250 Simms Suzanne Smak ryzyka 03 Szaleństwa panny Harrington

background image
background image

0

SUZANNE SIMMS

Szaleństwa panny

Harrington

Tytuł oryginału: The Maddening Model

background image

1

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziewczyna wyróżniała się z tłumu. Była chodzącą

doskonałością - od stóp obutych w kosztowne, wykonane na

zamówienie włoskie sandały z najlepszej skóry aż po bujną czuprynę

o intensywnie rudym odcieniu.

Strój nieznajomej cechowała prostota i niewymuszona elegancja:

bladoróżowe jedwabne spodnie i koszula z tej samej tkaniny o

podobnym odcieniu. Z ramienia zwisała szykowna torebka z

wytłoczonym na skórze znakiem firmy. Oczy wytwornej elegantki

osłonięte były ciemnymi okularami, które zaprojektował prawdziwy

mistrz. Z pewnością kosztowały więcej, niż wynosi roczny dochód

przeciętnego mieszkańca Birmy, pomyślał Simon Hazard,

przechylając do tyłu krzesło i balansując tak, by stało na dwóch

nogach.

Skoro mowa o nogach, dziewczyna nie miała powodu, by

wstydzić się swoich; były długie, zgrabne, smukłe. Nieznajoma

poruszała się lekko jak baletnica. Bywalcy knajpy zwanej

„Niebiańskim Zakątkiem" wlepili w nią zachwycone spojrzenia. Nic

dziwnego. W tym podłym lokalu z dala od centrum Bangkoku rzadko

widywano rude amazonki mające ponad metr osiemdziesiąt wzrostu.

Czego ta kobieta tu szuka?

Simon potrząsnął głową, podniósł do ust stojącą przed nim

szklankę piwa i pociągnął spory łyk. Mniejsza z tym. Nieznajoma

dziewczyna i jej sprawy w ogóle go nie obchodziły. Czekał na klienta.

RS

background image

2

Jedynie to miało dla niego znaczenie. Zsunął na tył głowy czapkę z

emblematem piechoty morskiej, która pozostała mu z czasów, gdy

służył w amerykańskiej marynarce wojennej. Pływał na łodzi

podwodnej wyposażonej w głowice nuklearne.

Pociągnął kolejny łyk miejscowego piwa; było mocne, miało

intensywny zapach, ciemny kolor i temperaturę lokalu, w którym je

podawano. Spragnieni klienci musieli się zadowolić letnim napitkiem;

w sali było gorąco jak w łaźni parowej. Simon rozejrzał się wokół

umęczonym wzrokiem. W takich chwilach nachodziła go chętka, by

wrócić do Stanów i popijać zimne piwo w upalny letni dzień.

Przy barze siedziała trójka marynarzy raczących się obficie

rosyjską wódką i dowcipkujących z pijackim humorem. Przy

sąsiednim stoliku dwaj podejrzani osobnicy kłócili się zawzięcie w nie

znanym Simonowi języku. Kelnerki w tanich obcisłych sukienkach

stukały wysokimi obcasami roznosząc napoje zirytowanym klientom.

Z archaicznej szafy grającej ustawionej w rogu sączył się na okrągło

głos młodego Elvisa Presleya, który bolał nad własną głupotą.

Wsłuchany w żałosną skargę rodaka, Simon zastanawiał się, co

u licha przygnało go w te strony. Nie ulegało wątpliwości, że

postradał rozum. Oto siedzi w podejrzanym lokalu na końcu świata, z

pistoletem schowanym pod koszulą i nożem myśliwskim ukrytym

sprytnie w prawym bucie. Czeka na jakiegoś głupca, któremu przyszła

ochota powłóczyć się trochę po górzystym pograniczu Tajlandii i

Birmy znanej obecnie jako Myanmar.

RS

background image

3

Głupich nie sieją, sami się rodzą, przemknęło przez myśl

ponuremu mężczyźnie. Ciekawe, kto tu jest większym głupcem:

tajemniczy pan S. Harrington czy jego przewodnik.

- Skoro już zadałeś to pytanie, ty cholerny idioto, może czas

określić jasno i wyraźnie, po co się przywlokłeś na koniec świata i

dlaczego nie wracasz do domu? - mruknął z irytacją Simon.

Dobrze znał odpowiedź na drugie pytanie. Przyjął zlecenie i

musiał wykonać swoją, robotę. Za umówioną zapłatę woził pasażerów

wysłużonym dżipem po zapadłych dziurach pogranicza. Taką wybrał

sobie pracę.

Nie zawsze był cenionym przewodnikiem i kierowcą do

wynajęcia obwożącym turystów po ciekawych miejscowościach paru

wschodnich kraików Trzeciego Świata.

Ponad rok temu Simon Hazard obudził się rankiem w swoim

apartamencie, którego okna wychodziły na piękne miasto Minneapolis

i wielką rzekę Missisipi. Młody mężczyzna doszedł niespodziewanie

do wniosku, że stracił serce do pracy i ochotę na wielkomiejskie

przyjemności. Nie chciał tak dalej żyć. Trzydzieste pierwsze urodziny

zapowiadały się dość ponuro.

Pod wpływem nagłego impulsu spakował walizki i wyruszył na

poszukiwanie swego prawdziwego ja; tak określają ów stan

psychoanalitycy. Przyłączył się do grupy buddyjskich mnichów i

przez cały rok wędrował z nimi, odwiedzając niezliczone tajlandzkie

klasztory i świątynie. Znalazł przyjaciół w górskich plemionach

żyjących na północy kraju. Mieszkał w prymitywnych chatach

krytych strzechą, jadł potrawy gotowane na ogniu podsycanym

RS

background image

4

wysuszonymi krowimi odchodami. Po kilku miesiącach wędrówki

przez tropikalne lasy sprawnie posługiwał się maczetą. Poznał

miejscowe dialekty i powoli zaczynał rozumieć mentalność tubylców.

Jako młody chłopak brał udział w wyprawie do źródeł Missisipi.

Gdy doszedł do wieku męskiego, przyszło mu podjąć trudniejsze

poszukiwania. Pragnął odnaleźć samego siebie. Znalazł ludzi, którzy

od pokoleń żyli z dala od cywilizacji; dzięki nim udało się Simonowi

uporządkować własne życie.

- Mocne piwo nastraja mnie filozoficznie - uznał, spoglądając na

resztkę napoju.

- Hej, panie, przynieść jeszcze jedno? - Simon poczuł, że ktoś

szarpie go za rękaw. Odwrócił głowę. Stał za nim mały chłopiec, z

wyglądu mniej więcej ośmioletni.

- Jasne - oznajmił, wręczając dzieciakowi monetę. -Zatrzymaj

drobne.

- Dziękuję, panie. Piwo zaraz będzie - oparł chłopiec,

uśmiechając się od ucha do ucha.

Najtrudniejszą prawdą, jaką Simon musiał przyjąć do

wiadomości w ciągu ostatniego roku, było odkrycie, że nie może

pomóc wszystkim dzieciakom wychowującym się na ulicy. Robił, co

w jego mocy, by ulżyć ich doli.

- To nie zmienia faktu, że twoja dobroczynność jest kroplą w

morzu potrzeb - wymamrotał, obserwując malca, który właśnie

stawiał przed nim szklankę wypełnioną po brzegi brunatnym napojem.

Po chwili odszedł, ciesząc się z niespodziewanego zarobku. Simon nie

mógł zrobić więcej dla tego dzieciaka, ale nic nie stało na

RS

background image

5

przeszkodzie, by pomógł wytwornej nieznajomej zabłąkanej wśród

niebezpiecznych uliczek Bangkoku.

Obserwował rudowłosą dziewczynę, która podeszła do barmana.

Cholera jasna, głowę by dał, że już ją gdzieś widział! Gapił się

bezczelnie na piękną nieznajomą. Dlaczego miałby sobie odmówić tej

przyjemności? Wszyscy bywalcy „Niebiańskiego Zakątka"

Wybałuszali na nią zachwycone oczy. Dziewczyna najwyraźniej nic

sobie z tego nie robiła, jakby spojrzenia i szepty dotyczyły kogoś

innego. Simon doszedł do wniosku, że przywykła być w centrum

uwagi, a może nawet lubiła wzbudzać zainteresowanie.

Zsunęła przeciwsłoneczne okulary na czoło i popatrzyła na

barmana. Rozmowy przycichły na chwilę. Simon wyraźnie usłyszał

jej słowa wypowiedziane głębokim głosem, który przyprawił go o

dziwny dreszcz.

- Czeka tu na mnie pewna osoba. Czy zechce mi pan ją wskazać?

- Kogo pani szuka? - zapytał barman po angielsku. Klienci

znowu się rozgadali, zabrzęczały szklanki, a Elvis Presley zawodził

jękliwie żałosną piosenkę. Dziewczyna pochyliła się nad kontuarem i

powiedziała kilka słów, których przewodnik nie dosłyszał.

Barman wyciągnął rękę i wskazał palcem stolik Simona.

Dziewczyna odwróciła się ku Hazardowi. Teraz, gdy światło dzienne

padające z ulicy przestało razić go w oczy, a ciemne okulary nie

zasłaniały pięknej twarzy, po raz pierwszy ujrzał dziewczynę w całej

krasie. Była zachwycająca; brakłoby mu słów na opisanie niezwykłej

urody. Włosy nieznajomej były czerwieńsze niż płomień. Nos

wydawał się aż nazbyt kształtny, usta wręcz niewiarygodnie piękne.

RS

background image

6

Simon nie mógł się uwolnić od myśli, że zna tę twarz. Jego

spojrzenie prześlizgnęło się po szczupłych ramionach, kształtnych

piersiach, wąskiej talii, długich i zgrabnych nogach. Gotów był

przysiąc, że widział już to piękne ciało.

Dziewczyna podeszła bliżej, zatrzymała się przy stoliku i

spojrzała protekcjonalnie na siedzącego przy nim mężczyznę.

- Pan Simon Hazard?

- Być może - odparł z kamienną twarzą.

- Byliśmy umówieni, jak sądzę.

- My?

- O trzeciej.

- Już trzecia? - zapytał, opanowując zwykły w takich sytuacjach

odruch. Nie spojrzał na zegarek.

- Pięć po - odparła, sprawdzając czas. Simon zerknął na

gustowną złotą bransoletkę zdobiącą smukły nadgarstek,

- Na przyjemnościach czas szybko mija - mruknął obojętnie.

- Zadałam pytanie.

- Co chce pani wiedzieć? Czy przyjemnie spędzam czas? -

odparł, wysączając ostatnią kroplę piwa.

Dziewczyna nie była w nastroju do żartów.

- Czy rozmawiam z Simonem Hazardem?

- We własnej osobie. - Tyle mógł jej zdradzić. Nieznajoma

wyciągnęła do niego prawą rękę. Simon zastanawiał się, czy wypada

uścisnąć podaną dłoń, czy raczej złożyć na niej pocałunek.

- Nazywam się Sunday Harrington.

RS

background image

7

Sunday znaczy niedziela. W jednej chwili przemknęły Simonowi

przez myśl niezliczone tytuły piosenek i filmów, w których pojawiała

się nazwa tego pięknego dnia.

- Sunday Harrington? - Simon doznał olśnienia. Przyjrzał się

inicjałom na torbie. Stylizowane, wytwornie splecione litery S i H.

Wszystko nagle stało się jasne.

- A zatem S. Harrington oznacza Sunday Harrington.

- Cóż za błyskotliwość!

Simon ugryzł się w język, nim wypowiedział paskudne

przekleństwo. Nogi krzesła stuknęły głośno o podłogę nędznej knajpy.

- Byłem przekonany, że S to inicjał męskiego imienia.

Spodziewałem się ujrzeć jakiegoś Sidneya, Sheldona albo Stanleya.

- To było mylne założenie.

- Czekałem na mężczyznę - odparł, mrużąc oczy.

- Ale się pan go nie doczekał. Sądzę, że to oczywiste. Wystarczy

na mnie spojrzeć - szydziła młoda dama. Simon miał wrażenie, że z

trudem powstrzymuje uśmiech.

Przyznał jej rację.

- Jest pani moją klientką.

- Słuszna uwaga.

Cholera jasna, podpisał umowę z tą dziewczyną!

RS

background image

8

ROZDZIAŁ DRUGI

To był błąd; ogromny, niewybaczalny błąd.

- Przepraszam, chyba jednak się pomyliłam - powiedziała

niepewnie Sunday.

- Prawdopodobnie ma pani rację - oznajmił zagadkowo Simon,

obdarzając swoją klientkę tajemniczym uśmiechem.

- Pan rzekomo jest...-zaczęła Sunday, nie kryjąc irytacji. Była na

siebie wściekła. Nazbyt uprzejmie odnosiła się do tego bywalca

nędznych knajp, człowieka o niepewnej reputacji, który na dodatek

sprawiał wrażenie nieco wstawionego. Odetchnęła głęboko i

stwierdziła, nie kryjąc zdziwienia: -Pan jest Amerykaninem.

- Z dziada pradziada. Moje rodzinne strony to Minneapolis w

Minnesocie. Można powiedzieć, że dorastałem w samym sercu

naszego pięknego kraju.

- W pierwszej chwili wzięłam pana za przedstawiciela

miejscowej ludności.

- Powinna być pani bardziej spostrzegawcza - odparł

uszczypliwie.

Sunday wyprostowała się z godnością. Dumna postawa

dowodziła, że dziewczyna za nic w świecie nie ugnie karku i nie uzna

cudzej przewagi.

- Zakładałam, że mój przewodnik będzie tubylcem.

- A zatem nastąpiło małe nieporozumienie. Sytuacja była

niezręczna. Sunday uznała, że czas postawić sprawę jasno.

RS

background image

9

- Dałam sekretarce dokładne instrukcje. Chcę zatrudnić

przewodnika mówiącego płynnie miejscowym językiem, który zna

obyczaje mieszkańców pogranicza i potrafi wskazać okolice warte

odwiedzenia. - Simon siedział bez ruchu, słuchając uważnie

wywodów panny Harrington, która dodała z naciskiem: - Muszę

zatrudnić fachowca najlepszego w tej branży.

- Zapewniam, że ma pani do czynienia z właściwą osobą. Jestem

najlepszym z miejscowych przewodników. Postąpiła pani słusznie,

podpisując ze mną umowę.

Sunday przeczuwała, że dobrowolnie pakuje się w poważne

kłopoty. Miała przed sobą wielki problem - w dosłownym znaczeniu

tego słowa! Siedzący przed nią mężczyzna mierzył prawie metr

dziewięćdziesiąt, był szeroki w ramionach, długonogi i przystojny...

do obrzydliwości. Mógł się podobać - oczywiście pod warunkiem, że

ktoś gustuje w pewnych siebie osobnikach, lekceważących

powszechnie uznawane normy dotyczące wyglądu i zachowania.

Barczysty przewodnik wyróżniał się w tłumie krajowców.

Sunday zmierzyła go taksującym spojrzeniem od stóp do głów - od

zniszczonych kowbojskich butów po ciemną czuprynę. Wilgotne,

lekko falujące włosy sięgały kołnierzyka niebieskiej koszuli. Ciekawe,

kiedy pan Simon Hazard był ostatnio u fryzjera. Policzki mężczyzny

pokrywał dwudniowy zarost. Mocne szczęki sugerowały, że to

przysłowiowy twardziel, ale nos przewodnika był kształtny, niemal

arystokratyczny. Sunday natychmiast uznała, że to największy atut

fizjonomii jej rozmówcy. Ten gbur wywodził się chyba z dobrej

rodziny. Mężczyzna spoglądał na nią ciemnobrązowymi, niemal

RS

background image

10

czarnymi oczyma; jego spojrzenie było mądre i przenikliwe.

Dziewczyna spostrzegła z zadowoleniem, że ciemnych oczu nie

zasnuwa wcale pijacka mgiełka.

Strój źle świadczył o Hazardzie. Ubranie było pogniecione,

jakby Simon przed snem wcale nie trudził się zdejmowaniem

przyodziewku. Najwyraźniej nie dbał o swój wygląd. Potężna

sylwetka, wyraz twarzy i spojrzenie potwierdzały, że ten facet może

być równie niebezpieczny jak dzikie zwierzę.

Sunday wydawała się zbita z tropu.

- Chyba zrezygnuję z tej wyprawy, panie Hazard -stwierdziła,

wzdychając ukradkiem. - Proszę mi zwrócić zaliczkę, a potem każde z

nas pójdzie w swoją stronę.

- Wykluczone.

- A to czemu?

- Bo nie.

- Proszę wyrażać się jaśniej.

- Przepiłem zaliczkę. - Wymownym gestem uniósł brudną

szklankę stojącą przed nim na stole. - Wydałem ją na piwo.

- Przepił pan wszystkie otrzymane ode mnie pieniądze? -

zapytała z niedowierzaniem Sunday. Wcale nie ukrywała, że

wstrząsnęło nią to wyznanie. - Dziś rano posłaniec wręczył panu...

kilkaset bahtów!

- Najwyraźniej nie zna się pani na tutejszej walucie, młoda

damo. Setka bahtów stanowi równowartość czterech dolarów

amerykańskich.

- Och... - Sunday nie była w stanie wykrztusić nic więcej.

RS

background image

11

- Na wypadek gdyby to panią interesowało, dodam, że turyści

nie mają tu łatwego życia. Farang zawsze przepłaca.

- Farang? - powtórzyła niepewnie dziewczyna.

- To znaczy obcy, przybysz. - Simon odchylił krzesło do tyłu,

zręcznie nim balansując. - Zapewniam panią, że nie ma w tym kraju

przewodnika lepszego ode mnie.

- Jestem w tej kwestii innego zdania.

- Takie są fakty, proszę pani - odparł Simon, pocierając

zarośnięty policzek. - Mam jeszcze jedno pytanie. -Umilkł na chwilę.

Sunday czekała cierpliwie, aż znów się odezwie. - Czego bogata

turystka szuka na tajlandzkim pustkowiu?

- Podróżuję w interesach.

- Proszę? Na czym chce pani tu zarobić? - wypytywał

podejrzliwie. - Mam nadzieję, że nie chodzi o mak?

- Jaki mak? - odparła zbita z tropu Sunday.

- Opium. Narkotyki.

- Pan ma czelność uważać mnie za przemytniczkę? - wykrztusiła

z trudem, nie wiedząc, czy śmiać się, czy obrzucić tego gbura stekiem

inwektyw.

- Już mówiłem, że nie umiem pani rozgryźć. - Hazard rzucił na

Sunday ponure spojrzenie. - Nic o pani nie wiem.

- Zapewniam, że moje przedsiębiorstwo działa zgodnie z

prawem - odparła wyniośle. Simon zbył jej słowa wzruszeniem

ramion. Sunday poczuła wzbierającą złość.

- Mniejsza z tym. Proszę zatrzymać tę zaliczkę. Poszukam

innego przewodnika.

RS

background image

12

- Wykluczone!

- Słucham?

- Podpisaliśmy umowę, proszę pani. Klient płaci, a ja robię, co

do mnie należy.

Sunday musiała przyznać, że jest to logiczny argument. Znowu

westchnęła. Skoro zapragnęła poznać rękodzieło górskich plemion,

odwiedzić legendarne Miasto Mgieł, ujrzeć rajskie krajobrazy

dziewiczych obszarów Tajlandii, będzie musiała znosić towarzystwo

gruboskórnego przystojniaka.

- Zgoda, panie Hazard. Nasza umowa wciąż obowiązuje -

powiedziała Sunday, wyciągając rękę do zarozumiałego przewodnika,

który poderwał się ze zwinnością, o jaką trudno było podejrzewać

człowieka takiej postury. W mgnieniu oka chwycił i uścisnął dłoń

klientki.

- A zatem ubiliśmy interes - stwierdził.

- Czy zawsze dobija pan targu w tym lokalu? - zapytała Sunday,

rozglądając się dyskretnie po tajlandzkiej kanapie.

- „Niebiański Zakątek" nie jest wcale podłą spelunką - odparł

chłodno i zdecydowanie. Okoliczności przeczyły jego słowom. Dwaj

pijani marynarze niespodziewanie wszczęli bójkę. Rozległ się dźwięk

tłuczonego szkła i głośne przekleństwa.

- Przestańcie! Przestańcie! - pokrzykiwał barman, waląc pięścią

w stół, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Jedna z dziewczyn zaczęła

wrzeszczeć piskliwym głosem.

- „Niebiański Zakątek" z pewnością nie jest rajem na ziemi -

brzmiał nieubłagany wyrok Sunday.

RS

background image

13

- Sądzę, że czas go opuścić - stwierdził Simon.

- Dokąd pójdziemy? - zapytała, gdy wziął ją pod rękę i

poprowadził do wyjścia.

- Czy to ma dla pani jakieś znaczenie?

- Oczywiście! Poszukamy miejsca, gdzie będziemy mogli

spokojnie porozmawiać. Tutaj rozmaite ciemne typy łowią uchem

każde słowo. W tym lokalu aż się roi od złodziei, przemytników i

kieszonkowców.

Trudno było dotrzymać kroku długonogiemu mężczyźnie.

Sunday prawie biegła.

- Stwierdził pan, że „Niebiański Zakątek" wcale nie jest podłą

spelunką - przypomniała, gdy znaleźli się dwie przecznice dalej.

- Muszę przyznać, że pierwsze spotkanie w tym lokalu to coś w

rodzaju przysłowiowej beczki soli - odparł, rzucając na Sunday

badawcze spojrzenie.

- Proszę?

- Poddaję swoich klientów swoistemu egzaminowi wstępnemu.

Doświadczenie każe patrzeć ludziom na ręce - rzucił zagadkowo

Simon.

- Czy mógłby pan wyrażać się jaśniej? - Sunday poprawiła pasek

wiszącej na ramieniu czerwonej torebki. Był to jeden z najbardziej

udanych projektów panny Harrington.

- Tylko głupcy domagają się szczegółowych wyjaśnień - odrzekł

opryskliwie.

RS

background image

14

- Proszę bardzo, niech mnie pan uważa za idiotkę, a w zamian za

to proszę zniżyć się do mego poziomu i unikać na przyszłość zawiłych

metafor - mruknęła dziewczyna.

- Nie każde pytanie zasługuje na odpowiedź.

- Ciekawe, gdzie się pan nauczył tych mądrości, które…

- Od mnichów buddyjskich.

- Proszę?

- Wkrótce po przybyciu do Tajlandii przyłączyłem się do grupy

mnichów buddyjskich i spędziłem z nimi prawie rok - oznajmił takim

tonem, jakby owo wyznanie stanowiło klucz do wszelkich zagadek.

Sunday była innego zdania.

Hazard zatrzymał trzykołową rikszę, która ich właśnie mijała.

To był najpopularniejszy w Bangkoku środek lokomocji. Podał

rikszarzowi adres. Rozmawiał z nim w miejscowym języku. Ruszyli

przez labirynt wąskich uliczek, lawirując wśród przechodniów,

zwierząt i rozmaitych pojazdów.

- Bangkok to bardzo tajemnicze miasto - oznajmił Simon Hazard

tonem niezobowiązującej towarzyskiej konwersacji. Sunday

pomyślała, że nie tylko egzotyczne kraje i wielkie miasta, lecz także

ludzi trudno jest dobrze poznać; bywają zagadkowi jak przysłowiowy

Sfinks. Usadowiła się wygodniej i zapytała:

- Jak długo przebywa pan w tym kraju, panie Hazard?

- Simon. Proszę mi mówić po imieniu. Jestem tu ponad rok, a

pani?

- Zaledwie trzy dni - odparła, wyjmując z torby jedwabny

wachlarz. Szybkimi ruchami chłodziła rozgrzaną tropikalnym słońcem

RS

background image

15

twarz. - Muszę wyznać, że spędziłam je w pokoju hotelowym,

odpoczywając po wyczerpującej podróży. Przekraczanie stref czasu

fatalnie wpływa na mój organizm. Na domiar złego ten potworny

upał...

- Nastała gorąca pora roku - stwierdził Hazard, rzucając na

Sunday badawcze spojrzenie. - Mam jednak dobrą nowinę. W górach,

gdzie się wkrótce znajdziemy, temperatura będzie niższa.

- Domyślam się, że ma pan w zanadrzu również złe wieści.

- Na górzystych obszarach Tajlandii często pada.

- Nie jestem z cukru, na pewno się nie rozpuszczę, panie Hazard.

- Mam na imię Simon - przypomniał.

- Skoro nalegasz, będę ci mówiła po imieniu, Simonie.

- W górach można spotkać groźne węże. Przede wszystkim

należy się wystrzegać kobry królewskiej, która dochodzi do pięciu i

pół metra długości, a waży ponad dziesięć kilo - oznajmił spokojnie

Hazard.

- Krótko mówiąc - podsumowała rzeczowo Sunday - mam się

wystrzegać dużych gadów.

- Kobra królewska jest nie tylko ogromna, lecz także wyjątkowo

jadowita. Na szczęście unika ludzi jak ognia.

- Obiecuję rozglądać się uważnie, nim zrobię krok -odparła

Sunday z niezmąconym spokojem.

Milczeli przez chwilę.

- Muszę uprzedzić panią także o niebezpieczeństwie, jakie

stanowią azjatyckie słonie.

- Są ogromne, czyż nie? - zapytała kpiąco.

RS

background image

16

- Na widok rozjuszonego słonia człowiekowi przechodzi ochota

do żartów, panno Harrington.

- Sunday. Proszę mi mówić po imieniu.

- Z chęcią - odparł Simon. Po chwili dodał z

porozumiewawczym uśmiechem: - Pierwsza zasada obowiązująca w

lesie tropikalnym głosi, że słoń jest zwierzęciem zmiennym i

nieprzewidywalnym, toteż lepiej omijać go z daleka.

Sunday skinęła głową, przyznając w duchu, że maksyma

przewodnika brzmi rozsądnie.

- Doskonale. Kamienna twarz - oznajmił Simon pozornie bez

związku.

- Proszę?

- Zachowujesz kamienną twarz.

- Czy znowu poddajesz mnie egzaminowi? - Sunday przestała

się wachlować i zmarszczyła brwi.

- W pewnym sensie.

- Chyba zdałam.

- Na piątkę z plusem! Trudno cię wyprowadzić z równowagi.

- Jestem uparta i konsekwentna. Dlatego udało mi się tyle

osiągnąć - odparła i zacisnęła usta.

- Mogłabyś wyrażać się jaśniej?

- Odniosłam sukces, o którym nawet nie śniłam.

- Jakie zamierzenia przywiodły Sunday Harrington aż do

Tajlandii?

RS

background image

17

- Chcę dotrzeć do legendarnego Miasta Mgieł - odparła szczerze

i popatrzyła mu prosto w oczy. - Dlaczego Simon Hazard pojechał na

drugi koniec świata?

- Prowadzę ważne poszukiwania. A zatem mieli podobne

dążenia.

- Znalazłeś w Tajlandii to, czego szukałeś?

- Tak. - Riksza zatrzymała się nagle. Simon oznajmił: - Jesteśmy

na miejscu.

- To znaczy gdzie? - zapytała, gdy pomagał jej wysiąść!

- Oto Wat Po.

RS

background image

18

ROZDZIAŁ TRZECI

- Wat Po to przybytek odpoczywającego Buddy - wyjaśnił

Simon, gdy znaleźli się w pobliżu rozległej królewskiej rezydencji

otoczonej niezliczonymi świątyniami, pagodami i smukłymi wieżami

o pozłacanych iglicach.

Sunday przystanęła i uniosła głowę, by popatrzeć na.

gigantyczny złocisty posąg Buddy leżącego na boku.

- Jaki... ogromny!

- Czterdzieści pięć metrów długości i piętnaście wysokości -

pospieszył z wyjaśnieniem Simon. Sunday nie widziała dotąd równie

imponującego posągu.

- Jest wspaniały! - zawołała. Jej przewodnik skinął głową

skwapliwie.

Sunday Harrington nie była wprawdzie specjalistką w dziedzinie

sztuki dalekiego Wschodu, ale jeden problem nie dawał jej spokoju.

- Sądziłam, że posągi przedstawiają zawsze siedzącego Buddę.

- Tak zwykle bywa, ale zdarzają się wyjątki. - Simon wziął

pałeczkę kadzidła i zapalił je od węgli tlących się w piecyku

umieszczonym przy stopach posągu. Nikła smuga wonnego dymu

uniosła się z niskiego ołtarza ku sklepieniu.

- Posąg wykonany jest z gipsu pokrytego warstwą złota -

wyjaśnił po chwili. - Stopy ozdobiono szlachetnymi kamieniami, które

oznaczają sto osiem przymiotów Buddy. Jego pozycja symbolizuje

stan nirwany.

RS

background image

19

- Niebiański spokój - szepnęła Sunday. Mężczyzna powtórzył w

zadumie jej słowa. Przez kilka minut patrzyli w milczeniu na

niezwykłe arcydzieło.

Wreszcie skierowali się do wyjścia. Minęli dostojnych

strażników przybytku - kamienne figury wojowników ustawione przy

wejściu do królewskiej rezydencji. W stronę świątyni, przed cudowny

posąg założyciela religii zdążali tłumnie mnisi buddyjscy w

pomarańczowych szatach, pielgrzymi spieszący z korną modlitwą

oraz turyści spragnieni egzotycznych wrażeń.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? -zapytała Sunday zerkając

podejrzliwie na Simona.

- Już ci powiedziałem. Tu mniej rzucamy się w oczy.

- Osoby takie jak my zawsze i wszędzie przyciągają spojrzenia

ciekawskich - odparła z przekąsem dziewczyna.

- Chyba masz rację - przyznał Simon.

- Dawno temu musiałam przyjąć do wiadomości, że nie mam

najmniejszych zadatków na przeciętne słodkie kobieciątko.

- Naprawdę marzyłaś, by stać się bezbronną kruchą laleczką?

- Owszem, ale trwało to zaledwie kilka tygodni. - Sunday

wybuchnęła śmiechem, wspominając młodzieńcze rojenia. - Szybko

zdałam sobie sprawę, że nigdy się nie zmienię w delikatną,

filigranową piękność, którą trzeba nosić na rękach, ani nie zniknę w

tłumie, choćbym bardzo tego chciała. Zbytnio rzucam się w oczy. -

Dziewczyna czuła na sobie badawcze spojrzenie przystojnego

mężczyzny.

- Kiedy zdałaś sobie z tego sprawę?

background image

20

- Miałam wówczas trzynaście lat:

- Trudny wiek - odparł krzywiąc się.

- Owszem, szczególnie dla dziewczyny, która przewyższa o

głowę wszystkich rówieśników.

- Słuszny wzrost nie jest żadnym nieszczęściem - odparł Simon,

wzruszając ramionami.

- Gdyby chodziło jedynie o to - westchnęła Sunday. - Miałam

szyję niczym żyrafa, stopy długie jak u dorosłej kobiety i wąskie jak u

małej dziewczynki. Moja skóra od stóp do głów usiana była piegami.

- Można zaryzykować twierdzenie, że brzydkie kaczątko

wyrosło na pięknego łabędzia.

- Kiedy zauważyłeś, że jesteś inny niż wszyscy? - Sunday

postanowiła szybko zmienić temat.

- Naprawdę się wyróżniam? - zapytał z udawanym zdziwieniem.

Sunday znowu wybuchnęła śmiechem.

- Chcesz mi wmówić, że największym marzeniem dorastającego

chłopaka jest patrzeć z góry na resztę rodzaju ludzkiego?

- Rzadko mi się udawało spojrzeć na kogoś z góry.

- Czyżby?

- Długo nie miałem pojęcia, że się wyróżniam.

- Dlaczego?

- Chodzi o moją rodzinę.

- Proszę o szczegółowe wyjaśnienia.

- Wszyscy Hazardowie to postawni mężczyźni. Jest nas prawie

dwunastka, jeśli liczyć wujów, siostrzeńców, bratanków i pozostałych

kuzynów.

RS

background image

21

Oboje zdawali sobie sprawę, że wyróżniają się nie tylko

wzrostem, lecz także urodą.

- A twoje kuzynki? W ogóle o nich nie wspomniałeś! - Sunday

nie kryła zainteresowania.

- Do tej pory Hazardom rodzili się wyłącznie synowie. Udało się

jednak przekonać kilka dziewczyn, by weszły do naszej rodziny. Nim

wyjechałem z kraju, mój bratanek, Jonathan, ożenił się z genialną

panią egiptolog - odparł Simon.

Sunday była zbita z tropu. Bratanek jej rozmówcy powinien być

nastolatkiem.

- Ile lat ma ten chłopak?

- Trzydzieści siedem - odparł Simon po chwili zastanowienia. -

Może nawet trzydzieści osiem.

- Jak to? - wykrztusiła zdumiona.

- W naszej rodzinie wszystko się pomieszało - odparł wykrętnie

Simon.

- Co masz na myśli? - zapytała Sunday, unosząc brwi. Simon

wzruszył ramionami.

- Mój ojciec pięciokrotnie stawał na ślubnym kobiercu. Każda z

żon urodziła mu syna. Avery jest najstarszy, a ja najmłodszy. Różnica

wieku między nami wynosi trzydzieści lat. Obaj synowie Avery'ego,

Jonathan i Nick, są ode mnie starsi.

- Teraz rozumiem.

Rozmawiali, spacerując wśród strzelistych pagod i ogrodów

urządzonych wedle zasad obowiązujących na Dalekim Wschodzie.

RS

background image

22

Zachwycali się pięknie utrzymanymi drzewami i krzewami

ozdobnymi, a także naturalnej wielkości posągami słoni i bawołów.

- To przez Jonathana przyjechałem do Tajlandii -stwierdził w

końcu Simon.

- Twój bratanek spędzał tu wakacje i zachęcił cię barwnymi

opowieściami do egzotycznej wyprawy, zgadłam?

- Nie - odparł krótko Simon. Sunday milczała, czekając, aż

znowu się odezwie. Po chwili oznajmił:

- Nie poznałem wszystkich szczegółów. Myślę, że tylko

Jonathan zna całą prawdę, ale nie jest skłonny do zwierzeń. Wiem

tylko, że facet, z którym od lat miał swoje porachunki, dopadł go

przed laty w ciemnej uliczce Bangkoku. Następnego ranka litościwy

mieszkaniec tego miasta wydobył z kanału mego bratanka, który

spędził w szpitalu cały miesiąc, dochodząc do siebie po tej

przymusowej kąpieli.

- Został pobity? - zapytała z niedowierzaniem Sunday.

- Facet zrobił z niego krwawą miazgę. - Simon umilkł i

wpatrywał się ponuro w zaaferowanych przechodniów. Wyglądał

groźnie. Napięte mięśnie i zaciśnięte szczęki nie wróżyły nic dobrego.

Sunday doszła do wniosku, że lepiej nie drażnić tego mężczyzny.

Marny będzie los prześladowcy Jonathana, jeśli facet wpadnie w ręce

mściwego Simona Hazarda.

Po chwili milczenia dodał:

- Może trochę przesadziłem z tą krwawą miazgą. Początkowo

wydawało się, że Jonathan nie został ranny. Badania wykazały, że

RS

background image

23

doznał poważnych obrażeń wewnętrznych. Omal nie umarł. Mało

brakowało.

- Jak się teraz czuje?

- Wyśmienicie. Jest zdrów jak ryba. Nic mu nie dolega. Sunday

odetchnęła z ulgą. - W Tajlandii urzekła Jonathana przede wszystkim

gościnność i bezinteresowna życzliwość jej mieszkańców. Pracował

zwykle w trudnych warunkach i nie przywykł do takiej serdeczności.

- Czy Jonathan... - Sunday dotknęła ręką ściśniętego gardła-jest

szpiegiem?

- Był nim dawniej. Przynajmniej takie chodzą słuchy.

- Nie umiesz powiedzieć dokładnie, czym zajmował się twój

bratanek?

- Nigdy go o to nie pytałem, a on nie lubi się zwierzać.

- Ach, wy, mężczyźni!

- Co ma do tego płeć?

Sunday uznała, że nie warto Simonowi tego wyjaśniać. Przecież

i tak nie zrozumie.

- Mężczyźni! - powtórzyła i machnęła ręką.

Simon nie umiał powiedzieć, kiedy zdał sobie sprawę, że ktoś

ich śledzi. W pewnej chwili poczuł dziwne mrowienie w karku, jakby

spojrzenie tajemniczego natręta ukłuło go niczym ostrze szpilki.

Instynktownie wyczuł niebezpieczeństwo.

Wszyscy członkowie jego rodziny byli obdarzeni podobnymi

zdolnościami. Posiadali swego rodzaju szósty zmysł -

niewytłumaczalny dar przewidywania kłopotów. Być może to właśnie

RS

background image

24

spowodowało, że wielu Hazardów podejmowało się niebezpiecznych

przedsięwzięć.

Gdy wyszli ze świątyni odpoczywającego Buddy, Simon nabrał

pewności, że ktoś podąża ich śladem. Niewysoki, szczupły mężczyzna

deptał im po piętach. Wyglądał na mieszkańca Bangkoku. Miał na

sobie ciemne spodnie, białą koszulę i brązowe sandały. Jego oczy i

włosy były czarne, a twarz mało wyrazista; Simon miał pewność, że

gdzieś już widział tego człowieka.

Oczywiście! W „Niebiańskim Zakątku".

- Cholera! - zaklął głośno. Przystanął, ociężałym ruchem zdjął

czapkę, wyjął z tylnej kieszeni chusteczkę i otarł spocone czoło.

- Okropny upał, prawda? - stwierdziła Sunday sięgając do

torebki po serwetkę i osuszając nią lekko zwilgotniałą górną wargę.

- Tak. Odpocznijmy w cieniu - zaproponował Simon. Chwycił

Sunday za rękę i pociągnął ją w stronę kamiennej ławki ustawionej

wśród drzew. Zastanawiał się, jak zareaguje na to śledzący ich

mężczyzna.

Sunday wyciągnęła z torebki jedwabny wachlarz i zaczęła nim

energicznie poruszać. Delikatny powiew sprawił, że Simon poczuł

subtelną woń jej perfum. Głęboko wciągnął powietrze w nozdrza.

Sunday Harrington pachniała jak wschodnie kadzidła, ciepła

tropikalna noc, rozgrzany słońcem jedwab i... kwitnące róże. Simona

ogarnęła gwałtowna pokusa; w pierwszej chwili miał wrażenie, że nie

zdoła się jej oprzeć. Zapragnął niespodziewanie pochylić głowę i

wtulić twarz w kark dziewczyny albo w kuszące zagłębienie między

jej piersiami.

RS

background image

25

Do licha! Chyba czas wracać do kraju. Za długo żył w celibacie

niczym świątobliwy mnich buddyjski. Wprawdzie czasowa i

dobrowolna wstrzemięźliwość seksualna miała sens ze względu na

niezliczone zagrożenia czyhające na amatorów erotycznych przygód,

ale po roku zaczęła się mocno dawać we znaki młodemu Hazardowi.

Mniejsza z tym; trzeba wziąć się w garść.

- Zapewniam, że w górach będzie chłodniej - odparł niepewnie.-

Mam nadzieję.

Nie uszło uwagi Simona, że Sunday jest niezwykle spokojna i

opanowana, a zarazem obserwuje bacznie swoje otoczenie. Potrafiła

długo pozostawać w całkowitym niemal bezruchu, jakby chwilami

całkowicie wystarczyło jej do szczęścia samo istnienie na świecie.

Tego rodzaju spokój i wyciszenie rzadko bywały udziałem ludzi

Zachodu.

Hazard obserwował kątem oka mężczyznę, który szedł ich

tropem. Tajemniczy nieznajomy przystanął w odległości kilku metrów

i udawał, że przygląda się kamieniom w świątynnym ogrodzie.

- Jak tu cicho i spokojnie - odezwała się w końcu Sunday.

- Owszem. Zmorą Bangkoku jest hałas, spaliny i nadmiar aut,

lecz można tu również znaleźć prawdziwe oazy ciszy. Powszechne

jest przekonanie, że buddyzm działa na mieszkańców uspokajająco i

pozwala im zachować dystans wobec codziennych uciążliwości. -

Simon znowu poprawił czapkę. - Z drugiej strony jednak odrobina

czujności nie zawadzi. Pozory bywają mylące.

- Nie wszystko jest takie, jakim się z pozoru wydaje.

- To samo można powiedzieć o ludziach - dodał Simon.

RS

background image

26

- Masz na myśli tego faceta, który idzie za nami od

„Niebiańskiego Zakątka"?

- Jak się zorientowałaś? - spytał zaskoczony Hazard.

- My, kobiety, musimy dla własnego bezpieczeństwa rozwijać

ów szósty zmysł, który pozwala zawczasu wyczuć niebezpieczeństwo.

Ten mężczyzna nie wygląda groźnie. Ciekawe, o co mu chodzi.

- Zapewne o twoją torebkę.

- Nie sądzę. Przecież moja torebka nie pasuje do jego stroju -

odparła żartobliwie Sunday.

- Idzie w naszą stronę. Porozmawiam z nim. Pilnuj swoich

rzeczy - ostrzegł ją Simon.

- Człowiek, który najwyraźniej chce zacząć rozmowę, nie

wygląda mi na złodzieja - odparła Sunday.

Niewysoki mężczyzna przystanął w stosownej odległości,

skłonił się z uszanowaniem i oznajmił nienaganną angielszczyzną:

- Gdyby zechcieli państwo wstąpić na chwilę do mego

skromnego domu, mógłbym zaproponować szklankę zimnej wody.

- To bardzo zacnie z pana strony - odparł Simon z wyszukaną

uprzejmością.

- Mężczyzna, który poślubił szlachetną kobietę, zyskał

prawdziwy skarb - odparł pogodnie mężczyzna.

Simon popatrzył mu prosto w oczy.

- Ta pani nie jest moją żoną.

- Człowiek cieszący się dobrym zdrowiem długo pozostaje

młody - stwierdził nieznajomy.

RS

background image

27

- Jesteś zdrowy, Simonie? - zapytała półgłosem Sunday,

pochylając się ku sąsiadowi. Najwyraźniej trochę z niego kpiła.

- Jak koń - usłyszała w odpowiedzi.

- Tchórz chowa głowę w piasek, natomiast człowiek odważny

stawia czoło życiowemu wyzwaniu — stwierdził dziwny nieznajomy.

- Z drugiej strony jednak żywy pies jest lepszy od martwego

tygrysa - odparł Simon równie zagadkowo.

- Człowiek uczciwy pracuje za dnia, a złodziej nocą.

- Czyżby ten facet również spędził rok w buddyjskim

klasztorze? Gada jak mnich.

- Owszem, łaskawa pani - poinformował skwapliwie

nieznajomy. - To zwyczaj bardzo rozpowszechniony w naszym kraju.

- Niemal każdy mężczyzna w młodości przebywa jakiś czas w

klasztorze, składając czasowe śluby czystości i ubóstwa - wyjaśnił

Simon. - Niektórzy z nich dochodzą do przekonania, że to ich

powołanie, i zostają mnichami. Reszta wraca do czynnego życia.

- Czy wy obaj w klasztorze nauczyliście się prowadzić rozmowę

za pomocą ogólników i mądrych sentencji?

Simon pominął milczeniem tę złośliwe uwagę.

- Prawda sama się broni - oznajmił z godnością nieznajomy.

Uniósł dłonie błagalnym gestem i rzekł pokornie: - Trzeba panu

wiedzieć, że mam na utrzymaniu żonę i pięcioro dzieci.

- Ciąży na panu wielka odpowiedzialność - stwierdził Simon

splatając dłonie.

- Trafnie pan określił moją sytuację. To oczywiste, że nie mogę

zostawić rodziny na pastwę losu i ruszyć ku północy, Z tego samego

RS

background image

28

powodu nie dane mi będzie obdarować pana bezcennym skarbem -

powiedział nieznajomy. Simon milczał. Uprzejmy mieszkaniec

Bangkoku dodał po chwili: - Przybył pan tu z daleka, ale nauczył się

pan naszego języka i poznał obyczaje. Trudno pana uważać za

obcego.

- Dzięki.

- Jest pan również człowiekiem interesu.

- Owszem.

- A więc rozumie pan, że jestem zmuszony prosić o skromny

datek w zamian za to, co chcę panu wręczyć. Człowiek

przedsiębiorczy może dzięki temu darowi zbić fortunę.

Simon musiał przyznać, że istotnie jest człowiekiem

przedsiębiorczym; Po chwili nieznajomy zapytał:

- Niewielu znam ludzi, którzy pragną zawojować świat, Nie

mylę się chyba, uważając pana za jednego z nich, prawda?

Simon nieznacznie skinął głową. Pochlebstwo; stary i skuteczny

chwyt znany wszystkim negocjatorom.

Mężczyzna podszedł bliżej, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z

niej mały jedwabny woreczek. Otworzył go ostrożnie i wyciągnął

starą, pożółkłą kartkę papieru.

- Co to jest? - zapytał Simon, mimo woli zdradzając ciekawość.

- Tajemnicze objaśnienia oraz mapa.

- Co zyskam, jeśli się nią posłużę?

- Szczęście i bogactwo.

- Czy mógłby pan wyrażać się jaśniej? - zapytał obojętnie

Simon.

RS

background image

29

- Ta mapa wskazuje drogę do ukrytego posągu Buddy ze

Świątyni Niebiańskich Mgieł - oznajmił uroczyście tajemniczy

nieznajomy.

- Nie słyszałem o takim posągu - odparł z niedowierzaniem

Simon. Na spokojnej twarzy mieszkańca Bangkoku pojawił się słaby

uśmiech.

- A więc słusznie nazwałem go ukrytym.

- Trafne stwierdzenie - odparł Hazard bez przekonania.

- Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą - zapewnił

nieznajomy. Simon w zamyśleniu potarł dłonią policzek.

- Dam panu za tę mapę sto bathów.

- Warta jest o wiele więcej - odparł zdumiony jego ofertą

mężczyzna. - Proszę wziąć pod uwagę, że mam żonę i sześcioro

dzieci.

- Poprzednio wspomniał pan o pięciorgu.

- Opiekuję się również siostrzeńcem, który odwiedził mnie przed

rokiem i został w moim domu na stałe. Poprzednio rzeczywiście o nim

nie wspomniałem.

- Dam panu dwieście bathów.

- Moja najstarsza córka jest panną na wydaniu. Muszę zebrać

pieniądze na uroczystą ceremonię zaślubin w świątyni oraz na ucztę

weselną.

- Trzysta.

Sunday otworzyła torebkę i grzebała w niej przez chwilę. Simon

był przekonany, że dziewczyna szuka chusteczki. Po chwili wydobyła

plik banknotów i zwróciła się do nieznajomego:

RS

background image

30

- Dam panu za tę mapę tysiąc bathów. Kontrahent przez chwilę

wodził spojrzeniem od Simona do Sunday.

- Ależ...

- Tysiąc bathów i skończmy tę rozmowę - przerwał z

niecierpliwym westchnieniem Simon. Niewysoki człowieczek wręczył

dziewczynie mapę i przyjął należną zapłatę. Skłonił się kilka razy i na

odchodnym powiedział śpiewnie:

- Niechaj światłość Buddy spłynie na ciebie, łaskawa pani, i na

ciebie, dostojny panie.

- Przepłaciłaś - oznajmił krótko Simon, gdy nieznajomy oddalił

się pospiesznie.

- Jestem innego zdania.

- To bezwartościowy kawałek papieru.

- Zapewne masz rację.

- W takim razie dlaczego kupiłaś go od tamtego człowieka za

tysiąc bathów? - wypytywał Simon! Zdążył się już zorientować, że

jego klientka ma głowę nie od parady.

- Z tej samej przyczyny, dla której ty sam zaproponowałeś mu

trzysta - odpowiedziała Sunday i zamilkła na chwilę. Hazard

cierpliwie czekał na dalszy ciąg jej wywodów. - Może istotnie ma na

utrzymaniu żonę i pięcioro dzieci?

- Sześcioro. Zapomniałaś o siostrzeńcu - poprawił ją Simon,

krzyżując ramiona i wyciągając długie nogi. Sunday płynnym ruchem

odgarnęła i uniosła włosy spadające na spocony kark. Simon

wpatrywał się w nią jak urzeczony.

RS

background image

31

- Może obejrzymy tę kartkę papieru wartą tysiąc bathów -

zaproponowała uprzejmie.

Simon nagle oprzytomniał.

- Dobry pomysł - stwierdził. Sunday rozprostowała pożółkły

arkusik i ułożyła go na kolanach.

- Prawdziwa mapa - powiedziała, wodząc palcem po znakach

umieszczonych u dołu kartki. - Tu jest jakiś napis.

- Ten facet wspomniał o tajemniczych objaśnieniach. - Simon z

uwagą przyglądał się mapie. Po chwili dodał, wskazując krętą linię

biegnącą przez środek arkusika: -Chyba wiem, jaka to okolica.

- Naprawdę? - Sunday uniosła brwi, które miały ten sam odcień

co jej włosy.

- Dolina rzeki Pai.

Sunday podniosła wzrok. Simon popatrzył w niewiarygodnie

zielone, cudowne oczy.

- Gdzie to jest? - zapytała.

- Na północy - odparł, próbując się skoncentrować na treści

rozmowy.

- Tam, dokąd się wybieramy?

- Owszem.

- Musimy zboczyć z wyznaczonej trasy, by tam dojechać?

- Ani trochę. Rzeka Pai przepływa w pobliżu Mae Hong Son.

- Mae Hong Son? - zapytała, marszcząc czoło.

- Tak nazywa się w miejscowym języku Miasto Mgieł.

- Niesamowity zbieg okoliczności - stwierdziła, przygryzając

wargę.

RS

background image

32

- Owszem - odparł z ironią Simon.

- Niedowiarek z ciebie, prawda? - Sunday była urażona jego

sceptycyzmem. Uniosła dumnie głowę i zarumieniła się lekko.

Simonowi przemknęło przez myśl, że przed laty skóra dziewczyny

była zapewne usiana piegami, teraz jednak wydawała się jasna i

gładka niczym dojrzała brzoskwinia. A co do wątpliwości... Sunday

miała rację. Simon nie wierzył w bajeczki o ukrytych skarbach.

- Rzeczywiście odnoszę się dość sceptycznie do rewelacji

tamtego faceta.

- Dlaczego?

- Taki zbieg okoliczności jest po prostu niemożliwy.

- Czyżby?

- Spróbuj przeanalizować fakty - zaczął Simon, wznosząc oczy

ku niebu w niemej prośbie o cierpliwość. - Wyruszamy do Miasta

Mgieł. Ni stąd, ni zowąd pojawia się jakiś mężczyzna i proponuje

kupno mapy, która doprowadzi nas do wielkiego skarbu. Szczęśliwym

zbiegiem okoliczności ów skarb został ukryty niedaleko miejsca, do

którego zmierzamy. Moim zdaniem to był zwykły oszust kuty na

cztery nogi. Podsłuchał naszą rozmowę w „Niebiańskim Zakątku" i

już wiedział, jaką mapę zaproponować naiwnym turystom. - Simon

zdobył się na wymuszony uśmiech. - Trzeba przyznać, że facet ma

talent do kupieckiego rzemiosła.

- Twoim zdaniem nasza mapa to falsyfikat.

- Jestem o tym przekonany - stwierdził kategorycznie Simon.

Sunday przygryzła wargę.

RS

background image

33

- Twoje rozumowanie jest słuszne - oznajmiła po chwili - ma

jednak pewien słaby punkt.

- Jaki?

- W „Niebiańskim Zakątku" nie mówiliśmy o wyprawić do

Miasta Mgieł. W takim razie skąd tamten człowiek wiedział, którą

mapę nam zaproponować?

Simon nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Może oszustowi

po prostu dopisało szczęście?

Był zirytowany dociekliwością panny Harrington, która znalazła

poważny błąd w jego rozumowaniu. Miał wielką ochotę zwrócić

urodziwej amatorce przygód otrzymaną zaliczkę i oszczędzić sobie na

przyszłość niepotrzebnych kłopotów.

- Nie mam pojęcia, czym kierował się nasz tajemniczy

nieznajomy - stwierdził oschle. - Czas najwyższy, by wróciła pani do

hotelu. Proszę się porządnie wyspać.

- Dlaczego?

- Ponieważ jutrzejszy dzień zacznie się dla pani bardzo

wcześnie. - Zirytowany Simon całkiem zapomniał, że niedawno

przeszli na ty.

-O której?

- Punktualnie o szóstej.

Sunday przyjęła tę nowinę bez entuzjazmu. Złożyła jedwabny

wachlarz i wraz z mapą wrzuciła go do torby.

- Czy to oznacza, że mam zamówić budzenie na szóstą rano?

- Nie.

RS

background image

34

- Powinnam być gotowa do wyjazdu o szóstej? - zapytała,

prostując się z godnością. Traktowała swego przewodnika dość

protekcjonalnie.

- Proszę czekać na mnie przed wejściem do hotelu z jedną

walizką.

- Tylko jedna walizka? - spytała z niedowierzaniem.

- I to mała, ponieważ sama będzie ją pani nosić. Tam, dokąd się

wybieramy, brakuje tragarzy - odparł stanowczo. Widząc minę

Sunday, w głębi ducha poczuł satysfakcję. Skinął na przejeżdżającą

rikszę. - W którym hotelu się pani zatrzymała?

- Regent.

Simon oczekiwał takiej odpowiedzi.

- Ceni sobie pani luksus i profesjonalną obsługę, zgadłem?

- Oczywiście - odparła z godnością.

Pół godziny później stanęli u wejścia do najwytworniejszego

hotelu w Bangkoku. Gdy Sunday wysiadła z trójkołowego pojazdu,

Simon doznał olśnienia. Przypomniał sobie w końcu, skąd zna twarz i

sylwetkę panny Harrington.

- Wiem! - zawołał, pstrykając palcami.

- Co takiego? - zapytała, spoglądając na niego przez ramię.

- Wiem, skąd panią znam.

Stanęło mu przed oczyma tamto zdjęcie. Przed siedmioma laty

przypadkowo zobaczył na okładce magazynu poświęconego modzie

fotografię dziewczyny w czerwonym bikini. Wkrótce jej postać stała

się wszechobecna; widział ją na ekranach telewizorów, w prasie, na

wielkich ulicznych tablicach. Produkty reklamowane przez modelkę w

RS

background image

35

wyzywającym kostiumie sprzedawały się od ręki. Dziewczyna stała

się bohaterką sezonu.

- Okładka. Czerwone bikini. Reklama letniej kolekcji.

- Widzę, że świetnie zapamiętuje pan twarze - rzuciła chłodno

Sunday Harrington i zniknęła w drzwiach hotelu.

Problem w tym, że Simon pamiętał nie tylko piękną twarz

dziewczyny.

RS

background image

36

ROZDZIAŁ CZWARTY

Przeszłość spłatała pannie Harrington brzydkiego figla.

Sunday liczyła się z taką możliwością, miała jednak nadzieję, że

na drugim końcu świata nie będzie musiała zaprzątać sobie głowy

wspomnieniami. Nie sądziła również, że człowiekiem, który

przypomni jej o irytujących fotografiach, będzie Simon Hazard.

Nie zamierzała mu wyjaśniać, kim była i czym się zajmowała

przed laty. Nigdy tego nie robiła. Dlaczego miałaby się tłumaczyć ze

swoich życiowych decyzji? Jako modelka odniosła wspaniały sukces i

była za to wdzięczna losowi.

Różniła się bardzo od większości koleżanek po fachu. W

przeciwieństwie do nich nie zadowoliła się przemijającą sławą

niezwykłej piękności skłonnej do kaprysów i szaleństw. Prócz

urodziwej twarzy i znakomitej figury miała także nieprzeciętną

inteligencję i sporo rozsądku. Nie pozwoliła sobie narzucić roli

efektownego wieszaka na ubrania. Burzliwe romanse też jej nie

pociągały.

Po zakończeniu kariery modelki zasłynęła jako utalentowana

projektantka oraz kobieta interesu prowadząca własną firmę.

Przekroczyła właśnie trzydziestkę; dysponowała wszelkimi atutami

osoby mądrej i dojrzałej, mimo to dla wielu ludzi - głównie mężczyzn

- pozostała śliczną dziewczyną w czerwonym wyzywającym bikini.

RS

background image

37

- Ten cholerny kostium kąpielowy jest prawdziwą zakałą mojego

życia - mamrotała pod nosem, idąc hotelowym korytarzem

prowadzącym do windy.

Simon Hazard miał rację nazywając ją brzydkim kaczątkiem.

Jako nastolatka była niezdarna, piegowata, nieśmiała, zgarbiona,

wiecznie zakłopotana; na domiar złego musiała paradować z aparatem

ortodontycznym.

Po szesnastych urodzinach zmieniła się jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki. Wkrótce podpisała wspaniały kontrakt z

renomowaną nowojorską agencją i zaczęła pracować jako modelka.

Gdy koleżanki z Cincinnati rozmyślały o kreacji na bal maturalny,

Sunday paradowała po wybiegach, prezentując w Paryżu olśniewające

kreacje największych kreatorów mody. Porzuciła to zajęcie bez żalu i

nie miała zwyczaju rozpamiętywać przeszłości.

Dobrze pokierowała swoim życiem i podjęła właściwe decyzje.

Od początku kariery zdecydowanie obstawała przy tym, by nosić

jedynie trzy kolory: róż, purpurę i czerwień. Te barwy stały się jej

znakiem rozpoznawczym. Oryginalna modelka szybko zyskała sławę.

Jej udział w pokazach i sesjach zdjęciowych oznaczał pewny sukces;

Jako dwudziestolatka pozowała do fotografii, które zdobiły

okładki wszystkich magazynów poświęconych modzie -poczynając od

„Elle", a kończąc na „Vogue". Zarabiała po pięćdziesiąt tysięcy

dolarów dziennie. Gdy skończyła dwadzieścia dwa lata, pojawiła się

na okładce czasopisma promującego najmodniejsze kostiumy

kąpielowe. Wyzywające bikini Sunday weszło na trwałe do annałów

światowej mody. Było największą sensacją letniego sezonu, a

RS

background image

38

czasopismo, w którym ukazała się słynna fotografia, zostało sprzedane

w rekordowym nakładzie. Przez jakiś czas Sunday widziała swoją

postać okrytą jedynie kilkoma skąpymi trójkątami z elastycznej

tkaniny w telewizji, magazynach poświęconych modzie, na

plakatach... krótko mówiąc: wszędzie.

Wiedziała, na co się decyduje, zostając modelką, nie wzięła

jednak pod uwagę natręctwa wszechobecnych dziennikarzy z

popularnych brukowców. Reporterzy wypisywali o niej niestworzone

historie. Po ukończeniu dwudziestu trzech lat Sunday uznała, że czas

się wycofać. Świat mody nudził ją i męczył.

- W samą porę podjęłam tę decyzję. Miałam swoje pięć minut.

Wystarczy na całe życie - mruknęła, gdy zamknęły się za nią drzwi

windy.

Gdy twarz i postać modelki zniknęły z okładek, dziennikarze i

czytelnicy przestali się interesować swoją dotychczasową ulubienicą.

Sunday przyjęła to z ulgą. Była wdzięczna losowi za pięć lat spokoju.

Od czasu do czasu wspominano urodziwą dziewczynę ubraną w

rozmaite odcienie różu i czerwieni, która z powodzeniem ukończyła

studia, a dwa lata później została cenioną projektantką odzieży i

dodatków sprzedawanych w najwytworniejszych sklepach.

Sunday próbowała swoich sił w rozmaitych dziedzinach - od

biżuterii po szale i galanterię skórzaną. W jej kolekcjach dominowała

czerwień oraz róż. Panna Harrington opatrywała wszystkie

przedmioty swoim znakiem firmowym, którym były jej splecione

inicjały: SH. Do Tajlandii przybyła w poszukiwaniu inspiracji przed

RS

background image

39

stworzeniem nowej kolekcji. Tym razem pragnęła zaprojektować

stroje z oryginalnego wschodniego jedwabiu.

Gdy otworzyła drzwi pokoju, poczuła na twarzy miły chłód.

Przekręciła klucz i ruszyła prosto do sypialni. Rzuciła torbę na

toaletkę, zdjęła sandały, jedwabną koszulę i spodnie, a potem

wyciągnęła się na zasłanym łóżku. Była znużona upałem i bardzo

zmęczona, a na dodatek głodna, ale postanowiła trochę poczekać z

obiadem. Najpierw drzemka.

Sen jednak nie przychodził. Natrętne myśli nie dawały Sunday

spokoju. Co ją skłoniło do wyprawy na północ Tajlandii, w

niedostępne góry porośnięte dżunglą, gdzie będzie skazana na

towarzystwo gburowatego obieżyświata?

Doskonale znała odpowiedź na swoje pytanie. Ta podróż była

niesłychanie ważna dla jej pracy. Młoda projektantka szukała nowych

źródeł inspiracji, ciekawych pomysłów.

Musiała też przyznać uczciwie, że Simon Hazard nie był wcale

pospolitym Włóczęgą ani zwykłym arogantem. Ten człowiek stanowił

dla panny Harrington prawdziwą zagadkę. Nie przypominał

mężczyzn, którzy przewijali się dotychczas przez jej życie.

Przed kilkoma miesiącami skończyła trzydzieści lat. Wprawdzie

prasa bulwarowa przypisywała sławnej modelce niezliczone romanse,

ale w rzeczywistości Sunday Harrington nie była wcale pożeraczką

męskich serc. Gdyby dokonać podsumowania, jej doświadczenia w tej

dziedzinie okazałyby się nader skromne.

Jako nastolatka była dziecinna, niezbyt urodziwa i bardzo

nieśmiała. Gdy rozpoczęła karierę modelki, przeszkodę w miłosnych

RS

background image

40

podbojach stanowiła jej rosnąca popularność, a także czujność agencji

dbającej o reputację czołowej modelki. Nie miała również wielkiego

wyboru. Spotykała mężczyzn przede wszystkim w pracy. Zwykle

miała do czynienia z żonatymi fotografami albo chimerycznymi

projektantami mody. Obecnie trudnością nie do pokonania okazały się

zawodowe sukcesy, będące solą w oku dla wielu panów. Z czasem

uznała, że jest już za stara na erotyczne i uczuciowe eksperymenty.

- Wiek nie jest kwestią metryki, tylko samopoczucia - mruknęła

Sunday, wtulając głowę w poduszkę. - Jeśli mam być szczera, czuję

się dziś tak, jakbym miała dwieście lat.

Przez dłuższy czas świadomość urodziwej projektantki

pozostawała w dziwnym zawieszeniu między jawą a snem. W takich

chwilach przychodziły Sunday do głowy najlepsze pomysły. Podobnie

było tego popołudnia. Niespodziewanie ujrzała oczyma wyobraźni

cudowne, niezwykle inspirujące obrazy. Wizje, dźwięki, zapachy,

wrażenia pojawiały się i na powrót rozpływały we mgle. Zasypiając,

uświadomiła sobie wreszcie, czego pragnie. Postanowiła uszyć

oryginalne stroje z tajlandzkiego jedwabiu w typowych dla Dalekiego

Wschodu kolorach: brąz, zieleń, szafranowa żółć... Wymyśliła także

nazwę dla swojej nowej kolekcji: Syjam.

Przeszłość lubi płatać paskudne figle.

Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie

wyrównać dawne rachunki, nie sądził jednak, że przyjdzie mu

borykać się z tymi problemami tu i teraz. Kto by przypuszczał, że

Simon Hazard sam przyspieszy bieg wydarzeń? Ludzie z centrali

spartaczyli robotę. Dopiero przed miesiącem poinformowali go, że

RS

background image

41

facet nazwiskiem Hazard, jeden z wielu krewnych Jonathana,

przebywa w Tajlandii. Od tej chwili sam musiał pracować nad tą

sprawą. Nie tracił czasu.

Informacje dotyczące Simona Hazarda stanowiły prawdziwą

zagadkę i budziły poważny niepokój. Facet był milionerem. Miał

doskonale prosperującą firmę, luksusowe mieszkanie, tropikalną

wyspę. Dlaczego rzucił to wszystko, by pojechać do Tajlandii i

zarabiać grosze, wożąc po kraju głupkowatych turystów

zdezelowanym samochodem terenowym?

Istniało tylko jedno logiczne wytłumaczenie: Hazard przybył na

Daleki Wschód, by dokonać zemsty.

Jeszcze większą zagadkę stanowiła obecność tajemniczej

modelki albo projektantki. Co łączyło tych dwoje?

Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że dziewczyna jest

agentką. Zawód wymagający ciągłych podróży stanowił doskonały

kamuflaż. Po namyśle odrzucił tę wersję. Rudowłosa piękność

nadmiernie rzucała się w oczy. Jej wzrost, kolor włosów i oczu

wszędzie zwracały uwagę.

Westchnął ciężko. Zbyt wiele osób było zamieszanych w tę

sprawę; to zwiększało ryzyko wpadki. Zaczynał odczuwać poważny

niepokój. Mimo woli popadał w irytację.

Sam był sobie winien. Pokpił sprawę, gdy przed laty miał do

czynienia z Jonathanem Hazardem. Zostawił faceta przy życiu,

przekonany, że ofiara i tak nie doczeka świtu.

Nieprzytomny człowiek w kanałach Bangkoku nie miał szans na

ocalenie. Zwykły śmiertelnik poszedłby na dno jak kamień.

RS

background image

42

Niestety, Jonathan Hazard przeżył i opowiedział komu trzeba, co

go spotkało. Po ośmiu latach jego kuzyn o tym samym nazwisku

przybył na Daleki Wschód.

- Stolik dla pana? - zapytał kelner stojący u drzwi wytwornej

restauracji.

- Tak. Chciałbym zjeść podwieczorek - odparł mężczyzna,

rozglądając się po wytwornie urządzonej sali: ściany pokryte

jedwabną tkaniną, boazeria wykonana ze szlachetnego drewna,

śnieżnobiałe lniane obrusy i cienka porcelana.

Lubił życie w luksusie. Zatrzymywał się w najlepszych hotelach,

jadał w eleganckich restauracjach, szukał towarzystwa pięknych

kobiet. Nie pozwoli sobie tego odebrać.

Trzeba się pozbyć Simona Hazarda i tej Harrington. Tym razem

nie spartaczy roboty i osobiście doprowadzi wszystko do końca.

RS

background image

43

ROZDZIAŁ PIĄTY

Następnego ranka Simon zajechał przed hotel Regent

punktualnie o szóstej rano. Sunday Harrington już na niego czekała.

Na chodniku postawiła niedużą miękką walizkę. Miała na sobie prostą

i elegancką czerwoną sukienkę oraz purpurowy szal z jedwabiu.

Całości dopełniały znane już Simonowi dodatki: ciemne okulary,

elegancka torebka i sandałki.

Na pierwszy rzut oka jasne było, że panna Harrington ubiera się

w najdroższych sklepach.

- Trzeba przyznać, że ma znakomity gust - mruknął Hazard,

wysiadając z auta.

- Witam - rzucił krótko. Sunday w odpowiedzi skinęła tylko

głową. - Jest pani bardzo punktualna.

- Nie miałam wyboru, prawda? - powiedziała, spoglądając na

niego zza ciemnych okularów.

- Oczywiście - przytaknął sięgając po walizkę pasażer-ki. Ruszył

w stronę bagażnika, a dziewczyna kruszyła za nim.

- Gdybym nie była gotowa na czas, odjechałby pan beze mnie,

zgadłam?

- Trafne spostrzeżenie - odparł Simon, wkładając walizkę do

auta. Po chwili odwrócił się i zmierzył wzrokiem Sunday.

- Ten strój jest wyjątkowo...

- Czerwony?

RS

background image

44

- Chciałem powiedzieć: niepraktyczny - oznajmił. Skrzyżował

ręce na piersiach i oparł się o maskę samochodu. - Najlepsze byłyby

dżinsy.

- Nadal jesteśmy w wielkim mieście - przypomniała panna

Harrington z nieprzyjaznym błyskiem w oku i dodała wyniośle: -

Dżinsy mam w walizce.

- Przydałby się jakiś sweter.

- Jest w walizce.

Simon skwitował jej odpowiedź uniesieniem brwi.

- Potrzebne będą solidne buty.

- Mam je w walizce. - Panna Harrington powtarzała te słowa

monotonnie jak płyta, która się zacięła.

- A nieprzemakalny płaszcz? - spytał z ironią. - Ma go pani w

walizce?

- Owszem - oznajmiła, wpadając mu w słowo. - Nie jestem

wcale malowaną lalą, za jaką się mnie uważa, panie Hazard - odparła

chłodno.

Simon był zirytowany oficjalnym tonem ich rozmowy.

- Proszę usiąść obok mnie - oznajmił i uprzejmie otworzył drzwi

swojej pasażerce. Chciał w ten sposób dowieść, że pamięta o dobrych

manierach. Sunday podziękowała i wśliznęła się na przednie siedzenie

terenowego auta.

Simon opuścił parking przed hotelem Regent i włączył się do

ulicznego ruchu. Jechali szerokimi ulicami Bangkoku wśród ciasno

stłoczonych aut. Simon mijał je zręcznie, wykorzystując każdą lukę w

strumieniu pojazdów. Wokół rozlegały się ostre dźwięki klaksonów,

RS

background image

45

pokrzykiwania niecierpliwych kierowców, pisk opon; powietrze było

gęste od spalin.

Jadąca przed nimi ciężarówka zwolniła niespodziewanie.

Kierowca zatrzymał auto, wysiadł i zaczął najspokojniej w świecie

wystawiać na chodnik spore pudła.

- Cholerne banany! - mruknął zirytowany Simon, naciskając

pedał hamulca.

- Proszę? - Sunday była zdziwiona jego reakcją.

- Niech diabli porwą tych idiotów, którzy rozwożą owoce! Tylko

handel im w głowie - mruknął zirytowany. Puścił hamulec, ominął

przeszkodę i włączył się w strumień walczących o każdy skrawek

jezdni samochodów.

Zerknął ukradkiem na pasażerkę, która siedziała sztywno

wyprostowana, jakby kij połknęła. Mocno zacisnęła leżące na

kolanach dłonie. Co chwila oblizywała suche wargi. Najwyraźniej nie

była tak spokojna i obojętna, jak się z pozoru wydawało.

- Nie brak panu odwagi - stwierdziła w końcu, komentując

rajdowe wyczyny przewodnika. Simon doskonale rozumiał, co miała

na myśli.

- Nazwałbym to raczej skłonnością do brawury.

- Słusznie. Tylko człowiek odważny do szaleństwa może

spokojnie prowadzić auto w tym piekle - stwierdziła z mocnym

przekonaniem i westchnęła głęboko. - Jak pan to znosi?

- Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie - odparł filozoficznie Simon.

Włączył kierunkowskaz, nacisnął klakson, wystawił głowę przez

otwarte okno, dał znak kierowcy jadącej za nimi taksówki i

RS

background image

46

dwukrotnie zmienił pas, by skręcić w najbliższą przecznicę. Dobiegło

go ciche westchnienie ulgi siedzącej obok pasażerki. Zerknął na

Sunday, która zamarła w bezruchu i przygryzła wargę.

- Jak pan to robi? - zapytała po raz drugi. - Nie boi się pan

prowadzić w takim ścisku?

- Już pani mówiłem... - odparł, zerkając w lusterko i skręcając w

lewo.

- Wiem. Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie - powtórzyła Sunday i

parsknęła śmiechem. - Jakże byłam naiwna sądząc, że nowojorscy

kierowcy jeżdżą po wariacku. Tu jest dużo gorzej,

- Każdy z nas ma w sobie trochę szaleństwa, jedni mniej, inni

więcej - odparł w zadumie Simon.

- Słuszna uwaga. - Sunday zdobyła się w końcu na uśmiech. -

Zawsze ma pan w zanadrzu jakąś sentencję?

- Oczywiście. - Przez kilka minut jechali w milczeniu. Wkrótce

Simon skręcił w wąską uliczkę i zatrzymał samochód przed

budynkiem przypominającym kościół. Sunday rozglądała się wokół z

ciekawością.

- Co to za miejsce?

- Nasz kolejny przystanek.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała, zdejmując ciemne okulary.

- Przed kościołem świętej Agnieszki - oznajmił Simon. -

katolicka świątynia w samym centrum Bangkoku? - padło retoryczne

pytanie. Typowy kształt budynku stanowił najlepszą na nie

odpowiedź.

RS

background image

47

- Jest tu również klasztor i szpital prowadzony przez siostry ze

zgromadzenia sióstr służebnic świętej Agnieszki.

- Czy mogę zapytać, po co się tu zatrzymaliśmy? - zapytała

Sunday, poprawiając czerwony szal unoszony powiewem ciepłego

powietrza.

- Obiecałem dostarczyć paczkę z lekarstwami do Chiang Mai.

Nie ma obawy, że nadmiernie zboczymy z wyznaczonej trasy. Klinika

znajduje się w pobliżu Mae Hong Son.

- Czyli Miasta Mgieł - wpadła mu w słowo panna Harrington.

Przez chwilę wydawała się nieobecna duchem, a potem dodała: - Nie

sądzi pan chyba, że mam coś przeciwko temu.

- To doskonałe. Zakonnicom prowadzącym szpital na północy

kraju ciągle brakuje lekarstw. Proszę zostać w. aucie i pilnować

dobytku - polecił Simon, wskazując bagażnik. - Niedługo wrócę.

Gdy dziesięć minut później przewodnik stanął przy

samochodzie, Sunday wciąż siedziała nieruchomo jak posąg.

Cechował ją spokój obcy większości kobiet, a także wyjątkowe

opanowanie. Może był to efekt uboczny setek godzin spędzonych

przed obiektywem aparatu fotograficznego podczas sesji zdjęciowych,

a może równowaga duchowa i wewnętrzne wyciszenie stanowiły

wrodzoną cechę charakteru panny Harrington.

Simon z trudem dźwigał wielkie, nieporęczne pudło. Sunday

domyśliła się, że przesyłka jest bardzo ciężka. Pospiesznie

wyskoczyła z samochodu.

- Dzięki. Schowajmy paczkę do bagażnika. Wspólnie umieścili

lekarstwa w bezpiecznym miejscu.

RS

background image

48

Nagle rozległ się za nimi cichy kobiecy głos z ledwie

wyczuwalnym obcym akcentem:

- Bóg zapłać, Simonie. Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie

poradziła.

- Drobiazg, matko przełożona.

Sunday wpatrywała się jak urzeczona w anielską twarz

zakonnicy. Nie mogła się powstrzymać. Widywała mnóstwo pięknych

dziewczyn, od których roiło się w świecie mody, ale żadna nie

dorównywała urodą tej niezwykłej kobiecie. Matka przełożona była

wysoka i pełna wdzięku; wzbudzała posłuch i respekt, chociaż jej

wiek trudno było określić. Miała na sobie tradycyjny biały habit.

Nosiła złoty krzyżyk na łańcuszku, a u pasa spory pęk kluczy.

Szerokie, białe skrzydła kornetu ocieniały urodziwą twarz.

- Któż ci towarzyszy, Simonie? - zapytała matka przełożona.

Przewodnik dokonał oficjalnej prezentacji. Zakonnica uśmiechnęła się

promiennie i powitała Sunday najpierw w miejscowym języku,

następnie zaś po angielsku.

- Domyślam się, panno Harrington, że wybiera się pani na

północ w towarzystwie Simona.

- Owszem.

- Jest pani pod dobrą opieką.

Sunday miała nadzieję, że matka przełożona wie, co mówi.

- Czas ruszać - wtrącił przewodnik. - Musimy jeszcze odwiedzić

kilka innych miejsc. Chciałbym wyjechać z miasta, nim zacznie się

upał.

RS

background image

49

Poczekaj chwilę - poprosiła zakonnica, wsuwając dłonie w

rękawy habitu. Zniknęła w klasztornej bramie. Simon wzruszył

ramionami i stwierdził:

- Matka przełożona zapomniała pewnie o listach. Często

dostarczam pocztę i rozmaite paczki do Chiang Mai.

- Coś mi się wydaje, że tym razem będzie to zupełnie inna

przesyłka - szepnęła Sunday, gdy wrota klasztoru uchyliły się

ponownie. Stanęła w nich młoda zakonnica trzymająca starą,

sfatygowaną walizeczkę i równie zniszczoną parasolkę. Była to

drobna, niepozorna dziewczyna. Miała na sobie habit identyczny jak

matka przełożona. Brakowało jej jedynie kluczy u pasa.

Po chwili do zgromadzonego pod kościelnym murem

towarzystwa przyłączyła się czcigodna przeorysza.

- Niech cię Bóg prowadzi, moje dziecko - powiedziała, robiąc na

czole swojej podopiecznej znak krzyża.

- Bóg zapłać, matko przełożona - odparła dziewczyna. Starsza

zakonnica zwróciła się do przewodnika i jego pasażerki:

- Wracajcie cali i zdrowi. Z Bogiem.

Nie czekając na odpowiedź, zniknęła za ciężką drewnianą furtą,

która zatrzasnęła się z donośnym hukiem. Młoda zakonnica

przyglądała się badawczo dwójce osłupiałych ze zdumienia

podróżnych.

- Zapewne matka przełożona nie wspomniała państwu, że

wybieram się na północ - stwierdziła tonem usprawiedliwienia. -

Niewątpliwie chciała to zrobić, ale tyle ma ostatnio spraw na głowie,

że całkiem zapomniała o mojej skromnej osobie.

RS

background image

50

- Proszę się tym nie martwić, siostro - odrzekła ciepło Sunday. -

Wszystko pójdzie śpiewająco. Czeka nas udana podróż. Nazywam się

Sunday Harrington Pan Simon Hazard będzie naszym przewodnikiem.

- Obawiam się, że marna ze mnie śpiewaczka, ale postaram się

nie sprawiać kłopotu - dowcipkowała młoda zakonnica. - Czas się

przedstawić. Jestem siostra Agata Anna.

Simon umieścił w bagażniku zniszczoną walizeczkę. Siostra

Agata Anna wsiadła do auta.

- Proszę zapiąć pasy - nakazał swym pasażerom Simon, gdy

wszyscy zajęli miejsca. - Musimy jak najszybciej dostać się na drugi

koniec miasta, żeby odebrać Grimwade'ów.

- Któż to taki? - zapytały pasażerki zgodnym chórem. Trzy

kwadranse później Grimwade'owie przyłączyli się do wyprawy. Było

to młode australijskie małżeństwo. Podróżowali po Tajlandii i

Malezji.

- Postanowiliśmy zobaczyć kawałek świata, nim się

zestarzejemy. Wtedy nie będzie nam to sprawiać żadnej przyjemności,

prawda? - stwierdził żartobliwie Nigel Grimwade, chudy blondyn o

rzadkich włosach. Przez cały czas obejmował szczupłą talię

młodziutkiej, filigranowej małżonki.

- Po raz pierwszy wyjechaliśmy z Australii - dodała Millicent

Grimwade. - Państwo są Amerykanami? - wypytywała siedzących z

przodu pasażerów.

- Millie i ja chcielibyśmy kiedyś pojechać do Stanów, prawda,

skarbie? - wpadł jej w słowo Nigel Grimwade.

- Zwiedzimy Disney World - rozmarzyła się Millie.

RS

background image

51

- I zobaczymy Statuę Wolności. - I Beverly Hills.

- I oceanarium na Florydzie. - Pani Grimwade otworzyła

torebkę, wyjęła z niej pomiętą chusteczkę i zabrała się do czyszczenia

okularów. - Czy pani często podróżuje, panno Harrington?

- Owszem.

- Wygląda pani jak modelka.

Uwaga współpasażerki zabrzmiała całkiem niewinnie. Zapewne

Australijka chciała powiedzieć Sunday miły komplement, ale młoda

projektantka nie czuła do niej sympatii. Millie Grimwade

doprowadziła do porządku okulary, wytarła nos, schowała chusteczkę

do torebki i dodała przymilnie:

- Chodzi mi o to, że jest pani wysoka i szczupła. W ogóle

świetnie się pani prezentuje.

- Dziękuję - odparła Sunday. Cóż innego mogła powiedzieć!

- Była pani modelką? - zagadnął Australijczyk, nie kryjąc

ciekawości.

- Owszem, jako młoda dziewczyna, ale to nie trwało długo.

Sunday usłyszała stłumiony chichot siedzącego obok niej

przewodnika. Następna uwaga Millicent Grimwade zabrzmiała

odrobinę złośliwie:

- Wydaje mi się, że kariera modelki trwa bardzo krótko.

Popularność szybko mija i trzeba szukać innego zajęcia. Czym się

pani teraz zajmuje?

- Jestem projektantką mody - wycedziła Sunday i zacisnęła usta.

Po cóż miałaby przekonywać tę antypatyczną parę, że

najpopularniejsze modelki nie narzekają na brak propozycji nawet po

RS

background image

52

przekroczeniu trzydziestki, a nawet czterdziestki. Pani Grimwade

wyglądała jak smarkula, ale to wcale nie dodawało jej uroku. Sunday

odetchnęła z ulgą, gdy Grimwade'owie wzięli z kolei na spytki siostrę

Agatę Annę.

- Ilu pasażerów zamierza pan jeszcze zabrać, panie Hazard? -

zapytała, odwracając się do Simona.

- Tylko jednego.

Sunday z uwagą obserwowała profil przewodnika. Miał bardzo

ładne uszy. Nie za duże i nie za małe, przylegające do głowy.

Niespodziewanie poczuła silną pokusę, by dmuchnąć lekko w

kształtne ucho Simona Hazarda. Ciekawe, jak by się wówczas

zachował! Nie miała pojęcia, dlaczego przyszedł jej do głowy ten

zwariowany pomysł. Może upał i wilgotne powietrze wpływały na jej

usposobienie bardziej, niż przypuszczała. Skarciła się w duchu za tę

skłonność do nieodpowiedzialnych wybryków i zaczęła uważniej

słuchać wyjaśnień Simona.

- Jedziemy teraz na spotkanie z pułkownikiem Arturem Bantry.

- Będzie nas spora gromadka - stwierdziła Sunday.

- Większa, niż początkowo sądziłem - odparł Simon. - Siostra

Agata Anna dołączyła do nas całkiem niespodziewanie, a pułkownik

zgłosił się dopiero wczoraj po południu.

- Im towarzystwo liczniejsze, tym lepsza zabawa - odparła z

rezygnacją Sunday i odgarnęła włosy opadające na plecy. Żałowała,

że rano nie miała czasu, by zapleść je w warkocz.

- Ciekawa myśl - mruknął bez przekonania Simon.

RS

background image

53

- Czuję się jak bohaterka kryminału Agaty Christie. Akcja jej

książek rozgrywa się często na statku, w luksusowym pociągu albo

podczas egzotycznej wyprawy. Niespodziewanie dochodzi do

tajemniczego morderstwa.

- Wszyscy wydają się podejrzani, ale nie dotyczy to rzecz jasna,

przewodnika, który jest człowiekiem godnym zaufania, ogromnie

zapracowanym i marnie opłacanym.

- Czyżby?- zapytała z powątpiewaniem Sunday.

- Oczywiście - rzekł stanowczo Simon, zerkając na nią z ukosa. -

Wydaje mi się, że w jednym z kryminałów morderczynią okazała się

urodziwa modelka.

- Wykluczone - stwierdziła panna Harrington, wzruszając

ramionami. - Bzdury wyssane z palca. - Zerknęła na przednie

siedzenie terenowego auta. Wkrótce będzie się musiała posunąć, by

zrobić miejsce pułkownikowi, co oznaczało, że wyląduje niemal na

kolanach Simona Hazarda! Dodała głośno: - Będziemy stłoczeni jak

sardynki w puszce.

- Proszę się nie martwić. Podczas moich wypraw obowiązuje

jedna podstawowa zasada: nawet w zatłoczonym samochodzie nie

wolno mordować współpasażerów - odparł z uśmiechem. W tej samej

chwili zatrzymali się przed luksusowym hotelem. U wejścia stał

nieskazitelnie ubrany dżentelmen w marynarce przypominającej

krojem mundur, na której widniały niezliczone baretki orderów. U

jego nóg leżał niewielki skórzany plecak. Świeżo wyczyszczone buty

lśniły jak lustro. Mężczyzna opierał się na lasce z mosiężną gałką.

- Pułkownik Bantry?

RS

background image

54

- Owszem. Pan Simon Hazard? Przewodnik skinął głową.

- Wezmę pański bagaż.

- Nie trzeba, dam sobie radę. Dzięki, młody człowieku. Po

chwili plecak znalazł się w bagażniku. Artur Bantry usiadł przy oknie

na przednim siedzeniu auta.

- Przedstawię pana innym uczestnikom wyprawy - powiedział

Simon do pułkownika, który stanowił idealne wcielenie brytyjskiego

dżentlemena.

Sunday przysłuchiwała się rozmowom i obserwowała

wszystkich z uwagą. Przywitała się z nowym pasażerem nadzwyczaj

uprzejmie, chociaż nie dawało jej spokoju zdanie wypowiedziane

przez Simona poprzedniego dnia w świątyni odpoczywającego Buddy.

Pozory mylą.

Miała osobliwe przeczucie dotyczące współpasażerów. Otaczała

ich dziwna aura, którą trudno było określić. Nadzwyczaj irytujące

doznanie, Sunday czuła się jak na balu maskowym, gdzie każdy udaje

kogoś, kim nie jest...

RS

background image

55

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Po namyśle Sunday zmieniła, zdanie. Podczas czterodniowej

podróży sfatygowanym autem terenowym Simona Hazarda doszła do

wniosku, że niesłusznie podejrzewała współpasażerów o skłonność do

mistyfikacji.

Uczestnicy wyprawy nie narzekali na brak niezwykłych wrażeń.

Trzęśli się w aucie na wyboistych drogach, umykali przed

ciężarówkami prowadzonymi po wariacku przez miejscowych

kierowców, odżywiali się przede wszystkim owocami ó grubej skórce,

by uniknąć drobnoustrojów powodujących rozstrój żołądka, nocowali

w przydrożnych zajazdach, a o higienę mogli zadbać w prymitywnych

łazienkach lub w chłodnym cieniu tropikalnych zagajników.

Siostra Agata Anna znosiła spokojnie wszelkie niewygody i nie

traciła dobrego humoru. Od czasu do czasu gawędziła ze

współpasażerami, najchętniej jednak studiowała grubą książkę pod

tytułem „Droga do świętości".

Grimwade'owie nie stanęli na wysokości zadania. Młodzi

małżonkowie byli dziecinni, ciekawscy, natarczywi i przesadnie czuli

wobec siebie. Na domiar złego gadali jak najęci.

Pułkownik stanowił ich całkowite przeciwieństwo; niezwykle

uprzejmy, dbając o dobre maniery, pełen rezerwy, nienaganny i

brytyjski w każdym calu.

Największym zaskoczeniem stał się dla Sunday Simon Hazard.

Była przygotowana na najgorsze, a tymczasem okazało się, że

RS

background image

56

przewodnik znakomicie radzi sobie z gromadką pasażerów. Był

urodzonym przywódcą, wytrawnym dyplomatą, cierpliwym

mediatorem. Nie tracił nigdy dobrego humoru i sypał jak z rękawa

ciekawymi anegdotami o życiu w tropikalnej dżungli.

- Jak wspomniałem - powiedział z naciskiem, wracając do

rozmowy, którą zaczęli przed obiadem - słoń jest zwierzęciem...

- Nieprzewidywalnym - wpadła mu w słowo Sunday. Znała na

pamięć najważniejsze zasady dotyczące lasów tropikalnych. Simon

ukazał w uśmiechu olśniewająco białe zęby.

- Zapamiętałaś!

- Oczywiście.

- Proszę wszystkich o uwagę! - zawołał Simon, niespodziewanie

poważniejąc. — Jedziemy teraz do Lamphun, a stamtąd do Chiang

Mai i dalej do Mae Hong Son. Droga jest wąska, błotnista, w porze

deszczowej bardzo zdradliwa. - Sunday uświadomiła sobie, że na

północy często pada. Simon wspomniał o tym na początku wyprawy.

Wkrótce padła kolejna, dość zagadkowa informacja. - Ostatnio

zdarzają się tam... nieprzyjemne wypadki.

- Jakiego rodzaju? - zapytała zaniepokojona Sunday.

- Od czasu do czasu bandy krajowców napadają na turystów i

zabierają im zegarki albo trochę gotówki. Nie ma się czym

przejmować. Musimy po prostu zachować ostrożność.

- Co to znaczy?- nie dawała za wygraną coraz bardziej zbita z

tropu Sunday.

RS

background image

57

- Trzeba ukryć wszystkie cenne przedmioty. Będziemy unikać

postojów. Gdybyśmy zostali napadnięci, proszę zachować spokój i w

ogóle się nie odzywać. Sam będę negocjował z szefem bandy.

- Od czasu do czasu musimy przystanąć - oznajmiła z naciskiem

Sunday.

Przewodnik wolno jechał drogą wspinającą się po zboczu

wzgórza.

- Przewidziałem krótkie postoje co dwie godziny. -Zerknął w

lusterko wsteczne, by sprawdzić reakcję siedzących na tylnym

siedzeniu pasażerów. - Czy są pytania?

- Wszystko jasne, kolego - odrzekł potulnie Nigel Grimwade.

- Zrozumieli państwo, o co mi chodzi? - Pasażerowie zgodnie

pokiwali głowami.- Pułkowniku, ma pan w tych sprawach duże

doświadczenie. Zechce pan coś dodać?

Brytyjczyk pokręcił głową i oznajmił:

- Odpowiem panu znanym od dawna powiedzeniem. - Wszyscy

nadstawili uszu. Pułkownik Bantry podkręcił wąsa. Sunday

zauważyła, że robi to, ilekroć jest zdenerwowany. Drżały mu ręce. -

„Mędrzec trzyma język za zębami i robi, co do niego należy".

- Jeszcze jedno przysłowie - mruknęła z westchnieniem Sunday.

- To cytat z pism Johna Seldena, angielskiego prawnika i

antykwariusza żyjącego w siedemnastym wieku - oznajmił pułkownik

z wymuszonym uśmiechem.

- Czym się zajmuje antykwariusz? - pisnęła zaciekawiona

Millicent Grimwade.

RS

background image

58

- Kolekcjonuje lub sprzedaje stare przedmioty i książki -

wyjaśnił uprzejmie Artur Bantry, stukając laską w czubek lśniącego

jak lustro buta. Mimo czterodniowej podróży w trudnych warunkach

angielski dżentelmen wyglądał nienagannie.

- O rany, pan to ma głowę pełną książkowych mądrości!

Ciekawe, co na to pańska szanowna połowica! - wykrzyknęła młoda

Australijka.

Artur Bantry chrząknął i rzucił obojętnym tonem:

- Jestem kawalerem.

- Nic dziwnego - odrzekła teatralnym szeptem Millicent i

parsknęła śmiechem.

- Selden wypowiedział sporo trafnych uwag na temat

małżeństwa. Jedna z nich brzmi: „Tylko szaleńcy decydują się na

ślub" - oznajmił z satysfakcją pułkownik.

- Nie rozumiem - odparła po chwili pani Grimwade, marszcząc,

brwi z wysiłku.

- Nic dziwnego - odparł uprzejmie pułkownik, uśmiechając się

pod wąsem. Simon uznał, że najwyższa pora wtrącić swoje trzy

grosze, i zaczął pleść niestworzone historie o żyjących w dżungli

zwierzętach.

- Ale fantazjowałeś! - kpiła Sunday, próbując opanować

gwałtowny atak śmiechu. W trakcie podróży uznali za stosowne po

raz wtóry przejść na ty. Szli przez wilgotne zarośla, szukając

ustronnego miejsca.

- Przyznaję, że trochę zmyślałem, ale w moich historyjkach było

też ziarno prawdy.

RS

background image

59

- Bez trudu opanowałeś sytuację, gdy zanosiło się na awanturę.

- Naprawdę groziła nam wielka kłótnia? - zapytał z uśmiechem

Simon. Udawał, że nie wie, o co chodzi.

- Nasza słodka pani Grimwade i pułkownik Bantry gotowi byli

skoczyć sobie do oczu.

- Czyżby?

- Oczywiście.

- Pamiętaj o podstawowej zasadzie obowiązującej w czasie

prowadzonych przeze mnie wypraw - powiedział z naciskiem Simon.

- Jasne. Nie wolno mordować współpasażerów, zgadłam?

- To wcale nie jest takie zabawne, Sunday. Mogą być kłopoty -

odparł Simon, poważniejąc.

- Czyżbyś stracił nagle poczucie humoru? - spytała zdziwiona

Sunday. Simon przyznał w duchu, że od pewnego czasu nadrabia

miną. Sunday niespodziewanie zmieniła temat. - Czy musisz deptać

mi po piętach nawet wówczas, gdy udaję się... na stronę? - zapytała,

gdy maszerowali przez zagajnik.

- Oczywiście. To należy do obowiązków przewodnika - odparł

Hazard, wzdychając ciężko.

- Nie sądzisz, że równie dobrze mogłaby mi towarzyszyć siostra

Agata Anna lub pani Grimwade? - mruknęła Sunday. Po chwili

namysłu dodała: - Nie, słodka Millicent nie wchodzi w rachubę.

- Siostrzyczka wcale nie miała ochoty ruszać się z auta, a pani

Grimwade pomknęła w zarośla z ukochanym małżonkiem, nie

oglądając się na innych. Pułkownik zwykł sam troszczyć się o swoje

RS

background image

60

potrzeby i bezpieczeństwo. Z tego wynika, że ja musiałem ci

towarzyszyć. W czasie podróży jestem za ciebie odpowiedzialny.

Zirytowana Sunday wymamrotała coś niezrozumiale. Simon

dodał:

- Przy mnie nic ci się nie stanie. Mam broń. Sunday stanęła jak

wryta. Po chwili odwróciła się na pięcie i spojrzała swemu

przewodnikowi prosto w oczy.

- Przez cały czas nosisz przy sobie pistolet?

- Nie tylko - odparł spokojnie. Panna Harrington była wyraźnie

zbita z tropu. Simon pochylił się i dotknął cholewy wysokiego buta. -

Noszę tu nóż myśliwski; pożegnalny upominek od rodziny. Ostrze ma

ponad dwanaście centymetrów i tnie wszystko jak masło.

- Poranisz sobie nogę! - zaniepokoiła się nie na żarty jego

towarzyszka. Spoglądała na Hazarda szeroko otwartymi zielonymi

oczyma.

- W cholewkę buta wszyty został specjalny schowek. Pistolet

noszę pod koszulą. - Simon sięgnął do ukrytej kabury i wyjął z niej

mały rewolwer typu baretta. - Niepozorny, ale skuteczny - zapewnił

sprawdzając dwukrotnie, czy broń jest zabezpieczona.

- Schowaj to - mruknęła Sunday. Zadrżała pomimo tropikalnego

upału i potarła dłońmi ramiona. Simon posłusznie włożył rewolwer do

kabury. Niespodziewanie przyszło mu do głowy, że nadarza mu się

doskonała sposobność, by objąć ramieniem wystraszoną klientkę.

Miał nadzieję, że nie skończyłoby się na przyjacielskim uścisku.

Sunday obrzuciła go badawczym spojrzeniem i oparła dłonie na

biodrach. Zirytowana, tupnęła nogą w lekko wilgotną ziemię. Simon

RS

background image

61

zauważył, że jego klientka prezentuje się znakomicie w

dopasowanych dżinsach.

- Mogę wiedzieć, co cię tak rozbawiło?

- Wykluczone - odparł stanowczo. Miał nadzieję, że Sunday nie

domyśli się, w czym rzecz.

- Może jednak wydusisz to z siebie? - odparła, mrużąc swoje

zielone kocie oczy.

- Nie! Wyznanie tego byłoby dla mnie zbyt krępujące. - Umilkł z

obawy, że powie za dużo. Na policzkach Sunday pojawiły się

rumieńce.

- Skoro o tym mowa, nie sądzisz, że ja również mogę się czuć

skrępowana? Potrzebuję chwili samotności, a ty mi depczesz po

piętach.

- Odwrócę się plecami.

Natychmiast spełnił obietnicę i czekał cierpliwie, rozmyślając o

problemach związanych z wyprawą. Drgnął, kiedy Sunday położyła

dłoń na jego ramieniu. Oboje wy-buchnęli śmiechem. Simon poczuł

miłe ciepło w okolicy serca. Panną Harrington śmiała się uroczo.

Ruszyli w stronę drogi. Simon obserwował ukradkiem idącą

obok niego dziewczynę. Nie dostrzegł ani śladu makijażu. Długie

włosy pod wpływem wilgotnego powietrza zwijały się w naturalne

loki. Gdy opuścili Bangkok, Sunday przestała się stroić. Paradowała

na okrągło w tym samym swetrze i dżinsach, a mimo to Simon gotów

był przysiąc, że nie spotkał dotąd równie atrakcyjnej kobiety.

Ze strony Sunday Harrington groziło mu poważne

niebezpieczeństwo. Wytrącała go z równowagi. To przez nią był na

RS

background image

62

najprostszej drodze do złamania solennych obietnic i postanowień,

które podjął przed rokiem. Kilkutygodniowa wędrówka po Tajlandii

w towarzystwie rudowłosej piękności to wyjątkowo ryzykowne

przedsięwzięcie.

Simon doskonale pamiętał, że w marynarce określano w ten

sposób zadania wymagające żelaznych nerwów i wielkiej odporności

psychicznej. Ilekroć stawała mu przed oczyma smukła postać w

wyzywającym bikini, czuł wielką pokusę, by na kształtnych piersiach

i zgrabnych pośladkach, okrytych niegdyś skrawkami czerwonej

tkaniny, położyć swoje dłonie. Jaka szkoda, że miał tylko dwie ręce...

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Mógłby okryć...

pocałunkami tę uroczą dziewczynę. Na samą myśl o śmiałych

pieszczotach poczuł się nieswojo.

- To wygląda podejrzanie - mruknęła Sunday.

- Co takiego? - zapytał niezbyt przytomnie wyrwany z

erotycznych fantazji Simon. Sunday wskazała ręką widoczny między

drzewami kawałek drogi.

Simon objął jednym spojrzeniem samochód terenowy

zaparkowany na poboczu i stojącą w odległości dwudziestu metrów

ciężarówkę, która uniemożliwiała przejazd. Zaklął cicho.

- Co się stało? - zapytała Sunday.

- Musimy natychmiast wrócić do auta.

- Simonie, o co chodzi? - nie dawała za wygraną Sunday, gdy

biegli do samochodu.

- Rób dokładnie to, co mówię.

- Boję się.

RS

background image

63

- I słusznie. Wsiądź do auta i dopilnuj, żeby nikt się z niego nie

ruszał - burknął Simon.

- Dlaczego? - spytała krótko.

Simon milczał przez chwilę. Łudził się nadzieją, że przecenia

niebezpieczeństwo, ale w gruncie rzeczy nie miał złudzeń.

- To napad - wyjaśnił.

RS

background image

64

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Święci pańscy! Co to za ludzie? - zapytała nerwowym szeptem

siostra Agata Anna, gdy Sunday wsiadła do auta i pospiesznie

zamknęła za sobą drzwi.

- Rzezimieszki spod ciemnej gwiazdy - wtrącił pułkownik

Bantry. - Takie odniosłem wrażenie.

- Simon jest tego samego zdania - odparła spokojnie Sunday. -

Powiedział, że to napad.

- O mój Boże, na pewno nas pozabijają! - lamentowała Millicent

Grimwade. - Zabiorą nam wszystko, zbiją na kwaśne jabłko i zostawią

w środku dżungli na pewną śmierć.

Wybuchnęła płaczem i objęła kurczowo swego małżonka.

Reszta podróżników przyjęła jej reakcję bez zdziwienia. Sunday

unikała zwykle ostrych słów, ale tym razem na nic by się zdało

owijanie w bawełnę.

- Niech się pani natychmiast przestanie wygłupiać -burknęła

szorstko. - Śmierć nam nie grozi.

- Skąd ta pewność? - dobiegł ją z tyłu stłumiony głos.

- Simon wie, co robi - odparła stanowczo.

- Domyślam się, że darzy pani naszego przewodnika dużym

zaufaniem - stwierdził Artur Bantry, obrzucając pannę Harrington

taksującym spojrzeniem.

- Simon Hazard zna te okolice jak własną kieszeń.

RS

background image

65

Mówi płynnie językiem krajowców, rozumie ich mentalność i

zwyczaje. Jako przewodnik, nie ma sobie równych - stwierdziła z

naciskiem.

- Matka przełożona ufa mu bez zastrzeżeń - wtrąciła siostra

Agata Anna, która siedziała nieruchomo z rękoma zaciśniętymi na

książce.

- Szkoda, że w niczym nie mogę mu pomóc. Okropne jest to

poczucie bezradności - powiedziała Sunday, bardziej do siebie niż do

współpasażerów. Po chwili zagadnęła emerytowanego wojskowego: -

Pan ma na imię Artur, prawda?

- Owszem, nazywam się Artur Egbert Bantry. Noszę imię

legendarnego króla Anglii, przewodzącego niegdyś rycerzom

Okrągłego Stołu - oznajmił z dumą i wzruszeniem:

- Drogi panie Bantry, jaka szkoda, że nie ma pan solidnego

miecza jak tamci rycerze stwierdziła z westchnieniem Sunday.

- I tu się pani myli - odparł pułkownik. Odkręcił mosiężną gałkę

laski. Oczom zdumionych pasażerów ukazało się cienkie ostrze

krótkiej szpady. - Noszę to przy sobie na wszelki wypadek.

- O rany! Niezły majcher, kolego - jęknął Nigel Grimwade. -

Lepiej go schować, nim ktoś zostanie ranny.

- Słusznie, proszę schować tę broń. Simon na pewno sobie

poradzi z tymi łotrami.

- Jest uzbrojony? - dopytywał się pułkownik, mrużąc oczy.

- Oczywiście. Nosi rewolwer typu baretta w kaburze na plecach i

nóż myśliwski ukryty w bucie, lecz nie sądzę, żeby musiał się nimi

posłużyć - stwierdziła Sunday, próbując uspokoić współpasażerów.

RS

background image

66

Obserwowała uważnie Simona pogrążonego w rozmowie z

uzbrojonym po zęby mężczyzną w wojskowej czapce, który wyglądał

na przywódcę bandy. Za nim stało kilku jego podwładnych.

- Ciekawe, o czym rozmawiają - szepnęła zamyślona. Dyskusja

była ożywiona.

Niespodziewanie zaczęło padać. Strugi deszczu spływały po

szybach auta. Sunday nie odważyła się włączyć wycieraczek, choć

coraz trudniej było jej obserwować Simona i jego rozmówcę.

Kątem oka dostrzegła jakieś sylwetki wyłaniające się z lasu i

wstrzymała oddech. Była przerażona. Na drodze pojawili się czterej

mężczyźni uzbrojeni w maczety i karabiny. Banda była liczniejsza,

niż sądzili uczestnicy wyprawy.

Sunday nie miała pojęcia, czy Simon zauważył czwórkę

krajowców. Ciekawe, czy poradziłby sobie łatwiej, gdyby u jego boku

pojawiła się niespodziewanie rosła kobieta, wyższa o głowę od tych

azjatyckich kurdupli. Wszystko wskazywało na to, że Nigel i

pułkownik nie kwapią się z pomocą.

- Panie Bantry, pan tu rządzi - powiedziała stanowczo Sunday. -

Jeśli sprawy przybiorą niekorzystny obrót, proszę uruchomić auto i

uciekać, gdzie pieprz rośnie.

- Słucham? - wyjąkał Artur Bantry.

- Powtarzam, jeśli będzie źle, proszę ratować siebie i innych -

powtórzyła z irytacją Sunday.

- Co pani chce zrobić? - zapytała Millicent Grimwade, prostując

się i odgarniając włosy z zapłakanej twarzy.

- Pomóc Simonowi.

RS

background image

67

- Niech panią Bóg prowadzi - powiedziała uroczyście młoda

zakonnica.

- Dzięki, siostro.

Sunday wysiadła z auta, odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić,

wymamrotała kilka słów zachęty, by nabrać pewności, że postępuje

właściwie, i ruszyła w kierunku Simona rozmawiającego z

bandziorami na środku drogi.

Cholera jasna! Co tej dziewczynie strzeliło do głowy?

Powiedział jej przecież wyraźnie, że cokolwiek się stanie, ma

pozostać w aucie. Gdyby, nie posłuchała, przysporzyłaby mu tylko

kłopotów. Negocjacje z szefem bandy niebezpiecznie się przeciągały.

Simon daremnie próbował wytargować bezpieczny przejazd dla

swoich podopiecznych. Obecność kobiety z pewnością pogorszy tylko

sytuację, zwłaszcza że rabusie z pogranicza nie spotkali dotąd

dziewczyny tak pięknej, oryginalnej i zniewalającej jak Sunday

Harrington.

Napastnicy zwracali się do niego po rajsku, a między sobą

paplali w miejscowych dialektach, używanych powszechnie na

pograniczu. Simon podejrzewał, że przywódca bandy zna angielski,

podobnie jak część jego ludzi. Nie miał pojęcia, jak ostrzec

nadchodzącą Sudany, że pakuje się w kłopoty. Miał nadzieję, że zdoła

jej dać jakiś sygnał, i modlił się w duchu, aby pojęła, co chodzi.

- Powiedziałem, że masz zostać w aucie - mruknął półgłosem,

gdy podeszła bliżej.

RS

background image

68

Sunday stanęła obok przewodnika, popatrzyła mu w oczy i

uśmiechnęła się promiennie, mimo to Simon od razu spostrzegł, że

jest zaniepokojona.

- Zastanawiałam się, co cię tutaj zatrzymało.

- Mam kilka spraw do omówienia z tymi ludźmi oraz ich szefem,

panem Ho.

- Ich przywódca nazywa się Ho?

- Owszem. - Simon wskazał niskiego mężczyznę z wielkim

karabinem. Popatrzył na szefa bandy, najwyższym wysiłkiem woli

tłumiąc nerwowy śmiech. Ho! Ho! Ho! Na szczęście Sunday

przyglądała się krajowcom z kamienną twarzą.

- Czyżby samochód tych panów odmówił posłuszeństwa? -

zapytała niewinnie, zerkając na ustawioną w poprzek drogi mocno

sfatygowaną ciężarówkę.

- Pogadam z nimi na ten temat. - Simon oznajmił po tajsku, że

młodą damę niepokoi stan techniczny blokującego przejazd

samochodu. Ho odpowiedział potokiem obco brzmiących słów,

którym towarzyszyło energiczne wymachiwanie rękoma oraz...

półautomatycznym karabinem. Ho trajkotał nieprzerwanie przez kilka

minut. Potem nastąpiła krótka przerwa.

- Ciężarówka wcale nie jest zepsuta - streścił jego wywody

Simon.

- W takim razie ten pan z pewnością będzie na tyle uprzejmy, by

ją zaparkować na poboczu drogi i umożliwić nam przejazd - oznajmiła

Sunday, starannie dobierając słowa. - Wiadomo, że mężczyzna

RS

background image

69

odważny i mądry nie atakuje kobiet ani ludzi bezbronnych. Czytałam

o tym w rozmaitych sławnych dziełach.

Ubawiony Simon chętnie zapytałby o tytuły książek i nazwiska

autorów. Podziwiał spryt dziewczyny, która zwracała się

bezpośrednio do przywódcy bandy, jakby zakładała, że rozumie każde

jej słowo. Prawdopodobnie tak było w istocie.

Ho odezwał się ponownie. Simon odpowiedział i przetłumaczył

krótką wymianę zdań.

- Przywódca tej grupy pyta, czy wieziemy... mak lub makowiny.

- Słucham?- Sunday nie kryła zdumienia.

- Ma chyba na myśli opium.

- Coś podobnego!

- Zapewniłem go, że nie posiadamy żadnych narkotyków - dodał

Simon.

- Jak można nas podejrzewać o przewóz opium! - zawołała

panna Harrington, krzywiąc się z niesmakiem. -Mamy w walizkach

jedynie trochę ubrań i rzeczy osobistych. Wystarczy rzut oka, by się

przekonać, że jesteśmy zwykłymi turystami. Ci panowie zauważyli

chyba wśród nas zakonnicę, która udaje się do szpitala w Chiang Mai.

To powinno ich przekonać.

Jeden z napastników podszedł bliżej i zaczął trajkotać w

miejscowym dialekcie. Potem wskazał palcem pannę Sunday

Harrington. Ho przetłumaczył długą tyradę na tajski. Złodzieje

wpatrywali się uważnie w urodziwą Amerykankę.

- O co im chodzi? - zapytała dziewczyna.

RS

background image

70

- Chcą wiedzieć, czy to jest twój naturalny kolor włosów, czy też

ufarbowałaś je sokiem z czerwonej jagody.

- Nie są farbowane - stwierdziła z oburzeniem Sunday, dotykając

swoich włosów.

Kolejny mężczyzna wysunął się do przodu i zaczął mamrotać,

szczerząc w uśmiechu mocno przerzedzone zęby.

- Pyta, czy wszyscy Amerykanie są równie wysocy jak my.

Sunday wyprostowała się, uniosła wysoko głowę i spojrzała z

góry na niskiego człowieczka.,

- Szkoda, że nie znam ich języka - mruknęła. - Powiedziałabym,

że jesteśmy narodem olbrzymów.

- Sądzę, że i tak zrozumiał twoją odpowiedź - stwierdził kpiąco

Simon.

Ho przywołał swoich ludzi. Młodzi mężczyźni, którzy niedawno

wyszli z lasu, podeszli do Amerykanów. Przywódca bandy nie

odrywał wzroku od Sunday. Hazard był coraz bardziej zaniepokojony.

Po chwili Ho znowu przemówił. Simon wysłuchał z uwagą jego

słów. Kiedy zrozumiał, o co chodzi, wiedziony nagłym impulsem

objął Sunday i przyciągnął ją do siebie.

- Co cię napadło? - szepnęła zdziwiona dziewczyna.

- Ten facet złożył mi pewną propozycję. Chodzi o ciebie -

powiedział zakłopotany Simon, obawiając się gwałtownej reakcji

swojej towarzyszki podróży.

- O mnie?

RS

background image

71

Simon był wściekły. Czuł, że krew uderza mu do głowy, ale

musiał zachować kamienną twarz. Od tego zależało ich

bezpieczeństwo.

- Powiedziałem panu Ho, że nasze zwyczaje nie pozwalają mi na

przyjęcie jego oferty.

- Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej? - burknęła Sunday. Jej

zielone oczy pociemniały ze złości.

- Oznajmiłem, że nie mogę cię sprzedać.

- Nie możesz - stwierdziła, energicznie kręcąc głową. Simon

przytulił ją mocniej. Sunday drgnęła, czując ciepło jego ciała.

Hazardowi przemknęło przez myśl, że przyjemnie jest trzymać ją w

ramionach. Idealnie do siebie pasowali. Zaklął cicho. Mimo woli

zadawał sobie pytanie, czy stanowiliby dobraną parę.

Później będzie czas, by się o tym przekonać, pomyślał. Jeśli

wyjdą cało z opresji, na pewno znajdą do tego sposobność.

- Wyjaśniłem, że w naszym kraju nie wolno mężczyźnie

sprzedawać... żony. - Sunday przyjęła te słowa z miną wytrawnego

pokerzysty. Simon podziwiał jej spokój.- Poza tym, moim zdaniem,

dwie świnie to stanowczo zbyt niska cena za kobietę taką jak ty.

- Dwie... świnie? - wykrztusiła z najwyższym oburzeniem.

W tej samej chwili ponownie zaczęło padać. Nie mogło być

gorzej. W mgnieniu oka przemokli oboje do suchej nitki. Sweter i

dżinsy oblepiły ciasno smukłą postać dziewczyny.

- Jestem zupełnie mokra - poskarżyła się tonem obrażonej

księżniczki. Zadrżała i skuliła się z zimna. - Musimy wracać do auta.

Trzeba ruszać do Chiang Mai.

RS

background image

72

- Przeziębisz się, kochanie - powiedział troskliwie Simon,

obejmując ją mocniej.

- Umrę tu z zimna, najdroższy - lamentowała Sunday, szczękając

zębami. Ho machnął ręką.

- Możecie jechać - rzucił w swoim języku. Simon wiedział, że

nie należy przeciągać struny, ale ciekawość okazała się silniejsza.

- Co pana skłoniło do podjęcia takiej decyzji?

Ho opuścił lufę karabinu, uśmiechnął się tajemniczo i odparł w

swoim języku:

- Ta młoda dama miała rację. Mężczyzna odważny i mądry nie

atakuje kobiet ani bezbronnych turystów.

Przywódca bandy polecił swoim podwładnym przesunąć

ciężarówkę.

- Dziękuję, panie Ho - odrzekł uprzejmie Simon w miejscowym

języku. Złodziej ruszył ku zaroślom dumny jak paw. Nagle odwrócił

głowę i rzucił przez ramię:

- Dam ci za tę kobietę trzy świnie, zgoda?

- To korzystna propozycja, ale za nic w świecie nie rozstanę się z

moją żoną. - Simon wzruszył ramionami. - Oczarowała mnie.

- To niezwykła kobieta - przyznał szef bandy.

- Słuszna uwaga. - Simon odwrócił się i pospieszył do auta,

ciągnąc za sobą pannę Harrington.

- Co powiedział ten łobuz? - zapytała szeptem Sunday. Nie

zrozumiała ani słowa; mężczyźni rozmawiali po tajsku.

- Pozwolił nam odjechać.

- 1 co jeszcze?

RS

background image

73

- Zaproponował mi za ciebie aż trzy świnie - powiedział Simon,

obejmując ją ramieniem. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie

martw się. Odrzuciłem jego propozycję.

- Przestań się wygłupiać - burknęła Sunday, osłaniając twarz

przed zacinającym deszczem. - Mógłbyś mi przynajmniej

podziękować.

- Za co? - odparł Simon marszcząc brwi.

- Dzięki mnie wyszedłeś cało z tej opresji - stwierdziła, patrząc

na niego znacząco.

- Nie sądzisz chyba.

- Ależ tak!

Simon nie mógł pozwolić, by ta zarozumiała pannica sądziła, że

wyciągnęła go z kłopotów. Gdy raz wbije sobie coś takiego do głowy,

będzie mu to wypominać do końca życia.

- Doskonale sobie radziłem, póki się nie wtrąciłaś.

- Czyżby?

- Oczywiście. - Simon odetchnął głęboko, próbując odzyskać

spokój. - Kazałem ci pozostać w aucie. Dlaczego mnie nie

posłuchałaś?

- Uznałam, że trzeba odwrócić uwagę tych bandziorów. To był

jedyny sposób, żeby ci pomóc.

- Doprawdy? - Simon nie wierzył własnym uszom. Targały nim

sprzeczne uczucia. Nie wiedział, czy wolałby udusić tę wariatkę, czy

też zasypać ją pocałunkami. A może jedno i drugie? - To miała być

pomoc?

- Znasz inne określenie?

RS

background image

74

- Jasne: czyste wariactwo.

- Nonsens! Byłeś sam przeciwko... - Sunday szybko liczyła

bandytów - siedmiu czy też ośmiu dobrze uzbrojonym mężczyznom.

Siłą nic byś nie zdziałał. Należało okazać trochę sprytu.

- Chcesz powiedzieć, że we dwoje mieliśmy większe szanse? -

ironizował Simon.

- Chyba tak - odparła Sunday, zagryzając wargi. Simon

przystanął i spojrzał jej prosto w oczy.

- Z tego wniosek, że twoja smukła postać, ruda czupryna i

zielone oczy wprawiły ośmiu uzbrojonych po zęby łajdaków w takie

osłupienie, że nie tknęli mnie nawet palcem.

- Skoro tak stawiasz sprawę, rzeczywiście zachowałam się jak

idiotka- przyznała Sunday.

- Bo zachowałaś się idiotycznie! - krzyknął Simon. Sunday

zamrugała powiekami.

- Dlaczego na mnie krzyczysz?

Rzeczywiście wrzeszczał jak opętany.

- Jestem wściekły. Omal nie umarłem ze strachu. - Ujął w dłonie

jej twarz. - Strasznie się o ciebie bałem. Co gorsza marzę, by cię

pocałować i gdyby nie to, że mamy sporą widownię, zrobiłbym to

natychmiast.

Sunday patrzyła mu w oczy, nie zważając na strugi deszczu

spływające po twarzy. Simon delikatnie odgarnął mokre kosmyki

przylepione do bladych policzków i szepnął czule:

- Kompletna wariatka.

RS

background image

75

- Chyba muszę przyznać ci rację - odparła, uśmiechając się

niepewnie. - Mam pewną propozycję. To samo poradziłam niedawno

pułkownikowi.

- Zamieniam się w słuch.

- Uciekajmy stąd, gdzie pieprz rośnie.

- Z ust mi to wyjęłaś - przyznał Simon. Szybko popędzili w

stronę auta.

RS

background image

76

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Przeklęci dezerterzy - mamrotała Sunday, wychodząc z

hotelowego pokoju. Była umówiona z Simonem.

Od nieprzyjemnej przygody na drodze minęło kilka dni. Sunday

była wypoczęta. Miała na sobie zupełnie suche, nieskazitelnie czyste i

bardzo eleganckie ubranie. Czekała ją wyprawa na słynny bazar w

Chiang Mai.

Niestety, była jedyną osobą, która postanowiła obejrzeć

miejscowe atrakcje w towarzystwie znakomitego przewodnika.

Nieobecność siostry Agaty Anny była, rzecz jasna, usprawiedliwiona.

Po przybyciu do miasta zakonnica natychmiast udała się do szpitala.

Simon dostarczył tam również paczkę z lekarstwami.

Millicent i Nigel Grimwade'owie nie mieli nic na swoją obronę;

po prostu zwiali niczym szczury z tonącego okrętu. Zrezygnowali z

noclegu, który zarezerwował dla nich Simon. Woleli od razu jechać na

lotnisko i wrócić do Bang-koku. Nie zmienili nawet ubrań.

- I dobrze. To nudziarze - stwierdziła półgłosem Sunday,

zarzucając na ramię czerwoną torebkę. Pułkownik Bantry również

zdezerterował, chociaż się tego po nim nie spodziewała. Spotkał

rzekomo w mieście szkolnego kolegę imieniem Bunky i postanowił

spędzić trochę czasu w jego towarzystwie, co oznaczało rezygnację z

udziału w wyprawie prowadzonej przez Simona. Angielski

dżentelmen poinformował o tym przewodnika podczas śniadania.

RS

background image

77

Sunday była wściekła na współpasażerów; chodziło jej o

Simona. Ich rezygnacja oznaczała poważny uszczerbek w jego

dochodach. Z pewnością liczył na godziwe honorarium za

kilkutygodniową ekspedycję zorganizowaną dla Grimwade'ów i

pułkownika. Okazało się niespodziewanie, że Sunday będzie jedyną

jego klientką.

Czekała ich poważna rozmowa o pieniądzach. Sunday miała ich

w nadmiarze, Simona czekały spore kłopoty finansowe.

- Jak poruszyć drażliwy problem tak, by nie ucierpiała z tego

powodu jego męska duma? - zastanawiała się głośno, przemierzając

hol.

- Czyja męska duma? - dobiegł ją niespodziewanie znajomy

niski głos. Sunday poczuła, że się rumieni. Odwróciła głowę.

- Witaj, Simonie!

- Cześć, Sunday - odrzekł przewodnik marszcząc brwi. - Kogóż

to nie chciałabyś urazić? O jaki drażliwy problem chodzi?

- Och, to drobiazg - odparła, lekceważąco machając ręką.

- Czyżby? - zapytał z niedowierzaniem. - Nie jestem tego

pewny. Po dramatycznych przeżyciach minionego tygodnia nie

powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic - dodał z wyrzutem.

Sunday była innego zdania. Miała kilka sekretów, które chciała

zachować tylko dla siebie. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby Simon jakiś

cudem poznał niektóre z jej myśli! Czuła się przy nim niepewnie; była

zbita z tropu, a nawet trochę zażenowana.

- O co chodzi, Sunday? - nie dawał za wygraną. Czule musnął jej

ramię; całkiem przypadkowy, niemal mimowolny gest.

RS

background image

78

- O pieniądze - mruknęła dziewczyna.

- Proszę? - Simon najwyraźniej nie zrozumiał, o co jej chodzi.

- Rusz głową, mój drogi. Pomyśl o dolarach, frankach, rupiach,

markach, a przede wszystkim o miejscowej walucie.

- Dlaczego?

- Obawiam się, czy cię będzie stać...

- Na co?

- Na wszystko, co niezbędne w podróży.

- Nie rozumiem.

- Posiłki, benzyna, noclegi...

- Cytujesz ogłoszenia, które widziałaś przy autostradzie? - rzucił

kpiąco.

- Sądzę, że możesz wkrótce mieć poważne kłopoty finansowe,

skoro większość pasażerów zrezygnowała z wyprawy.

- Rozstałem się z nimi bez żalu, przynajmniej jeśli chodzi o

Grimwade'ów - przyznał Simon. W tej sprawie byli zatem

jednomyślni. - Co do pułkownika, to przyzwoity facet, chociaż trzyma

się na dystans. Typowy Anglik,

- Liczyłeś na większą zapłatę - przypomniała Sunday mierząc go

badawczym spojrzeniem.

- Oczywiście.

- Nie wydajesz się zmartwiony poniesioną stratą.

- Masz rację. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał: -Chyba wiesz,

co się mówi o pieniądzach.

- To przyczyna wszelkiego zła, prawda?

RS

background image

79

- Moje ulubione motto brzmi: „Łatwo przyszło, łatwo poszło".

Pieniądze nie są takie ważne - dodał, wzruszając ramionami. - Jako

przewodnik, muszę brać pod uwagę rozmaite okoliczności. Wszystko

może się zdarzyć.

Sunday z uwagą popatrzyła na Hazarda. Wyglądał inaczej niż

zwykle. Nagle pojęła, co się zmieniło.

- Nie włożyłeś swojej marynarskiej czapki!

Simon potwierdził jej spostrzeżenie skinieniem głowy i odgarnął

ciemne falujące włosy.

- Powinienem się ostrzyc - mruknął.

Sunday energicznie przytaknęła. Zauważyła to już pierwszego

dnia.

- Z pewnością w Chiang Mai znajdziesz jakiegoś fryzjera.

- Oczywiście. Problem w tym, że miejscowi fachowcy

wszystkich strzygą tak samo - odparł z uśmiechem. -Gdybym oddał

się w ich ręce, zostałbym ogolony na zero jak buddyjski mnich i

zacząłbym się pewnie zachowywać niczym któryś z nich.

- Nie ma obawy. Nawet gdybyś był łysy jak kolano, z pewnością

nie mógłbyś uchodzić za świątobliwego ascetę - stwierdziła z

naciskiem Sunday.

- Przypomnij mi, żebym cię później zapytał, co miały oznaczać

te zagadkowe słowa - rzucił kpiąco, gdy wyszli z hotelu na zatłoczoną

ulicę. - Gotowa do wielkich zakupów? Uprzedzam, że to będzie

ciężka harówka.

- Zaczynajmy.

RS

background image

80

Wkrótce stanęli u wejścia na bazar. Zapadał zmierzch, ale

miejscowe targowisko czynne było przez całą noc. Przed Sunday

otwierał się nieznany, egzotyczny świat, rozjaśniony blaskiem

mosiężnych latarni. W ich blasku ujrzała stragany oferujące

egzotyczne owoce i kwiaty, wymyślne stroje haftowane w ogniste

smoki, barwne ptaki i groźne chińskie tygrysy. W powietrzu unosiła

się woń orientalnych potraw, a sprzedawcy i kupujący pokrzykiwali w

nie znanych Sunday językach. Kury gdakały, beczały owce, piszczały

małpy, rozlegał się dźwięk dzwonków wiszących na krowich szyjach.

Wokół panowało spore zamieszanie. Kicz i codzienność sąsiadowały

z arcydziełami wschodniego rękodzieła, a kontrasty zapierały dech w

piersiach.

Rozgorączkowana Sunday chłonęła egzotyczne wrażenia. Jej

wzrok biegł od tkaczki pracującej nad barwnym kilimem do

brzęczących naszyjników z monet nanizanych na sznurek tak

zręcznie, że ozdoba sprawiała wrażenie strugi płynnego srebra.

Panna Harrington oraz jej przewodnik wędrowali od straganu do

straganu. Projektantka mody szukała ciekawych drobiazgów,

dyskutowała z rzemieślnikami, którzy mieli dostarczyć jej większe

partie swoich wyrobów. Zamierzała ozdobić nową kolekcję

oryginalnymi dodatkami. Po długiej wędrówce natknęli się w końcu

na stragan z autentycznym tajlandzkim jedwabiem. Różowe i

czerwone tkaniny połyskiwały w świetle latarni.

- Twoje ulubione kolory - zauważył Simon.

Obok piętrzyły się bele materiału w najróżniejszych odcieniach

zieleni, brązu i żółci. Sunday nie mogła od nich oderwać wzroku.

RS

background image

81

Oczyma wyobraźni widziała stroje uszyte z czystego wschodniego

jedwabiu.

- Właśnie tego szukałam - oznajmiła, ciesząc się jak dziecko.

Ścisnęła mocno rękę przewodnika. - Wszystko, co dziś zamówiłam,

idealnie harmonizuje z tymi jedwabiami. Och, Simonie, to więcej, niż

sobie wymarzyłam.

- Zapewniam cię, że będzie więcej podobnych niespodzianek -

szepnął, pochylając się w jej stronę.

Sunday dostrzegła nagle kątem oka znajome sylwetki. Jakaś para

stanęła przy straganie w odległym kącie bazaru. Znajdowali się zbyt

daleko, by mogła przyjrzeć się rysom twarzy, lecz mimo to gotową

była przysiąc, że już widziała tych ludzi. Przez chwilę miała wrażenie,

że to Grimwade'owie, ale po chwili doszła do wniosku, że musiała się

pomylić. Młodzi Australijczycy odlecieli do Bangkoku przed dwoma

dniami.

Z drugiej strony jednak...

Sunday zamierzała wspomnieć Simonowi o tym, co spostrzegła,

ale niespodziewanie spadła jej na policzek kropla deszczu, potem

następna i jeszcze jedna. Nad straganami jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki wyrosły barwne parasole. Po chwili rozpadało

się na dobre.

- Trzeba uciekać - stwierdził Simon, chwytając rękę Sunday. -

Tam! - krzyknął, ciągnąc ją w stronę ciemnych, szeroko otwartych

drzwi.

- Czy ktoś tu mieszka? - spytała, zaglądając w okna niskiego

domku. Wpadli do jakiejś chaty.

RS

background image

82

- Nie, lokatorzy dawno się stąd wynieśli - odparł z

roztargnieniem Simona patrząc jej prosto w oczy. Czuła na policzku i

włosach jego gorący oddech pachnący mocną kawą, którą wypili po

wczesnej kolacji. Nagle Simon objął dłońmi twarz Sunday, która

cofała się, aż poczuła za plecami ścianę lepianki.

- Simonie - szepnęła, z trudem rozpoznając własny głos.

- Sunday - jęknął chrapliwie i westchnął.

Panna Harrington wsłuchiwała się w odgłos deszczu bębniącego

po metalowym dachu. Czuła na twarzy ciepły powiew wilgotnego

powietrza. Ponad ramieniem Simona widziała otwarte drzwi i

wpadający przez nie blask mosiężnej latarni.

- Dlaczego... - szepnęła.

- To było nieuniknione - przerwał jej Simon, podchodząc jeszcze

bliżej. - Oboje zdajemy sobie z tego sprawę od dnia, gdy Ho i jego

banda zatrzymali nas w drodze do Lamphun.

- Tak. Coś się między nami zmieniło.

- Owszem.

- Zmiany zawsze budzą niepokój - oznajmiła.

- Ale czasami są nieuniknione.

- Chyba masz rację - przyznała Sunday, próbując zebrać myśli.

Uniosła głowę i popatrzyła Simonowi prosto w oczy. Hazard objął ją

mocno.

- Niewielu znam mężczyzn wyższych ode mnie. Zwykle patrzę

na znajomych z góry.

- Teraz jest inaczej, prawda? - powiedział z uśmiechem.

RS

background image

83

- Owszem - odrzekła nieśmiało. Simon ujął i podniósł do ust jej

dłoń. Czule musnął wargami delikatną skórę.

- Chciałbym cię pocałować.

- Przecież już to robisz - odparła z westchnieniem.

- A ty chcesz tego pocałunku? - zapytał Simon, patrząc na nią

pociemniałymi z emocji oczyma. Sunday milczała przez chwilę.

- Tak - przyznała wreszcie. Simon dotknął wargami jej ust.

Sunday miała do rozwiązania kolejną zagadkę. Pocałunek Simona

stanowił bez wątpienia spełnienie wszystkich jej pragnień.

Intensywność doznań przeszła najśmielsze oczekiwania. Trzymał ją w

objęciach mężczyzna wyższy zaledwie o parę centymetrów, ale

potężnie zbudowany i szeroki w ramionach. Czuła się przy nim

maleńka, krucha, filigranowa, bezbronna. Rzadko doznawała

podobnych uczuć.

Rozkoszowała się smakiem jego warg, zapachem skóry.

Dotykała go i cieszyła się intensywnością swoich doznań. Początkowo

wmawiała sobie, że zgodziła się na ten pocałunek wyłącznie z

ciekawości, lecz wkrótce zdała sobie sprawę, że ogarnia ją prawdziwa

namiętność.

Zadała sobie pytanie, co wie o tego rodzaju uczuciach.

Cóż, uwielbiała lody truskawkowe, zachody słońca, trzy kolory:

róż, purpurę i czerwień, a także piękną muzykę, dobre jedzenie,

wiosnę i dziewiętnastowieczną poezję.

Co wiedziała o namiętności kochanków?

RS

background image

84

Niewiele. Na jej erotyczne doświadczenia składało się kilka

ukradkowych pocałunków i pospieszne, niezręczne pieszczoty

zakłopotanych młodych mężczyzn w upalną letnią noc.

Czułe dotknięcie rąk Simona oraz jego zmysłowe pocałunki

jasno dawały Sunday do zrozumienia, jakie są chęci i zamiary tego

mężczyzny. Nie ulegało wątpliwości, że Hazard jej pragnie!

Simon zrozumiał poniewczasie, że popełnił błąd. Wielki błąd.

Niewybaczalny.

Od trzech dni czekał niecierpliwie na chwilę, gdy wreszcie

pocałuje Sunday Harrington. Ta myśl nie dawała mu spokoju od

niefortunnego spotkania z Ho i jego bandą.

Powtarzał sobie w duchu, że nie wolno tracić zimnej krwi. Miał

świadomość, że pożądanie wymyka się często spod kontroli. Nie

zamierzał do niczego zmuszać panny Harrington i dlatego tak długo

opierał się pokusie. Chciał mieć pewność, że nie straci głowy i w

każdej sytuacji zachowa się tak jak przystało na rozsądnego

człowieka.

Jego Wysiłki spełzły na niczym.

Gdy pocałował Sunday, ani myślał wypuścić ją z objęć. To był

prawdziwy obłęd!

- Chyba oszaleliśmy - mruknął, delikatnie muskając wargami jej

usta.

- Tak - przyznała, tuląc się do niego.

- Powariowaliśmy - szepnął obsypując pocałunkami jej szyję.

Oczywiście - odrzekła.

RS

background image

85

Nie jesteśmy parą nastolatków - stwierdził, ujmując w dłonie jej

twarz. - Ludzie dorośli powinni kierować się rozsądkiem.

Jego dłonie sunęły w dół, aż objęły piersi Sunday. Oboje

zareagowali gwałtownie na tę pieszczotę. Sutki dziewczyny

stwardniały natychmiast. Simon czuł w dłoniach dziwne mrowienie,

gdy pieścił jej piersi przez czerwony materiał sukienki i cienką

koronkę stanika.

Czuł, że traci panowanie nad sobą. Dżinsy stały się nagle za

ciasne. Jeszcze chwila i skompromituje się w oczach tej ślicznej

dziewczyny. Usłyszał głębokie westchnienie. W pierwszej chwili był

przekonany, że sam zaczerpnął powietrza i wypuścił je powoli, by

nieco ochłonąć. Potem zrozumiał, że to Sunday westchnęła, czując

jego nabrzmiałą męskość. Jego reakcja nie była dla niej tajemnicą,

skoro obejmowali się z całej siły.

- Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie - przyznał, odsuwając

się trochę.

- Proszę?

- Straciłem panowanie nad sobą. - Simon był na siebie wściekły.

Jasne! Zachował się jak wydany na pastwę hormonów nastolatek. -

Nie powinienem był do tego dopuścić.

- Nie mów tak - odparła, z czułością dotykając jego policzka.

- Dlaczego?

- To było takie miłe - wyznała po chwili milczenia.

- Naprawdę?

- Po prostu cudowne - oznajmiła szczerze nieco schrypniętym

głosem. Nie przyszło jej do głowy, że takie wyznanie stanowi dla

RS

background image

86

mężczyzny zachętę i może być odebrane jako objaw świadomej

kokieterii. Sunday wcale nie była kokietką.

- Nie mów tak jęknął Simon, próbując ją ostrzec. Sunday

znieruchomiała i obrzuciła go spojrzeniem pełnych niepokoju

zielonych oczu;

- Dlaczego?

Niewiele brakowało, by Simon wyznał Sunday Harrington całą

prawdę. Miał jedno marzenie. Odczuwał szaloną pokusę, by wziąć ją

w ramiona, rozebrać do naga, ułożyć na miękkiej zielonej trawie i

kochać się z nią przez całą noc. Ogarnęło go silne pożądanie. Chciał ją

posiąść, tak by stali się wreszcie jednym ciałem.

- Pragnę cię - wyjąkał.

- Co powiedziałeś? - zapytała niepewnie. Simon wymamrotał

niewyraźnie jakieś przekleństwo.

- Chcę się z tobą kochać.

- Wybacz mi, Simonie. Zachowałam się jak idiotka. W ogóle o

tym nie pomyślałam. Po prostu nie wzięłam tego pod uwagę.

Oszołomiona gwałtownymi odczuciami, nie była w stanie

kojarzyć oczywistych faktów. Czy ktokolwiek potrafi zachować

rozsądek wobec tak silnych doznań? Sunday poddała się całkowicie

emocjom, które mąciły jasność jej myśli.

- Zachowałam się jak pierwsza naiwna w dziewiętnastowiecznej

komedii - oznajmiła patrząc na kształtny podbródek Simona.

Machinalnie zapięła guziki rozchylonej na piersiach koszuli Hazarda.

- Mam w tych sprawach niewielkie doświadczenie.- Gotów był

RS

background image

87

przyznać jej rację. Sunday dodała szczerze: - Muszę ci powiedzieć, że

od dawna żyję niczym...

- Zakonnica? - podpowiedział. Cichy szept Sunday potwierdził

jego domysły.

- Być może poczujesz się lepiej - oznajmił, bawiąc się

kosmykiem rudych włosów Sunday - jeśli usłyszysz, że od pewnego

czasu ja również zachowuję wstrzemięźliwość jak prawdziwy...

- Mnich?

- Owszem. Myślę, że to wiele tłumaczy - dodał z chełpliwym

uśmieszkiem. Umilkł na moment.

- Co takiego? - Sunday popatrzyła mu w oczy, czekając na

wyjaśnienia.

- Gwałtowność naszych pocałunków i pieszczot.

- Chyba trochę przesadziliśmy - westchnęła.

- Szybko przestaliśmy nad sobą panować.

- Następnym razem zachowamy ostrożność.

Jeśli będą się kierować rozsądkiem i jeśli Simon będzie miał

trochę więcej oleju w głowie, na pewno unikną... następnego razu.

- Chyba przestało padać - oznajmił Hazard. Sunday wysunęła się

z jego objęć i podeszła do drzwi.

- Owszem.

- Czas wracać na bazar i szukać inspiracji dla twojej kolekcji.

- Tak, tak - odrzekła z roztargnieniem, odgarniając z czoła włosy

i wygładzając czerwoną sukienkę. Simon uznał, że musi powiedzieć

coś zabawnego, by rozładować napięcie i przywrócić pogodny nastrój.

RS

background image

88

- Miałem rację oznajmił, gdy ruszyli wąską uliczką omijając

błotniste kałuże,

- W jakiej sprawie? - dopytywała się Sunday. Simon objął ją

ramieniem i stwierdził z przewrotnym uśmiechem:

- Trzy świnie to marna zapłata. Jesteś warta znacznie więcej.

RS

background image

89

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Mężczyzna, który sprzedał nam mapę, wspomniał o

tajemniczych objaśnieniach i symbolach. Co miał na myśli? -

Zastanawiała się Sunday, patrząc na plan kupiony za całkiem sporą

sumę, jak na tajlandzkie warunki. Był wczesny ranek. Podróżników

czekała ośmiogodzinna jazda z Chiang Mai do Mae Hong Son.

Sunday przyglądała się uważnie znakom na brzegu kartki.

- Ustaliliśmy, że szkic przedstawia okolice rzeki Pai -

przypomniał jej Simon. Sunday nie chciała popadać w nadmierny

optymizm, ale w głębi serca żywiła nadzieję, że odkryją tajemniczy

posąg.

- Jak sądzisz, gdzie może się znajdować ukryty Budda?

- Gdzieś w promieniu od dziesięciu do piętnastu kilometrów od

rzeki, o ile mapa nie jest sfałszowana. Musisz się uzbroić w

cierpliwość.

Nic w życiu nie przychodzi łatwo, pomyślała Sunday,

wyglądając przez okno samochodu. Jako modelka i projektantka

musiała okazać sporo wytrwałości i determinacji. Podobnie było w

czasie tajlandzkiej wyprawy. Z drugiej strony jednak mało kto

osiągnął w życiu tak wiele jak trzydziestoletnia Sunday Harrington.

Mimo tych sukcesów od pewnego czasu miała wrażenie, że

czegoś brak w jej życiu; pragnęła namiętności, oddania, uczucia,

pożądania i pasji. Do tej pory poświęcała się bez reszty swojej pracy i

RS

background image

90

firmie. Zdobyła wykształcenie, sławę i uznanie, ale wokół niej zrobiło

się pusto.

Mężczyźni. Poznała ich wielu. Wysocy i niscy, mądrzy i głupi.

Byli wśród nich subtelni artyści oraz podrywacze. Wielu z nią

rywalizowało. Inni harowali dzień i noc; robili kariery, nie oglądając

się na konkurencję. Niektórzy sądzili, że mogą zdobyć każdą

dziewczynę, która wpadnie im w oko. Żaden z nich nie zasługiwał na

miano absolutnego ideału.

Jak Sunday Harrington wyobrażała sobie wspaniałego księcia z

bajki?

Powinien być uczciwy. Mile widziane byłoby poczucie humoru,

inteligencja i zdrowy rozsądek. Niech będzie dojrzały,

odpowiedzialny, pewny siebie, lecz wolny od egoizmu. Powinien

odnosić sukcesy i cieszyć się sympatią otoczenia.

Ideał Sunday musi być wierny swojej najdroższej, kochać ją i

wielbić, pożądać jej i całować ziemię, po której stąpa ukochana. Przy

nim będzie się czuła tą jedyną, wybraną z tysięcy. Serce zabije

mocniej, gdy kochanek zapragnie ją pieścić i całować.

Czy taki mężczyzna w ogóle istnieje? Gdzie szukać

wymarzonego księcia z bajki? Może nie ma idealnych kochanków, a

wymagania Sunday są nazbyt wygórowane? Czyżby okazała się

niepoprawną romantyczką? Kiedy wreszcie spotka wyśnionego

mężczyznę?

RS

background image

91

- Mało prawdopodobne, ale niewykluczone – mruknął

niespodziewanie Simon. Sunday wzdrygnęła się, usłyszawszy jego

słowa, i wróciła do rzeczywistości.

- Proszę?

- Powiedziałem, że to mało prawdopodobne, ale niewykluczone.

- Co takiego? - zapytała Sunday i wyprostowała się nagle.

- Odnalezienie ukrytego Buddy ze Świątyni Niebiańskich Mgieł.

- Mówiłeś o posągu?

- Oczywiście - odrzekł zbity z tropu Simon.

- Tak przypuszczałam - mruknęła Sunday. Otworzyła torebkę i

wyjęła z niej ciemne okulary.

Simon był przekonany, że Sunday nie powiedziała mu całej

prawdy.

Wielokrotnie prowadził negocjacje z grubymi rybami

reprezentującymi wielkie korporacje. Miał spore doświadczenie i

szybko orientował się, że ktoś usiłuje wyprowadzić go w pole. Z

drugiej strony jednak Sunday miała prawo zachować dla siebie własne

myśli i tajemnice. Problem w tym, że po wydarzeniach ostatniego

wieczoru Simon był nieco zbity z tropu. Miał nadzieję, że nie wydał

się pannie Harrington zbyt natarczywy.

Przyznała wprawdzie, że namiętne pocałunki sprawiły jej

przyjemność, że były cudowne, ale mogła przecież zmienić zdanie; w

świetle dnia wszystko wygląda inaczej.

Powinien zdobyć się na cierpliwość i zmierzać do celu krok po

kroku. Tę metodę działania opanował do perfekcji. Jadąc krętą drogą,

pomyślał, że niemal wszystkie życiowe sukcesy zawdzięczał

RS

background image

92

wytrwałości. Tak było w marynarce wojennej i w świecie interesów.

Zdecydowanie dążył ku wyznaczonym celom. Pierwszy milion

dolarów zarobił przed ukończeniem trzydziestego roku życia. Do

cholery, nie miał się czego wstydzić. Wielu starszych wiekiem ludzi

nie mogło się pochwalić równymi dokonaniami,

A jednak odczuwał dziwną tęsknotę.

Do niedawna był przekonany, że ma wszystko, czego pragnie.

Teraz utracił tę pewność.

Brakowało w jego życiu namiętności, oddania, uczucia,

pożądania i pasji. Cały swój czas i energię poświęcał firmie. Nie

pragnął angażować się uczuciowo, a kobiety, które pojawiały się

sporadycznie w jego życiu, próbowały to zrozumieć. Nie miały innego

wyjścia.

Znał mnóstwo dziewczyn. Każdą byłą inna, ale nie znalazł

wśród nich swego ideału.

Jaką powinna być ta jedna, jedyną, wyśniona?

Uczciwa, poważna, wierna, inteligentna dziewczyna o złotym

sercu. Nieco staroświecka i rozsądna; dojrzała i pewna siebie, lecz

pozbawiona egoizmu, obdarzona poczuciem humoru i optymistycznie

nastawiona do życia.

Powinna go kochać i świata poza nim nie widzieć. Pragnął w

jednej osobie zyskać dobrą żonę, oddaną przyjaciółkę i czułą

kochankę. Przy niej dowie się co to prawdziwa namiętność; jego serce

zabije mocniej niż kiedykolwiek, a każdy pocałunek i pieszczota

ukochanej przyprawi go o dreszcz rozkoszy.

RS

background image

93

Czy taka dziewczyna w ogóle istnieje? Jaka jest szansa, że

spotka ucieleśnienie swych marzeń? Czyżby miał zbyt wysokie

wymagania? Kiedy wreszcie odnajdzie ukochaną?

- Sądzę, że to nie jest wykluczone - stwierdziła zamyślona

Sunday.

- Co takiego? - zapytał z roztargnieniem Simon.

- Odnalezienie ukrytego Buddy, rzecz jasna - wyjaśniła

dziewczyna. - Powiedz mi coś więcej o Mieście Mgieł.

Simon z przyjemnością snuł opowieść o legendarnym grodzie

ukrytym w górach, do którego przez wieki nie docierali przybysze z

zewnątrz. Na koniec przyrzekł swojej pasażerce, że wkrótce pokaże

jej owe wspaniałości.

Po kilku godzinach jazdy Simon skręcił W wąską drogę,

zatrzymał samochód, przeciągnął się i oznajmił:

- Jesteśmy na miejscu.

- To znaczy: gdzie? - zapytała rzeczowo Sunday. Wyprostowała

się i zdjęła ciemne okulary. Simon usłyszał w jej głosie nutkę

zdziwienia. Gdy popatrzył na strome wzgórza porośnięte gęstym

lasem oczyma swojej towarzyszki podróży, zrozumiał jej wątpliwości.

- Można powiedzieć, że znaleźliśmy się na zupełnym odludziu.

- Na to wygląda. - Sunday wybuchnęła śmiechem i schowała

okulary do torby.

- Do Miasta Mgieł będziesz musiała dotrzeć jak zwykli

śmiertelnicy - oznajmił Simon. Miał nadzieję, że Sunday dba o

kondycję.

- To znaczy?

RS

background image

94

- Piechotą.

Na pięknej twarzy Sunday pojawił się wyraz zdziwienia.

- Czeka nas wspinaczka? Potwierdził jej obawy skinieniem

głowy.

- A co z twoim autem? - padło następne pytanie.

- Zostawimy je. - Simon chwycił plecak leżący na tylnym

siedzeniu.

- Nie zabierasz bagaży?

- Zostaną tutaj. Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W tych

stronach nie ma złodziei. Gdyby ktoś się pojawił...

- Chyba żartujesz! Na tym bezludziu? - wpadła mu w słowo

Sunday.

- Zapewniam cię, że gdyby nawet dotarł tu jakiś wędrowiec, nie

tknie naszych rzeczy. - Simon wysiadł z auta i zamknął drzwi na

klucz. - Ruszamy.

Sunday pospieszyła za swoim przewodnikiem.

- Zakładam, że nie masz lęku wysokości - rzucił przez ramię

Simon.

- Nie. Czemu pytasz?

- Musimy przejść nad przepaścią.

- Którędy? - zapytała Sunday, podchodząc bliżej.

- Popatrz. - Simon odsunął się, robiąc miejsce pannie

Harrington, która ujrzała most z lin i drewna kołyszący się na wietrze.

Jego koniec ginął w gęstej mgle.

RS

background image

95

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Chcesz, żebym po tym przeszła? - spytała z niedowierzaniem

Sunday. Zrobiła krok do tyłu.

- Powiedziałaś, że nie masz lęku wysokości - przypomniał

Simon, odwracając się w jej stronę.

- Zwykle nie mam z tym problemów - odparła niepewnie

Sunday. Stali ramię przy ramieniu nad brzegiem przepaści. .. a może

kanionu spowitego gęstą mgłą. Majaczyły w niej jakieś widmowe

kształty. Po drugiej stronie widać było niewyraźnie strome zbocza

wzgórz, pojedyncze drzewa i gęsty las. Z dołu dobiegał głośny szum

wody. Po skalistym dnie płynęła zapewne bystra rzeka, nie zaś wąski i

kręty strumyk. Nad przepaścią wisiał chybotliwy most.

- O Boże! - westchnęła Sunday. - Czy to film, czy

rzeczywistość? Czuję się jak Indiana Jones.

- Słuszna uwaga - odparł z uśmiechem Simon.

- Jak się nazywa ta rzeka?

- Powinnaś się domyślić. To jest Pai.

- A zatem...

- Przed tobą most na rzece... Pai.

- Co to? Egzamin z historii filmu? W takiej chwili masz ochotę

na żarty? - jęknęła rozpaczliwie Sunday.

- Kto potrafi śmiać się z samego siebie, ten zawsze ma powód do

radości - odparł Simon, ukazując w uśmiechu olśniewająco białe zęby.

Sunday zachichotała nerwowo i spojrzała w dół.

RS

background image

96

- Jak głęboka jest ta przepaść?

- Dostatecznie głęboka - zapewnił Simon bez cienia litości.

- Nie widzę przeciwległego brzegu - burknęła Sunday. Simon

osłonił dłonią oczy, udając, że wypatruje czegoś w gęstej mgle.

- Chyba widzę wzgórza. Jeśli chcesz, pójdę pierwszy

zaproponował.

- Jak sobie życzysz - odparła uprzejmie.

- Najważniejsze to zachować rytm kroków przypomniał,

wchodząc na chybotliwy most.

- Rytm kroków - powtórzyła jak echo, stąpając ostrożnie po

krótkich deskach. Pod wpływem ciężaru wędrowców most zaczął się

kołysać. Sunday zagryzła wargi i jęknęła: Po co ja tu przyjechałam?

Kręci mi się w głowie.

- Nie zerkaj w dół - poradził Simon.

- Wcale, tego nie robię. I tak nic nie widać - burknęła.

- Patrz na mnie-poradził jej przewodnik; Sunday miała na końcu

języka złośliwą uwagę. Bardzo ją ciekawiło, jakąż to część swego

muskularnego ciała radzi jej obserwować nieustraszony Simon

Hazard.

- Pamiętasz, twierdziłem niedawno, że jesteś wyjątkowo

opanowana - powiedział Simon, chcąc dodać jej otuchy.

- Jestem opanowaną - oświadczyła wycierając o dżinsy spocone

dłonie.

-Kto nie ryzykuje, ten... nie przejdzie.

RS

background image

97

- Kto nie ryzykuje, ten nie przejdzie. Kto nie ryzykuję, ten nie

przejdzie. Kto nie ryzykuje, ten nie przejdzie - powtarzała słowa

przewodnika jak magiczne zaklęcie.

- Jak sobie radzisz? - wypytywał troskliwie Simon.

- Nie bądź taki opiekuńczy - mruknęła z irytacją Sunday. Serce

waliło jej w piersi jak młotem, żołądek podchodził do gardła, nogi

miała jak z waty, nie mogła złapać tchu, a na domiar złego odczuwała

zawroty głowy.

Simon zatrzymał się nagle. Stał pewnie i niemal bez ruchu na

rozkołysanym moście. Odwrócił głowę i wyciągnął rękę do

przerażonej Sunday.

- Zaufaj mi. Przekonasz się wkrótce, że warto było opanować

strach i zaryzykować przeprawę na drugi kraniec przepaści. Obiecuję

ci wspaniałą nagrodę. To przejdzie twoje najśmielsze oczekiwania-

zapewnił, a potem uśmiechnął się szeroko. W tej samej chwili Sunday

zapomniała o dręczących ją obawach. Zniknęły jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki.

Nagle doznała olśnienia. Groziło jej wielkie niebezpieczeństwo!

- Daj mi rękę - nalegał Hazard. Sunday zrobiła krok w jego

stronę. Gdy ich dłonie się zetknęły, poczuła ciepło w okolicy serca.

Miała do tego człowieka nieograniczone zaufanie. Na świecie nie

brakowało najrozmaitszych pułapek, ale we dwoje mogli stawić czoło

każdemu wyzwaniu.

Gdy stanęli na przeciwległym zboczu, słońce wyjrzało zza

chmur i mgła szybko się rozproszyła. Weszli na szczyt wzgórza i

RS

background image

98

podziwiali krajobraz: strome góry, zielony las, błękit nieba, sunące

wolno chmury i rzekę Pai połyskującą na dnie kanionu.

- Chciałbym ci coś pokazać - oznajmił tajemniczo Simon.

Ruszyli w dół po zboczu, mijając gęste zagajniki oraz potoki o

kamienistym dnie. Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza i przystanęli na

chwilę. Rozciągała się przed nimi górska łąka porośnięta bujną

zieloną trawą falującą lekko na wietrze.

- Niewiele tu takich dolin - oznajmił Simon. Sunday czuła się

trochę rozczarowana. Widok był prześliczny, ale spodziewała się

czegoś więcej.

- Czy to właśnie zamierzałeś mi pokazać?

- Niezupełnie - odparł, ciągnąc ją w stronę łąki. -Chciałem, abyś

zobaczyła pewną... hodowlę.

Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom: Simon wiedział, że

pochodzi z Ohio; w dzieciństwie widziała mnóstwo rozmaitych

hodowli! - Zapewniam cię, że to będzie wyjątkowe przeżycie.

Niedługo się o tym przekonasz.

Szli przez łąkę z trawą sięgającą kolan; miejscami zanurzali się

w bujnej zieleni po pas. Na tle szmaragdowej gęstwiny Sunday

dostrzegła barwne plamy we wszystkich kolorach tęczy.

- Kwiaty? - zapytała niepewnie.

- Będzie ich tu pełno, gdy nadejdzie pora - zapewnił Simon. -

Przyjrzyj się dokładniej.

Gdy podeszli do barwnej kępy, rzekome kwiaty niespodziewanie

uniosły się w powietrze i odleciały!

RS

background image

99

- Motyle - szepnęła Sunday, wyciągając rękę. — Motyle -

powtórzył jak echo Simon.

- Są ich tu setki.

- Tysiące - poprawił ją Hazard. Wystarczył jeden mocniejszy

powiew wiatru, by powietrze zadrżało od trzepotu tęczowych

skrzydełek. Motyle wielkie jak dłoń i małe niczym paznokieć zerwały

się do lotu.

Sunday nie miała pojęcia, czy śmiać się, czy płakać ze

wzruszenia. Łzy stanęły jej w oczach. Nie widziała dotąd równie

pięknego widoku. Przez kilka minut nie była w stanie wykrztusić

słowa.

- Miałeś rację. To przechodzi najśmielsze oczekiwania -

powiedziała w końcu.

- Jak mogłaś wątpić w moje zapewnienia? - odparł z

promiennym uśmiechem. Po chwili spoważniał i dodał:

- Obiecałem ci niezapomniane przeżycie. Zawsze dotrzymuję

słowa.

Popatrzyli sobie w oczy. Simon wyciągnął ramiona, a Sunday

rzuciła się w jego objęcia. Poddali się magii Cudownego miejsca,

które zachęcało do namiętnych pocałunków.

Sunday czuła, że brak jej tchu. Przez chwilę miała świadomość,

że całują się na górskiej łące wśród barwnych motyli. Potem straciła

głowę. Wtuliła się w ramiona Simona Hazarda, które nagle stały się

dla niej całym światem.

Wróciła do rzeczywistości, słysząc radosny dziecięcy śmiech i

nawoływania.

RS

background image

100

- Sawat-dii, Simon! Sawat-dii, Simon! Witaj, Simonie!

- Byłeś już w tych stronach, prawda? - domyśliła się Sunday.

Otoczyła ich gromadka dzieciaków w różnym wieku. Widzieli

roześmiane buzie i nieśmiałe miny; zewsząd wyciągały się do nich

szczupłe ramionka. Dzieci miały na sobie luźne kolorowe stroje tkane

w domu oraz barwne czapeczki.

- Podczas mojej włóczęgi trafiłem do pobliskiej osady górskiego

plemienia i spędziłem tam kilka miesięcy - wyjaśnił Simon, gdy

otoczeni przez dziecięcą gromadkę zmierzali w stronę widocznych z

daleka chat krytych strzechą. Sunday obserwowała ukradkiem

Hazarda wesoło gawędzącego z maluchami, które starały się na

wyścigi przyciągnąć jego uwagę. Każde z dzieci chciało iść obok

Simona albo wskazywać drogę przybyszom.

Wkrótce dotarli do osady. Chaty zbudowane na palach

rozrzucone były na sporej przestrzeni. Między nimi biegła piaszczysta

droga wydeptana w trawie stopami niezliczonych piechurów. Za

domami ciągnęły się pola soi, a dalej ciemniała ściana lasu. Dwoje,

staruszków siedziało na werandzie pierwszej z brzegu chaty. Z

metalowego piecyka unosiła się smuga dymu. W powietrzu czuć było

intensywną woń gotowanej potrawy.

Simon z uszanowaniem skinął głową wiekowej parze, a Sunday

poszła w jego ślady. Uznała za właściwe dostosować się do

panujących w osadzie zwyczajów. Simon znał tych ludzi i był z nimi

zaprzyjaźniony. Nie chciała mu zepsuć opinii .

Ruszyli w stronę chaty. Wyszedł im naprzeciw mężczyzna z

wyglądu nieco starszy od Simona. Powitał wędrowca niczym dawno

RS

background image

101

nie widzianego brata. Uścisnęli sobie ręce, jak nakazywał obyczaj.

Rozmawiali z ożywieniem, wskazując łąkę, którą opuścili niedawno

Sunday oraz jej przewodnik.

Simon skinął na Sunday, która podeszła bliżej.

- To jest wódz plemienia. Ma na imię Tget - wyjaśnił. W tej

samej chwili w drzwiach chaty pojawiła się kobieta. -Oto żona Tgeta.

Nazywa się Siri.

- Wi-ta-powiedziała żona wodza, kłaniając się uprzejmie. Potem

dodała z uśmiechem: - Maa. Wejdźcie.

Simon zdjął zakurzone kowbojskie buty; Sunday za jego

przykładem zrzuciła wygodne sportowe obuwie. Zostawili buty u

wejścia do chaty. Tego wymagały miejscowe zwyczaje.

Cała czwórka usiadła po turecku na plecionej macie okrywającej

podłogę. Simon i Tget omawiali zdarzenia, które miały miejsce w

osadzie. Siri podała gościom chłodną wodę. Na kolację zjedli ryż,

smażone banany oraz pieczone bulwy. Potem odpoczywali na

werandzie, oglądając w towarzystwie gospodarzy zachód słońca. Z

okazji przyjazdu Simona odbyły się również tańce przy wtórze

miejscowych pieśni. Gdy przygasł żar w metalowych piecykach,

zmęczona dzieciarnia poszła spać, a później dorośli zaczęli się

szykować do snu. Tget powiedział coś uprzejmie, z powagą

- Mieszkańcy wioski proponują, żebyśmy tu przenocowali -

przetłumaczył Simon. - Dom, w którym mieszkałem, został dla nas

przygotowany. Chciałabyś zostać na noc w Houi Sia Tao?

- Taka propozycja to wielki zaszczyt, prawda? Simon

potwierdził skinieniem głowy.

RS

background image

102

- Z przyjemnością tu zostanę - odparła.

Włożyli buty i we czwórkę ruszyli do chaty, którą przez kilka

miesięcy zajmował Simon. Bambusowe drzwi zostały uwieńczone

polnymi kwiatami. Maty splecione z wonnej trawy okrywały

drewnianą podłogę. W pomieszczeniu znajdował się niski stolik,

zapalona mosiężna lampa, poduszki do siedzenia, rzeźbiona skrzynia,

dwie maty do spania i starannie złożone koce.

Simon zwrócił się do wodza i przemówił uroczyście w języku

górskiego plemienia.

- Podziękowałem za posiłek i serdeczne przyjęcie. Sunday

uprzejmie skłoniła głowę przed wodzem oraz jego małżonką.

Potem odezwał się Tget. Zdjął z szyi długi sznur gładko

wyszlifowanych kamiennych paciorków jaśniejących wszystkimi

kolorami tęczy jak motyle na łące. Recytował uroczyście jakieś słowa,

które brzmiały w uszach Sunday niczym modlitwa lub

błogosławieństwo. Simon wyciągnął rękę. Sunday popatrzyła mu w

oczy i bez słowa położyła na niej swoją dłoń. Tget obwiązał je

sznurem paciorków. Siri podała mu gliniany dzban z wodą. Wódz

polał ręce gości zimną wodą i wypowiedział śpiewnie kilka słów.

Sunday była ogromnie przejęta. Drżała jak liść. Intuicyjnie

wyczuwała, że uczestniczy w plemiennej ceremonii, która ma wielkie

znaczenie dla mieszkańców wioski.

- Tget pyta, czy jesteś moją kobietą - wyjaśnił jej Simon.

Powiedział to spokojnie, niemal obojętnie, lecz wyraz oczu zdradzał,

że przywiązuje do jej odpowiedzi ogromną wagę.

RS

background image

103

Sunday pomyślała, że gdyby usłyszała to pytanie kilkanaście dni

temu, podczas spotkania w „Niebiańskim Zakątku", byłaby wściekła.

Od tamtego czasu Wiele przeżyli. Trudno uwierzyć, że spędzili razem

tylko dwa tygodnie.

Mogłoby się wydawać, że od wyjazdu z Bangkoku minęły lata.

Dziwnym trafem Simon Hazard wiedział teraz o Sunday

Harrington więcej niż ktokolwiek na świecie. Przy nim naprawdę była

sobą; przestała udawać. Jako pierwszy i jedyny mężczyzna od rana do

wieczora widział ją w spłowiałych dżinsach i rozciągniętym swetrze, z

potarganymi włosami, bez makijażu.

Czy była kobietą Simona?

Jeszcze nie.

Czy chciała do niego należeć?

Wspominała pocałunki i pieszczoty, których doświadczyła, gdy

schronili się przed deszczem i stali na górskiej łące. Ta odludna kraina

miała dziwną moc; Sunday musiała powiedzieć prawdę, choćby nawet

nie miała na to wielkiej ochoty.

Skinęła głową i odparła zdecydowanie:

- Tak, jestem kobietą Simona.

Tget zwrócił się z kolei do Hazarda, który odpowiedział

stłumionym barytonem - najpierw w dialekcie górskiego plemienia, a

następnie po angielsku:

- Tak, jestem mężczyzną Sunday.

Tget zaintonował pieśń. Wyciągnął rękę i dotknął najpierw

policzka dziewczyny a potem Simona kreśląc palcami umaczanymi w

chłodnej wodzie tajemnicze znaki. Następnie wódz plemienia i jego

RS

background image

104

żona, Siri, uśmiechnęli się serdecznie i mówiąc coś w swoim języku,

pożegnali parę Amerykanów niskim ukłonem, wyszli z chaty i

zniknęli w ciemnościach.

Przez kilka minut panowała cisza.

- Dziękuję ci - odezwał się w końcu Simon.

- Za co? - odparła niepewnie Sunday, obserwując go w

migotliwym świetle lampy.

- Za przyjęcie propozycji noclegu od mieszkańców tej osady, za

okazany im szacunek i uprzejmość, za respektowanie ich zwyczajów i

ceremoniału, a także za to, że nie odepchnęłaś mnie podczas

uroczystości zaimprowizowanej przez Tgeta oraz jego lud - odparł

Simon. Ostrożnie umieścił na stoliku sznur barwnych kamiennych

paciorków.

Zrobiłam to, co uznałam za stosowne - oznajmiła stanowczo

Sunday.

- Rozumiem - powiedział Simon, nie patrząc jej w oczy. -

Zastanawiam się jednak, czy wiesz, jakie znaczenie mają obrzędy, w

których przed chwilą uczestniczyłaś. - Uśmiechnął się niepewnie. -

Myślę, że będziesz zadowolona, kiedy dodam, że te więzy mają

znaczenie tylko na obszarze należącym do tutejszego plemienia.

- Byłabym ci wdzięczna - mruknęła Sunday, krzyżując ręce na

piersiach - gdybyś zechciał mnie oświecić. Cóż to była za ceremonia?

Co symbolizowały paciorki i woda?

- Nim ci wszystko objaśnię, musisz sobie uświadomić kilka

spraw - zaczął Simon oficjalnym tonem, jakby przemawiał na

RS

background image

105

ważnym zebraniu. - Po pierwsze, miejscowe obrzędy do niczego nas

nie zobowiązują.

- Mów dalej - odrzekła spokojnie Sunday.

- Po drugie, przystałem na tę ceremonię wyłącznie dla twego

dobra.

- Czyżby? - zapytała z powątpiewaniem i uniosła brwi. Simon

energicznie skinął głową.

- To są prości ludzie. W ich przekonaniu istnieją tylko dwa

rodzaje kobiet.

- Ciekawe, cóż to za rewelację za chwilę przyjdzie mi usłyszeć! -

- Tubylcy dzielą kobiety na warte poślubienia oraz...

- Panienki lekkich obyczajów podobne do kelnerek z

„Niebiańskiego Zakątka".

- Owszem.

- Teraz rozumiem-stwierdziła półgłosem Sunday.

- Cieszę się. - Simon odetchnął z ulgą. Uznał sprawę za

omówioną. Rozejrzał się po chacie. Które posłanie wybierasz?

- Chwileczkę!

- O co ci chodzi?

Mam jeszcze kilka drobnych wątpliwości - stwierdziła

ironicznie, tupiąc w bambusową podłogę wąską stopą w cienkiej

bawełnianej skarpetce.

- Wyjaśnijmy je natychmiast.

- Co oznaczały paciorki i woda? Czego dotyczyła pieśń wodza?

To elementy ceremonii, która stanowi odpowiednik naszych...

zaręczyn.

RS

background image

106

- Można zatem powiedzieć, że od tej chwili oficjalnie...

chodzimy ze sobą? — zapytała, obrzucając go przenikliwym

spojrzeniem.

- Niezupełnie - mruknął Simon, nerwowym gestem wpychając

ręce do kieszeni.

- Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej?

- Te... zaręczyny należy traktować podobnie, jak je pojmowali

nasi przodkowie.

- W dziewiętnastym wieku i wcześniej zaręczyny stanowiły

obietnicę małżeństwa - oznajmiła Sunday, czując dziwny ucisk w

żołądku. Zakłopotany Simon przestępował z nogi na nogę. Zabawnie

wyglądały jego stopy w bawełnianych skarpetkach.

- Owszem - mruknął z roztargnieniem.

- Wobec prawa, a także zgodnie z obowiązującymi normami

moralnymi, ceremonia zaręczyn stanowiła wstęp do małżeństwa.

Kościół i sąd respektowały tę zasadę.

- Tak.

W pewnych społecznościach zaręczyny były równoznaczne z

przyjęciem wszystkich... praw i obowiązków małżeńskich.

- Tak - rzucił Simon i westchnął.

- Mieszkańcy tej wioski uważają nas za małżeństwo albo... parę

będącą po słowie.

Simon wyjął ręce z kieszeni. Wydawało się, że nie wie, co z

nimi zrobić. Wsunął kciuki za klamrę paska i powiedział:

- Mniej więcej.

RS

background image

107

Sunday unikała jego spojrzenia. Nie miała odwagi wyciągać

wniosków z tej odpowiedzi. Czas zmienić temat.

- Wybieram posłanie po prawej stronie - oznajmiła.

RS

background image

108

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sunday zdała sobie sprawę, że kocha Simona. Odkrycia tego

dokonała niespodziewanie. Rozbierała się w pustej chacie, gdy

poraziła ją ta prawda.

- Możesz już wejść - zawołała drżącym głosem, wślizgnąwszy

się pod koc w samej bieliźnie. Miała nadzieję, że Simon nie zwróci

uwagi na osobliwy ton jej głosu albo złoży jego dziwne brzmienie na

karb dość krępującej sytuacji. Przyszło im niespodziewanie dzielić

sypialnię, a poza tym w oczach mieszkańców wioski byli

małżeństwem albo przynajmniej narzeczonymi, których wiąże solenna

obietnica.

Simon otworzył drzwi i wszedł do bambusowej chaty. W świetle

lampy Sunday widziała całkiem wyraźnie jego rysy: wysokie czoło,

ciemne brwi, piękny nos, pełne wargi, mocny zarys podbródka.

Dopiero teraz zorientowała się, że przed wyjazdem z hotelu w Chiang

Mai Simon musiał się ogolić. Krótka broda zniknęła; ogorzałą skórę

pokrywał jednodniowy zarost.

Sunday zadawała, sobie w duchu pytanie, czy wszyscy

mężczyźni w rodzinie Hazardów są równie przystojni. Simon rozpiął

guziki dżinsowej koszuli, zdjął ją i powiesił na zardzewiałym

gwoździu wbitym w drzwi. Sunday patrzyła jak urzeczona na

rozbierającego się mężczyznę. Pod opaloną na brązowo skórą

rysowały się wyraźnie potężne mięśnie. Tors pokryty był ciemnymi

RS

background image

109

włosami; czarna smuga zwężała się stopniowo ku wąskim biodrom i

znikała za paskiem dżinsów.

Sunday zorientowała się wkrótce, że Simon unika jej spojrzenia.

Pochylił się, by zgasić lampę. W chacie zrobiło się zupełnie ciemno.

Po chwili usłyszała cichy zgrzyt suwaka. Simon zdjął dżinsy. Od

strony sąsiedniego posłania dobiegły wkrótce odgłosy świadczące, że

strudzony przewodnik układa się do snu..

Sunday zamarła w bezruchu. Jej ramiona spoczywały

bezwładnie wzdłuż ciała okrytego kocem aż po szyję. Oczy z wolna

przyzwyczaiły się do ciemności. Przez szpary między bambusowymi

pędami wpadały do środka smugi księżycowego blasku. Odwróciła

głowę i ujrzała majaczący w półmroku profil swego towarzysza.

Wydawało jej się, że Simon leży w otwartymi oczyma.

To nie może być miłość!

Co Simon Hazard ma wspólnego z jej wymarzonym księciem z

bajki? W ogóle nie ma żadnych cech owego ideału!

To z pewnością chwilowe zauroczenie! Zafascynował ją

mężczyzna inny od wszystkich, których dotąd znała. Tamci byli

nienagannie ubrani, przesadnie eleganccy i wytworni, uprzedzająco

grzeczni. Skulona pod samodziałowym kocem Sunday doszła do

wniosku, że cechowała ich pewna zniewieściałość. Dawniej nie

zwracała na to uwagi.

W porównaniu z mężczyznami, którzy do tej pory kręcili się

wokół Sunday, Hazard był twardy jak skała. Po chwili doszła do

wniosku, że należało raczej powiedzieć,że jest silny i nieustępliwy.

Nie była to jedynie moc potężnych mięśni. Przenikała jego ciało, serce

RS

background image

110

i duszę. Świadczyła o tym postawa i sylwetka Hazarda - od

zniszczonych butów po niesfornie falujące włosy.

Co za bzdury! Sunday doszła do wniosku, że ponosi ją

wyobraźnia. Simon Hazard niczym się nie różni od zwykłych

śmiertelników!

- Kogo próbujesz oszukać?

- Właśnie, kogo próbujesz oszukać i czego dotyczy to kłamstwo?

- rozległ się męski głos.

Dopiero wówczas Sunday zrozumiała, że wyraża głośno swoje

wątpliwości. Jedyną odpowiedzią na pytanie Hazarda było uparte

milczenie panny Harrington. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili.

- Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić - odrzekła wykrętnie.

- Wcale mnie nie obudziłaś. I tak nie mogę zasnąć -odparł

Simon. Nie zamierzał dać za wygraną. — Kogo próbujesz oszukać?

- Mniejsza z tym. Po prostu głośno myślałam - mruknęła

dziewczyna.

- Jesteś śpiąca?

- Skądże. Nie mogę zasnąć. A ty?

-Przecież mówiłem, że mam z tym problemy.

- Może chciałbyś... porozmawiać? — zapytała ,chociaż słowa z

trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło.

- Przyjacielska pogawędka w środku nocy? - spytał kpiąco

Simon. - Zgoda. Nie mam nic przeciwko temu. O czym chcesz

rozmawiać?

O miłości, namiętnościach, małżeństwie, dzieciach!

RS

background image

111

Dziesiątki pytań przemknęły Sunday przez głowę. Pragnęła się

dowiedzieć, co Simon Hazard myśli o trwałych związkach, czy

podoba mu się obecna towarzyszka podróży, czym tłumaczy ich

wzajemny pociąg.

- Jak długo zamierzasz pozostać w Tajlandii? - zapytała,

wybierając bezpieczny temat.

- Nie wiem. Zapadła cisza.

- Czym się zajmowałeś w kraju?

- Zarządzałem pewną firmą - odparł wymijająco Simon.

Sunday przyszło nagle do głowy, że być może Hazard

świadomie unika rozmów o przeszłości. Kto wie, czy nie był

zaplątany w jakieś ciemne interesy lub tajne misje oraz inne

zagadkowe przedsięwzięcia, o których wolał nie wspominać.

Ponownie zapadło niezręczne milczenie. Simon wkrótce

uratował sytuację.

- Czy mogę ci zadać pytanie, które nie daje mi spokoju od

pewnego czasu?

Sunday wsunęła pod głowę niewielką poduszkę.

- Słucham.

- Czy jesteś lub byłaś mężatką? Masz w tej dziedzinie jakieś

doświadczenia?

- Nie. - Rozległ się szmer. Simon położył się na boku, twarzą do

swojej sąsiadki, która w półmroku widziała niewyraźne zarysy jego

torsu, bioder, długich nóg. Głowę oparł na ramieniu, a drugą rękę

wyciągnął przed siebie. Po chwili oznajmił: - Od momentu gdy

RS

background image

112

stwierdziliśmy w obecności Tgeta i Siri, że do siebie należymy, czuję

się dziwnie. Tamte słowa wiele między nami zmieniły, nie sądzisz?

- Owszem.

- To dla mnie spore zaskoczenie.

- Podzielam twoje odczucia.

- Rzecz jasna, oboje jesteśmy świadomi, że ta ceremonia to

jedynie lokalny rytuał plemienny.

- Takie zwyczaje są typowe u ludów prymitywnych.

- Zdajesz sobie sprawę, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy do

niczego zobowiązani. Miejscowe obyczaje nie mają żadnych skutków

prawnych.

- Oczywiście.

- W takim razie dlaczego przez cały czas mam wrażenie, że w

moim życiu zaszła wielka zmiana?

- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie — odparła Sunday,

zwilżając językiem wyschnięte wargi - ale czuję się podobnie.

- To niewiarygodne. Ja się uważam za żonatego mężczyznę!

Sunday nie ośmieliła się przyznać, że od chwili gdy wyznała, że

jest kobietą Simona, mimo woli myślała o sobie jak o świeżo

upieczonej mężatce. To było prawdziwe szaleństwo.

Po chwili Hazard oznajmił:

- W mojej rodzinie małżeństwo było traktowane jako rodzaj

tymczasowego związku, który można rozwiązać w każdej chwili i

odrzucić niczym ubranie, które wyszło z mody.

Sunday pojęła od razu, że Simon mówi o Hazardzie seniorze i

jego małżeńskiej niefrasobliwości. Po chwili dodał z goryczą:

RS

background image

113

- Pamiętam z dzieciństwa, że przez nasz dom przewijały się

nieustannie byłe żony ojca, pasierbowie, bracia przyrodni, dawne i

nowe kochanki oraz tłumy krewnych. Czułem się jak w poczekalni

dworcowej. Nie miałem pojęcia, co mnie łączy z tymi ludźmi. Na

szczęście rodzice dość długo pozostawali małżeństwem. W tym czasie

ojciec doszedł do wniosku, że łatwiej jest zmieniać kochanki niż

małżonki. Co pewien czas u jego boku pojawiała się nowa kobieta.

- Ile lat ma twój ojciec? — zapytała nieco zbita z tropu tą

opowieścią Sunday.

- Skończył osiemdziesiąt pięć i nadal cieszy się dobrym

zdrowiem. Mógłby być moim dziadkiem.

- Wielu ludziom zdarza się mieć dzieci w późnym wieku -

stwierdziła bez przekonania Sunday, nie spuszczając wzroku ze swego

rozmówcy. Spostrzegła, że jego pierś uniosło ciężkie westchnienie.

- Moim zdaniem mężczyźni w podeszłym wieku nie powinni

płodzić dzieci - odparł stanowczo.

- Twój ojciec był po pięćdziesiątce, gdy przyszedłeś na świat.

- Dobrze po pięćdziesiątce. Moich rodziców dzieliła ogromna

różnica wieku. Matka była o trzydzieści lat młodsza od ojca. Chciała

mieć dziecko, ale tata nie życzył sobie nowych kłopotów. Cztery byłe

żony i czwórka synów to było dla niego aż nadto. Mama użyła

rozmaitych wybiegów, by dopiąć swego, ale ich związek nie przetrwał

tej próby. - Simon zamilkł na chwilę, a potem zapytał: — Ile masz lat?

- Trzydzieści - odparła bez namysłu. - A ty?

- Trzydzieści dwa. - Zamyślony, pocierał dłonią nagi tors. -

Opowiedz mi o swojej rodzinie.

RS

background image

114

- Wszyscy są całkiem zwyczajni - odparła z uśmiechem Sunday.

Lubiła mówić o swoich najbliższych.

- Gdzie mieszka twoja... zwyczajna rodzina?

- W Cincinnati, w stanie Ohio. Tata jest dentystą, - Teraz wiem,

dlaczego masz takie piękne zęby.

- Dzięki - odparła, uśmiechając się do siebie w półmroku. -

Mama uczy angielskiego w szkole. Mój młodszy brat studiuje.

Postanowił zostać ortodontą. Mam również sporo ciotek oraz wujków

po mieczu i kądzieli, a także mnóstwo kuzynów. Kilku z nich

wolałabym nigdy więcej nie spotkać. Moi dziadkowie świetnie się

trzymają. Mam także cudowną prababcię Eleonorę, która uchodzi w

rodzinie za dziwaczkę.

- Każda prababcia ma prawo do kilku dziwactw, nie sądzisz?

- Trafiłeś w dziesiątkę! To ulubione powiedzonko Eleonory.

Odziedziczyłam po niej rude włosy. Gdy skończyła dziewięćdziesiąt

lat, niespodziewanie zażądała, abyśmy zwracali się do niej po imieniu.

- Sunday Westchnęła głęboko. - Eleonora była jedyną osobą w

rodzinie, która nie robiła mi wyrzutów z powodu zdjęcia w

czerwonym bikini.

- Chciałbym ją poznać. Ciekawe, jaka będziesz, gdy zostaniesz

prababcią.

- Najpierw muszę być mamą i babcią - odparła Sunday. Zamilkła

na chwilę. - Cyfry są przeciwko mnie. Mam trzydzieści lat i nie jestem

zamężna, a zatem moje szanse na posiadanie prawnuków

systematycznie maleją.

RS

background image

115

- Kobieta tak piękna jak ty z pewnością nie narzeka na brak

kandydatów na męża - burknął niezbyt uprzejmie.

- Owszem, było ich kilku.

- Zaledwie kilku?

- Mniej niż sądzisz - odparła, zagryzając wargę.

- Dlaczego nie przyjęłaś oświadczyn?

- Miałam swoje powody.

- Podaj mi kilka z nich.

Simon niełatwo dawał za wygraną.

- Cóż... - mruknęła Sunday, próbując zyskać na czasie i żebrać

myśli. - Bogaci i wpływowi mężczyźni chętnie widzą u swego boku

atrakcyjną modelkę, która dodaje im splendoru i stanowi cenną

zdobycz, swoiste trofeum, podobnie jak sztuczny kwiat na wiejskim

jarmarku. Takie podejście do sprawy zawsze mnie irytowało.

- Tak samo reaguje mężczyzna, któremu się w życiu powiodło,

jeśli kobiety zwracają uwagę wyłącznie na pozory i usiłują przede

wszystkim wysondować stan jego konta bankowego. - Simon

otrząsnął się z zadumy. - Podaj mi inne powody, dla których nie

wyszłaś za mąż.

- O nie, teraz twoja kolej. Chcę wiedzieć, dlaczego jesteś

kawalerem.

- Słusznie. Przyczyna jest prosta. Nie spotkałem dotąd kobiety, z

którą pragnąłbym się związać na całe życie.

- Ja również nie spotkałam mężczyzny, z którym chciałabym

pozostać na zawsze - oznajmiła Sunday.

- Moja kolej?

RS

background image

116

- Owszem.

- Nie było dotąd w moim życiu dziewczyny, w której

widziałbym jednocześnie namiętną kochankę, najlepszą przyjaciółkę i

matkę moich dzieci.

- Ja również nie znałam mężczyzny, z którym chciałabym się

kochać, przyjaźnić i urodzić mu potomstwo.

- To nieuczciwe. Powtarzasz tylko moje argumenty. Dość

uników. Musisz wyznać całą prawdę.

- Zgoda. - Po chwili milczenia Sunday oznajmiła: -Do tej pory

nie wiedziałam, czym jest prawdziwa miłość.

To prawda. Dopiero przed chwilą uświadomiła sobie, że jest

zakochana w Simonie.

- Ja również nie wiedziałem do tej pory, czym jest prawdziwa

miłość. Jako młody chłopak zadurzyłem się raz i drugi. Ledwie

pamiętam, kiedy i w kim. - Przerwał na moment i dodał schrypniętym

barytonem: - Tamtego wieczoru na bazarze całkiem straciłem dla

ciebie głowę, Sunday.

- Podobnie było ze mną, Simonie.

- Nie jesteśmy parą smarkaczy.

- To prawda.

- Zastanawiałem się nad swoimi uczuciami - przyznał z

wahaniem Simon.

- Ja również. - Sunday zataiła przed nim, do jakich wniosków

doszła po starannym przeanalizowaniu symptomów zauroczenia.

- Nie zamierzałem cię uwodzić.

- Ani ja ciebie - zapewniła pospiesznie rozczarowana Sunday.

RS

background image

117

- Trudno mnie nazwać donżuanem.

- A ja też nie jestem pożeraczką męskich serc.

- Dość długo żyłem w celibacie.

- Ja również. - Sunday pomyślała, że Simon byłby zdziwiony,

gdyby usłyszał, od jak dawna jego rozmówczyni unika wszelkich

erotycznych doświadczeń.

- Jestem dorosłym mężczyzną, a to oznacza, że potrafię nad sobą

panować i nie ciągnę do łóżka każdej urodziwej dziewczyny, byle

tylko zaspokoić pożądanie.

- Mogę tylko dodać, że dorosła kobieta nie rzuca się na

przypadkowo spotkanych mężczyzn - powiedziała rumieniąc się

Sunday.

- Ciało powinno słuchać rozumu.

- Oczywiście - zgodziła się z zapałem.

Nie mogła oderwać wzroku od jego postaci majaczącej w

półmroku.

- Z pozoru wszystko jest proste, a jednak nie potrafię rozwiązać

pewnej zagadki - stwierdził w zadumie Simon.

- Co masz na myśli? - zapytała Sunday. Wcale nie była pewna,

czy chce usłyszeć odpowiedź.

- Raczej kogo. Ciebie - odparł zwięźle.

- Mnie?

- Bez przerwy o tobie myślę. Śnisz mi się po nocach. Marzę, by

wziąć cię w ramiona.

- Simonie...-szepnęła niemal niedosłyszalnie.

RS

background image

118

- Jeśli nie podzielasz moich uczuć, wystarczy, żebyś mi o tym

powiedziała, a przestanę się narzucać - zapewnił Simon pospiesznie.

- Nie mogę - odparła z westchnieniem. - Czuję to samo co ty.

- Jesteś tego pewna?

- Oczywiście.

Zapanowało niezręczne milczenie.

- Pragniesz mnie, Sunday?

- Tak. - Sunday miała świadomość, że to dla niej bardzo ważna

chwila. - Czy pragniesz mnie, Simonie?

- Tak. Tak, do diabła.

- Początkowo sądziłam, że to niezwykłe okoliczności wytrąciły

nas z równowagi i pobudziły zmysły - wyznała Sunday. - Tyle się

ostatnio wydarzyło: napad bandytów, ekscytujące zakupy, tropikalna

ulewa, odkrycie łąki pełnej motyli...

- Istnieje spore prawdopodobieństwo, że masz rację. Wiele

ryzykujemy, poddając się temu zauroczeniu.

- Pamiętasz, co mi powiedziałeś na wiszącym moście? - zapytała

Sunday, oblizując suche wargi.

- Obiecałem, że jeśli zaryzykujesz, czeka cię wspaniała nagroda,

o jakiej nie marzyłaś w najpiękniejszych snach - odparł spokojnie i

pewnie. - To śmiała i ryzykowna decyzja, Sunday.

- Kto nie ryzykuje, ten często... traci - odparła. Simon

zachichotał cicho.

- Wiem, wiem. Jak to mówią: „Korzystaj z dnia..."

- Chciałabym... - przerwała mu i nagle umilkła.

- Czego?

RS

background image

119

- Żebyś mnie pocałował.

- Zdajesz sobie sprawę, że na tym się nie skończy?

- Oczywiście.

- Pocałunki i pieszczoty to zaledwie początek. Potem będę się z

tobą kochać.

- Bardzo mi się podoba ten scenariusz. Po chwili milczenia

Simon powiedział:

- Upalna noc, nie sądzisz?

Sunday wybuchnęła śmiechem.

- To nie jest sprawa aury, tylko naszych temperamentów -

odparła.

Simon wstał, podszedł do okna i uchylił bambusową okiennicę.

Wnętrze chaty zalała księżycowa poświata. Sunday nie odrywała

wzroku od rysującej się w półmroku postaci Hazarda, który miał na

sobie jedynie krótkie szorty. Nie ulegało wątpliwości, że jest bardzo

podniecony; niedawną wymianą zdań. Sunday zaczęła się

niecierpliwić. Simon westchnął i sięgnął po apteczkę podróżną.

Przechowywał w niej kilka niezbędnych drobiazgów - na wszelki

wypadek. W takich sytuacjach odrobina rozsądku zawsze popłaca.

Sunday wiedziała, że nie potrzebuje się obawiać nieprzewidzianych

następstw miłosnej nocy.

- Przypomnij mi, czego sobie przed chwilą życzyłaś - powiedział

czule Simon, podchodząc do leżącej na posłaniu dziewczyny.

- Prosiłam, żebyś mnie pocałował - odparła. Pochylił się nad nią.

Przez moment Sunday patrzyła na wielki okrągły księżyc widoczny w

otwartym oknie. Potem twarz Simona przesłoniła srebrzystą kulę.

RS

background image

120

Poczuła na policzku jego ciepły oddech. W bladej poświacie widziała

całkiem wyraźnie regularne rysy ukochanego mężczyzny. Serce

waliło jej jak młotem. Chciała całować i pieścić Simona Hazarda.

Pragnęła go.

- Jeszcze jedno pytanie - zreflektowała się nagle.

- Słucham.

- Czy jesteś absolutnie pewny, że chcesz się kochać ze mną, a

nie z tamtą pannicą, w czerwonym bikini?

- Dziewczyna w kostiumie kąpielowym była zachwycająca, ale o

wiele bardziej interesuje mnie cudowna kobieta, którą trzymam w

objęciach - szepnął, muskając wargami usta Sunday.

Pocałował ją. Sunday natychmiast poczuła znajomy zawrót

głowy. Początkowo chłonęła wrażenia wszystkimi zmysłami. Poddała

się czarowi srebrzystego blasku księżyca, ciepłego półmroku, który

panował we wnętrzu bambusowej chaty, upajającej woni

egzotycznych kwiatów i owoców. Potem zapomniała o całym świecie.

Pozostał jedynie Simon.

Całował ją czule, zachłannie, delikatnie, do utraty tchu. Mocne

dłonie błądziły niecierpliwie po gładkiej skórze dziewczyny, szukając

najwrażliwszych miejsc. Czuła pod palcami napięte mięśnie

ukochanego.

- To jakieś szaleństwo - mruknęła.

- Tak. Oboje całkiem straciliśmy głowę - szepnął, przesuwając

czubkiem języka po delikatnej skórze. Całował jej szyję i piersi okryte

stanikiem. Powoli zsunął cienkie ramiączko.

- Czy to namiętność?

RS

background image

121

-Mam nadzieję-mruknął.

- Czy to miłość?

Simon podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Zmarszczył

brwi. Sunday wsunęła palce w ciemną, gęstą czuprynę a następnie

przesunęła dłońmi po muskularnej szyi, ramionach, torsie i plecach.

- Czy to miłość? - powtórzył jak echo.

- Nie powinnam była pytać - stwierdziła zmieszana Sunday.

- Dlaczego? Sam bezustannie zadaję sobie to pytanie. Sunday

miała wrażenie, że oszalałe serce lada chwila wyskoczy jej z piersi.

Była ogromnie poruszona; głos jej drżał, ręce się trzęsły, krew

pulsowała w skroniach.

- Znalazłeś odpowiedź? Simon pokręcił głową.

- Bardzo chciałbym się nareszcie zakochać. - Ujął w dłonie jej

twarz, nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu. - Niewiele wiem o

prawdziwej miłości, która kończy się dopiero z życiem, Sunday.

Pocałował ją zachłannie. Przez cienką tkaninę stanika pieścił

językiem i wargami nabrzmiałe sutki. Wkrótce Sunday zapomniała o

wątpliwościach. Poddała się zmysłom i chłonęła wszelkie odczucia.

Czuła silne dłonie Simona błądzące po jej ciele. Po chwili zrozumiała,

że oboje są nadzy.

Była wolna jak motyl szybujący nad łąką. Unosiła się w

powietrzu. Mknęła ku słońcu.

Czubkami palców muskała gładką skórę kochanka, który jęczał

z rozkoszy i drżał w jej ramionach. Uśmiechnęła się; była szczęśliwa,

że odpłaca przyjemnością za przyjemność.

RS

background image

122

Oszołomiona śmiałą pieszczotą dłoni Simona poczuła wreszcie,

że kochanek w nią wchodzi, i poddała się miłosnemu rytmowi.

Słyszała własne imię powtarzane w nieskończoność jak magiczne

zaklęcie namiętności, żądzy i spełnienia.

Drżała spazmatycznie pod wpływem narastającej z wolna

rozkoszy, która niczym fala ogarniała ją powoli od stóp do głów.

Wreszcie przyszedł moment, gdy Sunday zanurzyła się w niej

całkowicie i wykrzyknęła imię ukochanego:

- Simon!

RS

background image

123

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Jesteś całkiem pewny, że właśnie ta ścieżka wiedzie do

szczęścia i bogactwa? - mruknęła z ironią Sunday, wspinając się krok

w krok za Simonem. Nie miała pojęcia, dlaczego wybrał tę drogę. Jej

zdaniem wszystkie górskie szlaki wyglądały tak samo.

- Tget uważnie przyjrzał się mapie i zidentyfikował niektóre

symbole. Jest niemal pewny, że rozeta u dołu kartki oznacza ślad

dzikiego słonia. Rozmawiał o tym z plemienną starszyzną. Pewni

ludzie słyszeli w młodości legendy o posągu ukrytego Buddy i

Świątyni Niebiańskich Mgieł. Znajdowała się podobno w pobliżu

wodopoju, gdzie dawniej przychodziły dzikie słonie. To może być

istotna wskazówka.

- Tak czy inaczej przed nami uciążliwa wspinaczka - jęknęła

Sunday. - Gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w łóżku.

- Naprawdę? - zapytał Simon, zerkając na nią przez ramię.

- Powinnam się wyspać.

- Nie żartuj. - Simon wybuchnął śmiechem, - Gdybyśmy zostali

w łóżku, nie byłoby mowy o spaniu.

Sunday w duchu przyznała mu rację. Poprzedniej nocy kochali

się dwukrotnie. Gdy zasypiała, brzmiał jej w uszach głos Simona,

przed oczami miała jego twarz, a muskularne ramiona obejmowały ją

ciasno. Zapadła w sen z jego imieniem na ustach. Wizerunek

ukochanego wyrył się w jej sercu, pamięci i duszy.

RS

background image

124

Kiedy wczesnym rankiem uniosła powieki, usłyszała wesołe

pogwizdywanie Simona, którzy chodził z kąta w kąt, przekomarzając

się od czasu do czasu z mijającymi jego chatę krajowcami.

Mieszkańcy wioski serdecznie witali przybysza, spiesząc do swoich

zajęć. Gdy Hazard spostrzegł, że Sunday już nie śpi, pocałował ją na

dzień dobry. W tej samej chwili jego oczy pociemniały z pożądania.

Spali krótko, ale żadne z nich nie myślało o wypoczynku.

Simon przystanął niespodziewanie, a Sunday wpadła na niego.

Przytuliła się do muskularnych pleców. Chciała zapytać, dlaczego się

zatrzymał, ale nim zdołała powiedzieć choć słowo, Simon syknął i

położył palec na ustach. Milczała więc posłusznie.

Simon nasłuchiwał przez chwilę, rozglądając się na wszystkie

strony. Następnie ruszył w dół po zboczu. Przeszedł kilkanaście

metrów, przystanął i bez słowa wpatrywał się w ciemną ścianę lasu.

Wreszcie powrócił do stojącej bez ruchu Sunday.

- Co się stało? - szepnęła.

- Chyba coś słyszałem - odparł.

- Naprawdę? - Sunday ogarnął nieprzyjemny dreszcz. -

Obawiasz się dzikich zwierząt?

- To był odgłos kroków - odparł, patrząc jej w oczy.

- Jakich kroków?

- Ludzkich - oznajmił.

Sunday pokiwała głową. Nie przejęła się zbytnio tą informacją.

Przy Simonie czuła się bezpieczna. Poza tym wiedziała, że Hazard ma

broń.

RS

background image

125

- Bez trudu orientujesz się w lesie - stwierdziła, zmieniając

temat. - Gdyby zaszła taka potrzeba, dałbyś sobie radę na zupełnym

bezludziu.

- W marynarce uczono nas, jak przetrwać w trudnych

warunkach.

- Na przykład w wielkim mieście? wpadła mu w słowo. Nie

rozumiem?

- Miejska dżungla była dla mnie szkołą przetrwania - wyjaśniła.

Simon parsknął śmiechem, a Sunday natychmiast mu zawtórowała.

Uwielbiała jego śmiech. Wsłuchiwała się zachłannie w brzmienie

ciepłego barytonu, gdy ukochany mówił, śpiewał albo szeptał jej do

ucha słodkie słówka podczas miłosnej nocy.

To zrozumiałe, że kobieta lubi... wręcz uwielbia głos

mężczyzny, z którym pragnie pozostać do końca życia.

Czyżby chciała pozostać na zawsze z Simonem Hazardem?

Problem w tym, że nie rozmawiali do tej pory o przyszłości.

Obchodziła ich jedynie przeszłość i teraźniejszość. Jakie byłoby jej

życie z Simonem? Zadała sobie niewłaściwe pytanie. Czy potrafi

wyobrazić sobie przyszłość bez Simona?

Przez kwadrans maszerowali bez słowa.

- Wkrótce będziemy na miejscu - oznajmił Simon.

- To znaczy: gdzie? - zapytała Sunday.

- Przed nami dawny wodopój słoni.

Sunday skrzywiła się nieznacznie. Wyobraziła sobie błotnistą

sadzawkę, zdeptaną trawę na brzegu, dno pokryte warstwą mułu,

RS

background image

126

zmąconą wodę, sępy czekające cierpliwie na sąsiednich drzewach, aż

padną najsłabsze zwierzęta.

Oniemiała z zachwytu na widok kaskady wodnej, która w chwilę

później ukazała się jej oczom.

- Jak tu pięknie — szepnęła, ujmując rękę Simona.

- To prawda.

- Byłeś tu wcześniej? Pokręcił przecząco głową.

Po skalnych tarasach wznoszących się na wysokość dwudziestu

pięciu metrów spływał górski potok tworzący kilka płytkich basenów.

U podnóża skały znajdowała się duża sadzawka otoczoną zieloną

murawą i kępami zarośli, w których roiło się od ptaków. W czystej

wodzie pływały srebrzyste rybki.

- Duże zwierzęta od dawna tu nie przychodzą - stwierdziła

Sunday. Simon potwierdził to przypuszczenie skinieniem głowy. -

Woda jest całkiem przejrzysta. Można policzyć kamienie leżące na

dnie. - Sunday otarła wierzchem dłoni spoconą twarz. Do tej chwili

nie zdawała sobie sprawy, że jest okropnie zgrzaną i spragniona. - Czy

możemy się wykąpać?

Simon zanurzył dłoń w sadzawce.

- Raczej nie.

- Dlaczego?

- Woda jest bardzo zimna.

Sunday dotknęła falującej powierzchni czubkami palców, - Brr!

Zimna jak lód.

RS

background image

127

- Strumień prawdopodobnie wypływa z wnętrza góry - tłumaczył

Simon, kładąc się na trawie. - Napijmy się i zjedzmy owoce, które

przygotowała dla nas Siri.

- To najrozsądniejsza propozycja, jaką mi dzisiaj złożyłeś -

odparła z entuzjazmem Sunday i wyciągnęła się obok ukochanego.

Sporo czasu minęło, nim zjedli do końca zabrane na drogę

banany i gotowany ryż. Napełnili wodą manierkę Simona i małymi

łykami popijali na zmianę chłodny napój. Sunday oparła się na

łokciach, przymknęła powieki i skierowała twarz ku słońcu.

- Co dalej? - mruknęła leniwie.

- Nie mam pojęcia. - Simon wzruszył ramionami.

- Pójdziemy wyżej?

- Nie, zostaniemy tutaj. Osiągnęliśmy nasz cel.

- Proszę?

- Szlak kończy się w tym miejscu - wyjaśnił Simon.

- Nie widzę w pobliżu ani jednego posągu Buddy -stwierdziła

Sunday.

- Ja również - przyznał.

Sunday z trudem tłumiła ziewanie.

- Jesteś zmęczona? - zapytał troskliwie Simon.

- Trochę.

- Należy się nam chwila odpoczynku. Czas na drzemkę -

oznajmił, leżąc wygodnie na zielonej murawie otaczającej sadzawkę

niczym miękki dywan.

- Jesteś pewny, że w pobliżu nie gnieździ się jadowita kobra albo

inny obrzydliwy gad? - Wypytywała pół żartem, pół serio.

RS

background image

128

- Wykluczone.

- Dajesz słowo?

- Oczywiście.

- Nie chciałabym, żeby mnie coś ukąsiło.

- Jedynym stworzeniem, które mogłoby cię, pokąsać, jest twój

przewodnik - oznajmił Simon z powagą, biorąc ją w objęcia. Sunday

chętnie przytuliła się do ukochanego.

Nie miała pojęcia, jak to się stało, że straciła głowę dla tęgo

mężczyzny. Pokochała go na dobre i na złe, chociaż znali się zaledwie

dwa tygodnie.

Po namyśle uznała, że w kwestii uczuć czas ma niewielkie

znaczenie.

Przerwała rozmyślania, gdy tylko usta Simona dotknęły jej warg.

Całował ją namiętnie i zaborczo. Silne dłonie nie szczędziły jej

najczulszych pieszczot. Sunday miała wrażenie, że jest w siódmym

niebie. Gdy Simon uniósł głowę, wypowiedziała to na głos. Hazard

wpatrywał się w nią jak urzeczony. Milczał.

Otworzyła szeroko oczy i napotkała jego przenikliwe spojrzenie.

- Co się stało? - spytała, zaniepokojona wyrazem jego twarzy.

- Jesteś genialna! - oznajmił. Usiadł na trawie i pomógł jej się

podnieść.

- Dziękuję za komplement - odparła machinalnie, zbita z tropu.

Nie rozumiała, o co mu chodzi.

- Rozejrzyj się, Sunday - zachęcił, obejmując ją ramieniem. - Co

widzisz?

RS

background image

129

- Sadzawkę - odparła po namyśle, zaintrygowana dziwnym

tonem jego głosu.

- Co jeszcze? - zapytał niecierpliwie,

- Drzewa, skały, trawę, niebo.

- To wszystko?

- Słońce i kilka chmur.

- Popatrz niżej.

- Wodospad.

- I....

- Potok

- I...

- Tam, gdzie strumień uderza o skałę, unosi się wodny pył

podobny do mgły... - Sunday umilkła niespodziewanie.

- Można powiedzieć, że to...

- Niebiańska mgła - wpadła mu w słowo.

- Doskonale!

- Ukryty Budda ze Świątyni Niebiańskich Mgieł. -Stwierdzenie

Sunday zabrzmiało jak magiczne zaklęcie. - Sądzisz, że tu go

znajdziemy?

- Na pewno jesteśmy na właściwym tropie - odparł z

westchnieniem Simon. Zerwał się na równe nogi i pomógł wstać

Sunday. - Czas ruszać, kochanie. Wkrótce się przekonamy, ile prawdy

jest w legendach i opowieściach. Być może twoją mapa zapewni nam

wkrótce bogactwo i szczęście.

RS

background image

130

Okrążyli sadzawkę, zmierzając w stronę wodospadu. Im bliżej

podchodzili, tym wyraźniej rysowały się jakieś kształty ukryte za

ścianą wody.

- Uważaj, kamienie są śliskie! - zawołał Simon, gdy stanęli

plecami do skalnej ściany i przesuwali się wzdłuż niej małymi

krokami. Przed sobą mieli połyskliwą wodną zasłonę. Drobne krople

unoszące się w powietrzu pokryły wilgocią ubrania i twarze

wędrowców.

Popatrz, Simonie!

W skalnej ścianie otwierały się drzwi. Nie ulegało wątpliwości,

że wykonane zostały ludzką ręką. Wejście zarosło lianami i kępami

roślin, które pieniły się tam od stuleci. Nad bramą widniała

płaskorzeźba wyobrażająca białego słonia. Portal obrośnięty był

mchem i zniszczony erozją.

Simon chwycił maczetę i kilkoma uderzeniami oczyścił drogę.

Oboje z całej siły pchnęli wrota zawieszone na potężnych zawiasach i

przekroczyli próg.

Stali u wejścia do obszernego pomieszczenia wykutego w skale.

Zbudowany przez ludzi sufit dawno się zawalił. Słoneczny blask

rozświetlał tajemniczą salę. Tylko niewielką jej część ocieniało

sklepienie. Na podłodze walały się kawałki spróchniałego drewna.

- Nie mam pojęcia, czemu służyło to pomieszczenie, ale nie

ulega wątpliwości, że zostało doskonale ukryte - oznajmiła szeptem

Sunday.

- Chyba wiem, co to za miejsce - odparł Simon.

- Zamieniam się w słuch.

RS

background image

131

- To jest świątynia - mruknął, pocierając dłonią policzek. - Nie

mogę uchodzić za specjalistę w dziedzinie historii architektury, lecz

widzę tu elementy wskazujące, że powstała w dwunastym wieku.

- A więc ma prawie osiemset lat! - zawołała oszołomiona

Sunday.

- Na to wygląda.

- Jak sądzisz, co tam jest? - zapytała Sunday, zerkając na

obrośnięte pnączami schody.

- Zaraz się przekonamy. - Simon chwycił ją za rękę. Kilkoma

energicznymi ruchami maczety utorował drogę wśród kęp roślinności.

Zaczęli się wspinać po stromych wąskich schodach.

Wkrótce dotarli do niewielkiego sanktuarium. Pośrodku, na

skromnym cokole, znajdował się posąg siedzącego Buddy - ledwie

widoczny spod giętkich pnączy. Wszystko wskazywało na to, że

wierni opuścili tajemniczą świątynię przed setkami lat.

- To chyba biały marmur - stwierdziła Sunday, oglądając posąg,

który miał nieco ponad metr wysokości. Popatrzyła na wiekową statuę

w zadumie i dodała: - To bardzo dziwne.

- Co takiego? - Simon stanął obok niej.

- Budda ma czerwone oczy. Czyżby marmur był

polichromowany?

- Osobliwe.

Sunday podeszła bliżej, by popatrzeć na rozrzucone wokół

cokołu czerwone kamyki.

- O Boże! - zawołała nagle drżącym głosem. Ze zdumienia

zabrakło jej tchu. Nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Simon

RS

background image

132

natychmiast podszedł i objął ją w talii, zaniepokojony jej

niespodziewanym okrzykiem.

- Co się stało, kochanie?

- Rubiny!

Sunday ruchem głowy wskazała posadzkę wokół cokołu pokrytą

grubą warstwą drogocennych kamieni. Simon podniósł garść

klejnotów i długo się im przyglądał.

- Chyba masz rację. - Ujął dłoń Sunday, położył na niej garść

rubinów i dodał w zadumie: - Wygląda na to, że trzymasz w ręku

spory majątek. Sprzedawca mapy miał rację, twierdząc, że wkrótce

zyskasz bogactwo i szczęście.

Sunday nie szukała majątku. Pragnęła otrzymać od losu inny

dar. Spotkanie z Simonem było dla niej prawdziwym uśmiechem

fortuny. U boku tego mężczyzny czuła się naprawdę szczęśliwa.

Westchnęła głęboko i jeden po drugim ułożyła rubiny na

kolanach Buddy, który zamiast kamiennych oczu miał purpurowe

klejnoty.

- Kosztowności nie należą do mnie - oświadczyła z powagą, -

Przybyłam do Tajlandii nie po to, by szukać bogactw. Jestem pewna,

że znalazłam już wszystko, czego pragnęłam.

- A co z rubinami?

- Nie są mi potrzebne - odparła szczerze.

- W takim razie ja chętnie je zabiorę - dobiegł ich z tyłu drwiący

głos. W tej samej chwili zimna lufa pistoletu dotknęła pleców Sunday

Harrington.

RS

background image

133

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Cholera jasna! - wymamrotał Simon.

- Odwróćcie się powoli - nakazał stojący za nimi mężczyzna.

Simon miał wrażenie, że poznaje ten głos, ale nie mógł sobie

przypomnieć, gdzie go słyszał.

- Bez wygłupów, Hazard, trzymam na muszce pannę Harrington.

- Marny twój koniec, jeśli dostanę cię w swoje ręce! - warknął

Simon, odwracając się bez pośpiechu.

- Cały się trzęsę ze strachu! A skoro mowa o rękach... łapy na

głowę. Żadnych sztuczek, kolego.

Simon był na siebie wściekły. Nie stanął na wysokości zadania.

Gorączkowo poszukiwał wyjścia z sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że

powinien zachować zimną krew. Za najmniejszy błąd oboje mogli

zapłacić życiem. Splótł ręce na karku i odwrócił się powoli, by

popatrzeć na swego przeciwnika.

- Nigel Grimwade. Co za spotkanie - stwierdził obojętnie. Jedna

z podstawowych zasad, których przestrzegał w życiu, nakazywała

panować nad emocjami. Za wszelką cenę należało zachować

kamienną twarz. Takie postępowanie ułatwiało negocjacje -

szczególnie wówczas, gdy przeciwnik trzymał w ręku pistolet!

- Nie wydajesz się zaskoczony tym spotkaniem, Hazard -

stwierdził Nigel z łobuzerskim uśmiechem.

- To prawda.

RS

background image

134

- Co mam zrobić z tą Harrington? - zapytała niecierpliwie

wspólniczka Nigela.

- Przyprowadź ją tutaj.

- O, jest i pani Grimwade - rzekł Simon, kłaniając się uprzejmie.

- Nie jestem żoną Nigela.

Dziewczyna parsknęła śmiechem.

- Gdzie się podział wasz australijski akcent? - zapytał Simon.

- Udawaliśmy tylko Australijczyków - odparła Millicent.

- Kim naprawdę jesteście?

- Pokornymi sługami wielkiego Shakespeare'a - odparł z

patosem Nigel.

- Aktorzy! wtrąciła Sunday.

- W pewnym sensie - przyznał niechętnie Grimwade.

- Jeździmy z miejsca na miejsce i przyjmujemy rozmaite

zlecenia. - Millicent okazała się nieco bardziej skłonna do zwierzeń. -

Ostatni kontrahent polecił nam odzyskać mapę.

- Jaką mapę? - zapytała Sunday, udając zdziwienie.

- Tę, którą pewien idiota z Bangkoku obiecał nam, a potem

sprzedał komu innemu - burknęła dziewczyna, spoglądając wrogo na

pannę Harrington.

- Cóż, panno Millie, pozwolę sobie w tym miejscu zacytować

ogólnie znane powiedzenie: „łatwo przyszło, łatwo poszło" - odrzekł

szyderczo Hazard.

- Bezsensowna gadanina! Panu nie zależy na pieniądzach i

przyzwoitym życiu - stwierdziła Millicent, rzucając pogardliwe

RS

background image

135

spojrzenie na wytarte dżinsy i zniszczone buty przewodnika. -

Normalni ludzie mają większe wymagania.

- Widziałam was na bazarze w Chiang Mai. Śledziliście nas! -

zawołała Sunday.

- Zauważyła nas pani?

- Widziałaś ich? - zapytał z niedowierzaniem Simon, marszcząc

brwi. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

- Miałam taki zamiar, ale niespodziewanie zaczął padać deszcz,

a potem... całkiem o tym zapomniałam. -Sunday wzruszyła

ramionami. Simon wiedział, co chciała powiedzieć. Sam był sobie

winien.

- Tracimy czas na niepotrzebne rozmowy - niecierpliwił się

Nigel. Po chwili rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Millie,

bierzmy się do roboty. Trzymaj na muszce pannę Harrington, a ja

przywiążę Hazarda do kolumny. Wiem, że masz rewolwer i nóż,

kolego, więc nie próbuj żadnych sztuczek.

- Skąd, do cholery...

- Wybacz mi, Simonie - wtrąciła Sunday. - Kiedy negocjowałeś

z bandytami, powiedziałam współpasażerom, że jesteś uzbrojony.

Chciałam ich uspokoić. Nie przyszło mi do głowy, że te informacje

zostaną użyte przeciwko tobie.

- Niepotrzebnie się tym martwisz, kochanie.

- Ach, widzę, że szanowni państwo mają się ku sobie - kpił

Nigel otaczając sznurem tors Simona i mocno zaciskając węzeł.

- Teraz pani.

RS

background image

136

Millie popchnęła Sunday ku drugiej kolumnie. Kochankowie

stali znowu ramię przy ramieniu, związani jak kury na wiejskim

jarmarku.

- Nie będziesz już potrzebował tych swoich zabawek - mruknął

Nigel, odrzucając daleko rewolwer i nóż odebrany Simonowi.

Następnie zwrócił się do wspólniczki:

- Teraz czeka nas przyjemniejsze zajęcie, Millie. Wrzucaj rubiny

do torby. Potem będziemy je sortować.

Rzekomi Australijczycy odłożyli pistolety i uklękli przed

posągiem Buddy. Wkrótce niemal wszystkie klejnoty trafiły do

ogromnej torby Millicent.

- Jesteśmy bogaci! - zawołała radośnie młoda aktorka,

- Jasne - mruknął jej wspólnik, oglądając z zachwytem

szczególnie dorodny rubin: Po chwili namysłu ukradkiem wsunął go

do kieszeni marynarki.

Co za łajdak, pomyślał Simon. Nigel Grimwade nie miał pojęcia,

czym jest złodziejski honor. Oszukiwał nawet swoją wspólniczkę!

- Co z nimi zrobimy? - dopytywała się Millie spoglądając

znacząco na przywiązaną do kolumn parę.

- Czy ja wiem? - mruknął w zadumie Nigel. - Zostawimy ich po

prostu w tej zabytkowej świątyni, którą się tak zachwycali.

- Mogą tu umrzeć - przypomniała mu Millie.

- Kto wie? - Nigel pochylił się i chwycił garść rubinów. - Może

dopisze im szczęście i przeżyją?

- Słuszna uwaga, młody człowieku. Pan natomiast jest w dużo

gorszej sytuacji. Szczęście panu nie dopisało - rozległ się męski głos.

RS

background image

137

Przybysz mówił z wyraźnym brytyjskim akcentem.

Na widok pułkownika Artura Bantry Sunday ucieszyła się jak

małe dziecko. Pomoc nadeszła w samą porę. Dobro tryumfowało nad

złem. Niewinni podróżnicy byli ocaleni. Sytuacja została opanowana i

wróciła do normy.

- Pułkowniku, jak miło znowu pana ujrzeć! - zawołała z

promiennym uśmiechem.

- Witam, panno Harrington. Dzień dobry, panie Hazard - rzucił

uprzejmie Artur Bantry.

Angielski dżentelmen miał na sobie nieskazitelnie czysty

uniform w kolorze khaki. Stał przed parą aktorów klęczących obok

posągu Buddy. Ostrze krótkiej szpady dotykało gardła mężczyzny.

- Proszę nie wstawać, młody człowieku - rzekł spokojnie

pułkownik. - Wolę patrzeć z góry na pana i pańską milutką

wspólniczkę.

- Nie rozumiem, o czym pan mówi, pułkowniku -oświadczyła

Millie cienkim głosikiem skrzywdzonego dziecka. Popatrzyła na

Anglika i zaczęła trzepotać rzęsami.

- Proszę się nie wysilać, panno... Prawda, nie znam pani

nazwiska. Mniejsza z tym. Znam swój fach i nie zwiodą mnie nędzne

gierki trzeciorzędnych aktorów. - Pułkownik kopnął w jej stronę zwój

liny. - Proszę mocno związać Nigela.

- Ależ... - Dziewczyna podniosła się z klęczek. Artur Bantry

chwycił jeden z pistoletów odłożonych przez młodych oszustów i

wycelował go prosto w serce Millie.

RS

background image

138

- Uprzedzam, że jestem doskonałym strzelcem. I jeszcze jedno.

Przed chwilą Nigel ukradkiem schował do kieszeni piękny rubin wart

kilka milionów funtów.

- Ty łobuzie! Ty podły oszuście! - zawołała z wściekłością

młoda kobieta.

- Zamierzałem ci oddać połowę forsy uzyskanej za ten klejnot -

przekonywał ją Nigel, gdy mocno zaciśnięty sznur wpił mu się w

ciało.

- Złodzieje dawno zapomnieli o lojalności wobec swoich

wspólników - rzucił ponuro Bantry. - Niech się pani nie da nabrać.

Pułkownik związał młodą aktorkę i dopiero wówczas schował

szpadę do wydrążonej laski. Sunday z uwagą obserwowała Anglika,

który działał sprawnie i bez pośpiechu.

- Czy pozwolą państwo, że zapalę papierosa? - rzucił uprzejmie

pułkownik, jakby znajdowali się na wytwornym przyjęciu. Sunday

doznała olśnienia.

- Już wiem, czemu drżały panu ręce, ilekroć przygładzał pan

wąsy. To był głód nikotynowy!

- Palenie nie pasowało do mego ówczesnego wizerunku rzucił

chłodno Bantry. Nie kwapił się wcale z uwolnieniem dwójki

podróżników. Sunday zbyt pochopnie wzięła go za obrońcę

uciśnionych.

- Bardzo mnie pan rozczarował - oznajmiła wyniośle.

- Zdaję sobie z tego sprawę, panno Harrington.

- Jest pan, jak sądzę, pospolitym złodziejem.

RS

background image

139

- Niezupełnie. Wezmę rubiny, skoro nadarzyła się ku temu

okazja, ale przybyłem tu z innego powodu.

- Skoro nie chodzi o pieniądze, dlaczego pan nas śledził?

- Hazard na pewno się domyśla.

- Owszem. Ty łotrze! Pobiłeś ciężko Jonathana i zostawiłeś go

na pewną śmierć!

Sunday wstrzymała oddech słysząc głos Simona nabrzmiały

gniewem i nienawiścią.

- Oczywiście. Proszę, to wcale nie była trudna łamigłówka,

Jonathan Hazard miał zniknąć bez śladu. Stało się inaczej... ze szkodą

dla pana i tej uroczej dziewczyny.

- Ty łobuzie! - Warknął rozwścieczony Simon.

- Pułkowniku, nie może pan...

Sunday daremnie usiłowała przemówić Anglikowi do rozsądku.

- Bardzo mi przykro, panno Harrington. Jestem górą, a wy

przegraliście.

- Mała poprawka, drogi pułkowniku - dobiegł ich stanowczy

kobiecy głos. - Tym razem ja wygrałam.

Wszystkie głowy zwróciły się ku schodom.

- Mój Boże, to zakonnica! - krzyknął Nigel Grimwade.

- Ma pistolet! - zawołała Millicent.

- Ale heca! - mruknął Simon.

- To siostra Agata Anna - dodała Sunday.

- Znowu jesteśmy w komplecie - szepnął zaskoczony Simon.

- Im większe towarzystwo, tym weselej odparła Sunday, tłumiąc

nerwowy chichot.

RS

background image

140

Młoda zakonnica niewiele się zmieniła - jeśli nie liczyć pistoletu

w dłoni i rozkazującego brzmienia głosu, które nie pasowało do

nieśmiałej siostrzyczki poznanej w czasie uciążliwej podróży.

- Nie wolno się nikomu odzywać bez mego pozwolenia - rzuciła

siostra Agata Anna tonem nie znoszącym sprzeciwu. Pistolet

wymierzony W serce pułkownika stanowił bardzo przekonujący

argument.

- Czy siostra zdaje sobie sprawę, kim jestem? - zapytał z

oburzeniem Artur Bantry.

- Wiem doskonale, kim jesteś i czym się zajmujesz, przyjacielu -

odparła ironicznie zakonnica.

Pułkownik nie dawał za wygraną.

- A kim pani jest, młoda damo?

- Agentką Ml6. Przestań się tak puszyć, Bantry. To ci nie

pomoże.

Sunday Harrington spostrzegła, że słowa zakonnicy zrobiły na

pułkowniku ogromne wrażenie.

- Co to jest M16? - zapytała szeptem Hazarda.

- Brytyjskie tajne służby. Podlegają bezpośrednio samemu

premierowi. Dla M16 pracuje filmowy James Bond.

- Superagent 007, najsławniejszy szpieg srebrnego ekranu?

- Owszem.

- A zatem siostra Agata Anna to szpieg w przebraniu! -

wykrzyknęła Sunday, zapominając o koniecznej ostrożności.

- Wysnuwa pani dość pochopne wnioski. W każdym razie nie

jestem zakonnicą.

RS

background image

141

- Domyślałam się tego!- oznajmiła tryumfalnie Sunday. - Od

pierwszej chwili podejrzewałam, że uczestnicy wyprawy grają

komedię i każdy udaje kogoś innego!

- Powinna pani ufać swemu instynktowi - stwierdziła zakonnica.

- Czyżby i matka przełożona trudniła się szpiegowaniem? -

zapytała podejrzliwie Sunday.

- Przeorysza klasztoru świętej Agnieszki jest poza wszelkimi

podejrzeniami - odparła z uśmiechem agentka.

Nie odrywała wzroku od pułkownika. Po chwili dodała z

powagą: - Popełniłeś błąd, pracując na dwie strony, Arturze. Na

domiar złego robiłeś to dla zysku.

- Potrzebowałem sporo pieniędzy - burknął Anglik.

- Owszem. Żyłeś ponad stan. Miałeś spore wymagania.

- Proszę pani, Millicent i ja jesteśmy zwykłymi turystami

całkiem przypadkowo wplątanymi w tę podejrzaną aferę - oznajmił z

godnością Nigel.

- Nie zawracaj mi głowy, idioto - mruknęła agentka. - Doskonale

wiem, po co tu przyjechaliście.

- Cholerna mądrala - zaklął półgłosem Grimwade. Sunday

poczuła, że Simon szturcha ją łokciem.

- Postaraj się odwrócić ich uwagę — szepnął pospiesznie.

- Co ty gadasz?

- Muszę sięgnąć do lewego buta.

- Po co?

- Jest takie przysłowie...

RS

background image

142

- Litości! - Sunday wzniosła oczy ku niebu. — Dlaczego

musiałam trafić na miłośnika sentencji!

- Powiedzenie brzmi: „przezorny zawsze ubezpieczony" -

mruknął Simon.

- Co ty knujesz?

- Mam drugi nóż. Trzeba stąd wiać. Szósty zmysł mi

podpowiada, że najgorsze jeszcze przed nami.

- Wierzę ci.

- Policzę do trzech. Udaj, że mdlejesz - polecił szeptem Simon.

- Postaram się.

- Raz, dwa, trzy.

Sunday udała, że traci przytomność. Głowa opadła jej na piersi,

a smukła postać niespodziewanie przechyliła się na bok. Simon

odsunął się, by uniknąć zderzenia z bezwładnym ciałem dziewczyny.

- Panna Harrington nie wytrzymała tego napięcia. Trzeba ją

ocucić - stwierdził pułkownik.

- Ani kroku, Bantry! - zawołała ostrzegawczo agentka.

Wydarzenia potoczyły się jak lawina. Pułkownik zlekceważył

słowa rzekomej zakonnicy i skoczył ku niej w mgnieniu oka. Siostra

Agata Anna zrobiła krok do tyłu, zaplątała się w obszerny habit,

straciła równowagę i upadła.

Pułkownik zdołał wytrącić jej z ręki pistolet, który przeleciał

szerokim łukiem na drugą stronę pomieszczenia i wylądował u nóg

Simona. Hazard błyskawicznie przeciął krępujący go sznur

wydobytym z wysokiego buta nożem.

RS

background image

143

Zalśniło ostrze krótkiej szpady. Pułkownik zamierzał przebić

nim brytyjską agentkę. Simon chwycił Anglika za ramię i

błyskawicznie go rozbroił.

Przez moment stał nieruchomo ze szpadą w jednej i pistoletem w

drugiej ręce. Spoglądał na uczestników wyprawy zebranych w

sanktuarium Buddy.

- Dość tej zabawy! - zawołał w końcu. - Od tej chwili ja tu

rządzę. Na początek chciałbym się jednego dowiedzieć. Kto z was

może zeznać pod przysięgą, że nie jest szpiegiem?

RS

background image

144

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- Czy mogę mieć pewność, że nie jesteś agentem wywiadu? -

dopytywała się podejrzliwie Sunday, gdy wyszli z komisariatu policji

w Mae Hong Son. Ruszyli w stronę Holiday Inn, najlepszego hotelu w

mieście.

- Oczywiście - zapewnił Simon.

- Co za ulga! - odparła z westchnieniem. - Zaczynałam

podejrzewać, że wszystkie osoby zamieszane w tę niewiarygodną

aferę coś ukrywają.

Sunday podziwiała przytomność umysłu i niewyczerpaną

energię Simona, który opanował sytuację w świątyni Buddy, wyjaśnił

wszelkie nieporozumienia, cierpliwie służył za tłumacza

cudzoziemcom nie znającym miejscowego języka. Dopiero gdy

sytuacja została opanowana, niespodziewanie umilkł i zamknął się w

sobie. Sunday z niepokojem szła u boku Hazarda ulicami

prowincjonalnego Mae Hong Son.

- Kiedy wyruszaliśmy do Miasta Mgieł, nie przypuszczałam, że

ta wyprawa dostarczy nam tylu mocnych wrażeń- stwierdziła,

próbując wciągnąć Simona do rozmowy. - Cieszę się, że ci

Grimwade'owie dostaną za swoje, natomiast pułkownik bardzo mnie

rozczarował. Nie sądziłam, że okaże się łajdakiem.

- I ja nie przypuszczałem, że jest zdolny do takiej podłości.

- Kiedy się zorientowałeś, że jest agentem pracującym na dwie

strony, który próbował kiedyś zamordować Jonathana? - zapytała

RS

background image

145

Sunday niedbałym tonem, jakby rozmowa o poczynaniach agentów

wywiadu była dla niej chlebem powszednim.

- Dopiero w świątyni Buddy. - Simon wsunął ręce do kieszeni. -

Przecież mówiłem ci, Sunday, że nie mam nic wspólnego z

wywiadem. Jestem człowiekiem interesu. W kraju nie miałem do

czynienia z przestępcami i szpiegami.

- Pułkownik sądził, że stanowisz dla niego zagrożenie.

- To prawda.

- Uznał cię z niebezpiecznego mściciela.

- To nie moja działka. Zemstę pozostawiam wyższej instancji —

odparł Simon, wymownie spoglądając na błękitne niebo. - Prędzej czy

później Bantry odpokutuje za swoje przestępstwa.

- Musisz jednak przyznać, że dzięki tobie wszystko dobrze się

skończyło - zauważyła Sunday.

- Zachowałem się jak idiota - mruknął niezadowolony z siebie

Simon. - Zbytnio ryzykowałem. Oboje mogliśmy to przypłacić

życiem. Ci ludzie byli gotowi na wszystko, byle dopiąć swego.

Niepotrzebnie udawałem, że to jeszcze jedna wspaniała przygoda.

Zgrywałem się na przewodnika, który stara się dostarczyć

uczestnikom wyprawy trochę mocnych wrażeń.

-Niepotrzebnie się obwiniasz. - Sunday przyjacielskim gestem

poklepała Simona po ramieniu. – Przecież sam powiedziałeś, że nie

jesteś agentem ani szpiegiem. Brak ci doświadczenia w tego rodzaju

sprawach. Musiałeś improwizować.

Przez kilka chwil szli przed siebie w milczeniu. Sunday

podniosła głowę, by popatrzeć na gwiazdy i wąski sierp księżyca.

RS

background image

146

Wzdłuż ulicy rosły tropikalne kwiaty, które napełniały powietrze

ciężką, egzotyczną wonią.

- Co się stanie z pozostałymi uczestnikami naszej wyprawy? -

zapytała.

- Pułkownik i złodziejska parka zostaną pewnie odesłani do

Wielkiej Brytanii. Czeka ich proces. Z drugiej strony jednak nie

można wykluczyć, że władze przystaną: na ugodę. Rząd Jej

Królewskiej Mości nie lubi rozgłosu, a w ten sposób będą mogli

uniknąć wścibskich dziennikarzy.

- Czy zauważyłeś, jak sprytnie siostra Agata Anna powróciła do

roli? Ani słowem nie zdradziła, na czym polegał jej udział w tej

sprawie. Habit i kornet okazały się znakomitym kamuflażem. Wcale

się nie zdziwiłam, gdy miejscowi policjanci uznali ją za niewinną

ofiarę bandytów.

- Wypadła bardzo przekonująco.

- To wyjaśnia również zachowanie matki przełożonej. Na pewno

nie miała pojęcia, że wpuściła za mury klasztoru doświadczoną

agentkę tajnych służb.

- Jestem tego samego zdania. - Simon rzucił Sunday badawcze

spojrzenie i zmienił temat. Nie żal ci rubinów? Pasowałyby

znakomicie do twoich rudych włosów.

Sunday pokręciła głową i kopnęła niewielki kamyk leżący na

ulicy.

- Rubiny znajdują się tam, gdzie powinny, a mianowicie u

przedstawicieli miejscowych władz. Przy odrobinie szczęścia

RS

background image

147

pieniądze uzyskane z ich sprzedaży zostaną przeznaczone na potrzeby

górskich plemion.

- Przy odrobinie szczęścia... być może - oznajmił sceptycznie

Hazard.

- Sądzę, że niedługo w świątyni Buddy zjawi się ekipa

archeologów.

- Zapewne masz rację.

- Szkoda, że wodospad, sadzawka, łąka wokół niej oraz

świątynia bardzo się teraz zmienią. Przybędzie tam mnóstwo ludzi.

- Owszem.

- Do tej pory jedynie my znaliśmy to miejsce. Wkrótce inni

także będą znali naszą tajemnicę. Wiele się zmieni.

- Masz rację.

- Pamiętasz, co mi powiedziałeś o zmianach? — odparła Sunday

drżącym głosem.

- Przekonywałem, że są nieuniknione - odrzekł z uśmiechem

Simon.

- Tak. - Sunday kopnęła następny kamyk. - Miałeś rację. Nie

sposób uniknąć zmian.

- Czasami trudno się z tym pogodzić - dodał Simon. Wkrótce

dotarli do Holiday Inn. Simon odprowadził pannę Harrington do drzwi

jej pokoju. Sunday wsunęła klucz do zamka, przekręciła go i uchyliła

drzwi. Stanęła twarzą w twarz z pogrążonym w zadumie Simonem.

Zapanowało niezręczne milczenie.

- To był męczący dzień. Z pewnością jesteś wyczerpana.

- To prawda.

RS

background image

148

- Cóż, jutro też jest dzień - mruknął Simon, unikając wzroku

Sunday, która niespodziewanie zerknęła na zegarek.

- Już mamy jutro.

- O czym ty mówisz?— Simon popatrzył na nią i zmarszczył

brwi.

- Minęła północ.

- Idź spać. Jutro ruszamy w podróż do Bangkoku. To będzie

długa i męcząca wyprawa.

- Dobranoc - szepnęła cicho. Simon zniknął w swoim pokoju.

Sunday starannie zamknęła za sobą drzwi. Westchnęła i

rozejrzała się wokół. Typowe hotelowe wnętrze: łóżko, toaletka,

szafa. Z nadzieją popatrzyła na drzwi łazienki. Marzyła o ciepłej

kąpieli.

Zajrzała do łazienki. Pomieszczenie było niewielkie, ale czyste i

dobrze wyposażone. Spostrzegła drugie drzwi wiodące do sąsiedniego

pokoju.

Zajmował go Simon.

Sunday przekręciła gałkę. Drzwi były otwarte. Zapukała raz i

drugi. Dopiero po dłuższej chwili rozległ się znajomy głos:

- Proszę!

Sunday otworzyła drzwi i weszła do pokoju Hazarda.

Pomieszczenie do złudzenia przypominało wnętrze, które oglądała

przed kilkoma minutami.

- Całkiem ładny pokoik.

- Owszem.

- Mamy wspólną łazienkę.

RS

background image

149

- Wiem.

- A zatem nasze pokoje są połączone.

- Oczywiście.

- Szkoda, że zapomniałeś mi o tym powiedzieć -stwierdziła z

ironią Sunday, opierając dłonie na biodrach.

- Zauważyłem to dopiero przed chwilą. Skoro już tu jesteś,

chciałbym zapytać, czy masz wszystko, czego potrzebujesz - mruknął

Simon, wchodząc znowu w rolę zatroskanego o potrzeby turystów

przewodnika.

- Nie - odrzekła bez namysłu Sunday.

- Czego sobie życzysz? - zapytał skwapliwie Hazard, mierząc ją

badawczym spojrzeniem.

Sunday popatrzyła mu prosto w oczy. Postanowiła mówić

szczerze i otwarcie. Zapomniała ó lęku, obawach i zażenowaniu. Ta

chwila miała decydujące znaczenie dla jej przyszłości. Nie można

zaprzepaścić takiej szansy.

- Czas postawić wszystko na jedną kartę — odrzekła z

determinacją.

- Co powiedziałaś?

- Przecież słyszałeś. Czas postawić wszystko na jedną kartę. Kto

nie ryzykuje, ten niczego nie zyska. Korzystaj z dnia. Nie zasypiaj

gruszek w popiele. Chwytaj w lot każdą okazję.

- Te sentencje wydają mi się znajome.

- Zacytowałam twoje ulubione maksymy.

- Do czego zmierzasz?

RS

background image

150

Sunday nie traciła czasu na szczegółowe wyjaśnienia. Od razu

przeszła do sedna sprawy.

- Przybyłam do Tajlandii, by... szukać.

- Ja również.

- Znalazłam to, na czym mi zależało.

- Podobnie było ze mną.

Sunday czuła, że ta rozmowa przesądzi o ich dalszych losach.

- Co ci dał pobyt w Tajlandii? - zapytała.

Simon odgarnął z czoła długie, falujące włosy. Sunday od dawna

była zdania, że powinien się wybrać do fryzjera. Po chwili namysłu

powiedział:

- Nauczyłem się walczyć o swoje i cieszyć życiem.

- Nie spotkałam dotąd mężczyzny, którego żywotność i siłę

można by porównać z twoją, Simonie.

- A co tobie dała ta wyprawa? Inspirację potrzebną do

stworzenia nowej kolekcji? Możliwość kupienia doskonałego

jedwabiu, z którego powstaną cudowne stroje, i oryginalnych

dodatków wykonanych rękoma miejscowych rzemieślników? A może

tanią siłę roboczą?

- Wszystko, co wymieniłeś ma dla mnie istotne znaczenie -

odparła, zagryzając wargi.

- Ale... - Simon ujął rękę Sunday. - Czemu zawiesiłaś głos,

kochanie?

- W Tajlandii przekonałam się, na czym mi najbardziej zależy -

odparła Sunday, robiąc krok w stronę Simona.

RS

background image

151

- Naprawdę? Stał nieruchomo jak posąg. Patrzył na nią jak

zahipnotyzowany.

- Tak - mruknęła, podchodząc jeszcze bliżej. Przez chwilę stali

twarzą w twarz, oko w oko.

- Czy mogę zapytać, co jest dla ciebie takie ważne? - zapytał

niecierpliwie Simon.

- Nie co, tylko kto - poprawiła go i dodała z prostotą: - Ty

Simonowi wyrwało się z piersi ciche westchnienie ulgi.

- Nie dbam o to, kim byłeś i czym się dawniej zajmowałeś. -

Sunday wspięła się na palce i pocałowała ukochanego w policzek. -

Jestem pewna, że będziesz moim najlepszym przyjacielem, czułym

kochankiem, Wspaniałym mężem i cudownym ojcem.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Bo cię kocham.

Sunday wyznała mu miłość!

Simon zapragnął wykrzyczeć tę nowinę z dachu najwyższej

budowli w mieście. Szczerze mówiąc, nie miał wielkiego wyboru.

Jednopiętrowy hotel Holiday Inn, w którym się zatrzymali, górował

nad parterową zabudową Mae Hong Son.

- Kochasz mnie? — zapytał Simon. Wypowiadanie tych słów

sprawiało mu ogromną przyjemność. Miały w sobie szczególny urok.

- Kocham cię - oznajmiła powtórnie Sunday.

- Kochasz mnie! - Simon Hazard powtarzał te słowa jak

magiczne zaklęcie. Chwycił Sunday na ręce i tańczył po hotelowym

pokoju trzymając ją w ramionach. Cieszyli się jak dzieci. Wiedzieli,

RS

background image

152

że czeka ich więcej równie wspaniałych chwil. Simon przygotowywał

się do najważniejszego w swoim życiu wyznania.

Po chwili ochłonął nieco, a Sunday ponownie dotknęła stopami

podłogi. Simon zaczął spacerować z kąta w kąt. Nie mógł usiedzieć

spokojnie. Nagle zatrzymał się i zaproponował:

- Może usiądziesz?

Podsunął Sunday jedyne krzesło stojące w pokoju, a ona

posłusznie zajęła wskazane miejsce.

- Jest kilka spraw, które muszę ci wyjaśnić, nim przejdę do

sedna sprawy.

- To zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że nasze pierwsze

spotkanie nastąpiło przed dwoma tygodniami -oznajmiła roztropnie

Sunday.

- Znamy się tylko dwa tygodnie? - zapytał z niedowierzaniem

Simon.

- Prawie. Ściśle mówiąc: dwanaście dni.

- To bez znaczenia! - dodali oboje jak na komendę.

- Przysięgam, że nie próbowałem cię oszukać, Sunday -

wymamrotał nieco zakłopotany Simon Hazard. - Nie powiedziałem ci

o sobie wszystkiego.

- Jesteś żonaty? - zapytała przerażona.

- Tak. Nie. Chciałem powiedzieć, że jedyny ślub w moim życiu

to ceremonia, którą odprawił dla nas Tget.

- W takim razie nie mam powodów do niepokoju - odparła

Sunday z promiennym uśmiechem.

RS

background image

153

- Nie chciałbym, żeby nasze wspólne życie zaczęło się od

niedomówień - rzekł zakłopotany Simon.

- Pewnie masz nieślubne dzieci!

- Daję ci słowo honoru, że to nieprawda.

- Chcesz mieć potomstwo, zgadłam? - zapytała z figlarnym

uśmiechem.

- Oczywiście, marzę o kilku ślicznych bobasach... Sunday,

ciągle zmieniasz temat. Pozwól mi dokończyć moje zwierzenia.

Ta cudowna dziewczyna doprowadzała go chwilami do

rozpaczy... niemal do szału. Tracił przy niej zdrowy rozsądek!

- Nie spodziewam się żadnych ponurych nowin - wtrąciła ze

spokojem.

- Chyba masz rację. Z drugiej strony nie jestem pewna, jak

zareagujesz. Wszystko zależy od punktu widzenia.

Słucham. W czym rzecz? - dopytywała się zniecierpliwiona

Sunday.

- Nie jestem zwyczajnym przewodnikiem.

Zaniepokojona poderwała się z miejsca.

- To jeszcze nie wszystko - dodał Simon.

Sunday opadła na krzesło. Simon spacerował po pokoju.

- Sam nie wiem, jak ci o tym powiedzieć. Przywykłaś mnie

widzieć w całkiem innym świetle. - Zatrzymał się nagle i stanął przed

Sunday. - Jestem bogatym człowiekiem, kochanie. Mam doskonale

prosperującą firmę, a właściwie kilka firm. Posiadam także własną

wyspę w tropikach. Mieszkam w luksusowym apartamencie. Nim

RS

background image

154

skończyłem trzydzieści lat, miałem na koncie bankowym miliony

dolarów.

Sunday wstała, przytuliła się do Simona i objęła go w pasie.

- Ja również, najdroższy.

- Nie rozumiem?

- Tak się składa, że zostałam milionerką, nim skończyłam

dwadzieścia pięć lat, ale...

- To bez znaczenia! - zawołali jednocześnie. Simon wziął

ukochaną w ramiona i popatrzył jej w oczy.

- Mówiłem ci już, że cię kocham?

- Nie.

- Kocham cię.

- Musimy załatwić mnóstwo spraw - stwierdziła zatroskana

Sunday dużo później. Świtało. Kochała się z Simonem przez całą noc.

- Trzeba zdecydować, w jakim stanie i mieście zamieszkamy. Może

postanowimy osiąść za granicą.

- Kochanie - mruknął Simon, całując nagie ramię ukochanej i

rozsuwając kolanem jej uda. - Pewien mądry człowiek wymyślił.

- Co? - wpadła mu w słowo.

- Wartą zapamiętania maksymę: „Nieważne: gdzie; ważne: z

kim".

- Kto jest autorem tego powiedzenia? - szepnęła, gdy wszedł w

nią powoli.

- Pewien mądry i szczęśliwy mężczyzna...

RS

background image

155

EPILOG

Sunday Harrington i Simon Hazard pobierali się wielo- krotnie.

Jako pierwszy nierozerwalnym węzłem małżeńskim połączył ich Tget,

wódz górskiego plemienia żyjącego w północnej Tajlandii. Kolejna

podniosła ceremonia zaślubin miała miejsce w buddyjskim klasztorze,

gdzie Simon medytował kiedyś przez parę miesięcy wśród pobożnych

mnichów. Następny ślub odbył się w kaplicy klasztoru świętej

Agnieszki. Młodą parę pobłogosławiła osobiście matka przełożona.

Po powrocie do kraju Sunday i Simon wzięli ślub w obecności

swoich krewnych i przyjaciół. Była to podniosła i radosna

uroczystość.

Sunday zrealizowała zawodowe marzenia i zaprojektowała

wspaniałą kolekcję. Nazwa egzotycznego azjatyckiego państwa jasno

wskazywała źródła inspiracji. Sunday opatrzyła wszystkie projekty

jednym wspólnym określeniem: „Syjam". Nowa kolekcja wzbudziła

ogólny zachwyt. Młodzi małżonkowie zdecydowali się przekazać

zyski ze sprzedaży tych niezwykłych kreacji górskiemu plemieniu z

północnej Tajlandii, by wesprzeć miejscowe rękodzieło. Postanowili

również sfinansować utworzenie rezerwatu, w którym znalazłyby

schronienie dzikie azjatyckie słonie.

Następna kolekcja Sunday przeznaczona była dla najmłodszych.

Prześliczne dziecięce ubranka i drobiazgi sprzedawały się niczym

świeże bułeczki. Tym razem to Simon Hazard wymyślił nazwę dla

projektów żony: „Sunday i jej dzieci".

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
242 Simms Suzanne Smak ryzyka 02 Największy skarb
Szaleństwa panny Ewy, Lektury Szkolne - Teksty i Streszczenia
OPIS do prezentacji dot RYZYKA?DANIA  03 2013
Brockmann, Suzanne Operation Heartbreaker 03 Secret Für einen Kuss von Frisco
Ally Blake Smak ryzyka
061 Simms Suzanne Byle nie Ślub
Szalenstwa Panny Kici
Jones James Smak ryzyka
Collins, Suzanne Hunger Games 03 Mockingjay
135 Simms Suzanne Sen na jawie
0433 Simms Suzanne Bengalskie ognie
17 03 Ocena Ryzyka dla Zadaniaid 17385
17-03-Ocena Ryzyka dla Zadania
Leclaire Day Klub Samotnych Serc 03 Smak cytryny (Harlequin Romans (tom 680)
Suzanne Crawford [As the Billionaire Commands 01 03] The Full Story (The Interview; The Party; The

więcej podobnych podstron