SidneySheldon
Niebosięwali!
DlaAleksandry,aniołanamoimramieniu
Niebosięwali!Niebosięwali!
KurkaMała
Dajciemibohatera,anapiszęwamtragedię.
F.ScottFitzgerald
2
Prolog
TAJNY PROTOKÓŁ DLA WSZYSTKICH GRUP OPERACYJNYCH:
ZNISZCZYĆ
NATYCHMIASTPOPRZECZYTANIU
MIEJSCE:TAJNE
DATA:TAJNE
W starannie strzeżonym podziemnym pokoju znajdowało się dwunastu
mężczyzn,przybyłychzdwunastukrajów,leżącychwróżnychczęściachświata.
Siedzieli na wygodnych krzesłach, ustawionych w sześć rzędów, w odległości
kilku stóp jedno od drugiego. Słuchali w skupieniu człowieka, który do nich
przemawiał:
–Z radościądonoszę, żeniebezpieczeństwo, któretak bardzomartwiło nas
wszystkich, zostanie lada chwila wyeliminowane. Nie muszę przedstawiać
szczegółów,ponieważwciągunajbliższychdwudziestuczterechgodzinusłyszy
otymcałyświat.Bądźciepewni,żenicnasniepowstrzyma.Bramapozostanie
otwarta. Teraz rozpoczniemy aukcję. Czy ktoś poda pierwszą kwotę?... Tak.
Miliarddolarów.Czyktośdadwa?...Dwamiliardy.Czyktośdatrzy?
3
Rozdziałpierwszy
BiegłaprzezPennsylvaniaAvenue,oprzecznicęodBiałegoDomu,drżącw
lodowatymgrudniowymwietrze,gdynagleusłyszałastraszliwe,wwiercającesię
w uszy wycie syren przeciwlotniczych, a potem warkot bombowca, który
nadlatywał, gotów wypluć swój ładunek śmierci. Stanęła zlodowaciała,
wchłoniętaprzezczerwonąmgłęprzerażenia.
Nagle znalazła się z powrotem w Sarajewie, słyszała przenikliwy świst
spadających bomb. Zacisnęła powieki, ale wizja nie zniknęła. Niebo płonęło,
ogłuszał ją warkot karabinów maszynowych, ryk samolotów i terkotanie
siejących śmierć działek. Pobliskie budynki przemieniały się w deszcz tynku,
cegieł i pyłu. Przerażeni ludzie biegali we wszystkich kierunkach, próbując
wymknąćsięśmierci.
Zbardzo,bardzodalekadobiegłjąmęskigłos:
–Źlesiępaniczuje?
Powoli, ostrożnie otworzyła oczy. Znów była na skąpanej w smutnym
zimowymblaskusłońcaPennsylvaniaAvenue,awoddalicichłyodgłosy,które
obudziłyjejwspomnienia:hukodrzutowcaiwyciesyrenykaretki.
–Halo,dobrzesiępaniczuje?
Zwysiłkiemwróciładoteraźniejszości.
–Tak...Wszystkowporządku,dziękuję.
Patrzyłnaniąuważnie.
–Chwileczkę!DanaEvans?Jestempaniwielbicielem.Oglądamwiadomości
WTN co wieczór i widziałem pani doniesienia z Jugosławii – mówił z
entuzjazmem.–Tomusiałobyćpodniecające,relacjonowaćtęwojnę,co?
Podniecające: ludzie rozrywani na strzępy, dziecięce ciałka wrzucane do
studni,ludzkieszczątkiwczerwonejrzecekrwi.Poczułamdłości.
–Przepraszam–wybąkałaiuciekła.
Dana Evans wróciła z Jugosławii dokładnie trzy miesiące wcześniej.
Wspomnieniabyływciążzbytświeże.Zalanesłońcem,bezpieczneulice,śpiew
ptaków i śmiech ludzi wydawały się nierealne. W Sarajewie nie było śmiechu,
tylkoogłuszającyhukpociskówipełnecierpieniajękipokażdymwybuchu.
4
JohnDonnemiałrację–pomyślałaDana.–Żadenczłowiekniejestwyspą.
Co przydarzasię jednemu, spotyka wszystkich, bo wszyscy jesteśmy ulepieni z
glinyigwiezdnegopyłu.
Istniejemy w tym samym punkcie czasu. Wskazówka sekundnika na zegarze
wszechświatazaczynaswójpędkunastępnejminucie.
WSantiagodziesięcioletniadziewczynkajestgwałconaprzezdziadka...
WNowymJorkudwojemłodychkochankówpieścisięwblaskuświecy...
WeFlandriisiedemnastoletniadziewczynarodziupośledzonedziecko...
WChicagostrażakryzykujeżycie,bywynieśćkotazpłonącegobudynku...
WSaoPaulotrybunywaląsięjakdomekzkartisetkikibicówpiłkinożnej
ginąstratowane...
WPiziematkaśmiejesięradośnie,gdyjejdzieckostawiapierwszykrok...
Wszystko to, i jeszcze nieskończenie więcej, w przeciągu sześciu sekund –
pomyślałaDana.–Aczasbiegniedalej,bywkońcuwysłaćnaswszystkichwtę
samą,nieznanąwieczność.
Dana Evans była śliczną, dwudziestosiedmioletnią kobietą o smukłej
sylwetce, czarnych jak bezgwiezdna noc włosach, twarzy w kształcie serca i
ciepłym,zaraźliwymuśmiechu.
Dana była dzieckiem armii. Jej ojciec pułkownik pracował jako instruktor,
nieustannie przenosząc się z bazy do bazy. Taki tryb życia rozwinął w Danie
zamiłowaniedoprzygód.
Była wrażliwa i jednocześnie nieustraszona, a połączenie tych dwóch cech
miałowsobienieodpartąsiłę.Wciąguowegoroku,gdyprzesyłaładoniesieniaz
ogarniętej wojną Jugosławii, ludzie na całym świecie podziwiali tą piękną,
młodą,opanowanąkobietę,mówiącądomikrofonupośródterkotuwystrzałówi
ryzykującą życie, by dać świadectwo straszliwym wydarzeniom, które
rozgrywały się wokół niej. Teraz wszędzie, gdzie się udawała, słyszała szepty
podziwu.DanaEvansbyłazażenowanawłasnąsławą.
Biegnąc Pennsylvania Avenue koło Białego Domu, Dana spojrzała na
zegarek.Spóźnięsięnaspotkanie–pomyślała.
Washington Tribune Enterprises zajmowały cztery wielkie budynki przy
Północno-Zachodniej Szóstej ulicy: w pierwszym znajdowała się drukarnia, w
drugim redakcje magazynów, w trzecim siedziba zarządu, a w czwartym
5
telewizja.
Studia telewizji Washington Tribune Network zajmowały szóste piętro
czwartego budynku. Miejsce to było naładowane energią: komputery, przy
których siedzieli pochłonięci pracą ludzie, buczały łagodnie. Telegraf
obsługujący pół tuzina stanowisk informacyjnych bez wytchnienia wypluwał
najświeższedoniesieniazcałegoświata.Skalacałejoperacjinigdynieprzestała
budzićwDaniezachwytuipodniecenia.
Tam właśnie Dana spotkała Jeffa Connorsa. Był baseballistą, królem
miotaczy, do dnia, gdy złamał rękę na nartach, teraz zaś pracował jako
komentatordlaWTNiredagowałcodziennąkolumnęsportowąw„Washington
Tribune”. Przekroczył trzydziestkę, był wysoki i chudy, miał chłopięce
spojrzenieiswobodny,naturalnysposóbbycia,któryzjednywałmuludzi.Jeffi
Danazakochalisięwsobieizamierzalisiępobrać.
W ciągu trzech miesięcy, które minęły od powrotu Dany do Waszyngtonu,
wydarzenia następowały po sobie w błyskawicznym tempie. Leslie Stewart,
dotychczasowa właścicielka Washington Tribune Enterprises, sprzedała swe
imperium i zniknęła. Nabywcą okazał się Elliot Cromwell, potentat w branży
medialnej.
Dana spóźniła się na poranne spotkanie z Mattem Bakerem i Elliotem
Cromwellem.
PowitałająAbbeLasmann,seksowna,rudowłosaasystentkaMatta.
–Panowieczekająnaciebie.
– Dzięki, Abbe. – Dana weszła do narożnego biura. – Dzień dobry, Matt...
dzieńdobry,Elliot...
–Spóźniłaśsię–burknąłMattBaker.
Baker był niskim, siwowłosym mężczyzną po pięćdziesiątce, o szorstkich
manierachibłyskotliwej,żywejinteligencji.Nosiłpogniecionegarnitury,które
wyglądały,jakbysłużyłymuteżzapiżamy.Danapodejrzewała,żeistotnietak
było.AprzecieżkierowałsekcjątelewizyjnąWashingtonTribuneEnterprises.
ElliotCromwellmiałsześćdziesiątlat,przyjacielski,otwartysposóbbyciai
życzliwyuśmiech.Byłmiliarderem.Krążyłyróżnewersjenatematsposobu,w
jakizdobyłmajątek,czasemniezbytpochlebne.Alechociażistotąmediówjest
upowszechnianieinformacji,ElliotCromwellpozostawałzagadką.
SpojrzałnaDanęipowiedział:
– Matt twierdzi, że znów pobiła pani wszystkich na głowę. Pani notowania
6
stalerosną.
–Miłomitosłyszeć,panieElliot.
– Dano, oglądam każdego wieczoru pół tuzina programów informacyjnych,
alepanirelacjeróżniąsięodpozostałych.Niepotrafiępowiedziećdlaczego,ale
podobamisięto.
Dana mogłaby wytłumaczyć Elliotowi Cromwellowi, dlaczego. Inni
prezenterzy mówili obok – a nie do milionowej widowni. Dana postanowiła
nadaćdoniesieniombardziejosobistycharakter.Jednegowieczorazwracałasię
w myślach do samotnej wdowy, kiedy indziej – do inwalidy przykutego do
łóżka, innego wieczora – do akwizytora w podróży, stęsknionego za domem i
rodziną. Sposób, w jaki czytała wiadomości, miał w sobie coś prywatnego i
intymnego,dlategowłaśniewidzowielubilijejprogramiżywonańreagowali.
–Wiem,żedziświeczórbędzieszmiałaciekawegorozmówcę–powiedział
MattBaker.
–Gary’egoWinthropa–skinęłagłowąDana.
Gary Winthrop był dzieckiem szczęścia. Urodził się w jednej z najbardziej
wpływowychrodzinAmeryki,byłmłody,przystojnyimiałcharyzmę.
– Nie lubi występować publicznie – rzekł Cromwell. – Jakim cudem się
zgodził?
–Mamywspólnehobby–odpowiedziałaDana.
BrwiCromwellanastroszyłysię.
–Naprawdę?
– Tak. – Dana się uśmiechnęła. – Ja lubię patrzeć na obrazy Moneta i van
Gogha, on lubi je kupować. A mówiąc poważnie, robiłam z nim wywiad już
wcześniej i w efekcie zostaliśmy przyjaciółmi. Najpierw pokażemy materiał z
muzeum,którynagramydziśpopołudniu.Naszarozmowabędziekomentarzem.
–Wspaniale–rozpromieniłsięCromwell.
Przez następną godzinę rozmawiali o nowym programie „Linia zbrodni”,
który Dana miała prowadzić i reżyserować. Cel był dwojaki: naprawić błędy
popełnione przez wymiar sprawiedliwości i przypomnieć widzom zbrodnie
pogrzebanewniepamięci.
–Jestmnóstwoprogramówoautentycznychwydarzeniach–ostrzegłjąMatt
–więcmusimybyćlepsi.Chcęzacząćodmocnegouderzenia.Chodziocoś,co
przyciągnieuwagęwidzówi...
Przerwałomubuczenieinterkomu.MattBakernacisnąłguzik.
7
–Powiedziałem:żadnychtelefonów.Dlaczego...?
WgłośniczkurozległsięgłosAbbe.
– Przepraszam. To do panny Evans. Telefon ze szkoły Kemala. Odniosłam
wrażenie,żetopilne.
MattBakerspojrzałnaDanę.
–Pierwszalinia.
Danapodniosłasłuchawkęzwalącymsercem.
– Halo... Czy coś się stało Kemalowi? – Pokiwała głową. – Rozumiem...
Rozumiem...
Tak,zarazbędę.–Odłożyłasłuchawkę.
–Cosięstało?–spytałMatt.
–Proszą,żebymprzyjechałapoKemala–odrzekłaDana.
ElliotCromwellzmarszczyłbrwi.
–Totenchłopiec,któregoprzywiozłapanizSarajewa?
–Tak.
–Niezwykłahistoria.
–Tak–potwierdziłaDananiechętnie.
–Czynieznalazłagopaniwjakimśzrujnowanymdomu?
–Zgadzasię–powiedziałaDana.
–Byłchory,zdajesię?
–Nie–odparłastanowczo.Niemiałaochotyrozmawiaćotamtychdniach.–
Kemalstraciłrękęwczasiebombardowania.
–Ipanigoadoptowała.
– Jeszcze nie oficjalnie, panie Elliot. Ale mam taki zamiar. Jestem jego
opiekunką.
–Dobrze,proszęponiegojechać.Porozmawiamyo„Liniizbrodni”później.
Zaparkowawszy przed szkołą imienia Theodore’a Roosevelta, Dana
wysiadła z samochodu i udała się do gabinetu zastępcy dyrektora. Zastępca,
Vera Kostoff, pięćdziesięcioletnia kobieta o umęczonym wyrazie twarzy i
przedwcześnie posiwiałych włosach, pisała coś przy biurku. Kemal siedział
naprzeciwniej.Miałdwanaścielat,byłdośćniskijaknaswójwiek,szczupłyi
przeraźliwie blady. Z lewego ramienia zwisał smutno pusty rękaw. W tym
ogromnympokojuchłopieczdawałsięjeszczedrobniejszyniżzwykle.
8
Wgabineciepanowałaponuraatmosfera.
–Dzieńdobry,paniKostoff–powiedziałaDanapogodnie.–Kemal...
Kemalwpatrywałsięwewłasnebuty.
–Jakieśkłopoty?–ciągnęłaDana.
–Tak,pannoEvans.–VeraKostoffpodałaDaniekartkępapieru.
Dana przeczytała ze zdumieniem: Vodja, pizda, zbosti, fukati, nezakonski
otrok,tepac.
Spojrzałanarozmówczynię.
–Ja...nierozumiem.Tosąchybaserbskiesłowa?
–Wrzeczysamej–odparłasuchopaniKostoff.–Kemalmapecha,botak
sięskłada,żejestemSerbką.Kemalużywałtychsłówwszkole.–Jejtwarzbyła
purpurowa. – Serbscy kierowcy ciężarówek nie przeklinają tak wulgarnie. Nie
będętolerowałatakiegojęzykawustachchłopca.Kemalnazwałmniepizda.
–Pi...–co?
– Rozumiem, że Kemal czuje się obco w naszym kraju, więc byłam
wyrozumiała. Ale jego zachowanie jest... naganne. Bez przerwy wdaje się w
bójki,akiedyranozwróciłammuuwagę...obraziłmnie.Tegojużbyłozawiele.
Danaodparłataktownie:
– Jestem pewna, że pani zdaje sobie sprawę, jak trudne jest dla niego to
wszystko,paniKostoff,i...
–Jakjużpowiedziałam,stosujętaryfęulgową,aleonrobiwszystko,bymnie
sprowokować.
– Rozumiem. – Dana zerknęła na Kemala. Nadal miał spuszczone oczy, a
jegotwarzbyłapozbawionawyrazu.
–Mamnadzieję,żetoostatnitegorodzajuincydent–mruknęłapaniKostoff.
–Jatakże.–Danawstała.
–TojestświadectwoKemala.–PaniKostoffotworzyłaszufladęiwyjęłaz
niejkartkę,którąpodałaDanie.
–Dziękuję–szepnęłaDana.
WsamochodzieKemalnadalmilczał.
–Icojamamztobązrobić?–spytałaDana.–Dlaczegowdajeszsięwbójki
iużywasztakichsłów?
–Niewiedziałem,żeonaznaserbski.
9
KiedyweszlidomieszkaniaDany,dziewczynapowiedziałaspokojnie:
–Muszęwrócićdostudia,Kemal.Poradziszsobie?
–Spoko.
KiedyKemalporazpierwszyodpowiedziałjejwtensposób,pomyślała,że
nie zrozumiał pytania. Potem jednak przekonała się, że była to próbka
młodzieżowego slangu. „Laska” określało atrakcyjne przedstawicielki płci
pięknej:ładna,sexyikusząca.Wszystkobyłosuperiekstraalbobeznadziejnei
nędzne.Jeślicośimsięniepodobało,mówili:„Piła”.
Dana wyjęła z torebki świadectwo, które dała jej pani Kostoff. Czytała z
zaciśniętymiustami:
historia–3,
angielski–3,
naukiścisłe–3,
naukispołeczne–1,
matematyka–6.
Boże,cojazrobię–pomyślała.
–Porozmawiamyotympóźniej–odezwałasię.–Jestemspóźniona.
Kemal stanowił dla Dany zagadkę. Kiedy byli razem, zachowywał się
wspaniale. Był uroczy, rozważny i przymilny. W weekendy Dana i Jeff
przemieniali Waszyngton w krainę uciech. Chłopiec poznał mieszkańców
państwowego zoo, którego gwiazdą była olbrzymia panda. Zwiedzili Muzeum
Lotnictwa i Astronautyki, gdzie Kemal ujrzał pierwszy samolot braci Wright,
zawieszonypodsklepieniemogromnejsali,apotemdotknąłksiężycowejskały.
PoszlidoCentrumKennedy’egoidoArenaStage.UTomaTomazamówili
dla niego pizzę, w Mextecu tacos, a w Georgii Brown smażonego kurczaka.
Kemalcieszyłsiękażdąchwilą.
UwielbiałprzebywaćzDanąiJeffem.
Ale... kiedy Dana musiała iść do pracy, stawał się innym chłopcem:
agresywnymipełnymwrogości.Najcierpliwszagospodyniwytrzymałatydzień,
a opiekunki opowiadały mrożące krew w żyłach historie o wieczorach w jego
towarzystwie.
Jeff i Dana próbowali przemówić mu do rozsądku, ale bez rezultatu. Może
potrzebujeprofesjonalnej pomocy – pomyślała Dana. Nie miała pojęcia o
straszliwychlękach,któredręczyłyKemala.
10
Wieczorne wiadomości WTN zbliżały się do końca. Richard Melton,
przystojnyasystentDany,orazJeffConnorssiedzieliobokniej.
Danamówiławłaśnie:
–...Aterazwiadomościzagraniczne.FrancjaiAngliawciążwodząsięzałby
zpowoduchorobywściekłychkrów.ReneLinauddonosizRheims.
–Dawajciefilm–poleciławkontrolcereżyserAnastasiaMann.
Natelewizyjnychekranachukazałasięfrancuskawieś.
Drzwi studia się otwarły i do biurka gospodyni programu podeszła grupa
mężczyzn.
Wszystkiespojrzeniaskierowałysiękunim.JednymzprzybyłychbyłTom
Hawkins,ambitnymłodyproducentwieczornychwiadomości.
–Dano,znaszpanaGary’egoWinthropa.
–Oczywiście.
Na żywo Gary Winthrop był jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach. Miał
czterdzieścilat,jasnoniebieskieoczy,ciepłyuśmiechimnóstwowdzięku.
–Znówsięspotykamy,Dano.Dziękujęzazaproszenie.
–Doceniamto,żejeprzyjąłeś.
Dana rozejrzała się. Pół tuzina sekretarek znalazło się nagle w studio z
niecierpiących zwłoki powodów. Gary musi być do tego przyzwyczajony –
pomyślałaDanazrozbawieniem.
–Wchodzimynaantenęzapięćminut.Dlaczegonieusiądzieszkołomnie?
To jest Richard Melton. – Dwaj mężczyźni podali sobie dłonie. – Znasz Jeffa
Connorsa,prawda?
– No jasne! Powinieneś być na boisku, Jeff, zamiast opowiadać tutaj o
rozgrywkach.
–Chciałbym–powiedziałJeffzżalem.
Skończył się film o francuskich rolnikach, po nim nastąpiły reklamy. Gary
Winthropusiadłiczekał.ZkontrolkiAnastasiaMannoznajmiła:
– Uwaga, zaraz dajemy film. – W milczeniu odliczała na palcach: Trzy...
dwa...jeden...
Na ekranie ukazał się gmach Muzeum Sztuki w Georgetown. Reporter
mówiłdomikrofonu,niezważającnalodowatywiatr.
–StoimyprzedMuzeumSztukiwGeorgetown,któregowładzeodbierająw
11
tejchwilizrąkpanaGary’egoWinthropadarwpostacipięćdziesięciumilionów
dolarów.
Na ekranie widać było teraz ogromną salę muzealną. Miejscy politycy,
dygnitarze oraz ekipy telewizyjne otaczały Gary’ego Winthropa. Dyrektor
muzeum,MorganOrmond,podałmudużąplakietkę.
– Panie Winthrop, w imieniu pracowników muzeum, licznych miłośników
sztuki, którzy je odwiedzają, oraz rady nadzorczej dziękujemy panu za hojny
dar.
Światłakameryrozbłysły.
– Mam nadzieję, że te pieniądze nie tylko pomogą młodym amerykańskim
malarzom w wyrażaniu własnej wizji świata, ale też sprawią, że owoce ich
talentuzostanądocenionenacałymglobie–powiedziałGaryWinthrop.
Obecniodpowiedzielioklaskami.
Reportermówiłdalejztaśmy:
–TuBillTolandzMuzeumSztukiwGeorgetown.Oddajęgłoszpowrotem
dostudia.
Dana?
Czerwoneświatełkokameryrozbłysło.
–Dziękuję,Bill.MamyszczęściegościćwstudiopanaGary’egoWinthropa,
którypowienam,najakicelprzeznaczatenwspaniałydar.
Kameracofnęłasię,ukazującczęśćstudia,wktórejsiedziałGaryWinthrop.
– Czy za tych pięćdziesiąt milionów dolarów muzeum ma zakupić nowe
obrazy?–spytałaDana.
–Nie.Chcemyułatwićstartmłodymamerykańskimartystom,którzyczęsto
niemająokazjipokazać,copotrafią.Częśćfunduszyzostanieprzeznaczonana
kształcenie uzdolnionych dzieci z ubogich dzielnic. Zbyt wiele dzieci dorasta,
nigdy nie zetknąwszy się ze sztuką. Słyszeli może o wielkich francuskich
impresjonistach,alechcę,bypoznaliwłasnedziedzictwo,któretworzyliartyści
tejklasy,coSargent,HomeriRemington.Tepieniądzemajązachęcićmłodych
artystów do pielęgnowania talentu oraz przybliżyć sztukę wszystkim młodym
ludziom.
–Krążąplotki–powiedziałaDana–żezamierzapankandydowaćdosenatu,
panieWinthrop.Czyjestwtymziarnoprawdy?
GaryWinthropuśmiechnąłsię.
–Badamgrunt.
12
– Jest całkiem żyzny. Sondaże pokazują, że cieszy się pan dużą
popularnością.
–Wmojejrodzinieistniejedługatradycjasłużbypaństwowej.Jeślimogęsię
nacośprzydaćtemukrajowi,spełnięswójobowiązek.
–Dziękujęzaprzybyciedostudia,panieWinthrop.
–Tojadziękuję.
Podczas przerwy na reklamy Gary Winthrop pożegnał się z pracownikami
telewizjiiopuściłstudio.
JeffConnors,którysiedziałobokDany,zwróciłsiędoniej:
–Potrzebujemywięcejtakichjakonwsenacie.
–Amen.
–Możedałobysięgosklonować.Aprzyokazji–jaksięmiewaKemal?
Danawzdrygnęłasię.
–Jeff,błagam,niemówjednymtchemoKemaluiklonowaniu.Pojedynczy
Kemalsprawiamidośćkłopotów.
–Porannyproblemzostałrozwiązany?
–Tak,aletobyłodzisiaj.Ajutro...
AnastasiaMannprzerwałatęwymianęzdań:
–Wracamynaantenę.Trzy...dwa...jeden...
Zapaliłosięczerwoneświatełko.Danaspojrzałanaczytnik.
–CzasnawiadomościsportoweJeffaConnorsa.
Jeffmówił,patrzącwkamerę:
–WszeregachWashingtonBulletszabrakłodziśczarodziejaMerlina.Juwan
Howard próbował użyć jego magii, a Gheorghe Muresan i Rasheed Wallace
dzielnie mieszali wywar, ale okazał się gorzki i musieli go przełknąć razem z
porażką...
O drugiej w nocy w miejskiej rezydencji Gary’ego Winthropa, w elitarnej
północno-wschodniej dzielnicy Waszyngtonu, dwaj mężczyźni zdejmowali
obrazyześciansalonu.
Jeden z nich miał na twarzy maskę Samotnego Strażnika, drugi maskę
Batmana.Pracowalizleniwymspokojem,wycinającpłótnazramiwkładającje
dowielkichtoreb.
WpewnejchwiliSamotnyStrażnikzapytałtowarzysza:
13
–Októrejprzyjdziepatrol?
–Oczwartej–odparłBatman.
–Tomiłozichstrony,żetrzymająsięharmonogramu,nie?
–No.
Batman sięgnął po kolejny obraz i upuścił go na dębową podłogę. Głośny
rumorrozbiłnocnąciszę.Mężczyźniprzerwaliswezajęcieinasłuchiwaliprzez
chwilę.Nic.
– Zrób to jeszcze raz – powiedział Samotny Strażnik. – Ale wybierz coś
cięższego.
Batmanzdjąłnastępnyobrazirzuciłgonapodłogę.
–Zobaczymy,cosięstanie.
W swej sypialni na piętrze Gary Winthrop usiadł na łóżku, obudzony
hałasem. Coś słyszał, czy tylko mu się przyśniło? Nasłuchiwał jeszcze chwilę.
Cisza.Pełenwątpliwościwstałiwyszedłdoholu.Nacisnąłprzełącznikświatła.
Holpozostałciemny.
–Hej!Jesttamkto?
Żadnej odpowiedzi. Zszedł po schodach i zatrzymał się przed drzwiami
salonu. Stojąc na progu, patrzył z niedowierzaniem na dwóch zamaskowanych
mężczyzn.
–Corobicie,dodiabła?
SamotnyStrażnikodwróciłsiędoniegoipowiedział:
–Cześć,Gary.Przepraszam,żecięobudziliśmy.Śpijdalej.
Wjegodłonipojawiłasięberettaztłumikiem.Pociągnąłzaspustdwarazy,
patrząc spokojnie, jak z piersi Gary’ego Winthropa tryskają strumienie krwi.
Samotny Strażnik i Batman obserwowali, jak pada na podłogę. Zadowoleni
odwrócilisięiwrócilidowycinaniaobrazów.
14
Rozdziałdrugi
DanęEvansobudziłuporczywydzwonektelefonu.Zmusiłasię,byusiąśćna
łóżkuizapuchniętymioczamispojrzałanastojącyobokbudzik.Byłapiątarano.
Podniosłasłuchawkę.
–Halo?
–Dano...
–Matt?
–Jakszybkomożeszprzyjechaćdostudia?
–Cosięstało?
–Powiemci,jaktudotrzesz.
–Jużjadę.
Piętnaście minut później, ubrawszy się pośpiesznie, Dana pukała do drzwi
mieszkaniaWhartonów,swychsąsiadówzzaściany.
Dorota Wharton otworzyła drzwi, dopinając sukienkę. Spojrzała na Danę z
niepokojem.
–Dano,cosięstało?
– Nie znoszę takich sytuacji, Doroto, ale miałam telefon ze studia: muszę
tamjechaćnatychmiast.CzymogłabyśzawieźćKemaladoszkoły?
–Jasne,czemunie?Zwielkąchęcią.
–Bardzocidziękuję.Zaczynalekcjeo7.45ipowinienzjeśćśniadanie.
–Bądźspokojna,zaopiekujęsięnim.Biegnijdostudia.
–Dziękuję–powiedziałaDanazwdzięcznością.
AbbeLasmannbyłajużwbiurze,alewyglądałananiewyspaną.
–Czekanaciebie.
DanaweszładopokojuMatta.
– Mam okropną wiadomość – powiedział. – Gary Winthrop został
zamordowanydziśwnocy.
OszołomionaDanaopadłanafotel.
–Co?Kto...?
15
– Wygląda na to, że ktoś włamał się do jego domu. Winthrop zaskoczył
złodziei,aonigozabili.
–Onie!Byłtakiwspaniały!–Danamiaławpamięciprzyjazny,pełenciepła
sposóbbyciaprzystojnegofilantropa.Poczułasięchora.
Mattpotrząsnąłgłową,jakbyniemógłuwierzyć.
–WielkiBoże,tojużpiątatragedia.
Danapopatrzyłananiegozezdumieniem.
–Jaktopiąta?
Mattspojrzałnaniązdziwiony,potemnagleprzypomniałsobie:
–Notak,przecieżbyłaśwSarajewie.Domyślamsię,żewkraju,gdzietoczy
się wojna, nieszczęścia Winthropów nie trafiają na pierwsze strony gazet. Ale
niewątpliwiewieszoTaylorzeWinthropie,ojcuGary’ego.
– Był naszym ambasadorem w Rosji. On i jego żona zginęli w pożarze w
zeszłymroku.
– Zgadza się. Dwa miesiące później ich starszy syn Paul stracił życie w
wypadkusamochodowym.SześćtygodnipóźniejichcórkaJuliazginęła,jeżdżąc
nanartach.–Matturwałnachwilę.–AdziśranoGary,ostatnizrodu.
Danamilczała,oszołomiona.
– Dano, Winthropowie są legendą. Gdyby ten kraj był monarchią, to
Winthropowie nosiliby koronę. Mieli to, co ludzie nazywają charyzmą. Byli
znani na całym świecie ze swej działalności filantropijnej i państwowej. Gary
zamierzał pójść w ślady ojca, to znaczy kandydować do senatu, i niewątpliwie
bygowybrano.Wszyscygokochali.Teraznieżyje.Wprzeciągurokujednaz
najbardziejzasłużonychrodzinnaświeciezniknęłazpowierzchniziemi.
–Ja...niewiem,copowiedzieć.
– Lepiej coś wymyśl – odparł szorstko Matt. – Za dwadzieścia minut
będziesznaantenie.
Wiadomość o śmierci Gary’ego Winthropa wywołała wstrząs na całym
świecie. Na ekranach telewizyjnych przywódcy rządów wyrażali swe
ubolewanie.
–Niczymwgreckiejtragedii...
–Niewiarygodne...
–Ironialosu...
–Światponiósłstraszliwąstratę...
16
–Najmilsiinajlepsiodeszli...
Wszyscy mówili o zamordowaniu Gary’ego Winthropa. Fala smutku
przetoczyła się przez kraj. Śmierć młodego Winthropa przypomniała inne
tragicznezgonywjegorodzinie.
– To nierealne – powiedziała Dana do Jeffa. – Cała rodzina wydawała się
takawspaniała.
–Bylitacynaprawdę.Garyuwielbiałsportibyłzagorzałymkibicem.–Jeff
potrząsnął głową. – Trudno uwierzyć, że dwóch nędznych złodziejaszków
pozbawiłoświattakiegowspaniałegoczłowieka.
WdrodzedostudianastępnegorankaJeffpowiedziałdoDany:
–Nawiasemmówiąc,Racheljestwmieście.
Nawiasem mówiąc? Co za obojętny ton. Stanowczo zbyt obojętny –
pomyślałaDana.
Jeff ożenił się z Rachel Stevens, top modelką. Dana widziała jej zdjęcia w
telewizji i na okładkach magazynów. Była niewiarygodnie piękna. Ale
prawdopodobnieniemawgłowieanigramamózgu–uznałaDana.–Zdrugiej
strony,ztakątwarząiciałempewnieniepotrzebujemózgu.
–Cosięstałozwaszymmałżeństwem?–spytałaJeffa.
– Na początku było wspaniale – odparł. – Rachel była taka opiekuńcza.
Nienawidziłabaseballu,aleprzychodziłanamecze,żebypatrzeć,jakgram.Poza
tymmieliśmywielewspólnego.
Nopewnie.
– Jest naprawdę cudowną kobietą, wcale nie zmanierowaną. Uwielbiała
gotować. Na sesjach zdjęciowych poza krajem Rachel gotowała dla innych
modelek.
Świetnysposób,byuwolnićsięodkonkurencji.Pewniepadałyjakmuchy.
–Cotakiego?
–Nicniemówiłam.
–Wkażdymraziebyliśmymałżeństwemprzezpięćlat.
–Apotem?
– Rachel odnosiła sukces za sukcesem. Była wiecznie zajęta, wiecznie w
podróży: Włochy... Anglia... Jamajka... Tajlandia... Japonia... Rozumiesz. Ja
jeździłem z drużyną po całym kraju. Widywaliśmy się coraz rzadziej. Powoli
urokprzestałdziałać.
17
Następnepytaniewydawałosięlogiczne,ponieważJeffuwielbiałdzieci.
–Dlaczegoniezdecydowaliściesięnadziecko?
Jeffuśmiechnąłsiędrwiąco.
– To źle wpływa na figurę. A któregoś dnia Roderick Marshall, jeden z
najważniejszych hollywoodzkich producentów, zaprosił ją do siebie. Rachel
pojechaładoHollywood...–
Zawahał się. – Zadzwoniła do mnie tydzień później i oświadczyła, że chce
rozwodu.
Uważała, że za bardzo się od siebie oddaliliśmy. Musiałem wyrazić zgodę.
Dałemjejrozwód.
Awkrótcepotemzłamałemrękę.
–Izostałeśsprawozdawcąsportowym.AcozRachel?Niezostałaaktorką?
Jeffpotrząsnąłgłową.
– Nie była tym naprawdę zainteresowana. Ale wiedzie jej się całkiem
dobrze.
–Ipozostaliścieprzyjaciółmi?–Podchwytliwepytanie.
–Tak.Prawdęmówiąc,kiedydomniezadzwoniła,powiedziałemjejonas.
Chceciępoznać.
Danazmarszczyłabrwi.
–Jeff,niesądzę...
– Jest naprawdę bardzo miła, kochanie. Jutro zjemy razem lunch. Polubisz
ją.
–Zpewnością–zgodziłasięDana.
Śnieżnakulawpiekle– pomyślała.–Alenie mamwprawywrozmowachz
idiotkami.
Uroda idiotki była spełnieniem najgorszych obaw Dany. Rachel Stevens
miała wspaniałą figurę, błyszczące, jasne włosy, nieskazitelną, opaloną skórę i
uderzającopięknerysy.Danaznienawidziłająodpierwszegospojrzenia.
–DanaEvans,atojestRachelStevens.
Czyniepowinienbyłpowiedzieć:„RachelStevens,atojestDanaEvans”?–
pomyślałaDana.
RachelStevensmówiławłaśnie:
–...twojedoniesieniazSarajewa,kiedytylkomogłam.Byłyniewiarygodne.
18
Czuliśmywszyscy,żetwojesercekrwawi,ipodzielaliśmytwojeuczucia.
Jakodpowiedziećnaszczerykomplement?
–Dziękuję–powiedziałaDanabezprzekonania.
–Dokądpójdziemynalunch?–spytałJeff.
–Znamcudownąrestaurację,nazywasięCieśninyMalajów.Totylkodwie
przeczniceodDupontCircle–zaproponowałaRachel.OdwróciłasiędoDanyi
zapytała:–Lubisztajskąkuchnię?
Jakbyjątonaprawdęobchodziło.
–Tak.
Jeffuśmiechnąłsię.
–Świetnie.Wypróbujmytęknajpkę.
–Totylkokilkaprzecznicstąd.Możepójdziemy?
Wtakimróz?
–Oczywiście–zgodziłasiędzielnieDana.
Prawdopodobniespacerujenagowpadającymśniegu.
Pomaszerowali w kierunku Dupont Circle. Dana czuła się brzydka. Gorzko
żałowała,żedałasięnamówićnatospotkanie.
Restauracja była pełna ludzi, a przy barze tuzin gości czekało na wolne
stoliki.Kierowniksalikrzątałsięprzywejściu.
–Stolikdlatrojga–powiedziałJeff.
–Mająpaństworezerwację?
–Nie,alemy...
–Przykromi...–PoznałJeffa.–PanConnors,towielkaprzyjemnośćpana
widzieć.–
Spojrzał na Danę. – Panna Evans, to zaszczyt. – Skrzywił się z
zakłopotaniem.–Obawiamsię,żebędzieciepaństwomusielichwilępoczekać.–
Zwrócił oczy ku Rachel i twarz mu się rozpromieniła. – Panna Stevens!
Czytałem,żemapanisesjęzdjęciowąwChinach.
–Miałam,naSomchai.Alejużwróciłam.
– Wspaniale. – Kierownik odwrócił się do Dany i Jeffa. – Oczywiście, że
mamystolikdlapaństwa.
Zaprowadziłichdostolikanaśrodkusali.
Nienawidzęjej–pomyślałaDana.–Naprawdęjejnienawidzę.
19
Kiedyusiedli,Jeffpowiedziałzuśmiechem:
–Wyglądaszwspaniale,Rachel.Twojeobecnezajęciebardzocisłuży.
Iwszyscywiemy,cotozazajęcie.
– Ostatnio dużo podróżowałam. Chyba potrzebuję odpoczynku. – Spojrzała
Jeffowiwoczy.–Pamiętasztęnoc,kiedyśmy...
Danawyjrzałazzamenu.
–Cotojestudanggoreng?
RachelzerknęłanaDanę.
–Krewetkiwmlekukokosowym.Tospecjalnośćszefakuchni.–Odwróciła
sięzpowrotemdoJeffa.–Tęnoc,gdyzdecydowaliśmy,żechcemy...
–Cotojestlaksa?
–Ostrazupazmakaronem–odparłaRachelcierpliwieiznówzwróciłasię
doJeffa:–
Powiedziałeś,żechcesz...
–Apohpia?
RachelspojrzałanaDanęiodrzekłasłodko:
–Tojicamazwarzywami.
–Naprawdę?–Danapostanowiłaniepytać,cotojestjicama.
Ale kiedy potrawy znalazły się na stole, odkryła ze zdziwieniem, że
naprawdęzaczynalubićRachelStevens.Dziewczynamiaławsobiedużociepła
i wdzięku. W przeciwieństwie do większości sławnych modelek, Rachel
wydawałasięzupełnienieświadomawłasnejurodyiniechętniemówiłaosobie.
Byłainteligentnaielokwentna,akiedyzamawiałautajskiegokelnerawybrane
przez nich potrawy, w jej głosie nie było cienia poczucia wyższości. Jak
Jeffmógłwypuścićzrąktakiecudo?–zastanawiałasięDana.
–JakdługozostanieszwWaszyngtonie?–spytała.
–Jutrowyjeżdżam.
–Dokądwyruszasztymrazem?–chciałwiedziećJeff.
Rachelzawahałasię.
– Na Hawaje. Ale jestem naprawdę zmęczona, Jeff. Zastanawiałam się
nawet,czytegonieodwołać.
–Alenieodwołasz–wtrąciłJeffzpewnościąwgłosie.
Rachelwestchnęła.
–Nie.Nieodwołam–odparła.
20
–Akiedywracasz?–spytałaDana.
Rachelpatrzyłananiąprzezchwilę,apotempowiedziałamiękko:
– Nie sądzę, bym kiedykolwiek wróciła do Waszyngtonu, Dano. Mam
nadzieję,żetyiJeffbędzieciebardzoszczęśliwi.
Jejsłowazawieraływyraźnypodtekst.
Kiedypolunchuwyszlizrestauracji,Danaoznajmiła:
–Muszęzrobićzakupy.Idźcieprzodem,dogonięwas.
RachelwzięłaDanęzaręce.
–Bardzosięcieszę,żeciępoznałam.
–Jateż–odparłaDanaszczerze,kuswemuzaskoczeniu.
Danapatrzyła,jakJeffiRachelodchodząulicą.Niezwykłapara–pomyślała.
Był początek grudnia i Waszyngton szykował się do świąt. Ulice były
przystrojonelampkamiiwieńcamizostrokrzewu,niemalnakażdymrogustali,
przebrani za Świętych Mikołajów, przedstawiciele Armii Zbawienia, którzy
dziękowalizamonety,potrząsającdzwonkami.
Nadszedłczas–uznałaDana.–Muszezacząćświątecznezakupy.Pomyślała
o wszystkich osobach, którym musiała kupić prezenty: matka, Kemal, Matt –
szef i oczywiście cudowny Jeff. Zatrzymała taksówkę i pojechała do Hechta,
jednegoznajwiększychwaszyngtońskichdomówtowarowych.Sklepbyłpełen
ludzi, którzy celebrowali Boże Narodzenie, popychając brutalnie innych
klientów.
PozrobieniuzakupówDanawróciładoswegomieszkania,byzostawićtam
pakunki.
Mieszkanie znajdowało się przy Calvert Street, w spokojnej, cichej
dzielnicy. Ładnie urządzone, składało się z sypialni, salonu, kuchni, łazienki i
gabinetu,wktórymspałKemal.
Dana włożyła prezenty do szafy, rozejrzała się i pomyślała z radością:
BędziemyzJeffempotrzebowaliczegoświększego,kiedyweźmiemyślub.
Szławkierunkudrzwigabinetu,gdyzadzwoniłtelefon.PrawoMurphy’ego.
Danapodniosłasłuchawkę.
–Halo?
–Dano,kochanie.
21
Tobyłajejmatka.
–Witaj,mamo.Właśniewychodzi...
–Oglądałamcięwczorajzprzyjaciółmi.Byłaśbardzodobra.
–Dziękuję.
–Ajednaksądzimy,żepowinnaśniecorozweselićwiadomości.
Danawestchnęła.
–Rozweselićwiadomości?
– Tak. Wszystko, o czym mówisz, jest takie przygnębiające. Nie możesz
znaleźćpogodniejszychtematów?
–Zpewnościązobaczę,cosiędazrobić,mamo.
– Byłoby miło. Nawiasem mówiąc, kiepsko stoję z pieniędzmi w tym
miesiącu.
Zastanawiamsię,czyniemogłabyśznówmipomóc.
OjciecDanynieżyłodwielulat.Pojegośmiercimatkaprzeprowadziłasię
doLasVegas.
Wiecznie brakowało jej pieniędzy. „Kieszonkowe”, które Dana wysyłała
matcecomiesiąc,zawszeokazywałosięniewystarczające.
–Znówgrasz,mamo?
– Oczywiście, że nie – odparła pani Evans z oburzeniem. – Las Vegas to
bardzodrogiemiasto.Przyokazji,kiedyzamierzasztuprzyjechać?Chciałabym
poznaćKimbala.Powinnaśgotuprzywieźć.
–ManaimięKemal,mamo.Niemogęterazwyjechać.
WgłosiepaniEvanszabrzmiałolekkiewahanie.
– Nie możesz? Moi przyjaciele mówią, że masz wielkie szczęście, bo
pracujesztylkogodzinęlubdwiedziennie.
–Rzeczywiście,mamszczęście–powiedziałaDana.
Dana przyjeżdżała do studia o dziewiątej rano i spędzała większość dnia
przy faksie, odbierając najświeższe wiadomości z Londynu, Paryża, Włoch i
innychzagranicznychmiast,wktórychmieliswychkorespondentów.Pozostała
część dnia była przeznaczona na spotkania oraz selekcję i opracowanie
informacji.Danaprzygotowywałaobawieczornedzienniki.
–Tomiło,żemasztakąłatwąpracę,kochanie.
–Dziękuję,mamo.
–Wkrótceprzyjedziesz,prawda?
22
–Tak,przyjadę.
–Niemogęsiędoczekać,kiedypoznamtegokochanegochłopczyka.
Kanałowiteżwyjdzienadobre,żejąpozna–pomyślałaDana.–Będziemiał
babcię.AkiedyJeffijaweźmiemyślub,stworzymymuznówprawdziwąrodzinę.
NaklatceschodowejDanaspotkałapaniąWharton.
– Chcę ci podziękować za opiekę nad Kemalem dziś rano, Doroto.
Naprawdętodoceniam.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Dorota Wharton i jej mąż Howard mieszkali tu od roku. Byli
Kanadyjczykami i stanowili przemiłą parę w średnim wieku. Howard Wharton
byłinżynierem,pracowałprzyrenowacjizabytków.
PewnegowieczoruoświadczyłDanieprzykolacji:
– Dla człowieka o moim fachu nie ma lepszego miasta niż Waszyngton.
Gdzie indziej miałbym takie pole do popisu? – I odpowiedział sam sobie: –
Nigdzie.
–HowardijakochamyWaszyngton–wyznałapaniWharton.–Nigdystąd
niewyjedziemy.
Kiedy Dana wróciła do redakcji, na jej biurku leżał świeży egzemplarz
„Washington Tribune”. Pierwszą stronę zajmowała opowieść o rodzinie
Winthropówifotografiejejczłonków.Danaprzezdłuższyczasprzyglądałasię
fotografiom,rozmyślającintensywnie.
Pięcioroznichzginęłowniecałyrok.Niewiarygodne.
W jednym z gabinetów w budynku kierownictwa Washington Tribune
Enterpriseszadzwoniłprywatnytelefon.
–Właśnieprzekazanomiinstrukcje.
–Dobrze.Czekalinanie.Comajązrobićzobrazami?
–Spalić.
–Naprawdę?Sąwartemilionydolarów.
– Wszystko poszło doskonale. Nie chcemy żadnych potknięć na koniec.
Niechjespaląnatychmiast.
SekretarkaDany,OliviaWatkins,powiedziałaprzezinterkom:
23
–Jestdopanitelefonnatrzeciejlinii.Tenpandzwonijużdrugiraz.
–Ktotaki,Olivio?
–PanHenry.
Thomas Henry był dyrektorem Szkoły Podstawowej imienia Theodore’a
Roosevelta.
Dana potarła dłonią czoło, by odegnać ból głowy, który stawał się coraz
silniejszy.
Podniosłasłuchawkę.
–Dzieńdobry,panieHenry.
–Dzieńdobry,pannoEvans.Zastanawiamsię,czymogłabypaniprzyjechać
domnie?
–Oczywiście.Zaparęgodzin...
–Wolałbymnatychmiast,jeślitomożliwe.
–Zarazupanabędę.
24
Rozdziałtrzeci
Kemal traktował szkołę jak nieznośne jarzmo. Był mniejszy niż większość
dzieci w jego klasie, w tym, ku jego najgłębszemu wstydowi, dziewczynki.
Przezywano go „konus”, „maluch” i „kurdupel”. Co się tyczy przedmiotów
szkolnych, Kemala interesowały jedynie matematyka i informatyka, z których
nieodmiennie dostawał najwyższe oceny. W klasie istniało kółko szachowe,
gdzieKemalgrałpierwszeskrzypce.Dawniejbardzolubiłpiłkęnożną,alekiedy
zgłosił się do szkolnej drużyny, trener spojrzał na pusty rękaw chłopca i
powiedział:
–Przykromi,niemożemycięprzyjąć.
Trenerniemiałzłychintencji,aleKemalbyłzdruzgotany.
Największym utrapieniem Kemala był Ricky Underwood. Niektórzy
uczniowie jedli lunch w zamkniętym patio zamiast w kawiarni. Ricky
Underwoodobserwował,dokądudasięKemal,apotemprzysiadałsiędoniego.
– Hej, sieroto. Kiedy twoja podła macocha odeśle cię tam, skąd cię
przywiozła?–spytałktóregośdnia.
Kemalzignorowałgo.
– Mówię do ciebie, wybryku natury. Chyba nie myślisz, że zamierza cię
zatrzymać?
Wszyscywiedzą,dlaczegocięprzywiozła,wielbłądzipysku.Bojestsławną
korespondentką wojenną, a przygarniając sierotę, zdobyła jeszcze większą
sławę.
–Zasraniec!–krzyknąłKemal.ZerwałsięzkrzesłairzuciłnaRicky’ego.
Pięść Ricky’ego wbiła mu się w żołądek, a potem walnęła go w twarz.
Kemalupadłnaziemię,wijącsięzbólu.
–Jakbędzieszchciałwięcej,zawołajmnie–powiedziałRickyUnderwood.
–Ilepiejzróbtoszybko,boztego,cosłyszałem,jesteśjużhistorią.
Kemal przeżywał męki, rozdzierany wątpliwościami. Nie wierzył w to, co
mówił Ricky Underwood, a jednak... Co będzie, jeśli jego słowa okażą się
prawdą? Co będzie, jeśli Dana odeśle mnie z powrotem? Ricky ma rację –
pomyślał Kemal. – Jestem wybrykiem natury. Poco komuś takiemu jak Dana
ktośtakijakja?
25
Kemal uznał, że nie czeka go już nic dobrego, kiedy jego rodzice i siostra
zginęliwSarajewie.ZostałwysłanydosierocińcapodParyżem.Pobyttambył
koszmarem.
Każdegopiątkuoczternastejchłopcyidziewczętazsierocińcaustawialisię
w rzędzie, żeby dorośli mogli im się przyjrzeć i wybrać dziecko dla siebie.
Koniec tygodnia niósł z sobą nieznośne podniecenie i napięcie. Myli się i
ubierali odświętnie, a kiedy dorośli spacerowali wzdłuż długiego rzędu sierot,
każdedzieckomodliłosięwduchu,byjewybrano.
Jednak na widok Kemala kandydaci na rodziców szeptali zawsze: „Spójrz,
matylkojednąrękę”–iszlidalej.
Każdy piątek był taki sam. Kemal długo nie tracił nadziei, ale małżeńskie
pary zawsze wybierały inne dzieci. Stojąc w rzędzie, ignorowany, Kemal czuł
corazwiększeupokorzenie.
Zawszewybiorąkogośinnego–myślałzrozpaczą.–Niktmnieniechce.
Rozpaczliwiepragnąłzdobyćrodzinę.Zrobiłwszystko,cowjegomocy,by
taksięstało.
Postanowił się uśmiechać, aby przekonać dorosłych, że jest miłym,
grzecznymchłopcem.
Potem udawał, że jest czymś zajęty, aby dać do zrozumienia, że nie zależy
mu na opuszczeniu sierocińca i że dorośli mieliby szczęście, gdyby zgodził się
pójśćznimi.Wreszciepróbowałpatrzećnanichprosząco,błagającbezgłośnie,
by wzięli go ze sobą. Ale tydzień po tygodniu wybierano kogoś innego i ktoś
innyodchodziłdowspaniałegodomuidowspaniałejrodziny.
Kiedy chłopiec już stracił nadzieję, zdarzył się cud i Dana odmieniła jego
los. To ona znalazła go, bezdomnego, na ulicach Sarajewa. Kemal został
wysłany przez Czerwony Krzyż do sierocińca i napisał do niej list. Ku jego
zdumieniuzadzwoniładosierocińcaipowiedziała,żechciałaby,abyzamieszkał
z nią w Ameryce. Była to najszczęśliwsza chwila w życiu chłopca. Jego
marzeniastałysięrzeczywistością,arzeczywistośćprzerosłamarzenia.
Życie Kemala zmieniło się zupełnie. Nie był już sam na świecie. Kochał
Danęzcałegosercaiduszy,alejednocześnieżywiłstraszliwąobawę,podsycaną
przezRicky’egoUnderwooda,żepewnegodniaDanazmienizdanieiodeślego
z powrotem do sierocińca, do piekła, z którego uciekł. Często śniła mu się
następującascena:jestzpowrotemwsierocińcu.
Grupa dorosłych przygląda się dzieciom, wśród nich Dana. Patrzy na
Kemalaimówi:„Tenohydnychłopakmatylkojednąrękę”.Robijeszczekroki
26
wybierachłopcastojącegoobok.
Kemalwiedział,żeDananiecierpi,gdyonwdajesięwbójki,istarałsiętego
unikać, ale nie mógł znieść, gdy Ricky Underwood albo jego przyjaciele
obrażaliDanę.
RickywitałKemala:
– Hej, spakowałeś walizkę, kurduplu? W porannych wiadomościach
powiedzieli,żetadziwka,twojamacocha,odsyłaciędoJugosławii.
–Fukati!–krzyczałKemal.
I wybuchała awantura. Kemal wracał do domu z podbitym okiem i
siniakami, ale kiedy Dana pytała, co się stało, nie mówił jej prawdy, sądził
bowiem, że jeśli wyrazi swe obawy, słowa Ricky’ego Underwooda staną się
rzeczywistością.
Teraz, czekając na Danę w gabinecie dyrektora, Kemal myślał z rozpaczą:
Kiedy siędowie, co zrobiłem, odeśle mnie z powrotem. Siedział zgnębiony, z
walącymsercem.
Kiedy Dana weszła do gabinetu, Thomas Henry, który chodził po pokoju,
wpatrując się ponuro w podłogę, zatrzymał się gwałtownie. Kemal siedział na
krześlewkącie.
–Dzieńdobry,pannoEvans.Proszęusiąść.
DanaspojrzałanaKemalaiprzysunęłasobiekrzesło.
ThomasHenrywziąłzbiurkawielkirzeźnickinóż.
–JedenznauczycieliodebrałtodziśKemalowi.
Danaobróciłasiękuchłopcuzwściekłością.
–Dlaczego?–zapytałaszorstko.–Dlaczegoprzyniosłeśtodoszkoły?
Kemalspojrzałnaniąiodparłponuro:
–Niemiałempistoletu.
–Kemal!
Danaodwróciłasiędodyrektora.
–Czymożemyporozmawiaćsamnasam,panieHenry?
–Tak.–SpojrzałnaKemala,zaciskającwargi.–Poczekajwholu.
Kemalwstał,rzuciłostatniespojrzeniewkierunkunożaiwyszedł.
Danazaczęłamowęobrończą:
–PanieHenry,Kemalmadwanaścielat.Przezwiększośćtychlatzasypiałz
27
uszami wypełnionymi hukiem bomb, tych samych bomb, które zabiły jego
matkę,brataisiostrę.
Jedna z tych bomb urwała mu rękę. Kiedy znalazłam go w Sarajewie,
mieszkał w kartonowym pudle w niezabudowanej parceli. Widziałam setki
innych bezdomnych chłopców i dziewcząt, żyjących jak zwierzęta. – Obrazy z
przeszłości stanęły jej przed oczami, ale starała się mówić spokojnie. –
Bombardowaniaustały,leczchłopcyidziewczętanadalsąbezdomniibezradni.
Kamień,nóżalbopistolet,którymieliszczęścieznaleźć,tojedyne,czymmogą
się bronić przed ludźmi, chcącymi ich skrzywdzić – Dana zamknęła oczy i
odetchnęła głęboko. – Te dzieci mają głęboką ranę w sercu. Kemal także ma
ranę w sercu, ale to dobry chłopak. Musi tylko nabrać pewności, że jest tu
bezpieczny. Że nikt z nas nie jest jego wrogiem. Obiecuję, że nie zrobi tego
nigdywięcej.
Przezdłuższąchwilępanowałacisza.
– Gdybym kiedyś potrzebował adwokata, panno Evans – odezwał się
wreszcieThomasHenry–chciałbym,abytopanimniebroniła.
Danauśmiechnęłasięzulgą.
–Obiecuję.
– W porządku – westchnął Thomas Henry. – Proszę porozmawiać z
Kemalem.Obawiamsię,żejeślijeszczerazzrobicośpodobnego,będęmusiał...
–Porozmawiamznim.Dziękuję,panieHenry.
Kemalczekałwholu.
–Jedziemydodomu–rzuciłaDanalakonicznie.
–Zabralimójnóż?
Nieodpowiedziała.Kiedyjechalidodomu,Kemalodezwałsięnieśmiało:
–Przykromi,żewpędziłemcięwkłopoty,Dano.
– Och, bynajmniej. Zdecydowali, że nie wyrzucą cię ze szkoły. Posłuchaj,
Kemal...
–Rozumiem.Żadnychnoży.
Kiedyweszlidomieszkania,Danapowiedziała:
– Muszę wracać do studia. Opiekunka przyjdzie lada chwila. Dziś
wieczorembędziemymusielipoważnieporozmawiać.
Zabrzmiał końcowy sygnał wieczornych wiadomości. Jeff zwrócił się do
Dany:
28
–Wyglądasznazmartwioną,kochanie.
–Rzeczywiściesięmartwię.ChodzioKemala.Niewiem,coznimzrobić,
Jeff. Dziś znów musiałam jechać do szkoły, a dwie kolejne gospodynie
wymówiłyzjegopowodu.
–Jestdużymchłopcem–odparłJeff.–Poprostupotrzebujerozgrzewki.
–Byćmoże.Jeff...
–Tak?
–Mamnadzieję,żeniepopełniłamokropnegobłędu,przywożącgotutaj.
KiedyDanawróciładodomu,Kemalczekałnanią.
– Siadaj – powiedziała. – Porozmawiajmy. Musisz przestrzegać zasad, a
bójki w szkole muszą się skończyć. Wiem, że koledzy ci to utrudniają, ale
musisz się z nimi jakoś porozumieć. Jeśli nadal będziesz wdawać się w bójki,
panHenrywyrzucicięzeszkoły.
–Nieobchodzimnieto.
– A powinno. Chcę, żebyś miał wspaniałą przyszłość, a to niemożliwe bez
wykształcenia.
PanHenrystarasiębyćwyrozumiały,ale...
–Pierdolęgo.
–Kemal!–Danaimpulsywnieuderzyłagowtwarz.
Odrazutegopożałowała.Kemalpopatrzyłnaniązniedowierzaniem,potem
naglezerwałsięzkrzesłaiwybiegłdogabinetu,zatrzaskujączasobądrzwi.
Zadzwoniłtelefon.Danapodniosłasłuchawkę.UsłyszałagłosJeffa.
–Dano...
–Kochanie,ja...niemogęrozmawiać.Jestemzbytzdenerwowana.
–Cosięstało?
–ToKemal.Jestniemożliwy!
–Dano...
–Tak...
–Postawsięnajegomiejscu.
–Co?
–Pomyślotym.Przepraszam,muszękończyć.Kochamcię.Porozmawiamy
później.
29
Postaw się na jego miejscu? To bez sensu – pomyślała Dana. – Skąd mogę
wiedzieć,coczujeKemal?Niejestemdwunastoletnimsierotąwojennymzjedna
ręką,niemampojęcia,coprzeżywa.Siedziaładługo,rozmyślając.Postawsięna
jego miejscu. Wstała, poszła do swojej sypialni, zamknęła drzwi i otworzyła
szafkę.ZanimKemalprzyjechałdoStanów,Jeffspędzałwjejmieszkaniukilka
nocywtygodniuizostawiłtutrochęswoichubrań.Wszafcebyłyjegokalesony,
koszuleikrawaty,sweterimarynarka.
Dana wyjęła część tych rzeczy i położyła je na łóżku. Potem podeszła do
biurka i wyjęła z szuflady dżokejskie szorty i skarpetki Jeffa. Rozebrała się.
WzięłaszortyJeffalewąrękąizaczęłajenakładać.Straciłarównowagęiupadła.
Dopieropodwóchkolejnychpróbachosiągnęłacel.Następniechwyciłajednąz
koszulJeffa.Dopieropotrzechpełnychfrustracjiminutachzdołałająwłożyći
zapiąć, używając tylko lewej ręki. Musiała usiąść na łóżku, by wciągnąć
spodnie, co okazało się prawdziwym wyczynem. Kolejne dwie minuty zabrało
jejwłożenieswetra.
Ubrana, usiadła na łóżku, by odzyskać oddech. Przed takim wyzwaniem
Kemal stawał każdego ranka. A to był dopiero początek. Musiał się umyć,
wyszorować zęby i uczesać włosy. To była teraźniejszość. A w przeszłości?
Okropnościwojny,śmierćmatki,brata,siostryiprzyjaciół.
Jeff ma rację – pomyślała. – Spodziewam się zbyt wiele za wcześnie. On
potrzebuje więcejczasu, by się przyzwyczaić. Nigdy nie mogłabym go porzucić.
Mójojcieczostawiłmatkęimnie,itaknaprawdęnigdymutegoniewybaczyłam.
Powinno istnieć jedenaste przykazanie:Nigdy nie opuścisz tych, którzy cię
kochają.
Danaprzebrałasiępowoliwewłasnerzeczy.Pomyślałaotekstachpiosenek,
którychKemalsłuchałnaokrągło:„Niechcęcięzostawić”,„Potrzebujęciędziś
w nocy”, „Dopóki mnie kochasz”, „Chcę tylko być przy tobie”, „Potrzebuję
miłości”.
Wszystkiepiosenkimówiłyosamotnościitęsknocie.
Wzięła do ręki świadectwo Kemala. Prawda, że miał tróję z większości
przedmiotów, ale z matematyki był najlepszy. To ta szóstka jest ważna –
pomyślała Dana. – W tym jestznakomity. To jest jego przyszłość. A nad innymi
stopniamipopracujemy.
Kiedyotworzyładrzwigabinetu,Kemalleżałwłóżkuzzaciśniętymioczami
i twarzą zalaną łzami. Patrzyła na niego przez chwilę, potem podeszła i
pocałowałagowpoliczek.
–Przepraszam,Kemal–szepnęła.–Wybaczmi.
30
Jutrobędzielepiej.
NastępnegodniaranoDanazabrałaKemaladosłynnegoortopedyichirurga,
doktora Williama Wilcoxa. Gdy po zbadaniu chłopca zostali sami, doktor
WilcoxpowiedziałdoDany:
– Panno Evans, proteza kosztowałaby dwanaście tysięcy dolarów, a poza
tymjestinnyproblem.Kemalmatylkodwanaścielat.Będzierósłjeszczepięć,
sześćlat.Protezętrzebabyzmieniaćcokilkamiesięcy.Obawiamsię,żebyłoby
tozbytkosztowne.
Danabyłarozczarowana.
–Rozumiem.Dziękuję,doktorze.
WkorytarzupowiedziaładoKemala:
–Niemartwsię,kochanie.Cośwymyślimy.
Wysadziła Kemala przy szkole i pojechała do studia. Kilka przecznic dalej
zadzwoniłjejtelefonkomórkowy.
–Halo?
– Tu Matt. W południe będzie konferencja prasowa policji w sprawie
zamordowania Winthropa. Chcę, żebyś tam była. Wyślę ekipę telewizyjną.
Policja ma wprawdzie coś w zanadrzu, ale ta historia komplikuje się z każdą
minutą,aglinyciągleniemająklucza.
–Będętam,Matt.
Komendant policji Dan Burnett rozmawiał przez telefon w swoim biurze,
kiedyjegosekretarkaoznajmiła:
–Burmistrznadrugiejlinii.
– Powiedz mu, że rozmawiam z gubernatorem na pierwszej – warknął
Burnett.Iznówprzyłożyłdouchasłuchawkę.–Tak,paniegubernatorze.Wiem
o tym... Tak. Myślę... Jestem pewien, że możemy... Kiedy tylko... Dobrze. Do
widzeniapanu.
Rzuciłsłuchawkęnawidełki.
–SekretarzbiuraprasowegoBiałegoDomunaczwartejlinii.
Całyranekbyłtaki.
W południe sala konferencyjna Magistratu przy Indiana Avenue 300 w
centrum Waszyngtonu była wypełniona przedstawicielami mediów. Burnett
wszedłizatrzymałsięprzedmikrofonem.
–Proszęouwagę.–Zaczekał,ażwsalizapanujecisza.–Zanimodpowiem
31
na państwa pytania, chcę złożyć oświadczenie. Śmierć pana Gary’ego
Winthropa stanowi wielką stratę nie tylko dla naszej społeczności, lecz dla
całego świata. Nie spoczniemy, dopóki sprawcy tej bestialskiej zbrodni nie
zostanąschwytani.Proszęopytania.
Wstałjedenzreporterów.
–Paniekomendancie,czypolicjakogośpodejrzewa?
– Około trzeciej w nocy pewien świadek widział dwóch mężczyzn, którzy
ładowalicośdobiałejciężarówki,stojącejnawjeździedodomupanaGary’ego
Winthropa. Ich zachowanie wydało mu się podejrzane i zapisał numer
rejestracyjny.Okazałosię,żejesttonumerskradzionejciężarówki.
–Czypolicjawie,cozostałoskradzione?
–Brakujetuzinacennychobrazów.
–Czyskradzionocośopróczobrazów?
–Nie.
–Cozpieniędzmiibiżuterią?
–Pieniądzeibiżuteriazostałynietknięte.Złodziejomchodziłooobrazy.
– Panie komendancie, czy dom nie ma systemu alarmowego, a jeśli ma, to
czybyłwłączony?
–Lokajtwierdzi,żesystemzawszebyłwłączanynanoc.Złodziejomudało
sięgowyłączyć.Niewiemyjeszcze,wjakisposób.
–Wjakisposóbzłodziejedostalisiędodomu?
Burnettzawahałsię.
– To interesujące pytanie. Nie ma żadnych śladów włamania. Nie znamy
jeszczeodpowiedzi.
–Czymógłtobyćktośzesłużby?
–Raczejnie.CiludziepracujądlapanaGary’egoWinthropaodwielulat.
–GaryWinthropbyłsamwdomu?
–Zdotychczasowychustaleńwynika,żetak.Służbamiaławolne.
Danazapytała:
–Macielistęskradzionychobrazów?
–Mamy.Wszystkiesądobrzeznane.Listęrozesłanodomuzeów,handlarzy
i kolekcjonerów sztuki. Kiedy tylko na rynku pojawi się któryś z obrazów,
zagadkabędzierozwiązana.
Dana usiadła, oszołomiona. Zabójcy muszą zdawać sobie z tego sprawę i z
32
pewnością nie ośmielą się pokazać obrazów nikomu. A w takim razie po co je
ukradli?Ipopełnilimorderstwo?Idlaczegoniewzięlipieniędzyikosztowności?
Cośsiętuniezgadza.
Nabożeństwo żałobne za Gary’ego Winthropa miało być odprawione w
Katedrze Narodowej, szóstej co do wielkości na świecie. Wisconsin i
Massachusetts Avenue zostały zamknięte dla ruchu samochodowego. Katedrę
otaczali ludzie z tajnych służb i policji waszyngtońskiej. W środku na
rozpoczęcie nabożeństwa czekali: wiceprezydent Stanów Zjednoczonych,
dwunastu senatorów i członków Kongresu, Prezes Sądu Najwyższego, dwóch
przedstawicieli departamentu i liczni dygnitarze z całego świata. Policyjne i
prasowehelikopterykrążyłyzwarkotemwśródchmur.Przylegającedokatedry
ulice były wypełnione tysiącami ludzi, którzy pragnęli pożegnać Gary’ego lub
zobaczyć dostojników przybyłych na pogrzeb. Ludzie żegnali nie tylko
Gary’ego,alecałątragicznądynastięWinthropów.
Dana była na miejscu z dwiema ekipami telewizyjnymi. W katedrze
panowałacisza.
– Niezbadane są zamysły boskie – zabrzmiał głos pastora. – Winthropowie
spędzili życie, obdarowując innych nadzieją. Przekazali miliardy dolarów
szkołom i kościołom, ludziom bezdomnym i głodnym. Ale, co równie ważne,
bezinteresownie oddawali bliźnim swój czas i talent. Gary Winthrop nie
sprzeniewierzył się wspaniałej rodzinnej tradycji. Dlaczego ta rodzina, tak
wspaniałaihojna,zostałapowołanadowiecznejchwały,nigdysięniedowiemy.
Wpewnymsensiepozostanąwśródnas,gdyżdziękiswemudziełubędążyli
wnaszejpamięci.Zawszebędziemydumni...
Bógniepowinienbyłpozwolić,bytacyludziezginęliwtakstrasznysposób–
pomyślałaDanazesmutkiem.
ZadzwoniłamatkaDany:
–Moiprzyjacieleijaoglądaliśmytwojąrelacjęzpogrzebu,Dano.Wpewnej
chwili,gdymówiłaśorodzinieWinthropów,myślałam,żesięrozpłaczesz.
–Jateż,mamo,jateż.
TejnocyDanadługoprzewracałasięzbokunabok.Kiedywreszciezasnęła,
jej sny stanowiły szalony kalejdoskop wypadków samochodowych, pożarów i
morderstw z użyciem broni palnej. W środku nocy obudziła się nagle i usiadła
nałóżku.Pięciuczłonkówjednejrodzinyginiewniecałyrok?Czytomożliwe?
33
Rozdziałczwarty
–Copróbujeszmipowiedzieć,Dano?
– Matt, mówię, że pięć tragicznych zgonów w jednej rodzinie w ciągu
niecałegorokuniemożebyćdziełemprzypadku.
– Dano, gdybym cię nie znał tak dobrze, zadzwoniłbym do psychiatry i
powiedziałmu,żewmoimgabineciejestKurkaMała*,któratwierdzi,żeniebo
sięwali.Myślisz,żetospisek?
* Postać z opowiastki dziecięcej, lękliwa kurka, która wywołuje
nieuzasadnionąpanikę(przyp.red.)
Czyj?FidelaCastro?CIA?OliveraStone’a?Namiłośćboską,niewiesz,że
zawsze, gdy ginie jakaś szycha, powstaje tysiąc teorii spiskowych? W zeszłym
tygodniu przyszedł tu facet, który utrzymywał, że może udowodnić, iż Lyndon
JohnsonzabiłAbrahamaLincolna.
Waszyngtontoniewteoriachspiskowych.
– Matt, startujemy z „Linią zbrodni”. Chcesz mieć na początek jakiś hit?
Jeślimamrację,tobędziewłaśnieto.
MattBakerprzyglądałjejsiędłuższąchwilę.
–Marnujeszczas.
–Dzięki,Matt.
Archiwa „Washington Tribune” znajdowały się w podziemiach budynku
prasowego i zawierały tysiące starannie skatalogowanych taśm z programami
informacyjnymi.
Laura Lee Hill, atrakcyjna brunetka po czterdziestce, siedziała przy biurku,
wpisującdokatalogunowetaśmy.KiedyDanaweszła,uniosłagłowę.
– Cześć, Dano. Oglądałam twoją relację z pogrzebu. Pomyślałam, że jesteś
świetnymfachowcem.
–Dziękuję.
–Czytoniestrasznatragedia?
–Straszna–zgodziłasięDana.
–Życiejestokrutne–powiedziałaLauraLeeHillponuro.–Nodobrze.Co
34
mogędlaciebiezrobić?
–ChcęobejrzećstareprogramyoWinthropach.
–Cośkonkretnego?
–Nie.Chcępoprostuzobaczyć,jacybyli.
–Powiemci,jacybyli.Święci.
–Towłaśniesłyszęodwszystkich–odparłaDana.
LauraLeeHillwstała.
– Mam nadzieję, że dysponujesz czasem, kochanie. Są tu całe tony
programówonich.
–Dobrze.Nieśpieszęsię.
LauraLeezaprowadziłaDanędobiurka,naktórymstałtelewizor.
–Zarazwrócę–powiedziała.
Wróciłapopięciuminutachzkoszempełnymtaśm.
–Możeszzacząćodtych.Zarazprzyniosępozostałe.
Danaspojrzałanastoskasetipomyślała:MożejestemKurkąMałą.Alejeśli
mamrację...
Włożyłajednąztaśmdomagnetowiduinaekranieukazałsięoszałamiająco
przystojny mężczyzna. Miał wyraziste, jakby rzeźbione rysy twarzy, bujną,
czarną czuprynę, szczere niebieskie oczy i kwadratowy podbródek. Koło niego
stałchłopiec.
Reporterwyjaśnił:
– Taylor Winthrop założył kolejny ośrodek dla dzieci upośledzonych. Jego
syn Paul jest tu z nami, gotów przyłączyć się do zabawy. Jest to już dziesiąty
tego rodzaju obiekt stworzony przez Taylora Winthropa. Planuje on
wybudowaniejeszczeconajmniejdwunastu.
Dana nacisnęła guzik i na ekranie ukazała się inna scena. Nieco postarzały
TaylorWinthrop,zpasemkamisiwiznynaskroniach,wymieniałuściskidłoniz
grupądostojnikówpaństwowych.
– ...właśnie potwierdził, że został mianowany na stanowisko konsultanta
NATO.TaylorWinthropwyjedziedoBrukseliwnajbliższychtygodniach...
Dana zmieniła kasetę. Tym razem widać było murawę przed Białym
Domem.TaylorWinthropstałobokprezydenta,którymówił:
– Poprosiłem go, aby stanął na czele FRA, Federalnej Agencji Badawczej.
Agencjamapomagaćwrozwojukrajomnacałymświecie.Jestemprzekonany,
35
żeniktniemalepszychkwalifikacjidlapokierowaniatakąorganizacją...
Kolejna scena rozgrywała się na lotnisku Leonarda da Vinci w Rzymie.
TaylorWinthropwysiadałzsamolotu.
–LiczniprzedstawicielerządupowitaliTayloraWinthropa,któryprzybył,w
celu omówienia zasad wymiany handlowej między Stanami Zjednoczonymi i
Włochami. Fakt, że prezydent poprosił pana Winthropa o poprowadzenia tych
negocjacji,świadczyoichwadze...
Tenczłowiekrobiłwszystko–pomyślałaDana.
Zmieniłakasetę.TaylorWinthropskładałwizytęwpałacuprezydenckimw
ParyżuiściskałdłońprezydentaFrancji.
– Taylor Winthrop podpisał właśnie w imieniu Stanów Zjednoczonych
traktathandlowyzFrancją...
Inna taśma. Żona Taylora Winthropa Magdalena stała przed kompleksem
budynkówwgrupiechłopcówidziewcząt.
– Magdalena Winthrop dokonała dziś ceremonii otwarcia nowego ośrodka
dladzieci,którepadłyofiarągwałtu,i...
NanastępnejkaseciedzieciWinthropówbawiącesięwrodzinnejposiadłości
wManchesterze,wstanieVermont.
Dana włączyła kolejną taśmę. Taylor Winthrop w Białym Domu. Za nimi
stali jego żona, dwaj przystojni synowie: Gary i Paul, oraz piękna córka Julia.
PrezydentwręczałTaylorowiWinthropowiMedalWolności:
– ...i za jego bezinteresowne oddanie krajowi oraz wszystkie cudowne
dokonania, cieszę się, mogąc wręczyć Taylorowi Winthropowi najwyższe
odznaczenieobywatelskie,jakimdysponujemy–MedalWolności.
FilmzJuliąnanartach...
Gary,zakładającyfundacjęmającąwspomagaćmłodychartystów...
Znów Gabinet Owalny. Na zewnątrz tłumy reporterów. Siwowłosy Taylor
Winthropijegożonastaliobokprezydenta.
– Właśnie mianowałem Taylora Winthropa naszym ambasadorem w Rosji.
Zdaję sobie sprawę, że wiecie o niezliczonych zasługach pana Winthropa i
ogromniesięcieszę,żeprzyjąłtostanowiskozamiastspędzaćcałednienagrze
wgolfa.
Dziennikarzewybuchnęliśmiechem.
TaylorWinthroptakżepozwoliłsobienażart:
–Panniewidział,jakjagramwgolfa,panieprezydencie.
36
Znówśmiech...
Apotemserianieszczęść.
Dana włożyła do magnetowidu kolejną kasetę. Na ekranie ukazały się
zgliszcza domu w Aspen, w Kolorado. Reporterka wskazała dłonią spalony
budynek.
– Naczelnik policji hrabstwa Aspen potwierdził, że ambasador Winthrop i
jegożonaMagdalenazginęliwtympożarze.Strażpożarnazostaławezwanawe
wczesnych godzinach rannych i przybyła w ciągu piętnastu minut, ale było już
za późno, by ich uratować. Zdaniem naczelnika Nagela pożar spowodowała
awariasystemuelektrycznego.AmbasadoripaniWinthropbyliznaninacałym
świecie ze swej działalności filantropijnej i ze swego zaangażowania w
działalnośćrządową.
Dana włączyła następną taśmę. Zdjęcia zrobiono w Grand Corniche, na
francuskiejRiwierze.Reporterwyjaśniał:
–Otozbocze,poktórymstoczyłsięsamochódPaulaWinthropa.Zgodniez
raportem koronera, kierowca zginął na miejscu. Nie wiózł żadnych pasażerów.
Policjabadaprzyczynywypadku.Straszliwąironiąlosuwydajesięfakt,żedwa
miesiącetemumatkaiojciecPaulaWinthropazginęliwpożarzewłasnegodomu
wAspen,wKolorado.
Dana sięgnęła po następną taśmę. Górska trasa narciarska w Juneau na
Alasce.Ubranywgrubąkurtkęifutrzanączapkęreporter:
– ...a oto sceneria tragicznego narciarskiego wypadku, który zdarzył się
wczoraj wieczorem. Władze nie zdołały jeszcze ustalić, dlaczego Julia
Winthrop, doskonała narciarka, wybrała się sama, nocą, na tę zamkniętą trasę,
aleśledztwojestwtoku.Wewrześniu,dokładniesześćtygodnitemu,bratJulii
Paul zginął w wypadku samochodowym we Francji, a w lipcu tego roku jej
rodzice,ambasadorTaylorWinthropijegożona,zginęliwpożarze.
Prezydentwyraziłswegłębokieubolewanie.
Następnataśma.DomGary’egoWinthropawpółnocno-zachodniejdzielnicy
Waszyngtonu. Dziennikarze rojący się wokół wielkiego budynku. Przed
wejściowymidrzwiamireporterzmikrofonem:
– Tragicznym, niewiarygodnym zrządzeniem losu Gary Winthrop, ostatni
członek wspaniałego rodu Winthropów, został dziś w nocy zastrzelony przez
włamywaczy.
Wczesnymrankiemstrażnikzauważył,żesystemalarmowyjestwyłączony,
wszedł do domu i znalazł ciało pana Winthropa. Strzelono do niego dwa razy.
37
Prawdopodobniezłodziejezostalizaskoczenipodczaswycinaniazramcennych
obrazów. Gary Winthrop jest piątą osobą tego nazwiska, która zginęła
gwałtownąśmierciąwbieżącymroku.
Dana wyłączyła telewizyjny monitor i siedziała w ciszy przez kilka minut.
Ktochciałbywymordowaćtakwspaniałąrodzinę?Kto?Idlaczego?
PerryLeffzgodziłsięspotkaćzDanąwswoimbiurze.Senator,mężczyzna
tużpopięćdziesiątce,byłczłowiekiempoważnymigwałtownym.
Wstał,kiedyDanaweszładojegogabinetu.
–Czymmogęsłużyć,pannoEvans?
– Słyszałam, że był pan bliskim współpracownikiem Taylora Winthropa,
senatorze?
– Tak, kierowaliśmy razem kilkoma komisjami powołanymi przez
prezydenta.
– Wiem, jaki jest jego oficjalny wizerunek, senatorze Leff, ale chodzi mi o
to,jakimbyłczłowiekiem.
SenatorLeffprzyglądałsięDanieprzezchwilę.
–Chętniepaniodpowiem.TaylorWinthropbyłjednymznajlepszychludzi,
jakichznałem.Najbardziejzdumiewającybyłjegostosunekdobliźnich.Onsię
naprawdę troszczył o innych. Starał się uczynić ten świat lepszym. Zawsze
będziemigobrakowało,ato,cosięprzydarzyłojegorodzinie,jesttakokropne,
żeniechcęotymmyśleć.
Dana rozmawiała z Nancy Patchin, jedną z sekretarek Taylora Winthropa,
kobietą po sześćdziesiątce, z twarzą pokrytą siateczką zmarszczek i smutnymi
oczami.
–DługopracowałapanidlapanaWinthropa?
–Piętnaścielat.
–Przeztakdługiokreszpewnościądobrzegopanipoznała?
–Tak,oczywiście.
Danazaczerpnęłapowietrza.
–Próbujęsiędowiedzieć,jakimbyłczłowiekiem.Czybył...?
– Powiem pani, jaki był, panno Evans – przerwała Nancy Patchin. – Kiedy
się okazało, że mój syn ma chorobę Lou Gehriga, Taylor Winthrop oddał do
naszej dyspozycji swoich lekarzy i zapłacił wszystkie rachunki. Kiedy mój syn
38
umarł, pan Winthrop pokrył koszta pogrzebu i wysłał mnie do Europy, abym
doszładosiebie.–Jejoczynapełniłysięłzami.–
Był najwspanialszym, najhojniejszym dżentelmenem, jakiego kiedykolwiek
znałam.
Dana poprosiła o spotkanie generała Victora Boostera, dyrektora FRA,
Federalnej Agencji Badań, niegdyś kierowanej przez Taylora Winthropa.
Booster zrazu odmówił, ale kiedy mu powiedziała, o kim chce rozmawiać,
zgodziłsięjąprzyjąć.
RanoDanapojechaładoFederalnejAgencjiBadańwpobliżuFortMead,w
Maryland.
Biuraagencjizajmowałyosiemdziesiątdwaakryibyłystaranniestrzeżone.
Lassatelitarnychantenskrywałsięzapotężnymszpaleremwspaniałychdrzew.
Dana podjechała do wysokiej na trzy metry bramy, zwieńczonej drutem
kolczastym.
Wymieniła swe nazwisko i pokazała prawo jazdy uzbrojonemu
wartownikowi,którywyszedłzbudkistrażniczej.Pochwilimogłajechaćdalej.
Zatrzymałasięprzedzamykanąelektryczniebramą,nadktórąlśniłoczujneoko
kamery. Znów wymieniła swe nazwisko i brama otworzyła się bezgłośnie.
Wyasfaltowaną drogą podjechała do ogromnego, białego budynku. Czekał na
niąubranypocywilnemumężczyzna.
–ZaprowadzępaniądobiuragenerałaBoostera,pannoEvans.
Wjechali windą na piąte piętro i długim korytarzem doszli do pokojów na
końcuholu.
W ogromnej recepcji znajdowały się dwa biurka. Jedna z sekretarek
odezwałasięnaichwidok:
–Generałczekanapanią,pannoEvans.Proszęprosto.
Nacisnęła na jakiś guzik i drzwi naprzeciwko otworzyły się z cichym
stuknięciem.
Danaweszładoobszernegopokojuzdźwiękoszczelnymiścianamiisufitem.
Przywitałjąwysoki,szczupły,atrakcyjnymężczyznapoczterdziestce.Uścisnął
dłońDanyipowiedziałuprzejmie:
– Jestem major Jack Stone, adiutant generała Boostera. – Wskazał na
mężczyznęsiedzącegozabiurkiem.–AtogenerałBooster.
Victor Booster był Afroamerykaninem o regularnych rysach i surowym,
39
zimnymspojrzeniu.Jegoogolonaczaszkabłyszczaławświetlelampy.
–Proszęusiąść–odezwałsię.Głosmiałniskiipoważny.
Danausiadła.
–Dziękuję,żezechciałpanmnieprzyjąć,generale.
–Powiedziałapani,żechodzioTayloraWinthropa...
–Tak.Chciałam...
–Piszepanijegobiografię,pannoEvans?
–Nocóż,ja...
Jegogłosstwardniał.
– Czy pierdoleni dziennikarze nie mogą zostawić zmarłych w spokoju?
Jesteście stadem żądnych sensacji kojotów, żywiących się cudzym
nieszczęściem.
Danapotrząsnęłagłową,zaskoczona.
JackStonewydawałsięzakłopotany.
Dananiestraciłapanowanianadsobą.
– Generale Booster, zapewniam, że nie szukam sensacji. Znam legendę
Taylora Winthropa. Próbuję się dowiedzieć, jakim był człowiekiem. Wszystko,
copanpowie,zostanieprzyjętezwdzięcznością.
GenerałBoosterpochyliłsięnaprzód.
–Dodiabła,niewiem,czegopaniszuka,alemogępowiedziećjednąrzecz.
Talegendajestprawdą.KiedyTaylorWinthropkierowałFRA,pracowałempod
jego kierunkiem. Był najlepszym z wszystkich dyrektorów, jakich miała ta
organizacja.Wszyscygopodziwiali.
Nieszczęścia, które spotkały jego i jego rodzinę, to autentyczna tragedia.
Nawet nie próbuję zrozumieć. – Jego twarz była pełna napięcia. – Szczerze
mówiąc, nie lubię prasy, panno Evans. Uważam, że karmicie się padliną.
Oglądałem pani relacje z Sarajewa. Te sentymentalne filmiki wcale nam nie
pomogły.
Danaztrudemopanowaławzburzenie.
– Nie pojechałam tam, żeby panu pomóc, generale. Chciałam pokazać
światu,cospotykaniewinnychludzi...
– Wszystko jedno. Dla pani informacji, Taylor Winthrop był największym
mężemstanu,jakiegokiedykolwiekmiałtenkraj.–Spojrzałjejwoczy.–Jeśli
zamierza pani skalać jego pamięć, narobi sobie pani wielu wrogów. Udzielę ci
rady,mojapanno.Nieszukajkłopotów,bojeznajdziesz.Obiecuję.Ostrzegam,
40
proszęsiętrzymaćzdalaodtejsprawy.Dowidzenia,pannoEvans.
Danapatrzyłananiegoprzezchwilę,potemwstała.
–Bardzodziękuję,generale.
Dużymikrokamiwyszłazgabinetu.
JackStonewybiegłzanią.
–Pokażępanidrogę.
WkorytarzuDanawzięłagłębokioddechispytałazezłością:
–Zawszejesttaki?
JackStoneskinąłgłową.
– Przepraszam za niego. Był trochę niegrzeczny. Ale nie myśli tego, co
powiedział.
– Doprawdy? – odparła ironicznie Dana. – Odniosłam wrażenie, że wręcz
przeciwnie.
–Takczyinaczejprzepraszam–powiedziałJackStone.
Odwróciłsię.
Danadotknęłajegorękawa.
– Proszę poczekać. Chciałabym z panem porozmawiać. Jest dwunasta. Czy
niemoglibyśmyzjeśćrazemlunchu?
Stonezerknąłwkierunkudrzwigabinetugenerała.
– Zgoda. Może być w kawiarni kolonialnej u Sholla, na K Street, za
godzinę?
–Wspaniale.Dziękuję.
–Proszęsięnieśpieszyćzpodziękowaniami,pannoEvans.
Danaczekałaprzystoliku,gdyJackStonewszedłdoniemalpustejkawiarni.
Stanął na progu i rozglądał się przez chwilę, sprawdzając, czy nie spotka
żadnychznajomych,apotemdołączyłdoDany.
– Generał Booster będzie wściekły, jeśli się dowie o tym spotkaniu. To
mądryczłowiek.
Ma trudną, męczącą pracę i jest bardzo, bardzo dobry w tym, co robi. –
Zawahałsię.–
Niestetynielubidziennikarzy.
–Teżodniosłamtakiewrażenie–odparłaDanasucho.
41
– Musimy wyjaśnić jedną rzecz, panno Evans. Ta rozmowa nie może być
nigdzieprzytoczona.
–Rozumiem.
Podeszli do kontuaru i wybrali potrawy. Kiedy znów usiedli, Jack Stone
podjął:
– Nie chcę, żeby pani niewłaściwie oceniła naszą organizację. W gruncie
rzeczyporządniznasgoście.Właśniedlategojesteśmyakceptowani.Pomagamy
mniejrozwiniętymkrajom.
–Doceniamto–powiedziałaDana.
–CochcepaniwiedziećoTaylorzeWinthropie?
– Wszystko, co dotąd słyszałam – powiedziała Dana – było zwykłą
hagiografią.Aprzecieżtenczłowiekzpewnościąmiałjakieśwady.
– Miał – przyznał Jack Stone. – Ale najpierw powiem o zaletach. Bardziej
niżinniTaylorWinthroptroszczyłsięoludzi.–Przerwałnachwilę.–Mamna
myśliprawdziwątroskę.
Pamiętałourodzinachiślubach,ikażdy,ktoznimpracował,podziwiałgo.
Miał przenikliwy, głęboki umysł i znajdował zawsze najlepsze rozwiązania. I
chociaż autentycznie angażował się we wszystko, co robił, najważniejsza była
dlaniegorodzina.Kochałswojążonęidzieci...
–Acozgorsząstronąosobowości?–spytałaDana.
–TaylorWinthropdziałałnakobietyjakmagnesnażelazneopiłki–odparł
Jack Stone niechętnie. – Miał charyzmę i władzę, był przystojny i bogaty.
Kobiety nie potrafią się oprzeć takiej kombinacji zalet. Więc co jakiś czas
Taylor... wypadał z roli świętego. Miał kilka romansów, ale mogę panią
zapewnić, że nie było to nic poważnego i że zachowywał najdalej posuniętą
dyskrecję.Zanicniezraniłbyswojejrodziny.
– Majorze Stone, czy zna pan kogoś, kto miałby powód zabić Taylora
Winthropaijegorodzinę?
JackStoneupuściłwidelec.
–Cotakiego?
–Ktośtakwpływowymusiałmiećwrogów.
–PannoEvans...sugerujepani,żeWinthropowiezostalizamordowani?
–Poprostupytam–odparłaDana.
JackStonerozważałtoprzezchwilę.Potempotrząsnąłgłową.
– Nie – powiedział. – To nie ma sensu. Taylor Winthrop nigdy nikogo nie
42
skrzywdził.
Kiedy porozmawia pani z jego przyjaciółmi lub współpracownikami,
wyzbędziesiępaniwszelkichwątpliwości.
– Powiem panu, czego dowiedziałam się dotychczas – przerwała Dana. –
TaylorWinthropbył...
JackStoneuniósłdłoń.
–PannoEvans,immniejwiem,tymlepiej.Staramsiętrzymaćzboku.Iw
tensposóbnajlepiejmogępanipomóc,jeślirozumiepani,comamnamyśli.
Danaspojrzałananiegozezdumieniem.
–Niejestempewna.
– Mówiąc otwarcie, dla pani własnego dobra będzie lepiej, jeśli da pani
spokójtejsprawie.Ajeślinie,proszęzachowaćostrożność.
Wstałiwyszedł.
Dana siedziała dalej, rozważając jego słowa. A zatem Taylor Winthrop nie
miałwrogów.
Może podeszłam do tego od niewłaściwej strony? Może to nie Taylor
Winthropzyskałsobieśmiertelnegowroga?Możektóreśzjegodzieci?Albojego
żona?
DanaopowiedziałaJeffowiorozmowiezmajoremJackiemStone’em.
–Tointeresujące.Coteraz?
– Chcę porozmawiać z ludźmi, którzy znali dzieci Taylora. Paul Winthrop
byłzaręczonyzHarrietBerk.Znalisięprawierok.
–Pamiętam,czytałemotym–odparłJeff.Zawahałsię.–Kochanie,wiesz,
żepopieramcięwstuprocentach...
–Oczywiście,Jeff.
– Ale co będzie, jeśli się mylisz? Nie jesteśmy Panem Bogiem. Jak dużo
czasuzamierzaszpoświęcićtejsprawie?
–Niedużo–obiecałaDana.–Chcęsprawdzićjeszczeparęrzeczy.
Harriet Berk mieszkała w eleganckim, dwupoziomowym mieszkaniu w
północno-zachodniejczęściWaszyngtonu.Byłaszczupłąblondynką,wyglądała
natrzydzieścilatimiałauroczy,lekkonerwowyuśmiech.
–Dziękuję,żezechciałasiępanizemnąspotkać–powiedziałaDana.
– Nie wiem dokładnie, w jakim celu się spotykamy, panno Evans.
43
Wspomniałapani,żetomazwiązekzPaulem.
–Tak.–Danastarałasięostrożniedobieraćsłowa.–Niechcęsięwtrącaćw
paniosobistesprawy,alebyłapanizaręczona,zPaulemijestempewna,żeznała
gopanilepiejniżinni.
–Mamtakąnadzieję.
– Chciałabym dowiedzieć się o nim trochę więcej, jaki był w codziennym
życiu.
Harriet Berk milczała przez chwilę. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał
miękkoiłagodnie:
–Paulróżniłsięodwszystkichmężczyzn,jakichznałam.Miałwsobiepasję
życia. Był uprzejmy i wrażliwy. Miał cudowne poczucie humoru. Nie brał
samegosiebiezbytpoważnie.
Przebywanie z nim było ciągłą zabawą. Chcieliśmy wziąć ślub w
październiku...–Urwała.–
KiedyPaulzginąłwwypadku...czułam,jakbymtojaumarła.–Spojrzałana
Danęidokończyłaspokojnie:–Nadaltakczuję.
– Przykro mi – powiedziała Dana. – Niechętnie o to pytam, ale czy miał
jakichśwrogów,czyktośmógłskorzystaćnajegośmierci?
HarrietBerkpopatrzyłananiąiłzynapłynęłyjejdooczu.
–ZabićPaula?–wykrztusiłazduszonymgłosem.–Niepytałabypanioto,
gdybygopaniznała.
NastępnymrozmówcąDanybyłSteveRexford,lokajJuliiWinthrop.Okazał
sięwytwornymAnglikiemwśrednimwieku.
–Czymmogęsłużyć,pannoEvans?
–ChcęspytaćoJulięWinthrop.
–Tak,proszępani?
–Jakdługopracowałpanwjejdomu?
–Czterylataidziewięćmiesięcy.
–Jakąbyłapracodawczynią?
Uśmiechnąłsiępromiennie.
– Była szalenie miła, prawdziwa dama... Ja... nie mogłem uwierzyć, kiedy
usłyszałemowypadku.
–CzyJuliaWinthropmiałajakichśwrogów?
44
Zmarszczyłbrwi.
–Słucham?
– Czy panna Winthrop nie... złamała komuś serca? A może naraziła się
komuś,ktomógłbyskrzywdzićjąijejrodzinę?
SteveRexfordpokręciłpowoligłową.
–PannaJulianiebyłaosobątegopokroju.Niemogłabynikogoskrzywdzić.
Nie. Hojnie udzielała innym swego czasu i swego bogactwa. Wszyscy ją
kochali.
Dana przyglądała mu się przez chwilę. Był szczery. Oni wszyscy byli
szczerzy.Cojadodiabłarobię?–zastanowiłasię.–CzujęsięjakDanaKichot.
Tylkożenigdzieniewidaćwiatraków.
MorganOrmond, dyrektorMuzeum Sztukiw Georgetown,był następnyna
liścieDany.
–Rozumiem,żechcepanispytaćoGary’egoWinthropa?
–Tak.Zastanawiałamsię...
–Jegośmierćjestokropnąstratą.Naródstraciłnajlepszegomecenasasztuki.
–PanieOrmond,czywśródhandlarzysztukąpanujeostrarywalizacja?
–Rywalizacja?
– Czy zdarza się czasem, że kilka osób jest zainteresowanych tym samym
dziełemsztukii...
– Oczywiście. Ale nigdy nie rywalizowali z panem Winthropem. Miał
wspaniałą prywatną kolekcję, ale jednocześnie był bardzo hojny dla muzeów.
Nie tylko tego muzeum, ale muzeów na całym świecie. Chciał, żeby wielka
sztukabyładostępnadlawszystkich.
–Czywiepancośowrogach,którychmiał...
–GaryWinthrop?Ależskąd,nigdy!
DanaumówiłasięzRosalindLopez,któraprzezpiętnaścielatbyłaosobistą
pokojówkąMagdalenyWinthrop.Obecnieprowadziłasklepikspożywczy,który
należałdoniejijejmęża.
–Dziękuję,żezechciałasiępanizemnązobaczyć,paniLopez–powiedziała
Dana.–
ChciałamporozmawiaćzpaniąoMagdalenieWinthrop.
45
–Biednapani...Była...byłanajmilsząosobą,jakąznałam.
Tobrzmijakpłyta,którasięzacięła–pomyślałaDana.
–Tostraszne,żemiałatakąokropnąśmierć.
–Tak–zgodziłasięDana.–Pracowałapaniuniejszmatczasu.
–Otak,proszępani.
–Czywiepaniokimś,kogouraziłalubuważałazawroga?
RosalindLopezspojrzałanaDanęzazdumieniem.
–Wroga?Nie,proszępani.Wszyscyjąkochali.
Tapłytarzeczywiściesięzacięła–uznałaDana.
Wracającdostudia,rozmyślałaotym,cousłyszałaodswoichrozmówców.
Pomyliłamsię.Mimowszystkotobyłtragicznyzbiegokoliczności.
WbiurzeMattaBakerapowitałająAbbeLasmann.
–Cześć,Dano.
–CzyMattczekanamnie?
–Tak.Możeszwejść.
KiedyDanaweszładojegogabinetu,MattBakerpodniósłgłowę.
–Cosłychać,SherlockuHolmesie?
–Tobardzoproste,drogiWatsonie.Myliłamsię.Nicsięzatymniekryje.
46
Rozdziałpiąty
TelefonodmatkizaskoczyłDanę.
–Dano,kochanie,mambardzopodniecającąwiadomość–oznajmiłaEileen.
–Tak,mamo?
–Wychodzęzamąż.
Danabyłaoszołomiona.
–Cotakiego?
– Tak. Pojechałam do przyjaciółki do Westport w Connecticut, a ona
przedstawiłamitegocudownego,cudownegomężczyznę.
–Ja...bardzosięcieszę,mamo.Towspaniale.
–Jesttaki...taki...–Matkazachichotała.–Niepotrafiętegowyrazić,alejest
niesamowity.Napewnogopolubisz.
–Jakdługogoznasz?–spytałaDanaostrożnie.
–Wystarczającodługo,kochanie.Jesteśmydlasiebiestworzeni.Jestemtaka
szczęśliwa.
–Czymajakąśpracę?
– Przestań gadać jak mój ojciec. Oczywiście, że ma. Jest doskonałym
agentem ubezpieczeniowym. Nazywa się Peter Tomkins. Ma piękny dom w
Westport. Nie mogę się doczekać, kiedy przyjdziesz z Kimbalem, żeby go
poznać.Przyjedziecie?
–Oczywiście.
– Peter tak się martwi, czy go polubisz. Opowiada wszystkim, jaka jesteś
sławna.Napewnomożeszprzyjechać?
–Tak.–Danamiaławolnyweekend,więcniebyłokłopotu.–Kemalijanie
możemysięjużdoczekać.
Dana pojechała po Kemala do szkoły. Kiedy wsiadł do samochodu,
powiedziała:
–Jutropoznaszswojąbabcię.Będziemyprawdziwąrodziną,kochanie.
–Jasne.
Danauśmiechnęłasię.
–Jasneznaczydobrze.
47
W sobotę rano Dana i Kemal pojechali do Connecticut. Dana wiązała duże
nadziejezpodróżądoWestport.
– To będzie wspaniałe – zapewniała Kemala. – Wszyscy dziadkowie
potrzebują wnuków, żeby ich psuć. To najlepsza strona posiadania dzieci.
Będzieszspędzałznimidużoczasu.
–Czytyteżtambędziesz?–spytałzniepokojemKemal.
Danaścisnęłajegorękę.
–Będę.
DomPeteraTomkinsastałprzyBlindBrookRoadnadmałymstrumyczkiem
ibyłnaprawdęuroczy.
–Noproszę,tujestcool–powiedziałKemal.
Danarozwichrzyłamuczuprynę.
–Cieszęsię,żecisiępodoba.Będziemytuczęstoprzyjeżdżali.
Frontowe drzwi były otwarte, Eileen Evans stała na werandzie. Jej twarz
wciąż nosiła ślady dawnej piękności, ale gorycz szpeciła ją bardziej niż wiek.
Była niczym portret Doriana Graya: całą urodę oddała córce. Obok Eileen stał
uśmiechniętymężczyznawśrednimwiekuodośćsympatycznymobliczu.
EileenrzuciłasięnaprzódichwyciłaDanęwramiona.
–Dano,kochanie!AtojestKimbal!
–Mamo...
PeterTomkinstakżezszedłzwerandy.
–WięctojestsłynnaDanaEvans,hę?Opowiadałemopanimoimklientom.
– Obrócił się do Kemala. – A to jest ten chłopiec. – Zauważył pusty rękaw. –
Hej,niemówiłaśmi,żejestkaleką.
SerceDanyzamarło.ZobaczyłabólnatwarzyKemala.
PeterTomkinspotrząsnąłgłową.
– Gdyby wykupił ubezpieczenie naszej kompanii, zanim to się stało, byłby
teraz bogatym dzieciakiem. – Wskazał dłonią drzwi. – Wejdźcie. Musicie być
głodni.
– Już nie – odparła Dana gwałtownie. Odwróciła się do Eileen. –
Przepraszam,mamo.
KemalijawracamydoWaszyngtonu.
–Przykromi,Dano.Ja...
48
– Mnie też jest przykro. Mam nadzieję, że nie popełniasz wielkiego błędu.
Udanegoślubu.
–Dano...
Matka Dany patrzyła w konsternacji, jak Dana i Kemal wsiadają do
samochoduiodjeżdżają.PeterTomkinsbyłzdumiony.
–Hej,cojatakiegopowiedziałem?
EileenEvanswestchnęła.
–Nic,Peter,nic.
W drodze do domu Kemal milczał. Dana spoglądała na niego od czasu do
czasu.
–Przykromi,kochanie.Niektórzyludziepoprostuniezdająsobiesprawy...
–Onmarację–przerwałKemalzgoryczą.–Jestemkaleką.
– Nie jesteś – odparła Dana gorąco. – Nie oceniasz ludzi według tego, ile
mająrąklubnóg.Oceniaszichwedługtego,kimsą.
–Akimjajestem?
– Jesteś kimś, kto ocalał z pogromu. I jestem z ciebie dumna... Wiesz, pan
Czarujący miał rację w jednej sprawie – jestem głodna. Domyślam się, że dla
ciebietainformacjaniemaznaczenia,alewidzęnahoryzonciebarMcDonalda.
Kemaluśmiechnąłsię.
–Okropność.
Kiedy Kemal położył się do łóżka, Dana wróciła do salonu i usiadła, by
pomyśleć.
Włączyłatelewizorizaczęłaprzełączaćkanałyzwiadomościami.Wszędzie
mówionoozabójstwieGary’egoWinthropa.
–...nadzieję,żeskradzionaciężarówkaokażesiękluczemdozagadki.
–...dwiekulezberetty.Policjasprawdzawszystkiesklepyzbronią,aby...
– ...a brutalne morderstwo popełnione na Garym Winthropie, mieszkańcu
ekskluzywnejpółnocno-zachodniejdzielnicy,dowodzi,żeniktniejest...
Dana nie mogła pozbyć się uczucia, że coś przeoczyła. Przez kilka godzin
przewracałasięwłóżkuzbokunabok.Ranoobudziłasięinaglezrozumiała,co
jąmęczyło.Pieniądzeikosztownościleżałynawierzchu.Dlaczegozabójcyich
niewzięli?
Danawstałaizaparzyłakawę,usiłującprzypomniećsobiesłowanaczelnika
49
Burnetta.
–Czymacielistęskradzionychobrazów?
– Owszem. Wszystkie są dobrze znane. Lista została przekazana muzeom,
handlarzomsztuki i kolekcjonerom. Kiedy tylko obrazy pojawią się na rynku,
zagadkabędzierozwiązana.
Złodzieje wiedzieli, że nie będzie łatwo pozbyć się obrazów – pomyślała
Dana – cooznacza, że zostali wynajęci przez jakiegoś bogatego kolekcjonera,
któryzamierzazatrzymaćobrazydlasiebie.Aledlaczegoczłowiektegopokroju
miałbyzdaćsięnałaskęiniełaskędwóchzabójców?
Wponiedziałekrano,kiedyKemalwstał,Danazrobiłaśniadanieiodwiozła
godoszkoły.
–Miłegodnia,kochanie.
–Dozobaczenia,Dano.
Dana patrzyła, jak Kemal znika w drzwiach szkoły, a potem pojechała na
posterunekpolicjinaIndianaAvenue.
Znówpadałśnieg,asadystycznywiatrchłostałwszystko,costanęłomuna
drodze.
Detektyw Phoenix Wilson, kierujący śledztwem w sprawie zabójstwa
Gary’ego Winthropa, był dobrze znającym świat mizantropem z kilkoma
bliznami, które wyjaśniały jego stosunek do życia. Podniósł głowę, gdy Dana
weszładojegobiura.
–Żadnychwywiadów–burknął.–Jeśliznajdziemycośnowegowsprawie
zamordowania Winthropa, usłyszy pani o tym na konferencji prasowej, jak
wszyscy.
–Nieotochciałamspytać–odparłaDana.
Obrzuciłjąsceptycznymspojrzeniem.
–Doprawdy?–powiedział.
– Doprawdy. Ciekawią mnie skradzione obrazy. Przypuszczam, że ma pan
ichlistę.
–Ajeśli?
–Mogędostaćkopię?
– Dlaczego? – spytał podejrzliwie detektyw Wilson. – Co pani chodzi po
głowie?
– Chciałabym wiedzieć, co zabrali zabójcy. Mogłabym pokazać listę w
50
wiadomościach.
DetektywWilsonprzyglądałsięDanieprzezchwilę.
–Niezłypomysł.Imwiększązrobimyobrazomreklamę,tymtrudniejbędzie
zabójcom je sprzedać. – Wstał. – Wzięli dwanaście obrazów, zostawili trochę
więcej. Mam wrażenie, że byli zbyt leniwi, by zabrać wszystkie. Trudno dziś
znaleźćdobrychfachowców.Dampanikopięraportu.
Wróciłpochwilizkilkomakopiami.PodałjeDanie.
–Tojestlistaskradzionych.Atudruga.
Danaspojrzałananiegozdumiona.
–Jakadruga?
– Wszystkich obrazów Gary’ego Winthropa, także tych, które złodzieje
zostawili.
–Och!Dziękuję.Jestemnaprawdęwdzięczna.
Na korytarzu Dana porównała obie listy. To, co zobaczyła, wprawiło ją w
zdumienie.
Wyszła na dwór i nie zważając na mróz, udała się do znanego na całym
świeciedomuaukcyjnegoChristie.Śniegpadałcorazmocniej,aludzieśpieszyli
się,byskończyćgwiazdkowezakupyiwrócićdociepłychdomówibiur.
KiedyDanaweszładogaleriiChristie,dyrektorrozpoznałjąnatychmiast.
– Dzień dobry! To zaszczyt dla nas, panno Evans. W czym możemy pani
pomóc?
Danawyjaśniła:
– Mam tu dwie listy obrazów. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktoś mi
powiedział,ileteobrazysąwarte.
–Ależoczywiście.Całaprzyjemnośćponaszejstronie.Proszętędy...
DwiegodzinypóźniejDanaweszładogabinetuMattaBakera.
–Wtymwszystkimjestcośdziwnego–zaczęła.
–Mamnadzieję,żeniewracamydospiskowejteoriiKurkiMałej?
– Ty mi powiedz. – Dana podała Mattowi dłuższą z dwóch list. – To są
wszystkie obrazy Gary’ego Winthropa. Właśnie byłam w galerii Christie, żeby
jewycenili.
MattBakerrzuciłokiemnalistę.
–Ho,ho–mruknął–prawdziweskarby.VincentvanGogh,Hals,Matisse,
51
Monet,Picasso,Manet.–Podniósłgłowę.–Codalej?
–Aterazzobacztęlistę.–DanapodałaMattowilistęskradzionychpłócien.
Mattprzeczytałgłośno:
– Camille Pissarro, Marie Laurencin, Paul Klee, Maurice Utrillo, Henry
Lebasque.Jakiewnioski?
Danapowiedziałapowoli:
– Wiele obrazów z pierwszej listy jest wartych ponad milion. Większość
obrazówzkrótszejlistykosztujedwieścietysięcylubmniej.
MattBakerzamrugał.
–Włamywaczeukradlinajmniejwartościoweobrazy?
– Właśnie. – Dana pochyliła się nad biurkiem. – Matt, gdyby to byli
zawodowi złodzieje, wzięliby także gotówkę i kosztowności, które leżały na
wierzchu. Można założyć, że ktoś ich wynajął, aby ukradli jedynie
najwartościowsze obrazy. Ale z tych list wynika, że nie mieli pojęcia o sztuce.
Więc po co tak naprawdę zostali wynajęci? Gary Winthrop nie był uzbrojony.
Dlaczegogozabili?
– Sugerujesz, że kradzież była przykrywką, a prawdziwy cel włamywaczy
stanowiłomorderstwo?
–Tojedynelogicznewytłumaczenie.
Mattprzełknąłślinę.
–Zastanówmysię.Załóżmy,żeTaylorWinthroprzeczywiściemiałwrogów,
którzy go zamordowali. Dlaczego mieliby zabijać wszystkich członków jego
rodziny?
–Niewiem–rzekłaDana.–Itegowłaśniechcęsiędowiedzieć.
Doktor Armand Deutsch był jednym z najlepszych waszyngtońskich
psychiatrów. Miał imponujący wygląd, około siedemdziesięciu lat, potężne
czołoiprzenikliwe,niebieskieoczy.
KiedyDanaweszła,obrzuciłjąspojrzeniem.
–PannaEvans?
–Tak.Dziękuję,żezechciałmniepanprzyjąć,doktorze.Sprawa,zpowodu
którejprzychodzę,jestnaprawdęważna.
–Acóżtozaważnasprawa?
–Wiepan,wjakisposóbzginęliczłonkowierodzinyWinthropów?
52
–Tak.Strasznatragedia.Tylewypadków.
–Ajeślitoniebyływypadki?–spytałaDana.
–Cotakiego?Copanimówi?
–Jestmożliwe,żewszyscyzostalizamordowani.
– Winthropowie zamordowani? To bardzo śmiały wniosek, panno Evans.
Zbytśmiały.
–Alenieabsurdalny.
–Cokażepanisądzić,żezostalizamordowani?
–To...poprostuprzeczucie–przyznałaDana.
–Rozumiem.Przeczucie.–DoktorDeutschpatrzyłnaniązzaciekawieniem.
–
OglądałempanirelacjezSarajewa.Jestpaniznakomitąreporterką.
–Dziękuję.
DoktorDeutschsiedziałzoczamiutkwionymiwjejtwarzy,zpodbródkiem
wspartymnadłoniach.
–Więcjeszczenietakdawnoprzebywałapaniwsamymśrodkustraszliwej
wojny.
Prawda?
–Tak.
–Opowiadającogwałtach,śmierci,zabitychdzieciach.
Danasłuchałaczujnie.
–Oczywiścieżyłapaniwnieustannymstresie.
–Tak–powiedziałaDana.
–Jakdługojestpaniwkraju–pięć,sześćmiesięcy?
–Trzymiesiące.
Skinąłgłową,zadowolony.
– To zbyt mało czasu, by się przyzwyczaić do cywilizowanego świata.
Zapewne wciąż śnią się pani straszliwe sceny, których była pani świadkiem, a
terazpodświadomośćpodpowiadapani...
–Doktorze,niejestemparanoiczką–przerwałaDana.–Niemamdowodów,
ale mam powód, by przypuszczać, że Winthropowie nie zginęli przypadkowo.
Przyszłamdopana,bomiałamnadzieję,żemożemipanpomóc.
–Pomóc?Wjakisposób?
53
–Potrzebujęmotywu.Jakiepowodymogłypchnąćkogośdowymordowania
całejrodziny?
DoktorDeutschspojrzałnaDanęipodniósłpalec.
–Nocóż,zdarzałysiętakiehistorie.Wendeta...zemsta.WeWłoszechmafia
mordowałacałerodziny.Wgręmogąteżwchodzićnarkotyki.Możetobyćteż
odwet za jakąś straszną tragedię, spowodowaną przez jednego z członków
rodziny.Alboszaleniec,któryniemażadnychracjonalnychpowodów...
–Niesądzę,bychodziłoojedenztychpowodów–powiedziałaDana.
–Wtakimrazienajstarszymotywświata:pieniądze.
Pieniądze.Danamyślałajużotym.
WalterCalkin,szeffirmyprawniczejCalkin,Taylor&Anderson,pracował
dla Winthropów od ponad dwudziestu pięciu lat. Choć był już cierpiącym na
artretyzmstarcem,wjegosłabymcielemieszkałwciążsprawnyumysł.
PrzyglądałsięDanieprzezchwilę.
– Powiedziała pani mojej sekretarce, że chce pani porozmawiać o majątku
Winthropów.
–Tak.
Westchnął.
– To niewiarygodne, co się przytrafiło tej wspaniałej rodzinie.
Niewiarygodne.
– Rozumiem, że zajmował się pan kwestiami prawnymi i finansowymi –
rzekłaDana.
–Tak.
– Panie Calkin, czy w zeszłym roku wydarzyło się w interesach coś
niezwykłego?
Spojrzałnaniązaintrygowany.
–Niezwykłegowjakimsensie?
–Tozabrzmidziwnie...–odparłaDanaostrożnie–ale...czywiedziałbypan,
gdybyktóryśzczłonkówrodzinybył...szantażowany?
Prawnikmilczałprzezchwilę.
– Ma pani na myśli, czy wiedziałbym, gdyby regularnie wypłacano komuś
dużesumypieniędzy?
–Tak.
54
–Przypuszczam,żebymwiedział,tak,napewno.
–Aczymiałomiejscecośtakiego?–naciskałaDana.
–Nie.Odniosłemwrażenie,żemapaninamyślijakieśpogwałcenieprawa?
Muszęwyznać,żetoprzypuszczeniewydajemisięśmiesznie.
– Ale oni wszyscy nie żyją – powiedziała Dana. – Majątek musi być wart
wiele miliardów dolarów. Byłabym wdzięczna, gdyby powiedział mi pan, kto
dziedziczytepieniądze.
Patrzyła, jak prawnik otwiera fiolkę z pigułkami, wyjmuje jedną i połyka,
popijającwodą.
–PannoEvans,nigdynierozmawiamosprawachklientów–zawahałsię.–
W tym przypadku jednak mogę złamać zasadę, gdyż jutro podamy prasie tę
informację.
Noijestjeszczenajstarszymotywświata:pieniądze.
WalterCalkinspojrzałnaDanę.
–PośmierciGary’egoWinthropa,ostatniegoczłonkarodu...
–Tak?–Danawstrzymałaoddech.
–CałymajątekWinthropówmabyćprzekazanyinstytucjomdobroczynnym.
55
Rozdziałszósty
Ekipatelewizyjnaprzygotowywałasiędowieczornychwiadomości.
Dana siedziała za biurkiem w studiu A, wprowadzając ostatnie zmiany do
tekstu
wiadomości.
Informacje
nadchodzące
przez
cały
dzień
od
korespondentówipolicjibyłyczytaneiwybieranelubodrzucane.
Obok Dany siedzieli Jeff Connors i Richard Melton. Anastasia Mann
odliczałanapalcach:trzy,dwa,jeden.Rozbłysłoczerwoneświatełkokamery.
Rozległsięniskigłosspikera:
–Godzinadwudziestatrzecia.CzasnawieczornewiadomościWTNzDaną
Evans–
Dana uśmiechnęła się do kamery – i Richardem Meltonem. – Melton
spojrzał w kamerę i skinął głową. – Jeff Connors przedstawi wiadomości
sportowe,aMarvinGreerprognozępogody.
Danaspojrzaławkamerę.
–Dobrywieczór.WitapaństwaDanaEvans.
RichardMeltonuśmiechnąłsię.
–IRichardMelton.
Danapatrzyłanaczytnik.
– Oto wiadomość z ostatniej chwili. Dziś rano policja złapała sprawców
napadunasklepznapojamialkoholowymi.
–Pierwszakaseta.
NaekranieukazałosięwnętrzekabinyhelikopteraWTN.Zasteramisiedział
Norman Bronson, były pilot wojskowy. Obok niego Alyce Barker. Kamera
skierowała się ku ziemi. W dole widać było teraz trzy wozy policyjne,
otaczającesedana,którychwilęwcześniejuderzyłwdrzewo.
AlyceBakerwyjaśniła:
– Pościg rozpoczął się, kiedy dwaj mężczyźni weszli do sklepu
monopolowego Haleya przy Pennsylvania Avenue i spróbowali sterroryzować
sprzedawcę. Mężczyzna nie dał się zastraszyć i nacisnął na guzik alarmu, by
wezwać policję. Włamywacze uciekli, ale policja ścigała ich przez sześć
kilometrów,dopókisamochódzłoczyńcównierozbiłsięodrzewo.
56
Pościgzostałsfilmowanyzhelikopteranależącegodostacji.Oglądającfilm,
Dana myślała: Przekonanie Elliota, żeby kupił nowy helikopter, było
najmądrzejszą rzeczą, jakąkiedykolwiek zrobił Matt. Nasze relacje wyglądają
terazcałkieminaczej.
Potrzechkolejnychwiadomościachreżyserzasygnalizowałprzerwę.
–Wrócimydopaństwazachwilę–powiedziałaDana.
Zaczęłysięreklamy.
– Widziałaś, co się dzieje na dworze? Cholerna pogoda – odezwał się
Melton.
– Wiem. – Dana się uśmiechnęła. – Nasz biedny Pan Chmurka znów
dostanielistyzpogróżkami.
Czerwone światełko kamery zapaliło się ponownie. Ekran czytnika przez
chwilębyłczysty,potempojawiłsięnanimtekst:
„ZokazjiSylwestrachciałabym...”–Danaurwałazdumiona,widzącdalsze
słowa:
„...żebyśmy się pobrali. Będziemy mieli dwa powody, by obchodzić
Sylwestra”.
Jeffstałobokczytnika,uśmiechającsięszeroko.
Spojrzaławkameręipowiedziała,jąkającsię:
–Nocóż...krótkachwilaprzerwynareklamy.
Zabłysłoczerwoneświatełko.
Danazerwałasięzkrzesła.
–Jeff!
PodbieglidosiebieiJeffwziąłDanęwramiona.
–Coodpowiesz?–spytał.
Przytuliłasiędoniegomocniejiszepnęła:
–Odpowiadam:tak.
Wstudiurozległysięradosneokrzykiczłonkówekipy.
Kiedyprogramsięskończyłizostalisami,Jeffzapytał:
–Cowolisz,kochanie?Wielkiślub,małyślub,średniślub?
Dana wyobrażała sobie swój ślub już jako mała dziewczynka. Widziała
siebiewpięknej,białej,koronkowejsuknizdługim,długimtrenem.Nafilmach,
które oglądała, zachwycała ją gorączka przedślubnych przygotowań... lista
gości...menu...druhny...kościół...Wszyscyprzyjacieleimatkabędąprzyniejw
57
tymnajpiękniejszymdniujejżycia.Aterazmarzeniamiałysięspełnić.
–Dana...?–Jeffczekałnaodpowiedź.
Jeślimatobyćwielkauroczystość–pomyślałaDana–muszęzaprosićmatkę
ijejmęża.
AleniemogętegozrobićKemalowi.
–Ucieknijmydokądś–zaproponowała.
Jeffskinąłgłową,zaskoczony.
–Jeślitegowłaśniechcesz,jachcętegotakże.
Kemalwzdrygnąłsię,słyszącnowinę.
–Czytoznaczy,żeJeffzamieszkaznami?
– Właśnie. Będziemy wszyscy razem. Będziesz miał prawdziwą rodzinę,
kochanie.
Przez następną godzinę Dana siedziała na łóżku Kemala, radośnie
rozprawiającoprzyszłości.Wszyscytrojemielimieszkaćrazem,spędzaćrazem
wakacjeipoprostubyćrazem.Magicznesłowo.
Kiedy Kemal zasnął, Dana poszła do swojej sypialni i włączyła komputer.
Mieszkania.
Mieszkania.Będziemypotrzebowalidwóchsypialni,dwóchłazienek,kuchni,
jadalni i możegabinetu lub małego pokoju. Znalezienie czegoś odpowiedniego
niepowinnobyćtrudne.
DanapomyślałaomieszkaniuGary’egoWinthropa,którestałoterazpuste,i
natychmiast zapomniała o własnym. Co się naprawdę stało tamtej nocy? I kto
wyłączył alarm? Jeśli nie było żadnych śladów włamania, w jaki sposób
mordercy dostali się do środka? Niemal wbrew jej woli palce Dany wystukały
„Winthrop”naklawiaturze.Dodiabła,cosięzemnądzieje?
Danaujrzałatesameinformacje,któreznalazłajużwcześniej.
Regionalne > Stany Zjednoczone > Waszyngton D.C. > Rząd >Polityka >
FederalnaAgencjaBadawcza
Winthrop, Taylor – był ambasadorem w Rosji i negocjował ważny traktat
handlowyzWłochami...
Winthrop, Taylor – człowiek, który bez niczyjego wsparcia dorobił się
58
miliardów,bynastępniesłużyćswemukrajowi...
Winthrop, Taylor – rodzina Winthropów założyła liczne fundusze
powiernicze, które wspomagają szkoły i biblioteki,przyczyniła się także do
powstaniaprogramówpomocydzieciomznajuboższychdzielnic...
Istniały54pozycjedotyczącerodzinyWinthropów.Danamiałajużzmienić
hasłona„mieszkania”,kiedyjednozdanieprzyciągnęłojejwzrok.
Winthrop, Taylor – Proces. Joan Sinisi, była sekretarka Taylora
Winthropa,złożyłananiegoskargę,którąszybkowycofała.
Danaprzeczytałajeszczeraz.Jakąskargę?–pomyślała.
Weszła do kilku innych portali dotyczących Winthropów, ale nigdzie nie
znalazła wzmianki o procesie. Wystukała nazwisko Joan Sinisi. Nie było
żadnychinformacji.
–Tobezpiecznalinia?
–Tak.
–Przyślijciemilistęhaseł,sprawdzanychprzezobiekt.
–Zajmiemysiętymnatychmiast.
Następnego ranka Dana przyjechała do biura, wysadziwszy Kemala przy
szkole,iotworzyłaksiążkętelefonicznąWaszyngtonu.NieznalazłażadnejJoan
Sinisi.SpróbowaławksiążcetelefonicznejMarylandu...Wirginii...Nic.Pewnie
sięprzeprowadziła–uznałaDana.
DogabinetuwszedłTomHawkins,producentprogramu.
–Wczorajwieczorempobiliśmykonkurencjęnagłowę.
– Wspaniale. – Dana zamyśliła się na chwilę. – Tom, znasz kogoś w
telekomunikacji?
–Jasne.Potrzebujesztelefonu?
–Nie.Szukamosoby,któramazastrzeżonynumer.Mógłbyśtosprawdzić?
–Jakienazwisko?
–Sinisi.JoanSinisi.
Zmarszczyłbrwi.
59
–Skądznamtonazwisko?
–WytoczyłaprocesTaylorowiWinthropowi.
– Ach, tak. Teraz sobie przypominam. Jakiś rok temu. Byłaś w Jugosławii.
Mieliśmynadzieję,żetrafinamsięsmakowitykąsek,aledziewczynaszybkosię
wycofała.PewniemieszkagdzieśwEuropie,alespróbujętoustalić.
PiętnaścieminutpóźniejOliviaWatkinspowiedziała:
–Tomnawewnętrznej.
–Tom?
– Joan Sinisi nadal mieszka w Waszyngtonie. Podam ci jej zastrzeżony
numer,jeślichcesz.
–Wspaniale–powiedziałaDana.Wzięładługopis.–Dyktuj.
–555-26-90.
–Dziękuję.
–Niedziękuj.Umówmysięnalunch.
–Kiedytylkozechcesz.
Drzwi otworzyły się i do gabinetu weszli Dean Ulrich, Robert Fenwick i
Maria Toboso, trójka redaktorów, którzy opracowywali nadsyłane przez
korespondentówkomunikaty.
–Zapowiadasiękrwawaniedziela–oznajmiłRobertFenwick.–Mamydwa
zderzeniapociągów,katastrofęsamolotowąisporetrzęsienieziemi.
Cała czwórka zaczęła czytać nadesłane w ciągu dnia komunikaty. Dwie
godziny później, kiedy spotkanie było skończone, Dana wzięła kartkę z
numeremJoanSinisiiwystukałacyfry.
Wsłuchawcerozległsiękobiecygłos:
–TumieszkaniepannySinisi.
–ChciałabymrozmawiaćzpannąSinisi.MówiDanaEvans.
– Zobaczę, czy jest wolna – odpowiedziała kobieta. – Proszę chwilę
poczekać.
Danaczekała.Innykobiecygłosodezwałsięwsłuchawce,łagodnyipełen
wahania:
–Halo...
–PannaSinisi?
–Tak.
–MówiDanaEvans.Zastanawiałamsię,czy...
60
–TaDanaEvans?
–E...tak.
– Och! Oglądam pani wiadomości co wieczór. Jestem pani zagorzałą
wielbicielką.
– Dziękuję – powiedziała Dana. – To mi pochlebia. Zastanawiam się, czy
mogłabypanipoświęcićmikilkanaścieminut,pannoSinisi.Chciałabymzpanią
porozmawiać.
–Naprawdę?–Wgłosiezabrzmiałoradosnezdumienie.
–Tak.Czymogłybyśmysięspotkać?
–Nocóż,oczywiście.Możepaniprzyjechaćdomnie?
–Bardzochętnie.Jakaporaniesprawipanikłopotu?
Lekkiewahanie.
–Obojętnie.Jestemcałydzieńwdomu.
–Możebyćjutropopołudniu,powiedzmyodrugiej?
–Wporządku.
PodałaDanieadres.
–Dozobaczeniajutro–powiedziałaDana.
Odłożyła słuchawkę. Dlaczego to robię? No dobrze, to będzie ostatnie
spotkanie.
Następnego
dnia
o
drugiej
Dana
zatrzymała
samochód
przed
wielopiętrowym domem na Prince Street, w którym mieszkała Joan Sinisi.
Drzwi pilnował portier w eleganckim uniformie. Podziwiając piękny budynek,
Danapomyślała:Jakimcudemsekretarkęstaćnatakiemieszkanie?Zaparkowała
samochódiweszładoholu,wktórymznajdowałasięrecepcja.
–Wczymmogępomóc?–spytałdozorca.
–JestemumówionanaspotkaniezpannąSinisi.DanaEvans.
–Tak,pannoEvans.PannaSinisiczekanapanią.Proszęwjechaćwindąna
dach.
ApartamentA.
Nadach?
Dana wysiadła z windy na najwyższym piętrze i nacisnęła dzwonek przy
drzwiachoznaczonychliterąA.Drzwiotworzyłasłużącawfartuszku.
–PannaEvans?
61
–Tak.
–Proszęwejść.
Joan Sinisi mieszkała w dwunastopokojowym apartamencie z ogromnym
tarasem, z którego widać było całe miasto. Służąca zaprowadziła Danę długim
korytarzemdowielkiego,pięknieumeblowanegosalonuobiałychścianach.Na
kanapiesiedziałaniska,szczupłakobieta,któranawidokDanywstała.
Wygląd Joan Sinisi zaskoczył Danę. Dziennikarka nie miała pojęcia, czego
się spodziewać, ale kobieta, która ją powitała, była przeciwieństwem osoby,
którą sobie wyobraziła. Joan Sinisi była drobna i sympatyczna, miała
ciemnobrązoweoczy,skrytezagrubymiokularami.Głosmiałałagodnyiniemal
niedosłyszalny.
–Todlamnieprawdziwaprzyjemnośćpoznaćpaniąosobiście,pannoEvans.
–Dziękuję,żezgodziłasiępanizemnąspotkać–rzekłaDana.
UsiadłaobokJoanSinisinawielkiejbiałejkanapiewpobliżutarasu.
–Właśniemiałamwypićherbatę.Dotrzymamipanitowarzystwa?
–Chętnie.
JoanSinisiodwróciłasiędopokojówkiipowiedziałaniemalnieśmiało:
–Greto,mogłabyśprzynieśćnamherbaty?
–Tak,proszępani.
–Dziękuję.
Danamiaławrażenie,żewcałejtejsytuacjijestcośnierealnego.JoanSinisi
wcale niepasuje do tego mieszkania – pomyślała. – Jakim cudem stać ją na
opłacenie czynszu? Jakiukład zawarł z nią Taylor Winthrop? I czego dotyczył
proces?
– ...i zawsze oglądam pani wiadomości – mówiła łagodnie gospodyni. –
Uważam,żejestpanicudowna.
–Dziękuję.
–PamiętamrelacjezSarajewa,gdywokółpaniwybuchałybombyistrzelały
karabiny.
Zawszesiębałam,żespotkapaniącośzłego.
–Uczciwiemówiąc,jateżsiębałam.
–Tomusiałobyćstrasznedoświadczenie.
–Owszem,wpewnymsensiebyłostraszne.
Gretaweszła,niosącherbatęiciastka.Postawiłatacęnastoleprzeddwiema
62
kobietami.
–Janaleję–powiedziałaJoan.
Danapatrzyła,jaknalewaherbatę.
–Zjepaniciastko?
–Nie,dziękuję.
JoanpodałaDaniefiliżankę,potemnapełniłaswoją.
– Jak powiedziałam, bardzo się cieszę, że mogłam panią poznać, ale... nie
domyślamsiędoprawdy,oczymchcepanizemnąmówić.
–ChcęporozmawiaćoTaylorzeWinthropie.
JoanSinisidrgnęłaiparękropelherbatypoplamiłojejsuknię.Twarzkobiety
stałasięprawiebiała.
–Wszystkowporządku?
– Tak, ja... ja... nic mi nie jest. – Wytarła sukienkę serwetką. – Nie... nie
wiedziałam,żepanichce...–Głosuwiązłjejwgardle.
Atmosferanaglesięzmieniła.
–ByłapanisekretarkąTayloraWinthropa,prawda?–spytałaDana.
– Tak – odparła Joan Sinisi ostrożnie. – Ale zrezygnowałam z posady już
ponadroktemu.
Obawiamsię,żeniemogępanipomóc.
Drżała.
– Słyszałam tyle dobrego o Taylorze Winthropie – powiedziała Dana
łagodnie.–Ciekawajestem,czypanizgadzasięztymiopiniami.
NatwarzyJoanpojawiłasięulga.
– Och, tak, oczywiście, że się zgadzam. Pan Winthrop był wspaniałym
człowiekiem.
–Jakdługopracowałapaniuniego?
–Prawietrzylata.
Danauśmiechnęłasię.
–Tomusiałobyćwspaniałedoświadczenie.
– Tak, tak, wspaniałe, panno Evans. – Głos Joan brzmiał teraz dużo
spokojniej.
–Ajednakwytoczyłamupaniproces.
Woczachkobietyznówbłysnąłstrach.
63
– Nie... to znaczy tak. Ale to był pomyłka, proszę zrozumieć. Popełniłam
pomyłkę.
–Jakąpomyłkę?
JoanSinisiprzełknęłaślinę.
–Ja...jaźlezrozumiałamcoś,copanWinthroppowiedziałdopewnejosoby.
Zachowałamsiębardzogłupio.Wstydzęsięzasiebie.
–Wniosłapaniskargę,alezrezygnowałazprocesu.
–Tak.On...doszliśmydoporozumienia.Tonictakiego.
Danarozejrzałasiępopokoju.
–Rozumiem.Możemipanipowiedzieć,czegodotyczyłaugoda?
–Nie,niestetyniemogę–powiedziałaJoan.–Totajemnica.
Danazastanawiałasię,comogłoskłonićtęnieśmiałąkobietędowytoczenia
procesu komuś takiemu jak Taylor Winthrop i dlaczego mówiła o tym z taką
grozą.Czegosiębała?
–PannoSinisi...
JoanSinisiwstała.
–Przepraszam,aleniemogędłużej...jeśliniemapaniwięcejpytań,panno
Evans...
–Rozumiem–powiedziałaDana.
Chciałabymrozumieć.
Włożyłkasetędomagnetofonuinacisnąłklawisz„start”.
Ja...jaźlezrozumiałamcoś,copanWinthroppowiedziałdopewnejosoby.
Zachowałamsiębardzogłupio.Wstydzęsięzasiebie.
Wniosłapaniskargę,alezrezygnowałazprocesu.
Tak.On...doszliśmydoporozumienia.Tonictakiego.
Rozumiem.Możemipanipowiedzieć,czegodotyczyłaugoda?
Nie,niestetyniemogę.Totajemnica.
PannoSinisi...
Przepraszam, ale nie mogę dłużej... jeśli nie ma pani więcej pytań, panno
Evans...
Rozumiem.
64
Koniecnagrania.
Zaczęłosię.
Przez cały ranek Dana oglądała mieszkania w towarzystwie pośrednika
handlu nieruchomościami. Pojechali do Georgetown, Dupont Circle i Adams-
Morgan, ale mieszkania były albo zbyt duże, albo zbyt małe, albo zbyt drogie.
WpołudnieDanapoczułasięzniechęcona.
– Proszę się nie martwić – pocieszał ją agent. – W końcu znajdziemy coś
odpowiedniego.
–Mamnadzieję–powiedziałaDana.
Obyszybko.
Dana nie mogła zapomnieć o Joan Sinisi. Co takiego usłyszała, że Taylor
WinthropkupiłjejmieszkanieiBógwiecojeszcze?Chciałamicośpowiedzieć
–myślałaDana.–Jestemtegopewna.Muszęzniąjeszczerazporozmawiać.
WystukałanumerJoanSinisi.
OdebrałaGreta.
–Dzieńdobry.
–Greto,tuDanaEvans.ChcęrozmawiaćzpannąSinisi.
–Przykromi.PannaSinisinieżyczysobieżadnychtelefonów.
–Nodobrze,powiedzjej,żedzwoniDanaEvansiżepotrzebuję...
–Przykromi,pannoEvans.PannaSinisijestzajęta.
Stuknięcieodkładanejsłuchawki.
Następnego ranka Dana zawiozła Kemala do szkoły. Na mroźnym niebie
blade słońce próbowało wydostać się zza chmur. Na wszystkich rogach ulic
fałszywiŚwięciMikołajepotrząsalidzwoneczkami,zachęcającdoofiarności.
MuszęznaleźćmieszkaniedlanastrojgaprzedNowymRokiem–pomyślała
Dana.
W studio spędziła większość poranka, omawiając nadesłane materiały i
ustalając kolejność, w jakiej należało je przedstawić. Trafili na historię
wyjątkowo brutalnego morderstwa, którego sprawców nigdy nie znaleziono, i
65
DanapomyślałaoWinthropach.
ZnówzadzwoniładoJoanSinisi.
–Dzieńdobry.
–Greto,tobardzoważne,muszęporozmawiaćzpannąSinisi.Powiedzjej,
żeDanaEvans...
–Niebędziezpaniąrozmawiać,pannoEvans.–Połączenieprzerwane.
Cosiędzieje?–zastanawiałasięDana.
PoszładoMattaBakera.AbbeLasmannprzywitałająserdecznie.
–Gratulacje!Rozumiem,żeustaliliściedatęślubu.
Danauśmiechnęłasię.
–Tak.
–Jakieromantyczneoświadczyny–westchnęłaAbbe.
–Jefftakijużjest.
– Dano, autor „Kącika złamanych serc” powiedział, że po ślubie powinnaś
kupićdwietorbykonserwischowaćjewbagażnikusamochodu.
–Poco,naBoga?
–Onmówi,żepewnegodniamożeszzapragnąćnadprogramowejrozrywki.
Kiedy Jeff zapyta, gdzie byłaś, po prostu pokażesz mu torby i powiesz:
„Zakupy”.On...
–Dziękuję.Abbe,kochanie,czyMattjestwolny?
–Powiemmu,żeprzyszłaś.
ChwilępóźniejDanaweszładogabinetuMatta.
– Siadaj, Dano. Dobre nowiny. Właśnie dostaliśmy najświeższe wyniki
badańoglądalności.Wczorajwieczoremznówzmiażdżyliśmykonkurencję.
–Wspaniale,Matt.RozmawiałamzsekretarkąTayloraWinthropaiona...
Uśmiechnąłsięszeroko.
–Wy,Panny,nigdysięniepoddajecie,co?Powiedziałaśprzecież,że...
– Wiem, ale posłuchaj. Jeszcze kiedy pracowała dla Taylora Winthropa,
wytoczyła mu proces. Sprawa nie weszła na wokandę, bo doszli do
porozumienia. Mieszka w ogromnym apartamencie, którego z pewnością nie
kupiła z pensji sekretarki, więc musiała usłyszeć coś ważnego. Kiedy
wymieniłamnazwiskoWinthropa,byłaprzerażona,absolutnieprzerażona.
Zachowywałasię,jakbycośjejgroziło.
66
MattBakerspytałcierpliwie:
–Powiedziała,żecośjejgrozi?
–Nie.
–Powiedziała,żeboisięrozmawiaćoTaylorzeWinthropie?
–Nie,ale...
–Więccałkiemmożliwe,żemakochanka,któryjąbije,albopodjejłóżkiem
leżałwłamywacz.Niemaszżadnegopunktuzaczepienia,rozumiesz?
–Nocóż...–Danazobaczyławyrazjegotwarzy.–Nickonkretnego.
–Nowłaśnie.Acosiętyczyoglądalności...
JoanSinisioglądaławieczornewiadomościwWTN.Danamówiławłaśnie:
–...aterazwiadomościkrajowe.Zgodnieznajświeższymraportemwskaźnik
przestępczości w Stanach Zjednoczonych obniżył się o 27 procent w ciągu
ostatniegoroku.
NajwiększyspadekzanotowanowLosAngeles,SanFranciscoiDetroit...
JoanSinisiwpatrywałasięwtwarzDany,wjejoczy,jakbyszukaławnich
zachęty.
Obejrzałacałewiadomości,akiedysięskończyły,podjęładecyzję.
67
Rozdziałsiódmy
KiedyDanaweszładoswegobiurawponiedziałekrano,Oliviapowiedziała:
– Dzień dobry. Jakaś kobieta dzwoniła do pani trzy razy, ale nie chciała
podaćnazwiska.
–Zostawiłanumer?
–Nie.Powiedziała,żejeszczezadzwoni.
PółgodzinypóźniejOliviaoznajmiła:
–Takobietaznówdzwoni.Chcepanizniąrozmawiać?
– W porządku. – Dana podniosła słuchawkę. – Słucham, Dana Evans. Z
kim...
–MówiJoanSinisi.
SerceDanyzaczęłobićgwałtownie.
–Tak,pannoSinisi...
–Czynadalchcepanizemnąporozmawiać?
–Tak.Bardzo.
–Wporządku.
–Mogębyćupaniza...
– Nie! – W jej głosie zabrzmiała panika. – Musimy się spotkać gdzieś w
mieście.Ja...jestempewna,żektośmnieobserwuje.
–Jakpaniuważa.Więcgdzie?
–Ptaszarniawzoo.Możepanitambyćzagodzinę?
–Jesteśmyumówione.
Park był niemal pusty. Lodowaty grudniowy wiatr, który hulał po mieście,
przegnałstądwszystkichzwiedzających,zwykletaklicznych.Danastałaprzed
ptaszarnia, czekając na Joan Sinisi i trzęsąc się z zimna. Spojrzała na zegarek.
Stałatujużodgodziny.Damjejjeszczepiętnaścieminut–pomyślała.
Piętnaścieminutpóźniejpowiedziałasobie:Jeszczepółgodzinyipójdę.Do
diabła! – pomyślała po kolejnych trzydziestu minutach. – Chyba zmieniła
zdanie.
68
Wróciładostudiazmarzniętaimokra.
–Jakieśtelefony?–spytałaOlivięznadzieją.
–Całetuziny.Maszlistęnabiurku.
Dana przeczytała listę. Nie było na niej nazwiska Joan Sinisi. Wykręciła
numerJoan.
Telefonzadzwoniłkilkanaścierazy,zanimzniechęconaodłożyłasłuchawkę.
Może znów zmieni zdanie. Spróbowała jeszcze dwa razy, ale nikt nie odebrał.
Zastanawiała się, czy nie powinna pojechać do Joan. Poczekam, aż się ze mną
skontaktuje–zdecydowaławreszcie.
AleJoanSinisiniezadzwoniła.
NastępnegorankaoszóstejDanaubierałasię,słuchającwiadomości.
– ...i sytuacja w Czeczenii staje się coraz bardziej skomplikowana.
ZnalezionodwanaścieciałRosjanimimozapewnieńrządu,żerebeliancizostali
pokonani,walkitocząsięnadal...
Wiadomości krajowe. Joan Sinisi, była sekretarka ambasadora Taylora
Winthropa,spadławczorajztarasuswegoapartamentunatrzydziestympiętrze.
Ofiarazginęłanamiejscu.
Policjabadaprzyczynywypadku.
Danapatrzyłanaekransparaliżowana.
–Matt,pamiętaszkobietę,zktórąrozmawiałam,JoanSinisi,byłąsekretarkę
TayloraWinthropa?
–Tak.Coznią?
–Mówilioniejwporannychwiadomościach.Nieżyje.
–Cotakiego?
–Wczorajranozadzwoniładomnieipoprosiłaospotkanie.Oświadczyła,że
chcemipowiedziećcośbardzoważnego.Czekałamnaniąwzooponadgodzinę.
Nieprzyszłainiezadzwoniła.
Mattpatrzyłnaniąuważnie.
–Przeztelefonpowiedziała,żejestobserwowana.
Bakerpodrapałsięwbrodę.
–Jezu,wcotysięwpakowałaś?
–Niewiem.ChcęporozmawiaćzesłużącąJoanSinisi.
69
–Dano...
–Tak?
–Bądźostrożna.Bądźbardzoostrożna.
Dana weszła do holu budynku, w którym mieszkała Joan Sinisi. Za ladą
recepcjisiedziałmężczyznainnyniżpoprzednio.
–Wczymmogępomóc?
–NazywamsięDanaEvans.PrzyszłamwsprawieśmiercipannySinisi.To
strasznatragedia.
Twarzportieraposmutniała.
–Rzeczywiście.Byłabardzomiłąkobietą.Spokojnąizamkniętąwsobie.
–Czymiewaławielugości?–spytałaDananiedbale.
–Niezbyt.Byłabardzoskryta.
– Czy miał pan dyżur wczoraj, kiedy zdarzył się... wypadek? – Dana z
trudemwymówiłatosłowo.
–Nie,proszępani.
–Wtakimrazieniewiepan,czyktośbyłuniej?
–Nie,proszępani.
–Alektośmiałwczorajdyżur?
–Och,tak.Dennis.Policjajużgoprzesłuchała.Akuratposzedłcośzałatwić,
kiedybiednapannaSinisiwypadła.
–ChciałabymporozmawiaćzGretą,pokojówkąpannySinisi.
–Niestety,toniemożliwe.
–Niemożliwe?Dlaczego?
–Powiedziała,żejedziedodomu.Byłastrasznieprzygnębiona.
–Gdzieonamieszka?
Portierpotrząsnąłgłową.
–Niemampojęcia.
–Czyktośjestterazwapartamencie?
–Nie,proszępani.
Danaszybkopodjęładecyzję.
– Mój szef chciałby, żebym zebrała dla WTN informacje o śmierci panny
Sinisi.
70
Zastanawiamsię,czymogłabymobejrzećponownieapartament.Byłamtam
kilkadnitemu.
Zastanawiałsięchwilę,wreszciewzruszyłramionami.
–Niewidzęprzeszkód.Pojadęzpaniąnagórę.
–Cudownie–powiedziałaDana.
W windzie milczeli. Kiedy wjechali na trzydzieste piętro, portier wyjął
kluczeiotworzyłdrzwiapartamentuA.
Danaweszładośrodka.Wmieszkaniunicsięniezmieniło,odkądwidziała
jeostatniraz.
NiebyłojedynieJoanSinisi.
–Chcepanizobaczyćcośkonkretnego,pannoEvans?
–Nie–skłamałaDana.–Chcętylkoodświeżyćwspomnienia.
Poszłakorytarzemdosalonu,apotemskierowałasięnataras.
–StądwłaśniewypadłabiednapaniJoan–powiedziałportier.
Dana przeszła przez ogromny taras i stanęła przy krawędzi. Wysoka na
półtora metra ścianka biegła wokół całego tarasu. Było niemożliwe, aby ktoś
spadłstądprzypadkiem.
Dana spojrzała w dół, na kipiące świąteczną krzątaniną ulice, i pomyślała:
Kto jest dośćokrutny, by zrobić coś podobnego? Zadrżała. Portier stanął koło
niej.
–Dobrzesiępaniczuje?
Danawzięłagłębokioddech.
–Nicminiejest.Dziękuję.
–Chcepanijeszczecośzobaczyć?
–Nie,widziałamdosyć.
W holu komendy policji śródmieścia tłoczyli się przestępcy, pijacy,
prostytutkiizrozpaczenituryści,którychportfelezniknęływtajemniczysposób.
–ChcęrozmawiaćzdetektywemMarcusemAbramsem–powiedziałaDana
dosiedzącegozabiurkiemsierżanta.
–Trzeciedrzwinaprawo.
–Dziękuję.–Danapomaszerowałakorytarzem.
DrzwigabinetudetektywaAbramsabyłyotwarte.
71
–DetektywAbrams?
Stał przy szafce na akta, potężny mężczyzna z brzuszkiem i zmęczonymi,
piwnymioczami.SpojrzałnaDanę.
–Tak?–Poznałją.–DanaEvans.Czymmogępanisłużyć?
– Słyszałam, że kieruje pan śledztwem w sprawie... – znów to słowo –
wypadkuJoanSinisi.
–Zgadzasię.
–Możepanpowiedziećmicośnatentemat?
Zająłmiejsceprzyzawalonympapieramibiurku.
– Nie ma tu wiele do powiedzenia. To był wypadek albo samobójstwo.
Proszęusiąść.
Danawzięłakrzesło.
–Czyktośbyłuniej,kiedytosięstało?
–Tylkosłużąca.Akuratrobiłacośwkuchni.Powiedziała,żewmieszkaniu
niebyłonikogoinnego.
–Czyniewiepan,gdziemogęznaleźćsłużącą?–spytałaDana.
Zastanawiałsięchwilę.
–Pokażeciejąwwieczornychwiadomościach,co?
Danauśmiechnęłasiędoniego.
–Właśnie–powiedziała.
Detektyw Abrams podszedł znów do szafki z aktami i przez kilka sekund
przekładałteczki.Wreszciewyciągnąłjednąznich.
–Jest.GretaMiller.1180ConnecticutAvenue.Towszystko?
Dwadzieścia minut później Dana jechała Connecticut Avenue, sprawdzając
numery domów: 1170... 1172... 1174... 1176... 1178... Pod numerem 1180 był
parking.
–Naprawdęuważasz,żeSinisizostałazepchniętaztarasu?–spytałJeff.
–Jeff,nieumawiaszsięnaspotkaniepoto,bypopełnićsamobójstwo.Ktoś
nie chciał, żeby wyjawiła mi swoją tajemnicę. To frustrujące. To jak z psem
Baskerville’ów.Niktniesłyszałszczekania.Niktnicniewie.
–Toniesamowite.Niejestempewien,czypowinnaśdalejsiętymzajmować
–powiedziałJeff.
–Niemogęsięterazwycofać.Muszęznaleźćrozwiązanie.
72
–Jeślimaszrację,Dano,zamordowanojuższeścioroludzi.
Danaprzełknęłaślinę.
–Wiem.
– ...a pokojówka dała policji fałszywy adres i zniknęła – opowiadała Dana
Mattowi Bakerowi. – Kiedy rozmawiałam z Joan Sinisi, była oczywiście
zdenerwowana, ale na pewno nie w nastroju samobójczym. Ktoś pomógł jej
spaśćztarasu.
–Niemamydowodów.
–Nie.Alewiem,żemamrację.PodczasnaszegopierwszegospotkaniaJoan
Sinisi była miła i rozluźniona do chwili, gdy wymieniłam nazwisko Taylora
Winthropa. Wtedy wpadła w panikę. Po raz pierwszy legenda pieczołowicie
skonstruowana przez Taylora Winthropa zachwiała się w posadach. Człowiek
takijakWinthropniepłaciłbysekretarce,gdybyniewiedziałaczegośnaprawdę
ważnego. Nie chodziło o szantaż. Było w tym wszystkim coś dziwnego. Matt,
nieznaszkogoś,ktopracowałzTayloremWinthropem,miałznimjakiśzatargi
niebałbysięmówić?
MattBakerzastanawiałsięprzezchwilę.
–PowinnaśsięspotkaćzRogeremHudsonem.Zanimodszedłnaemeryturę,
byłprzywódcąwiększościwSenacieipracowałzTayloremWinthropemwparu
komisjach.
Możecoświedzieć.Tojedenztychludzi,którzyniebojąsięnikogo.
–Możeszmnieznimumówić?
–Zobaczę,cosiędazrobić.
GodzinępóźniejMattBakerzadzwonił.
– Masz spotkanie z Robertem Hudsonem w czwartek w południe, w jego
domuwGeorgetown.
–Dziękuję,Matt.Naprawdęjestemwdzięczna.
–Muszęcięostrzec,Dano...
–Tak?
–Hudsonbywapiekielnieostry.
–Niebędęsięzbytniozbliżać.
Wychodzączbiura,MattBakernatknąłsięnaElliotaCromwella.
–ChcęporozmawiaćoDanie.
73
–Jakiśkłopot?
– Nie, i nie chcę żadnych kłopotów. Ten Taylor Winthrop, o którego
wypytuje...
–Tak?
–Uważam,żetraciczas.ZnałemTayloraWinthropaijegorodzinę.Tobyli
wspanialiludzie.
– Dobrze – powiedział Matt. – Nic się nie stanie, jeśli Dana sprawdzi parę
rzeczy.
ElliotCromwellpatrzyłnaMattaprzezmoment,potemwzruszyłramionami.
–Informujmnienabieżąco.
–Tobezpiecznalinia?
–Takjest.
– Dobrze. Informacje z WTN mają wielką wagę. Jesteś pewien, że są
prawdziwe?
–Absolutnie.Pochodzązzarządu.
74
Rozdziałósmy
Przygotowując śniadanie w środowy ranek, Dana usłyszała na zewnątrz
głośnyhałas.
Podeszładooknaizezdziwieniemujrzałastojącąprzeddomemciężarówkę,
doktórejtragarzeprzenosilimeble.
Kto się wyprowadza? – zastanawiała się Dana. Wszystkie mieszkania były
zajęte,alokatorzymielidługoterminowedzierżawy.
Danastawiaławłaśnienastolepłatkizbożowe,kiedyktośzapukałdodrzwi.
DanaotworzyłaiujrzałaDorotęWharton.
– Dano, mam nowiny – powiedziała podniecona. – Howard i ja
przeprowadzamysiędziśdoRzymu.
Danaspojrzałananiązezdumieniem.
–DoRzymu?Dzisiaj?
– To niewiarygodne, prawda? W zeszłym tygodniu do Howarda przyszedł
jakiśczłowiek.
Zamknęlisięwgabinecieiszeptalioczymśokrągłągodzinę.Howardkazał,
żebymnikomunicniemówiła.Awczorajwieczoremtenmężczyznazadzwoniłi
zaproponował Howardowi pracę we włoskim przedsiębiorstwie z pensją trzy
razywyższąniżobecnezarobkimojegomęża.–Dorotapromieniała.
–Nocóż,to...tocudowne–powiedziałaDana.–Będziemiwasbrakowało.
–Namteżbędzieciebiebrakowało.
Howardpodszedłdodrzwi.
–Zgaduję,żeDorotaprzekazałacinowiny.
– Tak. Bardzo się cieszę. Ale sądziłam, że postanowiliście spędzić resztę
życiawWaszyngtonie?Inagle...
Howardwpadłjejwsłowo.
– Nie mogę uwierzyć. To po prostu niesamowite. Italiano Ripristino jest
jedną z największych włoskich spółek. Zajmują się między innymi restauracją
zabytków.Niewiem,ktoimomniepowiedział,aleichczłowiekprzyleciałdo
Stanów specjalnie po to, by zaproponować mi pracę. W Rzymie jest wiele
zabytków,którepotrzebująodrestaurowania.
75
Zapłacą nawet czynsz za nasze mieszkanie do końca roku, więc będziemy
mogliodebraćdepozyt.Jedynywarunek,tożebyśmyzjawilisięwRzymiejutro
rano.Cooznacza,żedziśmusimyopuścićmieszkanie.
Danapowiedziałaostrożnie:
–Todośćniezwykłe,prawda?
–Odniosłemwrażenie,żebardzosięśpieszą.
–Pomócwamprzypakowaniu?
Dorotapotrząsnęłagłową.
– Nie. Pakowaliśmy rzeczy przez całą noc. Większość mebli powędruje do
instytucji dobroczynnych. Z nowej pensji Howarda będziemy mogli kupić
ładniejsze.
Danaroześmiałasię.
–Odezwijciesię,Doroto.
GodzinępóźniejWhartonowieopuścilimieszkanieiwyruszylidoRzymu.
PoprzyjeździedostudiaDanapowiedziaładoOlivii:
–Mogłabyśsprawdzićdlamniepewnąkompanię?
–Oczywiście.
–NazywasięItalianoRipristino.Zdajesię,żezarządmasiedzibęwRzymie.
–Dobra.
PiętnaścieminutpóźniejOliviapodałaDaniekartkę.
–Proszę.TojednaznajwiększychkompaniiwEuropie.
Danapoczułagłębokąulgę.
–Dobrze.Cieszęsię,żetosłyszę.
– Aha, jeszcze jedno – powiedziała Olivia. – To nie jest prywatne
przedsiębiorstwo.
–Tak?
–Tak.Należydorząduwłoskiego.
KiedyDanaprzywiozłaKemalazeszkołytegopopołudnia,jakiśmężczyzna
wokularachwchodziłdomieszkaniaWhartonów.
Czwartek,dzieńspotkaniaDanyzRogeremHudsonem,zacząłsięokropnie.
NaporannymspotkaniuekipytelewizyjnejRobertFenwickoznajmił:
76
–Chybamamykłopotyzwieczornymdziennikiem.
–Mów–powiedziałaDana.
– Znasz ekipę, którą wysłaliśmy do Irlandii? Mieliśmy pokazać dziś
wieczoremmateriałodnich.
–Tak?
–Zostaliaresztowani,asprzętskonfiskowano.
–Żartujesz?
– Nigdy nie żartuję na temat Irlandczyków. – Podał Danie kartkę. – To są
informacjeowaszyngtońskimbankierze,któryzostałoskarżonyooszustwo.
–Todobrahistoria–powiedziałaDana–iwyłącznienasza.
–Działprawnywłaśnieukręciłjejłeb.
–Co?
–Bojąsięprocesu.
–Wspaniale–mruknęłaDanazgoryczą.
– To nie wszystko. Świadek morderstwa, z którym miałaś rozmawiać na
żywodziświeczór...
–Tak...
–Zmieniłzdanie.Wycofujesię.
Danajęknęła.Ajeszczeniewybiładziesiąta.Miałanadzieję,żespotkaniez
RogeremHudsonempoprawijejhumor.
KiedyDanawróciłazespotkaniazekipąwiadomości,Oliviapowiedziała:
– Jest jedenasta, panno Evans. Powinna pani już wyjść, żeby zdążyć na
spotkaniezpanemHudsonem.Pogodajestokropna.
–Dziękuję,Olivio.Wrócęzadwie,trzygodziny.–Danapodeszładookna.
Zadzwoniłtelefon.
–PannoEvans...
Danaodwróciłasię.
–Telefondopaninatrzeciejlinii.
–Nieteraz–powiedziałaDana.–Muszęiść.
–TozeszkołyKemala.
–Co?–Danapodbiegładobiurka.–Halo?
–PannaEvans?
77
–Tak.
–TuThomasHenry.
–Słucham,panieHenry.CzycośsięstałoKemalowi?
– Naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć. Przykro mi, ale Kemal został
wyrzuconyzeszkoły.
Danaskamieniałazezgrozy.
–Wyrzucony?Dlaczego?Cozrobił?
–Porozmawiamyotymosobiście.Będęwdzięczny,jeśliprzyjedziepanipo
niego.
–PanieHenry...
–Wytłumaczę,kiedypaniprzyjedzie,pannoEvans.Dziękuję.
Danaodłożyłasłuchawkę.Byławstrząśnięta.Cosięmogłowydarzyć?
–Wszystkowporządku?–spytałaOlivia.
–Wspaniale–jęknęłaDana.–Teraztenporanekjestdoskonały.
–Czymogęcośdlapanizrobić?
–Zmówzamniedodatkowąmodlitwę.
Gdy wcześnie rano Dana przywiozła Kemala do szkoły, pomachała mu na
pożegnanieiodjechała,RickyUnderwoodjużnaniegoczekał.
Kemalzamierzałminąćgoobojętnie,aleRickyzawołał:
– Hej, to nasz wojenny bohater. Twoja mama musi być naprawdę
zdesperowana.Masztylkojednąrękę,więcnienawielejejsięprzydajesz...
Ruchy Kemala były tak szybkie, że niemal niedostrzegalne. Jego stopa
pofrunęła ku pachwinie Ricky’ego, a kiedy ten krzyknął i chciał mu oddać,
Kemal uderzył go kolanem w nos. Krew trysnęła na niebieską bluzę. Ricky
upadł.
Kemalpochyliłsięnadjęczącymzbóluprzeciwnikiem.
–Następnymrazemcięzabiję.
DanajechaładoszkołyTheodore’aRooseveltanajszybciejjaktylkomogła,
zachodząc w głowę, co się wydarzyło. Cokolwiek to jest, muszę przekonać
Henry’ego,żebyniewyrzucał
Kemala.
78
ThomasHenryczekałnaniąwswoimgabinecie.Kemalsiedziałnakrześle
przedbiurkiem.Danamiałapoczuciedéjàvu.
–PannoEvans...
–Cosięstało?–spytałaDana.
– Pani syn złamał innemu chłopcu nos i kość policzkową. Karetka musiała
zabraćgodoszpitala.
Danapopatrzyłananiegozniedowierzaniem.
–Jak...jaktomożliwe?Kemalmatylkojednąrękę.
– Tak – odparł Thomas Henry cierpko. – Ale ma dwie nogi. Złamał temu
chłopcunoskolanem.
Kemalwpatrywałsięwsufit.
Danaodwróciłasiędoniego.
–Kemal,jakmogłeśtozrobić?
Opuściłgłowę.
–Tobyłołatwe.
–Samapaniwidzi,pannoEvans–odezwałsięThomasHenry.–Całajego
postawa jest... jest... nie wiem, jak to opisać. Niestety nie możemy dłużej
tolerowaćtakiegozachowania.
Proponuję,żebypaniznalazładlaniegostosowniejsząszkołę.
– Panie Henry – powiedziała żarliwie Dana – Kemal nie jest agresywny.
Jestempewna,żenieuderzyłtegochłopcabezpowodu.Panniemoże...
–Podjęliśmyjużdecyzję,pannoEvans–przerwałstanowczodyrektor.Jego
tonświadczył,iżjesttodecyzjanieodwołalna.
Danaprzełknęłaślinę.
–Wporządku.Poszukamyszkoły,wktórejokażąnamwięcejzrozumienia.
Chodź,Kemal.
Kemalwstał,spojrzałnapanaHenry’egoiwyszedłzDanązbiura.Idącdo
samochodu milczeli. Dana spojrzała na zegarek. Była spóźniona na spotkanie i
niemiałagdziezostawićchłopca.Wezmęgozesobą–postanowiła.
Kiedywsiedlidosamochodu,odezwałasię:
–Wporządku,Kemal.Cosięstało?
NieumiałsięzmusićdopowtórzeniaDaniesłówRicky’egoUnderwooda.
–Bardzomiprzykro,Dano.Tobyłamojawina.
Cholera–pomyślałaDana.
79
Posiadłość Hudsonów miała pięć akrów powierzchni i znajdowała się w
elitarnej dzielnicy Georgetown. Na wzgórzu, niewidoczny z ulicy, stał
trzypiętrowy biały pałac w stylu georgiańskim. Długi, starannie zamieciony
podjazdwiódłdofrontowegowejścia.
Danazatrzymałasamochódprzeddomem.SpojrzałanaKemala.
–Idzieszzemną.
–Dlaczego?
–Botujestzimno.Idziemy.
Podeszładofrontowychdrzwi,aKemalniechętnieruszyłzanią.
Odwróciłasiędoniego.
– Kemal, przyjechałam tu, żeby przeprowadzić bardzo ważną rozmowę.
Proszę,żebyśzachowywałsięgrzecznieispokojnie.Zgoda?
–Zgoda.
Dana zadzwoniła. Drzwi otworzył olbrzym o sympatycznym obliczu, w
liberii.
–PannaEvans?
–Tak.
– Jestem Cezar. Pan Hudson czeka na panią. – Spojrzał na Kemala, potem
znównaDanę.
–Mogęprosićopaństwapłaszcze?
Chwilę później wieszał je w garderobie dla gości. Kemal nie odrywał oczu
odCezara,zadzierającwysokogłowę.
–Ilemapanwzrostu?
–Kemal!–powiedziałaDana.–Niebądźniegrzeczny.
–Och,wporządku,pannoEvans.Jestemprzyzwyczajony.
–JestpanwyższyniżMichaelJordan?–spytałKemal.
– Obawiam się, że tak. – Lokaj się uśmiechnął. – Mierzę dwa metry,
czternaścieipółcentymetra.Proszętędy.
Hol był ogromny, z dębowym parkietem, antycznymi lustrami i
marmurowymi kolumnami. Pod ścianami stały szklane gabloty z porcelaną z
dynastiiMingiposążkamizdmuchanegoszkłazChihuly.
Dana i Kemal poszli za Cezarem długim korytarzem, który prowadził do
niewielkiego salonu o jasnożółtych ścianach i białej boazerii. W pokoju
80
znajdowałysięwygodnesofy,stolikiwpóźnymstylukrólowejAnnyorazfotele
Sheratonaobitejasnożółtymjedwabiem.
SenatorRogerHudsonijegożonaPamelasiedzieliprzystolikudotryktraka.
Wstali,kiedyCezarzaanonsowałDanęiKemala.
Roger Hudson okazał się mężczyzną pod sześćdziesiątkę, surowym i
autorytatywnym.
Miał chłodne oczy i ostrożny uśmiech. Jego gesty były powściągliwe i
precyzyjne.
PamelaHudsonbyłapięknąkobietą,niecomłodsząodmęża.Wydawałasię
osobą ciepłą i praktyczną. Miała jasnopopielate włosy z pasemkami siwizny,
którejnajwyraźniejsięniewstydziła.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Dana. – Nazywam się Dana
Evans.TojestmójsynKemal.
–JestemRogerHudson.TomojażonaPamela.
Dana widziała zdjęcia Rogera Hudsona w internecie. Jego ojciec był
właścicielem małej kompanii handlującej stalą, Hudson Industries, którą Roger
Hudson przekształcił w spółkę znaną na całym świecie. Był miliarderem,
przywódcą większości senackiej i przez pewien czas kierował Komisją Sił
Zbrojnych. Wycofał się z interesów i pełnił obecnie funkcję doradcy Białego
Domu. Przed dwudziestu pięciu laty ożenił się ze znaną pięknością, Pamelą
Donnely. Oboje wiedli prym w kręgach waszyngtońskiej elity i wywierali
wpływnapolityków.
– Kemal – powiedziała Dana – to są państwo Hudson. – Spojrzała na
Rogera.–
Przepraszam,żeprzywiozłamgozsobą,ale...
–Nicsięniestało–uspokoiłająPamela.–WiemywszystkooKemalu.
Danaspojrzałananiązezdziwieniem.
–Naprawdę?
– Tak. Dużo o pani pisano, panno Evans. Przywiozła pani Kemala z
Sarajewa.Tobyłwspaniałygest.
RogerHudsonnieodzywałsię.
–Czymożemywasczymśpoczęstować?–spytałaPamelaHudson.
–Jadziękuję–powiedziałaDana.
PopatrzylinaKemala,którypotrząsnąłgłową.
–Siadajcie,proszę.
81
RogerHudsonijegożonazajęlimiejscanakanapie,aDanaiKemalusiedli
w wygodnych fotelach naprzeciw gospodarzy. Roger Hudson odezwał się w
końcu:
– Nie wiem dokładnie, w jakim celu przyjechała pani tutaj, panno Evans.
MattBakerpoprosił,żebymsięzpaniąspotkał.Comogędlapanizrobić?
–ChcęporozmawiaćoTaylorzeWinthropie.
RogerHudsonzmarszczyłbrwi.
–Oczymkonkretnie?
–Wiem,żegopanznał.
– Tak. Poznałem Taylora, kiedy był ambasadorem w Rosji. Kierowałem
wówczas Komisją Sił Zbrojnych. Pojechałem do Rosji, by ocenić poziom
technicznyicharmii.Taylortowarzyszyłprzezkilkadninaszejkomisji.
–Jakiewrażeniezrobiłnapanu,panieHudson?
Senatormilczałprzezchwilę,zastanawiającsię.
– Prawdę mówiąc, panno Evans, jego słynny wdzięk nie wywarł na mnie
wrażenia.Alemuszęprzyznać,żetenczłowiekbyłbardzoutalentowany.
Kemal,znudzony,rozejrzałsię,wstałiposzedłdosąsiedniegopokoju.
–CzyambasadorWinthropniewplątałsięwRosjiwjakieśkłopoty?
RogerHudsonspojrzałnaniązezdumieniem.
–Jakiegorodzajukłopoty?
– Coś... coś takiego, co zyskałoby mu wrogów. To znaczy śmiertelnych
wrogów.
RogerHudsonpokręciłpowoligłową.
–PannoEvans,gdybycośtakiegosięzdarzyło,wiedziałbymotymnietylko
ja,aleicałyświat.TaylorWinthropbyłosobąpubliczną.Mogęspytać,jakijest
celtychwszystkichpytań?
Danaodparłazzakłopotaniem:
–Uważamzamożliwe,żeTaylorWinthropzrobiłkomuścośtakpodłego,że
tenktośwymordowałzzemstycałąjegorodzinę.
Oboje Hudsonowie wpatrywali się w nią ze zdumieniem. Dana dodała
szybko:
–Wiem,żetobrzminiesamowicie,aleoniwszyscyzginęliwwypadkachw
ciąguniecałegoroku.
RogerHudsonodpowiedziałszorstko:
82
–PannoEvans,dośćdługożyję,bywiedzieć,żewszystkojestmożliwe,ale
to...Naczymsiępaniopiera?
–Jeślimapannamyślidowody,niemamżadnych.
– Nie jestem zaskoczony. – Zawahał się. – Słyszałem, że... – urwał. – Nie,
nieważne.
Obiekobietyspojrzałynaniego.Pamelawtrąciłałagodnie:
–ToniefairwobecpannyEvans,kochanie.Cochciałeśpowiedzieć?
Wzruszyłramionami.OdwróciłsiędoDany.
–KiedybyłemwRosji,dotarładomnieplotka,żeWinthropprowadzijakieś
prywatneinteresyzRosjanami.Aleniedajęposłuchuplotkomijestempewien,
żepanitakżenie,pannoEvans.–Wjegogłosiezabrzmiałniemalwyrzut.
Zanim Dana zdążyła odpowiedzieć, w bibliotece obok rozległ się głośny
brzęk.
PamelaHudsonzerwałasięzkanapyipobiegładopokoju,zktóregodobiegł
hałas.RogeriDanaposzlizanią.Zatrzymalisięnaprogu.NiebieskawazaMing
spadłazpostumentu,rozbijającsięnadrobnekawałki.Kemalstałobok.
–OmójBoże–jęknęłaDana,przerażona–Kemal,jakmogłeś...?
–Tobyłwypadek.
DanaodwróciłasiędoHudsonów,czerwonazzakłopotania.
–Straszniemiprzykro.Zapłacę,oczywiście.Ja...
– Proszę się nie martwić – przerwała jej Pamela Hudson z miłym
uśmiechem.–Naszepsyrobiąwięcejszkody.
Roger Hudson miał ponurą minę. Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymało
gospojrzenieżony.
Danapopatrzyłanaskorupy.Pewniemusiałabymprzezdziesięćlatoddawać
imcałąpensję–pomyślała.
–Możewrócimydosalonu?–zaproponowałaPamelaHudson.
DanaposzłazaHudsonami,prowadzączasobąKemala.
–Zostańzemną–szepnęła,wściekła.Znówusiedli.
RogerHudsonspojrzałnaKemala.
–Wjakisposóbstraciłeśrękę,synu?
Danę zaskoczyła obcesowość tego pytania, ale Kemal odpowiedział
skwapliwie:
–Tobyłabomba.
83
–Rozumiem.Coztwoimirodzicami,Kemal?
–Zginęliwczasienaloturazemzmojąsiostrą.
RogerHudsonchrząknął.
–Przeklętewojny.
DopokojuwszedłCezar.
–Lunchpodany.
Lunch był wspaniały. Pamela okazała się życzliwa i czarująca, a Roger
Hudsonzamkniętywsobie.
–Nadczympaniterazpracuje?–spytałaDanępanidomu.
–Przygotowujemynowyprogram,którybędziesięnazywał„Liniazbrodni”.
Chcemydemaskowaćludzi,którzypopełnilizbrodnięipozostalibezkarni,oraz
pomagaćtym,którzyniewinnietrafilidowięzienia.
– Waszyngton to dobre miejsce, by zacząć. Pełno tu świętoszków na
wysokich stanowiskach, którzy nie cofną się przed żadnym rodzajem
przestępstwa.
– Roger pracuje w kilku rządowych komisjach reformy – powiedziała
Pamelazdumą.
–Idużonamztegoprzyjdzie–burknąłjejmąż.–Różnicamiędzytym,co
słuszne i tym, co niesłuszne, coraz bardziej się zaciera. Powinni tego uczyć w
domu.Zpewnościąnierobiątegonaszeszkoły.
PamelaHudsonspojrzałanaDanę.
–Awłaśnie,Rogerijaurządzamymałeprzyjęciewsobotęwieczorem.Czy
niezechciałabypanidołączyćdonaszegogrona?
Danauśmiechnęłasię.
–Ależbardzochętnie.Dziękuję.
–Czymapaniprzyjaciela?
–Tak.JeffaConnorsa.
–Dziennikarzsportowywwaszejstacji?–zapytałHudson.
–Tak.
–Jestniezły.Oglądamgoczasem–powiedział.–Chętniebymgopoznał.
Danauśmiechnęłasię.
–Jestempewna,żeJeffprzyjmiezaproszenie.
84
KiedyDanaiKemalwychodzili,RogerHudsonodezwałsiędodziennikarki:
– Będę szczery, panno Evans. Pani teoria spisku przeciw Winthropom
wydaje mi się czystą fantazją. Ale ze względu na Matta Bakera chcę się
rozejrzećisprawdzić,czynieznajdęczegoś,cojąpotwierdzi.
–Dziękuję.
Będęszczery,pannoEvans.PaniteoriaspiskuprzeciwWinthropomwydaje
mi się czystąfantazją. Ale ze względu na Matta Bakera chcę się rozejrzeć i
sprawdzić,czyznajdęcoś,cojąpotwierdzi.
Dziękuję.
Koniecnagrania.
85
Rozdziałdziewiąty
Trwałaporannanaradadotycząca„Liniizbrodni”.Danasiedziaławpokoju
konferencyjnym z sześcioma reporterami i dziennikarzami. W uchylonych
drzwiachukazałasięgłowaOlivii.
–PanBakerchciałbypaniąwidzieć.
–Proszęmupowiedzieć,żebędęzaminutę.
–Szefczekanaciebie.
–Dziękuję,Abbe.Wyglądaszkwitnąco.
Abbeskinęłagłową.
–Nareszcieprzespałamcałąnoc.Ostatnio...
–Dana?Chodźtutaj!–zawołałMatt.
–Ciągdalszynastąpi–roześmiałasięAbbe.
DanaweszładogabinetuMatta.
–JaksięudałospotkaniezRogeremHudsonem?
–Odniosłamwrażenie,żeniejestzbytniozainteresowany.Uważa,żemoja
teoriajestszalona.
–Powiedziałemci,żeniejestPanemSerdecznym.
– Nie było tak źle. Za to jego żona jest cudowna. Powinieneś słyszeć, co
mówiłaowaszyngtońskim„dobrymtowarzystwie”.Rozmawialiśmyokorupcji.
–Wiem.Jestprawdziwądamą.
Danaweszładojadalnizarządu,gdziepowitałjąElliotCromwell.
–Proszędomniedołączyć–powiedział.
–Dziękuję.–Danausiadła.
–JaksięmiewaKemal?
Danazawahałasię.
–Niestety,wtejchwilimamznimpewienproblem.
–Jaki?
–Kemalzostałwyrzuconyzeszkoły.
86
–Dlaczego?
–Wdałsięwbójkęijegokolegaznalazłsięwszpitalu.
–Notak.
–Jestempewna,żeKemalniezaczął–powiedziałaDanalojalnie.–Koledzy
napewnogowyśmiewają,bomatylkojednąrękę.
–Przypuszczam,żetodlaniegobardzotrudne–rzekłElliotCromwell.
–Napewno.Staramsięoprotezę.Aletonietakieproste.
–WktórejklasiejestKemal?
–Wsiódmej.
ElliotCromwellzamyśliłsię.
–SłyszałapanioSzkolePrzygotowawczejLincolna?
–Otak.Alebardzotrudnosiętamdostać.Obawiamsię–dodała–żeoceny
Kemalaniesąimponujące.
–Mamtamznajomego.Chciałabypani,żebymznimporozmawiał?
–Ja...byłabymogromniewdzięczna.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
NiecopóźniejtegosamegodniaElliotCromwellznówwezwałDanę.
– Mam dla pani dobre wieści. Rozmawiałem z dyrektorką Szkoły
PrzygotowawczejLincolna.ZgodziłasięprzyjąćKemalanaokrespróbny.Może
panizawieźćgotamjutrorano?
– Oczywiście. Jestem... – Dana nie mogła znaleźć słów. – Och! To
wspaniale!Takbardzosięcieszę!Jestemnaprawdęwdzięczna,panieElliot.
–Tomyjesteśmywdzięczni.Uważam,żepostąpiłaśwspaniale,przywożąc
KemaladoStanów.Jesteśniezwykłąosobą.
–Bardzo...bardzodziękuję.
Na korytarzu Dana pomyślała: To prawdziwa niespodzianka. I prawdziwy
darniebios.
Szkoła Przygotowawcza Lincolna była imponującym kompleksem
budynków, składającym się z wielkiego edwardiańskiego domu i trzech
mniejszych przybudówek. Wokół rozciągał się wspaniale utrzymany trawnik
orazplacezabawiboisko.
Idącwkierunkugłównegowejścia,Danaodezwałasię:
87
– Kemal, to jest najlepsza szkoła w Waszyngtonie. Możesz się tu wiele
nauczyć,alemusiszbyćpozytywnienastawiony.Rozumiesz?
–Jasne.
–Iniemożeszwdawaćsięwbójki.
Kemalmilczał.
Dana i Kemal zostali zaprowadzeni do biura Rowany Trott, dyrektorki
szkoły.Byłaatrakcyjnąkobietąoprzyjacielskimsposobiebycia.
– Wiele słyszałam o tobie, młody człowieku – zwróciła się do Kemala. –
Bardzosięcieszymy,żedonastrafiłeś.
Dana czekała na odpowiedź Kemala. A ponieważ milczał, oświadczyła w
jegoimieniu:
–Kemaljestbardzozadowolony,żemożesiętuuczyć.
–Dobrze.Myślę,żezdobędziesztuwieluprzyjaciół.
Kemalznównieodpowiedział.
Dobiuraweszłastarszakobieta.
– To jest Becky – przedstawiła pani Trott. – Becky, to jest Kemal. Pokaż
Kemalowiszkołę,proszę.Przedstawgonaszymnauczycielom.
–Oczywiście.Tędy,Kemal.
KemalspojrzałbłagalnienaDanę,apotemodwróciłsięiposzedłzaBecky.
–ChcęwyjaśnićzachowanieKemala...–zaczęłaDana.–Jest...
PaniTrottprzerwała:
–To niepotrzebne,panno Evans.Elliot Cromwellprzedstawił misytuację i
opowiedziałoKemalu.Wiem,żechłopiecdoświadczyłwięcej,niżjakiekolwiek
dzieckopowinnoprzeżyć.
Zcałąpewnościąbędziemydlaniegowyrozumiali.
–Dziękuję–szepnęłaDana.
– Mam odpis jego świadectwa ze szkoły imienia Roosevelta. Zobaczymy,
czyniedasiępoprawićtychocen.
Danaprzytaknęła.
–Kemaljestbardzobystry.
–Jestemtegopewna.Świadcząotymjegoocenyzmatematyki.Spróbujemy
obudzićwnimzainteresowanietakżeinnymiprzedmiotami.
–Trudnomupogodzićsięztym,żematylkojednąrękę–wyjaśniłaDana.–
Mamnadzieję,żeudamisięrozwiązaćtenproblem.
88
PaniTrottprzytaknęłazezrozumieniem.
–Oczywiście.
KiedyKemalwróciłzwycieczkiposzkoleirazemszlidosamochodu,Dana
odezwałasię:
–Wiem,żebędziecitudobrze.
Kemalmilczał.
–Topięknaszkoła,prawda?
–Togówno–odpowiedziałKemal.
Danazatrzymałasię.
–Dlaczego?
Kemalledwiemógłwydobyćgłos:
–Mająkortytenisoweiboisko,ajaniemogę...–Woczachstanęłymułzy.
Danaobjęłago.
–Przykromi,kochanie.–Iobiecałasobiewduchu:Muszęcośztymzrobić.
Sobotnie wieczorne przyjęcie u Hudsonów było wspaniałą, elegancką
imprezą.Wpięknychpokojachgawędziliinwestorzyidysponencinarodowego
kapitału, włączając w to Sekretarza Obrony, kilku członków Kongresu,
dyrektoraBiuraRezerwFederalnychiambasadoraNiemiec.
Kiedy Dana i Jeff wysiedli z samochodu, Roger i Pamela stali na progu.
DanaprzedstawiłaJeffa.
– Z przyjemnością czytuję pańskie artykuły i komentarze sportowe –
powiedziałRogerHudson.
–Dziękuję.
–Pozwólcie,żeprzedstawięwaskilkunaszymgościom.
Było tu wiele znanych twarzy. Prezentacja odbywała się w przyjaznej
atmosferze. Wielu gości oświadczało, że są wielbicielami Dany, Jeffa lub
obojga.
Kiedyzostalinachwilęsami,Danamruknęła:
–MójBoże.Listęzaproszonychczytasięjak„Who’sWho”.
Jeffwziąłjązarękę.
–Tyjesteśtutajnajsławniejsza,kochanie.
–Skąd–odparłaDana.–Jestemtylko...
89
W tej chwili Dana spostrzegła generała Victora Boostera i Jacka Stone’a,
którzyszliwjejkierunku.
–Dobrywieczór,generale–powiedziałaDana.
Boosterspojrzałnaniąiwarknął:
–Cododiabłapanitutajrobi?
Danazarumieniłasię.
– To prywatne przyjęcie – mruknął generał. – Nie wiedziałem, że
zaproszonoprzedstawicielimediów.
Jeffspojrzałnaniegozwściekłością.
–Niechsiępanzamknie!–powiedział.–Mamytakiesamoprawo...
VictorBoosterzignorowałgo.NachyliłsiękuDanie.
–Zobaczysz,cocięspotka,jeślinieprzestanieszszukaćkłopotów.
Odszedł.
Jeffpatrzyłzanimzniedowierzaniem.
–Jezu.Cotomiałoznaczyć?
JackStonestałprzynich,czerwonyjakburak.
–MójBoże...strasznieprzepraszam.Generałczasemtaksięzachowuje.Nie
zawszebywataktowny.
–Zauważyliśmy–odparłJefflodowato.
Kolacja była fantastyczna. Przy każdym talerzu leżało piękne, ręcznie
napisanemenu.
Rosyjskieblinyzkawioremzbieługiikrememzbiałegoserana
czystejwódce
Rosółzbażantapoambasadorskuzbiałymitruflamiizielonymiszparagami
FoiegrasàlaBismarckzsałatąpobostońsku,zpapryczkamii
sosemoctowymxeresiwinegretzkseresem
HomarThermidorglacézsosemszampańskimMornay
FiletzpolędwicyàlaWellingtonzpieczonymiziemniakamiàlaOrloffi
90
duszonymiwarzywami.
Sufletczekoladowynagorąco,zlikierempomarańczowymi
kawałkamiczekoladywsosienugatowym
ByłatoprawdziwaucztaLukullusa.
KuzdumieniuDanyposadzonojąobokRogeraHudsona.TodziełoPameli–
pomyślała.
–Pamelawspomniała,żeKemalzostałprzyjętydoSzkołyPrzygotowawczej
Lincolna.
Danauśmiechnęłasię.
– Tak. Dzięki wstawiennictwu Elliota Cromwella. Jest niezwykłym
człowiekiem.
RogerHudsonskinąłgłową.
–Taksłyszałem.–Wahałsięprzezchwilę.–Topewniebezznaczenia,ale
dowiedziałem się, że krótko przed tym, jak został ambasadorem, Taylor
Winthropwyznałprzyjaciołom,żezamierzawycofaćsięzżyciapublicznego.
Danazmarszczyłabrwi.
–ApotemzgodziłsięjechaćdoRosji.
–Tak.
Dziwne.
WdrodzepowrotnejJeffspytałDanę:
–Cozrobiłaś,żegenerałBoosterpoczułdociebietakąnamiętność?
–NiechciałrozmawiaćzemnąoWinthropach.
–Dlaczego?
–Onnietłumaczy.Tylkoszczeka.
– Gryzie groźniej, niż szczeka, Dano – powiedział Jeff powoli. – Nie
chciałbymmiećwnimwroga.
Spojrzałananiegozzaciekawieniem.
–Dlaczego?
–KierujeFederalnąAgencjąBadawczą.
– Wiem. Opracowują nowe technologie, aby pomóc słabiej rozwiniętym
91
krajomwewprowadzaniunowoczesnychśrodkówprodukcjii...
–AŚwiętyMikołajistnieje–przerwałJeffsucho.
Danaspojrzałananiego,zdumiona.
–Comasznamyśli?
–Agencjatoprzykrywka.PrawdziwycelFRAtoinfiltracjaobcychagencji
wywiadowczych i zdobywanie tajnych informacji. Istna ironia losu. „Frater” to
po łacinie brat, ale tu chodzi o Wielkiego Brata, a Wielki Brat obserwuje
wszystkich.SąjeszczebardziejtajniniżNSA.
Danazamyśliłasię.
–TaylorWinthropkierowałniegdyśFRA.Tointeresujące.
– Radzę ci, żebyś trzymała się od generała Boostera najdalej, jak to tylko
możliwe.
–Mamtakizamiar.
– Wiem, że miałaś kłopot z opiekunką, kochanie, więc jeśli chcesz wracać
dodomu...
Danaprzytuliłasiędoniego.
–Niemamowy.Opiekunkamożepoczekać.Janiemogę.Jedźmydociebie.
Jeffuśmiechnąłsięszeroko.
–Myślałem,żenigdytegonieusłyszę.
JeffmieszkałwmałymmieszkaniuwczteropiętrowymdomuprzyMadison
Street.
ZaprowadziłDanędosypialni.
–Chciałbym,żebywnaszymnowymmieszkaniuKemalmiałwłasnypokój
–powiedział.
–Dlaczegonie...
–Dlaczegonieprzestaniemygadać?–zasugerowałaDana.
Jeffwziąłjąwramiona.
–Cudownypomysł.
Położył dłonie na jej pośladkach, gładząc je delikatnie i czule. Zaczął ją
rozbierać.
–Czywiesz,żemaszwspaniałeciało?
–Wszyscymężczyźnimitomówią–powiedziałaDana.–Całemiastootym
92
plotkuje.
Czymaszzamiarsięrozebrać?
–Zastanawiamsięnadtym.
Danauwolniłasięzjegoobjęćizaczęłarozpinaćmukoszulę.
–Czywiesz,żełobuzzciebie?
Uśmiechnęłasię.
–Nopewnie.
Kiedy Jeff się rozebrał, Dana czekała już na niego w łóżku. Jego bliskość
niemaljąparzyła.Byłwspaniałymkochankiem,zmysłowymidelikatnym.
–Takbardzociękocham–szepnęłaDana.
–Kochamcię,najdroższa.
Jeffjęknąłzrozkoszyiwtejsamejchwilizadzwoniłtelefonkomórkowy.
–Dociebieczydomnie?
–Domnie–powiedziałJeff.–Niechdzwoni.
–Możetocośważnego?
–Och,nodobrze.–Jeffwstał,niezadowolony.Nacisnął„okay”.–Halo?–
Jegogłosbrzmiałterazinaczej.–Nie,wporządku...mów...oczywiście...jestem
pewien,żeniemapowodówdozmartwienia.Topewniestres.
Rozmowatrwałapięćminut.
–Wporządku...Więcsięnieprzejmuj...Dobrze...Dobranoc,Rachel.
Odłożyłsłuchawkę.
CzyRachelzawszedzwonidoniegowśrodkunocy?
–Czycośsięstało,Jeff?
–Nicgroźnego.Rachelzadużopracowała.Potrzebujewypoczynku.Nicjej
niebędzie.–
Wziął Danę w ramiona i szepnął zmysłowo: – W którym miejscu
przerwaliśmy?
Przyciągnąłdosiebiejejnagieciałoimagiaznówzaczęładziałać.
Dana zapomniała o Winthropach i Joan Sinisi, generałach i opiekunkach,
Kemaluiszkołach,ażyciestałosięradosnymświętemnamiętności.
Jakiśczaspotempowiedziałaniechętnie:
–Obawiamsię,żeKopciuszekpowinienuciekaćzbalu,zanimjegopowóz
przemienisięwdynię.
93
–Mójpowózczekanaciebie.
Danaspojrzaławdół.
–Rzeczywiścieczeka.Jeszczeraz?
Kiedy Dana otworzyła drzwi mieszkania, kobieta z agencji opiekunek
wyszładoprzedpokoju.
–Jestwpółdodrugiej–oznajmiłaoskarżycielsko.
– Przepraszam. Nie mogłam wyjść ze studia. – Dana wręczyła kobiecie
dodatkowe pieniądze. – Weź taksówkę – poradziła. – O tej porze bywa
niebezpiecznie.Dozobaczeniajutrowieczorem.
– Panno Evans – powiedziała opiekunka – myślę, że powinna pani
wiedzieć...
–Tak?
– Przez cały wieczór Kemal pytał, kiedy pani wróci. To dziecko czuje się
bardzoniepewnie...
–Dziękuję.Dobranoc.
DanaweszładopokojuKemala.Niespał,grałnakomputerze.
–Cześć,Dano.
–Powinieneśjużspać,stary.
–Czekałemnaciebie.Miłospędziłaśczas?
–Byłocudownie,aletęskniłamzatobą,kochanie.
Kemalwyłączyłkomputer.
–Będzieszwychodziłacowieczór?
Danauświadomiłasobie,jaksilneemocjekryjąsięzatympytaniem.
–Postaramsięspędzaćztobąwięcejczasu,kochanie.
94
Rozdziałdziesiąty
TobyłojakbyPanBógzadzwoniłdoniejwponiedziałkowyranek.
–PaniDanaEvans?
–Tak.
–TudoktorJoelHirschberg.PracujęwFundacjidlaDzieci.
–Tak?–Danasłuchałazezdumieniem.
– Elliot Cromwell wspomniał, że ma pani problem z kupnem protezy
ramieniadlasyna.
Danazastanowiłasięchwilę.
–Tak,chybapowiedziałammuotym.
– Pan Cromwell przedstawił mi sytuację. Nasza fundacja ma pomagać
dzieciom z krajów spustoszonych przez wojnę. Z relacji pana Cromwella
wynika,żepanisynnależydotejkategorii.Zastanawiamsię,czymogłabypani
przywieźćgodomnie?
– Cóż... tak, oczywiście, że mogę. – Umówili się na spotkanie na
popołudnie.
KiedyKemalwróciłzeszkoły,Danaoznajmiłamuradośnie:
–Jedziemydolekarzawsprawienowejrękidlaciebie.Cieszyszsię?
Kemalmilczałprzezchwilę.
–Niewiem.Toniebędzieprawdziwaręka.
– Będzie tak podobna do prawdziwej, jak to tylko możliwe. W porządku,
stary?
–Cool.
DoktorJoelHirschbergbyłatrakcyjnymmężczyznąkołopięćdziesiątki.Jego
sposóbbyciazdradzałzaangażowanieispokojnąpewnośćsiebie.
–Doktorze–zaczęłaDanapoprzywitaniu–chcę,abyśmynajpierwomówili
warunkifinansowe.Powiedzianomi,żeKemalrośnieiwzwiązkuztymtrzeba
będziewymieniaćprotezęco...
DoktorHirschbergprzerwałjej:
–Jakwspomniałemprzeztelefon,pannoEvans,naszafundacjamapomagać
95
dzieciomzkrajówogarniętychwojną.Bierzemywięcnasiebiewszelkiekoszty.
Danaodetchnęłazulgą.
–Towspaniale.
Boże,błogosławElliotaCromwella–westchnęławduchu.
DoktorHirschbergznówodwróciłsiędoKemala.
–Terazpozwól,żecięobejrzę,młodyczłowieku.
PółgodzinypóźniejdoktorHirschbergpowiedziałdoDany:
– Sądzę, że możemy dopasować dla niego protezę niemal tak dobrą jak
prawdziwaręka.–
Ściągnął na dół wiszącą na ścianie planszę. – Mamy dwa rodzaje protez:
mięśniowo-elektryczną, która jest najnowszą zdobyczą nauki, i mechaniczną.
Jakpaniwidzi,protezamięśniowo-elektrycznąjestzrobionazplastikuipokryta
materiałemimitującymludzkąskórę.
–UśmiechnąłsiędoKemala.–Wyglądarówniedobrzejakoryginał.
–Możnaniąporuszać?–spytałKemal.
– Kemal – powiedział doktor Hirschberg – czy czasem wydaje ci się, że
poruszaszręką...toznaczytą,którejniema?
–Tak–odparłKemal.
DoktorHirschbergpochyliłsiękuniemu.
–Nowłaśnie,azakażdymrazem,gdymyśliszotejbrakującejręce,mięśnie,
którekiedyśjąporuszały,napinająsię.Tonapięciemożebyćprzekształconew
sygnał elektryczny. Innymi słowy, będziesz mógł ruszać ręką, tylko o niej
myśląc.
Kemalsięrozpromienił.
–Naprawdę?Jak...jakbędęjązakładałizdejmował?
– To bardzo łatwe, Kemal. Po prostu przyłożysz protezę do ramienia, a
specjalne ssawki wczepią się w nylonową wkładkę. Nie będziesz wprawdzie
mógłpływać,aletojedyneograniczenie.Protezajestjakbuty,którezdejmujesz
wieczoremiwkładaszrano.
–Ileważy?–spytałaDana.
–Odsiedemnastudoczterdziestupięciudeka.
DanaodwróciłasiędoKemala.
–Cootymmyślisz,zawodniku?
Kemalpróbowałukryćpodniecenie.
96
–Czytasztucznarękawyglądajakprawdziwa?
DoktorHirschberguśmiechnąłsię.
–Będziewyglądałajakprawdziwa.
–Tobrzmiszałowo.
– Stałeś się leworęczny, więc teraz potrwa trochę, zanim nauczysz się
posługiwać protezą, Kemal. Możemy dopasować ją natychmiast, ale przez
pewienczasbędzieszmusiałspotykaćsięzterapeutą.Powieci,comaszrobić,
aby sztuczna ręka stała się częścią twojego ciała, i w jaki sposób kontrolować
sygnałyelektryczne.
Kemalwziąłgłębokioddech.
–Cool.
Danauściskałagomocno.
–Tocudowne–powiedziała,ztrudempowstrzymującłzy.
DoktorHirschbergpopatrzyłnanichiuśmiechnąłsię.
–Bierzmysiędoroboty.
PopowrociedostudiaDanaposzłaodrazudoElliotaCromwella.
–Elliot,właśniewróciliśmyoddoktoraHirschberga.
–Todobrze.Mamnadzieję,żemożepomócKemalowi.
–Natowygląda.Niepotrafięwyrazić,jakbardzo,bardzojestemwdzięczna.
–Dano,niemażadnychpowodówdowdzięczności.Cieszęsię,żemogłem
byćużyteczny.Dajmiznać,czywszystkosięudało.
–Napewno.
NiechcięBógbłogosławi.
–Kwiaty!–Oliviaweszładogabinetuzpotężnymbukietem.
–Jakiepiękne!–wykrzyknęłaDana.
Otworzyłakopertęiprzeczytałakartkę:DrogapannoEvans.Naszprzyjaciel
groźniejszczekaniżgryzie.Proszęprzyjąćkwiaty.JackStone.
Dana przyglądała się kartce przez chwilę. To ciekawe – pomyślała. – Jeff
uważa, żegenerał groźniej gryzie, niż szczeka. Który z nich ma rację? Mam
uczucie, że Jack Stonenienawidzi swej pracy. I swego szefa. Będę o tym
pamiętała.
97
DanazadzwoniładoJackaStone’adoFRA.
–PanStone?Chciałamtylkopodziękowaćzapiękne...
–Jestpaniusiebiewbiurze?
–Tak.Ale...
–Zarazoddzwonię.
Długisygnał.
TrzyminutypóźniejJackStonezadzwonił.
– Panno Evans, będzie lepiej dla nas obojga, jeśli nasz wspólny przyjaciel
niedowiesię,żerozmawialiśmy.Próbowałemzmienićjegonastawienie,aleto
uparty człowiek. Jeśli kiedyś będzie mnie pani potrzebowała – mam na myśli:
naprawdę potrzebowała – dam pani numer mojej komórki. Nie wyłączam jej
nigdy.
–Dziękuję.–Danazapisałanumer.
–PannoEvans...
–Tak?
–Nieważne.Proszęzachowaćostrożność.
KiedytegorankaJackStonewszedłdogabinetugenerała,VictorBoosterjuż
naniegoczekał.
–Jack,mamprzeczucie,żetasukaEvansnarobinamkłopotów.Chcę,żebyś
założyłjejteczkę.Iinformujmnienabieżąco.
–Zajmęsiętym.
Tylkożeniebędzieoczyminformować–powiedziałsobiewduchuJack.I
wysłałDaniekwiaty.
Dana i Jeff rozmawiali w stołówce zarządu stacji telewizyjnej o protezie
Kemala.
– Jestem taka podniecona, kochanie – mówiła Dana. – To będzie
niesamowitaodmiana.
Byłagresywny,boczułsięgorszy.Teraztosięzmieni.
–Musibyćstrasznieprzejęty–odparłJeff.–Jajestem.
– A najcudowniejsze jest to, że Fundacja pokryje wszystkie koszty.
Gdybyśmymogli...
ZadzwoniłtelefonkomórkowyJeffa.
98
– Przepraszam, kochanie. – Nacisnął guzik. – Halo?... Och... – Spojrzał na
Danę.–Nie...
Wporządku...Mów...
Danausiłowałaniesłuchać.
– Tak... rozumiem... Dobra... To prawdopodobnie nic poważnego, ale
powinnaś pójść do lekarza. Gdzie teraz jesteś? W Brazylii? Mają tam przecież
jakichśdobrychlekarzy.
Oczywiście...Rozumiem...Nie...
Dana miała wrażenie, że rozmowa nigdy się nie skończy. Wreszcie Jeff
powiedział:
–Dbajosiebie.Dowidzenia.
Wyłączyłtelefon.
–Rachel?–spytałaDana.
– Tak. Ma jakieś kłopoty ze zdrowiem. Przerwała sesję zdjęciową w Rio.
Nigdyjeszczeniezrobiłanictakiego.
–Dlaczegozawszedzwonidociebie,Jeff?
–Niemanikogoinnego,kochanie.Jestcałkiemsama.
–Trzymajsię,Jeff.
Rachel niechętnie odłożyła słuchawkę. Podeszła do okna i spojrzała na
Głowę Cukru, a potem na plażę Ipanema u podnóża gór. Przez kilka minut
chodziła po sypialni, a potem położyła się, wyczerpana. Sceny z całego dnia
migaływjejumyślewszaleńczymtempie.
Zaczęło się wspaniale. Tego ranka nagrywała reklamę dla American
Express,pozującnaplaży.
Okołopołudniareżyseroświadczył:
–Ostatniascenabyłaświetna,Rachel.Alenakręćmyjeszczejedną.
Otworzyłausta,bypowiedzieć„Dobrze”ikuwłasnemuzdumieniuusłyszała
samąsiebie,mówiącą:
–Nie,niemogę.
Spojrzałnaniązezdumieniem.
–Co?
–Jestembardzozmęczona.Musiszmiwybaczyć.
Odwróciłasięiuciekładohotelu;pobiegłaprzezholdoazylu,wktórynagle
99
przemienił się jej pokój. Drżała i czuła mdłości. Co się ze mną dzieje? Czoło
miałarozpalone.
Podniosła słuchawkę i wykręciła numer Jeffa. Sam dźwięk jego głosu
sprawił,żepoczułasięlepiej.NiechgoBógbłogosławi.Zawszemogęnaniego
liczyć,jestmoimkołemratunkowym.Kiedysiępożegnali,Rachelpołożyłasiędo
łóżkaipogrążyławmyślach.
Kiedyś było nam wspaniale. Był zawsze taki pogodny. Mieliśmy te same
upodobaniaiuwielbialiśmyrobićrazemróżnerzeczy.Jakmogłampozwolićmu
odejść?Postanowiłaprzypomniećsobie,dlaczegowzięlirozwód.
Zaczęłosięodtelefonu.
–PaniRachelStevens?
–Tak.
–DzwonipanRoderickMarshall.
JedenznajważniejszychreżyserówwHollywood.
Pochwilibyłjużnalinii.
–PannaStevens?
–Tak?
–RoderickMarshall.Wiepani,kimjestem?
Widziaławielejegofilmów.
–Oczywiście,panieMarshall.
–Oglądałempanifotografie.Potrzebujemykogośtakiegojakpaniwstudiu
Foxa.
ZechciałabypaniprzyjechaćdoHollywoodnapróbnezdjęcia?
Rachelwahałasięprzezchwilę.
–Niewiem.Toznaczyniewiem,czysobieporadzę.Janigdy...
– Proszę się nie martwić. Ja się tym zajmę. Pokryjemy wszystkie koszty,
oczywiście.
Będęprzytychzdjęciach.Jakszybkomożepaniprzyjechać?
Rachelsięgnęłaponotatnikzplanemzajęć.
–Zatrzytygodnie.
–Dobrze.Studioprzygotujewszystko.
KiedyRachelodłożyłasłuchawkę,zdałasobiesprawę,żenienaradziłasięz
Jeffem.Dlaniegotobezznaczenia–pomyślała.–Itakrzadkosięwidujemy.
100
–Hollywood?–powtórzyłJeff.
–Totylkozabawa,Jeff.
Przytaknął.
–Wporządku.Jedź.Prawdopodobniebędzieszwtymświetna.
–Niemożeszjechaćzemną?
–Kochanie,wponiedziałekgramywCleveland,apotemwChicago.Przed
nami jeszcze sporo meczów. Drużyna boleśnie by odczuła dezercję jednego z
najlepszychmiotaczy.
– Trudno. – Starała się, by jej głos zabrzmiał obojętnie. – Nasze plany
rzadkosiępokrywają,prawda,Jeff?
–Zbytrzadko.
Rachel
chciała
jeszcze
coś
powiedzieć,
ale
zrezygnowała.
To
nieodpowiedniapora–pomyślała.
Na lotnisku w Los Angeles Rachel przywitał pracownik studia, który
zaprowadziłjądoczekającejlimuzyny.
– Nazywam się Henry Ford – zachichotał. – Żadnego pokrewieństwa.
NazywająmnieHank.
Limuzynawłączyłasięwulicznyruch.PodrodzeHankstarałsięzabawiać
Rachelrozmową.
–PierwszyrazwHollywood,pannoStevens?
–Nie.Byłamtujużwielerazy.Ostatniodwalatatemu.
– No cóż, przez ten czas Hollywood bardzo się zmieniło. Jest większe i
bardziejimponująceniżkiedykolwiek.Jeślimapanipieniądze,pokochajepani.
Jeślimampieniądze.
– Studio zarezerwowało dla pani pokój w Chateau Marmont. Tam nocują
wszystkiesławy.
Racheludała,żejestpodwrażeniem.
–Naprawdę?
– O tak. John Belushi umarł tutaj, wie pani, po przedawkowaniu
narkotyków.
–Boże...
–Gablespędziłtuparęnocy,PaulNewman,MarilynMonroe...
101
Listanazwiskciągnęłasięwnieskończoność.Rachelprzestałasłuchać.
Chateau Marmont był położony na północ od Sunset Strip i wyglądał jak
zamekzfilmu.
–Zostawiępaniątutaj,aodrugiejzabiorępaniądostudia.Spotkasiępaniz
RoderickiemMarshallem.
–Będęgotowa.
DwiegodzinypóźniejRachelsiedziaławbiurzeRoderickaMarshalla.Miał
czterdzieścilat,byłniskiikrępy,aprzytymtryskałenergiąjakdynamo.
– Nie będziesz żałować, że przyjechałaś – powiedział. – Zrobię z ciebie
wielkągwiazdę.
Jutro zrobimy próbne zdjęcia. Jedna z moich asystentek zaprowadzi cię do
garderoby, wybierzecie coś ładnego. Nakręcimy scenę z jednego z naszych
wielkichfilmów:„Koniecsnu”.Jutroosiódmejranozajmąsiętobąwizażystai
fryzjer.Przypuszczam,żetodlaciebienicnowego?
–Tak–odparłaRachelbeznamiętnie.
–Jesteśtutajsama,Rachel?
–Tak.
–Niewybrałabyśsięnakolację?
Rachelzastanowiłasięchwilę.
–Dobrze.
–Przyjadępociebieoósmej.
Kolacjaokazałasięszalonąwędrówkąpomieście.
– Jeśli wiesz, dokąd pójść, i masz prawo wstępu – powiedział Roderick
MarshalldoRachel–wLosAngeleszobaczyszkilkanajgorętszychklubówna
świecie.
Zaczęli od Standardu, nowoczesnego baru, restauracji i hotelu na Sunset
Boulevard.
Kiedy przechodzili przed recepcją, Rachel zatrzymała się, by popatrzyć.
Koło recepcji, za szybą z matowego szkła, stało żywe dzieło sztuki, naga
modelka.
–Czytoniewspaniałe?
–Niewiarygodne–powiedziałaRachel.
Odwiedzilijeszczewielehuczącychmuzyką,zatłoczonychklubówiRachel
102
szybkopoczułasięznużona.RoderickMarshallodwiózłjądohotelu.
–Śpijdobrze.Jutrozmienisięcałetwojeżycie.
OsiódmejRachelzasiadławcharakteryzatorni.BobVanDusen,wizażysta,
popatrzyłnaniąipowiedział:
–Ionimizatopłacą?
Roześmiałasię.
–Naturazadbała,żebyśniepotrzebowałamakijażu.
–Dziękuję.
Kiedy Rachel była gotowa, garderobiana pomogła jej włożyć suknię, którą
wybrałypoprzedniegodnia.Asystentreżyserazabrałjądoolbrzymiegostudia.
Roderick Marshall czekał z ekipą. Reżyser przyglądał się Rachel przez
chwilę,apotempowiedział:
–Doskonale.Zrobimydwuczęściowąpróbę,Rachel.Najpierwusiądzieszw
tymkrześle,ajazadamcikilkapytańprzedkamerą.Poprostubądźsobą.
–Dobrze.Adrugaczęść?
–Krótkascena,októrejwspomniałem.
Rachel usiadła, a operator ustawił kamerę. Roderick Marshall stanął poza
planem.
–Gotowa?
–Tak.
– Dobrze. Musisz się tylko rozluźnić. Będzie wspaniale. Kamera. Akcja.
Dzieńdobry.
–Dzieńdobry.
–Słyszałem,żejesteśmodelką.
Racheluśmiechnęłasię.
–Tak.
–Jakzaczynałaś?
– Miałam piętnaście lat. Właściciel agencji modelek zobaczył mnie w
restauracji z matką, podszedł i zapytał ją o mnie, a kilka dni później byłam
modelką.
Wywiadtrwałtylkopiętnaścieminut,aletowystarczyło,bywszyscyzostali
oczarowaniinteligencjąiopanowaniemRachel.
103
– Cięcie! Wspaniale! – Roderick Marshall podał jej scenariusz sceny
próbnej. – Teraz zrobimy przerwę. Przeczytaj to. Kiedy będziesz gotowa,
powiedz,anakręcimytęscenę.
Jesteśgwiazdą,Rachel.
Rachel przeczytała krótki scenariusz. Bohaterka prosiła męża o rozwód.
Rachelprzeczytałajeszczeraz.
–Jestemgotowa.
Przedstawiono Rachel Kevina Webstera, który miał jej partnerować. Był to
młodyhollywoodzkiamant.
–Dobra–powiedziałRoderickMarshall.–Kręcimy.Kamera.Akcja.
RachelspojrzałanaKevinaWebstera.
–Rozmawiałamdziśranozadwokatem,Cliff.
–Wiem.Czyniepowinnaśbyłaporozmawiaćnajpierwzemną?
– Rozmawiamy o tym od roku. Od dawna nie jesteśmy małżeństwem. Nie
słuchałeś,Jeff.
–Cięcie!–krzyknąłRoderick.–Rachel,onmanaimięCliff.
–Przepraszam–powiedziałaRachelzzakłopotaniem.
–Powtórzmyto.Drugieujęcie.
Ta scena dotyczy Jeff a i mnie – pomyślała Rachel. – Nie jesteśmy już
małżeństwem.Jakmoglibyśmynimpozostać?Każdeznasżyjewłasnymżyciem.
Widujemysięcorazrzadziej.
Oboje spotykamy ciekawych ludzi, ale nie możemy się zaangażować z
powodukontraktu,któryjużnicnieoznacza.
–Rachel!
–Przepraszam.
Ujęcieznówsięzaczęło.
Zanim Rachel skończyła zdjęcia próbne, podjęła dwie decyzje: Nie należy
doświataHollywood.Ichcerozwodu...
Teraz, leżąc w łóżku w Rio, chora i wyczerpana Rachel pomyślała:
Popełniłambłąd.NiepowinnambyłarozwodzićsięzJeffem.
We wtorek, kiedy Kemal wrócił ze szkoły, Dana zawiozła go do terapeuty,
który pomagał chłopcu oswoić się z protezą. Sztuczna ręka wyglądała jak
prawdziwa i działała prawidłowo, ale Kemalowi trudno się było do niej
104
przyzwyczaić,zarównofizycznie,jakipsychicznie.
– Czuje się, jakby przyczepiono mu obcy przedmiot – tłumaczył Danie
terapeuta.–
Naszymzadaniemjestsprawić,byzacząłtraktowaćprotezęjakczęśćciała.
Musi się z powrotem stać oburęczny. Proces taki trwa zwykle dwa, trzy
miesiące.Uprzedzampanią,żetobędziebardzotrudnyokres.
–Poradzimysobie–zapewniłagoDana.
To nie było łatwe. Następnego ranka Kemal wyszedł ze swego pokoju bez
protezy.
–Jestemgotowy.
Danaspojrzałananiegozezdumieniem.
–Gdzietwojaręka,Kemal?
Kemalwyzywającopodniósłlewąrękę.
–Tutaj.
–Wiesz,ocomichodzi.Gdzietwojaproteza?
–Toohyda.Niechcętegonosić.
–Przyzwyczaiszsię,kochanie.Obiecuję.Musiszspróbować.Pomogęci...
–Niktniemożemipomóc.Jestemzasranykaleka...
DanawybrałasięponowniedodetektywaMarcusaAbramsa.Kiedyweszła
do jego gabinetu, Abrams siedział przy biurku, wypełniając pracowicie jakieś
formularze.Rzuciłjejpochmurnespojrzenie.
– Wie pani, czego nienawidzę w tej przeklętej robocie? – Wskazał stos
papierów.–Tego.
Mógłbymbyćteraznaulicyipolowaćnagroźneptaszki.Och,zapomniałem.
Panijestdziennikarką,prawda?Proszęmnieniecytować.
–Zapóźno.
–Codziśmogęzrobićdlapani,pannoEvans?
– Przyszłam spytać o sprawę panny Sinisi. Czy przeprowadzono sekcję
zwłok?
–Proforma.–Wyjąłjakieśdokumentyzszufladybiurka.
–Czywraporcieniebyłonicpodejrzanego?
105
Adamsprzejrzałraport.
– Żadnego alkoholu... żadnych narkotyków... Nie. – Podniósł głowę. –
Wyglądanato,żenaszadamawpadławdepresjęipostanowiłapożegnaćsięze
światem.Czynietak?
–Właśnietak–odparłaDana.
PotemDanapojechaładobiuradetektywaPhoenixaWilsona.
–Dzieńdobry,detektywieWilson.
–Coprzywiodłopaniąwmojeskromneprogi?
– Zastanawiałam się, czy jest coś nowego w sprawie śmierci Gary’ego
Winthropa.
DetektywWilsonwestchnąłipodrapałsięponosie.
– Ani jednego przeklętego śladu. Byłem przekonany, że któryś z obrazów
pojawisięwkońcunarynku.Natoliczyliśmy.
Dana chciała powiedzieć: „Ja na pańskim miejscu nie liczyłabym na cud”,
aleugryzłasięwjęzyk.
–Nieznalazłpankluczadozagadki?
–Nie.Ciłajdacyjakbysiępodziemięzapadli.Nienotujemywielukradzieży
dzieł sztuki, ale scenariusz jest prawie zawsze taki sam. Dlatego ta sprawa
wydajesiędziwna.
–Dziwna?
–Notak...Tasprawajestinna.
–Inna...wjakimsensie?
– Złodzieje dzieł sztuki nie zabijają nieuzbrojonych ludzi, włamywacze nie
mieli żadnych powodów, żeby zastrzelić Gary’ego Winthropa. – Po chwili
spytał:–Czypaniinteresujesięjakośspecjalnietąsprawą?
–Nie–skłamałaDana.–Poprostujestemciekawa.
–Wporządku–powiedziałdetektywWilson.–Odezwęsię.
Pod koniec zebrania w biurze Boostera w tajnej kwaterze FRA, generał
zwróciłsiędoJackaStone’a:
–CoztąEvans?
–Wypytujeludzi,alesądzę,żejestnieszkodliwa.Nieznajdzienicważnego.
–Niechcę,żebywęszyła.Zastosujprocedurętrzecią.
106
–Kiedymamzacząć?
–Jutro.
Dana przygotowywała się właśnie do następnych wiadomości, kiedy Matt
Bakerwszedłdojejbiuraiopadłnakrzesło.
–Właśniemiałemtelefonwtwojejsprawie.
–Moiwielbicieleniemogąsięnamnienapatrzyć?–zażartowałaDana.
–Tenmaciebiedosyć.
–Och?
– Telefonowano z FRA. Chcą, żebyś przestała wypytywać o Winthropa
Taylora. Nic oficjalnego. Nazwali to przyjacielską radą. Chyba chcą, żebyś
pilnowaławłasnegonosa.
– Na to wygląda, prawda? – powiedziała Dana. Jej oczy spotkały się z
oczamiMatta.–Atysiępewniezastanawiasz,dlaczego?Niewycofamsiętylko
dlatego,żejakaśagencjarządowawyraziłatakieżyczenie.Całahistoriazaczęła
sięwAspen,gdzieTaylorijegożonazginęliwpłomieniach.Pojadętam.Ajeśli
rzeczywiściekryjesięzatymjakaśtajemnica,będziemymieliwspaniałąhistorię
nastart„Liniizbrodni”.
–Ileczasubędzieszpotrzebowała?
–Chybaniewięcejniżdwa,trzydni.
–Jedź.
107
Rozdziałjedenasty
Rachel poruszała się z największym trudem. Nawet przejście z pokoju do
pokoju w jej mieszkaniu na Florydzie było heroicznym wyczynem. Nigdy
jeszcze nie czuła się równie zmęczona. Prawdopodobnie mam grypę albo coś
podobnego–pomyślała.–Jeffmiałrację.
Powinnampójśćdolekarza.Gorącakąpielmnieodpręży...
WłaśnieleżącwgorącejwodzieRacheldotknęładłoniąpiersiiwyczułaguz.
Jejpierwsząreakcjąbyłwstrząs.Potemprzyszłoniedowierzanie.Tonic.To
nie rak. Niepalę. Uprawiam gimnastykę i dbam o siebie. W mojej rodzinie nikt
niechorowałnaraka.
Jestemzdrowa.Pójdędolekarza,aletonierak.
Rachelwyszłazwanny,wytarłasięiposzładotelefonu.
–AgencjaModelekBettyRichman.
– Chcę rozmawiać z Betty Richman. Proszę jej powiedzieć, że dzwoni
RachelStevens.
ChwilępóźniejusłyszałagłosBettyRichman.
–Rachel!Miłocięsłyszeć.Wszystkowporządku?
–Oczywiście.Dlaczegopytasz?
–PrzerwałaśsesjęwRioipomyślałam,żemoże...
Rachelroześmiałasię.
–Nie,nie.Poprostubyłamzmęczona,Betty.Alejużtęsknięzapracą.
–Towspaniałanowina.Wszyscysięociebiedopytują.
–Jestemgotowa.Jakiesąplany?
–Zaczekaj.
ChwilępóźniejBettyRichmanwróciładotelefonu.
– Następna sesja zdjęciowa jest na Arubie. Zaczyna się w przyszłym
tygodniu.Maszmnóstwoczasu.Pytaliociebie.
–UwielbiamArubę.Powiedzim,żesięzgadzam.
–Masztęrobotę.Cieszęsię,żeczujeszsięlepiej.
–Czujęsięwspaniale.
108
–Powiadomięcięoszczegółach.
Następnego popołudnia o drugiej Rachel weszła do gabinetu doktora
GrahamaElgina.
–Dzieńdobry,panieElgin.
–Czymmogępanisłużyć?
–Mammałącystęwprawejpiersii...
–Och,byłapaniulekarza?
– Nie, ale wiem, co to jest. Po prostu mała cysta. Znam swoje ciało.
Chciałbym,żebyusunąłjąpanzapomocąmikrochirurgii.–Uśmiechnęłasię.–
Jestem modelką. Nie mogę pozwolić sobie na bliznę. Małą plamkę mogę
zamaskować pudrem. Wyjeżdżam w przyszłym tygodni na Arubę, więc
chciałamprosić,żebyoperacjaodbyłasięjutrolubpojutrze.
Doktor Elgin przyglądał się jej przez chwilę. Zważywszy sytuację,
wydawałasięnienaturalniespokojna.
– Proszę pozwolić, że najpierw panią zbadam, a potem zrobimy biopsję. A
jeśli wszystko będzie w porządku, przeprowadzimy zabieg w ciągu paru
najbliższychdni.
Rachelrozpromieniłasię.
–Wspaniale.
DoktorElginwstał.
– Przejdźmy do drugiego pokoju, dobrze? Poproszę pielęgniarkę, żeby
przyniosłapaniszlafrokszpitalny.
Piętnaście minut później pielęgniarka była w pokoju, a doktor Elgin macał
guzekwpiersiRachel.
–Powiedziałampanu,doktorze,tozwykłacysta.
–Nocóż,dlapewności,pannoStevens,chciałbymzrobićbiopsję.Najlepiej
odrazu.
Rachel próbowała się nie skrzywić, kiedy doktor Elgin wbił jej w pierś
cienkąigłęwcelupobraniatkanki.
–Jużpowszystkim.Niebyłotakźle,prawda?
–Nie.Kiedy...?
– Wyślę to do laboratorium i jutro rano dostanę wstępne wyniki
cytologiczne.
Racheluśmiechnęłasię.
109
–Dobrze.Jadęprzygotowaćsiędopodróży.
Kiedy Rachel wróciła do domu, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było
wyciągnięcie z szafy dwóch walizek i położenie ich na łóżku. Podeszła do
komodyizaczęławyciągaćzniejrzeczy,którezamierzaławziąćnaArubę.
DosypialniweszłaJeanetteRhodes,jejsprzątaczka.
–Znówpaniwyjeżdża,pannoStevens?
–Tak.
–Dokądpanijedzietymrazem?
–NaArubę.
–Gdzietojest?
– To piękna wysepka na Morzu Karaibskim, na północ od Wenezueli.
Prawdziwyraj:piękneplaże,pięknehoteleiwspaniałejedzenie.
–Brzmiwspaniale.
– Przy okazji, Jeanette, kiedy wyjadę, chciałabym, żebyś przychodziła trzy
razywtygodniu.
–Oczywiście.
Odziewiątejnastępnegorankazadzwoniłtelefon.
–PannaStevens?
–Tak.
–TudoktorElgin.
– Dzień dobry, doktorze. Czy może mi pan powiedzieć, kiedy odbędzie się
zabieg?
– Panno Stevens, właśnie dostałem wyniki cytologii. Chciałbym, żeby pani
domnieprzyjechała...
–Nie.Chcęusłyszećtoteraz,doktorze.
Wahałsięprzezchwilę.
– Nie lubię mówić o takich sprawach przez telefon, ale wstępne wyniki
wskazują,iżmapaniraka.
Jeff redagował właśnie swój sportowy komentarz, kiedy zadzwonił telefon.
Podniósłsłuchawkę.
110
–Jeff...–wyszlochała.
–Rachel,toty?Cosięstało?
–Mam...mamnowotwórpiersi.
–OBoże.Złośliwy?
– Jeszcze nie wiem. Muszę zrobić mammografię. Jeff, nie poradzę sobie
sama.Wiem,żeproszęowiele,aleczyniemógłbyśtuprzyjechać?
–Rachel...obawiamsię...
–Tylkonajedendzień.Doczasuaż...ażbędęwiedziałanapewno.–Znów
sięrozpłakała.
–Rachel...–Sercemusiękrajało.–Spróbuję.Zadzwoniędociebiepóźniej.
Szlochałazbytgwałtownie,byodpowiedzieć.
Danawróciłazespotkaniazproducentamiipowiedziaładosekretarki:
– Olivio, zrób dla mnie rezerwację na poranny samolot do Aspen w
Kolorado.Załatwteżmiejscewhotelu...Aha,chcęteżwynająćsamochód.
–Dobrze.PanConnorsczekawpanibiurze.
– Dziękuję. – Dana weszła do środka. Jeff wyglądał przez okno. – Witaj,
kochanie.
Odwróciłsię.
–Cześć,Dano.
Jegotwarzmiaładziwnywyraz.Danaprzestraszyłasię.
–Jeff,wszystkowporządku?
–Niezupełnie–odparłzwestchnieniem.–Takinie.
–Siadaj–powiedziałaDana.Usiadłanakrześleobokniego.–Cosięstało?
Westchnął.
–Rachelmarakapiersi.
–Och...bardzomiprzykro.–Danabyławstrząśnięta.–Czywyzdrowieje?
– Dzwoniła dziś rano. Mają sprawdzić, w jakim stopniu to poważne. Jest
spanikowana.
Prosiła, żebym przyjechał na Florydę, i pomógł jej stawić temu czoło. Ale
chciałemnajpierwporozmawiaćztobą.
DanapodeszładoJeffaiobjęłago.
–Oczywiście,żemusiszpojechać.
111
Pamiętała lunch z Rachel, pamiętała, jak wspaniałą osobą okazała się
modelka.
–Wrócęzaparędni.
JeffbyłwbiurzeMattaBakera.
–Nagływypadek,Matt.Muszęwyjechaćnaparędni.
–Wszystkowporządku,Jeff?
–Zemnątak.ToRachel.
–Twojabyła?
Jeffskinąłgłową.
–Właśniesiędowiedziała,żemaraka.
–Przykromi.
– W każdym razie potrzebuje duchowego wsparcia. Chcę polecieć na
Florydędziśpopołudniu.
–Jasne.MauryFalsteinmożecięzastąpić.Dajmiznać,czywszystkodobrze
sięskończyło.
–Oczywiście.Dziękuję,Matt.
DwiegodzinypóźniejJeffsiedziałwsamolociedoMiami.
Najbardziej palącym problemem Dany był w tej chwili Kemal. Nie mogę
lecieć do Aspen,póki nie znajdę kogoś godnego zaufania, kto mógłby się nim
opiekować – myślała. – Ale ktomógłby zająć się jednocześnie sprzątaniem,
pranieminajbardziejzagubionymchłopcemnaświecie?
ZadzwoniładoPameliHudson.
–Przepraszam,żezawracamcigłowę,Pamelo,alemuszęwyjechaćnaparę
dni i potrzebuję kogoś do opieki nad Kemalem. Nie znasz przypadkiem jakiejś
dobrejgospodynioanielskiejcierpliwości?
Pamelamilczałaprzezchwilę.
– Tak się szczęśliwie składa, że znam kogoś odpowiedniego. Nazywa się
Mary Rowane Daley i pracuje dla nas już wiele lat. To prawdziwy skarb.
Zadzwoniędoniejidamjejtwójtelefon.
–Dzięki.
GodzinępóźniejOliviapowiedziała:
112
–Dano,dzwoniniejakaMaryDaley.
Danapodniosłasłuchawkę.
–PaniDaley?
– Tak. We własnej osobie. – Ciepły głos z miłym, irlandzkim akcentem. –
WiemodpaniHudson,żepotrzebujepanikogośdoopiekinadpanisynem.
–Zgadzasię–potwierdziłaDana.–Muszęwyjechaćzmiastanaparędni.
Czy mogłaby pani wpaść do mnie jutro wczesnym rankiem – powiedzmy o
siódmej–żebyustalićszczegóły?
–Oczywiście,żemogę.Szczęśliwymtrafemjestemakuratwolna.
DanapodałapaniDaleyadres.
–Będępunktualnie,pannoEvans.
MaryDaleydotrzymałasłowa.Miałaokołopięćdziesięciulat,byłazażywna,
jowialnaitryskałaoptymizmem.UścisnęładłońDany.
–Bardzosięcieszę,żemogępaniąpoznać,pannoEvans.Oglądampaniąw
wiadomościachkiedytylkomogę.
–Dziękuję.
–Agdziemłodypandomu?
Danazawołałagłośno:
–Kemal!
Po chwili chłopiec wyszedł z pokoju. Spojrzał na panią Daley i na jego
twarzyukazałsięwyrazobrzydzenia:„Ohyda”.PaniDaleyuśmiechnęłasię.
–Kemal,prawda?Niespotkałamdotądnikogootakimimieniu.Wyglądasz
jak młody szatan. – Podeszła do niego. – Musisz mi zdradzić, jakie są twoje
ulubionepotrawy.
Doskonalegotuję.Spędzimyrazemmiłechwile,Kemal.
Mamtakąnadzieję–pomyślałaDanażarliwie.
– Pani Daley, czy będzie pani mogła pomieszkać tu przez parę dni z
Kemalem,kiedywyjadę?
–Oczywiście,pannoEvans.
– To wspaniale – powiedziała Dana z wdzięcznością. – Niestety, nie ma tu
zbytdużomiejsca.Jesttylkojednasypialnia...
PaniDaleyuśmiechnęłasię.
–Proszęsięniemartwić.Rozkładanakanapanajzupełniejmiwystarczy.
113
Danaodetchnęłazulgą.Spojrzałanazegarek.
–CzyniepojechałabypaniznamidoszkołyKemala?Odbierzegopaniza
piętnaściedruga.
–Znakomicie.
KemalobejrzałsięnaDanę.
–Wrócisz,prawda,Dano?
Danaobjęłago.
–Oczywiście,żewrócędociebie,kochanie.
–Kiedy?
–Będęzpowrotemzakilkadni.
Ibędęwówczasznałaodpowiedzinakilkapytań–dodaławduchu.
WstudionabiurkuDanyleżałamała,pięknieowiniętapaczuszka.Obejrzała
ją z zaciekawieniem i otworzyła. W środku znajdowało się piękne złote pióro.
Nakarciebyłonapisane:DrogaDano,bezpiecznejpodróży.Podpisano:Gang.
Troskliwy.Danawłożyłakartkędosakiewki.
Gdy Dana wsiadała do samolotu, jakiś mężczyzna w roboczym fartuchu
zadzwonił do drzwi dawnego mieszkania Whartonów. Drzwi otworzyły się,
nowy lokator spojrzał na mężczyznę, skinął głową i zamknął drzwi. Robotnik
podszedłdodrzwimieszkaniaDanyizadzwonił.OtworzyłapaniDaley.
–Tak?
–PaniEvanswezwałamniedonaprawytelewizora.
–Proszęwejść.
PaniDaleypatrzyła,jakmężczyznapodchodzidotelewizoraizaczynaswą
pracę.
114
Rozdziałdwunasty
RachelczekałanaJeffanamiędzynarodowymlotniskuwMiami.MójBoże,
jakaonapiękna–pomyślałJeff.–Niemogęuwierzyć,żejestchora.
Rachelrzuciłamusięnaszyję.
–Och,Jeff,dziękuję,żeprzyjechałeś!
– Wyglądasz wspaniale – zapewnił ją Jeff. Poszli razem do czekającej na
parkingulimuzyny.–Towszystkookażesięburząwszklancewody,zobaczysz.
–Oczywiście.
WdrodzedodomuRachelzapytała:
–JaksięmiewaDana?
Zawahał się. Uznał, że byłoby niestosownie opowiadać chorej Rachel o
własnymszczęściu.
–Dobrze.
– Jesteś szczęściarzem, że ją spotkałeś. Wiesz, że w przyszłym tygodniu
mamsesjęzdjęciowąnaArubie?
–NaArubie?
– Tak. Wiesz, dlaczego przyjęłam tę propozycję? Bo spędziliśmy tam
miodowymiesiąc.
Jaksięnazywałhotel,wktórymmieszkaliśmy?
–Oranjestad.
–Byłpiękny,prawda?Ajaksięnazywagóra,naktórąsięwspięliśmy?
–Hooiberg.
Racheluśmiechnęłasięipowiedziałamiękko:
–Niezapomniałeś...
–Ludzieniezapominająswegomiodowegomiesiąca,Rachel.
RachelpołożyładłonienaramionachJeffa.
–Tobyłoniebo,prawda?Nigdzieindziejniewidziałamtakniewiarygodnie
białychplaż.
Jeffuśmiechnąłsię.
–Atybałaśsięopalić.Taksięopatulałaś,żewyglądałaśjakmumia.
115
Przezchwilęmilczeli.
–Tojednaztychrzeczy,którychnajbardziejżałuję,Jeff.
Spojrzałnanią,nierozumiejąc.
–Czegożałujesz?
–Żeniemamy...nieważne.–Spojrzałananiegoipowiedziałaspokojnie:–
NaArubiebyłonamcudownie.
– To wspaniałe miejsce – rzekł Jeff wymijająco. – Łowienie ryb,
windsurfing,paleniefajki,tenis,golf...
–Amyniemieliśmyczasunażadnąztychrozrywek,prawda?
Jeffroześmiałsię.
–Nie.
–Ranoidęnamammografię.Niechcębyćsama.Pojedzieszzemną?
–Oczywiście,Rachel.
Kiedy przyjechali do domu Rachel, Jeff wniósł swoje torby do obszernego
salonuirozejrzałsię.
–Przytulnietu.
Objęłago.
–Dziękuję,Jeff.
Czuł,żecaładrży.
MammografiamiałabyćzrobionawTowerImaging,wcentrumMiami.Jeff
został w poczekalni, a pielęgniarka zabrała Rachel do pokoju, w którym
pacjentka przebrała się w szpitalny szlafrok. Potem poszły razem na
prześwietlenie.
–Topotrwatylkopiętnaścieminut,pannoStevens.Jestpanigotowa?
–Tak.Kiedypoznamwyniki?
–Naszonkologdostaniejejutro.
Jutro.
Onkolog nazywał się Scott Young. Jeff i Rachel weszli do jego gabinetu i
usiedli.
LekarzprzyglądałsięRachelprzezchwilę,apotempowiedział:
–Przykromi,alemamdlapanizłewieści,pannoStevens.
116
RachelścisnęłarękęJeffa.
–Tak?
–Wynikibiopsjiimammografiiświadczą,żemapaninowotwórzłośliwy.
TwarzRachelstałasiębiała.
–Co...cotoznaczy?
–Toniestetyoznacza,żetrzebabędzieusunąćpierś.
– Nie! – wykrzyknęła odruchowo. – Pan nie może... to znaczy... musi być
innysposób.
–Przykromi–odpowiedziałdoktorYounggrzecznie–alesprawyzaszłyza
daleko.
Rachelmilczałaprzezchwilę.
–Niemogęzrobićtegoteraz.Widzipan,wprzyszłymtygodniumamsesję
zdjęciowąnaArubie.Zgłoszęsiędoszpitala,kiedywrócę.
Jeffpatrzyłnazatroskanątwarzlekarza.
–Jakpanuważa,kiedypowinnapoddaćsięoperacji?
OdwróciłsiędoJeffa.
–Najszybciej,jaktomożliwe.
JeffspojrzałnaRachel.Ztrudempowstrzymywałałzy.Kiedysięodezwała,
głosjejdrżał.
–Chcęsięporadzićinnegolekarza.
–Oczywiście.
DoktorAaronCameronpowiedział:
–Niestety,doszedłemdotychsamychwniosków,codoktorYoung.Zalecam
mastektomię.
Rachelpróbowałazapanowaćnadgłosem.
–Dziękuję,doktorze.–ChwyciładłońJeffaiścisnęłają.–Muszętozrobić,
prawda?Niemainnegowyjścia?
DoktorYoungczekałnanich.
– Wygląda na to, że miał pan rację – szepnęła Rachel. – Po prostu nie
mogę...
Przezdłuższąchwilępanowałasmutnacisza.WkońcuRachelwyszeptała:
117
–Dobrze.Jeślijestpanpewien,żeto...tokonieczne...
–Zrobimywszystko,żebytopaniułatwić–zapewniłdoktorYoung.–Przed
operacją zaprowadzę panią do chirurga plastycznego. W tej dziedzinie
medycynydokonujesiędziścudów.
RachelwybuchnęłapłaczemiJeffwziąłjąwramiona.
Nie było bezpośrednich lotów z Waszyngtonu D.C. do Aspen. Dana
poleciała liniami Delta Airlines do Denver, gdzie przesiadła się na samolot
United Express. Potem nie mogła przypomnieć sobie żadnych szczegółów tej
podróży. Nie przestawała myśleć o Rachel i piekle, przez które przechodziła
sławnamodelka.Cieszęsię,żeJeffmógłjejtoułatwić.
Martwiła się też o Kemala. A jeśli pani Daley zrezygnuje, zanim wrócę?
Powinnam...
Stewardesaoznajmiłaprzezgłośnik:
–ZakilkaminutwylądujemywAspen.Proszęsprawdzić,czymająpaństwo
zapiętepasybezpieczeństwaiustawićfotelewpozycjipionowej.
Danawróciłamyślamidozadania,którenaniączekało.
ElliotCromwellwszedłdobiuraMattaBakera.
–Zdajesię,żedziświeczórDananiepoprowadziwiadomości.
–Zgadzasię.JestwAspen.
–BadasprawęWinthropów?
–No...
–Chcę,żebyśinformowałmnienabieżąco.
– Dobra. – Matt odprowadził Cromwella wzrokiem i pomyślał, kiedy ten
wyszedł:OnnaprawdęmartwisięoDanę.
Danawysiadłazsamolotuiudałasiędobiurawynajmusamochodów.Przy
kontuarzedoktorCarlRamseyrozmawiałzurzędnikiem:
–Alezarezerwowałemsamochódtydzieńtemu.
Urzędnikodparłprzepraszająco:
–Wiem,doktorzeRamsey,aleobawiamsię,żezaszłonieporozumienie.Nie
mamy żadnego wolnego samochodu. Przed dworcem jest przystanek
autobusowy,mogęteżzadzwonićpotaksówkę...
118
–Mniejszaoto–mruknąłdoktoriodszedł,klnącpodnosem.
Danaweszładoholuwypożyczalniizbliżyłasiędokontuaru.
–Mamrezerwację–powiedziała.–DanaEvans.
Urzędnikuśmiechnąłsię.
–Tak,pannoEvans.Czekaliśmynapanią.–Dałjejdopodpisaniaformularz
ipodałkluczyki.–Białylexuswpierwszymboksie.
–Dziękuję.Mógłbymniepanpoinformować,gdziejesthotelLittleNell?
–Trudnogoprzeoczyć.Stoiwcentrummiasta.DurantAvenue6-75.Jestem
pewien,żesiępanispodoba.
–Dziękuję.
Urzędnik patrzył, jak dziewczyna zamyka za sobą drzwi. Co się dzieje, do
diabła?–pomyślał.
Hotel Little Nell przypominał elegancką rezydencję i został zbudowany u
stóp malowniczych gór Aspen. W holu rzucał się w oczy sięgający sufitu
kominek z płonącym wesoło w zimowe dni ogniem. Przez wielkie okno widać
byłopokryteśniegiemzbocza.
Goście w strojach narciarskich odpoczywali na kanapach i w ogromnych
fotelach. Dana rozejrzała się i pomyślała: Jeffowi spodobałoby się tutaj. Może
przyjedziemyturazem...
Meldującsięwrecepcji,zapytałaurzędnika:
–Niewiepanprzypadkiem,gdziejestdomTayloraWinthropa?
Spojrzałnaniądziwnie.
–DomTayloraWinthropa?Niemagojuż.Spłonąłdofundamentów.
–Wiem–odparłaDana.–Chciałampoprostuzobaczyć...
– Nie zostało nic prócz warstwy popiołu, ale jeśli chce pani zobaczyć
zgliszcza, proszę iść na wschód w stronę doliny Conundrum. To około
dziesięciukilometrówstąd.
– Dziękuję – powiedziała Dana. – Dopilnuje pan, żeby zaniesiono moje
walizkidopokoju?
–Oczywiście,pannoEvans.
Danawróciładosamochodu.
Dom Taylora Winthropa stał na przełęczy w dolinie Conundrum.
119
Jednopiętrowybudynekzbudowanozmiejscowychkamieniidrewnasekwoi,w
pięknym, odludnym miejscu nad stawem pełnym bobrów i rzeką, która
przecinała posiadłość. Widok był wspaniały. I pośród tego wspaniałego
krajobrazu, niczym ohydna blizna, stały zgliszcza domu, w którym zginęło
dwojeludzi.
Dana obeszła okolicę, próbując wyobrazić sobie to miejsce przed rokiem.
Dommusiałbyćwielki,stary,jednopiętrowy,zwielomaoknamiidrzwiami.A
jednakWinthropowieniezdołalisięzniegowydostać.Chybalepiejbędzie,jeśli
odwiedzęposterunekstrażypożarnej.
W budynku straży powitał Danę mężczyzna około trzydziestki, wysoki,
opalony i barczysty. Prawdopodobnie mieszka na narciarskim zboczu –
pomyślała.
–Wczymmogępomóc?
– Czytałam o pożarze domu Taylora Winthropa – powiedziała Dana – i
zaciekawiłomnieto.
–Atak.Tobyłoroktemu.Prawdopodobnienajtragiczniejszarzecz,jakasię
kiedykolwiekzdarzyławtymmieście.
–Wjakiejporzedniawybuchłpożar?
Jeślipytaniewydałomusiędziwne,niedałtegoposobiepoznać.
–Wśrodkunocy.Dostaliśmytelefonotrzeciej.Naszesamochodydotarłyna
miejscewpiętnaścieminut,alebyłozapóźno.Dompłonąłjakpochodnia.Nie
wiedzieliśmy, czy ktoś jest w środku, dopiero potem, kiedy ugasiliśmy ogień,
znaleźliśmydwaciała.Tobyłaokropnachwila,możemipaniwierzyć.
–Czywiepan,cobyłoprzyczynąpożaru?
Skinąłgłową.
–O,tak.Jakaśawariasystemuelektrycznego.
–Jakaawaria?
– Nie wiemy dokładnie, ale w przeddzień pożaru ktoś z domu wezwał
elektryka,żebytonaprawił.
–Acotobyłazaawaria?
–Chybanawaliłozabezpieczenieprzeciwpożarowe.
Danastarałasię,byjejgłoszabrzmiałobojętnie.
– Ten elektryk, który dokonywał naprawy... nie zna pan przypadkiem jego
nazwiska?
–Nie.Alepolicjanapewnojema.
120
–Dziękuję.
SpojrzałnaDanęzciekawością.
–Dlaczegotaksiępanityminteresuje?
Danaodparłapoważnie:
–Piszęartykułopożarachwośrodkachnarciarskichwcałymkraju.
Posterunek policji w Aspen był jednopiętrowym budynkiem z czerwonej
cegły i znajdował się sześć przecznic od hotelu Dany. Oficer siedzący przy
biurkupodniósłgłowęiwykrzyknął:
–PanijestDanąEvans,gwiazdątelewizji?
–Tak.
–JestemkapitanTurner.Czymmogęsłużyć,pannoEvans?
–Ciekawimnietenpożar,wktórymzginęliTaylorWinthropijegożona.
–MójBoże,strasznatragedia.Tutejsimieszkańcywciążnieotrząsnęlisięz
szoku.
–Łatwotozrozumieć.
–Tak.Straszne.Taświadomość,żeniemogliichuratować...
– Słyszałam, że przyczyną pożaru były jakieś problemy z instalacją
elektryczną?
–Zgadzasię.
–Czyniemogłotobyćpodpalenie?
KapitanTurnerzmarszczyłbrwi.
–Podpalenie?Nie,nie.Tobyłaawaria.
– Chciałabym porozmawiać z elektrykiem, który był tam na dzień przed
pożarem.Mapanjegonazwisko?
–Napewnomamyjewarchiwach.Chcepani,żebymposzukał?
–Będęwdzięczna.
KapitanTurnerpodniósłsłuchawkęipowiedziałdoniejkilkasłów,apotem
odwróciłsiędoDany.
–PierwszyrazwAspen?
–Tak.
–Wspaniałemiejsce.Jeździpaninanartach?
–Nie.
121
AleJeffjeździ.Kiedytuprzyjedziemyrazem...
JakiśpolicjantwszedłdopokojuiwręczyłkapitanowiTurnerowikartkę.Ten
podał ją Danie. Było na niej napisane: „Spółka Elektryczna Ala Larsona, Bill
Kelly”.
–Tonatejsamejulicy.
–Bardzodziękuję,kapitanieTurner.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Kiedy Dana wyszła z budynku, człowiek stojący po drugiej stronie ulicy
odwróciłsięipowiedziałcośdotelefonukomórkowego.
SpółkaElektrycznaAlaLarsonamieściłasięwmałym,szarymbetonowym
budynku.
Przy biurku siedział sobowtór mężczyzny ze straży pożarnej, opalony i
atletyczniezbudowany.Wstał,kiedyDanaweszła.
–Dzieńdobry.
– Dzień dobry – powiedziała Dana. – Chciałabym porozmawiać z panem
BillemKellym.
Mężczyznaparsknąłironicznie.
–Jateż.
–Cotakiego?
–Kellyzniknąłroktemu.
–Zniknął?
–Anotak,poprostuwyjechał.Bezsłowa.Nieodebrałnawetpensji.
Danapowiedziałapowoli:
–Czypamiętapandokładnie,kiedy?
– Jasne. Rano po pożarze. Tym wielkim. Wie pani, tym, w którym zginęli
Winthropowie.
DreszczprzebiegłDaniepoplecach.
–Rozumiem.Czyniedomyślasiępan,gdziejestpanKelly?
–Niemamnajmniejszegopojęcia.Jakpowiedziałem,poprostuzniknął.
Samotna wysepka u wybrzeży Ameryki Południowej od rana drżała w
posadach od huku lądujących na niej odrzutowców. Teraz nadeszła pora
122
spotkaniaidwudziestumężczyznsiedziałowpostawionymkilkadniwcześniej,
starannie strzeżonym budynku, który miał być zburzony natychmiast po
spotkaniu.Mówcastanąłpodnajwiększąścianą.
– Witam, cieszę się, widząc tyle znajomych twarzy i kilku nowych
przyjaciół. Zanim przejdziemy do interesów, muszę powiedzieć, że ostatnio
pojawił się problem, który niepokoi kilku z nas. Jest wśród nas zdrajca, który
możenaswydać.Niewiemyjeszcze,ktoto.Alezapewniam,żeszybkozostanie
zdemaskowany i że spotka go los, który czeka każdego zdrajcę. Nic i nikt nie
możenamstanąćnadrodze.
Pośródsłuchaczyrozległsięszmerzdumienia.
– Teraz rozpoczniemy naszą milczącą licytację. Mamy dziś szesnaście
paczek. Czy ktoś zaproponuje cenę wywoławczą?... Tak. Zacznijmy od dwóch
miliardów.Sąchętni?Tak.Dwamiliardydolarów.Czyktośdatrzy?
123
Rozdziałtrzynasty
Tego wieczora, kiedy Dana weszła do swego pokoju, ogarnęło ją nagle
dziwneuczucie.
Wszystko wyglądało tak samo, a jednak... miała wrażenie, że coś się
zmieniło.Czyktośprzeglądałjejrzeczy?ToczasKurkiMałej–pomyślałaDana
zgoryczą.Podniosłasłuchawkęizadzwoniładodomu.
TelefonodebrałapaniDaley.
–MieszkaniepannyEvans.
Bogudzięki,jeszczetamjest.
–PaniDaley?
–PannaEvans!
–Dobrywieczór.JakKemal?
–Nocóż,miewanapadyzłegohumoru,aleradzęsobieznim.Moichłopcy
teżbylitacy.
–Azatem...wszystkowporządku?
–O,tak.
Danaodetchnęłazprawdziwąulgą.
–Mogęznimporozmawiać?
–Oczywiście.–Usłyszała,jakpaniDaleywoła:–Kemal,twojamama.
Pochwiliwsłuchawcerozległsięgłoschłopca:
–Cześć,Dano.
–Cześć,Kemal.Jaksobieradzisz?
–Ekstra.
–Cowszkole?
–Wporządku.
–IdogadujeszsięzpaniąDaley?
–Tak,jestrówna.
Jestwięcejniżrówna–pomyślałaDana.–Jestprawdziwymcudem.
–Kiedywracasz,Dano?
–Jutro.Jadłeśobiad?
124
–Tak.Faktyczniebyłniezły.
Danamiałaochotęzapytać:Czytonaprawdęty,Kemal?Przemianachłopca
napełniłająradosnymdrżeniem.
–Wporządku,kochanie.Dozobaczeniajutro.Dobranoc.
–Dobranoc,Dano.
WieczoremDanaszykowałasiędosnu,kiedyzadzwoniłtelefon.Podniosła
słuchawkę.
–Halo.
–Dana?
Poczułanagłąfalęradości.
–Jeff!Och,Jeff!
Błogosławiła w duchu dzień, w którym kupiła telefon komórkowy o
międzynarodowymzasięgu.
–Dzwonię,żebycipowiedzieć,żetęsknięzatobąjakwszyscydiabli.
–Jateżzatobątęsknię.JesteśnaFlorydzie?
–Tak.
–Jakwyglądająsprawy?
–Niedobrze.–Usłyszaławahaniewjegogłosie.–Wgruncierzeczycałkiem
źle.JutroRachelmamiećusuniętąpierś.
–Och,nie!
–Nieznositegozbytdobrze.
–Takmiprzykro...
– Wiem. Cholerny los. Kochanie, nie mogę się doczekać, kiedy znów się
zobaczymy.Czymówiłemcijuż,żezatobąszaleję?
–Tojaszalejęzatobą.
–Potrzebujeszczegoś,Dano?
Ciebie.
–Nie.
–JakKemal?
–Radzisobiecałkiemdobrze.Mamnowągospodynię,którąpolubił.
– To dobra wiadomość. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będziemy
wszyscyrazem.
125
–Jateż.
–Uważajnasiebie.
–Dobrze.Inieumiemwyrazić,jakmiprzykrozpowoduRachel.
–Przekażęjejto.Dobranoc,malutka.
–Dobranoc.
DanaotworzyławalizkęiwyjęłazniejkoszulęJeffa,którąwzięłazesobąz
domu.
Włożyła ją pod swoją koszulę nocną i przycisnęła mocno. Dobranoc,
kochanie.
WczesnymrankiemnastępnegodniaDanaodleciaładoWaszyngtonu.Przed
pójściemdobiurawstąpiładodomu,gdziepowitałająpogodnapaniDaley.
– Bardzo się cieszę, że już pani wróciła, panno Evans. Ten chłopak mnie
zamęczał.–Alepowiedziałatozwesołymbłyskiemwoku.
–Mamnadzieję,żeniesprawiałzbytwielukłopotów.
–Kłopotów?Anitrochę.Podziwiałam,jakświetnieradzisobieznowąręką.
Danaspojrzałananiązezdumieniem.
–Jakto?Nosiją?
–Oczywiście.Nosijądoszkoły.
–Tocudownie.Bardzosięcieszę.–Spojrzałanazegarek.–Muszęjechaćdo
studia.
Wpadnępopołudniu,żebyzobaczyćsięzKemalem.
–Bardzosięucieszy.Tęskniłzapanią.Rozpakujępanibagaże.
–Dziękuję,paniDaley.
DanaopowiadałaMattowiwjegobiurze,czegodowiedziałasięwAspen.
Patrzyłnaniązniedowierzaniem.
–Nazajutrzpopożarzeelektryktakpoprostuzniknął?
–Nieodebrawszypensji.
–IbyłwdomuWinthropadzieńprzedkatastrofą?
–Tak.
Mattpotrząsnąłgłową.
– Ta historia przypomina „Alicję w Krainie Czarów”. Staje się coraz
dziwniejsza.
126
– Matt, Paul Winthrop był trzecim członkiem rodziny, który zginął. Został
zabityweFrancjiwkrótcepopożarze.Chcętamjechaćisprawdzić,czysąjacyś
świadkowiejegowypadku.
–Dobrze–zgodziłsięMatt.–ElliotCromwellpytałociebie.Prosił,żebyś
nasiebieuważała.
–Uważam,uważam–odparłaDana.
Kiedy Kemal wrócił ze szkoły do domu, Dana czekała na niego. Miał
założonąnowąrękęiwydałsięDaniedużospokojniejszy.
–Wróciłaś!–RzuciłsięDaniewobjęcia.
–Witaj,kochanie.Tęskniłamzatobą.Cowszkole?
–Nieźle.Jaktwojapodróż?
–Udałasię.Przywiozłamcicoś.–Podałachłopcuindiańskątorbęiskórzane
mokasyny,którekupiławAspen.Następnezdanietrudnobyłowypowiedzieć.–
Kemal,obawiamsię,żebędęmusiałajeszczerazwyjechaćnaparędni.
Czekaławnapięciunareakcję,aleKemalpowiedziałtylko:
–Wporządku.
Aniśladuzłości.
–Przywiozęciładnyprezent.
–Pojednymzakażdydzień,gdycięniebędzie?
Danauśmiechnęłasię.
–Zdajesię,żejesteśwsiódmejklasie,anienastudiachprawniczych.
Rozpierałsięwwygodnymfoteluprzedtelewizorem,zpilotemwręce.Na
ekranieDanaiKemalsiedzieliprzystole,apaniDaleypodawałapotrawę,która
wyglądałajakduszonabaranina.
–Przepyszne–powiedziałaDana.
–Dziękuję.Cieszęsię,żepanismakuje.
–Mówiłemci,żejestdobrąkucharką–odezwałsięKemal.
To jakbym siedział z nimi w pokoju – pomyślał mężczyzna – a nie oglądał
ichwsąsiednimmieszkaniu.
–Opowiedzmioszkole–poprosiłaDana.
–Lubięmoichnowychnauczycieli.Nauczycielmatmyjestświetny...
127
–Towspaniale.
–Chłopcysątudużofajniejsi.Uważają,żemojanowarękajestsuper.
–Nopewnie.
– Jedna z dziewczyn w mojej klasie jest naprawdę ładna. Myślę, że mnie
lubi.ManaimięLizzy.
–Atyjąlubisz,kochanie?
–No.Fajnalaska.
On dorasta – pomyślała Dana z bólem, który ją zaskoczył. Zrobiło się
późno;Kemalpołożyłsięspać,aDanaposzładokuchni,bypogawędzićzpanią
Daley.
– Kemal wydaje się taki... taki spokojny. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo
jestemwdzięczna–powiedziałaDana.
–Topaniwyświadczamiprzysługę.–PaniDaleysięuśmiechnęła.–Czuję
się, jakbym miała przy sobie jedno ze swoich dzieci. Są już dorosłe, wie pani.
Kemalijawspanialesięrozumiemy.
–Cieszęsię.
Dana czekała aż do północy, ale Jeff nie zadzwonił, więc położyła się do
łóżka.Leżałazastanawiającsię,corobiJeff,czykochasięzRachel–alezaraz
zawstydziłasiętejmyśli.
Mężczyznawsąsiednimmieszkaniuprzesłałwiadomość:„Zupełnyspokój”.
Jejtelefonkomórkowyzabrzęczał.
–Jeff,kochanie.Gdziejesteś?
– W Szpitalu Doctors na Florydzie. Już po operacji. Onkolog wciąż bada
próbki.
–Och!Jeff,mamnadzieję,żeniemaprzerzutów.
– Ja też. Rachel prosi, żebym został z nią jeszcze parę dni. Chciałem cię
spytać,czy...
–Oczywiście.Musiszzniązostać.
– Już niedługo. Zadzwonię do Matta i porozmawiam z nim. A u was
wydarzyłosięcośniezwykłego?
Przez chwilę Danę kusiło, by opowiedzieć Jeffowi o wyprawie do Aspen i
odkryciach,któreprzyniosła,pomyślałajednak:Majużdosyćnagłowie.
128
–Nie–odrzekła.–Zupełnyspokój.
–UcałujKemala.Resztamoichpocałunkówjestdlaciebie.
Jeffodłożyłsłuchawkę.Podeszładoniegopielęgniarka.
–PanConnors?DoktorYoungchciałbyzpanemporozmawiać.
– Operacja się udała – powiedział doktor Young Jeffowi – ale pacjentka
będzie potrzebowała emocjonalnego wsparcia. Poczuje się gorsza jako kobieta.
Wstającrano,będziewpadaławpanikę.Musipanjąprzekonać,żewszystkojest
wporządkuiniemasięczegoobawiać.
–Rozumiem–odparłJeff.
– A kiedy zaczniemy naświetlania, które są konieczne, aby nie nastąpiły
przerzuty, strach i depresja będą wracać. To może się okazać bardzo
traumatyczne.
Jeffsiedziałnaprzeciwlekarza,myślącotym,coczekałoRachel.
–Czymakogoś,ktomógłbysięniązaopiekować?
– Mnie. – I kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, że jest jedyną bliską
Rachelosobą.
LotliniamiAirFrancedoNiceibyłpełenprzygód.Danawłączyłaswojego
laptopa, aby raz jeszcze przeanalizować informacje, które zebrała do tej pory.
Zastanawiające, ale nie rozstrzygające. Dowód – pomyślała. – Nie ma historii
bezdowodu.Jeśliniemogę...
–Przyjemnylot,prawda?
Danaodwróciłasiędomężczyznysiedzącegoobok.Byłwysokiiatrakcyjny,
mówiłzfrancuskimakcentem.
–Owszem.
–ByłajużpaniweFrancji?
–Nie.Tomójpierwszyraz.
Uśmiechnąłsię.
–Ach,jedziepaninaurlop.Tomagicznykraj.–Znówuśmiechnąłsięciepło
iprzysunąłdoniej.–Czymatampaniprzyjaciół,którzypokażąpanimiasto?
–Czekająnamniemążitrójkadzieci–powiedziałaDana.
– Szkoda. – Skinął głową, odwrócił się i wrócił do lektury swojego
egzemplarza„France-Soir”.
129
Danaspojrzałanaekrankomputera.Jednaznotatekprzyciągnęłajejwzrok.
PaulWinthrop,któryzginąłwwypadkusamochodowym,miałhobby.
Wyścigisamochodowe.
Kiedy samolot Air France wylądował w Nicei, Dana poszła do biura
wynajmusamochodów,któreznajdowałosięwzatłoczonejhalilotniska.
–NazywamsięDanaEvans.Mam...
Urzędnikpodniósłgłowę.
– Ach! Panna Evans. Pani samochód jest gotowy. – Podał jej formularz. –
Proszętylkotupodpisać.
Tosięnazywaobsługa.
–PotrzebujęmapypołudniowejFrancji.Czyniemapanprzypadkiem...
–Oczywiście,mademoiselle.–Sięgnąłzaladęiwybrałmapę.–Voilà.
PatrzyłzaDaną,kiedywychodziła.
WsiedzibiezarząduWTNElliotCromwellspytał:
–GdziejestterazDana,Matt?
–WeFrancji.
–Zrobiłajakieśpostępy?
–Jeszczenatozawcześnie.
– Martwię się o nią. Myślę, że za dużo podróżuje. Podróże mogą dziś być
niebezpieczne
–Zawahałsię.–Bardzoniebezpieczne.
Powietrze w Nicei było chłodne i rześkie. Dana zastanawiała się, jaka była
pogodawdniu,gdyzabitoPaulaWinthropa.Wsiadładocitroëna,któryczekał
na nią na parkingu, i pojechała do Grande Corniche, mijając po drodze
malowniczemiasteczka.
Wypadek zdarzył się na północ od Beausoleil, na drodze do Roguebrune-
Cap-Martin,miejscowościwypoczynkowejnadMorzemŚródziemnym.
W pobliżu miasteczka Dana zwolniła i przyglądając się stromym,
przyprawiającym o zawrót głowy urwiskom, zastanawiała się, na którym
zakręciePaulWinthropwypadłzdrogi.
Po co tu przyjechał? Na jakieś spotkanie? Brał udział w wyścigach?
130
Odpoczywał?Przyjechałwinteresach?
Roguebrune-Cap-Martin to średniowieczne miasteczko ze starym zamkiem,
kościołem,historycznymipodziemiamiiluksusowymirezydencjami,którepsują
krajobraz. Dana pojechała do śródmieścia, zaparkowała i wyruszyła na
poszukiwanieposterunkupolicji.
Zatrzymałamężczyznę,którywychodziłzesklepu.
–Przepraszam,możemipanpowiedzieć,gdziejestposterunekpolicji?
–Jeneparlepasanglais,j’aipeurdenepouvoirvousaider,mais...
–Police.Police.
–Ah,oui.–Wskazałdłonią.–Ladeuxièmerueàgauche.
–Merci.
–Derien.
Posterunek policji był starym budynkiem o białych ścianach, od których
odpadałtynk.Wholusiedziałzabiurkiempolicjantwśrednimwieku.Podniósł
głowę,kiedyDanaweszła.
–Bonjour,madame.
–Bonjour.
–Commentpuisjevousaider?
–Czymówipanpoangielsku?
Zastanawiałsięchwilę.
–Tak–powiedziałniechętnie.
–Chciałabymporozmawiaćzoficeremdyżurnym.
Patrzył na nią chwilę z niepewnym wyrazem twarzy. Potem nagle
uśmiechnąłsię.
–A,komendantFrasier.Oui.Chwileczkę.
Podniósłsłuchawkęipowiedziałdoniejkilkasłów,poczymskinąłgłowąi
odwróciłsiędoDany.
–Lapremièreporte.
– Dziękuję. – Dana poszła długim korytarzem i zatrzymała się przed
pierwszymidrzwiami.
Gabinet komendanta Frasiera był mały i czysty. Komendant okazał się
energicznymmężczyznąobadawczychpiwnychoczachimalutkimwąsiku.
131
–Dzieńdobrypanu.
–Bonjour,mademoiselle.Czymmogępanisłużyć?
– Nazywam się Dana Evans. Przygotowuję materiał dla stacji telewizyjnej
WTN w Waszyngtonie D.C. na temat rodziny Winthropów. Wiem, że Paul
Winthropzginąłwwypadkusamochodowymgdzieśwokolicy?
– Oui. Terrible! Terrible. Trzeba być bardzo ostrożnym, jadąc Grand
Corniche.Tomożebyćtrèsdangereux.
–Słyszałam,żePaulWinthropzginąłwwyścigachi...
–Non.Niebyłowyścigówtegodnia.
–Niebyło?
– Non, mademoiselle. Kiedy doniesiono nam o wypadku, pełniłem akurat
służbę.
–Rozumiem.CzypanWinthropbyłsamwwozie?
–Oui.
–KomendancieFrasier,czyzrobionosekcjęzwłok?
–Oui.Oczywiście.
–CzywekrwiPaulaWinthropawykrytoalkohol?
KomendantFrasierpotrząsnąłgłową.
–Non.
–Narkotyki?
–Non.
–Czypanpamięta,jakabyłapogodatamtegodnia?
–Oui.Ilpleuvait.Padałdeszcz.
Danazadałaostatniepytanie,alestraciłajużnadzieję.
–Przypuszczam,żeniebyłoświadków.
–Maisoui,ilyenavait.
Danapatrzyłananiegozbijącymszybkosercem.
–Byli?
–Jedenświadek.JechałzaWinthropemiwidziałwypadek.
Danaogarnęłopodniecenie.
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby podał mi pan nazwisko świadka –
powiedziała.–
Chcęznimporozmawiać.
132
Skinąłgłową.
– Nie widzę przeszkód. Aleksander! – zawołał i po chwili przybiegł jego
asystent.
–Oui,Commandant?
–Apportezmoiledossierdel’accidentWinthrop.
–Toutdesuite.–Asystentwypadłzpokoju.
KomendantFrasierodwróciłsiędoDany.
– Nieszczęsna rodzina. Życie jest très fragile. – Spojrzał na Danę i
uśmiechnąłsię.–
Człowiekpowinienkorzystaćzkażdejokazjidozabawy.–Idodałsubtelnie:
–Kobietatakże.
Jestpanisamatutaj,mademoiselle?
–Nie,czekająnamniemążidzieci.
–Dommage.
Asystent komendanta Frasiera wrócił z plikiem dokumentów; komendant
przejrzałje,skinąłgłowąispojrzałnaDanę.
–Świadkiemwypadkubyłamerykańskiturysta,RalphBenjamin.Zgodniez
jego zeznaniem jechał za Paulem Winthropem, kiedy nagle zobaczył chien –
psa, który wybiegł przed pojazd Winthropa. Winthrop skręcił, aby go nie
potrącić,wpadłwpoślizg,zjechałzurwiskaiwpadłdomorza.Wedługraportu
patologazginąłnamiejscu.
–CzymapanadrespanaBenjamina?–spytałaDanaznadzieją.
– Oui. – Jeszcze raz zerknął do dokumentów. – Mieszka w Stanach
Zjednoczonych.
Richfield,Utah,4-20TurkStreet.–ZapisaładresnakartceipodałjąDanie.
Próbowałazapanowaćnadpodnieceniem.
–Bardzodziękuję.
– Avec plaisir. – Spojrzał na palec Dany, na którym nie było obrączki. – I,
madame...
–Tak?
–Proszępozdrowićodemniemężaidzieci.
DanazadzwoniładoMatta.
– Matt – powiedziała w podnieceniu – znalazłam świadka wypadku Paula
133
Winthropa.
Zamierzamprzeprowadzićznimwywiad.
–Wspaniale.Gdziejest?
–WUtah,wRichfield.WrócędoWaszyngtonuzarazpotem.
–Dobrze.Aha,Jeffdzwonił.
–Tak?
– Wiesz, że jest na Florydzie ze swoją byłą żoną. – W głosie Matta
zabrzmiaładezaprobata.
–Wiem.Jestbardzochora.
–JeśliJeffbędziechciałzostaćdłużej,zażądam,żebywziąłurlop.
–Jestempewna,żewróciwkrótce.–Chciaławtowierzyć.
–Takjest.Powodzeniazeświadkiem.
–Dziękuję,Matt.
NastępnieDanazadzwoniładoKemala.TelefonodebrałapaniDaley.
–MieszkaniepannyEvans.
– Dobry wieczór, pani Daley. Czy u was wszystko w porządku? – Dana
wstrzymałaoddech.
–Nocóż,wczorajwieczorempanisynomałoniespaliłkuchni,pomagając
miprzyobiedzie...–Wesołyśmiech.–Alepozatymczujesiędobrze.
Danazmówiławduchumodlitwędziękczynną.
–Towspaniale.
Takobietajestcudownąopiekunką–pomyślałaDana.
–Czywracajużpanidodomu?Mogęprzygotowaćobiad...
–Muszęsięjeszczegdzieśzatrzymać–powiedziałaDana.–Będęwdomu
zadwadni.
MogęporozmawiaćzKemalem?
–Śpi.Czymamgoobudzić?
– Nie, nie. – Dana spojrzała na zegarek. W Waszyngtonie była dopiero
czwarta.–
Zdrzemnąłsię?
UsłyszałaciepłyśmiechpaniDaley.
– Tak. Nasz zuch miał ciężki dzień. Pracuje intensywnie i bawi się równie
134
intensywnie.
–Proszęgopozdrowić.Zobaczymysięwkrótce.
Muszę się jeszcze gdzieś zatrzymać. Będę w domu za dwa dni. Mogę
porozmawiaćzKemalem?
Śpi.Czymamgoobudzić?
Nie,nie.Zdrzemnąłsię?
Tak. Nasz zuch miał ciężki dzień. Pracuje intensywnie i bawi się równie
intensywnie.
Proszęgopozdrowić.Zobaczymysięwkrótce.
Koniecnagrania.
Richfield w Utah to miłe, przytulne miasteczko, przycupnięte w jednej z
dolin pasma górskiego Monroe. Dana zatrzymała się na stacji benzynowej i
zapytałaoadres,którydałjejkomendantFrasier.
Dom Ralpha Benjamina był wysmaganym przez wichury, jednopiętrowym
budynkiemstojącympośródkilkunastuidentycznychpawilonów.
Dana zaparkowała wynajęty samochód, podeszła do frontowych drzwi i
nacisnęładzwonek.Drzwiotworzyłysięinaprogustanęłabiałowłosakobietaw
średnimwieku.
–Ocochodzi?
– Chciałabym porozmawiać z panem Ralphem Benjaminem – powiedziała
Dana.
Kobietaprzyglądałajejsięprzezchwilęzciekawością.
–Spodziewasiępani?
– Nie. Ja... po prostu przejeżdżałam obok i pomyślałam, że wpadnę na
chwilę.Jestwdomu?
–Tak.Proszęwejść.
–Dziękuję.–Danaprzekroczyłaprógiposzłazakobietądosalonu.
–Ralph,maszgościa.
RalphBenjaminwstałzfotelanabiegunachizrobiłkrokwkierunkuDany.
–Słucham?Czyjapaniąznam?
135
Danaskamieniałazezdumienia.RalphBenjaminbyłślepy.
136
Rozdziałczternasty
DanaiMattBakersiedzieliwsalikonferencyjnejWTN.
– Ralf Benjamin pojechał do Francji odwiedzić syna – opowiadała Dana. –
Jego aktówka zniknęła z pokoju hotelowego. Znalazła się następnego dnia, ale
brakowałopaszportu.Matt,zabójcąPaulaWinthropajestczłowiek,któryukradł
aktówkę i, podszywając się pod Benjamina, powiedział policji, że widział
wypadek.
MattBakermilczałdłuższąchwilę.Potempowiedziałstanowczo:
–Czaspowiadomićpolicjęowszystkim,coustaliłaś,Dano.Jeślimaszrację,
szukamy człowieka, który z zimną krwią zamordował sześć osób. Nie chcę,
żebyś stała się numerem siódmym. Elliot też się o ciebie martwi. Uważa, że
zbytniosięangażujesz.
– Nie możemy jeszcze powiadomić policji – zaprotestowała Dana. –
Wszystkotomożebyćczystyzbiegokoliczności.Niemamyżadnychdowodów.
Niemamypojęcia,kimjestmorderca,bonieznamymotywu.
–Mamzłeprzeczucia.Tosięstajezbytniebezpieczne.Niechcę,żebycości
sięstało.
–Jateżniechcę–powiedziałaDanażarliwie.
–Cozamierzaszterazzrobić?
–Ustalić,conaprawdęprzytrafiłosięJuliiWinthrop.
–Operacjasięudała.
Rachel powoli otworzyła oczy. Leżała w sterylnie białej pościeli, w
szpitalnymłóżku.JejpełnełezoczyskierowałysiękuJeffowi.
–Jużjąusunięto?
–Rachel...
–Bojęsięnawetotymmyśleć.–Próbowałapowstrzymaćłzy.–Niejestem
jużkobietą.
Żadenmężczyznamnieniepokocha.
Ścisnąłjejdrżącedłonie.
– Mylisz się. Nie kochałem cię z powodu twoich piersi, Rachel. Kochałem
137
cię,bojesteśpełnąciepła,wspaniałąludzkąistotą.
Rachelzdobyłasięnabladyuśmiech.
–Czymynaprawdęsiękochaliśmy,Jeff?
–Tak.
– Chciałabym... – Spojrzała w dół na swoje piersi i na jej twarzy znów
odmalowałasięrozpacz.
–Porozmawiamyotympóźniej.
Uścisnęłajegodłońjeszczemocniej.
–Niechcębyćsama,Jeff.Przynajmniejdopókitowszystkosięnieskończy.
Proszę,niezostawiajmnie.
–Rachel,muszę...
–Jeszczenieteraz.Niewiem,cozrobię,jeślimniezostawisz.
Dopokojuweszłapielęgniarka.
–Mogępanaprzeprosić,panieConnors?
RachelniechciałapuścićdłoniJeffa.
–Nieodchodź.
–Zarazwrócę.
Późnym
wieczorem
telefon
komórkowy
Dany
zabrzęczał
w
charakterystycznysposób.
Pobiegłaprzezpokój,abyodebrać.
–Dano...–TobyłJeff.
Poczułarozkosznydreszcz,kiedyusłyszałajegogłos.
–Witaj.Jaksięmasz,kochanie?
–Wporządku.
–CouRachel?
–Operacjasięudała,aleRacheljestwnastrojusamobójczym.
–Jeff...kobietaniemożeoceniaćsiebiewedługtego,jakiemapiersialbo...
–Wiem,aleRachelniejestzwykłąkobietą.Inniocenialijąwedługwyglądu,
odkąd skończyła piętnaście lat. Jest jedną z najlepiej opłacanych modelek na
świecie.Terazmyśli,żejejkarierajestskończona.Czujesiębrzydka.Uważa,że
życieniemajejjużnicdozaofiarowania.
–Cozamierzaszzrobić?
138
– Zostanę z nią jeszcze parę dni i pomogę oswoić się z sytuacją.
Rozmawiałem z lekarzem. Wciąż czeka na wyniki analiz, ale sądzi, że będą
musielizastosowaćchemioterapię.
Dananiewiedziała,coodpowiedzieć.
–Tęsknięzatobą–szepnąłJeff.
–Jatakże,najdroższy.Mamdlaciebiekilkagwiazdkowychprezentów.
–Nieoddawajichnikomu.
–Nieoddam.
–Czyzakończyłaśjużswojepodróże?
–Jeszczenie.
– Nie wyłączaj komórki – poprosił Jeff. – Planuję kilka nieprzyzwoitych
telefonów.
Danauśmiechnęłasię.
–Obiecujesz?
–Obiecuję.Uważajnasiebie,kochanie.
–Tyteż.
Rozmowa była skończona. Dana odłożyła telefon i przez dłuższą chwilę
siedziaławfotelu,myślącoJeffieiRachel.Potemwstałaiposzładokuchni.
PaniDaleymówiładoKemala:
–Jeszczenaleśnika,kochanie?
–Tak,dziękuję.
Danastałanaprogu,przyglądającsiętymdwojgu.Przezkrótkiokres,odkąd
pani Daley została jej gospodynią, Kemal zmienił się nie do poznania. Był
spokojny, odprężony i szczęśliwy. Dana poczuła bolesne ukąszenie zazdrości.
Może nie jestem dla niegoodpowiednią osobą? Pełna poczucia winy
przypomniałasobiednispędzanewstudiuipóźnepowroty.Możepowiniengo
zaadoptować ktoś taki jak pani Daley? Ale odrzuciła tę myśl. Cosię ze mną
dzieje?Kemalmniekocha.
Danausiadłaprzystole.
–Wciążpodobacisięwnowejszkole?
–Jestekstra.
Danawzięłagozarękę.
–Kemal,niestety,muszęznówwyjechać.
Odparłobojętnie:
139
–Dobra.
Bólzazdrościwrócił.
–Dokądjedziepanitymrazem,pannoEvans?–spytałapaniDaley.
–NaAlaskę.
PaniDaleyzastanawiałasięchwilę.
–Proszęuważaćnaniedźwiedziegrizzly–poradziła.
LotzWaszyngtonudoJuneaunaAlascetrwałdziewięćgodzin,zprzerwąw
Seattle.NalotniskuwJuneauDanaposzładowypożyczalnisamochodów.
–NazywamsięDanaEvans.Mam...
– Tak, panno Evans. Mamy dla pani wygodnego land-rovera. Stanowisko
dziesiąte.
Proszętylkotupodpisać.
UrzędnikpodałDaniekluczyki,zktórymiposzłanaparkingzabudynkiem.
Stałotamdwanaściesamochodówwponumerowanychboksach.Danaweszłado
dziesiątego. Jakiś mężczyzna klęczał przy rurze wydechowej białego land-
rovera.Podniósłgłowę,kiedyusłyszałkrokiDany.
– Uszczelniam rurę wydechową, proszę pani. Teraz wszystko jest w
porządku.–Wstał.
–Dziękuję–powiedziałaDana.
Obserwował,jakodjeżdża.
Napoddaszusiedzibyzarządujakiśmężczyznapatrzyłnacyfrowąmapęna
monitorzekomputera.Białyroverskręciłpodkątemprostym.
–ObiektkierujesiędoStarrHill.
Juneau było zaskoczeniem dla Dany. Na pierwszy rzut oka wydawało się
dużym miastem, ale wąskie, kręte ulice nadawały stolicy Alaski atmosferę
małegomiasteczka,zagubionegopośródlodowejpustyni.
Dana zatrzymała się w popularnym Zajeździe na Nabrzeżu, dawnym domu
publicznym,położonymwcentrummiasta.
– Przyjechała pani w samą porę, by poszaleć na nartach – poinformował ją
recepcjonista.
–Mamywspaniałysezon.Przywiozłapaniwłasnenarty?
–Nie,ja...
140
– Nie szkodzi, sklep jest przy następnej ulicy. Znajdzie tam pani wszystko,
czegoduszazapragnie.
–Dziękuję–powiedziałaDana.
To dobre miejsce, by zacząć. Rozpakowała rzeczy i poszła do sklepu z
nartami.
Sprzedawca był niezwykle gadatliwy. Na widok Dany wygłosił prawdziwą
mowę:
–Cześć.JestemChadDonohoe.Dobrzepanitrafiła.–Wskazałnarządnart.
–
Dostaliśmytefreeriderykilkadnitemu.Ślicznotkizniosąkażdezderzeniei
każdyskok.–
Wskazałnainnyrządek.–AtosąsalomonyX-Scream9s.Ciesząsiędużym
powodzeniem.
W zeszłym roku turyści wykupili wszystkie i nie mogliśmy nigdzie dostać
dodatkowych.–
Dostrzegł wyraz zniecierpliwienia na twarzy Dany i pośpiesznie przeszedł
donastępnegorzędu.–Jeślipaniwoli,mamyteżvocalvertigoG30alboatomie
10.20.–SpojrzałnaDanęznadzieją.–Czychciałabypani...
–Przyszłampoinformację.
Najegotwarzodbiłosięrozczarowanie.
–Informację?
–Tak.CzyJuliaWinthropkupiłaswojenartyupana?
Przezchwilępatrzyłnaniąuważnie.
– Tak. Ściśle rzecz biorąc, używała najnowszych nart firmy Volant Ti.
Uwielbiałaje.Tookropne,cojejsięprzydarzyłonaOrlejGrani.
–CzypannaWinthropbyładobrąnarciarką?
–Dobrą?Byłanajlepsza.Miałapełnąszafęnagród.
–Niewiepan,czybyłatusama?
–Ztegocowiem,tak.–Potrząsnąłgłową.–Najdziwniejszejestto,żeznała
Orlą Grań jak własną kieszeń. Jeździła tu co roku. Można by sądzić, że taki
wypadekmożespotkaćkażdego,tylkonieją,prawda?
–Owszem–powiedziałapowoliDana.
Posterunek policji w Juneau znajdował się dwie przecznice od Zajazdu na
141
Nabrzeżu.
Dana weszła do małej recepcji, w której wisiały flaga stanu Alaska, flaga
Juneauiflagapaństwowa.Napodłodzeleżałniebieskidywan,podścianąstała
niebieskakanapa,aprzybiurkuniebieskiekrzesło.
–Wczymmogępomóc?–zapytałfunkcjonariuszwmundurze.
–ChciałabymzasięgnąćinformacjiwsprawieśmierciJuliiWinthrop.
Zmarszczyłbrwi.
– Musi pani porozmawiać z Bruce’em Bowlerem. Kieruje Pogotowiem
WilkówGórskich.Jegogabinetjestnapiętrze,aleakuratwyszedł.
–Wiepan,gdziemogęgoznaleźć?
Spojrzałnazegarek.
– O tej porze powinien być w Nadbrzeżnej Kotwicy. To dwie przecznice
dalejnaDrodzeMorskiej.
–Bardzodziękuję.
W restauracji Nadbrzeżna Kotwica było mnóstwo gości, jedzących właśnie
obiad.
KelnerkapowiedziaładoDany:
– Przykro mi, ale nie mamy w tej chwili wolnych stolików. Musi pani
poczekaćdwadzieściaminut,jeśli...
–SzukampanaBruce’aBowlera.Czypani...?
Kelnerkaskinęłagłową.
–Bruce?Siedziprzytamtymstole.
Dana spojrzała we wskazanym kierunku. Przystojny mężczyzna po
czterdziestce,oostrychrysachtwarzysiedziałsamprzydwuosobowymstoliku.
–Dziękuję.
Danaprzecisnęłasięmiędzystołami.
–PanBowler?
Podniósłgłowę.
–Tak.
–NazywamsięDanaEvans.Potrzebujępańskiejpomocy.
– Ma pani szczęście. – Uśmiechnął się. – Mamy jeden wolny pokój.
ZawołamJudy.
142
Danaspojrzałananiegozezdumieniem.
–Słucham?
–NiepytapanioPrzytulnąJamę,naszpensjonat?
–Nie.ChcęporozmawiaćoJuliiWinthrop.
– Och. – Speszył się. – Przepraszam. Proszę, niech pani usiądzie. Judy i ja
mamymałypensjonatzamiastem.Myślałem,żeszukapanipokoju.
–Nie.Jestem...
–Proszęsięprzyłączyć.–Uśmiechnąłsięmiło.
–Dziękuję–odparłaDana.
KiedyDanawybrałapotrawy,BruceBowlerpowiedział:
–CochcepaniwiedziećoJuliiWinthrop?
–Chodziojejśmierć.Czyistniejejakieśprawdopodobieństwo,żetoniebył
wypadek?
BruceBowlerzmarszczyłbrwi.
–Pytapani,czytomogłobyćsamobójstwo?
–Nie...pytam,czymogłazostaćzamordowana.
Zamrugałzezdumieniem.
–Zamordowana?Niemożliwe.Tobyłwypadek.
–Możemipanpowiedzieć,cosięwydarzyło?
– Oczywiście. – Bruce Bowler milczał przez chwilę, zastanawiając się, od
czegozacząć.
– Mamy tu trzy różne rodzaje tras narciarskich. Dla początkujących
Bagienko, Dolina Lalek i Zakwas... Nieco trudniejsze są Lodowisko, Łono
MatkiiTaniecnaSłońcu...NaprawdętrudnetoTrasaSzaleńców,Piruet,Zbocze
Dziesięciu...IŚnieżnePrzepaście–najgorsze.
–IJuliaWinthropjeździła...
–PoŚnieżnychPrzepaściach.
–Byławięcdoświadczonąnarciarką?
– Na pewno – powiedział Bruce Bowler. Zawahał się. – To właśnie jest
niezwykłe.
–Cotakiego?
– No cóż, urządzamy wieczorną jazdę na nartach co czwartek, od czwartej
po południu do dziewiątej. Tego wieczora na trasie było wielu narciarzy. O
143
dziewiątejwróciliwszyscy,próczJulii.Pojechaliśmyjejszukać.Znaleźliśmyjej
ciałonakońcuŚnieżnychPrzepaści.Wpadłanadrzewo.Zginęłanamiejscu.
Danazamknęłanachwilęoczy,ogarniętaprzerażeniemibólem.
–Azatem...byłasama,kiedyzdarzyłsięwypadek?
– No tak... Narciarze zwykle trzymają się razem, ale najlepsi odłączają się
czasemodgrupy,bypojeździćwsamotności.Mamywyznaczonetrasyikażdy,
kto z nich zbacza, robi to na własne ryzyko. Julia Winthrop zjechała z trasy,
musieliśmyjątropić.Długotrwało,zanimznaleźliśmyjejciało.
–PanieBowler,corobicie,kiedyzaginiejakiśnarciarz?
– Kiedy tylko dostajemy zgłoszenie o czyimś zniknięciu, rozpoczynamy
wstępneposzukiwania.
–Wstępneposzukiwania?
– Telefonujemy do przyjaciół, żeby sprawdzić, czy nie ma u nich
zaginionegonarciarza.
Dzwonimy do barów. To standardowa procedura. Chcemy oszczędzić
naszym ludziom wędrówek po stoku w poszukiwaniu pijaka chrapiącego w
barze.
–Ajeśliktośnaprawdęzaginie?–spytałaDana.
– Sporządzamy rysopis narciarza, pytamy o jego umiejętności i próbujemy
ustalić, gdzie widziano go po raz ostatni. Pytamy zawsze, czy miał aparat
fotograficzny.
–Dlaczego?
– Jeśli miał, wiemy mniej więcej, jakiego krajobrazu szukał. Sprawdzamy,
jakimśrodkiemtransportuzamierzałwrócićdomiasta.Jeślinaszeposzukiwania
nie przynoszą rezultatu, zakładamy, że zaginiony narciarz opuścił wyznaczoną
trasę. Powiadamiamy ekipy ratunkowe stanu Alaska, które dysponują
helikopterem. Każda ekipa ratunkowa składa się z czterech ludzi, którzy mają
wsparciecywilnegopatrolupowietrznego.
–Todajedużemożliwości.
– Oczywiście. Ale proszę pamiętać, że trasy narciarskie rozciągają się na
przestrzenisześciusettrzydziestuakrówiżenotujemyśrednioczterdzieściakcji
rocznie.Większośćkończysięsukcesem.–BruceBowlerpopatrzyłprzezokno
nazimne,ciemnoszareniebo.–
Oczywiście szkoda, że nie wszystkie. – Spojrzał znów na Danę. – Tak czy
inaczejpatrolnarciarskisprawdzatrasycodzienniepozamknięciuwyciągów.
144
–Powiedzianomi–odezwałasięDana–żeJuliaWinthropzjeżdżałazwykle
zOrlejGrani.
Skinąłgłową.
– Zgadza się. Ale znajomość trasy nie jest żadną gwarancją. Może się
zachmurzyć, można stracić orientację, można się przewrócić. Biedna panna
Winthropmiałapecha.
–Jakznaleźliścieciało?
–DziękiMaydayowi.
–Maydayowi?
– To nasz najlepszy pies. Patrole narciarskie używają labradorów i psów
pasterskich.Tepsysąniewiarygodne.Ustawiająsięwkierunkuwiatru,węsząi
nigdyniegubiątropu.
Wysyłamybombardieranamiejscewypadkuikiedy...
–Bombardiera?
– Maszynę do odśnieżania. Zwieźliśmy ciało Julii Winthrop na toboganie.
Trzyosobowa ekipa lekarska, która przyjechała karetką, zrobiła jej EKG, a
potem wezwała przedsiębiorcę pogrzebowego. Wzięli jej ciało do szpitala
okręgowego.
–Iniktniewie,wjakisposóbzdarzyłsięwypadek?
Wzruszyłramionami.
– Jedyne, co wiemy, to że na jej drodze stanął złośliwy, wielki świerk.
Byłemtam.Niezapomnętegowidoku.
DanapatrzyłanaBruce’aBowleraprzezchwilę.
–CzyjamogłabymzobaczyćOrląGrań?
–Czemunie?Polunchuzaprowadzętampaniąosobiście.
Przyjechalijeepemdodwupiętrowegodomkumyśliwskiegoupodnóżagóry.
–Wtymbudynkuzbieramysię,byustalićplanakcjiratunkowej–wyjaśnił
BruceBowlerDanie.–Przywozimytusprzętnarciarskiimamyinstruktorówdla
tych,którzychcąsięuczyć.Tymwyciągiemwjedziemynaszczyt.
Usiedlinamałychkrzesełkach,któreponiosłyichkuszczytowiOrlejGrani.
Danatrzęsłasięzzimna.
– Powinienem był panią uprzedzić. Na taką pogodę najlepszy jest
polipropylenowykombinezon,grubabieliznaikilkawarstwswetrów.
145
–Z...zapamiętam.
–TymwyciągiemJuliaWinthropwjechałanagórę.Miałazesobąplecak.
–Plecak?
– Tak. Zawierał szufelkę na wypadek lawiny, latarkę o zasięgu
pięćdziesięciu metrów i kompas. – Westchnął. – Oczywiście żaden z tych
przedmiotówniemożesięprzydać,kiedyczłowiekwpadnienadrzewo.
Byli już blisko szczytu. Kiedy dotarli do platformy i ostrożnie zsiedli z
krzesełek,powitałichwysokimężczyzna.
–Cocięsprowadza,Bruce?Ktośsięzgubił?
–Nie.Poprostupokazujęprzyjaciółcewidoki.TojestpannaEvans.
Wymienili powitanie. Dana rozejrzała się. Drewniany barak był niemal
niewidoczny za ciężkimi chmurami. Czy Julia Winthrop wstąpiła tam, zanim
ruszyłanaszlak?Iczyktośzaniąpojechał?Ktoś,ktozamierzałjązabić?
BruceBowlerodwróciłsiędoDany.
–Tonajwyższyszczytwtychgórach,Ptarmigan.Stądmożnajechaćtylkow
dół.
Danaspojrzaławdółnadaleką,dalekądolinęizadrżała.
– Wygląda pani na zmarzniętą, panno Evans. Lepiej zabiorę panią z
powrotem.
–Dziękuję.
Dana weszła właśnie do swego pokoju w Zajeździe na Nabrzeżu, kiedy
rozległo się pukanie do drzwi. Dana otworzyła. Na progu stał gruby, blady
mężczyzna.
–PannaEvans?
–Tak.
–Witam.JestemNicholasVerdun.Pracujęwmagazynie„JuneauEmpire”.
–Tak?
– Wiem, że prowadzi pani śledztwo w sprawie śmierci Julii Winthrop.
Chciałbymotymnapisać.
WumyśleDanyzapaliłosięostrzegawczeświatełko.
– Obawiam się, że wprowadzono pana w błąd. Nie prowadzę żadnego
śledztwa.
Mężczyznaspojrzałnaniązniedowierzaniem.
146
–Słyszałem...
– Przygotowujemy program o ośrodkach narciarskich na całym świecie.
Jutrojadędalej.
Stałwprogujeszczechwilę.
–Rozumiem.Przepraszam,żezawracałempanigłowę.
Dana patrzyła, jak odchodzi. Skąd wiedział, po co tu przyjechałam?
Zadzwoniładoredakcji„JuneauEmpire”.
– Dzień dobry. Chciałam rozmawiać z jednym z waszych reporterów,
NicholasemVerdun...–Słuchałaprzezchwilę.–Niepracujeuwasniktotakim
nazwisku?Rozumiem.
Dziękuję.
Spakowanie rzeczy zabrało Danie dziesięć minut. Muszę się stąd wynieść i
znaleźć innypokój. Nagle przypomniała sobie: Nie pyta pani o Przytulną Jamę,
nasz pensjonat? Ma paniszczęście. Mamy jeden wolny pokój. Dana zeszła do
holu,abyspytaćoadrespensjonatu.
Recepcjonistaudzieliłjejwskazówekiwyciągnąłmałąmapę.
Wpodziemiachsiedzibyzarządumężczyzna,którypatrzyłnacyfrowąmapę
namonitorzekomputera,powiedział:
–Obiektopuszczacentrum,jedzienawschód.
PensjonatPrzytulnaJamabyłładnym,jednopiętrowymdrewnianymdomem,
oddalonym pół godziny jazdy od Juneau. Doskonale. Dana nacisnęła dzwonek
przyfrontowychdrzwiachipochwilinaprogustanęłaatrakcyjna,uśmiechnięta
blondynkapotrzydziestce.
–Dzieńdobry.Czymogępaniwczymśpomóc?
–Owszem.Zawarłamznajomośćzpanimężem,którypowiedział,żemacie
jedenwolnypokój.
–Rzeczywiściemamy.JestemJudyBowler.
–DanaEvans.
–Proszęwejść.
Dana weszła do środka i rozejrzała się. Pensjonat składał się z wielkiego,
wygodnego salonu z kamiennym kominkiem, jadalni, w której stołowali się
goście,idwóchsypialnizłazienkami.
– Ja gotuję dla wszystkich – powiedziała Judy Bowler. – Jestem w tym
świetna.
147
Danauśmiechnęłasięciepło.
–Niemogęsiędoczekać.
JudyBowlerzaprowadziłaDanędojejpokoju.Byłczystyiprzytulny.Dana
rozpakowałarzeczy.
Wpensjonaciemieszkałajeszczejednapara,rozmowaprzystoledotyczyła
obojętnychtematów.NiktzgościnierozpoznałDany.
Po lunchu Dana wróciła do miasta. Weszła do baru Dom nad Urwiskiem i
zamówiładrinka.Wszyscykelnerzybyliopaleniimuskularni.Oczywiście.
–Pięknapogoda–powiedziałaDanadomłodego,jasnowłosegobarmana.
–No.Wspaniałananarty.
–Dużopanjeździ?
Uśmiechnąłsię.
–Kiedytylkoskradnętrochęczasu.
– Dla mnie to zbyt niebezpieczne – westchnęła Dana. – Moja przyjaciółka
zabiłasiętutajkilkamiesięcytemu.
Odłożyłnaladękufel,którywycierał.
–Zabiłasię?
–Tak.JuliaWinthrop.
Zasępiłsię.
–Częstotuprzychodziła.Miłaosoba.
Danawychyliłasiękuniemu.
–Słyszałam,żetoniebyłwypadek.
Oczymusięrozszerzyły.
–Jakto?
–Słyszałam,żezostałazamordowana.
– Zamordowana? – powtórzył z niedowierzaniem. – Niemożliwe. To był
wypadek.
Dwadzieścia minut później Dana rozmawiała z barmanem w Hotelu
Poszukiwaczy.
–Pięknapogoda.
–Dobrananarty–powiedziałbarman.
Danapotrząsnęłagłową.
148
– Mnie się to wydaje zbyt niebezpieczne. Moja przyjaciółka zabiła się na
nartach.Możepanjąznał.JuliaWinthrop.
– Och, oczywiście. Bardzo ją lubiłem. To znaczy, nie zadzierała nosa, jak
niektórzy.Byłanaprawdęskromna.
Dananachyliłasiękuniemu.
–Słyszałam,żetoniebyłaprzypadkowaśmierć.
Twarzbarmanazmieniławyraz.Zniżyłgłos.
–Dodiabła,wiem,żenie.
SerceDanyzaczęłobićgwałtownie.
–Naprawdę?
– No pewnie. – Pochylił się nad nią konspiracyjnie. – Ci przeklęci
Marsjanie...
StałanaszczyciegóryPtarmigan,znartaminanogach,szarpanalodowatym
wiatrem.
Spojrzała w dół na dolinę, zastanawiając się, którędy wrócić, kiedy nagle
ktoś pchnął ją mocno z tyłu i Dana znalazła się na stoku, pędząc szybciej i
szybciej,wkierunkuogromnegodrzewa.Chwilęprzedzderzeniemobudziłasię
zkrzykiem.
Usiadła na łóżku, cała rozdygotana. Czy to właśnie przytrafiło się Julii
Winthrop?Ktopchnąłjąwobjęciaśmierci?
ElliotCromwellbyłzniecierpliwiony.
–Matt,kiedydodiabłaJeffConnorszamierzawrócić?Potrzebujemygo.
–Wkrótce.Odzywasięodczasuodczasu.
–AcozDaną?
–JestnaAlasce,Elliot.Dlaczego?
– Chciałbym, żeby już wróciła. Oglądalność naszych wiadomości spadła,
odkądwyjechała.
Matt Baker spojrzał na Elliota Cromwella, zastanawiając się, jaki jest
prawdziwypowódjegozdenerwowania.
RanoDanaubrałasięipojechaładocentrum.
Nalotnisku,czekającnazapowiedźswegolotu,zauważyłamężczyznę,który
149
siedział w kącie sali, zerkając na nią od czasu do czasu. Wydał jej się dziwnie
znajomy. Był ubrany w ciemnoszary garnitur i przypominał jej kogoś. Nagle
przypomniała sobie, kogo. Innego mężczyznę na lotnisku w Aspen. On także
miałnasobieciemnoszarygarnitur.Aletoniestrójsprawił,żegozapamiętała.
Było coś w zachowaniu tych dwóch mężczyzn. Obaj roztaczali wokół siebie
nieprzyjemną aurę arogancji. Patrzyli na nią w sposób, który graniczył z
pogardą.Poczuładreszcz.
KiedyDanawsiadładosamolotu,powiedziałcośdotelefonukomórkowego
iwyszedłzhalilotniska.
150
Rozdziałpiętnasty
W domu Dana ujrzała w salonie piękną choinkę, którą pani Daley kupiła i
przystroiła.
–Proszęspojrzećnateozdoby–powiedziałazdumą.–Kemalsamjezrobił.
Lokator sąsiedniego mieszkania oglądał tę scenę na ekranie swego
telewizora.
Danapocałowałastarsząpaniąwpoliczek.
–Kochampanią,paniDaley.
PaniDaleypoczerwieniała.
–Och,tylehałasuonic.
–GdziejestKemal?
– W swoim pokoju. Są dwie wiadomości dla pani, panno Evans. Pani
Hudson prosiła o telefon. Położyłam numer na toaletce. Dzwoniła też pani
matka.
–Dziękuję.
KiedyDanaweszładomałegopokoju,Kemalsiedziałprzykomputerze.
Podniósłgłowę.
–Wróciłaś.
–Wróciłam–powiedziałaDana.
–Tosuper.Miałemnadzieję,żewrócisznaświęta.
Danauścisnęłago.
–Nojasne.Niezniosłabymświątbezciebie.Jaksobieradzisz?
–Możebyć.
Dobrze.
–LubiszpaniąDaley?
Skinąłgłową.
–Jestekstra.
Danauśmiechnęłasię.
–Wiem.Muszęzadzwonićdodwóchosób.Alezarazwrócę.
Najpierw złe wiadomości – pomyślała. Wystukała numer matki. Nie
151
rozmawiała z nią od incydentu w Westport. Jak może wychodzić za mąż za
takiego człowieka? Dana usłyszała długi sygnał, a potem rozległ się głos jej
matki,nagranynataśmę.
– Nie ma nas teraz w domu, ale jeśli zostawisz wiadomość, oddzwonimy.
Poczekajnasygnał.
Danapoczekała.
–Wesołychświąt,mamo.–Odłożyłasłuchawkę.
PotemzadzwoniładoPameli.
– Dana, tak się cieszę, że wróciłaś! – wykrzyknęła Pamela Hudson. –
Słyszeliśmywwiadomościach,żeJeffwyjechał,aleRogerijaurządzamyjutro
małe przyjęcie gwiazdkowe i chcielibyśmy, żebyś przyjechała z Kemalem.
Proszę,niemów,żemaszinneplany.
– Nie – odparła Dana. – W rzeczy samej nie mam. I chętnie przyjdziemy.
Dziękuję,Pamelo.
– Wspaniale. Czekamy na was o piątej. Stroje swobodne. – Milczała przez
chwilę.–Jakidątwojesprawy?
– Nie wiem – powiedziała szczerze Dana. – Nie wiem, czy w ogóle idą w
jakimśkierunku.
– No dobrze, na razie zapomnij o kłopotach. Odpocznij. Zobaczymy się
jutro.
KiedyDanaiKemalprzyjechalidoHudsonówwdzieńBożegoNarodzenia,
naproguprzywitałichCezar.Rozpromieniłsię,kiedyzobaczyłDanę.
–PannaEvans!Taksięcieszę,żepaniąwidzę.–UśmiechnąłsiędoKemala.
–IpanaKemala.
–Cześć,Cezar–powiedziałKemal.
DanapodałaCezarowipaczkęowiniętąwjasnypapier.
–Wesołychświąt,Cezarze.
– Nie wiem, co... – jąkał się. – Ja nie... Jest pani zbyt uprzejma, panno
Evans!
Uroczy olbrzym, jak myślała o nim Dana, zarumienił się. Dana podała mu
jeszczedwiepaczki.
–AtodlapaństwaHudson.
–Tak,pannoEvans.Położęjepodchoinką.PaństwoHudsonsąwsalonie.
152
Cezarpoprowadziłgości.
– Jesteście! – powiedziała Pamela. – Tak się cieszymy, że mogliście
przyjechać.
–Myteż–zapewniłająDana.
PamelaspojrzałanaprawąrękęKemala.
–Dano,Kemalma...towspaniale!
Danauśmiechnęłasięszeroko.
–Prawda?Wspaniałomyślnośćmojegoszefa.Tocudownyczłowiek.Myślę,
żeprotezaodmieniłażycieKemala.
–Niepotrafięwyrazić,jakbardzosięcieszę.
Rogerpokiwałgłową.
–Gratulacje,Kemal.
–Dziękuję,panieHudson.
RogerHudsonzwróciłsiędoDany:
– Zanim zjawią się inni goście, chcę ci o czymś powiedzieć. Pamiętasz,
wspomniałem, że Taylor Winthrop oznajmił przyjaciołom, iż zamierza się
wycofaćzżyciapublicznego,apotemzostałambasadoremwRosji.
–Tak.Przypuszczam,żetoprezydentnalegał...
– Ja też tak myślałem. Ale dowiedziałem się, że to Winthrop naciskał na
prezydenta,abymianowałgoambasadorem.Pytanie:dlaczego?
Zaczęliprzybywaćinnigoście.Naobiadzaproszono,opróczDanyiKemala,
jeszczetylkodwanaścieosób,więcatmosferabyławesołaiserdeczna.
Podeserzeprzeszlidosalonu.Przykominkustałaogromnachoinka.Leżały
pod nią prezenty dla wszystkich, ale Kemalowi przypadła lwia część: gry
komputerowe,sweter,rękawiczkiikasetywideo.
Czasmijałszybko.PodniachpełnychnapięciaDanacieszyłasięogromnie,
widzącwokółprzyjaznetwarze.Chciałabymtylko,żebyJeffbyłzemną.
Dana siedziała za wielkim biurkiem, czekając na początek wiadomości.
Zbliżała się jedenasta. Obok niej siedział Richard Melton. Maury Falstein
zajmował krzesło zwykle przeznaczone dla Jeffa. Dana próbowała o tym nie
myśleć.
–Brakowałomiciebie,gdywojażowałaś–powiedziałRichardMelton.
153
Danauśmiechnęłasię.
–Dziękuję,Richard.Mnieteżciebiebrakowało.
–Długocięniebyło.Wszystkogra?
–Tak,dziękuję.
–Moglibyśmypójśćcośprzekąsićpoprogramie.
–Muszęnajpierwsprawdzić,couKemala.
–Wypuścimysięrazemnamiasto.
Musimy się spotkać gdzieś w mieście. Myślę, że jestem obserwowana.
Ptaszarniawzoo.
Meltonmówiłdalej:
– Mówią, że przygotowujesz jakąś sensacyjną historię. Chcesz o tym
pogadać?
–Niemajeszczeoczymgadać,Richard.
– Słyszałem od kogoś, że Cromwell się wścieka, że tak często cię nie ma.
Uważaj,żebynienarobiłcikłopotów.
Dam ci radę. Nie szukaj kłopotów, bo na pewno je znajdziesz. Obiecuję.
Dananiemogłaskoncentrowaćsięnatym,comówiłRichard.
–Onlubiwywalaćludzinabruk–powiedziałMelton.
BillKellyzniknąłnazajutrzpopożarze.Nieodebrałnawetczeku,poprostu
wyjechał.
Richardciągnął:
–ABógmiświadkiem,żeniechcępracowaćznowąprowadzącą.
Świadkiemwypadkubyłamerykańskiturysta,RalphBenjamin.Niewidomy.
–Pięć...cztery...trzy...dwa...–AnastasiaMannwycelowałapalecwDanę.
Czerwoneświatełkoprzykamerzerozbłysło.
Rozległsięgłosspikera.
– Jest dwudziesta trzecia, czas na wiadomości WTN z Daną Evans i
RichardemMeltonem.
Danauśmiechnęłasiędokamery.
–Dobrywieczór.WitapaństwaDanaEvans...
–IRichardMelton.
Bylinaantenie.
– Dzisiaj w Arlington troje uczniów Wyższej Szkoły Wilsona zostało
154
aresztowanych po tym, jak policja znalazła w ich szafkach siedem uncji
marihuany i różne rodzaje broni, w tym skradziony pistolet. Holly Rapp zna
szczegółytejhistorii.
Nagranie.
Nie notujemy wielu kradzieży sztuki, ale scenariusz jest zawsze ten sam.
Tylkowtymprzypadkubyłoinaczej.
Rozległsiękońcowysygnałwiadomości.RichardMeltonspojrzałnaDanę.
–Spotkamysiępóźniej?
–Niedzisiaj,Richard.Mamcośdozrobienia.
Wstał.
–Trudno.
Danaczuła,żechcejązapytaćoJeffa.Powiedziałjednaktylko:
–Dojutra.
Danateżsiępodniosła.
–Dobranocwszystkim.
Wróciładoswojegobiura.Usiadła,włączyłakomputer,weszładoInternetui
zaczęła przeglądać setki artykułów o Taylorze Winthropie. Na jednej ze stron
internetowychtrafiłananotatkęoMarceluFalconie,francuskimministrze,który
reprezentował swój kraj w NATO. Z artykułu wynikało, że Falcon negocjował
traktat handlowy z Taylorem Winthropem. W środku negocjacji Falcon
zrezygnował ze swego stanowiska w rządzie i wycofał się. W tokurządowych
negocjacji?Cosięwydarzyło?
Dana sprawdziła inne strony internetowe, ale nigdzie nie było dalszych
informacji o Marcelu Falconie. Bardzo dziwne. Muszę zbadać tę sprawę –
postanowiła.
Kiedy Dana skończyła, była druga w nocy. Zbyt wcześnie, żeby
zatelefonowaćdoEuropy.Wróciładodomu,gdzieczekałananiąpaniDaley.
–Przepraszam,żewracamtakpóźno–zaczęłaDana.–Ja...
– Nic nie szkodzi. Widziałam panią dziś wieczór. Pomyślałam, że jest pani
wspaniałajakzawsze,pannoEvans.
–Dziękuję.
PaniDaleywestchnęła.
–Chciałabymtylko,żebywiadomościniebyłytakprzygnębiające.Wjakim
155
myświecieżyjemy?
–Todobrepytanie.JaksięmiewaKemal?
–Małydiabełekczujesięświetnie.Rozgromiłmniewremika.
Danauśmiechnęłasię.
–Todobrze.Dziękuję,paniDaley.Jeślichcepaniprzyjechaćjutropóźniej...
–Nie,nie.Przyjadęjakzwykle,żebywyprawićwasdoszkołyidopracy.
Dana patrzyła, jak pani Daley wychodzi. Prawdziwy klejnot – pomyślała z
wdzięcznością.
Jejtelefonkomórkowyzadzwonił.Pobiegła,żebyodebrać.
–Jeff?
– Wesołych świąt, najdroższa. – Na sam dźwięk jego głosu poczuła
podniecenie.–Niedzwonięzbytpóźno?
–Nigdyniedzwoniszzbytpóźno.Mów,couRachel.
–Wróciładodomu.
Doswojegodomu.OtochybachodziJeffowi.
–Jesttupielęgniarka,aleRachelpozwoliłajejzostaćtylkodojutra.
–Apotem?–Danabałasięzadaćtopytanie.
– Wyniki testów wskazują, że nastąpiły przerzuty. Rachel prosi, żebym
jeszczeniewyjeżdżał.
–Rozumiem.Niechcę,żebytozabrzmiałosamolubnie,aleczyktośinnynie
mógłby...
– Ona nie ma nikogo, kochanie. Jest samotna i przerażona. Nie chce mieć
przy sobie kogoś obcego. Uczciwie mówiąc, nie wiem, co Rachel zrobi, jeśli
wyjadę.
Ajaniewiem,cozrobię,jeślizostaniesz.
–Chcązacząćchemioterapięnatychmiast.
–Jakdługopotrwa?
–Będąrobićnaświetlaniacotrzytygodnieprzezczterymiesiące.
Czterymiesiące.
–Mattzażądał,żebymwziąłurlop.Takmiprzykro,kochanie.
Co ma na myśli? Przykro mu z powodu pracy? Z powodu Rachel? Czy
dlatego, że naszedrogi nagle się rozeszły? Jak mogę być tak samolubna? Ta
kobietamożeumiera.
156
– Mnie też jest przykro – powiedziała w końcu. – Mam nadzieję, że
wszystkoskończysiędobrze.
Dobrzedlakogo?DlaRacheliJeffa?DlaJeffaidlamnie?
Jeff odłożył słuchawkę, podniósł głowę i zobaczył Rachel, która stała na
progu. Miała na sobie szlafrok i chustę. Wyglądała ślicznie, choć w świetle
lampyzdawałasięniemalprzezroczysta.
–TobyłaDana?
–Tak–powiedziałJeff.
Rachelpodeszładoniego.
–Biedactwo.Wiem,jakbardzotobolesnedlawasobojga.Ja...Japoprostu
niezniosłabymtegowszystkiegobezciebie.Potrzebowałamcię,Jeff.Potrzebuję
cięteraz.
DanaprzyjechaładoswegobiurawcześnieranoiznówweszładoInternetu.
Dwienotatkiprzyciągnęłyjejuwagę.Każdazosobnawydawałasiępozbawiona
znaczenia,alezestawionewskazywałynazagadkę.
Pierwszabrzmiałanastępująco:„VincenteMancino,włoskiministerhandlu,
nieoczekiwanie złożył dymisję podczas negocjacji handlowych z Taylorem
Winthropem, przedstawicielem Stanów Zjednoczonych. Asystent Mancina, Ivo
Vale,doprowadziłnegocjacjedokońca”.
Druga notatka brzmiała: „Taylor Winthrop, doradca specjalny NATO w
Brukseli,poprosiłozastępstwoiwróciłdoswegodomuwWaszyngtonie”.
Marcel Falcon złożył dymisję, Vincente Mancino złożył dymisję, Taylor
Winthropwycofałsięnieoczekiwanie.Czymielizesobącośwspólnego?Zbieg
okoliczności?
Ciekawe.
Dana zadzwoniła najpierw do Domenica Romano, który pracował dla sieci
telewizyjnejItaliawRzymie.
–Dana!Miłocięsłyszeć.Cosiędzieje?
–PrzyjeżdżamdoRzymuichciałabympogadać.
–Bene!Oczym?
Danazawahałasię.
157
–Wolęniemówićprzeztelefon.
–Kiedyprzyjeżdżasz?
–Wsobotę.
–Zajmęsiętobą.
Potem Dana zadzwoniła do Jeana Somville, który pracował w Brukseli, w
sekcjiprasowejNATOprzyulicydesChapeliers.
–Jean?DanaEvans.
–Dana!NiewidziałemcięodSarajewa.Tobyłyczasy!Wspominasznasze
przygody?
Danaskrzywiłasię.
–Nie,oilemogętegouniknąć.
–Comogędlaciebiezrobić,chérie?
–ZaparędniprzyjadędoBrukseli.Będziesznamiejscu?
–Jasne.Cośsiędzieje?
–Nie–rzuciłaDanaszybko.
– W porządku. Po prostu chcesz pozwiedzać, hm? – W jego głosie
zabrzmiałasceptycznanuta.
–Możnatakpowiedzieć–odparłaDana.
Roześmiałsię.
–Czekamzniecierpliwością.Aurevoir.
–Aurevoir.
–MattBakerchcecięwidzieć.
–Powiedzmu,żezarazuniegobędę,Olivio.
JeszczedwatelefonyiDanamogłapójśćdogabinetuMatta.
Zacząłbezwstępów:
– Chyba na coś wpadłem. Wczoraj wieczorem opowiedziano mi historię,
którabyćmożezawierakluczdotwojejzagadki.
SerceDanyzaczęłobićmocniej.
–Tak?
–Pewienczłowiekonazwisku...–zerknąłnakartkęleżącąnajegobiurku–
Dieter Zander, mieszkający w Düsseldorfie, prowadził jakieś interesy z
TayloremWinthropem.
158
Danasłuchaławnapięciu.
– Nie znam szczegółów, ale zdaje się, że coś poszło nie po ich myśli.
Wybuchł gwałtowny konflikt i Zander przysiągł, że zabije Winthropa. Mam
wrażenie,żewartotosprawdzić.
–Napewno.Sprawdzętojakszybkosięda,Matt.
Rozmawialijeszczekilkaminut,poczymDanawyszła.
Zastanawiam się, kto może wiedzieć coś więcej na ten temat. Nagle
przypomniała sobie Jacka Stone’a i FRA. On może coś wiedzieć. Znalazła
prywatnynumer,któryodniegodostała,iwystukałazapisanecyfry.
Wsłuchawcerozległsięgłosmłodegooficera.
–JackStone.
–TuDanaEvans.
–Dzieńdobry,pannoEvans.Comogędlapanizrobić?
– Próbuję dowiedzieć się czegoś o człowieku nazwiskiem Zander, z
Düsseldorfu.
–DieterZander?
–Tak.Znagopan?
–Wiemy,kimjest.
Danazauważyłaliczbęmnogą.
–Możemipancośonimpowiedzieć?
–ChodziojegopowiązaniazTayloremWinthropem?
–Tak.
– Taylor Winthrop i Dieter Zander prowadzili razem interesy. Zander trafił
dowięzieniazanielegalneoperacjegiełdowe,akiedybyłwwięzieniu,jegodom
spłonąłwrazzżonąitrójkądzieci.OskarżaTayloraWinthropaoto,cosięstało.
A Taylor Winthrop i jego żona zginęli w pożarze. Dana słuchała,
wstrząśnięta.
–CzyZandernadalsiedziwwięzieniu?
–Nie.Wyszedłchybawzeszłymroku.Cośjeszcze?
–Nie.Bardzo,bardzodziękuję.
–Tarozmowazostaniemiędzynami.
–Rozumiem.
Koniecpołączenia.
159
Terazmamtrzymożliwości–pomyślałaDana.
DieterZanderwDüsseldorfie..
VincenteMancinowRzymie.
MarcelFalconwBrukseli.
NajpierwpojadędoDüsseldorfu.
Oliviazajrzaładopokoju.
–PaniHudsonnatrzeciejlinii.
–Dziękuję.–Danapodniosłasłuchawkę.–Pamela?
– Witaj, Dano. Wybacz, że przeszkadzam, ale do miasta przyjechał nasz
dobry przyjaciel i w następną środę urządzamy małe przyjęcie. Wiem, że Jeffa
wciążniema,alebardzobyśmysięcieszyli,gdybyśprzyszła.Jesteśwolna?
–Niestetynie.DziświeczórwyjeżdżamdoDüsseldorfu.
–Och.Bardzomiprzykro.
–I,Pamelo...
–Tak?
–Jeffaniebędziejeszczeprzezjakiśczas.
Przezchwilępanowałacisza.
–Mamnadzieję,żewszystkojestwporządku.
–Tak.Jestempewna,żebędziewporządku.
Musibyć.
160
Rozdziałszesnasty
Tegowieczora,nalotniskuDulles,DanawsiadładosamolotuLufthansydo
Düsseldorfu.
WcześniejzadzwoniładoSteffanaMuellera,pracującegowtelewizjiKabel,
żebypowiadomićgooswymprzyjeździe.Dananieprzestawałamyślećotym,
co powiedział jej Matt Baker. Jeśli Dieter Zander oskarżył Taylora Winthropa
o...
–GutenAbend.IchheisseHermannFriedrich.IstesdaserstenmaldassSie
Deutschlandbesuchen?
Dana obróciła się, by spojrzeć na sąsiada. Miał około pięćdziesięciu lat,
bujnewąsy,przepaskęnaoku.Ubranybyłweleganckigarnitur.
–Dobrywieczór–powiedziała.
–Ach,jestpaniAmerykanką?
–Tak.
–WieluAmerykanówprzyjeżdżadoDüsseldorfu.Topięknemiasto.
–Taksłyszałam.
Ajegorodzinazginęławpożarze.
–Topanipierwszawizyta?
–Tak.
Czytomógłbyćzbiegokoliczności?
–Miastojestpiękne,piękne.Ren,wiepani,dzieliDüsseldorfnadwieczęści.
Starszaczęśćznajdujesięnaprawymbrzegu...
SteffanMuellerpowiemiwięcejoDieterzeZanderze.
– A nowoczesna na lewym. Pięć mostów łączy obie części. – Hermann
Friedrich przysunął się nieco bliżej Dany. – Odwiedza pani przyjaciół w
Düsseldorfie?
Wszystkozaczynapasować.
Friedrichnachyliłsięwjejkierunku.
–Jeślijestpanisama,znam...
–Cotakiego?Och.Nie,czekanamniemąż.
UśmiechzniknąłztwarzyHermannaFriedricha.
161
–Gut.EristeinglücklicherMann.
Przed międzynarodowym lotniskiem w Düsseldorfie stał długi rząd
taksówek.DanawsiadładojednejipojechaładoBreidenbacherHofwcentrum
miasta.Byłtoelegancki,staryhotelzprzepięknymholem.
Kiedysięprzedstawiła,recepcjonistazakontuarempowiedział:
–Czekaliśmynapanią,pannoEvans.WitamywDüsseldorfie.
–Dziękuję.–Danawpisałaswojedanedorejestru.
Urzędnikpodniósłsłuchawkęirzucił:
–DerRaumsoltebetriebsbereitsein.Hast.
OdłożyłsłuchawkęizwróciłsiędoDany.
– Tak mi przykro, Fraülein, pani pokój nie jest jeszcze gotowy. Proszę się
posilić w restauracji na nasz koszt, a ja powiadomię panią natychmiast, kiedy
tylkopokojówkaskończysprzątać.
Danaskinęłagłową.
–Dobrze.
–Pozwolipani,żejązaprowadzędonaszejrestauracji.
Na górze, w pokoju Dany, dwóch specjalistów elektroników montowało
kameręwściennymzegarze.
Trzydzieści minut później Dana była w swoim pokoju i rozpakowywała
rzeczy.PotemzadzwoniładotelewizjiKabel.
–JestemwDüsseldorfie,Steffan–powiedziała.
–Dana!Niewierzyłem,żeprzyjedziesz.Zkimzamierzaszzjeśćkolację?
–Mamnadzieję,żeztobą.
–Tanadziejaniejestpłonna.PojedziemydoImSchiffchen.Oósmej?
–Doskonale.
Dana była już ubrana i stała przy drzwiach, kiedy zadzwonił jej telefon
komórkowy.
Pośpieszniewyjęłagoztorebki.
–Halo?
–Halo,kochanie.Jaksięmasz?
–Dobrze,Jeff.
162
–Agdziejesteś?
–WNiemczech,wDüsseldorfie.Wydajemisię,żewkońcucośznalazłam.
–Dano,bądźostrożna.Boże,dlaczegoniemogębyćztobą?
Nowłaśnie,dlaczego?–pomyślałaDana.
–JaksięczujeRachel?
–Ciężkoznosichemioterapię.Jestwyczerpana.
–Czyona...–Niepotrafiłaskończyćzdania.
– Jeszcze za wcześnie, by coś powiedzieć. Jeśli chemioterapia zadziała,
Rachelbędziemiałasporeszansę.
–Jeff,proszę,powiedzjej,żebardzomiprzykro.
–Powiem.Czymogęcośzrobićdlaciebie?
–Dziękuję,radzęsobie.
–Zadzwoniędociebiejutro.Chciałempoprostupowiedzieć,żeciękocham,
najmilsza.
–Kochamcię,Jeff.Dozobaczenia.
–Dozobaczenia.
Rachel wyszła z łazienki. Miała na sobie powiewny szlafrok i kapcie, na
głowiezaśręcznikzawiniętywturban.
–JaksięczujeDana?
–Dobrze,Rachel.Prosiła,abymciprzekazał,żetrzymazaciebiekciuki.
–Bardzociękocha.
–Jająbardzokocham.
Rachelpodeszładoniego.
–Tyijateżbardzosiękochaliśmy,prawda,Jeff?Cosięstało?
Wzruszyłramionami.
–Życie.Araczejżycia.Prowadziliśmyosobne.
–Byłamzbytpochłoniętaswojąkarierąmodelki.–Próbowałapowstrzymać
łzy.–Nocóż,mojakarierajestskończona,prawda?
Położyłjejdłonienaramionach.
–Rachel,wyzdrowiejesz.Chemioterapiawkrótcezacznieskutkować.
–Wiem.Kochanie,dziękuję,żezemnąjesteś.Samanieumiałabymstawić
temuczoła.
163
Niewiem,cobymbezciebiezrobiła.
Jeffnieznalazłżadnejodpowiedzi.
Im Schiffchen było elegancką restauracją w ekskluzywnej dzielnicy
Düsseldorfu.SteffanMuellerwszedłdosaliiuśmiechnąłsięszerokonawidok
Dany.
–Dana!MeinGott,niewidziałemcięodSarajewa.
–Caławieczność,prawda?
–Coturobisz?Przyjechałaśnafestiwal?
–Nie.Ktośmnieprosił,żebymzdobyłainformacjeojegoprzyjacielu.
Kelnerpodszedłdostolikaizamówilidrinki.
–Ktojesttymprzyjacielem?
–NazywasięDieterZander.Słyszałeśonim?
SteffanMuellerskinąłgłową.
– Każdy o nim słyszał. To sławna postać. Bohater wielkiego skandalu. Jest
miliarderem, lecz pieniędzy nigdy dość... wystrychnął na dudka kilku
akcjonariuszyibyłdośćgłupi,bydaćsięzłapać.Dostałbydwadzieścialat,ale
pociągnął za odpowiednie sznurki i wykpił się trzema. Twierdzi, że jest
niewinny.
Danapatrzyłananiegouważnie.
–Ajest?
– Kto wie. W sądzie powiedział, że to Taylor Winthrop wrobił go w tę
sprawę i ukradł miliony dolarów. Proces był bardzo ciekawy. Według wersji
Dietera Zandera Taylor Winthrop zaproponował mu udziały w kopalni cynku,
mającerzekomoogromnąwartość.
Winthrop użył Zandera jako parawanu. Zander sprzedał akcje warte wiele
milionówdolarów.
Aleokazałosię,żekopalniajestzasolona.
–Zasolona?
– Nie było tam cynku. Winthrop zatrzymał pieniądze, a na Zandera spadły
konsekwencje.
–Sędziowieprzysięglinieuwierzyliwtęhistorię?
– Gdyby oskarżył kogoś innego, uwierzyliby. Ale Winthrop był niemal
półbogiem.–
164
Steffanspojrzałnaniązciekawością.–Dlaczegosiętyminteresujesz?
Danaodparławymijająco:
– Powiedziałam już, że mój przyjaciel prosił, żebym zebrała informacje o
Zanderze.
Nadeszłachwila,byzamówićobiad.
Potrawybyływspaniałe.
Kiedyskończyliposiłek,Danawestchnęła:
–Jutroranobędęsiebienienawidzić.Alekażdykęsbyłtegowart.
OdwożącDanędohotelu,Steffanpowiedział:
–Wiesz,żepluszowymiśzostałwymyślonyprzezmieszkankęDüsseldorfu,
która nazywała się Margarete Steiff? To milutkie zwierzątko podbiło serca
dziecinacałymświecie.
Danasłuchała,zastanawiającsię,doczegozmierzajejrozmówca.
– Tu w Niemczech mamy prawdziwe niedźwiedzie, Dano, piekielnie
niebezpieczne.
KiedyspotkaszDieteraZandera,bądźostrożna.Wyglądajakpluszowymiś,
aletopozory.
Jestprawdziwymniedźwiedziem.
Przedsiębiorstwo Zander Electronics International miało siedzibę w
ogromnym budynku na przemysłowych peryferiach Düsseldorfu. Dana weszła
dozatłoczonegoholuizwróciłasiędojednegoztrzechrecepcjonistów:
–ChcęsięwidziećzpanemZanderem.
–Jestpaniumówiona?
–Tak.NazywamsięDanaEvans.
–GeradeeinMoment,bitte.–Recepcjonistapowiedziałcośdosłuchawki,a
potemspojrzałnaDanę.–Fraülein,kiedywyznaczonopanispotkanie?
–Kilkadnitemu–skłamałaDana.
– Es tut mir leid. Jego sekretarka nie ma na liście pani nazwiska. – Znów
powiedziałcośdotelefonu,apotemodłożyłsłuchawkę.–PanZanderprzyjmuje
tylkoosobyumówione.
Recepcjonista odwrócił się do gońca, który stanął przy kontuarze. Grupa
urzędnikówminęławłaśniedrzwi.Danadołączyładonich.Wsiedlidowindy.
165
Kiedywindaruszyła,Danapowiedziała:
–OmójBoże,zapomniałam,naktórympiętrzeprzyjmujepanZander.
Jednazkobietpowiedziała:
–Vier.
–Danke–odparłaDana.Wysiadłanaczwartympiętrzeipodeszładobiurka,
zaktórymsiedziałamłodakobieta.
–ChcęsięwidziećzpanemDieteremZanderem.JestemDanaEvans.
Kobietazmarszczyłabrwi.
–Aleniebyłapaniumówiona,Fraülein.
Danapochyliłasięnadniąipowiedziałaspokojnie:
– Powie pani panu Zanderowi, że jeśli ze mną nie porozmawia, zrobię
programonimiojegorodziniedlaogólnokrajowejtelewizjiamerykańskiejiże
wjegointeresieleżyporozmawiaćzemnąteraz.
Sekretarkaprzyglądałasięjej,niezdecydowana.
–Chwileczkę,bitte.
Danapatrzyłajakwstaje,otwieradrzwiztabliczką:PRYWATNEiwchodzi
dośrodka.
Rozejrzała się po sekretariacie. Wisiały tu w ładnych ramkach fotografie
fabryk Zander Electronics na całym świecie. Kompania miała rynek zbytu w
Ameryce,Francji,Włoszech...krajach,gdziezginęliWinthropowie.
Sekretarkawróciłapominucie.
–PanZanderzgodziłsiępaniąprzyjąć–oznajmiłazdezaprobatą.–Alema
tylkoparęminut.Tobardzo...bardzoniezwyczajne.
–Dziękuję–powiedziałaDana.
Weszładodużego,wyłożonegoboazeriągabinetu.
–TojestFraüleinEvans.
Dieter Zander siedział za ogromnym biurkiem. Miał około sześćdziesięciu
lat,byłpotężnymmężczyznąoszczerejtwarzyiłagodnychbrązowychoczach.
DanaprzypomniałasobiehistorięSteffanaomisiu.
SpojrzałnaDanęipowiedział:
–Poznajępanią.ByłapanikorespondentemwSarajewie.
–Tak.
– Nie rozumiem, czego pani chce ode mnie. Wspomniała pani sekretarce o
mojejrodzinie.
166
–Mogęusiąść?
–Bitte.
–ChcęporozmawiaćoTaylorzeWinthropie.
TwarzZanderazmieniławyraz.
–Ocochodzi?
– Prowadzę śledztwo, panie Zander. Uważam, że Taylor Winthrop i jego
rodzinazostalizamordowani.
SpojrzenieDieteraZanderabyłoterazlodowate.
–Myślę,żebędzielepiej,jeślipaniwyjdzie,Fraülein.
–Prowadziłpanzniminteresy–powiedziałaDana.–I...
–Wynocha!
–HerrZander,uważam,żebędzielepiejdlapanaipańskichprzyjaciół,jeśli
porozmawia pan ze mną prywatnie, zamiast zobaczyć całą historię w telewizji.
Chcębyćfair.Chcęusłyszećpańskąwersję.
DieterZandermilczałprzezdłuższąchwilę.Kiedysięwreszcieodezwał,w
jegogłosiebrzmiałagłębokagorycz.
– Taylor Winthrop był scheisse. Och, był sprytny, bardzo sprytny. Oszukał
mnie. A kiedy siedziałem w więzieniu, Fraülein, moja żona i dzieci zginęły w
pożarze. Gdybym był w domu... mogłem ich uratować. – Jego głos był pełen
bólu.–Toprawda,żenienawidziłemtegoczłowieka.AlezamordowaćTaylora
Winthropa? Nie. – Uśmiechnął się swoim uśmiechem niedźwiadka. – Auf
Wiedersehen,pannoEvans.
DanazadzwoniładoMattaBakera.
– Matt, jestem w Düsseldorfie. Miałeś rację. Dieter Zander prowadził
interesyzTayloremWinthropem.Twierdzi,żeWinthropgooszukałiposłałdo
więzienia.ŻonaidzieciZanderazginęływpożarze,kiedysiedziałzakratkami.
Mattmilczałwstrząśnięty.
–Zginęliwpożarze?
–Zgadzasię.
–TaksamojakTayloriMagdalena.
–PowinieneświdziećtwarzZandera,kiedywspomniałamomorderstwie.
– Wszystko pasuje, prawda? Zander miał motyw, by zabić wszystkich
Winthropów.Odpoczątkumiałaśrację.Ja...wciążniemogęwtouwierzyć.
167
–Naszateoriabrzmiprzekonująco,Matt,aleniemamyżadnychdowodów.
Muszę jeszcze zrobić dwie rzeczy. Jutro rano jadę do Rzymu – powiedziała
Dana.–Będęwdomuzaparędni.
–Uważajnasiebie.
–Jasne.
W kwaterze FRA trzej mężczyźni obserwowali na wielkim ekranie
telewizyjnymDanęrozmawiającąprzeztelefon.
–Muszęjeszczezrobićdwierzeczy–mówiła.–Będęwdomuzaparędni...
JutroranowyjeżdżamdoRzymu.
Mężczyźnipatrzyli,jakDanaodkładasłuchawkę,wstajeiidziedołazienki.
Naekranieukazałosięwnętrzełazienki,filmowaneukrytąkamerą.Danazaczęła
sięrozbierać.Ściągnęłabluzkęistanik.
–Człowieku,spójrznatecycuszki!
–Pierwszaklasa.
–Poczekaj.Zdejmujespódnicęimajtki.
–Panowie,spójrzcienatentyłek!Wiedziałbym,coznimzrobić.
Patrzyli, jak Dana wchodzi pod prysznic i zamyka kabinę. Ścianki kabiny
zaparowały.
Jedenzmężczyznwestchnął.
–Tobybyłotyle.Następnyseansojedenastej.
Chemioterapia była dla Rachel piekłem. Podawano jej przez kroplówkę
adriamycin i taxotere, które powoli skapywały z przezroczystej torebki. Jeden
zabiegtrwałczterygodziny.
DoktorYounguprzedziłJeffa:
–Todlaniejbardzotrudnyokres.Będziewymiotować,odwodnisię,straci
włosy.Dlakobietytonajgorszyzubocznychefektów.
–Zgadzasię.
NastępnegopopołudniaJeffpowiedziałdoRachel:
–Ubierajsię.Jedziemynawycieczkę.
–Jeff,naprawdęnieczujęsię...
–Bezdyskusji.
PółgodzinypóźniejbyliwperukarniiRachelprzymierzałaróżneperuki,z
168
uśmiechemmówiącdoJeffa:
–Sąpiękne.Woliszdługączykrótką?
–Obiesąładne–powiedziałJeff.–Akiedytecisięznudzą,przyjedziemy
znowu i przemienimy cię w brunetkę lub uroczego rudzielca. – W jego głosie
pojawiłasięczułanuta.
–Chociażmnieosobiściepodobaszsiętaka,jakajesteś.
OczyRachelnapełniłysięłzami.
–Ajalubięciebietakim,jakimjesteś.
169
Rozdziałsiedemnasty
Każde miasto jest wyjątkowe, ale Rzym nie przypomina żadnego innego
miasta na świecie. To nowoczesna metropolia spowita sławą liczącą wiele
stuleci.Żyjewswymwłasnym,powolnymrytmie,niemającżadnychpowodów
do pośpiechu. Jutro nadejdzie, kiedy będzie miało nadejść, we właściwym
czasie.
DananiebyławRzymieodczasu,gdyjakodwunastolatkaprzyjechałatuz
rodzicami. Na lotnisku Leonardo da Vinci obległy ją wspomnienia.
Przypomniała sobie swój pierwszy dzień w Rzymie, spędzony w Koloseum,
gdzie chrześcijanie byli rzucani na pożarcie lwom. Przez cały tydzień po tej
wizyciedręczyłyjąkoszmary.
RazemzrodzicamizwiedziłaWatykaniSchodyHiszpańskie,rzuciłalirado
Fontanny di Trevi, prosząc w duchu, by rodzice przestali się kłócić. Kiedy jej
ojcieczniknął,Danauznała,żefontannajązawiodła.
Widziała operę „Otello” w Termach Karakalli i nigdy nie zapomniała
tamtegowieczoru.
Zjadła lody w słynnej restauracji u Doneya na Via Veneto i spacerowała
zatłoczonymiuliczkamiTrastevere.DanauwielbiałaRzymijegomieszkańców.
Ktobypomyślał,żewrócętupowielulatach,szukającseryjnegozabójcy?
ZatrzymałasięwhoteluCiceroni,przyPiazzaNavona.
–Buongiorno–powitałjądyrektorhotelu.–Jesteśmyzachwyceni,mogąc
gościćpaniąunas,pannoEvans.Rozumiem,żemapanizamiarzostaćdwadni.
Danazawahałasię.
–Niejestempewna.
Uśmiechnąłsię.
– Nic nie szkodzi. Mamy dla pani piękny apartament. Jeśli będzie pani
czegośpotrzebować,proszędaćznać.
Włochy są takim przyjaznym krajem. I Dana pomyślała o swoich dawnych
sąsiadach, Dorocie i Howardzie Whartonach. Nie mam pojęcia, kto im o mnie
powiedział,alewysłaliswojegoczłowiekadoStanówspecjalniepoto,żebymnie
170
zatrudnił.
Niespodziewanie dla samej siebie, Dana zdecydowała zadzwonić do
Whartonów.
Poprosiłatelefonistkę,bypołączyłajązItalianoRipristinoCorporation.
–ChciałabymmówićzHowardemWhartonem.
–Możepaniprzeliterować?
Danaprzeliterowała.
–Dziękuję.Chwileczkę.
Chwileczkatrwałapięćminut.Głoskobietyznówrozległsięwsłuchawce.
–Przykromi.NiemamytutajżadnegoHowardaWhartona.
Jedynywarunek,tożejutromusimybyćwRzymie.
DanazadzwoniładoDomenicaRomano,prezenteraRAI1.
–TuDana.JestemwRzymie,Domenico.
–Dana!Cudownie!Kiedymożemysięspotkać?
–Samzdecyduj.
–Gdziesięzatrzymałaś?
–WhoteluCiceroni.
–WeźtaksówkęikażkierowcypojechaćdoToula.Dołączętamdociebieza
półgodziny.
Toula, na Via Della Lupa, to jedna z najsłynniejszych włoskich restauracji.
KiedyDanaweszłanasalę,Romanojużnaniączekał.
–Buongiorno.Miłocięwidziećwniewybuchowymotoczeniu.
–Ciebietakże,Domenico.
– Co za bezsensowna wojna. – Potrząsnął głową. – Może bardziej
bezsensownaniżinne.
Bene!CorobiszwRzymie?
–Przyjechałamspotkaćsięzpewnymczłowiekiem.
–Anazwiskotegoszczęściarza?
–VincenteMancino.
WyraztwarzyDomenicaRomanozmieniłsięgwałtownie.
–Apocochceszsięznimspotkać?
171
–Toprawdopodobniefałszywytrop,alemuszęcośsprawdzić.Powiedzmi,
cowieszoMancinie.
DomenicoRomanonamyślałsiędługo,zanimotworzyłusta:
– Mancino był ministrem handlu. Za Mancinem stoi mafia. Nosi zawsze
bardzodużąlaskę.Jakiśczastemunieoczekiwaniezłożyłdymisję,niktniewie
dlaczego. – Romano spojrzał na Danę z ciekawością. – Dlaczego się tym
interesujesz?
Danaudała,żenieusłyszałapytania.
– Wiem, że w chwili, gdy złożył dymisję, Mancino negocjował rządowy
traktathandlowyzTayloremWinthropem.
–Tak.Winthropprowadziłdalszenegocjacjezkimśinnym.
–JakdługoTaylorWinthropprzebywałwRzymie?
Romanozastanawiałsięchwilę.
– Około dwóch miesięcy. Mancino i Winthrop zostali kumplami od
kieliszka.–Idodał:–
Alecośsięmiędzynimipopsuło.
–Co?
– Kto wie? Krążą na ten temat różne plotki. Mancino miał tylko jedno
dziecko, córkę Pię, która gdzieś zniknęła. Żona Mancina przeżyła wstrząs
nerwowy.
–Comasznamyślimówiąc,żezniknęła?Zostałaporwana?
–Nie.Poprostu...–napróżnoszukałwłaściwegosłowa–zniknęła.Niktnie
wie, co się z nią stało. – Westchnął. – Muszę dodać, że Pia była prawdziwą
pięknością.
–GdziejestżonaMancina?
–Podobnowjakimśsanatorium.
–Wieszgdzie?
–Nie.Iniechcęwiedzieć.–Dostołupodszedłkelner.–Znamtęrestaurację
–powiedziałRomano.–Mamzamówićzaciebie?
–Chętnie.
–Bene.–Odwróciłsiędokelnera.–Prima,pastafagioli.Dopo,abbacchio
arrostaconpolenta.
–Grazie.
Jedzenie było tak wspaniałe, że porzucili poważne tematy i gawędzili
172
wesoło.Alekiedyskończyliposiłek,Romanopowtórzył:
–Dano,trzymajsięzdalaodMancina.Jestkimśzupełnieinnymniżludzie,
zktórymiprzeprowadzaszwywiady.
–Alejeślion...
–Zapomnijonim.Jednymsłowem:omertà.
–Dziękuję,Domenico.Jestemwdzięcznazaostrzeżenie.
Biura Vincenta Mancino znajdowały się w należącym doń nowoczesnym
budynku przy Via Sardegna. Potężny strażnik siedział za kontuarem w
marmurowymholu.
KiedyDanaweszła,podniósłgłowę.
–Buongiorno.Possoaiutarla,signorina?
–NazywamsięDanaEvans.ChcęsięwidziećzpanemVincentemMancino.
–Byłapaniumówiona?
–Nie.
–Wtakimrazieprzykromi.
–Proszęmupowiedzieć,żechodzioTayloraWinthropa.
Strażnik przyglądał się gościowi chwilę, potem podniósł słuchawkę,
powiedziałkilkasłówiodłożyłją.Danaczekała.
Czegodowiemsiętymrazem?
Telefonzadzwonił,strażnikodebrałisłuchałprzezchwilę.Potemzwróciłsię
doDany:
–Drugiepiętro.Ktośpaniązaprowadzi.
–Dziękuję.
–Prego.
Gabinet Vincenta Mancino był mały i niepozorny, co zaskoczyło Danę.
Mancino siedział za starym, zniszczonym biurkiem. Był sześćdziesięcioletnim
mężczyznąśredniegowzrostu,oszerokiejklatcepiersiowej,cienkichwargachi
orlim profilu. Miał najzimniejsze oczy, jakie Dana kiedykolwiek widziała. Na
biurkustaławprawionawzłotąramkęfotografiapięknejnastolatki.
KiedyDanaweszładojegogabinetu,Mancinopowiedział:
–ChodzioTayloraWinthropa?–Głosmiałszorstkiigłęboki.
173
–Tak.Chciałamporozmawiaćo...
– Nie ma o czym rozmawiać, signorina. Zginął w pożarze. Smaży się w
piekle,ajegożonaidziecirazemznim.
–Mogęusiąść,panieMancino?
– Nie – warknął. Ale zaraz się zreflektował. – Scusi. Czasem w złości
zapominamodobrychmanierach.Prego,siaccomodi.Proszęusiąść.
Danausiadłanaprzeciwniego.
– Pan i Taylor Winthrop negocjowaliście traktat handlowy między dwoma
rządami.
–Tak.
–Izostaliścieprzyjaciółmi.
–Nakrótko,forse.
Danaspojrzałanafotografięstojącąnabiurku.
–Czytopańskacórka?
Nieodpowiedział.
–Jestpiękna.
–Byłabardzopiękna.
Danaspojrzałananiego,udajączdumienie.
–Więcnieżyje?
Czuła, że ją obserwuje, jakby się zastanawiał, czy powinien z nią o tym
rozmawiać.
Wreszciepowiedział:
– Żyje? Niech pani mi powie. – Jego głos był pełen wzburzenia. –
Wprowadziłem mojego amerykańskiego przyjaciela Taylora Winthropa do
swojegodomu.Jadłnaszchleb.
Przedstawiłem go moim przyjaciołom. Wie pani, jak mi odpłacił? Zrobił
mojej pięknej, dziewiczej córeczce dziecko. Miała szesnaście lat. Bała się mi
powiedzieć,bowiedziała,żebędęchciałgozabić,więc...więczdecydowałasię
na aborcję – wyrzucił z siebie to słowo jak przekleństwo. – Winthrop bał się
skandalu,toteżnieposłałPiidolekarza.Nie.Wysłałją...wysłałjądorzeźnika.
– Oczy wezbrały mu łzami. – Rzeźnika, który wyciął jej macicę. Mojej
szesnastoletniej córeczce, signorina... – Głos uwiązł mu w gardle. – Taylor
Winthrop nie tylko zniszczył moją córkę, zamordował także moje wnuki i
wszystkieichdzieciiichwnuki.
174
Unicestwił przyszłość rodu Mancinich. – Zaczerpnął powietrza, by się
uspokoić.–Terazonijegorodzinazapłacilizaswójstraszliwygrzech.
Danasiedziaławstrząśnięta,oniemiała.
– Moja córka jest w klasztorze, signorina. Nigdy już jej nie zobaczę. Tak,
zawarłem pakt z Taylorem Winthropem. – Jego zimne oczy koloru stali wbiły
sięwDanę.–Aletobyłpaktzszatanem.
Azatemmamjużdwóch–pomyślałaDana.–Aprzedemnąjeszczespotkanie
zMarcelemFalconem.
Lecąc liniami KLM do Belgii, Dana zwróciła uwagę na człowieka, który
usiadłobokniej.
Zerknęła na niego. Był atrakcyjnym mężczyzną o sympatycznej twarzy i
oczywiściepoprosiłstewardesę,bypozwoliłamuzamienićmiejsca.Spojrzałna
Danęiuśmiechnąłsię.
– Dzień dobry. Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się David
Haynes.–Miałangielskiakcent.
–DanaEvans.
Wyrazjegotwarzyświadczył,żenieznategonazwiska.
–Wspaniałydzieńnalatanie,prawda?
–Piękny–przytaknęłaDana.
Patrzyłnaniązpodziwem.
–LecipanidoBrukseliwinteresach?
–Winteresachidlaprzyjemności.
–Matampaniprzyjaciół?
–Kilku.
–MamwBrukseliwieluznajomych.
Poczekaj, aż powiem o tym Jeffowi – pomyślała Dana. Potem nagle
uświadomiłasobiezprzykrością:JestzRachel.
Mężczyznaprzyglądałjejsięuważnie.
–Panitwarzwydajemisięznajoma.
Danauśmiechnęłasię.
–Mojatwarzrobitakiewrażenie.
Kiedy samolot wylądował na lotnisku w Brukseli i Dana wysiadła, jakiś
mężczyznastojącyprzywyjściuwyjąłswójtelefonkomórkowyizadzwonił.
175
DavidHayneszapytał:
–Czymapanijakiśśrodeklokomocji?
–Nie,alemogę...
– Proszę mi pozwolić. – Zaprowadził Danę do czekającej na parkingu
limuzynyzszoferem.–Podwiozępaniądohotelu–powiedział.Podałszoferowi
nazwę hotelu i limuzyna włączyła się do ulicznego ruchu. – Pierwszy raz w
Brukseli?
–Tak.
Jechali wzdłuż jasno oświetlonego, długiego pasażu handlowego. Haynes
odezwałsię:
–Jeśliplanujepanizakupy,sugerowałbymtutaj,wGaleriiśw.Huberta.
–Wyglądawspaniale.
Haynespoleciłkierowcy:
– Zatrzymaj się na chwilę, Charles. – Odwrócił się do Dany. – Oto słynna
fontannaMannekenPis.
Był to posąg z brązu, przedstawiający siusiającego chłopca, umieszczony
wysokowniszyokształciemuszli.
–Jedenznajsłynniejszychposągównaświecie.
Kiedybyłemwwięzieniu,mojażonaidziecizginęływpożarze.Gdybymbył
nawolności,mógłbymichuratować.
DavidHaynesmówił:
–Jeślimapaniwolnydzisiejszywieczór,chciałbym...
–Przykromi–przerwałaDana–niestety,dziświeczórjestemzajęta.
MattzostałwezwanydogabinetuElliotaCromwella.
–Niemadwojganaszychnajpopularniejszychprezenterów,Matt.KiedyJeff
zamierzawrócić?
–Niejestempewien,Elliot.Jakwiesz,maproblemzeswojąbyłążoną,więc
zaproponowałem,żebywziąłurlop.
–Rozumiem.KiedyDanawracazBrukseli?
Matt spojrzał na Elliota Cromwella i pomyślał: Nie mówiłem mu, że Dana
pojechaładoBrukseli.
176
Rozdziałosiemnasty
SiedzibaNATO,czyliPaktuPółnocnoatlantyckiego,znajdujesięwGmachu
LeopoldaIII.Najegoszczyciepowiewaczarno-żółto-czerwonaflagaBelgii.
Danabyłapewna,żebeztruduuzyskainformacjedotyczącenieoczekiwanej
dymisji Taylora Winthropa, a potem będzie mogła nareszcie wrócić do domu.
AleNATOokazałosiębiurokratycznymlabiryntemrodemzkoszmaru.Oprócz
sześćdziesięciu państw członkowskich składało się z różnych komórek
organizacyjnych, jak NAC, EAPC, NACC, ESDI, CJTF, CSCE i co najmniej
dwunastuinnychskrótowców.
Dana udała się do agencji prasowej NATO przy ulicy des Chapeliers i w
jednejzredakcjiznalazłaJeanaSomville’a.
Wstał,byjąprzywitać.
–Dana!
–Witaj,Jean.
–CocięsprowadzadoBrukseli?
–Badampewnąsprawę–powiedziałaDana.–Potrzebujęinformacji.
–Aha.ZnowujakaśhistoriaoNATO?
–Wpewnymsensie–odparłaostrożnieDana.–TaylorWinthropbyłprzez
pewienczasamerykańskimkonsultantemNATO.
– Tak. Zrobił wiele dobrego. Był wspaniałym człowiekiem. To prawdziwa
tragedia, los tej rodziny. – Spojrzał na Danę z ciekawością. – Co chciałabyś
wiedzieć?
Danastaranniedobierałasłowa.
– Zrezygnował ze swego stanowiska w Brukseli przed upływem terminu.
Zastanawiamsię,jakibyłpowód.
JeanSomvillewzruszyłramionami.
–Toproste.Osiągnąłcel,dlaktóregotuprzyjechał.
Danapoczułasięgłębokorozczarowana.
– Czy w okresie, gdy Winthrop pracował tutaj, wydarzyło się coś...
niezwykłego?Jakiśskandalzjegoudziałemczycośpodobnego?
JeanSomvillespojrzałnaniązezdumieniem.
177
– Oczywiście, że nie! Czy ktoś twierdzi, że Taylor Winthrop wplątał się w
skandalzwiązanyzNATO?
–Nie–odparłaDanaszybko.–Słyszałam,żedoszłodo...konfliktumiędzy
Winthropemakimśodwas.
Somvillezmarszczyłbrwi.
–Masznamyślikonfliktnaturyprywatnej?
–Tak.
Wydąłwargi.
–Niewiem.Alemogętosprawdzić.
–Byłabymcibardzowdzięczna.
NastępnegodniaDanazadzwoniładoJeanaSomville’a.
–ZdołałeśdowiedziećsięczegoświęcejoTaylorzeWinthropie?
– Przykro mi, Dano. Próbowałem. Myślę, że po prostu nie ma czego się
dowiadywać.
Danaspodziewałasiętakiejodpowiedzi.
–Wkażdymraziedziękuję.–Byłazawiedziona.
–Niemazaco.Przykromi,żeprzejechałaśtakikawałświatanadarmo.
– Jean, czytałam, że ambasador Francji w NATO, Marcel Falcon,
nieoczekiwaniezłożyłdymisjęiwróciłdokraju.Czytoniedziwne?
–Wsamymśrodkukadencji.Teżmisiętakwydaje.
–Dlaczegozrezygnował?
– Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Z powodu nieszczęśliwego wypadku.
Jegosynzostałzabityprzeznieostrożnegokierowcę.
–Nieostrożnegokierowcę?Czygozłapano?
–O,tak.Wkrótcepowypadkusamzgłosiłsięnapolicję.
Kolejnyślepyzaułek.
–Rozumiem.
– Ten człowiek nazywa się Antonio Persico. Był szoferem Taylora
Winthropa.
Danienaglezrobiłosięzimno.
–Och.AgdziejestPersicoteraz?
– W więzieniu św. Gilles’a, tutaj, w Brukseli. – Somville dodał
178
przepraszająco:–Przykromi,żeniemogłembyćbardziejpomocny.
Dana czytała notatkę prasową, którą przefaksowano jej z Waszyngtonu.
Antonio Persico,szofer ambasadora Taylora Winthropa, przyznał się dziś do
spowodowania śmierci GabrielaFalcona, syna ambasadora Francji w
Organizacji Narodów Zjednoczonych, i został skazanyprzez belgijski sąd na
dożywotniewięzienie.
Więzienie św. Gilles’a znajduje się blisko centrum Brukseli, w starym
białym budynku z wieżyczkami, które upodabniają go do zamku. Dana
zadzwoniła tam wcześniej i uzyskała zgodę na przeprowadzenie wywiadu z
Antoniem Persico. Weszła na więzienny dziedziniec, eskortowana przez
strażnika.
–PrzyszłapanidoPersica?
–Tak.
–Znakomicie.
PokrótkiejrewizjiDanazostałazaprowadzonadorozmównicy,gdzieczekał
jużAntonioPersico.Byłniskim,bladymmężczyznąowielkichszarychoczachi
nieustanniedrgającejtwarzy.
KiedytylkoDanaweszła,odezwałsię:
–Bogudzięki,nareszciektośsięzjawił!Terazmniepanistądwyciągnie.
Danapatrzyłananiegozezdumieniem.
–Bardzo...bardzomiprzykro.Obawiamsię,żeniemogętegozrobić.
OczyPersicazwęziłysię.
–Wtakimraziepocopaniprzyjechała?Oniobiecali,żeprzyśląkogoś,kto
mniestądwyciągnie.
–Przyjechałam,żebyporozmawiaćośmierciGabrielaFalcona.
GłosPersicastałsiępiskliwy.
–Niemamztymnicwspólnego.Jestemniewinny.
–Aleprzecieżprzyznałsiępan.
–Skłamałem.
–Dlaczego...?
AntonioPersicospojrzałjejwoczyipowiedziałzgoryczą:
–Zapłaconomi.ToTaylorWinthropgozabił.
Przezdłuższąchwilępanowałacisza.
179
–Proszęmiotymopowiedzieć.
Twarzdrgałamuterazjeszczebardziej.
– To się stało w piątkowy wieczór. Żona pana Winthropa spędzała ten
weekendwLondynie–mówiłzwysiłkiem.–PanWinthropbyłsam.Pojechał
do nocnego klubu Ancienne Belgique. Zaproponowałem, że go zawiozę, ale
powiedział, że chce sam poprowadzić. – Persico urwał, przywołując
wspomnienia.
–Cosięstałopotem?–spytałaDana.
– Pan Winthrop wrócił późno, bardzo pijany. Powiedział, że jakiś chłopak
wbiegłmupodkoła.Że...żegoprzejechał.PanWinthropobawiałsięskandalu,
więcniestanął.Alebałsię,żektoświdziałwypadekizapisałnumerywozu.Co
prawdaWinthropmiałimmunitetdyplomatyczny,alepowiedział,żejeśliludzie
dowiedząsięotejhistorii,rosyjskiplanlegniewgruzach.
Danazmarszczyłabrwi.
–Rosyjskiplan?
–Owszem.Takwłaśniepowiedział.
–Acotojestrosyjskiplan?
Wzruszyłramionami.
– Nie wiem. Słyszałem, jak rozmawiał przez telefon. Miał obsesję na tym
punkcie.–
Persico potrząsnął głową. – Wciąż powtarzał: „Rosyjski plan musi być
wprowadzony w życie. Zaszliśmy za daleko, by cokolwiek miało nas
powstrzymać”.
–Iniemapanpojęcia,oczymmówił?
–Nie.
–Pamiętapanjakieśinnejegosłowa?
Persicozastanawiałsięchwilę.
– Powiedział coś jak: „Wszystkie elementy trafiły na swoje miejsce”. –
SpojrzałnaDanę.
–Cokolwiektobyło,brzmiałojakjakaśbardzoważnasprawa.
Danachłonęłakażdesłowo.
–PaniePersico,dlaczegowziąłpannasiebiewinęzawypadek?
Persicozacisnąłszczęki.
– Powiedziałem pani. Zapłacono mi. Taylor Winthrop obiecał, że jeśli
180
powiem, że siedziałem za kierownicą, da mi milion dolarów i zaopiekuje się
moją rodziną, kiedy będę w więzieniu. Powiedział, że postara się, abym dostał
łagodnywyrok.–Zazgrzytałzębami.–
Dałemsięnabraćjakgłupiec.–Przygryzłwargi.–Aterazonnieżyje,aja
spędzętutajresztężycia.–Łzynabiegłymudooczu.
Danastałaprzednim,oszołomionatym,cousłyszała.Wreszciespytała:
–Opowiadałpankomuśotymwszystkim?
Persicoodparłzgoryczą:
– Oczywiście. Kiedy tylko usłyszałem, że Taylor Winthrop nie żyje,
powiedziałempolicjionaszymukładzie.
–Ico?
–Wyśmialimnie.
–PaniePersico,zadampanuterazbardzoważnepytanie.Proszęsiędobrze
zastanowić, zanim pan odpowie. Czy powiedział pan Marcelowi Falconowi, że
TaylorWinthropzabiłjegosyna?
–Jasne.Miałemnadzieję,żemipomoże.
–Kiedymupanotympowiedział,jakzareagował?
–Pamiętamdokładniejegosłowa:„Obyresztarodzinydołączyładoniegow
piekle”.
Danapomyślałazrozpaczą:MójBoże,terazjestichjużtrzech.
MuszęporozmawiaćzMarcelemFalconemwParyżu.
Nie można było nie odczuć magii Paryża, już kiedy lecieli nad miastem,
przygotowując się do lądowania. Było to miasto światła, miasto kochanków,
miejsce, do którego człowiek nie powinien przybywać sam. Paryż sprawił, że
DanamocniejniżkiedykolwiekzatęskniłazaJeffem.
Rozmawiała w pokoju hotelu Plaza Athenee z Jeanem-Paulem Hubertem z
telewizjiMetro6.
–MarcelFalcon?Oczywiście.Wszyscygoznają.
–Możeszmicośonimpowiedzieć?
–Tobarwnapostać.Jesttym,coAmerykanienazywają„szycha”.
–Czymsięzajmuje?
– Falcon jest właścicielem ogromnej kompanii farmaceutycznej. Kilka lat
temu został oskarżony o działanie na szkodę mniejszych spółek, ale dzięki
politycznym koneksjom uniknął procesu. Prezydent Francji mianował go
181
ambasadoremwNATO.
–Aleonzrezygnował–powiedziałaDana.–Dlaczego?
– To smutna historia. Jego syn został zabity w Brukseli przez pijanego
kierowcę i Falcon nie umiał sobie z tym poradzić. Rzucił NATO w diabły i
wróciłdoParyża.Jegożonaprzeżyłazałamanienerwowe.Jestwsanatoriumw
Cannes.–Jean-PaulspojrzałnaDanęidodałzprzejęciem:–Dano,jeślichcesz
nakręcićmateriałoFalconie,musiszbyćbardzoostrożna.Maopinięczłowieka
mściwego.
CałydzieńzajęłoDanieuzyskaniespotkaniazMarcelemFalconem.
Kiedywkońcuweszładojegogabinetu,przywitałjąsłowami:
– Zgodziłem się z panią spotkać, ponieważ podziwiam pani
profesjonalizm,mademoiselle. Pani relacje z wojny świadczyły o wielkiej
odwadze.
–Dziękuję.
MarcelFalconbyłwysokim,mocnozbudowanymmężczyznąowyrazistych
rysachiprzenikliwychniebieskichoczach.
–Proszęusiąść.Słucham.
–Chciałamzapytaćopańskiegosyna.
– Ach tak. – W jego oczach odbiła się rozpacz. – Gabriel był wspaniałym
chłopcem.
–Tenczłowiek,którygoprzejechał...–powiedziałaDana.
–Szofer.
Danaspojrzałananiegozezdumieniem.
Proszę się dobrze zastanowić, zanim pan odpowie. Czy powiedział pan
MarcelowiFalconowi,żeTaylorWinthropzabiłjegosyna?
Jasne.KiedytylkodowiedziałemsięośmierciWinthropa.Miałemnadzieję,
żeFalconmipomoże.
Kiedymupanotympowiedział,jakzareagował?
Pamiętamdokładniejegosłowa:„Obyresztarodzinydołączyładoniegow
piekle”.
AterazMarcelFalconzachowywałsię,jakbynicotymniewiedział.
– Panie Falcon, kiedy pracował pan w NATO, był tam także Taylor
Winthrop.–DanaobserwowałatwarzFalcona,alewbrewswymoczekiwaniom
182
niedostrzegłażadnejreakcji.
–Tak.Spotkaliśmysię–odparłniedbale.
Tylkotyle?–zastanawiałasięDana.–Tak.Spotkaliśmysię.Coonukrywa?
–PanieFalcon,chciałabymporozmawiaćzpańskążoną,jeśli...
–Niestety,niewróciłajeszczezwakacji.
Przeżyła załamanie nerwowe i jest w sanatorium w Cannes. Marcel Falcon
albo nie uwierzył Persicowi, albo z jakiegoś ponurego powodu udawał
nieświadomość.
DanazadzwoniładoMattazeswegopokojuwPlazaAthenee.
–Dano,kiedywracaszdodomu?
– Muszę jeszcze sprawdzić jedną rzecz, Matt. Szofer Taylora Winthropa
powiedział mi w Brukseli, że Winthrop wspomniał o jakimś sekretnym
rosyjskim planie, który chciał zrealizować za wszelką cenę. Spróbuję ustalić, o
co mu chodziło. Chcę porozmawiać z którymś z jego współpracowników w
Moskwie.
–Wporządku.AleCromwellchcecięwidziećzpowrotemjaknajszybciej.
NaszymkorespondentemwMoskwiejestTimDrew.Zadzwoniędoniego,żeby
udzieliłciinformacji.
Możebyćbardzopomocny.
–Dziękuję.NiepowinnamzostaćwRosjidłużejniżparędni.
–Dano...
–Tak?
–Nieważne.Dowidzenia.
Dziękuję.NiepowinnamzostaćwRosjidłużejniżdzieńczydwa.
Dano...
Tak?
Nieważne.Dowidzenia.
Koniecnagrania.
Danazadzwoniładodomu.
183
–Dobrywieczór,paniDaley.Araczejdzieńdobry.
–PannaEvans!Cieszęsię,żepaniąsłyszę.
–Cotamuwas?
–Wszystkoukładasięświetnie.
–JaksięczujeKemal?Niebyłoznimżadnychkłopotów?
–Żadnych.Oczywiścietęsknizapanią.
–Ajatęsknięzanim.Możegopanizawołać?
–Śpi.Mamgoobudzić?
–Śpi?–powiedziałaDanazezdziwieniem.–Kiedyostatniodzwoniłam,też
spał.
– Tak. Nasz zuch wrócił ze szkoły bardzo zmęczony, więc uznałam, że
drzemkadobrzemuzrobi.
– Rozumiem... No cóż, proszę mu przekazać, że go kocham. Zadzwonię
jutro.Iproszęmujeszczepowiedzieć,żeprzywiozęmuniedźwiedziazRosji.
–Niedźwiedzia?Będziezachwycony.
DanazatelefonowaładoRogeraHudsona.
–Roger,nieznoszęsięnarzucać,alepotrzebujęprzysługi.
–Jeślimogęciwczymś...
– Wyjeżdżam do Moskwy i chcę porozmawiać z Edwardem Hardym,
naszymambasadoremwRosji.Miałamnadzieję,żemożegoznasz.
–Wrzeczysamej.
– Jestem w Paryżu. Gdybyś zechciał mi przefaksować list polecający,
byłabymnaprawdęwdzięczna.
– Mogę zrobić coś więcej. Zadzwonię do niego i powiem, że się do niego
wybierasz.
–Dziękuję,Roger.Jesteśbardzodobry.
Był sylwester. Dana czuła ból na myśl, że miał to być dzień jej ślubu.
Wkrótce–powiedziałasobie.Wkrótce.Włożyłapłaszcziwyszła.
Odźwiernyzapytał:
–Wezwaćtaksówkę,pannoEvans?
–Nie,dziękuję.–Niemiaładokądjechać.Jean-PaulHubertbyłurodzony
184
zamiastem.
Toniejestmiasto,którezwiedzasięsamotnie–zdecydowałaDana.
Poszłanaspacer,próbującniemyślećoJeffieiRachel.Próbującniemyśleć.
Przechodziła koło małego kościółka, którego drzwi były akurat otwarte, i
pchnięta impulsem weszła do środka. Stojąc w zimnym, wysoko sklepionym
wnętrzuDanapoczułaspokój.
Usiadławławceiwduchuodmówiłamodlitwę.
Wieczoremznówposzłanaspacer,aopółnocynaulicachParyżawybuchła
wrzawa i ze wszystkich okien posypało się konfetti. Zastanawiała się, co robi
Jeff. Może kocha się z Rachel? Nie zadzwonił. Jak mógł zapomnieć, że to
wyjątkowanoc?
W pokoju hotelowym, na podłodze, w pobliżu komody, dzwonił telefon
komórkowy,którywypadłDanieztorebki.
Dana wróciła do Plaza Athenee o trzeciej nad ranem. Weszła do pokoju,
rozebrałasięirzuciłanałóżko.Najpierwjejojciec,aterazJeff.Porzuceniebyło
w jej życiu niczym powracający motyw na gobelinie. Nie będę się nad sobą
litowała – przysięgła sobie. – I takwygląda moja noc poślubna. Och, Jeff,
dlaczegoniezadzwoniłeś?
Płakałatakdługo,ażzasnęła.
185
Rozdziałdziewiętnasty
LotdoMoskwyliniamiSabenytrwałtrzyipółgodziny.Danazauważyła,że
większośćpasażerówmanasobiegrubeswetry,apółkinabagażesązapchane
futrzanymipłaszczami,czapkamiiszalikami.
Powinnam była ubrać się cieplej – pomyślała. – No cóż, nie zostanę w
Moskwiedłużejniżdwadni.
Niemogłaprzestaćmyślećotym,copowiedziałjejAntonioPersico.
Miał obsesję na tym punkcie. Wciąż powtarzał: „Rosyjski plan musi być
wprowadzony wżycie. Zaszliśmy za daleko, by cokolwiek mogło nas
powstrzymać”.
DlaczegotenplanbyłdlaWinthropatakiważny?Jakieelementyznalazłysię
naswoimmiejscu?AkrótkopotemprezydentmianowałTayloraambasadoremw
Rosji.
Im więcej mam informacji, tym mniej widzę w tym wszystkim sensu –
podsumowałaDana.
Ku zaskoczeniu Dany, Szeremietiewo II, międzynarodowe rosyjskie
lotnisko,byłozatłoczoneturystami.Pocorozsądnyczłowiekprzyjeżdżazimądo
Rosji?–zastanawiałasię.
Przy taśmie bagażowej zauważyła, że stojący w pobliżu mężczyzna
obserwujejąukradkiem.Sercezaczęłojejbićgwałtownie.Wiedzieli,żemamtu
przylecieć–pomyślała.–
Skąd?
Mężczyznapodszedłdoniej.
–PannaDanaEvans?–Miałchropawy,słowiańskiakcent.
–Tak...
Uśmiechnąłsięszerokoipowiedziałzpodnieceniem:
– Jest pani moim wielkim fanem! Ogląda mnie pani w telewizji przez cały
czas.
Danapoczułagwałtownyprzypływulgi.
–Och!Tak.Dziękuję.
186
–Czymogłabypanidaćmiswójautograf?
–Oczywiście.
PodsunąłDaniekartkępapieru.
–Niemamdługopisu.
–Jamam.–Danawyjęłaztorebkiswojenowe,złotepióroipodpisałasięna
kartce.
–Spasibo!Spasibo!
KiedyDanachowałapiórozpowrotemdotorebki,ktośjąpopchnąłipióro
wylądowało na twardej podłodze. Dana schyliła się, by je podnieść. Oprawka
byłapęknięta.
Mamnadzieję,żedasięnaprawić–pomyślała.Apotemprzyjrzałasiępióru
uważniej.
Przez szparę w oprawce widać było cieniutki kabelek. Zdumiona,
wyciągnęłagodelikatnie.
Kabelek był częścią mikronadajnika. Dana patrzyła na urządzenie z
niedowierzaniem. Todlatego wiedzą zawsze, gdzie jestem! Ale kto umocował
nadajnik?Przypomniałasobiekartkę,którądołączonodopióra.
DrogaDano,życzymybezpiecznejpodróży.Gang.
Wściekła, Dana wyrwała nadajnik, rzuciła go na ziemię i rozgniotła
obcasem.
Wtajnymlaboratoriumpunktmarkerazniknąłnaglezmapynaekranie.
–O,kurwa!
–Dana?
Odwróciłasię.NaprzeciwniejstałkorespondentWTNwMoskwie.
– Jestem Tim Drew. Przepraszam za spóźnienie. W tym mieście jazda
samochodemtoprzygodarodemzthrillera.
Tim Drew miał czterdzieści lat, był wysokim, rudowłosym mężczyzną o
ciepłymuśmiechu.
–Przyjechałemsamochodem.Mattzawiadomiłmnie,żeprzylecisz.
–Świetnie.
WzięlibagażDanyztaśmyiwyszlinazewnątrz.
Jazda samochodem po Moskwie przywodziła na myśl sceny z „Doktora
187
Żywago”.Daniewydawałosię,żenamiastozarzuconobiałąpłachtę.
–Jaktupięknie!–wykrzyknęła.–Długotujesteś?
–Dwalata.
–Podobacisię?
–Totrochęniesamowite.Jelcynowibrakujepoparcia,aniktniewie,czego
się spodziewać po Putinie. Mieszkańcy pragną spokoju. – Zatrzymał się
gwałtownie, by nie rozjechać grupki nieuważnych przechodniów. –
ZarezerwowałemcipokójwhoteluMoskwa.
–Dobrze.Cotozahotel?
–Tojedenztypowychhotelidlacudzoziemców.Możeszbyćpewna,żena
twoimpiętrzektośbędziemiałnaciebieoko.
Naulicachpełnobyłoludziopatulonychwfutra,grubekurtkilubpłaszcze.
TimDrewzerknąłnaDanę.
–Postarajsięocieplejszeubranie,jeśliniechceszzamarznąć.
–Nicminiebędzie.Jutrolubpojutrzewracamdodomu.
Przed sobą mieli Plac Czerwony i Kreml, który wznosił się na wzgórzu
zdobiącymlewybrzegrzekiMoskwy.
–MójBoże,toniesamowite–powiedziałaDana.
–Gdybytemurymogłymówić,usłyszałabyśniejedenjękrozpaczy–mówił
dalej Tim Drew. – To jedna z najsłynniejszych budowli na świecie. Jest
położonanaterenieobejmującymWzgórzeBorowickienapółnocnymbrzegui...
Dana nie słuchała. Rozmyślała. A co, jeśli Antonio Persico skłamał? Jeśli
samprzejechał
chłopca,acałątęhistorięoTaylorzeWinthropiepoprostuwymyślił?Ijeśli
taksamowyssał
zpalcatenrosyjskiplan?
–ZawschodnimmuremjestPlacCzerwony.Wejściedlazwiedzającychdo
WieżyKutafiaznajdujesięodstronyzachodniej.
AlewtakimraziedlaczegoTaylorowiWinthropowitakbardzozależało,żeby
przyjechaćdoRosji?Samtytułambasadoraniemiałdlaniegoznaczenia.
TimDrewwciążmówił:
– Tutaj właśnie przez całe wieki rezydowali władcy Rosji. Iwan Groźny i
StalinwybralisobieKremlzarezydencję,iLenin,iChruszczow.
Wszystkie elementy są na swoim miejscu. Chciałabym wiedzieć, co miał na
188
myśli.
Zatrzymalisięprzedogromnymhotelem.
–Jesteśmynamiejscu–powiedziałTim.
– Dziękuję. – Dana wysiadła z samochodu i poczuła brutalne uderzenie
lodowategopowietrza.
– Wejdź do środka – polecił Tim. – Przyniosę twoje walizki. Nawiasem
mówiąc,jeślimaszdziśwolnywieczór,chętniezabioręcięnakolację.
–Bardzodziękuję.
– To prywatny klub, w którym podają naprawdę wyśmienite jedzenie.
Myślę,żecisięspodoba.
–Cudownie.
RecepcjahoteluMoskwabyławielka,pięknieudekorowanaipełnaludzi.Za
kontuarem uwijało się kilku recepcjonistów w uniformach. Dana podeszła do
jednegoznich.
Podniósłgłowę:
–Da?
–NazywamsięDanaEvans.Mamrezerwację.
Mężczyznaspojrzałnaniąipowiedziałnerwowo:
– Ach, tak, panna Evans. – Podał jej formularz. – Proszę to wypełnić,
dobrze?Ibędępotrzebowałpanipaszportu.
Kiedy Dana zaczęła pisać, urzędnik zerknął na mężczyznę stojącego w
drugimkońcuholuiskinąłgłową.Danaoddałarecepcjoniścieformularz.
–Każękomuśodprowadzićpaniądopokoju.
–Dziękuję.
Pokój zachował resztki dawnej świetności, ale meble były zniszczone i
pachniałystęchlizną.
Mocno zbudowana kobieta w bezkształtnym mundurku przyniosła torby
Dany. Dana dała jej napiwek, kobieta chrząknęła i wyszła. Dana usiadła przy
telefonieiwykręciłanumer252-2451.
–AmbasadaStanówZjednoczonych.
–ProszęzbiuremambasadoraHardy’ego.
–Chwileczkę.
–BiuroambasadoraHardy’ego.
189
– Dzień dobry. Nazywam się Dana Evans. Czy mogę mówić z
ambasadorem?
–Mogęspytać,wjakiejsprawie?
–To...tosprawaosobista.
–Proszęchwilępoczekać.
PochwiliwsłuchawcerozległsięgłosambasadoraHardy’ego:
–PannaEvans?
–Tak.
–WitamywMoskwie.
–Dziękuję.
– Roger Hudson uprzedził mnie telefonicznie o pani przyjeździe. W czym
mogępanipomóc?
–Czymogłabymprzyjechaćdopańskiegobiura?
– Oczywiście. Jestem... proszę chwilę poczekać. – Przez chwilę panowała
cisza,apotemambasadorzapytał:–Możebyćjutrorano?Odziesiątej?
–Znakomicie.Dziękujębardzo.
–Wtakimraziedojutra.
Dana wyjrzała przez okno i obserwując ludzi śpieszących dokądś w
szczypiącym mrozie, pomyślała: Tim miał rację. Powinnam kupić cieplejsze
ubranie.
Dom towarowy GUM znajdował się w pobliżu hotelu Dany. Było to
olbrzymiecentrumhandlowe,pełneartykułówróżnegoasortymentu.
Dana poszła do działu z damską garderobą, gdzie wisiały długie rzędy
ciepłychpłaszczy.
Zdecydowała się na czerwony, wełniany, i dobrała do niego czapkę w tym
samymkolorze.
Przezdwadzieściaminutszukałasprzedawcy,któremumogłabyzapłacić.
Wchodząc do pokoju, usłyszała brzęczenie telefonu komórkowego. To był
Jeff.
–Witaj,kochanie.Próbowałemdodzwonićsiędociebiewsylwestra,alenie
odbierałaś,aniewiedziałem,gdziedokładniejesteś.
–Przykromi,Jeff.
190
Więcniezapomniał.Błogosławgo,Boże.
–Gdziejesteś?
–WMoskwie.
–Wszystkowporządku,kochanie?
–Wspaniale.Jeff,powiedz,couRachel.
– Jeszcze za wcześnie, by stwierdzić coś pewnego. Jutro spróbują nowej
terapii.Aletametodajestnadalwfazieeksperymentów.Wynikibędązakilka
dni.
–Mamnadzieję,żeterapiaposkutkuje–powiedziałaDana.
–WMoskwiejestzimno?
Danaroześmiałasię.
–Nieuwierzyłbyś.Jestemsopelkiemloduoludzkichkształtach.
–Chciałbymtambyć,żebycięrozgrzać.
Rozmawiali jeszcze pięć minut, a potem Dana usłyszała głos Rachel
wołającejJeffa.
–Muszęiść,kochanie.Rachelmniepotrzebuje–powiedziałJeff.
Jateżciępotrzebuję–pomyślałaDana.
–Kochamcię.
–Ijaciękocham.
Ambasada Stanów Zjednoczonych mieściła się przy Bulwarze Nowińskim
19-23wstarym,zniszczonymbudynku.Rosyjscywartownicystaliprzedswymi
budkami po obu stronach bramy. Ludzie czekali cierpliwie w długiej, wolno
przesuwającejsiękolejce.Danapodeszładojednegozestrażnikówiwymieniła
muswenazwisko.Spojrzałnalistęipozwoliłjejwejść.
W holu amerykański marynarz obserwował wchodzących zza kuloodpornej
szyby.
StrażniczkawmundurzesprawdziłazawartośćtorebkiDany.
–Wporządku.
–Dziękuję.–Danapodeszładokontuaru.–DanaEvans.
Mężczyznastojącyprzykontuarzeodezwałsię:
–Ambasadoroczekujepani,pannoEvans.Proszęzamną.
Danaruszyłazanimpomarmurowychstopniachdobiuranakońcudługiego
191
korytarza.
Kiedystanęławprogu,atrakcyjnakobietapoczterdziestceuśmiechnęłasięi
powiedziała:
– Miło mi panią poznać, panno Evans. Nazywam się Lee Hopkins, jestem
sekretarkąambasadora.Możepaniwejść.
Dana weszła do gabinetu. Ambasador Edward Hardy wstał, kiedy zbliżyła
siędojegobiurka.
–Dzieńdobry,pannoEvans.
–Dzieńdobry–powiedziałaDana.–Dziękuję,żezechciałpansięzemną
zobaczyć.
Ambasadorbyłwysokim,rumianymmężczyznąojowialnymsposobiebycia
polityka.
–Bardzosięcieszę,mogącpaniąpoznać.Napijesiępaniczegoś?
–Nie,dziękuję.
–Proszęusiąść.
Danaskorzystałazzaproszenia.
– Byłem zachwycony, kiedy Roger Hudson powiedział mi o pani wizycie.
Przyjechałapaniwciekawymmomencie.
–O?
–Mówiącmiędzynami,odnoszęprzykrewrażenie,żetenkrajstaczasięw
przepaść.–
Westchnął.–Jeślimambyćcałkiemszczery,niemampojęcia,cosięteraz
wydarzy, panno Evans. Rosja ma wielusetletnią historię, a my patrzymy, jak
stajesięściekiem.Rządzątukryminaliści.
Danapatrzyłananiegozzainteresowaniem.
–Toznaczy?
Ambasadorodchyliłsiędotyłuwswoimfotelu.
– Zgodnie z tutejszym prawem żaden członek Dumy – czyli niższej izby
parlamentu – nie może zostać oskarżony o żadne przestępstwo. W rezultacie
Duma składa się z ludzi, którzy są ścigani za rozmaite zbrodnie – gangsterów,
którzy spędzili część życia w więzieniu, i kryminalistów, którym wytoczono
procesy.Żadnegoznichniemożnaaresztować.
–Toniewiarygodne–powiedziałaDana.
–Tak.Rosjaniesąwspaniali,aleichrząd...Nodobrze,czymmogęsłużyć,
192
pannoEvans?
– Chciałam porozmawiać z panem o Taylorze Winthropie. Piszę artykuł o
jegorodzinie.
AmbasadorHardypotrząsnąłgłowązżalem.
–Tojakgreckatragedia,prawda?
–Tak.
Znówtookreślenie.
AmbasadorHardyspojrzałnaDanęzciekawością.
– Cały świat zna tę historię ze wszystkimi szczegółami. Nie sądzę, by dało
siępowiedziećnatentematcośnowego.
Danaodparłaostrożnie:
–Chcętoopowiedziećzosobistegopunktuwidzenia.Wtymcelumuszęsię
dowiedzieć, jaki Taylor Winthrop był naprawdę, jakim był człowiekiem, kim
bylijegoprzyjaciele,czymiałwrogów...
–Wrogów?–Ambasadorbyłzaskoczony.–Nie.WszyscykochaliTaylora
Winthropa.
Byłprawdopodobnienajlepszymambasadorem,jakiegotutajmieliśmy.
–Pracowałpanznim?
–Tak.Przezrokbyłemjegoprawąręką.
–Panieambasadorze,czyTaylorWinthroppracowałnadczymś...–urwała,
nie wiedząc, jak skończyć zdanie – o czym mógłby powiedzieć, że wszystkie
elementyznalazłysięnaswoimmiejscu?
AmbasadorHardyzmarszczyłczoło.
–Chodzipaniointeresyczysprawyrządowe?
–Niebardzowiem–wyznałaDana.
AmbasadorHardymyślałprzezchwilę.
–Jateżnie.Nie,niemampojęcia,cobytomogłobyć.
–Czywśródludzi,którzypracująobecniewambasadzie,sąjegoówcześni
współpracownicy?
– O tak. Na przykład moja sekretarka Lee była też sekretarką Taylora
Winthropa.
–Niemapannicprzeciwkotemu,żebymzniąporozmawiała?
–Ależskąd.Dampaninawetlistęosób,któremogąsięokazaćużyteczne.
193
–Wspaniale.Dziękuję.
Ambasadorwstał.
– Proszę zachować ostrożność, panno Evans. Na moskiewskich ulicach
popełniasięwielezbrodni.
–Taksłyszałam.
–Proszęniepićtutejszegopiwa.NawetRosjaniegoniepiją.Nowłaśnie,a
gdyby jadła pani na mieście, proszę zawsze zaznaczyć: czistyj stoł – to znaczy
pusty stół – bo inaczej zaprowadzą panią do stolika zastawionego drogimi
przystawkami, które nie będą pani smakowały. Arbat to najlepsze miejsce. W
tamtejszych sklepach znajdzie pani wszystko. I proszę uważać z taksówkami.
Niech pani wybiera starsze, podniszczone. Kierowcy nowych to zwykle
naciągacze.
–Dziękuję.–Danasięuśmiechnęła.–Będępamiętała.
Pięć minut później rozmawiała z Lee Hopkins, sekretarką ambasadora.
Siedziałysamewmałympokoju,przyzamkniętychdrzwiach.
–JakdługopracowałapanidlaambasadoraWinthropa?
–Osiemnaściemiesięcy.Cochcepaniwiedzieć?
–Czypracująctutaj,ambasadorWinthropnienarobiłsobiewrogów?
LeeHopkinsspojrzałanaDanęzezdumieniem.
–Wrogów?
–Tak.Pełniąctakąfunkcję,musiałczasemmówić„nie”,aniektórzyludzie
uznali niewątpliwie odmowę za krzywdę. Jestem pewna, że ambasador
Winthropniemógłzadowolićwszystkich.
LeeHopkinspotrząsnęłagłową.
–Niewiem,czegopaniszuka,pannoEvans,alejeślizamierzapaninapisać
cośzłegooTaylorzeWinthropie,zwróciłasiępanidoniewłaściwejosoby.Był
najuprzejmiejszym,najsubtelniejszymczłowiekiem,jakiegoznałam.
Zaczynasię–pomyślałaDana.
Przez następne dwie godziny zadała te same pytania pięciu osobom, które
pracowaływambasadziewokresie,gdykierowałniąTaylorWinthrop.
Miałolśniewającąosobowość...
Naprawdęlubiłludzi...
Robiłwięcej,niżdoniegonależało,żebynampomóc.
194
Wrogowie?NieTaylorWinthrop...
Tracę czas – pomyślała Dana. Udała się ponownie do ambasadora
Hardy’ego.
–Znalazłapanito,czegochciała?–spytał.Wydawałsięmniejprzyjazny.
Danazawahałasię.
–Niezupełnie–odparłauczciwie.
Pochyliłsiękuniej.
– I nie sądzę, by się pani udało, panno Evans. Nie, jeśli szuka pani
niekorzystnych opinii o Taylorze Winthropie. Widziała pani reakcje swoich
rozmówców. Tutaj wszyscy kochali tego człowieka. Ja też. Niech pani nie
wygrzebuje brudów, których nie ma. Jeśli to był jedyny cel pani przyjazdu,
możepaniwyjechać.
–Dziękuję–powiedziałaDana.–Wyjadę.
Niemiałanajmniejszegozamiaruwyjeżdżać.
Klub Narodowy VIP, dokładnie naprzeciw Kremla i Placu Maneżowego,
składał się z prywatnej restauracji i kasyna. Kiedy Dana weszła do sali, Tim
Drewjużczekał.
– Witaj – powiedział. – Myślę, że ci się tutaj spodoba. Bawi się tu
moskiewska śmietanka towarzyska. Gdyby w tej restauracji wybuchła bomba,
myślę,żeRosjazostałabybezrządu.
Kolacjabyławyśmienita.Zaczęliodblinówikawioru,potemzjedlibarszcz,
jesiotrawsosieorzechowym,beefstroganoviryżsłukom,anadeserwatruszki
–ciasteczkatwarogowe.
– Wspaniałe – powiedziała Dana. – A słyszałam, że w Rosji jedzenie jest
ohydne.
–Bojest–zapewniłjąTim.–AletoniejestRosja.Tomalutkaoaza.
–Jaksiętutajżyje?–spytałaDana.
Timzamyśliłsięnachwilę.
–Jakbysięstałowpobliżuwulkanu,czekającnawybuch.Nigdyniejesteśw
stanie przewidzieć, co się wydarzy. Ludzie w rządzie kradną miliardy z
państwowej kasy, a zwykli obywatele głodują. Tak się zaczęła poprzednia
rewolucja.Bógjedenwie,cosięwydarzyteraz.Mówiącuczciwie,totylkojedna
stronamedalu.Tutejszakulturajestniewiarygodna.
Mają Teatr Wielki, wspaniały Ermitaż, Muzeum Puszkina, rosyjski balet,
195
moskiewskicyrk...–listęmożnabyciągnąćwnieskończoność.WRosjiwydaje
się więcej książek niż we wszystkich innych krajach razem wziętych, a
przeciętnyRosjaninczytarocznietrzyrazywięcejniżAmerykanin.
–Możeczytająniewłaściweksiążki–odparłaDanasucho.
– Może. W tej chwili ludzie znaleźli się między dwoma systemami,
kapitalizmem i komunizmem, z których żaden nie pasuje do tego kraju. Stąd
biurokratyzm,inflacjaioceanzbrodni.–SpojrzałnaDanę.–Mamnadzieję,że
niepopsułemcihumoru.
–Nie.Powiedzmi,Tim,znałeśTayloraWinthropa?
–Kilkarazyprzeprowadzałemznimwywiad.
–Słyszałeśojakimświelkimprojekcie,wktórybyłzaangażowany?
– Był zaangażowany w wiele projektów. Ostatecznie był naszym
ambasadorem.
– Nie mówię o tym. Chodzi o coś innego. Coś bardzo skomplikowanego –
żebywszystkieelementymusiałyznaleźćsięnaswoimmiejscu.
TimDrewzastanawiałsięprzezchwilę.
–Niczegosobienieprzypominam.
– Czy ktoś jeszcze oprócz pracowników ambasady miał z nim częsty
kontakt?
–Jegorosyjscyodpowiednicy,przypuszczam.Powinnaśzwrócićsiędonich.
–Racja–powiedziałaDana.–Zrobięto.
Kelnerprzyniósłrachunek.TimDrewobejrzałgoipopatrzyłnaDanę.
– Typowe. Na rachunku są trzy dodatkowe pozycje. Nie będę pytał, czego
dotyczą.
Kiedywyszlinaulicę,TimDrewpowiedziałdoDany:
–Maszpistolet?
Spojrzałananiegozezdumieniem.
–Oczywiście,żenie.Dlaczego?
–ToMoskwa.Nigdynicniewiadomo.–Naglejakaśmyślprzyszłamudo
głowy.–Cościpowiem.Zrobimymałąwycieczkę.
Wsiedli do taksówki i Drew podał kierowcy adres. Pięć minut później
zatrzymalisięprzedsklepemzbroniąiwysiedliztaksówki.
Danazajrzaładosklepuipowiedziała:
–Niebędęnosićbroni.
196
–Wiem–odparłTim.
Naladzieipółkachleżaławszelkiegorodzajubrońpalna.
Danarozejrzałasię.
–Więckażdymożetuwejśćikupićrewolwer?
–Jeślimapieniądze–odrzekłTim.
Mężczyzna za ladą wymamrotał coś po rosyjsku do Tima. Tim powiedział
mu,czegochce.
– Da. – Sięgnął pod ladę i wyciągnął stamtąd mały, czarny cylindryczny
przedmiot.
–Cotojest?–spytałaDana.
– To dla ciebie. Rozpylacz pieprzu. – Tim Drew wziął rozpylacz z lady. –
Musisztylkonacisnąćtenguzikugóry,azłychchłopcówbędziezbytbolało,by
nadalcisięnaprzykrzali.
–Niesądzę...–powiedziałaDana.
–Zaufajmi.Weźto.–PodałrozpylaczDanie,zapłacił,poczymwyszli.
–Chciałabyśzobaczyćmoskiewskinocnyklub?
–Brzmiinteresująco.
–Wspaniale.Jedziemy.
KlubNightFlightnaulicyTwerskiejbyłwielki,urządzonyzprzepychemi
pełendobrzeubranychRosjan,którzyjedli,piliitańczyli.
–Potychludziachniewidać,żeichkrajprzeżywakryzys–skomentowała
Dana.
–Nie.Żebracyzostalinaulicach.
O drugiej Dana wyczerpana wróciła do hotelu. To był długi dzień. Jakaś
kobieta siedziała w korytarzu, notując godziny wyjścia i powrotu hotelowych
gości.
Znalazłszy się w swoim pokoju, Dana podeszła do okna, z którego miała
widokjakzpocztówkinamiastotonącewpadającymśnieguioblaneświatłem
księżyca.
Jutro – pomyślała z determinacją – zdobędę informację, po którą tu
przyjechałam.
197
Huk odrzutowca był tak głośny, że wydawało się, iż samolot uderzy w
budynek.
Mężczyzna szybko wstał zza biurka, chwycił lornetkę i podszedł do okna.
Samolot wypuścił podwozie, jakby zamierzał wylądować na małym lotnisku
kilometrdalej.Opróczpasówstartowychcała,nieruchomaprzestrzeńbyłaażpo
horyzontpokrytaśniegiem.PanowałazimaibylinaSyberii.
– No proszę – powiedział do swego asystenta – Chińczycy przylecieli
pierwsi. – Te słowa nie wymagały komentarza. – Powiedziano mi, że nasz
przyjacielLingWongnieprzyjedzie.
Kiedy wrócił z ostatniego spotkania z pustymi rękami, czekało go dość
przykrepowitanie.
Bardzosmutne.Tobyłprzyzwoityczłowiek.
W tej chwili zahuczał drugi odrzutowiec. Mężczyzna nie rozpoznał typu.
Kiedy samolot wylądował, skierował lornetkę na ludzi, którzy zeskakiwali z
kabinynaasfalt.Niektórzyniepróbowalinawetukryćkarabinówmaszynowych,
któretrzymaliwdłoniach.
–SąPalestyńczycy.
Następny odrzutowiec zaryczał nad ich głowami. Nadal dwunastu –
pomyślał. – Kiedyjutro zaczniemy negocjacje, to będzie największa z
dotychczasowychaukcji.Wszystkomusipójśćgładko.
Odwróciłsiędoasystenta.
–Nadajkomunikat.
TAJNYKOMUNIKATDLAPERSONELUOPERACYJNEGO:
ZNISZCZYĆNATYCHMIASTPOPRZECZYTANIU
KONTYNUOWAĆ OBSERWACJĘ OBIEKTU. PRZESYŁAĆ RAPORTY
I
PRZYGOTOWAĆSIĘDOEWENTUALNEJELIMINACJI
198
Rozdziałdwudziesty
Obudziwszysię,DanazadzwoniładoTimaDrew.
–MiałaśjakieświeściodambasadoraHardy’ego?–spytał.
–Nie.Mamwrażenie,żegouraziłam,Tim.Muszęztobąporozmawiać.
– Dobra. Wskakuj do taksówki i przyjeżdżaj do restauracji Bojarskiej przy
ProspekcieTeatralnym14.
–Gdzie?Janigdy...
–Taksówkarzbędziewiedział.Wybierzjakiśstarysamochód.
Kiedy Dana wyszła z hotelu, szarpnął nią lodowaty, świszczący wiatr. Na
szczęściewłożyłaswójnowywełnianypłaszcz.Tablicanabudynkupodrugiej
stronie ulicy informowała, że jest – 29 stopni. Mój Boże – pomyślała – to 20
stopniFarenheitaponiżejzera.
Przedhotelemstałanowa,lśniącataksówka.Danacofnęłasięipoczekała,aż
samochód odjedzie z pasażerem. Następna taksówka wyglądała znacznie
skromniej.Danawsiadła.
Kierowcaspojrzałnaniąpytającowewstecznymlusterku.
Danapowiedziałaostrożnie:
–ChcępojechaćnaTeat...–zawahałasię–tralny–wzięłagłębokioddech–
czternaście.
Kierowcaspytałniecierpliwie:
–ChodzipanioBojarską?
–Da.
Ruszyli. Jechali ulicami pełnymi samochodów, wzdłuż zaśnieżonych
chodników, którymi biegli skostniali przechodnie. Miasto wyglądało tak, jakby
ktośpociągnąłjeszarą,smutnąwarstwąpatyny.
Amożebyćjeszczegorzej–pomyślałaDana.
RestauracjaBojarskabyłanowoczesnaiwygodna,głównyelementwystroju
stanowiły skórzane fotele i kanapy. Tim Drew siedział na fotelu przy oknie,
czekającnaDanę.
–Widzę,żetrafiłaśbezproblemu.
Danausiadła.
199
–Kierowcamówiłpoangielsku.
– Miałaś szczęście. Niektórzy z nich nie mówią nawet po rosyjsku, bo
przybylizjakichśdalekichprowincji.Tocud,żetenkrajwogólefunkcjonuje.
Jestjakzdychającydinozaur.
Wiesz,jakąpowierzchnięmaRosja?
–Niezupełnie.
– Jest prawie dwa razy większa od Stanów Zjednoczonych. Ma trzynaście
strefczasowychigraniczyzczternastomakrajami.Zczternastomakrajami.
– Zdumiewające – powiedziała Dana. – Tim, chcę porozmawiać z
Rosjanami,którzyprowadziliinteresyzTayloremWinthropem.
–Todotyczyniemalwszystkichczłonkówrosyjskiegorządu.
– Wiem. Ale na pewno z niektórymi utrzymywał szczególnie bliskie
kontakty.
Prezydent...
–Możenieconiżej–rzuciłTimDrewsucho.–Wydajesię,żezewszystkich
ludzi, z którymi się kontaktował, najbliższe stosunki łączyły go z Saszą
Szydanowem.
–KimjestSaszaSzydanow?
–TokomisarzMiędzynarodowegoBiuraRozwojuGospodarczego.Wydaje
misię,żeWinthropwidywałgonietylkooficjalnie,aleteżtowarzysko.–Tim
spojrzałnaDanęuważniej.–Czegoszukasz,Dano?
–Niejestempewna–powiedziałauczciwie.–Niejestempewna.
Międzynarodowe Biuro Rozwoju Gospodarczego mieściło się przy ulicy
Oziernejwogromnymbudynkuzczerwonejcegły,zajmującymcałąprzecznicę.
Dwaj umundurowani milicjanci strzegli głównego wejścia, a trzeci strażnik w
mundurzesiedziałwholuzabiurkiem.
Danapodeszładoniego.Strażnikpodniósłgłowę.
–Dobryjdień–powiedziałaDana.
–Zdrawstwujtie.Nie...
Danaprzerwała:
– Przepraszam. Chcę się zobaczyć z komisarzem Szydanowem. Nazywam
sięDanaEvans.ReprezentujęWashingtonTribuneNetwork.
Strażnikspojrzałnależącąprzednimkartkęipotrząsnąłgłową.
200
–Byłapaniumówiona?
–Nie,ale...
– W takim razie będzie pani musiała poprosić o spotkanie. Jest pani
Amerykanką?
–Tak.
Strażnikszukałprzezchwilępośródformularzyleżącychnabiurku,apotem
podałDaniejeden.
–Proszętowypełnić.
– Tak, dobrze – powiedziała Dana. – Czy mogłabym zobaczyć się z
komisarzemdziśpopołudniu?
–Janieponimaju.WamAmerykanomzawszetakspieszno.Wjakimhotelu
panimieszka?
–Moskwa.Potrzebujęjedyniekilkami...
Zapisałcośnakartce.
–Ktośpaniąpowiadomi.Doswidanija.
–Ale...–Zobaczyławyrazjegotwarzy.–Doswidanija.
Przez całe popołudnie Dana czekała w swoim pokoju na telefon. O szóstej
zadzwoniładoTima.
–WidziałaśsięzSzydanowem?–spytał.
–Nie.Majądomniezadzwonić.
–Niepoddawajsię,Dano.Maszdoczynieniazbiurokracjązinnejplanety.
Wcześnie rano następnego dnia Dana wróciła do Międzynarodowego Biura
RozwojuGospodarczego.Przybiurkusiedziałtensamstrażnik.
–Dobryjdień–powiedziałaDana.
Podniósłkuniejkamiennątwarz.
–Dobryjdień.
–CzykomisarzSzydanowdostałwczorajmojąwiadomość?
–Paninazwisko?
–DanaEvans.
–Zostawiłapaniwiadomość?
–Tak–powiedziałazezłością–upana.
201
Strażnikpokiwałgłową.
–Wtakimrazieotrzymał.Wszystkiewiadomościsąprzekazywane.
–MogęporozmawiaćzsekretarkąkomisarzaSzydanowa?
–Byłapaniumówiona?
Danawzięłagłębokioddech.
–Nie.
Strażnikwzruszyłramionami.
–Izwinitie,niet.
–Kiedymogę...
–Ktośdopanizadzwoni...
W drodze powrotnej do hotelu Dana weszła do Dietskiego Miru, wielkiego
sklepuzzabawkami,irozejrzałasię.Beztruduznalazładziałzgrami.Wrogu
stał regał z grami komputerowymi. Kemal ucieszy się z takiego prezentu –
pomyślała. Kupiła grę, zaskoczona jej wysoką ceną. Potem wróciła do hotelu i
czekałanatelefon.Oszóstejstraciłanadzieję.
Miała już zejść do hotelowej restauracji na kolację, kiedy rozległ się
dzwonek.Danapobiegłaodebrać.
–Dana?–usłyszałagłosTimaDrew.
–Tak,Tim.
–Cośnowego?
–Niestetynie.
– No cóż, skoro jesteś w Moskwie, powinnaś zobaczyć to, co mają tu
najlepszego.Dziświeczórwystawiająbalet„Giselle”.Jesteśzainteresowana?
–Bardzo,dziękuję.
–Przyjadępociebiezagodzinę.
PrzedstawienieodbywałosięwliczącejsześćsetmiejscSaliPałacuZjazdów
naKremlu.
Był to magiczny wieczór. Muzyka zachwyciła Danę, taniec ją oczarował,
pierwszyaktminąłzbytszybko.
Kiedyzapaliłysięświatłaizaczęłaprzerwa,Timwstał.
–Chodźzamną.Szybko.
202
Tłumwbiegałposchodach.
–Cosiędzieje?
–Zobaczysz.
Na górze ujrzeli pół tuzina eleganckich stołów, na których ustawiono
miseczki z kawiorem oraz wódkę w kubełkach z lodem. Melomani, którzy
dotarlitujakopierwsi,częstowalisięobficie.
DanaodwróciłasiędoTima.
–Tutajnaprawdęwiedzą,jakurządzaćprzedstawienie.
– Tak żyją klasy rządzące – powiedział Tom. – Pamiętaj, że trzydzieści
procentludnościcierpiskrajnąnędzę.
Podeszlidookien,oddalającsięodtłumu.
Światłazaczęłymigotać.
–Czasnadrugiakt.
Drugi akt był wspaniały, ale Dana nie mogła się skupić na przedstawieniu.
Wjejpamięciodżywałyfragmentyrozmów,któreodbyławciąguostatnichdni.
TaylorWinthropbyłscheisse.Byłsprytny,bardzosprytny.Oszukałmnie...
Tobyłnieszczęśliwywypadek.Gabrielbyłwspaniałymchłopcem...
TaylorWinthropzniszczyłprzyszłośćrodzinyMancino...
Kiedypospektakluposzlidosamochodu,TimDrewpowiedział:
–Niechciałabyśwypićkieliszkaprzedsnemwmoimmieszkaniu?
Dana popatrzyła na niego. Był atrakcyjny, inteligentny i czarujący, tyle że
niebyłJeffem.
–Dziękuję,Tim,alenie–odparła.
–Och.–Byłwyraźnierozczarowany.–Możejutro?
–Bardzobymchciała,alewstajęwcześnierano.
Ijestemdoszaleństwazakochanawkimśinnym.
Wcześnie rano następnego dnia Dana znów poszła do Międzynarodowego
BiuraRozwojuGospodarczego.Przybiurkusiedziałtensamstrażnik.
–Dobryjdień.
–Dobryjdień.
– Nazywam się Dana Evans. Jeśli nie mogę zobaczyć się z komisarzem,
chciałabymporozmawiaćzjegoasystentem.
203
–Byłapaniumówiona?
–Nie.Ale...
PodałDaniekartkę.
–Proszętowypełnić.
Kiedy Dana weszła do pokoju, rozdzwonił się jej komórkowy telefon, a
sercezaczęłobićszybciej.
–Dana...
–Jeff!
Mielisobietakwieledopowiedzenia.AleRachelstałamiędzynimijakduch
i nie mogli mówić o tym, co dręczyło ich najbardziej: o chorobie Rachel.
Rozmowabyłakontrolowana.
Dana odebrała telefon z biura komisarza Szydanowa o ósmej następnego
dnia.Głoszsilnymrosyjskimakcentemzapytał:
–DanaEvans?
–Tak.
–TuJurijKarbow,asystentkomisarzaSzydanowa.Chcesiępanizobaczyćz
komisarzem?
–Tak!–Niemalsięzdziwiła,niesłyszącsakramentalnegopytania:„Czyjest
paniumówiona?”.Zamiasttegomężczyznapowiedział:
–ProszębyćwBiurzeRozwojuGospodarczegodokładniezagodzinę.
–Dobrze.Dziękujębar...–Koniecpołączenia.
GodzinępóźniejDanaporazczwartyweszładoholuogromnegobudynkuz
czerwonejcegły.Podeszładotegosamegostrażnika,siedzącegozabiurkiem.
Podniósłgłowę.
–Dobryjdień.
Zmusiłasiędouśmiechu.
– Dobryj dień. Nazywam się Dana Evans i chciałabym rozmawiać z
komisarzemSzydanowem.
Wzruszyłramionami.
–Przykromi.Jeśliniejestpaniumówiona...
204
Danastłumiłazłość.
–Jestemumówiona.
Spojrzałnaniąsceptycznie.
– Da? – Podniósł słuchawkę i rozmawiał z kimś przez chwilę. – Trzecie
piętro–powiedziałniechętnie.–Ktośpaniązaprowadzi.
Biuro komisarza Szydanowa było ogromne i brzydkie, wyglądało, jakby
urządzonojewewczesnychlatachdwudziestych.Czekalitudwajmężczyźni.
KiedyDanaweszła,wstali.Starszypowiedział:
–JestemkomisarzSzydanow.
Sasza Szydanow wyglądał na pięćdziesiąt lat. Był niski i krępy, miał siwe
kosmyki, bladą, okrągłą twarz i niespokojne piwne oczy, które nieustannie
wędrowały po pokoju, jakby czegoś szukały. Mówił z silnym rosyjskim
akcentem.Nosiłbezkształtnybrązowygarniturizdarteczarnebuty.Wskazałna
drugiegomężczyznę.
–Tojestmójbrat,BorysSzydanow.
BorysSzydanowuśmiechnąłsię.
–Jaksiępanimiewa,pannoEvans?
BorysSzydanowbyłzupełnieniepodobnydobrata.Wydawałsięodziesięć
latmłodszy.
Miał orli nos i mocno zarysowany podbródek. Był ubrany w biały garnitur
Armaniego i szary krawat Hermesa. Jego angielszczyzna była niemal bez
zarzutu.
SaszaSzydanowpowiedziałzdumą:
– Borys mieszka w Ameryce. Pracuje w ambasadzie rosyjskiej, która
znajdujesięwwaszejstolicy,Waszyngtonie.
–Podziwiampanipracę,pannoEvans–powiedziałBorysSzydanow.
–Dziękuję.
–Wczymmogępanipomóc?–spytałSaszaSzydanow.–Czymapanijakiś
kłopot?
– Nie, bynajmniej – odparła Dana. – Chciałam porozmawiać z panem o
TaylorzeWinthropie.
Spojrzałnaniązdumiony.
–Czegopragniesiępanidowiedzieć?
–Wiem,żepanznimpracowałispotykałsięznimprywatnie.
205
SaszaSzydanowodparłostrożnie:
–Da.
–Chciałampoznaćpańskąopinięonimjakoczłowieku.
–Comogępowiedzieć?Myślę,żebyłdobrymambasadoremwaszegokraju.
–Wiem,żecieszyłsiętutajdużąpopularnościąi...
BorysSzydanowprzerwał:
–Otak.AmbasadywMoskwieczęstourządzająprzyjęciaiTaylorWinthrop
byłzawsze...
SaszaSzydanowrzuciłbratugroźnespojrzenie,azachwilęobróciłsięznów
kuDanie.
– Dowolno! Ambasador Winthrop bywał czasem na przyjęciach w
ambasadzie.Lubiłludzi.ARosjanielubilijego.
–Ściślerzeczbiorąc,powiedziałminawet,żegdybymógł...–odezwałsię
Borys.
SaszaSzydanowwarknął:
– Mołczi! Jak już powiedziałem, panno Evans – zwrócił się do Dany – był
znakomitymambasadorem.
DanaspojrzałanaBorysaSzydanowa.Czuła,żetenchcejejcośpowiedzieć.
–CzyambasadorWinthropwplątałsięwjakieśkłopoty,kiedyprzebywałw
Rosji?
SaszaSzydanowzmarszczyłbrwi.
–Kłopoty?Nie.–Unikałjejspojrzenia.
Kłamie–pomyślałaDana.Postanowiłanaciskać:
– Komisarzu, czy przychodzi panu do głowy powód, dla którego ktoś
chciałbyzamordowaćTayloraWinthropaijegorodzinę?
– Zamordować? – Oczy Saszy Szydanowa rozszerzyły się. – Taylora
Winthropa?Niet,niet.
–Nicnieprzychodzipanudogłowy?
–Wgruncierzeczy...–odezwałsięBorys.
Saszaprzerwałmu:
– Nie istniały żadne powody. Był wspaniałym ambasadorem. – Wyciągnął
papierosazesrebrnejpapierośnicy,aBorysspieszniepodałmuogień.
–Czymapanijeszczejakieśpytania?
206
Danapatrzyłanadwóchmężczyznsiedzącychnaprzeciwniej.Cośukrywają
–pomyślała.
–Aleco?Tasprawajestjaklabiryntbezwyjścia.
–Nie.–SpojrzałanaBorysaipowiedziałapowoli:–Gdybycośsiępanom
przypomniało,zostajęwhoteluMoskwadojutrarana.
BorysSzydanowzapytał:
–Wracapanidodomu?
–Tak.Mójsamolotodlatujejutropopołudniu.
–Ja...–Boryschciałcośdodać,alespojrzałnabrataizrezygnował.
–Dowidzenia–pożegnałaichDana.
–Proszczajtie.
–Proszczajtie.
PopowrociedohoteluDanazadzwoniładoMattaBakera.
–Cośsiędzieje,Matt,aleniepotrafięustalićco.Niechtodiabli.Czuję,że
choćbymzostałatujeszczewielemiesięcy,itaknicbymnieznalazła.Jutrobędę
wdomu.
Coś się dzieje, Matt, ale nie potrafię ustalić co. Niech to diabli. Czuję, że
choćbymzostałatujeszczewielemiesięcy,itaknicbymnieznalazła.Jutrobędę
wdomu.
Koniecnagrania.
LotniskoSzeremietiewoIIbyłotegowieczoruzatłoczone.Czekającnaswój
samolot,Danamiałanieprzyjemneuczucie,żektośjąobserwuje.Przyglądałasię
tłumowi, ale nie zauważyła nic szczególnego. Oni gdzieś tam są. Ta myśl
przyprawiłająodreszcze.
207
Rozdziałdwudziestypierwszy
PaniDaleyiKemalczekalinaDanęnalotniskuDullesa.Niezdawałasobie
sprawy,jakbardzostęskniłasięzaKemalem.
–Cześć,Dano–przywitałjąchłopiec.–Cieszęsię,żewróciłaś.Przywiozłaś
mirosyjskiegoniedźwiedzia?
–Chciałam,alełobuzuciekł.
Kemaluśmiechnąłsięszeroko.
–Czyterazzostanieszwdomu?
–Nopewnie,żezostanę–powiedziałaciepłoDana.
–Todobrawiadomość,pannoEvans–uśmiechnęłasiępaniDaley.–Bardzo
sięcieszymy,żepaniwróciła.
–Jateżsięcieszę–odrzekłaDana.
Wsamochodzie,gdyjechalidojejmieszkania,Danazapytała:
–Jaksięsprawujetwojanowaręka,Kemal?Przyzwyczaiłeśsiędoniej?
–Spoko.
–Taksięcieszę.Acowszkole?
–Możebyć.
–Żadnychbójek?
–Żadnych.
–Towspaniale,kochanie.–Danapatrzyłananiegoprzezchwilę.Wydawał
się jakiś inny, niemal potulny. Jakby wydarzyło się coś, co go odmieniło. Tak
czyinaczejrobiłterazwrażenieszczęśliwego.
Wmieszkaniupowiedziała:
– Muszę jechać do studia, ale niedługo wrócę i zjemy razem obiad.
PojedziemydoMcDonalda.
WchodzącdoolbrzymiegobudynkuWTN,Danamiaławrażenie,żeniebyła
tu całe wieki. W drodze do gabinetu Matta została powitana przez
współpracowników.
–Dobrze,żewróciłaś,Dano.Brakowałonamciebie.
208
–Cieszęsię,żejestemzpowrotem.
–Patrzcietylko,ktoprzyjechał.Miałaśudanąpodróż?
–Wspaniałą.Dziękuję.
–Telewizjaniejesttymsamymmiejscembezciebie.
Mattnajejwidokpowiedział:
–Schudłaś.Wyglądaszokropnie.
–Dziękuję,Matt.
–Siadaj.
Danaprzysunęłasobiekrzesło.
–Spałaś?
–Niewiele.
–Wiesz,oglądalnośćspadła,odkądciebieniema.
–Tomipochlebia.
– Elliot będzie zadowolony, że dajesz spokój tej sprawie. Martwił się o
ciebie.–Mattniewspomniałotym,jakbardzosammartwiłsięoDanę.
Rozmawialijeszczeprzeszłopółgodziny,poczymDanawróciładoswego
biura.
– Witam po powrocie – powiedziała Oliwia. – To była... – Zadzwonił
telefon. Podniosła słuchawkę. – Biuro panny Evans... Chwileczkę, proszę. –
SpojrzałanaDanę.–PaniPamelaHudsonnapierwszejlinii.
– Odbiorę. – Dana weszła do swego gabinetu i podniosła słuchawkę. –
Pamelo...
– Dano, wróciłaś! Tak się martwiliśmy. Rosja jest dziś niebezpiecznym
krajem.
–Wiem.–Roześmiałasię.–Przyjacielkupiłmirozpylaczpieprzu.
–Tęskniliśmyzatobą.Rogerijabardzobyśmychcieli,żebyśprzyszładziś
donasnapopołudniowąherbatę.Jesteśwolna?
–Tak.
–Otrzeciej?
–Doskonale.
Resztęporankapochłonęłyprzygotowaniadowieczornychwiadomości.
OtrzeciejCezarotworzyłDaniedrzwi.
209
– Panna Evans! – Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. – Tak się
cieszę,żepaniąwidzę.Witamywdomu.
–Dziękuję,Cezarze.Jaksięmiewasz?
–Wspaniale,dziękuję.
–Czypaństwosąwdomu?
–Tak.Czekająnapanią.Mogęwziąćpanipłaszcz?
Danaweszładosalonu.RogeriPamelawykrzyknęlijednocześnie:
–Dana!
PamelaHudsonchwyciłająwobjęcia.
–Naszacudownadziewczynawróciła.
RogerHudsonzauważył:
–Wyglądasznazmęczoną.
–Zdajesię,żewszyscypodzielajątwojąopinię.
–Siadaj,siadaj–nakazałRoger.
Służąca wniosła tacę z herbatą, biszkoptami, orzeszkami i rogalikami.
Pamelanalaławszystkimherbaty.
–Nodobrze,aterazopowiedznam,cosięstało–poprosiłRoger.
– Stało się, że nie znalazłam nic ciekawego i utknęłam w ślepym zaułku.
Jestem bliska rozpaczy. – Dana wzięła głęboki oddech. – Poznałam człowieka
nazwiskiem Dieter Zander, który twierdzi, że został oszukany przez Taylora
Winthropaizjegowinyspędziłkilkalatwwięzieniu.Wczasiegdyodsiadywał
wyrok,jegorodzinazginęławpożarze.OskarżaWinthropaoichśmierć.
– A zatem miał motyw, żeby zamordować całą rodzinę Winthropów –
orzekłaPamela.
– Właśnie. Ale jest coś jeszcze – powiedziała Dana. – We Francji
rozmawiałam z niejakim Marcelem Falconem. Jego jedyny syn został zabity
przez kierowcę, który uciekł z miejsca wypadku. Szofer Taylora Winthropa
przyznał się do winy, ale teraz twierdzi, że to Taylor Winthrop siedział za
kierownicą.
Rogerpowiedziałznamysłem:
–FalconbyłwkomisjiNATOwBrukseli.
– Zgadza się. A szofer powiedział mu, że to Taylor Winthrop zabił jego
syna.
–Tociekawe.
210
–Bardzo.SłyszałeśkiedyśoVincencieMancino?
RogerHudsonmyślałprzezchwilę.
–Nie.
–Należydomafii.TaylorWinthropzrobiłdzieckojegocórce,wysłałjądo
jakiegoś znachora i zmusił do aborcji. Córka jest w klasztorze, a matka w
sanatorium.
–DobryBoże.
–Problemwtym,żewszyscytrzejmielisilnymotyw–westchnęłazirytacją
Dana.–Aleniemogęniczegoudowodnić.
Rogerpatrzyłnaniązpowagą.
–WięcTaylorWinthropnaprawdępopełniłwszystkieteokropnerzeczy.
– To nie ulega wątpliwości, Roger. Rozmawiałam z tymi ludźmi.
Którykolwiek z nich jest winny, przygotował wszystko doskonale. Nie ma
żadnychśladów–żadnych.Każdemorderstwomawłasnymodusoperandi,więc
żaden schemat nie rzuca się w oczy. Wszystkie szczegóły zostały starannie
dopracowane.
Pamelapowiedziałaznamysłem:
– Wiem, że to śmiały wniosek, ale czy nie jest możliwe, że razem
zaplanowalitęzemstę?
Danapotrząsnęłagłową.
–Trudnomiwtouwierzyć.Ludzie,zktórymirozmawiałam,mająpotężne
wpływy.
Myślę, że każdy z nich chciałby dokonać zemsty na własną rękę. Tylko
jedenznichjestwinien.
Alektóry?
NagleDanaspojrzałanazegarek.
– Wybaczcie, ale obiecałam Kemalowi, że zabiorę go do McDonalda na
obiad.Jeślisiępośpieszę,zdążęprzedpracą.
– Oczywiście, kochanie – powiedziała Pamela. – Rozumiemy doskonale.
Dziękujemy,żewpadłaś.
Danawstała.
–Ajadziękujęwamobojguzawspaniałąherbatęimoralnewsparcie.
OdwożącKemaladoszkoływponiedziałekrano,Danapowiedziała:
211
–Brakowałomitychprzejażdżek,aleterazwróciłamnadobre.
–Cieszęsię–ziewnąłKemal.
Danazdałasobiesprawę,żechłopiecziewa,odkądtylkowstał.
–Dobrzespałeśostatniejnocy?–spytała.
–No.Chybatak.–Kemalznówziewnął.
–Corobiszwszkole?–spytałaDana.
–Masznamyśli:międzyokropnąhistoriąinudnymangielskim?
–Tak.
–Gramwpiłkę.
–Czyprzypadkiemniezadużopracujesz,Kemal?
–Spoko,Dana.
Spojrzała na szczupłą twarzyczkę chłopca. Odniosła wrażenie, że Kemala
opuściła cała energia. Był nienaturalnie spokojny. Pomyślała, że musi
zaprowadzić go do lekarza. Może jakieś witaminy przywrócą mu żywotność?
Spojrzała na zegarek. Zebranie przed wieczornymi wiadomościami miało się
rozpocząćzapółgodziny.
RanekupłynąłszybkoiDanacieszyłasięzpowrotudoswegoświata.Kiedy
wróciładogabinetu,znalazłanabiurkuzaklejonąkopertęzeswoimnazwiskiem.
Otworzyłająiprzeczytałalist,którybyłwśrodku:
Panno Evans, mam informację, której pani potrzebuje. Zrobiłem w pani
imieniurezerwację w hotelu Sojuz w Moskwie. Proszę przyjechać natychmiast.
Niechpaniniemówiotymnikomu.
List nie był podpisany. Dana przeczytała go raz jeszcze, nie wierząc
własnymoczom.
Maminformację,którejpanipotrzebuje.
Oczywiściechodziłoojakiśpodstęp.Jeślitaosobaznałaodpowiedź,której
Dana szukała, dlaczego nie wyjawiła jej, kiedy dziennikarka przebywała w
Rosji? Dana pomyślała o spotkaniu z komisarzem Saszą Szydanowem i jego
bratem Borysem. Borys najwyraźniej chciał jej coś powiedzieć, ale Sasza
przerwałmubrutalnie.Danasiedziałaprzybiurku,rozmyślając.Wjakisposób
listtrafiłnajejbiurko?Czyktośjąobserwuje?
Zapomnę o tym – zdecydowała Dana. Schowała list do portmonetki. Podrę
gowdomu.
212
Dana spędziła wieczór z Kemalem. Sądziła, że chłopiec będzie
zafascynowany grą komputerową, którą kupiła dla niego w Moskwie, ale jego
entuzjazmbyłumiarkowany.Odziewiątejzaczęłymusiękleićoczy.
–Jestemśpiący,Dano.Idędołóżka.
– Dobrze, kochanie. – Dana patrzyła, jak idzie do swego pokoju, myśląc z
troską: Takbardzo się zmienił. Wydaje się zupełnie innym chłopcem. No cóż,
terazjużbędziemyrazem.
Jeśli coś go dręczy, dowiem się, co to takiego. Był już czas, by jechać do
studia.
Lokatorsąsiedniegomieszkaniaspojrzałnaekrantelewizoraipowiedziałdo
magnetofonu:
– Obiekt pojechał do studia poprowadzić wieczorne wiadomości. Chłopiec
poszedłspać.
Opiekunkaszyje.
–Jesteśmynaantenie!–Czerwoneświatełkokameryrozbłysło.
Rozległsięgłosspikera:
– Dobry wieczór. Zbliża się jedenasta, czas na wiadomości z Daną Evans i
RichardemMeltonem.
Danauśmiechnęłasiędokamery.
–Dobrywieczór.WitapaństwaDanaEvans.
SiedzącyobokniejRichardMeltondodał:
–OrazRichardMelton.
Danamówiładalej:
–Zaczynamywiadomościodstraszliwejtragedii,jakawydarzyłasiędzisiaj
wMalezji...
Tojestmojarola–myślałaDana–anieuganianiesiępoświeciezajakąś
chimerą.
Program toczył się jak zwykle. Kiedy Dana wróciła do swego mieszkania,
Kemalspał.
DanapowiedziaładobranocpaniDaleyipołożyłasiędołóżka,aleniemogła
zasnąć.
Maminformację,którejpanipotrzebuje.Zrobiłemwpaniimieniurezerwację
213
whoteluSojuzwMoskwie.Proszęprzyjechaćnatychmiast.Niechpaniniemówi
otymnikomu.
To pułapka. Byłabym szalona, jadąc do Moskwy – pomyślała Dana. – Ale
jeśli tenczłowiek pisze prawdę? Bo po co zadawałby sobie tyle trudu? I
dlaczego?AutoremlistumożebyćjedynieBorysSzydanow.Ajeślionnaprawdę
coświe?Niezasnęłaprzezcałąnoc.
Rano zadzwoniła do Rogera Hudsona i powiedziała mu o tajemniczym
zaproszeniu.
– Mój Boże. Nie wiem, co powiedzieć. – W jego głosie brzmiało
podniecenie.–Tenlistmożeznaczyć,żektośjestgotówwyjawićprawdęotym,
cospotkałoWinthropów.
–Wiem.
–Dano,tomożebyćniebezpieczne.Niepowinnaśryzykować.
–Alejeśliniepojadę,nigdyniedowiemsięprawdy.
–Chybamaszrację.
–Będęostrożna,alemuszępojechać.
RogerHudsonodparłniechętnie:
–Dobrze.Alebądźzemnąwkontakcie.
–Obiecuję,Roger.
DanakupowałabiletdoMoskwyizpowrotemwbiurzepodróżyCorniche.
Byłwtorek.
Mam nadzieję, że wrócę szybko – pomyślała. Zostawiła Mattowi kartkę z
wyjaśnieniem,cosięwydarzyło.
PopowrociedomieszkaniapowiedziaładopaniDaley:
– Niestety muszę znów wyjechać. Ale tylko na kilka dni. Proszę się
opiekowaćKemalem.
–Niechsiępanionicniemartwi,pannoEvans.Poradzimysobie.
Lokator sąsiedniego mieszkania odwrócił się od ekranu telewizora, by
chwycićzasłuchawkęipośpieszniewystukaćjakiśnumer.
WsiadającdosamolotuliniiAeroflot,lecącegodoMoskwyDanapomyślała:
214
Toprawdziwe déjà vu. Może popełniam błąd. To może być pułapka. Ale jeśli w
Moskwie czekaodpowiedź, znajdę ją. Usiadła wygodnie, przygotowując się do
długiejpodróży.
Następnego ranka samolot wylądował na znanym jej już lotnisku
Szeremietiewo II. Dana odebrała swój bagaż i wyszła na dwór. Długa kolejka
podróżnych czekała na taksówkę w oślepiającej śnieżycy. Dana stała szarpana
przezlodowatywiatr,wdzięcznaswemuciepłemupłaszczowi.Dwadzieściapięć
minutpóźniej,kiedywreszcienadeszłajejkolej,jakiśtęgimężczyznapróbował
wepchnąćsięprzednią.
–Niet!–powiedziałaDanastanowczo.–Tojestmójsamochód.
Wsiadła.
–Da?–zapytałkierowca.
–ChcęjechaćdohoteluSojuz.
Odwróciłsię,bynaniąspojrzeć,ipowiedziałłamanąangielszczyzną:
–Pewna,żechcesztamjechać?
–Dlaczego?–spytałaDanazezdumieniem.–Copanmanamyśli?
–Toniebardzodobryhotel.
Danapoczuładreszczniepokoju.Czyjestempewna?Terazjużzapóźno,by
sięwycofać.
Kierowcaczekałnaodpowiedź.
–Tak.Ja...jestempewna.
Wzruszył ramionami, włączył silnik i powoli ruszył zasypanymi śniegiem
ulicami.
Danarozmyślała:Aco,jeśliwhoteluniezrobionorezerwacji,iwszystkoto
okażesiętylkogłupimdowcipem?
Hotel Sojuz znajdował się w robotniczej dzielnicy na peryferiach Moskwy,
przy ulicy Lewobierieżnej. Był to stary, szpetny budynek o brązowym,
odpadającymtynku.
–Mampoczekać?–spytałtaksówkarz.
Danazawahałasięchwilę.
–Nie.–Zapłaciła,wysiadła,apotemlodowatywiatrwepchnąłjądomałego,
brzydkiegoholu.
Stara kobieta siedziała za kontuarem, czytając gazetę. Kiedy Dana weszła,
215
podniosłazezdumieniemoczy.Danazbliżyłasiędokontuaru.
–Da?
–Zdajesię,żemamturezerwację.DanaEvans.–Wstrzymałaoddech.
Kobietapokiwałapowoligłową.
– Dana Evans, tak. – Odwróciła się i zdjęła klucz z haczyka na tablicy. –
Cztery...dwa,czwartepiętro.–PodałakluczDanie.
–Gdziejestrejestr?
Kobietawzruszyłaramionami.
–Niemarejestru.Płaciszteraz.Jedendzień.
Danaznówpoczułaniepokój.HoteldlacudzoziemcówwRosjibezrejestru?
Cośtusięniezgadzało.Kobietapowiedziała:
–Pięćsetrubli.
–Muszęwymienićtrochępieniędzy–powiedziałaDana.–Później.
–Nie.Teraz.Biorędolary.
–Wporządku.–Danasięgnęładosakiewkiiwyjęłazniejplikbanknotów.
Kobietaskinęłagłowąiwzięłakilka.
Zatepieniądzemogłabymchybakupićcałyhotel.
Danarozejrzałasię.
–Gdziejestwinda?
–Niemawindy.
–Och.–Oportierzeoczywiścieniebyłocomarzyć.Danapodniosławalizki
izaczęławspinaćsięposchodach.
Pokój był jeszcze okropniejszy, niż się spodziewała. Mały i odrapany,
straszyłpodartymizasłonamiinieposłanymłóżkiem.JakBoryszamierzałsięz
nią skontaktować? To może byćkawał – pomyślała Dana. – Ale po co ktoś
zadawałbysobietyletrudu?
Usiadłanabrzegułóżkaiwyjrzałaprzeznieumyteszybynazatłoczonąulicę.
Jestem kompletną idiotką – myślała. – Mogłabym siedzieć tutaj całe
miesiące,anikt...
Nagleusłyszaładelikatnepukaniedodrzwi.Wzięłagłębokioddechiwstała.
Miała albo poznać rozwiązanie zagadki, albo przekonać się, że zagadka nie
istnieje.Podeszładodrzwiiotworzyłaje.Wkorytarzuniebyłonikogo,alena
podłodzeleżałakoperta.Danapodniosłająizabraładopokoju.Nakartce,którą
znalazławśrodku,byłonapisane:WDNCh20:00.
216
Danaprzeczytała wiadomość drugii trzeci raz,próbując odgadnąć jejsens.
Otworzyławalizkęiwyjęłaprzewodnik,któryzsobąprzywiozła.Znalazłahasło
WDNChZSRR,wystawaosiągnięćgospodarkinarodowej.Podanoadres.
TegosamegowieczoraoósmejDanazatrzymałataksówkę.
–WDNCh.Park?–Niebyłapewna,czydobrzewymawia.
Kierowcaodwróciłsię,bynaniąspojrzeć.
–WDNCh?Wszystkozamknięte.
–Och.
–Chcepanijechaćmimowszystko?
–Tak.
Kierowcawzruszyłramionamiiprzekręciłkluczykwstacyjce.
Olbrzymi park znajdował się w północno-wschodniej części Moskwy. Jak
napisanowprzewodniku,efektownawystawamiałabyćpomnikiemsowieckiej
nauki,alezpowodukryzysufunduszewycofanoiniszczejącypowoliparkstał
się pomnikiem sowieckiego dogmatyzmu. Ogromne pawilony chyliły się ku
ruinie,anacałymrozległymterenieniebyłożywejduszy.
Danawysiadłaztaksówkiipodałakierowcygarśćamerykańskichmonet.
–Czyto...?
–Da.–Chwyciłmonetyinatychmiastodjechał.
Dana rozejrzała się. Była sama w skutym lodem parku, po którym hulał
zimnywiatr.
Usiadła na najbliższej ławce i czekała na Borysa. Przypomniała sobie Joan
Sinisi,któranieprzyszłanaspotkaniewzoo.AjeżeliBorys...?
Naglezajejplecamirozległsięgłos,którysprawił,żezadrżała.
–Dobryjwieczer.
Danaodwróciłasięizezdumieniaotworzyłaszerokooczy.Spodziewałasię
BorysaSzydanowa,atymczasemstałprzedniąkomisarzSaszaSzydanow.
–Pankomisarz!Niespodziewałamsię...
–Proszęiśćzamną–przerwałjejstanowczo.
Ruszył szybko przez park. Dana zawahała się chwilę, a potem pobiegła za
nim.Wszedłdomałej,skromnejkawiarenkinaskrajuparkuiusiadłprzystoliku
w głębi sali. W kawiarni była jeszcze tylko jedna para. Dana podeszła do tego
217
samegostolikaiusiadłanaprzeciwkomisarza.
Znudzona kelnerka w poplamionym fartuszku podeszła do nich chwilę
później.
–Da?
– Dwa kofie, pożałujsta – powiedział Szydanow. – Nie miałem pewności,
czypaniprzyjedzie–zwróciłsiędoDany–alewyczułem,żejestpanibardzo
uparta.Tomożebyćczasaminiebezpieczne.
–Napisałpanwswoimliściku,żewyjawimito,cochcęwiedzieć.
– Tak. – Kelnerka przyniosła kawę. Komisarz upił łyczek i milczał przez
chwilę. – Chce pani wiedzieć, czy Taylor Winthrop i jego rodzina zostali
zamordowani.
SerceDanyzaczęłobićszybciej.
–Azostali?
–Tak.–Odpowiedzitowarzyszyłodziwnewestchnienie.
Daniedreszczprzebiegłpoplecach.
–Czypanwie,ktoichzabił?
–Tak.
Wzięłagłębokioddech.
–Kto?
Podniósłrękę,jakbychciałjąpowstrzymać.
–Powiempani,alenajpierwmusipanicośdlamniezrobić.
Danaspojrzałananiegoizapytałaostrożnie:
–Co?
–WywieźćmniezRosji.Niejestemtubezpieczny.
–Dlaczegoniepojedziepannalotniskoipoprostuniekupibiletu?Zdajemi
się,żepodróżezagranicęniesąjużzabronione.
–DrogapannoEvans,jestpaninaiwna.Bardzonaiwna.Toprawda,sytuacja
nieco się zmieniła od czasów komunizmu, ale gdybym spróbował skorzystać z
pani rady, zostałbym zabity, zanim jeszcze zbliżyłbym się do lotniska. Ściany
wciążmająoczyiuszy.Jestemwwielkimniebezpieczeństwie.Potrzebujępani
pomocy.
Dopiero po kilku minutach dotarło do niej w pełni znaczenie jego słów.
Spojrzałanakomisarzazkonsternacją.
–Niemogępanazabrać...Niewiedziałabym,odczegozacząć.
218
– Musi pani. Musi pani znaleźć sposób. Moje życie jest w
niebezpieczeństwie.
Danazastanawiałasięchwilę.
–Mogęporozmawiaćzambasadoremamerykańskimi...
–Nie.–GłosSzydanowabyłostryjakbrzytwa.
–Aletojedynysposób...
– W pani ambasadzie pełno jest zdradzieckich uszu. Nikt nie może o tym
wiedzieć,próczpaniiosoby,któranampomoże.Waszambasadorniemożenic
dlamniezrobić.
Danapoczułaprzygnębienie.Niebyłożadnegosposobu,byniepostrzeżenie
wywieźćzRosjijednegozgłównychkomisarzy.Niezdołałabymwywieźćztego
krajukota.Iprzyszłajejdogłowyinnamyśl.Tacałasprawatokłamstwo.Sasza
Szydanow nic posiada żadnych informacji. Chce ją wykorzystać, by się dostać
doAmeryki.Odbyłapodróżnadarmo.
– Obawiam się, że nie mogę panu pomóc, komisarzu Szydanow –
powiedziałaiwstałagwałtownie,wściekła.
–Proszępoczekać!Chcepanidowodu?Dampanidowód.
–Jaki?
Zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. Wreszcie podjął
decyzję.
–Zmuszamniepanidoczegoś,naconiemamnajmniejszejochoty.–Wstał.
–Proszęiśćzamną.
Pół godziny później stanęli przed prywatnym, tylnym wejściem do biura
SaszySzydanowawMiędzynarodowejAgencjiRozwojuGospodarczego.
– Mogę drogo zapłacić za wyjawienie pani tego – powiedział Szydanow,
kiedy wysiedli z samochodu. – Ale nie mam wyboru. – Zrobił gest pełen
rezygnacji.–Bozginę,jeślituzostanę.
Danapatrzyła,jakSzydanowpodchodzidowielkiegosejfuwbudowanegow
ścianę.
Wystukał szyfr, otworzył drzwi sejfu i wyjął z niego grubą książkę. Na
okładcewidniałczerwonynapis:Sowierszennosiekrietno.
– To w najwyższym stopniu poufne informacje – powiedział Szydanow i
otworzyłksiążkę.
Dana stanęła obok niego i patrzyła, jak powoli przewraca kartki. Książka
219
zawierała kolorowe fotografie bombowców, statków kosmicznych, pocisków
antybalistycznych, pocisków ziemia-powietrze, karabinów maszynowych,
czołgówiłodzipodwodnych.
–Widzitupanicałyrosyjskiarsenał.
Zdjęciarobiłyprzygnębiającewrażenie.
– W tej chwili Rosja ma ponad sto międzykontynentalnych pocisków
balistycznych,ponaddwieściegłowicatomowychisiedemdziesiątbombowców
strategicznych.–Wskazałnaniektórefotografieiprzewróciłkilkastron.–Nasz
nuklearnyarsenałkonkurującyzarsenałemStanówZjednoczonych.
–Tobardzoimponujące.
–Rosyjskaarmiamapoważneproblemy,pannoEvans.Przeżywamykryzys.
Nie ma pieniędzy na żołd dla żołnierzy, w związku z czym morale bardzo się
obniżyło.
Teraźniejszość zostawia niewiele miejsca na nadzieję, a przyszłość
zapowiadasięjeszczegorzej,takżewojskozwracasiękuprzeszłości.
–Chybanierozumiem,jakitomazwiązek...–wtrąciłaDana.
–KiedyRosjabyłanaprawdęsuperpotęgą,produkowaliśmywięcejbroniniż
Stany Zjednoczone. Cała ta broń była składowana tutaj. Istnieje wiele krajów,
gotowychdaćzaniądużopieniędzy.Tabrońjestwartamiliardy.
–Komisarzu,rozumiemtowszystko–powiedziałacierpliwieDana–ale...
–Nietostanowiproblem.
Danaspojrzałananiegozdumiona.
–Nie?Wtakimrazieco?
Szydanowostrożniedobierałsłowa:
–CzysłyszałapanioKrasnojarsku-26?
Danapotrząsnęłagłową.
–Nie.
–Nie jestem zaskoczony. Nie ma go na żadnej mapie, a ludzie, którzy tam
mieszkają,oficjalnienieżyją.
–Oczympanmówi?
–Wkrótcesiępanidowie.Jutrotampaniązabiorę.Spotkamysięwtejsamej
kawiarni w południe. – Zacisnął dłoń na ramieniu Dany. – Nie może pani
nikomuotymmówić.–Uściskstałsiębolesny.–Rozumiepani?
–Tak.
220
–Dogoworilis.Azatemuzgodnione.
WpołudnieDanaweszładomałejkawiarniwparkuWDNCh.Usiadłaprzy
tym samym stoliku co poprzednio, czekając cierpliwie. Pół godziny później
Szydanowawciążniebyło.
Cosiędzieje?–zastanawiałasięzniepokojem.
– Dobry dień. – Sasza Szydanow stanął przy stoliku. – Chodźmy. Musimy
zrobićzakupy.
–Zakupy?–spytałazniedowierzaniem.
–Idziemy!
Danaruszyłazanimdoparku.
–Zakupydlakogo?
–Dlapani.
–Niepotrzebuję...
Szydanow wezwał taksówkę i w pełnym napięcia milczeniu pojechali do
wielkiegocentrumhandlowego.WysiedliiSzydanowzapłaciłkierowcy.
–Tutaj–powiedział.
Wdomutowarowymminęliconajmniejsześćstoisk,bywkońcuzatrzymać
sięprzybutiku,prezentującymwwitrynieseksowną,prowokacyjnąbieliznę.
–Wchodzimy.–SzydanowwprowadziłDanędośrodka.
Danarozejrzałasięposklepieobwieszonymwyzywającymistrojami.
–Coturobimy?
–Musisiępaniprzebrać.
Sprzedawczynipodeszładonich,poczymnastąpiłakrótkawymianazdańw
języku rosyjskim. Sprzedawczyni skinęła głową i po kilku chwilach wróciła z
krótką,jaskraworóżowąspódniczkąijagodową,bardzokrótkąbluzeczką.
Szydanowskinąłgłowązzadowoleniem.
–Choroszo.–ZwróciłsiędoDany:–Proszętowłożyć.
Danacofnęłasię.
–Nie!Niewłożętego.Copansobie...
–Musipani.–Jegogłosbyłstanowczy.
–Dlaczego?
Ten człowiek jest maniakiem seksualnym – pomyślała Dana. – W co ja się
221
wpakowałam,dodiabła?
Szydanowpatrzyłnanią.
–Ico?
Danawzięłagłębokioddech.
–Wporządku.
Weszła do małej przebieralni i włożyła obcisły strój. Kiedy wyszła,
przejrzałasięwlustrzeiwestchnęła.
–Wyglądamjakdziwka.
– Jeszcze nie – poinformował ją Szydanow. – Musimy zrobić pani
odpowiednimakijaż.
–Komisarzu...
–Idziemy.
Ubranie Dany zostało spakowane do papierowej torby. Dana włożyła swój
czerwony płaszcz, próbując ukryć pod nim wyzywający strój. Znów
powędrowaliprzezdomtowarowy.
Klienci
przyglądali
się
Danie,
a
mężczyźni
uśmiechali
się
porozumiewawczo. Jakiś robotnik puścił do niej oko. Dana poczuła się
upokorzona.
–Tutaj!
Stali przed salonem piękności. Sasza Szydanow wszedł do środka. Dana
zawahałasię,potemposzłazanim.Podszedłdolady.
–Tiemnujupomadu–powiedział.
Sprzedawczynipokazałamujaskrawoczerwonąszminkęipodałasłoikróżu.
–Wielikolepno–oceniłSzydanow.
ZwróciłsiędoDany:
–Nałóżtonatwarz.Grubo.
Danamiaładość.
–Nie,dziękuję.Niewiem,cotozagra,paniekomisarzu,aleniechcęsięw
niąbawić.
Mam...
Wbiłwniąponurespojrzenie.
– Zapewniam panią, że to nie gra, panno Evans. Krasnojarsk-26 to miasto
odizolowaneodświata.Jestemjednymzniewieluwybrańców,którzymajątam
wstęp. Tylko bardzo, bardzo nieliczni przybysze z zewnątrz mają prawo
222
przywieźć ze sobą prostytutkę na jeden dzień. To jedyny sposób, żeby została
pani wpuszczona przez strażników. Taka jest cena, a oprócz tego skrzynka
doskonałejwódki.Jestpanizainteresowana,czynie?
Miastoodizolowaneodświata?Strażnicy?Cotowszystkomaznaczyć?
–Tak–zdecydowałaniechętnieDana.–Jestemzainteresowana.
223
Rozdziałdwudziestydrugi
W prywatnej części lotniska Szeremietiewo czekał wojskowy odrzutowiec.
Dana przekonała się ze zdumieniem, że ona i Szydanow są jedynymi
pasażerami.
–Dokądlecimy?–spytała.
SaszaSzydanowposłałjejponuryuśmiech.
–NaSyberię.
NaSyberię.–Danapoczułauciskwżołądku.
–Och.
Lot trwał dwie godziny. Dana próbowała nawiązać rozmowę w nadziei, że
komisarz powie jej, czego ma się spodziewać, ale Szydanow siedział w swoim
fotelumilczącyiposępny.
Kiedy wysiedli z samolotu na małym lotnisku, które zdawało się leżeć na
końcu świata, czterodrzwiowa łada 2110 czekała na nich przy zamarzniętym
pasie startowym. Dana rozejrzała się po najsmutniejszym krajobrazie, jaki
kiedykolwiekzdarzyłojejsięwidzieć.
–Czytomiejsce,doktóregojedziemy...jestdalekostąd?
Iczywrócimy?
–Niedaleko.Musimybardzouważać.
Uważaćnaco?
Przez kilka minut jechali po wyboistej drodze w kierunku czegoś, co z
daleka wyglądało jak mała stacja kolejowa. Na peronie stało sześciu potężnie
zbudowanychstrażników.
Kiedy Dana i Szydanow szli w ich stronę, strażnicy pożerali dziewczynę
wzrokiem.JedenznichwskazałnaDanęiroześmiałsię:
–Tywiezuczij!
–Kakajakrasiwajażenszczina!
Szydanow uśmiechnął się szeroko i powiedział po rosyjsku coś, na co
wszyscystrażnicyzareagowaliśmiechem.
Niechcęwiedzieć,cotoznaczy–zdecydowałaDana.
224
Szydanow wsiadł do pociągu, a za nim Dana, bardziej zbita z tropu niż
kiedykolwiek.
Dokąd możemy dojechać przez te dziką, lodowatą pustynię? W przedziale
panowałatemperaturaponiżejzera.
Pociąg ruszył i po kilku minutach wjechał do jasno oświetlonego tunelu,
wykutegowsercugór.Danapatrzyłanakamienneścianypoobustronachtorów
izdawałojejsię,żeprzeżywajakiśniesamowity,surrealistycznysen.
–Będziepanłaskawpowiedziećmi,dokądjedziemy?–zapytała.
Pociągzatrzymałsięgwałtownie.
–Jesteśmynamiejscu.
Wysiedli i ruszyli w kierunku cementowego budynku o dziwnym kształcie,
odległego o jakieś sto metrów. Wokół budynku widać było podwójne
ogrodzenie z kolczastego drutu, a bramy strzegli uzbrojeni po zęby żołnierze.
KiedyDanaiSaszaSzydanowpodeszlidobramy,żołnierzezasalutowali.
Szydanowszepnął:
–Weźmniepodramięipocałujmnieześmiechem.
Jeffnigdywtonieuwierzy–pomyślałaDana.
Położyła dłonie na ramionach Szydanowa, pocałowała go w policzek i
roześmiałasięwniecowymuszonysposób.
Brama otworzyła się i przeszli przez nią razem, czule objęci. Żołnierze z
zazdrością patrzyli na komisarza Szydanowa i jego piękną towarzyszkę. Ku
zdumieniuDanygmach,doktóregoweszli,byłobudowąszybu,którywiódłpod
ziemię.Weszlidowindyidrzwizasunęłysięzanimi.
Kiedyruszyliwdół,Danaspytała:
–Dokądjedziemy?
–Wgłąbgóry.
Windanabierałaprędkości.
–Jakgłęboko?–spytałaDananerwowo.
–Stoosiemdziesiątmetrów.
Danaspojrzałananiegozniedowierzaniem.
–Jedziemystoosiemdziesiątmetrówpodziemię?Dlaczego?Cotamjest?
–Zarazpanizobaczy.
Pokilkuminutachwindazwolniła.Wkońcustanęła,adrzwiotworzyłysię
automatycznie.
225
KomisarzSzydanowpowiedział:
–Jesteśmynamiejscu,pannoEvans.
Alecotoznaczy:namiejscu?
Wysiedlizwindy,akiedyprzeszliniewięcejniżsześćdziesiątmetrów,Dana
zatrzymała się w osłupieniu. W dole widziała ulicę nowoczesnego miasta, ze
sklepami, restauracjami i teatrami. Mężczyźni i kobiety spacerowali alejami i
Danazdałasobienaglesprawę,żeniktniemanasobiepłaszcza.
–Jesteśmypodziemią?–spytała.
–Zgadzasię.
– Ale... – Raz jeszcze objęła wzrokiem niewiarygodną panoramę, która
rozciągałasięujejstóp.–Nierozumiem.Cotozamiejsce?
–Powiedziałempani.Krasnojarsk-26.
–Tocośwrodzajuschronu?
–Przeciwnie–odparłSzydanowenigmatycznie.
Danaznówprzyjrzałasięnowoczesnymbudynkom.
–Komisarzu,cotozagmachtamnaplacu?
RzuciłDanieprzeciągłe,surowespojrzenie.
–Byłobylepiejdlapani,gdybymnieodpowiedziałnatopytanie.
Danapoczułanagłyniepokój.
–Wiepanicośoplutonie?
–Niewiele...nie.
– Pluton jest paliwem głowic atomowych, głównym składnikiem broni
atomowej.
Krasnojarsk-26 istnieje wyłącznie po to, by produkować pluton. Tysiące
naukowców i techników mieszkają i pracują tutaj, panno Evans. Na początku
zagwarantowano im najlepsze jedzenie, ubrania i warunki mieszkaniowe. Ale
wszystkichobowiązujejedenzakaz.
–Tak?
–Niewolnoimwyjeżdżać.
–Mapannamyśli...
–Niemogąopuszczaćmiasta,pannoEvans.Muszążyćwzupełnejizolacji
odświata.
Danapopatrzyłanaludziidącychchodnikamiwletnichstrojachipomyślała:
Toniemożebyćprawda.
226
–Gdzieprodukujątenpluton?
–Pokażępani.
Nadjechałtramwaj.
–Proszęzamną.
Szydanow wsiadł do tramwaju, Dana uczyniła to samo. Jechali zatłoczoną
głównąulicą,apotemznaleźlisięwkiepskooświetlonymlabiryncietuneli.
Danamyślałaoniewiarygodnymwysiłkuiczasie,jakiewłożonowbudowę
tegomiasta.
Po kilku minutach światło stało się jaśniejsze i tramwaj stanął. Znaleźli się
przywejściudoogromnego,rzęsiścieoświetlonegolaboratorium.
–Wysiadamy.
Dana poszła za Szydanowem, rozglądając się ze strachem. W ogromnym
pomieszczeniu znajdowały się trzy potężne reaktory. Dwa były wyłączone, ale
trzecipracował,otoczonyekipątechników.
Szydanowodezwałsię:
– Ten reaktor produkuje pół tony plutonu rocznie, ilość wystarczającą dla
stworzenia stu bomb atomowych. Zapasy plutonu w sąsiednim pomieszczeniu
wartesątyle,cookupzacara.
– Komisarzu, skoro mają tyle zapasów, po co nadal produkują pluton? –
zapytałaDana.
Szydanowodparłzgoryczą:
–Tojestto,cowyAmerykanienazywacieParagraf22.Niemogąwyłączyć
reaktora, bo dostarcza energię dla miasta. Gdyby wyłączyli reaktor, nie byłoby
więcejświatłaaniciepłailudzienagórzezamarzlibynaśmierć.
–Tostraszne–powiedziałaDana.–Jeśli...
– Proszę poczekać. Nie powiedziałem jeszcze najgorszego. Z powodu
kryzysu rosyjskiej gospodarki nie ma pieniędzy na opłacenie naukowców i
techników,którzytupracują.Pięknedomy,którepodarowanoimwielelattemu,
zamieniłysięwrudery,aniemapieniędzynaichwyremontowanie.Całyluksus
rozwiałsięjakdym.Ludzieczującorazwiększądesperację.
Dostrzegapaniparadoks?Zgromadzonytuplutonjestwartwielemiliardów
dolarów, ale ludzie, którzy go stworzyli, nic z tego nie mają, a nawet bywają
głodni.
Danapowiedziałapowoli:
–Iuważapan,żemoglibysprzedaćtenplutoninnymkrajom?
227
Skinąłgłową.
– Zanim Taylor Winthrop został ambasadorem w Rosji, przyjaciele
powiedzieli mu o Krasnojarsku-26 i spytali, czy chciałby zrobić interes. Po
rozmowie z niektórymi z tutejszych naukowców, którzy czuli się zdradzeni
przezswójrząd,Winthropzapaliłsiędotejtransakcji.
Ale sprawa była skomplikowana i musiał poczekać, aż wszystkie elementy
znajdąsięnaswoimmiejscu.
Miałobsesjęnatympunkcie.Powiedziałcośjak:„Wszystkieelementymuszą
sięznaleźćnaswoimmiejscu”.
Danaoddychałaztrudem.
– Wkrótce potem Winthrop został amerykańskim ambasadorem w Rosji.
Winthrop i jego partner współpracowali z niektórymi spośród zbuntowanych
naukowcówizaczęliprzemycaćplutondookołodwunastukrajów,wtymLibii,
Iranu,Iraku,Pakistanu,PółnocnejKoreiiChin.
Kiedy wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu! Taylor Winthrop
zostałambasadoremtylkopoto,żebytrzymaćrękęnapulsie.
Komisarzmówiłdalej:
–Tobyłołatwe,ponieważkulaplutonuwielkościpiłkitenisowejwystarczy
do zbudowania bomby nuklearnej, panno Evans. Taylor Winthrop i jego
wspólnik zarobili miliardy dolarów. Zorganizowali wszystko bardzo sprytnie i
niktniczegoniepodejrzewa.–
W jego głosie zabrzmiała gorycz. – Rosja stała się sklepem ze słodyczami.
Tylko że cukierkami są bomby atomowe, czołgi, samoloty wojskowe i pociski
rakietowe.
Danapróbowałaoswoićsięztym,cousłyszała.
–DlaczegoTaylorWinthropzostałzabity?
–Stałsięzachłannyipróbowałzagarnąćwszystkodlasiebie.Kiedypartner
Winthropadowiedziałsięokrokach,jakietenpodjąłzajegoplecami,kazałgo
zabić.
–Ale...aledlaczegowymordowałcałąrodzinę?
– Kiedy Taylor Winthrop i jego żona zginęli w pożarze, ich syn Paul
próbował szantażować zabójcę, więc musiał zginąć. A ponieważ istniało
niebezpieczeństwo, iż pozostałe dzieci także przypadkiem dowiedzą się o
plutonie,kazałzaaranżowaćnieszczęśliwywypadekiwłamanie.
DanaspojrzałanaSzydanowaprzerażona.
228
–CzyrządStanówZjednoczonychwieoKrasnojarsku-26?
–Otak.Sątymprzerażeni.DepartamentStanuszukarazemznamisposobu,
by przemienić te reaktory w coś mniej groźnego. Tymczasem... – Wzruszył
ramionami.
Wwindziezapytał:
–WiepanicośoFRA?
Danaspojrzałananiegoipowiedziałaostrożnie:
–Tak.
–Teżmająwtymswójudział.
–Co?
I nagle poraziła ją myśl: To dlatego generał Booster chciał, żebym się
trzymałazdaleka.
Wrócilinapowierzchnięiwysiedlizwindy.Szydanowpowiedział:
–Mamtumieszkanie.Pójdziemytamteraz.
Kiedy ruszyli ulicą, Dana zauważyła kobietę ubraną podobnie jak ona,
uwieszonąnaramieniumężczyzny.
–Takobieta...–zaczęłaDana.
–Powiedziałempani.Niektórymmężczyznomwolnowciągudniakorzystać
zusługprostytutek.Alenanocprostytutkiwracajądostrzeżonegoburdelu.Nie
wiedząnicotym,cosiędziejepodziemią.
Idąc z Saszą przez miasto, Dana zauważyła, że większość wystaw
sklepowychjestpusta.
Luksus jest już tylko wspomnieniem. Państwo nie ma pieniędzy, by opłacać
naukowcówitechników,którzytupracują.Niedostalipensjiodwielumiesięcy.
Danaspojrzałanawysokibudyneknaroguulicy,którynaszczyciezamiast
zegaramiałzamontowanejakieświelkieurządzenie.
–Cotojest?–spytała.
–LicznikGeigera,któryostrzega,kiedyzreaktoraminadoledziejesięcoś
niedobrego.
Skręciliwbocznąulicę,wzdłużktórejcisnęłysięblokimieszkalne.
– Moje mieszkanie jest tutaj. Musimy zostać w nim przez jakiś czas, żeby
niewzbudzićpodejrzeń.FSBsprawdzawszystkich.
–FSB?
–Tak.DawniejnazywalisięKGB.Zmienilinazwę,aletowszystko.
229
Mieszkaniebyłowielkieikiedyśniewątpliwieoszołamiałoprzepychem,ale
z dawnej świetności pozostały tylko ślady. Zasłony były podarte, dywany
wyliniałe,amebledomagałysięnowychobić.
Danausiadła,rozmyślającotym,coSaszaSzydanowpowiedziałjejoFRA.
Jeff miał rację: Agencja jest przykrywką. Prawdziwą rolą FRA jest infiltracja
zagranicznych agencjiwywiadowczych. Taylor Winthrop kierował kiedyś FRA,
współpracujączVictoremBoosterem.
Trzymajsięnajdalej,jaktylkomożeszodgenerałaBoostera.
I jej spotkanie z Boosterem. Czy wy, pierdoleni dziennikarze, nie możecie
zostawićzmarłychwspokoju?Nieszukajkłopotów,bojeznajdziesz,mojapanno.
Generał Victor Booster mógł się posłużyć potężną, tajną organizacją dla
zorganizowaniamorderstw.
A Jack Stone próbował ją chronić. Proszę zachować ostrożność. Gdyby
VictorBoosterdowiedziałsię,żezpaniąrozmawiałem...
SzpiedzyFRAbyliwszędzieiDananaglepoczułasięnaga.
SaszaSzydanowspojrzałnazegarek.
– Musimy wracać. Czy już pani wie, w jaki sposób mnie pani stąd
wywiezie?
– Tak – powiedziała Dana powoli. – Myślę, że wiem, jak to załatwić.
Potrzebujętrochęczasu.
Kiedy samolot wylądował w Moskwie, czekały na nich dwa samochody.
SzydanowwręczyłDaniekartkępapieru.
–MieszkamuprzyjaciółkiwkompleksiemieszkalnymCzajka.Niktniewie,
że tam jestem. Wy, Amerykanie, nazywacie to „bezpiecznym miejscem”.
Zapisałem pani adres. Nie mogę wrócić do swojego domu. Niech pani
przyjedziedziświeczóroósmej.Muszępoznaćpaniplan.
Danaskinęłagłową.
–Wporządku.Ajamuszęzadzwonić.
Kobieta za kontuarem recepcji hotelu Sojuz wlepiła wzrok w przechodzącą
Danę.
Trudno jej się dziwić – pomyślała dziewczyna. – Muszę zdjąć ten okropny
strój.
W pokoju przebrała się we własne rzeczy, a potem podniosła słuchawkę i
230
wykręciłanumer.Słuchającsygnału,modliłasiężarliwie:Bądźwdomu.Bądźw
domu.WreszcierozległsięgłosCezara:
–RezydencjapaństwaHudsonów.
– Cezar, czy pan Hudson jest w domu? – Dana zdała sobie sprawę, że
wstrzymujeoddech.
– Panna Evans! Jak miło panią słyszeć. Tak, pan Hudson jest tutaj. Proszę
chwilępoczekać.
Dana poczuła, że cała drży z ulgi. Jeśli ktokolwiek mógł jej pomóc w
spełnieniuobietnicydanejSaszySzydanowowi,osobątąbyłRogerHudson.
Pochwiliusłyszaławsłuchawcejegogłos.
–Dana?
–Roger,och,dziękiBogu,żecięzastałam.
–Ocochodzi?Wszystkodobrze?Gdziejesteś?
– Jestem w Moskwie. Dowiedziałam się, dlaczego Taylor Winthrop i jego
rodzinazostalizamordowani.
–Co?MójBoże.Wjakisposób...
– Opowiem ci o wszystkim, kiedy się zobaczymy. Roger, przykro mi, że
znów zawracam ci głowę, ale mam problem. Ważny rosyjski dygnitarz chce
uciec do Ameryki. Nazywa się Sasza Szydanow. Jego życie jest w
niebezpieczeństwie. Zna odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące tego, co
spotkało Winthropów. Musimy go stąd wywieźć, i to szybko! Możesz mi
pomóc?
–Dano,żadneznasniepowinnomieszaćsięwtakiesprawy.Możemyoboje
miećkłopoty.
– Musimy wykorzystać tę szansę. Nie mamy wyboru. To jest zbyt ważne.
Musimytozrobić.
–Niepodobamisięto,Dano.
–Przykromi,żecięwtowciągam,aleniemiałamsiędokogozwrócić.
– Do diabła, ja... No, dobrze. Najlepsze, co możesz zrobić, to zaprowadzić
go do ambasady amerykańskiej. Tam będzie bezpieczny do czasu, gdy
znajdziemysposóbnawywiezieniegodoStanówZjednoczonych.
–Onniechceiśćdoambasady.Nieufaim.
– Nie ma innego sposobu. Zadzwonię do ambasadora na prywatny numer i
powiemmu,żeSzydanowprosioochronę.GdziejestSzydanowwtejchwili?
– Czeka na mnie w kompleksie mieszkalnym Czajka. Mieszka tam u
231
przyjaciółki.Mamsięznimspotkać.
– Dobrze, Dano, zabierz go ze sobą i jedź prosto do ambasady. Nie
zatrzymujsięnigdziepodrodze.
Danapoczułaogromnąulgę.
–Dziękuję,Roger.Toznaczy:jestemciogromniewdzięczna!
–Bądźostrożna,Dano.
–Będę.
–Porozmawiamypóźniej.
Dziękuję,Roger.Toznaczy:jestemciogromniewdzięczna!
Bądźostrożna,Dano.
Będę.
Porozmawiamypóźniej.
Koniecnagrania.
O siódmej trzydzieści Dana wymknęła się z hotelu Sojuz służbowym
wyjściem. Poszła aleją, szarpana przez lodowaty wiatr. Owinęła się ciasno
płaszczem, ale była już przemarznięta do kości. Minęła dwie przecznice,
sprawdzając, czy nie jest śledzona. Na pierwszym ruchliwym skrzyżowaniu
zatrzymała taksówkę i podała taksówkarzowi adres, który napisał jej Sasza
Szydanow.Piętnaścieminutpóźniejsamochódzatrzymałsięprzedtrudnymdo
opisaniabudynkiemmieszkalnym.
–Mnieczekać?–spytałkierowca.
–Nie.–KomisarzSzydanowprawdopodobniedysponowałsamochodem.
Dana wyjęła z portmonetki kilka dolarów, a kierowca odchrząknął i wziął
wszystkie banknoty. Dana patrzyła, jak odjeżdża, a potem weszła do budynku.
Klatka schodowa była pusta. Spojrzała na kartkę, którą trzymała w dłoni:
mieszkanie2B.Weszłanadrugiepiętropobrzydkichbetonowychschodach.Tu
teżniebyłonikogo.
Ruszyła powoli długim korytarzem, patrząc na numery na drzwiach. 5B...
4B...3B...
Drzwi mieszkania 2B były uchylone. Dana poczuła niepokój. Ostrożnie
pchnęładrzwiiweszładośrodka.Wpokojubyłociemno.
232
–Komisarzu...?–Czekała.Cisza.–KomisarzuSzydanow?–Ponura cisza.
Dana dostrzegła w głębi sypialnię i ruszyła w tym kierunku. – Komisarzu
Szydanow...
WdrzwiachDanapotknęłasięocośiupadłanapodłogę.Leżałanaczymś
miękkim i mokrym. Przejęta wstrętem, wstała pośpiesznie. Macała dłońmi
ścianę,ażznalazławłącznik.
Nacisnęła go i światło zalało pokój. Jej ręce były czerwone od krwi. Na
podłodze zobaczyła to, o co się potknęła: ciało Saszy Szydanowa. Leżał na
wznak,klatkępiersiowąmiałwekrwi,agardłopodcięteoduchadoucha.
Dana krzyknęła. W tej chwili jej wzrok padł na łóżko. Leżało na nim
zakrwawioneciałokobietywśrednimwieku,zplastikowątorbąnaciągniętąna
głowę.Danapoczuła,żezachwilęzwymiotuje.
Bliskahisterii,zbiegłazpowrotemposchodach.
Stał
w
oknie
budynku
po
drugiej
stronie
ulicy,
zakładając
trzydziestostrzałowy magazynek do karabinu AR-7 z tłumikiem. Nastawił
celownik na odległość sześćdziesięciu pięciu metrów. Robił to ze spokojną
nonszalancjąprofesjonalisty.Tobyłaprostarobota.
Kobietapowinnaladamomentwybieczdomunaprzeciw.Uśmiechnąłsięna
myśl,żemusiaławpaśćwpanikę,kiedyznalazładwazakrwawioneciała.Teraz
nadeszłajejkolej.
Drzwi budynku po drugiej stronie ulicy otworzyły się gwałtownie i
mężczyzna ostrożnie wsparł karabin na ramieniu. W celowniku zobaczył twarz
Dany, która biegła ulicą, rozglądając się gorączkowo i próbując obrać drogę
ucieczki. Wymierzył starannie, upewniając się, że celownik wskazuje głowę
Dany,apotemnacisnąłspust.
Wtejchwiliprzeddomemnaprzeciwzatrzymałsięautobus.Seriauderzyła
w jego dach i oderwała kawałek blachy. Snajper patrzył na ulicę z
niedowierzaniem. Niektóre pociski wbiły się w ceglastą ścianę budynku, ale
żaden nie dosięgnął celu. Kobieta nadal biegła ulicą. Co się odwlecze, to nie
uciecze.Innisięniązajmą.
Było straszliwie mroźno i huczał wiatr, ale Dana w panice niczego nie
zauważyła. Dwie przecznice dalej wpadła do jakiegoś hotelu i podbiegła do
recepcji.
–Telefon?–powiedziaładomężczyznyzakontuarem.
233
Spojrzałnajejzakrwawioneręceicofnąłsię.
–Telefon!–Dananiemalkrzyczała.
Mężczyzna wskazał nerwowym gestem na budkę telefoniczną w kącie
korytarza.Danarzuciłasięwtamtymkierunku.Wyciągnęłazportmonetkikartę
telefonicznąidrżącympalcemwykręciłanumer.
–ChcęzamówićrozmowęzeStanamiZjednoczonymi.–Trzęsłyjejsięręce.
Próbując opanować szczękanie zębów, podała operatorce numer swojej karty i
numer Rogera Hudsona, a potem czekała. Po kilku minutach, które wydały jej
sięwiecznością,usłyszałagłosCezara.
–RezydencjaHudsonów.
–Cezar!MuszęporozmawiaćzpanemHudsonem.–Głoswiązłjejwgardle.
–PannaEvans?
–Szybko,Cezar,szybko!
PochwiliusłyszałagłosRogera.
–Dana?
– Roger? – Łzy płynęły jej obficie po twarzy. – On... on nie żyje. Z...
zamordowaligo...ijegoprzyjaciółkę.
–Co?MójBoże,Dano.Niewiem,co...jesteśranna?
–Nie...alepróbowalimniezabić.
–Dobrze,posłuchajuważnie.SamolotAirFrancedoWaszyngtonuodlatuje
opółnocy.
Zrobię rezerwację na twoje nazwisko. Upewnij się, że nikt cię nie śledzi w
drodzenalotnisko.
Nie bierz taksówki. Jedź prosto do hotelu Metropol. Busy hotelowe
odjeżdżają na lotnisko o regularnych godzinach. Wsiądź do jednego z nich.
Wmieszajsięwtłum.BędęczekałnaciebiewWaszyngtonie,kiedywrócisz.I
namiłośćboską,uważajnasiebie!
–Będęuważała,Roger.Dzię...dziękujęci.
Dana odwiesiła słuchawkę. Stała przez chwilę, niezdolna się poruszyć,
sparaliżowana przerażeniem. Wciąż miała przed oczami obraz zakrwawionych
zwłok Szydanowa i jego przyjaciółki. Wreszcie wzięła głęboki oddech,
otworzyła drzwi budki, minęła patrzącego na nią podejrzliwie recepcjonistę i
wyszławlodowatąnoc.
Jakaś taksówka zatrzymała się przy niej, a kierowca powiedział coś po
rosyjsku.
234
– Niet – odparła Dana. Zaczęła biec ulicą. Musiała najpierw wrócić do
swojegohotelu.
Kiedy Roger odłożył słuchawkę, usłyszał głos Pameli przy frontowych
drzwiach.
– Dana telefonowała dwa razy z Moskwy. Dowiedziała się, dlaczego
Winthropowiezostalizamordowani.
–Azatemmusimysięniązająć–odparłaPamela.
–Jużpróbowałem,Wysłaliśmysnajpera,alecośmuprzeszkodziło.
Pamelaspojrzałananiegozpogardą.
–Głupcze.Zadzwońdonichznowu.I,Roger...
–Tak?
–Powiedzim,żetomawyglądaćnawypadek.
235
Rozdziałdwudziestytrzeci
W Raven Hill czerwony napis: PRZEJŚCIE WZBRONIONE i wysoki
żelazny parkan odgradzały od świata las, na którego terenie znajdowała się
angielska kwatera FRA. Na tyłach starannie strzeżonego kompleksu budynków
kilkanaście anten satelitarnych odbierało mikrofalowe sygnały z całego świata.
W betonowym bloku stojącym w centrum czterech mężczyzn patrzyło na
ogromnyekran.
–Pokażją,Scotty.
Patrzyli, jak obraz w telewizji, przedstawiający mieszkanie w Brighton,
zmieniasięwrazzruchemsatelity.PochwilinaekranieukazałasięDana,która
właśnieweszładoswegopokojuwhoteluSojuz.
– Wróciła. – Patrzyli, jak Dana z pośpiechom zmywa z rąk krew i zaczyna
sięrozbierać.
–No,no,znówprzedstawienie–zarechotałradośniejedenzmężczyzn.
Obserwowali,jakDanazdejmujeubranie.
–Człowieku,chciałbymnadziaćtakitowar.
Innymężczyznawpadłdopokoju.
–Niewiedziałem,żejesteśnekrofilem,Charlie.
–Oczymtymówisz?
–Ladachwilabędziemiałatragicznywypadek.
Danaskończyłasięubieraćispojrzałanazegarek.Wciążmiałabardzodużo
czasu, żeby zdążyć na bus Metropolu jadący na lotnisko. Z rosnącym
niepokojemzbiegłaposchodachdoholu.Grubejkobietyniebyłowrecepcji.
Dana wyszła na ulicę. Było jeszcze zimniej, choć przedtem zdawało się to
niemożliwe.
Wiatr szalał bez wytchnienia, wyjąc dziko. Koło Dany zatrzymała się
taksówka.
–Taksi?
Nie bierz taksówki. Jedź prosto do hotelu Metropol. Z tego hotelu busy
odjeżdżająregularnienalotnisko.
236
–Niet.
Dana ruszyła zaśnieżoną ulicą. Ludzie tłoczyli się na chodnikach, śpiesząc
do ciepłych domów lub biur. Kiedy dotarła do skrzyżowania i czekała przy
pasach,poczułagwałtownepchnięcieinagleznalazłasięnajezdni,wodległości
kilku metrów od nadjeżdżającej ciężarówki. Poślizgnęła się na zamarzniętej
kałuży,upadłanaplecyipatrzyłazprzerażeniem,jakpotężnysamochódzbliża
sięwjejkierunku.
W ostatniej sekundzie trupio blady kierowca zdołał skręcić i ciężarówka
przejechała dokładnie nad Daną. Na chwilę ogarnęła ją ciemność, uszy miała
wypełnione warkotem motoru i brzękiem łańcuchów uderzających w potężne
opony.
Nagle znów ujrzała niebo. Ciężarówka przejechała. Dana usiadła z trudem.
Ludzie pomogli jej wstać. Rozglądała się, szukając osoby, która ją popchnęła,
alemógłtobyćkażdy.
Dana odetchnęła kilka razy, próbując odzyskać spokój. Ludzie, którzy ją
otaczali,krzyczelicośporosyjsku.TłumcisnąłsięwokółDany,którabyłacoraz
bliższapaniki.
–HotelMetropol?–spytałaznadzieją.
Zbliżyłasiędoniejgrupkachłopców.
–Jasne.Zaprowadzimypanią.
Westybul hotelu Metropol był cudownie ciepły, zatłoczony turystami i
biznesmenami.
Wmieszaj się w tłum. Będę czekał na ciebie w Waszyngtonie, kiedy
przyjedziesz.
Danaspytałaportiera:
–Októrejodjeżdżanastępnybusnalotnisko?
–Zatrzydzieściminut,gospoża.
–Dziękuję.
Usiadła w fotelu, oddychając z trudem i próbując opanować potworny lęk.
Byłaprzerażona.Ktopróbowałjązabićidlaczego?CzyKemaljestbezpieczny?
Podszedłdoniejportier.
–Przyjechałbusnalotnisko.
Danawsiadładobusujakopierwsza.Zajęłamiejsceztyłuiprzyglądałasię
twarzom innych pasażerów. Byli to turyści ze wszystkich stron świata:
237
Europejczycy, Azjaci, Afrykanie i kilku Amerykanów. Jakiś mężczyzna po
drugiejstroniepojazduwpatrywałsięwniąuporczywie.
Wygląda znajomo – pomyślała Dana. – Śledził mnie? Poczuła się zupełnie
bezbronna.
Godzinę później bus zatrzymał się na lotnisku Szeremietiewo II i Dana
wysiadłaostatnia.
PobiegłaprzezhaldworcowydosekcjiAirFrance.
–Wczymmogępomóc?
–MapanirezerwacjęnanazwiskoDanaEvans?–Danawstrzymałaoddech.
Powiedztak,powiedztak,powiedztak...
Urzędnikprzejrzałjakieśdokumenty.
–Tak.Tojestpanibilet.Jużzapłacono.
BożebłogosławRogera.
–Dziękuję.
– Nie będzie opóźnienia. Lot dwieście dwadzieścia. Samolot odlatuje za
godzinęidziesięćminut.
– Czy jest tu poczekalnia? – Dana o mało nie dodała: pełna ludzi. – Gdzie
mogęodpocząć?
–Proszędojśćdokońcakorytarzaiskręcićwprawo.
–Dziękuję.
Poczekalnia była zatłoczona. Dana nie dostrzegła nic szczególnego czy
niepokojącego.
Usiadła.Jużzakilkanaścieminutbędziebezpieczna,wdrodzedoAmeryki.
– Pasażerowie udający się do Waszyngtonu lotem dwieście dwadzieścia są
proszenioudaniesiędostanowiskatrzeciegoiprzygotowaniepaszportóworaz
biletów.
Danawstałairuszyławkierunkustanowiskanumertrzy.Mężczyzna,który
obserwowałjązsekcjiAeroflotu,powiedziałdotelefonukomórkowego:
–Obiektudajesięnaodprawę.
RogerHudsonpodniósłsłuchawkęiwybrałnumer.
– Wsiada do samolotu Air France, lot 220. Chcę się z nią spotkać na
lotnisku.
238
–Comamyzniązrobić?
–Proponujępotrącenieprzezsamochód.
Lecieli bezchmurnym niebem na wysokości 14 000 metrów. W całym
samolocie nie było żadnego wolnego miejsca. Obok Dany siedział jakiś
Amerykanin.
–GregoryPrice–powiedział.–Robięwprzemyśledrzewnym.
Miałokołoczterdziestulat,podłużnątwarz,jasnoszareoczyiwąsy.
–Todopierodziwacznykraj,taRosja,prawda?
Jedynym celem, dla którego zbudowano Krasnojarsk-26, jest produkcja
plutonu,głównegoskładnikabroniatomowej.
– Rosjanie są zupełnie inni niż my, ale po jakimś czasie człowiek się
przyzwyczaja.
Stotysięcynaukowcówitechnikówmieszkaipracujewtymmieście.
– Oczywiście nie gotują tak dobrze jak Francuzi. Kiedy przyjeżdżam tu w
interesach,zabieramwłasneżarcie.
Niemogąopuszczaćmiasta.Niemogąprzyjmowaćgości.Muszącałkowicie
odciąćsięodświata.
–ByłapaniwRosjiwinteresach?
Danawróciładoteraźniejszości.
–Nawakacjach.
Spojrzałnaniązezdumieniem.
–Wakacjewtakąpiekielnąpogodę?
Podszedł do nich steward z kartą dań. Dana już miała odmówić, ale nagle
zdałasobiesprawę,żejestbardzogłodna.Niepamiętała,kiedyjadłaostatniraz.
GregoryPricepowiedział:
– Jeśli panienka ma ochotę na łyczek burbona, wiozę w walizce śliczną
butelkę.
–Nie,dziękuję.
Spojrzałanazegarek.Dolądowaniazostałokilkagodzin.
KiedysamolotAirFrancewylądowałnalotniskuDullesa,czterejmężczyźni
obserwowalipasażerówschodzącychpopochylnidostawionejdowyjścia.Stali
spokojnie,wiedząc,żedziewczynaniemożeimuciec.Jedenznichspytał:
239
–Maszstrzykawkę?
–Tak.
–ZabierzjądoRockCreekPark.Szefchce,żebyktośjąprzejechał.
–Wporządku.
Znów zwrócili oczy ku drzwiom. Płynął przez nie strumień pasażerów,
ubranychwwełnianepłaszcze,czapki,nauszniki,szalikiirękawiczki.Wreszcie
zadrzwiamizniknąłostatnipasażer.
Jedenzmężczyznzmarszczyłbrwi.
–Pójdęzobaczyć,cojązatrzymało.
Poszedł rampą w stronę samolotu. Personel techniczny rozpoczął pracę.
Mężczyznawszedłdosamolotu.Niebyłotujużśladupopasażerach.Otworzył
drzwitoalety.Nikogo.
Rzuciłsięzpowrotemkuwyjściuispytałstewarda,któryakuratwychodził:
–GdziesiedziałaDanaEvans?
Stewardpopatrzyłnaniegozezdumieniem.
–DanaEvans,taprezenterka?
–Tak.
–Nieleciałatymsamolotem.Aszkoda,bobardzochciałbymjąpoznać.
GregoryPricemówiłdoDany:
– Czy wie panienka, co jest wspaniałe w biznesie drzewnym? Materiały
rosnąsame,bezniczyjejpomocy.Tak,człowieksiedziipatrzy,amatkanatura
załatwiarobotęzaniego.
Wgłośnikurozległsięgłospilota.
–ZakilkaminutwylądujemynalotniskuO’HarewChicago.Proszęzapiąć
pasyipodnieśćoparciafoteli.
Kobietasiedzącapoprzeciwnejstroniepowiedziałacynicznie:
–Pewnie,żepodniosęoparcie.Niechciałabymzginąćnależąco.
Słowo „zginąć” wstrząsnęło Daną. Wydało jej się, że słyszy odgłos kul
uderzającychwścianębudynkuiczujesilnepchnięcie,któreposłałojąpodkoła
nadjeżdżającejciężarówki.
Wzdrygnęłasięnamyśl,żedwarazyowłosuniknęłaśmierci.
Kilka godzin wcześniej, siedząc w poczekalni lotniska Szeremietiewo II,
przekonywała samą siebie, że wszystko będzie dobrze. Pozytywni bohaterowie
240
muszą wygrać. Ale gdzieś na dnie świadomości kołatało się zdanie,
wypowiedzianeprzezjednegozjejrozmówców.Niewiedziała,cotobyło.Czy
chodziłoorozmowęzMattem?ZkomisarzemSzydanowem?
Timem Drew? Dana szukała, ale im bardziej wytężała pamięć, tym mgła
stawałasięgęstsza.
Oznajmionoprzezgłośniki:
–SamolotAirFrancedoWaszyngtonu,lot220,startujezapiętnaścieminut.
Prosimypasażerówoprzygotowaniepaszportówibiletów.
Danawstałaiskierowałasiękubarierce.Miałajużpodaćbiletstrażnikowi,
kiedy nagle przypomniała sobie, co ją męczyło. Słowa, wypowiedziane przez
SaszęSzydanowapodczasichostatniejrozmowy.
Nikt nie wie, gdzie jestem. To jest coś, co wy Amerykanie nazywacie
„bezpiecznymmiejscem”.
Jedynąosobą,któramogławskazaćmordercomkryjówkęSaszySzydanowa,
był Roger Hudson. Bo natychmiast po ich rozmowie Szydanow został
zamordowany. Roger Hudson pierwszy wspominał o związkach łączących
TayloraWinthropazRosją.
Kiedy byłem w Moskwie, słyszałem plotki, że Winthrop prowadzi prywatne
interesyzRosjanami...
Krótko przed swą nominacją na ambasadora w Rosji Winthrop oznajmił
przyjaciołom,żezamierzadefinitywniewycofaćsięzżyciapublicznego...
ToWinthropnalegał,żebyprezydentmianowałgoambasadorem...
OpowiadałaRogerowiiPameliokażdymswoimposunięciu.Szpiegowaliją
przezcałyczas.Imógłbyćtylkojedenpowód:RogerHudsonbyłtajemniczym
wspólnikiemTayloraWinthropa.
SamolotAmericanAirlineswylądowałnalotniskuO’HarewChicago.Dana
wyjrzałaprzezokno,sprawdzając,czyniktnaniąnieczeka.Niezobaczyłanic
podejrzanego.
Wszędzie panował spokój. Zaczerpnęła powietrza i ruszyła ku wyjściu.
Nerwy miała napięte do granic wytrzymałości. Starała się iść pomiędzy
pozostałymi pasażerami, kierując się ku hali dworca, wypełnionej gwarnym
tłumem. W czasie lotu uświadomiła sobie rzecz tak straszliwą, że własne
niebezpieczeństwowydałojejsięnaglebezznaczenia.Kemal.Ajeślizrobiąmu
coś złego, aby się na niej zemścić? Musiała znaleźć kogoś, kto ochroniłby
chłopca.
241
OdrazupomyślałaoJackuStonie.Zajmowałworganizacjistanowiskodość
wysokie,byzapewnićjejiKemalowiochronę,którejpotrzebowali.Odsamego
początkuokazywałDaniesympatię.Niejestnaprawdęjednymznich.
Próbujętrzymaćsięzboku.Wtensposóbnajlepiejmogępanipomóc,jeśli
rozumiepani,comamnamyśli.
Dana weszła do budki telefonicznej, wyciągnęła portmonetkę i wystukała
numertelefonu,którydostałaodJackaStone’a.Odebrałnatychmiast.
–JackStone.
–TuDanaEvans.Mamkłopoty.Potrzebujępomocy.
–Cosiędzieje?
Danausłyszałatroskęwjegogłosie.
– Nie mogę teraz wyjaśnić dokładnie. Jestem śledzona i ktoś próbuje mnie
zabić.
–Kto?
–Niewiem.Alechodziomojegosynka,Kemala.Martwięsięoniego.Może
panznaleźćkogoś,ktobędziegochronił?
Odpowiedziałnatychmiast:
–Zajmęsiętym.Jestterazwdomu?
–Tak.
– Wyślę tam kogoś. A co z panią? Powiedziała pani, że ktoś próbuje panią
zabić.
–Tak.Oni...onipróbowalijużdwarazy.
Przezchwilępanowałacisza.
–Zobaczę,comogęzrobić.Gdziepanijest?
– Jestem w sekcji American Airlines na lotnisku O’Hare i nie wiem, kiedy
będęmogłastądwyjść.
–Niechpanitamzostanie.Wyślękogoś,żebypaniąchronił.Iniechsiępani
niemartwiwięcejoKemala.
Danapoczułagłębokąulgę.
–Dziękuję.Dziękuję.
Odwiesiłasłuchawkę.
W swoim biurze w FRA Jack Stone odłożył telefon. Nacisnął guzik
interkomu.
242
– Obiekt właśnie dzwonił. Jest na lotnisku O’Hare, w sekcji American
Airlines.
Odbierzcieją.
–Takjest.
JackStonezwróciłsiędoasystenta:
–KiedygenerałBoosterwracazewschodu?
–Dziśpopołudniu.
–Nocóż,zlikwidujmytenburdel,zanimsiędowie,cozaszło.
243
Rozdziałdwudziestyczwarty
ZadzwoniłtelefonkomórkowyDany.
–Jeff!
–Witaj,kochanie.–Jegogłosotuliłjąiogrzałniczymwełnianykoc.
–Och,Jeff!–Zdałasobiesprawę,żedrży.
–Jaksięczujesz?
Jaksięczuję?Uciekamprzedśmiercią.Aletegoniemogłamupowiedzieć.
Niemógłjejwżadensposóbpomóc,nieteraz.Byłozapóźno.
–Ja...czujęsiędobrze,kochanie.
–Gdziejesteś,kochanypodróżniku?
–WChicago.JutrowrócędoWaszyngtonu.
Kiedycięodzyskam?
–Jak...jaksięczujeRachel?
–Chybadobrze.
–Tęsknięzatobą.
Drzwi sypialni Rachel otworzyły się i modelka weszła do salonu. Zaczęła
cośmówić,alezamilkła,widząc,żerozmawiaprzeztelefon.
–Tęsknięzatobąbardziej,niżmożeszsobiewyobrazić–powiedziałJeff.
–Och,takbardzociękocham.
Mężczyzna stojący w pobliżu przyglądał się Danie uważnie. Serce zaczęło
jejbićbardzoszybko.
–Kochanie,jeśli...jeślicośmisięstanie...pamiętaj,że...
WgłosieJeffazabrzmiałapanika:
–Cotoznaczy:jeślicościsięstanie?
– Nic. Ja... nie mogę tego teraz wyjaśnić, ale... jestem pewna, że wszystko
będziewporządku.
– Dano, nie możesz pozwolić, żeby cokolwiek ci się stało! Potrzebuję cię.
Kochamciębardziejniżkogokolwiekkiedykolwiek.Niemogęcięstracić.
Rachel słuchała jeszcze chwilę, potem spokojnie wróciła do sypialni i
zamknęładrzwi.
244
Dana i Jeff rozmawiali jeszcze dziesięć minut. Kiedy wreszcie Dana
wyłączyła telefon, poczuła się lepiej. Cieszę się, że mogłam go pożegnać.
Podniosła głowę i zobaczyła, że mężczyzna wciąż się jej przygląda. Ludzie
Jacka Stone’a w żaden sposób nie mogli przybyć tak prędko. Muszę się stąd
wydostać.Znówogarnęłająpanika.
SąsiadDanyzmieszkaniaobokzapukałdodrzwi.PaniDaleyotworzyła.
–Cześć.
–ZatrzymajKemalawdomu.Będziemygopotrzebować.
–Zajmęsiętym.–PaniDaleyzamknęładrzwiizawołałaKemala:–Twoja
owsiankajestgotowa,kochanie.
Poszładokuchni,wyjęłaowsiankęzpiecykaiotworzyłaszufladęwszafce
kuchennej, na której dnie ukryła paczuszki narkotyku nazywanego BuSpar. Z
brzegu leżało dwanaście pustych woreczków. Pani Daley otworzyła dwie
kolejnepaczuszki,zawahałasięiwzięłatrzecią.Wsypałaproszekdoowsianki,
posłodziłająizaniosładosalonu.Kemalwyszedłzeswegopokoju.
–Jesteś,kochanie.Pyszna,ciepłaowsianka.
–Niejestemgłodny.
– Musisz jeść, Kemal. – Jej głos był tak ostry, że poczuł strach. – Nie
chcemy,żebypannaDanabyłanamirozczarowana.
–Nie.
–Dobrze.Jestempewna,żezjeszwszystkodlapannyDany.
Kemalusiadłprzystoleizacząłjeść.
Powinien spać około sześciu godzin – obliczyła pani Daley. – A ja dowiem
się,comamznimzrobić.
Danaprzebiegła przez halęlotniska i zatrzymałasię obok wielkiegosklepu
odzieżowego.
Muszę się przebrać. Weszła do środka i rozejrzała się. Nie dostrzegła nic
niezwykłego.Apotemspojrzaławkierunkudrzwiikrewzastygłajejwżyłach.
Stalitamdwajgroźniewyglądającymężczyźni.Jedenznichtrzymałprzenośny
radiotelefon.
JakznaleźlimniewChicago?
Dana próbowała zapanować nad przerażeniem. Odwróciła się do
sprzedawcy.
245
–Czyjeststądjakieśinnewyjście?
Sprzedawcapotrząsnąłgłową.
–Przykromi.Tylkodlapracowników.
Daniezaschłowgardle.Znówzerknęłakumężczyznom.Muszęspróbować
–pomyślałazdesperacją.–Musibyćjakiśsposób.
Nagleprzyszedłjejdogłowypomysł.Zerwałazwieszakaeleganckąsuknięi
ruszyładowyjścia.
–Chwileczkę!–zawołałsprzedawca.–Niemożepani...
Dana zbliżyła się do drzwi, a dwaj mężczyźni zrobili krok w jej kierunku.
Kiedy Dana przechodziła koło kasy, czujnik na sukience zapiszczał
ostrzegawczo.Podbiegłdoniejsklepowyochroniarz.Dwajmężczyźnispojrzeli
posobieicofnęlisię.
–Chwileczkę,proszępani–powiedziałochroniarz.–Pójdziepanizemnąna
zaplecze.
–Dlaczego?–zaprotestowałaDana.
–Dlaczego?Bokradzieżjestprzestępstwem.–OchroniarzwziąłDanępod
ramięipoprowadziłjązpowrotem.
Mężczyźnistaliprzydrzwiach,zdezorientowani.
Danauśmiechnęłasiędoochroniarza.
– W porządku. Zgadzam się. Popełniłam kradzież. Zabierzcie mnie do
aresztu.
Kliencipodchodzili,byzobaczyć,cosięstało.Zzapleczawybiegłwłaściciel
sklepu.
–Cosiędzieje?
–Przyłapałemtękobietęnakradzieżysukni.
– No cóż, obawiam się, że musimy wezwać po... – Odwrócił się i poznał
Danę.–MójBoże!ToDanaEvans.
Wrosnącymtłumierozległysiępodnieconeszepty:
–ToDanaEvans...
–Oglądamyjejwiadomościcowieczór...
–Pamiętaszjejrelacjezwojny...?
Właścicielsklepupowiedział:
–Bardzomiprzykro,pannoEvans.Oczywiściezaszłapomyłka.
– Nie, nie – odparła Dana szybko. – Rzeczywiście ukradłam tę sukienkę. –
246
Wyciągnęłaręce.–Proszęmniearesztować.
Właścicielsklepuuśmiechnąłsię.
–Animisięśni.Proszęprzyjąćtęsukienkę,pannoEvans,wrazzwyrazami
sympatii.
Pochlebianam,żesukienkasiępanispodobała.
Danapatrzyłananiegozniedowierzaniem.
–Niekażemniepanaresztować?
Uśmiechnąłsięjeszczeradośniej.
–Ubijemyinteres.Oddampanisukienkęwzamianzaautograf.Jestempani
wielbicielem.
Jednazkobietwtłumiewykrzyknęła:
–Jateż!
–Mogędostaćautograf?
Podchodziłocorazwięcejludzi.
–Spójrz!ToDanaEvans.
–Czymogędostaćautograf,pannoEvans?
– Mój mąż i ja oglądaliśmy wiadomości codziennie, kiedy była pani w
Sarajewie.
–Człowiekmiałwrażenie,żesamjestnawojnie.
–Jateżchciałabymdostaćautograf.
Danastałapośródtłumu,corazbardziejzdesperowana.Rzuciłaspojrzenieku
drzwiom.
Dwajmężczyźnieczekalicierpliwie.
Umysł Dany pracował gorączkowo. Odwróciła się z uśmiechem do
otaczającychjąludzi.
–Powiemwam,cozrobimy.Wyjdźmyzesklepu,akażdydostanieautograf.
Rozległysięradosneokrzyki.
Danapodałasukienkękierownikowisklepu.
–Proszętozatrzymać.Dziękuję.
Ruszyła ku drzwiom w asyście swoich wielbicieli. Dwaj mężczyźni cofnęli
się,zmieszani,atłumminąłichobojętnie.Danazwróciłasiędoswoichfanów:
–Ktopierwszy?
Ludzietłoczylisięwokółniej,wyciągającpióraikartki.
247
Dwaj mężczyźni stali w odległości kilku metrów, rozglądając się
niespokojnie.Kiedywszyscydostaliautograf,Danaruszyławkierunkuwyjścia.
Tłum eskortował ją wiernie. Przy chodniku zatrzymała się taksówka, z której
wysiadłpasażer.
–Dziękujępaństwu.Terazmuszęjechać–powiedziałaDanadotłumu.
Wskoczyładosamochoduichwilępóźniejzniknęłazazakrętemulicy.
JackStonerozmawiałprzeztelefonzRogeremHudsonem.
–PanieHudson,uciekłanam,ale...
– Do diabła! Nie chcę więcej tego słyszeć. Ma zniknąć ze sceny –
natychmiast.
–Proszęsięniemartwić.Mamynumertaksówki.Niemożeuciecdaleko.
–Niezawiedźmnieporazkolejny.–Hudsonrzuciłsłuchawkęnawidełki.
SklepCarsonPirieScott&Company,wsamymsercuChicagoLoop,niemal
pękałwszwach.SprzedawcakończyłzawijaćpakunekdlaDany.
–Płacipanigotówkączyczekiem?
–Gotówką.
Niezostawiaćżadnychśladównapapierze.
Zabrała paczkę i ruszyła ku wyjściu, ale nagle zatrzymała się przerażona.
Dwajinnimężczyźnistaliprzydrzwiach,zprzenośnymiradiotelefonami.Dana
spojrzała na nich i poczuła suchość w ustach. Odwróciła się i podbiegła z
powrotemdolady.
–Zapomniałapaniczegoś?–zapytałsprzedawca.
–Nie...–Danarozglądałasięzrozpaczą.–Czyjeststądjakieśinnewyjście?
–Och,tak,proszępani,kilka.
To bez sensu – pomyślała Dana. – Z pewnością obstawili wszystkie. Tym
razemniezdołauciec.
Zobaczyła kobietę w brzydkim, starym zielonym płaszczu, która
przymierzała jeden z szalików. Dana przyglądała się jej przez chwilę, a potem
podeszła.
–Piękne,prawda?–zagadnęła.
Kobietauśmiechnęłasię.
–Niewątpliwie.
248
Mężczyźni przy drzwiach patrzyli na dwie rozmawiające kobiety. Spojrzeli
nasiebieiwzruszyliramionami.Obstawiliprzecieżwszystkiewyjścia.
TymczasemDanamówiła:
–Podobamisiępanipłaszcz.Todokładniemójulubionykolor.
–Niestetyjeststaryizniszczony.Panimadużoładniejszy.
Dwajmężczyźniprzydrzwiachpatrzylinakobiety,którenadalrozmawiały.
– Zimno jak diabli – poskarżył się jeden z nich. – Mogłaby już wyjść i
pozwolićnamztymskończyć.
Jegotowarzyszskinąłgłową.
–Niemasposobu,żeby...
Urwał, widząc, że kobiety zaczynają zdejmować płaszcze. Wyszczerzył
zęby.
–Jezu,zobacz,coonarobi.Zamieniająsiępłaszczami.Nędznasztuczka.
Dwie kobiety zniknęły na chwilę za rzędem ubrań. Jeden z mężczyzn
powiedziałdonadajnika:
–Obiektzamieniłswójczerwonypłaszcznazielony...Niedajciesięnabrać.
Idziedowyjścianumer4.Trzymajcieją.
Przywejściunumer4czekałodwóchmężczyzn.Chwilępóźniejjedenznich
powiedziałdotelefonukomórkowego:
–Idzie,Dawajciesamochód.
Patrzyli, jak wychodzi ze sklepu na trzaskający mróz. Owinęła się ciasno
zielonym płaszczem i ruszyła ulicą. Kiedy stanęła na rogu i pomachała dłonią,
wzywająctaksówkę,mężczyźnichwycilijązaramiona.
–Niepotrzebujesztaksówki.Mamydlaciebieładnysamochód.
Spojrzałananichzezdumieniem.
–Kimjesteście?Ocowamchodzi?
Mężczyźnipatrzylinanią.
–NiejesteśDanąEvans!
–Nocóż,oczywiście,żenie.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, puścili kobietę i popędzili z powrotem do
sklepu.Jedenznichwłączyłprzenośnyradiotelefon.
–Złyobiekt.Złyobiekt.Słyszyszmnie?
Alezanimzdążyliwrócićdosklepu,Danazniknęła.
249
Przeżywała koszmar na jawie, otoczona nienawiścią, ścigana przez
nieznanych wrogów, którzy chcieli ją zabić, schwytana w sieć przerażenia,
prawiesparaliżowanagrozą.
Wysiadłszyztaksówki,zaczęłaiśćszybkimkrokiem.Miałaochotębiec,ale
niechciałaściągaćnasiebieuwagi.Niewiedziała,dokądmogłabysięudać.W
pewnej chwili znalazła się obok sklepu z napisem: KWATERA GŁÓWNA
FANTAZJI: ZABAWNE STROJE NA WSZYSTKIE OKAZJE. Pchnięta
impulsem, Dana weszła do środka. W sklepie pełno było kostiumów, peruk i
przyborówdocharakteryzacji.
–Mogęwczymśpomóc?
Tak. Proszę wezwać policję. Proszę im powiedzieć, że ktoś próbuje mnie
zabić.
–Proszępani?
–E...Tak.Chciałabymprzymierzyćjasnąperukę.
–Tędy,proszę.
Po chwili Dana oglądała w lustrze własną twarz w obramowaniu jasnych
pukli.
–Niedowiary,wyglądapaniterazcałkieminaczej.
Mamtakąnadzieję.
Wyszedłszyzesklepu,Danazatrzymałataksówkę.
–LotniskoO’Hare.
MuszęjechaćpoKemala.
Zadzwoniłtelefon.Rachelszybkopodniosłasłuchawkę.
–Halo...DoktorYoung?...Ostatecznewynikitestów?
Jeffzobaczyłnapięcienajejtwarzy.
–Możemipanpowiedziećprzeztelefon.Chwileczkę.–Rachelspojrzałana
Jeffa,wzięłagłębokioddechizabrałatelefondosypialni.
Słyszałjejgłos,choćsłabo.
–Proszęmówić,doktorze.
Przez następne trzy minuty panowała cisza, a kiedy zaniepokojony Jeff
zrobił krok w kierunku sypialni, Rachel stanęła na progu z promiennym
wyrazemtwarzy,jakiegoniewidziałuniejnigdywcześniej.
– Podziałała! – Prawie nie mogła odzyskać tchu z podniecenia. – Jeff,
250
chorobasięcofa.
Nowaterapiapodziałała!
–DziękiBogu!–powiedziałJeff.–Towspaniale,Rachel.
–Chce,żebymzostałatutajjeszczekilkatygodni,alekryzysminął.–Wjej
głosiebrzmiałouniesienie.
–Chodźmydokądś,żebytouczcić–zaproponowałJeff.–Zostanęztobądo
czasu...
–Nie.
–Conie?
–Niepotrzebujęcięjuż,Jeff.
–Wiem,icieszęsię,że...
–Nierozumiesz.Chcę,żebyśwyjechał.
Spojrzałnaniązaskoczony.
–Dlaczego?
– Drogi, kochany Jeff. Nie chciałabym zranić twoich uczuć, ale jestem już
prawie zdrowa, co oznacza, że mogę wrócić do pracy. To moje życie. Jestem
przede wszystkim modelką. Zamierzam zadzwonić i zapytać, czy nie mają dla
mnie czegoś w agencji. Czułam się tu przy tobie jak w pułapce. Dziękuję za
pomoc, Jeff. Jestem naprawdę wdzięczna. Ale nadszedł czas, by się pożegnać.
Jestem pewna, że Dana tęskni za tobą. Więc dlaczego nie miałbyś wyjechać,
kochany?
Jeffpatrzyłnaniąprzezchwilę,apotemskinąłgłową.
–Maszrację.
Rachel obserwowała, jak idzie do sypialni i zaczyna się pakować.
Dwadzieścia minut później, kiedy Jeff wyszedł z sypialni z walizkami, Rachel
mówiładosłuchawki:
– ...i znów jestem w realnym świecie, Betty. Za kilka tygodni będę mogła
wrócićdopracy...Wiem.Czytoniewspaniale?
Jeff stał przy drzwiach, czekając, by się z nią pożegnać. Rachel pomachała
mudłoniąiodwróciłasięzpowrotemdotelefonu.
–Powiemci,oczymmarzę...załatwmisesjęnapięknej,tropikalnej...
Czekała, aż Jeff zamknie za sobą drzwi. Powoli odłożyła słuchawkę.
Podeszła do okna i stała tam, patrząc, jak jedyny mężczyzna, którego
kiedykolwiekkochała,odchodzizjejżycianazawsze.
251
Słowa doktora Younga nadal dźwięczały jej w uszach. „Panno Stevens,
przykro mi, ale mam złe wieści. Terapia nie przyniosła spodziewanych
rezultatów...Nastąpiłyprzerzuty...
Choroba poczyniła zbyt duże postępy. Obawiam się, że to koniec... może
jeszczemiesiąclubdwa...”Rachelprzypomniałasobiesłowa,którymipowitałją
w Hollywood reżyser Roderick Marshall: „Cieszę sio, że przyjechałaś.
Zamierzamuczynićzciebiewielkągwiazdę”.
Czerwona fala bólu znów ogarnęła jej ciało. Rachel pomyślała: Roderick
Marshallbyłbyzemniedumny.
Kiedy samolot Dany wylądował na lotnisku Dullesa w Waszyngtonie, hala
dworcowa była zatłoczona pasażerami oczekującymi na bagaż. Dana przeszła
obok taśmy, wyszła na zewnątrz i wsiadła do czekającej na postoju taksówki.
Jasna peruka odmieniła ją nie do poznania. To musi na razie wystarczyć –
pomyślała.–JadępoKemala.
Kemalpowoliotworzyłoczy,obudzonygwaremgłosów,dobiegającychzza
zamkniętychdrzwijegopokoju.Kręciłomusięwgłowie.
–Chłopiecśpi–usłyszałpaniąDaley.–Podałammunarkotyki.
Jakiśmężczyznaodpowiedział:
–Będziemymusieligoobudzić.
Drugimęskigłoszaoponował:
–Możelepiejprzeniesiemygotam,dopókiśpi.
–Możeciezrobićtoznimtutaj–powiedziałapaniDaley–apotempozbyć
sięciała.
Kemalnagleoprzytomniał.
– Musi na razie pozostać żywy. Użyją go jako przynęty, żeby schwytać tę
Evans.
Kemalusiadłnałóżku,słuchajączwalącymsercem.
–Gdzieonajest?
–Niemamypewności.Alenapewnoprzyjdzietupodzieciaka.
Kemal zeskoczył z łóżka. Stał przez chwilę, zesztywniały ze strachu.
Kobieta, której ufał, chciała go zabić. Pizda! Nie pójdzie im tak łatwo –
przyrzekłsobieKemal.–NiezabilimniewSarajewie,niezabijąitutaj.Zaczął
gorączkowo wkładać ubranie. Kiedy sięgnął po sztuczne ramię, leżące na
252
krześle,ześlizgnęłosięnaziemięzestukiem,którywuszachchłopcazabrzmiał
jakhukpioruna.Skamieniał.Ludziewsalonienieprzerwalirozmowy.Niczego
nieusłyszeli.Kemalprzyczepiłramięiszybkoskończyłsięubierać.
Otworzył okno i cofnął się przed podmuchem lodowatego powietrza. Jego
kurtka znajdowała się w drugim pokoju. Stanął na gzymsie okiennym i zaczął
się po nim przesuwać, szczękając zębami. Z boku znajdowała się drabinka
pożarowa, sięgająca ziemi. Kemal schodził po niej, uważając, by nie było go
widaćzokiensalonu.
Zeskoczyłnachodnikispojrzałnazegarek.Była14.45.Zjakiegośpowodu
przespałpółdnia.Ruszyłbiegiem.
–Zwiążdzieciaka,tylkoporządnie.
Jedenzmężczyznotworzyłdrzwimałegopokojuiprzezchwilęrozglądałsię
zezdumieniem.
–Hej,chłopakuciekł!
DwajmężczyźniipaniDaleyrzucilisiędooknadośćszybko,byzobaczyć
Kemalabiegnącegoulicą.
–Łapaćgo!
Kemal biegł jak w koszmarze. Jego nogi stawały się z każdym krokiem
słabsze, miał wrażenie, że są z gumy. Każdy oddech bolał jak cios noża. Jeśli
dotrędoszkoły,zanimzamknąbramęotrzeciej,będębezpieczny.Nieośmieląsię
zrobićmikrzywdywobecnościinnychdzieci.
Przy przejściu dla pieszych paliło się czerwone światło. Zignorował je i
wbiegłnajezdnię,wymijającsamochody,nieprzejmującsięrykiemklaksonówi
piskiemhamulców.
Dotarłnadrugąstronęibiegłdalej.
PannaKellyzadzwoninapolicjęioniochroniąDanę.
Kemalowi zaczęło brakować tchu, czuł wokół piersi żelazną obręcz. Znów
spojrzał na zegarek: 14.55. Podniósł głowę. Szkoła była dokładnie na wprost.
Jeszczedwieprzecznice.
Jestembezpieczny–pomyślał.–Jeszczenieskończylilekcji.
Minutę później dotarł do frontowej bramy. Zatrzymał się, patrząc na nią z
niedowierzaniem. Była zamknięta. Nagle ciężka dłoń zacisnęła się od tyłu na
jegoramieniu.
–Dziśjestniedziela,głupcze.
253
–Proszęsiętuzatrzymać–powiedziałaDana.
Taksówka znajdowała się dwie przecznice od jej mieszkania. Dana
odprowadziła wzrokiem odjeżdżający samochód. Potem ruszyła powoli, w
napięciu, wytężając wszystkie zmysły, lustrując wzrokiem ulice, wypatrując
oznak niebezpieczeństwa. Była pewna, że Kemal jest bezpieczny. Jack Stone
zaopiekowałsięnim.
Dotarła do budynku, w którym mieszkała, ominęła główną bramę i poszła
alejką prowadzącą do tylnego wejścia. Nie spotkała nikogo. Otworzyła drzwi i
zaczęła spokojnie wchodzić po schodach. Dotarła na drugie piętro i ruszyła
korytarzem, ale nagle się zatrzymała. Drzwi jej mieszkania były otwarte na
oścież. W jednej chwili Dana utonęła w fali przerażenia. Pobiegła do drzwi i
wpadładośrodka.
–Kemal!
W mieszkaniu nie było nikogo. Dana biegała po mieszkaniu, nieprzytomna
ze strachu, próbując zgadnąć, co się wydarzyło. Gdzie jest Jack Stone? Gdzie
jest Kemal? W kuchni jedna z szuflad wypadła na ziemię, a jej zawartość
rozsypała się po podłodze. Były to małe paczuszki, niektóre puste, inne pełne.
Danapodniosłajednąznichiprzeczytałaetykietkę:BuSpartabletki15mgNDC
D087D822-32.
Gdzie się podziali? Czy pani Daley była narkomanką, czy podawała
narkotyki Kemalowi? Czy dlatego ostatnio zachowywał się inaczej? Dana
włożyłajednąpaczuszkędokieszenipłaszcza.
Z trudem panując nad przerażeniem, wymknęła się z mieszkania. Wyszła
tylnymidrzwiamiipobiegłaalejkąwkierunkuulicy.Kiedyskręciłazabudynek,
mężczyznaschowanyzadrzewempowiedziałcośdoswegowspólnikastojącego
poprzeciwnejstronie.
DanazatrzymałasięprzedAptekąWaszyngtońską.Weszładośrodka.
Farmaceutkauśmiechnęłasięnajejwidok.
–O,pannaEvans.Mogępaniwczymśpomóc?
–Tak,Coquino.Jestemciekawa,cotozaśrodek.–Danawyjęłapaczuszkę.
Kobietaobejrzaławoreczek.
–BuSpar.Środekuspokajający.Białykryształ,rozpuszczalnywwodzie.
–Jakiejestjegodziałanie?–spytałaDana.
– Rozluźnia i relaksuje. Uspokaja. Ale oczywiście zbyt duże dawki
254
powodująsennośćizmęczenie.
Śpi.Mamgoobudzić?
Wróciłzeszkołyzmęczony,więcporadziłam,żebysięzdrzemnął...
Terazwszystkostałosięzrozumiałe.ToPamelaHudsonprzysłałajejpanią
Daley.
AjaoddałamKemalawręcetejsuki–pomyślałaDana.Poczułamdłości.
Spojrzałanafarmaceutkę.
–Dziękuję,Coquino.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie,pannoEvans.
Dana wyszła z powrotem na ulicę. Dwaj mężczyźni zbliżali się w jej
kierunku.
–PannoEvans,czymoglibyśmyporozmawiaćchwi...
Dana rzuciła się do ucieczki. Mężczyźni byli tuż za nią. Wpadła na
zatłoczone skrzyżowanie, gdzie policjant kierował ruchem. Dana pobiegła w
jegostronę.
–Hej!Proszęwracaćnachodnik!
Danabiegłanadal.
–Palisięczerwoneświatło!Słyszypani?Proszęwracać!
Dwajmężczyźnistalinarogu,patrzącnatęscenę.
–Jestpanigłucha?–zawołałpolicjant.
– Zamknij się! – Uderzyła policjanta w twarz. Wściekły funkcjonariusz
chwyciłjązaramię.
–Aresztujępanią.
Przyciągnął Danę do siebie i trzymał ją za rękę, mówiąc jednocześnie do
radionadajnika:
–Przyślijciemisamochód.
Mężczyźni stali na chodniku, patrząc jeden na drugiego, niepewni, co
powinnizrobić.
Dana spojrzała na nich i uśmiechnęła się. Parę sekund później rozległo się
wyciepolicyjnejsyrenyibiało-czarnysamochódzatrzymałsiękilkametrówod
Dany.
Mężczyźni patrzyli bezradnie, jak dziewczyna otwiera tylne drzwiczki
policyjnegosamochoduiodjeżdża.
255
NaposterunkupolicjiDanapowiedziała:
–Mamprawodojednegotelefonu,prawda?
Sierżantskinąłgłową.
–Prawda.
Podałjejtelefon.Wykręciłanumer.
Dwanaście przecznic dalej mężczyzna trzymający Kemala za kołnierz
koszuli ciągnął go do limuzyny czekającej przy chodniku z włączonym
silnikiem.
–Proszę!Pozwólmiodejść–prosiłKemal.
–Zamknijsię,dzieciaku.
Znaprzeciwkanadchodzilidwajmarynarze.
–Niechcęiśćzpanemdoparku!–wrzasnąłKemal.
MężczyznaspojrzałnaKemalazezdumieniem.
–Co?
–Proszęniezabieraćmniedoparku!–Kemalzwróciłsiędomarynarzy.–
Chcemizapłacićpięćdolarów,jeślipójdęznimdoparku.Alejaniechcę.
Marynarzezatrzymalisię,patrzączpogardąnamężczyznę.
–Więctotak,tybrudnyzboczeńcu...
Mężczyznacofnąłsię.
–Nie,nie,chwileczkę.Nierozumiecie...
Jedenzmarynarzyodparłszyderczo:
–Owszem,rozumiemy,kolego.Zabierajłapyodchłopca.
Otoczylimężczyznę.Podniósłręcewobronnymgeście,aKemalodsunąłsię
szybko.
Przedpobliskimdomemposłanieczsiadłzroweru,wziąłpaczkęiruszyłw
kierunkuwejścia.Kemalwskoczyłnarowerizacząłpedałowaćzwszystkichsił.
Mężczyzna patrzył z rozpaczą, jak chłopiec skręca za róg domu i znika.
Marynarzepilnowali,żebyniemógłsięruszyć.
NaposterunkupolicjidrzwiceliDanyotworzyłysięgwałtownie.
–Jestpaniwolna,pannoEvans.Wpłaconokaucję.
Matt! Nareszcie zadzwoniłam do właściwej osoby – pomyślała Dana
256
radośnie.–Nietracił
czasu.
W holu zatrzymała się przerażona. Jeden z prześladowców czekał na nią
przykontuarze.
Uśmiechnąłsiędoniejipowiedział:
–Jesteśwolna,siostrzyczko.Idziemy.–Chwyciłjąmocnozaramięizaczął
ciągnąćkuwyjściu.
Kiedy znaleźli się na ulicy, zatrzymał się zdumiony. Przed budynkiem
czekałacałaekipatelewizyjnaWTN.
–Popatrztutaj,Dano...
–Dano,toprawda,żespoliczkowałaśpolicjanta?
–Możesznampowiedzieć,cosięstało?
–Czytenpolicjantcięobraził?
–Stanieszprzedławąprzysięgłych?
Mężczyznacofałsię,kryjąctwarz.
–Ocochodzi?–zawołałaDana.–Niechcepanzdjęciazemną?
Uciekł.
ObokDanystanąłMattBaker.
–Wynośmysięstąd,dodiabła.
SiedzieliwgabinecieMattaBakera,wgmachuWTE.ElliotCromwell,Matt
BakeriAbbeLasmannodpółgodzinysłuchaliopowieściDanywpełnymgrozy
milczeniu.
–...iFRAteżjestwtozamieszana.WłaśniedlategogenerałBoosterchciał,
żebymtrzymałasięzdaleka.
– Jestem wstrząśnięty – powiedział Elliot Cromwell. – Jak mogliśmy
wszyscy pomylić się tak bardzo co do Taylora Winthropa? Uważam, że
powinniśmy poinformować o wszystkim Biały Dom. Niech oni powiadomią
prokuratorageneralnegoiFBI.
Danazaoponowała:
– Elliot, jak dotąd mamy jedynie moje słowo przeciw słowu Rogera
Hudsona.Myślisz,żeuwierzą?
–Niemamyżadnychdowodów?–zapytałaAbbeLasmann.
–BratSaszySzydanoważyje.Jestempewna,żezgodzisięzeznawać.Kiedy
257
jużpociągniemyzajednąnitkę,całasiećzaczniesiępruć.
MattBakerwziąłgłębokioddechispojrzałnaDanęzpodziwem.
–Chciałbymmiećtwójupór.
–Matt,acozKemalem?–zapytałaDana.–Niewiem,gdziegoszukać.
– Nie martw się – odparł stanowczo Matt. – Znajdziemy go. Tymczasem
musimyznaleźćbezpiecznemiejscedlaciebie.
–Możeciejechaćdomojegomieszkania–zaproponowałaAbbe.–Nikomu
nieprzyjdziedogłowy,żebytamszukaćDany.
–Dziękuję.–DanaodwróciłasiędoMatta.–CodoKemala...
– Natychmiast powiadomimy FBI. Każę kierowcy zawieźć cię do
mieszkaniaAbbe.
Zajmiemysięwszystkim,Dano.Zadzwoniędociebie,kiedytylkoczegośsię
dowiem.
Kemalpedałowałprzezskutelodemulice,oglądającsięcochwilę.Nigdzie
nie było śladu człowieka, który chciał go porwać. Muszę się dostać do Dany –
pomyślał chłopiec z determinacją. – Nie mogę pozwolić, żeby ją skrzywdzili.
Problem polegał na tym, że studia WTN znajdowały się na drugim krańcu
waszyngtońskiegocentrum.
Dotarłszydoprzystankuautobusowego,Kemalzsiadłzroweruipołożyłgo
naziemi.
Widząc nadjeżdżający autobus, sięgnął do kieszeni i zdał sobie sprawę, że
niemapieniędzy.
– Przepraszam, czy mógłby pan... – zwrócił się do przechodzącego obok
mężczyzny.
–Spadaj,dzieciaku.
Kemalspróbowałjeszczeraz.
– Przepraszam – powiedział do zbliżającej się kobiety. – Potrzebuję
pieniędzynabiletautobusowy,żeby...
Kobietaprzyśpieszyłakroku.
Kemal stał na mrozie bez płaszcza, trzęsąc się z zimna. Ludzie mijali go
obojętnie.Muszędostaćpieniądzenaautobus–myślał.
Oderwał swoje sztuczne ramię i położył je na ziemi. Kiedy nadszedł
następnyprzechodzień,wyciągnąłswójkikutipowiedział:
258
–Przepraszampana.Czymógłbypandaćmipieniądzenabiletautobusowy?
Mężczyznazatrzymałsię.
–Oczywiście,synu–odparłipodałKemalowidolara.
–Dziękuję.
Kiedy mężczyzna odszedł, Kemal szybko założył sztuczne ramię. Z
sąsiedniej przecznicy nadjeżdżał autobus. Udało się – pomyślał chłopiec
radośnie. W tej samej chwili poczuł na karku ukłucie. Kiedy spróbował się
odwrócić, cały świat pochłonęła dziwna mgła. W jego głowie jakiś głos
krzyczał:Nie!Nie!Kemalupadłnaziemię,nieprzytomny.Wokółniegozaczęli
sięgromadzićprzechodnie.
–Cosięstało?
–Zemdlał?
–Źlesiępoczuł?
– Mój syn jest diabetykiem – powiedział mężczyzna. – Zajmę się nim. –
PodniósłKemalaizaniósłdoczekającejlimuzyny.
Mieszkanie Abbe Lasmann znajdowało się w północno-zachodniej części
Waszyngtonu.
Było duże i wygodnie urządzone, z nowoczesnymi meblami i białymi
dywanami. Dana była sama. Zdenerwowana chodziła po salonie, czekając na
dzwonek telefonu. Kemal na pewno jest bezpieczny. Nie mają żadnych
powodów, by go skrzywdzić. Nic mu się nie stanie. Gdzie jest? Dlaczego nie
możnagoznaleźć?
Kiedyzadzwoniłtelefon,drgnęłaprzestraszona.Chwyciłasłuchawkę.
–Halo?
Nikt się nie odezwał. Dzwonek rozległ się ponownie i Dana zdała sobie
sprawę,żetojejtelefonkomórkowy.Poczułanagłąulgę.Nacisnęłaguzik.
–Jeff?
GłosRogeraHudsonaodpowiedziałspokojnie:
–Szukaliśmycię,Dano.MamtuKemala.
Danazastygławbezruchu,niezdolnawymówićsłowa.Wreszciewyszeptała
ochryple:
–Roger...
–Obawiamsię,żeniezdołamjużdługopowstrzymywaćswoichludzi.Chcą
259
odciąćKemalowizdroweramię.Mamimpozwolić?
–Nie!–krzyknęła.–Co...comamzrobić?
–Poprostuchcęztobąporozmawiać–powiedziałRogerHudsonspokojnie.
– Chcę, żebyś przyjechała do mojego domu, i żebyś przyjechała sama. Jeśli
kogośzsobąprzywieziesz,nieodpowiadamzato,cospotkaKemala.
–Roger...
–Spodziewamsięciebiezatrzydzieściminut.
Dana stała przy telefonie, odrętwiała ze strachu. Nic nie może się stać
Kemalowi.NicniemożesięstaćKemalowi.Drżącymipalcamiwystukałanumer
Bakera.GłosMattaoznajmiłztaśmy:
–TubiuroMattaBakera.Niemamniewtejchwili,alezostawwiadomość,a
oddzwonię,kiedytylkobędęmógł.
Potem rozległ się krótki sygnał. Dana nabrała powietrza i powiedziała do
słuchawki:
– Matt, ja... właśnie rozmawiałam z Rogerem Hudsonem. Ma u siebie
Kemala. Jadę do jego domu. Proszę, pośpiesz się, zanim Kemala spotka coś
złego.Sprowadźpolicję.Prędko!
Wyłączyłatelefoniotworzyładrzwi.
Abbe Lasmann kładła listy na biurku Matta Bakera, kiedy zobaczyła
czerwone światełko na jego telefonie. Wprowadziła hasło Matta i odsłuchała
wiadomośćDany.Potemuśmiechnęłasięinacisnęłaguzikkasującynagranie.
Kiedy tylko samolot wylądował na lotnisku Dullesa, Jeff zadzwonił do
Dany. Podczas lotu nie przestawał rozmyślać o dziwnym tonie jej głosu, kiedy
powiedziała:„Jeślicośmisięstanie...”.Jejtelefonkomórkowybyłwyłączony.
Jeff wystukał numer do mieszkania. Nikt nie odbierał. Wsiadł do taksówki i
podaładresWTN.
WbiurzeMattapowitałagoAbbe:
–Witaj,Jeff!Fajnie,żejużjesteś.
–Dzięki,Abbe.–WszedłdogabinetuMattaBakera.
Mattpowiedziałjedynie:
–Więcwróciłeś.JaksięczujeRachel?
PytaniesprawiłoJeffowiprzykrość.
260
– Już wyzdrowiała – odparł rzeczowo. – Co z Daną? Jej komórka jest
wyłączona.
–MójBoże!–wykrzyknąłMatt.–Tynicniewiesz,prawda?
–Powiedzmi–poprosiłJeffznaciskiem.
WsekretariacieAbbeprzycisnęłauchodozamkniętychdrzwi.Słyszałatylko
urywkirozmowy.
–...próbowalijązabić...SaszaSzydanow...Krasnojarsk-26...Kemal...Roger
Hudson.
Abbe usłyszała dosyć. Podbiegła do biurka. Chwilę później rozmawiała z
RogeremHudsonem.
WgabinecieoszołomionyJeffsłuchałopowieściMatta.
–Niemogęwtouwierzyć.
– To wszystko prawda – zapewnił go Baker. – Dana jest u Abbe. Powiem
Abbe,żebyspróbowaładoniejzadzwonić.
Włączyłwewnętrznytelefon,alezanimzdążyłcośpowiedzieć,usłyszałgłos
sekretarki:
– ...i Jeff Connors jest tutaj. Szuka Dany. Myślę, że powinniście ją stąd
wywieźć. Na pewno tam pojadą... W porządku. Zajmę się tym, panie Hudson.
Jeśli...
Abbeusłyszałajakiśdźwiękiodwróciłasię.JeffConnorsiMattBakerstali
naprogu,patrzącnaniązoburzeniem.
–Tydziwko–powiedziałMatt.
Jeffodwróciłsiędoniegoniecierpliwie.
–MuszęsiędostaćdodomuHudsona.Potrzebujęsamochodu.
MattBakerwyjrzałprzezokno.
–Niezdążysznaczas.Naulicachpełnokorków.
ZlądowiskanadachudobiegłichwarkothelikopteraWTN.Dwajmężczyźni
popatrzylinasiebieporozumiewawczo.
261
Rozdziałdwudziestypiąty
DanieudałosięzłapaćtaksówkęprzeddomemAbbeLasmann,alejazdado
Hudsonówtrwałacałąwieczność.Samochodyposuwałysiępośliskichulicach
w żółwim tempie. Danie krew zastygała w żyłach na myśl, że mogłaby
przyjechaćzapóźno.
–Szybciej–poprosiłakierowcę.
Spojrzałnaniąwtylnymlusterku.
–Miłapani,niejestemlotnikiem.
Danasiedziałajaknaszpilkach,drżączniepokojuizastanawiającsię,coją
czeka. Matt na pewno odebrał już wiadomość i zaalarmował policję. Może
policjadotrzetamprzedemną.
Jeśli ich nie będzie, mogę grać na zwłokę, dopóki nie przyjadą. Dana
otworzyłatorebkę.
Wciąż miała w niej rozpylacz pieprzu. Dobrze. Nie zamierzała niczego
ułatwiaćRogerowiiPameli.
Kiedy taksówka zatrzymała się przed domem Hudsonów, Dana wyjrzała
przez okno, szukając śladów obecności policji. Nie dostrzegła żadnych. Przy
wjeździetakżeniebyłonikogo.Strachniemaljądławił.
Przypomniała sobie pierwszą wizytę w tym domu. Jak wspaniali wydali jej
sięwówczasRogeriPamelaHudsonowie.Ajednakokazalisiękrwiożerczymi
potworami.PorwaliKemala.Terazichnienawidziła.
–Chcepani,żebympoczekał?–spytałkierowca.
–Nie.–Danazapłaciłamu,weszłanaschodywerandyizwalącymsercem
zadzwoniładofrontowychdrzwi.
DrzwiotworzyłCezar.NawidokDanytwarzmusięrozpromieniła.
–PannaEvans.
Z radosnym podnieceniem Dana zdała sobie sprawę, że ma sojusznika.
Wyciągnęłarękę.
–Cezarze...
–PanHudsonczekanapaniąwgabinecie,pannoEvans.
262
–Dziękuję.–Toniebyłaodpowiedniachwila.
Dana poszła za Cezarem długim korytarzem, myśląc o wszystkich tych
niewiarygodnych rzeczach, które wydarzyły się od czasu, gdy ostatni raz szła
przeztenhol.Dotarlidogabinetu.
Rogersiedziałprzybiurku,układającjakieśpapiery.
–PannaEvans–powiedziałCezar.
Roger podniósł głowę. Dana patrzyła, jak Cezar odchodzi. Miała ochotę
przywołaćgozpowrotem.
–Proszę,Dano.Wejdź.
Danaweszładopokoju.SpojrzałanaRogerainagleogarnęłająoślepiająca
wściekłość.
–GdziejestKemal?
–Ach,drogichłopiec–powiedziałdrwiącoRogerHudson.
–Policjajużtujedzie,Roger.Jeślicośnamzrobisz...
– Och, nie myśl, że martwię się policją, Dano. – Podszedł do niej i zanim
zdążyła zareagować, wyrwał jej torebkę i wysypał zawartość na biurko. –
Pamelamówiła,żemaszrozpylaczpieprzu.Byłaśbardzozajęta,prawda,Dano?
Wziąłrozpylaczipsiknąłjejwtwarz.Danakrzyknęłazpiekącegobólu.
– Och, ty jeszcze nie wiesz, co to jest ból, moja droga, ale dowiesz się,
zapewniam.
Łzy spływały Danie po twarzy. Zaczęła wycierać oczy. Roger uprzejmie
poczekał,ażskończy,apotempsiknąłjeszczeraz.Danarozpłakałasię.
–ChcęzobaczyćKemala.
– Pewnie, że chcesz. A Kemal chce zobaczyć ciebie. Chłopiec jest
przerażony,Dano.
Nigdy nie widziałem nikogo tak przerażonego. Wie, że umrze, i
powiedziałem mu, że ty także umrzesz. Myślisz, że byłaś sprytna, czyż nie,
Dano?Prawdajesttaka,żebyłaśbardzonaiwna.
Posłużyliśmysiętobą.Wiedzieliśmy,żektośwrosyjskimrządzieznanasze
zamiary i chce je wyjawić. Ale nie potrafiliśmy odkryć, kto. Ty zrobiłaś to za
nas,prawda?
PrzezumysłDanyprzemknąłobrazzakrwawionychciałSaszySzydanowai
jegoprzyjaciółki.
– Sasza Szydanow i jego brat Borys byli bardzo sprytni. Nie znaleźliśmy
jeszczeBorysa,aleznajdziemy,możeszbyćspokojna.
263
–Roger,Kemalniemanicwspólnegoztymwszystkim.Pozwólmu...
– Nie, Dano. Zaniepokoiłem się po raz pierwszy, kiedy odszukałaś biedną
JoanSinisi.
Słyszała, jak Taylor rozmawiał przez telefon o rosyjskim planie. Bał się ją
zabić,bobyłajegowspółpracownicą.Więcjąwyrzucił.Kiedywniosłaskargęo
niesprawiedliwe zwolnienie, zawarł z nią układ. Zgodziła się nie rozmawiać z
nikim na ten temat – Hudson westchnął – więc obawiam się, że jesteś
odpowiedzialnazajejwypadek.
–Roger,JackStonewie...
Rogerpotrząsnąłgłową.
– Jack Stone i jego ludzie obserwowali cię przez cały czas. Mogliśmy
pozbyć się ciebie w każdej chwili, ale musiałaś najpierw zdobyć informację,
którejpotrzebowaliśmy.Terazjużniejesteśnampotrzebna.
–ChcęzobaczyćKemala.
–Zapóźno.Niestety,Kemalaspotkałmaływypadek.
Danaspojrzałananiegozprzerażeniem.
–Cozrobiliście...
–Pamelaijazdecydowaliśmy,żeładny,małypożartonajlepszysposób,by
zakończyćżałosnyżywotKemala.Więc wysłaliśmygozpowrotemdoszkoły.
Niegrzecznychłopczykwłamałsiędoszkoływniedzielę.Jestdośćdrobny,by
zmieścićsięwokniepiwnicznym.
Czułaoślepiającąwściekłość.
–Tyzimnokrwistypotworze.Nigdysięztegoniewywiniesz.
– Rozczarowujesz mnie, Dano. Takie banały? Nie rozumiesz, że wcale nie
będziemymusielizniczegosięwywijać?
Podszedł z powrotem do swojego biurka i nacisnął jakiś guzik. Chwilę
późniejzjawiłsięCezar.
–Tak,panieHudson?
– Chcę, żebyś zaopiekował się panną Evans. I dopilnuj żeby była żywa w
chwili,gdyzdarzysięwypadek
–Tak,panieHudson.Zajmęsiętym.
Jestjednymznich.Dananiemogłauwierzyć.
–Roger,posłuchajmnie...
CezarwziąłDanęzaramięipociągnąłjąkudrzwiom.
264
–Roger...
–Żegnaj,Dano.
Cezar zacisnął dłoń na jej ramieniu i pociągnął ją przez hol i kuchnię do
bocznegowyjścia,przedktórymczekałalimuzyna.
HelikopterWTNzbliżałsiędorezydencjiHudsonów.
JeffpowiedziałdoNormanaBronsona:
– Możesz wylądować na podjeździe i... – urwał, widząc w dole Cezara
prowadzącegoDanędolimuzyny.–Nie!Poczekajchwilę.
Limuzynaruszyłapodjazdemiwyjechałanaulicę.
–Comamzrobić?–spytałBronson.
–Lećzanimi.
WlimuzynieDanapowiedziała:
–Niechcesztegozrobić,Cezarze.Ja...
–Niechsiępanizamknie,pannoEvans.
– Cezar, posłuchaj mnie. Nie znasz tych ludzi. To mordercy. Jesteś
porządnym człowiekiem. Nie pozwól, żeby pan Hudson zmuszał cię do takich
rzeczy...
– Pan Hudson do niczego mnie nie zmusza. Robię to dla pani Hudson. –
SpojrzałnaDanęwprzednimlusterku.–PaniHudsondbaomnie.
Danaspojrzałananiegozdumiona.Niemogępozwolić,bytosięstało.
–Dokądmniewieziesz?
– Do Rock Creek Park. – Nie potrzebował dodawać: Gdzie mam zamiar
paniązabić.
Roger i Pamela Hudsonowie, Jack Stone i pani Daley jechali na Lotnisko
NarodowewWaszyngtonie
–Samolotjestgotowy–powiedziałJackStone.–Pańskipilotmaplanlotu
doMoskwy.
–Boże,jakjanienawidzęmrozu–jęknęłaPamelaHudson.–Mamnadzieję,
żetasukabędziesięsmażyćwpieklezato,comizrobiła.
–CozKemalem?–spytałRoger.
265
–Pożarwybuchniewszkolezadwadzieściaminut.Chłopakjestwsuterenie,
prawienieprzytomny.
Danęogarniałarozpacz.BylibliskoRockCreekParkiruchstawałsięcoraz
mniejszy.
Kemaljestprzerażony,Dano.Nigdyniewidziałemnikogotakprzerażonego.
Wie,żeumrze,ipowiedziałemmu,żetytakżeumrzesz.
WhelikopterzelecącymwśladzalimuzynąNormanBronsonpowiedział:
–Skręca,Jeff.Wyglądanato,żejedziedoRockCreekPark.
–Niezgubgo.
WsiedzibieFRAgenerałBoosterwpadłdoswegobiura.
–Cotusiędzieje,dostupiorunów?–spytałjednegozadiutantów.
– Powiedziałem panu, generale. Kiedy pana nie było, major Stone
zwerbował kilku naszych najlepszych ludzi do pomocy Rogerowi Hudsonowi.
ChcielizabićDanęEvans.
Proszęspojrzeć.
Adiutantwłączyłmonitorkomputeraichwilępóźniejnaekranieukazałasię
nagaDana,wchodzącapodprysznicwhoteluBreidenbacherHof.
GenerałBoosterzacisnąłzęby.
–Jezu!–Odwróciłsiędoadiutanta.–GdziejestStone?
–Wyjechał.OpuszczakrajzHudsonami.
–ChcęjechaćnaLotniskoNarodowe–warknąłBooster.
WhelikopterzeNormanBronsonspojrzałwdółipowiedział:
– Jadą do parku, Jeff. Kiedy tam dotrą, nie będziemy mogli wylądować z
powodudrzew.
Jeffodparłniecierpliwie:
–Musimyichzatrzymać.Możeszwylądowaćprzedniminadrodze?
–Jasne.
–Zróbto.
Bronson pchnął stery i helikopter zaczął zniżać lot. Wyprzedził limuzynę i
zniżyłsięjeszczebardziej.Wreszciewylądowałnadrodze,dwadzieściametrów
266
przedsamochodem.
Patrzyli,jaklimuzynahamujezpiskiemopon.
–Wyłączsilniki–poprosiłJeff.
– Nie możemy tego zrobić. Znajdziemy się na łasce i niełasce tego typa,
jeśli...
–Wyłącz.
Bronsonspojrzałnaniego.
–Jesteśpewien,żewiesz,corobisz?
–Nie.
Bronson westchnął i przekręcił kluczyk zapłonu. Ogromne skrzydła
helikoptera zaczęły się obracać coraz wolniej, aż wreszcie stanęły. Jeff wyjrzał
przezokno.
Cezarotworzyłtylnedrzwilimuzyny.
–Paniprzyjacielepróbująnarobićnamkłopotów–powiedziałdoDany.
Uderzył ją pięścią w szczękę. Dziewczyna upadła nieprzytomna na tylne
siedzenie.Cezarwysiadłiruszyłwkierunkuhelikoptera.
–Idzie–szepnąłBronsonniespokojnie.–MójBoże,toolbrzym!
Cezarzbliżałsiędohelikopterazwyrazemoczekiwanianatwarzy.
–Jeff,onmusimiećpistolet.Zabijenas.
Jeffkrzyknąłprzezokno:
–Tyitwoiszefowiezgnijeciewwięzieniu,bękarcie.
Cezarzacząłiśćszybciej.
–Koniecztobą.Lepiej,żebyśsiępoddał.
Cezarbyłpiętnaściemetrówodhelikoptera.
–Będzieszprawdziwągratkądlachłopcówzwięzienia.
Dziesięćmetrów.
–Cieszyszsię,prawda,Cezar?
Cezarbiegł.Pięćmetrów.
Jeff nacisnął kciukiem guzik startu i potężne łopaty helikoptera zaczęły się
powoliobracać.Cezarniezwróciłnatouwagi.Biegł,znienawiściąwpatrzony
w Jeffa. Skrzydła obracały się coraz prędzej. Kiedy Cezar znalazł się przy
drzwiachhelikoptera,zdałsobienaglesprawęzsytuacji,alebyłojużzapóźno.
Rozległosięgłośne:„plask!”iJeffzamknąłoczy.Pochwilicałyhelikopterbył
267
obryzganykrwią.
NormanBronsonjęknął:
–Zarazsięporzygam.
Wyłączyłsilnik.
Jeffzerknąłnapozbawionegłowyciało,wyskoczyłzhelikopteraipopędził
dolimuzyny.
Otworzyłdrzwi.Danabyłanieprzytomna.
–Dana...kochanie...
Powoliotworzyłaoczy.SpojrzałanaJeffaiwyszeptała:
–Kemal...
Limuzyna była przeszło kilometr od Szkoły Przygotowawczej Lincolna,
kiedyJeffjęknął:
–Spójrz.
Na wprost widać było ciemne kłęby dymu, które zaczynały się unosić ku
niebu.
– Podpalili szkołę! – krzyknęła Dana histerycznie. – Kemal jest w środku.
Zostawiligowsuterenie.
–OmójBoże.
Minutę później limuzyna zatrzymała się przed szkolą. Ciężki słup dymu
wisiałnadbudynkiem.Dwunastustrażakówuwijałosię,gaszącpożar.
Jeff wyskoczył z samochodu i pobiegł w kierunku szkoły. Jeden ze
strażakówzatrzymałgo.
–Niemożepanpodejśćbliżej.
–Czyktośbyłwśrodku?–spytałJeff.
–Nie.Właśniewyważyliśmyfrontowedrzwi.
–Wsutereniejestchłopiec.
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, Jeff rzucił się ku wejściu i
zniknąłwśrodku.
Hol był pełen dymu. Jeff próbował wołać Kemala, ale wydobył z gardła
jedyniekaszel.
Przyłożył do nosa chusteczkę i pobiegł korytarzem w kierunku schodów,
wiodących do sutereny. Dym był gryzący i gęsty. Jeff schodził po schodach,
trzymającsięporęczy.
268
–Kemal!–krzyknął.Żadnejodpowiedzi.–Kemal!–Cisza.
Jeff zauważył cień na drugim końcu piwnicznego korytarza. Rzucił się w
tamtym kierunku, próbując nie oddychać, z płonącymi płucami. Potknął się i
niemalprzewróciłnaKemala.Potrząsnąłnim.
–Kemal!
Chłopiec był nieprzytomny. Z ogromnym wysiłkiem Jeff podniósł go i
ruszyłwkierunkuschodów.Dusiłsięiszedłnaoślep.Słaniałsięnanogachjak
pijany, przedzierając się przez czarne kłęby dymu z Kemalem w ramionach.
Dotarlidoschodów.Jeffnawpółniósł,anawpółciągnąłchłopcapostopniach.
Usłyszałodległegłosyistraciłprzytomność.
Generał Booster rozmawiał przez telefon z Nathanem Novero, dyrektorem
LotniskaNarodowegowWaszyngtonie.
–CzyRogerHudsonmauwasswójsamolot?
– Tak, generale. Ściśle rzecz biorąc, właśnie do niego wsiadł. Zdaje się, że
przedchwilądostałpozwolenienastart.
–Cofnijciepozwolenie.
–Co?
–Wezwijwieżęizatrzymajciego.
– Tak, sir. – Nathan Novero połączył się z wieżą. – Wieża, cofnijcie
gulfstreamaR3487.
–Sąjużnapasiestartowym–zaoponowałkontroler.
–Cofnijzezwolenienastart.
– Tak, sir. – Kontroler chwycił mikrofon. – Wieża do gulfstreama R3487.
Pozwolenie na start cofnięte. Wracajcie na lotnisko. Nie startujcie. Powtarzam,
niestartujcie.
RogerHudsonwszedłdokabiny.
–Cosiędzieje,dodiabła?
–Jakaśprzeszkoda–odparłpilot.–Musimywrócićna...
–Nie!–powiedziałaPamelaHudson.–Startuj.
–Zcałymszacunkiem,paniHudson,stracęlicencjępilota,jeśli...
JackStonestanąłobokpilotaiwycelowałpistoletwjegogłowę.
–Startuj.LecimydoRosji.
Pilotwziąłgłębokioddech.
269
–Takjest,sir.
Samolot zaczął pędzić po pasie startowym i dwadzieścia sekund później
wzbiłsięwpowietrze.Dyrektorlotniskapatrzyłzprzerażeniem,jakgulfstream
wznosisięwyżejiwyżej.
–Jezu!Lecipodprąd...
WsłuchawcerozległsięgłosgenerałaBoostera:
–Cosiędzieje?Zatrzymałeśich?
–Nie,sir.Oni...oniwłaśniewystartowali.Wżadensposóbniemożemyich
zmusićdo...
Wtejchwilinieboeksplodowało.Personelnaziemnypatrzyłzprzerażeniem,
jak szczątki gulfstreama tną przestrzeń ognistymi smugami. Wydawało się, że
błękitzniknąłnazawsze.
Daleko, na skraju lotniska, Borys Szydanow długo obserwował ognisty
spektakl.
Wreszcieodwróciłsięiodszedł.
270
Rozdziałdwudziestyszósty
MatkaDanyskosztowałaślubnegotortu.
– Za słodki. O wiele za słodki. Kiedy byłam młodsza i miałam czas
zajmowaćsiękuchnią,mojeciastarozpływałysięwustach.–Odwróciłasiędo
Dany.–Pamiętasz,kochanie?
„Rozpływały się w ustach” było ostatnim określeniem, które przyszłoby
Daniedogłowy,aletoniebyłoważne.
–Oczywiście,mamo–powiedziałazciepłymuśmiechem.
Ceremonię ślubną odprawił sędzia z City Hall. Dana zaprosiła matkę w
ostatniejchwili,wefekciepewnejrozmowytelefonicznej.
– Kochanie, ostatecznie nie poślubiłam tego okropnego człowieka. Ty i
Kemalmieliścieracjęcodoniego,więcwracamdoLasVegas.
–Cosięstało,mamo?
–Odkryłam,żemajużżonę.Onateżgonielubi.
–Przykromi,mamo.
–Noiznówjestemsama.
Zabrzmiało to jak wyrzut, więc Dana zaprosiła ją na ślub. Teraz z
uśmiechemsłuchała,jakmatkagawędzizKemaleminawetnieprzekręcajego
imienia.Jużpoczułasiębabcią.
Dana nie posiadała się ze szczęścia. Już samo poślubienie Jeffa było
spełnieniemnajwiększegozmarzeń,aszczęśliwapassatrwaładalej.
Po pożarze Jeff i Kemal spędzili w szpitalu parę dni z powodu zatrucia
dymem. Kiedy tam leżeli, jedna z pielęgniarek opowiedziała reporterowi o
przygodach Kemala i cała historia trafiła do mediów. Zdjęcie Kemala ukazało
sięwgazetach,ajegohistorięopowiedzianowtelewizji.Pisanoonimksiążkęi
byłanawetmowaoserialutelewizyjnym.
–Aletylkojeślizagramgłównąrolę–nalegałKemal.Byłbohateremswojej
szkoły.
Naceremoniiadopcyjnejzjawilisięliczniekoledzyszkolnichłopca,którzy
podkonieczaczęligooklaskiwać.
–Toterazjestemnaprawdęadoptowany,czytak?
271
– Jesteś naprawdę adoptowany – powiedzieli Dana i Jeff. – Należymy do
siebienawzajem.
–Świetnie.
NiechtylkoRickyUnderwoodotymusłyszy.Ha!
Straszliwy koszmar minionego miesiąca powoli odchodził w niepamięć.
Stanowiliterazrodzinę,adombyłniebemnaziemi.
Nie potrzebuję więcej przygód – pomyślała Dana. – To, co przeżyłam,
wystarczymidokońcażycia.
Pewnegodniaoznajmiła:
–Właśnieznalazłamwspaniałemieszkaniedlanasczworga.
–Chceszpowiedzieć:trojga–poprawiłjąJeff.
–Nie–odparłaDanałagodnie.–Dlaczworga.
Jeffpatrzyłnaniązezdziwieniem.
– To znaczy, że Dana będzie miała dziecko! – wykrzyknął Kemal. – Mam
nadzieję,żeurodzisięchłopiec.Będziemymogligraćwkosza.
Potem nastąpiły inne dobre wiadomości. Pierwszy program z cyklu „Linia
zbrodni”, zatytułowany: „Historia Rogera Hudsona. Morderczy spisek” został
przychylnie oceniony przez krytyków i entuzjastycznie przyjęty przez widzów.
MattBakeriElliotCromwellbyliwniebowzięci.
–PrzygotujnapółcemiejscenanagrodęEmmy–powiedziałCromwelldo
Dany.
W tym koncercie radości zabrzmiała tylko jedna smutna nuta. Rachel
Stevens zmarła na raka. Wiadomość podano w gazetach i Dana z Jeffem
wiedzieli, co się stało. A jednak, kiedy tekst o Rachel ukazał się na czytniku,
Danapoczuła,żegłosgrzęźniejejwgardle.
– Nie mogę tego przeczytać – szepnęła do Richarda Meltona. Więc
przeczytałzamiastniej.
Spoczywajwpokoju.
Trwaływieczornewiadomości.
– ...wiadomości lokalne. Strażnik w Spokane, w Waszyngtonie, został
272
oskarżonyozamordowaniesześćdziesięcioletniejprostytutkiijestpodejrzewany
o zabicie jeszcze szesnastu innych... Na Sycylii znaleziono w basenie ciało
Malcolma Beaumonta, siedemdziesięcioletniego króla stali. Beaumont spędzał
miesiącmiodowyzeswojądwudziestopięcioletniążoną.Towarzyszyliimdwaj
bracianowejpaniBeaumont.AterazpogodazMarvinemGreerem.
Kiedywiadomościsięskończyły,DanaposzładoMattaBakera.
–Cośmniedręczy,Matt.
–Cototakiego?Powiedz,ajasiętymzajmę.
– Chodzi o tego siedemdziesięcioletniego milionera, który utopił się w
basenie podczas miodowego miesiąca spędzanego z dwudziestopięcioletnią
żoną.Niemyślisz,żetobardzodlaniejwygodne?
273