CHRISTOPHER CARTER
OSTATNIA ZBRODNIA
AGATY CHRISTIE
(Tłumacz: Maria Demidowicz- Domanasiewicz)
ROZDZIAŁ I
Abu był rosłym i przystojnym Nubijczykiem, mie-
rzącym dwieście dziesięć centymetrów wzrostu. Miał
poważną twarz i mocny tors. Już sam jego widok wprawiał
w zdumienie turystów mieszkających w hotelu Stara
Katarakta w Asuanie, w Górnym Egipcie. Szlachetność
tego olbrzyma zrodzonego w głębi Afryki pozostawiała w
nich niezatarte wspomnienie. Schodzili mu z drogi, a on,
choć był tylko służącym, cieszył się powszechnym
szacunkiem.
Nubijczyk był dumny ze swego pochodzenia i kultury.
Od zarania ludzkości jego lud umiał przystosować się do
warunków, jakie stworzyły prażące słońce, wylewy Nilu i
nienasycony apetyt pustyni, z łapczywością pożerającej
poletka ziemi stworzone ludzką pracą.
Ale czasy się zmieniały, i to na gorsze. Nubię dotknęły
pogarda, ucisk i zagłada, a synowie tego szlachetnego
kraju, aby przeżyć, musieli wyemigrować.
Abu znalazł zatrudnienie w Starej Katarakcie, ulu-
bionym hotelu angielskich turystów, których obecność
tworzyła atmosferę elegancji i przytulności, i z tego właśnie
powodu odbywały się tu zawody brydżowe dla osób z
towarzystwa.
Hotel Stara Katarakta, wzniesiony w 1899 roku,
pozostawał jednym z klejnotów Asuanu, dużego miasta
leżącego w południowej części Egiptu, które z każdym
dniem coraz bardziej poddawało się szturmowi nowo-
czesności i przemysłu. Stary budynek z jasnoczerwoną
fasadą i gzymsowanymi narożnikami przyjmował pod swój
dach znaczną liczbę osobistości, pragnących zwiedzić
Egipt, a zarazem korzystać z europejskich wygód. Któż nie
marzył, by otwierać okna z widokiem na Nil, połyskujący
za sprawą boga Ra, odradzającego się rankiem po
zwycięstwie nad ciemnościami?
Ale jeśli piramidy i świątynie odniosły zwycięstwo nad
czasem, to w przypadku Starej Katarakty działo się akurat
odwrotnie. Mimo że początkowo standard był wysoki, teraz
kurki zaśniedziały, tapety wyblakły, a całość szacownego
pałacu zdradzała swój wiek.
Należało więc podjąć w końcu decyzję, od dawna
krytykowaną przez wielbicieli przeszłości: wyremontować
hotel zgodnie z obowiązującą modą, co wiązało się
nieodwołalnie z jego zamknięciem.
Kilka uprzywilejowanych osób mogło jeszcze oczy-
wiście pijać herbatę na tarasie pod daszkiem, gdzie siadały
swobodnie w wiklinowych fotelach, by kontemplować
zachód słońca, podobnie jak ci rozkoszujący się tą
wyjątkową chwilą egiptolodzy, którzy przyszli tu odpocząć
po ciężkim dniu spędzonym w terenie na badaniach
naukowych.
Abu uważał, że większość z nich to zarozumialcy
przesiąknięci wiedzą książkową, która zamyka im oczy i
serca. Ale Nubijczyk pilnował się, by nie ujawniać swojej
opinii przed tymi ludźmi z Zachodu, przekonanymi o
własnej wyższości.
Także pod koniec tamtego popołudnia w Starej Ka-
tarakcie zjawiło się sześciu reprezentantów owego
dziwnego gatunku, jakim są egiptolodzy - czterech
mężczyzn i dwie kobiety, nie licząc miłośnika starożytności
odmiennego typu, Abdel-Mosula, godnego spadkobiercy
rodu złodziei i paserów. Mówili dużo i o niczym, wydawało
się nawet, że sobie docinają. Cała ich wiedza nie dała im
grama mądrości.
Abu otrzymał ważne zadanie i miał zamiar wypełnić je
z właściwą sobie powagą. Dlatego wszedł powoli na trzecie
piętro Starej Katarakty, gdzie właśnie zakończono
malowanie korytarzy. Za niecały miesiąc znów pojawią się
tu zachwyceni turyści, wspominając ostatnią wycieczkę i
oczekując z niecierpliwością kolejnej. Zaliczali Egipt w
biegu,
zapominając
często
o
wdychaniu
jego
najważniejszego zapachu - zapachu wieczności.
Na trzecim piętrze znajdował się najsłynniejszy pokój
- ten, w którym mieszkała angielska pisarka Agata
Christie. Abu nie czytał żadnej jej powieści, ale słyszał, że
ta wielce dystyngowana dama zbiła fortunę, uśmiercając
kilkudziesięciu nieszczęśników. Doprawdy, dziwny sposób
zarabiania na życie.
Abu miał się zająć odnowieniem apartamentu zajmo-
wanego przez królową zbrodni w czasie jej pobytów w
Asuanie. Apartament składał się z sypialni, salonu,
gabinetu i pokoju kąpielowego. Był to prawdziwy raj dla
pisarza. Okna wychodziły na wyspę Elefantynę i świątynię
boga-barana Chnuma, który nieustannie stwarzał świat i
ludzi na swoim kole garncarskim. Abu sądził, iż napawając
się tym niezrównanym widokiem, pani Christie była
niezwykle szczęśliwa i powinna była mieć zgoła nie
zbrodnicze myśli.
Ta raczej niegodna przeszłość miała wkrótce odejść w
zapomnienie. Renowacja apartamentu miała go oczyścić ze
wszystkich ponurych myśli zrodzonych w głowie autorki
kryminałów. Koniec ze starą wanną, łożem z baldachimem,
sztychami przedstawiającymi angielską wieś, deszczową i
zasnutą mgłami! Gusty turystów się zmieniły, trzeba też
było zapewnić gościom nowoczesne wygody.
Abu pchnął drzwi prowadzące do królestwa Agaty
Christie.
Nagle odczuł instynktownie, że wydarzyło się coś
niezwykłego. Zło zaatakowało. Było tu nadal obecne.
Nubijczyk zawahał się w progu.
Palcem wskazującym prawej dłoni dotknął wiszącego
na szyi amuletu. Byt to mały fajansowy krokodyl, odzie-
dziczony po pradziadku.
Odzyskawszy odwagę, Abu wszedł do sypialni, w
której panowała cisza i wszystko wydawało się normalne.
Na chwilę przystanął. Niepokój nadal go nie opuszczał.
Spojrzał w stronę półotwartych drzwi łazienki, następnie w
przeciwną, w kierunku gabinetu.
Zobaczył buty.
Buty i spodnie.
Wolnym krokiem podszedł do gabinetu i dostrzegł
leżącego na brzuchu mężczyznę. W jego plecach tkwił nóż.
ROZDZIAŁ II
Szkocja, z wyjątkiem Spring Island - zagubionej
wyspy ze swoistym mikroklimatem - tonęła w strugach
deszczu. Spring Island, ukryta w głębi jeziora, którego
wody dzięki Golfsztromowi były prawie tak ciepłe jak wody
Morza Śródziemnego, była sercem rozległej posiadłości
należącej do jednego z najstarszych szkockich klanów -
Kilvanocków. Lord Percival, ostatni z rodu, mieszkał na
stałe w Lonecastle, granitowym zamczysku wzniesionym na
środkowym cyplu wyspy.
Tuż przed południem, jak co dzień. Nestor Pwryctswll,
walijski
majordomus
liczący
siedemdziesiąt
lat
i
trzymający służbę żelazną ręką, przyniósł lordowi
Percivalowi kieliszek porto “Noval Nacional", rocznik
1931, pochodzącego z należących do arystokraty winnic
nad górną Duerą.
Walijczyk zastał lorda Percivala w ogromnej bibliote-
ce, przypominającej wersalską Galerię Lustrzaną i miesz-
czącej kilkaset tysięcy woluminów. Spali tu snem wiecznym
wszyscy wielcy autorzy dzieł literatury światowej, ale
prawdziwym konikiem właściciela była kryminologia.
Zgromadził niemal wszystkie studia i prace naukowe, do-
tyczące rozlicznych aspektów zbrodniczej działalności
człowieka, istoty o niewyczerpanej wyobraźni.
Lord Percival, który zadowalał się tym skromnym
tytułem, mimo iż lista pokoleń jego szlachetnych przodków
zajęłaby całą stronę, był spokojnym czterdziestoletnim
mężczyzną, eleganckim w każdym calu, podobnym do
aktora Aleca Guinnessa. Jego szerokie czoło zdobiło kilka
dodających mu uroku zmarszczek, przypominając, że wiele
w życiu przeszedł i że za swój spokój zapłacił słoną cenę.
Miał bystre i przenikliwe spojrzenie i widać było, że jego
umysł nieustannie czegoś poszukuje.
Wchodząc do biblioteki, majordomus usłyszał chra-
pliwy oddech, a następnie zobaczył rycerza, który, mi-
nąwszy go, gwałtownie wszedł w ścianę. “Zły znak",
pomyślał Walijczyk; pojawienie się ducha zamku
Lonecastle wróżyło bowiem rychłe kłopoty. Ów nieszczęsny
rycerz - obrońca praw pokrzywdzonych i niedoszły
prywatny detektyw - został zamordowany przez francu-
skiego zbója i nigdy się z tym nie pogodził. Od czasu do
czasu przypominał lordowi Percivalowi, że jest ostatnim
prawdziwym potomkiem rycerzy Okrągłego Stołu i że
dewiza widniejąca na jego herbie głosi: “Przywracać
prawdę, to uczestniczyć w harmonii".
- Pańskie porto, milordzie.
- Dziękuję, Nestorze. Postaw na konsoli.
- Przed chwilą widziałem ducha.
Arystokrata spojrzał z uwagą na majordomusa.
- Ach tak ... - mruknął. - Czy to się stało dziś rano?
- Sądzę, że nie. Pogoda była piękna i nie było żadnych
nieoczekiwanych telefonów.
Lord Percival z największą przyjemnością wypił
znakomite porto, po czym wspiął się po krętych schodach
na blankowaną wieżę, by popatrzeć na swoje włości.
U stóp zamku ścieliły się trawniki ozdobione mar-
murowymi wazami upamiętniającymi przodków klanu,
lśniły otoczony wieńcem kamyków, muszli i strzyżonym
bukszpanem basen oraz staw dla wędrownych ptaków. W
dali ciągnęły się wrzosowiska i jesionowe lasy, w których
żyły dziki, bażanty, jelenie i rude wiewiórki. W górze
polatywały orły. Żyły tam również wróżki i elfy,
zamieszkujące drzewa i potoki, i oczywiście kelpies, bóstwa
opiekuńcze jeziora, w którego ciepłych wodach lord
Percival co dzień zażywał kąpieli.
Miał szczęście, że mieszkał w tym raju, z dala od coraz
brzydszego i hałaśliwszego świata. Tutaj niebo i ziemia
zachowały jeszcze pierwotną czystość i w silnym wietrze
unosiły się słowa przodków, z których niektórzy byli,
prawdę mówiąc, tęgimi zabijakami.
Charakterystyczny dźwięk przerwał rozmyślania
lorda Percivala: ktoś wspinał się po schodach.
Był to Abercrombie, czarny pies, mieszaniec owczarka
szkockiego, labradora i kilku innych równie potężnych ras.
Reagował jedynie na pełną formę swego imienia, nigdy na
poufałe zdrobnienia typu “Abie", i uparcie protestował
przeciwko dużej, ogrzewanej i wygodnej budzie, którą
dostał od swojego pana. Z wyjątkiem tych dwóch kaprysów
Abercrombie
był
niezrównanym
powiernikiem
i
towarzyszem
potwierdzającym
codziennie
słuszność
głębokiej maksymy jakiegoś zagranicznego filozofa: “To co
najlepsze w człowieku, to jego pies".
Abercrombie stanął na tylnych łapach, przednie oparł
w otworze strzelniczym i podziwiał wspaniały krajobraz w
towarzystwie lorda Percivala.
- Cudownie tu, prawda? Zaraz pójdziemy do lady
Ofelii.
Pies zawarczał radośnie.
Już za chwilę czekał ich długi spacer przez wrzoso-
wiska do zamku narzeczonej lorda Percivala. Arystokrata
nie mógł się z nią niestety ożenić, ponieważ ta młoda dama
należała do wrogiego klanu, któremu Kilvanockowie
poprzysięgli śmierć. Szkocki szlachcic zaś dotrzymuje
słowa, nawet jeśli dał je jeden z jego przodków, żyjący
przed dwunastoma wiekami.
Lord Percival potajemnie finansował klinikę swojej
narzeczonej, która leczyła w niej ginące zwierzęta zranione
przez kłusowników. Jej najlepsza asystentka, Margaret,
słonica indyjska, żyła tam za pan brat z Charlesem,
pelikanem z Antylów.
- Milordzie, milordzie!
Ten łagodny glos, wzywający pomocy, należał do
Dorothei Pettigrew, młodej Angielki z nieskazitelnym
koczkiem, osobistej sekretarki lorda Percivala, którą da-
rzył pełnym zaufaniem w kwestiach zarządzania swoimi
dobrami. Panna Pettigrew była wcieleniem uczciwości i
wybitną specjalistką w dziedzinie lokat finansowych; dzięki
niej fortuna lorda Percivala stale rosła. Urocza panna
Dorothea mogłaby znaleźć zatrudnienie w każdym banku
inwestycyjnym, ale mimo gwałtownej niechęci, jaką żywiła
dla majordomusa, chciała mieszkać tutaj, w Lonecastle.
Zadyszana panna Pelligrew wymachiwała jakimś
listem.
- Milordzie...
- Proszę się uspokoić. Co takiego się stało?
- To straszne... straszne!
Zrozumiawszy, że duch nie ukazał się na próżno i że
sekretarka nie zdoła przeczytać listu, lord Percival wziął od
niej kartkę.
Przeczytał go dwukrotnie.
Sekretarka z napięciem wpatrywała się w pobladłego
pracodawcę.
- Proszę spakować moje walizki i polecić mechanikowi,
aby przygotował helikopter. Lecę do Londynu.
On, ekspert w dziedzinie kryminologii, miał stawić
czoło rzeczywistości, której nigdy nie wyobrażał sobie w tak
brutalnej formie.
Czy los nie zmusi go, by przeszedł od teorii do
praktyki?
ROZDZIAŁ III
Nadinspektor Angus Dodson z racji korpulentnej i
barczystej sylwetki nazywany był przez niektórych
Falstaffem. Syn górnika z Newcastle i sklepikarki, zanim
został jednym z filarów najsłynniejszej policji świata,
zaczął pracę w Scotland Yardzie jako zwykłe hobby.
Reprezentował starą szkołę i dzielił ludzi na uczciwych i
zbrodniarzy. Podanie ręki mordercy było według niego
niemal równoznaczne z przestępstwem, toteż nie darzył
szacunkiem intelektualistów, którzy starali się pokazywać
piękno zbrodni.
Dodson - miłośnik mocnego piwa i ciastek z kremem,
zatwardziały
kawaler
i
zwolennik
roweru,
który
umożliwiał mu zachowanie jako takiej linii i ułatwiał
poruszanie się po ulicach Londynu - miał zwyczaj
prowadzić śledztwo twardą ręką i przesłuchiwać bez
współczucia dla podejrzanych. Obowiązkiem funkcjona-
riusza Scotland Yardu było zaprowadzanie ładu, areszto-
wanie złoczyńców i ochrona niewinnych. Dodson, nawet
gdyby był ostatnim dinozaurem, pozostawałby nieugięty w
tych zasadach.
Z racji nienagannej służby Angusowi Dodsonowi
pozwolono trzymać w biurze Sherlocka, wspaniałego persa
o błękitnawej sierści. Zwierzak sypiał na kaloryferze pod
osłoną grubosza na tyle potężnego, że chronił go przed
nawiewem z klimatyzatora i miliardami roznoszonych
przez niego zarazków. Sherlock był kotem spokojnym i
nieskazitelnie czystym; kiedy miał okazję, darł pazurami
źle związane akta, które nadinspektor starannie przeglądał
jeszcze
raz
przed
przekazaniem
ich
wymiarowi
sprawiedliwości.
Do drzwi gabinetu Dodsona zapukat ordynans.
- Proszę wejść.
- Szefie, ktoś chciałby z panem rozmawiać.
Dodson zajrzał do notesu. Dzisiejszy limit spotkań
został już wyczerpany.
- Niech przyjdzie jutro o dziewiątej.
- Bardzo nalegał... Oto jego wizytówka, szefie. Angus
Dodson rzucił okiem na kartonik, na którym po nazwisku
lorda Percivala Kilvanocka następowała wyliczanka coraz
to bardziej imponujących lyliilow.
Policjant sięgnął do rejestru szlachty Zjednoczonego
Królestwa, uzupełnionego poufnymi notatkami, i stwier-
dził, że jego gość to nie byle kto. Ten szkocki arystokrata
oprócz pokaźnego majątku miał znakomite koneksje, a
nawet prawo bywania w pałacu Bucking-ham. Królowa
regularnie udzielała mu prywatnych audiencji podczas
wakacji w Balmoral. Widziano go również, jak rozmawiał z
nią podczas spaceru z królewskimi psami.
- Niech wejdzie - ustąpił Dodson, obawiając się, czy
aby to spotkanie nie zapoczątkuje serii kłopotów.
Lord Percival ubrany był w niezwykle elegancki
jasnoszary garnitur. Biała koszula uszyta na miarę, bla-
dozielona muszka i eleganckie buty od Lobba nadawały
sylwetce wygląd tak dystyngowany, że nikt nie mógł wątpić
w jego przynależność do starej szlachty.
Mimo to jego oczy nie kryły cienia pogardy. Miał
natomiast kilka uroczych zmarszczek i czarujący sposób
bycia. Dodson wiedział, że Szkot nie przyszedł zamęczać go
błahostkami.
- Jestem szczęśliwy, że mogę pana poznać, panie
nadinspektorze. Jak przypuszczam, zdążył pan zebrać
informacje na temat mojej skromnej osoby?
- No cóż...
Sherlock, perski kot, zwinnie zeskoczył z kaloryfera
prosto na kolana lorda Percivala. Kiedy tylko Kilvanock
zaczął go głaskać, Sherlock zamruczał, jakby znał
przybysza od lat.
Arystokrata docenił przytulny komfort gabinetu
Angusa Dodsona, który tworzyły: fotele z okresu regencji,
mocno podniszczona kanapa, długi wiejski stół, stary mebel
z cytrynowego drewna na akta i polakierowany dębowy
pień na komputer, faks i telefon.
- Jak pan już zapewne wie, panie nadinspektorze,
kryminologia jest moją ulubioną rozrywką, z pewnością z
racji pewnych wydarzeń, jakie zaszły w mojej rodzinie. Ale
dziś dopada mnie współczesność.
Dodson zadrżał.
- Ale pan... Nie popełnił pan chyba zbrodni?
- Proszę się uspokoić. Ktoś jednak to zrobił z nadzieją,
że będzie to zbrodnia doskonała.
- A pan zidentyfikował zabójcę?
- Na razie znam jedynie nazwisko ofiary. Proszę, niech
pan to przeczyta.
Lord Percival podał nadinspektorowi list, który wy-
wołał burzę w jego pogodnym świecie.
Angus Dodson przeczytał na głos:
Szanowny Panie,
W Asuanie zostal właśnie zamordowany Pański przy-
jaciel Howard Langton.
Albo zrobią z tej zbrodni wypadek, albo znajdą
fałszywego winowajcę.
Musi Pan wkroczyć do gry.
- Czy ten Langton był rzeczywiście pańskim przy-
jacielem? - zapytał Dodson.
- To dzielny, ale biedny chłopak, któremu pomoglem w
ukończeniu studiów, ponieważ jego ojciec, jeden z moich
dzierżawców,
przedwcześnie
zmarł.
Howard
został
wybitnym egiptologiem i wyjechał niedawno do Egiptu, by
objąć
stanowisko
szefa
prac
wykopaliskowych
prowadzonych przez Brytyjczyków.
- Ten list to może być żart.
- Niestety, tak nie jest. Udało mi się skontaktować z
władzami Asuanu. Potwierdzili śmierć Howarda Langtona,
ale uczynili to w słowach tak niejasnych, tak rozmyślnie
pokrętnych, że zaczynam wierzyć autorowi tego anonimu.
- Przykro mi, ale nie wiem, co mógłby w tej sprawie
uczynić Scotland Yard... Egipt ma swoją policję.
- Widzi pan, nadinspcktorze, uważam. że muszę
spełnić święty obowiazek względem Howarda i znaleźć jego
zabójcę. W gruncie rzeczy moja przeszłość przygotowała
mnie do tego zadania i mam zamiar niezwłocznie się z nim
zmierzyć.
- Bez urazy, milordzie, ale nie jest pan profesjonalistą!
- To wspaniała okazja, żeby nim zostać. Potrzebuję
pomocy człowieka doświadczonego. Myślę o panu.
Angus Dodson poderwał się gwałtownie:
- Nie mam prawa wkraczać w kompetencje egipskiej
policji!
- To prawda, ale może pan z nią współpracować... jak
również ze mną.
- Trzeba by nie kończących się korowodów admi-
nistracyjnych, żeby...
- Ten drobny szczegół został właśnie załatwiony przez
Foreign Office, które zna skuteczną moc łapówki. Obaj
jesteśmy więc oficjalnie oczekiwani.
- Ależ ja... ja nie wiem absolutnie nic o tym miejscu!
- Ja wiem o nim co nieco i zapewniam pana, że czeka
nas niełatwe zadanie. Dlatego zwróciłem się do najbardziej
gorliwego nadinspektora Scotland Yardu.
- Moi zwierzchnicy się nie zgodzą na...
- Polecenie wyjazdu zostało już podpisane. Pozostało
panu jedynie spakowanie walizek. Wyjeżdżamy jutro rano.
Dziękuję
za
spontaniczną
reakcję
na
propozycję
współpracy, nadinspektorze. Tego się właśnie po panu
spodziewałem.
ROZDZIAŁ IV
Zimą temperatura w Egipcie była wyższa niż latem w
Anglii, a widok miasta zapierał dech.
Ze swego pokoju w Starej Katarakcie lord Percival
ponownie odkrywał Asuan i przywoływał w pamięci
czarujące wspomnienia. Przeżył tu wiele szczęśliwych
chwil, które kształtują życie mężczyzny i nadają mu sens.
Urzekające miasto południowego Egiptu zostało niestety
oszpecone nowoczesnymi budynkami, na których budowę
nie zezwoliłby żaden faraon, ale i tak jego wyjątkowy urok
nadal cieszył oczy.
Ruiny na Elefantynie i grobowce na zachodnim brzegu
przypominały o wielkości antycznych czasów. Widok
złotego piasku i cudownie zielonych palm koił duszę, a
obraz Nilu, po którym powoli przesuwały się feluki z
dużymi białymi żaglami, przesłaniał nowoczesność,
zakotwiczając myśli w wieczności.
Lord Percival chciał poczuć się jak zwykły turysta,
wolny od wszelkich trosk, błądzący pełnym zachwytu
wzrokiem po cudach wyspy kwiatów lub kolumnach
świątyni na wyspie File, poświęconej wielkiej czarodziejce
Izydzie.
Niestety, te spokojne miejsca skaziła zbrodnia i lord
Percival musiał jak najszybciej znaleźć zabójcę. Ktoś
zapukał do drzwi pokoju.
- Proszę wejść, panie Dodson.
Nadinspektor zajmował sąsiedni pokój. Egipskie wła-
dze oddały do dyspozycji Brytyjczyków ten wspaniały
hotel, aby zamanifestować swoją dobrą wolę.
- Co za upał - skarżył się Dodson - i co za pył!
Należałoby gruntownie zamieść ten kraj. Na szczęście nie
musimy się tym martwić. Zabójca Howarda Langtona
został zidentyfikowany i zatrzymany. Jesteśmy umówieni z
nadkomisarzem Asuanu, aby zakończyć tę sprawę.
Mężczyźni wynajęli jedną z ostatnich bryczek pozo-
stawionych przez Anglików, aby przejechać z fasonem
wzdłuż brzegu Nilu. Lord Percival poprosił woźnicę,
bezzębnego i uśmiechniętego staruszka, żeby nie używał
bata i pozwolił koniowi biec własnym rytmem.
Dodson zdziwił się:
- Mówi pan po arabsku, milordzie?
- Bardzo słabo, panie nadkomisarzu. Tyle, ile trzeba,
żeby sobie poradzić w trudnych sytuacjach.
Siedziba komendy głównej w Asuanie różniła się
mocno
od
komisariatów
Scotland
Yardu,
toteż
nadkomisarz zastanawiał się, czy woźnica nie pomylił
adresu. Wyszedł im naprzeciw szeroko uśmiechnięty
pięćdziesięciolatek z wydatnym brzuszkiem.
- Miło mi, że mogę panów gościć w Asuanie. Nazywam
się Omar Abdel-Atif, jestem nadkomisarzem. Zapraszam
na szklaneczkę do mojej ulubionej kawiarni.
Wewnątrz podłoga wysypana trocinami, drewniane
stoły, mężczyźni palący fajki wodne, czytający gazety lub
grający w karty. Ani jednej kobiety.
- Dla panów z pewnością herbata? - zaproponował
Egipcjanin. - Doprawdy czuję się zaszczycony, mogąc
gościć tak znakomite osobistości. Uczynię wszystko, aby
byli panowie zadowoleni z pobytu.
- Tutejsza kawiarnia zrobi bardzo dobry interes, panie
Abdel-Atif.
Napój był bardzo gorący i gorzki. Dodson, który
wolałby starą dobrą szkocką whisky, pił podejrzliwie.
- Co panowie sądzą o Asuanie?
- Czyż Egipt nie jest najpiękniejszym krajem na
świecie? - odpowiedzią! pytaniem lord Percival.
- Dziękuję, że pan to przyznał, milordzie... Na szczęście
będą panowie mogli skorzystać z kilku dni wakacji i
docenić uroki tej pory roku.
- A więc przeprowadził pan błyskawiczne śledztwo?
- Och, to nie było trudne, poza tym miałem szczęście.
Mają panowie ochotę na jakieś ciasteczko? Tutaj są
naprawdę wyborne.
Dodsonowi wcale nie smakowały “anielskie włosy",
którym wszak nie brakowało kremu. Daleko im było
jednak do placka jabłkowego podlanego półkwartą ciem-
nego piwa. Lord Percival uważał, że komisarz Ahdel-Atif to
chytra sztuka. Mimo iż nie dokonano prezentacji,
wydawało się, że doskonale zna zarowno jego, jak i
Dodsona, ponieważ wcześniej starannie przejrzał dossier
obu Brytyjczyków.
- Kto jest mordercą? - zapytał lord Percival.
- To nie ma znaczenia - odparł dość sucho Omar
Abdel-Atif. - Sprawa jest zamknięta i tylko to się liczy.
Asuańska policja wykonała dobrą robotę i morderca
waszego rodaka zostanie osądzony i ukarany. Jesteśmy
bezwzględni dla zbrodniarzy.
- Proszę przyjąć nasze gratulacje, komisarzu. Jednak
nadinspektor i ja chcielibyśmy nieco bliżej poznać sprawę.
Zwykła zawodowa ciekawość, którą tak znakomity śledczy
jak pan z pewnością zrozumie.
Twarz Egipcjanina stężała.
- Nie mają panowie do mnie zaufania?
- Ależ oczywiście, że mamy - zapewnił Szkot - ale
otrzymaliśmy dokładne instrukcje. Howard Langton był
ważną osobistością, więc...
- Tak... myślę, że panowie nie mają do mnie zaufania.
Lord Percival spojrzał na Egipcjanina z uprzejmym
uśmiechem.
- Przypuśćmy, że jest pan na naszym miejscu, ko-
misarzu: czy nie domagałby się pan tego samego? Nie
chodzi o to, że Scotland Yard jest lepszy od policji w
Asuanie. To wymagania czysto zawodowe lub, mówiąc
prościej, ludzkie. Czy zgodziłby się pan podjąć tak długą
podróż na zlecenie pańskiego rządu i zwierzchników, i
nawet nie zobaczyć mordercy?
Egipski policjant poskrobal się w czoło.
- No dobrze, dobrze... Z tego punktu widzenia nie są
panowie tak zupełnie bez racji. Ale uprzedzam: to
niebezpieczne bydlę.
- Wiemy, że zapewni nam pan bezpieczeństwo.
- Jak wszyscy mordercy twierdzi, że jest niewinny.
Przede wszystkim nie dajcie się panowie ponieść emocjom.
- To dla nas nic nowego, komisarzu. Żaden zabójca nie
ułatwia nam zadania.
- Muszę dodać, że chodzi o Nubijczyka - sprecyzował z
rozdrażnieniem Abdel-Atif. - Jest członkiem szczególnie
mściwego i niebezpiecznego plemienia. Nie miałbym panom
za złe, gdybyście nie chcieli się z nim zobaczyć.
- Pańskie ostrzeżenia są bardzo cenne - przyznał lord
Percival - i weźmiemy je pod uwagę. Kiedy zatem
moglibyśmy spotkać się z zabójcą?
Abdel-Atif zajrzał do notesu niczym biznesmen prze-
ciążony spotkaniami.
- Powiedzmy że... jutro, późnym rankiem.
- Czy mógłbym pana prosić o ogromną przysługę?
Abdel-Atif popatrzył podejrzliwie na lorda Percivala.
Ten obcokrajowiec miał w sobie coś wschodniego: fa-
scynował i zniewalał poważnym głosem i niewzruszonym
spokojem.
- Proszę mówić...
- Czy nie sądzi pan, że dobrze by było spotkać się z
mordercą w miejscu zbrodni? Pod wpływem wstrząsu
powie nam całą prawdę z najdrobniejszymi szczegółami.
- Znakomity pomysł - potwierdził Dodson. - Jestem
przekonany, że o tym samym myślał nasz egipski kolega.
- Oczywiście, panowie, oczywiście...
- Do jutra, drogi komisarzu - powiedział lord Percival,
rozpromieniony. - Wykorzystamy tych kilka godzin
wolności na zwiedzanie.
Dodson, mający trudności z aklimatyzacją, wolał
schronić się w pokoju hotelowym, aby nadrobić brak snu.
Lord Percival, w nienagannym białym garniturze,
zapuścił się w uliczki Asuanu. Po chwili szła za nim
gromada żądnych napiwków naganiaczy. Kiedy zauważyli,
że cudzoziemiec mówi ich językiem, system informatorów
zaczął funkcjonować normalnie i nikt już nie naprzykrzał
się przechodniowi, który przeżywał wspomnienia z
młodości.
Zachodzące słońce, zanim zniknęło skąpane w ciemnej
czerwieni i oranżu, ozłociło wzgórza i posrebrzyło Nil,
tymczasem biale żagle feluk przesuwały się w półmroku.
Lord Percival nie cieszył się tym widokiem, ponieważ
myślał o nieszczęsnym Howardzie Langtonie i zastanawiał,
czy uda mu się zidentyfikować mordercę i autora
anonimowego listu.
ROZDZIAŁ V
Po niespokojnej nocy nadinspektor Angus Dodson
wstał z łóżka lewą nogą w przekonaniu, że spóźnił się do
swego biura w Scotland Yardzie.
Promień słońca oświetlający pokój rozproszył kosz-
mar. Egipt... prawda, przecież był w Egipcie. I, otwo-
rzywszy okiennice, ujrzał słońce wychylające się znad
wzgórz otaczających Asuan.
Zegarek wskazywał siódmą dziesięć, powietrze było
rześkie. Angus Dodson, nie całkiem jeszcze rozbudzony,
zszedł ciężkim krokiem w kierunku tarasu, gdzie podano
śniadanie.
Lord Percival już tam był, ubrany w dziewiczo biały
garnitur.
- Czy dobrze pan spał, drogi Dodsonie?
- Tak sobie...
- Proszę usiąść i podziwiać spektakl. Kazałem przy-
gotować dla pana śniadanie tradycyjne, które będzie pan
mógł zjeść bez obaw.
Ta uwaga wzruszyła nadinspektora, któremu zaczynał
doskwierać głód.
- Pod żadnym pretekstem nie wolno opuszczać
wschodu słońca w Egipcie - ciągnął Szkot. - To moment,
kiedy słońce ogłasza zwycięstwo nad ciemnościami i
ukazuje się w formie nowego słońca, które ożywi całe
stworzenie. Starożytna filozofia egipska nie przestaje nas
zaskakiwać.
Tosty, dżem pomarańczowy, plastry bekonu i smażone
kiełbaski bardzo smakowały Dodsonowi, który jadł z du-
żym apetytem.
- Dużo o panu myślałem, milordzie, i sądzę, że to
śledztwo może być niebezpieczne. Proszę nie zapominać, że
otrzymał pan anonim. Niewykluczone, że jego autor
zamierza wciągnąć pana w pułapkę.
-
Takiej
hipotezy
nie
można
wykluczać,
nadinspektorze.
- Cieszę się, że jest pan rozsądnym człowiekiem.
Byłoby lepiej, gdyby został pan w hotelu i pozwolił działać
profesjonalistom. Nie znam tego kraju, to jasne, ale
morderstwo to morderstwo i miejscowy komisarz na pewno
zgodzi się współpracować.
- Czy nie jest pan tu, by mnie bronić, gdybym wpadł w
pułapkę?
- Tu chodzi o prawdziwe morderstwo, milordzie.
Mógłby pan gorzko żałować, że pan w to wdepnął.
Szkot nie odpowiedział na zaskakującą myśl
nadinspektora, ponieważ podszedł do nich niewysoki
Egipcjanin o smagłej cerze, w grubych rogowych
okularach i z ciężką czarną walizeczką.
Lord Percival wstał.
- Cieszę się, że znów pana widzę, doktorze Butros!
Przedstawiam panu nadinspektora Angusa Dodsona ze
Scotland Yardu.
Niewysoki, poważny mężczyzna w brązowym garni-
turze uścisnął dłoń Anglika.
Nagle Dodson zaniepokoił się: dlaczego lord Percival
wezwał lekarza, skoro nie cierpiał na żadną chorobę?
Doktor, widząc wzburzenie Anglika, wyjaśnił:
- Proszę się uspokoić, nadinspektorze. Jestem leka-
rzem sądowym.
- Wydaje się, że nasz wielki przyjaciel, komisarz
Ab-del-Atif, nie zlecił szczegółowej sekcji zwłok Langtona -
wyjaśnił lord Percival. - Chcąc jak najszybciej pozbyć się
tej sprawy, powierzył ciało nieszczęsnego chłopaka le-
karzowi mającemu dużo mniejsze doświadczenie niż
doktor Butros, którego reputacja jest już od dawna
ustalona.
- Abdel-Atif będzie wściekły!
- To możliwe, ale nie zaryzykuje i nie odprawi z kwit-
kiem specjalisty tej klasy co doktor Butros. A rzetelna
sekcja zwłok denata może się okazać niezwykle przydatna.
Pod nieobecność komisarza Abdel-Atifa, którego za-
trzymały ważne sprawy natury administracyjnej, rozmowa
była bardzo zwięzła. Jego zastępca nie znał doktora
Butrosa i dopiero kilka telefonów do ministerstw w Kairze
odblokowało sytuację.
Wreszcie rozpoczął się taniec pieczątek, które wznosiły
się rytmicznie, a następnie opadały z impetem na stosy
mniej lub bardziej sprzecznych ze sobą dokumentów, które
zalegną na podobnych zwałach makulatury. Mimo
komputerów nic nigdy nie zastąpi sakramentalnego
przyłożenia pieczęci.
Dzięki specjalnemu pozwoleniu doktor Butros mógł
dokonać oględzin ciała Howarda Langtona i, jeśli to
konieczne, powtórzyć sekcję.
Doktor Butros, lord Percival i nadinspektor Dodson
spotkali się na tarasie Starej Katarakty.
- Klasyczny przypadek - ocenił doktor Butros. -
Langton zmarł na skutek ciosu sztyletem w plecy, zadanego
z wyjątkową siłą.
- A więc raczej mężczyzna - rzucił Angus Dodson.
- Kobieta przepełniona nienawiścią również byłaby do
tego zdolna, nadinspektorze. Złość wyzwala niewyob-
rażalną siłę, nawet w jednostkach uważanych z delikatne.
Co do reszty, wydaje się, że mój kolega z Asuanu wykonał
dobrą robotę. W Egipcie jesteśmy przecież specjalistami od
mumii...
Rozbawiony własnym dowcipem medyk sądowy, który
był koptem, wypił szkocką whisky, podaną jemu i
Dodsonowi. Bardzo mu smakowała.
- Oczywiście - ciągnął dalej - brakuje kilku szczegółów,
zwłaszcza dokładnej godziny śmierci.
- Sądzi pan, że mógłby to ustalić? - zapytał lord
Percival.
- Trzy fiolki z próbkami pojadą dziś do najlepszego
laboratorium w Kairze. Jak tylko otrzymam wyniki ana-
lizy, dam panom znać.
- Dziękujemy za pańską bezcenną pomoc. Bardzo
lubiłem Howarda Langtona i chciałbym, żeby morderca
został zidentyfikowany.
- Oby Bóg pana wysłuchał, milordzie. Do zobaczenia.
Patrząc za odchodzącym medykiem, Angus Dodson
zaczynał pojmować, dlaczego tylu Brytyjczyków lubi
spędzać zimę w Asuanie i mieszkać w Starej Katarakcie.
Mimo upału i wszechobecności słońca, ogarniała go powoli
radość życia, przenikająca podstępnie duszę i ciało.
Spokój Nilu, majestat emanujący ze skał Elefantyny,
uświęconej przez starożytnych Egipcjan, którzy wznieśli tu
świątynie, i czysty błękit nieba sprawiły, że nadinspektor
prawie zapomniał o swoim przytulnym biurze w Scotland
Yardzie.
Przybycie grupy zdenerwowanych policjantów, stro-
fowanych przez komisarza Abdel-Atifa, wyrwało go z
rozmarzenia.
Umundurowani mężczyźni otaczali czarnoskórego ol-
brzyma zakutego w kajdanki, który spoglądał na nich z
pogardą.
Abdel-Atif wybiegł naprzeciw lordowi Percivalowi.
- Oto nasz winowajca... Jeszcze raz pana ostrzegam;
jest groźny i nieprzewidywalny.
Nubijczyk i arystokrata patrzyli na siebie z jednako-
wym zaskoczeniem. Lorda uderzyła szlachetność Abu,
Nubijczyka zaś spokojna siła cudzoziemca.
- Sądzę, że to wystarczy - ocenił egipski komisarz. -
Zobaczył pan to, co chciał pan zobaczyć.
-
Powinniśmy
pójść
na
miejsce
zbrodni
-
zaproponował Angus Dodson.
- To zbyteczne, on nic wam nie powie.
Szkot podszedł do olbrzyma.
- Jestem lord Percival, a to nadinspektor Dodson. Czy
zgadza się pan odpowiadać na nasze pytania?
Cisza, która zapanowała po tych słowach, zdawała się
nie mieć końca.
- Nazywam się Abu i powiem, co mam do powiedzenia.
ROZDZIAŁ VI
- A więc Jest pan gotów nam pomóc - zapytał lord
Percival.
- Pokój waszej dostojności - powiedział Nubijczyk.
- Pokój panu i miłosierdzie Boga i Jego błogosła-
wieństwo.
Wzrok Nubijczyka wyrażał wdzięczność.
- Wasza dostojność - powiedział spokojnie i dobitnie -
jestem pracownikiem hotelu Stara Katarakta od ponad
dziesięciu lat i nikogo nie zabiłem.
Te słowa wywołały wściekłość komisarza Omara
Abdel-Atifa.
- Przestań kłamać, Abu! Złapano cię na gorącym
uczynku.
- Niezupełnie. To ja znalazłem zwłoki i ja zawia-
domiłem policję, i to mnie oskarżono, żeby uniknąć
poszukiwań prawdziwego mordercy. Następnym razem,
kiedy natknę się trupa, oddalę się najszybciej, jak to będzie
możliwe.
- Czy mógłby pan nam przedstawić swoją wersję
wydarzeń? - zapytał lord Percival.
- Tracimy czas - ocenił komisarz Abdel-Atif. - Lepiej
od razu odesłać tego drania do więzienia!
Nubijczyk wyciągnął skute ręce w stronę Egipcjanina:
- Omar, bądź przynajmniej szczery; zrobiłeś mi to,
żeby jak najszybciej pozbyć się tej cuchnącej sprawy, która
cię przerasta i przez którą możesz mieć spore kłopoty. W
gruncie rzeczy jesteś uczciwym człowiekiem, ale boisz się
swoich przełożonych. Dobrze wiesz, że jestem niewinny.
Pozwól działać temu cudzoziemcowi: on odkryje prawdę, a
ty będziesz spał spokojnie.
Omar Abdel-Atif zaniemówił. Stał z półotwartymi
ustami, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Policjanci odwrócili wzrok.
- Wszyscy jak tu jesteśmy, staramy się dotrzeć do
prawdy - potwierdził lord Percival. - Jeśli pan skłamał,
panie Abu, będziemy o tym wiedzieli.
“Panie Abu..." Nigdy nie obdarzono go takim okre-
śleniem. Mimo kajdanek poczuł się prawie wolny. Przy-
gotowywał się na najgorsze, a miał szansę z tego wyjść. On,
który nie był zbyt gadatliwy i nie lubił rozmawiać o innych,
miał opowiedzieć temu cudzoziemcowi przybyłemu z
zimnego i mglistego kraju wszystko, co wie.
- Chodźmy na taras - zaproponował lord Percival.
Abu osłupiał.
Nigdy nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia usiądzie w
jednym z tych wygodnych foteli, w których większość
turystów popijała zimne napoje i prowadziła błahe roz-
mowy.
Komisarz Abdel-Atif, jak obity, poszedł za nimi. Egip-
cjanin, Nubijczyk i obaj Brytyjczycy zajęli miejsca wokół
okrągłego stołu pod zdumionym wzrokiem policjantów.
Była to chwila niezwykłego spokoju. Gra świateł na
Nilu i skały na Elefantynie przywodziły na myśl zaginiony
świat, w którym panowała harmonia.
- Wasza dostojność - zaczął Abu - zostałem wezwany
do hotelu, aby wypełnić jasno określone zadanie: miałem
przygotować renowację apartamentu Agaty Christie. Za
niecały miesiąc miał być znów jak nowy, co wydawało mi
się absolutną mrzonką.
- A więc hotel był zamknięty dla turystów?
- Tak, wasza dostojność. Ale uprzywilejowani goście
mogli pić na tarasie aperitif lub herbatę. Kiedy późnym
popołudniem wszedłem do hotelu, siedziało tam siedem
osób.
- Czy wie pan, kto to był?
- Kiedy się pracuje w luksusowych hotelach, lepiej
mieć pamięć do twarzy. Rozpoznałem inspektora do spraw
starożytności Ahmeda al-Fostata i czterech egiptologów.
Dwie kobiety: Niemkę, panią Strauss, i Francuzkę, panią
Abletout, oraz dwóch mężczyzn: Anglika, pana Faxmore'a,
i Francuza, pana Glotoniego. Był tam jeszcze jeden
Europejczyk, ubrany na czarno, z orlim nosem, którego
nigdy przedtem nie widziałem, i Abd el-Mosul, głowa
bogatego rodu z Południa.
- Czy ten człowiek interesuje się egiptologią?
- Powiedzmy, że... antykami w ogóle.
- Czy miał pan okazję bywać u tych egiptologów?
- Widywałem ich tylko z daleka, kiedy przychodzili do
hotelu. Oni zaś nie utrzymują kontaktów ze służbą.
- Wydaje się, że nie bardzo ich pan lubi, panie Abu.
- Oni mają swoje życie, a ja swoje. Pracują tu kilka
tygodni w roku, a ja nie jestem przekonany, że naprawdę
kochają Egipt.
Komisarz Abdel-Atif otrząsnął się z odrętwienia.
- Twoja opinia nikogo nie interesuje, Abu! Liczą się
tylko fakty. Jeśli będziesz pleść trzy po trzy, każę cię
wsadzić do izolatki!
- To ja zadałem niezręczne pytanie - usprawiedliwił się
lord Percival. - Pan Abu tu nie zawinił.
Egipski policjant, któremu słowa arystokraty wytrą-
ciły broń z ręki, zasępił się. Lord Percival zwrócił się do
Nubijczyka:
- Proszę mówić dalej.
- Wszedłem na trzecie piętro - ciągnął Abu - i
pchnąłem drzwi apartamentu Agaty Christie, tej dziwnej
osoby, która żyła ze śmierci innych. Nagle poczułem, że
wydarzyła
się
jakaś
tragedia.
Atmosfera
była
przytłaczająca. Dotknąłem amuletu, by nie ulec złemu oku,
ale zrobiłem to zbyt późno. Znajdowałem się już w kręgu
zła. Przez moment sądziłem, że się mylę, ale po chwili w
gabinecie zauważyłem zwłoki mężczyzny z nożem wbitym
w plecy.
- Czy czegoś pan dotykał?
- Nie, wasza dostojność.
- Czy zauważył pan jakiś niezwykły szczegół?
- Byłem tak wstrząśnięty, że nic do mnie nie do-
cierało... Wyszedłem stamtąd tyłem i udałem się na
posterunek, żeby zgłosić o moim ponurym odkryciu.
Natychmiast, nie wysłuchawszy mnie, oskarżyli mnie o
morderstwo i wtrącili do więzienia.
Komisarz Abdel-Atif podniósł pięść.
- Wystarczy, Abu! Lepiej zrobisz, przyznając się do
winy!
Nubijczyk wytrzymał wzrok policjanta.
- Powiedziałem prawdę i ty o tym wiesz. A teraz
szukajcie winnego. Jeśli go nie znajdziecie, dusza zmarłego
nie zazna spokoju. Howard Langton to jeden z nielicznych
egiptologów, którzy prosili mnie, bym opowiadał o moim
kraju, o jego pięknie, tradycjach... Howard Langton był
dobrym człowiekiem, nie kradł i nie zadzierał nosa. Z
pewnością dlatego ktoś go załatwił.
ROZDZIAŁ VII
Lord Percival spojrzał komisarzowi Abdel-Atifowi
prosto w oczy.
- Mam do pana trzy prośby: po pierwsze, chciałbym
osobiście obejrzeć miejsca związane z tragedią, po drugie,
chciałbym obejrzeć narzędzie zbrodni, i po trzecie, proszę,
żeby
Abu
był
przetrzymywany
w
znośniejszych
warunkach, ponieważ jest tylko podejrzanym.
Nadinspektor Dodson poczuł nagłą suchość w gardle.
Policjanci zwykle nie lubią, aby mówiono do nich tym
tonem.
Szkot i Egipcjanin przez dłuższą chwilę mierzyli się
wzrokiem. W końcu komisarz Abdel-Atif spasował:
- Oczywiście, oczywiście... Proszę bardzo, apartament
Agaty Christie stoi przed panami otworem.
- A dwie pozostałe prośby?
- Zgoda, zgoda! Póki co, odprowadzę Abu do wię-
zienia.
Patrząc ukosem na arystokratę, który go paraliżował
wzrokiem, komisarz obszedł się z Nubijczykiem przy-
zwoicie.
Lord Percival nie bez wzruszenia wchodził po mo-
numentalnych schodach prowadzących na piętro, na któ-
rym znajdował się apartament Agaty Christie. Jako
przyjaciółka egiptologa Stephena Glanvillc'a, zwiedzała
kraj faraonów w roku 1931 wraz, ze swoim mężem Maxem
Mallowanem. Poznała wówczas Howarda Cartera, od-
krywcę grobowca Tutanchamona. Egipt tak bardzo za-
fascynował królową zbrodni, że napisała sztukę teatralną
poświęconą faraonowi Echnatonowi i królowej Neferetiti,
nie zapominając o samym Tutanchamonie.
Powieściopisarka miała monumentalny rozmach, po-
nieważ w swojej sztuce przewidziała dwadzieścia dwie role
główne oraz całą masę drugoplanowych. Ecknaton nie
został wystawiony, ustępując miejsca Herkulesowi Poirot.
Lord Percival musiał jednak zapomnieć o magii Starej
Katarakty i zająć się szukaniem śladów mordercy, który
znieważył, z pewnością niechcący, pamięć Agaty Christie.
Apartament pisarki pozostał nietknięty.
Salon, łoże z baldachimem, biurko, biblioteczka, toa-
letka z dzbankiem i nocnikiem, schodki po których
wchodzono do wygódki, delikatne ryciny przedstawiające
owce, mgłę i angielską wieś oraz wspaniałe okna wy-
chodzące na Nil i Elefantynę...
Nadinspektor Dodson z trudem nadążał za lordem
Percivalem. Dogoniwszy go, uszanował jego milczenie w
tym apartamencie, który przypominał muzeum.
Szkot poruszał się niczym kot, miękko i lekko, jak
gdyby nie chciał pozostawić najmniejszego śladu swojej
obecności. Dodson patrzył, jak przystępuje do skrupu-
latnego i cierpliwego przeszukania.
- To niezwykłe - powiedział, kiedy skończyli. - Coraz
bardziej przypomina pan zawodowca, milordzie.
- Niestety, królestwo Agaty Christie pozostało nieme i
nie dostarczyło mi żadnej wskazówki.
Komisarz Omar Abdel-Atif położył na biurku nie-
zwykły sztylet, bardzo charakterystyczny z powodu
żelaznego ostrza i rękojeści z kryształu górskiego.
- No cóż - powiedział Abdel-Atif, prezentując sztylet
lordowi Percivalowi i Dodsonowi. - Oto narzędzie zbrodni!
Oryginalne, co? Można by sądzić, że to antyk... Proszę go
wziąć do ręki, panowie. Zobaczcie, jaki jest solidny!
Lord Percival ostrożnie obracał nim w ręku, jak gdyby
trzymał coś bardzo kruchego.
- Rzeczywiście, wydaje się, że to stara broń.
Abdel-Atif zainteresował się:
- Stara... jak bardzo?
- Jeśli się nie mylę, całkowicie przypomina sztylet ze
skarbca Tutanchamona. Egipcjanin podskoczył.
- Mam nadzieję, że pan żartuje?
- Mam bardzo nikłą wiedzę w dziedzinie egiptologii -
wyznał Szkot - ale nie sądzę, żebym się mylił.
- Jeśli pana dobrze rozumiem, milordzie, morderca
miałby ukraść sztylet Tutanchamona z witryny kairskiego
muzeum, aby zadać nim cios w plecy nieszczęsnego
egiptologa Howarda Langtona... To zupełnie niepra-
wdopodobne! Skarb Tutanchamona jest strzeżony dzień i
noc i żaden złodziej nie może się do niego zbliżyć!
- Byłby pan jednak uprzejmy to sprawdzić?
- To śmieszne! Ale ponieważ pan nalega... Komisarz
Abdel-Atif podniósł słuchawkę. Co najmniej dziesięć razy
ponowił próbę, zanim uzyskał połączenie z pracownikiem
technicznym biura muzeum, który kazał mu czekać,
następnie połączył go z innym pracownikiem, który
powiedział, że jest niekompetentny i odłożył słuchawkę.
Rozwścieczony Abdel-Atif ponownie zadzwonił do
muzeum i wyładował się na pierwszej osobie, która
odebrała telefon, grożąc, że wyśle ją za kratki. Groźba
okazała się skuteczna. Niecałe pół godziny później ko-
misarzowi udało się połączyć z jednym z zastępców jednego
z asystentów jednego z konserwatorów.
Pominąwszy wszelkie formułki grzecznościowe, ko-
misarz polecił mu natychmiast sprawdzić, czy sztylet
Tutanchamona znajduje się nadal w witrynie.
Pracownik muzeum sprzeczał się przez kwadrans dla
zasady, tłumacząc, że nie ma pracowników pod ręką i że
sam nie może wyjść z pokoju z powodu ogromnej
odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach. Kiedy
Abdel-Atif zdenerwował się nie na żarty, muzealnik
wreszcie ustąpił.
Znowu trzeba było czekać. Brytyjczykom podano
kawę i karkadę - orzeźwiający napój z hibiskusa. Ziry-
towany Abdel-Atif przekładał w tę i z powrotem papiery
upstrzone pieczęciami.
- Gdzie mieszkał Howard Langton? - zapytał lord
Percival.
- W niedużej willi, blisko centrum miasta.
- Czy miał pan czas przeprowadzić tam dokładne
przeszukanie?
- No cóż...
- Czy mogę pana wyręczyć w tym przykrym obo-
wiązku, komisarzu?
Omar Abdel-Atif zamyślił się. W gruncie rzeczy,
dlaczego nie? Ta rewizja nie dostarczy prawdopodobnie
żadnych ważnych dowodów, a on miał ochotę uciąć sobie
drzemkę.
- Proszę bardzo, panowie... Zaprowadzi was jeden z
moich ludzi. Później poproszę o raport.
Wreszcie telefon zadzwonił. Abdel-Atif podniósł słu-
chawkę:
- Tak, to ja... Jest pan absolutnie pewny? Doskonale!
Egipcjanin
rozłączył
się.
Z
szerokim
uśmiechem
zakomunikował:
- Pańska hipoteza jest nieprawdziwa, milordzie. Szty-
let Tutanchamona nadal znajduje się na swoim miejscu.
ROZDZIAŁ VIII
Wiał łagodny wiatr, powietrze było wyjątkowo czyste.
Lord Percival, w jasnym kapeluszu z szerokim rondem,
wszedł do niewielkiego białego domu, w którym mieszkał
Howard Langton. Zasapany Angus Dodson z trudnością
nadążał za Szkotem. Pył, upał, słońce, silna woń
wschodniego miasta, stanowiąca mieszaninę perfum i nieco
mniej szlachetnych aromatów sprawiły, że nadinspektor
tęsknił za wilgotnymi chodnikami Londynu i swoim
wygodnym,
nowoczesnym
biurem.
Jeśli
komisarz
Abdel-Atif miał rację, i mordercą był nubijski olbrzym,
oględziny nie potrwają długo.
Nagie ściany pobielone wapnem, na wykafelkowanej
podłodze dywan o drobnej fakturze, meble z białego
drewna... Wnętrze willi świadczyło o tym, że angielski
egiptolog dopiero co wprowadził się do nowego mieszkania
i nie miał jeszcze czasu, by je zagospodarować.
W salonie piętrzyły się fachowe książki: słowniki
hieroglifów, wśród nich słynny egipsko-niemiecki
Worterbuch, podręczniki archeologii, raporty z wykopa-
lisk, studia poświęcone bogom i przeglądy specjalistyczne,
jak “Joumal of Egyptian Archaeology" czy “Zeitschrift fur
agyptische Sprache". Wreszcie tysiące fiszek starannie
poukładanych w kartonowych pudełkach.
Lord Percival obejrzał kilka z nich.
- Co spodziewał się pan znaleźć? - zapytał
nadinspektor.
- Jest już jakiś punkt zaczepienia: Howard Langton
był egiptologiem wykształconym.
- A nie zawsze tak jest?
- W tym zawodzie, podobnie jak w wielu innych,
machlojki i koneksje liczą się często bardziej niż kom-
petencje. W tym wypadku nie ma wątpliwości: Langton
miał żądane kwalifikacje i solidne doświadczenie, tak w
dziedzinie hieroglifów, jak i w archeologii.
Na niewielkim biurku leżały pióra, notatniki i tekst
hieroglificzny napisany ręką zmarłego
Lord Percival dłuższą chwilę stał pochylony nad
dokumentem.
- Dziwne - powiedział.
- Pan... Zna pan hieroglify? - spytał zaskoczony
Dodson.
- Jestem tylko amatorem. Stary uczony z Eton nauczył
mnie podstaw i zapoznał z najważniejszymi tekstami. Ten
jest znany. To rozdział VI z Księgi umarłych.
- O czym mówi?
- Jeśli zmarły został powołany do pracy w zaświatach,
uprawiania pól lub nawadniania brzegów, odwoływał się
do magicznej figurki, zwanej odpowiadaczem, która
ożywała w cudowny sposób, żeby za niego pracować.
- To bardzo znany tekst, a jednak coś pana w nim
zaskoczyło!
- Nie sam tekst, ale słowo “Uwaga!" napisane i pod-
kreślone przez Langtona.
- Co to oznacza?
- Być może to mało znaczące spostrzeżenie, a być może
ważna wskazówka... Kontynuujmy nasze poszukiwania.
W sypialni pod lampką nocną lord Percival znalazł
poczwórnie złożoną kartkę z notatką: “powstrzymać Abd
el-Mosula".
- Najwidoczniej ten Abd el-Mosul nie był przyjacielem
Langtona - stwierdził nadinspektor. - Ale dlaczego tak
ukrył tę kartkę?
- Albo dlatego, że zamierzał szczegółowo opisać swój
plan działania, albo dlatego, że to początek wiadomości,
którą chciał komuś przesłać. Z całą pewnością nie miał
czasu, żeby pisać dalej.
- Trzeba będzie zebrać jak najwięcej informacji O tym
człowieku; Abd el-Mosul staje się naszym pierwszym
podejrzanym.
- Czyżby pan zapomniał o Abu? - zapytał Szkot z
lekkim uśmiechem.
- Nie, oczywiście, że nie! Ale może miał wspólnika.
Lord Percival i Angus Dodson uważnie i wytrwale
kontynuowali rewizję. W prymitywnej łazience, w której
woda leciała tylko przez kilka godzin, Szkot zatrzymał się
przy antycznym glinianym dzbanie stojącym między
pędzlem a miseczką do rozrabiania piany do golenia.
- Prawdziwy antyk?
- Współczesny wyrób bez wartości artystycznej, ale
dobrze wykonany - ocenił lord Percival, wdychając zapach
wnętrza naczynia, i wlał odrobinę płynu do szklanki.
- Chyba nie zamierza pan tego wypić...
- Trzeba podejmować pewne ryzyko.
- Nie wierzę w klątwę faraonów, milordzie, ale jednak
byli oni znawcami trucizn i...
Ostrzeżenie nadinspektora było zbyteczne. Szkot wy-
pił łyk.
- Tak myślałem: przereklamowane. Chce pan sko-
sztować, nadinspektorze?
Oficer Scotland Yardu nie cofa się przed niczym;
Dodson pociągnął łyk.
- Ależ... Co to za obrzydliwe piwo!
- Delikatnie pan to ujął. Zaledwie nadaje się do picia.
Na podstawce dzbanka widniał głęboko wyryty napis:
“Scottish Brewer".
- To wstyd dla Szkocji - ocenił arystokrata. - Powinien
pan zatelefonować do Scotland Yardu, nadinspektorze.
Niech znajdą tę wytwórnię, jeśli w ogóle istnieje.
Lord Percival ponownie zainteresował się materiałami
naukowymi Howarda Langtona i długo je przeglądał.
- Nie wiedziałem, że Howard był taki skryty.
- Skąd ten wniosek? - zapytał Dodson.
- Ponieważ nowy dyrektor centrum archeologicznego
powinien pisemnie przedstawić szczegółowy projekt. Brak
choćby jednego dokumentu odnoszącego się do tego
projektu jest zaskakujący, by nie rzec nienormalny.
Nadinspektor zmarszczył brwi.
- Istnieje proste wytłumaczenie: morderca ukradł te
dokumenty, ponieważ w taki czy inny sposób zdradzały
jego tożsamość.
- Tak właśnie myślę. Sądzę też, że je zniszczył. W
takim razie Abu byłby niewinny.
Jeśli nawet hipoteza była dobra, sprawiła przykrość
Angusowi Dodsonowi. W jaką pułapkę się wpakował, i to z
dala od Anglii? Nawet gdyby uwierzył wewnętrznemu
głosowi, który mu podpowiadał, że zmaga się z groźnym
przestępcą, nie poddałby się.
- Rozpocznijmy przeszukiwanie domu - zadecydował
niezmordowany lord Percival.
Z największą dokładnością obaj mężczyźni centymetr
po centymetrze obejrzeli ostatnie mieszkanie egiptologa
Hovarda Langtona, jednak bez powodzenia.
ROZDZIAŁ IX
Mina komisarza Abdel-Atifa nie zapowiadała nic do-
brego.
- Dwukrotnie czytałem pański raport, nadinspektorze,
ale wyciągam z niego zgoła inne wnioski niż, pan. Nie ma
podstaw formalnych, aby uniewinnić Abu!
- Ani też żadnych podstaw, aby go oskarżyć - przy-
pomniał lord Percival.
Egipcjanin zapalił papierosa i natychmiast wcisnął go
w popielniczkę wypełnioną niedopałkami.
- Wszyscy jesteśmy uczciwymi i sumiennymi zawo-
dowcami. Czy koniecznie trzeba szukać tajemnic tam,
gdzie ich nie ma? Ahu jest Nubijczykiem, a Nubijczycy są
uparci. Z pewnością w końcu się przyzna.
- Fakty również są uparte - powiedział Dodson
poważnie. - Szanowny kolego, musimy rozszerzyć nasze
śledztwo.
Abdel-Atif westchnął głęboko:
- Tego się właśnie obawiałem... Mieliście jasne i
ewidentne fakty, ale szukacie innych. A jeśli panowie się
mylą, tak jak w przypadku narzędzia zbrodni?
- A właśnie - przerwał Szkot łagodnie. - Chciałbym,
żeby ekspert, w tym przypadku inspektor Ahmed al-Fostat,
rzucił na nie okiem.
- A to z jakiego powodu?
- Czy nie powinniśmy wiedzieć coś więcej o tym
sztylecie?
- Wiemy już najważniejsze: tą bronią zabito Langtona.
Sumienie zawodowe Dodsona zbuntowało się:
- Czy wydał pan polecenie, by szukano ewentualnych
odcisków palców?
- Oczywiście, panie nadinspektorze... Ale ta broń
przechodziła z rąk do rąk, a Abu z pewnością wytarł
rękojeść w ubranie. W tej kwestii nie ma się czego
spodziewać.
Dodson powstrzymał gniew.
- Czy zechce pan wezwać inspektora al-Fostata? -
zapytał z naciskiem lord Percival.
Egipski policjant bardzo chciałby się sprzeciwić swe-
mu rozmówcy, ale ten cudzoziemiec o wyrafinowanej
elegancji, na którego czole nie perliła się najmniejsza
kropla potu, nie przestawał go hipnotyzować.
W dodatku podniósł słuchawkę.
Inspektor Ahmed al-Fostat, liczący około czterdzie-
stki, był niski, nerwowy i irytujący. Jego twarz w kolorze
kakao stanowiła zadziwiający kompromis pomiędzy twarzą
kairskiego mieszczucha i obliczem wieśniaka z Południa.
Wydatny nos, oczy małe i oskarżycielskie, grube wargi i
łysina nie zjednywały mu sympatii. Miał nieskazitelnie
białą koszulę i pomięte czarne spodnie, był przekonany, że
ma wielką władzę i autorytet i zależało mu, żeby i inni
natychmiast o tym wiedzieli.
- Dlaczego mnie pan niepokoi, komisarzu? - zapytał
gniewnie, nie spojrzawszy nawet na cudzoziemców.
- Chodzi o ekspertyzę.
- Proszę wypełnić formularz, zaadresować do mnie i
czekać na odpowiedź.
- Cieszę się, że pana widzę, panie al-Fostat - powiedział
uprzejmie Szkot. - Prawdę mówiąc, zależy nam na jak
najszybszym uzyskaniu pańskich światłych porad w
sprawie dotyczącej zarówno Egiptu, jak i Anglii. Ależ
zachowałem
się
niewybaczalnie!
Zapomniałem
się
przedstawić. Jestem lord Percival Kilvanock, a to mój
kolega, nadinspektor Angus Dodson, ze Scotland Yardu.
Ahmed al-Fostat spojrzał porozumiewawczo na ko-
misarza Abdel-Atifa, który wzruszył ramionami, aby dać
mu do zrozumienia, że tak jest i nic na to nie poradzi.
- Jesteśmy tu u siebie - stwierdził inspektor
skrzekliwym głosem. - Już od dawna nie jesteśmy kolonią
angielską. Scotland Yard nie może więc wydawać mi
żadnych poleceń.
- Potrzebowalibyśmy rady eksperta - powiedział spo-
kojnie Szkot - ponieważ nie znamy się na archeologii. Pan
mógłby nam pomóc.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ chodzi o morderstwo.
Inspektor wydął wargi.
- A... kto jest ofiarą?
- Egiptolog Howard Langton. Przez usta Ahmeda
al-Fostata przemknął cień uśmiechu.
- No proszę... Nowy szef angielskiej misji archeo-
logicznej! Nie pomieszkał sobie długo w Egipcie, bie-
daczek... Smutny los. W imieniu jego egipskich kolegów
oraz Egipskiej Służby Starożytności składam panom wy-
razy współczucia. Przypuszczam, że nasza policja ener-
gicznie poszukuje sprawcy.
- Być może już go znaleźliśmy - przerwał komisarz
Abdel-Atif.
- Czy mógłbym wiedzieć, kto to jest?
- Abu, Nubijczyk, który pracuje w Starej Katarakcie.
W oczach archeologa błysnął gniew i pogarda.
- To z pewnością on!
- Czyżby miał pan dowód? - zapytał Angus Dodson.
- Nubijczycy są zdolni do wszystkiego. Należy ich
unikać; zawsze byli złodziejami i mordercami.
- Czy zna go pan osobiście? - zapytał Szkot.
- Oczywiście że nie. Nie zadaję się z wykolejeńcami
jego pokroju.
- Czy byłby pan łaskaw obejrzeć tę broń?
Lord Percival wskazał sztylet leżący na biurku ko-
misarza Abdel-Atifa. Ahmed al-Fostat niechętnie obrzucił
go wzrokiem, po czym zważył w ręku.
- Co mam panom powiedzieć?
- Z jakiej dynastii pochodzi ten sztylet.
Archeolog wybuchnął śmiechem:
- Pan rzeczywiście nie zna się na egiptologii, milordzie!
To niezręczna podróbka, nieudolna imitacja sztyletu, który
wchodzi w skład skarbu Tutanchamona. Mógłby go pan
kupić za dwa funty szterlingi, gdyby nie był narzędziem
zbrodni.
Turyści,
zwłaszcza
nieobyci,
uwielbiają
przedmioty tego rodzaju i dają się oszukiwać zawodowym
fałszerzom, których wytwórnie pracują tu pełną parą.
- Czy u podstawy ostrza nie ma czasem hieroglifów?
- Fałszerz wyrył byle co... Wyroby tego typu często
mają skazy.
- Wygląda jak “I", “T" lub “N"...
Ahmed al-Fostat spojrzał na Szkota nieufnie.
- Umie pan czytać hieroglify?
- Trochę... Wszędzie sprzedają pocztówki, a nawet
zasady odczytywania alfabetu hieroglificznego. Myślałem,
że rozpoznałem trzy litery.
- Są tak niestarannie wyryte, że można byłoby od-
czytać wszystko! Jeśli pan chce, żebym wybawił pana z tego
kłopotu, komisarzu...
- Chodzi o bardzo ważny dowód - przerwał zbul-
wersowany Dodson. - Musi pozostać w rękach policji.
- Czy mógłbym pana prosić o przysługę zupełnie
prywatną? - zapytał lord Percival.
Ahmed al-Fostat zacisnął mięsiste wargi.
- A o co chodzi?
- Wiele słyszałem o asuańskim nilomierzu. Czy wy-
świadczyłby mi pan grzeczność i objaśnił, do czego służył?
ROZDZIAŁ X
Ruiny antycznej świątyni Chnum drzemały w zimo-
wym słońcu, nawiedzane przez boga-barana, pana kata-
rakty i władcy wylewów. Tymczasem lord Percival i Ahmed
al-Fostat wynajęli felukę, aby popłynąć na Elefantynę, do
niewielkiego pomostu przy muzeum.
Skromne asuańskie muzeum, w niepowtarzalnym
pół-kolonialnym, pół-laotańskim stylu, było w rzeczy-
wistości willą angielskiego inżyniera Williama Wellicocksa.
Zaprojektował on Pierwszą Kataraktę, w imię postępu,
którego zgubne skutki Szkot, jako jeden z nielicznych,
potępiał. Zapora została otwarta w 1902 roku w obecności
księcia Connaught i Winstona Churchilla. Można
pozazdrościć Wellicocksowi, który z wysokości werandy,
zajmowanej obecnie przez sarkofagi, cieszył oczy
wspaniałym pejzażem, w którym niepodzielnie panował
Nil.
Kilka kroków od budynku otoczonego krzewami znaj-
dował się słynny nilomierz - rodzaj kamiennych schodów
wykutych w skale i schodzących do wody.
- Jest pan niezwykle uprzejmy, że poświęcił mi pan
odrobinę swego cennego czasu - powiedział lord Percival do
pełnego dystansu Ahmeda al-Fostata. - Dzięki panu będę
nieco mniejszym ignorantem.
Inspektor przybrał poważną minę.
- Grecki geograf Strabon objaśniał, że kreski wyryte w
kamieniu miały pokazywać wysokość poziomu wody
podczas wylewów. W ten sposób z biegiem lat powstała
prawdziwa kronika wylewów.
- Czy można je przewidywać?
- Inżynierowie faraonów podejmowali to ryzyko.
- W życiu ryzykuje się wielokrotnie, panie al-Fostat.
Przychodząc w zeszłym tygodniu do Starej Katarakty, nie
wiedział pan, że wokół krąży śmierć. Morderca znajdował
się, być może, w niewielkim kręgu osób siedzących na
tarasie.
Ahmed al-Fostat zatrzymał się na pierwszym stopniu
nilomierza.
- O co panu właściwie chodzi? Dobrze pan wie, że
mordercą jest ten przeklęty Nubijczyk!
- Pewne informacje mogą wskazywać, że tak nie jest.
- Istotne?
- Tak je traktujemy. Co pan sądził o Howardzie
Langtonie?
Egipcjanin zszedł schodek niżej. Do Nilu prowadziło
dziewięćdziesiąt stopni.
- Nic. Nigdy się z nim nie spotkałem.
- Z racji swojej funkcji musiał się z panem konta-
ktować.
Ahmed al-Fostat uśmiechnął się ironicznie.
- Anglicy są w większości zarozumiali i powściągliwi...
Szef misji archeologicznej nie przejmował się jakimś
miejscowym inspektorem... Proszę zauważyć, że być może
był w błędzie.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Nic... Nic konkretnego.
Mężczyźni powoli schodzili.
- W dniu, kiedy popełniono zbrodnię - przypomniał
lord Percival - przyszedł pan na taras Starej Katarakty,
żeby się spotkać z... przyjaciółmi, jak przypuszczam.
- Tak, to miało być zwykłe towarzyskie spotkanie.
- Z jednym wyjątkiem. Myślę o Abd el-Mosulu. Czy
nie ma on reputacji cokolwiek... podejrzanej?
- Myśli pan, że wszystko pan wie, milordzie! Istotnie,
Abd el-Mosul tam był, ale pańskie przypuszczenia są już
nieaktualne. Mój rodak popełnił w przeszłości kilka
błędów, ale czasy się zmieniły. Niech pan nie wierzy we
wszystko, co mówią. Legenda o Abd el-Mosulu to tylko
legenda.
Szkot wpatrywał się w linie wyciosane w skale przez
hydrologów faraona. Przypominały o szczęśliwych czasach,
kiedy wylew, niczym zakochany młodzieniec spieszący na
podbój krain, użyźniał czarną ziemię Egiptu i żywił jego
mieszkańców, pokrywając ją płodnymi madami.
- A czy pani Albertine Abletout była wobec pana
bardziej uprzejma niż brytyjscy archeolodzy?
Ahmed al-Fostat zareagował gwałtownie:
- Osoba ta ma wyraźne skłonności do robienia przed-
stawień. Jest nie tylko egiptologiem, ale i aktorką! Jedynym
obiektem jej zainteresowań jest ona sama. Kiedy
przyjeżdża do Egiptu, wie o tym cały kraj. Jest chora, kiedy
się o niej nie mówi.
- Przecież dokonała ważnych odkryć?
- Przede wszystkim udało jej się przekonać o tym
innych! Słuchając tej damy, odniesie pan wrażenie, że
osobiście zbudowała wszystkie egipskie świątynie! Od-
znaczenia i honory są dla niej ważniejsze niż praca w
terenie. Moja rada, milordzie: im dalej od niej, tym lepiej
dla pana.
- Był jeszcze jeden francuski egiptolog w Starej
Katarakcie, prawda?
- Rzeczywiście, był tam ten dziwak Villabert Glotoni!
Przeciętniak
oddelegowany
do
obsługi
śmietanki
towarzyskiej, co mu najbardziej odpowiada. Oprowadza
wybitnych gości po stanowiskach archeologicznych i, ra-
cząc ich mało precyzyjnymi objaśnieniami, bawi się w
wytrawnego archeologa. Poza tym to kpiarz, który bez
namysłu rozgłasza najgorsze oszczerstwa.
Zamyślony Ahmed al-Fostat zszedł kilka stopni niżej.
- Zaniepokoił mnie pan, milordzie... A jeśli morderca
rzeczywiście znajdował się w gronie osób, które piły aperitif
w Starej Katarakcie?
- Czy coś mogło wzbudzić pańskie podejrzenia?
- Domenica Strauss, niemiecka egiptolog, była ko-
chanką Langtona. To kobieta z głową, zawzięta i gwał-
towna, zdolna do wszystkiego.
- A zatem sądzi pan, że mogło to być zabójstwo w
afekcie? - zasugerował Szkot.
- To niewykluczone... Ale gdybym miał wskazać
podejrzanego, byłby to raczej Steven Faxmore, To człowiek
twardy, sprawny w działaniu i ambitny, który nieustannie
kłócił się z władzami egipskimi, tak bardzo je lekceważy.
Nie tylko wobec nich jest agresywny... Podobno poważnie
pokłócił się z Langtonem. Faxmore jest Szkotem... Może to
dlatego. Wiem, że Anglicy i Szkoci się nienawidzą.
- Wie pan coś więcej o tej kłótni?
- Nic, zwykłe plotki.
Wzburzony Ahmed al-Fostat zszedł szybko aż do
rzeki. Trzy stopnie przed ostatnim schodkiem zatrzymał
się.
- Proszę spojrzeć, milordzie... Ale proszę nie pod-
chodzić!
Na ostatnim stopniu leżała duża żmija.
- Do góry, tylko powoli... Jeśli nie będziemy wy-
konywać gwałtownych ruchów, nie zaatakuje.
Wydawało się, że Egipcjanin stracił pewność i, aby się
nie pośliznąć, oparł się o ścianę nilomierza. Lord Percival
nie okazał najmniejszych oznak emocji.
- Według zeznań Abu w Starej Katarakcie był ktoś
jeszcze - mężczyzna w czerni, którego nazwiska nie znam.
Ahmed al-Fostat odpowiedział dopiero na szczycie
nilomierza:
- To doktor Alan Qerry... Dobrze, że pan o nim
wspomina! On także znakomicie nadaje się na podej-
rzanego. Sporo czasu minęło, odkąd mieszka w Egipcie,
robi to, co lubi, i nikomu się nie tłumaczy. Prowadzi
laboratorium w Kairze, gdzie, między innymi, zajmuje się
badaniem mumii. To nie mogło trwać wiecznie... Wiadomo,
że Howard Langton miał zamiar skontrolować badania
Qerry'ego i opracować własny “program mumie".
Szykował się poważny konflikt.
Grupa turystów przypuściła szturm na muzeum.
- Dziękuję za pouczającą wycieczkę - powiedział Szkot.
- A tak na przyszłość, milordzie, proszę mnie nie
nachodzić. Nie mam nic wspólnego z tą zbrodnią i jestem
bardzo zajęty.
ROZDZIAŁ XI
Lord Percival poprosił przewoźnika, żeby się nie
spieszył i pozwolił, by feluka płynęła swobodnie z prądem
rzeki. Starszy, ale jeszcze sprawny i energiczny mężczyzna
zręcznie sterował i, ryzykując skręcenie karku, udowodnił
Szkotowi, że ciągle jeszcze potrafi wspiąć się na maszt.
Widząc, z jaką przyjemnością cudzoziemiec poddaje
się falowaniu wody, właściciel feluki zataczał kręgi, igrając
z wiatrem i prądami.
Nie ma oczywiście lepszego klimatu i piękniejszego
pejzażu niż w Szkocji, ale arystokrata uległ, jak niegdyś,
magii Egiptu, w którym czas się zatrzymał. Kiedy Stwórca
postanowił celebrować fantastyczne gody wody i pustyni,
nie omieszkał rzucić gdzieniegdzie majestatycznych skał,
na których skrybowie faraona opisywali podboje
awanturników - odkrywców Dalekiego Południa. A oddech
Amona, ukryty początek, nadal objawiał się w wydęciu
białego żagla feluki, bezszelestnie płynącej pod doskonale
czystym niebem.
Na pomoście niecierpliwie czekał na arystokratę
Angus Dodson.
- Dowiedział się pan czegoś ważnego, milordzie?
- To zależy. A co ze Scottish Brewer?
- Nie można się połączyć ze Scotland Yardem: kie-
runek zajęty. Będę jeszcze próbował. Potrzebuję; pańskiej
niezwłocznej pomocy: Albertine Abletout grozi, że skąpie
Egipt w ogniu i krwi, jeśli nie przyjmiemy jej zaproszenia
na śniadanie w Starej Katarakcie.
- Nie ma potrzeby wywoływać kolejnego konfliktu,
nadinspektorze.
Mimo że hotel był oficjalnie zamknięty, francuska
egiptolog dopięła swego: otwarto wielką odświętną jadalnię
i przyniesiono jej ulubione danie składające się z puree z
bobu, szaszłyka z jagnięcia, marchewki i groszku. Mimo
kuszących nazw, jak “Omar Chajjam", “Kleopatra" i
“Egipski Rubin", lepiej było unikać win, których wypicie
groziło błyskawiczną ruiną przewodu pokarmowego.
Zamówiono więc lekkie i ułatwiające trawienie lokalne
piwo.
Ubrana w ciemnofioletowy kostium Albertine Able-
tout, kobieta około sześćdziesięcioletnia, średniego wzrostu
i nieco korpulentna, obdarzona niewyczerpaną energią,
wydawała się bardzo rozgniewana:
- Nie za późno, panowie? Co się stało ze słynną
brytyjską grzecznością?
- Kłania się pani do stóp - powiedział Szkot - z
przeprosinami śledczych tropiących zabójcę.
Szare oczy Francuzki pociemniały.
- Co to za historia z tym morderstwem? Jeszcze jeden
wymysł
Brytyjczyków,
żeby
utrudnić
Francuzom
poszukiwania? Pomyśleć, że nadal zaprzeczacie, iż to
Jean-Francois Champollion jako pierwszy odczytał
hieroglify! Wasi erudyci, panowie, zostali zwyciężeni. Oto
cała prawda.
- Z przyjemnością się z panią zgadzam.
- Tym lepiej. Pokonałam większych uparciuchów niż
wy! Siadajcie i jedzcie, panowie. To, co zamówiłam, jest
wyborne: tak dla mnie, jak i dla innych. A więc, o jaką
zbrodnię chodzi?
- Zamordowano pani kolegę, Howarda Langtona.
- Tylko tego brakowało! Ten biedny chłopak nie był w
stanie dźwignąć odpowiedzialności, jaką mu powierzono.
Jesteście panowie pewni, że nie chodzi o samobójstwo?
- Jesteśmy pewni - odpowiedział Dodson, poirytowany
tupetem Francuzki. - Rzadko popełnia się samobójstwo,
zadając sobie cios nożem w plecy.
- To przykre, zwłaszcza dla niego... Ale nie będziemy
długo opłakiwać waszego Langtona. Był tylko przeciętnym,
zapracowanym praktykiem, pozbawionym cech, dzięki
którym naukowiec zyskuje sławę i uznanie. Chciałabym się
panom z czegoś zwierzyć.
Widząc uważne spojrzenia obu mężczyzn, Alhertine
Abletout z satysfakcją oceniła efekt swojej deklaracji.
- To dla nas wielki zaszczyt - powiedział lord Percival z
przekonaniem. - Dziękujemy, że uważa pani, iż jesteśmy
tego godni.
Francuska egiptolog wyciągnęła szyje:
- Mogę panom wyznać, że poleciłam Howardowi
Langtonowi opuścić Egipt i jak najszybciej wrócić do
londyńskiego biura. Było dla mnie jasne, że ten biedaczek
nigdy nie przyzwyczai się do tego kraju i dozna tu tylko
rozczarowań. Gdyby mnie posłuchał, jeszcze by żył.
Puree z bobu było wyśmienite, a tutejsze piwo, nawet
jeśli okazało się o wiele za słodkie dla podniebienia
Dodsona, to jednak działało orzeźwiająco.
- Przypuszczam, że pani “rada" nie spodobała się
Langtonowi - wtrącił nadinspektor.
- Mniejsza z tym - zagrzmiała Francuzka. - Zwykle
mówię wszystko prosto z mostu, nie przejmując się reakcją
moich rozmówców. Ten Langton winien mi był szacunek i
przezornie nie odpowiedział. Znam się na ludziach! Ale do
rzeczy... Zatrzymaliście winnego?
- Egipska policja uważa, że to Abu...
- Abu... Ten nubijski osiłek, który pracuje w hotelu?
- Ten sam.
Francuska egiptolog zamyśliła się.
- Proszę mi podać szaszłyk, ten najbardziej wypie-
czony... Abu, dziwaczny kolos, jakich umiała stworzyć
antyczna Nubia. Wszyscy byli żołnierzami w armii faraona
i uchodzili za znakomitych wojowników. Myślałam czasem,
żeby zatrudnić go jako robotnika w mojej ekipie
wykopaliskowej, ale tak się nie stało.
- Czy odmówił?
- Nikt nigdy mi nie odmawia! Nie, sama zrezygno-
wałam z powodu jego reputacji... Podobno jest gwałtowny,
ma długi karciane, nieznośny charakter i nienawidzi
rozkazów. Ja zaś nie znoszę, żeby dyskutowano moje
polecenia.
- A więc byłby doskonałym przestępcą.
Sugestia Dodsona nie wzbudziła entuzjazmu Albertine
Abletout.
- Doskonałym? To nie jest takie pewne... Proszę mi
nalać piwa. Nubijczycy są rozważni, nie działają pocho-
pnie. Nie mówię, że nie zabił Langtona, ale jeśli to zrobił,
musiał mieć poważny powód. Bardzo poważny.
- A czy doszły panią słuchy o jakiejś kłótni między Abu
a Langtonem? - zapytał lord Percival.
- Nie, wiedziałabym o tym. Abu miał natomiast
problemy z osobą, którą warto wziąć pod włos.
- Czy chodzi o Abd el-Mosula?
Francuzka podskoczyła.
- Skąd pan wie, milordzie?
ROZDZIAŁ XII
- Intuicja, droga pani. Sława Abd el-Mosula prze-
kroczyła
granice
jego
prowincji.
Francuzka
wybuchnęła:
- Wie pan więcej, niż pan mówi!
- Niestety nie. Gdyby tak było, już bym zidentyfikował
mordercę. Czy zna pani źródło kłopotów, o których pani
wspomniała?
- Nie... Nie utrzymuję kontaktów z takimi osobami jak
Abd el-Mosul i radzę panu, podobnie jak pańskiemu
koledze, byście pozwolili działać lokalnej policji. Jeśli
chodzi
o
pewną
nieco
mętną
sprawę
pomiędzy
Egipcjanami, w którą Langton niepotrzebnie się wmieszał,
to nie muaie tu nic do roboty. Proszę nałożyć mi
marchewkę.
- Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje
- ocenił lord Percival. - Z jednej strony Howard Langton
był uważany w Anglii za ważną osobistość; z drugiej strony
zaś wina Abu jest wątpliwa.
- Powtarzam panom: pozwólcie działać miejscowej
policji. Tutaj wasze metody nie będą skuteczne.
Albertine Abletout miała wilczy apetyt. Dodson, który
mógłby z nią rywalizować, nie miał zaufania do podanego
jedzenia i zadowalał się chlebem z masłem.
- Czy zna pani projekty Howarda Lanytona?
- Nie było żadnego, inspektorze.
- Czy to nie dziwne?
- Bynajmniej! On budował zamki z piasku, jak byle
szczur biblioteczny. Później zetknął się z twardymi rea-
liami terenu i spuścił z tonu. Musiał wyrzucić do kosza
swoje niedorzeczności i stwierdzić, że nie ma szans na
poważne odkrycia.
- Czy nasz nieszczęsny rodak nie miał żadnego
sojusznika? - wypytywał Dodson.
Francuzka zaatakował drugi szaszłyk.
- O tak, miał przyjaciółkę, głuptas! To niejaka
Domenica Strauss, niemiecka egiptolog, niewiarygodnie
pretensjonalna. Usidliła go.
- Czy ją również uważa pani za niekompetentną?
- Ta Strauss... Ani na krok nie rozstaje się ze swoimi
słownikami i notatkami! Gabinetowy egiptolog, jakich
nienawidzę, i to najgorszego gatunku!
- Czy mamy rozumieć, że panna Strauss była ko-
chanką Howarda Langtona?
- Oczywiście! Ta pozbawiona uroku harpia była
zazdrosna jak tygryska i nie dopuszczała do swojego
Anglika żadnej kobiety. Ale to nie wszystko: jest
nieprawdopodobnie ambitna, marzy jej się rola pierwszo-
planowa. Pewnie uwierzyła, że Langton ją urządzi...
Niestety, sytuacja rozwijała się nie tak, jak tego oczekiwała.
Wasz rodak był zdezorientowany, ale mimo to nie stracił do
reszty zmysłu krytycznego.
- Czy zerwałby z panną Strauss?
- Miał jej dosyć, to jasne. Żeby mieć spokój, musiał ją
porzucić. Kto by zniósł taką pijawkę? Być może była mniej
niebezpieczna niż ta śmieszna kreatura Faxmore.
Egiptolog... Akurat! Chciał raczej rozciągnąć swoje kró-
lestwo na cały kraj. Bardziej interesowały go pieniądze niż
archeologia. Projekt komercyjny... Oto co go prze-
śladowało! Ale który? W każdym razie groził Langtonowi.
- Z jakiego powodu?
- Nie wiem, milordzie. Langton, nawet nie wiedząc o
tym, z pewnością stanął na jego drodze. To konflikt między
Anglikami. Ja się do tego nie mieszam! Niech się nawzajem
wykańczają, to ich sprawa.
Deser zaskoczył Dodsona: tarta z. jabłkami przykryta
śmietaną, zamówiona przez Albertine Abletout. Ale z czego
była
śmietana?
Ostrożny
nadinspektor
wolał
się
powstrzymać.
- Na szczęście - ciągnęła Francuzka, pożerając
łapczywie ciastko - mój zawód przynosi jednak satysfakcję,
dzięki niemu mogę poznawać ludzi wyrafinowanych, jak
wytworny Villabert Glotoni, erudytu bez wieku, cudowny
chłopak, który jest chodzącą grzecznością.
- Ma obowiązek zajmowania się wybitnymi gośćmi,
prawda?
- To zadanie pasuje do niego jak ulał! Jako znakomity
archeolog, może oprowadzać dostojnych gości po
dowolnych stanowiskach i odkrywać przed nimi cuda
Egiptu faraonów. Nikt lepiej od niego nic umiałby wypełnić
tego trudnego zadania... Wielcy tego świata mają zwykle
niewiele czasu na zwiedzanie Sahary, Luksoru czy
Karnaku
i
potrzeba
wielkiego
talentu
Villaberta
Glotoniego, aby streścić to co najważnicjsze w kilku
zdaniach. On również odpowiada za kontakty z prasą, tymi
wspaniałymi dziennikarzami, którzy z racji moich dokonań
nieustannie zasypują mnie pochwałami. Pomaga im lepiej
poznać naszą piękną dyscyplinę.
Albertine Abletout wzięła jeszcze kawałek ciasta,
kelner przyniósł kawę po turecku.
- Miałem okazję rozmawiać z inspektorem Ahmedem
al-Fostatem - wyznał lord Percival - i pokazać mu
narzędzie
zbrodni,
ordynarną
podróbkę
sztyletu
Tutanchamona.
- Zapukał pan do właściwych drzwi! Ahmed al-Fostat
jest człowiekiem oddanym i znakomitym inspektorem do
spraw starożytności, bez wątpienia jednym z najlepszych.
Zdobył solidne wykształcenie i dobrze zna tereny
wykopalisk. Jeśli powiedział panu, że sztylet jest fałszywy,
to znaczy, że tak jest.
Talerz orientalnych słodyczy nie skusił nadinspektora,
który niekiedy usiłował walczyć z otyłością. Przy takim
upale i przymusowej diecie ryzykował, że wróci do
Londynu szczuplejszy.
Lord Percival potarł skroń.
- W waszym spotkaniu w Starej Katarakcie uczest-
niczyła pewna zagadkowa osoba, doktor Alan Qerry.
- Zagadkowa, dobre słowo! A jednak mnie bawi. Jakie
myśli mogą mu krążyć po głowie wskutek obcowania z
mumiami? Qerry mieszka w Egipcie od wielu lat, ale z
nikim się nie zaprzyjaźnił, a swoje prace trzyma w
największej tajemnicy. Ciekawe, co robi na terenach
wykopaliskowych?
Jestem
głęboko
przekonana,
że
tajemniczy doktor Qerry jest człowiekiem niebezpiecznym.
Kiedy się na niego patrzy, natychmiast przychodzi do
głowy myśl, że ma twarz mordercy! Ale, jak to mówią, nie
dajmy się zwieść pozorom. Chociaż w jego przypadku
miałoby się na to ochotę!
- Jeśli dobrze panią rozumiem, doktor Qerry nie ma
zwyczaju uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich po-
dobnych do tego, które odbyło się w Starej Katarakcie.
- Istotnie... W gruncie rzeczy to jego sprawa! Wi-
docznie ten jeden raz miał ochotę się rozerwać, wy-
mknąwszy się na kilka godzin swoim mumiom! Zróbcie tak
jak on, panowie: zapomnijcie o tragediach i korzystajcie z
pięknej pogody w tym fantastycznym kraju. Jest tu tyle
rzeczy do obejrzenia, że zdążycie je zaledwie musnąć.
- Czy będziemy mieli jeszcze przyjemność spotkać
panią?
- Wątpię, milordzie; mam dużo pracy.
ROZDZIAŁ XIII
Poniżej Starej Katarakty Brytyjczycy wynajęli felukę
i, po ponad piętnastu minutach targowania się o cenę,
popłynęli w kierunku nekropolii książąt Asuanu. Ci potężni
dostojnicy, żyjący w Egipcie Faraonów, polecili wydrążyć
swoje groby w stromych zboczach wzgórza zwieńczonego
Kubbat al-Hawą, skąd można podziwiać najpiękniejszą
panoramę miasta, Elefantynę i głazy tworzące Pierwszą
Kataraktę, niegdyś trudną do przebycia.
Kiedy Dodson, ubrany w niemodny garnitur w stylu
kolonialnym, zobaczył kamienne schody wiodące do
grobowców, cofnął się.
- Chyba nie będziemy się tędy wspinać!
- Stok nie jest tak niebezpieczny, jak się wydaje -
uspokoił go lord Percival. - Wystarczy wchodzić powoli.
Marynarka i białe spodnie arystokraty, wykonane z
czystej bawełny, były nieskazitelne. Zważywszy na
okoliczności, wybrał klasyczną yardelyowską wodę Fine
Lavande, której zapach odstraszał owady.
Dodson zaatakował podejście z godną szacunku ener-
gią, dostosowując się do tempa Szkota wzruszonego
ponownym widokiem tych magiccznych miejsc, gdzie
mieszkali obok siebie władcy prowincji i odkrywcy
Dalekiego Południa, którzy uwiecznili swoje dokonania w
tekstach hieroglificznych, upamiętniających ich odwagę i
zmysł przygody.
Rampy używane do wciągania sarkofagów tworzyły w
brunatnożółtym piasku falezy szerokie bruzdy, pro-
wadzące do domu wieczności, gdzie po wsze czasy
odradzała się dusza książąt Elefantyny. Kiedy zdyszany
Dodson zobaczył malowidło zdobiące dno grobowca
Sarenputa II, musiał przyznać, że włożony wysiłek był tego
wart. Książę, szlachetny i wyniosły, siedział przy obficie
zastawionym stole ofiarnym, a każdy hieroglif, narysowany
niezwykle kunsztownie, był małym arcydziełem. Słoń,
który dał nazwę Elefantynie, wyglądał zabawnie. Posągi
zmarłego, wyobrażonego jako Ożywiony Ozyrys, zrobiły na
nadinspektorze wielkie wrażenie.
Lord Percival zaprowadził Dodsona do grobowca Sa-
renputa I, poprzedzonego szerokim dziedzińcem. Na
ścianie widniały postaci kobiet w czarnych perukach i
odsłaniających piersi długich białych sukniach na szelkach.
Młoda blondynka, drobna, a zarazem postawna, po-
chylała się nad jedną z tych zachwycających figurek i
precyzyjnie ją rysowała. Miała dużo uroku mimo płó-
ciennych spodni i zielonej, dość zniszczonej koszuli.
Szkot zakasłał.
- Najmocniej przepraszam... Przypuszczam, że pani
nazywa się Domenica Strauss.
Zaskoczona egiptolog odwróciła się.
- Ależ... Kim pan jest?
- Lord Percival Kilvanock. A to jest nadinspektor
Dodson.
- Ze... Scotland Yardu, tutaj, w Egipcie?
- Uczestniczymy w śledztwie dotyczącym zabójstwa
naszego rodaka Howarda Langtona.
- Ach...
Na sam dźwięk imienia nieszczęsnego Langtona zie-
lone oczy Domeniki Strauss zamgliły się smutkiem.
- Chciałabym wyjść z tego grobowca. Wspominanie
Howarda w tym miejscu jest dla mnie nie do zniesienia.
- Czy poinformowano panią o śmierci pana Langtona?
- Ja i pozostali pytaliśmy o niego, ponieważ już od
dawna go nie widzieliśmy... Władze odmówiły nam
odpowiedzi. Miał być obecny na spotkaniu w Starej
Katarakcie, ale nie przyszedł. A przecież to było do niego
niepodobne... A teraz...
Kobieta wybuchnęta płaczem, zakryła twarz, później
znów usiłowała robić dobrą minę.
- Jakie badania pani tu prowadzi? - zapytał lord
Percival.
- Czyżbyście się panowie interesowali egiptologią?
- Sądzę, że grobowce z XII dynastii, jak te tutaj, nie są
zbyt liczne i że ich szczegółowe badanie potrwa jeszcze
długo.
- To prawda... Jeśli chodzi o mnie, to rozpoczęłam
inwentaryzowanie wszystkich postaci kobiecych z tej epoki.
Domenica Strauss, lord Percival i Dodson wyszli z
grobowca. Oślepiło ich słońce.
- Cudowny kraj - powiedziała, - Wszędzie światło,
obecne nawet na malowidłach i w tekstach, jeśli umie się je
zobaczyć. Zima jest tu bardzo łagodna. Trudno sobie nawet
wyobrazić, ze istnieje deszcz i śnieg. Szkoda, że Howard nic
mógł długo delektować się tym szczęściem...
Głos Domeniki załamał się.
- Wydaje się, że tragiczne odejście pana Langtona
bardzo panią poruszyło - zauważył lord Percival.
Kobieta usiadła na skalnym bloku,
- Howard był znakomitym egiptologlem i uroczym
mężczyzną... Jego śmierć jest ogromna stratą dla archeo-
logii. Dlaczego... Dlaczego ktoś go zabił? Nie rozumiem...
Domenica Strauss ze smutkiem patrzyła w niebo.
- Czyż według starożytnych mitów dusze uczciwych
ludzi nie żyją stale wśród gwiazd? Chwilami chciałabym
wierzyć, że Egipcjanie zwyciężyli śmierć i przekazali nam
swoją wiedzę. Ale to inny świat i Howard już do nas nie
powróci.
Lord Percival uszanował bolesne rozważania kobiety.
W tym spokojnym miejscu, którego uroda oparła się dzia-
łaniu czasu, każda tragedia wydawała się niestosowna.
- Gdzie pani poznała Howarda Langtona?
- W Luksorze. Od razu odczuliśmy do siebie sympatię.
Był pełen zapału, dumny i szczęśliwy, że zajmuje tak ważne
stanowisko, że będzie mógł w końcu sprawdzić w terenie
swoje teorie zrodzone w ciszy bibliotek. Dla egiptologa to
marzenie jak z bajki! Poza tym Langton nosił to samo imię
co Howard Carter, odkrywca grobowca Tutanchamona.
- Czy rozmawialiście szczegółowo o jego najbliższych
projektach?
Domenica Strauss zawahała się.
- Zdradził mi to w zaufaniu, milordzie.
- Howard Langton został zamordowany. Najmniejsza
wskazówka może być dla nas bardzo przydatna.
Niemiecka egiptolog przygryzła wargi.
- Rozumiem, milordzie, rozumiem... Wolałabym za-
chować ten sekret dla siebie, jako ostatni dowód uczucia...
Ale to byłby skrajny egoizm. Tak, Howard zwierzył mi się
ze swego najbliższego projektu: chciał odkryć legendarny
grób.
ROZDZIAŁ XIV
Błękitne oczy arystokraty wpatrywały się w niemiecką
egiptolog.
- Czy mogłaby to pani uściślić?
- Niestety nie, milordzie.
- Przypuszczam, że musiało to panią szalenie zacie-
kawić.
- Oczywiście że tak, ale Howard poza określeniem
“legendarny grobowiec" nie chciał nic więcej powiedzieć.
- Według policji egipskiej Howarda miał zabić Abu,
ten Nubijczyk zatrudniony w Starej Katarakcie.
Blondynka wzruszyła ramionami.
- Kompletny absurd! Znam tego Nubijiczyka... To
najłagodniejszy człowiek i bardzo porządny facet. Nie
mógłby popełnić morderstwa.
- Ktoś jednak zasztyletował Howarda Langtona, a on
był jedną z osób obecnych na tarasie Starej Katarakty w
dniu morderstwa.
Domenica Strauss zmarszczyła brwi. Delikatne zmar-
szczki niepokoju pojawiły się w kącikach warg.
- Jedno z najbanalniejszych spotkań towarzyskich...
- Czy przypomina pani sobie, kto w nim uczestniczył?
- Tak, oczywiście... Był tam ktoś, kogo bym się nie
spodziewała! Abd el-Mosul, szef starego klanu rabusiów,
którego członkowie trudnili, się niegdyś poszukiwaniem
plądrowaniem starorożytnych skarbców.
- Niegdyś... a obecnie?
- Pan dobrze zn Egipt milordzie.
- Nigdy nie jest wystarczająco dobrze,
Kobieta uśmiechnęła się.
- Howard bardzo by pana cenił. Powiedzmy... że
niektórzy przypuszczają, iż Abd el-Mosul nie całkiem
zrezygnował ze swojej karygodnej działalności. Chodzą
nawet słuchy, że ostatnio podobno znowu jest na tropie
skarbu.
- Jakiego skarbu, panno Strauss?
- Mówiono o jakimś przedmiocie ze złota, specjalności
jego rodziny od wielu pokoleń. Ale ja w to nie wierzę.
- Z jakiego powodu? - zapytał Szkot.
- To byłoby zbyt piękne! Prawie wszystkie groby
królewskie zostały ogołocone. Nadzieja na odkrycie
przedmiotów tak niezwykłych jak te z grobowca
Tutanchamona jest naprawdę niewielka.
- To jednak nie jest niemożliwe - powiedział ary-
stokrata.
- Przyznaję, że Egipt jest krajem cudów! A jednak
pierwsza bym się zdziwiła...
- Gdybym się ośmielił...
W oczach dziewczyny zajaśniał błysk rozbawienia.
- Co chciałby pan wiedzieć, milordzie?
- Czy mogłaby pani oprowadzić nas po grobowcu
mędrca Heka-iba, który, jeśli się nie mylę, był uważany za
swego rodzaju świętego?
- Ma pan rację! Żył pod koniec okresu Starego
Państwa, a po śmierci wzniesiono dla jego duszy małą
świątynię na Elefantynie. To co, idziemy?
Grobowiec Heka-iba już z zewnątrz przedstawiał się
dość imponująco: dziedziniec, kolumny i ciemnożółta,
zniszczona słońcem fasada. Ściany zdobiły malowidła,
niekiedy w stylu naiwnym, zwłaszcza w przedstawieniach
twarzy. Teksty hieroglificzne zasługiwały jednak na
dokładne obejrzenie.
- Z tego, co pani mówi, wynika, że Howard Lungton
miał bardzo stanowczy charakter - kontynuował lord
Percival, oglądając postaci osób składających ofiary.
- Czy mogę stąd wnosić, że wzbudzał, być może nie-
świadomie, niechęć?
Domenica Strauss położyła palec wskazujący na war-
gach i przez dłuższy czas zastanawiała się.
- Trzeba przyznać, że Howard nie był wielkim dy-
plomatą... A wśród osób obecnych w Starej Katarakcie
wiele zaczęło już mieć go dość!
- Na przykład Albertine Ahletout?
- Podał pan dobry przykład, inspektorzea Ta pani od
wielu lat zajmuje się starożytnościami okręgu asuańskiego i
części Nubii, a ściślej mówiąc, udaje jej się przekonać
innych, że to właśnie robi. W rzeczywistości ta porywcza
Francuzka ma przede wszystkim zmysł do robienia sobie
reklamy i nie znam nikogo, kto lepiej niż ona umiałby się
tak przesadnie wychwalać.
- Jak rozumiem, podważa pani jej kompetencje za-
wodowe?
- Są raczej przeciętne - oceniła Domenica Strauss - ale
istnieją. Mimo to daleko jej do posiadania warsztatu i
erudycji koniecznej, aby rzetelnie wypełniać swoją funkcję.
- Jak sobie wobec tego radzi?- zapytał zaintrygowany
Dodson.
- Nasza droga Albertine zleca pracę swoim uczniom,
którzy, mając nadzieję na otrzymanie posady, muszą
siedzieć cicho i zgadzają się na wykorzystywanie wyników
swoich badań.
- Czy Howard Langlon mógł to zauważyć?
- Tak, inspektorze. Miał wiele zalet, miedzy innymi był
bystry. Howard miał zbyt wysokie pojecie o etyce
naukowca, aby tolerować taką sytuację.
- Jak na to zareagował?
- Howard miał zamiar sporządzić raport o rzeczy-
wistej działalności Albertine Abletout i przedstawić go
wpływowym reprezentantom środowiska egiptologów.
Krótko mówiąc, zaproponował odesłanie francuskiej
egiptolog na emeryturę, po uprzednim przyznaniu jej
wysokiego odznaczenia honorowego, a przede wszystkim
jak najszybszym zastąpieniu jej kimś innym.
- Miał jakieś sugestie co do nazwisk?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Czy pani Abletout wiedziała o tym?
- Oczywiście. Howard nie należał do ludzi podstę-
pnych. Spotkał się z nią i przedstawił motywy swojej
decyzji.
- Idealna zabójczym! - podsumował Angus Dodson. -
Gwałtowna i niepewna swego. Ta Francuzka postanowiła
pozbyć się Anglika, który groził, że strąci ją z piedestału.
Domenica Strauss przytaknęła:
- Na pierwszy rzut oka rozumowanie nie do pod-
ważenia, nadinspektorze... Ale droga Albertine musiałaby
być jedyną podejrzaną. A moim zdaniem tak nie jest.
ROZDZIAŁ XV
Domenica Strauss w zamyśleniu wyszła z grobowca.
Za nią wyłonili się lord Percival i oblepiony słońcem
Dodson. Przeszli kilka kroków wzdłuż grobowców i usiedli
w miejscu, gdzie jeszcze był cień.
- Howard miał dość burzliwą rozmowę z inspektorem
Ahmedem al-Fostatem - wyjaśniła Niemka. - Właściwie
była to prawdziwa kłótnia.
- Stare animozje między Egipcjanami i Anglikami?
- Znacznie gorzej, milordzie! Prawdę mówiąc, obaj
mieli całkowicie odmienne charaktery. Ich pierwsze ofi-
cjalne spotkanie było jednym z najgwałtowniejszych, ale
Howard nie poprzestał na tym. Chcąc zrozumieć powody
tak okropnego przyjęcia, zażądał raportu dotyczącego
rzeczywistej działalności al-Fostata. Ponieważ władze
egipskie wykręciły się, przeprowadził własne, bardzo
wnikliwe śledztwo. Howard wykazał przy tym szczególną
zawziętość. Odkrył więc, że ten nadęty i arogancki
inspektor to oszust. W dziedzinie egiptologii jest abso-
lutnym ignorantem, ale jako administracyjny tyran nie ma
sobie równych.
- Czy pan Langton zamierzał wystąpić przeciwko
niemu?
- Naturalnie! Howard nienawidził nieuczciwości i
kłamstwa. Dlatego odwiedził wszystkie stanowiska ar-
cheologiczne podległe al-Fostatowi. Wszystkie były za-
niedbane! Mogą sobie panowie łatwo wyobrazić jego
złość... Tak naprawdę al-Fostat kupił swoje stanowisko i
był gotów na wszystko, aby je zatrzymać ze względu na
związane z tym korzyści materialne. Ale Howardowi było
mało.
Postanowił
sporządzić
obciążający
raport,
udowodnić niekompetencję al-Fostata i wznowić poszu-
kiwania przerwane z jego winy.
- Czy Ahmed al-Fostat o tym wiedział?
- Domyślał się - oceniła Domenica Strauss. - Howard
nie umiał ukryć i rozmawiał o swoich zamiarach Z
wysokimi urzędnikami egipskimi, którzy z pewnością nie
omieszkali ostrzec Ahmeda al-Fostata.
Dodson zmartwił się. Inspektor do spraw starożytności
też był idealnym podejrzanym.
Na starożytnym murze, tuż obok lorda Percivala,
usiadł dudek. Wspaniały ptak otrząsnął się i odleciał.
- Dobry znak - powiedziała Niemka. - Podobno dudek
obdarza ludzi, których lubi, przeczuciem.
- Czy w Starej Katarakcie nie było mężczyzny
ubranego na czarno? - zapytał Angus Dodson.
- Tak, to dziwny, niepokojący człowiek... Widziałam
go tam po raz pierwszy i przeraził mnie. Z ponurą miną i w
ciemnym ubraniu wyglądał jak diabeł z piekła rodem. Ale
wiem, że nie należy ufać pozorom.
- Czy Howard Langton mówił pani o doktorze Qerry?
- Tylko raz, i to niezbyt pochlebnie... Ponieważ Qerry
od trzydziestu lat prowadzi pracownię zajmującą się
badaniem mumii, Howard oczekiwał interesujących
rezultatów. Strasznie się zawiódł. Wydaje się, że Alan
Qerry nie zajmował się ani egiptologią, ani mumiami, lecz
miał inną pasję, i to o wiele bardziej podejrzaną... Doktor
zaoponował i bronił się, twierdząc, że zebrał ważne dane,
mimo iż jeszcze nic nie opublikował.
- Czy Qerry mógł myśleć, że jego stanowisko jest
zagrożone?
- Jeśli mierzył Howarda swoją własną miarką, to na
pewno! Ponieważ ten spec od mumii wydaje się zdolny do
najgorszego... Ale może się mylę... Nie znam tego człowieka,
a rzucam na niego ciężkie oskarżenia... Proszę nie brać tego
pod uwagę. Śmierć Howarda tak mną wstrząsnęła, że tracę
rozum.
Płowowłosa piękność czule pogłaskała stary kamień,
jakby dawał jej oparcie.
- Gdybym miała wskazać mordercę Howarda - ciąg-
nęła poważnie - wymieniłabym Stevena Faxmore'a.
Dodson podskoczył.
- Skąd ta pewność, panienko?
- Pewność to przesada... ale byłam świadkiem ponurej
sceny, kiedy Howard i Steven Faxmore strasznie się
pokłócili.
- O co poszło?
- Przyznaję, że nie zrozumiałam powodu tej kłótni...
Wydawało mi się, że Howard podejrzewał Faxmore'a, iż
nie jest uczciwym naukowcem i że chce podjąć komercyjną
eksploatację starożytności.
- Jaką, panno Strauss?
- Tego nie wiem. Howard był wyciekły, ale nie miał
jeszcze pewności, więc nie chciał wnosić oskarżenia bez
dowodów.
- Mimo wszystko pokłócili się.
- Przez Faxmore'a. To furiat, kapany w gorącej
wodzie, który na najmniejszą aluzję zareagował niepra-
wdopodobnym wybuchem. Howiard chciał jedynie poroz-
mawiać i wyjaśnić sytuacje, a wpadł na minę. Faxmore z
całą pewnością miał sobie coś do zarzucenia.
Lord Percival zrobił kilka kroków w zwycięskim
słońcu, które pochłaniało ostatni skrawek cienia.
- A pani nie ma sobie nic do zarzucenia, panno
Strauss?
Jasnowłosa Niemka podniosła się,
- Co... co pan chce przez, to powiedzieć?
Szkot patrzył na Nil.
- Proszę mi wybaczyć niedyskrecję, ale z pani słów
wynika, że była pani blisko związana z Howardem
Langtonem.
Domenica Strauss zacisnęła pięści i odważnie popa-
trzyła mu w oczy.
- Tak, byłam kochanką Howarda i kochałam go.
-
Czy
zamierzaliście
się
pobrać?
-
zapytał
nadinspektor zawsze czujny w sprawach moralności.
- Ani Howard, ani ja nie zadawaliśmy sobie tego
pytania... Po co troszczyć się o przyszłość? Liczyło się tylko
uczucie.
- Dlaczego zapomniała pani powiedzieć nam o fran-
cuskim egiptologu Villabercie Glotonim, obecnym w Starej
Katarakcie?
- Ponieważ... Ponieważ nie mam o nim nic do
powiedzenia.
Lord Percival nie wydawał się zbytnio przekonany.
- Glotoni usiłował pani szkodzić, prawda?
Domenica Strauss spuściła wzrok.
- Villabert Glotoni kazał mi wyjechać z Egiptu. Groził,
że w przeciwnym razie ujawni mój związek z Howardem
Langtonem i wywoła duży skandal, który zrujnuje karierę
Howarda. Oczywiście miałam także oddać mu moje akta z
wynikami badań, które by na pewno wykorzystał do
publikacji artykułów pod swoim nazwiskiem.
- Czy była pani zdecydowana wyjechać?
- A czy chronienie Howarda nie było najważniejsze?
ROZDZIAŁ XVI
W palącym słońcu Dodson z coraz większym trudem
utrzymywał tempo narzucone przez niewzruszonego lorda
Percivala, któremu południowy skwar najwyraźniej nie
przeszkadzał. W eleganckim białym kapeluszu z szerokim
rondem, chroniącym go przed coraz dokuczliwszym
upałem, rozmyślał o zachowaniu Domeniki Strauss, która,
nie mogąc powstrzymać łez ukryła się w grobowcu.
- Może już pora wracać do hotelu? - zasugerował
nadinspektor.
- Niestety, mamy jeszcze jedno spotkanie. Proszę
przyjąć moją radę i osłonić głowę.
- Zgubiłem czapkę...
- Proszę sobie sprawić jedną z tych chust, które
sprzedają obnośni handlarze. O właśnie idzie jeden z nich...
Wytarguję coś dla pana.
Z należycie owiniętą głową nadinspektor znalazł w
sobie odrobinę energii, by udać się w stronę osobliwej
budowli z różowego piaskowca, w której mieściło się
mauzoleum Aghi Khana. Wzniesione na wzór meczetu,
kryło zwłoki duchowego przywódcy ismaelitów - ruchu
religijnego liczącego cztery miliony wyznawców.
Aby dojść do mauzoleum, mężczyźni minęli willę
Begum, żony Aghi Khana. Nadal tam mieszkała, ciesząc się
wyjątkową panoramą, której uroda urągała śmierci.
- Z kim mamy się spotkać?
- Z człowiekiem, który co tydzień przychodzi me-
dytować przed białym, marmurowym sarkofagiem Aghi
Khana.
- Czyżby pan znalazł autora anonimowego listu?
- Kto wie, nadinspektorze.
Budowla wznosiła się na wzgórzu ponad palmami i
kobiercem kwiatów otaczającym willę Begum. Zbyt
regularne warstwy kamienia nadawały mauzoleum nieco
surowy wygląd. Aby dostać się do wejścia, należało
pokonać półokrągłe schody.
Lord Percival zwrócił się do Dodsona:
- Przez szacunek, proszę założyć na buty te płócienne
ochraniacze. Podłoga mauzoleum musi pozostać czysta.
Wnętrze było skromne i pozbawione ozdób. Pod
kopułą znajdowało się sanktuarium, w którym poczesne
miejsce zajmował marmurowy grób z narożnikami zdo-
bionymi wersetami Koranu.
- Czy ten Agha Khan nie był czasem miliarderem? -
zapytał nadinspektor.
- W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin - przypo-
mniał lord Percival - poprosił, by go zważono. Na drugiej
szali położono równoważny ciężar w... diamentach. Jego
uczniowie mogli tylko pogratulować sobie jego hojności.
Jedyny odwiedzający to miejsce gość jak co dzień
medytował, by uczcić pamięć zmarłego, wpatrując się w
czerwoną różę leżącą na grobie.
Był wysoki, wyglądał władczo. Egiptolog Steven
Faxmore miał ponad pięćdziesiąt lat i kanciastą twarz
pooraną głębokimi zmarszczkami. Nosił czarne spodnie i
nieco jaskrawą zieloną koszulę. Bokobrody zachodziły mu
na policzki, a spiczasty podbródek wyglądał złowieszczo.
- Czy możemy przerwać panu medytację, panie
Faxmore? - zapytał lord Percival półgłosem.
Mężczyzna odwrócił się, poruszony do żywego.
- Skąd pan zna moje nazwisko?
- W Asuanie jest pan sławny, a każdy właściciel feluki
zna pańskie zwyczaje.
- Kim panowie są? - zapytał Szkot ochrypłym głosem.
- Lord Percival Kilvanock i nadinspektor Dodson. Za
zgodą egipskich władz prowadzimy śledztwo w sprawie
zabójstwa naszego rodaka Howarda Langtona.
- A więc został zamordowany... Krążyły takie plotki,
ale nie można było ich sprawdzić, jak zwykle zresztą. Czy
egipska policja do tego stopnia lekceważy tę sprawę, że aż
przysłała nam arystokratę?
- Zatrzymała podejrzanego - powiedział Angus Do-
dson.
- No proszę... I kto to jest?
- Abu, pracownik Starej Katarakty.
- Ach, ta zabawna kreatura! Zaproponowałem mu,
żeby wstąpił do mojej ekipy wykopaliskowej, ale odmówił.
Szkoda... Mając takie warunki, mógłby pracować za pięciu.
Marzenie archeologa! Ale ten osioł wolał swoje zajęcie.
- Uważa pan, że mógłby być winnym?
- Nie mam pojęcia, panowie! Jeśli się nie mylę, to wasz
problem, a nie mój. Wystarczą mi własne kłopoty.
- Nie interesuje pana, kto zabił? - zapytał lord
Percival.
- Myślicie, że praca w Egipcie tu bajka! Kraj jest
cudowny, ale znajdźcie robotnika, który przychodzi na czas
i prawidłowo wykonuje polecenia... Zaangażowanie się w
program wykopaliskowy i próba doprowadzenia go do
finału to prawie niewykonalne. Trzeba by nie mieć nerwów,
a ja je mam. Tutaj dewiza wszystkich brzmi: “Odłóż na
jutro, co mógłbyś zrobić dziś, później na pojutrze, w końcu
zdaj się na wolę Allaha". Z czasem zostajesz fatalistą i
zasypiasz u stóp antycznej kolumny w nadziei, że dobry
duch wyjdzie z ruin, będzie przekopywał piach za ciebie i
złoży skarby u twoich stóp. Zżera cię rezygnacja i powoli
poddajesz się... chyba że jesteś Szkotem! My w Szkocji
nigdy z niczego nie zrezygnowaliśmy. A zwłaszcza z
wyzwolenia się spod jarzma Anglików.
- Czy mamy rozumieć, że traktował pan Howarda
Langtona jako potencjalnego wroga?
- Nie potencjalnego, milordzie, ale po prostu - jako
wroga! Widzieć, jak przyjeżdża tu młody angielski ar-
cheolog i obejmuje stanowisko, które mnie się należało - to
jak wypowiedzenie wojny!
- A jak zamierzał pan zwalczać swojego wroga?
Steven Faxmore oparł się o ścianę.
- Niestety, miałem przeciw niemu tylko jedną broń.
Langton przyjechał w aureoli dyplomów i swojej wiedzy... I
nikt nie mógł tego podważyć. To był naprawdę łebski gość i
pierwszorzędny
egiptolog
o
bardzo
rozległych
kompetencjach. Jego nominacja była rozsądna. Ale mnie
on przeszkadzał! W dodatku był narwany...
- I miał liczne projekty.
- To jasne, jestem jednak ostatnią osobą, której by je
zlecił! Langton szybko zrozumiał, że obejmując władzę,
zepchnął mnie na margines, i że naprawdę nie miałem
ochoty robić dobrej miny do złej gry.
- Czy miał pan ochotę pozbyć się tak niebezpiecznego
przeciwnika? - zapytał lord Percival.
- Jeśli szukacie specjalisty od śmierci, zwróćcie się
raczej do doktora Qerry.
ROZDZIAŁ XVII
- Co ma pan do zarzucenia Alanowi Oerry, panie
Faxmore?
Egiptolog pogładził palcem wskazującym czerwoną
różę świadczącą o jego przywiązaniu do zmarłego Aghi
Khana.
- Co się tyczy specjalisty od mumii, to tylko specjalista
od mumii! Ale jeden z najniebezpieczniejszych... Już samo
jego zajęcie jest raczej ekscentryczne, a w jego wydaniu
staje się po prostu karygodne. Na szczęście dla Aghi Khana
jego doczesne szczątki nie dostały się w ręce Qerry'ego.
- Proszę mówić jaśniej - zażądał nadinspektor.
Steven Faxmore wpatrywał się w sarkofag.
- Qerry to podejrzany typ, to wszystko, co wiem. Na
waszym miejscu zainteresowałbym się jego działalnością.
Nikomu nie udało się ustalić, co właściwie robi... Być może
jako profesjonaliści mielibyście więcej szczęścia. Ja się
poddaję. Już na sam jego widok dopada mnie chandra. Co
dopiero, kiedy z nim rozmawiam... Ale ponieważ
popełniono morderstwo, nie zdziwiłbym się, gdyby ten
szatan był w nie w taki czy inny sposób zamieszany.
- To poważne oskarżenie - zauważył nadinspektor.
- Co najwyżej domniemanie. Gdyby trzeba było
podejrzewać o morderstwo wszystkie kanalie, z którymi
ostatnio miałem do czynienia, należałoby w pierwszym
rzędzie postawić tego starego łajdaka Abd el-Mosula.
Mówią, że z wiekiem stał się nieszkodliwy, ale ja w to nie
wierzę. Jeśli jest na tropie prawdziwego skarbu, może z
zimną krwią usunąć wszystkich, którzy stoją na jego
drodze.
- I... tak jest w tym przypadku?
- Zobaczycie! A niby dlaczego był w Starej Katarakcie
na tym przerwanym zebraniu egiptologów?
Steven Faxmore zrobił kilka kroków w stronę sar-
kofagu Aghi Khana.
- Czy mam rozumieć - podsunął lord Percival - że
niektórzy egiptolodzy kontaktowali się z Abd el-Mosulem?
Faxmore podniósł ręce do nieba.
- Dajcie spokój, nie udawajcie naiwnych! Wielu
poszukiwaczy zwracało się do miejscowych wywiadowców,
aby odszukać grobowce, których położenie znały tylko
rodziny szabrowników. Bez nich większość badań
zakończyłaby się klęską. Wystarczy sprawdzić, czy stary
Abd el-Mosul jest nadal aktywny, czy też rzeczywiście
przeszedł na emeryturę.
- A pańskim zdaniem?
- Trudno powiedzieć. Jest sprytniejszy niż żmija
piaskowa! Zawsze uśmiechnięty i uprzejmy, a równo-
cześnie zawsze gotowy zadać cios w plecy... Zupełnie jak
jego rodak Ahmed al-Fostat... Inspektor do spraw
starożytności! Co za bzdura! Nie jest nawet w stanie
odczytać kolumny hieroglifów. Nie ma też co go pytać o
różnicę pomiędzy stelą z okresu Starego Państwa a
rzeźbioną tablicą z okresu Ptolemeuszy... Kiedy Langton go
poznał, przeżył szok! Już po chwili zorientował się, że
al-Fostat jest niekompetentny. Krzyczał, aż ściany drżały.
Nie muszę mówić, że Egipcjanin bardzo źle to przyjął...
Tym bardziej, iż Langton oznajmił, że przygotuje
szczegółowy raport, by zmusić go do jak najszybszej
dymisji!
- A więc był pan świadkiem tej sceny.
- I czułem się mocno zażenowany. Kiedy w grę
wchodziła etyka zawodowa, Langton był bezwzględny. Ja
chciałem po prostu przedstawić mu al-Fostata, żeby
nawiązali dobre stosunki. Tymczasem nic z tego nie wyszło.
Nie muszę mówić, że najchętniej skryłbym się w mysią
dziurę, aby uniknąć krzyków.
- Czy Howard Langton i Ahmed al-Fostat spotkali się
po tej kłótni?
- Nic o tym nie wiem. Nie wiem też, czy Langton
dowiedział się, że al-Fostat był zamieszany w brudną aferę.
- Jakiego rodzaju? - zapytał Dodson.
- Al-Fostata podejrzewano o kradzież w muzeum w
Asuanie. Chodziło o mały amulet przedstawiający żabę,
którego wartość handlowa była dość znaczna. Nigdy go nie
odnaleziono. AI-Fostat nie przyznał się i nie można było
dostarczyć przeciwko niemu żadnych dowodów. Ale taka
historia nie powinna figurować w aktach inspektora Służby
Starożytności...
- Czy rozmawiał pan o tym z Howardem Langtonem? -
zapytał lord Percival.
- Starałem się nic dolewać oliwy do ognia, poza tym nie
lubię donosić. W każdym razie Langton i tak by się w
końcu dowiedział, a to tylko pogorszyłoby jego zdanie o
inspektorze.
- Czy jego stosunki z Albertine Abletout były lepsze?
Gdyby nie powaga miejsca, Steven Faxmore wybu-
chnąłby śmiechem.
- Pan żartuje, milordzie! Ta zarozumiała i nieznośna
Francuzka, którą w środowisku przezywają Castafiorą
egiptologii, nienawidzi angielskich kolegów, którzy od-
płacają jej tym samym. Langton nie omieszkał dopiec jej do
żywego, pytając, czy skończy w terminie swój doktorat o
grobowcach Meri-re i Mehu. Szkoda, że nie widział pan jej
reakcji... Prawdziwa furia! Langton potrzebował ogromnej
stanowczości, żeby się jej przeciwstawić, tym bardziej, że
uderzył celnie. Przypomnienie drogiej Albertine, że jest
niezupełnie w porządku w kwestiach naukowych, z
pewnością nie sprawiło jej przyjemności. Proszę zauważyć,
że miała uczniów. Weźmy Villaberta Glotoniego, który
jeszcze nie skończył swojej pracy o magicznych statuetkach
uchebti... Zresztą, to są nasze drobne kłótnie w gronie
specjalistów, które jednak zwykle nie kończą się
morderstwem.
- A jakie jest pańskie zdanie o Domenice Strauss?
- Cholernie poważna... Skończyła swój doktorat.
- Na jaki temat?
- Stożków zmartwychwstania... Nic nadzwyczajnego,
przyznaję, ale ta śliczna blondynka jest prawdziwym
egiptologiem, oddanym badaniom. Mam wrażenie, że
straciła głowę dla Langtona.
- Czy był wrażliwy na wdzięki panny Strauss?
- Anglik tego pokroju, a kto to może wiedzieć! To
prawda, że stanowili ładną parę. Ale Straussówna miała
zbyt wiele wad, żeby się jej udało.
- Co to za wady? - zapytał Dodson.
- Zbyt uczciwa, zbyt pracowita i zbyt rygorystyczna...
Na dłuższą metę to się staje nudne. Nie potrafi ani
intrygować, ani rozdawać kuksańców, które pozwalają
zrobić błyskotliwą karierę. Domenica Strauss pozostanie
zwykłą badaczką i nigdy nie dostanie ważnego stanowiska.
Langton mógłby jej zapewnić piękną przyszłość... Los
jednak zadecydował inaczej.
- Tym razem przybrał kształt zbrodniczej ręki.
- Co to zmienia? Któregoś dnia i tak trzeba umrzeć.
Teraz Langton jest wolny od wszystkich materialnych
trosk.
Nadinspektor był zbulwersowany.
- Jak pan może mówić w ten sposób, panie Faxmore?
- Widać, że nie zna pan Wschodu. Tutaj życie, śmierć i
upływ czasu nie mają żadnej wartości. Wszyscy skończymy
w tym samym niebycie. Jeśli panowie mnie już nie
potrzebują, chętnie wrócę do siebie.
- Kiedy zamierza pan wrócić do Szkocji? - zapytał lord
Percival.
- Jeszcze nie teraz... Ale kto może powiedzieć, co
będzie jutro?
Steven Faxmore oddalił się wolnym krokiem, pozo-
stawiając czerwoną różę jej własnej samotności.
ROZDZIAŁ XVIII
Barwny asuański bazar, równoległy do drogi biegną-
cej wzdłuż brzegu, był miejscem chętnie odwiedzanym
przez turystów, którzy wpadali w zachwyt na widok
wyrobów z bawełny, toreb z jaszczurczej skóry, koszy,
muszel z Morza Czerwonego, hebanowych maczug przy-
pominających o wojowniczym charakterze starożytnych
Nubijczyków, i różnorodnych przypraw korzennych, w
tym szafranu, pieprzu i kolendry.
Villabert Glotoni lubił mieszać się z tłumem, łyknąć
orzeźwiającej karkady i wałęsać się, nie myśląc o pracy i
obowiązkach.
Ostatnimi czasy francuski egiptolog mocno przytył, ale
nie zmieniło to jego dziwacznego wyglądu: duża, prawie
kwadratowa głowa bez szyi, osadzona była na szerokim
tułowiu podtrzymywanym przez krótkie nogi. Płaski,
niemal murzyński nos, gęste brwi, niesforny kosmyk
nieustannie opadający na czoło i wąsik, który od czasu do
czasu golił. Villabert Glotoni nie był ideałem piękności, ale
umiał się podobać i czarować. Dzięki temu uchodził za
egiptologa, dystansując specjalistów doświadczonych, lecz
nie obdarzonych umiejętnością współżycia z ludźmi.
Dziś Glotoni był jednym z filarów egipskiej archeo-
logii. Nic nie mogło się odbywać bez jego wiedzy i zgody.
To poczucie władzy było warte więcej niż byle
upojenie. Postanowił to wykorzystać aż do zaspokojenia
pragnienia.
- Co za pasjonujące miejsce, panie Glotoni, prawda?
Francuski egiptolog obrócił się.
Mężczyzna, który go zagadnął, mógł być tylko An-
glikiem. Zdradzały go nieskazitelnie biały garnitur i
odziedziczony
po
kilku
pokoleniach
kulturalnych
przodków
wygląd
dżentelmena.
Za
to
tęgawy
i
niegustownie ubrany jegomość po jego lewicy przypominał
raczej amerykańskiego turystę, który stracił swoje ko-
rzenie.
- Proszę pozwolić, że przedstawię nadinspektora
Dodsona ze Scotland Yardu. Ja jestem lord Percival
Kilvanock.
- Miło mi... panowie... panowie mnie znają?
- Któż pana nie zna, panie Glotoni?
Francuz pokraśniał z zadowolenia.
- Panowie zwiedzają Asuan?
- Niestety, mamy bardzo mało wolnego czasu, po-
nieważ prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci naszego
nieszczęsnego rodaka, Howarda Langtona.
- Ach, ten biedak! Co za nieszczęście, co za straszne
nieszczęście! Przyjechał do Egiptu, żeby objąć odpowie-
dzialne stanowisko i został zamordowany!
- Jest pan dobrze poinformowany, panie Glotoni.
- Ależ skąd, milordzie! Rozmawiał pan z naszą
wspaniałą Albertine Abletout, a ona wszędzie rozpo-
wszechniła tę wiadomość. Ma już taki charakter i nikt tego
nie zmieni: jak wszystkie kobiety, niczego nie potrafi
zachować dla siebie. Tak więc dowiedziałem się, że śmierć
Howarda Langtona była o wiele tragiczniejsza, niż sobie
wyobrażałem. Pomyśleć, że umówiliśmy się wraz z kilkoma
kolegami na małe spotkanie w Starej Katarakcie i
czekaliśmy na niego na próżno.
- Pierwsze wyniki śledztwa wskazują, że zabójca
znajdował się wśród osób obecnych na tarasie hotelu.
- Mój Boże, to okropne! Czy panowie są tego pewni?
Słyszałem, że policja już zatrzymała winnego.
- To tylko podejrzany.
- A... Czy można wiedzieć, kto to taki?
- Abu, pracownik hotelu.
- Ten nubijski olbrzym, ten wspaniały mężczyzna? Nie
do wiary! Zauważcie panowie, że jest bardzo silny i
porywczy. Słyszałem, że wcześniej z powodu jakiejś
ponurej historii rodzinnej zabił kuzyna. Ale to oczywiście O
niczym nie świadczy.
Handlarz podetknął Glotoniemu pod nos koszyczek
nieudolnie
zdobiony
przez
dwójkę
ze
swoich
osiemnaściorga dzieci.
- Sto funtów egipskich, niedrogo...
Znużony Glotoni pozbył się natręta kilkoma celnymi
arabskimi słowami.
- Egipt to bardzo spokojny kraj, panowie... Tragiczna
śmierć Langtona wszystkich nas poruszyła.
- To bolesna strata dla egiptologii.
Villabert Glotoni skrzywił się i potarł górną wargę.
- Tu się z panem nie zgodzę, milordzie. Sądzę, że warto
by zmodyfikować pańskie zdanie... Być może Langton był
czarujący i dobrze wychowany, ale był kiepskim
egiptologiem. Według mnie znalazł swój dyplom w
skarpetce z prezentami. Wystarczyło zapuścić sondę, aby
się przekonać, iż nie miał żadnych kompetencji i był tylko
urzędnikiem wysłanym z Londynu, który miał postarać się
zaprowadzić
porządek
na
terenach
brytyjskich
wykopalisk. Powiedziałem “postarać", ponieważ jeszcze
żadnemu urzędasowi nie udało się wprowadzić swoich
metod w terenie. Langton połamałby sobie na tym zęby, tak
jak inni.
Francuz zatrzymał się nad piramidą szafranu.
- Czy wiedzą panowie, że to najdroższa przyprawa na
świecie? A tutaj jest tego pod dostatkiem! Doprawiam nią
niemal każdą potrawę. Pozwolą panowie, że im podaruję.
Targowanie się ze sprzedawcą trwało z dziesięć minut.
Villabert Glotoni, mający spore doświadczenie, postawił na
swoim. Dodson, z
dwoma rożkami wypełnionymi
szafranem, czuł się nieco zakłopotany, ale nie dal po sobie
poznać.
- Poza tym - ciągnął Francuz - biedny Langton
wydawał mi się niepoprawnym i zupełnie niedzisiejszym
romantykiem. Postrzegał Egipt jako swego rodzaju raj
utracony, gdzie ukryto niezliczone skarby. Archeologia
naukowa już dawno odeszła od tego rodzaju mrzonek.
Skorupa naczynia mówi nam więcej niż skarby
Tutanchamona.
- Jeśli dobrze rozumiem - powiedział lord Percival -
nie lubił pan denata.
- Stosunki między Anglikami i Francuzami są dość
skomplikowane, zwłaszcza w naszej dziedzinie... Ale pró-
bowałem to załagodzić. Gdyby ten biedny Langton żył dłu-
żej, z pewnością by mi się to udało. Zresztą, moim zdaniem,
nie zagrzałby tu miejsca. O, widział pan to?
ROZDZIAŁ XIX
Villabert Glotoni wpadł w zachwyt nad małym wy-
pchanym krokodylem.
- To już dzisiaj rzadkość! Niektórzy twierdzą, że to
najskuteczniejszy talizman chroniący przed złym okiem.
Należy jednak uważać na podróbki i twardo negocjować
cenę, oko w oko. We trzech nie mamy najmniejszej szansy.
Ponieważ obaj panowie jesteście bardzo sympatyczni,
pokażę wam coś wyjątkowego.
Francuz zanurkował w sklepiku wypełnionym od
podłogi aż po sam sufit miedzianymi talerzami i podniósł
jeden z nich.
- Zobaczcie - szepnął. - To groty zatrutych strzał.
Przynajmniej handlarz tak twierdzi. Osobiście nigdy bym
się nie odważył ich kupić; podobno zranienie może być
śmiertelne.
Glotoni podał sprzedawcy jednofuntowy banknot,
prawie nieczytelny wskutek ciągłego przechodzenia z rąk
do rąk, aby mu podziękować za ten pokaz.
- Tak dobrze zna pan Egipt - powiedział lord Percival -
z pewnością myślał pan o tej tragedii i zastanawiał się, kto
mógłby być sprawcą.
Francuz nerwowo wytarł czoło chusteczką.
- Wręcz przeciwnie, milordzie. Starałam się odpędzić
wszystkie złe myśli! Nie wolno zatruwać sobie umysłu
takimi okropnościami.
- Mimo to chyba zgodzi się pan nam pomóc.
Egiptolog sposępniał.
- Ależ oczywiście... W miarę moich możliwości,
rozumie się samo przez się.
- Wspomniał pan panią Abletout...
- Cudowna kobieta! Wszyscy chylimy czoło przed jej
wiedzą i niewyczerpaną energią. Bez jej działalności
egipska archeologia nie byłaby tym, czym jest. Udało jej się
zmienić obyczaje, pokonać konformizm i właściwie
ukierunkować swoje ekipy poszukiwawcze. I to z jakim
zdumiewającym skutkiem!
- A więc nie wyobraża pan jej sobie w kostiumie
zbrodniarki.
- Nie mówi pan poważnie, milordzie. Pani Abletout ,
zaledwie dostrzegała Howarda Langtona. On, począt-
kujący, świeżo mianowany, musiał dopiero pokazać, że jest
coś warty... Tym bardziej, że był Anglikiem! To przecież
Francuzi stworzyli egipską archeologię i dokonali
największych odkryć. Panowie Anglicy powinni byli
spuścić głowy, prawda? O, przepraszam, zapomniałem,
że...
- Proszę nas nie przepraszać - odparł Szkot. - Pańskie
rozumowanie jest słuszne.
- Gra pan fair, milordzie.
- Jestem tylko obiektywny, nawet jeśli wielcy angielscy
archeolodzy, jak Putrie i Howard Cartcr, odkrywca
grobowca Tutanchamona, dorzucili swój kamyczek do tej
budowli. Wydaje mi się, że teraz coraz więcej egiptologów
to Egipcjanie.
- Rzeczywiście, to nieodwracalna tendencja.
- A jednak usłyszałem niejedną krytykę pod adresem
inspektora Ahmeda al-Fostata.
- Złe języki! - gwałtownie zaprotestował Glotoni. -
Ahmed jest uroczym człowiekiem, który wykonuje swój
zawód z największą sumiennością zawodową. Jest
najlepszym inspektorem egipskim, z jakim się zetknąłem.
Oczywiście, kilku zawistnych kolegów zazdrościło mu jego
stanowiska, ale to ludzkie, prawda? Po kilku niewielkich
sprzeczkach, nieuniknionych między ludźmi, którzy się
słabo znają, w końcu doceniliby się wzajemnie i skutecznie
współpracowali.
- Jak przypuszczam, nie mógłby pan tyle powiedzieć o
Abd el-Mosulu?
- Dlaczego mi pan o nim wspomina?
- Ponieważ był w Starej Katarakcie w dniu morder-
stwa.
- To prawda... Ale Abd el-Mosul nie zasługuje na tak
paskudną opinię, jaka do niego przylgnęła. To prawda, że
jest ofiarą niechlubnej przeszłości rodzinnej, ale dziś jest
tylko sympatycznym staruszkiem, któremu sprawia
przyjemność rozpowszechnianie mniej lub bardziej
przerażających historyjek. Egipcjanie są niezrównanymi
gawędziarzami i bez umiaru koloryzują. Działalność Abd
el-Mosula należy do zamkniętej przeszłości, którą lubi
upiększać.
- Czy bardziej niepokoi pana zachowanie doktora
Qerry?
Villabert Glotoni ze zdziwienia szerzej otworzył oczy:
- Dlaczego miałoby mnie niepokoić? Allan Oerry
ubiera się dość ponuro, przyznaję, ale nie można oceniać
ludzi po wyglądzie. Qerry jest specjalistą od mumii,
jednym z najlepszych. Przeszkadza mu jego trudny cha-
rakter i niezwykła skłonność do samotności. Czy to
zbrodnia? O, proszę spójrzeć! Rzeźbiony ząb hipopotama.
Pochodzi z daleka, bo w Nilu już od dawna nie ma
hipopotamów. Sprzedaż tego rodzaju artykułów jest czę-
ściowo zakazana, ale tu wszystko można załatwić przy
odrobinie dyplomacji.
- Czy hipopotam nie był zwierzęciem boga Setha,
niszczyciela?
- W rzeczy samej, milordzie. Niszczyciela, takiego jak
Faxmore, Szkot, którego wszyscy się boją.
- Z jakiego powodu? - zapytał Dodson.
- Ponieważ uważa się za ucieleśnienie księcia piekieł,
dzierżącego nóż ścinający głowy śmiałkom, którzy mu się
przeciwstawiają.
- Przypuszczam, że to głupie żarty.
- Wcale nie! Groził wielu osobom, także mnie,
ogromnym rzeźnickim nożem i nie wyglądał, jakby żar-
tował. “Jestem bogiem mścicielem i pożeraczem dusz",
krzyczał.
- W takim razie trzeba go zamknąć!
- Jesteśmy w Egipcie, nadinspektorze, a Faxmore'owi
daleko do szaleństwa. Widzi starożytność na swój sposób i
doskonale sobie radzi. Przyjazd Langtona był mu nie w
smak, to jasne, ale od tego do oskarżenia...
- Wiem, że Langton miał przyjaciółkę, Domenicę
Strauss.
- Ach, co to za straszna kobieta! To wszystko przez
nią!
Francuski egiptolog poczerwieniał ze złości:
- Czy mógłby pan mówić jaśniej? - zapytał lord
Percival.
- Co pan chce, żebym panu jeszcze powiedział? Ta
Domenica intrygowała od momentu swego przyjazdu do
Egiptu i Bóg jeden wie, co mogła wymyślić, żeby złowić
Howarda Langtona w swoje sieci. Gdybyście poszukali od
tej strony, nie zawiedlibyście się. No, ale bardzo mi
przykro. Pilne spotkanie zmusza mnie do opuszczenia
panów. Mam nadzieje, że nie mają mi panowie za złe? Być
może się spotkamy. Byłaby to dla mnie przyjemność.
Villabert Glotoni zgrabnie i szybko wmieszał się w
tłum. Po chwili zniknął.
- Na dłuższą metę ten typ jest trudny do zniesienia -
ocenił nadinspektor. - Zastanawiam się, czy gra, czy też jest
szczery.
- Czy mogę pana zaprosić do hotelu na zimne piwo,
mój drogi Dodsonie?
- Mam wrażenie, że drepczemy w miejscu, milordzie.
- I tak, i nie. Opracowaliśmy już kilka ścieżek.
Niektóre z nich mogą nas doprowadzić do celu.
- Egipska policja będzie nam prawdopodobnie rzucać
kłody pod nogi.
- A więc będziemy musieli nauczyć się omijać prze-
szkody.
- Proszę mi powiedzieć, milordzie... Czy za tym
Glotonim nie ciągnie się jakiś nieznośny zapach?
- To zapach różanego olejku, typowy dla Egiptu.
Można go łatwo kupić na bazarze.
ROZDZIAŁ XX
Zachód słońca, kiedy wydmy stroiły się w złoto, a Nil w
srebro, był zawsze magiczny. Wydawało się, że nawet
odgłosy miasta cichną wobec spokoju wieczoru, tej uroczej
chwili, w której dzień i noc świętują fantastyczne gody.
Upal zelżał, a piwo było wyborne. Angus Dodson
odzyskał siły, ale obawiał się, że nie wytrzyma już długo w
tym klimacie, beznadziejnie pozbawionym deszczu i mgły.
Nad nadinspektorem pochylił się kierownik sali w
czerwonej liberii:
- Pańska rozmowa.
- Czy to Scotland Yard?
- Tak mi powiedziano. Przed chwilą uzyskaliśmy
połączenie.
Dodson zerwał się z postanowieniem nierozłączania się
do momentu, aż otrzyma upragnioną wiadomość. Bojowym
krokiem poszedł w kierunku telefonu.
Kierownik sali pochylił się również nad Szkotem. Na
miedzianej tacy leżała koperta.
- Wiadomość dla pana, milordzie. Arystokrata
otworzył kopertę. Wiadomość była krótka:
Jeśli chce pan poznać prawdę, proszę iść do pokoju 102.
Zawierała błąd ortograficzny: słowo “prawda" napi-
sano przez “f; oprócz tego słowa “pan" oraz “iść" były
napisane wspak, od prawej ku lewej.
Lord Percival, oceniwszy, że Dodson nie wróci przed
upływem kwadransa, postanowił przedsięwziąć wyprawę,
do której namawiał go tajemniczy korespondent.
O tej godzinie remontowany hotel był cichy i wy-
ludniony.
Szkot szedł bezszelestnie ciemnym korytarzem pro-
wadzącym do pokoju 102.
Nagle odniósł wrażenie, że ktoś go śledzi.
Nieopodal zaskrzypiał parkiet.
Anglik wstrzymał oddech, przystanął, po chwili powoli
cofnął się, chcąc zaskoczyć szpiega.
Lord Perciyal nie był ani emerytowanym bokserem,
ani doświadczonym wojownikiem, ale uprawiał wiele
sportów i nigdy nie unikał walki. W Eton nie uległ trzem
londyńczykom, którzy wymieniali niegrzeczne uwagi pod
adresem Szkotów. Zostali na placu boju z kilkoma guzami i
złamanym nosem.
Podłoga znowu skrzypnęła, ale był to tylko trzask
drewna. Nie dostrzegłszy śladów obecności człowieka,
arystokrata poszedł dalej.
Przekręcił gałkę w drzwiach pokoju 102, które nie były
zamknięte na klucz, i wśliznął się zręcznie jak kot.
Odnowiony pokój był komfortowy.
Na łóżku leżała duża koperta miejscowej produkcji.
Lord Percival otworzył ją. W środku znajdował się
fajansowy amulet - krokodyl z wykonanym na grzbiecie
czerwonymi wersalikami napisem “Howard Langton".
Przedmiot absolutnie współczesny, pochodzący z pod-
rzędnej wytwórni podróbek.
Szkot uśmiechnął się.
Uczciwość zawodowa kazała mu obejrzeć pokój. Tak
jak przewidywał, nie znalazł nic więcej. Wzbogacony o
cenną wskazówkę, wrócił na taras i czekał na Dodsona,
rozkoszując się ciszą zapadającej nocy.
Nadinspektor pojawił się pól godziny później, wy-
cierając czoło.
- Rozmawiałem ze Scotland Yardem! - zaanonsował
triumfalnie. - W Londynie wszystko w porządku: wielki
smog i żaden, nawet najmniejszy skandal nie dotyczył Jej
Królewskiej Mości. Za to na moim biurku piętrzą się
raporty i wszyscy z niecierpliwością oczekują mojego
powrotu, tym bardziej, że sam szef otrzymał telegram od
komisarza Abdel-Atifa, który donosi, że sprawa została
rozwiązana, a winny siedzi w areszcie. Tłumaczyłem, że
mamy odmienne zdanie, ale nie doszliśmy jeszcze do
ostatecznych wniosków.
- A co ze Scottish Brewer?
- To bardzo znana marka, która, według kartoteki
Yardu, nie ma nawet nielegalnych destylatorni. Ma za to
kairskie biuro, w którym prowadzi się badania nad
możliwością otwarcia rynku w Egipcie. Od około roku
prowadzone są pertraktacje, ale strasznie się ciągną.
- Interesujące - ocenił lord Percival. - Ma pan adres?
- Adres i nazwisko egipskiego przedstawiciela.
- Znakomicie, mój drogi Dodsonie. Ja również nie
traciłem czasu.
- Co się działo?
- Ktoś stara się nam pomóc, nadinspektorze.
- Pomóc nam?... W jaki sposób?
- Wskazując nam ścieżkę prowadzącą do mordercy.
- Ale... kto jest tym nieoczekiwanym współpracow-
nikiem?
- Osoba raczej niezręczna, która pozostawia zdecy-
dowanie zbyt dużo śladów. Same wskazówki zaś są bardzo
wymowne.
Arystokrata pokazał Dodsonowi amulet w kształcie
krokodyla.
- Przedmiot tyle zabawny, co okropny... Ale jest tu
nazwisko Howarda Langtona!
- Co pan sądzi o kolorze atramentu?
- Czerwony... Czy ma to jakieś szczególne znaczenie?
- W takiej sytuacji to rodzaj uroku. Ktoś, kto napisał
czerwonym kolorem nazwisko Langtona na tym kroko-
dylu, źle mu życzył.
- Inaczej mówiąc, ta okropna zabawka miałaby na-
leżeć do mordercy?
- Pańskie rozumowanie jest logiczne.
- A... o kim pan myśli?
- Kto nosi amulet w kształcie krokodyla, jeśli nie Abu,
nubijski wielkolud zatrzymany przez egipską policję? Jeśli
właściwie interpretować tę wskazówkę, oznacza ona, że
Abu rzucił urok na Howarda Langtona i chciał pożreć
swoją zdobycz jak krokodyl.
- Abu byłby więc winny...
- Przynajmniej ktoś chce, żebyśmy w to uwierzyli i jak
najprędzej opuścili ten kraj.
- A... co zamierza pan zrobić, milordzie?
- Jeszcze przez kilka minut rozmyślać o bogactwie
dynastii faraonów, zjeść skromną kolację, dobrze się
wyspać, a później pójść do autora tej wiadomości, który
oskarża Abu, i zapytać, czy jego rewelacje są prawdziwe.
Proszę się nacieszyć Starą Kataraktą, mój drogi Dodsonie;
chwile snu na jawie to w życiu rzadkość.
ROZDZIAŁ XXI
Lord Percival i Dodson zaskoczyli komisarza Omara
Abdel-Atifa, kiedy nadziewał świeżym pomidorem i cebulą
gorący podpłomyk kupiony w sąsiedniej piekarni.
- Drodzy przyjaciele! Ranne z was ptaszki.
- Czy to nie znakomita pora na pracę? - zapytał Szkot.
- Jest jeszcze trochę chłodno, ale mają panowie rację...
Co przyniosły przesłuchania?
- W pełnym poszanowaniu prawa, krok po kroku,
posuwamy się naprzód, komisarzu.
- Bardzo się z tego cieszę! A ja mogę panom
powiedzieć, że mam przeczucie: Abu już wkrótce się
przyzna.
- Interesujące...
Omar Abdel-Atif uważnie spojrzał na rozmówcę.
- Co pana tak dziwi, milordzie?
- Nieoczekiwana wskazówka potwierdzająca pańską
hipotezę.
Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Egipcjanina.
- No widzi pan! Byłem pewien, że w końcu rozsądek
zwycięży.
- Ściślej mówiąc, wszystko wskazuje na to, że ktoś
chce, żeby Abu uchodził za winnego, co zwiększa moje
przekonanie o jego niewinności.
Uśmiech zgasł.
- Zupełnie pana nie rozumiem, milordzie.
- Drogi komisarzu, jestem panu winien kilka wyjaś-
nień. Ktoś dostarczył mi wskazówkę, szytą raczej grubymi
nićmi, chcąc mnie przekonać, że Abu usiłował rzucić urok
na Howarda Langtona. Inaczej mówiąc, że próbował go
zabić. A ponieważ czarna magia okazała się nieskuteczna,
Nubijczyk przeszedł do czynu i ugodził sztyletem
człowieka, którego nienawidził.
- Oto doskonała rekonstrukcja faktów, milordzie! Co
pan jej zarzuca?
- Chodzi mi o kilka niejasnych szczegółów... Autor
listu wiedział, że mieszkam w Starej Katarakcie. Nie znał
biegle mojego języka, ponieważ zrobił błędy ortograficzne.
Jest Egipcjaninem, ponieważ pewne słowa zapisał z prawa
na lewo, a nie z lewa na prawo. I wreszcie zależy mu na
tym, żeby śledztwo zostało zakończone jak najszybciej, aby
uniknąć kłopotów administracyjnych i pozbyć się tej
skomplikowanej sprawy. Musiał mnie więc przekonać, że
winny jest Abu.
Twarz komisarza Omara Abdel-Atifa przybrała dziw-
ny odcień, między bladym brązem a ciemnym popieleni.
Zduszonym głosem powiedział:
- Rozumiem, że nie traktuje pan tego poważnie...
- Uważam ten liścik za swego rodzaju żart - powiedział
lord Percival niczym srogi nauczyciel do ucznia, którego
podejrzewa o oszustwo.
Omar Abdel-Atif przełknął ślinę.
- Pańska postawa wydaje mi się przekonująca, mi-
lordzie. Może lepiej zapomnieć o tym incydencie i nie
odnotowywać go w żadnym dokumencie.
- Takie jest właśnie moje zdanie.
Egipski policjant odetchnął z ulgą.
- Zapomnijmy, zapomnijmy - namawiał gorliwie. -
Biurokracja to jedna z naszych wad, lepiej nie zwracać na
to uwagi.
Uświadomiwszy sobie nagle bardzo nieprzyjemną sy-
tuację, komisarz Abdel-Atif znowu się zdenerwował:
- Jeżeli Abu nie jest winny, to kogo panowie po-
dejrzewają?
- Za wcześnie na formułowanie rozsądnych hipotez,
ale nadinspektor Dodson i ja nie rezygnujemy z odkrycia
prawdy. Chciałbym pana poprosić o drobną przysługę.
- Do usług, milordzie.
- Czy mógłby mi pan zorganizować nieoficjalne
spotkanie z Abd el-Mosulem? Przypuszczam, że nie będzie
chętny do rozmowy ze śledczymi, ale koniecznie muszę z
nim pomówić.
- Gdyby pan mógł zrezygnować z tego, milordzie...
Abd el-Mosul jest starszym człowiekiem, mówią, że nie jest
tak groźny jak niegdyś, ale, moim zdaniem, trzeba
zachować ostrożność... Jeśliby to spotkanie nie było
naprawdę konieczne...
- Naprawdę jest konieczne.
- No cóż... A pan nie jest człowiekiem, który zmienia
zdanie?
- Rzadko, kiedy gra jest warta świeczki.
- Dobrze, dobrze... Zrobię, co będę mógł.
- Tego się właśnie spodziewałem, komisarzu.
Podwładny komisarza zapowiedział wizytę doktora
Butrosa.
Koptyjski lekarz, jak zawsze w swoim siermiężnym
brązowym garniturze, z ciężką czarną walizką, przywitał
się, usiadł, przetarł grube szkła okularów w kościanych
oprawkach i powiedział uroczyście:
- Panowie, współczesna nauka jest istotną zdobyczą
ludzkiego umysłu. Dzięki niej możemy skutecznie zwalczać
przestępczość.
Te słowa zachwyciły nadinspektora Dodsona. W jed-
nej chwili znalazł się w Scotland Yardzie, wspomagany
przez wszystkie najnowocześniejsze nowinki techniczne.
- Dzięki specjalistom z mojego laboratorium - podjął
doktor Butros - udało mi się ustalić niemal pewną godzinę
morderstwa.
Lord Percival wyczuł, że jego koptyjski przyjaciel
stopniuje efekt i powstrzymał się od zadawania pytań. Po
około pół minuty doktor Butros zgodził się podać
najważniejszą wiadomość.
- Możecie panowie przyjąć, że Howard Langton został
zamordowany między szesnastą trzydzieści a siedemnastą.
- Czy pan jest całkowicie pewien? - zapytał komisarz
Abdel-Atif.
- Nie ma wątpliwości. Ale to nie wszystko: ponieważ
zaintrygował mnie kołnierz koszuli ofiary, zleciłem prze-
prowadzenie bardzo szczegółowej analizy. Mogę więc pa-
nom oznajmić, że kołnierz został nasączony perfumami.
- Może Langton lubił się perfumować - podsunął
nadinspektor.
- Nieprawdopodobne, żeby aż do tego stopnia -
sprzeciwił się doktor Butros. - Przyzwoity Brytyjczyk tej
klasy nie perfumowałby się w ten sposób. Jeśli nie jestem
już panom potrzebny, wracam do Kairu.
Lord Percival, chociaż pogrążony w myślach, nie
omieszkał podziękować lekarzowi sądowemu za współ-
pracę.
ROZDZIAŁ XXII
Komisarz Omar Abdel-Atif skrzyżował dłonie na
wydatnym brzuchu.
- Proszę posłuchać, milordzie. Mimo wszystko nie
mogę wyrazić zgody na pańskie prośby!
- Rozumiem, komisarzu. Ale w tym przypadku musi
pan przyznać, że chodzi o postępowanie czysto techniczne.
- Właśnie - potwierdził Dodson. - Z raportu lekarza
sądowego jasno wynika, że Howard Langton został za-
mordowany na godzinę przed spotkaniem egiptologów na
tarasie Starej Katarakty. Stąd wszyscy podejrzani, którzy
przedstawią solidne alibi na czas zbrodni, będą
uniewinnieni.
- Ja jednak nie zamierzam przesłuchiwać tych wszy-
stkich osób! Poza tym mogliby kłamać... A jak to
sprawdzić? Robi się to jedynie w przypadkach grożących
zatargiem dyplomatycznym.
- Sprawdźmy tylko jedno alibi - zaproponował Szkot. -
Myślę o Abu.
- Czy to konieczne?
Dodson potakująco skinął głową. Komisarz Abdel-Atif
westchnął:
- Jak zamierzają panowie to zrobić?
- Proszę wezwać Abu - zasugerował lord Percival.
- Ponieważ nie ma innego sposobu...
Dwaj policjanci przyprowadzili nubijskiego olbrzyma.
Na jego twarzy malowała się obojętność.
- Jak się pan miewa, panie Abu? - zapytał lord
Percival.
- Dobrze na tyle, na ile to możliwe, wasza dostojność.
Dzięki panu traktowali mnie dobrze. Jedzenie słabe,
więzienie potwornie smutne, ale dają mi spokój. A
ponieważ zawarłem ugodę z mijającym czasem, wszystko
idzie ku lepszemu.
- Nasze śledztwo postępuje, muszę panu zadać ważne
pytanie. Czy zgadza się pan odpowiedzieć?
- Tak, wasza dostojność.
- Gdzie pan był w dniu morderstwa Howarda
Langtona między godziną szesnastą
trzydzieści a
siedemnastą? Nubijczyk przez dłuższy czas milczał.
- Normalnie miałbym pewne trudności z precyzyjną
odpowiedzią na takie pytanie.
- No widzicie! - zawołał komisarz Abdel-Atif. - Nie ma
żadnego alibi!
- Tamten dzień był jednak niepodobny do innych -
ciągnął Nubijczyk, nie pozwalając sobie przerwać. - Służbę
miałem dopiero pod wieczór. Na Wschodzie nie
przywiązujemy wielkiego znaczenia do czasu, ale jeśli się
chce utrzymać posadę w Starej Katarakcie, lepiej nagiąć się
do
zachodnich
zwyczajów.
Zgodnie
z
poleceniem
przyszedłem o siedemnastej trzydzieści do mojego
zwierzchnika, który powierzył mi nowe zadanie: miałem
dokładnie obejrzeć pokój Agaty Christie, aby go
przygotować do remontu.
- To cię bynajmniej nie uniewinnia - ocenił komisarz.
- Co robiłeś wcześniej?
- Odpoczywałem u babci, na wiosce, i wyszedłem
stamtąd o siedemnastej piętnaście.
- Jak możesz podawać tak dokładny czas! - zapro-
testował Abdel-Atif. - Opowiadasz bzdury!
- Mówię prawdę - potwierdził spokojnie Abu. - Syn
mojej siostry dostał wtedy zegarek na urodziny i był bardzo
dumny, że może mi podać godzinę, kiedy wsiadałem do
feluki, aby przepłynąć Nil.
- Przestań kłamać, Abu! Pogarszasz swoją sytuację!
- Proponuję, żebyśmy to sprawdzili - powiedział
nadinspektor.
Omar Abdel-Atif zagłębił się w fotelu, nie będąc w
stanie się przeciwstawić funkcjonariuszowi Scotland
Yardu. Jednak jeśli było miejsce, gdzie nie chciałby się
udać, to była właśnie wioska Abu.
Część Elefantyny zajmowała nubijska wioska drze-
miąca w cieniu palm. Domy, których fasady pomalowane
były na żółto, żółtobrązowo, zielono lub niebiesko, dzieliły
wąskie uliczki, w których królował dobroczynny cień.
Abu, eskortowany przez dwóch umundurowanych po-
licjantów, prowadził obu Brytyjczyków i komisarza do
rodzinnego gniazda, które mieściło się w kompleksie
budynków. Na jednej ze ścian widniał niczym komiks
obraz podróży wielkiego ojca do Mekki, od wyjazdu Z
Elefantyny, poprzez niezapomnianą podróż samolotem, aż
po przybycie do świętego miejsca.
- Abu! - krzyknęła starsza kobieta w czerni, ale z
odkrytą twarzą. - Co ci się stało?
- Nic takiego, babciu. Prawda w końcu zatriumfuje.
Policja chciałaby porozmawiać z Mohamedem.
- Gra w piłkę z kolegami. Wejdźcie napić się zimnej
wody.
Dodsona
zdumiało
zachowanie
komisarza
Abdel-Atifa. Chował się za swoimi ludźmi, aby nie
zauważyła go starsza pani, która pchnęła pomalowane na
niebiesko drzwi i wpuściła gości na zacienione podwórko.
W rogu znajdowała się terakotowa “kapliczka", na której
stal duży dzban zimnej wody.
Usiedli na drewnianych ławach, a babcia uroczyście
nalewała każdemu po trochę cennego płynu.
Zobaczyła komisarza:
- Omar! Co za głupstwo jeszcze popełnisz, aby wspiąć
się wyżej w tej twojej przeklętej hierarchii? Dobrze wiesz,
że Abu to porządny chłopak, absolutnie uczciwy!
Jak większość mężczyzn w Egipcie, komisarz Ab-
del-Atif najbardziej obawiał się starych kobiet, które same
stanowiły prawo i nie uznawały żadnej innej władzy.
- To nieco skomplikowana sprawa i policja musi...
- Przestań pleść bzdury! Musisz dać się komuś we
znaki z powodu twojego awansu i wybrałeś Abu, ponieważ
nie było nikogo innego pod ręką, a ten biedny chłopak nie
może się bronić. To źle, bardzo źle, i cała wieś się zbuntuje,
jeśli go natychmiast nie uwolnisz!
Kobieta już miała wybuchnąć gniewem, na szczęście
dla komisarza do domu wbiegł młody Mohamed.
Na ręce miał nowy zegarek.
- Wygraliśmy trzynaście do zera - oświadczył dumnie.
Komisarz usiłował znów zapanować nad sytuacją i
zażądał od młodego sportowca zeznania na temat tego, co
robił Abu w dniu zbrodni.
Mohamed potwierdził słowa olbrzyma, podobnie jak
babcia i dziesiątka innych członków rodziny, którzy stali na
zewnątrz domu, domagając się, żeby komisarz dokładnie
zapisał ich zeznania.
- Drogi kolego - zauważył Dodson - czy wniosek nie
nasuwa się sam przez się?
Omar Abdel-Atif usiłował jeszcze wyjść z honorem:
- Nie wiem, co pan chce powiedzieć...
- Każdy trybunał uwolniłby Abu. Dłuższe przetrzy-
mywanie go w areszcie może zaszkodzić pańskiej karierze.
Egipcjanin musiał przyznać, że jego kolega ma rację.
- Dobrze... Zajmę się formalnościami. Ale jeśli nie on,
to znaczy, że mordercą jest ktoś inny! I kogo ja
zaaresztuję?
ROZDZIAŁ XXIII
Słońce wschodziło nad świątynią w File, królestwem
wielkiej czarodziejki
Izydy.
File, którą
francuski
powieściopisarz Pierre Loti nazwał “perłą Egiptu", zaj-
mowała całą powierzchnię niewielkiej wyspy długości około
czterystu i szerokości stu trzydziestu metrów. Tu nie było
miejsca dla świeckich. Kapłani starożytnego Egiptu czcili
tu “odległą boginię", wściekłą lwicę powracającą z
Dalekiego Południa, która dzięki obrzędom zmieniała się w
łagodną i miłą kotkę. Na File królowały muzyka i miłość, w
tym niepowtarzalnym miejscu bogini Izyda odkrywała
wiernym tajemnicę zmartwychwstania.
Mimo że Dodson czuł się nieswojo w niewielkiej barce
motorowej, którą jechał na wyspę w towarzystwie lorda
Percivala, zapomniał o swoich obawach, zafascynowany
pejzażem.
W jednej chwili współczesny świat zniknął. Były tylko
wznoszące się ku niebu pylony świątyni Izydy, sanktuarium
położone na wodzie, z dala od ludzkich niegodziwości.
Nadinspektor, z głową owiniętą białą chustą, wbity w
przyciasny kolonialny garnitur, cierpiał na chorobę
morską. Lord Percival, w swoim dziewiczo białym gar-
niturze i w kapeluszu z szerokim rondem, otoczony
wyrafinowanym zapachem lawendy, w skupieniu kon-
templował File.
Barka dobiła do małego pomostu. Kapitan pomógł
Dodsonowi wstać i przejść wąską kładką na ląd.
Lord Percival i Dodson pokonali współczesne schody,
następnie arystokrata skierował się w lewo, aby pokazać
Abd el-Mosul lekko się uśmiechnął.
- Jeden z moich synów chciał go zatrudnić jako
służącego w swoim domu w Luksorze. Abu za bardzo kocha
Asuan, aby opuścić to miasto, więc odmówił. Mój syn
potraktował tę odmowę jako zniewagę i podniósł głos.
Musiałem interweniować, żeby go uspokoić i wszystko
wróciło do normy. Oto mój jedyny spór z Abu, który cieszy
się powszechnym szacunkiem i wykonuje dobrą robotę w
Starej Katarakcie. Jest zresztą bardzo ceniony przez
swoich zwierzchników i przez turystów.
Fasada pierwszego pylonu świątyni Izydy była jed-
nocześnie elegancka i potężna. Wielkich rozmiarów bogini,
przedstawiona po obu stronach bramy, wydzielała
magiczne fluidy, dzięki którym faraon mógł pokonać
swoich widzialnych i niewidzialnych wrogów i został
przyjęty do kręgu bóstw.
- Co pan sądził o Howardzie Langtonie? - zapytał lord
Perci val Abd el-Mosula.
Egipcjanin przez dłuższą chwilę milczał.
- To był człowiek z zewnątrz. Całkowicie z zewnątrz.
ROZDZIAŁ XXIV
Abd el-Mosul, lord Percival i Angus Dodson przekro-
czyli bramę świątyni Izydy i weszli na wielki dziedziniec
zamknięty drugim pylonem, przesuniętym względem
pierwszego. Po lewej stronie dziedzińca znajdowało się
inammisi, niewielkie sanktuarium, w którym świętowano
narodziny Horusa, syna zmartwychwstałego Ozyrysa.
Dzięki swojej mocy i znajomości leków Izyda miała
ochraniać dziecko przed złymi uczynkami Setha, aby
mogło dorosnąć i w przyszłości zostać faraonem. W ten
sposób wielka bogini walczyła ze złem i ciemnymi mocami.
Abd el-Mosul zatrzymał się.
- W moim długim życiu poznałem wielu Europej-
czyków - zwierzył się - egiptologów, biznesmenów,
podróżników, wielkie indywidualności, krótko mówiąc,
ludzi różnego pokroju... Ale ten Howard Langton miał
dziwną cechę: był na wskroś uczciwy. Nie trochę uczciwy
czy uczciwy okazyjnie lub tylko w pewnych oko-
licznościach, lub z obowiązku; nie: był z gruntu czło-
wiekiem uczciwym, a w konsekwencji dziwakiem. Dzięki
temu miał szansę stać się obiektem muzealnym.
- Dlaczego jest pan tak kategoryczny? - zapytał lord
Percival.
- Instynkt starego człowieka można porównać do
instynktu rybaka lub myśliwego - nigdy nie zawodzi.
- Co pan jeszcze wie o Langtonie? - dopytywał się lord
Percival.
- Już nic więcej. W moim wieku człowiek szykuje się
na tamten świat i nie interesuje się już życiem innych.
- Czy jego kolega Steven Faxmore pozostawał z nim w
dobrych stosunkach?
- Trudne pytanie. Jak mogę oceniać relacje między
dwoma Brytyjczykami: Anglikiem i Szkotem? Według
mojej wiedzy ta odmienność stworzyła między nimi
przepaść szczególnie trudną do pokonania.
- Przypuszczam, że poznał pan Faxmore'a?
- To człowiek, którego wszędzie pełno i który wie o
Egipcie mniej, niż mu się wydaje. W gruncie rzeczy nie
interesuje się moim krajem i goni za mrzonką, która
niewątpliwie nie ma wiele wspólnego z nauką. Faxmore to
człowiek niebezpieczny, to jasne, nie wolno go lekceważyć,
ale połamie sobie zęby, bo ma większą ambicję niż
możliwości.
- A jaka jest, pańskim zdaniem, ta ambicja? - zapytał
Dodson.
- Skąd miałbym wiedzieć?
Abd el-Mosul przystanął przed wejściem do drugiego
pylonu świątyni Izydy.
Nadinspektor zauważył jego pomieszanie.
- Nie chce pan zwiedzić sali kolumnowej?
- Nie, panie Dodson. Niech sobie mówią, że chodzi
tylko o stanowisko archeologiczne i że bogini Izyda nie
żyje; ja w to nie wierzę i lękam się jej magii. Jestem dobrym
muzułmaninem i chcę nim pozostać. Wejście do takiej
świątyni jak ta jest ryzykowne, a ja unikam ryzyka.
Chodźmy do pawilonu Trajana, to cudowne miejsce.
Trójka mężczyzn opuściła świątynię bogini i udała się
w kierunku eleganckiego pawilonu z czternastoma
kolumnami, zbudowanego za panowania cesarza rzym-
skiego Trajana dla barki bogini.
- Wydaje się, że niemiecka egiptolog Domenica Strauss
była bardzo związana z Howardem Langtonem -
powiedział lord Percival. - Też pan tak uważa?
- Nie znam jej - odpowiedział Abd el-Mosul.
- Za to musi pan dobrze znać Albertine Abletout.
Stary Egipcjanin podniósł wzrok ku niebu.
- Jest jedyna w swoim rodzaju, inspektorze, a to już
dużo! Tak naprawdę o wiele za dużo dla innych. Jeśli chce
pan zaznać trochę ciszy i spokoju, lepiej się do niej nie
zbliżać.
- Jej rodak, Villabert Glotoni, wydaje się sympaty-
czniejszy.
- Wszystko zależy od tego, co pan rozumie przez słowo
“sympatyczny"... To osoba, której nie mam ochoty znać i z
którą się nie widuję.
Abd el-Mosul zaprowadził Brytyjczyków do małej
świątyni Hathor. To właśnie tam bogini była przyjmowana
przez muzyków i muzykantki, którzy łagodzili jej gniew
grą na lirze i śpiewem.
- Co pan sądzi o doktorze Alanie Qerry? - zapytał lord
Percival.
- Nic. Nie przyjeżdża do południowych prowincji.
- Wyznam panu, że mnie on intryguje.
- Czyżby podejrzewał go pan o... zbrodnię?
- Nie mam jeszcze żadnej wyraźnej wskazówki zmie-
rzającej w tym kierunku, ale jego rola w tej sprawie wciąż
pozostaje zagadkowa.
- Jeśli właściwie postrzegam pańską determinację,
milordzie, jestem przekonany, że uda się to panu rozwikłać.
Z pewnością nie zniechęci się pan i nie pozostawi w cieniu
tego, co powinno wyjść na światło dzienne.
- Czy jest pan przyjacielem inspektora Ahmeda
al-Fostata?
Po raz pierwszy starzec okazał zirytowanie.
- Al-Fostat uprawia swój zawód tak, jak go rozumie.
To jego sprawa, nie moja.
- Czy mam rozumieć, że jego postępowanie wydaje się
panu podejrzane?
- Powinien pan zrozumieć, że nie jesteśmy w tym
samym obozie i nie wchodzimy sobie w drogę.
- Przyszła mi do głowy pewna myśl, bez wątpienia
niedorzeczna - powiedział Szkot poufnym tonem. - Czy nie
jest pan na tropie czegoś w rodzaju skarbu?
Twarz Abd el-Mosula stężała.
- Wiem, że przeszłość to przeszłość - ciągnął lord
Percival - i że nielegalne poszukiwania stają się coraz
rzadsze, niemal nie istnieją. Ale przypuśćmy, że otrzy-
małby pan wiadomość o istnieniu obiektów archeologi-
cznych dużej wartości w miejscu trudno dostępnym. Jaka
byłaby pańska reakcja?
- Sam pan sobie odpowiedział: to już przeszłość i w
żaden sposób mnie nie dotyczy. Robi się gorąco, a ja jestem
już stary. Proszę spokojnie kontynuować zwiedzanie
świątyni na File. Ja pójdę odpocząć.
ROZDZIAŁ XXV
Komisarz Abdel-Atif wydawał się skrajnie wyczer-
pany. To była jego dwunasta kawa po turecku od rana.
- Widzieliście się z Abd el-Mosulem?
- Na File, jak było ustalone - odpowiedział lord
Percival.
Egipcjanin był wyraźnie zaniepokojony.
- Czy spotkanie przebiegło pomyślnie?
- Dobrze się zaczęło, gorzej skończyło.
- Chce pan powiedzieć... źle skończyło?
- Abd el-Mosulowi nie podobało się moje ostatnie
pytanie - wyznał arystokrata.
- O co go pan zapytał?
- Czy nie wpadł na trop ukrytego skarbu.
Komisarz zaniemówił.
- Ależ... Ależ... To jedyny temat, którego należało
unikać!
- Wprost przeciwnie, przyjacielu! Jak panu potwierdzi
nadinspektor, Abd el-Mosul ograniczał się do mało
konkretnych rozważań, a o niektórych podejrzanych za-
chował bezpieczne milczenie. Pozostało mi tylko jedno:
sprowokować go.
- I udało się panu?
- Zobaczymy.
- Abd el-Mosul zareaguje gwałtownie!
- A moim zdaniem jego pozycja jest słaba. Odnoszę
nawet wrażenie, że czuje się zagrożony naszymi pytaniami.
Inaczej mówiąc, ma coś na sumieniu.
Komisarz opróżnił filiżankę kawy i bezwiednie prze-
żuwał fusy.
- Nic gorszego nie mogło się zdarzyć... Abd el-Mosul
stoi na czele prawdziwej siatki i nie pozostanie bezczynny!
Powinniście przestać się mu naprzykrzać. Tutaj jest górą.
- Proszę wybaczyć mój upór, ale uważam, że mamy
dobrą kartę.
- Jaką?
- Abd el-Mosul zaniepokoił się. Myśli, że mamy
informacje, które mogłyby mu zaszkodzić i będzie musiał
coś zrobić, żeby się ukryć. W jego wieku z pewnością nie
chce mu się walczyć z policją.
Egipcjanin odzyskał pewność siebie.
- Co pan proponuje?
- W miarę możliwości niech pan każe śledzić Abd
el-Mosula i proszę mi powiedzieć, jeśli wyjedzie lub jeśli się
będzie niecodziennie zachowywał.
- To raczej ryzykowne...
- Ma pan z pewnością kilku speców od śledzenia i kilku
dobrze rozstawionych tajniaków. Nie ma potrzeby
zmieniać stałych dyspozycji, komisarzu, niech tylko będą w
pogotowiu.
Komisarz w odpowiedzi niewyraźnie mruknął.
- Chcielibyśmy przesłuchać doktora Qerry - dorzucił
lord Percival.
- O właśnie! Wszędzie go szukam! Wyszedł z hotelu i
nie ma go w Kairze. A ponieważ nie mam mu nic
konkretnego do zarzucenia, nie mogę rozesłać za nim listów
gończych po całym kraju.
- Jest jednak w kręgu podejrzanych! - zaprotestował
Dodson. - Powinien pan zrobić wszystko, żeby go odnaleźć.
- Dobrze, dobrze... Zajmę się tym. A propos, kazałem
uwolnić Abu. Od tej strony sprawa jest zamknięta.
W Starej Katarakcie prace postępowały w umiarko-
wanym tempie mimo ponaglających próśb biur podróży,
które chciały jak najszybciej wypuścić falę turystów
pragnących zamieszkać w tym prestiżowym hotelu.
Brytyjczycy zostali potraktowani szczególnie ciepło i z
prawdziwą satysfakcją zobaczyli Abu, który podszedł do
nich z tacą.
- Dyrekcja prosi panów o przyjęcie szklaneczki praw-
dziwej szkockiej whisky.
Morale Dodsona poszło w górę.
- Wasza dostojność - powiedział wysoki Nubijczyk,
pochylając się w stronę lorda Percivala. - Chcę panu
podziękować za to, że się pan za mną wstawił. Musi pan
wiedzieć, że jestem pańskim dozgonnym dłużnikiem.
- Czy to nie największa radość, kiedy się patrzy, jak
prawda zwycięża?
- Poza tym, wasza dostojność, nie dopuścił pan do
gwałtownej śmierci.
- O czym pan mówi? - zapytał zaintrygowany Dodson.
- Gdyby nie pańska interwencja, moja babcia naj-
prawdopodobniej zabiłaby komisarza Abdel-Atifa.
- Czy może pan coś dla mnie zrobić, panie Abu?
- Oby Bóg pozwolił mi panu pomóc, wasza dostojność.
- Szukamy doktora Alana Qerry, tego dziwnego
osobnika w czerni. Być może wrócił do Kairu, a być może
jest jeszcze gdzieś tutaj.
- Jeśli tak jest, będą panowie wkrótce wiedzieć.
W cieniu, w wygodnym fotelu ze szklanką whisky w
dłoni, nadinspektor rozkoszował się chwilą rzadkiej
przyjemności.
Na brzegu Nilu bawiły się dwa psy. Lord Percival
myślał o Abercrombiem. Przez telefon dowiedział się, że z
powodu nieobecności pana pies padł ofiarą lekkiej depresji,
którą majordomus leczył podwójną porcją koziego sera i
befsztyku oraz codzienną wizytą u lady Ofelii. Jej słodycz
łagodziła smutek czarnego psa.
Czy tu, w Asuanie, można sobie wyobrazić istnienie
zbrodni? Słońce, Nil, palmy i pustynia utworzyły raj na
ziemi, gdzie najbardziej zagubiona dusza mogłaby znaleźć
odpoczynek.
Któż nie miałby ochoty zostawić tu swoich bagaży,
marzyć o tysiącu istnień i zwierzać się bogom i boginiom,
które, mimo zasłon islamu, pozostawały obecne w sercu
skał i w prądzie rzeki?
- Czy mogę panu przeszkodzić, wasza dostojność?
- Bardzo proszę, panie Abu.
- Doktor Qerry nie opuścił Asuanu.
- Gdzie się ukrył?
- W miejscu raczej niezwykłym, wasza dostojność.
Myślał z pewnością, że nikt go nie zauważy, ale oczy są
wszędzie, nawet na bezludnej pustyni. Jeśli pan chce,
zaprowadzę pana.
Wieczorną ciszę przerwał świst. Abu chwycił Szkota i
pociągnął do tyłu, ale lord poczuł pieczenie w prawym
przedramieniu.
Strzała, która go drasnęła, zakończyła lot na przy-
brzeżnym kamieniu.
- Wasza dostojność, jest pan ranny?
- Lekko... Myślę, że uratował mi pan życie, Abu.
Przynajmniej...
Lord Percival zabrał strzałę: czy jej grot nie został
umoczony w truciźnie?
ROZDZIAŁ XXVI
Dodson chodził tam i z powrotem przed pokojem lorda
Percivala. Abu stał w bezruchu ze skrzyżowanymi
ramionami i oczami utkwionymi w jeden punkt.
- Co tam robią ci lekarze! - złościł się nadinspektor. -
Badają go już przeszło godzinę... I nadal żadnej diagnozy!
W głębi duszy Nubijczyk zastanawiał się, czy słynna
brytyjska samokontrola nie była mitem.
- W wypadku zatrucia - ciągnął Dodson - trzeba
natychmiast przewieźć lorda Percivala do szpitala spe-
cjalistycznego. Przecież nie możemy mu pozwolić tak po
prostu umrzeć!
Wreszcie drzwi do pokoju otworzyły się.
Trzej lekarze wyszli ze skupionymi twarzami i, roz-
mawiając, przepadli w korytarzu.
Pojawił się lord Percival. Dodson i Abu wstrzymali
oddech.
- Diagnoza jest bezlitosna - powiedział. - Rękaw
marynarki rzeczywiście został rozdarty. Co zaś się tyczy
reszty, mam tylko lekkie draśnięcie i ani śladu trucizny.
- Trzeba jak najszybciej odnaleźć sprawcę - stwierdził
Dodson. - Może ponowić atak.
- Inszallah, i wszystko w swoim czasie, nadinspektorze.
Mamy pilniejsze sprawy.
Nadinspektor tęsknił za brzegami Nilu. Panował tam
nieznośny upał, ale lekki wiatr przynosił brytyjskiemu
turyście wyraźną ulgę.
Tu, na pustyni, wydawało się, że skały i piach
wzmagają jeszcze żar słońca. Abu odwiózł gości jeepem,
który, mimo iż można by było uważać go za antyk, zdołał
pokonać wszelkie przeszkody na egipskich drogach, od
wybojów po nieoczekiwane pochyłości.
Opuścili Asuan od strony południowej i wjechali w
dziwny pejzaż, na który składały się różnej wielkości bloki
skalne i połacie pustyni, najwyraźniej niechętne wszelkiej
obecności człowieka. Mimo to technika i przemysł wydały
walkę tym pustkowiom. Słupy wysokiego napięcia powoli
opanowywały królestwo demonów pustyni, które, według
tutejszych bajarzy, prędzej czy później wezmą za to odwet.
Jeep zatrzymał się.
Dodson wysiadł z trudnością.
- Jesteśmy w kopalni granitu należącej do faraonów -
powiedział Abu. - To właśnie stąd pochodziły bloki
używane przy wznoszeniu ich gigantycznych budowli.
- Czy długo będziemy musieli iść? - zaniepokoił się
nadintendent.
- Nie - odpowiedział Nubijczyk. - Doktor Qerry od
dwóch dni ukrywa się w szopie, którą widać o jakieś sto
metrów stąd.
Trzej mężczyźni powoli szli w kierunku baraku skle-
conego z desek, którego drzwi byty zamknięte.
- Doktorze Qerry - powiedział spokojnie Szkot -
chcemy z panem porozmawiać.
Wewnątrz baraku coś się poruszyło. Do szpary przy-
warło oko.
- Jestem lord Percival Kilvanock, a to nadinspektor
Dodson. Czy może pan otworzyć drzwi?
Zapytany ani drgnął.
- Pozwoli pan, że ja się tym zajmę, wasza dostojność?
Arystokrata skinął głową.
Nubijski siłacz wyjął z zawiasów drzwi baraku i po-
łożył je na podłodze.
Wewnątrz siedział skulony niewysoki mężczyzna
ubrany na czarno, zakrywający twarz rękami w rękawi-
czkach.
- Wynoście się stąd, natychmiast!
- Nie ma się pan czego obawiać, doktorze.
- Co pan o tym wie? Ukrywam się, ponieważ grozi mi
śmiertelne niebezpieczeństwo!
- Wasza dostojność, czy życzy pan sobie, żebym wziął
doktora i wsadził go do jeepa?
- Niech ten potwór mnie nie dotyka! - ryknął Alan
Qerry.
- Jeśli chce pan uniknąć jego interwencji - zasugerował
lord Percival - powinien pan wstać i pójść z nami, żebyśmy
mogli spokojnie porozmawiać.
- Mówię wam, że ktoś chce mnie zabić! Jeśli stąd
wyjdę, zastrzeli mnie strzelec wyborowy lub fanatyk
uzbrojony w nóż ugodzi mnie w plecy. Nie mam sobie nic
do zarzucenia i nie chcę być kolejną ofiarą!
- Jest nas trzech, doktorze, i obronimy pana. Chodźmy
do nie skończonego obelisku. Są tam już turyści, będziemy
bezpieczni.
- Zostaję tutaj i nie chcę z wami rozmawiać.
- Szkoda, doktorze Qerry, ponieważ komisarz
Ab-del-Atif wszędzie pana szuka i ma zamiar oskarżyć
pana o dokonanie zabójstwa.
Alan Qerry zerwał się na równe nogi.
- Mnie? A to głupiec!
Specjalista od mumii miał orli nos, wystające kości
policzkowe i bardzo wąskie wargi, a na policzkach
kilkudniowy zarost.
Qerry uderzył się w pierś.
- Jestem niewinny, absolutnie niewinny, ale wiem
wszystko! A ponieważ wiem wszystko, zabiją mnie!
Głos Alana Qerry byt równie dziwny, jak jego zacho-
wanie. Wysoki, to znów niski, nieustannie wznosił się i opa-
dał.
- Jesteśmy tu, aby panu pomóc - potwierdził lord
Percival. - Jeśli zgodzi się pan wyjaśnić swoje zachowanie i
wskaże mordercę Howarda Langtona, wyjdzie pan z tej
historii bez szwanku.
Alan Qerry patrzył na Szkota spod oka, z najwyższą
nieufnością.
- Może mi pan przysiąc?
- Ma pan moje słowo, doktorze.
- I nie wtrąci mnie pan do więzienia?
- Nie ma o tym mowy.
- Czy idąc tutaj, zauważyli panowie jakichś podej-
rzanych osobników?
- Nikogo. Nasz przyjaciel Abu doskonale zna okolicę i
dzięki niemu zapewnimy panu ochronę.
- Proszę podejść, milordzie.
Doktor Qerry powiedział coś arystokracie na ucho.
- Widziałem go w Starej Katarakcie... to Nubijczyk, a
ja nie lubię Nubijczyków. To kłamcy i gwałtownicy. Boję
się ich. Czy jest go pan pewien?
- Mamy dowód, że Abu nie odegrał żadnej roli w
morderstwie Howarda Langtona.
- Znaczący dowód?
- Znaczący.
Doktor Qerry zamyślił się.
- Dobrze... Chciałbym panom wierzyć. Niech ten Abu
idzie przed nami. Pan i pański kolega będziecie szli po
bokach.
Tak zrobili.
Dodson zobaczył niezwykłe miejsce: w skale tkwił
uwięziony gigantyczny obelisk, który po postawieniu
mierzyłby czterdzieści sześć metrów wysokości i ważył by
nie mniej niż tysiąc dwieście ton. Byłby więc najwyższym,
jaki kiedykolwiek wznieśli starożytni Egipcjanie, ale
pozostał w kopalni, ponieważ z powodu trzęsienia ziemi
pękł. Budowniczowie porzucili więc gigantyczny kamień,
martwy jeszcze przed narodzinami.
Czwórka mężczyzn niewielkimi schodami wspięła się
na obelisk i szła po kolosalnym granitowym cielsku
dożywającym wieczności pod słońcem Asuanu. Wyraźnie
zdenerwowany doktor Qerry nie przestawał się rozglądać.
- Dlaczego jest pan taki niespokojny? - zapytał lord
Percival.
- Ponieważ wiem wszystko o morderstwie Howarda
Langtona.
ROZDZIAŁ XXVII
- Mówi pan poważnie, doktorze Qerry? - spytał Angus
Dodson.
- Jestem naukowcem, nadinspektorze, i nie mam
zwyczaju mówić byle czego. Jeśli mówię, że wiem wszystko,
to dlatego, że tak jest. Również dlatego moje życie jest w
poważnym niebezpieczeństwie.
- Powinniśmy usiąść - zaproponował lord Percival.
Dodson i Qerry usiedli na brzegu obelisku z nogami
wiszącymi w powietrzu. Abu, ze skrzyżowanymi ramio-
nami, stał, śledząc wzrokiem okolicę. Arystokrata zwrócił
się do medyka:
- Doktorze Qerry, przypuszczam, że znał pan dobrze
Howarda Langtona.
- Myli się pan! Zetknąłem się z nim tylko raz, na
oficjalnym przyjęciu w Kairze, tuż po jego przybyciu do
Egiptu. W każdym razie nie było powodu, żebyśmy się
spotykali, ponieważ każdy z nas pracował w swojej
dziedzinie, a nasza działalność w żaden sposób się nie
pokrywała.
- Czy Langton był naukowcem wysokiej klasy?
- Został mianowany na stanowisko dyrektora, to
wszystko, co wiem.
- Kto panu powiedział, że został zamordowany?
Na twarzy Alana Qerry malowało się zdziwienie.
- Ależ... to przecież jasne! Stanął na czele brytyjskich
archeologów w Egipcie i zniknął! A więc został
zamordowany.
- Z jakiego powodu, doktorze?
- Ponieważ wszyscy go nienawidzili.
- Czy określenie “wszyscy" obejmuje Abd el-Mosula?
- Nie... On nie jest egiptologiem, lecz potomkiem
rabusiów. Sam pewnie uczestniczył w kilku niewielkich
kradzieżach, ale już dawno tego zaniechał i cieszy się
spokojną starością. “Wszyscy" oznacza egiptologów!
- Również Stevena Faxmore'a?
- Faxmore chciał położyć łapę na wszystkich wyko-
paliskach! Zamierzał opanować cały Egipt, a tu nagle
przyjeżdża Langton! Nietrudno wyciągnąć wniosek.
Przedtem jego śmiertelnym wrogiem była Francuzka
Abletout. Przez lata prowadzili cichą wojnę, nie cofając się
przed ciosami poniżej pasa. Ponieważ specjalnością
Faxmore'a jest wiedzieć wszystko o wszystkich, wyko-
rzystuje najmniejsze potknięcia. Ale Francuzka nie ustą-
piła mu piędzi ziemi i aż do tej pory był to w pewnym sensie
mecz remisowy. Każde z nich zajęło określoną pozycję i w
końcu zadowolili się obroną swoich terenów. Przyjazd
Langtona całkowicie odmienił sytuację. Korzystniejsze
było zjednoczenie niż walka, oraz połączenie sił,
przynajmniej na jakiś czas, aby wyeliminować nie-
bezpiecznego przeciwnika.
- Pan mnie zadziwia, doktorze; pani Abletout wydaje
się osobą miłą i uprzejmą.
- Ona miła i uprzejma? Widać, że pan jej dobrze nie
zna. To najgorsza zaraza. Ile karier zdusiła, ile powołań
złamała, ile cudzych odkryć wpisała na swój rachunek!
Najokrutniejsza tygrysica dobrze by zrobiła, uciekając
przed nią. Nieszczęsny Langton nie miał czasu, by
uświadomić sobie grożące mu niebezpieczeństwo.
- Langton miał przynajmniej sojuszniczkę, Domenikę
Strauss.
- Nienawidzę jej! Dlaczego interesuje się mumiami?
Powinna ograniczyć się tylko do swojej specjalizacji,
zamiast mieszać się do cudzych spraw! Ona wcale nie
kochała Langtona, zajmowała ją jedynie własna kariera.
A kiedy poproszono ją o pomoc, aby ostatecznie
pozbyć się intruza, zrobiła to bez najmniejszych
skrupułów.
- Jeśli dobrze rozumiem - przerwał Angus Dodson -
stawia pan tezę o spisku zawiązanym przeciwko
Howardowi Langtonowi.
- To oczywiste, nadinspektorze! A wśród spiskowców
był również Villabert Glotoni, ten Francuz, na pozór
lekkomyślny, którego niekompetencja rzuca się w oczy, a
który jest jednocześnie kolekcjonerem broni.
- Jaką broń zbiera najchętniej?
- Afrykańskie sztylety i zatrute strzały. Ale nic
panowie u niego nie znajdą. Zaraz po morderstwie sprzedał
wszystko na bazarze. W wypadku rewizji będzie czysty jak
śnieg.
- Skąd pan wie o istnieniu tej kolekcji?
- Pokazał mi ją! Tylko dla mnie zarezerwował ten
przywilej, wiedząc, że jestem człowiekiem dyskretnym i
małomównym. Ale zostało popełnione morderstwo... więc
nie mogę milczeć.
- Mimo to - zauważył lord Percival - Glotoni nie miał
powodu, by bać się Howarda Langtona.
- Proszę w to nie wierzyć! Chodziły słuchy, że Langton
miał zamiar zaprowadzić porządek na wszystkich terenach
wykopaliskowych i usunąć nierobów i parszywe owce...
Zasłona dymna otaczająca Glotoniego zostałaby wkrótce
rozwiana! Inni także mieli pójść do odstrzału, na przykład
inspektor do spraw starożytności Ahmed al-Fostat.
- Co pan mu zarzuca?
- W ogóle nie zna się na egiptologii i kupił swoje
stanowisko, aby móc prowadzić działalność przynoszącą o
wiele większe korzyści niż nadzorowanie terenów
wykopaliskowych. Mam na myśli kradzież. Raz o mały
włos złapano by go za rękę, ale przekupił sędziów i nie
został skazany. Oczywiście robi to nadal, tyle że stara się
kraść przedmioty drobne, za to dużej wartości. Ponieważ
al-Fostat jest wystarczająco zręczny, aby nie zostawiać
śladów, działa zupełnie bezkarnie.
- Wszystkie te osoby zebrały się wówczas w Starej
Katarakcie, aby zadecydować o usunięciu Howarda Lang-
tona?
- To właśnie odkryłem, milordzie, i dlatego chcą mnie
teraz usunąć, żebym milczał!
- No to przegrali - ocenił Dodson - ponieważ miał pan
czas, aby nas o tym poinformować.
Zdawszy sobie nagle sprawę z tej nowej sytuacji, Alan
Qerry podrapał się w ucho.
- I... będziecie interweniować?
- Oczywiście. Dlatego jest pan teraz poza zasięgiem
wrogów.
- Ach tak...
- Dlaczego był pan w Starej Katarakcie w dniu
morderstwa, doktorze Qerry?
- Czysty przypadek... Lepiej by było, gdybym się
znalazł gdzie indziej!
- Otóż nie, ponieważ pańska obecność pozwoli nam
ująć sprawcę.
- Patrząc na to z tego punktu widzenia... Wracam do
Kairu. Czekają na mnie moje mumie.
ROZDZIAŁ XXVIII
“Zwyciężczyni", “matka świata": taki był Kair, któ-
rego widok oszołomił Angusa Dodsona. To oczywiste, że w
godzinach szczytu w londyńskim City panował ruch, ale w
porównaniu z rwącym potokiem poruszającym niemal
bezustannie sercem stolicy współczesnego Egiptu była to
tylko spokojna rzeka.
Samodzielna jazda byłaby szaleństwem. Jedyne roz-
wiązanie to zdanie się na taksówkarza, z nadzieją, że jego
samochód będzie wyposażony w hamulce. Ponieważ do
narodowych sportów należało wpadanie na pieszych
usiłujących pokonać potok samochodów, niektórzy kie-
rowcy upodobali sobie pedał gazu. Rollsy i mercedesy
mieszały się z ledwo identyfikowalnymi przedmiotami
jeżdżącymi, a to bogato ozdobionymi talizmanami i
amuletami, a to pozbawionymi jednych lub dwojga drzwi, a
nawet dźwigni zmiany biegów.
Autobusy
były
oczywiście
niedostępne
dla
Europejczyka. Po pierwsze, nie umiałby zgadnąć, dokąd
jadą, po drugie zaś, nie był dość zręczny, by doczepić się do
ludzi oblepiających szczelnie wypełniony po brzegi pojazd i
uczepionych wszystkiego, co tylko wystawało na zewnątrz.
Kiedy jakiś kairski autobus wpadał do Nilu, liczba
ofiar była znaczna.
Nadinspektor zamknął oczy.
Taksówka o włos minęła osła ciągnącego wózek siana,
na którym siedziało dziesięcioro rozbawionych dzieciaków.
Lord Percival zwrócił się do kierowcy:
- Powiedz mi, przyjacielu, czy jest pan pewien, że
dobrze pan jedzie?
- Jedziemy, profesorze, jedziemy. Ale nie trzeba się
spieszyć.
- Jeśli chce pan dostać przyzwoity napiwek, lepiej
niech pan zawróci, pojedzie wzdłuż brzegu w kierunku
Muzeum Egipskiego, a następnie skręci w ulicę
Champolliona. Tam wskażę panu dalszą drogę.
Kierowca taksówki nie odważył się już więcej dys-
kutować. Po raz pierwszy trafił na turystę, który tak
znakomicie orientował się w egipskiej stolicy.
Kiedy taksówka zwolniła, Dodson otworzył oczy i
zobaczył barwny korowód zachwycających dziewcząt
ubranych po europejsku, zakwefionych kobiet, mężczyzn w
dżellabach lub wyrafinowanych strojach, biegających
podrostków, obnośnych sprzedawców, którzy proponowali
herbatę i krokiety warzywne.
Pęknięta rura kanalizacyjna spowodowała monstrual-
ny korek. Taksówkarz ominął go, jadąc po chodniku,
potem pod prąd i przejeżdżając na czerwonym świetle,
które nigdy nie zmieniało się na zielone.
Samochód zahamował, wbijając się kołami w chodnik.
- Proszę bardzo, profesorze. Może pan być ze mnie
zadowolony.
Lord Percival hojnie zapłacił za kurs i poprosił
kierowcę, żeby na nich zaczekał. Wydawało się, że silnik
samochodu pociągnie do wieczora.
Przed wejściem do budynku Szkot podniósł głowę.
- Na co pan patrzy? - zapytał nadinspektor.
- Są w Kairze domy zwane nagłą śmiercią. Pierwotny
projekt przewidywał trzy lub cztery kondygnacje, a kon-
strukcja liczy ponad dziesięć. Byle trzęsienie ziemi, a cały
budynek wali się jak domek z kart. Ten jest wystarczająco
stary, żeby trzymać się jeszcze jakiś czas.
W progu stał starszy strażnik.
- Pan prezes kogoś szuka?
- Pana Mohameda Rashida.
Strażnik dyskretnie wyciągnął rękę i lord Percival
wsunął do niej banknot wartości jednego funta egipskiego.
- Drugie piętro, drzwi na prawo. Proszę nie jechać
windą, często się psuje.
Zielona farba łuszczyła się ze ścian. Arystokrata
zadzwonił do drzwi z wizytówką “Mohamed Rashid,
dyrektor".
Otworzył młody mężczyzna w białej koszuli, pod
krawatem.
- Pokój wam.
- Pokój panu i miłosierdzie Allaha i jego błogosła-
wieństwo - odpowiedział lord Percival. - Czy pan dyrektor
przyjmuje?
- Zobaczę. Proszę usiąść i poczekać.
Rozpoczęła się próba sił. Oczekiwanie mogło trwać
pięć minut, ale także pięć godzin.
- To może być niepotrzebne - prorokował pesymi-
stycznie Dodson. - Zastanawiam się, czy nie zrobilibyśmy
lepiej, gdybyśmy przycisnęli tego doktora Qerry, który
wydaje się dość niezrównoważony umysłowo.
- Chyba że jest znakomitym aktorem. Młody
mężczyzna znów się pojawił.
- Pan dyrektor pyta, czy ma pan wizytówkę.
- Oczywiście - odpowiedział lord Percival, podając
gęsto zapisany kartonik.
Pół minuty później drzwi biura stały przed nimi
otworem. Arystokrata nie zdradził Dodsonowi, że wybrał
wizytówkę, którą pokazywał rzadko, ponieważ wypisane
były na niej imiona jego wszystkich szlacheckich
przodków.
Mohamed Rashid był człowiekiem szczęśliwym, pro-
miennym i łakomym. Ważył sto dziesięć kilogramów i
przepadał za wybornymi, niestety nieco tłustymi ciastkami.
- Jestem nadzwyczaj szczęśliwy, że mogę gościć tak
wybitne osobistości.
- Cały zaszczyt po naszej stronie - powiedział Szkot. -
Pańska sława wykracza poza granice pańskiego kraju.
- Naprawdę?
- Firma, która nas zatrudnia, uważa pana za jednego z
najbardziej błyskotliwych egipskich przemysłowców... ale
nie pochwala pańskiej współpracy ze Scottish Brewer, z
którym bezpośrednio konkurujemy.
- Ach... To niezręczna sytuacja.
- Bardzo niezręczna, przyznaję, ale nie tracimy na-
dziei, że wejdziemy na rynek egipski.... Należałoby tylko
unieważnić stare kontrakty i zobaczyć, jak moglibyśmy
sporządzić nowy plan z pańskim udziałem.
- Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Egipcjanin
- ale jestem związany z doradcą technicznym, z którym
Scottish Brewer współpracuje bliżej niż z innymi. A nie
będzie łatwo obejść jego zgodę...
- Możemy próbować go przekonać, bez pańskiego
udziału oczywiście. Jeśli się nam nie uda, będzie pan nadal
pracować z naszym konkurentem. Jeśli zaś się powiedzie,
podniesiemy w sposób istotny pańskie wynagrodzenie.
Oczy dyrektora rozbłysły.
- To dobrze... bardzo dobrze. Mój doradca techniczny
nazywa się Andrew Johnson i mieszka przy Sharia el-Din.
ROZDZIAŁ XXIX
Znalezienie Sharia el-Din nie było łatwe. Z powodu
ciągłego i gwałtownego wzrostu liczby ludności żaden
kairczyk nie znał już wszystkich ulic w mieście.
Na szczęście taksówkarz znał byłego strażnika bu-
dynku. Dla jego kuzyna, właściciela kawiarni, stolica nie
miała sekretów.
Rozmawiali długo przy wybornej herbacie miętowej,
ale konkluzja była jasna i ostateczna: Sharia el-Din to nowa
uliczka na przedmieściu, gdzie niedawno pobudowano
bloki.
Mimo dość dokładnych wskazówek kierowca wielo-
krotnie się gubił, zanim w końcu trafił na właściwą grupę
budynków.
Żaden blok nie był skończony. Wokół betonowych
fasad wznosiły się drewniane rusztowania i nikt nie
wiedział, kiedy robotnicy znów zabiorą się do pracy. Aby
uniknąć opłat za ukończenie budowy, inwestorom opłacało
się raczej pozostawić niektóre budynki w obecnym stanie.
- Jeśli trzeba pukać do drzwi każdego mieszkania, nie
wyjdziemy stąd przed miesiącem! - stwierdził Dodson.
- Potrzebujemy informatorów.
Lord Percival podszedł do zamiatacza przesuwającego
dostojnym i bardzo powolnym ruchem kupkę śmieci, które
wiatr nieustannie zwiewał w to samo miejsce.
- Szukam Andrew Johnsona. Mieszka w jednym z tych
domów.
Zamiatacz uśmiechnął się.
- Pochodzę z Południa i znam tylko członków mojej
rodziny. Ale mogę ci polecić kolegę.
Suty napiwek umożliwił Szkotowi spotkanie z rzeczo-
nym kolegą, wyraźnie stojącym wyżej w hierarchii, ponie-
waż za skromną opłatą pilnował samochodów z dzielnicy.
- Andrew Johnson? Tak, mieszka tutaj. Na parterze
ostatniego bloku. Teraz go nie ma.
- Czy często tu przychodzi?
- Nie, nie często. I z nikim nie rozmawia.
Mimo kolejnego napiwku arystokracie nie udało się
dowiedzieć niczego więcej.
Na drzwiach mieszkania należącego do Andrewa
Johnsona wisiała tabliczka z napisem: “A.J., Ltd." w al-
fabecie łacińskim i arabskim.
Stróż porządku śledził Brytyjczyków kątem oka.
- Johnson to nasz przyjaciel - powiedział Dodson. -
Prosił, żebyśmy poczekali w środku.
- Czy macie klucze?
- Oczywiście.
Mimo iż z solidnego angielskiego pnia, nadinspektor
Angus Dodson od wczesnej młodości używał jednego z
najbardziej legendarnych wynalazków ludzkiego umysłu:
prawdziwego szwajcarskiego noża. Tym narzędziem był w
stanie naprawić każdą maszynę, otworzyć każdą butelkę i
każde drzwi.
Ostatni napiwek rozwiał nieufność dozorcy. Grunt to
nie wtrącać się do spraw obcokrajowców.
Dodson znalazł włącznik.
Duża żarówka oświetliła garaż przerobiony na pra-
cownię. Stoły stolarskie, metalowe kuwety, różnej wielkości
naczynia, miedziane alembiki.
Nadinspektor uczynił kilka kroków, aby zbadać to
osobliwe królestwo.
- Jeśli się nie mylę, to jest mały browar! Lord Percival
otworzył jutowy worek i skosztował znajdującego się w nim
produktu.
- Ma pan rację, mój drogi Dodsonie. A oto i surowiec:
jęczmień.
Na etażerce zobaczyli kolekcję dzieł egiptologicznych
poświęconych
skarbom
odkrytym
w
grobowcu
Tutanchamona. Szkot przekartkował je i znalazł teczkę z
fotografiami.
Przedstawiały stare ceglane konstrukcje, zawierające
resztki pieca i małe pomieszczenia, gdzie przechowywano
dzbany.
- O co tu chodzi?
- Coś mi świta, nadinspektorze, ale trzeba to sprawdzić
na miejscu.
Inna teczka zawierała rysunki ze scenami przedsta-
wianymi na ścianach egipskich grobowców i liczne teksty
hieroglificzne.
- Co tu jest napisane?
- Nie jestem w stanie odczytać dokładnie, ale jedno
słowo stale się przewija: henket, co znaczy piwo.
- Ale po co by urządzano nielegalny browar na
przedmieściu Kairu?
W szafie znajdowały się liczne mikroskopy, niektóre
bardzo precyzyjne, oraz probówki zawierające barwne
płyny.
- Ten Andrew Johnson prowadzi doświadczenia. Ale
czego tak naprawdę szuka?
- Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję go o to
zapytać.
- Zamierza pan spędzić tutaj noc, milordzie?
- Obawiam się, że tak. A jeśli Johnson nie wróci, trzeba
będzie uzbroić się w cierpliwość. Nikt nie pomoże nam go
odnaleźć, a jest on być może najważniejszym ogniwem
łańcucha, który doprowadzi nas do prawdy.
Dodson zmarkotniał. Już widział siebie, jak spędza
wiele dni i nocy w tym nieprzytulnym pomieszczeniu.
Mimo dokładnej rewizji nie znaleźli ani jednej butelki
piwa.
Dla otuchy Dodson rozmyślał o swoim nowoczesnym
biurze, gdzie miał do dyspozycji wszystkie naukowe
techniki policyjne. Dzięki nim morderca Langtona nie
pozostawałby długo w ukryciu.
Tuż przed północą ktoś włożył klucz do zamka.
Dodson natychmiast oprzytomniał. Lord Percival skoczył
do drzwi wejściowych, które powoli się otworzyły.
Do warsztatu wszedł mężczyzna i zapalił światło.
- Dobry wieczór, panie Johnson.
Przerażony mężczyzna popatrzył na Szkota, następnie
na nadinspektora. Kiedy usiłował uciec, ten ostatni
schwycił go za rękaw i przyparł do ściany.
Dodson przyglądał mu się surowo.
- Dlaczego każe pan nazywać się Andrew Johnson,
doktorze Qerry?
ROZDZIAŁ XXX
Doktor Alan Qerry tym razem ubrany był w niebieski
kombinezon i brązową koszulę.
- Ale... co panowie tutaj robią?
- Jesteśmy na tropie mordercy Howarda Langtona i
jest możliwe, że właśnie dotarliśmy do winnego.
Specjalista od mumii, przyparty do muru silnym
ramieniem Dodsona, na próżno się wyrywał.
- Jesteście w błędzie... Jestem niewinny, całkowicie
niewinny!
- W takim razie proszę się wytłumaczyć - zażądał lord
Percival.
- Co chcecie, żebym wam powiedział?
- Wynajmuje pan to mieszkanie pod fałszywym na-
zwiskiem i warzy pan tutaj nielegalnie piwo. Przypusz-
czam, że Howard Langton odkrył pańską pokątną dzia-
łalność i miał zamiar zamknąć to pseudonaukowe labo-
ratorium.
- Nie, absolutnie nie! Mylicie się! W tej sprawie jestem
tylko skromnym pośrednikiem. Przyszedłem tu dziś
wieczór, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku i
trochę tu ogarnąć... Te urządzenia, fiolki, całe to
eksperymentowanie... Nie mam z tym nic wspólnego!
Dodson poczerwieniał.
- Niech pan przestanie mydlić nam oczy!
- Na głowę Jej Królewskiej Wysokości, przysięgam, że
mówię prawdę. Jestem tylko pośrednikiem i pracuję dla
kogoś, kto potrzebuje tego pomieszczenia i nie chce się
ujawniać.
- Kto to jest?
- Honor i uczciwość nie pozwalają mi podać jego
nazwiska. Obiecałem, że nie powiem, niezależnie od
okoliczności.
Jedynie fakt przynależności do Scotland Yardu, co
wymagało przestrzegania pewnych zasad, nie pozwolił
Dodsonowi przejść do rozwiązań ekstremalnych.
- Dobrze - zgodził się lord Percival. - Więcej nie
będziemy pana nachodzić.
Nadinspektor był zaskoczony, ale Szkot podtrzymał
swoją decyzję.
- Widziałem wystarczająco dużo, doktorze. Proszę
dobrze posprzątać lokal, dobrze mu to zrobi. I proszę
pozdrowić ode mnie prawdziwego właściciela.
W taksówce jadącej w stronę Gizy Angus Dodson
wybuchnął:
- Ten Qerry co otworzy usta, to skłamie.
- Mniej więcej, nadinspektorze.
- Był w naszych rękach, należało zmusić go, żeby
powiedział wszystko, co wie!
- Musi pan odpocząć. U stóp piramid jest wspaniały
hotel Mena House, gdzie przeniesie się pan we śnie do
złotego wieku Starego Państwa. A kiedy o świcie otworzy
pan okno swojego pokoju, sen będzie trwał nadal: ujrzy
pan wielką piramidę faraona Cheopsa - to niezrównane
arcydzieło zniszczone przez czas.
- A więc nie wierzy pan w winę doktora Qerry?
- Tyle osób kłamie w tej sprawie... która z nich
posunęła się do morderstwa? Oto jedyne ważne pytanie.
Przez moment Dodson przestał rozumieć metodę,
którą posługiwał się Szkot. W tej samej chwili, kiedy
wydawało się, że prawda jest na wyciągnięcie ręki, lord
Percival oddalił się od niej i obrał inną drogę dla czystej
tylko przyjemności włóczęgi.
- Gdyby się to zdarzyło w Anglii - powiedział
nadinspektor - zaaresztowałbym Qerry'ego i wziąłbym go
w krzyżowy ogień pytań. Twierdził, że wie wszystko o
morderstwie Howarda Langtona, a jego zachowanie
dowodzi, że jest w to w jakimś stopniu zamieszany.
- Proszę sobie przypomnieć, nadinspektorze: sztylet,
którym zabito Langtona, notatkę sporządzoną ręką ofiary,
kołnierzyk koszuli przesiąknięty zapachem, rozdział VI z
Księgi umarłych, małą amforę przechowywaną przez
Langtona... Czy wszystkie te ślady nie układają się w jasny
obraz, który skrywa jeszcze główny motyw, ale którego
kontury zaczynają się już pojawiać?
- To nie jest takie proste... Czy czasem ktoś nie stara
się zamydlić nam oczu?
- Dokładnie tak, mój drogi Dodsonie. Przede wszy-
stkim nie spieszmy się. Prawda jest być może na wy-
ciągnięcie ręki, ale jeśli pomylimy obiekt, może się
wymknąć.
W świetle pełni księżyca odcinał się ogromny, do-
skonały trójkąt. Wielka piramida, ucieleśnienie wieczności,
jaśniała w mroku.
Dodson był zasapany.
Mimo ran, jakie zadali jej arabscy zdobywcy, pozba-
wiając piaskowcowych bloków stanowiących jej ozdobę,
gigantyczna piramida faraona Cheopsa nadal panowała na
płaskowyżu w Gizie, głosząc zwycięstwo Egiptu faraonów
nad śmiercią.
Lord Percival uprzedzał Dodsona, ale wrażenie było
niezapomniane: otworzyć okno na jeden z ocalałych
siedmiu cudów świata - to prawdziwa przyjemność.
Nadinspektor przez kilka minut stał jak skamieniały,
niezdolny oderwać wzroku od ogromnej piramidy,
kamiennego ucieleśnienia promienia pierwotnego światła.
Kiedy odnalazł arystokratę w jadalni Mena House, był
tym jeszcze mocno poruszony. Bekon, jajecznica i zielony
groszek z miętą sprowadziły go na ziemię.
- Proponuję zwiedzanie dużej piramidy, nadinspekto-
rze, później umówimy się na małą wycieczkę do Średniego
Egiptu. Zobaczy pan, krajobraz jest tam cudowny.
Kiedy weszła do sali restauracyjnej, Dodson przerwał
jedzenie.
- Ależ... To Domenica Strauss! Niemiecka egiptolog
zauważyła mężczyzn i podeszła do nich.
-
Dobry wieczór panom. Zwiedzają panowie
piramidy?
- Tak - odparł lord Percival. - Jak nie poddać się magii
tego miejsca?
- Czyżby śledztwo się skończyło?
- Robimy co w naszej mocy, ale droga prowadząca do
prawdy jest czasem kręta. A pani, czy próbuje pani uwolnić
się od okropnego dramatu, który pani przeżyła?
- Ponowne ujrzenie piramid to silne antidotum na
cierpienie. Nie znam skuteczniejszego. Tutaj wszystko
wydaje się efemeryczne i ulotne. Spędzając dzień na
płaskowyżu w Gizie, mam wrażenie, że jestem naprawdę
wierna pamięci Howarda. Proszę mi wybaczyć... Tak
bardzo potrzebuję ciszy.
ROZDZIAŁ XXXI
- Nic tu nie ma, milordzie! - zawołał Angus Dodson na
widok Tall al-Amarina w Środkowym Egipcie.
- Prawie nic - poprawił arystokrata.
Tu było Miasto Słońca, stolica faraona Echnatona i
jego królewskiej małżonki Neferetiti.
Przeciętnego turystę rzeczywiście spotykał tu silny
zawód. Spodziewał się, że zobaczy wspaniały pałac
mieniący się dekoracjami, wielką świątynię, w której
Echnaton i Neferetiti składali ofiary Słońcu, z główną aleją,
gdzie królewska para jeździła w rydwanie podziwiana
przez lud. Wszystko to jednak zniknęło. Pozostała jedynie
rozległa, trochę nijaka równina ciągnąca się wzdłuż Nilu,
zamknięta falezą, w której wykuto groby dla szlachetnie
urodzonych dworzan Echnatona. Były puste, ponieważ po
śmierci faraona wszyscy egipscy urzędnicy powrócili do
Teb, poprzedniej stolicy i miasta boga Amona, które
Echnaton opuścił.
Angus Dodson odniósł jednak korzyść z niezwykłej
wycieczki, ponieważ Szkot pokazał mu widoczne na ziemi
ślady
nieistniejących
budowli.
Nadinspektor
zrekonstruował w wyobraźni królewską wolierę pełną
egzotycznych ptaków, pokoje władcy połączone z pałacem
kładką wiszącą nad główną ulicą miasta, siedzibę
ministerstwa
spraw
zagranicznych,
bogate
domy
arystokracji otoczone wspaniałymi ogrodami i upiększone
basenem. W ten sposób za sprawą kilku ceglanych
murków,
jeszcze
widocznych
planów
i
scen
przedstawionych w grobowcach ożył cały nieistniejący
świat.
W oddali dostrzegli tuman pyłu.
- Jakiś jeździec zbliża się w naszą stronę - stwierdził
nadintendent.
Mężczyzna spiął konia o kilka metrów od śledczych,
którzy zmuszeni byli zamknąć oczy, aby nie dostały się do
nich drobiny piasku.
- Nie macie prawa przebywać tutaj! - wrzasnął
inspektor Ahmed al-Fostat.
- Pokój z panem - powiedział arystokrata.
- Nie czas na formułki grzecznościowe, milordzie.
Znajdujecie się w strefie archeologicznej zamkniętej dla
turystów, co podlega surowej karze. Tym razem puszczę to
w niepamięć, ale macie się stąd natychmiast wynieść!
- Wydaje mi się, że sprawuje pan władzę nad dys-
tryktem asuańskim, panie al-Fostat, a my jesteśmy daleko.
Inspektor do spraw starożytności uśmiechnął się zło-
śliwie.
- Niech pan nie próbuje dyskutować, powołując się na
przepisy administracyjne, które znam lepiej od pana. Jeżeli
będzie pan się upierać przy swoim, wypiszę wam mandat.
- Jesteśmy upoważnieni do prowadzenia śledztwa -
przypomniał Dodson. - Czy w związku z tym zechciałby mi
pan powiedzieć, co pan robi w Tali al-Amarinie?
- Proszę nie zmieniać tematu! Przekroczyliście granice
prawa i poniesiecie konsekwencje tego czynu!
Lord Percival pokazał dokument w języku arabskim
ze swoją fotografią, ozdobiony tuzinem pieczęci.
- Czy wystarczy panu zezwolenie na odwiedzenie
wszystkich stanowisk archeologicznych w Egipcie, wy-
stawione osobiście przez dyrektora Służby Starożytności?
Egipcjanin zsiadł z konia i obejrzał dokument.
- Czyżby pan znał dyrektora Służby?
- To jeden z moich starych przyjaciół.
- Proszę mi wybaczyć. Wykonywałem tylko swoje
obowiązki. Brak czujności z naszej strony sprawia, że
nieświadomi turyści codziennie niszczą cenne zabytki,
których nie potrafią zidentyfikować. Oczywiście byłbym
zobowiązany, gdyby mógł pan puścić w niepamięć ten
incydent i nie wspominać o nim dyrektorowi.
- Na razie, panie al-Fostat, zechce pan odpowiedzieć na
moje pytanie: co pan tutaj robi?
- Wypełniam rutynowe zadanie... Kolega poprosił
mnie, żebym go zastąpił przez dwa-trzy dni i zrobił
inspekcję tego stanowiska. Sam pojechał z wizytą do
rodziny mieszkającej w delcie Nilu.
- Kiedy wraca pan do Asuanu?
- Dziś wieczór. A... pan?
- Zrobimy sobie małą wycieczkę
- Czy śledztwo już się zakończyło?
- Jeszcze trwa, panie al-Fostat, i nie tracimy nadziei, że
dotrzemy do prawdy.
- Tym lepiej, tym lepiej. Jeżeli po powrocie do Asuanu
będą panowie mieli ochotę zwiedzić mniej znane
stanowiska, proszę bez wahania się ze mną skontaktować.
Ułatwię to panom.
- Dziękujemy za pomoc.
Egipcjanin wsiadł na konia i oddalił się galopem.
- Jeśli chodzi o podstępność, ten typ nie ma sobie
równych - ocenił Dodson. - Ale po jakiego diabła za nami
jechał?
- Wkrótce się tego dowiemy. A poza tym nie jest sam.
Lord Percival podał nadinspektorowi miniaturową
lornetkę wyregulowaną przez jednego z jego przodków,
oficera marynarki; dzięki niej można było dostrzec
nieprzyjaciela na dowolnym terenie i przy dowolnej
pogodzie.
- Proszę spojrzeć w stronę grobów dostojników.
- Rzeczywiście, widzę mężczyznę, który zdaje się nas
śledzić... Ma kaszkiet... Ależ to Faxmore, Steven Faxmore!
- We własnej osobie. Chodźmy, nadinspektorze, po-
każę panu coś interesującego.
- Nie chce pan przepytać Faxmore'a?
- To nie będzie konieczne.
- Ale on także nas śledzi!
- To dobry znak, nadinspektorze.
- Nie jestem tego taki pewien... Może nas zaatakować.
- Z panem czuję się bezpiecznie.
Szkot zaciągnął Angusa Dodsona do dzielnicy rze-
mieślników, gdzie znaleziono słynną głowę Neferetiti,
przechowywaną w muzeum w Berlinie. Uważnie, zgodnie z
planem, szedł wzdłuż domów rzeźbiarzy i tkaczy, i w końcu
znalazł pozostałości budynku, którego szukał.
- Co pan o tym sądzi, mój drogi Dodsonie?
- Ściany z surowej cegły, resztki pieca, małe po-
mieszczenia, gdzie składowano dzbany... właśnie to miejsce
sfotografował Oerry!
- Nie ma wątpliwości.
- Skąd takie zainteresowanie tym antycznym war-
sztatem?
- Ponieważ to najstarszy znany browar - odpowiedział
w zamyśleniu lord Percival.
ROZDZIAŁ XXXII
Nie było wiatru, więc wydawało się, że słońce świeci tu
ostrzej niż w Asuanie. Dodson spływał potem, ale lord
Percival czuł się równie dobrze, jak gdyby przechadzał się
po ścieżce w Szkocji.
- Czy czuje się pan na siłach, by iść aż do grobowców,
nadinspektorze?
- Aby przesłuchać Faxmore'a?
- Nie, ucieknie, kiedy tylko zobaczy, że idziemy w jego
kierunku. Chciałbym, żeby pan poznał jednego z moich
starych przyjaciół.
- Jeśli to konieczne...
- Proszę popić wody z manierki. Jest letnia i z cytryną.
Pójdziemy powoli i wszystko będzie dobrze.
Nekropolia Tali al-Amarina, której groby wydrążone
były w falezie wznoszącej się nad nieistniejącą stolicą,
wyglądała patetycznie, w odróżnieniu od Gizy, Sakkary,
Teb i innych wielkich nekropolii Egiptu faraonów. Miejsce
to, zaplanowane jako wieczny dom dygnitarzy Echnatona,
miało jedynie charakter tymczasowy. Poza tym skała była
miękka i płaskorzeźby, bardzo zniszczone, były w
większości nieczytelne.
Pokonawszy zbocze, na tyle strome, że zabrakło im
tchu, Szkot wyprzedził Dodsona i jako pierwszy dotarł do
grobowca
słynnego
Ejego,
który
służył
najpierw
Echnatonowi,
później
Tutanchamonowi,
a
po
przedwczesnej śmierci młodego króla sam został faraonem.
“Tu przynajmniej jestem w cieniu", pomyślał Dodson.
Lord Percival pozwolił Dodsonowi odzyskać siły,
następnie pokazał mu słynny Hymn do Atona ułożony
przez samego Echnatona i zamieszczony w jego grobowcu
przez wiernego Ejego. Tekst wychwalał słońce, którego
obecność dawała życie i radość wszystkim stworzeniom. W
Tali al-Amarinie najważniejszym momentem była adoracja
wschodzącego
słońca,
uważanego
za
stworzyciela
wszystkich rzeczy.
Na progu pojawił się wysoki Egipcjanin w białej
dżellabie, w turbanie na głowie i z długą laską w prawej
ręce.
- Pokój wam, przyjaciele.
- Pokój tobie, Mohamedzie, i twojej rodzinie - od-
powiedział Szkot. - Twój starszy syn jest już pewnie
dojrzałym mężczyzną.
- Został inżynierem, ożenił się, jest szczęśliwy, ale
wyjechał do Kairu... Dziś młodzież nie umie już cenić
uroków wsi. Czy twój dom nadal jest taki piękny?
- Dbam o niego, jak na to zasługuje.
- To obowiązek człowieka o wielkim sercu, przyjacielu.
Jestem szczęśliwy, że znowu cię widzę na tej ziemi.
- Przyjechałem tu z powodu morderstwa popełnionego
w Asuanie, i chciałem się z tobą przywitać.
- Nasza młodość uleciała, ale wiek pozwala nam
patrzeć na nasze życie i życie innych z większym
dystansem. Morderstwo w Asuanie... Cały kraj mówi tylko
o tym. Wszyscy wiedzą, że już kazałeś uwolnić niewinnego
człowieka. I zaaresztujesz, ma się rozumieć, prawdziwego
mordercę.
- Jeśli Bóg tak chce, Mohamedzie.
- Należysz do ludzi, którzy chętnie pomagają Bogu
wypełniać jego zamysły.
Mówiąc biegle po francusku i po angielsku, Mohamed
używał
niekiedy
zaskakujących
wyrażeń,
ale
nie
umniejszało to szlachetności promieniującej od jego osoby.
- Czy przypominasz sobie, przyjacielu, nasz długi
spacer w krainie duchów, kiedy zaprowadziłem cię aż do
grobu Echnatona?
- Szedłem za tobą bez najmniejszej obawy, mimo że
droga była trudna, a nawet niebezpieczna.
- Ale grób został splądrowany...
- A ty, Mohamedzie, ciągle jesteś przekonany, że
istnieje drugi grób.
- Jestem tylko fellachem, nie archeologiem. Ale
ostatnio zrobił się tutaj spory ruch, jak gdyby specjaliści
podzielali moją opinię. Nawet słynny Abd el-Mosul
przyjechał rozejrzeć się po okolicy.
- Czyżby rozpoczął nielegalne poszukiwania?
- Jest dostatecznie sprytny, żeby nie wzbudzać czuj-
ności władz i nigdy nie działa osobiście. Ale powtarzam ci,
wiele się tu ostatnio dzieje...
Z racji funkcji burmistrza Mohamed nie mówił
wprost, a lord Percival nie mógł go wypytywać z obawy, że
go urazi. Należało więc wdać się w długą rozmowę, w której
padło wiele pytań o przyszłość licznych dzieci czcigodnego
starca, który miał tylko dwie żony. Mohamedowi niezbyt
odpowiadały zmiany zachodzące we współczesnym świecie,
a jeszcze mniej podobała mu się inwazja turystów.
- Jakiś egiptolog usiłuje kupić kilka pięknych przed-
miotów za niewielkie pieniądze - poinformował Egipcjanin.
- W okolicy do niedawna nikt go nie znał.
- Kiedy widziałeś go ostatni raz?
- Dzisiaj rano. O tej porze powinien już być w pobliżu
promu, którym popłynie na drugi brzeg.
- Czy mógłbyś zatrzymać ten prom?
- Czego się nie robi dla takiego przyjaciela jak ty,
Percivalu?
Dodson nieprędko zapomni doświadczenie, jakim była
przejażdżka promem zwanym wieśniaczym. Wciśnięty
między motorynkę i owce, usiłował uśmiechać się do starej
zakwefionej Egipcjanki, która przyglądała mu się z
zainteresowaniem.
Duża tratwa płynęła trasą obliczoną na wyczucie.
Lord Percival dostrzegł egiptologa, o którym opo-
wiadał mu Mohamed.
Yillabert Glotoni, w białym kaszkiecie, oparty plecami
o metalowy słup, za wszelką cenę usiłował pozostać nie
zauważonym.
- Pan Glotoni! Jak miło pana widzieć.
Duża kwadratowa głowa Francuza poruszyła się.
- A, lord Percival! Co za niespodzianka... Zrobił pan
sobie małą wycieczkę?
- Chciałem pokazać nadinspektorowi niezwykłe po-
łożenie Tali al-Amariny, rzadko odwiedzanej przez tu-
rystów. Miejsce mało widowiskowe, ale dotyka się tu
prawdziwej archeologii.
- Tak, tak, to prawda...
- A pan, panie Glotoni, przechadzał po okolicy?
- Och nie! Przy takim ogromie pracy to niemożliwe.
Pojechałem sprawdzić pogłoskę o odkryciu posążka ibisa.
Niestety to nieprawda, jak to często bywa. Ale to żelazna
reguła zawodu archeologa i trzeba się z tym pogodzić. Czy
panowie skończyli już dochodzenie?
- Niezupełnie, panie Glotoni. Ale nadinspektor i ja
mamy nadzieję, że to wkrótce nastąpi.
ROZDZIAŁ XXXIII
Właściciel kawiarni pokropił wodą kafle, przeciągnął
wiekową, pamiętającą czasy okupacji brytyjskiej szmatą,
następnie posypał je grubą warstwą wiórów.
Komisarz Abdel-Atif, siedząc przy swoim stoliku, palił
fajkę wodną z grudką haszyszu.
Na widok wchodzących Brytyjczyków skinął ręką.
- Proszę usiąść! Co panowie piją?
- Kawa po turecku dla nadinspektora i napar z
kozieradki dla mnie. Po powrocie do Asuanu poszliśmy na
komisariat i powiedzieli nam, że znajdziemy pana tutaj.
- To ustronne miejsce rozmów... W komisariacie
ściany mają uszy - a jest zbyt wielu podwładnych, którzy
czyhają na moje miejsce. Jak się przedstawiają rezultaty
waszych działań?
- Nienadzwyczajnie, komisarzu, mamy jednak kilka
intrygujących poszlak, które usiłujemy połączyć w jedną
całość.
- Intrygujących? W jakim sensie?
- Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.
- Panowie, szczerze mówiąc, oczekiwałem was z
niecierpliwością! Mój przełożony bombarduje mnie
telefonami, pytając o tożsamość mordercy, a z kolei on sam
jest
nieustannie
wzywany
przez
ministra
spraw
wewnętrznych, którego dyskretnie ponagla ambasador
Wielkiej Brytanii. Tak więc, jeśli w krótkim czasie nie
doprowadzą panowie sprawy do końca, pozostanie nam
Abu.
- Wykluczone - sprzeciwił się Dodson - ponieważ
mamy dowody jego niewinności.
- Tym gorzej, nadinspektorze. Jeśli nie zaniknę tej
sprawy, wylecę.
- Proszę uważać na babkę Abu - doradził lord Percival.
- To Nubijka... A pan lepiej ode mnie zna jej magiczną moc.
Komisarz Abdel-Atif zasępił się. Takiego ostrzeżenia
nie wolno było lekceważyć.
- Co zamierzają panowie teraz robić?
- Czekać.
- Jak to czekać! Przecież każda kolejna godzina gra na
naszą niekorzyść!
- Rzuciłem kilka ziaren tu i ówdzie i mam nadzieję, że
doczekamy się plonów. Trzeba być fatalistą, komisarzu,
czyż nasz los nie spoczywa w rękach Boga?
Egipskie słońce było czerwone o świcie, lśniąco białe w
południe i fioletowe pod wieczór. Śledzenie jego toru o
każdej porze dnia to, według starożytnych Egipcjan,
uczestniczenie w bezustannych metamorfozach istoty bo-
skiej, która, ciągle zmieniając swoje oblicze, pozostawała
niezmienna.
Lord Percival nie bez niepokoju uczestniczył w tym
bajecznym widowisku, stojąc na balkonie sypialni. Z
długiej rozmowy telefonicznej z sekretarką dowiedział się,
że na giełdzie odnotowano zwyżkę, a zwłaszcza że
Abercrombie zaczął poważnie cierpieć z powodu nie-
obecności swego pana. Jeszcze nie odmawiał swojej porcji
koziego sera, ale wzrok mu przygasł i mimo pieszczot lady
Ophelii stracił energię.
Dorothea Pettigrew prosiła lorda, by nie przedłużał
pobytu w Egipcie, gdyż stan zdrowia Abercrombiego
pogarsza się.
Nestor Pwryctswll, walijski majordomus, potwierdził
te obawy, zapewniając jednocześnie, że w domu wszystko w
porządku. Nestor nie rozumiał, dlaczego ktoś tak
szlachetnie urodzony jak jego pan pojechał do odległego i
dzikiego kraju, ale wypełniał swoje zadania ze zwykłą
starannością.
Zadzwonił telefon.
Szkot podniósł słuchawkę.
- Lord Percival? - zapytał przytłumiony głos.
- Przy telefonie. Kto mówi?
- To nie ma znaczenia. Mam panu coś do powiedzenia.
- Jestem gotów pana wysłuchać.
- Nie przez telefon.
- Proszę mi wyznaczyć spotkanie.
- Czy zna pan wyspę kwiatów?
- Dość dobrze.
- Proszę przyjść w południe pod najstarszą sykomorę.
Niech pan będzie sam, a przede wszystkim proszę nie
informować komisarza Abdel-Atifa.
- Na świętego Andrzeja, milordzie! - zawołał wzbu-
rzony Dodson. - Chyba nie będzie pan ryzykował wpad-
nięcia w pułapkę!
- Proszę się uspokoić, nadinspektorze. Wyspa kwiatów
to mały raj, z którego wypędzono przemoc.
- Jestem przekonany, że pański rozmówca spróbuje się
pana pozbyć.
- Zobaczymy. Myślę, że zaczynamy zbierać owoce
naszych działań.
- Każmy przynajmniej policji otoczyć wyspę!
- Tylko nie to. Myślę, że zidentyfikowałem mego
rozmówcę - dość nieumiejętnie zmienił głos. Natychmiast
zorientuje się w rozmiarach nadzwyczajnych środków
ostrożności. Jeśli nie wrócę do czternastej, niech pan
podejmie stosowne kroki...
Dodson zrozumiał, że nie należy nalegać. Ale poczuł
ukłucie w sercu, kiedy zobaczył Szkota oddalającego się w
feluce w kierunku wyspy kwiatów.
Hibiskusy, poinsecje, bugenwile, klematisy, drzewa
namorzynowe, figowce, sykomory, drzewa kapokowe,
palmy i inne cuda tworzyły prawie nierealny pejzaż wyspy
kwiatów i drzew, na zachód od północnego krańca
Elefantyny. Raj ten nie powstał spontanicznie, ale zrodził
się z botanicznej pasji brytyjskiego oficera, lorda
Kitchenera, pogromcy pierwszego islamskiego fanatyka
ery nowożytnej, Mahdiego, który miał nadzieję, że podbije
Sudan i Egipt. Żołnierz ten był w głębi serca miłośnikiem
natury w jej najbardziej kuszących formach; dlatego lord
Kitchener sprowadził na wyspę liczne rzadkie rośliny z Azji
i Afryki i zakomponował rajski ogród pełen ptaków i
wyrafinowanych zapachów. Tylko Egipt mógł zmienić
wojownika w twórcę ogrodu botanicznego.
Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami Szkot podążał
zadbaną aleją wprost do najstarszej sykomory na wyspie -
ogromnego drzewa, dającego zbawczy cień. Lord Percival
szedł powoli, poddając się nostalgicznym wspomnieniom.
Realia śledztwa jednak powróciły, kiedy dostrzegł
mężczyznę, którego spodziewał się zobaczyć. Był to Ahmed
al-Fostat, inspektor do spraw starożytności!
ROZDZIAŁ XXXIV
Egipcjanin siedział na murku, w sporej odległości od
olbrzymiego pnia. Arystokrata usiadł po jego lewej ręce,
nie patrząc na niego.
- Z pewnością nie spodziewał się pan mnie ujrzeć,
milordzie.
- Pański telefon był bardzo tajemniczy, panie
al-Fostat.
- Musi pan zrozumieć, że mam skrępowane ręce. Na
moim stanowisku muszę być bardzo dyskretny. Gdyby nas
tu przyłapano, moje życie byłoby w niebezpieczeństwie.
- Czyżby posiadł pan tajemnicę zbyt ciężką na pańskie
barki?
- Istotnie, i nie mam ochoty nadstawiać głowy dla
kogoś, kto usiłuje mną manipulować i kto przy pierwszej
lepszej okazji mnie opuści...
- Czy mógłby pan mówić jaśniej?
- Pod warunkiem, że obieca mi pan pomoc.
- Wszystko zależy od tego, o co mnie pan poprosi,
panie al-Fostat.
Egipcjanin wyrwał kilka ździebeł trawy i zwinął je,
jakby próbował odczynić urok.
- Jestem naprawdę w bardzo trudnym położeniu...
Moja rola polega na ochronie egipskich zabytków przed
rabusiami, a teraz znalazłem się w potrzasku i będę miał
nie lada kłopot, żeby się z niego wydostać. A przecież
budowałem swoją karierę krok po kroku, skrupulatnie, i
nawet nie przypuszczałem, że jakiś diabeł zastawi na mnie
pułapkę na zakręcie drogi.
- Inaczej mówiąc, ktoś pana szantażuje.
- Tak, milordzie. Ktoś, kto chce wykorzystać moją
wiedzę i autorytet, aby prowadzić nielegalną działalność.
Jeśli nie zareaguję, zostanę wbrew sobie wciągnięty w to
całe zamieszanie, a jestem całkowicie niewinny.
- Czy zgodzi się pan podać mi nazwisko tej osoby?
- Muszę... I liczę trochę na pana jako na wybawcę.
- Dlaczego nie ma pan zaufania do komisarza
Ab-del-Atifa?
- Ponieważ to tchórz, który myśli jedynie o swojej
karierze. Nigdy nie odważy się pokrzyżować planów Abd
el-Mosula.
- Abd el-Mosul... A więc nie przestał szukać skarbów!
- Tak naprawdę ustatkował się, ale nadarzyła się
znakomita okazja i jego stare odruchy wzięły górę.
- Chodzi o skarb?
- O niesplądrowany grób.
- To wyjątkowa rzadkość - zdziwił się lord Percival.
- Sam w to nie wierzyłem... Ściślej mówiąc, chodzi o
nienaruszoną część grobowca w Dolinie Orła w Tebach.
Wszyscy byli przekonani, że tam nie ma już nic do
odkrycia, ale mylili się. Abd el-Mosul dowiedział się
oczywiście o moich wcześniejszych poszukiwaniach i
zabronił mi sporządzać raport dla Służby Starożytności
pod groźbą represji w stosunku do mnie i członków mojej
rodziny. Ponieważ skorumpował policję, czułem się
beznadziejnie sam, aż do pańskiego przyjazdu... Najpierw
uważałem, że będzie pan wrogiem, co wyjaśnia moją
postawę. Później zrozumiałem, że ponad wszystko stawia
pan uczciwość. Teraz liczę tylko na pana, bo tylko pan
może przeszkodzić Abd el-Mosulowi w kolejnym rabunku.
- Jeśli dobrze rozumiem, prosi pan, żebym jak naj-
szybciej obejrzał ten grób?
- Decyzja należy do pana, milordzie. Ale tak naprawdę
o to mi właśnie chodzi. Może nakryje pan wreszcie Abd
el-Mosula na gorącym uczynku, dzięki czemu mógłby pan
posłać go do więzienia i wyzwolić Egipt od jednej z plag.
Ale jeśli poinformuje pan komisarza Abdel-Atifa o
pańskich zamiarach, on uprzedzi Abd el-Mosula i znajdzie
pan jedynie ograbiony i zdewastowany grób.
- Czy pójdzie pan ze mną?
- To niestety niemożliwe. Jeżeli się pojawię, ludzie Abd
el-Mosula doniosą mu o tym. A ja mam jedną słabość -
zależy mi na życiu.
- A któż inny mógłby mnie powiadomić, jeśli nie pan?
- Komisarz. Ponieważ jego stanowisko jest zagrożone i
potrzebuje na gwałt winnego, mógłby wskazać panu ten
trop, aby nakryć w końcu Abd el-Mosula na gorącym
uczynku. Wziąwszy pod uwagę, że to ważne miejsce, będzie
tam osobiście, aby kierować akcją. Nie zdziwiłbym się,
gdyby już zaczął... Musi się oczywiście wystrzegać patroli
lokalnej policji, ale z pewnością przekupił kilka osób, które
podały mu dokładne godziny obchodów. W ten sposób
nikogo nie będzie można posądzić o grabież, ponieważ
przepisy będą skrupulatnie przestrzegane. Jeśli pan chce,
milordzie, ten ruch może należeć do pana.
- Czy to oznacza, że Abd el-Mosul jest mordercą
Howarda Langtona?
- Nie mogę tego potwierdzić, bo nie mam dowodów
jego winy. Ale przypuśćmy, że Langton miał odważny
pomysł zaatakowania Abd el-Mosula, aby ujawnić, że
nadal trudni się grabieżą... W takich okolicznościach ten
ostatni mógłby zareagować gwałtownie. Ale, powtarzam, to
tylko hipoteza. Oczywiście, gdyby Abd el-Mosul był pod
kluczem, z pewnością musiałby mówić i wyznać wszystkie
swoje zbrodnie, nie tylko po to, by się tym chełpić.
- To rzeczywiście możliwe.
- A więc... Czy zgodzi się pan mi pomóc?
- Jeśli chcę odkryć prawdę, nie mam wyboru.
- Wskażę panu położenie tego grobu.
Cienkim i ostrym patykiem Ahmed al-Fostat naryso-
wał na piasku plan i pokazał lordowi Percivalowi najlepsze
dojście do niesplądrowanego sanktuarium.
- Proszę wziąć ze sobą mocną linę i latarkę - poradził
Egipcjanin. - I niech pan będzie bardzo ostrożny. Skały są
śliskie, a dostęp do grobu jest utrudniony. Gdyby miał pan
pozwolenie, warto byłoby mieć przy sobie broń. Ale Abd
el-Mosul nigdy się do tego nie posuwa. I będzie tak
wściekły, że został nakryty, że podda się bez walki.
Inspektor do spraw starożytności wstał i rozejrzał się
wokół. O tej godzinie wyspa kwiatów była pusta.
- Proszę stąd odejść po upływie kwadransa - poradził
Szkotowi. - Pozwolę sobie życzyć panu szczęścia.
ROZDZIAŁ XXXV
Mimo znakomitej szkockiej whisky i cudownego cienia
na tarasie Starej Katarakty, rozmowa była krótka.
- To wykluczone, milordzie.
- Jako nadinspektor nie powinien pan działać w te-
renie. Biorę to na siebie.
- Czyżby uważał mnie pan za biurokratę? - zaprote-
stował wyraźnie wzburzony Dodson. - Prawda wymaga
wszelkich poświęceń! A ja jestem gwarantem pańskiego
bezpieczeństwa. Jeśli podejmie pan tę wyprawę, pójdę z
panem.
- Za bardzo cenię sobie wolność jednostki, by panu
zabronić.
- Ahmed al-Fostat nie wzbudza zaufania - stwierdził
nadinspektor - Ale dostarczy nam, być może, klucz do
rozwiązania tej zagadki. Proszę mi powiedzieć szczerze,
milordzie... Czy umiejscowienie tego grobu wydaje się panu
prawdopodobne?
- Oczywiście, mój drogi Dodsonie. Znam dobrze tę
ścieżkę; niegdyś wielokrotnie tamtędy chodziłem. Mam
nadzieję, że nie ma pan zawrotów głowy?
- Nie aż takie, żeby się rozchorować. Ale... skąd
weźmiemy linę?
- Wziąłem ze sobą.
- Jak mógł pan przewidzieć...
- Jest kilka przedmiotów, których nie wolno nigdy
zapominać, wyjeżdżając ze Szkocji. Kiedyś archeolodzy
oprowadzili mnie po niemal wszystkich grobach Doliny
Możnych Notabli w Tebach Zachodnich. Gdzieniegdzie
musieliśmy się wspinać.
Dodson zrozumiał, że to nie koniec jego udręki i że
zdecydowanie lepiej było nigdy nie opuszczać nowo-
czesnego biura w Scotland Yardzie oraz londyńskiego
bruku.
Kto po raz pierwszy ujrzał zachodni brzeg Teb,
zdawał sobie sprawę, że życia byłoby mało, by ogarnąć te
wszystkie cuda. Dolina Królów, Dolina Królowych,
grobowce Możnych Notabli, istniejące tu od milionów lat
świątynie Setiego I, Ramzesa II i Ramzesa III i tyle innych
pamiątek przyszłości, z których wiele pozostawało nie
znanych szerszej publiczności, czyniły z tego magicznego
miejsca najbogatsze stanowisko archeologiczne na świecie.
Tutaj, przez wieki, starożytni Egipcjanie, zgodnie z ich
własnymi słowami, “stworzyli niebo na ziemi" i łączyli się
duchowo z niewidzialnym.
Taksówka, która wiozła obu Brytyjczyków do pod-
nóża falezy Ad-Dajr al-Bahri, nie miała ani hamulców, ani
reflektorów, ani kilku innych nieistotnych drobiazgów, ale
została bogato ozdobiona ręką Fatimy. Mechanik nie byłby
w stanie wyjaśnić, w jaki sposób ten samochód jeździ, ale
kierowca był bardzo grzeczny, nawet jeśli miał irytującą
skłonność do przejeżdżania tuż obok rowerów i osłów.
Słońce jak zwykle silnie operowało na tarasie przed
świątynią Hatszepsut, wzniesioną przez faworyta i archi-
tekta królowej ku czci boga Amona, posiadającego ta-
jemnicę stworzenia. Niezwykła budowla wzniesiona na
tarasach była ściśle połączona z falezą i przyciągała
licznych turystów. W czasach królowej Hatszepsut ta
wspaniała świątynia była częściowo ukryta za zasłoną
zieleni i ogrodów, gdzie rosły drzewa żywiczne.
Lord Percival wybrał okrężną ścieżkę. Była dłuższa od
tej, którą wskazał Ahmed al-Fostat, ale ta ostrożność
pozwalała uniknąć ewentualnego niepożądanego spotkania.
Grupka chłopców usiłowała iść za Brytyjczykami, ale
kiedy zbocze stało się zbyt strome, odpuścili. Jedynie kilku
poganiaczy osłów zapuściło się na te kamieniste ścieżki,
które biegły między szczytami i dominowały nad głównymi
stanowiskami archeologicznymi.
Szkot szedł umiarkowanym tempem doświadczonego
wspinacza, który umie oszczędzać siły. Dodson miał więc
czas na podziwianie niezwykłego pejzażu, zapominając o
upale i wysiłku.
Dolina Orła zasługiwała na swoją nazwę. Dzika,
niemal nieprzyjazna, jeszcze niedawno była królestwem
drapieżników, z których kilka ciągle jeszcze nawiedza te
niedostępne miejsca.
Lord Percival podniósł wzrok.
- Proszę spojrzeć, wejście do grobowca jest tam, w
górze.
Dziewiętnaście metrów nad ziemią widać było otwór w
skale.
- Nie czuję się na siłach, żeby odbyć taką wspinaczkę -
wyznał przygnębiony Dodson.
- Nie będziemy się wspinać, lecz schodzić.
Szkot zaprowadził nadinspektora na ścieżkę, która
wiodła na szczyt falezy.
Lina wpięta w hak sięgnęła wejścia do grobowca.
- Al-Fostat nie kłamał - stwierdził lord Percival.- Ktoś
już tu był.
Arystokrata wpiął w hak linę asekuracyjną.
- Proszę na mnie czekać, nadinspektorze. Jeśli będzie
nam coś groziło, uprzedzę pana.
Angus Dodson nie miał czasu, żeby zaprotestować.
Lord Percival dość zręcznie rozpoczął zjazd.
Udało mu się łagodnie wylądować na małej półce
skalnej, skąd schodziło się do świątyni.
Zapalił latarkę i zniknął w wąskim przejściu.
Kilka metrów niżej poczuł ucisk w sercu.
Lord Percival widywał już trupy, czasem naznaczone
cierpieniem, ale po raz pierwszy ujrzał takie piekło.
Pożar poczernił ściany grobowca, gdzie wszystkie
płaskorzeźby zostały okaleczone. Na podłodze walały się
szczątki mumii, powyrywane ramiona, poucinane nogi,
rozbite czaszki. Wandale nie wykazali najmniejszego
szacunku dla osób, które wierzyły, że znajdą tu wieczny
spoczynek.
Wstrząśnięty takim barbarzyństwem lord Percival
wszedł głębiej do ponurego grobowca.
W rogu zobaczył otwór wznoszący się nad dwoma
belkami. Powyżej drugą salę, w której powinny się
znajdować naczynia i sarkofag.
- Milordzie! - zawołał zaniepokojony Dodson. - Gdzie
pan jest?
Potężny huk przerwał panującą w górach ciszę. Dra-
pieżne ptaki opuściły kryjówki i przeleciały nad inspe-
ktorem.
Z wejścia do grobowca wydostał się obłok dymu.
- Niech się pan odezwie, milordzie. Proszę!
Na arystokratę musiało runąć sklepienie grobowca.
ROZDZIAŁ XXXVI
Angus Dodson ubezpieczył się jako tako liną i opuścił
się w czeluść. Być może istniała jakaś szansa na uratowanie
lorda Percivala.
Już po chwili zobaczył postać wynurzającą się z pyłu,
która wychodziła z grobowca.
- Czy to pan, milordzie?
- Proszę wracać, mój drogi Dodsonie. Zbiorę siły i
przyjdę do pana.
- Czy nie jest pan ranny?
- Wszystko w porządku... Ale zaczęło mi brakować
powietrza.
Szkot pewnie wszedł na szczyt falezy.
- Co się stało?
- Nad progiem tej części grobu, która powinna być
nieograbiona,
jest współczesne rusztowanie. Byłem
ostrożny, ponieważ ta licha konstrukcja wskazywała, że
ktoś tu był. Kiedy dotknąłem wyższej belki, całość runęła.
Zaledwie miałem czas, żeby uciec do wyjścia.
- Al-Fostat świadomie wysłał pana na śmierć!
- Możliwe...
- Jeszcze pan w to wątpi?
- Muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
- Co takiego?
- Chciałbym wiedzieć, czy dno grobowca rzeczywiście
nie zostało zbadane.
- Jak chce się pan o tym przekonać?
- Poczekam, aż opadnie pył, i wrócę do tego grobowca,
w którym rabusie wyrządzili okropne spustoszenie.
- Niech pan nawet o tym nie myśli!
- Przypuszcza pan, że moglibyśmy znaleźć ciało na
dnie grobowca?
- Myśli pan o... Abd el-Mosulu?
- Wkrótce się tego dowiemy, nadinspektorze. Szkot
spędził ponad dwie godziny w zdewastowanym grobowcu.
Tym razem nic się nie wydarzyło.
Kiedy lord Percival pojawił się ponownie na powie-
rzchni, Dodson odetchnął z ulgą. Jako umysł ścisły nie
wierzył w przekleństwo faraonów, ale w takich okoli-
cznościach należało zachować ostrożność i nikomu nie
dowierzać.
- Co pan o tym sądzi, milordzie?
- Ten grób został całkowicie zdewastowany już dawno.
Złodzieje wyżyli się nawet na nieszczęsnych mumiach. Ale
znalazłem to!
Otworzył prawą dłoń i pokazał Dodsonowi niewielki
przedmiot - amulet w kształcie żaby.
- Czy to autentyczne?
- Starożytne i autentyczne, nadinspektorze.
Tuzin policjantów ponaglanych przez podekscytowa-
nego Ahmeda al-Fostata wspinał się na szczyt, gdzie
Brytyjczycy chwilę odpoczywali przed zejściem do doliny.
Kiedy inspektor do spraw starożytności zobaczył obu
mężczyzn, głośno dziękował Allahowi i przez dobrą minutę
śpiewał hymny na jego cześć.
- Tak się bałem, tak okropnie się bałem! - wyznał,
ściskając dłoń magnata. - Zrozumiałem, że Abd el-Mosul
wciągnął nas w pułapkę, pana i mnie, ale sądziłem, że
przybędę za późno. Co się stało w grobowcu?
- Banalny wypadek: zawaliły się belki stoczone przez
robaki. Miałem dużo szczęścia, że uszedłem stamtąd z
życiem.
- Jak mógłbym błagać pana o przebaczenie, milordzie?
Byłem naiwny, taki naiwny!
- No cóż, proszę mi wyjaśnić, w jaki sposób roz-
szyfrował pan podstęp Abd el-Mosula.
- To czysty przypadek... Znaleźć coś tak okropnego!
To potworne, aż trudno mi o tym mówić. Myślę o mu-
miach...
Wydawało się, że Ahmed al-Fostat za chwilę zemdleje.
- Wracajmy do Asuanu - zaproponował lord Percival. -
W drodze dojdzie pan do siebie.
W Luksorze lekarz zrobił inspektorowi zastrzyk uspo-
kajający, następnie al-Fostata i obu Brytyjczyków od-
wieziono służbowym samochodem do Asuanu.
- Czy już może pan udzielić wyjaśnień, panie al-
-Fostat?
- Tak, już mi lepiej... dużo lepiej. Co za straszna
historia! Tak przerażająca, że powinna istnieć tylko w
wyobraźni pisarzy! Nigdy bym nie uwierzył, że może się
zdarzyć coś tak odrażającego.
Ahmed al-Fostat mówił urwanymi zdaniami, jakby
miał trudności z dobraniem właściwych słów.
- Na pustyni na zachód od Asuanu odkryto niedawno
mały grób. Wewnątrz było około dziesięciu mumii w
lepszym lub gorszym stanie. Archeolog, który dokonał
odkrycia, przedstawił raport, który wydał mi się dość
niejasny. W podobnych wypadkach lubię sam pojechać w
teren, żeby sprawdzić na miejscu, czy nie przeoczono
czegoś istotnego. Zwykle przyjeżdżam na stanowisko około
dziewiątej rano i odjeżdżam przed południem. Ale tym
razem zepsuł się mój jeep - na szczęście udało mi się go
naprawić samemu. Kiedy doszedłem do grobowca,
zostawiwszy wóz w pewnej odległości, dochodziło pół do
pierwszej.
Miejsce
wydawało
się
wyludnione,
ale
usłyszałem głosy. Natychmiast wzmogłem czujność. Nie-
kiedy złodzieje próbują splądrować znalezisko, zanim
policja zapewni mu ochronę. Ukryłem się w cieniu wydmy,
żeby obserwować, sam nie będąc widzianym. I wie pan,
kogo tam zobaczyłem?
- Przypuszczam, że Abd el-Mosula.
- Tak, ale nie był sam! Targował się z doktorem Qerry.
Ten ostatni coś mu podawał. Abd el-Mosul twardo kłócił się
o cenę.
Dodson zbladł.
- A to coś... To chyba nie była...
- Tak, nadinspektorze! To był kawałek mumii! Qerry
tłumaczył, że wybrał najlepszą, że ma jeszcze dwie lub trzy
inne wartościowe.
- Najlepszą... do czego?
Ahmed al-Fostat spuścił głowę, głęboko zasmucony.
- Niektórzy ciągle jeszcze wierzą, że sproszkowana
mumia ma właściwości afrodyzjaku. Abd el-Mosul jest już
stary, rozumie pan...
- To odrażające! - krzyknął Angus Dodson, którego
sumienie zawodowe doznało gwałtownego wstrząsu.
- Byłem tak zbulwersowany - ciągnął Egipcjanin - że
potrzebowałem czasu, aby zrozumieć, że jeśli Abd el-Mosul
oddawał się tej obrzydliwej transakcji w Asuanie, to
historia z niesplądrowanym grobem była pułapką!
Natychmiast pobiegłem do Luksoru i zawiadomiłem
policję. Na szczęście jest pan cały i zdrowy.
ROZDZIAŁ XXXVII
Lord Percival kończył zawiązywać swój nieskazitelny
biały krawat, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- To ja, Omar Abdel-Atif, proszę otworzyć!
Szkot założył białą marynarkę i skropił się wodą
toaletową, następnie bez pośpiechu otworzył. Egipski
komisarz był wyraźnie zdenerwowany.
- Już nie mogę, milordzie, jestem na dnie. Ale co się z
panem działo?
- Byłem na wycieczce w Tebach.
- Też coś... Śledztwo trwa, zewsząd naciski, a pan sobie
urządza wycieczki!
- Jakieś kłopoty, drogi kolego?
- Ktoś o mały włos nie zastrzelił Albertine Abletout!
Wyobraża pan sobie ten skandal... Wezwała już catą
lokalną prasę, a jutro zwróci się do korespondentów
zagranicznych dzienników.
Omar Abdel-Atif opadł na fotel.
- Jestem zgubiony... ta tragedia będzie miała dwie
ofiary: Howarda Langtona i mnie.
- Niech pan nie będzie takim pesymistą.
- Nie ma już najmniejszego światełka nadziei... Gdyby
przynajmniej pozwolił mi pan zaaresztować Abu... To by
uspokoiło umysły, zostałby uniewinniony w trakcie procesu
i cała sprawa umarłaby w piaskach pustyni.
- Moim zdaniem to nie jest dobre rozwiązanie.
- Więc niech pan przynajmniej spróbuje uspokoić
panią Abletout!
- Zrobię co w mojej mocy.
Ktoś znowu zapukał do drzwi. Otworzył, żeby wpuścić
Angusa Dodsona.
- Znalazłem ten liścik pod poduszką - oznajmił
nadinspektor.
W brązowej kopercie była biała kartka. Zawierała
kilka stów napisanych po angielsku na maszynie:
Klucz znajduje się u Domeniki Strauss. Wiklinowy kosz
pod oknem w, saloniku.
- Czy mogę przeczytać? - zapytał komisarz. Dodson
pokazał list swemu egipskiemu koledze. Szeroki uśmiech
rozjaśnił twarz Omara Abdel-Atifa.
- Być może jesteśmy uratowani! Autorem tego listu
może być tylko Faxmore. Musiał znaleźć najważniejszą
poszlakę i wskazuje nam ją, ponieważ Domenica Strauss
nie jest Angielką. Domenica Strauss, tak blisko związana z
Langtonem! Dramat namiętności... Doskonale! Nikt nie
zaoponuje, a dziennikarze będą zachwyceni. Chodźmy,
drodzy koledzy!
Nadinspektor przeklinał szczupłość środków techni-
cznych, które miał do dyspozycji. W Londynie taki
dokument zostałby prześwietlony ze wszystkich stron w
laboratorium Scotland Yardu i dostarczyłby z pewnością
mnóstwo interesujących informacji.
Tutaj, mimo wszechobecnego słońca, trzeba było
brnąć we mgle.
- Szybciej, szybciej! - ponaglał co kilkanaście sekund
komisarz Abdel-Atif kierowcę, który maltretował skrzynię
zmiany biegów starego peugeota.
- Czy ma pan nakaz rewizji? - zapytał Dodson
Egipcjanina.
- W nagłych sytuacjach prawo zwalnia z tego obo-
wiązku. A to jest właśnie taki przypadek.
Pojazd zahamował gwałtownie przed budynkami nie-
mieckiej misji archeologicznej i komisarz Abdel-Atif
wyskoczył z niego energicznie.
Strażnik usiłował dowiedzieć się, jaki jest powód tego
najazdu, ale ostra odpowiedź egipskiego policjanta
spowodowała jego natychmiastowy powrót do wartowni.
Czasami lepiej nic nie widzieć i nic nie słyszeć.
Drzwi mieszkania Domeniki Strauss były zamknięte
na klucz. Komisarz Abdel-Atif podniósł kamień, stłukł
kwadratową szybkę, otworzył okno i wszedł do środka.
- Chyba nie będziemy iść za nim - powiedział
skonsternowany Dodson.
- To nie będzie konieczne - ocenił lord Percival.
Komisarz pośpieszył prosto do wiklinowego kosza. To, co w
nim znalazł, wprawiło go w niemałe zakłopotanie. Sądząc,
że zaszła pomyłka, zabrał się do przeszukiwania całego
mieszkania.
Przygnębiony wyszedł drzwiami, które były zamknięte
na zwykłą zasuwę.
- Znalazłem tylko tę niemiecką książkę - powiedział,
pokazując ją nadkomisarzowi.
- Śmierć na Nilu - przetłumaczył Dodson. - Jeśli się nie
mylę, to powieść Agaty Christie.
Omar Abdel-Atif uderzył się w czoło zamkniętą pię-
ścią.
- No jasne... To jest klucz, oczywiście! Howard
Langton został zamordowany w apartamencie Agaty
Christie w Starej Katarakcie, a ta Domenica Strauss jest
czytelniczką powieściopisarki! A zatem... Ktoś był
świadkiem morderstwa i w ten sposób wskazuje nam
sprawcę.
Abdel-Atif popukał palcem wskazującym w książkę.
- Być może ten sposób odkrycia mordercy nie przynosi
nam chwały, panowie, ale liczy się skutek. Teraz musimy
jak najszybciej odszukać pannę Strauss. Miejmy nadzieję,
że nie uciekła!
Niemiecka egiptolog pracowała w bibliotece centrum
archeologicznego, kiedy strażnik zawiadomił ją, że policja
splądrowała jej pokój.
Początkowo nie dowierzając, młoda kobieta odłożyła
przegląd specjalistyczny, który czytała, wyszła z biblioteki,
przeszła przez piaskowy dziedziniec i zauważyła dwóch
Brytyjczyków w towarzystwie komisarza Abdel-Atifa.
Podchodząc bliżej, szacowała szkody.
- Panowie stłukli szybkę i przeszukali moje miesz-
kanie!
Komisarz stawił jej czoło.
- To było konieczne, proszę pani.
- Konieczne... Z jakiego powodu?
- Niech pani nie pogarsza swojej sytuacji. Najlepszym
rozwiązaniem dla pani byłoby przyznanie się. Sędziowie z
pewnością nie będą dla pani zbyt surowi.
- Mam się przyznać? Ale do czego?
- Do zamordowania Howarda Langtona.
- Ależ to kompletna bzdura, komisarzu!
- Nie ma co zaprzeczać.. Mamy dowód pani winy.
ROZDZIAŁ XXXVIII
Drobna, jasnowłosa niemiecka egiptolog zachowała
zimną krew.
- Co to za dowód, komisarzu?
Dodson przyszedł z pomocą swemu egipskiemu ko-
ledze:
- Czy jest pani skłonna się przyznać?
- Nie wiem, dlaczego zmontowali panowie przeciwko
mnie tę intrygę, ale nie przestanę twierdzić, że jestem
niewinna.
- Ten dowód... - kontynuował Dodson.
- Wymyśliliście go! - zaprotestowała Domenica
Strauss. - Dlaczego nie chcecie mi go pokazać?
Egipcjanin gotów był go ujawnić, ale wyperswadował
mu to wzrok lorda Pecivala.
- Zechce pani nie opuszczać miejsca zamieszkania aż
do odwołania.
- Panowie mnie aresztują?
- Oczywiście! - krzyknął Abdel-Atif. - Ponieważ jest
pani cudzoziemką, nie chciałbym odsyłać pani do więzienia,
ale będzie pani pod ścisłym nadzorem. Przede wszystkim
niech pani nie usiłuje uciekać!
Niemka dumnie stawiła mu czoło.
- Doskonale. Kiedy uznacie swój błąd, będę się
domagała oficjalnych przeprosin.
Omar Abdel-Atif nie przestawał się złościć.
- Dlaczego nie pokażemy jej dowodu? Na pewno by
pękła!
- Obawiam się, komisarzu, że pańska strategia przy-
niosłaby mizerne rezultaty. Panna Strauss jest bardzo
opanowana, a ta sprawa ma wiele niejasnych aspektów.
Głos komisarza zadrżał:
- Powinien się pan postawić w moim położeniu,
milordzie: nareszcie mamy prawdopodobnego mordercę!
Domenica Strauss była kochanką Howarda Langtona, on
ją porzucił. A ona go z zemsty zabiła - klasyczna zbrodnia
w afekcie. Jeśli będzie miała dobrego adwokata, niewiele
ryzykuje. Pan i ja zakończylibyśmy ten dramat ku
zadowoleniu władz egipskich i angielskich.
- To moje najgorętsze życzenie, komisarzu. Ale ów
“dowód" może się okazać za słaby.
- Rozumiem... Chce go pan użyć podczas procesu, aby
nie dać szans Domenice Strauss?
- Powiedzmy.
- Dobry pomysł, bardzo dobry... Wy, Brytyjczycy,
jesteście mistrzami strategii. Kiedy się opanowało świat z
małej, zasnutej mgłą wyspy, naprawdę wiadomo, jak się do
tego zabrać!
Hołd złożony potędze imperium ucieszył Angusa
Dodsona. Nadinspektor zawsze uważał, że jedynie polityka
królowej Wiktorii była godna uwagi.
Komisarz Abdel-Atif zaczął się już rozluźniać, gdy
nagły niepokój ścisnął mu gardło.
- Zapomniałem o pani Abletout! Jestem pewien, że
okupuje moje biuro, żeby dostać policyjną ochronę.
Komisarz nie mylił się.
Francuska egiptolog przemierzała wszerz i wzdłuż
pokoje asuańskiej policji, grożąc wszystkim funkcjona-
riuszom, którzy znaleźli się na jej drodze, że ześle ich na
ciężkie roboty, jeśli nie potraktują jej przypadku jako
priorytetowego.
Pod
nieobecność
komisarza
jego
podwładni nie wiedzieli, co powinni zrobić. Jeden przez
drugiego zapewniali Albertine Abletout o swoim naj-
głębszym szacunku i przyrzekali jej, że egipska policja
zmobilizuje wszystkie siły w jej sprawie.
Kiedy Francuzka zobaczyła Brytyjczyków, natych-
miast do nich podeszła. Omar Abdel-Atif ukrył się za
barczystym Angusem Dodsonem.
- To prawdziwy skandal, panowie! Ktoś usiłuje mnie
zabić, a ja nie znajduję nikogo, kto zapewniłby mi ochronę i
powstrzymał bandytę, który chciał mnie usunąć!
- Proszę się uspokoić - powiedział lord Percival
poważnie. - Chcielibyśmy wiedzieć, co się właściwie stało.
- Nareszcie ktoś mnie słucha! Jak dorwę komisarza
Abdel-Atifa, powiem mu, co o tym wszystkim myślę!
Egipski policjant na wszelki wypadek ulotnił się.
- Kiedy to się stało?
- Tej nocy. Z powodu tysiąca i jednego kłopotu
związanych z moją pracą spałam płytko i usłyszałam hałas.
Początkowo sądziłam, że się pomyliłam, później jednak
znowu usłyszałam hałas. Wydawało mi się, że to kroki na
parkiecie. Zapaliłam nocną lampkę i w półmroku
zobaczyłam w drzwiach mężczyznę z wymierzoną we mnie
strzelbą. Nie jestem strachliwa, ale krzyknęłam z
przerażenia! Moja reakcja zaskoczyła napastnika, przez
moment zawahał się, później uciekł. Złapałam oddech,
wyskoczyłam z łóżka, narzuciłam szlafrok i pobiegłam za
nim. Ale zniknął. Zaalarmowałam sąsiadów, ale nie udało
nam się złapać bandziora.
- Czy może go pani opisać?
Wydawało
się,
że
Albertine
Abletoutjest
niezadowolona.
- Jestem naukowcem i mam zwyczaj podawać pre-
cyzyjny opis tego, co widzę... Ale w tym przypadku sama
jestem zawiedziona! W kącie, gdzie stał napastnik, było
dość ciemno, poza tym miał na głowie coś w rodzaju
turbanu. Wszystko, co mogę stwierdzić bez wahania, to to
że był wysoki i atletycznie zbudowany.
- A strzelba?
- Niestety, zupełnie nie znam się na broni palnej. Ale
lufa nie wydawała się zbyt długa...
- Prawdopodobnie spiłowana - rzucił Dodson.
- Proszę się dobrze zastanowić - nalegał lord Percival. -
Czy zauważyła pani jakiś szczegół, choćby najmniejszy?
Albertine Abletout zamyśliła się.
- Bardzo chciałabym wam pomóc... Ale nie sądzę.
- Czy zgadza się pani, żebyśmy obejrzeli miejsce
zdarzenia? Będziemy się starali znaleźć jakiś ślad.
- Oczywiście... Żądam opieki policji. Ten człowiek
wróci, jestem tego pewna!
- Myślę, że ma pani rację.
ROZDZIAŁ XXXIX
Feluka wolno sunęła po Nilu. Słońce igrało z jej białym
żaglem, dając miękkie refleksy, które łączyły się z błękitem
nieba. Przez tysiąclecia Egipcjanie wykorzystywali tę
rzekę, odzwierciedlenie rzeki niebiańskiej, by podróżować
między miastami i przewozić ogromne bloki skalne
używane do budowy piramid i świątyń.
Lord Percival delektował się tymi chwilami, kiedy
życie toczyło się z niezrównanym spokojem. W tej krainie
cudów cud odnawiał się nieprzerwanie. Abu zszedł z
masztu i zręcznie sterował, płynąc zgodnie z prądem rzeki.
- Doskonale mnie pan zastąpił, kiedy rozwijałem
żagiel, wasza dostojność.
- W moim kraju miałem okazję żeglować.
Lord Percival starał się unikać trudów wyjaśniania
morskiej przeszłości swego klanu, którego liczni człon-
kowie okryli się sławą, pływając na angielskich statkach, a
kilku zostało korsarzami.
- Dokąd chciałby pan popłynąć?
- Z wiatrem.
- Moja dusza się smuci...
- Z jakiego powodu?
- Ponieważ mam wrażenie, że pan mnie podejrzewa.
Pan wie, że nie zabiłem Howarda Langtona, ale zastanawia
się pan, czy nie byłem świadkiem zdarzeń, które staram się
ukryć.
- Aby kogoś chronić, na przykład?
- Jest pan człowiekiem prawym, wasza dostojność, i
zauważa pan fałsz. Niełatwo pana oszukać.
- Jak wszystkim, brak mi czasem przenikliwości;
najważniejsze jednak, że nie zawodzi mnie ona w naj-
trudniejszych sytuacjach.
- Jest pan przekonany, że nie powiedziałem panu całej
prawdy.
- Mylę się, czy mam rację?
- Z całym należnym panu szacunkiem, pan się myli.
Gdyby któryś z moich nubijskich braci był zamieszany w to
morderstwo, prawdopodobnie bym się zabił. Ale tak nie
jest, a ja nie mam żadnego powodu, by cokolwiek przed
panem
ukrywać.
Wszystko
przebiegało
tak,
jak
powiedziałem, i nie mogę nawet wysunąć jasnych po-
dejrzeń.
- Dziękuję za współpracę, panie Abu. Szkot miał
nadzieję, choć nie do końca w to wierzył, że nubijski
olbrzym wyłuska z pamięci jakiś znaczący szczegół. Ten
szlak był czysty, nie pozostawało mu więc nic więcej, jak
tylko wypuścić się na trudniejsze drogi. Ale lord Percival
nie poddawał się przygnębieniu po śmierci Howarda
Langtona; jedynie zidentyfikowanie mordercy pozwoliłoby
mu spocząć w pokoju.
Piękna, zadbana feluka podpłynęła na wysokość feluki
Abu.
Na jej pokładzie byli dwaj wioślarze i Abd el-Mosul.
Dumny starzec trzymał się olinowania. Obie łodzie
wyrównały prędkość i płynęły burta w burtę.
- Chciałbym przez chwilę z panem porozmawiać,
milordzie.
- Jestem do pańskiej dyspozycji.
- Płyńmy na brzeg, w jakieś ustronne miejsce.
Feluka Abd el-Mosula ruszyła pierwsza, Abu za nią.
Żeglarze sprawnie zacumowali łodzie pod osłoną skał.
- Czy zrozumiał pan wszystkie wiadomości, które do
pana wysyłałem, milordzie?
- Mam nadzieję.
- W takim razie orientuje się pan znacznie lepiej w tej
zagmatwanej sprawie.
- Staram się.
- Egipt to stare państwo, ja zaś jestem starym czło-
wiekiem. Czas płynie tutaj wolniej niż gdzie indziej, a
tradycja jest silna. Pan z pewnością nie należy do ludzi,
którzy lubią burzyć zastaną harmonię i siać niezgodę tam,
gdzie panuje milcząca zgoda. Czy niszczenie nie oznacza
porażki?
- Czy nie chciał mi pan powierzyć kilku sekretów?
Egipcjanin uśmiechnął się zagadkowo.
- Gdybym popełnił błąd tego rodzaju, milordzie, nie
byłbym tym, kim jestem. Pomogłem panu, myślałem nawet,
że ta pomoc będzie dla pana cenna. Ponieważ pan wie, kto
zabił Howarda Langtona, czy nie byłoby dobrze zatrzymać
go dyskretnie i zakończyć wreszcie tę smutną sprawę?
- Żeby dojść do prawdy, będę jeszcze potrzebował
pańskiej pomocy, jutro wieczorem w Starej Katarakcie.
Wydawało się, że Abd el-Mosul nie jest zadowolony z
tego zaproszenia.
- Miałem nadzieję, że będę mógł odpocząć w Delcie...
- To nie potrwa długo - przyrzekł lord Percival - ale
pańska obecność jest konieczna.
Stary Egipcjanin zrobił zwrot i jego feluka powoli
odpłynęła.
- Panie Glotoni! - zawołał Angus Dodson. - Właśnie
pana szukałem.
Francuski egiptolog, w bladozielonej bawełnianej ko-
szuli i obcisłych spodniach, wkładał do taksówki swoje
walizki.
- Cieszę się, że pana widzę, nadinspektorze, ale bardzo
się spieszę. Samolot do Kairu nie będzie na mnie czekał.
- Bardzo mi przykro, ale trzeba będzie trochę prze-
sunąć pański wyjazd.
- Co to ma znaczyć?
- W związku z naszym śledztwem chcielibyśmy
przeprowadzić coś w rodzaju rekonstrukcji wydarzeń,
jutro wieczorem, w Starej Katarakcie. Mam nadzieję, że
nie widzi pan przeszkód. Pańskie zeznanie mogłoby być dla
nas bardzo cenne.
- Sądzę, że pan się myli... Wszystko już powiedziałem i
nie wiem, w czym jeszcze mógłbym pomóc.
- Często w głębi duszy chowamy skarby, o których nie
mamy pojęcia.
- A gdybym odmówił?
- Bylibyśmy zmuszeni prosić komisarza Abdel-Atifa o
użycie siły. Ale po co się posuwać do środków ostatecznych,
jeśli nie ma pan sobie nic do zarzucenia.
Villabert Glotoni z wściekłością wyjął walizki z ta-
ksówki.
ROZDZIAŁ XL
- Jak tam Domenica Strauss? - spytał lord Percival
komisarza Abdel-Atifa.
- Ta zbrodniarka ma stalowe nerwy! Spędza czas na
czytaniu i sporządzaniu fiszek, jakby nigdy nic! Pracuje,
czasem rozmawia z policjantami, którzy jej pilnują, i zdaje
się nie przejmować ciążącym na niej oskarżeniem! Aż
trudno w to uwierzyć... To prawda, że po kobietach można
się spodziewać wszystkiego! Gdybym wam opowiedział na
przykład o babce Abu...
Dzwonek telefonu przerwał wywody komisarza.
- Tak, to ja... Kto?... Proszę go zatrzymać, oczywiście!
Już jedziemy.
Omar Abdel-Atif wyglądał jak drapieżnik.
- Steven Faxmore został właśnie zatrzymany przez
policyjny patrol między Asuanem i Abu Simbel. Nie ma
pozwolenia na poruszanie się w tym rejonie, a jego
wyjaśnienia są raczej mętne.
Lord Percival był zadowolony, że znów ujrzał pu-
stynię, która ciągnęła się od Pierwszej Katarakty w kie-
runku antycznej Nubii i współczesnego Sudanu. Po obu
stronach drogi nagromadzenia kamieni i piachu tworzyły
piramidy, niektóre całkiem wysokie. Poza tym powietrze
było tu czyste i panowała szczególna, nie znana gdzie
indziej cisza, miraże przejmowały dreszczem ziemię, która
wyglądała jak zmącona fala i, niekiedy, ciągnęła karawana
wielbłądów prowadzonych przez starego samca znającego
każdą przeszkodę na drodze.
Pięciu policjantów otaczało mocno zdenerwowanego
Faxmore'a.
- Dobrze, że panów widzę! Po raz pierwszy robią mi
takie kłopoty z powodu głupich spraw papierkowych!
- Dokąd zamierzał pan jechać? - zapytał komisarz.
- Chciałem zrobić mały wypad do Abu Simbel.
- Ta świątynia nie wchodzi w zakres pańskiego
programu badań - zauważył lord Percival.
- No to co? Nie mam już prawa zwiedzać jej jako
turysta?
- Tak czy inaczej - podsumował Omar Abdel-Atif -
przekroczył pan prawo i wróci pan z nami do Asuanu.
- Dobrze się składa, ponieważ chcemy zaprosić pana
na rodzaj przyjęcia w Starej Katarakcie - uściślił Szkot.
Dwaj policjanci o poważnym wyglądzie ze srogimi
wąsami wepchnęli doktora Alana Qerry do biura komi-
sarza Abdel-Atifa.
- Protestuję przeciwko takiemu traktowaniu, ta mnie
poniża! - krzyknął Qerry kogucim głosem. - To skandal,
ja...
- Dobra, dobra, doktorze! Mógłby pan uniknąć tych
nieprzyjemności, gdyby nie usiłował pan opuścić Kairu na
pokładzie samolotu lecącego do Rzymu, nie załatwiwszy
spraw administracyjnych.
- Zawracają mi głowę bzdurami!
- Co zamierzał pan robić w Rzymie?
- Moje życie prywatne to nie wasza sprawa.
- Jak pan chce... Na razie Scotland Yard i ja będziemy
pana potrzebowali tutaj, w Asuanie.
- Dlaczego mam skorzystać z tego... zaproszenia? -
zapytał zdenerwowany Ahmed al-Fostat.
- Ponieważ to więcej niż zaproszenie - odpowiedział
nadinspektor.
- Miałem zamiar wyjechać na wakacje i nie zmienię
planów! Zresztą nie muszę słuchać angielskiego policjanta.
- Ma pan rację, ale spełniam tu tylko rolę wysłannika.
- A... jeśli nie przyjdę do Starej Katarakty, to co się
stanie?
- W najlepszym wypadku zaaresztują pana pod za-
rzutem ucieczki, w najgorszym pod zarzutem morderstwa.
- Pan żartuje, nadinspektorze!
- Przed rekonstrukcją zbrodni humor, nawet angiel-
ski, jest nie na miejscu.
Wrząca woda w czajniku nie syczałaby wścieklej niż
Albertine Abletout na widok lorda Percivala.
- Jeśli dobrze pana rozumiem, wzywa mnie pan na
konfrontację!
- To zależy od punktu widzenia, droga pani.
- To nadużycie władzy. Pożałuje pan tego, zobaczy
pan!
- Niestety, będzie pani musiała opóźnić o kilka godzin
swój powrót do Paryża.
- Przez pana stracę koktajl i uroczystą dekorację! Czy
zdaje pan sobie z tego sprawę?
- Być może niedostatecznie, ale współczuję pani.
- A jeśli wyjadę?
- Bez pani nasze małe spotkanie w Starej Katarakcie
nie miałoby żadnego smaku.
Ten argument podziałał na Francuzkę kojąco.
- Zgadzam się przyznać panu tę łaskę, milordzie, ale to
będzie już ostatnia!
- Czy Abd el-Mosul zmienił coś w swoich zwyczajach?
- zapytał lord Pecival komisarza Abdel-Atifa.
- Moi wywiadowcy niczego mi nie sygnalizowali. Jest
zupełnie spokojny.
- A zatem kolej na nas.
- Ale... Mamy winną! Przy okazji rekonstrukcji po-
ruszymy wiele drażliwych kwestii i gdyby pan tak nie
nastawał...
- Być może będziemy mieli kilka niespodzianek, drogi
przyjacielu.
Za niecałe dwie godziny Szkot spróbuje zidentyfiko-
wać mordercę Howarda Langtona i rozplatać nici intrygi, z
której angielski egiptolog nie umiał się wymknąć.
Lord Percival będzie również rozmyślał nad brzegiem
Nilu o zaostrzeniu strategii, kontemplując jednocześnie
jeden z tych zachodów słońca, które sprawiają, że człowiek
rozumie, dlaczego warto żyć.
ROZDZIAŁ XLI
Abd el-Mosul, ubrany we wspaniałą jasnobłękitną
dżellabę, stawił się w Starej Katarakcie o zachodzie słońca.
W ciągu kilku minut nad Egiptem zapanowała noc. Na
ulicach i uliczkach jeszcze dwie lub trzy godziny
rozprawiano na progach domów, przekazując sobie ze-
brane tu i ówdzie plotki, popijając kawę lub herbatę.
Egipcjanina powitał Angus Dodson:
- Jest pan ostatni... Proszę za mną.
Abd el-Mosul myślał, że zostanie przyjęty na słynnym
hotelowym tarasie, ale nadinspektor zaprowadził go na
trzecie piętro, aż do apartamentu Agaty Christie.
- Proszę wejść - polecił z napięciem komisarz
Abdel-Atif. - Pozostali uczestnicy rekonstrukcji już są.
Na lewo od drzwi siedział Ahmed al-Fostat ze skrzy-
żowanymi ramionami i nieprzeniknioną twarzą. Inspektor
do spraw starożytności założył przyciasny szary garnitur i
pomarańczowy krawat.
Na prawo od drzwi - Nubijczyk Abu, którego lord
Percival poprosił o interwencję, gdyby zidentyfikowany
morderca usiłował zbiec.
Po stronie łoża z baldachimem - doktor Alan Qerry w
swoim smętnym czarnym garniturze, usiłował pozostać nie
zauważony. Obok niego, oparty plecami o drewnianą
ściankę oddzielającą sypialnię od salonu - Steven Faxmore
w swojej dyżurnej czerwonej marynarce i ciemnych
spodniach.
Na wygodnym fotelu, przed oknem salonu, siedziała
Albertine Abletout w fioletowym kostiumie, spoglądając na
wyraźnie zdenerwowanego Villaberta Glotoniego, który
przemierzał pokój w tę i z powrotem, mnąc bez ustanku
jedwabny biały krawat.
Domenica Strauss, zachwycająca w jasnej bluzce i
zielonych spodniach zharmonizowanych z kolorem oczu,
stała w progu gabinetu Agaty Christie, skąd wyszedł lord
Percival.
- Tu właśnie znaleziono zwłoki Howarda Langtona
zasztyletowanego ciosem w plecy - powiedział. - Tak było,
panie Abu?
Nubijczyk skinął twierdząco głową.
Abd el-Mosul wszedł do salonu i usiadł na jasnożółtym
krześle, między Ahmedem al-Fostatem i Domeniką Strauss.
- Zależało mi na tym, aby was tutaj zebrać - powiedział
lord Percival poważnie - ponieważ z wyjątkiem Abu,
którego niewinność została dowiedziona, wszyscy jesteście
podejrzani.
- Nie chcę tego dłużej słuchać! - krzyknął Villabert
Glotoni. - Może pan sobie oskarżać kogo pan chce, ale nie
mnie... To znaczy nie nas, którzy jesteśmy znanymi i
poważanymi uczonymi!
- Proszę się uspokoić - polecił Szkot. - Czyż francuskie
przysłowie nie głosi, że złość jest złym doradcą?
Wzburzony Glotoni obrócił się plecami do lorda
Percivala i patrzył przez okno.
- Doszedłem do pierwszej konkluzji -ciągnął lord Per-
cival. - Howard Langton był szlachetnym człowiekiem i
kochał swój zawód. Nie miał mentalności karierowicza ani
człowieka egzaltowanego, żądnego sensacji. Przyjechał do
Egiptu podniecony jedną myślą: wypełnić misję, która zo-
stała mu powierzona, niezależnie od trudności.
Glotoni wzruszył ramionami.
- Zaczynając w ten sposób, może się pan bardzo
szybko pogubić! - zaprotestowała Albertine Abletout.
- Może nie, droga pani. Jeśli staramy się zrozumieć
motywy zbrodni, musimy najpierw odpowiedzieć na
podstawowe pytanie: dlaczego kilku egiptologów, oraz Abd
el-Mosul, zebrało się na tarasie Starej Katarakty? Prawdę
mówiąc, było to spotkanie wyjątkowe, jeśli weźmiemy pod
uwagę fakt, że hotel był zamknięty z powodu remontu, oraz
tożsamość uczestników. Tego pytania każdy z was
starannie unikał, aby uprawdopodobnić tezę o zwykłym,
przypadkowym spotkaniu towarzyskim. To właśnie pani
opinia, prawda, panno Strauss? Wydawało się, że Niemka
jest zdziwiona.
- Tak, tak właśnie sądziłam...
- A więc Howard Langton nie powiadomił pani.
- Nie powiadomił o czym?
- Sądzę, że Howard Langton nie znosił ani kłamstwa,
ani niekompetencji. Z młodzieńczą werwą i uskrzydlony
świeżą nominacją zdecydował się “zrobić porządek",
używając potocznego określenia, kiedy zauważył, że
niektórzy kpią z jego misji i przynoszą szkodę egiptologii,
chowając się za tytułami i nabytymi przywilejami. Kiedy
zakończył śledztwo, postanowił wezwać osoby, które
uważał za niegodne, i zmusić je do zmiany postępowania.
- Jeżeli dobrze pana rozumiem - analizowała
Do-menica Strauss - Howard chciał się zabawić w sędziego!
- W pewien sposób.
- Z pewnością ma pan rację, milordzie. To cały on.
- To śmieszne - stwierdził Villabert Glotoni.
- Nie - zaprotestowała Niemka. - Takie postępowanie
znakomicie odpowiadało charakterowi Howarda.
- Przypadek nie odegrał więc żadnej roli w tym
zebraniu - podsumował Szkot. - Howard Langton wy-
znaczył spotkanie wszystkim tym, którym chciał udzielić
upomnienia.
- Niech pan przestanie opowiadać te bzdury! - ucięła
Albertine Abletout. - Czy sądzi pan, że podporządkowa-
łabym się wymaganiom tego małego, pozbawionego polotu
erudyty?
- W tej sytuacji tak, droga pani, ponieważ Howard
Langton zajmował ważne stanowisko i mógłby pani
zaszkodzić. Podobnie jak inni, potraktowała pani jego
pogróżki poważnie, a ciekawość zmusiła panią do szcze-
gółowego zapoznania się z jego zamiarami.
Gdyby oczy francuskiej egiptolog były miotaczami
ognia, arystokrata byłby już garstką popiołu.
Chrapliwy głos Stevena Faxmore'a wypełnił aparta-
ment Agaty Christie:
- Jeśli chcemy uciec od tej wydumanej hipotezy,
wystarczy skupić się na faktach. Abu został uniewinniony,
zgoda, ale nigdy nie wiadomo... Poza tym słyszałem, że
egipska policja znalazła nowego winnego i ma konkretne
zarzuty.
Omar Abdel-Atif popatrzył na lorda Percivala, rzu-
cając mu milczące wezwanie o pomoc.
- Tak jest, panie Faxmore - przyznał arystokrata. -
Panna Strauss jest rzeczywiście podejrzana o popełnienie
morderstwa.
ROZDZIAŁ XLII
Wszystkie spojrzenia powędrowały na niemiecką
egiptolog.
- Miała pani czas na zastanowienie, panno Strauss.
Czy zdecydowała się pani przyznać?
- Moje sumienie jest absolutnie spokojne, lordzie
Percival.
- Powiedz prawdę, dziecko - radziła Albertine
Abletout. - To przyniesie pani ukojenie, a nam wszystkim
zaoszczędzi czasu.
- Nasza koleżanka ma rację - poparł ją Faxmore.
- Na pewno istnieje jakieś wytłumaczenie pani czynu i
wyrok będzie łagodny.
- Nie nalegajcie, drodzy przyjaciele! - odparowała
ironicznie Domenica Strauss. - Wasza troska mnie wzrusza,
ale moja decyzja pozostaje niezmienna.
- Tylko pogarsza pani swoją sytuację - wyszeptał
Glotoni. - Jakie te kobiety potrafią być czasami uparte!
Lord Percival kontynuował:
- Nie oskarżyła pani Abu i nic nie wskazuje na
jakikolwiek związek pani z Abdel el-Mosulem. Jest pani
natomiast uważana za kobietę z głową, zawziętą, nie
pozbawioną gwałtownych uczuć. Ahmed al-Fostat sądzi, że
jest pani osobą “zdolną do wszystkiego".
- Dlaczego nie, zwłaszcza jeśli chodzi o przeciw-
stawienie się złym językom.
Inspektor do spraw starożytności patrzył na swoje
stopy.
- Nikt nie podważa pani kompetencji zawodowych -
ciągnął Szkot. - Pani Abletout sądzi nawet, że pani
najlepszym towarzystwem są słowniki i fiszki.
- Być może moja szanowna koleżanka uważa, że praca
techniczna jest zbędna. Ja nie podzielam tej opinii.
Egiptologia rozwija się tak błyskawicznie, że nie starcza
dnia i nocy, żeby się wszystkiego dowiedzieć. Odrobina
lenistwa i zostajesz z tyłu.
- Pfff! - wydała z siebie w odpowiedzi Francuzka.
- Ach, o czymś zapomniałem: ktoś jeszcze przedstawiał
panią w złym świetle - to Villabert Glotoni. On również
uważa, że jest pani zdolna do wszystkiego i że aby
zidentyfikować sprawcę, należy skierować śledztwo w pani
stronę.
Śliczna Niemka uśmiechnęła się.
- Czy pan Glotoni jest zdolny kochać kogoś oprócz
siebie?
- Zabraniam pani! - krzyknął Francuz.
- Pan pozwala sobie oskarżać mnie o morderstwo, a ja
nie mogę nazwać pana narcyzem!
Domenica Strauss wyraźnie się zdenerwowała. Glotoni
wycofał się.
- Przyznaje pani, że była kochanką Howarda
Langtona?
- Nie stwarzałam pozorów, milordzie; wszyscy
wiedzieli, że byłam jego kochanką i że się kochamy.
Związek ten nie przeszkadzał nam stawiać pracy na
pierwszym miejscu i wywiązywać się terminowo z
obowiązków.
- Według pani Abletout Howard Langton uważał, że
jest pani zbyt zaborcza i zdecydował się zerwać ten
związek. Nie mogąc tego znieść, zabiła go pani z zemsty.
- Moja droga koleżanka nie wie, że Howard Langton
był bardzo niezależnym człowiekiem, a ja pod tym wzglę-
dem w niczym mu nie ustępowałam. Gdybyśmy któregoś
dnia zdecydowali się rozstać, nie byłaby to dla nas tragedia.
- Jest jednak dowód - przypomniał nieśmiało komisarz
Omar Abdel-Atif.
- Nie zapomniałem o tym - zapewnił go Szkot. - Ale
przedtem jeszcze jeden szczegół: zajmuje się pani mumiami
doktora Qerry?
- Poprosiłam go tylko o informacje - wyjaśniła
niemiecka egiptolog - ale on nigdy mi nie odpowiedział. Czy
pokażecie mi w końcu ten słynny dowód, który czyni ze
mnie zbrodniarkę?
Lord Percival udał się do gabinetu Agaty Christie i
wyszedł stamtąd z książką w ręku.
- Oto on: niemieckie wydanie Śmierci na Nilu Agaty
Christie.
Domenica Strauss wydawała się zaskoczona.
- Ale to nie jest moja książka! Poza tym nie czytuję
kryminałów. To oczywiste, że ktoś mi go podrzucił!
Komisarz Abdel-Atif spodziewał się, że lord Percival
podąży tym tropem i zmusi podejrzaną do przyznania się.
Ale reakcja Szkota była zupełnie inna.
- Dokładnie do takiego wniosku doszedłem, panno
Strauss. Jest on tym bardziej słuszny, że sztuczka z książką
była spóźniona i niezręczna. Jest jednak jeden punkt
niejasny dotyczący pani.
Niemka, przez moment rozluźniona, nagle znów za-
niepokoiła się:
- Jaki?
- Kołnierz koszuli Howarda Langtona został nasą-
czony wonnościami. Czy pani doktorat nie dotyczył
stożków wonności, które nosili na głowach goście za-
proszeni na przyjęcie w zaświatach, jak widać to na
płaskorzeźbach licznych grobowców tebańskich?
- Tak, ale...
- Czy po zamordowaniu kochanka nie oddała mu pani
ostatniej, bardzo egiptologicznej, przysługi, aby mógł
spokojnie dotrzeć w zaświaty?
- Ależ nie, milordzie! Byłby to całkowicie szalony
pomysł... Przysięgam panu, że nie zabiłam Howarda
Langtona!
Szkot odwrócił się od Niemki i podrapał w skroń.
- Możliwe, że mordercą jest mężczyzna i że chce
jeszcze zaatakować, ponieważ groził pani Abletout. Chyba
że chodzi o spisek...
Komisarz Abdel-Atif pomyślał, że lord Percival zu-
pełnie się pogubił. Już wyobrażał sobie gwałtowne protesty
obecnych po wyjściu z tej nieudanej konfrontacji i
nieuchronną utratę swego stanowiska.
Lord Percival zwrócił się do Villaberta Glotoniego.
- Czy to nie pan był tym mężczyzną ze strzelbą?
ROZDZIAŁ XLIII
Zaskoczony pytaniem Szkota, Villabert Glotoni
pociągnął swój biały jedwabny krawat, ryzykując, że się
zadusi.
- Dlaczego... dlaczego ośmiela się pan tak uważać,
milordzie?
- Wydaje się, że nikt pana nie lubi.
- I co z tego? Nie muszę już udowadniać moich
kompetencji, są dobrze znane! W tym kraju i w mojej
dziedzinie jestem niezbędny i z tego powodu niektórzy
czują do mnie nienawiść!
- Jest pan jednak szydercą, na przykład w stosunku do
Abu. Wyrażał się pan za to pochlebnie o inspektorze
al-Fostacie, o którym przecież trudno powiedzieć, że jest
“uroczym człowiekiem".
- Kwestia gustu, milordzie. Ocena jest subiektywna,
moja taka sama dobra jak pańska.
- Zgodzi się pan jednak, że przedstawienie mi Abd
el-Mosula jako “sympatycznego staruszka" ma się nijak do
rzeczywistości. Pan dobrze zna kraj i działalność tego
pana... Dlaczego pan kłamał?
- Abd el-Mosul jest dziś osobą szanowaną i ja...
- Jak pan nazwie to, co pan robił na stanowisku w Tali
al-Amarinie, jeśli nie był to dość osobliwy handel? Miał pan
możliwość zbliżyć się do środowiska drobnych złodzie-
jaszków antyków i usiłował pan kupić kilka przedmiotów,
które przeszłyby koła nosa muzeom, czy tak?
- To oskarżenie jest zupełnie bezpodstawne i wniosę
skargę o zniesławienie!
- Pan pochlebiał doktorowi Qerry - przypomniał lord
Percival - ale on nie omieszkał wskazać pana jako
mordercę Howarda Langtona.
Villabert Glotoni najpierw przez chwilę milczał z
oburzenia, później rzucił się na Alana Qerry.
- Coś ty się ośmielił mówić, łajdaku? Dopiero silna
pięść Abu uniemożliwiła Francuzowi uduszenie specjalisty
od mumii, który z trudem odzyskał oddech.
- Nic... nic nie mówiłem - wyjęczał doktor Qerry.
- Jeśli jest pan winny, to pański problem, nie mój!
Statystyki dowodzą, że znacznie więcej zbrodniarzy jest
wśród Francuzów niż wśród innych nacji.
Villabert Glotoni odparł z pogardą:
- Gadanina farbowanego naukowca, nic więcej! Nie
zajdzie pan z tym daleko.
- Mógłby pan jednak zostać skazany za próbę szantażu
na osobie Domeniki Strauss - sprecyzował lord Percival.
Tym razem Glotoni nie zaprotestował.
- Jest pan łajdakiem - rzuciła Niemka, a jej spojrzenie
wyrażało najwyższą pogardę.
- Nie ma pani nic do roboty w Egipcie! - wrzasnął
Francuz. - Im szybciej pani stąd wyjedzie, tym lepiej. W
gruncie rzeczy próbowałem oddać pani przysługę.
- Pan wyjedzie pierwszy - rzuciła proroczo Niemka -
ponieważ pan kocha siebie, a nie Egipt.
Szkot zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed
Albertine Abletout.
- Czy mogę pani wyznać, że podejrzewałem panią?
- Nie wiedziałam, że człowiek pańskiego pokroju
miewa takie chwile słabości!
Lord Percival spojrzał do notatek.
- Ta hipoteza nie była tak całkowicie bezpodstawna.
Czy z powodu szczególnego charakteru nie złamała pani
wielu karier?
- Moi oszczercy już nie wiedzą, co mają wymyślić na
mój temat! Mam to w nosie, ponieważ zwykle idę naprzód i
odsuwam od siebie niezdolnych i bezużytecznych.
- Boją się pani z powodu pani wybuchowego tem-
peramentu i teatralnych zachowań. Ktoś powiedział, że im
dalej od pani, tym lepiej się czuje.
Francuska egiptolog nie wydawała się bynajmniej
zażenowana.
- Czy to podstawa pańskiego oskarżenia, milordzie?
- Abd el-Mosul nie lubi pani, a pani twierdzi, że go nie
odwiedza.
- A pan mi nie wierzy?
- Tak, proszę pani.
Francuzka wydawała się przez chwilę zbita z tropu.
- No ale... Co mi pan zarzuca?
- Według Domeniki Strauss, Howard Langton uważał,
że pani działalność w terenie nie odpowiadała pani
reputacji, którą pani starannie sama podtrzymywała.
- Kłamstwa godne pogardy!
- Langton był człowiekiem drobiazgowym i zauważył,
że wykopaliska, za które była pani odpowiedzialna, nie są
prowadzone w sposób zadowalający. Miał również zamiar
żądać, w sposób jak najbardziej dyskretny, pani
przeniesienia. Nie chciał pani szkodzić osobiście, ale
pragnął, by w pani sektorze badania były prowadzone
kompetentnie.
- To niedorzeczne!
- Dla pani zaś największa zniewaga.
- Jak mogłabym czuć się dotknięta równie śmiesznymi
wypowiedziami? Moja reputacja mówi sama za siebie!
Lord Percival naciskał:
- Myślę, że doszło do prawdziwego starcia między
Howardem Langtonem i panią i że pani zażądała, by
opuścił Egipt. “Gdyby mnie posłuchał, jeszcze by żył",
powiedziała mi pani. I to wyznanie panią uniewinnia.
- Chciałam, żeby jak najszybciej wyjechał, to prawda,
ponieważ bałam się katastrofy. Nie myślałam o mor-
derstwie.
- Ja zaś - wyznał lord Percival, idąc w kierunku
Stevena Faxmore'a - nie sądziłem, że jedynym celem
uczonych może być wykorzystywanie swojej wiedzy w celu
zdobycia pieniędzy.
ROZDZIAŁ XLIV
Steven Faxmore, o kanciastej twarzy pooranej głę-
bokimi zmarszczkami, z gęstymi bokobrodami zakry-
wającymi policzki, szpiczastym podbródkiem, chrapliwym
głosem, pociągnął poły swojej czerwonej marynarki, jakby
chciał ochronić swoją godność.
- Czy to pan był tym człowiekiem ze strzelbą? - zapytał
lord Percival.
- Nienawidzę broni palnej.
- A co z bronią białą?
- Podobnie.
- Jeśli dobrze rozumiem, jest pan pacyfistą i czło-
wiekiem bezceremonialnym?
- Dokładnie.
- Bezceremonialnym... To z pewnością wiele znaczy,
panie Faxmore. Zaszliśmy już tak daleko, czy nie powinien
się pan teraz przyznać?
- Pańska metoda prowadzi donikąd. Dobrze pan wie,
że jestem niewinny, nie ma sensu mnie prowokować.
- Niewinny... Jest pan tego taki pewien? W oczach
arystokraty czaiła się ironia.
- Niech mi pan udowodni, że nie.
- Według doktora Qerry wie pan wszystko o wszy-
stkich. Dlaczego nie poda mi pan nazwiska mordercy
Howarda Langtona?
- Ponieważ go nie znam. Qerry przypisuje mi cechy,
których nie posiadam.
- Jest pan Szkotem, Langton był Anglikiem. Jest co
najmniej jeden świadek pańskiej kłótni z ofiarą.
- To jasne, Szkocja i Anglia nigdy nie zawrą pokoju, a
jedynym rozwiązaniem jest przyznanie Szkocji niepod-
ległości. Ale od tego do zamordowania kolegi daleka
droga...
- Pan sam jednak przyznał, że Langton był niebez-
piecznym rywalem i stanowił zagrożenie dla pańskiego
spokoju i stanowiska.
Steven Faxmore uczynił wymijający gest.
- Takie jest życie... Kiedy młody specjalista osiąga
zaszczytną funkcję, stara się wszystkich zniszczyć, żeby
łatwiej narzucić swoją władzę. Tak jest zawsze i zawsze się
to odbywa w taki sam sposób. Nie ma sensu robić z tego
ceregieli... Langton by się opamiętał i w końcu doszlibyśmy
do porozumienia.
- Trudno mi uwierzyć, że nie znał pan planów
Howarda Langtona.
- Ale to prawda, milordzie. Nie miał zresztą żadnego
powodu, by mnie wtajemniczać. Nielogiczne byłoby
przypuszczać, że było inaczej.
- Logiczne jest stwierdzenie, że miał pan motyw, by się
pozbyć Langtona. Oprócz tego, według Villaberta
Glotoniego, uważa się pan za pożeracza dusz i kata, który
chętnie posługuje się nożem.
Skrzeczący śmiech zatrząsł wielkim cielskiem Fax-
more'a.
- Dzielny Glotoni przypomniał bal maskowy, na
którym rzeczywiście pojawiłem się w takim przebraniu...
Proszę być spokojnym, nikogo nie zabiłem.
- O czym pan marzy?
Pytanie lorda Percivala zaskoczyło Faxmore'a.
- O czym marzę? Dlaczego to pana interesuje?
- Być może pozwoliłoby to wyjaśnić morderstwo.
- Byłbym zaskoczony...
- Niech pan nie będzie taki tajemniczy, panie Faxmore.
Pani Abletout przesadzała, jak zwykle zresztą, utrzymując,
że chciał pan objąć władzą cały Egipt, ale miała rację,
przypuszczając, że ma pan “plan komercyjny", co
potwierdził
Abd
el-Mosul,
zaznaczając,
że
pana
prawdziwym celem nie jest rozwój nauki.
- Pogłoski są często nieprawdziwe, milordzie, a ci, na
których się pan powołuje, nie lubią mnie. Mają więc interes
w tym, żeby mi szkodzić.
- Nadinspektor Dodson i ja widzieliśmy pana w
mauzoleum Aghi Khana. Nie wierzymy w to, żeby należał
pan do jego wyznawców i że modli się pan za spokój jego
duszy. Ten multimiliarder jest natomiast wymarzonym
ucieleśnieniem wszystkich pańskich planów. Pamięta pan,
panie Faxmore... podczas urodzin Aghi Khana jego ciężar
w diamentach na szali... Myśli pan, że umiejętność robienia
interesów pozwoli je panu zagarnąć.
- Pan się myli, milordzie! Jestem tylko zwykłym
egiptologiem.
- Jak doktor Qerry, pański przyjaciel i wspólnik?
Specjalista od mumii zaprotestował:
- To nie tak! Jestem samotnikiem, nie mam żadnego
przyjaciela.
Lord Percival odwrócił się do Alana Qerry.
- Steven Faxmore, aby odwrócić moje podejrzenia,
określił pana jako ponurego osobnika prowadzącego dzia-
łalność mętną, wręcz godną potępienia. Każdy zdawał sobie
sprawę, że niczego pan nie odkrył, a pańskie wyniki badań
nie znajdują potwierdzenia... krótko mówiąc, zajmuje się
pan czymś innym, nie mającym związku z nauką. Langton
dowiedział się, co to jest i stwierdził, że nie ma to związku z
pańską oficjalną funkcją.
- Moją specjalnością są mumie, i nic innego!
- Zapomina pan o kłamstwie, panie Qerry: czyż nie
zapewniał nas pan, że nigdy nie spotkał się z Howardem
Langtonem? To poważny błąd... Langton z pewnością
skontaktował się ze wszystkimi, co do których miał
podejrzenia, zanim wezwał ich do Starej Katarakty. Czując
na szyi zaciskającą się pętlę, wymyślił pan tezę o spisku. Ale
marzyło się panu to samo co pańskiemu przyjacielowi
Faxmore'owi: obaj chcieliście się wzbogacić. Od lat
sprzedaje pan kawałki mumii Abd el-Mosulowi, który
wierzy w ich właściwości pobudzające popęd płciowy, a ten
drobny handel przynosił panu skromne korzyści.
- Kto panu naopowiadał tych głupstw?
- Naoczny świadek, którego zeznanie wystarczy, żeby
odesłać pana do więzienia. Doktor Qerry poczerwieniał.
- Nie mówi pan poważnie!
- Nawet pański klient pana oskarżył. Ale to nie
wszystko: pan, podobnie jak Faxmore, nie doceniliście
determinacji Howarda Langtona i nie sądziliście, że jest
zdolny odkryć prawdę. Miał u siebie małą amforę za-
wierającą poślednie piwo, ale które uchodziło za
oryginalne. Wiązaliście z tym wszystkie wasze nadzieje,
doktorze Qerry i panie Faxmore.
Qerry i Faxmore spoglądali na siebie zbici z tropu.
Przerażony Qerry milcząco błagał Faxmore'a o pomoc.
ROZDZIAŁ XLV
- Zgoda - przyznał Steven Faxmore. - Ma pan rację.
Jeśli się dobrze zastanowić, Oerry i ja nie popełniliśmy
żadnego przestępstwa. Nie zaprzeczam, że chcieliśmy
zarobić, ale co w tym złego?
- W oczach Howarda Langtona to było karygodne -
zaoponował lord Percival.
- Bo on był purystą! To ja dałem mu próbkę, którą pan
u niego znalazł, żeby zobaczył, że produkt nie jest jeszcze
gotowy.
- A jednak wezwał pana do Starej Katarakty.
- By dać mi ostateczną odpowiedź.
- A gdyby zażądał, żeby opuścił pan stanowisko i
wrócił do Wielkiej Brytanii?
Steven Faxmore wydawał się przygnębiony.
- Musiałbym się podporządkować, Qerry także. Ani
on, ani ja nie jesteśmy mordercami.
Lord Percival uśmiechnął się.
- Dziękuję za anonimowy list, panie Faxmore.
- Jak pan na to wpadł?
- Nie lubi pan ani tytułów, ani arystokratów, więc
mimo że pan wiedział, kim jestem, zaczął pan list od
zwykłego “szanowny panie". Poza tym jedynie pan, jako
Szkot, mógł być autorem liściku do rodaka. Dzięki panu
dowiedziałem się, że mój przyjaciel Langton został
zamordowany.
- Spełniłem tylko swój obowiązek - powiedział Fax-
more z godnością. - Langton mówił mi o panu w samych
superlatywach, więc wiedziałem, że mogę liczyć na pańską
interwencję.
Lord Percival zwrócił się w stronę Abd el-Mosula,
który nie zdjął swej skórzanej czapeczki zdobionej złotą
lamówką.
- Spotkał się pan z Howardem Langtonem i prosił go
pan, aby się z panem pogodził. Ale on był nieprzejednany.
- Niewybaczalny błąd młodości, milordzie.
- Niektórzy mówili o panu jako o spokojnym sta-
ruszku, który porzucił swoją przestępczą działalność. To
niestety nie jest prawda.
- Mówi pan o handelku częściami mumii z doktorem
Oerry? Zwykła zabawa, milordzie. Zresztą nie kupowałem
towaru proponowanego mi przez tego doktorka...
Potwierdzi to wielu świadków godnych zaufania.
- Mówiłem o poważnym przestępstwie - sprecyzował
Szkot. - Chodzi o ograbianie niesplądrowanych grobów.
- Romantyczne marzenie...
- Nie w pańskim przypadku. Howard Langton wezwał
pana do Starej Katarakty, ponieważ wiedział, że wyruszył
pan na polowanie i podąża interesującym tropem. Takie
jest znaczenie odręcznej notatki, którą znaleźliśmy u
ofiary: “Powstrzymać Abd el-Mosula".
- Langton się mylił, inspektorze.
- Oddalił się pan od swoich baz, żeby eksplorować
pustynie w pobliżu Tall al-Amariny, ponieważ dowiedział
się pan, że w tym rejonie odkryto legendarny grób. Pański
instynkt
kazał
panu
przedsięwziąć
nadzwyczajne
poszukiwania, czyż nie?
- Marzenie, milordzie, tylko marzenie...
- Oczywiście jest pan chodzącą ostrożnością i nie
pokazuje się pan nigdy w pierwszym szeregu. Dlatego
potrzebował pan dobrze ustawionego wspólnika, najlepiej
inspektora do spraw starożytności. Pana, panie Ahmedzie
al-Fostat.
Wąskie oczy Egipcjanina rozszerzyły się.
- Robi pan błąd, milordzie! Jestem uczciwym czło-
wiekiem i pomogłem panu, proszę sobie przypomnieć!
- Pańskie dossier nie jest nadzwyczajne, panie
al-Fostat. Do swego stanowiska doszedł pan pokrętną
ścieżką, a przede wszystkim oszukał mnie pan.
- Ja? Nigdy bym się nie ośmielił!
- Z jednej strony, starał się pan mnie przekonać, że nie
jest pan wspólnikiem Abd el-Mosula: z drugiej zaś,
twierdził pan, że nigdy nie zetknął się z Howardem
Langtonem. Według Domeniki Strauss, Langton odkrył
pańską niekompetencję i układy i chciał oznajmić panu, że
postanowił prosić pańskich przełożonych, aby usunęli pana
z zajmowanego stanowiska.
- Niech pan nie słucha tej kobiety, milordzie.
- Steven Faxmore potwierdził słowa panny Strauss, a
nawet brał udział w scenie, podczas której Langton pana
zdemaskował. Ponieważ chciał zrujnować pańską karierę,
nie miał pan innego wyjścia, jak tylko go usunąć.
- Nigdy nie podjąłbym takiego ryzyka!
- Na tym pańska rola się nie skończyła - ciągnął Szkot.
- W Tali al-Amarinie pan nas śledził, zgodnie z
instrukcjami pańskiego prawdziwego szefa, Abd el-
-Mosula, żeby się dowiedzieć, czy znaleźliśmy grób, na
którym tak wam zależało. Próbował pan nawet odciągnąć
nas od tego miejsca.
- Pan mnie prześladuje... Gdybym był Anglikiem, nie
traktowałby mnie pan w ten sposób!
- W grobie, gdzie wciągnął mnie pan w pułapkę,
znalazłem dowód, że jest pan złodziejem.
Ahmed al-Fostat zbladł, słysząc to oskarżenie.
- To niemożliwe...
Lord Percival wyjął z kieszeni niewielki przedmiot w
kształcie żaby.
- Oto amulet, który pan skradł w muzeum w Asuanie.
Zgubił pan go, przygotowując pułapkę.
- To nieprawda! Sprzedałem amulet Abd el-Mosulowi
i to on go zostawił w grobowcu, żeby mnie oskarżono!
Podczas gdy al-Fostat dał się ponieść emocjom, Abd
el-Mosul zachowywał spokój.
- Pański szef wiedział, że pan go zdradzał - dodał lord
Percival - i zaczął się wycofywać. Egipski wymiar
sprawiedliwości zajmie się wami obydwoma, ale jest coś
poważniejszego: chodzi o narzędzie zbrodni.
Ahmed al-Fostat cofnął się, jakby usiłując wtopić w
ścianę.
- Nic nie wiem.
- Potwierdził pan, że antyczny sztylet, którym za-
mordowano Howarda Langtona, jest fałszywy. Dlaczego,
panie al-Fostat?
- Już nie pamiętam.
- Proszę sobie przypomnieć.
Egipcjaninowi puściły nerwy. Strasznie się zdener-
wował i zaczął na przemian kląć i pomstować.
- Wystarczy - przerwał komisarz Abd el-Atif. - Albo
się zamkniesz, albo zrobi to za ciebie Abu!
Groźba podziałała.
- Ten sztylet, jak najbardziej autentyczny, pochodził z
grobu, którego pan poszukiwał, panie al-Fostat - podjął
lord Percival. - To jasne, że starał się pan odciągnąć mnie
stamtąd, ponieważ pańskim jedynym celem była grabież.
Morderstwo Langtona nie zostało przewidziane w pańskim
planie, a wręcz go rozbiło.
- A więc przypuszcza pan, że ani ja, ani Abd el-Mosul
nie zabiliśmy Langtona?
- W rzeczy samej, ponieważ morderca zapłacił wam,
żebyście kłamali w sprawie narzędzia zbrodni. Obiecał
wam również zgrabną sumkę po umorzeniu sprawy.
Po tych słowach zapanowała długa cisza. Angus
Dodson wstrzymał nawet oddech.
Lord Percival podszedł do okna i patrzył na Nil. - Co
pani myśli o mojej teorii, pani Abletout?
ROZDZIAŁ XLVI
Francuska egiptolog zareagowała gwałtownie:
- Dlaczego pan mnie o to pyta, milordzie?
- Ponieważ stwierdziła pani, że można mieć całkowite
zaufanie do ekspertyzy Ahmeda al-Fostata. Miała pani
nadzieję, że niczego nie zauważę i potraktuję ten stary
sztylet jak ordynarną podróbkę. Pani największym błędem
jest lekceważenie innych i przekonanie o własnej wyższości.
Moja wiedza egiptologiczna jest ograniczona, wystarcza
jednak, bym rozpoznał broń bardzo podobną do słynnego
sztyletu Tutanchamona, z istotną różnicą: inskrypcją
hieroglificzną ITN u podstawy ostrza, czyli z imieniem boga
Atona, którego wielbił Echnaton, heretycki faraon.
- Każdy to wie! - powiedziała drwiąco Albertine
Ableout.
- Skąd mogło pochodzić to małe dzieło sztuki? Z grobu
z tej samej epoki lub z grobu samego Tutanchamona, o
którym wielu sądzi, że pozostał nie odkryty, lub też z grobu
któregoś z jego dostojników. Czy przedmiotem pani
doktoratu, zresztą nie dokończonego, nie były groby Mehu
i Merire?
Francuzka wczepiła się w podłokietniki.
- Tak, ale...
- Mehu był szefem policji Echnatona w jego stolicy
Tali al-Amarinie, a Meri-re to wielki kapłan słonecznej
tarczy, Atona. A zatem zgodnie z zeznaniami Domeniki
Strauss, Howard Langton był o krok od odkrycia słynnego
grobowca, właśnie w Tell al-Amarinie, jak wskazywały
poszukiwania Abd el-Mosula i Ahmeda al-Fostata. Jestem
nawet pewien, że go odkrył, ponieważ pokazał pani ten
sztylet, który stamtąd pochodził. Cóż za zniewaga! Pani,
specjalistka w tej dziedzinie, uprzedzona, a nawet
przyćmiona przez młodego i błyskotliwego egiptologa!
Langton nie dość, że chciał panią zwolnić, to jeszcze
pokonał panią na jej własnym terenie... A to już było za
wiele. Pani “zabiła" już wielu obiecujących naukowców,
łamiąc ich kariery, ale tym razem poszła pani o wiele dalej,
niszcząc ludzkie życie.
Komisarz Abdel-Atif osłupiał. Jak francuska egiptolog
mogła się posunąć aż do morderstwa?
Albertine Abletout mimo rozdrażnienia zdołała za-
chować pozory spokoju.
- Jeśli to, co pan mówi, jest prawdą, niech pan to
udowodni, milordzie.
- Zgubiła panią Agata Christie. Howard Langton
wezwał panią, podobnie jak pozostałych, do Starej Ka-
tarakty, ale to pani zaproponowała mu spotkanie w apar-
tamencie pisarki z mocnym postanowieniem wyduszenia z
niego całej prawdy na temat jego poszukiwań archeo-
logicznych. Czy zaplanowała pani morderstwo? Prawdo-
podobnie tak, ale Langton dostarczył pani wymarzoną
okazję, pokazując sztylet i dając pewność, że popełnia pani
morderstwo doskonałe, które przypisano by profe-
sjonalnemu złodziejowi, Abd el-Mosulowi. Dwa szczegóły
zdradzają pani uwielbienie dla Agaty Christie: podobnie
jak ona, ubiera się pani na fioletowo, a pani ulubionym
deserem jest tarta jabłkowa ze śmietaną, nawet w Egipcie.
Ale popełniła pani dwa błędy. Po pierwsze: podrzuciła pani
Domenice Strauss powieść Agaty Christie i wskazała nam
pani trop w postaci wiadomości pisanej po angielsku,
obciążającej pani niemiecką koleżankę. Tylko że panna
Strauss nie czyta powieści tego typu, a pani o tym nie
wiedziała. Drugi błąd: wymyślenie mężczyzny uzbrojonego
w
strzelbę,
który miał na panią napaść w nocy. De facto, chodziło o
zjawę, która straszyła Agatę Christie, grożąc jej w snach.
W gruncie rzeczy padła pani, jak pani literacki model,
ofiarą przekleństwa Echnatona. Agata Christie tak bardzo
się nim interesowała, że poświęciła mu sztukę teatralną,
która zrobiła klapę; ten faraon pani również nie przyniósł
szczęścia.
- Pan się myli... Nie zamordowałam Howarda
Langtona!
- Rzeczywiście, nie pani trzymała sztylet. Ponieważ
zadbała pani o to, żeby był z panią Villabert Glotoni, który
tak nienawidził Langtona, jak uwielbiał panią. To na pani
rozkaz Glotoni śledził nas w Tall-al-Amarinie, żeby
zobaczyć, czy znajdziemy ten grób.
Lord Percival utkwił wzrok w oczach wyraźnie prze-
rażonego Villaberta Glotoniego.
- Howard Langton wiedział, kim pan jest i trzymał się
od pana z daleka. To pan jest autorem pracy o uchebti,
magicznych figurkach pracujących zamiast zmarłego w
zaświatach, o czym jest mowa w rozdziale szóstym Księgi
zmarłych. Howard Langton dokładnie przestudiował ten
tekst, aby wykazać pańską niekompetencję i dorzucił
wykrzyknik: “Uwaga!". Niestety, nie był dość czujny... Ale
czy mógł przypuszczać, że ugodzi go pan w plecy
starożytnym sztyletem, który przed chwilą powierzył pani
Abletout, aby stwierdziła jego autentyczność.
Wielka kwadratowa głowa Villaberta Glotoniego nie
przestawała się kiwać.
- Pan... pan nie ma prawa mnie oskarżać!
- Po naszym pierwszym spotkaniu - ciągnął lord
Percival - wystraszył się pan, więc postanowił pan mnie
poważnie ostrzec, posyłając strzałę, która miała mnie
zranić i przekonać, że zostałem otruty. Doktor Qerry
zdradził mi, że zbiera pan afrykańskie sztylety i strzały, a
pan okazał tupet - lub głupotę - by pokazać mi to na targu
w Asuanie. Z wrodzoną próżnością sądził pan, że się
przestraszę i porzucę śledztwo.
Glotoni był blady.
Wzrok Percivala ciął jak brzytwa.
- Posłuszny swojej szefowej, po zamordowaniu
Langtona, pan, miłośnik wyrobów egzotycznych, które
kupuje pan na targu, nasączył pan perfumami kołnierz
koszuli pańskiej ofiary, aby obciążyć Domenikę Strauss,
specjalistkę od egipskich wonności. Brudna sztuczka, która
pana zdradziła, ponieważ znaleźliśmy ślady pańskich
perfum różanych na kołnierzu koszuli.
Nozdrza Francuza rozszerzyły się i wymierzył palec
wskazujący w Albertine Abletout.
- To ona wszystko zorganizowała, ona kazała mi zabić
Langtona, ona...
Egiptolog w fioletowym kostiumie spoliczkowała
Glotoniego i z zaskakującą żwawością usiłowała uciec.
Ale odbiła się od nubijskiego giganta Abu, monu-
mentalnego jak starożytny egipski kolos.
EPILOG
Lord Percival spędził cudowny dzień. Domenica
Strauss pokazała mu wszystkie asuańskie grobowce znaj-
dujące się na zachodnim brzegu, tłumacząc teksty
hieroglifów, przypominających niezwykłe losy odkrywców
Dalekiego Południa, których duch żył w tych miejscach
wiecznego spoczynku. Angus Dodson, zmęczony upałem, z
coraz większym trudem nadążał za arystokratą.
Kiedy promienie zachodzącego słońca zmusiły
egiptolog do przerwania, nadinspektor przysiadł na
murku, marząc o wilgotnym bruku brytyjskiej stolicy i o
kwarcie mocnego piwa w tradycyjnym pubie.
- Jak pani dziękować? - zapytał Szkot. - Z takim
talentem ożywiła pani ten cudowny świat!
- A pan, milordzie, rozwiązał tyle zagadek.. Czy nie
odkryłby pan grobu, który spowodował tyle nieszczęść?
- Dokona tego tylko doświadczony archeolog. Poza
tym nie trzeba wszystkiego odkrywać... Czy mumie nie
zasługują na to, żeby spoczywać w pokoju?
- To niezbyt naukowe podejście!
- Pozwoli pani, że będę jej życzył długiego pobytu w
Egipcie i przeżycia tu samych szczęśliwych chwil.
Wzruszona Domenika Strauss uśmiechnęła się.
- Egipt to tajemniczy kraj, milordzie, ale w końcu
dowiadujemy się wszystkiego. Dlatego dowiedziałam się, że
ofiarował pan sporą sumę pieniędzy Abu, by mógł
wspomóc w trudnościach swoich nubijskich braci. On jest
zbyt dumny, żeby panu podziękować. Za to ja...
- Po co bogactwo, jeśli nie dawałoby odrobiny
szczęścia?
- Ponieważ jutro będzie pan już w Szkocji, pozwolę
panu cieszyć się ostatnim zachodem słońca nad Nilem.
W feluce, która wiozła lorda Percivala i Angusa
Dodsona do Starej Katarakty, nadinspektor odważył się
zadać dwa pytania, które paliły mu usta.
- Te ślady perfum Glotoniego na kołnierzu koszuli
ofiary... Czy powiedział panu o tym medyk sądowy, czy też
komisarz Abdel-Atif?
- Ani jeden, ani drugi, drogi Dodsonie, ale czy to nie
było
oczywiste?
Gdyby
miał
pan
do
dyspozycji
laboratorium Scotland Yardu, dostarczono by panu ten
dowód natychmiast. Miałem więc wrażenie, że korzystam z
pańskiej gwarancji moralnej.
Jak obawiał się Angus Dodson, Szkot nie przejął się
ścisłą procedurą.
W Londynie nadinspektor wystąpiłby, przynajmniej
dla formy, z gwałtownym protestem, ale tutaj... I jeszcze
jedno prześladujące go pytanie:
- Proszę mi powiedzieć, milordzie... Jaki jest pański
sekretny sposób na upał? Nawet kiedy wspinaliśmy się po
stromych zboczach, na pańskim czole nie było ani kropelki
potu!
- Tajemnica tkwi w kapeluszu - wyznał Szkot. - Za-
wdzięczam ten wynalazek jednemu z moich przodków,
który badał Afrykę, a nie znosił upałów.
Z przodu kapelusza z szerokim rondem był zainsta-
lowany miniaturowy, bezszelestny wiatraczek, który bez-
ustannie chłodził czoło szczęśliwego właściciela.
Słońce gasło za górą na zachodzie, aby przygotować
swoje zmartwychwstanie, a nad Asuanem zapadała spo-
kojna noc. Bogini nieba już nie zwlekała z przemianą duszy
Howarda Langtona w światło.