CAROLYN G. HART
ŚMIERĆ NA
ŻĄDANIE
(Tłumacz: BEATA DŁUGAJCZYK)
I
Z osobna żaden z przedmiotów nie miał większego znaczenia. Niektóre
zostały zdobyte bez specjalnego trudu, inne skradzione przyjaciołom czy znajomym.
Ich wartość była jednak tak niewielka, że dawni właściciele, odkrywszy zgubę,
reagowali co najwyżej lekkim zdziwieniem.
Para gumowych rękawiczek chirurgicznych.
Kłębek mocnej, czarnej włóczki do cerowania dywanów.
Pęk dobranych kluczy.
Bezbarwny lakier do paznokci.
Zmywacz do paznokci.
Pojedyncza strzałka.
Był jeszcze jeden przedmiot, najważniejszy ze wszystkich.
II
Jako pierwszy zaczął ujadać duży owczarek collie, po nim zgodnym chórem
odezwały się spaniele, kręcące się nerwowo w swoich boksach, wreszcie od
tynkowanych ścian odbiło się basowe szczekanie wilczura.
Postać w korytarzu, pochylona nad dziurką od klucza w trzecich drzwiach od
wejścia, zamarła bez ruchu.
Do diabła z tymi przeklętymi psami.
Pot spływający po skórze dłoni opiętej cienką warstwą gumowych rękawiczek
chirurgicznych utrudniał operowanie kluczami. Teraz ujadały już wszystkie psy,
nawet stary, ślepy jamnik.
Czwarty z kolei klucz okazał się właściwy. Zamek ustąpił z krótkim
szczęknięciem. Znalazłszy się w środku, osobnik zamknął za sobą drzwi i zapalił
latarkę. Snop światła zatańczył po nieskazitelnie czystym linoleum na podłodze,
omiótł biurko, następnie rząd drewnianych szafek. Wszystkie byty pozamykane.
Cierpliwości. Szaleńczy jazgot psów nie ustawał, przenikliwe dźwięki
odbijały się od ścian, wwiercały w uszy. Gdy drzwi piątej szafki stanęły wreszcie
otworem, dłoń w rękawiczce wyciągnęła trzecią szufladkę, zawierającą dwie
niewielkie, plastikowe fiolki. Każda z nich opatrzona była etykietką z napisem
Sucostrin.
Jill Kearney jechała jak zwykle z nadmierną prędkością. Szyby w samochodzie miała
opuszczone. Lubiła czuć na swojej twarzy chłodny powiew październikowego
powietrza. Kochała noce. W ciemnościach wszystko przybierało inną postać, nawet
droga, ta sama droga, którą znała tak dobrze, że mogła ją pokonywać z zamkniętymi
oczami. Co za wspaniały zawód sobie wybrała. Nieważne, że wszyscy uważają ją za
szaloną. Zwykle po wieczornym obchodzie o dziesiątej nie musiała już wracać do
szpitala, teraz jednak ogromny doberman po operacji wymagał obracania go na boki,
by zapobiec zapaleniu płuc.
Tuż przed zakrętem droga obniżała się. Światła hondy omiotły samochód
zaparkowany w głębokim cieniu potężnego dębu. Dziwne miejsce na postój; pewnie
ktoś ma kłopoty z silnikiem. Honda przyspieszyła i skręciła w boczną drogę. Przez
moment reflektory pokonującego ostry zakręt samochodu skierowane były niemal
prosto w niebo i właśnie w tej chwili błysk światła w trzecim oknie wschodniego
skrzydła kliniki stał się bardzo wyraźny.
Zapiszczały hamulce. Jill wyłączyła silnik, zgasiła reflektory i wpatrzyła się w
rząd ciemnych teraz okien.
Coś musiało zaniepokoić psy. Ich szalone ujadanie docierało nawet tutaj, na
parking.
A w jednym z okien przed chwilą zamigotało światło. Była tego zupełnie
pewna.
Rozejrzała się po wyżwirowanym parkingu. Oczywiście ani żywej duszy. Kto
poza nią samą miałby czegoś szukać w klinice weterynaryjnej Island Hills o pierwszej
w nocy?
Być może światło było złudzeniem, jednak na pewno nie było nim szczekanie
psów. Cóż, dla pewności lepiej będzie sprawdzić sale wschodniego skrzydła. Jill
zabrała pęk kluczy i wysiadła z samochodu.
Otworzyła tylne drzwi i zapaliła światła w holu. Poza ogłuszającym, basowym
szczekaniem i jazgocącym ujadaniem spanieli, wszystko wydawało się w porządku;
podłoga błyszcząca po wieczornym myciu, powietrze przesycone zapachem środków
dezynfekcyjnych i psów.
Jill się zawahała, potem odwróciła się i ruszyła korytarzem, otwierając mijane
po drodze drzwi.
Przekręciła klucz w drzwiach prowadzących do apteki, pchnęła je i już miała
zapalić światło, jednak wyciągnięta ręka nie zdołała dosięgnąć wyłącznika.
Pod czaszką poczuła eksplozję bólu.
III
Annie Laurance popatrzyła na aparat telefoniczny, a potem na trzymaną w
ręku listę.
Czy ma zadzwonić do nich wszystkich i powiedzieć, że odwołuje spotkanie?
Ale co ma im powiedzieć? Że zachorowała na wiatrówkę?
Wzięła głęboki oddech i znowu wbiła wzrok w telefon. W końcu to jest jej
księgarnia, jej niedzielne wieczory. Jeśli ma ochotę odwołać...
Telefon rozdzwonił się nagle. I Annie, i jej czarna kotka Agatha podskoczyły
gwałtownie.
- Agatha, kochanie, wszystko w porządku - zawołała Annie, ale Agatha już
maszerowała w stronę swojej zwykłej kryjówki.
Dzwonek zabrzmiał ponownie.
Annie chwyciła słuchawkę, w ostatniej chwili mobilizując się, by nadać
swojemu głosowi odpowiednio uprzejme brzmienie.
- Słucham, “Śmierć na żądanie".
Moment ciszy, a potem znajomy głos, nieznośnie znajomy głos, dopytujący
się łagodnie:
- Czy oferujecie jakiś wybór? Defenestrację, dekapitację, strangulację?
- Max! - Skrzywiła się lekko, słysząc w swoim głosie tyle jawnego
entuzjazmu. Pragnąc to naprawić, powtórzyła oschle: - Max.
- Ten pierwszy “Max" bardziej mi się podobał - usłyszała w odpowiedzi.
Znowu ten leniwy, pogodny, pewny siebie głos.
- Gdzie jesteś?
- Droga Annie, od razu zmierza do sedna.
- Słuchaj, jestem zajęta i...
- Ani trochę czasu dla przyjaciół? Dobrych przyjaciół?
Mogła go sobie doskonale wyobrazić, opartego swobodnie na przykład o
słupek balustrady, jakby odgrywał rolę w jakiejś sztuce.
Albo może ma telefon komórkowy w samochodzie? Max zawsze lubił otaczać
się wszystkim, co najnowsze. Jego jasnoblond włosy są z pewnością rozwichrzone,
usta wykrzywione w pełnym ekspresji uśmiechu, a oczy, te cholerne, żywe niebieskie
oczy, błyszczą rozbawieniem.
- Odnalezienie cię zajęło mi diabelnie dużo czasu, kochanie. Mogłabyś
przynajmniej zapytać, jak udało mi się tego dokonać.
Milczała. Max nigdy nie potrzebował dodatkowej zachęty, by pochwalić się
swoją przenikliwością.
- W twojej dawnej Alma Mater byli dla mnie niezwykle uprzejmi. Wydałem
przy tym tyle forsy na międzymiastową, że mógłbym utrzymać Sprint* przez
najbliższy kwartał.
- Dzwoniłeś do SMU?**- Poczuła, że głos jej drży lekko, i skrzywiła się
ponownie.
*Sprint, prywatna kompania telefoniczna w USA, obsługująca rozmowy międzymiastowe i
międzynarodowe. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.)
** Southern Methodist University, prywatny uniwersytet w Teksasie.
- Czy wydaje ci się, że nie słuchałem uważnie twoich opowiadań z czasów
college'u?
- Masz umysł chłonny niczym gąbka.
- Traktuję to jako komplement. Gdy wytłumaczyłem sekretarce wydziału
teatralnego, że jestem reżyserem nowej sztuki na scenie “poza Broadwayem"
*
i że
zgubiłem twój numer... Podziałało jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
- Przecież oni nie mają mojego adresu - sprzeciwiła się Annie.
- Ale znali nazwisko twojej najlepszej przyjaciółki, panny Margaret Melindy
Howard, mieszkającej obecnie w Lubbock (swoją drogą ta nazwa brzmi zupełnie jak
czkawka pijanego marynarza). Poplotkowałem sobie z panną Howard wystarczająco
długo, by móc sfinansować kampanię promocyjną Sprintu. Z rozczuleniem opowie-
działa mi, że ty - jej ukochana przyjaciółka, sierota - odziedziczyłaś po swoim
zrzędnym wuju Ambrose nie przynoszącą zbytniego dochodu posiadłość na wyspie u
wybrzeża Południowej Karoliny i tam właśnie osiadłaś. Z właściwą sobie
błyskotliwością zlokalizowałem ową wyspę na mapie o dużej skali.
Annie odruchowo chciała sprostować. W rzeczywistości nie była sierotą. Jej
rodzice rozwiedli się, gdy miała trzy lata, więc ojca nawet nie pamiętała i fakt, że
mieszkał teraz w Kalifornii i dobrze mu się powodziło, byt właściwie bez znaczenia.
Oczywiście Margaret musiała słyszeć o śmierci jej matki. Uświadomiła sobie nagle,
że rozważa teraz te nieistotne przecież szczegóły, by zająć czymś umysł i nie poddać
się magnetyzującemu wpływowi Maxa. Na próżno. Znowu poczuła dobrze znane
drżenie, które ogarniało ją za każdym razem, gdy odwiedzał jej niewielkie
mieszkanko w Greenwich Village. Przecież to już przeszłość, przecież się rozprawiła
z tym uczuciem raz na zawsze. Nie pozwoli teraz, by wszystko się zaczęło od nowa.
A poza tym - popatrzyła na stary zegar nad kominkiem - pozostało jej coraz mniej
czasu.
- Słuchaj, Max, to wspaniale móc znowu z tobą pogawędzić, ale muszę
zadzwonić jeszcze w kilka miejsc i coś załatwić.
Niepokój drążący ją od wewnątrz mimowolnie udzielił się jej głosowi.
Wiedziała, że usłyszał to tak wyraźnie jak ona sama.
- Annie, co cię dręczy? - Teraz już nie mówił lekkim tonem.
- Och, drobiazg - odparta swobodnie - sprawa księgarni.
- Jesteś zdenerwowana.
Westchnęła głęboko. Zdenerwowana - to było łagodnie powiedziane. Jeśli nie
zacznie telefonować w tej chwili...
- Max, to nie jest twoja sprawa.
- Przestań, kochanie. Jaki masz problem? Zmusiła się do śmiechu.
- To żaden problem. Po prostu muszę odwołać dzisiejsze party.
- Gdzie miało się odbyć to party?
No tak, pochłonięta tą historią, zapomniała, że ktoś może tego nie wiedzieć.
- Tutaj, w księgarni.
- W księgarni? Wyśmienicie. Podoba mi się ta “Śmierć na żądanie".
* Poza Broadwayem - off Broadway, określenie ambitnych teatrów nowojorskich położonych w
dzielnicy teatralnej, lecz nie na samym Broadwayu.
Popatrzyła na zegar.
- Posłuchaj, Max, miło mi się z tobą rozmawia... - Nieprawda, wcale nie było
tak miło. Z uwagą studiowała swój głos, spokojny, rzeczowy, obojętny. Dobry z
ciebie numer, Annie. Zawsze wiedziałam, że jesteś wyśmienitą aktorką. - ... ale muszę
skończyć i wreszcie odwołać to przyjęcie.
- Niczego nie odwołuj. Wiesz, że uwielbiam przyjęcia.
Westchnęła:
- Przecież jesteś teraz w Nowym Jorku, prawda?
Zachichotał.
- Ależ skądże znowu. Do zobaczenia podczas party.
Połączenie zostało przerwane. Annie wpatrywała się w głuchą słuchawkę.
Przecież Max nie mógł być w Południowej Karolinie.
Max tutaj. Stojąc przy frontowym oknie księgarni, machinalnie spoglądała na
zielonkawą wodę rytmicznie uderzającą w kamienne nabrzeże portu. Przecież Max
nie mógł być tutaj.
Zanim oswoiła się z tą myślą i przywołała się wreszcie do porządku, jej serce,
jej niezdyscyplinowane, irytujące, nie zasługujące na zaufanie serce zabito radośnie.
Odłożyła słuchawkę na widełki. A więc dobrze, niech przychodzi. Skoro
wytropił ją w jej nowym domu i przyjechał za nią aż tutaj, niech przychodzi. Nie
zmieni zdania, bez względu na to, jak bardzo będzie roztaczał przed nią swój urok.
Stanowili dwa przeciwstawne bieguny i tak powinno pozostać.
Annie była biedna.
Max był bogaty.
Ona wychowywała się w zaniedbanym, drewnianym domku, w miasteczku
położonym na prerii w Teksasie.
Max miał do dyspozycji wiele domów: rezydencję z białego kamienia
położoną wysoko nad rzeką Connecticut, okazały dom letni z własnym kortem
tenisowym na Long Island, apartament na szczycie wieżowca górującego nad Piątą
Aleją, średniowieczny zamek nad jeziorem w Szkocji.
Jej stypendium aktorskie z trudem wystarczało na ukończenie szkoły.
Maxowi w Princeton czas upływał leniwie i bez kłopotów.
Ona uznawała życie uporządkowane, bez żadnych niedomówień, takie, gdzie
wszystko można z góry przewidzieć.
Max uwielbiał zagadki, lekceważył wszelkie pewniki, nade wszystko zaś
bawiło go niespełnianie czyichś oczekiwań.
Ale mimo to jakże radośnie się teraz czuła. Max w Południowej Karolinie.
Na drewnianej werandzie zastukały czyjeś kroki. W niedziele księgarnia była
nieczynna, więc nie mógł to być klient.
A jednak tak. Annie poczuła przypływ irytacji. Żałowała, że wzorem Deli
Shannon nie sprawiła sobie tabliczki przedstawiającej gotującego się do ataku węża i
opatrzonej napisem: “Nie właźcie mi na głowę", którą umieszczałaby na drzwiach,
ilekroć nie chciałaby, by jej przeszkadzano. Oczywiście Shannon wywieszała swoją
chorągiewkę, gdy pogrążała się w pracy nad nowym Louisem Mendozą. Ale Annie
powątpiewała, czy jakakolwiek wywieszka powstrzymałaby panią Brawley, stojącą
teraz przy północnym oknie, z ostrym, lisim nosem rozpłaszczonym na szybie. Jej
czarne, myszkujące oczy z pewnością dostrzegły już Annie za kontuarem, tuż obok
telefonu. Pani Brawley była niezawodna. Bez wątpienia podążyła za Annie zaraz po
porannej mszy w kościółku St. Mary-By-The-Sea i teraz stukała mocno w szybę.
Cóż, pani Brawley kupowała mnóstwo książek.
Annie z rezygnacją skierowała się ku drzwiom. Otworzyła je i wyszła na
drewnianą werandę przed wejściem do sklepu. Uśmiech, jaki udało jej się przywołać
na twarz, nie był zbyt zachęcający, ale na niedzielne przedpołudnie musiał
wystarczyć.
- Bardzo mi przykro, pani Brawley, ale księgarnia jest zamknięta. Wpadłam
tylko na moment, aby...
Pani Brawley wiedziała nie od dzisiaj, że nachalność - chociaż niegrzeczna -
działa niezwykle skutecznie. Zignorowała więc wystąpienie Annie.
- Panno Laurance, przecież obiecała mi pani sprowadzić najnowszą powieść
pani Pollifax. Rozmawiałyśmy w piątek, a dzisiaj mamy niedzielę, więc pomyślałam,
że a nuż nadeszła wieczornym promem. Czy mogłaby pani sprawdzić ostatnią
dostawę?
Ale stojąca w otwartych drzwiach Annie nie słyszała tych słów. Jej oczy
wpatrywały się w wysoką postać swobodnie przechodzącą przez plac i najwyraźniej
zmierzającą w stronę “Śmierci na żądanie". Drapieżny uśmiech odsłonił białe zęby,
gdy Elliot Morgan uniósł wzrok i dostrzegł jej zakłopotanie.
Elliot Morgan. Ostatnia osoba na świecie, z którą miała ochotę rozmawiać
właśnie teraz.
IV
Max nacisnął przycisk na tablicy rozdzielczej i dach porsche'a otworzył się z
lekkim szelestem. Owionęło go powietrze przesycone zapachem moczarów. Do
diabła, jak on kochał ten kraj. Potężne sosny okalające wąską asfaltową drogę, gęste
lasy poprzerzynane strugami wody, trawy o łodygach w kolorze złota okalające
ciemnozielone oczka wodne. Z zapałem, acz nieco fałszywie, zaczął pogwizdywać
niemal już zapomnianą melodię o szczęśliwym wędrowcu. Tak właśnie się czuł,
niczym szczęśliwy wędrowiec. Jego cel był dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Annie.
Zmarszczył czoło. Annie z promiennym uśmiechem i poważnymi, szarymi
oczami. Rozwiane włosy o niezdecydowanym kolorze, między odcieniem złotych nici
a brązem wiewiórki. Jego szczęśliwa... Zmarszczki na czole pogłębiły się. Obecnie
nie taka znowu szczęśliwa, sądząc z brzmienia jej głosu podczas porannej rozmowy.
Cóż, cokolwiek się wydarzyło, już on to wszystko uporządkuje.
Słońce znikło na moment za chmurą i w powietrzu nagle powiało chłodem.
Max spojrzał w górę, łowiąc wzrokiem promienie słoneczne wyłaniające się spoza
żeglującego obłoku. Kątem oka dostrzegł znak drogowy: “Prom na Broward's Rock, 5
mil". Uśmiechnął się i ponownie zanucił refren piosenki. Przyjemne miejsce. Ale
nawet gdyby przyszło mu wlec się przez wertepy pustyni Mojave, też czułby się
szczęśliwy, pod warunkiem, że u celu podróży czekałaby na niego Annie. Podobała
mu się Południowa Karolina, aczkolwiek ta szosa pozostawiała wiele do życzenia.
Wreszcie potężna ciężarówka firmy Texaco, okupująca środkowy pas, skręciła w
stronę lokalnej stacji benzynowej z dwoma dystrybutorami. Teraz rozciągała się
przed nim zupełnie pusta droga. Pochylając się nacisnął pedał gazu. Porsche skoczyło
do przodu, aż wciśnięty za szybę plik różnokolorowych mandatów za nadmierną
prędkość zafurkotał głośno.
Pochłonięta całkowicie swoją sprawą, pani Brawley nie zwracała uwagi na Elliota
Morgana.
- Nie chciałabym oczywiście być natrętna - mówiła, choć jej zachowanie
jawnie przeczyło słowom - ale gdyby pani sprawdziła na zapleczu. - Jej szeroki
uśmiech miał tyle wdzięku, co paszcza rekina ze “Szczęk".
- Pani Brawley, dzwoniłam do wydawcy w piątek i złożyłam specjalne
zamówienie, ale przecież to musi potrwać kilka dni.
Wścibskie oczy penetrowały księgarnię, zupełnie ignorując Annie.
- Rozmawiałam z panem Parotti i pytałam go, czy podczas weekendu była dla
pani jakaś dostawa. Powiedział mi, że była.
Annie musiała uznać się za pokonaną.
Pani Brawley i Elliot pomaszerowali za nią przez całą księgarnię, potem
skierowali się na zaplecze, gdzie Annie otworzyła paczkę z dostawą i wyjęła
czterdzieści egzemplarzy najnowszej powieści Dicka Francisa. W paczce nie było nic
więcej, chociaż pani Brawley z właściwą sobie energią próbowała jeszcze coś znaleźć
między opakowaniami.
- Trudno - westchnęła. - Tak bardzo chciałam mieć tę nową Pollifax.
Annie bez zbytniej subtelności ujęła ją za ramię i dosłownie wywlokła z
zaplecza.
Kiedy mijały akwarele rozwieszone na tylnej ścianie, pani Brawley
zatrzymała się gwałtownie.
- Panno Laurance, jedno małe pytanie, co do tej drugiej.
- Żadnych wskazówek - odparła Annie stanowczo, popychając ją w stronę
przejścia między półkami.
Raczywszy się wreszcie ruszyć, pani Brawley odwróciła głowę, by jeszcze raz
przyjrzeć się obrazkom.
- One są zbyt trudne - narzekała z irytacją. Przycisnęła znoszoną, brązową
torebkę do płaskiej piersi i z rozdrażnieniem wzruszyła kościstymi ramionami. Potem
jej twarz rozjaśniła się. - Ale i tak wyprzedzam wszystkich. Tym razem wygram,
zobaczy pani. - Uwolniła się z uścisku Annie. - Jeszcze tylko jeden i w tym miesiącu
zwycięstwo będzie moje. Dostanę Pollifax za darmo. - Popatrzyła na Annie z
niepokojem. - Czy pani coś słyszała na temat tej książki? Czy jest równie dobra jak
poprzednie?
- Jestem pewna, że będzie znakomita. Zadzwonię do pani, gdy tylko
nadejdzie.
Ostatnie pchnięcie i pani Brawley znalazła się wreszcie na werandzie. Annie
wzięła głęboki oddech i stanęła twarzą w twarz z Elliotem Morganem.
- Jednym z uroków prowadzenia księgami jest obcowanie z miłośnikami
książek - zauważył.
- Nie ciesz się tak - odparła zimno. - Właśnie miałam do ciebie dzwonić.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Z ciemnymi, głęboko osadzonymi oczami i
wydatną szczęką, nieodmiennie kojarzył się Annie z wilkiem. W nonszalanckiej pozie
stał teraz obok sporego wypchanego kruka umieszczonego na wysokim postumencie
tuż przy drzwiach. Pióra ptaka lśniły czernią, podobnie jak włosy Elliota.
- Dwa umysły działające niczym jeden? - powiedział swobodnie. Wpadłem,
aby zapytać, czy zjadłabyś ze mną lunch w “Jaskini Przemytników"?
Przez krótką chwilę Annie była bardziej zdumiona niż wściekła. Jak on śmiał
przypuszczać, że poszłaby z nim na lunch, po tym, co uczynił podczas ostatniego
spotkania Cotygodniowego Klubu Niedzielnego. Zmierzyła go wzrokiem, czując
wzbierającą złość.
Spoglądał na nią, lekko pochylając głowę. Gdy go spotkała po raz pierwszy,
nawet jej się spodobał. Elliot wyglądał imponująco; wysoki, szczupły, dobrze
zbudowany, miał wyrazistą twarz o ostrych, jakby rzymskich rysach. Teraz
uświadomiła sobie nagle, że zawsze zwracał głowę w lewo, by zaprezentować swój
korzystniejszy profil. Tę samą pozę przybrał do fotografii zdobiącej okładkę jego
ostatniej książki, której stos egzemplarzy leżał teraz na stojącym za nią stoliku, gdzie
zawsze wykładała najnowsze powieści lokalnych autorów.
Do tej pory nigdy nie odczuwała gwałtownego pragnienia wzięcia udziału w
paleniu książek.
Ale może nie było jeszcze za późno? Może można jeszcze odwrócić
nieszczęście?
Zmusiła się, by jej głos zabrzmiał łagodnie.
- Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Tak? - Znowu ten drapieżny uśmiech. - A o czym to?
Na jej twarzy wykwitł idiotyczny rumieniec. “O Boże, nie pozwól, abym
straciła panowanie nad sobą". Elliot najwyraźniej nie miał zamiaru niczego jej
ułatwiać. Z lekkim uniesieniem brwi zapalał jednego z tych swoich obrzydliwych,
tureckich papierosów.
- Kiedyś się od nich pochorujesz - rzuciła Annie przez zaciśnięte zęby.
Gryzący dym zawirował nad tabliczką “Nie palić", umieszczoną na widocznym
miejscu nad głową wypchanego kruka.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli będę potrzebował niańki, zatrudnię raczej jedną z tych dojrzałych
Szwedek z importu. Poza tym żyć zbyt długo to głupota.
- Postępuj tak dalej, a możesz nie dożyć jutra.
Był wyraźnie rozbawiony.
- Jakaś świnka zaczęła pokwikiwać?
- Elliot, przecież oni są twoimi przyjaciółmi. Dlaczego to robisz?
- Kto dzisiaj potrzebuje przyjaciół?
- A tobie się wydaje, że kim ty jesteś? Samem Spade?
- Zabawiłem się w prywatnego detektywa i okazałem się w tym cholernie
dobry. Dziś wieczorem każdy będzie się mógł o tym przekonać. - Wypuścił kilka
idealnie okrągłych kółek dymu, wielce z siebie zadowolony.
Jak mogła kiedykolwiek uważać go za atrakcyjnego mężczyznę?
Oczywiście to także nie uszło jego uwagi. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po
policzku.
- Annie, Annie, nie miej takiego miękkiego serduszka. To nimi wstrząśnie. W
rewanżu pewnie każdy z nich wystąpi z jakimś bestsellerem.
Umknęła spod jego ręki.
- To nie jest zabawne - rzuciła. - Wiesz, jesteś gnida.
- Naprawdę?
- Pytam po raz ostatni. Czy zmienisz temat swojego wystąpienia? Zaciągnął
się głęboko i wypuścił wielki kłąb dymu.
- Nie.
Zacisnęła pięści. Twarz Elliota miała teraz bardzo nieprzyjemny wyraz; ostre
rysy zastygły w brzydkim grymasie.
- W takim razie spotkanie nie odbędzie się. Leniwie potrząsnął głową.
- Słuchaj, to jest moja księgarnia - wybuchnęła Annie. - To ja wymyśliłam
nasze spotkania i mogę je odwołać.
- Zgadza się. Tylko że nie zrobisz tego.
Czuła paznokcie mocno wbite we wnętrze dłoni.
- Nie posłuchałeś mnie. Spotkania nie będzie.
Zaciągnąwszy się po raz ostatni, Elliot beztrosko minął ją i rozrzucając przy
tym spinacze, zgasił papierosa w niewielkim pojemniczku w kształcie czaszki ze
skrzyżowanymi piszczelami, stojącym im ladzie.
- Zdaje się, że nie wspominałem ci jeszcze, że pieniądze za “Krwawą
tajemnicę" zainwestowałem w obrót nieruchomościami.
Annie popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. “Krwawa tajemnica", jego
najlepsza książka, kandydująca do nagrody Edgara.
Ruchem głowy wskazał ciemne wnętrze księgami.
Lepiej niech pani sprawdzi swoją umowę dzierżawną, panno Laurance. Cały
ten lokal należy do firmy Pleasanton Realty & John D. MacDonald. - Zrobił króciutką
przerwę i podjął chłodno: - Zaś Pleasanton Realty to właśnie pani uniżony sługa.
Zadrzyj tylko ze mną, dziecino, a możesz się przygotować na niewielką podwyżkę
czynszu. Powiedzmy, dodatkowy tysiączek miesięcznie.
Annie szybko postąpiła dwa kroki i zdecydowanym szarpnięciem otworzyła
drzwi.
Wynoś się stąd!
Elliot bez pośpiechu wyszedł na werandę, obejrzał się przez ramię i popatrzył
na Annie - drobną, ale pełną furii figurkę stojącą w drzwiach.
Myślałem, że moglibyśmy zjeść razem małże, ale coś mi się wydaje, że nie
jesteś głodna. To nic, jakoś to przeżyję. Do zobaczenia wieczorem, Annie.
- Idź do diabła!
Chwiejne litery na wyblakłej tablicy głosiły: “Prom na Broward's Kock".
Samochód zahamował, wzbijając kłęby szarego pyłu. Max wychylił się przez
okno, by odczytać informację. Z trudem udało mu się odcyfrować daty i godziny
kursów. W niedziele prom kursował o 10.30 i o 15.30. Max rozejrzał się. Nigdzie
żywego ducha. To znaczy żywego ducha w nowojorskim znaczeniu tego słowa.
Żadnych ludzi. żadnych samochodów. Ale nabrzeże pulsowało życiem. W ciszy, jaka
zapadła, gdy wyłączył silnik, słyszał szmer traw poruszanych bryzą i uderzenia fal o
słupy przystani. Tuż nad powierzchnią Wody unosiły się mewy, a klucz brązowych
pelikanów nurkował z wprawą w poszukiwaniu kiełbi.
Dziesiąta trzydzieści. A więc miał jeszcze chwilę czasu. Uśmiechnął się
ponuro na wspomnienie swojej pośpiesznej podróży w dół Wschodniego Wybrzeża.
Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną. Sięgnął po “Przewodnik dla
zmotoryzowanych", otworzył na Południowej Karolinie i odszukał wyspę Broward's
Rock.
Wyspa Broward's Rock
Liczba ludności: 890. Numer kierunkowy: 803. Kod pocztowy: 29929.
Kurort odwiedzany przez cały rok. Wyspa została zasiedlona cztery tysiące lat
temu przez koczowniczych myśliwych. Ich ślady odnaleźć można dzisiaj w słynnym
Indiańskim Kurhanie, zawierającym muszle ostryg, kości zwierzęce i gliniane
naczynia ceramiczne datowane na około 1450 rok p.n.e. Osadnictwo białego
człowieka na tych terenach rozpoczyna się w 1724 roku z przybyciem kapitana
Josiaha Browarda, który założył tu pierwszą plantację. Jej ruiny zachowały się do
dzisiaj na terenie obecnego rezerwatu leśnego. Na wyspie znajdują się także resztki
fortyfikacji z okresu wojny secesyjnej. Gospodarka wyspy, oparta na uprawie
bawełny, uległa załamaniu podczas wojny i podźwignęła się dopiero z początkiem lat
sześćdziesiątych naszego stulecia, kiedy to zaczęto rozwijać przemysł turystyczny,
idąc za przykładem słynnego sąsiedniego kurortu - wyspy Hilton Head. Dwie trzecie
terytorium wyspy stanowi własność prywatną; wybudowano tu kilkaset willi i
apartamentów. Na wyspie znajdują się dwa pola golfowe, czterdzieści pięć kortów
tenisowych i 18 mil ścieżek rowerowych. Wyspa ma kształt zbliżony do patelni; jej
długość wynosi 7 mil, szerokość - w najszerszym miejscu - 5 mil. Zamieszkują ją
jelenie, szopy, aligatory i żółwie atlantyckie, których waga dochodzi czasami do 400
funtów. Panuje tu klimat subtropikalny, z ponad 280 dniami wegetacji w ciągu roku.
Jedyne połączenie z lądem stałym stanowi prom kursujący z Port Royal Sound; kurs
trwa około 20 minut.
Max zamknął przewodnik i otworzył drzwi samochodu. Przeciągnął się,
rozkoszując się morską bryzą, potem przeszedł aż na koniec pomostu i spojrzał na
cieśninę, osłaniając oczy przed jaskrawym porannym słońcem. Tak, tamten
ciemnozielony garb, niewyraźnie rysujący się na wodzie w kierunku
południowowschodnim, to musi być właśnie wyspa.
Tak mógłby wyglądać Eden.
Annie uderzyła pięścią w drzwi. Przegrała. Każdego pensa odziedziczonego po wuju
włożyła w modernizację wystroju księgarni. Wuj z pewnością byłby zadowolony. Za
jego czasów “Śmierć na żądanie" - ciemna, przytulna, wiecznie przesycona dymem
papierosowym -stanowiła ulubiony kącik pisarzy, lecz dopiero ona, kompletnie
zmieniając stare, podniszczone wnętrze, stworzyła księgarnię, jakiej mogliby jej
pozazdrościć nawet Carol Brener czy Otto Penzier. Funkcjonalne, metalowe półki z
czasów wuja Ambrose zastąpiła regułami z drewna eukaliptusowego w ciepłym,
pomarańczowobrązowym odcieniu i położyła podłogę z jasnej sosny. Po prawej stro-
nie, między południową ścianą a ukośnie ustawionymi regałami, wydzielającymi
część centralną głównego pomieszczenia, stworzyła prawdziwą oazę Amerykańskiej
Przytulności i Komfortu zaciszny kącik, którego umeblowanie stanowiły trzcinowe
stoliki i krzesełka wyłożone poduszkami w pokrowcach z czerwonego i żółtego
perkalu. W plecionych koszyczkach bujnie krzewiły się paprotki. Wokół stojących na
onyksowych podstawkach mosiężnych lamp rozlewały się jeziorka złocistego światła,
odbijające się w owalnych oknach południowej ściany, usytuowanych wysoko nad
regałami. W głębi sercu Annie była przekonana, że tak samo mogłoby wyglądać
nasłonecznione wnętrze salonu w trzypiętrowym domu Mary Roberts Riachart na
Massachusetts Avenue.
Pogłaskała czarne, lśniące pióra kruka królującego na postumencie luz obok
drzwi wejściowych. Zaraz za nim niewielka arkada z zasłonką z koralików
prowadziła do kącika literatury dziecięcej, wypełnionego książkami z serii o Nancy
Drew i Hardy Boys oraz pasjonującymi powieściami dwukrotnej zdobywczyni
Edgara - Joan Lowery Nixon. O podobnym kąciku, pełnym takich właśnie skarbów,
Annie marzyła już jako dziecko.
Zagrzechotała zwisającymi paciorkami i ruszyła przez środek księgarni.
Ustawione ukośnie półki po obu stronach przejścia zawierały różne rodzaje literatury
kryminalnej. Annie nie uznawała ustawiania książek wyłącznie według alfabetu.
Zwolennicy lekkich, pogodnych kryminałów nie sięgali przecież po thrillery,
konsekwentni zaś miłośnicy klasyki woleliby już raczej żółte strony książki tele-
fonicznej niż atmosferę tajemniczości i niedopowiedzeń romantycznej powieści
grozy. Pierwszy regał zawierał wszystkie książki Agathy Christie, jako że ta autorka
cieszyła się największą sympatią Annie, której nigdy nie nużyła przenikliwość Lady
Agathy i stworzony przez nią skomplikowany wątek. Półki po lewej zawierały opisy
autentycznych historii kryminalnych, które z kolei stanowiły ulubioną lekturę wuja
Ambrose. Było tam wszystko, począwszy od Lizzie Borden i Kuby Rozpruwacza po
Dusiciela z Bostonu i kapitana Jeffa MacDonalda. Annie minęła kolejne dwa regały
wypełnione powieściami szpiegowskimi i thrillerami po prawej oraz komediami i
parodiami kryminalnymi po lewej. Z przyzwyczajenia przystanęła. by uszeregować
alfabetycznie książki Craig Rice. Następny regał zawierał romantyczną klasykę
sensacyjną (z kompletem Mary Stewart, oczywiście), odpowiadająca mu zaś półka po
prawej powieści psychologiczne, powieści grozy i science fiction. Przy południowej
ścianie zgromadzono całą kryminalną klasykę, od Johna Dicksona Carra po Edgara
Wallace'a. Dział antykwaryczny zajmowały regały stojące pod ścianą północną. A
propos, musi pamiętać, żeby ściągnąć z półki egzemplarz “Kamiennego osądu'" dla
kapitana Maca.
Zatrzymała się przy końcu przejścia i nieszczęśliwym wzrokiem popatrzyła w
stronę barku kawowego. To tutaj właśnie odbywały się regularne spotkania
Cotygodniowego Klubu Niedzielnego. Barek umeblowany był bardzo skromnie: pięć
stolików i krzesła z prostymi oparciami. Podniosła wzrok na ścianę zamykającą
wnętrze od wschodu. To był jej własny pomysł, stanowiący prawdziwą piece de
resistance i nieodmiennie wywołujący długie i często zażarte dyskusje. Ale
niewątpliwie przyciągał klientów, nie tylko pisarzy i czytelników, lecz także
artystów. Co miesiąc Annie zwracała się do jednego z miejscowych malarzy
parających się akwarelą, zlecając mu namalowanie obrazków, przedstawiających
sceny ze znanych powieści kryminalnych. Zadaniem czytelników było
zidentyfikowanie książki i jej autora. W tym miesiącu obrazków było pięć. Pierwszy
przedstawiał starszą damę o białych włosach i różowych policzkach, która nagle
znalazła się tuż przed maską rozpędzonego samochodu, na środku ruchliwej
londyńskiej ulicy. Jej zaróżowiona twarz wyrażała zarówno przestrach w obliczu
nieuchronnej katastrofy, jak i osobliwy brak zaskoczenia. Na drugim dystyngowany
kamerdyner unosił w górę zreumatyzowane ramię, by podciągnąć rolety w bogato
umeblowanym salonie. Artysta znakomicie oddał cierpienie spowodowane
reumatyzmem, malujące się w bladoniebieskich oczach. Trzecia akwarelka
wyobrażała wnętrze wypełnionego po brzegi schowka, mieszczącego dwie pary nart,
komplet wioseł, dziesięć czy dwanaście kłów słoniowych, sprzęt wędkarski, torbę z
kijami golfowymi, wypchaną nogę słonia i skórę tygrysa. Na czwartym obrazku
młody mężczyzna, wsparty na lasce, z wyrazem niesmaku na twarzy podawał list
szczupłej, młodej kobiecie o jasnych włosach. Wreszcie ostatnia z akwarel
przestawiała grupę gości w strojach wieczorowych, siedzących w lokalu wokół
okrągłego stolika i spoglądających w stronę mężczyzny w średnim wieku, który stał i
wznosząc kieliszek szampana, najwyraźniej gotował się do wygłoszenia toastu.
Pierwszy z czytelników, który odgadł, co przedstawiają scenki, utrzymywał w
prezencie nową książkę i prawo do darmowej kawy przez cały miesiąc. Oczywiście
taka nagroda nie mogła się równać z pięciuset funtami przyznanymi w 1905 roku za
odgadnięcie rozwiązania “Czterech sprawiedliwych'" Edgara Wallace'a, niemniej
jednak konkurs cieszył się sporym zainteresowaniem i nie wiadomo, komu sprawiał
więcej radości, Annie czy jej klientom.
I to wszystko Elliot Morgan chciał jej odebrać. Już od tygodnia wiedziała, że
nadchodzący wieczór może zakończyć się katastrofą, ale nie przypuszczała, że będzie
to dotyczyło także jej osobiście.
Zbliżyła się do trzcinowo-paprotkowej oazy, poprawiła stopą dywanik i
opadła na krzesełko. I po co w ogóle przychodziła dziś do księgarni? Zwykle w
niedziele po porannej mszy biegała albo szła pływać. Jakże teraz żałowała, że nie
trzymała się tego utartego schematu. Kochała niedziele, zwłaszcza o tej porze roku, w
październiku, kiedy wyspa znowu należała wyłącznie do jej mieszkańców.
Uśmiechnęła się, uświadomiwszy sobie, że zaledwie po trzech miesiącach od
zamieszkania tutaj już myśli o sobie jak o wyspiarce. (Skoro Maxowi zajęło aż trzy
miesiące, by ją odnaleźć, widocznie nie przejął się zbytnio faktem, że wyjechała z
Nowego Jorku.) Ale przecież miała prawo czuć się wyspiarką. Już jako dziewczynka
odwiedzała wuja Ambrose w każde wakacje, zwłaszcza podczas długich okresów
choroby matki. To właśnie wuj wprowadził Annie we wspaniały świat powieści
sensacyjnych. W kryminałach każda zagadka znajdowała rozwiązanie i ta
świadomość stanowiła dla Annie niemałą pociechę w latach jej niestabilnej młodości.
Dlatego teraz jako była letniczka aprobowała letników, jako wyspiarka zaś doceniała
ich hojną rękę. Ale obecnie, w październiku, ostatni letnicy już odjechali. Z
pewnością odczuje brak ich rozrzutności, natomiast nie będzie jej brakowało ich
skłonności do smarowania wszystkiego musztardą z hot dogów czy colą z cieknących
kubków. Oczywiście odpowiednia tabliczka na drzwiach ostrzegała wyraźnie:
“Żadnych produktów spożywczych, żadnych napojów. Barek kawowy znajduje się w
tylnej części księgarni". To było zadziwiające, jak umiejętność czytania u ludzi,
którzy bądź co bądź przychodzili kupować książki, najwyraźniej chwilami
szwankowała. Pracująca w księgarni na godziny Ingrid Jones nie wahała się ich
besztać, powtarzając co chwila: “Proszę nie wchodzić z jedzeniem", natomiast Annie
w takich momentach czuła się zakłopotana. To jednak są klienci. A z pieniędzmi było
krucho.
Poruszyła się w krześle. Czas płynął nieubłaganie. Zgodnie z programem
wszyscy pojawią się o siódmej trzydzieści, chyba że wcześniej odwoła imprezę.
Ten cholerny Elliot!
Taka była dumna z Klubu, który także był jej pomysłem, chociaż już w
czasach wuja Ambrose autorzy powieści kryminalnych upodobali sobie “Śmierć na
żądanie" jako miejsce swoich spotkań. Początkowo Annie była zdziwiona ich
liczebnością, dopóki Emma Clyde, nestorka w światku sensacji i tajemnicy, nie
wytłumaczyła jej tego zjawiska.
- To przecież jedyna księgarnia powieści kryminalnych po tej stronie Atlanty.
To oczywiste, że wszyscy tu przychodzimy.
Annie popatrzyła na nią wtedy z rozbawieniem.
- Jak tylu pisarzy może mieszkać na jednej wyspie?
- To nie jest zwykła wyspa, moja droga.
Była to słuszna uwaga. Broward's Rock nie była zwykłą, bagnistą wysepką,
jakich nie brakowało u wybrzeży Południowej Karoliny, i w krótkim czasie zaczęta
cieszyć się podobnym powodzeniem jak słynne Hilton Head i Kiawah Island.
Zgodnie z tym, co twierdziła Emma, większość pisarzy ceniła sobie
prywatność nie mniej niż sławę - ale nie do końca. Wuj Annie szybko dostrzegł
otwierające się możliwości i jego ukochana księgarnia “Śmierć na żądanie" wkrótce
stała się tym wybranym miejscem, gdzie przychodzili, pili kawę, omawiali swoje
najnowsze dzieła, plotkowali, dyskutowali i kłócili się zawzięcie.
Wuj Ambrose. Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym roku ponownie
przyjechała do niego w odwiedziny, gdyż było to ich ostatnie wspólne lato. Gdy
zmarł, jej wizyta przeciągnęła się z powodu pogrzebu i konieczności uporządkowania
interesów. Każdy upływający dzień sprawiał, że Nowy Jork stawał się coraz bardziej
odległy, coraz mniej kojarzący się z domem. Myślała o swoim niewielkim
mieszkanku (w rzeczywistości był to jeden pokoik) i bezskutecznych próbach
zrobienia kariery aktorskiej (siedemnaście próbnych przesłuchań bez żadnego
rezultatu). Potem pomyślała o Maxie i o przyszłości. Decyzja o pozostaniu na
Broward's Rock przyszła zdumiewająco łatwo. Z pasją zajęła się unowocześnianiem
najukochańszej im świecie księgarni. To było trzy miesiące temu.
Do tej pory ani razu nie żałowała swojej decyzji. Nie znaczyło to, że
księżycowe noce nie wywoływały czasami ukłucia bólu, gdy myślała o Maxie i o
przyszłości. Nigdy jednak nie pozwalała robić z siebie idiotki i nie pozwoli z
pewnością na to również Maxowi Darlingowi.
Max Darling.
Kiedyś pokłócili się o to, że zmienił nazwisko. Odpowiedział jej wtedy raczej
sztywno, że tak brzmiało nazwisko panieńskie jego matki, że Darlingowie są starą
rodziną mającą wielu wspaniałych przodków, że woli nazywać się Darling, niż nosić
nazwisko rodowe, gdyż ludzie, z którymi się spotyka, usłyszawszy nazwisko jego
ojca - jedno z najbardziej liczących się w sferach finansowych - albo zaczynają się
przed nim płaszczyć, albo obrzucają go gradem obelg, co jest cholernie denerwujące.
Odpowiedziała mu wtedy ostro:
- Nie musisz zmieniać nazwiska. Powinieneś-raczej zmienić swoje obyczaje.
-Zachowujesz się niczym moja wychowawczyni z podstawówki odparował
natychmiast - a na to jesteś o wiele za ładna.
- Nie bądź taki protekcjonalny. Popatrz, przecież jesteś zdolny i inteligentny,
dlaczego więc...
Przerwał jej zdecydowanie:
Nie żyjesz zgodnie ze swoimi możliwościami? - Potrząsnął głową. Annie,
słyszałem to już po wielokroć: Maxwell, to takie marnotrawstwo. Dlaczego nie
zostaniesz prawnikiem-dziennikarzem- lekarzem- dyplomatą- biznesmenem?
Właśnie, dlaczego?
- Kochanie, mój prapradziadek zgromadził wystarczającą ilość pieniędzy, by
móc kupić wszystko, co ten świat ma do zaoferowania. - Nagle przestał się
uśmiechać. - Najzabawniejsze jest to, że nie ma już takiej rzeczy, którą pragnąłbym
nabyć. Światu nie są potrzebne moje usługi. Jestem niezłym pisarzem, niezgorszym
aktorem, nie znam się natomiast na liczbach. Interesy mnie nudzą, kłótni nie znoszę,
moje zainteresowania naukowe skończyły się na obejrzeniu w szóstej klasie filmu o
żółwiach rozmnażających się na piasku.
- To co ty lubisz?
Uśmiechnął się ponownie.
- Ludzi. Ludzi we wszystkich odmianach. Sprzedawałem już parówki podczas
wystawy światowej w Nowym Orleanie, nurkowałem w poszukiwaniu pereł u
wybrzeży Japonii, a obecnie próbuję swoich sił jako producent teatralny na scenach
“poza Broadwayem". Do diabła, Annie, dlaczego ty nie potrafisz żyć w podobny
sposób?
Ale ona nie potrafiła. Poprawiła poduszkę pod plecami. Cholerny świat.
Dlaczego Max musiał ponownie wtargnąć w jej życie?
Poirytowana uderzyła pięścią w oparcie krzesła. Musi wreszcie zdecydować,
co ma zrobić z dzisiejszym spotkaniem klubowym i z Elliotem.
Dziś wieczorem.
Cotygodniowy Klub Niedzielny.
W żaden sposób nie może sobie pozwolić na dodatkowy wydatek tysiąca
dolarów miesięcznie.
Czy Elliot rzeczywiście mógłby to zrobić? Jej umowa wygasała za dwa
miesiące. Westchnęła. Prawdopodobnie mógłby. Jedyny sklep w pobliżu portu, jaki
był do wynajęcia, jest zbyt mały i prawdopodobnie także należy do Elliota.
Nie może stracić księgarni. To pierwsza rzecz w jej życiu, która należała
wyłącznie do niej, jej jedyny łącznik ze szczęśliwymi epizodami z przeszłości, tymi
idyllicznymi, letnimi dniami, gdy leżąc w hamaku za niewielkim domkiem wuja
Ambrose pochłaniała przygody delikatnej panny Silver, eleganckiego lorda Wimseya
i bystrookiej panny Marple.
Prowadzenie “Śmierci na żądanie" było dla Annie źródłem prawdziwej
radości. Odkąd przeczytała pierwszą powieść z Nancy Drew, pasjonowała się
zagadkami kryminalnymi. Bardzo lubiła miłośników literatury sensacyjnej, którzy
wywodzili się z tak różnorodnych środowisk i stanowili przekrój przez całe
społeczeństwo. Cieszyło ją, gdy mogła podsuwać czytelnikom powieści nowych,
dobrych autorów, takich jak Jane Dentinger, Dorothy Cannell czy Charlaine Harris.
Czasami klienci potrafili ją zaskoczyć, jak na przykład owa wiecznie rozczochrana
stara panna, nie przepuszczająca żadnej książki McBaina, czy lokalny hydraulik,
którego ulubioną autorką okazała się Amanda Cross. Tak, ostatnimi czasy Carolyn
Heilbrun, pisująca pod pseudonimem Amandy Cross, dokonała nie lada wyczynu. Nie
dosyć, że została uznana na autorkę najlepiej sprzedających się powieści kryminal-
nych, to jednocześnie zdobyła profesurę na Uniwersytecie Columbia.
Podczas wakacji na wyspie Annie zawsze z przyjemnością uczestniczyła w
spotkaniach z pisarzami, ale aż do teraz nigdy nie miała kiedy poznać ich bliżej.
Musiała przyznać, że nie do wszystkich czuła sympatię, chociaż niektórych polubiła
bardzo. Elliot to był śmierdziel. Telefon na kontuarze rozdzwonił się ponownie.
Psiakrew, to Max. Pewnie potrzebuje instrukcji, jak tu dotrzeć. Postanowiła nie
ruszać się z miejsca. czy dzisiaj wieczorem w ogóle ktoś się pojawi? Zaaranżowane
przez nią spotkania Cotygodniowego Klubu Niedzielnego, podczas których
księgarnia była otwarta wyłącznie dla pisarzy, cieszyły się ogromną popularnością.
Przynajmniej tak było do tej pory. Na każdy kolejny wieczór jeden z członków klubu
przygotowywał coś w rodzaju nieformalnego wykładu. Którejś niedzieli Farleyowie,
autorzy powieści przygodowych dla młodzieży, opowiedzieli o Harriet Stratemeyer
Adams, która wystawiła sobie imponującą rezydencję nad Hudsonem, a wszystko za
pieniądze zarobione na książkach o Nancy Drew i Hardy Boys oraz na kilku innych
seriach, tworzonych początkowo przez jej ojca, a później przez nią samą.
Stratemeyerowie używali ponad pięćdziesięciu pseudonimów i sprzedali ponad sto
milionów egzemplarzy swoich książek. Podczas innego spotkania Harriet Edelman,
której powieściowy bohater był wręcz nieprzyzwoicie mądry, przedstawiła historię
komedii kryminalnej, zaczynając od pierwszych, pełnych humoru prób tego typu w
“Spiralnej klatce schodowej" Mary Roberts Rinehart', przez powieści Constance i
Gwenyth Littie, Craig Rice, Donalda Westlake, Stuarta M. Kaminsky'ego i Joyce
Portera, a skończywszy na Gregorym McDonaldzie z jego zawadiackim, często wręcz
bezczelnym Fletchem. W inną niedzielę kapitan McElroy, czy też - jak go wszyscy
nazywali - kapitan Mac, wykorzystując swoje doświadczenia byłego szefa policji,
zrobił im solidny wykład o tym, jak unikać pozostawiania odcisków palców na
różnego typu powierzchniach. Wprawdzie kapitan Mac nie był pisarzem, jednak
grupa witała go ciepło, ze względu na jego wiedzę i doświadczenie zdobyte w ciągu
wielu lat pracy na stanowisku szefa departamentu policji w Miami. Jedna z zasad,
jakich nauczyła go praca, brzmiała: polując na mordercę, zawsze pytaj w okolicznych
lokalach o klientów obecnych tam zaraz po zabójstwie. Zabijanie pobudza apetyt.
Do tej pory niedzielne wieczory zawsze były czymś specjalnym i zabawnym.
Aż do ubiegłego tygodnia, gdy Annie uświadomiła sobie, że z jej spotkaniami
zaczyna dziać się coś niedobrego. Tego wieczoru Harriet Edelman pojawiła się
wcześniej i od razu skierowała się do barku kawowego w tylnej części księgarni.
- Daj mi trochę kawy kona*.
Annie rozlała ciemny, aromatyczny płyn do dwóch kubków i wręczyła jeden
Harriet. Pisarka wzięła kubek, a rząd bransoletek na jej przegubie zadźwięczał
melodyjnie.
- Przysięgam na Boga, że człowiek niedaleko zajdzie, jeśli nie prześpi się z
wydawcą - odezwała się z pasją, wlepiając oczy w parujący kubek.
- Z pewnością nie jest aż tak źle. Poza tym, czy w większości przypadków
wydawcami nie są kobiety?
Harriet skrzywiła się.
- Może. Ale i tak uważam, że bez poparcia nie da się niczego osiągnąć.
Mieszkając na Manhattanie i znając tych wszystkich bękartów, człowiek od razu ma
lepszy start.
Rozczochrane blond włosy zasłaniały wysokie czoło, a okulary w grubej,
rogowej oprawie upodobniały pisarkę do sowy. Jakby na przekór swojej
powierzchowności Harriet tworzyła lekkie powieści sensacyjne, pełne zabawnych
postaci. Annie uważała to za jeden z kaprysów natury.
- Malejąca liczba sprzedanych egzemplarzy - kontynuowała Harriet gorzko -
kretyńskie recenzje i jakby to wszystko nie było wystarczająco wszawe, jakiś dureń
napisał do wydawcy, że intryga mojej ostatniej powieści stanowi plagiat. Czy możesz
w to uwierzyć? - Głos Harriet wzniósł się do pełnego oburzenia krzyku.
- Po prostu zignoruj to - usiłowała ją uspokoić Annie. - Przecież już dawno
ktoś powiedział, że istnieje tylko dziesięć podstawowych wątków i wszystkie są
wielokrotnie wykorzystywane.
Harriet nie zwróciła uwagi na te słowa. Na jej ziemistej twarzy malowało się
oburzenie.
- Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił.
Annie popatrzyła na nią z niepokojem. Nienawiść w głosie Harriet była
szokująca i zupełnie nie pasowała do lekkiej konwersacji, jaka toczyła się przy
sąsiednich stolikach.
- “Pałka" to bez wątpienia jego najlepsza rzecz.
- Ależ skąd, “Szpicruta" jest o wiele lepsza, bardziej zwarta, pełna napięcia.
- Powiem wam; kto jest obecnie najbardziej oryginalnym twórcą powieści
kryminalnych - Tom Perry, nikt inny.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że wciąż czytujesz Dorothy Saycrs!
Głosy uparte, czasami pouczające, ale w żadnym z nich nie brzmiała tak
niepokojąca desperacja jak w głosie Harriet, która mocno zacisnęła palce na ramieniu
Annie.
- Jeśli to rzeczywiście był on, jeśli on mi to zrobił, zabiję go.
* Gatunek kawy pochodzący z Jawy.
Czy nie był to dziwny przypadek, osobliwy zbieg okoliczności, że Elliot
wybrał sobie akurat ten moment, by zaklaskać w ręce w celu zwrócenia na siebie
uwagi?
Annie popatrzyła na niego gniewnie, uwalniając się jednocześnie z uścisku
Harriet. Co on zamierza? Przecież dzisiaj jest kolej Emmy.
Pisarze siedzieli przy stolikach w tylnej części księgami. Elliot stanął przy
barku kawowym, w miejscu zwykle zajmowanym przez prelegenta, i ponownie
zaklaskał w dłonie.
- Wiem, że wszyscy czekamy niecierpliwie na dzisiejsze wystąpienie Emmy.
Członkowie Klubu jak na komendę popatrzyli na Emmę, której książkowy
detektyw, panna Marigold Rembrandt, tylko o krok ustępowała Jane Marple, jeśli
idzie o sympatię czytelników, i która przynosiła Emmie zdumiewający, bo aż
siedmiocyfrowy dochód miesięcznie. Emma, o przysadzistej sylwetce, wyglądająca
raczej na gospodynię domową, zawsze sprawiała wrażenie zdziwionej swoją sławą,
lecz Annie od dawna wiedziała, że jej mózg funkcjonuje niczym komputer
najnowszej generacji.
- Niewątpliwie Emma z przyjemnością podzieli się z nami tajemnicą swego
oszałamiającego sukcesu - kontynuował Elliot obłudnie.- Wiecie, naprawdę poczułem
się niepewnie, gdy uświadomiłem sobie, że w następnym tygodniu przypada kolej na
mnie. No cóż, długo zastanawiałem się, jakiemu tematowi mam poświęcić swoje
wystąpienie.
Ja, ja, bez przerwy ja, pomyślała Annie. Oczywiście Elliot nie usiedziałby
spokojnie przez cały wieczór, słuchając innego pisarza, więc musiał wtrącić swoje
trzy grosze do wystąpienia Emmy. Postąpiła krok do przodu, zdecydowana przerwać
mu, zanim narobi więcej szkód.
- Przeprowadziłem pewne śledztwo, prawdziwe śledztwo. Zająłem się
mianowicie odgrzebywaniem tych wszystkich małych sekretów, jakie każdy za
wszelką cenę stara się ukryć.
- Więcej autentycznych przestępstw? Wspomnienia złodziejaszka
sklepowego? - Wysoki głos Fritza Hemphilla ociekał ironią.
Elliot odwrócił ku niemu głowę. Annie ten ruch w nieprzyjemny sposób
skojarzył się z wężem.
W powieściach Fritza prawdziwi mężczyźni przeżywali prawdziwe, męskie
przygody, pełno w nich było krwi i brutalności, a występujących w nich twardzieli
wystarczyłoby na skompletowanie batalionu Zielonych Beretów.
- Nie, nie, żadnych złodziejaszków sklepowych. Mam na oku coś bardziej
wyszukanego. Mój wydawca i ja jesteśmy przekonani, że to będzie bestseller.
- Niczym “Pocałunek obcego"? - zapytał Fritz sarkastycznie. Oho. Tylko Fritz
był na tyle odważny czy raczej szalony, by powiedzieć głośno coś takiego. Wszyscy
wiedzieli, że ostatnia książka Elliota okazała się przysłowiowym kijem wsadzonym w
mrowisko i musiała zostać wycofana ze sprzedaży w sześć miesięcy po opubli-
kowaniu. Oparta na autentycznych wydarzeniach, w bezlitosny sposób odsłaniała
kulisy romansu znanej gwiazdy Hollywood z przygodnym autostopowiczem.
Ktoś parsknął śmiechem, pewnie Harriet. Twarz Elliota pociemniała, ale jego
głos pozostał łagodny.
- Nie, ta mała książeczka będzie prawdziwym przebojem. Dobrze wiecie, jak
bardzo publiczność spragniona jest prawdziwych informacji o swoich idolach. Pranie
brudnej bielizny i tak dalej. Dlatego też zdecydowałem się powiedzieć prawdę o
pewnej specyficznej grupie ludzi. Czy nie uważacie, że książka o znanych pisarzach
wzbudzi powszechne zainteresowanie? Książka o autorach powieści kryminalnych.
Zapadła absolutna cisza.
- Moja powieść będzie opierała się wyłącznie na faktach i obnaży wszystkie
obrzydliwe, tak chętnie skrywane sekrety. - Oczy Elliota, wpatrzone w zastygłe
twarze słuchaczy, błyszczały niezdrowym podnieceniem.
- To brzmi cholernie nudno. - Emma mówiła lekkim tonem, ale w jej
jasnoniebieskich oczach czaiła się wściekłość. - Za mało seksu.
- Zapewniam cię, moja droga, że seksu będzie tam mnóstwo.
To było w ostatnim tygodniu. Oczywiście wszyscy wysłuchali prelekcji
Emmy, ale po niej ulotnili się natychmiast, bez zwykłych sprzeczek i przekomarzań.
Przez cały tydzień Annie zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby zapobiec
dzisiejszemu skandalowi. Czy w ogóle było to możliwe?
To była jej księgarnia. Wszystko zależało od niej.
Ale z drugiej strony to są przecież dorośli ludzie, którzy nie potrzebują, by
bawiła się w ich niańkę. Mogliby nawet poczuć się tym dotknięci.
To był jej sklep - i ogarnęła ją wściekłość na Elliota, że usiłuje wykorzystać
zorganizowane przez nią spotkania, by wścibiać nos w sprawy jej przyjaciół. Nie
może dać mu odczuć, że udało mu się zastraszyć ją groźbą podniesienia czynszu.
Doskonale. A więc...
Nagle Annie wyprostowała się w swoim trzcinowym krzesełku i popatrzyła w
kierunku centralnego przejścia. Ze swojej wygodnej norki za ukośnie ustawioną półką
niewiele mogła wprawdzie dostrzec, ale przecież nie potrzebowała wcale widzieć ani
przejścia, ani barku kawowego, by rozpoznać ten dźwięk. Przy zamykaniu tylnych
drzwi księgarni luźna szafka w pomieszczeniu na zapleczu zawsze wydawała ostry
trzask, przypominający wystrzał z dwudziestki dwójki.
Zaraz, przecież jest niedziela rano, w księgarni nie ma nikogo poza nią samą,
a tylne drzwi są zamknięte. Jednak bez wątpienia słyszała ten wyraźny, nie dający się
pomylić z niczym innym odgłos.
Annie wstała, przecisnęła się między stolikiem a trzcinowym krzesełkiem,
okrążyła stojącą lampę i paprotki. Środkowa część księgarni kryła się w cieniu.
Uprzednio nie zapalała świateł w obawie, że mogłyby ściągnąć kolejną panią
Brawley, podczas gdy chciała w spokoju przemyśleć swój problem. Tak więc w
sklepie panował półmrok. Annie widziała teraz fragment barku kawowego. Wszędzie
było cicho i spokojnie.
Otworzyła usta, żeby zawołać, ale nagle ta pełna napięcia cisza wydała jej się
tak obezwładniająca, że nie potrafiła wydobyć głosu z zaciśniętego gardła.
Przecież to idiotyzm.
A jednak drzwi szafki skrzypnęły. Słyszała to wyraźnie. Czując się przy tym
jak kretynka, zaczęła się skradać bezszelestnie wzdłuż regałów. Jej niespokojne oczy
omiatały każdy kąt, wreszcie spoczęły na kryjących się w półmroku drzwiach
prowadzących na zaplecze.
Nagle ogarnęła ją panika. Przypomniała sobie fragment jednego z wystąpień
kapitana Maca. “Słuchajcie, co wam mówi instynkt. Jeśli kiedykolwiek poczujecie, że
coś jest nie w porządku, natychmiast uciekajcie. Uciekajcie i krzyczcie".
Doskonała rada. Tylko że teraz nie potrafiła krzyczeć. Gardło miała
zaciśnięte, nogi jej drżały.
Odwróciła się w kierunku głównego wejścia i przykucnęła niczym biegaczka
w bloku czekająca na sygnał startu. Świetnie, zaraz weźmie głęboki oddech,
pobiegnie do drzwi i...
Gwałtownie wypuściła powietrze. Co za idiotyzm.
Wyprostowała się i nieco pewniejszym krokiem przeszła przez środek
księgarni. Przystanęła, by spojrzeć w przepastne, zielonkawe oczy Agathy.
- Pewnie sobie pomyślisz, że powinnam zacząć pisywać kryminały, prawda,
Agatha? Co za wyobraźnia.
Wyciągnęła gładką, czarną kotkę z koszyka stojącego na regale wypełnionym
książkami Agathy Christie i pogłaskała czarne futerko, zdając sobie sprawę, że
Agatha będzie tolerowała tę pieszczotę nie dłużej niż przez moment. W każdym calu
niezależna kocica nigdy nie zostawała w jednym pomieszczeniu z nikim obcym. Gdy
tylko otwierały się drzwi księgarni, chowała się pod swoją ulubioną paprotką.
Najwidoczniej nikt obcy nie wszedł na zaplecze. Z pewnością wyobraziła sobie tylko
ten dźwięk. Mógł to być też trzask łamanej gałązki. W każdym razie nie ma żadnego
powodu, by zachowywać się niczym bohaterka powieści Barbary Michael.
Agatha mruczała układnie.
Uśmiechając się z ulgą, a jednocześnie z zakłopotaniem, Annie delikatnie
postawiła kotkę na półce. Agatha oczywiście natychmiast zeskoczyła na podłogę.
Wszystko w porządku, po prostu kolejny niedzielny poranek. Byłoby absurdem
wyobrażać sobie, że ktoś usiłował włamać się do sklepu. Przede wszystkim jakiż
mógłby mieć powód? Nie trzymała tu gotówki, zresztą niewiele brakowało, a mu-
siałaby pożyczać pieniądze na lunch. Cały ten epizod był produktem nadmiernie
wybujałej wyobraźni. Podobna historia przydarzyła jej się, gdy miała czternaście lat i
czytała “Kuzynkę Rachelę"'. Po tej lekturze przez cały ciągnący się w nieskończoność
tydzień wyobrażała sobie, że wuj Ambrose pragnie ją zamordować.
Mimo to sprawdziła tylne drzwi. Były zamknięte na klucz.
Nie ma się czym przejmować. A co do dzisiejszego wieczoru, to poradzi sobie
z Elliotem. Zabierze głos jako pierwsza i powie, że założeniem spotkań klubowych
miała być wspólna rozrywka i że jej zdaniem temat wystąpienia Elliota nie wzbudził
szczególnego zainteresowania, więc może powinni to przegłosować. Tym sposobem
utrze Elliotowi nosa.
V
Gwizd byt pełen aprobaty i subtelnej zachęty erotycznej. Annie nawet nie otwierała
oczu. Nie potrzebowała.
- Jak mnie tutaj odnalazłeś?
- Droga panna Laurance, zawsze taka bezpośrednia. Przyjechałem promem o
dziesiątej trzydzieści. Jako że był to jedyny prom w niedzielny poranek, musiałem się
sporo naczekać, więc żeby zabić czas, zająłem się liczeniem krabów. Co za
fascynujące stworzenia. Kiedy wreszcie znalazłem się na twojej maleńkiej wysepce,
natychmiast wynająłem apartament w pobliżu portu i rozpocząłem poszukiwania.
Muszę wyznać, że byłem zdumiony stwierdziwszy, że właścicielka “Śmierci na
żądanie" jest tak leniwa, że nie otwiera księgarni w niedziele, ale przypomniałem
sobie, że rzeczona właścicielka tryska energią, więc wydedukowałem, że
prawdopodobnie będzie na plaży, biegając albo pływając. Jakież było moje
rozczarowanie, gdy znalazłem ją rozciągniętą na plażowym ręczniku, z twarzą
przykrytą najnowszym numerem “Vogue".
Annie odsunęła magazyn na bok, otworzyła jedno oko i łypnęła w jego stronę.
- Właśnie przebiegłam trzy mile plażą. A skąd wiedziałeś, że to ja?
- Jak się to mówi, może w nieco innym kontekście, to ciało poznałbym
wszędzie.
Otworzyła szerzej oczy i roześmiała się. Max jak zwykle prezentował się
wyśmienicie. Sześć stóp i dwa cale Maxa. Ona także rozpoznałaby wszędzie to ciało,
każdy jego szczupły, umięśniony fragment. Odpędzając od siebie podobne myśli,
skinęła ręką, wskazując mu miejsce obok siebie.
Max rozpostarł ręcznik od Ralpha Laurena, w białe i niebieskie pasy,
wzbijając przy tym fontanny piasku.
- Czym się zajmowałeś przez te trzy miesiące?
Przeciągnął ręką po gęstych jasnoblond włosach i wsparty na łokciach
popatrzył na nią z góry.
- Czy mama mówiła ci kiedykolwiek, że to nieładnie zadawać takie
bezpośrednie pytania?
Annie usiadła i wydobyła z torby plażowej oblepioną piaskiem butelkę olejku
Hawaiian Tropic. Celowo ignorując bliskość Maxa i jego spojrzenie, zaczęła nacierać
nogi olejkiem kokosowym, nie zwracając uwagi na jego pełne aprobaty
pomrukiwania. Dlaczego trzy miesiące? - powtórzyła oschle. Nie zadzwoniłaś do
mnie, nie powiedziałaś mi, gdzie jesteś. Nie. Dlaczego? Annie popatrzyła na niego,
czując nagle, że trudno jej złapać oddech.
- Do licha, Max, bałam się, że namówisz mnie do powrotu do Nowego Jorku.
- A czy to byłoby takie złe?
Ta część wyspy zwrócona była w stronę otwartego oceanu. Nad ich głowami
rozpościerał się łagodny błękit nieba, powietrze zaś przesycone było zapachem
morskiej wody, wodorostów i kokosowego olejku do opalania. Po horyzont, jak
okiem sięgnąć, nie widać było nic poza wodą o intensywnie zielonej barwie
przypominającej świeży groszek. Łagodne fale obmywały plażę ciągnącą się na
odległość siedmiu mil, wysypaną szarym piaskiem w kolorze muszli ostrygi. Gdzieś
w oddali jacyś plażowicze korzystali z uroków ciepłego słonecznego dnia, kąpiąc się i
opalając, lecz w pobliżu nie było nikogo. Ta część plaży należała wyłącznie do nich.
- Max, nic by z tego nie wyszło. Ty nie pracujesz. Życie stanowi dla ciebie
coś w rodzaju żartu.
- Tak więc wolałabyś, abym spoważniał. - Zmarszczył brwi i opuścił kąciki
ust. - Zobaczmy, jaką to odpowiednią karierę mógłbym sobie wybrać. - Oparł się na
łokciach, wpatrzony melancholijnie w horyzont.
Annie walczyła z ogarniającą ją pokusą, by dotknąć splątanych włosów na
jego piersi, połyskujących w słońcu lekkim złotem.
Wyprostował się nagle, wzbijając dłonią fontannę piasku; drobniutkie
ziarenka obsypały jej wysmarowane olejkiem nogi.
- Już mam. Annie, czy kochałabyś mnie, gdybym został księdzem?
- Max!
Roześmiał się.
- Anglikańskim, oczywiście.
Wyciągnęła dłonie, aby go popchnąć do tyłu. Upadając, chwycił ją za ręce i
oboje potoczyli się po piasku.
Max pomógł Annie w parzeniu kawy i teraz z komiczną przesadą wdychał
aromatyczny zapach unoszący się z kubka. Podnosząc kubek do ust, znieruchomiał na
moment, zaintrygowany napisem wykonanym czerwoną kursywą odcinającą się od
białego tła.
- “Słuchający dom"'. Czy domy potrafią słuchać?
- To tytuł powieści. Jeśli zajrzysz pod spód, znajdziesz tam nazwisko autora.
Posłusznie podniósł kubek tak wysoko, by móc obejrzeć dno.
- Mabel Seely.
Zajęta napełnianiem dzbanuszków śmietanką, Annie gestem ręki wskazała
półkę nad barkiem kawowym.
- Każdy kubek nosi tytuł książki, która jest uznawana za znaczącą w historii
powieści kryminalnej. - Ustawiła dzbanuszki obok cukiernicy i sięgnęła po korkociąg,
by otworzyć butelkę Sauvignon blanc. Max wszedł za kontuar i zaczął odczytywać na
głos szczególnie intrygujące go tytuły.
- “Tajemnica doktora Fu-Manchu", “Trzydzieści dziewięć stopni", “Piknik",
“Tragedia Y”, “Tajemnica Cape Cod'", “Rebeka", “Róże pani Cherington". -
Odwrócił się i popatrzył na nią. - Gdzieś ty wynalazła takie kubki?
- Zrobiłam je.
- W takim małym domowym piecu do wypalania? Roześmiała się.
- Nie, głuptasie. Nie zrobiłam samych kubków, po prostu wymalowałam
tytuły.
- Dowiaduję się o tobie coraz to nowych rzeczy. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że jesteś nie tylko aktorką, ale i malarka.
- Nie stanowię konkurencji dla Van Gogha - skwitowała sucho.
Max zaczął liczyć kubki stłoczone nad ekspresem do kawy, lecz wkrótce jego
uwagę zaprzątnęło coś innego.
- Czyżbyś przeczytała te wszystkie książki?
- Nie wszystkie, ale bardzo wiele.
- Ewidentnie zmarnowana młodość.
- Domyślam się, że ciebie pochłaniała raczej lektura “Wyznań" świętego
Augustyna.
- No, powiedzmy. Podejrzewam, że nasz stary Gucio nie pogardziłby
“Playboyem".
- Rzecz w tym, że później się zmienił.
- Niekoniecznie na lepsze.
Jako że nie zanosiło się na to, by mogła wygrać w tej utarczce słownej,
skoncentrowała się na układaniu na tacy plasterków szynki, salami i sera. Agatha
cierpliwie ocierała się o jej nogi. Annie rzuciła jej kawałek cheddara.
- Przecież koty nie jedzą sera, głuptasie.
Agatha domagała się repety i Annie, jako dobrze wytresowana właścicielka,
uległa.
- Ilu gości się spodziewasz? - zapytał Max.
Wśród różnych rozrywek, jakim oddawali się przez całe popołudnie, znalazła
też czas, by opowiedzieć mu o spotkaniach Cotygodniowego Klubu Niedzielnego i o
Elliocie Morganie. Zawsze była to jakaś odmiana po nieustannym wałkowaniu
awersji Maxa do jakiejkolwiek pracy i jej determinacji, by traktować życie tak serio,
jak na to zasługiwało.
Zaczęła liczyć na palcach:
- Sam Elliot, oczywiście. Następnie Emma Clyde. Wiesz, kim ona jest. Dalej
Farleyowie, Janis i Jeff, autorzy książek przygodowych dla młodzieży. Ostatnio
opublikowali “Tajemnicę Czerwonego Smoka". Harriet Edelman, która pisuje te
mądre książki z Harrisonem Macintoshem. Dalej Fritz Hemphill, ten od “Śmierci w
zaułku". Jego bohaterowie są zawsze niepozorni, ale cholernie wytrzymali. Wiesz,
tacy faceci, co to walą gangstera w łeb łyżką do opon. potem sami obrywają, ale
zagłuszają ból whisky, zwiewają po schodach przeciwpożarowych i na platformie na
dziesiątym piętrze kochają się z blondynką, która właśnie się nawinęła.
- To już szóstka. Hej, a może mógłbym być księgowym? - rzucił Max
złośliwie.
Annie ciągle dręczyła obawa przed zbliżającym się spotkaniem, jednak nawet
to uczucie nie mogło przysłonić radości, jaka ogarnęła ją od chwili, gdy Max opadł
przy niej na piasek. Teraz spoglądał na nią niewinnym wzrokiem, gęste jasnoblond
włosy miał porządnie uczesane i jeszcze odrobinę wilgotne, twarz odświeżoną
prysznicem. W olśniewająco białej bawełnianej koszuli, na tle barku kawowego w
“Śmierci na żądanie" prezentował się wręcz wyśmienicie.
Odpędziła od siebie te głupie myśli i wróciła do listy gości.
- Dobrze, sześcioro. Dalej Hal Douglas. Pisuje powieści w stylu S.S. van
Dine'a, ale nie takie dobre. Następnie Kelly Rizzoli. Ta znowu specjalizuje się w
wątkach psychologicznych, niczym Ruth Rendell. Zwykle pojawia się też Ingrid
Jones, zatrudniona tu na godziny. To już wszyscy... och, nie... Zapomniałam o
kapitanie Macu. Wspominałam ci o nim.
- Tak, to ten ponury tajniak.
- Wcale nie ponury sprzeciwiła się Annie - co znowu. On jest poważny, ale
bardzo miły. Gdy wuj Ambrose zmarł, zachował się naprawdę wspaniale. O Max,
tamta noc była potworna...
- Annie, nie rozpamiętuj już tego. Nie cofniesz przeszłości.
- Wuj musiał zasłabnąć, może zemdlał. Przecież na łodzi spędzał więcej czasu
niż na lądzie, więc nie mógł tak zwyczajnie wypaść. Gdybym poszła wtedy z nim... Z
twarzą ściągniętą bólem wpatrywała się w zawartość kubka. Znaleźliśmy go
dryfującego zaledwie kilka stóp od łodzi, tutaj w porcie.
- Ty i kapitan Mac?
- Tak. Zadzwoniłam do niego, gdy wuj nie wrócił na noc. Od razu wiedziałam,
że musiało się wydarzyć coś okropnego, chociaż kapitan usiłował mnie uspokoić,
twierdząc, że jestem nierozsądna. Ale gdy już znaleźliśmy go, to znaczy wuja,
naprawdę nie mógł być dla mnie milszy. Zadzwonił po policję i został ze mną przez
całą noc.
- To musiało ci bardzo pomóc. Głos Maxa był zdławiony.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Ileż to lat liczy sobie ów szlachetny Galahad?
- Myślę, że koło pięćdziesiątki.
- W typie Jamesa Garnera?
Max był najwyraźniej zazdrosny.
- Powiedziałabym raczej, że w typie Jamesa Bonda. - Annie starała się nadać
swojemu głosowi odpowiednio uwodzicielskie brzmienie. - Absolutnie porywający
dla kobiet w każdym wieku.
Szczęka Maxa niepokojąco wysunęła się do przodu.
- Tak naprawdę to ma sylwetkę zapaśnika sumo, a jego szare oczy spoglądają
z lodowatą obojętnością. Ale jest naprawdę bardzo miły. Parę razy zaprosił mnie na
lunch.
Zabrzmiał dzwonek u drzwi frontowych. Agatha sztywno skierowała się do
swojej kryjówki w cieniu największej paprotki.
Zaczynało się kolejne wieczorne spotkanie Cotygodniowego Klubu
Niedzielnego.
Jako pierwszy pojawił się kapitan Mac. Na swój sposób kapitan byt bardzo
przystojnym mężczyzną. Czarne, przyprószone siwizną włosy miał krótko przycięte.
Jego szczera, inteligentna twarz złagodniała, gdy popatrzył na gospodynię. Annie
zerknęła na Maxa i z rozbawieniem zauważyła, jak jego nieskazitelne maniery
zmagają się teraz z uczuciem nagłej wrogości.
- Max Darling - powiedział sucho, wyciągając rękę.
- John McEIroy, ale proszę mi mówić kapitan Mac. Wszyscy ci młodzi ludzie
tak się do mnie zwracają.
Uśmiech Maxa był wyraźnie wymuszony.
Emma Clyde i Farleyowie pojawili się jako następni. Emma trzymała w ręku
przykryty półmisek i dwie ogromne paczki chipsów.
- Ostatnio wszyscy rzucili się na przygotowane przez ciebie jedzenie niczym
stado wygłodniałych wilków, więc pomyślałam, że tym razem coś przyniosę. Czy
mam to postawić na stole?
Emma ubrana była we wzorzystą hawajską bluzę, w której wyglądała jak
pomalowany krzyczącymi barwami holownik. Na głowie miała masę sztywnych,
brązowych loków i Annie była pewna, że w sobotę Emma musiała złożyć długą
wizytę w tutejszym salonie piękności. Emma absolutnie nie wyglądała na pisarkę, a
już tym bardziej na pisarkę milionerkę. Annie zauważyła, jak jej intensywnie błękitne
oczy szybko omiotły cały pokój. Czyżby wypatrywała Elliota? Teraz zwróciła się do
Maxa:
- Przyjaciel Annie? To znakomicie. Miło mi pana poznać.
Farleyowie stali trochę z boku. Jak zwykle w ich obecności Annie poczuła
nerwowe drgnienie, co sprawiło, że starała się przywitać ich ze szczególną
serdecznością.
- Jeff, Janis, tak się cieszę, że przyszliście. Farleyowie spoglądali na nią bez
uśmiechu. Jeff miał mi sobie jasnoniebieskie spodnie i biały, włóczkowy sweter z
okrągłym wycięciem przy szyi. Mimo wypielęgnowanej, jasnej brody i okularów w
rogowej oprawie wyglądem przypominał raczej wiecznego studenta. Janis, blada i
szczupła, kryła się za mężem. Jej zielone, rozbiegane oczy przenosiły się nerwowo z
Annie na Jeffa i znowu na Annie. Wyglądała bardziej na dodatek do męża niż na
samodzielną osobę, co Annie zawsze szalenie irytowało.
- Kawy? - zapytała. - A może wolicie wino?
Janis popatrzyła na męża, jakby oczekując jego wskazówek. Brzęczyk
odezwał się ponownie, ale Annie zdążyła jeszcze zauważyć, że Max steruje teraz w
stronę Janis, której delikatny urok kojarzył się z kwiatem magnolii. No tak, cały Max.
Jeff nie spuszczał z nich oka.
Fritz Hemphill skinął wszystkim głową, rzucając lakoniczne “halo". Tuż za
nim wśliznęła się Ingrid Jones i ze zwykłą sobie skromnością zaczęła podawać kawę i
wino. Pod wpływem serdecznego zachowania Maxa jej szczupła twarz rozpromieniła
się. Ingrid stanowiła jedną z przyjemniejszych niespodzianek, zgotowanych Annie
przez życie. Emerytowana bibliotekarka, wiedząca wszystko o książkach i niezwykle
chętna do pomocy, a w dodatku usatysfakcjonowana pracą na godziny i za minimalne
wynagrodzenie. Więcej niestety nie udało się wykroić ze szczupłego budżetu. Gdyby
dochody z księgarni zdołały wreszcie pokryć kwoty włożone w jej modernizację,
pierwsza na liście koniecznych wydatków Annie byłaby podwyżka dla Ingrid.
Jako następni przyszli Hal Douglas i Kelly Rizzoli. Ich czule przytulone do
siebie głowy nie zdziwiły Annie specjalnie. Instynkt już wcześniej podpowiadał jej,
że romans albo kiełkuje, albo jest już w pełnym rozkwicie. Dla Annie Hal i Kelly byli
najbardziej normalni ze wszystkich pisarzy. Stanowili przyjemną parę, on dobrodusz-
ny grubasek, ona - szczupła, rudowłosa, roztaczająca wokół siebie aurę delikatności i
kruchości. Na szczerej, otwartej twarzy Hala niemal zawsze gościł dobrotliwy
uśmiech. Annie lubiła Kelly, zaskakiwała ją natomiast sita jej imaginacji. Książki
Kelly koncentrowały się na odsłanianiu okrutnych, drapieżnych, plugawych
instynktów, które przeciętnych ludzi zamieniały w czcicieli zła. Stanowczo nie
stanowiły odpowiedniej lektury do poduszki dla samotnej osoby. Ostatnia powieść
Kelly w dość niemiły sposób kojarzyła się Annie z “Widokiem bestii" Margaret
Millar .
Pomieszczenie wypełniał gwar rozmów, swobodnych pogaduszek dobrze
znającego się nawzajem grona. Annie upewniła się, że przedstawiła już Maxa
wszystkim gościom. Była mu wdzięczna za ten przyjazd; jego obecność tutaj bardzo
jej pomogła. Może przesadzała, przewidując jakieś nieszczęście na dzisiejszy
wieczór.
Wszyscy sprawiali wrażenie ożywionych i pogodnych, poza oczywiście
Farleyami, ale pełne humoru uwagi Maxa wywołały rumieniec podniecenia nawet na
bladych policzkach Janis. Jeff spoglądał na żonę spode łba. Dobrze mu to zrobi,
pomyślała Annie, bohatersko starając się nie dopuścić do siebie żadnych dręczących
wątpliwości.
Pogodny nastrój udzielił się także i jej. A może Elliot w ogóle się nie pojawi?
- Mówiłem ci, że będzie to bardzo przyjemne spotkanie. Stał tuż za nią. Na
dźwięk jego głosu omal nie podskoczyła. Odwróciła się powoli.
- O, Elliot. Chciałabym, abyś poznał Maxa Darlinga.
- Z prawdziwą przyjemnością. Sporo o nim wiem. - Do dolnej wargi
przyklejony był nieodłączny papieros. - Nie sądzisz chyba, że pominąłem cię w
swoim śledztwie, kochanie.
Równie dobrze mógł cisnąć czerwoną płachtą wprost na byka lub rzucić
zapaloną zapałkę na beczkę z prochem. Zazwyczaj Annie starała się trzymać nerwy
na wodzy, zdając sobie sprawę ze swojego wybuchowego temperamentu, tym razem
jednak poczuła, że tego już za wiele. Najpierw nieprzyjemna scena z Elliotem z
samego rana i jego pogróżki, potem nieoczekiwane pojawienie się Maxa i wszystko,
co mogła przynieść jego obecność, wreszcie długa, pełna napięcia chwila, gdy
wydawało jej się, że ktoś jest w pustym sklepie.
Jej opanowanie prysnęło niczym bańka mydlana.
- Tym razem przepełniłeś miarę. Mam dosyć ciebie i twojego obrzydliwego
zachowania. Ostrzegam cię, że nie pozwolę, abyś zepsuł atmosferę spotkań naszego
Klubu.
W pokoju zapadła nagła cisza. Wszystkie głowy zwróciły się ku nim. Max
zaczął sobie torować drogę w ich stronę. Annie - choć sama nie ochłonęła jeszcze z
gniewu - postąpiła krok do przodu, by go powstrzymać, gdyż na twarzy Maxa
malowała się mordercza wręcz furia. Zebrani wyglądali na zszokowanych tym
nagłym wybuchem.
Annie zaczerwieniła się raptownie. Jak mogła być taka głupia? Elliot był
draniem, podłym draniem, ale przecież takie zachowanie stanowiło tylko wodę na
jego młyn.
Wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego. Właśnie Max usiłował
odgrodzić ją od Elliota, gdy znowu zabrzmiał brzęczyk u drzwi wejściowych, a zaraz
po nim wysoki, chrapliwy głos.
- Mój Boże, słyszeliście już? Czy to nie okropne? Co my teraz zrobimy?
W drzwiach stała Harriet Edelman. Włosy miała w nieładzie, zielone oczy
wytrzeszczone. Najwyraźniej rozkoszowała się tą chwilą, kiedy znalazła się w
centrum uwagi. Dramatycznym gestem wyciągnęła przed siebie rękę, a wielki rubin
na jej palcu połyskiwał niczym oczy kota w ciemnościach.
- Nie żyje, ma kompletnie rozwaloną głowę. To morderstwo. Morderstwo
tutaj, na Broward's Rock.
Ochrypły dyszkant załamał się nagle. Ciszę, jaka momentalnie zapadła,
przerwał w końcu bas kapitana Maca.
- Fakty, Harriet - zażądał. W jego głosie słychać było autorytet byłego
policjanta.
Wszyscy zachłannie nastawili uszu. Annie pomyślała z nagłym drżeniem, że
w podobny sposób zaczynały się kryminały Patrycji Wentworth. Powiodła wzrokiem
po znajomych twarzach.
Informacje Harriet były skąpe, lecz budzące grozę.
- To Jill Kearney.
Ktoś westchnął. Annie poczuła skurcz strachu. Znała Jill, lubiła ją. Jill
zamordowana?
- W klinice. Ciało znaleziono dzisiaj rano w aptece. Miała rozwaloną głowę.
Policja poszukuje osób, które ją ostatnio widziały.
- Czy zginęły jakieś lekarstwa? - spytała Emma szorstko.
- Lekarstwa? - powtórzyła Harriet bezradnie.
- Środki narkotyczne z apteki. - Emma niecierpliwie potrząsnęła ufarbowaną
głową. - Morfina, kodeina i tym podobne.
Harriet oklapła niczym przekłuty balonik.
- Nie wiem. Usłyszałam o wszystkim dosłownie kilka minut temu. Miałam
radio nastawione na lokalną stację i właśnie podawali najświeższe wiadomości.
Kapitan Mac podszedł do kontuaru.
- Annie, czy mogę skorzystać z telefonu?
Zanim odpowiedziała, już wykręcał numer.
Czekali z respektem. Kapitan połączył się bezpośrednio z Frankiem
Saulterem, komendantem policji na wyspie. Jego pytania były zwięzłe i
sprecyzowane. Gdy odłożył słuchawkę, przez dłuższą chwilę nie podnosił głowy.
Annie widziała, że twarz ma skurczoną, zaciętą. W końcu odwrócił się ku nim.
- Ciało odkryto dziś rano, pięć po dziewiątej. Znalazł je chłopiec, który w
weekendy przychodzi nakarmić zwierzęta. Kiedy rano pojawił się w klinice, wszystko
wyglądało zupełnie zwyczajnie. Tylne drzwi były zamknięte na klucz, żadnych
śladów włamania. Chłopak otworzył drzwi, wszedł do środka i skierował się prosto
do boksów, kiedy zauważył uchylone drzwi apteki. Normalnie powinny być za-
mknięte. Wszedł i znalazł Jill leżącą na podłodze, twarzą zwróconą na dół. Był
przekonany, że nie żyje, ale mimo to dotknął jej i stwierdził, że jest zimna. Jak
szalony pognał do telefonu i zadzwonił do Franka do domu.
Kapitan umilkł. W tej chwili nie tylko jego oczy miały lodowaty wyraz, ale
cała twarz sprawiała wrażenie wykutej w bryle lodu. Szarego, brudnego lodu.
- Czy apteka nosiła ślady przeszukiwania?
Kapitan Mac popatrzył na Emmę z uznaniem.
- Nie, żadnych śladów. Wezwali doktora Fostera.
Foster był wspólnikiem Jill Kearney.
- Cholernie nietypowe miejsce do kradzieży narkotyków - sprzeciwił się Fritz
Hemphill. - A co z obcymi? Czy Jimmy Moon wpuszczał kogoś?
Dla każdego z mieszkańców wyspy to pytanie było oczywiste. Zabudowując
przypominający rączkę patelni półwysep, spółka budowlana Halcyon Development
Company postawiła na nim punkt kontrolny, umieszczony przy końcu starej głównej
ulicy, w pobliżu Heron's Point. Wszystkie samochody zmierzające do nowych apar-
tamentów, na tereny golfowe, korty tenisowe, do luksusowych willi, sklepów w
porcie i oczywiście do kliniki weterynaryjnej przejeżdżały wąską, asfaltową drogą
obok tego punktu, obsługiwanego przez urzędnika władz lokalnych. W sobotnią noc
dyżur pełnił Jimmy Moon, były sierżant piechoty morskiej. Jimmy znał wszystkich
mieszkańców wyspy. Obce samochody musiały posiadać przepustkę wystawioną
przez Halcyon Company.
Głos kapitana nie zdradzał żadnych uczuć.
- Jimmy nie przepuszczał nikogo obcego ani w sobotę wieczorem, ani w
niedzielę rano. - Kapitan nie potrzebował tego podkreślać. - Zdaje się, że morderstwo
miało miejsce w niedzielę nad ranem. Patolog przyjął, że śmierć nastąpiła między
dziesiątą wieczorem w sobotę a drugą w nocy w niedzielę. Si Whitney, przyjaciel Jill,
odwoził ją z kina tuż przed dziesiątą. Po drodze zatrzymali się przy klinice i Jill zro-
biła ostatni obchód. Si twierdzi, że miała zamiar wrócić tam jeszcze koło pierwszej w
nocy, by obrócić na bok jakiegoś psa po operacji.
- Ostatni prom z wyspy odpływa o dziesiątej - powiedział Fritz, mnąc
papierową serwetkę.
Przez chwilę rozmyślali w milczeniu. Oczywiście ktoś mógł przypłynąć i
odpłynąć łodzią. Do lądu stałego było dobre dwadzieścia minut drogi. Społeczność
Broward's Rock była raczej zamknięta. Przypadkowy maruder? Nie, to mało
prawdopodobne. Mordercą musiał być albo ktoś tutejszy, albo ktoś ze stałych gości,
znający drogę do kliniki. Co więcej, jeśli Jimmy Moon się nie mylił, mordercą był
ktoś stale mieszkający na wyspie, gdyż nikt obcy nie przejeżdżał przez punkt
kontrolny.
- Ale dlaczego ktoś miałby zamordować Jill?
Kapitan Mac potrząsnął głową.
- Nie wygląda to na robotę narkomana. Foster sprawdził aptekę; zapasy
morfiny i kodeiny są nienaruszone.
- Czy coś zostało zniszczone? - Na niemal kwadratowej twarzy Emmy
malowało się skupienie.
- Nie, zupełnie nic.
- Czy została zgwałcona? - zapytała Emma natychmiast. Oczami wyobraźni
Annie widziała, jak jej mózg pracuje bez przerwy, odrzucając po kolei rozmaite
wersje.
- Nie, żadnych śladów przemocy. Tylko to jedno uderzenie w czaszkę. -
Gwałtownie wyrzucił z siebie następne słowa. - Patolog mówi, że Jill miała
niezwykle kruche kości czaszki. Ktoś inny przypłaciłby podobne uderzenie zaledwie
bólem głowy, natomiast u niej wystąpił krwotok wewnętrzny. Cholerny pech.
- Po wyspie krąży jakiś maniak - syknęła Harriet.- Inne wytłumaczenie nie ma
sensu.
- Już coś tam musi mieć sens - zamyśliła się Emma Clyde. - To raczej nie
wygląda na dzieło maniaka. Wspomnicie moje słowa. Gdy prawda wyjdzie na jaw,
okaże się, że istniał konkretny motyw.
- Odciski palców? - dopytywał się Fritz.
W tej samej chwili odezwała się Kelly Rizzoli.
- A co właściwie wiemy o Jill Kearney? Jaką była osobą?
Zupełnie jak żarłoczne rekiny, pomyślała Annie. Karmią swoje wygłodniałe
umysły śmiercią Jill. Podniosła rękę.
- A teraz posłuchajcie wszyscy. To przecież okropne. Nie znałam dobrze Jill,
ale była bardzo miła i... - Annie pomyślała nagle o Bootsie i o tym, co Jill dla niego
zrobiła. O Boże. - ...nie mówmy o niej tak bezosobowo jak o raporcie z laboratorium.
- Z nagłym skurczem uświadomiła sobie, że osoba Jill została sprowadzona właśnie
do laboratoryjnego raportu. - W każdym razie chyba odwołamy dzisiejsze spotkanie i
umówimy się na przyszły tydzień.
- Och, nie odważyłabym się pójść teraz sama do domu - wychrypiała Harriet. -
Morderstwo śniłoby mi się przez całą noc. Poza tym moglibyśmy wysilić nasze
mózgownice. - Jej koścista twarz promieniowała niezdrową ciekawością. - Jak
myślicie, czy udałoby się nam, gdybyśmy tak spróbowali rozwiązać tę zagadkę?
Trudno chyba o lepszy zespół umysłów ćwiczonych w zbrodni.
- Tym razem Harriet trafiła w sedno - przerwał Elliot, wstając i podchodząc do
barku. - Umysły ćwiczone w zbrodni, co za doskonały tytuł dla mojej najnowszej
powieści. - Żartobliwie skłonił się Harriet, której twarz oblała się brzydką purpurą. -
Muszę ci podziękować, Harriet. Nie byłem zadowolony z żadnego z wymyślonych
przeze mnie tytułów. “Umysły ćwiczone w zbrodni", wyśmienicie.
Stał, opierając się nonszalancko o barek; gryzący dym z jego papierosa unosił
się w powietrzu.
- Słuchajcie, drodzy zebrani, uszanujmy wrażliwość naszej małej Annie, która
nie chce rozmawiać na temat zamordowania Jill. Poza tym sądzę, że wyczerpaliśmy
już wszystkie informacje, jakie zdobył nasz przyjaciel-policjant. Może więc usiądźcie
i dla odmiany posłuchajcie mnie. Obiecuję dobrą zabawę. Jestem przekonany, że
każdy, dosłownie każdy z was uzna moją prelekcję za porywającą, jak się to zwykło
pisać na skrzydełkach obwolut.
- Czy mam go kopnąć w tyłek? - wyszeptał Max do ucha Annie.
- Nie, niech mówi. Wypełni to czas, a potem poślemy ich wszystkich do
domów i... i nie chcę ich tu więcej widzieć. To jest ostatnie spotkanie Klubu.
Elliot oparty wygodnie o ladę barową, z wpół wypalonym papierosem w
ustach, nalał sobie kawy do kubka z napisem “Zagadka srebrnego persa"'.
Poszeptując między sobą, uczestnicy spotkania z ociąganiem zajęli swoje
zwykłe miejsca.
Najwyraźniej dobrze się bawiąc, Elliot uśmiechał się złośliwie.
- Oczywiście nie dostarczę wam prawdziwej zbrodni, chociaż... jak wiecie,
pewnie i mógłbym. Nie będzie żadnych zwłok, to byłoby zbyt skomplikowane. Ale
potrząsnę kośćmi niejednego nieboszczyka. Mój agent literacki jest przekonany, że
natrafiłem na coś gorącego, na prawdziwą bombę. My pisarze spędzamy wiele czasu
dyskutując o motywie. Czy nie byłoby zabawnie zastanowić się, w jaki rodzaj
przestępstw wplątani są osobiście niektórzy ze znanych pisarzy kryminalnych? -
Przypalił nowego papierosa od poprzedniego, wzgardzony niedopałek zaś wrzucił
nonszalancko do kubka “Nieoczekiwana noc'", pozostawionego przez, kogoś na
kontuarze. - Mówimy o wielkiej liczbie sprzedanych egzemplarzy, o
pięćdziesięciotysięcznych nakładach i o sześciocyfrowych sumach za wydania
kieszonkowe. W tych książkach jest wszystko, krew, zbrodnia i różne, szczególnie
odpychające...
W tym momencie zgasło światło.
W październiku ciemności zapadają wcześnie. Było już ciemno, gdy pojawili
się pierwsi goście. Teraz, gdy księżyc był przesłonięty ciężkimi chmurami i na
zewnątrz panował całkowity mrok, do księgarni nie docierał najlżejszy nawet odblask
światła.
Harriet zaczęła piszczeć. Potem ktoś poruszył się, w ciemności ktoś wpadł na
Annie.
Kapitan Mac zawołał uspokajająco:
- To może być elektrownia. Annie, gdzie masz latarkę?
Annie zdecydowanie ruszyła w stronę zaplecza. Latarka zawsze wisiała na
gwoździu w ścianie przy wschodnim narożniku. Poza czerwonym ognikiem
żarzącego się papierosa Elliota w księgarni panował nieprzenikniony mrok.
Nagle kilka dźwięków nastąpiło tuż po sobie. Najpierw jakby lekkie
poruszenie, potem mocny trzask, niewyraźne chrząkniecie, wreszcie odgłos czegoś
ciężkiego walącego się na podłogę.
Któraś z kobiet krzyknęła.
VI
Kapitan Mac zaczął wołać o ciszę.
- Siadać. Przestańcie wrzeszczeć. Zostańcie wszyscy na swoich miejscach.
- Co się stało? - popiskiwała Harriet. - Co to był za rumor? Niech ktoś
włączy...
- Zamknij się, Harriet.
Annie w pośpiechu wpadła na jakieś krzesło i krzyknęła z bólu.
- Kto to? - zapytała Emma ostro.
- To tylko ja. Usiłuję znaleźć latarkę.
- Annie przyniesie latarkę. - Głos kapitana Maca brzmiał uspokajająco,
chociaż Annie wydawało się, że słyszy w nim stłumione napięcie. - Sprawdź najpierw
bezpieczniki - polecił.
- Dobrze. Cierpliwości, to potrwa tylko chwilę.
Poruszała się tak szybko, jak tylko potrafiła w tych ciemnościach. Gdy dotarła
do drzwi magazynku, ze zdumieniem stwierdziła, że są uchylone. Popchnęła je i
weszła na zaplecze. W ciemnościach zamajaczył podłużny prostokąt nikłego,
ciemnoniebieskiego światła. A więc tylne drzwi też były otwarte! Przez chwilę
spoglądała zdumiona, potem nieco już pewniejszym krokiem skierowała się w kąt i
wyciągnęła rękę. Jej palce błądziły po surowej, cedrowej ścianie. Latarka wisiała na
gwoździu gdzieś tutaj.
Dotknęła ściany i namacała gwóźdź.
Latarki nie było.
Zaraz, przecież musi tu być. Ostatnio wcale jej nie używała. Latarka wisiała
jeszcze dziś rano; widziała ją, a przynajmniej zauważyła kątem oka, wchodząc tu z
panią Brawley. Teraz przynajmniej wiedziała, gdzie się znajduje. Szafka z
bezpiecznikami była zaraz po lewej, oddalona zaledwie o dwie stopy. Jeśli to nie
elektrownia wyłączyła prąd - a wyspa słynęła z częstych zaciemnień - zaraz będzie
mogła włączyć światło. Pewnie wina tkwiła w wadliwej instalacji. Westchnęła. No
tak, koszty elektryka ...
Jej palce namacały szafkę... otwartą.
Poczuła przejmujące mrowienie.
Otworzyła szerzej drzwiczki; wszystkie cztery wyłączniki były przekręcone w
prawo, co wskazywało na spore przeciążenie. Zaczęła je po kolei włączać. Gdy
przekręciła drugi, zapaliło się światło w barku kawowym i na zapleczu.
Ktoś krzyknął znowu, ale tym razem krzyk przybierał na sile i trwał, i trwał...
Annie zdecydowanym krokiem wyszła z zaplecza. Przystanęła, przytrzymując
się framugi drzwi.
Krwi nie było wiele, zaledwie kilka kropel, ledwo widocznych na tle
ciemnego bajorka rozlanej kawy.
Nagle masywna sylwetka kapitana Maca przysłoniła jej ciało Elliota Morgana.
Mimo to czuła, że nigdy nie zapomni widoku Elliota leżącego bez życia u stóp baru
kawowego. Plamka niewiarygodnie purpurowej krwi otaczała drzewce strzałki
wystającej z miękkiej tkanki gardła. Obok na podłodze leżał pusty kubek “Tajemnica
srebrnego persa".
Annie zadrżała. Ileż to zwłok wyobraziła sobie przez te wszystkie lata,
poczynając od martwej Ruby Keene przed kominkiem w bibliotece pułkownika
Bantry', aż po obdartego, niezidentyfikowanego włóczęgę w “Stacji arktycznej
Zebra". Ale żadna z lektur nie przygotowała jej na to. Nie lubiła Elliota Morgana.
Obawiała się, że mógłby zniszczyć jej ukochaną księgarnię. Jednak teraz to wszystko
stało się nieważne. Elliot nie żył i niewątpliwie było to morderstwo. Nie choroba, jak
w przypadku jej matki, nie nieszczęśliwy wypadek, jak to miało miejsce z wujem
Ambrose.
Ale jak zwykła strzałka mogła kogoś zabić? Przecież to jakieś szaleństwo.
Najpierw wieść o zamordowaniu młodej, ładnej lekarki weterynarii, a potem zgasły
światła i Elliot padł martwy, z gardłem przebitym rzutką.
Przecież taka strzałka nie może nikogo zabić.
- Rzutką nie da się nikogo zabić - powiedziała głośno i rozejrzała się wokoło.
Przy niej stał teraz Max, z twarzą bladą mimo opalenizny.
- Wiem, kochanie. Ale właśnie zobaczyliśmy, że jednak jest to możliwe.
- Niczego nie zobaczyliśmy.
- Nie bądź taka dosłowna.
Kapitan Mac, z miną jeszcze bardziej ponurą niż zwykle, nakazał im szorstko,
by cofnęli się daleko poza obręb barku.
- Nie dotykajcie niczego.
- Dlaczego? - zapytała uprzejmie Kelly Rizzoli. Na jej białej płóciennej
spódnicy widniały ciemne plamy. Pewnie rozlała kawę, gdy zgasły światła, pomyślała
Annie mimowolnie.
- To miejsce zbrodni - wyjaśnił krótko były policjant. - Proszę zrobić to, o co
prosiłem, panno Rizzoli.
Fritz Hemphill, krzywiąc się, zajął miejsce w szeregu.
- Niech pan nie zapomina, że jest pan na emeryturze, McElroy. Kapitan Mac
zignorował tę uwagę i sięgnął po telefon.
- Nie obchodzi mnie, gdzie jest Saulter. Znajdź go i powiedz mu, aby jak
najszybciej przyjechał do “Śmierci na Żądanie". Mamy kolejne morderstwo.
Nastąpiła pełna napięcia chwila oczekiwania.
W pewnym momencie Annie chciała zaproponować, by odsunęli się jak
najdalej od baru i przenieśli do kącika dla czytelników przy północnej ścianie,
chociaż nie było tam wystarczającej liczby krzeseł. Potem jednak porzuciła tę myśl.
Nie była już gospodynią wśród gości. Była gospodynią wśród podejrzanych o
morderstwo.
Przyjrzała się im wszystkim po kolei.
Emma Clyde stała trochę z boku, jakby pragnąc odizolować się od
pozostałych. Jej inteligentne, niebieskie oczy przesuwały się od twarzy do twarzy i
Annie dałaby wiele, by poznać jej myśli. Gdy jednak te ruchliwe oczy zmierzyły się z
jej spojrzeniem, nie była już taka pewna, czy rzeczywiście tego pragnie. Emma była
wręcz przerażająco opanowana i pewna siebie.
Szczuplutka, drobna Ingrid Jones zdawała się jeszcze bardziej skurczona. W
dłoniach ściskała notes, który zawsze przynosiła ze sobą na klubowe spotkania, i z
determinacją wpatrywała się w półkę z horrorami. Annie pomyślała, że Ingrid
zapewne usiłuje sobie wyobrazić, że jej tu nie ma.
Z kolei Fritz Hemphill zachowywał się tak swobodnie, jakby czekał, aż
podadzą herbatę. Od czasu do czasu rzucał obojętne spojrzenia na zwłoki, w końcu
zdjął z półki “Krucjatę Bourne'a" i pogrążył się w lekturze.
Kapitan Mac kilkakrotnie przemierzył barek kawowy, zajrzał na moment do
pomieszczenia na zapleczu, następnie wrócił do barku i zanotował coś na serwetce.
Twarz miał skupioną. Prawdziwy pies gończy. Annie poczuła się uspokojona.
Podobnie jak inspektor Maigret czy Steve Carella, kapitan uosabiał prawo.
Janis Farley zawisła na ramieniu Jeffa. Jej cera o odcieniu kości słoniowej
przybrała niepokojąco zielonkawą barwę. Jeff stał sztywno, zupełnie nie zwracając na
nią uwagi. Na litość boską, dlaczego ten przeklęty idiota jakoś nie zareaguje. Przecież
jego żona wygląda, jakby miała lada moment zemdleć.
- Kapitanie, proszę, krzesło dla Janis.
McElroy podniósł wzrok i skinął głową.
Nastąpiło niewielkie zamieszanie. Ingrid nalała szklankę wody, potem dolała
jeszcze wina, podczas gdy Max przyniósł trzcinowe krzesełko. Annie pomogła Janis
usiąść. Była zszokowana, gdy dotknęła jej ramienia - szczupłego i kościstego niczym
u niedożywionego kota.
Na twarzy Harriet malowało się jednocześnie podniecenie i strach, a jej oczy
wędrowały nerwowo od nieruchomego ciała Elliota do zbitych w gromadkę pisarzy.
Hal odezwał się nagle:
- Mój Boże, “Zabójstwo przy rue Morgue", “Tajemnica żółtego pokoju'",
“Zaryglowany pokój", “Śmierć w cylindrze",
- Klasyczna sytuacja zamkniętego pomieszczenia podchwyciła Harriet
entuzjastycznie. - Elliot stoi na środku pokoju, twarzą zwrócony do wszystkich -
wyliczała. - Jedenaście osób, światła gasną, ofiara nie żyje. Sprawcą musi być ktoś z
tej jedenastki.
Emma Clyde zmarszczyła czoło.
- “Śmierć w chmurach" - powiedziała.
Jeff Farley rzucił się w stronę Harriet z policzkami płonącymi gniewem.
- Uważaj, co mówisz. Niech nikt się nie waży nazywać mnie mordercą.
- Nie nazwałam cię mordercą.
- Harriet tylko twierdzi, że nie możemy zamykać oczu na to, co jest oczywiste
- powiedział Hal poważnie.
Kelly Rizzoli łagodnie potrząsnęła ciemnorudymi włosami.
- Nic nie jest oczywiste. A już zwłaszcza nie w tym przypadku.
- Tylne drzwi byty otwarte.
Spokojne stwierdzenie Annie natychmiast wzbudziło żywe zainteresowanie.
Hal już zmierzał w stronę zaplecza, gdy kapitan Mac przywołał go z powrotem.
Emma mówiła zdecydowanie:
- To jest odpowiedź na nasze pytanie. Zbrodnia typu zamknięty pokój nie
wchodzi w rachubę, skoro tylne drzwi były otwarte. - Ekspertka w dziedzinie zbrodni
spoglądała na Annie z aprobatą. Nie musiała nawet nic mówić. Annie i tak była
pewna, że pisarka jest przekonana, że Annie sama otworzyła te drzwi.
Z oddali dobiegł dźwięk syreny.
- Cholerny świat - mruknął Frank Saulter zdegustowany.
Kapitan Mac potarł szczękę.
- Wygląda to jak dzieło pisarza obdarzonego nadmierną wyobraźnią.
Saulter zignorował tę uwagę.
- Zastanawiam się, czy denat chorował na serce. Cóż, musimy zawiadomić
hrabstwo i prosić o pomoc. Nie dalej jak dwie godziny temu łódź zabrała ciało tej
Kearney. Teraz muszą wrócić po tego tutaj. - Wziął głęboki oddech. - Zabieramy się
do roboty.
Odwrócił się ku zgromadzonym pisarzom, obdarzając ich uważnym
spojrzeniem.
Wzajemna niechęć była wyraźnie wyczuwalna.
Saulter był dogmatyczny i pozbawiony poczucia humoru, z nabożeństwem
czytywał u fryzjera “Życie Sportowe" i wolał wyspę taką, jaką była dawniej, zanim ci
wszyscy ludzie pojawili się tutaj i pozajmowali eleganckie domy przy plaży. Najgorsi
byli letnicy, ale nie przepadał także za stałymi mieszkańcami, jeśli pletli bzdury i
rozbijali się luksusowymi samochodami. A już najbardziej nie lubił byłych poli-
cjantów, którym, odkąd dorobili się forsy, wydawało się. że są kimś lepszym niż
zwykli ludzie. Taki Hemphill obnoszący się ze swoim wyszukanym ekwipunkiem do
golfa albo McElroy posiadający basen wypełniony morską wodą. Czy któryś z nich
zaszedł kiedyś na posterunek na pogawędkę? A teraz McElroy zachowuje się, jakby
był jedynym policjantem w tym pomieszczeniu. Saulter czuł pieczenie w żołądku;
wrzód palił go żywym ogniem. Najpierw wezwanie do tej martwej lekarki -
aczkolwiek sierżant, widząc, jak ona jeździ, był przekonany, że prędzej czy później
znajdzie ją martwą. Ale nie zamordowaną. Mój Boże, poradzi sobie z tą sprawą. Nie
potrzebuje, aby jacyś policjanci, zwłaszcza zaś policjanci spoza wyspy, pouczali go,
co ma robić. Zacisnął usta w wąską kreskę.
- To zupełnie jasne, co się tu wydarzyło. Po prawie godzinnym oczekiwaniu
pisarze byli już mocno zniecierpliwieni. Oświadczenie Saultera zelektryzowało
wszystkich.
- Ktoś z was go załatwił.
Emma Clyde wyprostowała się. Mimo sylwetki liczącej zaledwie pięć stóp i
trzy cale wysokości i mimo obszernej bluzy w jaskrawych barwach, wyglądała
imponująco.
- Drogi panie, to zupełnie bezpodstawne oskarżenie.
- Siedzieliście w tym pomieszczeniu, cała jedenastka. Światła zgasły i ktoś z
was rzucił strzałką. Któż inny mógłby to zrobić? Annie wystąpiła naprzód.
- Kiedy poszłam sprawdzić bezpieczniki, zastałam otwarte tylne drzwi. -
Wszystkie oczy skupiły się teraz na niej, niektóre zaciekawione, inne sceptyczne. -
Ktoś musiał wejść tamtędy, ponieważ nikt z nas nie opuszczał swojego stolika, więc
nie mógłby wyłączyć świateł.
- Skąd pani wie, że nikt nie opuszczał stolika? - nacierał Saulter. - Pani
odeszła i nikt pani nie widział.
- Poszłam sprawdzić bezpieczniki.
- A więc pani odchodziła. - Głos Saultera był lodowaty.
Max przysunął się bliżej.
- Ktoś inny także mógł odejść od stolika.
Saulter obdarzył go krótkim spojrzeniem i postanowił zignorować.
- Tak więc poszła pani włączyć światło. Skąd pani wiedziała, że to sprawa
bezpieczników?
- Wcale nie wiedziałam - odparła Annie zgodnie z prawdą.
Saulter spoglądał na nią oskarżycielsko. Annie wytrzymała jego spojrzenie i
popatrzyła mu prosto w oczy.
- Wiedziałam, że powinnam najpierw sprawdzić bezpieczniki. Myślałam, że to
jakieś spięcie i poszłam poszukać latarki.
- Gdzie pani zwykle trzyma latarkę?
- Na zapleczu. Wisi na gwoździu.
- Tak więc, gdy zgasły światła, pani była jedyną osobą, która wiedziała, gdzie
znajduje się szalka z bezpiecznikami i gdzie szukać latarki, czy tak?
- Myślę, że tak.
- Znalazłem tę latarkę - wtrącił kapitan Mac. - Leżała na podłodze obok stołu
w pomieszczeniu na zapleczu.
Kark Saultera poczerwieniał.
- Czy pan ją ruszał? - warknął.
- Oczywiście, że nie.
Saulter nie kontynuował tematu. Ponownie zwrócił się do Annie.
- To bardzo sprzyjająca okoliczność, że latarki nie było na zwykłym miejscu.
Jakże mogło być inaczej, skoro potrzebowała pani więcej czasu...
- To zupełnie bezpodstawne przypuszczenie - przerwał Max ostro. - Jeśli
morderca zrobił jakiś trik ze światłem, mógł także usunąć latarkę. W ciągu całego
wieczoru wszyscy kręcili się to tu, to tam i ktoś mógł wśliznąć się niepostrzeżenie.
- Ale jak to się stało, że światła zgasły tak nagle? - Saulter nie spuszczał z
Annie lodowatego spojrzenia.
Na litość boską, czy jemu się zdaje, że ona potrafiłaby wyłączyć światło na
odległość przy pomocy jakichś sztuczek?
- Zobaczmy - zaczął Max, ale Saulter i kapitan Mac powstrzymali go ruchem
ręki. Podeszli do szafki z bezpiecznikami.
Wszyscy czekali w napięciu, wyciągając szyje w kierunku zaplecza i
nasłuchując zupełnie bezwstydnie.
- Proszę popatrzeć, sierżancie, od tych wyłączników ciągnie się sznurek -
usłyszeli głos kapitana Maca.
- Proszę nie dotykać - ostrzegł Saulter.
- To bez znaczenia. Na tak wąskiej powierzchni i tak nie będzie żadnych
odcisków palców. Ale może pan sprawdzić na skrzynce. Ktoś przywiązał tę nitkę do
wyłączników.
- Nie potrzebuje mnie pan pouczać, gdzie mam zbierać odciski palców. - Głos
Saultera wzniósł się niebezpiecznie.
Obaj mężczyźni wrócili do barku, z oczami utkwionymi w podłogę.
- Prawdopodobnie nitka była poprowadzona gdzieś tędy i zostawiona na
podłodze - rozważał kapitan Mac. By wyłączyć światło, wystarczyło jedno
szarpnięcie. Po przekręceniu bezpieczników zapanowały kompletne ciemności.
- Kompletne ciemności? - Saulter był sceptyczny. Wszyscy przytaknęli z
zapałem.
- W takim razie jak, u diabła, morderca zdołał trafić Morgana tą rzutką?
- To zupełnie proste, sierżancie - raczyła wyjaśnić Emma, podczas gdy w jej
chabrowych oczach malowała się wyraźna pogarda dla tak wolno kojarzącego
przedstawiciela władzy. - Elliot kopcił niczym komin. Jedyne, co pański morderca
musiał zrobić, to złapać strzałkę i cisnąć ją w kierunku żarzącego się końca papierosa.
- Jezu - stęknął Saulter - to najbardziej idiotyczny pomysł, o jakim
kiedykolwiek słyszałem.
- Ale okazał się skuteczny - powiedział sucho kapitan Mac.
- Taak - Saulter przyglądał się pisarzom zgromadzonym w pobliżu barku
takim wzrokiem, jakby życzył im, by także padli trupem. - Świetnie. Teraz chciałbym
zobaczyć, gdzie kto siedział. Zajmijcie miejsca dokładnie tak, jak siedzieliście, gdy
zgasły światła.
Harriet zadrżała i kościstym, upierścienionym palcem wskazała nieruchomy
wzgórek, który do niedawna był Elliotem Morganem.
- Ma pan zamiar zostawić go tutaj? Doprawdy wydaje mi się to w najwyższym
stopniu niewłaściwe.
- Jemu już nic nie zaszkodzi - uciął Saulter.
Z ociąganiem skierowali się ku stolikom, przy których siedzieli w chwili
zgaśnięcia świateł. Ingrid Jones podążyła za Maxem i Annie do najdalej odsuniętego
stolika. Max szepnął coś do niej i Annie zobaczyła, że Ingrid wręcza mu swój notes.
Max nie usiadł stał obok stolika, szkicując coś szybko ołówkiem. Annie zajrzała mu
przez ramię; na kartce powstawał plan wnętrza księgarni.
Bili Cameron, jeden z pomocników Saultera, zabrał się do fotografowania
miejsca zbrodni. Drugi pomocnik. Bud Jurgens, pokrywał szafkę z bezpiecznikami i -
ku uldze Annie także i tylne drzwi specjalnym proszkiem. Cameron i Jurgens
stanowili cały personel, jakim dysponował Saulter. Annie pomyślała o wszystkich
doskonale wyszkolonych policjantach z 87 Obwodu i poczuła, że obecna procedura
nie robi na niej wrażenia.
Kelly Rizzoli i Hal Douglas zajęli miejsce przy najbardziej wysuniętym
stoliku po prawej. Na delikatnej twarzy Kelly malowała się dość niezwykła w tych
okolicznościach beztroska, a jej oczy błyszczały podnieceniem. Hal uniósł kubek i
potrząsnął resztką kawy, jakby w nadziei, że może jest jeszcze gorąca.
Fritz Hemphill i Emma Clyde zajmowali środkowy stolik. Fritz wyglądał na
szczerze znudzonego. Annie zastanawiała się przez moment, czy nie jest to
najobrzydliwsza z możliwych reakcji. Emma jak zwykle wyglądała na spokojną i
pewną siebie; jej dłonie o krótkich, serdelkowatych palcach swobodnie spoczywały
na blacie stolika.
Przy następnym stoliku siedzieli Janis i Jed Farleyowie. Janis skuliła się
bezradnie w swoim krześle. Jeff nadal ignorował najwyraźniej złe samopoczucie
żony. Rumieńce gniewu znaczyły jego policzki.
Kapitan Mac i Harriet w milczeniu zajęli miejsca przy stoliku ustawionym
najbliżej ściany. Byty policjant z namysłem wpatrywał się w okolice barku, natomiast
Harriet zdawała się doskonale bawić, aczkolwiek wcześniej protestowała przeciw
zbytniej bliskości ciała.
Saulter krążył między stolikami, spoglądając co chwila na zwłoki Morgana.
Najwyraźniej usiłował wyznaczyć przypuszczalny tor strzałki. Annie pomyślała, że z
jej punktu widzenia rzutka nie mogła trafić mniej korzystnie.
- Morderca mógł się przesunąć, w chwili gdy zgasło światło odezwała się. -
Naprawdę w tym momencie usłyszałam jakieś poruszenie.
- Ona ma rację - potwierdził kapitan Mac. - Zdecydowanie ktoś się przesunął.
Wyraźnie czułem ruch.
Saulter zrobił nachmurzoną minę i stanął za krzesłem Annie. Ogarnęło ją
uczucie nagłej paniki. Przecież jej krzesło znajdowało się prawie na jednej linii z
ciałem.
Utalentowany artystycznie asystent Saultera skierował swój Polaroid na
wszystkich po kolei, potem Saulter zarządził zdjęcie odcisków palców, tę brudzącą i
jakże upokarzającą procedurę. Nikt jednak nie protestował, nawet Emma Clyde.
Annie nic przypuszczała, by Emmie sprawiały przyjemność pomazane tuszem palce
ale ona również nie odezwała się ani słowem.
Gdy pobieranie odcisków palców zostało wreszcie skończone, Saulter
szorstkim głosem oznajmił, że mogą iść do domu, kiedy tylko Billy Cameron spisze
ich nazwiska i adresy. Stłoczyli się więc w szeregu koło baru, nieprzyjemnie blisko
przykrytego prześcieradłem kształtu.
- Sierżancie! - To był kapitan Mac, a jego głos wibrował podnieceniem. Annie
skojarzył się z ujadającym żywo ogarem.
- Na Boga! - Masywny eks-policjant pochylał się nad wiklinowym koszem na
śmieci, stojącym w najodleglejszym kącie baru. - To nam daje odpowiedź na pewne
pytania.
Wszyscy zaczęli się tłoczyć, lecz Saulter zatarasował drogę.
- Do tyłu! - rozkazał, po czym podszedł do McElroya.
Znowu zaczęli nasłuchiwać z wyciągniętymi szyjami.
- Nic nie widzę - zaczął Saulter.
- Powąchaj to, człowieku.
Kapitan Mac wyciągnął z kieszeni spodni dwie dwudziestopięciocentówki i
posługując się nimi niczym pincetą, wyciągnął z kosza kłębek wilgotnej waty.
Saulter pociągnął nosem.
- Zmywacz do paznokci. - Spoglądał na kapitana Maca, nic nie rozumiejąc.
- Z czymś takim spotkałem się zaledwie raz w swojej karierze - wyjaśnił były
policjant - ale jestem gotów założyć się o całą swoją emeryturę, że morderca
pomalował koniuszki palców bezbarwnym lakierem do paznokci, by nie zostawić
odcisków na strzałce. Tak, teraz rozumiem. - Wskazał ręką w kierunku stolików. -
Gasną światła, morderca trzyma strzałkę przygotowaną gdzieś w pobliżu, może na
podłodze. Potem chwyta strzałkę i rzuca. Podczas gdy Annie idzie sprawdzić, co się
stało ze światłem, morderca ma wystarczająco dużo czasu, by wytrzeć palce i
wyrzucić wacik do kosza na śmieci. Saulter, założę się, że na rzutce nie będzie
żadnych cholernych odcisków palców. Boże, ale to sprytny pomysł.
Obaj mężczyźni popatrzyli po sobie, a następnie odwrócili się w stronę
podejrzanych.
- Zmywacz do paznokci - powtórzył Saulter. Jego wzrok wędrował od jednej
kobiety do drugiej, wreszcie spoczął na Annie.
Może powinna była zachować spokój, ale była już zmęczona tymi wcale
niedwuznacznymi podejrzeniami.
- Wszystkie malujemy paznokcie, sierżancie.
- Ale nikt nie zna tego pomieszczenia tak dobrze jak pani odparował.
- Każdy z nas spędza tu mnóstwo czasu - wtrącił szybko kapitan Mac, po
czym odchrząknął: - Sierżancie, z ochotą udzielę panu wszelkiej możliwej pomocy w
śledztwie.
- Dziękuję, ale sami potrafimy wypełniać nasze obowiązki. Na razie jesteście
państwo wolni. Jutro się z wami skontaktuję.
Wszyscy zgodnie ruszyli w stronę wyjścia, gdy zatrzymał ich głos McElroya.
- Nie chciałbym, aby wszyscy poszli do domu, mając błędny obraz całej
sprawy - mówił emerytowany policjant. Dlaczego Annie miałaby kogokolwiek zabić?
Harriet Edelman przystanęła i uderzyła się rękami po udach, aż bransoletki na
jej przegubie zadźwięczały gwałtownie.
- Tak więc uważa pan, że nasza mała panna Pięknisia stoi poza wszelkimi
podejrzeniami? Przypadkiem wiem, że dzisiaj rano nieźle posprzeczała się z Elliotem.
Oczywiście Saulter natychmiast chciał usłyszeć o wszystkim.
- Przejeżdżałam akurat na rowerze i widziałam, jak zatrzasnęła mu drzwi
przed nosem.
Annie nie zauważyła jej wtedy, ale nie było w tym nic dziwnego. Była tak
wściekła, że nawet tarantule tańczące pod drzwiami księgarni nie zwróciłyby jej
uwagi.
Saulter niecierpliwym ruchem poganiał ich w stronę drzwi.
- Nie ma obawy, nie będę stosował żadnej taryfy ulgowej wobec ładnych
twarzy. Jutro przesłucham wszystkich, pannę Laurance także, na okoliczność
stosunków ze zmarłym.
- To brzmi pocieszająco. Emma popatrzyła na niego ironicznie.
- Wobec bogaczy także nie będzie taryfy ulgowej.
Agatha wybrała sobie ten właśnie moment, by wskoczyć na półkę z Agatha
Christie i prychnąć niecierpliwie. Janis przywarła do ręki męża. Fritz Hemphill
roześmiał się.
- Ona chce wyjść na dwór. - Annie otworzyła frontowe drzwi i kotka zniknęła
w ciemnościach. Annie spoglądała za nią, a gdy się odwróciła, jej wzrok napotkał
spojrzenie sierżanta Saultera. Nagle zrozumiała, jak musi czuć się lis ścigany przez
ogary.
Przynajmniej raz Max nie jechał z nadmierną prędkością.
- Nie rozumiem, dlaczego posłał nas wszystkich do domu - zastanawiała się
Annie.
- A co mu innego pozostało? - Max usiłował przebić wzrokiem ciemności. -
Słynna Czarna Dziura w Kalkucie nie wytrzymuje porównania z wiejską drogą na
Browards Rock. Naprawdę nie żartuję.
- Nie ma tu lamp ulicznych - odparła obojętnie. - Turyści nieraz się na to
uskarżali.
- Tu brak jest jakichkolwiek świateł, nawet światła księżyca. Reflektory z
trudem przebijały się przez mrok panujący pod rozłożystymi dębami, których konary
tworzyły nad drogą coś w rodzaju sklepienia. Orzeźwiające, chłodne powietrze
napływało przez okno, przynosząc zapach moczarów.
- Jesteś pewna, że na końcu tej dróżki nie spotkamy Jasia i Małgosi?
- Domyślam się, że w ciemności wygląda to nieco odstraszająco.
- Naprawdę wolałbym już Park Centralny po zmroku. Gwałtownie nacisnął
hamulec. Gdyby nie pasy, Annie poleciałaby na przednią szybę.
- Boże drogi, a co to takiego?
Grube stworzenie na krótkich nóżkach pomykało żwawo w poprzek
piaszczystej drogi, doskonale widoczne w świetle reflektorów.
- To, mój mieszczuchu, był zwykły szop.
Samochód znowu ruszył do przodu.
- Nie zadawał nam żadnych pytań.
- Na przykład, panno Laurance, czy to pani zabiła?
- Dobrze, mądralo, teraz w prawo i w dół tą drogą.
Max przyhamował i skręcił w prawo.
- To nie jest żadna droga - narzekał - to jakaś cholerna ścieżyna.
- Tak wygląda prawdziwa wieś. Teraz zwolnij. Mieszkam na drugim drzewie.
- Drugie drzewo. Zaraz, czy ty powiedziałaś “drzewo"?
- Owszem, to była okazja. Jeden z przedsiębiorców budowlanych doszedł do
wniosku, że każdy pragnie mieszkać niczym Robinson Crusoe, i wybudował kilka
domków umieszczonych na takich platformach wokół pni dębu. Tak się pechowo dla
niego złożyło, że nie było na nie specjalnego popytu.
W świetle reflektorów domek był doskonale widoczny. Drewniane, spiralne
schodki prowadziły wprost z ziemi do okrągłego budyneczku rozmieszczonego wokół
pnia.
- To rzeczywiście niezły domek - skomentował Max sucho - Mieszkanko dla
ciebie i dla szczypawek.
- Co miesiąc firma przeprowadza dezynsekcję - odparła ostro. - Sprawdzono,
żadnego robactwa.
Max zaciągnął hamulec i zgasił światła, ale Annie już otwierała drzwi po
swojej stronie.
- W porządku, nie musisz wysiadać.
- Wiem, że nie muszę, ale wpojono mi zasady dobrego wychowania. Nie
zostawię dziewczyny pod drzwiami, zwłaszcza gdy mieszka wysoko na drzewie
rosnącym na bagnach.
- Stowarzyszenie Turystyczne Południowej Karoliny dostałoby białej
gorączki, słysząc określenie bagna.
Max obszedł samochód i wziął ją pod ramię. Obstawał, że wejdzie do środka i
przeszuka wszystkie pokoje.
Annie stanęła pośrodku centralnego saloniku, czekając z rezygnacją, aż Max -
który właśnie na kolanach zaglądał pod łóżko - skończy oględziny.
- Och Max, po co to wszystko?
- Mam poważne podejrzenia, że to wyspiarskie powietrze nie jest obecnie zbyt
zdrowe. - Rozejrzał się po sześciobocznym saloniku, którego wysokie na jedenaście
stóp ściany były całkowicie przeszklone. W dzień pokój skąpany był w słońcu. Teraz,
przy podniesionych zasłonach, przez szyby wciskała się noc, groźna i nieprzyjazna.
Annie szybko opuściła drewniane żaluzje i pochyliła się. by zapalić lampę od
Tiffany'ego. Odgrodziwszy się od panującego na zewnątrz mroku, poczuła się
bezpiecznie. To był znowu jej dobrze znany, przytulny pokój, umeblowany
wygodnymi mebelkami trzciny, na szczęście zupełnie odpowiednimi w nadmorskiej
miejscowości i - co nie było bez znaczenia - niedrogimi. Podobnie jak w księgarni,
barwne akcenty stanowiły poduszki w odcieniach oranżu, palonej sjeny i czerwonej,
teksańskiej glinki. Środek regału z książkami, stojącego przy ścianie oddzielającej
salonik od sypialni, wypełniała spora, kwadratowa tablica, na której Annie dość
nieporządnie poprzypinała wykonane przez siebie fotografie. Szczególną dumą
napełniało ją zdjęcie czapli o dwubarwnym upierzeniu jasnoniebieskim na tułowiu i
purpurowoczerwonym na szyi - które zrobiła kiedyś o świcie w pobliżu strumienia
Moccasin Creek. Na stole leżał aparat fotograficzny Nikon, a obok niego nagroda dla
najlepszego strzelca w drużynie Island Dolphins. Każdy centymetr polek wypełniały
książki, których barwne okładki stanowiły kolejny, dobrze znany akcent. Przede
wszystkim jej ukochana Agathn Christie, dalej książki Phoebe Atwood Taylor, które
wydawała pod pseudonimem Alice Tilton, opisujące zabawne przygody Leonidasa
Witheralla, wreszcie powieści sióstr Constance i Gwenyth Littie. To był jej pokój,
przytulny i bezpieczny.
- Przecież nikt nie chce wyrządzić mi krzywdy.
- Skąd ta pewność?
Annie opadła na najszerszy, wyplatany tapczan. Max usiadł tuż obok niej,
mimo że na tapczanie śmiało mogłoby się zmieścić jeszcze kilka osób. Odsunęła się
odrobinę. Max natychmiast przybliżył się do niej.
- Popatrz, Elliot dopraszał się kłopotów. Odgrażał się, że będzie mówił - no
właśnie, sam słyszałeś - że będzie potrząsał kośćmi szkieletów. Najwyraźniej ktoś nie
miał ochoty, by ruszano jego, czy też jej, szkielet.
- A co z tą panią doktor?
Annie westchnęła.
- Nie mam pojęcia. O Max, ona była taka miła. Wkrótce po moim przyjeździe
do wuja Boots został potrącony przez samochód.
Ten okropny widok ciągle tkwił jej przed oczami. Boots z futrem posklejanym
zakrzepłą krwią i błotem, wlokący za sobą bezwładne, bezużyteczne tylne łapy,
czołgający się w stronę domu. To wspomnienie nie przestawało boleć.
- No więc zabrałam Bootsa do kliniki Island Hills. Nie znałam wtedy Jill.
Biednym Bootsem zajął się doktor Foster. Był miły, ale zupełnie obojętny.
Powiedział, że jedyne, co można zrobić, to uśpić Bootsa, bo tu nie ma już żadnej
nadziei. Pytałam, jak się to odbędzie, a on odparł, że Boots dostanie zastrzyk z
sukcynylocholiny i że to potrwa dosłownie moment. W trakcie naszej rozmowy
weszła Jill. Początkowo nie zwróciłam na nią uwagi. Potem Foster wyszedł, a ja
żegnałam się z Bootsem, bo pielęgniarz już miał go zabrać. I wtedy Jill powiedziała:
“Nie dawaj mu sukcynylocholiny. Weź pięć centymetrów sześciennych
stężonego pentobarbitalu sodu". Oczywiście chciałam się dowiedzieć, co to takiego, i
ona mi powiedziała, że Foster jest staroświecki, że wielu weterynarzy użyłoby
sukcynylocholiny, ale że ona tego nie poleca, bo zwierzę się wtedy dusi i to jest
niepotrzebne okrucieństwo. Oczy Annie wypełniły się łzami. - To z pewnością nie
mógł być zamach na Jill. Może chodziło o kradzież narkotyków albo coś w tym
rodzaju.
Nie wiadomo kiedy, ramię Maxa opiekuńczo objęło jej plecy.
- Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś ją załatwił, ale na tej wyspie miały miejsce
dwa morderstwa w przeciągu dwudziestu czterech godzin i niech zjem szopa, jeśli nie
były ze sobą powiązane.
- To nie jest nasz problem - sprzeciwiła się Annie. Była niewiarygodnie
zmęczona. - To sprawa tego niemiłego faceta. Natomiast nadal nie rozumiem,
dlaczego puścił nas do domu. Mówił wprawdzie, że nie wolno nam opuszczać wyspy,
ale i tak najbliższy prom jest dopiero rano. Przecież ten Saulter nawet nie próbował
niczego ustalić.
- Wyobrażam sobie, że policja zajmuje się tym właśnie w tej chwili. Muszą
zbadać miejsce zbrodni. Gdy wychodziliśmy, ten twój stary kumpel ciągle jeszcze
węszył.
Twój stary kumpel. Max miał na myśli kapitana Maca. Nagle Annie gorąco
zapragnęła, żeby to właśnie kapitanowi zostało powierzone śledztwo.
- Max, czy zwróciłeś uwagę, jak Saulter na mnie patrzył?
Podłoga zaskrzypiała.
Wyrwana z głębokiego snu Annie odwróciła się, powstrzymując okrzyk.
Usiadła sztywno, z potarganymi włosami i uświadomiwszy sobie, że jej koszula
nocna niewiele zakrywa, gwałtownie podciągnęła prześcieradło aż pod brodę.
- Co ty tu u diabła robisz?
- Jesteś w niebezpieczeństwie - stwierdził Max z przekonaniem.
Annie ziewnęła, przetarła oczy i znowu podciągnęła prześcieradło.
- Zaraz, zaraz, od początku. - powiedziała cierpliwie. - Leżę w łóżku. Śpię.
Wytłumacz mi więc, co robisz w mojej sypialni bladym świtem.
- Do tego domku może wejść dosłownie każdy. Spędziłem noc w samochodzie
i mam teraz sztywny kark. - Max zrobił króciutką przerwę, wyraźnie oczekując
wyrazów współczucia. Usiłował poruszyć głową. - Au!
- Przecież wynająłeś apartament. Dlaczego nie poszedłeś tam na noc?
- Ponieważ gdzieś na tej wyspie czai się podwójny morderca.
- Ale nie w mojej sypialni.
- Mógłby być i tutaj.
- Albo mogłaby.
- Annie, posłuchaj, przecież ten dom jest dziurawy niczym ser szwajcarski.
Czy wiesz, jak tutaj wszedłem? Annie uparcie milczała.
- Podniosłem z ziemi pierwszy lepszy patyk, cichutko wszedłem po schodach i
podważyłem kuchenne okno.
- Niczego nie słyszałam.
- Bo ty, kochanie, spałaś w tym czasie jak zabita. Ten dom nie jest
bezpieczny, w tym cały problem. Jadę po swoje rzeczy...
- Nie.
- Przecież masz mnóstwo miejsca. Zwinę się na kanapie.
- A wtedy będziesz miał nie tylko sztywny kark, lecz także sparaliżowany
kręgosłup. Nie, Max, doceniam twoje starania, ale jestem dużą dziewczynką i sama
potrafię doskonale zadbać o siebie.
Jedząc śniadanie, ciągle jeszcze roztrząsali ten sam problem.
Annie po raz drugi napełniła kubki kawą, a teraz z podziwem przyglądała się,
jak Max pożera piąty z kolei pączek posypany cukrem. Oboje siedzieli na
przewiewnej werandzie za kuchnią. Powietrze przesycone było zapachem sosen,
wodorostów i smoły, przez korony wysokich, nadmorskich sosen przedzierały się
ukośne smugi światła. Asfaltowa ścieżka ginęła gdzieś w zwartym gąszczu palm,
czerwonych, południowych cedrów, jukki i krzewów wawrzynu. Plaża była oddalona
zaledwie o dziesięć minut jazdy rowerem. Przez chwilę Annie pomyślała, że byłoby
wspaniale mieć dzisiaj wolny dzień. Mogliby wtedy wybrać się z Maxem na wydmy i
spacerować w powodzi kwitnących październikowych ziół, mieniących się
wszystkimi odcieniami fioletu, purpury i żółci. Zeszliby aż na plażę wysypaną szarym
piaskiem i nie musieliby o niczym myśleć. Po prostu cieszyliby się wodą i słońcem.
- Chyba otworzę dziś księgarnię tak jak zwykle.
Max skinął głową i wymamrotał z pełnymi ustami:
- To najlepsze, co możesz zrobić. Zachowuj się tak jak zwykle. - Potem
przełknął i dodał już normalnie: - Poza tym niech mnie gęś kopnie, jeśli oni wszyscy
nie pojawią się jeden po drugim, by sprawdzić, czy już coś wiesz.
- Kto ma się pojawić?
- Nasi podejrzani.
- Boże, mam nadzieję, że nie.
- Annie, nie bądź głupia, to najlepsza okazja, żeby ich przycisnąć.
- Nie mam zamiaru nikogo przyciskać. Dlaczego miałabym to robić?
- Saulter to głupiec. Przecież to jasne jak słońce. To my rozwiążemy tę
zagadkę.
- Mowy nie ma. Na mnie nie licz. Nie mam zamiaru brać w tym udziału.
Max zlizał cukier z kącika warg i zmiął pustą torebkę po pączkach. - Musimy
kupić coś do zjedzenia. Czy ty w ogóle jadasz w domu?
Niepewna, z którym tematem rozprawić się najpierw, Annie zdecydowała się
dokończyć kwestię samodzielnego śledztwa.
- Max, słuchaj uważnie, ponieważ nie mam zamiaru powtarzać tego dwa razy.
Nie jestem detektywem. Nie jestem nawet autorką powieści kryminalnych. Po prostu
przez przypadek prowadzę księgarnie, w której ktoś został zamordowany. Mam
zamiar porządnie wyszorować podłogę, przemeblować barek kawowy i zapomnieć o
wszystkim. Kryminały to mój zawód, a nie hobby. To nie jest zabawa i absolutnie nie
mam zamiaru angażować się w śledztwo. Mówię to zupełnie poważnie, żeby nie było
ani cienia wątpliwości. Skończyłam.
Max uśmiechnął się szeroko.
VII
Schodząc po schodach, kontynuowali sprzeczkę.
- Będę po prostu pracować jak zwykle. Nie mam ochoty dyskutować o tym
morderstwie.
- O morderstwach.
- Zwykły zbieg okoliczności - upierała się Annie. - Jill i Elliot nawet się nie
znali. On nie miał żadnego zwierzaka.
- Skąd wiesz? - Max zatrzymał się na schodach, zagradzając jej drogę.
Annie nie miała ochoty rozmawiać na ten temat. Zanurkowała pod jego
ramieniem.
- Słuchaj, jeśli zaraz nie wyjdziemy, to się spóźnię. Już wcześniej
zapowiedziała mu kategorycznie, że nie zabierze go ze sobą do księgarni. Aby mu to
wynagrodzić, zaproponowała:
- Zjemy razem lunch koło pierwszej i wybierzemy się na lody z mango.
Max niczym dziecko uwielbiał próbować zawsze czegoś nowego i Annie była
zadowolona, że tak sprytnie udało jej się odwrócić jego uwagę. Doprawdy nie była to
odpowiednia pora, by przyznawać się do tego, że kilka razy spotkała się z Elliotem, a
raz nawet była u niego na obiedzie. Tamten wieczór w zupełności wystarczył, by
zafascynowanie jego osobą ulotniło się bez śladu. Elliot pasjonował się sztuką
Karaibów, miał kolekcję rozmaitych przedmiotów, nie wyłączając lalek woodoo z
Haiti. Pod wpływem jego długich i upiornych opowieści o żyjących trupach zupełnie
straciła wówczas apetyt.
Annie zbiegła po schodach i w tym momencie uświadomiła sobie, że jej
samochód ciągle stoi na niewielkim, wysypanym piaskiem i muszelkami parkingu w
pobliżu księgarni. Oczywiście wczoraj wieczorem wracali autem Maxa.
Ponieważ tego ranka Max swoim zwyczajem jechał szybko i agresywnie, nie
starczyło im czasu na pogaduszki.
Dom Annie znajdował się na skraju zabudowanego obszaru. Wprawdzie
domki na drzewach okazały się przelotnym kaprysem architekta, ale Annie podobało
się mieszkanie na tym odludziu i obserwowanie życia na moczarach. Dom stał niemal
na samych mokradłach, tak że z werandy mogła podziwiać niekończącą się grę
świateł i wiatru w gęstej sieci bagiennych traw, bujnie kwitnących mirtów, bzów
bagiennych i południowych wawrzynów. Pojedyncza, wąska, asfaltowa droga wiła się
między karłowatymi palmami i sosnami, zmierzając ku obszarom gęściej
zaludnionym. Hiszpański mech przesłaniał żywą zieleń liści potężnych dębów. Na
brzegach cienistych bajorek wygrzewały się aligatory, a węże i żółwie bezszelestnie
poruszały się w wodzie. Pod drzewami kładły się blade plamy zieleni, muskane
łagodnym powiewem wiatru.
Samochód wydostał się na asfaltową drogę i pomykał teraz wśród eleganckiej
zieleni równo przystrzyżonych pól golfowych.
- Bezpośrednio z głuszy do wiejskiego klubu - zauważył Max.
- To stanowi o uroku tego miejsca.
Od głównej drogi obiegającej całą wyspę odchodziły ścieżki, prowadzące do
rezydencji położonych w pobliżu terenów golfowych należących do Island Hills Golf
Club. Dwupiętrowy budynek klubowy wzniesiony w stylu tudorowskiego gotyku
błyszczał w porannym słońcu. Ozdobne, wysokie na dwanaście stóp bramy odlane w
brązie były gościnnie otwarte dla amatorów porannej gry.
Annie wskazała imponującą budowlę na niewielkim wzniesieniu w pobliżu
czternastego pola.
- To dom Emmy.
Max wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jej niewielki domek na wsi.
- Owszem - przytaknęła Annie. - Widziałam nawet jego opis w “American
Country House". Ten skromny domek wart jest prawie dwa miliony.
- Zbrodnia popłaca.
- Emmie jak najbardziej.
Max zmrużył oczy przed słońcem i zwiększył szybkość do sześćdziesięciu
mil. Mijali teraz szereg eleganckich rezydencji; niektóre z nich były niemal
całkowicie ukryte za szpalerem rozłożystych dębów. Prawie natychmiast musiał
znowu zwolnić, gdyż, dojeżdżali do portu. Rząd apartamentów noszących nazwę
“Gniazda Jaskółek" kryty był czerwoną dachówką. Fasady sklepów i lokali
otaczających zatoczkę miały szarawy odcień naturalnego drewna, wyblakłego pod
wpływem słońca. Max zaparkował na wysypanym muszelkami parkingu.
- Ona mogła to zrobić.
Spoglądająca w stronę księgarni Annie początkowo nie zrozumiała, o czym on
mówi.
- Kto mógł zrobić co?
- Emma mogła zamordować Elliota. Jest dostatecznie sprytna.
- Max!
- Przecież ktoś to zrobił - powiedział z uporem.
- Owszem, ktoś - zgodziła się Annie - a nasz czarujący sierżant Saulter będzie
musiał odnaleźć tego ktosia.
Ku zdumieniu Annie Max nawet nie usiłował wejść z nią do księgarni.
Wysadził ją na skraju placyku, obiecał wpaść w porze lunchu i pomachał jej ręką, z
irytująco anielskim uśmieszkiem na twarzy.
Dla mieszkańców wyspy placyk okalający łukowato wygiętą przystań
stanowił coś w rodzaju klubu. Sezon żeglarski skończył się dawno i niektóre łodzie
były już zabezpieczone na zimę. Jednak większość z nich stała po prostu
przycumowana do drewnianych pomostów, tak by ich właściciele-wyspiarze mogli
jeszcze nacieszyć się żeglowaniem w piękne, październikowe dni. W najodleglejszym
zakątku portu wyznaczono miejsce dla jachtów. Obecnie stały tam zaledwie trzy duże
jachty, między nimi “Przyjemność Marigold" Emmy Clyde.
Annie kochała ten niewielki port, elegancki niczym jajko Faberge. Z okien
księgarni mogła śledzić łodzie mknące po cieśninie, krążące w powietrzu mewy,
zniżające lot w pogoni za rybami. Ciągnące się łukiem wzdłuż placu sklepy były
otwarte, ale wraz z końcem sezonu turystycznego minął okres wzmożonego ruchu. Z
rzadka pojawiający się klienci byli w większości mieszkańcami wyspy. Ta pora roku
znakomicie nadawała się do przeprowadzania inwentaryzacji, przygotowania
zamówień na następny sezon; pozwalała nacieszyć się ciszą i spokojem.
Annie w zamyśleniu szła przez placyk. Dlaczego Max tak łatwo dał sobie
wyperswadować towarzyszenie jej do księgarni? I jak postępowało śledztwo w
sprawie śmierci Elliota? Strzałka? To przecież zupełnie niemożliwe, takie...
wyimaginowane. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej cała sprawa
wydawała się jej dziwna.
Weszła na werandę i zatrzymała się przed drzwiami księgarni. “Śmierć na
żądanie" - głosiły kwadratowe, złocone litery, zajmujące środkową część południowej
witryny. W witrynie północnej wypisano zdecydowanym szkarłatem: “Sensacje.
Podejrzenia. Horror. Przygody. Książki nowe i używane".
Z satysfakcją przyjrzała się wystawie, gdzie naczelne miejsce zajmowała seria
“Morderczy atrament"', doskonale znana każdemu miłośnikowi literatury
kryminalnej. Obok popularnych wydań w miękkiej oprawie wzrok przyciągały
najnowsze nabytki, z których była szczególnie dumna; rzadka obecnie pierwsza
edycja “Psa ogrodnika" Ursuli Curtis, “Przygody Sherlocka Holmesa" w ośmiu
tomach, opublikowane przez Colliera, wreszcie prawdziwa gratka - pierwsza powieść
Elisabeth Lemarchand “Śmierć starej panny"', wyceniona na 110 dolarów. Nowości
wydawnicze w twardych oprawach i z barwnymi obwolutami wypełniały południowe
okno. Annie pokiwała głową z aprobatą. Znakomicie. Najnowsza Martha Grimes czy
Ken Follet z pewnością przyciągną tłumek czytelników. No dobrze, ale przecież nie
może stać tutaj w nieskończoność, odwlekając moment wejścia do środka. Bez
względu na wydarzenia ubiegłego wieczoru, była zdecydowana wymazać to
morderstwo z pamięci j i zająć się pracą,
Wyciągała właśnie klucz z torebki, gdy na drewnianych stopniach werandy
zastukotały kroki Ingrid Jones, potrząsającej siwą głową i wymachującej kluczem.
- Pomyślałam, że dobrze będzie uporządkować dziś te książki, które kupiłaś
na aukcji w Teksasie.
Poza sezonem Ingrid przychodziła wyłącznie w soboty i w czasie południowej
przerwy na lunch. Annie nie była pewna, dlaczego dzisiaj jej pomocnica zdecydowała
się przyjść z samego rana, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że Ingrid wyraża w
ten sposób swoje poparcie, i poczuła się wzruszona. Jak dobrze jest mieć przyjaciół.
Ale zaraz potem pojawiła się zdradziecka myśl. Co właściwie skłoniło Ingrid do
demonstrowania tej przyjaźni akurat dzisiaj?
Ingrid otworzyła zamki i weszła pierwsza, zapalając światła i opowiadając z
ożywieniem o śnieżnej czapli, którą widziała dzisiejszego ranka w pobliżu
McAlister's Point. Annie szła z ociąganiem, nie zwracając uwagi na tę paplaninę,
choć w głębi serca czuła wdzięczność za te ludzkie - i nie tylko ludzkie - głosy.
Agatha przeciągnęła się, miaucząc niecierpliwie, Annie przystanęła przy kasie i
popatrzyła przez główny korytarz w stronę barku kawowego.
Nie było tam żywego ducha.
Podświadomie oczekiwała, że tamten kąt będzie odgrodzony i pilnowany
przez policjanta. Ale to przecież było śmieszne. Posterunek policji liczący zaledwie
trzy osoby i dwa morderstwa w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Saulter nie
mógł sobie pozwolić na postawienie tu strażnika.
Wsunęła torebkę na zwykłe miejsce pod ladą i ruszyła przez księgarnię,
zapalając po drodze pozostałe światła. Agatha w milczeniu podążała przodem. Przy
barku kawowym Annie zatrzymała się.
Falista kredowa linia zaznaczała podłużny kształt w miejscu, gdzie upadł
Elliot. Annie szybko spojrzała w drugą stronę i przeszła za bar. Wyjęła z lodówki
mleko dla Agathy i nasypała trochę kociej karmy do niebieskiej ceramicznej miseczki
z białym napisem “Prawdziwa dama".
Odezwał się brzęczyk u drzwi wejściowych. Annie aż podskoczyła. Spojrzała
ku drzwiom i zobaczywszy, że Ingrid rozmawia właśnie z Samem Mickle,
miejscowym listonoszem, starała się na powrót przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Dzień dobry, Sam.
- Dzień dobry, Ingrid, dzień dobry, panno Laurance. Annie wymruczała kilka
słów do Agathy, która oprócz jedzenia zawsze się domagała także porcji pieszczot,
potem podeszła niespiesznie, by przejrzeć stosik poczty położony przez Ingrid obok
kasy. Mimo tego, co się wydarzyło wczoraj, powoli zaczynała odzyskiwać spokój.
Był cudownie normalny poniedziałek. Przeglądała korespondencję, wrzucając od razu
do kosza reklamową makulaturę. Rachunki szły na lewą stronę, “Tygodniowy
Przegląd Wydawniczy" na prawo. Tak, najpierw przeczyta “Przegląd", a potem...
Wzięła do ręki niewielką, kwadratową paczuszkę, zaadresowaną pochyłym,
kanciastym pismem.
Nie miała żadnej wątpliwości, czyja ręka wypisała jej nazwisko mocnymi,
energicznymi pociągnięciami pióra.
Ale dlaczego Elliot Morgan miałby jej wysyłać ten niewielki, kwadratowy
pakiecik? Zupełnie jak w “Liście Adriana Messengera"', pomyślała zaniepokojona.
Pobieżne zaznajomienie się z topografią wyspy nie zajęło Maxowi zbyt wiele czasu.
Rzeczywiście nie była duża: jej długość wynosiła zaledwie siedem mil, szerokość
pięć. Okrążała ją asfaltowa droga, biorąca swój początek przy Heron Point, gdzie
zawijały promy, i rozchodząca się na dwie strony zaraz za punktem kontrolnym.
Dyżurujący strażnik skinął z respektem głową na widok pędzącego porsche'a. Biuro
promów zajmowało część pokrytego dachówką budyneczku, mieszczącego także
sklep wędkarski i piwiarnię. Budynek należał do Bena Parotti, którego głównym
zajęciem było żucie tytoniu i popijanie piwa. Kiedy firma budowlana Halcyon
Development Company zdecydowała się przekształcić wyspę w raj dla bogaczy,
wykupiono podłużny, przypominający rączkę patelni półwysep, z zamiarem
pozostawienia go w pierwotnym stanie; stare, spatynowane domki, czasami wręcz
chałupiny, miały być przeznaczone dla, jak to delikatnie określono, “personelu
pomocniczego". Jednak nawet Halcyon Development musiał uznać, że śmierdząca
spelunka tuż obok przystani jest czymś mało apetycznym. Firma była więc
zdecydowana wykupić prom i sąsiadującą z przystanią biuro-sklepiko-piwiarnię i
wybudować obok nowego terminalu także nowy, elegancki domek. Jednak uparty
niczym muł Ben Parotti, będący jednocześnie właścicielem promu, nie miał naj-
mniejszego zamiaru rezygnować z dotychczasowego trybu życia i nie było takiej
sumy, która mogłaby wpłynąć na zmianę jego stanowiska. Dla młodego prawnika z
Atlanty reprezentującego Halcyon Development, który do tej pory był święcie
przekonany, że wszystko jest kwestią odpowiedniej ceny, stanowiło to zupełnie nowe
doświadczenie.
Max pokonał naraz trzy drewniane schodki i pchnął skrzypiące drzwi.
Zatrzymał się w progu, usiłując przyzwyczaić oczy do panującego we wnętrzu
półmroku. Skrzywił nos, czując mieszaninę zapachów przynęty, kurzu i skwaśniałego
piwa. Po lewej stronie, równolegle do jednej ze ścian, biegł drewniany, poorany
butelkami bar. Wiszące nad nim lustro prawdopodobnie czyszczone było po raz
ostatni jeszcze przed atakiem na Pearl Harbor. Dwa okrągłe drewniane stoły i beczki
służące do siedzenia uzupełniały umeblowanie części przeznaczonej dla klientów.
Zaraz za nią znajdowała się kasa i chłodziarki wypełnione rozmaitymi przynętami:
kawałkami okoni, karmazynów, kałamarnic i kurzymi szyjkami. Po prawej porysowa-
na dębowa tablica, stanowiąca niegdyś część wyposażenia wiejskiej szkółki, służyła
obecnie jako mebel biurowy w Przedsiębiorstwie Przewozów Promowych - Parotti
Ferry Service.
Max, starając się nie oddychać zbyt głęboko, przywołał na twarz ujmujący
uśmiech.
- Piwo Bud Light proszę.
Parotti z zainteresowaniem zerknął w jego stronę.
- Letnicy nie zamawiają piwa z samego rana, a ty mi nie wyglądasz na
pijaczka. - Niechętnym spojrzeniem zmierzył lekki biało-niebieski garnitur Maxa. -
Znowu jakiś cholerny prawnik.
- Boże uchowaj - odżegnał się Max pobożnie.
Parotti zachichotał.
- Zabawne, jesteś pierwszym bogatym frajerem, który da mi zarobić o tej
porze dnia.
Max popatrzył na pokrzywiony, ale ciągle jeszcze rozpoznawalny znak dawno
już nie istniejącej firmy Flying Red Horse, wiszący nad kasą.
- Widzę, że prowadzisz ten interes od bardzo dawna. Domyślam się, że wiesz
o wszystkim, co dzieje się na wyspie.
- Może.
- Czy gliny pytały cię, ile osób przybyło tu promem wczoraj i w sobotę?
- Jasne. Powiedziałem im, że czworo. Byłeś jednym z nich i jedynym obcym.
Max ze smakiem sączył zimne piwo.
- Tak myślałem. - Skinął na Parottiego. - To oznacza, że potrzebuję informacji
o ludziach, którzy tu mieszkają.
- A dlaczego mam ci cokolwiek powiedzieć?
- Do diabła z tym. - Max pociągnął kolejny łyk piwa i uśmiechnął się swoim
najbardziej ujmującym uśmiechem.
Parotti zachichotał. Wyglądał jak niechlujny, złośliwy, lecz rozbawiony
karzeł.
- Podobasz mi się, młody człowieku. O kim chciałbyś się dowiedzieć?
- Znasz faceta o nazwisku McElroy? Mówią na niego kapitan Mac.
Parotti skinął głową i przechylił puszkę Schlitza.
- Ten trzyma się raczej z boku. Zachodzi tu czasami na piwo i po przynęty.
Był szefem policji gdzieś na Florydzie. Dostaje dużo paczek. Przywożę je promem, a
on je tutaj odbiera.
- Jakiego rodzaju paczek? Parotti wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że z elektroniką. Może ma ten, no, komputer. Większość z nich
ma.
- Większość z nich?
- Pisarzy. Tych, o których zbierasz informacje. - Bystre, niebieskie oczy
spoglądały z rozbawieniem.
- Widzę, że wszystko o mnie wiesz.
- Jesteś przyjacielem tej nowej dziewczyny, która przejęła sklep Ambrosa.
- A co wiesz o pozostałych?
Parotti wyjął z kieszeni jakiś poplamiony farbą gałgan i hałaśliwie wytarł nos.
- To nie mój interes gadać o ludziach.
- Znasz Saultera?
Stary człowiek skrzywił się niechętnie.
- Ten facet zawsze się mnie czepia. Przed nim nic puściłbym pary z gęby.
- Próbuje wrobić w to morderstwo siostrzenicę Ambrosa.
- Co? - Parotti potarł nos. - A to głupi bękart. No dobrze. - Pochylił się nad
obskurnym barem w stronę Maxu, Słuchaj, co się wydarzyło ostatniego wieczoru?
Max opowiedział mu o wszystkim. Potem dodał:
- Teraz rozumiesz, że muszę dowiedzieć się czegoś o pisarzach, którzy tam
byli. - Wymienił wszystkie nazwiska, zaczynając od Emmy Clyde.
Parotti coś tam jeszcze mruczał pod nosem o Saulterze, w końcu upił wielki
łyk piwa i zdecydował się puścić farbę,
- No dobrze, mogę ci powiedzieć to i owo. Ta Clyde to sprytna sztuka.
- Co masz na myśli?
- Miała męża młodszego od siebie. Podobno Zadawał się z jedną Kubanką. No
i już go nie ma.
- A co się z nim stało?
- Wyleciał przez burtę jej wielkiego jachtu. Późno w nocy. Podobno wypadek.
- Myślisz, że to naprawdę był wypadek?
Parotti wydął usta.
- Większość tych nadzianych gości ma na tyle sprytu, by nie wypaść z łodzi
stojącej na kotwicy. - Zduszony chichot utonął w piwie.
- A co z Fritzem Hemphillem?
- Trzyma się na uboczu. Grywa w golfa. Raz miał dla mnie robotę; skopałem
mu kawałek grobli. Chciał mnie wykiwać, ale opowiedziałem mu, co się przytrafiło
jednemu gościowi, który próbował tego samego.
- A co mu się przytrafiło? - zapytał Max posłusznie.
- Zabawna historia. Pewnego ranka, gdy usiłował zapalić silnik, jego
samochód wyleciał w powietrze.
Wodniste, niebieskie oczy Parottiego były zimne niczym mroźny poranek.
- I Hemphill zapłacił, ile się należało?
- Jasne.
- A co wiesz o Farleyach?
Parotti wskazał głową w kierunku wschodnim.
- Mieszkają ze dwie mile stąd. Kiedyś skończyła mi się benzyna w pobliżu ich
domu. Słyszałem, że ktoś krzyczał.
- Krzyczał?
- Kobieta. Poszedłem tam, zapukałem i po chwili on wyszedł. Powiedziałem
mu, że słyszałem krzyk, i zapytałem, czy wszystko jest w porządku. A on mi na to, że
jego żona oparzyła sobie rękę gorącym tłuszczem.
Max pamiętał napięcie towarzyszące Janis i niepewne spojrzenia, jakie rzucała
na męża. Gorący tłuszcz, akurat.
- A znasz taką blondynkę w średnim wieku, Harriet Edelman?
Parotti skrzywił się.
- Od takich kobiet trzymam się z daleka. Zbyt mi przypominają moją pierwszą
żonę. - Wzdrygnął się na to niemiłe wspomnienie i wysączył resztkę piwa.
- Hal Douglas?
Przez moment Parotti sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, o kim mowa.
- Masz na myśli tego grubasa, który mieszka w Błękitnej Magnolii i bez
przerwy się śmieje? Chyba jest w porządku. To nowy, mieszka tu najwyżej rok.
- Jest jeszcze jedna, taka ruda. Kelly Rizzoli. Parotti otworzył drzwi lodówki,
przejrzał jej zawartość, wreszcie wyjął kolejną puszkę Schlitza.
- O, ta to niezły numer. Widziałem ją któregoś wieczoru. Gnała plażą jak
szalona. Okazało się, że goni inną babkę. Złapała ją na wydmie, niedaleko mojego
domu. Kopały się i kotłowały po tym piasku, że już miałem wyjść i zapytać, co się do
cholery dzieje, kiedy tamta poddała się i zaczęła głośno szlochać. Wtedy ta ruda
powlokła ją w dół plaży.
Nie minął nawet kwadrans, gdy Annie zrozumiała przyczynę pojawienia się
Ingrid. To było niczym potop. Dwudziestu siedmiu klientów przed lunchem. Miała
zaledwie chwilkę czasu, by otworzyć przesyłkę od Elliota i rzucić na nią okiem.
Okazało się, że jest to dyskietka z dołączonym krótkim liścikiem. Szybko schowała ją
za opakowania leżące na stole na zapleczu. Oczywiście nietrudno było się
zorientować, że połowa tych wszystkich ciekawskich uważa, że wreszcie mają okazję
przyjrzeć się z bliska prawdziwej Lizzie Borden - właśnie jej - Annie Laurance. Na
przykład taka pani Porter Frederick, która kupiła sześć książek, nie odrywając od
Annie zafascynowanego spojrzenia. Ta kobieta nie miała pojęcia, jakie książki
wybiera; grzebiąc na oślep na półkach złapała między innymi pierwsze wydanie Mika
Hammera i dwa tytuły z serii z Jamesem Bondem. Przez moment Annie walczyła z
pokusą, by zaoferować jej kosmyk swoich włosów za piętnaście dolarów. Ingrid
poruszała się sprawnie po księgarni. Minę miała zaciętą. Raz odezwała się półgłosem:
“Na Boga, jak już tu przyleźli, to teraz niech kupują". W innych okolicznościach
Annie cieszyłoby nieustanne brzęczenie kasy, ile cena była doprawdy za wysoka.
Połowa klientów odskakiwała nerwowo, gdy się do nich zbliżała. Wreszcie Ingrid
wypchnęła ją na zaplecze.
- Już ja tu sobie poradzę.
Przemierzając księgarnię wzdłuż i wszerz i przymuszając ciekawskich do
kupowania, przypominała buńczucznie nastroszonego wróbelka. Annie była jej
niezmiernie wdzięczna za wsparcie.
Pani Brawley wetknęła głowę na zaplecze.
- Panno Laurance, naprawdę nie chciałabym przeszkadzać, ale...
- Ta Pollifax jeszcze nie przyszła.
- Och wiem, ale pomyślałam, że może mogłabym dostać od pani chociaż
niewielką wskazówkę co do tego obrazka z kamerdynerem. - Upierścienioną ręką
skinęła w kierunku akwarel. - Myślę, że pozostałe już odgadłam.
Tak niezwykłe oddanie sprawie konkursu zrobiło na Annie pewne wrażenie,
jednak karcąco potrząsnęła głową.
- Nie, nie, pani Brawley. Przecież to byłoby nieuczciwe.
Pani Brawley wycofała się niechętnie. W dwadzieścia minut później ciągle
jeszcze tkwiła przy ścianie z akwarelami, pomrukując do siebie:
- Jeszcze tylko ta jedna i będę miała Pollifax za darmo.
Z wczorajszych podejrzanych jedyną osobą, która pojawiła się w księgarni,
była Harriet Edelman, jej przybycie zaś omal nie spowodowało zatoru na werandzie,
gdy ludzie uświadomili sobie, że mogą zobaczyć jednocześnie dwie osoby obecne na
miejscu zbrodni.
Max jechał szybko. Przed lunchem miał czas najwyżej na jedno spotkanie. Nazwiska
podejrzanych wirowały mu w głowie niczym confetti. Kątem oka spoglądał na mapę
naszkicowaną przy pomocy Parottiego.
Z piskiem opon skręcił w Sandpiper Terrace. Numer jedenasty to był trzeci
dom po lewej, piętrowy, otynkowany na żółto, z przeszkloną ścianą frontową.
Werandę zdobiła największa wisząca paproć, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się
widzieć. Max zaparkował samochód i ruszył wygracowaną ścieżką wśród elegancko
przystrzyżonej trawy i ciągle jeszcze kwitnących nagietków i cynii. Kwadratową
grządkę przy schodach wypełniały fioletowe i złote chryzantemy, mieniące się
jesiennymi kolorami.
Wstąpił na świeżo odnowiony ganek i nacisnął dzwonek.
- Proszę przyjść tutaj, jestem w ogrodzie - usłyszał. Odwróciwszy się, ujrzał
kapitana Maca, ubranego w spodnie w kolorze khaki i wypłowiałą, niebieską
koszulkę polo. Max przygryzł dolną wargę. Prawdziwy James Bond. Zmusił się do
uśmiechu.
- Świetnie, że pana zastałem.
Wyłożoną kamieniami ścieżką przeszli na tył domu, do wyłożonego kafelkami
patio obok basenu. McElroy ruchem ręki wskazał Maxowi białe, wyplatane krzesełko
ogrodowe. W powietrzu unosił się zapach kapryfolium i mirtu, pnącego się po
ogrodzeniu.
- Pan chciał się ze mną widzieć? - Głos kapitana brzmiał przyjaźnie, ale szare
oczy pozostawały czujne.
Max postanowił zacząć od pochlebstwa.
- Annie mówiła mi, że pan jest świetnym policjantem.
- Doprawdy? Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek rozmawiał z Annie
na temat swojej pracy, panie Darling.
Punkt dla niego.
- Domyślam się, że musiała gdzieś usłyszeć tę opinię. Był pan szefem policji
na Florydzie.
- Szefem i zastępcą szefa. Na Zachodnim Wybrzeżu. A przedtem służyłem w
policji w Miami. Na Zachodnim Wybrzeżu było o wiele przyjemniej.
Max przypatrywał się domowi. Niezbyt obszerny, ale bardzo elegancki i
jednocześnie przytulny. Ośmioboczny basen zaś był naprawdę piękny.
- Więc na emeryturze zamieszkał pan w miejscu o podobnym charakterze?
- To prawda. Jedyna różnica polega na tym, że tutaj nie wiem wszystkiego o
wszystkich.
- Nie lubił pan tego?
- W miejscowościach turystycznych szef policji czasami wie więcej, niż
chciałby wiedzieć. - Z twarzy kapitana znikł teraz zwykły, dobroduszny wyraz. Przez
krótką chwilę Max dostrzegł mocną, zdecydowaną stronę jego osobowości, której
emerytowany policjant nie zwykł ujawniać.
- Czy to samo dotyczy Saultera?
- To jego proszę o to pytać. - Ton głosu nie był nieuprzejmy, ale też nie
zachęcający. Kapitan Mac siedział wyprostowany na swoim krześle, przybierając
niemal wojskową postawę.
- Jestem zdumiony, że pan z nim nie współpracuje.
- Współpracuje?
- No, nie pomaga mu. Nie sądzę, aby Saulter kiedykolwiek miał do czynienia
z dwoma morderstwami w ciągu jednego weekendu czy nawet z jednym.
- Zna procedurę.
Czy jednak za tym suchym stwierdzeniem nie kryta się szczypta sceptycyzmu
co do umiejętności poprawnego poprowadzenia przez Saultera tego śledztwa?
- Wczoraj wieczorem został pan do końca.
McElroy wyprostował się w krześle. Pod ciasno opinającą tors koszulką
wyraźnie rysowały się silnie rozwinięte mięśnie.
- Saulter nie chciał mnie tak bezpardonowo spławić, więc się trochę
rozejrzałem. Dobrze sobie radził. Zabezpieczył miejsce zbrodni, zebrał dowody,
fotografie, odciski palców.
- I do czego doszedł?
Kapitan Mac popatrzył na Maxa z ukosa.
- Czy to wchodzi w krąg pańskich zainteresowań?
- Proszę mi mówić Max.
McElroy czekał.
Wreszcie Max powiedział po prostu:
- Moje zainteresowania dadzą się zamknąć w jednym słowie: Annie.
Mocno opalona twarz kapitana złagodniała.
- Rozumiem. - Nachmurzył się. - Ja także trochę się niepokoję. Max poczuł
nieprzyjemną pustkę w żołądku. Jeśli ten eks-glina trochę się niepokoił, to on, Max,
niepokoił się bardzo.
- Dlaczego? - zapytał ostro.
McElroy sięgnął do szkatułki stojącej na szklanym stoliku i wyjął cygara.
Zaproponował jedno Maxowi, ten jednak odmówił. Kapitan miętosił cygaro w
palcach.
- Nie chciałbym, aby ktoś pomyślał, że krytykuję innego policjanta.
- Oczywiście, że nie.
McElroy ciągle się wahał, wreszcie włożył cygaro do ust i zapalił. Nie patrzył
na Maxa.
- Problem w tym, że Saulter jest przekonany, że najprostsze odpowiedzi są
najtrafniejsze. - Wydmuchał kłąb dymu, który zawisł w łagodnym, przesyconym
zapachem sosen powietrzu. Oczywiście policjanci są nauczeni tak właśnie
rozumować. Najprostsza odpowiedź najczęściej jest tą właściwą.
- A jaki jest związek między najprostszą odpowiedzią a Annie?
McElroy strząsnął popiół z cygara.
- Pozwól, że ci wytłumaczę, w jaki sposób policja rozumuje. Po pierwsze,
komu byłoby najłatwiej zaaranżować to morderstwo? Po drugie, kto miał motyw?
Saulter już to sobie przemyślni.
Kto bez problemu mógł spowodować zgaśniecie świateł?
Czyje odciski palców są na szafce z bezpiecznikami?
Kto mógł najłatwiej ukryć strzałkę?
Kto pokłócił się z Elliotem w niedzielę rano i był najwyraźniej wściekły na
niego w niedzielę wieczorem?
Kogo czekałaby klęska finansowa, gdyby Elliot podwyższył czynsz za lokal?
Kto był najlepszym strzelcem podczas sierpniowych rozgrywek softballu?
Kapitan wziął głęboki oddech i znacząco zmarszczył brwi.
- Jest tylko jedna osoba, pasująca do tych wszystkich pytań. Annie.
- A pozostali pisarze? - zaprotestował Max gorąco. - Czy nie powiedział pan
Saulterowi, że Elliot miał zamiar upublicznić ich najtajniejsze sekrety? Czy Saulter o
tym wie?
- Owszem, ale nie zrobiło to na nim dużego wrażenia. Poza tym, co Elliot
mógł tak naprawdę wiedzieć na temat tych ludzi? Jeśli ktoś z nich popełnił
przestępstwo, jak to możliwe, by Elliot o tym wiedział, policja zaś nie miała o niczym
pojęcia? Nie, nie, mówię ci, Max, że dla Saultera ta cała sprawa jest już zamknięta.
Annie darła koty z Elliotem, Annie była wściekła, księgarnia należy do Annie. Teraz
pozostaje mu tylko zebrać dowody.
Max poczuł nagle, jakby otrzymał cios prosto w żołądek. Ale kapitan Mac
jeszcze nie skończył. Ściskał w palcach cygaro tak mocno, że pękło.
- Ale jest jeszcze coś, o czym nie wiesz, synu. Coś niedobrego. Saulter wpadł
na kolejny, idiotyczny pomysł.
VIII
Jedną z pierwszych inwestycji, jakie Annie poczyniła dla księgami, było
wyposażenie jej w komputer marki Apple, nabyty z myślą o rejestrowaniu zakupów i
zamówień. Dzięki temu wspaniałemu urządzeniu oszczędzała mnóstwo czasu;
komputer prowadził księgi, sporządzał spisy wszystkich adresów, zapisywał terminy
spotkań, a nawet sprawdzał pisownię wyrazów w korespondencji.
Czego natomiast nie potrafił zrobić, to odczytać dyskietki przysłanej jej przez
Elliota.
W porządku. To znaczy, że Elliot użył komputera innej firmy. Przypomniała
sobie wieczór, kiedy pisarze rozmawiali o swoich komputerach. Elliot miał Epsona,
Niektóre z komputerów są kompatybilne, pod warunkiem że dysponuje się
odpowiednim oprogramowaniem. Widocznie miała nieodpowiednie oprogramowanie
albo też nieodpowiedni komputer.
Elliot musiał o tym wiedzieć. Dlatego wysłał jej dyskietkę i zjadliwy liścik.
Droga Annie,
Wydaje mi się, że jedynie tobie spośród członków Cotygodniowego Klubu
Niedzielnego mogę zaufać, że nie zniszczysz tego materiału. Tak więc okaż się dobrą
duszą i przechowaj dla mnie ty dyskietkę przez kilka dni. Twoja nudna uczciwość z
pewnością jest rezultatem prowincjonalnego wychowania. Czy naprawdę nie
dostrzegasz, że grzech bywa o wiele bardziej opłacalny? Na dyskietce znajdują się in-
formacje dotyczące was wszystkich. Podzielę się tym z wami w niedzielę wieczorem.
Twój wsadzający wszędzie nos
Elliot
Oczywiście Elliot był zbyt zadufany w sobie, by przypuszczać, że ktoś go
zamorduje, ale chyba czuł się trochę niepewnie. Jakiż miałby inny powód, aby
przysyłać jej tę dyskietkę? Czyżby w ten sposób chciał się zabezpieczyć, mówiąc
wszystkim, że ktoś dysponuje kopią zebranych przez niego materiałów? Co zawiera
dyskietka?
Próbując nie zwracać uwagi na szuranie nóg i głosy dochodzące z księgami,
zaczęła rozpakowywać książki kupione na aukcji w Teksasie. Przez moment
zastanawiała się, czy nie powinna pójść i pomóc Ingrid, w końcu jednak postanowiła,
że nie będzie dostarczała ciekawskim kolejnej porcji rozrywki. Wyciągnęła pierwsze
wydanie siódmej z kolei powieści Phoebe Atwood Taylor. Co u licha ma począć z tą
nieszczęsną dyskietką?
Max już by szalał z niecierpliwości. Nie dawał jej spokoju, chciał wyciągać od
niej informacje na temat członków Klubu. Dyskietka z pewnością zawierała
wszystkie brudy, jakie Elliotowi udało się zebrać na ich temat.
Ktoś zamordował Elliota, aby przeszkodzić mu w rozpowszechnianiu tych
informacji. Dyskietka bezwzględnie powinna znaleźć się w rękach policji.
Z drugiej strony jednak nie mogła być pewna, że Elliota zamordował któryś z
pisarzy. Owszem, było to dość logiczne przypuszczenie, ale tylne drzwi księgarni z
całą pewnością były otwarte tamtego wieczoru. Rzucenie wszystkich na żer
Saulterowi byłoby doprawdy nieludzkie. Nie może tego zrobić, przynajmniej dopóki
nie dowie się, co naprawdę zawiera dyskietka. Max nie wahałby się ani przez mo-
ment. Przecież aż się palił do tego śledztwa. Ona sama najchętniej nie miałaby z tym
nic wspólnego. Niestety, w jej rękach znalazła się teraz ta cholerna dyskietka.
Czy jeszcze ktoś na wyspie ma Epsona?
Zaczęta się zastanawiać. Wszyscy pisarze przechwalali się swoimi
komputerami i każdy był przekonany, że jego model jest najlepszy. Nie, na wyspie
tylko Elliot miał Epsona.
Zatem jedynym sposobem na odczytanie dyskietki jest użycie komputera
Elliota. I tu nasuwa się bardzo interesujące pytanie. Czy dom Elliota jest pilnowany
przez policję?
Zmarszczyła czoło. Prawdopodobnie nie. W końcu Saulter ma do dyspozycji
zaledwie dwóch policjantów. Dom pewnie będzie zamknięty, ale Elliot także
zajmował dom na drzewie, Max zaś dowiódł nie dalej jak wczoraj, jak łatwo można
się tam dostać. Na wyspie nikt się specjalnie nie przejmował zabezpieczaniem
mieszkań; przynajmniej tak było do tej pory.
Drzwi na zaplecze zaczęły się otwierać. Serce Annie podskoczyło radośnie.
To już prawie pora lunchu. Lunch z Maxem. Na przekór ponurym rozważaniom
uśmiechnęła się. Dlaczego na myśl o Maxie serce biło jej żywiej? Gdyby tylko...
- Panno Laurance.
Uśmiech zamarł Annie na wargach. To nie był Max. Na twarzy sierżanta
Saultera nie było ani odrobiny serdeczności. Stał oddalony zaledwie o stopę od jej
biurka. Teraz wydawał jej się znacznie wyższy niż przy poprzednim spotkaniu.
Wczoraj w nocy nie była pewna, co wyrażało jego spojrzenie. Obecnie nie miała już
żadnych wątpliwości: w oczach sierżanta malowała się otwarta wrogość. Saulter miał
kościstą, pobrużdżoną zmarszczkami twarz, wyblakłe, piwne oczy, żółtawą cerę i
wąskie, skrzywione usta. Z bolesnym przestrachem Annie uświadomiła sobie, że
sierżant ma rewolwer w zwisającym u biodra futerale z czarnej skóry. Ta broń jeszcze
bardziej podkreślała władzę, symbolizowaną przez bluzę i spodnie brunatnego
uniformu.
Poczuła, że jej zdenerwowanie rośnie, ale zmusiła się do uprzejmego
powitania.
- Dzień dobry, panie sierżancie.
Saulter nie bawił się w uprzejmości. Wyciągnął z kieszeni notes, ,
przekartkował go i spojrzał na Annie oczami nieruchomymi jak agaty.
- Przesłuchuję wszystkich, którzy byli tu obecni poprzedniego wieczoru. -
Rozejrzał się dookoła. - Czy można tu przynieść ze dwa krzesła?
Pomógł jej przynieść krzesła z barku. Klienci, ostentacyjnie poszukujący
odpowiedniej lektury, oderwali wzrok od obrysowanego kredą kształtu na podłodze i
przyglądali się im ze skrywaną satysfakcją. Zamykając drzwi, Annie zdążyła jeszcze
posłyszeć słowa jakiejś kobiety: “Podobno już niebawem ma nastąpić
aresztowanie..."
Zimne oczy Saultera przewiercały ją na wylot, głos jednak pozostawał
zupełnie monotonny.
- Ostrzegam panią, panno Laurance, że jest pani podejrzana o morderstwo.
Pragnę panią poinformować o przysługujących jej prawach. Wolno pani nie
odpowiadać na pytania i domagać się obecności adwokata podczas przesłuchań.
Może też pani zrezygnować z tych praw. Czy będzie pani milczeć, czy też zgadza się
pani odpowiadać na moje pytania?
Miranda, formuła wygłaszana przez amerykańską policję, tym razem
wypowiedziana była specjalnie dla niej.
- Nie mam nic do ukrycia - powiedziała zapalczywie.
- Zwracam pani uwagę, że w każdej chwili może pani odmówić odpowiedzi
na dalsze pytania albo zażądać obecności prawnika.
- Rozumiem. - Ton jej głosu był wojowniczy. Czyżby go to trochę zdziwiło?
W każdym razie postanowiła, że nie pozwoli mu sobą komenderować.
- W porządku, panno Laurance. Proszę powiedzieć mi coś o sobie.
To najwyraźniej niewinne pytanie zbiło Annie z tropu. Wydawało jej się
zupełnie nie związane z tematem, jednak głos Saultera był zimny i śmiertelnie
poważny.
- Co pan przez to rozumie?
- Skąd pani pochodzi, kim byli pani rodzice, gdzie pani skończyła szkołę, po
co pani tu przyjechała?
To okazało się łatwiejsze, niż przypuszczała. W końcu w ostatnich latach tyle
razy pisała swój życiorys.
- Urodziłam się w Amarillo. Moja matka nazywała się Claudia Bailey
Laurance. Rozwiodła się z ojcem, gdy miałam trzy lata, więc nawet go nie pamiętam.
Matka zmarła na raka, gdy zaczynałam college. Studiowałam w SMU, gdzie
uzyskałam bakalaureat ze sztuk pięknych i magisterium ze sztuki aktorskiej.
Saulter notował nieprzerwanie.
- Następnie wyjechałam do Nowego Jorku i próbowałam znaleźć pracę jako
aktorka.
- Bez rezultatu. - To nie było pytanie.
- Dawałam sobie radę.
- Przyjechała pani na Broward's Rock, ponieważ szczęście panią opuściło. -
Saulter wysunął do przodu kościstą szczękę.
- Nie, przyjechałam w odwiedziny do wuja, jak to czyniłam co roku, odkąd
wuj przeszedł na emeryturę dwanaście lat temu i przeniósł się tutaj z Fort Worth.
- Była pani bez grosza.
W porządku, stan jej konta w momencie przybycia na Broward's Rock
wynosił dokładnie trzydzieści pięć dolarów i dwadzieścia jeden centów.
- Wystarczało mi.
- U wuja mogła pani siedzieć za darmo.
- Nie liczył mi za czynsz - przyznała sarkastycznie.
- Był jedynym bratem pani matki.
- Pan zdaje się wiedzieć wszystko o mojej rodzinie. Po co więc te pytania?
Saulter przyglądał się jej z obrzydzeniem, niczym szczególnie odrażającemu
kawałkowi padliny.
- A może powie mi pani, w jaki sposób zamordowała pani swojego wuja,
panno Laurance?
Annie mocno przycisnęła ramiona do twardego oparcia krzesła.
W uszach czuła dziwny szum, jednak słowa Saultera dochodziły do niej
zupełnie wyraźnie.
- Ambrose Bailey byt porządnym człowiekiem. - Głos Saultera brzmiał teraz
inaczej. Sierżant naprawdę musiał lubić wuja. Ale kto go nie lubił? Ambrose Bailey
był dobrym człowiekiem, oddanym przyjacielem. Jednak gdy w grę wchodził triumf
sprawiedliwości, potrafił być nieprzejednanym wrogiem. Taką reputację zyskał sobie
jako prokurator w Fort Worth. - Dobry człowiek - ciągnął Saulter. - A pani
przyjechała tutaj i wypchnęła go z łodzi, by odziedziczyć księgarnię. Tak właśnie
miały się sprawy, czyż nie? Elliot Morgan odkrył prawdę i groził pani. Pani pokazała
nam, jak rozprawia się z tymi, którzy jej grożą. Jednocześnie urządziła się pani tak
sprytnie, że podejrzenie padło na wszystkich, którzy byli obecni w księgarni. Ale nikt
inny oprócz pani nie pokłócił się z Elliotem Morganem.
- Wuj Ambrose... to był wypadek.
- To pani tak twierdzi. Tak ma pani zamiar zeznawać w sądzie? Czy pani
widziała, jak wypadł za burtę?
- Jak pan śmie? - wybuchnęła. Zerwała się na równe nogi. mierząc Saultera
gniewnym spojrzeniem. - Wuj wyszedł koło dziewiątej. Był sam... Domyślam się, że
chciał sprawdzić łódź, bo następnego dnia miał odpłynąć... - Biedny wuj, tak się
cieszył na ten rejs, mający stanowić połączenie wyjazdu służbowego z rozrywką. Był
taki zadowolony, że przyjechała i będzie go mogła zastąpić w księgarni. Oglądała
wtedy show z Johnnym Carsonem. Dochodziła już północ, gdy zaczęta się niepokoić.
- Kiedy nie wracał...
- Zadzwoniła pani do McElroya. Pewnie uznała pani, że najlepiej będzie, jeśli
to on odkryje zwłoki.
- Mojego wuja nikt nie zamordował!
Koścista twarz Saultera poczerwieniała. Podniósł się, górując nad nią
wzrostem.
- O tak, panno Laurance. Ktoś zabił Ambrosa Baileya. Powinienem był
domyślić się wcześniej. Ostatniej nocy sprawdziłem protokół z oględzin zwłok. Za
prawym uchem Ambrose miał niewielki ślad po uderzeniu. Mogło się to zdarzyć
podczas upadku, ale teraz, gdy zginęły kolejne dwie osoby, nie wierzę w to.
Annie spoglądała na Saultera z nieukrywaną wściekłością w oczach i w sercu.
Jego słowa brzmiały przerażająco prawdziwie. Wuj Ambrose doskonale znał się na
łodziach, poza tym tamtej nocy nic mu przecież nie dolegało.
- O mój Boże.
Saulter wykrzywił wargi.
- Wielka niespodzianka, co? Tak ma pani zamiar to rozegrać. Może jednak
powinna pani zostać aktorką. W przypadku doktor Kearney już się nie udało
wszystkiego tak zgrabnie powtórzyć. To zupełnie oczywiste, dlaczego musiała się
pani jej pozbyć.
Annie poczuła nagle, jakby znalazła się u podnóża czynnego wulkanu i
obserwowała potoki rozżarzonej lawy, nieubłaganie zmierzające w jej kierunku.
- Tego nie rozegrała pani dobrze. Zbyt wielu osobom opowiedziała pani,
jakim to wspaniałym człowiekiem okazała się doktor Jill, która nie pozwoliła użyć
sukcynylocholiny do uśpienia pani kota, bo to byłoby zbyt okrutne. A stać i patrzeć,
jak Elliot Morgan się dusi, to nie było okrutne?
- Przecież został zabity strzałką - powiedziała Annie z uporem.
- Jasne. Strzałką, która miała na końcu tampon nasycony Sucostrinem. A to
jest, droga pani, handlowa nazwa sukcynylocholiny. Na tej cholernej wyspie nikt
nawet nie słyszał o podobnym specyfiku, dopóki pani nie opowiedziała o nim
wszystkim dookoła.
Annie poczuta nagły przypływ adrenaliny do krwi. Rozpoznała zbliżające się
niebezpieczeństwo. W ułamku sekundy przypomniała sobie kryminał Agathy Christie
“Pani McGinty nie żyje"'. Gdyby nie Herkules Poirot, lokator zostałby powieszony za
morderstwo, którego nie popełnił. Dowody materialne mogą mieć zabójczą siłę. Ale
Annie w niczym nie przypominała lokatora z tej powieści. Saulter trafił na ofiarę,
która będzie walczyć.
- Może gdy opowie mi pani o wszystkim, poczuje się pani lepiej. Zacznijmy
od morderstwa popełnionego na pani wuju. W jaki sposób pani tego dokonała, panno
Laurance?
Wiedziała, że każdy obdarzony choć odrobiną zdrowego rozsądku człowiek
nie pisnąłby w tej sytuacji ani słowa, ale gniew przeważył. Ten obrzydliwiec nie
będzie jej oskarżał o śmierć wuja. Już ona mu powie i to bez ogródek, co...
- Moja klientka nie ma nic więcej do powiedzenia.
Annie i Saulter aż podskoczyli. W otwartych drzwiach zaplecza stał Max.
Annie zamknęła usta.
- Pańska klientka? - dopytywał się Saulter.
Max przytaknął, dając Annie znaki oczami, by siedziała cicho.
- Panna Laurance ma prawo do korzystania ze wskazówek adwokata, a moja
wskazówka brzmi: odmówić dalszych zeznań.
- Pańska klientka będzie zeznawać albo pójdzie na posterunek.
Ale Max nie dał się zastraszyć.
- Panna Laurance nigdzie nie pójdzie. Czy ma pan nakaz aresztowania?
Max kochał oczy Annie. Fascynowały go. Ciemnoszare, ze złotymi punkcikami,
czasami promieniowały zmysłowością niczym obrazy Rubensa, czasami, roześmiane
i beztroskie, kojarzyły się z atmosferą popołudniowego pikniku. W tej chwili -
pałające furią - przypominały mu raczej błysk u wylotu lufy pistoletu.
- Uspokój się, kochanie. Nigdy nie trać panowania nad sobą. W ten sposób
dajesz przewagę swoim oponentom.
- Jestem zbyt wściekła, by myśleć o ostrożności.
- Kochanie, podczas balansowania na linie o grubości włosa, zawieszonej nad
przepaścią, naprawdę trzeba zachowywać ostrożność. - Był bardzo zaniepokojony, że
Annie zareagowała z taką gwałtownością, wiedział bowiem, że za wszelką cenę
powinna unikać prowokowania Saultera. Sam też musiał się powstrzymywać, by nic
rzucić się na coś z pięściami. Najchętniej rozkwasiłby tępą gębę jednego gliniarza.
Jego Annie, jego krnąbrna, złota dziewczyna, z włosami jakby muśniętymi
promieniami słońca, piegowatymi policzkami i kolczastą, niezależną, wybuchową
naturą.
- On się nie odczepi od tego pomysłu. - Annie przejechała dłonią po włosach.
- Mój Boże, Max, ktoś zamordował wuja Ambrose. - Jej twarz była bardzo poważna.
- Saulter chce mnie w to wrobić. W tej sytuacji sami musimy wykryć, co naprawdę
zaszło.
- Jasne. I zrobimy to. Ale nie prowokuj Saultera, Annie.
- Nie pozwolę, żeby ten facet się na mnie wyżywał.
- Oczywiście, że nie, ale proszę trzymać buzię na kłódkę, droga panno
Laurance, dobrze?
Zapomniawszy na chwilę o przyczynie swojej wściekłości, Annie powiedziała
z ożywieniem.
- Słuchaj, to było znakomite. Bardzo mi pomogłeś. Ale na twoim miejscu nie
podtrzymywałabym dłużej tej fikcji, że jesteś prawnikiem. Jeszcze cię posadzą z tego
powodu.
- Sprawdzenie w pięćdziesięciu jeden stanach, gdzie zrobiłem aplikację,
zajęłoby Saulterowi cholernie dużo czasu.
- Natomiast telefon do Amerykańskiego Stowarzyszenia Adwokatów zająłby
mu najwyżej pięć minut. Max, to nie są żarty. Chociaż założę się, że Saulter jest o
wiele bardziej zainteresowany wsadzeniem mnie za kratki niż sprawdzaniem ciebie.
- Racja.
Oczy Annie znowu zamigotały gniewnie.
Max pożałował, że nie ugryzł się w język. Jeśli Annie znowu zacznie szaleć...
- Posłuchaj, naszym zadaniem jest dowiedzieć się prawdy i to zanim
którekolwiek z nas wyląduje za kratkami. Musimy zbadać sprawę śmierci twojego
wuja. Czy ktoś mógłby mieć jakiś powód, aby go zamordować?
Katamaran przechylił się odrobinę. Max wyprostował rumpel. Annie
przytrzymała się burty. Głęboko wcięty, biały kostium kąpielowy podkreślał piękną
opaleniznę. Max poczuł nagle...
- Wuj Ambrose zamordowany, co za absurd.
Lewy kadłub katamaranu uniósł się w górę. Otoczył ich delikatny obłok
piany. Płynęli jakby zawieszeni między niebem a wodą, ślizgając się po grzbietach fal
jak głodny pelikan poszukujący żeru. Wreszcie Max poruszył sterem i zluzował
żagiel.
Na delikatnej skórze Annie perliły się krople wody. Max zapragnął pogładzić
je ręką i poczuć pod palcami tę jedwabistą miękkość.
- Jeśli ktoś zamordował wuja, to ta sama osoba zabiła też Jill i Elliota. Saulter
jest przekonany, że wszystkie morderstwa to moje dzieło. Tak więc sami musimy
przeprowadzić śledztwo. - Annie zerwała się w podnieceniu i opadła na kolana.
Max odepchnął ster. Katamaran szarpnął i zaczął się przechylać. Zdążył ją
jeszcze pochwycić, gdy wypadali za burtę, i przez chwilę czuł ciepło jej ciała tuż przy
swoim. Okazało się, że można krztusić się morską wodą i jednocześnie uśmiechać się
radośnie.
IX
- Ile lat miałaś na tym zdjęciu? - Palec Maxa wskazywał szczupłą
dziewczynkę z warkoczykami, stojącą pod karłowatą palmą.
- Jedenaście. To były moje pierwsze wakacje na Broward's Rock. Zobacz, tu
jest wuj Ambrose.
Tamto cudowne lato na zawsze utkwiło jej w pamięci. Gorący piasek parzący
bose stopy, zapach wody, gdy siedziała na pomoście, pierwszy raz w życiu trzymając
w ręku wędkę, początkowa niewiara, że w ogóle mogłaby coś złowić, wreszcie
podniecenie, gdy poczuta szarpnięcie linki, i satysfakcja, kiedy wuj pomagał jej
wyciągnąć wspaniały okaz ropusznika.
Fotografia Annie i jej pierwszej ryby znajdowała się na następnej stronie
albumu. Nieco pogięta, ale ciągle wyraźna, pokazywała brązową, oślizłą rybę z
szeroką paszczą i Annie ukazującą w uśmiechu klamerki na zębach.
- Buzie macie bardzo podobne.
Annie przyglądała się fotografii wuja Ambrose. Jego włosy wtedy ciągle
jeszcze miały kolor orzechowy, lekko tylko przyprószony srebrem. Wuj Ambrose,
któremu zawdzięczała znacznie więcej niż tylko umiejętność zarzucania wędki czy
szukania robaków. Ojca nie pamiętała wcale, co sprawiało, że w towarzystwie
mężczyzn zwykle się czuła niepewnie. Od tamtego lata wszystko się zmieniło. Wuj,
mrukliwy odludek, zabierał ją na całodzienne wyprawy na plażę, wieczorami zaś
pokazywał jej gwiazdozbiory jaśniejące na południowym niebie niczym diamenty na
czarnym aksamicie.
- Wuj odmienił całe moje życie - powiedziała po prostu. - Gdy mama umarła,
pomagał mi finansowo, tak że mogłam skończyć szkołę. Zawsze mi powtarzał, że
jego dom jest moim domem.
Przewróciła ostatnią kartkę albumu i wyjęła fotografię dystyngowanego,
starszego pana, stojącego na pokładzie żaglówki noszącej nazwę “Detektyw". Na
inteligentnej, sceptycznej twarzy wuja malowało się rozbawienie.
- Świetny facet. Kto więc mógłby mieć powód, by go zamordować?
- Był świetnym facetem dla mnie i dla przyjaciół, ale niektórzy ludzie mogli
się go obawiać. Pamiętaj, że przez całe lata wuj był prokuratorem w Fort Worth i że
nienawidził przestępców. Jego pasją było tropienie tych, którzy łamali prawo.
Nazywał ich renegatami i nie miał dla nich litości. Zawsze powtarzał, że współczucie
należy się ofiarom, a nie sprawcom zbrodni.
- Tak więc w dwanaście lat po tym, jak przeszedł na emeryturę, ktoś, kto w
przeszłości żywił do niego urazę, pojawił się na Broward's Rock i wypchnął go za
burtę?
- Wiem, wiem - Annie z irytacją zaczęła boksować poduszkę - wielkiego
sensu to nie ma. Ale bywają ludzie pamiętliwi. Przypomnij sobie hrabiego Monte
Christo.
- Hrabia to byt gość, którego niewinnie wrobili. Ty mówisz o kryminaliście
pragnącym odwetu za wsadzenie go za kratki.
- “W samo południe".
- Ci znowu nie czekali dwunastu lat. Nie, tu musi chodzić o coś bardziej
bezpośredniego.
- Coś, co miało miejsce na Broward's Rock - powiedziała w zamyśleniu.
Max zamknął album.
- Mówiłaś, że jego pasją był triumf sprawiedliwości.
Annie przytaknęła zdecydowanie.
- Skoro całe życie upłynęło mu na wsadzaniu bandytów do więzień, to gdyby
tutaj, na wyspie, natknął się na jakąś kryminalną aferę, też z pewnością nie puściłby
tego płazem.
Max wysunął ramiona do przodu. Wyglądał jak typowy amerykański
zawodnik rugby, szykujący się do ataku. Annie, choć myślami ciągle tkwiła przy
wuju, nie mogła pozostać obojętna na ten ruch, pełen drapieżnej elegancji.
Oczywiście jej zachwyt był czysto estetycznej natury.
- Czy nie wydaje ci się - ciągnął Max - że skoro Elliot odkrył coś na tyle
poważnego, że został zamordowany, to twój wuj mógł natknąć się na te same
informacje?
Annie złapała się rękami za głowę.
- Boże drogi, prawdziwe przestępstwa. No jasne, że to o to chodzi. Książka
wuja Ambrose.
- On też pisał książki?
- Nie takie jak inni. Wuj od lat zbierał materiały do książki o przestępstwach,
które naprawdę miały miejsce. Fascynowały go sprawy, w których sprawcy uniknęli
kary, bo wszystko wyglądało na wypadek albo na samobójstwo, podczas gdy mogło
to być morderstwo.
- Zepchnięcie ze schodów na strych kochanej, starej babci Whipple? Albo
strącenie kuzynki Alice z urwiska?
- Czy też wypchnięcie za burtę, podobnie jak się to przytrafiło mężowi
Emmy... albo właśnie wujowi Ambrose.
- Lepiej poczekaj, aż się ściemni - nalegał Max.
- Nie potrafię widzieć w ciemnościach - sprzeciwiła się Annie. -Poza tym tam
są węże i inne paskudztwa. Nie, po prostu będę udawała, że odbywam niewielką
przejażdżkę. Prędzej też zauważę, gdyby ktoś się czaił w pobliżu.
- Idę z tobą. - Max wyglądał wspaniale; odważny i zdecydowany, prawdziwy
obrońca.
- Nie mamy zbyt dużo czasu. Zrób raczej to, co zaplanowaliśmy. Potrafię
sama zatroszczyć się o siebie.
- Cholera, nie podoba mi się to.
Gdy wyprowadzała rower z szopy, Max ciągle spoglądał na nią z wyrzutem.
Annie włożyła starannie złożony ręcznik do białego, winylowego koszyczka i
uśmiechnęła się promiennie.
Uśmiech ten gościł na jej twarzy, dopóki nie zniknęła mu z oczu, co nastąpiło,
gdy przejechała mniej więcej sześć stóp, a potem skręciła w dół i zanurzyła się w
świat o barwie akwamaryny. Późne, popołudniowe słońce przeświecało przez konary
drzew, otaczając wszystko złotozielonkawą mgiełką. Szeroka zaledwie na trzy stopy
ścieżka rowerowa prowadziła przez podmokłe tereny bujnie porośnięte roślinnością.
Grube pnącza zwisały z konarów drzew, oplatały pnie, płożyły się po ziemi. Gdy
naciskała pedały swojego staroświeckiego roweru, drobne gałązki pryskały spod kół.
Jej obecność wyraźnie płoszyła widocznych i skrytych w gąszczu mieszkańców tego
niezwykłego ustronia. Gromady niebieskozielonych jaskółek drzewnych krążyły z
popiskiwaniem, w poszukiwaniu ostatniej przed zapadnięciem zmroku przekąski z
insektów. Trzy wygrzewające się żółwie zanurzyły się w ciemnozieloną wodę, a
aligator uniósł na moment łeb.
Annie nacisnęła mocniej na pedały. Na ścieżce panowała cisza. Latem można
tu było spotkać całe rodziny, a szalejące na rowerach nastolatki, nie zrażone
morderczym upałem i panującą w powietrzu wilgocią, pędziły z taką szybkością, że
stanowiły zagrożenie dla wszystkiego, co stanęło im na drodze. Ale teraz, w późne
październikowe popołudnie, gdy słońca już ubywało, na ścieżce nie było nikogo.
Wiedziała, że postąpiła właściwie, nie oddając dyskietki Saulterowi. Nie było
najmniejszego powodu, by narażać niewinnych pisarzy na takie ryzyko. Kapitan Mac
wyraźnie dał do zrozumienia, że groźby Elliota, iż rozpowszechni on nieprzyjemną
prawdę o swoich kolegach po piórze, nie zrobiły na Saulterze najmniejszego
wrażenia. Dla sierżanta taki motyw zabójstwa wyraźnie zdawał się zbyt
wyrafinowany, dlatego na mordercę wytypował sobie ją, Annie, uważając, że działała
powodowana chęcią zysku. To był zrozumiały motyw. Pieniądze są istotne. Saulter
wiedział o tym i Annie wiedziała o tym także. Jednak reputacja, zwłaszcza dla
pisarzy, też jest nie bez znaczenia, pomyślała.
Dyskietka. Jedyną nadzieją Annie było zapoznanie się z zapisanymi na niej
informacjami. Uzbrojona w tę wiedzę, będzie mogła porozmawiać z każdym z
podejrzanych, co - przy odrobinie szczęścia - może pozwoli rzucić jakieś światło
także na okoliczności śmierci wuja.
Ona i Max muszą zdemaskować mordercę, zanim Saulter przyjdzie ją
zaaresztować. W tej chwili Max pewnie już telefonuje, zbierając informacje o
członkach Cotygodniowego Klubu Niedzielnego, poszukując czegoś, co pozwoliłoby
im zerwać maskę fałszywej niewinności z twarzy jednego z nich. Emma Clyde, Janis
i Jeff Farleyowie, Harriet Edelman, kapitan Mac, Fritz Hemphill, Hal Douglas, Kelly
Rizzoli. Jedna z tych osób skrywała mroczną tajemnicę i za żadną cenę nie chciała
dopuścić do jej ujawnienia.
Annie zahamowała. Przez chwilę rower toczył się siłą rozpędu, wreszcie się
zatrzymał. W tym miejscu ścieżka zakręcała, przecięta krótkim, drewnianym
mostkiem, następnie łączyła się z starą, pylistą drogą wiodącą do domu Elliota.
Rozglądając sic uważnie, czy nie natrafi gdzieś na węża, Annie zniosła rower w dół i
ukryła go pod mostkiem. Trzymając w ręku złożony, biały ręcznik wdrapała się z
powrotem na ścieżkę i przechyliła przez barierkę. Świetnie, roweru nie było widać.
Zatrzymała się w cieniu ogromnej sosny i przez kilka minut stała wsłuchana w
kumkanie żab, ciche odgłosy zwierząt przemykających przez gęstwinę, delikatny
szmer liści, które, wirując w złotozielonkawym powietrzu, opadały na ścieżkę i na
poszycie leśne. Wyspa była tak piękna i taka spokojna, że wydawało się wprost nie do
uwierzenia, że zamordowano na niej dwoje ludzi, a nawet troje, jeśli Saulter nie mylił
się co do jej wuja.
Od śmierci Elliota nie upłynęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, a jego
domek na drzewie już sprawiał wrażenie opuszczonego. Zasłony w oknach były
zaciągnięte, na drewnianych stopniach zdążyła osiąść warstwa kurzu, a ścieżkę pokrył
gruby dywan z liści i sosnowych igieł. Na Broward's Rock natura nie potrzebowała
wiele czasu, by ponownie objąć w posiadanie swoją własność.
Usatysfakcjonowana, że drzewo Elliota jest do jej wyłącznej dyspozycji,
Annie śmiało wkroczyła na ścieżkę. Szary piasek zostawiał delikatne zadrapania na
podeszwach jej tenisówek. W pewnym momencie zatrzymała się i uważnie rozejrzała
dookoła. Odnosiła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jednak na wyboistej drodze nie do-
strzegła żadnego ruchu. Szybko więc pokonała ostatnie metry i lekko wbiegła na
schody, ciągle ściskając w dłoni ręcznik. Spróbowała otworzyć drzwi frontowe.
Zamknięte. Obeszła werandę, zatrzymała się przy kuchennym oknie i pchnęła jedno
skrzydło. Rama stawiała opór, w końcu jednak ustąpiła z przeraźliwym skrzypieniem.
Serce Annie zabiło żywiej. Ponownie rozejrzała się dookoła. Nic nie mąciło
ciszy.
Pamiętając, że Tessa Crichton nigdy nie wahała się, zbierając dowody
rzeczowe, zabalansowała niezdarnie na parapecie, oparta się o zlew i zeskoczyła na
podłogę.
Mikrofon przymocowany pod jednym z krzeseł w salonie Elliota Morgana
zarejestrował odgłos otwieranego okna i pojawienia się Annie, wzmocnił go,
następnie przeniósł do odbiornika umieszczonego w innym salonie na Broward's
Rock.
Właściciel tego salonu miał właśnie zamiar wychylić drinka. Usłyszawszy
dźwięk, zamarł w bezruchu z uniesioną szklaneczką. A więc ktoś się pojawił. Ten
bękart Elliot nie kłamał, naprawdę dał komuś kopię swojej przeklętej dyskietki.
Ciekawość zabiła kota - i niejednego z ludzi.
Harriet Edelman ubrana była w jasnoniebieskie spodnie od dresu i żółtą koszulkę,
choć wcale nie miała zamiaru biegać. Po prostu założyła wygodny strój, gdyż czekał
ją dłuższy pobyt na tarasie na dachu. Tutaj spędziła większą część dnia i nawet zjadła
tutaj lunch. Przezornie kryjąc się w cieniu, trzymała polową lornetkę wycelowaną w
stronę domu Elliota. Bynajmniej nie był to zbieg okoliczności, że Elliot zginął akurat
tego dnia, gdy miał zamiar ujawnić wszystkie brudy, jakie udało mu się wygrzebać na
ich temat. Nie ma cudów, ktoś musi się pokazać, poszukując tych materiałów.
Skrzywiła wąskie usta. Dobrze mu tak. Wielki detektyw, który wiedział
wszystko najlepiej. Uśmiechnęła się. No i na niewiele mu się zdało jego wścibstwo.
Uśmiech przerodził się w grymas. Jak on śmiał oskarżyć ją, że ukradła intrygę do
“Przeklętych diamentów"? Nie czytała maszynopisu, który tamta idiotka przysłała jej
do zrecenzowania. Wsadziła go z powrotem do koperty, nie rzuciwszy okiem nawet
na jedną jedyną stroniczkę. To był zbieg okoliczności, czysty zbieg okoliczności.
I niech ktoś spróbuje udowodnić, że było inaczej.
Mimo to sytuacja nie była wcale wesoła. Elliot miał pisemne oświadczenie
tamtej kobiety i groził wysłaniem go do wydawnictwa, wydawcy zaś są tacy
tchórzliwi, że boją się nawet własnego cienia.
Cienia? Patrzcie, patrzcie, a któż to się skrada na werandzie Elliota i włamuje
do jego domu? Prawdziwa niespodzianka. Nigdy nie przypuszczała, że to będzie
Annie. Ze wszystkich ludzi na świecie najmniej spodziewała się tej ślicznej Annie
Laurance. Przecież ona nie jest pisarką. Cóż takiego mógł Elliot wiedzieć na jej te-
mat?
Harriet chwyciła Minoltę, zdjęła futerał z obiektywu i nastawiła ostrość.
Szybko zrobiła dwa zdjęcia Annie balansującej na oknie kuchennym. To wystarczy,
żeby udowodnić, że dziewczyna nie miała uczciwych zamiarów.
Oczami wyobraźni widziała już nagłówki w gazetach: “Autorka powieści
kryminalnych demaskuje mordercę". To powinno wpłynąć na wzrost sprzedaży. Z
krzywym uśmieszkiem ponownie skierowała obiektyw na dom Elliota i zrobiła dwa
dalsze zdjęcia, polem odłożyła aparat i sięgnęła po lornetkę, by przyjrzeć się kolejnej
znajomej sylwetce, wchodzącej po schodach. Brzydki rumieniec zabarwił jej twarz.
To ona straciła cały dzień na obserwację i nic pozwoli odebrać sobie pierwszeństwa.
Odłożyła aparat i lornetkę na drewniane krzesełko i szybko zbiegła z tarasu. Dotarcie
do domu Elliota ścieżką rowerową zajmie jej nie więcej niż minutę.
Zadzwonił telefon. Annie podskoczyła dobre trzy stopy w górę, podczas gdy serce
waliło jej jak młotem. Telefon nie przestawał dzwonić.
Stojąc bez ruchu w drzwiach salonu, pomyślała: “Boże, ten pokój przyprawia
mnie o dreszcze". Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się w
zgromadzonej przez Elliota kolekcji stalowych bębenków. Jedna z szyb okiennych w
salonie była całkowicie zawieszona karnawałowymi maskami: znajdowały się tam
maski w kształcie nietoperzy, jedna wyobrażała diabła z rogami, ogonem i widłami,
inna czerwonowłosego wikinga. Sporych rozmiarów płótno, przedstawiające
czarnego starucha o groźnej, złośliwej twarzy, stało oparte o sztalugi. Elliot
utrzymywał, że to Papa Bois, duch lasów, chroniący zwierzęta. Akurat. Każde
zwierzę o zdrowych zmysłach na jego widok uciekłoby prosto do miasta. Pokryte
skórą o barwie świeżej krwi krzesła i czarne jak heban stoliki potęgowały nieprzy-
jemną, ponurą atmosferę pomieszczenia.
Uspokoiła bijące serce i przebiegła na palcach do gabinetu, który - jak
pamiętała z pobytu na obiedzie u Elliota - był urządzony w dodatkowej sypialni. Z
pewnością oprócz niej w domu nie było żywej duszy, gdyż telefon postawiłby
każdego na nogi. Nieco pewniej otworzyła drzwi drugiej sypialni. Nie zapalała
świateł, by nie zdradzać swojej obecności.
Biurko stało na wprost frontowego okna. W tym pomieszczeniu zasłony także
były opuszczone, ale nie podnosiła ich. Komputer, klawiatura i monitor były starannie
przykryte przezroczystymi, plastikowymi pokrowcami. Annie zdjęła pokrowce,
usiadła i przyjrzała się komputerowi. Główny wyłącznik znajdował się po prawej
stronie, nieco z tyłu. Przekręciła go. Na klawiaturze zamigotało czerwone światełko,
następnie czarny ekran rozbłysnął zielonym napisem:
“Włóż dyskietkę".
Poczuła, że pocą jej się ręce. “Czego można się spodziewać po początkującym
włamywaczu?" - pomyślała z przekąsem. Rozwinęła ręcznik, wyjęła dyskietkę i
włożyła do stacji dysków po prawej. Dyskietka oprogramowania tkwiła już w stacji
dysków po lewej stronie. W lewym górnym rogu zamigotał kursor, a potem na
czarnym ekranie zaczęły się pojawiać zielone litery: “Wstępne sprawdzanie systemu
zakończone. Czekaj na załadowanie systemu".
Gdzieś w pokoju tykał zegar. Na zewnątrz zakrzyczała mewa. Uporczywe
kapanie wody wwiercało się w uszy. Pewnie drobna nieszczelność w łazience.
Nagle dziwny, skrzypiący odgłos rozległ się tuż za nią.
Annie nerwowo rozejrzała się dookoła.
Do sypialni wpadł słaby promień światła.
To pewnie z kuchni, gdzie zasłony były podniesione. Drobinki kurzu
zawirowały w powietrzu.
Boże, ależ była zdenerwowana. Przecież tu naprawdę nikogo nie ma. A jednak
poczucie zagrożenia nie opuszczało jej. To było zrozumiałe. W końcu włamała się do
domu ofiary zbrodni. Gdyby Saulter ją tu przyłapał, z pewnością zostałaby
aresztowana. Im szybciej przeczyta dyskietkę i wyniesie się stąd, tym lepiej.
Komputer szumiał cicho, na ekranie pojawiały się kolejne napisy:
“Czcionki załadowane. Ładowanie systemu Valdocs. Ładowanie wektorów
przerywań i wektorów pracujących w tle". Boże, ależ to się wlecze.
W końcu kolejne polecenie: “Naciśnij dowolny klawisz, żeby uruchomić
edytor".
Już niemal u celu. Jeszcze tylko kilka sekund.
Gdy pojawiło się okienko z dokumentem, Annie przestudiowała klawiaturę i
nacisnęła na “Indeks". W tym momencie wyświetliły się wszystkie utrwalone na
dyskietce pliki. W porządku, trud się opłacił.
Plików było osiem:
1.EmmaClyde
10/8:03
2. J/J Farley
10/8:01
3. Harriet Edelman
10/9:02
4. Fritz Hemphill
10/9:01
5. Hal Douglas
10/9:02
6. kapitan John McEIroy 10/10:03
7. Annie Laurance
l0/10:02
8. Kelly Rizzoli
10/10:01
Przestudiowała daty. Elliot zginął w niedzielę, trzynastego, a pracę nad
plikami zakończył w czwartek. Wszystko się zgadza. W piątek musiał nadać
dyskietkę, tak by otrzymała ją poniedziałkową pocztą.
Czy ma teraz przejrzeć pliki po kolei, zaczynając od Emmy Clyde?
Odgarnęła z czoła niesforny lok. W niewielkim domku było niesamowicie
duszno. Popatrzyła tęsknie na klimatyzator w tylnym oknie. Chyba nic się nie stanie,
jeśli go uruchomi. Sięgnęła, przekręciła wyłącznik i znowu zwróciła się w stronę
ekranu. Uruchomiła polecenie wyświetlania treści plików. Kursor zatrzymał się przy
nazwisku Emmy Clyde. Już miała otworzyć ten plik, gdy przypomniała sobie nagle,
jak to Elliot podkreślał, że o Maxie również zebrał informacje. Skierowała kursor w
dół, aż do swojego nazwiska. Zobaczy, co też Elliot powypisywał o niej; to zajmie
tylko chwilę. Włączyła polecenie “Otwórz plik".
W ułamku sekundy na czarnym ekranie zaczęły się pojawiać fluoryzujące na
zielono zdania.
Boże wielki, jak on się dowiedział o tamtym tygodniu w Santa Fe? Pewnie
rozmawiał z Richardem.
Dobry był, nie można powiedzieć. Nie żartował, gdy mówił, że potrafi
wywęszyć każdą informację. Tak, o Maxie też tu było co nieco.
Jej oczy rozszerzyły się nagle. Na litość boską, Max nigdy jej nie powiedział...
Cios był zupełnie nieoczekiwany. Na moment w jej skroni zapłonął żywy
ogień, potem przestała odczuwać cokolwiek.
Max jęknął i zaczął masować sobie kark. Nigdy nie przypuszczał, że długie rozmowy
telefoniczne mogą być aż tak męczące. Gdzieś w tym całym bałaganie musi tkwić
jeden fakt, którego szukają. Problem w tym, by rozgryźć, który to fakt.
W zamyśleniu podniósł szklankę i wychylił resztkę piwa, nie dbając już nawet
o to, że jest ciepłe. Czas to wszystko poukładać.
Umiejętnie wkręcił papier do przenośnej maszyny Olivetti. Kiedyś pracował
przez rok jako reporter i z tamtych czasów pozostała mu umiejętność szybkiego
gromadzenia i porządkowania faktów.
Praca szła błyskawicznie. Gdy skończył, zaczął odczytywać zwięzłe
biogramy, ignorując liczne błędy maszynowe.
EMMA CLYDE -
nestorka amerykańskiej powieści kryminalnej, autorka 76
klasycznych utworów sensacyjnych. Urodzona 18 stycznia 1922 w Billings, Montana. 1942
ukończyła Wyższą Szkolę Pielęgniarską w Cincinnati, 1942-45 stużba w US Anny Nursers
Corps, 1945 zwolniona w stopniu porucznika. W 1946 publikuje pierwszą powieść
“Morderstwo w Casablance", w tym samym roku wychodzi za mąż za Harolda Castora,
właściciela sieci sklepów z lodziarni w Memphis, którego poznała podczas ewakuacji armii z
Afryki Północnej do Stanów. W latach 1945-50 pracuje jako siostra instrumentariuszka w
Szpitalu Św. Judy w Memphis, Tennessee. W tym czasie publikuje 5 dalszych kryminatów.
13 sierpnia 1950 rozwód z Castorem; dzieci nie mieli. Przeprowadza się do Nowego Jorku
jako zawodowa pisarka. Działa w Stowarzyszeniu Pisarzy Powieści Kryminalnych USA,
trzykrotna przewodnicząca Komitetu do Spraw Nagród; dwukrotna laureatka Edgara za
najlepszy kryminał roku; zdobywczyni nagrody Grand Master. 8 czerwca 1981 poślubia
Enrique Moralesa, właściciela Horizon Villas w Bocca Raton na Florydzie. 15 czerwca 1982
kupuje posiadłość na Broward's Rock. 15 miesięcy później Morales utonął w wypadku na
łodzi. Morales i Emma wrócili po północy motorówką na jacht “Przyjemność Marigold",
należący do Emmy. Morales chciał jeszcze wypalić cygaro na pokładzie, Emma poszła do
łóżka. Następnego ranka odkryła jego nieobecność i zaalarmowała władze. Rozpoczęto
poszukiwania. Ciało znaleziono w odległości około pięćdziesięciu stóp od jachtu. Straż
Przybrzeżna uznała, że Morales zasłabł, stracił równowagę, wypadł za burtę i utonął,
ponieważ jego gruby sweter nasiąknął wodą i pociągnął go na dno (Morales był kiepskim
pływakiem). W chwili wypadku “Przyjemność Marigold" była zakotwiczona daleko w
zatoce, by uniknąć intruzów, jako że Emma często była oblegana przez swoich fanów.
Emma Clyde. Dobrze byłoby rzucić okiem na raport policji w sprawie śmierci
Moralesa. Max potarł nos. Zabawne, Emma najwyraźniej nigdy nie była znana jako
pani Morales. Suche fakty sugerowały, że Morales przestał prowadzić swój interes
(co to było? motel? apartamenty?) i zaraz po ślubie przeniósł się do przytulnego
gniazdka na Broward's Rock. Oczywiście jego śmierć mogła nie mieć nic wspólnego
z obecnymi morderstwami. Sekret Emmy mógł dotyczyć jej odległej przeszłości,
czasów, gdy pracowała jako pielęgniarka.
HAL DOUGLAS -
Harold Clifton Douglas, urodzony 18 marca 1955 w Wiesbaden,
Niemcy Zachodnie, syn oficera zawodowego. Dorastał w miejscach stacjonowania armii, w
Europie i w USA. Bakalaureat na Washington University w St. Louis; w 1978 roku żeni się z
Leonorą Harris; 1976-79 współpracuje z wydawnictwem Hallmark Cards, Kansas City;1980-
82 publicysta w Sierra Leone Films, Hollywood, Kalifornia. Pierwsza powieść “San
Berhardino" ogłoszona bestsellerem w 1983 roku. 12 marca 1983 kupił dom “Gniazdo
Rozbójników" na Broward's Rork.
Max zmarszczył czoło i jeszcze raz odczytał biogram Douglasa. Annie
wspomniała, że on i Kelly Rizzoli sympatyzują ze sobą. A co się stało z Leonorą
Harris Douglas?
HARRIET EDELMAN
urodzona 5 lipca 1948 roku w Carlisle, Pensylwania. 1969
bakalaureat na Pennsylvania State University. W lutach 1969-75 mieszkała w Nicei, Francja.
Swoją serią powieści z Macintoshem odniosła natychmiastowy sukces. Akcja dwóch
pierwszych książek “Jazda na fali" i “Uśmiech dżentelmena" rozgrywa się w Nicei. “Jazda na
fali" zdobyta nagrodę Edgara za najlepszy debiut. Pisarka współpracuje z “Detektywem w
fotelu". W 1976 nabyta dom na Broward's Rock.
Zero dla Harriet o twarzy łasicy. Tym razem nie udało się złowić w sieć
niczego pożytecznego. Ale Annie wspomniała przecież, że Harriet była wściekła na
Elliota, ponieważ ten zarzucił jej, że ukradła intrygę z cudzej książki.
JEFF I JANIS FARLEY.
- Jefferson Allen Farley urodzony 3 lutego 1953 w St.
Louis, Missouri, wychowywany przez przybranych rodziców. W 1970 roku poślubił Janis
Carey; w 1974 bakalaureat na wydziale dziennikarskim uniwersytetu Missouri; w 1975 wraz
z żoną opublikował pierwszą wspólną książkę “Uciechy Danny'ego" - Jeff napisał tekst, a
Janis wykonała ilustracje piórkiem i tuszem. W latach 1974-84 Jeff był zatrudniony jako
reporter w St. Louis Post-Dispach. 22 września 1984 kupił dom na wyspie.
Janis Carey Farley urodzona 11 kwietnia 1955, wychowana przez przybranych
rodziców; w 1970 roku poślubiła Jeffa Farleya. Ilustratorka.
A więc oboje wychowywali się w rodzinach zastępczych. Janis wyszła za mąż
bardzo młodo. To by tłumaczyło jej niezwykłą zależność od tego ważniaka. Nie
ukończyła żadnej szkoły, ale miała ogromny talent.
FRITZ HEMPHILL
urodzony 16 kwietnia 1945 w Long Beach, Kalifornia. W 1964
ukończył Long Beach City College; 1964-66 służba wojskowa, Fort Ord, Sajgon (Wietnam
Północny); 1968 bakalaureat na Loma Linda University w Loma Linda, Kalifornia; 1968-80
służba w policji w Los Angeles: policjant patrolujący, sierżant, detektyw. W 1968
małżeństwo z Doreen Norris, 1980 rozwód; jedyna córka Alice, obecnie 16 lat. Pierwsza
książka, opisująca procedurę policyjną, “Śmiertelny łańcuch", opublikowana 1972. Jego
trzecia powieść “Serce Kerrigana" przez 16 tygodni pozostawała na liście bestsellerów “New
York Timesa". l września 1980 roku nabył apartament w porcie na Broward's Rock.
Max rozpostarł ramiona i przeciągnął się. Podniósł się z miejsca i przeszedł do
kuchni. Wyciągnął z lodówki kolejną puszkę Bud Lighta, po czym rozsiadł się
wygodnie na tapczanie, opierając wyciągnięte nogi na trzcinowym stoliku do kawy.
Wypił potężny łyk piwa i ponownie zagłębił się w lekturze.
JOHN MCELROY,
kapitan policji (emerytowany), urodzony 24 kwietnia 1930
roku w Fort Walton, Floryda. W latach 1948-50 studiował na Jacksonville University. 1950-
52 drugi oficer w Kancelarii Szefa Sztabu US Marine Corps (Camp Le Jeune, Luizjana,
następnie w Korei); 1952-60 służba w policji w Miami; 1960-80 zastępca szefa policji w
Silver City, Floryda; 1980-84 szef policji w Silver City (w stopniu kapitana). W 1954
poślubił Thelmę Farris; trójka dzieci: John, 30 lat, Theodora, 28 lat, Michael, 26 lat; w 1962
rozwód. 20 czerwca 1984 nabył dom na Broward's Rock.
KELLY RIZZOLI
urodzona 26 sierpnia 1959 w Fort Smith, Arkansas. W latach
1977-78 uczęszczała do College of Ozarks, w 1983 uzyskała bakalaureat z psychologii na
University of Arkansas. Jej pierwsza książka “Zabarykadowany umysł", wydana w 1983,
ogłoszona bestsellerem. W 1984 publikuje “Smutną piosenkę" (wydanie w twardej oprawie) -
w dwa miesiące po ukazaniu się sprzedano 55 tys. egzemplarzy. W czerwcu 1984 roku kupiła
Plantację Sroki na Broward's Rock.
Max przysunął notatnik, westchnął głęboko i w zamyśleniu potarł dłonią
policzek. Wysączył resztkę letniego piwa. Zaczynał być głodny.
Rozejrzał się. Był tak zmęczony, że w pierwszej chwili nie potrafił się
skoncentrować, powoli jednak jego oczy zaczęły rejestrować różne szczegóły:
otwarte okno saloniku, drewniane, tropikalne żaluzje, nie opuszczone jeszcze na noc.
Noc...
Na dworze było już ciemno. Popatrzył na zegarek i poczuł niepokojące ssanie
w żołądku. Kwadrans po siódmej. Dom Elliota oddalony był zaledwie o pięć minut
jazdy rowerem, a Annie wyruszyła kilka minut przed szóstą.
Gdzie ona się u licha podziewa?
X
Annie jęknęła. Dźwięk własnego głosu docierał do niej z oddali, jakby przez
mgłę. Próbowała unieść głowę. Poczuła nagły ból, promieniujący aż do ramienia.
Jęknęła ponownie i poruszyła głową. Ból był tak silny, że aż krzyknęła. Otworzyła
oczy. Ciemność. Ogarnęła ją fala paniki. Serce biło jak szalone, mdłości podchodziły
do gardła.
Dom Elliota. Dyskietka.
Leżała na plecach, z szeroko rozrzuconymi ramionami. W lewej ręce ściskała
jakiś ciężki przedmiot. Ciężki i obrzydliwie lepki.
Niepewnie przewróciła się na bok. Cokolwiek to było, musi się pozbyć tego
okropieństwa, a potem podeprzeć się i próbować wstać.
Wstała i zachwiała się raptownie. Podłoga pod jej stopami zdawała się
wirować.
Jeszcze chwila, a zwymiotuje.
Zataczając się, z dłonią tuż przy ustach, dotarła wreszcie do drzwi. Dom
Elliota miał podobny rozkład jak jej własny, jedyną różnicę stanowiła dodatkowa
sypialnia. Skierowała się na lewo, do łazienki, zapaliła światło, pochyliła nad muszlą
i zaczęła gwałtownie wymiotować.
Czy to się nigdy nie skończy?
No, nareszcie. Przytrzymała się brzegu umywalki, żeby nie upaść.
Oddychając ciężko, pochyliła się nad umywalką.
Lewą rękę miała pokrytą lepką czerwienią. Powoli odwróciła rękę,
przyglądając się uważnie dłoni, najwyraźniej umazanej krwią. Krew znaczyła biel
umywalki, w miejscu gdzie się oparła.
Krew.
Jej głowa.
Podniosła wzrok i spojrzała w lustro. Twarz także miała w plamach,
czerwonych plamach. Ociężale uniosła prawą rękę i delikatnie obmacała miejsce za
prawym uchem. Owszem, opuchlizna była wyraźna, nigdzie natomiast nie było
skaleczenia ani świeżej krwi. Odkręciła kurki i wsadziła obie ręce pod strumień
bieżącej wody. Spłukała z dłoni nieprzyjemną lepkość, potem przemyła twarz.
Wytarta się w bladożółty ręcznik, który natychmiast poróżowiał w miejscach, w
których go dotykała.
Jej głowa. Ktoś ją uderzył. Spotkało ją to samo co Jill Keamey. Ale Jill miała
czaszkę niczym skorupka jajka. Jej własna głowa - choć w tej chwili rozsadzał ją ból -
okazała się wytrzymalsza. Cóż, Max zawsze twierdził, że ma mocną głowę, i
najwidoczniej miał rację. Najmniejszego śladu krwi. No dobrze, w takim razie skąd
krew na jej ręce? Może ma gdzieś małą rankę, już zaschniętą.
Zaschniętą. Boże, jak długo ona już tu jest? Lepiej się stąd zbierać.
Dyskietka. Przecież odczytywała dyskietkę.
Annie poruszała się jak pijany we mgle, myliły się jej odległości. Zataczając się
niepewnie, przeszła do hallu. Zaraz będzie gabinet Elliota.
Najpierw zobaczyła krew; ciemne plamy, brzydko znaczące prążkowaną,
bambusową ścianę. Zupełnie jakby krew wytrysnęła w górę: niżej duże krople, wyżej
drobniutkie rozbryzgi.
Zmiażdżona głowa była nie do poznania. Krew i masa tkankowa plamiły tył
jasnożółtej koszulki. Jedna ręka była odrzucona na bok. Nawet w półmroku Annie
bez trudu rozpoznała duży pierścionek z rubinem, noszony zawsze przez Harriet.
Ma kompletnie rozwaloną głowę. Harriet tak wyraziła się o Jill Kearney. Nie
miała racji. Jill otrzymała tylko jeden cios. To Harriet ktoś kompletnie rozbił głowę,
jej czaszka stanowiła teraz jedną masę kości, tkanek, krwi i włosów.
Annie odwróciła się i pobiegła do łazienki. W samą porę.
Harriet nie żyje. Dlaczego? To przecież szaleństwo. Gdy zginął Elliot, Saulter
powiedział, że to kretyńska sprawa. Eilliot nie żyje, Saulter podejrzewa, że ona jest
morderczynią, że zamordowała także wuja Ambrose. Teraz ponownie znalazła się na
miejscu zbrodni. Ma pani szczęście, panno Laurance! Kto jej uwierzy, że nie zabiłą?
Zupełnie jak Pam Frye z “Ośmiobocznego domu"', tyle że Annie nie ma Aseya Mayo,
by ją z tego wyciągnął. Pulsujący ból w czaszce jak by nieco zelżał. Jej głowa. No
właśnie, ktoś zaatakował je obie, ją i Harriet..
Uważnie rozejrzała się po hallu. Tym razem sprawa zaszła za daleko. Nie ma
wyjścia, musi zadzwonić do Saultera. Przesuwała się wzdłuż ściany niczym bojaźliwy
krab. Boże, chyba nie odważy się przejść koło Harriet, koło tych plam krwi. W
gabinecie Elliota powinien być telefon.
Weszła do gabinetu i zapaliła światło. Potykając się co chwila przeszła przez
pokój i wyciągnęła rękę do telefonu. I wtedy zobaczyła pałkę. Zadrżała gwałtownie.
Pałka. Nagle wszystko stało się jasne. Ktoś zabił Harriet pałką; są na niej
włosy i krew. Pałka leży dokładnie w tym miejscu, gdzie przed chwilą leżała ona
sama. Jest ciężka. Pałki zwykle bywają ciężkie. Gdy odzyskała przytomność,
trzymała w ręku pałkę. Będą na niej odciski palców. Pamiętała dobrze, co powiedział
im kapitan Mac którejś niedzieli: na skórze doskonale znać odciski palców. No
właśnie.
Teraz poruszała się jakby w gęstej, szarej mazi. Jedyne, co do niej naprawdę
docierało, to przejmujący ból głowy i te ohydne, krwawe plamy na bambusowych
ścianach. Wróciła do łazienki. Ruchy miała powolne i ociężałe. Zdjąwszy z haczyka
ręcznik, zaczęła ostrożnie wycierać muszlę, umywalkę i wyłącznik świateł. Co chwila
przystawała, by złapać oddech i powstrzymać narastającą falę mdłości.
Czy jeszcze czegoś tu dotykała? Nie, to już wszystko.
Przetarła ściany w hallu, potem przeszła do kuchni, wytarta okno, parapet i
miejsce wokół zlewu.
Ponownie uruchomiła komputer w gabinecie Elliota. Przez moment miała
nadzieję; w stacji dysków po prawej ciągle tkwiła dyskietka. Niestety, nie
potrzebowała wiele czasu, by odkryć, że dyskietka jest pusta. No tak, skasowanie
wszystkich plików zajęło napastnikowi nie więcej niż czterdzieści pięć sekund.
Wytarła dyskietkę, stację dysków, obudowę komputera, klawiaturę i krzesło.
W głowie jej łomotało, a łzy gniewu przesłaniały wzrok.
Czego jeszcze dotykała?
Framuga drzwi, podłoga w miejscu, gdzie upadła, wyłącznik światła.
Wreszcie, choć bała się, że znowu zwymiotuje, chwyciła przez ręcznik
zakrwawioną pałkę i powycierała ją starannie, używając wolnego końca ręcznika. Na
koniec schyliła się, by podnieść ręcznik, w którym przyniosła dyskietkę.
W tym samym momencie rozległo się donośne łomotanie w drzwi.
Max przykucnął, osłonięty nisko zwisającymi gałęziami sosny. Wirujące
światło na dachu policyjnego samochodu rzucało szkarłatne błyski na polanę i ciemne
masy listowia.
Max wytężył wzrok.
Saulter załomotał w drzwi wejściowe, jednocześnie drugą ręką dając znaki do
tyłu. Max wyciągnął szyję. Po przeciwnej stronie polany stał policjant. Wszystko
jasne. Saulter jest przekonany, że ktoś wtargnął do domu Elliota, i ma zamiar
wypłoszyć intruza, tak by wpadł on w ręce jego podwładnego.
Ze swojego punktu obserwacyjnega. Max widział policjanta czekającego przy
samochodzie, Saultera stojącego u szczytu schodów i szczupłą figurkę, wyraźnie
rysującą się na tle okna.
Saulter nie mógł zobaczyć Annie. Natomiast jego podwładny, gdyby tylko
odwrócił głowę, dostrzegłby ją z pewnością. Max pochylił się, namacat wielką
szyszkę i cisnął nią tak mocno, jak tylko potrafił. Uderzyła w bok policyjnego
samochodu.
Podwładny Saultera rzucił się na ziemię, znikając z pola widzenia.
- Stój albo będę strzelał!
Max uśmiechnął się. Strzał będzie doskonałym ostrzeżeniem dla Annie.
Wymacał pięć dalszych dużych szyszek i zaczął przekradać się tyłem w stronę ścieżki
rowerowej. Annie z pewnością wyjdzie tamtędy.
Druga i trzecia szyszka wylądowały dokładnie na dachu samochodu.
- Wychodź z rękami do góry! - zawołał z wściekłością policjant i kuląc się,
pobiegł na tyły domku.
Max podbiegł, by schwycić Annie; przez moment jej szczupła sylwetka była
doskonale widoczna w świetle policyjnego koguta.
- Tędy - szepnął Max nagląco.
Annie poruszała się z trudem, powłócząc nogami, Potknęła się i omal nie
upadła. Przytrzymał ją w ostatnim momencie.
Prysznic i czysta bawełniana koszula nieco pomogły, ale najlepszym lekarstwem
okazała się podwójna whisky, którą Mnx wetknął w jej drżące dłonie.
- A co będzie, jeśli mam wstrząs mózgu?
- To jest właśnie najlepsze na świecie lekarstwo im wstrząs.
Rzeczywiście whisky uspokoiła pulsujący ból. Ale nawet opowiedzenie
wszystkiego Maxowi nie złagodziło przeżytego niedawno koszmaru.
Max siedział z ponurą miną. Nigdy jeszcze go takim nie widziała i to było
przerażające. Annie odpoczywała, leżąc na kanapie, z mnóstwem kolorowych
poduszek pod plecami i z ręcznie tkanym pledem na kolanach. Mimo puszystego,
ciepłego, niebieskiego płaszcza kąpielowego zadrżała.
- On mnie zaaresztuje.
- Nie, do diabła!
Nie brzmiało to przekonująco. Max usiłował zdobyć się na uśmiech.
- Słuchaj, Annie, prawda wygląda tak: cały wieczór spędziliśmy tutaj razem.
Nigdzie nie wychodziliśmy. - Zastanawiał się przez chwilę, mrużąc niebieskie oczy. -
Raz zadzwonił telefon, powiedzmy, o wpół do siódmej, ale nie podnosiliśmy
słuchawki. Nie zależało nam na żadnych telefonach. No, przestań już rozmyślać o
tamtym. Lepiej zastanówmy się, jak to wszystko rozwiązać.
Wręczył jej notatki z rozmów telefonicznych, które przeprowadził, gdy ona
była w domu Elliota, potem zakasał rękawy, zrobił kilka kanapek z szynką i zaparzył
świeżą kawę. Podał jej tacę z jedzeniem, nalegając, by zjadła wszystko, sam zaś
usiadł na krześle tuż obok sofy. To nie był jej dawny, dobrze znany, szarmancki Max.
Pod oczami miał głębokie cienie, na podbródku ciemne ślady zarostu. Siedział blisko
niej i od czasu do czasu wyciągał rękę, by ją pogłaskać. Głos miał bardzo poważny.
- Dobrze, zacznijmy od początku. Rozpatrzmy to wszystko od strony
mordercy.
- Od strony mordercy?
- Właśnie. Zobaczmy, co morderca zrobił, gdzie był i w jakim czasie i potem
spróbujmy dopasować ten schemat do naszych podejrzanych. Oczywiście zakładamy,
że morderstwo Elliota było morderstwem z premedytacją.
- Bo zamordowano Jill, żeby zdobyć truciznę?
- Dokładnie tak. Morderca musiał przygotować kilka rzeczy: zdobyć strzałkę,
ukraść truciznę i zmajstrować coś z bezpiecznikami, by w niedzielę wieczorem
światło zgasło w odpowiednim momencie.
Annie usiadła wyprostowana, krzywiąc się przy tym z bólu.
- Max, mordercą jest kobieta.
- Dlaczego?
- Bo musiał jakoś przynieść strzałkę do księgarni. Kobieta mogła ją ukryć w
torebce, natomiast mężczyzna nie miał możliwości przyniesienia ze sobą strzałki o
długości czterech cali.
- Nie, ja to widzę zupełnie inaczej. To byłoby zbyt ryzykowne. Przecież
strzałka musiała mieć już ten tampon nasycony sukcynylocholiną, mogłaby więc
zostawiać ślady. Mnie się wydaje, że to było tak: morderca przyszedł do księgarni w
sobotę w nocy albo niedzielę rano...
- W niedzielę rano - przerwała szybko Annie.
- O której?
Zastanawiała się przez moment.
- Mniej więcej za kwadrans dziewiąta. Słyszałam trzask szafki, a to znaczyło,
że ktoś zamknął tylne drzwi. Już miałam uciekać frontowymi drzwiami, gdy
zobaczyłam, że Agatha zachowuje się spokojnie. Wtedy pomyślałam, że musiałam się
przesłyszeć, że to był jakiś inny dźwięk. Wniosek z tego, że Agatha zna i lubi
mordercę.
- Gdyby tak jeszcze potrafiła mówić.
Max chwycił kartkę papieru i zaczął gryzmolić.
Niedziela:
l w nocy - Jill ginie, morderca kradnie truciznę;
9.45 rano - morderca wchodzi do księgami, przywiązuje włóczkę do
bezpieczników i ukrywa strzałkę;
19.45 - podczas koktajlu morderca otwiera tylne drzwi i uchyla drzwi na
zaplecze;
20.10 - gasną światła;
20.12 - morderca rzuca strzałką.
Poniedziałek:
18. l0 - atak na Annie;
18.15 - zamordowanie Harriet.
Annie wzięła kartkę. Wielkiej pomocy ów schemat nie stanowił, choć Archie
Goodwin pewnie uznałby go za znakomite osiągnięcie. Ale Archie byt obdarzony
specyficznym poczuciem humoru.
- A jak morderca wszedł do księgami?
- Jak to, jak?
- No jak? Zamykam księgarnię na klucz. Max zamyślił się.
- Dobrze, klucze. Prawdopodobnie w klinice weterynaryjnej także nie
zostawiano otwartych drzwi, by każdy mógł tam wchodzić, kiedy zechce. Morderca
musiał dysponować kluczami, Chyba nie jest trudno zdobyć takie klucze, to nie są
jakieś specjalne zamki.
Świadomość, że morderca mógł wchodzić i wychodzić z księgarni, kiedy mu
się tylko podobało, nie była wcale krzepiąca.
- Morderca przyszedł do księgarni mniej wiecej za kwadrans dziesiąta. Jakieś
dziesięć minut wcześniej zadzwonił telefon, ale go zignorowałam. Ktokolwiek
dzwonił, sądził, że księgarnia jest pusta.
- Normalnie nie przychodzisz w niedziele rano?
- Nie. Wtedy chciałam spokojnie pomyśleć, jak mam postąpić w związku z
wieczornym zebraniem klubu.
- Mordercy zajęło to zaledwie kilka minut - kontynuował Max.
- Wśliznął się do księgarni, ukrył strzałkę na podłodze tuż przy ścianie,
przywiązał włóczkę do bezpieczników, poprowadził ją po podłodze aż do barku
kawowego. Voila, wszystkie rekwizyty pod ręką, można popełniać zbrodnię.
Annie musiała podziwiać ten plan.
- To było cholernie sprytne. Znakomita intryga. Wiesz, powiedziałam nawet
Elliotowi, że się kiedyś pochoruje od tych papierosów. I poniekąd sprawdziło się,
gdyż morderca liczył na to, że żarzący się ognik papierosa będzie stanowił cel dla
strzałki. Znakomity rzut.
- Raczej unikaj mówienia o znakomitych rzutach - ostrzegł Max. - Mam
nadzieję, że Saulter nie będzie się zbytnio zastanawiał nad twoimi osiągnięciami w
softballu.
- Rozgromiłam jego żałosną drużynę jedenaście do kółka.
- Widocznie kiepsko grali. - Max potarł nie ogolony podbródek.- Zupełnie
inaczej nasz morderca, u niego wszystko pasowało jak w zegarku. Korzystając z
zamieszania, jakie zapanowało, gdy zgasło światło, szarpnął silnie za sznureczek i
urwał go. A gdy światło zapaliło się ponownie, dyskretnie wrzucił zwinięty kłębek do
kosza na śmieci razem z wacikiem nasyconym zmywaczem do paznokci. Proszę
bardzo, oto zwłoki i żadnego ogniwa łączącego mordercę ze zbrodnią.
Annie naciągnęła pled na ramiona.
- Założę się, że gdyby tak doktor Thorndycke pojawił się na miejscu zbrodni
ze swoja małą, zieloną walizeczką, na pewno znalazłby jakieś ślady.
- Nie musiał sobie zawracać głowy nakazem rewizji, ot co.
- Skoro nie dysponujemy fachową ekspertyzą naszego drogiego doktora,
spróbujmy podedukować jak Sherlock Holmes. Drogi Watsonie, dlaczego gdy
poszłam sprawdzić bezpieczniki, tylne drzwi były otwarte?
- Rodzaj zabezpieczenia. Dla mordercy było dziecinnie proste wśliznąć się na
zaplecze i otworzyć drzwi, gdy wszyscy raczyli się kawą i kanapkami. Dzięki temu
mógł założyć, że Saulter weźmie pod uwagę także możliwość działania kogoś z
zewnątrz.
- Tymczasem Saulter całą swoją uwagę skupił na mnie - powiedziała Annie z
goryczą. - O kimś z zewnątrz nie pomyślał nawet przez moment.
- Cóż, musisz przyznać, że morderca miał doskonały plan. - Max westchnął
głęboko i wstał, by nalać sobie drinka. - My zaś nie dysponujemy ani kawałkiem
dowodu, aby przekonać Saultera.
Annie delikatnie masowała skronie. Gdyby tylko głowa nie bolała jej tak
bardzo. W myślach powtarzała oderwane wyrazy: kawałki, dowody, papiery...
- Boże drogi, książka wuja Ambrose! Max, jego książka!
- Wspominałaś mi o niej - powiedział uspokajająco. - Pracował nad książką o
wypadkach, które w rzeczywistości mogły być zbrodniami.
Annie odrzuciła pled i zerwała się na równe nogi. Ciągle chwiała się lekko,
ale wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- Nie rozumiesz? Powiedzieliśmy, że Elliot mógł natrafić na ślad czegoś, co
wuj także podejrzewał. Z dyskietką Elliota ktoś nas wyprzedził, natomiast my
możemy przejrzeć papiery wuja.
Gdy Annie otworzyła frontowe drzwi “Śmierci na żądanie" i włączyła światło,
Agatha wstała, przeciągnęła się leniwie i wlepiła w nią błyszczące figlarnie ślepia.
Annie zdjęła kotkę z półki i przytuliła policzek do czarnego futerka.
- Agatha, powiedz, kto tu był w niedzielę rano?
Ale Agatha wyswobodziła się z objęć i pomaszerowała przez środek
księgarni. O tej porze Annie nie powinna tu przebywać i podniesiony ogon kotki
wyraźnie wskazywał dezaprobatę dla takiego lekceważenia ustalonych godzin.
Annie zapomniała o uporczywym bólu głowy. Oto zbliżali się do kresu
poszukiwań. Gdy zmierzała w stronę zaplecza, odczuwała niemal ulgę. Kredowa linia
przed barkiem kawowym zniknęła. Droga Ingrid, niezawodna pod każdym względem.
- Większość papierów wuja włożyłam do dwóch tylnych szafek - wyjaśniła
Maxowi. - Były tam teczki, fotografie, wycinki prasowe i maszynopis. Nigdy nie
miałam czasu, żeby to uporządkować, tak byłam pochłonięta księgarnią.
Max wyciągnął dwa sporych rozmiarów kartonowe pudła.
Przejrzenie wszystkich materiałów zajęło im prawie godzinę. Gdy skończyli,
Annie z kamienną twarzą wpatrywała się w stosy papierów.
- Och, Max, on jednak został zamordowany. Nie ma tu ani jednej strony jego
maszynopisu.
- Czy jesteś pewna, że on rzeczywiście coś napisał?
- Oczywiście, że jestem pewna. Wuj nie mówił dużo na temat tej książki, ale
pracował nad nią w domu. Pisał na starej maszynie Smith Corona i do kopii używał
żółtej przebitki.
- I jesteś przekonana, że gdy to pakowałaś, maszynopis byt razem z całą
resztą? - Machnięciem ręki wskazał papiery leżące na stole.
- Jestem tego pewna. - Ze ściągniętą twarzą popatrzyła na puste kartony. -
Cholerny złodziej musiał je zabrać.
Kradzież mogła mieć miejsce kiedykolwiek w ciągu tych trzech miesięcy,
jakie upłynęły od śmierci wuja. Bez większej nadziei Annie podeszła do telefonu i
wykręciła numer kapitana Maca.
- Przypadki, którymi interesował się Ambrose? - Kapitan Mac zastanawiał się
przez chwilę. - Zobaczmy. Przede wszystkim ta eksplozja w posiadłości
Armbrusterów w Montanie, kiedy zginął stary Armbruster. Przypuszczano, że to
sprawka robotników, ale stary miał też syna nicponia, który odziedziczył sześć
milionów. Poza tym Ambrose miał pewne podejrzenia co do samobójstwa pani
Vinson na Hawajach. Pamiętasz tę sprawę? No i oczywiście przypadek
Winninghamów. To wydarzyło się, gdy pracowałem w Silver City, ale byłem
zaledwie zastępcą szefa, a ten trzymał całe dochodzenie dla siebie, tak że niewiele
mogłem pomóc twojemu wujowi, bo sam niewiele wiedziałem. To wszystko, co
pamiętam. Wiesz, jaki wuj był małomówny. Za to doskonale potrafił słuchać, gdy
inni mówili.
- A czy kiedykolwiek wspominał o jakiejś sprawie, w którą byłby zamieszany
ktoś w mieszkańców wyspy?
- Aha, widzę, do czego zmierzasz. Nie, nigdy i szczerze mówiąc, ja też nie
widzę żadnego związku między tamtymi trzema sprawami a kimkolwiek z Broward's
Rock. Syn Armbrustera mieszka w Nowym Jorku, mąż pani Vinson na Hawajach, w
sprawie Winninghamów zaś wszyscy, którzy byli w nią zamieszani, już nie żyją. Cole
Winningham zginął w wypadku samolotowym niedługo potem, jak “przypadkiem"
zastrzelił żonę. Jeśli Ambrose natknął się na coś podejrzanego na własnym podwórku,
nigdy o tym nie napomknął. Przykro mi, Annie, żałuję, że twój wuj nie był bardziej
rozmowny.
Nie kryjąc rozczarowania, powlokła się z powrotem do barku. W
międzyczasie Max sporządzał dokładne pomiary całej księgami.
- Słuchaj, Max, kapitan Mac nic nie wie o tym, żeby wuj Ambrose wpadł na
jakiś trop, ale mimo to jestem przekonana, że to wszystko wiąże się z jego osobą.
Jestem gotowa założyć się o całą księgarnię, że wuj odkrył coś i dlatego został
zamordowany. Komuś bardzo zależało na tym, by wuj nie odbył tej podróży w celu
przeprowadzenia dalszego śledztwa.
Max krążył od stolika do stolika, spoglądając co chwila ku miejscu, gdzie stał
Elliot. Annie obrzuciła wzrokiem wszystkie stoliki po kolei, odtwarzając w myśli,
gdzie kto siedział owego fatalnego wieczoru. Elliot stał dokładnie tutaj. Na podstawie
kąta, pod jakim strzałka wbiła się w ciało, z pewnością dałoby się ustalić, skąd ją rzu-
cono. Dla doktora Thorndycke byłoby to drobnostką, natomiast sierżant Saulter
najwidoczniej nie potrafił tego dokonać. Annie nie była zbyt biegła w geometrii, ale
postanowiła spróbować. Ona sama, Max i Ingrid siedzieli przy stoliku najbliżej
zaplecza, a Farleyowie naprzeciw nich. Kapitan Mac i Fritz Hemphill zajmowali
stolik pod ścianą, tuż obok akwarel, Emma Clyde i Harriet siedziały przy przejściu, a
Kelly Rizzoli i Hal Douglas najbliżej Elliota i barku. Oczywiście Elliot mógł być
odwrócony w chwili, gdy ugodziła go strzałka. Poddała się i wróciła myślami do wuja
Ambrose. Czy któryś z członków klubu mógł być zamieszany w sprawę jakiegoś
wypadku czy samobójstwa, które mogło okazać się morderstwem? Przypomniała so-
bie notatki Maxa. Nazwisko Emmy Clyde rozbłysło w jej pamięci niczym
sześciostopowy neon. Powiedziała to Maxowi.
- Tak, to jedna z możliwości. Oczywiście jest też sprawa żony Hala Douglasa.
Gdzie ona się podziewa? To rzeczywiście pech, że nie miałaś możliwości
przeczytania dyskietki Elliota.
- Ten morderca jest dla nas za sprytny. Maszynopis wuja musiał zniszczyć
miesiąc temu, cichutko, bez śladu. Teraz wymazał dyskietkę Elliota. Skąd u licha
wiedział, że jestem w jego domu?
- Pojęcia nie mam. Gdybyśmy to wiedzieli... Spróbuj sobie przypomnieć.
Może coś słyszałaś? Może jakiś hałas albo zapach, choćby drobna wskazówka, która
pomogłaby nam ustalić tożsamość mordercy?
- Nic. Siedziałam, czytając...
Max popatrzył na nią ostro,
- To znaczy, że zaczęłaś czytać. Czy coś tam znalazłaś?
- Oczywiście, że tak. Max, dlaczego mi nie powiedziałeś, że ukończyłeś
prawo?
Początkowo patrzył na nią, nic nie rozumiejąc, potem wybuchnął serdecznym
śmiechem.
- Wstydź się, Annie Laurance. To cała ty. Jesteś o krok od zdemaskowania
mordercy i czy w tej sytuacji przeglądasz pliki osób podejrzanych? Nie, ty zaczynasz
od swojego własnego.
Usiłowała nadrabiać miną.
- Sądziłam, że zajmie mi to najwyżej chwilkę.
- To kolejny dowód na to, że jesteś prawdziwą kobietą, z typową dla swojej
płci słabością, polegającą na przedkładaniu plotek nad obowiązki.
- Może mam słabości, natomiast ty jesteś oszustem i w dodatku szowinistą.
- Czy kiedykolwiek powiedziałem ci, że nie ukończyłem prawa?
- Max, bądź poważny. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ukończyłeś?
- Och, u mnie jest to skatalogowane jako “informacje dodatkowe". Przecież
wiedziałaś o mnie wszystko, co najważniejsze: że jestem szalenie przystojny,
czarujący, obrzydliwie bogaty, nadzwyczaj spostrzegawczy i że nade wszystko cenię
sobie intelekt. Mam trzy siostry i letni dom na Long Island. Ja...
- Ty odbiegasz teraz od tematu. Masz pełne kwalifikacje, by być prawnikiem.
Możesz podjąć prawdziwą pracę zawodową.
- Coś ci powiem, Annie. Gdy już znajdziemy mordercę grasującego po
Broward's Rock, każdą chwilę poświęcę na przemyślenie tego, co nazywasz
prawdziwą karierą zawodową.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej. Słuchaj, wyświetliłaś indeks i zdecydowałaś się zacząć od
swojego własnego pliku. Czy nie rzuciłaś nawet okiem na inne?
- Nie, gdy zaś odzyskałam przytomność, dyskietka była już wymazana.
- Co za łajdak - nachmurzył się Max. - Tak więc ty spoglądałaś na ekran, gdy
ktoś zaszedł cię od tyłu i uderzył. - Zrobił krótką przerwę. - Dlaczego zostałaś tyko
ogłuszona?
- To był jedyny Epson na wyspie i każdy, kto patrzył na indeks, wiedział, że
przejrzałam tylko swój plik.
- Jak to?
- Przy każdym otwieraniu pliku komputer zapisuje datę i godzinę. Przez
moment twarz Maxa miała dziwnie zielonkawy odcień.
- Gdybym przejrzała wszystkie pliki, zajrzała do pliku mordercy, to wtedy...
wyglądałabym jak Harriet.
- Harriet musiała natknąć się na mordercę.
Chwała Bogu za jej ciekawość. Potem, gdy bolesne pulsowanie w skroniach
ponownie dało znak o sobie, poczuła, że wzbiera w niej gniew.
- Do licha, nie znoszę dostawać po łbie. No więc nie przeczytałam tamtych
plików. Będziemy musieli jakoś do tego dojść.
- Założę się, że nam się uda. - Max wyciągnął z kieszeni notatki. - Chodź,
zabieramy się do roboty.
- Co będziemy robić?
- Przygotowywać cię.
- Przygotowywać mnie do czego? Pochylił się i powiedział jej.
XI
Annie poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, szarpiącą, nieustępliwą.
Zamrugała niepewnie oczami i odwracając głowę, usiłowała umknąć przed
jaskrawym światłem.
- No chodź, Annie, otwórz oczy. Muszę sprawdzić twoje źrenice. Mój Boże,
ty chyba naprawdę przeszłaś wstrząs mózgu. Chyba łatwiej by mi było obudzić
południowoamerykańskiego leniwca.
- Idź sobie - wymamrotała, bijąc na oślep rękami. - Jak noc długa sprawdzałeś
je równo co godzinę. Zostaw mnie wreszcie w spokoju.
- Proszę, otwórz choć jedno oko, tylko jedno. Wreszcie, nieszczęśliwa,
otworzyła jedno oko, popatrzyła przez chwilę, po czym zamknęła je i z powrotem
opadła na poduszki.
Stojąc w kabinie prysznicowej, Annie z rozkoszą wdychała gorące, przesycone parą
powietrze.
- Może umyć ci plecy? - zaśpiewał Max pod drzwiami łazienki.
- Zawołam cię, jeśli będę potrzebowała pomocy - odśpiewała.
- Zawsze gotów do pomocy bliźniemu.
Annie wytarła się grubym, puszystym niebieskim ręcznikiem, troskliwe
przygotowanym przez Maxa na wieszaku, ubrała się w żółto-niebieską spódniczkę i
miękki, żółty, bawełniany pulower. Starannie wyszczotkowała włosy, starając się nie
dotykać opuchniętego miejsca za prawym uchem. Przetarła zaparowane lustro i
przyjrzała się swojej głowie. Cóż, wyglądała zupełnie normalnie, bez żadnych
widocznych obrażeń. Dotknęła skóry za uchem i skrzywiła się. Ciągle bolało. Nie
mogła jednak nie uśmiechnąć się, słysząc, jak Max krząta się po kuchni. Gdy weszła,
ruchem ręki wskazał jej miejsce przy stole.
- Szef kuchni Darling przy pracy. Madame, może się pani przyglądać i
rozkoszować.
Ziemniaki i cebulka apetycznie skwierczały na patelni. Max rozbijał jajka.
- Zaraz podam wytworny posiłek.
Przenieśli się z talerzami do drewnianego stołu na kuchennej werandzie. Max
nalał kawy i przelotnie pocałował Annie w czubek głowy.
- To tylko przedsmak niezliczonych przyjemności życia małżeńskiego.
- Och, Max, dlaczego nie włożysz tyle energii i wysiłku w sprawy
zawodowe?
- Co za obsceniczne myśli.
- Wiesz chyba, że mówię serio.
- Wiem. Na tym właśnie polega twój urok i jednocześnie twoja największa
wada, kochanie. Jesteś zbyt zasadnicza. - Westchnął. -Czy ty nie wierzysz w dobre
wróżki?
- Nie. Wierzę w ciężką pracę i wypełnianie swoich obowiązków. Max
westchnął raz jeszcze i spróbował ponownie.
- Annie, co by było, gdybym tak... to znaczy... gdyby jakaś dobra wróżka
włożyła darmowy bilet do Singapuru na przykład tu, pod tę serwetkę. Czy nie
skorzystałabyś z niego i nie pojechała ze mną w szeroki świat?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo nie zapracowałam na niego.
- Słuchaj, popatrz na to w ten sposób. Słyszałaś o facecie, który wygrał 30
milionów dolarów na loterii nowojorskiej?
- I co z nim?
- Czy uważasz, że przyjęcie takiej wygranej jest niemoralne?
- Nie, chyba nie.
- No więc potraktuj mnie jak wspaniały, wygrany, kochający cię los na loterii.
Zanim przyszła jej do głowy jakaś cięta odpowiedź, zobaczyła samochód
policyjny zatrzymujący się przed domem. Wolno odstawiła filiżankę.
- Pamiętaj, że spędziliśmy tu cały wieczór - powiedział Max spokojnie.
Saulter ciężkim krokiem wchodził po schodach. Wyglądał na zmęczonego i
Annie zastanawiała się, czy był na nognach przez całą noc. Wstała na jego powitanie.
Sierżant przyjrzał się jej bacznie, potem skierował wzrok na Maxa.
- Jesteśmy właśnie przy śniadaniu - odezwała się.
- Co pani robiła wczoraj wieczorem?
- Moja klientka odmawia zeznań, sierżancie Saulter.
- Niewinni ludzie nie potrzebują tego rodzaju wskazówek.
- Niewinni ludzie potrzebują anioła stróża, panie sierżancie.
Annie i sierżant popatrzyli zdumieni. Max uśmiechał się wyrozumiale.
- O ile dobrze zrozumiałem, pan pragnie się dowiedzieć, co panna Laurance
robiła wczoraj wieczorem.
- Dokładnie tak.
- Mogę to panu powiedzieć. Była tutaj. Ja także byłem tutaj. Jednym słowem
byliśmy tu razem przez cały wieczór. - Max zachowywał się z taką swobodą jak
zręczny łyżwiarz na ślizgawce przed Rockefeller Center.
- Przez cały wieczór?
- Przez większość wieczoru. Koło ósmej wstąpiliśmy na chwilę do księgarni.
A dlaczego pan pyta?
- Ktoś może dzwonił do państwa albo też przyszedł z wizytą?
- Był jeden telefon, ale nie podnosiliśmy słuchawki. Nikt nas nie odwiedził.
Ale co mają znaczyć te pytania o wczorajszy wieczór, sierżancie?
Zimne oczy Saultera zwróciły się teraz w stronę Annie, która udawała, że jej
uwagę całkowicie pochłaniał leżący przed nią tost.
- Czy dobrze pani znała Harriet Edelman?
- Średnio - odparła uprzejmie, starając się za wszelką cenę wymazać z pamięci
obraz krwawej masy w salonie Elliota. - Dwa tygodnie temu urządziłam dla niej
wieczór autorski.
- Została zamordowana wczoraj wieczorem.
- O mój Boże!
- Gdzie? Jak to się stało? Czy wie pan, kto to zrobił?
- Znaleziono ją w salonie.
Annie zręcznie uniknęła pułapki.
- Mieszkała sama. Kto ją znalazł?
- To nie wydarzyło się w jej domu. - Saulter mówił opryskliwie, nie
spuszczając z Annie podejrzliwych oczu.
- A gdzie? - zapytał Max skwapliwie.
- W domu Elliota Morgana.
- Boże drogi! - wykrzyknęła Annie. - A czegóż ona tam szukała?
Porsche podskakiwało na piaszczystej drodze.
- Jak do tej pory nie aresztował mnie. Max, czy pozbyłeś się tego ręcznika?
- Ręcznik starannie owinięty wokół ciężkiego kamienia spoczywa obecnie na
dnie morza po przeciwnej stronie wyspy. Nawet jeśli wypłynie, w żaden sposób nie
będzie można połączyć go z tobą.
- To dobrze. Natomiast zastanawiam się, czy opony mojego roweru nie
zostawiły śladów pod mostkiem.
- Każdy mógł się posłużyć twoim rowerem. Szopa nie jest zamykana.
Popatrzyła na niego ponuro.
- Czy występujesz już jako obrońca oskarżonej?
- Nasza w tym głowa, żeby na ławie oskarżonych zasiadł ktoś inny.
Znakomity pomysł. Tego ranka, wzorem Philipa Marlowe, w ramach
polowania na mordercę miała w planie zadawanie mnóstwa niewygodnych i
nieprzyjemnych pytań.
Samochód skręcił w mierzące dwanaście stóp wysokości wrota z brązu,
prowadzące na tereny klubu golfowego. Z oddali dochodziły odgłosy celnych uderzeń
piłek. Annie z żalem pomyślała o swoim komplecie kijów. Jaka szkoda, że ona i Max
nie mogą pójść teraz ku szerokim, drewnianym stopniom, wyznaczającym początek
toru.
Max oczywiście był wyśmienitym graczem. Grywał też w tenisa i żaden
turniej klubowy nie mógł się obyć bez jego udziału. Oprócz tego potrafił doskonale
nurkować i latać na lotni. I on jej zarzucał, że zmarnowała młodość.
- Miło tu - skomentował Max lakonicznie na widok kolejnych, okazałych
domów. Szary, dwukondygnacyjny budynek, zaplanowany na czterech różnych
poziomach, reprezentował architekturę supernowoczesną, podczas gdy jego sąsiad ze
smukłymi, doryckimi kolumnami, podpierającymi dwie werandy, stanowił
współczesną wersję siedziby z okresu poprzedzającego wojnę secesyjną. Kolejny,
obłożony wykładziną w bladoróżowym odcieniu, naśladował architekturę typowej
kalifornijskiej misji. O mój Boże.
Annie roześmiała się.
- To jeden z tych domów, na których widok okoliczni mieszkańcy dostają
szału. Ale tak to już jest, gdy ktoś ma za wiele pieniędzy i nie wie, co z nimi zrobić.
Właściwie przepisy budowlane są dość restrykcyjne, jeśli idzie o wysokość, kubaturę
i tym podobne, natomiast tutejsze władze odważnie zgodziły się na to, by budynki
mogły reprezentować “różnorodność i swobodę artystyczną". Nie chciano, by wyspa
upodobniła się do Hilton Head, gdzie wszystkie domy są z drewna w identycznym,
naturalnie szarym odcieniu.
Max przyhamował i wychylił się, by lepiej obejrzeć kolejne dwu..., trzy..., nie,
zgoła czteropiętrowe cudo, w którym chrom, brąz i piaskowiec występowały
jednocześnie. Fasada załamywała się pod różnymi dziwnymi kątami, a całość
wieńczyła trzydziestostopowa okrągła wieża, błyszcząca aluminium.
- Chciałbym kiedyś spotkać właściciela - westchnął.
- Nie ty jeden. Dom należy do Marguerite Dumaney.
Max gwizdnął z przejęciem. Niemłoda gwiazda Hollywood przeszła już do
legendy. W kręgach giełdowych mówiło się nie od dzisiaj, że Marguerite jest
kobiecym odpowiednikiem słynnego Howarda Hughesa.
Samochód przyspieszył, skręcił w kolejną uliczkę, wreszcie zatrzymał się na
Cormorant Road.
Dom z numerem 603 był skromny, ale uroczy, idealnie wpasowany w
otaczający go krajobraz. Sosnowe drewno stanowiące budulec z upływem lat
przybrało szary, spatynowany odcień, ale całość nadal promieniowała aurą
niezaprzeczalnej elegancji. Trzykondygnacyjny ryzalit wejściowy był przeszklony od
parteru aż po dach, zaś same drzwi miały około dziesięciu stóp wysokości. Starannie
utrzymane grządki białych astrów i rzędy wysmukłych nawłoci i drzewek kam-
forowych otaczały wjazd.
Annie wysiadła z samochodu. Max podniósł w górę kciuk i zawołał:
- Pamiętaj, nie podchodź do nikogo bliżej niż na dwie stopy, nie wahaj się
przed użyciem gazu łzawiącego, a przede wszystkim powiedz każdemu jasno i
wyraźnie, że ja tu czekam.
Emma Clyde w białoróżowej spódnicy i bluzce wyglądała dosłownie jak cukierek.
Wydawała się trochę zdziwiona widokiem Annie, ale przywitała ją serdecznie.
Starannie wymalowane koralową pomadką usta uśmiechały się, jednak uśmiech
zdawał się nie obejmować chabrowych oczu.
- Jak miło, że wpadłaś, kochanie. - Pauza. - Wiesz, że przed południem
zwykle pracuję.
Stały w głównym hallu. Wyłożona zielonozłotym marmurem podłoga
błyszczała w potokach porannego słońca, wlewających się przez szklane ściany. W
rogu szemrała fontanna, stanowiąca wierną kopię miniaturowego, hawajskiego
wodospadu. Chińskie wazony - purpurowe ze złoceniami - wypełnione były różnymi
odmianami storczyków. Annie kiedyś już czytała o tej słynnej kolekcji orchidei.
Emma pozowała na Nerona Wolfe.
- Przykro mi, że przeszkadzam, ale musiałam się z tobą zobaczyć. - Mówiąc
to, poczuła się niczym dziecko wdrapujące się na szczyt ślizgawki mogącej
konkurować wysokością z Empire State Building; tak samo przepełniała ją
mieszanina ekscytacji połączonej ze strachem. Czy podobnie odczuwał “Święty",
rzucając się w wir kolejnej przygody?
- Musiałaś się ze mną zobaczyć?
- Bo widzisz, naprawdę nie wiem, co mam zrobić - zaczęła Annie.
Emma czekała; jej niebieskie oczy były czujne i skupione.
- Elliot przesłał mi kopię tych materiałów, które miał zamiar ogłosić w
niedzielę wieczorem.
Emma nie reagowała. Mogła wyglądać jak cukierek, ale emanowała z niej
nieustępliwość i lodowata twardość. Początkowo hall wydawał się Annie ciepły i
słoneczny, jednak teraz ogarnął ją chłód, jakby nagle znalazła się w lodówce.
- Naprawdę nie wiem, co z tym począć.
- Dlaczego przyszłaś z tym do mnie?
- Niektóre informacje dotyczyły ciebie. - Czy ona zamierza stać tu niczym
sfinks przez cały poranek? Dlaczego jakoś nie zareaguje?
Nieruchoma twarz Emmy przypominała maseczkę kosmetyczną w salonie
piękności. Spróbujmy jeszcze raz.
- Widzisz, Emmo, nie chcę iść z tymi materiałami prosto na policję.
Pomyślałam więc, że gdybyś mi to wytłumaczyła, mogłabym im wcale nie mówić o
tobie. W końcu to, co napisał Elliot, nie musiało być prawdą.
- Oczywiście, że nie było - odparła Emma. - Straż Przybrzeżna stwierdziła, że
to było przypadkowe utonięcie.
A więc chodziło o śmierć jej drugiego męża. Zaraz, czego to Max dowiedział
się od tego gościa prowadzącego sklepik z przynętami? Podobno Enrique Morales
miał romans z Kubanką.
- A czy Straż Przybrzeżna wiedziała o tej Kubance?
Jeśli w eleganckim hallu było przedtem chłodno, to teraz atmosfera stała się
wręcz lodowata. Łagodny szmer fontanny przez dłuższą chwilę był jedynym
dźwiękiem zakłócającym ciszę.
- Ile chcesz? - zapytała Emma ochryple.
- Ile chcę? Och nie, Emmo, przecież ja nie chcę pieniędzy. Usiłuję po prostu
zrozumieć, co się stało.
- Wszystko jest w raporcie Straży - mówiła Emma zduszonym głosem. - Ricky
i ja wypiliśmy po obiedzie kilka drinków w klubie “Sans-Souci". Po powrocie na
jacht Ricky powiedział, że zostanie chwilę na pokładzie, żeby zaczerpnąć świeżego
powietrza. Ja zeszłam na dół i poszłam spać.
- I nic nie słyszałaś, żadnego plusku, żadnego wołania o pomoc?
- Jak już mówiłam, wypiliśmy wcześniej kilka drinków, poza tym tego dnia
sporo pracowałam i byłam zmęczona. Zasnęłam prawie natychmiast i aż do chwili,
gdy steward przyniósł mi śniadanie, nie zdawałam sobie sprawy, że coś jest nie w
porządku. Kazałam mu poprosić Ricka. Steward wrócił i powiedział, że kabina jest
pusta i że nikt w niej nie spał.
A więc nie mieli wspólnej kabiny.
Emma poprosiła stewarda, aby zawołał męża. Dlaczego nie zawołała go
sama? Odruch rozpieszczonej milionerki, starającej się unikać każdego,
najmniejszego nawet wysiłku? A może po prostu wiedziała, że kabina jest pusta, i
chciała, by rozpoczęto poszukiwanie zwłok.
- O czym chciałaś z nim porozmawiać tak wcześnie rano?
Na jedną jedyną chwilę wygładzona maska opadła. Nikt wcześniej nie zadał
jej takiego pytania. Annie wiedziała już, zupełnie jakby była świadkiem tej sceny, że
w sobotnią noc 16 października Emma Clyde podeszła do nie umiejącego pływać
męża i wypchnęła go przez niski reling, by utonął.
- Chciałam z nim porozmawiać o interesach.
- W niedzielę rano?
Fakt, że Emma natychmiast pomyślała, iż Annie zażąda od niej pieniędzy,
wskazywał na to, że już przedtem miała do czynienia z szantażem. Ale jeśli Elliot ją
szantażował, to musiał dysponować czymś więcej niż przypuszczeniami. Szantaż nie
może bazować na zwykłych spekulacjach. Elliot musiał dysponować jakimiś
konkretnym dowodem, którego ujawnienie spowodowałoby wznowienie śledztwa i
być może zaprowadziłoby Emmę na ławę oskarżonych.
- Czy tej nocy stewarda nie było na pokładzie?
- Nie.
- Czy zawsze miał wolne w soboty wieczorem? A co z resztą załogi?
- Gdy zakotwiczyliśmy, na jachcie zostali tylko steward i kucharz. Zwolniłam
ich także, gdyż Rick i ja planowaliśmy spędzić wieczór na lądzie.
- Ale steward nie zszedł na ląd, prawda? - To było źródło informacji Elliota:
steward albo kucharz. Któryś z nich musiał usłyszeć krzyk albo zobaczył Emmę i
Ricka razem na pokładzie. Enrique Morales został zamordowany, a Elliot odnalazł
świadka tej zbrodni.
Emma nie zmieniła wyrazu twarzy, lecz nagle jakby opadło z niej napięcie.
Ostatnie pytanie musiało jej uświadomić, że Annie nie dysponuje tą najważniejszą
informacją.
- Taki wypadek zawsze jest szokiem, prawda, kochanie?
Przenikliwe niebieskie oczy mierzyły teraz Annie ostrzegawczo i taksujące.
Zapadła przerażająca, pełna niedomówień chwila ciszy.
- Jestem pewna, że doskonale rozumiesz, jak się wtedy czułam i jak przykro
jest paść ofiarą nikczemnych plotek.
Jaśniej już nie mogła się wyrazić. Emma widziała między nimi pewne
podobieństwo i była przekonana, że ona - Annie - jest odpowiedzialna za śmierć
Ambrose Baileya.
Annie zacisnęła dłonie w pięści.
- Czy naprawdę wszyscy myślą, że to ja zamordowałam wuja?
- Do diabła, skądże znowu. To jej własne nieczyste sumienie skłaniają do
podobnych przypuszczeń.
- Ale ona dała mi do zrozumieniu, iż wszyscy są przekonani, że to ja.
Annie nagle poczuła się, jakby dotknęła czegoś wstrętnego i oślizłego. Była
taka szczęśliwa na Broward’s Rock, Kochała to miejsce, wyobrażając sobie, że jest
ono czymś w rodzaju jej własnego St. Mary Mead. Tymczasem uśmiechy na twarzach
maskowały wstrętne podejrzenia. Rzeczywistość okazała się podobna do tej, jaką
wykreowała w swoich opowieściach Ruth Rendell.
Gdy przejeżdżali pod zwisającymi gałęziami sosen. Max chwycił ją za rękę.
- Nie daj się wyprowadzić z równowagi tej starej kwoce.
- A ja sądziłam, że mam tu wielu przyjaciół.
- Bo masz.
Annie pomyślała o wczorajszym tłumie ciekawskich w księgarni i o Saulterze.
- Kogo?
Max zastanawiał się przez chwilę.
- Ingrid Jones, Ben Parotti, kapitan Mac, wreszcie ja sam. Widzisz, twoi
wierni czterej muszkieterowie.
Wiedziała, kto uważa się za D'Artagnana, i zdobyła się na słaby uśmiech.
- Dzielna dziewczynka. Nie daj się zgnębić tamtym łajdakom. To ty jesteś
górą, a nie Emma Clyde. Wycisnęłaś z niej sporo, a to, co wycisnęłaś, jest cholernie
interesujące.
Poprawiła się na siedzeniu.
- Max, to zupełnie zmienia postać rzeczy. Elliot był szantażystą. Porsche
zwolniło nieco przed znakiem stopu i ponownie znalazło się na głównej szosie. Max
rzucił okiem na swoją mapę, minął rząd sklepów przy porcie, zatoczył łagodny łuk
wzdłuż wybrzeża i pojechał za drogowskazem w stronę domów przy plaży. Hamując
przed “Błękitną Magnolią" powiedział:
- Nie, to nie pasuje.
- Dlaczego nie? Założę się o pierwsze wydanie “Zabójstwa Rogera
Ackroyda"', że Emma była szantażowana.
- Na czym polega szantaż?
- Płacisz komuś, by siedział cicho.
- No właśnie, natomiast Elliot miał zamiar rozgłosić wszystko całemu światu,
a przynajmniej członkom klubu.
Annie wolno wysiadała z samochodu. Wetknęła głowę do środka.
- Może Elliot chciał w tak wyrafinowany sposób wywrzeć na nią presję i
zmusić do podwyższenia kwoty?
Idąc wysypaną muszelkami ścieżką, rozważała tę myśl, potem jednak
przywołała się do porządku. Czeka ją kolejna rozmowa i powinna rozegrać ją lepiej
niż poprzednią.
Na podjeździe stała poobijana przyczepa. Cynie na frontowej grządce były
zduszone przez chwasty, a płacząca wierzba koło ganku gwałtownie domagała się
przycięcia. Wczorajsza gazeta leżała nietknięta koło pustej puszki na przynęty,
śmierdzącej niczym rozkładająca się ośmiornica.
Tutaj, chociaż też jej nie oczekiwano, przywitanie było serdeczne. Życzliwy
jak zwykle Hal Douglas był nie ogolony, a jego strój składał się z poplamionej
koszuli i podartych szortów. Zaproponował jej coś do picia. W przeciwieństwie do
elegancko umeblowanego domu Emmy, meble w domku Hala stanowiły dość
przypadkową zbieraninę: wytarta sofa, krzesła nie pasujące jedno do drugiego i
stojący w kącie stolik, zawalony starymi numerami “Geo", “Esquire", “Playboya" i
“Omni". Prowadząc ją do pokoju. Hal usiłował nieco uporządkować panujący wokół
bałagan. Zmiótł na podłogę stos gazet, uprzątnął wilgotny ręcznik plażowy, tenisówki
i rakietę.
Jego przyjazne zachowanie sprawiło, iż Annie na samą myśl, że musi
rozpocząć swoją grę, poczuła się okropnie. Przecież to najlepszy sposób, żeby stracić
przyjaciela. Jak reporterzy dają sobie radę z tym problemem? Widocznie poczucie
władzy musi być silniejsze niż potrzeba ludzkiej aprobaty. Coś za coś.
Wzięła głęboki oddech. Będzie z Halem zupełnie szczera, niczym sam
inspektor Dagliesh.
- Nie, Hal, dzięki, nie będę nic piła. Tak naprawdę to nienawidzę myśli, że
musiałam przyjść tutaj.
To było prawdą.
Okrągła twarz Hala przybrała zaniepokojony wyraz.
- Coś nie tak? Czy mogę ci pomóc? Czy ten glina cię niepokoi?
- Tu właśnie tkwi problem. Sprawa polega na tym, że posiadam pewne
informacje, dzięki którym odczepiłby się ode mnie, ale za nic w świecie nie
chciałabym mu ich przekazać.
- Nie wahaj się ani chwili. W śledztwie o morderstwo nie powinnaś nikogo
osłaniać.
Z każdym przyjaznym słowem padającym z jego ust Annie czuła się coraz
bardziej podle. Jeszcze trochę, a da za wygraną i zwieje stąd. Ale gdy to zrobi,
skończy w więzieniu na wyspie, pełnym stonóg i karaluchów.
- Elliot przystał mi kopię swojego wystąpienia wyrzuciła z siebie.
Otwarta twarz Hala nie była już, tak przyjazna.
- Nie chcę mówić Saulterowi o tym, co napisał o tobie. Pomyślałam, że
gdybyś mi wytłumaczył pewne rzeczy, nie musiałabym ich ujawniać.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Hal jest potężnie zbudowanym
mężczyzną, silnym, z ramionami jak niedźwiedź. Być może miał ze dwadzieścia
funtów na nadwagi, co sprawiało, że jego twarz stawała się okrągła. Mógł mieć
łagodny chrakter, ale niewątpliwie dysponował dużą siłą. Wsunęła rękę do kieszeni i
namacała obły, dwucalowy pojemniczek z gazem łzawiącym.
- Nie chcę, żeby Kelly się o tym dowiedziała - powiedział Hal, pocierając
wydatną szczękę.
- Potrafię to zrozumieć - mruknęła.
Hal podniósł głowę i popatrzył na nią z determinacją w oczach.
- Czy ktoś jeszcze o tym wie?
Uważaj, Annie.
- Tylko Max.
Hal odwrócił się i podszedł do kominka. Jednym ruchem ręki zmiótł z półki
kilka książek. Gdy ponownie zwrócił się ku niej, oddychał ciężko.
Znieruchomiała. Jeśli zrobi choć krok w jej kierunku, wyciągnie pojemnik.
Ukradkiem zdjęła zatyczkę.
- Do diabła - mówił Hal urywanym głosem - opuściła mnie i to wszystko.
Leonora porzuciła mnie.
- Ludzie mówili, że między wami zdarzały się awantury.
Głowa Hala chwiała się na grubym karku. Bynajmniej nie sprawiał już
wrażenia miłego chłopca, ulubieńca wszystkich. Wyglądał teraz jak bokser, który
zainkasował o jeden cios za dużo.
- Ten cholerny Elliot źle wszystko zrozumiał. Nikt nie mógł tego widzieć.
Byliśmy w chacie w górach, gdzie nie mieliśmy żadnych sąsiadów. Leonora często
jeździła do miasta, podrywała facetów, jak to miała w zwyczaju. Poszedłem na ryby,
a gdy wróciłem, już jej nie było. Nie zostawiła żadnego listu. Nic. Przyplątał się jakiś
gość i zabrał mi ją.
W nalanej twarzy nie pozostało już ani śladu dawnego dobrodusznego
wyrazu; była teraz wykrzywiona bólem i nienawiściii
- Powiedziałeś, że Leonora odeszła. Ale pewnie miałeś od niej wiadomości od
tamtego czasu.
Hal odprężył się wyraźnie. Oddychał teraz spokojnie
- Nie miała powodu, żeby się ze mną kontaktować. Powiedziałem jej, że
jeszcze jeden facet i będzie z nami koniec. Napatoczył się jeszcze jeden i to był
koniec.
- Gdzie znajdowała się ta chata?
- W pobliżu jeziora Tahoe. - Hal przechadzał się nerwowo, pocierając dłońmi
o uda.
- Czy kiedykolwiek mówiłeś o tym Kelly?
- Nie, nie chcę, żeby Kelly wiedziała. - W jego spojrzeniu kryła się prośba. -
Dla nas obojga jest to przecież zupełnie nieistotne. Uzyskałem rozwód w Tijuanie. Z
Leonora już, skończone.
- Jak poznałeś Leonorę?
- A co to ma za znaczenie, do cholery? - Słysząc napięcie we własnym glosie,
dorzucił spokojniej: - W St. Louis. Poznałem ją w szkole. Ale czy to ważne? Przecież
to już przeszłość. - Zmusił się do nieprzekonującego uśmiechu. - Widzisz, Annie, cała
sprawa okazała się zupełnie błaha. W dodatku to wszystko jest już skończone.
- Wiem, Hal, wiem. Po prostu chciałam to usłyszeć z twoich własnych ust, a
nie opierać się wyłącznie na wersji Elliota.
Oczy Hala przewiercały ją na wylot.
- A co Elliot napisał o Leonorze?
- Ze zniknęła bez śladu.
Zapanowało długie milczenie. W ciszy Annie słyszała ciężki oddech Hala,
widziała pulsującą żyłę na jego szyi.
- Do licha, Leonora zabawia się gdzieś, tak jak zwykle - powiedział, ale jego
oczy były zupełnie bez wyrazu.
- Pewnie tak - zgodziła się Annie - pewnie tak.
Idąc ścieżką w stronę samochodu, zastanawiała się, jak ciężko musiało być
wykopać grób oddalony o mile od samotnej chaty.
Idąc na plażę, zabrali ze sobą całe opakowanie smażonych kurcząt z Kentucky. Max
przyglądał się podejrzliwie każdemu kawałkowi, jaki Annie wyjmowała z pojemnika
i kładła na papierowym talerzu.
- Może my dwoje nie pasujemy do siebie aż tak bardzo - narzekał,
rozstawiając plażowe krzesełka, wyjęte z bagażnika samochodu.
Przesypując piasek między palcami, Annie pomyślała o wyprawie Mary
Roberts Rinehart na pustynię w pobliżu Kairu, odbytej przez pisarkę w 1925 roku.
Wieczorem całe towarzystwo stanęło na odpoczynek w namiotach ozdobionych
scenami z egipskich grobowców. W namiocie jadalnym i w sypialniach rozłożono na
piasku orientalne dywany, obiad zaś składał się z przystawki, zupy, pieczeni z jarzy-
nami, przepiórek, sałaty i deseru. Potem podano jeszcze owoce, kawę po turecku i
słodycze. Był to niezwykle wystawny piknik, który z pewnością zadowoliłby Maxa
- Ja uwielbiam te ćwierćfuntowe porcje.
Max skrzywił się.
Annie wbiła zęby w soczysty, przyrumieniony kawałek, przypomianjący ni to
pierś, ni to udko, podczas gdy Max niepewnie obracał w palcach jakąś niekształtną
porcję.
- Czy to kurczę było na zawiasach?
- Kurczęta z Kentucky słyną z różnorodności form i zawsze stanowią
niespodziankę - odparła Annie z pełnymi ustami.
Pod koniec posiłku zgodzili się, że ich upodobania kulinarne znacznie się
różnią.
Max lubił sushi.
Annie była amatorką placka owocowego, najchętniej brzoskwiniowego, nigdy
z wiśniami.
Max uwielbiał nouvelle cuisine.
Annie przepadała za chili.
Max gardził preclami.
Annie nie znosiła quiche.
Po lunchu, trzymając się za ręce, poszli na spacer plażą. Przystawali co
chwila, by przyjrzeć się śladom brodźców lub przewrócić przyniesiony przez morze
kloc drewna obrośnięty muszelkami, z respektem ustępowali przed parzącymi
czułkami olbrzymich meduz. Było wspaniale, ale taki nastrój nie mógł przecież trwać
w nieskończoność. Annie przypomniała o tym pierwsza.
- Czas ponownie ruszać do boju - powiedziała wesoło. - Sherlock Annie
kontynuuje swój nieubłagany pościg za mordercą. - Starała się mówić raźnym tonem,
choć wcale nie czuła się pewnie. Czytanie o zastawianiu pułapek na podejrzanych
było o wiele przyjemniejsze niż robienie tego naprawdę.
- Brawo, dziewczyno. Pamiętaj, że jestem z tobą, gdybyś potrzebowała
pomocy.
Zupełnie jak Tommy i Tuppence. No, prawie tak jak oni.
XII
Jeff Farley czekał na werandzie, bez cienia uśmiechu na twarzy. Wsparty na
palach, dwukondygnacyjny drewniany dom usytuowany był na samych wydmach,
mieniących się obecnie barwami października - bladym fioletem groszków i
migotliwym złotem drzewek kamforowych. Zaraz za wydmami rozciągało się
dwieście jardów szerokiej, spokojnej plaży. Wokół była pustka; jak okiem sięgnąć nie
widać było żadnych zabudowań. Annie stała w połowie drewnianych schodów,
trzymając się poręczy i wdychając zapach soli niesiony morską bryzą. Mimo
wspaniałego widoku i cudownej, jesiennej pogody wokół domku Farleyów panowała
ponura, przygnębiająca atmosfera. Czy działo się tak za sprawą groźnego spojrzenia
jasnobrązowych oczu Jeffa? W białych spodniach i białym swetrze wyciętym w szpic
nie sprawiał już jednak wrażenia wiecznego studenta. Stał niewzruszenie, z
ramionami przyciśniętymi do boków.
- Muszę z wami porozmawiać - powiedziała Annie, przekrzykując szum fal.
- Jesteśmy zajęci. - głos Jeffa był płaski i otwarcie wrogi. Odwrócił się, by
zamknąć jej drzwi przed nosem.
- Czy mam więc przekazać Saulterowi informacje uzyskane od Elliota?
Jeff zesztywniał i gwałtownie zwrócił się w jej stronę. Jednym skokiem
znalazł się u szczytu schodów.
- O czym ty do cholery mówisz?
- Posłuchaj, Jeff. Przyszłam tu, żeby dać tobie i Janis szansę wyjaśnienia
pewnych spraw. Jeśli nie możesz albo nie chcesz tego zrobić, nie będę miała innego
wyjścia jak pójść do Saultera. Musisz to zrozumieć.
Drzwi za Jeffem otwarły się gwałtownie i na ganek wypadła Janis. Oczy
Annie rozszerzyły się ze zdumienia. Prawy policzek Janis znaczyła opuchlizna, a
purpurowofioletowy siniec rozlewał się od kości policzkowej aż po szczękę,
stanowiąc jaskrawy kontrast z bladą cerą. Jeff popatrzył na żonę z błyskiem
szaleństwa w oczach.
- Wracaj do środka.
Janis rzuciła mu przestraszone spojrzenie, lecz zrobiła jeden krok do przodu,
potem drugi i podbiegła do schodów.
- Och, Annie, proszę, nie mów. Jeff nic nie może na to poradzić. On naprawdę
nie ma złych zamiarów, po prostu od czasu do czasu mu się to zdarza. Miewa ataki
szaleństwa. Jemu robili to samo, gdy był małym chłopcem. To i jeszcze gorsze
rzeczy. Przypalali go...
Jeff chwycił ją od tyłu, odwrócił ku sobie i mocno uderzył w twarz grzbietem
dłoni. Janis krzyknęła, gdy cios spadł na rozogniony policzek.
- Przestań, natychmiast przestań! - zawołała Annie. Szybko wbiegła na ganek,
wyciągając jednocześnie pojemnik z gazem.
Jeff okładał pięściami pochylone plecy Janis, bezradnie kulącej się pod ścianą.
Gdy strumień gazu dosięgnął jego twarzy, zatoczył się do tyłu, gwałtownie
zakrywając twarz rękami. Dygotał cały, wstrząsany napadem kaszlu.
Janis, choć z kącika jej ust sączyła się krew, rzuciła się na swoją zdumioną
wybawicielkę, wykrzykując oderwane przekleństwu. Max wbiegł po schodach i
unieruchomił ją mocnym chwytem za ramiona.
- To był tylko gaz łzawiący. Jeffowi nic nie będzie. Mój Boże, Janis,
musiałam go jakoś powstrzymać. On cię zranił.
- Nie miał takiego zamiaru. Musicie to zrozumieć. On nie chciał mnie
skrzywdzić. On mnie kocha - wyszeptała z rozpaczą - Gdybyście wiedzieli, ile on
przecierpiał.
- Czy Jeff groził Elliotowi, dowiedziawszy się, że Elliot ma zamiar
opowiedzieć o tym publicznie?
- To jest bez znaczenia - powiedziała Janis z desperacją - Wszystko, co Jeff
mówi albo robi ze mną, nie ma znaczenia. On nie potrafiłby nikogo zamordować. Nie
zabiłby Elliota... ani Jill, ani Harriet. Nigdy!
- Ale przecież ciebie bije powiedziała Annie znużonym tonem.
- Nie robi tego z premedytacją. - Janis wyciągneła przed siebie drżące dłonie.
- Och proszę, nie mówcie nikomu. Jeśli powiecie...
- Zamknij się, Janis. - Na twarzy Jeffa malował się gniew i ból.
- Janis, nie zostawaj z nim. Chodź z nami. Możesz zamieszkać u mnie -
zaoferowała Annie.
Janis otarta krew z podbródka. Jej oczy napełniły się łzami. Potrząsnęła
głową. Nie, nie pójdzie z nimi, bez względu na to, jak bardzo będą nalegać.
- Musisz go zaprowadzić do lekarza - upierała się Annie. -W przeciwnym
razie kiedyś cię zabije w ataku szału.
Ale Janis nie chciała zostawić męża.
Podczas powrotnej jazdy Max skrzywił się z niesmakiem.
- Nie mamy innego wyjścia, jak opowiedzieć o tym Saulterowi - zauważył.
- Jeśli ta wiadomość dostanie się do gazet, będą skończeni.
- Skończeni? Co masz na myśli?
- Skończeni jako pisarze.
- A co ma wspólnego pisanie książek z biciem żony?
- Może niezbyt wiele, jednak nie w ich przypadku. Oni piszą dla dzieci. Czy
myślisz, że jakikolwiek wydawca literatury dziecięcej będzie promował pisarza, który
regularnie bije żonę do krwi? Proszę to sobie przemyśleć, panie Darling.
- Rozumiem. W takim razie oboje mieli wyśmienity motyw.
- Janis nie. Ona nie zrobiłaby niczego bez męża.
- Nie zapominaj, że w jego obronie była gotowa wydrapać ci oczy. Jak
myślisz, co zrobiłaby Elliotowi, dowiedziawszy się, że ma on zamiar rozgłosić to
wszystko ku zbudowaniu szanownych członków Cotygodniowego Klubu
Niedzielnego?
- Uderzyłaby go albo i coś więcej. Nie sądzę natomiast, by miała tyle zimnej
krwi, by wymyślić tak przebiegły plan. Natomiast Jeff byłby do tego zdolny, ona zaś
nie wydałaby go za nic w świecie.
Gdy porsche oddalało się od domu na plaży. Annie powiedziała przez
zaciśnięte zęby:
- Wiesz, gdyby nie Jill, Harriet i wuj Ambroiie, gotowa byłabym nagrodzić
mordercę Elliola orderem..
Zaczęli się sprzeczać, dokąd teraz, pojechać. Max upierał się przy Kelly
Rizzoli, podczas gdy Annie wolałaby odwiedzić kapitana Maca. W tym momencie
usłyszeli za sobą syrenę policyjną.
Max zjechał na pobocze.
- Trzydzieści mil na godzinę, przysięgam, że jechałem góra trzydzieści mil na
godzinę.
Ale jedyny zmotoryzowany policjant na wyspie nie zawracał sobie głowy
ograniczeniem prędkości. Zsiadł z motoru i zajrzał do samochodu, nie zwracając
uwagi na Maxa.
- Sierżant Saulter chce z panią porozmawiać, panno Laurance.
Oczywiście Saulter nie miał ochoty widzieć również Maxa, który jednak zupełnie się
tym nie przejął.
- Może pan rozmawiać z moją klientką wyłącznie w mojej obecności -
powiedział, krzyżując ręce na piersiach i niewzruszenie spoglądając przed siebie.
- Mogę posłać pańską klientkę do więzienia.
- Po jakim zarzutem?
- Na przykład morderstwo pierwszego stopnia.
- Za dwie godziny wyszłaby za kaucją. Nie dysponuje pan nawet cieniem
dowodu.
Saulter zacisnął szczęki i złączył palce obu dłoni, z trudem powstrzymując się
od wybuchu.
- Panno Laurance, chciałbym, aby pani nie odmawiała współpracy. Jeśli to nie
pani zabiła tę lekarkę, Morgana, Edelman i wuja, powinna pani pomóc władzom.
- Cztery osoby. Czy naprawdę pan sądzi, że zamordowałam czworo ludzi?
- Ktoś to uczynił, a pani odnosi z tego korzyść. Finansową korzyść, młoda
damo.
- Panna Laurance nie miała żadnego finansowego motywu, sierżancie. - O
dziwo, głos Maxa brzmiał beztrosko i pogodnie.
- Oczywiście, że miała. - Saulter zaczął liczyć na palcach: - Jest spłukana.
Odziedziczyła majątek wuja wraz z księgarnią, a sam pan wie, jak jej zależy na
księgarni. No więc, żegnaj, wuju. Pozostałe morderstwa to już kwestia
bezpieczeństwa. W jakiś sposób Morgan wyniuchał, że utopiła Ambrosa, i tym
samym podpisał na siebie wyrok. Na dodatek groził jej, że ją wyruguje z księgarni,
podnosząc czynsz do sumy znacznie przekraczającej jej możliwości płatnicze.
Lekarkę zabiła, by zdobyć truciznę, a tę cholerną wścibską Edelman, bo wpakowała
nos w nie swoje sprawy.
Max przejechał ręką po włosach i łagodnie potrząsnął głową.
- Nic z tego. Jest pan w błędzie. Widzi pan, gdyby Annie potrzebowała czy
też pragnęła pieniędzy, wystarczyłoby jej tylko wyjść za mnie za mąż. - Jego ciemne
oczy błyszczały - Byłoby to o wiele prostsze niż wypychanie za burtę, rzucanie
zatrutymi strzałkami czy walenie pałką, i z pewnością o wiele przyjemniejsze.
Saulter otworzył usta i Annie wiedziała, że na jego wargi ciśnie się pytanie,
ileż to Max ma pieniędzy, gdy jego wzrok powędrował do okna, za którym w całej
okazałości prezentowało się czerwone porsche. Sierżant zamilkł w pół słowa.
- Nie mam zamiaru ani zabijać dla pieniędzy, ani wychodzić za mąż dla
pieniędzy - powiedziała Annie zimno. Jak na jej gust adwokat najwyraźniej
zachowywał się niezbyt poważnie.
- Nigdy przedtem nic pani nie wspominała o tym panu.
- Nie, chociaż...
- Annie, przyznaj, czy nie jest prawdą, że gdybyś tylko chciała, mogłabyś
wyjść za mnie w każdej chwili?
- Tak, ale...
- Tak więc nie ma motywu. - Max uniósł w górę ręce, najwyraźniej traktując
tę kwestię jako zamkniętą. Annie rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Gdyby tak panowie skierowali swoją uwagę w stronę morderstwa, a
odczepili się ode mnie, może udałoby się nam do czegoś dojść. Panie sierżancie, ja i
Max jesteśmy przekonani, że osoba, która zabiła Elliota, zamordowała też mojego
wuja. Ktoś ukradł jego rękopis.
Saulter zesztywniał niczym ogar, który złapał trop.
- Tę książkę o mordercach, którym udało się ujść sprawiedliwości?
Po raz pierwszy od chwili, gdy w “Śmierci na żądanie" pogasły światła, Annie
poczuła promyk nadziei. Saulter wiedział o książce wuja Ambrose. Z pewnością
potrafił wyciągnąć wnioski z faktu, że ją skradziono. Irracjonalnie zapragnęła
obdarować sierżanta egzemplarzem “Morderstwa w Zatoce Pslamów".
- Właśnie. Max i ja doszliśmy do wniosku, że wuj musiał wpaść na trop
jakiegoś przestępstwa, w które był zamieszany jeden z mieszkańców wyspy i...
-Chwileczkę. Rozmawiałem z Ambrosem o tych jego mordercach.
Interesował się sprawą Armbrusterów i tym niby samobójstwem pani Vinson. -
Saulter zmarszczył czoło. - Wspominał też o sprawie Winninghamów. - Nagły
błysk zainteresowania, który pojawił się w jego agatowych oczach, przygasł. - W
żadnej z tych spraw nie ma najmniejszych śladów prowadzących do wyspy. To fał-
szywy trop.
- Ale maszynopisu brakuje.
- Jasne. - Równie dobrze mógłby powiedzieć: “Niezłe zagranie".
- Niech pan posłucha, sierżancie. Nie uda się panu wrobić mnie w to
wszystko. Jeśli nam pan nie pomoże, Max i ja sami wytropimy mordercę. Ale
przynajmniej mógłby pan posłuchać, co zdołaliśmy ustalić.
Max poruszał brwiami, wyraźnie coś jej sygnalizując, ale była zbyt wściekła,
by zwrócić na to uwagę.
- Zacznijmy od tego, że zarówno Emma Clyde i Hal Douglas, jak i Jeff, i Janis
Farleyowie mieli motyw, aby zamordować Elliota.
- Czyżby? - Ton Saultera bynajmniej nie brzmiał zachęcająco.
Prawdopodobnie sierżant myślał teraz o Emmie, o jej pieniądzach i wpływach.
Obywatele tacy jak ona z pewnością będą mieli wiele do powiedzenia w czasie
nadchodzących wyborów.
- Właśnie tak. Emma Clyde zamordowała swojego drugiego męża. Wypchnęła
go z jachtu i pozwoliła mu utonąć. Hal Douglas zabił swoją żonę i ukrył zwłoki w
górach Kalifornii, zaś...
- Młoda damo! - wybuchnął Saulter.
- Annie, na litość boską! - zawołał Max. Podniosła głos:
- A Jeff Farley bije żonę.
Dłoń Saultera opadła na biurko, aż segregator z przychodzącą pocztą
podskoczył gwałtownie. W ciszy, jaka teraz nastąpiła, sierżant przyglądał się Annie
zimno i taksujące.
- A w jaki sposób dowiedziała się pani o tym wszystkim, panno Laurance?
Nagle Annie zrozumiała znaczenie znaków dawanych jej przez Maxa.
Pokonana przez własną głupotę, tak - to powiedzenie doskonale do niej pasowało.
Utkwiła wzrok w Saulterze, żałując w duchu, że nie urodziła się niemową. Chociaż
lepiej nie, zważywszy na to, co się stało w “Spiralnej klatce schodowej'".
- No dalej, panno Laurance, przecież pani nam pomaga. Skąd pani wie o tym
wszystkim?
Dobierała słowa tak ostrożnie, jak stawia się kroki, stąpając nad brzegiem
przepaści.
- Cały czas panu mówiłam. Elliot Morgtin zapowiedział swój wielki występ,
więc wszyscy wiedzieliśmy, że w niedzielę wieczorem miał w planie ujawnienie
wielu nieprzyjemnych spraw, takich, jakie ludzie woleliby ukryć. - Opowiedziała o
planowanej książce Elliota. - Więc teraz rozumie pan, Elliot miał zamiar mówić o
przestępstwach, które popełnili.
Po raz pierwszy naprawdę udało jej się wzbudzić zainteresowanie Saultera.
- Przestępcza działalność tych wszystkich osób? - Sierżant pochylił się do
przodu. Gdyby był psem koniuszek jego nosa z pewnością zacząłby drgać. -
Wszystkich, którzy byli w księgarni? Pan i pani Farley, Emma Clyde, Hal Douglas,
Kelly Rizzoli, kapitan McElroy, Harriet Edelman, Fritz Hemphill i pani, panno
Laurance.
Ostatnie nazwisko - jej własne - zabrzmiało niczym turkot dorożki na
wybrukowanej paryskiej ulicy.
Tamta noc w Santa Fe. Emily postąpiła źle - patrząc na to z czysto prawnego
punktu widzenia - ale Annie nigdy nie żałowała, że udzieliła jej pomocy. I uczyniłaby
to ponownie bez chwili wahania.
- Och, nie. Ja nie i kapitan McElroy także nie. Ani ja, ani kapitan Mac - aha i
jeszcze Ingrid - nie jesteśmy pisarzami. No i Max, oczywiście. Ale Max w ogóle nie
wchodzi w rachubę, ponieważ jego obecność w księgami tamtego wieczoru była
zupełnie przypadkowa. Elliot wyraził się zupełnie jasno, że ma zamiar odsłonić
kryminalną przeszłość niektórych dobrze znanych pisarzy powieści sensacyjnych.
- I chce pani, abym uwierzył, że oskarżenia, które tu pani rzuciła, stanowiły
fragment tego, co Elliot zamierzał ujawnić?
- Dokładnie.
- A jakie zarzuty stawiał pozostałym?
Ha!
Annie otworzyła usta i czym prędzej je zamknęła. Mimo woli przypomniała
sobie swoją ostatnio złowioną rybę, trzepocącą się na wędce. Prawdopodobnie tamta
biedaczka czuła się tak samo jak ona w tej chwili.
Max odchrząknął.
- Moja klientka nie jest w stanie udzielić tych informacji, sierżancie.
Saulter uczynił niecierpliwy ruch głową.
- A dlaczego nie, do diabła? Przed chwilą wręcz się paliła, by wsypać
pozostałych. - Ponownie odwrócił się ku Annie. - No dalej, co on takiego miał na
resztę - Edelman, Hemphilla, Rizzoli?
Annie zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Nie. Max też rozumie, że nie mogę udzielić żadnych informacji, dopóki ich
nie zweryfikuję.
Obaj mężczyźni patrzyli na nią, nic nie rozumiejąc.
- To kwestia zasad. - Hildegarda Withers nie mogła być bardziej pryncypialna.
- Elliot nie był godny zaufania, wobec czego nie mogę rozpowszechniać tych
informacji, dopóki nie będę miała możliwości porozmawiać z zainteresowaną osobą,
by mogła ona potwierdzić bądź zaprzeczyć oskarżeniom. W naszym systemie
prawnym, w naszym społeczeństwie każdy jest niewinny, dopóki wina nie zostanie
udowodniona. Takie jest moje stanowisko. - Co za błyskotliwa przemowa, godna
Perry Masona. Annie podniosła się z miejsca. - Tak więc Max i ja wracamy do pracy.
Tym właśnie zajmowaliśmy się, panie sierżancie, gdy pański zmotoryzowany
podwładny zatrzymał nas w tak grubiański sposób.
Ale Saulter nie dał się tak łatwo zbyć. Nie był przecież głupi.
- Jeszcze jedno pytanie, panno Laurance.
Annie zatrzymała się w drzwiach.
- Powiedziała pani, że Elliot przekazał jej swoje materiały.
Annie ponownie ogarnęło uczucie, że tonie. Ledwo uniknęła jednego
niebezpieczeństwa, gdy już nadchodziło następne. Czuła się tak, jakby w ostatniej
chwili umknęła przed dwunastostopową falą. podniosła głowę i dostrzegła, że oto
zbliża się następna, znacznie wyższa.
- Kiedy to uczynił i gdzie są teraz te materiały?
- Kiedy?
Saulter czekał bez ruchu.
Jeśli przyzna, że dyskietka przyszła w poniedziałkowej poczcie, sierżant
oskarży ją o ukrywanie dowodów. Ukrywanie? Może nawet oskarżyć ją o ich
zniszczenie, bo to właściwie zrobiła. Nie może utrzymywać, że dysponuje
egzemplarzem maszynopisu, bo musiałaby go pokazać, a ona ma puste ręce. Jeśli zaś
powie o dyskietce, Saulter będzie chciał wiedzieć, co się z nią stało, a wtedy... .Jeśli
tylko zacznie podejrzewać, że była w domu Elliota w czasie, gdy zamordowano
Harriet, będzie skończona.
Wzięła głęboki oddech.
- Właściwie to on mi ich nie dał.
- Tylko?
Pytanie idealnie trafiło w sedno.
- Moja klientka nie ma nic więcej do dodania - wtrącił szybko Max.
Saulter potrząsnął głową.
- Nic z tego, panie Darling. Panna Laurance odpowie na to pytanie albo
wyląduje w areszcie śledczym jako świadek zbrodni.
Annie w desperacji zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Poczesne miejsce
na stole zajmował stary, poobijany Remington. Przypomniała sobie wygląd
sąsiedniego pokoju. Dwa zniszczone biurka dla policjantów i jedno dla sekretarki.
Żadnego komputera na widoku. No cóż, w sytuacji podbramkowej najlepiej będzie
powiedzieć trochę prawdy.
- Elliot przysłał mi dyskietkę. Pan wie, że on miał komputer. - Ostrożnie nie
wspomniała, że dyskietka została zapisana na komputerze Elliota. Niewykluczone, że
Saulter - co daj Boże - nawet dzisiaj, w dobie elektroniki, nie orientuje się, że
materiał zapisany na dyskietce przy użyciu jednego komputera i danego programu
jest niemożliwy do odczytania na innym komputerze, z niekompatybilnym
oprogramowaniem. - No, w każdym razie przeczytałam dyskietkę i byłam tak
wzburzona tym, co tam umieścił, że ją wymazałam.
- Co pani zrobiła?!
- Wymazałam. - Popatrzyła na niego badawczo. - Czy pan ma komputer,
sierżancie?
Kiedy potrząsnął przecząco głową, poczuta, że Max oddycha z ulgą. Pochyliła
się do przodu.
- No więc to się robi w ten sposób...
Max wyszedł ze sklepiku Parottiego, niosąc dwie puszki Bud Lighta.
- Parotti twierdzi, że wczoraj nie przybył na wyspę nikt obcy.
Annie wzięła piwo i popatrzyła zaintrygowana.
- Zawsze należy się upewnić - tłumaczył Max. - Ktokolwiek zabił Harriet, był
już na wyspie w niedzielę albo też przypłynął prywatną łodzią.
- Ktokolwiek zabił Hitrriet. był tu już w sobotę w nocy, ponieważ osoba, która
zabiła Harriet, zabiła też Jill i Elliota.
- Wiem, ale gdyby w poniedziałek pojawił się ktoś nowy, obrońca mógłby
tego użyć jako argumentu.
Annie zakrztusiła się piwem
- Cholernie słaba obrona,
- Annie, czy ktoś ci już wspomniał, że cierpisz na niepohamowane gadulstwo?
- To brzmi groźnie.
- Może być zabójcze - odparł Max z goryczą. - Co u diabła powiemy, gdy
Saulter zorientuje się, że dyskietki Elliota mogą być odczytywane tylko przy pomocy
jego własnego komputera?
- Odczytałam ją na moim komputerze - powiedziała z uporem. - Widocznie
Elliot musiał mieć dostęp do Apple.
Tym razem Max się zakrztusił.
Annie z gracją sączyła swoje piwo.
- W porządku, panno Przemądrzalska. A co ma pani zamiar powiedzieć, gdy
nasz sierżant zorientuje się, że paczka nadeszła w poniedziałek rano, już po
niefortunnym zejściu Elliota? To znaczy, kiedy będzie cię oskarżał o zniszczenie
dowodów?
Czy Saulter będzie przesłuchiwał listonosza? Czy będzie sprawdzał każdy
szczegół jej zeznań? Czy skonsultuje się może z kimś, kto w ramach hobby zajmuje
się naprawianiem komputerów, na przykład z kapitanem Macem?
- Jak myślisz, ile mamy czasu? - zapytała ponuro.
- Resztę dzisiejszego dnia. Może jeszcze jutro.
- W takim razie lepiej zabierzmy się do roboty.
XIII
Po bocznej ścianie domu wspinała się zielona jaszczurka. Żaluzje w
przesuwanych, szklanych drzwiach wiodących z werandy do wnętrza były
opuszczone. Popołudniowe słońce zalewało werandę potokami światła, pogłębiając
cienie pod wysokimi sosnami. Od czasu do czasu ciszę zakłócały odgłosy wiewiórek
uganiających się po gałęziach i miękkie uderzenia szyszek i aromatycznych
sosnowych igieł, spadających na płaski dach.
Annie była cała skąpana w pocie, spływającym jej po plecach i po udach.
Właściwie na dworze nie było wcale gorąco; temperatura wynosiła najwyżej 25
stopni, poza tym nie było wilgotno. Ale kiedy poprzednio włamała się do czyjegoś
domu, rezultat okazał się katastrofalny. Jeśli pomyśleć przy tym, co przytrafiło się
Grace Kelly w “Oknie na podwórze"'... Tym razem przynajmniej nie była sama.
Lekko odwróciła głowę i wyszeptała:
- Chyba wszystko w porządku.
Max powstrzymał ją ruchem ręki.
- Sprawdzę, jak jest od frontu. Jeśli będzie czysto, zapukam. Ty schowaj się
tutaj i czekaj na mnie.
Oboje doszli do wniosku, że dom Harriet wart jest bliższego obejrzenia. W
końcu musiała być jakaś przyczyna, dla której pisarka pojawiła się w domu Elliota w
tak nieodpowiednim dla siebie momencie.
Czy Harriet miała jakieś konkretne podejrzenia? A jeśli tak, to czy zostawiła
na ten temat jakieś wskazówki w swoich notatkach albo w dzienniku? Annie
wiedziała, że Harriet prowadziła dziennik. W “Śmierci na żądanie" kupowała
specjalne notatniki, nie omieszkując za każdym razem podkreślić, że prawdziwi
pisarze mają obowiązek notować swoje myśli i uczucia dla potomności.
Gadanina.
Jednak teraz jej zapiski mogły okazać się ważne. Annie podkradła się bliżej i
odsunęła nisko zwisające gałęzie dębu. Ciepłe powietrze, jakie ją owiało, było
uspokajające niczym gorąca kąpiel.
Niewiele czasu zostało im do dyspozycji: dzisiaj i ewentualnie jutro. Nie
rozmawiali jeszcze z Fritzem Hemphillem, kapitanem Macem i Kelly Rizzoli. Ale czy
to im coś da? A co będzie, jeśli odkryją już motyw dla każdego z podejrzanych,
natomiast nie znajdą cienia dowodu łączącego konkretną osobę ze zbrodnią?
Gdzieś musi tkwić jakiś dowód, realny, namacalny dowód... Nikt nie mógł
popełnić trzech morderstw zupełnie nie zauważony. Czy Saulter sprawdził, czy tamtej
nocy widziano w pobliżu kliniki weterynaryjnej jakiś samochód? Z pewnością
sprawdził. Prawdopodobnie rozpytywał na wszystkie strony, czy ktoś widział jej
niebieskie volvo rocznik 1982.
W klinice na pewno nie znaleziono żadnych odcisków palców. Nie po tym,
jak kapitan Mac zrobił im tak szczegółowy wykład na ten temat. A co z odciskami
palców w księgarni? Z pewnością zabezpieczono ich sporo, ale nie miało to żadnego
znaczenia. W końcu wszyscy tam bywali. Jedyne odciski, które Saultera naprawdę
interesowały, to były jej własne, pozostawione na szafce z bezpiecznikami. W domu
Elliota? Znowu miała wrażenie tej nieprzyjemnej pustki, jaka zwykle poprzedza
uświadomienie sobie czegoś niemiłego. A jeśli zostawiła odciski na framudze
okiennej albo na podłodze? Chociaż nie, chyba wytarła wszystko, czego uprzednio
dotykała. W końcu zawsze może powiedzieć, że kilka tygodni wcześniej była u
Elliota na obiedzie. Mimo to jeśli Saulter znajdzie jej odciski palców w jakimś
trudnym do wytłumaczenia miejscu, będzie miał dostateczny powód, by zakuć ją w
kajdanki.
Gorąco zapragnęła natychmiast przystąpić do działania. Jeśli będą mieli
wystarczająco dużo czasu i przepatrzą wszystko sumiennie, z pewnością natrafią na
dowody, dzięki którym zdemaskują mordercę. Gdzież ten Max się podziewa? Jakby
w odpowiedzi usłyszała stukanie do drzwi wejściowych. Po chwili przerwy stukanie
rozległo się ponownie, a potem Max wynurzył się zza domu. Annie pomachała mu
niecierpliwie. W odpowiedzi podniósł w górę kciuk, Najwyraźniej świetnie się bawił,
sądząc po błysku w jego niebieskich oczach. Jako chłopak pewnie naczytał się
przygód “Świętego", Będzie musiała zapytać go o to później.
- Droga wolna - wyszeptał Max.
Na palcach przemknęli przez wyłożone kafelkami patio. Max prowadził.
Zupełnie jak w zabawie w Indian i kowbojów, pomyślała przelotnie Annie.
Max szarpnął za klamkę.
Annie dotknęła jego ramienia i wskazała na kij od miotły, klinujący drzwi od
wewnątrz.
- Czy frontowe drzwi także były zamknięte? - zapytała cicho.
- Nie sprawdzałem. Po drugiej stronie ulicy stoi jakiś dom. Wyglądał na pusty,
ale pomyślałem, że mimo wszystko lepiej będzie spróbować od tyłu.
Annie przypomniała sobie, że naprzeciw Harriet mieszkają McGuirowie.
Mildred McGuire była gorącą wielbicielką Sary Paretsky, w związku z czym
wszystkich przyjaciół obdarowywała egzemplarzami “Impasu" a swoją papugę
nazwała Boom Boom.
Pokiwała głową i dała znak Maxowi. Niczym spiskowcy prześliznęli się
wzdłuż bocznej ściany. Annie spróbowała pierwszych drzwi, na jakie natrafili. Były
otwarte. Weszli do pralni, niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia bez okien,
oświetlonego teraz smugą światła wpadającego przez wpół uchylone drzwi. Za pralką
i suszarką znajdowały się dwa betonowe schodki prowadzące do wnętrza domu.
- Założę się, że kuchenne drzwi są otwarte. Na wyspie nikt nie zawraca sobie
głowy zamykaniem wszystkiego na klucz.
- Broward's Rock: prawdziwy raj dla włamywaczy - skomentował Max
zgryźliwie.
- Do tej pory nie musieliśmy przejmować się włamywaczami ani mordercami.
Kuchenne drzwi rzeczywiście okazały się otwarte.
Harriet wyszła z domu wczoraj po południu, nic przeczuwając, że już tu nie
wróci. Po kuchennym oknie piął się powój wyrastający z ceramicznej doniczki w
kolorze ochry. Zlew i suszarka były idealnie czyste. Annie ze smutkiem pomyślała o
swojej kuchni, gdzie piętrzyły się torebki chipsów, ciastek i herbatników, gdy
pojemnik na pieczywo był pełny.
Podłogę w hallu przykrywał orientalny dywnn w odcieniu morelowym,
najwyraźniej świeżo odkurzony. Tonący w półmroku salon z opuszczonymi storami
w kolorze barwinka urządzony był przytulnie i z wielkim smakiem, stanowiąc
zaskakujący kontrast z szorstką osobowością Harriet, która nieoczekiwanie okazała
się miłośniczką pięknych przedmiotów. Na ścianie nad kominkiem wisiało kilka ob-
razów przedstawiających wybrzeże Riwiery, poniżej, na gzymsie kominka, stały
starannie dobrane naczynia szklane. Zdobiony intarsjami wielki fortepian z różanego
drewna, dumnie zajmował miejsce pod zamkniętym francuskim oknem.
Październikowe numery “Antiques" i “Architectural Digest" leżały na kwadratowym
stoliku do kawy, z różowego marmuru. Blady, szaroniebieski dywan miał ten sam
odcień co wzorzyste tapety na ścianach. Pedanteria Harriet i jej zamiłowanie do
porządku widoczne było na każdym kroku. Zarówno stolik przy drzwiach
wejściowych, jak i mahoniowe biurko w bibliotece lśniły czystością, nieskalane
najmniejszą drobiną kurzu. Annie przystanęła, podziwiając wspaniałą kolekcję
książek na temat Francji: francuscy impresjoniści, francuska kuchnia, rosnące dziko
kwiaty Francji. Oczywiście nie brakowało też kryminałów, wśród których naczelne
miejsce zajmował komplet Rexa Stouta; najwyraźniej pierwsze wydania, może nawet
z autografem. Przez chwilę walczyła z pokusą, by to sprawdzić.
Stojący w gabinecie Harriet komputer ITT był starannie nakryty, biurko
uprzątnięte. Max niecierpliwie wysuwał szuflady. W pierwszej natrafił na
zrealizowane czeki i pokwitowania rachunków, w drugiej na polisy ubezpieczeniowe
i wreszcie w ostatniej na korespondencję z wydawnictwem, starannie poukładaną w
skoroszytach.
Annie natychmiast dostrzegła rząd oprawnych w płótno książek na górnej
półce biblioteczki w gabinecie. Dzienniki Harriel, starannie ponumerowane, z
wypisanymi na grzbiecie datami. Pewnie sięgnęła ręką i zatrzymała się nagle. Ostatni
tom w rzędzie nosił daty 23 czerwiec - l październik bieżącego roku. Drugiego
października Harriet prawdopodobnie zaczęła kolejny zeszyt, na półce go jednak nie
było.
Starannie przeszukali całą biblioteczkę, sprawdzili zawartość szaf, zajrzeli
pod każdy mebel, spenetrowali kuchnię.
- Zobaczmy na górze - zaproponowała Annie. - Prawdopodobnie pisywała
wieczorami przed pójściem spać i ostatni zeszyt pewnie będzie w sypialni.
Skierowali się ku schodom wyłożonym szarym dywanem. Harriet nie
prowadziła ożywionego życia towarzyskiego. Annie, przeczulona teraz na temat
odcisków palców, nie dotykała poręczy, wypolerowanej na wysoki połysk środkiem
pachnącym cytryną. Czuła się jak intruz i ta świadomość doskwierała jej coraz
mocniej. Fakt, że znaleźli się tutaj, grzebiąc w prywatnym życiu Harriet, nagle wydał
jej się obrzydliwy. Pobieżnie przepatrzyli oba pokoje gościnne.
Sypialnia Harriet zdominowana była przez szerokie, białe, francuskie łóżko
nakryte jedwabną, różową kapą. Na białej komódce siedziała porcelanowa lalka o
delikatnych rysach i z namalowanymi niebieskimi oczami, przypominającymi oczy
Emmy Clyde. Kto podarował Harriet tę lalkę? Czy był to jedyny przedmiot, jaki
pozostał jej z dzieciństwa? Delikatna, koronkowa sukienka lalki wyglądała na świeżo
wypraną.
Sypialnia była posprzątana równie pedantycznie jak inne pomieszczenia.
Jedynie bluza od dresu niedbale rzucona na różową, jedwabną kapę łóżka
wskazywała na to, że zaszło coś niezwykłego. Harriet musiała się bardzo spieszyć,
skoro rzuciła bluzę na łóżko. Najwyraźniej miała zamiar odłożyć ją później na
miejsce.
Przeszukanie sypialni i garderoby, gdzie staranie złożone ubrania czekały na
właścicielkę, która miała już nigdy nie wrócić do domu, nie zajęło im zbyt wiele
czasu. Wreszcie Max potrząsnął głową.
- Nic z tego. Tego cholernego dzienniku nie ma w całym domu. Miał rację. Po
raz kolejny zostali pokonani. Jeszcze raz wyprzedził ich ktoś szybki, sprytny i
zdecydowany, ktoś, kto także wiedział, że Harriet prowadzi dziennik, i był
zdeterminowany nie dopuścić do jego przeczytania.
Stali już u szczytu schodów, gdy Max popatrzył w górę.
- To dziwne. Dlaczego wejście na dach jest otwarte? Jeżeli rzeczywiście jest
to wejście na dach.
- Raczej na taras.
Schludna, pedantyczna do przesady Harriet nigdy nie wyszłaby z domu,
zostawiając otwarte wejście na taras. Przecież kosztowny orientalny chodnik szybko
spłowiałby w słońcu, Musiała się rzeczywiście spieszyć, skoro nie zamkneła tych
drzwi.
Jednocześnie dopadli drabiny, lecz Max zatrzymał się, puszczając Annie
przodem po wąskich szczeblach.
Z tarasu rozciągał się wspaniały widok na bagna, mieliznę, cieśninę i
nadmorski las. Pierwszą reakcją Annie było zdumienie na widok rozległej,
zapierającej dech panoramy. Potem przyszedł szok.
- Max, przecież z tego miejsca Harriet miała dom Elliota jak na dłoni.
Max wygrzebał z tylnej kieszeni spodni wymiętą mapę wyspy i przejechał
palcem wzdłuż kapryśnie wygiętej granicy bagien. Dom Elliota znajdował się
dokładnie na jednej linii z domem Harriet, w dodatku z góry nie przesłaniały go
potężne dęby i sosny.
- A ja myślałam, że jestem zupełnie sama, tymczasem ze swojego tarasu
Harriet widziała, jak przyszłam i wdrapuję się na okno kuchenne.
Max sięgnął po wykładaną masą perłową lornetkę i podał Annie. Przyłożyła ją
do oczu i skierowała na dom Elliota. Kuchenne okno dosłownie rzuciło się jej w oczy,
wyraźne w każdym, najdrobniejszym nawet szczególe.
- A teraz popatrz na to.
Odwróciła się.
Max trzymał w ręku aparat fotograficzny.
Lornetka, aparat.
Oboje przemówili jednocześnie:
- Max, nie myślisz chyba...
- Gotów jestem się założyć...
Odwrócili się i popatrzyli w stronę domu Elliota.
Annie wydawało się, że na masce porscha wymalowano wielki znak X, krzyczący
jaskrawą czerwienią. Stanowczo nie była stworzona na przestępcę, nawet na takiego,
który jedynie ukrywa dowody. Nerwowym ruchem coraz to dotykała torebki, kryjącej
w swoim wnętrzu aparat Harriet. Jakkolwiek by na to popatrzeć, ten film stanowił do-
wód rzeczowy.
- Słuchaj, Max, musimy to oddać Saulterowi.
- A może chcesz, abym od razu zaniósł mu twoją głowę na srebrnej tacy, co?
Aparat zostanie w samochodzie do czasu aż będziemy mogli pojechać na stały ląd i
oddać film do wywołania. Gdy tylko skończymy przesłuchiwanie podejrzanych,
złapiemy prom.
Pod tym względem był nieugięty.
W jednym punkcie byli zgodni. Harriet nie trzymała aparatu na tarasie bez
powodu. Była nastawiona na robienie zdjęć. Prawdopodobnie widziała nadchodzącą
Annie i sfotografowała ją.
- Ale potem przyszedł morderca.
- Tego nie wiemy - tłumaczył Max cierpliwie. - Harriet zostawiła aparat i na
łeb na szyję zbiegła w dół. Spieszyła się tak bardzo, że rzuciła bluzę na łóżko. Aparat
i lornetka zostały nu górze. Bardzo jej zależało, żeby cię przyłapać i rzucić na
pożarcie Saulterowi. Czy sfotografowała również mordercę? Musimy się upewnić,
zanim oddamy ten film policji.
Wieczorny prom odpływał dopiero o szóstej, mieli więc dość czasu, by
kontynuować przesłuchania.
Annie znalazła Fritza Hemphilla na polu golfowym, przy dziesiątym dołku. Zaczekała
w cieniu sosny tuż obok toru, dopóki pięknym, trzynastostopowym strzałem nie
umieścił piłki w dołku. Grał sam.
Pogoda była jakby wymarzona do gry, a Fritz prezentował się wyśmienicie na
tle wypielęgnowanego toru. W jasnożółtych spodniach, białym, prążkowanym
swetrze i białych butach do golfa, wyglądał w każdym calu jak bywalec klubu. Może
tylko krótko przystrzyżone włosy psuły nieco ten idealny obraz.
Gdy pochylił się do piłki, Annie zawołała:
- Czy mogę przejść z tobą do następnego podwyższenia?
Fritz schował piłkę do kieszeni i skinął w stronę elektrycznego wózka.
- Spacerowanie po trawnikach jest zabronione, ale z przyjemnością podwiozę
cię wózkiem.
Mówił uprzejmym tonem, ale w jego spojrzeniu malowała się czujność.
- Najlepiej będzie, gdy od razu przejdę do sedna.
Wózek gładko sunął po ścieżce.
- Elliot przysłał mi kopię wystąpienia, które miał zamiar wygłosić w niedzielę.
- Tak?
- Wiesz, co miał zamiar powiedzieć na twój temat?
Fritz wyciągnął z kieszeni papierosa, zapalił i wydmuchał wielki kłąb dymu.
- Nie. A co miał zamiar powiedzieć?
Nagle poczuła się tak, jakby schodziła w ciemnościach po schodach i nie
zauważyła jednego stopnia. Szybko przebiegła w myślach wszystkie znane jej fakty
na temat Fritza. Nie było ich wiele.
Po pierwsze Fritz służył kiedyś w policji. To przydawało wiarygodności jego
książkom i stanowiło o ich sukcesie. Oto policjant, który przedstawia wszystko na
podstawie swoich własnych doświadczeń. Bohaterem powieści Fritza był Dan Lundy,
walczący z korupcją we władzach miejskich i nieodmiennie odnoszący zwycięstwo.
Fritz cyzelował swoją prozę z realizmem godnym Josepha Wambaugha.
- Że jeśli to, co zrobiłeś, wyjdzie na jaw, możesz skończyć w więzieniu.
Wózek szarpnął i zatrzymał się. Ignorując Annie, Fritz odwrócił się do
wyjścia i sięgnął po torbę. Zarzucając ją na ramię, popatrzył wprost na Annie.
Z pewnym zdziwieniem uświadomiła sobie, że nigdy przedtem nie spoglądała
mu prosto w oczy, czarne i płaskie jak oczy ośmiornicy.
- Niczego mi nie udowodniono - powiedział, rozciągając w uśmiechu wąskie
usta. - To zabawne, Annie, ale umarli nie powiedzą już ani słowa.
- To na pewno on - upierała się Annie.
Max obronnym gestem podniósł ręce do góry.
- Na razie żadnych faworytów. Ciągle jeszcze nie rozmawialiśmy z Kelly i
kapitanem Macem. Poza tym ja stawiam na Emmę Clyde.
- Max, nawet nie wiesz, jakie to było niesamowite. Fritz cedził słowa kątem
ust, zupełnie niczym Al Capone. - Zrobiła efektowną pauzę. - Poza tym on jako
jedyny z przesłuchiwanych nie był zdenerwowany. Twierdził, że nie wie, jakie
informacje zebrał Elliot na jego temat, i czekał, aż ja mu to powiem. A tylko
morderca wie, że nie miałam okazji przeczytać dyskietki.
- Racja. Ale z drugiej strony Hemphill mógł się nauczyć już dawno temu, że
im mniej gadasz, tym lepiej dla ciebie.
- Może - mruknęła Annie bez przekonania - ale musimy to sprawdzić. Musimy
zobaczyć, czy uda nam się dopasować Fritza do jakiegoś nieboszczyka.
Max uderzył pięścią w kierownicę.
- Boże, a może to jest zupełnie proste? Przecież to były glina. Może gdzieś
doszło do jakiejś strzelaniny i ktoś - na przykład inny policjant - jest zdania, że Fritz
wcale nie musiał strzelać. Coś w tym stylu.
- Właśnie. Bo inaczej dlaczego miałby rezygnować z pracy w policji? Fritz nie
jest w wieku emerytalnym, tak jak kapitan Mac. Zastanawiam się, czy swoje
pieniądze zarobił wyłącznie na ksiażkach.
- Zanotuj to wszystko - zażądał Max. - Gdy skończymy już nasze rozmowy z
podejrzanymi, musimy przyjrzeć się bliżej tym historiom. Na przykład, czy ktoś
widział Emmę szykującą się do decydującego pchnięcia?
- Zaczynamy do czegoś dochodzić, naprawdę. - Spojrzała na swoją torebkę. -
Musimy koniecznie wywołać ten film. Może wynajmiemy łódź?
- Saulter pomyślałby, że uciekasz, i natychmiast by cię zamknął. Cierpliwości,
wytrzymasz do szóstej.
Popatrzyła na zegarek. Druga. Jeszcze cztery godziny. Samochód zakręcił
koło Hook Point i wjechał na główną drogę. Gdy zbliżali się do znaku stopu, na nowo
rozgorzała kłótnia, do kogo teraz pojechać - do kapitana Maca czy do Kelly Rizzoli.
XIV
Kapitan Mac rozpromienił się na jej widok.
- Annie, co za przemiła niespodzianka.
Kapitan był pierwszą osobą tego dnia, która zdawała się cieszyć z jej wizyty.
Annie zrobiło się przykro na myśl, że jego uśmiech może wkrótce przekształcić się w
ponury grymas, ale skoro tak już musiało być, to lepiej załatwić to od razu, zanim
jeszcze wejdą do środka. Annie Laurance robi postępy w zdobywaniu sobie wrogów.
Jak radził sobie z tym problemem Peter Kinsey? Subtelnie, moje dziecko, delikatnie i
z wdziękiem.
- Chciałam porozmawiać z panem, zanim udam się do sierżanta Saultera.
- Oczywiście. Z przyjemnością ci pomogę, jeśli tylko potrafię. - Kapitan
wyszedł na werandę i popatrzył ponad jej głową. - Czy to nie jest samochód twojego
młodego przyjaciela?
- On nie jest moim młodym przyjacielem.
- W takim razie dla nas, staruszków, jest jeszcze jakaś nadzieja. Hej, Darling,
niech pan dołączy do nas.
Postępując posłusznie za kapitanem, udali się do patio na tyłach domu, gdzie
gościnny gospodarz zaproponował im miętowy julep*. Patio było rzeczywiście
komfortowe. Wokół ośmiobocznego basenu stały białe, wyściełane, plastikowe
meble, z boku ustawiono błyszczący czernią rożen, najwyraźniej nowy, bez jednej
plamki od słońca czy soli, w łagodnym cieniu rozłożystego dębu zapraszająco kołysał
się hamak. Ani jeden chwast nie zakłócał perfekcji grządek, pełnych kwitnących
jesiennych nagietków i cynii. Wyraźnie nie szczędzono tutaj trudu ani pieniędzy.
Kapitan przyniósł tacę z napojami w oblodzonych szklankach, ozdobionych
listkami świeżej mięty, i z miseczkami pełnymi orzeszków.
- W jaki sposób mogę wam pomóc?
Annie delektowała się drinkiem i nienawidziła myśli, że będzie musiała
zepsuć ten przyjemny nastrój. Max dawał jej znaki oczami, ale sam tchórzliwie
wpakował sobie do ust całą garść orzeszków i siedział cicho.
- Pan wie, że sierżant Saulter jest przekonany, że to ja zabiłam Elliota?
- Wiem i nie przestaję mu powtarzać, że to idiotyczny pomysł.
Z każdym jego słowem Annie czuła się coraz gorzej. Oto kapitan robi, co
może, by jej pomóc, podczas gdy ona szykuje się do oskarżenia go o ukrywanie
jakichś brudnych sprawek i czterech morderstw na dodatek.
- Annie i ja próbujemy sami rozwiązać tę zagadkę - powiedział Max,
przypominając Annie, dlaczego się tutaj znaleźli.
Aczkolwiek kapitan starał się ukryć zdumienie, to jednak najwyraźniej był
zaskoczony. Annie poczuła się mocno zdeprymowana. Jak ona i Max mogli
przypuszczać, że uda im się rozwikłać tę sprawę zupełnie samodzielnie?
* Koktail z whisky, mięty i cukru, z pokruszonymi kostkami lodu.
- Chciałabym, aby nam pan pomógł - wypaliła, starannie unikając wzroku
Maxa. W końcu panna Marple też korzystała z pomocy sir Henry Clitheringa. Max
powinien to zrozumieć, a nie zachowywać się jak zazdrosne prosię.
- Kochanie, zrobię wszystko, żeby wam pomóc.
Gdyby Max był ropuchą, pewnie nadąłby się w tym momencie jak balon. Co
za zazdrośnik z niego.
- Przypuszczamy, że Elliot zgnął z powodu zapowiadanego wystąpienia na
niedzielnym spotkaniu. W końcu wszyscy wiedzieli, że miał zamiar mówić o różnych
brzydkich sekretach członków klubu.
Kapitan z namysłem potrząsnął szklanką, grzechocąc kostkami lodu.
- Nie brałbym jego pogróżek zbyt serio. Elliot uwielbiał być w centrum
zainteresowania. Prawdopodobnie za jego przechwałkami nie kryło się nic naprawdę
ważnego.
- Właśnie, że tak. Widzi pan, Elliot przesłał mi kopię swojego wystąpienia.
Miał rację, twierdząc, że członkowie naszego klubu mieli mnóstwo do ukrycia,
Kapitan Mac odstawił szklankę i sięgnął po orzeszka.
- Naprawdę?
Annie zaczęła opowiadać.
- Emma Clyde wypchnęła męża za burtę. Hal zamordował żonę, Jeff Farley
bije Janis, a Fritz Hemphill... - tu musiała już improwizować - był przekupny. Kelly
Rizzoli zaatakowała kiedyś inną kobietę.
Kapitan zjadł kolejnego fistaszka.
- Może te historie są prawdziwe, a może nie. A jeśli nawet są, to czy można je
udowodnić? Prawdopodobnie nie, inaczej część naszych podejrzanych byłaby już za
kratkami. Pewnych rzeczy policjant uczy się wcześnie. Aby wnieść oskarżenie i
uzyskać wyrok, potrzeba cholernie dużo dowodów. Większość historyjek, jakimi dys-
ponował Elliot, mogłaby wprawić ich bohaterów w zakłopotanie i wprowadzić
nieprzyjemną atmosferę w naszym klubie, ale nie były to poważne groźby. Chociażby
to, co miał przeciwko mnie. - Kapitan sięgnął po karafkę i ponownie napełnił
szklaneczki. - Wyobrażam sobie, że odkąd się o tym dowiedziałaś, nie masz o mnie
najlepszego zdania. Nie chciałbym też, aby plotkowano na ten temat. - Rzucił Annie
niepewne spojrzenie i szybko odwrócił wzrok. - Cholernie kłopotliwa historia. Cóż
mogę powiedzieć? - Wzruszył masywnymi ramionami. - To nie jest miłe, mieć
sprawę o ojcostwo. Z tego powodu rozleciało się moje małżeństwo. Ciągle za to
płacę... ale byłbym głupcem, gdybym myślał, że chłopak jest mój.
Max i Annie sączyli swoje drinki i przez dłuższą chwilę żadne z nich nie
odzywało się. Po raz pierwszy podczas tej rozmowy kapitan Mac wyglądał na
poruszonego. Twarz miał pociemniałą z gniewu, usta zaciśnięte.
- Przypuszczam, że Elliot miałby jakąś przewrotną satysfakcję. gdyby
rozgłosił tę historię przed całym światem. - Nieśmiało skłonił głowę ku Annie. -
Wiedział, że zależy mi na tym, byś miała o mnie dobre mniemanie. Ale zapewniam
cię z całą odpowiedzialnością, że nie posunąłbym się do morderstwa, by go uciszyć.
Owszem, z przyjemnością rozkwasiłbym mu gębę, żeby zetrzeć z niej ten wyraz
samozadowolenia. Niestety, nie miałem ku temu okazji.
Twarz kapitana na powrót przybrała normalny odcień, choć wciąż malował się
na niej niesmak.
- Powiem wam, że nie wydaje mi się, by wielkie expose Elliota miało
jakiekolwiek znaczenie. Insynuował, że Emma wypchnęła męża za burtę. No i co z
tego? Kto to udowodni? Nie zapominajcie, że oskarżenie bez dowodu to jedno
wielkie gówno. - Skinął głową ku Annie. - Przepraszam cię, moja droga, ale ja to tak
widzę. Elliot był wrednym typem, zgoda, ale niegroźnym. No, może mógłby
pokrzyżować plany Farleyom. Wiem, że są kandydatami do Nagrody Narodowej. Ale
w przypadku całej reszty nie traktowałbym tego poważnie. Całe wystąpienie Elliota
potwierdza jedynie, że był z niego kawał drania. I teraz, gdy o tym myślę, coś mi
przychodzi do głowy. Sądzę, że powinniście zaznajomić się z jego byłą żoną.
Annie i Max popatrzyli na niego w osłupieniu.
- Ależ Elliota zamordował ktoś z obecnych w “Śmierci na żądanie".
- Tak sądzicie? - kapitan Mac wzruszył ramionami. - Może tak, a może nie.
Tylne drzwi były otwarte. - Umilkł na chwilę. - Była żona Elliota to moja najbliższa
sąsiadka, Carmen Morgan. Ta kobieta to prawdziwy pistolet.
Przystanęli przy samochodzie.
- Popatrz, Max. to przecież tuż obok. Kapitan Mac jest spostrzegawczy. Przez
długie lata byt policjantem i myślę, że instynkt go nie zawodzi.
- Może próbował z nią flirtować, a ona mu dała odprawę?
- Max!
- Nie żartuję. Mamy mnóstwo solidnych podejrzanych, a kapitan wyskakuje z
kimś. kogo nie było w księgarni.
- Bo jest na tyle mądry, by zwrócić uwagę na te otwarte drzwi, o których tyle
razy mówiłam Saulterowi.
Max zdenerwował się.
- A niby skąd była żona miałaby wiedzieć wystarczająco dużo o waszych
spotkaniach, by móc ukryć strzałkę i spreparować bezpieczniki?
Annie nie lubiła, gdy ją pouczano. Co ten Max sobie właściwie myśli?
Wyobraża sobie, że jest pułkownikiem Primrose, czy co?
- Jeśli była na niego tak wściekła że chciała go zamordować, sądzę, że jakoś
by się dowiedziała. To byłoby dopiero genialne posunięcie, zabić go w obecności
osób, które same miały solidne motywy, żeby go uśmiercić.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę sąsiedniej posesji.
Trawnik był starannie przycięty, dom niedawno odmalowano i zainstalowano
nowe rynny, jednak te wszystkie zabiegi zdradzały robotę przedsiębiorstwa
budowlanego Halcyon, gdyż całość nie nosiła najmniejszego nawet śladu
indywidualnego gustu. Nie było tu ani wiszących roślin, ani rabatek kwiatowych.
Drzwi otworzyły się, ledwo Annie dotknęła dzwonka. Kapitan Mac miał rację.
Carmen Morgan rzeczywiście była ostra. Srebrnobiałe włosy do ramion, wiśniowa,
obcisła bluzeczka sięgająca zaledwie pępka i mocno wycięta u góry, podkreślająca
biust a la Dolly Parton i talię klasycznej piękności z Południa. Do tego paznokcie tak
długie, że pewnie trudno jej było chwycić coś palcami. O, Mike Hammer z pewnością
by się w niej zakochał - do czasu, dopóki nie dałby jej kopa w tyłek. Z ciemnego
salonu dolatywał zapach kamforowego kadzidełka.
Carmen utkwiła w Annie przebiegłe, niebieskie jak u dziecka oczy.
- Wiem, kim jesteś. Elliot wykorkował w twojej księgarni. - Zaśmiała się
piskliwie. - Bardzo bym chciała być przy tym.
- A byłaś? - zapytała szybko Annie, rada ze swojego refleksu.
- Nie miałam tego szczęścia. A czy ktoś twierdzi, że byłam? - Niebieskie oczy
zwęziły się w szparki. - Rozmawiałaś z tym grubym gliniarzem mieszkającym obok.
Ten zawsze musi wsadzać nos w nie swoje sprawy.
- Sądziliśmy, że może ty podsuniesz nam jakąś wskazówkę, kto mógł zabić
Elliota - wtrącił Max łagodnie, pojawiając się tuż za Annie.
Carmen popatrzyła na niego i jej twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Blade
oczy, ostro podkreślone niebieską kredką do powiek, rozszerzyły się raptownie.
Najczęściej w ten sposób ludzie reagują na widok lufy Magnum.
Annie poczuła, jak twarz zastyga jej w nieruchomą maskę. Oczy Carmen z
aprobatą mierzyły wysoką sylwetkę Maxa.
- A dlaczego ty się tym zajmujesz, mój chłopcze?
Mój chłopcze, patrzcie państwo!
- Gliny mają jakieś kretyńskie pomysły. Staramy się to naprawić,
- Masz na myśli, że chcą wrobić tę oto lalę?
Trwało to dłuższą chwilę, zanim Annie zorientowała się, kogo Carmen ma na
myśli. Lala. Już otwierała usta, żeby wybuchnąć, lecz Max przytomnie zareagował
pierwszy.
- Założę się, że nawet nie poprosili cię o pomoc.- Poufale nachylił się w stronę
Carmen.
- Nawet się nie pofatygowali, żeby mnie powiadomić, że nie żyje. - Ładną,
porcelanową twarz wykrzywił nagły grymas. Wyglądała teraz dobre dziesięć lat
starzej. - Byłam żoną tego drania przez cztery lata, trzy miesiące i osiemnaście dni i
nikt mi nawet nie powiedział, że on zmarł.
- To okropne - wtrącił współczująco Max. - Więc skąd się dowiedziałaś?
- Mam przyjaciela w komisariacie.
Annie przypomniała sobie muskularnego policjanta na motocyklu. Przyjaciel,
rzeczywiście.
Carmen Morgan odwróciła swoją platynową głowę i popatrzyła na Annie
badawczo i niezbyt przyjaźnie.
- To od niego wiem, że ona jest teraz w tarapatach. Bud, mój przyjaciel, mówi,
że jutro ją aresztują. - Prychnęła pogardliwie. - Nie zabiłaś Elliota. Mogę to
powiedzieć, patrząc na ciebie. Nie starczyłoby ci odwagi.
Podczas gdy Annie zastanawiała się, czy potraktować tę uwagę jako
komplement, czy też wręcz przeciwnie, Carmen skoncentrowała się na Maxie.
- Wejdź. Powiem ci, co tylko mogę, o tym cholernym wszarzu, czyli moim
eks.
Annie ruszyła tuż za nimi. Przykleiła się do Maxa niczym Nora do Nicka.
Mniejsza z tym, czy Carmen się to podoba, czy nie.
Niewielki hall, wyłożony poobtłukiwanymi kafelkami w czarno-białą
szachownicę, sprawiał dość obskurne wrażenie. Ciężki zapach kamforowego kadzidła
w połączeniu z dwoma miętowymi julepami sprawił, że Annie poruszała się nieco
chwiejnie.
- Piwo?
Już miała odmówić, ale Max uśmiechnął się szeroko i poprowadził Carmen do
kuchni, mówiąc przy tym:
- Ależ chętnie. Pozwól, że ci pomogę.
Annie szła tuż za nimi Max był nie tylko zazdrosną świnią i wstrętną kreaturą,
ale i rozpustnikiem pierwszej klasy.
Carmen otwarła trzy butelki piwa Dos XX. Ruchem ręki wskazała im
wyplatane stołki. W tym pomieszczeniu nie trzymano słabego piwa i najwyraźniej
niewiele gotowano. Kuchnia, nie nosząca najmniejszych nawet śladów użytkowania,
wyglądała niczym dział z meblami kuchennymi w magazynie Searsa.
Carmen, uwodzicielsko zwrócona w stronę Maxa, zapytała:
- Co chciałbyś wiedzieć?
- Powiedz nam coś o sobie. - Max przysunął swój stołek bliżej krzesła
Carmen. Jeszcze chwila, a znajdzie się po tej samej stronie stołu co ona.
Annie z całej siły ściskała swoją butelkę, powstrzymując się, by nie cisnąć nią
w twarz tego niewiniątka.
Carmen wystudiowanym gestem przesunęła dłonią po swoich długich,
srebrnych włosach.
- Szczera spowiedź? - powiedziała ochryple.
Annie z przyjemnością zauważyła, że Max zaczyna być nieco zmieszany.
Podniósł butelkę do ust i wypił łyk piwa.
- Na przykład, skąd pochodzisz i gdzie poznałaś Elliota - rzuciła Annie
cierpko, uśmiechając się z wyższością na widok miny Maxa.
- Jestem tancerką i występowałam w klubie w Keys na Florydzie. Elliot miał
zwyczaj tam zachodzić. Był bardzo hojny, poza tym pisał książkę. - Zmrużyła oczy
na to wspomnienie. - Powiedział, że jestem w typie Saddie Jakiejśtam i że stanowię
doskonały materiał. - Pociągnęła łyk piwa i nieśmiało popatrzyła na Maxa, mrużąc
przy tym oczy. Pewnie ślepa jak kret, ale przez próżność nie założy okularów.
Annie przetłumaczyła jej wypowiedź na swój język. Carmen była striptizerką,
a Elliot odgrywał swoją kolejną rolę - pisarza-twardziela a la Hemingway.
- A potem pobraliście się? - zapytała z nieukrywaną ciekawością.
- Tak. Urządziliśmy ogromne przyjęcie i wydawało się nam, że to znakomity
pomysł.
Ciekawe, jak Elliot ocenił to następnego ranka, gdy już wytrzeźwiał. Carmen
zacisnęła usta. Annie błyskawicznie dodała jej jeszcze pięć lat.
- Od jak dawna jesteście po rozwodzie?
Skąd u Maxa tak wielkie pokłady współczucia?
- Od sześciu miesięcy.
- A dlaczego zostałaś tutaj? Dlaczego nie wróciłaś na Florydę?
Carmen z pasją odwróciła się ku Annie.
- A niby dlaczego miałabym wracać? Mam takie samo prawo mieszkać tutaj
jak każdy inny.
Max skończył piwo, z ukontentowaniem oblizał wargi i przerwał niewygodną
ciszę.
- Czy wiedziałaś o niedzielnych spotkaniach pisarzy w “Śmierci na Żądanie"?
- Jasne. - Oczy Carmen ponownie powędrowały do Annie. -“Śmierć na
żądanie", co za makabryczny pomysł. Dlaczego nie poprowadzisz sklepu z różnymi
ładnymi drobiazgami, takimi jak malowane muszelki, szklane ptaszki i tym podobne?
- Mój wuj zmarł i zostawił mi księgarnię - odparta Annie sztywno.
Carmen wzruszyła ramionami.
- No tak, zawsze trzeba zadowolić się tym, co się posiada. Przynajmniej ja
zawsze tak robiłam. - Świadomie czy też może odruchowo podniosła w górę ramiona
i przeciągnęła się kusząco.
Max pochylił się do przodu.
- A czy wiedziałaś, że tego wieczoru, kiedy został zamordowany, Elliot miał
zamiar powiedzieć różne brzydkie rzeczy o pisarzach?
- O tak, wspomniał mi o tym.
- Naprawdę? - Annie rzuciła Maxowi triumfujące spojrzenie. - Kiedy się z
nim widziałaś?
- Wpadł tu w piątek wieczorem, gdzieś koło piątej. Przyniósł mi czek na
alimenty i jak zwykle usiłował mnie naciąć na dwieście dolarów. Mówił, że wydał
trochę na antyki, ale że przyniesie resztę w przyszłym tygodniu. - Obciągnęła dekolt
wiśniowej bluzeczki. - I jak ja teraz odzyskam te pieniądze?
“O, Max z rozkoszą objaśni ci wszystkie zawiłości prawne", pomyślała Annie
z wściekłością.
- A co Elliot powiedział ci na temat pisarzy?
- To i owo. Elliot lubił wtykać nos w nie swoje sprawy i obrzucać ludzi
błotem.
- Czy zdradził ci przypadkiem, z czym zamierza wystąpić w niedzielę
wieczorem?
- Mniej więcej. Nie zwracałam większej uwugi na jego słowa, wolałam mówić
o forsie, którą był mi winien, Ciekawe, jak tu można wyżyć bez pieniędzy?
Max przechylił się przez stół i obdarzył Carmen swoim najbardziej
uwodzicielskim uśmiechem.
- Spróbuj sobie przypomnieć, To może być bardzo ważne.
- Dla ciebie? - wdzięczyła się Carmen.
- Dla wszystkich - przerwała Annie lodowatym tonem. Najwidoczniej
zainteresowania Carmen ograniczały się wyłącznie do tego, co dotyczyło jej samej, i
dlatego tak trudno było jej zapamiętać inne rzeczy. Ale przy wyraźnej zachęcie ze
strony Maxa w końcu wydobyła z pamięci parę interesujących szczegółów.
Niektóre z nich znali - o Emmie, Farleyach i Halu - inne były dla nich
nowością.
- Elliot powiedział, że Fritz Hemphill był prawdziwym idiotą, skoro nie płacił
swojej żonie alimentów. W zupełności się z nim zgadzam. Facet nie płacący
alimentów to łobuz. - Annie dopiero teraz dostrzegła wysadzany brylancikami
kolczyk, ukryty w gąszczu jasnych włosów.
- Czy to wszystko, co miał na Fritza?
Carmen prychnęła pogardliwie.
- Skądże. To właśnie dzięki temu zdobył te informacje. Zdaje się, że eks-
małżonka Fritza miała wszystkiego dosyć i opowiedziała Elliotowi o tej całej niemiłej
historii.
- Ale o czym konkretnie? - zapytał Max.
Carmen przejechała swoim zabójczo długim paznokciem po butelce, ścierając
kroplę wody.
- Coś o zabezpieczeniu sobie tyłów i nieodwracaniu się do niego plecami, gdy
trzyma w ręku broń. Coś w tym stylu.
Broń. To brzmiało prawdopodobnie. Annie przypomniała sobie oczy Fritza,
zimne i nieruchome niczym oczy ośmiornicy.
- A o tym gliniarzu obok - ruchem platynowej głowy Carmen wskazała w
stronę domu kapitana Maca - Elliot powiedział, że to zimny drań, który dobrze wie,
że najlepiej jest trzymać gębę na kłódkę.
Wszystko pasowało. Kapitan Mac raczej nie rozgłaszał tej historii z
ojcostwem.
- A Kelly Rizzoli? - niecierpliwił się Max.
- Kompletnie szurnięta - odparła Carmen, znacząco pukając się palcem w
czoło. - Tak twierdził Elliot.
- Szurnięta? - powtórzyła Annie. “No tak, zaczynam się wyrażać zupełnie jak
ona", uświadomiła sobie nagle. Jakby czytając w jej myślach, Max uśmiechnął się
złośliwie. Zignorowała go.
- Wspominał o jakichś sztuczkach, w których celowała. Paskudne historie.
Zdaje się, że zamordowała czyjegoś kota.
Annie poczuła gęsią skórkę. “Psychoza"', “Halloween II". Patricia Higsmith,
Ruth Rendell. Owszem, zdarzali się ludzie, którzy robili takie rzeczy. Ale czy to
możliwe, by do nich należała także Kelly, która miała taką wrażliwą twarz i którą
otaczała aura delikatności i kruchości?
Niedowierzanie Annie nic uszło uwagi Carmen.
- O tak, z pewnością miewałaś znakomite przyjęciu niedzielne. Sami mili
ludzie. - Jej oczy błyszczały złośliwie. - Na twój temat też było to i owo. Elliot
wiedział o Santa Fe. - Pogardliwie skrzywiła usta. - Uważasz mnie za tanią dziwkę,
ale ja nigdy nie uczyniłabym czegoś podobnego. Powinieneś zapytać ją kiedyś o
Santa Fe.
Santa Fe. Co Max pomyślałby sobie na ten temat? Dla niej i dla Richarda
oznaczało to koniec. Dzięki Bogu. Spojrzała Carmen prosto w oczy.
- Nie ma problemu. Mogę opowiedzieć Maxowi o Santa Fe.
Nastąpiła chwila nieprzyjemnej ciszy. W końcu Max zapytał łagodnie:
- Carmen, czy Elliot często kupował antyki?
Annie omal nie rzuciła mu się na szyję.
Była pani Morganowa skrzywiła się.
- Z regularnością zegarka. To był prawdziwy drań.
- Więc może naprawdę potrzebował pieniędzy?
- On zawsze potrzebował pieniędzy - powiedziała Carmen poważnie. Ten
temat najwyraźniej był bliski jej sercu.
Annie zwróciła się do Maxa.
- Widzisz, podejrzewałam, że w grę może wchodzić szantaż. Mniejsza z tym,
jaka jest twoja opinia, ale moim zdaniem on wyciągał forsę od Emmy Clyde.
- Zaraz, chwileczkę - przerwała Carmen - a dlaczego tak uważasz?
- Jak tylko dałam Emmie do zrozumienia, że wiem, jakimi informacjami
dysponował Elliot, ta od razu zapytała, ile chcę pieniędzy. A to oznacza, że już
przedtem miała do czynienia z szantażystą.
- Ale to absolutnie nic mógł być Elliot, mowy nie ma. - Carmen straciła całe
zainteresowanie teorią Annie.
- Dlaczego nie? Skoro potrzebował pieniędzy, a sama twierdzisz, że
potrzebował, to dlaczego nie miałby ich wyciągać od kogoś w zamian za milczenie?
- Nie Elliot. To byt drań, ale nie ostatni łajdak Powiedział mi kiedyś, że jego
zdaniem szantnż to obrzydliwość, prawdziwa obrzydliwość. - Carmen podniosla się z
miejsca i podeszła do lodówki. -Zrozum, Elliot to był szczur, ale on naprawdę
nienawidził morderców, przekupnych policjantów i różnegu rodzaju gangsterów. Jego
ulubionym detektywem był Josh Hibbert. Problem w tym, że Elliot lubił wywlekać na
światło dzienne rożne takie paskudne historie i podsuwać je ludziom prosto pod nos.
Lubił dręczyć ludzi. Nie mogłam tego strawić, więc go wywaliłam. Powiedziałam
mu, żeby się wypchał. - Z namysłem przejrzała zawartość lodówki. - Skończyło mi
się piwo. Moim zdaniem Elliot posunął się wobec kogoś za daleko.
- Uważam, że to świetna babka - powiedział Max, naciskając pedał gazu.
- Jak każdy facet w Południowej Karolinie.
- To bardzo dyskryminująca uwaga.
- Zgadza się. - Annie delikatnie masowała skronie. Najpierw dwa julepy, a
potem jeszcze piwo. - Ale dobrze, że z nią porozmawialiśmy. Wiedziała, że w
niedzielę wieczorem Elliot będzie miał wystąpienie i o czym będzie mówił. Spokojnie
mogła ukryć strzałkę i majstrować przy bezpiecznikach.
- Och Annie, przyznaj po prostu, że nie lubisz tej dziewczyny.
Dziewczyny, dobre sobie.
- Tyle w niej z dziewczyny co w samicy anakondy.
- Ale dla prawdziwego samca anakondy...
- Zastanawiam się, komu Elliot zostawił pieniądze. Max zwolnił nieco przed
wjazdem na główną szosę, obsadzoną sosnami, których pomarańczowobrązowe,
proste jak świece pnie wznosiły się po obu stronach drogi. Przez otwarty dach
dochodził do nich zapach rozgrzanego asfaltu.
- Zgodnie z tym, co mówiła Carmen, wydał pieniądze na antyki.
- To ona tak twierdzi. A czy nie pomyślałbyś ze dwa razy o tym słodkim
dziewczęciu, gdyby tak okazało się, że to ona dziedziczy?
Max niechętnie pokiwał głową.
- Zgoda, to było niedopatrzenie. Musimy sprawdzić, kto dostanie jego
pieniądze, jeśli w ogolę zostały po nim jakieś pieniądze. To oczywiście zmieniałoby
postać rzeczy.
- Znamy już motywy: nienawiść, zemsta, strach, chęć zysku albo też kilka z
nich jednocześnie. Jak sądzisz, która z tych możliwości będzie pasowała do Kelly
Rizzoli?
Na pozór rozmawiali zupełnie normalnie, lekko, swobodnie, ze swadą. Jednak
bez względu na to, jak to odbierał Max, Annie wyczuwała między nimi pewne
podskórne napięcie.
Wyciągnęła rękę i dotkneła jego ramienia.
- Zanim pojedziemy zobaczyć się z Kelly, chciałabym ci opowiedzieć o Santa
Fe.
XV
- Nigdy nie zależało mi na tak zwanych szczerych wyznaniach - powiedział
Max oschle. - Liczy się tylko dzień dzisiejszy. - Jego ciemnoniebieskie oczy
spoglądały prosto na nią.
Kochany Max.
- Ale ja chcę ci powiedzieć. Wiem, że nie muszę. - Nie mogła oprzeć się
pokusie wyciągnięcia ręki i dotknięcia jego policzka. - Jedźmy na Indigo Beach.
Pilotowała go do piaszczystej, pokrytej koleinami bocznej drogi. Gdy
wymijali przewróconą karłowatą palmę, nisko zwisające pnącza zadrapały dach
samochodu. Na myśl o lakierowaniu Max jęknął;
- Od czasu do czasu mogliby tu trochę pomachać maczetą i oczyścić tę drogę.
Rozłożyste paprocie przesłaniały koronką liści konary dębów, a wokół
jeziorka po lewej stronie drogi bujnie rozkwitały paprocie cynamonowe. Poszycie
leśne zawirowało nagle, gdy ciemnoszary jeleń z białym zadem przemknał w poprzek
wąskiej ścieżki i dał nurka w gęstwinę wawrzynów,
Dwadzieścia jardów od plaży drogę blokował zwalony pień czerwonego
cedru, więc zostawili samochód i ruszyli dalej pieszo, pokonując nierówny,
piaszczysty teren, aż doszli do wąskiej, w połowie zasypanej piaskiem ścieżki,
biegnącej wzdłuż wybrzeża. Wiejąca od morza bryza poruszała wysokie źdźbła
nadmorskiego owsa, który przybrał już łagodną, październikową barwę. Sięgające do
kolan trawy szeleściły przy każdym kroku Gdy przystanęli na wydmie, spoglądając
ku wybrzeżu i obserwując grę fal, nad ich głowami przeleciał klucz kormoranów.
Powoli zeszli na brzeg, gdzie na szarym, ubitym piasku wyraźnie odcinała się linia
przyboju
Annie zanurzyła rękę w ciepłej wodzie.
- Nie potrzebujesz mi nic mówić - powtórzył Max. - Wiem o tobie wszystko,
co powinienem wiedzieć.
- Ale ja chcę ci powiedzieć. - Twarz miała poważną i z namysłem ważyła
każde słowo. - Elliot prawdopodobnie rozmawiał z Richardem.
Max milczał.
- Nigdy nie opowiadałam ci o Richardzie. Było to zaraz po tym, jak
ukończyłam szkołę. Mieszkałam wtedy w Dallas i pracowałam jako modelka. -
Odwróciła się i zaczęła iść wzdłuż plaży. Max podążał za nią. - Richard pracował w
banku. - Roześmiała się. - Wiem, że to nie fair, że bankowcy bywają różni, ale
Richard uosabiał wszystkie wady tego zawodu. Był do przesady podejrzliwy, do prze-
sady przezorny i święcie wierzył, że w każdej sytuacji istnieją sztywne reguły.
Byliśmy zaręczeni. - Potrząsnęła głową w zdumieniu. - Teraz zupełnie nie potrafię
zrozumieć, jak kiedykolwiek mogłam myśleć o wyjściu za niego. Richard był bardzo
miły, szalenie przystojny i... niezwykle nudny.
- Nudny - powtórzył Max. - Przynajmniej o mnie nigdy nie powiedziałaś, że
jestem nudny.
- To prawda. W każdym razie Richard i ja zaręczyliśmy się. A potem
zadzwoniła do mnie moja bardzo dobra przyjaciółka. Miała prawdziwy kłopot.
Prosiła mnie. abym pojechała z nią do Santa Fe, nikomu nic nie mówiąc. No więc
oznajmiłam Richardowi, że muszę natychmiast wyjechać i że wrócę za tydzień.
Oczywiście chciał wiedzieć, dlaczego, ale ja się uparłam, że nie mogę mu tego
powiedzieć. - Annie skrzywiła się na wspomnienie nieprzyjemnej sceny, jaka
nastąpiła później. - Richard nie był zachwycony. Ja straciłam panowanie nad sobą,
nagadałam mu impertynencji i pojechałam. Wróciłam po tygodniu, nie mówiąc mu,
gdzie byłam ani co robiłam. W trzy dni po moim powrocie Richard wpadł do mojego
mieszkania dosłownie siny z wściekłości. W ręku trzymał raport od prywatnego
detektywa, stwierdzający, że Anne McKinley Laurance w niedzielę wieczorem
została przyjęta do prywatnej kliniki położniczej, gdzie tej samej nocy urodziła syna.
a w środę wieczorem została wypisana z oddziału.
- Twoja przyjaciółka posłużyła się twoim nazwiskiem.
- Czy wiesz, że Richardowi w ogóle nie przyszło to do głowy? Chciał
natomiast wiedzieć, z kim się łajdaczyłam, skoro doskonale wiedział, że dziecko nie
mogło być jego.
Max uniósł w górę jedną brew.
- Czy ten jego bank nie znajduje się przypadkiem na czarnej liście FDIC*?
- Nie, na finansach Richard zna się doskonale.
- Na szczęście zupełnie nie zna się na ludziach,
- No i właśnie tego dogrzebał się Elliot. Dziecko natychmiast zostało oddane
do adopcji,
- A dlaczego to wszystko było okryte taką tajemnicą? - zapytał Max.
- Przecież potrafisz kojarzyć - Annie przygryzła wargę.
- Nie musisz nic więcej mówić.
- Nie, powiem ci, gdyż wiem, że to, co zrobiłam, było nielegalne. Widzisz,
Emily była mężatką, więc problem nie na tym polegał. Ukrywała ciążę przed mężem,
który pochodził z jednej z najbardziej wpływowych rodzin w Teksasie i chyba
najokropniejszej. Emily dopiero po wyjściu za Quentina zorientowała się, że jego
ojciec - obrzydliwy stary tyran i despota sprawował absolutną kontrolę nad nimi
wszystkimi. Cały dom płaszczył się przed tym wstrętnym monstrum, podobnym jota
w jotę do pani Boynton z “Rendes-vous ze śmiercią" Agathy Christie. Quentin i jego
siostra zażywali kokainę, a matka była alkoholiczką. Życie w tej rodzinie było
prawdziwym koszmarem i Emily zadręczała się myślią o dziecku jedynym wnuku.
Pragnęła by jej dziecko miało normalny, bezpieczny dom. Tak więc pojechała do
Santa Fe i posłużyła się moim nazwiskiem, a ja w trzy dni później podpisałam zgodę i
chłopiec trafił do wspaniałej pary, która od lat marzyła o dziecku i modliła się o
spełnienie tych pragnień.
Wpół odwrócona, wpatrywała się w rozkołysaną, zieloną wodę.
- Nigdy nie żałowałam tego, co wówczas uczyniłam. W rok później Emily i
Quentin zginęli w katastrofie samolotowej i gdyby nie ja, to ten mały zostałby
żywcem pożarty przez ojca Quentina.
- Dobrze zrobiłaś - powiedział Max ciepło. Gdy popatrzyła zdumiona,
dorzucił niemal szorstko:- Richard może był głupcem, ale ja nim nie jestem.
*FDIC, Federal Deposit Insurance Corporation, agencja kontrolująca działalność banków,
objętych gwarancją rządową.
- I nie przeszkadza ci, że brałam udział w ... nie wiem, jak to nazwać... w
oszustwie? szalbierstwie?
- Myślę, że jesteś wspaniała. Zawsze tak uważałem. - Nie mógł się oprzeć,
żeby nie dodać: - Nawet jeśli nie mam tak szacownego zawodu jak na przykład
finansista.
Po drodze do Kelly Rizzoli zatrzymali się jeszcze w “Śmierci na żądanie", gdyż Max
doszedł do wniosku, że do odejścia promu mają jeszcze mnóstwo czasu, więc mogą
najpierw uporządkować zebrane do tej pory fakty i dopiero potem udać się do Kelly.
Pogłaskał czarną, lśniącą głowę wypchanego kruka, stojącego przy wejściu.
- Jak on się nazywa?
- Edgar, oczywiście.
Przywitała ich wyraźnie zmęczona Ingrid.
- Wszystko w porządku. Zdaje się, że szczyt już minął. W kasie mamy 689
dolarów i ani jednego egzemplarza Christiny Brand. - Z dumą poklepała stos
paragonów. Jej oczy z zatroskaniem powędrowały od Maxa do Annie, zanim dodała z
wahaniem: - Saulter był tutaj dwukrotnie, pytając o ciebie, a pani Brawley dzwoniła
trzy razy.
Złe nowiny i dobre nowiny. Annie podeszła do Ingrid i uścisnęła ją.
- Lepiej zamknijmy już. I nie martw się, Ingrid, Max i ja zajmujemy się tą
sprawą.
Twarz Ingrid rozjaśniła się.
- Tak jak Pam i Jerry North?
Niezupełnie tak, choć Annie nie miałaby nic przeciwko martini. Jednak po
dwóch miętowych julepach lepiej było nie ryzykować.
Ingrid wywiesiła tabliczkę z napisem “Zamknięte" i wychodząc dodała
jeszcze: - Jutro rano ja otworzę.
Czyżby obawiała się, że jutro Annie będzie już w więzieniu?
Max wybrał dla siebie największe krzesło, najbardziej miękką poduszkę i
rozsiadł się wygodnie.
- Pora uporządkować materiał, którym dysponujemy. - Rozpostarł na kolanach
żółty notatnik.
Annie niecierpliwie krążyła po księgarni. Barek kawowy, akwarele, środkowe
przejście wydzielone przez ukośnie ustawione reduty z eukaliptusowego drewna,
Edgar lśniący czernią piór i spoglądnjący w przestrzeń niewidzącymi oczami.
Po śmierci wuja Ambrosc księgarnia stała się dla niej schronieniem. Tu czuła
się bezpieczna i szczęśliwa. Czy Slauter przyszedł po to, aby ją aresztować? Carmen
Morgan była przekonana, że aresztowanie ma nastąpić jutro. Ile czasu jej jeszcze
zowstało? Zegar w ozdobnej szafce z orzechowego drewna, w stylu królowej Anny,
stojący tuż obok Edgara, wskazywał 15:07. Czas, czas, czas, miała coraz mniej czasu.
Okręciła się na pięcie i znowu ruszyła wzdłuż półek, gdy nagle jej wzrok
zatrzymał się na regale z autentycznymi historiami kryminalnymi. Nie brakowało tu
także Clarka Howarda - ulubionego autora wuja. Clark Howard - w 1980 roku
nagrodzony Edgarem za opowiadanie “Wścibski facet" - z powodzeniem uprawiał
różne gatunki literackie; pisywał krótkie opowiadania, powieści, scenariusze filmowe
i telewizyjne i książki opisujące prwdziwe historie kryminalne.
Annie wpatrywała się w książki z takim natężeniem, aż tytuły zaczęły skakać
jej przed oczami.
Przestali brać pod uwagę najbardziej istotny fakt.
- Max! - wykrzyknęła. Potknęła się i wpadła na doniczkę z paprotką. Przy
krześle Maxa udało jej się jakoś odzyskać równowagę.
Wypłoszona ze swojego schowka Agatha popatrzyła na Annie z wyrzutem i
pomknęła w najciemniejszy kąt barku kawowego. Annie postukała palcem w
trzymane przez Maxa papiery.
- Gdzie masz to, co napisałeś, wtedy gdy ja oberwałam po głowie w domu
Elliota?
Max zaczął przetrząsać notatki, wreszcie wyciągnął plik zapisanych na
maszynie kartek, Niecierpliwie wyrwała mu je z ręki.
- Musimy dokładnie uporządkować ten materiał pod kątem związku
podejrzanych osób z. przypadkami, którymi zajmował się wuj Ambrose, rozumiesz?
Przecież cała sprawa zaczeła się właśnie od niego. To jest ważniejsze niż jakieś tam
duperele typu ojcostwo kapitana Maca.
- Najpierw musimy uporządkować ten materiał. Max miał minę niczym sam
Herkules Poirot. Brakowało mu tylko jajowatej głowy.
Annie nie zawracała sobie głowy odpowiedzią. Chwyciła dossiers i szybko
naszkicowała tabelę z nazwiskami i miejscowościami
Emma
Clyde
Hal
Douglas
Jeff, Janis
Farley
Fritz
Hemphill
Kapitan
Mac
Kelly
Rizzoli
Billings
Cincinnati
Pn. Afryka
Memphis
Nowy Jork
Boca Raton
Broward’s
Rock
Wiesbaden
St. Louis
Hollywood
Jezioro
Tahoe
Broward’s
Rock
Columbia
Kansas
City
Broward’s
Rock
Long Beach
Sajgon
Loma Linda
Los Angeles
Broward’s
Rock
Ft. Walton
Jacksonville
Camp
LeJeune
Korea
Miami
Silver City
Broward’s
Rock
Ft. Smith
Ozark
Fayetteville
Broward’s
Rock
Przyjrzawszy się swojemu dziełu, poczuła lekki niepokój. Na pierwszy rzut
oka nie istniały żadne poszlaki łączące podejrzanych ze słynnymi przypadkami,
którymi interesował się wuj Ambrose. Ale może po prostu nie dysponowała
wystarczającą ilością informacji o tych sprawach?
W kwadrans później odkładała słuchawkę telefonu. Rękę miała zdrętwiałą od
notowania. Max stanął za jej krzesłem i zaczął masować jej skulone ramiona.
- Co tak pilnie zapisywałaś? Dzisiejszą afirmację?
- Rozmawiałam z Samem, reporterem od spraw kryminalnych z “Atlanta
Constitution". Zaprosił mnie na drinka, gdy będę w mieście. - Zerknęła w stronę
zegara. O Boże, już 15:22, a oni ciągle tkwią tutaj; Max zajęty kolejną, cholerną listą,
a ona usiłując znaleźć jakiś związek między zaginionym maszynopisem wuja
Ambrose a podejrzanymi. Do diabła, nic z tego nie wychodzi.
Max pochylił się, by popatrzeć na jej notatki.
uruchomił silnik i wyleciał w powietrze. W jego fabryce, produkującej opancerzone
łuski artyleryjskie, były uprzednio zatargi z robotnikami. O zamach podejrzewano
Aldena Armbrustera Juniora, który na krótko przed wypadkiem odbył podróż do
Miami, gdzie bez trudu mógł zdobyć plastik użyty do wysadzenia samochodu, Brak
odcisków palców, brak dowodów. Sprawy nigdy oficjalnie nie zamknięto. Młody
Armbruster mieszka obecnie w Nowym Jorku i przypuszczalnie świetnie się bawi.
Innych podejrzanych w tej sprawie nie było, a z naszych kandydatów nikt nie może
być Aldenem Armbrusterem Juniorem. Samobójstwo Amalie Vinson. Amalie Vinson,
spadkobierczyni fortuny zrobionej na oponach samochodowych, została znaleziona
martwa w czerwcowy poranek w swojej letniej posiadłości w Waikiki. Śmierć
nastąpiła z powodu przedawkowania kokainy. Mógł to być wypadek, mogło też być
samobójstwo. Zostawiła list, a ściślej mówiąc oderwany fragment kartki z
klasycznym zdaniem:
“Nie mogę dłużej". Każdy głupiec wie, jak to się robi. Zręcznie odrywasz
odpowiedni kawałek z pierwszego lepszego bileciku zawierającego odmowę przyjścia
na przykład na przyjęcie i już masz gotowy klasyczny list samobójczy. Agatha
Christie opisała ten trick w “Zatrutym piórze"', Głównym podejrzanym w sprawie
śmierci pani Vinson był jej trzeci mąż, Bobby Kaiser, który z całą pewnością nie
mieszka na Broward's Rock. Wreszcie sprawa Winninghamów. Całe Winningham.
dziedzic fortuny tytoniowej, znany był jako sadysta, człowiek zdeprawowany i
kobieciarz. Minio tych wad udało mu się poślubić miłą dziewczynę, Sheilę
Hammonds. Pewnej grudniowej nocy Winningham zastrzelił swoją żonę z pistoletu.
Twierdził, że ostatnio mieli kłopoty z chuliganami, a miesiąc wcześniej zostali
obrabowani. W nocy usłyszał hałas, więc wstał, przeszedł na palcach do hallu i
zawołał: “Stój albo będę strzelał". Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, pociągnął za
spust. Potem zapalił światło i zobaczył martwą Stellę. Był załamany. W dwu miesincc
poźniej poślubił inną kobietę, jednak jego szczęście nie trwało długo.Oboje zginęli w
katastrofie prywatnego samolotu, który rozbił się podczas startu. Komisja badająca
przyczyny katastrofy znalazła cukier w przewodach paliwowych. Tak więc Cale
Winningham nie może przebywać na Broward's Rock, chyba że w charakterze ducha.
Energicznie przeciągnął palcami po włosach.
- Do diabła, nigdzie nie widzę żadnego związku z Broward's Rock.
Max uniósł swój notatnik.
- Tu są ważniejsze kwestie.
Lista Maxa:
Emma Clyde wypchnęła Ricka za burtę. Kto widział tę brudną robotę?
Sprawdzić w Straży Przybrzeżnej.
Żona Hala Douglasa zdradzała go z innymi mężczyznami. Hal utrzymuje, że
uciekła od niego. Gdzie jest Leonora Douglas?
Jeff Farley maltretuje swoją żonę. Czy posunąłby się do morderstwa, żeby
ukryć ten fakt? A czy Janis byłaby do tego zdolna?
Fritz Hemphill najwyraźniej ma broń zbyt luźno tkwiącą w kaburze i
przeszłość, którą za wszelką cenę stara się ukryć. Co wie jego była żona?
Kapitan Mac trzyma język za zębami. Czy ukrywa coś bardziej nie-
bezpiecznego niż rzekome ojcostwo?
Carmen Morgan wiedziała o niedzielnych spotkaniach oraz o tym, że każda z
uczestniczących w nich osób miała motyw, aby uciszyć Elliota. Czy Carmen
dziedziczy? Gdzie była w niedzielę wieczorem?
Kelly Rizzoli. Elliot powiedział, że robiła różne nieprzyjemne sztuczki.
Jakiego rodzaju?
Max sięgnął po telefon.
Godzina 15:33. Annie pociągnęła Maxa za rękaw i wskazała na zegar.
Zakrył dłonią słuchawkę. - Mamy jeszcze mnóstwo czasu - powiedział,
wybierając numer.
Agatha przemknęła niczym szary cień i wskoczyła na ladę. Popatrzyła na
Annie głębokimi, żółtymi oczami.
- Co o tym sądzisz, Agatha?
Kotka zamruczała gardłowo,
- Gdybyś tak potrafiła mówić, dowiedzielibyśmy się wreszcie, kto tu był w
niedzielę rano.
Agatha zaczęła robić toaletę, starannie liżąc prawą łapkę i energicznie
pocierając nią mordkę. Annie wyciągnęła rękę, pogłaskała jedwabiste futerko i
przechyliła głowę, by posłuchać, co mówi Max.
- Poruczniku Ferril, czy to pan prowadził sprawę utonięcia Enrique Moralesa
dwa lata temu?
- Tak.
- Tu Max Darling z kancelarii adwokackiej. W sprawie, którą się obecnie
zajmuję, wyniknęła kwestia ustalenia przyczyny zgonu. w związku z czym potrzebuję
kopii raportu o tym wypadku. Czy mógłby mi pan przysłać ją ekspresem?
- Tak, myślę, że tak... - Chwila ciszy pełnej zakłopotania. - Ustalenie
przyczyny zgonu? Ta śmierć została zakwalifikowana jako wypadek.
- Istnieje podejrzenie niedopatrzenia ze strony wykonawcy jachtu. Za niski
reling na tylnym pokładzie.
- To będzie trudne do udowodnienia - powiedział Ferrill sucho. - Reling miał
cztery stopy wysokości.
Max nie dał się zbić z tropu.
- Czy przesłuchiwał pan stewarda i kucharza z “Przyjemności Marigold"?
- Oczywiście. Krytycznego wieczoru nie było ich na pokładzie.
- To znaczy, że pani Morales i jej mąż byli sami?
Porucznik zawahał się przez chwilę.
- Ona przedstawiała się jako pani Clyde. Tak, ona i jej mąż byli sami na
pokładzie.
Jeśli teoria Annie o szantażu była słuszna, musiał istnieć jakiś świadek całego
zajściu.
- Czy nie było żadnych innych świadków?
- Rozmawialiśmy z właścicielem łodzi zakotwiczonej w pobliżu. Potwierdził
informacje, jakie uzyskaliśmy od pani Clyde. Obawiam się, że jest pan na fałszywym
tropie. Reling na tym jachcie był jak najbardziej w porządku.
- Bardzo możliwe zgodził się Max. Mimo to chciałbym otrzymać kopię
pańskiego raportu.
Podawszy Ferrillowi adres Annie, Max odłożył słuchawkę i postawił przy
nazwisku Emmy kilka zamaszystych znaków zapytania. Annie miała rację. W całej
sprawie musisał tkwić jakiś szkopuł, inaczej Emma nie podejrzewałaby jej tak od
razu o próbę szantażu. Może w raporcie będą jakieś poszlaki, może nazwiska osób, z
którymi warto by porozmawiać?
Pracownica wydawnictwa, w którym publikowali Farleyowie, wróciła właśnie
z lunchu w “Czterech porach roku”, gdy Maxowi udało się z nią połączyć.
- Tu Max Darling. Piszę artykuł do czasopisma poświęconego książce i w
związku z tym zbieram informacje na temat, w jaki sposób prywatne życie autora
może wpłynąc na sprzedaż jego książek. Polecono mi panią jako doskonałą
znawczynię rynku literatury dziecięcej. Oczywiście wszystkie uzyskane od pani
Informacje potraktuję jako poufne, nie będę też przytaczał żadnych nazwisk.
- Co chce pan wiedzieć? - Głos był pewny siebie i obojętny.
- Czy gdyby autor powieści dla dzieci został skazany za jazdę po pijanemu,
wpłynęłoby to w jakiś sposób na sprzedaż jego książek?
- Panie Darling, to bardzo osobliwe pytanie.
- Niektórzy bibliotekarze zaczynają się obawiać, że literatura dziecięca
podlega pewnego rodzaju wewnętrznej cenzurze, czego nie notuje literatura dla
dorosłych. Innymi słowy, czy tryb życia pisarzy tworzących dla dzieci może mieć
wpływ na publikowanie i sprzedaż. Stąd moje pytanie, czy na przykład sprawa o
jazdę po wypiciu alkoholu albo oskarżenie o maltretowanie żony może tu odegrać
jakąś rolę.
- I nie będzie pan przytaczał mojej wypowiedzi?
- Z całą pewnością nie.
- No więc zupełnie nieoficjalnie i wyłącznie do pańskiej wiadomości powiem
panu, że podobne historie mają kolosalne znaczenie. Jeśli ktoś pisujący dla dzieci ma
na swoim koncie jakieś nieprzyjemne historie, lepiej niech ich pilnie strzeże, by nie
wydostały się na światło dzienne.
- Czy pani zdaniem byłoby możliwe, by taki pisarz otrzymał jakąś prestiżową
nagrodę, gdyby podobna historia dostała się do wiadomości publicznej?
- Nigdy w życiu.
Annie usiłowała akurat odcyfrować jego notatki, gdy Max skończył rozmowę.
- Moja kolej - powiedziała, odbierając mu słuchawkę. Połączyła się z
informacją i zapytała o numer biura absolwentów Washington University w St. Louis.
Trwało to dłuższą chwilę, zanim udało jej się uzyskać nazwisko pani Bennett Berry,
siostry Leonory Harris Douglas.
- Pani Berry? Dzwonię w sprawie pani siostry Leonory.
Po drugiej stronie przewodu usłyszała podekscytowany okrzyk:
- Mój Boże, czy pani wie, co się z nią dzieje? A w ogóle to kim pani jest?
Annie poczuła brak tchu w piersiach. Okrzyk Marthy Berry powiedział jej
niemal wszystko, co chciała wiedzieć.
- Pani Berry, strasznie mi przykro, ale źle mnie pani zrozumiała. Dzwonię,
aby się dowiedzieć, czy ma pani adres siostry,
- Och, zaraz, chwileczkę. Martha Berry wzięła głęboki oddech. - Nie znam jej
adresu i nie mam pojęcia, co się z nią dzieje.
- A kiedy kontaktowała się z panią po raz ostatni?
- Dwa lata temu przysłała mi pocztówkę znad jeziora Tahoe. Czy pani zna
Leonorę albo może kogoś z jej znajomych? - pytała drżącym głosem.
- Nie, bardzo mi przykro. Dzwonię w sprawie spotkania absolwentów naszego
roku. Jedyny adres, jakim dysponujemy, to numer skrzynki pocztowej w Kalifornii.
Napisaliśmy tam, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
- Żadnej odpowiedzi. Do mnie też nie napisała. Byłam tam nawet poszukując
jej, ale domek był pusty. Ani śladu Leonory i tego faceta, którego poślubiła.
- Czy pani coś wie na jego temat?
- Nazywa się Harold Douglas i to jest wszystko, co o nim wiem. Leonora
pojechała z nim do Hollywood i od tej pory nie mieliśmy od niej żadnej wiadomości,
gdy z nią ostatnio rozmawiałam, powiedziała mi, że on jest do szaleństwa zazdrosny.
Poradziłam jej wtedy, żeby wracała do domu, ale ona się tylko roześmiała i odparła,
że wszystko będzie w porządku. - Martha Berry umilkła na chwilę. - Gdyby udało się
pani skontaktować z Leonorą, proszę jej powiedzieć, żeby do nas zadzwoniła. Proszę
jej przekazać, że bardzo się martwiliśmy, ponieważ.., no cóż... Leonora jest dobrą
dziewczyną, ale... zawsze chciała się dobrze bawić. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego
do nas nie dzwoni ani nie pisze,
Annie odłożyła słuchawkę i zaczeła szkicować szubienicę ze stryczkiem.
Dziewczęta lubią się dobrze bawić.
Telefon w mieszkaniu byłej pani Hemphill nie odpowiadał. W jej biurze
powiedziano, że wyjechała służbowo i będzie się z nią można skontaktować
wieczorem w hotelu Vanderblit Plaza w Nashville, Tennessee. Annie popatrzyła na
zegar. 15:50. Do wieczora nie będą przecież czekać. Aż dziw, że Saulter do tej pory
nie pojawił się ponownie, tym razem z nakazem aresztowania. Poza tym muszą
jeszcze porozmawiać z Kelly Rizzoli i zawieźć film Harriet do wywołania.
Czekając na rozmowę, nerwowo spoglądała na przesuwające się wskazówki
zegara. Wreszcie polączono ją szefem wydziału śledczego policji w Los Angeles.
Jego głos nie brzmiał zachęcająco.
- Tak, Hemphill pracował u nas. Dziesięć może dwanaście lat.
- A dlaczego odszedł?
- Proszę zapytać jego samego. Zaraz, jak się pani nazywa?
- Piszę artykuł o autorach powieści kryminalnych - improwizowała Annie. -
Słyszałam, że odszedł, ponieważ miał jakieś kłopoty.
- Odszedł, ponieważ odziedziczył pieniądze. - Głos jej rozmówcy był zupełnie
bez wyrazu. - Jeśli chce się pani dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, niech pani
zadzwoni do Cynthii Harmon.
Cynthia Harmon okazała się właścicielką salonu kosmetycznego w Long
Beach.
- Kto panią do mnie skierował?
- Horace King.
- Horace? Pani chciałaby dowiedzieć się czegoś o Fritzu Hemphillu? - Głos
Cynthii nabrał nagle twardych akcentów. - Cóż, trafiła pani pod dobry adres.
Opowiem pani o Fritzu. Horace musi trzymać język za zębami, jeśli nie chce być
oskarżony o oszczerstwo. Mnie jest wszystko jedno. Tak, opowiem pani o Fritzu. To
morderca.
- Kogo zamordował?
- Swojego najlepszego przyjaciela. I co pani na to? Swojego najlepszego
przyjaciela Mike'a Gonzalesa. Strzelił mu w plecy, a potem stał i patrzył, jak tamten
się wykrwawia. - Zaczęła szlochać.
- Przykro mi - powiedziała Annie słabo.
- Wszystkim nam powinno być przykro. Mike był wspaniałym człowiekiem.
Fritza nigdy nie lubiłam, ale nie mówiłam tego Mike'owi. Mężczyźni nie przepadają
za tym, gdy kobieta krytykuje ich przyjaciół. Ale zawsze byłam zdania, że Fritz ma
bezlitosne oczy węża. Taki też miał charakter; okazał się bezlitosnym wężem. Widzi
pani, Mike uratował mu kiedyś życie. Pewnego dnia ścigali gangsterów i jeden z tych
bandytów wyciągnął nagle pistolet. Byłby zastrzelił Fritza, gdyby Mike nie dopadł go
i nie obezwładnił. Tym sposobem ocalił życie Fritzowi i od tego momentu
zaprzyjaźnili się. Fritz był rozwiedziony, a pierwsza żona Mike'a umarła na raka.
Mike nie miał dzieci, więc uczynił Fritza swoim spadkobiercą. Powinien był
przeczuć... No, w każdym razie po swojej niezamężnej ciotce Mike odziedziczył dom
przy plaży w Carmel. Może sobie pani wyobrazić, jakie to były pieniądze. Mike
nigdy nie przepadał za tą miejscowością, twierdząc, że jak na jego gust ludzie są tam
zbyt wyelegantowani, więc w testamencie zostawił ten dom Fritzowi. A potem poznał
mnie i wszystko zapowiadało się wspaniale. Dla mnie Mike był cudowny. Kochałam
go, a on mnie. Przepadał za moimi dziećmi. Mieliśmy się pobrać za dwa miesiące,
kiedy Mike poszedł z Fritzem na polowanie, podczas którego zginął z odstrzelonym
tyłem głowy.
- Wypadek... - zaczęła Annie.
- Wypadek! Moja droga, gliniarze nie miewają wypadków z bronią.
Annie odłożyła słuchawkę i już miała zrelacjonować Maxowi, czego się
dowiedziała, gdy wzrok jej padł na zegar.
- Opowiem ci wszystko po drodze. Dochodzi czwarta, więc lepiej się
pośpieszmy.
- Nie sądzisz, że mamy jeszcze chwilę czasu? Zdążyłbym zadzwonić w
sprawie kapitana Maca.
W tym momencie usłyszeli łomotanie do drzwi frontowych. Na werandzie stał
sierżant Saulter i zaglądał do wnętrza księgarni. Annie i Max bez słowa padli na
podłogę.
XVI
Nigdy dotąd Annie nie zdawała sobie sprawy, jak twarda może być podłoga z
sosnowych desek, gdy trzeba ją przemierzyć na czworakach. Czy Saulter ich
zauważył? Drzwi miały szybę z mlecznego szkła, więc zaglądanie do środka było
nieco utrudnione. Wstrzymując oddech wymknęli się na palcach i pobiegli alejką do
samochodu Maxa zaparkowanego za krzakiem hibiskusa. Gdy porsche skoczyło do
przodu, Annie obejrzała się przez, ramię. Nikt ich nie ścigał. Oczywiście gdyby
Saulter uparł się ich odnaleźć, zrobiłby to bez trudu. Ale każda sekunda dawała im
szansę zdobycia nowych informacji. Poza tym musieli złapać prom o szóstej i oddać
film do wywołania.
Plantacja Sroki, przesłonięta gęstym listowiem rozłożystych dębów rosnących
po obu stronach wąskiej, piaszczystej ścieżki i zwisającymi z gałęzi festonami
hiszpańskiego mchu, była niewidoczna z głównej drogi. Jazda przez ten zielony,
duszny, wilgotny i posępny teren przypominała jazdę przez terrarium.
- Brakuje tylko kruka siedzącego na płocie - mruknął Max.
Minęli stary, chylący się ku ruinie Fort Hendrix, wzniesiony w 1862 roku
przez okupacyjne wojska Unii jako strażnica nad Abelard Creek. Gdy przejechali
wąski, rozklekotany, drewniany mostek, Annie szepnęła stłumionym głosem.
- To właśnie ten dom.
Plantacja Sroki była pięknie odrestaurowana. Dom zbudowano przed wojną
secesyjną, a więc w czasach, kiedy na wyspie uprawiano bawełnę. Balustrady
szerokiej, podwójnej werandy i wysmukłe doryckie kolumienki połyskiwały świeżą
bielą farby. Gdy silnik umilkł, ogarnęła ich żałobna cisza. Max uniósł w górę jedną
brew.
- Założę się, że musi się tu wesoło mieszkać. Mój Boże, przecież to miejsce
wygląda dokładnie jak Wichrowe Wzgórza w wersji południowej połączone z letnim
domem rodziny Adamsów.
Srebrzyste festony hiszpańskiego mchu zwisały nieruchomo; bryza znad
oceanu nie docierała tu przez zwartą ścianę dębów. Ciszę mąciły jedynie odgłosy ich
kroków na piaszczystej ścieżce.
Annie pamiętała plantację z letnich wycieczek rowerowych z wujem
Ambrose. Wówczas była to prawie ruina, z niebezpiecznie zwisającym balkonem na
piętrze i kępami zielska płożącego się po podjeździe. Wiedziała oczywiście, że Kelly
kupiła i odrestaurowała stary dom. Ale dlaczego nie włączono go do trasy
turystycznej wiodącej przez stare plantacje? Większość właścicieli posiadłości z tego
okresu z dumą udostępniała zwiedzającym swoje rezydencje.
Byli właśnie na podjeździe otoczonym rabatkami róż, gdy głośny, wznoszący
się coraz wyżej okrzyk poszybował w ciężkim powietrzu.
- Mój Boże, a co to takiego?
Max popatrzył na piękna fasadę domu. - Tam! - zawołał, wskazując balkon na
pierwszym piętrze, na którym szamotały się dwie kobiety, jedna rozpaczliwie
usiłująca się uwolnić i druga, mniejsza, przytrzymująca ją desperacko.
Max jednym skokiem znalazł się u szczytu schodów i naparł na ciężkie drzwi
frontowe. Nie ustąpiły. Kilkoma susami pokonał werandę i zaczął się wspinać po
ozdobnej, porośniętej bluszczem kracie. Annie próbowała pójść w jegu ślady.
- Ta krata nie utrzyma nas obojga - zawołał Max, gdy krata zaskrzypiała
ostrzegawczo.
Annie zeskoczyła i zadarła głowę do góry, obserwując rozwój wypadków na
balkonie.
Wyższej z kobiet nudało się wyswobodzić i teraz niezdarnie usiłowała
wdrapać się na poręcz. Drobniejsza od niej Kelly złapała ją kurczowo i próbowała
powstrzymać. Obie chwiały się niebezpiecznie. Max dotarł do balkonu, przeskoczył
balustradę i trzy sylwetki zlały się w jedno kłębowisko nóg i ramion.
Ponownie rozległ się głośny przenikliwy okrzyk, po nim nastąpiła chwila
ciszy, przerwana przejmującym szlochem.
- Max - zawołała Annie i wspieła się na poręcz, by dosięgnąć kraty.
Wychylił się z balkonu.
- Zaczekaj na dole, zaraz tam bedziemy.
Zanim frontowe drzwi staneły wreszcie otworem, Annie zdołała nieco
ochłonąć.
Kelly postąpiła krok do tyłu i wpuściła ją do środka. Jej ciemno-rude włosy
były rozwichrzone, twarz blada. Max miał brzydkie zadrapanie na prawym ramieniu i
rozdartą kieszonkę na piersi.
- Wejdźcie do salonu. - Kelly mówiła łagodnym i opanowanym tonem,
zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Zdawać by się mogło, że przyszli do niej na
popołudniową herbatę.
Salon był uroczy; wysoki, z delikatnymi białymi sztukateriami zdobiącymi
sufit. Z centralnej rozety zwisał imponujący trzyramienny, kryształowy żyrandol,
bladoszare ściany kontrastowały z turkusowymi zasłonami kunsztownie
udrapowanymi w wielkich, arkadowych oknach. Pokój był ciemny, jednak Kelly nie
zapalała światła. Annie pomyślała, że w tym wnętrzu panuje podobna atmosfera jak
na podjeździe, osobliwy nastrój melancholii i opuszczenia.
Gospodyni wskazała im miejsca na chippendalowskiej sofie, sama usiadła w
niewielkim, eleganckim fotelu w stylu królowej Anny, obitym różowo-białą
tapicerką.
Annie poczuła się niepewnie. Ten dom był jakby żywcem wyjęty z
“Królewskiego gambitu"' - na parterze spokojna, klasyczna rezydencja Południa, na
piętrze szalona kobieta.
Kelly uprzejmie zwróciła się w stronę Maxa.
- Jestem panu winna podziękowanie.
- To drobiazg. - Max okupował niemal dwie trzecie sofy, wyraźnie dominując
nad tym typowo kobiecym wnętrzem. - W młodości nabrałem niezłej wprawy we
wspinaniu się i złażeniu po kratach.
Annie zanotowała w pamięci tę informację, aby ją później wykorzystać i
ewentualnie wdrożyć śledztwo.
Kelly nie uśmiechała się. Nieśmiało skinęła głową i nadal wpatrywała się w
Maxa zielonymi, wyrazistymi oczami.
- To wielkie szczęście, że akurat byliście w pobliżu. Mieszkamy raczej na
uboczu. Czym mogę wam służyć?
Była to elegancka forma zapytania, czego u diabła chcą, i jednocześnie
wskazówka, że epizod mi balkonie należy traktować jako zamknięty. Kelly nie była
podobna ani do Carmen, ani do żadnej z osób, z którymi do tej pory rozmawiali. Jeśli
ktokolwiek był w stanie pojąć ten skomplikowany świat, to właśnie Kelly Rizzoli.
- Chodzi o Elliota - zaczęła Annie, uprzedzając Maxa.
- O Elliota? - powtórzyła Kelly chłodno.
- Przysłał mi kopię swojego wystąpienia, które miał zamiar wygłosić w
niedzielę wieczorem,
- Naprawdę? Czy sądzisz, że miał jakieś przeczucia?
Annie wzruszyła ramionami.
- Nie wydaje mi się. Raczej była to pewna forma zabezpieczenia.
- Która zawiodła, prawda?
Annie była gotowa przysiąc, że w fascynujących oczach Kelly błysnęła
iskierka rozbawieniu. Zdecydowanym tonem mówiła dalej:
- Naprawdę wzdragam się na myśl, że miałabym przekazać Saulterowi
zawarte w niej informacje na twój temat.
- Więc przyszłaś skonfrontować je ze mną?
Kelly miała na sobie golf w kolorze mchu i szerokie, białe spodnie. Siedząc w
eleganckim fotelu wyglądała krucho i delikatnie, ale jednocześnie imponująco.
Annie skinęła głową.
- I jeśli was przekonam że jego informacje nie były wystarczającym motywem
do popełnienia morderstwu, będziecie ochraniać moje dobre imię. Czy tak mam to
rozumieć?
- Tak.
Groźba, że Saulter miałby się o wszystkim dowiedzieć, najwyraźniej nie
zrobiła na Kelly żadnego wrażenia. Siedziała z głową zwróconą w bok, z nieobecnym
spojrzeniem utkwionym w wytwornym kominku w stylu Robeta Adama. Zaczęła
mówić jak we śnie.
- To zabawne, jak różne motywy mogą kierować ludźmi. To była część teorii
Elliota, który uważał , że to, co pisarz przeżywa w rzeczywistości, staje się podstawą
kreowanego przez niego świata wyobraźni. Ja także jestem zdania, że motywy
ludzkiego postępowania potrafią być fascynujące. - Poprawiła się w fotelu i
popatrzyła na Annie. - W moim ostatnim zbiorze opowiadań jest jedno, które
szczególnie lubię, “Poranek Gedeona".- Głos Kelly brzmiał teraz śpiewnie, niczym
muzyka odległego wodospadu. - To był jego ostatni poranek. Gdy jadł śniadanie,
matka rozwaliła mu głowę siekierą.
Max i Annie siedzieli bez słowa, nie mają odwagi głośniej odetchnąć.
Kelly przechyliła głowę jak ptak obserwujący robaka.
- Właściwie było to zupełnie niezrozumiałe. Tyle razy przedtem powtarzała
mu, by nie wchodził do kuchni w zabłoconych butach, gdy właśnie umyła podłogę,
W ciemnym salonie zamajaczyła nagle wizja wiejskiej kuchni zbroczonej
krwią.
- Motywy. Tak, Elliot miał rację. Pisząc, wykorzystujemy całą naszą wiedzę,
wszystko, co widzimy i czujemy. Czasami zbieramy okruchy cudzego życia,
podobnie jak sroka gromadzi świecące kawałki połamanej broszki. Zbieramy je i
łączymy w coś zupełnie nowego i odmiennego, jednak ta nowa jakość zawsze bierze
początek w przeszłości. Naszej wspólnej przeszłości.
- Twojej także - wtrąciła miękko Annie.
Kelly skinęła głową. Siedząc w staromodnym fotelu z wysokim oparciem, z
rękami skromnie złożonymi na kolanach i szczupłymi ramionami obciągniętymi
zielonym swetrem, wyglądała niemal jak dziecko.
- Moja przeszłość - i Elliot. Moja przeszłość i moja teraźniejszość. Wiecie,
Elliot miał rację co do mnie i mylił się jednocześnie.
- Czy może nam to pani wyjaśnić? - nalegał Max niskim, łagodnym tonem.
Kelly w zamyśleniu pokiwała głową.
- To bardzo interesujące. Zawsze wracamy do motywów. Elliot nie rozumiał,
że dla mnie nie miało żadnego znaczenia, czy rozpowie o wszystkim, czy nie, czy
poda prawdziwą wersję czy fałszywą. Przypuszczam, że wyciągnął tę historię od
którejś z moich szkolnych koleżanek. To wydarzyło się podczas studiów. Czy był pan
kiedyś na południu stanu Arkansas? Kelly zwracała się teraz bezpośrednio do Maxa.
- Gdyby pan był, może lepiej by pan teraz zrozumiał. Czy wie pan, że gdy się
przemierza bagna Arkansas, można natknąć się na jeziora całkowicie osłonięte
drzewami, a z gałęzi tych drzew zwisają węże.
Znowu ten senny, marzycielski uśmiech.
- Wyobraźcie sobie podobny obraz. Ciemność pod cyprysami, spokojna,
szmaragdowa woda i grube węże kołyszące się na gałęziach. Arkansas - kraina ciszy,
ciemności i opuszczenia. O tak, właśnie opuszczenia. Wiele rodzin żyje tam przez
długie wieki bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Ale moja siostra Pamela
i ja poszłyśmy razem do collge'u. Wiedziałam, że Pamela jest nieco dziwna, ale
sądziłam, że gdy będę w pobliżu, wszystko się ułoży Wynajęłyśmy skromny pokoik
w pensjonacie oddalonym o dwie przecznice od campusu. Pamela uczęszczała na
kursy rysunku i malarstwa. - Głos Kelly ożywił się nagle. - Ona naprawdę świetnie
rysuje. Gdy jest szczęśliwa, maluje roześmiane dzieci, gdy jest nieszczęśliwa...
Najpierw odnaleziono psa sąsiadów mieszkających tuż obok nas. Miał poderżnięte
gardło. Potem była papuga z ukręconym łbem. Nasza gospodyni miała kota, pięknego
kota, który sypiał na jedwabnej poduszce i jadał specjalne pożywienie. - Ręce Kelly
poruszały się, jakby głaskała kota.
Annie nie pytała, co się stało z tym kotem. Nie chciała wiedzieć.
- Pamela?
Oczy Kelly skoncentrowały się na Maxie.
- Powiedziałam, że to ja byłam winna, że chciałam przeprowadzić
eksperyment związany z psychologią stresu. Obiecałam, że to się już więcej nie
powtórzy. Czy rozumie pan, dlaczego tak postąpiłam?
- Żeby chronić siostrę.
- Tak. Inaczej zamknięto by ją w zakładzie, a tego by nie zniosła. Ja nigdy jej
nie zamykam. Pozwalam jej chodzić, gdzie chce, tyle że zawsze czuwam w pobliżu.
Ataki takie jak dzisia nie zdarzają się często. Myślę, że wyczuła moje
zdenerwowanie; ona jest bardzo wrażliwa na atmosferę, Teraz już wszystko w
porządku. Dostała środek uspokajający, po którym będzie spała przez całą noc, a jutro
się obudzi w znakomitym nastroju i pójdziemy razem na plażę w poszukiwaniu
najpiękniejszych okazów morskich jeży.
- Dlaczego nic zaprowadzisz jej do lekarza? Przecież ona jest chora. Powinnaś
to wiedzieć studiowałaś psychologię.
W zielonych oczach Kelly, zwróconych teraz ku Annie, nie było widać śladu
rozmarzeniu
- Sporo o mnie wiesz.
- Dlaczego nie oddasz jej do szpitala?
Pod niemal przezroczy skórą Kelly wyraźnie rysowały się niebieskie żyłki.
- Nigdy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, czym by to było dla niej. Byłaś
kiedyś w szpitalu dla umysłowo chorych? Brązowe ściany i cementowe podłogi,
ludzie o pustym nieobecnym spojrzeniu odziani w zielone kitle, lekarze, którzy nie
potrafią właściwie potraktować choroby, gdyż sami jej nie rozumieją. - Zawahala się i
dalej mówiła tak cicho, że Annie musiała się pochylić, by ją usłyszeć. - Byłaby tam
śmiertelnie wystraszona i niezwykle samotna.
- Historia tych incydentów ze zwierzętami musi być odnotowana w pani
papierach w college'u - powiedział Max żywo. - Stąd pochodzą informacje Elliota.
Czy naprawdę byłoby pani obojętne, gdyby zaczął głośno o tym mówić?
- A dlaczego miałabym się tym przejmować?
- Ponieważ ktoś mógłby odkryć prawdę o Pameli i nalegać na jej
odosobnienie.
- Nigdy bym na to nie pozwoliła. - Kelly dumnie podniosła głowę. Była
bezlitosnym, nieubłaganym i niebezpiecznym przeciwnikiem, niezwykle
przewidującym, i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Piękne oczy mierzyły Annie uważnym spojrzeniem.
- Słuchaj, Kelly, będę z tobą szczera. Saulter chce mnie jutro aresztować. Jest
przekonany, że to ja zabiłam Elliota, ponieważ ten groził, że podniesie mi czynsz, co
zmusiłoby mnie do zamknięcia księgarni. Więcej, on nawet myśli, że spowodowałam
śmierć wuja Ambrose, aby odziedziczyć spadek po nim.
Po raz pierwszy Kelly wyglądała na szczerze zdumioną. Annie zastanawiała
się, czy z jej strony jest to tylko gra, czy też rzeczywiście nigdy nie przyszło jej do
głowy, że śmierć Ambrose Baileya mogła nie być dziełem przypadku.
- To absurd. Nie zrobiłabyś tego.
- No cóż, dziękuję ci. Cieszę się, że nie zgadzasz się z tą opinią.
Ale Kelly już nie słuchała. Pilnie studiowała wzór na zielonkawym dywanie.
- Ambrose zamordowany.- Jej wzrok powędrował z powrotem do Annie. -
Dlaczego?
Annie krótko opowiedziała o planowanej książce opisującej autentyczne
zbrodnie i o zaginionym rękopisie.
- Och, Annie - przerwał Max niecierpliwie - ty i Saulter jesteście na
fałszywym tropie. Twój wuj miał wypadek, jestem gotów się założyć.
- A co się stało z maszynopisem?
- Prawdopodobnie porządkują jego rzeczy, zgubiłaś gdzieś całe pudło.
- Zgubić całe pudło! Za kogo ty mnie uważasz, za debilkę?
- Nie byłby to pierwszy raz, gdy coś zgubiłaś.
To był cios poniżej pasa.
- Czy tylko dlatego, że położyłam tamten scenariusz nie tam, gdzie trzeba?
Na szczęście Max okazał resztki przyzwoitości i nie wspomniał, że z powodu
tamtego incydentu omal nie stracili producenta.
- I gdzie go później znaleźliśmy?
- Dobrze, już dobrze, zostawiłam scenariusz na ławce w parku. Ale jeden
skoroszyt jest znacznie mniejszy niż cale pudło z papierami. - Annie miała już dosyć
tej utarczki. Odwróciła się do Kelly. - No, w każdym razie moja głowa już leży na
szafocie i Saulter nie będzie słuchał żadnych wyjaśnień. Tak więc Max i ja sami
postanowiliśmy znaleźć mordercę. Czy nam pomożesz?
- Jak mogę wam pomóc? spytała Kelly ostrożnie. W jej głosie brzmiało jednak
zainteresowanie. Może nawet pociągała ją taka perspektywa?
- Oczywiście, że pani może. Przecież pani zna tych ludzi, oprócz tego jest pani
spostrzegawcza i może dostrzec coś, co my przeoczyliśmy.
Max już roztaczał przed Kelly swój urok. W wyłudzaniu był prawdziwym
mistrzem. Pochlebstwami potrafił zdobyć miejscówkę w zatłoczonym ekspresie na
pięć minut przed odjazdem pociągu czy miejsce na trybunach podczas pucharowych
rozgrywek baseballu już po rozpoczęciu meczu. W tych sprawach był prawdziwym
czarodziejem i Annie z niechętnym podziwem obserwowała, jak Kelly otrzymuje
teraz skoncentrowaną dawkę tego uroku
- Może ma pan rację. Proszę mi najpierw powiedzieć, czym dysponujecie. -
Lekki rumieniec zabarwił marmurowe policzki. Czar Maxa znowu okazał się nie do
odparcia i przez krótki moment Annie miała szaloną ochotę dać mu sójkę w bok
Zaczęli od Emmy Clyde.
Gdy Max podsumował posiadane przez nich informacje, Kelly poruszyła
rękami. Annie iten gest skojarzyl się z widokiem trawy morskiej lekko kołysanej
wodą.
- O tak, to jest prawdopodobne. Emma bez wątpienia byłaby w stanie
obmyślić sprytny plan i bezbłędnie go zrealizować. Jeśliby doszła do wniosku, że jej
drugie małżeństwo było pomyłką, i nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby rozwieść
się z mężem, nie tracąc na tym finansowo, zdecydowałaby się na morderstwo bez
chwili wahania. Jej słowa, że chciała się z nim zobaczyć z samego rana, aby po-
rozmawiać o interesach, także wydają się znamienne. Świadczą, że myślała o nim w
kategoriach czysto finansowych. I to, że od razu podejrzewała Annie o próbę
szantażu. Uważam, że to bardzo ważne. Najwidoczniej już wcześniej była
szntażowana, tu chyba nie ma żadnych wątpliwości.
- Jeśli potrafi tak sprytnie planować i nie zawahała się przed morderstwem, to
dlaczego nie pozbyła się szantażysty?
- Ależ zrobiła to - wtrąciła Annie. - Właśnie dlatego zamordowała Elliota. To
on ją szantażował, więc wymyśliła nowy plan. Ukradła truciznę, zabiła Jill, gdyż ta
akurat przyszła do kliniki, potem ukryła strzałkę w księgarni i spreparowała
bezpieczniki. Dla mnie to brzmi logicznie.
- Nie, nie - ze spokojem sprzeciwiła się Kelly. - Zupełnie fałszywie oceniasz
Elliota, moja droga. Jego największym pragnieniem było zdobycie władzy nad
ludźmi. Chciał ich do czegoś zmuszać, zniewalać ich, karcić według własnego
uznania. - Nikły uśmiech przewinął się przez gładką twarz. Nasz drogi Elliot nie był
specjalnie , sympatyczny.
- A czym jest szantaż, jeśli nie okazywaniem władzy nad ludźmi? - upierała
się Annie.
- Tylko w ograniczonym sensie. Czy sądzisz, że z punktu widzenia Elliota
branie pieniędzy za milczenie zrekompensowałoby mu przewrotną satysfakcję, jaką
czerpałby, stojąc przed wszystkimi członkami klubu i publicznie obnażając każdego
po kolei aż do emocjonalnej nagości?
- Na Boga, pani na rację powiedział Max. Ciekawe, skąd w Maxie ta
perwersyjna słabość do blondynek-anakond i rudowłosych jadowitych żmij?
- Wierzysz więc, że on serio traktował swoje pogróżki, że to wszystko ujawni
w niedzielę wieczorem?
- Oczywiście. Nie mam wątpliwości, że gdyby udało mu się dożyć,
usłyszelibyśmy niejeden pikantny szczegół na temat każdego z nas. - Czyżby w głosie
Kelly brzmiała nutka zawodu? Co za jędza.
- Tak więc zgadza się pani z nami, że motywu morderstwa należy szukać w
jego wystąpieniu?
- Bez wątpienia.
- A co z jego eks-żoną? Co z Ambrosem Bailey?
Żadne z nich nie popatrzyło nawet w stronę Annie. Max nie spuszczał wzroku
z Kelly, kicia odpowiadała na każdy jego sygnał. Annie pomyślała, że na przyszłość
musi zapamiętać sobie jego uzdolnienia w tej dziedzinie.
- To już rozpracowaliście bardzo dokładnie. Kim są pozostali kandydaci?
Max otwarcie wykładał karty na stół przed ich nowym sprzymierzeńcem.
- Następną osobą, z którą rozmawialiśmy, byt Hal Douglas. Tu pobladł nagle i
Annie wiedziała, że w tym momencie przypomniał sobie jej własny komentarz na
temat romansu między Halem a Kelly.
Kelly czekała.
Ponieważ Max nagle zaniemówił, Annie opowiedziała o gwałtownym
wybuchu Hala. Kelly była nieporuszona.
- Jego żona rzeczywiście mogła z kimś uciec.
- Wiedziałaś, że miał żonę?
- Wiedziałam, że ma jakąś blokadę emocjonalną.
Annie omal nie wypaliła, że jej zdaniem Leonora spoczywa gdzieś w
nieoznaczonym grobie w pobliżu domku nad jeziorem Tahoe. W ostatniej chwili
ugryzła się w język i powiedziała:
- A co ty myślisz o Halu? Czy byłby zdolny do morderstwa?
- Hal kieruje się emocjami. Sądzę że byłby zdolny, gdyby odkrył niewierność
kogoś, kogo kochał, natomiast nie wyobrażam go sobie zabijającego z zimną krwią
Jill... czy Hariett.
- Śmierć Jill mogła być niezamierzona - zasugerowała Annie. -Autopsja
wykazała, że Jill miała bardzo cienką czaszkę i została uderzona tylko raz.
Prawdopodobnie morderca chciał ją tylko ogłuszyć. - Wyciągnęła rękę i dotknęła
bolesnego i ciągle jeszcze trochę opuchniętego miejsca za uchem. - A co do Harriet,
tonikt z nas naprawdę nie wie, jak się to stało, Może zauważyła kogoś idącego w
stronę domu Elliota i podążyła za nim. Jeśli oskarżyła tę osobę o morderstwo, jeśli w
trakcie ich rozmowy zaszło coś, co utwierdziło Harriet w jej podejrzeniach, morderca
nie miał wyboru.
- To brzmi prawdopodobnie - zgodził się Max.
Kelly była sceptyczna. Wstała, wolno podeszła do kominka i lekko pogładziła
malowany cynowy dzbanek.
- Hal jest impulsywny. Mógłby uderzyć Elliota czy nawet zastrzelić go, ale nie
mogę sobie wyobrazić, by ułożył i przeprowadził tak skomplikowany plan.
Atak na Hala wyraźnie zaniepokoił Kelly, Jak dalece była gotowa posunąć się,
by go chronić? A może ona i Max byli po prostu naiwni? Może Kelly wiedziała o
Leonorze i była gotowa bronić Hala za wszelką cenę? Pokazała przecież ze jest
zdolna do wielu czynów, gdy jej na kimś zależy. Z jaką determinacją broniła swojej
siostry.
- Intrygi w książkacii Hala są zawsze skomplikowane.
Kelly uśmiechnęła się z wyższością i potrząsnęła głową.
- A co z Farleyami? Solo albo w duecie?
Kelly oparła się o gzyms kominka, wyraźnie uspokojona, że nie Hal jest
przedmiotem rozmowy.
- Tak, to jest dość prawdopodobne. - Jej rude włosy poruszyły się, gdy skinęła
głową. - Ta atmosfera przemocy i tłumionych reakcji.
Nie była wcale zdumiona, usłyszawszy o brutalności Jeffa i o reakcji Janis.
Ale znowu była zdania, że Jeff raczej działałby pod wpływem impulsu, ten zaś
skomplikowany plan nie bardzo do niego pasuje.
- Ale mimo to nie wykluczałabym ich tak całkiem, z psychologicznego punktu
widzenia.
- A Fritz Hemphill? - Czy Max musi wpatrywać się w nią tak, jakby
oczekiwał wyroczni guru?
Kelly pogładziła wypukły haft na oparciu fotela.
- Fritz jest niebezpieczny. Co Elliot o nim wiedział?
- Najprawdopodobniej pozbył się swojego najlepszego przyjaciela, by
odziedziczyć dom z widokiem na morze w Carmel.
- Fritz potrafi planować i zawsze zdobywa to, czego pragnie.
- Został nam jeszcze kapitan Mac. - Głos Maxa ociekał jadem. - Oskarżenie o
ojcostwo.
- Przynajmniej nie zamordował nikogo - zawołała Annie tonem obrony.
Zielone oczy Kelly przesuwały się od Annie do Maxa, obserwując i oceniając.
Annie miała już po dziurki w nosie tej spostrzegawczości.
- A więc libido kapitana Mocą wpędziło go w kłopoty? Nic dziwnego. O tak,
on jest inteligentny i bezwzględny. Ale tego oczywiście należałoby spodziewać się po
kimś, kto był szefem policji. Nieustępliwości, bezwzględności, wreszcie
przenikliwości i sprytu.
- Kapitan Wspaniały - powiedział Max sarkastycznie.
Kelly z gracją usiadła w Fotelu i popatrzyła na niego z rozbawieniem.
- Pytał mnie pan o opinię. Nie powiedziałam, że go lubię.
Max zmienił temat.
- Kto jest najbardziej podejrzany, pani zdaniem?
Kelly uśmiechnęła się zagadkowo.
- Raczej chętnie bym się dowiedziała, co sądzi o tym pan albo Annie. Wasz
wybór będzie bardzo znaczący.
XVII
Wiatr wdzierający się przez otwarty dach rozwiewał włosy Annie i tak już nie
czesane od dłuższego czasu. Gdy porsche minęło drewniany mostek i zostawili za
sobą ruiny Fortu Hendrix, wydała z siebie westchnienie ulgi.
- Mój Boże, ta kobieta potrafi przyprawić człowieka o dreszcze. Nie sądzę,
aby Hal był takim miłym facetem, za jakiego wszyscy go uważają.
- Nigdy nie uważałem go za miłego faceta - powiedział Max sucho.
Annie uśmiechnęła się lekko.
- Ja chyba jestem przewrotna. Cały czas stawiałam na Emmę, dopóki Kelly
nie powiedziała, że ona może być naszym mordercą. Od tej chwili myślę wyłącznie o
jej dobrych stronach..
- Na przykład?
Annie roześmiała się.
- Była takim miłym gościem wtedy w niedzielę, przyniosła chipsy i sos z
małżów.
- I zatrutą strzałkę?
Motor zawył, gdy samochód skręcił w prawo na asfaltowej drodze.
- Hej, zaczekaj, dokąd ty jedziesz? Wracamy do księgarni. Mam jeszcze parę
pomysłów i musimy się pospieszyć przed odejściem promu.
- Pić mi się chce.
- Za kogo ty się uważasz, może za Philipa Marlowe? Nie możemy spędzić
całego popołudnia zaspokajając twoje nienasycone pragnienie. Przed nami jeszcze
mnóstwo pracy.
Ale samochód już mijał punkt kontrolny i skręcał na parking przed sklepikiem
Parottiego. Nagle z tyłu dobiegł ich dźwięk syreny policyjnej. Max przyhamował i z
oburzeniem zwrócił się do potężnie zbudowanego policjanta na motorze.
- Jechałem równo 28 mil na godzinę. Nawet policyjny wózek inwalidzki byłby
w stanie mnie wyprzedzić.
W młodym, masywnym policjancie Annie rozpoznała drugiego z asystentów
Saultera, tego samego, który po śmierci Elliota zdejmował odciski palców w “Śmierci
na żądanie". Teraz oparł swoje wielkie, podobne do łopaty dłonie na ramie drzwi i
ignorując Maxa, wpatrywał się w Annie okrągłymi jak paciorki oczami. Jeszcze za-
nim przemówił, poczuła ukłucie irytacji.
- Małe słówko ostrzeżenia, panno Laurance. - Policjant rozsiewał wokół siebie
mocny zapach wody kolońskiej.
Już sam początek sprawił, że zawrzała gniewem.
- Niech pani lepiej zostanie na miejscu. Szef kazał mi mieć panią na oku.
Zanim Max zdążył przywdziać adwokacką togę, Annie ruszyła do ataku.
- Czy płacą panu ekstra za nadgorliwość? - zapytała z oczyma błyszczącymi
niebezpiecznie.
Max podniósł rękę, najwyraźniej pragnąc ją uspokoić.
- Jestem na służbie - odparł policjant.
- Jest pan impertynencki - powiedziała głośno. - Jest pan niegrzeczny,
arogancki i zarozumiały. Przypomina mi pan inspektora Slacka.
Twarz młodego policjanta przybrała kolor śliwki.
- Może pani mówić, co pani chce, młoda damo. Ale proszę uważać, co pani
robi, bo inaczej wyląduje pani za kratkami.
Z tymi słowami odwrócił się na pięcie, wsiadł na motocykl i odjechał w
kierunku wioski.
Annie zatrzasnęła drzwi księgarni z takim impetem, że witryna aż zadygotała, a
egzemplarze “Włamania"' spadły na podłogę.
- Jestem wściekła.
- Uspokój się, Tygrysku. Max ruszył środkiem księgarni, dzierżąc w ręku łupy
z wyprawy do tawerny Parottiego.
Zapalając światła, pospieszyła za nim, zbyt wściekła, by przystanąć i obdarzyć
kotkę zwykłą porcją pieszczot. Tę niewdzięczność Agatha skwitowała pełnym
wyrzutu spojrzeniem. Max postawił na kontuarze dwa kartony Bud Lighta i otworzył
lodówkę.
- Chcesz piwo?
- Wolałabym raczej głowę policjanta na tacy.
- Annie, Annie - powiedział z wyrzutem - co my zrobimy z twoim
temperamentem? - Wyjął butelki z kartonów i schował je do lodówki, zostawiając
dwie na wierzchu. - Robię, co mogę, byś nie wylądowała w więzieniu, ale twój
słynny temperament Laurance'ów wpędzi cię tam jeszcze przed nastaniem ciemności.
Kochanie, czy nikt ci nigdy nie powiedział, że używając słodkich stówek możesz za-
oszczędzić sobie wielu kłopotów?
Annie ułożyła egzemplarze “Sugartown"' w ładny stosik. Rumieniec gniewu
na jej policzkach przybladł, zdobyła się nawet na uśmiech.
- Moje bezpieczniki łatwo się przepaląją.
- To nie jest takie, zależy tylko, w jakiej sytuacji. - Ciemnoniebieskie oczy
Maxa zamigotały znacząco.
Przejechała rękami po jego włosach.
- Przestań, rozpustniku,
- A teraz mówiąc powiażnie, kochanie, naprawdę powinnaś trzymać buzię na
kłódkę. Sierżant Saulter to nie tamten reżyser, którego nieustannie strofowałaś
podczas prób “Marynarzy na lądzie".
- Ten nieszczęsny idiota traktował swój kretyński scenariusz zbyt poważnie. -
Ujęła się pod boki, jakby gotując się do walki. - Przynajmniej Saulter nie próbował
się do mnie przystawiać. - Zmarszczyła brwi. Zastanawiam się, dlaczego nie, u
diabła?
Max roześmiał się głośno,
- Mój Boże, przecież nie możesz mieć wszystkiego naraz.
- No, niechby tylko spróbował - powiedziała groźnie
Max otworzył piwo i podał jej mówiąc:
- No, już dobrze. Może piwo cię ochłodzi. Tracisz zbyt wiele energii na
podobne ataki furii.
Annie podniosła butelkę do ust, ale odstawiła ją z powrotem.
-Wiesz co? My nie pasujemy do siebie.
- Czy dlatego, że ja staram się unikać kłopotów?
- To jeden powód. Ale to jest typowe...
Max skrzywił się, wyciągnął rękę nad barkiem kawowym i położył palec na
jej wargach.
- Typowe to jeden z tych wyrazów, którymi tak chętnie szafuje Kelly Rizzoli.
Ona bez watpienia potrafiłaby sporządzić listę powodów nie do podważenia, dla
których ja i ty powinniśmy trzymać się z daleka od siebie. - Ręka Maxa powoli
przesuwała się po jej policzku. - I nie miałaby racji.
Powinna odsunąć jego rękę, ale właśnie ten rodzaj bezpieczników, które miał
na myśli Max, uległ przepaleniu.
- Wszyscy twierdzą, że kontynuowanie związku bez przyszłości jest głupotą...
- Nie dokończyła. Przeszkodziły temu usta Maxa. Barek trochę przeszkadzał, ale nie
zwracali na to uwagi. Kto zrobił pierwszy krok? Jakie to miało znaczenie? Ich usta
spotkały się i Annie przestała analizować, argumentować, rozważać.
Ciszę przerwał dzwonek telefonu.
Podnosząc słuchawkę, Annie ciągle jeszcze oddychała w przyspieszonym
tempie. Max spoglądał na aparat wściekłym wzrokiem.
- Tak, panie sierżancie? - powiedziała lodowatym tonem.
- Podobno pani i ten pani ukochany adwokat naprzykrzacie się ludziom.
- To wolny kraj, przynajmniej tak mi się wydawało.
- Nie macie prawa nachodzić ludzi i indagować ich. Pani Morgan nie
podobało się to.
- Eks-pani Morganowa była doskonale poinformowana o niedzielnych
spotkaniach Klubu i w dodatku wściekła na Elliota, że nie wypłacał jej w terminie
alimentów powiedziała Annie z furią.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się inny głos.
- Lepiej zostawcie Carmen w spokoju. - Annie wyobraziła sobie mięsistą
twarz i brązowe oczy jak paciorki.
- Wyłącz się. Bud.
Inspektor Slack także miał na imię Bud.
- Panno Laurance, dzwonię, żeby dać pani ostatnią szansę. Proszę się nie
wtrącać do śledztwa. Mam dosyć kłopotów na tej wyspie bez pani i pani przyjaciela,
bawiących się w detektywów. Bud udzielił pani przyjacielskiej rady.
- Ja także mam przyjacielską radę dla Buda - odparła. - Jego przyjaciółka
Carmen jest naprawdę ostra i bardzo jej zależy na pieniądzach, i...
- Zaraz, zaraz, niech p.mi lepiej uważa na słowa, mówiąc o Carmen. Co to
znaczy, że jest naprawdę ostra?
- A co więcej, sierżancie, czy sprawdził pan już, kto dziedziczy majątek
Elliota?
- Oczywiście.
- Kto?
- To nie pani sprawa.
- Jeśli ma pan zamiar założyć mi jutro kajdanki, może być pan pewien, że mój
adwokat już się o to zatroszczy, aby to było jego sprawą.
Saulter odezwał się dopiero po krótkiej chwili, a w jego głosie brzmiało teraz
zastanowienie.
- Nie zmienił testamentu.
- Zatem Carmen dziedziczy?
Bud ciągle nie mógt ochłonąć ze złości.
- Nie uda się wam wrobić Carmen w to morderstwo. W niedzielę wieczorem
byliśmy razem na plaży.
Więc jednak nie inspektor Sluck, zdecydowała Annie. Raczej Mike Hammer
na urlopie.
- Bud, wyłącz się wreszcie! Po krótkiej chwili usłyszeli odgłos słuchawki
odkładanej na widełki.- Dobrze, panno Laurance, widzę, że pani i jej przyjaciel
świetnie się bawicie. Ale jutro z samego rana przyjdę do pani na rozmowę i... lepiej
żeby pani potrafiła odpowiedzieć mi na parę pytań. - Odwiesił słuchawkę
Annie odłożyła swoją.
- Jutro z samego rana zaturkocze tu karetka więzienna. - Mówiła spokojnie,
ale jej wzrok powędrował ku tarczy zegara. - No, musimy się pospieszyć. Słuchaj
dzielimy się robotą. Ty podsumujesz, czego dowiedzieliśmy się o podejrzanych, a ja
zadzwonię do nich i spróbuję ustalić, co robili w czasie, gdy zgineła Harriet.
Max rozłożył notatki na stoliku najbliżej barku. Rozsiadł się wygodnie,
zrzucił z nóg mokasyny z brązowej kordobańskiej skóry, rozprostował palce i
pociągnął łyk piwa.
Annie zaczęła od telefonu do Emmy,
- Tak? - Głos pierwszej damy powieści kryminalnej nie brzmiał zachęcająco.
- Emmo, gdzie byłaś w poniedziałek między piątą a szóstą po południu?
Na chwilę zapadła przytłaczająca cisza.
- O ile wiem, o tej porze zgineła Harriet - powiedziała Emma w końcu. - Czy
to jest właśnie powód twojego telefonu? - Roześmiała się lekko. - Jesteś
niezmordowana, moja droga. Byłam w domu, w swoim gabinecie. Pracowałam.
- Myślałam, że pracujesz z rana?
- Po południu też, gdy zbliżam się do końca książki.
- A w niedzielę rano, za kwadrans dziesiąta?
- A to coś nowego. - Głos Emmy był teraz pewniejszy, słychać w nim było
nawet nutki rozbawienia. - Czy odkryto jakieś nowe zwłoki, o których nie wiem?
- Nie, w tym czasie morderca przyniósł strzałkę i ukrył ją w księgarni.
- No, no, ty i pan Darling jesteście bardzo sprytni w ustalaniu różnych
szczegółów. Przykro mi, że nie mogę wam pomóc. Pracowałam. Następnym razem
gdy będę zamieszana w morderstwo, jakoś lepiej zorganizuję sobie czas.
Emma najwyraźniej była teraz w dobrym humorze. Widocznie nie czuła się
zagrożona ich śledztwem. Annie postanowiła to wykorzystać.
- A o 10:30 wieczorem w środę siedemnastego lipca?
- A jakiż jest sens tego pytania?
- W tym dniu ktoś wypchnął wuja Ambrose za burtę.
- To bardzo ciekawe, że znasz, dokładny czas. - Annie już miała na końcu
języka jakąś ciętą odpowiedź, gdy Emma dodała: - Przykro mi, moja droga, ale nie
prowadzę dziennika. Natomiast tamtej nocy na pewno nie kręciłam się po porcie. -
Odłożyła słuchawkę.
Obdzwonienie wszystkich z listy nie zajęło Annie zbyt wiele czasu.
Hal Douglas nie był urażony jej pytaniami.
- W tym czasie gdy Harriel została zamordowana, poszedłem pobiegać.
Wybrałem ścieżkę koło rezerwatu ptaków i po drodze nie spotkałem żywej duszy -
powiedział przyjaznym tonem. W niedzielę rano spałem. A co do lipca, to nic mam
pojęcia, co robiłem. - Zniżył głos. - Czy naprawdę sądzisz, że twój wuj został
zamordowany?
Annie odetchnęła z ulgą, gdy telefon odebrał nie Jeff, tylko Janis, która na
wszystkie pytania odpowiadała cichym, niepewnym głosem. W niedzielę rano ona i
Jeff jedli razem śniadanie, a w poniedziałek wieczorem grali w scrabble. Oczami
wyobraźni Annie widziała Janis trwożnie oglądającą się do tyłu podczas całej
rozmowy.
Fritz Hemphill wysłuchał jej, a potem powiedział zdecydowanie:
- Idź do diabła.
Zanim zdążył odłożyć słuchawkę, rzuciła:
- Czy ciągle jeszcze masz tę broń, z której zastrzeliłeś Mike'a Gonzalesa?
- To zabawne, Annie, ale umarli mężczyźni nie mówią. To samo dotyczy
nieżywych kobiet - dodał zimnym, obojętnym tonem. - Pewnie, że mam tę broń,
ciągle używam jej, polując.
Kapitan Mac próbował dodać jej otuchy.
- Czy coś odkryliście?
- Mnóstwo. W niektóre rzeczy nawet by pan nie uwierzył.
- Uwierzę we wszystko, wystarczająco długo byłem policjantem. Nie było
łatwo zapytać: “Gdzie pan był w czasie, gdy zginęła Harriet?"
- Trochę w domu, trochę na dworze. Niestety, nie mam alibi. Przesadzałem
barwinek i większą część czasu spędziłem w patio. Wiesz, na wyspie można się
świetnie odizolować, ale czasami żałuję, że nie mam wścibskich sąsiadów.
- Jest przecież Carmen Morgan - podsunęła Annie.
Kapitan zachichotał.
- Ta dama nie spędza zbyt wiele czasu w ogrodzie.
Raczej w sypialni, pomyśleli oboje, ale żadne z nich nie powiedziało tego
głośno.
- Czy rozmawiał pan z Saulterem na temat śmierci Harriet?
- Tak, ale nie mam zbyt wiele do przekazaania. Odciski palców były starannie
pościerane. Saulter sądzi, że to bardzo interesujący szczegół. Ja też tak uważam.
Należy przypuszczać, że morderca został zaskoczony, bo inaczej założyłby
rękawiczki.
Kapitan Mac powiedział jeszcze, że w niedzielę rano prawdopodobnie brał
prysznic. Wieczór, kiedy utonął Ambrose, spędził reperując samochód.
Annie zadzwoniła do Carmen Morgan.
- Poniedziałek po południu? Jezus, nie pamiętam. Nie mam stałego rozkładu
zajęć niczym jakaś sklepowa,
- To było zaledwie wczoraj - przypomniała jej Annie z tak ciężkim
westchnieniem, że Max aż podniósł głowę i uśmiechnął się.
- A, rzeczywiście. Pewnie oglądałam show w telewizji. Tak, oglądałam
telewizję. Akurat.
- A co zamierzasz zrobić z pieniędzmi pozostawionymi ci przez Elliota?
- Pieniędzmi? Z jakimi pieniędzmi ?
- Przecież wiesz, że Elliot nie zmienił testamentu i teraz ty dziedziczysz tak
jak faktyczna wdowa.
- Jezus, nie miałam pojęcia! To świetnie,
Wysiłek Carmen, by udawać zaskoczenie, był równie sztuczny jak jej długie
rzęsy. Annie poczuła ulgę, że nie musi zarabiać na życie jako aktorka. Carmen dodała
jeszcze, że w niedzielę rano spała, a w tamtą lipcową środę prawdopodobnie poszła
grać w bingo.
Kelly powiedziała tonem rozmarzenia:
- Koło szóstej? Nie mam pojęcia. Czasami chodzę do ogrodu skalnego. O
zmierzchu jest tam bardzo spokojnie.
“Kelly rozmawiająca z naturą", pomyślała Annie.
Max pracował z niezwykłym jak na niego zapałem, przewracając papiery i od
czasu do czasu notując coś w pośpiechu. Annie, mimo, że nie udało się jej uzyskać
znaczących wyników, sporządziła kolejną tabelę.
9: 45
niedziela
18: 00
poniedziałek
22: 30 środa
17 lipca
Emma Clyde
Pracowała
Pracowała
?
Kapitan Mac
Brał prysznic
Przesadzał barwinek
Naprawiał samochód
Farleyowie
Jedli śniadanie
Grali w scrabble
Nie pamiętają
Fritz Hemphill
-
-
-
Kelly Rizzoli
?
Spacerowała po
ogrodzie
?
Carmen Morgan
Spała
Oglądała telewizję
Grała w bingo?
Zaniosła swoje dzieło Maxowi i rzuciła na stos jego papierzysk.
- Czy uwierzysz w to?
Przestudiował tabelę z uwagą.
Annie przeciągnęła rękami po swoich zmierzwionych włosach.
- W książkach Freemana Willsa Crofta żaden z podejrzanych nie wykręciłby
się czymś takim. - Ze złością uderzyła pięścią w stół. - Popatrz tylko na to. Nikt z
nich nie ma alibi. Jak to możliwe, by tyle osób pozostawało poza zasięgiem wzroku
innych, w czasie gdy popełniono morderstwo?
- Mówi się, że pisarze to samotnicy. Może to prawda.
- Więcej niż samotnicy, po prostu dziwacy - mruknęła. - Ile razy rozmawiam z
Kelly, odnoszę wrażenie, że jestem o północy na cmentarzu i odbywam pogawędkę z
wampirem.
- Nie możesz się spodziewać, że rozwiążesz wszystko za pomocą tabelek. -
Max mówił z irytującą pobłażliwością. - Życie nie jest naśladownictwem sztuki. Stare
kryminały nic nam nie pomogą w zdemaskowaniu mordercy.
Oczywiście że pomogą Założę się że będę znała rozwiązanie wcześniej niż
ty. Wiem o mordercach więcej, niż możesz przypuszczać.
Obdarzył ją uśmiechem, który trudno byłoby nazwać inaczej jak uśmiechem
wyższości, odłożył na bok tabelę i sięgnął po swoje notatki. Pomachał kartką papieru
pokrytą okrągłym, zamaszystym pismem.
- Oto lista problemów, które przedewszystkim wymagają wyjaśnienia.
Annie zignorowała podsuwany jej papier Max uniósł w górę brew, ciągle z
wyrazem pobłażania na twarzy, opuścił stopy na podłogę i wstał. Wymachując
notatkami, podszedł do telefonu.
- Gdy poznam odpowiedzi na te pytania sprawa będzie rozwiązana. - Sięgnął
po słuchawkę.
Annie podjęła wędrówkę po barku kawowym i przystając co chwila,
spoglądała na akwarele. Oczywiście, że wie o mordercach więcej niż Max. Jego
przekonanie, że to on wie więcej, jest przejawem zwyczajnej męskiej pychy. Do
licha, już ona mu pokaże. Najważniejsze są małe, szare komórki. W tym całym
bałaganie tkwi niewątpliwie klucz do zdemaskowania mordercy. Brak alibi. To ozna-
czało, że morderca musiał czuć się bardzo pewny siebie. Dobrze, ona też będzie
pewna siebie.
Ale nastawiała uszu, żeby posłuchać, co Max powie. Było to postępowanie
fair, w końcu ona też mu pokazała swoją tabelę.
Max rozpoczął bardzo zręcznie.
- ...dzwonię z hrabstwa Beaufort w Południowej Karolinie. Mamy tu
morderstwo, nawet potrójne morderstwo, i potrzebujemy informacji o pannie Kelly
Rizzoli. W aktach gdzieś z lat 1978-79 powinny być odnotowane pewne wykroczenia.
Gdyby był pan uprzejmy sprawdzić w komputerze. Tak, oczywiście, że zaczekam.
- Jeśli dowiesz się czegoś na temat Kelly, będziemy wiedzieli już o
wszystkich - szepnęła Annie.
Max zasłonił ręką słuchawkę.
- Oprócz Harriet. W jej przypadku jeszcze nie wszystko jest jasne.
- To akurat wiem. Elliot oskarżył ją, że ukradła fabułę z cudzej książki.
Max wzruszył ramionami.
- Wiemy, że to nie ona zamordowała. Poza tym nie byłby to wystarczająco
silny motyw.
Annie przypomniała sobie, jak bardzo Harriet była wzburzona tamtego
wieczoru. Max mylił się. Tego dnia Harriet naprawdę byłaby zdolna popełnić
morderstwo.
- Skąd mamy wiedzieć, co może stanowić wystarczająco silny motyw.
Pamiętasz, co spotkało Gedeona z tej historii Kelly?
Max ruchem ręki nakazał jej milczenie.
- Tak - powiedział do słuchawki tak, to ta sama. No, jasne. Serdecznie
dziękuję za pomoc. Jeśli będę mógł się jakoś zrewanżować...
Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Annie z oczami błyszczącymi
podnieceniem.
- Tamten facet pamięta wszystko i uważa, że Kelly jest tak samo szurnięta jak
jej siostra. Ściślej mówiąc, jest przekonany, że te wszystkie sprawki są dziełem samej
Kelly. - Skrzywił się z niesmakiem. - Zapomniała opowiedzieć nam o kurczętach.
Najprawdopodobniej ona - albo Pamela - podłożyła ogień pod wylęgarnię kurcząt w
pobliżu pensjonatu, w którym mieszkały.
- Brrr.
- Właśnie. Zdaje się, że Kelly miała więcej do ukrycia niż tylko kłopotliwe
historie o siostrze wariatce.
- A może Pamela wcale nie jest szalona? Może Kelly ją uwięziła? Podobna
historia była w “Kwiatach na poddaszu".
Max nie uśmiechnął się.
- W tej chwili nic na temat Kelly nie jest w stanie mnie zadziwić - Przeciągnął
ręką po włosach. - Carmen podsumowała te wasze spotkania zupełnie trafnie. Czy
zdawałaś sobie sprawę, jacy naprawdę są członkowie twojego klubu?
Annie sięgnęła myślami do czasów poprzedzających fatalną niedzielę, które
teraz wydawały się odległe o tysiące lat.
- Zawsze sądziłam, że Emma jest o wiele sprytniejsza, niż wskazują pozory.
Przecież ona wygląda jak zwyczajna gospodyni domowa robiąca zakupy w
supermarkecie,
- Na tej samej zasadzie niektórzy nazywają kobrę zwierzątkiem.
- Naprawdę lubiłam Hala Douglasa. Ma twarz zupełnie przeciętnego
Amerykanina,
- Zupełnie przeciętny morderca żony, mieszkający w sąsiedztwie - zanucił
Max.
- A Kelly zdawała się taka delikatna i nieśmiała, niemal jak uczennica, która
przypadkiem zawędrowała do portowej knajpy.
- Tymczasem okazała się drapieżnikiem.
- Nigdy nie przepadałam za Farleyami. W ich towarzystwie zawsze czułam się
nieswojo.
- Kolejna typowo amerykańska paru. - Max wyminął bar i skierował się w
stronę lodówki. Gdy wyjmował piwo, Annie dodała w zamyśleniu:
- Fritza nikt specjalnie nic lubił. On jest zimny jak ryba. Max ostrożnie
manewrował otwieraczem.
- Jest jeszcze “Kapitan Wspaniały" - powiedział, spoglądając z ukosa na
Annie.
Oparła się o ladę barku.
- Dlaczego go nie znonisz? Jedyny normalny w tym gronie.
Kapsel odskoczył i butelki zaczeła się wylewać piana.
- Żaden gliniarz nie jest normalny,
- To nie fair. Poza tym jakiż nikły ma on motyw.
Max podał jej butelkę i otworzył nastepną.
- Rzeczywiście, trzymane w tajemnicy oskarżenie o ojcostwo nie jest warte
zatrutej strzałki. Ale mężczyzna, który oszukuje żonę, jest zdolny do oszukania
każdego Mam zamiar trochę powęszyć wokół niego.
Annie pociągnęła łyk piwu Lepiej nie pić tyle. Musi mieć jasną głowę,
zwłaszcza skoro chcer dac po nosie Maxowi. Jemu się wydaje, że jest bardzo sprytny.
Oczywiście jeśli na filmie Harriet będzie fotografia mordercy, żadne z nich,,,
Wskazując na zegar ścienny, wykonała gwałtowny ruch uzbrojoną w butelkę
ręką, aż piwo zachlupotało niebezpiecznie.
- Max, już prawie szósta!
XVIII
Porsche gwałtownie skoczyło do przodu. Annie przytrzymała się czerwonego obicia
przy tablicy rozdzielczej. Zegar wskazywał 17:52.
- Nie przejmuj się, zdążymy. Ta staruszka potrafi fruwać. Poza tym Parotti
pewnie nie odpływa punktualnie.
- Właśnie, że tak - odparła, próbując przekrzyczeć wiatr gwiżdżący nad ich
głowami i wdzierający się przez otwarty dach. Dęby po obu stronach drogi zlewały
się w zamazaną smugę. - Pod względem punktualności Parotti jest pedantem. Ze
sposobu, w jaki przestrzega rozkładu, mógłbyś przypuszczać, że ten jego prom to co
najmniej “Queen Elisabeth".
W odpowiedzi Max silniej nacisnął pedał gazu.
Pęd wtłoczył Annie w siedzenie. Muszą zdążyć, muszą! Samochód
przyspieszył na ostatnim zakręcie, zbliżając się do punktu kontrolnego. Max
przyhamował ostro. Zdumiony Jimmy Moon machnięciem ręki pozwolił im jechać
dalej. Max ponownie dodał gazu i sportowy samochód wyrwał do przodu niczym
zwycięski dwulatek na ostatnim okrążeniu.
Zdążyli. Z piskiem opon zajechali na molo dokładnie w momencie, gdy
Parotti dawał pierwszy sygnał, zwiastujący bliski odjazd promu. Dźwięk rogu
zmieszał się z wysokim, ogłuszającym wyciem syreny policyjnej.
Annie odwróciła głowę i zobaczyła motocykl skręcający z głównej drogi.
- Szybciej, wjeżdżaj na prom.
Max także popatrzył do tyłu. Samochód nie drgnął nawet.
- Pobyt w obozie pracy to nie jest mój wymarzony sposób na spędzenie reszty
października.
Gdy motocykl zatrzymał się przy nich, Annie popatrzyła na Maxa z gorzkim
wyrzutem. Młody, potężnie zbudowany policjant po raz kolejny zbliżył się do
samochodu. Intensywny zapach wody kolońskiej uderzył Annie w nozdrza.
- Osiemdziesiąt sześć mil na godzinę. Czy panu się wydaje, że ta wyspa to
jakiś cholerny tor wyścigowy?
Annie podskoczyła na siedzeniu. Przecież muszą się pospieszyć. Prom zawsze
odpływał bardzo punktualnie. Na zegarze była dokładnie 17:59. Widziała Parottiego
spoglądającego ku nim z kabiny.
- Bardzo przepraszam, panie oficerze zaczął Max grzecznie. - Mamy nie
cierpiący zwłoki interes na lądzie.
- Pan może mieć, ale ona nie. - Policjant pokazał palcem na Annie.
- Chwileczkę - zaczęła z wściekłością
- Przestań się wtrącać - szepnął Max - Ja to załatwię.
- Ona nie może opuścić wyspy.
- Nie jest aresztowana, więc...
Olbrzymi policjant uśmiechnął się czarująco, niczym barrakuda podczas
tańca.
- Mam tu nakaz. - Poklepał się po kieszeni koszuli w kolorze khaki. - Jeśli
tylko postawi nogę na promie, aresztuję ją.
Dzwonek promu zabrzmiał ponownie. Ostatni sygnał. Annie popatrzyła na
Buda, potem pochyliła się, jakby chciała pocałować Maxa na pożegnanie.
Jednocześnie Anie otworzyła torebkę, wyłowiła z niej film i wcisnęła mu do ręki.
- Jedź już - szepnęła mu do ucha. Przesunęła się po siedzeniu i wysiadła.
Max spoglądał to na nią, to na policjanta.
- Max, ruszaj wreszcie!
Samochód wolno wjechał na prom. Róg zabuczał po raz ostatni i prom zaczął
oddalać się od nadbrzeża.
Annie skrzyżowała ręce na piersiach i zmierzyła Buda wymownym
spojrzeniem. Na jego mięsistej twarzy malował się wyraz zawodu.
- Po co ten pośpiech?
- Chciałby pan wiedzieć, co?
W wypożyczalni Henry’ego Annie dostała rozklekotany, żółtozielony rower. Na
chwilę zatrzymała się jeszcze w barze u Marii, gdzie kupiła kilka tacos na kolację,
potem z wściekłością popedałowała do domu, wybierając skrót przez rezerwat leśny,
ponury i chłodny o tej porze dnia, gdy pod sosnami zapadał zmierzch. Z furią
naciskała na pedały, jakby ścieżka była torem wyścigowym w Le Mans. Musiała
jakoś wyładować swój gniew. Zasłużyła na to, by być przy odkryciu prawdy. Skoro
już nie mogła być świadkiem aresztowania, to chciała chociaż zobaczyć moment, gdy
morderca zostanie zdemaskowany.
Postawiła rower obok schodów, wbiegła po drewnianych stopniach, otworzyła
drzwi frontowe i zaniosła torbę do kuchni. Czuła się jak upuszczony na piasek
cukierek. W tej chwili Max pewnie siedzi rozparty wygodnie w samochodzie i
rozkoszuje się chłodną bryzą wiejącą z cieśniny, w jego kieszeni zaś tkwi klucz do
rozwiązania całej tajemnicy.
Wrzuciła dwa tacos z mięsem do kuchenki mikrofalowej i podreptała do
łazienki umyć twarz i ręce. Wyciągnęła gorące tacos i szczodrze polała je ostrym
sosem. Do żółtego, plastikowego kubka nalała pomarańczowej gatorady. Zaniosła
jedzenie do pokoju i rozsiadła się wygodnie na wyplatanej kanapie, podkładając pod
plecy miękką, czerwoną poduszkę. Jedząc wyobrażała sobie, co Max powiedziałby na
ten posiłek (z pewnością byłby wstrząśnięty). Jej wzrok leniwie przesuwał się po
sięgających do sufitu półkach wypełnionych kryminałami. Niektóre z nich były
naprawdę cenne i wcale niełatwe do zdobycia. Miała większość książek Constance i
Gwenyth Littie. Wszystkie poza jedną zawierały w tytule słowo “czarny". Jej
ulubiona? Chyba “Czarny welon"'. Miała książki Leslie Ford, Mary Roberts Rinehart,
Mary Collins, Erica Amblera, Patrycji Wentworth, Phoebe Atwood Taylor, Rexa
Stouta i oczywiście komplet Agathy Christie.
Skończyła pierwsze tacos, popiła gatoradą i już sięgała po następne, gdy jej
ręka zatrzymała się nagle. Przecież w każdym niemal kryminale, wyjąwszy książki
Amblera, była wspaniała scena, kiedy detektyw gromadził wszystkich podejrzanych,
przeprowadzał błyskotliwe podsumowanie i voila - triumfalnie demaskował mor-
dercę.
Herkules Poirot w “Godzinie zero", Asey Mayo w “Nieczynnym"', Nero Wolf
w “Braku dowodów". Dlaczego nie ma tego uczynić Annie Laurance w “Śmierci na
żądanie"? Pułapka, po prostu musi zastawić pułapkę na mordercę.
Zapomniała o drugim taco. Zeskoczyła z sofy i podbiegła do telefonu, który
rozdzwonił się nagle, zanim zdążyła sięgnąć po słuchawkę. Jakieś zawracanie głowy.
Zlizała sos z palców, podniosła słuchawkę i rzuciła niecierpliwe “halo".
- Czyżby wybuchła rewolucja?
- Co takiego?
- Mówisz takim głosem, jakbyś przebywała w oblężonej twierdzy. Jesteś
zdenerwowana, przestraszona. - Max porzucił swój żartobliwy ton. - Czy ten policjant
ci się naprzykrzał?
- Och nie, wcale. Słuchaj, Max, mam znakomity pomysł.
- Cokolwiek wymyśliłaś, zaczekaj do mojego powrotu.
- Nie mam czasu. Muszę złapać mordercę w pułapkę, zanim Saulter przyjdzie
mnie aresztować z samego rana. A ty nie wrócisz do jutra.
- Wracam o dziewiątej wieczorem
- Masz skrzydła? Najbliższy prom jest o dziesiątej rano.
- Pan Parotti i ja właśnie popijamy piwo w knajpie o jedną przecznicę od
sklepu fotograficznego w Savanah. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że bogaci są
coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi, a pracujący człowiek zawsze zostanie
wyrolowany. W tle George Jones śpiewa “On przestał ją dzisiaj kochać". Tak więc
uspokój się i czekaj mojego powrotu.
Zignorowała go.
- Max, mój plan jest genialny. Zamierzam zadzwonić do wszystkich
podejrzanych i powiedzieć im, że właśnie znalazłam w księgarni dzienniki wuja i że
teraz już znam prawdę. Będę udawała, że jestem wzburzona i podekscytowana, a
potem przerwę połączenie.
Zapadło grobowe milczenie; tylko George Jones smętnie zawodził w tle.
Annie aż tańczyła z podniecenia.
-To wyśmienity pomysł. Morderca będzie musiał przyjść. Zadzwonię do
Saultera, żeby był przygotowany.
- I myślisz, że ktoś tak sprytny jak nasz morderca nabierze się na tak ograny
trick i natychmiast przybiegnie z ostrym narzędziem?
- Oczywiście. Do diabłu Neronowi Wolfe zawsze się to udawało.
- Annie, to bardzo piękne, że przeczytałaś tyle książek, ale nie możesz brać
ich wszystkich serio. - Musiałabyś być głucha, żeby nie słyszeć nuty pobłażania w
jegn głosie. - “Uciekaj, wszystko się wydało". Świetnie. - Zachichotał.- Słuchaj baw
się dobrze, o dziewiątej wracam z dowodami, a teraz muszę postawić Parottiemu
kolejne piwo.
Ostrożnie odłożyła słuchawkę na widełki. Dobrze, postara się opanować, choć
najchętniej wyrzuciłaby telefon za okno, wprost w bagnisko. Mierząc aparat ponurym
wzrokiem, zastanawiała się, w jaki sposób Grace Latham uniknęła pokusy
rękoczynów podczas wieloletniej współpracy z Johnem Primrose. Już ona mu pokaże.
Max wraca o dziewiątej wieczorem. Sięgnęła po słuchawkę, ale zawahała się.
Max jednak miał odrobinę racji, twierdząc, że zagranie:
“Uciekaj, wszystko się wydało", może nie wypalić. W zamyśleniu ssała kciuk.
A gdyby tak spróbować inaczej? Zastanawiała się przez moment i wreszcie
uśmiechnęła się. To musi się udać. Zgromadzi wszystkich podejrzanych w Miejscu
Zbrodni, a potem - wzorem panny Marple, która zawsze miała w zanadrzu stosowny
przykład z życia St. Mary Mead - posłuży się odpowiednią analogią z literatury, a od-
powiedź sama się nasunie. Ponownie sięgnęła po słuchawkę.
Saulter podniósł do ust kubek z ciepłym mlekiem i skrzywił się. Cholera, w żołądku
paliło go żywym ogniem, jakby miał w nim garść rozżarzonych węgli. Ta sprawa
nabierała rozgłosu. Trzy morderstwa od soboty, a czym on dysponował? Raportem z
autopsji, który brzmiał, jakby wyszedł spod pióra Johna Dicksona Carra. No proszę,
sam już zaczyna myśleć jak ci przeklęci pisarze. Ale czy ktoś kiedykolwiek słyszał o
morderstwie za pomocą sukcynylocholiny? I czy te nazwy środków medycznych
muszą brzmieć jak nazwiska węgierskich tancerzy? Piekielna sprawa. Nie, nie da się
wodzić dłużej za nos. Od początku do końca był to zwykły blef. Morderstwo miało
sprawiać wrażenie, jakby było dziełem pisarza - szaleńca. Najczęściej jednak zbrod-
nie - gdy przyjrzeć im się dokładniej - są zupełnie proste.
Tym razem głównym motywem były pieniądze. Ta mała, opalona blondynka
nie chciała stracić księgarni, dla której już raz zabiła. Do śmierci Ambrosa nie miała
ani grosza, a potem dziedziczyła po nim. Każdego centa z jego majątku władowała w
tę księgarnię i za wszelką cenę chciała ją utrzymać.
Saulter łyknął trochę mleka i wzdrygnął się. Jasno dał jej do zrozumienia, że
jutro ma zamiar ją aresztować. Teraz nie pozostawało mu nic innego, jak siedzieć i
czekać, aż zrobi jakieś głupstwo. Szkoda, że Bud nie pozwolił jej odjechać. Gdyby
usiłowała zwiać, jej ucieczka byłaby równoznaczna z przyznaniem się do winy.
Problem polegał na tym, że nie dysponował żadnymi dowodami. Potrzebował
jednego konkretnego, namacalnego dowodu, łączącego ją z tym morderstwem.
Oczywiście na szafce z bezpiecznikami były jej odciski palców, ale ten mądrala
prawnik szybko by się rozprawił z takimi dowodami. W przypadku lekarki i Harriet
Edelman nie dysponował niczym.
Zdobyć jeden dowód, a byłby to gwóźdź do trumny Annie Laurance. Jeden
ślad łączący ją z zamordowaniem Elliota Morgana.
Spojrzał ponuro na dwie skrzynki papierów zabranych z domu denata.
Przeglądanie notatek tego faceta przyprawiało go niemal o chorobę. Jednak sumienny
policjant nie ma prawa niczego zaniedbać.
Gdy zadzwonił telefon, ręka Saultera drgnęła i gorące mleko oblało mu palce.
Jeśli to jeszcze jeden z tych cholernych pismaków...
- Tu Saulter.
- Sierżancie, musi pan przyjść do “Śmierci na żądanie". Zwołałam zebranie
wszystkich podejrzanych za pół godziny. Jeszcze dzisiaj złapiemy mordercę.
Pieczenie w żołądku odezwało się z podwójną siłą. Już on dopadnie tę
sprytną, małą morderczynię, nawet gdyby to miała być jego ostatnia czynność
służbowa na Broward's Rock.
- Panno Laurance, jeśli się tam pojawię, to z nakazem aresztowania pani w
kieszeni.
I rzucił słuchawkę.
A to mała żmija. Jakby bez jej mieszania się w sprawy śledztwa nie miał dość
kłopotów.
Annie wzięła błyskawiczny prysznic, wytarła się kilkoma pośpiesznymi ruchami i
nałożyła na siebie ubranie - białe, szerokie, bawełniane spodnie, żółty, wełniany
sweter i żółte, lekkie pantofle. Wybiegając z domu, rzuciła okiem na zegarek. Za
piętnaście minut wszyscy podejrzani znajdą się w księgarni. Przedtem musi jeszcze
zaparzyć kawę i uporządkować myśli. Potrzebowała całej minuty, by uruchomić
volvo. Odkąd pojawił się Max, prawie nie korzystała ze swojego samochodu.
Komplet kijów golfowych podskakiwał na tylnym siedzeniu, gdy jechała wyboistą
ścieżką w stronę asfaltowej drogi. Ani jeden promień księzycowego światła nie
przedostawał się przez nieprzeniknioną zasłonę bagiennej rożlinności. Na głównej
drodze przyspieszyła nieco i wkrótce skręciła w wysypany muszelkami parking na
tyłach sklepów w porcie.
Jej kroki głośno chrzęściły po muszelkach. Otaczała ją łagodna noc, typowa
dla dla Południowej Karoliny; powietrze było jedwabiste niczym futerko Agathy.
Otwarła frontowe drzwi księgarni i zapaliła światła. Agatha popatrzyła na nią
badawczo, potem lekko zeskoczyła na podłogę i pomaszerowała w stronę barku
kawowego. Annie odmierzyła odpowiednią ilość kawy i uruchomiła młynek.
Zapobiegliwa gospodyni przygotowująca się na przybycie gości-morderców.
Uśmiechnęła się, z lubością wdychając zapach świeżo zmielonej kawy i starych,
zakurzonych książek. Rozejrzała się wokoło. O Boże, musi sprzątnąć notatki Maxa.
Nie może pokazać podejrzanym, co o nich wiedzą. Zebrała kartki i rzuciła okiem na
sporządzoną przez niego listę.
1. Dla kogo wystąpienie Elliota oznaczałoby koniec?
2. Dlaczego morderca pojawił się dokładnie w tym momencie, gdy Annie była
w domu Elliota?
3. Czy Elliot szantażował Emmę? Annie twierdzi, że tak, natomiast Carmen
uważa, że nie. Carmen powinna lepiej wiedzieć. (Dzięki, Max.)
4. Czy Carmen i ten tępy policjant naprawdę byli razem na plaży, w czasie
gdy zginął Elliot? Bardzo wygodny zbieg okoliczności.
5. Czy Harriet zrobiła dwa rożne zdjęcia? A jeżeli nie?
Kawa była gotowa. Annie wyszukała swój ulubiony kubek “Żółty pokój"
(Rineharf, nie Leroux), napełniła go kawą, oparła się o barek i pogrążyła w myślach.
Goście zaczęli się schodzić punktualnie o ósmej. Przywitała ich przyjaźnie,
choć od ostatniej niedzieli jej sąd o nich zmienił się diametralnie.
Chabrowe oczy Emmy spoglądały ze zwykłą przenikliwością, Suknia w
ostrych odcieniach oranżu i purpury kontrastowała ze sztywnymi, brązowymi lokami.
Annie już nigdy nie pomyślałaby o niej jak o gospodyni domowej. Dzisiaj Emma nie
przyniosła chipsów,
- A więc zwołałaś spotkanie mieszkańców wyspy uważanych za ekspertów w
dziedzinie zbrodni? - zaczęła Emma. - Czuję się zaszczycona, że mnie w to włączyłaś
- dodała jadowitym tonem.
Kelly Rizzoli i Hal Douglas przyszli razem, jakby w groteskowy sposób
kopiując tamten wieczór. Wtedy Annie widziała w nich parę w początkowym stadium
romansu. Teraz nie mogła się uwolnić od myśli, że to Sinobrody i Grace Poole.
Kapitan Mac wszedł do księgarni z ponurym wyrazem na opalonej twarzy.
Popatrzył na Annie pytająco. Farleyowie zatrzymali się nieco z boku. Janis starała się
ukryć w cieniu swoją posiniaczoną twarz, jednak Annie zobaczyła, jak oczy Emmy
rozszerzyły się w zdumieniu na ten widok.
Fritz Hemphill pojawił się jako ostatni. Nie przywitał się z nikim, a jego
ciemne oczy gniewnie błyszczały w nieruchomej twarzy.
- Poczęstujcie się kawą - zaproponowała Annie. - Potem zajmijcie miejsca, tak
jak siedzieliście w niedzielę wieczorem, i możemy zaczynać.
Sięganiu po kubki i siadaniu przy stolikach nie towarzyszył zwykły gwar
rozmów.
- No, skoro jesteśmy już wszyscy...
- Niezupełnie - głos Fritza przypominał skrzypienie nie naoliwionej furtki.
Gdzie twój przyjaciel i szczebiocąca pomocnica Ingrid?
- No przecież nikt nie może twierdzić, że Max albo Ingrid mieli coś
wspólnego z zamordowaniem Elliota. Max nigdy go przedtem nie widział na oczy, a
Ingrid nie było na Jego liście.
Ale Hemphill nie dał się tak łatwo zbyć.
- Tak więc wykluczamy Ingrid. Zgoda, kupuję to. Ale gdzie się podziewa twój
przyjaciel? Przeszukuje nasze mieszkania, podczas gdy my siedzimy tutaj?
- Ależ skądże - sprzeciwiła się gorąco. - Maxa nawet nie ma na wyspie.
- To prawda. Widziałem go na promie o szóstej - wtrącił Hal. - Ale co zaszło
na molo między tobą a tym policjantem, Annie?
Oparta plecami o ladę barku,. Annie poczuła, że rozmowa zaczyna się
wymykać spod jej kontroli.
- Nic wielkiego - odparła szybko. - Max miał coś do załatwienia w Savannah,
a ja z nim nie pojechałam.
- Ale jak się to stało, że zostawił cię na molo? - nalegał Hal.
- Bo ten czarujący policjant miał zamiar mnie aresztować, gdybym chciała
opuścić wyspę. - Jej głos nie brzmiał już przyjacielsko.
- I teraz my mamy rozwiązać całą zagadkę, ratując w ten sposób twoją skórę?
- podchwyciła Emma.
- Wszyscy odetchną z ulgą, gdy sprawa zostanie wyjaśniona. Oprócz
mordercy, oczywiście
Nikt nie powiedział ani słowa. Siedem par oczu wpatrywało się w nią z
napięciem.
Nadszedł decydujący moment. Annie wskazała ręką najbliższy stolik. Policzki
Jeffa Farleya nad rzadką, jasną brodą poczerwieniały raptownie. W szkłach jego
ciężkich okularów w rogowej oprawie zamigotało odbite światło lampy. Opięta
jasnobrązowym swetrem klatka piersiowa falowała gwałtownie. Janis ściągnęła
ramiona i przycisnęła do ust zbielałe kostki obu rąk. Gruba warstwa ciemnego pudru,
która miała ukrywać brzydkie sińce na policzkach, podkreślała tylko alabastrową biel
szyi.
- Jeff Farley nie mógł dopuścić do tego, by Elliot pozostał przy życiu -
zaczęła Annie.
Emma pochyliła się do przodu, z oczami utkwionymi w twarzy Jeffa.
Pozostali siedzieli bez ruchu, niczym myszy na widok zbliżającego się kota.
- Jeff jest chory - mówiła Annie drżącym głosem. To było okropne, owo
zdejmowanie kolejnych warstw ochronnych, aby odsłonić otwartą ranę. - Elliot
wiedział, że Jeff maltretuje Janis. Gdyby napisał o tym w swojej książce, Jeff byłby
skończony jako pisarz.
Jeff zerwał się na równe nogi, odpychając krzesło, które przewróciło się na
podłogę.
- Jeff nie, nie! - Głos Janis wzniósł się do desperackiego krzyku.
Kapitan Mac w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość i chwycił Jeffa
za ramiona. Ten bez oporu poddał się silniejszemu od siebie mężczyźnie.
- Siadaj i nie ruszaj się.- Kapitan łagodnie popchnął Jeffa w stronę krzesła i
odwrócił się ku Annie z kamienną twarzą. - Nie sądzisz, że tego już za wiele? Lepiej
zostaw śledztwo policji.
- Tylko morderca mógłby mieć coś przeciwko temu.
- Nikt nie lubi, gdy się publicznie pierze jego brudy.
- To nie jest miejsce publiczne. Wszyscy byliśmy tutaj w niedzielę wieczorem.
- Annie przesunęła wzrokiem po twarzach obecnych. - Dopóki morderca nie zostanie
zdemaskowany, wszyscy jesteśmy podejrzani.
- Ona ma rację - powiedziała Kelly łagodnie.
- Dalej, Annie - poparł ją Hal.
Kapitan Mac wzruszył ramionami i wrócił do stolika. Na jego twarzy
wyraźnie malowała się dezaprobata. Annie wiedziała, że w tym pomieszczeniu nie ma
już ani jednej przyjaznej jej osoby.
- Emma.
Emma o szerokiej twarzy i inteligentnych oczach powiedziała krótko:
- Obecna. - Wypiła łyk kawy. - Znakomicie zaparzona. Jak się to mawia,
atmosfera tutaj jest w najwyższym stopniu ekscytująca. Za nic w świecie nie
chciałabym, aby mi coś umknęło.
- Twojej uwagi niewiele uchodzi - powiedziała Annie. - Jeśli sama nie jesteś
morderczynią, doskonale wiesz, kto zabił. Jestem gotowa się założyć.
Przenikliwe, niebieskie oczy wpatrywały się w Annie bez jednego drgnięcia,
ale Annie była przekonana o swojej racji.
- Co ty wiesz, Emmo? Dlaczego nie zdradzisz nam tego? Emma ponownie
upiła łyk kawy, przedłużając chwilę napięcia.
Uśmiechała się, ale jej uśmiech był równie sztuczny jak plastikowy kwiat w
doniczce na stacji benzynowej.
- Wiem jedno.
Wszyscy zwrócili się w jej stronę i zastygli w oczekiwaniu: Jeff Farley z
rękami zaciśniętymi w pięści i twarzą ciągle czerwoną z gniewu, Janis z
rozszerzonymi oczami i ramionami skrzyżowanymi obronnym ruchem na piersiach.
Kelly Rizzoll z ciemnorudymi włosami opadającymi wokół głowy i zielonymi
oczami, w których nie było teraz śladu poprzedniego rozmarzenia, Hal Douglas z
wyrazem kompletnej pustki na pucołowatej twarzy i wreszcie kapitan Mac, w którego
ciemnych oczach malowało się napięcie.
- Wiem, kiedy mam do czynienia z blefem powiedziała Emma zjadliwie. - Nie
masz o niczym pojęcia. Annie.
Annie spojrzała przeciwniczce prosto w oczy.
- Natomiast ty znasz mnóstwo sztuczek. Jesteś najmądrzejsza z nas
wszystkich i wiesz, że najlepszą formą obrony jest atak, i... i wiesz doskonale, że
wypchnełaś swojego męża za burtę.
W czujnych, kalkulujących oczach Emmy wreszcie coś drgnęło.
-Wiem przede wszystkim, że stać mnie na wszczęcie procesu o zniesławienie.
Jeszcze jedna uwaga tego typu i dzwonię do adwokata.
Annie zignorowała ją i oparła się łokciami o bar.
- Morderstwo zawsze wyjdzie na jaw, obojętnie, czy ktoś dysponuje
dowodami, czy nie. Pewni ludzie w Los Angeles wiedzą i bez dowodów, że Fritz,
pragnąc odziedziczyć posiadłość w Carmel, zastrzelił swojego przyjaciela podczas tak
zwanego wypadku na polowaniu.
Fritz, ubrany w jasnoróżową bawełnianą koszulę, niebieski sweter w pasy i
szerokie, szare spodnie, wyglądał jak typowy mieszkaniec Broward's Rock. Zdradzały
go tylko czarne, błyszczące oczy. Annie śmiało wytrzymała jego spojrzenie.
- Ilu policjantów znałeś w swoim życiu, którzy mieliby wypadek z bronią,
Fritz?
Kiedy nie odpowiedział, dodała wolno:
- Elliot wiedział. Wiedział o Jeffie i Janis, Emmie, Fritzu, wiedział też o Kelly
i Halu.
Idealna para kochanków spoglądała na nią bez ruchu.
- Kelly uwięziła swoją siostrę. Twierdzi, że dziewczyna jest umysłowo chora.
Zastanawiam się, czy to prawda. Może ktoś powinien porozmawiać z tą siostrą. A co
do Hala, to nikt nie widział jego żony, odkąd zniknęła z domku nad jeziorem Tahoe.
Halowi nie podobało się, że żona utrzymywała kontakty towarzyskie z innymi
mężczyznami.
Hal sprawiał wrażenie kogoś, kogo dosięgnął niespodziewany cios nożem.
Jego głowa automatycznie zwróciła się w stronę Kelly, której nieporuszona twarz
przypominała gładką powierzchnię jeziora. Teraz wyciągnęła rękę i dotknęła jego
dłoni.
Kapitan Mac uderzył pięścią w blat stolika, przy którym siedział samotnie.
Tamtej niedzieli towarzyszyła mu Harriet. Kawa chlusnęła gwałtownie i małe
strumyczki pociekły po stole, ale kapitan nie zwracał na to uwagi.
- Do diabła, naprawdę posunęłaś się za daleko. Nie mam zamiaru siedzieć tu
jak uczniak, czekając, aż zostanę wyrwany do odpowiedzi. - Z twarzą pociemniałą z
gniewu odwrócił się ku pozostałym. - Jestem następny w kolejce. Co Elliot wyszperał
na mój temat? Oskarżenie o ojcostwo, jeśli was to interesuje. - Wstał i popatrzył na
Annie. - Usiłowałem ci pomóc. Nie wierzę, abyś zabita Elliota, Harriet czy Jill
Kearney. Ale nabiłaś sobie głowę kryminałami i uważasz się teraz za ekspertkę. Mam
tego dosyć.
Sięgnął po czapkę i ruszył przejściem między regałami. Rozległo się szuranie
odsuwanych krzeseł, gdy wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia.
Jej wspaniały pomysł oklapł niczym suflet zbyt długo trzymany w piecyku.
Teraz właśnie nadchodził decydujący moment, w którym - gdyby była Herkulesem
Poirot, Aseyem Mayo, Neronem Wolfe, panną Marple czy panną Silver - powinna
podnieść rękę i wskazać mordercę, po czym kurtyna mogłaby opaść.
Pozostawał tylko jeden mały problem. Nie miała pojęcia, kto jest mordercą.
Jej podejrzani pośpiesznie opuszczali księgarnię. Nikt się z nią nawet nie
pożegnał.
Emma Clyde, idąca na czele całej grupki, zatrzymała się, popatrzyła do tyłu i
rzuciła z ironią:
- Zapewniam cię, Annie, że Marigold Rembrandt rozegrałaby to znacznie
zręczniej.
To była kropla przepełniająca czarę.
Do diabła, przecież ktoś z nich był potrójnym, ba, nawet poczwórnym
mordercą, jeśli liczyć wuja Ambrose.
- Świetnie - zawołała z gniewem możecie się teraz śmiać. Ale jutro ja się
będę śmiała, wręczjąc Saulterowi fotografię mordercy.
Pośpieszny exodus zatrzymał się nagle.
- Jak u licha zdobyłaś fotografię mordercy? - zapytała Emma.
- Morderca nic był znowu aż taki sprytny. Czy nikomu z was nie przyszło do
głowy, że ze swojego domu Harriet miała doskonały widok na dom Elliota i że całe
poniedziałkowe popołudnie spędziła na tarasie z aparatem fotograficznym?
XIX
Palce Maxa wystukiwały na szklanym blacie rytm ragtime'u, podczas gdy jego
oczy spoglądały na zegarek. Jeszcze tylko pięć minut i będzie wiedział, kogo Harriet
uwieczniła na swoim filmie. Czy tylko Annie, czy też może jeszcze kogoś.
To przypomniało mu jego listę pytań. Elliot zebrał informacje o wszystkich
członkach Klubu i miał zamiar je opublikować. Gdy Annie udawała, że zna ich treść,
Emma od razu podejrzewała szantaż, ale Carmen z uporem twierdziła, że jej mąż nie
był szantażystą. Max wyprostował się. Szantaż.. Co sprawia, że ktoś zostaje szantaży-
stą? Myślał o tym z rosnącym podnieceniem. Rozważał kandydatury wszystkich
obecnych w niedzieli; wieczorem w “Śmierci na żądane" w połączeniu z najbardziej
tradycyjnym powodem do szantażu.
- Pańskie zdjęcia. - Sprzedawca, nie kryjąc znudzenia, przesunął kopertę po
kontuarze.
Max pochwycił ją pośpiesznie. Tu była Annie wchodząca przez kuchenne
okno do domu Elliota Morgana, a tu... O Boże! Dokładne tej właśnie osoby się
spodziewał.
- Czy mogę skorzystać z pańskiego telefonu? - krzyknął do przestraszonego
tym nagłym wybuchem sprzedawcy.
Zamówił rozmowę, posługując się kartą Sprintu, ale numer w “Śmierci na
żądanie" był zajęty.
W księgarni było teraz cicho. Tak cicho, że Annie słyszała stukot łapek Agathy idącej
przez cale pomieszczenie, żeby sprawdzić, dlaczego jej pani ciągle stoi przy
frontowych drzwiach.
- Agatha, wszystko zepsułam.
Żółte oczy kotki wpatrywały się w nią z ciekawością.
- Emma doprowadziła mnie do szału - dodała. Max zawsze ostrzegał, że
pewnego dnia temperament wpędzi ją w poważne kłopoty. To, że Emma tak jej
dopiekła uwagą o Marigold Rembrandt, nie było żadnym usprawiedliwieniem. Nie
powinna była wspominać o filmie.
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Zastanawianie się nic już nie pomoże.
Powiedziała wszystkim o filmie Harriet i o tym, że jutro wręczy zdjęcia Saulterowi.
Tego faktu nie da się odwołać. W księgarni panowała cisza niczym na cmentarzu o
północy. Annie przełknęła ślinę, postąpiła kilka kroków do przodu i założyła zasuwę.
Nagle poczuła, że coś dotyka jej nogi, i serce załomotało jej jak szalone.
Popatrzyła w dół. Agatha ponownie zamierzała się miękką łapką, najwyraźniej
ucieszona nową, podniecającą zabawą.
Boże drogi, gdzieś na zewnątrz czai się morderca, a tu w środku bawi się kot,
nie mający najmniejszego wyczucia sytuacji.
W pośpiechu podbiegła do stolika z kasą i wyszarpnęła szufladkę. Agatha
wskoczyła na ladę i zwineła się w kłębek, pomrukując cicho. Annie przetrząsała
zawartość szuflady. Nóż do papieru, nadający się co najwyżej do rozsmarowywania
masła na chlebie, gumka, aspiryna, pudełko spinaczy, nowa paczka piłek golfowych.
Wyciągnęła trzy twarde piłki i wsuneła do kieszeni spodni. Nie było to wiele, ale nie
na darmo grając w softball zasłużyła sobie na przydomek Sokołego Oka. Nie podda
się bez walki,
No więc dobrze. Posiada już amunicję na wypadek, gdyby morderca miał
pojawić się właśnie w tej chwili, a teraz zadzwoni do Saultera. Tym razem musi jej
wysłuchać. Sięgając po telefon, spostrzegła, że drżą jej ręce, Do tej pory bohaterki
gotyckich powieści grozy, z własnej winy pakujące się w kłopoty aż po szyje
wyłaniające się z koronkowych dekoltów nocnych koszul, uważała za skończone
idiotki. Była przekonana, że ona sama nie umówiłaby się na spotkanie z nieznajomym
mężczyzną z wąsami, zwłaszcza gdyby to spotkanie miało się odbyć o północy przy
trzecim nagrobku po prawej. Ona? Nigdy w życiu. No i proszę, a teraz stoi tu,
wstrzymując oddech, i nasłuchuje zdradzieckich odglosów, sygnalizujących zbliżanie
się mordercy.
Jej ręka ciągle spoczywała na słuchawce. Ściągneła brwi w zamyśleniu.
Dlaczego do tej pory morderca nie strzelił do niej przez okno? Równie dobrze mógł
też cisnąć kolejną zatrutą strzałkę czy wtargnąć do księgarni z ciężkim narzędziem.
Dlaczego jest tu tak cicho i spokojnie jak w przysłowiowym grobowcu?
Jakoś nikt nie usiłuje wedrzeć się do środka,
A może morderca czeka na nią na zewnątrz?
Zdjęła rękę z telefonu i przycisnęła dłonie do policzków.
Niech sobie czeka. Ona nie ruszy się z miejsca aż do powrotu Maxa. Gdy będą
już razem, nikt im nie da rady.
Odetchnęła swobodniej i popatrzyła na zegarek. Max i Parotti pewnie już
odbijają. Teraz to nie potrwa długo. Max przyjedzie tutaj i od razu pójdą oddać
zdjęcia Saulterowi.
Ale dlaczego nikt nie zareagował na jej sensacyjną wiadomość o zdjęciach
zrobionych przez Harriet? Czyżby pisarka sfotografowała wyłącznie ją, Annie? To
dlatego drzwi pozostały zamknięte. Nikt nie przyszedł, nikt nie zadzwonił.
- Do diabła!
Agatha natychmiast przestała mruczeć.
- To nie było do ciebie, kochanie. Annie zaczęła gładzić jedwabiste futerko, aż
Agatha wykręciła się i zeskoczyła na podłogę.
Jeśli na zdjęciach nie występował nikt oprócz niej samej, to teraz ona i Max
będą musieli zaczynać całe śledztwo od nowa. Zaplanowany wieczór skończył się
fiaskiem. A może należało popatrzeć na wszystko zupełnie świeżym okiem? Zacząć
od początku, od śmierci wuja Ambrose. Powoli szła przez księgarnię, przesuwając
wzrokiem po barwnych obwolutach. Przepełniało ją uczucie rozczarowania. Nawet
książki ją zawiodły. Dramatycznie wyreżyserowana próba zdemaskowania mordercy
stanowczo powinna się była udać. Tymczasem nie wypaliła, zupełnie jak korek w
zwietrzałym szampanie. Mijała sekcję literatury szpiegowskiej, gdy wzrok jej padł na
“Światła dnia" Amblera. Tak, okazała się równie kompetentna jak Arthur Abdel
Simpson.
Włożyła rękę do kieszeni i namacała piłeczkę golfową. Może powinna
zrezygnować z prowadzenia księgarni i skoncentrować się na golfie? Przystanęła i
bez zwykłej przyjemności popatrzyła na akwarele.
Oto na pierwszej z nich staruszka o niebieskich, wyblakłych oczach bez
najmniejszego wymrazu zaskoczenia wpatruje się w nieuchronną śmierć, zbliżającą
się pod postacią ciężkiego samochodu, pędzącego wprost na nią. Na kolejnej stary
sługa, wypatrujący czegoś za oknem, na trzeciej wnętrze schowka najwyraźniej
należącego do wysportowanego mężczyzny, wypełnione po brzegi trofeami my-
śliwskimi i ekwipunkiem sportowym, na czwartej młody mężczyzna z wyrazem
niesmaku na twarzy podający list siostrze i wreszcie na ostatniej goście przyglądający
się swojemu gospodarzowi wznoszącemu toast.
Jaki sens ma ta cała wiedza o mordercach i morderczyniach, skoro w
decydującym momencie człowiek staje bezradny? Wszystkie historie z akwarel znała
przecież na pamięć. Wysportowany mężczyzna pewnego wieczoru, gdy na dworze
szalała śnieżyca, otworzył drzwi wiodące z biblioteki na taras, gdyż oczekiwał kogoś,
komu ufał.
Ktoś, komu ufał.
Annie zamarła bez ruchu, wpatrzona w trzecią z akwarel.
Zaufanie.
Morderca wuja Ambrowe,
Wuj Ambrose.
Przypatrywała się obrazkowi, ale tak naprawdę widziała swojego wuja, jego
poważną, myślącą twarz. Wuj był mądry, inteligentny, doświadczony, może nawet
cyniczny, Nic dziwnego, skoro tyle lat przepracował w Fort Worth na stanowisku
prokuratora. Doskonale wiedział, jak źli potrafią być ludzie, zdawał sobie sprawę, że
mordercy są jak drapieżne zwierzęta, Przecież prowadził niejedno śledztwo w
sprawie o morderstwo i nigdy by się nie odwrócił plecami do kogoś, kogo
podejrzewałby o popełnienie zbrodni. Wuj Ambrose nie był głupcem.
Skoro tak, to najwidoczniej zginął z ręki kogoś, komu ufał, podobnie jak
właściciel schowka namalowanego na jednej z akwarel.
Herkules Poirot zawsze powtarzał, że w rozszyfrowaniu osoby mordercy
decydujące znacznie mu charakter ofiary. Patrząc na obrazek, myślała o wuju i o
członkach Klubu i nagle uświadomiła sobie, kto jest autorem czterech zbrodni na
Broward’s Rock.
Okręciwszy się na pięcie, podbiegła w stronę kasy i złapała słuchawkę
telefonu. Agatha przemkneła jak błyskawica w ciemnościach, szukając schronienia
pod swoją ulubioną paprotką. Annie podniosła słuchawkę do ucha i zamarła
W słuchawce panowała cisza.
Max rozparł się leniwie na siedzeniu samochodu napawając się bryzą wiejącą od
wody, podczas gdy prom pracowicie pokonywał cieśninę. Przepełniało go uczucie
satysfakcji. Znał rozwiązanie, zanim jeszcze popatrzył na fotografie. Niebawem
opowie o tym Annie. Wszystko polega na umiejętności logicznego rozumowania, na
odrzucaniu drobiazgów i skoncentrowaniu się na tym, co istotne. Biedna Annie ze
swoim pomysłem w rodzaju: “Uciekaj, wszystko się wydało". Potrząsnął głową i
uśmiechnął się, tłumiąc ziewnięcie. No, już prawie dobijają do brzegu. W rozmowie z
Annie musi być taktowny i uważający.
Światła zgasły. Annie odsunęła się od wyłączników i szybko przebiegła przez
księgarnię, cały czas ściskając w dłoni piłkę golfową. Bezszelestnie niczym duch
wśliznęła się do pomieszczenia na zapleczu i skulona dotarła do tylnych drzwi. Teraz
nadchodził trudny moment.
Morderca z pewnością czeka na zewnątrz. To nie przypadek, że linia
telefoniczna została przerwana. Morderca uszkodził ją celowo, by uniemożliwić jej
zadzwonienie do sierżanta, a to oznaczało, że film musiał zawierać zdjęcia mordercy.
Nie będzie siedziała w “Śmierci na żądanie" tak jak jeden z dziesięciu Murzynków.
Uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnatrz. Ciemniej niż w grobowcu. Cichutko,
ruchem węża nurkującego w bagiennym jeziorku, wyśliznęła się z księgarni. Z
nerwami napiętymi do ostatnich granic nasłuchiwała złowieszczych odgłosów Przy
końcu alejki, między rzędem sklepów a parkingiem, rozciągał się szeroki trawnik, na
którym rosło kilka pojedynczych sosen. Jej niebieskie volvo stało zaparkowane
samotnie w pobliżu gęstego krzewu wisterii. Boże, ileż dałaby teraz za trochę
wielkomiejskiego ruchu i gwaru. Wszystkie sklepy i parking zamykano na noc, a od
domów dzieliło ją pole golfowe. Po lewej, o kilkaset jardów od niej. znajdowały się
apartamenty; w niektórych oknach migotały przyjażnie światła. Czy ktoś usłyszałby
jej wołanie o pomoc?
Bez sensu, skoro i tak nikt nawet nie zdążyłby dobiec. Ulubiona technika
mordercy polegała na szybkim ciosie w głowę, wobec czego należało raczej nie
alarmować go. Gdyby tylko zdołała dostać się do samochodu...
Zaczęła się skradać od palmy do krzewu azaliowego, potem do kolejnej
palmy, wreszcie dotarła do głębokiego cienia tuż przy samochodzie. W tym
momencie potknęła się i upadła wprost na rozciągnięte ciało.
Nie potrzebowała światła, by wiedzieć, że to jest ciało. Po prostu czuła to. W
pierwszym odruchu paniki pomyślała, że to Max. Ale przecież Max nie mógł już,
wrócić. Mimo przerażenia przesunęła rękami po nieruchomym kształcie, aż natrafiła
na bijący puls na szyi. Na męskiej szyi. Znajomy zapach wody kolońskiej. Boże, to
przecież Bud. Widocznie Saulter wysłał go tutaj, by miał na nią oko, i morderca
musiał go zauważyć. Przeszukała kieszenie munduru. Kluczyki, zapalniczka. Zapaliła
ją, osłaniając płomyk dłonią. Tak, to był Bud, z plamą krwi na skroni. Kaburę miał
pustą.
Kuląc się przy ziemi, Annie przemknęła koło nieprzytomnego policjanta,
dopadła samochodu, szrpnaeła za klamkę, wskoczyła do środka i zatrzasnęła drzwi,
blokując je dodatkowo. Przekręciła kluczyk w stacyjce. Żadnej reakcji.
Przerwana linia telefoniczna, Bud nieprzytomny, uszkodzony samochód.
Była niczym mysy, w pułapce. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi był zupełnie
jednoznaczny. Teraz morderca mógł ją dokładnie zlokalizować.
Minuty mijały, ale nic się nie działo.
Położyła ręce na kierownicy, W porządku, mordercy zależy na filmie...
O Boże...
Annie odblokowała drzwi, wyskoczyła z samochodu i zaczęła biec w stronę
księgarni, potem zatrzymała się gwałtownie i ruchem pełnym rozpaczy zakryłą twarz
rękami.
Jak mogła być taka głupia?
Przecież to nie ona stanowiła teraz cel. Morderca polował na Maxa. Po jej
nieudanym wystąpieniu od razu stało się jasne, w jakim celu Max udał się na ląd.
Morderca myślał szybko, a reagował jeszcze szybciej. Prom przybije do brzegu lada
moment, a morderca będzie na przystani, gotowy do ataku.
Samochód uszkodzony, Bud nieprzytomny, telefon zepsuty.
Musi zawiadomić Saultera.
Zanim dotrze do któregoś z apartamentów, przekona właściciela, by wpuścił
ją do środka i pozwolił skorzystać z telefonu, zanim połączy się z Saulterem i
wytłumaczy mu wszystko, dla Maxa będzie już za późno.
Za późno na zawsze.
Popatrzyła na fosforyzującą tarczę zegarka. Za pięć dziewiąta. Pozostało jej
pięć minut.
Zaczęła biec w stronę apartamentów. Rower, musi ukraść rower. Na
Broward's Rock nikt nie zamykał rowerów na noc. W pobliżu krzewów, gdzie leżał
Bud, dostrzegła błysk metalu. Rozgarnęła gałęzie wisterii, następnie błyskawicznym
ruchem wyszarpnęła z kieszeni Buda kluczyki. Uruchamiając motocykl, pomyślała
przelotnie o wuju i o wycieczkach na motorach, jakie odbywali we dwoje, i mocniej
nacisnęła gaz.
Gdyby tej nocy znaleźli się świadkowie jej szaleńczej jazdy, z pewnością
stałaby się częścią wyspiarskiej legendy: “A teraz posłuchaj, dziecko, opowieści o
tamtej nocy, kiedy przejeżdżała tędy Annie Laurance". Jednak wybrała ścieżkę
rowerową prowadzącą przez rezerwat leśny, która - co zrozumiałe w październiku o
dziewiątej wieczorem była zupełnie pusta, i dopiero w pobliżu punktu kontrolnego
wynurzyła się z lasu na widok publiczny.
Przyhamowała, piszcząc oponami, i zawołała do zdumionego Jimmiego
Moona:
- Dzwoń do sierżanta Saultera i powiedz mu, niech tu natychmiast przyjeżdża.
Morderca zaczaił się na Maxa przy przystani promów.
Motocykl skoczył do przodu, niemal kładąc się na krętych uliczkach. Jeszcze
tylko jeden zakręt. Prom przybijał właśnie do mola. Annie zamknęła dopływ gazu,
zostawiła motor, zeskoczyła z siodełka i zaczęła biec. Nie odważyła się krzyczeć.
Morderca miał rewolwer Buda. Co prawda wolał ciche metody, ale - o czym nie
wątpiła ani przez chwilę - gdyby to było konieczne, nie zawahałby się przed jego
użyciem.
Biegła nieprzerwanie, a podceszwy jej butów głośno klaskały po asfalcie.
Porsche powoli zjeżdżało z promu.
Z cienia wynurzyła się ciemna sylwetka i skinęła na Maxa.
Samochód zatrzymał się.
Annie była na tyle blisko, by wyraźnie widzieć ubraną na czarno , postać,
pochylającą się w stronę okna.
Chwyciła piłeczkę golfową, wycelowała starannie i cisnęła ze wszystkich sił.
XX
Piłka trafiła kapitana Maca w skroń dokładnie w tym samym momencie, gdy
Max z całej siły uderzył go drzwiami samochodu. Jednocześnie z przeraźliwym
wyciem syreny na molo gwałtownie zahamował samochód policyjny, błyskający
czerwonym światłem. Wirujący snop dosięgnął kapitana Maca w chwili, gdy usiłował
podnieść się na nogi, sięgając jednocześnie ręką do kieszeni czarnego swetra.
- On ma rewolwer Buda - zawołała Annie, podczas gdy Max wyskoczył z
samochodu i rzucił się na kapitana. Sierżant Saulter sięgnął po broń.
Druga piłka uderzyła kapitana w nadgarstek w momencie gdy wyciągał
rewolwer. Jednocześnie Max powalił go na ziemię swoim impetem. Saulter
wymierzył pistolet w stronę walczących, podniósł z ziemi broń Buda i nakazał
Maxowi i jego przeciwnikowi, by stanęli oparci plecami o samochód policyjny,
Parotti, który właśnie opnuścił prom, spoglądał ku nim ciekawie.
- A co się tu u diabłu wyprawia? Czy człowiek nie może nawet napić się piwa
w spokoju po całym dniu cięzkiej pracy? - W tym momencie dostrzegł Maxa. - Pan
ciągle tutaj? Jakieś kłopoty z wozem?
Max ruchem głowy wskazał kapitana Maca i zaczął rozmasowywać sobie
kark.
- To morderca. Chciał mnie zaatakować, nie widział pan?
Byłem pod pokładem - zaczał utyskiwać Parotti - ale wy tutaj narobiliście
takiego hałasu, że umarłego postawiłoby to na nogi.
Kapitan Mac spróbownt po raz ostatni.
- Sierżancie Saulter, usiłowałem ując tego człowieka. To Darling jest
poszukiwanym przez pana mordercą,
- Niech się pan nie trudzi - poradził Max. - Mam pana zdjęcie na stopniach
domu Elliota Morgana.Harriet okazała się utalentowanym fotografem.
Z poszarzałą twarzą kapitan Mac bezwładnie oparł się o samochód policyjny.
Max zaczął poprawiać sweter przekrzywiony w czasie walki. W czerwonym świetle
policyjnego koguta widać było brzydkie zadrapanie na jego policzku.
Annie już miała wystąpić naprzód z czystą chusteczką i słowami otuchy, gdy
Saulter, nakładając kapitanowi Macowi kajdanki, odezwał się w końcu:
- A więc rozwiązał pan to, Darling.
Annie zatrzymała się w pół kroku.
- O nie - zaprotestowała energicznie. - To ja rozwiązałam tę zagadkę i
uratowałam życie Maxowi.
- Uratowałaś mi życie? Do diabła, przecież wiedziałem, że to kapitan jest
mordercą. Jak myślisz, dlaczego uderzyłem go drzwiami? Pewnie trzeba będzie je
teraz wyklepać.
- Ty po prostu zatrzymałeś się na środku drogi, a on już się szykował do ataku
na ciebie. Gdyby nie ja...
- Do licha, musiałem się przecież zatrzymać. Zawołał, że ma cię w swoich
rękach i że jeżeli chcę cię jeszcze zobaczyć, muszę z nim współpracować.
- Ty po prostu popatrzyłeś nu fotografie, które zrobiła Harriet - powiedziała
szyderczo. - Ja to wydedukowałam.
- Wydedukowałaś! Ciekawe, jak?
Opisała mu trzecią z akwarel wiszących w “Śmierci na żądanie".
- I oczywiście kiedy o tym pomyślałam, wszystko stało się jasne. To musiał
być kapitan Mac. Pochyliła się do przodu i zaczęła tłumaczyć z zapałem. - Herkules
Poirot zawsze utrzymywał, że najważniejszy jest charakter ofiary.
- Och, Annie, przyznaj, że po prostu zgadłaś - upierał się Max.
- Zgadłam, ładne żarty. To było logiczne rozumowanie. Po pierwsze wuj
Ambrose był mądry. Pisał książkę o zbrodniarzach i doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że mordercy są niebezpieczni. Przecież całe swoje życie spędził na wsadzaniu
ich za kratki. Z pewnością nie odwróciłby się plecami do kogoś, kogo podejrzewałby
o morderstwo. A to znaczy, że nie obawiał się tej osoby, z której ręki zginął. Po dru-
gie, co wuj miał zamiar robić w następnym tygodniu? Wybierał się w podróż, żeby
uzupełnić dane do swojej książki. Najpierw miał zamiar zatrzymać się w Silver City
na Florydzie... - Annie odwróciła się, żeby popatrzeć na masywnie zbudowanego
mężczyznę z kajdankami na rękach. - Pan nam powiedział, że nie miał pan nic
wspólnego ze śledztwem w sprawie Winninghamów. Tymczasem jestem gotowa się
założyć, że pan coś wie na ten temat.
Oświetlona czerwonym światłem policyjnego koguta twarz kapitana Maca
sprawiała wrażenie wyciosanej z jednej bryły kamienia. Popatrzył na Annie z
nienawistnym błyskiem w oku.
- Wuj panu ufał, a pan go zabił
- Nie ma pani żadnych dowodów - sprzeciwił się Saulter.
- Gdy zacznie pan sprawdzać wszystko pod tym kątem, na pewno coś się
znajdzie - upierała się Annie. Teraz, gdy już wiadomo, czego szukać, na pewno
natrafi pan na dowody.
- Po prostu zgadłaś powtórzył Max lekceważąco. - Natomiast ja
wydedukowałem wszystko na podstawie posiadanych przez nas informacji. Kluczem
do całej sprawy okazała się Emma Clyde. Z pewnością ktoś ją szantażował. Szantaż,
to była pierwsza rzecz, jaka przyszła jej do głowy w rozmowie z Annie o rzekomych
rewelacjach, jakie Elliot miał zamiar ujawnić w niedzielę. Ale Carmen upierała się, że
Elliot nie był szantażystą. Zatem dokąd nas to prowadzi? Kto był jedyną osobą
obecną wtedy w księgarni, która mieszka w domu za dwieście tysięcy dolarów, a
przecież nie ma wystarczających dochodów, by pozwolić sobie na taki luksus?
Wskazał ręką ponurą postać byłego policjanta. Oto on. Żyje jak milioner, choć jest
zaledwie emerytowanym policjantem. Skąd zdobył pieniądze, by kupić taki dom i żyć
na tak wysokiej stopie? Zastanawiam się, ile Winningham mu zapłacił. W jakiś
sposób udało mu się zdobyć dowody na to, że Emma zamordowała swojego męża.
Tym sposobem mógł żyć sobie jak król, a jego ofiara płaciła mu za milczenie. I to
właśnie odkrył Morgan. Gdyby kiedykolwiek wzięto pod lupę finanse McElroya,
byłby skończony.
- Owszem - zgodził się Saulter. - Dziś wieczorem zakończyłem przeglądanie
papierów Morgana wśród których znalazłem kopię raportu Straży Przybrzeżnej w
sprawie utonięcia męża Emmy Clyde. Sam w sobie raport był bez większego
znaczenia, ale do waszej teorii pasuje znakomicie. Zgadnijcie, czuja łódź była
zacumowana w pobliżu “Przyjemności Marigold” i kto zeznał, że tamtej nocy nie
słyszał żadnego wołania o pomoc.
- Tak więc odkryłem wszystko - zakończył Max z triumfem.
- Nieprawda Annie potrząsneła blond włosami właśnie, że ja. Dwie głowy
pochyliły się ku sobie w zacietrzewieniu. Ująwszy się pod boki, Annie i Max
zmierzyli się wściekłym spojrzeniem.
XXI
Saulter zatrzymał się w progu księgarni i popatrzył na Edgara.
- Bardzo tu przyjemnie.
Annie powstrzymała cisnące się jej na usta słowa, że za poprzednim pobytem
tutaj oskarżał ją o morderstwo.
- Miły kotek. - Saulter wyciągnął rękę, by pogłaskać Agathę. Ta zamiast
uciec, jak postąpiłby na jej miejscu każdy rozsądny kot, przewróciła się na grzbiet i
wyciągnęła łapki.
Annie oparła się o ladę, dumając o kociej inteligencji. Potem rozejrzała się po
pustym wnętrzu.Gdzie się podziali ci wszyscy ciekawscy, przychodzący tłumnie, gdy
uważano ją za morderczynię. Ingrid otworzyła księgarnię dzisiaj rano i wyszła zaraz
po przybyciu Annie, ponieważ okres wzmożonego ruchu najwyraźniej już minął. Nie
było ani jednej osoby, która mogłaby być świadkiem porażki Saultera.
Sierżant otworzył usta i zamknął je na powrót. Najwyraźniej nie było mu
łatwo przyznać się do błędu.
Annie zlitowała się nad nim.
- Jak się czuje Bud?
Ponura twarz Saultera rozjaśniła się uśmiechem.
- Chyba nieźle - powiedział sucho. - Carmen Morgan zapakowała go do łóżka.
Po chwili dodał powściągliwie: - Żeby się wyleczył z urazu głowy.
Popatrzyli na siebie ze zrozumieniem.
Sierżant przestępował z nogi na nogę.
- Pomyślałem, że wpadnę tu i powiem pani, że wszystkie poszlaki przeciwko
kapitanowi Macowi pasują wyśmienicie. Było dokładnie tak, jak pani i pani młody
przyjaciel wydedukowaliście.
Poczuła, że znowu wzbiera w niej gniew. Jak Max mógł przywłaszczać sobie
cudze zasługi?
- Miała pani całkowitą rację. Kapitan Mac nie mógł dopuścić do tego, by
Ambrose pojechał do Silver City. Dzwoniłem tam dziś rano. Pamięta pani, jak kapitan
zapewniał, że nie miał nic wspólnego ze sprawą Winninghamów? - Prychnął
pogardliwie. - Nic wspólnego! Prowadził to śledztwo. Zdaje się, że tamtejszy szef
policji, niejaki Al Candy, pił. Burmistrz powiedział mi, że kapitan Mac był
wspaniałym facetem, który znakomicie kierował wydziałem i nigdy nie miał żadnych
pretensji, że jest zaledwie zastepcą - mówił Slauter z irytacją. - Kto wie, ile razy wziął
pieniądze? W przypadku Winninghama złowił rzeczywiście grubą rybę. Potem
kotwiczył koło jachtu Emmy akurat wtedy, gdy ta wypchnęła męża za burtę. Tego
nigdy nie udowodnimy, gdyż Mac milczy jak zaklęty. Ale jest jasne jak słońce, że
ona płaciła komuś, i założę się, że tym kimś był właśnie Mac. Dlatego zamordował
Elliota. Musiał też zabić Jill Kearney, gdyż przyłapała go w klinice, gdy kradł... -
Sierżant zamilkł na moment, gdyż nazwa lekarstwa ciągle była dla niego za trudna do
zapamiętania - ...no, ten lek. A Harriet obserwowała dom Elliota i widziała przybycie
pani i Maca. - Z dezaprobatą potrząsnął głową. - Wtargnięcie na teren cudzej
posiadłości połączone z włamaniem. Nie powinna była pani tego robić, pani
Laurance.
- Wiem przyznała z pokorą - ale pan mnie podejrzewał i musiałam się jakoś
bronić
- Domyślam się, że była pani mocno zdenerwowana tym śledztwem -
powiedział sierżant z zakłopotaniem
Annie machinalnie obracał w palcach tabliczkę szpikulcem, na której
przytwierdzone były wiadomości telefoniczne (cztery od pani Brawley). Sierżant nie
odrywał wzroku z podłogi.
- Naprawdę lubiłem starego Ambrosa. Gdy uświadomiłem sobie, że został
zamordowany, poniosły mnie nerwy. Ale powinienem był wiedzieć, że pani nie
mogla być sprawcą. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nikt w porcie nie usłyszał
żadnego plusku, gdy ciało wrzucano do wody. Chyba już wiem, jak się to odbyło.
Ambrose musiał pójść do McElroya na drinka, a ten zaszedł go od tyłu, ogłuszył i
wepchnął do basenu wypełnionego morską wodą. A gdy już... no, później wyciągnął
ciało z wody i zawiózł do portu. - Saulter potarł koniuszek nosa wierzchem dłoni. - W
każdym razie powinienem był wiedzieć, że to nie pani
Reakcja Annie zaskoczyła ją samą. Wyciągneła rękę i poklepała sierżanta po
ramieniu.
- Wszystko rozumiem. Wuj Ambrose naprawdę był wspaniałym człowiekiem.
Sierżant wreszcie popatrzył prosto na nią.
- A więc nie żywi pani urazy? - Wyciągnął masywną dłoń.
Uścisnęła ją.
- A co z innymi, sierżancie?
- Badamy sprawę. Policja w Tahoe poszukuje grobu w pobliżu tamtego
domku, ale nie sądzę, by im się to udało. Za duży obszar. Fritz Hemphill? Bez
wątpienia morderstwo ujdzie mu na sucho, gdyż niczego mu nie udowodnią. A co do
pani Clyde, to ona także jest poza naszym zasięgiem, gdyż kapitan Mac nie powie ani
słowa. Wysłałem pielęgniarkę okręgową, żeby porozmawiała z Farleyami i panią
Rizzoli. Farleyowie zgodzili się na konsultację medyczną, natomiast ta Rizzoli... Ona
chyba nie ma wszystkich klepek, prawda? Niezłych miała pani tutaj przyjaciół.
Popatrzył na nią badawczo.
- Czy ma pani zamiar kontynuować te niedzielne spotkania?
- Boże, nawet się nad tym nie zastanawiałam. Policzyła w myślach nazwiska
tych, którzy pozostali. Emma, Farleyowie, Fritz, Kelly i Hal. Saulter uśmiechnął się.
- Z pewnością na wyspę zjadą nowi pisarze. Założę się, że za kilka miesięcy
będzie pani mogła zacząć od początku.
Wiedziała, że był to najbardziej wspaniałomyślny gest, na jaki mógł się
zdobyć.
- A ten pani przyjaciel pomoże pani utrzymać wszystkich w ryzach, zwłaszcza
kiedy się zadomowi po przeciwnej stronie ulicy.
- Zadomowi?
- No tak. Właśnie mierzy ten pusty sklep.
- Ale po co?
- Zakłada agencję detektywistyczną.
Saulter właśnie wychodził, gdy w drzwiach księgarni ukazał się Max,
uśmiechając się od ucha do ucha. W ręku trzymał notes i miarkę. i Obaj mężczyźni
przywitali się serdecznie. Saulter obiecał Maxowi zabrać go na ryby. Annie już
otwierała usta, by coś powiedzieć, ale Max byt szybszy.
- Robię wyłącznie to, co mi kazałaś.
Był idiotycznie zadowolony z siebie. Zarzucił miarkę na szyję Edgara i
zawiązał ją na kokardkę, nie przestając się uśmiechać.
- Kazałam ci! Max, w życiu nie kazałam ci zostać prywatnym detektywem. To
przecież idiotyzm. Nie możesz mówić tego poważnie. Po co prywatna agencja
detektywistyczna na tak maleńkiej wyspie?
- Dlaczego nie? Gdy tylko wszyscy dowiedzą się, jak genialnie rozwiązałem
sprawę czterech morderstw, podczas gdy policja zawiodła, nie będę się mógł opędzić
od klientów.
On rozwiązał sprawę czterech morderstw! Na ten temat porozmawiają za
chwilę.
- Do licha, Max, jesteś niemożliwy. Kiedy mówiłam o zajęciu się czymś,
miałam na myśli prawdziwą posadę. Znowu ta sama historia. Czy ty choć raz w życiu
mógłbyś być poważny?
Chwycił ja za rękę i przyciągnął do siebie.
Podeszła niechętnie.
Potem jeszcze bliżej...
- Max - jej oburzony głos został stłumiony przez obejmujące ją ramię -
dlaczego ty wreszcie...
- Annie...
Słysząc brzęczyk nad drzwiami, odskoczyli od siebie zakłopotani. Pani
Brawley wetknęła głowę do środka. Lisi nos był zmarszczony, a jasne oczy
błyszczały triumfalnie. Z pewnością istniały sprawy ważniejsze niż miłość. Pani
Brawley zdecydowanym ruchem ujęła Annie za rękę i pociągnęła w stronę barku
kawowego.
Annie nie miała żadnej szansy, żeby się uwolnić. Max podążył za nimi.
- ...dzwoniłam i dzwoniłam. Wiem, że jestem pierwsza. A oto odpowiedzi.
Wskazała palcem pierwszą akwarelę.
- “Morderstwo jest proste"', dalej “Po pogrzebie", potem “Tajemnica
Sittaford", “Zatrute pióro" i wreszcie “Rosemary znaczy pamięć". Wszystkie z
Agathy Christie. Moja droga - dodała strofująco - czy to jest fair?