Katherine Greyle
Swaty 01
Mężczyzna spod znaku Smoka
- Wiedziałam, że przyjdziesz sama! - Matka Su Ling stanowczym gestem wypchnęła ją z sali
bankietowej zajazdu Yen Chinga na korytarz przesycony zapachem imbiru i sosu sojowego.
- Ależ ńie! - zażartowała Su Ling, usiłując rozproszyć ciężką atmosferę panującą na przyjęciu. -
Przecież przy-szłyśmy razem: ja ze sobą!
Zniżyła głos i z udaną powagą podjęła:
- Prawda, że na początku szło jak po grudzie, bo miałam problemy ze sobą, ale wystarczył lekki
kopniak i opanowałam sytuację!
Matka ściągnęła wargi w ciemnoczerwoną kropkę i zacisnęła dłonie w pięści.
- Widzisz, to dlatego jeszcze nie wyszłaś za mąż! -burknęła. - To twoje poczucie humoru bywa nie do
wytrzymania. Ja ze sobą, coś podobnego!
Su Ling ugryzła się w język, by nie okazać zdenerwowania. Przyszła zaledwie kilka minut temu, a już
miała serdecznie dosyć Oczywiście, doskonale wiedziała, że do członków rodziny należy zwracać się
z powagą i szacunkiem. Czasem nie potrafiła opanować buntowniczej natury i przekornego dowcipu.
A ostatnio zdarzało się to coraz częściej, gdyż nudna praca księgowej nie przynosiła jej żadnej
satysfakcji.
Na przyjęciu urodzinowym ojca powinna jednak wyrażać się bardziej oględnie. Spuściła więc oczy i
zaczęła wyjaśniać łagodniejszym już tonem:
- Przepraszam, że przyszłam sama, ale przecież Ba Ba wie, że nie mam nikogo, więc chyba się nie
zdziwi. - W duchu zaś dodała: „Bardziej by się zdziwił, gdybym kogoś przyprowadziła", bo odkąd
trzy lata temu skończyła dwadzieścia pięć lat, ojciec zwątpił w jej widoki na zamążpój-ście i tylko
wzdychał, patrząc na nią z potępieniem.
Ma Ma wyprostowała się wojowniczo, ale nawet w tej pozycji sięgała Su Ling tylko do ramienia.
- Och, Su Ling, nie chodzi o twojego ojca, tylko o jego matkę.
- Jak to, przecież babcia mieszka w Hongkongu...
- No właśnie, w Chinach, więc co pomyśli o twoim ojr cu i o mnie, kiedy się dowie, że nie wszystkie
jej wnuczki znalazły mężów? - Nie czekając na odpowi&dź, paplała dalej z szybkością karabinu
maszynowego, popychając córkę wzdłuż wąskiego korytarza. - Zresztą, mniejsza o to. Spodziewałam
się, że nikogo nie przyprowadzisz, bo znowu miałam sen...
Su Ling siłą woli stłumiła jęk rozpaczy, słysząc, jak matka zniża głos do tajemniczego szeptu.
Oznaczało to bowiem, że potencjalnego partnera dla niej zobaczyła we śnie, a to nie wróżyło niczego
dobrego. Sny bywają zwodnicze.
- Słuchaj, Su Ling. - Matka zatrzymała się nagle, stanowczym gestem wsparła ręce na biodra i
uśmiechnęła się triumfująco - Musisz wyjść za Smoka!
Do tej pory Su Ling taktownie milczała, nie chcąc prowokować jej do dalszych rozważań ani
podtrzymywać złudzeń. Nie wytrzymała jednak i niezbyt rozsądnie zapytała:
- Jak to Smoka?
- No, urodzonego w Roku Smoka! - tłumaczyła matka z błyskiem w oku. Nachyliła się bliżej i dodała
konspiracyjnym szeptem: - Już ci znalazłam kogoś takiego. Czeka w hallu. Przyjęcie urodzinowe ojca
to wspaniała okazja, by go wszystkim przedstawić. Zobaczysz, dobrze wybrałam.
Su Ling wpatrywała się w nią z osłupieniem i przerażeniem. Czyżby Ma Ma naprawdę oczekiwała od
niej, że pozna swojego przyszłego męża na oczach całej rodziny? A może jeszcze spokojnie wysłucha
ich komentarzy i pełnych zachwytu cmoknięć?
- Och, nie, tylko nie teraz! - wyszeptała w popłochu. -Nie mogę tak przy wszystkich...
W duchu dodała, że gdyby to zależało od niej, wolałaby wcale nie oglądać owego nieszczęśnika,
którego nie wiedzieć skąd tu sprowadzono. Jako tradycyjnie wychowana młoda Chinka przywykła
jednak wypełniać polecenia, by sprawiać przyjemność rodzinie.
- Przede wszystkim nie możesz zachować sie niegrzecznie! - warknęła matka. - Powiedziałam już
wszystkim, że chodzicie ze sobą od miesięcy. To bardzo inteligentny chłopak, dobrze ułożony,
księgowy, tak jak ty. Specjalista od spraw podatkowych.
Drugą część zdania wypowiedziała irytująco przypochlebnym głosem, a Su Ling z rozpaczą wzniosła
oczy do nieba, bo zbyt dobrze znała księgowych, swoich kolegów po fachu. Z żadnym z nich nie
miałaby ochoty umówić się na randkę, bez względu na to, czy był Chińczykiem, czy nie. Ba, z żadnym
nie spotkałaby się prywatnie, nawet, gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi.
Jednak Ma Ma już popychała ją w stronę hallu, tak energicznie, że aż obcas jej czarnego czółenka
zaczepił się o wyblakły chodnik.
- Proszę cię, nie zmuszaj mnie... - próbowała perswadować Su Ling, ale matka nie dała jej dokończyć.
- On już czeka. Trzecie krzesło po prawej. Zdecydowanym ruchem pchnęła córkę we wskazanym
kierunku i dyskretnie wycofała się z powrotem do sali bankietowej, gdzie zebrani krewni oczekiwali
już przybycia kolejnego narzeczonego Su Ling.
Dziewczyna czuła wzbierający gniew, ale próbowała wmówić sobie, że sama dopuściła do takiej
sytuacji. Godziła się przecież potulnie, by rodzina przedstawiała jej różnych kawalerów do wzięcia,
ośmielając ich tym samym do dalszych posunięć.
Teraz schowała się przezornie za wielką rośliną doniczkową, by przyjrzeć się wybranemu przez matkę
Smokowi. Bezwiednie wzdrygnęła się na widok bezbarwnego Azjaty w przykładnym garniturze i pod
krawatem, z okrągłą buzią przerośniętego maminsynka, choć na oko już przekroczył trzydziestkę.
Pewnie miał nieskazitelne maniery i takież poglądy na życie, ale robił wrażenie strasznego nudziarza.
Trzeba trafu, że równocześnie jej spojrzenie przykuł także inny mężczyzna. Akurat zamawiał posiłek
na wynos głosem tak zmysłowym, że ciarki przeszły jej po krzyżu. Zanim przyjrzała mu się
dokładniej, dostrzegła wizerunek jaskrawego chińskiego smoka wyszyty na jego czarnej skórzanej
kurtce. Potem dopiero zobaczyła potarganą czuprynę i złoty kolczyk w kształcie krzyżyka. Nie
poświęciłaby mu więcej ani jednej myśli, gdyby smok na kurtce nie nasunął jej iście szatańskiego
pomysłu. Przecież matka sama zażyczyła sobie Smoka za zięcia!
Widocznie zdradziła się mimowolnym westchnieniem lub jękiem podziwu, gdyż posiadacz
wizerunku smoka od-
wrócił się i spojrzał prosto na nią, unosząc brwi ze zdziwieniem. Su Ling udawała, że przegląda menu
wywieszone na szybie, ale kątem oka dostrzegła uśmiech na jego wargach. Zerknęła jeszcze raz i
stwierdziła, że niedbale oparty o bufet taksuje wzrokiem całą jej sylwetkę, od koka upiętego na czubku
głowy poprzez elegancki, granatowy kostiumik aż po nogi widoczne spod krótkiej spódniczki.
Poczuła na plecach dziwne mrowienie. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że na tym się nie skończy. I
szczerze mówiąc, nie miałaby nic przeciwko takiemu obrotowi wydarzeń.
Tymczasem niespełna metr dalej siedział wybrany dla niej przez matkę kandydat na męża.
Najwyraźniej znudziło go czekanie, bo westchnął cicho, ale dobre maniery nie pozwoliły mu głośniej
dać wyraz zniecierpliwieniu. Siedział nieruchomo jak posąg, oszczędny w słowach i gestach. Nawet
na nią nie spojrzał. Nie tak jak przystojniak przy barze.
Ten siedział sobie spokojnie, rozluźniony, i nie opuszczał z niej wzroku. Najwyraźniej przyszedł tu
sam i chyba na nikogo nie czekał. Niespodziewanie dla siebie Su Ling zapragnęła przynajmniej na
kilka godzin znaleźć się w jego towarzystwie. Może gdyby przyszła na przyjęcie z kimś takim, raz na
zawsze uświadomiłaby matce śmieszność jej poszukiwań zięcia spod znaku Smoka?
Nagle poczuła się śmielsza niż kiedykolwiek i dokonała błyskawicznego wyboru. Obróciła się na
pięcie, obdarzając nieznajomego w skórzanej kurtce najbardziej kuszącym uśmiechem, na jaki mogła
się zdobyć.
- Słuchaj, pilnie potrzebuję jakiegoś antypatycznego faceta - oznajmiła. - Najadłbyś się za frajer,
dostał pięćdziesiąt dolców i jeszcze mógłbyś nawrzucać wszystkim moim krewnym. Odpowiada ci
taki układ?
Kiedy cofnął się, wyraźnie zaskoczony, wyciągnęła z portfela banknot pięćdziesięciodolarowy i
zamachała nim przed jego nosem. Nigdy by nawet nie przypuszczała, że kiedyś zdobędzie się na tak
ryzykowne posunięcie, ale biorąc pod uwagę alternatywę... -
- No więc jak, ubijemy interes? - zachęciła, chowając pieniądze.
- Czemu nie? - powiedział wolno, jakby z wahaniem. Podniósł się i wyprostował... Boże, czy
normalny człowiek może być taki wysoki? - Jak się nazywasz, mała?
- Su Ling. Ale musisz się postarać, żeby wszystko dobrze wypadło.
-Nie ma sprawy, Sue - uśmiechnął się szeroko, odsłaniając olśniewająco białe zęby. - Co jeszcze mam
zrobić?
- No. więc słuchaj. - Jej Umysł pracował na najwyższych obrotach. Miała niewiele czasu," a musieli
jeszcze ustalić kilka szczegółów. - Jesteś adwokatem... Nie, sędzią... Albo nie, tajnym agentem FBI.
Rozpracowujesz właśnie aferę bankową i dlatego udajesz księgowego, a...
- Oj, chyba nieczęsto wymyślasz takie bajeczki! - zażartował, przerywając jej w pół słowa i zbijając ją
z tropu.
- A co, masz lepszy pomysł?
- Nie, w porządku, mogę robić za agenta. Odwrócił się do baru i wycofał zamówienie, podczas
gdy Su Ling od ręki napisała krótki liścik do niedoszłego kandydata na męża, dając mu możliwie
najuprzejmiej do zrozumienia, że nie chce go widzieć. Nie wątpiła, że Smok czym prędzej się ulotni,
gdyż jej matka chciała mieć zięcia o nienagannych manierach, który nigdy nie zignorowałby zasad
dobrego tonu, choćby kosztowało go to zmarnowane popołudnie, i na pewno właśnie takiego znalazła.
Potem przekazała notatkę kelnerce,
wskazując jej adresata, a sama ponownie zwróciła się ku wybranemu ad hoc partnerowi, który
rokował największe nadzieje na skandal towarzyski.
- Jesteś spod znaku Smoka, bo urodziłeś się w 1976... -instruowała dalej.
- Przykro mi, ale w styczniu 1977 - sprostował.
- O, czyżbyś jednak obstawał przy prawdzie? - Otaksowała go dyskretnie, kiedy ruszyli razem
korytarzem. Nie wyglądał na kogoś, komu można by cokolwiek narzucić, co nie najlepiej rokowało na
przyszłość... Zawahała się. Kogo właściwie ma zamiar przedstawić swoim rodzicom i krewnym? -
Wiesz, może to rzeczywiście nie najlepszy pomysł...
- No, nie wymiękaj, mała! - rzucił, jakby czytał w jej myślach. - Masz okazję wkurzyć swoich starych,
a ja jestem, w tym dobry!
Nawet po takim oświadczeniu im dłużej Su Ling o tym myślała, tym więcej miała wątpliwości. Przed
wejściem do sali bankietowej postanowiła więc zadać mu jeszcze zasadnicze pytanie:
- Właściwie, dlaczego się na to zgodziłeś? Wzruszył ramionami, uśmiechając się rozbrajająco.
- Wiesz, pięć dych to kupa szmalu!
Zanim zdążyła cokolwiek dorzucić, ruszył naprzód, więc musiała wspiąć się na palce, aby zajrzeć mu
przez ramię. Naprzeciw drzwi dostrzegła wykonane tuszem malowidło przedstawiające olbrzymią
krewetkę, wytrzeszczającą paciorkowate oczki nad oparciem krzesła ojca. Dopiero gdy Smok się
odsunął, zauważyła, że przy okrągłym stole połowa miejsc świeciła pustkami. Obok jej rodziców
siedzieli ciotka Wen i wuj Sammy, zajadając się przystawkami. W oczy rzucały się natomiast puste
krzesła
przeznaczone dla siostry i siostrzenicy Su Ling. Tyle zdążyła stwierdzić, zanim zdała sobie sprawy, że
wśród zebranych zapadła nagle głucha cisza.
Gdyby nadal była w buntowniczym nastroju, pewnie by się z tego ucieszyła. Osiągnęła zamierzony
cel - zaszokowała gości urodzinowego przyjęcia. Ojciec, który jako solenizant siedział na honorowym
miejscu naprzeciw drzwi, najpierw uniósł brwi ze zdziwieniem, potem zagryzł wargi i odwrócił się,
zdegustowany. Matka i ciotka Wen spazmatycznie chwytały powietrze jak ryby wyrzucone na brzeg.
Najgorzej jednak zachował się wujek Sammy, który nigdy nie grzeszył bystrością. Najpierw podniósł
oczy znad talerza i otaksował przybysza wzrokiem, potem parsknął z pogardą i zwracając się do żony,
zachichotał złośliwie:
- To ma być narzeczony Su Ling? No, teraz się nie dziwię, że twoja siostra nie doczekała się wielu
wnucząt!
W tym momencie Su Ling powinna była zemdleć, ale nie zdążyła tego zrobić, bo jej Smok ruszył ku
wujkowi z przyjacielsko wyciągniętą ręką i pozdrowił go tak donośnie, że zagłuszył pijackie toasty
dochodzące z sąsiedniej sali. Imitował przy tym najbardziej dosadny teksański akcent, jaki Su Ling w
życiu słyszała.
- I owszem, chodzimy ze sobą, ale ty, chłopie, raczej nie wyglądasz na solenizanta. To pewnie
szanowny pan? -Bezceremonialnie chwycił rękę ojca Su Ling i zaczął nią energicznie potrząsać,
rozglądając się przy tym bez skrępowania. - No, nasłuchałem się od niej samych dobrych rzeczy o
panu. I o was wszystkich! - dodał, błyskając zębami w uśmiecha
Dzwoniącą w uszach ciszę przerwała dopiero matka Su Ling, która zerwała się z miejsca, dopadła
córki i syknęła:
- Kto to jest?
- To mój Smok! - Su Ling z miną niewiniątka wskazała barwny motyw zdobiący kurtkę młodzieńca.
Ten zaś, jakby dla wzmocnienia wymowy jej słów, ściągnął okrycie, odsłaniając muskularne ramię z
podobnym smokiem wytatuowanym na bicepsie. Na ten widok Ma Ma o mało nie zemdlała, a i Su
Ling poczuła, że miękną jej nogi. Smok zaś, jak gdyby nigdy nic, dalej zachowywał się jak kowboj z
podrzędnego westernu, od czasu do czasu posyłając Su Ling porozumiewawcze spojrzenie albo szel-
mowski uśmiech.
Pierwsza oprzytomniała matka. Syknęła: „Och, nie, tylko nie on!", po czym wypadła na korytarz,
prawdopodobnie żywiąc nadzieję, że znajdzie tam jeszcze właściwego, choć wzgardzonego Smoka i
uratuje tym samym zagrożone szczęście córki. Na próżno, choć Su Ling wolała jej tego nie
uświadamiać. Teraz zresztą nie miała czasu myśleć o tym biednym wymoczku, bo nowy Smok
otoczyf ją ramieniem w talii, przyciągając do siebie nieco zbyt mocno.
- No, jnała, - wycedził, wskazując gestem wyrafinowane chińskie potrawy według jadłospisu
skomponowanego na tydzień naprzód. - Wolałbym porządny befsztyk z frytkami niż całą tę zieleninę.
Za to widzę, że z ciebie, laluniu, naprawdę smaczny kąsek!
Połaskotał ją pod brodą, przesuwając jednocześnie drugą rękę niżej. Su Ling zarumieniła się, kiedy
dotarło do niej, że oczy wszystkich gości zwrócone są na jej plecy. Miała ochotę odepchnąć natręta,
ale kiedy spojrzała w jego bursztynowe oczy, zalała ją fala gorąca. Choć irytowała ją nieco jego
pewność siebie, nie mogła mu odmówić uroku. Trzeba przyznać, że dobrze wczuł się w rolę. Co
więcej, budził w niej wyjątkowo gwałtowne uczucia.
Dalszy rozwój wypadków wymknął się jej spod kontroli. Zamiast go odepchnąć, podniosła głowę i
stanęła na palcach, by dosięgnąć jego ust. Jak przez mgłę zarejestrowała zgrzyt odsuwanego z
impetem krzesła ojca i świszczący oddech matki. Gdzieś skrzypnęły drzwi.
- O rany, pan Kurtz! Co pan tu robi?
Okrzyk ten od razu zmroził Smoka. Przerażony, odwrócił głowę ku drzwiom, przez które weszli
spóźnieni goście - siostra Su Ling, Mei Lu i jej córka Amanda.
- Mandy, to twoja rodzina? - wykrztusił w kierunku dziewczynki zdławionym głosem.
- Aha! - potwierdziła spokojnie, rozsiadając się na krześle obok niego. - Dobrze mi się wydawało, że
widziałam pański motocykl.
Zapanowała głucha cisza przerywaną tylko stłumionym chichotem wujka Sammy'ego. Matka Su Ling
zaczerwieniła się jak piwonia, a jej ojciec wycedził głosem nabrzmiałym zgrozą:
- Czyżby pan był nauczycielem mojej wnuczki?
- Tak, i jeszcze trenerem siatkówki! - uzupełniła Amanda, sięgając do miseczki z zupą. - Jest naprawdę
super!
Su Ling z trudem przyjmowała do wiadomości fakt, że człowiek, który zachowywał się tak
bezczelnie, mógł być jednocześnie nauczycielem w szkole średniej, do której uczęszczała jej
siostrzenica. Sama miała do czynienia wyłącznie z nauczycielkami - dostojnymi damami w sta-
romodnych sukniach i wydeptanych pantoflach - a te przykładne matrony w niczym nie przypominały
dwudziestokilkuletniego, muskularnego i wytatuowanego osiłka w skórzanej kurtce, którego
przyciągnęła tu z baru...
- Pan uczy w szkole? - wyjąkała.
- Tak, wiedzy o społeczeństwie - odpowiedziała za nie-
go Amanda. - Ale pan ma fajny kolczyk! Normalnie do szkoły nosi tylko wkręt z brylancikiem -
dodała tonem wyjaśnienia.
W tym momencie Smok - a raczej pan Kurtz, wychowawca młodego pokolenia - zaczął nagle działać
niezwykle szybko. Odsunął się od Su Ling, wyjął z ucha kolczyk z krzyżykiem i porwał swoją kurtkę.
Równocześnie porzucił teksański akcent na rzecz żargonu chicagowskich przedmieść i zalał
zebranych potokiem słów.
- To nie jest brylancik, tylko cyrkonia - zapewnił. -Z nauczycielskich poborów nie kupiłbym sobie
prawdziwego brylantu!
Potykając się, zmierzał w pośpiechu ku drzwiom. Usta mu się nie zamykały.
- Życzę panu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, ale muszę już lecieć. Mam masę roboty, bo
jutro kończą się ferie świąteczne...
Zanim Su Ling otrząsnęła się z zaskoczenia, był ftiż za drzwiami. Rzuciła się więc za nim.
- Poczekaj! - krzyknęła, kiedy zmierzał do wyjścia. Już na zewnątrz przytrzymała go za kurtkę.
Spojrzał na nią z wyraźnym poczuciem winy.
- Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś ciotką Mandy? - wymamrotał, wzruszając ramionami.
- A skąd ja miałam wiedzieć, że jesteś jej profesorem?
- Czyżbyś się rozczarowała? - zakpił bezczelnie. - No cóż, nie każdy może być agentem FBI!
Nie wiedziała, jak zareagować na tę oczywistą prowokację. Jasne, że poczuła się zawiedziona, kiedy
ktoś, kogo wzięła za chuligana szalejącego na motocyklu, okazał się nauczycielem w szkole średniej!
Rodzina była zaszokowana, i owszem, ale niezupełnie tak, jak sobie tego życzyła.
Co gorsza, sama dała się nabrać. Z rozwianymi włosami, w skórzanej kurtce i z tatuażem na ramieniu
wcale nie wyglądał na nobliwego belfra. No i ten motocykl...
On tymczasem zadarł głowę, wskazując podbródkiem w stronę okna restauracji, za którym stały
matka Su Ling i jej ciotka Wen z nosami przylepionymi do szyby.
- Jesteśmy obserwowani! - rzucił.
- Naprawdę pozwalają ci nosić w pracy kolczyk? - zapytała z niedowierzaniem Su Ling, ignorując
ostrzeżenie. Tylko to przyszło jej naprędce do głowy.
Pan Kurtz odszedł więc od swego motoru i wolnym, lecz zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę.
Cofnęła się w popłochu, przeczuwając, co teraz nastąpi. Wołałaby nie igrać z ogniem, zwłaszcza teraz.
- A co, sądzisz, że nauczycieli nie stać na takie pomysły? - zapytał przekornie, przeciągając słowa.
- No... - Znów zapomniała, co właściwie" zamierzała powiedzieć. Za każdym razem, kiedy się
odzywał, miała wrażenie, że czyta w jej myślach. Co więcej, teraz wyglądał na kogoś, kto byłby gotów
popełnić każde szaleństwo, więc uznała, że lepiej go nie prowokować.
Przezornie cofnęła się jeszcze kilka kroków i nagle poczuła za plecami zimną ścianę. Tymczasem on
był coraz bliżej, tak blisko, że poczuła bijące od niego ciepło.
- Nie postawiłaś mi obiadu, jak obiecałaś - przypomniał, ujmując jej głowę w obie dłonie. Nachylił się
nad nią, napierając całym ciałem i zatrzymał zaledwie o centymetr od jej ust. - Ale może to
wystarczy...
Poczuła na sobie jego niecierpliwe wargi. Nigdy przedtem nikt jej tak nie całował. Nie obchodziło jej,
czy ktoś może ich zobaczyć i co on sobie o niej pomyśli. Bezwiednie jęknęła, wyginając się w łuk, by
znaleźć się jeszcze bliżej.
Nie stawiała oporu, kiedy jego ramię oplotło ją w talii, ochraniając przed bezpośrednim kontaktem z
murem i przyciskając ciaśniej do siebie. W tym czasie jej palce wędrowały po miękkiej skórze kurtki,
dopóki nie wplątały się w jego włosy. Głośno wciągnął powietrze i oderwał się od jej ust, okrywając
drobnymi, pospiesznymi pocałunkami twarz i szyję. Mocniej przycisnęła go do siebie w nadziei, że
nigdy nie przestanie.
Równocześnie poczuła, jak wsuwa rękę coraz wyżej pod jej cienką bluzkę, zmierzając bezbłędnie w
kierunku piersi. Westchnęła ulegle. Chciała, by ją rozebrał i dotykał coraz odważniej. Chciała tego tak
bardzo, że aż wyrwał jej się nieświadomy jęk pożądania.
Zamknęła oczy, czekając, kiedy dotknie najczulszego miejsca... Tymczasem jednak Smok zręcznym
ruchem wyłuskał z wewnętrznej kieszeni jej żakietu banknot pięćdziesięciodolarowy i szybko
wycofał się do swojego motocykla. Kiedy otworzyła oczy, zdążyła dostrzec,''jak włożył zdobycz do
kieszeni, a potem nałożył kask i odjechał z rykiem silnika.
Mitch Kurtz przemierzał zdecydowanym krokiem korytarz szkolny, zręcznie lawirując wśród prawie
trzystu nastolatków, którzy równocześnie chcieli zabrać z szafek swoje rzeczy, aby zdążyć na autobus.
Zazwyczaj uspokajał go gwar ich ożywionych rozmów, wypełnionych opowieściami o wrażeniach z
ferii i opiniami na temat zadań domowych. Codziennie wczesnym rankiem zabierał się do
przygotowywania lekcji na następny dzień, otrzymując w zamian jedyną w swoim rodzaju nagrodę –
satysfak-
cję z dobrze wykonanej pracy. Cieszył się, jeśli w ciągu dnia potrafił czegoś nauczyć choćby jedno
dziecko.
Dziś jednak wśród jego uczniów najnowsze uczesania członków zespołu Backstreet Boys
zdecydowanie przelicytowały Napoleona. Nie miał przy tym do czynienia z młodzieżą trudniejszą niż
zwykle, ale nie udał mu się wykład na temat jednaj z najbarwniejszych postaci w historii. Zrobił z
niego taką piłę, że samemu chciało mu się ziewać.
A wszystko dlatego, że od wczorajszego wieczora pozostawał pod urokiem egzotycznej, azjatyckiej
kusicielki. Omotała go do tego stopnia, że dał się namówić, aby przez jeden wieczór udawać kogoś
zupełnie innego. Normalnie wyśmiałby tak niedorzeczną propozycję, ale po drętwych świętach
spędzonych w towarzystwie pretensjonalnej i usztywnionej rodziny nie mógł się oprzeć pokusie
wcielenia się w rolę tajnego agenta. Zwłaszcza, że zaproponowała mu ją wyjątkowo piękna kobieta.
Potwierdziły się przy tym obawy jego rodziców, że człowiek o tak impulsywnej naturze musi prędzej
czy później wpakować się w kłopoty. I rzeczywiście, wygłupił się na oczach swojej uczennicy i jej
krewnych.
To jeszcze nie byłoby najgorsze, gdyby zaraz potem nie uległ kolejnej pokusie - i nie pocałował tej
wschodniej bogini! Co więcej, nie poprzestał na przyjacielskim cmoknięciu w policzek, ale wprost
pożerał ją ustami, gorsząc podglądające przez okno matkę i ciotkę. A potem, w domu, przez całą noc
wyczyniał z nią w wyobraźni największe świństwa!
Właściwie nadal nie był pewien, po co dal się w to wpuścić, ani dlaczego zabrał jej pieniądze. Nie
wątpił jednak, że i za drugim razem postąpiłby tak samo. Nawet zaraz, tu, na środku szkolnego
korytarza, ponieważ dorobił się
już obsesji na jej punkcie. Intrygowało go w niej wszystko, od nienagannie skrojonego kostiumiku do
perfum o zapachu imbiru. Cóż z tego, że miała na sobie bezbarwny, biurowy mundurek, kiedy
potrafiła całować tak namiętnie? No i co mogło opętać kobietę z uczciwej mieszczańskiej rodziny z
tradycjami, że nagle zapragnęła zaszokować krewnych randką z agentem na motocyklu? Zabiła mu w
głowę takiego ćwieka, że przez cały dzień nie mógł się skupić na prowadzeniu zajęć. Ledwie mrugnął,
a już rozpraszały go erotyczne fantazje. ,
Daremnie próbował wrócić do szkolnej rzeczywistości i wyrzucić z pamięci tę dziewczynę. Może
ojciec miał rację, kiedy twierdził, że jego syn pozostał wiecznym smarkaczem i że niczego nie potrafi
doprowadzić do końca? Wczoraj też tego nie zrobił, choć Bóg jeden wie, jaką miał na to ochotę.
Skręcił w korytarz wiodący do klasy i nagle tuż za rogiem dostrzegł wytwór swojej wyobraźni. Nie
zauważyła go od razu, bo stała pochylona nad siostrzenicą, tłumacząc jej coś z wyraźnie zagubionym
wyrazem twarzy. Zrobił ruch, jakby zamierzał się wycofać, potem jednak zdał sobie sprawę z
absurdalności takiego zachowania. Co więcej, uznał, że chyba przyda im się jego pomoc. Wolałby
wprawdzie nie angażować się w tó bliżej, gdyż bynajmniej nie pragnął nawiązania bliższych
stosunków z rodziną Mandy, ale w oczach dziewczynki zauważył łzy.
Stłumił westchnienie. Kilka lat pracy w szkole sporo go nauczyło o młodzieńczych dramatach i z
pewnością lepiej zrozumiałby Mandy niż jej zabiegana ciotka. Nakazał więc sobie trzymać żądze na
wodzy, odchrząknął i ruszył w ich stronę.
- Dobrze się czujesz, Mandy?
- O, pan Kurtz? - wyjąkała, pospiesznie przełykając łzy.
Uśmiechnął się do niej wyrozumiale, wyczuwając jednocześnie napięcie wzrastające u jej ciotki.
Jeszcze bardziej stanowczo nakazał sobie powściągliwość i pochylił się, aby spojrzeć Mandy w oczy.
- Jeden zły stopień to jeszcze nie powód do łez, nawet jeśli to pała... - zaczął. - Wprawdzie dotyczy to
także i mnie...
Urwał, bo usłyszał westchnienie ulgi, jakie wyrwało się z ust jego kusicielki.
- Więc to o to chodziło? Amando, aleś mnie przestraszyła!
- Nie! - zaprzeczyła Mandy jękliwym głosem przerywanym czkawką. - To znaczy tak, ale...
Zaszlochała rozpaczliwie i cała jej twarz rozpłynęła się we łzach. Mitch, siląc się na zachowanie
spokoju, ponownie spróbował wydobyć z niej prawdę.
- Naprawdę chciałbym ci pomóc, dziecko, ale musisz mi powiedzieć, co się stało.
Podniosła na niego oczy przepełnione bezbrzeżnym smutkiem.
- Na pewno zabiorą mnie z drużyny! - wyrzuciła z siebie.
Mitch miał ochotę parsknąć śmiechem, ale za długo pracował z młodzieżą, aby popełnić tak
kardynalny błąd. Nie zdołał jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu.
- Ależ nie jesteś przecież zagrożona z żadnego przedmiotu! Możesz śmiało nadal grać w siatkówkę.
Spodziewał się, że stwierdzeniem tym przyniesie tajemniczej Sue ulgę, tymczasem z jej ust wyrwało
się kolejne westchnienie.
- Tak mi przykro, Amando! - zapewniła, otwierając ra-
miona, w które dziewczynka natychmiast się wtuliła, plamiąc łzami jedwabną bluzkę Sue. Mitch
natomiast odwrócił spojrzenie i zacisnął zęby dostrzegłszy, że w czasie tego pocieszania rozpięły się
jej dwa górne guziki. Surowo nakazał zamilknąć swojemu libido i spróbował obrócić cały problem w
żart:
- Słowo honoru, że nikt jej nie broni trenować!
Sue podniosła wreszcie na niego swoje czarne, azjatyckie oczy. Powieki jej drżały, ale starała się
zachować obojętny ton.
- Drogi Smo... to znaczy, chciałam powiedzieć, panie Kurtz... - Na jej oliwkowej karnacji pojawił się
rumieniec zakłopotania. - W tradycyjnej chińskiej rodzinie, jeśli dziewczyna nie daje sobie rady z
nauką, najpierw musi zrezygnować z zajęć sportowych. Powszechnie uważa się, że są jej najmniej
potrzebne.
- Najpierw ze sportu... - powtórzył z niedowierzaniem. -A potem z czego?
- Dopiero potem z muzyki! - wyrzuciła z siebie Mandy. -Z gry na fortepianie i skrzypcach!
- No cóż, muzyka jest bardzo ważną... - zaczął wymijająco, bo dopiero teraz zorientował się, w czym
rzecz.
- Ale ja jej nienawidzę! Nie chcę już na niczym grać! Mam dosyć rzępolenia! - wykrzyknęła Mandy i
zanim Mitch zdążył zareagować, obróciła się gwałtownie na pięcie, a w jej podpuchniętych od płaczu
oczach zabłysła iskierka nadziei. - Zaraz, przecież mama wyjechała z miasta na jakieś szkolenie, a
mnie kazała zostać u cioci Ling!
Wymownym gestem wskazała na Sue. Pełnym determinacji gestem wyciągnęła z plecaka jakiś papier
- pewnie arkusz egzaminacyjny, jak zdołał się domyślić - i wcisnęła go ciotce do ręki.
- Poczekaj chwileczkę... - zaczął Mitch, ale Mandy nie dała mu dokończyć. Sam jednak odgadł, co
miała zamiar zrobić, ponieważ sprawdzał tę pracę i osobiście postawił na niej czerwoną jedynkę wraz
z adnotacją żądającą podpisu opiekuna. Takie bowiem zwyczaje panowały w tej szkole.
- Ciociu, przecież ty możesz to podpisać, a wtedy mama o niczym się nie dowie! - błagała. - Proszę
cię, nie pozwól, żebym musiała odejść z drużyny! Ja tak uwielbiam siatkówkę!
Mitch tylko jęknął, gdyż okazało się, że w tej rodzinie więcej jest syren - kusicielek! Najpierw ciotka
zawróciła mu w głowie tak, że nie był w stanie myśleć o lekcjach, a teraz znów jej siostrzenica chce
zmusić go do odstąpienia od zasad, których do tej pory święcie przestrzegał. Uważał wprawdzie, że
Mandy bardziej niż którakolwiek inna uczennica zasługuje na rozluźnienie dyscypliny, gdyż jak na
wybitnie inteligentne i pilne dziecko zanadto przeciążano ją nauką. Pamiętał też, że biały ojciec
Mandy, który dawno już opuścił miasto, był znanym piłkarzem, być może więc to spowodowało aż
tak negatywne nastawienie do sportu w rodzinie, dziewczynki. I cóż stąd, kiedy Mandy wprost
odżywała na boisku do siatkówki, a on nie miał sumienia jej tego pozbawiać.
Z drugiej znów strony nie mógł pozwolić na dalsze przeciążanie jej nadmiarem obowiązków!
- Ale to matka musi podpisać! - powtórzył z naciskiem, odczuwając jednocześnie wyrzuty sumienia,
że krzyżuje jej niemal idealny plan. Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją gestem
uniesionej ręki. - Pamiętasz, co powiedziałem na pierwszym treningu? Że sport...
Zawiesił głos, licząc, że dokończy za niego zdanie, które po wielokroć słyszała. Pełne buntu milczenie
trwało dłuższą chwilę, w końcu jednak poddała się i udzieliła żądanej odpowiedzi:
- Sport pozwala nam sprawdzić, jacy naprawdę jesteśmy - wyrecytowała. - Ale ja tak kocham
siatkówkę!
Mitch wiedział, że mówi prawdę, więc tym ciężej przychodziło mu trzymać się przepisów.
- A więc chcesz koniecznie wykazać, że jesteś nieuczciwa? - uznał, że przyszedł już czas na frontalny
atak. Odwróciła oczy, pragnąc uniknąć bezpośredniej odpowiedzi. Wyręczyła ją w tym druga syrena.
- A nie można by dać jej jeszcze dodatkowej szansy? -podsunęła. - Na przykład egzaminu
poprawkowego? Tak, żeby poprawiła tę ocenę jeszcze przed powrotem matki. Wtedy moja siostra nie
gniewałaby się aż tak bardzo i może pozwoliłaby jej zostać w drużynie?
Mandy od razu rozpłynęła się w uśmiechach i wraz z ciotką spojrzała na niego z nadzieją. Mitch znów
poczuł się wodzony na pokuszenie, więc spróbował kontrargumentów, skierowanych tyleż do nich, co
i do siebie. Miał przy tym nadzieję, że ta rozmowa szybko się skończy, bo i jego panowanie nad sobą
miało granice, a Sue stała zdecydowanie zbyt blisko.
- Jaki sens miałoby dokładanie jej dodatkowej pracy, skoro i tak jest przeciążona? - zapytał
podchwytliwie.
- Ależ ja dam sobie radę, przysięgam! - zapewniała Mandy, jednak Mitch uparcie potrząsał przecząco
głową.
- W takim razie dlaczego nie powiesz cioci, co spowodowało, że oblałaś egzamin? - Spuściła oczy i
umilkła, więc dokończył za nią: - Zasnęła w trakcie pisania!
- No, bo te wszystkie koncerty i występy podczas
świąt... byłam po prostu zmęczona! - upierała się Mandy.
- Rzeczywiście przez ten cały świąteczny młyn można było dostać szału! - poparła ją ciotka,
wzruszając ramionami. Ten gest ponownie przykuł uwagę Mitcha, gdyż przy rozpiętych górnych
guzikach bluzki nabrał dodatkowo kuszącego charakteru. Odchrząknął więc i powtórzył z naciskiem:
- Ona zasnęła podczas egzaminu! - Sue zamrugała zaskoczona, co dało Mitchowi przewagę.
Wykorzystał to, aby potraktować ją tym razem nie jako ponętną kobietę, lecz tymczasową opiekunkę
Mandy. - Na dłuższą metę nie da rady połączyć gry na dwóch instrumentach, treningów siatkówki i
wyróżnień za naukę. Będzie musiała z czegoś zrezygnować.
- Ale w rodzinie Chen wszyscy grają na jakichś instrumentach! To już nasza tradycja. - Sue ponownie
wzruszyła ramionami i przewaga Mitcha ulotniła się jak kamfora.
- A ja nie cierpię muzyki! - zaszlochała Mandy.
Jej ciotka westchnęła, a Mitch pomyślał, że gdyby to od niego zależało, nie miałaby nigdy powodów
do westchnień. Już on by się o to postarał... No nie, jeśli zaraz nie skupi się na czymś innym,
skompromituje się raz na zawsze. Przeniósł więc uwagę na szlochająca dziewczynkę.
- O tym musisz porozmawiać z matką - polecił.
- Kiedy ona wyjechała! - prychnęła Mandy.
- Z jej matką każda dyskusja zaczęłaby się od wymieniania ocen szkolnych! - argumentowała Sue, na
pozór racjonalnie i logicznie, rozbudzając w nim jednak zgoła irracjonalne myśli. - Mandy musi je
poprawić, zanim będzie mogła cokolwiek zmienić.
Powiedziała to dużo łagodniejszym tonem niż dotychczas, ale Mitch i tak wiedział, że wpadł na amen.
Wpraw-
dzie nie próbowała świadomie go uwodzić, ale i tak wychodziło na jedno, bo był gotów spełnić każdy
jej kaprys.
- Może jednak dałbyś jej dodatkową szansę? - kusiła.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł... - Przygryzł wargę, bo w sumieniu toczył właśnie walkę
z przemożną potrzebą uprzedzania życzeń swojej bogini.
- A gdybym umówiła się z tobą na kolację, jak ci obiecałam? Na przykład dziś o szóstej?
Cóż mógł powiedzieć? To była propozycja nie do odrzucenia! Więc jej nie odrzucił.
2
Su Ling wytarła usta serwetką z uczuciem przyjemnej sytości. Podczas posiłku prowadziła z Mitchem
ożywioną rozmowę, więc i teraz prychnęła z udanym zniecierpliwieniem:
- Masz zamiar przez całą noc wygłaszać mi kazania na temat mojej rodziny?
- A żebyś wiedziała! - zareplikówał ze śmiechem, zmiatając z talerzyka resztki szarlotki. Dobrze
wybrał lokal. Gwarny przydrożny „Zajazd teksański" z podłogą zarzuconą łupinami orzeszków
stanowił dla niego idealne tło. Jej również odpowiadała panująca tu atmosfera, ale zawdzięczała to
głównie jego towarzystwu. Poruszyli chyba wszystkie możliwe tematy, od ulubionych ośrodków wa-
kacyjnych do polityki rządu, a w tej chwili spierali się co do celowości chińskiej tradycji
wygórowanych wymagań wobec dzieci w porównaniu z amerykańskim, bezstreso-wym systemem
wychowania. Rzecz jasna, Mitch opowiadał się za bardziej liberalnymi metodami.
- Nie chodzi tu o chińską tradycję, chociaż to akurat twoja rodzina ma opanowane na piątkę -
dowodził. - Na przykład mój ojciec był mistrzem w wywieraniu dyskretnego nacisku z gracją młota
parowego!
Su Ling wyczuła irytację w jego glosie, ale zanim zdążyła zapytać o jej przyczynę, Mitch zakończył
zupełnie innym akordem:
- Chciałem przez to powiedzieć, że zyskałaś teraz szansę, by nawiązać z Mandy bardzo dobry kontakt.
Nie zmarnuj tej okazji.
- Jak to szansę? - nie zrozumiała, bowiem przez cały czas, gdy mówił, śledziła ruchy jego warg. Mimo
iż rozmowa obracała się wokół samych ciekawych tematów, nie mogła powstrzymać się od
fantazjowania i właśnie po raz kolejny przeżywała w wyobraźni ich namiętny pocałunek. W myśli
zganiła się za te iluzje, przypominając, że tylko kobieta lekkich obyczajów tak otwarcie mogła wpa-
trywać się w mężczyznę. Trzeba przyznać, że bez trzydniowego zarostu, który nosił, kiedy spotkali się
po raz pierwszy, też wyglądał interesująco. Mniej zawadiacko, ale i tak na tyle niepokojąco, by
odwracać jej uwagę od wszystkiego dookoła.
- W ciągu najbliższych kilku tygodni będziesz zastępować jej matkę - perorował tymczasem Mitch,
nie zdając sobie sprawy, jakie uczucia w niej wywołuje. - Spróbuj wpłynąć na nią, żeby się trochę
rozluźniła. Wytłumacz jej, że w życiu można nie tylko...
- ... zostać księgową! - dokończyła z wyzywająco uniesionymi brwiami.
Mitch roześmiał się, z wdziękiem maskując zakłopotanie, kiedy pomagał jej nałożyć kurtkę. Wstała,
aby mu to ułatwić, ale w gruncie rzeczy upajała się każdym, nawet przypadkowym dotknięciem.
Takich „przypadkowych" kontaktów było tego wieczora więcej, bo stykały się nie tylko ich dłonie i
ramiona, ale nawet nogi pod stolikiem.
- Księgowa to całkiem dobry zawód - zapewnił nieco zbyt gorliwie. - Rzecz w tym, że ona ma dopiero
trzynaście lat, a nie słyszałem, aby ktoś w tym wieku marzył, że gdy dorośnie, zostanie księgowym.
Młodym dziewczętom roi się raczej kariera piosenkarki rockowej albo medalistki olimpijskiej. A ty
kim chciałaś zostać, kiedy byłaś mała?
- Baletnicą - odpowiedziała bez wahania.
Przygryzł wargę, a Su Ling z trudem opanowała westchnienie. Co też ją napadło, żeby tak przyglądać
się jakiemuś facetowi i wstrzymywać oddech za każdym rizem, kiedy jej dotknie?
- No więc jak to się stało, że nie zostałaś baletnicą, tylko księgową?
- Sama nie wiem. - Zmarszczyła brwi, jakby sobie coś przypominając. - Oczywiście mama nie chciała
naWet słyszeć o balecie, ale że byłam dobrą matematyczką, sama zapisała mnie na kurs księgowości.
Potem po prostu w to wsiąkłam i tak już zostało. A ty co chciałeś robić?
- Uczyć - roześmiał się od ucha do ucha. - Chyba od zawsze chciałem zostać nauczycielem, ale rodzice
próbowali wybić mi to z głowy, bo uważali, że z tego nie uda mi się wyżyć do pierwszego. Ja się
jednak uparłem i już w wieku czternastu lat pojechałem jako wychowawca na obóz letni. Pokochałem
wtedy tę pracę i pod tym wzglę-
dem nic się nie zmieniło. Posłuchaj mnie więc i rzuć w diabły wszystkie wasze ambicje. Pozwól
Mandy samej poszukiwać, aż odnajdzie w życiu swój cel.
Su Ling próbowała wprawdzie polemizować dla zasady, ale musiała przyznać, że Mitch miał rację.
Znała przecież rozkład dnia Amandy i wiedziała, że nie ma w nim miejsca na przykład na gry
komputerowe, którym oddawała się większość normalnych dzieci. Amanda nie miała czasu nawet
posłuchać radia, niewykluczone więc, że siatkówka stanowiła dla niej jedyną rozrywkę. Nie chciała
jednak rezygnować z dyskusji, bo obawiała się, że w przeciwnym razie rzuciłaby się na swojego
Smoka przy ludziach, czego zgoła nie wypadało czynić damie!
- Dobra, w końcu to ty jesteś pedagogiem - przystała na kompromis. - Może byś udzielił mi lekcji
odpowiedzialnego rodzicielstwa i wychowania młodzieży?
Wzruszył ramionami i zamiast tego podsunął jej kask motocyklowy.
- A może na razie wystarczyłaby nam odpowiedzialna przejażdżka na motorku?
Su Ling pokazała w uśmiechu wszystkie zęby, bo aż piszczała, żeby znów usiąść za nim na siodełku
motoru. Kiedy stawił się o umówionej godzinie, była pewna, że jak przystało na szanującego się
nauczyciela, zabierze ją na kolację skromnym, lecz solidnym samochodem. Nie spodziewała się, że
będzie musiała nałożyć kask i objąć w talii motocyklistę na harleyu. Nie przypuszczała też, że jazda na
stalowym rumaku może być aż tak podniecająca.
Tym bardziej nie mogła się doczekać, aby powtórnie przeżyć te rozkoszne doznania! Ze śmiechem
przyłapywała się na samych świńskich myślach. Musiała chyba do cna wyzbyć się zahamowań
moralnych, jeśli z takim
upodobaniem obejmowała jego twardy brzuch. Skorzystała przy tym z okazji, aby wsunąć mu ręce
pod ubranie i dotknąć nagiej skóry. Przyprawiło go to o drżenie akurat wtedy, kiedy ścinał ostry
zakręt, a ona wtulała policzek w jego miękką kurtkę.
Nie miała pojęcia, co właściwie się z nią dzieje. Nigdy dotąd nie kierowała się tak gwałtownymi
emocjami. Najwidoczniej Mitch miał w sobie coś, co powodowało, że zapominała o wszystkich tak
pracowicie wpajanych jej przez matkę zasadach. Czuła się przy nim swobodnie, śmiało wyrażała
poglądy, chętnie z nim dyskutowała, a co więcej, pozwalała sobie na nieprzyzwoite gesty. On zaś ani
jej nie osądzał, ani nie potępiał, tylko poświęcał jej uwagę i w skupieniu słuchał tego, co miała do
powiedzenia. W jego towarzystwie nie musiała uważać na każde słowo ani liczyć się z żadnym tabu,
jakby nagle pękły liny trzymające ją przy ziemi. Pragnęła więc, aby taka sytuacja trwała wiecznie.
Podczas jazdy nie mogli rozmawiać, gdyż ich głosy zagłuszałby ryk silnika, gdy motocykl kładł się na
zakrętach. Dopiero przed jej domem Mitch ostro zahamował, zdjął kask i obejrzał się za siebie.
- Co za niegrzeczna dziewczynka! - stwierdził stanowczo, lecz bardzo zmysłowym tonem. Nagle
zmarszczył czoło. - I cóż cię tak śmieszy?
Z szerokim uśmiechem patrzyła wprost na niego.
- To samo powiedziałaby moja matka, gdyby nas teraz zobaczyła! - zachichotała.
-1 pewnie znalazłaby sposób na taką zbuntowaną pannicę? - prowokował, gasząc silnik.
- Ależ skąd! - zaprzeczyła skwapliwie, zbyt późno zdając sobie sprawę, do czego ta gra prowadzi.
Spróbowała
się cofnąć, ale Mitch był szybszy i schwycił ją za ręce, które wciąż trzymała pod jego koszulą. Sam
przesunął je wyżej, na pierś, pytająco spoglądając jej w oczy. Poczuła, jak szybko bije mu serce.
- Och!... - wyszeptała.
Jedną ręką trzymając jej dłoń, sięgnął do stacyjki i wyłączył silnik.
- Całowałbym cię aż do rana! - wymruczał, schodząc z motoru. - Igrasz z ogniem, moja panno
Wścibskie Paluszki!
-Za to ręce mam chłodne! - odcięła się, ale nawet nie słuchał, tylko odwrócił ją twarzą do siebie i
przycisnął usta do jej warg. Właśnie o takim pełnym namiętności pocałunku marzyła przez cały
wieczór, więc zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła, by ściągnął ją z motocykla. Dobrze, że tuż za nią
znalazł się słupek od wiaty parkingowej, bo inaczej upadłaby na ziemię pod ciężarem napierającego
na nią ciała, tym bardziej, że nogi miała jak z waty.
- Teraz moja kolej - wychrypiał wprost w jej usta. Zanim zdążyła zapytać, co ma na myśli, wsunął ręce
pod kaszmirowy sweterek. Najpierw objął ją w pasie, potem przesunął dłonie wyżej. Były ciepłe i
zdecydowane, a mimo to dotykał jej niezwykle łagodnie, muskając skórę opuszkami palców...
- Uważaj, ludzie patrzą! - zdołała wyszeptać między pocałunkami, czując, że lada chwila straci
panowanie nad sobą.
- Mam to gdzieś! - Znów zaczął ją całować, tym razem leniwie i długo, jakby mieli przed sobą jeszcze
mnóstwo czasu. Przesunął ręce na jej piersi, ściskając je i drażniąc przez materiał, dopóki nie odnalazł
zapięcia.
- O, Boże! - jęknęła, gdy rozpiął jej otwierany z przo-
du stanik i rozsunął go na boki. Kiedy na nagich piersiach poczuła jego dłonie, miała wrażenie, że
pożądanie odbiera jej oddech. Niecierpliwie przyciągnęła do siebie jego głowę... Jak przez mgłę
usłyszała dzwonek telefonu komórkowego.
- Czekaj, komórka mi dzwoni... - wyszeptała.
- Nie myśl o tym! - Próbował odwrócić jej uwagę, obsypując pocałunkami twarz i szyję. Najchętniej
posłuchałaby jego sugestii, ale, jak sam zauważył, w tym tygodniu zastępowała matkę swojej
siostrzenicy.
- Ale to może być Amanda! - odsunęła się od niego lekko, choć stanowczo, nie na tyle jednak, by
musiał wyciągnąć ręce spod jej swetra. Nadal wodził nimi po jej nagim brzuchu, przesuwając
jednocześnie wargami wydłuż szyi. Drżącymi dłońmi odchyliła pokrywę komórki.
- Amanda?
- Su Ling? - odpowiedział piskliwy głos matki. - Jesteś tam?
- - Mama? - wy dyszała, przerażona brzmieniem własnego głosu.
- Jesteś z nim? - Nawet ostry ton tego pytania nie od razu zdołał ostudzić jej rozbudzony temperament.
Jeszcze mniej przejął się tym Smok. Właśnie bezceremonialnie podniósł jej sweter, nie zważając, czy
widzą to także inni ludzie obecni na parkingu.
- Mamo, czy wszystko w porządku? - wykrztusiła omdlewającym głosem, przymykając oczy. Dopiero
wtedy Mitch opamiętał się na tyle, że opuścił podwinięty brzeg swetra, nadal jednak muskał wargami
jej ucho.
- Wracaj natychmiast do domu! - przykazała matka. -Przywiozłam ci sajgonki, ale cię nie zastałam.
Amanda nie chce siedzieć sama w twoim mieszkaniu, bo się boi!
- Amanda boi się zostać sama? - powtórzyła z niedowierzaniem Su Ling, opierając się o słupek. Za jej
plecami Mitch uspokoił się nieco i teraz dawał jej rozpaczliwe znaki, by na niego spojrzała.
- Coś nie w porządku z Amandą? - zapytał bezgłośnie. Su Ling uspokoiła go ruchem głowy, a do
mikrofonu
rzuciła:
- To niemożliwe, wiedziała przecież, że umówiłam się na randkę.
- Z tym wytatuowanym bubkiem z kolczykiem w uchu? - oburzyła się matka. Tego już Su Ling nie
wytrzymała, bo nadmiar temperamentu, wyzwolony podczas tego spotkania, musiał gdzieś znaleźć
ujście.
- Tak, jesteśmy akurat w barze dla kierowców i Mitch namawia mnie, żebym wzięła udział w
konkursie na Miss Mokrego Podkoszulka! - wypaliła bez namysłu, ale zaraz z przerażeniem zakryła
dłonią usta. Czyżby rzeczywiście to powiedziała?
Potok chińskich słów, jakimi zasypała ją matka, świadczył, że istotnie odważyła się na taką
zuchwałość. Mitch z podziwem uniósł brwi, bo podobała mu się jej buntownicza natura i cięta
odpowiedź, ale ona sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie zdobyłaby się przecież, aby wyznać
prawdę o tym, co w tej chwili robiła!
Wolała więc milczeć, dopóki matka nie przeszła na angielski. W tym języku zażądała:
- Wracaj natychmiast, Amanda cię potrzebuje!
- Zaraz wracam, niech Mandy chwilę poczeka.
- O, nie, na pewno nie będzie czekać tu sama! - Dalszą przemowę matka skierowała już do
siostrzenicy Su Ling. -Amando, spakuj swoje rzeczy. Pojedziesz ze mną, bo twoja ciocia jest zajęta!
Sądząc z tonu głosu, równie dobrze mogła wykrzyknąć: „Twoja ciocia jest nosicielką HIV"! Nic więc
dziwnego, że przerażona Su Ling wyprostowała się, strząsając z siebie ręce Mitcha.
- Po co ona ma się pakować, przecież jestem już na parkingu pod naszym domem! - próbowała
uspokoić matkę, przytrzymując komórkę między swoim uchem a ramieniem. Równocześnie
zniweczyła wszelkie wysiłki Mitcha, bo zapięła stanik i nałożyła sweter tak, jak przedtem. On zaś
przyglądał się temu z założonymi rękami, ale z błyskiem nieprzyzwoitej wręcz uciechy w oczach. Na
razie mogła tylko pokazać mu język, bo matka przez telefon bombardowała ją pytaniami:
- Gdzie jesteś? Dlaczego cię nie widzę?
Su Ling westchnęła, wiedząc, że matka nie da jej spokoju, dopóki nie pojawi się w polu widzenia.
Szybko przygładziła dłonią włosy i wysunęła się spod wiaty, niezdecydowanie machając ręką w
kierunku okrągłej twarzy tęgiej Chinki wyglądającej z okna jej salonu.
- Już, zaraz przyjdę na górę!
- Aha, to on tam stoi z tym motocyklem?
- Tak, tylko się z nim pożegnam i zaraz przychodzę. Wyłączyła komórkę i odwróciła się do Mitcha,
czując
na plecach świdrujący wzrok matki. Przypomniała sobie, jak w wieku szesnastu Jat wyrywała się na
pierwszą randkę, a matka śledziła ją z okna!
- Co się tam dzieje? - spytał, ledwo wynurzając się z cienia wiaty.
- A co, twoja rodzina też nie daje ci ani chwili spokoju? - rzuciła, nadal wściekła, nie mając ochoty na
dalsze dyskusje.
- Teraz już nie, bo dawno rozstałem się z rodzicami.
- Świetnie, może nauczyłbyś mnie, jak to się robi?
- To dziecinnie łatwe - wzruszył ramionami. - Zwyczajnie wsiadasz na motocykl i odjeżdżasz w siną
dal.
Sądząc po jego obojętnym wyrazie twarzy, Su Ling domyśliła się, że tak właśnie musiało to wyglądać
w jego przypadku. Może zmusił go do tego despotyczny ojciec, o którym jej dzisiaj opowiadał? W
każdym razie Mitch opuścił rodzinny dom, nie oglądając się za siebie, a ona nie wiedziała, czy mu
tego zazdrościć, czy raczej współczuć. Ale tak czy inaczej, jej rodzina obserwowała ją teraz z okna
czwartego piętra, więc musiała szybko się pożegnać, zanim matka nie zbiegnie na dół, żeby zaciągnąć
nieposłuszną córkę do mieszkania.
- Dziękuję ci za miły wieczór... - zaczęła.
- Jak długo jeszcze Mandy zostanie u ciebie? - spytał nadspodziewanie szybko, głosem tak
zmysłowym, że aż przeszły ją ciarki.
- Dwa i pół tygodnia - odpowiedziała, ale nagle się zawstydziła. To pytanie nie pozostawiało bowiem
nawet cienia wątpliwości, co Mitch chciałby robić w jej mieszkaniu, gdyby nie było tam jej matki i
siostrzenicy.
- Nie chcę czekać aż tak długo! - zamruczał, chwytając ją wpół i przyciągając do siebie.
- Czy wypada ci całować krewną uczennicy?
- Robię wyłącznie to, czego robić nie wypada.
- Znam ten ból. - Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo Mitch znów wpił się w jej usta.
Lewą ręką podtrzymywał ją pod plecami, a prawą zsunął na pośladki...
Podczas gdy omdlewała w jego objęciach, spojrzał nad jej głową w górę i mrugnął przekornie w stronę
okna na czwartym piętrze. Nie od razu Su Ling zdała sobie spra-
wę, że przekazał ten porozumiewawczy znak jej matce, która niewątpliwie wszystko widziała.
- No wiesz, chciałeś tylko zrobić jej na złość! - wy-buchnęła, odpychając go na bezpieczną odległość.
On jednak wcale się tym nie przejął.
- Chyba w tym celu mnie wynajęłaś, księżniczko? -oświadczył z udawaną powagą, choć dusił się ze
śmiechu. -Ciesz się, że nie zażądałem od ciebie następnych pięćdziesięciu dolców!
Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać, kiedy przerzucał nogę przez siodełko motocykla. Na
wszelki wypadek, żeby nie pozostawić mu ostatniego słowa, zawołała za nim jeszcze:
- Mitch, ja nie mam zamiaru sprawiać więcej przykrości moim rodzicom!
Odwrócił się do niej i bezceremonialnie oświadczył:
- Więc wypraw mamuśkę z domu, a wtedy dokończymy to, co zaczęliśmy.
Zawahała się z odpowiedzią, tyleż podniecona, co przerażona tą perspektywą. Ostatecznie strach
zwyciężył, tym bardziej, że nadal nie potrafiła w żaden sposób go rozszyfrować. Zanim tu przyjechali,
był opiekuńczy i troskliwy, teraz wychodził z niego brutalny zawadiaka.
- Nnn...nie mogę. Maina dostałaby szału, a poza tym jest u mnie jeszcze Mandy.
- A więc dokonałaś wyboru między nimi a mną. - Nałożył kask - Widzę, że będę mógł cię odwiedzać
tylko w snach!
Posłał jej w powietrzu całusa i odjechał z rykiem silnika.
Su Ling celowo wracała do domu powoli, aby ochłonąć, nim dostanie się na czwarte piętro bloku.
Wiedziała, że matka będzie czekać na nią przy drzwiach, ale nieza-
spokojone pożądanie usposobiło ją wojowniczo, toteż, gdy Ma Ma przypuściła na nią atak już przy
windzie -przybrała postawę obronną.
- Coś ty tam robiła, Su Ling?
- Przecież wiesz doskonale, mamo, co mogliśmy robić! -Ze zniecierpliwieniem przewróciła oczami. -
Narobiliśmy tyle hałasu, że słychać nas było na całym parkingu.
Przygryzła wargę, bo sama nie mogła pojąć, co w nią wstąpiło. Nigdy, przenigdy nie odzywała się w
ten sposób do swoich rodziców!
- I to z tym facetem! - wybuchła matka. - Przecież to najwyżej posługacz w restauracji, a nie Smok
przeznaczony dla ciebie!
Su Ling zgrzytnęła zębami i spróbowała odsunąć matkę od drzwi do mieszkania, by nie sprawiać
uciechy wścib-skim sąsiadom.
- O, przepraszam. On uczy w szkole wiedzy o społeczeństwie! - sprostowała.
- Jak w ogóle możesz wyprawiać takie rzeczy? O tej porze, przy ludziach! I jeszcze kiedy w twoim
domu przebywa dziecko!
Su Ling minęła matkę i rzuciła okiem na Amandę, która siedziała cicho przy kuchennym stole. Na
talerzyku przed sobą miała niedojedzony naleśnik, a w ręku otwarty podręcznik.
- Przecież jest dopiero wpół do dziesiątej, mamo. A Mandy nie jest małym dzieckiem i wie, że czasem
chodzę na randki.
Matka zamilkła, wpatrując się w nią zwężonymi ze złości oczami. Tymczasem Su Ling nieco
ochłonęła i nabrała pewności siebie. Proszę bardzo, sprzeciwiła się matce i jakoś dach domu nie
zawalił się jej na głowę, nie strzelił
w nią grom z jasnego nieba ani nie powstały z grobów duchy przodków, aby okryć ją wieczną
niesławą!
Ma Ma też zmieniła front i przemówiła bardziej przypochlebnym głosem:
- Czekaj, znalazłam dla ciebie innego Smoka, i to lepszego, bo prawie doktora! Przyprowadzę go
jutro.
- Jutro lepiej nie, bo będę zajęta. A Ba Ba nie przyjechał z tobą? - Su Ling rozpaczliwie próbowała
zmienić temat. Na dziś dość już miała wrażeń.
- Nie mógł, bo miał jakąś bardzo ważną naradę. Przecież znasz go.
Owszem, poznała już nawyki ojca, podobnie jak rozgryzła motywy matki. Starsza pani nudziła się w
domu sama, więc poszukiwała rozrywek, nękając przy tym . własne dziecko. Stąd nagły pomysł
usmażenia naleśników i sprowadzenia kolejnego kawalera do wzięcia.
- No, do tej pory powinien był już wrócić - wycedziła najbardziej słodziutkim głosem, na jaki mogła
się zdobyć. - Dziękuję ci, że wpadłaś. A twoje sajgonki zawsze są pyszne!
Ostentacyjnie wyciągnęła naleśnik z pojemnika i zaczęła go ze smakiem zajadać. Nie była wprawdzie
głodna, lecz musiała przyznać, że udał się matce jak nigdy.
- Rzeczywiście niebo w gębie! - dodała z westchnieniem, starając się wyglądać na zmęczoną. - Bardzo
mi pomogłaś!
Przylepiła do warg sugestywny uśmiech i liczyła, że ten podstęp się powiedzie. Chodziło o to, że Ma
Ma bardzo lubiła czuć się potrzebna i doceniana. Wystarczyło trochę pochlebstw, aby zaspokoić jej
głód uznania, nie dając się jej przy tym zdominować.
Tymczasem jednak Ma Ma wciąż mnożyła trudności.
- Wiesz, sprawdziłam lekcje Amandy i widzę, że ma
trudności z chemią. Ja się na tym nie znam, ale może dziadzio mógłby jej pomóc...
- Jestem pewna, że Amanda poradzi sobie sama. Prawda, Mandy?
Dziewczynka podniosła na nią wzrok i zamrugała oczami, jakby przez cały czas nie przysłuchiwała
się rozmowie. Zaraz jednak obdarzyła babcię promiennym uśmiechem i zapewniła:
- Nie martw się, babciu, dam sobie radę. Dziękuję ci, że przepytałaś rrinie ze słówek.
Su Ling uniosła brwi. Coś podobnego, jak te dzieci szybko się uczą! Nie była pewna, czy ma się
cieszyć, czy martwić, że Amanda tak łatwo opanowała sztukę podlizywania się babci.
- No, to raczej ciocia powinna ci pomagać! - mruknęła Ma Ma, ale wyraźnie widać było, że mięknie.
- Z ciocią popracujemy teraz nad matematyką - podchwyciła Amanda. - Ona jest w tym naprawdę
dobra!
Od razu wyciągnęła podręcznik, gruby jak encyklopedia. Su Ling miała nadzieje, że ten widok
skutecznie wypłoszy matkę, ale i sama, choć była księgową, miała ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.
- No, dobrze. - Ma Ma z westchnieniem sięgnęła po płaszcz. - Musisz się jeszcze pouczyć. Su Ling, w
lodówce jest drugie śniadanie dla Amandy, bo ona nie lubi tego, co można dostać w szkole.
Su Ling spojrzała spod oka na siostrzenicę, która z nagłym zainteresowaniem zajęła się
podręcznikiem do matematyki.
- I dopilnuj, żeby poćwiczyła na skrzypcach - dodała Ma Ma.
- Nie ma sprawy. - Su Ling otworzyła drzwi wejściowe
i zaczęła w myśli odliczać. Doliczyła do czterech, zanim matka wyszła na korytarz.
- A w szkole musi jeszcze ćwiczyć na pianinie... Policzyła jeszcze do trzech...
- Mogłabym odwozić ją do domu twojej siostry. Oni mają pianino...
Jeszcze dwa...
- Dziękuję, ale już to sobie załatwiłyśmy.
- Pamiętaj, żeby co wieczór sprawdzać jej lekcje... Kolejny krok...
- Tak, pamiętam o tym.
- No, dobrze już, uczcie się. - Ma Ma po raz któryś z rzędu zatrzymała się w progu, a Su Ling
zastanawiała się, jak długo jeszcze zdoła zachować uśmiech. Na szczęście matka chciała tylko
pocałować ją na pożegnanie, ale nie darowała sobie, żeby nie szepnąć jej do ucha: - Pamiętaj o drugim
śniadaniu i żeby ćwiczyła na pianinie... Ciekawe, jak dałybyście sobie radę beze mnie?
- Oczywiście, że nie dałybyśmy sobie rady - odpowiedziała machinalnie Su Ling.
Matka z radością przytaknęła i nareszcie wyszła. Su Ling już się ucieszyła, że będzie mogła zamknąć
drzwi, ale nie zdążyła ich zaryglować, gdy Ma /Ma zdecydowała się dodać kolejną uwagę:
- Zaprosiłam na niedzielny obiad nowego Smoka dla ciebie. Pamiętaj, żebyś się elegancko ubrała!
Ledwie to powiedziała, Su Ling zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jaką tym razem znaleźć
wymówkę. Potem w jej głowie narodził się plan ucieczki na motocyklu w siną dal, razem z wybranym
przez siebie Smokiem. Te marzenia przerwała jej Amanda.
- Naprawdę całowałaś się z panem Kurtzem?
Natychmiast odpędziła od siebie nieprzyzwoite myśli i chrząknęła zakłopotana. Co powinna teraz
odpowiedzieć?
- Uchylam to pytanie! - rzuciła z nieco wymuszonym uśmiechem, bo potrzebowała czasu, żeby
odpowiednio zaszufladkować swoje uczucia wobec Smoka czyli Mitcha, względnie pana Kurtza. - A
my, moja droga, musimy ustalić jakieś zasady dalszego współistnienia. Chętnie cię goszczę u siebie,
ale nie życzę sobie, żebyś wydzwaniała ode mnie do babci i użalała się nad sobą.
-To ona zadzwoniła do mnie! - zaprotestowała Amanda.
- W porządku, ale nie wmówisz mi, że na nic przy niej nie narzekałaś. A to, że siedzisz sama, a to że
masz dużo lekcji do odrabiania, a do jedzenia zostały ci same resztki po okropnym lunchu...
Amanda wykazała chociaż tyle przyzwoitości, że się zarumieniła.
- Posłuchaj, dziecko - ciągnęła tymczasem Su Ling -w życiu wszystko ma swoją cenę. W tym
przypadku za dobrą, domową kuchnię musiałabyś płacić przyzwoleniem na ingerencję w twoje życie
prywatne co do najdrobniejszego szczegółu. Ja akurat nie chcę żyć pod lupą całego naszego klanu,
więc jeśli wolisz domową kuchnię, zawsze możesz zamieszkać z babcią.
- Och, nie, ciociu Ling! - przeraziła się Amanda. - Wolę zostać z tobą!
- Też tak myślałam. - Przysunęła się do Mandy, bo przypomniała sobie, co radził jej Mitch. - Napisz
jeszcze raz pracę egzaminacyjną dla pana Kurtza, to pomyślimy, jak mogłabyś się rozerwać. Zgoda?
- Zgoda! - rozpromieniła się Mandy. - Chcesz teraz sprawdzić moją pracę domową z matematyki?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo - roześmiała się Su Ling. -Myślałam raczej o lodach oblewanych
czekoladą.
Amandzie od razu rozjaśniły się oczy.
- Świetnie, bo już zdążyłam zgłodnieć!
Upłynęły jeszcze ze dwie godziny, w czasie których szczerze ze sobą porozmawiały i najadły się
lodów z sosem czekoladowym, zanim Amanda pozwoliła sobie na komentarz:
- Myślę, że z panem Kurtzem tworzycie wspaniałą parę. Po tych słowach przezornie wycofała się do
sypialni,
a i Su Ling wolała nie wdawać się w polemikę. I bez tego nie przestawała marzyć, co mogliby teraz
robić ze wspomnianym panem Kurtzem.
*
Mitch ledwo zdążył spróbować podwójnej kawy z ekspresu, kiedy uświadomił sobie, że do hali
sportowej weszła Sue. Przeszły go ciarki, bo poczuł kompozycję zapachów imbiru i lilii, jakimi
zazwyczaj się perfumowała. Odwrócił się i zobaczył ją. Stała przyglądając się z boku rozgrzewającym
ćwiczeniom, jakie wykonywała Mandy. Miała na sobie „grzeczny" granatowy kostiumik, a włosy
spięła w kok na czubku głowy. Pamiętał jednak, jaki temperament potrafiła zademonstrować w jego
ramionach i wiedział, że pod mundurkiem przykładnej urzędniczki kryje się wyjątkowo namiętna
kobieta.
Przymknął oczy i spróbował skupić się na przygotowaniach do sezonu rozgrywek siatkarskich.
Drużyna, która trenował, zdziesiątkowana grypą, szybko traciła swoją pozycję w lidze. Nie był jednak
w stanie myśleć o siatkówce po nocy wypełnionej fantazjami erotycznymi na kanwie miłych chwil
przeżytych z Sue na parkingu. Za-
miast zająć się szlifowaniem formy Mantry, planował już, jak wygospodarować sobie trochę czasu,
który mógłby spędzić z jej uroczą ciotką. A teraz jeszcze ta ciotka pojawiła się w sali gimnastycznej,
ba, zamiast tylko zamienić słówko z Amandą i wrócić do domu, usiadła na trybunie, aby przyjrzeć się
treningowi. Sam widok jej zmysłowych warg zanurzających się w porannej kawie wystarczył, aby
postawić go w stan gotowości. Zastanawiał się, jak długo mężczyzna może wytrzymać takie napięcie?
Właściwie powinien był trzymać się od niej z daleka, przynajmniej tak długo, dopóki trwał trening.
Jednak nie minęło kilka sekund, a już siedział przy niej na widowni.
- Dzień dobry! - przywitał ją, starając się zachować normalne brzmienie głosu.
- Cześć! - odpowiedziała, układając uszminkowane na czerwono wargi w kształt tego słowa.
- Mandy kiepsko dziś wygląda - zagaił, choć sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu nie mógł
skoncentrować się na niczym innym poza dekoltem Sue, widocznym przez odpięte guziki jej bluzki.
Zerkając nieco głębiej, zdołał dostrzec koronkowy staniczek i rowek między piersiami.
- Siedziałyśmy do późna w nocy przy babskich pogaduszkach - wyjaśniła, pociągając długi łyk kawy.
Przytaknął, usiłując powstrzymać się przed wsunięciem palca pod mankiet jej bluzki. Był pewien, że
pod spodem znalazłby skórę gładką jak atlas. - I jeszcze jadłyśmy lody, bo to najlepiej wytwarza więzi
między kobietami!
Dałby głowę, że mówiąc to, zadrżała.
- Rozpraszasz mnie! - wyszeptał. Odpowiedziała mu rozbawionym, ale i nieco wyzywającym
spojrzeniem.
- Skądże, po prostu przyglądam się, jak moja siostrzenica gra w siatkówkę.
- Kiedy patrzę na ciebie, myślę tylko o jednym: żeby tu, pod tą trybuną, rozebrać cię do naga. A o
innych rzeczach wolałbym nie mówić głośno.
Zarumieniła się lekko i umknęła spojrzeniem.
- Oj, delikatnością to ty nie grzeszysz!
- A żebyś wiedziała! Nie zamierzam bawić się w subtelności. Zbyt długo już wodzisz mnie za nos.
Najchętniej zabrałbym cię do sypialni i nie wypuścił do końca świata. -Widząc jej oczy rozszerzone
pożądaniem, nachylił się bliżej i dodał: - A to byłby dopiero początek!
Nerwowo przełknęła ślinę, ale zaraz się wyprostowała i zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Chyba pomyliłeś mnie z kimś innym! - oświadczyła surowo. - Mówiłam ci przecież, że jestem
księgową. Ubieram się tradycyjnie i upinam włosy jak staroświecka bibliotekarka. Na jakiej
podstawie sądzisz, że pozwolę ci mówić do siebie takim tonem i o takich rzeczach?
- Ponieważ wczoraj, kiedy położyłem dłonie na twoich pięknych piersiach, wydałaś taki dźwięk, że
zrobiło mi się gorąco.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Ze świstem wciągnęła pęwietrze w płuca, oblizała nagle zaschnięte
wargi, a potem je zacisnęła.
- Pamiętaj, że uczysz wiedzy o społeczeństwie! - zaznaczyła z naciskiem.
- A ty jesteś księgową, wiem. Przyjdź do mnie dziś wieczorem!
Stanowczo ich rozmowa nie zmierzała we właściwym kierunku. Su Ling potrząsnęła więc przecząco
głową, a w jej oczach odbiło się przerażenie.
- Nie mogę, przeciez Mandy teraz u mnie mieszka! Widział jednak, że rozważała taką możliwość, bo
nerwo-
wo przygryzała dolną wargę, zwilżając ją czubkiem języka.
- No to znajdź dla niej jakąś niańkę! - namawiał. - Poświęć ten jeden wieczór mnie, a nie rodzinie!
Zawahała się. Tłumione pożądanie sprawiło, że żołądek zacisnął jej się w supeł. Wiedziała, czym
zakończyłaby się taka wizyta. Owszem, chciała tego, ale... Nagle podjęła decyzję. Gwałtownie
odsunęła się od niego i wstała.
- Nie, rodzina jest dla mnie najważniejsza - oświadczyła i natychmiast wyszła, nie dając mu czasu na
odpowiedź. Zresztą, chyba nie prędko by ją wymyślił. Zaskoczyła go tak bardzo, że siedział z na wpół
otwartymi ustami, wsłuchany w cichnący odgłos jej obcasów stukających o parkiet sali, póki nie
zamknęła za sobą drzwi przeciwpożarowych.
Długd nie mógł zebrać myśli, wpatrując się tępo w te drzwi, pomalowane na kolor ciemnoszary.
Uświadamiał sobie przy tym, jak bardzo pomylił się co do Sue. Wcale nie kłamał, mówiąc o
uczuciach, jakie w nim budziła, gdyż zafascynowała go jej uroda, inteligencja i poczucie humoru.
Mało tego, pochodziła z dobrej, szanowanej rodziny, a on wbrew pozorom potrafił to docenić. Kiedy
po raz pierwszy zobaczył ją w restauracji - wziął ją za ucieleśnienie wyobrażeń o egzotycznej,
chińskiej piękności. Wczoraj wieczorem pokazała, że stać ją na więcej, co tym bardziej rozbudziło
jego ciekawość.
Okazało się jednak, że poszedł przede wszystkim za głosem ślepego popędu, jakby pociągała go
głównie jej fizyczna atrakcyjność. I tak właśnie go odebrała. Uznała go za zaślepionego żądzą samca,
który myśli tylko o tym, jak szybko zaciągnąć panienkę do łóżka. Tymczasem fascynowały go w
równym stopniu inne jej walory, choć nie chciał dać jej tego do zrozumienia.'Popełnił błąd, który mógł
go sporo kosztować.
Teraz musiał więc się wycofać, aby nabrać dystansu do całej tej sprawy. Pamiętał, że wielcy ludzie,
którzy przeszli do historii, zwyciężali bądź ponosili klęski w zależności od tego, czy umieli w porę
ocenić sytuację. Teraz sam musiał wykazać się tą trudną umiejętnością, aczkolwiek logiczne myślenie
nigdy nie należało do jego najmocniejszych stron. Zwłaszcza teraz, kiedy nie mógł opanować swoich
fantazji. Zwykle wolał kierować się głosem instynktu, który tym razem podpowiadał mu, żeby
wycelować na Su Ling najcięższe działa i próbować ją usidlić.
Sam nie wiedział, dlaczego tak postępuje, bo przecież jeszcze tydzień temu zrobiłoby mu się słabo na
samą myśl o randkach z tradycyjnie wychowaną, chińską dziewczyną. Nie pociągała go
powściągliwość takich panienek, a jeszcze mniej ich dążenie do stabilizacji, małżeństwa
i założenia rodziny. Wstrętem przejmowały go samochody kombi i kosiarki do trawników, a jego
jedyną własność stanowił kawał spleśniałego sera w lodówce.
Chociaż ostatnio te wszystkie stwierdzenia nieco straciły na aktualności. W ciągu ostatnich dwóch lat
zdążył już nieźle wyposażyć mieszkanie. Ze szkołą, w.której pracował, podpisał kontrakt na dwa lata,
a niedawno urodzone dziecko jego najlepszego przyjaciela rozbudziło w nim uczucia ojcowskie.
Stopniowo zaczynał mieć dosyć cygańskiego życia bez zobowiązań i coraz częściej wyobrażał sobie
podwórko przy swoim domu wypełnione czarnowłosymi dziewczynkami bawiącymi się lalkami
Barbie i chłopakami, z którymi przerzucałby się piłką. W środku tego wszystkiego jego wyobraźnia
umieszczała Su Ling -wulkan temperamentu w ciele skromnej Chineczki.
Tyle tylko, że zdążył zaprezentować się jej z najgorszej strony - jako niewyżyty maniak seksualny,
skłócony
z własnym ojcem, który w dodatku wzbudzał alergiczne reakcje jej matki. Ciekawe, kiedy przyswoił
sobie taką manierę? Przecież znajdował się teraz tak daleko od swoich sztywnych i zasadniczych
rodziców, że nie musiał już robić im na złość. Może i znalazłby jakieś wytłumaczenie, gdyby dopiero
co wyrwał się z rodzinnego domu, który go przytłaczał, ale w obecnym, dorosłym życiu dawno już
odrzucił młodzieńczy bunt.
Chociaż, czy na pewno? Sam tego nie wiedział, choć do tej pory powinien już zdobyć niepodważalną
pewność. Co gorsza, nie potrafił też określić, kiedy ten problem zaczął mieć dla niego znaczenie,
aczkolwiek wydawało mu się, że Su Ling w jakiś magiczny sposób stanowi klucz do rozwiązania tej
zagadki. Zupełnie jakby strzegła tajemnicy, którą koniecznie chciał rozszyfrować. Nawet jeśli
oznaczało to powolne, lecz wytrwałe zabiegi, jak w jakimś chińskim przysłowiu, które kiedyś obiło
mu się o uszy... Coś o kropli drążącej skałę... To właśnie zamierzał zrobić, choćby w tym celu musiał
się, o zgrozo, ustatkować!
3
Su Ling czuła się jak tropione zwierzę. Może nie dosłownie, ale przez cały dzień w pracy myślała
tylko o tym, że Mitch zagiął na nią parol. Jeszcze w hali sportowej miała wrażenie, że całe jej ciało
drży pod jego spojrzeniem,
któremu nie potrafiła się oprzeć. Sprawiły to piękne oczy Mitcha i jego bezczelna pewnpść siebie,
która zbijała ją z nóg. Szczerze mówiąc, trochę przedobrzył, za bardzo naciskał, żeby jak najszybciej
zaspokoić swoje pragnienia, i tym ją spłoszył. To dlatego zachowała się jak cnotliwa świętoszka. Na
pocieszenie zaś pozostała jej świadomość, że oddaliła się z godnością, której mogłaby jej pozaz-
drościć Królowa Śniegu!
Oznaczało to wprawdzie, że między nimi wszystko skończone, ale uparcie wmawiała sobie, że tego
właśnie chciała. Mitch sprawiał, że przychodziły jej do głowy myśli, na które normalnie by nie
wpadła. Czy inaczej prowokowałaby matkę uwagami o motocyklach lub wyborach Miss Mokrego
Podkoszulka? Pewnie też nigdy więcej nie będzie miała okaźji tego zrobić, co oznaczało, że wróci do
swego jednostajnego, bezbarwnego trybu życia. Podejrzewała, że gdyby ich znajomość nadal trwała, i
tak w końcu miałaby dosyć buntu i znów stałaby się dawną Su Ling, a wtedy Mitch szybko by się nią
znudził. I w końcu wyszłoby na to samo. Teraz oszczędzała sobie przynajmniej bólu prawdziwego
rozstania. Ich związek nie miał żadnych perspektyw na przyszłość. Powinna więc raz na zawsze dać
sobie spokój z Mitchem i przestać przeżywać na nowo wszystkie chwile, jakie razem spędzili,
rozpamiętując każdy jego uśmiech.
Jej mocne postanowienia na nic się jednak zdały, bo wciąż na niego wpadała. Niby przypadkiem
znalazł się w pobliżu szkoły, kiedy odbierała stamtąd Mandy. Zachowywał się grzecznie i uprzejmie,
nie rzucał żadnych nieprzystojnych aluzji, więc nie miała pretekstu, aby przerwać rozmowę.
Wypytywał ją o szczegóły dotyczące jej pracy. Z równym taktem udzielała mu wyjaśnień. A kiedy
zbierała się do odejścia, jej siostrzenica przystąpiła do akcji i zdemaskowała ją z wprawą zawodowej
swatki.
- Panie Kurtz, ona nie'znosi tej pracy, ale nie wie, jak sobie z tym poradzić. Może by pan jej pomógł?
Ta rewelacja zmieniła całkowicie charakter pozostałej części popołudnia. Dalsze dwie godziny
upłynęły na obgadywaniu jej niekomunikatywnego, stresującego i przypuszczalnie nieszczerego
szefa. Następnego dnia o tej samej porze Mitch ponownie podjął tę dyskusję. W piątek umówili się na
kawę, podczas gdy Mandy spędziła ten czas w szkolnej bibliotece, poszukując materiałów źró-
dłowych. I tak się jakoś złożyło, że codziennie spotykali się po lekcjach, rozmawiając o wszystkim, co
im przychodziło na myśl.
Pierwszy wypłynął temat siatkówki. Su Ling przestała wprawdzie przychodzić na poranne treningi,
ale kibicowała Mandy podczas dwóch ostatnich meczów. Nie spuszczała oka z Mitcha, który jak
zwykle wyglądał bardzo pociągająco. Podczas treningu dawał z siebie wszystko i troszczył się, aby
każda zawodniczka wypadła jak najlepiej. A kiedy po meczu postawił wszystkim „McZestawy",
płacąc wyciągniętym z jej kieszeni banknotem pięćdziesięciodolarowym - musiała się bardzo
pilnować, aby nie ulec mu tu i teraz.
Tak minęło dziesięć dni, podczas których spędzali ze sobą tyle czasu, ile Mandy zdołała dla nich
wygospodarować, znajdując wiarygodne preteksty, by dłużej zostawać w szkole. W zeszły wtorek
natomiast Mitch pojawił się w ulubionej księgarni Su Ling, a raczej w przyległej do niej kawiarence,
dokąd wstąpiły z Mandy, ciotką Wen i wujkiem Sammym, aby posłuchać koncertu npwej kapeli
jazzowej. Popijali kakao, podczas gdy Mitch rzucał niewy-
bredne uwagi na temat niechęci ciotki Wen do nowoczesnej muzyki. Nie minęło dziesięć minut, a
sprytna Mandy wywabiła swą cioteczną babkę i dziadka do księgarni pod pretekstem poszukiwania
jakichś książek. Dzięki temu Mitch i Su Ling zostali sami i mogli swobodnie dyskutować na temat
plusów i minusów posiadania licznej rodziny. Chętniej niż muzyki Mitch słuchał zwierzeń Su Ling,
gdy opowiadała mu, jak nieraz krewni wykorzystywali ją, gdyż nie miała odwagi powiedzieć „nie".
Równocześnie jednak w tych niepewnych czasach rodzina służyła jej wsparciem, więc nie chciała
psuć sobie z nimi stosunków.
Z kolei wczoraj, gdy siedziała z ojcem i z Mandy w kinie, dałaby głowę, że słyszała za sobą głos
Mitcha. Rzeczywiście, zajął ukradkiem miejsce obok jej siostrzenicy i objaśniał jej akcję filmu. Po
seansie też się nie odczepił, bo chciał przedyskutować z ojcem Su Ling motyw procesu sądowego.
Krótko mówiąc Mitch na stałe zagościł w jej życiu, choć pojawiał się nieregularnie i w trudnych do
przewidzenia porach. Byłaby tym zachwycona, gdyby jego wizyty miały choć delikatny podtekst
erotyczny. Ale nie. W ciągu tygodnia zachowywał się nienagannie, niemal oficjalnie. Nawet jego
śmiech był podbarwiony szacunkiem, co działało na nią uspokajająco, dawało jej poczucie
bezpieczeństwa, ale nie budziło żadnych zdrożnych myśli. W rezultacie zaczęło się robić nudno. Tym
razem przesadził w drugą stronę.
Mimo to jednak Su Ling czuła się pobudzona, szczególnie w sobotni wieczór, kiedy Mandy miała
przenocować u koleżanki. Chodziła po mieszkaniu tam i z powrotem, wycierając dziury w swoich
ulubionych dresach i snując śmiałe marzenia o mężczyźnie, który najwidoczniej przestał już jej
pożądać.
Naraz zadzwonił dzwonek u drzwi. Kiedy je otworzyła, na klatce schodowej ujrzała Mitcha z
bukietem róż w ręku i prowokującymi iskierkami w oczach. Zaskoczona, stanęła na-progu, wpatrując
się w niego z tępym niedowierzaniem. Jedyne słowa, jakie przyszły jej na myśl, to niezbyt błyskotliwe
stwierdzenie:
- Mandy poszła do koleżanki.
- Wiem - przytaknął z uśmiechem. - Ostatnio znam dość dobrze jej rozkład dnia. Mogę wejść czy mam
zostawić te róże pod drzwiami?
Jasne, że wpuściła go do mieszkania, choćby przedtem wmawiała sobie do znudzenia, że popełnia
błąd. Nie potrafiła jednak zrezygnować z ożywczego dreszczyku, jaki wprowadzał do jej życia. Dzięki
niemu wszystko, włącznie z nią samą, nabierało kolorów.
- Dziękuję, naprawdę są piękne! - odpowiedziała oficjalnie, biorąc od niego kwiaty i zanurzając w
nich twarz. Co takiego miał w sobie ten człowiek w skórzanej kurtce, że zwykłe róże od niego
wytrącały ją z równowagi? -Przepraszam za ten strój, ale nie spodziewałam się gości...
- Nie jestem gościem, tylko nauczycielem twojej siostrzenicy - zażartował, zmierzając do salonu.
- Odkąd to nauczyciele składają wizyty domowe? - zareplikowała ze śmiechem.
Stał odwrócony do niej plecami, w całej okazałości prezentując kolorowego smoka na plecach kurtki.
Teraz jednak odwrócił głowę i znad ramienia rzucił jej przelotny uśmieszek.
- Po prostu chciałem jakoś wytłumaczyć moją obecność tutaj. Czy mogłabyś na przykład
poinformować mnie o postępach w pracy semestralnej Mandy?
Na taką odpowiedź Su Ling nie była przygotowana.
Od kiedy to potrzebował pretekstu, by ją zobaczyć?
- Kiedy ją o to pytam, zawsze odpowiada mi wymijająco - wyjaśniła. Skręciła do kuchni, aby
przynieść stamtąd flakon na kwiaty.
Mitch wzruszył ramionami i opadł na kanapę obitą jasnoniebieskim materiałem. Rozsiadł się na niej
wygodnie, wyciągając przed siebie skrzyżowane nogi. Rozpiął kurtkę, odsłaniając puszysty,
pomarańczowy sweter. W tej wyzywająco męskiej pozie rozglądał się po jej salonie, jakby ogarniał
wzrokiem swoje terytorium. I pomyśleć, że robił to na jej kanapie i pod nieobecność Mandy! Tylko
dlaczego na ten widok miała ochotę rzucić się na niego, zedrzeć zeń ubranie i nie wypuścić stąd do
świtu?
- Miałaś dobry pomysł - zauważył.
- Słucham? - z trudem zebrała myśli.
- No, z Mandy, żeby pozwolić jej samej uporać się z własnymi problemami. Nigdy nie nauczy się
odpowiedzialności, jeśli nie będzie miała szansy albo spieprzyć sprawy, albo znaleźć wyjścia z
sytuacji.
- Coś takiego! - zauważyła słabo. Czuła,' że twarz jej płonie. - Mam tylko nadzieję, że moja siostra nie
urwie mi głowy, kiedy dowie się, że postąpiłam wbrew zasadom. Co wieczór oglądałyśmy z Mandy
telewizję, raz nawet byłyśmy w kinie. Obżerałyśmy się lodami i popcornem, nie sprawdzałam jej
lekcji ani nie pilnowałam, żeby ćwiczyła na skrzypcach...
- Tym lepiej dla niej! - roześmiał się, prostując nogi. -Nie zauważyłaś, jak poprawił się jej nastrój?
Zaczęła nawet śmiać się na treningach!
Rzeczywiście, Su Ling zauważyła zmianę w zachowaniu Amandy. Gdyby było inaczej, dawno już
zżerałoby ją poczucie winy, że sprzeniewierzyła się chińskim tradycjom.
- Owszem - przyznała. - Mam tylko nadzieję, że nie opuści się przez to w nauce. Choć, oczywiście, nie
musi od razu zostać lekarką lub prawniczką.
- Lekarz i prawnik to mocno przereklamowane zawody - potwierdził.
- W przeciwieństwie do supermena na motocyklu, prawda? - podchwyciła jego ton, ale zaraz z
przerażeniem wciągnęła głęboko powietrze. Czyżby naprawdę to powiedziała? Jego szeroki uśmiech
świadczył, że i owszem.
- To właśnie lubię u ciebie najbardziej - stwierdził, powoli podnosząc się z kanapy. - Ledwo dochodzę
do przekonania, że jesteś przykładną panienką z dobrego domu, zaraz musisz powiedzieć coś, co
sprawia, że zmieniam zdanie!
Z przekornym błyskiem w oku zbliżał się do niej krok po kroku, a ona nie miała wątpliwości, czym się
to skończy. Wiedziała, że weźmie ją w ramiona, a wtedy... No nie, nie powinna nawet myśleć o takich
rzeczach!
- Mitch... - zaczęła.
- Lepiej nazywaj mnie Smokiem, bo bardzo zmysłowo wymawiasz to słowo.
-No więc, Smoku... - Przełknęła ślinę i przekonała się, że miał rację, bo w jej ustach ten przydomek
zabrzmiał jak mruczenie. - To znaczy, Mitch, wiesz przecież, że nie jestem taka, jaką chciałbyś,
żebym była... Ani taka, jak myślisz.
- A czego, według ciebie, chciałbym? - zapytał z uśmiechem, który mówił więcej niż słowa. Nadal się
do niej zbliżał, więc Su Ling postawiła flakon z różami na stole i wycofała się w stronę lady
kuchennej, szukając drogi ucieczki. Wiedziała, że nie może pozwolić, by jej dotknął, bo wtedy
zapomni o wszystkim, co sobie postanowiła. Spróbowała
odsunąć się na bok, ale błyskawicznie odciął jej odwrót.
- Nnn...no, pewnie myślisz, że jestem łatwą dziewczyną - wyjąkała. - Taką, która podrywa facetów w
restauracjach i robi sobie dobrze na parkingach. Ale ja nie mogłabym być taką kobietą, nawet gdybym
chciała zmienić się specjalnie dla ciebie. Czego wcale nie chcę, bo lubię siebie taką, jaką jestem. Więc
ja takich rzeczy nie robię! - dodała nieskładnie, trochę za późno zdając sobie sprawę, że plecie trzy po
trzy.
Zatrzymał się i wyprostował, jakby chciał uważniej się
jej przyjrzeć.
- To znaczy, że nie podrywasz facetów?
- Nie.
Rozśmieszyła go pewność w jej głosie.
- A.więc nie prześladujesz mnie także we dnie i w nocy i nie absorbujesz mojej uwagi w chwilach,
kiedy powinienem się zająć czymś zupełnie innym?
Zabrzmiało to jak wymówka, a mimo to poczuła, że miękną jej kolana.
- A co, robię to? - wyszeptała.
Wysunął nogę i oparł się biodrem o stół, by odciąć drogę ucieczki Su Ling, która znajdowała się teraz
nie dalej niż dwadzieścia centymetrów od niego.
- Owszem - potwierdził. - Ponieważ nie mogę przestać myśleć o tym, żeby cię porwać w ramiona i
wyłuskać z tej otoczki przyzwoitości tak jak ze zbędnych ubrań.
Głośno przełknęła ślinę i nieświadomie prowokacyjnym gestem oblizała zeschnięte wargi. Miała
wrażenie, jakby jej ociężałe nagle ciało, wypełnione pożądaniem, należało do kogoś zupełnie innego.
Mitch wyciągnął rękę i musnął jej podbródek. Panujące między nimi napięcie stawało się nie do
zniesienia.
-No więc dobrze. - Postanowiła odsunąć się za wszelką cenę, bo teraz już nie mogła być pewna
własnych reakcji. - Czuję do ciebie miętę, ale to nie znaczy, że pójdę do łóżka z pierwszym lepszym
facetem, który...
Urwała, bo nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Który co? Dostarczył jej najwspanialszych
doznań zmysłowych? Patrzył na nią uwodzicielko? Słuchał uważnie wszystkiego, co do niego
mówiła? Sprawiał, że czuła się najważniejsza na świecie?
- Przecież czuć do kogoś miętę to nic złego! - prowokował, nie po raz pierwszy zresztą. Przy nim
zawsze zapominała o swoich zasadach. - Czułaś już kiedyś coś takiego? Przynajmniej z punktu
widzenia biologii stanowimy idealną parę.
Jego beznamiętne spojrzenie ośmieliło ją do wyznania prawdy. Przełknęła więc ślinę i potwierdziła:
- Rzeczywiście, dotąd nic takiego nie czułam, ale jestem czymś więcej niż wytworem biologii.
- Nigdy nie sugerowałem, że jesteś... - zaprzeczył skwapliwie, ale nie dokończył zdania, łagodząc jego
wymowę lekkim uśmiechem. - Chyba powiedziałem już za dużo, prawda?
Zanim zdążyła zareagować, jednym krokiem przebył dzielący ich dystans, objął ją mocno i
przyciągnął do siebie, dławiąc opór namiętnym pocałunkiem. Zresztą, szczerze mówiąc, nie broniła
się zbyt przekonująco. Zamiast tego objęła go za szyję i wygięła się zmysłowo, pozwalając błądzić
jego niecierpliwym dłoniom po nagiej skórze pod bluzą od dresu.
- Wiesz, kim jesteś? - wydyszał wprost w jej usta. - Łobuzicą w skórze grzecznej dziewczynki!
Pokręciła głową, próbując równocześnie jeszcze mocniej się do niego przytulić.
- I tu się mylisz - rzuciła, nie przerywając pocałunku.
- Jeśli tak, to dlaczego nie odepchniesz moich rąk od swoich cycuszków? - prowokował. - I dlaczego
nie kopniesz mnie tam, gdzie kobiety zwykle kopią facetów?
Przesunął dłonie na jej pośladki i lekko uniósł ją w górę, napierając całym ciałem. Poruszyła się
prowokująco, wyrywając mu z gardła głuchy jęk.
- O, Boże... - sapnęła.
- Nie mam zamiaru przestać! - uprzedził ją Mitch. -Nawet nie próbuj mnie powstrzymać, chyba że
masz w domu wannę pełną lodu.
Pożądanie niemal rozsadzało Su Ling. Jeśli myślał, że zamierza go powstrzymać, musiał chyba stracić
rozum. Przecież widział, co się z nią działo. Co prawda jakaś część jej osoby przez chwilę próbowała
protestować, powołując się na chińskie tradycje i roztaczając wizję tragicznych skutków podjętego
zbyt lekkomyślnie współżycia, ale trwało to zaledwie sekundę. Potem rozsądek nie miał jej już nic do
powiedzenia. Przynajmniej do czasu, kiedy zadzwonił telefon.
Przenikliwy dzwonek nie milkł, wzmacniany jeszcze przez głos obudzonego nagle rozsądku, który od
razu podsuwał jej katastroficzne wizje wypadków samochodowych lub lotniczych względnie ataków
serca. Niechętnie oderwała się od Mitcha i, chwytając oddech, powlokła się do aparatu.
- Zostaw to! - prosił, nie zdejmując dłoni z jej piersi. Chętnie by go posłuchała.
- Ale to może być Mandy! - zaprotestowała słabo, choć posunęła się już tak daleko, że nie robiło jej to
różnicy. Zanim opanowała roztrzęsione ciało, Mitch puścił ją, w przelocie cmoknął w czoło i sam
odebrał telefon. Zaraz jednak ustąpił jej miejsca przy aparacie.
- Su Ling, jesteś tam? - usłyszała podniesiony głos szefa, jeszcze zanim przyłożyła słuchawkę do ucha,
- Spokojnie, Frank, to ja. - Tego jej było trzeba, by ostudzić wzburzoną krew. Wprawdzie Mitch stał
obok z oczami zasnutymi mgłą pożądania i obsypywał pocałunkami jej ręce i ramiona, ałe odsunęła
się, żeby podświadomie nie pomylić go z Frankiem.
- Su Ling, musisz zaraz przyjechać, bo jesteś mi potrzebna! - zażądał szef. - Trzeba sprawdzić dane
dotyczące fuzji Collinsa i Hawkinga.
. Skrzywiła się, bo wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa.
- Ależ, Frank, przecież mamy sobotę i późny wieczór -usiłowała protestować. - Jeśli to bardzo pilne,
mogę przyjechać do firmy jutro.
- Nie da rady, musisz dzisiaj, żeby uporządkować cały ten bałagan.
Zgrzytnęła zębami, odpychając ręce Mitcha niecierpliwym gestem, jakby chcąc na nim wyładować
frustrację. On zaś wykazał zdumiewającą wytrwałość, bo objął ją od tyłu w talii i szepnął w drugie
ucho:
- Pożegnaj się już, Sue.
Szarpnęła głową, aby się odsunąć, i nadal próbowała przekonać szefa:
- Może wystarczy jutro, Frank?
- O co ci chodzi? - powtórzył ostrzejszym tonem. -Masz akurat rozbieraną randkę czy co? Chyba nie
muszę ci przypominać, że udziałowcami naszej firmy są wyłącznie mężczyźni, a ty, aby im dorównać,
musisz być zawsze o milę do przodu. Co z kolei nie uda ci się
1
bez mojej pomocy.
Zacisnęła powieki, bo nieraz już słyszała tę śpiewkę.
Co gorsza, powątpiewała w szczerość jego intencji i nigdy nie wiedziała, czy dotrzyma kolejnej
obietnicy, czy znów ją wykorzysta. Dzięki temu mógł trzymać ją w szachu.
- Słuchaj, robi się późno i mam już dość tej dyskusji! -zdenerwował się Frank. - Masz do wyboru: albo
ruszasz tyłek i przyjeżdżasz tu zaraz, albo nie masz już po co przychodzić w poniedziałek.
- Dobrze, Frank - jęknęła z rezygnacją, odkładając słuchawkę.
- Tylko mi nie mów, że znowu gdzieś uciekasz! - zastrzegł się Mitch.
- Przykro mi, ale mój szef przeżywa kryzys. - Odwróciła się, lecz widok jego rozczochranych włosów
o mało jej nie rozbroił. Najchętniej od razu zrezygnowałaby z pracy!
- No tak, najpierw rodzina, teraz znów praca. Widzę tu pewną prawidłowość...
- Szykuje się fuzja dwóch korporacji, największa, jaką kiedykolwiek przeprowadzaliśmy. Gdyby z
tego nic nie wyszło, dopiero mielibyśmy kryzys! - wyjaśniła z westchnieniem.
Ruszyła korytarzem, aby się przebrać. Z każdym krokiem coraz bardziej żałowała swojej decyzji. O
ileż przyjemniej spędziłaby ten wieczór, gdyby postanowiła zostać w domu...
Mitch dotrzymywał jej kroku, perorując po drodze:
- Czyli że nie mogą się bez ciebie obejść do tego stopnia, że nawet w sobotę wieczorem wyciągają cię
z domu na ratunek firmie? A jeszcze dwa dni temu wmawiałaś mi, że nie chcą dopuścić cię do
współudziału!
Przytaknęła, ale w tym momencie uświadomiła sobie, że Mitch wszedł z nią do sypialni. Patrząc na
szerokie
łóżko, wyobraziła sobie, że leżą tam oboje, więc nietrudno było domyślić się, co mogliby robić...
Odwróciła się, by na to nie patrzeć, ale wtedy zauważyła w lustrze, że Mitch spogląda w tę samą
stronę, a zatem prawdopodobnie myśli o tym samym. Właściwie nie miała co do tego żadnych
wątpliwości.
- Rzuć tę pracę - poradził schrypniętym głosem. Zacisnął zęby aż zazgrzytało, tyle kosztowało go to
stwierdzenie. - Widzisz przecież, że tylko cię wykorzystują.
- Ależ ja nie mogę zrezygnować z pracy! - Spuściła oczy, by uniknąć jego wzroku, który przyciągał ją
jak magnes. Po omacku złapała bluzkę i spodnie, popędziła z nimi do łazienki, aby się przebrać i pod
osłoną zamkniętych drzwi odzyskać panowanie nad własnym ciałem. Natychmiast przypisała jego
słowom jak najgorsze intencje. -Mam się zwolnić tylko dlatego, że się na mnie napaliłeś?
Spodziewała się jakiejś odpowiedzi, ale zza drzwi dobiegło głuche milczenie. Wyszła więc z łazienki
kompletnie ubrana, w nadziei, że to uchroni ją przed kolejnymi awansami.
Jakże się myliła! Ledwo wyłoniła się zza drzwi, a wpadła wprost w jego ramiona. Przytrzymał ją
przed sobą na wyciągniecie ręki i patrząc prosto w oczy wyjaśnił spokojnym tonem:
- Owszem, jestem napalony. Ale to nie znaczy, że to nie pozwala mi myśleć.
- Inaczej niż mnie, chciałeś powiedzieć? - zaperzyła się natychmiast.
Najpierw zacisnął palce na jej ramionach, a potem gwałtownie ją puścił.
- Nie to miałem na myśli. - Okręcił się w miejscu, przeczesując włosy palcami. - Sue, do jasnej
cholery, ja wiem,
co to znaczy pilna praca. Jako nauczyciel nieraz po godzinach mam więcej zajęć ńiż w czasie lekcji.
Znów spojrzał wprost na nią, spięty i jakby bezradny.
- Przez cały czas próbuję cię zrozumieć, ale to naprawdę trudne, a kiedy wreszcie mogłem być z tobą
sam na sam... - tłumaczył, wciągając gwałtownie powietrze. - Tyle razy opowiadałaś mi o swojej
pracy, że zdążyłem wywnioskować co nieco na temat twojego szefa. On chce się zwyczajnie pod
ciebie podczepić. Najwyższy więc czas, żebyś dała sobie z tym spokój, chyba że z kolei wykorzy-
stujesz go jako pretekst do unikania spotkań ze mną?
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.
- Nie uciekam od ciebie, ale czuję, że powinnam tam pojechać - przyznała. - Tak przynajmniej
nakazuje .mi rozsądek, ale...
Przytrzymał jej rękę i podniósł do ust, okrywając namiętnymi pocałunkami.
- W takim razie zostań - podsunął. Potrząsnęła głową, usiłując uchylić się od pieszczot, choć drogo ją
to kosztowało.
- Chyba widzisz, że nie chodzi mi tylko o seks! - przekonywał dalej. - Między nami wytworzyło się już
coś więcej.
Stała plecami do niego, a od kluczyków do samochodu dzieliło ją zaledwie pół kroku. Czuła jednak, że
serce jej krwawi i że nie potrafi już ocenić sytuacji z odpowiedniej perspektywy. Nie ruszała się więc
z miejsca, próbując podjąć jakąkolwiek racjonalną decyzję.
Mitch podszedł bliżej i stanął przed nią, by spojrzeć jej w oczy.
- Wiem, że to trudne, ale spróbuj raz postawić się temu Frankowi okoniem - poradził. - Każdy będzie
tobą rządzić, jeśli tylko mu na to pozwolisz.
W tych słowach zabrzmiał jakiś głębszy podtekst, co natychmiast wykorzystała, by odwrócić jego
uwagę.
- Przypuszczam, że wiesz to z własnego doświadczenia -podchwyciła. Jego wahanie świadczyło, że
trafiła w sedno. Założyła więc ręce przed sobą i zmierzyła go obojętnym spojrzeniem. - Namawiasz
mnie, żebym rzuciła posadę, więc myślę, że w zamian jesteś mi winien jakieś wyjaśnienia.
Wyciągnął do niej rękę, ale cofnęła się, dając do zrozumienia, że nie pozwoli się zbyć. Uległ więc i
zaczął opowiadać:
- Moi rodzice byli strasznie apodyktyczni. Jeszcze zanim przyszedłem na świat, zaplanowali, że mam
zostać prawnikiem. Teraz, z perspektywy czasu, ich wymagania nie wydają się takie wygórowane, ale
wtedy nie mogłem tego znieść.
- Zwyczajnie, młodzieńczy bunt - przytaknęła ze współczuciem, przypominając sobie własne
dzieciństwo.
- Może i tak. - Uniósł brwi. - Tyle tylko, że wprowadziłem ten bunt w czyn. Któregoś dnia
spakowałem ma-natki i wyjechałem, nie oglądając się za siebie.
- Nawet się z nimi nie pożegnałeś? - zmarszczyła czoło.
- Zostawiłem im liścik pożegnalny. - Skrzywił się, zdegustowany. - Dziecinada, prawda? Ale udało mi
się zmienić sytuację, której nie mogłem znieść. Znalazłem pracę, pótem skończyłem studia i jakoś
żyję.
Znów przysunął się do niej, lecz tym razem pozwoliła wziąć się za ręce.
- W ciężkiej sytuacji lepiej nie liczyć, że coś samo się zmieni - pouczał. - W życiu nie ma tak lekko.
Trzeba ryzykować i brać sprawy we własne ręce.
- To nie jest takie proste...
- Ależ jest!
Zagryzła wargi, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Ach, więc wszystko dobre, co się dobrze kończy? Czyżbyś teraz był w lepszych stosunkach z
rodzicami?
Od razu cofnął ręce.
- Owszem, widuję się z nimi podczas wakacji i ferii świątecznych.
Z tonu jego głosu mogła wywnioskować, jaką odrazą napełniały go przygotowania do świąt Bożego
Narodzenia. Skojarzyła to z jego wyglądem, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy - kudłata szopa
włosów, ordynarny kolczyk w uchu, odpychający wyraz twarzy, a do tego jeszcze ten wytatuowany
smok! Błyskawicznie powiązała fakty.
- Aha, teraz rozumiem, dlaczego wyglądałeś tak prowokująco na urodzinach mojego ojca. Chciałeś
odreagować wizytę u rodziców, gdzie musiałeś grać według ich reguł, prawda?
Cofnął się jeszcze bardziej.
- Widzisz, oni też są w trudnej sytuacji... - ciągnęła. -Wyobrażam to sobie. Ciekawe, co to za ludzie?
Pewme zasiedziali konserwatyści ze Środkowego Zachodu? Sama myśl, że ich syn jest
motocyklowym chuliganem, spędzała im sen z powiek, prawda?
Owszem, dniem i nocą próbowali wybić mi to z głowy. - Przestąpił z nogi na nogę, gdyż najwyraźniej
ciężko mu było o tym mówić. - Mój ojciec jest sędzią Sądu Najwyższego stanu Illinois.
Rzeczywiście mogła to sobie z łatwością wyobrazić. Żeby syn szanowanych prawników rozbijał się w
skórzanej kurtce na ryczącym motocyklu!
- Pewnie ten tatuaż ze smokiem prezentował się imponująco na zdjęciach z wakacji? - zakpiła.
- Zawsze chciałem zostać nauczycielem! - powtórzył z naciskiem, jakby odpierając atak.
- Już ty się, łobuzie, nie tłumacz! To, że koniecznie chciałeś zgrywać „młodego gniewnego", nie
oznacza, że wszyscy inni muszą iść w twoje ślady!
Uznając dyskusję za zakończoną, stanęła przy drzwiach z kluczykami w ręku, jakby czekała, aż opuści
jej mieszkanie. On zaś przybrał podobnie wyzywającą postawę, trzymając się pod boki. Patrząc na
niego, Su Ling miała ochotę rzucić wszystko, włącznie z pracą i rodziną, byleby tylko znów wziął ją w
ramiona. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Całą siłą woli opanowała się więc, aby
przepuścić go w drzwiach.
- Czy ty w ogóle lubisz rachunki? - spytał wyzywająco. Zabrzmiało to dziwnie, bo nikt dotąd jej o to
nie pytał. Poza tym, nie miała sil ani czasu, by zastanawiać się nad tym problemem, bo czekał na nią
Frank, a Mitch zbytnio ją rozpraszał, by mogła od ręki przenicować swój system wartości. Zagryzła
więc wargi i w milczeniu patrzyła na niego, próbując opanować zamęt w głowie.
Więc to by było na tyle! - wyrzucił z siebie. Wściekły, wypadł z mieszkania i zanim Su Ling zdążyła
porządnie je zamknąć, już usłyszała ryk silnika jego motocykla.
- No i dobrze! - burknęła pod nosem, idąc do samochodu.
Dwie godziny później też mruczała coś do siebie, siedząc przy komputerze i klnąc w żywy kamień
swoją pracę, szefa i całe to parszywe życie. Zdawała sobie przy tym sprawę, że słowa Mitcha ubodły
ją do żywego.
Czy rzeczywiście aż tak nie znosiła rachunkowości? Na pewno nie cierpiała Franka, tego
aroganckiego męskiego szowinisty. Szlag ją trafiał, że musiała zmarnować taki upojny, sobotni
wieczór, kiedy czuła jeszcze na skórze zapach Mitcha. Niesforne pasemka włosów muskają-
ce jej kark również przywoływały wspomnienia. Nawet gdyby w tej chwili w pokoju pojawił się
Frank, oferując jej na srebrnej tacy udział w spółce, wolałaby szybko jechać do domu i kochać się z
Mitchem do utraty tchu.
Akurat w tym momencie do jej gabinetu wkroczył Frank, przynosząc długą kolumnę liczb. Su Ling
spojrzała nań chłodno znad komputera.
- W poniedziałek oczekuję od ciebie poważnej propozycji - oświadczyła.
Zaskoczony, zamrugał oczami, ale już po chwili wybuchnął śmiechem
- Mam tu nawet bardzo poważną ofertę. Proszę, oto
następna porcja!
Su Ling przełknęła ślinę. W normalnych warunkach wycofałaby się, próbując obrócić sprawę w żart i
oszczędzając sobie trudu proszenia o coś, czego i tak nie zamierzał jej dać. Tym razem jednak miarka
się przebrała.
- Frank, ja mówię poważnie - zapewniła. - Już od siedmiu lat wybiegam o milę przed szereg i przez
cały ten czas liczyłam, że za moją ciężką pracę doczekam się nagrody. Jeśli więc do poniedziałku nie
otrzymam propozycji udziału w spółce, odchodzę.
- No, wiesz, Susie, z tymi udziałami to jeszcze nic pewnego - próbował się wykręcić. - Oczywiście,
będę cię popierał, ale na razie to niemożliwe...
Su Ling miała ochotę wymierzyć sobie kopniaka. Jak mogła być tak głupia? Już od dawna
podejrzewała, że Frank ją wykorzystuje, ale bała się spojrzeć prawdzie w oczy. Wyprostowała się
więc i spróbowała w wyobraźni wcielić się w rolę Mitcha. Liczyła, że doda jej to sił do ostatecznej
konfrontacji. Wyłączając laptopa, w myśli nakładała nawet skórzaną kurtkę motocyklisty.
- Co ty robisz? - zaprotestował z przerażeniem Frank. -Przecież tam są bardzo ważne obliczenia!
Sięgając po torebkę, wyobrażała sobie, że ma w uchu taki sam kolczyk jak Mitch, a na ramieniu jego
tatuaż. Mało tego, w duchu dodała sobie całkiem nowy - postanowiła, że w najbliższych dniach
wytatuuje sobie małego smoka po wewnętrznej stronie uda. Tak przygotowana, zadała szefowi
ostateczny cios:
- Ugryź się, Frank! mam dosyć ciebie i twojej pieprzonej firmy!
4
Nie była tego warta nawet najpiękniejsza, najinteligentniejsza i najbardziej intrygująca kobieta świata,
mimo że wywierała na niego magiczny wpływ i powodowała, że robił rzeczy, których dotychczas
unikał jak ognia. Sue stanowczo nie była tego warta!
Mitch powtarzał te słowa jak mantrę, kiedy pędził na motocyklu po autostradzie. Potrzebował bowiem
do szczęścia tylko szerokiej drogi, pojemnego silnika i może trochę cieplejszych rękawiczek. Od
lodowatego wiatru zaczynało go już niezgorzej drapać w gardle.
Dziwne, ze przedtem jakoś nie zauważał takich drobnych niedogodności. Czy to zimą, czy latem, w
dzień, czy w nocy, gnał, dokąd go oczy poniosły i podpowiedziała mu fantazja. Dzis jednak nie cieszył
się zawczasu na samą
myśl o rysujących się przed nim perspektywach. Przejażdżkę psuły mu natrętne myśli o Sue. Na
pewno nazwałaby go nieodpowiedzialnym, jakby to jego pocałunki były słodkie i gorące jak
rozgrzana lukrecja! Przecież to ona najpierw go rozpalała, a potem - raz po razie - studziła jego zapały.
Sama zmieniała zdanie w ostatniej chwili i pewnie miała go za nic, skoro w sobotni wieczór wolała
wracać do tej żmudnej roboty bez perspektyw, zamiast spędzać z nim upojne chwile.
Ciekawe, jak długo jeszcze miała zamiar stawiać na pierwszym miejscu swoją rodzinę, pracę czy
jakąkolwiek inną wymówkę, pozbywając się go bez drgnienia powieki? Ile razy oczekiwała, że będzie
do niej wracał, dopra-szając się o nowe upokorzenia?
O, nie, miał już tego powyżej uszu. Najwyższy czas, ahy wsiąść na motocykl i odjechać, jak to zrobi-
kiedy był młodszy, pozostawiając za sobą wszystko to, czego nie dało się już uratować.
Zdjął nogę z gazu i skręcił w stronę podmiejskiej dzielnicy Chicago. Celowo nie chciał jechać na
północ, bo wiedział, że wtedy nieomylnie skierowałby się na swoje stare śmieci, gdzie ponownie
opadłyby go złe wspomnienia. Wróciłaby pamięć o wygórowanych wymaganiach rodziców i
karczemnych awanturach, jakie wszczynali, kiedy ich jedyny syn chciał postępować inaczej, niż sobie
wymarzyli.
Z całą pewnością udowodnił im już, że potrafi dawać sobie radę bez ich pomocy. Udało mu się zdobyć
taki zawód, jaki mu się podobał, i dzięki własnemu wysiłkowi wypracował sobie taki styl życia, jaki
sam wybrał. Mimo ponurych przepowiedni ojca nigdy nie musiał pożyczać od niego ani centa.
Zwolnił, a potem zatrzymał motocykl, bo odruchowo
skierował się do jednego ze swoich dawnych ulubionych miejsc - przydrożnej spelunki, gdzie zbierały
się okoliczne męty. W czasach jego młodości nie brakowało tam głośnej muzyki, łatwych kobiet i
miękkich narkotyków, jakich chętnie próbowały nastolatki. Teraz rozglądał się z przerażeniem, bo w
tym samym miejscu, pod tą samą nazwą, mieścił się popularny bar, gdzie młodzi ludzie z dobrych
domów snobowali się na chuliganów. Długie lata pracy z młodzieżą pokazały mu, jak wygląda
prawdziwy bunt pokoleń i przemóc domowa. Jego dzieciństwo ani się do tego umywało!
Czy to możliwe, że Sue miała rację? Czyżby jego spektakularne dystansowanie się od dyktatorskich
zapędów rodziców należało do normalnych przejawów okresu dojrzewania? Fakt, że jego ojciec był
surowy, ale przecież go nie maltretował! Jego wyśrubowane wymagania, kazania na temat trudów
życia i próby wysyłania syna do ekskluzywnych szkół z perspektywy czasu nie wydawały się aż
takimi torturami.
Pozostawił więc motocykl na parkingu z pewnym niepokojem, bo ziarno niepewności, które zasiała
Sue, teraz wybujało na dobre. Wzdrygnął się na widok ogromnej liczby parkujących tam pojazdów, od
dziecinnych moto-rowerków do samochodów pożyczonych od tatusiów. W jednym z nich zauważył
nawet zadania z trygonometrii wciśnięte za deskę rozdzielczą.
Wszedł do wnętrza baru, gdzie stanął twarzą w twarz z własnymi wspomnieniami. Tłoczyli się tam
młodzi ludzie, choć lokal okazał się niezupełnie typową mordownią. Serwowano tam oczywiście
piwo kuflowe z myślą o studentach, ale młodociani klienci przeważnie zamawiali wodę sodową i
meksykańskie placki nachos. W powietrzu nie kłębił się nawet dym papierosowy, gdyż chłopcy
o dziecinnych buziach zamiast palić, woleli grać w bilard
i opowiadać świńskie kawały.
Podczas gdy przechadzał się po słabo oświetlonych salach, ozuł, że wstrząsają nim dreszcze. Wokół
siebie widział rozpieszczonych synalków z zamożnych domów, którzy ostentacyjnie zgrywali
twardzieli, pożerając zachwyconym wzrokiem jego skórzaną kurtkę. Wreszcie właściciel baru, nie
zważając na jego pożałowania godny wygląd, pomachał do niego ręką.
- Jeśli pan szuka swojego dziecka - zagadnął konfidencjonalnie - to w tamtym końcu korytarza jest
jeszcze jedna sala.
Mitch nie mógł powstrzymać westchnienia, bo dobrze pamiętał tę salę. Bywał w tym barze już od
tygodni, zanim zdecydowano się dopuścić go do tej tajemnicy, bowiem salka na zapleczu stanowiła
kryjówkę dla nastolatków naprawdę maltretowanych w rodzinnych domach. Nie był pewien, czy
nawet policja o niej wie, toteż zaufanie właścl* cielą świadczyło, że go poznał.
- Nie, dziękuję - wymówił się, próbując przezwyciężyć ból gardła. - Smarkacza, którego szukam, na
pewno tu nie ma.
Nie znalazł także swojego utraconego dzieciństwa. Zakładając, że przez całą młodość żył
złudzeniami, jaki wpływ miało to na mężczyznę, którym się stał?
Rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad barem. Przeraził się, widząc, że nie różni się
zbytnio od chłopców oblegających stoły bilardowe. Może do tego towarzystwa bardziej pasowałyby
ciuchy lepszej marki, ale jego wygląd i sposób ubierania się nie odbiegał od reszty. Czyżby Sue
słusznie zauważyła, że utknął na etapie młodzieńczego buntu?
Oszołomiony, wyszedł na dwór, nałożył kask i jak we śnie uruchomił motocykl. Jednak już podczas
wyjazdu z parkingu nie uniknął konfrontacji z twardą rzeczywistością, bo z przyzwyczajenia skręcił w
stronę domu rodziców.. Nie mógł się uwolnić od natrętnej myśli, by ich odwiedzić. Ta obsesja
przyprawiła go o nielichy ból głowy, ale nie mógł jeszcze zdecydować się na tak radykalny krok. Za
wcześniej jeszcze było, by spokojnie z nimi rozmawiać. A przede wszystkim, nie wiedział, co miałby
im powiedzieć i co by tam zobaczył. Może jego opowieści
o ciężkim dzieciństwie okazałyby się zmyślone od początku do końca? Sam już nie wiedział, czy
opuścił dom rodzinny jako poszukiwacz przygód pragnący rozpocząć życie na własną rękę, czy po
prostu w przypływie dziecinnej złości?
Spuścił wzrok na swoje ręce trzymające kierownicę
i stwierdził, że drżą.
To Sue była wszystkiemu winna! Gdyby nie ona, nie podkusiłoby go, żeby przyjechać do tego miasta,
a co za tym idzie - nie poznałby prawdziwej wersji swoich wspomnień. Sam nie wiedział, czy
powinien kochać ją, czy nienawidzić za to, że przyczyniła się do ujawnienia prawdy.
Dodał więc gazu i skierował się na autostradę. Wizyta w barze dostarczyła mu dość wrażeń jak na
jeden wieczór, a teraz pragnął jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku i schować się z głową pod
kołdrę. Jednak po półgodzinie jazdy musiał zrezygnować także i z tego, bo stracił czucie w rękach i
widział wszystko jak przez mgłę, nawet światła mijających go pojazdów. Zmęczony, zjechał z
autostrady i zatrzymał się w najbliższym, dosyć obskurnym motelu.
Dwadzieścia minut później spał już jak zabity, ale i po
dalszych dziewięciu godzinach jeszcze wstrząsały nim dreszcze, spalała gorączka, a kaszel rozdzierał
gardło. Klął w żywy kamień nie tylko podszyte wiatrem rękawiczki, ale i cienką kołdrę w połączeniu
z górkami i dołkami na materacu. Złapał bowiem taką samą grypę jak ta, która położyła połowę składu
jego drużyny.
Przez całą niedzielę leżał jak kłoda, nie wiedząc o Bożym świecie, a z poniedziałku pamiętał tylko
tyle, że zadzwonił do szkoły, aby usprawiedliwić swoją nieobecność chorobą. Może nawet
powiedział, że umarł? Nie był tego pewien.
We wtorek zmusił się do uruchomienia motocykla, bo zatęsknił za własnym łóżkiem. Dobrnął do
domu już po zmroku. Oszołomiony gorączką, jak przez mgłę zauważył migające światełko
automatycznej sekretarki. Jeszcze zanim bezwładnie upadł na kanapę, zdołał resztką sił wcisnąć
odpowiedni przycisk.
Usłyszał nagrany na taśmę liryczny głos Sue:
- Miałeś rację, zwolniłam się z tej pracy. Zadzwoń do mnie, będziemy mieli całą niedzielę tylko dla
siebie.
Niepewnie skierował spojrzenie na swój kalendarz ścienny. Jaki przypadał dziś dzień?
*
- Niech ja skonam, ależ ty strasznie wyglądasz!
Mitch uchylił jedno oko i zaraz je zamknął, bo już któryś raz z rzędu śniło mu się, że odwiedziła go
Sue, przyniosła ciasteczka i lody, a jej pocałunki przywróciły mu zdrowie. Tym razem jednak Sue
wprawdzie przyszła, ale kompletnie ubrana, i przyniosła wazę jakiejś żółtej substancji
przypominającej budyń, którą zaraz wstawiła do
kuchenki mikrofalowej. Mitch musiał więc przyznać, że ten sen nie dorównywał poprzednimi
- Bo wiesz - tłumaczyła Sue w tym śnie kompletnie wypranym ze zmysłowości - kiedy tak długo się
nie odzywałeś, początkowo myślałam, że obraziłeś się jak dzieciak. Zaczęłam się niepokoić dopiero
wtedy, gdy Mandy powiedziała mi, że nie przyszedłeś do pracy. Teraz mi głupio, że podejrzewałam
cię o najgorsze, bo wyglądasz jak z krzyża zdjęty.
- Dobra, dobra - wymamrotał. - Przejdź lepiej do konkretów.
- To znaczy? - zdziwiła się dziewczyna ze snu.
- Do tej rozbieranej części.
Odchrząknął i nie zemdlał przy tym z bólu, co znaczyło, że chyba poczuł się lepiej. Może nawet na
tyle dobrze, żeby móc brać senne marzenia za rzeczywistość. Otworzył oczy i zamrugał powiekami,
bo raziło go światło. Jednak Sue nie znikła jak sen, tylko złożyła ręce na piersiach i patrząc na niego z
ostentacyjnym politowaniem, pękała ze śmiechu. Dźwięk ten wydał mu się najcudowniejszą muzyką,
łagodzącą ból głowy.
- No, chyba nie jest z tobą aż tak źle, jeśli już myślisz o świństwach! - zawołała, a Mitch zmarszczył
czoło, bo nie pasowało to do takiego wizerunku Sue, jaki sobie wymarzył. Równocześnie jednak
zaburczało mu w brzuchu, bo poczuł zapach jakiejś dziwnej, lecz smakowitej potrawy.
- Spróbuj chińskiej zupy! - zachęciła. Odpowiedział jej ponowny kaszel, co skwitowała uśmiechem. -
To chyba oznacza, że się zgadzasz?
Zmilczał, ale powoli podniósł się do pozycji siedzącej, usiłując równocześnie doprowadzić do
porządku przyćmiony chorobą umysł. Z jednej strony nie chciał, aby
znikła senna wizja Sue, ale jeśli rzeczywiście stała tu przy nim kobieta z krwi i kości - wolał jednak się
obudzić, tym bardziej, że byli teraz w jego mieszkaniu tylko we dwoje. Owszem, nieraz lubił
pomarzyć, ale rzeczywistość miała więcej powabu. Żeby tak jeszcze przestało mu się kręcić w
głowie...
- No, to jazda! - Przysiadła przy nim, owiewając go obłokiem kwiatowo-imbirowego zapachu.
- Sue, ty tu jesteś naprawdę? - wychrypiał.
- Naprawdę, głuptasie. No, zjedz trochę tej zupy! -Podsunęła mu łyżkę czegoś, co przypominało żółty
budyń posypany zieloną cebulką. - To chińska potrawa. Rosół z kury z jajkami ubijanymi na parze.
Uwierz mi, naprawdę dobry.
Myślał raczej o wielkiej torbie płatków śniadaniowych, która stała w kuchennej szafce, więc chciał
odwrócić głowę, ale jego żołądek łaknął ciepłego posiłku, więc posłusznie otworzył usta.
Wystarczyło, że spróbował, a już wyrwał z rąk Sue całą miskę i pochłonął jej zawartość, jakby wraz z
żółtą papką wlewał mu się do organizmu eliksir życia. Może i tak było, skoro anioł z nieba podał mu tę
potrawę.
- Sue? - zaczął, nie mogąc do końca uwierzyć, że ona jest przy nim naprawdę.
- A co, spodziewałeś się kogoś innego? - uniosła pytająco brwi.
Gorąca zupa wypełniła mu żołądek i złagodziła ból gardła, ale w głowie nadal miał zamęt.
- Czy nie powiedziałem ci, żebyś się rozebrała?
- A owszem - roześmiała się serdecznie. - Mówiłeś coś takiego, ale nie chciałabym, żebyś dostał
zawału, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Odstawił pustą miskę i westchnął głęboko, aż głowa opa-
dla mu na ręce. Co z tego, że byli tu teraz zupełnie sami, kiedy nie mógł się skoncentrować na tyle,
żeby ją ostatecznie uwieść? Gorzej, zwyczajnie brakowało mu na to siły.
- Mam jeszcze dwie godziny, Mitch, więc jeśli chcesz, żebym została... - kusiła.
Od razu poderwał głowę do góry, aż poczuł ból.
- Zostań... - wychrypiał, co skwitowała głośnym śmiechem. Zachwycał się tym dźwiękiem, wręcz
chłonął go i czuł, że pomaga mu to dojść do siebie. Mógł tak siedzieć i słuchać jej w nieskończoność.
- No więc dobrze - zgodziła się. - Może prześpisz się trochę albo obejrzymy coś w telewizji...
- Lepiej porozmawiajmy. - Ostatnim, na co chciałby marnować cenne godziny spędzone z nią, był sen
albo oglądanie telewizji. Liczył, że szczęście tym razem uśmiechnie się do niego i żadna mamuśka,
siostra, siostrzenica, tatuś czy szef nie zakłóci ich czułego „sam na sam". Odrzucił głowę na oparcie
kanapy, skupiając wzrok na jej twarzy. -Mów, a ja chętnie posłucham.
Trudno mu było w to uwierzyć, ale jednak się zarumieniła! Od tego wypiękniała jeszcze bardziej.
- A o czym mam mówić? - spytała.
- Choćby o tym, jak dalece miałem rację, a ty się pomyliłaś. - Skrzywiła się, ale przecież sama to
przyznała, nagrywając się na automatyczną sekretarkę! Dodał więc szybko: - No, dobra. Przede
wszystkim o tym, kiedy pójdziesz ze mną do łóżka?
Wprawdzie cmoknęła go w policzek, ale równocześnie potrząsnęła głową.
- Przykro mi, ale nie sypiam z nieboszczykami.
- Więc mów do mnie jeszcze, bo z każdą sekundą przybywa mi sił.
Su Ling nie lubiła stać w kolejkach. Nużyły ją niekończące się biurokratyczne formalności,
wymagane od kandydatów na Uniwersytet stanu Illinois. Cierpły jej nogi, kiedy musiała czekać na
wypełnienie kolejnych formularzy.
Wolałaby spędzić ten czas z Mitchem. Wczoraj przegadali wiele godzin, omawiając w szczegółach
wszystkie swoje przemyślenia, lęki i nadzieje, dopóki nie zmogło go zmęczenie. Nawet i wtedy nie od
razu zostawiła go samego; dłuższy czas przesiedziała przy nim na podłodze, wsłuchując się w jego
oddech i rozmyślając, jak dziwnie urządzony jest ten świat. Dlaczego widok zarośniętego,
wytatuowanego kandydata na buntownika wzbudzał w niej nieprzyzwoite pragnienia? Sam się jej
zresztą przyznał, że naprawdę wcale nie miał tak burzliwej młodości, na jaką się snobował i przez całe
życie drżał, aby nie przyłapano go na tym kłamstwie.
Nie wiedziała, jakiej reakcji oczekiwał, mogła więc najwyżej pomóc mu spojrzeć prawdzie w oczy.
Najważniejsze przecież było, że naprawdę kochał swoją pracę nauczyciela i osiągał w tym dobre
wyniki. Ona tymczasem była bezrobotna i nie miała pomysłu, jak dalej ułożyć sobie życie. Od rodziny
nasłuchała się już dość kazań na temat swego nieprzemyślanego postępowania.
Mitcha to wyraźnie śmieszyło. Widać było, że chętnie porozmawiałby z nią jeszcze, ale z coraz
większym wysiłkiem opierał się zmęczeniu. Zdążył jej tylko zaproponować, aby zaliczyła
przynajmniej dwa lata studiów uniwersyteckich, a tymczasem uporządkowałaby swoje życie
osobiste. W końcu jednak powieki zaczęły mu się kleić i zapadł w uzdrawiający sen, tak potrzebny
jego organizmowi! Su Ling siłą woli powstrzymała się, aby nie położyć się przy nim. Jednak
przemogła się na tyle, że zamiast zasnąć w jego objęciach, zabrała swoje rzeczy i wyszła.
Następnego dnia Mitch poszedł już do pracy, podczas gdy ona stała w kolejce przed dziekanatem,
modląc się, aby ta biurokratyczna procedura nareszcie się skończyła. Zawczasu już zadzwoniła do
matki, prosząc ją, aby odwiozła Mandy na mecz siatkówki. Obawiała się tylko, że nie zdąży zobaczyć
tego spotkania, jeśli będzie zmuszona dłużej stać w ogonku.
Na szczęście wkrótce przyszła jej kolej. Nie minęło piętnaście minut, jak zamknęła teczkę i wrzuciła
ją do samochodu, kierując się w stronę szkoły Mandy. Trafiła na moment, kiedy drużyna jej
siostrzenicy sromotnie przegrywała. Zawodniczki serwowały chaotycznie, odbijały piłkę niecelnie, a
Mandy nigdzie nie było widać. Tylko Mitch, chociaż wyglądał jak nieboszczyk na urlopie,
schrypniętym głosem próbował dopingować z trenerskiej ławy swoje wychowanki.
Su Ling zachodziła w głowę, gdzie mogła podziać się Mandy. Czyżby schowała się w szatni? Jednak
po niepomyślnie zakończonym meczu przekonała się, że i tam jej nie ma. Oczywiście natychmiast
sięgnęła po telefon komórkowy, gdyż wyobraźnia podsuwała jej obrazy zmiażdżonych samochodów i
zmasakrowanych ciał. Dodzwoniła się po dwóch próbach, ale w hali panował taki gwar, że nawet z
komórką przyciśniętą do ucha trudno było cokolwiek usłyszeć. Przypuszczała, że telefon odebrała jej
matka, ale na pytanie, co się stało z Mandy, usłyszała tylko słowotok w języku chińskim, wskazujący
na silne wzburzenie.
- Mamo, czy Mandy jest u ciebie? Co się z nią dzieje? -Su Ling wreszcie doszła do głosu. Aby lepiej
słyszeć, przepchnęła się do drzwi ewakuacyjnych.
- Jest, a jakże! - zapiszczała matka urywanym głosem. -Co się ma z nią dziać, kiedy rozpuściłaś ją jak
dziadowski bicz? Przyjeżdżaj zaraz do domu!
Su Ling nie wszystko słyszała wyraźnie, ale domyśliła się, o co chodzi.
- Już tam jadę - obiecała. Zmierzała właśnie do wyjścia, kiedy zrównał się z nią Mitch.
- Co tam się stało? Czy z Mandy wszystko w porządku? - wypytywał. Nie darowała sobie, aby nie
położyć ręki na jego bladym policzku.
- Myślę, że tak. Chyba moja mama zatrzymała ją w domu. A ty jak się czujesz?
- Dobrze - skłamał. - Może poczekaj, aż podziękuję dziewczętom, to pojedziemy razem?
Jasne, że nie potrafiła mu odmówić, szczególnie, kiedy uśmiechał się tak ponętnie! Nawet gdy był
chory, wystarczyło jedno jego skinienie, aby rzucała wszystko.
Dotarli do jej domu w rekordowym tempie. Su Ling dopiero w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, do
czego doprowadził jej brak zdolności przewidywania - Mitch wrósł w jej życie, sama nie wiedziała,
kiedy.
Tymczasem w domu Ma Ma najspokojniej w świecie częstowała zieloną herbatą kolejnego
pretendenta do jej ręki.
Su Ling jęknęła bezgłośnie, bo nagle zrozumiała, co się święci. Znając matkę, mogła się założyć, że
rozmyślnie odegrała dramatyczną scenę, aby zwabić ją do domu i zaprezentować jej kolejnego
Smoka.
- Dlaczego nie przywiozłaś Mandy na mecz? - zapyta-
ła kategorycznie. Pani Chen podniosła na nią oczy i oświadczyła z niesmakiem:
- Ponieważ nie odrobiła jeszcze lekcji. I w ogóle ma kiepskie wyniki, same czwórki, a nawet
przyplątała się jakaś trójka! Widzę, że nie kontrolujesz jej postępów w nauce. A on co tu robi?
Su Ling miała już na końcu języka: „Mitch jest ze mną, bo go kocham!" Zorientowała się, że gotowa
była to powiedzieć, dopiero wtedy, kiedy o mało nie wymknęły się jej te słowa. Dawno już jednak
nauczyła się w porę powściągać język, bo cóżby to dało? Najwyżej Ma Ma wpadłaby w szał i
pokazałaby drzwi intruzowi. Wolała więc na razie nie poruszać drażliwych tematów.
- Mamo, nie pamiętasz pana Mitcha Kurtza? Przecież to nauczyciel Mandy, jest także jej trenerem.
- Ależ oczywiście, pamiętam! - Ma Ma od razu rozpłynęła się w uśmiechach. - Tylko że Mandy, panie
Kurtz, nie będzie już grać w siatkówkę, bo ma za słabe oceny. W każdym razie dziękuję, że pan nas
odwiedził.
Odwróciła się do niego plecami, aby zaszczycić kolejną porcją uśmiechów osobnika o lalkowatej
twarzy siedzącego na kanapie.
- Su Ling, poznaj pana Tsenga. Pracuje w szpitalu jako technik, ale studiuje medycynę!
Su Ling zacisnęła zęby, tłumiąc odruchy protestu. Chciała jak najszybciej wyplątać się z tej sytuacji i
zyskać na czasie, aby móc ocenić siłę własnych uczuć. W tym celu najlepiej byłoby, gdyby zdołała
wyprawić jakoś z domu matkę razem z nowym Smokiem, by sam na sam przedyskutować z Mitchem
pewne kwestie. Tyle tylko, że w ten sposób dałaby się dyskretnie wmanewrować w matczyne swaty.
- Miło mi pana poznać, panie Tseng - wyciągnęła ku niemu rękę. - Obawiam się jednak, że...
W tym momencie wszedł jej w słowo Mitch.
- Nie jestem tylko nauczycielem Mandy, ale także przyjacielem Sue - oznajmił schrypniętym głosem.
Su Ling obróciła się w jego stronę, czując, jak ciarki przebiegają jej po kręgosłupie. Owszem, w głębi
duszy uważała go już za swojego chłopaka, ale nie przypuszczała, że Mitch odważy się głośno do tego
przyznać. Rozpromieniła się więc, ale Ma Ma nie podzielała jej zachwytu.
- Skądże znowu, przecież jesteś tylko kelnerem! -warknęła.
Su Ling westchnęła, bo znała stałe zagrywki matki. Pani Chen wiedziała doskonale, kim jest Mitch,
ale udawała, że po prostu o tym zapomniała! Wydawało się jej, że w takim przypadku nie obraża go
celowo, tylko przez „zapomnienie". Mitch jednak miał powody, aby poczuć się obrażonym, zwłaszcza
kiedy próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
Przytrzymał je bez wysiłku, ale choć przed chwilą jego blada twarz miała ziemisty odcień, teraz
wystąpił na nią krwawy rumieniec. Zanim Su Ling zdążyła powiedzieć lub zrobić cokolwiek - Mandy,
zalana łzami, wyskoczyła ze swojego pokoju. O dziwo, szukała pomocy nie u ciotki, lecz u Mitcha.
- Panie Kurtz, ja naprawdę chciałam przyjechać na mecz, ale babcia mnie nie puściła! - szlochała. - A
jak nam poszło, wygraliśmy? Czy jeszcze weźmiemy udział w eliminacjach? Pewnie byliście
wściekli, że nie przyszłam?
- Spokojnie, Mandy. - Wyraz twarzy Mitcha od razu złagodniał. Niestety, Ma Ma znów weszła mu w
słowo.
- O, nie, nie! Dość już tego sportu! Przede wszystkim nauka, a potem skrzypce i pianino.
- Ależ... - zalkała Amanda.
- Powiedziałam przecież! A pan, panie kelnerze... przepraszam, panie trenerze, powinien już stąd
wyjść!
- Mamo... - Su Ling próbowała uspokoić roztrzęsioną kobietę.
- A ty, jak możesz zachowywać się tak niegrzecznie? -Palec Ma Ma, z polakierowanym na czerwono
paznokciem, celował prosto w córkę. - Przecież masz gościa!
Sykaniem uciszyła Mandy i z promiennym uśmiechem zwróciła się do wysokiego Chińczyka, który,
wyraźnie zażenowany, siedział na kanapie:
- Wybaczy pan to zamieszanie... Moja wnuczka jest taka nerwowa...
- To nie jest w porządku! - wykrzyknęła Mandy. - Mamusia pozwoliła mi grać w siatkówkę! Proszę,
panie Kurtz, niech pan nie wyrzuca mnie z drużyny! Przynajmniej dopóki...
- Mandy! - wrzasnęła Su Ling, sama przerażona siłą własnego głosu. Kto by przypuszczał, że ma tak
mocne płuca? - Wracaj do lekcji. A ty, mamo...
- Tak, tak - wtrąciła swoje trzy grosze Ma Ma. - Musisz odrobić lekcje. Masz duże zaległości.
- Ale... - wymawiała się dziewczynka. Jednak Mitch wszedł jej w słowo.
- Gdybyś zawsze stawiała naukę na pierwszym miejscu -pouczył - nie doszłoby do takiej sytuacji.
Przyznaj się, że odpuściłaś sobie, odkąd twoja mama wyjechała, prawda?
Z tym argumentem Mandy nie mogła już polemizować, więc tylko nadąsała się i wyszła z
ostentacyjnym tupaniem. Su Ling zwróciła się wtedy do niedoszłego lekarza, ale uprzedził ją, bo
pierwszy wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Bardzo panią przepraszam - oświadczył. - Sam nie
wiem, dlaczego dałem się namówić matce na udział w tej grze.
- Wszystko przez to, że nasze matki od dziecka wpajały nam, że powinniśmy spełniać ich zachcianki!
- zażartowała, na co odpowiedział sympatycznym uśmiechem, natomiast Ma Ma gniewnym
sapnięciem. W jej oczach zabłysły łzy i zanim Su Ling zdążyła się wycofać z pochopnie wy-
powiedzianych słów, już je podchwyciła:
- Tak, rzeczywiście, niech pan lepiej już idzie - ironizowała z goryczą. - Moja córka nie jest pana
warta. Niech pan znajdzie sobie porządną dziewczynę, taką, która szanuje swoją matkę i zna wartość
poświęcenia...
Medyk spod znaku Smoka nie wytrzymał do końca tej tyrady i wyszedł, natomiast Su Ling zauważyła,
że Mitch słania się już na nogach. Najwidoczniej osłabienie chorobą wyszło na jaw pomimo
niewątpliwego ożywienia.
- Lepiej usiądź, zanim zemdlejesz - zaproponowała. Jednak matka obcesowo wepchnęła się pomiędzy
nichv
- O, nie, on niech się już wynosi! - zażądała, a zwracając się do Su Ling, dodała z prawdziwym
przerażeniem w oczach: - Co on z tobą zrobił? Ten knajpiany posługacz zadał ci jakichś prochów! Na
pewno jesteś naćpana!
- Ależ skąd, mamo...
Matka nie słuchała jej, tylko wparła w pierś Mitcha swój ostro zakończony paznokieć.
- Już ja załatwię, żeby cię wylali z roboty! - groziła. -Zawiadomię radę szkolną, że sprzedałeś mojej
córce narkotyki!
- Ma Ma! - Su Ling podniosła głos, ale Mitch sam uchwycił rękę jej matki i odsunął na odpowiednią
odległość.
- Nie mam nic wspólnego z narkotykami, pani Chen -zapewnił stanowczo.
- Kłamiesz! - krzyknęła, odpychając go i zwracając się z desperacją do Su Ling. - Widzisz, co te
prochy z ciebie zrobiły? Zaniedbałaś swoją siostrzenicę, rzuciłaś pracę, złorzeczysz własnej matce...
Tak zawsze robią narkomani. Popatrz tylko na niego. Nie widzisz, w co się pakujesz? Te tatuaże,
motocykl...
- Nie bądź śmieszna, mamo... - próbowała mitygować Su Ling, ale Ma Ma, głosem, który przeszedł w
piskliwe skrzeczenie, zwróciła się teraz do Amandy:
- Amando, pakuj rzeczy! Jedziemy do mnie!
W drugim końcu hallu Mandy wystawiła głowę przez drzwi swojego pokoju, a na jej twarzy malowały
się bunt i zażenowanie.
- Daj spokój, mamo! - warknęła opryskliwie Su Ling, tracąc panowanie nad sobą. - Przecież Mandy
nic tu nie grozi.
- Jak to nie, przecież sprowadziłaś go pod swój dach! -Matka nagle pobladła, bo jeszcze coś przyszło
jej na myśl. -Żyjecie ze sobą! Na pewno dostaniesz AIDS! Amando, chodźmy stąd szybko!
- Ależ, pani Chen... - Mitch silił się na łagodny, uspokajający ton głosu. - Ja z całą pewnością nie mam
AIDS.
Powiedział o kilka słów za dużo, bo Ma Ma początkowo nie myślała serio ani o ich współżyciu, ani o
AIDS. Dopiero to zdanie utwierdziło ją w obawach, że Mitch jest kochankiem jej córki. No, a jeśli to
było prawdą, czemu nie wszystko inne?
Zaszokowana, wpatrywała się w niego przerażonymi oczami, na przemian otwierając i zamykając
usta. Su Ling chciała wykorzystać jej zaskoczenie, aby załagodzić sytuację.
- Ja z nim wcale nie żyję, mamo. On żartował!
Tego także nie powinna była powiedzieć. Wprawdzie mogło to uspokoić matkę, ale za to Mitch
wyraźnie poczuł się urażony. Tymczasem Ma Ma kontynuowała tyradę:
- Ładne mi żarty! Amando, idziemy!
- Mamo, Mandy świetnie się tu czuje i sama chciała zostać u mnie.
- Bo nie wiedziała, co tu się dzieje! Kto mógł przypuszczać, że zadasz się z kelnerem handlującym
prochami?
- Powtarzam po raz ostatni, pani Chen - wycedził Mitch przez zaciśnięte zęby. - Jestem nauczycielem
i prowadzę zajęcia z wiedzy o społeczeństwie.
- To nic, niech no tylko zawiadomię radę szkolną, a na pewno cię wyleją! - syknęła Ma Ma. - Lepiej
trzymaj się z daleka od mojej córki!
Ma Ma nie traktowała tych gróźb serio, ale Mitch o tym nie wiedział. Dostojna chińska dama często w
złości wykrzykiwała pogróżki, których nie zamierzała wcielać w czyn, ale coś w tonie jej głosu
zmroziło Su-Ling. Rozumiała, że matka zwyczajnie się o nią boi, ale wystarczyło rzucić okiem na
minę Mitcha, aby odgadnąć, że z trudem panuje nad sobą. Nic dziwnego, skoro w ciągu niecałych
pięciu minut nazwano go zarażonym AIDS dealerem narkotyków, kelnerem i knajpianym posługa-
czem, a do tego wszystkiego postraszono utratą pracy.
Su Ling modliła się, aby Mitch właściwie zrozumiał jej intencje, kiedy oględnie nadmieniła:
- Może rzeczywiście powinieneś już iść...
- Co takiego? - Zrobił wielkie oczy, więc chyba jednak nie zrozumiał.
- No, przynajmniej dopóki nie wyjaśnię wszystkiego. Ma Ma pogorszyła sprawę, bo ze złością rzuciła
mu
w twarz:
- Jesteś w tym domu osobą niepożądanąt
Mitch nie spuszczał wzroku z Su Ling i choć trzymał się prosto, jego spojrzenie wyrażało gorycz
zawodu.
- Czy to prawda? Jestem niepożądany w tym domu? -powtórzył, przełykając ślinę. - Znowu wolisz
rodzinę niż mnie? Tak?
- Nie! - odpowiedziały równocześnie Ma Ma i Su Ling. Ta ostatnia z westchnieniem dodała: - Mamo,
może lepiej poszłabyś do domu? Wiem, że się o mnie martwisz, ale daj mi trochę czasu, żebym mogła
uporządkować swoje sprawy.
Matka zmierzyła ją i Mitcha niedowierzającym spojrzeniem.
- On musi wyjść stąd pierwszy! - zażądała.
- I wyjdzie, ale najpierw muszę z nim porozmawiać.
- To ja poczekam! - Ma Ma założyła ręce na piersiach i potoczyła wkoło nieprzyjaznym wzrokiem.
- Niech się pani nie trudzi! - uciął chłodno Mitch. -Znam już tę piosenkę.
Dalszą część przemowy zaadresował do Mandy, która wyglądała przez uchylone drzwi pokoju:
- Cieszę się, że z tobą wszystko w porządku, Mandy. Odwrócił się ną pięcie i skierował ku drzwiom.
Su Ling
zawołała za nim:
- Mitch, poczekaj...
Tym razem jednak jej słowa zagłuszyła Mandy, wpadając do hallu z krzykiem:
- Panie Kurtz, niech pan nie idzie!
Mitch obrócił się akurat w momencie, kiedy Ma Ma próbowała odciągnąć wnuczkę, przykazując:
-Wracaj do swojego pokoju!
Su Ling dała za wygraną, bo miała już serdecznie dosyć awantury. Nawet nie próbowała załagodzić
sytuacji, tyl-
ko z rezygnacją padła na kanapę. Tymczasem Mandy wlepiła w babcię błagalne spojrzenie.
- Proszę cię, pozwól, żeby pan Kurtz porozmawiał z ciocią! To taki miły pan i tak im ze sobą dobrze!
- Nie bądź śmieszna! - warknęła Ma Ma.
-. Mamo, zabierz Mandy na obiad! - zakomenderowała Su Ling tak stanowczo, że zadziwiła
wszystkich siłą swego głosu. W ciszy, jaka zapadła po jej wybuchu, wykorzystała przewagę i
powtórzyła z naciskiem: - Muszę porozmawiać z panem Kurtzem, i to zaraz, a ty tymczasem możesz
zrobić Mandy wykład o szkodliwości zażywania narkotyków.
Nie przypuszczała, że ta przemowa odniesie skutek, ale ponieważ nigdy jeszcze nie zwracała się do
matki takim tonem, Ma Ma niechętnie ustąpiła.
- No, dobrze - przytaknęła, spoglądając spod oka na Mitcha. - Pójdziemy, ale zaraz wrócimy, a jego do
tego czasu ma już tu nie być!
Ani Mitch, ani Su Ling nie odpowiedzieli na to żądanie, więc Mandy chwyciła babcię pod ramię i
delikatnie wyciągnęła na zewnątrz. Zapadła cisza. Su Ling w napięciu czekała na szczęknięcie
zatrzaskujących się drzwi windy. Dopiero wtedy wydała westchnienie ulgi i opuściła głowę z
powrotem na oparcie kanapy. Stamtąd odważyła się podnieść oczy na Mitcha.
Tymczasem on wcale nie poczuł ulgi. Wręcz przeciwnie, jakby bardziej się usztywnił.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać? - spytał oschle.
- Spróbuj mnie zrozumieć! - westchnęła. - Mama jest przerażona, bo nie wie, co się ze mną dzieje,
kiedy jestem z tobą. Prawdę mówiąc, czasem ja sama siebie nie poznaję.
- Wiesz przynajmniej, że takie oskarżenie o handel narkotykami może zrujnować mi karierę? -
warknął, a tłumiony gniew widać było w każdym jego ruchu.
Su Ling próbowała jakoś usprawiedliwić postępowanie matki.
- Zrozum, ona jest po prostu przerażona. Mówiła to wszystko w złości, ale na pewno nie myśli na serio
o złożeniu na ciebie donosu do rady szkoły.
- A ja myślę, że zjadłaby diabła, gdyby to mogło cię ochronić.
- Daję ci słowo, że tego nie zrobi. Jestem tego pewna! -W milczeniu czekała na jego reakcję. W końcu
złagodniał, gniew powoli go opuszczał. Jego miejsce zajęło zmęczenie, więc przysiadł na kanapie
obok Su Ling.
- Ona próbuje kontrolować twoje życie - przestrzegł.
- Cóż, jest moją matką.
- Czy to znaczy, że ma rację?
- Oczywiście, że nie, ale ona taka już jest.
- Tylko dlatego, że jej na to pozwalasz. - Obrócił się, aby spojrzeć Su Ling prosto w oczy. - Spróbuj się
przeciwstawić. Poradź jej, żeby pilnowała swojego nosa.
Wyobraziła już sobie, jaki skandal w rodzinie wywołałaby taka bezpośrednia konfrontacja!
- Na razie jakoś udaje mi się przeforsować to, co chcę. Wymaga to tylko więcej dyplomacji.
- A więc ty manipulujesz nią, a ona tobą? - westchnął głęboko Mitch, zapadając głębiej w siedzenie
kanapyi -I po co marnować tyle energii? Nie lepiej wziąć inicjatywę w swoje ręce, tak jak zrobiłaś z
pracą?
Su Ling poruszyła się niespokojnie.
- Przecież to moja rodzina! Nie mogę z nią tak po prostu zerwać!
- Dlaczego nie? - Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wzmocnił swoją argumentację. - Czy nie
możesz postąpić tak, jak uważasz za słuszne, nie oglądając się na konsekwencje?
- Mitch...
- Posłuchaj głosu instynktu - wpadł jej w słowo. - Co on ci podpowiada?
Milczała, bo dopiero zaczynała rozumieć, czego naprawdę pragnie i co czuje.
- Za długo się zastanawiasz! - naciskał. - Powiedz to na głos. Mnie nic nie...
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Su Ling zamknęła mu usta pocałunkiem tak namiętnym, że samą
ją to zaskoczyło. Po raz pierwszy w życiu nie miała wątpliwości, że postępuje słusznie.
5
Mitch gubił się w zalewie uczuć i myśli, wprawdzie kompletnie pozbawionych sensu, ale za to
niezwykle przyjemnych. Całując usta Sue, trzymając w dłoniach jej piersi, czując pod palcami
atłasową gładkość ud, miał świadomość, że to jest właśnie to. Poszukiwał tego przez całe lata, tęsknił
za takim konglomeratem zachwytu i pożądania lekko podszytego lękiem, bo w momencie szczy-
towych uniesień wszystkie te emocje stapiały się w jedno.
Nie skończyło się zresztą na jednym momencie! Niepowtarzalne doznania rozciągały się na kolejne
minuty, z minut na godziny i całe wieki, pozwalając mu wznieść się ponad dotychczasowe
doświadczenia i skupić się wyłącznie na jednym - na kobiecie, a konkretnie na Sue.
Nigdy w życiu bardziej nie pragnął zadowolić kobiety niż właśnie teraz. Obawiał się jednak, jak nigdy
dotąd, że może ją rozczarować. Na szczęście nie zostawiła mu czasu na takie lęki.
Chciał dotykać, smakować i wielbić każdy fragment jej ciała. Oderwał usta od jej ust tylko po to, aby
rozpiąć jej bluzkę i wodzić wargami po szyi, a potem coraz niżej i niżej. Niecierpliwym ruchem
zerwał jej stanik i odrzucił go na bok, z westchnieniem obejmując piersi i słuchając jej jęków
rozkoszy, kiedy brał do ust koralowy sutek i drażnił go językiem.
Ona w tym czasie próbowała wyłuskać go z koszuli, szarpiąc niecierpliwie. Szybko uwolnił się z
krępującego, materiału i przycisnął nagi tors do jej ciała. Wtedy poczuł jej drżenie, mieszaninę
pożądania i lęku. Po cichu podzielał ten niepokój, ale kiedy zajrzał w jej oczy - znalazł w nich wesołe
iskierki.
- Sue... - wyszeptał, dziwiąc się, że w ogóle może dobyć głęs z gardła, -
Już byłem z... Miałem...
Przełknął ślinę, szukając odpowiednich słów.
- Ale teraz, to jest zupełnie co innego. Wystarczy, że cię dotknę, a już wiem, co czujesz.
Jakby na dowód prawdziwości tych słów lekko powiódł palcami po jej piersi, z łatwością
wyczuwając, że chciałaby, aby dotykał ją więcej i więcej.
- Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - wyznał. -Pragnę cię, Sue, ale...
- Boisz się? - dokończyła szeptem.
- Raczej czuję respekt.
Oparła dłonie na jego piersi, a każde dotknięcie jej palców powodowało, że burzyła się w nim krew.
- Wiesz co? - zaczęła, opierając się o jego tors. - Ktoś mi kiedyś mówił, że kieruję się bardziej
emocjami niż rozsądkiem. Ale słowo daję, Mitch, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam niczego bardziej
pewna!
Przymknął powieki, pławiąc się w rozkosznych doznaniach, ale zauważył, że odsunęła się od niego.
- Popatrz na mnie! - wyszeptała, a kiedy otworzył oczy, stała już obok kanapy. Z wrażenia zaschło mu
w gardle, kiedy strząsnęła z siebie bluzkę. Potem śledził wzrokiem, jak spódnica ześlizgiwała się
coraz niżej, aż wreszcie Sue figlarnym gestem odrzuciła ją na bok, odsłaniając samonośne pończochy
i miniaturowe majteczki.
- Mitch! - wymruczała gardłowo i połaskotała go pod brodą, aby zmusić go do podniesienia głowy. -
Kochanrcię!
Na takie wyznanie czekał. Miłość wszystko zmieniała, sprawiała, że nie wchodziło tu w grę tylko
fizyczne pożądanie, lecz także więź duchowa. Nie znalazł na poczekaniu odpowiednich słów, więc
tylko wpatrzył się w nią z niemym zachwytem, prawie z nabożną czcią. Uwielbiał każdy fragment jej
ciała, każdą uroczą okrągłość, fałdkę, jęk i westchnienie.
Osunął się przed nią na kolana, całował jej brzuch, wodził językiem wokół koronkowego paseczka.
Zauważył, że nogi uginają się pod nią, więc przytrzymał ją w powietrzu i opuścił na kanapę.
Wyczuwał przy tym wzrastające napięcie. Chętnie przez całe życie nie robiłby nic innego, tylko starał
się jak najlepiej ją zadowolić.
- Mitch! - jęknęła, kiedy dotknął jej śmielej. – Miiiitch!
Wygięła się pod nim w łuk, przyciągając go do siebie i przesuwając po własnym ciele coraz wyżej.
Wreszcie zażądała:
- Już. Nie chcę dłużej czekać!
Z ochotą dałby jej wszystko, co miał, więc nie zwlekał ze spełnieniem tej prośby. Pchnął mocno,
pociągając ją równocześnie w dół.
Kiedy w końcu krzyknęła, osiągając szczyt ekstazy, powtórzył pchnięcie, aby przedłużyć jej rozkosz,
choć sam spalał się od wewnątrz. Potem jeszcze raz i jeszcze, dopóki nie osiągnął spełnienia.
Kiedy po wszystkiip, kompletnie wyczerpany, wyciągnął się obok niej, pomyślał jeszcze, że nigdy
dotąd nie czuł się tak nasycony.
Trwał w stanie absolutnej błogości, nie mącąc tej idylli żadnymi myślami. Powracające z rzadka
wspomnienia tylko poprawiały mu nastrój. Z przyjemnością powtórnie przeżywał wszystkie chwile,
przywołując wizje drżącego niecierpliwie ciała Sue. Przypominał sobie jej chichot, kiedy, potykając
się, niósł ją do sypialni. Otaczała go wtedy jak obłok, wspierając mu głowę na ramieniu, a tchnienie jej
oddechu przyjmował jako dodatkową pieszczotę. Nic jednak nie mogło ucieszyć go bardziej, niż
kiedy wyznała mu szeptem: „Kocham cię!"
Poczuł się wtedy naprawdę szczęśliwy! Jednak z błogostanu wyrwała go świadomość, że Sue nie
leżała już przy jego boku. Jak przez mgłę rozpoznawał dźwięki dobiegające z przedpokoju. Szelest
materiału oznaczał pewnie, że się ubierała. Kiedy z wysiłkiem rozbudził się, stwierdził,
że drzwi sypialni zamknięto mu przed nosem, a zza nich dobiega szmer rozmowy.
- No, Su Ling, widać, że jesteś zadowolona. Pewnie cieszysz się, że pozbyłaś się nareszcie tego faceta?
A więc to matka Su Ling wróciła z Mandy! Mitch błyskawicznie otworzył oczy, wyskoczył z łóżka i
zaczął zbierać swoje porozrzucane na podłodze rzeczy.
- Daj spokój, mamo. Mitch nie jest żadnym dealerem narkotyków ani nikim podobnym!
Uśmiechnął się, słysząc reprymendę, jakiej udzieliła matce jego ukochana. A więc to naprawdę była
miłość! W pośpiechu naciągnął spodnie, żałując, że nie mą nic lepszego do ubrania, aby
zaprezentować się matce swojej dziewczyny.
- Mamo, on jest naprawdę bardzo miły! - przekonywała dalej Su Ling. Mitch ze złością zacisnął ręce
na koszuli, bo nie podobał mu się ten zwrot. Miły? Tak można mówić o piesku albo kotku!
- Oczywiście, przecież kelnerom za to płacą, żeby byli mili.
- Ależ mamo, on jest nauczycielem! - Teraz dopiero Sue zaczęła się denerwować!
- Nauczycielom także. Zresztą sama dobrze wiesz, że to nie partner dla ciebie.
Czekał na ostrą replikę Sue, ale tym razem jej nie usłyszał. Zmroziło go, bo nie mógł uwierzyć, że po
tym, co razem przeżyli, Sue wciąż błędzie przedkładać swoją matkę ponad niego. Czyżby tak mocno
przywykła do posłuszeństwa, że nawet miłość nie była w stanie tego zmienić?
Znów rozgorzał w nim dawny gniew, gdyż przypomniał sobie uporczywą świadomość dezaprobaty
rodziców dla wszystkich swoich poczynań. Nękało go to tak, że
opuścił dom, bo ich nieuzasadnione potępienie podsycało tylko jego młodzieńczy bunt. Nadal
prowokował rodziców, choćby podczas wakacji, swoją niechlujną fryzurą i wyzywającymi
kolczykami. Nie ukrywali bowiem swojej niechęci dla jego wyborów życiowych, czy to chodziło
o grę w hokeja, czy jazdę na motocyklu, czy zawód nauczyciela. Wkrótce ich niechęć stała się dla
niego czymś równie naturalnym, co jego kontestacja. Teraz zaś znów zetknął się z rodzicielską
dezaprobatą, co skłoniło go do przyjęcia wyzywającej postawy. Ukazał się więc w drzwiach sypialni
Sue tylko w dżinsach - biodrówkach.
- Tak, Sue, powiedz mamie, że ze mnie żaden partner dla ciebie! - zażądał.
Pani Chen błyskawicznie odwróciła się na pięcie w jego kierunku, a kłopotliwą ciszę przerwało tylko
westchnienie Sue. Jednak pierwszą osobą, na której zatrzymał się wzrok Mitcha, była Mandy z oczami
rozszerzonymi jak spodki, nie tylko z przerażenia, lecz i zwykłej, młodzieńczej ciekawości. Dopiero
jej widok nasunął mu myśl, że dobrze byłoby czymś się okryć, lecz nie miał już na to czasu. Na oczach
małolaty musiał tym bardziej zachować zimną krew.
Pierwsza zareagowała pani Chen, wyrzucając z siebie potok chińskich słów, ilustrując je wymownymi
gestami
i dramatyczną mimiką. Jednak ani Mitch, ani Sue nie zamierzali jej słuchać. Sue wpatrzyła się tylko w
niego błagalnym wzrokiem.
- Chyba nie zostawisz mnie z tym samej, Mitch? Przecież wiesz, że to moja rodzina. Poczekaj,
załatwię to tak, jak jest u nas przyjęte.
Podszedł bliżej i zajrzał jej w oczy, w których dostrzegł smutek. Nie mógł na to patrzeć, ale przecież
musiał się jakoś bronić!
- Ach, więc u was załatwia się to tak, że ukrywasz mnie na zapleczu, jakbyś się mnie wstydziła? Nie
możesz po prostu powiedzieć jej, że mnie kochasz? Musi się z tym w końcu pogodzić!
Pani Chen od razu przeszła na angielski, ustawiając się między córką a Mitchem.
- Jak to, przecież sama powiedziałaś, że on już sobie poszedł i że to żaden partner dla ciebie! -
dowodziła z naciskiem.
Sue, bliska płaczu, potrząsała tylko głowa i usiłowała prostować:
- Ależ nie, mamo, to ty powiedziałaś, nie ja! Nabrzmiały bólem ton jej głosu pobudził Mitcha do
działania. Postanowił, że musi jak najszybciej i bezkonfliktowo wycofać się ze sceny, najpierw jednak
powinien uświadomić matce Sue całą prawdę. Zaczął w ten sposób, że łagodnie, lecz stanowczo
odsunął panią Chen na tyle daleko, aby móc przysunąć się do Sue i otoczyć ją w talii ramieniem.
- Wcale sobie nie poszedłem ani też nigdzie się nie wybieram - oświadczył.
Nie minęła jednak nawet sekunda, a już zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Na twarzy pani Chen
malowała się bowiem czysta nienawiść. Ta niewiasta gotowa byłaby zarąbać go tasakiem, gdyby
sądziła, że w ten sposób ochroni córkę, a on w tej chwili wydawał się jej diabłem wcielonym.
Wyprostowała się więc dumnie, a Mitch odruchowo naprężył mięśnie i przesunął się przed Sue, w
razie gdyby jej matka uciekła się do rękoczynów. Do niczego podobnego jednak nie doszło, bo Sue
rozepchnęła adwersarzy i wykrzyczała:
- Przestańcie natychmiast! Ale to już! Oboje!
Mitch szykował się, aby powiedzieć coś, co udowodniłoby zarówno Sue, jak jej matce, że są stworzeni
dla siebie. Nie mógł jednak znaleźć odpowiednich słów. Pani Chen opanowała się zdecydowanie
szybciej. Wygłosiła jakieś pełne godności przemówienie po chińsku, podczas gdy jej córka w
obronnym geście skrzyżowała ręce przed sobą.
Mitch nie zrozumiał wprawdzie, co powiedziała, ale odpowiedź Sue nie pozostawiała żadnych
wątpliwości.
- Mamo, kocham cię, tak samo jak i całą naszą rodzinę, ale jestem dorosła i mam prawo popełniać
błędy na własny rachunek.
- A widzisz! - wykrzyknęła matka po angielsku. - Sama przyznajesz, że popełniłaś błąd. To on jest tym
błędem!
Wyprostowanym oskarżycielsko palcem godziła prosto w pierś Mitcha.
Jego zaś ta sytuacja po prostu zmroziła. Nie rozumiał bowiem, dlaczego Sue nie powie matce prawdy
bez względu na konsekwencje.
- Może ma pani rację - wycedził powoli. - Może to wszystko od początku było jednym wielkim
błędem?
Sue rozpaczliwie potrząsała głową, a z jej oczu wymknęła się jedna, niesforna łza.
- Ja nic takiego nie powiedziałam! - broniła się rozpaczliwie.
Pani Chen zabierała się już do wygłoszenia kolejnej przemowy, ale Sue powstrzymała ją
podniesieniem ręki. Zmierzyła starszą damę surowym spojrzeniem i nabrała w płuca dużo powietrza,
zanim znów zwróciła się do Mitcha:
- Proszę cię... Nie, źle mówię, Mitch, błagam cię, nie żądaj ode mnie, abym wybierała między tobą a
moimi bliskimi.
- Sue, na miłość Boską, czy ty naprawdę nie widzisz, jaką krzywdę oni ci wyrządzają?
- Nazywam się Su Lingi - rzuciła mu w twarz. Spojrzał na nią osłupiałym wzrokiem, potrząsnęła
głową, opuszczając bezradnie ramiona. - Jestem Chinką, Mitch, a my nie mamy zwyczaju zrywać z
krewnymi tylko dlatego, że stali się dla nas niewygodni!
- Stanowczo za dużo myślisz - zganił ją, posuwając się o krok naprzód. - Spróbuj posłuchać głosu
instynktu. Jeśli dobrze nam ze sobą, to znaczy, że tak ma być. Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz!
Przymknęła oczy i widać było, że próbuje pozbierać myśli. Po chwili wyprostowała się, jakby podjęła
decyzję.
Kiedy otworzyła oczy; skierowała spojrzenie najpierw w stronę matki. Mitch rozpromienił się, gdyż
miał nadzieję, że postanowiła powiedzieć jej, by wreszcie przestała wsadzać nos w nie swoje sprawy.
O dziwo, pierwsze słowa Sue potwierdziły to przypuszczenie.
- Mamo, ja go kocham! - Następnie odwróciła się ku niemu, a wtedy od razu popsuła mu humor. - Ale
kocham także moją rodzinę i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Mężczyzna, który jest mi
przeznaczony, powinien to zrozumieć.
Mitch spojrzał teraz na panią Chen i zauważył w jej oczach błysk satysfakcji.
- A co, jeśli ta rodzina go nie zaakceptuje? - spytał wyzywająco, gdyż wyraz twarzy kobiety
jednoznacznie świadczył, że prędzej mógłby się spodziewać śmierci niż jakiegokolwiek wyrazu
sympatii z jej strony.
Sue zatrzymała wzrok na twarzy matki i wyjąkała niepewnie:
- Przecież oni mnie też kochają... To na pewno da się jakoś załatwić.
- Załatwić coś z twoją rodziną? - powtórzył urągliwie, bo przypomniały mu się przejścia z własnymi
rodzicami, nieustanne kłótnie i obrzucanie się obelgami. Wtedy właśnie doszedł do przekonania, że
niektórych spraw nie da się rozstrzygnąć polubownie.
- Nie mam zamiaru wybierać między mężczyzną a rodziną - oświadczyła tymczasem Su Ling z
ogniem w oku. -Jeśli mnie kochasz, sam. powinieneś pomóc mi znaleźć jakiś sposób.
- Gdybyś t y mnie kochała, nie potrzebowałabyś mojej pomocy! - rzucił cierpko. - Wtedy moja... To
znaczy, nasza miłość byłaby dla ciebie najważniejsza!
Szybkim krokiem przeszedł przez pokój, zmierzając do wyjścia. Tak bowiem zakończyła się przed
laty jego ostatnia kłótnia z ojcem - po prostu wstał i zamknął za sobą drzwi. Nie chciał jednak tak od
razu wyjść z mieszkania pierwszej kobiety, którą naprawdę kochał. Postanowił więc spróbować po raz
ostatni.
- Przecież wiesz, że potrafię dać ci szczęście! - wysunął koronny argument.
Teraz już łzy otwarcie płynęły jej po policzkach, kiedy potrząsała głową.
- Nie za cenę zerwania stosunków z moimi rodzicami! Pomyśl, czy sam jesteś naprawdę szczęśliwy
bez swoich?
Nie odpowiedział, bo oznaczałoby to przyznanie się do klęski. Widział, że ta dziewczyna nigdy nie
przestanie trzymać się matczynej spódnicy. Przełknął więc gorzką pigułkę upokorzenia, zabrał rzeczy
i wyszedł.
6
Minął zaledwie tydzień, a już Mitch miał świadomość, że popełnił błąd. Rzeczywiście przez całe życie
święcie wierzył swojemu instynktowi, który mu podpowiadał, że jeśli coś uwiera go jak kamyk w
bucie, to coś trzeba zmienić. Dlatego przed laty opuścił dom rodziców, co wyszło mu raczej na dobre
- miał pracę, którą lubił, mieszkał wygodnie i nieźle zarabiał. Wynikało stąd, że podjął słuszną
decyzję.
Teraz jednak nie odczuwał już takiego zadowolenia. Nie mógł opędzić się od myśli, że dzięki
odmowie zerwania stosunków z rodzicami, z którymi czuła się związana na dobre i na złe, Su Ling
zyskała coś, co on dawno stracił. Nieważne bowiem, czy jej rodzina myliła się tym razem, czy też nie
- grunt, że każdy z jej krewnych gotów był stawić czoła handlarzom narkotyków czy chociażby
samemu diabłu, byleby tylko bronić kogoś, czyje szczęście w ich mniemaniu zostało zagrożone, w
myśl zasady: „jeden za wszystkich - wszyscy za jednego". Czyż nie była to niezwykle cenna zaleta?
Wmawiał sobie, że żadna kobieta na świecie, nawet Su Ling, nie jest warta katuszy, jakie przechodził.
Powtarzał to sobie do znudzenia, próbując znaleźć pozytywne strony życia bez niej. Były to jednak
tylko puste słowa, które
zawsze pozostawiały pewien niedosyt. Czuł, że Su Ling wniosła w jego życie coś, czego mu przez
dłuższy czas brakowało.
Tylko co to było?
Kiedy powtórnie przeżywał chwile spędzone razem -zarówno te dobre, jak i złe - miał ochotę
roześmiać się w nos swojemu lustrzanemu odbiciu i zapłakać jednocześnie nad własną głupotą. Czego
właściwie mu brakowało? Dlaczego czuł się tak samotny? Bo po prostu był samotny! Zaczął
pracować z dziećmi, bo kochał dzieci, a zainteresował się Su Ling, kiedy nie tylko zaprosiła go na
obiad, lecz także przedstawiła swojej rodzinie. Przez większość czasu spędzonego razem dyskutowali,
kłócili się i żartowali głównie na temat... Mandy i reszty jej rodziny. Teraz był pewien, że Sue używała
tego pretekstu, aby od niego uciec. To jednak spowodowało tylko, żę w głębi duszy jeszcze bardziej
go do niej ciągnęło.
Czy możliwe, żeby to było aż takie proste? Przecież ją kochał taką, jaka była. Uwielbiał jej bystry
umysł, cięty język i właściwą tylkp jej sprzeczność charakteru - maniery skromnej panienki i
nieokiełznany temperament! Jednak nie wyobrażał sobie wspólnej przyszłości inaczej niż w otoczeniu
rodziny, łącznie z dziećmi i wnukami.
Pod tym względem miała więc rację - nie sposób żyć bez rodziny. W gruncie rzeczy to właśnie w niej
cenił i wcale nie chciał, aby zerwała z najbliższymi. Odwrotnie, pragnął, aby jej rodzice go
zaakceptowali. Dopiero gdy Ma Ma Zaczęła stwarzać trudności, obraził się i wyszedł, podobnie jak
postąpił z własnymi rodzicami. Wybrał najprostszą drogę. Wycofał się, zamiast twardo obstawać przy
swoim i próbować znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji.
Krótko mówiąc, zachował się jak ostatni idiota! Tylko jak miał teraz naprawić to, co popsuł? Jak
udowodnić Su Ling, że wysoko sobie ceni jej rodzinę, i to w taki sposób, aby przekonać także i panią
Chen? Do tego słowa mogły nie wystarczyć. Musiał wykazać, że pojęcie więzi rodzinnych dużo dla
niego znaczy i że sam je szanuje.
Wygrzebał z dna szafy ukryty tam album z fotografiami, który zawsze zabierał ze sobą przy kolejnych
przeprowadzkach. Zawarta w nim kolekcja była raczej uboga, gdyż składała się z zaledwie trzech
amatorskich zdjęć zrobionych podczas rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Przedstawiały one jego
rodziców, siostrę i jego samego podczas rozpakowywania prezentów gwiazdkowych. Pozostałe, puste
strony przypuszczalnie czekały, aż zapełni je własnymi wspomnieniami, upamiętniającymi rodzinę,
którą kiedyś sam założy. Tylko teraz już wiedział, że aby do tego doszło, powinien najpierw pogodzić
się z przeszłością.
Innymi słowy, oznaczało to, że musi spróbować pierwszy wyciągnąć rękę do zgody z rodzicami. Jak
bowiem mógłby zaakceptować czyjąś rodzinę, gdyby nie szanował własnej?
Zaczerpnął w płuca dużo powietrza i wybrał dobrze sobie znany numer telefonu. Chciał zrobić to jak
najszybciej, zanim zdążyłby zmienić zdanie. W słuchawce usłyszał głos ojca, więc z biciem serca
wymówił słowa, na które powinien był się zdobyć wiele lat temu:
- Przepraszam cię, tato. No, może nie za to, jak ułożyło mi się życie, ale na pewno za wszystko inne.
Może moglibyśmy jeszcze raz spróbować od początku? Tym razem nie będę już taki głupi!
Powoli, małymi kroczkami, Su Ling odnosiła swoje małe zwycięstwa. Po odejściu Mitcha ostatecznie
rozmówiła się z matką. Przekonała ją, że powinna szanować dokonywane przez nią wybory, bo
rodzina musi sobie wzajemnie pomagać, a nie wymuszać zmianę zdania. Jeśli na przykład ona, Su
Ling, rzuciła pracę, jej matka powinna wierzyć, że wkrótce znajdzie inną, lepszą, a jeśli wybrała
takiego, a nie innego partnera - przynajmniej dać mu szansę i choć spróbować go nie upokarzać. W
końcu ona sama uszanowała wolę matki na tyle, że zgodziła się poznawać podsuwanych przez nią
panów spod znaku Smoka, chyba więc zasługiwała przynajmniej na tyle szacunku?
Ma Ma nawet nie oponowała, bo najważniejsze dla niej było, że dopięła swego - udało się jej pozbyć
tego „knajpianego posługacza"! Jednak Su Ling nie przestawała o nim myśleć, gdyż wciąż nie mogła
odżałować tego, co straciła. Może gdyby miała bardziej silną wolę, działała nieco szybciej, rozmówiła
się z matką wcześniej o dzień, o godzinę czy nawet o minutę... Teraz było już za późno, bo z miny
odchodzącego Mitcha wywnioskowała, że dała swojej rodzinie pierwszeństwo przed nim o jeden raz
za dużo.
Dobrze, że przynajmniej udało się poprawić sytuację Mandy. Wybryk Su Ling był bowiem dla
rodziny wystarczająco mocnym ciosem, toteż wszyscy od razu skapitulowali, kiedy i Mandy się
zbuntowała. Oświadczyła mianowicie spokojnie swym rodzicom i dziadkom, że szczerze próbowała
polubić grę na fortepianie i skrzypcach, ale jednak stwierdziła, że nie cierpi tych instrumentów. Teraz
z kolei starsi powinni dać jej szansę, aby mogła poświęcić
się czemuś, co ją naprawdę pasjonowało, czyli siatkówce. No i proszę, cala rodzina Chen zmiękła do
tego stopnia, że na najbliższym meczu z udziałem Mandy wszyscy dziadkowie, wujkowie i ciotki
skwapliwie jej kibicowali! Tym sposobem, dzięki samozaparciu, udało się jej postawić na swoim.
Czyżby ceną za te wszystkie zwycięstwa miało być rozstanie z Mitchem? Teraz bardziej niż
kiedykolwiek Su Ling była pewna, że go kocha. Przecież to on dodał jej sił, pomógł poznać własną
wartość. Zachęcił ją, aby przeciwstawiła się grubiańskiemu szefowi i despotycznej,
rozhi-steryzowanej mamuśce. Na jak długo jednak starczy jej tej odwagi, jeśli nie będzie go obok? Nie
chcąc burzyć układu, do którego była przyzwyczajona, zdecydowała się zerwać z jedynym
człowiekiem, który mobilizował ją do pracy nad sobą!
Nade wszystko chciała, aby dał jej jeszcze jedną szansę! Wątpiła jednak, czy Mitch zechce ponownie
zaryzykować. Zbyt wiele razy stawiała go w swoich wyborach po rodzinie i pracy, aby uwierzył, że w
końcu znajdzie się na pierwszym planie. Zdecydowała się więc, aby publicznie, na oczach całej
rodziny, zademonstrować mu, że jej serce na zawsze należy już do niego. Żeby tak jeszcze mogła
przestać się wahać!
Okazja nadarzyła się, kiedy reprezentacja szkoły rozgrywała' mecz turniejowy z udziałem Mandy. Su
Ling spóźniła się, gdyż zajęcia w pierwszym dniu studiów okazały się trudniejsze, niż przypuszczała.
Postanowiła jednak, że musi dać sobie radę i nie wolno jej ulec pokusie, aby przyjąć pierwszą posadę
księgowej, jaka się nadarzy. Dzięki naukom Mitcha wyrobiła w sobie dostatecznie silną wolę, aby nie
chodzić utartymi ścieżkami.
Ledwo przekroczyła próg hali sportowej, od razu jej wzrok padł na Mandy, która, zarumieniona i
szczęśliwa, uwijała się na parkiecie. Na samym środku trybun zebrała się cała jej rodzina z matką
włącznie, obserwując akcję z tradycyjnie chińskim, stoickim spokojem. Kiedy jednak Mandy
wykonała efektowne ścięcie, nawet Ma Ma uśmiechnęła się promiennie, podczas gdy reszta rodziny
Chen nagrodziła dziewczynkę grzecznościowymi oklaskami.
Su Ling kątem oka wyławiała takie szczegóły, wykupując bilet wstępu. Przede wszystkim jednak
obserwowała Mitcha, który spoza linii autowej wydawał instrukcje swoim podopiecznym. Z pewnym
smutkiem zauważyła, że się zmienił. Nie wyglądał na zmęczonego, przeciwnie -był rozluźniony, a
może nawet szczęśliwy. Ostrzygł się, nałożył garnitur i krawat, tylko w jego uchu błyskał jeszcze
kryształek cyrkonii.
Kiedy podniósł oczy i dostrzegł Su Ling - przez jego twarz przemknął jakiś nieodgadniony wyraz.
Zanim zdążyła rozgryźć, czy z jego strony była to reakcja na jej przepraszający, a równocześnie
rozkochany wzrok, elegancka brunetka odciągnęła go za ramię, zmuszając do spojrzenia w inną
stronę.
Su Ling przygryzła wargę i spuściła oczy, szukając wolnego miejsca na trybunie. Myślała z goryczą,
że minął zaledwie tydzień od jej rozstania z Mitchem, a on już znalazł sobie inną kobietę. Tak oto
zaprzepaściła swoją szansę! Nie mogła się jednak powstrzymać, aby nie przyglądać się brunetce, która
zajęła miejsce wyżej od niego, od czasu do czasu odwracając głowę, aby zamienić parę słów z dobrze
ubranym starszym panem i damą wyglądającą na jego żonę. Niewątpliwie byli to jej rodzice.
O mało nie parsknęła śmiechem. A więc Mitch i tym
razem poderwał dziewczynę obarczoną rodziną! Najwyraźniej nie miał nic przeciwko zewnętrznej
ingerencji w jego związek, jeśli tylko był to związek z odpowiednią osobą.
Drużyna Mandy walczyła o zwycięstwo, podczas gdy Su Ling zmagała się z napływającymi do oczu
łzami. Nie oznaczało to bynajmniej, że żałowała tego, co się wydarzyło tylko dlatego, że z Mitchem
jej nie wyszło. Dzięki niemu czuła się teraz silniejsza, a przynajmniej to sobie wmawiała. Niestety,
chyba wszyscy zauważyli jej nieszczęśliwą minę, bo Ma Ma współczująco poklepała ją po ramieniu.
Może i nie do końca wiedziała, o co chodzi, ale jak zawsze chciała pokazać, że córka może na nią
liczyć.
Mecz wygrała ostatecznie reprezentacja szkoły Mandy. Rodzice i znajomi zawodniczek urządzili im
owację na stojąco, a potem w ożywionej rozmowie wymieniali spostrzeżenia, najwyraźniej
zadowoleni z życia. Tylko Su Ling siedziała jak sparaliżowana, dopóki dyrektorka szkoły nie podeszła
do mikrofonu i nie poprosiła zebranych o uwagę.
- Proszę państwa, nasz trener, pan Kurtz, zwrócił się do mnie z niezwykłą propozycją. Ponieważ
jednak uważam go za jednego z najlepszych nauczycieli, który w dodatku doprowadził dziś naszą
drużynę do zwycięstwa, zgodziłam się zadośćuczynić jego prośbie.
Z tymi słowami oddała mikrofon Mitchowi, który gestem zaprosił na podium ojca brunetki. Ten zaś
wystąpił na środek sali z taką pewnością.siebie, jakby przez całe życie nic innego nie robił.
Na początek skłonił się formalnie przed dyrektorką, tytułując ją „szanowną panią dyrektor" i
dziękując za umożliwienie mu wystąpienia. Potem, ciągnąc za sobą ka-
bel, przemaszerował przez całą halę, aż zatrzymał się na wysokości rodziny Chen i złożył głęboki
ukłon przed ojcem Su Ling.
- Panie Chen - oświadczył - jestem James Kurtz, sędzia Sądu Najwyższego stanu Illinois i ojciec
Mitchella Kurtza, nauczyciela i trenera pańskiej wnuczki.
Su Ling od razu przeniosła spojrzenie na Mitcha i stwierdziła, że przygląda się jej z taką czułością,
jaką widziała w jego oczach tylko wtedy, gdy się kochali. Zarumieniła się na to wspomnienie, ale
równocześnie zaczęła kojarzyć ze sobą pewne fakty. Skoro starsi państwo okazali się rodzicami
Mitcha, brunetka musiała być jego siostrą!
Oznaczało to, że Mitch pogodził się wreszcie ze swoją rodziną. Nie rozumiała jednak, co z tego
wynika i w jakim celu ojciec Mitcha wygłasza przed jej ojcem całe przemówienie, rozwodząc się nad
zdolnościami i osiągnięciami syna. Stłumiła chichot, kiedy zaczął wychwalać jego „niezależny
charakter"!
W tym momencie jednak sędzia Kurtz złożył kolejny, ceremonialny ukłon.
-Nie znam zbyt dobrze chińskich obyczajów, więc nie wiem, jak przyjęte jest u was prosić o rękę
panny - tłumaczył. - Proszę więc o wyrozumiałość, bo tak my, jak i nasz syn, szanujemy waszą kulturę
i chętnie się niejednego nauczymy. Mamy nadzieję, że zechce pan przyjąć od nas ten pierścionek,
który należał do rodziny Kurtzów od sześciu pokoleń.
Po hali przebiegł szmer zdumienia, gdy wręczył ojcu Su Ling czarne pudełeczko, w jakie pakuje się
zwykle wyroby jubilerskie. Tylko Su Ling zachowała zupełny spokój, podczas gdy zebrani wyciągali
szyje, aby zajrzeć, co znajduje się w puzderku. Zauważyła tylko za-
chwycone spojrzenie Ma Ma, która zdążyła już szepnąć:
- To kamień w sam raz odpowiedni dla znaku Smoka!
Tymczasem ojciec z trzaskiem zamknął pudełko i wykonał głęboki ukłon przed sędzią Kurtzem.
Teraz z kolei on wyrecytował mu całe drzewo genealogiczne i zaszczyty osiągnięte przez rodzinę
Chen, zanim w imieniu córki przyjął podarek. Odwrócił się nieco w kierunku Su Ling, jakby badając
jej reakcję, ale już z góry uśmiechał się z aprobatą.
Ona początkowo wcale nie reagowała, zmrożona sprzecznymi uczuciami, które nią targały. Dopiero
co podjęła decyzję, że spróbuje jakoś żyć bez Mitcha, ale teraz, gdy sytuacja tak dalece się zmieniła,
wolała o tym nie myśleć...
- Zresztą, przecież żyjemy w Ameryce - uśmiechnął się wyrozumiale jej ojciec. - Myślę, że najlepiej
będzie, jeśli pański syn osobiście oświadczy się naszej córce.
Zwrócił pudełeczko z pierścionkiem sędziemu, który podał je Mitchowi.
W tym momencie, jak za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki, albo raczej pod wpływem szeptów
Mandy, na trybunach przed Su Ling zrobiło się pusto. Mitch mógł więc swobodnie do niej podejść,
trzymając w ręku pierścionek. Zauważyła, że nerwowo przełknął ślinę, zanim przyklęknął przed nią
na jedno kolano.
- Su Ling! - zaczął cicho, ale stopniowo jego głos nabierał mocy. - Mój ojciec, który okazał się o wiele
mądrzejszy, niż przypuszczałem, poradził mi, abym na początek przedstawił pewne podstawowe
prawdy.
Przerwał dla zaczerpnięcia głębokiego oddechu.
- Punkt pierwszy: zachowałem się jak ostatni idiota. Punkt drugi: kocham cię. A kocham cię,
ponieważ jesteś piękna, zmysłowa, dowcipna i naprawdę mądra. Z tego
wynika punkt trzeci, że miałaś rację. Szczególnie w tym, że rodzina daje człowiekowi siłę. Nie żądam
więc od ciebie, abyś z tego zrezygnowała. Byłem głupi, domagając się, abyś to ty dokonała zmian w
swoim życiu, podczas gdy po prostu bałem się uporządkować własne. - Gestem wskazał swoich
rodziców i siostrę, którzy z boku obserwowali jego poczynania. - Przekonałem się, że sam potrzebuję
rodziny, zarówno twojej, jak swojej.
Wyciągnął w stronę Su Ling pierścionek z brylantem otoczonym rubinami i dodał:
- Czy zgodzisz się wyjść za mnie, aby połączyć nasze nadopiekuńcze, zaborcze, ale jednak wspaniałe
rodziny?
Su Ling wyciągnęła do niego rękę, ale nie przyjęła pierścionka. Zamiast tego, dotknęła policzka
Mitcha.
- Nie - wyszeptała, a widząc jego zdumioną minę, zaraz pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Nie, Mitch, to
ty miałeś rację, a ja chowałam się pod maminym fartuszkiem, zamiast stanąć na własnych nogach.
Dopiero ty mi to uświadomiłeś.
Po krótkiej przerwie dodała, jakby usiłując samej w to uwierzyć:
- Czy to dla mnie pogodziłeś się z rodziną? Potrząsnął przecząco głową.
- Nie, zrobiłem to dla siebie, ale gdyby nie ty, nigdy nie wpadłbym na to, jak bardzo mi ich brakowało.
Gdyby nie ty i twój klan - poprawił się, spoglądając z przekąsem na członków rodziny Chen.
Wyciągnął w jej kierunku rękę z pierścionkiem i dodał: - Wszyscy dorośli, odpowiedzialni ludzie
potrzebują rodziny, bo ona wiąże ich z przeszłością i daje siłę na przyszłość. Aha, czy już mówiłem, że
cię kocham?
Roześmiała się, bo po raz pierwszy jej serce i rozsądek przemówiły jednym głosem.
- Ja też cię kocham, ale chciałabym, żeby zostało w tobie coś z tamtego chuligana! - oznajmiła głośno,
a szeptem dokończyła: - Lubię, kiedy masz w sobie coś ze Smoka. Nawet dałam sobie wytatuować
takiego małego na udzie. Zobaczysz go podczas nocy poślubnej!
Oczy mu zabłysły.
- Powiedziałem ci w końcu, że naprawdę bardzo, ale to bardzo cię kocham?
- A czy ja ci powiedziałam, że bardzo, ale to bardzo chętnie za ciebie wyjdę?
Wsunął jej pierścionek na palec, co widzowie na trybunach przyjęli żywiołową owacją. Tymczasem
za plecami Su Ling jej matka informowała każdego, kto tylko chciał albo i nie chciał słuchać:
- Widzicie, jakiego wybrałam dla niej dobrego męża? W sam raz pasuje do niej, bo jest spod znaku
Smoka. Wiedziałam, kogo zaprosić na obiad! I z jakiej dobrej rodziny! Może teraz Su Ling zacznie
słuchać matki. W końcu udowodniłam, że te chińskie przesądy wcale nie są takie głupie!