1
2
J. Mal
S
ZALEŃSTWA
P
ANNY
K
ICI
Czyli z życia pewnej białej kotki
Tom Pierwszy
2012
3
© Copyright by J. Mal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części
niniejszej publikacji jest zabronione bez p
isemnej zgody autora. Zabrania się jej
publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem
Wydaje.pl.
opracowanie graficzne | J. Mal
Szaleństwa Panny Kici
J. Mal
Wydanie I
Rok 2012
4
Szaleństwa Panny Kici
cz
yli z życia pewnej białej kotki
Miauu! Mam na imię Smerfetka i jestem niesforną, białą kotką o oliwkowo-szarych
oczkach. Nie chcę się chwalić, ale podobno jestem śliczna. Wiodę spokojne, kocie
życie w jednym z bloków ludzkiego osiedla. Moja rodzina, u której mieszkam, składa
się: z Asioni (która mnie uwielbia), z jej mamy (która mnie uwielbia) i z taty (który też
mnie uwielbia, choć nie chce się do tego przyznać). Od pewnego czasu nabrałam
ochoty, żeby spisać wszystko to, co mi się przydarzyło. Kiedy moi właściciele już
śpią, wychodzę potajemnie z koszyka i szepcę na ucho śpiącej Asioni moje sekrety.
Później, gdy się budzi, spisuje je. Tak powstały „Szaleństwa Panny Kici”. „Czas
zabawy rozpoczęty! Idzie pani z gazetą w dłoni i szaloną kicię goni”- oto zapowiedź
małego co nieco z mojego krótkiego życia. A wszystko zaczęło się od… ale co wam
będę opowiadać. Przeczytajcie sami!
26. sierpnia 2004 r.
Na początku, odkąd pamiętam, było cieplutko, milutko i przyjemnie. Dzieliłam
brzuszek mojej kociej mamy z trojgiem pozo
stałych kociąt. Czasami przepychaliśmy
się nawzajem, gdyż w naszym małym mieszkanku było trochę ciasno. Popychana
przez moje kochane rodzeństwo leżałam skulona w kacie, intensywnie ssąc jakąś
miękką rurkę, z której leciało coś ciepłego. Pewnego, pięknego… mrm.. nawet nie
wiem czego…w każdy razie nagle coś się zaczęło kotłować. Znowu zostałam
ściśnięta, tylko o wiele mocniej. Wtedy usłyszałam ciche, jakby z oddali piszczenie.
Potem jeszcze następne i następne. W końcu sama zostałam wypchnięta z mojego
ciepłego mieszkanka na zimne i nieprzyjemne miejsce. Zaraz coś mokrego i
szorstkiego zaczęło mnie pracowicie lizać. To była mama. Poznałam ją od razu.
Głośne piski należały do moich kocich współlokatorów brzuszka. Nagle zalała mnie
fala dziwnych dźwięków, tak różnych od tych, z którymi do tej pory miałam styczność.
Nic nie widziałam, polegać tylko mogłam na zmysłu słuchu i dotyku. Taki właśnie był
początek życia Panny Kici.
5
31. sierpnia 2004 r.
Na pokładzie bez zmian. Od czasu mojego ostatniego zapisku, prawie przez cały
czas leżałam koło brzuszka mamy i co chwilę popijałam, pochodzący z niego, ciepły
płyn. Jak na kogoś, kto został w szczególnie niemiły sposób wypchnięty z miejsca,
które do tej pory zastępowało mu cały świat, czułam się dość dobrze. Nadal nie udało
mi się rozszyfrować, do kogo należą poszczególne głosy. Muszę się nad tym głębiej
zastanowić w przerwie obiadowej (nie mylić z porą obiadową!). Znając apetyt i
„potencjał rozpychawczy” mojego kochanego rodzeństwa, okazja do dostania działki
nieprędko się powtórzy.
5.
września 2004 r.
Dzisiaj wydarzyło się coś dziwnego. Tak, dziwnego, a zarazem nowego w moim
życiu. Już drugi raz, odkąd pamiętam, wzięto mnie od mojej mamy. Nasza pani
(udało mi się ją rozpoznać po głosie, którego zdążyłam się nauczyć) zniosła mnie i
moje rodzeństwo na dół. Tam czekały już trzy zupełnie obce osoby. Głos jednej z
nich wydawał mi się znajomy, tak chyba należał do pani, która była kiedyś u nas w
odwiedzinach. Pozostałe dwa trudno było rozpoznać. Wydarzenia, które teraz opiszę
pamiętam jakby za mgłą. Ktoś zachwycał się nad nami, ktoś inny brał nas na ręce
(no tego już za wiele!). Chciałam wyrazić swoje oburzenie względem takiego
zachowania, ale zdołałam wydać z siebie tylko cichy pisk. Najwyraźniej
poskutkowało, gdyż głosy umilkły, ja zostałam z powrotem położona do koszyka.
Wszystko wróciło do normy.
16.
września
16 września. Tego właśnie dnia po raz pierwszy w życiu ujrzałam świat. Nieco
wcześniej udawało mi się rozchylać lekko powieki, a dzisiaj otworzyłam je szeroko.
Pierwsze co zobacz
yłam po tym doniosłym zdarzeniu to kocyk w kratkę oraz
kłębowisko biało-szarego futra, które okazało się należeć do mojego rodzeństwa.
Znajdowaliśmy się w niedużym pomieszczeniu. Zdobiły je wielkie pudła, w których
można się pysznie bawić w chowanego. Nawet nie zdążyłam dobrze się rozejrzeć, a
już zjawiła się nasza mama- biała dystyngowana kotka o zielonych oczach. Zaraz
zaczęła nas pracowicie lizać. Nie minęło dobre pół godziny, a do pokoju weszła jakaś
pani. Jej głowę zdobiły rurki poprzyczepiane do czegoś, co jej jeszcze z futra
pozostało. Spojrzała prosto, w moje i rodzeństwa, szeroko otwarte oczy. Musiały ją
6
one zachwycić, gdyż szybko zbiegła na dół i zawołała resztę rodziny. Kobieta, jak się
później okazało, była naszą właścicielką, która próbowała upiększyć się stosując
papiloty. Ludzie są naprawdę dziwni! Zamiast po prostu wylizać się porządnie, wolą
utrudniać sobie życie, nosząc takie coś! Właśnie ta pani najczęściej się nami
opiekowała. Później poznałam swoją babcię, dystyngowaną, aczkolwiek
nieprzystępną kotkę. Również była cała biała. Długo trwało zanim spostrzegłam, że i
ja,
jak większość członków mojej rodziny, mam białe futerko. 16 września. Dzień ten
obfitował w wiele wrażeń. Na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci!
19.
września
Ogólny opis sytuacji. Mam troje rodzeństwa (jedną białą siostrę, dwóch braci- białego
i pręgowanego). Jeśli chodzi o mamę, siostrę i naszą panią, to dogadujemy się
nieźle. Z babcią trochę gorzej, ale też jest w porządku. Moje stosunki z braćmi zaś,
delikatnie mówiąc, należą do mało przyjacielskich. Ledwo się tolerujemy, o ile nie
wchodzimy sobie w drogę. Przynajmniej JA STARAM SIĘ tego nie robić, czego
niestety nie można powiedzieć o moich braciach. Bury Pręgowany (tak nazwałyśmy z
siostrą naszego pasiastego brata) ciągle mi dokucza. Mówi, że wyglądam jak mysz.
Robi to oczywiście z zazdrości. Biedak nie może pewnie przeżyć, że jako jedyny z
naszej trójki nie urodził się biały. Ale to jeszcze nie powód żeby tak się zachowywać!
Co z tego, że ja robię to samo w stosunku do niego? Jestem damą, a damie ponoć
wszystko wolno- tak zawsze powtarza babcia
, a on jest dżentelmenem i chyba
obowiązują go jakieś zasady. Ale co tam! Białą mysz można jeszcze przeżyć,
najgorsza jest „Zaraza”. Tak nazywa mnie drugi brat, ponoć z powodu mojego
okropnego charakteru. Ochrzciłyśmy go z siostrą Tyfus Plamisty (to za Zarazę!). Ten
przydomek pasuje zarówno do jego zaraźliwego usposobienia jak i do dwóch plamek
na łebku. Moja siostra jest nastawiona bardziej pokojowo do życia, więc wszyscy
zgodnie nazwaliśmy ją Jutrzenką. Jednak pomimo tego, że ciągle się kłócimy, bardzo
zżyliśmy się ze sobą. Przez te dni przyzwyczaiłam się do swojej rodziny i państwa, u
których mieszkamy, i nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej.
20.
września
Dzisiaj zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Skończył się ciepły płyn, cieknący z
brzuszka naszej mamy. Wszyscy rozdarliśmy swoje pyszczki z oburzenia, gdyż
byliśmy trochę głodni. Mama szybko załagodziła sytuację, znosząc nas na dół, gdzie
7
czekało już świeże jedzonko. Było całkiem inne od maminego mleczka. Miałam
pewne obawy co do niego, ale czego się nie robi dla wygłodniałego brzuszka... Po
skończonym posiłku moje rodzeństwo zaczęło się bawić, a ja postanowiłam trochę
rozejrzeć się w terenie. Nigdy jeszcze nie byłam w tej części domu. Zdążyłam wejść
za wielkie, białe pudło, które bardzo mnie zaciekawiło. Niestety, z drogą powrotną
miałam trochę kłopotów, co oznajmiłam donośnym miauknięciem. Natychmiast
przyszła moja pani, która czym prędzej wyjęła mnie spod pudła. Jak się później
okazało, to była lodówka, w której ludzie przechowują jedzenie. Najchętniej bym do
niej
weszła, ale moja pani odwiodła mnie od tego. Reszta dnia upłynęła pod znakiem
zabaw
y, polegającen na wchodzeniu w różne kąty, co nie wiedzieć czemu
denerwowało naszego pana.
22.
września
Dzisiaj właśnie poznałam swoją przybraną cioteczkę. Jak to się stało? W nocy nie
mogłam jakoś spać więc, baraszkowałam wspólnie z Jutrzenką w kuchni. Zabawa w
zapasy byłaby nawet udana, gdyby nie oszustwa i niesportowe zagrania mojej
siostry. Udawała nieżywą, a kiedy do niej podeszłam, wysunęła na mnie pazury.
Ugryzłam ją w zamian w ogon, a ona prychnęła i chciała wskoczyć mi na grzbiet.
Tylko chciała, gdyż w porę zdążyłam się usunąć. Następnie zaczęłam ciągnąć za jej
ogon, ona mnie kopnęła, ja ugryzłam ją w łapkę, ona zrobiła fikołka, ja na nią
skoczyłam...i no…ten tego… za bardzo się rozmiauczałam. Nie o tym przecież
chci
ałam opowiadać. A swoją drogą, z mojej siostry niezły psotnik. Udaje aniołka, ale
podczas zab
awy jest zupełnie inna... No więc, kiedy obie zmęczyłyśmy się zabawą,
zaczęłyśmy się myć. Wtedy usłyszałyśmy dziwny chrobot na parapecie.
Zaciekawiona chciałam podejść bliżej okna, ale Jutrzenka mnie od tego odwiodła,
miaucząc, że to niebezpieczne. Nagle coś puknęło i stuknęło, okno otworzyło się, a
przed nami pojawiła się biała, puszysta kotka.
–Miauu- przywitała się przyjaźnie. Nic nie odpowiedziałyśmy.
–Mrru, co za nieprzyjemna pogoda- mruknęła. Zapadła głucha cisza.
–Złożyłyście może śluby milczenia, czy co?- miauknęła zniecierpliwiona- to
fanaberie ludzi, którzy zostają mnichami. Słyszałam od nich od mojej pani.
-
Mama nie pozwala nam rozmawiać z nieznajomymi- miauknęłam.
–A ja to niby nieznajoma?- prychnęła kotka- mieszkam u państwa obok. Jesteśmy
sąsiadami. Ja mam na imię Kaizy, a wy?
8
–My nie mamy imion. To znaczy- zmieszałam się- mamy przezwiska, które sami
sobie nadaliśmy.
–Phi- prychnęła kotka- imiona zwykle nadają właściciele swoim zwierzętom.
–My..my niedawno się urodziliśmy- miauknęła Jutrzenka przestraszonym głosem.
–A to co innego. Mrru, to dlatego wcześniej was nie widziałam. Moja stara kumpela
znowu się okociła, co? Ja niestety nigdy więcej już nie będę mieć kociąt. Zostałam
wysterylizowana. Mrru.
N
ie pamiętam dokładnie naszej dalszej rozmowy, gdyż byłam trochę śpiąca. Bardzo
chciałam zapytać nowo poznaną znajomą, co znaczy wysterylizować, ale sen zajrzał
mi do oczków, które odmówiły posłuszeństwa. Kaizy mówiła, że jakbyśmy czegoś
potrzebowali,
zawsze możemy się do niej zwrócić. Powiedziała też, że zaprasza nas
do swojego domku,
jak tylko trochę podrośniemy. Na koniec kazała nam zwracać się
do siebie cioteczko i poszła sobie. Po jej odejściu zdążyłam jedynie pomyśleć, że
fajnie jest
mieć cioteczkę, nawet przybraną. Zaraz potem usnęłam.
1.
października
Powyższą datę mogę bez wątpienia zaliczyć na poczet tych dni kociego żywota, w
których nie można znaleźć żadnego interesującego zajęcia. Jednym słowem- same
nudy!
Pani gotowała obiad i nie miała czasu na zabawę, babcia odbywała właśnie
kolejną wizytę w solarium (czyli wygrzewała się na kaloryferze, jakby kto nie
wiedział), mama zaś spała w najlepsze. Pozostał mi tylko Bury Pręgowany, z którym
byłam zresztą aktualnie w stanie wojny (czy ktoś mi może powiedzieć, kiedy ostatnio
nie skakaliśmy sobie do ogonów?). Reszta rodzeństwa, gdzieś zniknęła. Z braku
doborowego towarzystwa musiałabym więc zawrzeć, choćby na kilka godzin,
przymierze z Burym. Zaraz, zaraz! To ja mam pierwsza wyciągnąć do niego łapę, po
tym jak on bezczelnie wsze
dł i nasiusiał do mojej miski?! Co to, to nie!!!! Wolę już
udawać worek do ziemniaków, który leży w pobliżu lodówki. Lodówki... lodówki! To
jest to! Wejdę sobie za lodówkę i będę grać w pyszną zabawę pod tytułem „Zgadnij
gdzie teraz jestem?”. Założę się, że nikt mnie nie znajdzie, w końcu zaczną się
martwić i zaczną mnie szukać. To dopiero będzie zabawa! Niewiele myśląc,
uczyniłam to, co zamierzałam. Mijają godziny, jedna, druga, trzecia... Nikt jakoś nie
przejął się moim zniknięciem, tak jak nikt nie zauważył braku obecności mojego
rodzeństwa. Z nudów zaczęłam myśleć o moim tacie. W takich chwilach często
zastanawiam
się, jak on wygląda. Biorąc pod uwagę mojego oryginalnego, szaro-
9
burego brata, można stwierdzić, że kolor futerka odziedziczył właśnie po tacie (ale
jestem błyskotliwa!). Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. W korytarzu
usłyszałam trzy głosy. Jeden z nich wydawał mi się znajomy. Tylko skąd ja go znam?
Trzy głosy weszły do domu (a raczej osoby do których one należały, co na jedno
wychodzi). Nie wiem jak to się stało, ale nasza pani jakoś dziwnie przypomniała
sobie teraz o naszym istnieniu. Może ci niespodziewani goście są z Towarzystwa
Opieki Nad Zwierzętami i podejrzewają ją o złe opiekowanie się kociętami?
Nawiasem mówiąc, czy osoba która namiętnie stosuje papiloty, może być
wiarygodną opiekunką dwóch nieopierzonych młodzieńców i jednej zdominowanej
przez nie damy. O
mnie już nie wspomnę, jestem żywym przykładem koteczki
wyzwolonej, doświadczonej, odpowiedzialnej, która wie czego chce (AUĆ, te stare
lodówki zawsze potrafią nieźle dopiec!). Moje spokojne oczekiwanie na dalszy bieg
wyd
arzeń nie trwało jednak długo. Pani, po krótkiej przebieżce między kuchenką z
przysmażającym się kotletem, solarium mojej babci, pokojami na piętrze i z
powrotem, w końcu wpadła na genialny pomysł, by zajrzeć za lodówkę. Jakież było
jej zdziwienie, kiedy ujrzała tam mnie! Znalezienie reszty zaginionych kociąt stało się
tylko kwestią czasu. Niewiele później nie kto inny, jak właśnie Bury Pręgowany
wyszedł zza szafki kuchennej, głośno przy tym parskając i pomiaukując. Później mi
wyjaśnił, że najadł się szaroburych kotków (czyli zbitych kulek kurzu, prościej
mówiąc, wszak mój brat nie jest kanibalem, mrruu!). Jutrzenka zaś całe
przedpołudnie spędziła pod łóżkiem w pokoju na piętrze (ponoć przestraszyła się
opierzonego wrubula za oknem, czy jak mu tam). Nie pamiętam dokładnie gdzie i
kiedy znalazł się Tyfus Plamisty, ale nim nie miałam akurat czasu ani ochoty się
zajmować, gdyż moją uwagę przykuli niezapowiedziani goście. Delegacja
domniemanych pracowników organizacji ds. ochrony zwierząt okazała się składać z
trzech nieofuterkowanych pannic: jednej d
użej, drugiej mniejszej, trzeciej małej. Duża
i M
ała miały ciemne włosy, co do tej Średniej, to nie zdążyłam się przyjrzeć jej imitacji
futra (spróbowalibyście kiedyś patrzeć na wszystko z dołu!). Mała spytała się tej
Dużej (pokazując na mnie!) –„czy to twój kotek?”. No wiecie co?! Wszystkiego bym
się spodziewała, ale takiej BEZCZELNOŚCI, ze strony pracowników opieki
społecznej, nie byłam w stanie przewidzieć. Po pierwsze, nie jestem własnością
jakiejś kiciastej, dużej pannicy z kompletnym bezguściem (już nawet papiloty jestem
wstanie zrozumieć, ale srebrne kwadraciki na zębach to już lekka przesada). Po
drugie,
należę do mojej mamy, pani, no i w ostateczności do reszty domowników i
10
NIE ZAMIERZAM jak na razie zmieniać miejsca zameldowania. Po trzecie, jestem
kotem i wypraszam sobie nachodzenie mnie bez zapowiedzi w moim prywatnym
domu i
oglądanie jak jakiejś małpy z zoo, mrruu!
Po znalezieniu ws
zystkich kociaków cała czwórka, nie wyłączając mojej pani, usiadła
przy stole. Ku mojemu
wielkiemu zdziwieniu, zamiast, właściwego u kotów,
uprzedniego wytarzania się po podłodze i zadania kilku przyjaznych pacnięć łapą,
nastąpiła wymiana kilku grzecznościowych uwag typu „Ładna dzisiaj pogoda” lub
„Czy zrobić coś do picia, dziewczynki?”. Cóż, babcia nauczyła mnie nieco innych
zasad przyjmowania gości, wszak jeszcze żadne pacnięcie łapą nikomu nie
z
aszkodziło. Mi, dobrze wychowanej kotce, pozostało teraz tylko znieruchomieć jak
posąg i z tejże pozycji obserwować z rosnącą dezaprobatą Burego, który w najlepsze
bawił się sznurowadłami Dużej. Rozmowa toczyła się wokół kotów, wychowania,
opieki itd. Moja mama, po uprzedniej wymianie zapachu swojego futerka z
nogawkami spodni gości, postanowiła wskoczyć Średniej na kolana. Panienka
skwapliwie zaczęła głaskać mamę po lśniącym futerku, wyrażając tym samym
zachwyt nad wyjątkową łaskawością obcego całkiem kota. Mama zaczęła zaś
nieznacznie mruczeć, wodząc przy tym za moimi rozbrykanymi łapkami, gdyż nie
mogłam oprzeć się pokusie i posmakowałam w końcu sznurowadeł tej Dużej, nad
którymi tak rozczulał się Bury Pręgowany. Dawała mi tym samym do zrozumienia, że
nieładnie jest zbyt natarczywie przypominać nieznajomym o swoim istnieniu, a
przynajmniej tak to wtedy o
debrałam (chwilunia, a ten Bury to co, mrruu?).
Przerwałam zatem rozkoszną czynność ślinienia i ciągnięcia sznurowadeł, po czym
obdarzyłam białą rodzicielkę niewinnym spojrzeniem. Wtedy mama przeciągnęła się,
jak gdyby nigdy nic, po czym przeszła powoli na kolana Dużej. Gdy wymościła sobie
co trzeba, puściła do mnie oko. Poczytałam to za dobry znak, weszłam więc do
kuwety, gdzie stoczyłam wyjątkowo zażartą walkę z Tyfusem Plamistym. Dalszej
części spotkania z domniemanymi pracownicami pomocy społecznej nie pamiętam,
gdyż Bury, Tyfus i ja mieliśmy ostrą przeprawę ze wściekłą babcią (chwilę temu
wyłączyli jej solarium), która jest u nas od wymierzania kar za „niegodne zachowanie
się” w stosunku do gości. A słońce tymczasem leniwie chyliło się ku zachodowi,
odprowadzając swym cieniem trzy postacie: Dużą, Średnią, Małą.
11
16.
października
No i stało się!!! Od wczoraj mam nowy dom, nowych właścicieli, nowy koszyczek
(jeśli za koszyk można przyjąć karton z kocem, który dzieliłam z moim kochanym
rodzeństwem), nową kuwetę, nowy piasek w tejże kuwecie, nowe zabawki, nowe
miski, nowe... mruu..... Ja chyba śnię. Najadłam się wczoraj maleńkich pajączków,
naoglądałam seriali o miłości w telewizji, zajrzałam do pokoju mojego młodszego
pana, a to wszystko razem wzięte sprzyja sennym koszmarom. Wczoraj zostałam
zabrana z mojego dotychczasowego domu do okropnego mieszkania (okropnego bo
INNEGO, niż miejsce, w którym opuściłam brzuszek mojej mamy). Za czyje grzechy
mnie to spotyka? No cóż, może trochę za mocno ugryzłam pana w rękę, może za
bardzo wymiauczałam Buremu, co o nim myślę (w każdym razie kłóciliśmy się więcej
niż zwykle), może postąpiłam „nierozsądnie” wyjmując swoją kupkę z kuwety i
pokazując tym samym wszem i wobec swoją niezależność, ale to jeszcze nie powód
aby oddać mnie pierwszym lepszym gościom, na dodatek pracownikom ochrony
społecznej! Tak, dobrze mówię. Nigdy nie zapomnę wczorajszego dnia, kiedy to w
progi MOJEGO szacownego d
omu ponownie zawitała owa Duża Pannica z
Kompletnym B
ezguściem (to wyrażenie jest jakoś dziwnie znajome, chyba zaczynam
się powtarzać, cóż w końcu nie jestem już taka młoda jak kiedyś, mrruu). Tym razem
towarzyszyła jej jeszcze jedna pani, to chyba ta bezczelna osoba, która kiedyś wzięła
mnie na ręce. Właśnie bawiłam się w kuchni z Jutrzenką, Bury i Plamisty zaś
polowali na swoje ogony. Mama i babcia, jak gdyby nigdy nic,
wylegiwały się przy
kuchennym stole. TA BEZCZELNA OSOBA spytała mojego pana (również
bezczelnie, bo tylko na takie pytania potrafią się zdobyć tego typu ludzie), że
„przyszły w odwiedziny i czy mogą wybrać sobie kotka”. Już to powinno dać mi do
myślenia, ale ja byłam właśnie zajęta polowaniem na ogon mojej mamy.
Mój pan odpowiedział na to: -Proszę bardzo, tylko wie pani jest taka sytuacja, że
żony nie ma. Ta informacja bardzo zmartwiła BEZCZELNĄ OSOBĘ, która
stwierdziła, że obie z córką chciały białą koteczkę, a nie potrafią odróżnić kotki od
kocura. Mrruu, nie ma to j
ak udane polowanie na ogon własnej mamy, mniiam, o
czym to ja mówiłam? Aha, więc w końcu okazało się, że nasza sąsiadka zna się na
kocich płciach i zaraz powinna u nas być. BEZCZELNA OSOBA rozsiadła się więc na
krześle w kuchni, zaś DUŻA PANNICA Z KOMPLETNYM BEZGUŚCIEM zaczęła
przyglądać się, jak poluję na ogon mojej mamy, która (jestem tego prawie pewna!)
puściła do niej oczko. Co to oznaczać miało, nie wiem. Faktem jest, że zaraz potem
12
mama wstała i przeciągnęła się, dając mi tym samym do zrozumienia, że jestem już
stanowczo za duża na to, by tak długo ślinić i kicać za czyimś ogonem, w dodatku w
obecności „gości”. Pokicałam zatem pod stół, by tam trochę ponaprzykrzać się
Tyfusowi Plamistemu. Jako, że sąsiadka długo nie przychodziła, a BEZCZELNEJ
osobie n
ajwyraźniej znudziło się czekanie, obie jakby zaczęły szykować się do
wyjścia (uff nareście!). Całkowicie nieświadoma czyhającego na moją skromną
osobę zagrożenia, wyszłam na chwilę spod stołu i zaczęłam się przypatrywać, jak
BEZCZELNA OSOBA zagląda pod ogony mojemu rodzeństwu (no to już naprawdę
przekroczenie wszelkich możliwych rodzajów bezczelności, nie mówiąc już o
pewnych symptomach zboczenia). Nim zdołałam zareagować, mój ogon, jak i to co
się pod nim znajduje, również podległ szczegółowej rewizji. Nagle zostałam
schwytana przez BEZCZELNĄ OSOBĘ, która zawinęła mnie w jakiś kocyk i ,przy
as
yście TEJ DUŻEJ, uprowadziła z mojego własnego domu! Najgorsze jednak było
to, że nikt, ani pan, ani mama czy babcia, które jak gdyby nigdy nic wylegiwały się w
przedsionku
, nie zareagował na poczynania porywaczy! Świat stanął na głowie...
Miauczałam ile sił w płucach, lecz nikt mnie nie słyszał... Poczułam tylko świst
świeżego, wilgotnego powietrza i jakieś krople spadające właśnie z nieba... No, a
resztę już znacie.... Nie mam ochoty na razie nic pisać, dziś jestem rozgoryczoną,
małą koteczką, która nadal nie może uwierzyć w to, co się stało. Co ze mną dalej
będzie? To już pokaże czas....
13
Epilog
Czas zabawy rozpoczęty!
Biegnie pani z
gazetą w dłoni
i szaloną kicię goni.
Kicia wskakuje na parapet,
nie oszczędzając przy tym tapet.
Panu znowu zrzedła mina,
denerwować się zaczyna.
A kicia jak broiła, tak broi
i nic sobie z nerwów pana nie robi.
Asia, którą kicia traktuje jak drapaczkę,
rzuca jej do przedpokoju kaczkę.
Kicia do boju z kaczką staje w szranki,
po czym zabiera się za firanki.
Pani słów już na kicię brakuje,
Gdy na balustradzie balkonu znowu ją znajduje.
Tymczasem, gdy pani kocią naturę poznaje,
w
esołą rodzinkę noc zastaje.
A w nocy...
Czas zabawy rozpoczęty!
Biegnie pani z kocią miętką w dłoni
i szaloną kicię goni.
Kicia nie chce do koszyka,
pod kanapę szybko zmyka.
Stamtąd - myk, biegiem do kuwety,
kicia myśli: „rety!”
Uciekać przed panią, fajna sprawa,
A jaka przy tym pyszna zabawa!”
Tymczasem, gdy kicia tak pani zwiewa,
zaspana Asia w łóżeczku sobie ziewa.
14
Kicia kici jest nierówna,
naszej Smerfetce w szaleństwach nikt nie dorówna!
Zmęczona kicia z oczu pani znika
i wędruje do koszyka.
Zmęczona pani kładzie się do łóżka,
już ją od tych harców zaczyna boleć nóżka.
Nagle jednak budzik dzwoni,
5.30 - czas do pracy drodzy moi!
KONIEC