11 Listopada – Blumsztajn i paroksyzm “antyfaszystowskiej”
nienawiści
5 listopada 2010
Zawsze z prawdziwym wytęsknieniem oczekuję na kolejne błyskotliwe teksty redaktora B. z
pewnej gazety kojarzącej się wielu z toaletą. W końcu 5 listopada 2010 roku los sprawił, iż
moja cierpliwość została nagrodzona. Ecce homo! Redaktor B. w najwyższej formie tekstem
“Przeciw marszowi faszystów. Wygwiżdżmy ich z miasta” atakuje z pasją po raz kolejny ni-
czym kompania karna pod Stalingradem. No pasaran, krzyczy “światowiec”. Kto, kto? „Fa-
szyści”. Jak wiadomo z nauk apostoła “tolerancji” jakim niewątpliwe jest redaktor B., polscy
„faszyści”, którzy przy tej okazji zapewne każdorazowo teleportują się z ziemi włoskiej, 11
listopada rokrocznie obchodzą rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę jako “praw-
dziwie polskie faszystowskie święto”. Doprawdy, dziw to nad dziwy, iż faszyści, których w
Polsce nigdy nie było, wykazują się przy okazji taką żywotnością – wszak to sztuka być
wciąż na topie po roku 1945. Redaktor B. wie lepiej. Jest znawcą najwyższych lotów, potrafi
tak wniknąć w psychikę znienawidzonych „faszystów,” iż pisze o ich planach po obchodach
11 listopada – „poheilują wieczorem przy wódce”. Dziwne ma redaktor B. upodobania, ale
jak to mówią, co kraj to obyczaj.
W tym roku hordy „faszystów” wyjdą na ulice kilku miast, aby w spokoju zamanifestować
swoją miłość do Polski oraz przywiązanie do takich Wartości jak Naród, Ojczyzna, Tradycja i
Wiara. Naprzeciw nim staną zastępy „oświeconych”, dyszących nienawiścią, nawołujących
do przemocy i mobilizowanych przez redaktora B., który niczym Hermann Goering oświad-
cza: „O tym kto jest „faszystą” decyduję ja!”. W ten sposób od wielu lat trwa kampania nie-
nawiści i oszczerstw względem polskich nacjonalistów, którzy nie mają w przeciwieństwie do
redaktora B. i jemu podobnych powodów do wstydu. Naszym wielkim poprzednikom przy-
świecała maksyma „życie i śmierć dla Narodu i Polski”. Poprzednicy i ideowi pobratymcy
redaktora B. od zawsze ich szkalowali, czy to w imię „postępu”, czy też „antyfaszyzmu”, bę-
dących zwykłą przykrywką dla walki z polskością i narodowymi tradycjami.
Być może redaktor B. cierpi na jakąś niestrawność, gdyż czka słowem „faszyzm” przy każdej
możliwej okazji. Bardziej prawdopodobna jest jednak analogia ze zjawiskami kumulacji i
wybuchu z tą jednak różnicą, iż w przypadku dzielnych pionierów ze stajni pewnej gazety
mamy do czynienia z kumulacją nienawiści i głupoty – podstawowych budulców “antyfaszy-
zmu”. (WT)