W snach
Przyjdziesz do mnie we śnie, a następnie
W ciągu dnia powrócę do zdrowia.
Wówczas noc będzie wynagrodzeniem
Beznadziejnej tęsknoty za dnia.
Matthew Arnold, Longing
Świadomość przyszła i przeszła w hipnotyzujący rytm, jak morze pojawiało się i znikało na
pokładzie łodzi w trakcie sztormu. Tessa wiedziała, że leży w łóżku na szorstkim białym
prześcieradle na środku długiego pokoju. Były tu inne łóżka, wszystkie takie same. Okna,
wysoko nad nią, pozostawiały ją w cieniu, by powoli rozjaśniać się w krwawe światło. Za-
mknęła swoje oczy ponownie, a ciemność nadeszła natychmiast.
Obudziła się słysząc szept czyjegoś głosu i zatroskaną twarz unosząca się nad nią. Była to
Charlotte, której włosy były jak zawsze starannie upięte, a obok niej stał Brat Enoch. Jego
pokryta bliznami twarz nie była już przerażająca. Mogła słyszeć jego głos w swoich myślach.
Rana na jej głowie jest powierzchowna.
- Ale zemdlała. - powiedziała Charlotte. Ku zaskoczeniu Tessy, słyszała prawdziwy strach i
lęk w jej głosie. - Ten cios w głowę...
Zemdlała z powodu powtarzających się wstrząsów. Mówiłaś, że jej brat umarł w jej ramio-
nach? I najprawdopodobniej myślała, że Will także umarł. Mówiłaś, że przykrył ją swoim
ciałem kiedy była eksplozja. Jeśli by zmarł, oddałby swoje życie za nią. To dość ciężkie
brzemię do udzwignięcia.
- Myślisz, że wydobrzeje?
Kiedy jej ciało i dusza wypocznie, obudzi się? Nie mogę powiedzieć, kiedy to się stanie.
- Moja biedna Tessa. - Charlotte lekko dotknęła twarz Tessy. Jej ręce pachniały mydłem cy-
trynowym. Nie ma teraz nikogo na świecie.
Ciemność powróciła i Tessa popadła w nią, wdzięczna za odpoczynek od światła i myśli.
Popadła w nią, pozwalając, by ciemności owinęła ją jak koc, by unosiła ją jak góra lodowa
niedaleko wybrzeża Lablador, otulona światłem księżyca przez lodowatą, czarną wodę.
Gardłowy krzyk bólu spowodował, że odcięła się od swojego mrocznego snu. Leżała skulo-
na na boku, zaplątana w pościeli. Kilka łóżek dalej od niej leżał na brzuchu Will. Zdała sobie
sprawę, że chociaż jest w stanie otępienia, poczuła słaby szok. Był najprawdopodobniej nagi:
prześcieradło dosięgało do jego tali, a jego plecy i klatka piersiowa były odsłonięte. Jego ra-
miona leżały na poduszce pod nim, tak samo jak głowa, a jego ciało było napięte jak cięciwa
łuku. Białe prześcieradło było mokre od jego krwi.
Brat Enoch stał po jednej stronie jego łóżka, a po drugiej Jem, tuż koło głowy Willa, mając
na twarzy niewysłowiony niepokój.
- Will. - powiedział Jem. - Will, jesteś pewny, że nie chcesz mieć kolejnej runy leczenia?
- Nie... Wystarczą. - Will syknął przez zęby. - Po prostu... Zostaw.
Brat Enoch poniósł coś, co wyglądało jak ostra para srebrnych Szczypczyków. Will przełknął
ślinę i schował swoją głowę między ramiona, a jego włosy były zadziwiająco ciemnie wzglę-
dem białego prześcieradła. Jem wzdrygnął się, jakby mógł odczuwać ból, kiedy szczypce zna-
lazły się głęboko w plecach Willa. Jego ciało naprężyło się na łóżku, a mięśnie napięły pod
skórą. Krzyk cierpienia był krótki i stłumiony. Brat Enoch odłożył narzędzie, w którym znaj-
dował się zakrwawiony odłamek.
Jem wsunął swoje ręce w dłoń Willa. - Chwyć moje palce. To pomoże w bólu. Zostało jesz-
cze kilka..
- Aatwo ci mówić - Will wydyszał, ale dotyk dłoni jego parabatai wydawał się nieco go zre-
laksować. Wygiął się w górę na łóżku, a jego łokcie wbiły się w materac. Jego oddech prze-
szedł w krótkie dyszenie. Tessa wiedziała, że powinna odwrócić wzrok, ale nie mogła. Zdała
sobie sprawę, że nigdy nie widziała tak wiele męskiego ciała wcześniej, nawet Jem a. Złapała
się na tym, że jest zafascynowana mięśniami Willa pod jego gładką skórą, tym jak napinają
się na ramionach, rękach, na brzuch, który unosił się przy jego oddechu.
Szczypczyki błysnęły znowu i Will wsunął znowu swoje ręce w dłonie Jem a, które były
blade. Krew napłynęła i rozlała się na jego nagi bok. Nie wydał żadnego dzwięku, chociaż
Jem wyglądał blado i chorowicie. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć ramienia Willa, ale
cofnął ją i zagryzł wargę.
Wszystko to, ponieważ Will przykrył moje ciało swoim, by mnie chronić - pomyślała Tessa.
Jak powiedział brat Enoch, to było naprawdę ciężkie do zniesienia.
***
Leżała na swoim wąskim łóżku w starym pokoju w mieszkaniu w Nowym Jorku. Przez okno
mogła zobaczyć szare niebo, dachy na Manchatanie. Leżała na nią jedna z patchworkowych
kołder ciotki. Chwyciła ją, kiedy drzwi się otworzyły i sama ciotka weszła przez nie. Wiedząc
to, co Tessa wiedziała już, zauważyła podobieństwo. Ciotka Harriet miała niebieskie oczy,
wyblakłe jasne włosy, nawet kształt jej twarzy był taki jak Nate a. Z uśmiechem podeszła i
pochyliła się nad Tessą, kładąc rękę na jej czole, która była zimna w porównaniu z gorącą
skórą Tessy.
- Tak bardzo przepraszam wyszeptała Tessa. - Za Nate a. To moja wina, że umarł.
- Cii... powiedziała jej ciotka. - To nie twoja wina. To jego i moja wina. Zawsze czułam się
winna, Tessa. Wiedząc, że byłam jego matką, ale nie będąc w stanie powiedzieć mu o tym.
Pozwoliłam mu odejść bez niczego, czego chciał, dopóki nie został zepsuty przez oszczędno-
ści. Jeśli bym mu powiedziała, że to ja jestem jego prawdziwą matką, nie poczułby się tak
zdradzony, kiedy odkrył prawdę i nie obróciłby się przeciwko nam. Kłamstwa i sekrety Tessa,
były jak rak w jego duszy. Jadły wszystko to, co było w nim dobre i zostawiały tylko znisz-
czenie.
- Bardzo za tobą tęsknie - Powiedziała Tessa. - Nie mam teraz rodziny..
Jej ciotka pochyliła się, żeby pocałować ją w czoło. - Masz więcej rodziny niż myślisz.
- Teraz prawie na pewno stracimy Instytut - powiedziała Charlotte. Nie brzmiała jak ktoś
załamany, ale zdeterminowany. Tessa widziała to, jakby była duchem, poza ciałem, patrząc z
góry jak Charlotte i Jem stoją u stóp jej łóżka. Tessa mogła widzieć siebie, śniącą, jej ciemne
włosy rozsypane jak
Wachlarz na poduszce. Will spał kilka łóżek dalej, a jego plecy przepasane były bandażami i
czarnymi runami Iratze z tyłu szyi. Sophie, w białym czepku i ciemnej sukience odkurzała
parapety. - Straciliśmy Nathaniela Gray a nasze zródło, jeden z naszych okazał się szpiegiem
i nie
Jesteśmy bliżej znalezienia Mortmaina niż byliśmy dwa tygodnie temu.
- Po tym wszystkim, co zrobiliśmy, czego się nauczyliśmy? Clave zrozumie...
- Nie zrozumieją. Są już u kresu wytrzymałości, jestem zaniepokojona. Równie dobrze mogę
pójść do domu Benedykta Lightwood a i przepisać Instytut na jego nazwisko. Skończyć z
tym.
- Co Henry na to wszystko powiedział? spytał Jem. Nie był już w stroju Nocnego Aowcy,
tak jak Charlotte. Założył białą koszulę i brązowe płócienne spodnie, a Charlotte była w jed-
nej z jej płowych, ciemnych sukienek. Chociaż odwrócił dłoń, Tessa widziała, że nadal była
splamiona zaschniętą krwią Willa.
Charlotte parsknęła jak na damę nie przystało.
- Och, Henry - powiedziała, brzmiąc na wyczerpaną. - Myślę, że przeżywa szok, że jedna z
jego maszyn działa prawidłowo, dlatego nie wie, co ze sobą zrobić. I nie może się zmusić,
żeby tutaj przyjść. Myśli, że to jego wina, że Will i Tessa są ranni.
- Bez tej maszyny bylibyśmy wszyscy martwi, a Tessa byłaby w rękach Mistrza.
- Proszę bardzo, wyjaśnij to Henriemu. Ja przestałam próbować.
- Charlotte - głos Jem a był miękki. - Wiem, co mówią ludzie. Wiem, że słyszałaś wiele
okrutnych plotek. Ale Henry cię kocha. Kiedy myślał, że zostałaś ranna w magazynie herbaty,
prawie oszalał. Rzucił się na maszynę...
- James - Charlotte poklepała Jem a w ramię. - Doceniam twoją próbę pocieszenia mnie, ale
kłamstwa nigdy nie działają na nikogo dobrze. Dawno temu zaakceptowałam to, że Henry na
pierwszym miejscu stawia swoje wynalazki, a na drugim mnie - jeśli w ogóle.
- Charlotte - powiedział ze znużeniem Jem, ale zanim mógł dokończyć, Sophie przesunęła się
tak aby stanąć między nimi, z brudną ściereczką w dłoni.
- Pani Branwell - powiedziała cichym głosem - Mogłabym pomówić z panią moment?
Charlotte spojrzała na nią zdziwiona. - Sophie...
- Proszę.
Charlotte położyła rękę na ramieniu Jem a i powiedziała coś cicho do jego ucha, a potem
skinęła głowa w stronę Sophie.
- Dobrze. Chodz ze mną do salonu.
Kiedy Charlotte opuściła pokój razem z Sophie, Tessa zrozumiała, ku jej zdziwieniu, że
Sophie jest chudsza od pani domu. Obecność przy niej Charlotte była tak niewielka, że często
nie pamiętała jaka mała jest. Była tak wysoka, jak Tessa i smukła jak wierzba. Tessa zobaczy-
ła ją znowu w myślach z Gildeonem Lightwoodem przyciśniętą do ściany korytarza i znowu
zaczęła się martwić.
Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Jem pochylił się do przodu tak, że jego ramiona prawie
dotykały nóg mosiężnego łóżka Tessy. Patrzył na nią lekko uśmiechnięty, chociaż trochę
krzywo. Jego ręce wisiały luzno wzdłuż jego ciała i miał zaschniętą krew na kostkach i pod
paznokciami.
- Tessa, moja Tessa - powiedział cichym głosem, usypiającym jak jego skrzypce. - Wiem, że
nie możesz mnie usłyszeć. Brat Enoch powiedział, że nie jesteś poważnie ranna. Nie mogę
powiedzieć, że mnie to uspokoiło. Jest tak, jak wtedy, kiedy Will zapewnia mnie, że tylko
trochę zgubiliśmy drogę. Wiem, że to oznacza, że nie będziemy widzieć znajomych ulic przez
następne kilka godzin.
Zniżył swój głos tak, że Tessa nie była pewna czy następne słowa powiedział naprawdę, czy
to tylko część jej snu. Ciemność przyciągała ją, choć próbowała walczyć.
- Nigdy o tym nie myślałem kontynuował O zagubieniu się. Zawsze myślałem, że ktoś nie
może się naprawdę zgubić, jeśli wie, że ktoś inny zna drogę do jego serca. Ale boje się, że
mogłem się zagubić bez poznania twojego - Zamknął oczy i zobaczyła jak cienkie są jego
powieki, jak pergamin, i jak zmęczony musiał być.
- Woai ni, Tessa. - Wyszeptał. - Wo bu xiang shi qu ni.
Wiedziałaby bez wiedzy, którą teraz posiadała, co te słowa znaczyły.
Kocham cię.
I nie chce cię stracić
Ja też nie chcę cię stracić - chciała powiedzieć, ale słowa nie chciały wyjść z jej ust. Zamiast
tego przyszło znużenie i ciemna fala ukryła ją w ciszy.
***
Ciemność.
W celi było ciemno, a Tessa była pełna uczuć samotności i strachu. Jessamine leżała w wą-
skim łóżku, a jej jasne włosy w strąkach opadały na ramiona. Tessa zarówno unosiła się nad
nią jak i dotykała jej myśli. Czuła wielki ból i poczucie straty. Jakoś Jessamine wiedziała, że
Nate umarł. Wcześniej, kiedy Tessa próbowała dotknąć myśli dziewczyny, spotkała opór, ale
teraz czuła tylko rosnący smutek, jak kropla czarnego tuszu rozpływającego się w wodzie.
Brązowe oczy Jessie otworzyły się, wpatrując w ciemność. Nie mam nic. Słowa były tak
czyste jak dzwonek w myślach Tessy. Wybrałam Nate a zamiast Nocnych Aowców, a teraz
on jest martwy. Mortmain będzie chciał mojej śmierci, Charlotte pogardza mną. Przegrałam i
straciłam wszystko.
Tessa patrzyła, jak Jessamine wyciąga mały rzemyk przez szyję. Na jego końcu zawieszony
był złoty pierścień z błyszczącym białym kamieniem - diamentem. Ściskając go między pal-
cami, zaczęła używać diamentu do wydrapania napis na kamiennej ścianie.
JG.
Jasmine Gray.
Jeśli napisała więcej, Tessa nigdy się tego nie dowie. Nagle Jessamine cisnęła kamień, a on
rozbił się o ścianę. Uderzyła ręka w ścianę drapiąc nią paznokciami. Tessa nawet nie musiała
dotykać myśli Jessamine, żeby wiedzieć, co ona ma na myśli. Nawet diament nie był praw-
dziwy. Przy niskim płaczu Jessamine przekręciła się i ukryła twarz w szorstkim kocu.
***
Kiedy Tessa znowu się obudziła, było ciemno. Słabe światło gwiazd wpadało przez wysokie
okna, a na stole koło jej łóżka leżało magiczne światło. Obok niego stał kubek z herbatą zio-
łową, z którego wydobywała się para i mały talerzyk ciastek. Podniosła się do pozycji siedzą-
cej, żeby sięgnąć po kubek i zamarła.
Will siedział na łóżku obok niej, ubrany w luzną koszulkę, spodnie i czarny szlafrok. Jego
skóra była blada w świetle gwiazd, ale nawet to światło mroku nie mogło wpłynąć na niebie-
skość jego oczu.
- Will - powiedziała zaskoczona. - Dlaczego nie śpisz?
Czy on patrzył na mnie jak spałam? Pomyślała. To było dziwne i zaliczało się do cech, które
nie lubiła u Willa.
- Przyniosłem ci herbatę ziołową - powiedział trochę twardo. - Brzmiałaś, jakbyś miała
koszmar.
- Naprawdę? Nie pamiętam, o czym śniłam - Zsunęła z siebie przykrycie, myśląc, że jej ko-
szula bardziej ją przykrywa.
- Myślałam, że uciekam w śnie - że prawdziwe życie było tylko koszmarem, a sen miejscem,
gdzie mogę zyskać spokój.
Will podniósł kubek i usiadł koło niej na łóżku. - Proszę. Wypij to.
Wzięła od niego posłusznie filiżankę. Herbata ziołowa miała gorzki smak, ale atrakcyjny,
podobny do skórki cytryny.
- Co spowoduje? - Spytała.
- Uspokoi cię. - Odpowiedział Will.
Spojrzała na niego czując smak cytryny w ustach. Wyglądał jak mgła w jej wizji, jakby był
ze snu.
- Jak obrażenia? Bolą?
Pokręcił głową.
-, Kiedy cały metal został wyjęty, mogli narysować Iratze - powiedział. - Rany nie są kom-
pletnie wyleczone, ale się leczą. Jutro będę miał tylko blizny.
- Jestem zazdrosna - wzięła kolejny łyk herbaty. Wróciły jej zawroty głowy. Dotknęła banda-
ży na czole. - Wierzę, że minie trochę czasu zanim będę mogła to ściągnąć.
- W międzyczasie możesz cieszyć się wyglądem pirata.
Zaśmiała się niepewnie. Will był dostatecznie blisko niej, żeby mogła poczuć ciepło emanu-
jące z jego ciała. Był rozgrzany.
- Masz gorączkę? - Zapytała zanim się powstrzymała.
- Iratze podnosi temperaturę ciała. To część leczenia.
- Och - powiedziała. Był tak blisko niej, że miała wrażenie, że wysyła dreszcze przez nerwy,
ale była zbyt lekkomyślna, żeby teraz się odsunąć.
- Tak mi przykro z powodu twojego brata - Powiedział cicho, a jego oddech musnął jej włosy.
- Nie powinno ci być przykro. - rzekła z goryczą. - Wiem, że myślisz, że na to zasłużył.
Prawdopodobnie zasłużył.
- Moja siostra umarła. Umarła i nic nie mogłem zrobić - Odparł z żalem w głosie. - Tak mi
przykro z powodu twojego brata.
Spojrzała na niego. Jego oczy, duże i niebieskie, jego perfekcyjna twarz, usta w kształcie
łuku, których kąciki były obrócone w dół w trosce. Trosce o nią. Jej skóra była gorąca i mo-
kra, jej głowa lekka, jakby pływała.
- Will - wyszeptała. - Will, czuje się dziwnie.
Will pochylił się, aby odstawić kubek na stół, a jego ramię otarło się o jej ramie. - Mam
przyprowadzić Charlotte?
Potrząsnęła głową. Śniła. Teraz była tego prawie pewna: miała to samo uczucie, jakby była
w swoim ciele, a jednocześnie nie. To samo uczucie, kiedy śniła o Jessamine. Świadomość, że
był to sen, sprawiło, że była odważniejsza. Will był ciągle pochylony do przodu, jego ramię
wyciągnięte: wtuliła się w niego, opierając głowę na jego ramie i zamknęła oczy. Czuła jak
zadrżał z zaskoczenia.
- Zraniłam cię? - Wyszeptała, z opóznieniem przypominając sobie o jego plecach.
- Nie obchodzi mnie to - powiedział ciepło. - Nie obchodzi.
Jego ramiona oplotły ją i trzymały: czuła od niego zapach potu, krwi, mydła i magii. Nie było
tak jak na balkonie, gdzie ogarnął ich ogień i pragnienie. Trzymał ją ostrożnie, dotykając po-
liczkiem jej włosów. Trząsł się, kiedy jego pierś wznosiła się i opadała, kiedy niepewnie wsu-
nął palce pod jej brodę i uniósł twarz..
- Will - powiedziała Tessa. - Już dobrze. Nie ma znaczenia, co robisz. Śnimy, wiesz o tym.
- Tess - Will brzmiał jakby był zaniepokojony. Jego ramiona oplotły ją mocniej. Czuła ciepło,
miękkość i miała zawroty głowy. Jeśli tylko Will byłby taki naprawdę, pomyślała, taki jak w
śnie. Aóżko falowało pod nią jak łódka dryfująca na morzu. Zamknęła oczy i pozwoliła wcią-
gnąć się ciemności...
***
Nocne powietrze było zimne, mgła była gęsta, a żółto - zielone, światła dochodziły ze spora-
dycznie stojących lamp gazowych, między którymi w dół ulicy King Road, szedł Will. Adres,
który dał mu Magnus był na Cheyne Walk, na dole obok Chelsea Embanlment. Will mógł
poczuć znajomy zapach rzeki, pyłu, wody, brudu i zgnilizny.
Próbował uspokoić serce, od kiedy znalazł kartkę od Magnusa, starannie złożoną na tacy, na
stole tuż przy jego łóżku.
Nie było na niej nic, a tylko nabazgrane: 16 Chayne Walk. Will znał to miejsce i jego okolice.
Chelsea, w pobliżu rzeki, było popularnym miejscem spotkań artystów i literatów, a okna
publicznych domów, które mijał zajaśniały na żółto, jakby na powitanie. Zawirował płasz-
czem wokół siebie i odwrócił się do kąta, wybierając drogę na południe. Jego plecy i nogi
nadal do bolały od urazu, który był trwały, mimo Iratze. Był to ból, podobny do ukąszeń dzie-
siątek pszczół, a jednak on tego nie dostrzegał. Umysł miał pełen był możliwości. Co Magnus
odkrył? Na pewno nie wezwałby Willa gdyby nie było powodu, prawda? Jego ciało było peł-
nie wspomnień Tessy, jej dotyku, zapachu. Co dziwne, to, co przebiło się bardziej przez jego
serce i duszę, to wspomnienie jej warg na swoich podczas balu, ale sposób, w jakim pochyliła
się dzisiaj do niego, jej głowa na jego ramieniu, jej miękki oddech na jego szyi jakby całko-
wicie mu ufała. Dałby jej wszystko, co miał na świecie i wszystko, co kiedykolwiek posiadał,
żeby tylko leżeć obok niej na wąskim łóżku w ambulatorium i trzymać ją kiedy spała. Odsu-
wanie się od niej było jak odciąganie od własnej skóry, ale musiał to zrobić. Tak jak zawsze.
Tak jak zawsze musiał odpychać siebie od tego ,czego pragnął. Ale może po dzisiejszym wie-
czorze...
Skończył o tym myśleć zanim utkwiłoby to w jego umyśle na dobre. Lepiej o tym nie myśleć;
lepiej nie mieć nadziei a potem być rozczarowaniem.
Rozejrzał się dookoła. Był na Cheyne Walk, z pięknymi domami z gregoriańskimi fasadami.
Patrzyła się naprzeciwko domu o numerze 16. Był to wysoki budynek z żelaznym ogrodze-
niem i wystających na zatokę oknami. Do ogrodzenia była przymocowana bogato zdobiona
brama - była otwarta, więc Will wsunął się do środka i ruszył do frontowych drzwi gdzie za-
dzwonił dzwonkiem.
Ku jego zdziwieniu nie otworzył ich lokaj, tylko Woolsey Scott, jego splecione włosy sięgały
ramion. Miał na sobie ciemnozielony szlafrok z chińskim brokatem nad parą ciemnych spodni
i nagą pierś. Na jednym oku znajdował się oprawiony w złoto monocykl. W lewej ręce trzy-
mał fajkę i obejrzał Willa od stóp do głów, zrobił wdech wypuszczając chmurę słodko pach-
nącego i wywołującego kaszel dymu.
- Wreszcie się złamałeś i przyznasz, że się we mnie zakochałeś, prawda? - Zapytał Willa -
lubię niespodziewane deklaracje o północy. - Oparł się o framugę drzwi i machnął ręką z
pierścieniem - no dalej, zrób to.
Na chwilę Will stał oniemiały. Był w pozycji, w jakiej znajdował się często i musiał przy-
znać, że nie lubił tego.
- Och, zostaw go, Woolsey, rzekł znajomy głos z wnętrza domu - Magnus, śpieszący koryta-
rzem. Szedł zapinając mankiety koszuli, przeszedł do przodu, jego czarne włosy były spląta-
ne.
- Mówiłem ci, że Will może przyjść.
Will patrzył od Magnusa do Woolseya; Magnus był boso tak jak wilkołak. Woolsey miał
błyszczący złoty łańcuch na szyi. Na nim zawieszony był brelok z napisem Beati Bellicosi -
błogosławieni wojownicy. Pod tym był odcisk łapy wilkołaka.
Scott zauważył, na co Will patrzył, uśmiechnął się i powiedział:
- Co się gapisz? - Zapytał.
- Woolsey - powiedział Magnus.
- Twój list do mnie miał coś wspólnego z wezwaniem demona, prawda? Will zapytał pa-
trząc na Magnusa - To nie ty... Robisz to na swoją korzyść, prawda?
Magnus pokręcił głową w nieładzie.
- Nie, to sprawa służbowa, nic więcej. Woolsey był tak uprzejmy, że pozwolił mi przenoco-
wać u siebie zanim nie zdecyduje, co dalej.
- Powiedziałem, że jedziemy do Rzymu - powiedział Scott - uwielbiam rzym.
- Wszystko dobrze i okej, ale najpierw potrzebuje jednego pokoju. Najlepiej żeby nie było w
nim nic albo przynajmniej mało rzeczy.
Scott zdjął monocykl i spojrzał na Magnusa.
- Co ty będziesz robił w tym pokoju? - jego ton był więcej niż sugestywny.
- Przywoływał demona Marbasa - powiedział Magnus, migając uśmiechem.
Scott zachłysnął się fajką.
- Przypuszczam, że wszyscy mamy swoje poglądy na temat tego, co stanowi miły wieczór...
- Woolsey - Magnus przeczesał ręką swoje szorstkie, czarne włosy - Nienawidzę tego wspo-
minać, ale jesteś mi to winien. Hamburg? 1863?
Scott wyrzucił ręce do góry.
- Och, bardzo dobrze. Możesz wykorzystać pokój mojego brata. Nikt nie używał go, od kiedy
on umarł. Ciesz się. Będę w salonie ze szklanką sherry i kilkoma niegrzecznymi drzeworyta-
mi, które importowałem z Rumunii.
Z tym odwrócił się i poszedł korytarzem. Magnus wskazał Willowi środek i wszedł z radością
w ciepło domu, otaczającego go jak koc. Ponieważ nie było lokaja, Will zsunął swój niebieski
surdut z wełny i przewiesił sobie przez ramię, kiedy Magnus patrzył się na niego dziwnym
wzrokiem.
- Will powiedział - widzę, że nie marnujesz czasu, od kiedy dostałeś mój list. Nie spodzie-
wałem się ciebie do jutra.
- Wiesz, co to dla mnie znaczy - powiedział Will - Naprawdę myślałeś, że będę zwlekał?
Oczy Magnusa badały jego twarz.
- Jesteś gotowy? Powiedział. A jeśli się nie uda? Jeśli wezwę złego demona? Jeśli we-
zwanie nie zadziała?
Przez długi czas Will nie mógł się poruszyć. Widział swoją twarz w lustrze, które wisiało
przy drzwiach. Był przerażony, kiedy zobaczył jak surowo wygląda - jakby nie było już żad-
nej ściany pomiędzy światem a jego pragnieniami serca.
- Nie powiedział - nie jestem gotowy.
Magnus pokręcił głową.
- Will westchnął - Chodz za mną...
Odwrócił się z gracją kota i zaczął iść korytarzem, a następnie w górę krętymi schodami. Will
ruszył za nim przez zaciemnione schody, grube perskie schodowe dywany, tłumiły jego kroki.
Nisze z tyłu w ścianach były umieszczone w polerowanych marmurowych posągach ze sple-
cionych ciał. Will odwrócił się od nich szybko a następnie wrócił. Był tak, jakby Magnus nie
zwracał uwagi na to, co Will robił i szczerze nigdy nie wyobrażał sobie dwóch ludzi, którzy
mogli zrobić takie pozycje a znacznie mniej sprawiać wrażenie artystyczne.
Dotarli do drugiego półpiętra i Magnus ruszył w dół korytarzem, otworzył drzwi, wszedł do
środka i mruczał do siebie. W końcu znalezli odpowiedni pokój, otworzył ponownie drzwi,
wskazał na Willa, aby poszedł za nim.
Pokój zmarłego brata Woolseya Scotta był ciemny, zimny i w powietrzu czuło się kurz. Will
automatycznie sięgnął po magiczne światło, ale Magnus machnął na niego, a z jego ręki bły-
snęło niebieskie światło. Ogień buchnął nagle w kominku oświetlając pokój. Był umeblowa-
ny, choć wszystko stało przykryte białymi obrusami - łóżko, szafa, komoda.
Kiedy Magnus zaczął spacerować po pokoju, zwijając koszule i gestykulując, meble zaczęły
się odsuwać z centrum pokoju? Aóżko odwróciło się i położyło płasko przy ścianie: krzesła,
biurko i umywalka poleciały do rogów pokoju.
Will zagwizdał. Magnus uśmiechnął się.
- Robi wrażenie - powiedział Magnus, choć brzmiał nieco zdyszany. Ukląkł na wolnej prze-
strzeni pośrodku pokoju i szybko narysował pentagram.
W każdym punkcie symbolu, wypisał runy, choć kilka z nich Will znał z szarej księgi. Ma-
gnus podniósł ręce i trzymał je nad gwiazdą; zaczął śpiewać i zrobił sobie ranę na nadgarstku,
rozlewając krew w środek pentagramu.
Will napiął się, kiedy krew uderzyła o podłogę i zaczął płonąć niesamowity niebieski pło-
mień. Magnus wycofał się z pentagramu, nadal śpiewając, sięgnął do kieszeni i wyjął ząb
demona. Will widział, jak Magnus rzucił go do teraz płonącego centrum pentagramu.
Przez moment nic się nie działo. Potem z palącego się serca ognia, wyłoniła się ciemna postać
i zaczęła nabierać kształtu. Magnus przestał śpiewać; stał a jego oczy zwęziły się, koncentru-
jąc na pentagramie i tym, co w nim się działo, rany na rękach szybko uleczył. Niewiele
dzwięku było w pomieszczeniu, tylko trzask ognia i szorstki oddech Willa, głośny w jego
uszach, kiedy ciemny kształt rósł, łączył się i wreszcie przybrał stały, rozpoznawalny kształt.
Był jak ten niebieski demon z przyjęcia: już nieubrany w suknię wieczorową. Jego ciało po-
kryte było w nakładającym się na siebie fałdami i miał długi żółty ogon z żądłem na końcu.
Demon patrzył z Magnusa na Willa, a jego szkarłatne oczy zwęziły się.
-, Kto wzywa demona Marbasa? Wymagał głos, który brzmiał jakby jego słowa były echem
z dna studni.
Magnus skinął głową w kierunku pentagramu. Przekaz był jasny - teraz była kolej Willa.
Will zrobił krok do przodu.
- Nie pamiętasz mnie?
- Pamiętam cię - warknął demon - goniłeś mnie po terenie domu Lightwoodów. Wyrwałeś
jeden z moich zębów - otworzył usta pokazując dziurę - smakowałem twojej krwi - jego głos
był sykiem - kiedy ucieknę z pentagramu, znowu jej posmakuję, Nefilim.
- Nie - Will obstawiał przy swoim - Pytam, czy mnie pamiętasz.
Demon milczał. Jego oczy tańczyły z ogniem, ale były nieczytelne.
- Pięć lat temu - powiedział Will - Szkatułka. Pyxis. Otworzyłem ją i pojawiłeś się. Byliśmy
w bibliotece ojca. Zaatakowałeś mnie, ale moja siostra pojawiła się z ostrzem serafin. Czy
przypominasz sobie mnie teraz?
Nastąpiła długa, długa cisza. Magnus trzymał swoje kocie oczy utkwione w demonie. Była w
nich domniemana grozba, ale Will nie mógł jej odczytać.
- Powiedz prawdę - powiedział w końcu Magnus - Albo zle się to dla ciebie skończy, Marbas.
Demon odwrócił głowę w kierunku Willa.
- Ty - powiedział niechętnie - jesteś tym chłopcem. Syn Edmunda Herondale a.
Will zassał oddech. Poczuł się nagle jakby miał zemdleć. Wbił paznokcie w dłonie, rozcinając
skórę, pozwalając, aby ból rozjaśnił mu w głowie.
- Pamiętasz.
- Byłem uwięziony przez 20 lat w tej rzeczy - warknął Marbas - Oczywiście, że pamiętam
oswobodzenie. Wyobraz sobie, jeśli możesz, jakiś śmiertelny idiota, lata czarności, ciemno-
ści, zero światła albo ruchu - a potem przerwa. Otwarcie.
- Nie jestem facetem, który cię uwięził.
- Nie. To był twój ojciec. Ale wyglądasz jak on w moich oczach - demon uśmiechnął się -
pamiętam twoją siostrę. Dzielna dziewczyna, zaatakowała mnie nożem, którego ledwo uży-
wała.
- używała go dostatecznie dobrze żebyś trzymał się od nas z daleka. Dlatego nas przekląłeś.
Przekląłeś mnie, pamiętasz?
Demon zachichotał
- Wszyscy, którzy cie pokochają umrą. Ich miłość będzie ich zniszczeniem, to może zająć
moment, może trwać lata, ale wszyscy, którzy patrzą na ciebie z miłością umrą. I zacząłem od
niej.
Will czuł się jakby wdychał ogień. Cała jego klatka piersiowa paliła się.
- Tak.
Demon przekrzywił głowę na bok. - A ty mnie wezwałeś abyśmy mogli wspominać dane
wydarzenia z naszej przeszłości?
- Wezwałem cie, niebiesko skórny draniu, abyś zdjął ze mnie to przekleństwo. Moja siostra
Ella zmarła tej nocy. Zostawiłem rodzinę, żeby trzymała się ode mnie w bezpiecznej odległo-
ści. To juz 5 lat. Wystarczy, dość!
- Nie staraj się sie brać mnie na poczucie winy - powiedział Marbas. - Byłem 20 lat torturo-
wany w tym pudełku. Może też powinieneś cierpieć 2o lat, albo 200.
Całe ciało Willa napięło się. Zanim zdążył puścić się w kierunku pentagramu, Magnus po-
wiedział spokojnym tonem.
- Coś w tej historii wydaje mi się dziwne, Marbas.
Oczy demona śmignęły ku niemu.
- A co to jest?
- Demony, które są uwięzione w pyxis, zazwyczaj są słabsze, bo były głodzone, od kiedy były
uwięzione. Zbyt słabe, aby rzucić klątwę, jak subtelna i silna jest klątwa do poddania sobie
Willa.
Demon syknął coś w języku, którego Will nie znał. Jeden z najbardziej nietypowych języków
demonów, nie cthonic czy purgatic. Magnus zmrużył oczy.
- Ale ona umarła - powiedział Will. - Marbas powiedział, że może umrzeć i umarła. Tamtej
nocy.
Oczy Magnusa nadal były skierowane na demona. Pewnego rodzaju walka woli odbywała się
w ciszy, poza zrozumieniem Willa. W końcu Magnus powiedział cicho.
- Czy naprawdę chcesz mnie zmusić do nieposłuszeństwa Marbas? Czy chcesz mnie rozgnie-
wać ojcze?
- Marbas rzucił przekleństwo i zwrócił się do Willa. Jego pysk drgnął.
- Mieszaniec ma rację. Przekleństwo były fałszywe. Twoja siostra zmarła, bo uderzyłem ją
moim żądłem. - smagnął swoim żółtym ogonem tam i z powrotem, a Will przypomniał sobie
jak Ella została przez niego powalona, a ostrze wypadło jej z ręki.
- Nigdy nie byłeś przeklęty, Will Herondale. Nie przeze mnie.
- Nie - Will powiedział cicho - Nie, to nie możliwe.
Czuł się jakby wielki sztorm hulał w jego głowie, pamiętał, jak Jem mówił, że ściana się kru-
szy, ten wielki mur, który go otacza, odizolowując go, przez lata, zmienia się w piach.
- Był wolny i sam, a lodowaty wiatr przecinał go jak nóż.
- Nie - jego głos stawał się coraz niższy, przyswajając informację
- Magnus...
- Czy kłamiesz, Marbas?- warknął Magnus- czy przysięgasz na baal'a, że mówisz prawdę ?
- Przysięgam powiedział Marbas, ze świdrującymi czerwonymi oczami - co bym miał z
tego że kłamię?
Will osunął się na kolana. Ręce położył na brzuchu tak, jakby chciał powstrzymać wnętrzno-
ści od wysypania się. Pięć lat, pomyślał. Pięć lat zmarnowanych. Usłyszał jak jego rodzina
krzyczy i wali w drzwi instytutu, i tego jak Charlotte po prostu ich odesłała. Nigdy nie dowie-
dzieli się, dlaczego. Stracili syna i córkę w ciągu kilku dni a nawet nie wiedząc, dlaczego. I
inni - Henry, Charlotte, Jem - i Tassa - i to co zrobił Jem jest moim największym grze-
chem.
- Will ma rację - powiedział Magnus - Marbas, jesteś niebiesko skórnym draniem. Spal się!
Gdzieś na skraju myśli Willa wizji, ciemny czerwony płomień sięgnął sufitu: Marbas krzy-
czał i wycie agonii skoczyło się tak szybko jak zaczęło. Smród palonego ciała demona wypeł-
nił pokój. Will był nadal pochylony na kolanach, jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała
przy oddechu. O Boże, o Boże.
- O Boże.
Delikatne ręce dotknęły jego ramion.
- Will - powiedział Magnus i w jego głosie nie było humoru tylko zaskakująca życzliwość-
Will, tak mi przykro.
- Wszystko, co robiłem - powiedział Will. Czuł się jakby nie mógł zaczerpnąć powietrza. -
wszytkie kłamstwa, odpychanie ludzi z dala, porzucenie mojej rodziny i te niewybaczalne
rzeczy które mówiłem Tessie - bezużytecznie. Cholernie niepotrzebne, a wszystko dlatego, że
byłem na tyle głupi żeby uwierzyć.
- Miałeś 12 lat. Twoja siostra nie żyła. Marbas był przebiegłym stworzeniem. Oszukiwał po-
tężnych magów, nie mówiąc już o dziecku, które nie miało pojęcia o świecie cieni.
Will patrzył na swoje ręce.
- Całe moje życie zniszczone, zrujnowane...
- Masz siedemnaście lat - powiedział Magnus - Nie można mieć zniszczonego życia, które
ledwie się zaczęło. Nie rozumiesz tego Will, prawda? Spędziłeś ostatnie pięć lat przekonany,
że nikt nie może Cie pokochać, bo gdyby tak było, byliby martwi. Sam fakt ich przeżycia
udowodniły ich obojętność wobec ciebie. Ale byłeś w błędzie. Charlotte, Henry, Jem - twoja
rodzina...
Will wziął głęboki oddech i wypuścił go. Burza w jego głowie powoli słabła.
- Tessa powiedział.
- Dobrze - teraz była odrobina humoru w głosie Magnusa. Will uświadomił sobie, że czarow-
nik uspokajał go, a prochy zmarłego demona leżały zaledwie kilka metrów od niego. Kto to
mógł sobie wyobrażać?
- Nie mogę dać ci pewności, co Tessa czuje. Jeśli nie zauważyłeś, to jest zdecydowanie nie-
zależna dziewczyna. Ale masz teraz szansę zdobyć jej miłość, jak robi to każdy człowiek.
Will, czy nie tego chciałeś? - Poklepał go po ramieniu i cofnął rękę, wstając, ciemny kształt
zbliżył się do Willa.
- Jeśli jest jakaś pociecha, z tego co zaobserwowałem w nocy na balkonie, wierzę, że ona
raczej cię lubi.
Magnus patrzył jak Will ruszył w dół spacerem do domu. Dotarł do bramy, zatrzymał się z
dłonią na klamce, jakby się wahając przed długą i trudną podróżą. Księżyc wyszedł zza
chmur i świecił na jego gęste ciemne włosy, jasne białe ręce.
- Bardzo ciekawe - powiedział Woolsey, pojawiając się za Magnusem, w drzwiach. Cieple
światło z domu zmieniało ciemno - blond włosy Woolseya w blado złote sploty. Wyglądał
jakby spał.
- Gdybym nie znał cię dobrze, powiedziałbym, że lubisz tego chłopca.
- Znał dobrze, w jakim sensie, Woolsey? - Zapytał Magnus z roztargnieniem, nadal obserwu-
jąc Willa i światło iskrzące się z Tamizy za nim.
- Jest Nefilim.- powiedział Woolsey - a ty nigdy nie troszczyłeś się o to. Ile wziąłeś od niego
za wezwanie Marbasa ?
- Nic. - powiedział Magnus, ale teraz nie widział niczego, co tam było, nie widział rzeki,
Willa, tylko wypomnienia - oczu, twarzy, ust, cofnął się do wspomnień, miłości, której nie
mógł ubrać w słowa.
- Zrobił mi przysługę. Której nawet nie pamięta.
- Jest bardzo ładny - powiedział Woolsey dla człowieka.
- Jest bardzo rozbity - powiedział Magnus - jak piękny wazon, który ktoś rozbił. Tylko szczę-
ście i umiejętność potrafi go złożyć na taki, jaki był przedtem.
- Albo magia.
- Zrobiłem co w mojej mocy - powiedział cicho Magnus, jak Will w końcu pchnął zatrzask i
brama otworzyła się. Wyszedł na ulicę.
- Nie wygląda na bardzo szczęśliwego - obserwował Woolsey - Cokolwiek dla niego zrobi-
łeś...
- On jest w tej chwili w szoku - powiedział Magnus - Wierzył w coś pięć lat, a teraz uświa-
domił sobie, że przez cały ten czas patrzył na świat przez wadliwy mechanizm, że wszystko
co zrobił w ofierze tego, co uważał za dobre i szlachetne, okazało się bezsensowne i że przez
to zranił tylko tych , których kochał.
- Dobry Boże - powiedział Woolsey - Czy jesteś pewien, że pomogłeś mu?
Will przeszedł przez bramę i zniknął za zakrętem.
- Całkowicie pewny - Powiedział Magnus - Zawsze lepiej jest znać prawdę niż żyć w kłam-
stwie. A to kłamstwo mogło spowodować, że żyłby całe życie samotnie. Nie miał prawie nic
przez pięć lat, a teraz może mieć wszystko. Chłopiec, który tak wygląda& - Woolsey zachi-
chotał.
- Chociaż oddał już swoje serce - powiedział Magnus - Może tak jest najlepiej. Tego, czego
mu teraz potrzeba, to miłości i jej odwzajemnienia. Nie miał łatwego życia, jak na kogoś tak
młodego. Mam nadzieje, że ona zrozumie.
Nawet tej odległości Magnus widział jak Will wziął głęboki oddech i ruszył ulica. Magnus
był prawie pewien, że nie wyobrażał sobie, że wiosna była prawie o krok.
- Nie możesz ratować każdego ptaka, który spadł - powiedział Woolsey, opierając się plecami
o ścianę i krzyżując ramiona. - Nawet najprzystojniejszych z nich.
- Jednego mogę - mówił Magnus i gdy Will zniknął z zasięgu wzroku, sprawił że drzwi fron-
towe się zamknęły.
Tłumaczenie: Te_Amo_Love
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Pan Wolodyjowski Rozdzial 17Rozdział 17 (tł Kath)The Elite Kiera Cass, Rozdziały 17 i 18 (tł DD TT)P C and Kristin Cast Dom Nocy Ujawniona (Revealed) rozdział 17Rozdział 17Rozdział 17Rozdział 17 Zmiany fizyczne i umysłowe w okresie późnej dorosłościWings of the wicked rozdział 17Siderek12 Tom I Część III Rozdział 17Rozdział 17 Niespokojny dzieńrozdział 17 Arcyabsurdwięcej podobnych podstron