Anderson Caroline Posklejane szczescie

background image

Caroline Anderson

Posklejane szczęście

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Musisz przyjść!

Annie westchnęła i leniwie przeczesała palcami splą­

tane włosy. Z wysiłkiem otrząsała z siebie resztki snu.

- Nie mogę, Sally. Dopiero wróciłyśmy z wakacji,

a mam jeszcze tyle dzisiaj do zrobienia. - Nie odpoczęła

w czasie tych rzekomych wakacji, ale to akurat powinna

przemilczeć. Sally urwałaby jej głowę, gdyby się do­

wiedziała prawdy. - Może następnym razem.

- Akurat. Nie wykręcaj się. To akcja na cel chary­

tatywny. - Sally wiedziała, w jaki ton uderzyć, by ją

wzruszyć.

- Nie znam żadnych potencjalnych sponsorów -

wykręcała się, ale przyjaciółka miała na wszystko od­

powiedź.

- To nie ten rodzaj marszu. Trzeba zapłacić, aby do

niego przystąpić. Zaledwie piątaka.

- Nie mam.

- Ale ja mam - odparła Sally tonem magika, który

właśnie wyciągnął królika z kapelusza. -1 zafunduję ci

wejściówkę. Nie daj się prosić. Dzieciaki wchodzą za

darmo, a wiesz, jak lubią swoje towarzystwo. Wszyscy

znajomi się wybierają. Zapowiada się świetna zabawa.

Przyjadę po ciebie za godzinę.

Zanim zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odłożyła

słuchawkę. Annie opadła na poduszki, przykryła jedną

background image

6

CAROLINE ANDERSON

z nich głowę i jęknęła głośno. Była wykończona. Nie

potrzebuje teraz piętnastokilometrowego marszu. Gdy­

by przyznała się Sally do prawdziwych powodów od­

mowy, usłyszałaby całą litanię pouczeń. W dodatku

Katie będzie zachwycona marszem, a po całym tygo­

dniu u dziadków należy jej się trochę czasu z mamą.

Piętnaście kilometrów to nic wielkiego. Często po za­

kończeniu dyżuru miała wrażenie, że brała udział w ma­

ratonie.

Odrzuciła kołdrę i z wysiłkiem wygrzebała się z łóż­

ka. Zajrzała do pokoju córki.

- Wstawaj, leniuszku! - zawołała najbardziej rados­

nym tonem, na jaki było ją stać. - Idziemy na długi

spacer z Sałly i chłopcami.

- Teraz? - Córka poderwała się rozpromieniona.

Potargane włosy tworzyły aureolę wokół jej zaróżowio­

nej od snu buzi. - Miałyśmy dzisiaj sprzątać.

- Zrobimy to wieczorem. Teraz musisz wziąć prysz­

nic i zjeść śniadanie. Tylko pobiegnę do sklepu po chleb

i mleko.

- Czy możemy zrobić jajka sadzone na grzankach?

- Oczywiście - zapewniła Annie, zastanawiając się

gorączkowo, czy wystarczy jej drobnych. Nie mogła

liczyć na to, że kolejna wypłata zdążyła już wpłynąć na

jej konto. To mało prawdopodobne, zważywszy, że dziś

jest niedziela. Jej wzrok padł na świnkę-skarbonkę, ale

przypomniała sobie, że niedawno poratowała się mone­

tami, które się w niej uzbierały. Może jest jeszcze jakieś

jajko w lodówce.

Na szczęście było. Jedno. I na dodatek resztka mio­

du. Będzie mogła usmażyć jajko Katie, a sama zadowoli

się grzanką.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

7

Upięła włosy w węzeł, ubrała się w pośpiechu, po­

słała córeczce całusa i pobiegła do sklepiku dwie prze­

cznice dalej. Po drodze zręcznie ominęła żebraka wygo­

dnie rozłożonego na chodniku.

- Dzień dobry, Alfie! - zawołała melodyjnie, a Alfie

burknął coś w odpowiedzi. Nie wiedziała, kim był.

Wydawało się, że mieszka pod gankiem prowadzącym

do klatki schodowej w pobliskim budynku mieszkal­

nym. Od czasu do czasu przepędzano go stamtąd, ale

zawsze wracał, ze swoim nieodłącznym towarzyszem,

starym psem myśliwskim. Noce przesypiał skulony pod

osłoną ganku, a dni spędzał na żebraninie pod pobliskim

centrum handlowym.

Były w jej życiu dramatyczne momenty, kiedy wyda­

wało jej się, że wkrótce do niego dołączy i usiądzie na

chodniku z ręką wyciągniętą po wsparcie. Jednak z pe­

wnością nie byłoby jej stać na to, by wlewać w siebie

takie ilości alkoholu!

Kupiła karton mleka i najtańszy bochenek chleba.

Wróciła do domu biegiem. Alfie przez cały ten czas nie

ruszył się z miejsca. Sobotnie noce zazwyczaj musiał

odsypiać dłużej, bo jałmużna tego dnia bywała obfitsza.

Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło, bo w nie­

dzielę, z wyjątkiem okresu przedświątecznego, niewiele

osób wybierało się na zakupy. Na szczęście do Bożego

Narodzenia zostało jeszcze kilka tygodni. W tej chwili

święta kojarzyły jej się przede wszystkim z niepożąda­

nymi wydatkami.

- Katie! - zawołała, zaglądając do łazienki, skąd

dochodziły odgłosy płynącej wody. - Wszystko w po­

rządku?

- Tak. Kupiłaś jajka?

background image

8

CAROLINE ANDERSON

- Jeszcze są - odrzekła z lekką przesadą. - Nastawię

czajnik. Pospiesz się. Sally zaraz będzie, a ja też chcę

wziąć prysznic.

- Już przyjechali!

Na widok samochodu Sally Katie ruszyła biegiem

podjazdem i chodnikiem, tylko migały jej długie nogi.

Annie szła za nią bardziej statecznym krokiem. Zazdro­

ściła córce jej bezgranicznego entuzjazmu.

Wśliznęła się na miejsce obok kierowcy, a Sally

wyciągnęła ramię i ją objęła.

- Witaj! Dobrze cię zobaczyć. Jak ci minęły wa­

kacje?

- Miła odmiana - skwitowała krótko, uśmiechając

się i modląc, by Katie nie powiedziała za dużo. Szybko

zmieniła temat. - Skąd startujemy?

- Z parkingu za supermarketem. Trasa prowadzi

w górę rzeki aż do rezerwatu, potem przejdziemy przez

kładkę i wrócimy ścieżką przez las i park po drugiej

stronie rzeki. To cudowny spacer. Robiliśmy już wy­

prawy tym szlakiem.

- Mam nadzieję, że moje sportowe buty nie rozlecą

się po drodze. Zdarłam w nich obcasy od wewnętrznej

strony.

- Mam w domu inną parę. Chcesz podjechać do

mnie i sprawdzić, czy pasują? Mamy chyba dosyć

czasu.

- Nie trzeba. Jestem przyzwyczajona do swoich. -

Odwróciła się i spojrzała z uśmiechem na synów Sally.

- Część, chłopcy. Jesteście gotowi?

Odpowiedziały jej entuzjastyczne uśmiechy i ener­

giczne kiwanie głową.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 9

- Na kolejnych punktach kontrolnych będą rozdawać

naklejki - odparł Alex.

- Są różnokolorowe, we wszystkich barwach tęczy.

Jeśli zbierzemy komplet, dostaniemy odznakę! - Młod­

szy z braci, Ben,, nie mógł usiedzieć na miejscu z pod­

niecenia.

Na widok przepełniającej ich energii poczuła, że zmę­

czenie przytłoczyło ją jeszcze bardziej. To będzie bar­

dzo długi dzień.

- Frekwencja jest fantastyczna.
- To dlatego, że mamy taki piękny dzień. Tegorocz­

na jesień jest cudowna: pogodna i bajecznie kolorowa.

To moja ulubiona pora roku. Odetchnij głębiej. Co za

powietrze! - zachwycała się Sally.

- Masz rację, jest pięknie - przytaknęła Annie,

wciągając w płuca zimne, rześkie powietrze. Samo

zdrowie.

- Jesteśmy dobrze przygotowani do pikniku. Gdyby

był z nami David, niósłby cały bagaż, ale musiał dzisiaj

pójść do pracy. Rozdzieliłam prowiant, chłopcy niosą

swój w plecakach, a ja wzięłam większe porcje dla

ciebie i Katie. Pewnie nie miałaś czasu na zrobienie

zakupów. Kiedy wróciłyście?

- Późno w nocy - odrzekła Annie - ale nie trzeba

było.

- Wzięłaś coś do jedzenia?

- Nie.
- Więc się nie sprzeczaj. To tylko kanapki i owoce.

Picie będzie dostępne po drodze. Tam widzę Patricka

Corrigana - zmieniła temat, wskazując na kogoś w tłu­

mie. - To ten facet z siwymi włosami. Jest u nas nowym

background image

10

CAROLINE ANDERSON

ortopedą. Zaczął w zeszłym tygodniu. Jest dużo lepszy

niż jego poprzednik. Poważnie traktuje pacjentów, ma

fantastyczne poczucie humoru i znakomicie się prezen­

tuje. Na pewno go polubisz.

Zanim Annie zdążyła wydusić z siebie słowo, Sally

przywołała nieznajomego energicznymi gestami. Annie

poczuła, że traci resztkę ochoty na ten marsz. Nie chcia­

ła poznawać żadnego obcego mężczyzny. Była zmę­

czona do granic wytrzymałości, nie mogła zebrać myśli

i z pewnością nie zamierzała wywierać na nikim do­

brego wrażenia.

Ale było już za późno.

- Cześć, Patrick. Cieszę się, że mogłeś przyjść - po­

witała go radośnie Sally. - Annie, to jest Patrick Cor­

rigan. Patricku, poznaj Annie Mortimer. Jest pielęgniar­

ką na ortopedii. Była na urlopie, dlatego jej jeszcze nie

spotkałeś, ale to prawdziwa podpora naszego oddziału.

Chodząca legenda.

- Nie jesteś pierwszą osobą, od której to słyszę -

stwierdził, a kiedy ich oczy spotkały się, pod Annie

niespodziewanie ugięły się nogi. Jej serce przyspieszyło

nagle tak bardzo, że poczuła pulsowanie w skroniach. Ta

siwizna jest myląca. Stojący przed nią mężczyzna nie

mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Był wysoki

i muskularny, a rozpinana pod szyją koszulka podkreśla­

ła jego szerokie ramiona. I to elektryzujące spojrzenie...

- Cześć. Dobrze cię wreszcie poznać. - Uśmiechnął

się i wyciągnął rękę.

- Wreszcie? - spytała, z trudem wydobywając z sie­

bie głos. Zaskoczyła ją niesłychanie silna fizyczna reak­

cja na uścisk jego dłoni. Miała wrażenie, że całe ramię

przechodzą leciutkie dreszcze.

background image

11

W odpowiedzi zaśmiał się i spojrzał w niebo. Miał

takie piękne zielone tęczówki i patrzył przyjaźnie, choć

z lekkim wyzwaniem.

- Słyszałem twoje imię na okrągło. „Annie będzie

pamiętała, gdzie to jest, Annie wie, jak to zrobić, Annie

się tym zajmuje, Annie tak zdecydowała". Najwyraź­

niej jesteś szarą eminencją naszego oddziału.

Zaśmiała się zaskoczona i uwolniła rękę, zanim ema­

nująca z niego energia zdążyła ogarnąć jej ciało.

- Przesadzasz.
- Wcale nie. Jesteś niezastąpiona.

. - Cała Annie - skomentowała przyjaciółka i rozej­

rzała się wokół. - Jesteś sam czy z żoną?

- Nie mam żony - odparł zdawkowo, ale przez uła­

mek sekundy jego twarz skurczyła się i pojawiło się na

niej coś, co zaalarmowało i zaciekawiło Annie. Chwilę

później patrzył na nie znowu z uprzejmym zaintereso­

waniem, więc uznała, że to było złudzenie. - A co

z wami?

- David się wykręcił. Powiedział, że musi dzisiaj

pracować, więc jestem tylko z dzieciakami - wyjaśniła

Sally.

Annie coś tknęło i przez chwilę zastanawiała się, czy

złudzeniem były również ślady desperacji i samotności

w głosie przyjaciółki, ale współczucie ulotniło się, gdy

usłyszała jej dalsze słowa.

- Annie jest samotną mamą. Przyszła w towarzyst­

wie córki.

Po co tyle informacji, jęknęła w duchu, ale było już

za późno. Patrick spojrzał na nią uważnie i powoli

kiwnął głową, jakby dopasował do siebie kawałki ukła­

danki. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Mogła tylko

background image

12

CAROLINE ANDERSON

podejrzewać, że tak zwane przyjaciółki z pracy mają za

długie języki. Jakby nie wystarczyła gadatliwość i brak

dyskrecji Sally. Jutro wróci do pracy, jeśli tylko przeży­

je ten marsz, i wtedy przywoła je do porządku. Nienawi­

dziła, kiedy ludzie obgadywali ją za jej plecami, ale

wystarczy kilka zmian w grafiku lub groźba takowych,

by koleżanki zapamiętały, kto na oddziale rządzi.

A przyjaciółce wygarnie wszystko prosto w oczy, kiedy

tylko Patrick sobie pójdzie.

Jednak to Sally ulotniła się pierwsza.

- Zarejestrowałeś się już? - zapytała Patricka, a gdy

potwierdził, dodała: - My jeszcze nie. Idę zapisać całe

towarzystwo. Wezmę nasze numery startowe.

Zanim Annie zdołała zareagować, Sally oddaliła się

i zostawiła ich samych. Poczuła niespodziewaną tremę.

Nie zdążyła skomentować sprawy samotnego macie­

rzyństwa, gdy podbiegła do nich Katie z rozwianymi

włosami i oczami rozjaśnionymi radosnym podniece­

niem.

- Mamusiu, czy mogę iść z Aleksem i Benem? - za­

pytała. Annie uświadomiła sobie, że słowa Sally nie

zdradziły żadnych tajemnic. Patrick i tak zobaczyłby jej

córkę. Pewne pytania były nieuniknione, a zresztą, jakie

to ma znaczenie, co obcy człowiek pomyśli na jej te­

mat? Żadnego, kompletnie żadnego.

- Dobrze, ale proszę, żebyście nie oddalali się zbyt­

nio i rozsądnie rozkładali siły. Nie będę cię niosła, jeśli

cię zabolą nogi. Jestem na to zbyt zmęczona.

Katie tylko zaśmiała się i pobiegła, ale Patrick spoj­

rzał na nią z dziwną miną.

- Źle wyglądasz - stwierdził, przyglądając jej się

uważnie. - To musiały być męczące wakacje.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

13

- Mhm - mruknęła.

- Miłe dziecko. Ile ma lat? - Czyjej się wydawało,

czy w jego głosie zabrzmiał smutek?

- Osiem - odrzekła, nie odrywając oczu od córki.

Spojrzał na nią z ukosa, taksująco.

- Musiałaś być bardzo młoda, kiedy ją urodziłaś.

- Miałam dwadzieścia dwa lata.

- To znaczy, że niedawno obchodziłaś kolejną okrąg­

łą rocznicę.

- Owszem. - Powiedziała to lekko, ale naprawdę

czuła się przedwcześnie postarzała i nadmiernie do­

świadczona przez życie. - Nie staraj się być dżentel­

menem i nie mów mi, że wcale nie wyglądam na swoje

lata. Wiem, że to nieprawda.

- Nie zamierzałem. - Zaśmiał się cicho. - Jesteś

inteligentna i nie zasługujesz na to, żeby cię traktować

protekcjonalnie, zwłaszcza że dopiero się poznaliśmy.

Kiedy byłem w twoim wieku, osiwiałem. Przez ostat­

nich dziesięć lat musiałem nieustannie tłumaczyć lu­

dziom, że nadal jestem młodym człowiekiem i brak

zmarszczek nie jest wynikiem zastrzyków z botoksu.

- To znaczy, że teraz masz czterdzieści lat? - Za­

wstydziła się nagle własnej ciekawości.

- Dopiero trzydzieści sześć - sprostował bez urazy.

-Nie powiedziałem, że wyglądasz na trzydzieści lat. Po

prostu zatrzymałem swoją opinię dla siebie. W dodatku

młodość jest zdecydowanie przeceniana. Gdybym miał

wybierać między twarzą młodą a interesującą, bez wa­

hania wybrałbym tę drugą.

O mało nie roześmiała się w głos. Gdyby jej twarz

odzwierciedlała dotychczasowe doświadczenia, z pew­

nością byłaby aż nadto interesująca. Nie zamierzała

background image

14

CAROLINE ANDERSON

kontynuować tego wątku. Za to jego aparycja zdecydo­

wanie przykuwa uwagę. Jest niewątpliwie atrakcyjny.

Spojrzała na jego włosy. Czuła fizyczną potrzebę do­

tknięcia bujnej srebrnej czupryny. Wcisnęła ręce do

kieszeni i spytała bez zastanowienia:

- Wczesna siwizna jest dziedziczna w twojej rodzi­

nie czy zdarzyła się wyjątkowo?

- Zbieg okoliczności - uciął, a uśmiech zniknął z je­

go oczu.

Ugryzła się w język. Do diabła. Może został adop­

towany? A może nadal boli go, że osiwiał tak młodo?

Ale w takim razie, czemu w ogóle porusza ten temat?

- Numery, mapki i instrukcje. - Nieoczekiwanie

pojawiła się przed nimi Sally. Annie wzięła ulotkę z in­

formacjami, schowała mapę do kieszeni i zaczęła się

rozglądać w poszukiwaniu Katie, wdzięczna za nagłe

wybawienie z niezręcznej sytuacji. - Jest z chłopakami

- wyjaśniła Sally, jakby czytając w jej myślach. - Mo­

żemy ruszać.

- Przepraszam, chyba widziałem Toma Whittakera

z rodziną. Pójdę się przywitać. - Patrick uśmiechnął się,

pomachał im ręką i zniknął w tłumie. Sally patrzyła

w ślad za nim z zaskoczoną miną.

- Coś się stało?

- Sama nie wiem - odparła powoli Annie. - Roz­

mawialiśmy o tym, czy wyglądam na swoje lata, a ra­

czej o tym, że taki komentarz nie byłby zbyt dyplomaty­

czny i jakoś tak zeszło na jego siwiznę. Zapytałam, czy

to cecha dziedziczna w jego rodzinie i nagle zamknął się

w sobie. Dziwne, bo wcześniej był bardzo miły i roz­

mowny.

- Ciekawe, dlaczego?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

15

- Dlaczego osiwiał czy dlaczego nagle zamilkł?

- Jedno i drugie.

- Jeśli nie chce mówić na ten temat, to się tego nie

dowiemy. Zresztą to nie ma żadnego znaczenia.

- Skoro tak uważasz - mruknęła Sally.
Annie nie podjęła dyskusji. Do tej pory dawała skute­

czny odpór wszystkim wysiłkom przyjaciółki, aby umó­

wić ją na randkę. Miała nadzieję, że Sally w końcu

zaniecha bezowocnych wysiłków. Tym razem też nie

będzie inaczej.

Szły w milczeniu, ramię w ramię, gdy peleton uczest­

ników marszu rozciągnął się stopniowo na drodze

wzdłuż koryta rzeki. Kątem oka widziała skupioną

twarz Sally. Coś ją najwyraźniej trapi. Sposób, w jaki

opowiadała o nieobecnym mężu i jego pracy, już wcześ­

niej Annie zaniepokoił.

- Czy wszystko jest w porządku między tobą a Da-

videm? - zapytała, zbierając się na odwagę.

Sally roześmiała się, najwyraźniej zaskoczona.

- Oczywiście. Dlaczego pytasz?

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Wydawało

mi się, że nie jesteś w najlepszym nastroju. Jakbyś się

czuła osamotniona.

Sally zaprzeczyła gwałtownie, dobitnie i dziwnie nie­

przekonująco.

- Na miłość boską, nie. Byłoby miło, gdyby wybrał

się z nami, ale po prostu musiał pójść do pracy. Ostatnio

pracuje bez przerwy. Gdybym nie wiedziała, jakim jest

pracoholikiem, chyba podejrzewałabym go o romans

z sekretarką.

Miał to być żart, ale Annie znowu odniosła wrażenie,

że przyjaciółka jest spięta.

background image

16

CAROLINE ANDERSON

- Oczywiście, David z nikim nie romansuje - po­

wiedziała szybko, ale miała świadomość, że w tych

sprawach nie ma żadnego „oczywiście". Jej własny

mąż oszukiwał ją przez dwa lata, zanim zorientowała

się, że ich wspólne życie legło w gruzach. I rachunki za

naiwność płaci do tej pory.

O wpół do pierwszej zatrzymali się na piknik w re­

zerwacie, w pobliżu kładki nad rzeką. Annie nie była

pewna, czy da radę wstać. Stopy ją piekły, jakby chodzi­

ła po rozżarzonych węglach, a byli dopiero w połowie

drogi.

- Powinnam była skorzystać z twojej oferty w spra­

wie butów - jęknęła żałośnie, przyglądając się krwawią­

cym otarciom.

- Och, Annie! Przyniosę ci je jutro do pracy.

- Żebym była gotowa na przyszły rok? - spytała

kpiąco. - To ty lubisz marszobiegi, nie ja.

- A powinnaś uprawiać je częściej. Katie byłaby za­

chwycona.

Mała pokiwała głową, z ustami pełnymi banana, ale

trudno było o bardziej wymowne spojrzenie. Bawiła się

wspaniale. Gdyby Annie miała dla niej więcej czasu,

mogłyby częściej robić piesze wycieczki.

Niech diabli wezmą Colina...

- Skończyliście? Alex, pozbieraj śmieci i wrzuć je do

kosza. Ben, schowaj kubeczki do plecaka. Tylko puste!

Annie podciągnęła skarpety, wsunęła stopy w buty

i starała się nie krzywić. Pęcherze na piętach zaraz

popękają, a przed nią jeszcze osiem kilometrów. Ta

odległość wydała jej się nie do pokonania. Przez mo­

ment zapiekły ją oczy od łez bólu i frustracji.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

17

Wiedziała, że jest twarda. Przeżyła historię z Coli-

nem, więc nic jej nie pokona. Otrzepała się i uśmiech­

nęła do dzieci.

- Gotowi?

- Jasne! - wrzasnęli chórem. Trudno o lepszą ilust­

rację pełnego szczęścia. Nie żałowała, że dała się namó­

wić na udział w marszu, choćby miała kuleć przez na­

stępny tydzień.

Szli teraz szerokim szlakiem prowadzącym przez re­

zerwat, a kiedy na moment odłączyła się od grupy, by

wyrzucić do śmieci papier, w który zawinięta była ka­

napka, nieoczekiwanie i całkiem dosłownie wpadła na

Patricka.

Zderzyła się z nim z całym impetem, tak że wylądo­

wała nosem w jego miękkiej bawełnianej koszulce. Po­

czuła woń mydła i ciepły męski zapach jego skóry.

- Ostrożnie. - Przytrzymał ją za ramiona, by nie

straciła równowagi, i spojrzał na nią rozbawiony.

Szedł obok niej równym krokiem, aż dołączyli do

pozostałych. Przez chwilę oczekiwała, że znowu przy­

łączy się do Whittakerów, ale zamiast tego obie grupy

stworzyły jedną wesołą kompanię. Sally i Fliss wdały

się w pogawędkę, Tom przekomarzał się żartobliwie ze

swoją najstarszą córką, pozostałe dzieci brodziły

w świeżo opadłych na murawę liściach, rozkopując je

wysoko. Annie i Patrick zamykali pochód.

Miała wrażenie, że jest to wyreżyserowane, ale po­

stanowiła nie ulegać napadom paranoi. Zastanawiała się

przez chwilę, czy pamięta jeszcze o jej niepotrzebnym

wścibstwie, ale zachowywał się naturalnie i przyjaciels­

ko. Pewnie zdążył zapomnieć o całym zajściu.

- Co cię sprowadza do Suffolk? - zapytała i w tej

background image

18 CAROLINE ANDERSON

samej chwili tego pożałowała. Dlaczego powtarza ten

sam błąd i nie potrafi się powstrzymać od osobistych

pytań! Przecież nie znosi wścibstwa. Ale odpowiedział

jej bez wahania:

- Praca.

- Żadnych rodzinnych koneksji?

- Raczej sentyment i tradycja. Moja matka pochodzi

z Bury St. Edmunds, a ojciec studiował medycynę

w Cambridge. Często zastanawiali się nad przeprowa­

dzką w te okolice po przejściu na emeryturę. Jednak nic

w tej sprawie nie zrobili, więc chyba jest im w Sussex

dobrze. Kiedy pojawiła się ciekawa oferta pracy, po­

stanowiłem ją przyjąć. Duży oddział, mnóstwo zwich­

nięć i złamań. Dzieje się tu wystarczająco dużo, abym

był przez cały czas zajęty i miał wystarczającą dawkę

adrenaliny. Rodzice będą mieli dodatkowy powód, żeby

się tu przenieść. A jeśli się na to nie zdecydują, mogą

przyjeżdżać do mnie, więc obecne rozwiązanie jest pod

każdym względem zadowalające.

- Dla nich tak, a dla ciebie? - Zapomniała już o pod­

jętym pięć minut wcześniej postanowieniu, że nie bę­

dzie wtykała nosa w cudze sprawy. - Jak ci się podoba

Suffolk?

- Nie zdążyłem jeszcze poznać tych okolic. Zresztą

nie ma większego znaczenia, gdzie mieszkam. Tylko

praca się liczy.

- A przyjaciele? Inne więzi? - zapytała i dodała

szybko: - Przepraszam. Nie musisz odpowiadać. To nie

moja sprawa.

- Po prostu ich nie ma - odparł po chwili milczenia.

W jego głosie znowu zabrzmiał ten smutny ton, a ona

miała ochotę wymierzyć sobie solidnego kopniaka. Jest

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 19

niepoprawna. Wypytuje o różne szczegóły z jego życia,

choć sama przed chwilą przyznała, że to nie jej sprawa.

W dodatku te osobiste wycieczki mogą go zachęcić do

zainteresowania się jej życiem prywatnym, a na to zde­

cydowanie nie miała ochoty.

Przez chwilę szli w milczeniu. Ścieżka zwężała się,

więc ruszyła przodem, świadoma, że Patrick ją obserwu­

je. Pewnie zastanawia się, dlaczego jest taka wścibska.

- Dobrze się czujesz?

Pytanie zbiło ją z tropu, ale zaraz uświadomiła sobie,

że patrzy na jej nogi.

- Przeżyję.
- Nie wątpię, ale od pewnego czasu wyraźnie uty­

kasz.

- Wcale nie.

- Znam się na tym, ty uparta kobieto. Pozwól mi

obejrzeć twoje stopy.

- Robisz dużo hałasu o nic.

- Martwię się o ciebie. Masz krew na skarpetce.

Chwycił ją za ramię delikatnie, lecz pewnie, i po­

mógł jej usiąść na pniu leżącym obok drogi. Przyklęk­

nął przed nią i rozsznurował buty. Przez chwilę przyglą­

dał się jej nogom, ale nie skomentował ich żałosnego

stanu, choć miała w zanadrzu złośliwą ripostę na wy­

padek, gdyby jednak coś powiedział. Silne palce prze­

suwały się po obolałej skórze jej stóp.

- Masz plastry?
Pokręciła głową. Zniknął na chwilę, a po minucie

wrócił, triumfalnie niosąc zdobycz. Opatrzył jej nogi

szybko i profesjonalnie.

- Komu powinnam podziękować za plasterki? -

spytała i szybko włożyła skarpetki i buty.

background image

20

CAROLINE ANDERSON

- Żonie Toma.

- Nietrudno zgadnąć. Fliss jest niezawodna. Powin­

nam była wcześniej się do niej zwrócić.

- Powinnaś - potwierdził i pomógł jej wstać. - Te­

raz lepiej?

- Bez porównania. Dziękuję.

- Nie ma za co. Jeśli będzie bolało, powiedz mi.

- Co zrobisz? Będziesz mnie niósł na rękach, ryce­

rzu z bajki?

- Nie mam konia, żeby cię na niego wsadzić, więc

zaproponuję ci jazdę, na barana.

- Chyba oszalałeś. Jestem za ciężka!

- Głupstwa mówisz - burknął. - Ważysz tyle, co

nic.

- Mam sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzro­

stu!

- I posturę patyczaka. Skóra i kości - odparował.

Nie chciała się spierać. Rzeczywiście ostatnio bardzo

schudła i widać było sterczące kości. Wiedziała, że

wygląda mizernie. Na szczęście wkrótce na jej konto

wpłynie wynagrodzenie za zeszłotygodniową pracę.

Znowu będzie ją stać na zjedzenie od czasu do czasu

solidnego posiłku.

- Mówisz tak tylko dlatego, że nie mam szerokich

barów obrońcy?

- Gracza drugiej linii, czyli wspieracza młyna -

sprostował żartobliwie. - Zgadza się, jesteś znacznie

ładniejsza.

- Dzięki niebiosom za małe dobrodziejstwa. - Mu­

siał grać w rugby w młodości, pomyślała.

- Ruszaj się, Twiggy, musimy dogonić resztę.

Skoncentrowała się na stawianiu poszczególnych

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

21

kroków, noga za nogą. W tym momencie marzyła, by

wziął ją na plecy i poniósł. Mogłaby bezkarnie zarzucić

mu ramiona na szyję i przytulić policzek do szerokich

pleców.

Potknęła się o korzeń, a on natychmiast przytrzymał

ją za łokieć. Niespodziewane łzy napłynęły Annie do

oczu. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio jakiś mężczyzna

okazał jej tyle serdeczności. Sally, Katie, rodzice - tak,

ale żaden mężczyzna.

- Zuch dziewczyna - rzekł półgłosem, jakby nie

było to przeznaczone dla jej uszu. Pochwała, która do

niej dotarła, pozwoliła jej zacisnąć zęby i dotrzeć aż do

parkingu na metę marszu.

Chciała mu podziękować i pożegnać się, kiedy pod­

biegła Katie, zmęczona, ale w świetnym humorze,

i z dumą zaprezentowała swoją odznakę.

- Patrz, mamusiu, jest super! Każdy z nas dostał

taką. Sally pyta, czy przyjdziemy na kolację. Zgódź się,

proszę!

- Przepraszam, Sally - powiedziała Annie, posyła­

jąc przyjaciółce błagalne spojrzenie. - Ledwo stoję.

Chcę wreszcie dotrzeć do domu, wygrzać się w gorącej

wodzie i poleżeć z nogami do góry.

- Ale mamusiu, oni wezmą pizzę na wynos - prosiła

dziewczynka.

- Podrzucę cię do domu i zabiorę ze sobą Katie.

Przywiozę ci ją po kolacji. W ten sposób obie będzie­

cie szczęśliwe.

- A może pozwolisz, że ja cię odwiozę? Mieszkam

w pobliżu. W ten sposób zaoszczędzimy Sally jeżdże­

nia - wtrącił Patrick.

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - spytała zaskoczona.

background image

22

- Jedna z pielęgniarek mówiła coś na ten temat,

kiedy podawałem swój adres. Nie przejmuj się, to nie
spisek - zażartował.

- Załatwione. Patrick zabiera ciebie, a ja po kolacji

przywiozę Katie. Chodźcie, dzieciaki. - Sally nie dała

jej czasu na protesty, zgarnęła dzieci, a Patrick już

pomagał jej wsiąść do eleganckiego BMW.

Annie pomyślała, że łatwo mogłaby się przyzwycza­

ić do komfortu, gdyby tylko miała taką szansę. Ale to
akurat jest zupełnie wykluczone. Romanse nie były jej
w głowie. Kto się raz sparzył, na zimne dmucha. Mowy
nie ma, aby Patrick miał szansę wkraść się w ten sposób
w jej łaski.

- Masz jakieś plany na kolację?

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Przegryzę coś, siedząc w wannie.
- Co powiesz na moje towarzystwo? Jestem głodny,

a chińska knajpa za rogiem będzie otwarta za pół go­
dziny.

- Nie mam wystarczająco dużej wanny na przyjmo­

wanie gości - odparła sucho, ale ślinka jej napłynęła
na myśl o cielęcinie w sosie słodko-kwaśnym.

- Jaka szkoda - zachichotał cicho i pokręcił głową.

- Więc jak, chińszczyzna czy fasola z puszki?

- Skąd wiedziałeś? - zapytała bezmyślnie i ugryzła

się w język.

- Wróciłaś wczoraj wieczorem, dzisiaj rano nie mia­

łaś czasu na zrobienie zakupów, Nietrudno zgadnąć, że
niewiele masz w domu do jedzenia.

- Niepotrzebuje niczyjej łaski - Odparowała ostro.
- Mówimy o jedzeniu na wynos dla dwóch osób

i paczce chrupek, a jeśli chcemy odrobinę

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

23

zaszaleć, mogę przynieść do kolacji butelkę wina. Przy­

jemniej jest jeść w towarzystwie. Jeśli nie masz ochoty,

po prostu powiedz.

Otworzyła usta, by odmówić, ale nie chciała okazać

się grubiańska. Była zmęczona, głodna i zbita z tropu.

W dodatku w jego głosie znowu wychwyciła nutę gory­

czy i osamotnienia.

Zamiast zdecydowanego „nie" usłyszała swoje sło­

wa, jakby wypowiedziała je trzecia osoba.

- Daj mi czas na kąpiel.

- Oczywiście. Widzimy się za godzinę. Który dom

jest twój?

Wysiadając z samochodu, zastanawiała się, co naj­

lepszego zrobiła.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Zauważył ją od razu po wejściu na oddział.

Stała przy biurku, przeglądając leżące tam dokumen­

ty. Na jego widok rozpromieniła się, ale potem jakby

opadła zasłona i na jej twarzy pojawił się czysto profes­

jonalny uśmiech.

Mógł przewidzieć, że sprawy przybiorą taki obrót.

Powinien ją pocałować minionej nocy, kiedy jeszcze

miał szansę. Może chce zachować dystans w pracy.

Tak. O to chodzi. Była autentycznie zadowolona z jego

widoku. Dopiero później nałożyła maskę. Jeśli będzie

umiał właściwie rozgrywać swoje karty, może z upły­

wem czasu zyska jej względy.

Jednak tylko w zaciszu prywatnego domu, w żadnym

wypadku nie na forum publicznym.

Postanowił dostosować się do reguł gry narzuconych

przez Annie. Powitał ją z uprzejmym i obojętnym

uśmiechem.

- Doktorze Corrigan - odparła - co mogę zrobić?

Nie chciałabyś tego usłyszeć, pomyślał.

- Dostałem listę pacjentów, których będę operował

- powiedział głośno. - Chciałbym zrobić obchód, po­

rozmawiać z nimi, uspokoić ich, sprawdzić, czy rozu­

mieją, CO będą robił. Większość jeszcze mnie nie zna.

Uważam, nie byłoby W porządku, gdybym wziął pod

nóż kogoś, kogo onie poznalem.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 25

- Oprowadzić cię? - Odłożyła przeglądane doku­

menty i wzięła listę.

- Jeśli tylko masz wolny czas.

- Wolny czas? A co to takiego? - zaśmiała się. - Ale

dla ciebie...

Zaprowadziła go w głąb oddziału do jednej z sześcio­

osobowych sal. Jest dopiero wpół do ósmej, a ona już

poznała wszystkich jego pacjentów, rozmawiała z nimi

i wszyscy witali ją ciepło. Ciekawe.

Przedstawiła mu ich po kolei. Wymienił z nimi

uścisk ręki, objaśnił im szpitalne procedury i odpowie­

dział na pytania. Annie stała za nim i podpowiadała

mu, kiedy wątpliwości dotyczyły szpitalnego regula­

minu.

- Pani Evans czeka na wymianę stawu biodrowego

- przedstawiła mu pogodną kobietę, która nie mogła się

już doczekać operacji w nadziei, że w ten sposób unik­

nie wyniszczającego bólu.

- Może wymieniłby pan doktor obydwa za jednym

zamachem? - zapytała żartobliwie chora.

- Nie podziękowałaby mi pani za to. Najpierw wy­

mienimy lewy, który jest w gorszym stanie. Potem

pomyślimy o prawym. Użyję metody mniej inwazyjnej

niż tradycyjna. Dostanę się do stawu od przodu, przez

dwa cięcia. Będzie mniej bolało po operacji, szybciej

dojdzie pani do zdrowia i zmniejszy się niebezpieczeń­

stwo zwichnięć. Ważne jest błyskawiczne usunięcie

bólu.

- Cudownie. Mam nadzieję, że znowu poczuję się

jak osiemnastolatka - zażartowała.

Pani Dane także oczekiwała na wymianę stawu bio­

drowego, pan Forrest miał nieprawidłowy zrost po

background image

26 CAROLINE ANDERSON

złamaniu kości długiej ramiennej, co wymagało ponow­

nego złamania i złożenia, a młoda Debbie Wade czekała

na artroskopię stawu kolanowego i usunięcie luźnych

kawałków chrząstki, które utrudniały pracę stawu. Ty­

powa lista dolegliwości, prostych do operowania, który­

mi będzie się zajmować, zanim się tu zadomowi. Miał

nadzieję, że w przyszłości natrafi na bardziej skom­

plikowane przypadki. Chciał się specjalizować w inno­

wacyjnych rekonstrukcjach stawów.

Potrzebował odmiany, nowego początku i znalazł

tutaj tę szansę. Na inne rzeczy przyjdzie jeszcze pora.

Porozmawiał krótko z każdym pacjentem i zwrócił

się do Annie:

- Mogę się teraz przygotować do operacji.

- Akceptujesz kolejność zabiegów?

- Jeśli tylko anestezjolog jest zadowolony.

- Już był. i zbadał każdego pacjenta. Nie znalazł

żadnych przeciwwskazań.

- Dobrze. Wobec tego do zobaczenia.

- Patrick? - zatrzymała go. - Dziękuję za wczoraj.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jak stopy?

- Przeżyję.

- Zmień plastry - polecił.

Kiedy szedł w kierunku bloku operacyjnego^ miał

uczucie niezwykłej radości przepełniającej mu piersi.

Chciało mu się śpiewać i tańczyć.

Zycie bywa piękne.

Annie spodziewała się, że zobaczą się przed końcem

jej zmiany, ale najwyraźniej się rozminęli. Być może

Patrick zajrzał na oddział podczas jej przerwy obia­

dowej.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 27

Nieważne, pomyślała. Mają kilku nowych pacjen­

tów, w tym szesnastoletnią dziewczynę, która przy upad­

ku z konia złamała udo. Spędziła z nią pół godziny,

ucząc obsługi pompy PCA, by mogła kontrolować daw­

kowanie środka znieczulającego. Już najwyższa pora

odebrać Katie od opiekunki i wrócić do domu.

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Przez cały dzień była tak zajęta, że zapomniała o bó­

lu. Kiedy zdjęła buty w szatni, nie mogła powstrzymać

się od jęku. Jedna z pielęgniarek zatrzymała się przy

niej.

- Dobrze się czujesz?

- To tylko bąble na nogach, pamiątka po wczoraj­

szej wycieczce.

- Biedactwo. Dobrze, że blisko mieszkasz.
Niewielka to pociecha. I tak powrót do domu przypo­

minał spacer po rozżarzonych węglach. Na szczęście po

wyjściu ze szpitala zdjęła buty i szła boso.

Niestety, pogoda jej nie sprzyjała. Zaczął padać

deszcz i ziemia szybko przekształciła się w błoto. Mog­

łaby przydeptać pantofle i zamienić je w klapki, ale były

stosunkowo nowe i nie chciała ich zniszczyć. Szła więc

na palcach, nie przejmując się zdziwionymi spojrzenia­

mi przechodniów. Dotarła do domu, ale nie miała już

siły iść po córkę.

Sięgnęła właśnie po telefon, by uprzedzić opiekunkę,

że Katie musi zostać u niej trochę dłużej, gdy rozległ się

dzwonek do drzwi wejściowych. Za drzwiami stał Pat­

rick. Minę miał niepewną, krople deszczu skapywały

mu z włosów.

- Wejdź. Zaraz skończę rozmawiać - zaprosiła go

odruchowo i cofnęła się do środka.

background image

28

CAROLINE ANDERSON

Spodziewała się, że zostanie w przedpokoju, ale za­

miast tego minął drzwi do salonu i skierował się do

kuchni!

- Lynn, daj mi jeszcze pół godziny. Będę ci bardzo

wdzięczna.

Z rozmachem odłożyła słuchawkę i rzuciła się do

kuchni. Jakim prawem Patrick kręci się po jej domu!

Wielkie nieba! Całe szczęście, że wczoraj wzięli

jedzenie na wynos, bo w tym domu po prostu nie ma

kuchni.

Za zmywak służyła miska na stole. Do pionowej rury

odpływowej włożony był duży lejek, do którego wyle­

wano brudną wodę. Tkwiła w nim też końcówka rury

odpływowej od pralki. W pustym pomieszczeniu był

jeszcze drugi stół, lodówka, kuchenka tkwiąca samotnie

pod ścianą i stary kredens, służący najwyraźniej do prze­

chowywania jedzenia i naczyń.

- Co ty tu robisz?

- Wycieram się. - Odwrócił się powoli i pokazał

ręcznik papierowy, którym osuszał twarz. - Strasznie

leje.

- Po co przyszedłeś? - spytała z mieszaniną gniewu

i popłochu.

- Zobaczyłem cię przez okno. Ledwo szłaś. Próbo­

wałem cię dogonić, bo trzeba zmienić opatrunki.

- Wiem. Właśnie zamierzałam to zrobić.
- Pozwól, że ci pomogę.

- Nie trzeba. Nic mi nie jest.

- Jeśli to zlekceważysz, zakażenie może zaatako­

wać kość i osłonę ścięgna Achillesa. Wtedy możesz

mieć problemy.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

29

- Już mam problemy i wierz mi, nie mają one nic

wspólnego z pęcherzami na piętach.

- Czym się tak irytujesz?

- Jesteś w moim domu! Szedłeś za mną z pracy i...

- Zaprosiłaś mnie!

- Ale nie tutaj.

- Rzeczywiście. Rozpaczliwy obraz. Nie wiedzia­

łem, że robisz remont.

Jej twarz odbijała miotające nią sprzeczne emocje.

Nagle oczy zaszły jej łzami, więc się odwróciła..

- Skoro już wiesz, możesz mnie zostawić w spoko­

ju? Muszę opatrzyć stopy i odebrać dziecko od opie­

kunki.

- Daleko?

- Pięć minut stąd.

- Pójdę po samochód, W tym stanie nie powinnaś

chodzić. Tymczasem wymocz nogi w gorącej wodzie

z solą i wypij herbatę.

- Jak mam zrobić herbatę z nogami w miednicy?

- Ja ci podam. Ty usiądź na krześle i podwiń no­

gawki.

- Nie mam czasu.

- Masz pół godziny. Słyszałem, jak umawiałaś się

z opiekunką.

- Jesteś niemożliwy! - odparowała, ale nie dał jej

szansy do kontynuowania kłótni.

Znalazł czajnik, napełnił go wodą ze sterczącego ze

ściany kranu i włączył palnik kuchenki. Szybko nalał

wodę do miednicy i skrzywił się, widząc, że jest zaled­

wie letnia. Na szczęście zaraz będzie wrzątek z czaj­

nika, pomyślał.

W kredensie znalazł sól obok kilku puszek z fasolą

background image

30 CAROLINE ANDERSON

i paczki taniego makaronu. Wsypał szczyptę do mied­

nicy z wodą. Włożył torebkę do kubka. Woda w czaj­

niku zaczęła się gotować. Wlał ją do kubka z herbatą

i dolał ukrop do miednicy z wodą, potem zabrał wszyst­

ko do salonu.

Annie siedziała w fotelu i wyglądała przez okno

z zaciętą miną, którą zdążył już wcześniej poznać. Po­

stawił miednicę na podłodze, podał jej herbatę i przy­

klęknął obok.

- Annie, nie wściekaj się na mnie.
- Nie chcę, żebyś koło mnie skakał. Świetnie sobie

radzę sama.

- Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej. Ale pozwól

sobie pomóc. - Podniósł jej prawą stopę i próbował

delikatnie zdjąć skarpetkę.

Syknęła, a on wyraźnie zesztywniał, ale pomógł jej

włożyć stopy do miski z wodą. Nie mogła powstrzymać

jęku, gdy woda dotarła do ran na piętach, jednak nie

wyjęła nóg z miednicy.

- Jesteś bezmyślna! - rzekł ze złością. - Jak mogłaś

doprowadzić się do takiego stanu? Dlaczego na długi

marsz wzięłaś stare niewygodne buty? Dlaczego rozpo­

częłaś generalny remont kuchni, skoro nie stać cię na

przyzwoite obuwie i w domu nie ma nic do jedzenia?

Jesteś szalona...

Nie zdążył skończyć. Poderwała się z krzesła, rzuciła

w niego miednicą i wybiegła z pokoju.

- Wynoś się! - wrzasnęła.

Dogonił ją w przedpokoju, wściekły na samego sie­

bie. Otworzyła drzwi wyjściowe i stała tam, trzęsąc się

z upokorzenia i gniewu. Spokojnie zamknął drzwi

i przyciągnął ja do siebie. Nie stawiała oporu.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

31

- Przepraszam cię. - Objął ją i przytulił do przemo­

czonej piersi. Jej ramiona trzęsły się od rozpaczliwych

spazmatycznych szlochów. Nie trwało to długo. Z po­

dziwu godną siłą wzięła się w garść i odsunęła od niego,

wycierając łzy.

- Proszę, wyjdź - powiedziała, ale on pokręcił głową.

- Pozwól mi najpierw posprzątać.

Spojrzała na niego przytomniej i uświadomiła sobie,

co przed chwilą zaszło.

- Na miłość boską, spojrzyj na siebie. Nie wiem, co

we mnie wstąpiło.

- Reakcja na moją gruboskórność? - przyznał pokor­

nie. Zastanawiał się, czy wyjaśni mu przyczyny swoje­

go wybuchu, czy wyprosi go za drzwi. Zasłużył na to.

Tymczasem cofnęła się i spojrzała przytomnym okiem

na zniszczenia w salonie,

- Trudno. Dywan i tak potrzebował prania. - Miał

ochotę znowu wziąć ją w ramiona i wycałować jak małe

dziecko, żeby ukoić ból i naprawić zniszczenia.

- Daj mi dziesięć minut, a wrócę i wszystko po­

sprzątam, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Chyba że na to

nie zasługuję.

- Nie obawiaj się. Pozwolę ci sprzątnąć ten bałagan.

Jesteś mi to winien.

Odpowiedział jej uśmiechem.

- Nie zapomnij o gorącej herbacie. Wypij ją, a ja

wrócę za dziesięć minut - obiecał i zamknął za sobą

drzwi.

Co najlepszego zrobiła?

Był tylko uprzejmy, a ze swojego punktu widzenia

mówił rzeczy rozsądne. Nikt zdrowy na umyśle nie

background image

32 CAROLINE ANDERSON

porywa się na remont kuchni, gdy nie stać go na przy­

zwoite buty.

Ale Colin nie był zdrowy na umyśle, a ona niczego

nie zauważyła. Patrick zasługuje na jakieś wyjaśnienia

po tym, jak wylała na niego całą miskę wody.

Z westchnieniem odniosła pustą miednicę do kuchni,

wzięła ręczniki i ścierki i rozłożyła je na podłodze,

by wsiąkła w nie woda. Mokre szmaty wrzuciła do

pralki, dorzuciła do nich skarpety, które w końcu udało

jej się zdjąć. Pralka wypełniła się do połowy, ale i tak

musiała ją włączyć, bo ręczniki nabrały burego koloru.

Najlepszy dowód, jak brudny jest dywan.

Od dawna chciała go wyczyścić, ale nie było jej stać

na wynajęcie maszyny do prania dywanów, a nie miała

czasu ani siły na to, by spędzić nad nim parę godzin na

kolanach. Nie była to najważniejsza rzecz na długiej

liście spraw do załatwienia.

Najważniejsza była Katie. Zadzwoniła do Lynn, opo­

wiedziała jej o dramatycznym kryzysie związanym

z zalanym dywanem i poprosiła o kolejne pół godziny.

- Nawet godzina nie zrobi mi różnicy, nie policzę ci

ani centa więcej. Katie zje kolację z moimi dziećmi.
0 nic się nie martw. Każdemu od czasu do czasu zdarza

się katastrofa.

Annie podziękowała z całego serca i poszła zdjąć

przemoczony pielęgniarski uniform. Nasiąkł wodą, gdy

Patrick przytulił ją do siebie. Usiłowała zebrać myśli

1 zdecydować, co powinna teraz zrobić, gdy przerwało

jej stukanie do drzwi.

Otworzyła z ciężkim sercem. Czuła się winna, a jed­

nocześnie nie miała zamiaru pozwolić mu na wtrącanie

się w jej sprawy.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

33

- Mogę wejść?

Skinęła głową. Kałuża przy drzwiach w miejscu,

gdzie stał poprzednio, wymownie świadczyła o tym, jak

skutecznie go oblała. Wrócił w suchym ubraniu - dżin­

sach i sportowej bluzie - z podobnym do odkurzacza

urządzeniem.

- Czyści wykładzinę na sucho i na mokro. Pomyś­

lałem, że uda mi się w ten sposób zebrać większość

wody i uratuję twój dywan.

- Jesteś spóźniony o dziesięć lat - zaśmiała się nie­

wesoło. - Brzegi są pobrudzone farbą, a zresztą niena­

widzę, tej przeklętej szmaty. Jest na liście rzeczy do

wymiany. Ale na razie będę wdzięczna za doprowadze­

nie go do stanu używalności.

- Udzielenie mu pierwszej pomocy może mnie prze­

rosnąć, ale postaram się, żeby skutki były widoczne.

Poruszał się szybko i sprawnie. Odsunął meble na

boki, włączył odkurzacz i wessał wodę, którą był na­

siąknięty dywan. Wyglądała jak czarne błoto. Opróż­

nił pojemnik i napełnił go czystą wodą z płynem do

prania.

- Jeżeli chcesz się czymś zająć, może zrobiłabyś

herbatę, bo nie udało nam się jej wypić za poprzednim

podejściem.

Odwzajemniła jego zuchwały uśmieszek i nastawiła

czajnik. Zanim woda zdążyła się zagotować, ostrożnie

oderwała plastry z pięt. Pozdzierane pęcherze zamieniły

się w rany i zdecydowanie potrzebowały nowego opat­

runku. Tymczasem w apteczce miała tylko gazę i małe

plasterki. Nie tolerowała zabierania materiałów opat­

runkowych ze szpitala, a nie miała pieniędzy na zakupy

w aptece. Aż podskoczyła, kiedy Patrick stanął nad nią.

background image

34

CAROLINE ANDERSON

- Miałeś czyścić dywan.

- Już trzecia faza: płukanie. Za parę minut skończę

i zajmę się twoimi stopami.

- Poradzę sobie sama.

- Zrób to dla mnie. Pomożesz mi zmniejszyć wy­

rzuty sumienia.

Wzruszyła ramionami i postanowiła pozwolić mu na

odegranie roli zbawcy.

Ale wtedy zorientuje się, że nie ma w domu żadnych

środków opatrunkowych i zacznie ją pouczać, jakby

miał do tego prawo. Może uda jej się przemknąć niepo­

strzeżenie na górę. W szufladzie toaletki powinien być

jakiś krem antyseptyczny. Założy opatrunki, zanim Pat­

rick się zorientuje.

- Niech to licho! - Zatrzymała się przy drzwiach

salonu zaskoczona i w milczeniu podziwiała efekty jego

pracy.

- Wygląda znacznie lepiej. Nie sądzę, żeby był zni­

szczony - stwierdził.

- Od lat nie wyglądał tak dobrze. - Zaczęła się

śmiać. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ma takie wyra­

ziste kolory. Wątpię, żeby udało mi się uzyskać ten

efekt, gdybym go przez cały dzień czyściła na klęcz­

kach. Dziękuję.

- Nie dziękuj. To była moja wina.

- Przecież to ja wylałam na ciebie wodę z miednicy.

- Sprowokowałem cię. Sam bym się tak zachował

na twoim miejscu. Powiem więcej, nie odzywałbym się

do siebie do tej pory.

- Słusznie - skomentowała zaczepnie. - Mówienie

do siebie to nie najlepszy pomysł.

- Może jednak porozmawiałabyś ze mną?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

35

- O czym? - spytała czujnie, poważniejąc.

- O tym, co dzieje się w twoim życiu. Wiem, to nie

moja sprawa, ale skoro już raz zaczęliśmy tę rozmowę,

może warto doprowadzić ją do końca.

- Nie chcę o tym mówić. - Miała rację, zawsze

trzeba mieć się na baczności.

W pewnym sensie przyznała, że ma problemy, ale

nie zamierzała wdawać się w wyjaśnienia, a on w końcu

przyjął to do wiadomości.

- Chcę zaprosić ciebie i Katie na kolację. W twojej

kuchni nie da się ugotować ciepłego posiłku. Nogom też

przyda się odpoczynek.

To była wielka pokusa. Odmowa przyszła jej z tru­

dem, choć przez dwa i pół roku zdążyła się przyzwy­

czaić do niewygód własnej kuchni.

- Katie jadła u opiekunki.

- Ale ty nie. Zresztą ona chętnie zje deser. Dopóki

dywan schnie, i tak nie macie gdzie usiąść, a jest za

wcześnie na sen. Daj mi szansę naprawić winy. U mnie

jest ciepło i sucho, a ja będę mógł popisać się swoimi

talentami kulinarnymi.

Zawahała się. Wykorzystał ten moment i dodał, pa­

trząc na jej nogi:

- Mam w domu plastry z opatrunkiem. Kupiłem je

kiedyś, gdy próbowałem rozchodzić parę niewygod­

nych nowych butów. Twoim stopom przyda się też

porządny masaż.

To przeważyło szalę. Ze wszystkich rzeczy, które

mógł jej zaproponować, temu jednemu nie mogła się

oprzeć.

- Trzymam cię za słowo.

background image

36

CAROLINS ANDERSON

- Lepiej?

Była dopiero dziewiąta wieczorem. Leżała na brzu­

chu na miękkiej kanapie, prawie drzemiąc. Patrick sie­

dział po drugiej stronie i cierpliwie masował jej nogi.

Ładne stopy, myślał, choć skóra na piętach jest zdar­

ta, a podeszwy obolałe po całodziennej bieganinie.

- Nie przerywaj - mruknęła sennie, kiedy skończył.

Jego palce zaczęły znowu uciskać i pocierać obolałe

mięśnie.

- Jeden warunek. Mów do mnie. Powiedz, co się

dzieje.

- Nie przy Katie.

- Katie słodko śpi.

- Nie tutaj. Nie teraz.

- Wobec tego później, kiedy odwiozę cię do domu.

- Czemu? - Odwróciła się i usiadła, podciągając

kolana pod brodę. - Dlaczego chcesz wiedzieć?

- Sam nie wiem. Po prostu chcę.
- Nie traktuj mnie jak niepełnosprawnego dziecka.

- Ale ja nic nie zrobiłem...

- Nie musiałeś czyścić mojego dywanu ani iść za

mną do domu. Nie musiałeś gotować dla nas ani opatry­

wać moich nóg. Dlaczego to robisz?

- Lubię cię i chciałbym cię lepiej poznać.

- W jaki sposób?

- Każdy, na który mi pozwolisz.

- Nie wdaję się w romanse - odrzekła szybko.
- Jeszcze cię o to nie proszę.

- To dobrze. I nie rób tego, bo odpowiem „nie". -

Wstała i podeszła do śpiącej córeczki. - Katie, skarbie,

obudź się, pora wracać do domu.

Zrozumiał, że stracił szansę, by zdobyć jej zaufanie,

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 37

dowiedzieć się, jakie miała problemy i zaoferować po­

mocną dłoń. Stracił szansę na to, by się kiedyś dowie­

dzieć, jak smakują jej pocałunki...

Katie rozespana przytulała się do matki, gdy Annie

pomagała jej wsiąść do samochodu. Podwiózł je dwie

ulice dalej do ich domu. Ostatnia próba.

- Annie...

- Nie. Przykro mi.

Wprowadziła Katie do środka i zatrzasnęła za sobą

drzwi, jakby chciała podkreślić, że jego miejsce jest na

zewnątrz.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Na szczęście następnego dnia Patrick rzadko pojawiał

się na oddziale. Rano dyżurował na ratunkowym, po

południu w przyszpitalnej przychodni. Kiedy zrobił ob­

chód wśród swoich pacjentów, Annie była bardzo zajęta.

Prócz pacjentów Patricka leżeli tu jeszcze inni, któ­

rzy potrzebowali jej opieki. Zaraz po przyjściu zajęła się

wypisem Debbie Wade, która po artroskopii kolana

mogła już pójść do domu, zaopatrzona w baterię środ­

ków przeciwbólowych i instrukcje dotyczące rehabilita­

cji. Pan Forrest został odebrany po lunchu. W szpitalu

zostały jeszcze obie pacjentki po operacji biodra. Leża­

ły na sąsiednich łóżkach i nie przerywały ożywionej

rozmowy. Wspólne przeżycia bardzo je zbliżyły, a teraz

odkryły, że mają wielu wspólnych znajomych. Zajęte

ploteczkami zupełnie zapomniały o bólu.

- Tylko pomyśleć, że przez trzydzieści lat miesz­

kałyśmy trzy przecznice od siebie i nigdy się nie spot­

kałyśmy! - wykrzyknęła pani Evans, kiedy Annie zmie­

niała jej opatrunek.

- Zna moją siostrę, która kiedyś nawet mi o niej o-

powiadała! Czyż to nie jest niesamowity zbieg okolicz­

ności? - włączyła się do rozmowy pani Dane.

Annie zostawiła je w świetnych nastrojach i mogła

tylko podziwiać, do jakiego stopnia dobry stan psy­

chiczny starszych pań wspomaga ich rekonwalescencję.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

39

Z Patrickiem fantastycznie się dogadywali, ale po

wydarzeniach wczorajszego wieczoru uświadomiła so­

bie, jak wiele musiałaby z siebie dać, by ich znajomość

przerodziła się w głębszy związek. To zbyt wysoka cena.

A może się pomyliła? Może był po prostu uprzejmy?

Jednak jego słowa świadczyły o czymś przeciwnym.

Chciałbym cię lepiej poznać.

W jaki sposób?

Parsknął tym czarującym, lekko zachrypniętym

śmiechem. Każdy, na który mi pozwolisz.

Starała się go zniechęcić. Nie wdaję się w krótko­

trwałe romanse.

Jeszcze cię o to nie proszę.

Jeszcze?

Nie, nie stać jej na szczerość. Wszystko jest jeszcze

zbyt świeże, zbyt upokarzające.

Byłoby miło, gdyby choć raz mężczyzna ją adoro­

wał, otoczył opieką, rozpieszczał. Z pewnością Patrick

by to robił, gdyby tylko dała mu szansę. Ale nie może

dopuścić go tak blisko, otworzyć przed nim serca.

Chciałby poznać jej przeszłość, a przecież usilnie stara­

ła się od niej odciąć, zapomnieć za wszelką cenę.

- Jak nogi?

Podskoczyła, wyrwana z głębokiego zamyślenia.

- Śmiertelnie mnie przeraziłeś!

- Przepraszam - powiedział, nie okazując cienia ża­

lu. - Zastanawiałem się, o której wracasz do domu?

- Już niedługo. Dzisiaj kończę dyżur o piątej.

- Odprowadzę cię i pomogę ustawić meble na miej­

scu. Sprawdzę, czy dywan dobrze wysechł.

- To nie jest konieczne - odpowiedziała sztywno.

- Sprawdzałam jego stan dzisiaj rano.

background image

40 CAROLINE ANDERSON

Po wyczyszczeniu dywanu plamy z farby i szkaradny

wzorek były jeszcze bardziej widoczne. Na szczęście

nie musiała się już dłużej wstydzić, że jest brudny.

Zawsze może przykryć go starym kilimem, który scho­

wała na strychu.

- Potrzebujesz pomocy przy ustawianiu mebli - nie

ustępował. - Fotele są naprawdę ciężkie.

Irytujący facet. Zupełnie nie umie dać za wygraną.

Jego zapału nie ostudziła nawet miska wody, którą

na niego wylała. Za upór dałaby mu dziesięć punktów.

- Dobrze, ale tylko na chwilę. Potem muszę biec po

Katie. - Nie było pośpiechu, ale tego nie musiała mu

mówić. - Właśnie idę zostawić klucze. Daj mi jeszcze

dziesięć minut.

- Jak sobie życzysz. Jak się czują pani Evans i pani

Dane?

- Raj przyszedł je obejrzeć i był zadowolony. Mog­

liśmy wyjąć sączki. Szybko dochodzą do siebie.

- Pójdę zamienić z nimi parę słów.

- O ile uda ci się wejść im w słowo - zachichotała.

Pielęgniarka, której przekazała klucze, spojrzała na

nią z uśmiechem.

- Dzisiaj nie kulejesz.

- Jest lepiej. - Annie uświadomiła sobie, że zabiegi

Patricka i plastry z antybakteryjnym opatrunkiem przy­

niosły skutek. - Marsz nie jest taki straszny. Codziennie

na dyżurze pokonujemy większe odległości.

- Mnie to mówisz? - jęknęła Sue. - Mężczyzna

z izolatki doprowadza mnie do szału. Biegam do niego

co chwila, w tę i z powrotem.

Przez moment Annie zastanawiała się, czy ktoś nie

zauważy, że wychodzi ze szpitala w towarzystwie Pat-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

41

ricka. Szpital to prawdziwa wylęgarnia plotek. Wystar­

czy, że jedna osoba zacznie się zastanawiać, co ich

łączy. Była już obiektem plotek i miała tego dosyć na

resztę życia.

- Chodzisz dużo lepiej - zauważył, gdy szli koryta­

rzem.

- Pięty już mnie nie bolą.
- Nie zapomnij o zmianie plastrów. Masz zapasowe?

- Na miłość boską, ależ ty marudzisz! O co się

martwiłeś, zanim mnie spotkałeś?

Jego oczy straciły na chwilę blask, a ona poczuła, że

nieświadomie dotknęła bolącego miejsca.

- O różne rzeczy - odrzekł wymijająco, ale jej nie

oszukał. Uraziła go niechcący, i to nie pierwszy raz. On

też ma swoje tajemnice. - Gdzie jest szkoła Katie?

- Dwie przecznice od domu, w przeciwnym kierun­

ku, niż mieszkasz. Czasem zaprowadzają Lynn, a ja ją

odbieram. W inne dni to Lynn przychodzi po Katie do

szkoły.

- Masz szczęście, że może się dopasować do twoich

dyżurów.

- Bez Lynn nie byłabym w stanie pracować - po­

twierdziła. Praca ją uratowała.

Wzdrygnęła się na myśl o tym, że mogłaby być bez­

robotna, bezdomna i żyć z córeczką w przytułku albo

utrzymywać się z żebraniny, jak Alfie. Nie była w stanie

o tym myśleć.

Skręciła w swój podjazd, otworzyła drzwi i weszli

do środka. Rozbierała się w przedpokoju, podczas gdy

Patrick przerzucił kurtkę przez balustradę schodów

i wszedł do salonu. Przyklęknął i pogłaskał dywan.

- Wierzę ci. Jest suchy.

background image

42

CAROLINE ANDERSON

- A nie mówiłam?

- Może zrobisz nam herbaty, a ja poustawiam meble?

- Nie mam mleka. I muszę odebrać Katie. - Tak

naprawdę ma jeszcze dużo czasu. Lynn we wtorki cho­

dzi ze swoimi dziećmi na basen i zabiera Katie. Dopóki

Patrick nie zapyta jej, o której musi pójść po córkę, to

nie było kłamstwo.

- O której masz być u Lynn?
- O wpół do siódmej - przyznała z westchnieniem.

- Ale chcę po drodze zrobić zakupy.

- Jest wpół do szóstej. To za mało czasu, aby zdążyć

do supermarketu i z powrotem, zwłaszcza że o tej porze

są korki.

- Nie chodzę do supermarketu. Robię zakupy w tym

małym sklepiku za rogiem.

- Tam jest bardzo drogo - zdziwił się.

- Kupuję tylko podstawowe rzeczy i niewiele wy­

daję, a jadąc do supermarketu, musiałabym płacić za

autobus.

- Nie masz samochodu? - Nie mógł mieć bardziej

zdziwionej miny.

- Po co mi samochód? Mieszkam pięć minut od

szpitala, pięć minut od szkoły Katie i jej opiekunki.

- Dyskusja była czysto akademicka. Nie stać jej na

samochód.

Zdjął fotel z kanapy i bez wysiłku postawił go przy

oknie w przeszklonej wnęce. Ustawił kolejny naprzeci­

wko, położył ręce na oparciu i popatrzył na nią, głęboko

zafrasowany,

- Nie masz samochodu, nie masz kuchni, nie masz

butów, nie masz jedzenia. Co się dzieje, Annie? Czy

masz kłopoty?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

43

Przełknęła z wysiłkiem, odwróciła się na pięcie i wy­

szła do przedpokoju. Nie może się rozkłeić.

- Przepraszam. Powiedz mi, abym nie wtykał nosa

w nie swoje sprawy.

- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy - powtó­

rzyła. Usłyszała za plecami jego cichy śmiech. Chwi­

lę później mocne ręce objęły jej ramiona i zamknęły

w uścisku.

- Masz rację. Ale jeśli jest cokolwiek, najmniejsza

rzecz, którą mogę dla ciebie zrobić, to powiedz. Proszę.

- Mam przyjaciół - odparła, walcząc z ochotą, by

oprzeć się o jego pierś.

- Dziwiłbym się, gdyby było inaczej. Proponuję ci

po prostu inną drogę wyjścia, inne mocne ramię, inną

przystań podczas burzy.

- Skąd ci przyszło do głowy, że ich potrzebu­

ję? - spytała, a on spojrzał wymownie w kierunku

kuchni.

- Może jestem bardzo konserwatywny, ale więk­

szość ludzi ma w kuchni szafki, zlewy i tym podobne

wyposażenie.

- Ja też mam. Wszystko kupione i rozplanowane.

Czekam tylko na fachowców.

- Wygląda na to, że czekasz od dawna.

- Nie stać mnie na wynajęcie ekipy remontowej.

- Miała już dosyć półprawd i uników, a prawda jest

najlepszą drogą zakończenia tej niezręcznej sytuacji.

- Czemu wszystko zostało zdemontowane?
- Zmieniły się okoliczności.

- Kiepsko wybrany moment.

- To największy eufemizm tego stulecia! - Nigdy

nie byłoby dobrego momentu na to, co wtedy przeżyła.

background image

44

CAROLINE ANDERSON

- Pójdę z tobą do sklepu, potem weźmiemy mój sa­

mochód, podrzucimy zakupy i odbierzemy Katie.

- Albo sama zrobię zakupy i pójdę spacerkiem po

Katie.

On ma taki czarujący, szelmowski uśmieszek.

- To mi utrudni zorientowanie się w waszych ku­

linarnych gustach, a chciałbym coś dla was ugotować.

- Dlaczego miałbyś to robić? Nakarmiłeś mnie już

dwa razy z rzędu.

- Z przyzwyczajenia? - zapytał przekornie. Nie mo­

gła powstrzymać śmiechu.

- Jesteś podstępny.
- Chciałbym.

Ich oczy się spotkały. Poczuła, jak serce uderza jej

szybciej. Nie była w stanie oddychać. Czekała na jego

następny ruch.

Pocałuje ją. Za chwilę ją pocałuje...

- Idziemy po zakupy? - zapytał, spuszczając nagle

wzrok i wciskając ręce w kieszenie spodni.

Potrzebowała dłuższej chwili, by odzyskać zimną

krew. Tak dawno nikt z nią nie flirtował, że straciła

głowę. Serce jej waliło, a krew tętniła w całym ciele,

jakby się nagle obudziło do życia.

- Tylko się przebiorę.

- Czy mogę poczekać i pójść z tobą?

- A gdybym miała coś przeciwko temu?

- Nie próbuję cię osaczać, Annie. Chcę być twoim

przyjacielem.

Przyjacielem. To mogłaby zaakceptować.

- Daj mi dwie minuty. Zaraz będę z powrotem.

Patrick popatrzył w ślad za nią, słuchał odgłosów

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 45

otwierania i zamykania szuflad, mycia zębów. Musiał

się czymś zająć, by nie wyobrażać sobie, jak zdejmuje

szpitalny strój i biega w samej bieliźnie.

Wszedł do kuchni, rozejrzał się i westchnął. Ich do­

my są identyczne: jednorodzinne, wolno stojące, po­

chodzące z lat trzydziestych. Jednak trudno o większy

kontrast. U niego jadalnia i kuchnia zostały połączone

i wyposażone w jasne ładne sprzęty i nowoczesne urzą­

dzenia kuchenne. Tutaj...

Jak długo Annie żyje w takich warunkach? W jakich

okolicznościach musiała wycofać się z remontu?

Spojrzał na zamknięte drzwi do jadalni i zastanawiał

się, czy szafki kuchenne leżą w środku. Wszystko kupio­

ne i rozplanowane, powiedziała. Czeka tylko na odpo­

wiedniego mężczyznę, który złoży to w całość.

Świetnie poradziłby sobie z podobnym zadaniem.

W końcu na tym polega praca chirurga ortopedy. Na

łączeniu kawałków i składaniu ich w całość. Mogłaby

myć warzywa pod bieżącą wodą, ustawiać naczynia na

suszarce, przygotowywać potrawy na blacie kuchen­

nym, a nie na niskim stole.

Będzie potrzebowała lokum na okres remontu. Na­

wet prymitywne prowizoryczne sprzęty trzeba będzie

wynieść. Z kuchni nie da się korzystać. Tuż za rogiem

jest jego wygodny, świetnie wyposażony dom z dwoma

gościnnymi sypialniami. Idealne rozwiązanie.

Musi ją tylko na to namówić.

- Cześć, Alfie.

Kloszard podniósł głowę i mruknął coś pod nosem.

Pies usiadł i wcisnął zimny nos w jej dłoń. Poklepała

zwierzę po głowie.

background image

46

CAROLINE ANDERSON

- Alfie, jadłeś coś dzisiaj?

- Bułkę na śniadanie.

Pewnie znalazł w śmieciach starego hamburgera.

- Chcesz kanapkę?
- Whisky lepiej mi wchodzi.

Patrick czekał na nią przy wejściu do małego sklepu,

czynnego do późnych godzin nocnych. Uniósł brwi py­

tająco.

- Nazywa się Alfie. Mieszka tu.

- Niedługo będzie zimno.

- Wiem. Martwię się o niego, ale jakoś przetrwał do

tej pory.

- Ciekawe, jakim cudem - skomentował sucho, pa­

trząc, jak Annie wkładała do koszyka psie konserwy,

przecenioną kanapkę z pastą jajeczną i paczkę chrupek.

Dodała karton mleka, kawałek sera, kilka puszek z tuń­

czykiem, mrożony groszek i paczkowany chleb. Jeszcze

kilka tanich wafelków czekoladowych na drugie śniada­

nie dla Katie, trzy jabłka, paczkę mielonego mięsa, parę

marchewek i fasolę w puszce. Na szczęście pieniądze

wpłynęły już na konto. Może zrobić większe zakupy.

Katie lubiła chili, byle nie było zbyt ostre. Dobrze się

składa, bo ryż jest tani i sycący.

Patrick krytycznie spojrzał na jej koszyk i dorzucił

sałatę, pomidory, brokuły, paczkę filetów z kurczaka

i mrożony deser czekoladowy. Jej ulubiony. Ślinka na­

płynęła jej do ust, ale przywołała się do porządku.

Przecież odrzuciła jego zaproszenie na kolację.

Przy kasie wyciągnął z kieszeni portfel.

- Ani mi się waż - rzuciła ostro i starannie odłożyła

swoje rzeczy na osobną kupkę.

Kiedy płacił za swoje zakupy, wyszła na zewnątrz,

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

47

otworzyła konserwę dla psa i wyrzuciła jej zawartość na

starą blaszaną miskę.

- Dla ciebie, Scruff. - Pies nie potrzebował zachęty.

W mgnieniu oka pochłonął jedzenie. Alfie dostał ka­

napkę, paczkę chrupek i jedno jabłko.

- Dobra z ciebie dziewczyna - podziękował jej gbu-

rowato. - Bóg ci zapłać, chociaż to nie jest whisky.

Zaśmiała się i na pożegnanie poklepała psa, który

z zapałem merdał ogonem.

- Masz miękkie serce - napomniał ją Patrick ła­

godnie.

- Jest miłym staruszkiem.

- Jest pijakiem.
- To prawda. Jest też stałym bywalcem oddziału

ratunkowego. Sally zawiadamia mnie wtedy, a ja pilnu­

ję, żeby brał lekarstwa. Zimą zeszłego roku miał zapa­

lenie płuc. Myślałam, że tego nie przetrzyma. Nie chciał

zostać w szpitalu z powodu psa.

- Nie mów mi, że wzięłaś go do siebie?

- Nie zgodził się - przyznała. - Karmiłam go tylko

i podawałam mu antybiotyk. Jest stary i uparty.

Patrick pokręcił głową z niedowierzaniem, wziął

od niej torbę i skierował się w stronę przeciwną niż

jej dom.

- Myślałam, że odniesiesz mi zakupy?

- Podjedziemy tam po odebraniu Katie. Już dwa­

dzieścia po szóstej.

Miał rację. Rozmowa z Alfiem i karmienie psa zajęło

jej więcej czasu, niż się spodziewała. Skorzystała z jego

oferty i podjechali samochodem do Lynn. Zanim się

obejrzała, zajeżdżali już pod dom. Jego dom.

- Razem zjemy kolację? - ucieszyła się Katie.

background image

48

CAROLINE ANDERSON

- Kurczaka po marokańsku z kaszką kuskus i pud-

ding czekoladowy.

- Super! Mój ulubiony.
Annie miała ochotę urwać mu głowę.

- Znowu zachowałeś się nieodpowiednio - wyce­

dziła przez zęby, ale on uśmiechnął się szeroko.

- Nic nie poradzę, taki już jestem - odparł bez skru­

chy. Policzyła w myślach do dziesięciu, by nie zrugać go

w obecności córki. Cóż to za irytujący człowiek!

Znowu mu się upiekło.
Przez moment bał się, że Annie wysiądzie z samo­

chodu i wściekła ruszy do swojego domu, ale w rezul­

tacie wylądowali u niego. Katie jadła kolację, aż jej się

uszy trzęsły.

Nie wyglądała na dziecko morzone głodem. Jej

wzrost i waga odpowiadały normie, włosy miała lśnią­

ce, a oczy błyszczały żywą inteligencją. Była rozkosz­

nym dzieckiem, a matka najwyraźniej ją uwielbiała.

Świetnie to rozumiał. Gdyby miał takie dziecko, rów­

nież by je uwielbiał. Niestety, nie jest jej ojcem. Annie

ciągle gniewała się za podstęp, dzięki któremu ściągnął

je do siebie na kolację, i wyraźnie dawała mu to odczuć.

Zaraz po kolacji odwiózł je do domu i nawet nie

zgasił silnika, tylko został w samochodzie, podczas gdy

one otwierały drzwi wejściowe. Zwalczył ochotę, by

błagać o szansę spędzenia z nimi jeszcze paru chwil

przy filiżance kawy łuk herbaty.

Przez kolejne dwa dni Annie nie odezwała się do niego

ani słowem poza konieczną w pracy wymianą informacji.

Westchnął i Wszedł na oddział ratunkowy. Pierwszą

osobą, na którą sie natknął, była Sally.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 49

- Wzywałaś mnie?
- Tak. Mamy tu nagły wypadek. Młoda gimnastycz-

ka, Sarah Williams, z urazem kolana. Jest dzielna, ale

bardzo cierpi. Podaliśmy jej diamorfinę, ból nie zmniej­

szył się, za to dostała mdłości i musieliśmy jej zaapliko­

wać środki przeciwwymiotne. Mamy zdjęcia rentge­

nowskie kolana. Obejrzysz ją? Jest pod dwójką ze swo­

ją matką.

Kolano młodej kobiety było spuchnięte i sine. Chro­

niła je w dłoniach i trzęsła się jak liść. Twarz dziew­

czyny mówiła wszystko.

- Dzień dobry! Jestem ortopedą. Nazywam się Pat­

rick Corrigan. Słyszałem, że miała pani wypadek pod­

czas ćwiczeń gimnastycznych?

- Źle wylądowałam przy zeskoku saltem z równo­

ważni. Coś mi strzeliło w kolanie, usłyszałam dźwięk

podobny do gwałtownego rozpinania rzepów, a później

poczułam koszmarny ból.

- B ó l ustąpił?

- Na chwilę. Wrócił, kiedy mnie przenoszono do

karetki.

- Jak jest teraz?
- Uspokaja się, kiedy leżę bez ruchu. Przy najmniej­

szej zmianie pozycji kolano strasznie mnie boli.

Zdecydowanie więzadla, pomyślał. Ciekawe, czy

jest dobrą gimnastyczką i jak ważny jest dla niej sport.

Wygląda na to, że ma na sobie klubowy strój. Jeśli

w tym wieku występuje jeszcze w reprezentacji, to

znaczy, że odnosi sukcesy w swojej dyscyplinie. Po

takim urazie kariera sportowa jest już za nią, ale roz­

mowa na ten temat może jednak poczekać.

- Objawy świadczą o tym, że zerwała pani więzadło

background image

50 CAROLINE ANDERSON

krzyżowe i chyba jedno z pobocznych. Muszę zbadać

kolano i trzeba będzie trochę nim poruszać, więc teraz

podam pani kolejną dawkę środka przeciwbólowego

i leki rozluźniające mięśnie. Sprawdzę też stan więzadeł

przy pomocy USG.

Znalazł Sally i wydał jej polecenia dotyczące leków

i planowanych badań. Test szuflady przedniej i tylnej

oraz test Lachmana potwierdziły jego wcześniejsze po­

dejrzenia. Kolano wykrzywiało się na boki. Zapewne

więzadło poboczne nie było zerwane, tylko naderwane

i z czasem się zagoi, ale krzyżowe przednie to zupełnie

inna sprawa. Przekazał dziewczynie niedobre wiado­

mości.

- Sarah, przykro mi, że panią bolało. Aby ustalić

sposób leczenia, chciałbym wiedzieć, jak ważna jest dla

pani gimnastyka.

- Jestem w reprezentacji hrabstwa. Właśnie wygra­

łam zawody.

- Gratuluję. - Uśmiechnął się, nie chcąc mówić jej,

że to już jej ostatnie sportowe laury.

- Wyleczy mnie pan, abym mogła znowu trenować?

- Jeśli będzie pani uprawiała sport tak intensywnie,

grozi pani artretyzm, i to już niedługo. Za dziesięć

lat? Piętnaście? Nie zachęcam pani do trenowania ak-

robatyki.

- A jeśli nie wrócę do sportu, co wtedy? Za ile lat

pojawią się objawy artretyzmu? Czy w ogóle nie za­

choruję?

- Ile ma pani lat?

- Dwadzieścia trzy.
- Prawdopodobnie za trzydzieści lat. W później­

szym wieku trudno uniknąć powikłań po tak poważnych

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 51

urazach. Ale i tak ma pani do wyboru chroniczną choro­

bę w wieku trzydziestu paru lat albo po pięćdziesiątce.

- Nie zrezygnuję. Za nic. Bez sportu nie ma dla

mnie życia. Lubię swoją pracę, ale potrzebuję czegoś

poza nią, co nadaje sens każdej chwili. Tym czymś jest

gimnastyka.

- Czym się pani zajmuje na co dzień?
- Jestem dentystką. W tym roku skończyłam studia.
Może pracować, siedząc, pomyślał z ulgą. Nie będzie

obciążała kolana w czasie rehabilitacji. To zwiększa

szansę całkowitego wyleczenia.

- Przyjmiemy panią do szpitala i jutro przeprowa­

dzę operację. Pewnie mnie pani znienawidzi, bo od

momentu wybudzenia z narkozy do końca kuracji prze­

piszę pani intensywne ćwiczenia prowadzone przez fizjo­

terapeutę. Przez rok nie będzie pani mogła wrócić do

treningów. Proces powrotu do zdrowia jest długotrwały.

Wydał Sally polecenia dotyczące przeniesienia pac­

jentki na ortopedię. Już wychodził, gdy zatrzymało go

jej pytanie:

- Jak się dogadujesz z Annie?
- Sam chciałbym wiedzieć. Nie najlepiej, mówiąc

szczerze. Jest nieufna i zamknięta w sobie.

- Ja też chciałabym, żeby Annie umiała się otwo­

rzyć, nie ukrywała swoich przeżyć.

- Gdybym więcej wiedział na jej temat, może był­

bym w stanie zrobić jakiś postęp.

- Nie mogę ci nic powiedzieć, Patrick. Musisz sam

ją spytać. Ale traktuj ją bardzo delikatnie. Wiele prze­

szła.

Była ósma wieczorem, kiedy wrócił na ortopedię.

Annie siedziała przy komputerze i uzupełniała dane

background image

52

CAROLINE ANDERSON

w rejestrze pacjentów. Na jego widok uśmiechnęła się

niepewnie.

- Idziesz do domu? - spytał.

- Kończę wprowadzać wypisy pani Dane i pani

Evans i jestem wolna. A ty?

- Mam dyżur pod telefonem. Mogę jechać do domu.

Szybciej dojadę stamtąd samochodem na oddział ratun­

kowy, niż dojdę pieszo, siedząc na ortopedii. Gdzie jest

Katie?

- Nocuje u Lynn.

Nie ma wymówki, by go unikać.

Zauważył, że w tym samym momencie ta sama myśl

przyszła jej do głowy, tylko ich reakcje były skrajnie

różne.

- Sally ostrzega, żebym postępował z tobą delikatnie.
- Co jeszcze ci mówiła?

- Że nie ma prawa powiedzieć nic więcej, bo to

twoje prywatne sprawy. - Oparł się o kant biurka i po­

chylił ku niej. - Annie, porozmawiaj ze mną. Nie gryzę.

- Może nie mam ochoty. A może nie jestem jedyną

osobą, która ma swoje tajemnice.

- Co racja, to racja. Może to zabrzmi jak zabawa

małych chłopców w piaskownicy, ale ujawnię ci moje

sekrety, jeśli dopuścisz mnie do swoich.

Spodziewał się, że da mu ostrą odprawę, jak do tej

pory, ale tylko westchnęła ciężko i niespodziewanie

powiedziała:

- Zgoda.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Kto zaczyna?

Byli u niej w domu, bo - jak przytomnie zauważyła

Annie - Lynn zawsze musi wiedzieć, gdzie ją znaleźć.

Siedzieli w jej nieprzytulnym salonie z pstrokatym

szkaradnym dywanem. Annie skuliła się w fotelu pod

oknem, a Patrick wcisnął się w róg kanapy, wystar­

czająco daleko, by zachować dystans - najwyraźniej

niezbędny jej dla emocjonalnego komfortu. Wypili her­

batę 1 zjedli po kanapce, choć żadne nie odczuwało

głodu. Oboje odwlekali rozpoczęcie rozmowy, ale nara­

stające napięcie stało się trudne do zniesienia.

- Kto zaczyna? - powtórzyła. .

Przez chwilę milczał. Oczekiwała, że będzie chciał,

aby to była ona. Colin miał taki zwyczaj, tylko na ogól

nie dotrzymywał swojej części umowy. Tym bardziej

zaskoczyła ją jego odpowiedź.

- Ja. Wtedy już nie będziesz miała żadnych wy­

mówek.

Przez dłuższy czas namyślał się, wpatrzony w fili­

żankę z herbatą, którą uważnie trzymał w dłoniach.

Potem odstawił ją, westchnął i powiedział krótko:

- W marcu umarła moja żona. Od dziesięciu lat była

w śpiączce. Miała wylew trzy dni po ślubie.

Annie nie wierzyła własnym uszom. To była ostatnia

rzecz, jaką spodziewała się usłyszeć. Nie wiedziała,

background image

54 CAROLINE ANDERSON

czego oczekiwać, ale ż pewnością nie tego. Rozwód,

zdrada - tak. Ale coś takiego? To było zbyt okrutne.

-. Nie wiem, co powiedzieć, Patrick. Jest mi bardzo

przykro.

- Mnie też. Była czarującą dziewczyną. To wszyst­

ko było okropne. I takie niesprawiedliwe.

Zrozumiała teraz, jaki był powód przedwczesnej si­

wizny. Wspomniał przecież, że stało się to dziesięć lat

temu. Słyszała o ludziach, którzy osiwieli w ciągu jed­

nej nocy pod wpływem silnego stresu, ale uważała po­

dobne historie za zabobon. Może jego włosy nie zbiela­

ły z dnia na dzień. Może złożyły się na to łata cierpienia

i smutku. Pomyśleć, że droczyła się z nim, pytając, o co

się martwił, zanim ją poznał.

- Uważałam cię za rozwodnika albo podrywacza.

Kiedy powiedziałeś, że nie masz przyjaciół, że niedawno

się przeprowadziłeś i że liczy się tylko praca, podejrze­

wałam cię o różne brzydkie rzeczy, przed którymi uciek­

łeś w poszukiwaniu miejsca, gdzie będziesz mógł zacząć

od nowa, z czystą kartą. Nie przyszło mi do głowy...

Przysunął się bliziutko, wziął ją na ręce i zanim

zaprotestowała,! siedzieli już przytuleni, ona na jego

kolanach. A potem nie miała już ochoty na protesty, bo

czuła się cudownie. Po raz pierwszy od dawna miała

poczucie absolutnego bezpieczeństwa.

- Przepraszam - szepnął. - Nie jestem podrywa­

czem, tylko wdowcem, który nawet nie zauważył, że

był żonaty.

- Jak miała na imię?

- Eleonor. Ellie. Przez całe lata nie pamiętała nawet,

jak się nazywa. Nie poznawała mnie. Nie wiedziała, co

się dzieje. Odwiedzałem ją codziennie, rozmawiałem

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 55

z nią, opowiadałem, co robię w pracy i jak zmienił się

świat. Czytałem jej całymi godzinami książki i gazety.

Na wszelki wypadek, bo może gdzieś w środku została

jakaś część dziewczyny, którą była. W marcu dostała

zapalenia płuc i już nie wyzdrowiała. Wszyscy mi tłu­

maczyli, że to najlepsze dla niej i dla mnie, taka miło­

sierna śmierć, ale ja tego nie czułem.

- Byłeś zagubiony?

- Całkowicie. Wiedziałem, że jej stan się nie polep­

szy. Jestem lekarzem, oglądałem wyniki tomografii,

widziałem czarną dziurę zamiast mózgu, ale dopóki

żyła, była moją żoną. Nagle umarła i nie wiedziałem, co

ze sobą począć.

- Więc wyjechałeś.

- Chciałem zacząć wszystko od nowa - przytaknął.

- Potrzebowałem tego. Przez lata straciłem prawie

wszystkich przyjaciół. Nie miałem dla nich czasu. Pra­

cowałem na dwóch etatach, żeby zarobić na dom opieki

dla Ellie, a każdą wolną chwilę spędzałem przy jej

łóżku.

Rozumiała go doskonale. Wiedziała wszystko o nad­

liczbowych dyżurach, przyjaciołach znikających z ho­

ryzontu, rezygnacji z życiowych przyjemności, by wy­

pełnić postawione sobie zadanie.

Jednego mu zazdrościła - nowego startu. Ona nadal

tkwiła w pułapce. Aby się z niej wydobyć, musi skoń­

czyć remont kuchni, sprzedać dom i przeprowadzić się

do tańszego mieszkania. Wtedy wreszcie mogłyby

z Katie rozpocząć nowe życie.

- To cała historia. Teraz twoja kolej - szepnął.

Ogarnęło ją nagłe przerażenie. Czy może mu zaufać?

Czy może opowiedzieć o swojej słabości, naiwności?

background image

56

CAROLINE ANDERSON

- K i m był?

- Kto?

- Mężczyzna, który cię skrzywdził. Ojciec Katie.

- Colin nie żyje od dwóch i pół roku. - Wymówiła

głośno jego imię i świat się nie zawalił. - Skoczył

z mostu.

- Mój Boże! Przykro mi, Annie. - Objął ją mocniej.

- Nie byłam w stanie go opłakiwać, tak byłam na

niego wściekła. Nie rozumiałam, jak mógł to zrobić

Katie. Bardziej współczułam dzieciom ze szkolnego

autobusu, które były świadkami tego samobójstwa.

- Kiepsko wybrał moment.

- Moment wybrał perfekcyjnie. Właśnie rozebraliś­

my szafki kuchenne, czekałam na ekipę remontową, ale

nie przyszli. Zadzwoniłam do nich i dowiedziałam się,

że mąż odwołał zamówienie. Zażądałam wyjaśnień,

kiedy przyszedł do domu. Wtedy załamał się i przyznał,

że stracił wszystkie pieniądze. Myślałam, że chodzi

o transakcje giełdowe, tymczasem okazało się, iż wpadł

w szpony hazardu internetowego i przegrał wszystkie

nasze oszczędności. Nie tylko to, obciążył także hipo­

tekę, wykorzystał limit na kartach kredytowych, wziął

pożyczki. Przyznał się, że sprzedaliśmy nasz poprzedni

dom nie dlatego, żeby odnowić ten dom i sprzedać go

z zyskiem, nie po to, żebym miała blisko do szpitala,

tylko ze względu na wierzycieli, których musiał spłacić.

- Nie zorientowałaś się wcześniej?
- To był jego dom. Colin był starszy ode mnie.

Kupił dom długo przed naszym ślubem. Wszystko było

na jego nazwisko i moja zgoda nie była potrzebna.

Pochlapałam dywan farbą przy malowaniu pokoju właś­

nie dlatego, że i tak miałam go wyrzucić. Zaprojek-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

57

towałam kuchnię, kupiłam wyposażenie i zdemontowa­

liśmy, co się dało. Sam mnie zachęcał do remontu.

Wierzył, że uda mu się zerwać z hazardem, skoncent­

rować na domu i rodzinie, ale nałóg był silniejszy, a on

wstydził się poprosić o pomoc. Wyznał mi prawdę do­

piero w tej ostatniej rozmowie. Następnego dnia rano

byłam na dyżurze, kiedy przyjechali policjanci i powie­

dzieli, że popełnił samobójstwo w drodze do pracy.

- Obwiniałaś się o to?

- Oczywiście. Myślałam, że powinnam była zorien­

tować się wcześniej i pomóc mu zwalczyć uzależnienie.

Jego rodzice oskarżali mnie, co dodatkowo pogarszało,

sprawę. Zostawił list, w którym wyjaśniał, że chce w ten

sposób rozwiązać nasze problemy finansowe, bo nie

widzi innego wyjścia. Polisa ubezpieczeniowa na życie

zawiera jednak paragraf, który uniemożliwia wypłatę

odszkodowania samobójcom, więc jego desperacki

krok niczego nie rozwiązał. Musiałam pracować za

dwoje, żeby spłacać długi i zachować dach nad głową.

- Czemu nie sprzedałaś domu?
- W tym stanie jest to niemożliwe, a nie mam pie­

niędzy na skończenie remontu. Żal mi było Katie, której

świat zatrząsł się w posadach. Ten dom stał się jedynym

stałym punktem w jej życiu.

- Kto jeszcze wie?

- Sally. Wszyscy wiedzą, że odebrał sobie życie, ale

nikt nie zna szczegółów. Była masa plotek, ale nigdy nie

podejmowałam tego tematu, więc po jakimś czasie lu­

dzie się znudzili i znaleźli inny obiekt do obgadywania.

Zawsze jest jakiś człowiek, któremu przytrafiły się gor­

sze rzeczy niż tobie. Nauczyłam się to doceniać z egois­

tycznych, nieładnych powodów.

background image

58

CAROLINE ANDERSON

- Czy Katie wie?

- O tym, że popełnił samobójstwo? Tak. Że był

hazardzistą? Nie. Jest za mała, żeby to zrozumieć. Sta­

rałam się nie mówić o nim źle, bo pod wieloma wzglę­

dami był dobrym mężem i ojcem. Nie mogę mu tylko

wybaczyć, że tak długo mnie okłamywał. Nie toleruję

kłamstwa. Sama też zawsze mówię prawdę. Czasem jest

to trudne.

- Czy pokazywałaś dom agentowi?

- W tym stanie? To nie ma sensu. Straciłabym dużo

pieniędzy. Irytujące jest to, że wszystkie meble i urzą­

dzenia są w jadalni i tylko czekają na montaż. Na razie

nie stać mnie na robotników, więc nie mogę wystawić

domu na sprzedaż.

- Pozwolisz mi zobaczyć?

- Szafki? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Szafki i plan.
- Dlaczego?
- Ciekawość.

Zaprowadziła go do sąsiedniego pokoju, gdzie pod

ścianami piętrzyły się wielkie pudła.

- Są gotowe. Nawet nie trzeba ich składać. Mogę

obejrzeć plan?

- Jeśli tylko znajdę. - Po chwili wyciągnęła z biurka

niewielki folder. - Naprawdę nie wiem, czemu to cię

interesuje.

- Chciałaś rozwalić ścianę?

- Tak. Na szczęście nie zdążyłam.

- To bardzo ładny projekt. Otwarta przestrzeń

z przeszklonymi drzwiami do ogrodu. Podobne rozwią­

zanie jest w moim domu. Wygląda naprawdę dobrze.

Szkoda, że nie możesz tego skończyć.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

59

Zagłębił się w analizowaniu rysunków, a ona spoj­

rzała na nie po raz pierwszy od wielu miesięcy. Pa­

miętała, jak powstawały, jak wprowadzała tam drobne

poprawki, by uzyskać lepszy efekt. Gdyby wtedy wie­

działa...

Wykonanie byłoby całkiem proste. Szafki przygoto­

wane do zawieszenia, w kuchni gołe ściany. Ta prze­

znaczona do wyburzenia ściana nie była ścianą nośną,

więc nie będzie z nią problemów. Annie mogłaby zrea­

lizować swój pierwotny plan.

Koszmarnie trudne będzie namówienie jej do zgody.

Gdyby tylko mógł ją gdzieś wysłać na kilka dni. Do

uzdrowiska, na wakacje. Była przemęczona, a ostatni

urlop wcale nie zrobił jej dobrze. Trzeba wszystko pre­

cyzyjnie zaplanować i zorganizować. Przydałaby się też

pomoc Sally. Zwrócił Annie plany kuchni.

- Nie rezygnuj. Na pewno ci się uda.
- Tak - odrzekła z przekonaniem. - Wiem.

Zrobiłby wszystko, by jej to umożliwić.

Co za koszmarna noc.
Ledwo zdążył się położyć, wezwano go do szpitala.

Motocyklista wpadł w poślizg na mokrej nawierzchni

i dostał się prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu.

Patrick i Tom Whittaker walczyli o jego życie.

- Bóg raczy wiedzieć, czemu to robimy - mruczał

Tom, gdy Daniel Taylor kolejny raz przestał dawać

oznaki życia. - Ma poważne obrażenia głowy. Jeśli

nawet przeżyje, istnieje poważne ryzyko, że nie odzys­

ka świadomości. Ale ma tylko dwadzieścia trzy lata

i będziemy o niego walczyć do końca.

background image

60

CAROLINE ANDERSON

Ellie miała dwadzieścia trzy lata. Była piękna i pełna

życia. W ciągu jednej nocy ich świat się zawalił, a ma­

rzenia rozwiały. Rozmowa z Annie przywołała bolesne

wspomnienia.

Ratował Ellie, robił masaż serca i sztuczne oddycha­

nie. W karetce i szpitalu lekarze walczyli o jej życie.

Trzy razy jej serce przestawało bić. Udało się ją urato­

wać, ale z jakim skutkiem?

Wiedział jednak, że gdyby miał to przeżyć jeszcze

raz, walczyłby o nią równie zawzięcie. Zawsze istnieje

nadzieja, że niedotlenienie mózgu spowodowało mniej­

sze uszkodzenia mózgu, niż się wydawało.

Młody motocyklista nadal ma szansę. Udało się

w końcu ustabilizować jego stan na tyle, by zająć się

obrażeniami odniesionymi w wypadku. Rozcięto ubranie.

Patrick syknął na widok miednicy rannego. Miał otwarte

złamanie, chrząstka spojenia łonowego była całkowicie

przerwana, całość wisiała na stawie krzyżowo-biodro-

wym. Uszkodzona cewka moczowa, pęcherz napełnia się

krwią. I jeszcze złamanie lewej ręki z przemieszczeniem.

Unieruchomili nieprzytomnego chłopaka i natych­

miast wysłali go do sali operacyjnej. Czekała go pil­

na operacja neurochirurgiczna, bo trzeba było usunąć

skrzep krwi z czaszki.

Lista obrażeń była długa. Osiemnaście złamań - kil­

ka w obrębie miednicy i czaszki. Sama utrata krwi

mogłaby spowodować śmierć. Ale Daniel przeżył do

rana dzięki wysiłkom całego zespołu chirurgicznego.

Rano Patrick wziął prysznic i po pospiesznym ob­

chodzie spotkał się z rodziną chłopaka. Ojciec, matka

i dziewczyna, każde na swój sposób, starali się poradzić

sobie z widokiem nieprzytomnego Daniela podłączone-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

61

go do aparatury z licznymi ekranami, światełkami i mo­

notonnymi mechanicznymi odgłosami.

Świetnie rozumiał, co czują. Wszystko dotkliwie

przypominało mu o własnych przeżyciach z przeszłości.

Wypełzały z zakamarków pamięci.

Zadaniem neurologa jest poinformowanie bliskich

o krytycznym stanie młodego pacjenta. Patrick zajmo­

wał się tylko jego kośćmi. Pocieszał matkę Daniela, że

miednica, żebra, kostka i przegub się zrosną, tylko po­

trzeba na to czasu.

Osobną kwestią było to, czy w ciele Daniela nadal

pozostał człowiek, który może myśleć, mówić, chodzić.

Ale żaden z lekarzy nie mógł dać bliskim takiej gwa­

rancji.

Wkrótce wezwano go pilnie na oddział ratunkowy.

Jeden ze starszych stażem lekarzy uderzył się w bark

poprzedniego dnia w czasie treningu rugby. Rano obu­

dził się z piekielnym bólem całego ramienia i uświado­

mił sobie, że kontuzja była poważniejsza, niż się po­

czątkowo wydawało.

Siedział teraz na brzegu kozetki ze zdegustowaną

miną, wściekły na cały świat.

- Cześć. Jestem Patrick Corrigan. Jak rozumiem,

mam przyjemność z Joshem Lancasterem?

- Owszem. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę uścis­

nąć panu ręki. Mieliśmy trening przed meczem i chyba

zwichnąłem staw barkowy. Tom Whittaker potwierdza

moje przypuszczenia, ale twierdzi, że nie da rady moco­

wać się z takim zapaśnikiem jak ja. Powiedział, że

przyśle kogoś, kto jest do tego stworzony. Pewnie miał

na myśli pana.

background image

62

CAROLINE ANDERSON

- Nastawianie barku nie jest kwestią siły, tylko

umiejętności. Tom poradziłby sobie równie dobrze
- odrzekł Patrick rozbawiony, po czym zaaplikował

pacjentowi miejscowe znieczulenie, odczekał kilka mi­

nut, by zaczęło działać i zajął się nastawianiem barku,

prowadząc jednocześnie towarzyską rozmowę. - Czy

pan wie, że na ścianach piramid odkryto rysunki przed­

stawiające właśnie zabieg nastawiania zwichniętych

kończyn? - W tym momencie głowa ramienna mięśnia

wskoczyła na swoje miejsce, podczas gdy Josh ciągle

jeszcze myślał o starożytnych Egipcjanach.

- Do diabła - mruknął, ale uśmiechał się z ulgą.

- Fantastycznie. F nawet nie bolało. Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Patrick na­

prawdę polubił nowego kolegę. - Teraz tylko musi pan

mieć rękę na temblaku przez następne trzy tygodnie,

a potem, zabiegi fizjoterapeutyczne. I proszę nie lek­

ceważyć moich zaleceń, bo kontuzja może się odnowić.

- Fatalnie, bo naprawdę brakuje nam graczy. A mo­

że pan grał w rugby, doktorze?

- Grałem lata temu - przyznał Patrick niechętnie.

- Byłem w reprezentacji uniwersyteckiej.

- W takim razie proszę mnie zastąpić. Mecz jest

w niedzielę. To towarzyskie spotkanie.

Patrick jęknął. Nie ma towarzyskich spotkań w rug­

by. Zawsze jest to walka na śmierć i życie.

Zastanawiał się przez cały ranek, czy wziąć udział

w meczu rugby, i w końcu zdecydował, że to będzie

dobra zabawa. Jeśli przeżyje. Jedynym sposobem, by

się dowiedzieć, czy sobie poradzi, jest wysiłek fizyczny.

Postanowił zacząć biegać. Wieczorem, jutro. Może do

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

63

niedzieli uda mu się odzyskać formę na tyle, by nie

skompromitować się na boisku.

- Plotki rozchodzą się szybko - uśmiechnęła się

Annie. - Czy to prawda, co mówią o niedzieli?

- Nie wiedziałem, że to takie ciekawe.
- Co, rugby?

- Nie, moja totalna kompromitacja.

Jej śmiech ogarnął go jak słodka muzyka i nagle

przestało mieć znaczenie, że będzie wypruwał z siebie

flaki. Ważne było tylko to, że ona będzie go dopin­

gowała na trybunach, przyjdzie specjalnie dla niego.

Naprawdę tylko to się liczyło.

- Oczywiście, możesz przyjść - mruknął.

- Świetnie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio waliło mu serce na wi­

dok kobiecego uśmiechu. Nie czuł się tak od lat, od

czasów wypadku Ellie. Odwrócił się na pięcie i odszedł

szybko, by nie zrobić jakiegoś głupstwa, na przykład nie

pocałować jej znienacka.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Annie odebrała Katie ze szkoły i były już pod do­

mem, gdy zauważyły biegnącego mężczyznę. Ktoś

w okolicy uprawia jogging? Czy to możliwe, że mają

przed sobą Patricka w szortach i koszulce, biegnącego

równym, szybkim krokiem?

Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pojawił się naj­

pierw gdzieś głęboko, a potem spłynął na jej twarz

i rozjaśnił ją całą.

- Trening przed niedzielą?

- Byłem szalony, że się zgodziłem - wysapał i otarł

ręką spocone czoło.

Wyglądał świetnie. Silny, atletyczny, proporcjonal­

nie zbudowany. Do schrupania. Feromony, pomyślała

sobie. Sztuczki natury.

- Co będzie w niedzielę? - dopytywała się Katie.

- Patrick gra w szpitalnej drużynie rugby. Pracuje

nad formą - wyjaśniła córce. - Masz ochotę na coś do

picia? - zwróciła się do Patricka.

- Muszę wziąć prysznic i się przebrać. Chętnie wpad­

nę później. Jadłyście już?

- Jedziemy na weekend do moich rodziców. Auto­

bus odchodzi za godzinę - oznajmiła. Czy tylko jej się

wydawało, czy na jego twarzy pojawił się wyraz roz­

czarowania?

- Myślałem, że wybieracie się na mecz.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

65

- Nie obawiaj się. Na pewno do tej pory wrócimy.

Nie opuściłabym takiego wydarzenia za skarby świata.

Odchrząknął, ale mięśnie jego twarzy się rozluźniły.

- Wobec tego uciekam. Nie chcę się przeziębić.

Miłego weekendu i do zobaczenia w niedzielę. - Puścił

porozumiewawczo oko do Katie i oddalił się, nabierając

szybkości z każdym krokiem.

Mecz był niespodziewanie ekscytujący.

Trzydziestu wielkich, spoconych mężczyzn miotało

się po całym boisku w pogoni za piłką. Annie nie miała

pojęcia o regułach gry, ale kilka rzeczy wydało jej się

oczywistych. Po pierwsze, zawodnicy rzucali piłkę do

tyłu. Niby wiedziała o tym, ale zawsze ją to zaskakiwa­

ło. Po drugie, nie mogła się połapać w punktacji, w tych

wszystkich przyłożeniach, podwyższeniach, drop go­

lach i karnych. Po trzecie, rozgrywanie piłki nie darmo

nazywało się młynem, bo wyglądało to jak bezładny

kłąb splecionych ciał, z którego trudno było się wydo­

stać bez poważnej kontuzji. Teraz rozumiała, jak doszło

do tego, że Josh Lancaster skończył trening z ręką na

temblaku. Był zresztą na widowni i razem ze wszyst­

kimi kibicami wrzeszczał z zapamiętaniem. Po czwarte,

na trybunach było dużo hałasu, entuzjastycznych okrzy­

ków, skandowania, podskoków i wymachiwania ramio­

nami.

Obie z Katie podskakiwały i piszczały za każdym

razem, kiedy Patrick zdobywał piłkę.

Zdarzało się to często, ale był na tyle daleko od

bramki, że nie dochodził do strzału. Za to skakał

zadziwiająco wysoko i był w stanie złapać każdą

piłkę.

background image

66 CAROLINE ANDERSON

To był sport wymagający ciągłego fizycznego wysił­

ku, zawodnicy nieustannie zderzali się ze sobą albo

padali na ziemię. Ich ciała musiały być pokryte sinia­

kami.

Szaleńcy. Zupełnie zwariowani. Pomyśleć, że w dru­

żynie szpitalnej są sami lekarze. Powinni mieć więcej

rozumu. Wynik był wyrównany, trudno zatem było prze­

sądzić, kto wygra. Ludzie zaczęli zerkać na zegarki, co

znaczyło, że mecz zbliża się do końca. Nagle ktoś

podał piłkę do Patricka. Pośrodku była jakaś kotłowa­

nina, a przed nim otwarte pole. Wsadził piłkę pod

pachę i wykorzystał nadarzającą się okazję, walcząc

o każdy metr przewagi nad nadbiegającymi zawod­

nikami drużyny przeciwnika. Już po niego sięgali, gdy

zrobił zwód, skoczył trzy metry w przód i zwycięskim

gestem przyłożył piłkę za linią pola punktowego. Wte­

dy zabrzmiał gwizdek końcowy. Kibice oszaleli ze

szczęścia.

- Wygraliśmy - zaśmiała się do Katie.

Zawodnicy porwali Patricka na ramiona, wszyscy

skandowali, a on wymachiwał zwycięsko rękami.

Zauważył je. Gdy postawili go na ziemi, podbiegł,

usmarowany błotem, spocony i roześmiany od ucha do

ucha. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, ale w porę się

opamiętała.

- Wyściskałabym cię, ale wyglądasz okropnie -

przekomarzała się z nim. - Poczekam, aż się umyjesz.

Ale grałeś świetnie.

- Dziękuję. Dobrze się bawiłem. Muszę podzięko­

wać Joshowi.

- Boli cię? - spytała Katie z niepokojem, patrząc na

krople krwi na nodze wymieszane z błotem.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

67

- Jeszcze nie. Później będą mnie bolały wszystkie

mięśnie, ale teraz mogę podbić świat.

- Weź prysznic, a my pójdziemy do domu się roz­

grzać.

- Zostańcie - poprosił. - Jest przygotowany poczęs­

tunek. Gorąca herbata, kanapki, ciastka.

Katie spojrzała na nią z niemym błaganiem. Nie mogła

jej odmówić. Wmieszała się w tłum żon, przyjaciółek,

matek, narzeczonych i wymieniała z nimi życzliwe uwagi

na temat popisów mężczyzn. Wkrótce pojawił się Patrick,

pachnący mydłem, z wilgotnymi włosami. Zanim zdąży­

ła otworzyć usta, porwał ją w ramiona i wyściskał.

- Ja też, ja też - zażądała Katie, więc podniósł dziew­

czynkę na ręce i wycałował w oba policzki, aż zaczęła

głośno chichotać. Annie ogarnęła fala czułości do tego

mężczyzny, który wniósł tyle radości do ich życia.

Ich wzrok spotkał się nad głową Katie. Przez mo­

ment poczuła, jakby czas się zatrzymał i zapragnęła

rzeczy, o których powinna zapomnieć. Rzeczy, o któ­

rych nie wolno nawet marzyć.

- Jak się czujesz?

- Ledwo się ruszam. Wszystko mnie boli. Tymcza­

sem jeden z przypadków zapowiada się na trudny

orzech do zgryzienia.

- Suzanne Dickinson?
- Właśnie. Wymiana stanu kolanowego, ale reuma­

tyczny artretyzm, na który cierpi, stanowi poważną

komplikację. A jak się miewa Sarah Williams?

- Twoja gimnastyczka? Nie może się doczekać wy­

pisu do domu. Podpisz go, zanim zajmiesz się innymi

pacjentami. Przygotuję wszystkie papiery.

background image

68

CAROLINE ANDERSON

- Zrób to, a ja porozmawiam z Suzanne Dickinson,

żeby ją uspokoić.

Patrick miał świetne podejście do pacjentów. Tłuma­

czył wszystko w przystępny sposób, traktował poważ­

nie ich wątpliwości, nigdy ich nie straszył, ale też nie

mamił fałszywą nadzieją. Traktował każdego z uwagą,

jakby był najważniejszą, najbardziej wyjątkową osobą.

Annie słyszała teraz, jak kolejny raz tłumaczy Suzanne

szczegóły jej operacji, oczarowana ciepłym dźwiękiem

jego głosu, wyrazistymi ruchami rąk.

Zaśmiała się na widok grymasu bólu, gdy wstał od

łóżka pacjentki.

- Ja tu umieram, a ty się wyśmiewasz.

- Jeśli przeżyłeś wczorajszą walkę na boisku, to

przeżyjesz również dzisiejszy dzień.

- Żadnego współczucia - jęknął żałośnie.

- Absolutnie. Świetnie się bawiłeś.

Uśmiech, którym odpowiedział, całkowicie ją roz­

broił.

- Załatwię wypis Sarah i pędzę na blok operacyjny,

dzielnie pokonując ból.

- Biedactwo - zakpiła żartobliwie.

Usłyszała, jak mruczy pod nosem coś o czarowni­

cach, ale widziała jego przekorny uśmiech i sama też

nie mogła opanować przepełniającej ją radości.

- Znowu biegasz? Przecież bolały cię mięśnie.

Patrick przystanął i łapał oddech.

- Cześć, Katie. Jak w szkole?

- Każdy opowiadał jakąś historię. Ja opowiedziałam

o meczu rugby i przyjęciu z ciastkami. Byłam najlepsza.

- A nie o mojej świetnej grze?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

69

- Dobrze się spisałeś - przyznała poważnie.

- Lepsza wyżebrana pochwała niż żadna - jęknął

ponuro, ale oczy mu się śmiały.

- Jesteśmy pod moim domem. Wejdziesz napić się

czegoś?

- Może później. Muszę się przebrać.

- Możemy zjeść razem kolację - ucieszyła się Katie.

Spojrzał pytająco na Annie. Zawahała się, robiąc

w myślach przegląd swoich zapasów. Doszła do wnios­

ku, że nie da się nimi nakarmić dorosłego mężczyzny,

a nie miała siły iść po zakupy.

- Kupię coś po drodze. Zdrową żywność.

- Zdrowa żywność brzmi rozsądnie - powiedziała

odruchowo. To była cała zachęta, której potrzebował.

- Do zobaczenia za godzinę - zawołał przez ramię.

- Ciekawe, co przyniesie. Może znowu pudding cze­

koladowy - rozmarzyła się Katie.

- To nie jest zdrowe!
- Nie, ale dobre. Jest miły, prawda? Lubisz go?

- Tak, jest bardzo miły - przytaknęła. Wszak obie­

cała sobie, że nigdy nie okłamie własnego dziecka.

- Pieczony kurczak! - Katie z entuzjazmem zabrała

się za rozpakowywanie toreb z supermarketu. -1 pud­

ding czekoladowy! Kocham cię! - zawołała i rzuciła się

Patrickowi na szyję, po czym pocałowała go sponta­

nicznie i serdecznie.

Słodkie uczuciowe dziecko. Pełne zaufania. Jak jej

ojciec mógł zawieść swoją córeczkę w ten sposób!

Tak bardzo ją skrzywdzić. Przełknął, by pozbyć się

uczucia dławienia w gardle. Postawił dziewczynkę i po­

mógł jej wyciągnąć resztę zakupów. Sałata, bagietka,

background image

70

CAROLINE ANDERSON

masło, pomidory, sałatka ziemniaczana i winegret. Wy­

jął jeszcze butelkę wina i spojrzał na Annie pytająco.

- W przyjemnością się napiję - odparła. - Nie obej­

dzie się bez stołu - zdecydowała i otworzyła drzwi do

jadalni. Przygotowała nakrycia, gdy on kroił pieczywo

i mył pomidory.

- Podzielić kurczaka, czy będziemy odrywać ka­

wałki? - spytał.

- Super, możemy jeść palcami. Jak na pikniku-cie­

szyła się Katie.

Już niedługo, obiecywał sobie. Wkrótce Annie nie

będzie musiała radzić sobie w tej prowizorce.

- Bardzo dziękuję. Wszystko było pyszne.

- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął

się.

Annie zebrała brudne naczynia i odesłała córkę na

górę, by wykąpała się przed snem. Patrick pomógł jej

sprzątać, a potem dolał jej wina do kieliszka. Nie pamię­

tała już, kiedy ostatnio kupiła wino. Chyba jeszcze przed

śmiercią Colina.

W salonie zaciągnęła story i wtuliła się w fotel. Nie

wyobrażała sobie, co zrobi, gdy Patrick znudzi się jej

towarzystwem i znajdzie innych przyjaciół.

- Chcesz obejrzeć wiadomości?
- Jeśli ci to nie przeszkadza. Chętnie sprawdzę, co

się dzieje.

Piła wino małymi łyczkami i obserwowała go spod

rzęs. Siedział na kanapie, nogi wyciągnął przed siebie,

podpierał się na jednej ręce i z uwagą obserwował ekran

telewizyjny. W pokoju było cieplej niż zwykle, ze

względu na gościa podkręciła ogrzewanie. Wino ude-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

71

rzyło jej do głowy, a monotonny głos spikera usypiał.
Zamknie oczy tylko na chwilę...

- Mamusia śpi?

Katie miała na sobie piżamę, woda kapiąca z włosów

spływała jej na bluzę. Przytaknął i spojrzał na Annie

skuloną w fotelu.

- Wygląda na zmęczoną.
- Jest bardzo zmęczona, ale bez niej nie odrobię pra­

cy domowej. Trzeba powycinać i skleić sześcian.

- Wycinanie i klejenie to moja specjalność - oznaj­

mił, idąc za dziewczynką do jadalni. - Zazwyczaj doty­

czy to kości, ale chętnie spróbuję swoich sił w innej

dziedzinie.

- Mam narysowany model. Trzeba go wyciąć, zło­

żyć i skleić.

- To lubię najbardziej. - Był zadowolony, że nie

musi sobie przypominać wiadomości z historii starożyt­

nego Rzymu albo odświeżać równie zamierzchłych

umiejętności.

Wytarł blat stołu rękawem, niepewny, czy nie zo­

stały na nim ślady niedawnego ucztowania. Katie poda­

ła klej i nożyczki.

- Jak spędziłyście z mamą weekend?

- Rano mamusia spała, a babcia i dziadek zabrali

mnie do sklepu, w którym farmerzy kupują zwierzęta.

Jest tam kącik dla zwierząt domowych i można przytulać

świnki morskie. Po południu kupowaliśmy nowe buty do

szkoły. Dziadek mówi, że rosnę jak na drożdżach i będę

taką żyrafą jak mamusia. A potem mamusia znowu

poszła do pracy, wróciła rano, zdrzemnęła się i pojecha­

łyśmy na mecz. Możesz wyciąć ten kawałek?

background image

72 CAROLINE ANDERSON

- Mamusia pracuje nocami? - spytał, starając się nie

okazywać zdziwienia.

- Bierze zlecenia na wszystkie weekendy i święta

- wyjaśniła Katie, skupiona na starannym zginaniu kar­

tonu wzdłuż przerywanych linii. - Niedługo będzie mia­

ła dosyć pieniędzy, żeby zapłacić ludziom, którzy skoń­

czą remont kuchni. Wtedy przeprowadzimy się do

mniejszego domu, na której będzie nas stać.

Zdał sobie sprawę, że Katie cytuje słowa swojej mat­

ki. Zapuszcza się na niebezpieczny teren, ale chciał

wiedzieć, co czuje ta mała dziewczynka, która tyle już

straciła w swoim krótkim życiu.

- Chcesz się przeprowadzić?

- Nie wiem. Chciałabym, żeby mamusia miała dla

mnie więcej czasu, żebyśmy mogły razem jeździć na

wakacje, ale lubię mój dom. Mam ogródek. Jest w nim

wielka jabłoń, na którym wisi moja huśtawka. Mam

śliczną sypialnię. Chodź, pokażę ci.

Wzięła go za rękę i pociągnęła na górę do uroczego

pokoiku małej dziewczynki, utrzymanego w pastelo­

wych odcieniach różu i fioletu, z firankami uszytymi

z pienistej gazy i piękną kolorową narzutą. Rzuciła się

na łóżko i poklepała ręką miejsce obok.

- Siadaj, chcę ci pokazać Florence. - Podniosła

z poduszki lalkę. - Florence, przywitaj się z Patrickiem.

Patricku, oto Florence.

- Cześć, Florence - rzekł wzruszony. Chwycił ręcz­

nik i wytarł Katie włosy. - Masz suszarkę?

- Zepsuła się. Przebiorę się potem w suchą piżamę.

Mamusia rozczesuje mi włosy, aż wyschną. Czy mój

sześcian zdąży wyschnąć do jutra? Mamusia ma rano

dyżur, więc musimy wyjść przed siódmą.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

73

Problemy samotnego macierzyństwa. Nie przypusz­

czał, że jest to takie wyzwanie organizacyjne.

- Zostawisz go na stole i jutro włożysz do tornistra.

Najpierw wyszczotkuję ci włosy, żeby szybciej wy­

schły, a później zejdziemy na dół i skończymy sklejać

sześcian.

Kiwnęła głową, siadła przed nim na podłodze i poda­

ła mu szczotkę.

- Podoba ci się mój pokój?

- Jest prześliczny.

- Mamusia urządziła go dla mnie po śmierci tatusia.

Te proste słowa mówiły same za siebie. Miał ochotę

utulić ją w ramionach. Zamiast tego delikatnie rozcze­

sywał jej loki i osuszał je ręcznikiem. Piękne włosy.

Taka słodka mała dziewczynka. Zapadła mu w serce,

jakby była jego własna..

Gdyby jego życie ułożyło się inaczej, gdyby Ellie

nie dostała wylewu, myślał. Nie wolno mu tego roz­

ważać. Nigdy się nie dowie. Niczego nie może zmienić.

Przejechał szczotką ostatni raz i zapytał:

- Wystarczająco suche?
- Dziękuję. - Mała przejrzała się w lustrze z zado­

woloną minką.

Sklejanie modelu zajęło im tylko kilka minut. Patrzył

zafascynowany, jak Katie pomaga sobie koniuszkiem

języka. Jest taka podobna do matki, ma taką samą sku­

pioną minę, jak Annie podczas uzupełniania dokumen­

tacji szpitalnej.

- Schowaj go do foliowej torebki, a rano zapakujesz

do tornistra. Pocałuj mamusię na dobranoc. Pora iść do

łóżka.

- Mama czyta mi przed snem. Poczytasz mi dzisiaj?

background image

74

CAROLINE ANDERSON

Nie miał z tym żadnych problemów. Przez całe lata

dzień w dzień czytywał książki Ellie.

Katie weszła po cichu do salonu, delikatnie cmok­

nęła matkę w policzek i wyszła z paluszkiem przyłożo­

nym do ust.

- Chodź. Przeczytamy razem następny rozdział. Jest

bardzo ciekawy.

Annie obudziła się i pokręciła głową, bo zesztywniał

jej kark. Kieliszek stał bezpiecznie na stoliku, ale Pat­

rick zniknął. Wyłączyła telewizor i wtedy dobiegł do

niej jego głos. Z góry?

Zakradła się na piętro i uświadomiła sobie, że czyta

Katie książkę na dobranoc. Stała jak wmurowana. Colin

nigdy tego nie robił. Pracował do późna i wracał, gdy

córeczka już od dawna spała. Przez ostatnie dwa i pół

roku były tylko we dwie. Często Annie nie miała czasu,

była w pracy albo była tak zmęczona, że zasypiała

w trakcie lektury.

Ciągle pracowała, ale nie powinna czuć się winna.

Bo robi to dla dobra Katie. Wkrótce skończą się prace

zlecone i nadgodziny. Wszystko jej wynagrodzi.

Cichutko uchyliła drzwi. Ku jej zdziwieniu Patrick

siedział na podłodze oparty o ścianę i czytał głośno,

a Katie leżała w łóżeczku i słodko spała.

Dlaczego nie przerwał? Czy jej nie zauważył? Chcia­

ła zwrócić mu uwagę, ale wtedy przewrócił stronę,

przekręcił głowę i otarł ramieniem policzek. Poczuła, że

serce jej się ściska.

Wycofała się na palcach, siadła na górnym stopniu

schodów i słuchała. Nie mogła zrozumieć, czemu przy­

godowa historyjka dla dzieci wywołała łzy u silnego

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCrE

75

mężczyzny. Nie miał dzieci - może to jest powód?

Może planowali z Ellie liczną rodzinę i opłakiwał coś,

co nie było mu dane?

Skończył rozdział, po czym usłyszała, jak Patrick

wstaje, otula Katie kołderką i szeptem mówi dobranoc.

Mogła wstać, wycofać się, nie naruszać jego prywat­

ności, ale czekała pod drzwiami, a on zobaczył ją zaraz

po wyjściu z pokoju. Nerwowo podniósł rękę i przesu­

nął nią po policzkach.

- Nie wiedziałem, że tu jesteś.

- Chciałam ucałować Katie na dobranoc i usłysza­

łam, jak czytasz.

- Już zasnęła.

- Napijesz się herbaty?

- Chętnie. Jeśli pozwolisz, skorzystam z łazienki.

Zeszła na dół i zostawiła go samego. Wkrótce wszedł

do kuchni. Ręce wciśnięte do kieszeni, wzrok wbity

w ziemię.

- Nie masz pretensji, że cię zastąpiłem? Spałaś tak

słodko.

- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła. Miała zamiar

udawać, że nic nie zauważyła, ale zmieniła zdanie. - Co

się dzieje? Czy dobrze się czujesz?

Westchnął i przyciągnął ją do siebie.

- Potrzebuję przytulenia - wymruczał.

- Teraz powiedz, co ci jest.

- Zawsze czytałem Ellie. Nie spodziewałem się, że

tak mnie weźmie.

Pogłaskała go po policzku, wyczuwając palcami śla­

dy zarostu.

- Usiądźmy i opowiesz mi o niej. Weźmiemy her­

batę, chyba że wolisz dopić wino?

background image

76

CAROLINE ANDERSON

- Wolę herbatę.

Usiedli obok siebie w salonie na kanapie. Objął ją

ramieniem i zaczął opowiadać.

- Ellie była w ciąży, kiedy braliśmy ślub. Nie wie­

działem o tym. Nie mam pojęcia, czy. ona o tym wie­

działa. Po udarze „mózgu była na pograniczu życia

i śmierci. Reanimowałem ją przed przyjazdem karetki

i potem w drodze do szpitala. Nastąpiły poważne zabu­

rzenia rytmu serca, trzeba było zastosować defibrylator.

Trzy wstrząsy elektryczne okazały się zabójcze dla

dziecka. Oczywiście, był to zaledwie parotygodniowy

embrion. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje,

dopiero gdy zaczęła krwawić. Było już za późno, żeby

uratować ciążę. Zresztą bez defibrylacji Ellie i tak by

umarła. Nasze dziecko byłoby niewiele starsze od Ka-

tie. Pomyślałem sobie, że mogłaby to być dziewczynka.

Przez ostatnich dziewięć lat mógłbym czytać do snu

mojej córce, a nie mojej żonie.

Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.

- Tak strasznie mi przykro - wyszeptała wreszcie.

- Czułem się dziwnie, kiedy odrabiałem z Katie

lekcje, czesałem jej włosy i czytałem. Uświadomiłem

sobie nagle, co straciłem. Opłakiwałem Ellie bez końca,

ale nigdy nie myślałem o tym, że straciłem dziecko. Nie

zdawałem sobie z tego sprawy. Dzisiaj to do mnie

dotarło.

Palcami obrysowy wała kontur jego twarzy, oczu,

ust. Przesunęła palcem po miękkiej dolnej wardze, za­

brała wilgoć z policzka. Pochylił głowę i zbliżył usta do

jej twarzy.

Zrobiło jej się gorąco. Poczuła desperackie pragnie­

nie, by go zamknąć w ramionach, ukoić jego ból, ukoły-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

77

sać. Nie cofnęła się przed pocałunkiem, rozchyliła war­

gi, przywarła do niego bezwstydnie. Czuła na sobie jego

ciało: twarde, gorące i spragnione pieszczot.

- Annie? - szepnął pytająco.

Serce jej waliło tak mocno, że nie słyszała własnych

myśli. Musi to przerwać, zanim sprawy zajdą za daleko.

- Katie - przypomniała mu. Było to jedyne logiczne

wyjaśnienie, które przyszło jej do głowy.

Nie wypuścił jej z objęć. Oparł się czołem ojej czoło,

aż uspokoiły się ich oddechy i tętno.

- Lepiej pójdę, dopóki jeszcze mogę.

Było mu trudno wychodzić, a ona wcale nie chciała

się z nim żegnać. Pocałunek pod drzwiami był czuły

i pełen obietnic na przyszłość.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Pani Dickinson bardzo cierpi.
Annie nie była zaskoczona słowami Sue. Wymiana

stawu kolanowego jest zawsze bardziej bolesna niż bio­

drowego. Dozowanie środków przeciwbólowych było

dostosowane do przypadku, ale przygnębienie lub oba­

wy mogły spowodować, że pacjentka odczuwała ból

bardziej dotkliwie i gorzej go znosiła. Zwłaszcza osoba

chora na reumatyczny artretyzm.

Gdyby nie była tak pochłonięta myślami o Patricku,

może lepiej panowałaby nad tym, co się dzieje na od­

dziale.

- Nie mamy w tym momencie wolnej pompy PCA,

ale przydzielę pacjentce pierwszą, która się zwolni.

Tymczasem będziemy robić zimne okłady.

Od Raja, stażysty na ortopedii, usłyszała, że stan

Daniela się poprawił. Zastanawiała się, jak Patrick radzi

sobie z jego przypadkiem. Oczywiście był inny niż

choroba Ellie, ale musiał budzić wiele skojarzeń i boles­

nych wspomnień.

- Jak nasz motocyklista? - zagadnęła Patricka, gdy

pojawił się na oddziale.

- Przeszedł całą serię operacji. Poskładałem mu staw

skokowy, zrobiłem drugie podejście do miednicy. Ładnie

się goi, ale neurologicznie jest niedobrze. Został wybudzo-

ny ze sztucznej śpiączki, ale nie odzyskał świadomości.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

79

- Czy myślisz, że tak już zostanie?

- To prawdopodobne. - Powiedział to bez emocji,

ale twarz mu stężała.

To znaczy, że sytuacja z pacjentem jest dla niego

trudniejsza, niż chciałby przyznać sam przed sobą. Czy

dlatego wydaje jej się taki odległy i obcy? Może uznał,

że pocałunek był pomyłką. Chwilowym porywem. Nie

uśmiechał się do niej i nie żartował. Było między nimi

napięcie, które nie istniało minionej nocy. Może nadal

tęsknił za zmarłą żoną.

Nie wolno jej o tym myśleć. Przynajmniej nie w pra­

cy. Przez resztę dnia czuła się tak, jakby słońce nagle

zaszło. Albo jakby nieoczekiwanie straciła najlepszego

przyjaciela.

Przydzieliła Sue do opieki nad Danielem. Ilość kabli,

którymi był podłączony do aparatury monitorującej,

zapierała dech, ale oddychał o własnych siłach i jego

stan był stabilny, więc z intensywnej opieki przeniesio­

no go na ortopedię. Przeszedł ciężkie operacje i wyma­

gał ciągłej uwagi, dlatego do końca zmiany będzie dy­

żurowała przy nim Sue, a po niej kolejna wysoko wy­

kwalifikowana pielęgniarka.

Annie sama chętnie zajęłaby się pacjentem, ale mu­

siała zarządzać personelem, zajmować się sprawami

administracyjnymi i nadzorować opiekę nad pacjenta­

mi. Powinna zacząć od zlokalizowania wolnej pompy

PCA i podłączenia jej pani Dickinson, aby pacjentka

sama mogła kontrolować dozowanie środka przeciw­

bólowego. Potem czekał na nią cały stos zamówień,

wypisów i tym podobnej szpitalnej papierologii. Robo­

ta, która nigdy się nie kończy.

background image

80

CAROLINE ANDERSON

W zleceniach, które dawała jej agencja pośrednictwa,

najbardziej lubiła to, że mogła zajmować się prawdzi­

wym pielęgnowaniem chorych, zastrzykami, zabiegami,

badaniami - wszystkim, na co nie miała czasu w szpitalu.

Tutaj spędzała całe dnie na dopasowywaniu stale

rozsypującej się układanki. Musiała się kłopotać o łóżko

dla każdego pacjenta, o wykorzystanie sprzętu, skoor­

dynowanie dyżurów pielęgniarek. Wszystko musiało

chodzić jak w szwajcarskim zegarku. A dzisiaj była

w stanie myśleć wyłącznie o pocałunku Patricka. Naj­

wyraźniej nie ona jedna.

- Masz chwilę? - Zamknął za sobą drzwi i się o nie

oparł, w lekko wygniecionym uniformie ehirurga, jakby

wyszedł prosto z sali operacyjnej. Wyglądał jak chodzą­

ca pokusa.

- Coś się stało? - spytała, nagle niepewna, jaką

usłyszy odpowiedź.

- Nie wiem, jak mam się trzymać od ciebie z daleka

przez cały długi dzień.

Zaczerwieniła się raptownie.

- Mam ten sam problem - wyznała cicho.

- W nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem, jak cudo­

wnie się czułem i w jaki sposób moglibyśmy spędzić

razem trochę czasu, zanim zupełnie oszaleję.

- Nie możemy, muszę pamiętać o Katie.

- Rozumiem. To nieważne. Zapomnij o tym, co

powiedziałem. - Sięgał już po klamkę, a do niej dotarło,

że musi go zatrzymać za wszelką cenę.

- Pracuję na drugą zmianę, a jutro od rana. O wpół

do siódmej odbieram Katie z basenu. Ale w czwartki

nocuje u Lynn... - Urwała, a on natychmiast podchwycił

niewypowiedzianą propozycję.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

81

- Wobec tego w czwartek. Przyjdź do mnie po pra­

cy, żeby sąsiedzi nie mieli powodu do plotek. Zostań na

noc. Proszę.

- To mi się podoba - odparła miękko.

- Świetnie. Do zobaczenia.
- Mógłbyś wpaść dziś wieczorem na kolację, kiedy

już odbiorę Kątie - zaproponowała i przestraszyła się,

że mówi jak samotna kobieta desperacko spragniona

miłości.

- Dziękuję. - Rozpromienił się cały. - Przyniosę

deser. Czekoladowy.

- Katie lubi jeszcze szarlotkę - roześmiała się.
- Będę na pewno. Pędzę teraz do przychodni, do

pacjentów. A ty się nie przepracowuj.

Wybiegł jak na skrzydłach, a ona miotała się między

euforią a strachem przed własnymi uczuciami. Czwar­

tek jest dopiero za dwa dni, niecierpliwiła się. Już za

dwa dni, panikowała. Czy jeszcze pamięta, co robi się

na randce?

Patrick myślał, że nie wytrzyma do czwartku, ale

kiedy już nadszedł, nie wiedział, jak nie zawieść ocze­

kiwań Annie. Chciał, by ich pierwsza wspólna noc

była idealna, jednak zaczął wątpić we własną samo­

kontrolę.

O wpół do siódmej był w domu, jeszcze raz odkurzył

wszystkie kąty i zmienił pościel. Potem wziął prysznic,

umył łazienkę i zapalił świece. W lodówce chłodziła się

butelka białego wina. Annie zapewne już jadła w czasie

przerwy obiadowej, ale przygotował przekąski, by ją

nakarmić.

Nie wolno mu o tym myśleć. O wsuwaniu jej kęsów

background image

82

CAROLINE ANDERSON

prosto do ust, o tym, jak zmysłowo oblizuje jego palce,

jeden po drugim. Wypadł do ogrodu i wciągnął w płuca

haust orzeźwiającego powietrza, które przyjemnie chło­

dziło jego rozpalone czoło. Co będzie, jeśli już zapom­

niał, jak dać rozkosz kobiecie? A jeśli nie jest dla niej

pociągający? Jeśli się skompromituje?

Czuł, jak opuszcza go odwaga. Oparł się o prze­

szklone drzwi i przymknął oczy.

- Patrick?
Odwrócił się pospiesznie. Widocznie nie usłyszał

dzwonka do drzwi, toteż Annie weszła sama. Stała

teraz na środku jadalni, bezwiednie zaciskając i roz­

prostowując ręce. Wyglądała na zdenerwowaną. Miała

lekko wilgotne włosy, jakby niedawno wyszła spod

prysznica. Pachniały jabłkami. Pogłaskał je delikatnie,

bawiąc się opadającymi na twarz kosmykami.

- Dobrze się czujesz?

- Jestem przerażona - wyznała przyciszonym gło­

sem.

- Ja też. Napijmy się na dobry początek.
- Albo od razu chodźmy do łóżka.

Przyjrzał jej się zaskoczony. Dobry Boże! Ona na­

prawdę się boi. Natychmiast sam poczuł się lepiej - sil­

niejszy i bardziej męski.

- Napijemy się wina i coś zjemy. Pracujesz bardzo

ciężko. Musisz odpocząć.

Nastawił przyciszoną romantyczną muzykę i nalał

wino.

- Za nas. - Podniósł do góry swój kieliszek.

- Za nas. - Powtórzyła jego gest.

Usiedli na kanapie, trzymając się za ręce jak nastola­

tki na pierwszej randce.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

83

- Nie musimy tego robić, Annie - rzucił od nie­

chcenia.

- Nie masz ochoty?! - Wyraz jej twarzy był niemal

komiczny. Z trudem powstrzymał się od śmiechu.

- Mam ochotę, możesz mi wierzyć - odparł z prze­

konaniem. - O niczym innym nie myślę. Ale jeśli uwa­

żasz, że przyjęliśmy zbyt szybkie tempo, jeśli chcesz

poczekać...

- Nie chcę czekać.

- Dobrze. Tymczasem wyciągnij się wygodnie na

kanapie, a ja wymasuję ci stopy.

Leżała posłusznie z głową na oparciu i stopami na

jego kolanach. Popijała wino i przypatrywała się, jak ze

skupieniem uciska kciukami różne punkty na jej obola­

łych nogach.

- Masz niesamowity talent do masażu.

- Jestem ortopedą. Wiem wszystko o strukturze

stóp. Powinienem być w tym dobry.

- To nie ma nic wspólnego z twoim zawodem. Masz

po prostu mądre palce. - Czuła się taka rozleniwiona.

Zaczęła ziewać, gdy masował okolice kostek. Powieki

jej opadały.

Sięgnął po kieliszek, drugą dłonią ugniatał mięśnie

łydek. Przesuwał ręką pomalutku w dół i w górę i cierp­

liwie rozluźniał napięte mięśnie. Zaczęła mruczeć jak

śpiący kot. To dobrze. Wyraźnie się odprężyła. Szkoda,

że ten masaż wywiera w jego przypadku zupełnie od­

wrotny efekt. Jej bliskość i pieszczotliwy dotyk tych

pięknych długich nóg budziły w nim fizyczny głód, nad

którym z trudem panował.

Ukradkiem spojrzał na jej twarz i omal nie wybu­

chnął śmiechem. Ona śpi w najlepsze! On tu prawie

background image

84

CAROLINE ANDERSON

umiera z pożądania, a ona śpi jak nowo narodzone

dziecko. Żywa reklama jego technik relaksacyjnych.

Można uznać, że okazał się zbyt skuteczny. Postawił

swój kieliszek na podłodze. Wyciągnął wygodnie nogi

i oparł głowę. Pozwoli jej na drzemkę, a potem obudzi

i przeniosą się do sypialni. Tylko kilka minut...

- Patrick?

Przekręciła się i podciągnęła nogi pod siebie. Nie

mogła uwierzyć, że zasnęła! Miała ochotę zapaść się

pod ziemię.

- Patrick, obudź się, proszę. Tak mi wstyd.

- Dlaczego? - W jego cudownych oczach było tyle

zrozumienia.

- Zdrzemnęłam się.

- Byłaś zmęczona.

- Zawsze jestem zmęczona.

Przyciągnął ją do siebie. Znalazła się na jego ko­

lanach, przytulona do piersi. Przycisnął twarz do jej

włosów.

- Ślicznie pachniesz.

- To zwykły tani szampon.

- Co nie zmienia faktu, że ślicznie pachniesz. - Mu­

skał włosy ustami. Podniosła głowę i przez dłuższy czas

patrzyli sobie w oczy. Potem ich wargi spotkały się,

przyciągnięte magnetyczną siłą. - Czas do łóżka - szep­

nął, a ona kiwnęła tylko głową, bo nie była w stanie

powiedzieć ani słowa.

Nie spodziewała się, że weźmie ją na ręce i zaniesie

na górę, jakby ważyła tyle co nic. Patyczak, przypo­

mniała sobie i przestraszyła się, że wygląda jak ano-

rektyczka. A jeśli spojrzy z odrazą na jej wystające

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

85

kości? Ostatnio karmił ją tak dobrze, że nabrała trochę

ciała, ale nadal jest po prostu chuda. Czy skomentuje

jakoś jej wygląd? Co będzie, jeśli przestanie jej prag­

nąć?

- Annie, przestań. Słyszę, jak kręcą się trybiki

w twojej głowie - rzekł ze śmiechem.

Opuścił ją na ziemię. Miał wspaniałe ciało, które

pozna niedługo w każdym calu. Światło lampy odbijało

się w jego oczach jak złociste ogniki. Wolałaby zupełną

ciemność. Schowałaby się w niej, nie mógłby jej zoba­

czyć.

Ujął jej twarz w obie ręce, przeczesał palcami włosy

i pocałował. Ten pocałunek trwał i trwał. Czuły, piękny,

wszystko naraz. Wreszcie Patrick podniósł głowę i za­

pytał:

- Pierwsza do łazienki?

Bez wahania skorzystała z okazji, by się odświeżyć.

Przerwało jej pukanie.

- Annie, przyniosłem twoje rzeczy. Kładę je pod

drzwiami.

Umyła zęby i stanęła przed nim w sypialni.

- Twoja kolej.

Zostawił ją samą, rozedrganą i niezdecydowaną. Co

ma robić? Czekać na niego? Rozebrać się do bielizny

i ułożyć w pozie obiecującej gorący seks? Nie mia­

ła odwagi wyginać się lubieżnie w łóżku, a jej bielizna

nie przypominała seksownego dezabilu. Rozebrać się

i schować pod kołdrą? Tak byłoby najbezpieczniej. Ale

czy ma być naga, czy w swojej najładniejszej, ale zno­

szonej bieliźnie?

Tak właśnie zrobi.

Kiedy Patrick wszedł do sypialni pięć minut później,

background image

86

CAROLINE ANDERSON

leżała na łóżku przykryta kołdrą po szyję. Czuła się jak

wiktoriańska dziewica w swoją noc poślubną.

Patrick najwyraźniej nie miał żadnych wątpliwości.

Rozebrał się bez wahania do slipek i wśliznął pod

kołdrę.

- Trochę tu chłodno - zamruczał. - Masz ochotę się

przytulić?

Wyciągnął ramiona. To była najłatwiejsza rzecz na

świecie, zanurkować przez całe łóżko do źródła ciepła

i bezpieczeństwa. Chrząknął z ukontentowaniem i przy­

garnął ją bliżej, wtulając twarz w jej włosy.

Ku jej zdziwieniu nie zrobił następnego ruchu. Nie

przesuwał rękami po jej ciele, nie całował jej łapczywie.

Trzymał ją tylko blisko, opartą o jego pierś, z głową

schowaną w zagłębieniu ramienia. Przerzuciła nogę

przez jego uda i objęła go. Przykrył dłonią jej przegub,

a palcami drugiej ręki bawił się jej włosami. Czy to

wszystko? Tylko tego oczekiwał?

- Nie bój się mnie, Annie - szepnął.

Słyszała, jak szybko bije jego serce. Oddychał nie­

równo.

- A jeśli ci się nie spodobam?

- Kochanie, to niemożliwe. Wszystko mi się w tobie

podoba.

- Nawet to, że przypominam patyczaka?
- Skarbie, źle mnie zrozumiałaś. Jesteś taka delikat­

na. Krucha. Boję się, że cię skrzywdzę.

- Nie skrzywdzisz mnie. - Na pewno nie fizycznie,

a dla tej jednej nocy była w stanie wiele zaryzykować.

Zebrała się na odwagę. Przyciągnęła do siebie jego

gładko wygoloną twarz. - Kochaj się ze mną - po­

prosiła.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

87

Jego ciało przebiegi dreszcz. Przymknął oczy i oparł

czoło ojej głowę.

- Nie mogę ci obiecać, że nasz pierwszy raz będzie

wspaniały. Tak dawno tego nie robiłem. Nie chcę cię

rozczarować.

- Nie rozczarujesz mnie. - Zastanawiała się, jak

zmierzyć jego „dawno". Czy były to tygodnie? Miesią­

ce? Lata?

Przesunęła ręką po jego piersi. Znalazła sutki, zato­

czyła palcem kółeczko. To było jak zaklęcie, które

uwolniło dżina z butelki. Znalazł jej usta i z pomrukiem

przewrócił ją na plecy. Jego ręka powędrowała w górę,

przez chwilę walczył z zapięciem stanika, wreszcie od­

niósł sukces. Wpatrywał się w jej piersi z zachwytem,

a jego spojrzenie paliło jej skórę. Musnął je dłonią,

najpierw jedną, później drugą. Przeszyło ją pożądanie

tak silne, że z trudem stłumiła krzyk. Tak, och, tak. Nie

przypuszczała, że cały świat może się sprowadzać do

męskich warg i rąk. Dłoń, która leżała na jej biodrach,

zsunęła się w dół pod gumkę majtek i zerwała je jak

niepotrzebną zasłonę. Bezwstydnie pragnęła jego doty­

ku. Bez słów odgadywał jej życzenia. Jego wargi węd­

rowały coraz niżej, zatrzymały się na chwilę na wklęs­

łym guziczku pępka i wreszcie ofiarowały jej dotyk tak

intymny i docierający do samego źródła rozkoszy, że

śmiała się i szlochała jednocześnie.

- Patrick! - Wbijała mu paznokcie w plecy, zagar­

niając go do siebie. Nie mogła czekać ani chwili dłużej.

- Teraz.

- Daj mi sekundę - szepnął. Otworzył szufladę noc­

nego stolika, a ona usłyszała cichutki dźwięk rozdziera­

nego opakowania.

background image

88 CAROLINE ANDERSON

Zabezpieczenie. Nawet o tym nie pomyślała! Na

szczęście on jest przygotowany. Wyciągnęła rękę i do­

tknęła jego pleców. Przebiegł go dreszcz. Przez moment

leżał obok, jakby chciał się uspokoić, zapanować nad

nierównym oddechem.

- Potrzebuję cię - szepnęła.

- Ja też cię potrzebuję, bardzo. - Jego słowa były

tylko tchnieniem na twarzy. Jęczała z pragnienia i nie-

zaspokojenia, aż zdusił jej westchnienia ustami i przy­

gniótł ją swoim ciężarem.

- Proszę, Patrick. Proszę...

Wszedł w nią jednym płynnym ruchem, twarz mu się

zmieniła, zamknął oczy i długimi, silnymi uderzeniami

doprowadził ją na skraj obłędu, aż rozsypała się na

milion kawałków, które zagarnął w ramiona. Słyszała

jego krzyk, jego ciało sprężyło się i wygięło w łuk,

a potem opadł na nią bezsilnie, tylko serce waliło mu tak

mocno, że dziwiła się, jakim cudem nie wyskoczyło mu

z piersi.

Kochany... Wyszeptała to bezgłośnie, zagarniając go

ku sobie, tuląc do serca, przesuwając dłońmi po jego

plecach. Kochany. Jak to się stało? Przecież zna go tak

krótko. Dwa tygodnie, a jest jej tak niezbędny do życia

jak powietrze.

- Patrick? - szepnęła.

Podniósł głowę i wtedy dostrzegła łzy w jego oczach.

- To było... - Nie mógł dokończyć. Całował ją deli­

katnie, czule, niemalże z pietyzmem.

Wielbię cię moim ciałem, przyszły jej do głowy

słowa przysięgi małżeńskiej. Łzy napłynęły do oczu.

Przez całą noc trzymała go w objęciach.

Obudził ją rano pocałunkiem i filiżanką herbaty.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

- Czas do pracy.
- Nie chce mi się wstawać.

- Nie chcę, żebyś wychodziła.

- Muszę.
- Wiem. Ja też. Wspólny prysznic?

Tego dnia spóźniła się do pracy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Annie była w siódmym niebie.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu i kilka razy złapa­

ła się na tym, że nuciła pod nosem.

- Ktoś jest szczęśliwy - zauważyła Suzanne Dickin-

son, kiedy Annie zmieniała jej opatrunek i przykładała

zimny okład na kolano.

- Mamy piękny dzień - powiedziała radośnie.

- Wystarczająco piękny, żeby wywołać taki pro­

mienny uśmiech? - przekomarzała się Suzanne. - Podej­

rzewam, że ma on coś wspólnego z czarującym dok­

torem Corriganem.

Annie poczuła, że oblewa się rumieńcem, ale zanim

zdążyła znaleźć stosowną ripostę, pacjentka zwróciła

się do drzwi.

- A oto i on we własnej osobie. Dzień dobry, dok­

torze. Właśnie o panu mówiłyśmy.

Patrick spojrzał na Annie pytająco.

- Nie patrz tak. Nie zdążyłam powiedzieć ani jed­

nego słowa. A przy okazji, dzień dobry - powiedzia­

ła, jakby przed godziną nie stali spleceni pod stru­

mieniami gorącej wody, rozpaleni pożądaniem do bia­

łości.

- Dzień dobry, siostro. Piękny dzień. - Przez mo­

ment w jego spojrzeniu zauważyła namiętność i prag­

nienie, jakby przed jego oczami przesuwały się te same

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 91

obrazy. Potem wyłączył tę część swojej osobowości

i cała jego uwaga skupiła się na pacjentce.

Podziwiała go. Nie mogła przestać myśleć o tym

silnym, wysokim mężczyźnie. Wypełniał sobą każde

pomieszczenie. Emanował seksualnością. Jego obec­

ność topiła wszelkie opory, redukowała ją do jednej

myśli, jednego celu. Czy Colin kiedykolwiek wywoły­

wał w niej takie emocje?

Odpowiedź była prosta - nigdy. Jej mąż był - a przy­

najmniej tak jej się wówczas wydawało - przyzwoitym,

ciężko pracującym Człowiekiem, który ustawicznie po­

dróżował w sprawach służbowych. Kiedy był w domu,

często błądził myślami gdzieś daleko i sprawiał wra­

żenie odległego, nieobecnego duchem. Jakby dzieliła

ich niewidoczna bariera.

Patrick nie był daleki i nieobecny. Zwłaszcza ostat­

niej nocy, w jej ramionach.

- Halo! Ziemia do siostry Mortimer!

Wyrwana z zamyślenia, oblała się rumieńcem.

- Przepraszam. Potrzebujesz mnie?
Miała ochotę ugryźć się w język. On najwyraźniej

pomyślał o tym samym, bo lekki uśmiech podniósł ką­

ciki jego ust, ale zachował powagę.

- Pani Dickinson może dzisiaj wstać. Problemy ze

stawem kolanowym wpłynęły na stan jej mięśni i ścię­

gien, więc nie chciałbym zalecać intensywnej rehabi­

litacji, ale parę kroków po pokoju i kilka godzin w po­

zycji siedzącej dobrze jej zrobią. Trzeba kontrolować

poziom bólu. Jak pani minęła noc? - zwrócił się do

pacjentki.

- Nieźle. Nadal mam silne bóle, ale bardzo mi po­

maga to urządzenie. PAK?

background image

92

CAROLINE ANDERSON

- PKA. To skrót od słów: pacjent kontroluje an­

algetyki, czyli środki przeciwbólowe. Dzięki pompie

infuzyjnej panuje nad własnym ciałem.

Minionej nocy Patrick był cierpliwy i opanowany, to

ona straciła kontrolę nad sobą, wiła się, błagała i pro­

siła...

- To wspaniałe urządzenie. Boję się z nim rozstać.

- Na pewno pani nie odłączymy, dopóki nie będzie

pani gotowa. Kiedy zacznie pani wstawać i gimnas­

tykować nogę, pompa zacznie pani przeszkadzać w nor­

malnych czynnościach. Wtedy dostanie pani inny ze­

staw środków przeciwbólowych. Zresztą, z każdym

dniem będzie lepiej.

- Wiem. Pamiętam, jak to było po operacji biodra.

Mogę już wstawać! Sama nie wiem, czy bardziej się

cieszę, czy boję.

Zupełnie jak ja wczoraj, pomyślała Annie. Zapięła

sztywną ochronę na kolanie pacjentki.

- Zaraz wrócę i przeniesiemy się na wózek. - Za

drzwiami wpadła na Patricka. - Czekałeś na mnie?

- Spytałaś, czy cię potrzebuję. Odpowiedź brzmi:

tak, nieustannie. - Powiedział to półgłosem, by dotarło

tylko do niej. Jego uśmiech był prowokacyjny i zmys­

łowy. - Czy wiesz, jaka jesteś słodka, kiedy się czer­

wienisz?

- Nie jestem słodka. Jeśli nie przestaniesz, będę

musiała poprosić o przeniesienie na inny oddział, zanim

wywołamy aferę obyczajową.

- Nie rób tego. Brakowałoby mi ciebie. - Powie­

dział to poważnie, czym ją wzruszył, bo sama nie trak­

towała serio swojej pogróżki. - Mam pomysł. Jesteś

wolna w weekend?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

93

- Przykro mi. Jadę do rodziców - odparła z żalem.

Zagryzł wargi. Na moment zmarszczył brwi, twarz

mu się skurczyła. Nie wiedziała, czy był to wyraz żalu,

czy irytacji.

- Chciałem was zaprosić na spacer, zrobić pieczeń

na kolację, ale może uda nam się umówić za tydzień.

- Wrócimy w niedzielę o drugiej. - Przez moment

miała wątpliwości, jak długo może funkcjonować bez

snu, ale następny weekend był oddalony o lata świetlne.

- Za późno?

- Nie, byłoby świetnie. Jedziecie autobusem?
- Mamy tylko to jedno połączenie. Następny auto­

bus przyjeżdża późno wieczorem. Mogłybyśmy przyje­

chać prosto do ciebie.

- Zadzwoń, kiedy będziecie dojeżdżać. Wyjadę po

was na dworzec.

- Nie musisz.
- Wiem, ale chcę. Masz komórkę, prawda?
- Podam ci numer - potwierdziła. Miała telefon na

kartę, ale używała go jedynie w przymusowych sytuac­

jach.

- Biegnę już. Przyjmuję pacjentów w przychodni.

Zobaczymy się później i wtedy mi go podyktujesz.

Zjemy razem lunch?

- Zobaczę, czy uda mi się wygospodarować trochę

czasu.

- Postaraj się.

Kolejne dwie noce były wypełnione po brzegi. Annie

nie pamiętała już, kiedy ostatnio była tak zmęczona. Po

przyjeździe do rodziców zostawiła tam córkę i pobiegła

do miejscowego szpitala. Agencja załatwiała jej dyżury

background image

94 CAROLINE ANDERSON

na różnych oddziałach, w zależności od tego, gdzie

potrzebne było zastępstwo. Tym razem przydzielono ją

na oddział ratunkowy. Piątkowe noce bywały najgorsze,

a nieznajomość miejscowych ludzi dodatkowo utrud­

niała jej pracę.

Była tutaj pracownikiem do wszystkiego, a ponieważ

szpitalne procedury wymagały, aby pewne zabiegi po­

dejmowane były tylko przez stały personel, więc pełniła

dyżur przy zgłaszających się na pogotowie pacjentach.

Przez jej ręce przewinęli się ludzie ze zwichnięciami,

siniakami i powierzchownymi ranami. Pomagała nasto­

latkom w stanie upojenia alkoholowego. Przez całą noc

była na nogach, choć miała za sobą normalną pracę na

swoim oddziale i niewiele snu w czwartek.

Sobotnia noc nie była lepsza, choć Annie pracowała

na chirurgii, gdzie ruch był trochę mniejszy niż na

ratunkowym. Nie miała ani minuty na odpoczynek

i w niedzielny ranek poczuła, że ciało odmawia jej

posłuszeństwa. Kręciło jej się w głowie i uginały się pod

nią nogi, więc padła na łóżko i spała jak kamień do

momentu, gdy matka obudziła ją w południe delikat­

nym potrząsaniem za ramię.

- Skarbie, już czas. Wstawaj.
- Dobrze - wymamrotała, ale wcale nie czuła się

dobrze. W ciągu ostatnich dwóch dni spała cztery go­

dziny. Nie wiedziała, jak długo jeszcze pociągnie w ten

sposób. Ale Patrick czeka na nią i ma nadzieję, że

spędzą przyjemnie niedzielny wieczór.

Chciało jej się płakać ze zmęczenia. Zamiast tego

zwlokła się z łóżka i stanęła pod prysznicem, usiłując

wyplątać się z pajęczyny snu. Chętnie zostałaby pod

wodą, która spłukiwała z niej pokłady znużenia, ale nie

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

95

miała już czasu. Dziesięć minut później była na dole

i jadła lunch, który postawiła przed nią matka.

Była głodna, ale nie miała siły jeść. Rozgrzebała na

talerzu swoją zapiekankę. Matka patrzyła na nią z nie­

pokojem w oczach, więc zmusiła się do przeżucia kolej­

nych kilku kęsów, zanim odłożyła widelec.

- Bardzo smaczne - powiedziała z bladym uśmie­

chem.

Matka w milczeniu zabrała talerz.

- Lody? - zaproponowała.

- Tak, proszę! - Katie entuzjastycznie podskakiwa­

ła na krześle. - Dla mnie czekoladowe.

- Zamienisz się w czekoladkę - zażartowała jej bab­

cia, a Annie usiadła wygodnie, zadowolona, że nie jest

już w centrum uwagi.

Na dworzec autobusowy zawiózł je ojciec. Przyglą­

dał się jej badawczo i uścisnął ją z całych sił.

- Zabijesz się, jeśli nie zaczniesz się oszczędzać -

orzekł surowo.

- Jeszcze trochę. Zostały mi tylko dwa weekendy.
- Chcielibyśmy ci bardziej pomóc.

- Robicie to. Jesteście dla nas cudowni.

Odchrząknął tylko, uściskał je na pożegnanie. Ma­

chał im ręką, gdy autobus ruszył. Annie patrzyła na

niego przez łzy. Czy ojciec ma rację? Czy ona zabija

się, pracując ponad siły? Czasem się tak czuła.

Zadzwoniła do Patricka, gdy zbliżały się do Audley.

Czekał na nie na dworcu autobusowym. Podrzucił Katie

do góry i pocałował ją w policzek. Uważnie przyjrzał

się Annie i zacisnął usta, jakby chciał pohamować ko­

mentarz.

- To wasz cały bagaż?

background image

96

CAROLINE ANDERSON

Kiwnęła głową. Postawił Katie i pozwolił jej pilotem

otworzyć samochód. Wrzucił torbę do bagażnika. Za­

piął dziewczynkę pasami.

Annie zauważyła, że zainstalował na tylnym siedze­

niu fotelik dla starszych dzieci. Czyżby ze względu na

Katie? Wzruszyła się do łez.

- Jak wam minął weekend? - spytał, ruszając

z miejsca.

- Byłam dość zajęta - odparła wymijająco.

- Pójdziemy na spacer? - zapytała Katie radośnie,

gdy wysiadali z samochodu pod jego domem.

- My we dwójkę, tak. Twoja mama się zdrzemnie.
- Nie jestem śpiąca - skłamała Annie.

- Wskakuj do łóżka. Zajmę się Katie przez parę

godzin i przygotuję kolację. - Delikatnie popchnął ją

w kierunku schodów.

Przez chwilę zamierzała się opierać, ale wspomnie­

nie miękkich poduszek, śnieżnobiałej pościeli i kołdry

lekkiej jak obłok odebrało jej wolę walki.

- Pół godziny - ustąpiła.

- Annie?

- Która godzina? - Przeciągnęła się leniwie i otwo­

rzyła oczy.

- Szósta. Kolacja prawie gotowa. Pomyślałem, że

potrzebujesz trochę czasu, żeby się obudzić.

- Niemożliwe! Już szósta? Dlaczego nie obudziłeś

mnie wcześniej? Przecież powiedziałam, pół godziny.

- Machinalnie odgarnęła włosy z czoła i podciągnęła

kołdrę pod brodę.

- Jesteś wycieńczona. Co ty właściwie wyprawiasz?

- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła z nadzieją, że

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

97

nie będzie drążył tego tematu i dopytywał o szczegóły,

ale nie musiał. Najwyraźniej Katie powiedziała wystar­

czająco dużo.

- Pracujesz przez cały tydzień, a potem bierzesz

nocne dwunastógodzinne dyżury i znowu wracasz do

szpitala - burknął gniewnie. - To nie jest w porządku

wobec Katie, wobec twoich pacjentów i współpracow­

ników. A przede wszystkim jest nie w porządku wobec

ciebie. Nie powinnaś tego robić.

- Nie mam wyboru - odrzekła łamiącym się głosem.

- Hipoteka jest bardzo obciążona, a dopóki nie wyre­

montuję kuchni, nie stać mnie na sprzedaż domu i wy­

najęcie czegoś mniejszego. Krzyk nic tu nie pomoże.

- Nie krzyczałem na ciebie.
- Tak to odebrałam.

Zamiast odpowiedzi przytulił ją mocno.

- Nie zamierzałem. Annie, pozwól sobie pomóc.

Mógłbym wykończyć dla ciebie tę kuchnię.

Odepchnęła go z twardym postanowieniem, że nie

ustąpi, choćby pokusa była nie wiem jak wielka.

- Nie mogę. Zresztą mam już zaoszczędzoną prawie

całą kwotę. Jeszcze tylko dwa weekendy, za dwa tygo­

dnie i kolejny. Ostatnim razem będą to cztery noce.

Powinnam wtedy mieć dosyć pieniędzy.

- I przestaniesz?
- Wtedy przestanę - przytaknęła.

Pocałował ją delikatnie, jakby chcąc przypieczęto­

wać tę obietnicę.

- Nastawię wodę na herbatę. Napijesz się, a Katie

opowie ci, co robiliśmy na spacerze.

- Spotkajmy się na kawie.

background image

98

CAROLINE ANDERSON

- Sal, nie dam rady w tej chwili. Daj mi jeszcze

dziesięć minut. - Annie niespokojnie zerknęła na ze­

garek.

- Pięć i ani sekundy więcej. Później będę miała

urwanie głowy i nie wyrwę się nawet na chwilę. Spot­

kamy się w stołówce.

Sally czekała już na miejscu. Na stoliku stały dwie

kawy cappuccino i kilka kawałków ciasta.

- Bierz, bo pewnie nie zdążyłaś zjeść śniadania.

Potem wytłumacz mi, co ty u licha wyprawiasz. Dzisiaj

od rana Patrick napadł na mnie o to, że pracujesz dodat­

kowo na zlecenia. Nie zaczynaj, że nie miał prawa

wtrącać się do twoich spraw. Nie obchodzi mnie to.

Obchodzisz mnie ty. Obiecałaś mi, że zrezygnujesz.

- I tak zrobiłam - zawstydziła się Annie.

- Ale tylko na chwilę.

- Na trzy miesiące. Potem agencja skontaktowała

się ze mną. Rozpaczliwie poszukiwali pracowników.

Sama wiesz, w jakim stanie jest dom. Musiałam wyko­

rzystać okazję.

- Gdybyś tylko nie była tak piekielnie uparta! - Sal­

ly spojrzała na nią z troską i pokręciła głową.

- To mój problem.
- To był problem Colina. Nie powinnaś czuć się za

niego odpowiedzialna.

- Był chory. Uzależniony.

- Wiem. - Ścisnęła jej rękę i podsunęła talerzyk

z ciastem. - Jedz. Mamy mało czasu.

Ciasto było znakomite. Słodkie i orzeźwiająco kwas-

kowate, pełne kalorii. Do tego kawa. Tego jej było

potrzeba. A zaraz, kiedy skończy jeść, pójdzie i urwie

Patrickowi głowę.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

99

- Ile ci jestem winna? - zapytała, ale Sally zmroziła

ją wzrokiem.

- Nie zaczynaj - zagroziła. - Czy pracowałaś na

zlecenia parę tygodni temu, podczas urlopu?

Do diabła. Zdecydowanie udusi Patricka. Bawiła się

widelczykiem, usiłując zyskać na czasie.

- Annie - westchnęła Sally - wykańczasz się.

- Dajcie mi wszyscy święty spokój. Najpierw moi

rodzice, potem Patrick, teraz ty.

- Wyglądasz jak cień człowieka. Musisz dbać o sie­

bie, choćby ze względu na Katie. Poza tobą nie ma

nikogo innego.

Annie poczuła dławienie w gardle i z trudem prze­

łknęła ślinę.

- Wiem. Obiecałam już Patrickowi. Jeszcze tylko

dwa weekendy.

- Mnie też obiecałaś i nie przeszkodziło ci to znowu

brać zlecenia - zauważyła jej najlepsza przyjaciółka.

- Tym razem na pewno dotrzymam - odparła z prze­

konaniem, a Sally uścisnęła ją.

- Kocham cię. Jesteś taka dzielna. Nie wiem, skąd

bierzesz siły. Podziwiam cię. Chybabym się załamała.

- Poradziłabyś sobie. Człowiek czasem nie ma wyjś­

cia i pcha swój wózek dzień po dniu.

- Co robisz w piątek wieczorem?

- Nie wiem. Nie mam żadnych specjalnych pla­

nów. - Zamrugała oczami, zaskoczona naglą zmianą

tematu.

- Przyjdź na kolację. Zaprosiłam Whittakerów

i Maguire'ów. Dzieciaki będą miały bal. Jeśli pozwo­

lisz, zabiorę Katie ze szkoły razem z chłopakami. Prze­

nocuje u nas. Po kolacji Patrick odwiezie cię do domu,

background image

100

CAROLINE ANDERSON

będziesz miała całą noc i przedpołudnie na dekadenckie

lenistwo.

- Skąd u licha przyszło ci do głowy, że chcę spędzić

noc z Patrickiem? - spytała, kiedy udało jej się wydobyć

głos, a Sally zaśmiała się triumfalnie.

- Nie powiedziałam nic takiego. Wspomniałam tyl­

ko, że będziesz miała noc dla siebie. Zanim zaczniesz

oskarżać Patricka o niedyskrecję, przyjmij do wiado­

mości, że nie powiedział na wasz temat ani słowa.

- Ja też nie.
- Znam cię. Masz to wypisane na twarzy. Wystarczy

na ciebie spojrzeć, gdy ktoś wymienia jego imię. Na­

prawdę się cieszę.

- Nie rozumiem, co insynuujesz - zaprotestowała,

ale Sally przejrzała ją bez wysiłku.

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Nie umiesz udawać.

Masz maślane oczy, kiedy o nim mowa.

- Maślane oczy?

- Otumanione.

- Jeszcze gorzej.
- Zakochane - powiedziała ciszej Sally, a słowo to

Annie poraziło.

Jest w nim zakochana. Kiedy to się stało?

- Nie mów, że o tym nie wiedziałaś.

- Nie mogę... - Popatrzyła na przyjaciółkę przera­

żona.

- Dlaczego? Jest czarujący.

Tak powiedziała o nim pani Dickinson. Ten czarują­

cy doktor Corrigan. Jej osobisty czarujący doktor Cor­

rigan.

- Sally, moje życie jest jedną wielką katastrofą.

- Cudownie. Tego ci brakowało, odrobiny miłości

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

101

i rozpieszczania. Przy nim ci tego nie zabraknie. -

Wstała. - Odbiorę Katie ze szkoły, a ty z Patrickiem

przyjdziecie na kolację na wpół do ósmej.

- Może ma inne plany.

- Sprawdziłam już, jest wolny. Zaprosiłam go razem

z Whittakerami i Maguire'ami. Wszystko uzgodnione.

- Sally pomachała jej na pożegnanie. Annie kończyła

kawę rozdarta między wściekłością na Patricka za gada­

nie o zleceniach, a uskrzydlającą świadomością, że jest

zakochana.

- Musimy pewne rzeczy ustalić raz na zawsze.

Patrick patrzył na nią, niepewny, co spowodowało

taką zmianę w jej zachowaniu.

- Jakie?

- Nie możesz omawiać moich spraw z innymi ludźmi.
- Rozmawiałaś z Sally? - Miał poczucie winy, ale

szybko je zdławił.

- Dlaczego jej powiedziałeś o tych dodatkowych dy­

żurach? Wierci mi dziurę w brzuchu.

Do licha. Przeczesał palcami włosy. Wiedział, że

wpędzi się w kłopoty, ale potrzebował opinii Sally, by

upewnić się, czy nie przesadza.

A teraz Annie była na niego wściekła.
- Martwiłem się. Wiem, że jest twoją przyjaciółką.

Chciałem poznać jej zdanie.

- Ja nie chciałam. Już kiedyś powiedziałyśmy so­

bie na ten temat wszystko, co było do powiedzenia.

Nie mam wyboru. - Mówiła cicho, ale dobitnie. -

Nie podoba mi się też organizowanie mi życia towa­

rzyskiego.

Teraz był autentycznie zaskoczony.

background image

102

CAROLINE ANDERSON

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Piątkowy wieczór?

- Chwileczkę. Zanim zaczniesz mnie oskarżać, po­

słuchaj, jak było. Sally zapytała, czy jestem w piątek

wolny. Nie było mowy o tobie. Powiedziała, że chce

zaprosić na kolację kilka osób. Przyjąłem zaproszenie.

Ani razu cię nie wymieniła, więc nie oskarżaj mnie

o organizowanie ci życia towarzyskiego. Inicjatywa na­

leżała wyłącznie do Sally.

- Wiele razy kłóciłyśmy się o to. - Przygryzła war­

gi. - Powiedziałeś jej o nas?

- O nas?

- Że jesteśmy... -Urwała, niepewna, jak nazwać ich

związek.

- O tym, że się spotykamy? Że kradniemy sobie

całusy? O czwartkowej nocy, która była najbardziej

magiczną nocą, jaką przeżyłem? O tym, że gdybym

tylko mógł, kochałbym się z tobą nieustannie? Oczy­

wiście nie powiedziałem jej o tym. Nie mógłbym oma­

wiać twojego życia prywatnego z nikim.

- Ona też tak mówiła - przyznała łagodniej Annie.

- Zwierzyłaś się jej? - Usiłował odczytać wyraz jej

twarzy, ale nie udawało mu się, tak był zmienny.

- Sama się domyśliła. Zna mnie na wylot. Przepra­

szam cię. Nie powinnam na ciebie naskakiwać. Mogłam

rozpoznać intrygę Sally. Nie pierwszy raz usiłuje in­

gerować w moje życie osobiste.

Uśmiechnął się z ulgą, zerknął na lewo i prawo, po

czym wciągnął ją do pustego gabinetu zabiegowego.

Tam objął ją czule i pocałował.

- Już zgoda?

- Przecież się nie pokłóciliśmy.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

103

- Mam nadzieję. Przepraszam, że zdradziłem twój

sekret.

- Tym razem ci wybaczę.
Uśmiechnęli się do siebie, a potem Annie zaczerwie­

niła się i spytała niespodziewanie:

- Naprawdę taka była?

- Nie rozumiem?

- Ta noc. Czy była najbardziej magiczna?

Zagarnął ją w ramiona i niecierpliwymi dłońmi prze­

sunął po plecach w dół.

- Bez wątpliwości. Przynajmniej dla mnie. A do

piątku jeszcze tyle czasu.

- Odbieram Katie dopiero jutro o wpół do siódmej.
Nie mógł powstrzymać namiętnego pomruku, jakby

chciał ją mieć tu i teraz. Uśmiechnęła się z satysfakcją

i uwolniła z jego objęć.

- Tak trzymaj - powiedziała i wyszła na korytarz

z miną kota, który dostał miseczkę śmietanki.

- Nie mogę się doczekać - powiedział Patrick, kiedy

przyjechał po Annie w piątek wieczorem.

Przestała bezmyślnie bawić się torebką i spojrzała na

niego ze zdziwieniem.

- Naprawdę?

- Pó raz pierwszy od nie wiem ilu lat wychodzę na

kolację z przyjaciółmi. Będziesz musiała mi przypo­

mnieć, jak się posługiwać nożem i widelcem.

- Nie będzie to konieczne, chyba że zaczniesz wy­

ciągać rękę i domagać się skalpela, aby przekroić coś na

talerzu.

- To jest możliwe. - Zaśmiał się, po czym przy­

trzymał ją na odległość ramienia i przyjrzał jej się

background image

104

CAROLINE ANDERSON

z upodobaniem. - Wyglądasz prześlicznie. Nie mogę

oderwać od ciebie oczu.

- Chodźmy już, bo każemy im czekać na siebie. -

Na przekór tym słowom pocałowała go.

Maguire'owie spóźnili się, a ich sześciomiesięczna

córeczka popłakiwała na rękach ojca.

- Ząbkuje i tylko Ben potrafi ją uspokoić. Pediatra

nie potrafi nam doradzić niczego, co zmniejszyłoby

dyskomfort. Nie wiem, za co mu płacę - wyjaśniała

Meg. - Jeśli będziemy uciążliwymi gośćmi, wyrzućcie

nas.

Sally i David mieli dwóch chłopców, Whittakerowie

sześcioro dzieci, a Annie chętnie miałaby większą ro­

dzinę, więc wszyscy okazali współczucie młodym ro­

dzicom. Patrick, który miał najmniejsze doświadczenie

z dziećmi, zaoferował, że zajmie się niemowlęciem,

podczas gdy jego rodzice jedli kolację. Pocierał nosem

o nosek Amy, przybliżał i oddalał twarz, i oboje za­

śmiewali się głośno.

- Zakochałem się w tobie - powiedział do maleńst­

wa, które łapało go rączkami za policzki.

- Wiemy już, gdzie szukać opiekunki do dziecka

w przyszłości - zażartował Ben i zabrał się za jedzenie,

by nie wystygło.

Chichoty i gruchania musiały się Wreszcie skończyć.

Mała Amy wróciła na kolana ojca. Annie przyjęła to

z ulgą, bo widok Patricka z dzieckiem na rękach był tak

rozczulający, że nie mogła nic przełknąć. Będzie kiedyś

świetnym ojcem!

Patrick przysłuchiwał się rozmowie. Ben i Meg re­

montowali właśnie dom, a Fliss udzielała im fachowych

porad.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

105

- Nazywamy ją kierowniczką budowy, bo ją to

uszczęśliwia - droczyła się Meg. - Ma duże doświad­

czenie w podnoszeniu wartości nieruchomości.

- Chciałabym - śmiała się Fliss. - Różne rzeczy

w naszym domu wymagają jeszcze mojej uwagi, ale

z sześciorgiem dzieci na głowie trudno jest znaleźć na

wszystko czas.

- Myślałem, że jesteś pielęgniarką? - zapytał nie­

pewnie Patrick.

Odpowiedział mu ponowny wybuch śmiechu.

- Jest pielęgniarką. Jest także specjalistką od nieru­

chomości i fantastyczną matką. Nie wiem, czym sobie

zasłużyłem na taką cudowną żonę - odparł Tom z prze­

konaniem.

- Jesteście tak doskonali, że się niedobrze robi - rze­

kła Sally z trochę sztuczną wesołością.

Patrick przyjrzał jej się dyskretnie. Ciekawe. David

prawie się nie odzywa, a Sally zachowuje się sztucznie.

W pracy nie jest taka. Czy czuje się niedobrze w roli

gospodyni? Ma jakieś problemy w domu?

Może David niechętnie odniósł się do pomysłu za­

proszenia gości i zrobił jej awanturę? Nie miał prawa

wtrącać się w ich sprawy, ale wyczuwał napięcie mię­

dzy małżonkami i to go niepokoiło. Uświadomił sobie,

że nie uszło to uwadze Annie. Ona także przyglądała się

bacznie przyjaciółce.

- Słyszałem, że jesteś prawdziwym skarbem dla na­

szej drużyny rugby - rzekł do niego Tom. - Czy to

prawda, że brałeś udział w międzynarodowych roz­

grywkach?

- Nigdy mi o tym nie opowiadałeś. - Annie popa­

trzyła do niego z udawaną pretensją.

background image

106 CAROLINE ANDERSON

- Nie było o czym.

- Kapitan jest innego zdania. Byłeś w reprezentacji

Irlandii? - wtrącił Ben.

- Wiele lat temu. Rodzina mojego ojca pochodzi

z Dublina, więc spełniałem wymagania. Ale zdarzyło

się to tylko raz, w spotkaniu towarzyskim.

- Towarzyski mecz rugby? Nie żartuj - skomen­

towała Fliss. - Wszyscy widzieliśmy naszych graczy na

ratunkowym. Zalani krwią, pokiereszowani, naciągnię­

te ścięgna i powykręcane kostki. Najlepszym dowodem

jest Josh z ręką na temblaku.

- Nie ukrywam, że miałem moment zawahania, ale

podjąłem wyzwanie i nie żałuję. Bawiłem się świetnie.

W niedzielę gram znowu.

- Wspaniale. Możemy przyjść i zobaczyć, jak da­

jesz się stłuc na kwaśne jabłko - zażartował Tom.

Patrick, dołączył się do ogólnego śmiechu i nałożył

sobie solidną porcję rolady. Czuł się wyjątkowo dobrze

między tymi serdecznymi ludźmi i nagle uświadomił

sobie, jak bardzo był spragniony normalnych towarzys­

kich kontaktów. Traktują go jak przyjaciela. Mogą zo­

stać jego przyjaciółmi. Wypełnić pustkę w jego życiu.

Inną pustkę wypełniła już Annie, tę część jego życia,

gdzie panowała samotność i brak nadziei. Koło północy

zaczęła wyraźnie przysypiać, więc porozumiał się z nią

wzrokiem. Wstał i podał jej ramię.

- Wybaczcie. Annie nie widzi już na oczy, a ja też

potrzebuję drzemki, jeśli w niedzielę mam stanąć na

wysokości zadania.

- Muszę dać Katie buziaka na dobranoc - opierała

się jeszcze Annie, ale Sally skierowała ich do wyjścia.

- Wszyscy śpią pokotem w śpiworach na podłodze.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

107

Pobudzisz ich. Uciekaj już. Nic jej nie będzie. Możesz

ją odebrać rano, im później, tym lepiej.

Niewinna uwaga, ale towarzyszyło jej porozumie­

wawcze mrugnięcie. Patrick z trudem powstrzymał

uśmiech.

- Dziękuję - powiedział szczerze. - Naprawdę dob­

rze się bawiłem.

- Ja też - dodała Annie i uściskała Sally. - Prze­

praszam za moje wcześniejsze humory.

- Nieważne. Idź i bawcie się dobrze. - Jej słowa

były tak ciche, że Patrick odczytał je z ruchu warg.

Uścisnął dłoń Davida. Przez chwilę zastanowił się,

co właściwie dzieje się między nim a jego żoną, ale nie

umiał postawić diagnozy. Wymienili zwyczajowe grze­

czności i wreszcie mógł zabrać Annie do domu. Za­

prowadził ją do sypialni, przytulił do siebie, opierając

brodę o jej głowę.

- Dobrze się czujesz?

- Tak. To był bardzo miły wieczór.

- Zapomniałem już, jak to jest. Wyjść na kolację

z przyjaciółmi. Zaprosić kobietę na randkę. Przyjść

z nią do domu. Na dziesięć lat zapomniałem o wszyst­

kich swoich potrzebach, krążyłem między pracą a szpi­

talem, z klapkami na oczach. Czuję się tak, jakbym się

obudził. Wszystko dzięki tobie.

Dotknął niepewnie jej twarzy. Ręce mu drżały.

- Zakochuję się w tobie - szepnął. - Jeśli nie wi­

dzisz dla mnie miejsca w swoim życiu, powiedz mi

o tym teraz. Nie utrzymuj mnie w niepewności.

- Nie wiem sama - odparła, walcząc ze łzami. - Mo­

je życie jest takie nieuporządkowane. Nie chcę cię nara­

żać na cały ten bałagan, ale nie wyobrażam sobie, jak

background image

108

CAROLINE ANDERSON

mogłabym przetrwać bez ciebie. Czy możemy dać sobie

więcej czasu? Niczego na razie nie planować?

Nie były to słowa, na które czekał, ale przynajmniej

Annie jest uczciwa. To wystarczy na początek. Może

jej dać więcej czasu. Jeśli dzięki temu ma szansę zdobyć

jej serce, jest w stanie cierpliwie czekać.

- Masz tyle czasu, ile zechcesz - mruknął jej do

ucha i ją pocałował.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Roznieśli przeciwnika.

W ten brzydki listopadowy dzień, w strugach desz­

czu, na błotnistym boisku, drużyna z Audley odniosła

nad rywalami druzgocące zwycięstwo.

Po swojej stronie mieli jedną ofiarę meczu, młodego

stażystę z wydziału ratunkowego, który paskudnie

uszkodził sobie prawą kostkę i został zniesiony z boiska

na noszach. Nie zgodził się, by zabrano go do szpitala.

Jak słusznie zauważył, większość personelu medycz­

nego i tak obserwowała mecz, więc równie dobrze może

zostać do końca. Siedział w barze z nogą na krześle

i okładem z lodu na kostce i obserwował mecz przez

okno. Przy nim był Tom Whittaker, który zgodnie z o-

bietnicą przyszedł kibicować. Wielu kolegów wyraziło

swoją profesjonalną opinię o możliwych powikłaniach

na skutek podobnej kontuzji i Annie musiała włożyć

sporo wysiłku, aby ich powstrzymać przed dalszym

szorstkim okazywaniem współczucia.

Niestety, sama też przychylała się do opinii, że per­

spektywy biedaka są raczej ponure. Wolała, by to Pat­

rick przekazał mu złe wieści. Zaraz po zejściu z boiska

dołączył do nich, pochwalił okład z lodu i ułożenie nogi

wyżej.

- Dajcie mi tylko pięć minut - poprosił, po czym

poszedł wziąć szybki prysznic, aby przynajmniej z grub-

background image

110

CAROLINE ANDERSON

sza zmyć warstwy błota. Po powrocie pochylił się nad

młodszym kolegą, delikatnie zdejmując okład. - Obej­

rzyjmy to uważniej, Jamie.

Annie patrzyła, jak delikatnie sprawdza stabilność

stawu skokowego, ale i to było zbyt bolesne dla Ja-

miego.

- Słyszałeś coś w trakcie wypadku?
- Jakby coś zachrzęściło. Nie wiem. Wszystko stało

się tak szybko. Zanim zdałem sobie sprawę, co się

dzieje, już leżałem na ziemi i zwijałem się z bólu.

- Obawiam się, że zerwałeś jedno z bocznych wię-

zadeł, może nawet dwa. Na razie usztywnimy kostkę

bandażem elastycznym. Jutro rano trzeba zrobić prze­

świetlenie. Czy ktoś ze znajomych odwiezie cię do

domu?

- Nie będzie z tym problemu.

- Jutro możesz być w szpitalu koło ósmej? Zajmę

się tobą, ale przygotuj się na długotrwałe leczenie. Przy­

kro mi.

- Przecież to nie ty mnie podciąłeś. Możesz mnie

usprawiedliwić przed szefem? Nie chcę, żeby mi urwał

głowę.

- Dlaczego miałbym to robić? - zachichotał Tom.

- Nie będziesz mi się kręcił pod nogami przez parę

tygodni. Mogę ci nawet za to dopłacić.

- No i proszę. Miło usłyszeć, że się jest niezastąpio­

nym w pracy.

- Nie martw się, Tom. Postawię go na nogi w moż­

liwie najkrótszym czasie - obiecał Patrick.

Annie uśmiechnęła się. Dobrze było patrzeć, jak

przekomarza się z kolegami. Zmienił się bardzo w ciągu

tych kilku tygodni, odkąd go poznała. Otworzył się, stał

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

111

się pogodny i towarzyski. W piątek wieczorem obser­

wowała go z przyjemnością, a w nocy...

Spojrzał na nią, rysy jego twarzy rozluźniły się,

a uśmiech wyraźnie złagodniał.

- Wszystko w porządku?
- Świetnie. A co u ciebie? Żadnych obrażeń?

- Mam trochę dziwnych siniaków. Jeśli będziesz dla

mnie miła, pozwolę ci je pocałować, żeby się lepiej

goiły.

- Bądź grzeczny - mruknęła.
- Nie bądź taka zasadnicza - przekomarzał się. -

Gdzie jest Katie?

- Z Michaelem i Abby Whittakerami. Miała za dużo

wrażeń. Powinnyśmy już wracać.

- Wezmę tylko swoje rzeczy i zaraz do was dołączę.

Jamie - zwrócił się do kontuzjowanego stażysty - zgłoś

się rano na ratunkowy. Niech mnie natychmiast wezwą.

Po północy nie jedz i nie pij, na wszelki wypadek. Weź

paracetamol i kodeinę. Tom, zajmiesz się resztą?

- Oczywiście. Zobaczymy się rano. A przy okazji,

świetny mecz. Na boisku jesteś przerażający. Cieszę się,

że byłem tylko kibicem.

- Miło jest być po tej samej stronie - stwierdził

Jamie - ale nie zazdroszczę zawodnikowi, który musi

cię zablokować.

- To mi się podoba. Odrobina respektu - zażartował

Patrick, a Annie pociągnęła go do wyjścia.

Po drodze zabrali Katie. Kiedy już siedzieli w samo­

chodzie, przyszło jej do głowy, że zachowują się jak

prawdziwa rodzina - i nikt poza nią nie był tym w naj­

mniejszym stopniu zdziwiony.

background image

112 CAROLINE ANDERSON

Życie jest dobre.

Patrick miał mnóstwo zajęć, ale po raz pierwszy od

lat czuł się szczęśliwy. Po drodze na oddział ratunkowy

nucił jakąś melodię. Poprosił wcześniej o zrobienie

zdjęć rentgenowskich kostki Jamiego i kiedy nadszedł,

Tom oglądał je uważnie, a pacjent siedział z miną nie­

szczęśliwą i rozczarowaną.

- Jak noga?
- Boli. Bardzo spuchła.

Nie musiał go dotykać, aby z koloru opuchlizny

i skręcenia stopy odgadnąć, że więzadło w najlepszym

wypadku musi być naderwane. Patrick zaordynował

jeszcze rezonans magnetyczny i kiedy otrzymał wyniki

badań, potwierdziły tylko jego wcześniejsze przypusz­

czenia.

Między jedną a drugą operacją poszedł do Jamiego

przekazać mu najnowsze informacje.

- Mam już wyniki - oznajmił, umieszczając film

w wyświetlarce. - Właściwie się tego spodziewałem.

Zerwane więzadło skokowo-piętowe przednie. Nie obej­

dzie się bez operacji. Gdyby było tylko naderwane,

wsadziłbym cię w gips i poczekał, aż się samo wygoi,

ale tutaj niezbędna jest interwencja chirurgiczna.

- Jakie są dalsze perspektywy? - zapytał Jamie, przy­

gnębiony, ale nie zaskoczony.

- Zatrzymamy cię na oddziale parę dni, założymy

gips na pięć, sześć tygodni. Potem zaczniemy pomału

uruchamiać staw skokowy. Będziesz potrzebował fizjo­

terapii. Upłyną ze trzy miesiące, zanim odzyskasz pełną

sprawność.

- Tyle dobrego, że będę wolny w czasie świąt. Moja

dziewczyna się ucieszy.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 113

- Powinna przyjechać i karmić cię winogronami.

Będziesz potrzebował odtrutki po całej tej kodeinie,

którą cię nafaszerujemy.

Zostawił go i poszedł szukać Sally, by załatwić for­

malności związane z przeniesieniem pacjenta.

- Witaj, Patrick. Co słychać?

- Nie najlepsze wieści dla Jamiego. Biorę go na

operację. Zorganizuj jego transfer na ortopedię. Annie

zajmie się potrzebnymi badaniami. A przy okazji, dzię­

kuję za piątek. Bardzo miło spędziłem czas.

- Cieszę się, że przyszedłeś i że udało się wyciągnąć

Annie. Ostatnio trudno ją było namówić na jakąkolwiek

rozrywkę. Dawno nie widziałam jej tak radosnej. Cieszę

się ze względu na was oboje. Annie zbyt długo była

nieszczęśliwa. Myślę, że o tobie można powiedzieć to

samo.

- Masz rację - przyznał smutno. Zawahał się przez

chwilę i zebrał na odwagę. - Skoro już mówimy o zro­

bieniu czegoś dla Annie, chciałbym prosić o radę. Cho­

dzi o jej kuchnię.

- Jej kuchnia to prawdziwy koszmar - odrzekła,

przewracając oczami. - Wiesz, że ledwo zdążyli ją

obedrzeć do gołych ścian, a Colin się zabił?

- Tak. Masz pojęcie, że nowe szafki ód lat czekają

na montaż w jadalni? Wszystkie w firmowych opako­

waniach, gotowe do zawieszenia i ustawienia.

- Naprawdę? Myślałam, że są w częściach i trzeba

je jeszcze poskręcać.

- Nie. Tak naprawdę ich instalacja nie wymaga dużo

wysiłku. Za trzy tygodnie Annie wyjeżdża na cztery dni.

- Chcesz to dla niej zrobić? - zapytała Sally.
- Bardzo, ale oryginalny projekt wymaga więcej

background image

114 CAROLINE ANDERSON

pracy, niż mogę wykonać w cztery dni. Planowała zbu­

rzenie ściany do jadalni i zamurowanie tylnych*drzwi.

Nie dam rady tego zrobić sam przez jeden weekend.

- Ale dałbyś radę, gdybyś miał pomoc. David bę­

dzie w domu, więc zajmie się dziećmi, a ja mogłabym

przenosić, przytrzymywać, sprzątać i co tam jeszcze mi

przydzielicie do roboty. Fliss ma w domu narzędzia,

jakie tylko można wymyślić. Wiem, że lubi takie wy­

zwania i na pewno przyprowadzi Toma. Czy wystarczy

rąk do pracy?

- Czy Fliss radzi sobie z murowaniem i tynkowa­

niem? I czy będzie chciała tak ciężko pracować?

- Fliss radzi sobie ze wszystkim. A jeśli na czymś

się nie zna, na pewno ma w notesie telefon do fachowca,

który w dodatku jest jej winien przysługę. Fliss ma

niesamowity talent organizacyjny. Nie ma rzeczy, któ­

rych nie umiałaby załatwić.

- Co robicie w czwartek wieczorem? Annie pracuje

tego dnia do dziewiątej.

- W takim razie jak się dostaniemy do jej domu?
- Nie musimy. Mieszkam w identycznym budynku,

zrobiono w nim podobne zmiany. Zdobędę plany.

- Znakomicie - powiedziała Sally. - Możesz się na

mnie zdać. Porozmawiam z resztą.

- Wezmę jedzenie na wynos. Stawiam też wszyst-

kim jedzenie i picie przez cały weekend, kiedy będzie­

my wykańczać kuchnię.

Sally dotrzymała słowa. Patrick przyszedł po połu­

dniu na oddział ratunkowy, by opowiedzieć kolegom

o wynikach operacji Jamiego, a wtedy wzięła go na

stronę i zdała relację, co udało jej się załatwić.

- Musisz zamówić pizzę dla kilku osób. Przyjdą

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

115

Fliss i Tom, David zajmie się dziećmi, Ben Maguire

zadeklarował chęć pomocy. Wszyscy spotykamy się

u ciebie w czwartek.

- Tylko nie zdradźcie się przed nią - ostrzegł.

Tyle osób, a sekrety tak łatwo wychodzą na światło

dzienne. Sally porozumiewawczo puściła do niego oko

i położyła palec na ustach.

- W czwartek czekam na was od piątej - zapowie­

dział. Podał jej adres i telefon, by mogła przekazać go

wszystkim spiskowcom.

Pozostało tylko zdobycie planów.

Jamie bardzo cierpiał z powodu bólu kostki, ale Annie

miała wreszcie wolną pompę infuzyjną. Pani Dickinson

już jej nie potrzebowała, toteż przeniesiono ją do pokoju

Jamiego. Annie udzieliła nowemu pacjentowi instrukcji,

jak się nią posługiwać, i sprawdziła opatrunek.

- Rana jest czysta. Prawie nic nie przecieka przez

bandaż.

- Jak długo będę miał nogę w szynie? - spytał.
- Jeszcze tydzień. Kiedy opuchlizna ustąpi, zmieni­

my szynę na opatrunek gipsowy, który jednak nie po­

zwala na chodzenie. Dopiero za kilka tygodni założymy

taki opatrunek gipsowy, który umożliwi stawanie na

kontuzjowanej nodze.

- Co za radość. Już się nie mogę doczekać.

Uśmiechnęła się tylko i poprawiła mu poduszki.

- Czuje się pan na siłach, żeby przyjmować gości?

Czeka tam cała gromada.

- Jasne - potwierdził z wymuszonym uśmiechem.

- Wszystko jest lepsze niż leżenie tutaj i zastanawianie

się nad tym, co będę robił przez najbliższe tygodnie.

background image

116 CAROLINE ANDERSON

Zmęczył się szybko. Trzeba było wyprosić odwie­

dzających i odgrodzić jego łóżko parawanem. Annie

chętnie przeniosłaby go do osobnego pokoju, ale leżeli

tam pacjenci w gorszym stanie.

Jednym z nich był Dan Taylor, który po dziesięciu

dniach od wypadku nadal nie odzyskał świadomości.

Z każdym dniem szanse, że sytuacja się zmieni, malały

i jego krewni zaczęli pomału sobie to uświadamiać.

Wkrótce odwiedzających będzie coraz mniej. Dzisiej­

szego popołudnia była tylko jego matka.

Annie przywitała się z panią Taylor i zamieniła z nią

parę zdań, gdy myła i dezynfekowała ręce. Sprawdziła

podłączenie kroplówki, cewnik, zmieniła opatrunki i u-

pewniła się, że nie ma śladów infekcji wokół zewnętrz­

nego stabilizatora. Przez cały czas mówiła do nieprzyto­

mnego pacjenta i tłumaczyła mu, co robi i dlaczego.

Oczy jego matki wypełnione były łzami.

- Poza panią jestem jedyną osobą, która z nim roz­

mawia - tłumaczyła z wdzięcznością. - Wszyscy pozo­

stali mówią o nim albo rozmawiają zę sobą, jakby go tu

wcale nie było. Sama nie wiem, czemu tu przychodzą.

- Jeśli nas słyszy, ważne jest, żeby docierały do

niego różne bodźce: rozmowy, muzyka. To może go

wyrwać ze stanu śpiączki. Słuch jest ostatnim zmysłem,

który tracimy.

- Myśli pani, że nas słyszy? Ludzie czasem są bez­

myślni i mówią o nim okrutne rzeczy.

- Może nie rozumieją. Proszę im to wyjaśniać.

- Próbowałam. Uważają, że jestem niemądra. Za­

ślepiona macierzyńską miłością.

Wyszła z pokoju, tłumiąc łkanie przyciśniętą do ust

chusteczką. Annie spojrzała za nią ze współczuciem.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

117

Biedna kobieta. Biedny Daniel. Wyprostowała fałdkę

na prześcieradle, poprawiła poduszkę.

- To na razie wszystko, Dan. Możesz spać spo­

kojnie.

Kiedy podniosła głowę, zobaczyła w drzwiach Pat­

ricka. Patrzył na nią z twarzą pozbawioną wyrazu.

- Właśnie skończyłam. Chcesz sprawdzić opatrunki?
- Wolę się upewnić, że stabilizator utrzymuje mied­

nicę we właściwej pozycji - odparł i starannie umył

ręce. - Dzień dobry, Danielu. To ja, Patrick. Sprawdzę

tylko twoją miednicę. Będę uważał, żeby nie sprawić ci

bólu. Badanie nie potrwa długo.

Dotykał pacjenta z uwagą i delikatnie, by nie spowo­

dować żadnego ruchu zerwanego więzadła. Brzuch Da­

niela byl cały w podskórnych wylewach, mocz był męt­

ny, zanieczyszczony krwią albo ropą. Patrick zmarsz­

czył brwi.

- Chciałbym zlecić badania moczu.
- Oczywiście. Zaraz przyślę tu Sue po próbki.

Skierował teraz uwagę na operowaną niedawno kost­

kę, sprawdził puls w stopie, kolor i temperaturę palców

u nóg. Po skończonym badaniu starannie okrył pacjenta.

Przez cały czas przemawiał do niego spokojnym, łagod­

nym głosem.

- Dziękuję, Danielu. To na razie wszystko - rzekł na

zakończenie i zwrócił się do Annie. - Czy mogę ci zająć

minutę?

- Oczywiście. Miałam tylko zamiar zamienić parę

słów z panią Taylor. Co mogę dla ciebie zrobić?

- Chciałem ci powiedzieć: dzień dobry. Przypilnuj

tego badania moczu, proszę. Nie podoba mi się jego

kolor. O czym chciałaś rozmawiać z matką Daniela?

background image

118 CAROLINE ANDERSON

- Inni członkowie rodziny uważają za niemądry jej

zwyczaj rozmawiania z synem.

- Nawet jeśli tak uważają, niech nikt jej nie powstrzy­

muje. Byłoby to bezmyślne i wyjątkowo okrutne. Jeśli

zachował resztkę świadomości i jest tam gdzieś całkowi­

cie opuszczony i izolowany od otoczenia, to trzeba z nim

rozmawiać, wyjaśniać mu, co się wokół niego dzieje.

Jeśli ludzie mówią o nim w sposób, który go przeraża,

jeśli poddają go niezrozumiałym czynnościom...

Dotknęła jego ramienia, by wyrwać go z paraliżujące­

go napływu wspomnień. Chciała mu pomóc, to nie jest

miejsce na emocjonalne reminiscencje. Pani Taylor stała

tuż obok nich i starała się pochwycić każde jego słowo.

- Przepraszam. Jak zwykle wsiadłem na swojego ko­

nika. Chciała pani ze mną rozmawiać?

- Chcę znać prawdę. Proszę mi powiedzieć, czy

Daniel jeszcze kiedyś wstanie z łóżka i będzie chodzić,

czy będzie można się z nim porozumieć, czy spojrzy

i mnie pozna. Wolałabym wiedzieć, czy tak już będzie

zawsze?

Patrick przymknął oczy, jakby przygnieciony brze­

mieniem ponad siły, wziął panią Taylor za ramię i skie­

rował się do gabinetu lekarskiego. Annie zatrzymała się

w drzwiach, niepewna, czy może im towarzyszyć, ale

dał jej znak ręką. Usiadł naprzeciwko matki Daniela,

ujął jej ręce i mocno ścisnął.

- Pani Taylor, nie mogę odpowiedzieć na te pytania.

Nie znam odpowiedzi. Powinna pani porozmawiać na

ten temat z neurologiem, ale on też wszystkiego nie

wie. Jedyne, co mogę zrobić dla Daniela, to posklejać

jego kości, aby mógł chodzić, jeśli kiedyś się obudzi.

Nie wiem, czy się obudzi i kiedy to nastąpi. Tymczasem

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 119

staramy się chronić go przed bólem i będziemy dbać o to, żeby był prawidłowo odżywiany i pielęgnowany.

Cała reszta nie jest w naszych rękach. Tylko czas może

coś zmienić.

- Kiedy mówił pan o nim wcześniej, odniosłam wra­

żenie, jakby był pan ekspertem w takich sprawach - za­

uważyła.

Patrick zesztywniał, po czym skinął głową.

- Przez wiele lat zajmowałem się osobą w śpiączce.

Myślę, że postępuje pani właściwie. Na pani miejscu

robiłbym to samo. Niech pani czyta synowi, rozmawia

z nim, opowiada mu o wszystkim, co się dzieje w domu
1 na świecie. Proszę zachęcić innych członków rodziny,

żeby robili to samo. Nie musicie mówić do niego, pro­

szę tylko nie mówić o nim, jakby był nieobecny. Proszę

sobie wyobrażać, że prowadzicie normalną rozmowę,

a on się jej przysłuchuje. Nie mówcie o niczym, czego

nie chcielibyście mu powiedzieć prosto w oczy. Po

prostu go kochajcie.

- To potrafię. Jestem jego matką. - Wstała i poszła

czuwać przy swoim dziecku z całą nadzieją i determina­

cją, na jakie była w stanie się zdobyć.

- Biedna kobieta - rzekł Patrick ze współczuciem.

- N i e zazdroszczę jej. Ludzie potrafią zadawać takie

okrutne pytania. Słyszałem je setki razy. Dlaczego ją

odwiedzasz codziennie, skoro i tak cię nie poznaje?

Dlaczego mówisz do niej, jakby mogła usłyszeć? Dla­

czego się nie rozwiedziesz?

- A dlaczego się nie rozwiodłeś?

- Byliśmy małżeństwem. - Na moment zabrakło mu

słów. Trudno jest tłumaczyć rzeczy oczywiste. - Ko­

chałem ją i dopóki żyła, była moją żoną. W zdrowiu

background image

120

CAROLINE ANDERSON

i chorobie, Annie, na dobre i złe. Przysięga małżeńska

zobowiązuje. Dotrzymałem jej. Mam czyste sumienie

i spokojne serce.

Z tymi słowami wyszedł z gabinetu.

Do licha. Zaczyna tracić profesjonalny dystans. Od

momentu, kiedy zobaczył Daniela, zdawał sobie spra­

wę, że będzie to wyjątkowo ciężki przypadek, na doda­

tek angażujący go emocjonalnie.

Wszystko, co powiedział Annie, było prawdą, ale

żadne słowa nie były w stanie oddać w pełni tej huś­

tawki nastrojów, którą przeżywał w czasie pierwszych

miesięcy swojego dramatu. Czyste sumienie i spokojne

serce nie dotyczą straty dziecka. Kiedy niańczył maleń­

ką Amy Maguire, odkrył nagle, że nie uporał się jeszcze

z pustką i żalem. Nie mógł pozbyć się poczucia winy, że

nie zdołał ocalić nienarodzonego dziecka. Patrzył na

cudze dzieci i zastanawiał się, jakie byłoby jego własne

i czego został pozbawiony.

Boże, robię się straszliwie sentymentalny, myślał. To

wariactwo. Nie powinien się rozklejać, ma tyle do zro­

bienia. Musi odwiedzić pacjentów po operacji, odpo­

wiedzieć na listy, pomóc sekretarce przy wypełnianiu

szpitalnej dokumentacji.

- Masz ochotę coś wypić? - Pytanie Annie wyrwało

go z zamyślenia. - Chodźmy do stołówki, rozsiądziemy

się na kanapie i napijemy się gorącej, mocnej herbaty.

Dobrze zmienić otoczenie na kilka minut.

- Świetny pomysł - przyznał.

Melancholia opuściła go. Krótkie sam na sam z An­

nie jest niezawodnym lekarstwem na wszystko.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE 121

Annie martwiła się o Alfiego.
Wyglądał bardzo źle, jego skóra nabrała sinego od­

cienia, który jej się wcale nie podobał. Tymczasem noce

stawały się coraz zimniej sze, a powietrze coraz bardziej

wilgotne. Jeśli Alfie ma problemy z krążeniem, powi­

nien zgłosić się do lekarza, ale dobrze wiedziała, że nie

zrobi tego z własnej inicjatywy.

Zaraz po pracy wróciła do domu, nalała do termosu

gorącej, dobrze osłodzonej herbaty, a w sklepie z uży­

waną odzieżą kupiła ciepły sweter i kurtkę przeciwdesz­

czową z podpinką. Znalazła nawet grube wełniane skar­

pety.

- Niech ci Bóg wynagrodzi - dziękował jej wzru­

szony. - Jesteś jedyną osobą, która mi okazuje serce.

Ludzie mijają mnie obojętnie.

Nie mówił prawdy. Widziała nieraz, jak przechodnie

zatrzymują się przy jego miseczce, ale nie zamierzała

mu tego przypominać. Poklepała psa i pomyślała, że

przydałaby mu się porządna kąpiel, podobnie jak jego

właścicielowi.

- Jadłeś dzisiaj, Alfie?

- Nie jestem głodny.
- Trzeba jeść, choćby z rozsądku. A może napijesz

się gorącej herbaty? Przyniosłam w termosie.

- Nie odmówię. Jesteś aniołem, Annie. Zupełnie jak

moja nieboszczka żona.

Nalała gorący płyn do metalowego kubka i patrzyła,

jak Alfie pije, potem ponownie napełniła kubek. Kupiła

w sklepie paszteciki i jabłka oraz puszkę dla Scruffa.

Alfie zaczął jej dziękować, ale nagle zaniósł się paskud­

nym kaszlem. Oddychał z wysiłkiem.

- Trzeba pójść do lekarza - powiedziała.

background image

122 CAROLINE ANDERSON

- Pośle mnie prosto do szpitala, a co będzie z moim

psem? Poradzę sobie. Jestem nie do zdarcia, zupełnie

jak moje buty. Kropelka whisky postawiłaby mnie na

nogi.

Nie mogła już nic więcej dla niego zrobić. Odebrała

Katie od Lynn i wróciła do domu. Na ganku zastała

Patricka z wielką pizzą w jednej ręce i butelką wina

w drugiej. Wyprostował się i uśmiechnął.

- Spóźniłaś się. Zacząłem się martwić, że będę mu­

siał to wszystko zjeść sam.

Zapach topionego sera spowodował, że ślinka na­

płynęła jej do ust.

- Przepraszam, zajęłam się Alfiem. Wejdź do środ­

ka. To naprawdę dla nas?

Zachichotał, jakby powiedziała coś zabawnego, i o-

tworzyl przed Katie pudełko.

- Jest. ogromna! Pycha! Popatrz, mamusiu.

- Zrobimy piknik w salonie? - zapytała Annie.

Katie wyrwała się do przodu i siadła po turecku na

dywanie.

- Napijesz się wina, Annie? - zaproponował.

Podziękowała mu z wdzięcznością.

- Bardzo chętnie. Znajdę kieliszki.

- Pomóż Katie podzielić pizzę. Ja przyniosę kie­

liszki z kuchni. Katie, a ty? Chcesz soku czy wody?

- Jest w lodówce. Zostało trochę z soboty - pod­

powiedziała Annie.

Po chwili siedzieli wszyscy na podłodze i pałaszowa­

li pizzę jak osoby cudem ocalone od śmierci głodowej.

- Dzięki ci Boże za Włochów. Nie mam dzisiaj

ochoty na gotowanie, a jestem pewien, że i ty nie miałaś

tego w planie.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

123

- Jestem wykończona. To jeden z takich dni, kiedy

nie ma czasu przysiąść ani na moment. - Przekrzywiła

głowę i otaksowała go spojrzeniem. - Wygląda na to, że

tym razem lepiej zniosłeś mecz rugby. Przyzwyczajenie

robi swoje?

Pokiwał głową, bo usta miał wypełnione jedzeniem.

- Znacznie lepiej - przyznał po chwili. - Staram się

codziennie biegać. Nawet jeśli jest to parę okrążeń

wcześnie rano czy późno wieczorem, zaczynam odczu­

wać wyraźną poprawę formy.

- Meg biegała regularnie. Musiała przerwać ze

względu na swoje jedno dziecko i drugie w drodze.

- Jak można mieć dziecko w drodze? - spytała za­

intrygowana Katie.

- Bocian go jeszcze nie przyniósł.
- To głupie. Każdy wie, że bociany nie przynoszą

dzieci - wyjaśniła jej córeczka z przemądrzałą miną.

- Dzieci rosną w brzuszku mamy. - Urwała sobie kolej­

ny kawałek pizzy i dodała z rozmarzeniem: - Mogłabyś

urodzić dzidziusia. Chciałabym mieć braciszka albo

siostrzyczkę.

Annie zastygła w miejscu niczym żona Lota. Po raz

pierwszy Katie wyrwała się z takim życzeniem. Annie

nie wiedziała, jak zareagować.

- Trzeba mieć męża, żeby mieć dziecko - odparła,

ale Katie nie dała się zbić z tropu.

- Mama Jade nie ma męża, a ma troje dzieci. I ma­

musia Suzie. I Jasoną.

- Mam wystarczająco dużo na głowie. Niepotrzebne

mi kolejne dziecko - oznajmiła stanowczym tonem.

Tylko tego jej brakowało.

background image

124

CAROLINE ANDERSON

Dochodziła dziewiąta. Annie głęboko spała.

Wcześniej ułożyła Katie do snu, poczytała jej trochę,

a potem skorzystała z faktu, że Katie zażądała, by po­

czytał jej dla odmiany Patrick, skuliła się na kanapie

i zasnęła w mgnieniu oka. Patrick przypatrywał jej się

przez moment, a potem wszedł na palcach do jadalni.

Czuł się trochę jak złodziej, ale powtarzał sobie, że

to wszystko dla dobra Annie i w jej dobrze pojętym

interesie.

Otworzył szufladę biurka i wyjął folder z planami

kuchni. Dwie najważniejsze kartki złożył pieczołowicie

i schował do tylnej kieszeni. Zostawił na stoliku w salo­

nie kartkę, że wychodzi do sklepu po mleko, i pobiegł

do siebie co sił w nogach. Tam skserował plany kuchni,

wpadł do sklepu po mleko i wkrótce był z powrotem.

Dzięki regularnym treningom nawet się nie zadyszał.

Wsunął plany na swoje miejsce i zamknął szufladę.

Kolejna przeszkoda usunięta. Teraz tylko trzeba kupić

materiały budowlane, zorganizować ludzi i zapewnić

sobie dostęp do domu pod nieobecność Annie.

Proste!

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wszystko szło po myśli Patricka.
Czwartkowe spotkanie bardzo się udało. Fliss przy­

szła pierwsza. Oprowadził ją po swoim domu, pokazał

przeróbki, które tu zrobiono, wyjaśnił, jak to się ma do

planów Annie, i poprosił o krytyczną opinię.

- Jestem prawie pewien, że nie jest to ściana nośna,

ale wolałbym to ustalić, zanim ją wyburzymy.

- Muszę obejrzeć podłogi piętro wyżej - zawyro­

kowała.

Na górze zrolowali boki wykładziny, która pokrywa­

ła całą podłogę.

- Panele podłogowe są pod kątem prostym do ściany,

opierają się na legarach, które wspierają się na pionowych

dźwigarach i ścianie nośnej, którą mamy tutaj. - Poklepa­

ła pionową płaszczyznę. - Ścianka działowa między

kuchnią a jadalnią nie jest ścianą konstrukcyjną. Bę­

dziemy mogli ją rozebrać bez żadnych problemów. - U-

śmiechnęła się szeroko. - Świetnie. Uwielbiam demolki.

Poprawili wykładzinę i zdążyli otworzyć wino, gdy

przyszli Sally, Ben, a zaraz po nich dostawca pizzy.

W tym tygodniu bez pizzy umarłbym z głodu, pomyślał.

Kiedy już wszyscy zaspokoili pierwszy głód, przedsta­

wił im swój plan działania.

- W czwartek rozbierzemy ścianę między kuchnią

a jadalnią, wyjmiemy drzwi kuchenne z framugi, zamu-

background image

126

CAROLINE ANDERSON

rujemy zbędne otwory. W piątek położymy tynk, poma­

lujemy, wysprzątamy kuchnię i jadalnię, przygotujemy

szafki kuchenne do zainstalowania. W sobotę zawiesi­

my i ustawimy szafki, umocujemy blaty. W niedzielę

podłączymy zlewozmywak i wszystkie urządzenia ku­

chenne, a poniedziałek zostawimy sobie na dopiesz­

czenie całości.

Banalnie proste.
- Jak dostaniemy się do środka? Czy ktoś z was ma

klucze? - spytał Ben.

Popatrzyli na Sally, na Patricka, ale odpowiedzią by­

ło przeczące kręcenie głową.

- Zamierzamy wyrzucić tylne drzwi. Możemy je wy­

łamać? - zasugerował Patrick.

- A jak skończę zamurowywać otwór, zostaniemy

uwięzieni w środku - wytknęła mu Fliss.

- Jest to jakiś sposób na zatrzymanie całej ekipy na

miejscu, zanim nie uporamy się z robotą - zauważył

Patrick, wywołując salwę śmiechu. - Postaram się zdo­

być klucz. Jeszcze nie wiem, w jaki sposób. - Udało mu

się pozyskać ich pomoc, nie pozwoli, by stanął im na

przeszkodzie taki drobiazg.

- Widziałem w filmie kryminalnym, jak bohater ro­

bi odcisk klucza w mydle. Powinieneś spróbować - rzu­

cił żartobliwie Ben.

- Na pewno coś wymyślę. W najgorszym razie zro­

bię awarię elektryczną u siebie i będę potrzebował

chwilowego noclegu.

Skomplikowane intrygi okazały się zbędne, bo we

wtorek wieczorem Alfie został ciężko pobity i pogoto­

wie przywiozło go do szpitala. Patrick miał akurat dyżur

na oddziale ratunkowym.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

127

- Alfie, co się stało? - spytał, przytrzymując trzęsą­

cą się dłoń starca.

- Napadli mnie i obrabowali - wybełkotał z trudem.

Miał złamaną szczękę i trudno go było zrozumieć. Kur­

czowo uczepił się ręki lekarza. Patrzył z rozpaczliwą

prośbą. - Scruff. Skopali go. Trzeba znaleźć.

- Dam znać Annie. Na pewno go znajdziemy - obie­

cał Patrick. - Pójdziemy poszukać pańskiego psa i za­

opiekujemy się nim. Musimy teraz przeciąć i zdjąć

ubranie.

- Nie. To Annie kupiła sweter.

- Kupię panu inny - obiecał.
Zdjęli odzież warstwa po warstwie. Smród niemyte­

go ciała był trudny do zniesienia, ale pielęgniarki spra­

wnie umyły pacjenta, a potem zdezynfekowały pomie­

szczenie po odwiezieniu go na rentgen. Kiedy Patrick

czekał na zdjęcia, zadzwonił do Annie z niedobrymi

wiadomościami.

- Nie chcę cię martwić, ale przed chwilą przyjęliś­

my Alfiego. Jest pobity. Martwi się o swojego psa.

- Och, nie! On uwielbia Scruffa. Jak się czuje?

- Alfie czy pies?

- Obaj.

- Alfie jest poturbowany i zamartwia się na śmierć.

Zatrzymamy go na oddziale. Ma złamane żebra, pęk­

nięty obojczyk i szczękę. Nie ma mowy, żebyśmy go

odesłali na ulicę w tym stanie. Zaraz po dyżurze idę

szukać jego psa. Boję się, że będzie przede mną uciekał.

Czy mogłybyście mi pomóc?

- Oczywiście. Daj mi znać, gdzie się spotkamy.

Poszukiwania zajęły im okrągłą godzinę. Scruff od-

background image

128 CAROLINE ANDERSON

nalazł się dzięki Annie. Usłyszała skomlenie za pojem­

nikami na śmieci przy garażach. Udało jej się wcisnąć

na czworakach w ciasną szparę i wyciągnęła rękę.

- Chodź tu, Scruff - wabiła go.

Podkradł się i polizał jej rękę. Odetchnęła z ulgą.

Bała się trochę, że ranne zwierzę zapędzone w ślepą

uliczkę zareaguje agresywnie, jednak musiała zaryzy­

kować. Powtarzała sobie, że pies nie ugryzie ręki, która

go karmi.

Wycofała się pomału, a pies kuśtykał za nią na trzech

łapach. Czwarta sterczała pod dziwnym kątem, najwy­

raźniej złamana. Zwierzę dygotało na całym ciele, ale

ogon sygnalizował jego przyjazne nastawienie.

- Biedaku. - Patrick pochylił się nad Scruffem. -

Paskudni chuligani cię skrzywdzili?

- Trzeba go zabrać do weterynarza. - Annie otarła

z policzka łzę. - Alfie będzie miał złamane serce, jeśli

go straci.

- Dlaczego miałby go stracić?

- Ma złamaną łapę. Nie stać mnie na opłacenie ku­

racji u weterynarza. Trzeba będzie go uśpić.

- Ja zapłacę.

- Naprawdę zrobiłbyś to? Dlaczego?

- Bo to stare wierne psisko i nie zasługuje na taki

los. Bo nie zniosę twoich łez i zawodu na buzi Katie,

gdy odwrócę się plecami do waszego czworonożnego

przyjaciela i pozwolę weterynarzowi go uśpić. Niczym

się nie przejmuj. Powiedz mi tylko, gdzie jest najbliższa

klinika dla zwierząt.

Zawsze ją zadziwiała jego szlachetność i bezintere­

sowność. Nie mogła się nadziwić, czym sobie na niego

zasłużyła.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

129

Pojechali razem do weterynarza, Annie na tylnym

siedzeniu ze Scruffem, Katie z przodu, na wypadek

gdyby pies gryzł. W klinice paliły się jeszcze światła,

więc zadzwonili do drzwi.

Kobieta, która im otworzyła, zajęta była innym za­

biegiem. Musieli czekać, ale wreszcie Scruff został

przyjęty.

- Jest bardzo wychudzony - powiedziała lekarka, pa­

trząc na nich z przyganą.

Patrick szczegółowo wyjaśnił jej sytuację.

- Proszę się nie martwić. Zapłacę za leczenie psa -

dodał, ale nie było to potrzebne.

- Nawet mi to nie przyszło do głowy. Nasza klinika

udziela pomocy wszystkim zwierzętom, które jej wy­

magają, nawet wtedy, kiedy właściciela na nią nie stać.

Takie mamy zasady. Martwię się o psa, ale wygląda na

żwawego staruszka.

- Jest kochanym zwierzakiem - wtrąciła Annie i ob­

jęła ramionka córki, by jej dodać otuchy.

- Ma złamaną łapę. Konieczne będzie jej usztyw­

nienie. Poza tym jest zdrowy. Żebra całe, płuca czyste,

przyspieszona praca serca, ale można ją tłumaczyć

przeżytym stresem i bólem. Proszę go zostawić na noc.

Zadzwonię do państwa i umówimy się, o której godzi­

nie jutro po niego przyjedziecie.

Patrick podziękował w imieniu całej trójki, po czym

wyszli do samochodu. W drodze powrotnej Katie nie

mogła powstrzymać się od ziewania.

- Zawiozę was do domu - zaproponował, a Annie

zgodziła się bez namysłu.

- Będę ci wdzięczna. I dziękuję za wszystko.

- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się.

background image

130

CAROLINE ANDERSON

Po drodze nagle dotarło do nich, że opieka nad Scruf-

fem nie kończy się na zabraniu psa do weterynarza.

- Jutro musimy go odebrać - powiedział wolno Pat­

rick.

- Trzeba się będzie nim zająć - dodała wolno Annie.

- W mojej umowie najmu mam zakaz trzymania

zwierząt w domu. Będziesz musiała go wziąć.

- Ale ja wyjeżdżam w czwartek na cztery dni! - wy­

krzyknęła przerażona nieplanowanymi komplikacjami.

- Musiałabym zrezygnować ze zleceń.

- Nie musisz - wtrącił pospiesznie. - I tak mam

wolny piątek. Daj mi klucz, a wprowadzę się do ciebie na

weekend i pod waszą nieobecność zaopiekuję się psem.

- Nie sprawi ci to kłopotu?
- Jestem pewien.

Problem klucza został rozwiązany.

W środę po południu odebrali Scruffa zaraz po dy­

żurze.

Katie nie mogła powstrzymać się od radosnych pod­

skoków, ale Annie zaczęła wątpić, czy wymyślony

wczorajszego wieczoru plan będzie dobrym rozwiąza­

niem. Nie miała wielkiego wyboru, bo ktoś musi przy­

garnąć Scruffa do momentu, kiedy Alfie wyzdrowieje.

Wątpliwości dotyczyły raczej tego, że Patrick będzie

nocował u niej w domu, a wstydziła się warunków,

w jakich mieszkała. Niestety, bez solidnego zastrzyku

gotówki niewiele mogła zrobić. Wysprzątała każdy kąt,

umyła łazienkę i zmieniła pościel. Musiała wszystko

przygotować zawczasu, bo następnego dnia wyjeżdżały

z Katie autobusem o czwartej, zaraz po dyżurze.

Zastanawiała się, jak będzie mu się spało pod poliest-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

131

rową narzutą, skoro jest przyzwyczajony do lekkiej

kołdry z gęsiego puchu.

Wydobyła koc Scruffa z legowiska Alfiego pod gan­

kiem. Wyprała go dwukrotnie, po czym ułożyła w kąci­

ku salonu obok kaloryfera. Miała nadzieję, że pies bę­

dzie się czuł dobrze pod dachem. Do tej pory mieszkał

pod gołym niebem.

- Mamusiu, Patrick już przyjechał! - zawołała Ka-

tie, wyskakując ze swojego punktu obserwacyjnego

przy oknie w salonie. Annie przyglądała się, jak wy­

biegła mu na spotkanie i rzuciła mu się na szyję.

Podniósł ją i zakręcił naokoło, a potem wycałował

w oba policzki.

- Nie mogłaś się doczekać, prawda?

- Tak się cieszę! Zawsze chciałam mieć psa i moje

marzenie się spełniło! - zaśmiała się dziewczynka.

Co robić? Jej mała córeczka pokocha tego psa, a kie­

dy trzeba będzie go oddać, pęknie jej serce! A co z Pat­

rickiem? Widać było, że w krótkim czasie stał się

dla Katie bardzo ważny. A on traktuje ją jak własne

dziecko...

Czy rzeczywiście mają wystarczająco dużo czasu, by

odwlekać decyzję i czekać na rozwój wypadków? Sama

to sugerowała, a teraz zastanawiała się, czy nie powinna

ochłodzić nieco ich wzajemnych stosunków. Była śmier­

telnie przerażona, że sprawy zajdą za daleko i straci

kontrolę nad własnym życiem. Nie jest gotowa na to, by

znowu komuś zaufać, oddać się w jego ręce, pozwolić

mu na podejmowanie decyzji. Ale gdy ona się waha,

Patrick i Katie angażują się coraz bardziej.

- Annie?

- Jestem tutaj! - zawołała. - Prawie gotowa. Właśnie

background image

132

CAROLINE ANDERSON

zmieniłam pościel. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza,

jeśli prześpię się w niej przez jedną noc.

- Moja droga! Co ja słyszę! Będę spał na twoim

prześcieradle! - droczył się z nią.

- Nie zaczynaj - upomniała go surowo i odwróciła

się do córki. - Młoda damo, ten pies nie będzie spał

z tobą w łóżku. Czy to jasne? Przynajmniej do czasu,

kiedy zostanie porządnie wykąpany.

Przy odbieraniu Scruffa mieli znowu okazję poroz­

mawiać z weterynarzem.

- Za osiem tygodni trzeba będzie zdjąć opatrunek

z łapy. Ta wizyta jest już wliczona w koszty operacji.

Pies będzie całkowicie zdrowy. Na razie musi nosić

kołnierz w kształcie abażuru, który mu uniemożliwi

obgryzanie opatrunku. Należy uważać na niego w pier­

wszym okresie. Kołnierz utrudnia ocenę odległości,

więc pieś będzie wpadał na meble. Dzisiaj dostał już

porcję antybiotyków i środków przeciwbólowych. Pro­

szę pilnować regularnego podawania leków w najbliż­

szych dniach.

Recepcjonistka wręczyła Patrickowi rachunek, a on

zapłacił bez mrugnięcia okiem. Annie nie chciała wie­

dzieć, jak był duży. Scruff był tak szczęśliwy na ich

widok, że nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Chęt­

nie pokryłaby koszty sama, nawet za cenę odłożenia

remontu na później.

- Policzyli nam bardzo tanio. Właściwie po kosz­

tach. Myślę, że podbił ich serca.

- Jest kochany, i nie tylko on. Dziękuję ci, Patrick.

- Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Kątem oka

spostrzegła uważne spojrzenie Katie.

Oho, mała panna ciekawska zacznie zadawać pyta-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

133

nia. Annie miała nadzieję, że nie będą podstępne i uda

jej się lawirować i unikać jednoznacznych odpowiedzi.

Nie tolerowała kłamstwa nawet wtedy, kiedy było ono

zupełnie niewinne.

Może Katie niczego się nie domyśli. Często całowa­

ła Patricka, więc dlaczego nie miałaby tego robić jej

mama?

Scruff tylko rzucił okiem na swoje legowisko, po

czym wskoczył na fotel pod oknem, zwinął się w kłębek

i poszedł spać. Annie zamurowało, a Patrick z trudem

pohamował wybuch śmiechu. Fotelowi nic się nie sta­

nie. Niech Scruff dobrze wypocznie, choć niekoniecz­

nie w tym miejscu, które zostało dla niego przygo­

towane.

- Możesz później położyć tu jego kocyk.

- Tak zrobię. Alfie będzie taki szczęśliwy, że pies

jest w dobrych rękach. - Zadzwoniła do Sue, prosząc

o przekazanie pacjentowi dobrych nowin. - Już śpi. Był

zamroczony po narkozie. Powie mu jutro rano. - Zdała

telegraficzny raport Patrickowi i poszła do kuchni zapa­

rzyć herbatę. - Nienawidzę tego pomieszczenia. Nie

chce mi się wierzyć, że niedługo będzie tu śliczna i wy­

godna kuchnia - zwierzyła się mu po powrocie.

Patrick z wrażenia zachłysnął się pierwszym łykiem.

Alfie czekał na nią od rana. Był kłębkiem nerwów.
- Jak on się czuje? - zapytał, gdy tylko stanęła

w drzwiach. Wyglądał, jakby przetrwał dziesięć rund na

ringu z zawodowym bokserem, ale wreszcie był czysty

i nie musiała wstrzymywać oddechu, gdy się nad nim

nachylała.

background image

134 CAROLINE ANDERSON

- Jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Spędził

noc w fotelu.

- Spał w fotelu mojej żony po jej śmierci. - Posmut­

niał nagle. - Posmakuje lekkiego życia i nie będzie

chciał do mnie wrócić.

- Alfie, twój pies bardzo za tobą tęskni. Będzie

uszczęśliwiony na twój widok.

- Jeśli mi się uda wyjść z tej umieralni. Moją panią

wynieśli stąd nogami do przodu. Od tej pory jestem

sam.

- Bardzo ci jej brakuje, prawda? - Poklepała go po

ręce współczująco.

- Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Brakuje mi

wielu rzeczy. Ciepłej izby, łóżka z pościelą w nocy.

Wszystko to moja wina. Zacząłem pić i sprawy przy­

brały zły obrót. Musiałem się wyprowadzić i tak żyję

z dnia nadzień jak lump.

- Alfie, czy nie myślałeś o pójściu do przytułku?

Spojrzał na nią, jakby oszalała.

- Nigdy by mnie nie przyjęli. Nie pasowałbym tam.

Nie wiem, czy wytrzymam te wszystkie zakazy i na­

kazy.

- Skąd wiesz, może by ci się spodobało? Towarzyst­

wo innych ludzi, wygodne łóżko, ogrzewane pomiesz­

czenia, regularne posiłki?

- Ale co ze Scruffem? Nie mogę mu tego zrobić.

- A gdybym znalazła dla niego dobry dom? - zapy­

tała, zastanawiając się, czy nie zwariowała.

Alfie przyjrzał jej się badawczo.

- Wzięłabyś go?

- Tak, Alfie, gdyby to była cena za twoje bezpie­

czeństwo i wygodę. Przyznaję, że niechętnie. Od rana

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

135

do wieczora jestem w pracy, wyjeżdżam na całe week­

endy i nie mam nikogo, kto mógłby zająć się moim

psem. Mogę mu jednak poszukać nowych właścicieli...

- Albo ty, albo nikt inny - odparł twardo. - Jest

wszystkim, co mam. Nie dam go w obce ręce. - Wes­

tchnął i zamknął oczy. - Nie mogę dłużej rozmawiać.

Boli.

- Proszę, przemyśl to jeszcze - namawiała go, wy­

chodząc.

W ciągu dnia kilkakrotnie natknęła się na Patricka,

który również zaglądał do staruszka. I nagle zrobiło się

bardzo późno.

- Wychodzisz? - zapytał Patrick.
- Muszę złapać autobus o czwartej. Wpadnę tylko

do domu po rzeczy i wezmę taksówkę na dworzec.

- Odwiozę cię. Nic się w tej chwili nie dziele. Raj

może mnie zastąpić.

- Jesteś pewien?

- Całkowicie. Mogę cię odebrać w poniedziałek po

południu, jeśli się zgodzisz.

- Poniedziałek rano. Muszę zawieźć Katie do szkoły

i wrócę do domu odespać nocne dyżury. Autobus przy­

jeżdża o wpół do dziewiątej. Nie martw się, wezmę

taksówkę. Będziesz wtedy w pracy. Poradzę sobie.

Odstawił Annie i Katie na dworzec. Z uśmiechem

odpierał jej napad paniki.

- Pojedziesz teraz prosto do mnie i sprawdzisz, jak

się miewa Scruff? Masz klucz?

- Mam klucz i jadę prosto do ciebie. Nie przepracuj

się.

- Dziękuję. Myśl o mnie, kiedy będziesz leniucho­

wał i bawił się z psem.

background image

136

CAROLINE ANDERSON

- Mogę ci to obiecać - zapewnił szczerze i poma­

chał jej na pożegnanie.

- Straciliśmy poniedziałek. Annie wraca rano.

- Co? - Fliss odstawiła pudło z narzędziami, wzru­

szyła ramionami i wyszła.

Na miłość boską, chyba się nie wycofa? Na szczęście

wróciła.

- Będziemy musieli zwiększyć tempo - stwierdziła,

jak zwykle praktyczna i dobrze zorganizowana. Zanim

dotarła do nich reszta spiskowców, między kuchnią

a jadalnią nie było już ściany, drzwi z framugą zostały

wyjęte, a otwór po nich był częściowo zabudowany.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła Sally. - Nie tracicie

czasu.

- Mamy jeden dzień mniej. Annie wraca w ponie­

działek o wpół do dziewiątej - odrzekł Patrick, wysypu­

jąc kolejne wiadro gruzu do kontenera na śmieci, pod­

stawionego przez znajomych Fliss.

Nowo przybyli rzucili się do pomocy. W błyskawicz­

nym tempie uprzątnęli rumowisko, wkrótce można było

powycierać na mokro pył i kurz, a w czajniku gotowała

się woda.

- Niewiele umiem zrobić, ale zaparzam świetną her­

batę -pochwaliła się Sally, podając wszystkim parujące

kubki.

Prace postępowały szybko. O ósmej otwór po

drzwiach był zamurowany, mogli się zabrać za tylne

wejście. Wyjęli drzwi, po czym Fliss wzięła się za roz­

bijanie framugi. Patrick powynosił wcześniej wszystkie

meble. Teraz przy pomocy Toma wystawił kuchenkę

i pralkę do garażu. Sally zagipsowała niewielkie dziury

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

137

w ścianie. Kiedy wreszcie przerwali pracę, nie było już

śladu po niepotrzebnych otworach drzwiowych, ściany

czekały na otynkowanie, wszystko zostało uprzątnięte

i przygotowane na następny dzień.

Scruff, który na początku kuśtykał na trzech łapach

między nimi i przyglądał się wszystkiemu, znudził się

w końcu i zwinął w kłębek w swoim ulubionym fotelu.

Wcześniej Sally nakarmiła go i wyprowadziła na spacer

do ogródka. Nie było chyba osoby, od której nie wyżeb­

rał resztek pizzy, więc miał prawdziwe ucztowanie.

Kiedy już wszyscy wyszli, Patrick opadł ciężko na

kanapę, rozłożył przed sobą plany i przygotował sobie

kolejny kubek herbaty. Pies obudził się, przydreptał do

niego i polizał go w rękę.

- Niewygodnie ci, co? - stwierdził Patrick. Zdjął

plastikowy kołnierz i pozwolił psu podrapać się za

uchem. - Lepiej teraz? - spytał, a Scruff potwierdził

energicznymi machnięciami cienkiego ogona. Znowu

polizał rękę Patricka i z westchnieniem położył głowę

na kolanach nowego pana. Patrick oparł się wygodnie

i przymknął oczy. Pięć minut, obiecał sobie. Nie dłu­

żej...

Obudził się nagle cztery godziny później, zesztyw­

niały i zmarznięty. Wyprowadził Scruffa na ostatni spa­

cer do ogrodu, założył mu na noc kołnierz i poszedł na

górę. Rozebrał się i wsunął między prześcieradła.

Poduszka pachniała szamponem Annie. Jak udawało

jej się pracować tak ciężko i spać tak niewiele? Chyba

nie byłby do tego zdolny. Wtulił twarz w pościel, wcią­

gając w płuca jej zapach, delikatny i kojący, jakby była

tuż obok. Ułożył się wygodniej, przesunął trochę, by nie

leżeć na wystającej sprężynie i zasnął w mgnieniu oka.

background image

138

CAROLINE ANDERSON

Piątek był frustrujący.

Fliss kładła tynk, Patrick przygotowywał kolejne

jego porcje, mieszając składniki specjalną nasadką

wiertarki elektrycznej. Pomalował pierwszą warstwą

farby ściany. Nie mógł się już doczekać momentu

montażu szafek, ale wcześniej tynk musiał dobrze wy­

schnąć.

- Jak to wygląda? - spytała Fliss, schodząc z drabi­

ny i przyglądając się krytycznie wykonanej pracy.

- Wspaniale. Lekkie wybrzuszenie na suficie jest

prawie niewidoczne.

- Niestety, wszystkie drobne usterki wyjdą po po­

malowaniu, ale wyrównanie ich wymagałoby gruntow­

nego zdarcia całego tynku i położenia nowej warstwy.

Nie dałabym sobie z tym rady. Czy gniazdka elektrycz­

ne są na właściwych miejscach?

- Wygląda na to, że kable położono wcześniej.

Gniazdka elektryczne są już podłączone. Kuchenka

wróci na swoje miejsce.

- Niech ściany schną, a my chodźmy rozpakować

szafki.

Nareszcie!

Tom i Ben przyszli do pomocy, w sobotę i niedzielę

dołączyła też Sally. Wspólnym wysiłkiem udało im

się zakończyć prace w przewidzianym czasie.

Patrick z trudem trzymał się na nogach. Pracował

wczoraj długo po wyjściu pozostałych, ustawiał cokoły

pod szafki, przykręcał drzwiczki i uchwyty. Rano za­

instalowali blaty kuchenne, podłączyli zlewozmywak

i zmywarkę. Odkręcili kurki od kranów i cieszyli się jak

dzieci, że wszystko funkcjonuje bez zarzutu.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

139

Kuchenka gazowa została wreszcie rozpakowana

i podłączona przez gazownika, który - zgodnie z proro­

czymi przewidywaniami Sally - był zaprzyjaźniony

z Fliss i miał wobec niej stare zobowiązania.

Musiał być jej bardzo wdzięczny, bo bez mrugnięcia

okiem zgodził się przyjść w niedzielę o dziewiątej wie­

czorem. Zostało im tylko wielkie sprzątanie i wkrótce

z satysfakcją podziwiali oszałamiające efekty swojej

pracy.

- Sam nie wiem, jak wam dziękować - powiedział

łamiącym się głosem Patrick. Musiał przerwać, bo trud­

no mu było opanować wzruszenie. Otarł oczy man­

kietem.

Zapomniał już, jak wspaniale jest mieć przyjaciół,

pławić się w cieple ludzkiej solidarności. Stworzyli

wspaniałą ekipę i wspólnym wysiłkiem zrobili coś nie­

zwykle ważnego dla Annie, umożliwili jej osiągnięcie

celu. I dokonali tego w rekordowo krótkim czasie.

- Wszystko w porządku, stary. Rozumiemy. - Tom

mocno ścisnął go za ramię. Patrick poklepał go po ręce.

Nie potrzebowali słów. W ostatnich dniach narodziła się

między nimi głęboka więź, którą obaj wyraźnie odczu­

wali.

Uśmiechnął się przez łzy i nagle wszyscy zaczęli

się ściskać, głośno śmiać i mówić jeden przez drugiego.

- Schowałem coś na tę okazję - oznajmił Ben i wy­

jął z lodówki butelkę szampana.

Nalał po jednym kieliszku dla każdego, ale to wy­

starczyło, by wspólnie świętować wyjątkową okazję.

Wkrótce ostatnie narzędzia zostały załadowane do ba­

gażnika Fliss i rozjechali się do swoich domów.

Patrick uświadomił sobie, że za sześć godzin Annie

background image

140

CAROLINE ANDERSON

wróci do domu. Czy będzie zadowolona? Zrobił wszyst­
ko zgodnie z jej planem, więc skąd te nerwy?

Nareszcie koniec.

To już ostatni tydzień nocnych dyżurów. Wreszcie

ma dość pieniędzy, by wykończyć kuchnię, pomalować

ściany na jakiś przyzwoity kolor i wystawić dom na

sprzedaż.

Będzie miała czas dla córki, czas na wspólne zabawy

i możliwość okazania jej, jak bardzo jest ważna dla

swojej zapracowanej matki.

Słaniała się na nogach ze zmęczenia. Powoli otwo­

rzyła drzwi wejściowe i zatrzymała się zdumiona.

- Patrick? Co tu robisz? Czy nie powinieneś być

w pracy?

- Już byłem. Zrobiłem obchód, zajrzałem do pacjen­

tów czekających na operację i zostawiłem pierwszy

zabieg Rajowi. Chciałem być tutaj, kiedy przyjedziesz.

- Scruff? Coś się stało psu? - dopytywała się prze­

straszona, ale w tym momencie przykuśtykał do przed­

pokoju i zaczął trącać nosem jej rękę, dopominając się

pieszczotę.

Patrick patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

Wyczekiwanie? Zdenerwowanie? Nie potrafiła go roz­

szyfrować. Wiedziała tylko, że dzieje się coś dziwnego.

- Stało się coś w domu? Było włamanie?

Popatrzyła nad jego ramieniem w głąb przedpokoju

i zamarła. Co tu się dzieje! Czy śni?

- Gdzie są drzwi od kuchni? - spytała powoli.

- Już ich nie ma. Chodź, pokażę ci wszystko.

Szła za nim jak automat, minęli jadalnię i weszli do

kuchni. Jednak to pomieszczenie w niczym nie przypo-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

141

mina jej kuchni! Zakryła usta ręką, tłumiąc okrzyk

niedowierzania. To był jej plan. Nie na papierze, ale

w rzeczywistości! Otwarta przestrzeń, ściana zamiast

drzwi, połyskująca kuchenka z nierdzewnej stali, pięk­

ny blat kuchenny oddzielający roboczą część od jadalni.

Na jego środku stał wielki kosz kwiatów.

- Nie ma jeszcze kafelków, bo nie wiedzieliśmy,

jakie byś chciała. Tak samo z glazurą na podłodze.

Niczego nie wyrzuciliśmy, bo nie byliśmy pewni twoich

decyzji - wyjaśniał Patrick pospiesznie, jakby się tłu­

maczył.

- My? - zwróciła uwagę na liczbę mnogą.

- Sally, Fliss, Tom, Ben. Wszyscy pomagali. Szcze­

gólnie Fliss była niezastąpiona.

- Zrobiliście to sami?

Pokiwał głową.

- Nie zatrudniliście do tego żadnej firmy?

- Nie. Chcieliśmy sami zrobić to dla ciebie.
- Nie powinniście byli tego robić - odrzekła drżą­

cym głosem. Popatrzyła na kuchnię, o której tak marzy­

ła, i pokręciła głową. Wszyscy ci ludzie... - Spotykaliś­

cie się i knuliście przeciwko mnie? Omawialiście moje

sprawy, okłamywaliście mnie. Gdybym cię nie znała

lepiej, pomyślałabym, że zaplanowałeś nawet złamanie

nogi psu, żeby pod fałszywym pretekstem dostać się do

mojego domu.

- Annie, jak możesz! Przecież wiesz, że to nie­

prawda!

- Doprawdy? Oszukałeś mnie! Kiedy zadzwoniłam

i zapytałam, jak czuje się Scruff, oszukałeś mnie z całą

premedytacją. A przecież znasz mój stosunek do kłams­

twa. Boże kochany, a ja ci ufałam!

background image

142

CAROLINE ANDERSON

Przerwała, znowu zakryła ręką usta.

- Jak mogłeś, Patrick. Jak mogłeś przyprowadzić tu

tych wszystkich ludzi, namówić ich do pomocy, bo

biedna Annie nie poradzi sobie sama! Świetnie sobie

radziłam! Byłam już u celu. Nie potrzebuję niczyjej

litości, nie jestem przedmiotem akcji charytatywnej.

Boże, jestem taka upokorzona! Jak mogłeś mi to zrobić?

Czuję się... - Szukała słowa i wypluła je wreszcie z sie­

bie tak, jakby smakowało równie gorzko, jak brzmiało.

- Czuję się pogwałcona. I zdradzona.

Powoli podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko.

- Wyjdź z mojego domu.

Patrick wyglądał tak, jakby go uderzyła w twarz.

Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.

- Annie, przecież to nie tak...

- Dla mnie to właśnie tak wygląda.

Wydawało jej się, że przez całą wieczność stał

w drzwiach, po czym głosem, w którym było bezbrzeż­

ne cierpienie, powiedział:

-Annie, nawet nie wiesz, jak mi przykro.
Wyszedł, a ona zamknęła za nim drzwi.

Potem poszła do kuchni popatrzeć na coś, co tak

długo było przedmiotem jej marzeń.

I wreszcie się rozpłakała.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Patrick byl załamany. Jak to się stało, że nie potrafili

się porozumieć?

Przepaść między nimi wydawała się nie do prze­

skoczenia. Wrócił do szpitala, machinalnie przygotował

się do kolejnej operacji, ale pracował jak automat.

W głowie kotłowały mu się pytania, które nie dawały

mu spokoju.

- Na pewno dobrze się pan czuje, szefie? - spytał

zaniepokojony Raj.

Patrick spojrzał na trzymane instrumenty i zauważył,

że drżą mu ręce.

- Możesz kontynuować beze mnie? - poprosił. -

Nie jestem w tej chwili w stanie pracować.

- Oczywiście. Mamy dziś spokojny dzień. Parę za­

biegów zostało przesuniętych na inny termin. Poradzę

sobie.

Po drodze zerwał z rąk rękawiczki i maskę z twarzy,

wrzucił je do kosza. Poszedł prosto na ratunkowy po­

szukać Sally. Miał jej zdać sprawozdanie, a teraz bar­

dziej niż kiedykolwiek potrzebował jej rady.

- Powiedziała, że czuje się zdradzona i pogwałco­

na - wyrzucił z siebie. - Myślę, że jej kompletnie nie

zrozumiałem. - Streścił poranną rozmowę, a raczej mo­

nolog Annie z koszmarnymi oskarżeniami.

Sally patrzyła na niego z oczami pełnymi łez.

background image

144

CAROLINE ANDERSON

- To nieprawdopodobne. Muszę się z nią zobaczyć.

- Daj jej spokój. Jest wykończona. Niech trochę

ochłonie, wtedy z nią porozmawiasz. Ona ma rację.

Powinniśmy byli zapytać ją o zdanie. Oboje wiemy, jak

zazdrośnie strzeże swojej prywatności. Wdarliśmy się

do jej domu bez pozwolenia. Najlepsze intencje tego nie

usprawiedliwiają.

- Bzdura! Oboje zachowujecie się idiotycznie!
- Jakieś problemy? - zapytał Tom, który usłyszał pod­

niesione głosy.

- Annie czuje się okłamana i zgwałcona - wyjaśniła

Sally.

- Mocne słowa.

- To jakieś szaleństwo! Niemądra dziewczyna. Czy

naprawdę nie rozumie, dlaczego to dla niej zrobiliśmy?

- wypaliła Fliss, która pojawiła się jak spod ziemi.

- Nie byłem w stanie z nią polemizować. Uważała,

że ją okłamaliśmy. Nienawidzi kłamstwa. Czuła się zra­

niona - tłumaczył bezradnie Patrick.

- Nie mogę tego tak zostawić - prychnęła Sally i wy­

biegła, zanim ją powstrzymali.

- Nie martw się, stary. Sally przemówi jej do ro­

zumu. Wszystko się dobrze skończy - pocieszał Patri­

cka Tom.

Ale jakoś nie był w stanie w to uwierzyć. Miał

wrażenie, że ingerencja w prywatność Annie była zbyt

brutalna, by udało się cokolwiek naprawić. Z ciężkim

westchnieniem wrócił na blok operacyjny. Lepiej zająć

się pracą, niż bezsilnie tłuc głową o ścianę.

- Czy ty w ogóle masz pojęcie, jaki jest zmartwio­

ny? Jak bardzo chciał ci pomóc?

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

145

Annie słuchała słów kobiety, o której od wielu lat

myślała jako o swojej najlepszej przyjaciółce, jakby

znajdowały się po dwóch stronach przepaści.

- Jeśli przyszłaś mnie dręczyć, wejdź do środka.

A ponieważ lepiej znasz moją kuchnię niż ja, więc

zajmij się kawą dla nas obu.

Opadła na kanapę w salonie. Scruff ułożył jej się

u stóp, ale nie miała siły uśmiechnąć się do poczciwego

starego psiska.

- Nastawiłam czajnik.

Czy spodziewała się podziękowań? Z pewnością ich

nie usłyszy. Dwa słowa dzwoniły jej w głowie. Gwałt

i zdrada. Jej przyjaźnie, zaufanie pokładane w ludziach,

zwierzenia, którymi tak hojnie dzieliła się z Patrickiem.

Wszystko zostało zbrukane i pogwałcone.

Jak wiele zdradził obcym ludziom? Otworzyła przed

nim serce, a on je wystawił na publiczne pośmiewisko.

Sally weszła chwilę później z dwoma kubkami kawy.

- Nie zamykaj się, Annie. Mów do mnie - błagała.

- Nie mogę. Nie potrafię. Nie umiem ci zaufać.

- To idiotyczne. - Głos przyjaciółki się załamał

i Annie uświadomiła sobie, że Sally płacze. - Postaraj

się zrozumieć. Nie chcieliśmy cię oszukać. Nie knuliś-

my za twoimi plecami. Nie kłamaliśmy.

- Patrick kłamał. Powiedział, że spędził cały week­

end na obijaniu się i piciu herbaty.

- To prawda. - Sally uśmiechnęła się przez łzy. -

Zaparzyłam jej hektolitry.

- To nieprawda. Celowo mnie oszukał.

- Patrick nie jest kłamcą, Annie. Nie bądź niemądra.

Dotrzymał sekretu. Przygotował dla ciebie niespodzian­

kę. Większość ludzi byłaby zachwycona.

background image

146

CAROLINE ANDERSON

- Nie jestem taka jak większość ludzi. Wygląda na

to, że nie został mi nikt, komu mogłabym zaufać. Jedy­

ną dobrą stroną jest to, że mogę wystawić dom na

sprzedaż, wyprowadzić się i zacząć wszystko od nowa.

- Annie, nie!
- Sally, tak! Czemu miałabym zostać?

- Bo cię kochamy. Patrick się kocha.

- Naprawdę? Nie potrzebuję mężczyzny tylko dlate­

go, że mnie kocha. To mi nie wystarczy. Musi mieć

charakter. Pion moralny.

- Charakter? Moralność? Czy jesteś ślepa, dziew­

czyno? Ile trzeba mieć charakteru, żeby przez lata trwać

przy pogrążonej w śpiączce żonie? Czy wiesz, że od­

wiedzał ją codziennie? Przez dziesięć lat?

Spojrzała na Sally zimno.

- Czy jest coś, czego wam nie powiedział?

- Nie powiedział ani słowem o tym, co go łączy

z tobą.

- Dlaczego? Skoro był taki wylewny w innych spra­

wach.

- Może dlatego, że jest dobrym człowiekiem? Że

ma ten charakter i prawość, na których ci tak zależy? Że

cię kocha?

- W takim razie w jaki sposób skłonił was wszyst­

kich do pomocy?

- Nie musiał nam nic mówić. Znamy cię wszyscy,

wiemy, jaka jesteś dzielna i niezależna. Sami chcieliś­

my zrobić coś dla ciebie. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi,

na miłość boską. Patrick jest dobrym, kochającym,

uczciwym mężczyzną. Uwielbia ciebie i twoją córkę.

Jeśli naprawdę chcesz pogardzić jego uczuciem, bo

przygotował dla ciebie niespodziankę, to nie zasługu-

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

147

jesz na niego. Do diabła, nie jesteś godna jego miłości.

Czy wiesz, że kiedy kuchnia była już gotowa, nie był

w stanie nam podziękować, bo się po prostu rozpłakał?

I to wszystko, co chciałam ci powiedzieć.

Z tymi słowami Sally zerwała się i wybiegła, mocno

trzaskając drzwiami.

- Czy to prawda, Scruff? Czy jestem niemądra?

Dlaczego mnie nie zapytał? - mówiła bardziej do siebie

niż do psa.

Zapytał. Powtarzał w kółko, że chciałby ci pomóc.

A ty odpowiedziałaś: nie.

Oni wszyscy wiedzieli, że odmówi. Dlatego namó­

wili się w tajemnicy przed nią i zrobili jej niespodzian­

kę. Zrobili to, bo ją kochają.

Spojrzała na zegarek i poderwała się gwałtownie.

Pora odebrać Katie. Co powie na to córka? Nie uprze­

dziła jej. Przyprowadziła dziewczynkę ze szkoły i po

prostu otworzyła drzwi. Zachowanie dziecka było prze­

rażająco podobne do jej własnego.

- Co tu się stało? - spytała Katie, obchodząc kuch­

nię i jadalnię z oczami wielkimi jak spodki.

- Patrick, Sally i reszta wyremontowali dla nas

kuchnię.

- Wiedziałaś o tym? - pytała dalej oskarżycielskim

tonem.

- Nie, nic mi nie powiedzieli.

- Dlaczego mi to zrobili? - zawołała dziewczynka,

rozszlochała się i zatrzasnęła za sobą drzwi do swojego

pokoju. Annie pobiegła za nią przerażona, ale nie była

w stanie wydobyć z córki koherentnego wyjaśnienia.

W końcu uśpiła ją, mrucząc jej do ucha dziecinne ko­

łysanki.

background image

148

CAROLINE ANDERSON

Dobry Boże! Ile więcej zniszczeń może dokonać

remont jednej kuchni? Była zbyt zmęczona, by siedzieć

w salonie. Postanowiła położyć się na chwilę i nasłuchi­

wać odgłosów z pokoju córki.

Była dziewiąta, kiedy odezwał się dzwonek do drzwi

wejściowych.

- Katie? - Patrick nie wierzył własnym oczom.

Przyklęknął, żeby być na wysokości jej oczu, wziął

w ręce jej zimne, mokre rączki. Dziewczynka była prze­

moczona, ale to nie deszcz skapywał jej z rzęs. Wziął ją

na ręce i mocno przytulił.

- Skarbie, co się dzieje?

- Dlaczego wykończyliście kuchnię? Teraz mamu­

sia będzie chciała sprzedać dom. Będziemy musiały się

wyprowadzić, a ja wcale nie chcę. Kocham mój pokoik

i huśtawkę na jabłoni. Od sąsiadów przychodzi kotek.

Rozmawiamy sobie. Ja wcale nie chcę się wyprowa­

dzać, a teraz musimy, i to wszystko przez ciebie...

Zalała się łzami, a on kołysał ją w ramionach, głaskał

mokre włosy i z rozpaczą przymknął oczy.

Co on narobił? Chciał je uszczęśliwić, otoczyć je

opieką, a teraz Annie nie chce z nim rozmawiać, a Katie

oskarża go, że odebrał jej dom, jedyne bezpieczne miej­

sce na całym świecie.

- Słoneczko, odprowadzę cię do domu. Mamusia

tam umiera ze zdenerwowania. Czy wie, gdzie jesteś?

Dziewczynka zaprzeczyła.
- Mamusia śpi.

Kiedy zadzwonił do drzwi, Scruff zaczął głośno

szczekać. Annie otworzyła drzwi i usiłowała je za­

mknąć bez słowa, ale zablokował je nogą.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

149

- Patrick, proszę, nie jestem w stanie z tobą dzisiaj

rozmawiać.

- Myślę, że nie masz wyboru. Odwiozłem Katie.

Drzwi otwarły się z trzaskiem, a Annie patrzyła na

córeczkę z niedowierzaniem w oczach.

- Ależ, kochanie, przecież byłaś w łóżeczku?

- Poszłam porozmawiać z Patrickiem. Ja nie chcę

kuchni. Chcę zostać tutaj.

Wyrwała się matce i wbiegła na piętro.

- O czym ona mówi? - szepnęła z pobladłą twarzą.

- Katie nie chce się wyprowadzić. To jest jej dom, tu

się czuje bezpiecznie. Annie, musimy o tym porozma­

wiać. Nie teraz. Potrzebujesz odpoczynku, musisz wy­

słuchać Katie, ale nie podejmuj decyzji bez rozmowy ze

mną. Proszę.

Spojrzała na niego wzrokiem pustym i zrozpaczo­

nym, jakby nagle straciła rozeznanie, co ma dalej

robić.

- Myślę, że mieliśmy wystarczająco dużo rozmów.

Zamknęła drzwi i zostawiła go stojącego na deszczu

z pochyloną głową.

Nie wiedziała, co robić. Katie po raz pierwszy była

tak nieugięta. Nie chciała się wyprowadzić za żadne

skarby świata. Annie uległa jej łzom i obiecała jeszcze

raz przeprowadzić kalkulację. Gdyby zmniejszyła za­

dłużenie na hipotece o kwotę odłożoną na remont, brała

od czasu do czasu zlecenia z agencji i żyła z ołówkiem

w ręku, może by sobie poradziły.

Nie chciała „radzić sobie". Miała nadzieję, że pierw­

szy raz od lat będzie mogła cieszyć się życiem bez

oszczędzania każdego pensa. Nie chciała wpadać w ner-

background image

150

CAROLINE ANDERSON

wowy dygot na widok każdego rachunku i wybie­

rać między tym, czy zimą będzie im ciepło, czy będą

marzły.

Patrick w niczym tu nie zawinił i z pewnością to nie

on przysporzył jej zmartwień. Powinna się z nim spot­

kać, przeprosić. To prawda, że nie był szczery, ale zro­

bili wspaniałą robotę i naprawdę ciężko pracowali.

Dogoniła go na korytarzu w szpitalu.

- Przyjdź o dziewiątej do mojego domu.

- Będę na pewno.

Była zdenerwowana.

Jakie to niemądre. Zawsze czuła się tak dobrze w je­

go towarzystwie. Bezpiecznie. Ale ostatnio powiedziała

mu tyle strasznych słów, a on zrobił tyle rzeczy, dob­

rych i złych, których się po nim nie spodziewała, że ich

relacje przypominały chodzenie po polu minowym.

Zastanawiała się, jak on się czuje. Ma poczucie winy

i z pewnością jest trochę obrażony, że nie przyjęła jego

niespodzianki w sposób, jakiego oczekiwał. Zdecydo­

wała, że najdrobniejszy prezent - wino, czekoladki,

kwiaty - będzie oznaczał, iż niczego nie zrozumiał i ba­

gatelizuje konflikt między nimi. Jednak kiedy otworzy­

ła drzwi, stał z rękami wciśniętymi w kieszenie, z miną

surową i czujną.

- Czy mogę wejść?
- Oczywiście, że tak.

- Nie ma żadnego „oczywiście" w naszych stosun­

kach - stwierdził poważnie. - Najwyraźniej źle zinter­

pretowałem to, co się między nami działo. Przekroczy­

łem ustanowione przez ciebie granice i nie chciałbym

tego zrobić ponownie.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

151

- Patrick, wejdź, proszę. - Otworzyła drzwi szerzej.

Serce ściskało jej się z żalu, że do tego doszli.

Usiadł w salonie na brzegu kanapy, kurtkę położył

przed sobą na podłodze, podparł się łokciami i spuścił

głowę.

- Pozwolisz, że zacznę? - zapytał, a na jej nieme

przyzwolenie mówił powoli: - Chcę cię przeprosić. Nie

próbowałem spojrzeć na całą sytuację twoimi oczami.

Uważałem remont kuchni za jedną z przeszkód, które

stoją ci na drodze do lepszego życia. Kulę u nogi, od

której chciałem cię uwolnić. Poprosiłem Sally o radę,

a ona mnie zachęciła i pomogła wciągnąć do tego in­

nych. -Mam wrażenie, że nigdy nie pozwalałaś sobie

pomóc, a oni wszyscy chcieli ci okazać, jak bardzo cię

podziwiają i cenią. Nie mogłem im tego odmówić. Zre­

sztą, potrzebowałem pomocy. Było nas dużo, to praw­

da, ale nie zachowywaliśmy się nieodpowiednio. Prze­

bywaliśmy tylko w kuchni i jadalni, no i oczywiście

w łazience. Sally robiła nam ogromne ilości herbaty.

- Tak mi powiedziała.

Spojrzał na nią, jakby był zaskoczony, że ktoś poza

nim słucha jego monologu.

- Nie balowaliśmy tutaj.

- Wcale was o to nie podejrzewałam. Zresztą, nie

o to mi chodziło.

- Naprawdę? Myślałem, że odczułaś naszą obec­

ność jako pogwałcenie twojej prywatności. Obcy lu­

dzie, którzy kręcą się po domu pod twoją nieobecność.

Jak włamywacze.

- Jedyne, co mnie naprawdę zabolało, to było oszust­

wo. To, że mi nic nie powiedziałeś. Okłamałeś mnie.

Wszyscy razem wprowadziliście mnie w błąd.

background image

152

CAROLINE ANDERSON

- Przecież to miała być niespodzianka. A gdybym ci

powiedział, odrzuciłabyś naszą pomoc.

- I dlatego zrobiliście coś za moimi plecami. Nie

umieliście uszanować powodów mojej odmowy.

- Mówiąc szczerze, ja ich nie rozumiem. Poza dumą

oczywiście.

- To nie jest kwestia dumy - zaprzeczyła. - Chodzi

mi o lęk przed utratą kontroli nad własnym życiem.

Colin podejmował za mnie wszystkie decyzje: gdzie

mieszkamy i jak żyjemy, dokąd jeździmy na wakacje.

Nawet o dziecku to on zdecydował. Miałam dwadzieś­

cia dwa lata i wcale nie byłam gotowa, ale on chciał

mieć dziecko, a ja byłam zakochana. Po jego śmierci

uświadomiłam sobie, że mnie okłamywał. O wielu spra­

wach mi nie mówił. Podejmował decyzje błędne lub

głupie. Wiele czasu minęło, zanim zaczęłam mieć po­

czucie, że panuję nad swoim życiem. I za żadne skarby

się tego nie wyrzeknę.

- Przykro mi. Nie miałem pojęcia. Myślałem, że

podjęłaś już decyzję, a reszta jest tylko kwestią jej zre­

alizowania.

- I udało ci się. Wszystko jest takie, jak sobie wyma­

rzyłam. Cudowne.

- Ale?
- Ale Katie jest nieszczęśliwa. Za żadne skarby nie

chce się stąd wyprowadzić.

- Mam pewną propozycję. - Zawahał się, po czym

zebrał się na odwagę. - To jest tylko sugestia. Bardzc

możliwe, że ją odrzucisz, ale wysłuchaj mnie najpierw,

Jeśli jedynym powodem przeprowadzki są wysokie

miesięczne spłaty, podzielmy się kosztami.

Patrzyła na niego, absolutnie go nie rozumiejąc.

background image

POSKLEJANE SZCZĘŚCIE

153

- Gniewasz się w tej chwili na mnie, jesteś rozcza­

rowana i mogę cię tylko przeprosić, bo niczego już

nie zmienię. Chcę, byś wiedziała, że cię kocham, Annie.

Kocham was obie i nie zniosę świadomości, że jesteś­

cie nieszczęśliwe. Jeśli zamieszkam razem z wami, po­

dzielimy się kosztami i będziecie mogły tu zostać. Ka-

tie będzie bezpieczna, a ty wreszcie przestaniesz się

martwić.

- Patrick, nie mogłabym. - Pokusa, by złożyć cały

ciężar na jego barki, zapierała jej dech w piersiach. -

Nie możemy uzależnić się od ciebie. Byłybyśmy zupeł­

nie bezbronne. Co będzie, jeśli w naszym związku coś

się popsuje, jeśli romans się skończy i się wyprowa­

dzisz?

- Dlaczego mówisz o romansie?

- A o czym ty mówisz? - upewniała się, równie za­

skoczona. - Chyba nie chcesz się ze mną ożenić?

- Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Mówię

o wspólnym życiu w trójkę, a kiedy uznamy, że nad­

szedł właściwy czas, o powiększeniu rodziny o kolejne

dzieci. Mówię o wspólnym mieszkaniu, i nie ma dla

mnie znaczenia gdzie, byle razem. Jeśli to oznacza

małżeństwo, to proszę cię o rękę. A zanim zaczniesz

mówić o rozwodzie, przyjmij do wiadomości, że takie­

go słowa nie ma w moim słowniku. Rozumiem, co

znaczy ofiarowanie się drugiej osobie. Nie składam

takich propozycji na lewo i prawo. Dla mnie to znaczy:

na zawsze.

Podniósł się i skierował do wyjścia.

- Pewnie chcesz to jeszcze przemyśleć.
- Nie! - Annie wiedziała tylko, że nie pozwoli mu

teraz odejść. - Wybacz mi. Byłam dla ciebie okropna

background image

154

CAROLINE ANDERSON

i pewnie głęboko cię zraniłam. I to po tym, kiedy tak

ciężko pracowałeś, żeby spełnić moje marzenie.

- Nie przyjmuj moich oświadczyn tylko dlatego, że

wyremontowałem ci kuchnię. - W jego głosie za­

brzmiała urażona duma i poczucie własnej wartości.

W gruncie rzeczy wcale się nie różnili.

- Być może nie zasługuję na ciebie, ale kocham cię

i nie chcę cię stracić. Jeśli mnie chcesz, a raczej, jeśli

chcesz nas obie, z radością zostanę twoją żoną.

Przygarnął ją mocno do swojej szerokiej piersi.

- Jesteś pewna? - szepnął.

- Całkowicie.
- A Katie?

- Uwielbia cię.

- Czy możemy przypieczętować to, idąc do łóżka?

Bo mam wrażenie, że jeśli nie znajdę się zaraz w twoich

ramionach, rozsypię się w pył. Już myślałem, że cię

straciłem.

- Nie ma mowy, kochany. Jesteś na mnie skazany,

w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, na zawsze.

Poczynając od tej chwili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
604 Anderson Caroline Szczęścia nigdy za wiele
604 Anderson Caroline Szczęścia nigdy za wiele
058 Anderson Caroline Szczescia nigdy za wiele
Anderson Caroline Szczescia Nigdy Za Wiele
Anderson Caroline Szczęścia nigdy za wiele czyt
604 Anderson Caroline Szczęścia nigdy za wiele
Anderson Caroline Trudny wybor
Anderson Caroline Moze, czy na pewno
Anderson Caroline Romans na planie
Anderson Caroline Milosc bez granic
Anderson Caroline Premia od losu
Anderson Caroline Nie wszystko naraz
Anderson Caroline Przygoda nad jeziorem
024 Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować
142 Anderson Caroline Według wskazań lekarza
Anderson Caroline Premia od losu

więcej podobnych podstron