C L Smith Wieczni Wygna roz 1 9

background image

C.L. Smith

Wieczni Wygnańcy


Przekład: E. Ratajczyk

Wydawnictwo Amber 2010

Dodają: LizziElizabetH, Hazaja




















Była to pora Światła, była to pora Ciemności,

była to wiosna nadziei, była to zima rozpaczy,

mieliśmy wszystko przed sobą, nie mieliśmy nic przed sobą,

wszyscy szliśmy prosto do Nieba,

wszyscy szliśmy w zupełnie przeciwnym kierunku.

Karol Dickens Opowieść o dwóch miastach






background image

1

Zachariasz

Może i jestem posłańcem niebios, ale nie jestem doskonały.
Obserwuję jak moja dziewczyna naciąga na różowe majtki luźną koszulkę „Dallas

Cowboys” i kładzie się spać.

To brzmu perwersyjnie, wiem. Ale ja zawsze obserwuje ją, jak się ubiera, rozbiera, bierze

prysznic i kąpiel.

Był też jeden niebiański weekend w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zepsuła się

klimatyzacja. Cały dzień spędziła w łóżku goluteńka, czytając Tolkiena pod sufitowym
wentylatorem.

Ale ja jej wcale nie podglądam. Po prostu pilnuje.
Pilnowanie jej dwadzieścia cztery godziny na dobę to mój obowiązek. Jestem Aniołem

Stróżem (w skrócie AS) Mirandy. Żółtodziobem stworzonym po pierwszym wybuchu
atomowym w 1945 roku.

Miranda jest moją drugą podopieczną i powodem mojego istnienia. Ona nie ma o tym

pojęcia. Nie może mnie nawet zobaczyć. Nikt nie może, chyba że sam postanowiłbym się
ukazać. Ale to zakazane. Nas, AS-y, obowiązuję pewne zakazy. Jasne, pomagamy, kiedy
tylko się da, ale w sposób niezauważalny lub przynajmniej nie do wykrycia (jestem znany z
tego, że od czasu do czasu łamię zasady.

Co noc patrzę jak śpi. Jest niespokojna. Zawsze. Ciągle poprawiam jej kołdrę, żeby nie

zaplątała w niej nóg. Wtedy by się obudziła.

A i tak nie śpi dobrze. Przejmuje się drobnymi błędami. Czy raczej tym, co uważa za

błędy. Tym, co inni o niej myślą. Tym, co się stanie.

Jak wszyscy ludzie. Szkoda, że nie mogą spojrzeć w nieskończoność. Wtedy problemy

takie, jak dwója z algebry, czepiający się rodzice czy ignorowanie przez Tego chłopaka
wydałyby się nie takie straszne.

Bardzo chciałbym porozmawiać z Mirandą. Powiedzieć jej to.
W zeszłym roku dwa razy obudziła się w nocy z płaczem, mniej więcej w tym samym

czasie, kiedy rozwodzili się jej rodzice. Nie wiem, co jej się śni. Ponoć starsi aniołowie mogą
zajrzeć do umysłu. Brzmi kusząco, prawda? Ale ja i tak bym tego nie zrobił. Nawet gdybym
potrafił.

Dość, że tu jestem. Miranda zasługuje na przestrzeń mentalną.
A to jej fizyczna przestrzeń. Moje ulubione miejsce na terra firma.
Ś

pi głęboko, więc ryzykuję – materializuję się na dżinsowym pufie i zanurzam się w

niego. Cztery ściany kremowego koloru, dwa okna, biały sufit i niemodny złoty dywanik.
Łóżko, biurko, wysoka cedrowa szafa i kufer. Narzuta, którą zrobiła na drutach jej babcia.
Pluszowy pingwin z Wodnego Świata. Plakat z kulą ziemską i podpisem „Dom, słodki dom”.

Widzę małą dziewczynkę, którą była. I kobietę, którą się staje.
Staniki, takie jak ten przewieszony przez oparcie krzesła przy biurku, zaczęła nosić w

piątej klasie. W tym samym czasie przestała pisać pamiętnik.

Jedną ścianę zajmuje regał na książki. Przeważają te w miękkich okładkach. Głównie

serie. Jest też sporo książek o aktorstwie i teatrze. Stos na biurku czeka, żeby go oddać do
biblioteki. Obok leżą broszury informacyjne z Uniwersytetu Północnego Teksasu. Telefon
komórkowy przy komputerze nie działa odkąd zaliczył kąpiel w pralce w zeszły weekend.

Leży koło Opowieści o dwóch miastach i Romea i Julii. Dickens jest lekturą

obowiązkową, a Szekspir – przepustką do spełnienia marzeń Mirandy. Dzisiejszą datę

background image

zaznaczyła na czerwono w kalendarzu z Narnią. Po południu odbędą się przesłuchania do
przedstawienia szkolnego. Moja dziewczyna jest taka nieśmiała… dziwne, że się zgłosiła.

Pan Nesbit pije wodę z butelki przymocowanej do klatki. Jest dobrym kompanem jak na

gerbila.

Znikam, żeby nie gramolić się z siedziska. Pora zerknąć do Mirandy. Poczuć płyn do

kąpieli o zapachu trawy cytrynowej. Przyjrzeć się jej twarzy w kształcie serca. Robię to
niemal tak często jak ludzie mrugają.

Ale tym razem jest inaczej. Przerażająco. Cofam się, szukając innego wytłumaczenia.

Nocna lampka-biedronka ciągle się świeci. Księżyc prawie w pełni, nie jest zaćmiony.

Wokół Mirandy wiruje przydymiona szara smuga. Przywiera do niej. Zamienia się w

dłonie o długich palcach, które gładzą ją po policzkach i chwytają za szyję i ramiona.
Wydłuża się w przezroczystą kołdrę, która odkrywa jej ciało i nasuwa się na głowę.

To na pewno pomyłka, myślę. Już kiedyś to widziałem.
Moja dziewczyna śpi w cieniu Śmierci.

























background image

2

Miranda

Albo w moim domu straszy, albo puf jest opętany. może straszenie i opętanie to jedno i to

samo. Muszę zapytać moją przyjaciółkę Lucy. Ona będzie wiedziała. Ja nie wiem, o co
chodzi, ale przysięgam, że mój dżinsowy puf zmienia kształt, kiedy śpię. Dziś rano jest
zdecydowanie bardziej rozpłaszczony na środku niż wczoraj wieczorem.

- Mirando! - woła mama. - Spóźnisz się do szkoły! Jakbym nie wiedziała. Łapię mój

czarny plecak z siatki

i staram się przemknąć przez korytarz.
- Pa! - krzyczę, mijając kuchnię, ale przed spiżarnią wpadam na mamę.
Ma na sobie gruby biały szlafrok, a ciemne włosy spięte w kok. O tej porze zwykle jest

już ubrana i gotowa do sprzedawania kosmetyków.

- Nie jesz śniadania? - pyta.
Czuję zapach bekonu i przypalonej grzanki. Przypominam sobie, że mama się stara.

- Nie chcę, żebyś zapychała się słodyczami w szkole -ciągnie. - Czekolada...

- Cerę mam dobrą - przerywam. Moja cera nie jest nieskazitelna, ale na pewno nie

mogłaby posłużyć za ilustrację „przed" w reklamie preparatu na trądzik. Wymownie zerkam
na zegarek. - Muszę iść po Lucy...

- To przyszło wczoraj. - Mama podaje mi kolorową pocztówkę. - Od twojego ojca.
Tłumię westchnienie, ale nie jestem w stanie się powstrzymać i nie spojrzeć.

„Pozdrowienia z Alaski"! Ojciec jest na luksusowym rejsie. To dla mnie nowość, ale nie
zaskoczenie. Mam tatę od co drugich wakacji, ale nie od co drugiego weekendu. Przez pracę.
Przez to, że musi podróżować. Przez to, że zaczął nowe życie.

- On tego nie napisał - mówię i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że powinnam była

trzymać buzię na kłódkę.

Mama kiwa głową.
- To kobiece pismo - przyznaje.
Ma rację. Litery są duże i kształtne, w niczym niepodobne do skośnych bazgrołów taty.

Na pewno przeżywała tę kartkę przez całą noc.

Moi rodzice są po rozwodzie, więc chyba wolno mu umawiać się z kimś innym. Ale to dla

nas nowość. Myślałam, że to mama zacznie randkować pierwsza, że będzie potrzebowała
męskiego zainteresowania. Dziś rano najwyraźniej potrzebuje mnie.

Pierwszy raz zauważam, że mama i ja jesteśmy już tego samego wzrostu. Aby jej

poprawić nastrój, dzielę się z nią informacją, którą miałam zamiar zachować w tajemnicy.

- Dzisiaj mam przesłuchanie do szkolnego przedstawienia Romea i Julii. - Kiedy jej mina

ze znękanej zmienia się w pełną zachwytu, otwieram drzwi garażu. - To nic wielkiego.

- To... cudownie! - wykrzykuje. - Wiedziałam, że niepotrzebny ci psychiatra!
Potrzebuję chwili, żeby zaskoczyć.
- Chciałaś wysłać mnie do psychiatry?
lata wspomniał o tym raz, kiedy byli w separacji, ale raczej na zasadzie „gdybyś-

potrzebowała-komuś-się-wyga-dać". Nie żeby uważał mnie za stukniętą czy nienormalną.

- To nie był mój pomysł. - Mama zamyka mnie w drętwym półuścisku, prawą rękę

trzymając pod ostrym kątem, jakby miało jej się coś stać, gdyby przytuliła mnie za bardzo. -
Twój ojciec jest kretynem, ale to nie nowina. Tłumaczyłam mu, że ty się po prostu wolniej
rozwijasz. Mojej córce jest pisane bycie gwiazdą!

background image

Wyswobadzam się i robię krok w przód, do zimnego, zagraconego garażu na dwa

samochody. Moja honda jest prezentem od ojca, po to żebym nie znienawidziła go na całe
ż

ycie.

- W końcu ja byłam Miss Nastolatek Regionu Bay -woła mama.
Odpalając samochód, poruszam wargami razem z nią.
- I Miss San Francisco!
- Możesz zaczynać - mówi pani Esposito z pierwszego rzędu, unosząc teczkę i dodając mi

otuchy uśmiechem. Uczy pierwszy rok i tryska energią.

Przestępuję z nogi na nogę, a w głowie kotłują mi się myśli.
Niedawno odnowiona aula (jeszcze ma ten specyficzny zapach nowego samochodu) jest

prawie pusta. Tylko

kilka pierwszych rzędów zajmują uczestnicy przesłuchania - zagorzali maniacy teatru i

kilka osób o wysokich aspiracjach, czyli tacy jak ja. Nadają się raczej do reality show niż do
prawdziwego teatru, ale uwielbiają blask reflektorów.

Szkoda, że nie ma tu Lucy, której aktorstwo zupełnie nie interesuje. Zresztą akurat

odbywa godzinną karę za to, że przez przypadek oddała do „Ginger Synapsis" fan-fik zamiast
raportu rządowego.

Nakazuję sobie oddychać, jak mawia babcia Peggy, życie jest krótkie, a poza tym jestem

prawie pewna, że raczej nikt jeszcze nie umarł od upokorzenia.

- Możesz zaczynać - powtarza pani Esposito, wywołując śmiechy w rzędzie Denise.
Czytam Julię, akt IV, scena III. Mieliśmy do wyboru recytację monologu (jeżeli ktoś stara

się o główną rolę) albo czytanie z innym aktorem (dla tych, którzy cierpią na „lęk przed
przesłuchaniem").

Ta druga propozycja wyszła od szkolnego psychologa, który ma fobię na punkcie lęków -

jeżeli w jednym zdaniu użyjecie słów „test" i „lęk", natychmiast skieruje was na kurację do
spa shiatsu.

- Zajęta jesteś, co? Chcesz mej pomocy?
Zatyka mnie przy „co", aż w końcu uświadamiam sobie, że Wayne White opuścił mój

początek i zaczął od swojej kwestii. Wayne siedzi na stołku, z długimi, kościstymi
kończynami zgiętymi jak u garbatego stracha na wróble. Powinien był podpowiedzieć mi
szeptem kwestię, ale pewnie mu głupio, że musi czytać rolę pani Capuletti.

- Nie, pani - podejmuję wreszcie. - Mamy wszystko, co potrzebne. Aby wystąpić jutro

uro... czyście. -Słowa wydobywają się z moich ust, ale stoję jak skamieniała. - Proszę więc,
dajcie mi pozostać samej...

- Dałabym chyba wszystko, żeby w tej chwili zostawiono mnie samą. - I niechaj niania

spędzi tę noc...

- Czytam dobrze, ale wyglądam jak android w stanie pauzy. - ...z tobą. - Robię nieporadny

krok w prawo, jak Frankenstein.

Pani Esposito wygląda, jakby się martwiła, że coś mi dolega.
- Gdyż pewna jestem, że masz pełne ręce.... - Pełne... Pełne czego?
Zerkam na Denise, która zagryza wargę, żeby powstrzymać się od śmiechu. Lucy mówi,

ż

e nie powinnam się nią przejmować, ale już od przedszkola, ilekroć Denise pojawia się w

pobliżu, mam wrażenie, że szponiasta dłoń wyciska mi krew z serca.

Spoglądam na aktorów. Kiwają głowami, dopingując mnie. Zawsze ich obserwuję, jak się

wygłupiają, farbują włosy i mają gdzieś, co inni o nich myślą. Po części chciałam to zrobić
dlatego, żeby stać się jedną z nich. To najbardziej żywi ludzie tutaj.

Staram się rozluźnić i wczuć w rolę. Muszę być Julią -romantyczną, tragiczną, potępioną.
- Pełne ręce pracy w tej... w tej... w tej sprawie tak nagłej! - Robię wszystko, żeby się nie

skrzywić.

background image

Denise już nie próbuje się powstrzymać, mimo stanowczego „ciii" pani Esposito. Ona i jej

przyjaciółki aż zginają się wpół, zanosząc się od śmiechu.

- O mój Boże - krzyczy jedna. - Ona jest straszna!
- Dobranoc - czyta monotonnie Wayne, opierając brodę na dłoni. - Połóż się...
Nie słyszę reszty, bo do auli wszedł Geoff Calvo. Metr osiemdziesiąt piłkarskiej masy

sunie środkowym przejściem, ściągając spojrzenia wszystkich poza panią Esposito.
Chciałabym powiedzieć, że pociąga mnie coś innego niż jego wygląd, tyle że nigdy ze sobą
nie rozmawialiśmy. Zawsze sobie tłumaczę, że po prostu jeszcze nie nadarzyła się ta wielka
okazja. Ta, przy której on się uśmiechnie i spojrzy na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz,
a w tle rozlegnie się pełna dramatyzmu muzyka.

Rzeczywistość: Geoff podchodzi do Denise i obdarza ją odrażającym, półnamiętnym

pocałunkiem w usta. Wtedy stwierdzam, że głupotą jest „lubić" kogoś, kogo się właściwie nie
zna.

A właściwie, to kiedy zaczęli ze sobą chodzić?
- Z... żegnajcie - syczę. - Bóg wie, kiedy się spotkamy.
- Zabij mnie - błagam, chowając się za najbliższym DVD na widok dwojga aktorów,

którzy przyszli oddać wypożyczone płyty. - A najlepiej chodźmy stąd.

- Wyluzuj, już ich nie ma. - Lucy kładzie mi rękę na ramieniu i wyprowadza mnie z działu

babskich filmów. - Poza tym oni nie lubią kliki Denise tak samo jak my.

Kiedy tego popołudnia Lucy znalazła mnie zapłakaną w szkolnej łazience dla dziewczyn,

zaczęła mnie pocieszać: „Niech się wypchają" i „Wszystko będzie dobrze".

Lucy uważa, że nie ma sensu się zadręczać, tylko trzeba iść naprzód.
- No, utrudzony wędrowcu - mówi. - la podróż to żaden wstyd. Dla samotnych noc

filmowa jest uświęconą tradycją.

- W walentynki? - pytam, jakbyśmy nie spędzały tak walentynek przez kilka ostatnich lat.
Wieczór przed Dniem Świętego Walentego spędzamy w Movie Magic, gdzie jeszcze jest

w czym wybierać. W każdym razie według Lucy.

Podejrzewam, że moja ulubiona Królowa Krzyku przyszła tu też w nadziei na to, że... no,

wyhaczy kolesia z kasy. Od dobrych kilku miesięcy jest jej ulubionym tematem, zaraz po
Neilu Gaimanie i tym, co ma zamiar albo co już ściągnęła z Internetu.

- Oj! Biedna Miranda! - woła z udawaną troską. Nie reaguję, więc przechyla głowę, a jej

twarz poważnieje.

- Wyglądasz... Stało się coś jeszcze? Coś naprawdę strasznego?
Zastanawiam się, czy powiedzieć Lucy, że mój tata jest na Alasce (czy raczej pływa

dookoła łodzią) z jakąś tajemniczą kobietą, która pisze za niego pocztówki, a mama jest przez
to w typowej dla niej fazie przygnębienia i może jednak postanowi wysłać mnie do
psychiatry, kiedy jej opowiem o dzisiejszym przesłuchaniu.

- Mój puf jest opętany - odpowiadam.
- Interesujące. - Z horrorów Lucy wybiera Klątwę. -Co ty na to?
Wdziałyśmy już go. I naprawdę uwielbiam filmy. Oglądamy je z Lucy, jedząc popcorn z

prawdziwym masłem, na jej narożniku prawie w każdy weekend od zeszłego

lata, kiedy pracowałam na stoisku z napojami w multipleksie w markecie.
- Myślę...
- Może pomogę paniom znaleźć coś strasznego? - To „miłość" Lucy, Kurt, jak

wydedukowałyśmy z plastikowej plakietki z imieniem na jego czerwonej koszulce polo.

Jest wysoki, wyższy niż Lucy, co dla niej jest kluczowe, ma włosy blond w odcieniu

piasku i wygląda na parę lat starszego od nas. Mimo agrafki w prawym nozdrzu, jak na
ekspedienta wypożyczalni DVD jest wyjątkowo przystojny.

Lucy postanawia przenieść flirt na wyższy poziom.

background image

- Jestem Lucy - oznajmia, wyciągając rękę. - A to jest Miranda. Chyba się jeszcze nie

poznaliśmy.

Kurt uśmiecha się, pokazując idealne zęby, i podaje dłoń jej i mnie.
- Wiem. Wasze imiona i adresy są w komputerze. Robię wielkie oczy, ale Lucy pozostaje

niewzruszona.

- Dzisiaj szukamy czegoś bardziej życiowego - mówi. - O której kończysz?
On się śmieje, a mnie opada szczęka i mam wrażenie, że jarzeniówki nad głową

przygasły.

- Kończę... - zawiesza głos, ale tylko na chwilę, żeby nie być ordynarny. - O jedenastej.

Ale przecież jest środek tygodnia?

- Jutro nie ma lekcji - wyjaśnia Lucy. - Konferencje okręgowe.
Kurt marszczy czoło, jakby nigdy o czymś takim nie słyszał.
- No to jeśli chcecie, mam pewien pomysł.
Nieźle. Co ja tu robię?
- Ja - mówię - hm, muszę być w domu o...
- Nocujesz u mnie - ucina Lucy. - Rodzice mi ufają -zwraca się do Kurta. -1 mocno śpią.
- Zajebiście - odpowiada, biorąc od niej film i odkładając na półkę. - Ja i mój kumpel

czasem się odprężamy przy paru browarkach na starym cmentarzu przy szkole. Wiecie, co
mam na myśli?

Wiemy. Lucy jest chorobliwie zafascynowana grobami. Łazi po cmentarzach z papierem i

kolorowymi kredkami i szkicuje ornamenty wyryte na nagrobkach. Czyta nazwiska i daty i
próbuje odgadnąć, na co umarli.

- Uwielbiam to miejsce - wyznaje. - Mówią, że o północy chodzi tam duch.
Nie wiem, kto mówi takie rzeczy, ale nie interesuje mnie ta informacja. Kurt znowu się

ś

mieje.

- Spotkam się z wami i z duchami po pracy.






















background image

3

Zachariasz


Z

abij mnie - mówi Miranda w wypożyczalni. Gdyby niewidzialny anioł mógł się

skrzywić, to bym się skrzywił. Jest zła przez rodziców i przesłuchanie, tyle rozumiem.
Normalnie stawałbym na głowie, żeby jakoś poprawić jej humor.

Kocham Mirandę. Naprawdę. Ale dziś wieczorem kryzys wieku dojrzewania mojej

dziewczyny oznacza igranie z ogniem. W tej chwili ostatnie, czego nam trzeba, to kusić los.

Cień nadal zakrywa jej twarz jak woalka, dłonie jak rękawiczki i ciągnie się za nią niczym

ś

lubny welon.

Jasne, znam zakończenie. Każdy AS musi kiedyś odpuścić. Jestem przekonany, że gdy

nadejdzie ten dzień, Miranda z radością zostanie powitana na górze przez Dziadka Shena i
wszystkich, których znała, a którzy znaleźli się tam przed nią. Ale życie jest takim wspa-
niałym darem... takim błogosławieństwem... Mając dopiero siedemnaście lat, właściwie nie
zdążyła go zasmakować. Zostawić swojego śladu na tym świecie. Marzy, żeby zostać aktorką.
Wyrosnąć na kobietę, która zagra główną rolę. Zasługuje na swoje pięć minut w świetle
reflektorów. Zasługuje na o wiele więcej.

Przeznaczenie nie istnieje. Wolna wola Mirandy może wpłynąć na jej przyszłość.

Okoliczności mogą się zmienić. Nie musi umierać. Do licha z cieniem, nie mam zamiaru tak
jej zostawić.

- Może pomogę paniom znaleźć coś strasznego? - pyta Kurt.
Co powie Lucy? Co myśli? Jest nieustającym wyzwaniem, faktorem X w życiu Mirandy.

A ja muszę ratować ją przed opłakanymi skutkami.

To Lucy namówiła ją zeszłego lata, żeby zakraść się do kompleksu apartamentów i

wykąpać w jacuzzi. A ja zajmowałem właścicieli trzech mieszkań z widokiem na basen,
przelewającą się wanną, inwazją mrówek i czytaniem dziecku na dobranoc, żeby
przypadkiem nie wyjrzeli przez okno.

To Lucy wysłała zdjęcie Mirandy z drugiej klasy szkoły średniej internetowemu

przestępcy w Fort Worth, myśląc, że to uniwersytecki zapaśnik z Houston. A ja zaraziłem
jego system wirusem, który spowodował, że ich IP stały się niekompatybilne.

No a teraz Kurt. Co z nim? Pojawiał się w ich życiu od kilku miesięcy, ale nie zwracałem

na niego większej uwagi. Błąd?

Materializuję się za ladą i trzymając się poza zasięgiem wzroku, przeszukuję plik

dokumentów Movie Magie. Pod wypłowiałą torbą z McDonalda odnajduję listę pracowników
i przebiegam ją wzrokiem, aż trafiam na jego nazwisko.
Kurt Brodecker. Mieszka na West Endzie.

- No to jeśli chcecie, mam pewien pomysł - mówi Kurt.
Oj, nie podoba mi się to. Szukam wyświetlacza, który mógłbym nacisnąć. Alarmu

przeciwpożarowego, który mógłbym włączyć.

- Ja - odzywa się Miranda - hm, muszę być w domu o...
- Nocujesz u mnie - ucina Lucy. - Rodzice mi ufają i mocno śpią.
Cmentarz? Ciemny. Odosobniony. Rozległy. Ludzie.
- Mówią, że o północy chodzi tam duch - słyszę. Nie wiem, kto mówi takie rzeczy, ale nie

interesuje

mnie ta informacja.

W jasnym świetle jarzeniówek cień drga i ciemnieje wokół mojej dziewczyny.

background image

4

Miranda

Lucy i ja bez słowa wychodzimy z wypożyczalni, wsiadamy do mojego samochodu i

ruszamy.

- Cmentarz?! – wykrzykuję. – Nie łażę po cmentarzach. Zwłaszcza w nocy. Z obcymi

chłopakami. I z piwem.

Browarek. Zajebiście. Co to za słownictwo?
Jak się dobrze zastanowić, to co tak właściwie wiemy o Kurcie?
- A jeżeli to fan horrorów o morderstwach siekierą? – dodaję. – Przecież oglądałaś te

filmy.

Lucy zapina pas jak gdyby nigdy nic.
- Van Helsing ci się podobał.
- Podobał mi się Hugh Jackman w tym czarnym kapeluszu i długim płaszczu. –

Przyciszam rockową chrześcijańską stację radiową. – Wiem, że masz bzika na punkcie
filmów grozy, ale przecież w prawdziwym świecie też nie brakuje potworów.
Zmiennokształtni…

- Po prostu dawni ludzie – mówi. – Boże, Miranda, nie bądź taką bigotką.
Puszczam „bigotkę” mimo uszu. Wszystkie znane mi filmy o wilkołakach,

niedźwiedziołakach, kotołakach czy innych łakach, kończyły się liczeniem trupów. Ale Lucy
potrafi być przekonująca, a ja nie jestem dziś w nastroju.

Nie mówię jej, co gryzie mnie tak naprawdę. Że miałam potworny dzień, i że obiecała mi

na pocieszenie wieczór filmowy, a teraz ciągnie mnie ze sobą, żeby mogła się spotkać z
jakimś kolesiem. Jestem rozczarowana sobą, nią i światem też.

- A co z wampirami? – pytam, wyjeżdżając z parkingu przy niedużym centrum

handlowym.. – Jakkolwiek by patrzeć, to jest Dallas.

- To było sto lat temu. – odpowiada.
Raczej w 1963; ostatni widziany w Teksasie wampir, na porośniętym trawą kopcu, ni

mniej, ni więcej.

- Ale przecież wampiry nie żyją wiecznie. On, to znaczy, to…
- Wampiry wcale nie żyją – zauważa. – My też nie.
Złapała mnie.
- No dobra, pójdę. Ale kiedy Kurt będzie paradował wokół cmentarza z naszymi głowami

na palach, nie mów, że cie nie ostrzegałam.











background image

5

Miranda

Może coś mu wypadło - mówię, miętosząc w rękach kamizelkę. Jest połowa lutego i na

ziemi wciąż leżą resztki śniegu, a my stoimy pod Cmentarzem Chryzantemowych Wzgórz od
ponad trzech kwadransów.

- Może czekają w środku - odpowiada Lucy. - Właściwie nie ustaliliśmy, gdzie dokładnie

się spotkamy. Powinnyśmy po prostu wejść.

- Czekaj! - wołam, ale ona już wysiada z samochodu. Cmentarz był tu, zanim powstała

szkoła i otaczające

ją budynki. Kilka lat temu, po jakichś głośnych incydentach „wtargnięcia i

zbezczeszczenia" (lekka przesada na określenie kilku pustych butelek po piwie i petów),
kamienny cmentarny mur został podwyższony, a górą pociągnięto drut kolczasty.

Nie mam pojęcia, jak Kurt czy Lucy zamierzają się przedostać przez zamkniętą bramę.

Łapię torebkę, chociaż Lucy swoją zostawiła pod siedzeniem pasażera. Nie mam komórki, bo
w zeszłym tygodniu się zepsuła, ale Lucy ma telefon w kieszeni płaszcza.

Dlaczego w ogóle dałam jej się namówić na oglądanie tych wszystkich filmów o zombie?

Nie mogę przestać myśleć o gnijących ciałach pod ziemią za murem - o rękach przebijających
się przez trumnę i rozgarniających ziemię, o głowach wynurzających się spod powierzchni, o
otwartych szeroko ustach gotowych pożreć nasze mózgi.

- Jest liścik. - Lucy rozwiązuje cienką czarną wstążkę, którą ktoś przywiązał do kutej

ż

elaznej bramy rulon papieru.

Łańcuchy przy zamku zostały rozpięte i rzucone na ziemię. Wzdrygam się.
- Co się stało z kłódką?
Lucy jest za bardzo przejęta, żeby zwrócić na to uwagę. Podnosi kartkę do światła

księżyca.

- Mamy się z nimi spotkać przy grobowcu naprzeciwko najwyższego anioła - oznajmia po

chwili. - Romantyczne, nie sądzisz?

Nie sądzę. Nie pociąga mnie nic, co przeraża.
- Najwyższy anioł - zastanawia się Lucy. - To ten przy kwaterze rodziny Carton, po

drugiej stronie cmentarza. - Otwiera zardzewiałą furtkę. - Chodź, musimy się spieszyć! -
krzyczy, ruszając biegiem.

Nie mam wyjścia, muszę biec za nią.
- Lucy!
- Co?! - wrzeszczy, a jej głos niesie się po całym cmentarzu.
Przystaję ze strachu i dociera do mnie, że o mały włos nadepnęłabym nietoperza, który

trzepocze się na mokrej ziemi. Nie wiem, czy jest chory, czy ma złamane

skrzydło. Wiem tylko, że nie wolno go dotykać. Wścieklizna i tak dalej.
- Co się stało? - Lucy podbiega do mnie. - Och.
- Pewnie jest ranny - mówię.
- Zostaw go. Chyba nie chcesz, żeby cię ugryzł? Nie chcę.
- Może powinnyśmy gdzieś zadzwonić, na przykład do kogoś z ochrony środowiska?
- Dzwoń, jeśli chcesz. Ja idę na randkę. - Lucy odchodzi.
Mimo to mówię sobie, że wcale nie jest nieznośna, tylko po prostu przejęta spotkaniem ze

starszymi chłopakami, zwłaszcza z Kurtem.

background image

Waham się, nie mogę przestać się wpatrywać w cierpiące zwierzę na suchej trawie. Kiedy

podnoszę wzrok, wśród nagich drzew i szarych nagrobków nie ma śladu Lucy.

Znów ogarnia mnie strach. Zostawiam nietoperza. Po drugiej stronie cmentarza,

powiedziała. Muszę tam dotrzeć.

Mam wrażenie, że rzeźby na mnie patrzą, zastygłe w czasie. Krajobraz znaczą krzyże.

Niektóre stoją swobodnie, inne są wyryte w kamieniu.

Wtorkowy grad pokiereszował drzewa, połamał gałęzie i rozłupał pień stuletniego dębu.
Od brukowanego wejścia odchodzą trzy żwirowe ścieżki. Wybieram środkową. Uważam,

ż

eby nie nastąpić na któryś grób. Co za szaleńcy umawiają się z dziewczynami na cmentarzu?

- Lucy! - wołam, szukając figury anioła, o której wspomniała.

Zabytkowy cmentarz wydaje się groźny w swojej ciszy. Księżyc przesłaniają chmury. Nie

zatrzymuję się jednak. Wspominam, jak Lucy ujęła się za mną, kiedy Denise szydziła z mojej
miseczki A, jak wspierała mnie, kiedy mama i tata się rozwodzili, i jak wytrzymała dwa
sezony uniwersyteckiej piłki nożnej, żebym mogła patrzeć na Geoffa. Co za strata czasu.
Idę dalej, choć ciemność staje się coraz gęstsza, zdecydowana odnaleźć przyjaciółkę.


































background image

6

Zachariasz

Gdzie zniknęła Lucy? Mógłbym znowu się unieść, ale z nietoperzem niewiele brakowało.

Uniosłem się tylko na moment, żeby spojrzeć z góry, a Miranda o mało nie została ugryziona.

Teraz już wiem, że nie mogę jej spuszczać z oczu nawet na sekundę. Dziś wieczorem

muszę pilnować Mirandy jak nigdy dotąd. Muszę ją chronić.

Zwalniam kroku, żeby jej dorównać.
Kiedy schodzi ze żwirowej ścieżki, przenoszę się do kamiennego nagrobka z rzeźbą

anioła naturalnych wymiarów. Niezła kopia Rafaela, chociaż ma utrącony no, no i prawdziwy
Rafael jest dziesięć centymetrów wyższy. Ale pomnik wygląda na solidny. Jest dość miejsca,
ż

ebym mógł wygodnie stanąć na postumencie. Znajduję się w pewnej odległości, lecz

dokładnie na drodze Mirandy. Widzę doskonale zarówno ją jak i okolicę.

Dostrzegam też świeżo wykopany grób. Po burzy cmentarz był zamknięty, więc nie

zadbano o standardowe zabezpieczenia. Lucy nie ma w zasięgu wzroku. Kurta też nie. A
Miranda jest zbyt pochłonięta rozglądaniem się za nimi, żeby patrzeć pod nogi.

Wpadnie! Na pewno. Po prostu to wiem. Zaciskam pięści, rozpaczliwie chcąc jej pomóc.

Czym jest głos w ciemności? Światło w oddali.

- Uważaj! – krzyczę, materializując się. – Miranda! – Rozkładam skrzydła, oświetlając

okolicę.

Potyka się, ale w ostatniej chwili łapie równowagę. Jest uratowana! Uratowana.

Uratowałem ją.









background image

7

Miranda


- Uważaj! – ostrzega ktoś. Głos jest męski, nie chłopięcy. – Miranda!
Nagle oślepia mnie błysk. Mrużę oczy i unoszę rękę, żeby je osłonić. Jest duży i bardzo

jasny. Ptak? Nie, to postać faceta w świetle czy raczej ze światła. O, ja głupia, to facet ze
ś

wiatłem stojący przed najwyższym pomnikiem anioła. Na pewno nie Kurt. Więc kto? I skąd

wie jak mam na imię?

Robię krok do przodu, potykam się, ledwo łapię równowagę i cudem udaje mi się nie

wpaść do otwartego grobu. Gdybym wpadła, mogłabym sobie skręcić kark.

Kiedy podnoszę się z ziemi, ktoś krzyczy w oddali. Lucy? Lucy!
Wskakuję za najbliższy nagrobek, szukając schronienia w jego gęstym cieniu.
Z której strony dobiegło wołanie?
Robię krok do tyłu, kolejny i wpadam na drugiego człowieka. Krzyczę przeraźliwie i

pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że dziś wieczorem po cmentarzu włóczy
się mnóstwo ludzi.

Z ulgą uświadamiam sobie, że to pewnie Kurt. A ten facet ze światłem to jego kumpel.

Robią sobie głupie żarty usiłując wystraszyć mnie i Lucy.

Czuję zimne, suche dłonie na przedramionach i mężczyzna odwraca mnie tak, że możemy

się widzieć w ciemności. Jest wysoki i piękny. Regularne rysy jego twarzy wyglądają, jakby
zostały wyryte w gipsie. To nie Kurt, ani nikt, z kim Kurt by się zadawał. I za elegancko
ubrany jak na grabarza czy ochroniarza.

Oczy nieznajomego błyszczą na czerwono – złudzenie w świetle księżyca. Otwieram usta,

ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Próbuję się uwolnić. Na próżno. Moje ciało
odmawia posłuszeństwa. Nie wiem dlaczego. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje.

Oczy nieznajomego znów błyszczą i wtedy zapominam o sobie. Zapominam o Lucy.

Zapominam o aniołach. Światła już nie ma. Tonę w ciemności.

Krew zastyga mi w żyłach, kiedy słyszę głęboki głos z lekko południowym akcentem.
- Dobry wieczór – mówi.








background image

8

Zachariasz


Dokąd ona poszła?
Nie przejmując się powrotem do niewidzialnej postaci, robię dwa kroki w stronę miejsca,

gdzie ostatnio widziałem Mirandę. Nagle cios w głowę powala mnie na ziemię. Czuję ból u
podstawy czaszki.

- Co ty zrobiłeś? – pyta kategoryczny głos.
Jasny gwint! To Michał. Archanioł. Niebiański Miecz. Dawca Dusz. Najwyraźniej

posłużył się końcem miecz, żeby mnie powalić.

- Przecież wiesz, że nie wolno ci się objawiać! – grzmi. – I to w pełnej chwale! Zmieniłeś

porządek natury. Ukazałeś się grzesznikowi!

- Grzesznikowi? – pytam zmieszany. Z drugiej strony kamiennego muru słyszę trzaśnięcie

drzwi samochodu. I kolejne. – Ja...

- Miranda Shen McAllister od dziś powinna podlegać mnie – oznajmia Michał, kiedy

silnik samochodu ożywa. – Trafi pod moją opiekę, a tymczasem jej dusza jest stracona.

Słyszę odgłos kół na jezdni.
- Ja…
- Interweniowałeś w niedopuszczalny sposób – gani mnie Michał. – I oboje poniesiecie za

to karę. – powiedziawszy to, znika, jakby zmarnował na mnie zbyt wiele czasu.

Nie słyszę już samochodu.
Czyżbym upadł? Widocznie tak. Zakochałem się. Utraciłem łaskę.
Nie ma archanioła, moich skrzydeł i mojej dziewczyny.











background image

9

Zachariasz

W ciemności niesie się wołanie o pomoc. To Lucy.
Najlepsza przyjaciółka Mirandy. Nie zwracam uwagi na dudnienie w skroniach. Biegnę.
Jestem niezdarny w materialnej postaci pozbawionej skrzydeł. Potykam się o złamaną

gałąź i upadam na twardą ziemię. Zdzieram sobie skórę na dłoniach, kolanach i brodzie. Białe
szaty są mokre i ubrudzone.

Pierwszy raz doświadczam fizycznego bólu. I zimna. Ale są niczym w porównaniu z

bólem serca. Modlę się o Mirandę. Jeżeli porwał ją potwór, oby nie zrobił jej dużej krzywdy.

Staję i zaczynam nasłuchiwać. Po chwili słyszę męski głos. Cichy. Przekonujący. Dobiega

z zachodu. Ostrożnie robię kilka kroków. Chwilę później przeskakuję nad kamiennym
nagrobkiem na polanę.

Kurt odrywa kły od szyi Lucy i znika w ciemności.
Z trudem przełykam ślinę.
Wiem, co to oznacza dla mojej dziewczyny.

- Miranda - chrypi Lucy. - Musisz odnaleźć Mirandę.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że mówi do mnie. Byłem przyzwyczajony do tego,

ż

e ją widzę, ale nie do tego, że ona widzi mnie.

Nie bardzo wiem, dlaczego uważa, że jestem po jej stronie. Może uznała, że to ja

wystraszyłem napastnika? Może kieruje się intuicją, a może pomógł jej anioł stróż,
ktokolwiek nim jest.

W każdym razie ma rację. Mimo tego, co się właśnie stało, muszę odnaleźć Mirandę.
Nie jestem ekspertem. Tylko Wielki Szef jest wszech-wiedzący, AS-y zwykle nie mają do

czynienia ze złem u samego źródła. Ale wiem, że przemiana z człowieka w żyjącego
nieboszczyka trwa mniej więcej miesiąc, chyba że podmiot najpierw umiera, co prowadzi do
natychmiastowej transformacji. Zegar zaczyna tykać w momencie wchłonięcia nieświętej
krwi (transfuzja też działa). Być może Miranda jest skażona, ale nadal pozostaje człowiekiem.
Może cierpieć.

- Dasz radę iść? - pytam. Lucy wkłada buty i się chwieje.
- Tak. Nic mi nie jest. Drży. Zimno jest okropne.
- Jesteś bohaterem - szepcze. - Skoro istnieją potwory, muszą istnieć też bohaterowie.

Jesteś bohaterem, prawda? Wystraszyłeś wampira.

Wampir. Okropnie brzmi to słowo wypowiedziane na głos.
- I żaden normalny facet by się tak nie ubrał - ciągnie Lucy.
Dociera do mnie, że muszę wyglądać bardzo dziwnie w standardowym stroju - długiej

białej szacie bez

rękawów i sandałach, zwłaszcza że jest jakieś pięć stopni.
- Pomożesz mi uratować Mirandę, prawda?
- Nie ma jej tu - mówię, przytrzymując Lucy za rękę.
- Zabrali ją.
Po drodze podnoszę torebkę Mirandy z płaskiego nagrobka.
Przy hondzie wyjmuję z niej kluczyki do samochodu, kartę kredytową i kartę

telefoniczną. Lucy dzwoni ze swojej komórki na 911. Zanim kończy, silnik samochodu
pracuje.

- Muszę iść - mówię. Nie chcę, ale lada chwila pojawi się policja. Wolę nawet nie myśleć,

co by ze mną zrobili.

background image

- Nie martw się. Zostanę z tobą, dopóki nie nadejdzie pomoc.
- Nie! Musimy jechać natychmiast! Miranda nas potrzebuje.
Patrzę na Lucy. Do rana na szyi pojawi się siniak od uścisku Kurta, ale skóra na szczęście

nie została uszkodzona. Widocznie kiedy ich znalazłem, dopiero ją chwytał.

- Gliny nam nie pomogą. - Lucy ociera łzy. - Ale może chociaż ją namierzą. Kurt jeździ

czerwonym lexusem. Zadzwonię do nich jeszcze raz. Powiem im to. Możemy kupić taki
policyjny skaner i...

Wyłączam się. Są przyjaciółkami od kołyski. Zawsze wiedziałem, że kochają się jak

siostry. A teraz widzę tę miłość w oczach Lucy.

- Dzwoń - mówię. - Ja poszukam śladów.
- Chwileczkę. - Lucy zdejmuje płaszcz. - Weź go.
Waham się, ale tylko chwilę. Z każdą minutą robi się zimniej. Płaszcz jest trochę za

ciasny, więc zarzucam go na ramiona i ściskam paskiem.

- Bądź ostrożny - mówi Lucy. - Trzymaj się poza murem. Jeżeli nie wrócisz za pięć minut,

idę za tobą.

To ten temperament, który tak bardzo imponował Mirandzie. Lucy rozmawia z

operatorem numeru 911, a ja oddalam się od hondy. Kilka chwil później nurkuję w krzaki, bo
nadjeżdża karetka i dwa radiowozy.

Michał słusznie zrobił, zabierając mi skrzydła i pozbawiając mnie funkcji.
Nie powinienem był ukazywać się Mirandzie. W ogóle. A już na pewno nie w pełnej

chwale. Ale inaczej zginęłaby w tamtym grobie. Dusza mojej dziewczyny zostałaby
zaniesiona do góry, przed oblicze samego archanioła. I hucznie by ją powitano.

Nie wiedziałem, co się stanie. Pomyślałem jednak, że nie ma sensu, by odeszła tak młodo,

tak szybko. Naprawdę? Czy ja w ogóle wtedy myślałem?

Nie, więc złamałem ważną zasadę. Kierował mną tylko instynkt chronienia jej. Czułem,

ż

e zasługuje na trochę szczęścia na tej ziemi.

Po tych wszystkich latach obserwowania i pilnowania Mirandy nie przyszło mi do głowy,

ż

e może się mnie wystraszyć. Zakładałem, że świadomość, że ma swojego anioła, sprawi, iż

poczuje się lepiej.

W rezultacie strata okazała się trudniejsza, niż przypuszczałem.
Zostawiłem Lucy pod opieką profesjonalnych ratowników i poszedłem kilka kilometrów

do czynnej całą dobę stacji benzynowej. W bankomacie opróżniłem konto Mirandy ze
wszystkich pięciuset trzydziestu dwóch dolarów, a potem za pomocą jej karty telefonicznej
zadzwoniłem po taksówkę. Wysoko postawiłem kołnierz płaszcza i stanąłem pod kątem, żeby
uniknąć kamer.

Noc spędziłem w przytułku, gdzie dostałem ubranie na zmianę, a rano przyjechałem tu

autobusem.

Chciałem przyjechać od razu, ale przeżyłem opóźnioną reakcję fizjologiczną po odebraniu

mocy. Pierwszy raz poczułem to, kiedy czekałem na taksówkę. Ledwo trzymałem się na
nogach i przez całą noc byłem obolały, rozpalony i zamroczony. Dopiero o świcie poczułem
się lepiej, przynajmniej fizycznie.

Teraz znajduję się w uliczce przy trzypiętrowym ceglanym budynku, w którym mieszka

Kurt. O ile wiem, wampiry słabną w świetle dziennym, ale to raczej nie ma większego
znaczenia, kiedy są w pomieszczeniach.

Podejrzewam, że West End jest dla nich korzystną lokalizacją. To chyba dobry teren

łowiecki. Miranda i Lucy były tu zeszłego lata na festiwalu potraw „Smaki Dallas".

Nie wiem, co zrobię, jak znajdę Mirandę. Lekarstwa chyba nie ma. Ale warto spróbować.

Może pomogą egzorcyzmy?

background image

Aż ściska mnie w żołądku, kiedy czuję zapach pieczonego mięsa dobiegający z pobliskiej

restauracji barbecue. Po raz pierwszy jestem słaby z głodu. Ale się nie wycofam. Ten
budynek to jedyny ślad, jaki mam. Powinienem czekać? Patrzeć, czy nie wychodzi? Albo...?

Wybuch wstrząsa ziemią pode mną.
Skaczę, żeby się ukryć za otwartym kontenerem. Zdzieram strup na brodzie i uderzam

ramieniem o ostry kant metalu, rozdzierając płaszcz Lucy. Ale przynajmniej mam osłonę
przed gorącem, spadającymi cegłami i odłamkami szkła.

Nie czekam, aż opadnie dym. Wychodzę na ulicę z prawą ręką za głową, a lewą na nosie i

ustach. Podeszwami sandałów miażdżę gruz i szkło.

Na trzecim piętrze - piętrze Kurta - pali się. Czy on tam jest? A Miranda?
Drugi wybuch zwała mnie z nóg. Zaczynają wyć alarmy samochodowe. Słyszę policyjną

syrenę. Unosi się dym - ciężki, gęsty. Takiej eksplozji nikt nie powinien przeżyć.

Ktoś mnie napadł. Łowcy wampirów? Zmienno-kształtni?
Stawiam na zmiennokształtnych. Wilkołaki, wieprzołaki, jak kto woli. Wielki Szef kocha

różnorodność. Ale nie ma pewności.

Przełykam nikłą nadzieję, że złagodzę krzywdę, jaką wyrządziłem mojej Mirandzie. Jeżeli

była na górze, może to łaska. Słodka, kochana dziewczyna. Nie chciałaby tak żyć.
Kuśtykając, oddalam się z tego miejsca, pamiętając, że dziś walentynki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith C L Wieczni Wygnańcy (całość)
Wieczni Wygnańcy roz 10 53
Wieczni Wygnańcy roz 10 15
C L Smith Wieczni Wygnańcy 10
Krucha Wieczność roz 0 10
L J Smith Wizje w mroku Pasja roz 1 8
Smith L J Świat nocy 02 Wybrani [Roz 9 10]
Smith Lisa Jean Świat nocy 2 Wybrani (roz 1 10)
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 02 Wybrani [Roz 5 8]
Smith Lisa Jane Śwat Nocy 2 Anioł CIemnośc(roz 1 7)
W09 Ja wstep ROZ
164 ROZ M G w sprawie prowadzeniea prac z materiałami wybu
124 ROZ stwierdzania posiadania kwalifikacji [M G P P S
199702 freud wiecznie zywy
013 ROZ M T G M w sprawie warunków technicznych, jakim pow
4 ROZ w sprawie warunkow techn Nieznany (2)
16 ROZ w sprawie warunkow tec Nieznany
Lenin wiecznie żywy z Komorowskim w tle

więcej podobnych podstron