wciąż mocno zaciskała palce
na kierownicy. Spencer zadała jej inne pytanie.
85
— A jak sądzisz, czemu mama kazała ci oskarżyć lana?
Melissa odwróciła się i sięgnęła po swoją torebkę leżącą na
tylnym siedzeniu.
— Może wyczuła, że kręcę, i chciała wydobyć ze mnie całą
prawdę. A może... — Melissa urwała, jakby nagle ugryzła się w
język.
— Może... co? — dopytywała się Spencer.
Melissa wzruszyła ramionami. Przycisnęła kciuk do logo
mercedesa pośrodku kierownicy.
— Kto to może wiedzieć? Może czuła się winna, bo nie
należała do największych fanek Ali.
Spencer zmrużyła oczy. Teraz czuła się już zupełnie
skołowana. O ile wiedziała, mama lubiła Ali tak samo jak Hannę,
Spencer i Arię. Jeśli ktoś nienawidził Ali, to właśnie Melissa. Ali
odbiła jej lana.
Melissa posłała jej nerwowy uśmiech.
— Sama nie wiem, czemu ci o tym wszystkim opowiadam —
rzuciła od niechcenia, poklepując Spencer po ramieniu.
A potem wysiadła z samochodu.
Spencer zupełnie oszołomiona patrzyła, jak Melissa
przechodzi obok szafy na narzędzia taty, a potem wchodzi do
domu. Czuła się tak, jakby zamiast głowy miała wypchaną
walizkę, która eksplodowała, a jej zawartość rozsypała się na
podłogę. Wszystko, co właśnie usłyszała, wydawało się jej
czystym wariactwem. Melissa myliła się, twierdząc, że Spencer
adoptowano. Pewnie i tym razem nie miała pojęcia, o czym
mówi.
Światło wewnątrz mercedesa wyłączyło się automatycznie.
Spencer odpięła pas i wysiadła. W garażu unosił się
przyprawiający o zawrót głowy zapach benzyny
86
i dymu. W bocznym lusterku mercedesa zobaczyła, że po
drugiej stronie ulicy przeszedł ktoś z ciemnymi włosami. Poczuła
na sobie czyjś wzrok. Kiedy się odwróciła, nikogo nie było.
Sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do Emily, Hanny albo
Arii i zrelacjonować im swoją rozmowę z Melissą. Ale ekran
komórki informował ją, że dostała nowego SMS-a.
Kiedy go otworzyła, poczuła, jak zalewa ją fala lęku.
Wszystkie wskazówki, które ode mnie dostałaś, powinny
doprowadzić cię do celu, Kłamczucho. Ale musisz się nimi
odpowiednio posłużyć. Masz szczęście, że jestem miłą osobą i
po raz kolejny dam ci radę. Na twoich oczach rozgrywa się
szopka... A ktoś bardzo ci bliski zna wszystkie odpowiedzi.
A.
87
8
LOT HANNY NAD KUKUŁCZYM GNIAZDEM
We wtorek bladym świtem tata Hanny jechał wąską drogą
pośród lasu na jakimś zadupiu w stanie Delaware. Isabel,
siedząca obok niego, nagle nachyliła się do przodu i pokazała coś
palcem.
- To tu!
Pan Marin ostro skręcił i zjechał z głównej drogi na asfaltową
ścieżkę. Zatrzymali się przed bramą ze strażnikiem. Tabliczka na
ogrodzeniu głosiła: „ZACISZE ADDISON-STEVENS".
Hanna skuliła się na tylnym siedzeniu. Siedzący obok Mike
ścisnął jej dłoń. Przez pół godziny błądzili. Nawet GPS nie
pomógł im w znalezieniu drogi. Automat piszczał i powtarzał:
„Ponownie wyszukuję trasę!", choć wcale nie pokazywał żadnej
drogi. Hanna miała nadzieję, że się okaże, iż to miejsce w ogóle
nie istnieje. Chciała tylko wrócić
88
do domu, przytulić do siebie Dota i zapomnieć o tym ka-
tastrofalnym dniu.
- Hanna Marin, przyjechaliśmy się zarejestrować
-poinformował tata Hanny strażnika w uniformie koloru khaki i
w czapeczce z napisem „Ochrona".
Strażnik sprawdził nazwisko na liście i kiwnął głową. Brama
powoli się otworzyła.
Wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin rozegrały
się w błyskawicznym tempie. Każdy czuł się w obowiązku
wtrącić swoje trzy grosze i podjąć jakąś decyzję na temat jej
życia. Poczuła się jak bezradne niemowlę albo zwierzątko, które
sprawia kłopoty. Po jej ataku paniki przy śniadaniu pan Marin
zadzwonił do szpitala. To pewnie po raz kolejny sprawka A. Kto
by się spodziewał, że w Zaciszu Addison-Stevens mogli przyjąć
Hannę już następnego dnia? Potem tata zadzwonił do szkoły i
poinformował wychowawcę, że Hanny nie będzie w szkole przez
dwa tygodnie. Gdyby ktokolwiek o nią pytał, to poleciała do
Singapuru odwiedzić swoją mamę. Potem zadzwonił do
inspektora Wildena i ostrzegł go, że jeśli dziennikarze pojawią się
w szpitalu, wytoczy proces komisariatowi w Rosewood. A na
końcu zrobił coś, co jeszcze bardziej skomplikowało pogląd
Hanny na jej stosunki z ojcem. Spojrzał surowo na Kate i oświad-
czył, że jeśli ktoś w szkole się dowie, dokąd Hanna pojechała, to
podejrzenie w pierwszej kolejności padnie na Kate. Hannie tak to
zaimponowało, iż zapomniała dodać, że jeśli nawet Kate nie
piśnie ani słowa o zniknięciu Hanny, to na pewno A. nie zamierza
trzymać języka za zębami.
89
Tata Hanny wjechał na teren ośrodka. Isabel wierciła się w
swoim fotelu. Hanna ścisnęła w dłoni dwa kawałki sztandaru z
kapsuły czasu ukryte w torebce - jeden należał do Ali, a drugi
sama znalazła w szkolnej kafeterii w zeszłym tygodniu. Nie
chciała się rozstać z żadnym z nich ani na minutę. Mike wyciągał
szyję i rozglądał się po okolicy. Hanna nie obawiała się, że Mike
opowie o jej wyjeździe - zagroziła, że jeśli tak się stanie, zabroni
mu dotykać swoich piersi.
Wjechali na kolisty podjazd. Zatrzymali się przed mo-
numentalnym budynkiem z białego kamienia, z greckimi
kolumnami i małymi balkonami na pierwszym i drugim piętrze.
Wyglądał raczej jak posiadłość jakiegoś magnata kolejowego niż
jak szpital. Pan Marin zgasił silnik. Razem z Isabel odwrócili się.
Tata Hanny uśmiechnął się niepewnie. Isabel wciąż robiła tę
samą, pełną litości minę, wydymając usta. Od rana miała taki
wyraz twarzy.
- Popatrz, jak tu ładnie! - próbowała się przymilać Isabel.
Pokazała na rzeźby z brązu i pieczołowicie przystrzyżone krzewy
przy wejściu. - To prawdziwy pałac!
- Rzeczywiście - szybko przytaknął pan Marin, odpinając pas.
- Wyciągnę twoje walizki z bagażnika.
- Nie - warknęła Hanna. - Nie chcę, żebyście ze mną
wchodzili. A już na pewno nie on a- skinęła głową w kierunku
Isabel.
Pan Marin zmrużył oczy. Pewnie już miał na końcu języka
przemówienie na temat tego, że Hanna powinna szanować Isabel,
która wkrótce miała stać się jej macochą, b la , b la , b 1 a. Ale
Isabel tylko położyła swoją pomarańczową, kościstą dłoń na jego
ramieniu.
90
— W porządku, Tom, rozumiem — powiedziała, co tylko
jeszcze bardziej rozjuszyło Hannę.
Hanna wysiadła z samochodu i zaczęła wyciągać walizki z
bagażnika. Wzięła z sobą połowę szafy. To, że zamykali ją w
domu wariatów, nie oznaczało, że zamierzała wałęsać się przez
dwa tygodnie w szpitalnym szlafroku i w crocsach. Mike wysiadł
za nią i ułożył walizki na wielkim, nieporęcznym wózku, a potem
ruszył w stronę wejścia do budynku. Lobby było olbrzymie,
wysokie, miało marmurową podłogę i pachniało w nim manda-
rynkowym mydłem, takim samym, jakie leżało na toaletce
Hanny. Na ścianach wisiały ogromnych rozmiarów współczesne
obrazy, pośrodku szemrała cicho fontanna, a na końcu
pomieszczenia stało wielkie marmurowe biurko. Recepcjoniści
mieli na sobie białe kitle, tak jak kosmetyczki w ulubionym
salonie Hanny. Na kremowych kanapach siedzieli młodzi, piękni
ludzie, rozmawiając i się śmiejąc.
— Nie wygląda tu jak w Alcatraz — powiedział Mike, drapiąc
się w głowę.
Hanna rozglądała się na prawo i lewo. No dobra, musiała
przyznać, że lobby wyglądało zachęcająco. Ale to pewnie tylko
fasada. Ci ludzie są wynajętymi aktorami, tak jak ta trupa, która
w trzynaste urodziny Spencer wykonywała specjalnie dla jej
gości Sen nocy letniej Szekspira. Hanna podejrzewała, że
prawdziwi pacjenci trzymani są gdzieś na tyłach tego pałacu i
mieszkają w psich budach otoczonych drutem kolczastym.
Podeszła do nich blondynka ubrana w prostą oliwkową
sukienkę.
91
- Hanna Marin? - Wyciągnęła dłoń na powitanie. -Jestem
Denise, będę się tobą opiekować. Bardzo się cieszymy, że do nas
dołączysz.
- Cieszę się waszą radością - odparła Hanna głosem
ociekającym sarkazmem.
Nie zamierzała całować tyłka tej damulki i odpowiadać, że
ona też się cieszy.
Denis spojrzała na Mike'a i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Niestety, goście nie mogą wejść dalej. Tu musicie się
pożegnać.
Hanna chwyciła Mike'a za rękę. Chciała, żeby zamienił się w
pluszowego misia, którego mogłaby wnieść do środka. Mike
przyciągnął Hannę do siebie.
— Słuchaj uważnie. W czerwonej walizce schowałem wielki
kawałek holenderskiego sera. Ukryłem w nim pilnik. Jak
strażnicy nie będą patrzeć, przepiłujesz nim kraty i uciekniesz. To
najstarszy trik, o jakim piszą we wszystkich powieściach.
Hanna zaśmiała się nerwowo.
— Nie sądzę, żeby tu były kraty w drzwiach. Mike położył
palec na ustach.
— Nigdy nie wiadomo.
Denise podeszła do Hanny, położyła jej dłoń na ramieniu i
powiedziała, że już czas iść. Mike pocałował Hannę na
pożegnanie i pokazał znacząco na czerwoną walizkę. Potem
ruszył do wyjścia. Rozwiązał mu się jeden but. Sznurówka
uderzała miarowo o marmurową posadzkę. Na jego nadgarstku
podskakiwała bransoletka z emblematem drużyny lacrosse.
Hanna poczuła łzy napływające do oczu. Oficjalnie byli parą
dopiero od trzech dni. To nie fair.
92
Kiedy Mike wyszedł, Denise rzuciła Hannie uroczy,
wyćwiczony uśmiech, przystawiła kartę magnetyczną do
czytnika przy drzwiach po drugiej stronie korytarza i gestem
zaprosiła Hannę do środka.
— Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
W powietrzu unosił się ostry miętowy zapach. Ku zaskoczeniu
Hanny korytarz za drzwiami wyglądał równie ładnie jak lobby.
Stały w nim bujne rośliny w donicach, na ścianach wisiały
czarno-białe fotografie, a na wykładzinie nie zauważyła śladów
krwi ani kłębów włosów wyrwanych z głów szaleńców. Denise
zatrzymała się przed drzwiami z numerem trzydzieści jeden.
— Czuj się jak u siebie w domu.
Drzwi się otworzyły i oczom Hanny ukazał się ciemny pokój.
Stały w nim dwa olbrzymie łóżka i dwa biurka. Hanna zauważyła
też dwie garderoby. Wielkie okno wychodziło na teren przed
budynkiem. Denise rozejrzała się.
— W tej chwili twojej współlokatorki tu nie ma, ale wkrótce
wróci.
Potem przedstawiła Hannie zasady życia w ośrodku. Hannie
zostanie przydzielony terapeuta, z którym będzie się spotykać
codziennie lub kilka razy w tygodniu. Śniadanie o dziewiątej,
obiad w południe, kolacja o szóstej. Przez resztę dnia Hanna
mogła robić, co jej się żywnie podoba. Denise zachęcała ją, żeby
spróbowała zakolegować się z pozostałymi gośćmi ośrodka.
Wszyscy byli bardzo mili. „No jasne — pomyślała z goryczą
Hanna. — Czy ja wyglądam na dziewczynę, która chętnie
zaprzyjaźni się z psycholami?"
— Chcemy zapewnić naszym gościom pełną prywatność,
dlatego klucz do twojego pokoju masz tylko ty, twoja
93
współlokatorka i strażnik. Zanim cię zostawię, musimy za-
łatwić jeszcze jedną sprawę. Muszę cię prosić, żebyś oddała mi
swój telefon.
Hanna nie kryła oburzenia.
-Co?
Usta Denise miały kolor cukierkowego różu.
— Nasza dewiza brzmi: żadnych kontaktów ze światem
zewnętrznym. Rozmowy telefoniczne dozwolone są tylko w
niedziele, od czwartej do piątej po południu. Nie wolno korzystać
z internetu, czytać gazet ani oglądać telewizji. Do dyspozycji
gości mamy sporą kolekcję filmów na DVD. A także mnóstwo
książek i gier planszowych.
Hanna otworzyła usta, ale wydobyło się z nich tylko ciche
westchnienie. Żadnej telewizji? Żadnego internetu? Żadnych
telefonów? A niby jak miała porozumiewać się z Mikiem?
Denise czekała na jej telefon z wyciągniętą dłonią. Hanna
wręczyła jej swojego iPhone'a i patrzyła, jak Denise owija wokół
niego kabel od słuchawek i wkłada do kieszeni kitla.
- Na stoliku nocnym leży twój rozkład dnia — poinformowała
ją Denise. - Dziś o trzeciej masz wstępną rozmowę z doktor
Foster. Myślę, że naprawdę ci się tu spodoba, Hanno.
Uścisnęła dłoń Hanny i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią.
Hanna rzuciła się na łóżko. Czuła się tak, jakby Denise
dotkliwie ją pobiła. Niby co miała tutaj robić? Wyjrzała przez
okno i zobaczyła, jak Mike wsiada do samochodu jej taty. Auto
powoli odjechało. Hanna poczuła nagle, jak narasta jej
przerażenie. Tak samo czuła się wtedy, gdy rodzice zawozili ją na
letnie półkolonie. „To tylko na
94
kilka godzin", pocieszał ją zawsze tata, kiedy próbowała go
przekonać, że woli jechać z nim do pracy. A teraz, przy pierwszej
lepszej okazji wywiózł ją do tego wariatkowa na zadupiu,
słuchając porad A., który podszywał się pod szkolnego pedagoga.
Jakby szkolni pedagodzy troszczyli się o uczniów! Ale tata
przecież tylko czekał, żeby się jej pozbyć. Teraz mógł prowadzić
swoje idealne życie z idealną Isabel i idealną Kate w d o mu
Han n y.
Hanna opuściła rolety w oknach. Do b ra ro b o t a, A. Dały się
nabrać, wierząc w dobre intencje A. i w to, że pomoże im
odszukać prawdziwego zabójcę Ali. Co teraz mogła zdziałać
Hanna zamknięta w domu wariatów? A może A. zależało właśnie
na tym, żeby Hannę jako żałosną wariatkę odizolować od
Rosewood na zawsze?
Jeśli o to chodziło, to intryga A. powiodła się w stu pro-
centach.
95
9
ARIA PRZECHODZI NA DRUGĄ STRONĘ
We wtorek po szkole Aria stała na chodniku w centrum
Yarmouth, miasta oddalonego o kilka kilometrów od Rosewood.
Tydzień wcześniej padał śnieg, a teraz po obu stronach chodnika
wznosiły się hałdy brudnej brei, która wszystkie sklepy
zamieniała w obskurne nory. Przed barem I-haaa stała tablica
reklamująca akcję „Wypij trzy piwa, dwa dostaniesz za darmo".
Sąsiadujący z nim bar miał w oknie neon, który w połowie się nie
świecił.
Aria wzięła głęboki wdech i spojrzała na witrynę sklepu, do
którego przyjechała. „SKLEP SPIRYTYSTYCZNY STARY
MISTYK", głosił napis wykaligrafowany nad drzwiami
wejściowymi. W oknie błyszczał neonowy pentagram, a na
drzwiach wisiała zielona tabliczka z napisem: „STAWIANIE
TAROTA, CZYTANIE Z DŁONI, KULTY POGAŃSKIE,
WICCA, CIEKAWOSTKI". A pod spodem: „Organizujemy
seanse spirytystyczne. Świadczymy usługi magiczne. O
szczegóły zapytaj w sklepie".
Po wczorajszej rozmowie z Byronem Aria utwierdziła się w
przekonaniu, że widziały ducha Ali. To było logiczne. Od wielu
miesięcy czuła się tak, jakby ktoś ją stale obserwował, czaił się
pod oknem jej pokoju, ukrywał w lesie, łypał okiem zza każdego
rogu w szkole. Czasem to mogła być po prostu Mona
Vanderwaal, która jako A. próbowała gromadzić informacje... ale
może nie zawsze. A jeśli Ali miała Arii i jej przyjaciółkom coś do
powiedzenia o nocy, kiedy umarła? Czy nie było ich
obowiązkiem jej wysłuchać?
96
Kiedy weszła, rozdzwoniły się dzwoneczki. W sklepie
pachniało paczulą, pewnie z powodu kadzidełek palących się w
każdym rogu pomieszczenia. Na półkach stały rzędami
kryształowe amulety, aptekarskie probówki i kielichy z wy-
grawerowanymi smokami.
A na półce za ladą stało radio. Właśnie nadawano wiadomości.
— Policja z Rosewood próbuje ustalić przyczynę pożaru,
który strawił pięć hektarów lasu i nieomal zabił Kłamczuchy z
Rosewood — ogłaszał piskliwym głosem spiker, a w tle słychać
było stukot maszyny do pisania.
Aria jęknęła. To ich nowe przezwisko uważała za idiotyczne.
Nadawało się dla laleczek Barbie, które wpadły w obłęd.
— I jeszcze najnowsze doniesienia — kontynuował spiker. —
Policja łączy siły z FBI, żeby zintensyfikować poszukiwania lana
Thomasa, podejrzewanego o zabójstwo panny DiLaurentis.
Podobno niektórzy twierdzą, że pan Thomas miał wspólników.
Więcej informacji po krótkiej przerwie.
Ktoś chrząknął i Aria uniosła wzrok. Łysiejący chłopak po
dwudziestce, w marynarce uszytej z materiału
97
przypominającego końską sierść, siedział skulony za ladą. Na
plakietce, którą miał przypiętą do klapy, widniał napis: „CZEŚĆ,
JESTEM BRUCE, DYŻURNA CZAROWNICA". Na kolanach
trzymał zakurzone, ozdobnie oprawione tomiszcze i patrzył na
Arię tak, jakby przyszła tu, żeby coś ukraść. Aria odsunęła się od
półki z olejkami rytualnymi i posłała mu słodki uśmiech.
— O, cześć - przywitała się lekko zachrypniętym głosem. —
Przyszłam na seans. Zaczyna się za kwadrans, prawda?
O seansie dowiedziała się ze strony internetowej sklepu.
Sprzedawca odwrócił kartkę w księdze. Miał znudzoną minę.
Przesunął w jej stronę listę.
— Wpisz się. To kosztuje dwadzieścia dolarów.
Aria przetrząsnęła swoją torbę ze skóry jaka i wyjęła kilka
pomiętych banknotów. Podeszła do lady i wpisała się na listę. Już
trzy osoby zapowiedziały swój udział.
- Ar i a?
Odwróciła się gwałtownie. Pod regałem z talizmanami wudu
stał chłopak w marynarce z emblematem Rosewood Day. Na
nadgarstku miał żółtą plastikową bransoletkę z logo drużyny
lacrosse. Uśmiechał się promiennie.
— Noel? — wyjąkała Aria.
Noel Kahn był najlepszym przyjacielem jej brata. Był
najbardziej typowym z wszystkich typowych chłopaków z
Rosewood, jakiego kiedykolwiek spotkała, i ostatnią osobą, którą
spodziewałaby się spotkać w takim miejscu. W szóstej i siódmej
klasie, kiedy bardzo chciała być popularna w szkole,
podkochiwała się w Noelu. Ale on uganiał się tylko za Ali. Bo
wszyscy się w niej kochali. Jak na ironię, kiedy tylko Aria
wysiadła z samolotu, który przywiózł
98
ją z Rejkiawiku na początku roku, Noel nagle się nią za-
interesował. Teraz nie uważał jej już za dziwaczkę. Twierdził, że
jest egzotyczna. A może wreszcie zauważył, że ma piersi.
— Jak miło cię spotkać — przywitał się z nią, przeciągając
samogłoski.
Podszedł leniwym krokiem do lady i wpisał się na listę pod
nazwiskiem Arii.
— Idziesz na seans? — zapytała Aria z niedowierzaniem.
Noel pokiwał głową, przyglądając się zestawowi kart do
tarota, z półnagą czarodziejką na samym wierzchu.
— Seanse są super. Słuchałaś kiedyś Led Zeppelin? Mieli
fioła na punkcie wywoływania duchów. Ponoć niektóre teksty ich
piosenek zainspirowali czciciele szatana.
Aria bez słowa gapiła się na Noela. Ostatnio Noel i Mike
szaleli za Led Zeppelin. Niedawno Mike zapytał Byrona, czy ma
ich czwarty album na płycie winylowej. Chciał odsłuchać utwór
Stairway to Heaven od tyłu i sprawdzić, czy faktycznie ukryto w
nim jakieś sekretne wiadomości.
— W każdym razie, skoro tu jesteś, to ja automatycznie
zbliżyłem się do pięknej dziewczyny. — Noel uśmiechnął się
lubieżnie. — A jeśli seans się uda, to może dasz się zaprosić do
mnie w czwartek na imprezę w jacuzzi.
Aria poczuła się tak, jakby oblazły ją pijawki. Gapiły się na
nią czaszki poustawiane na jednej z półek z talizmanami.
Siedzący za ladą sprzedawca uśmiechnął się tajemniczo, jakby
skrywał jakiś sekret. Co tu robił Noel? Czy przysłał go jakiś
dziennikarz z Rosewood, każąc mu śledzić Arię i rejestrować
każde jej posunięcie? A może to kawał zrobiony przez
chłopaków z drużyny lacrosse? W szóstej klasie, zanim jeszcze
Ali zaprosiła ją do swojej
99
ekskluzywnej paczki, Arię powszechnie uważano za dzi-
waczkę i bezlitośnie wyśmiewano.
Noel podniósł fioletową świecę o fallicznym kształcie i po
chwili odstawił ją na miejsce.
— Pewnie przyszłaś tu z powodu Ali?
Arii wydawało się, że zapach paczuli zapycha jej zatoki.
Wzruszyła tylko ramionami.
Noel przyjrzał się jej badawczo.
— Naprawdę widziałaś ją w lesie?
— Nie twój interes — warknęła Aria.
Machinalnie zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu kamer lub
dyktafonów ukrytych wśród pudełek z papierosami
goździkowymi. Właśnie takie pytanie mógł chcieć jej zadać za
pośrednictwem Noela jakiś dziennikarzyna.
— Okej, okej. — Noel uniósł ręce w geście kapitulacji. — Nie
chciałem cię zdenerwować.
Sprzedawca z trzaskiem zamknął książkę.
— Medium prosi do środka — oznajmił, rozsuwając zasłonkę
z koralików i zapraszając ich na tyły sklepu.
Aria spojrzała na zasłonkę, a potem na Noela. A jeśli za tymi
drzwiami zza pudeł wyskoczy banda typowych chłopaków z
Rosewood, zaczną robić jej zdjęcia, a potem opublikują je w
internecie? Ale sprzedawca rzucił jej tak zniecierpliwione
spojrzenie, że postanowiła zacisnąć zęby i przejść przez zasłonkę.
Usiadła na jednym ze składanych krzeseł ustawionych pośrodku
pokoju. Noel usiadł koło niej, choć wcale nie była pewna, czy
tego właśnie chce. Aria spojrzała na niego. Nic dziwnego, że tyle
dziewczyn dałoby się pokroić, byle tylko pójść z nim na randkę.
Miał ciemne, faliste włosy, rozmarzone spojrzenie i wysporto-
wane, muskularne ciało. Jego oddech pachniał miętowymi
100
cukierkami. Ale co tam. Nawet jeśli przyszedł tu z jakichś
ważnych dla siebie powodów i tak nie był w typie Arii. Te swoje
idealnie wytarte dżinsy pewnie kupił w jakimś niewiarygodnie
luksusowym sklepie. Poza tym był zbyt wymuskany jak na gust
Arii. Nie miał nawet milimetra zarostu na twarzy.
Aria rozejrzała się po zapleczu sklepu spirytystycznego i
zmarszczyła brwi. Jedynym źródłem światła była nieosłonięta
żarówka zwisająca z sufitu i cuchnąca świeca stojąca gdzieś w
kącie. Na półkach upchnięto jakieś nieoznakowane pudła, a koło
wyjścia ewakuacyjnego stała dziwna, drewniana, podłużna
skrzynia. Noel popatrzył w tym samym kierunku.
— Zgadza się, to trumna — powiedział. — Niektórzy kupują
je sobie, bo ich podnieca udawanie trupów.
— Skąd to wiesz? — zapytała Aria zdegustowana.
— Wiem więcej, niż ci się wydaje.
Śnieżnobiałe zęby Noela błysnęły w ciemności, a Aria
zadrżała.
Zasłonka z koralików rozchyliła się ponownie i do po-
mieszczenia weszły dwie kolejne osoby, które po cichu zajęły
miejsca na krzesłach. Jedną z tych osób był starszy mężczyzna z
sumiastym wąsem, a drugą kobieta, chyba koło trzydziestki.
Miała chustkę zawiązaną na głowie i wielkie, ciemne okulary. Na
końcu wszedł młody mężczyzna. Był ubrany w aksamitny
płaszcz i miał głowę owiniętą szalem. Na jego szyi wisiało
mnóstwo koralików i wisiorków. W ręce niósł jakieś urządzenie z
suchym lodem, z którego sączył się dym do i tak zamglonego
pomieszczenia.
— Bądźcie pozdrowieni — przywitał wszystkich gromkim
głosem. — Nazywam się Equinox.
101
Aria ledwie powstrzymała się od śmiechu. Eq u in o x? Co to
za imię? Ale siedzący obok niej Noel nachylił się, jakby zaczął
uważnie słuchać. Equinox wyciągnął dłonie do sufitu.
— Żeby przywołać duchy, których szukacie, musicie zamknąć
oczy i skupić się, by stać się jednością.
Potem zaintonował sylabę „om".
Kilka głosów — w tym Noel — przyłączyło się do inkantacji.
Aria czuła przez spódnicę zimne metalowe krzesło. Otworzyła
jedno oko i się rozejrzała. Wszyscy nachylili się, jakby na coś
czekali, a kilka osób złapało się za ręce. Nagle Equinox zatoczył
się do tyłu, tak jak pod naporem jakiejś niewidzialnej siły. Aria
poczuła ciarki na plecach. Powietrze wokół niej zgęstniało. W
jednej chwili postanowiła zaufać medium i przyłączyła się do
zaśpiewu.
Nastała długa cisza. W kaloryferach piszczało. Na górze
słychać było czyjeś kroki. Ze sklepu dochodził słodki i duszący
zapach kadzidła. Coś miękkiego jak piórko musnęło Arię w
policzek. Zerwała się na równe nogi. Kiedy otworzyła oczy,
niczego nie zobaczyła.
— Dooobrze — oznajmił wreszcie Equinox. — Możecie już
otworzyć oczy. Czuję, że wśród nas ktoś się pojawił. Ktoś bardzo
bliski jednej z zebranych tu osób. Czy ktoś z was stracił
przyjaciela?
Aria zamarła. Ali nie mogła się tu zjawić tak po prostu... A
może mogła?
Ku jej przerażeniu Equinox podszedł do niej i kucnął przed jej
krzesłem. Miał spiczastą kozią bródkę i lekko pachniał
marihuaną. Jego oczy były szeroko otwarte. Nawet nie mrugnął.
— To ty — powiedział niskim głosem, zbliżając usta do jej
ucha.
— Mhm — wyszeptała Aria.
102
Włosy z jeżyły się jej na karku.
— Straciłaś bardzo bliską przyjaciółkę, prawda? - zapytał
głosem jak zza grobu.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Serce Arii biło jak
młotem. — Czy ona... tu jest?
Aria się rozejrzała. Spodziewała się, że za chwilę stanie przed
nią dziewczyna, którą uratowała z pożaru, ubrana w bluzę i z
twarzą umazaną sadzą.
— Bardzo blisko — zapewnił ją Equinox.
Zacisnął pięści i szczęki, jakby pogrążył się w głębokiej
koncentracji. Minęło kilka kolejnych sekund. W pokoju było
coraz ciemniej. W mroku jaśniały tylko fluorescencyjne cyfry na
zegarku do nurkowania na nadgarstku Noela. Aria czuła
pulsowanie w uszach. Jej palce zaczęły drżeć, jakby wpadły w
wibrację. Wibrację A li.
— Mówi mi, że wiedziała o tobie wszystko — powiedział
Equinox takim tonem, jakby nabijał się z Arii.
Aria poczuła jednocześnie lęk i nadzieję. Tak właśnie
powiedziałaby Ali.
— Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
— Ale wkurzało cię to, że ona wie o tobie wszystko — dodał
Equinox. — O tym też wiedziała.
Aria westchnęła. Teraz jej nogi trzęsły się tak samo jak palce.
Noel wiercił się na swoim krześle.
— Naprawdę... wiedziała to?
— Wiedziała bardzo wiele - wyszeptał Equinox. — Wie-
działa, że chcesz, żeby odeszła. Smuciło ją to. Smuciło ją wiele
rzeczy.
Aria zakryła dłonią usta. Pozostali uczestnicy seansu
wpatrywali się w nią. Widziała w ciemności białka ich szeroko
otwartych oczu.
103
— Nie chciałam, żeby odeszła — zaprotestowała Aria.
Equinox podniósł głowę w kierunku sufitu, jakby
chciał lepiej przyjrzeć się Ali.
— Ale ona ci wybacza. Wie, że nie postępowała wobec ciebie
fair.
— Naprawdę? — wyjąkała Aria.
Przycisnęła dłonie do kolan, żeby ustało drżenie. To prawda,
oczywiście. Czasami Ali zachowywała się zupełnie nie fair.
Wielokrotnie. Equinox pokiwał głową.
— Wie, że nie powinna była odbijać ci chłopaka. Szczególnie
że tak długo z sobą chodziliście.
Aria przekrzywiła głowę, bo przez chwilę wydawało się jej, że
się przesłyszała. Zatrzeszczało krzesło, a ktoś zakaszlał.
— Chłopaka...? — powtórzyła jak echo.
Poczuła skurcz w żołądku. W siódmej klasie nie miała
chłopaka.
Zerwała się na równe nogi i nieomal uderzyła głową w
zwisający z sufitu lampion. Idąc po omacku przez kłęby dymu z
kadzidełek i suchego lodu, dotarła do wyjścia.
— Hej! — zawołał za nią Equinox.
— Aria, zaczekaj! — zatrzymywał ją Noel, ale ona ich
zignorowała.
Wycięty z kartonu czarnoksiężnik wskazywał drogę do
łazienki. Aria wbiegła do niej, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła
się o umywalkę. Nawet nie zauważyła, że strąciła na podłogę
ręcznie robione mydło ze smoczej krwi. „Ale ze mnie idiotka",
łajała się w myślach. Oczywiście, że Ali tu nie ma. Oczywiście,
seanse spirytystyczne to jedna wielka ścierna. Ten facet zaczął
gadać o Ali, bo rozpoznał Arię z wiadomości. Co ona sobie
wyobrażała?
104
Spojrzała w okrągłe, pokryte zaciekami lustro. Miała
mlecznobiałą cerę. Ale choć Equinox był szarlatanem, po-
wiedział coś okropnego, co było prawdą. Aria chciała, żeby Ali
zniknęła.
Ali stała obok niej, kiedy w siódmej klasie Aria przyłapała
swojego ojca, jak całuje się z Meredith na parkingu. Przez kolejne
tygodnie Ali nie dawała Arii spokoju. Na przerwach wciąż
wypytywała ją o nowe wieści w tej sprawie. Wprosiła się na
kolację do jej domu i cały czas rzucała Byronowi pełne
potępienia spojrzenia, a na Ellę patrzyła ze współczuciem. Kiedy
spotykały się w piątkę, Ali co chwila dawała Arii do zrozumienia,
że jeśli nie będzie posłuszna, wyjawi jej tajemnicę. Doprowadziła
Arię do takiej rozpaczy, że na kilka tygodni przed śmiercią Ali
Aria zaczęła jej unikać.
„Smuciło ją to", powiedział Equinox. Czy to możliwe, aby Ali
wiedziała, że Aria chętnie by się jej pozbyła? Nagle Arii coś się
przypomniało. Dzień po zaginięciu Ali pani DiLaurentis
zaprosiła wszystkie jej przyjaciółki do siebie i wypytywała je,
gdzie mogła podziewać się Ali. W którymś momencie pani
DiLaurentis oparła się na łokciach i zapytała, czy Ali czasem
wydawała się smutna. Wszystkie zaprotestowały. Przecież Ali
była śliczna, mądra i kochana przez wszystkich. Wszyscy ją
uwielbiali. Słowo „smutna" nie istniało w słowniku Ali.
Aria zawsze widziała siebie w roli ofiary, a Ali w roli
myśliwego. Ale może i ona przechodziła ciężki okres? Może
potrzebowała z kimś pogadać, a Aria ją odtrąciła.
— Przepraszam — wyszeptała i zaczęła płakać. Po policzkach
płynęły jej łzy zmieszane z tuszem do rzęs. — Ali, tak mi
przykro. Nigdy nie życzyłam ci śmierci.
105
Nagle rozległ się głośny syk, jakby para uciekała z kaloryfera.
Żarówka nad lustrem zamigotała i zgasła, pogrążając łazienkę w
ciemności. Aria zamarła. Serce podeszło jej do gardła.
Zaswędział ją nos. W powietrzu rozszedł się słodki i duszący
zapach. Mydło waniliowe.
Aria chwyciła dłońmi brzeg umywalki i próbowała się
uspokoić. Nagle światło samo się włączyło. Aria widziała w
lustrze własne, przerażone spojrzenie. Ale w lustrze zobaczyła
nie tylko swoją twarz.
Za sobą zauważyła dziewczynę o sercowatej twarzy, z
ogromnymi błękitnymi oczami i promiennym uśmiechem. Aria
westchnęła i odwróciła się. Na drzwiach do łazienki na korkowej
tablicy, pośród plakatów zapowiadających konkursy poetyckie,
ogłoszeń o sprzedaży sofy i pokojach do wynajęcia, wisiało
kolorowe zdjęcie Ali.
Aria podeszła bliżej. Patrzyła Ali prosto w oczy. Nie mogła
złapać tchu. Rozpoznała od razu ulotkę, którą rozwieszono w
całym mieście zaraz po zaginięciu Ali. To samo zdjęcie
umieszczono na kartonach na mleko i pokazywano w telewizji,
prosząc o pomoc w poszukiwaniach. Wielką czcionką napisano
na nim: „ZAGINĘŁA ALISON DILAURENTIS. NIERIESKIE
OCZY, BLOND WŁOSY. 150 CM WZROSTU, 45 KG.
OSTATNIO WIDZIANA 20 CZERWCA". Aria od lat nie
widziała tej ulotki. Przyjrzała się jej bardzo uważnie, centymetr
po centymetrze. Odwróciła ją też na drugą stronę, szukając
odpowiedzi na pytanie, jak się tu znalazła. I kto ją tu umieścił.
Ale nic nie znalazła.
106
10
ZWYCZAJNE ŻYCIE
Nieco później tego samego dnia Emily stanęła przed
obłożonym drewnianymi panelami domem na farmie w
Lancaster, w stanie Pensylwania. Na podjeździe zamiast
samochodu stał wóz z wielkimi kołami i czerwoną trójkątną
plakietką z tyłu, sygnalizującą, że to pojazd wolnobieżny.
Poprawiła mankiety szarej bawełnianej sukienki od A. i biały
płócienny czepiec. Stała pod drewnianą tablicą z namalowanym
ręcznie napisem: „FARMA ZOOKÓW".
Emily zagryzła wargi. To jakieś szaleństwo. Jeszcze kilka
godzin wcześniej powiedziała rodzicom, że jedzie na wycieczkę
dla młodzieży do Bostonu. Potem wsiadła do autokaru do
Lancaster. W malutkiej pachnącej chemikaliami łazience w
autokarze przebrała się w sukienkę, czepiec i buty. Wysłała
przyjaciółkom krótką wiadomość, że do piątku będzie w
Bostonie. Gdyby powiedziała im prawdę, pewnie wzięłyby ją za
wariatkę. A na wypadek,
107
gdyby rodzice zaczęli coś podejrzewać, wyłączyła telefon,
żeby nie mogli użyć funkcji namierzania dziecka przez GPS.
Wtedy, niestety, dowiedzieliby się, że ich córka udaje amiszkę w
Lancaster.
Emily przez całe życie ciekawili amisze, choć nie miała
zielonego pojęcia, jak to jest być j ed n ą z n ich . Wiedziała na
pewno, że amisze chcą po prostu, żeby wszyscy dali im święty
spokój. Nie życzyli sobie, żeby turyści robili im zdjęcia, nie
witali z otwartymi ramionami osób wkraczających na ich teren, a
tych kilku amiszów, których poznała osobiście, robiło wrażenie
okropnie poważnych i pozbawionych poczucia humoru.
Dlaczego więc A. tak bardzo zależało na tym, żeby odwiedziła
ich wspólnotę? Czy Lucy Zook znała Ali? Czy Ali uciekła z
Rosewood i potajemnie została amiszką? To raczej nie wchodziło
w grę, ale Emily mimo wszystko miała nadzieję. Czy to możliwe,
że Lucy... to Ali?
Emily przychodziło do głowy coraz więcej powodów, dla
których Ali mogła nadal żyć. Przypomniała sobie rozmowę z
panią DiLaurentis w dzień po zniknięciu Ali. Jej mama pytała,
czy Ali uciekła. Emily natychmiast zaprzeczyła, choć przecież
zd ar z ało si ę j ej rozmawiać z Ali o ucieczce z Rosewood na
zawsze. Snuły bardzo szczegółowe, choć niestworzone plany.
Miały jechać na lotnisko i wsiąść do pierwszego lepszego
samolotu. Innym razem wyobrażały sobie, że wsiądą do pociągu
do Kalifornii i wprowadzą się do jakiegoś dużego mieszkania ze
współlokatorami w Los Angeles. Emily nie wiedziała, dlaczego
Ali chce wyjechać z Rosewood. Zawsze żywiła cichą nadzieję, że
po prostu Ali chciała mieć ją tylko dla siebie.
108
Ale w lecie między szóstą i siódmą klasą Ali nagle przepadła
jak kamień w wodę na dwa tygodnie. Kiedy Emily do niej
dzwoniła, odzywała się tylko poczta głosowa. Gdy dzwoniła do
niej do domu, zgłaszała się automatyczna sekretarka. A przecież
wiedziała, że DiLaurentisowie nigdzie nie wyjechali. Kiedy
Emily przejeżdżała obok ich domu, widziała, jak tata Ali myje na
podjeździe samochód, a jej mama pieli chwasty w ogródku. Była
pewna, że Ali się na nią gniewa, choć nie miała pojęcia dlaczego.
A z pozostałymi przyjaciółkami nie mogła o tym pogadać. Spen-
cer i Hanna wyjechały na wakacje do krewnych, Aria zaś na
warsztaty plastyczne do Filadelfii.
Dwa tygodnie później Ali zadzwoniła do niej jakby nigdy nic.
- Gdzi e si ę po dzi ew ał aś ?- pytała Emily.
- Uciekłam! - oznajmiła radośnie Ali. A kiedy Emily milczała,
zaśmiała się.
- Żartuję. Wyjechałam w góry Pocono z ciotką Giadą. Nie
miałam zasięgu.
Emily jeszcze raz spojrzała na napisany ręcznie znak. Czuła,
że ta wycieczka do Lancaster to jakiś kolejny podstęp A. Przecież
dały się nabrać, że Wilden i Jason zabili Ali, choć okazało się, że
ona żyje. Ale i tak przed oczami wciąż widziała zdanie: „Co byś
zrobiła, żeby ją znaleźć?". Oczywiście zrobiłaby wszystko.
Wzięła głęboki wdech i weszła na schody prowadzące na
ganek. Na sznurku suszyły się koszule, choć było tak zimno, że
prawie zamarzły. Z komina wydobywał się dym, a wielki wiatrak
za domem mruczał cicho. W lodowatym powietrzu rozchodził się
zapach świeżo upieczonego chleba.
109
Emily spojrzała przez ramię na pole po kukurydzy. Czy A. i
teraz ma na nią oko? Miała nerwy napięte jak struny. Zapukała
trzy razy do drzwi. „Błagam, niech się okaże, że otworzy mi Ali",
modliła się w duchu.
Coś zaskrzypiało, a potem rozległ się trzask. Ktoś wymknął
się chyłkiem z domu tylnymi drzwiami i zniknął na polu
kukurydzianym. Wyglądał na chłopaka w wieku Emily. Miał na
sobie obszerną marynarkę, dżinsy i czerwono-niebieskie trampki.
Pędził na złamanie karku i nawet się nie odwrócił.
Serce Emily chciało wyskoczyć z piersi. Po chwili drzwi
frontowe się otworzyły. W progu stanęła nastolatka. Miała taką
samą sukienkę jak Emily i włosy upięte w kok. Jej czerwone usta
świadczyły o tym, że ktoś ją przed chwilą pocałował. Bez słowa
wpatrywała się w Emily, mrużąc nienawistnie oczy. Emily
poczuła ogromne rozczarowanie.
— Mhm, nazywam się Emily Stoltzfus — wymamrotała,
próbując nie przekręcić nazwiska, które widniało w liście od A.
— Przyjechałam z Ohio. Ty jesteś Lucy?
Dziewczyna drgnęła na dźwięk tego nazwiska.
— Tak — wycedziła. — Przyjechałaś na wesele Mary w ten
weekend?
Emily zamurowało. W liście od A. nie było mowy o żadnym
weselu. Czy to możliwe, że we wspólnocie amiszów Ali
przybrała imię Mary? Może zmuszono ją, żeby wzięła ślub
jeszcze jako nastolatka, a Emily miała ją stąd wyciągnąć. Emily
miała bilet powrotny na autobus w piątek po południu, kiedy
grupa parafialna wracała z Bostonu. Nie mogła zostać tutaj do
soboty, bo pewnie wtedy miało się odbyć wesele. Rodzice od
razu zaczęliby coś podejrzewać.
110
- Ach przyjechałam pomóc w przygotowaniach - powiedziała,
mając nadzieję, że me brzmi jak kompletna idiotka.
Lucy spojrzała na coś za plecami Emily.
- O przyszła Mary. Może chcesz się przywitać?
Emily podążyła za jej wzrokiem. Ale Mary była znacznie
niższa i grubsza niż dziewczyna, którą kilka dni temu Emily
spotkała w lesie. Miała czarne włosy związane w ciasny kok, co
podkreślało jej okrągłą buzię.
- Tak - odparła Emily, a serce podeszło je] do gardła.
Odwróciła się 1 popatrzyła prosto w twarz Lucy, która
zaciskała usta tak mocno, jakby z całych sił powstrzymywała
się przed zdradzeniem jakiegoś sekretu.
Lucy otworzyła szerzej drzwi i wpuściła Emily do środka.
Weszły do salonu. Był to wielki, kwadratowy pokój oświetlony
tylko jedną gazową lampą stojącą w rogu. Ręcznie robione stoły i
krzesła stały rzędami wzdłuż ścian. Na regale w rogu znajdował
się duży słój z selerem 1 wielka, podniszczona Biblia. Lucy
stanęła pośrodku pokoju i przyglądała się badawczo Emily.
-Gdzie dokładnie mieszkasz w Ohio? - Mhm, niedaleko
Columbus. - Emily wymieniła nazwę jedynego miasta w Ohio,
które znała.
-Och - Lucy podrapała się w głowę. Pewnie tak brzmiała
prawidłowa odpowiedź. - Przysłał cię pastor Adam?
Emily z trudem przełknęła ślinę. - Tak? - odparła, zgadując.
Czuła się jak aktorka, której kazano grać w sztuce, choć
wcześniej nie przysłano jej scenariusza.
Lucy cmoknęła cicho i rzuciła okiem na tylne wejście
do domu.
111
- Zawsze mu się wydaje, że coś takiego poprawi mi humor -
zamruczała pod nosem tonem zimnym jak lód.
- Słucham? - Emily zdumiała niechęć i irytacja w głosie Lucy.
Zawsze się jej wydawało, że amisze to ludzie niesłychanie
opanowani i spokojni.
Lucy machnęła tylko szczupłą, bladą dłonią.
- Nieważne, przepraszam. - Odwróciła się i ruszyła w głąb
długiego korytarza. - Zajmiesz łóżko mojej siostry - oznajmiła
sucho, prowadząc Emily do małej sypialni. W środku stały dwa
zsunięte bokami łóżka nakryte kolorowymi, ręcznie utkanymi
narzutami. - Śpisz po lewej.
- Jak ma na imię twoja siostra? - zapytała Emily, oglądając
puste białe ściany.
- Leah - odparła Lucy, poprawiając energicznie poduszkę.
- Gdzie teraz jest?
Lucy jeszcze mocniej uderzyła poduszkę. Miała napięte
wszystkie mięśnie na szyi. Nagle się odwróciła i stanęła twarzą
do rogu pokoju, jakby właśnie zrobiła coś godnego potępienia.
- Właśnie zabierałam się za dojenie. Chodź.
Wyszła z sypialni. Po chwili Emily dołączyła do niej,
przechodząc przez labirynt korytarzy i pokoi. Zaglądała do
każdego mijanego pomieszczenia, w nadziei że zobaczy Ali, jak
siedzi w bujanym fotelu, z palcem na ustach, albo przy biurku, z
kolanami podciągniętymi pod brodę. Wreszcie przeszły przez
olbrzymią jasną kuchnię, w której rozchodził się
obezwładniający zapach mokrej wełny, a stamtąd Lucy
poprowadziła Emily do wielkiej, pełnej przeciągów obory. W
boksach stały rzędami
112
krowy, machając ogonami. Na widok dziewczyn kilka z nich
zamuczało przeciągle. Lucy wręczyła Emily metalowe wiadro.
- Zaczynasz od prawej, a ja od lewej. Emily nerwowo
przestępowała z nogi na nogę. Pod jej stopami szeleściło siano.
Nigdy wcześniej nie doiła krowy, nawet wtedy gdy zesłano ją na
farmę do cioci i wujka z Iowa. Lucy już się odwróciła i zabrała za
dojenie swojej części stada. Emily nie miała wyboru. Podeszła do
pierwszej z brzegu krowy, postawiła wiadro pod jej wymieniem i
kucnęła. To nie mogło być takie trudne. Ale krowa była
olbrzymia, miała silne nogi i szeroki, mięsisty zad. Czy krowy
wierzgały tak jak konie? Czy krowy g r yz ł y?
Strzeliła z kostek w dłoniach i spojrzała na inne boksy. „Jeśli
w ciągu dziesięciu sekund zamuczy krowa, wszystko będzie w
porządku", pomyślała. Zawsze w podbramkowych sytuacjach
grała w tę wymyśloną przez siebie grę. W głowie policzyła do
dziesięciu. Żadna z krów nie zamuczała, choć rozległ się dźwięk,
który podejrzanie przypominał pierdnięcie.
- Mhm.
Emily poderwała się na równe nogi. Lucy wbiła w nią
nienawistny wzrok.
- Nigdy nie doiłaś krowy? - zapytała Lucy.
- No... - Emily szukała w głowie jakiejś sensownej od-
powiedzi. - Właściwie to nie. Tam gdzie mieszkam, każdy
specjalizuje się w jednym zadaniu. Dojenie nie należy do moich
obowiązków.
Lucy popatrzyła na nią tak, jakby nigdy w życiu nie słyszała o
podziale pracy.
113
— Póki tu mieszkasz, będzie to należało do twoich obo-
wiązków. To nic trudnego. Pociągnij i ściśnij.
— No dobra — wymamrotała Emily.
Odwróciła się do krowy, której wymię kołysało się miarowo.
Dotknęła jednego strzyku. W dotyku przypominał gumę. Był
pełny. Kiedy go nacisnęła, mleko trysnęło do wiaderka. Miało
dziwnie poszarzały kolor i zupełnie nie przypominało tego
mleka, które jej mama kupowała w supermarkecie.
— O właśnie — pochwaliła stojąca nad nią Lucy. Znowu
zrobiła dziwną minę. — A właściwie to czemu mówisz po
angielsku?
Ostry zapach siana zakręcił w nosie Emily. A amisze nie
mówili niby po angielsku? Zeszłej nocy przeczytała w internecie
kilka artykułów na ich temat, żeby zgromadzić jak najwięcej
informacji, ale o czymś takim słyszała po raz pierwszy. Czemu A.
jej nie uprzedził?
— W twojej wspólnocie nie mówi się językiem pensyl-
wańskim? — zapytała Lucy z niedowierzaniem.
Emily nerwowo poprawiała czepiec. Jej palce pachniały jak
kwaśne mleko.
— No... nie. Idziemy z duchem czasu. Lucy z podziwem
pokręciła głową.
— Nieźle, masz szczęście. Powinnyśmy się zamienić
miejscami. Zostań tutaj, a ja pojadę do Ohio.
Emily zaśmiała się nerwowo, choć poczuła ulgę. Może Lucy
nie była taka zła. Może nawet ta osada amiszów nie była taka zła.
Przynajmniej było tu spokojnie i nikt nie dramatyzował bez
potrzeby. Ale jednocześnie Emily czuła, jak wzbiera w niej
rozczarowanie. Jak się okazało, Ali wcale się tu nie ukrywała.
Więc po co ta cała maskarada wymyślona
114
przez A.? Żeby zrobić z Emily debilkę? Żeby zapewnić jej
rozrywkę? Żeby pobawić się z nią w głupiego Jasia?
Jak na sygnał jedna z krów holenderek zamuczała głośno i
przeciągle, a potem spod jej ogona wypadł na siano wielki placek.
Emily zacisnęła zęby. A może po prostu ktoś robił z niej głupią
krowę?
115
11
NIETYPOWY WYPAD MAMY Z CÓRKĄ
Kiedy tylko Spencer przekroczyła próg salonu piękności
Fermata, na jej twarzy zakwitł promienny uśmiech. W
pomieszczeniu pachniało miodem, a stojąca w rogu fontanna
szemrała cicho. Spokojny dźwięk natychmiast ukoił jej nerwy.
- Umówiłam cię na głęboki masaż, peeling marchewkowy i
zabieg dotleniający cerę - powiedziała mama Spencer,
wyciągając portfel. - A potem idziemy na lunch do Uczty.
Zarezerwowałam stolik.
- Super — ucieszyła się Spencer.
Jej mama zawsze chodziła do bistro Uczta razem z Melissą.
Pani Hastings ścisnęła ramię Spencer, która poczuła drażniący
zapach Chanel No. 5, którym mama skropiła się obficie.
Recepcjonistka pokazała Spencer szafkę, w której mogła
zostawić swoje ubranie i przebrać się w szlafrok
116
i klapki. Za chwilę leżała na stole do masażu i rozpływała się z
rozkoszy.
Od dawna nie czuła się tak blisko związana z rodzicami.
Poprzedniego wieczoru oglądała z tatą Ojca chrzestnego w
salonie urządzonym w suterenie. Pan Hastings znał na pamięć
każdą kwestię. A później razem z mamą zaczęła planować
imprezę charytatywną w Klubie Łowieckim w Rosewood, która
miała się odbyć za dwa miesiące. Kiedy rano sprawdziła w
internecie swoją kartę ocen, dowiedziała się, że z ostatniego testu
z ekonomii dostała szóstkę. Oczywiście nie omieszkała
poinformować o tym Andrew, dziękując mu za pomoc w nauce, a
on odpisał, że był pewien, że Spencer się uda. I zaprosił ją na bal
waleń -tynkowy, który miał się odbyć za kilka tygodni. Spencer
przyjęła jego zaproszenie.
Jednak rozmowa z Melissą nie dawała jej spokoju. Podobnie
jak wiadomość od A. o jakiejś „szopce" rozgrywającej się na
oczach Spencer. Jakoś nie chciało się jej wierzyć, że to mama
zmusiła Melissę, by oskarżyła lana. Pewnie Melissa źle
zinterpretowała troskliwe pytania mamy. A jeśli chodzi o A... No
cóż, A. na pewno nie należało wierzyć, o tym przekonała się już
niejeden raz.
- Kochanie - usłyszała nad sobą głos masażystki. -Dlaczego
tak się spięłaś? Rozluźnij się.
Spencer z całych sił próbowała się zrelaksować. Z głośników
dochodził szum fal i pokrzykiwania mew. Zamknęła oczy i
wykonała trzy relaksacyjne oddechy. Postanowiła, że nie
wpadnie w panikę. Wiedziała, że A. tylko na to czeka.
Po masażu, peelingu marchewkowym i zabiegu dotleniającym
czuła się zrelaksowana, rozluźniona i promienna.
117
Mama już czekała na nią w Uczcie, pijąc wodę mineralną z
cytryną i czytając gazetę.
- Było cudownie - powiedziała Spencer, zajmując miejsce
przy stoliku. - Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparła pani Hastmgs,
rozkładając serwetkę na kolanach. - Cieszę się, że jakoś się
odprężyłaś po wszystkim, przez co musiałaś' przejść.
Zapadła cisza. Spencer wbiła wzrok w stojący przed nią
ręcznie robiony ceramiczny talerz. Mama wodziła koniuszkiem
palca po brzegu szklanki. Po szesnastu latach grania roli gorszej
córki Spencer nie miała pojęcia, o czym rozmawiać z mamą.
Nawet me pamiętała, kiedy ostatnio spędzały razem czas.
Pani Hastings westchnęła i w zamyśleniu zapatrzyła się na
umieszczony w rogu bar. Na wysokich stołkach siedziało kilka
osób, popijając martini i chardonnay.
- Nie chciałam, żeby nasze stosunki tak się ułożyły - po-
wiedziała po chwili, jakby czytała w myślach Spencer.
-Naprawdę nie wiem, jak to się stało.
„Może przypomnij sobie zachowanie Melissy", pomyślała
Spencer. Ale tylko wzruszyła ramionami i stukała obcasem w takt
Dla Elizy, jednego z ostatnich kawałków, jakie nauczyła się grać
w czasie lekcji fortepianu.
- Postawiłam ci wysokie wymagania co do wyników w szkole,
a to cię ode mnie oddaliło - lamentowała mama, zniżając głos,
kiedy ich stolik minęły cztery elegancko' uczesane kobiety z
matami do jogi i drogimi torebkami, prowadzone przez hostessę
na drugi koniec sali. - Z Melissą było łatwiej, w jej klasie było
mniej prymusów. - Zamilkła na chwilę i napiła się wody. - Ale
twoja klasa...
118
była inna. Widziałam, że bycie zawsze na drugim miejscu w
pełni cię satysfakcjonuje. A ja chciałam widzieć cię na czele, a
nie w ogonie.
Serce Spencer zaczęło szybciej bić. Wciąż wracała do niej
wczorajsza rozmowa z Melissą. „Mama nie należała do
największych fanek Ali", powiedziała Melissa.
— Chodzi ci o... Alison? — zapytała. Pani Hastings znowu
napiła się wody.
— O nią również. Alison na pewno lubiła być w centrum
uwagi.
Spencer ważyła każde słowo.
— A... ty uważałaś, że to rola dla mnie? Pani Hastings wydęła
usta.
— No cóż, wydawało mi się, że powinnaś była bardziej
walczyć o swoje. Na przykład wtedy, gdy to Alison, a nie ciebie,
przyjęto do reprezentacji szkoły w hokeju na trawie. Ty po
prostu... p r ze s zł a ś n a d t y m d o p o rz ąd k u d z i e n n e g o .
Spodziewałam się po tobie więcej ambicji. I na pewno
zasługiwałaś na to miejsce.
Nagle w restauracji zapachniało frytkami z batatów. Trzech
kelnerów wymaszerowało z kuchni z kawałkiem ciasta dla
wytwornej starszej damy siedzącej kilka stolików dalej.
Zaśpiewali jej chórem Sto lat. Spencer przesunęła dłonią po
karku. Pod palcami poczuła pot. Przez tyle lat czekała na to, by
ktoś powiedział, że Ali wcale nie była taka wspaniała, a teraz
miała tylko poczucie winy i czuła się tak, jakby musiała się
bronić. Czy Melissa miała rację? Czy mama naprawdę n i e
lu b i ła Ali? Czy powinna to uznać za osobisty przytyk? Przecież
Ali była j e j najlepszą przyjaciółką, a pani Hastings zawsze lubiła
przyjaciół Melissy.
119
— Zresztą to nieistotne — odezwała się po chwili pani
Hastings, gdy kelnerzy skończyli śpiewać. Splotła swoje długie
palce. — Martwiłam się, że postanowiłaś być zawsze tą drugą,
dlatego wywierałam na ciebie presję. Teraz widzę, że chodziło mi
bardziej o mnie niż o ciebie. — Założyła za ucho kosmyk
jasnoblond włosów.
— Co masz na myśli? — zapytała Spencer, chwytając się
brzegu stolika.
Pani Hastings wpatrywała się przez chwilę w wiszącą na
przeciwległej ścianie wielką reprodukcję obrazu Magritte'a Ceci
nest pas une pipe.
— Sama nie wiem. Może nie warto drążyć tego tematu w tej
chwili? To coś, o czym nie mówiłam nawet twojej siostrze.
Ich stolik minęła kelnerka, niosąc tacę z sałatką Waldorf i
kanapkami z włoskiego chleba. Za oknem dwie kobiety z
wózkami Maclaren rozmawiały i śmiały się. Spencer się
nachyliła. Miała sucho w ustach. A więc jednak był jakiś sekret,
A. nie kłamał. Spencer miała nadzieję, że to nie ma nic
wspólnego z Ali.
— W porządku — powiedziała, zbierając się na odwagę. —
Możesz mi powiedzieć.
Pani Hastings wyciągnęła z torebki szminkę od Chanel,
pomalowała usta i wyprostowała plecy.
— Wiesz, że tata studiował prawo na uniwersytecie Yale —
zaczęła.
Spencer pokiwała głową. Tata co roku dawał datki na wydział
prawa w Yale i pił z kubka z Buldogiem Danem, maskotką
uczelni. W czasie świąt zawsze pił za dużo egg-noga i z kolegami
ze studiów śpiewał pieśń Boola Boola, która zagrzewała do walki
sportowców na uczelni.
120
- Ja też tam studiowałam - mówiła dalej pani Hastings. — Tam
poznałam tatę.
Spencer zasłoniła dłonią usta. Wydawało się jej, że się
przesłyszała.
- Myślałam, że poznaliście się na przyjęciu na wyspie Martha's
Vineyard - pisnęła.
Mama uśmiechnęła się melancholijnie.
- Tam pojechaliśmy na jedną z naszych pierwszych randek.
Ale poznaliśmy się pierwszego dnia na studiach.
Spencer złożyła, a potem rozłożyła serwetkę na kolanach.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? Przyszła kelnerka
i wręczyła Spencer i jej mamie menu.
Kiedy się oddaliła, pani Hastings mówiła dalej.
- Bo nie skończyłam studiów prawniczych. Po pierwszym
roku zaszłam w ciążę z twoją siostrą. Babcia Nana się o tym
dowiedziała i kazała nam wziąć ślub. Zdecydowaliśmy, że na
kilka lat zrobię sobie przerwę w studiach, żeby wychować
dziecko. Miałam zamiar wrócić...
Przez twarz mamy przemknął jakiś cień, którego Spencer nie
potrafiła zinterpretować.
- Podrobiliśmy datę na akcie ślubu, bo nie chcieliśmy, żeby to
wyglądało na małżeństwo z przymusu. - Odsunęła z oczu kosmyk
włosów. Przy sąsiednim stoliku zabrzęczał telefon komórkowy.
Jakiś mężczyzna przy barze zaśmiał się głośno. - Tego właśnie
chciałam. Ale zawsze też chciałam zostać prawniczką. Wiem, że
nie zdołam sprawować kontroli nad całym twoim życiem,
Spencer, ale chcę się upewnić, że nie ominie cię żadna okazja. To
dlatego zawsze byłam taka wymagająca, jeśli chodzi o stopnie,
Złotą Orchideę, osiągnięcia sportowe. Tak mi przykro. To było
nie fair.
121
Spencer nie wiedziała, co powiedzieć. Przez dłuższą chwilę
patrzyła na mamę. W kuchni ktoś upuścił tacę pełną talerzy, ale
Spencer ani drgnęła. Pani Hastings wyciągnęła rękę i ścisnęła
dłoń córki.
- Mam nadzieję, że to, co ci teraz powiedziałam, nie jest dla
ciebie ciężarem. Chciałam tylko, żebyś poznała prawdę.
- Nie — odparła Spencer. Zaschło jej w gardle. — To wiele
wyjaśnia. Dobrze, że mi powiedziałaś. Ale czemu nie wróciłaś na
studia, kiedy Melissa podrosła?
- Ja po prostu... - pani Hastings wzruszyła ramionami. -
Chcieliśmy, żebyś ty przyszła na świat... a czas biegnie
nieubłaganie. - Nachyliła się lekko. - Proszę, nie mów o tym
Melissie. Wiesz, jaka jest wrażliwa, jeszcze sobie ubzdura, że
mam do niej żal.
W głębi duszy Spencer się cieszyła. Więc to j ą rodzice
zaplanowali... a Melissa była wpadką. I może faktycznie to
właśnie ta „szopka", o której była mowa w wiadomości od A.,
choć przecież nie miało to nic wspólnego z Ali ani z faktem, że
pani Hastings jej nie lubiła. Kiedy jednak Spencer sięgnęła po
kromkę chleba, w jej pamięci zajaśniało mgliste, bardzo odległe
wspomnienie.
Gdy Ali zostawiła swoje przyjaciółki w domku, postanowiły
wrócić do swoich domów. Emily, Hanna i Aria zadzwoniły po
rodziców, a Spencer poszła do domu i skierowała się prosto do
swojego pokoju. W salonie w suterenie wciąż był włączony
telewizor - Melissa i łan nadal tam siedzieli — ale nigdzie nie
zauważyła rodziców. Zdziwiło ją to, bo zazwyczaj nie pozwalali
jej i siostrze przebywać w domu sam na sam z chłopakami.
122
Spencer zagrzebała się pod kołdrą, żałując, że ten wieczór się
nie udał. Później coś ją zbudziło. Kiedy wyszła na korytarz i
spojrzała na dół przez balustradę, zobaczyła dwie postacie w
holu. Jedną z nich była Melissa, wciąż jeszcze ubrana w bluzkę z
falbaniastymi rękawkami i z czarną jedwabną opaską na włosach.
Rozmawiała rozgorączkowana z panem Hastingsem. Spencer nie
słyszała, o czym mówią. Widziała tylko, że Melissa jest bardzo
rozgniewana, a tata się broni. W pewnej chwili Melissa
wykrzyknęła z desperacją:
- Nie wierzę wam!
Spencer nie dosłyszała odpowiedzi taty.
- Gdzie mama? - zapytała Melissa histerycznym tonem. —
Musimy ją znaleźć!
Potem pobiegli do kuchni, a Spencer wróciła do pokoju i
zamknęła za sobą drzwi.
- Spencer?
Głos mamy wyrwał ją z zamyślenia. Pani Hastings patrzyła na
nią szeroko otwartymi, okrągłymi oczami. Kiedy Spencer
spojrzała na swoje dłonie ściskające szklankę z wodą, zauważyła,
że całe się trzęsą.
- Wszystko w porządku? - zapytała pani Hastings. Spencer
otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. To
było prawdziwe wspomnienie czy sen? Mama też zniknęła
tamtej nocy? Lecz to niemożliwe, że widziała prawdziwego
zabójcę Ali. Gdyby tak się stało, natychmiast poinformowałaby o
tym policję. Nie miała przecież serca z kamienia i wierzyła w
prawo. Poza tym po co miałaby ukrywać taką sprawę?
- Nad czym tak rozmyślasz? - zapytała pani Hastings,
przekrzywiając głowę.
123
Spencer przycisnęła do siebie dłonie miękkie jak aksamit po
zabiegu parafinowym. Skoro już były z sobą szczere, może
mogła porozmawiać o tym z mamą.
- Myślałam... o nocy, kiedy zaginęła Ali - powiedziała, nie
owijając w bawełnę.
Pani Hastings ścisnęła w palcach kolczyk z dwukaratowym
brylantem w swoim prawym uchu, jakby to, co powiedziała
Spencer, powoli do niej docierało. Zmarszczyła czoło.
Zmarszczki wokół jej ust wyglądały jak wyciosane dłutem.
Wbiła wzrok w swój talerz.
- Wszystko w porządku? - zapytała szybko Spencer, a serce
podeszło jej do gardła.
Pani Hastings uśmiechnęła się nerwowo.
- To była okropna noc, kochanie - powiedziała głosem
wyższym o oktawę. - Nigdy już do niej nie wracajmy.
A potem odwróciła się i gestem przywołała kelnerkę, by
przyjęła ich zamówienie. Jakby nigdy nic, poprosiła o sałatkę z
kurczakiem po azjatycku z dressingiem sezamowym. Ale
Spencer zauważyła, jak mocno ściska nóż, a jej palec powoli
przesuwa się po ostrzu.
124
12
NAWET WARIATKOWO MA SWOJĄ ELITĘ
Hanna stała w kafeterii w Zaciszu Addison-Stevens z tacą z
kurczakiem i warzywami gotowanymi na parze. Kafeteria była
wielkim kwadratowym pomieszczeniem, z drewnianą podłogą w
miodowym odcieniu, niewielkimi stolikami z surowego drewna i
lśniącym fortepianem Steinwaya ustawionym trochę z boku.
Przez olbrzymie okna widać było roziskrzoną od śniegu łąkę. Na
ścianach wisiały abstrakcyjne obrazy o wyrazistej fakturze, a w
oknach szare aksamitne zasłony. Na stole w głębi sali stały dwa
lśniące i luksusowe ekspresy do kawy, lodówka z chromowanej
stali z napojami do wyboru, do koloru i długie rzędy tac z bosko
wyglądającymi ciastami czekoladowymi, tartami
cytrynowo-bezowymi i brownie z karmelem. Oczywiście Hanna
nie zamierzała próbować deseru. Tutejszy kucharz wygrał chyba
jakiś światowy konkurs na pieczenie ciast, lecz ona z pewnością
nie miała ochoty przybrać tu na wadze pięć kilo.
125
Musiała przyznać, że pierwszy dzień w wariatkowie nie był aż
taki zły. Przez pierwszą godzinę leżała na łóżku i gapiła się na
gipsowe esy-floresy na suficie, rozmyślając nad tym, jak
beznadziejne jest jej życie. Potem do pokoju przyszła
pielęgniarka i podała jej pigułkę, jakby to był tic tac. Okazało się,
że to Valium, które tutaj wo ln o jej b yło za ż ywa ć , kiedy
tylko chciała.
Potem poszła na spotkanie ze swoją terapeutką doktor Foster,
która obiecała, że zadzwoni do Mike'a i powie mu, że Hannie
wolno telefonować i wysyłać e maile tylko w niedzielne
popołudnia. Hanna nie chciała, żeby poczuł się odtrącony.
Doktor Foster twierdziła też, że w czasie ich spotkań wcale nie
zamierza zmuszać Hanny do rozmowy o Ali, A. czy Monie. I w
kółko powtarzała, że żadna z dziewcząt mieszkających na jej
piętrze nie zna Hanny. Przebywały w Zaciszu tak długo, że w
ogóle nie słyszały
0 A. ani o Ali.
— Dopóki tu jesteś, nie musisz się przejmować tą sprawą -
zapewniła doktor Foster, poklepując dłoń Hanny.
I na tym skończyła się godzinna terapia. No i d ob rz e.
Przyszła pora na obiad. Wszystkie pacjentki z oddziału
kobiecego siedziały trójkami i czwórkami przy stolikach.
Większość z nich miała na sobie szpitalne uniformy albo
flanelowe piżamy. Były nieuczesane i nieumalowane, miały
niezadbane paznokcie. A jednak przy kilku stolikach siedziały
śliczne dziewczyny w obcisłych dżinsach, długich tunikach i
miękkich kaszmirowych swetrach. Miały lśniące włosy i
szczupłe ciała. Ale nikt nie zauważył Hanny
i nie zaprosił jej do swojego stolika. Wszyscy traktowali
126
ją jak powietrze albo jak dwuwymiarowy rysunek na pół-
przezroczystej folii.
Kiedy Hanna stanęła w drzwiach, przestępując z nogi na nogę,
miała wrażenie, jakby cofnęła się w czasie do pierwszego dnia w
szóstej klasie. Szóstoklasiści jadali lunch w tej samej sali co
siódmo- i ósmoklasiści. Hanna stała pod ścianą i żałowała w
duchu, że nie jest na tyle szczupła i popularna, żeby usiąść razem
z Naomi Zeigler i Alison DiLaurentis. Wtedy Riley Wolfe trąciła
ją w łokieć i spaghetti z klopsikami spadło jej na buty i na
podłogę. Do dziś słyszała wysoki śmiech Naomi, zduszony
chichot Ali i nieszczere, składane z uśmiechem przeprosiny
Riley.
— Przepraszam?
Hanna odwróciła się i zobaczyła niską, grubawą dziewczynę o
nijakich brązowych włosach. Na zębach miała aparat
ortodontyczny. Gdyby nie olbrzymi biust, można by uznać, że ma
dwanaście lat. Zielonkawa bluza opinała jej piersi, sprawiając, że
wyglądały jak dwa melony. Hanna ze smutkiem pomyślała o
Mike'u. Pewnie on też by zrobił taką uwagę na temat tych piersi.
— Jesteś nowa? — zapytała dziewczyna. — Wyglądasz,
jakbyś się zgubiła.
— Mhm, tak.
Hanna zmarszczyła nos nagle podrażniony zapachem maści
Wiek VapoRub, której używała jej babcia. Wydzielała go skóra
tej dziewczyny.
— Nazywam się Tara. — Gdy dziewczyna mówiła, z jej ust
tryskały kropelki śliny.
— Hanna — przedstawiła się Hanna apatycznie, prze-
puszczając pomoc kuchenną w różowym uniformie.
127
— Chcesz zjeść z nami? Samemu nie jest fajnie. Wiemy, bo
każda z nas to przechodziła.
Hanna wbiła wzrok w wypolerowaną drewnianą podłogę,
rozważając swoje możliwości. Tara nie wyglądała na wariatkę,
tylko na zwykłą wieśniarę. A z braku laku lepi się kitem.
-No jasne — powiedziała, starając się przybrać jak najbardziej
uprzejmy ton głosu.
— Świetnie! — Tara podskoczyła, a wraz z nią jej cycki.
Ruszyła przez jadalnię, prowadząc Hannę do stolika dla
czterech osób w tylnej części sali. Siedziała przy nim chuda
jak szczapa dziewczyna z pociągłą twarzą przypominającą psi
pysk, który ktoś upudrował na biało. Wyglądała jak gotka. Jadła
powoli makaron pene bez żadnego sosu. Pulchna rudowłosa
dziewczyna siedząca obok miała włosy wygolone nad prawym
uchem i z dzikim zaangażowaniem obgryzała kolbę kukurydzy.
— To Alexis i Ruby — powiedziała Tara. — A to Hanna. Jest
nowa!
Alexis i Ruby przywitały się niemrawo. Hanna odpowiedziała
na ich przywitanie, choć czuła się coraz bardziej nieswojo. Miała
wielką ochotę zapytać każdą z nich, dlaczego się tu znalazły. Ale
doktor Foster wyraźnie poinformowała ją, że o diagnozach
pacjentów można tu było rozmawiać tylko w czasie konsultacji z
lekarzem lub w trakcie terapii grupowej. Pacjentów zachęcano
raczej, żeby udawali, że znaleźli się tutaj z własnego wyboru, jak-
by przyjechali na jakiś dziwny obóz.
Tara usiadła obok Hanny i natychmiast zabrała się do
pałaszowania gigantycznej góry jedzenia. Na swoim talerzu
miała hamburgera, kawał lasagne, zielony groszek
128
z masłem i migdałami oraz pajdę chleba wielką jak dłoń
Hanny.
— Więc to twój pierwszy dzień, zgadza się? — Zaczęła
rozmowę Tara. — I jak było?
Hanna wzruszyła ramionami. Zastanawiała się, czy Tara
przyjechała tu, by poradzić sobie z nadmiernym obżarstwem.
— Raczej nudy na pudy.
Tara pokiwała głową. Żuła jedzenie z otwartymi ustami.
— Wiem. Nie ma internetu. Do bani. Nie da się wejść na
Facebooka ani na swojego błoga. A ty masz błoga?
— Nie — odparła Hanna, pilnując się, by odruchowo nie
prychnąć z pogardą. Uważała, że błogi były dobre dla ludzi,
którzy nie mają prywatnego życia.
Tara włożyła do buzi widelec pełen jedzenia. W kąciku ust
miała niewielkie zimno.
— Przywykniesz. Większość ludzi tutaj jest bardzo fajna. Od
kilku dziewczyn trzeba trzymać się z daleka.
— To suki — dodała Alexis głosem zadziwiająco niskim jak
na tak chudą osobę.
Jej koleżanki zachichotały, słysząc słowo „suki".
— Całymi dniami przesiadują w spa — powiedziała Ruby,
przewracając oczami. — I nie pokazują się ludziom na oczy bez
idealnego manicure'u.
Hanna o mało się nie udławiła kawałkiem brokułu. Wydawało
się jej, że się przesłyszała.
— Tutaj jest nawet spa?
— Tak, ale za to trzeba dodatkowo zapłacić. — Tara
zmarszczyła nos.
Hanna przesunęła językiem po zębach. Jak to możliwe, że nikt
nie powiedział jej o spa? Kogo to obchodzi, że
129
trzeba za to zapłacić ekstra? Oczywiście miała zamiar dopisać
opłatę do rachunku taty. To go trochę otrzeźwi.
— Z kim dzielisz pokój? — zapytała Tara.
Hanna wepchnęła swoją wielką torbę od Marca Jacob-sa
głębiej pod krzesło.
— Jeszcze jej nie spotkałam.
Jej współlokatorka przez cały dzień nie pojawiła się w pokoju.
Pewnie wysłali ją do izolatki o gumowych ścianach.
Tara się uśmiechnęła.
— Wiesz co, powinnaś się z nami trzymać. Jesteśmy boskie.
— Pokazała widelcem na Alexis i Ruby. — Piszemy sztuki o
personelu szpitala i wystawiamy je w naszych pokojach. Ruby
zawsze gra główne role.
— Ruby zrobi karierę na Broadwayu — dodała Alexis. — Ma
wiel ki talent.
Ruby zaczerwieniła się i zwiesiła głowę. Do lewego policzka
przylepiło się jej kilka ziaren kukurydzy. Hanna miała
przeczucie, że jeśli Ruby zacznie kiedykolwiek pracować na
Broadwayu, to najwyżej jako kasjerka w teatralnym bufecie.
— Bawimy się też w Top Model — kontynuowała Tara,
opychając się lasagne.
Jak na sygnał Alexis i Ruby wpadły w histeryczną euforię.
Zaczęły klaskać i na cały regulator śpiewać główny temat
muzyczny programu. Przeraźliwie fałszowały.
Hanna poczuła się tak, jakby jakaś siła wbiła ją w krzesło.
Wydawało się jej, że wszystkie światła w kafeterii pociemniały,
poza jedną lampą nad ich stolikiem. Kilka dziewczyn przy
sąsiednim stoliku odwróciło się i gapiło się na nie.
130
— Udajecie modelki — zapytała Hanna z niedowierzaniem.
Ruby napiła się coli.
— Właściwie to nie. My tylko ubieramy się w to, co mamy w
szafie, i chodzimy po korytarzu jak po wybiegu. Tara ma
superubrania. I torbę od Burberry!
Tara wytarła usta serwetką.
— Podróba — wyznała. — Mama mi kupiła w Chinatown w
Nowym Jorku. Ale wygląda jak prawdziwa.
Hannie wydawało się, że cała wola życia wycieka z niej w
jednej chwili. Rzuciła okiem na dwie pielęgniarki rozmawiające
przy bufecie z deserami i zastanawiała się, czy nie poprosić ich o
natychmiastową i podwójną dawkę Valium.
— Na pewno jest piękna — powiedziała.
Nagle napotkała wzrok blondynki stojącej przy wazie z zupą.
Miała lśniące jak jedwab włosy, jasną, zachwycająco promienną
cerę i emanowała jakąś dziwną siłą. Hanna poczuła ciarki na
plecach. Ali?
Lecz dziewczyna już szła wprost do stolika Hanny, Tary,
Alexis i Ruby, z gracją wymijając stoliki. Miała na twarzy ten
sam łobuzerski uśmieszek, który pojawiał się na ustach Ali, kiedy
zamierzała zrobić komuś na złość. Hanna patrzyła na swoje
towarzyszki i porzuciła jakąkolwiek nadzieję. Przesunęła dłońmi
wzdłuż ud i zamarła z przerażenia. Czy jej nogi zrobiły się trochę
grubsze niż zawsze? I czemu wydawało się jej, że ma cienkie i
zniszczone włosy? Serce zaczęło jej mocniej bić. A jeśli sama
bliskość tych ofiar losu sprawiła, że Hanna w jednej chwili
przemieniła się z powrotem w beznadziejną frajerkę z czasów,
kiedy jeszcze nie znała Ali? A jeśli nagle wyrósł jej drugi
131
podbródek i zwały tłuszczu na biodrach, a jej zęby się po-
wykrzywiały? Zdenerwowana wyciągnęła rękę po kromkę chleba
z koszyczka stojącego pośrodku stołu. Już miała napchać nią
sobie usta, gdy nagle z przerażeniem skarciła siebie samą. Co ona
wyp r a wiał a ? Fantastyczna Hanna nigd y nie jadała chleba.
Tara zauważyła podchodzącą do nich dziewczynę i
szturchnęła Ruby łokciem. Alexis wyprostowała się na krześle.
Wszystkie wstrzymały oddech, gdy nieznajoma się zbliżyła.
Kiedy dotknęła ramienia Hanny, ta naprężyła wszystkie mięśnie,
gotowa na najgorsze. Pewnie teraz przekształciła się w ohydnego
trolla.
— To ty jesteś Hanna? — zapytała dziewczyna czystym,
melodyjnym głosem.
Hanna próbowała odpowiedzieć, ale słowa uwięzły jej w
gardle. Wydała tylko dźwięk, który przypominał skrzyżowanie
beknięcia z czknięciem.
— Tak — wydusiła wreszcie, a jej policzki spurpurowiały.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń na powitanie. Miała długie
paznokcie pomalowane czarnym lakierem od Chanel.
— Nazywam się Iris — przedstawiła się. — Mieszkamy
razem w pokoju.
— Cz-cześć — wyjąkała Hanna, wpatrując się w jasnozielone
oczy Iris w kształcie migdałów.
Iris zrobiła krok w tył, z uznaniem mierząc Hannę wzrokiem
od stóp do głów. Potem wzięła ją za rękę.
— Chodź — rzuciła wyniośle. — Nie zadajemy się z fra-
jerkami.
Pozostałe dziewczyny przy stoliku westchnęły z oburzeniem.
Twarz Alexis zrobiła się długa jak u konia. Ruby nerwowo
skubała kosmyk włosów. Tara desperacko kręciła
132
głową, jakby Hanna miała zaraz zjeść jakąś zatrutą potrawę.
Rezgłośnie wyszeptała słowo „suka".
Ale Iris pachniała bzem, a nie maścią Wiek Vapo-Rub. Miała
na sobie długi kaszmirowy kardigan od Joie. Taki sam Hanna
kupiła dwa tygodnie wcześniej w swoim ulubionym butiku w
centrum handlowym. Nie miała żadnych łysych placków na
głowie. Dawno temu Hanna przyrzekła sobie, że nigdy w życiu
nie będzie już tamtą wieśniarą. I ta zasada obowiązywała nawet w
wariatkowie.
Wzruszyła ramionami, wstała i podniosła z podłogi torbę.
— Wybaczcie, miłe panie — pożegnała się słodkim głosem i
posłała im całusa.
Owinęła rękę wokół łokcia Iris i odeszła, nawet się nie
odwracając.
— Masz szczęście, że mieszkasz razem ze mną, a nie z którąś
z tych świrusek. Jestem tu jedyną normalną osobą.
— Dzięki Bogu — szepnęła Hanna i przewróciła oczami. Iris
zatrzymała się i z powagą przyjrzała się Hannie. Na
jej twarzy pojawił się uśmiech, który zdawał się mówić: „Tak,
jesteś w porządku". Hanna zdała sobie sprawę, że Iris też chyba
jest w porządku. Spojrzały na siebie porozumiewawczo, bo tylko
śliczne i popularne dziewczyny potrafią się nawzajem zrozumieć.
Iris okręciła wokół palca długi kosmyk jasnoblond włosów.
— Po kolacji zrobimy sobie maseczki z glinki? Zakładam, że
już słyszałaś o tutejszym spa?
— No jasne — odparła Hanna i ochoczo pokiwała głową. W
jej duszy na nowo zakiełkowała nadzieja. Pomyślała, że może
jednak to miejsce nie jest piekłem na ziemi.
133
13
A MYŚLAŁAŚ, ŻE TO KTOŚ TYPOWY...
W środę po południu Aria siedziała przy kuchennym stole w
nowym domu Byrona i Meredith, ponuro wpatrując się w torbę z
organicznymi żytnio-miodowymi precelkami. Dom zbudowano
w latach pięćdziesiątych. Gzymsy były bogato zdobione, taras
przy domu składał się z trzech poziomów, a z pokoju do pokoju
przechodziło się przez piękne podwójne drzwi. Niestety, kuchnia
była mała i zupełnie niefunkcjonalna, a sprzętów nie wymieniano
w niej chyba od czasów zimnej wojny. Żeby trochę ją
unowocześnić, Meredith zdarła ze ścian tapetę w kratkę i
pomalowała je na neonową zieleń. Jakby ta ki kolo r działał
kojąco na dziecko.
Mike siedział koło Arii i narzekał, że jednym napojem w
całym domu jest beztłuszczowe mleko sojowe. Byron zaprosił
Mike'a po szkole, żeby mógł lepiej poznać Meredith, choć jedyną
rzeczą, jaką Mike powiedział do niej do tej pory, było to, że jej
cycki bardzo urosły, od kiedy wpadła
134
z ojcem. Meredith uśmiechnęła się niewyraźnie i powlokła się
na górę, gdzie remontowała pokoik dla dziecka.
Mike włączył mały telewizor stojący w kuchni. Właśnie
nadawano wiadomości. Napis u dołu ekranu głosił: „OPINIA
PUBLICZNA DOMAGA SIĘ PODDANIA KŁAMCZUCH
BADANIU NA WYKRYWACZU KŁAMSTW". Aria
westchnęła i nachyliła się do przodu.
— Niektórzy podejrzewają, że cztery licealistki z Bosewood,
które twierdzą, że widziały Alison DiLaurentis, mogą ukrywać
przed policją jakieś istotne informacje — mówiła do kamery
szczupła blondynka. Stała gdzieś w centrum miasta, na placu,
przy którym mieściła się francuska kawiarnia i duński sklep
meblowy. — Ta czwórka odgrywała główne role w serii skandali
związanych ze śmiercią Alison DiLaurentis. W sobotę uratowano
je z pożaru, który strawił ogromne połacie lasu. Tego lasu, gdzie
ostatnio widziano pana Thomasa. Ogień najprawdopodobniej
zniszczył kluczowe dowody, które mogłyby pomóc go odnaleźć.
Zgodnie z doniesieniami, policja jest gotowa wszcząć
postępowanie przeciwko Kłamczuchom, jeśli tylko pojawią się
jakiekolwiek dowody ich współpracy z uciekinierem.
— Współpracy? — powtórzyła Aria zupełnie oszołomiona.
Oni naprawdę sądzili, że Aria i jej przyjaciółki pomogły
łanowi w ucieczce? A więc Wilden miał rację, kiedy je ostrzegał.
Gdy Emily zeznała, że widziały Ali, wszystkie utraciły resztkę
wiarygodności. Całe miasto zwróciło się przeciwko nim.
Nieobecnym wzrokiem spojrzała przez okno na podwórze. W
lesie za jej domem robotnicy i policjanci przeczesywali teren,
grzebiąc w popiele i szukając śladów
135
podpalacza. Wyglądali jak kolonia pracowitych mrówek.
Jakaś policjantka z dwoma owczarkami niemieckimi w
ochronnych kamizelkach stała obok słupa telefonicznego. Aria
miała ochotę wybiec z domu, tak jak stała, i odłożyć pierścionek
lana tam, gdzie go znalazła. Ale strażnicy z psami pilnowali
wejścia do lasu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Westchnęła i wyciągnęła telefon. Napisała wiadomość do
Spencer.
Słyszałaś już, że chcą nas przesłuchać za pomocą wykrywacza
kłamstw?
Spencer natychmiast odpowiedziała: Tak.
Aria przez chwilę się zastanawiała, jak sformułować kolejne
pytanie.
Myślisz, że to możliwe, że duch Ali próbuje nam coś
przekazać? Mozę właśnie coś takiego stało się w noc pożaru?
W kilka sekund po wysłaniu tej wiadomości Spencer odpisała:
Jej duch?
Tak.
Niemożliwe.
136
Aria odłożyła telefon ekranem w dół. Nic dziwnego, że
Spencer jej nie wierzyła. Kiedy jeszcze wszystkie pływały w
pobliskim jeziorze, Ali kazała im śpiewać zaklęcie, które miało
uchronić je przed duchem topielca. Tylko Spencer przewróciła
oczami i nie przyłączyła się do chóru.
- Ale super - powiedział Mike, a Aria podniosła wzrok.
-Mu sis z mi opowiedzieć, jak się zeznaje z wykrywaczem
kłamstw. To pewnie niezła jazda. — Kiedy zobaczył
zdegustowaną minę Arii, skrzywił się z niesmakiem. - Przecież
ża rt u j ę. Policja nie zmusi cię do tego. Nie zrobiłaś nic złego.
Gdyby tak było, Hanna by mi powiedziała.
- Naprawdę chodzisz z Hanną? - zapytała Aria, usilnie
próbując zmienić temat.
Mike wyprostował plecy.
- Tak cię to dziwi? Jestem przystojny. — Włożył do ust
precelka. Na podłogę posypały się okruchy. - A jeśli już jesteśmy
przy Hannie. Gdybyś jej szukała, to wyjechała do Singapuru, do
swojej mamy. Nie zamknęli jej nigdzie ani nie pojechała do
Vegas, żeby zostać striptizerką.
Aria popatrzyła na niego jak na wariata. Nie mieściło się jej w
głowie, że Hanna wytrzymuje z jej bratem. Zresztą nie dziwiła
się, że wyjechała do Singapuru. Aria dałaby wiele, byle tylko
uciec z Rosewood. Nawet Emily wyjechała z miasta na jakąś
pielgrzymkę do Bostonu.
- Natomiast dowiedziałem się czegoś na twój temat. -Mike
oskarżycielsko pokazał na Arię palcem i uniósł brew. - Z dobrze
poinformowanych źródeł wiem, że wczoraj spotkałaś się z
Noelem Kahnem.
Aria jęknęła.
- A czy to dobrze poinformowane źródło to sam Noel?
137
— No, tak. — Mike wzruszył ramionami. Nachylił się. — I co
robiliście? — zapytał głosem największego plotkarza.
Aria zlizała z palca sól pochodzącą z precelka. Hm. Więc Noel
nie powiedział Mike'owi, że spotkali się na seansie
spirytystycznym. I nie poinformował też o tym prasy.
— Po prostu wpadliśmy na siebie.
— A ty wpadłaś mu w oko. — Mike oparł stopy na stole, choć
jego trampki były brudne jak matka ziemia.
Aria schyliła głowę. Na podłodze zauważyła płatek ku-
kurydziany.
— Nieprawda.
— W czwartek organizuje przyjęcie w jacuzzi — dodał Mike.
— Słyszałaś o tym, prawda? Jego rodzice wyjeżdżają, a Noel z
braćmi robią w domu wielką imprezę.
— Czemu w czwartek?
— Czwartek to nowa sobota — wyjaśnił Mike, przewracając
oczami, jakby to b yło o c z ywi st e. — Zabawimy się.
Powinnaś pójść.
— Nie, dzięki — odparła szybko Aria.
Nie miała najmniejszej ochoty na udział w kolejnej imprezie u
Noela Kahna. Zazwyczaj roiło się tam od Typowych Chłopaków
z Rosewood pijących piwo prosto z beczki, Typowych
Dziewczyn z Rosewood wymiotujących po czekoladowym
martini i owocowych koktajlach oraz Typowych Par z
Rosewood, migdalących się na zabytkowych kanapach Kahnów
w stylu Ludwika XV.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Oboje usiedli wyprostowani.
— Otwórz — rozkazała Aria. — Jeśli to dziennikarze, to nie
ma mnie w domu.
Reporterzy tak się rozbestwili, że jakby nigdy nic dzwonili do
drzwi kilka razy dziennie niczym kurierzy pocztowi.
138
Aria wcale by się nie zdziwiła, gdyby któregoś pięknego dnia
wpadli bez pukania.
- Już idę.
W korytarzu Mike rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze i
przygładził włosy. Kiedy już miał otworzyć drzwi, Aria zdała
sobie sprawę, że ktoś stojący na ganku mógłby zobaczyć ją w
oknie. Jeśli to dziennikarze, to na pewno wedrą się do domu i
nigdy nie dadzą jej spokoju. Nagle poczuła się jak w pułapce. W
panice rozejrzała się i pobiegła do spiżarni. Zatrzasnęła drzwi i
schowała się pod półką, na której leżały torebki z brązowym
ryżem.
W spiżarni pachniało pieprzem. Na worku z kuskusem leżał
drewniany klocek z wypalonym napisem: „ZJEDNOCZENIE
KOBIET". To Meredith robiła takie ozdoby.
Aria usłyszała, jak skrzypią frontowe drzwi. 1 — Heeeej! —
zawołał Mike.
Dotarło do niej klaśnięcie dłoni przybijających piątkę i kroki
w korytarzu. Kroki dwóch osób. Przez szparę w drzwiach Aria
próbowała zobaczyć, co się dzieje. Ku swojemu przerażeniu
zobaczyła Mike'a prowadzącego do kuchni Noela Kahna. A o n
co tutaj robił?
Mike rozglądał się po kuchni, trochę zdezorientowany. Ale
kiedy tylko spojrzał na drzwi do spiżarni, uniósł brwi i uchylił
drzwi.
- Znalazłem! - krzyknął. - Poszła pogawędzić z workami ryżu.
- Nieźle. - Zza Mike'a wyłonił się Noel. - Chciałbym mieć taką
Arię w mojej spiżarni.
- Mike! — Aria szybko wyszła ze spiżarni, tak jakby wcale się
tam nie ukrywała. - Miałeś powiedzieć, że nie ma mnie w domu.
139
Mike wzruszył ramionami.
— Tak mi kazałaś powiedzieć do dziennikarzy. A nie do
Noel a.
Aria obrzuciła ich obu wymownym spojrzeniem. Nadal nie
ufała Noelowi. Poza tym wstydziła się swojego zachowania w
czasie seansu. Przez dłuższą chwilę nie wychodziła z małej
łazienki w sklepie okultystycznym, gapiąc się jak wariatka na
ulotkę informującą o zaginięciu Ali. Wreszcie Noel zapukał do
drzwi, mówiąc jej, że cała moc zniknęła i wszyscy muszą wyjść.
Noel odwrócił się i z uśmieszkiem oglądał przywieszony na
drzwiach lodówki zestaw ćwiczeń dla kobiet w ciąży. Wiele
ćwiczeń dotyczyło wzmacniania mięśni waginy.
— Chciałbym z tobą pogadać, Ario — powiedział, spo-
glądając na Mike'a. — Sam na sam, jeśli to możliwe.
— Oczywiście! — odparł gromkim głosem Mike. Posłał Arii
spojrzenie mówiące: „Nie spartol tego!", a potem poszedł do
salonu.
Aria starała się nie patrzeć Noelowi prosto w oczy.
— Chcesz się czegoś napić? — zapytała. Czuła się skrę-
powana.
— Jasne — odparł Noel. — Wystarczy woda.
Aria wzięła szklankę i otworzyła lodówkę. Czuła napięcie w
całych plecach. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się zapach
koktajlu z dyni i glonów, który zrobiła Mere dith piętnaście minut
wcześniej. Ponoć doskonale nadawał się dla kobiet w ciąży.
Kiedy wróciła do stołu ze szklanką wody i podała ją Noelowi, on
sięgnął do plecaka, wyciągnął z niego szary plastikowy worek i
wcisnął jej do rąk.
— Dla ciebie!
140
Aria sięgnęła do środka i wyciągnęła wielką paczkę za-
wierającą coś, co najbardziej przypominało jej suche błoto. Na
etykietce widniał napis: „KADZIDŁO SUKCESU". Kiedy to
powąchała, musiała zamknąć oczy. Pachniało jak
kuweta jej kota.
- Och - wymamrotała, bo nie wiedziała, co powiedzieć.
- Kupiłem to w tym dziwacznym sklepie - wyjaśnił Noel. -
Ponoć przynosi szczęście. Ten czarownik zza lady powiedział, że
trzeba to spalić w magicznym kręgu, cokolwiek to znaczy.
Aria prychnęła lekko.
- Mhm, dziękuję.
Położyła kadzidło na stole i włożyła dłoń do torby z
precelkami. Noel w tym samym momencie sięgnął po precelka.
Ich palce się zderzyły.
- Ups — powiedział Noel.
- Przepraszam. - Aria natychmiast odsunęła swoją dłoń. Jej
policzki płonęły.
Noel położył łokcie na stole.
- Wczoraj wybiegłaś z seansu, jakby się paliło. Wszystko w
porządku?
Aria czym prędzej włożyła do ust precelka, byle tylko nie
musieć odpowiadać.
- Ten cały Equinox to jakiś szarlatan - dodał Noel.
-Dwadzieścia dolców wyrzucone w błoto.
- Mhm - odparła Aria i w zamyśleniu chrupała precelka.
„Była bardzo smutna", powiedział Equinox. Może i był
szarlatanem, ale co, jeśli się nie mylił? Pani DiLaurentis
zasugerowała to samo dzień po zaginięciu Ali. W ciągu ostatnich
dwudziestu czterech godzin do Arii powróciło
141
wiele niepokojących wspomnień dotyczących Ali. Na przy-
kład któregoś dnia, niedługo po tym jak się zaprzyjaźniły, Ali
zaprosiła Arię, żeby pojechała z nią i jej mamą do nowego domku
letniskowego DiLaurentisów w górach Pocono. Tata Ali miał
zostać w Rosewood z Jasonem. Domek był właściwie obszerną
willą z tarasem, pokojem gier i ukrytą klatką schodową,
prowadzącą z jednej z sypialni na tyłach domu do kuchni.
Któregoś dnia Aria bawiła się na tej ukrytej klatce schodowej,
kiedy nagle zza ściany usłyszała szept.
— Czuję się taka winna — mówiła Ali.
— Nie powinnaś — odparła jej mama bardzo poważnym
tonem. — To nie twoja wina. Wiesz, że to najlepsze dla naszej
rodziny.
— Ale... to miejsce. — Ali mówiła z obrzydzeniem w głosie.
— Jest takie... smu tn e.
Arii wydawało się, że to właśnie usłyszała. Potem Ali tak
ściszyła głos, że Aria nie słyszała już dalszego ciągu rozmowy.
Zgodnie z informacjami z rejestru znalezionego przez Emily
w hotelu Radley, Jason zaczął odwiedzać szpital właśnie wtedy,
kiedy Aria, Ali i pozostałe dziewczyny się zaprzyjaźniły. Może
miejscem, o którym wspominała Ali w rozmowie z mamą, był
właśnie ten szpital. Może Ali czuła się winna, że Jason się tam
znalazł. Może to Ali zdecydowała, że jej brat musi poddać się
terapii. Choć Aria nie chciała wierzyć, że Ali i Jason nie żyli z
sobą w zgodzie, to może jednak tak właśnie było.
Czuła na sobie wzrok Noela, który czekał na odpowiedź. Nie
warto było się teraz nad tym wszystkim zastanawiać, szczególnie
w obecności Noela.
142
— Nie ma czegoś takiego jak duchy przemawiające do nas z
zaświatów — powiedziała wreszcie, cytując Spencer.
Noel popatrzył na nią z oburzeniem, jakby Aria właśnie
oznajmiła, że nie istnieje coś takiego jak lacrosse. Kiedy poruszył
się nieznacznie, Aria poczuła drzewny zapach jego dezodorantu.
Zdziwiła się, że ten zapach jej się spodobał.
— A jeśli Ali naprawdę chce ci coś przekazać? Na pewno
chcesz się poddać?
W Arii powoli wzbierały podejrzenia. Miała serdecznie dość
tej rozmowy. Uderzyła otwartą dłonią w stół.
— A niby czemu tak cię to obchodzi? Ktoś kazał ci tu przyjść i
mi to powiedzieć? To jakiś kawał, który ubawi twoich kolegów z
drużyny?
— Nie! — Noel zaprotestował energicznie. — Oczywiście, że
nie!
— To po co w ogóle przyszedłeś na ten seans? Tacy faceci jak
ty nie interesują się tymi sprawami.
Noel zwiesił głowę.
— Co to znaczy: „faceci tacy jak ty"?
Meredith trzasnęła na górze drzwiami tak mocno, że zatrząsł
się cały dom. Aria nikomu nie powiedziała, że na własny użytek
określiła chłopaków pokroju Noela mianem Typowych
Chłopców z Rosewood. Nie powiedziała tego ani rodzicom, ani
przyjaciółkom, a już na pewno nie Typowemu Chłopcu z
Rosewood.
— Jesteś taki, no wiesz, młody — kręciła. — Powszechnie
lubiany.
Noel oparł łokieć na stosie magazynów dla młodych matek.
Ciemne włosy zsunęły mu się na czoło. Oddychał ciężko, jakby
zbierał się do powiedzenia czegoś. Wreszcie podniósł wzrok.
143
— No dobra, nie chodzę na seanse tylko dlatego, że lubię Led
Zeppelin. — Spojrzał na Arię kątem oka, potem popatrzył do
szklanki, jakby z kostek lodu chciał sobie powróżyć jak z
herbacianych fusów. — Dziesięć lat temu, gdy miałem sześć lat,
mój brat popełnił samobójstwo.
Aria zamrugała zupełnie zbita z tropu. Pomyślała o dwóch
braciach Noela, Eriku i Prestonie. Choć obaj już studiowali,
regularnie pojawiali się na imprezach w domu Kahnów.
— Nie rozumiem.
— Mój brat Jared. — Noel zwinął jedno z czasopism w wąski
rulon. — Był o wiele starszy. Rodzice nieczęsto o nim
wspominają.
Aria odruchowo ścisnęła krawędź starego sfatygowanego
stołu. Noel miał jeszcze jednego brata?
— Jak to się stało?
— Rodzice wyszli z domu — wyjaśnił Noel. — Jared miał się
mną zająć. Graliśmy na komputerze, aż w końcu zrobiło się
późno, a ja zacząłem przysypiać. Jared nie chciał mnie położyć
do łóżka, ale w końcu musiał. Kiedy się obudziłem po jakimś
czasie, coś mi... nie grało. W domu panowała niesamowita cisza.
Wstałem i poszedłem na drugi koniec korytarza. Drzwi do pokoju
Jareda były zamknięte, więc zapukałem. Ale nie było
odpowiedzi. No to wszedłem i... — Noel wzruszył ramionami i
rozwinął katalog. Otworzył się na zdjęciu ślicznego bobasa o
blond włosach, który uśmiechnięty siedział w czerwonym
wózku. — I wtedy go zobaczyłem.
Aria nie wiedziała, co powiedzieć. Dotknęła tylko dłoni
Noela. Nie odsunął jej.
144
- On... no wiesz. Powiesił się. - Noel zamknął oczy. -Najpierw
nie rozumiałem, co zobaczyłem. Myślałem, że to jakaś zabawa.
Albo że Jared chce mnie w ten sposób ukarać za to, że nie grałem
z nim dłużej. Potem do domu wrócili rodzice, a ja nie pamiętam,
co się stało później.
- O Boże — wyszeptała Aria.
- W następnym roku miał pojechać na uniwersytet Cornell. -
Noelowi łamał się głos. - Był znakomitym koszykarzem.
Prowadził naprawdę niezwykłe życie. Rodzice nie spodziewali
się czegoś takiego. Ani moi bracia czy jego dziewczyna. Nikt.
- Tak mi przykro — wyszeptała Aria.
Poczuła się jak świętoszkowata idiotka bez serca. Kto by
pomyślał, że Noel może skrywać taki okropny sekret? A ona od
razu posądziła go o to, że próbuje zrobić jej brzydki kawał.
- Udało ci się z nim kiedyś porozmawiać w czasie seansu?
Noel obracał w palcach solniczkę w kształcie żabki stojącą
pośrodku stołu.
- Nie. Ale próbuję. Czasem mówię do niego na cmentarzu. To
pomaga.
Aria się skrzywiła.
- Próbowałam rozmawiać z Ali, ale dziwnie się czułam.
Jakbym mówiła sama do siebie.
- To nie tak. Myślę, że ona słucha.
Odkurzacz zawarczał, a po suficie i ścianach rozeszły się
wibracje. Aria i Noel siedzieli przez chwilę, nic nie mówiąc,
tylko nasłuchując. Aria popatrzyła nagle prosto w zielone oczy
Noela.
145
— Możesz zachować to dla siebie? Właściwie tylko tobie to
opowiedziałem — poprosił Noel.
— Oczywiście — odparła szybko Aria, badawczo przyglą-
dając się Noelowi.
Nie wyglądał na kogoś, kto złości się na nią za to, że wymusiła
na nim wyznanie.
Kiedy spuściła wzrok, zdała sobie sprawę, że nadal dotyka
jego dłoni. Szybko ją odsunęła, czując zażenowanie. Noel wciąż
na nią patrzył. Serce Arii zabiło mocniej. Nerwowo oplatała
wokół palców stary srebrny łańcuszek, który miała na szyi. Noel
przysunął się tak blisko, że poczuła na karku jego oddech
pachnący landrynkami z lukrecji. Aria je uwielbiała. Wstrzymała
oddech w oczekiwaniu.
Nagle Noel jakby obudził się z głębokiego snu. Odsunął się
gwałtownie, wziął ze stołu szklankę i wstał.
— Chyba powinienem poszukać Mike'a. Na razie. Pomachał
jej i wyszedł na korytarz. Aria przycisnęła do
czoła szklankę z zimną wodą. Przez chwilę wydawało się jej,
że Noel ją zaraz pocałuje. I choć było to do niej zupełnie
niepodobne, właściwie trochę na to liczyła.
146
14
NAWET GRZECZNE DZIEWCZYNKI MAJĄ SEKRETY
W środę wczesnym wieczorem Emily wlokła się przez pole za
domem Lucy, taszcząc wiadro wody dla zwierząt w oborze.
Wiatr wiał jej prosto w twarz, a oczy łzawiły. W kilku domach w
oddali zapalono już latarnie, a wóz zaprzężony w konia powoli
zmierzał po błotnistej ścieżce w stronę drogi. Odblaskowy trójkąt
z tyłu jaśniał w półmroku.
- Dzięki! - zawołała Lucy, równając krok z Emily. Ona
również niosła wiadro pełne wody. - Potem musimy jeszcze
wyszorować podłogi w domu Mary przed jej ślubem w sobotę.
— Okej — odparła Emily.
Nie ośmieliła się zapytać, dlaczego Mary brała ślub w domu, a
nie w kościele. To pewnie jakiś zwyczaj amiszów, o którym
powinna coś wiedzieć.
Ich dzień od samego rana był wypełniony obowiązkami. Od
świtu pracowały na farmie, potem poszły do
147
szkoły mieszczącej się w jednej sali, gdzie czytały fragmenty z
Biblii i pomagały młodszym dzieciom uczyć się alfabetu, a
później pomagały mamie Lucy przy gotowaniu kolacji. Państwo
Zookowie, rodzice Lucy, wyglądali jak amisze z „National
Geographic". Ojciec miał długą, gęstą brodę bez wąsów i chodził
w czarnym kapeluszu. Mama miała surową twarz bez śladu
makijażu i prawie w ogóle się nie uśmiechała. Ale wydawali się
bardzo mili i uprzejmi. Chyba nie podejrzewali, że Emily się pod
kogoś podszywa. A nawet jeśli, to nie dali tego po sobie poznać.
W ferworze prac domowych Emily ciągle szukała jakiegoś tropu
w sprawie Ali, ale nikt nie wypowiedział ani razu imienia, które
brzmiałoby podobnie do Alison. Nikt nie wspomniał o zaginionej
dziewczynie z Rosewood.
Najprawdopodobniej A. wybrał sobie na chybił trafił jakieś
miejsce na mapie Stanów Zjednoczonych i wysłał tam Emily,
byle tylko jak najszybciej pozbyć się jej z Rosewood. A ona
połknęła haczyk. Emily próbowała włączyć rano swój telefon,
żeby sprawdzić, czy dostała jakieś nowe wiadomości od A., ale
wyczerpała się jej bateria. Bilet powrotny był na piątek, lecz ona
się zastanawiała, czy nie wrócić do domu wcześniej. Po co miała
zostawać, jeśli nie trafiła do tej pory na żaden ślad?
Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że to
niemożliwe, że A. to ktoś do szpiku kości zły. Przecież kilka
wskazówek okazało się trafnych. Może po prostu źle poskładały
elementy układanki. Czego jeszcze dowiedziały się od A. na
temat miejsca, gdzie teraz przebywa Ali... albo gdzie się do tej
pory podziewała? Kiedy Emily stała na ganku, zimny wiatr
dmuchał jej za kołnierz. Zauważyła ciemnowłosą dziewczynę
niosącą wiadro
148
przez pole do obory. Z tej odległości wyglądała jak Jenna
Cavanaugh.
Jen n a. Czy to możliwe, że ona zna odpowiedzi na wszystkie
pytania? Kiedyś Emily dostała od A. stare zdjęcie Jenny, Ali i
jakiejś nieznajomej blondynki — najprawdopodobniej Naomi
Zeigler — na podwórku obok domu DiLaurentisów. Pod
zdjęciem widniał podpis: „Znajdź szczegół, który nie pasuje na
tym obrazku. Byle szybko. W przeciwnym razie...".
To również A. zasugerował Emily, że Jenna i Jason
DiLaurentis kłócą się, stojąc w oknie w domu Cavanaughów.
Emily widziała ich kłótnię na własne oczy, choć nie miała
zielonego pojęcia, czego dotyczyła. Dlaczego A. pokazywał jej to
wszystko? Dlaczego A. twierdził, że Jenna nie pasuje do tego
obrazka? Czy chodziło po prostu o to, że Jenna i Ali przyjaźniły
się bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać? Obie
współpracowały, próbując pozbyć się na zawsze Toby'ego. Może
Ali zwierzyła się Jennie, że zamierza uciec. Może nawet Jenna jej
w tym pomogła.
Emily i Lucy zeszły po schodach i ruszyły w stronę domu
rodziców Mary, znajdującego się po drugiej stronie pola. Na
wysypanym żwirem podjeździe stał wóz, a przed gankiem były
dwie przyprószone śniegiem huśtawki, z których jedną zrobiono
z wielkiej opony zawieszonej na łańcuchu. Zanim weszły na
ganek, Lucy spojrzała na Emily.
— A przy okazji, dzięki za wszystko. Bardzo nam pomogłaś.
— Nie ma sprawy — odparła Emily.
Lucy oparła się o balustradę na ganku. Widać było, że chce
coś jeszcze dodać. Przełknęła ślinę. W promieniach
149
zachodzącego słońca jej oczy wyglądały na jeszcze bardziej
zielone niż za dnia.
— Dlaczego tak naprawdę tu przyjechałaś?
Emily serce podeszło do gardła. Z wnętrza domu dochodziło
jakieś postukiwanie.
— C-co masz na myśli? — wyjąkała Emily. Czy Lucy odkryła
jej prawdziwą tożsamość?
— Próbowałam sama do tego dojść. Co zbroiłaś?
— Zbroiłam?
— Przecież to oczywiste, że przysłano cię tutaj, bo jesteśmy
bardziej tradycyjną wspólnotą. — Lucy wygładziła z tyłu długi
wełniany płaszcz i usiadła na schodach na ganku. — To ma cię
przywrócić na ścieżkę cnoty, tak? Podejrzewam, że coś ci się
przydarzyło. Jeśli chcesz się wygadać, możesz mi zaufać.
Nikomu nic nie powiem.
Choć panował przeraźliwy ziąb, dłonie Emily zaczęły się
pocić. W jej głowie pojawiła się natychmiast sypialnia Isaaca.
Poczuła ukłucie, kiedy wyobraziła sobie ich oboje nagich,
chichoczących pod kołdrą w jego pokoju. Miała wrażenie, że to
wszystko wydarzyło się tak dawno, jakby przytrafiło się nie jej,
lecz komuś innemu. Zawsze wydawało się jej, że ten pierwszy raz
będzie czymś szczególnym i ważnym, że przez resztę życia
będzie go wspominała z rozrzewnieniem. Tymczasem okazał się
największą pomyłką.
— Chodziło o chłopaka — przyznała wreszcie.
— Tak podejrzewałam. — Lucy wyskubała drzazgę z deski w
schodach. — Chcesz o tym pogadać?
Emily wpatrywała się w twarz Lucy. Wydawała się zupełnie
szczera. Nie osądzała i nie próbowała się wywyższać. Usiadła
koło niej na schodach.
150
— Myślałam, że się w sobie zakochaliśmy. Na początku było
super. Ale potem...
— Co się stało? — zapytała Lucy.
— Po prostu nam nie wyszło. — W oczach Emily pojawiły się
łzy. — On mnie właściwie nie znał. Zresztą ja jego też.
— Twoi rodzice go nie akceptowali? - drążyła temat Lucy,
trzepocąc długimi rzęsami.
Emily prychnęła sarkastycznie.
— Nie, to jego rodzice mnie nie akceptowali. — Akurat na
ten temat nie musiała kłamać.
Lucy włożyła do ust paznokieć, tak obgryziony, że został z
niego tylko cienki półksiężyc. Drzwi domu otworzyły się i
wyjrzała z nich starsza kobieta o surowym wyrazie twarzy.
Zmierzyła Emily i Lucy wzrokiem i zniknęła. W powietrzu
rozszedł się cytrusowy zapach płynu do czyszczenia. W środku
kobiety rozmawiały w języku pensylwańskim, który brzmiał
bardzo podobnie do niemieckiego.
— Właściwie jestem w podobnej sytuacji — wyszeptała Lucy.
To zaintrygowało Emily. Przekrzywiła z zaciekawieniem
głowę. W jej umyśle zakiełkowała pewna myśl.
— Chodzi o tego chłopaka, który wczoraj wybiegł z twojego
domu?
Lucy odwróciła wzrok w prawo. Dwie starsze amiszki weszły
po schodach do domu, uśmiechając się grzecznie do obu
dziewczyn. Kiedy zniknęły w środku, Emily dotknęła ramienia
Lucy.
— Nikomu nic nie powiem, obiecuję.
— On mieszka w Hershey. — Lucy mówiła ledwie słyszal-
nym szeptem. — Spotkałam go, jak kupowałam materiał dla
151
mamy. Rodzice by mnie zabili, gdyby się dowiedzieli, że na-
dal z nim rozmawiam.
— Dlaczego?
— Bo jest An gl ik ie m — odparła Lucy, jakby to tłumaczyło
wszystko. Mianem „Anglików" amisze określali zwyczajnych
ludzi prowadzących współczesne życie. — Poza tym już stracili
jedną córkę. Nie chcą stracić i mnie.
Emily badawczo przyglądała się Lucy, próbując zrozumieć, co
ma na myśli. Lucy wbiła wzrok w zamarzniętą kałużę po drugiej
stronie ulicy. Na brzegu zebrało się kilka kaczek, które irytująco
kwakały. Kiedy Lucy znowu spojrzała na Emily, jej wargi się
trzęsły.
— Wczoraj pytałaś mnie, gdzie jest moja siostra Leah.
Odeszła w czasie rumspringa.
Emily pokiwała głową. Z notki w Wikipedii dowiedziała się,
że rumspringa to okres, w którym nastoletni amisze mogli
opuścić dom i żyć takim życiem, jakie znała Emily — normalnie
się ubierać, pracować i jeździć samochodem. Po jakimś czasie
mogli wrócić do wspólnoty amiszów albo opuścić ją na zawsze.
Była pewna, że jeśli decydowali się odejść, to już nigdy nie
oglądali swojej rodziny.
— No i... nigdy nie wróciła — wyznała Lucy. — Przez jakiś
czas pisała listy do rodziców, informując ich, co robi. A potem...
nic. Korespondencja się urwała. Ani słowa więcej. Po prostu...
zniknęła.
Emily przycisnęła dłonie do sfatygowanych drewnianych
stopni schodów.
— Co się z nią stało? Lucy się zgarbiła.
— Nie wiem. Miała chłopaka należącego do naszej
wspólnoty. Chodzili z sobą, od kiedy mieli trzynaście
152
lat, ale zawsze uważałam, że on ma w sobie coś dziwnego. Po
prostu wydawało mi się... że nie jest jej wart. Tak się cieszyłam,
kiedy się okazało, że zdecydował się opuścić nas po rumspringa.
Ale chciał też zabrać z sobą Leah. Błagał ją o to. Ona uparcie
odmawiała. — Lucy oderwała z buta kawałek zaschniętego błota.
— Rodzice uznali, że Leah zginęła w wypadku albo umarła z
naturalnych przyczyn. Ale mnie nigdy nie dawało to spokoju... —
Urwała, kręcąc głową. — Często się kłócili. Czasami bardzo
agresywnie.
Podmuch wiatru uwolnił kosmyk włosów z koka Lucy. Emily
przeszył dreszcz.
— Zawiadomiliśmy policję. Szukali jej, ale bez rezultatu.
Powiedzieli nam, że ludzie cały czas uciekają i że nic nie można
na to poradzić. Wynajęliśmy nawet prywatnego detektywa.
Myśleliśmy, że może po prostu uciekła i nie chce mieć z nami nic
wspólnego. To i tak byłoby lepiej. Przynajmniej wiedzielibyśmy,
że żyje. Przez dłuższy czas byliśmy pewni, że Leah kiedyś się
odnajdzie, ale pewnego dnia rodzice się poddali. Powiedzieli, że
chcą zamknąć tę sprawę. Tylko ja miałam jeszcze nadzieję.
— Rozumiem — wyszeptała Emily. — Ja też kogoś straciłam.
Ale ludzie wracają. Dzieją się niesamowite rzeczy.
Lucy odwróciła się i popatrzyła na stojący w polu wielki
cylindryczny silos.
— Zniknęła jakieś cztery lata temu. Może rodzice mają rację.
Może odeszła na zawsze.
— Nie możesz się poddawać! - zawołała Emily. — To nie tak
długo!
Łaciaty pies farmerski, bez obroży, podszedł do ganku,
powąchał dłoń Lucy i położył się u jej stóp.
153
— Zapewne wszystko jest możliwe — zamyśliła się Lucy —
A może jestem po prostu niemądra. Trzeba żywić nadzieję, jak
długo się da. Ale trzeba też umieć ją porzucić. — Wskazała
dłonią na mały cmentarz za kościołem na końcu ulicy. —
Postawiliśmy jej tam kamień nagrobny. Odbył się pogrzeb i
stypa. Od tamtej pory nigdy tam nie byłam.
Po jej policzkach popłynęły łzy. Drżał jej podbródek, a z
gardła wydobył się zdławiony jęk. Nachyliła się do kolan i
oddychała ciężko. Pies patrzył na nią z troską. Emily położyła
dłoń na jej plecach.
— Już dobrze.
Lucy pokiwała głową.
— To takie trudne. — Uniosła głowę. Czubek jej nosa
zaczerwienił się. Uśmiechnęła się gorzko do Emily. — Pastor
Adam powtarza mi w kółko, żebym z kimś o tym porozmawiała.
Dziś po raz pierwszy przyznałam na głos, że być może Leah nie
żyje. Do tej pory nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
Emily poczuła, jak zaciska się jej gardło. Ona też nie chciała,
żeby Lucy straciła nadzieję. Wolałaby, żeby wierzyła w powrót
siostry, tak jak ona wierzyła w powrót Ali. Ponieważ jednak nie
znała Leah osobiście, ponieważ Leah to nie Ali, mogła bardziej
realistycznie spojrzeć na to, co się wydarzyło. Ludzie, którzy
znikają, zazwyczaj już nie wracają do domu. Rodzice Lucy mieli
pewnie rację, że Leah nie żyje.
Na horyzoncie zabłysła jasna gwiazda. Emily od dziecka
wypowiadała życzenie na widok pierwszej gwiazdy, recytując
dziecinny wierszyk o gwiazdce. Po zniknięciu Ali każde jej
życzenie do gwiazdki było takie samo — żeby Ali wróciła cała i
zdrowa. Ale gdyby Emily spojrzała na swoje życie
154
tak obiektywnie, jak mogła spojrzeć na rodzinę Lucy, co
powinna zrozumieć na temat zniknięcia Ali? Może i Emily była
głupia? Może lekarze się nie mylili? Może dziewczyna z lasu
była czystym wymysłem? A może Wilden nie kłamał, może
rzeczywiście badania DNA potwierdziły, że znalezione zwłoki
należały do Ali. Może Emily tak obsesyjnie trzymała się myśli o
powrocie Ali, że naginała wszystkie fakty do swoich potrzeb,
byle tylko udowodnić, że Ali nadal żyje. A teraz przybyła do
krainy amiszów po śladach, które najprawdopodobniej
prowadziły donikąd. Jeszcze kilka minut wcześniej wpadła na
pomysł, że słodka i niewinna Jenna Cavanaugh pomogła Ali
wydostać się z Rosewood. Może i Emily powinna dać sobie
spokój, tak jak Lucy i jej rodzina, która ostatecznie pożegnała się
z Leah. Może tylko w ten sposób mogłaby znowu żyć normalnie.
W domu z hukiem upadł na podłogę garnek. Potem rozległ się
brzęk tłuczonych naczyń. Jakaś kobieta jęknęła przeciągle, jak
krowa. Emily rzuciła okiem na Lucy, próbując się nie roześmiać.
Ale jeden kącik ust Lucy powędrował mimowolnie w górę. Emily
zasłoniła usta i parsknęła śmiechem. Nagle obie zaczęły
chichotać. Surowa starsza kobieta znowu otworzyła drzwi i
posłała im karcące spojrzenie. To tylko rozśmieszyło je jeszcze
bardziej.
Emily wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni Lucy. Ogarnęła ją fala
ciepła i wdzięczności. W równoległym świecie amiszów
mogłaby pewnie zaprzyjaźnić się z Lucy.
— Dziękuję — powiedziała Emily. Lucy wydawała się
zaskoczona.
— Za co?
Oczywiście Lucy niczego nie zrozumiała. Być może A. wysłał
Emily do wspólnoty amiszów, żeby odszukała Ali. Lecz ona
zamiast tego odnalazła spokój.
155
15
PRZYJACIELE ZE STUDIÓW
Spencer i Andrew siedzieli na kanapie w salonie mieszczącym
się w suterenie domu Hastingsów i rozkosznie wtuleni w siebie
oglądali telewizję, raz po raz przerzucając kanały. Relacje
Spencer z Andrew powróciły do normalności. A nawet było
lepiej niż dawniej. Ich kłótnia sprzed tygodnia poszła w
zapomnienie. Kiedy siedzieli w bibliotece, flirtowali,
umieszczając komentarze na Twitterze. A kiedy Andrew
przyjechał do domu Hastingsów, wręczył Spencer pudełko z logo
J. Crew. Znalazła w nim nowy, biały, kaszmirowy sweter,
dokładnie taki jak ten, który tak lubiła i który został zniszczony w
czasie pożaru. W poniedziałek Spencer napomknęła o tym
swetrze w rozmowie telefonicznej z Andrew. A on odgadł nawet,
jaki nosi rozmiar.
Przez chwilę oglądali wiadomości CNN. Raport z giełdy się
skończył i na ekranie pojawiły się ostatnie doniesienia, które dla
niej nie były niczym nowym. Podpis u dołu ekranu głosił:
„Oczekiwanie na dowody". Kamera pokazywała
156
wnętrze szkolnej kafeterii. Relację nakręcono chyba kilka
godzin wcześniej, bo na tablicy za barem Spencer zauważyła
napis: „ŚRODOWY SPECJAŁ: KOKTAJL Z LODAMI
ORZECHOWYMI". Uczniowie w granatowych marynarkach i
żakietach stali w długiej kolejce, żeby kupić sobie caffe latte lub
gorącą czekoladę. Kirsten Cullen rozmawiała z Jamesem
Freedem. Jenna Cavanaugh zatrzymała się w progu z psem, który
dyszał ciężko z wywieszonym językiem. W rogu sali Spencer
wypatrzyła przyszłą siostrę Hanny, Kate Randall, w asyście
Naomi Zeigler i Riley Wolfe. Hanny nie było z nimi. Spencer
słyszała, że Hanna wyjechała nagle do Singapuru. Emily też
zniknęła z miasta, bo pojechała na wycieczkę do Bostonu.
Spencer zdziwiła się, że Emily tak nagle się wycofała z życia
publicznego. A przecież bardzo chciała, żeby wznowiono
poszukiwanie Ali. Lecz jej zniknięcie było Spencer na rękę.
— Wyniki badania DNA zwłok znalezionych przy domu
państwa DiLaurentis zostaną ogłoszone lada moment — mówił
reporter z offu. — Zapytaliśmy o opinię w tej sprawie kilku
dawnych kolegów Alison ze szkoły.
Spencer szybko zmieniła kanał. Nie miała najmniejszej ochoty
na wysłuchiwanie rzewnych zwierzeń jakiejś przypadkowo
wybranej. dziewczyny, która zapewne znowu poczuje się w
obowiązku, by ogłosić światu, jaką tragedią była śmierć Ali, choć
nie znała jej osobiście. Andrew uścisnął jej dłoń, jakby chciał ją
pocieszyć, i pokręcił głową.
Na kolejnym kanale na ekranie ukazała się twarz Arii.
Reporterzy gonili ją, kiedy wysiadła z hondy civic swojego taty.
— Panno Montgomery! Czy pożar wywołano, żeby ukryć
jakiś kluczowy dowód w sprawie!? — krzyczał ktoś z tłumu.
157
Aria szła przed siebie, nie odpowiadając. Na ekranie
wyświetlił się kolejny napis: „Co ukrywa ta śliczna Kłam-
czucha?".
— To skandal. — Andrew poczerwieniał na twarzy. — To się
musi natychmiast skończyć.
Spencer przycisnęła palce do skroni. Przynajmniej Aria nie
opowiadała, że widziały Ali. Ale wtedy Spencer przypomniała
sobie o SMS-ach od Arii, która sugerowała, że duch Ali próbuje
przekazać im jakieś ważne informacje o nocy, kiedy ich
przyjaciółka zaginęła. Spencer uważała, że to brednie, lecz
jednocześnie przypomniała sobie coś, co powiedział łan w dniu,
kiedy złamał zasady aresztu domowego. „A gdyby się okazało, że
czegoś jeszcze nie wiesz? — wyszeptał, gdy Spencer usiadła na
patio na tyłach domu. — Uwierz mi, to coś postawi na głowie
całe twoje życie", łan mylił się, twierdząc, że Jason i Wilden
maczali palce w zabójstwie Ali. Spencer jednak nadal wierzyła,
że tuż pod jej nosem ktoś coś knuje.
Zadźwięczał alarm w zegarku Andrew.
— Wzywa mnie komitet organizacyjny balu Walentynkowego
— jęknął. Nachylił się, cmoknął Spencer w policzek i ścisnął jej
dłoń. — Wszystko gra?
Spencer nie spojrzała mu w oczy.
— Chyba tak.
Andrew przekrzywił głowę, jakby oczekiwał innej od-
powiedzi.
— Na pewno?
Spencer otworzyła i zacisnęła pięści. Nie było sensu ukrywać
niczego przed Andrew. On miał jakiś szósty zmysł, dzięki
któremu potrafił od razu odkryć, że coś z nią jest nie tak.
158
— Dowiedziałam się kilku dość dziwnych rzeczy na temat
moich rodziców — wypaliła prosto z mostu. — Mama
opowiedziała mi całą prawdę o tym, jak się poznali z tatą. A to
obudziło we mnie podejrzenia, że ukrywa coś jeszcze.
Już miała na końcu języka zdanie: „Na przykład to, dlaczego
już nigdy nie wolno nam rozmawiać o tej nocy, kiedy zginęła
Ali".
Andrew zmarszczył nos.
— A czemu po prostu o tym z nią nie porozmawiasz? Spencer
strzepnęła niewidzialny pyłek ze swojego liliowego
kaszmirowego swetra.
— Bo nie chcę przegiąć. Andrew usiadł obok niej.
— Zastanów się nad tym. Kiedy ostatnim razem podej-
rzewałaś, że twoja rodzina coś przed tobą ukrywa, węszyłaś po
kryjomu, aż wreszcie się sparzyłaś. Może tym razem spróbuj
otwarcie z nimi pogadać. W przeciwnym razie możesz znowu
boleśnie się pomylić.
Spencer pokiwała głową. Andrew pocałował ją, włożył buty i
wełniany płaszcz z kapturem, a potem wyszedł. Spencer patrzyła
za nim, jak szedł ścieżką do bramy. Może miał rację. Węszenie i
myszkowanie jeszcze nie przyniosło jej niczego dobrego.
Poszła na górę do swojego pokoju. Kiedy dotarła na półpiętro,
usłyszała w kuchni jakieś zduszone szepty. Zatrzymała się
zaciekawiona i nastawiła ucha.
— To musi pozostać tajemnicą — syknęła mama. — To
bardzo ważne. Uda ci się tym razem?
— Tak — odparła Melissa, tak jakby czuła się przyparta do
muru.
159
A potem wyszły z domu, trzaskając tylnymi drzwiami.
Spencer stała nieruchomo. W uszach dźwięczała jej cisza. Skoro
Melissa popadła w niełaskę, to czemu dzieliły z mamą jakieś
tajemnice? Spencer nadal nie mogła uwierzyć, że jej mama
studiowała prawo na uniwersytecie Yale. Kiedy usłyszała, jak
mama zapala silnik, a potem wyjeżdża z garażu swoim
mercedesem, nagle zapragnęła jakiegoś namacalnego dowodu.
Odwróciła się i poszła do ciemnego, wypełnionego zapachem
cygar biura taty. Kiedy była tu ostatnim razem, skopiowała z
twardego dysku jego archiwum i znalazła informacje o koncie
bankowym, z którego Olivia ukradła pieniądze. Tym razem
zaczęła przeszukiwać regał. Odnalazła na nim tomy przepisów
prawnych, pierwsze wydania powieści Hemingwaya i dyplomy z
gratulacjami za wygranie takiej to a takiej rozprawy sądowej. W
górnym rogu regału zauważyła czerwoną książkę z napisem na
grzbiecie: „ALBUM ROCZNY YALE".
Bezszelestnie przysunęła pod regał krzesło spod biurka,
stanęła na nim, choć chwiało się niebezpiecznie, i zdjęła książkę,
trzymając ją czubkami palców. Kiedy ją otworzyła, uderzył ją
zapach starego, zawilgłego papieru. Ze środka wyleciało jakieś
zdjęcie i poszybowało wprost na wypolerowaną na wysoki
połysk podłogę. Spencer zeszła z krzesła i podniosła je. Było to
małe, kwadratowe zdjęcie zrobione polaroidem. Przedstawiało
blondynkę w ciąży na tle pięknego budynku z czerwonej cegły.
Twarz kobiety była rozmazana. To nie była pani Hastings, ale w
jej twarzy Spencer dostrzegła coś znajomego. Spojrzała na drugą
stronę zdjęcia. Z tyłu zapisano datę, drugi czerwca, prawie
siedemnaście lat wcześniej. Czy to właśnie Olivia, kobieta,
160
która urodziła Spencer? Spencer urodziła się w kwietniu, ale
może Olivia nie schudła tak szybko po porodzie?
Spencer włożyła zdjęcie z powrotem do albumu. Zaczęła go
kartkować i przyglądać się portretom studentów pierwszego roku
prawa. Od razu odnalazła swojego ojca. Właściwie nie zmienił
się od tamtego czasu. Przybyło mu trochę zmarszczek i ubyło
włosów. Kiedyś miał długie, faliste włosy. Spencer wzięła
głęboki wdech i przeszła pod M. Panieńskie nazwisko jej matki
brzmiało Macadam. Odnalazła ją. Miała te same co dziś proste
włosy do ramion i szeroki, promienny uśmiech. Nad jej zdjęciem
Spencer zauważyła pożółkłe odbicie po kubku, jakby jej tata,
pijąc kawę, wpatrywał się w zdjęcie mamy całymi godzinami.
A więc to prawda, mama studiowała w Yale.
Spencer zaczęła bezwiednie przerzucać kolejne strony.
Studenci pierwszego roku uśmiechali się pełni entuzjazmu, jakby
nie zdawali sobie sprawy, jak ciężko studiuje się prawo. Nagle
coś ją tknęło. Jedno ze zdjęć przykuło jej uwagę. Przeczytała
jeszcze raz podpis. Z fotografii patrzył na nią młody mężczyzna o
jasnych włosach, ze znajomym, dużym i haczykowatym nosem.
Ali zawsze powtarzała, że gdyby odziedziczyła ten nos, od razu
zapisałaby się na operację plastyczną.
Spencer zakręciło się w głowie, jakby znowu doznawała
jakichś halucynacji. Sprawdziła jeszcze raz nazwisko pod
zdjęciem. I jeszcze raz. Ken n e t h DiLau r en t i s. Ojciec Ali.
P iip.
Album wypadł jej z rąk. W kieszeni swetra zawibrował
telefon. Spencer spojrzała przez okno, bo nagle poczuła na
161
sobie czyjś wzrok. Czy usłyszała śmiech? Czy ktoś właśnie
schował się za ogrodzeniem? Z bijącym sercem otworzyła
wiadomość.
Wydaje ci się, że to nieprawdopodobne? W takim razie
przeszukaj jeszcze raz archiwum taty... zaczynając od litery
j. Nie uwierzysz, co znajdziesz.
A.
162
16
KRÓLOWE W SEKRETNEJ KOMNACIE
Hanna i Iris siedziały przy okrągłym stoliku w kawiarni na
terenie Zacisza Addison-Stevens, popijając gorącą café latte.
Przed każdą z nich stał organiczny jogurt i miseczka ze świeżymi
owocami. Zajęły zdecydowanie najlepsze miejsca. Nie tylko
siedziały najdalej od stanowiska pielęgniarek, ale również miały
doskonały widok na ogród, w którym przystojny ogrodnik w
obcisłej bluzie odśnieżał ścieżkę. Iris szturchnęła Hannę łokciem.
— Omójboże. Tara zamierza zjeść jeszczyny.
Hanna odwróciła głowę. Tara, która siedziała z Alexis i Ruby
przy tym samym stoliku, do którego dwa dni wcześniej dosiadła
się Hanna, właśnie włożyła do ust jeżynę.
— Yyyhhh — Hanna i Iris jęknęły z obrzydzeniem jak na
sygnał.
Z niewiadomego powodu na jeżyny mówiono tu jeszczyny.
Zjedzenie ich uznawano za niewybaczalne faux pas.
163
Tara zamarła, a po chwili posłała Hannie i Iris pełen nadziei
uśmiech.
— Hej, Hanno, wszystko gra?
— Wszystko, poza tobą — odparła Iris z wyniosłym
uśmieszkiem.
Uśmiech natychmiast zniknął z ust Tary. Na jej pulchnych
policzkach pojawiły się purpurowe rumieńce. Posłała Hannie
pełne goryczy, mściwe spojrzenie. Hanna uniosła wysoko głowę i
odwróciła wzrok, udając, że niczego nie zauważyła. Iris wstała i
wrzuciła puste opakowanie po jogurcie do kosza.
— Chodź, Han. Chcę ci coś pokazać. — Wzięła Hannę za
rękę.
— Dokąd idziecie? — pisnęła Tara, ale Hanna i Iris po-
traktowały ją jak powietrze.
Iris prychnęła z pogardą, kiedy wyszły z kawiarni i długim
korytarzem szły w stronę sal pacjentów.
— Widziałaś jej buty? Twierdzi, że są od Prądy, ale założę się,
że to zwykłe deichmanny.
Hanna się uśmiechnęła, ale w głębi duszy poczuła wyrzuty
sumienia. W końcu Tara była pierwszą osobą, która do niej
zagadnęła. Ale co tam. Przecież to nie wina Hanny, że Tara jest
frajerką.
Poza tym towarzystwo Iris sprawiało, że pobyt Hanny w
Zaciszu Addison-Stevens — czy po prostu w Zaciszu, jak mówili
wszyscy — okazał się jedną wielką imprezą. Iris pokazała Hannie
salę fitness i spa, a zeszłej nocy ukradły żel do mycia twarzy,
tonik i maseczki z gabinetu kosmetycznego i zrobiły się na
bóstwo. Rano Hanna obudziła się w pościeli z najdroższej
bawełny, wypoczęta po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, a
jej uda wydawały się
164
szczuplejsze dzięki diecie składającej się głównie z orga-
nicznego jogurtu i warzyw.
Hanna spędzała prawie cały czas z Iris. Godzinami roz-
mawiały w swoim pokoju. Iris, nie owijając w bawełnę,
przyznała się, że trafiła do Zacisza z powodu problemów z
jedzeniem. I dodała, że to jedyny godny powód przyjazdu do tego
ośrodka. Hanna szybko dodała, że to także i jej problem, co
zresztą wcale nie było kłamstwem. Iris przyznała się też, że po
raz pierwszy trafiła do Zacisza w siódmej klasie. Przez tydzień
nie miała nic w ustach. Wyszła tuż przed wakacjami. „To mniej
więcej w tym czasie, kiedy zaginęła Ali", pomyślała mimowolnie
Hanna. Mama Iris zmusiła ją do powrotu do Zacisza już na
początku października, kiedy zauważyła, że córka znowu
schudła. Zresztą Zacisze nie było jedyną kliniką, w której leczyła
się Iris, ale tu najbardziej się jej podobało.
Kiedy tylko Hanna dowiedziała się, że i Iris cierpi na bulimię,
przestała odczuwać wstyd. W ich wspólnym pokoju czuła się na
tyle bezpieczna, że nie ukrywała swojego dziennika diety, w
którym od siódmej klasy skrupulatnie odnotowywała każdą
kalorię zjadaną w ciągu dnia. Nie wpadła też w popłoch, kiedy
Iris nakryła ją, gdy próbowała wbić się w dżinsy z ósmej klasy,
które przywiozła tylko po to, żeby za ich pomocą móc osądzić,
czy nie przybiera na wadze. Jak się okazało, dokładnie w tym
samym celu Iris trzymała w szafie parę starych obcisłych
dżinsów.
Niezależnie od tego, co A. planował, przysyłając tu Hannę,
osiągnął odwrotny efekt. Dlatego Hanna wymyśliła na swój
użytek nową teorię: może A. stoi po jej stronie. Może ją tu
przysłał, żeby dać jej odpocząć od chaosu Rosewood i uchronić ją
przed tym, kto podpalił las.
165
Teraz Hanna podążyła za Iris w głąb korytarza o ścianach
pomalowanych na szafranowo i stanęła przed wyjściem
awaryjnym. Iris uniosła w górę brew, przyłożyła palec do ust, a
potem wystukała jakąś kombinację cyfr na klawiaturze po lewej
stronie drzwi. Zamek automatycznie się odblokował, a drzwi
stanęły otworem. Metalowe schody prowadziły do
pomieszczenia tak dużego, że mieściły się w nim dwa wygodne
fotele. Wszystkie ściany pokrywały graffiti. Niesamowite
malowidła przedstawiały ludzkie twarze, olbrzymie powyginane
drzewa, kilka sów rodem wprost z kreskówki, a także mnóstwo
nabazgranych wiadomości i imion. Na parapecie leżał także stos
czasopism, takich jak „People" czy „Us Weekly", których po-
siadanie w Zaciszu było surowo zabronione.
— Niesamowite — westchnęła Hanna.
— To moja sekretna kryjówka — oznajmiła Iris i otworzyła
ramiona, jakby chciała dodać: tadam! — W tej chwili jako jedyna
w całym ośrodku znam kod do tego zamka. Większość
pracowników w ogóle nie wie o istnieniu tego pokoju, a ci, którzy
wiedzą, pozwalają mi robić, co chcę. — Podniosła czasopismo
„People", jak zwykle z Angeliną Jolie na okładce. — Mam stałe
dostawy tych szmatławców. Uzależniłam się od nich. W szafce
przy łóżku też trzymam kilka egzemplarzy. Możesz je czytać,
jeśli tylko nie puścisz pary z gęby.
— No jasne — odparła Hanna z uśmiechem. — Dzięki. Iris
pokazała gestem na malunki na ścianach.
— To wszystko zrobili dawni pacjenci. Cudne, co nie?
Hanna pokiwała głową, choć przeszył ją dreszcz na widok
wszystkich tych imion. Eile en . Ste f. Jen n y. Dlaczego się tu
znalazły? Na co chorowały? Na bulimię czy
166
może na ADHD? Przyjechały tu z jakimś błahym problemem
czy z poważnym schorzeniem? Brat Ali Jason spędził w
podobnym ośrodku mnóstwo czasu, kiedy jeszcze chodził do
liceum. Jego imię figurowało na każdej stronie rejestru
znalezionego przez Emily w czasie otwarcia hotelu Radley.
Hanna dziwiła się, czemu Ali nigdy nie podzieliła się z
przyjaciółkami tą tajemnicą. Przypominała sobie tylko jeden raz,
kiedy Ali wspomniała coś o psychicznych problemach Jasona.
Na początku siódmej klasy Hanna i Ali siedziały sam na sam i
wybierały ubrania na następny dzień. Ali zdejmowała właśnie
swoje sztruksowe spodnie, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała,
ale nie odezwała się ani słowem. Zacisnęła tylko mocno usta i
zbladła. Hanna słyszała w telefonie upiorny skrzekliwy śmiech.
- Po raz ostatni ci mówię: daj mi spokój! - krzyknęła Ali i się
rozłączyła.
- Kto to? — zapytała szeptem Hanna.
- To tylko mój głupi brat - wymamrotała Ali pod nosem.
I natychmiast zmieniła temat. Teraz Hanna była prawie
pewna, że Jason dzwonił ze szpitala Radley. Rejestr znaleziony
przez Emily dowodził, że brat Ali w każdy weekend spędzał tam
co najmniej kilka godzin. Może stamtąd dzwonił do Ali, żeby ją
nastraszyć. I d i o t a .
Iris rozsiadła się na jednym z foteli, a Hanna przycupnęła na
drugim. W ciszy oglądały bazgroły i imiona na ścianach. Helena.
Becky. Lindsay.
- Ciekawe, gdzie się teraz podziewają — zastanawiała się na
głos Hanna.
- Kto to może wiedzieć? — odparła Iris, przeczesując palcami
swoje długie blond włosy. — Słyszałam plotkę
167
o jednej z pacjentek, która miała tu spędzić tylko dwa ty-
godnie, ale rodzice o niej zapomnieli. I ponoć nadal tu mieszka...
w p i wn i c y.
Hanna prychnęła z niedowierzaniem.
— Ale bujda.
— Pewnie bujda. Chociaż nigdy nie wiadomo.
Iris sięgnęła pod leżącą na fotelu poduszkę i wyciągnęła mały
jednorazowy aparat fotograficzny owinięty w zielony papier.
— Przemyciłam to tutaj. Jak chcesz, to zrobimy sobie zdjęcie.
Hanna się zawahała. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był
dowód, że spędziła jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym.
— Przecież i tak nie uda ci się go tutaj wywołać — przy-
pomniała Iris.
— Wyślę ten aparat mojemu tacie. — Iris spuściła wzrok. —
Co prawda, on nie otwiera listów ode mnie. — Jej podbródek
zaczął drgać. — Kiedyś łączyła nas silna więź, ale on dostał
bardzo stresującą pracę jako ordynator w jakimś głupim szpitalu.
I nie ma już dla mnie czasu. Od kiedy tu przyjechałam... —
Wzruszyła ramionami. — Przestałam dla niego istnieć.
— Mam podobny problem z moim ojcem — powiedziała
pospiesznie Hanna, zdumiona, że i to łączy ją z Iris. — Kiedyś
rozmawiałam z nim o wszystkim, ale potem się wyprowadził i
znalazł sobie partnerkę, Isabel. Teraz wprowadzili się do mojego
domu, razem z Kate, idealną córunią Isabel. — Podwinęła palce u
stóp. — Kate nie popełnia żadnych błędów. Mój ojciec ma fioła
na jej punkcie.
168
- Nie wierzę, że twój tata wolałby kogoś innego niż ty. - W
głosie Iris słychać było oburzenie.
— Dzięki - odparła Hanna z wdzięcznością, patrząc przez
okno w dachu na pusty kort tenisowy na tyłach ośrodka.
Przez długi czas uważała, że tata przestał ją kochać, bo nie
była piękna i idealna. Ale Iris była idealna... a jej ojciec i tak
traktował ją jak kawałek gówna. Może to nie córki stanowiły
problem, tylko ojcowie. Czując narastający gniew, wyrwała
aparat z ręki Iris i wyciągnęła dłoń tak, żeby obiektyw objął je
obie.
— Pokażmy wszystkim beznadziejnym ojcom środkowy
palec.
— No jasne — przytaknęła Iris.
Odliczyły do trzech, zbliżyły się twarzami i podniosły dłonie z
wyciągniętym środkowym palcem. Hanna zrobiła zdjęcie.
- Ale fajnie - ucieszyła się Iris, przesuwając film o jedną klatkę
i wkładając aparat do torby.
Hanna rozsiadła się wygodnie obok Iris na tym samym fotelu.
Były tak chude, że bez trudu się zmieściły. W pokoju pachniało
trochę cynamonem i drewnem rozgrzanym na słońcu.
- Jak się dowiedziałaś, że to pomieszczenie istnieje?
- Courtney dała mi kod - powiedziała Iris, zsuwając swoje
granatowe, nabijane ćwiekami baleriny od Maloles.
Hanna zaczęła obgryzać kciuk. Iris miała jedną nieco irytującą
cechę. Bez ustanku gadała o Courtney, swojej dawnej
współlokatorce, która rzekomo była pierwszą damą w Zaciszu.
Poprzedniego dnia Iris opowiedziała
169
o tej suce Courtney dwanaście historyjek. Nie żeby Hanna
liczyła...
— A kiedy Courtney wyjechała? — zapytała Hanna, z całych
sił udając, że właściwie nic a nic ją to nie obchodzi.
Iris zrobiła smutną minę.
— W listopadzie. Chyba. Nie pamiętam.
Sięgnęła do blaszanego pudełka i wyciągnęła z niego niebieski
flamaster.
— I co się z nią stało? Znormalniała?
Iris zdjęła zatyczkę z flamastra i zaczęła bazgrolić na ścianie.
— Kto to może wiedzieć? Nie rozmawiałam z nią, od kiedy
stąd wyszła.
Hanna triumfowała.
— Dlaczego?
Iris wzruszyła ramionami i bezmyślnie wodziła flamastrem po
ścianie.
— Nie powiedziała mi prawdy o przyczynie swojego pobytu
tutaj. Powiedziała, że ma lekką depresję, ale okazało się, że
zmaga się ze znacznie poważniejszymi problemami.
Dowiedziałam się o tym znacznie później. Miała tak namieszane
w głowie jak cała reszta tutejszych pacjentów.
Silny podmuch wiatru uderzył w okno. Hanna udała, że
kaszle, żeby ukryć swoje poczucie winy. Ona też nie
wtajemniczyła Iris we wszystkie swoje sekrety. Nie wspomniała
jej ani o Ali, ani o A. czy Monie.
Iris odsunęła flamaster od ściany, pokazując, co narysowała.
Rysunek przedstawiał starą studnię życzeń, z zadaszeniem i
wiadrem na łańcuchu. Hanna zamrugała kilka razy zdumiona.
Ten obrazek wyglądał dziwnie znajomo... Tak jakby Iris nie
narysowała go przez przypadek.
170
- Czemu to narysowałaś? - wyszeptała.
Iris milczała przez chwilę z taką miną, jakby ktoś przyłapał ją
na gorącym uczynku. Nerwowo nałożyła zatyczkę na flamaster.
Serce Hanny biło coraz szybciej. Wreszcie Iris pokazała na torbę
Hanny.
- Dziś zostawiłaś na biurku otwartą torbę. Nie miałam zamiaru
w niej grzebać, ale ze środka wystawał ten kawałek materiału.
Właściwie co to jest?
Hanna spojrzała na swoją torbę i odetchnęła z ulgą.
Oc z ywi ści e, przecież nie rozstawała się z należącym niegdyś
do Ali kawałkiem sztandaru, jakby to był jakiś drogocenny
klejnot.
Koniuszkami palców musnęła materiał. Pewnie narysowana
przez Ali studnia życzeń znalazła się na wierzchu. Obok niej
widniał dziwny symbol, którego Hanna nie rozpoznawała.
Wyglądał jak litera wpisana w koło i przekreślona. Przypominał
trochę znak zakazu parkowania, tylko w miejscu litery P znalazło
się rozmazane I... a może J. Może oznaczało imię Jasona.
Jasonowi wstęp wzbroniony. Poczuła dreszcze. Kiedy tylko
spojrzała na kawałek sztandaru, czuła obecność Ali, tak jakby jej
dawna przyjaciółka ją obserwowała. Przez sekundę wydawało się
jej nawet, że czuje zapach ulubionego waniliowego mydła Ali.
Hanna czuła na sobie wzrok Iris, która czekała na odpowiedź.
„Trzymaj język za zębami - mówił jakiś głos w jej głowie. - Gdy
powiesz jej prawdę, weźmie cię za dziwadło".
- To trofeum w grze, którą organizuje moja szkoła. -Hanna
starała się mówić tak, jakby opowiadała o czymś zupełnie
zwyczajnym. - Przechowuję je dla mojej przyjaciółki Alison. -
Zasunęła zamek w torbie i wcisnęła ją pod fotel.
171
Iris spojrzała na swój zegarek od Movado i jęknęła.
— Cholera. Zaraz zaczynam terapię. To taki e nudy. Iris i
Hanna wstały z fotela. Zeszły na dół i wyszły na
korytarz przez sekretne drzwi. Hanna wciąż jeszcze czuła
zdenerwowanie z powodu rysunku studni życzeń. Miała ochotę
zażyć valium i położyć się do łóżka. Gdyby tylko mogła
zadzwonić do Mike'a. Tak bardzo pragnęła usłyszeć jego głos,
nawet jego kawały z podtekstem seksualnym. Uważała, że zakaz
telefonowania to jedna wielka głupota.
Otwierała drzwi do swojego pokoju, kiedy usłyszała za sobą
kaszlnięcie. Stała za nią Tara i obleśnie wodziła językiem po
aparacie na zębach.
— Och. — Hannie zrzedła mina. — Cześć.
Tara położyła dłonie na swoich tłustych biodrach.
— Więc mieszkasz z Iris w jednym pokoju? — syknęła.
— Tak — odparła Hanna, jakby obwieszczała najoczywistszą
rzecz pod słońcem.
Tara siedziała przecież obok niej, kiedy Iris przyszła się
przedstawić. Poza tym ich imiona napisano na drzwiach złotymi
literami.
— Więc już wszystko o niej wiesz?
Hanna przekręciła klucz i usłyszała szczęk zamka.
— A niby co mam wiedzieć?
Tara wbiła pięści w kieszenie swojej bawełnianej bluzy z
kapturem.
— Iris ma zdiagnozowanego fioła. To dlatego ją tu zamknęli.
Lepiej jej nie wkurzaj. Ostrzegam cię jako przyjaciółka.
Hanna wpatrywała się przez chwilę w twarz Tary. Poczuła
uderzenie gorąca, a potem falę chłodu. Otworzyła drzwi.
172
— Taro, nie jesteśmy przyjaciółkami.
Zatrzasnęła Tarze drzwi przed nosem. Kiedy znalazła się w
pokoju, potrząsnęła dłońmi, jakby chciała z nich zrzucić całe
napięcie.
- Kopiesz sobie grób - powiedziała Tara za drzwiami.
Hanna przez dziurkę od klucza patrzyła, jak Tara odchodzi w
głąb korytarza. Nagle zdała sobie sprawę, dlaczego od samego
początku czuła wstręt do Tary. Tara miała takie samo pulchne,
bezkształtne ciało, paskudny aparat na zębach i brązowe włosy o
bliżej nieokreślonym odcieniu jak Hanna przed metamorfozą w
ósmej klasie. Wydawało się jej, że patrzy na swoje lustrzane
odbicie z okresu, kiedy była żałosnym i powszechnie
nielubianym popychadłem. Zanim wypiękniała. Zanim stała się
ki mś.
Usiadła na łóżku i przycisnęła palce do skroni. Jeśli Tara
przypominała dawną Hannę nie tylko wyglądem, to nie było
wątpliwości, czemu wygadywała te bzdury na temat Iris i czemu
Hanna nie wierzyła ani jednemu jej słowu. Tara była obsesyjnie
zazdrosna i zaborcza. Tak samo zachowywała się Hanna w
stosunku do Ali. Spojrzała w lustro po drugiej stronie pokoju na
swoją zmęczoną twarz. Przypomniała się jej fraza, którą
wymyśliła i w kółko powtarzała Ali. Po zniknięciu Ali Hanna
przejęła jej powiedzonko. „Jestem Hanna i jestem fantastyczna".
Nie miała zamiaru już nigdy być taka jak Tara.
173
17
KOLEJNA IMPREZA U KAHNÓW
Kiedy w czwartkowy wieczór Aria i Mike zatrzymali się przed
monstrualnych rozmiarów posiadłością Kahnów, na podjeździe
stał już długi sznur samochodów. W domu dudniła głośna
muzyka, a z jacuzzi w ogrodzie dobiegały głośne pluski.
— Nieźle — powiedział Mike i błyskawicznie wysiadł z auta.
W mgnieniu oka okrążył dom, kierując się do ogrodu. Aria
patrzyła za nim z politowaniem. Nie mogła liczyć na jego pomoc.
Wysiadła z samochodu i dołączyła do grupki dziewczyn ze
szkoły dla kwakrów, które tłoczyły się pod drzwiami
frontowymi. Wszystkie miały włosy jasnoblond i obszyte futrem
kapelusze, które pewnie kosztowały więcej niż całe jej ubranie.
W ich otoczeniu Aria w swojej ciemnozielonej moherowej
sukience, szarych zamszowych butach i grubych rajstopach czuła
się jak kocmołuch. Dziewczyny
174
przepychały się, tak jakby każda chciała jako pierwsza wejść
do środka, i traktowały Arię jak powietrze.
Aria już miała się odwrócić i pobiec z powrotem do sa-
mochodu, gdy drzwi się otworzyły i w progu stanął Noel w
czarnym T-shircie i czarnych kąpielówkach.
- Tu jesteś! - Przywitał się gromkim głosem, jakby przed
drzwiami nie stał nikt prócz Arii. - Gotowa na gorącą kąpiel w
jacuzzi?
- No nie wiem - odparła nieśmiało Aria.
W ostatniej chwili schowała do torby bikini, ale nie zde-
cydowała, czy je włoży. Właściwie sama nie wiedziała, co robi na
tej imprezie. Przecież z tymi ludźmi nie miała nic wspólnego.
Noel popatrzył na nią z udawanym gniewem.
- To impreza w jacuzzi. Oczywiście, że wejdziesz do wody.
Aria zachichotała, próbując się rozluźnić. Ale wtedy Mason
Byers chwycił Noela za ramię i zapytał, gdzie jest otwieracz do
butelek. Do Noela podeszła też Naomi Zeigler i poinformowała
go, że jakaś pijana dziewucha rzyga w łazience. Aria westchnęła.
Odeszła ją ochota na imprezowanie. Czego można było się
spodziewać po typowej imprezie u Kahnów? Przecież tylko
dlatego że dzień wcześniej przeżyła z Noelem dziwną przygodę,
on nie zamierzał odwołać imprezy i urządzić degustacji
wyszukanych win i wykwintnych serów.
Noel wyczuł chyba irytację Arii, bo uniósł w górę palec i
bezgłośnie powiedział: „Zaraz wracam". Aria stanęła u stóp
monumentalnych schodów, obok dwóch posągów
przedstawiających lwy, które państwo Kahn sprowadzili ponoć z
grobowca jakiegoś egipskiego faraona. Po prawej stronie miała
salon, gdzie na ścianach wisiały autentyczne
175
obrazy Georgii O'Keeffe i Jaspera Johnsa. Weszła do gi-
gantycznej kuchni błyszczącej od stali nierdzewnej. Devon Arliss
mieszała w blenderze drinki. Kate Randall paradowała po
pokojach w skąpym bikini od Missoni. Jenna Ca-vanaugh
opierała się o okno, szepcąc coś na ucho byłej dziewczynie
Emily.
Aria zrobiła nagle krok w tył. Zaraz, zaraz - Jenna
Ca van au gh ? Nikt nie powiedział Jennie, że jej pies
przewodnik, który teraz tarzał się w kałuży piwa na podłodze,
miał zapięty wokół szyi czarny koronkowy stanik, którego
miseczki wyglądały jak duża mucha.
Nagle Aria zapragnęła się dowiedzieć, o co Jenna pokłóciła się
z Jasonem w swoim domu w zeszłym tygodniu, kiedy Emily
widziała ich w oknie. Aria była najlepszą przyjaciółką Ali, jak
jednak się okazało, to Jenna wiedziała o Ali i jej rodzinie
znacznie więcej. Słyszała też o rzekomych problemach Ali z
Jasonem. Aria próbowała przejść przez tłum, ale kilka osób nadal
stało na jej drodze. Kiedy dotarła do okna, Jenny i Mai już tam nie
było.
Kilku chłopaków z drużyny pływackiej stanęło za Arią i
wyciągnęło piwo z pojemnika z lodem, stojącego pod stołem.
Aria poczuła, że ktoś poklepał ją po ramieniu. Kiedy się
odwróciła, zobaczyła dziewczynę o tlenionych włosach, z
promienną cerą i wielkim biustem. Była to jedna z uczennic
szkoły dla kwakrów, którą widziała już przed drzwiami
frontowymi.
- Aria Montgomery to ty, prawda? — zapytała dziewczyna.
Aria przytaknęła, a dziewczyna posłała jej tajemniczy
uśmieszek.
— Kłamczucha — rzuciła śpiewnym głosem.
176
Chuda brunetka w jedwabnej sukience w kolorze fuksji
dołączyła do nich.
- Widziałaś już dziś Alison? - zapytała drwiąco. -A może
widzisz ją teraz? Stoi obok ciebie? - Zrobiła gest, jakby
odpędzała ducha.
Aria cofnęła się o krok i wpadła na okrągły kuchenny stół.
Posypały się drwiny.
- Widzę umarłych - powiedział falsetem Mason Byers,
opierając się o kuchenny blat obok stojaka na garnki.
- Ona po prostu chce być w centrum uwagi - zawyrokowała
Naomi Zeigler stojąca przy rozsuwanych szklanych drzwiach.
Za nimi znajdowało się patio. Para unosiła się z jacuzzi. Aria
zauważyła, że Mike bawi się w berka w ogrodzie z Jamesem
Freedem.
- Pewnie chce, żeby ją pokazywali w wiadomościach -dodała
Riley Wolfe siedząca na wysokim stołku przed tacą z warzywami
i dipem.
- To nieprawda! — zaprotestowała Aria.
Do kuchni weszło więcej osób, gapiąc się na Arię. W ich
oczach czaiła się pogarda i nienawiść. Aria rozejrzała się, bo
miała ochotę uciec, ale była przyparta do kuchennego stołu i
ledwie mogła się poruszyć. Nagle ktoś chwycił ją za nadgarstek.
- Chodź — powiedział Noel. Tłum natychmiast się rozstąpił.
- Wyrzucasz ją? - zapytał chłopak w czapeczce bejsbolowej,
którego nazwiska Aria nigdy nie potrafiła zapamiętać.
- Powinieneś wezwać po nią gliny - zachęcał Seth Cardiff.
177
— Nie może, idioto — w tłumie rozległ się głos Masona
Byersa. — Ta impreza odbywa się w strefie bez policji.
Noel zaciągnął Arię na drugie piętro.
— Tak mi przykro — powiedział, otwierając drzwi do ciemnej
sypialni z olbrzymim olejnym portretem pani Kaim na ścianie.
Wewnątrz rozchodził się obezwładniający zapach naftaliny. —
Nie powinnaś być w środku tego zamieszania.
Aria usiadła na łóżku. Po policzkach płynęły jej łzy. Po co w
ogóle tu się wepchała? Noel usiadł obok niej i podał jej
chusteczkę oraz gin z tonikiem. Pokręciła głową. Na dole ktoś
pogłośnił muzykę. Jakaś dziewczyna darła się wniebogłosy. Noel
postawił szklankę na kolanie. Aria patrzyła na jego lekko zadarty
nos, krzaczaste brwi i długie rzęsy. Siedząc obok niego, czuła, że
się uspokaja.
— Wcale nie robię tego, żeby być w centrum uwagi — zaczęła
się tłumaczyć.
Noel odwrócił się do niej.
— Wiem. Ludzie to idioci. Nie mają nic lepszego do roboty,
więc plotkują.
Oparła się na poduszce. Noel zbliżył się do niej. Ich palce
lekko się zetknęły. Aria czuła, jak mocno wali jej serce.
— Muszę ci coś powiedzieć — oznajmił Noel.
— Och — pisnęła Aria. Nagle zaschło jej w gardle. Noel
milczał dłuższą chwilę.
Aria drżała z niecierpliwości. Próbowała się uspokoić, śledząc
wzrokiem ruch wentylatora na suficie.
— Znalazłem inne medium — powiedział wreszcie Noel. Aria
poczuła, że zaczyna brakować jej powietrza. -Och.
178
-1 tym razem to ktoś kompetentny. Ona w pewnym sensie
staje się tą osobą, z którą chcesz się skontaktować. Musi tylko
znaleźć się w miejscu, w którym ta osoba umarła, a potem... -
Noel zamachał w powietrzu rękami, jakby gestem chciał
zilustrować proces transformacji. -Ale nie musimy tego robić,
jeśli nie chcesz. Jak już mówiłem, czasem wystarczy po prostu iść
na cmentarz i pogadać. To przynosi spokój.
Aria położyła dłonie na brzuchu.
- Przecież na cmentarzu nie znajdę odpowiedzi na moje
pytania. Ali mi nie odpowie.
- Okej. - Noel postawił szklankę z drinkiem na stoliku,
wyciągnął telefon i zaczął przeszukiwać zapisane numery. -
Może zadzwonię do tego medium i umówię nas na jutro
wieczorem? Wpadnę po ciebie i razem pojedziemy pod dawny
dom Ali.
- Zaczekaj. - Aria się podniosła. Sprężyny w łóżku za-
skrzypiały. — Dom Ali?
Noel pokiwał głową.
- Trzeba iść tam, gdzie ten ktoś umarł. Tak to działa.
Aria miała zimne dłonie. Wydawało się jej, że w jednej chwili
temperatura w pokoju spadła o jakieś dziesięć stopni. Myśl, że ma
stanąć nad wykopanym do połowy dołem, w którym znaleziono
zwłoki jej przyjaciółki, mroziła ją do szpiku kości. Naprawdę aż
tak bardzo chciała porozmawiać z duchem Ali?
Zarazem jednak nie potrafiła oprzeć się tej pokusie. W głębi
duszy wiedziała, że Ali ma jej coś ważnego do powiedzenia i że
musi jej wysłuchać.
- No dobra - zgodziła się wreszcie, patrząc przez okno na
cieniutki sierp księżyca świecącego ponad wierzchołkami
179
drzew. - Zróbmy to. - Podciągnęła nogi tak, że usiadła po
turecku. - Dzięki za pomoc. I za wyciągnięcie mnie z tego
zamieszania na dole. No i... - wzięła głęboki oddech. -I dziękuję,
że jesteś dla mnie taki miły. Noel popatrzył na nią jak na
wariatkę.
— A czemu miałbym nie być?
— No bo... — Aria urwała.
Wyjaśnienie miała na końcu języka: „Bo jesteś typowym
chłopakiem z Rosewood". Ale się powstrzymała. Właściwie już
sama nie wiedziała, co miała na myśli.
Milczeli przez chwilę, która ciągnęła się w nieskończoność.
Aria nie wytrzymała napięcia. Nachyliła się do Noe-la i
pocałowała go. Jego skóra pachniała chlorowaną wodą z jacuzzi,
a na jego ustach czuła dżin. Zamknęła oczy i na chwilę
zapomniała, gdzie jest. Kiedy je otworzyła, zobaczyła
uśmiechniętą twarz Noela, który miał taką minę, jakby na ten
moment czekał od wielu lat.
180
18
ROMANS, O KTÓRYM LEPIEJ ZAPOMNIEĆ
W piątek rano Spencer siedziała przy stole w kuchni i kroiła w
plasterki jabłko nad talerzem gorącej owsianki. Ekipa remontowa
zaczęła dziś pracę wcześnie rano, wyciągając z lasu mnóstwo
spalonych gałęzi i ładując je na pakę wielkiej ciężarówki. Przy
domku stał policyjny fotograf, robił zdjęcia
najnowocześniejszym aparatem cyfrowym. Zadzwonił telefon.
Kiedy Spencer podniosła słuchawkę, do ucha zaskrzeczała jej
jakaś kobieta.
— Czy to panna Hastings?
— Ym — wyjąkała Spencer nagle zbita z tropu. Kobieta
mówiła szybkim staccato.
— Nazywam się Anna Nicholas. Jestem dziennikarką ze stacji
MSNBC. Czy zechciałaby pani opowiedzieć nam o tym, co
widziała pani w lesie w zeszłym tygodniu?
Spencer czuła, że tężeją jej wszystkie mięśnie.
— Nie. Proszę mnie zostawić w spokoju.
181
— Czy potwierdza pani informację, którą otrzymaliśmy z
niepewnych źródeł, że to pani chciała przewodzić swoim
przyjaciółkom? Może chęć dominacji w grupie i irytacja na
pannę DiLaurentis wzięły górę i przez przypadek... coś pani
zrobiła. Każdemu się to zdarza.
Spencer tak kurczowo trzymała słuchawkę, że niechcący
nacisnęła kilka klawiszy. Rozległo się piknięcie.
— Co pani insynuuje?
— Nic, absolutnie nic!
Dziennikarka zamilkła, a potem ściszonym głosem zaczęła
mówić coś do kogoś. Spencer rzuciła słuchawką. Cała się trzęsła.
Rozmowa tak ją zszokowała, że przez kilka minut tępo
wpatrywała się w migające czerwone cyfry na kuchence
mikrofalowej.
Czemu wciąż do niej wydzwaniali? I czemu dziennikarze cały
czas węszyli, szukając dowodów na to, że maczała palce w
zabójstwie Ali? Ali była jej najlepszą przyjaciółką. A łan? Czy
policja uznała go już za niewinnego? A może uważali, że to on
próbował je usmażyć żywcem w lesie? Dlaczego opinia
publiczna nie uważała Spencer i jej przyjaciółek za takie same
ofiary jak Ali?
Trzasnęły drzwi i Spencer, która siedziała w kucki pod ścianą,
poderwała się na równe nogi. Usłyszała jakieś głosy w pralni.
Przez chwilę nasłuchiwała.
— Lepiej, jak nic jej nie powiesz — mówiła pani Hastings.
— Ale mamo — cicho odrzekła Melissa — ona chyba już wie.
Drzwi się otworzyły i Spencer z miną niewiniątka jednym
susem znalazła się przy kuchennym blacie. Mama wróciła z
porannego spaceru, prowadząc na smyczy dwa labradory.
Spencer usłyszała ponownie trzaśnięcie drzwi
182
od pralni i zobaczyła, jak Melissa wychodzi wzburzona z
domu, kierując się w stronę podjazdu.
Pani Hastings odpięła psy ze smyczy i położyła ją na stole.
- Cześć, Spencer! - przywitała się głosem o wiele za
radosnym, jakby się siliła na nonszalancki ton. - Pokażę ci, jaką
torebkę sobie kupiłam wczoraj w centrum handlowym. Wiosenna
kolekcja Kate Spade to p rawd zi wy h i t.
Spencer nie potrafiła odpowiedzieć. Trzęsły się jej ręce, a w
brzuchu czuła kamień.
- Mamo? - zapytała drżącym głosem. - O czym szeptałyście z
Melissą?
Pani Hastings odwróciła się szybko w stronę ekspresu i nalała
sobie kawy do filiżanki.
- Ach, o niczym ważnym. O nowym domu Melissy.
Telefon znowu zadzwonił, ale Spencer nawet się nie ruszyła,
żeby go odebrać. Mama popatrzyła na telefon, potem na Spencer i
też nie odebrała. Kiedy włączyła się automatyczna sekretarka,
pani Hastings dotknęła ramienia Spencer.
- Wszystko w porządku?
W gardle Spencer uwięzło milion słów.
- Dzięki, mamo. Tak, w porządku.
- Na pewno nie chcesz o tym pogadać?
Nad idealnie ukształtowanymi brwiami pani Hastings
zarysowała się głęboka bruzda.
Spencer się odwróciła. Miała ochotę porozmawiać z mamą o
tylu sprawach, ale nad każdą z nich ciążyło tabu. Dlaczego
rodzice nie powiedzieli jej nigdy, że tata studiował prawo razem z
ojcem Ali? Czy to z tego powodu pani Hastings nie lubiła Ali?
Kiedy jeszcze DiLaurentisowie
183
mieszkali po sąsiedzku, obie rodziny utrzymywały chłodny
dystans. Tak jakby byli obcymi ludźmi. Spencer przypomniała
sobie, że kiedy w trzeciej klasie z podekscytowaniem oznajmiła,
że do sąsiedniego domu wprowadziła się dziewczynka w jej
wieku, i zapytała, czy może ją odwiedzić, tata chwycił ją za ramię
i powiedział tylko:
— Dajmy im trochę spokoju. Niech się wprowadzą.
A kiedy Ali blisko zaprzyjaźniła się ze Spencer, rodzice
zachowywali się tak, jakby... Nie, nie martwili się, ale pani
Hastings nie zapraszała Ali na kolację, choć zawsze tak robiła,
gdy jej córka zaprzyjaźniała się z kimś nowym. Wtedy Spencer
wydawało się, że rodzice są po prostu zazdrośni. Uważała, że
wszyscy pragną uwagi ze strony Ali, nawet dorośli. Jak jednak się
okazało, mama Spencer uważała jej przyjaźń z Ali za niezdrową.
Ali na pewno też nie wiedziała, że ich ojcowie studiowali
razem w Yale. W przeciwnym razie na pewno powiedziałaby o
tym Spencer. Lubiła jednak rzucać zgryźliwe uwagi na temat
rodziców Spencer. „Moi rodzice uważają, że twoi rodzice
wiecznie się popisują. Naprawdę tak bardzo potrzebna wam
ko le jn a przybudówka?" A niedługo przed swoim zaginięciem
uwielbiała zadawać Spencer pytania dotyczące jej ojca głosem
ociekającym pogardą. „Czemu twój tata ubiera się na rower w te
kolorowe pedalskie stroje? Czemu twój tata wciąż mówi na swoją
matkę Nana? A fe!" Kilka dni przez zniknięciem powiedziała:
„Twoi rodzice nigdy nie zostaną zaproszeni na przyjęcie do
naszej altany".
Wtedy ich stosunki układały się tak źle, że Spencer wcale by
się nie zdziwiła, gdyby Ali dodała: „Ty zresztą też".
184
Spencer miała ochotę zapytać mamę, czemu rodziny
Hastingsów i DiLaurentisów udawały, że się nie znają.
Przypomniała się jej ostatnia wiadomość od A.: „Wydaje ci się,
że to nieprawdopodobne? W takim razie przeszukaj jeszcze raz
archiwum taty... zaczynając od litery J.".
Ręce zaczęły jej drżeć. A jeśli to kolejna pułapka zastawiona
na nią przez A.? Przecież nareszcie odbudowała swoje dobre
relacje z mamą. Po co je znowu psuć, zanim zgromadzi wszystkie
potrzebne informacje?
- Zaraz wrócę - mruknęła Spencer.
- Dobrze, ale przyjdź koniecznie, żebym mogła ci pokazać, co
kupiłam - zaszczebiotała pani Hastings.
Na pierwszym piętrze z łazienki dochodził zapach płynu do
mycia i lawendowego mydła. Spencer otworzyła drzwi do
swojego pokoju i włączyła nowiutkiego Mac-Booka Pro, którego
dopiero co dostała w prezencie od rodziców. Jej stary komputer
zepsuł się w zeszłym tygodniu, a ten pożyczony od Melissy
spłonął w pożarze. Włożyła do stacji CD, na który potajemnie
skopiowała archiwum taty, kiedy próbowała się dowiedzieć, czy
została adoptowana. Komputer zapiszczał, a potem zamruczał.
Za oknem poranne niebo przybrało szarawy odcień. Spencer
widziała czubek dachu spalonego młyna i ruiny domku. Spojrzała
w stronę ulicy. Przed domem Cavanaughów znowu zaparkowały
samochody firm hydraulicznych. Frontowymi drzwiami wyszedł
z ich domu jakiś chudy blondyn w obszarpanym wyblakłym
kombinezonie i zapalił papierosa. W tym samym czasie wyszła
też Jenna Cavanaugh. Hydraulik śledził wzrokiem Jennę, jak
prowadzona przez psa zmierzała do lexusa pani Cavanaugh.
Kiedy chudzielec podrapał się w górną wargę, Spencer zauwa-
żyła, że ma z przodu złoty ząb.
185
Komputer znowu zapiszczał, a Spencer spojrzała na ekran.
Płyta się załadowała. Otworzyła folder zatytułowany „TATA".
Oczywiście znalazła w nim folder o nazwie X, a w nim dwa
dokumenty w Wordzie, bez tytułów.
Krzesło zaskrzypiało, kiedy na nim usiadła. Naprawdę
powinna to otworzyć? Naprawdę powinna się czegoś jeszcze
dowiedzieć?
Na dole w kuchni mama włączyła mikser. W oddali zawyła
syrena. Spencer masowała skronie. A jeśli ten sekret miał jakiś
związek z Ali?
Pokusa była nie do odparcia. Spencer kliknęła w pierwszą
ikonę. Plik otworzył się natychmiast. Spencer nachyliła się do
ekranu. Zaparło jej dech.
Droga Jessico,
przykro mi, że przerwano nam dziś wieczorem w twoim domu.
Mogę dać ci tyle czasu, ile tylko zapragniesz, ale nie mogę się
doczekać, kiedy znowu zostaniemy sam na sam. Ściskam cię
Peter
Spencer zrobiło się niedobrze. Jessica? Dlaczego jej tata pisał
do jakiejś Jessiki, że chce z nią być? Otworzyła drugi dokument,
również list.
Droga Jessico,
jak już mówiłem w czasie naszej rozmowy, mogę pomóc. Pro-
szę, przyjmij to. Całuję
Peter
186
Poniżej znajdował się skan zaświadczenia o dokonanym
przelewie. Spencer zobaczyła długi szereg zer. Była to olbrzymia
suma, o wiele większa niż oszczędności na jej studia. W dolnym
rogu zaświadczenia widniało nazwisko właściciela rachunku.
Przelewu dokonano z konta kredytowego Petera Flastingsa na
konto o nazwie Fundusz na rzecz Odnalezienia Alison
DiLaurentis. Osoba zbierająca datki nazywała się Jessica
DiLaurentis.
Jessica DiLaurentis. Oczywiście. Mama Ali.
Spencer przez chwilę gapiła się na ekran. „Droga Jessico...
Ściskam... Całuję". I takie pieniądze. Fundusz na rzecz
Odnalezienia Alison DiLaurentis. „Droga Jessico, przykro mi, że
przerwano nam dziś wieczorem w twoim domu... nie mogę się
doczekać, kiedy znowu zostaniemy sam na sam". Kliknęła na
dokument prawym przyciskiem myszy, żeby sprawdzić, kiedy
modyfikowano go po raz ostatni. Na ekranie wyświetliła się data:
dwudziesty czerwca, trzy i pół roku wcześniej.
- Co to ma, do cholery, znaczyć? - wyszeptała.
Tego okropnego, dusznego lata wydarzyło się wiele rzeczy, o
których Spencer chciała zapomnieć. Ale wiedziała, że do końca
życia nie zapomni, co się wydarzyło dwudziestego czerwca. Tego
dnia skończyła się siódma klasa. Tej nocy odbyła się całonocna
impreza na zakończenie roku szkolnego.
Tej nocy zginęła Ali.
187
19
PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ PRAWDA WYCHODZI NA JAW
Lucy wetknęła ostatni róg prześcieradła pod materac i stanęła
wyprostowana.
— Gotowa do odjazdu? — zapytała.
— Tak — odparła ze smutkiem Emily.
Był piątkowy poranek, a ona właśnie zbierała się do wyjazdu.
Autobus do Rosewood miał niedługo nadjechać. Lucy
powiedziała, że odprowadzi ją tylko do autostrady, ale nie do
samego dworca autobusowego. Choć amiszom wolno było
podróżować aiitobusami, Emily nie chciała, żeby Lucy się
dowiedziała, że jedzie do Filadelfii, a nie do Ohio, skąd
powiedziała, że pochodzi. Po wysłuchaniu zwierzeń Lucy Emily
nie chciała się przyznać, że tak naprawdę nie jest amiszką.
Zarazem jednak zastanawiała się, czy Lucy już się tego nie
domyśliła i nie pytała o to tylko z grzeczności. Dlatego uznała, że
lepiej w ogóle nie poruszać tego tematu.
188
Emily po raz ostatni spojrzała na dom. Pożegnała się już z
rodzicami Lucy, którzy tysiąc razy pytali ją, czy nie ma ochoty
zostać jeszcze jeden dzień na wesele. Po raz ostatni karmiąc
krowy i konie, zdała sobie sprawę, że będzie za nimi tęsknić.
Podobnie jak za wieloma innymi rzeczami — cichymi nocami,
zapachem świeżo zrobionego sera i posykiwaniami krów. W tej
wspólnocie wszyscy witali ją z uśmiechem, choć była zupełnie
obca. Coś takiego nie zdarzało się w Rosewood.
Gdy Emily i Lucy otworzyły drzwi, przeszyła je fala chłodu.
W powietrzu unosił się zapach świeżego chleba pieczonego na
jutrzejszą uroczystość weselną. Chyba wszystkie rodziny w tej
wspólnocie przygotowywały się na ten ślub. Mężczyźni
szczotkowali konie na procesję. Kobiety dekorowały kwiatami
drzwi domu rodzinnego Mary, a posłuszne dzieci amiszów
sprzątały śmieci na podwórzu i polu.
Lucy zagwizdała cicho i zakołysała rękami. Od ich rozmowy o
Leah chyba jej ulżyło, jakby ktoś zdjął z jej ramion wielki,
wypakowany po brzegi plecak. Za to Emily czuła się
przytłoczona i słaba, jakby nadzieja na to, że Ali żyje, dawała jej
przedtem całą energię.
Minęły kościół, przysadzisty budynek bez charakteru i
jakichkolwiek symboli religijnych. Do słupa przywiązano kilka
koni. Z powodu mrozu z ich nozdrzy buchały kłęby pary.
Cmentarz, otoczony ogrodzeniem z kutego żelaza znajdował się
po drugiej stronie kościoła. Lucy zatrzymała się i zamyśliła.
— Możemy tu na chwilę wstąpić? — Nerwowo zacierała
dłonie w wełnianych rękawiczkach. — Chciałabym odwiedzić
Leah.
189
Emily spojrzała na zegarek. Autobus miała dopiero za
godzinę.
— Jasne.
Brama zaskrzypiała, kiedy Lucy ją otworzyła. Pod ich butami
szeleściły źdźbła suchej, martwej trawy. W rzędach stały
malutkie groby dzieci, nagrobki starców i grobowiec rodziny o
nazwisku Stevenson. Emily zamknęła na chwilę oczy, próbując
skonfrontować się z rzeczywistością. Wszyscy oni nie żyli... tak
jak Ali.
Ali n ie ż yje . Emily chciała sprawić, by ta myśl
wypełniła całe jej ciało. Nie myślała o wszystkich okropnych
aspektach śmierci Ali, o tym, że jej serce zabiło po raz ostatni, jej
płuca po raz ostatni wypełniły się oddechem, a kości zamieniły
się w pył. Zamiast tego myślała o jej fantastycznym życiu
pozagrobowym. Pewnie spędzała je na pięknych plażach przy
idealnej, bezchmurnej pogodzie i jadła tylko koktajl krewetkowy
i ciasto truskawkowe z kremem - jej ulubione potrawy. Wszyscy
faceci się w niej podkochiwali, a wszystkie kobiety chciały być
takie jak ona. Nawet księżna Diana i Audrey Hepburn. Nadal była
fantastyczną Alison DiLaurentis, niepodzielnie władającą w raju,
tak jak na ziemi.
- Będę za tobą tęskniła, Ali - wyszeptała prawie bezgłośnie
Emily, a wiatr uniósł jej słowa.
Wzięła kilka głębokich oddechów, czekając, czy poczuje się
inaczej, jakby się oczyściła. Jednak w sercu nadal czuła
dojmującą pustkę, a głowa nie przestawała jej boleć. Miała
wrażenie, jakby wyrwano jakąś ważną część jej ciała. Otworzyła
oczy i zobaczyła, że stojąca kilka grobów dalej Lucy patrzy na
nią.
190
— Wszystko w porządku?
Emily z trudem pokiwała głową, omijając kilka prze-
krzywionych płyt nagrobnych, spod których wystawały kępy
chwastów i suche badyle.
— To grób Leah?
— Tak — odparła Lucy, przesuwając palcami po krawędzi
kamienia nagrobnego.
Emily podeszła i spojrzała w dół. Nagrobek Leah zrobiono z
szarego marmuru. Napis wykonano prostymi literami. Leah
Zook. Emily spojrzała na datę na kamieniu. Leah umarła
dziewiętnastego czerwca, prawie cztery lata wcześniej. Co za
zb ie g o ko l ic zn o ś ci. Ali zaginęła następnego dnia,
dwudziestego czerwca.
Emily zauważyła ośmioramienną gwiazdę nad nazwiskiem
Leah. W jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Gdzieś już
widziała ten symbol.
— Co to oznacza? — pokazała na gwiazdkę. Lucy
spochmurniała.
— Rodzice nalegali, żeby umieścić to na jej grobie. To symbol
naszej wspólnoty. Ale ja nie chciałam. Przypomina mi o n i m.
Na jednym z grobów wylądował kruk, bijąc skrzydłami
powietrze. Wiatr wiał coraz mocniej, aż skrzypiały zawiasy
bramy cmentarnej.
— Kogo masz na myśli? — zapytała Emily.
Lucy spojrzała w dal, na poskręcane drzewo stojące samotnie
pośrodku pola.
— Chłopaka Leah.
— Tego, z którym się tak kłóciła? — wyjąkała Emily. Kruk
poderwał się do lotu. — Tego, którego tak nie lubiłaś?
191
Lucy pokiwała głową.
— Kiedy wyjechał w czasie rumspringa, wytatuował to sobie
na ręce.
Emily wpatrywała się w nagrobek, a w jej głowie krążyła
jedna, przerażająca myśl. Jeszcze raz spojrzała na nagrobek Leah.
Dzi e wi ętn ast y c ze r wca. Następnego dnia tego samego roku
zaginęła Ali.
W jednej chwili z mroków jej pamięci wyłonił się obraz jasny
i wyraźny. Zobaczyła mężczyznę siedzącego w sali szpitalnej z
rękawami podwiniętymi do łokci. Nad jego głową paliło się jasne
światło, od którego biło gorąco. Po wewnętrznej stronie
nadgarstka miał wytatuowaną czarną ośmioramienną gwiazdę. A
więc o to c h od z i ł o. A więc nie bez przyczyny Emily została
przysłana do Lancaster przez A. Bo ktoś już tu przed nią był.
Ktoś, kogo zna ła.
Podniosła wzrok i położyła dłonie na ramionach Lucy.
— Jak się nazywał chłopak twojej siostry? - zapytała bez
ogródek.
Lucy wzięła głęboki wdech, jakby zbierała się na odwagę,
żeby wypowiedzieć imię, które przez długi czas nie mogło
przejść jej przez usta.
— Darren Wilden.
192
20
A JEDNAK TO POLE MINOWE
Hanna stała przed lustrem w łazience, nakładając jeszcze
jedną warstwę błyszczyku do ust i czesząc swoje kasztanowe
włosy okrągłą szczotką. Po chwili obok niej przemknęła Iris,
rzucając jej uśmiech.
— Hej, suko — przywitała się.
— Siema — odparła Hanna.
Właśnie tak się witały każdego ranka. W nocy prawie nie
zmrużyły oka, bo pisały listy miłosne do Mike'a i Olivera,
chłopaka Iris z jej rodzinnego miasta. Potem krytykowały zdjęcia
gwiazd w czasopiśmie „People". Mimo nieprzespanej nocy wcale
nie wyglądały źle. Jak zwykle jasne włosy Iris łagodnymi falami
opadały jej na plecy. Rzęsy Hanny zrobiły się niebotycznie długie
dzięki tuszowi od Diora, który znalazła w przepastnej
kosmetyczce Iris. Był piątek, dzień terapii grupowej, nie miały
zamiaru wyglądać jak jakieś żałosne kocmołuchy.
193
Kiedy wyszły z pokoju, Tara, Ruby i Alexis już na nie czekały,
gotowe rozpocząć przeszpiegi.
— Hej, Hanno, możemy chwilę pogadać? - zaskomlała Tara.
Iris odwróciła się gwałtownie.
— Ona nie ma ochoty.
— A nie potrafi mówić za siebie? - zapytała Tara. - Jej też
zrobiłaś pranie mózgu?
Dotarły do kanapy stojącej pod oknem, z którego roztaczał się
widok na ogród za ośrodkiem. Na parapecie leżało kilka
opakowań chusteczek z różowym nadrukiem. Najwidoczniej
było to ulubione miejsce dziewczyn chcących sobie popłakać.
Hanna obrzuciła pogardliwym spojrzeniem Tarę, która po prostu
pałała zazdrością i czuła się odrzucona, dlatego pewnie chciała
skłócić Hannę z Iris. Ale Hanna nie wierzyła ani jednemu słowu
Tary. Musiałaby upaść na głowę.
— Właśnie próbujemy porozmawiać w cztery oczy —
warknęła Hanna. - Bez udziału świrów.
— Nie pozbędziesz się nas tak łatwo — rzuciła Tara. — Dziś
mamy terapię grupową.
Stanęły przed wielkimi dębowymi drzwiami prowadzącymi
do sali terapii. Hanna przewróciła oczami i się odwróciła.
Niestety, Tara się nie myliła. Tego ranka wszystkie dziewczyny z
jej piętra miały terapię grupową.
Hanna nie miała pojęcia, po co urządza się te zbiorowe seanse.
Była skłonna uwierzyć, że rozmowy w cztery oczy z terapeutą
mogą odnieść jakiś pozytywny skutek. Dzień wcześniej znowu
odbyła sesję ze swoją lekarką prowadzącą, doktor Foster.
Rozmawiały o zabiegach pielęgnacyjnych oferowanych w
tutejszym spa, o tym, jak Hanna zaczęła
194
chodzić z Mikiem tuż przed przyjazdem tutaj, a także o za-
letach jej przyjaźni z Iris, z którą błyskawicznie znalazła wspólny
język. Ani razu nie wspomniała o Monie i A. Nie miała zamiaru
zdradzać tej tajemnicy Tarze i jej bandzie wściekłych trolli.
Iris spojrzała na nią i zauważyła nietęgą minę Hanny.
— Terapia grupowa nie boli — pocieszyła ją. — Po prostu
siedź cicho i wzruszaj ramionami. Albo powiedz, że masz okres i
nie chce ci się gadać.
Terapię prowadziła doktor Roderick, czy raczej doktor Felicia,
bo tak kazała się nazywać pacjentom. Była zadbaną, radosną i
pełną energii osobą. Teraz wystawiła głowę na korytarz i
uśmiechnęła się od ucha do ucha.
— Wejdźcie, zapraszam! — powiedziała śpiewnym głosem.
Dziewczyny weszły do środka. Na środku sali ustawiono
wkoło wygodne skórzane fotele i kanapy. W rogu szemrała mała
fontanna, a na mahoniowym stole stały rzędami butelki z wodą
mineralną i innymi napojami. Na stolikach leżały pudełka z
chusteczkami, a w rogu stał wielki kosz z rurami z pianki,
którymi Hanna, Ali i pozostałe dziewczyny bawiły się kiedyś w
basenie Spencer. Na półkach w rogu leżały też bębny bonga,
drewniane flety i tamburyny. Miały zacząć grać w zespole?
Kiedy wszystkie zajęły miejsca, doktor Felicia zamknęła
drzwi i usiadła.
— Zaczynamy — oznajmiła i otworzyła olbrzymi terminarz
oprawny w skórę. — Dziś opowiemy sobie, jak spędziłyśmy
zeszły tydzień, a potem zagramy w pole minowe.
Rozległy się pojękiwania i narzekania. Hanna spojrzała na
Iris.
— Co to jest?
195
— To gra ćwicząca zaufanie — wyjaśniła Iris, przewracając
oczami. — Doktor Felicia rozrzuca po całej sali różne przedmioty
symbolizujące bomby i miny. Jedna osoba ma zawiązane oczy, a
jej partnerka prowadzi ją tak, żeby nie nadepnęła na minę.
Hanna się skrzywiła. To za to jej ojciec płacił tysiąc dolarów
dziennie?
Doktor Felicia klasnęła w dłonie, żeby skupić na sobie uwagę
wszystkich.
— No dobrze, porozmawiajmy o tym, jak sobie radzicie. Kto
zaczyna?
Zapadła cisza. Hanna podrapała się w udo, zastanawiając się,
czy uda się jej dziś zapisać na francuski manicure albo
przynajmniej na zabieg z gorącego oleju na włosy. Szczupła,
ciemnowłosa dziewczyna o imieniu Paige, siedząca naprzeciwko,
zaczęła obgryzać paznokcie.
Doktor Felicia położyła dłonie na kolanach i westchnęła
zniecierpliwiona. Jej wzrok spoczął na Hannie.
— Hanno! - zaszczebiotała. — Witamy w grupie. Hanna
dopiero co do nas dołączyła. Spróbujmy sprawić, żeby poczuła
się bezpieczna i akceptowana.
Hanna podkurczyła palce stóp w swoich botkach od Proenzy
Schouler.
— Dzięki — wymamrotała pod nosem.
W uszach słyszała tylko szum fontanny. Zachciało się jej siku.
— Podoba ci się tutaj?
Doktor Felicia mówiła tak, jakby pilnie ćwiczyła intonację.
Należała do tych osób, które uśmiechają się, ale nigdy nie
mrugają oczami. Wyglądała jak ześwirowana cheerleaderka,
która najadła się psychotropów.
196
— Jest super — odparła Hanna. — Jak na razie świetnie się
bawię.
Lekarka zmarszczyła czoło.
— No tak, cieszę się, że dobrze się bawisz, ale czy chciałabyś
o czymś porozmawiać z całą grupą?
— Nie — odparła Hanna takim tonem, żeby uciąć dalszą
rozmowę.
Doktor Felicia wydęła usta z zawiedzioną miną.
— Mieszkam w jednym pokoju z Hanną i wydaje mi się, że
wszystko u niej w porządku — wtrąciła się Iris. — Rozmawiamy
bez przerwy. Na pewno pobyt tutaj dobrze jej zrobi. To znaczy,
przynajmniej nie wyrywa sobie włosów z głowy jak Ruby.
Jak na sygnał wszyscy popatrzyli na Ruby, która faktycznie
owinęła wokół palca kosmyk włosów i pociągała go lekko.
Hanna posłała pełen wdzięczności uśmiech Iris, która tak
sprytnie odwróciła od niej uwagę.
Doktor Felicia zadała Ruby kilka pytań, a potem wróciła do
Hanny.
— Hanno, a może opowiesz nam, czemu się tu znalazłaś?
Przekonasz się, że szczera rozmowa może zdziałać cuda.
Hanna lekko stukała w podłogę obcasem. Może jeśli będzie
siedzieć w milczeniu przez dłuższą chwilę, Felicia znajdzie sobie
jakąś inną ofiarę. Nagle na drugim końcu sali rozległ się czyjś
głos.
— Hanna ma standardowe problemy — odezwała się Tara
wysokim, pełnym jadu głosem. — Ma bulimię, jak każda idealna
dziewczyna. Tatuś jej już nie kocha, ale ona próbuje o tym nie
myśleć. Aha, przyjaźniła się kiedyś ze straszną suką. Bla, bla, bla,
nie warto o tym nawet rozmawiać.
197
Tara z satysfakcją rozparła się w fotelu, założyła ręce na piersi
i posłała Hannie spojrzenie, które mówiło: „Sama się o to
prosiłaś".
Iris prychnęła z pogardą.
— No to się popisałaś, Taro. Podsłuchiwałaś nas. Twoje uszy
właśnie do tego się nadają. Twoje małe, paskudne, szczurze
uszka.
— Spokój — uciszyła je doktor Felicia.
Hanna nie miała zamiaru dać Tarze satysfakcji, ale kiedy
przeanalizowała to, co właśnie usłyszała z jej ust, cała krew
odpłynęła jej z twarzy. To, co powiedziała Tara, wydało się jej
nagle bardzo, bardzo podejrzane.
— Skąd wiesz o mojej przyjaciółce? — wyjąkała. Oczyma
wyobraźni zobaczyła twarz Mony, kiedy z gniewnym wzrokiem
zapala silnik swojego SUV.
Tara zamrugała zbita z tropu.
— To oczywiste — wtrąciła się Iris lodowatym głosem. —
Spędziła całą noc z uchem przyciśniętym do naszych drzwi.
Serce Hanny biło coraz szybciej. Samochód do odśnieżania
ulic zaryczał na zewnątrz. Dźwięk pługa drapiącego o chodnik
wywołał u niej dreszcze. Spojrzała na Iris.
— Nigdy nie opowiadałam o tej suce, z którą się kiedyś
przyjaźniłam. Przypominasz sobie, żebym o niej kiedyś
wspominała?
Iris podrapała się po podbródku.
— No chyba nie. Ale byłam zmęczona, więc może już spałam.
Hanna położyła dłoń na czole. Co tu się, do cholery, dzieje?
Zeszłej nocy wzięła przed snem dodatkową dawkę valium. Może
nieświadomie wypaplała coś na temat Mony? Jej umysł zamienił
się w długi, ciemny tunel.
198
— Może nie chciałaś wspominać o tej przyjaciółce, Hanno. —
Doktor Felicia wstała i podeszła do okna. - Ale czasem nasze
ciała i umysły i tak dają znać o naszych problemach.
Hanna spojrzała na nią z nienawiścią.
— Nie zdarza mi się, że paplam bez zastanowienia. Nie mam
syndromu Tourette'a. Nie jestem debilką.
— Niepotrzebnie się unosisz — uspokajała ją doktor Felicia.
— Nie unoszę się! — wrzeszczała Hanna, a jej głos niósł się
echem po ścianach.
Felicia się wycofała. Jej oczy zrobiły się okrągłe. Wśród
wszystkich obecnych czuło się napięcie. Megan zakaszlała, ale
zasłaniając usta, szepnęła:
— Świr.
Hanna czuła igiełki na całej skórze. Doktor Felicia wróciła na
swoje miejsce i przekartkowała notes.
— Idźmy dalej. - Przewróciła kolejną stronę. — Hm... Gina.
Rozmawiałaś w tym tygodniu z mamą? Jak wam poszło?
Ale kiedy doktor Felicia przepytywała pozostałe dziewczyny,
umysł Hanny wcale nie chciał się uspokoić. Czuła się tak, jakby
w mózg wbiła się jej mała drzazga, której nie potrafiła usunąć.
Kiedy zamknęła oczy, znowu znalazła się na parkingu przed
szkołą, a z przeciwka jechał wprost na nią samochód Mony.
„Nie!", krzyknęła do samej siebie. Nie mogła znowu tego zrobić,
nie tutaj, już nigdy. Zmusiła się do otworzenia oczu. Piankowe
rury w koszu wiły się, a ich kolory się rozmazywały. Twarze
dziewczyn odkształcały się i rozciągały, niczym odbicia w
krzywym zwierciadle. Hanna nie mogła już tego dłużej
wytrzymać. Pokazała palcem na Tarę.
199
— Masz mi powiedzieć, skąd wiesz o Monie. Zapadła cisza.
Tara zmarszczyła brwi.
— Słucham?
— Dowiedziałaś się o tym od A.? — zapytała Hanna. Tara
powoli pokręciła głową.
— Od jakiego A.?
Doktor Felicia wstała, podeszła do Hanny i położyła jej dłoń
na ramieniu.
— Chyba masz zły dzień, kochanie. Może powinnaś wrócić do
pokoju i trochę odpocząć.
Hanna ani drgnęła. Tara przez chwilę patrzyła jej prosto w
oczy, ale po chwili spojrzała na sufit i wzruszyła ramionami.
— Nie mam pojęcia, kim jest Mona. Myślałam, że przy-
jaźniłaś się z zołzą o imieniu Alison.
Hanna poczuła, jak zaciska się jej gardło. Nie miała siły, żeby
się poruszyć. Za to Iris nagle się ożywiła.
— Alison? Czy to ta dziewczyna, do której należał ten
kawałek sztandaru? Dlaczego już się nie przyjaźnicie?
Hanna ledwie rozumiała słowa Iris. Patrzyła na Tarę.
— Skąd wiesz o Alison? — wyszeptała.
Tara z obrażoną miną sięgnęła do swojej paskudnej płóciennej
torby.
— Stąd. — Rzuciła przez całą salę egzemplarz „People". Tego
numeru Hanna nigdy nie czytała. Zatrzymał się tuż przy jej
krześle. — Chciałam z tobą o tym pogadać przed terapią. Ale
okazało się, że nie jestem dość fajna.
Hanna podniosła czasopismo z podłogi i otworzyła na
zaznaczonej stronie. Od razu zauważyła wielki napis: „TY-
DZIEŃ SEKRETÓW I KŁAMSTW". A pod nim zdjęcie Hanny,
Spencer, Arii i Emily uciekających z pożaru.
200
Pod zdjęciem widniał podpis: „Kłamczuchy". Wszystkie jej
przyjaciółki wymieniono z imienia i nazwiska.
— O Boże — wyszeptała Hanna.
W prawym dolnym rogu strony zamieszczony był ob-
ramowany wykres. „CZY KŁAMCZUCHY ZABIŁY ALISON
DILAURENTIS?" Na Times Square zadano to pytanie stu
osobom. Prawie dziewięćdziesiąt dwa procent odpowiedziało
„tak".
— A tak przy okazji, fajna ksywa — dodała Tara, zakładając
nogę na nogę. — Kłamczuchy. Słodkie.
Dziewczyny otoczyły Hannę wianuszkiem. Każda chciała
przeczytać artykuł. Hanna nie miała siły, żeby protestować. Ruby
westchnęła. Dziewczyna o imieniu Julie cmoknęła. A Iris, no cóż,
wyglądała na przerażoną i zdegustowaną. W jednej chwili
wszyscy zmienili zdanie na temat Hanny. Od teraz miała już być
„tą dziewczyną", wariatką, która cztery lata temu zabiła swoją
najlepszą przyjaciółkę.
Doktor Felicia wyrwała Hannie czasopismo z rąk.
— Skąd to wzięłaś? — spojrzała karcąco na Tarę. - Wiesz, że
nie pozwalamy tu czytać czasopism.
Tara skuliła się na krześle. Teraz, kiedy wpadła w tarapaty,
straciła cały rezon.
— Iris zawsze się chwali, że dostaje najnowszy numer —
wymamrotała, odrywając nerwowo etykietkę z butelki wody
mineralnej. — Chciałam sobie poczytać.
Iris zerwała się na równe nogi, prawie przewracając stojącą
obok chromowaną lampę. Podeszła do Tary.
— Trzymałam to u siebie w pokoju, suko! Jeszcze nawet nie
przeczytałam! Myszkowałaś w moich rzeczach!
— Iris. — Doktor Felicia klasnęła, próbując przywrócić
porządek. Przez szybę w drzwiach zajrzała do sali
201
pielęgniarka, sprawdzając, czy już powinna ruszyć na ratunek
doktor Felicii. — Iris, przecież wiesz, że twój pokój jest
zamykany na klucz. Żaden pacjent nie może wejść do środka.
— Nie znalazłam tego w jej pokoju! — krzyczała Tara.
Pokazała palcem na korytarz. — To leżało na kanapie w lobby.
— Niemożliwe! — darła się Iris. Obróciła się i spojrzała
znowu w twarz doktor Felicii. Patrzyła to na czasopismo w ręku
lekarki, to na struchlałą Flannę. — A t y. Udawałaś taką luzarę,
Hanno. A okazuje się, że masz w głowie taki sam burdel, jak
wszyscy inni tutaj.
— Kłamczucha — rzuciła jedna z dziewczyn oskarżyciel
-skim tonem.
Hanna nie mogła oddychać. Teraz oczy wszystkich spoczęły
na niej. Miała ochotę wstać i wybiec z sali, ale czuła się tak, jakby
jej tyłek przybito do krzesła gwoźdźmi.
— Nie kłamię — broniła się.
Iris prychnęła z pogardą, mierząc Hannę wzrokiem od stóp do
głów, jakby Hannę nagle obsypała jakaś zakaźna wysypka.
— Akurat.
— Dziewczęta, przestańcie! — Doktor Felicia pociągnęła Iris
za rękaw. — Iris i Tara! Złamałyście zasady i obie napytałyście
sobie biedy.
Włożyła „People" do tylnej kieszeni spodni, gestem kazała
Tarze wstać, wzięła Iris za rękę i wyprowadziła obie dziewczyny
na korytarz. Nim wyszły, Tara odwróciła się i posłała Hannie
złośliwy uśmieszek.
— Iris — powiedziała Hanna błagalnym tonem. — To nie tak,
jak myślisz.
202
Iris odwróciła się do niej, stojąc w progu. Patrzyła na Hannę
pustymi oczami, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy w życiu.
- Wybacz, nie gadam z wariatami.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w głąb korytarza za Felicią,
zostawiając Hannę samą.
203
21
PRAWDA BOLI
Na dworcu autobusowym w Lancaster kierowca już uru-
chamiał silnik autobusu. Tablica nad przednią szybą infor-
mowała, że ostatni przystanek to Filadelfia. Emily z ociąganiem
weszła do środka, wdychając zapach nowej tapicerki i drażniącą
nos woń płynu do czyszczenia toalet. Choć spędziła z Lucy i jej
rodziną ledwie kilka dni, autobus wydawał się jej niepokojąco
nowoczesny, wręcz monstrualny.
Kiedy Lucy wyjawiła jej nazwisko dawnego chłopaka siostry,
Emily zamilkła na dobre. Lucy kilka razy pytała ją, czy coś się
stało, ale Emily odpowiadała, że wszystko w porządku i że jest
tylko trochę zmęczona. Bo niby co miała powiedzieć? „Znam
dawnego chłopaka twojej siostry. Przypuszczam, że zabił Leah.
A potem najprawdopodobniej wrzucił jej ciało do dołu na
podwórzu pewnego domu w moim mieście".
Jej umysł pracował na pełnych obrotach, wydobywając z
pamięci wszystkie wspomnienia o tamtych okropnych
204
chwilach. Następnego dnia po zniknięciu Ali, po rozmowie z
panią DiLaurentis, Emily i jej przyjaciółki rozeszły się do
domów. Emily minęła dół, w którym później odnaleziono zwłoki.
Pamiętała, że tamtego dnia robotnicy wylewali beton do tego
dołu. Ich samochody stały zaparkowane na chodniku przed
domem DiLaurentisów. Na samym końcu stał jeden, któremu
przyglądała się przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, gdzie go
już widziała. Ten stary czarny sedan przypominał jej auta z
filmów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ten sam
samochód zatrzymał się z piskiem opon przed szkołą w dniu,
kiedy Ali chwaliła się wszystkim, że zamierza odnaleźć kawałek
sztandaru podczas gry w kapsułę czasu. Po kłótni z łanem Jason
DiLaurentis otworzył drzwi po stronie pasażera i wsiadł do środ-
ka. To samo auto widziała przed domem DiLaurentisów, kiedy
próbowały wykraść Ali jej trofeum. A teraz przypomniała sobie,
że stało tam również tego dnia, gdy robotnicy zalali betonem
fundamenty pod altanę, w których trzy lata później znaleziono
ciało. Ten samochód należał do Darrena Wildena.
Po kilku minutach autobus ruszył. Błotniste pola Lancaster
znikały za plecami Emily. W środku siedziało tylko czterech
pasażerów, Emily nie miała zatem żadnego towarzysza podróży.
Pod fotelem zauważyła gniazdko, więc wyciągnęła telefon,
podłączyła go do prądu i uruchomiła. Zielony ekran zamigotał.
Emily musiała coś zrobić z informacją, którą zdobyła w
Lancaster. Tylko co? Gdyby zadzwoniła do Spencer, Hanny czy
Arii, pewnie zrobiłyby jej awanturę, że nadal wierzy, że Ali żyje.
Na pewno dostałoby się jej i za to, że
205
w ogóle wykonała polecenie A. i pojechała do osady amiszów.
Nie mogła też zadzwonić do rodziców, bo oni przecież myśleli,
że jest w Bostonie. Tym bardziej nie mogła zadzwonić na policję,
w obawie przed Wildenem.
Nie chciało się jej wierzyć, że Wilden naprawdę był kiedyś
amiszem. Emily niewiele wiedziała o jego życiu. Najpierw w
liceum był wiecznym buntownikiem bez powodu, a potem
zmienił się diametralnie i został policjantem. Pewnie bez
większego wysiłku można było ustalić, kiedy Wilden opuścił
swoją wspólnotę i zaczął się uczyć w Rosewood Day. Kiedy
odwiedził Spencer w szpitalu, wspominał
0 wujku, u którego mieszkał w liceum. Lucy twierdziła, że
przekonał Leali, jej siostrę, żeby również opuściła swoją osadę.
Może kiedy odmówiła, on się wściekł... i wymyślił, jak pozbyć
się jej na zawsze.
Być może kiedy zaprzyjaźnił się z Jasonem, Ali opowiedziała
mu o swoich marzeniach, żeby uciec z Rosewood.
I może nawet Wilden obiecał Ali, że pomoże jej uciec na
zawsze. A w noc jej zaginięcia po prostu umożliwił jej wyjazd z
Rosewood. Do dołu przy domu DiLaurentisów wrzucił ciało,
pozorując zabójstwo Ali. Tylko że zwłoki nie należały do niej,
lecz do dziewczyny, która złamała mu serce.
To okropne, ale wszystkie elementy układanki zaczęły do
siebie pasować. To by wyjaśniało, czemu nigdy nie odnaleziono
Leah. Wyjaśniałoby także to, dlaczego Ali pojawiła się nagle w
lesie w sobotnią noc, a Wilden przekonał całą policję w
Rosewood, że nie ma takiej możliwości, by Ali nadal żyła. Gdyby
śledczy zdali sobie sprawę, że to nie jej ciało znaleźli w dole przy
domu, musieliby ustalić, d o ko go n al e ż ał o . To dlatego
Wilden nie wierzył w istnienie nowego A. i nie kupował
historyjki o tym, że łan
206
odkrył, co tak naprawdę stało się tamtej nocy. A więc rze-
czywiście i stn i ał sekret, dokładnie tak, jak twierdził A. Tylko
że nie dotyczył śmierci Ali. Dotyczył tego, kogo zabito za mi a st
Ali.
Emily spojrzała na graffiti namalowane na karoserii autobusu
tuż pod oknem. „MIMI KOCHA CHRISTOPHERA. TINA MA
GRUBY TYŁEK". Obok narysowano dwa wielkie, tłuste
pośladki. A więc Ali żyła, dokładnie tak jak od zawsze
podejrzewała Emily. Ale gdzie się podziewała przez cały ten
czas? To przecież mało prawdopodobne, żeby siódmoklasistka
mogła przeżyć samotnie przez tyle czasu. A może znała kogoś,
kto się mą zaopiekował? Dlaczego me skontaktowała się z Emily
i nie powiedziała, że wszystko w porządku? Może n i e c h c i a ł a
się z nikim kontaktować. Może zdecydowała, że zapomni o
całym swoim życiu w Rosewood, nawet o swoich czterech
najlepszych przyjaciółkach.
Telefon Emily zapikał, sygnalizując, że nadeszły trzy nowe
wiadomości. Otworzyła skrzynkę odbiorczą. Dwa SMS-y,
zatytułowane „Ankieta w People", przyszły od je] Siostry
Carolme. Jeden przysłała Aria. Nosił tytuł „Musimy pogadać".
Kobieta siedząca z przodu autobusu zakaszlała. Właśnie mijali
jakąś farmę i wszędzie rozchodził się zapach nawozu. Emily
przesuwała kursorem z jednej wiadomości na drugą, me mogąc
się zdecydować, którą przeczytać najpierw. Nagle telefon
odezwał się po raz kolejny, choć tym razem wiadomość przyszła
od nieznanego nadawcy. Puls Emily przyspieszył. To pewnie od
A. I po raz pierwszy w życiu Emily me mogła się doczekać, co A.
ma do powiedzenia. Natychmiast otworzyła SMS-a.
207
Wiadomość zawierała zdjęcie przedstawiające jakieś papiery
ułożone w wachlarz na stole. Dokument na samym wierzchu miał
tytuł: „ZNIKNIĘCIE ALISON DILAU RENTIS:
ARCHIWUM". Kolejny zatytułowano: „PRZESŁUCHANIE,
JESSICA DILAURENTIS, 21 CZERWCA, GODZ. 10.30". Na
następnym widniał emblemat miejsca o nazwie Zacisze
Addison-Stevens oraz nazwisko DiLau-rentis. Na każdym
dokumencie umieszczono czerwoną pieczątkę: „MATERIAŁ
DOWODOWY. WŁASNOŚĆ DEPARTAMENTU POLICJII W
ROSEWOOD".
Emily westchnęła.
Wtedy zauważyła tytuł dokumentu umieszczonego na samym
spodzie wachlarza. Zmrużyła oczy tak mocno, że aż ją zabolały.
„RAPORT Z BADANIA DNA". Ale Emily nie potrafiła
odczytać wyników.
— Nie — szepnęła Emily, czując, że zaraz wybuchnie.
Kiedy autobus nagle podskoczył na jakimś wyboju, zauważyła
wiadomość przysłaną razem ze zdjęciem.
Chcesz to zobaczyć na wfasne oczy? Archiwum policji w
Rosewood mieści się na tyłach komisariatu. Zostawię
otwarte drzwi.
A.
208
22
ALI POWRACA... TAK JAKBY
W piątek po szkole Noel przyjechał po Arię do domu Byrona.
Kiedy wsiadła do jego samochodu, nachylił się do niej i cmoknął
ją w policzek. Choć z nerwów czuła się tak, jakby miała kamień
w żołądku, po jej plecach przebiegł dreszcz.
Jechali krętymi drogami, mijając kolejne osiedla domków
jednorodzinnych, stare farmy i miejski plac zabaw z parkingiem,
na którym nadal leżało kilka starych, wyrzuconych, świątecznych
choinek. Choć żadne nie odezwało się ani słowem, cisza wcale
nie była krępująca, wręcz dawała wytchnienie. Aria była
wdzięczna, że nie musi prowadzić na siłę grzecznościowej
konwersacji o niczym.
Kiedy wjechali na ulicę, przy której niegdyś mieszkała Ali,
telefon Arii zadzwonił. Na ekranie wyświetlił się napis: „Numer
nieznany". Aria odebrała.
- Panna Montgomery? - zaszczebiotał kobiecy głos. -Tu
Bethany Richards z „Us Weekly"!
209
Przykro mi, nie jestem zainteresowana - odparła natychmiast
Aria, przeklinając w duchu siebie samą za to, że w ogóle
odebrała.
Już miała się rozłączyć, gdy usłyszała, jak dziennikarka mówi:
- Chciałam tylko zapytać, czy zechce pani skomentować
artykuł w „People"?
- Jaki artykuł? - warknęła Aria. Noel spojrzał na nią z troską.
- Ten z wynikami ankiety, wedle której dziewięćdziesiąt dwa
procent respondentów twierdzi, że to pani i pani przyjaciółki
zabiłyście Alison DiLaurentis! - Głos dziennikarki był
podejrzanie radosny.
-Co tak ie go !? - krzyknęła Aria. - To nieprawda!
Natychmiast się rozłączyła i wrzuciła telefon do torby. Noel
patrzył na nią z coraz większym niepokojem.
- W „People" ktoś napisał, że t o my zabiłyśmy Ali
-wyszeptała.
Noel zmarszczył brwi.
— Jezu.
Aria przycisnęła czoło do okna, wpatrując się tępo w zieloną
tablicę przed arboretum w Hollis. Jak to możliwe, że ludzie
wierzyli w takie brednie? Tylko dlatego że nadano dZ1ewczynom
to głupie przezwisko? Bo nie chciały odpowiadać na wścibskie,
niegrzeczne pytania dziennikarzy?
Zatrzymali się w ślepej uliczce, przy której stał dom
DiLaurentisów. Nawet przy zamkniętych oknach w samochodzie
czuć było zapach spalonego drewna dochodzący od strony lasu.
Poskręcane czarne drzewa przypominały
210
okaleczone kończyny, a młyn Hastingsów zamienił się w szarą
kupkę popiołu. Ale najbardziej ucierpiał domek przy posiadłości
Hastingsów. Połowa się rozpadła, a ze ścian zostało tylko kilka
poczerniałych desek walających się wokół na ziemi. Balustrada
na ganku, niegdyś pomalowana na kremowo, teraz przybrała
brudnordzawą barwę i trzymała się tylko na jednym zawiasie.
Kołysała się lekko, jakby huśtał się na niej jakiś leniwy duch.
Noel rozglądał się po okolicy z niedowierzaniem.
— Przypomina mi to dom Usherów.
Aria spojrzała na niego z ogromnym zdumieniem. Noel
wzruszył ramionami.
— No wiesz. Chodzi mi o to opowiadanie Poego, w którym
ten szaleniec zakopuje swoją siostrę w starym, zrujnowanym,
strasznym domu. Przez chwilę dręczą go wyrzuty sumienia i
wpada w jeszcze większy obłęd, bo okazuje się, że ona tak
naprawdę nie umarła.
— Nie wierzę, że to czytałeś — powiedziała Aria z podziwem
w głosie.
Noel zrobił urażoną minę.
— Chodzę z tobą na rozszerzone zajęcia z literatury,
zapomniałaś? Od czasu do czasu co ś c z yt a m.
— Nie o to mi chodziło — odparła natychmiast Aria, za-
stanawiając się, czy przypadkiem tego właśnie nie miała na
myśli.
Zaparkowali przed domem DiLaurentisów i wysiedli. Nowi
właściciele, państwo St. Germain, wrócili już tutaj, kiedy ucichła
cała medialna wrzawa wokół znalezionych zwłok Ali. Aria z ulgą
stwierdziła, że teraz nie ma ich w domu. Nie zauważyła też
żadnej furgonetki z logo stacji
211
telewizyjnej. Przed skrzynką na listy przy swoim domu stała
Spencer z plikiem listów w ręce. Dokładnie w tej samej chwili
zobaczyła Arię. Patrzyła to na Arię, to na Noela, wyraźnie
zdezorientowana.
- Co tu robicie? — zapytała.
- Hej - Aria podeszła do niej, przechodząc ponad niskim
żywopłotem. Miała nerwy napięte jak struna. - Słyszałaś już, że
podobno ludzie myślą, że to my zabiłyśmy Ali?
Spencer się skrzywiła. -Tak.
- Potrzebujemy konkretnych odpowiedzi na nasze pytania -
Aria wskazała dłonią na podwórze przy dawnym domu Ali i dół
nadal okolony niedbale żółtą policyjną taśmą. - Wiem, że dla
ciebie ta historia z duchem Ali to jakaś ścierna, ale znaleźliśmy
medium, które weźmie udział w seansie na miejscu jej śmierci.
Chcesz iść z nami?
Spencer cofnęła się o krok. -Nie!
- A co, jeśli faktycznie skontaktuje się z Ali? Nie chcesz się
dowiedzieć, co naprawdę się wydarzyło?
Spencer nerwowo układała koperty, tak by wszystkie leżały
wierzchem do góry.
- Aria, to jedna wielka ścierna. I me powinnaś się kręcić koło
tego dołu. Dziennikarze pożrą cię żywcem!
Silny podmuch wiatru uderzył Arię w twarz. Otuliła się
szczelniej płaszczem.
- Nie zrobimy nic złego. Po prostu będziemy tam s t a ć.
Spencer z całej siły zatrzasnęła drzwiczki od skrzynki
na listy i się odwróciła.
- No cóż, na mnie nie liczcie.
212
- Świetnie - obruszyła się Aria i też odwróciła się na pięcie.
Kiedy szybkim krokiem wracała do Noela, spojrzała przez
ramię. Spencer nadal stała przy skrzynce na listy smutna i
rozdarta. Aria modliła się w duchu, żeby Spencer tym razem
odstąpiła od swoich żelaznych zasad i uwierzyła w coś, czego nie
da się racjonalnie uzasadnić. Przecież chodziło o Ali. Jednak po
chwili Spencer uniosła dumnie głowę i ruszyła do domu.
Noel czekał przy kapliczce upamiętniającej Ali, ustawionej na
chodniku. Jak zwykle stało w niej mnóstwo kwiatów i świec, a
wokół przypięto liściki z napisami: „Tęsknimy" i „Spoczywaj w
pokoju".
- Idziemy tam? - zapytał.
Aria bez słowa pokiwała głową, zasłaniając nos wełnianym
szalikiem. Zapach kopcących świec drażnił jej oczy. W milczeniu
przeszli przez oszronione podwórko na tyły domu Ali. Choć
minęła dopiero czwarta, niebo powoli ciemniało. Gęsta mgła,
zjawisko nieczęste o tej porze roku, spowijała taras przy dawnym
domu DiLaurentisów. W lesie rozległo się krakanie.
Coś trzasnęło. Aria podskoczyła ze strachu. Kiedy się
odwróciła, zobaczyła za sobą kobietę stojącą tak blisko, że czuła
na karku jej oddech. Miała nieuczesane szpakowate włosy,
wyłupiaste oczy, cienką jak papier skórę o niezdrowym odcieniu,
pożółkłe i zepsute zęby oraz paznokcie długie na trzy centymetry.
Wyglądała jak trup, który właśnie wygramolił się z trumny.
- Nazywam się Esmeralda - przedstawiła się kobieta niskim,
zachrypniętym głosem.
213
Aria nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Noel zrobił krok
w przód.
— To Aria.
Kobieta dotknęła dłoni Arii. Miała zimne, chude dłonie, sama
skóra i kości.
Esmeralda spojrzała na dół wykopany w ziemi, otoczony
taśmą policyjną.
- Chodź. Ona chce z tobą porozmawiać.
Gardło Arii zacisnęło się jeszcze mocniej. Zbliżyli się do dołu.
Tu powietrze wydawało się chłodniejsze. Wiatr ucichł i
zapanował przerażający spokój. Nawet mgła zgęstniała. Dół
wyglądał jak oko cyklonu albo jak wrota do innego wymiaru.
„To się nie dzieje naprawdę - mówiła do siebie w myślach
Aria. - Ali tu nie ma. To niemożliwe. Ponosi mnie wyobraźnia".
- Teraz - zakomenderowała Esmeralda. Wzięła Arię za rękę i
poprowadziła ją na sam skraj dołu. - Spójrz w dół. Musimy razem
wyjść jej naprzeciw.
Aria struchlała. Nigdy wcześniej nie zaglądała do tej na wpół
wykopanej dziury. Kiedy bezradnie spojrzała na Noela, który stał
kilka kroków za nimi, on tylko pokiwał głową, a potem uniósł
lekko podbródek, jakby wskazywał, dokąd ma iść. Serce waliło
jej jak młotem. Zmarzła. Na dnie dołu, głębokiego na jakieś pięć
metrów, wśród błota walały się duże grudy cementu i kawałki
taśmy policyjnej. Choć ciało Ali usunięto stąd już dawno temu,
Aria zauważyła wgniecenie w dnie, gdzie przez długi czas leżało
coś bardzo, bardzo ciężkiego.
Zamknęła oczy. Ali leżała w tym dole przez kilka lat przykryta
cementem, powoli wtapiając się w ziemię. Skóra
214
odpadła od kości. Piękna twarz zgniła. Za życia Ali potrafiła
sobie zaskarbić powszechną sympatię, nie sposób było oderwać
od niej wzroku, ale po śmierci zamilkła i stała się niewidzialna.
Przez tyle lat ukrywała się we własnym ogródku. I zabrała z sobą
na tamten świat tajemnicę o tym, co się naprawdę wydarzyło.
Aria sięgnęła po rękę Noela. On zaplótł palce wokół jej dłoni i
ścisnął ją mocno.
Esmeralda stała na krawędzi dołu przez dłuższą chwilę, z
każdym oddechem wydając gardłowe dźwięki, kręcąc głową i
kołysząc się w przód i w tył na piętach. Nagle zaczęła się wić,
jakby coś wnikało do jej ciała, przenikało przez skórę i mościło w
jej wnętrzu. Aria wstrzymała oddech. Noel ani drgnął,
przerażony. Kiedy Aria na chwilę oderwała wzrok od Esmeraldy,
zauważyła, że w pokoju Spencer zapaliło się światło. Spencer
stała w oknie i patrzyła na nich.
Wreszcie Esmeralda uniosła głowę. W jednej chwili
od-młodniała, a na jej twarzy pojawił się znajomy uśmieszek.
— Hej — przywitała się zupełnie nie swoim głosem. Aria
westchnęła. Noel zadrżał. Esmeralda mówiła głosem Ali.
— Chciałaś ze mną rozmawiać? — zapytała Esmeralda jako
Ali trochę znudzonym tonem. — Możesz zadać tylko jedno
pytanie, więc lepiej wymyśl odpowiednie.
Gdzieś w oddali zawył pies. Po drugiej stronie ulicy trzasnęły
drzwi, a kiedy Aria się odwróciła, zobaczyła Jennę Cavanaugh,
która przechodziła obok okna w salonie swojego domu. Arii
wydawało się nawet, że czuje zapach mydła waniliowego,
dochodzący z dna dołu. Czy to możliwe, że Ali się tu zjawiła i
patrzyła teraz na nią oczami tej
215
kobiety? Jakie niby pytanie miała jej zadać? Ali ukrywała
przed przyjaciółkami tyle tajemnic — swój sekretny romans z
łanem, problemy z bratem, prawdę o oślepieniu Jenny i to, że
wcale nie była taka szczęśliwa, jak się wszystkim wokół
wydawało. Ale tak naprawdę w tej chwili liczyło się tylko jedno
pytanie.
— Kto cię zabił? — zapytała wreszcie Aria ledwo słyszalnym,
drżącym głosem.
Esmeralda zmarszczyła nos, jakby to było najgłupsze pytanie
pod słońcem.
— Na pewno właśnie to chcesz wiedzieć? Aria się nachyliła.
-Tak.
Esmeralda pochyliła lekko głowę.
— Boję się tego powiedzieć — wymamrotała nadal głosem
Ali. — Będę musiała to napisać.
— Okej — zgodziła się Aria.
— A potem musisz sobie już iść — ostrzegła Esmeralda jako
Ali. — Nie chcę cię tu więcej widzieć.
— No jasne — Aria mówiła zduszonym głosem. — Jak
chcesz.
Esmeralda sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej mały,
oprawny w skórę notes i długopis. Nabazgrała w nim coś szybko,
złożyła kartkę na pół i podała Arii.
— A ter a z ju ż id ź — warknęła.
Aria zrobiła tak szybko krok do tyłu, że prawie się prze-
wróciła. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się z powrotem przy
samochodzie Noela. On szedł z nią krok w krok, tuląc ją w
ramionach. Przez chwilę poruszenie nie pozwalało im wydobyć z
siebie ani słowa. Aria wpatrywała się w ołtarzyk poświęcony Ali.
Jedna świeca oświetlała
216
zdjęcie Ali z siódmej klasy. Nagle jej uśmiech od ucha do ucha
i szeroko otwarte oczy wyglądały tak, jakby w Ali
wstąpił jakiś duch.
Przypomniała sobie Upadek domu Usherów, o którym
wspominał Noel. Podobnie jak główna bohaterka tego
opowiadania, pogrzebana w starym domu, Ali również leżała
uwięziona pod betonem przez trzy długie lata. Czy dusze
opuszczały ciała w chwili śmierci... czy dużo później? Czy dusza
Ali uciekła z dołu, kiedy tylko ona wydała ostatnie tchnienie...
czy dopiero wtedy, gdy robotnicy wyciągnęli z ziemi jej
rozkładające się zwłoki?
Aria wciąż ściskała kurczowo karteczkę, którą dała jej
Esmeralda. Powoli zaczęła ją otwierać.
- Chcesz zostać na chwilę sama? - zapytał łagodnie
Noel.
Aria z trudem przełknęła ślinę.
— Niekoniecznie.
Potrzebowała czuć jego obecność. Za bardzo się bała sama
czytać wiadomość.
Papier szeleścił, kiedy rozłożyła liścik. Litery były okrągłe 1
pękate. To był charakter pisma Ali. Powoli Aria przeczytała
słowa zapisane na kartce. Wiadomość składała się z trzech słów,
ale zmroziła Arię do szpiku kości:
Ali zabila Ali.
217
23
WSZYSTKO ZOSTANIE W RODZINIE
Godzinę później Spencer siedziała przy biurku w swojej
sypialni, patrząc przez wielkie okno. Światła na patio rzucały
dziwną poświatę na zrujnowany domek i pokraczne, poskręcane
drzewa na skraju lasu. Śnieg stopniał, pozostawiając po sobie
grubą warstwę błota. Kilku leśników odcinało spalone kikuty
gałęzi piłą łańcuchową i układało drewno w olbrzymi stos. Ekipa
porządkowa przeszukała po południu domek i ustawiła na patio
ocalałe sprzęty. Okrągły dywan, na którym Spencer i pozostałe
dziewczyny siedziały w czasie seansu hipnozy prowadzonego
przez Ali, leżał zwinięty na schodach. Kiedyś był biały, a teraz
nabrał brudnokremowego odcienia.
Arii i Noela nie było już przy dole. Spencer obserwowała ich z
okna. Całe to przedstawienie z medium w roli głównej trwało
jakieś dziesięć minut. Ciekawiło ją, co Aria odkryła przy pomocy
tej wielkiej specjalistki od czarów, ale była zbyt dumna, żeby
zapytać o to wprost. To całe
218
medium wyglądało podejrzanie podobnie do kobiety, która
często wałęsała się po parku przy uniwersytecie Hollis i
twierdziła, że potrafi rozmawiać z drzewami. Spencer modliła się
tylko, żeby prasa nie dowiedziała się o tej akcji Arii — to by tylko
zrobiło z nich jeszcze większe wariatki.
— Hej, Spencer.
Poderwała się z krzesła. W progu stał tata, wciąż jeszcze w
garniturze w prążki, który wkładał do pracy.
— Chcesz poszukać ze mną w internecie nowego wiatraka? —
zapytał.
Rodzice zdecydowali, że zastąpią zniszczony w pożarze młyn
wiatrakiem, który będzie produkował energię elektryczną dla
domu.
— Hm... — Spencer poczuła lekkie rozgoryczenie. Kiedy
ostatnio tata pozwolił jej zająć stanowisko w jakiejś sprawie
istotnej dla całej rodziny?
Właściwie nie potrafiła spojrzeć mu prosto w oczy. Nie
potrafiła zapomnieć o liście, który znalazła w jego archiwum
komputerowym. Nie dawał o sobie zapomnieć, jak podpis na
ekranie telewizora w czasie wiadomości. „Droga Jessico, przykro
mi, że przerwano nam dziś wieczorem w twoim domu... nie mogę
się doczekać, kiedy znowu zostaniemy sam na sam. Ściskam cię,
Peter". Z tych listów można było wyciągnąć dość jednoznaczne
wnioski. Wyobrażała sobie ojca i panią DiLaurentis w domu Ali,
na beżowej narożnej sofie w salonie — na której Spencer z
przyjaciółkami zasiadały do oglądania Idola — wtulonych w
siebie i jedzących sobie z dzióbków, podobnych do niektórych jej
kolegów i koleżanek ze szkoły, którzy musieli na każdym kroku
publicznie okazywać sobie uczucia.
219
— Muszę odrobić lekcje — skłamała. Czuła w żołądku każdy
kęs kurczaka, którego zjadła na obiad.
Tata zrobił zawiedzioną minę.
— No dobra, to może później. — Odwrócił się i zszedł na dół.
Dopiero wtedy Spencer wypuściła z płuc wstrzymywany
oddech. Musiała z kimś o tym pogadać. Ta tajemnica za bardzo
jej ciążyła, wiedziała, że sama sobie z nią nie poradzi.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer Melissy. Czekała długo, ale
jej siostra nie odbierała.
— To ja, Spencer — powiedziała drżącym głosem, kiedy
wreszcie rozległ się sygnał poczty głosowej. — Musimy pogadać
o mamie i tacie. Oddzwoń.
Rozłączyła się, czując narastającą desperację. „Gdzie mama?
— pytała panicznie Melissa tatę tamtej nocy, gdy zaginęła Ali. -
Musimy ją znaleźć". Z listu pana Hastingsa do pani DiLaurentis
wynikało, że spotkali się również tamtej nocy. A jeśli mama
Spencer nakryła ich razem i to dlatego nie chciała już nigdy
rozmawiać o wydarzeniach tamtego wieczoru?
Jeszcze raz oczyma wyobraźni zobaczyła swojego tatę z...
mamą Ali. Przeszył ją dreszcz. To nie do pomyślenia.
W lesie zapanowała głucha, przerażająca cisza. Kątem oka
zauważyła po prawej stronie mignięcie. Odwróciła się. W oknie
dawnego pokoju Ali przesunął się jakiś żółty kształt. Włączyło
się światło. Maya, dziewczyna, która teraz tam mieszkała,
przeszła przez pokój i usiadła na łóżku.
Telefon zadzwonił i Spencer odwróciła się spłoszona. To nie
Melissa. Na ekranie pojawiło się okienko czatu internetowego.
„To ty, Spencer?"
220
Z niedowierzaniem patrzyła na ekran.
USC Superrozgrywający. To był Ian.
Zanim Spencer była gotowa zdecydować, co zrobić, na
ekranie pojawiła się kolejna wiadomość. „Dostałem twojego
nicka od Melissy. Możemy porozmawiać?"
Spencer była zdezorientowana. Więc łan kontaktował się z
Melissą?
„Nie jestem pewna, czy mam ochotę na taką rozmowę —
odpisała szybko. — Myliłeś się co do Jasona i Wildena. Przez
ciebie ktoś próbował nas zabić".
Odpowiedź przyszła natychmiast.
„Strasznie mi przykro, że tak się stało. Wszystko, co ci
przekazałem, to prawda. Wilden i Jason mnie nienawidzili.
Tamtej nocy przyszli, żeby się nade mną poznęcać. Może nie
skrzywdzili Ali... ale COS ukrywają".
Spencer jęknęła. „Skąd mam wiedzieć, że to nie TY zabiłeś
Ali, a teraz próbujesz zwalić całą winę na nas? Policja nas
nienawidzi. Razem z całym miastem".
„Tak mi przykro, Spencer — odpisał łan. — Przysięgam, to
nie ja zabiłem Ali. Musisz mi wierzyć".
Zasłona w oknie Mai zakołysała się ponownie. Spencer mocno
ścisnęła w dłoni telefon. Nie przypominała sobie, żeby łan stał
obok Ali w noc jej śmierci. Melissa zresztą też nie.
Nagle przypomniała sobie, że łan był z Melissą tej nocy, kiedy
zniknęła Ali, a tata kłócił się z Melissą. Może łan wie, co się
wtedy wydarzyło.
„Mam do ciebie inne pytanie — napisała szybko. — Pa-
miętasz, jak Melissa pokłóciła się z moim tatą w noc zniknięcia
Ali? Stali w drzwiach, a ona krzyczała coś do niego. Mówiła ci o
tym?"
221
Kursor zamigotał. Spencer niecierpliwie zabębniła palcami w
leżący na jej biurku osuszacz do papieru od Tiffany'ego. Pół
minuty ciągnęło się w nieskończoność, łan odpowiedział:
„Myślę, że powinnaś o tym pogadać z rodzicami".
Spencer zagryzła wargi. „Nie mogę - wystukała na
klawiaturze. — Jeśli coś wiesz, to powiedz".
łan nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Ze spalonego lasu
wyleciało kilka kruków i usadowiło się na linii wysokiego
napięcia. Spencer spojrzała na domek w ruinie, na otoczoną
taśmą dziurę w ziemi przy domu DiLaurentisów. Była napięta jak
struna. W jednej chwili zobaczyła oczyma wyobraźni całą trasę,
którą przemierzyła Ali w ciągu kilku ostatnich godzin życia.
Wreszcie na ekranie pojawiła się wiadomość: „Spaliśmy z
Melissą w salonie - napisał łan. - Pamiętam, jak wstała w środku
nocy i rozmawiała z twoim tatą. Potem wróciła bardzo
zmartwiona. Powiedziała, że prawie na pewno wasz tata ma
romans z mamą Ali. I że wasza mama właśnie się o tym
dowiedziała. I dodała jeszcze: »Boję się, że zrobi coś głupiego«".
„Na przykład co?", odpisała Spencer, a serce jej biło coraz
mocniej.
„Nie wiem".
— Boże — powiedziała do siebie Spencer.
Kiedy mama ich nakryła? Czy jej tata i mama Ali byli w
kuchni u DiLaurentisów i kusili los, spotykając się na oczach
wszystkich?
Spencer przycisnęła palce do skroni. W dzień po zniknięciu
Ali jej mama powiedziała im, że wydawało się jej, że jej córka
przyszła do domu i że widziała ją w drzwiach. A jeśli Ali też
nakryła mamę z panem Hastingsem? Może
222
weszła do domu tylnym wejściem, przeszła korytarzem do
kuchni i natknęła się na nich... jak byli razem. Gdyby Spencer
przytrafiło się coś takiego, na pewno w jednej chwili odwróciłaby
się na pięcie i poszła, gdzie oczy poniosą.
Może tak samo zrobiła Ali. A potem już stało się to... co się
stało.
Telefon odezwał się ponownie. „Poza tym, Spencer, przykro
mi to mówić, ale wiedziałem o tym romansie, jeszcze zanim
powiedziała mi o nim Melissa. Dwa tygodnie wcześniej
widziałem twojego tatę z mamą Ali. Przez przypadek
powiedziałem o tym Ali. Nie chciałem, ale ona wiedziała, że coś
przed nią ukrywam. Wyciągnęła to ze mnie".
Spencer nie mogła uwierzyć w to, co właśnie przeczytała. Ali
wiedziała o wszystkim?
— Jezu — wyszeptała.
Na ekranie pojawiła się jeszcze jedna wiadomość: „Nigdy nie
powiedziałem ci, dlaczego Jason chciał mnie pobić tamtej nocy,
kiedy zaginęła Ali. Miałem nadzieję, że nie będę musiał. Wściekł
się na mnie za to, że powiedziałem Ali o waszych rodzicach. Ona
nie mogła się z tym pogodzić, a Jason uznał, że zrobiłem to z
czystego okrucieństwa. Razem z Wildenem nienawidzili mnie z
wielu powodów, ale tamto wydarzenie przelało czarę goryczy".
Zanim Spencer zdążyła zrozumieć to, co właśnie przeczytała,
nadeszła następna wiadomość. „Coś jeszcze nie dawało mi
spokoju. Zauważyłaś, jak bardzo jesteście z Melissą podobne do
Ali? Może dlatego wszystkie mi się podobałyście".
Spencer zmarszczyła czoło. Kręciło się jej w głowie. Słowa
napisane przez lana powoli do niej docierały, rozsadzając
223
od środka głowę. To dziwne, że Ali nie wyglądała jak pan
DiLaurentis. Nie odziedziczyła po nim jego rzadkich, cienkich
włosów ani haczykowatego nosa. Ale przecież jej nos wcale nie
był podobny do długiego, spiczastego nosa jej mamy i Jasona.
Miała mały nos, lekko zadarty na końcu. Przypominał nos taty
Spencer, a co jeszcze bardziej przerażające — jej nos.
Przypomniała sobie to, co rodzice powiedzieli jej w szpitalu:
że była ich córką, a Olivia tylko ją urodziła. Jeśli to, co
powiedział łan, było prawdą, to by znaczyło, że Spencer i Ali
były spokrewnione. Że były... si o stra mi.
Wtedy Spencer przypomniała sobie coś jeszcze.
Zerwała się na równe nogi i rozejrzała po pokoju. Potem
pobiegła na dół do gabinetu taty. Na szczęście nikogo w nim nie
zastała. Zdjęła z regału album roczny z Yale i przekartkowała
szybko. Na podłogę wypadło z niego zdjęcie zrobione
polaroidem. Spencer podniosła je i przyjrzała mu się uważnie.
Pomimo rozmazanych konturów trudno było nie rozpoznać
twarzy w kształcie serca i blond włosów o żółtawym odcieniu.
Spencer od razu powinna była się zorientować. Fotografia nie
przedstawiała Olivii, tylko Jessicę DiLaurentis. W
zaawansowanej ciąży.
Trzymając zdjęcie w drżącej dłoni, spojrzała na jego drugą
stronę. Na odwrocie widniała data, drugi czerwca, prawie
siedemnaście lat wcześniej. Kilka tygodni później urodziła się
Ali.
Spencer chwyciła się za brzuch, jakby próbowała po-
wstrzymać falę mdłości. Jeśli jej mama wiedziała o tym
romansie, to wyjaśniałoby, czemu nienawidziła Ali. Pewnie
doprowadzało ją to do rozpaczy, że żyjący dowód
224
porażki jej małżeństwa mieszka po sąsiedzku i — co gorsza —
jest uwielbianą przez wszystkich śliczną dziewczyną.
Dziewczyną, która miała wszystko i każdego potrafiła sobie
owinąć wokół palca.
Jeśli podejrzenia pani Hastings potwierdziły się tamtej
strasznej nocy pod koniec siódmej klasy, być może straciła nad
sobą panowanie. I zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego i
niezaplanowanego, co potem mogła desperacko chcieć ukryć.
„To była okropna noc... Nigdy już do niej nie wracajmy",
powiedziała mama. Następnego dnia po tej nieszczęsnej imprezie
w domku, kiedy Spencer wróciła ze spotkania z panią
DrLaurentis, zastała swoją mamę przy kuchennym stole tak
pogrążoną w myślach, że nie słyszała, jak Spencer się z nią
przywitała. Może to dlatego, że czuła się winna. I przerażona
tym, co zrobiła siostrze swoich córek.
— O Boże — przeraziła się Spencer. — Nie.
— Co się stało?
Spencer się odwróciła. Mama stała w progu biura, w czarnej
jedwabnej sukience i srebrnych szpilkach od Givenchy.
Spencer mimowolnie jęknęła. Wzrok mamy zatrzymał się na
albumie rocznym leżącym na biurku, a potem na polaroidzie w
ręku Spencer, która natychmiast włożyła zdjęcie do kieszeni. W
jednej chwili mama spochmurniała. Szybkim krokiem podeszła
do Spencer i położyła jej na ramieniu lodowatą dłoń. Kiedy
Spencer spojrzała jej prosto w zmrużone oczy, poczuła strach.
— Włóż płaszcz, Spencer — poleciła jej mama przerażająco
spokojnym głosem. — Wychodzimy.
225
24
KOLEJNY PRZEŁOM W ZACISZU
Hanna otworzyła oczy i zobaczyła, że leży w małej sali
szpitalnej. Ściany miały seledynowy kolor. Obok łóżka stał w
wazonie wielki bukiet kwiatów, przy drzwiach ktoś zawiesił
balon w kształcie buźki z napisem: „WRACAJ DO ZDROWIA" i
długimi rączkami i nóżkami. Taki sam balon podarował jej tata,
kiedy Mona przejechała ją swoim samochodem. Co dziwne,
ściany pokoju miały taki sam seledynowy kolor jak jej sala
szpitalna. Gdy spojrzała w prawo, zobaczyła na poduszce srebrną
torebkę. Kiedy po raz ostatni jej używała? Przypomniała sobie.
W noc siedemnastych urodzin Mony. W noc wypadku.
Westchnęła i poderwała się w górę. Dopiero wtedy zauważyła
gips na ręce. Cofnęła się w czasie? Czy nigdy nie opuściła
szpitalnego łóżka? Czy ostatnie kilka miesięcy było tylko jakimś
koszmarem? Zobaczyła, jak nachyla się nad nią znajoma postać.
— Cześć, Hanno — zaszczebiotała Ali.
226
Była starsza i nieco wyższa, miała ostrzejsze rysy twarzy i o
ton ciemniejsze włosy. Jej policzek był pobrudzony sadzą, jakby
dopiero co wyszła z płonącego lasu.
Hanna zamrugała.
— Umarłam? Ali zachichotała.
— Nie, głuptasie. — Przekrzywiła głowę i nasłuchiwała
jakichś dźwięków z oddali. — Niedługo muszę iść. Słuchaj mnie
uważnie, okej? Ona wie więcej, niż ci się wydaje.
— Co? — zawołała Hanna, próbując usiąść. Ali powoli
wpadała w trans.
— Kiedyś się przyjaźniłyśmy — powiedziała. — Ale nie
możesz jej ufać.
— Komu? Tarze? — wymamrotała Hanna zupełnie zde-
zorientowana.
Ali westchnęła.
— Chce cię skrzywdzić.
Hanna próbowała wyciągnąć ręce spod kołdry.
— Co masz na myśli? Kto chce mnie skrzywdzić?
— Chce cię skrzywdzić, tak jak mnie skrzywdziła.
Po policzkach Ali płynęły łzy najpierw czyste i słone, potem
gęste i krwawe. Jedna spadła prosto na policzek Hanny. Była
gorąca i paliła skórę jak żrący kwas.
Hanna poderwała się, ciężko dysząc. Czuła policzek, choć nie
piekł jak we śnie. Ściany wokół niej miały blado-niebieski kolor.
Przez olbrzymie okno do pokoju wpadało światło słoneczne. Na
nocnym stoliku nie stały kwiaty, a przy drzwiach nie było balonu.
Łóżko obok niej było puste i zasłane. Kalendarz z butem na
każdy dzień, stojący przy łóżku Iris, pokazywał, że nadal jest
piątek. Hanna zasnęła.
227
Iris nie wróciła jeszcze do pokoju po katastrofalnych
wydarzeniach w czasie terapii grupowej. Hanna zastanawiała się,
czy przebywa w innej części ośrodka, ukarana za przemycanie
gazet. Hanna za bardzo się wstydziła, by pójść na lunch do
kafeterii. Nie miała zamiaru dać Tarze satysfakcji za to, że
odebrała jej jedyną przyjaciółkę. Widziała się tylko z Betsy,
pielęgniarką wydającą leki, z doktor Foster, która przeprosiła
Hannę za zachowanie jej koleżanek, i z George'em, jednym ze
strażników, który przyszedł po czasopisma Iris i wrzucił je do
wielkiego szarego kubła na śmieci.
W pokoju panowała głucha cisza i Hanna słyszała cykanie
dochodzące z neonowej żarówki w jej nocnej lampce. Sen był tak
realistyczny, jakby Ali rzeczywiście ją odwiedziła. „Ona wie
więcej, niż ci się wydaje... Chce cię skrzywdzić", powiedziała
Ali. Pewnie miała na myśli Tarę i to, co zrobiła Hannie w czasie
terapii grupowej. Hanna nie spodziewała się po brzydkiej i grubej
frajerce takiej przebiegłości. Ktoś przekręcił klucz w zamku i
drzwi się otworzyły.
— Och. — Iris zrobiła kwaśną minę na widok Hanny. —
Cześć.
— Gdzie się podziewałaś? - Hanna się poderwała i usiadła na
łóżku. — Wszystko w porządku?
— W najlepszym — odparła Iris beznamiętnie. Podeszła do
lustra i zaczęła bacznie przyglądać się swojej twarzy w
poszukiwaniu rozszerzonych porów.
— Nie przypuszczałam, że wpadniesz przeze mnie w tarapaty
— zaczęła się usprawiedliwiać Hanna. — Tak mi przykro, że
Felicia zabrała twoje gazety.
Iris spojrzała prosto w odbitą w lustrze twarz Hanny. Na
twarzy miała wypisane rozczarowanie.
228
— Nie chodzi o te głupie gazety. Opowiedziałam ci o sobie
wszystko, a o tobie dowiedziałam się prawdy z prasy. Tara
wiedziała o wszystkim przede mną.
Hanna zsunęła się na krawędź łóżka.
— Przepraszam.
— „Przepraszam" nie załatwia sprawy. Myślałam, że jesteś
normalna. A nie jesteś.
Hanna przycisnęła kciuki do oczu.
— No dobra, przytrafiło mi się coś okropnego — uspra-
wiedliwiała się. — Już dowiedziałaś się o niektórych wy-
darzeniach w czasie terapii grupowej. — W jednej chwili zaczęła
opowiadać o nocy, kiedy zniknęła Ali, o swojej transformacji, o
A. i o tym, jak Mona próbowała ją zabić. — Otaczają mnie sami
wariaci, ale ja jestem normalna, przysięgam. — Hanna położyła
dłonie na udach i spojrzała w twarz Iris odbitą w lustrze. —
Chciałam ci o tym wszystkim opowiedzieć, ale sama już nie
wiem, komu mogę zaufać.
Iris przez kilka chwil siedziała odwrócona i nie odezwała się
ani słowem. Zasyczał waniliowy odświeżacz powietrza w
gniazdku w ścianie. Zapach przypomniał Hannie o Ali. Wreszcie
Iris odwróciła się twarzą do niej.
— Boże, Hanno. — Wypuściła powietrze z płuc. — To na-
prawdę o kro p n a historia.
— To fakt — przytaknęła Hanna.
I nagle z jej oczu popłynęły strumieniem gorące łzy.
Wydawało się jej, że całe napięcie, nad którym tak desperacko
próbowała zapanować przez ostatnie miesiące, wybuchło w niej
w tej właśnie chwili. Przez tak długi czas udawała, że przebolała
stratę Mony i Ali, że wszystko wracało do normy. Ale wcale nie
wracało. Wciąż odczuwała taki gniew na Monę, że dosłownie
bolało ją całe ciało. Była
229
też zła na Ali za to, że tak długo znęcała się nad Moną, aż ta
wreszcie zwróciła się przeciwko nim i dokonała swojej zimnej,
okrutnej zemsty. Wreszcie była wściekła na samą siebie za to, że
dała się nabrać zarówno Monie, jak i Ali.
— Gdybym nie zaprzyjaźniła się z Ali, to wszystko by się nie
stało — łkała Hanna, desperacko łapiąc oddech między słowami.
— Żałuję, że stanęła na mojej drodze. Wolałabym jej n i gd y n i e
po zna ć.
— Ciii — uspokajała Hannę Iris, głaszcząc ją po głowie. —
Wcale nie mówisz tego, co myślisz.
Ale Hanna właśnie to miała na myśli. Ali dała jej tylko kilka
miesięcy szczęścia i wiele lat cierpienia.
— Czy faktycznie stałaby mi się krzywda, gdybym została
tamtą brzydką i grubą idiotką? — zapytała Hanna. Przynajmniej
nie skrzywdziłaby tylu osób. I sama by przy tym nie ucierpiała.
— Może i zasłużyłam sobie na to, co mi zrobiła Mona. Może Ali
też zasłużyła sobie na swój los.
Iris odchyliła się lekko do tyłu i zrobiła taką minę, jakby
Hanna ukłuła ją szpilką. Hanna dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, jak musiały zabrzmieć jej słowa. Ale Iris tylko wstała i
wygładziła spódniczkę.
— Dziś każą nam oglądać Ellę zaklętą w sali kinowej. —
Przewróciła oczami i zrobiła cierpiętniczą minę. — Jak chcesz, to
powiem im, że źle się czujesz. Może potrzebujesz trochę czasu
dla siebie. Zrozumiem, jeśli nie chcesz na razie spotykać się z
Tarą i jej koleżankami.
Hanna już miała przytaknąć, ale nagle z jej żołądka wydobyło
się bulgotanie. Wyprostowała plecy. To prawda — nie miała
najmniejszej ochoty na spotkanie z Tarą i pozostałymi
pacjentkami, które poznały całą prawdę o niej. Ale zdała też sobie
sprawę, że już jej to nie
230
obchodziło. Tutaj każdy miał świra i wszyscy byli warci siebie
nawzajem.
— Przyjdę — zdecydowała. Iris uśmiechnęła się.
— Nie spiesz się.
Za Iris zamknęły się drzwi.
Hanna czuła, jak zwalnia jej puls. Osuszyła oczy chusteczką,
włożyła klapki i podeszła do lustra. Ukrycie opuchlizny pod
oczami wymagało specjalnego makijażu. Wtedy zauważyła na
biurku czarną skórzaną torebkę od Chanel, z której wystawało
jakieś czasopismo. Hanna wyciągnęła je. Nie wierzyła własnym
oczom. To było najnowsze wydanie „People". Właśnie to, w
którym zamieszczono artykuł o Hannie i jej przyjaciółkach.
W jej głowie odezwał się alarm. Czy pielęgniarki nie powinny
były tego zabrać? W panice Hanna otworzyła czasopismo na
stronie z tym oszczerczym artykułem. Tydzień sekretów i
kłamstw. Przesunęła wzrokiem po tekście. Pisano w nim o jej
przyjaźni z Ali. O tym, co zrobiła Mona jako A. O tym, jak
widziały zwłoki lana i jak o mały włos nie zginęły w pożarze.
Spojrzała też na wykres informujący, że dziewięćdziesiąt dwa
procent ankietowanych uważało, że to Hanna i jej przyjaciółki
zabiły Ali. Nagle rzucił się jej w oczy mały, obramowany artykuł
na marginesie z tytułem wypisanym wielką czcionką: „Gdzie się
podziewa Hanna Marin? Nigdy nie uwierzycie!". A obok
widniało zdjęcie Hanny przed Zaciszem.
Hanna zamarła.
W artykule wymieniono wszystkie leki, które brała, łącznie z
tabletkami nasennymi i valium. Przedstawiono plan jej dnia,
napisano, co jada na śniadanie, jak długo
231
biega na bieżni i jak często uzupełnia swój dziennik diety.
Poniżej opublikowano jeszcze jedno zdjęcie. Przedstawiało
Hannę w obcisłych legginsach i T-shircie wystawiającą język do
obiektywu. Za nią widać było ścianę z graffiti w pokoju na
poddaszu. Środkowy palec Hanny, podobnie jak twarz
dziewczyny siedzącej obok niej, celowo rozmazano. — O Boże
— wyszeptała Hanna.
Patrzyła na czasopismo z wzbierającym uczuciem obrzy-
dzenia. W czasie terapii grupowej Hanna rzuciła oskarżenie na
Tarę. Ale coś tu nie pasowało. Nawet gdyby Tara ukradła także
jednorazowy aparat Iris, to skąd miałaby znać wszystkie
szczegóły dotyczące życia Hanny w Zaciszu. O tym wiedziała
tylko osoba, która spędzała z Hanną każdą chwilę w ciągu dnia.
Hanna już miała cisnąć czasopismo w odległy kąt pokoju, gdy
nagle dostrzegła na zdjęciu drobny szczegół. Za jej głową, tuż
obok zrobionego przez Iris rysunku studni życzeń, zauważyła
jeszcze jeden rysunek, wykonany dokładnie taką samą kreską i
takim samym tuszem. Przedstawiał dziewczynę o twarzy w
kształcie serca, kształtnych ustach i ogromnych błękitnych
oczach. Hanna przyjrzała się fotografii jeszcze uważniej.
Wpatrywała się w nią tak długo, aż kształty i kontury zaczęły się
rozmazywać. Narysowana twarz do złudzenia przypominała jej
kogoś, kogo tak dobrze znała. Dziewczynę, którą — jak jej się
zdawało — spotkała w lesie tydzień wcześniej.
Nagle w jej uszach zadźwięczał głos Ali. „Chce cię
skrzywdzić, tak jak skrzywdziła mnie".
Ali wcale nie mówiła o Tarze. Mówiła o Iris.
232
25
POŻEGNANIE Z ARIĄ
W godzinę po spotkaniu z Esmeraldą Aria zaparkowała swój
samochód pod bramą cmentarza Świętego Bazylego.
Majestatyczne mauzolea i ozdobne kamienie nagrobne były
skąpane w świetle księżyca. Kilka wysokich, stylizowanych na
stare latarni oświetlało brukowaną ścieżkę. Bezlistne wierzby
poruszały lekko gałęziami na wietrze. Aria potrafiłaby znaleźć
grób Ali z zamkniętymi oczami, ale tym razem wcale nie było
łatwo jej pokonać tej drogi.
Ali z ab i ł a Ali. To było szokujące... i niewiarygodne... a
poza tym wywołało u Arii dojmujące, kolosalne poczucie winy.
Czym innym było zabójstwo Ali, choć wydawało się tragicznym
wydarzeniem. Ale samobójstwo? Na pewno dało się mu zaradzić.
Ali pewnie szukała pomocy.
Zarazem Aria powątpiewała w to, że Ali potrafiłaby zrobić coś
takiego. Wydawała się taka szczęśliwa i beztroska. Przypomniała
sobie jednak jeszcze raz to przedpołudnie, kiedy razem z
przyjaciółkami wyszła z domu
233
DiLaurentisów, gdzie mama Ali pytała je o to, dokąd mogła
udać się jej córka. Aria, idąc po podjeździe, zauważyła, że z
jednego z kubłów na śmieci spadła pokrywa. Kiedy się schyliła,
żeby ją podnieść, dostrzegła w kuble pustą fiolkę po lekach. Na
etykietce widniało imię Ali, ale nazwę leku wymazano. Wtedy
Aria niewiele się nad tym zastanawiała, teraz jednak wysiliła
pamięć. A jeśli to były leki antydepresyjne? A jeśli Ali czuła, że
nie daje sobie rady, i zażyła ich całą garść tamtej nocy, gdy
świętowały zakończenie siódmej klasy? Być może sama weszła
do dołu, położyła się, złożyła dłonie na piersi i czekała, aż lek
zacznie działać. Ale tego nie dało się udowodnić. Gdy robotnicy
znaleźli ciało Ali, było ono w takim stanie rozkładu, że nie
sposób było ustalić, czy przyczyną śmierci było przedawkowanie
leków.
Niedługo przed śmiercią Ali napisała do Arii SMS-a:
„Unikasz mnie? Chcę pogadać". Aria zignorowała go, bo miała
serdecznie dość docinków Ali na temat romansu Byrona. A jeśli
Ali chciała pogadać o czymś innym? Jak to możliwe, że Aria nie
zorientowała się w porę, skoro Ali miała takie poważne
problemy?
Choć rozstała się z Noelem ledwie godzinę wcześniej,
wyciągnęła telefon i zadzwoniła do niego. Odebrał natychmiast.
- Jestem na cmentarzu - powiedziała i zamilkła na chwilę.
Przecież Noel wiedział, dlaczego tam pojechała.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją Noel. - Poczujesz się
lepiej, obiecuję.
Aria ścisnęła mocniej w dłoni bukiet owinięty w szeleszczącą
folię, który kupiła kilka minut wcześniej na stoisku z kwiatami w
supermarkecie. Nie miała pojęcia, co
234
powinna powiedzieć Ali ani jaką dostanie tym razem od-
powiedź. Ale teraz mogłaby zrobić wszystko, byle tylko poczuć
się lepiej. Przycisnęła telefon do ucha i zaczęła mówić przez
zaciśnięte gardło:
— Może Ali próbowała powiedzieć mi coś ważnego, a ja ją
zignorowałam. To wszystko moja wina.
— Nieprawda — zaprzeczył Noel. W słuchawce rozległy się
jakieś trzaski. — Czasem, gdy myślę o moim bracie, też mam do
siebie pretensje... ale to nie ma sensu. Nie mogłem nic zrobić i ty
też nie zdołałabyś jej powstrzymać. Poza tym nie tylko ty
przyjaźniłaś się z Ali. Mogła pogadać ze Spencer czy z Hanną
albo z rodzicami. Ale tego nie zrobiła.
— Pogadamy później, okej?
Aria rozłączyła się, bo czuła, że łzy nie pozwalają jej mówić.
Wzięła bukiet, otworzyła furtkę i ruszyła w kierunku grobu Ali.
Trawa pod jej stopami szeleściła. Po kilku minutach dotarła do
wzgórza i zbliżała się do grobu Ali. Ktoś położył na nim świeże
kwiaty i przykleił do płyty nagrobnej zdjęcie Ali.
— Aria?
Odwróciła się spłoszona. Poczuła ciarki na plecach. Jason
DiLaurentis stał kilka kroków dalej pod rozłożystym jaworem.
Zebrała się w sobie, gotowa na kolejny wybuch wściekłości. Ale
on tylko stał, spoglądając to w prawo, to w lewo. Miał na sobie
grubą czarną kurtkę z ocieplanym kapturem, czarne spodnie i
rękawiczki. Przez krótką chwilę Aria zastanawiała się, czy Jason
zamierza obrabować bank.
— Cz-cześć — wykrztusiła wreszcie. — Chciałam... pogadać
z Ali. Mogę?
235
Jason wzruszył ramionami.
— Jasne. — Ruszył w dół wzgórza, jakby chciał zostawić całe
miejsce tylko dla Arii.
— Zaczekaj! — zawołała za nim Aria.
Jason zatrzymał się, oparł dłoń o drzewo i patrzył na nią.
Aria zastanawiała się, co chce mu powiedzieć. Tydzień
wcześniej, kiedy jeszcze z sobą chodzili, Jason zachęcał ją do
rozmów na temat Ali. Twierdził, że wszyscy wokół traktują
śmierć Ali jako temat tabu i nawet nie wymawiają jej imienia w
jego obecności. Aria nerwowo pocierała uda dłońmi.
— Ostatnio dowiedziałyśmy się o Ali sporo rzeczy, o których
nie miałyśmy wcześniej pojęcia — powiedziała wreszcie. - Wiele
z tych informacji nami wstrząsnęło. Na pewno tobie też nie jest
łatwo.
Jason kopnął grudkę ziemi.
— Nie jest.
— Czasami nie wiadomo, co ludzie sobie myślą tak naprawdę
- dodała Aria. Miała przed oczami obraz Ali radośnie kręcącej
piruety na trawniku przed domem tego wieczoru, kiedy
świętowały zakończenie siódmej klasy. Wydawała się szczęśliwa
z powodu spotkania z przyjaciółkami. — Niektórzy wydają się
idealni. Noszą maski, pod którymi... ukrywają wiele rzeczy.
Jason jeszcze raz kopnął grudkę ziemi.
— Ale to nie twoja wina — mówiła dalej Aria. — To nie my
zawiniliśmy.
Nagle zdała sobie sprawę, że wierzy w to, co mówi. Jeśli Ali
naprawdę popełniła samobójstwo i jeśli planowała to od jakiegoś
czasu, Aria i tak nie byłaby w stanie jej przed tym ustrzec.
Oczywiście nie mogła sobie darować, że nie
236
zauważyła problemów Ali wcześniej, i bolało ją to, że nie
poznała powodów jej decyzji... może jednak musiała się z tym
pogodzić, odbyć żałobę i zacząć normalnie żyć.
Jason otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle
rozległ się jakiś przeszywający dźwięk. Jason sięgnął do kieszeni
i wyciągnął telefon.
- Muszę odebrać - powiedział przepraszającym tonem,
spoglądając na telefon.
Aria pomachała mu na pożegnanie, kiedy schodził w dół
wzgórza i znikał w cieniu.
Spojrzała na nagrobek Ali. Aliso n Lau r en DiLau ren t is. I
tylko tyle. Czy Ali wiedziała, że ich impreza w domku Spencer
będzie ostatnim spotkaniem? Czy może działała pod wpływem
nagłego impulsu, bo zdała sobie sprawę, że dłużej już nie da sobie
rady? Kiedy po raz ostatni Aria widziała Ali żywą, ta chciała
zahipnotyzować swoje przyjaciółki, ale Spencer zerwała się na
równe nogi i odsłoniła rolety. „Tu jest za ciemno", powiedziała
Spencer. „Musi być ciemno - wyjaśniła Ali, zasuwając z po-
wrotem rolety - Tak to działa". A kiedy Ali się odwróciła, Aria
spojrzała ukradkiem na jej twarz. Wcale nie wyglądała jak ktoś,
kto chce zdominować innych i nimi manipulować. Wyglądała
raczej na kogoś kruchego i przerażonego. Kilka sekund później
Spencer kazała Ali wyjść... a Ali wykonała polecenie. Ustąpiła,
choć nigdy tego nie robiła, jakby gdzieś ulotnił się cały jej upór i
zawziętość.
Aria uklękła w trawie i dotknęła chłodnego marmurowego
kamienia nagrobnego. Z jej oczu popłynęły gorące łzy.
- Ali, przepraszam - wyszeptała. - Nie wiem, co się z tobą
stało, ale przepraszam. - Nad jej głową zaryczał przelatujący
samolot. Zapach unoszący się z bukietu róż
237
stojącego na grobie drażnił nos Arii. - Przepraszam - po-
wtarzała. — Tak bardzo przepraszam.
— Aria? — zawołał jakiś wysoki głos.
Aria poderwała się na równe nogi. Oślepiło ją światło latarki.
Trzęsły się jej ręce. Przez chwilę myślała, że to Ali. Nagle snop
światła przesunął się. Stała przed nią policjantka w okularach w
ciemnych oprawkach i w czapce narciarskiej z emblematem
policji w Rosewood.
— Aria Montgomery?
— T-tak — wyjąkała Aria.
Policjantka położyła dłoń na jej ramieniu.
— Musisz iść ze mną.
— Dlaczego? — Aria zaśmiała się nerwowo i wyrwała z
uścisku.
Krótkofalówka przy pasku policjantki zapikała.
— Najlepiej zrobisz, jeśli zgodzisz się na rozmowę w ko-
misariacie.
— Co się stało? Nie zrobiłam nic złego. Policjantka
wykrzywiła usta w złowrogim uśmiechu.
— Za co tak przepraszasz, Aria? - Spojrzała na grób Ali.
Oczywiście słyszała to, co mówiła przed chwilą Aria. — Może za
to, że ukrywasz przed nami istotne dowody?
Aria pokręciła głową zupełnie zdezorientowana.
— Dowody?
Policjantka rzuciła jej pogardliwe spojrzenie, jakby chciała
przejrzeć Arię na wylot.
— Pewną rzecz.
Arii zaschło w gardle. Przycisnęła do piersi swoją torbę ze
skóry jaka. W jej wewnętrznej kieszeni nadal leżał pierścionek
lana. Tak bardzo skupiła się na tym, by wejść w kontakt z Ali, że
zupełnie o nim zapomniała.
238
- Nic nie zrobiłam!
- Mhm - mruknęła policjantka, jakby nie wierzyła Arii i nie
była zainteresowana jej zapewnieniami. Odpięła kajdanki od pasa
i spojrzała na Jasona, który stał kilka metrów dalej. - Dziękujemy,
że zadzwonił pan do nas z informacją, gdzie możemy ją znaleźć.
Aria otworzyła z niedowierzaniem usta. Z wściekłością
spojrzała na Jasona.
- To ty im powiedziałeś, gdzie mają mnie szukać!?
-wykrzyknęła. — Dlaczego?
Jason pokręcił głową i otworzył szeroko oczy.
- Co? Ja nie...
- Pan DiLaurentis powiedział jednemu z naszych inspektorów
wszystko, co wie - przerwała im policjantka. -On po prostu
spełnił swój obywatelski obowiązek, panno Montgomery. -
Wyrwała Arii z rąk torbę, a potem założyła jej kajdanki. - Proszę
nie winić go za swoje czyny. Za to, co wszystkie zrobiłyście.
Do Arii powoli docierało to, co policjantka właśnie po-
wiedziała. Czy naprawdę miała na myśli właśnie to? Jeszcze raz
spojrzała na Jasona.
- To jakieś brednie!
- Aria, nic nie rozumiesz — zaprotestował Jason. - Ja nie...
- Idziemy — zakomenderowała policjantka.
Aria miała teraz ręce skute z tyłu. Widziała, że Jason porusza
ustami, ale nie słyszała jego słów.
- Od kiedy to policja słucha wariatów! - krzyknęła do
policjantki. - Nie wiecie, że Jason spędził kilka lat w szpitalu
psychiatrycznym?
Policjantka przekrzywiła głowę, jakby nad czymś się
zastanawiała. Jason jęknął.
239
— Aria... - Łamał mu się głos. -Nie. Wszystko źle zro-
zumiałaś.
Aria spojrzała na Jasona, który wydawał się bardzo
wzburzony.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała szorstko.
Policjantka chwyciła ją za ramię.
— Proszę ze mną, panno Montgomery. Idziemy. Ale Aria nie
spuszczała wzroku z Jasona.
— Co źle zrozumiałam? — Jason patrzył na nią z pół-
otwartymi ustami. — No wyduś to z siebie! — błagała. — Co
źle zr o zu mia ł am?
Jason stał jednak bez słowa, patrząc, jak policjantka ciągnie za
sobą Arię w dół wzgórza i prowadzi ją do samochodu.
240
26
DOWODY NIE KŁAMIĄ
Podróż z Lancaster do Rosewood miała trwać najwyżej dwie
godziny, ale Emily popełniła błąd, wsiadając do autobusu
zatrzymującego się na kilku autentycznych farmach amiszów.
Wysiadła w Filadelfii, a stamtąd musiała jeszcze dojechać do
Rosewood kolejnym autobusem, który stał przez czterdzieści
pięć minut na dworcu, a potem utknął w korku na autostradzie.
Kiedy wreszcie dojechał do Rosewood, Emily zdążyła obgryźć
wszystkie paznokcie i z nerwów wyrwała dziurę w winylowej
tapicerce fotela. Dochodziła szósta i zaczął padać deszcz ze
śniegiem. Drzwi autobusu otworzyły się, a Emily zeszła w dół po
schodkach.
W mieście panowała martwa cisza. Światła zmieniły się z
czerwonego na zielone, ale przez skrzyżowanie nie przejechało
ani jedno auto. Bar z cheeseburgerami był jeszcze otwarty, lecz
świecił pustkami. Z kawiarni Jednorożec rozchodził się zapach
świeżo palonych ziaren kawy, choć lokal stał zamknięty na cztery
spusty.
241
Emily ruszyła pędem, ślizgając się po mokrym chodniku.
Miała wciąż na nogach buty amiszów na bardzo cienkich, śliskich
podeszwach. Komisariat policji znajdował się tylko kilka
przecznic dalej. W głównym budynku paliło się światło. To tam
Emily z przyjaciółkami udały się, gdy odkryły, że A. to Mona
Vanderwaal. Teraz osoba podszywająca się pod A. kazała jej
pójść na tyły komisariatu. W tej części budynku nie było okien,
więc Emily nie wiedziała, czy jakiś policjant jest w środku.
Zauważyła, że ktoś otworzył ciężkie metalowe drzwi i podparł je
kubkiem. Wiedziała, że A. dotrzyma obietnicy.
Stanęła w długim korytarzu. Podłogi wydzielały ostry zapach
płynu do czyszczenia, na drugim zaś końcu korytarza jarzył się
napis: „WYJŚCIE". W absolutnej ciszy słyszała tylko brzęczenie
neonowych lamp nad swoją głową i własny oddech.
Idąc wzdłuż korytarza, przesuwała dłonią po ścianach.
Zatrzymywała się przed każdym biurem i czytała napisy na
tabliczkach. „ARCHIWUM. ADMINISTRACJA. WSTĘP
TYLKO DLA PRACOWNIKÓW". Napis na czwartych
drzwiach głosił: „MATERIAŁY DOWODOWE".
Emily zajrzała do środka przez małe okienko w metalowych
drzwiach. Pokój był długi i ciemny. Wypełniały go regały,
segregatory, pudła na dokumenty i metalowe szafki zamykane na
klucz. Przypomniał się jej wachlarz dokumentów ze zdjęcia
przysłanego przez A. Przesłuchanie mamy Ali. Zapisana
chronologicznie rekonstrukcja wydarzeń tamtej nocy, gdy
zginęła Ali. Jakieś dziwne dokumenty z jakiegoś tam Zacisza,
które mogło być szemraną firmą deweloperską. A wreszcie raport
z badania DNA,
242
który dowodził, że ciało znalezione w dole nie należało do Ali,
tylko do Leah.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.
- Co ty tu robisz?
Emily odskoczyła od drzwi i się odwróciła. Policjant trzymał
ją mocno za ramię i patrzył na mą z wściekłością. Jarzący się na
czerwono napis „WYJŚCIE" rzucał na jego twarz niepokojący
odblask.
- Ja... - wyjąkała. Policjant zmarszczył brwi.
- Nie masz prawa tu przebywać! - Przyjrzał się jej uważnie i w
jednej chwili ją rozpoznał. -Zn am ci ę -powiedział.
Emily próbowała mu się wyrwać, ale on trzymał ją mocno.
Policjant otworzył usta.
- To ty jesteś jedną z tych dziewczyn, które twierdziły, że
widziały Alison DiLaurentis. - Kąciki jego ust powędrowały w
górę i zbliżył swoją twarz do twarzy Emily. Jego oddech pachniał
cebulą. - Szukaliśmy cię.
Emily poczuła, że paraliżuje ją strach.
- Powinniście szukać Darrena Wildena! Te zwłoki, które
znaleźliście w ziemi, nie należą do Alison DiLaurentis, tylko do
dziewczyny o nazwisku Leah Zook! To Wilden ją zamordował i
wrzucił do dołu. To on jest winny.
Ale policjant jedynie się zaśmiał 1 ku przerażeniu Emily
zaczął zakładać jej kajdanki.
- Kochanie - powiedział, prowadząc ją korytarzem. -Jedyną
winną osobą jesteś ty.
243
27
BIG LOVE!
Pani Hastings nie chciała powiedzieć Spencer, dokąd ją
zabiera. Twierdziła, że to niespodzianka. Ogromne domy z
wieżyczkami, stojące przy ich ulicy, zniknęły im już za plecami.
Minęły rozległą farmę Springton i gospodę Pod Siwkiem.
Spencer wyjęła z portfela wszystkie banknoty i uporządkowała je
według numerów seryjnych. Mama zawsze jeździła powoli i
koncentrowała się na trasie i ruchu ulicznym, ale tym razem
zachowywała się jakoś inaczej, i to wyprowadziło Spencer z
równowagi.
Jechały już prawie pół godziny. Niebo przybrało czarny kolor,
a gwiazdy migotały na nim jasno. Światła na gankach jaśniały.
Kiedy Spencer zamknęła oczy, wróciły do mej natychmiast
wspomnienia o tamtej nocy, gdy zaginęła Ali. W zeszłym
tygodniu z mroków niepamięci wydobyła obraz Ali stojącej na
skraju lasu z Jasonem. Ale i to wspomnienie uległo
przekształceniu, a osoba, którą
244
uważała za Jasona, teraz zmieniła się w kogoś niższego,
drobniejszego i bardziej kobiecego.
Dokładnie o której godzinie mama wróciła wtedy do domu?
Czy zrobiła tacie awanturę? Czy przyznała się do tego, co
zrobiła? Może to dlatego ojciec przesłał tę bajońską sumę na
konto Funduszu na rzecz Odnalezienia Alison DiLaurentis. Na
pewno nikt nie posądziłby o współudział w zabójstwie rodziny,
która przeznaczyła tyle forsy na poszukiwanie Alison.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Wyciągnęła go z
torby, oczekując najgorszego. Dostała nowego SMS-a.
Twoja siostra liczy na to, ze właściwie to rozegrasz. W
przeciwnym razie i ty będziesz miata krew na rękach.
A.
— Kto to? — Mama zatrzymała się na czerwonym świetle.
Oderwała wzrok od jadącego przed nimi samochodu terenowego
i spojrzała na Spencer.
Spencer zasłoniła dłonią ekran telefonu.
- A, nikt.
Włączyło się zielone światło. Spencer zamknęła oczy.
Two ja sio str a. Spencer wielokrotnie życzyła Ali źle, ale
teraz wszystkie złe wspomnienia gdzieś się ulotniły. Miały tego
samego ojca, w ich żyłach płynęła ta sama krew. Tamtego lata
straciła nie tylko przyjaciółkę, ale i kogoś z najbliższej rodziny.
Mama zjechała z głównej drogi i zatrzymała swojego
mercedesa przy restauracji Otto, najstarszej i najfajniejszej
włoskiej knajpce w Rosewood. W środku paliło się
245
ciepłe, złote światło, a Spencer już czuła dochodzący stamtąd
zapach oliwy z oliwek i czerwonego wina.
- Idziemy na kolację? - zapytała drżącym głosem.
- Nie tylko - odparła mama, wydymając usta. - Chodź.
Na parkingu stało mnóstwo samochodów. Na samym jego
końcu Spencer zauważyła dwa wozy policyjne. Z czarnego
samochodu terenowego wysiadły dwie bliźniaczki o blond
włosach. Miały jakieś trzynaście lat i były ubrane w puchate
kurtki, białe wełniane czapeczki i takie same dresy z ciągnącym
się wzdłuż nogawki napisem: „DRUŻYNA HOKEJA SZKOŁY
KENSINGTON", wykonanym ozdobnymi literami. Czasem
Spencer i Ali przez cały dzień chodziły ubrane w jednakowe
stroje do hokeja. Ciekawe, czy ktoś wziął je kiedyś za bliźniaczki.
Spencer nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
- Mamo - Spencer czuła, że głos uwiązł jej w gardle. Mama się
odwróciła.
-Tak?
„Powiedz coś!", słyszała, jak jakiś głos krzyczy w jej głowie.
Ale nie potrafiła otworzyć ust.
- O, już są!
W światłach parkingu ukazały się dwie postacie i zaczęły
machać do Spencer i jej mamy. Pan Hastings zmienił biurowy
garnitur na błękitną koszulkę polo i lniane spodnie. Obok niego
szła promiennie uśmiechnięta Melissa w niebieskiej sukience
podkreślającej talię, z satynową torebką pod pachą.
- Przepraszam, że nie oddzwoniłam - powiedziała Me-hssa do
Spencer, kiedy tylko podeszli bliżej. - Bałam się, że się wygadam
i zepsuję niespodziankę!
246
— Niespodziankę? — pisnęła Spencer, nie potrafiąc pozbierać
myśli.
Jeszcze raz rzuciła okiem w stronę wozów policyjnych
stojących nadal po drugiej stronie parkingu. „Powiedz coś! —
znowu krzyczał głos w jej głowie. — Twoja siostra liczy na
ciebie".
Pani Hastings ruszyła w stronę wejścia.
— No to co? Wchodzimy.
— No pewnie — przytaknął pan Hastings.
— Zaraz! — Zatrzymała ich Spencer.
Wszyscy stanęli i się odwrócili. Włosy mamy lśniły w
neonowym świetle parkingowej latarni. Policzki taty zaróżowiły
się z zimna. Rodzice uśmiechali się do niej wyczekująco. Nagle
Spencer zdała sobie sprawę, że mama nie ma pojęcia, co Spencer
zamierza zaraz powiedzieć. Nie widziała przecież zdjęcia pani
DiLaurentis, które Spencer oglądała w gabinecie taty. Nie
wiedziała, że kilka chwil wcześniej Spencer rozmawiała z łanem
na czacie. Po raz pierwszy Spencer zrobiło się żal rodziców.
Miała ochotę przytulić ich do siebie i ochronić przed wszystkim,
czego mieli się dowiedzieć. Wolałaby nigdy nie poznać całej
prawdy.
Ale musiała mówić.
— Dlaczego to zrobiliście? — wyszeptała.
Pani Hastings zrobiła krok w tył, a jej wysokie obcasy
zastukały w chodnik.
— Co zrobiliśmy?
Spencer widziała, że policjanci nadal siedzą w samochodzie.
Zniżyła głos i wbiła wzrok w mamę.
— Wiem, co się stało tej nocy, gdy zginęła Ali. Dowiedziałaś
się o romansie taty z panią DiLaurentis. Widziałaś
247
ich w domu Ali. I dowiedziałaś się, że Ali była moją... że była
taty...
Pani Hastings skuliła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. -Co ?
-Sp en c er ! - zawołał przerażony pan Hastings. - Co ty
wygadujesz?
Teraz słowa same płynęły z jej ust. Dopiero po chwili
zauważyła, że zerwał się silny wiatr i bezlitośnie chłostał jej
twarz.
- To się zaczęło, jak jeszcze studiowaliście prawo, tato? To
dlatego nigdy nie przyznałeś się do tego, że pan DiLaurentis
studiował w Yale w tym samym czasie co ty? Bo już wtedy coś
łączyło ciebie i Jessicę? To dlatego nie utrzymywaliście
kontaktów z rodziną Ali?
Na parkingu zatrzymał się jeszcze jeden samochód. Tata nie
odpowiadał. Stał pośrodku parkingu i kołysał się na piętach.
Przypominał boję, w którą uderzają morskie fale. Melissa
upuściła torebkę i schyliła się po nią. Miała otwarte usta i szkliste
oczy. Spencer spojrzała na mamę.
- Jak mogłaś ją skrzywdzić? Ona była moją s io str ą. A ty,
tato, jak mogłeś to ukrywać? Ona była twoją córką.
W jednej chwili twarz pani Hastings stężała. Zamrugała, jakby
właśnie się obudziła. Odwróciła się w stronę męża.
- Ty i... Jessica?
Tata Spencer chciał coś powiedzieć, ale z jego otwartych ust
wydobyło się tylko kilka niezrozumiałych sylab.
- Wiedziałam — wyszeptała pani Hastings. Mówiła powoli i
spokojnie. Na szyi zadrżał jej mięsień. - Pytałam cię o to milion
razy, ale zawsze twierdziłeś, że to nieprawda.
248
W jednej chwili rzuciła się na pana Hastingsa i zaczęła go
okładać swoją torebką od Gucciego.
- Chodziłeś do ich domu? Ile razy? Co ci strzeliło do głowy?
Spencer nie mogła złapać oddechu, jakby ktoś wypompował z
okolicy całe powietrze. Dzwoniło jej w uszach. Wydawało się jej,
że wydarzenia na jej oczach rozgrywają się w zwolnionym
tempie. Wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Mama
zachowywała się tak, jakby o niczym wcześniej nie wiedziała.
Spencer przypomniała sobie znowu swój czat z łanem. Czy to
możliwe, że mama nigdy się o tym wszystkim nie dowiedziała, że
dziś usłyszała o tym... po raz pierwszy w życiu?
Mama przestała wreszcie bić tatę. On odskoczył w tył i dyszał
ciężko. Po twarzy spływały mu krople potu.
- Przyznaj się. Choć raz powiedz prawdę! - krzyknęła mama.
Kilka kolejnych sekund ciągnęło się w nieskończoność.
- Tak — przyznał wreszcie tata i zwiesił głowę. Melissa
pisnęła. Pani Hastings jęknęła przeciągle. Pan
Hastings przestępował z nogi na nogę. Spencer zamknęła
oczy. Kiedy je otworzyła po minucie, Melissa gdzieś sobie
poszła. Pani Hastings wbiła nienawistny wzrok w swojego męża.
-Jak długo to trwało? - pytała. Na skroniach nabrzmiały jej
żyły. - To naprawdę była twoja córka?
Pan Hastings nie potrafił opanować drżenia rąk. Z jego gardła
wydobył się przeciągły jęk. Ukrył twarz w dłoniach.
- O dzieciach dowiedziałem się dopiero później. Pani Hastings
zrobiła krok w tył. Zacisnęła mocno zęby
i pięści.
249
- Jak wrócę dziś wieczorem do domu, ma cię tam nie być -
oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Veronica...
- Idź sobie!
Po chwili ojciec wykonał polecenie. Wsiadł do swojego
jaguara i odjechał z parkingu, zostawiając żonę z córkami.
- Mamo. — Spencer dotknęła ramienia pani Hastings.
- Daj mi spokój — warknęła mama, opierając się o kamienną
ścianę budynku, w którym mieściła się restauracja.
Z głośnika nad drzwiami sączyła się wesoła melodia, grana na
akordeonie. W środku ktoś zaśmiał się radośnie.
- Myślałam, że wiesz o wszystkim — powiedziała Spencer z
desperacją w głosie. - I że dowiedziałaś się o tym tej nocy, gdy
zaginęła Ali. Następnego dnia zachowywałaś się tak, jakbyś
zrobiła coś złego. Myślałam, że to dlatego nie chciałaś już nigdy
rozmawiać o tamtej nocy.
Mama odwróciła się do niej. Miała rozmazaną szminkę.
Patrzyła na Spencer dziko.
- Naprawdę sądzisz, że mogłabym z ab i ć Ali? - syknęła. -
Naprawdę masz mnie za takiego potwora?
- Nie — szepnęła Spencer ledwie słyszalnym głosem. — Ja
tylko...
- Tylko co? — warknęła mama, wygrażając jej pięścią tak
gniewnie, że Spencer cofnęła się o kilka kroków i weszła na
klomb. — Wiesz, czemu prosiłam cię, żebyśmy więcej nie
rozmawiały o tej nocy? Bo wtedy zag in ęł a twoja najlepsza
przyjaciółka. I jej zniknięcie namieszało ci w głowie. Uważałam,
że powinnaś się wreszcie otrząsnąć. Nie powiedziałam tego
dlatego, że ją zamordowałam!
- Przepraszam - jęknęła Spencer. - Chodzi o to, że... To
znaczy, Melissa nie mogła cię znaleźć i wydawała się taka...
250
- Wyszłam na kolację z przyjaciółmi! - krzyczała pani
Hastings. - I wróciłam późno. Pamiętam to tylko dlatego, że
policja pytała mnie o to chyba ze sto razy przez kilka kolejnych
dni!
Za nimi ktoś zakaszlał. Melissa siedziała skulona pod
żywopłotem. Spencer chwyciła ją za ramię.
- Dlaczego w kółko powtarzałaś tacie, że musi znaleźć mamę?
Melissa pokręciła głową zupełnie zaskoczona. -Co?
- Tamtej nocy staliście w drzwiach, a ty powtarzałaś:
„Musimy znaleźć mamę. Musimy znaleźć mamę".
Melissa patrzyła bezradnie na Spencer. Otworzyła szeroko
oczy, jakby wspomnienie tamtej nocy właśnie do niej powróciło.
- Chodzi ci o to, że poprosiłam tatę, żeby podwiózł mnie na
lotnisko, żebym złapała lot do Pragi? - zapytała cicho.
-Wiedziałam, że będę skacowana, ale tata stwierdził, że to nie
jego interes. Powinnam była tyle nie pić. - Zamrugała, jakby była
bardzo zdumiona.
Jakaś para z małą dziewczynką wysiadła z minivana. Oboje
trzymali się za ręce i uśmiechali. Dziewczynka, ssąc kciuk,
spojrzała z zaciekawieniem na Spencer, a potem weszła z
rodzicami do restauracji.
- Ale... - Spencer zrobiło się niedobrze. Zapach oliwy z oliwek
dochodzący z restauracji wydał się jej nagle ciężki i duszący.
Badawczo przyglądała się twarzy siostry, która nie potrafiła
ukryć swojego poruszenia. - Nie kłóciłaś się z tatą, bo mama
dowiedziała się o jego romansie? Nie wróciłaś do lana i nie
poskarżyłaś mu się: „Mój tata ma romans z panią DiLaurentis i
wydaje mi się, że mama właśnie zrobiła coś strasznego?".
251
— Ian? — przerwała jej Melissa i uniosła w górę brwi. —
Nigdy mu czegoś takiego nie powiedziałam. Kiedy ci o tym
opowiadał?
Spencer trochę się uspokoiła.
— Dzisiaj. Twierdził, że rozmawiał z tobą na Skypie.
— Co!? — krzyknęła Melissa.
Spencer chwyciła się za głowę. Nic już nie rozumiała. Słowa
lana, mamy i Melissy połączyły się w jej głowie w jeden wielki
mętlik. Sama nie wiedziała, co jest prawdą, a co nie.
Czy to z łanem rozmawiała na czacie? A może z kimś, kto
tylko podszywał się pod lana? Skąd miała wiedzieć?
— A o czym szeptałyście z sobą po kryjomu przez cały
tydzień? — zapytała Spencer z desperacją w głosie. Tak bardzo
chciała zrozumieć całą sytuację i usprawiedliwić to, co właśnie
zrobiła.
— Planowałyśmy specjalną kolację dla ciebie. — Mama
spojrzała na nią. W jednej chwili uszła z niej cała agresja. Melissa
westchnęła zbulwersowana i odeszła na bok. -Andrew i Kristen
Cullen już na nas czekają w środku. Chcieliśmy was wszystkich
zabrać na premierę Bądźmy poważni na serio do teatru przy
Walnut Street.
Spencer dostała gęsiej skórki. Zrobiło się jej niedobrze.
Rodzina chciała okazać jej miłość, a ona zachowała się jak
ostatnia idiotka.
Po jej policzkach popłynęły łzy. Oczywiście, że mama nie
zabiła Alison. Mama nawet nie wiedziała o romansie taty. Ten,
kto udawał lana, skłamał.
Poczuła, że ktoś stanął za jej plecami. Kiedy się odwróciła,
zobaczyła siwowłosego policjanta o surowym wyrazie twarzy.
Przy jego pasku połyskiwał pistolet.
252
— Panno Hastings — odezwał się policjant i skinął głową. —
Muszę panią zabrać na komisariat.
— C-co!? — krzyknęła Spencer. — Dlaczego?
— Lepiej będzie, jeśli obejdzie się bez awantury — ostrzegł ją
spokojnie policjant.
Bez słowa stanął przed nią i gestem kazał pani Hastings, żeby
się odsunęła na bok. Skuł Spencer, która poczuła chłód metalu
wokół nadgarstków.
— Nie! — zawołała Spencer.
To stało się tak niespodziewanie. Spojrzała przez ramię.
Mama stała jak zaczarowana, po policzkach płynął jej rozmazany
tusz do rzęs. Miała otwarte usta.
— Dlaczego pan to robi? — zapytała bezradnie Spencer.
— Kontakty ze zbiegłym przestępcą to poważne przestępstwo
— wyjaśnił. — To współudział w zbrodni. Mamy dowody w
postaci zapisu czatów internetowych.
— Czatów? — powtórzyła Spencer, a serce podeszło jej do
gardła.
Chodziło o czat z łanem. Czy policjanci podsłuchali jej
rozmowę z rodzicami? A może to Melissa pobiegła do nich i
wszystko im opowiedziała.
— Nic pan nie rozumie! — próbowała się bronić. — Nie
pomagałam przestępcy! To wcale nie był czat z łanem!
Ale policjant nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co mówiła.
Otworzył drzwi samochodu, położył dłoń na głowie Spencer i
posadził ją na tylnym siedzeniu. Zatrzasnął za nią drzwi, włączył
koguta i na sygnale ruszył w kierunku komisariatu.
253
28
NO I KTO JEST WARIATEM?
Hanna pędem przebiegła przez korytarz obok kafeterii i
zatrzymała się pod drzwiami do tajnej kryjówki Iris. — Wpuść
mnie, Iris! — krzyknęła.
Przycisnęła ucho do drzwi, ale z góry nie dochodziły żadne
dźwięki.
Przez ostatnią godzinę szukała Iris, która gdzieś się zaszyła.
Nie oglądała Elli zaklętej w sali kinowej z pozostałymi
pacjentkami. Hanna nie znalazła jej w jadalni, siłowni ani w spa.
Zdesperowana, oparła się o zamknięte drzwi. Na framudze ktoś
coś nabazgrał. W lewym górnym rogu widniało imię Courtney,
dawnej współlokatorki Iris. Obok jej imienia dorysowano
uśmiechniętą buźkę, która mrugała jednym okiem. Hanna chciała
wejść do środka, żeby przyjrzeć się portretowi Ali. Dlaczego go
przegapiła, kiedy była tu za pierwszym razem?
Hanna była pewna, że Iris znała Ali. Nie wiedziała tylko skąd.
Może poznały się przez Jasona? Iris twierdziła, że
254
jako pacjentka przebywała w różnych ośrodkach, nie tylko w
Zaciszu. Może wylądowała też w Radleyu, wtedy gdy był tam
Jason. I pewnie spotkała Ali, która przyszła w odwiedziny do
brata. Od razu się zaprzyjaźniły, ale wkrótce w ich przyjaźń
wkradła się zazdrość. Następnego dnia po zniknięciu Ali jej
mama pytała Hannę i jej przyjaciółki o to, czy ktokolwiek
dokuczał jej córce. Na pewno nikt z Rosewood... ale może ktoś ze
szpitala psychiatrycznego? Kiedy Hanna razem z Ali
przymierzały ubrania w swojej garderobie, ktoś zrobił Ali
telefoniczny kawał. Może to Iris jęczała po drugiej stronie, a nie
Jason. Pewnie Iris, zamknięta w szpitalu na dobre, wściekła się na
Ali, która mogła wychodzić z niego, kiedy tylko chciała. A może
Iris po prostu zazdrościła Ali wszystkiego.
Tara ostrzegała Hannę, że Iris to wariatka, której pod żadnym
pozorem nie wolno wyprowadzać z równowagi. Hanna powinna
była posłuchać tych rad.
A co jeśli... czy to w ogóle możliwe, że... że to Iris zabiła Ali?
Iris powiedziała przecież Hannie, że opuściła szpital dokładnie w
tym samym czasie, kiedy zniknęła Ali. Hannie przypomniała się
przekreślona litera narysowana na kawałku sztandaru
znalezionym przez Ali. To mogło być J, ale równie dobrze I. Jak
Iris. Może jej pobyt w Zaciszu to kolejna sprawka A. Może miała
poznać Iris. A może Iris to A. i teraz wciągnęła Hannę w pułapkę.
„Ona chce cię skrzywdzić", twierdziła Ali.
Hanna biegła przez korytarz, a klapki od Tory Burch uderzały
ją raz po raz w gołe pięty. Za rogiem zatrzymała ją pielęgniarka.
— Tu nie wolno biegać, kochanie.
Hanna nie mogła złapać oddechu.
255
- Widziała pani gdzieś Iris? Pielęgniarka pokręciła głową.
- Nie, ale pewnie ogląda film z pozostałymi dziewczynami.
Może i ty do nich dołączysz? Zrobiłyśmy dla was popcorn!
Hanna miała ochotę uderzyć ją w twarz i zetrzeć z niej ten
idiotyczny, radosny uśmiech.
- Musimy znaleźć Iris, to poważna sprawa. Pielęgniarce w
jednej chwili zrzedła mina. W jej
oczach czaił się strach, jakby Hanna była seryjną mor-
derczynią. Hanna zauważyła czerwony telefon wiszący na
ścianie.
- Mogę z niego skorzystać? - zapytała błagalnie. Chciała
zadzwonić na policję do Rosewood i wyjaśnić
wszystko.
- Przykro mi, słoneczko, ale ten telefon włączamy dopiero o
czwartej w niedzielę. Znasz zasady. - Pielęgniarka wzięła Hannę
delikatnie pod łokieć i zaczęła ją prowadzić do skrzydła budynku,
w którym mieściły się pokoje pacjentów. - Chyba jednak
powinnaś odpocząć. Betsy przyniesie ci maseczkę do
aromaterapii.
Hanna wyrwała się z uścisku.
- Muszę. Ją. Znaleźć. Iris. To zabójczym. Mnie też chce
skrzywdzić!
- Kochanie...
Wzrok pielęgniarki powędrował w stronę czerwonego guzika
na ścianie, za pomocą którego można było wezwać pomoc, gdy
któraś z pacjentek stawiała opór.
- Hanna?
Hanna się odwróciła. Iris stała jakieś pięć metrów od niej,
opierając się leniwie o kontener z wodą mineralną.
256
Jej blond włosy połyskiwały, a biały uśmiech jaśniał w pół-
mroku.
— Kim ty jesteś? — zapytała Hanna szeptem i zbliżyła się do
niej.
Iris wydęła swoje karminowe usta.
— O co ci chodzi? Jestem Iris. I jestem fantastyczna. Hanna
zamarła jak rażona piorunem na dźwięk powiedzonka, które
zawsze powtarzała Ali.
— Kim jesteś? — powtórzyła głośniej swoje pytanie.
Pielęgniarka podeszła szybkim krokiem i stanęła między nimi.
— Hanno, kochanie, chyba niepotrzebnie się uniosłaś. Musisz
się uspokoić.
Ale Hanna nie słuchała. Patrzyła prosto w ogromne,
błyszczące oczy Iris.
— Skąd znasz Alison? — zawołała. — Spotkałaś ją w szpi-
talu, gdzie leczył się jej brat? Zabiłaś ją? Jesteś A.?
— Alison? — zaszczebiotała niewinnie Iris. — To ta twoja
przyjaciółka, którą zamordowano? Ta, której życzyłaś śmierci?
Ta, która, jak twierdziłaś niedawno, dostała dokładnie to, na co
zasłużyła?
Hanna zrobiła krok w tył. Czuła, że pielęgniarka stoi tuż obok.
Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza.
— Tak tylko... mówiłam. Nie to miałam na myśli. Po-
wiedziałam ci o tym w zaufaniu. Jak jeszcze uważałam cię za
p r z yj a c ió ł k ę .
Iris odchyliła głowę i zaśmiała się złowieszczo.
— Przyjaciółkę! - zapiała, jakby to była puenta najlepszego
dowcipu pod słońcem.
Jej śmiech spowodował, że Hanna zaczęła się trząść. Skądś
znała ten okropny śmiech. Tak śmiała się Ali, kiedy
257
nabijała się z otyłości Hanny. Tak samo śmiała się Mona,
kiedy na jej siedemnaste urodziny Hanna przyszła w o wiele za
ciasnej sukience, która pękła w szwach na parkiecie w obecności
wszystkich gości. Wtedy Hanna stała się pośmiewiskiem.
Wszyscy cieszyli się jej upadkiem.
-Mó w, s kąd zn a sz Aliso n - warknęła Hanna.
- Kogo? - drażniła się Iris.
- Mów, skąd ją znasz! Iris zachichotała.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz.
Hanna poczuła się tak, jakby jakaś od dawna napięta struna
właśnie pękła. Ale kiedy rzuciła się na Iris, rozległo się głośne
„bum". Z drzwi w korytarzu wybiegli strażnicy i pielęgniarki.
Ktoś bardzo silny chwycił Hannę od tyłu.
- Zabierzcie ją stąd! - rozległ się czyjś głos.
Ktoś inny zaciągnął ją na drugi koniec korytarza i z impetem
przycisnął do ściany. Poczuła przeszywający ból w całym ciele.
Hanna wierzgała bosymi stopami, próbując się uwolnić z uścisku.
- Puść mnie! Co się dzieje? Rozpoznała jednego ze
strażników.
- Wystarczy! - uspokoił ją.
Nagle usłyszała szczęk metalu i poczuła, że wokół jej
nadgarstków zaciskają się ciasno kajdanki.
- To nie mnie szukacie! - wrzeszczała Hanna jak oszalała. -
Tylko Iris! To ona jest zabój czynią!
- Hanno - ofuknęła ją pielęgniarka.
- Czemu nikt mnie nie słucha?
Strażnicy zaczęli ciągnąć ją przez korytarz. Wszystkie
pacjentki wyszły z sali kinowej i przyglądały się szamotaninie.
Tara nie potrafiła ukryć podekscytowania. Alexis
258
zasłoniła usta zaciśniętą pięścią. Ruby zmierzyła Hannę od
stóp do głów i zachichotała.
Hanna odwróciła się i spojrzała na Iris.
— Skąd znasz Alison?
Ale Iris w odpowiedzi tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
Strażnicy wyprowadzili Hannę za drzwi, do jakiegoś
korytarza, którego wcześniej nie widziała. Podłoga była
wyłożona starymi winylowymi płytami, a nad jej głową jarzyły
się świetlówki, cicho szemrząc. W powietrzu rozchodził się
dziwny zapach, jakby ściany przegniły.
Na końcu korytarza na Hannę czekał wysoki policjant.
Spokojnie obserwował, jak strażnicy prowadzili Hannę w jego
kierunku. Kiedy się zbliżyli, Hanna rozpoznała w nim szefa
policji w Rosewood. Ogarnęła ją radość. Nare sz ci e ktoś, kto ją
wysłucha!
— Witam, panno Marin! — przywitał się. Hanna westchnęła z
ulgą.
— Właśnie miałam zamiar do was dzwonić! — powiedziała. -
Dzięki Bogu, przyjechaliście. Tu się ukrywa zabójczym Ali.
Mogę was do niej zaprowadzić.
Szef policji spojrzał na nią jak na wariatkę. Zrobił taką minę,
jakby rozbawiło go to, co właśnie usłyszał.
— Zaprowadzi mnie pani do niej? Świetny żart, panno Marin.
- Nachylił się do Hanny i spojrzał jej prosto w twarz. Jego skóra
jaśniała w czerwonej poświacie neonowej lampy z napisem:
„WYJŚCIE". - Zważywszy na to, że właśnie panią aresztowałem.
259
29
WŁADCA MARIONETEK
Na komisariacie w Rosewood policjant zdjął Arii kajdanki i
wepchnął ją do ciemnego pokoju przesłuchań.
— Zaraz po ciebie wrócimy.
Aria potknęła się i uderzyła biodrem o krawędź drewnianego
stołu. Powoli jej wzrok przyzwyczajał się do mroku. W małym
pokoju bez okien pachniało potem. Wokół stołu stały cztery
krzesła. Aria usiadła na jednym z nich i się rozpłakała.
Drzwi zaskrzypiały i ktoś wszedł do środka — dziewczyna o
długich kasztanowych włosach i szczupłych nogach. Miała na
sobie czarne spodnie do jogi, bluzę w pasy i złote buty na płaskim
obcasie. Aria zerwała się na równe nogi.
— Han n a ? — zawołała. Hanna powoli uniosła głowę.
— Och - westchnęła beznamiętnym, zduszonym głosem. —
Cześć.
260
Miała zamglony wzrok i ranę w okolicy ust. Rozglądała się
nerwowo na prawo i lewo.
— Co t y tu robisz!? — zapytała Aria.
Hanna otworzyła usta i uśmiechnęła się z sarkazmem.
— To samo co ty. Najwyraźniej wszyscy uznali, że byłyśmy w
zmowie i zabiłyśmy Ali. A potem pomogłyśmy Ianowi uciec i
utrudniałyśmy pościg za nim.
Aria złapała się za głowę. Wydawało się jej, że to jakiś
koszmarny sen. Jak to możliwe, że policja uwierzyła w taki stek
bzdur?
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi się otworzyły.
Do środka wepchnięto dwie kolejne osoby — Spencer ubraną w
elegancką zieloną sukienkę i czarne buty na wysokim obcasie i
Emily w staromodnej sukience, butach z cienkiej skóry i małym
białym czepku na głowie. Aria patrzyła na nie, nie mogąc wyjść
ze zdumienia. One patrzyły na nią. Przez chwilę milczały.
— Uważają, że myśmy to zrobiły — wyszeptała wreszcie
Emily, podchodząc do stołu. — Ze zabiłyśmy Ali.
— Gliny dowiedziały się o naszych internetowych rozmowach
z łanem — poinformowała przyjaciółki Spencer. — Jeszcze dziś
się z nim kontaktowałam. A oni uważają... no cóż, uważają, że
my mu pomogłyśmy. A teraz wydaje mi się... że nie
rozmawiałyśmy z łanem... tylko z A.
— Ale przysięgałaś, że to Ian! — wykrzyknęła Aria.
— Bo tak właśnie myślałam — broniła się Spencer. — Teraz
jednak sama już nie wiem. — Pokazała palcem na Arię. —
Policjanci powiedzieli mi też, że wiedzą o pierścionku lana.
Dałaś im go?
— Nie! — krzyknęła Aria. — Ale pewnie powinnam.
Uważają, że skrywam przed nimi jakąś wielką tajemnicę.
261
— Skąd się dowiedzieli o pierścionku Iana? — zastanawiała
się na głos Hanna z wzrokiem wbitym w czarną plamę na
podłodze wyłożonej linoleum.
— Na cmentarzu spotkałam Jasona DiLaurentisa - po-
wiedziała Aria. — Policjantka twierdziła, że to on ich za-
wiadomił. Ale on przysięgał, że to nieprawda. Nie wiem, co o
tym wszystkim myśleć. Nie mam pojęcia, skąd Jason mógł się
dowiedzieć o pierścionku.
Przypomniało się jej, że kiedy powiedziała Jasonowi, że jej
przyjaciółki wiedzą o jego leczeniu psychiatrycznym, on odparł:
„Nic nie rozumiesz". Ale czego niby nie rozumiała?
— Może dowiedział się od Wildena? - wyszeptała Hanna. —
On mógł nas podsłuchiwać w szpitalu. Przecież stał pod salą
Spencer.
Aria zrezygnowana usiadła na krześle i obserwowała pająka,
jak z mozołem wdrapywał się na szarą jak popiół ścianę.
— To nie ma najmniejszego sensu — włączyła się Spencer. -
Wilden to policjant. Nie musiałby o niczym mówić Jasonowi. Po
prostu sam wkroczyłby do akcji.
— Zresztą, po co Wilden miałby zastawiać na mnie pułapkę? -
poparła przyjaciółkę Aria. — Podobno on jest po naszej stronie.
Emily prychnęła z pogardą.
— No jasne.
Aria spojrzała na Emily. Dopiero teraz zauważyła jej
przedziwny kostium.
— A tak w ogóle, to w coś ty się ubrała? Emily zagryzła
wyschnięte wargi.
— Przez A. musiałam jechać do wspólnoty amiszów. Potem
miałam wydobyć raport o badaniach DNA z archiwum
262
komisariatu. — Otworzyła szeroko oczy. — Policja złapała
mnie, zanim zdążyłam wejść do środka.
Aria zamknęła oczy. Nic dziwnego, że uznano je za
współwinne śmierci Ali. Przecież przyłapano Emily na tym, jak
próbowała wykraść materiał dowodowy.
— Słuchajcie, dziewczyny, Wilden nas o kła mał, wynik
badania zwłok znalezionych w dole przy domu DiLaurentisów
wykazał, że to nie była Ali, tylko dziewczyna z tej wspólnoty
amiszów. Leah Zook — poinformowała Emily przyjaciółki.
Spencer ze zdumienia otworzyła usta.
— Nadal uważasz, że Ali żyje?
— Widziałam ją — upierała się Emily, przyciskając plecy do
ściany. — Wiem, że to brzmi jak jakaś herezja, ale to prawda,
Spencer. Nikt mnie nie zmusi, żebym się tego wyparła. Chciałam
o tym powiedzieć policji, ale nikt mnie nie słucha.
Spencer uśmiechnęła się drwiąco.
— Oczywiście, że nikt cię nie słucha. Aria zmarszczyła nos.
— Emily, to ciało naprawdę należało do Ali. Ali popełniła
samobójstwo. Właśnie to odkryłam dzięki pomocy A.
Spencer odwróciła się i wbiła wzrok w Arię.
— To ci powiedziało całe to medium?
— To może być prawda — broniła się Aria. — Taka sama
hipoteza jak każda inna.
— Nieprawda, Ali zabiła wariatka o imieniu Iris! — wtrąciła
się Hanna, przekrzykując przyjaciółki. Wygładziła bluzę. —
Odnalazłam ją dzięki A.
Teraz wszystkie spojrzenia spoczęły na Spencer. Przyjaciółki
czekały na jej hipotezę. Na ramionach Spencer pojawiła się gęsia
skórka.
263
— Dowiedziałam się od A., że to moja mama zabiła Ali, bo...
no bo mój tata miał romans z jej mamą. Ali była moją siostrą.
— Co? — westchnęła Aria.
Emily nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Hanna miała tak
zdegustowaną minę, jakby zaraz miała zwymiotować prosto do
metalowego kubła na śmieci stojącego w rogu pokoju.
— Ale to nie moja mama — wyjaśniła Spencer. — Nawet nie
wiedziała o romansie taty. Najprawdopodobniej zrujnowałam
małżeństwo rodziców. Pewnie A. świetnie się bawi. Na pewno
znowu padłyśmy ofiarą okrutnych żartów.
Wszystkie zamarły. Kiedy do Arii dotarło to, co właśnie
usłyszała, poczuła się tak, jakby dostała cios w głowę. Znowu
wpadły w pułapkę zastawioną przez A. I dały się nabrać. To nie
Jason poinformował policję o pierścionku lana, tylko A. Może
nawet pierścionek został podłożony w lesie przez A., żeby Aria
mogła go znaleźć. Emily dostała od A. za zadanie wykraść raport
badań DNA tylko po to, żeby mógł ją złapać policjant pilnujący
archiwum. I to od A. policja dowiedziała się o rozmowach na
czacie z łanem, dlatego Aria i jej przyjaciółki zostały aresztowane
pod zarzutem współudziału w przestępstwie.
Aria nie miała już wątpliwości, że to A. bawi się nimi,
pociągając za wszystkie sznurki. A teraz siedziały w więzieniu za
morderstwo, którego nie popełniły.
Aria spojrzała na pozostałe dziewczyny. Ich zszokowane miny
mówiły same za siebie. One też zrozumiały to co Aria.
— A. to nasz największy wróg — wyszeptała.
264
Włożyła dłoń do kieszeni, szukając w niej telefonu. Na pewno
wszystkie dostały jakąś wiadomość od A., z której dowiedzą się,
że są naiwnymi ofermami, które po raz kolejny dały się wpuścić
w kanał.
I wtedy Aria przypomniała sobie, że policjanci skonfiskowali
ich komórki. Jeśli nawet przyszedł do nich jakiś SMS od A., to i
tak nie mogły go odczytać.
265
30
NARESZCIE WOLNE
Około pół godziny później ktoś zapukał w drzwi pokoju.
Dziewczyny się poderwały. Serce podeszło Emily do gardła. To
koniec. Pewnie miały pójść na przesłuchanie... a potem prosto do
więzienia.
Do pokoju zajrzała policjantka. Miała podkrążone oczy i
plamę po kawie na koszuli od munduru.
— Dziewczyny, zbierajcie się, wychodzicie.
Ze zdumienia nie potrafiły wydobyć z siebie słowa. Emily
odezwała się pierwsza.
— Na pr a wd ę?
— Znaleźliście A.? — zapytała Aria.
— Co się stało? — odezwała się Hanna dokładnie w tym
samym momencie.
Policjantka zrobiła tajemniczą minę.
— Wszystkie zarzuty przeciwko wam oddalono. — Nagle
przez jej twarz przemknął jakiś dziwny cień, jakby bardzo
266
chciała coś jeszcze dodać. — Powiedzmy, że okoliczności
uległy zmianie.
Emily z przyjaciółkami wyszły z pokoju, zastanawiając się
nad tym, co mogła mieć na myśli policjantka. „Okoliczności
uległy zmianie?" To mogło oznaczać tylko jedno. Serce zaczęło
jej mocniej bić.
— To zwłoki nie należały do Ali, prawda? — zawołała. —
Znaleźliście ją!
A więc jednak ktoś jej posłuchał, kiedy mówiła o tym, że to
Wild en jest winny. Spencer szturchnęła Emily łokciem w żebra.
— Może jednak się zamknij!
— Nie! — warknęła Emily. Nawet jeśli znalazły się w
więzieniu przez A., to jej teoria okazała się słuszna. Czuła to w
głębi duszy. Odwróciła się do policjantki, która żwawym
krokiem szła korytarzem. — Czy Ali nic się nie stało? Jest
bezpieczna?
— Idziecie do domu — odparła policjantka. Przy jej pasku
dźwięczał pęk kluczy. - Tylko tyle mogę wam powiedzieć.
Policjant w biurze oddał im wszystkie osobiste rzeczy. Emily
natychmiast sprawdziła, czy Ali nie przysłała jej jakiegoś SMS-a,
ale nie dostała żadnych nowych wiadomości. W skrzynce
odbiorczej nie znalazła nawet wiadomości od A., choć już się
przygotowała na kolejną porcję drwin.
Policjantka nacisnęła guzik przy ścianie i otworzyły się
podwójne drzwi na parking. Zobaczyły morze samochodów
policyjnych. Emily nie widziała tylu policjantów od czasu pożaru
w lesie.
— Emily — odezwał się jakiś głos.
267
Darren Wilden biegł w ich kierunku przez parking z
rozwianymi połami swojej kurtki policyjnej.
- Dobrze, że was widzę. Wypuścili was. Przykro mi, że was
aresztowano.
Em iły zrobiła krok w tył. Serce podeszło jej do gardła. Co tu
robił Wilden? Przecież to jego powinni aresztować.
- Co się dzieje? - zapytała Aria, która stała obok pustego wozu
patrolowego. - Dlaczego nagle nas zwolniono?
Wilden zaprowadził je w ustronne miejsce z dala od tłumu.
- Cieszcie się, że cały ten bajzel już was nie dotyczy. Zaraz
przyślę wam kogoś, kto was odwiezie do domu.
Emily stała jak skamieniała.
- Wiem, co pan zrobił - powiedziała cicho. - I zapewniam, że
wszyscy się o tym dowiedzą.
Wilden odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Jakiś głos
wołał go przez krótkofalówkę, ale on go zignorował. Westchnął
ciężko.
- Tylko ci się wydaje, że coś wiesz. Ale to nieprawda, Emily.
Wiem o twojej wycieczce do Lancaster. I wiem, czego się tam
dowiedziałaś. Ale ja nie skrzywdziłem Leah. Nie zrobiłbym tego.
Cała krew odpłynęła Emily z twarzy.
- Co? Skąd pan o tym wie?
Wilden odwrócił wzrok i spojrzał na fluorescencyjne linie
wyznaczające miejsca do parkowania.
-Ni e kłamałyście, twierdząc, że ktoś podszywa się pod A.
Powinienem był wam uwierzyć.
Aria nie wytrzymała.
268
— Aha, więc t er az już nam pan wierzy? Czemu nie słuchał
pan w zeszłym tygodniu, zanim znalazłyśmy się w samym środku
płonącego lasu?
— I zanim dzięki A. trafiłam do Zacisza Addison-Stevens! —
jęknęła Hanna. — Zamknęli mnie tam z bandą wariatów!
Emily spojrzała na Hannę. Z aci sz e Ad di so n-S t ev en s.
Właśnie taka nazwa widniała na jednym z dokumentów
dotyczących zniknięcia Ali. To była kli n ik a
p s y ch i a t r yc z n a ?
— Przepraszam, że was nie posłuchałem — powiedział
Wilden, przechodząc wzdłuż ogrodzenia, za którym stały stare,
nieużywane już samochody policyjne i biały szkolny autobus. —
Popełniłem błąd. Ale teraz już wszystko się wyjaśniło. Mamy
wszystkie wiadomości, które on wam wysłał.
Dziewczyny zamarły.
— On? — pisnęła Spencer.
— Jaki on? — wyszeptała Hanna. — Ian?
Nagle na parking wjechał kolejny samochód policyjny na
sygnale. Chmara policjantów podbiegła do niego i zaczęła
wyciągać kogoś siedzącego na tylnym siedzeniu. Rozległy się
krzyki, ktoś wierzgał, bronił się i błyskał zębami. Wreszcie
policjantom udało się go wyciągnąć z samochodu. Poprowadzili
go prosto na posterunek. Kiedy wrzawa nieco ucichła, Emily
zobaczyła wśród obstawy wysokiego, chudego mężczyznę z
tłustymi włosami i wąsami. Poczuła jakby kamień w żołądku.
Spencer zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie coś
przypomnieć.
— Skąd ja go znam? — szepnęła.
269
- Nie wiem - odparła Emily, desperacko szukając odpowiedzi
na pytanie przyjaciółki.
Tłum reporterów ruszył w stronę policjantów. Raz po raz
rozbłyskały flesze aparatów fotograficznych.
- Jak długo planował pan to zabójstwo, panie Ford!? -wołali. -
Dlaczego pan to zrobił? - Jedno pytanie wybrzmiewało ze
szczególną mocą. - Dlaczego zabił pan Alison?
Aria chwyciła za rękę Emily, pod którą ugięły się nogi.
- Co oni mówią?
- Ze to on zabił Alison - szepnęła Spencer. - Ten facet zabił
Alison.
- Ale kto to w ogóle jest? - zapytała Hanna. -Chód zcie —
zakomenderował Wilden, gestem wskazując im drogę. - Nie
powinnyście tego oglądać.
Dziewczyny stały jak wryte. Mężczyźnie prowadzonemu na
komisariat rozwiązały się sznurowadła, które teraz wlokły się po
chodniku. Miał głowę zwieszoną tak nisko, że widać było jego
łysinę. Emily objęła się ramionami. Ali... n ie ż y ł a? A co z
Leah? Co z tą dziewczyną, którą widziały w lesie?
Dziennikarze przekrzykiwali się coraz głośniej, ale nie sposób
było zrozumieć ich pytań. Jeden głos górował nad pozostałymi.
- A co z ciałem, które właśnie znaleziono!? To również pańska
sprawka?
Hanna spojrzała na Wildena.
- Kolejne morderstwo?
- O Boże. - Emily czuła się tak, jakby zaraz miała zemdleć.
- Dziewczyny - uciął dalszą rozmowę. - Chodźcie.
270
Teraz domniemany zabójca Ali stał już na schodach
prowadzących do głównego wejścia, ledwie dziesięć metrów od
Emily. Zauważył ją i posłał jej obleśny uśmiech, odsłaniając
złoty ząb na przodzie.
Emily poczuła dreszcze. Skądś znała ten uśmiech. Prawie
cztery lata temu robotnicy wlewali beton do dołu na podwórzu
DiLaurentisów, następnego dnia po zniknięciu Ali. Wilden też
tam był... podobnie jak wiele innych osób. Po rozmowie z panią
DiLaurentis Emily przeszła przez podwórko przy domu Ali,
kierując się w stronę lasu. Jeden z robotników odwrócił się i gapił
na nią. Był wysoki, chudy i kiedy się uśmiechnął, odsłonił ten
sam okropny złoty ząb.
Wstrząśnięta Emily spojrzała na Spencer.
- To jeden z robotników, którzy kładli fundamenty pod altanę
przy domu Ali następnego dnia po jej zniknięciu. Pamiętam go.
Spencer zbladła jak ściana.
- Spotkałam go kilka dni temu. Na m o j e j ulic y.
271
31
CI DOBRZY I CI ŹLI
Czterech sierżantów odwiozło Spencer i jej przyjaciółki do
domu. Kiedy Spencer zajęła miejsce na tylnym siedzeniu wozu
patrolowego, poczuła duszący zapach sztucznej skóry, wymiocin
i potu. Ciemnowłosy policjant zajął miejsce za kierownicą,
zapalił silnik i zjechał z parkingu.
Przez okno obserwowała tłum dziennikarzy oblegających
wejście na komisariat, żądnych dalszych informacji na temat
zabójcy. Spencer wpatrywała się w okna budynku, ale niczego
nie potrafiła dostrzec przez spuszczone rolety. Czy ten facet
naprawdę to zrobił? Był kimś nieznajomym, kimś z zewnątrz.
Właściwie pozostawał poza jej podejrzeniami.
Wczepiła się palcami w kratę oddzielającą przednie siedzenia
od tyłu samochodu.
- Kogo jeszcze zabił ten facet!? - zawołała, ale policjant nie
odpowiadał. - Skąd się dowiedzieliście, że to on zabił Ali? -
Policjant tylko pogłośnił CB-radio. Zirytowana
272
Spencer kopnęła mocno w oparcie jego fotela. — Ogłuchł
pan?
Policjant posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie przez
lusterko wsteczne.
— Mam cię odwieźć do domu. Bez dyskusji.
Spencer jęknęła. Wcale nie była taka pewna, czy chce jechać
do domu. Nie wiedziała, co tam zastanie. Czy tata nadal tam był?
A może już uciekł, razem z panią DiLaurentis?
Cała sytuacja wydała się jej nagle zupełnie nierealna, wręcz
surrealistyczna. Czuła się tak, jakby zaraz miała się obudzić we
własnym łóżku. Ale minęło kilka minut. I kilka kolejnych. A ona
nadal siedziała w samochodzie policyjnym, śniąc koszmar na
jawie.
Nagle coś jej się przypomniało. Kiedy mama przycisnęła tatę
do ściany i domagała się prawdy, on powiedział: „O dzieciach
dowiedziałem się dopiero później". „O d zi eci a ch ", a nie „o
d zie c ku " . Pomylił się... przejęzyczył? A może Ja s o n też był
jego dzieckiem i bratem Spencer?
Przejechali przez centrum Rosewood, elegancką dzielnicę
domów z czerwonej cegły, z drogimi sklepami meblowymi,
antykwariatami i kawiarniami, gdzie podawano lody domowej
roboty. Spencer nerwowo szukała w torbie swojego telefonu.
Kiedy wreszcie znalazła go na samym dnie, ze zdumieniem
odkryła, że nie dostała żadnych wiadomości od A. Zadzwoniła do
domu. Sygnał rozbrzmiewał raz za razem, ale nikt nie odbierał.
Wtedy połączyła się z internetem i weszła na stronę z serwisem
informacyjnym CNN. Pan sierżant służbista nie chciał puścić
pary z ust, ale dziennikarze na pewno nie próżnowali.
273
Oczywiście najświeższa wiadomość dotyczyła ponownego
aresztowania w sprawie Alison DiLaurentis. „Kłamczuchy
rozgrzeszone", głosił napis u góry strony. Spencer natychmiast
kliknęła na link z dostępem do materiału wideo. Ciemnowłosa
reporterka stała przed ołtarzykiem poświęconym Ali,
ustawionym na chodniku pod jej dawnym domem. Pośród
pamiątek, maskotek, kwiatów i fotografii paliły się świece. Za jej
plecami migotały światła samochodów policyjnych. Miała
zaczerwienione oczy, jakby przed chwilą płakała.
- Historia przerażającego mordu na Alison DiLaurentis
dobiegła końca - ogłosiła reporterka grobowym głosem. -
Właśnie aresztowano winnego. Obciążające go dowody są
niepodważalne.
Na ekranie pojawiło się rozmazane zdjęcie chudzielca o
tłustych blond włosach. Stał na parkingu przed supermarketem z
puszką piwa w dłoni. Nazywał się Billy Ford. Tak jak myślała
Emily, należał do ekipy robotników przygotowujących
fundamenty pod altanę przy domu DiLau-rentisów. Teraz policja
uważała, że prześladował Alison.
Spencer zamknęła oczy. Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia.
Tego wieczoru, kiedy świętowały zakończenie siódmej klasy,
gdy mijały dół wykopany na podwórku DiLaurentisów, Ali
cieszyła się, że robotnicy już sobie poszli. Twierdziła, że ją
prześladują. Wtedy Spencer wydawało się, że Ali chełpi się tym,
że interesują się nią o wiele starsi faceci. Tymczasem okazało
się...
- Po znalezieniu kolejnego ciała dziś w nocy policja dzięki
anonimowemu informatorowi ustaliła powiązanie między tymi
dwoma zabójstwami - mówiła dalej reporterka. - Trop
zaprowadził śledczych do furgonetki pana
274
Forda, gdzie znaleziono laptop ze zdjęciami panny DiLau-
rentis, a także Spencer Hastings, Arii Montgomery, Hanny Marin
i Emily Fields, czwórki dziewcząt, którym niedawno nadano
przydomek Kłamczuchy. — Spencer przystawiła pięść do ust. —
W samochodzie znaleziono także zarejestrowane wiadomości w
postaci SMS-ów, MMS-ów i czatu internetowego prowadzonego
pod nickiem USCSuperrozgrywający.
Spencer przycisnęła czoło do chłodnej szyby i patrzyła na
drzewa przy drodze. USCSuperrozgrywający. A więc zabójca
udawał lana.
Wróciło do niej niewyraźne wspomnienie tamtej nocy, kiedy
zaginęła Ali. Gdy pokłóciły się przed domkiem, Ali pobiegła do
lasu. Spencer usłyszała jej charakterystyczny chichot i jakiś
szmer, a potem dostrzegła dwie postacie. Ali... i kogoś jeszcze.
łan powiedział Spencer w czasie ich ostatniej rozmowy na
patio, że widział na skraju lasu dwie osoby o blond włosach. 1
przysięgał, że jest niewinny. Spencer wpatrywała się w zdjęcie
mężczyzny na ekranie telefonu komórkowego. Billy miał blond
włosy. I był nowym A. Wysyłał im SMS-y, żeby rzucić
podejrzenie na Jasona, Wildena, a nawet mamę Spencer. Ale skąd
tyle o nich wiedział? Kim był? Po co tak się starał?
Na ekranie wyświetlił się napis: „Masz nową wiadomość".
Spencer natychmiast ją otworzyła. To Andrew, jej chłopak.
Slyszalem, że cię aresztowano... i zwolniono. Wszystko
w porządku? Wróciłaś juz do domu? Wiesz, co się dzieje
na twojej ulicy?
275
Spencer odchyliła głowę na oparcie i patrzyła na mijane
latarnie. Co Andrew miał na myśli? Po chwili nadeszła kolejna
wiadomość, tym razem od Arii.
Co jest grane? Twoją ulicę zablokowano. Wszędzie stoją
auta policyjne.
Nagle w jej głowie zaświtała przerażająca myśl. W radio
podano informację o kolejnym zabójstwie.
Policjant skręcił w lewo i wjechał na jej ulicę. W poprzek
jezdni stało kilka samochodów policyjnych z włączonymi
światłami. Wszyscy sąsiedzi stali na gankach domów z
przerażonymi minami. Wszędzie kręcili się policjanci, głównie
pod jej domem.
M e 1 i s s a.
- O Boże! - zawołała Spencer. Otworzyła drzwi i wysiadła.
- Hej! - zawołał za nią policjant. - Miałem cię wypuścić
dopiero pod drzwiami twojego domu!
Ale Spencer go nie słuchała. Pędem pognała w kierunku
domu. Bolało ją całe ciało. Minęła bramę i wbiegła na podjazd.
Nie słyszała, co się dzieje wokół niej. Wszystkie kształty się
rozmazały. Czuła żółć podchodzącą do gardła. Wtedy zobaczyła
na ganku zarys jakiejś postaci. Przysłoniła oczy oślepiona przez
policyjne reflektory. Zmrużyła oczy. Kolana ugięły się pod nią.
Westchnęła z ulgą i osunęła się na trawę.
Melissa podbiegła do niej i objęła ją.
- Och, Spencer, to takie okropne.
Spencer cała się trzęsła. Teraz słyszała tylko wycie syren i
zawodzenie psów spłoszonych wrzawą wokół jej domu.
276
— To straszne! — Melissa wtuliła twarz w ramię Spencer. —
Biedna dziewczyna.
Spencer odsunęła się nieco. Powietrze było lodowate i nadal
unosił się duszący zapach spalonego drewna.
— Jaka dziewczyna?
Melissie trząsł się podbródek. Chwyciła Spencer za rękę.
— Och, Spencer. Nie wiesz?
Pokazała ręką na dom Cavanaughów. To tam zgromadzili się
policjanci. Otoczyli całe podwórze żółtą taśmą. Pani Cavanaugh
stała na podjeździe, krzycząc z rozpaczy. Obok niej stał owczarek
niemiecki w błękitnej uprzęży i wąchał ziemię. Przed domem
pojawił się ołtarzyk pełen zdjęć, świec i kwiatów. Spencer
zamarła na widok imienia napisanego bladozieloną kredą na
chodniku.
— Nie — Spencer szepnęła błagalnie, patrząc na Melissę.
Wciąż miała nadzieję, że to tylko zły sen. — Nie!
I nagle wszystko do niej dotarło. Kilka dni wcześniej z okna
swojego pokoju widziała mężczyznę o brudnych włosach w
kombinezonie hydraulika, który szedł w stronę domu
Cavanaughów. Rzucił pewnej pięknej dziewczynie spojrzenie
wilka i odsłonił w uśmiechu złoty ząb. Ale ta dziewczyna go nie
zauważyła. Dlatego niczego nie podejrzewała. Bo była
niewidoma.
Spencer spojrzała z przerażeniem na Melissę.
— J e n n a?
Melissa pokiwała głową. Po policzkach płynęły jej łzy.
— Znaleźli ją w rowie za domem. Hydraulicy naprawiali tam
pękniętą rurę. Zabił ją, tak jak zabił Ali.
277
CO BĘDZIE DALEJ..
Biedna Jenna Cavanaugh. Mam się czuć źle? Trudno, co się
stało, to się nie odstanie. Finito. Koniec i kropka. Umarła i już nie
zmartwychwstanie. Uważacie mnie za potwora bez serca? No
cóż...
Oczywiście nasze Kłamczuchy bardzo to przeżyją. Aria me
będzie mogła odżałować, że nie zapytała Jenny, jakie problemy
miała z rodzeństwem. Emily wyleje morze łez, bo przecież tylko
to potrafi. Hanna ubierze się na pogrzeb w małą czarną, która ją
wyszczupli. A Spencer... ta się cieszy, że jej siostra żyje.
No i co dalej? Znaleziono ciało. Przeprowadzono badania
DNA. Aresztowano oprycha, który trafi za kratki. Myślicie, że to
ja? Myślicie, że zły i paskudny Billy Ford to ja? A może jednak
nie? Cóż, nie dajcie się wywieść w pole. Ten sekret zdradzę wam
na samym końcu.
Na razie. Całuję
A.
278