135 Simms Suzanne Sen na jawie

background image

SUZANNE SIMMS

Sen na jawie

background image

7









ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zero.

Dla Reida Dillona wynik, który ukazał się w okien-

ku kasy sklepowej, był zupełnie niedorzeczny. Widział
na własne oczy, że kobieta stojąca przed nim w kolejce
miała wózek wypełniony artykułami spożywczymi, za
które zapłaciła.

Jeszcze raz spojrzał uważnie na kasę. Wiedział

oczywiście, że na kuli ziemskiej są nadal miejsca, do
których komputeryzacja jeszcze nie dotarła. Nie przy-
puszczał jednak, że jedno z nich znajduje się tak blisko.
Dowód był namacalny. Przedpotopowa kasa sklepowa,
uruchamiana ręcznie korbką, po raz trzeci błędnie
wskazywała wynik: zero.

To cholerne urządzenie powinno znajdować się nie

w sklepie, lecz w muzeum, stwierdził w duchu Reid,
słysząc, jak zdesperowana kasjerka mruczy coś pod
nosem. Odwróciła głowę i krzyknęła przez ramię:

- Charlie, znów wysiadła!

W głębi sklepu, zza lady stoiska z mięsem wynurzył

się mężczyzna. Wytarł ręce w niezbyt czysty fartuch
rozpostarty na wydatnym brzuchu i powolnym kro-
kiem ruszył w stronę kasy, przed którą zaczęła się już
tworzyć kolejka.

- Mówiłaś coś, Josie? - chropowatym głosem za

wołał z daleka tak głośno, jakby miał kłopoty ze

background image

8

słuchem, lecz był zbyt ambitny, żeby do tego się
przyznać.

Zdenerwowana kasjerka powtórzyła:

-

Znów wysiadła.

-

Poczekaj spokojnie. Już nadchodzę... Już nad-

chodzę... - głośno powtarzał Charlie.

Upłynęło sporo czasu, zanim dotarł na miejsce.

Stanął i w milczeniu przez dłuższą chwilę przyglądał się
antycznemu urządzeniu.

-

O co chodzi? - zapytał wreszcie.

-

O rany! - jęknął głośno Reid Dillon, wznosząc z

furią oczy ku górze.

Podniósł rękę i nerwowym gestem przeciągnął

palcami po bujnej, brązowej czuprynie. W Clarion był
dopiero niespełna dobę, a już to małe pensylwańskie
miasteczko zaczynało działać mu na nerwy.

- Chyba wie pan, że cierpliwość jest zaletą charak-

teru.

Słowa te, wypowiedziane z całkowitym spokojem

tuż obok Reida, przerwały w jednej chwili przykry tok
jego myśli.

- Co, do diab... - warknął, lecz natychmiast się

odwrócił, żeby obejrzeć właścicielkę zdumiewająco
brzmiącego głosu. Jak może wyglądać kobieta, która
ni stąd, ni zowąd zagaduje obcego mężczyznę i, co
gorsza, serwuje mu tak utarty frazes? Zaciekawił go
jednak niski, lekko szorstki głos.

To, co zobaczył, było jeszcze bardziej zaskakujące.

Mała. I młoda. Te dwa określenia przyszły mu

natychmiast do głowy, gdy tylko ujrzał stojącą tuż za
sobą nieznajomą. Dzięki swemu potężnemu wzrostowi
patrzył na nią dosłownie z góry.

Nie, nie jest bardzo młoda. Musi mieć już dwadzieś-

background image

9

cia kilka lat, skorygował swe pierwsze wrażenie na
widok dojrzałej figury nieznajomej. Ma pełne piersi,
wąską talię i ładną, krągłą...

W tej właśnie chwili Reid Dillon napotkał wzrok

nieznajomej. Doznał prawdziwego wstrząsu. Jej oczy
miały przedziwny kolor. Były intensywnie błękitne,
usiane drobniutkimi, żółtymi cętkami. Duże, ładne i
skrzące inteligencją, skojarzyły się Reidowi z promie-
niami słońca odbijającymi się w kryształowo czystych,
niebieskich wodach górskiego strumienia oglądanego
o brzasku dnia. W twierdzeniu, że mężczyzna chętnie
by utonął w niezmierzonej głębi takich oczu, nie było
ż

adnej przesady.

Włosy miała średniej długości. Ani długie, ani

krótkie. Tworzyły jasną chmurę wokół drobnej twarzy.
Nos prosty, niewielki i bez piegów, a usta wydatne,
niemal zbyt pełne. Rzucała się w oczy pięknie opalona
skóra, o złocistym odcieniu. Była widoczna na ramio-
nach i nogach, gdyż kobieta była ubrana w skąpą i
kusą bawełnianą, letnią sukienkę.

W oczach Reida nieznajoma stanowiła uosobienie

jasnowłosych i złotoskórych kalifornijskich dziewcząt,
które w snach nawiedzają dojrzewających mężczyzn. Z
jednym tylko wyjątkiem. Była mała. Brakowało jej
więc długich, opalonych nóg i iluś tam centymetrów
wzrostu.

Nabrał powietrza i otworzył wreszcie usta.

-

Moim zdaniem, cierpliwość to cnota bardzo

przeceniana.

-

Tak sądzą zazwyczaj ludzie, którzy jej nie mają -

niemal bez zastanowienia żartobliwym tonem odrzekła
nieznajoma. Oparła łokcie na poręczy wózka z
wiktuałami i podniosła głowę. - Jeśli zamierza pan

background image

10

robić zakupy w tym sklepie, to powinien pan uzbroić
się w cierpliwość lub zapamiętać, że kasa psuje się tutaj
zawsze we wtorki i w czwartki, z regularnością zegar-
ka. A że dziś jest czwartek... - Zawiesiła głos, wzruszy-
ła ramionami i lekko się uśmiechnęła.

Na widok jej promiennej twarzy Reid gotów był

przysiąc, że właśnie w tej chwili słońce wychyliło się zza
chmur. Odruchowo odwzajemnił uśmiech, ukazując
idealnie równe, białe zęby w pięknie wykrojonych
ustach. Nie bez kozery wiele kobiet uważało Reida
Dillona za piekielnie atrakcyjnego faceta.

- Proszę mi powiedzieć-zaczął ze swobodą mężczyz-

ny świadomego swych niezaprzeczalnych wdzięków -co
taka dziewczyna, jak pani, robi w takim miejscu, jak to.

Tym razem roześmiała się perliście.

- Sądziłam, że to oczywiste. Robię zakupy.

Jej śmiech okazał się nadzwyczaj zaraźliwy, gdyż

Reid zawtórował mu natychmiast swym głębokim
barytonem.

-

Jasne. Wobec tego dlaczego pani tak cierpliwie to

znosi? - Chciał usłyszeć sympatycznie brzmiący głos
nieznajomej, a ponadto jej odpowiedź na to pytanie
naprawdę go interesowała.

-

Cierpliwie to znoszę? - powtórzyła zdziwiona,

potrząsając głową.

Ś

ciszył głos i zapytał:

- Dlaczego robi pani zakupy w sklepie, w którym

kasa wysiada co wtorek i czwartek?

Zmarszczyła lekko brwi.

- Charlie ma najlepsze świeże owoce i warzywa

w Clarion i okolicy, a ponadto sprzedaje je po bardzo
przyzwoitych cenach. Sprowadza to, co się u niego
specjalnie zamówi. Zakupy robię zazwyczaj w ponie-

background image

11

działki, środy i piątki, więc nie narażam się na stanie w
kolejce do popsutej kasy.

Rozmowa z młodą kobietą zdawała się fascynować

Reida.

- Przychodzi pani tutaj aż trzy razy w tygodniu?

- zapytał z niedowierzaniem w głosie.

- Tak. Dwa lub trzy. Lubię jeść świeże produkty.
Reid spuścił wzrok i popatrzył na zawartość wózka,

na którym się opierała. Zobaczył w nim różne dziwacz-
ne rzeczy. Opakowanie otrąb pszennych, słoik miodu,
herbatę ziołową, karczocha, dynię o wydłużonym
kształcie, coś zielonego o liściach nieco przypominają-
cych sałatę, jakieś drobne owoce, pół tuzina pojem-
ników z naturalnym jogurtem i torbę z czymś żółtym.
Reid robił zakupy rzadko i szybko. Tylko wtedy, kiedy
było to konieczne. I do tej czynności nie przywiązywał
ż

adnej wagi. To, co zobaczył na wózku nieznajomej,

bardzo go zaskoczyło. Być może powiedzenie: pokaż
mi, co jesz, a będę wiedział, kim naprawdę jesteś, ma
jakiś sens. Jeśli tak, to stojąca obok kobieta była albo
wegetarianką, albo osobą całkowicie zwariowaną na
punkcie zdrowej żywności. A co o nim mówiła zawar-
tość wózka, który miał przed sobą?

Zobaczył, że nieznajoma zajmuje się dokładnie tym,

czym on, to znaczy dokonuje uważnej inspekcji jego
zakupów.

Dobry Boże, jęknęła w duchu Callie, ten człowiek

sam się zabija!

Taki koniec żywota stojącego przed nią mężczyzny

był tylko kwestią czasu. Miała przed oczyma niezbity
dowód. W wózku z zakupami leżało kilka fiolek z
tabletkami zobojętniającymi kwasy żołądkowe i stała
gigantyczna butelka mleczka aluminiowego stosowa-

background image

12

nego w tym samym celu. Znajdowały się tam także:
pokaźnych rozmiarów krwisty befsztyk, duży pieczony
ziemniak w folii, pływający w ogromnej ilości
kwaśnej śmietany, paczka zamrożonych, rozdrobnio-
nych warzyw, dwa opakowania pączków oblewanych
czekoladą, ciasto bananowe, słoik rozpuszczalnej,
niezdrowej kawy, bo nie pozbawionej kofeiny, karton
gęstej, wiejskiej śmietany i kilka paczek papierosów.

Nic dziwnego, że ten facet musi kupować leki na

ż

ołądek! pomyślała z westchnieniem.

Popatrzyła na samobójcę. Był mężczyzną w każdym

calu, i to nie byle jakim. Dziwne, że tym razem tak
silnie reagowała na bliskość osobnika płci brzydkiej.
Prawie nigdy to się jej nie zdarzało.

Musiała przyznać, że wyglądał znakomicie. Miał

bujne włosy, inteligentny i bystry wzrok, mocno
zaznaczone, gęste brwi i wyraziste rysy twarzy. Był
wspaniale opalony. Na ciemny brąz.

To oczywisty przypadek, że właśnie taki odcień

skóry zawsze podobał się jej najbardziej.

Jedna tylko rzecz wzbudziła niesmak Callie. Ogro-

mna przewaga fizyczna tego mężczyzny. Miał jakieś
sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i był uoso-
bieniem siły i męskości. Przy nim czuła się jeszcze
mniejsza i drobniejsza niż zwykle.

Zastanawiała się, co sprawiło, że ten człowiek jest

w tak doskonałej formie. Uprawia sporty czy wykonuje
zawód wymagający sprawności fizycznej? W każdym
razie potężna sylwetka stojącego obok mężczyzny
działała na nią przytłaczająco.

Jestem mała, stwierdziła w duchu. Wyciągnęła

szyję, żeby spojrzeć mu w twarz. Ale za to twarda. I to
się przede wszystkim liczy, dodała sobie otuchy.

background image

13

Mężczyzna zauważył jej poważną minę.

- Nie podoba się pani? - nawiązał do oględzin

zawartości własnego wózka z zakupami.

Zmarszczyła czoło.

-

Nie powinnam się wtrącać, ale dlaczego mając

kłopoty z żołądkiem, kupuje pan tak okropne jedzenie?

-

To drobnostka - skłamał bez mrugnięcia okiem. -

Jestem na lekkiej diecie. Mało kawy, ani kropli
alkoholu i bez papierosów. A więc pozbawiono mnie
przyjemności, które życie oferuje zwykłemu śmiertel-
nikowi. - Roześmiał się nieco ponuro, zerkając na
zawartość własnego wózka, w którym znajdowały się
zakazane wiktuały.

-

A więc - Callie wyprostowała się i z poważną

miną popatrzyła na niego - ma pan wrzód żołądka.

-

Niezupełnie. - Rozmyślnie udzielił niejasnej od-

powiedzi. Był człowiekiem, który nie przyznaje się do
ż

adnych słabości. Podobnie jak wielu innych męż-

czyzn, Reid Dillon uważał się zawsze za niezniszczal-
nego. Był przekonany, że jeśli spotka go coś przykrego,
zawsze da sobie radę. W praktyce okazało się to jednak
niemożliwe. - Lekarz ostrzegł mnie, że muszę koniecz-
nie zmienić tryb życia - dodał nieco enigmatycznie.

-

A więc wstyd, panie... - Callie popatrzyła pytają-

co na swego rozmówcę.

-

Reidzie Dillon - uzupełnił.

-

A więc wstydź się, Reidzie Dillon! - powtórzyła

groźnym tonem, który wcale go nie zaniepokoił. Nie
miał nic przeciwko temu, żeby być strofowanym przez
tę kobietę o głębokim, sympatycznym głosie. - Powi-
nien pan czym prędzej odstawić na półkę ten słoik
kawy z kofeiną i zrobić to samo z pączkami w czeko-

background image

14

ladzie i papierosami - ciągnęła już bez uśmiechu. -Te
grzechy przypłaci pan zdrowiem. - Callie zdała sobie
nagle sprawę z tego, że przemawia jak stara ciotka.

-

Każdy płaci za grzechy, panno...

-

Foster. Jestem Callie Jean Foster.

-

A więc, panno Foster - Reid obrzucił wzrokiem

od stóp do głów drobną sylwetkę stojącej obok kobiety

- czym pani właściwie się zajmuje oprócz pouczania
obcych mężczyzn?

-

Obcych mężczyzn? - powtórzyła pytającym to-

nem.

-

Dobrze pani wie, o co mi chodzi - mruknął.

- Czym pani się trudni?

Callie odrzuciła w tył gęste włosy.

- Jestem malarką - odparła, dumnie unosząc pod

bródek.

W oczach Reida Dillona zauważyła zdziwienie.

- Malarką? - powtórzył. - A co pani maluje?

Akwarele? Obrazy olejne?

Z lekkim uśmiechem, który zagościł w kącikach jej

ust, odpowiedziała jednym słowem:

- Domy.

Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz niedowie-

rzania.

- śarty pani sobie ze mnie stroi.

Obrzuciła wzrokiem jego długie nogi, spojrzała na

własne ręce i podniosła w górę roześmiane oczy.

- Nie sądzę, żebym potrafiła. Gdybym nawet chciała.
Zignorował tę uwagę i powtórzył zdumiony:

- Domy? Chce pani, abym uwierzył, że takie kobie-

ciątko wdrapuje się na gigantyczne drabiny i maluje
domy?

background image

15

Słysząc te słowa, Callie zdumiała się. Nawet na

pierwszy rzut oka rzadko myliła się w ocenie ludzi. Nie
przyszło jej w ogóle do głowy, że Reid Dillon może być
antyfeministą. Wielka szkoda, westchnęła. Taki z nie-
go atrakcyjny mężczyzna...

Postanowiła nie okazać, że ją uraził, i zachowywać

się dyplomatycznie.

-

Pan mi nie wierzy? - Uśmiechnęła się lekko.

-

Powiedzmy, że zawsze byłem kimś w rodzaju

niedowiarka.

Callie odrzuciła w tył głowę.

- A czy pan wie, co przy pracach malarskich

kojarzy się z aligatorem?

Reid zamrugał gwałtownie oczyma.

-

Z aligatorem? - powtórzył. Ta dziewczyna jest

chyba zwariowana.

-

Czyżby pan nie wiedział, co to jest? - spytała

nieco zaczepnie.

-

Ma pani na myśli pewien gatunek dużego gada,

który żyje w południowo-wschodniej części Stanów
Zjednoczonych? Co ten stwór może mieć wspólnego z
malowaniem?

Do diabła! Ten facet kpi sobie ze mnie, pomyślała

Callie. Kpi z nas obojga.

Uspokoiła się i otworzyła usta, przysięgając sobie

równocześnie, że będzie mówiła tonem lekkim i spo-
kojnym, choćby miało ją to wiele kosztować.

- Sporo. W pewnym sensie. Jeśli powierzchnia

domu nie jest odpowiednie przygotowana do malowa-
nia, naniesiona na nią powłoka farby będzie potem
pękać, odstawać od ściany i łuszczyć się. A więc
wyglądać zupełnie tak, jak skóra aligatora.

Słuchał spokojnie. Skinął głową.

background image

16

-

Aha. Rozumiem.

-

Ś

wietnie. Wręcz doskonale. Piątka z plusem,

panie Dillon. - Callie zacisnęła zęby. Musi się
opanować. Nie powinna stroić sobie żartów z tego
faceta. Przynajmniej jeszcze nie teraz kiedy zaczynał
wreszcie jej dowierzać. Spoważniała. - Malowanie
domów jest dla mnie świetnym relaksem po szkole —
wyjaśniła, mimo że już przed laty poprzysięgła sobie,
ż

e nigdy i nikomu z niczego tłumaczyć się nie będzie.

-

Aha!

Tym razem w cichym okrzyku Reida dosłyszała

inną, triumfującą nutę. Przekrzywił głowę i zaczął
uważnie przyglądać się Callie. Trwało to całą wiecz-
ność. Postanowiła mieć w nosie te szczegółowe oglę-
dziny własnej osoby, ale nie potrafiła. Musiała przy-
znać, że Reid Dillon był niezwykle atrakcyjnym męż-
czyzną. I wiedziała, że on sam doskonale zdaje sobie z
tego sprawę. Wie ponadto, jak duże wrażenie wywiera
na kobietach. Tacy mężczyźnie jak on, atrakcyjni i
pełni uroku, sprawiali, że w ich obecności Callie
stawała się natychmiast nerwowa i niepewna. Całkiem
słusznie. Bo dla tak łatwowiernej i prosto-linijnej
kobiety jak ona stanowili poważne zagrożenie.

Reid wreszcie przestał się jej przyglądać i stwierdził:

- Maluje pani domy po to, żeby zarobić na utrzy-

manie. - Słysząc to zamrugała oczyma. Wymierzył
palec dokładnie w czubek jej nosa. - Callie Jean Foster,
pracujesz po to, żeby móc skończyć college.

Machnęła ręką.

- Nie, nie chodzi o college.

Uważnym wzrokiem nadal się jej przyglądał, tak

background image

17

jakby badał pod mikroskopem jakiś niezwykle inte-
resujący, rzadki okaz drobnoustroju.

-

Chyba nie o liceum... - powiedział ostrożnie.

-

Nie, o liceum też nie - odparła, starając się

usilnie, żeby jej głos brzmiał spokojnie. - Uczę w piątej
i szóstej klasie.

-

Pani uczy? - Zdziwienie Reida nie miało granic.

-

Tak. Uczę. Czyżbym wyraziła się niejasno?

- Byłem przekonany, że jest pani jeszcze studentką.
Callie była zawsze przeczulona na punkcie swego

młodego wyglądu. Stało się to jej piętą Achillesową.
W przeszłości zbyt często wyśmiewano się z niej, żeby
mogła tę sprawę traktować lekko. Jeśli ten facet,
pomyślała o Reidzie, powie coś jeszcze o moim niskim
wzroście, to go zaraz zabiję!

Zrobiło się jej gorąco. Poczuła, że się rumieni.

- Niniejszym wyjaśniam, co następuje, żeby unik-

nąć dalszych nieporozumień. Mam dwadzieścia osiem
lat i od sześciu jestem nauczycielką. Od chwili kiedy
zrobiłam dyplom z pedagogiki.

Ta dość ostra riposta nie zrobiła żadnego wrażenia

na stojącym obok mężczyźnie. Callie zobaczyła, że
uśmiecha się teraz od ucha do ucha.

- A więc jest pani nauczycielką w szkole pod-

stawowej - stwierdził. Wyglądał na ubawionego.
- Mogę wiedzieć, gdzie?

Policzyła w myśli do dziesięciu i odpowiedziała

najspokojniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć:

- Tutaj. W Clarion.

-

Sześć lat temu skończyła pani college? Tym

razem policzyła uważnie do dwudziestu.
-

Sześć lat temu skończyłam wyższe studia.

-

Chodziła pani do jednego z tych państwowych

background image

18

college'ów, takich jak Clarion lub Slippery Rock?

- Z chwilą gdy wypowiedział te słowa, Reid zorien-
tował się, że popełnił błąd taktyczny.

- Studia pierwszego stopnia odbyłam w Slippery

Rock, a potem zrobiłam magisterium w Clarion. Dość
już chyba rozmowy na mój temat - dodała rozmyślnie
miękkim głosem. - A czym pan się zajmuje, Reidzie
Dillon? Oczywiście oprócz wyciągania zbyt pochop-
nych wniosków.

Uniósł brwi i bezwiednie cofnął się o krok. Och! Ta

dziewczyna jest ostra. Jak brzytwa. Lubił takie kobie-
ty. W ogóle lubił błyskotliwych ludzi.

- Pracuję w przemyśle stalowym w Pittsburghu

- odparł udając, że nie usłyszał przytyku. -Do Clarion
przyjechałem na lato. Tutaj mieszkali moi dziadkowie
ze strony ojca. Dwa miesiące temu przenieśli się na
Florydę.

-

Dillonowie...? Dillonowie...? - głośno zastana-

wiała się Callie. - Czy pańscy dziadkowie mieszkali
przy Ósmej Alei?

-

Tak. Kiedy mi powiedzieli, że chcą wyjechać z

Clarion i zamieszkać w miejscu o łagodniejszym
klimacie, odkupiłem od nich dom. Chciałem, żeby
pozostał w rodzinie. Wiążą się z nim bardzo miłe
wspomnienia. Jako mały chłopiec przyjeżdżałem na
wakacje do dziadków.

Na czole Callie ukazała się zmarszczka.

- Przypomniałam sobie. Pańscy dziadkowie miesz-

kali w dużym, białym domu. Chyba bardzo starym.
Musi mieć z pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat.

Reid wzruszył ramionami.

- Co najmniej tyle. Stare domy wymagają jednak,

niestety, remontów. Z tego powodu między innymi

background image

19

tutaj przyjechałem. -Rzucił Callie przeciągłe, uwodzi-
cielskie spojrzenie, które na ulicach Pittsburgha z pew-
nością zbiłoby z nóg każdą kobietę. - Czy zgodzi się
pani mi w tym pomóc, panno Foster?

Callie wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.

-

Ja miałabym panu pomagać? - Stała w miejscu i

rozbawiona potrząsała głową. - Nie wygląda pan na
kogoś, komu mogłaby być potrzebna moja pomoc.
Prawdę mówiąc, wygląda pan na człowieka, który ze
wszystkim umie świetnie sobie radzić. - Była tego
więcej niż pewna.

-

Nie ma się z czego śmiać. - Lekko szorstki,

zmysłowy głos Reida zaczynał już robić wrażenie na
Callie. Pochylił się teraz w jej stronę, oparł ramię na
wózku z zakupami i popatrzył prosto w oczy. -Może
mi pani wierzyć lub nie, ale nie mam żadnych zdolności
manualnych.

Callie poczuła nagle przyspieszone bicie serca.

Głośno westchnęła.

- Trudno mi w to uwierzyć - powiedziała powoli.
Czyżby Reid Dillon uważał ją za idiotkę? Ten

potężnie zbudowany mężczyzna liczy na jej pomoc? To
przecież nie ma sensu.

A w ogóle po co tu przyjechał? W Clarion nie

brakowało młodych mężczyzn, zwłaszcza studentów.
Nie co dzień jednak zjawiał się tutaj jakiś dojrzały,
atrakcyjny mężczyzna. Chyba że podczas festiwalu, ale
do jesieni było jeszcze daleko.

Callie uznała, że Reid Dillon zupełnie nie pasuje do

Clarion w stanie Pensylwania, mającego - według
ostatniego urzędowego spisu ludności - sześć tysięcy
sześciuset sześćdziesięciu czterech mieszkańców, nie
licząc czterech tysięcy studentów college'u.

background image

20

Dlaczego taki człowiek, jak Reid Dillon, przyjeżdża

tu na lato? Nie potrafiła tego zrozumieć.

Teraz stał obok, nieruchomo, i brązowymi oczyma

obserwował z uwagą jej twarz.

W tylko sobie znany sposób sprawił, że w jego

towarzystwie Callie poczuła się doskonale. Tak, jakby
była najbardziej fascynującą kobietą, jaką kiedykol-
wiek udało mu się spotkać.

-

Nie znałam osobiście pańskich dziadków, lecz

sporo o nich słyszałam - odezwała się po chwili. - Byli
tutaj przez wszystkich bardzo lubiani i szanowani. -
Postanowiła przeciągać rozmowę na tematy neutralne i
pozwolić mówić Reidowi.

-

Wcale się nie dziwię. To sympatyczni ludzie. -

Uśmiechnął się zniewalająco. - Ale dziadkowie bawią
teraz na Florydzie, a my oboje jesteśmy tutaj. To
okoliczność bardzo sprzyjająca.

Teraz Callie zachowała się jak zauroczona nastolat-

ka.

-

Tak. Jesteśmy tutaj. - Powiedziała to z promien-

nym uśmiechem na twarzy. Za takie kretyńskie za-
chowanie się powinna dać sama sobie natychmiast
solidnego kuksańca!

-

Wszyscy tu jesteśmy. A reszta czeka, aż prze-

staniecie flirtować - odezwała się głośno kasjerka.

Oboje natychmiast oprzytomnieli.

-

Josie daje nam do zrozumienia, panie Dillon, że

kasa już działa - wyjaśniła Callie.

-

Na to wygląda, panno Foster. - Dopiero teraz

Reid zobaczył, że stojąca przed nim kobieta już
zapłaciła za swe zakupy. Nie zrażony wydłużającą się
kolejką zniecierpliwionych ludzi za plecami, zwrócił się
do Josie:

background image

21

-

Chyba nie tamuję ruchu.

-

Oczywiście, że nie tamujesz, kochany - odparła

kasjerka. Nagle jednak widocznie uprzytomniła sobie,
ż

e być może jej poufałe odezwanie się do obcego

mężczyzny jest nie na miejscu, i szybko się poprawiła:

-

Oczywiście, że nie, proszę pana.

Reid wyjął swe zakupy z wózka i ułożył na ladzie.

Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął portfel, a z niego
pięćdziesięciodolarowy banknot.

-

Nie ma pan drobniejszych pieniędzy? - zapytała

Josie. -Proszę uprzejmie sprawdzić, jeśli to nie sprawi
panu kłopotu.

-

To żaden kłopot. - Reid obdarzył kasjerkę uśmie-

chem z gatunku tych, które gwarantują pełny sukces u
starszych pań i małych dzieci. Wyciągnął z portfela
dwie dwudziestki.

-

Bardzo panu dziękuję -powiedziała Josie i wyda-

ła mu resztę takim gestem, jakby sławnej osobistości
wręczała uroczyście klucze do miasta. - Proszę konie-
cznie przyjść znowu do nas.

-

Przyjdę - obiecał z poważną miną. - Ale tylko w

poniedziałek, środę lub piątek. Tak będzie dobrze,
prawda, Callie Jean? - Odwrócił się do stojącej za nim
dziewczyny, obdarzył ją czułym uśmiechem i objął
ramieniem.

Oczywiście wszyscy ludzie znajdujący się w sklepie

uważnie ich obserwowali.

Do diabła, co ten facet sobie właściwie myśli?

zirytowała się Callie. Miała ochotę strząsnąć z siebie
rękę Reida. Clarion wprawdzie nie było pruderyjnym
angielskim miasteczkiem z epoki wiktoriańskiej, ale w
tej małej dziurze wiadomości rozchodziły się z szyb-
kością ponaddźwiękową. Kojarzenie par nadal było

background image

22

stałą rozrywką mieszkańców. Tym większą byłoby dla
niektórych frajdą, że tym razem chodziło o miejscową
nauczycielkę i zadeklarowaną starą pannę. Przez tego
okropnego faceta do jutra rana znajdę się na językach
całego Clarion, pomyślała z westchnieniem. Wszyscy
jednomyślnie uznają, że panna Foster ma przyjaciela.

-

A więc żegnam, panie Dillon. Wszystkiego dob-

rego - powiedziała lodowatym tonem, przeciskając się
obok Reida. Miała przemożną ochotę życzyć mu w tej
chwili nie powodzenia, lecz pomyślnego wyjazdu z
Clarion. I to szybkiego.

-

Liczę na to, że rozważy pani moją propozycję.

Potrzebuję pani pomocy. Nie potrafię odnowić domu.
Naprawdę nie umiem obchodzić się z pędzlem. - Reid
zrobił krótką pauzę i dodał: - Skontaktuję się z panią
za dzień lub dwa. Bardzo liczę na to, że zmieni pani
zdanie.

-

Proszę się nie fatygować. Zdania nie zmienię

- odparła oficjalnym tonem.

- To przecież przywilej kobiet. - Reid zamierzał

obstawać przy swoim. - Callie Jean, bądź rozsądna.
Czy nie widzisz, że wstrzymujemy całą kolejkę? Daj mi
szybko swój adres i telefon, a natychmiast zejdę innym
z drogi.

Za plecami Callie ktoś głośno zachichotał. A więc tak

ma się sprawa. Reid Dillon robi z niej pośmiewisko!

- Niestety, nie mogę panu pomóc, panie Dillon

- odparła sucho. - Mam już mnóstwo zamówień i nie
zrealizuję ich aż do końca lata.

Wiedział, że Callie nie mówi prawdy. Dostrzegła to

w jego oczach. Widać w nich było coś jeszcze. Gniew.
Był wyraźnie zły. Widocznie bardzo nie lubił spotykać
się z odmową, i to w obecności postronnych świadków.

background image

23

-

A więc będziesz bez przerwy zajęta.

Odrzuciła w tył głowę.
-

Tak - potwierdziła.

- Będziemy musieli jakoś temu zaradzić, niepraw-

daż, Callie Jean Foster?

Rzuciwszy to wyzwanie, Reid Dillon odwrócił się i

wyszedł ze sklepu, trzymając pod pachą torbę z zaku-
pami.

Wszyscy ludzie stojący w kolejce jak jeden mąż

głośno odetchnęli z ulgą. Callie zaczęła szybko wy-
kładać zakupy z wózka. Prawdę mówiąc, przy cichym
akompaniamencie mruczenia pod nosem, niemal rzu-
cała je na ladę przed zdziwioną kasjerką.

- Co mówisz? - spytała Josie. Jej oczy rozbłysły

ciekawością.

Callie ze złością potrząsnęła głową.

- Ach, ci mężczyźni! - warknęła. - Wszyscy sądzą,

ż

e są cholernie atrakcyjni!

Pokręciwszy korbką, Josie roześmiała się głośno.

- Kochana, mam ci do przekazania rewelacyjną

wiadomość. Ten facet jest cholernie atrakcyjny.

Dla Callie Jean Foster słowa kasjerki nie były żadną

rewelacją. Z tego, że Reid Dillon jest facetem nie-
przeciętnie przystojnym, zdała sobie sprawę w chwili,
gdy tylko go ujrzała.

background image

24






ROZDZIAŁ DRUGI

W górę, w dół. W górę, w dół. Pędzel przesuwał się

rytmicznie po drewnianym podłożu.

Malowanie to znakomita terapia, już po raz trzeci

tego przedpołudnia powtórzyła sobie Callie, naciągając
ochronną czapeczkę na oczy. Rozluźniła bolące
mięśnie pleców i ponownie zanurzyła pędzel w wiadrze
z farbą, wiszącym na aluminiowej drabinie.

Malowanie było zajęciem relaksującym i nawet

niezbyt nużącym. Callie nie mogła się więc uskarżać.
Taka terapia była bez porównania tańsza niż chodze-
nie do psychologa, a ponadto malowanie domów to w
lecie zajęcie znacznie przyjemniejsze niż wiele in-
nych.

Dlaczego tak sobie je ceniła? Po pierwsze, przeby-

wała stale na powietrzu, a po drugie z daleka od ludzi.
Mówiąc o ludziach, miała przede wszystkim na myśli
swoich szkolnych podopiecznych. Błyskotliwych, a za-
razem nieznośnych piąto- i szóstoklasistów. Malowa-
nie domów było ciężką pracą fizyczną. Ale czy stanie
w szkole cały dzień na nogach przy tablicy lub
chodzenie po klasie było lżejsze? Niełatwo być nau-
czycielem w państwowej szkole podstawowej. Eduko-
wanie i wychowywanie małych dzieci stanowiło wpra-
wdzie dla Callie zajęcie pasjonujące, ale była przekona-
na, że dzięki swemu wakacyjnemu zajęciu nie popadła,

background image

25

jak wielu pedagogów, w rutynę, bowiem praca ta była
dla niej źródłem inspiracji. W lecie, kiedy stała na
drabinie, przychodziły do głowy najlepsze pomysły
pedagogiczne.

Tak, dla Callie Jean Foster malowanie domów było

pracą wręcz idealną. Wykonywała ją już od trzech lat.
Po dziewięciu miesiącach intensywnego, pełnego co-
dziennych napięć nauczania swoich podopiecznych,
podczas trzech następnych, spędzanych na drabinie, z
dala od szkoły i dzieciaków, odzyskiwała wewnętrzną
równowagę i spokój ducha.

Jej wakacyjne zajęcie miało jeszcze jedną zaletę. W

przeciwieństwie do nauczania dawało natychmias-
tową satysfakcję z dobrze wykonanej roboty i widocz-
ne gołym okiem rezultaty. W ciągu zaledwie paru
tygodni każdemu staremu, zniszczonemu domowi
potrafiła nadać całkiem nowy wygląd. Trzy czwarte
roku była dobrą nauczycielką, a przez jedną czwartą -
równie dobrym rzemieślnikiem. Obie prace wykony-
wała z jednakową sumiennością i dokładnością.

Zupełnie świadomie zrezygnowała przy tym z per-

fekcjonizmu.

Dość wcześnie bowiem odkryła, że zbyt często

prowadzi on do chronicznego stresu. Bezustannego
napięcia, które, różnie u poszczególnych ludzi, przeja-
wia się w postaci złości, depresji, zmęczenia, niepoko-
ju, bezsenności, bólów głowy, a nawet chorób serca i
przewodu pokarmowego.

W przypadku Callie stres spowodowany jej stałym

dążeniem do doskonałości objawiał się w postaci
migren. Silnych bólów głowy, coraz silniejszych i coraz
częstszych w miarę piętrzących się przed nią zadań,
które sama sobie stawiała lub które wyznaczało jej

background image

26

ż

ycie. Nie mogła sprostać wszystkiemu i wszystkim.

Przekraczało to możliwości normalnego człowieka.

Z problemem tym postanowiła się uporać wyłącznie

własnymi siłami. Wybrała rozwiązanie polegające na
uproszczeniu sposobu życia i postępowaniu zgodnym
z zasadą: w zdrowym ciele zdrowy duch.

Z takich to przyczyn tego przepięknego czerw-

cowego dnia, kiedy świeciło słońce, a po niebieskim
niebie przesuwały się leniwie pierzaste, białe chmurki,
Callie Jean Foster stała na drabinie i odnawiała własny
mały, biały, drewniany domek. W chwili gdy za-
jmowała się właśnie wymyślaniem nowych zajęć dla
swych uczniów, z dołu dobiegł ją męski głos:

- Świetna robota.

Pędzel w ręku Callie znieruchomiał na chwilę, ale

zaraz potem zaczął przesuwać się miarowo w dół i w
górę. Upłynęły ze dwie minuty, zanim dała znać
mężczyźnie stojącemu obok drabiny, że zdaje sobie
sprawę z jego obecności.

- Widzę, a właściwie słyszę, że pan jeszcze żyje

- powiedziała szorstkim głosem.

Mimo okularów przeciwsłonecznych na nosie, Reid

Dillon osłonił ręką oczy i popatrzył w górę.

-

Dlaczego miałoby być inaczej? - zapytał zdziwio-

ny.

-

Wczoraj oglądałam przecież pańskie zakupy.

- Skrzywiła się z niesmakiem. - Miałam więc podstawy
sądzić, że zjadł pan cały ten chłam.

-

Chłam? - powtórzył.

-

Tak. Chłam, który nazywa pan jedzeniem. Pas-

kudztwo zatruwające żołądek, zwiększające poziom
cholesterolu w organizmie, wywołujące sensacje ser-
cowe i senne koszmary.

background image

27

Między czubkiem drabiny a ziemią zawisła w po-

wietrzu głęboka cisza. Zupełnie jak po opuszczeniu po
raz ostatni kurtyny po odegraniu sztuki w trzech
aktach, która okazała się niewypałem.

- Nigdy jeszcze nie spotkałem takiej osoby, która

potrafiłaby równocześnie malować i pouczać - sucho
stwierdził Reid Dillon.

Na policzki Callie wystąpiły rumieńce.

Do licha! Przecież ten facet ma rację! Co mi się stało,

ż

e tak się zachowuję? pomyślała zirytowana. Nie miała

zwyczaju pouczać ludzi. Zwłaszcza zaś poznanych
poprzedniego dnia. Nie powinno interesować jej to,
czym ten człowiek się żywi. Nie jest ani jego matką, ani
ciotką, ani też gospodynią. Niech robi, co chce.

W tej chwili szóstym zmysłem wyczuła, a może

podpowiedziała jej to kobieca intuicja, że Reid Dillon
liczy co najmniej do dziesięciu. Uzbraja się w cierp-
liwość, bo wie, iż postępowanie z niektórymi kobieta-
mi wymaga wręcz świętej cierpliwości. Callie dosłysza-
ła z dołu jakiś pomruk i dźwięk, który do złudzenia
przypominał zgrzytanie zębami. Tak, teraz już była
przekonana, że Reid Dillon usiłuje się uspokoić.

- Sądzę, że możemy się zgodzić, że w kwestii

jedzenia się nie zgadzamy. Zgadzasz się ze mną,
Callie?

W ustach Reida cały ten skomplikowany wywód

zabrzmiał nie jak pytanie, lecz jak twierdzenie. Callie
zanurzyła znów pędzel w wiadrze i na malowane
podłoże zaczęła nakładać grubą warstwę białej farby.
Zajęta tą czynnością, jakby mimochodem poinfor-
mowała Reida:

- Jest to po prostu sprawa zrozumienia potrzeb

ż

ywieniowych organizmu ludzkiego.

background image

28

Poczuła nagle, że drabina lekko się zachybotała. To

Reid oparł się o lekką, aluminiową konstrukcję.

- Inaczej mówiąc, w pełni pojmujesz potrzeby

fizjologiczne człowieka -powiedział z krzywym uśmie-
chem, odsłaniając idealnie równe i białe zęby.

Callie nie była pewna, czy w jego słowach wyczuwa

sarkazm, czy rozbawienie.

Odwróciła głowę od ściany domu i popatrzyła w

dół. W małej czapeczce na jasnozłotych włosach
wyglądała jak uosobienie niewinności.

-

Czy tak powiedziałam? - zapytała.

-

Może trochę inaczej. - Wzruszył ramionami.

-

A może zupełnie inaczej -mruknęła. Była zawsze

dokładna aż do przesady.

Reid popatrzył na nią chłodnym wzrokiem. Wy-

glądało na to, że dopiero teraz zauważył mocno
zniszczone dżinsy z obciętymi krótko nogawkami,
które miała na sobie, i zbyt obcisłą, bawełnianą
koszulkę, pamiętającą lepsze czasy.

- Powiedziałem: świetna robota.

Callie rzuciła mu z góry krótkie spojrzenie.

- Nieźle, drogi panie. Może zechce pan powtórzyć

to jeszcze raz?

Zrobił to.

Jego upór zadziwił Callie.

-

Czy nikt jeszcze ci nie mówił, że jesteś ostra?

-

Jaka?

-

Ostra.

Zaczerwieniła się lekko i odwróciła twarz w stronę

ś

ciany. Dała spokój tej przeciągającej się głupawej

rozmowie.

- W jaki sposób udało ci się mnie odszukać?

- spytała. Zwlekał z odpowiedzią, więc spróbowała

background image

29

z innej beczki: - A może jesteś prywatnym
detektywem lub kimś w tym rodzaju?

Zobaczyła, że Reid się śmieje i potrząsa głową. Aby

lepiej mu się przyjrzeć, zsunęła czapeczkę z czoła,
odsłaniając twarz. Prawdę mówiąc, wcale nie sądziła,
ż

e Reid Dillon jest prywatnym detektywem, ale czło-

wiek przecież nigdy niczego nie może być pewny.

Wcale nie wyglądał jak prywatny detektyw. Nie

byłby, przynajmniej jej zdaniem, ubrany w beżowe
szorty i bawełnianą koszulkę z dużym napisem „Szy-
bki Bill" biegnącym w poprzek piersi. I nie miałby na
sobie tenisówek, włożonych na gołe nogi. Ubiór Reida
Dillona był strojem raczej swobodnym, lecz zarazem
podkreślającym dużą urodę jego właściciela. Kawał
chłopa z niego, pomyślała.

W oczach Callie facet stojący obok drabiny należał

do klasy mężczyzn, której przedstawicielami byli Mel
Gibson, Ben Cross, Tom Selleck i Bryan Brown.
Oczywiście, byli to aktorzy, głównie australijscy, a Re-
id powiedział jej wczoraj, że przyjechał z Pittsburgha i
ż

e pracuje tam w przemyśle stalowym. Niemniej

jednak był okazem stuprocentowego mężczyzny. Pra-
wdziwego samca. Na jej nieszczęście.

Na twarzy Callie pojawił się szeroki uśmiech. Od

ucha do ucha. Gdyby tylko uczniowie mogli teraz
poznać jej myśli! Pewnie nie przyszło by im w ogóle do
głowy, że panna Foster może w taki sposób określać
mężczyznę.

Uczniowie uważali nauczycieli za ludzi szczególne-

go rodzaju. Podobnych do księży. Ani jedni, ani
drudzy nie mogli mieć prywatnego życia ani też
popełniać żadnych błędów w wykonywanym zawo-
dzie. Powinni przy tym znać zawsze odpowiedzi na

background image

30

wszelkie zadawane im pytania. I czasami wymagało się
od nich, żeby byli bardziej wyrozumiali, a czasami
bezwzględni.

Ta sprzeczność zawsze intrygowała, a zarazem

drażniła Callie. Dlaczego ludzie uważają, że wszyscy
nauczyciele i księża, na całej kuli ziemskiej źle opła-
cani i nie doceniani, powinni być chodzącymi ideała-
mi? Dlaczego poprzeczkę zasad moralnych stawia się
im zawsze znacznie wyżej niż zwykłym śmiertelni-
kom?

Takie podejście miało większy sens w odniesieniu

do pokolenia jej ojca. Kiedy w latach pięćdziesiątych
zajął się nauczaniem w szkole państwowej, zawód
pedagoga jeszcze szanowano.

- Słuchaj...

Dochodzący z dołu, zdesperowany męski głos prze-

rwał nagle rozmyślania Callie.

- Co? - Kilkakrotnie zamrugała powiekami.

- Przepraszam, Reidzie. Co mówiłeś?

Do licha! Nie potrafił stać z zadartą do góry głową i

złościć się na tę dziewczynę, kiedy patrzyła na niego w
taki właśnie, szczególny sposób. Była kobieca i bardzo
ponętna, a plamka białej farby na samym czubku nosa
dodawała jej jeszcze uroku.

- Mówiłem, że nie wynajmowałbym prywatnego

detektywa, żeby cię odnaleźć. I że nie jestem detek
tywem. - Urwał i zaczerpnął powietrza. - Odszukałem
cię, moja droga, w książce telefonicznej. Po prostu
zrobiłem założenie, że nie ma w Clarion dwóch osób
nazywających się Callie Jean Foster. Reszta była
drobnostką.

Popatrzyła na Reida z lekko rozchylonymi ustami.

- Och...

background image

31

-

Tak. Och... - Rzucił okiem na Callie, a potem

zaczął rozglądać się wokoło. W powietrzu unosił się
zapach świeżej farby. - Okropnie dziś gorąco - dodał
po chwili. - Otarł usta wierzchem dłoni.

-

Zanosi się na długie, upalne lato, podobnie jak w

zeszłym roku - powiedziała Callie. Zorientowała się
wreszcie, że Reid usiłuje zacząć prowadzić z nią coś na
kształt normalnej rozmowy, i postanowiła mu w tym
dopomóc.

Podniosła głowę i popatrzyła na rozpostarte nad nią

niebieskie niebo, a następnie przeniosła wzrok w dół.
Ma teraz oczy jeszcze bardziej błękitne niż zwykle,
stwierdził Reid.

-

Napijesz się mrożonej herbaty? - spytała. -I tak

muszę zrobić przerwę w pracy.

-

Sądzisz, że mój lekarz wyraziłby na to zgodę? -

zażartował Reid.

Skinęła głową.

- Uważam, że tak. Pod warunkiem że będzie to

ziołowa herbata.

Wyciągnął rękę, żeby pomóc Callie zejść z drabiny.

- Lepiej mnie nie dotykaj - ostrzegła, cofając się

nieco.

Oczy Reida na chwilę pociemniały.

- Dlaczego? - zapytał.

Pochyliła się i delikatnym ruchem spędziła muszkę,

która przysiadła na jego ramieniu. - Dlatego że
mógłbyś pobrudzić się farbą.

-

Och...

-

Tak. Och... - powtórzyła lekko zniecierpliwio-

nym tonem. Zaczęła gromadzić wokół siebie przybory
malarskie. - Czy mógłbyś wziąć drabinę?

-

Oczywiście - mruknął. Tym razem on wyszedł na

background image

32

głupka. Robienie z siebie idioty całkiem dobrze za-
czynało mu już wychodzić.

- Mówiłaś chyba, że masz zamówienia na całe lato.

Dlaczego więc tu jesteś?

Wziął do ręki drabinę i ruszył za Callie. Obeszli dom

i skierowali się w stronę tylnego ganku.

- Bo zaniedbałam własny dom. Wiesz, jak to

w życiu bywa. Szewc bez butów chodzi.

Pracowała dla innych i od dwóch sezonów nawet

nie tknęła pędzlem swojej chatki. Na początku tego
lata przyrzekła sobie, że musi ją pomalować.

Reid zauważył, że nie odpowiedziała na zadane

pytanie. Postanowił jednak nie przypierać jej do muru.
Znaleźli się na ganku. Oparł drabinę o ścianę i zaczął
przyglądać się, jak Callie pedantycznie myje pędzel i
wiadro po farbie. Do tego celu służyła jej duża balia.

Wreszcie skończyła. Otworzyła drzwi i poprowadzi-

ła gościa w głąb domu.

Podobnie jak jego właścicielka, był malutki. W

jakiś naturalny sposób do niej pasował. Reid szybko
ocenił, że jest wyposażony we wszystko, co potrzebne,
i bar-dzo funkcjonalny.

Pomyślał sobie, że powiedzenie: jaki dom, taka

kobieta, ma jednak jakiś sens.

Najpierw weszli oboje do kuchni. Na środku spore-

go pomieszczenia Reid zobaczył duży, staroświecki
stół na krzyżowych nogach, a przy nim cztery proste,
twarde krzesła. Prawie całą ścianę za stołem zajmował
równie stary, wysoki drewniany kredens. Po kątach
stały wyplatane koszyki o przeróżnych kształtach, a
także drewniane skrzynie, a przy nich staromodne
miotły. Mimo tych dość dziwacznych rekwizytów,
pomieszczenie kuchenne było funkcjonalne, prze-

background image

33

stronne i, ku zdumieniu Reida, wcale nie sprawiało
wrażenia zagraconego.

Wszystkie meble charakteryzowała surowość kszta-

łtów, niezwykła prostota i walory użytkowe. Nie było
na nich żadnych ornamentów ani upiększeń, którymi
tak często szafują stolarze. Były klasyczne. A także
stare. Reid podejrzewał, że większość sprzętów znaj-
dujących się w domku jego właścicielka odnawiała
własnoręcznie.

-

Siadaj, proszę. Zaraz naleję mrożonej herbaty -

powiedziała Callie do gościa. Odwróciła się w stronę
zlewu i zaczęła starannie myć ręce.

-

Wolę postać, jeśli nie masz nic przeciw temu -

odparł Reid. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał
wzroku z Callie. Z zaciekawieniem obserwował każdy
jej ruch. Potem zaczął rozglądać się po kuchni. Przez
otwarte drzwi dostrzegł część wnętrza innego pomie-
szczenia, pewnie saloniku. Był umeblowany w iden-
tycznym stylu co kuchnia. Zobaczył w nim kanapę i
małe, proste stoliki, a na podłodze ręcznie tkany
dywan.

-

Callie, twój dom bardzo mi się podoba - powie-

dział szczerze.

-

Miło mi, że tak sądzisz, ale jeszcze niewiele

widziałeś -odrzekła. Opinia gościa sprawiła jej przyje-
mność. Uśmiechając się wyjęła z lodówki dzbanek z
herbatą. - Pijesz z cytryną i z cukrem?

-

Nie, dziękuję. Bez cytryny i bez cukru. - Podjął

przerwany wątek. - To, co zdążyłem już zobaczyć,
przypadło mi do gustu.

Do dwóch szklanek Callie wrzuciła kostki lodu i

zalała je zimną, zaparzoną wcześniej herbatą. Wzięła
do ręki jedną szklankę i podała ją Reidowi.

background image

34

-

Chcesz obejrzeć resztę domu?

-

Tak. Bardzo. Jeśli, oczywiście, nie sprawi ci to

kłopotu.

Callie napotkała wzrok Reida i lekko się uśmiech-

nęła.

- Nie sprawi. W urządzenie i doprowadzenie domu

do porządku włożyłam mnóstwo pracy. I cieszę się,
kiedy od czasu do czasu mogę się nim pochwalić.
Weźmy szklanki z sobą i chodźmy obejrzeć resztę. Jak
widzisz, to nie jest duży dom.

Był naprawdę malutki i zwiedzanie go trwało

krótko. Składał się z saloniku, jadalni przerobionej na
gabinet do pracy, kuchni i mikroskopijnej łazienki
urządzonej na miejscu dawnej spiżarni. Na pięterku
znajdowały się dwie sypialnie i duża łazienka.

Weszli na schody. Reid stanął w drzwiach jednego

z pokojów. Od razu wyczuł, że służy on Callie za
sypialnię. Umeblowanie było tutaj równie proste i fun-
kcjonalne, jak w pozostałej części mieszkania. Całość
utrzymano w jednakowym, staroświeckim stylu.

- Czy to są meble w stylu Shakerów? - zapytał

Reid.

Przyglądał się uważnie drewnianej skrzyni po jednej

stronie łóżka, a potem skierował wzrok na fotel na
biegunach, ustawiony po drugiej.

- Tak. Oczywiście, nie są autentyczne. To później-

sze, bardziej lub mniej udane imitacje. Powynajdowa-
łam je na różnych wyprzedażach, targach i aukcjach.
Zjeździłam w tym celu całą okolicę. Na lepsze meble
w tym stylu nie byłoby mnie stać. - Callie lekko się
uśmiechnęła. - Oryginalny stół Shakerów, podobny do
tego, który mam w kuchni, także na krzyżowych
nogach, kosztuje dziś od piętnastu do dwudziestu

background image

35

pięciu tysięcy dolarów. Pod warunkiem że jest w dob-
rym stanie.

Słysząc to Reid aż zagwizdał.

-

Och!

-

Tak. Och!- Callie znów się uśmiechnęła. - Shake-

rowie tworzyli wspólnotę religijną. Sektę. Byli bardzo
pracowici i prowadzili niezwykle surowy tryb życia. Z
pewnością nie przyszłoby im nawet do głowy, że
wytwarzane przez nich meble i inne przedmioty co-
dziennego użytku staną się pewnego dnia drogocen-
nymi antykami. Przedmiotem marzeń kolekcjonerów.

Reid słuchał uważnie. Kiedy wychodzili z sypialni,

zatrzymał się w drzwiach, odwrócił i jeszcze raz
ogarnął wzrokiem wnętrze pokoju. U stóp łóżka wisiał
barwny kilim, rozpięty na czymś w rodzaju ramy. Inny
kilim, niebiesko-biały, ozdobiony wielobarwnymi
wstawkami, służył za narzutę na łóżko.

W powietrzu unosił się jakiś dziwny, ledwie uchwyt-

ny aromat. Reid nie potrafił go zidentyfikować. Zaró-
wno wnętrze tego pokoju, jak i ten zapach, przywodzi-
ły mu na pamięć bardzo odległe chwile. Kojarzyły się
z niemal zamierzchłą przeszłością. Stojąc w sypialni
Callie, odniósł nagle wrażenie, że przeniósł się do
zupełnie innego świata, że cofnął się w czasie. A może
to wszystko było po prostu snem?

-

A tak urządziłam pokój gościnny - po raz drugi

powiedziała Callie. Zobaczyła, że Reid stał się nagle
nieobecny myślami. - Czy dobrze się czujesz? - zapyta-
ła z niepokojem. Miał dziwny, nie widzący wzrok.

-

Co mówisz? - Ocknął się z transu. - Nic mi nie

jest. Po prostu usiłowałem zidentyfikować ten za-pach.

Callie popatrzyła na Reida z zaciekawieniem.

background image

36

-

Jaki zapach? Aha, już chyba wiem, o co ci chodzi.

To wonna marzanna.

-

Wonna marzanna? - powtórzył.

-

Tak. Aromatyczne ziele o małych, białych kwiat-

kach. Używa się go do wyrobu perfum i mydeł.
Podoba ci się ten zapach?

-

Tak. Bardzo - przyznał. Miał przy tym roz-

marzoną minę. - Zupełnie nie wiem, dlaczego, ale
przypomniał mi dom dziadków. Lub może nawet
wcześniejsze czasy. Dom prababki. Nie jestem pewien.
Prawda, że to przyjemny zapach? I jakiś taki staroświe-
cki. Kojarzy mi się z małymi koronkowymi serwet-
kami, którymi niegdyś przyozdabiano niemal wszyst-
kie meble.

-

Och, chciałabym bardzo mieć taką starą, koron-

kową serwetkę - westchnęła Callie. - To prawdziwe
trofeum dla każdego kolekcjonera staroci.

Reid spojrzał uważnie na stojącą obok kobietę.

- Ty naprawdę lubisz wszystko, co stare, prawda?
Skinęła głową i z trzymanej w ręku szklanki upiła

łyk zimnej herbaty.

-

Tak. Przepadam za starociami. Jeśli się wie, gdzie

szukać, można czasami niedrogo kupić naprawdę
wspaniałe rzeczy. Nie masz pojęcia, jaka to frajda w
ten sposób samemu meblować i urządzać dom.
Zwłaszcza gdy kolekcjonowanie to hobby.

-

Jest z pewnością znakomitym pretekstem, żeby

bezustannie odwiedzać rozmaite pchle targi i wszystkie
aukcje organizowane w okolicy. - Reid się roześmiał.

-

Tak. Oczywiście. - Callie odwzajemniła uśmiech.

- Chcesz więcej herbaty?

-

Proszę. - Reid był bardzo z siebie zadowolony, że

udało mu się nie poruszyć jeszcze tematu, który

background image

37

nurtował go od chwili, w której zaparkował samochód
na podjeździe przed domem Callie. Całą sprawę musi
załatwić dyplomatycznie. Nadmierny pośpiech mógłby
wszystko popsuć.

Wrócili do kuchni i usiedli na wprost siebie przy stole.

-

Jak długo tutaj mieszkasz? - zapytał Reid.

-

Kupiłam ten dom jakieś cztery lata temu. - Callie

podniosła wzrok i popatrzyła na kalendarz wiszący na
ś

cianie obok lodówki. - Tak. W zeszłym tygodniu

upłynęły dokładnie cztery lata.

Reid skinął głową i zamilkł na chwilę. Potem zadał

następne, zaplanowane pytanie, poprzedzone rzeczo-
wym komplementem.

-

Wygląda świetnie. Sama go wyremontowałaś?

-

Tak. Na szczęście, konstrukcja była w dobrym

stanie. Oczywiście, musiałam sporo ponaprawiać. No i
oczywiście pomalować sufity, położyć tapety, zrobić
porządki i takie tam różne rzeczy. Sama odnowiłam
także większość mebli i innych przedmiotów.

Reid poruszył się niespokojnie. Uznał, że nie ma

sensu odkładać całej sprawy na potem. Muszę ją
poprosić. I to zaraz. Siedzącej naprzeciw Callie rzucił
jeden z najsympatyczniejszych uśmiechów ze swego
bogatego repertuaru i zaczął:

- Callie, mam do ciebie ogromną prośbę. Wiem, że

jesteś zapracowana i że przyjęłaś już zamówienia na
całe lato. Zrób mi jednak tę grzeczność i zgódź się
rzucić okiem na dom dziadków. Powinienem właściwie
powiedzieć: na mój dom. Jest mi niezbędna fachowa
porada kogoś, kto zna się na remontach. Ja nie mam
o tym pojęcia.

Był bardzo pewny swego. Wiedział, jak należy

rozmawiać z kobietą takiego pokroju, jak Callie Jean

background image

38

Foster. Gdyby mówił ogródkami i próbował ją po-
dejść, natychmiast przejrzałaby jego taktykę. śadne
komplementy też by nic nie pomogły. Musiał apelo-
wać do lepszej strony jej natury. Ładnie i grzecznie
poprosić o przysługę. Jakże by mogła odmówić mu w
sytuacji, w której jej pomoc była mu tak potrzebna?

A jednak to się stało. Odmówiła. I na dodatek

kategorycznie i zdecydowanie.

-

Jest wiele osób, które znają się na remontach

znacznie lepiej niż ja - odparła spokojnie, potrząsając
głową. -Uwierz mi, jestem przekonana, że na niewiele
zdałaby ci się moja pomoc.

-

Pozwól, że ja to ocenię - upierał się Reid.

Rozłożył ręce w pełnym zniecierpliwienia geście.
- Skąd zresztą wiesz? Przecież nawet nie rzuciłaś okiem
na ten dom. - Uznał, że logika tego rozumowania
powinna przemówić do Callie.

I przemówiła.

- No dobrze - ustąpiła. Poddała się, lecz nie bez

walki, z czym zresztą Reid od początku się liczył.

- Obejrzę ten twój dom. Ale z góry uprzedzam, że
odnawiać go nie będę. Jasne?

- Jasne - zapewnił, ze spuszczoną głową obser-

wując uważnie ślady palców, które jego ciepła ręka
zostawiła na brzegu lodowatej szklanki. Wiedział, że
od chwili, w której się poznali, nawiązała się między
nimi jakaś mocna nić porozumienia. Równocześnie
zdawał sobie jednak sprawę z tego, że Callie nigdy by
się do tego nie przyznała. Przynajmniej na razie, na tak
wczesnym etapie znajomości. Postanowił jednak za
wszelką cenę utrzymać kontakt z tą kobietą - na tyle
bliski, by nie zniknęła mu z pola widzenia aż do chwili,

background image

39

w której będzie gotowa przyznać się zarówno przed
sobą, jak i przed nim, że coś ich łączy.

-

Czy dobrze mnie zrozumiałeś? - zapytała.

-

Tak, oczywiście. Zrozumiałem, zrozumiałem

- powtórzył na użytek własny i rozmówczyni.

-

To świetnie. - Callie rzuciła mu przez stół szybkie

spojrzenie. Musiała się upewnić, czy do Reida rzeczy-
wiście dotarła jej odmowa. Dzięki temu potem nie
dojdzie do żadnego wzajemnego obwiniania się.

-

Kiedy znajdziesz trochę czasu, żeby obejrzeć

dom? Jaki termin będzie ci odpowiadał? - zapytał
Reid. Był zadowolony. Przekonany, że zgodnie z prze-
widywaniami sprawa posunęła się naprzód i że w tej
rozgrywce zdobył przewagę.

Callie wzruszyła ramionami i pełnym zniecierp-

liwienia gestem z westchnieniem rozłożyła ręce.

- Choćby zaraz. Im szybciej to załatwię, tym lepiej.

- Kątem oka spojrzała na swój przybrudzony roboczy
strój. - Zanim pojedziemy, muszę się przebrać.

Reid wyraźnie się rozluźnił. Odchylił się na krześle

i wypił duży łyk mrożonej herbaty.

- Oczywiście. Nie krępuj się. Idź - powiedział. Stać

było go teraz na wspaniałomyślność, skoro namówił tę
kobietę na zrobienie czegoś, na czym mu zależało.

- Jeśli pozwolisz, poczekam na ciebie w kuchni.

Callie odsunęła krzesło i wstała szybko od stołu.

Widząc, że gość chce zrobić to samo, powstrzymała go
gestem ręki.

- Nie, nie podnoś się, proszę. Jeśli chcesz, możesz

nalać sobie herbaty. To nie potrwa długo. Wrócę za
kilka minut.

Wyszła z kuchni i pobiegła po schodach na górę. W
łazience ściągnęła w pośpiechu bawełnianą ko-

background image

40

- No i co o tym sądzisz? - zapytał.

Wysiadł, obszedł wóz i otworzył Callie szarmancko

drzwi. Ruszyli w stronę domu.

-

Pytasz mnie, co sądzę? - Szła rozmyślnie na szeroko

rozstawionych nogach, z dłońmi opartymi mocno na
biodrach. - Uważam, że dom jest duży i wymaga
odmalowania. - Kątem oka zobaczyła, że pod przeciw-
słonecznymi okularami brwi Reida unoszą się w górę. -
Nie traktuj poważnie tego, co powiedziałam. Obejdźmy
dom dokoła. Niech mu się dokładnie przyjrzę.

-

W porządku - odparł.

Szedł tuż obok Callie, ale nie na tyle blisko, żeby ich

ciała się stykały.

Uważnie oglądała ściany domu.

-

Jak na swoje lata, jest w zadziwiająco dobrym

stanie - stwierdziła po chwili. - To dobra sosna. Nie
widzę żadnych desek, które wymagałyby wymiany.
Część z nich trzeba będzie porządnie wygładzić. Przy
oknach zauważyłam kilka miejsc, które wymagają
uszczelnienia. Ale to też nie jest wielki problem.
Remont będzie łatwy.

-

Jak myślisz, ile czasu to potrwa?

-

To zależy, oczywiście, od tego, ilu rzemieślników

będzie pracowało równocześnie. Przyzwoite przygoto-
wanie powierzchni i pomalowanie domu potrwa co
najmniej miesiąc, jeśli zatrudnisz jednego malarza. Ale
uprzedzam, to kosztowne przedsięwzięcie, bo dom jest
obszerny i piętrowy.

Reid zdjął przeciwsłoneczne okulary i zawiesił je na

palcu. Drugą ręką sięgnął do kieszeni szortów i wycią-
gnął paczkę papierosów. Wyjął jednego i zapalił.

- Zapłacę podwójnie za twoje usługi - powiedział

spokojnie.

background image

41

- Zapłacisz podwójnie za moje usługi? - powtórzy-

ła zaskoczona Callie.

Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała wypowie-

dziane przez Reida słowa. Przez chwilę wydawało się
jej nawet, że w ofercie, którą jej składa, jest jakiś wręcz
obraźliwy podtekst.

- Zapłacę podwójną stawkę za twoje usługi, to

znaczy za odnowienie tego domu - uściślił swoją
propozycję. W jego głosie brzmiała nuta zniecierp-
liwienia.

Widocznie ma umiejętność czytania w moich myś-

lach, uznała Callie. Przysłoniła ręką oczy i popatrzyła
na stojącego obok mężczyznę.

- Jestem dobra - powiedziała po chwili. - Ale nie aż

tak dobra.

Odezwał się bez chwili namysłu:

- Jesteś dobra. A przynajmniej będziesz, jeśli znaj-

dziesz odpowiedniego nauczyciela - dodał. Wyglądał
na ubawionego własnym stwierdzeniem.

W tym, co powiedział, Callie nie dostrzegła nic

dowcipnego.

-

Mówiąc, że jestem dobra, miałam na myśli

wyłącznie moje rzemieślnicze kwalifikacje malarza
domów - wyjaśniła z powagą.

-

A ja nie. - Ze strony Reida była to wyraźna

zaczepka.

Uniosła w górę głowę.

- Nie znoszę tego rodzaju dowcipów. To tylko

uwaga na marginesie. Nie będę pracowała dla ciebie.
Sądziłam, że cię o tym uprzedziłam, zanim tutaj
przyjechaliśmy. Tego lata cały wolny czas przeznaczę
na odnowienie własnego domu. Przyrzekłam to sobie
i zdania nie zmienię.

background image

42

-

Poczekam, aż skończysz malować swój dom.

-

Moja odpowiedź jest ostateczna i brzmi: nie -

odparła zirytowana.

-

Zapłacę ci potrójną stawkę.

-

Powtarzam: nie.

Reid przesunął dłonią po bujnej czuprynie. Popa-

trzył przez chwilę przed siebie. Wyglądał na zde-
sperowanego.

-

Do licha, Callie, czy ty naprawdę nic nie pojmu-

jesz? Nie rozumiesz, że chcę, abyś podjęła się tej pracy?

-

Podjęła się tej pracy? - powtórzyła Callie. W jej

głosie zaczynała przebijać nieco histeryczna nuta. - A
dlaczego miałabym godzić się na coś takiego? Czy
mógłbyś, z łaski swojej, mi to wytłumaczyć?

Zacisnął wargi tak mocno, że jego usta utworzyły

jedną cienką linię, i rzucił Callie wymowne spojrzenie.

- Pytasz, dlaczego? Bo pragnę umówić się z tobą na

randkę, a nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że robię to
tylko dlatego, aby namówić cię na odnawianie mego
domu! Już teraz rozumiesz?

Stała przez chwilę jak wryta, z nieruchomą twarzą.

Dopiero potem się roześmiała.

- Czy to jest sposób na zdobycie malarza do

renowacji domu, czy też metoda namówienia kobiety
na randkę - tak czy inaczej, najgenialniejsza metoda,
o jakiej kiedykolwiek słyszałam!

Reid rozluźnił się i obdarzył Callie nieco krzywym

uśmiechem.

-

Sądzę, że przynajmniej za usiłowania zasłużyłem

u pani na piątkę, panno Foster.

-

Jestem damą, proszę więc wybaczyć, że nie

powiem głośno, na co pan zasłużył, panie Dillon.

background image

43

- Wyrzekłszy te słowa, z wyniosłą miną odwróciła się
i zaczęła iść w stronę frontowego wejścia domu.

Reid rzucił papierosa na trawę, obcasem wdeptał go

w ziemię i ruszył za Callie.

-

Poczekaj, złotko. Co mówiłaś? - zawołał za nią.

-

Mówiłam: nie! - odkrzyknęła przez ramię, nie

odwracając głowy.

-

A co z randką?

Callie zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała na

Reida.

-

Własnym uszom nie wierzę! - Rzuciła mu wściek-

łe spojrzenie. Jej cierpliwość już się wyczerpała.

-

Tylko spokój może nas uratować, panno Foster.

Cierpliwość jest zaletą charakteru.

Jak ten obrzydliwy facet śmie drwić i powtarzać jej

własne słowa!

-

Cierpliwość to ja mam...

-

Ciii, ciii. Nie chcemy przecież w obecności dzieci

powiedzieć czegoś, czego będziemy żałowali, prawda,
pani nauczycielko? - Mówiąc to Reid zniżył głos i
oskarżycielskim gestem wycelował palec w Callie.

Odwróciła się szybko i zobaczyła dwóch chłopców,

którzy stali na chodniku przed domem Reida. Mają
jakieś osiem i dziesięć lat, oceniła szybko. Po ich
minach poznała, że z niesłychaną uwagą przysłuchiwali
się od początku całej rozmowie.

- Tak. Masz rację - przyznała, zaciskając zęby.

- Nie chcemy.

- Słuchaj, Callie. Jestem już stanowczo za stary na

prowadzenie gierek i różne podchody.

W głosie Reida wyczuła odmienną, poważną nutę.

Wyglądało na to, że żarty rzeczywiście skończyły się
definitywnie.

background image

44

- Chcę, żebyś odnowiła mój dom, ale jeszcze bar

dziej zależy mi na tym, abyś się ze mną umówiła. Co ty
na to?

Callie poczuła nagle, że jej serce zaczęło bić nierów-

no i bardzo szybko. Otworzyła usta i zaraz potem je
zamknęła. Odetchnęła głęboko. Spróbowała jeszcze
raz.

- Nie odnowię twego domu, ale zgadzam się pójść

z tobą na randkę.

Usłyszawszy odpowiedź Callie, Reid uśmiechnął się

lekko.

-

Powinienem być chyba zadowolony. Połowa wy-

granej to nie jest zły wynik.

-

Połowa wygranej to nie jest zły wynik - potwier-

dziła Callie.

Spuściła głowę, odwróciła się i ruszyła w stronę

samochodu Reida.

Miała jednak jakieś dziwne i niewytłumaczalne

przeświadczenie, że od samego początku ten mężczyz-
na grał o pełną stawkę.

background image

45






ROZDZIAŁ TRZECI

- Dokąd mnie właściwie zabierasz i po co?

Callie podniosła wzrok i spojrzała na Reida. Miała

niepewną minę i uśmiechała się w sposób sztuczny.

Słońce w postaci ogromnej kuli wisiało nisko nad

horyzontem. Powietrze było wilgotne i przesycone
słodkim aromatem kapryfolium i świeżo skoszonej
trawy. Było jeszcze bardzo ciepło. Ze wszystkich stron
docierały do domu odgłosy letniego wieczoru. Cykanie
ś

wierszczy, muzyka płynąca z otwartego szeroko ok-

na, głos matki przywołującej dziecko. W drzwiach
domu stał Reid. Wyglądał świetnie. Wysoki i opalony,
w białej koszuli z wykładanym kołnierzykiem i ręka-
wami podwiniętymi do łokcia. Miał na sobie dżinsy.
Nie nowe i nie nazbyt zniszczone. Takie w sam raz.
Przyglądając się gościowi, Callie pomyślała nagle, że
jeśli jej wzrok przesunie się teraz w dół sylwetki Reida,
to napotka długie kowbojskie buty, ostatni krzyk
mody.

Gość miał jednak na nogach zwykłe obuwie. Lek-

kie, skórzane. Cały jego ubiór był swobodny i niefor-
malny. Wyglądał w nim pociągająco, a zarazem zupeł-
nie normalnie. Jedyną oznaką zamożności był kosz-
towny złoty zegarek, widoczny na przegubie lewej ręki.

Dzięki Bogu, że nie włożył garnituru, pomyślała

Callie. Odetchnęła z ulgą, myśląc o prostej sukience,

background image

46

którą miała na sobie. Kobieta nigdy nie wie, jaki strój
ma na myśli mężczyzna, kiedy prosi ją, żeby ubrała się
„zwyczajnie".

Na wargach Reida igrał lekki uśmiech. Jego oczy

wydawały się teraz ciemniejsze niż przedtem. Bardziej
intensywne. Były koloru ciemnej, szlachetnej hiszpańs-
kiej brandy. Tego typu oczy u mężczyzny przyciągają
kobiety, mają na nie magnetyczny wpływ i zakłócają
równowagę ducha. To nie jest w porządku, że natura
obdarzyła jednego mężczyznę aż tyloma zewnętrznymi
zaletami, pomyślała Callie. To wręcz nieprzyzwoite.

- Zabieram cię do kina dla zmotoryzowanych na

stary film z Laurelem i Hardym - powiedział, wcho-
dząc do domu i spoglądając na Callie tymi swoimi
pięknymi oczyma. - Lubisz ich? - zapytał.

Callie z trudem zdobyła się na słaby uśmiech.

- Laurel i Hardy. Ta legendarna już dzisiaj para

amerykańskich komików.

Nie potrafiła zdobyć się na to, aby powiedzieć

Reidowi, że ten rodzaj humoru zupełnie do niej nie
przemawia i że w błazenadzie Laurela i Hardy'ego nie
widzi nic śmiesznego. Zaczęła mówić, starannie dobie-
rając słowa:

-

Byłam przekonana, że kino dla zmotoryzowa-

nych pod Clarion już jakiś czas temu zostało za-
mknięte.

-

Tak, masz rację. Po tym, jak odwiozłem cię

wczoraj do domu, przeprowadziłem mały wywiad.
Pojedziemy do takiego kina w pobliżu Butler. Spraw-
dziłem. Jest czynne.

Callie zastanowiła się przez chwilę.

- To zabawny zbieg okoliczności. W dzisiejszej

prasie natknęłam się na ciekawy artykuł właśnie na

background image

47

temat kin dla zmotoryzowanych. Poczekaj chwilę.

- Zniknęła w drzwiach kuchni i po chwili wróciła
wymachując trzymaną w ręku gazetą. - Mam!

Reid chwycił Callie za ramię.

- Chodźmy już - ponaglił, uśmiechając się do niej.

- Opowiesz mi wszystko po drodze do Butler.

Zdążyła jeszcze wziąć torebkę i zamknąć drzwi

wejściowe, zanim zaciągnął ją do swego szarego buic-
ka, zaparkowanego na podjeździe.

Zauważyła, że Reid zachowuje się bardzo powścią-

gliwie. Prawie wcale jej nie dotyka. A jeśli to robi, to
niemal odruchowo i zupełnie normalnie. Mimo to w
jego obecności czuła się nieswojo.

Siedząc w samochodzie, z zadowoleniem rozglą-

dała się po eleganckim wnętrzu. Reid siadł za kiero-
wnicą.

Ruszyli na południe. Za miastem wjechali na drogę

prowadzącą do Butler. To małe pensylwańskie mias-
teczko miało około siedemnastu tysięcy mieszkańców.
Znajdowało się o godzinę jazdy samochodem na
południowy zachód od Clarion i jakieś czterdzieści
kilka kilometrów na północ od Pittsburgha.

- W zeszłym roku prowadziłam w szkole zajęcia na

temat filmu - powiedziała Callie. Równocześnie w
rozłożonej przed sobą gazecie usiłowała odszukać ar-
tykuł, o którym wspomniała wcześniej Reidowi.

Jej słowa zaskoczyły go.

-

Na temat filmu? - powtórzył zdziwiony.

-

Tak. Zastanawialiśmy się na tym, w jaki sposób

filmy oddziałują na postawy Amerykanów, na ile
odtwarzają rzeczywistość i dlaczego sięgają dalej, poza
ś

wiat realny, do krainy fantazji. Te zajęcia lubiłam

chyba bardziej niż moi uczniowie.

background image

48

-

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, o ni-

czym takim jak filmy nigdy nie było mowy - powie-
dział Reid, rzucając Callie szybkie spojrzenie. - Mó-
wisz, że twoi uczniowie lubią się uczyć? - zapytał nieco
sceptycznie. - Jacy oni są?

-

Sympatyczni. I bardzo pojętni - odparła Callie,

nie przerywając wertowania gazety. Jej wzrok za-
trzymał się u dołu jednej strony. - O, już znalazłam!

Zamilkła na dłuższą chwilę. Zaczęła czytać po cichu

początek odszukanego tekstu.

- Słuchaj, jest tu coś interesującego. Czy wiedzia-

łeś, że pierwsze kino dla zmotoryzowanych otworzono
szóstego czerwca tysiąc dziewięćset trzydziestego trze-
ciego roku w Camden w stanie New Jersey?

Reid uśmiechnął się lekko. -

- Nie. Nie wiedziałem.

- A czy wiesz, że wynalazcą takiego kina był niejaki

Richard Milton Hollingshead junior?

Tym razem Callie nie czekała na odpowiedź i ciąg-

nęła dalej:

-

Wygląda na to, że pan Hollingshead pierwszy

wpadł na pomysł, żeby w czasach kryzysu połączyć
dwie rzeczy najbardziej uwielbiane przez Ameryka-
nów: ich własne samochody i kino. - Callie roześmiała
się swoim niskim altem i po cichu czytała dalej. - To
zdumiewające! - mruknęła w pewnej chwili do siebie.

-

Zachowujesz się nieładnie - łagodnym głosem

upomniał ją Reid. - Powiedz, o czym teraz czytasz.

Skinęła głową i przysunęła się bliżej. Poczuł słod-

kawy zapach mydła, który unosił się wokół niej.
Mógłby przysiąc, że rozpoznaje subtelną, lecz dobrze
wyczuwalną woń marzanny.

Callie podniosła głowę znad gazety.

background image

49

- Wbrew temu, co można by przypuszczać, pierw-

sze kino dla zmotoryzowanych nie stało się jednak
szlagierem sezonu. Najpierw pojawił się problem in-
sektów. Nie śmiej się, naprawdę. Obok tego kina
w stanie New Jersey przepływała rzeczka, która okaza-
ła się być siedliskiem komarów. Przed każdą projekcją
personel musiał wręczać widzom środek przeciw tym
paskudnym owadom.

W ciomnozłotych oczach Reida dojrzała rozbawie-

nie.

- Komary musiały doprowadzać wszystkich do

szału.

Callie roześmiała się głośno.

-

Wygląda na to, że mieli tam także inne kłopoty.

Samochody grzęzły w gliniastym podłożu, a hałas
przeszkadzał mieszkańcom pobliskich domów. Dopie-
ro około tysiąc dziewięćset czterdziestego roku głoś-
niki zastąpiły duże tuby przypominające trąby, które
umieszczono wokół ekranu.

-

Ach, dobre to były czasy, kiedy bywało się w

takich kinach... - rozmarzył się Reid. - Miały
niepowtarzalną atmosferę. A także złą reputację. Były
to ulubione miejsca młodych zakochanych.

-

Jasne, że dla ciebie były to dobre czasy - mruk-

nęła Callie. - Pochyliła głowę i zaczęła znów czytać
artykuł. - W latach tysiąc dziewięćset czterdzieści
osiem -pięćdziesiąt osiem liczba kin dla zmotoryzowa-
nych wzrosła do blisko czterech tysięcy. Piszą tutaj, że
ogromne zyski czerpali z nich ajenci bufetów z napoja-
mi i jedzeniem.

-

Co by to było za kino bez prażonej kukurydzy z

masełkiem - westchnął Reid. - Lub paczki migdałów w
polewie cukrowej bądź lukrecji.

background image

50

Callie skrzywiła się lekko.

-

Fe! Co to za jedzenie! -prychnęła z niesmakiem.

-

Nie chodzi o samo kino ani o kukurydzę czy

migdały. Chodzi mi o wspaniałą atmosferę tamtych
dni. O wspomnienia. Dla wielu ludzi, między innymi
dla mnie.

Nie potrafiła pojąć, o czym mówi Reid. W kinie dla

zmotoryzowanych była tylko raz w życiu. Z rodzicami,
jako mała dziewczynka. Dziś nie mogła sobie przypo-
mnieć nawet tytułu filmu, który wówczas oglądała.

- Wierzę ci na słowo. - Wzruszyła ramionami

i wróciła do lektury artykułu: - Cios dotknął kina dla
zmotoryzowanych w latach sześćdziesiątych. Praw-
dopodobnie dlatego, że w większości amerykańskich
domów pojawiły się już telewizory. Dzisiaj w całych
Stanach są tylko dwa tysiące takich kin. O połowę
mniej niż w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym
ósmym. - Callie złożyła starannie gazetę i umieściła ją
obok siebie na siedzeniu wozu. - To wszystko, co
zawsze chciałam wiedzieć o kinach dla zmotoryzowa-
nych, a może nawet więcej - dodała żartem.

Najpierw zobaczyła błysk białych zębów, a potem

usłyszała miękki, ciepły śmiech.

-

W tym roku minęło dwadzieścia lat, ale nadal

ś

wietnie pamiętam, jak z chłopakami ładowaliśmy się

do białego chevroleta mego starszego brata i jechaliś-
my do kina oglądać Sandrę Dee, Jamesa Darrena i
Cliffa Robertsona w filmie Gidget.

-

Gidget? - powtórzyła Callie. Nic jej ten tytuł nie

mówił.

Reid potrząsnął głową i westchnął, zrezygnowany.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że rozmawia z
osobą dużo od siebie młodszą.

background image

51

- Sądzę, że byłaś jeszcze za młoda, żeby ten film

oglądać. Ale to były czasy... Długie letnie dni i jeszcze
dłuższe noce. Te chwile pozostaną na zawsze w pamię-
ci, mimo że spędzaliśmy je na znacznie bardziej
niewinnych zabawach niż dzisiejsza młodzież. - Reid
zawiesił głos i zamyślił się głęboko.

Na jego twarzy Callie dostrzegła wyraz smutku, a

może nawet żalu.

Z kieszeni koszuli wyciągnął papierosa. Zapalił go i

ciągnął dalej:

- W sobotnie wieczory do kina pod Pittsburghiem

zjeżdżało wówczas mnóstwo pojazdów. To był rytuał,
a nasze spotkania stanowiły nieodłączną część ówczes-
nej młodzieżowej kultury. Teraz w kinach dla zmoto-
ryzowanych pokazuje się tylko kiepskie filmy. Drugiej
kategorii. - Reid potrząsnął głową. - Wielka szkoda.
Gdybym miał syna, chciałbym, żeby zobaczył, jak
niewinnie, a zarazem doskonale bawiła się wtedy
młodzież. Chciałbym, żeby przeżył choć jedno takie
lato, jakie ja miałem jako młody chłopak. Sądzę
jednak, że nie byłoby to możliwe.

Reid zamilkł. Zwężonymi oczyma wpatrywał się w

pas szosy, która rozciągała się przed nimi jak ciemna,
aksamitna wstęga aż po czerwone niebo na horyzoncie.

-

Nie masz dzieci - powiedziała Callie.

-

Nie mam. Nigdy nie byłem żonaty.

-

Te dwie rzeczy nie muszą się wykluczać - stwier-

dziła szorstkim głosem.

-

W moim kodeksie etycznym się wykluczają - od-

parł Reid ze zmarszczonym czołem. Zgniótł w popiel-
niczce papierosa.

Callie zwilżyła językiem suche wargi. Zdecydowała

się pytać dalej.

background image

52

-

Ile masz lat?

-

Trzydzieści sześć.

-

Och.

Musiała przyznać, że ją zaskoczył. Wyglądał mło-

dziej. Dałaby mu najwyżej trzydzieści dwa lub trzy
lata.

Lewą ręką trzymał kierownicę. Prawą zrobił wymo-

wny gest.

- To zabawne, ale za każdym razem gdy powiem

jakiejś kobiecie, ile mam lat, wówczas zawsze słyszę
okrzyk pełen zdumienia. Czy wszystkie kobiety uwa-
ż

ają, że istnieją tylko dwa gatunki mężczyzn, osiągają-

cych trzydzieści sześć lat w stanie bezżennym: playboye
i faceci będący zupełnym ich przeciwieństwem?

Callie ponownie zaschło w ustach. Przeciągnęła

językiem po wargach i westchnęła głęboko.

- A do którego z tych gatunków ty sam siebie

zaliczasz, Reidzie Dillon?

Wyglądał na nieco ubawionego tym pytaniem. -
Chcesz wiedzieć, czy jestem świętym, czy grzesz-
nikiem, aniołem czy diabłem? O to ci chodzi? Była
ogromnie ciekawa jego odpowiedzi.

- Tak. O to.

Zanim się odezwał, zastanawiał się przez chwilę.

Callie nagle zdała sobie sprawę z tego, że przestał się
ś

miać i ma poważną minę.

- Sądzę, że jak większość mężczyzn jestem gdzieś

pośrodku. - Dobierał starannie słowa. - Przyznaję, że
kiedy byłem młodszy, potrafiłem zachowywać się tak,
jakby diabeł we mnie wstąpił. Ale teraz... - urwał.
Myślami wrócił do wczesnej młodości. - Teraz uwa-
ż

am się za człowieka o wyrobionych poglądach. Który

dobrze wie, z kim i w jaki sposób pragnie spędzać czas.

background image

53

-

A więc jesteś nawróconym grzesznikiem. -W gło-

sie Callie brzmiało zdenerwowanie.

-

Być może. - Reid rzucił jej ukradkowe, zacieka-

wione spojrzenie.

-

A ty, Callie Jean Foster, jaką jesteś kobietą, jeśli

chodzi o mężczyzn?

Roześmiała się cicho, spuściła wzrok i zaczęła

przyglądać się swoim dłoniom.

- Sama chyba nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Potrafiłabym ci powiedzieć, jaka jestem w stosunku do
dzieci, przyjaciół i rodziny. Ale w stosunku do męż-
czyzn? Nie wiem.

Odwróciła głowę i spojrzała w boczną szybę. Wi-

działa trawy przygięte wiatrem do ziemi i gdzieniegdzie
rozrzucone kępy drzew. I trawy, i drzewa miały tę
samą barwę. Soczystej, letniej zieleni.

Odwróciła głowę w drugą stronę i popatrzyła na

profil siedzącego obok mężczyzny. Jakiej spodziewał
się odpowiedzi na swoje pytanie? śe jest naiwna, jeśli
chodzi o mężczyzn? Niepewna? A może ostrożna?
Miała wszystkie te cechy i jeszcze inne, ale nie
zamierzała zdradzić Reidowi Dillonowi swych sek-
retów. śadna kobieta nie udziela chętnie takich in-
formacji.

Postanowiła nadać rozmowie lżejszy ton.

-

Prawdę powiedziawszy, często wolę mieć do

czynienia z dziećmi niż z dorosłymi. Nie dlatego, że w
każdym mężczyźnie pozostaje zawsze coś z małego
chłopca. - Usłyszała, że Reid się roześmiał. - Potrafię
zrozumieć małych chłopców, ale wcale nie jestem
pewna, czy rozumiem dużych.

-

A więc w kontaktach z mężczyznami jesteś ostro-

ż

na - podpowiedział.

background image

54

- Jak wiele niezamężnych kobiet w moim wieku,

starałam się nie postępować lekkomyślnie - odparła
lekko. - Przyjaźniłabym się chętnie z mężczyznami, ale
przekonałam się, że większość z nich nie pojmuje, co to
oznacza.

Reid zdawał się nie reagować na krytykę przed-

stawicieli własnej płci.

- A ja się przekonałem, że to samo dotyczy więk-

szości kobiet. Być może dlatego, że przyjaźń między
mężczyzną a kobietą uważa się na ogół za niemożliwą.

Callie chciała powiedzieć, że to słuszne spostrzeże-

nie, ale nagle przed przednią szybą samochodu zoba-
czyła wielki, migający neon.

-

Spójrz, dojechaliśmy do kina.

-

Muszę ci się przyznać, że na myśl o prażonej

kukurydzy z masełkiem napłynęła mi ślinka do ust.
Zastanawiam się, czy mają tutaj wiśniową colę.

-

Wiśniową colę? - zdziwiła się Callie, unosząc

brwi.

Reid zatrzymał samochód przy budce z kasą,

znajdującej się tuż przy wjeździe na teren kina.

- Pięć dolarów, proszę pana - usłyszał.

Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął skórzany port-

fel i wyjął z niego banknot dziesięciodolarowy. Wrę-
czył go kasjerce, w zamian za co, oprócz reszty,
otrzymał dwa bilety.

Reid odwrócił twarz w stronę Callie.

- Droga panno Foster, czyżby przed chwilą chciała

pani mi powiedzieć, w ten swój jedyny i niepowtarzal-
ny sposób, że nigdy nie piła pani wiśniowej coli?

Energicznie pokręciła głową.

-

Nie. Nie piłam.

-

Jak się pani uchowała? - zapytał z przesadnie

background image

55

dramatyczną nutką w głosie. - Callie, wiśniowa cola to
jest jeden z najsmaczniejszych napojów, jakie w ogóle
istnieją! - Opanował podniecenie i po chwili dodał: -
Chociaż, muszę przyznać, znam ludzi, którzy uważają,
ż

e nie dorównuje waniliowej.

Callie popatrzyła spod oka na Reida.

- Czy masz jeszcze w zanadrzu dużo takich obco

brzmiących nazw? - spytała żartobliwie, lecz z lekką
nutą irytacji w głosie.

Obrzucił ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

-

Widzę, złotko, że bardzo zaniedbano twoją edu-

kację. - Nie sposób było poznać, czy mówi poważnie,
czy nie. -Coś mi się zdaje, że sam będę musiał wziąć się
za ciebie. - Oczy Callie rozszerzyły się nieco. - To,
oczywiście, przenośnia -wyjaśnił. Wyprostował umię-
ś

nione ramię i położył je na oparciu siedzenia. - Wy-

gląda na to, że dziś nie będziemy mieli kłopotu ze
znalezieniem dobrego miejsca.

-

Też mi się tak zdaje - przytaknęła Callie. Obszar,

który zajmowało kino, był prawie pusty.

-

Prawda, że nie chcemy zaparkować zbyt daleko

od bufetu?

-

Prawda - odparła, przypominając sobie upodo-

banie Reida do prażonej kukurydzy, migdałów i coli.

-

Ale też nie chcemy, żeby światła z bufetu prze-

szkadzały nam w oglądaniu filmu - dodał.

-

Gotowa jestem się założyć, że znajdowanie od-

powiedniego miejsca do zaparkowania samochodu w
kinie masz opanowane aż do perfekcji - docięła mu
Callie.

-

Sądzę, że to będzie idealne - mruknął pod nosem,

ustawiając samochód w wyznaczonym miejscu, w zu-
pełnie pustym sektorze kina.

background image

56

Na nierównym gruncie przód wozu znalazł się

nieco wyżej niż reszta samochodu, ale maska nie
zasłaniała widoku dużego, srebrnego ekranu znaj-
dującego się przed nimi w odległości około czter-
dziestu metrów.

Reid zwrócił się do Callie:

- Czy będziesz stąd dobrze widziała?

Chciała zapytać, do czego to miejsce ma być

idealne, ale dała spokój.

- Tak. Dobrze. Dziękuję.

Wcisnął przycisk na tablicy rozdzielczej i szyby

automatycznie się opuściły. Wyłączył silnik, rozsiadł
się wygodnie i przez chwilę obserwował w milczeniu
ostatnie promienie słońca, które znikało powoli za
horyzontem.

Zachód słońca był zawsze sygnałem dla obsługi

kina do rozpoczęcia seansu.

Callie rozejrzała się wokoło i dopiero teraz uprzyto-

mniła sobie, jak bardzo będą odizolowani od innych
ludzi przez cały wieczór.

-

Pora, żeby odwiedzić bufet - powiedział Reid.

Klepnął się w kolano. - Na co masz ochotę? Na
kukurydzę? Słodycze? Hot doga? Coś do picia?

-

Sądzę, że powinnam poznać smak tego, co,

twoim zdaniem, jest takie smaczne. Proszę o wiśniową
colę, jeśli ją tu mają.

-

Nie chcesz niczego więcej? - zapytał.

-

Nie - odparła stanowczym głosem.

-

Na pewno?

Nie odpowiedziała. Red milczał przez chwilę.

- Dobrze. Jak sobie życzysz. A więc dla ciebie jedna

wiśniowa cola. - Otworzył drzwi wozu i wysiadł. Oparł
się o samochód, pochylił i przez otwarte okno wsunął

background image

57

do środka głowę. - Wrócę za kilka minut - oznajmił i
uśmiechnął się do Callie. - Tylko mi nie ucieknij.

Mruknęła coś w odpowiedzi i patrzyła, jak od-

chodzi w stronę małego bufetu, stanowiącego jedną
całość z kabiną projekcyjną.

Kabina stała dokładnie na środku obszernego tere-

nu, który zajmowało kino. Do Callie docierały odgłosy
muzyki rockowej z lokalnej radiostacji, wydobywające
się z pobliskich głośników. Wyglądały jak szereg
ołowianych żołnierzyków rozstawionych po obu stro-
nach buicka.

Jeszcze raz rozejrzała się wokoło i na rozległym

terenie kina naliczyła zaledwie siedemdziesiąt różnych
samochodów osobowych i furgonetek. Spokojny ten
sobotni wieczór w Butler, pomyślała.

Lekki wietrzyk owiewał jej rozpalone ramiona. Po

upalnym dniu przynosił ulgę. Ostatnie promienie
zachodzącego słońca zapowiadały, że zaraz nadejdzie
upragnione ochłodzenie.

Callie oparła głowę i zamknęła oczy. Była zmęczo-

na. Bardzo zmęczona. Ten długi, uciążliwy dzień
zaczął się dla niej o świcie. Prowadziła bardzo regular-
ny tryb życia. Lubiła wcześnie wstawać i wcześnie się
kłaść. Wczoraj jednak bardzo długo przewracała się w
łóżku i w żaden sposób nie mogła zasnąć.

Wyglądało na to, że jej wewnętrzny zegar się

rozregulował. Wiedziała, co, a raczej kto, jest tego
przyczyną. Od wczoraj nie opuszczało jej jakieś dziw-
ne, niewytłumaczalne odczucie. Od wczoraj, a dokład-
nie od chwili, gdy zgodziła się umówić z mężczyzną, o
którego istnieniu dowiedziała się zaledwie przed
siedemdziesięcioma dwiema godzinami. I to z męż-
czyzną, którego poznała ni mniej, ni więcej tylko

background image

58

w sklepie spożywczym. Wtedy, u Charliego, nie przyszło
jej do głowy, że może to być początek jakieś liczącej się
znajomości.

Dziwne, niewytłumaczalne uczucie nie opuszczało jej

przez cały wczorajszy dzień i nie pozwoliło usnąć aż do
późnych godzin nocnych. Nie ustąpiło rano, kiedy się
obudziła, ani potem, gdy stojąc na drabinie, malowała
dom. Towarzyszyło jej także później, kiedy w ogródku
wyrywała chwasty na grządkach groszku i cebuli,
szpinaku i buraków, marchewki i pomidorów.

Męczyło ją także przed wieczorem, gdy po skoń-

czonych zajęciach doprowadzała paznokcie do porządku,
robiąc manikiur. Malowanie i pielenie grządek było
zajęciem kojącym nerwy, lecz niszczącym ręce.

Callie zdała sobie sprawę z tego, że przez cały czas

unika nazwania tego uczucia, które ogarnęło ją w
chwili, w której poznała Reida Dillona. Gdyby musiała to
zrobić, mogła by użyć tylko jednego określenia. To było
podniecenie.

Callie Jean Foster nie były obce przeróżne odczucia, ale

podniecenie do nich dotychczas nie należało. Lub
przynajmniej ten rodzaj podniecenia, który wzniecił w
niej zdumiewający, dopiero co poznany mężczyzna.

Miała troskliwą i kochającą matkę, grono przyjaciół i

ż

yczliwych kolegów. Miała sympatycznych i pojętnych

uczniów. Miała tak wielu przyjaznych sąsiadów i
znajomych, że nie sposób byłoby ich zliczyć. Miała także
marzenia. Ale w jej życiu brakowało podniecenia. I
głębokich przeżyć. I własnego mężczyzny.

Podobnie jak wiele wykształconych kobiet ze swego

pokolenia, już kilka lat temu uznała, że jej wartość nie zależy
od stanu cywilnego. Nie zamierzała opierać swej

background image

59

egzystencji na mężczyźnie. Nie dlatego, że miała
mężczyznom coś do zarzucenia, lecz po prostu ze
względu na to, że była osobą z natury ostrożną.

Dobrze wiedziała, czym mogą kończyć się związki,

w których kobieta żyje tylko dla mężczyzny i pokłada
w nim wszystkie nadzieje. A kiedy on ją porzuca i
odchodzi w siną dal, rozpada się cały jej świat.

Ten rodzaj miłości i bezgranicznego oddania się ze

strony kobiety jest nie dla mnie, uznała Callie. Cał-
kowita zależność od drugiego człowieka świadczy o
słabości charakteru. Kobieta powinna być przede
wszystkim sobą. Uzależnienie się od mężczyzny koń-
czy się często tragicznie. Jak w wypadku jej matki.

Callie otrząsnęła się z ponurych myśli. Podniosła

głowę.

Reid zbliżał się do samochodu. Zobaczyła, jak idzie

szybkim krokiem po nierównym, wyboistym terenie.
Musiała przyznać, że ten mężczyzna wygląda niezwyk-
le pociągająco.

Instynkt samozachowawczy ostrzegał Callie, że jest

to człowiek dla niej niebezpieczny. Obecność Reida
poruszyła ją, wniosła do życia uczucie podniecenia, a
także wyzwoliła świadomość własnej kobiecości.
Każdym nerwem reagowała na jego bliskość.

Tak. Było bezspornym faktem, że Reid Dillon jest

mężczyzną bardzo niebezpiecznym. Miała tego dowo-
dy. W ciągu zaledwie trzech dni potrafił zburzyć
spokój jej dotychczasowej egzystencji. Stanowił za-
grożenie. Większe, niż początkowo przypuszczała.

- Szczęście nam dopisało! - wykrzyknął z daleka.
Mają tu...

- Wiśniową colę - dokończyła. - Podejdź bliżej.

background image

60

Pozwól, że ci pomogę. - Przesunęła się na miejsce
kierowcy i otworzyła drzwi wozu. Wyciągnęła ręce.

- Dziękuję.

Reid podał jej kubki z napojami. Był obładowany.

- Czegoś ty nakupował?
Wzniósł oczy do nieba.

-

Zaraz znów usłyszę, że moja skromna kolacja to

paskudztwo.

-

Niczego nie zjadłeś przed wyjściem z domu?

- zdziwiła się Callie.

Reid rozłożył przyniesione skarby. Dużą tackę

pełną frytek, hot dogi, torbę prażonej kukurydzy i
różne słodycze. W rękach Callie znajdowały się
jeszcze dwa kubki z wiśniową colą.

- Mówiłem ci przecież, że nie jestem zaradny

- usprawiedliwił się szybko łagodnym głosem.

-

Sądziłam, że odnosi się to tylko do malowania

domów - odparła tłumiąc śmiech. - Nie przypusz-
czałam, że dotyczy także przygotowywania posiłków.

-

Gotowania i wielu różnych innych rzeczy - przy-

znał bez cienia skruchy, wpychając do ust hot doga.
Zjadł jeszcze prawie wszystkie frytki, drugiego hot
doga, a dopiero potem znów się odezwał: -Dobrze, że
mi przypomniałaś o odnawianiu. Pracownik zakładu
usług malarskich oglądał dzisiaj mój dom. Koszt
remontu wycenił na trzy tysiące dolarów. Co o tym
sądzisz?

Reid mówił to wszystko z absolutnie niewinną

miną, ale Callie mu nie dowierzała. Wiedziała, że jest
przebiegły. To, że porusza sprawę malowania domu ot
tak, jakby od niechcenia, wzbudziło jej podejrzenia.

- Trzy tysiące dolarów? - powtórzyła zaskoczona

wysokością sumy. - To jest rozbój na równej drodze.

background image

61

Obdarzył ją teraz spojrzeniem, które miało wyrażać

całą jego bezradność.

- Uważasz, że to za dużo?
Pokręciła przecząco głową.

- Oczywiście, że nie, jeśli za te pieniądze zamierzasz

odmalować domy w całej dzielnicy.

Reid wyprostował się, pozbierał rozrzucone opakowa-

nia po jedzeniu, zgniótł je i wepchnął do torby na śmieci.

- Widziałaś przecież mój dom. Powiedz, ile powin-

no kosztować odnowienie? - zapytał.

Callie upiła łyk coli i przez chwilę się zastanawiała.

-

Ten napój, przyznaję, jest naprawdę świetny.

Pytasz o rzetelną cenę? Półtora tysiąca. Najwyżej dwa.
Ale nie więcej. Tak uważam.

-

Dziękuję. To mi wystarczy - oświadczył, zamy-

kając dyskusję, którą przed chwilą sam rozpoczął. Tak
jakby to, co powiedziała Callie, załatwiało sprawę. -
Seans chyba się już zaczyna.

Usłyszeli teraz klakson jednego samochodu, a zaraz

potem drugiego, trzeciego i wielu następnych. Była to
przedziwna kakofonia dźwięków.

- Publiczność zaczyna się niecierpliwić - powie

działa Callie wychylając się przez okno.

Reid dotknął lekko jej ramienia.

- Zanim zacznie się film, muszę pozbyć się tych

rzeczy. - Wziął do ręki torbę ze śmieciami i otworzył
drzwi wozu. Wysiadł i wrzucił ją do stojącego w po-
bliżu kosza.

Na krawędzi tylnego okna samochodu przyczepił

głośnik i podregulował natężenie dźwięku.

Obejrzeli w milczeniu kilka starych kreskówek, u

potem dwie pierwsze przedpotopowe scenki filmowe z
Laurelem i Hardym.

background image

62

Callie wygładziła dół sukienki, żeby jak najmniej ją

pognieść, i rozsiadła się wygodnie. Na widok Stana
Laurela i O1ivera Hardy'ego, wygłupiających się na
ekranie, bezwiednie westchnęła.

W pewnej chwili zmarszczyła czoło.

-

Byłam pewna, że filmy z Laurelem i Hardym są

czarno-białe. Przecież to starocie - powiedziała szep-
tem, nie odrywając wzroku od barwnego obrazu na
srebrzystym ekranie.

-

Masz rację. Były czarno-białe - odparł cicho

Reid. - Ale potem je pokolorowano. Kilka lat temu w
Hal Roach Studios zaczęto przetwarzać filmy czarno-
białe na barwne. Zastosowano do tego technikę
komputerową.

-

Teraz już rozumiem.

Siedziała dalej w milczeniu, patrząc bez zaintereso-

wania na ekran i próbując śledzić nieciekawy wątek
następnej scenki i mało zabawne dowcipy obu komi-
ków. Zamknięta we wnętrzu samochodu miała niewie-
lki wybór. Mogła albo spoglądać na ekran, albo
przyglądać się ukradkiem Reidowi. Wybranie tej dru-
giej ewentualności nie wydawało się posunięciem roz-
sądnym. Siedząc tak blisko tego mężczyzny i tak była
już świadoma każdego jego ruchu, a nawet oddechu.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej sąsiad wcale

na ekran nie patrzy. Poruszyła nieznacznie głową i
kątem oka dostrzegła, że Reid przestać oglądać film i
patrzy na nią.

-

Czy coś jest nie w porządku? - zapytała, obraca-

jąc twarz w jego stronę.

-

Nie wydaje mi się - odparł.

To nie jest żadna sensowna odpowiedź, pomyślała

Callie, ale ten komentarz zachowała dla siebie.

background image

63

- Dlaczego nie oglądasz filmu? - zapytała Reida.
Milczał przez chwilę.

-

Wolę przyglądać się tobie - odrzekł lekko za-

chrypniętym głosem, który sprawił, że przez ciało
Callie przebiegł nagły dreszcz.

-

Wolisz mnie się przyglądać? - Miała ogromną

ochotę wybuchnąć głośno śmiechem, ale się powstrzy-
mała. - Nie lubisz Laurela i Hardy'ego?

-

Nie są źli - odparł bezbarwnym głosem.

-

To dlaczego nie patrzysz na ekran?

-

Bo wolę patrzeć na ciebie.

Co na to powinnam odpowiedzieć? zastanawiała się

Callie. Nie ufała siedzącemu obok mężczyźnie i nie
dowierzała żadnym jego słowom.

Nagle poczuła, że ręka Reida, którą trzymał wycią-

gniętą na oparciu siedzenia, gładzi delikatnie jej ob-
nażony kark. Ręka była ciepła i nieco szorstka. Chyba
już od pewnego czasu dotykał jej skóry, lecz Callie nie
zdawała sobie z tego sprawy. Przecież na to nie
zezwoliła! Zaraz poinformuje tego zuchwalca, że nie
ż

yczy sobie, aby tak się zachowywał. Musi natych-

miast przestać. Zaraz mu to powie, gdy tylko uda się jej
złapać oddech!

Odwrócił się w stronę Callie. Już nawet nie udawał,

ż

e ogląda film. Opuszką palca zaczął lekko obwodzić

zarys profilu jej twarzy. Zaczął od czoła u nasady
włosów. Potem przesunął palec wzdłuż nosa i jeszcze
delikatniej niż poprzednio obwodził nim rozchylone
wargi dziewczyny. Po chwili oderwał palce od jej ust i
zaczął głaskać podbródek.

Callie siedziała bez ruchu, jak skamieniała, mimo że

każdym nerwem odczuwała pieszczoty Reida. Ten
człowiek to potrafi dotykać! Ale czy można powiedzieć

background image

64

mu, żeby przestał? Nie, bo w ten sposób Callie da mu do
zrozumienia, że jego pieszczota robi na niej wrażenie.

Za nic nie chciała okazać Reidowi, co z nią się dzieje.

Serce waliło jej w piersiach jak młotem. Podchodziło do
gardła.

Naprawdę niewiele kobiet było w stanie zainteresować

sobą Reida. Sam był zdziwiony własnym stosunkiem do
siedzącej obok dziewczyny. Musiał przyznać, że Callie
Jean Foster go zaintrygowała. I to bardzo.

Była nietypowa.

Miała dwoistą osobowość. Z jednej strony wydawała się

dziwnie staroświecka i tradycyjna. Były to zalety już dziś
nie spotykane. Z drugiej jednak strony reprezentowała typ
w pełni współczesnej kobiety. Właśnie to połączenie
przeciwstawnych cech chyba najbardziej intrygowało
Reida.

Przysunął się bliżej. Przyglądał się teraz jej jasnozłotym

włosom, opadającym jak chmura na ciemne, opalone
ramiona. Pragnął poznać bliżej tę dziewczynę i wszystkie
jej sekrety. Interesowała go i pociągała. Chciał także
wiedzieć, jak smakują jej wargi.

Pochylił głowę. Przyciągnął do siebie obnażone ramię

Callie. Poczuł, że dobrze mieć ją blisko siebie.

Zrobiło się jej nagle gorąco. Skóra paliła, tak jakby

padały na nią ostre promienie słońca. Ale słońca nie było.
Na granatowym niebie widniał tylko wąski sierp księżyca.
Ś

wiecił bladym światłem. To ciało Callie płonęło ogniem

pożądania. Rozpalona skóra dziewczyny była pokryta
cieniutką warstewką potu, połyskującego jak poranna
rosa.

I w tej właśnie chwili Reid ją pocałował. Straciła

oddech. Jego usta były gładkie, silne i wymagające.

background image

65

Ujął ją pod brodę. Czuła jego palce poruszające się u
nasady szyi.

Callie wydawało się przez chwilę, że Reid szepce jej

imię, ale głośne bicie własnego serca zagłuszyło wszel-
kie dobiegające dźwięki. Usiłowała ostrzec się przed
grożącym niebezpieczeństwem, które stwarzały poca-
łunki Reida i dotyk jego rąk. Wiedziała, że jeśli kobieta
pozna uczucie podniecenia, które wywoła w niej
mężczyzna, przestanie być sobą. Pocałunek Reida miał
smak nektaru, lecz był groźny jak trucizna. Byłoby
znacznie lepiej, gdyby do niego nie doszło.

Nie posłuchała jednak własnego instynktu samoza-

chowawczego. Zlekceważyła wszystkie sygnały alar-
mowe. Miała już przecież dwadzieścia osiem lat i wie-
lokrotnie kierowała się w życiu głosem rozsądku. Czy
i tym razem powinna postąpić tak samo?

Co zrobić?

Nie mogła już jednak o niczym decydować. Reid

Dillon owładnął jej duszą i ciałem. Całował mocno, a
jego język wnikał głęboko w usta Callie. Głaskał jej
ramiona i obnażoną szyję.

W chwili w której ujrzała go po raz pierwszy,

przytłoczył ją ogromny wzrost tego mężczyzny i potęż-
na sylwetka. Teraz przytłaczał ją znów. Tym razem
pocałunkiem, dotknięciem i samą bliskością.

Bez słowa wziął ją w ramiona i przyciągnął mocno

do siebie.

Noc otoczyła ich jak czarny welon. Collie słyszała

tylko bicie własnego serca pod ciepłą dłonią Reida. Nie
widziała nic oprócz zarysu jego twarzy tuż przed sobą.

Po jego pocałunku pozostał jej na wargach ostry,

męski zapach.

- Reidzie... - Czyżby ten niski, schrypnięty głos

background image

66

wydobywający się z trudem z gardła, należał właśnie
do niej samej?

- Callie. - Łagodnie wymówił jej imię.

Zmobilizowała wszystkie siły. Odsunęła się i popa-

trzyła na Reida. Czubek jej głowy sięgał zaledwie jego
podbródka.

-

Och - zaczęła z pozornym spokojem - czy nie

sądzisz, że na amory w kinie dla zmotoryzowanych
jesteśmy zbyt dorośli? - Bardzo się starała, żeby w jej
głosie zabrzmiała ironia.

-

Callie, na to nigdy nie będziesz za dorosła - odparł

i znów przycisnął usta do jej rozchylonych warg.

-

Nie, zostaw mnie. Przestań, proszę. - Usiłowała

wyswobodzić się z jego ramion i odsunąć. Poczuła
nagle dziwną bezsilność. Będąc sam na sam z tym
mężczyzną, chyba nie byłaby w stanie mu się oprzeć.

Puścił ją. Puścił od razu. Przez chwilę przyglądał się

twarzy Callie widocznej w bladym świetle księżyca.

- Dlaczego chcesz, żebym przestał? - zapytał. Ujął

w dłonie twarz Callie. Przeciągnął palcem po roz-
chylonych wargach. - Przecież pragniesz tego tak
bardzo, jak ja.

Duże, niebieskie oczy Callie rozszerzyły się jeszcze

bardziej, mimo iż wiedziała, że to prawda. Pragnęła
Reida i jego pieszczot tak samo, jak on jej.

Z niechęcią odparła:

- Powstrzymałam cię, bo mnie przestraszyłeś.

Sprawiłeś, że zaczęłam obawiać się samej siebie. - Czy
rzeczywiście wypowiedziała te słowa na głos, i to do
człowieka, którego prawie nie znała?

Przyciągnął ją do siebie i przytrzymał w objęciach.

Oparł podbródek na czubku jej głowy.

background image

67

- Och, Callie, nie komplikuj wszystkiego. Jesteśmy

po prostu mężczyzną i kobietą, którym jest z sobą
dobrze.

Callie poczuła nagle, jak tężeją jej ramiona. Kiedy

Reid wypuścił ją z objęć, podniosła wzrok i popatrzyła
na niego podejrzliwie.

- Czy rzeczywiście tak sądzisz? - spytała cichym

głosem.

W odpowiedzi najpierw westchnął głęboko.

- Powiedziałaś mi dzisiaj, że nie wiesz, jaka jesteś

w stosunku do mężczyzn. A ja już chyba wiem. Jesteś
bardzo ostrożna. Prawda? - Reid odsunął się. Siedział
teraz wyprostowany. Jego głos brzmiał łagodnie.
- Callie, nie bój się. Nie pozwól, aby życie przeszło
obok ciebie.

Te jego słowa odbijały się ciągłym echem w mózgu

dziewczyny podczas długiej drogi powrotnej do Cla-
rion. Słyszała je nadal, gdy Reid odprowadzał ją aż po
drzwi domu i wtedy, kiedy pochylił się i pocałował ją
na dobranoc.

Tej nocy Callie zapadła w sen, w którym odczuwała

na nowo pocałunki i dotyk dłoni Reida Dillona.

background image

68






ROZDZIAŁ CZWARTY

- Do diabła, a cóż to za hałas!

Reid obudził się i usiadł błyskawicznie na łóżku. Był

jeszcze nieprzytomny, bo rozespany, ale w żołądku
odczuwał już nieprzyjemny ucisk. Nasłuchiwał przez
chwilę. Wokół panowała cisza.

- Cholera, że też coś musiało mnie obudzić! -jęknął.

Położył się i wcisnął głowę pod poduszkę.

Męczył się w łóżku jak potępieniec. Nie mógł

zasnąć. Dziesięć minut później usiłował przewrócić się
na bok, ale poczuł, że ma nogi zaplątane w pościel.
Zmełł w ustach następne przekleństwo. Uniósł głowę i
spojrzał na zegarek stojący na stoliku przy łóżku.

Siódma.

Zawsze wstawał o tej porze. Zawsze, to znaczy

wtedy, kiedy chodził do pracy. Był do tego przy-
zwyczajony tak bardzo, że teraz wiedział, iż w ten
poniedziałkowy poranek w żaden sposób już nie
zaśnie. Marzył o filiżance kawy. A właściwie o dwóch
lub nawet trzech. Tego było mu potrzeba.

No, ograniczy się do jednej, zdecydował. Na tyle

zezwolił mu Jim Andrews. Na jedną małą kawę
każdego ranka. To fatalne, jeśli lekarz jest równocześ-
nie przyjacielem. Innemu konowałowi nawymyślałby
ile wlezie, gdyby ten próbował narzucić mu tak

background image

69

nieludzkie ograniczenia. Ale wobec Jima po prostu nie
mógł się tak zachować. Za bardzo go lubił.

Czuł się fatalnie. Przez resztę weekendu, jeszcze do

tej pory, płacił za sobotnie grzechy. Z największą
niechęcią musiał przyznać, że Callie miała rację. Powi-
nien uważać na to, co je i pije. Gdyby przestrzegał
diety, dziś czułby się znacznie lepiej.

Przykre uczucie w żołądku zastąpił dobrze znany,

tępy ból, który gnębił go dniami i nocami. Teraz był
sygnałem, że Reid musi natychmiast coś zjeść. Gdy
tylko weźmie gorący prysznic i ogoli się, usmaży sobie
dwa jajka i wypije wymarzoną kawę.

A później? Co będzie robił potem? Dziś, jutro,

pojutrze, za tydzień, za dwa, aż do końca tego
przeklętego lata?

Sfrustrowany, przygładził dłonią rozczochrane

włosy. Odrzucił koc i wyskoczył z łóżka, nagi jak Pan
Bóg go stworzył.

Położył się na gołych deskach, na drewnianej pod-

łodze, po której jego dziadkowie stąpali przez prawie
czterdzieści lat, i zaczął robić pompki. Po pięćdziesię-
ciu opadł ciężko dysząc na ziemię. Czuł chłód gładkich
desek przy twarzy. Wreszcie podniósł się na rękach i z
dużym

wysiłkiem

zrobił

następne

pięćdziesiąt

pompek. Starzał się, to było widoczne. Ćwiczenia
przychodziły mu z coraz większą trudnością.

Po upływie kwadransa stał przed umywalką w ła-

zience, usiłując przy goleniu oglądać swoją twarz w
zaparowanym lustrze.

I właśnie wtedy ponownie usłyszał ten sam dziwny

odgłos, który go obudził. Przeraźliwy hałas, który
sprawił, że o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze zwlókł
się dziś z łóżka.

background image

70

Chwycił szlafrok wiszący na klamce drzwi łazienki

i szybko naciągnął go na siebie. Ściągnął z wieszaka
ręcznik i biegnąc, wycierał nim twarz, usuwając resztki
kremu. Przeskakiwał po dwa schody naraz i po
minucie był już na dole. Jednym nagłym ruchem
otworzył frontowe drzwi.

- Co, do licha...?

Nie dojrzał nikogo. Tylko na podjeździe pod do-

mem stała nieco zdezelowana, niebieska furgonetka.
Reid nie miał pojęcia, skąd się tu wzięła.

Zatrzasnął drzwi i poszedł wprost do kuchni. Dziw-

ne odgłosy zza okien słyszał stąd bardzo wyraźnie.
Przypominały skrobanie. Świdrowały w uszach i spra-
wiały, że Reidowi cierpły zęby.

Tym razem wybiegł tylnym wyjściem i zaczął okrą-

ż

ać dom. Teraz w jego polu widzenia, oprócz niebies-

kiej furgonetki, znalazła się także wysoka drabina,
oparta o ścianę budynku.

Zadarł głowę do góry i hen, na wysokości okien na

piętrze zobaczył drobną postać kobiecą ubraną w dżin-
sy o odciętych nogawkach i jaskrawoczerwoną bluzkę.

Na ten niezwykły widok zmarszczka przecięła czoło

Reida. Zawołał:

- Callie!

Odwróciła głowę i spojrzała w dół. Na jej twarzy

zagościł szeroki uśmiech.

- Dzień dobry! - odkrzyknęła.

Była wesolutka jak szczygiełek, co Reida rozeźliło

jeszcze bardziej.

- Co ty tam robisz? - krzyknął ze złością.
Rozstawił nogi, oparł ręce na biodrach i wsunął

palce na pasek u spodni. Zadarł głowę i spojrzał w
górę.

background image

71

Siedziała tak wysoko, że od samego patrzenia

robiło mu się niedobrze!

-

Postanowiłam wcześnie zacząć! - zawołała z czu-

bka drabiny.

-

Co zacząć? - zapytał.

-

Malowanie twojego domu. O tej porze pracuje się

łatwiej. Nie jest jeszcze gorąco - wyjaśniła.

-

Callie Jean Foster! Niech pani schodzi na dół.

Natychmiast! - krzyknął Reid gromkim głosem. -Mu-
szę z panią porozmawiać. - Zabrzmiało to jak rozkaz i
zapowiedź przykrej dyskusji.

Potrząsnęła przecząco głową i zabrała się z po-

wrotem do pracy.

-

Zaraz zejdę, ale przedtem muszę oczyścić ze starej

farby fragment ściany obok okna.

-

Callie! - wrzasnął Reid.

-

Poczekaj chwilę. Jeszcze tylko pięć minut. - Cal-

lie próbowała udobruchać Reida.

Wpadł w złość. Niewiele myśląc, zaczął wchodzić

po drabinie. Kiedy znalazł się wysoko w górze, przypo-
mniał sobie o nękającym go od lat lęku wysokości.

- Chcesz postradać życie? - zawołał, zadzierając

głowę.

Popatrzyła na Reida. Miała zaskoczoną minę.

- Czy pamiętasz, że o to samo ja ciebie spytałam,

kiedy się poznaliśmy? Pomyślałam wtedy, że mam do
czynienia z samobójcą.

Odwróciła się znów twarzą w stronę ściany i zaczęła

zeskrobywać warstwę farby, miejscami łuszczącej się i
odchodzącej od desek.

- Złaź natychmiast! - Reid zaklął pod nosem,

podciągnął się w górę i złapał Callie za przegub dłoni.
- Zejdź z tej drabiny, zanim skręcisz sobie kark!

background image

72

-

Nic sobie nie skręcę, jeśli zostawisz mnie w spo-

koju - odparła z godnością. -Tak się składa, że jestem
przyzwyczajona do pracy na wysokości.

-

Do diabła, Callie!

-

No dobrze. Już dobrze. - Wepchnęła papier

ś

cierny i skrobaczkę do kieszeni fartucha i zaczęła

schodzić. Był tylko jeden szkopuł. Tuż pod nią na
drabinie znajdował się Reid. Nie poruszył się ani o
milimetr.

Collie zobaczyła, że jest dziwnie blady.

- Czy dobrze się czujesz? - zapytała.

- Zaraz mi przejdzie-mruknął niepewnym głosem.
O Boże, domyśliła się Callie, on ma lęk wysokości!

Znała sporo osób, mężczyzn i kobiet, cierpiących na tę
przypadłość.

-

Odpocznij chwilę. Zaraz poczujesz się lepiej - po-

wiedziała łagodnym głosem.

-

Bardzo w to wątpię - warknął.

Zacisnął zęby i zaczął powoli, na sztywnych nogach,

zsuwać się z drabiny.

- Znam dobrze to uczucie. Odczuwam lęk wysoko-

ś

ci, gdy jestem w samolocie.

Reid zatrzymał się i popatrzył na Callie.

-

W samolocie? - powtórzył ze zdziwieniem.

-

Za każdym razem, kiedy wybieram się w podróż

samolotem, już kilka dni wcześniej umieram ze stra-
chu.

Teraz on potrząsnął z niedowierzaniem głową.

-

ś

artujesz.

-

Nie. Nie żartuję. Zechciej zauważyć, że od samo-

lotu w powietrzu jest całkiem spora odległość do ziemi.

-

Latałem mnóstwo razy. Służbowo. I nigdy nawet

o tym nie pomyślałem. - Schodził powoli. -To dziwne,

background image

73

ż

e pracujesz stojąc na drabinie. A jak czujesz się w

lunaparku, na tych wszystkich kręcących się kołach?

-

Na karuzeli? - spytała Callie. Spojrzała na Reida,

chcąc się przekonać, czy przypadkiem z niej nie kpi. -
Nie mam pojęcia. Od lat nie byłam w wesołym
miasteczku. Ale nie przypominam sobie, żeby mnie
tam kiedykolwiek dręczył lęk wysokości.

-

Wziąłem kiedyś siostrzeńca na krótką przejażdż-

kę po morzu piętrowym statkiem - powiedział Reid
stawiając z ulgą stopy na ziemi i pomagając Callie zejść
z drabiny. - Były to najdłuższe minuty w moim życiu.

Znalazła się wreszcie na dole. Popatrzyła na Reida,

który od chwili kiedy go poznała, bez przerwy przy-
tłaczał ją fizycznie, i pomyślała o sytuacji, w jakiej
przed chwilą oboje się znajdowali. Ostatnia scena była
szczególnie zabawna. Role się odwróciły. Ona okazała
się silniejsza. Zyskała przewagę nad Reidem.

Dopiero teraz zauważyła, jak jest ubrany.

Rogiem ręcznika zwisającego Reidowi z ramienia

wytarła mu resztki kremu, który pozostał na brodzie.
Następnie zrobiła krok wstecz i obejrzała go uważnie.
Od stóp do głów.

- Hej, chłopczyku, gdyby teraz mogła cię widzieć

twoja mama, uznałaby z pewnością, że synek nie jest
stosownie ubrany.

Reidowi wcale nie było do śmiechu. Nie chciał dać

Callie satysfakcji i powodu do żartów, ale sam z tru-
dem zachowywał powagę. Stojąc przed nim na lekko
rozstawionych nogach i przyglądając mu się tymi
swoimi rozbawionymi, niebieskimi oczyma, wyglądała
niezwykle sympatycznie. Wreszcie się poddał i roze-
ś

miał. Nie potrafił oprzeć się urokowi tej małej,

zadziornej kobiety.

background image

74

-

Witaj na ziemi. Jak się masz? - Pochylił się i bez

wysiłku wziął Callie na ręce. Ucałował czubek jej nosa.

-

Całkiem nieźle - mruknęła, zaciskając dłonie

wokół jego szyi. Robię to tylko dlatego, żeby mnie nie
upuścił, powiedziała do siebie tytułem wyjaśnienia.

-

Nie sądź, młoda damo, że ze mną wygrałaś. -

Reid ucałował rozchylone usta Callie. Zauważyła, że
nie jest już rozbawiony. - Kiedy tylko w coś się
przyodzieję i zjem małe co nieco, zażądam wyczer-
pującego wyjaśnienia.

-

Dobrze, szanowny panie - szepnęła Collie.

-

Mówiłaś coś? - zapytał.

-

Mam propozycję nie do odrzucenia. Ja zrobię

ś

niadanie, a ty tymczasem się ubierzesz - powiedziała

łagodnym głosem. Wyswobodziła się z objęć Reida i po
chwili stopami dotknęła ziemi. Wsunęła rękę pod jego
ramię. Skierowali się w stronę kuchni. - Naprawdę
będzie szybciej, jeśli przygotuję ci coś do jedzenia.

-

Ś

wietnie. - Otworzył drzwi i zatrzymał się, żeby

przepuścić Callie przed sobą. - Dla mnie jajecznica z
dwóch jajek, dwa tosty z masłem i filiżanka kawy. Bez
cukru i bez mleka - złożył zamówienie.

Popatrzyła na Reida takim wzrokiem, jakby miała

do czynienia z człowiekiem, który postradał zmysły.

- Dostaniesz dwa jajka w koszulkach i szklankę

mleka. To jest dla ciebie odpowiednie jedzenie, nawet
jeśli nie dorobiłeś się jeszcze wrzodu żołądka.

Zacisnął wargi.

-

Nie dorobiłem się - warknął.

-

Uwierz mi. To, co proponuję, jest lepsze.

Ta malutka kobieta jest uparta jak muł, pomyślał

zgnębiony Reid. Oparł się plecami o blat kuchenny i
złożył ręce na piersiach.

background image

75

- Zgoda. Od biedy mogą być jajka w koszulkach,

ale Jim Andrews, to znaczy mój lekarz, pozwolił mi
wypijać jedną filiżankę kawy na śniadanie.

Postanowił do końca się nie poddawać. Więc per-

traktował. Tak jakby chodziło nie o zwykłe śniadanie,
lecz o niezwykle ważne interesy. We wszelkich negoc-
jacjach Callie Jean Foster była trudnym przeciw-
nikiem, nawet przy stole kuchennym.

- A więc dwa jajka w koszulkach, dwa tosty

z masłem i jedna kawa bez cukru i mleka - jednym
tchem wyrecytowała znużonym tonem doświadczonej
kelnerki.

Reid zaczął miotać się po kuchni. Otwierał różne

szafki i szuflady. Wyciągał talerze, sztućce, garnki i
szukał jeszcze innych naczyń.

- Zaraz dam ci wszystko.

Powstrzymała go jednym lekkim dotknięciem ręki.

- Nie męcz się. Jestem pewna, że sama znajdę

wszystko, czego będzie mi trzeba. Idź już i ubierz się.

Ubierz się. Ubierz się wreszcie, powtarzała w du-

chu. Nie była w stanie przebywać dłużej w towarzyst-
wie półnagiego mężczyzny. Zwłaszcza tak atrakcyj-
nego i niebezpiecznego, jak Reid Dillon.

-

Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał z nie-

dowierzaniem.

-

Oczywiście. Umiem poruszać się po kuchni. Nie

przejmuj się, znajdę wszystko, co będzie mi potrzebne.

Wzruszył ramionami.

- Jak chcesz.

Odwrócił się i z ociąganiem wyszedł. Usłyszała na
schodach odgłosy jego bosych stóp. Zabrała się
ochoczo do roboty. Reid Dillon dostanie dziś na
ś

niadanie najlepiej przyrządzone jajka,

background image

76

jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się jeść. śałowała tylko,
ż

e nie ma pod ręką swoich ziół i innych przypraw. W

kuchni Reida niczego takiego nie zauważyła. Prawdę
powiedziawszy, znalazła tylko kawałek chleba i pojem-
nik z jajkami. Aha, i trochę masła. Nic więcej nie było.
Pomyślała o swojej spiżarce. Pełno w niej było
ustawionych równiutko na półkach przeróżnych słoików
i słoiczków. Miała tam mieszanki ziół, domowej roboty
ostre musztardy, pikle, jarzyny konserwowane na zimę,
soczyste

owoce,

a

także pęki

suszących

się

aromatycznych ziół zwisających u powały.

Kiedy Reid wrócił po kwadransie, Callie miała już

wszystko przygotowane.

Z lekko wrzącej wody wyjęła ostrożnie łyżką jajka

ugotowane bez skorupek i położyła je na talerzu.

Spojrzała na pana domu, stojącego w progu. Był ubrany
w lekkie beżowe spodnie i bawełnianą koszulę. Poczuł
kuchenne zapachy i żołądek zaczął gwałtownie domagać
się jedzenia. Pod Reidem ugięły się nogi. Czuł, że
słabnie z głodu.

Callie wskazała mu gestem jedno z dwu krzeseł

stojących przy stole.

- Siadaj!

Posłuchał natychmiast i po chwili znalazły się przed

nim talerz z jajkami, dwa idealnie przyrumienione tosty
cienko posmarowane masłem i filiżanka parującej,
aromatycznej kawy.

-

A już myślałem, że umrę z głodu, no i pójdę do

nieba - powiedział między jednym kęsem a drugim.

-

To też chyba mogłabym ci załatwić - odparła po

chwili namysłu.

Na chwilę znieruchomiał, po czym wzruszył ramio-

nami i roześmiał się.

background image

77

-

Nie wątpię, że potrafisz. Ale poczekaj, aż skończę

jeść te wyśmienite jajka. Jeśli, oczywiście, nie sprawi ci
to różnicy.

-

Nie sprawi - odrzekła Callie. Na gładkiej powie-

rzchni stołu kreśliła palcem malutkie kółka. - Ale
sądzę, że na to jeszcze trochę poczekasz.

-

Też mam taką nadzieję - mruknął Reid, wpycha-

jąc do ust następny kawałek tosta.

Najwyższy czas, pomyślał, żeby zmienić temat.

Zresztą nigdy nie przepadał za rozmowami na temat
kresu własnego żywota.

- Popraw

mnie,

jeśli

się

mylę-powiedział

podnosząc
wzrok i wpatrując się w Callie - ale byłem przekonany,
ż

e nie masz zamiaru odnawiać mego domu.

Przez krótką chwilę wytrzymała jego spojrzenie, a

potem wzięła ze stołu stojącą przed nią szklankę i
wypiła łyk zimnej wody.

- Przecież sam mówiłeś, że kobiety lubią zmieniać

zdanie.

Nie spuszczał z niej wzroku.

- Rzeczywiście chyba coś takiego powiedziałem.
Przyglądała się teraz kostkom lodu topniejącym

powoli w szklance.

- Nie potrafiłabym spokojnie siedzieć i patrzeć, jak

dajesz się oszukiwać nieuczciwym ludziom.

-

Też tak sądzę. Z pewnością nie potrafiłabyś.

Obdarzył ją ciepłym uśmiechem i rozsiadł się wygod-
niej na krześle. Powiedziała to, co chciał usłyszeć.
Zmieniła zdanie i zlitowała się nad nim. - Czy zawsze
zaczynasz pracę o świcie?

Dla Callie siódma rano to nie był żaden świt.

- Często. Już ci mówiłam, dlaczego. Bo potem robi

się gorąco i trudniej pracować.

background image

78

Reid słuchał uważnie jej słów.

-

To brzmi sensownie - przyznał.

-

A poza tym dzisiaj przed południem w pobliżu

Kittanning odbywają się aukcja i targ. Chcę zdążyć
tam dojechać, zanim wykupią wszystkie najlepsze
rzeczy - przyznała. Duże, niebieskie oczy Callie ożywi-
ły się nagle. - Przeczytałam w ogłoszeniu, że wy-
stawiają dziś na licytację staroświeckie tkaniny, narzu-
ty i dywany, dawne szkło i porcelanę.

Reid ze zdziwieniem popatrzył na siedzącą obok

dziewczynę.

- Naprawdę? - zapytał, chcąc zyskać na czasie, by

skupić myśli.

O czym, do licha, ona mówi? Nic z tego nie

rozumiał. Równie dobrze mogła zwracać się do niego
po francusku. Jako dodatkowy język w szkole miał
tylko hiszpański. Wielokrotnie zdarzało mu się widzieć
podniecenie w oczach kobiet, ale nigdy wtedy, kiedy
chodziło o jakieś stare szmaty czy używane naczynia.
Najwidoczniej prawdziwy kolekcjoner ma w coś sobie.
Jakąś skazę psychiczną lub na przykład dodatkową
cząsteczkę DNA w kodzie genetycznym.

Westchnął cicho. Callie Jean Foster wyraźnie się

marnowała! Całe zainteresowanie i energię skupiała
nie na ludziach, lecz na bezużytecznych przedmiotach.
Byłoby oczywiście lepiej, gdyby swoją uwagę po-
ś

więciła jakiemuś mężczyźnie. Powiedzmy, jemu.

Dopił kawę i odstawił na stół opróżnioną filiżankę.

- Naprawdę je uwielbiasz, złotko? Mam na myśli

wszelkie aukcje, pchle targi i inne tego rodzaju im-
prezy.

Callie roześmiała się głośno.

- Gdyby to było możliwe, pewnie zaraz rzuciłabym

background image

79

posadę nauczycielki i otworzyłabym własny sklep ze
starociami.

Reid znów nic nie rozumiał. Jako człowiek czynu

zawsze to, na czym mu zależało, od razu wprowadzał
w życie. Podejmowanie decyzji stanowiło dla niego
najprostszą rzecz na świecie.

-

No to dlaczego tego nie zrobisz? - spytał zdziwio-

ny.

-

A czy ty masz pojęcie, ile małych firm bankrutuje

corocznie w tym kraju?

-

Nie. Muszę przyznać, że nie wiem. - Reid wy-

glądał na zaskoczonego przebiegiem rozmowy.

Callie potrząsnęła głową i wstała od stołu.

- Dużo.

Uśmiechnął się, wstał i z brudnymi naczyniami w

ręku poszedł za nią w stronę zlewu.

-

Dużo? - powtórzył.

-

Tak. Dużo. Nie miałabym żadnej szansy. - Wy-

płukała szklankę, z której piła wodę, i postawiła ją na
suszarce. Odwróciła się w stronę Reida. - Być może
sklep ze starociami to będzie dla mnie dobre roz-
wiązanie na starość. Ale na razie... - urwała i zerknęła
na zegarek. - Powinnam już ruszać, jeśli chcę w porę
zdążyć na aukcję. Jakie masz plany na dzisiejszy dzień?
- zapytała jakby od niechcenia, spoglądając spod oka
na Reida.

Wzruszył ramionami i zrobił zgnębioną minę.

- Sam nie wiem. Nic konkretnego jeszcze nie

postanowiłem. Ale chyba obejrzę dom i zorientuję się,
od czego trzeba będzie zacząć ten koszmarny remont.

Callie westchnęła głęboko.

- A może wybierzesz się ze mną na aukcję i pchli

targ? - spytała.

background image

80

- Na aukcję i pchli targ? - powtórzył, tak jakby

tych słów nie słyszał nigdy przedtem. - Zgoda. Pojadę.
O której chcesz wyjechać?

Zastanawiała się przez chwilę.

- Muszę odwieźć do domu furgonetkę i ją roz-

ładować. Potem powinnam się przebrać i pójść do
banku, żeby zrealizować czek - mówiła jakby do siebie.

- Będę gotowa za godzinę - powiedziała głośniej.

- Wobec tego zjawię się u ciebie o dziewiątej

- zaproponował Reid.

Callie potrząsnęła przecząco głową.

- Chcę jechać furgonetką. Bo jeśli uda mi się kupić

coś dużego, będę mogła przywieźć to od razu do domu.
Wobec tego ja przyjadę po ciebie mniej więcej za
godzinę.

Reid przypomniał sobie nagle, że Callie zabrała ze

sobą dużą drabinę.

- Pojadę teraz z tobą i pomogę ci rozładować

furgonetkę. Ta składana drabina jest dla ciebie zbyt
ciężka, żeby ją nosić.

Na końcu języka miała ciętą odpowiedź. Co on

sobie myśli? Za kogo ją ma? Za chuchro?

- Drogi panie Dillon, co roku przez całe lato mam

do czynienia z ciężkimi drabinami - wyjaśniła z god-
nością.

Reid dojrzał wyrzut w oczach Callie.

- Nie wątpię. Ale żaden człowiek przy zdrowych

zmysłach nie rezygnuje z oferowanej mu pomocy.
Odmowa nie byłaby dowodem niezależności, lecz
zwykłej głupoty. Chyba zgodzi się pani ze mną, droga
panno Foster?

Westchnęła zrezygnowana. Logika argumentacji

Reida była bezsporna.

background image

81

-

Poczekaj chwilkę, złotko - poprosił. - Zamknę

tylko dom i pojedziemy razem.

-

Rozkaz, szefie - mruknęła pod nosem.

Z jednej strony propozycja Reida bardzo ją ucieszy-

ła, z drugiej zaś złościła ją opiekuńczość tego mężczyz-
ny. Tak przecież jest zawsze, pomyślała. Każdy czło-
wiek lubi, żeby się nim zajmować, i jednocześnie chce
robić wszystko sam.

Uśmiechnęła się, kiedy Reid podszedł i objął ją

ramieniem. Miała ogromną ochotę przytulić się do
szerokiej piersi tego mężczyzny. Będąc tak blisko
niego, stałaby się mocniejsza. Siła Reida udzieliłaby się
jej.

Miewała ostatnio chwile, w których nie starczało sił,

kiedy pragnęła, żeby znalazł się ktoś, kto będzie ją
wspierał, kto ją pokocha...

- Gotowa? - zapytał Reid.

Energicznym ruchem odrzuciła włosy na ramiona.

- Tak - odparła. Nonszalanckim zachowaniem

usiłowała zatuszować emocje, które nagle nią owład-
nęły w obecności tego mężczyzny.

Szybko i sprawnie złożyli wspólnie drabinę i umieś-

cili ją w furgonetce. Ruszyli. Pięć minut później
zatrzymali się na podjeździe przed domem Callie.

Reid ujął w dłonie jej twarz i spojrzał głęboko w

oczy.

- Idź od razu się przebrać. A mnie pozwól, proszę,

samemu rozładować samochód. Jeśli koniecznie
chcesz, możesz to uznać za rewanż za przepyszne
ś

niadanie, którym mnie uraczyłaś. - Otworzył drzwi

i wysiadł z furgonetki.

Callie wyskoczyła z samochodu.

- Dziękuję. Wnieś wszystko do garażu. - Wskazała

background image

82

barak stojący w głębi posesji. Z kieszeni dżinsów
wyciągnęła klucze i otworzyła tylne drzwi do domu.

- Będę gotowa za parę minut! - zawołała.

Kiedy, przebrana, znalazła się znów na dole, zastała

Reida stojącego na ganku. Trzymał w ręku papierosa.
Okulary przeciwsłoneczne przewiesił przez palec i
mrużąc oczy przyglądał się otoczeniu. Trawnikowi i
długim grządkom na tyłach domu.

W pierwszym odruchu chciała skarcić go za to, że

pali, ale się powstrzymała. Przecież był dorosłym
człowiekiem, świadomym tego, co robi. Nie powinna
go pouczać.

Odwrócił głowę i spojrzał na Callie.

-

Czy to twój ogród? - zapytał.

-

Tak - odparła. Była bardzo dumna ze swego

dzieła i lubiła się nim chwalić.

-

Ładny. I duży. Trzeba mnóstwo wysiłku, żeby go

utrzymać, prawda?

Kiwnęła głową.

-

Tak. Ale to się opłaca. Z tyłu uprawiam warzywa,

a pod domem zioła i kwiaty.

-

A to co takiego? - wskazał kępkę zielonych,

dziwacznych liści.

Callie otworzyła drzwi ganku i wyszła na zewnątrz,

Pochyliła się i dotknęła ostrożnie rośliny.

- Wielbłądzie ucho. Nie żartuję, naprawdę tak się

nazywa. To jest tymianek, a to szałwia. Tutaj nastur-
cja, a za nią lawenda. - Wskazywała kolejno rośliny.

-

Gdy tylko urośnie pierwsza zielona sałata, zrobię ci

sałatkę z moimi ziołowymi przyprawami. A może
nawet dostaniesz w prezencie specjalną mieszankę ziół.
-

Wyprostowała się powoli. - Musimy już ruszać, jeżeli

chcemy zdążyć na aukcję.

background image

83

-

Ja prowadzę, a ty pilotujesz - zaproponował Reid

i wyciągnął w stronę Callie rękę po kluczyki do wozu.

-

Zgoda - przystała. Wyciągnęła je z torebki i upuś-

ciła na rozwartą dłoń Reida. O mały włos, a zapytałaby
go, czy kiedykolwiek prowadził furgonetkę. Byłoby to
niestosowne pytanie. Mógłby poczuć się urażony.

Najpierw zatrzymali się przed bankiem. Potem

opuścili miasto i drogą wijącą się wśród pensylwańs-
kich wzgórz wyjechali na rozległą, otwartą równinę
między Clarion a Kittanning.

Dzień był przepiękny. Dotychczas nie można się

było uskarżać na tegoroczne pensylwańskie lato. Chy-
ba jednak kontyngent ładnej pogody już się wyczer-
pywał.

Poprzedni rok był upalny i zupełnie bez opadów,

tak że pod koniec lata w całej okolicy zapanowała
susza. Dokuczyła Callie, która miała kłopoty z pielęg-
nowaniem roślin w swoim ogrodzie, i, co gorsza, dała
się we znaki wszystkim tutejszym farmerom.

Zajrzała do gazety.

-

Aukcja zaczyna się o jedenastej. Jeśli zjawimy się

z godzinnym wyprzedzeniem, to zdążymy spokojnie
obejrzeć wszystkie rzeczy wystawione na licytację i
ewentualnie coś sobie upatrzyć. A potem pojedziemy
na pchli targ. O ile się nie mylę, obie te imprezy
odbywają się niedaleko siebie.

-

Zrobimy, jak zechcesz. - Reid zdjął dłoń z kiero-

wnicy i objął nią rękę Callie.

-

Ja tylko prowadzę. To ty kierujesz, złotko.

O, tak. Kierowała. Ale tylko na tyle, na ile on jej

pozwalał. Nie było żadnego sensu się oszukiwać. Ten
mężczyzna miał instynkt przywódcy. Był przyzwycza-

background image

84

jony do rządzenia innymi ludźmi. Dla Callie było to
oczywiste.

Opuściła oczy i spoglądała teraz na dużą i silną dłoń

Reida, gładzącą jej rękę. Każdym nerwem odczuwała
jego dotyk na skórze. Gdyby się odsunęła, dałaby
poznać, jak wielkie wrażenie robi na niej ta lekka
pieszczota. Siedziała więc dalej nieruchomo.

Postanowiła przerwać milczenie.

-

Czy byłeś już kiedyś na aukcji? - spytała.

-

Nie. Dziś będę tam po raz pierwszy - odparł i

ś

cisnął mocniej dłoń Callie.

-

Zanim dojedziemy na miejsce, muszę więc cię

ostrzec przed tak zwaną licytacyjną gorączką. - Zwil-
ż

yła językiem zaschnięte wargi. - Czasami podczas

aukcji ludzi ogarnia podniecenie, dają się ponieść
emocjom i licytują za wysoko lub zgłaszają się nawet
wtedy, kiedy sprzedawany przedmiot w gruncie rzeczy
ich nie interesuje. Taka gorączka udziela się także
stałym bywalcom aukcji, najwytrawniejszym z kupują-
cych. Skoro dziś będziesz pierwszy raz uczestniczył w
tej imprezie, uznałam, że powinnam ci o tym
powiedzieć.

Callie wydawało się, że Reid ma ochotę wybuchnąć

ś

miechem.

- Dziękuję ci, złotko, za ostrzeżenie. Sądzę jednak,

ż

e potrafię się powstrzymać i gorączki nie dostanę.

Wysunęła rękę z jego dłoni i westchnęła. Zrobiła, co

należało. Próbowała go przestrzec. Jeśli ten cwaniak
nie chce jej słuchać, to niech potem sam sobie radzi!

Jechali dalej w milczeniu.

- Skręcamy na najbliższym skrzyżowaniu - po

instruowała w pewnej chwili. - O, już widać miejsce
aukcji. To tam, gdzie stoją te wszystkie samochody.

background image

85

Wśród stłoczonych pojazdów Reid znalazł miejsce

do parkowania. Stanęli przy polnej drodze. Wysiedli i
zaczęli oglądać przedmioty wystawione na licytację.
Było tam niemal wszystko. Począwszy od garnków, aż
po maszyny rolnicze.

-

Popatrz! - Callie trąciła Reida w bok. Zatrzymała

się przed konikiem wystruganym z drewna. - Jestem
przekonana, że ta pomarańczowa farba jest oryginalna.
- Dotknęła lekko palcem prymitywnej, dziecinnej
zabawki.

-

Jak myślisz, ile może mieć lat? - zapytał Reid.

Mimo woli całe to oglądanie zaczęło go wciągać.

-

Zrobiono ją, jak sądzę, gdzieś między rokiem

siedemdziesiątym a osiemdziesiątym zeszłego stulecia.
- Callie pochyliła się i uważnie oglądała konika. - Ma
większą wartość, jeśli farba jest nietknięta i też auten-
tyczna - dodała.

-

A co to jest? - Reid wziął do ręki jakiś metalowy

przedmiot o nie znanym mu przeznaczeniu.

-

To jest... To jest po prostu złom.

Przez następne trzy kwadranse łazili po polu i oglą-

dali wystawione na aukcji przedmioty. Potem zaczęła
się licytacja.

- Skąd wiesz, ile warto zapłacić za jakąś rzecz?

zapytał cicho Reid, kiedy przyglądali się sprzedaży

starego, sosnowego stołu z roku tysiąc osiemset czter-
dziestego.

- Po pierwsze, nie spuszczam z oka stałych kupców

odrzekła po chwili namysłu. -Najlepiej wiedzą, co ile

jest warte. Pośredniczą i odsprzedając muszą zarobić.
Jeśli licytują, to znaczy, że cena, na którą przystają, jest
jeszcze rozsądna. Wiem, jak ci ludzie wyglądają, bo stale
jeżdżę na wszystkie aukcje w okolicy i stąd ich znam.

background image

86

Obserwowali sprzedaż kilku krzeseł, skrzyń i wielu

innych przedmiotów. Czas płynął powoli. Callie roz-
mawiała z jakąś starszą panią, która stała obok niej, kiedy
nagle kątem oka zauważyła jakiś ruch. Odwróciła się i
zobaczyła, jak Reid podnosi w górę rękę.

-

Nie rób tego! - syknęła i pociągnęła go za ramię.

-

Dlaczego? Przecież licytuję. - Po raz drugi podniósł

rękę.

-

Licytujesz? - zdziwiła się Callie. - A więc proszę

przyjąć moje gratulacje, panie Dillon. - Wyciągnęła rękę i
z kpiącą miną uścisnęła Reidowi dłoń.

-

No to jak? Kupiłem tego drewnianego konia? Jest

mój? - zapytał rozentuzjazmowany.

Potrząsnęła głową.

-

Są twoje.

-

Są? - Nie rozumiał, co Callie ma na myśli.

-

Tak. Właśnie w tej uroczystej chwili stałeś się, mój

drogi, dumnym właścicielem trzech wschodnich dywanów.
Brudnych i nadgryzionych przez mole.

background image

87






ROZDZIAŁ PIĄTY

-

Trzy wschodnie dywany? Brudne i nadgryzione

przez mole? - z niedowierzaniem powtórzył Reid.

-

Serdecznie gratuluję! - Callie nadal ściskała mu

dłoń. - A przy okazji przekonałeś się na własnej skórze,
co to jest licytacyjna gorączka. Brawo!

Reid złym okiem popatrzył na swą rozmówczynię.

- Ile te dywany mnie kosztowały? - zapytał bez

entuzjazmu.

- Nie masz się czym martwić - zapewniła go szybko.

To były małe dywany, a właściwie dywaniki. I w kiep-
skim stanie. Nie musiałeś więc o nie długo walczyć.
Podczas licytacji nie miałeś konkurentów, więc wy
szedłeś z niej obronną ręką. Kosztowały cię tylko
pięćdziesiąt dolarów.

-

Każdy? - zapytał ponuro.

-

Och, nie! Pięćdziesiąt dolarów za wszystkie trzy.

- Callie wsunęła rękę pod ramię Reida. - Chodźmy.
Musisz teraz odebrać swój wspaniały nabytek.

Ku jej zdziwieniu, Reid wydawał się zadowolony z

zakupu. Zapłacił za dywany i je odebrał.

- Wcale nie są w bardzo złym stanie - stwierdził.
Kiedy się je wyczyści, kto wie, może okażą się

całkiem przyzwoite.

Kto wie - powtórzyła Callie i ugryzła się w język.

background image

88

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, przypomniała
sobie w porę.

Reid wsunął portfel do kieszeni. Popatrzył przez

chwilę uważnie na Callie.

-

Dlaczego pozwoliłaś mi je kupić? - zapytał

rozbawiony.

-

Przecież wiesz, jak to bywa z kolekcjonerami. To,

co dla jednej osoby jest chłamem, dla innej może być
prawdziwym skarbem. Nie ośmieliłabym się nic ci
powiedzieć. A poza tym - dodała z anielskim uśmie-
chem na twarzy - nie miałam w ogóle pojęcia, że
włączyłeś się do licytacji i że chcesz kupić te dywany.

-

Ja też nie - mruknął. Po chwili westchnął i zaczął

przyglądać się swojej zdobyczy. Dywany leżały u jego
stóp, porządnie zrolowane i przewiązane sznurkiem.
- Co mam teraz z nimi zrobić? - zapytał. Był przejęty.

Callie wzruszyła ramionami.

- Na twoim miejscu podniosłabym je z ziemi,

załadowała do furgonetki i zawiozła do domu. A tam
wepchnęłabym je na strych lub do piwnicy. Niech
następne pokolenie martwi się, co z nimi zrobić.

Reid wybuchnął śmiechem. Śmiał się długo i głośno.

Potem pochylił się i wziął pod pachę dywany.

-

Chodźmy stąd wreszcie. - Callie przytrzymała

Reida za ramię i zaczęła popychać w stronę zapar-
kowanego samochodu. - Zmykajmy, zanim wpakujesz
się w następne tarapaty. Pchli targ jest niedaleko stąd.
Bądź spokojny, tam ani na chwilę nie spuszczę cię z
oka.

-

Złotko, naprawdę nie będą takie złe, jeśli się je

porządnie wyczyści - powtarzał Reid po raz nic
wiadomo który, kiedy wrzucali dywany do furgonetki.
- Jak mam teraz jechać? - zapytał.

background image

89

- Zawróć do głównej drogi, na skrzyżowaniu skręć

w prawo. Pojedziemy kilka kilometrów na zachód.

Callie była dobrym pilotem. Szybko dojechali na

miejsce. Wyskoczyła z wozu. Od razu podeszła do
stołu, na którym wyłożono różne stare publikacje.

-

Znalazłaś coś interesującego? - zapytał Reid

widząc, jak Callie otwiera jakąś książkę.

-

Mniej więcej - mruknęła przerzucając pożółkłe

kartki. - Chyba niewiele jest warta, ale pamiętam, że
moja babcia miała egzemplarz tej książki. W dziecińst-
wie uwielbiałam jej bohaterkę. Młodą, szlachetną
dziewczynę, która zbierała zioła i leśne kwiaty.

Reid wyjął książkę z rąk Callie. Przeczytał na głos

nazwisko widniejące na zniszczonej okładce:

-

Gene Stratton Porter. Kim on, do licha, był?

-

Nie on, lecz ona - poprawiła Callie. - Gene

Stratton Porter to kobieta. Bardzo popularna powieś-
ciopisarka z początku tego wieku. Współczesna takim
autorom, jak Booth Tarkington, Sherwood Anderson,
Zana Grey i H.G. Wells.

-

Zana Grey? - Reid zareagował natychmiast na

dźwięk tego nazwiska. - Jako chłopak czytywałem
jego westerny. Mój brat je zbierał. Czy chcesz kupić tę
książkę? -spytał, wskazując egzemplarz, który Callie
nadal trzymała w ręku.

-

Jeszcze nie wiem. To zależy, czy dogadam się ze

sprzedawczynią w sprawie ceny.

Reid cofnął się o krok i wziął się pod boki.

- No to sobie popatrzę, jak to robisz - szepnął

Callie do ucha. - A więc idź i działaj, ślicznotko!

Dziewczyna poczerwieniała z radości i podniecenia.

- No to sobie popatrz, jak kupuje na targu praw

dziwy profesjonalista.

background image

90

Nie upłynęło nawet pięć minut, a miała już pod

pachą książkę pani Gene Stratton Porter.

-

Szybko to załatwiłaś - pochwalił Reid, ruszając

za Callie. - Kupiłaś tanio? Po twojej minie nie mogę się
zorientować.

-

O to właśnie chodzi - odparła zadowolona. - Tak.

Nawet bardzo tanio.

Popatrzył na nią z podziwem.

-

Callie Jean Foster, w razie gdybym kiedykolwiek

zapomniał, musisz mi zawsze przypominać, żebym
nigdy nie siadał z tobą do pokera. Te błękitne oczęta są
niezwykle zwodnicze. Nie mogę im ufać.

-

Reidzie Dillon, o czym ty mówisz? - spytała,

spoglądając na niego niewinnym wzrokiem.

Uznał, że będzie rozsądniej zmienić temat.

-

Dokąd teraz jedziemy? - Był przekonany, że

obejrzeli już wszystko, co wystawiono na sprzedaż.

-

Jeszcze się trochę rozejrzę i sprawdzę, czy gdzieś

nie ma starego szkła - powiedziała zamyślona. - No i
porcelany.

Zaczęli znów przepychać się wśród ludzi. Targ

zgromadził wiele osób. Każda z nich polowała na coś,
na czym najbardziej jej zależało.

Dzisiejszego przedpołudnia Reid dowiedział się o

sobie zupełnie nowej rzeczy. Odkrył bowiem, że
nieobce jest mu podniecenie towarzyszące takiemu
polowaniu. Zaczynał powoli pojmować, dlaczego idą-
ca obok niego dziewczyna z własnej i nieprzymuszonej
woli ugania się po targach i aukcjach.

Kolekcjonowanie wymaga wielu umiejętności. Do-

brego oka, spostrzegawczości i gustu, pewnej wiedzy z
dziedziny historii sztuki oraz na temat rzemiosła. A
także wyobraźni, sprawiającej, że przeróżne przed-

background image

91

mioty z odmiennych okresów historycznych i kręgów
kulturowych, kiedy się je zgromadzi, stworzą har-
monijną całość. W przeciwnym bowiem razie stałyby
się przypadkową mieszaniną.

Stał, przysłuchując się rozmowie małżeństwa w śre-

dnim wieku, wyliczającego na głos zalety dużego,
wiejskiego stołu, który jemu też się podobał. Nagle
zorientował się, że Callie gdzieś się zapodziała. Od-
szukał ją wzrokiem. Stała przy sąsiednim straganie i
uważnie oglądała jakąś kolorową tkaninę.

Podszedł i dotknął lekko ramienia dziewczyny.

-

Podoba ci się? - zapytał. Z bliska zobaczył, że

Callie trzyma w ręku grubą, pikowaną narzutę na
łóżko.

-

Tak, bardzo. Popatrz, jakie ma piękne aplikacje.

Delikatny, kwiecisty wzór. Jest naprawdę śliczna. -
Jeszcze raz pogładziła dłonią tkaninę, westchnęła i z
ż

alem w oczach odłożyła narzutę na bok.

Czoło Reida przecięła głęboka zmarszczka.

-

Rezygnujesz z kupienia tej narzuty?

-

Tak.

Reid objął Callie ramieniem.

-

Dlaczego? - zapytał, spoglądając na jej posmut-

niałą twarz.

-

Bo jest bardzo droga. Kosztuje kilkaset dolarów. Na

wydanie takiej masy pieniędzy nie mogę sobie pozwolić.
Wiesz przecież, że jestem nauczycielką. To zawód
kiepsko płatny. - Callie wyprostowała się

i uniosła głowę. Dawała w ten sposób do zrozumienia
Reidowi, że całą rozmowę na temat narzuty uważa za
zakończoną. - Obejrzę teraz stragany ze szkłem.

- Poczekaj. Gdzieś tutaj widziałem scyzoryki i stare

strzelby - powiedział, idąc obok Callie i wskazując

background image

92

inny kierunek niż ten, w którym ruszyła. - Chciałbym
im się przyjrzeć. Spotkajmy się za pół godziny przy tym
dużym klonie. Dobrze? Kiwnęła głową.

- Zgoda. Za pół godziny.

Reid pochylił się i pocałował ją lekko w usta.

Patrzył, jak odchodziła. Po chwili zginęła w tłumie.

Odwrócił się i zdecydowanym krokiem poszedł tam,
dokąd zamierzał.

Nie minęło jeszcze pół godziny, kiedy Callie zoba-

czyła Reida idącego w jej kierunku. Trzymał ręce w
kieszeniach. Z jego twarzy emanowała radość, a oczy
lśniły blaskiem, którego wcześniej nie dostrzegła.
Wyglądał inaczej niż przedtem. Wydawał się z czegoś
zadowolony, wręcz dumny z siebie.

-

Niczego nie kupiłeś - stwierdziła.

-

Nie znalazłem niczego, co by mi się spodobało.

Zresztą wystarczy obejrzeć jedną strzelbę, żeby wie-
dzieć, jak wyglądają wszystkie.

Słysząc te słowa Callie roześmiała się głośno.

-

Jesteś niemożliwy! Mówisz okropne rzeczy. To

postawa niegodna kolekcjonera! - Odłożyła na ladę
szklane naczynie, które miała w ręku. - Już chyba
obejrzałam wszystko, co chciałam. A ty?

-

Nie przyszło mi nawet do głowy, że potrafię

spędzić tutaj przyjemnie aż tyle czasu. To wciąga -
przyznał. - Zaczyna mnie jednak ssać w żołądku. Pora,
ż

eby coś zjeść. - Podniósł rękę i spojrzał na zegarek. -

Nic dziwnego, że zgłodniałem. Jest już po pierwszej.
Czy wiesz, gdzie w tej okolicy znajduje się najbliższa
restauracja? Pokażesz, jak tam dojechać?

-

Wiem. I pokażę - odparła Callie.

Ruszyli przez pole do zaparkowanej furgonetki.

background image

93

Było późne popołudnie, kiedy Reid zatrzymał sa-

mochód na podjeździe pod domem Callie. Wyłączył
silnik i spojrzał na swoją pasażerkę. Obdarzył ją
szerokim, serdecznym uśmiechem.

-

Dziękuję, że zabrałaś mnie z sobą - powiedział.

-

A ja jestem wdzięczna, że zgodziłeś się pojechać

-

odrzekła. - Dasz się zaprosić na mrożoną herbatę?

-

Roześmiała się wesoło. - Zaczyna wyglądać na to, że

częstowanie cię mrożoną herbatą staje się moim zwy-
czajem.

Reid siedział nieruchomo. Milczał.

- Słyszałeś, co mówiłam? - spytała Callie.
Ocknął się szybko z zamyślenia.

- Tak. Przepraszam. Dziękuję za zaproszenie.

Wejdź do domu i poczekaj na mnie. Chciałbym tu
zostać przez chwilę i obejrzeć moje dywany.

Nie miała pojęcia, po co Reid chce je znowu

oglądać, ale nie zapytała o to.

- Dobrze. Już idę. Daj mi tylko kluczyki od

samochodu. Na tym samym kółku mam klucz od
domu.

Rzucił pęk kluczy w jej stronę. Złapała je zręcznie.

- Zaraz przyjdę - zapewnił.

W domu od razu pootwierała wszystkie okna i

drzwi, żeby przewietrzyć mieszkanie. Potem poszła do
kuchni. Z szafki wyjęła dwie szklanki, a z lodówki
dzbanek z herbatą.

Usłyszała kroki na ganku. Odwróciła się w stronę

drzwi. Reid stanął na progu kuchni. Pod pachą trzymał
duży pakunek. Położył go na stole.

-

To dla ciebie - powiedział.

-

Dla mnie? - zdziwiła się Callie. - Nie rozumiem...

- urwała. Raz po raz przenosiła wzrok ze stojącego

background image

94

obok mężczyzny na paczkę w brązowym papierze,
przewiązaną zwykłym sznurkiem.

-

Zdejmij opakowanie. Chyba chcesz zobaczyć, co

jest w środku?

-

Mam otworzyć? - spytała niepewnie. - Sięgnęła

po paczkę. Drżącymi rękoma rozwinęła gruby papier.
Na stole ujrzała pikowaną, barwną narzutę z aplikac-
jami w postaci kwiatów.

-

Och, nie rozumiem... - Była zaskoczona.

-

To prezent.

-

Prezent dla mnie - powiedziała zduszonym gło-

sem.

-

Tak. Dla ciebie. Tak się zachowujesz, jakbyś

nigdy nie dostawała żadnych upominków. - Reid zaczął
się śmiać, ale natychmiast przestał, zobaczywszy
poważny wyraz twarzy Callie.

-

Na ogół nie dostaję. Od śmierci ojca - powiedzia-

ła cicho. - Przedtem od czasu do czasu coś mi kupował.
-Westchnęła głęboko. - Reidzie, to cudowny prezent.
Wspaniały.

Podszedł bliżej i stanął za jej plecami. Położył ręce

na drobnych ramionach. Jego oddech muskał złote
włosy.

- Callie, chciałem, żebyś miała tę narzutę.
Odwróciła twarz. W niebieskich, głębokich oczach

dojrzał niemą prośbę o zrozumienie. I wybaczenie.

-

Nie mogę przyjąć tak kosztownego prezentu. To

nie byłoby w porządku.

-

To jest w porządku - zapewnił stanowczo. - Nie

rozumiesz, że chcę, abyś miała tę narzutę? To czysty
egoizm z mojej strony. Jestem piekielnie zadowolony,
ż

e mogę ofiarować coś, co ci się podoba.

Zdjął dłonie z karku Callie i objął ją w talii.

background image

95

- To nie egoizm. Uważam, że jesteś jednym z naj

milszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałam - od
parła niemal jednym tchem.

Przytuliła twarz do piersi Reida. Czuła się teraz

bezpiecznie.

-

Dziękuję za prezent - szepnęła cicho. - Bardzo

dziękuję.

-

Nie ma za co, złotko -mruknął Reid. - Nie ma za

co.

Nie ma za co? pomyślała ze zdumieniem Callie.

Przecież to był wspaniały, wręcz cudowny gest! Reid
nieświadomie otworzył nim drogę do jej serca, poru-
szył najczulsze struny. śadne słowa nie byłyby w stanie
wyrazić tego, co ten podarunek dla niej oznaczał.
Oczywiście, symbolicznie. Reid pragnął zrobić jej
przyjemność. Myślał o niej.

Spojrzała na niego. Porwał ją w ramiona, podniósł

w górę, tak że znalazła się w powietrzu.

Reid wpił się gorączkowo w wargi Callie. Zarzuciła

mu ręce na szyję i z zapamiętaniem oddała pocałunek.

Usiadł na krześle, nie wypuszczając jej z objęć.

Rozsunął nogi, tak że znalazła się między nimi.
Dotykał teraz dłońmi bawełnianej sukienki, pod cienką
warstwą ubrania wyczuwając ciało.

Poczuł nagle nieprzepartą chęć, by pieścić tę dziew-

czynę. Spojrzał jej prosto w oczy.

- Callie Jean Foster, muszę cię dotknąć. - Zaczął

powoli rozpinać guziki bluzki. - Nie bój się, nie zrobię
ci krzywdy - dodał poważnym tonem, nie odrywając
wzroku od jej oczu.

- Wiem - szepnęła głosem schrypniętym z wrażenia.
Zsunął z ramion bluzkę, a potem koronkowy

biustonosz.

background image

96

Po chwili serce Callie znalazło się pod ciepłą dłonią.

A kiedy lekko ścisnął nabrzmiałą pierś, zamknęła oczy
i z jękiem odrzuciła w tył głowę.

W tej chwili poza Reidem i odczuciami, które w niej

wywoływał, nic się nie liczyło. Głaskał ją i pieścił.
Podniecał każdym ruchem. Sprawiał, że topniała w je-
go rękach. Stawała się uległa.

Podniosła powieki. Nie odrywając wzroku od oczu

Reida, powiedziała cicho, lecz bardzo wyraźnie:

- Ja też chcę cię dotykać.

Wsunęła ręce pod jego koszulę. Rozpięła guziki,

odsłoniła szeroką, umięśnioną pierś. Przesuwała pal-
cami po gładkiej skórze. Zatrzymała dłonie na małych,
twardych sutkach.

Była zafascynowana jego bliskością. Zapomniała o

strachu i przezorności. Wyzbyła się zahamowań.

Byli teraz oboje obnażeni do pasa. Zatopili w sobie

wzrok. Drżeli na całym ciele.

Wokół sutków Callie Reid zaczął kreślić wymyślne

wzory. A potem nachylił się i tam, gdzie przed chwilą
błądziły ruchliwe palce, znalazł się jego język.

Instynktownie wyciągnęła ręce, żeby objąć Reida i

przytuliła się mocno do niego. Ścisnął jej dłonie w
ż

elaznym uchwycie. Oddychał szybko i nierówno. Na

chwilę oparł czoło na czubku głowy Callie. Westchnął
i - ku największemu jej zdumieniu - odsunął się i
zaczął ją ubierać. Delikatnie, powoli, lekko drżącymi
dłońmi, lecz ze stanowczością.

Był spokojny i opanowany. Pozbył się wszelkich

emocji.

- Dlaczego? - zapytała. - Dlaczego przerwałeś?

- dodała szeptem.

Odpowiedź była jednoznaczna i wyczerpująca.

background image

97

- Bo wszystko między nami dzieje się za szybko.

-

Reid uśmiechnął się i wstał z krzesła. Zapiął koszulę.

-

Marzę o tym, żeby znaleźć się z tobą w łóżku. Pragnę

kochać się z tobą. Ale uważam, że jest na to za
wcześnie. To niestosowny moment.

Collie kiwnęła głową. Dopiero teraz poczuła, jak

bardzo drży na całym ciele.

Nie spuszczając wzroku z Callie, mówił dalej:

- Nie należysz do kobiet, które potrafiłyby pójść do

łóżka z mężczyzną po pięciu dniach znajomości i nadal
miały szacunek do siebie. Nie chcę, do diabła, być tym
facetem, który zrobi ci krzywdę - urwał. Wpychał
teraz niezdarnie koszulę do spodni. - Callie Jean
Foster, musisz wiedzieć jedno. śe bardzo cię pragnę.
Ale nie jestem narwanym, bezmyślnym szczeniakiem
szukającym szybkich i łatwych przygód. Mam trzy-
dzieści sześć lat. Będę kochał się z tobą dopiero wtedy,
kiedy będę przekonany, że ty też tego chcesz. I że nie
oddajesz mi się z jakiejś idiotycznej wdzięczności.

Callie nie rozumiała, o czym mówi Reid.

-

Z wdzięczności? - powtórzyła. - Jakiej?

-

To przecież oczywiste. Za prezent. Bo od tego

wszystko się zaczęło.

Popatrzyła na niego z największym zdumieniem.

Jeszcze nigdy nie była tak zaskoczona. I nagle ogarnął
ją pusty śmiech. Śmiała się, śmiała i w żaden sposób nie
mogła się opanować. Wreszcie uspokoiła się na tyle, że
zdołała powiedzieć:

-

Przyznaję się bez bicia, że w stosunku do ciebie

ż

ywię różne uczucia. Ale zapewniam cię, że wdzięcz-

ność do nich nie należy. - Boże, co za zdumiewające
rzeczy wygaduje ten mężczyzna!

-

Jesteś pewna? - spytał.

background image

98

- Oczywiście.

Doprowadził wreszcie swój strój do porządku.

-

Tak czy inaczej, nie chciałem wykorzystać chwili

twojej słabości.

-

I dobrze zrobiłeś - przyznała uczciwie Callie. -

Dziękuję, że zapanowałeś nad sytuacją.

Ujął w dłonie jej spłonioną twarz.

- Nie dziękuj, złotko. Następnym razem nie licz na

moją szlachetność. Nie jestem wcale pewien, czy
potrafię się powstrzymać. Coś mi się zdaje, że miałem
dostać mrożoną herbatę. Potem zabiorę moje bezcen-
ne dywany i ruszę do domu. Czekam na ciebie jutro,
panno Foster. Musisz wcześnie rozpocząć robotę
i pracować dziarsko.

Callie zasalutowała i strzeliła obcasami.

- Wedle rozkazu, panie Dillon.

Odwróciła się na pięcie, sięgnęła po szklanki i pode-

szła do lodówki po nowe kostki lodu.

- Pana Dillona czeka jutro wielka niespodzianka.

Nie ma pojęcia, jak wcześnie i jak dziarsko Callie Jean
Foster przystąpi do pracy!

background image

99






ROZDZIAŁ SZÓSTY

- W porządku, Callie Jean. Postawiłaś na swoim

- mruknął pod nosem zaspany Reid, usiłując przy
gładzić rozczochrana czuprynę.

Wyglądał zupełnie jak potężny brązowy nie-

dźwiedź, wyrwany z głębokiego zimowego snu. Miał
zarost na twarzy. Raziło go ostre, poranne słońce.
Ponurym wzrokiem popatrzył na drobną postać ko-
biecą, stojącą na drabinie.

Był boso, ubrany w spłowiałe dżinsy, włożone w

pośpiechu. Oprócz spodni nie miał na sobie nic.

Callie z niewinną miną rzuciła okiem na Reida.

Udawała, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.

-

Co miał pan na myśli, panie Dillon, mówiąc, że

postawiłam na swoim?

-

Droga panno Foster - głos mężczyzny nie za-

brzmiał przyjemnie dla ucha - nie lubię w taki sposób
rozpoczynać poniedziałku ani, prawdę mówiąc, żad-
nego innego dnia tygodnia. - Reid lekko rozstawił nogi
i wsunął palce za pasek spodni. - Oboje świetnie
wiemy, że przez poprzednie sześć dni roboczych zja-
wiała się tu pani o szóstej rano, dokładnie z wybiciem
zegara. Robiła to pani rozmyślnie. Z premedytacją.
Oboje wiemy także, iż była to zemsta za to, co
powiedziałem w poprzedni poniedziałek.

-

Zemsta? - ze zdumieniem w głosie powtórzyła

background image

100

Callie. Nie odrywała już więcej wzroku od ściany i
dalej pracowała zawzięcie.

- Przyznaję, że mogło się wydawać, iż poleciłem

pani pracować dziarsko i wcześnie rozpoczynać malo-
wanie. Być może moje słowa zabrzmiały wówczas zbyt
autorytatywnie.

Callie popatrzyła na Reida z wysokości drabiny.

-

Być może? - powtórzyła lodowatym tonem.

-

No, zgoda. - Westchnął. - Nie będę upierał się

przy swoim. Chyba rzeczywiście nie powinienem uży-
wać wyrażenia „być może" - przyznał ponuro. - Ale
czy jest jakiś sensowny powód, dla którego zjawia się
tu pani już o szóstej rano i zaczyna robić dziki hałas,
skrobiąc i drapiąc deski oraz waląc w ściany?

-

Po pierwsze, panie Dillon, nie skrobię, nie drapię

i nie walę w ściany - z godnością odparła Callie. -
Przynajmniej nie z samego rana. A po drugie, przez
cały czas bardzo się staram nie zakłócać pańskiego
snu. Nie, to nie jest powód, dla którego tak wcześnie
zaczynam pracę - poinformowała Reida, maczając
pędzel w farbie. - Mam nadzieję, że pamięć pana nie
zawodzi. Wie pan przecież, iż staram się odnowić
równocześnie aż dwa domy. Pański i własny. Muszę
także zajmować się ogrodem. Przez cały poprzedni
tydzień, oprócz niedzieli, pracowałam ciężko od świtu
do nocy.

-

No dobrze, złotko - Reid zmienił ton. - Masz

rację, nie powinienem się uskarżać - przyznał z mar-
sem na czole. Dobrze wiedział, że tej rundy wygrać mu
się nie udało.

Słysząc jego słowa Callie natychmiast złagodniała.

- Jestem zadowolona, Reidzie, że mogę ci pomóc.

Wiesz o tym. A ponadto zrobiłeś mi przepiękny

background image

101

prezent. Narzuta podoba mi się coraz bardziej. Położy-
łam ją na swoim łóżku.

-

Być może kiedyś mi ją pokażesz - powiedział

powoli, lekko schrypniętym, zmysłowym głosem, pod
wpływem którego poczuła dreszcze.

-

Być może kiedyś ci ją pokażę - powtórzyła

machinalnie.

Twarz Reida nagle się ożywiła.

- Mam pomysł, złotko. Zaraz pójdę się ubrać

i pomogę ci w malowaniu. Pod warunkiem że przez
cały czas będę mógł stać obydwiema nogami na ziemi.
Dasz mi krótką lekcję i chyba będę potrafił ciągnąć
pędzlem po ścianie.

- Twoja pomoc bardzo się przyda - odparła Callie.

Otrzymasz trudne i odpowiedzialne zadanie. Trzeba

podwiązać wszystkie rododendrony rosnące przy ścia-
nie za narożnikiem domu i dobrze je okryć. Zaraz
zaczynam tam pracę i nie chcę połamać gałęzi ani
spryskać ich farbą. Linkę nylonową i płachty znaj-
dziesz w furgonetce. Możesz od razu iść po nie.

-

Zgoda. Podwiążę te piekielne krzaki, ale najpierw

muszę się ubrać i zjeść śniadanie. Dopiero wtedy będę
nadawał się do pracy. Czy już coś jadłaś? - zapytał,
otwierając drzwi do kuchni.

-

Tak. Owoce i kiełki pszenicy - odrzekła, wiedząc

doskonale, że jej śniadaniowe menu wzbudzi
obrzydzenie Reida. I nie przeliczyła się. Mruknął pod
nosem coś niezrozumiałego i po chwili zniknął w głębi
domu.

-

O rany, ten upał jest potworny! - jęczał kilka

godzin później, opatrując krzewy, których liczba wy-
dawała mu się równa nieskończoności. Miał dość tej
roboty. Pot spływał mu ciurkiem po plecach, tworząc

background image

102

mokry ślad na bawełnianej koszulce. Piekły podrapane
ręce i ramiona.

Callie zsunęła się z drabiny i zaczęła uważnie

przyglądać się rododendronom.

- Zastanawiam się, czy nie należałoby ich trochę

przyciąć - powiedziała po chwili zastanowienia.

Zapadła niezręczna cisza.

Reid zmełł w ustach jakieś przekleństwo. W jego

oczach ukazały się złe błyski.

- Nie, chyba nie wymagają przycięcia - Callie

wycofała się i uśmiechnęła ciepło do Reida. -Wykona-
łeś świetną robotę - pochwaliła swego pomocnika.

Odetchnął z ulgą.

- Mam teraz ochotę na zimne piwo. Napijesz się?

- zapytał pogodnie.

-

Piwo przed lunchem?

-

Jestem pewny, że gdzieś na kuli ziemskiej ludzie

zjedli już ten posiłek.

-

Jeśli tak - Callie szybko przyjęła wyjaśnienie

Reida - to zgoda. Napiję się z przyjemnością.

Dzień był wyjątkowo upalny i parny. Z nieba lał się

prawdziwy żar. Pracując dalej, wypili jeszcze kilka piw.

- Nie sądziłam, że będę piła piwo podczas lunchu.

- powiedziała Callie, kiedy po posiłku wracali do
pracy.

Przywiozła w termosie, zimną zupę i kawał pełno-

ziarnistego chleba własnego wypieku. Wiedziała, że te
potrawy Reidowi nie zaszkodzą.

-

Złotko, nie musisz codziennie mnie karmić w po-

łudnie. Muszę jednak przyznać, że gotujesz świetnie.

-

Ktoś musi zadbać o twój żołądek - powiedziała,

dając niedwuznacznie do zrozumienia, że on sam tego
nie robi. - Przeniosę się teraz na drugą stronę domu

background image

103

i zacznę od piętra. Jeśli nadal chcesz mi pomagać, to
oczyść deski przy parterowych oknach.

- Człowiek nie ma chwili wytchnienia! - jęknął

Reid. Wziął skrobaczkę i papier ścierny, i zaczął
czyścić futrynę okienną, z której odłaziła farba.

Pracowali w ciszy i skupieniu.

Minęła godzina, potem druga. Zrobiło się niesamo-

wicie gorąco i parno. Nie do wytrzymania. Nie było
czym oddychać.

Callie odwróciła wzrok od ściany i popatrzyła na

niebo.

-

Słuchaj - zawołała do Reida - chyba będzie burza.

Nadciągają czarne chmury. Popatrz. O tam, od
zachodu.

-

Masz rację. Lepiej zacznijmy się zbierać. Deszcz

może lunąć lada chwila.

Callie zsunęła się z drabiny. Wymyła pędzel i scho-

wała narzędzia do furgonetki. Reid złożył drabinę i
władował ją na samochód. Gdy zaciągali plandekę,
niebo przecięły błyskawice. Rozległy się grzmoty.
Lunął nagle tak rzęsisty deszcz, jakby oberwała się
chmura. Zanim dobiegli do domu, nie zostało na nich
suchej nitki.

Przemoczeni, wpadli do kuchni. Woda kapała z

ubrań na podłogę.

- Pójdę po coś do wytarcia - powiedział Reid.
Wrócił po chwili z ręcznikami pod pachą. Zdążył

przebrać się w suche dżinsy. Miał na sobie nie dopiętą
czystą koszulę.

Patrząc na niego, Callie ponownie zdała sobie

sprawę z ogromnej witalności tego mężczyzny. Miała
nieprzepartą ochotę przytulić się do niego. Jakże
czułaby się bezpiecznie! Stałaby się silniejsza.

background image

104

Brakowało jej w życiu opiekuńczych ramion, męskiego

wsparcia. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, jak dotkliwy
jest ten brak.

-Callie...

Na dźwięk swego imienia drgnęła gwałtownie.

Oprzytomniała.

-

Callie, przyniosłem ci płaszcz kąpielowy. Zrzuć

przemoczone ubranie. Włożymy je do suszarki. Nie udało
mi się znaleźć żadnej rzeczy, która by na ciebie pasowała.
Jesteś taka niska... to znaczy drobniutka -poprawił się
szybko. Z szerokim uśmiechem wręczył Callie ogromny
szlafrok. - Nic lepszego nie miałem.

-

Dziękuję. - Wzięła szlafrok i ręcznik.

-

Jeśli chcesz, skorzystaj z łazienki. Na dole. - Pokazał

jej właściwe drzwi.

Ś

wietnie wiedziała, gdzie na parterze jest łazienka.

Przecież od tygodnia tu pracowała.

Zdjęła mokre ubranie, wytarła się ręcznikiem i

ubrała w szlafrok. Sięgał prawie do ziemi. Podwinęła
rękawy.

Spojrzała odważnie w lustro, w którym spodziewała się

zobaczyć paskudny obraz swojej twarzy, kiedy nagle
rozległo się pukanie do drzwi.

-

Pewnie potrzebujesz grzebienia. Weź mój. Jest

czysty. Podaj mokre rzeczy, od razu włożę je do
suszarki.

-

Dziękuję.

Callie lekko uchyliła drzwi i przez wąską szparę

wysunęła swoje ubrania i wzięła grzebień od Reida.

Zaczęła rozczesywać splątane włosy. Było to trudne

zadanie.

Bez makijażu i z mokrą głową, zdobyła się wreszcie na

odwagę i wyszła z łazienki.

background image

105

Reid obserwował błyskawice na niebie. Słysząc

kroki Callie, odwrócił się od okna.

- Jak się czujesz? - zapytał. I nagle na jej widok

zaczęły mu drgać kąciki ust, a oczy zrobiły się podejrzanie
błyszczące. Zasłonił usta dłonią. Udał, że się zakrztusił.

-

Poczuję się lepiej, kiedy wyschnie moje ubranie

odparła Callie. Nie dała się zwieść. Świetnie wiedzia-
ła, że Reida rozśmieszył jej wygląd.

-

Przepraszam, złotko -powiedział. - Nie chciałem

być niegrzeczny. Roześmiałem się tylko dlatego, że tak
cholernie sympatycznie i ładnie teraz wyglądasz.

-

Miło, że tak sądzisz - mruknęła, ale w jej głosie

nie było urazy.

Patrzył na nią już bez uśmiechu. Poczuła w nim

natychmiastową zmianę. Sama nagle uprzytomniła
sobie, że pod ciężkim szlafrokiem jest zupełnie naga.
Wiedziała, że Reid też jest tego świadomy.

Zobaczyła, jak pociemniały mu oczy. Odwrócił
wzrok.

- Weźmy sobie po piwie i chodźmy do pokoju

zaproponował lekko schrypniętym głosem.

Callie skinęła głową. Nie miała ochoty na rozmowę.

Reid też nie.

Usiedli w saloniku na przeciwległych końcach ka-

napy i przez kilka minut bez słowa sączyli piwo.

-

Chyba ten deszcz jest potrzebny - powiedział

Reid spoglądając w okno.

-

Chyba tak - przyznała Callie. - Jeśli jednak nadal

będzie tak ulewny, może przynieść więcej szkody niż
pożytku.

I znów w pokoju zapanowała niezręczna cisza. Było

tylko słychać głośne tykanie zegara, od czasu do czasu
zgrzyt jakiejś sprężyny w wysłużonej kanapie i uderze-
nia kropli deszczu o dach.

background image

106

Nagle Reid odwrócił się w stronę Callie. Obdarzył ją

ciepłym uśmiechem.

- Zachowujemy się głupio - powiedział.
Callie poczuła promieniujące od niego ciepło.
- Masz rację. - Skinęła głową. - Nie jesteśmy

przecież parą smarkaczy.

Głos Reida brzmiał teraz bardzo łagodnie.

- Udowodniliśmy to sobie już w samochodowym

kinie, Callie Jean Foster.

Dziewczyna wcisnęła się jeszcze głębiej w kąt kanapy.

Postanowiła sprowadzić rozmowę na tematy bardziej
neutralne.

- Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego spędzasz tu

lato? - zapytała.

- Chyba ci to już wyjaśniłem - odparł.
Wiedział świetnie, że nic Callie nie mówił. Była tego

pewna.

- Nie - stwierdziła z uśmiechem na twarzy.
Wypił łyk piwa.
-

Można by rzec, że przyjechałem tutaj na polecenie

lekarza.

-

Lekarza?

Reid pochylił się i zaczął wyciągać nitki z obicia

kanapy.

-

Nie byłem na urlopie mniej więcej od trzech lat.

Nazbierało się więc sporo wolnych dni. Jim uznał, że
powinienem coś z nimi zrobić.

-

Jim, to znaczy twój lekarz?

-

Tak. Jim Andrews. Jest także moim przyjacielem,

-

Chodzi o twój żołądek, prawda? Kiedy roz-

mawialiśmy po raz pierwszy, mówiłeś, że jeśli nie zmienisz
trybu życia, to dorobisz się wrzodu.

Podniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.

background image

107

- Masz, złotko, znakomitą pamięć.

Callie wcale nie była pewna, czy to komplement.

- Czasami. Jeśli coś mnie interesuje - przyznała.

Nie przyszło jej do głowy, że Reid podtrzyma ten
wątek.

- Rzeczywiście to cię interesuje? - zapytał.
Callie poczuła utkwiony w sobie wzrok siedzącego

obok mężczyzny.

-

Tak. Jeszcze mi nie powiedziałeś, na czym polega

twoja praca.

-

Wiem - przyznał. - Chyba dlatego, że moje złe

samopoczucie ma z nią bezpośredni związek. Jestem
wiceprezesem spółki zajmującej się międzynarodowy-
mi rozliczeniami, pracującej dla zakładów stalowych
Branigana.

Callie podniosła wzrok.

-

Co to oznacza?

-

To oznacza cholerny ból głowy. A raczej żołądka

- powiedział z ironią. - Czy wiesz coś o pensylwańskim
przemyśle stalowym?

-

Niewiele - odparła zgodnie z prawdą. - Podobnie

jak większość ludzi, wiem tylko, że od kilku lat
przeżywa kryzys.

-

Niemal od zawsze Pensylwania była królestwem

stali. A teraz? Zajmuje dopiero trzecie miejsce i wy-
przadziły ją Indiana i Ohio. W całych Stanach Zjed-
noczonych produkujemy obecnie blisko o połowę
mniej stali niż w ostatnim pomyślnym roku, to znaczy
w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym.

-

O ile wiem, zagraniczna konkurencja stała się

poważnym zagrożeniem także dla innych gałęzi nasze-
go przemysłu - dorzuciła Callie.

-

Tak. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo nas to

background image

108

pogrąża! Japonia potrafi wytwarzać stal o połowę
mniejszym kosztem. Nawet Kanada produkuje znacznie
taniej niż my. Doszło już do tego, że jedna czwarta stali
kupowanej w Stanach Zjednoczonych pochodzi z obcych
krajów.

-

Co oznacza drastyczne zmniejszenie się zatrudnienia

- ponurym głosem dodała Callie.

-

To prawdziwe nieszczęście, które w przemyśle

stalowym dotknęło wielu ludzi. Jest jeszcze jeden poważny
problem. Trzeba jak najszybciej zmodernizować nasze
fabryki.

-

Cała ta sytuacja odbija się na twoim zdrowiu,

prawda? Musi ci być bardzo ciężko. - Callie wyciągnęła
rękę i dotknęła dłoni Reida. Poczuła uścisk jego palców.

-

Przez prawie cały zeszły rok jeździłem po świecie, żeby

poznać najnowocześniejsze metody produkcji. Świetną
technologią dysponują Japończycy. Jej zastosowanie
bardzo by nam pomogło. Pozwala na zaoszczędzenie
energii, skrócenie czasu wytwarzania i uzyskanie stali o
lepszej jakości.

-

Pewnie masz rację. Znasz się na tym. - Callie

wzruszyła lekko ramionami. - Jedno jest dla mnie pewne.
Jesteś pod ciągłą presją, której nie możesz uniknąć, bo
sytuacja cię przerasta. śyjesz więc w sta-łym napięciu. W
bezustannym stresie. I przypłacasz to chorobą żołądka.

Reid podniósł rękę i zdecydowanym gestem po-

wstrzymał dalsze wywody Callie.

- Zaczynasz teraz mówić zupełnie jak mój lekarz.

Jim ciągle powtarza, że grupę największego ryzyka
stanowią ludzie przedsiębiorczy i ambitni, którzy
wymagają zbyt wiele od siebie. śyją w ciągłym stresie.

background image

109

-

To w pełni odnosi się do ciebie - nie wytrzymała

Callie. - Zresztą każdy człowiek żyje w jakimś napię-
ciu. Sekretarka, młoda matka, bezrobotny, członek
kierownictwa firmy, a nawet dziecko. Dzieci uzdol-
nione, które uczę, są szczególnie podatne na stres.
Wymagają zbyt wiele od siebie. -Westchnęła głęboko.
- Czasami myślę, że stres jest powszechną chorobą
naszego społeczeństwa. Pozostaje tylko jedno. Od-
powiedź na pytanie, jak sobie z nim radzić i jak pomóc
innym.

-

Zanim, złotko, zajmiemy się rozważaniem tego

problemu, przyda się nam jeszcze jedno piwo -powie-
dział Reid wstając z kanapy.

Callie zaprotestowała gestem ręki.

-

Dla mnie nie przynoś. Już wypiłam o jedno za

dużo. - Zastanowiła się przez chwilę. - A może nawet
o dwa. Nieważne. W każdym razie czas na mnie.
Powinnam wracać do domu.

-

Podczas burzy? Nie możesz wyjść z domu w taką

okropną pogodę i do tego prowadzić samochodu. Sama
przecież powiedziałaś przed chwilą, że wypiłaś o jedno
piwo za dużo. A może nawet o dwa.

-

Coś mi się zdaje, że masz rację. - Po raz pierwszy

głos Callie stał się nieco bełkotliwy. - W tej sytuacji
małe piwko nie powinno mi zaszkodzić. Jedno lub dwa
czy dwa lub trzy, a cóż to za różnica? - Roześmiała się
nienaturalnie i zbyt hałaśliwie.

Reid spojrzał na nią uważnie.

- Sądzę, że masz już dość. To zdumiewające - z nie

dowierzaniem potrząsnął głową - ale ty chyba rzeczy
wiście jesteś lekko zawiana.

Callie spojrzała z góry na Reida. Oczywiście w prze-

nośni, ponieważ gdy siedziała, a on stał, było to

background image

110

niewykonalne. Zresztą nie byłoby możliwe także wtedy,
kiedy stałaby na wprost niego.

- Mylisz się, mój drogi - powiedziała unosząc

dumnie głowę. - Wcale nie jestem zawiana. - Po
klepała miejsce na kanapie obok siebie. - Siadaj tutaj.
I rozmawiajmy dalej. - Zamilkła na moment.
- A o czym to właściwie mówiliśmy?

Reid westchnął głęboko.

- O życiu, złotko. O stresie. - Usiadł na kanapie

i popatrzył na Callie. Spojrzenie jej błękitnych
oczu było czyste. Może rzeczywiście nie była wsta-
wiona, lecz tylko zmęczona? - Sama znasz stres
wyłącznie z teorii i nie masz pojęcia, co znaczy
go przeżywać.

Oczy Callie zrobiły się jeszcze większe i kryształowo

czyste. Były to oczy zmęczone i... bardzo stare. Tak jakby
widziały już wiele. Zbyt wiele. Zaskoczyło to Reida.

- Wiem, o czym mówię. Widziałam skutki stresu

- powiedziała odwracając wzrok. - I to wielokrotnie.
Znam ludzi żyjących w ciągłym napięciu. Samotną
matkę mającą czworo malutkich dzieci. Zdolne dziec-
ko, które ma głowę pełną wyobrażeń i w żaden sposób
nie może im sprostać. Pedagoga z powołania, który nie
tylko naucza, lecz także wychowuje, doradza i kocha.
I widzi, że to wszystko nie wystarcza. śe nie jest
w stanie osiągnąć sukcesu.

Callie zwróciła teraz twarz w stronę Reida. Spo-jrzała

mu prosto w oczy.

- Poznałam także menedżera pracującego w prze-

myśle stalowym przeżywającym kryzys. Mężczyznę;
dla którego praca jest wszystkim, całym światem,
i który, bez żony i dzieci, jest pozbawiony praw-

background image

111

dziwego domu i nie ma do kogo wracać po skoń-
czonym dniu frustrującej pracy.

Reid jej nie przerywał, więc ciągnęła dalej:

-

Wszyscy ci ludzie żyją w ustawicznym stresie. Na

ż

yciu każdego z nich wyciska on swe piętno. Przejawia

się to w przeróżny sposób. U jednych w postaci
bezsenności czy podwyższonego ciśnienia krwi, u in-
nych w postaci depresji lub bólów głowy, u jeszcze
innych w postaci chorób serca...

-

I przewodu pokarmowego - powiedział cicho

Reid. Callie miała rację.

-

Tak. I wrzodów żołądka - dodała spokojnym

głosem. -Podatność na stres jest indywidualną sprawą
każdego człowieka. - Przełknęła ślinę i zaczęła mówić
jeszcze ciszej: - Swego czasu znałam człowieka, który
całe życie poświęcił nauczaniu. Karierze opartej na
poszanowaniu i wiedzy. Nie popłacającej, jeśli chodzi
o pieniądze. Ale on na to nie zważał. Bezustannie piął
się w górę. Chciał być coraz lepszy, pragnął osiągnąć
więcej... I ciągle dążył do ideału, którego nie był w
stanie osiągnąć.

Reid przysunął się bliżej Callie i objął ją ramieniem.

- Jesteś pewna, że chcesz teraz o tym rozmawiać?
Skinęła głową.

- Uważam, że problem tego człowieka polegał

częściowo na jego nieumiejętności znalezienia się
w świecie, w którym przestano doceniać szlachetność.
A mój ojciec był właśnie takim człowiekiem. Szlachet-
nym. W naszych czasach był to anachronizm. Świat
kierował się już innymi zasadami. - Callie westchnęła,
a w jej oczach pojawił się głęboki smutek. - I pewnego
dnia wszystko się skończyło. W jednej krótkiej chwili...
- Zamilkła.

background image

112

-

Co się stało? - Reid nie chciał zadawać tego

pytania, lecz wyczuł, że musi to zrobić.

-

Zmarł na zawał. Trzy lata temu - dodała łamią-

cym się głosem. - Miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat.
Mama była wtedy jeszcze młodsza. Och, nie powinnam
mówić ci o tym. - Callie spróbowała się uśmiechnąć. -
Moje gadulstwo to chyba rzeczywiście skutek nad-
miaru wypitego piwa. Na ogół nie opowiadam o swo-
im życiu.

Po jej policzku spłynęła jedna łza. W jakiś niepojęty

sposób poruszyła Reida bardziej, niż mogło to sprawić
całe morze łez.

- Callie - wyszeptał.

Wziął ją w objęcia i przytulił mocno do siebie.

Chłonęła siłę i ciepło promieniujące z ciała Reida.

Przycisnęła twarz do jego piersi. Poczuła się bezpiecz-
na.

Nagle ogarnęło ją ogromne zmęczenie. Zapragnęła

zasnąć. W ramionach tego jedynego w swoim rodzaju
mężczyzny pogrążyć się w głęboki, spokojny sen.

I tak też się stało.

background image

113






ROZDZIAŁ SIÓDMY

Obudził ją przeraźliwy, zawodzący dźwięk. Syrena

jednej z karetek pogotowia ratunkowego, która prze-
szywając ciszę nocną porusza do głębi serca. Po chwili
umilkła w oddali, pozostawiając po sobie ciszę jeszcze
większą i serca bijące szybciej niż poprzednio.

Callie usiłowała podnieść się i usiąść na łóżku. Nagle

uprzytomniła sobie, że nie jest we własnym domu. Leżała
na kanapie w saloniku Reida. Sama.

Ostatnią rzeczą, którą pamiętała, była promieniująca

ciepłem pierś Reida, do której przytulała twarz, dająca
poczucie spokoju i bezpieczeństwa.

Oparła się na łokciach i spojrzała w okno. Burza

minęła. Padał tylko drobny, letni deszcz. Zaczynał
zapadać zmierzch.

Jak długo spała? Pewnie kilka godzin.
Co ją obudziło? Po chwili przypomniała sobie

przenikliwy odgłos syreny karetki. Boże, jak bardzo
nienawidziła tego dźwięku!

Nie ona jedna. Setki, a nawet tysiące ludzi reagowały

identycznie. Odczuwały skurcz serca i nagły przypływ
strachu. Nie z powodu przykrego brzmienia syreny, lecz
dlatego, że zawsze oznajmiała o ludzkim nieszczęściu, o
tym, że zdarzyło się coś groźnego, a nawet być może
nieodwracalnego.

W miarę upływu czasu niechęć Callie, a raczej

background image

114

nienawiść do tego charakterystycznego, złowrogiego
dźwięku, wcale nie malała. Nie ustępowało także
uczucie zagrożenia i strachu. Być może ten koszmarny
dźwięk będzie ją dręczył przez całe życie.

Dziś doszły do głosu także inne obawy. Musiała

przyznać się do nich wobec samej siebie. Do lęku przed
miłością. Przed zakochaniem się i przed kochaniem.
Wiedziała, jak wielką krzywdę to uczucie jest w stanie
zrobić kobiecie. Strach przed miłością był uzasad-
niony. Bała się jej. Panicznie.

Callie Jean Foster była w gruncie rzeczy osobą

tchórzliwą. Dlatego stworzyła sobie spokojną egzys-
tencję, mały, bezpieczny własny świat. I pilnowała
niezwykle starannie, żeby żaden intruz nie przekroczył
jego granic.

Do tego małego, wyizolowanego świata zawsze

dopuszczała dzieci. A także tych dorosłych, których się
nie obawiała, którzy nie stwarzali poczucia zagrożenia.
Darzyli ją bezinteresowną przyjaźnią i niczego więcej
od niej się nie domagali.

Callie Jean Foster potrafiła kochać i świetnie zda-

wała sobie z tego sprawę. Ale uczuciem obdarowywała
nie ludzi, lecz rzeczy. Dlaczego skoncentrowała swą
miłość do świata tylko na przedmiotach? Odpowiedź
na to pytanie była łatwa i prosta. Dlatego, że tak było
po prostu bezpieczniej.

Było bezpieczniej pokochać książki i delikatny

pachnący groszek rosnący za domem. Podobnie nie-
wielkiej odwagi wymagało polubienie własnej samo-
tności. Kochanie innego człowieka, mężczyzny z krwi
i kości, pragnącego brać i dawać - to była zupełnie inna
sprawa! Taka miłość wymagała odwagi. I dziś, być
może po raz pierwszy od lat, a raczej na pewno

background image

115

pierwszy raz w życiu, Callie Jean Foster stanęła w
obliczu takiej ewentualności.

Czy rzeczywiście zaczynała darzyć uczuciem Reida

Dillona? Czy to on sprawił, że nagle zaczęła odczuwać
wewnętrzną pustkę i samotność? Czy to on wywołał w
niej tę nieodpartą potrzebę związania się z innym
człowiekiem, potrzebę, którą tylko on był w stanie
zaspokoić? Czy to w ogóle możliwe, żeby tak błys-
kawicznie, bez żadnych oporów poddała się urokowi
tego mężczyzny?

Ś

wieżo w pamięci miała te chwile, w których liczyły

się tylko jego dotknięcie, pieszczota i pocałunek. Świat
przestawał wówczas istnieć. I dobrze pamiętała mo-
ment, w którym Reid Dillon poruszył jej serce. Jak to
się stało, że pozwoliła temu mężczyźnie przeniknąć do
własnego małego, hermetycznego i bezpiecznego świa-
ta?

Reid Dillon był przecież zupełnie nie w jej typie. To

wręcz nieprawdopodobne, że w kimś takim jak on
mogłaby się kiedyś zakochać. I chciałaby się zakochać.

A może wszystko, co odczuwała, było zwykłą

iluzją? Największą i najokrutniejszą w całym życiu? śe
to, co uznała za miłość, stanowiło jedynie fizyczne
pożądanie? Może przeżywała teraz wprawdzie głęboki,
lecz jedynie przelotny romans? Może to była letnia
przygoda?

Wszystkie te myśli kłębiły się w mózgu Callie.

Słyszała jeszcze w uszach dźwięk syreny, odczuwała
wywołany nim lęk. I swoje obawy. Zapragnęła scho-
wać głowę pod poduszkę, ponownie zasnąć i obudzić
się w innym miejscu i o innej porze. Sama i bezpieczna!

- No co, śpiochu, widzę, że wreszcie się obudziłaś -

dobiegł ją ciepły męski głos.

background image

116

Reid stanął w drzwiach łączących kuchnię z saloni-

kiem.

Callie nie była w stanie wypowiedzieć nawet jed-

nego słowa, więc tylko kiwnęła głową, nie podnosząc
wzroku. Byłoby najlepiej, gdyby uznał, że jest zbyt
rozespana, aby prowadzić sensowną rozmowę.

-

Jak twoja głowa? - zapytał. Odetchnęła

głęboko i powiedziała cicho:
-

Chyba dobrze.

W jej głosie, w sposobie przechylenia głowy lub w

całej nieruchomej postaci musiało być coś, co ją
zdradziło, W sekundę Reid znalazł się tuż obok. Ujął
jej twarz w dłonie i popatrzył w oczy.

- Złotko, wyglądasz tak, jakbyś zaraz miała się

rozpłakać. Chcę usłyszeć, dlaczego.

Nie był niegrzeczny. Po prostu zależało mu na tym,

ż

eby się dowiedzieć prawdy.

Do czego mogła się przyznać? Jak mogła mówić

Reidowi o swych odczuciach, skoro nie była ich
pewna? Jedyna rzecz, o której mogła wspomnieć, to
tylko ta karetka o przeraźliwym sygnale, nadal od-
bijającym się echem w jej głowie.

-

Gdy tylko słyszę sygnał karetki, natychmiast

przypomina mi się straszny dzień sprzed trzech lat. -
Głos Callie się załamał. - Nie potrafię przestać myśleć,
czym ten dźwięk musiał być dla mojego ojca. I matki.

-

Dobry Boże... - Reid potrafił powiedzieć tylko

tyle.

-

Byłam w Clarion, kiedy to się stało. Rodzice

mieszkali pod Harrisburgiem. Kiedy dotarłam na
miejsce, było już po wszystkim.

-

Och, Callie, tak mi przykro.

background image

117

Co za bezsensowne słowa! Reid poczuł nagły ucisk

w gardle. Po co w ogóle zaczynał tę rozmowę?
Niepotrzebnie zdenerwował Callie. Teraz pozostało mu
tylko jedno: sprawić radość tej dziewczynie. Wziąć ją
w ramiona i przytulić mocno do siebie.

- Wspaniale troszczysz się o mnie - powiedziała

Callie jakiś czas potem, kiedy siedzieli objęci na
kanapie. Było jej znacznie lżej. Potrafiła się już nawet
ś

miać. - Ściągnąłeś mnie w porę z drabiny, chroniąc

przed burzą. Ratowałeś, kiedy przemokłam. Dałeś
własny szlafrok. Podłożyłeś poduszkę pod głowę, gdy
zasnęłam na kanapie. Najlepszy jednak jesteś wtedy,
kiedy użyczasz mi swych ramion.

Wzruszył nimi lekko.

- Przecież po to są. - Reid nachylił się i pocałował

Callie w rozchylone usta.

Przpomniała sobie, jak przedtem zasnęła w jego

objęciach.

- Powiedz, ile piw wypiłam po południu? - spytała

po chwili.

Lekko się zawahał, po czym lekceważąco machnął

ręką.

-

A co to ma za znaczenie?

-

Ile? - z uporem powtórzyła Callie.

-

Tylko trzy - mruknął pod nosem.

-

Tylko? Nic dziwnego, że zasnęłam. Nie zapomi-

naj, że jestem drobna i mało mi trzeba, żebym poczuła
się pijana. A ponadto, jak wiesz, byłam zmęczona.

-

Nie przyszło mi to do głowy. - Reid zaczął

nawijać na palec kosmyk włosów Callie. - Złotko,
naprawdę nie liczyłem. Miałem w lodówce pełny
karton. Z sześcioma piwami. Wypiliśmy wszystkie.
Sądziłem więc, że każde z nas opróżniło trzy puszki.

background image

118

- Teraz wreszcie rozumiem, dlaczego zajmujesz się

rozliczeniami dewizowymi - powiedziała Callie przy-
mrużywszy filuternie oko. - Jesteś świetny, jeśli chodzi
o arytmetykę.

Odsunął na bok jej puszyste włosy i czubkiem

języka zaczął delikatnie wodzić po obrzeżu ucha.

- Uwielbiam cię, Callie Jean Foster - powiedział.

- Zawsze potrafisz mnie rozśmieszyć. A także speszyć.
Tak bardzo, jak jeszcze nikomu to się nie udało.
Czasami mam ochotę ukręcić ci tę małą główkę,
a zaraz potem pragnę obsypać pocałunkami całe ciało.

-

Zamilkł na chwilę i dodał zmienionym głosem:

-

Chyba jednak wolę cię pieścić.

Przysunął się bliżej. Jego głos brzmiał teraz nisko i

zmysłowo.

- Nie zapomnę chwili, w której po raz pierwszy

znalazłem się w twoim domu. Stałem w drzwiach
sypialni, kiedy ogarnęło mnie przedziwne uczucie. Nie
umiem go opisać. Wiem tylko, że coś takiego zdarza się
człowiekowi nadzwyczaj rzadko. Raz lub dwa w życiu.

Do licha, co on znów wyczynia! pomyślała zde-

sperowana Callie. Ten ekspert od uwodzenia zaczynał
wokół niej roztaczać prawdziwe czary. Z całą preme-
dytacją używał głębokiego, urokliwego barytonu, na
dźwięk którego dostawała dreszczy.

Usłyszane przed chwilą słowa sprawiły, że stanęła

jej przed oczyma scena, o której mówił. Zobaczyła
Reida w drzwiach sypialni. Swą potężną sylwetką
wypełniał całą przestrzeń. Gdy obracał się w jej stronę,
pytając, co to za zapach unosi się w pokoju, miał
dziwny wyraz twarzy i rozświetlone oczy.

Mówił dalej:

- Ta niesamowita, ulotna woń marzanny sprawiła,

background image

119

ż

e nagle poczułem się tak, jakbym był tu już przedtem.

Przeżywałem coś w rodzaju snu na jawie. Wiem, że
zabrzmi to niedorzecznie, ale przysięgam ci, już wów-
czas byłem przekonany, że staniesz się dla mnie kimś
wyjątkowym.

Mówiąc to, Reid łagodnym, wręcz hipnotyzującym

ruchem gładził odkryte ramię Callie poniżej krótkiego
rękawka sukienki. Jego dotknięcie pobudzało każdy
nerw dziewczyny. Uczulało skórę i sprawiało, że paliła.

- Reidzie... - Z suchych warg Callie wydobył się

ledwie dosłyszalny dźwięk. Była pod urokiem tego
mężczyzny. Oczarował ją słowami i dotykiem. - Re
idzie... -powtórzyła szeptem. -Mam do ciebie prośbę.
Mów mi zawsze prawdę. - Jej głos lekko się załamał.
- Bądźmy uczciwi względem siebie. I szczerzy.

Usłyszała, jak Reid głęboko westchnął.

-

Ciebie okłamywał nie będę. - Popatrzył na zmie-

nioną twarz Callie. - Jesteś chyba podobna do tej
dziewczyny z książki pani Porter. Całkiem taka nie-
dzisiejsza. Jak z innego, dawnego świata.

-

Chyba masz rację - szepnęła.

Pochylił głowę i musnął wargami jej usta. Wilgoć

pocałunku kojarzyła się Callie z ciepłym deszczem,
oddech Reida - z wiatrem. Ten człowiek był słońcem,
wichurą i deszczem. Tym, czym przyroda obdarza
rośliny, żeby mogły rozwijać się i dojrzewać.

Pocałunek Reida i dotyk jego rąk sprawiły, że ożyła.

Zakwitła.

Na taką chwilę czekałam całe życie, pomyślała.

Reid Dillon sprawił, że po raz pierwszy poczuła, iż
naprawdę żyje.

- Callie... - wyszeptał. W jego głosie wyczuła

prośbę. Wiedziała, czego dotyczy. Reid jej pożądał.

background image

120

Pragnął ją posiąść. Właśnie teraz. Dzisiejszego letniego
popołudnia.

Tej niemej prośby Callie nie potrafiła potraktować

obojętnie. Z bardzo prostego powodu. Bo sama prze-
stała być obojętna. Całym ciałem reagowała na słowa i
dotyk rąk Reida.

Pod grubym szlafrokiem stwardniały sutki. Poczuła

dziwny, dojmujący ból w podbrzuszu. Ból niezwykły.
Taki, jakiego dotychczas nie znała.

Pragnęła, żeby Reid Dillon dotykał jej ramion,

piersi, brzucha i wewnętrznej strony ud. śeby dotykał
jej wszędzie.

Na chwilę jednak się zawahała.

-

Boję się - wyszeptała stłumionym głosem.

-

Boisz się? - W uszach Callie słowa Reida za-

brzmiały jak echo. - Czego? Kochanie, przecież mnie
nie powinnaś się obawiać.

Serce Callie biło jak oszalałe.

- Ciebie też. Boję się tego, że tak bardzo cię pragnę,

a to dla mnie nowe odczucie.

Popatrzył jej głęboko w oczy.

-

Ja też pożądam cię, dziewczyno. I także mam

obawy.

-

Ty? Niemożliwe. Dlaczego? - zapytała z niedo-

wierzaniem.

-

Nie chcę zrobić ci krzywdy. Jesteś taka drobniut-

ka. Słaba i delikatna.

-

Jestem znacznie silniejsza i twardsza, niż na to

wyglądam - odparła bez chwili wahania.

-

Nie. - Wargi Reida zamknęły się na jej ustach.

Odchylił szlafrok i obnażył nabrzmiałe piersi Callie. -
Nie jesteś ani silna, ani twarda, moja słodka. Callie
Jean, jesteś delikatna i niezwykle tajemnicza. Trochę

background image

121

nie z tego świata. - Objął jej pierś. Drugą rękę wsunął
w gęste włosy dziewczyny.

- Reidzie...

Przenikał ją wzrokiem. W jego oczach ukazały się

złociste iskry.

-

Kochaj się ze mną - poprosił. Nie

potrafiła mu odmówić. Nie potrafiła
odmówić sobie.
-

Dobrze. - Jak z oddali usłyszała własny głos.

Przecież oboje pragnęli tego samego!

Reid podniósł się z kanapy i wyciągnął rękę do

Callie. Bez chwili wahania podała mu swoją.

A potem poprowadził ją przez pokój, po schodach

na piętro, przez duży hol aż do przestronnej sypialni.

Ostatnie promienie słońca igrały na koronkowych

firanach. Pokój był zadbany. Umeblowany staromod-
nie, a zarazem skromnie. Pośrodku znajdowało się
szerokie łóżko, a po obu stronach staroświeckie szkla-
ne lampki ozdabiały nocne stoliki. Z boku łóżka stało
proste krzesło.

Callie gustowała w takich wnętrzach. Ten pokój od

razu jej się spodobał. Miał niepowtarzalną atmosferę.
Był miejscem, w którym od wielu, wielu lat kochali się
i zasypiali obok siebie mężczyzna i kobieta.

Przeciągnęła dłonią po gładkiej poręczy łóżka.

- Czy to tutaj twoi...

- Tak. To sypialnia dziadków. - Reid cofnął się

i popatrzył na Callie. - Byłem przekonany, że będziesz
pasowała do tego pokoju. Od początku o tym wiedzia-
łem - szepnął ciepłym głosem.

Wziął ją na ręce i położył w poprzek łóżka. Odchylił

pikowaną, staromodną narzutę, odkrywając blado-
niebieskie prześcieradło.

background image

122

Potem zdjął koszulę i rzucił na poręcz krzesła. Stał

przez chwilę boso w spłowiałych dżinsach. Przez cały
czas nie spuszczał wzroku z Callie. Nawet wtedy, kiedy
powoli rozpinał suwak w spodniach.

Rozbierał się spokojnie, bez pośpiechu. I tak jakoś

zupełnie naturalnie. Ani zbyt demonstracyjnie, ani
wstydliwie. Dżinsy pozostały tam, gdzie stał, na des-
kach podłogi.

Wreszcie podszedł do łóżka.

Usiadł obok Callie. Rozplątał węzeł paska i po

chwili ciężki szlafrok, w który była ubrana, podzielić
los spodni i także znalazł się na ziemi.

- Moja słodka dziewczyno. Przekonasz się, że

będzie nam dobrze.

Oparł Callie na poduszkach i wyciągnął się obok.

Czubkami palców kreślił wzory na jej ciele. Od

twarzy aż do stóp. Potem rozpostartą dłoń przesunął
ku górze.

Pod wpływem tej pieszczoty Callie zaczęła drżeć.

Ręka Reida znalazła się tuż przy piersi.

- Mocno bije ci serduszko - stwierdził nie bez

prawdziwej satysfakcji. Pod jego dłonią serce Callie
trzepotało jak ptaszek.

Oparła głowę na piersi Reida.

- Twoje serce też dudni - szepnęła.

Po raz pierwszy dotknęła lekko skóry Reida.

Było to niemal muśnięcie. Wstrzymał oddech, kiedy

jej ręka zaczęła przesuwać się w dół, wzdłuż boków
ciała i pośladków. Błądziła długo po udach i wreszcie
się zatrzymała. Tam, gdzie pragnął najbardziej.

- Och, Callie! -jęknął zduszonym głosem. Zacisnął

dłonie na włosach dziewczyny, rozrzuconych na po-
duszce.

background image

123

Calie pokrywała twarz, kark i piersi Reida drob-

nymi pocałunkami. Dawanie przyjemności temu męż-
czyźnie było dla niej najnaturalniejszą rzeczą pod
słońcem. Chciała ofiarować mu wszystko, czego za-
pragnie. W każdy sposób, w jaki potrafi. Temu
jedynemu, kochanemu pragnęła przychylić nieba.
Wsunęła język między wargi Reida.

Mocno objął Callie, a potem uniósł się na rękach i

znalazł nad nią.

Już wcześniej zastanawiał się nad tym, jak by to było,

gdyby ta niezwykła istota wszystkie swe pasje i całą energię
skupiła tylko na nim. Wiedział, że pozna odpowiedź na to
pytanie. Zaraz sam się o wszystkim przekona.

Pochylił głowę i przytulił ją do piersi Callie. Pod

ciężarem jego ciała poruszyła się niespokojnie. Uniósł
się znów i popatrzył jej w oczy. Były przepastne. I
intensywnie niebieskie.

-

Jestem, kochanie, za ciężki dla ciebie. - Uniósł

się na rękach.

-

Nie puszczaj mnie! Proszę! - bezwiednie wy-

krzyknęła Callie i wpiła palce w jego ramiona.

Musiała być pewna, czy Reid pożąda jej z równą

mocą.

-

Uwielbiam cię, dziewczyno! Pragnę cię! - usłysza-

ła nad sobą chrapliwy szept.

-

Ja też cię pragnę! - jęknęła obezwładniona ogro-

mem własnego uczucia.

-

Chodź do mnie. Pozwól mi się przekonać, jak

bardzo mnie pragniesz.

Poczuła, jak ręka Reida wędruje z jej piersi na

brzuch i wsuwa się między uda. Dotknął jej w taki
sposób, że zupełnie oszalała. Świat wokół zawirował.
Poczuła, jak otwiera się przed nim jej ciało.

background image

124

-

Chcę cię - szepnęła z mocą.

-

Zaraz będziesz mnie miała.

Pozwolił, żeby przyjęła go do siebie. Zaczął teraz

głaskać całe ciało dziewczyny. Od szyi i piersi aż po
brzuch i miejsce, w którym stali się jednością. Tu
zatrzymał rękę i pieścił ją lekko czubkiem palca.

Callie przeżywała uniesienie. Czuła się lekko. Jak

wiatr. Jak ptak. Przez chwilę wydawało się jej, że na
skrzydłach unosi się w przestworzach.

Reid zaczął się poruszać. Ostrożnie i powoli. Pełna

obaw Callie szybko przekonała się, że pasują do siebie
doskonale.

Pieścił ją tak, jakby chciał, żeby te chwile zapamię-

tała na całe życie. Zbadał każdy zakamarek jej ciała.
Dotknął każdego wrażliwego miejsca i ożywił je.

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla Callie, wzmoc-

nił pieszczoty tak, że straciła oddech. Z trudem
wykrzyknęła:

- Reidzie!

I przywarła do niego z takim zapamiętaniem, jakby

był jedyną jej nadzieją i ostoją. Chronił przed całym
ś

wiatem, nawet przed nią samą.

-

Dobrze ci? - zapytał pełnym napięcia głosem.

-

Och, tak! Tak! - jęczała w ekstazie.

Callie wydawało się, że minęło nieskończenie wiele

czasu, zanim odsunęli się od siebie. Dopiero teraz
poczuła ciężar ciała Reida. Wypuścił ją z objęć.
Znaleźli się obok siebie.

- Jak ci było? - odezwał się Reid, z twarzą wtuloną

w jej włosy. - Pamiętasz, że musisz powiedzieć mi
prawdę.

Półprzytomna skinęła głową.

- Wspaniale - szepnęła. - Cudownie. A jak ty się

background image

125

czujesz? - Mówienie przychodziło Callie z wielką
trudnością.

- Jestem niewiarygodnie słaby - przyznał z błogim

uśmiechem na twarzy. - I równocześnie czuję się silny

- dodał, jakby zaskoczony własnymi doznaniami.

- Mógłbym wyruszyć teraz na podbój świata. Całego
wszechświata.

-

To trudne zadanie. Nawet dla ciebie - szepnęła

Callie. Powieki ciążyły jej jak ołów, oczy same się
zamykały. - Zanim wyruszysz na podbój świata, może
najpierw się zdrzemniemy? - zaproponowała sennym
głosem.

-

Dobrze, złotko. Dobrze. - Roześmiał się i przyga-

rnął ją do siebie. Miała rację. Na podbijanie świata
starczy mu czasu. Może zrobić to później.

Kiedy po jakimś czasie Callie otworzyła oczy,

zobaczyła, że leży sama w przestronnym łóżku. Za
oknem panowała noc. W kącie pokoju paliła się mała
lampka.

Usłyszała kroki na schodach. Po chwili w drzwiach

sypialni stanął Reid. Był naguteńki. Trzymał w ręku
szklankę z płynem, który do złudzenia przypominał
mleko.

- Co ty, do licha, wyczyniasz? - zawołała Callie.

Natychmiast jednak uprzytomniła sobie, że zachowuje
się głupio.

Reid postawił szklankę na nocnym stoliku i wsunął

się do łóżka.

- Pytasz, co robię? Będę pił mleko - poinformował

z uśmiechem na twarzy.

Ś

wietnie wiedział, że nie to miała na myśli. Za-

skoczyła ją jego nagość. Wziął szklankę i bohatersko
wypił zawartość. Do samego dna.

background image

126

-

Zamierzasz pić mleko? - Callie rzuciła Reidowi

pełne niedowierzania spojrzenie.

-

Nie - szepnął, odwracając się do niej twarzą. -

Zamierzam zająć się całowaniem twego ponętnego ciała.

I pieścił ją znowu. Aż do porannego brzasku.

background image

127






ROZDZIAŁ ÓSMY

-

Prawda, że wygląda świetnie? - Reid objął Callie

ramieniem i z nie ukrywaną dumą popatrzył na dom.
Zmienił ton i dodał głębszym, zmysłowym głosem: -
Od początku mówiłem ci, złotko, że jesteś dobra.

-

Oboje wykonaliśmy dobrą robotę - uściśliła

Callie. Objęła Reida i przytuliła się do niego. Podniosła
wzrok i popatrzyła na frontową ścianę domu.

Co za szczęście! Praca skończona. Już po wszyst-

kim! Oboje z Reidem podołali gigantycznemu zadaniu.
Oczyścili, zagruntowali i pomalowali ten obszerny,
piętrowy budynek. Caluteńki, od fundamentów aż po
facjatkę.

Kiedy skończyli malowanie i po raz ostatni sym-

bolicznie przeciągnęli pędzlem po frontowych
drzwiach, Callie z ulgą zdjęła umazane farbą tenisó-
wki. Okropnie bolały ją nogi. Koniec! Wreszcie nad-
szedł kres tej piekielnej roboty, powtarzała w myśli.
Była uszczęśliwiona.

- Od początku? - powtórzyła. - A kiedy w ogóle

raczyłeś powiedzieć, że dobrze pracuję? śe dobrze
maluję domy?

Reid odparł z tłumionym śmiechem:

- Zapomniałaś, kochanie? To było następnego

dnia po tym, jak spotkaliśmy się w sklepie Charliego.
A więc jakieś pięć czy sześć tygodni temu. Przyjecha-

background image

128

łem wtedy do ciebie. Dochodziło południe. Było bardzo
gorąco. Stałaś na drabinie i malowałaś framugę okienną czy
coś w tym rodzaju. - Reid zamknął oczy i zrobił ręką
teatralny gest. - Stanąłem wówczas obok drabiny,
podniosłem na ciebie wzrok i wypowiedziałem pamiętne
słowa. śe jesteś dobra. - Otworzył szeroko oczy i
popatrzył na Callie z udawanym rozżaleniem. -
Pochwaliłem cię wtedy, a ty mnie zignorowałaś!
Zachowałaś się obrzydliwie. Nawet nie drgnęłaś na mój
widok i dalej machałaś pędzlem malując te cholerne
deski. Tak jakbyś w ogóle nie zauważyła, że przyjechałem
i stoję obok drabiny, lub miała mnie po prostu w nosie.

- Oczywiście, że cię zauważyłam - przyznała Callie,

- Natychmiast, gdy tylko się pojawiłeś. Byłam zado-
wolona, że mnie odszukałeś-dodała miękkim głosem.

Reid pochylił się i pocałował ją.

- Callie... - zaczął lekko zachrypniętym głosem.

Odchrząknął i zaczął mówić normalnie: - Chcę, abyś
wiedziała, jak bardzo cenię twoją pracę i pomoc. Bez
ciebie nigdy nie doprowadziłbym do porządku tego
cholernego domu. Jednak jeszcze bardziej cieszę się, że
dzięki temu zbliżyliśmy się do siebie. Kiedy pierwszy
raz cię odwiedziłem, od razu wiedziałem, że ta znajo-
mość może stać się czymś ważnym w naszym życiu.
Przeczuwałem też, że będziesz robiła uniki, że nie
zezwolisz na to, abym zbliżył się do ciebie.

Callie podniosła wzrok i z niedowierzaniem popa-trzyła

na Reida.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że umyślnie

z premedytacją zaaranżowałeś... ciąg dalszy?

- Masz na myśli nasz romans?

Callie poczuła nagle, jak krew uderza jej do głowy

background image

129

Nazwanie przez Reida romansem tego, co wytworzyło
się między nimi, wywołało głęboki niesmak. Słowo to
za bardzo kojarzyło się z czymś płytkim, niemal
wulgarnym. Z obściskiwaniem po kątach i w ciemnych
zaułkach, z potajemnymi schadzkami w drugorzęd-
nych hotelikach.

-

Tak. Nasz romans - potwierdziła martwym gło-

sem.

-

Powiedziałaś, że go zaaranżowałem. To chyba,

złotko, nie jest właściwe określenie. Powiedzmy, że
nieco przyspieszyłem bieg spraw. - Reid wyglądał na
bardzo zadowolonego z siebie. - Uwielbiam cię, Callie
Jean Foster. Naprawdę uwielbiam - szepnął i musnął
policzkiem jej rozpaloną twarz.

-

Wiem - odrzekła z westchnieniem.

Mówił to chyba już tysiąc razy, na tysiąc różnych

sposobów. Szeptał do ucha, kiedy siedzieli przytuleni
w długie letnie wieczory. Wykrzykiwał w chwilach
największych uniesień. Mówił jej to, kiedy razem
ś

mieli się z czegoś, i wówczas, gdy czymś go rozbawiła

lub zrobiła coś zaskakującego.

Callie zdawała sobie sprawę z tego, że Reid Dillon

bardzo ją lubi. Uwierzyła nawet w to, że ją uwielbia.
Nigdy jednak nie powiedział, że jest w niej zakochany.
Być uwielbianą a być kochaną - to zupełnie inne
rzeczy. A Callie bardzo zależało na tym, by Reid ją
kochał. śeby odwzajemniał jej miłość.

-

Chodź, złotko. Zostawmy te wszystkie narzędzia

i idźmy się umyć. - Reid dał Callie lekkiego klapsa i
pociągnął ją w stronę domu.

-

Trzymaj ręce przy sobie. - Calie zrobiła groźną

minę.

-

Naprawdę tego chcesz? - Roześmiał się zaczep-

background image

130

nie. - No dobrze, dobrze - dodał szybko, próbując
załagodzić sprawę.

Dzięki Bogu, robota skończona, pomyślał z zado-

woleniem. Zaraz ureguluje rachunki z Callie i będą mogli
zająć się znacznie przyjemniejszymi rzeczami.

Weszli do domu.

- Przykro mi, ale tego czeku przyjąć nie mogę

- oświadczyła Callie, kiedy po dziesięciu minutach
znaleźli się w kuchni.

-

A dlaczego? - zapytał Reid.

-

Bo to za dużo pieniędzy. - Jeszcze raz rzuciła okiem

na czek, który trzymała w ręku. Reid wypisał go na dwa
tysiące dolarów. - Słuchaj, tysiąc pięćset to wszystko, co
mogę przyjąć. A poza tym przecież nie pracowałam sama.
Bardzo mi pomagałeś. A także jeździłeś i kupowałeś farbę,
kiedy jej zabrakło. Nie, nie mogę przyjąć więcej niż tysiąc
dolarów za tę pracę.
- Callie najchętniej nie wzięłaby od Reida ani centa.
Ale pieniądze były jej bardzo potrzebne.

- Callie Jean, weź, proszę, te pieniądze. Zarobiłaś

na nie. Wierz mi, jesteś warta dwa tysiące dolarów.
-

Odchrząknął głośno. - Och, do diabła, nie bierz tego

dosłownie. Nie tak chciałem powiedzieć. - Podniósł rękę
do góry, jakby chciał zasłonić się przed ciosem.
-

Wiem, co sobie teraz pomyślałaś, złotko. Po prostu źle

się wyraziłem, ale przecież wiesz, co miałem na myśli.

- A skąd ty, u licha, możesz wiedzieć, co sobie

myślę? - krzyknęła Callie. Podarła czek na małe
kawałki i rzuciła je na podłogę. Odskoczyła od Reida.
Zrobiła się czerwona jak burak. Była bardzo zdener-
wowana. - Przyślę rachunek na tysiąc dolarów, panie
Dillon. To moje ostatnie słowo.

background image

131

Reid spuścił wzrok i popatrzył na swoje ręce.

Zobaczył, jak drżą. Zacisnął pięści. Do diabła z tą
dziwaczką! Do diabła z tym wszystkim! Co ona z nim
wyczynia? Dlaczego sam daje się tak traktować?

- Jesteś najbardziej denerwującą kobietą, jaką kie-

dykolwiek spotkałem - warknął nie ukrywając złości.
Zrobił krok w stronę Callie.

Złożyła ramiona na piersiach, ale się nie cofnęła.
- Posłuchaj mnie uważnie, Reidzie Dillon. To,

o czym mówimy, jest sprawą zasad i osobistej godno-
ś

ci. - Callie wskazała siebie palcem. - Powtarzam.

Chodzi o etykę. Moją.

Zatrzymał się tuż przed nią.
- Mógłbym przysiąc, że mówiliśmy wyłącznie

o pieniądzach - powiedział drwiącym głosem. - Zde-
sperowanym gestem przesunął dłonią po włosach.
- Już nic nie rozumiem. Callie. Czy możesz wyjaśnić,
czego właściwie chcesz?

Przełknęła nerwowo ślinę i rozłożyła ramiona w

bezradnym geście.

-

Chcę wiedzieć, czy... czy ci na mnie zależy.

Niezbyt przytomnym wzrokiem Reid obrzucił wnę-
trze kuchni. Był zdezorientowany.

-

A cóż to za pytanie!

-

Czy ci na mnie zależy? - powtórzyła łamiącym się

głosem.

-

Och, Callie, złotko, wiesz przecież, że tak! - zapewnił

szybko.

Przysunął się jeszcze bliżej.

W oczach Reida dojrzała znajome błyski. Bała się, że

znów nie oprze się temu mężczyźnie i podda jego urokowi.
Zaczęła mówić szybko i nerwowo:

- A więc jeśli zależy ci na mnie, to nie traktuj mnie

background image

132

tak, jakbyś płacił za „wykonane usługi", oferując dużą
sumę pieniędzy. Uwierz mi. Tysiąc dolarów w zupełno-
ś

ci wystarczy. To przyzwoita zapłata. Postępuj więc ze

mną uczciwie. Niczego więcej od ciebie nie chcę.
Wzruszył ramionami.

- W porządku. Niech będzie tysiąc - przystał po

chwili namysłu.

Wiedziała, że nie jest zadowolony. Takie rozwiąza-

nie wcale mu się nie podobało. Wolałby postawić na
swoim.

- Dziękuję - odrzekła spokojnie.

To idiotyczne dziękować za to, że płaci jej mniej, niż

chciał. Ale chodzi przecież o zasady i godność osobistą.
To mu powiedziała. Musi przecież żyć w zgodzie z
własnym sumieniem.

Reid oparł dłonie na karku Callie i zaczął lekko

masować jej napięte, obolałe mięśnie. Zawsze robił to
ś

wietnie. Za każdym razem wyczuwał dokładnie, gdzie

dotyk jego ręki jest najbardziej potrzebny. Ten męż-
czyzna zawsze wiedział, kiedy i czego Callie potrzebu-
je. Było to cudowne odczucie, lecz czasami trochę
irytujące.

- Callie, od tygodni harowaliśmy oboje jak woły.

To zrozumiałe, że jesteśmy teraz wykończeni ner-
wowo. - Czuła ciepłe dłonie Reida na plecach. Jego
głos brzmiał niezwykle łagodnie. - Dziś jest wielki
dzień. Na tę okazję trzymam specjalnie butelkę szam
pana. Musimy oblać zakończenie prac malarskich.
Tylko we dwoje.

Zawahała się na chwilę.

- A czy nie byłoby lepiej wznieść toast mlecznym

koktajlem? Lekarz zabronił ci przecież picia alkoholu.
- Zanim skończyła mówić, wiedziała, że popełniła błąd.

background image

133

W mgnieniu oka Reid wpadł w złość.

-

Wiem, co mówił doktor. Mam ochotę na szam-

pana - wycedził z osobna każde słowo.

-

No to sobie pij - powiedziała Callie, odsuwając

się od niego. - Ale tym razem zrobisz to beze mnie. -
Nie mogła być świadkiem tego, co uważała za
zbrodnię. To, co wyczyniał Reid, było karygodne.

Słuchał jej słów z niechęcią. Od tygodnia, a może

nawet dwóch, stawał się coraz bardziej rozdrażniony.
Teraz wpadł we wściekłość.

-

Do jasnej cholery, co ci się nagle stało? - wy-

krzyknął ze złością. - Zaczynasz zachowywać się
nieznośnie. Zupełnie jak zrzędliwa żona.

-

Ale przecież nie jestem zrzędliwą żoną! Nie jestem

twoją żoną. - Callie zacisnęła wargi. Do licha, znów
powiedziała za dużo. O wiele za dużo.

-

To prawda. Nie jesteś moją żoną - warknął Reid.

Na wargach igrał mu złośliwy uśmiech.

I to chyba najbardziej rozzłościło Callie.

-

Co ty sobie właściwie myślisz? Kogo chcesz

oszukać? - Była wściekła na Reida. Przestawała pano-
wać nad sobą. - Przecież nie jestem ślepa. Widzę, jak
bez przerwy ssiesz tabletki na żołądek, tak jakby to były
zwykłe cukierki. Być może oszukujesz się sam, Reidzie
Dillon, ale mnie nie zwiedziesz. Ani na chwilę. -Callie
trzęsła się cała. Drżał także jej głos od z trudem
powstrzymywanych emocji. - Przecież czujesz się.
coraz gorzej! Każdy by to zauważył! Palisz i pijesz.
Zachowujesz się tak, jakbyś był absolutnie zdrów.
Zobaczysz, jeszcze się doigrasz.

-

Och, na litość boską, daj mi wreszcie spokój! -

wykrzyknął Reid.

background image

134

Callie poczuła nagle łzy pod powiekami. Była

zupełnie bezradna.

- No to powiedz, co powinnam zrobić! Powiedz.

- Zapadło głuche milczenie. - Sądzisz, że mogę patrzeć
spokojnie na to, jak człowiek, którego kocham, sam się
zabija? - Wyczerpanie fizyczne i napięcie sprawiły, że
się poddała. - No mów wreszcie, co powinnam uczynić.

Przez chwilę stał nieruchomo, a dopiero potem się

odezwał:

-

Nie wiem, jakiej spodziewasz się odpowiedzi.

Skąd mam wiedzieć, co powinnaś robić? W każdym
razie mnie nie pouczaj. I nie dyktuj, w jaki sposób mam
ż

yć. - W głosie Reida brzmiał sarkazm. - Jakoś udało

mi się przeżyć trzydzieści sześć lat bez twojej pomocy.

-

I bez mojej pomocy przeżyjesz. - Callie już nie

panowała nad sobą. Reid zranił ją bardzo i nie mogła
mu tego darować. - Ale już nie następne trzydzieści
sześć lat. Przy trybie życia, jaki prowadzisz, masz małe
szanse. Nie pociągniesz tak długo.

Reid uśmiechnął się drwiąco. Oparty plecami o blat

kuchenny skrzyżował ramiona na piersiach.

- Coś mi się zdaje, złotko, że ty sama również masz

małe szanse. Jestem od ciebie znacznie większy i silniej-
szy.

Kpił sobie z niej! Nie traktował poważnie jej słów,

podobnie jak nie przywiązywał wagi do własnej choro-
by! Za taką postawę Reid zapłaci w końcu dużą cenę.
A ponieważ Callie go kocha, zapłaci także ona.

Patrzyła, jak Reid sięga do kieszeni i wyjmuje do

połowy opróżnioną paczkę papierosów. Wyciąga jed-
nego i zapala go. Na jego twarzy malowały się buta i
poczucie męskiej wyższości. Stał z papierosem w ręku i
patrzył na Callie.

background image

135

Nigdy potem nie była w stanie pojąć, dlaczego

wtedy właśnie tak postąpiła. Ze złości? Z miłości? A
może był to tylko zwykły ludzki odruch? W każdym
razie podeszła do Reida i wytrąciła mu papierosa z
ręki, tak że upadł na podłogę. Pochyliła się, podniosła
go z ziemi i zgasiła w popielniczce stojącej na kuchen-
nym stole.

Kiedy spojrzała ponownie na Reida, płonęły jej

policzki.

- Od dziś, do diabła, jest to nie tylko twoje

ż

ycie, lecz także moje - powiedziała drżącymi war-

gami.

Reid przytrzymał ją mocno za ramię.

- Pamiętaj, żebyś nigdy więcej czegoś takiego nie

robiła - syknął z wściekłością. - Odczep się ode mnie

- dodał, żeby wszystko było jasne do końca. - To nie
twoja sprawa.

- Mylisz się. - Callie nie dała za wygraną. - Także

moja. Od chwili, w której zaczął się ten nasz cały...
romans. - Westchnęła głęboko i dokończyła smutnym
głosem: - Stała się moją sprawą od chwili, w której
zakochałam się w tobie.

Rzucił jej nieprzychylne spojrzenie.

-

A od kiedy to fakt pokochania drugiego człowie-

ka daje prawo do ingerowania w jego życie?

-

Nie daje. Nie wtrącam się w twoje sprawy. Ale nie

mogę być biernym obserwatorem i patrzeć spokojnie,
jak się zabijasz. Zależy mi na tobie.

-

I sądzisz, że dlatego możesz się wtrącać w cudze

ż

ycie? - Reid nie czekał na odpowiedź Callie. Z finezją

słonia buszującego w składzie porcelany ciągnął dalej:

- Zdajesz sobie, oczywiście, sprawę z tego, że nigdy nie
powiedziałem, że cię kocham.

background image

136

-

A jak myślisz? - wykrzyknęła Callie, zaciskając

pięść. Podniosła ją do góry z zamiarem uderzenia
Reida, ale szybko opuściła rękę. - Jestem wściekła na
ciebie, bo sprawiłeś, że się w tobie zakochałam!

-

Co to, to nie - zaprotestował lodowatym tonem. -

Ani ja tego nie spowodowałem, ani ty nie sprawiłaś, że
zakochałem się w tobie. Kocham cię, Callie Jean
Foster. I o tym pamiętaj. - Energicznym ruchem
wyrzucił ręce do góry. - Ale zawsze będę robił to, co
zechcę. Pił, palił i czynił wszystko, na co przyjdzie mi
ochota. Miłość do kogoś nie oznacza ani posiadania go
na własność, ani prawa do wprowadzania zmian w
jego życiu. Kochając, akceptuje się drugiego czło-
wieka takiego, jaki jest.

Zapadło milczenie.

- Masz rację - po chwili powiedziała Callie. Jej głos

brzmiał podejrzanie spokojnie. - A więc będziesz
musiał przyjąć do wiadomości między innymi to, że nie
potrafię stać z boku i patrzyć, jak niszczysz swój
organizm. Po prostu nie mogę. Do tej pory starałam się
milczeć. Przez ostatnie kilka tygodni tyle razy za-
gryzałam zęby, że mam dziurki w języku.

Dłużej nie mogła się powstrzymywać.

- To, co robisz, Reidzie, jest chore. Przecież jesteś

człowiekiem rozumnym. Wiesz, że sobie szkodzisz. śe
powoli popełniasz samobójstwo. Nie brzmi to zbyt
sympatycznie, ale to fakt. - Callie zobaczyła, że jej
słowa nie robią na Reidzie prawie żadnego wrażenia.
-Wobec tego żyj, jak chcesz. Twoja wola. Pal, pij i rób,
co ci się żywnie podoba. Ale mnie przy tym nie będzie.
- Odwróciła się i podeszła do drzwi. - Daj znać, jeśli
kiedyś zdecydujesz się zmienić swoje życie. I pamiętaj,
ż

e kocham cię bardzo.

background image

137

-

Poczekaj... - Reid nie mógł uwierzyć, że Callie go

opuszcza. - Złotko, nie mówiłaś serio -dodał niepewnie
się uśmiechając.

-

Mówiłam poważnie - odparła spokojnie. - Ko-

cham cię. Równie dobrze potrafiłabym cię jednak
znienawidzić. Wtedy, kiedy zmarłbyś i zostawiłbyś
mnie samą. Mogłabym wybaczyć ci wiele, prawdę
mówiąc niemal wszystko, ale nie to. Nie chcę znów
przeżywać bezsensownej śmierci. Niczyjej.

-

A może powiesz wreszcie prawdę? - W głosie

Reida zabrzmiał ostrzejszy ton. -Przyznaj uczciwie, że
się boisz. Obawiasz się mnie pokochać. Wygląda na to,
ż

e jesteś zwykłym tchórzem, Callie Jean Foster. Zresz-

tą całe twoje pokolenie jest identyczne. Bez charakteru!

Wzruszyła ramionami. Położyła rękę na klamce.

-

Nie trzeba mieć charakteru, żeby się unicestwić.

Ale trzeba odwagi, żeby żyć. - Otworzyła drzwi.

-

Callie, kochanie! - wykrzyknął Reid. - Jesteś mi

potrzebna. Bez ciebie sobie nie poradzę.

Odwróciła się i popatrzyła na niego wzrokiem,

który odzwierciedlał głęboki ból. Potrząsnęła ze smut-
kiem głową.

- Nigdy nie przypuszczałam, że potrafisz grać

nieczysto - powiedziała martwym głosem.

Po chwili już jej nie było.

Furgonetka odjechała spod domu. Wokół zapano-

wała cisza.

Drżącymi rękoma Reid wyciągnął następnego pa-

pierosa i zapalił go. Stał pośrodku kuchni, zaciągając
się głęboko. Był zły. Okropnie zły. Niech diabli wezmą
tę nieznośną dziewczynę!

Prowadząc furgonetkę Siódmą Aleją, Callie przy-

sięgała sobie, że się nie rozpłacze. Przynajmniej jeszcze

background image

138

nie teraz, podczas tej pięciominutowej jazdy do włas-
nego domu.

Była rozgniewana. Tak bardzo, jak chyba jeszcze

nigdy w życiu. Pełna gniewu i zraniona. Nic dziwnego.
Reid Dillon to czysty szaleniec! Zabijał się i nie myślał
ani o sobie, ani o niej. Z takim człowiekiem nie była
możliwa żadna dyskusja. Dopiero teraz Callie zdała
sobie z tego sprawę. Do Reida nie docierały logiczne
argumenty, nie robiły na nim wrażenia żadne słowa.

A cóż one właściwie znaczą? Nic. Pragnienie zmiany

musi pochodzić od człowieka, którego miałaby ona
dotyczyć. Reid nigdy nie przestanie palić i pić, i nie
zmieni trybu życia, jeśli nie będzie mu na tym zależało.
Dlatego nie powinna rozdzierać szat i martwić się o
coś, na co nie ma wpływu.

Dojechała bezpiecznie do domu. Ściągnęła brudne

ubranie i wzięła gorący prysznic.

Czuła się nieszczęśliwa i odrzucona. śal było jej

zarówno samej siebie, jak i Reida. Od samego począt-
ku wiedziała, że jest typem mężczyzny, w jakim nie
chciałaby się zakochać. I wcale się nie pomyliła. Teraz
jednak myśl ta była niewielką pociechą. Nie dawała
ż

adnej satysfakcji.

Callie wytarła się ręcznikiem i włożyła domowe

wdzianko. Poszła do sypialni i rzuciła się na nie
posłane łóżko. W półprzytomnym stanie przeleżała
popołudnie, wieczór i część nocy. Myślała, rozpaczała
i płakała. Płakała i myślała. Wreszcie, chyba nieco po
północy, udało się jej zasnąć.

Kiedy zadzwonił telefon, bezwiednie, siłą przy-

zwyczajenia, sięgnęła po omacku do budzika i wyłą-
czyła go. Ten dźwięk budził ją niezmiernie od lat. Ale
tym razem dzwonienie nie ustawało.

background image

139

Zdała sobie wreszcie sprawę z tego, że słyszy telefon,

a nie budzik. Przesunęła się na drugą stronę łóżka i
podniosła słuchawkę.

- Halo?

Kto dzwoni w środku nocy? A może to już wczesny

ranek?

-

Callie?

-

Tak - odparła. - Głos docierający z drugiego końca

linii był dobrze znany, ale brzmiał inaczej niż zwykle.

- Callie, jesteś mi potrzebna.
Serce podeszło jej do gardła.

-

Reidzie, co z tobą? Czy dobrze się czujesz? -

spytała zaniepokojona, zapalając równocześnie lampkę
na nocnym stoliku.

-

Nie bardzo, złotko, nie bardzo. Chyba jestem

chory. Mam krwotok.

Oprzytomniała w ciągu sekundy. Usiadła na brzegu

łóżka. Jej serce biło jak oszalałe. Kurczowo zacisnęła
dłoń na słuchawce.

- Zaraz przyjadę. Nie ruszaj się. Zostań tam, gdzie

jesteś.

Słyszała urywany oddech Reida.

-

Chyba nawet nie mógłbym się ruszyć. Trochę mi

słabo.

-

Och! Czekaj spokojnie. Będę za dziesięć minut.

Słyszysz mnie?

-

Tak. Słyszę. Za dziesięć minut - powtórzył jej

słowa.

Głos Reida, mimo że zmieniony, rozpoznałaby

wszędzie i zawsze, gdyby nawet płynął z drugiego
końca świata.

- Odkładam słuchawkę, kochanie - powiedziała

czule. -I już jadę do ciebie.

background image

140

Włożyła błyskawicznie dżinsy i bluzkę. Po chwili

biegła w stronę furgonetki.

Przejechała oba skrzyżowania przy czerwonym

ś

wietle. Dzięki Bogu, o trzeciej nad ranem ruch w

Clarion był niewielki.

Dokładnie dziesięć minut później stała pod drzwia-

mi Reida. Miała klucz, ale ręce trzęsły się jej tak
bardzo, że nie mogła poradzić sobie z otwarciem
zamka.

Musiała się opanować. Musiała zachować spokój i

przytomność umysłu.

Otworzyła wreszcie drzwi i weszła do środka.

Zobaczyła, że w kuchni pali się światło.

- Reidzie! - zawołała.

W mieszkaniu panowała cisza. Callie słyszała tylko
własny głos i tykanie ściennego zegara. Zawołała
jeszcze raz. Donośniej.

-

Reidzie!

-

Jestem tutaj - dobiegła ją cicha odpowiedź.

Znalazła go w łazience na parterze. Siedział trzy-

mając ręce przy twarzy. Był w tym samym ubraniu,
które miał rano na sobie.

Na widok Callie uniósł głowę. Zobaczyła, że jest

blady jak ściana. Przód koszuli miał poplamiony
krwią.

- O mój Boże! - wykrzyknęła mimo woli.
Próbował się uśmiechnąć. Bezskutecznie. Był zlany

potem. Mokra koszula oblepiała tors.

- Co się stało? - spytała niemal szeptem.
W oczach Reida dojrzała ból.

-

Nie wiem. Sądzę jednak, że powinienem jechać

do szpitala.

-

Możesz iść o własnych siłach?

background image

141

- Chyba nie dam rady. Po telefonie do ciebie ledwie

tutaj się przywlokłem.

Nie, nie uda się jej dowieźć Reida samej. Jest zbyt

ciężki. A co będzie, jeśli zemdleje w drodze do furgone-
tki?

- Poczekaj tutaj, wezwę karetkę. - Callie starała się

mówić spokojnie.

Poszła do kuchni i ze stojącego tam aparatu wy-

kręciła numer pogotowia. Łamiącym się głosem poda-
ła nazwisko i adres Reida. Potem zapaliła światło nad
gankiem i zostawiła otwarte frontowe drzwi.

Wróciła do Reida.

- Przyjadą? - zapytał słabym głosem.

- Tak. Niedługo - zapewniła.
Upłynęło parę minut.

I nagle ciszę nocną rozdarł przenikliwy dźwięk

sygnału. W żyłach Callie zmroził krew.

- Złotko... - Reid usiłował coś powiedzieć, ale nie

był w stanie. Brakowało mu i słów, i sił.

Lekko ścisnęła mu ramię.

- Wezmę furgonetkę i pojadę za wami.

Chwilę później sanitariusze sprawnie ułożyli Reida na
noszach i wynieśli do karetki. Jeden z nich zwrócił się
do Callie:

-

Wygląda pani bardzo mizernie. Proszę odpocząć

i się odprężyć, zanim pojedzie pani za nami do szpitala.
Nie chcemy, żeby po drodze stało się pani coś złego.

-

Ma pan rację - szepnęła.

Po chwili znalazła się sama w opustoszałym domu.

Tę noc Callie będzie pamiętała chyba do końca

ż

ycia. Przeżyła prawdziwy koszmar. Udało się jej

dojechać na pogotowie kilka minut po tym, kiedy
karetka przywiozła tam Reida. Potem, jak potrafiła

background image

142

najlepiej, odpowiadała na zadawane pytania. Zastana-
wiała się, czy powinna natychmiast skontaktować się z
rodziną Reida. Postanowiła jednak odłożyć to do rana.

Siedziała sama w poczekalni szpitalnej i patrzyła

przed siebie nie widzącymi oczyma. Potem wstała i
zaczęła chodzić po małym pomieszczeniu. Przemie-
rzyła pokój dziesięć razy. Sto. Może nawet więcej.
Chodziła dopóty, dopóki nie ścierpły jej ramiona i nie
rozbolały nogi.

Tuż tuż przed świtem zza wahadłowych drzwi

wyszedł do niej lekarz w białym kitlu, żeby zamienić
kilka słów. Miał poszarzałą, zmęczoną twarz. Podob-
nie jak Callie, był na nogach całą noc.

Kilka minut później drzwi otworzyły się znowu.

Ukazał się w nich Reid. Wyglądał kiepsko, ale zna-
cznie lepiej niż wtedy, kiedy ostatni raz go widziała.

- Doktor powiedział, że już czujesz się lepiej i mo-

ż

esz wracać do domu - powtórzyła słowa lekarza.

Reid skinął głową i rozejrzał się po pustej salce.

-

Czekałaś tu na mnie całą noc? - zapytał dość

ostrym głosem.

-

Tak. Mną się nie przejmuj, bardzo cię proszę.

Czuję się dobrze. Jestem tylko trochę zmęczona.

W tym momencie uprzytomniła sobie, że Reid jest

zły dlatego, iż widziała go w tak okropnym stanie.
Niezadowolony, że przez całą noc czekała tutaj sama,
aż zrobią mu wszystkie badania i lekarze ustalą
diagnozę.

Uznali, że nic złego mu się nie stało. Zaszkodził

tylko nadmiar szampana i papierosów wypalonych na
pusty żołądek.

Callie bardzo uważała, żeby nie powiedzieć Reidowi:

background image

143

a nie mówiłam? Nie dałoby to jej satysfakcji. Zresztą
była zbyt zmęczona, żeby go pouczać. Słaniała się na
nogach. Nie była nawet w stanie mieć pretensji do
Reida, że z jego powodu spędziła koszmarną noc w
szpitalnej poczekalni.

-

Już świta - powiedział, kiedy opuścili gmach

szpitala i ruszyli w stronę miejsca, w którym Callie
zostawiła furgonetkę.

-

Tak. - Ziewnęła. Ledwie się powstrzymała, żeby

nie oprzeć głowy na ramieniu Reida.

-

Poprowadzę samochód. Jesteś wykończona. -

Reid wyjął kluczyki z rąk Callie.

-

Dobrze - odparła. Jeśli sam chce, niech siada przy

kierownicy.

Po kilku minutach znaleźli się w domu Reida.

Weszli do kuchni.

Zapadło milczenie. Przerwała je Callie.

-

Co robili ci w szpitalu? - spytała bez większego

zainteresowania.

-

Różne badania. Potem obserwowali przez jakiś

czas, dali małe, białe tabletki i powiedzieli, że mam
prowadzić się przyzwoicie. Wreszcie, na szczęście,
odesłali do domu.

-

Naprawdę się przeraziłam - powiedziała Callie.

-

Wiem, złotko. Sam też porządnie się wystraszy-

łem. - Ręce drżały mu lekko, kiedy bezskutecznie
próbował usunąć z koszuli ślady skrzepniętej krwi.

Odwrócił się, otworzył jakąś szufladę i zaczął w niej

szperać. Po chwili wyjął pudełko papierosów. Ściągnął
celofanowy pasek i rozerwał opakowanie.

Callie obserwowała te poczynania. Stała jak wroś-

nięta w ziemię. Nie była w stanie wykrztusić słowa.
Zaczęła powoli odsuwać się od Reida.

background image

144

-

O co chodzi? - zapytał. Zobaczył, jak Callie,

zataczając się, idzie w stronę drzwi. - Złotko, co się
stało?

-

Czas na mnie.

-

Chcesz iść? Dlaczego?

Oczy Callie odzwierciedlały bezmiar rozpaczy i po-

niesionej klęski.

- Czy tego nie widzisz? Czy naprawdę nic nie

rozumiesz? - Zrobiła nieokreślony ruch ręką. - To
wszystko nie ma sensu. Po prostu nie ma sensu.
- Otworzyła drzwi i wyszła z kuchni.

Reid stał bez ruchu. Wpatrywał się w miejsce, w

którym przed chwilą znajdowała się Callie, a potem
opuścił wzrok i popatrzył na rękę, w której tkwił
papieros - takim wzrokiem, jakby dopiero teraz go
zobaczył. Rzucił soczyste przekleństwo i z furią zgniótł
w palcach papierosa, zamieniając go w kupkę tytoniu.

background image

145







ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Callie prowadziła wóz w wariackim tempie. I nagle

zdała sobie sprawę z tego, że nie ma ani po co, ani do
kogo się spieszyć. Zwolniła i zjechała na pobocze
Siódmej Alei. Zatrzymała się, nie wyłączając silnika.
Pochyliła głowę i oparła czoło na kierownicy.

Parę minut temu opuściła jedynego mężczyznę,

jakiego kiedykolwiek kochała. Zostawiła go nie pierw-
szy raz. W ciągu niespełna doby zrobiła to dwukrotnie.

Dlaczego? Dlatego, że była przekonana, iż Reid

sam się unicestwi. Pewnego dnia. Nie dzisiaj i nie jutro,
lecz wtedy, kiedy skumulowane skutki niewłaściwego
trybu życia sprowadzą na niego nieszczęście. Do tego
dnia zostałoby jeszcze wiele czasu na miłość i wspólne
przeżycia. Callie będzie tego bardzo brakowało. Dla-
czego więc już teraz zdecydowała się opuścić Reida?

Nazwał ją tchórzem, zapewne nie bez racji. Obawia-

ła się go kochać? A może po prostu bała się innego
ż

ycia? Gdzie się podziało pokolenie romantyków,

którzy woleli kochać i cierpieć niż nie kochać wcale?
Callie odczuwała strach przed miłością, bo bała się
stracić człowieka, którego pokochała.

Podniosła głowę znad kierownicy i popatrzyła przez

przednią szybę furgonetki. Zanim poznała Reida Dil-
lona, prowadziła spokojne, ustabilizowane życie. Do
jej hermetycznego, bezpiecznego światka Reid wniósł

background image

146

radość, podniecenie i emocje. śyjąc bez niego, będzie
musiała pożegnać się z radością, podnieceniem i emoc-
jami. Pozostanie nadal w bezpiecznym, lecz pustym
ś

wiecie. Nie będzie miała własnego mężczyzny.

Co w tej chwili pozostaje właściwie do zrobienia?

Było to trudne pytanie. Zakochała się przecież po uszy
i nawiązała bliski, intymny stosunek z mężczyzną. Tak
wyglądały fakty. Czy miała więc swobodę wyboru? A
może już go dokonała?

Pokochała Reida Dillona.

Te trzy słowa wyjaśniały w zasadzie wszystko. Czy

mogła więc go opuścić? Czy jej miłość jest tak słaba,
ż

e nie przetrzyma niszczycielskich skutków upływu

czasu, tego, co przyniesie przyszłość? Była Reidowi
teraz bardziej potrzebna niż kiedykolwiek. I sama
także

go

potrzebowała.

Były

to

następne

niezaprzeczalne fakty, które należało wziąć pod
uwagę.

W tym momencie Callie powzięła decyzję. Wiedzia-

ła już, co powinna zrobić.

Wyprostowała się na niewygodnym siedzeniu fur-

gonetki i rozejrzała wokoło.

Zaparkowała samochód mniej więcej w połowie

drogi między domem Reida a własnym. Dzwony na
wieży pobliskiego kościoła obwieszczały właśnie szós-
tą rano. Na szczęście ruch na ulicy panował jeszcze
niewielki. Callie ruszyła. Wracała do Reida. Wracała,
aby odważnie spojrzeć w przyszłość.

Dojechała do skrzyżowania i brawurowo zawróciła

furgonetkę, ocierając kołami o brzeg trotuaru. Miała
teraz przed sobą prostą drogę. Dodała gazu.

Zahamowała przed czerwonym światłem na następ-

nym skrzyżowaniu. I wtedy zobaczyła szarego buicka,
nadjeżdżającego z przeciwnej strony.

background image

147

To był Reid! Wyglądało na to, że jedzie do niej.
Zatrzymali samochody obok siebie. Opuścili szyby.

- Co ty wyczyniasz? - warknął Reid. - Gdzie się

rozbijasz po nocy?

Callie nerwowo postukiwała palcami w kierownicę.

-

Nic. Jadę do... do kogoś.

-

Do kogoś, kogo znam?

-

Tak. Chcę z panem zaraz porozmawiać, panie

Dillon. Załatwimy to w moim domu, czy w pańskim?

-

U mnie - odparł Reid. Był zaskoczony. Bał się, że

Callie w ogóle nie zechce go widzieć, a tu nagle sama
zaproponowała rozmowę. Nic z tego nie rozumiał.

Chwilę później zawrócił buicka i ruszył za Callie.

Podążali teraz oboje w jednym kierunku.

Z uśmiechem w kącikach ust, Reid obserwował

wariacką jazdę kierowcy furgonetki. Była strasznie
zdezelowana, a puszki farby i inne narzędzia klekotały
w tylnej, otwartej części samochodu.

Oba samochody stanęły obok siebie na podjeździe

pod domem. W oczach Callie Reid dostrzegł deter-
minację.

- Zdajesz sobie, oczywiście, sprawę, że oboje

jesteśmy

w

kiepskiej

formie

-

oświadczyła

wyprzedzając go w drzwiach kuchni.

- Nic dziwnego -mruknął pod nosem. -Jest szósta

rano. Nie zmrużyliśmy oka tej nocy.

Zignorowała tę uwagę.

- Zakochałam się, Reidzie Dillon. I wiem, że coś

podobnego przydarzyło się tobie. Co zrobimy z tym
fantem? Chcę znać odpowiedź na to pytanie. - Wierz
chem dłoni Callie przetarła oczy i smutnym wzrokiem
popatrzyła na Reida. - Co... co z nami będzie? -dodała
prawie niedosłyszalnym szeptem.

background image

148

Stał na lekko rozstawionych nogach i trzymał ręce

w kieszeniach.

- Och, czy ty naprawdę uważasz, że taką rozmowę

można prowadzić, mając pusty żołądek? - Westchnął
głęboko.

- Pusty żołądek? - powtórzyła. Znaczenie słów

Reida do Callie nie dotarło.

-

Chodzi o mój pusty brzuch, złotko - wyjaśnił siląc

się na spokój. - O ten sam, który sprawił nam dziś w
nocy tyle kłopotów.

-

Ile chcesz jajek? - spytała szybko.

Poczuła się nagle szczęśliwa. Podeszła szybko do

lodówki. Wyciągnęła karton świeżych, wiejskich jaj,
mleko i masło.

Ta dziewczyna w kuchni zachowuje się wspaniale,

pomyślał rozentuzjazmowany Reid. Uwielbiał obser-
wować zwinne ruchy Callie, kiedy krzątała się między
zlewozmywakiem a stołem kuchennym. Była połącze-
niem dwóch kobiet. Staroświeckiej i nowoczesnej.
Zarówno w kuchni, jak i w łóżku.

- Proszę o dwa jajka. - Reid zaczął wyciągać

sztućce, talerze i filiżanki. Ustawił je na stole. -Wolisz
herbatę czy mleko? - zapytał.

Nastawiła wodę w czajniku.

-Mleko. - Jak przykładnie i nienagannie zachowu-

jemy się teraz oboje, pomyślała Callie, rozbijając
delikatnie ostatnią skorupkę jajka nad rondlem z lekko
wrzącą wodą. Tak jak byśmy zapomnieli o nocnej
awanturze i innych przeżyciach. Instynkt samoza-
chowawczy to cudowna rzecz.

- Śniadanie było świetne. Gotujesz znakomicie

- piętnaście minut później Reid pochwalił Callie, kiedy po
posiłku siedzieli na wprost siebie przy kuchennym stole.

background image

149

- Dziękuję - odparła z uśmiechem. - Zawsze

będziesz u mnie mile widzianym gościem. Kiedy tylko
zechcesz.

Reid odłożył widelec i popatrzył w oczy Callie tak

przenikliwie, że aż to ją zatrwożyło.

-

Właśnie o tym chciałem porozmawiać - powie-

dział poważnym głosem.

-

O moim gotowaniu?

-

Nie. O „kiedy tylko zechcesz". Pragnę, żebyś

wiedziała, jak bardzo jestem ci wdzięczny za pomoc
ostatniej nocy. Chyba ci nawet jeszcze nie podziękowa-
łem.

Callie wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła dłoni

Reida.

-

Wiesz przecież, że możesz zawsze na mnie liczyć.

Odwrócił głowę, popatrzył w okno, a potem pono-

wnie na Callie. W jego oczach dojrzała refleksy słońca.

- Jesteś mi potrzebna, Callie. Na zawsze.

Jego niski głos sprawił, że zadrżała. A to, co mówił,

było wyznaniem miłości.

- Wczoraj wygadywałem różne okropne rzeczy.

Puścił rękę Callie i zrobił się niespokojny. Zauważy-

ła jednak, że starym zwyczajem nie sięgnął po papiero-
sa.

-

Ja też robiłam to samo - przyznała drżącym

głosem. - Chyba oboje tego żałujemy. Spróbujmy
wybaczyć sobie i zapomnieć.

-

Nie! - wykrzyknął Reid. Chwycił Callie za rękę. -

Nie chcę zapominać tego, co usłyszałem, bo trafiłaś w
dziesiątkę! Masz rację, kochanie, że to życie wymaga
odwagi. Zabijałem się powoli, ponieważ nie chciałem
dopuścić myśli, że może mi się stać coś złego. To chyba
męska cecha. - Ściskał teraz mocno dłoń Callie.

background image

150

- Jesteś mi potrzebna. Nie na dziś czy jutro, lecz na
wszystkie dni i noce, które są przed nami. Na za-
wsze.

Łzy, które ukazały się w oczach Callie, były łzami

radości.

- Czy jesteś tego pewny? - spytała.

-Tak, moja słodka. Pomóż mi zdobyć wszechświat.

I siebie.

Callie oparła głowę na rękach.

- Miałeś rację. Od początku wiedziałeś -powiedziała

zduszonym głosem - że kocha się ludzi takimi, jacy są.
Miałeś rację - powtórzyła. - To ja się myliłam.

- Podniosła głowę i wzrokiem pełnym miłości popa-
trzyła na Reida. - Nie będę próbowała cię zmienić.
Chcę być z tobą na dobre i na złe, razem stawiać czoło
przeciwnościom losu. Czy przebaczysz mi tchórzost-
wo? Czy wybaczysz ucieczkę? Bałam się swojej miłości,
ale mam to już poza sobą. Chcę cieszyć się dniem
dzisiejszym.

- A co z jutrem? - zapytał Reid. Wstał i obszedł stół

dokoła. Wziął Callie za rękę i podniósł ją z krzesła.

-

Zobaczymy - odparła, patrząc mu z czułością w

oczy. - Teraz liczy się tylko ta chwila.

-

To chodź do łóżka. - Nie czekając na odpowiedź

pociągnął ją za sobą, ku schodom na piętro.

- Dobrze, kochany. - Callie nie była w stanie

powstrzymać ziewnięcia. - Chodźmy. Marzę o tym,
ż

eby wreszcie zasnąć.

- Nie miałem na myśli spania - mruknął pod nosem

Reid, kiedy stanęli w drzwiach sypialni.

Pomógł Callie się rozebrać i położył ją do łóżka.

Potem zdjął szybko ubranie i wyciągnął się obok niej.
Zasnęli w pełnym świetle budzącego się nowego dnia...

background image

151

Callie otworzyła powoli oczy. Było późne popołu-

dnie. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Reid przygląda
się jej uważnie brązowozłotymi oczyma, które od
początku tak bardzo ją intrygowały.

-Spałaś prawie dziesięć godzin -powiedział

głosem, w którym przebijała nuta zniecierpliwienia.
Przysunął się do Callie i objął ją mocno ramieniem. -
Nic zresztą dziwnego. Po takich przeżyciach byłaś
wykończona.

-Ty też miałeś wszystkiego dość - szepnęła roze-

spana. Z trudem otworzyła szerzej oczy i popatrzyła z
bliska na Reida. Był zadumany.

-O czym myślisz? - spytała. Dotknęła lekko

palcem jego zmarszczonych brwi.

-

Mamy pewien problem, złotko - odparł, zde-

jmując z twarzy jej rękę i przykładając do ust.

Callie stała się niespokojna.

- Masz problem? - powtórzyła.

-Aha - potwierdził. - Jest nas dwoje, a mamy aż

trzy domy. Dwa w Clarion i jeden w Pittsburghu.
Kiedy się pobierzemy, wystarczy nam tylko jeden.
Coś trzeba będzie zrobić z pozostałymi.

-Masz rację - szepnęła. Z Reidem mogłaby zamie-

szkać nawet w lepiance. To oczywiste, że przykro
będzie zostawić własny domek i ukochany ogród.
Przysięgła sobie jednak, że już nigdy przedmioty ani
przyroda nie staną się dla niej ważniejsze niż
człowiek.

- Ten problem jest łatwo rozwiązać. - Callie

przycisnęła wargi do kącika ust Reida. - Sprzedam
dom w Clarion i przeniosę się do Pittsburgha.

-Zrobisz to dla mnie?
-Oczywiście, głuptasie. - Roześmiała się radośnie.
W oczach Reida dojrzała teraz prawdziwe
szczęście.

Objęła go i przyciągnęła mocno do siebie.

background image

152

- Kochany, przecież wiesz, że dla ciebie byłabym

gotowa zrezygnować ze wszystkiego. - Odkrywała
przed nim serce. - Poza tobą nic się nie liczy. Prawdę
mówiąc, nieco inaczej wyobrażałam życie z mężczyz-
ną, ale mówi się trudno. I wcale nie jestem pewna, czy
chciałabym coś zmieniać... - Przeciągnęła językiem
wzdłuż warg Reida. Ogarnęło ją podniecenie. Od
sunęła głowę i przymrużonymi oczyma popatrzyła na
leżącego obok mężczyznę. - Wygląda jednak na to, że
mamy inny, większy problem niż uporanie się z doma-
mi.

-Jasne. - Przyciągnął Callie mocno do siebie, dając

do zrozumienia, że wie dobrze, o co chodzi.

-

Zrozumiałeś mnie opacznie - zaprotestowała ze

ś

miechem. - Problem polega na tym, że jest nas tylko

dwoje, a mamy w piwnicy aż trzy wschodnie dywany.

-

No to postaramy się o trójkę dzieci i pewnego

pięknego dnia każde dostanie w spadku po jednym -
zaproponował Reid.

-

A czy nie byłoby łatwiej po prostu wyrzucić te

szmaty? - szepnęła, świadoma coraz intensywniejszych
pieszczot Reida.

- Może łatwiej, ale mniej zabawnie - odrzekł

stłumionym głosem. Całował teraz jej piersi.

- Punkt dla ciebie. - Callie jęknęła pod wpływem

dotyku rąk Reida.

Leżeli teraz nago na łóżku, oświetleni promieniami

popołudniowego słońca przenikającego przez koron-
kowe firanki.

Reid uniósł głowę i oparł się na łokciach.

- Złotkę, jestem jeszcze ci winien tysiąc dolarów.

Sprytny biznesmen dorzuciłby do tego parę centów

background image

153

i pewnego dnia zainwestował... powiedzmy w sklep z
antykami.

-

Powiedzmy - powtórzyła Callie. - Gdyby udało

mu się znaleźć właściwego wspólnika, który poprowa-
dzi cały interes.

-

Och, to chyba jest do załatwienia -mruknął Reid,

odrywając na chwilę wargi od gładkiej skóry Callie.

-

Dla sprytnego biznesmena nie będzie to żaden

problem:. - Callie odsunęła usta od rozgrzanej szyi
Reida.

-

A czy wiesz, kochanie, że nie dopuszczę do tego,

ż

ebyś sprzedała swój domek? Jest przecież nieodłączną

częścią ciebie. Sądzę, że będzie najlepiej, jeśli po-
zbędziemy się domu po dziadkach, a twój zostawimy
jako miejsce na weekendowe wypady i wakacje.

-

Och, jesteś wspaniały! Cudowny! - Serce Callie

wypełniła głęboka wdzięczność. - Dziękuję!

Reid popatrzył na nią z czułością.

-Musimy szybko załatwić formalności. Nie zamie-

rzam ryzykować, że znów mi uciekniesz. Czy zgadzasz
się zostać moją żoną, Callie Jean Foster? Na zawsze.
Na dobre i na złe. Ze swojej strony przyrzekam, że
postaram się być mężem dobrym i troskliwym. Za-
dbam nie tylko o ciebie, lecz także o... siebie. No cóż -
westchnął głęboko z udawaną rezygnacją - unormuję
tryb życia. Będę jadł zdrowsze potrawy. Postaram się
nie palić i nie pić alkoholu. Spróbuję, złotko.

- Reidzie... - zaczęła Callie. Przygniatał ją teraz

całym ciałem. Poruszyła się niespokojnie.

-Pozwól mi mówić. Jeszcze nie skończyłem - prze-

rwał jej Reid. Znowu westchnął. Cała ta sprawa
wymagała więcej wysiłku, niż się spodziewał. - A ty?
Czy będziesz mnie kochała?

background image

154

-Tak. Zawsze! - zapewniła gorąco, zanim zamknął

jej usta swoimi wargami.

Pocałunek był cudowny.

W ramionach Reida czuła się szczęśliwa i bezpiecz-

na. Pragnęła tego mężczyzny. Już teraz wiedziała na
pewno, że to na Reida Dillona czekała całe życie.

Oderwał na chwilę wargi od jej ust.

-

Od dziś nie musisz się niczego bać - powiedział,

przyciągając Callie mocno do siebie. - Zapamiętaj to
sobie na zawsze. Zawsze będę obok. Wystarczy, że
sięgniesz ręką.

-

Przyrzeknij - poprosiła.

- Przyrzekam. Sięgnij po mnie, kochanie. Weź

mnie. Całego.

- Bardzo cię pragnę, Reidzie. Chcę cię. Całego.
Zamilkli, bo dalsze słowa miłości zastąpiła rozkosz

wzajemnego oddania.

Znaleźli się we własnym zaczarowanym świecie, w

którym było wszystko, co najpiękniejsze. Egzotyczne
orchidee, szczyty gór i przestworza oceanów. Te
przeżycia były ich wspólnym pragnieniem, a zarazem
najgłębszym sekretem.

Upłynęło wiele czasu, zanim powrócili na ziemię.

Ostatnie promienie słońca stojącego nisko nad hory-
zontem złociły ich obnażone ciała.

-

Jak się czujesz? - zapytał Reid.

-

Hmm - odparła Callie.

-Aż tak dobrze? - Roześmiał się radośnie. -Ja czuję

się świetnie. Wspaniale.

-

Jak zawsze - mruknęła, odwracając się na bok.

-

Mogę przenosić góry! - entuzjazmował się Reid.

Pocałował Callie i całym ciałem przylgnął do jej

pleców.

background image

155

-

Co ty właściwie robisz? - spytała, czując nowe

pieszczoty.

-

Sądziłem, że to oczywiste - odrzekł ze śmiechem i

znów zaczął ją całować.

-

Jesteś pewny, że... że wolno ci znów to robić? -

zapytała. Rzeczywiście niepokoiła się o samopoczucie
Reida.

Wziął ją w ramiona i popatrzył jej w oczy.
- Wierz mi, złotko. Jesteś dokładnie tym lekarst-

wem, jakie doktor mi zalecił. Wierz mi.

Uwierzyła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sen na jawie, Wiersze
Sen na pogodne dni, teksty różniaste
Droga śmierci na jawie, KATECHEZA W SZKOLE, scenariusze
Śniąc we śnie i na jawie, ezoteryka, RÓŻNE TEKSTY BUDDYJSKIE
Poszukiwania piramidy Majów na Jawie D H Childresss
na jawie chyba snie
Sny na jawie Diana Palmer
Sen na pogodne dn 1i
Bo wciąż na jawie widzę
250 Simms Suzanne Smak ryzyka 03 Szaleństwa panny Harrington
242 Simms Suzanne Smak ryzyka 02 Największy skarb
061 Simms Suzanne Byle nie Ślub
Silverberg Robert Trip na jawie
Palmer Diana Sny na jawie
Beata Bartelik Sen Na Pogodne Dni

więcej podobnych podstron