MARGARET HOLT
PO DRUGIEJ
STRONIE
LAGUNY
MARGARET HOLT
PO DRUGIEJ
STRONIE LAGUNY
Tytuł oryginału
:
Doctor Across the Lagoon
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lucy usilnie próbowała skoncentrować uwagę na słowach prelegenta, ale
nie było to łatwe, ponieważ wciąż czuła na sobie taksujący wzrok kogoś z
drugiej strony Sala di Congresso. Była przyzwyczajona do pełnych podziwu
spojrzeń mężczyzn, lecz nie w takim miejscu. Znajdowali się w weneckim
Ospedale Civile, znanym centrum kardiologicznym, w którym już drugi
dzień trwała konferencja na temat zaburzeń naczyniowych serca.
Siedziała obok swojego ojca i szefa, w towarzystwie jego prywatnego
sekretarza i Meg Elstone - stenografia. Prawie od początku sesji dręczyło ją
niejasne uczucie, że jest obserwowana. Gdy odwróciła głowę, zobaczyła, że
przygląda jej się zupełnie obcy mężczyzna o kruczoczarnych włosach i
czarnych oczach. Jej matka powiedziałaby, że facet bezczelnie się gapi i nie
należy zwracać na niego uwagi, i Lucy by się z nią zgodziła.
Jednak gdy spojrzała przelotnie w jego kierunku, nadal unosił brwi i z
uznaniem kiwał do niej głową. Niech go szlag trafi! Czuła się dotknięta tym
niestosownym zachowaniem. Kim on jest? Pewnie jakimś niższym rangą
urzędnikiem albo jednym z tłumaczy. Może dziennikarzem, który nie ma
pojęcia, jak się zachować na tak ważnej konferencji.
Mimo wszystko musiała przyznać, że jest wyjątkowo pociągający dla
kogoś, kto lubi typowo latynoską urodę, błyszczące ciemne oczy i kształtne
usta. Ona sama nie była przekonana, czy jej się podoba. Nie powinna więcej
spoglądać w jego kierunku.
Utkwiła więc oczy w wykładowcy, który w końcu przedstawiał wnioski
swej pracy na temat występowania arteriosklerozy w różnych zawodach.
Miała trudności ze skupieniem uwagi na jego wywodzie zarówno dlatego,
że mówił bardzo monotonnie, jak i z powodu irytacji wywołanej
świadomością, że jest obserwowana. Postanowiła całkowicie zignorować
tego mężczyznę. Udawała właśnie, że go tam nie ma...
Ale on wciąż był, a w tej chwili nawet skinął do niej ręką. Jest naprawdę
niemożliwy!
Mówca właśnie skończył wykład, a Aubrey Portwood nachylił się w
stronę Lucy i dyskretnie, jak to było w jego zwyczaju, powiedział:
- Lucindo, następnym wykładowcą jest Findlay d'Arc, położnik i
ginekolog. Mówiłaś, że chciałabyś posłuchać jego wystąpienia o
kardiologicznych zagrożeniach w czasie ciąży.
1
RS
- Tak, oczywiście. Dziękuję, Aubrey.
Nie zapomniała o tym, ale spojrzała z uprzejmym uśmiechem
wdzięczności na prywatnego sekretarza ojca, równocześnie czule
szturchając ojca w bok. Budząc się, sir Peter otworzył oczy i szybko się
wyprostował.
- Czy ten człowiek w końcu skończył, kochanie? Chyba uśpił połowę
uczestników.
- Ciszej, tato! - szepnęła Lucy, rozglądając się szybko dookoła. -
Słyszałam, że następny prelegent jest bardzo dobry.
- Naprawdę? - Sir Peter Hallcross-Spriggs rozpromienił się i zwrócił do
stenografki: - Przygotuj notatnik, Meg, i zapisz najważniejsze rzeczy,
proszę.
- Nie, tato, nie męcz Meg kolejną transkrypcją - zaprotestowała Lucy,
słysząc, jak stenografka wzdycha z rezygnacją. - Sama zanotuję to, co mnie
interesuje.
Gdy zaśmiała się cicho, odwróciło się kilka osób, aby spojrzeć na kobietę
towarzyszącą sir Peterowi. Masa kasztanowych włosów otaczająca twarz o
klasycznej urodzie powodowała, że uważano Lucy za typową angielską
piękność, doskonale wychowaną i wykształconą w szkole dla dziewcząt z
arystokratycznych rodzin. Gdy trzymała długopis i notes w pogotowiu,
czekając na następne wystąpienie, niewielu zauważało wahanie i
niepewność pod jej chłodną powierzchownością.
Spojrzała przypadkiem w kierunku nieznośnego nieznajomego i
zauważyła ze zdziwieniem, że zniknął. Zastanawiała się, gdzie, na Boga,
mógł wyjść. Może do toalety? Czy wróci, by posłuchać następnego
wykładu? Jego nagłe zniknięcie wytrąciło ją zupełnie z równowagi.
Przewodniczący sesji właśnie zaczął mówić:
- Niestety, pan d'Arc nie mógł przyjść dziś po południu, lecz doktor
Giuseppe Ponti był tak uprzejmy, że zgodził się go zastąpić i przedstawić
nam wyniki jego osiągnięć.
Doktor Ponti został przedstawiony jako internista z Wenecji,
praktykujący na Lido. Na podium wszedł wysoki mężczyzna i dostosował
mikrofon do swego wzrostu.
Lucy zamarła, bo był to właśnie ten człowiek, który tak ostentacyjnie
wpatrywał się w nią przez ostatnie pół godziny. Skłonił się szybko
zgromadzonym i gdy zaczął mówić, niemal natychmiast zaskarbił sobie ich
sympatię. Mówił żywo i z wielką ekspresją opisywał różne przypadki
porodów.
Biła od niego energia, której Lucy nie mogła nie zauważyć. Czasami
zwracał się do wybranej części sali, wyciągając w stronę audytorium rękę
dłonią zwróconą do góry, jakby domagał się odpowiedzi; czasem podnosił
palec wskazujący, by podkreślić jakąś kwestię.
Natężenie jego głosu zmieniało się nieustannie i nawet jeżeli od czasu do
czasu niepoprawnie akcentował angielskie słowa, to wyrażał się w sposób
jasny i zrozumiały. Przykuwał do siebie uwagę wszystkich, więc gdy
skończył wykład, w całej sali rozległy się spontaniczne brawa.
- Lucindo, gdyby wszyscy potrafili mówić jak on, dowiedziałbym się
tutaj dużo więcej - zauważył sir Peter. - Jestem pewien, kochanie, że w
czwartek przedstawisz wyniki naszej pracy tak samo dobrze.
Lucy zamierzała przynajmniej spróbować to zrobić.
Zaledwie oklaski umilkły, doktor Ponti podjął wykład, tym razem po
włosku. Lucy rozumiała ten język całkiem dobrze. Swada, z jaką Ponti
przedstawiał rezultaty pracy Findlaya d'Arca, zauroczyła wszystkich
słuchaczy, nawet tych, którzy nie znali włoskiego i wysłuchali przedtem
wersji angielskiej.
Omawiał teraz problem kobiety z zastawkową chorobą serca, którą
bardzo trudno jest leczyć z powodu wysiłku organizmu związanego z ciążą.
- Teraz należy brać pod uwagę drugiego pacjenta, którego dobro dla
kobiety jest tak ważne jak jej własne - powiedział ze smutkiem i przedstawił
w ogólnym zarysie możliwości wyboru, decyzje, które należy podejmować
aż do czasu urodzenia dziecka, no i sposobu jego urodzenia. Wszystkie te
problemy prelegent przedstawił niezwykle obrazowo, tak że słuchacze
nieomal widzieli przed sobą tę kobietę, prawdziwą matkę spodziewającą się
dziecka.
Lucy była niewątpliwie pod urokiem doktora Pontiego i nie mogła
zapanować nad dziwnym wrażeniem niepokoju, ponieważ czuła się
niezadowolona ze swego życia i kariery.
Jakiej kariery? - pytał cyniczny głos, beznadziejnie uporczywy pomimo
całego jej wysiłku, by go uciszyć. Na próżno wmawiała sobie, że jej obecna
praca w dziedzinie statystyki medycznej całkowicie odpowiada jej
zdolnościom, pozwalając wypełnić czas urzędowymi zajęciami, których
oczekiwano od doktor Lucindy Hallcross-Spriggs.
3
RS
Nagle Ponti spojrzał wprost na nią i jej serce zabiło gwałtownie. Z jego
ust płynął teraz strumień włoskich słów o elektrokardiologicznych
zmianach, które obserwuje się u ciężarnych ze zwężeniem zastawki
dwudzielnej.
- Jak można im pomóc? - zapytał audytorium. - Co państwo by w takiej
sytuacji zrobili?
Lucy odbierała jego słowa jak osobiste wyzwanie, prawie oskarżenie
skierowane bezpośrednio do niej. Spuściła wzrok, uciekając przed jego
przenikliwym spojrzeniem. Pomyślała, że zachowuje się absurdalnie, bo
przecież doktor Ponti nie może znać historii jej życia.
Oklaskiwała go więc bez przekonania, gdy skończył wystąpienie.
- Muszę przyznać, że jest cholernie dobry! - ocenił entuzjastycznie
ojciec, energicznie bijąc brawo. - Kochanie, może poprosić tego młodego
człowieka, żeby przedstawił włoską wersję naszej pracy. Co o tym myślisz?
Lucy wzruszyła ramionami.
- Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, bo temat jest
zupełnie inny - odparła z powątpiewaniem. - A te wszystkie wykresy i
procenty.
Doktor Ponti uśmiechał się, dziękując za oklaski skinieniem głowy.
Aubrey Portwood przechylił swą siwiejącą głowę w stronę Lucy i
powiedział szeptem:
- Lucindo, on zachowuje się jak aktor wywoływany na scenę, nie
sądzisz?
Zaśmiał się krótko i Lucy próbowała mu zawtórować, ale wciąż brzmiało
jej w uszach pytanie Pontiego: Co państwo by w takiej sytuacji zrobili?
Obudziło ono niepokój, który ją drażnił.
- Czy dobrze się czujesz, kochanie? - zapytał sir Peter, gdy sesja dobiegła
końca. - Wyglądasz na zmęczoną.
- Dobrze, tato, ale nie zostanę na herbacie - oznajmiła, odgarniając do
tyłu niesforne pasma włosów. - Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
Myślę, że pospaceruję nad morzem.
- Aubrey pójdzie z tobą, jeśli....
- Na miłość boską, tato, mogę iść sama na spacer - zaprotestowała ze
zmarszczonymi brwiami. - Czy długo tutaj zostaniecie?
- Nie, chcę tylko zamienić parę słów z tym człowiekiem z Edynburga;
sądzę, że znam jego ojca. I muszę pogratulować ostatniemu prelegentowi,
4
RS
jak on się nazywa? Czy zrobiłaś jakieś notatki z tego wystąpienia, Lucy?
- Kilka... - mruknęła i dodała: - Z pewnością należy pogratulować
Fidlayowi d'Arc, autorowi pracy. Zobaczymy się więc na kolacji, tato, około
ósmej, dobrze?
- Może wpół do dziewiątej, moja droga, a o ósmej spotkajmy się w barze.
Muszę z Aubreyem przejrzeć program na jutro. Tutaj tak długo siedzi się
przy kolacji, że nie ma później na nic czasu, prawda?
Zobaczył błysk dezaprobaty w oczach córki.
- Nie lubię, kiedy jesz wieczorem ciężkie posiłki, tato. To źle wpływa na
ciśnienie. I jeszcze do tego brandy i cygara, które tu podają.
Baronet o okrągłych kształtach spojrzał na nią z czułością. Nie brał jej
słów zbyt serio, bo wciąż uważał ją za swoją małą córeczkę, dumę jego
życia.
- Miej litość, kochanie. Wiesz, co się robi, gdy jest się w Rzymie. To
samo dotyczy Wenecji. Może tutaj odstąpimy troszeczkę od zasad?
To znaczy, że jesteśmy daleko od orlego wzroku mamy, pomyślała Lucy.
- Równie dobrze mogłabym udawać, że się zgadzam, bo wiem, że i tak
mnie nie słuchasz, tato. Do zobaczenia o ósmej w barze. Do widzenia!
Nachyliła się i pocałowała go w policzek, świadoma spojrzenia, jakim
obrzucił ją Portwood.
- I nie więcej niż jedno cygaro do czasu kolacji, dobrze?
- Nie, to znaczy oczywiście, moja droga. Uśmiechała się pobłażliwie,
gdy Aubrey Portwood pomagał jej włożyć czerwony, kaszmirowy żakiet.
- Będę uważał na sir Petera, Lucindo.
- Dziękuję, Aubrey. Wiem, że na tobie mogę zawsze polegać.
Pomachała im ręką na pożegnanie i zbiegła po schodach do wyjścia
weneckiego szpitala, prowadzącego na plac Campo San Zanipolo. Potem
skręciła w prawo i ruszyła przed siebie wzdłuż kanału prowadzącego do
morza.
Myślała o tym, że sekretarz opiekuje się ojcem doskonale, pamiętając o
wszystkich szczegółach, które sir Peter chętnie zostawiał innym. Aubrey był
zawsze na miejscu, niezawodny i dyskretny - i mimo swych pięćdziesięciu
lat przystojny. W ciągu ostatnich miesięcy, które upłynęły od śmierci jego
żony, stał się więcej niż przyjacielem rodziny. Wiedziała, że coraz bardziej
się nią interesuje. Ostatnio zapraszano go do Hallcross Park znacznie
częściej i Lucy rozumiała, że rodzice chętnie widzieliby w nim zięcia,
5
RS
gdyby się na to zgodziła.
Aubrey może jej zaofiarować komfort i bezpieczeństwo, a ona mogłaby
odpłacić mu, będąc czarującą żoną i gospodynią. Przy nim mogłaby uniknąć
upokarzających doświadczeń, które przeżyła dwa lata temu. Warto się nad
tym zastanowić...
Nad morzem skręciła znowu w prawo i szła szybkim krokiem wzdłuż
Fondamenta Nuove nad Laguną Wenecką. Czuła się wspaniale; warto było
wymknąć się z konferencji na godzinny spacer. Potrzebowała trochę czasu,
aby przemyśleć pewne sprawy, a gdzie mogłaby to zrobić lepiej, jak nie w
tym pięknym mieście?
Był słoneczny marcowy dzień, cieplejszy niż poprzedni tydzień w Anglii,
mimo chłodnego wiatru wiejącego z południa. W oddali, za lśniącym,
niebieskim lustrem wody leżały zielone wyspy, San Michele i Murano. Tyle
tych wysp i wysepek migocze niczym drogocenne kamienie, a ona ma tak
mało czasu, aby je wszystkie zobaczyć!
Konferenq'a kończyła się w piątek, lecz Lucy była prawie zdecydowana
zostać tu jeszcze na weekend. Miała koleżankę z czasu studiów, która
pracowała w szpitalu na Lido, i Lucy zastanawiała się, czy nie złożyć jej
niespodziewanej wizyty.
Matka Valerti Corsini była Angielką i Valeria urodziła się i wykształciła
w Anglii. Potem pracowała razem z Lucy w szpitalu św. Małgorzaty w
Londynie. Później jej rodzice wyjechali na stałe do Włoch i Lucy straciła z
Valeria kontakt.
Obecnie kariera Lucy stanęła w miejscu. Przeżyła fatalny rok w
podmiejskim szpitalu w Manchesterze, o czym usiłowała zapomnieć. Praca
w tym szpitalu doprowadziła ją niemal do ostrego załamania nerwowego.
Teraz miała prawie dwadzieścia dziewięć lat i odzyskała trochę wiary w
siebie, pracując na stanowisku statystyka medycznego w ministerstwie sir
Petera. Myśl o spotkaniu z Valeria budziła w niej mieszane uczucia. Kto
komu będzie zazdrościć?
Była głęboko pogrążona w myślach, gdy usłyszała krzyk dochodzący
gdzieś z dołu. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła dwóch młodych
mężczyzn, właściwie nastolatków, w małej łodzi żaglowej.
Typowi Włosi! Zobaczyli wysoką, szczupłą dziewczynę z ciemnymi
włosami opadającymi na plecy i próbują zwrócić na siebie jej uwagę,
popisując się umiejętnością żeglowania pod wiatr. Zmieniali ciągle kurs,
6
RS
żagiel łopotał na wietrze, a roześmiani młodzieńcy zgodnie ciągnęli go z
całej siły, wisząc prawie równolegle nad wodą od strony nawietrznej.
Bawili się najwyraźniej doskonale i Lucy pomachała im dłonią ze swego
bezpiecznego punktu obserwacyjnego.
Potem odwróciła się od morza i ruszyła wzdłuż wysokiego muru wąską
uliczką, prowadzącą na mały placyk, z którego można było iść w różnych
kierunkach. Która z uliczek prowadzi do hotelu Albergo Cicliami, gdzie
zatrzymali się z sir Peterem?
Następna wąska uliczka zaprowadziła ją na skraj małego, spokojnego
kanału. Zielone, pokryte mchem stopnie wiodły do wody w odstępach
dostosowanych do wielkości małych, wiosłowych łodzi, których używano
do przewozu warzyw, owoców i ryb, transportu bielizny do prania,
dostarczania poczty do domów i hoteli z balkonami z kutego żelaza i
kolorowymi żaluzjami, usytuowanych wzdłuż brzegów.
Lucy przeszła nad kanałem kilkaset metrów i skręciwszy, dotarła na
wąski kamienny mostek, udekorowany z obu stron skrzynkami
purpurowych begonii. Pośrodku szerokiego murku leżał dobrze odżywiony,
rudy kot.
Żałowała, że nie wzięła z sobą aparatu fotograficznego, aby uwiecznić
ten prześliczny, maleńki zakątek Wenecji. Zapewne to miejsce wyglądało
tak samo wiek lub nawet dwa wieki temu, kiedy Canaletto malował pałace
nad Canale Grande w całej ich złocistej wspaniałości.
Tutaj chodnik się skończył i Lucy przeszła przez mostek na drugą stronę
kanału. W dole przepłynęła wąska łódka, zostawiając za sobą echo śmiechu;
Lucy spojrzała na nią z zadumą. Jak cudownie by było, gdyby David z nią
tu przyjechał! Zwiedzaliby razem Wenecję i nie miałoby żadnego
znaczenia, że zabłądzili - bo Lucy zaczęła podejrzewać, że teraz tak właśnie
się stało.
Następna wąska uliczka, następny placyk, nad którym dominował bogato
zdobiony kościół, za nim ciemne przejście i Lucy znalazła się nad tym
samym kanałem, nad którym już była, z tymi samymi purpurowymi
kwiatami i rudym kotem, wygrzewającym się na słońcu.
To absurdalne, pomyślała. Szła na południowy zachód, ale nie mogła
przypomnieć sobie drogi, którą tu przyszła. Nie miała wątpliwości, że już tu
była. Zgubiła się w weneckim labiryncie Castello... Oparła się lekko
zadyszana o łuszczącą się, różową sztukaterię ściany i robiła sobie
7
RS
wymówki, że nie wzięła planu miasta.
Woda
chlupotała
cicho
o
kamienny
brzeg.
Wydawało
się
nieprawdopodobne, aby mogła tu ujrzeć motoscafo, jedną z taksówek
wodnych, od których roiło się na Canale Grande i oszałamiającej sieci
wodnych kanałów, stanowiących ulice tego zadziwiającego miasta.
W którym więc kierunku powinna teraz pójść? Dumała nad kolejnym
krokiem, gdy niespodziewanie głęboki głos przerwał jej rozmyślania.
- To jest pani pierwsza wizyta w Wenecji, prawda?
Pytanie padło gdzieś za nią. Odwróciła się, niepewna, czy jest
skierowane istotnie do niej. Myślała, że jest tutaj zupełnie sama, tymczasem
teraz patrzyła prosto w czarne oczy doktora Pontiego. W pierwszej chwili
przestraszyła się, ale odetchnęła z ulgą i szybko odzyskała równowagę.
- Nie, byłam już tutaj - odparła chłodno, wspominając szkolną wycieczkę
dla młodzieży uczącej się języka włoskiego, gdy miała siedemnaście lat.
- Benvenuta, signorina, witam. - Wyciągnął do niej szarmancko rękę. -
Przyjaciele nazywają mnie Pino. Widziałem panią dzisiaj z szefem na
konferencji i pomyślałem, że on bardzo przypomina Winstona Churchilla;
brak mu tylko cylindra! Czy pali również cygara?
Chce mnie zdenerwować tym pytaniem, pomyślała Lucy. Na pewno
myśli, że jestem sekretarką taty. Ten człowiek zachowuje się zbyt poufale.
Nawet jeśli jest tak fascynujący z bliska jak wtedy, gdy widziała go z daleka
w sali konferencyjnej, pozwala sobie na zbyt wiele.
Ale właściwie... Pojawił się w odpowiednim czasie, bo może pomóc jej
dotrzeć do hotelu.
- Mi scusi, dottore - zaczęła ostrożnie, a on utkwił w niej wzrok w tak
niepokojący sposób, że urwała, dając mu możliwość zapytania, kim jest.
- Allora! Come ti chianti?
Użył poufałej formy zarezerwowanej dla krewnych i przyjaciół.
- Nazywam się Lucy Spriggs - odpowiedziała oficjalnie. - Sono inglese.
- Bella. - W jego głosie pobrzmiewał śmiech. - Nie musiałaś tego mówić,
Lucia. Wyglądasz na Angielkę.
Użył włoskiej formy jej imienia, wymawiając „c" jak „cz", co
spowodowało, że zabrzmiało ono zupełnie inaczej.
- Lucia, proszę mi wytłumaczyć, dlaczego angielscy delegaci mają
najpiękniejsze sekretarki? - dociekał poważnym tonem.
Zignorowała jego słowa i ostentacyjnie spojrzała na zegarek.
8
RS
- Mi scusi, dottore, ma come faccio per andare al'Albergo Cicliami, per
favore?
Zadała to pytanie bardzo uprzejmie, mając nadzieję, że jej doskonała
znajomość włoskiego wywrze na nim wrażenie i zrozumie również milczącą
informację, że nie ma ochoty, by ją odprowadzał nawet tak atrakcyjny
lekarz z Wenecji. Była pewna, iż uważał, że kobiety nie mogą mu się
oprzeć.
Natychmiast spokorniał i uśmiechnął się czarująco, pokazując wspaniałe
zęby. Jeden z zębów na górze był lekko wyszczerbiony, zauważyła jednak,
że ta drobna usterka dodaje Włochowi uroku.
- Va bene! Z przyjemnością panią odprowadzę, signorina.
- Nie ma potrzeby - zaczęła, ale szybko się zreflektowała.
Trudno zapamiętać kierunki w tym labiryncie przejść, kanałów i mostów.
Uśmiechnęła się i jej twarz przybrała całkowicie inny wygląd, co nie
umknęło uwagi jej towarzysza.
- Rozchmurzyła się pani. Andiamo!
Gdy szli, dotknął jej ręki, ale ona zręcznie ją cofnęła, przenosząc
skórzaną torebkę z lewego ramienia na prawe.
- Czy może sobie pani pozwolić na wiele takich podróży jak ta? -
zapytał.
- Na kilka. Byłam w zeszłym roku w Genewie na konferencji
organizowanej przez Światową Organizacją Zdrowia.
- Na temat AIDS. - Pokiwał głową z poważną miną. - Pani szef ma
szczęście, Lucia. Czy dobrze się z nim pracuje?
Nie chciała, by kierował rozmowę na temat jej pracy, ponieważ uważała,
że to nie jego sprawa.
- Sir Peter jest idealnym człowiekiem do tego rodzaju pracy - wyjaśniła
krótko. - A czy pan, doktorze Ponti, jest zadowolony z praktyki internisty na
Lido?
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- To wypełnia czas.
Uniosła brwi. Może on również nie życzy sobie rozmowy o swej pracy?
Szli w milczeniu przez minutę, a może dwie, po czym odezwał się znowu:
- Proszę mi wybaczyć, ale zauważyłem, że nie jestem jedynym
mężczyzną, który panią widzi. Ten facet siedzący obok szefa nie mógł
oderwać od pani wzroku.
9
RS
Lucy oniemiała. Co za zuchwałość! Przybrała kamienny wyraz twarzy, a
on nie zbity z tropu ciągnął:
- Lucia, pani nie myśli o nim poważnie, prawda? Tego już za wiele! Lucy
zacisnęła złowieszczo usta.
- Proszę mi wybaczyć, doktorze Ponti, ale nie mam zamiaru dyskutować
z panem o moich kolegach ani odpowiadać na impertynenckie pytania.
Teraz już wiem, gdzie jestem i mogę sama wrócić do hotelu. Buongiorno,
dottore!
Przyspieszyła gwałtownie kroku. Biła od niej wściekłość. Pino zdał sobie
sprawę, że naprawdę ją obraził, i pożałował swojej szczerości. Dogonił ją i
zawołał:
- Lucia, przepraszam, bardzo przepraszam. Zapomniałem, jak bardzo
wrażliwi są Anglicy. Czy ma pani jakieś plany na wieczór? Czy chciałaby
pani pojechać na wycieczkę na Lido? Mam łódź. Może pozwoliłaby pani
zaprosić się na kolację, żebym mógł panią jeszcze raz przeprosić.
Położył rękę na jej ramieniu.
- Proszę, naprawdę zrobiłem to nieświadomie. Wyraz jego twarzy i głos
świadczyły, że naprawdę żałował swych słów, ale Lucy nie była skłonna
darować mu niewybaczalnej zniewagi. Strąciła jego rękę i spojrzała na
niego. Jej błękitne oczy były zimne jak lód.
- Tak się składa, że dziś wieczorem jadę na Lido, żeby spotkać się z
przyjaciółką...
- Meraviglioso! - Uśmiechnął się szeroko. - Więc mogę...
- Ale nie potrzebuję ani środka transportu, ani pana towarzystwa,
doktorze Ponti. Dziękuję.
Dotarli do mostu i tam go zostawiła, sama zaś przebiegła na drugą stronę.
Patrzył, jak znika w dole uliczki, która wiodła wprost do głównego wejścia
hotelu Albergo Cicliami. Gdy już zniknęła, przeciągle gwizdnął. Nigdy
jeszcze żadna kobieta go tak nie potraktowała.
- Buona sera, signorina inglese - wyszeptał. - Molte grazie.
10
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
Stała pod prysznicem z zamkniętymi oczami, pozwalając strumieniowi
wody obmywać jej głowę, jakby chciała spłukać dręczące ją wątpliwości.
Próbowała zapomnieć o doktorze Ponti, ale on uparcie powracał do niej w
myślach.
Oczywiście, że zachował się niewybaczalnie, komentując zachowanie
Aubreya. Co go obchodzi, na miły Bóg, że Portwood się nią interesuje? Jak
śmie wymagać od niej odpowiedzi, co zrobi ze swoim życiem?
Była wściekła, gdy nagle zdała sobie sprawę, dlaczego poczuła się tak
dotknięta uwagami Pontiego. On ma rację! Znowu zobaczyła jego
zuchwałe, ciemne oczy, w których błyszczało oskarżenie, i słyszała jego
pytanie: „Co państwo by zrobili w takiej sytuacji?"
Drugi raz dzisiaj Lucy wyszeptała:
- Niech go szlag trafi!
W każdym razie pomógł jej podjąć decyzję, co będzie robić dziś
wieczorem. Kolacja będzie dopiero za trzy godziny, ma więc czas, aby
wsiąść do vaporetto, przeprawić się przez Lagunę i spróbować zobaczyć się
z Valeria w szpitalu na Lido.
Wyjęła z szafy ciepły, czarny sweter i legginsy, związała włosy jasnym,
kolorowym szalikiem, włożyła czerwony żakiet i wygodne buty na niskich
obcasach. W tym stroju będzie jej ciepło podczas podróży przy wietrznej
pogodzie tramwajem wodnym, który kursował w górę i w dół Canale
Grande i przeprawiał się przez Lagunę z Wenecji na Lido. Tramwaje takie
zawijały także na wiele wysp archipelagu, zapewniając ich łączność z
miastem.
Zostawiła wiadomość dla sir Petera w recepcji i ruszyła w kierunku placu
Świętego Marka, skąd odpływały vaporetto - tramwaje wodne - na Lido.
Słynny plac wyglądał malowniczo na tle barokowej katedry i panował na
nim tłok, ponieważ było to także miejsce spotkań przyjaciół, rodzin,
kochanków, turystów, żeglarzy oraz księży i zakonnic w czarnych habitach.
Niektórzy przemierzali plac szybkim krokiem, inni spacerowali albo też
odpoczywali, siedząc przy rzędach stolików na chodnikach, gdzie stada
ufnych gołębi dreptały między nogami tłumu, a orkiestra grała melodie
operowe Verdiego i Pucciniego.
Dostrzegła wzrok młodego mężczyzny, spacerującego nerwowo tam i z
11
RS
powrotem i z rozpaczą zerkającego na katedralny zegar, dopóki piękna
dziewczyna nie wpadła w jego otwarte ramiona, wyjaśniając, dlaczego
spóźniła się na randkę. Wydawało się, że natychmiast jej wybaczył.
Lucy stłumiła westchnienie. Wenecja jest miastem dla kochanków, czy to
spotykających się na placu, czy żeglujących w gondolach. Gdyby David
Rowen był z nią... Ale cóż może być dobrego w tęsknocie do mężczyzny,
który ożenił się z inną?
Tak otwarcie, tak głupio okazywała mu swe uwielbienie, że gdy wybrał
chłodną, jasnowłosą pielęgniarkę z oddziału położniczego, Lucy stała się
obiektem żartów personelu szpitala Beltonshaw. Potem już wszystko szło
źle...
Zadrżała i otuliła się ramionami. To minęło i rozczulanie się nad sobą nic
jej nie da. Teraz ma nowego wielbiciela, Aubreya Portwooda, który
znacznie lepiej odpowiada jej rodzicom niż David. Kto wie, co się może
między nimi wydarzyć w romantycznej atmosferze Wenecji? W każdym
razie powinna dobrze spędzić tutaj czas.
Tramwaj miał właśnie odpłynąć z przystani i Lucy weszła na pokład,
kupując bilet u tęgiego, opalonego przewoźnika. Pasażerami byli głównie
miejscowi robotnicy i mieszkańcy powracający z zakupów, bo napływ
turystów o tej porze roku był jeszcze niewielki.
Jej nastrój poprawiał się, w miarę jak tramwaj oddalał się od brzegu.
Roztaczał się przed nią nieporównywalny z niczym widok na Pałac Dożów i
Most Westchnień, prowadzący do starego więzienia. Na Lagunie roiło się
od łódeczek, zarówno wiosłowych, jak i motorowych; poza nimi kilka
płaskodennych i pokrytych baldachimami stateczków mknęło po
powierzchni wody, a ich wioślarze obrzucali się ze śmiechem złośliwymi
Wyzwiskami.
Gdy tramwaj wypłynął na głębszą wodę, liczba stateczków i łodzi
znacznie się zmniejszyła. Lucy stała przy burcie od strony portu, gdy jej
uwagę przykuła szybka motorówka, której jedynym pasażerem był
mężczyzna w czapce żeglarskiej, stojący przy kole sterowniczym. Pruła
przez fale w tym samym kierunku co tramwaj.
Czy to może być Ponti? Oczywiście. Właściwie ją to nie interesowało,
ale była prawie pewna, że to on. Musiał ją również zauważyć, bo pomachał
do niej ręką. Odwróciła się ze zniecierpliwieniem od balustrady. Czy nie
można od niego uciec?
12
RS
Nagle jej uwagę zwróciły głośne wołania dwóch pasażerów z przodu
tramwaju i gwałtowne zmniejszenie mocy silników. Mimowolnie krzyknęła
z przerażenia, widząc po prawej stronie tramwaju dwóch młodzieńców na
żaglówce. Mieli kłopoty z grotżaglem, który trzepotał jak oszalały i opierał
się wszelkim wysiłkom, aby go wciągnąć.
Jeden z chłopców ciągnął mocno rumpel, aby obrócić łódź pod wiatr.
Niespodziewany podmuch wiatru albo zmiana jego kierunku spowodowały,
że żaglówka gwałtownie się cofnęła, a bom przesunął o pół obrotu. Na
oczach pasażerów tramwaju uderzył chłopca w tył głowy i wyrzucił go za
burtę. Wszystko wydarzyło się w ciągu kilku sekund.
Żaglówka zakołysała się niebezpiecznie, ale zdołała utrzymać się na
powierzchni wody. Drugi z chłopców trzymał się kurczowo masztu.
Pasażerowie zaczęli krzyczeć:
- Człowiek za burtą!
Lucy czuła, jak maszyny zwalniają. Próbowała odnaleźć wzrokiem
chłopca w wodzie. Czy da radę sam wejść na pokład? Jego towarzysz
pracował ciężko, aby zapanować nad żaglówką. Pasażerowie nawoływali
go, aby podpłynął do bezpiecznego tramwaju, i pospiesznie wyrzucili
przywiązany do sznura pas ratunkowy.
Ale gdzie jest chłopak, który wypadł za burtę? Na wodzie nie widać było
ani głowy, ani wyciągających się ramion. Lucy wytężyła wzrok i wtedy z
przerażeniem dostrzegła ubrane na biało, dryfujące ciało. Nieprzytomnemu
człowiekowi nie pomoże żadna lina ani kamizelka ratunkowa. Może się
utopić, jeśli ktoś natychmiast nie wyciągnie go z wody.
- Danilo! Danilo!
Lucy słyszała wołanie jego towarzysza i czuła się straszliwie bezradna.
Sternik tramwaju wodnego zredukował prędkość do zera i wysłał syreną
trzy krótkie sygnały, aby ostrzec przed zagrożeniem łodzie w pobliżu.
Byłoby niebezpiecznie podpłynąć zbyt blisko do nieprzytomnego chłopaka,
ale ktoś musi go uratować.
Ponti! To przyszło Lucy do głowy niespodziewanie. Rzuciła się z
powrotem na drugą stronę pokładu, gdzie widziała jego motorówkę, teraz
pędzącą w kierunku Lido.
- Pino! Pino! Wróć!
Krzyczała najgłośniej, jak mogła, ale dźwięk syreny zagłuszał jej wołanie
i Pino, oglądając się, zobaczył tylko figurkę w czerwonym żakiecie, stojącą
13
RS
przy barierce i machającą do niego szaleńczo ręką.
Lucy zauważyła, że motorówka jednak zmienia kurs: zawraca, płynąc
szerokim łukiem. Pino dostrzegł żaglówkę z samotnym, gwałtownie
gestykulującym żeglarzem i zachowujących się podobnie pasażerów
tramwaju.
Dopłynął powoli do żaglówki, po czym okrążył ją ostrożnie, kierowany
wyciągniętymi rękami pasażerów. Lucy obserwowała, jak lekarz przesuwa
wzrok po powierzchni kanału, aż wreszcie spostrzega biały kształt,
dryfujący, tuż pod powierzchnią wody.
Podpłynął do ciała i wyłączył silnik. Chłopak unosił się na wodzie od
strony nawietrznej motorówki. Pino dwukrotnie wyciągnął bezskutecznie
rękę, aż za trzecim razem udało mu się schwycić biały, wełniany sweter.
Pociągnął mocno, lewą ręką zdołał uchwycić pasek od spodni i wychylając
się w dół, dźwignął bezwładne ciało, opierając się mocno kolanami o łódź.
Po chwili chłopiec znalazł się na pokładzie motorówki.
Nastrój widzów poprawił się, ale Lucy wciąż stała cicho. Pino włączył
silnik i skierował się w stronę tramwaju. Załoga usunęła pasażerów od
barierek, a kilku mężczyzn pomogło Pontiemu wciągnąć ciało na pokład.
- E'morto! - krzyczała jakaś kobieta, podczas gdy Lucy stała przy
barierce, niezdolna do żadnego ruchu. Pino uklęknął, włożył rękę pod klatkę
piersiową chłopaka i podniósł go tak, by głowa zwisała w dół. Strumień
wody popłynął wolno z ust i nosa. Kilku pasażerów uznało, że chłopak musi
mieć pełno wody w płucach, ale Lucy wiedziała, że aby płuca wypełniły się
wodą, potrzeba czasu i że ta woda wypływa głównie z żołądka.
- Rianimazione, pronto, pronto! To Ponti prosi o pomoc.
Nawet jeżeli nie prosił jej osobiście, Lucy natychmiast podeszła,
chwyciła mocno szczękę chłopca i wepchnęła dwa palce do jego gardła tak
głęboko, jak mogła. Znowu wypłynęło trochę wody. Ponti zauważył jej
spontaniczne działanie i pokiwał głową z uznaniem.
- Musimy spróbować sztucznego oddychania - rzucił po włosku i
natychmiast położyli ciało twarzą do góry. Pino uklęknął po jednej stronie i
podniósł brodę chłopca, Lucy zaś jak automat uklękła po drugiej stronie i
podciągnęła do góry sweter i koszulę chłopca, przykładając ucho do jego
piersi, chłodnej, wilgotnej i cichej.
Pino uniósł brwi w niemym pytaniu. Czy bije serce? Chłopak mógł
umrzeć, wpadając do wody w wyniku uderzenia w głowę.
14
RS
- Nie jestem pewna. Może - odparła cicho. - Zacznij oddychanie, a ja
będę uciskać mostek.
Nie odezwał się, ale od razu przeszedł do sztucznego oddychania,
pocałunku życia. Głowa chłopca była dobrze odchylona do tyłu. Ponti
zacisnął jego nos kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki, a potem,
biorąc głęboki oddech, pochylił się nad otwartymi ustami chłopaka i
wdmuchnął powietrze ze swoich płuc w jego nieruchomą pierś. Chłopiec
nie drgnął.
Gdy Pino zdyszany z wysiłku przysiadł na piętach, Lucy czuła się jak
widz obserwujący siebie i teraz położyła ręce nad sercem chłopaka, prawą
dłoń na lewej. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... Liczyła cicho, naciskając za
każdym razem dłonie mocno w dół, dając sercu pięć krótkich ucisków i
mając nadzieję, że zacznie bić.
Gdy odchyliła się znowu do tyłu, Pino pochylił się i powtórzył próbę
wtłoczenia powietrza w płuca chłopaka. Wtedy Lucy zauważyła ledwie
dostrzegalny ruch piersi.
- Viva! Respira! - rozległ się kobiecy krzyk.
Lucy wiedziała jednak, że to tylko dowód, iż powietrze dostało się do
płuc, co nie znaczy, że chłopak żyje. Nachyliła się nad ciałem ponownie i
powtórzyła pięć krótkich ucisków, potem usiadła na piętach i Ponti podjął
trzecią próbę pompowania płuc. Pierś uniosła się znowu.
Kontynuowali pracę na zmianę: Lucy ucisk mostkowy, a Pino sztuczne
oddychanie. Po szesnastu powtórzeniach Lucy przerwała liczenie; po prostu
modliła się w duchu o reakcję reanimowanego organizmu, zanim
wyczerpanie odniesie nad nimi zwycięstwo.
Ponti był czerwony na twarzy i jego włosy na czole zlepiły się w
błyszczące pasma. W czasie krótkich przerw pomiędzy wdmuchiwaniem
powietrza ciężko dyszał. Było to prawie beznadziejne. Dopóki Pino będzie
w stanie ratować chłopca, ona musi wytrwać, chociaż prawdopodobieństwo
sukcesu zmniejszało się z każdą upływającą sekundą. Gdy usiadła i Pino
pochylił się jeszcze raz, zobaczyli oboje, że pierś uniosła się sama
spontanicznie i w tym samym momencie usłyszeli z gardła chłopaka odgłos
przełknięcia. Jego powieki poruszyły się i znowu rozległ się krzyk:
- Oddycha!
Lucy i Ponti porozumieli się wzrokiem, pochylili się równocześnie,
podłożyli ręce pod ramiona chłopaka i podnieśli go do pozycji siedzącej.
15
RS
Czknął i zwymiotował wodą. Lucy uderzyła go kilkakrotnie w plecy.
- Zakasłaj, Danilo - poprosiła. Ponti powtórzył:
- Tossisci!
Chociaż nos i usta chłopca były sine, żył. Dygotał i z trudem łapał
powietrze, patrząc na Lucy, która zdejmowała z niego mokre ubrania i
okrywała go kocem, podanym przez kogoś z załogi tramwaju. Potem jęczał
cicho i trzymał się jej kurczowo, gdy Pino delikatnie badał guz z tyłu jego
głowy. Czaszka wydawała się nie naruszona, lecz należało ją prześwietlić.
Tramwaj wznowił podróż do Lido, a sternik wezwał przez radio policję
wodną, aby zajęła się ratowaniem drugiego chłopca i przyholowaniem
motorówki lekarza. Ponti zawiadomił szpital na Lido, żeby wysłano karetkę
do przystani w Santa Maria Elisabetta, gdzie wkrótce zawiną.
Dwóch mężczyzn z załogi, tytułujących Pontiego „doktorem Pino",
umieściło drżącego chłopaka na noszach. Pino zauważył spojrzenie Lucy i
uśmiechnął się.
- Pojadę z nim na pogotowie, a pani jest wolna. Proszę się dobrze bawić -
powiedział.
Ale Danilo miał inny pomysł.
- Non lasciarmi, signorina! - błagał.
Nie opuszczaj mnie! I Lucy nie mogła tego zrobić. Wsiadła do karetki i
zajęła miejsce obok chłopaka, trzymając go za rękę.
- Gdzie jest Giorgio, mój przyjaciel? - zapytał po włosku.
Spojrzała na Pina, który odpowiedział wzruszeniem ramion. Próbowała
rozwiać niepokój Danila, zapewniając, że jego przyjaciel na pewno nie
zostanie pozostawiony na łasce losu.
Chłopak uśmiechał się niepewnie.
- Pani i doktor uratowaliście mi życie - powiedział. Doktor... W tramwaju
Lucy słyszała, jak załoga i pasażerowie wyrażają ulgę z powodu obecności
lekarza. Myśleli oczywiście o Pontim. Nikt nie znał kwalifikacji kobiety,
która mu pomagała.
Droga do Ospedale Al Mare, szpitala na wyspie, który obsługiwał Lido,
zajęła im kilka minut. Na oddziale pierwszej pomocy, gdzie pacjenci czekali
na łóżkach lub w wózkach inwalidzkich na prześwietlenia i badania
laboratoryjne, Lucy poczuła się znowu wciągnięta w dobrze sobie znaną
krzątaninę szpitalną. Podobieństwo wszystkich szpitali niezależnie od ich
położenia na świecie, nowych i starych, małych i dużych, było zadziwiające.
16
RS
Atmosfera i specyficzny zapach były powszechne. Lucy zauważyła, że
Ponti czuje się tu jak w domu i wszyscy go znają.
- Cześć, Pino! Kogo tym razem przywiozłeś? - zapytał z szerokim
uśmiechem lekarz z izby przyjęć. Spojrzał w kierunku Lucy i Danila, i Lucy
poczuła się nieswojo. Zadecydował, aby Danila pozostawić na obserwację.
Danilo leżał już w łóżku na kółkach, gotowy do odwiezienia na oddział,
gdy weszli dwaj policjanci z bardzo bladym Giorgiem, drugim chłopakiem z
żaglówki. Poinformowali Pontiego, że przyholowali jego motorówkę do
przystani i chcieliby zaprotokołować kilka szczegółów dotyczących
wypadku.
Chłopcy obejmowali się ze szczęścia. Po chwili Giorgio zauważył Lucy.
- Signorina! Pani jest tą dziewczyną, którą widzieliśmy na Fondamente
Nuove! - zawołał po włosku. - Bellissima!
- Zostaw panią dla mnie - nakazał mu Danilo, uśmiechając się szeroko. -
Mam pierwszeństwo, bo pani uratowała mi życie.
Widząc te oznaki powrotu do zdrowia, Lucy uznała, że może wycofać się
po cichu i zapytać w recepcji o Valerie.
- Doktor Corsini? Nie ma dzisiaj dyżuru - odpowiedział jej portier,
przeglądając grafik. - Proszę zostawić dla niej wiadomość. Przekażę jutro,
jak przyjdzie.
Lucy pospiesznie napisała parę słów do Valerii. Zostawiła jej numer
telefonu w hotelu i prosiła, by zadzwoniła, aby mogły umówić się na
spotkanie przed końcem weneckiego zjazdu.
Załatwiła już wszystko, więc mogła spokojnie pójść na przystań Santa
Maria Elisabetta, aby wsiąść do tramwaju do San Marco, wrócić do hotelu
Albergó Cicliami i zjeść kolację z ojcem.
Stała niepewnie przy wejściu do szpitala, gdy poczuła, że nogi się pod
nią uginają. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Mówiła sobie, że już po
wszystkim, że nie ma żadnego powodu do obaw, bo Danilo jest bezpieczny i
czuje się znacznie lepiej. Zrobiła już wszystko, co mogła, aby mu pomóc.
Czuła się wyczerpana, było jej zimno i z przerażeniem stwierdziła, że
płacze. Próbowała się uspokoić, ale nie mogła. Stała i łkała w miejscu
publicznym, aż portier z recepcji zaczął spoglądać na nią z
zainteresowaniem. Okropność!
Nie zauważyła wysokiej postaci, biegnącej od pogotowia w jej kierunku.
Usłyszała dopiero zdyszany głos:
17
RS
- Lucia! Szukałem cię, gdzie byłaś? Lucia... Objęły ją silne ramiona.
Wtuliła się w jego marynarkę, zrobiło jej się ciepło i poczuła się
bezpieczna w tym zimnym i niepewnym świecie, który ją otaczał.
- Wszystko jest w porządku, cara mia - szeptał jej cichy głos do ucha. -
Jestem z tobą, nie płacz - prosił, a potem dodał weselszym tonem: - Hej! Po
tym, co zrobiłaś, powinnaś czuć się dumna!
Cieszyła ją jego obecność. Odniosła wrażenie, że jego ciało użycza jej
jakiejś mocy. Skuliła się w jego ramionach i wtuliła twarz w marynarkę,
tłumiąc szloch. Obejmował ją mocno, a ona przez moment bezwolnie
poddawała się rozkoszy, płynącej z jego bliskości i uspokajających słów.
Przyszło jej do głowy, że byłaby szczęśliwa, mogąc spędzić tak resztę życia.
Przestała płakać i odetchnęła głęboko.
- Czujesz się lepiej, cara mia?
Lucy powoli uniosła głowę, opuszczając wygodne miejsce w zagłębieniu
jego ramienia. Rzeczywistość podziałała na nią jak strumień zimnej wody.
Co, u licha, robi w tym obcym miejscu w towarzystwie mężczyzny, którego
ledwo poznała?
Spuściła oczy i zaczerwieniła się, zakłopotana sytuacją. Nie może patrzeć
na niego z tymi spuchniętymi od łez oczami. Czuła się zażenowana jego
słowami. Miała ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
- Przepraszam, doktorze Ponti - szepnęła drżącym głosem.
- Przepraszasz? Za co? Lucia, byłaś cudowna. Nie mogłem uwierzyć
własnym oczom, kiedy uklękłaś i zaczęłaś uciskać serce. I poskutkowało!
Nie sądzę, żebym sam sobie poradził. Ledwo oddychałem. - Westchnął,
wspominając swój wysiłek. - Policja chce mnie podwieźć do przystani,
gdzie czeka na mnie „Isabella".
- Kto? - spytała zdezorientowana.
- Moja motorówka. Policja przyholowała ją i żaglówkę do przystani.
Avanti!
Wziął ją pod rękę i poprowadził do czekającego samochodu policyjnego.
Pomógł jej wsiąść na tylne siedzenie. Dwóch policjantów z uśmiechem
pogratulowało jej sukcesu. Potem ruszyli do przystani. Pino obejmował ją
podczas krótkiej podróży, a ona jakoś nie protestowała. Było jej ciepło i
wygodnie.
Gdy dotarli na miejsce, Pino znowu wziął ją pod rękę.
- Zawiozę cię na ląd, ale najpierw muszę cię wyleczyć z szoku.
18
RS
Chodźmy coś wypić i zjeść.
Zaprowadził ją do baru obok przystani i zamówił brandy i kawałek
panettone, doskonałego włoskiego ciasta. Mocna brandy ożywiła ją. Wypiła
kieliszek z przyjemnością.
- Zamówić jeszcze jeden? - zapytał.
- Na Boga, nie! Upiję się - zaprotestowała ze śmiechem. - Prawdę
mówiąc, muszę już wracać do hotelu.
- Gdzie się nauczyłaś udzielania pierwszej pomocy? - spytał z
zaciekawieniem. - Nie spodziewałem się tak profesjonalnej techniki u
sekretarki.
Nie chciała się przyznać, że jest lekarzem, bo to mogłoby pociągnąć za
sobą dalsze pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać. Pino jest teraz
pod wrażeniem jej zachowania na pokładzie tramwaju, ale ciągle budzi w
niej niepokój. Odpowiedziała więc wykrętnie:
- Przeszłam odpowiedni kurs. Zajmuję się teraz statystyką medyczną w
ministerstwie zdrowia.
- To musiał być bardzo dobry kurs. Przyglądał się, jak Lucy z apetytem
je ciasto.
- To jest znakomite, ale musi być okropnie tuczące - powiedziała cicho,
unikając jego pytającego wzroku.
- Co z twoimi planami na wieczór? - zapytał. - Mówiłaś przecież, że
jesteś umówiona.
Spuściła wzrok, pamiętając, jak nieuprzejmie zareagowała na jego
zaproszenie na kolację.
- Przyjaciółka, z którą miałam nadzieję spotkać się wieczorem, jest
zajęta. A teraz po tym wszystkim nie tęsknię za towarzystwem. Mój... Moi
przyjaciele czekają na mnie i razem zjemy kolację - odparła zakłopotana.
Wiedziała, że zabrzmiało to niezręcznie i Pino nie jest przekonany, ale
widocznie zdecydował, że nie ma sensu ciągnąć tego tematu.
- Jeżeli jesteś gotowa, to możemy jechać - oznajmił. - Mam nadzieję, że
popłyniesz ze mną przez Lagunę.
Motorówka była ładna i błyszcząca i sunęła szybko przez ciemniejące
wody Laguny, zostawiając za sobą gładkie fale. Lucy była pod wrażeniem.
Światła Wenecji zapraszały migocząc. Gdy przybili do przystani na Riva
degli Schiavoni, poczuła niemal żal, że podróż dobiegła końca. Pino
przycumował „Isabellę" do kabestanu, wprawnie zarzucając cumy.
19
RS
- Czy zostawisz ją tu na noc? - zapytała.
- Nie, muszę wrócić na Lido. Tam ma swoje miejsce postoju - wyjaśnił.
Zauważyła, iż prawie wszyscy na mierzei go znają, poczynając od
policji, a skończywszy na personelu karetki. Być może zna go również
Valeria Corsini, a jeżeli tak, to jej małe oszustwo prędzej czy później
wyjdzie na jaw. Ale wtedy ona będzie już w Anglii i nie zobaczy jego
reakcji.
Wziął ją pod rękę i poprowadził przez wąskie nabrzeże i most do wejścia
w uliczkę, przy której stał hotel Albergo Cicliami. Lucy zabiło szybciej
serce, bo zobaczyła na schodach hotelu Aubreya, który z papierosem w
dłoni rozglądał się niespokojnie wokół.
Kiedy zobaczył Lucy, odetchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu, jesteś, Lucindo! - zawołał z niespotykanym u niego
zdenerwowaniem. - Próbowałem uspokoić twojego ojca, że wrócisz w porę
na kolację, ale bardzo się martwi. Moja droga, dlaczego wypuszczasz się
sama przez Lagunę?
Głos Portwooda brzmiał ostro z powodu niepokoju. Nawet rozbawiony
wyraz twarzy Pontiego nie poprawiał sytuacji. Lucy poczuła się winna, że
przysparza ojcu zmartwień.
- Wszystko w porządku, Aubrey. Naprawdę nie ma powodu do
zamieszania - powiedziała. - Nie byłam sama. Pamiętasz z konferencji
doktora Ponti? Był tak uprzejmy, że przywiózł mnie z powrotem swoją
motorówką.
Odwróciła się do swego towarzysza, który wyciągnął rękę.
- Jestem zachwycony, mogąc pana poznać, Audreyu - odezwał się
przyjaźnie. Lucy zdenerwowało jednak, że źle wymówił jego imię. - Wasza
sekretarka jest zdrowa i cała po uratowaniu topielca.
Aubrey Portwood oniemiał z wrażenia.
- Sekretarka? O czym pan mówi? Jej ojciec bardzo się martwi jej
nieobecnością i ja... także. Czy pan namówił ją do...
- Chwileczkę, Audrey - przerwał mu Pino. - Powiedział pan „jej ojciec"?
Czy to ten pan z twarzą Churchilla?
Odwrócił się do Lucy, która stała z zakłopotaną miną.
- Nie powiedziałaś mi, że to twój ojciec!
- Przepraszam, doktorze Ponti - odparła i wzruszyła ramionami,
zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji.
20
RS
Była świadoma, że napięcie między mężczyznami gwałtownie rośnie.
- Może przedstawię panu Aubreya Portwooda, prywatnego sekretarza
mojego ojca, sir Petera Hallcross-Spriggs.
- Który jest członkiem parlamentu i wiceministrem zdrowia - dodał
Aubrey wyniośle.
- O mio Dio! - Ponti był zaskoczony. - A Lucia...
- Nie Lucia! - rzucił oschle Portwood. - To jest lady Lucinda Hallcross-
Spriggs, jego córka, z wykształcenia lekarz.
- Aubrey, miej litość - zaprotestowała Lucy, bojąc się spojrzeć na Pina,
który aż gwizdnął i ukłonił się jej nisko.
- Gdyby mi pani tylko wcześniej o tym powiedziała, pani doktor,
włożyłbym mitrę książęcą zamiast czapki żeglarskiej.
Lucy mimo rozdrażnienia starała się zachować niewzruszoną minę, a
Portwood zionął oburzeniem, patrząc na rozbawionego, beztroskiego
Włocha. Najwyższy czas, aby zakończyć tę scenę, pomyślała.
- Lepiej będzie, jeśli się pożegnamy, doktorze Ponti - rzekła uprzejmie. -
Wiem, że musi pan wracać na Lido, więc...
Dostrzegła błysk kpiny w jego oczach i nie skończyła zdania.
- Więc buona notte, pani doktor - odparł. - Dziękuję za bardzo...
kształcący wieczór. Jak już powiedziałem, była pani wspaniała. Ciao,
Audrey!
Lucy patrzyła z mieszanymi uczuciami, jak się oddalał.
- Moja droga Lucindo, przepraszam, jeżeli mówiłem zbyt ostro - odezwał
się Aubrey.
Był mocno zirytowany, niepodobny do siebie.
- Dziękuję, Aubrey. Czasami żałuję, że ty i tata nie potraficie zrozumieć,
że dorosłam.
Zamknęła mu w ten sposób usta i weszła do hotelu stawić czoło
wymówkom sir Petera. Mężczyźni! Naprawdę są niemożliwi...
Jeszcze w nocy, leżąc w łóżku, rozważała nieprzewidziane zdarzenia
minionego dnia, wspominała pochwały Pina i reanimowanie Danila, które
przyniosło jej prawdziwą satysfakcję. Młode życie zostało uratowane i cóż
może być więcej warte?
21
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
Sir Peter stanął w drzwiach pokoju Lucy i spytał:
- Jak się czujesz, kochanie? Czy weźmiesz udział w porannej sesji? Może
poprosić, żeby przyniesiono ci śniadanie do pokoju?
Lucy westchnęła.
- Oczywiście, że wezmę udział w sesji, tato. Przecież po to tu
przyjechałam. Zobaczymy się na dole na śniadaniu, dobrze?
- Lucindo, po wczorajszym przeżyciu powinnaś odpocząć -
zaprotestował ojciec z troską.
Starała się zachować spokój.
- Tato, idź już i pozwól mi się ubrać. I przestań, proszę, trząść się nade
mną jak kwoka.
Jej głos był tak stanowczy, że baronet, acz niechętnie, usłuchał jej
prośby.
Lucy istotnie czuła się rozbita po wczorajszej przygodzie. W lustrze
zobaczyła, że ma bladą twarz i cienie pod oczami, lecz uznała, że silniejszy
makijaż to przykryje.
Miała zamiar wejść do Sala di Congresso punktualnie o dziewiątej. Tata
jest kochany, oczywiście, ale to irytujące, że traktuje ją wciąż jak uczennicę,
która ucieka na wagary, gdy tylko ma ochotę. Czasami wręcz czuła, że jej
obecność tutaj wcale nie jest konieczna.
Czy naprawdę? To natarczywe pytanie znowu wróciło w jej myślach.
Wczoraj wieczorem nawet nie przypuszczała, że może być znowu lekarzem.
No i do czego doprowadziło ją to głupie oszustwo?! Robiło jej się zimno i
gorąco na przemian, gdy wspominała pompatyczne słowa Aubreya
skierowane do Pontiego, który przynajmniej okazał, że jest kompetentnym
lekarzem, a poza tym zachował się wręcz niewiarygodnie uprzejmie, kiedy
tak głupio rozkleiła się w szpitalu. Co on musi teraz o niej myśleć?
Uczesała włosy w elegancki kok i spięła je grzebieniem. Stanie dzisiaj
przed Pontim opanowana i uprzejma. Nie da po sobie poznać, co się z nią
dzieje. Zdjęła kryształowe kolczyki i włożyła złote, żeby wyglądać bardziej
oficjalnie.
Gdy poranna sesja dobiegła końca i nie dostrzegła Pina, nie wiedziała,
czy się cieszyć, czy martwić. Może nie prezentuje niczego więcej na
konferencji i wrócił do swej pracy na Lido? To może oznaczać, że więcej go
22
RS
nie zobaczy i nie będzie żadnego problemu. Poczuła taką obojętność, że
nawet nie próbowała być szczególnie miła dla Aubreya Portwooda, który w
przerwie przyniósł jej kawę i angielską prasę.
- Lucindo, jak się czujesz? - zaczął uprzejmie. - Pytam, bo wieczorem
chciałbym zaprosić ciebie i sir Petera na kolację do L'Usignolo Argento -
oznajmił z uśmiechem. - Naturalnie, pannę Elstone także.
Oczywiście, pomyślała Lucy. Po to, by Meg zabawiała ojca, a mnie
miałby dla siebie.
- Rozmawiałem już o tym z sir Peterem - kontynuował Aubrey - i zgodził
się pod warunkiem, że pójdziesz z nami. Czy mogę zamówić stolik dla
czterech osób, powiedzmy na ósmą?
Uśmiechnęła się chłodno.
- Będzie mi miło.
- Doskonale! Dziękuję, Lucindo - odparł z satysfakcją. - Jeżeli
pozwolisz, zrobię to zaraz.
Gdy wstał, kelner z bufetu przyniósł Lucy przenośny aparat.
- Mi scusi, signorina, telefon do pani.
Usłyszała głos w słuchawce i natychmiast uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Valeria, dzień dobry! Jak się masz! Wczoraj nie zastałam cię w
szpitalu.
Aubrey stał niezdecydowany w dyskretnej odległości, ale słyszał każde
słowo.
- Tak, będzie mi bardzo miło spotkać się z tobą, Valerio. Dziś
wieczorem. Jest tylko jeden problem. Muszę zapytać. ..
Spojrzała na Aubreya.
- Lucindo, zaproś przyjaciółkę na kolację - zaproponował bez wahania.
Lucy zakryła ręką mikrofon.
- Jesteś pewien? - zapytała szeptem. - To drogi lokal.
- Oczywiście. Będę zachwycony.
- Jesteś naprawdę wspaniałomyślny, Aubrey. Halo? Val, słuchaj,
sprawiłabyś mi przyjemność, gdybyś poszła z nami na małe przyjęcie o
ósmej. Sekretarz taty właśnie je organizuje. Tak, Val, on serdecznie cię
zaprasza. Dobrze, tak będzie doskonale!
Ustaliły, że Valeria przyjdzie do hotelu o szóstej na drinka, a potem
przygotują się do wyjścia w pokoju Lucy.
Valeria będzie na kolacji, pomyślała Lucy, więc nie będę przypisana
23
RS
Aubreyowi. Wcale nie była pewna, że chce się z nim związać. Potrzebowała
czasu do namysłu.
Doświadczenia ostatniego wieczoru otworzyły przed nią perspektywy
nowego życia i czuła potrzebę zmiany. Ośmieliła się marzyć o powrocie do
zawodu lekarza... Porozmawia z Valeria, ona na pewno jej pomoże.
Zazdrościła koleżance jej stylu życia. Praca z pacjentami, omawianie
przypadków zachorowań z kolegami, próbowanie różnych sposobów
leczenia - to wszystko jest znacznie bardziej pociągające niż praca w
ministerstwie.
Nie miała problemów finansowych, brakowało jej więc bodźców, aby
powrócić do wykonywania zawodu, którego uczyła się przez sześć lat.
Szczególnie po załamaniu nerwowym. Dwa lata temu, po gorzkim rozstaniu
z Davidem Rowenem i kryzysie zawodowym, schroniła się w sanktuarium
domu rodzinnego, gdzie rodzice, pełni zrozumienia, podzielali jej oburzenie
na władze szpitala.
Spokój w hrabstwie Wiltshire pomógł jej odbudować w pewnej mierze
zaufanie do siebie i teraz chętnie wykonywała swą pracę w ministerstwie,
dzięki której mogła jeździć z ojcem na takie konferencje jak ta. Wiedziała,
że wielu przyjaciół jej zazdrości, ale...
Go począć? Pytanie to powracało do niej jak bumerang. Pamiętała
przeszywający wzrok Pina i to dziwne zdarzenie, kiedy płakała w jego
ramionach po wyjściu z Ospedale Al Mare.
W czasie lunchu, który jadła z ojcem, dowiedziała się, że w kolacji
weźmie udział jeszcze jedna osoba.
- Cieszę się, że zaprosiłaś doktor Corsini, kochanie -powiedział baronet. -
Aubrey zaprosił również tego młodego człowieka, z którym widzieliśmy się
w poniedziałek. Jak on się nazywa? No, ten, co tu pracuje.
- Gianniego Scoglierę, tego jasnowłosego lekarza z radioterapii? -
zapytała Lucy.
- Tak. To bardzo miły młody człowiek. Będzie więc nas sześcioro, trzy
panie i trzech panów.
Lucy zmarszczyła brwi. Zauważyła, że Aubrey rozmyślnie wyrównał
liczbę uczestników przyjęcia, aby przy stole partnerem Yalerii był młody
lekarz i w ten sposób ona, Lucy, będzie towarzyszką Aubreya. Było aż
nadto jasne, że robił wszystko, by go z nią kojarzono.
Pomyślała z irytacją, że gdyby poprosiła Valerie o przyjście z
24
RS
przyjaciółką, Aubrey znalazłby innego gościa przeciwnej płci i tak dalej.
Była ciekawa, ile osób jest skłonny jeszcze zaprosić i za nie zapłacić...
No dobrze, będzie miała okazję zasmakować nocnego życia w Wenecji, i
to w ekskluzywnym lokalu. Restauracja L'Usignolo była znanym miejscem
spotkań międzynarodowej elity towarzyskiej, która oglądała występy
zespołu opery La Fenice i przestawienia w Teatrze Goldo-niego.
Po lunchu Lucy miała pół godziny czasu, wyszła więc z hotelu, aby
odetchnąć świeżym powietrzem i pospacerować po rozległym placu, na
którym dominował kościół Świętego Jana i Pawła.
W słońcu trójka dzieci beztrosko odbijała piłkę o wysokie mury kościoła.
Lucy dostrzegła sprzedawcę lodów po drugiej stronie i nie mogła sobie
odmówić przyjemności ich spróbowania. Gdy kupiła dobrze wypełniony
rożek, uznała, że musi szybko to zjeść, bo czuła się nieswojo, stojąc z
kapiącymi lodami w ręku na środku placu, obok pomnika olbrzymiego
jeźdźca.
Słońce ogrzewało jej twarz oraz ramiona i czuła, że się powoli odpręża.
Wenecja to przepiękne miasto, myślała. Zbudowano je na morzu tysiąc lat
temu i wciąż istnieje. ? Z wielką przyjemnością zostałaby tutaj dłużej.
Mogłaby odwołać rezerwację na sobotni samolot i zamieszkać w jakimś
skromniejszym miejscu niż Albergo Cicliami. Może Valeria jej w tym
pomoże? Oparła się o otaczającą pomnik balustradę i zatopiła w
marzeniach...
- Czeka pani na kogoś, pani doktor?
Wyprostowała się gwałtownie. To Pino uśmiecha się do niej, a ona stoi i
je lody w publicznym miejscu! W Anglii byłoby to nie do pomyślenia!
- Dzień dobry, doktorze...
- Widzę, że próbuje pani gelato. Są dobre, prawda? Wskazał głową jej
zjedzone do połowy lody.
- Tak, wspaniałe - zgodziła się. - Jak pan się dziś czuje? Nie widziałam
pana na konferencji - dodała i natychmiast tego pożałowała.
Nie chciałaby, by wiedział, że go szukała.
- Byłem zajęty w szpitalu. Moja praca nie pozwala na udział w
konferencji.
Była ciekawa, co robił w Ospedale Civile, ale nie ośmieliła się zapytać.
- Jak się czuje Danilo? Już pewnie wyszedł do domu?
- Chyba tak. Sądzę, że dostał osłonę antybiotykową. Wody Laguny są
25
RS
znane z wysokiego poziomu zanieczyszczeń z powodu... ścieków. Dla
Danila największym zagrożeniem jest teraz infekcja.
Lucy pokiwała głową ze zrozumieniem. Czuła, jak Pino przygląda się jej
twarzy i błądzi wzrokiem po jej figurze. Spuściła oczy, on zaś uśmiechnął
się lekko.
- A jak pani się czuje, pani doktor?
- Sto bene, grazie - odparła pewnie. - Czuję się dobrze. Danilo miał
szczęście, że był pan pod ręką - mówiła szybko, nie chcąc, by rozmowa
zeszła na tematy osobiste. - Nie mogę zapomnieć, jak wyciągał go pan z
wody do motorówki. Bałam się, że sam pan wpadnie.
- Ja też się bałem. - Wyciągnął rękę i palcem dotknął czubka jej nosa. -
Gelato.
- O mój Boże!
Pospiesznie otworzyła torebkę i wyjęła chusteczkę. Co za upokorzenie!
Pino patrzył z rozbawieniem, jak wyciera usta i nos. Kiedy był przy niej, z
trudem zachowywała spokój. Było w nim coś, co obracało jej starania
wniwecz, a równocześnie promieniowało z niego tyle ciepła, że
wystarczyłoby dla wielu. Doszła do wniosku, że ten człowiek jest
bezinteresownie życzliwy.
Wtedy zadał pytanie, które musiało paść.
- Dlaczego pozwoliła mi pani myśleć, że jest sekretarką? To postawiło
mnie w kłopotliwej sytuacji wobec... pana Audreya.
Nie przestawał się uśmiechać i odniosła wrażenie, że nie ma zamiaru
robić z tego wszystkiego sprawy.
- On ma na imię Aubrey - poprawiła. - Nazywa się Aubrey Portwood. A
jeśli chodzi o mnie, to wtedy istotne było ratowanie życia, a nie zawód. To
było najważniejsze, prawda?
- Owszem, ale razem uratowaliśmy mu życie. Wątpię, żeby się to udało
bez pani pomocy. Czy mam rację? Wie pani, myślałem, że on już nie żyje.
- Ja też - przyznała z drżeniem.
- Zrobiła pani wspaniałą rzecz, Lucia.
- Pino, zrobiliśmy to razem, dobrze?
Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. W wycięciu rozpiętej pod
szyją koszuli ujrzała trójkąt zdrowej, opalonej skóry. Jaki on jest przystojny!
Zmieszana spuściła wzrok i spojrzała na zegarek.
- Myślę, że już czas wracać.
26
RS
- Na pewno! Znowu nie mogę uczestniczyć w popołudniowej sesji.
Muszę... O mio Dio!
Przerwał w pół zdania, spojrzał gdzieś przez jej ramię i jego nastrój
natychmiast się zmienił.
Potem przesunął się w lewo i wyciągnął ramiona do delikatnie
zbudowanej blondynki, nadchodzącej od strony szpitala. Lucy patrzyła, jak
dziewczyna naturalnie wśliznęła się w jego objęcia. Gdy Pino objął ją
niczym drogocenny klejnot, Lucy zauważyła na jego twarzy wyraz
niepokoju. Rozmawiali po włosku.
- Gabriella, cara mia!
- Pino, szukałam cię!
- Wybacz, nie myślałem, że będziesz tak krótko. Poczekałbym.
Puścił ją i wtedy Lucy zobaczyła, jak niewinnym wzrokiem dziewczyna
na niego patrzy. Miała duże, niebieskie oczy, przezroczystą jak porcelana
cerę, jedwabiste, jasne włosy, lekko falujące i związane niebieską apaszką.
Gdy się cofnęła, Lucy nabrała pewności, że gdzieś ją widziała.
- Jak ci poszło z profesorem? - zapytał Pino.
- Bardzo dobrze. On jest czarujący! Pobrali mi krew i szpik kostny i
muszę przyjść tu znowu w poniedziałek - tłumaczyła szybko. - Powie mi
wtedy, czy konieczne jest leczenie szpitalne.
Rozumiem. Dobrze - powiedział cicho i jakby ze smutkiem. Pomyślał
zapewne, że te wiadomości nie wnoszą nic nowego, ale są niezłe. Lucy
uznała, że nie powinna im przeszkadzać i zaczęła się wycofywać.
Dziewczyna tymczasem poprosiła, żeby została.
- Miperdoni, signorina, per interrompare!
Lucy zawahała się, ale Pino opanował się na tyle, aby je sobie
przedstawić.
- Lucia, to jest Gabriella Rasi, moja droga przyjaciółka, która zatrzymała
się na Lido. Gabriello, poznaj Lucię... Spriggs z Anglii, która w tym
tygodniu bierze udział w konferencji.
- Buongiorno, Gabriella - rzekła Lucy.
- Buongiorno, Lucia!
Niekłamana serdeczność w uśmiechu dziewczyny sprawiła, że Gabriella
natychmiast przypadła Lucy do serca. Jej postać była tak krucha, że z
łatwością uniósłby ją podmuch wiatru.
W tym momencie Lucy przypomniała sobie jej twarz.
27
RS
- Gabriello, czy to możliwe, że widziałam cię w filmie o życiu
Vivaldiego? Byłaś sierotą, jedną z jego uczennic...
Olbrzymie oczy dziewczyny rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- „La Figlia delia Pieta"? Czy ci się podobał?
- Tak, bardzo, szczególnie ty. Pamiętam, że płakałam, gdy wyrzekłaś się
miłości, żeby zostać mniszką.
Urwała, widząc, że Pino marszczy brwi. Gabriella musi być dla niego
kimś bardzo ważnym. W jego głosie słyszała tyle troski, gdy dopytywał się
o jej zdrowie.
- Jesteś bardzo miła, Lucia. Prawda, Pino? Dziewczyna uśmiechała się,
przenosząc wzrok z jednego na drugie.
- To dzięki niemu tu jestem. Pino załatwił mi wizytę u profesora
onkologii - wyjaśniła.
Lucy zauważyła, że wzrok Pina sposępniał, i czuła, że nie powinna o nic
więcej wypytywać.
- Naprawdę muszę już iść - oznajmiła. - Było mi bardzo miło cię poznać,
Gabriello.
- Czuję, że jesteś moją przyjaciółką, Lucia. Spotkamy się jeszcze -
oświadczyła aktorka z przekonaniem.
Zapadła cisza i Lucy uświadomiła sobie, że z dziewczyną Pina łączy ją
dziwne porozumienie.
- Chodźmy, cara mia - powiedział. - Przewiozę cię przez Lagunę i jeżeli
dzisiaj jakiś idiota wypadnie za burtę, to będzie miał pecha.
W głosie Pina brzmiała groźba. Ukłonił się Lucy, wziął Gabriellę pod
ramię i odeszli.
Lucy wróciła do Sala di Congresso w melancholijnym nastroju. Widziała
w myślach ufną, dziewczęcą twarz Gabrielli. Badanie szpiku kostnego
oznacza, że dziewczyna cierpi na groźną formę anemii, chociaż z pewnością
nie poinformowano jej o tym, że stan jest poważny, a Pino usiłuje ukryć
swoje obawy.
Czy oni się kochają? Nawet jeżeli tak, to Pino czuje się wciąż
dostatecznie wolny, by flirtować z innymi kobietami, łącznie z nią. Będzie
lepiej, jeśli przestanie marzyć o powtórzeniu zdarzenia spod Ospedale Al
Marę. Ona jest tu zwykłym gościem, spotkanym przelotnie, podczas gdy ta
piękna aktorka jest wyraźnie głęboko z nim związana.
Lucy miała w pamięci wyraz jego twarzy, gdy słuchał relacji Gabrielli.
28
RS
Podniosła wzrok i napotkała pytający uśmiech Aubreya. Wzruszyła
ramionami. Nie ma sensu rozmyślać na temat Pina i jego aktorki, bo sama
musi sobie ułożyć życie i zadbać o przyszłość.
Po zakończeniu sesji sir Peter rozmawiał przy herbacie z dwoma
Holendrami i poprosił Lucy, by wróciła do hotelu z Aubreyem i Meg. On
miał dołączyć do nich później.
- I żadnych wycieczek na Lido, kochanie! - ostrzegł, grożąc jej
żartobliwie palcem.
- Proszę się nie martwić, zaopiekuję się Lucy, sir - powiedział Aubrey,
biorąc ją pod rękę gestem posiadacza.
Meg Elstone z kamienną twarzą wzięła torebkę i odwróciła się od nich,
wyjaśniając, że musi wysłać listy.
- Co się dzieje z tą dziewczyną? - spytała Lucy z westchnieniem. - Ile
razy próbuję z nią porozmawiać, okazuje mi chłód.
- Chyba tęskni do swojego chłopaka - odparł Aubrey z uśmiechem. - A
teraz, Lucindo, spełnij moje marzenia i popłyńmy do hotelu gondolą.
- Czy to jest bardzo drogie? - spytała.
- Lucindo, ten jeden raz spełnij marzenie samotnego mężczyzny, który
prosi piękną dziewczynę tylko o to, żeby popłynęła z nim gondolą przez
Canale Grandę - powiedział, zbliżając do niej głowę.
Pozwala sobie na ekstrawagancję, by sprawić jej przyjemność, więc czy
mogłaby mu odmówić? Pozwoliła poprowadzić się do rzędu pomalowanych
na czarno gondoli, przycumowanych do pionowych pasiastych słupków,
które także były częścią scenerii Wenecji. Wąsaty gondolier w słomkowym
kapeluszu z szerokim rondem pomógł jej zejść w dół i zająć miejsce na
miękkiej ławeczce z oparciem, na której usiadł także Aubrey.
Wypłynęli na środek kanału, skąd najlepiej było widać wspaniałe pałace,
leżące na obu jego brzegach. Aubrey pokazywał jej najważniejsze budowle.
- To jest Pałac Justyniana, gdzie Wagner napisał „Tristana i Izoldę", a po
drugiej stronie...
Zasób informacji, które zebrał sekretarz ojca, był imponujący. Lucy
kiwała głową, patrząc na wspaniałe fasady z kolumnami, rzeźby, pełne
wdzięku łuki okien i balustrady po obu stronach słynnego szlaku wodnego, i
cieszyła się każdą chwilą.
Gdzieś w głębi serca czuła się jednak trochę nieswojo. Gondole są dla
kochanków, a Lucy wiedziała, że nie kocha siedzącego obok mężczyzny.
29
RS
Miała uznanie dla jego solidności, ufała mu i nie wątpiła, że darzy ją
uczuciem i jest gotowy kochać ją i chronić.
Dlaczego więc nie potrafi zaakceptować tego, co jej ofiarował i nie
dziękuje Bogu za jego oddanie? Jej rodzice aprobowali go i pomimo różnicy
wieku uważali, że jest dla niej odpowiedni.
Niespodziewanie otoczył ją ramieniem. Pomyślała, że jest to doskonałe
miejsce na romans, nie poczuła jednak żalu, gdy skręcili z kanału do
przystani przy Albergo Cicliami. Podziękowała Aubreyowi za przejażdżkę,
ale wymówiła się od drinka w barze, ponieważ zbliżał się czas spotkania z
Valeria.
Dwie młode kobiety padły sobie w objęcia jak siostry, które długo się nie
widziały.
- Lady Lucinda! Wcale się nie zmieniłaś, ciągle tak samo wyniosła.
- Och, cicho bądź, Val! Wiesz, że nigdy nie używam tego tytułu. Chodź,
zapraszam cię do małego baru, gdzie będziemy mogły pogadać z dala od
ojca.
Śmiejąc się, poszły szybko wąską uliczką i usiadły przy samotnym
stoliku obok kontuaru, przy którym mieszkańcy Wenecji spotykali się po
pracy.
- Z kim idziemy na kolację, Lucy?
- Jesteśmy zaproszone przez Aubreya Portwooda, prywatnego sekretarza
taty.
- Och, to robi wrażenie! Czy będę towarzyszyć kochanemu sir Peterowi,
a ty naszemu fundatorowi?
- Nie bądź śmieszna! - skarciła ją Lucy, chociaż nie posiadała się z
radości z powodu spotkania z najbliższą przyjaciółką.
- Będzie z nami maszynistka taty, Meg Elstone, i doktor Scogliera.
- O, znam Gianniego Scogliere - rzekła Valeria i jej oczy rozbłysły. -
Wysyłamy do niego pacjentów na radioterapię. Na Lido jest zabawny, mały
pensjonat, prowadzony przez zubożałą hrabinę, gdzie niektórzy z nich
zatrzymują się w czasie leczenia. Jest tam przyjemniej niż na oddziale, a
poza tym w naszym szpitalu ciągle brakuje łóżek. Wiele oddziałów jest
zamkniętych z powodu remontów. - Westchnęła. - Opowiedz o sobie, Lucy.
Jak ci się udało przyjechać na konferencję?
Lucy patrzyła na filiżankę z kawą.
- Pracuję teraz z tatą w dziale statystyki medycznej, Val. To chyba mi
30
RS
bardziej odpowiada niż szpital.
- Naprawdę? Czy po studiach nie pracowałaś jako stażystka gdzieś w
Manchesterze? - zapytała zdziwiona Valeria.
- Tak, ale chciałabym o tym zapomnieć - odparła Lucy, unikając wzroku
przyjaciółki.
- Jesteśmy teraz daleko od Manchesteru - powiedziała cicho Valeria. -
Czy chcesz opowiedzieć cioci Val, co się stało?
Lucy niespodziewanie pomyślała, że to dobra terapia zwierzyć się
przyjaciółce w tym samym wieku, która najlepiej ją zrozumie.
- Val, w szpitalu Beltonshaw nic mi się nie udało. Pracował tam pewien
lekarz położnik... Zupełnie zwariowałam na jego punkcie. Naprawdę
myślałam, że interesuje się mną i odwzajemnia moje uczucia. Zaprosiłam go
na kilka dni do Hallcross Park i to było straszne. On i mama ścierali się
okropnie. Najpierw mama była zaskoczona, kiedy opowiadał, że
wychowywał się na wschodnich przedmieściach Londynu. Okazało się, że
pochodzi z ubogiej rodziny. Ja podziwiałam go za to, że zrobił karierę, a
on... nagle zaręczył się z pielęgniarką z położnictwa. To było takie
upokarzające...
Głos Lucy drżał; Valeria dotknęła jej ręki z milczącym współczuciem.
- A co potem? Skończyłaś ten staż?
- Tak, chociaż to było prawdziwe piekło. Oddział był bardzo obciążony.
Kiedy byłam na dyżurze, zdarzało się, że pracowałam cały dzień i
większość nocy. Czasami wpadałam w panikę, że sobie nie poradzę,
szczególnie wtedy, kiedy straciłam Davida. Wiesz, ciągle musieliśmy
pracować razem, nawet zaprosił mnie na ślub, ale oczywiście nie poszłam.
- Och, Lucy...
- A potem zdarzyło się coś naprawdę okropnego. Była tam kobieta w
ciąży, która chorowała na cukrzycę od dziecka. Wiesz, jak to może się
skomplikować w czasie ciąży. Często zapadała na hipoglikemię i za każdym
razem, gdy lekarze obniżali jej poziom insuliny, zapadała w hiperglikemię.
Spędzała całe tygodnie na oddziale ciąży z powikłaniami.
Lucy zawahała się, ale Valeria powiedziała:
- Mów dalej, proszę.
- Pewnej nocy zapadła na hipoglikemię około drugiej nad ranem i
dyżurna pielęgniarka nie mogła jej obudzić, więc wezwała mnie. Właśnie
zasnęłam. W ciągu dnia było urwanie głowy, dużo porodów i innych
31
RS
problemów ginekologicznych. Kiedy telefon mnie obudził, obiecałam zaraz
przyjść.
- Domyślam się, co było potem - powiedziała Valeria spokojnie. -
Przewróciłaś się z boku na bok i zasnęłaś znowu. To się zdarza. I kiedy
pielęgniarka zadzwoniła ponownie...
- Nie do mnie. Zadzwoniła do Davida Rowena - odparła Lucy cicho. -
Wpadł na oddział, pobrał próbkę krwi i zbadał poziom cukru. Był za niski,
więc podał jej dożylnie glukozę. Ocknęła się natychmiast, jak zwykle, ale
oczywiście była trochę zdezorientowana i rozstrojona, więc obudziła innych
pacjentów.
Lucy zagryzła wargi i łzy napłynęły jej do oczu.
- Nie denerwuj się, Lucy, kochana - poprosiła łagodnie Valeria. - To, co
mówisz, zachowam dla siebie. Czy David coś ci powiedział?
Lucy sięgnęła po chusteczkę do torebki i wytarła oczy, po czym odparła:
- Nie. Obudziłam się nagle w panice i zbiegłam na oddział w szlafroku i
pantoflach, ale wtedy niebezpieczeństwo już minęło i David pił kawę z
pielęgniarkami w dyżurce. Był dla mnie bardzo miły, ale pacjentka
domyśliła się, że wezwano go, ponieważ ja nie przyszłam. Powiedziała o
tym mężowi, a on złożył skargę w dyrekcji szpitala. Przeprowadzono
dochodzenie.
Och, Val, to był koszmar. Musiał zeznawać David i pielęgniarki, które
były na dyżurze tamtej nocy. Ostatecznie uniewinniono mnie od
zawodowego zaniedbania, ponieważ nikomu nic się nie stało, a poza tym
byłam na dyżurze od osiemnastu godzin. Udzielono mi jednak nagany i
musiałam przeprosić pacjentkę i dyrekcję, ale w jakiś sposób informacja o
tym zdarzeniu dotarła do gazety „Manchester Evening News" i
opublikowano ją na pierwszych stronach. Te nagłówki! Po tym wszystkim
byłam kłębkiem nerwów.
Lucy z trudem powstrzymywała się od płaczu.
- To, co przeżyłaś, jest okropne, moja droga - stwierdziła półgłosem
Valeria, kiwając ze zrozumieniem głową. - A co było potem?
- Skończyłam ten sześciomiesięczny staż i złożyłam podanie o pracę na
oddziale pediatrycznym. Ale dyrekcja szpitala odmówiła podpisania ze mną
nowego kontraktu i tak się skończyło. Wróciłam do domu i wpadłam w
depresję; przez parę tygodni nie byłam zdolna do niczego. Potem ojciec
zaproponował mi, abym zajęła się statystyką. Zawsze byłam dobra z
32
RS
matematyki, a ta praca w ministerstwie jest całkiem interesująca. W każdym
razie znowu stanęłam na nogach. Pacjentka ostatecznie miała cesarskie
cięcie i wszystko poszło dobrze. Ma zdrową córkę. Dosyć już o mnie, Val.
Teraz powiedz, co u ciebie?
Valeria Corsini jednak była bardzo przejęta opowieścią Lucy ojej
upokarzających doświadczeniach w Beltonshaw i ich fatalnym wpływie na
jej karierę. Pamiętała Lucy ze szpitala św. Małgorzaty jako doskonałą
studentkę medycyny, choć jej arystokratyczne pochodzenie i sposób bycia
utrudniały trochę kontakty z personelem pielęgniarskim. Valeria współczuła
Lucy, lecz doszła do wniosku, że dramat, jaki przeżyła, korzystnie wpłynął
na jej osobowość. Lucy wydawała się teraz dużo milsza.
- Wybacz, Lucy, ale myślę, że powinnaś wyprowadzić się od rodziców -
oświadczyła bez ogródek. - Oni cię rozpieszczają.
Lucy zaczerwieniła się. Właśnie o tym ostatnio myślała. Jednym
wyjściem jest poślubienie Aubreya, ale może są jeszcze inne możliwości?
- Nie wiem, Val. Teraz bardzo się cieszę, że jestem w Wenecji - odparła
z głębokim westchnieniem.
- Dlaczego nie zostaniesz dłużej? - zapytała Valeria pod wpływem
impulsu. - Przydałaby ci się radykalna zmiana otoczenia.
W duchu zaś dodała: uciekłabyś od ślepej miłości mamusi i tatusia.
- To byłoby cudownie, ale gdzie mogłabym tu pracować? - spytała
niepewnie Lucy.
- To proste! Wenecja roi się od turystów, szczególnie w miesiącach
letnich. Hotele są pełne Amerykanów w starszym wieku, którzy
przyjeżdżają do Europy na wycieczkę planowaną od lat. Mnóstwo jest tu
także młodych turystów, którzy chcą zwiedzić świat jak najmniejszym
kosztem. Ci ludzie chorują na wszystko: zatrucia pokarmowe, udary
słoneczne, zawały. Oni potrzebują lekarzy mówiących po angielsku.
Większe hotele zatrudniają lekarzy na wezwania telefoniczne i niektórzy
interniści robią na turystach świetny interes.
Lucy z uśmiechem słuchała słów Valerti, która patrzyła na nią
rozpromienionym wzrokiem.
- To prawda! - dodała Valeria. - Mamy wspaniałego lekarza na Lido,
który nie może się wprost opędzić od cudzoziemców. Pomyśl o tym, Lucy.
Może właśnie czegoś takiego szukasz.
Lucy wzruszyła ramionami, słysząc propozycję Valerii, ale w duchu
33
RS
postanowiła ją rozważyć. Pomysł spędzenia pełnych sześciu miesięcy
sezonu w Wenecji jest atrakcyjny, ale jak to wytłumaczyć rodzicom?
Goście Aubreya szli do restauracji pieszo, gdyż w Wenecji nie było
innych środków komunikacji oprócz wodnych. Spotykali po drodze grupy
roześmianych grajków i zamaskowanych tancerzy. Niektórzy byli ubrani w
kostiumy średniowieczne, inni mieli na sobie fantastyczne stroje z głowami
zwierząt.
Tego dnia wieczorem na placu Świętego Marka miała się odbyć jakaś
uroczystość. Lucy nagle odniosła wrażenie, że u jednego z uczestników
zabawy rozpoznaje ciemne, błyszczące oczy Pina. Sądziła, że jest z
Gabriella na Lido, ale mogłaby przysiąc, że to jego widziała w towarzystwie
roześmianych dziewcząt. Czyżby się myliła?
W restauracji czekał na nich stolik oświetlony świecami i nakryty na
sześć osób. Na środku stał bukiet wiosennych kwiatów, ułożony wokół
dekoracyjnego, srebrnego słowika, emblematu restauraci.
Zgodnie z jej przewidywaniami, Aubrey wyznaczył Gianniego na
partnera Valerii i wydawało się, że im obojgu bardzo to odpowiada,
ponieważ rozmawiali z przyjemnością. Sir Peter zajął miejsce obok
milczącej Meg Elstone, a Lucy usiadła obok Aubreya.
Spojrzała w milczeniu na Valerie, a przyjaciółka odpowiedziała jej
wzrokiem: Co za problem? Przyszłość należy do ciebie, czeka. Lucy wesoło
wzruszyła ramionami, sygnalizując w ten sposób Valerii, że jest tego
pewna.
Podano im menu razem z dwiema butelkami szampana w kubełku z
lodem. Lucy zamówiła farfalle - makaron w kształcie motyli - ze świeżym
łososiem w sosie śmietanowym, z dodatkiem endywii i oliwek.
Żartowali i śmiali się, a sir Peter wychwalał każdego po kolei, a
zwłaszcza swą córkę, ponieważ jak zwykle zwracała na siebie uwagę swą
wysoką, smukłą sylwetką, a dziś także elegancką, fioletową suknią z
jedwabnego dżerseju.
Lucy wiedziała, że ojciec nie ukrywa aprobaty dla swego sekretarza i
uważa go za idealną partię dla swej jedynej, ukochanej córki, której nie jest
wart żaden inny mężczyzna. Jakby na potwierdzenie tego, usłyszała cichy
szept Aubreya:
- Może ta podróż do Wenecji pokaże nam nasze przeznaczenie, Lucindo.
Uśmiechnęła się i gdy zastanawiała się nad odpowiedzią, dobiegły do
34
RS
niej słowa sir Petera, relacjonującemu Valerii i Gianniemu jej wczorajszą
przygodę.
- Umarłby, jak sądzę, gdyby nie Lucinda, która obdarowała go
pocałunkiem życia na pokładzie tramwaju.
- Nie, tato, to doktor Ponti robił sztuczne oddychanie po wyciągnięciu
chłopaka z Laguny.
- Ponti?
Valeria i Gianni spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Co? Pino? O mio Dio! - zawołała Valeria. - Czy wiesz, ile dziewcząt
zazdrościłoby ci takiej szansy? To jest ten lekarz, o którym mówiłam ci
wcześniej, ten oblegany przez turystów.
- Szczególnie w czasie weneckiego festiwalu filmowego, kiedy Lido jest
pełne gwiazd i producentów - dodał Gianni z szerokim uśmiechem.
- Pamiętasz tę młodą gwiazdeczkę filmową, która mdlała, gdy tylko
przechodził obok niej?
- Och, mnóstwo dziewczyn rzuca się na Pina i myśli, że są miłością jego
życia! - rzekła Valeria z irytacją.
- Tak, i dlatego po festiwalu musiał uciekać z Lido do Wenecji przed
dwiema narzeczonymi! - dodał Gianni rozbawiony.
- Mów dalej, jesteś tylko zazdrosny - odcięła się Valeria. - On jest
naprawdę bardzo dobrym lekarzem i willa „Luisa" jest zawsze pełna
pacjentów. - Valeria zwróciła się teraz do Lucy, dodając: - Pamiętasz, jak ci
mówiłam o tym pensjonacie należącym do hrabiny? Ona jest
wykwalifikowaną pielęgniarką, a Pino zaczynał u niej praktykę w gabinecie
lekarskim. Dom leży trochę na uboczu, ale jest tam cudowna atmosfera i
kuchnia tak doskonała, jak w żadnym dużym hotelu.
- Szczęściarz z tego Pina! - komentował Gianni z humorem. - Mieszka z
boską hrabiną, pławi się w luksusach, nic więc dziwnego, że nie rezygnuje.
Gdy to powiedział, Lucy zdała sobie sprawę, że podczas tej intrygującej
wymiany zdań zupełnie zapomniała o jedzeniu. Zapomniała również o
sentymentalnym zdaniu Aubreya i zauważyła, że zaciska usta. Zawstydziła
się swojej nieuprzejmości w stosunku do fundatora i zrewanżowała mu się
słabym uśmiechem.
- Czy smakuje ci farfalle, Lucindo? - zapytał.
- O, tak, jest wyśmienite - odrzekła szybko.
- To dobrze. Zapytałem, ponieważ przestałaś jeść - wyjaśnił.
35
RS
Lucy, lekko zmieszana, podniosła widelec i usiłowała nadrobić
zaniedbanie.
Gdy Aubrey zaprosił ją do tańca i na parkiecie lekko objął, sir Peter
patrzył na nich z rozczuleniem, Meg Elstone utkwiła wzrok w nie tkniętym
talerzu, a Lucy doznała takiego samego uczucia jak w gondoli. Irytował ją
zaborczy stosunek Aubreya, to, że traktował ją jak swoją własność i prawie
nie odzywał się do innych gości.
Gdy Valeria oznajmiła, że musi już iść, bo ostatni tramwaj do Lido
odpływa o północy, Lucy nalegała, aby ją odprowadzić i kolacja skończyła
się tuż po jedenastej.
- Czy- myślałaś o tym, żeby zostać tu do jesieni? - spytała Valeria w
toalecie.
- Nie wiem, Val - westchnęła Lucy.
- Dlaczego nie chcesz? Słyszałam, że wczoraj poradziłaś sobie doskonale
z tym biednym chłopakiem. Musisz wrócić do praktyki lekarskiej, moja
droga!
Lucy nie odpowiedziała, ale głęboko w sercu czuła, że Valeria ma rację.
- Wiesz, mam wolny ten weekend i nie planuję nic specjalnego. Może
przyjechałabyś do mnie? - zaproponowała Valeria. - Zobaczysz, jak
wygląda życie na Lido!
- Val, jesteś pewna? To byłoby wspaniale! - Lucy zasępiła się jednak. -
Muszę znaleźć odpowiedni moment, żeby powiedzieć o tym tacie.
- Dobrze! Czekam na ciebie w piątek wieczorem. Pogniewam się, jeśli
nie przyjedziesz - oświadczyła przyjaciółka.
Tej nocy w mieście panowała atmosfera karnawału. Po Canale Grande
płynęły jasno oświetlone łodzie wypełnione pasażerami, którzy grali i
śpiewali. Gianni Scogliera ujął Valerie pod rękę i szli w kierunku placu
Świętego Marka, a Aubrey prowadził Lucy. Sir Peter stwierdził, iż czuje się
zmęczony i wrócił do hotelu w towarzystwie Meg Elstone, która nie miała
ochoty na wieczorny spacer.
Dźwięki skrzypiec, piosenek i śmiechu wypełniały uliczki wokół
wielkiego placu. Przed oświetloną katedrą muzykanci stali w półkolu, a
tancerze w maseczkach skakali i kręcili się w rytm muzyki. Mężczyźni
trzymali kobiety w talii, spódnice wirowały, a gdy panowie podnosili swe
partnerki do góry, plac huczał śmiechem i brawami.
Jakiś mężczyzna śpiewał tenorem starą balladę o szybko przemijającej
36
RS
rozkoszy młodości.
Quant ? bella giovinezza Che si fugge tuttavia!
Podniecenie Lucy rosło i gdzieś zniknęła jej irytacja, chociaż Aubrey
nadal trzymał rękę na jej ramieniu.
- O, popatrz tam, Lucy! - rzekła Valeria, wskazując na kogoś w tłumie
widzów. - To jest człowiek, który nie marnuje młodości.
Lucy spojrzała we wskazanym kierunku i napotkała spojrzenie ciemnych,
błyszczących oczu.
- To Giuseppe Ponti! - zawołał Gianni ze śmiechem.
Próbowała uciec od wzroku Pina, ale czuła się jak zahipnotyzowana.
Była tak zaabsorbowana tym spotkaniem, że nie zauważyła, iż jeden z
tancerzy oderwał się od innych i cicho do niej zbliżył. Był to wysoki,
muskularny mężczyzna w stroju pantery i w groteskowej masce z
olbrzymim ptasim dziobem.
Zarówno Lucy, jak i jej towarzysz byli zaskoczeni, gdy zamaskowana
postać chwyciła ją i oderwała od ziemi. Widzowie śmiali się i pokrzykiwali
z aprobatą, Aubrey zaś nerwowo zaprotestował.
Lucy była zupełnie bezradna, gdy podniesiona do góry zawirowała
dookoła głowy olbrzyma, który trzymał ją w żelaznym uścisku.
Gwiazdy wirowały nad nią jak szalone, a latarnie na placu rozmazywały
się w jasną plamę, gdy płynęła w powietrzu nad głową mężczyzny, a potem
spadła w jego silne ramiona. Przechylił ją do tyłu i znowu się zakręcił, a gdy
jej włosy niemal dotknęły bruku i dziób zawisł nad nią niebezpiecznie,
krzyknęła przestraszona. Właściwie nie wiedziała, co się działo później;
słyszała tylko krzyk i odgłosy szamotaniny. Po chwili znalazła się w innych
rękach.
- Pino! - Kręciło jej się w głowie i dyszała, nie mogąc złapać oddechu.
- Va bene, cara Lucia - mówił, zapewniając, że jest bezpieczna, gdy tuliła
się do niego, stopniowo odzyskując równowagę. Tenor zaś śpiewał dalej:
Che vuol esse lieto sia, Di doman ne c'? certezza!
Pino zaczął szeptem tłumaczyć jej słowa piosenki.
- Słyszysz? On śpiewa, że będziemy szczęśliwi, że dziś wieczorem
weźmiemy ślub, bo możemy nie zobaczyć się jutro...
Czuła w jego głosie nieodparte pragnienie, jego ciepły oddech owiewał
jej twarz.
Nagle objął ją za szyję i pochylił głowę, dotykając wargami jej ust.
37
RS
W jego pocałunku było szaleństwo odzwierciedlające słowa piosenki,
lecz Lucy nie mogła pozwolić sobie na to, by zapomnieć, że jest z
przyjaciółmi w publicznym miejscu. Kosztowało ją niemało wysiłku, aby
uwolnić się i odsunąć od Pina na odległość ramion.
Natychmiast pochwycił ją mocno za rękę wściekły Aubrey, a Valeria
dopytywała się niespokojnie, jak się czuje.
- Lucindo, co, u diabła, wyrabiasz? - zawołał Aubrey. - Ten głupi tancerz
mógł cię upuścić i mogłaś sobie coś zrobić. I jeszcze ten bezwstydny pokaz
Pontiego! Jak on śmiał...
Przerwał, bo mężczyzna, który wywołał jego gniew, bez słowa zniknął w
tłumie.
- Przeklęty tchórz, nawet nie ma odwagi spojrzeć mi w twarz! - wołał
Aubrey oburzony.
- Wszystko w porządku, panie Portwood. Takie zachowanie jest całkiem
normalne w czasie karnawału - uspokajała go Valeria, podczas gdy Gianni
był pełen uznania dla zuchwalstwa doktora Pontiego i życzył sobie, by udała
mu się podobna sztuczka z Valeria.
Lucy czuła się zwolniona z wszelkich wyjaśnień, ponieważ zbliżała się
pora pożegnania z przyjaciółką.
- Dziękuję panu za wspaniałe przyjęcie i gościnność, panie Portwood -
rzekła Valeria uprzejmie, ściskając dłoń gospodarza. Obejmując Lucy,
szepnęła: - Nie zapomnij, że przyjeżdżasz do mnie na weekend. Zadzwoń
jutro!
Gianni wykorzystał okazję, aby ucałować Valerie w oba policzki. Kiedy
machali Valerii na pożegnanie, Lucy wydawało się, że pomiędzy
pasażerami tramwaju widzi Pina, ale nie była tego pewna.
Nie jestem niczego pewna, pomyślała, idąc w milczeniu obok Aubreya
do hotelu. Aubrey nie mógł znaleźć słów, aby wyrazić oburzenie i
rozczarowanie, że Lucy nie stawiała oporu temu natrętnemu włoskiemu
lekarzowi, który ją oswobodził z rąk szalonego tancerza. Lucy zaś nie
umiała opisać, co czuła do wybawcy, gdy ją pocałował.
A potem przypomniała jej się Gabriella.
38
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Przewodniczący sesji przedstawiał następnego prelegenta.
- Wyniki badań sir Petera Hallcross-Spriggs na temat geograficznego
rozkładu zaburzeń sercowo-naczyniowych w Zjednoczonym Królestwie
przedstawi jego córka, doktor Lucinda Hallcross-Spriggs.
Popołudniowa sesja w czwartek była szczególnie ważna dla brytyjskiego
wiceministra zdrowia. Patrzył dumnie na szczupłą sylwetkę na podium,
ubraną w niebieski kostium i białą bluzkę. Obok niego siedział jego
sekretarz z wymuszonym uśmiechem. Aubrey wciąż był wstrząśnięty sceną
na placu Świętego Marka i nieobliczalnym zachowaniem Lucy.
Lucy zaś pozornie wyglądała na opanowaną, choć była bardzo
zdenerwowana. Wodziła wzrokiem po audytorium, aby sprawdzić, czy Pino
jest na sali. Dzięki Bogu, nie zauważyła go, więc zaczęła pewnym głosem:
- Tego rodzaju przegląd musi nieuchronnie obejmować badania różnych
populacji, klas społecznych oraz pracujących i bezrobotnych na danym
obszarze. Zdecydowaliśmy się podzielić Zjednoczone Królestwo na pięć
regionów. Poproszę pierwszy slajd.
Opuszczono zasłony i włączono projektor, po czym na ekranie pojawił
się duży diagram. Lucy wskaźnikiem pokazywała granice regionów i
główne miasta.
- Popatrzmy na obszary, gdzie zlokalizowany jest przemysł ciężki, na
północy, na wschodzie i na zachodzie,
I tak te w części Szkocji i w środkowej Anglii - ciągnęła. - Poproszę o
następny slajd.
Minęło dwadzieścia minut, a Lucy mówiła nieustannie o liczbach
przychodni ogólnych i ambulatoriów, dostępności szpitali, śmiertelności w
różnych grupach wiekowych i omawiała główne różnice. Była wdzięczna
publiczności za ciszę. Nikt nie szeptał i nie kręcił się niespokojnie, co
zdarzało się podczas innych wystąpień.
- Przyjrzyjmy się teraz zasięgowi zaburzeń oddechowych - ciągnęła. -
Obserwuje się, że są one ściśle związane z chorobami serca. Statystyka
pokazuje kilka zadziwiających faktów.
Gdy minęło czterdzieści minut, Lucy wypiła łyk wody ze szklanki
stojącej na stole. Uch, ciepła! Miała ochotę zdjąć żakiet, ale czuła, że nie
wypada, mimo iż niektórzy delegaci siedzieli w koszulach z krótkimi
39
RS
rękawami. Spojrzała na zegarek i uznała, że należy już przejść do
podsumowania.
- W świetle otrzymanych rezultatów sir Peter i ja wyciągnęliśmy kilka
ważnych wniosków - oznajmiła, opuszczając wskaźnik.
Gdy skończyła wykład, zupełnie zapomniała poprosić o odsłonięcie
zasłon i ostatnie słowa padły w ciemnościach. Gdy zapadła cisza, Lucy
zauważyła swój błąd i poczuła się skonsternowana.
- Przepraszam. Proszę wyłączyć projektor i odsłonić okna - rzekła
pospiesznie.
Na środku sali zrobił się ruch i męski głos powiedział:
- Svegliatevi! Obudź się!
Projektor został wyłączony i światło słoneczne zalało salę. Delegaci
wyprostowali się w fotelach i ożywili, ponieważ pewien starszy pan
zachrapał, zanim szturchnięto go w żebra. Jego głośne „E'finito?"
spowodowało krótki wybuch śmiechu, pospiesznie stłumiony.
Lucy stała przed audytorium, czując, że brakuje jej powietrza. Ostrożnie
sprawdziła wyraz twarzy ojca. On i Aubrey uśmiechali się do niej, lecz w
oczach Meg Elstone zauważyła błysk rozbawienia. Przełknęła ślinę. Dzięki
Bogu, pomyślała, że mam to za sobą. To musiał być najnudniejszy wykład
w tym tygodniu...
Na tym się jednak nie skończyło. Tam, pośrodku sali, siedział Pino Ponti,
i to było najgorsze. Czuła, że jej twarz czerwienieje na wspomnienie
wczorajszego dnia i umknęła wzrokiem w bok.
- Czy są jakieś pytania do doktor Hallcross-Spriggs? - zapytał
przewodniczący.
Zapadła głucha cisza. Przewodniczący już chciał jej podziękować, gdy
podniosła się czyjaś ręka.
- O, widzę, że doktor Ponti ma pytanie. Proszę mówić do mikrofonu,
doktorze.
Lucy zesztywniała. Czy chce ją upokorzyć, zadając pytanie, na które nie
potrafi odpowiedzieć? Boże, pomóż mi, modliła się w duchu.
Pino wziął mikrofon i powiedział:
- Jestem pod wrażeniem obszernych badań, jakie wykonaliście, pani i jej
ojciec. - Spojrzał w kierunku sir Petera i zauważył pogardliwe spojrzenie
Aubreya. - Jest jednak coś, czego nie mogę pogodzić z tym, co wiem o pani,
pani doktor. Zadam pani pytanie osobiste.
40
RS
Lucy odetchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy.
- Proszę bardzo, doktorze - odparła oficjalnym tonem.
- Jestem gotowa odpowiedzieć na każde rozsądne pytanie dotyczące
naszej pracy. Czy mógłby pan przejść do rzeczy?
Na sali zapadło głuche milczenie.
- Con piacere. Moje pytanie brzmi: Jak pani, jako lekarz, zajmuje się
dbaniem o zdrowie ludzi, mając przed sobą te kolumny liczb? Czy pani i jej
ojciec widzieliście te miejsca, bezrobocie, stres, wszystkie czynniki, które
przyczyniają się do zaburzeń pracy serca? Czy pani próbowała zobaczyć
twarze ludzi za tymi wykresami, doktor Hallcross-Spriggs?
Lucy zadrżały nogi i miała tylko nadzieję, że tego nie widać. Chce mnie
skompromitować, pomyślała. Gdy Pino usiadł, oczy zebranych zwróciły się
na nią z ciekawością. Zapadła na krótko cisza, po czym znowu rozległ się
jej wyraźny i spokojny głos:
- Dziękuję panu za pytanie, doktorze Ponti. Poruszył pan ważną kwestię.
Statystyka nie jest łatwa, nie jest materiałem dramatycznym. Nie przemawia
do nas tak łatwo jak historie chorób.
- Oczywiście, że nie! - wtrącił się gwałtownie sir Peter, ale Lucy
powstrzymała go, dając mu ręką znak, by jej nie przerywał.
- Prowadząc te badania, sir Peter i ja stwierdziliśmy, że należy
zablokować wszystkie reakcje emocjonalne, ponieważ przeszkadzały nam w
pracy, która musi być precyzyjna i oparta na faktach.
Te suche cyfry i wykresy mają duże znaczenie, gdy trzeba podjąć
decyzję, gdzie należy zbudować nowe jednostki kardiologiczne, które
placówki powinny być szczególnie uczulone na wczesne wykrywanie i
zapobieganie chorobom, gdzie faktycznie należy skierować pieniądze. Te
statystyki powinny trafić do ośrodków zdrowia, programów telewizyjnych,
gazet i magazynów, docierających do obszarów i grup największego ryzyka.
Szmer poparcia z sali dodał jej odwagi i uśmiechnęła się promiennie do
Pina.
- Świat medycyny ma wiele aspektów - dodała. - Jeden lekarz poświęca
swoje życie, służąc ludziom jako misjonarz w odległych krajach Trzeciego
Świata, inny spędza życie w bibliotekach i biurach, tak jak ja. Jeszcze inny
zbija majątek, zajmując się bogatymi turystami, doktorze.
Przerwała znowu, aby uśmiechnąć się i sprawdzić, jakie wrażenie
wywarły jej słowa.
41
RS
- Nasza praca nie jest dezercją; wszystkie rodzaje pracy lekarzy są
potrzebne - zakończyła. - Czy są jeszcze jakieś pytania?
Rozległy się burzliwe oklaski, które towarzyszyły jej, gdy opuszczała
podium i wracała na swoje miejsce.
- Byłaś wspaniała, kochanie! Jestem z ciebie dumny! - chwalił ją ojciec,
który wstał i ucałował ją w zaróżowione policzki.
Aubrey aż promieniał zadowoleniem. Natychmiast wybaczył Lucy jej
zachowanie na placu Świętego Marka, tłumacząc je sobie jako chwilowe
zapomnienie. Jego uczucia do Lucy powróciły ze zdwojoną siłą, ale potrafił
zapanować nad sobą i nie ucałował jej.
- Dobra robota, Lucindo! Spisałaś się doskonale i pobiłaś go. Bóg wie, że
zasłużył na to.
Lucy odetchnęła z ulgą. Zamiast upokorzyć ją publicznie, Pino oddał jej
przysługę i spowodował, że jej banalny wykład zamienił się w osobisty
triumf. Brała odwet za to, że w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin
Pino zmienił całkowicie jej życie.
Tego wieczoru Lucy powiedziała ojcu, że ma zamiar spędzić weekend u
Valerii Corsini.
- Mam wspaniałą możliwość, żeby coś zwiedzić, dopóki tu jestem, tato -
powiedziała w swoim mniemaniu stanowczo.
Niemniej była zaskoczona jego reakcją, bo ojciec najwyraźniej nie miał
zamiaru jej opuścić.
- Doskonały pomysł, kochanie! Poproszę Aubreya, żeby anulował naszą
rezerwację na samolot i znalazł jakieś miejsce na Lido - powiedział
zadowolony, całkiem nieświadomy jej konsternacji.
- Podobno Excelsior to dobry hotel - oznajmił w czasie kolacji, lecz
Aubrey wolał mały hotel w pobliżu pola golfowego.
- Dobrze - zgodził się ojciec. - Zagramy kilka rund, Aubrey. To dobre
ćwiczenie i da nam możliwość lepiej się poznać.
Sir Peter uśmiechnął się, patrząc znacząco w kierunku Lucy.
Dokonano więc rezerwacji i uzgodniono, że obaj panowie przeprowadzą
się do Hôtel des Deux Lions w piątek wieczorem, po zakończeniu
konferencji. Meg Elstone jednak odmówiła towarzyszenia im.
- Dziękuję, ale powinnam wrócić do Gatwick. Mam plany na weekend -
wyjaśniła krótko.
- Naprawdę? Dobrze, nie chcę zmieniać twoich planów, Meg -
42
RS
powiedział sir Peter, trochę zmieszany jej szorstkim sposobem bycia.
- Ja też nie mam na to ochoty. Przez tydzień musiałam siedzieć i słuchać.
Czasami te wystąpienia były okropne! - żaliła się sekretarka. - Proszę mi
wybaczyć, że nie zostanę na deser i kawę.
- Chciałabym wiedzieć, co ugryzło Meg - rzekła Lucy, gdy dziewczyna
szybko wyszła. - Robiłam wszystko, co możliwe, żeby zawsze o niej
pamiętać, a ona jest taka drażliwa. Czy myślicie, że ma jakieś kłopoty ze
swoim chłopakiem? Nie chciałam jej pytać, bo może mi powiedzieć, że to
nie moja sprawa.
- Jest po prostu zazdrosna. - Aubrey uśmiechał się.
- Przy kobiecie takiej jak ty ktoś tak sztywny jak panna Elstone nie ma
żadnych szans.
- Ale, jeżeli ma naprawdę jakieś kłopoty, powinnam o tym wiedzieć,
żeby jej pomóc - martwiła się Lucy.
- Nie zwracaj już na nią uwagi, Lucindo, tylko myśl o weekendzie. To
bardzo nęcąca perspektywa, nie sądzisz?
Lucy nie odpowiedziała. Była zdecydowana spędzić z Valeria tak dużo
czasu, jak to tylko możliwe. Poza tym musiała podjąć decyzję, czy
wykorzystać nadarzającą się okazję i wrócić do praktyki lekarskiej.
W sobotę rano obudziła się w ślicznym mieszkanku Valerii. Przeciągnęła
się, gdy do sypialni weszła gospodyni, niosąc tacę z kawą i ciepłymi
rogalikami z masłem.
- Dzień dobry, Lucia. Kolejny ładny dzień! Czy nie masz ochoty na
przejażdżkę konną? Jest tu stajnia, gdzie wynajmuję piękną, małą kasztankę
- mówiła Valeria, gdy Lucy nalewała kawę.
- Nie mam odpowiedniego stroju - odparła Lucy niepewnie.
- Masz spodnie, to wystarczy. Ja pożyczę ci toczek - oznajmiła Valeria. -
Jest tylko jeden problem: będę musiała cię zostawić na mniej więcej
godzinę. Mam pacjentkę w ciąży i muszę ją odwiedzić. Normalnie leży w
szpitalu, ale pozwoliłam jej wyjść na przepustkę - pod warunkiem, że będę
mogła ją odwiedzić i sprawdzić, jak się czuje.
- Nawet w wolny weekend? - spytała Lucy ze zdziwieniem. - Nie może
wezwać położnej?
- Czuję się szczególnie odpowiedzialna za Marię. Ma szmery w sercu i
tak się składa, że jest siostrą Pina - wyjaśniła Valeria. - Jest teraz w willi
„Luisa", w tym pensjonacie, o którym rozmawiałyśmy.
43
RS
- Jego siostra? - spytała Lucy z zainteresowaniem. Nie wiedziała, że Pino
ma bliską rodzinę.
- Tak. Ona jest kucharką, a jej mąż ogrodnikiem i pomaga dodatkowo w
innych pracach. Jest to miła, normalna para, spodziewająca się pierwszego
dziecka. Podczas pierwszej wizyty Marii w klinice prenatalnej zauważyłam
niedomykalność zastawki serca. Kiedy zrobiliśmy EKG, okazało się, że ma
hipertropię przedsionka. Dowiedziałam się, że przeszła ostre zapalenie
reumatyczne w dzieciństwie, a wiesz, jak to może wpływać na zastawki
dzieci, chociaż nie musi dawać objawów. Wysiłek związany z ciążą
powoduje wzrost niemiarowości w trzydziestym tygodniu.
Oczy Lucy rozszerzyły się. Odstawiła tacę i pokiwała głową.
- To wyjaśnia, dlaczego Pino przedstawił taki plastyczny obraz pierwszej
ciąży kobiety ze zwężeniem zastawki dwudzielnej - zawołała. - Mówił o
swojej własnej siostrze!
- Tak, słyszałam, że pan d'Arc włączył historię jej choroby do pracy
prezentowanej na konferencji - potwierdziła Valeria.
- Jak ona się czuje? - zapytała Lucy, ciekawa o los młodej przyszłej
matki, chociaż jej nie znała.
- Całkiem dobrze, z wyjątkiem tego, że ma trochę za krótki oddech. Przy
najmniejszym wysiłku z trudem chwyta powietrze.
- Czy ma sinicę? - dociekała Lucy z instynktowną dociekliwością
lekarza.
- Jeszcze nie. I nie ma dusznicy bolesnej ani niedokrwistości, dzięki
Bogu!
- A co będzie po porodzie? - pytała Lucy.
- Trudno powiedzieć. Doktor d'Arc mówi, że obejrzy ją sześć tygodni po
porodzie i po trzech miesiącach, żeby rozważyć zabieg chirurgiczny. Jest to
konieczne, jeżeli będzie chciała mieć więcej dzieci. Lucia, jesteś bardzo
blada. Czy coś się stało?
Lucy, która patrzyła przez okno na morze, odwróciła się i spojrzała na
Valerie. Jej fiołkowe oczy wyrażały zainteresowanie.
- Pozwól mi pójść z tobą, Val. Chcę zobaczyć tę pacjentkę.
- Oczywiście. Powiem hrabinie, że jesteś moim gościem, lekarzem i
przyjaciółką.
Bo jestem, pomyślała Lucy. Czy będzie tam Pino? Teraz może się z nim
spotkać bez obaw.
44
RS
Pensjonat „Luisa" stał na tyłach wysadzanej drzewami alei za bramą z
kutego żelaza, strzeżony przez kamienne lwy po obu stronach wejścia. Na
pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie solidnej, kamieniarskiej roboty i był
pokryty płasko spływającym dachem z czerwonej dachówki. Okna zostały
ukryte w łukach, a szerokie balkony otoczono balustradami. Całość wywarła
na Lucy miłe wrażenie.
Było coś uspokajającego w jej pełnych wdzięku liniach i chociaż
drewniane żaluzje wymagały malowania, a rzeźbione, kamienne ozdoby
zaczynały się kruszyć, dom sprawiał wrażenie zamieszkanego i zadbanego.
Stał w półkolu wysokich drzew i wiecznie zielonych, dobrze utrzymanych
krzewów i trawników. Mały staw z uśmiechniętą, kamienną nimfą pośrodku
był urzekający.
Valeria szła przodem. Wbiegła na kamienne schody i popchnęła
uchylone, wykładane boazerią drzwi.
- Buongiorno! Siamo le dottoresse! - zawołała.
- Doktor Valeria, benvenuta! - odpowiedział damski, miły głos i pojawiła
się wysoka, elegancka kobieta w wieku około czterdziestu pięciu lat.
Jej długą spódnicę okrywał fartuch. Przywitała się ciepło z Valeria,
patrząc pytającym wzrokiem na Lucy.
- Hrabino, to jest Lucy Spriggs, która w tym tygodniu przyjechała na
konferencję do Wenecji - wyjaśniła Valeria. - Lucy, poznaj hrabinę Cecilię
Favaro, właścicielkę pensjonatu „Luisa".
Lucy ujęła chłodną dłoń, którą hrabina podała jej z oficjalną
uprzejmością.
- Molto lieto, contessa - powiedziała Lucy.
Hrabina poinformowała Valerie, że Maria Capogna odpoczywa z inną
nowo przybyłą pacjentką i poprosiła, żeby udały się za nią. Przez pięknie
umeblowaną poczekalnię z rzeźbionym, marmurowym kominkiem i
pianinem pokrytym stosem nut weszły do holu z witrażami w oknach.
Hrabina wprowadziła je do małej windy, której pozłacane drzwi zamknęły
się ze szczękiem i z takim samym dźwiękiem otworzyły na pierwszym
piętrze. Hrabina poprowadziła je dalej
korytarzem ozdobionym
malowidłami na północny balkon.
Lucy podobało się tu wszystko: wiklinowe meble z wypłowiałymi
poduszkami, purpurowe kwiaty w doniczkach i wiszących koszykach oraz
trzy bawiące się kociaki, które wydawały się być wszędzie. W jednym z
45
RS
dużych, wiklinowych foteli siedziała pulchna, ciężarna kobieta o okrągłej
twarzy, a w drugim Gabriella Rasi.
- Lucia!
Na widok Lucy aktorka z niekłamaną radością wyciągnęła do niej obie
ręce. Lucy znowu doświadczyła uczucia wzajemnej sympatii i podeszła do
niej natychmiast.
- Chodź i porozmawiaj ze mną, a Maria pójdzie na badanie - powiedziała
Gabriella. - Jak długo możesz zostać?
Lucy spojrzała na hrabinę, świadoma, że nic się nie ukryje przed jej
przenikliwym wzrokiem, chociaż wydawała się zajęta kwiatami. Usuwała
zwiędłe kwiatostany i sprawdzała, czy rośliny nie mają za sucho. Lucy
usiadła obok Gabrielli, bawiącej się z czarno-biało-rudym kotem, którego
trzymała na kolanach.
- To jest Briciola, matka tych niegrzecznych kociaków! Tu jest tak miło,
że od razu czuję się lepiej - wyznała Gabriella, głaszcząc kota za uszami. -
Cecilia psuje mnie haniebnie i zachęca do lenistwa. To miejsce ma na mnie
zgubny wpływ.
Lucy ją rozumiała. Z balkonu rozciągał się wspaniały widok na Lido,
północne wybrzeże i Wenecję, rysującą się na niebieskim horyzoncie po
drugiej stronie Laguny.
- Tak się martwię o słabe serce Marii - ciągnęła Gabriella, ściszając głos i
kładąc delikatnie rękę na ramieniu Lucy. - Ona naprawdę chciała, żebym z
nią była, kiedy będzie odpoczywać. Dziecko urodzi się za dwa miesiące.
Szkoda mi biednego Silvia, jej męża. To ten na dole w ogrodzie, z taczkami.
Jest bardzo smutny, prawda? Musi się naprawdę o nią niepokoić.
Lucy uśmiechnęła się.
- Nie martw się, cara mia, Maria jest pod dobrą opieką - rzekła myśląc,
jak krucho wygląda Gabriella w porównaniu z rumianą, dobrze zbudowaną
Marią, która teraz weszła roześmiana na balkon.
Valeria chowała stetoskop do skórzanej torby razem z przyrządem do
mierzenia ciśnienia krwi. Towarzyszyła im hrabina.
- Teraz możemy wypić kawę - powiedziała. - Nie, Mario, usiądź i połóż
stopy wysoko na stołku. Ja przyniosę tacę.
Maria uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, sadowiąc się w
wiklinowym fotelu.
- Z hrabiną nie można dyskutować! - powiedziała po włosku.
46
RS
Lucy zauważyła, że ma zadarty nos i ciemne oczy, wesołą, okrągłą twarz,
zupełnie inną niż brat, chociaż jej kruczoczarne brwi miały taki sam kształt
jak Pina.
- Czy wypije pani kawę, pani doktor? - zapytała po chwili hrabina.
Lucy wyczuła zmianę w jej zachowaniu. Odnosiła się teraz do niej
znacznie serdeczniej.
- Dziękuję, z przyjemnością. To bardzo uprzejmie z pani strony.
Wzięła filiżankę z kawą i ciastko.
- Czy ma pani zamiar długo zostać na Lido, pani doktor?
- Nie, ojciec i ja wyjeżdżamy we wtorek, pani hrabino.
- Proszę, mów do mnie po imieniu.
- Dziękuję! Ja mam na imię Lucia.
Dlaczego użyła włoskiej formy swego imienia? Wymknęło się jej to tak
naturalnie, bez zastanowienia.
- Czy pracujesz w Anglii?
- Tak, teraz w... ministerstwie ojca - odparła Lucy z wahaniem. - Jestem
statystykiem.
- To znaczy,, że nie pracujesz z chorymi?
- Nie, obecnie nie, ale wkrótce wrócę do praktyki lekarskiej. - Lucy
słyszała przekonanie w swoim głosie. - Tak, Cecilio, będę znowu pracować
jako lekarz. Jak kiedyś.
- Potrzebujemy tutaj pomocy. Może znasz kogoś, kogo by to
zainteresowało? - spytała Cecilia poważnie. - Doktor Ponti ma wielu
pacjentów i jest bez przerwy wzywany do hoteli. U nas zatrzymują się
chorzy, którzy są w trakcie radioterapii w Ospedale Civile w Wenecji;
niektórzy wymagają opieki lekarskiej. Mam trzy dobre pielęgniarki, ale
chciałabym jeszcze jednego lekarza.
Serce Lucy zabiło szybciej, gdy to usłyszała, ale nie dała po sobie
poznać, że ją to interesuje.
- Sądzę, że signora Capogna będzie też pod twoją opieką - zauważyła
zdawkowo.
- Tak, oczywiście. Biedna signorina Rasi też potrzebuje naszej opieki i
wsparcia - kontynuowała Cecilia ściszonym głosem. - Doktor Ponti obawia
się najgorszego. Czekamy na wyniki badań i wtedy.
- Patrzcie, właśnie przyjechał samochód mojego brata! - zawołała Maria.
Cecilia zeszła na dół, aby przywitać Pina i zamienić z nim na osobności
47
RS
kilka słów, zanim spotka się z gośćmi. Lucy przygotowywała się do
następnego spotkania z Pinem i zbierała filiżanki po kawie.
- Powinnyśmy już iść, prawda? - zwróciła się do Valerii.
- Och, zostańcie jeszcze - błagała Gabriella. - Popatrz, Briciola cię
polubiła.
Lucy uśmiechnęła się i usiadła obok aktorki. Zaczęła ją pytać o jej pracę.
- Mam zacząć kręcić film w Rzymie, ale ta głupia anemia powoduje
opóźnienie. - Gabriella westchnęła. - Dotąd myślałam, że to lenistwo, a tak
kocham moją pracę! Już dWa razy odkładałam małżeństwo z mężczyzną,
którego kocham. Czy myślisz, że jestem nierozsądna?
- Jak Lucia może ci odpowiedzieć na to pytanie? - spytał głęboki głos od
drzwi i po chwili Lucy poczuła przelotny dotyk ręki Pina na ramieniu.
Potem podszedł pocałować Gabrielle i usiadł obok siostry.
- Co mówi doktor Corsini o Marii? - spytał z uśmiechem. - Czy sprawuje
się dobrze?
- Bardzo dobrze - odparła Valeria. - Ciśnienie krwi w normie, serce
płodu w porządku, serce matki pracuje dobrze.
- Wspaniale! Nie ma więc nic niepokojącego do przekazania naszemu
słynnemu położnikowi, który przyjeżdża w ten weekend z Paryża.
Gabriella klasnęła w dłonie.
- Pino! Czy Findlay przyjeżdża? Dzisiaj?
- Si, cara mia. Może dziś wieczorem, może jutro, w zależności od tego,
kiedy będzie mógł się wyrwać.
Lucy słyszała czułość w jego głosie, ale pewna surowość w wyrazie jego
ust wskazywała, że jest spięty.
- Lucia, słyszałaś! - mówiła Gabriella, odwracając do niej błyszczące
radością oczy. - Mój najdroższy Findlay przyjeżdża aż z Paryża, żeby
zobaczyć Marię. Poznasz go!
Lucy spojrzała na nią zdezorientowana.
- Czy chodzi o pana Findlaya d'Arc, tego, którego pracę wygłaszałeś? -
zapytała, patrząc na Pina.
- Tak - potwierdził. - Był ordynatorem, kiedy ja odbywałem staż z
położnictwa w Padwie. Tam poznałem jego i Gabriellę, która kręciła film
blisko swojego domu. Wszyscy mężczyźni kochali się w niej, a d'Arc był
tym szczęśliwcem, którego wybrała.
- Och, Pino! Nie opowiadaj takich głupstw - protestowała Gabriella ze
48
RS
śmiechem.
- To prawda, mówię ci. Wyzwałem go na pojedynek, ale...
- Co za nonsensy opowiadasz, Pino! Nie słuchaj go, Lucia! On i Findlay
są najlepszymi przyjaciółmi.
Lucy wstała, widząc, że Valeria szykuje się do wyjścia.
- Czy naprawdę musicie już iść? - pytała Gabriella.
- Tak. Proszę, wybacz nam, Gabriello, ale wrócę jeszcze zobaczyć się z
tobą przed wyjazdem do Anglii - obiecała Lucy i pocałowała dziewczynę w
policzek, kładąc uspokajająco rękę na jej ramieniu.
Cecilia Favaro, widząc, że obie młode kobiety odchodzą, powiedziała
ciepło:
- Jesteś tu zawsze mile widziana, Lucia. Widzę, że darzysz Gabrielle
sympatią.
Spojrzały na siebie przyjaźnie.
Lucy czuła się zupełnie zagubiona, gdy opuściły willę. Nawet jeśli Pino
kocha Gabrielle, myślała, nawet jeżeli ją jeszcze kocha, dziewczyna od
dawna związana jest z Findlayem d'Are, który przyjeżdża z Paryża, by
rzekomo zbadać siostrę Pina. A przecież najwyraźniej chodzi o to, by
Findlay był przy Gabrielli, gdy znane będą wyniki badań.
W ten weekend Lucy podzielała niepewność, która zawisła nad tym
domem i prawie nie miała odwagi analizować swoich własnych uczuć w tej
złożonej sieci związków.
Sobota i niedziela minęły na spacerach w słońcu, przejażdżkach konnych
i piknikach. Sir Peter i Aubrey grali w golfa. Lucy i Valeria przychodziły do
nich do hotelu na kolacje. Sir Peter wyraźnie się odprężył po konferencji, a
Lucy robiła wszystko, by mieć dobry nastrój, choć myślami nieustannie
wracała do pensjonatu.
W niedzielę rano wstała wcześnie i poszła na mszę do pięknej, maleńkiej
kaplicy u podnóża Ospedale Al Marę. Później posiedziała chwilę, chłonąc
spokój i ciszę tego miejsca.
- Pani jest tutaj gościem, signorina ? - zapytał po włosku miły, męski
głos.
Odwróciła się i zobaczyła stojącego obok kapelana. Był ubrany w
jasnobrązowy habit franciszkanów. Miał pogodną, wrażliwą twarz, która
budziła zaufanie.
- Jestem padre Renato. - Wyciągnął do niej rękę w powitalnym geście. -
49
RS
Zawsze zauważam nowe twarze.
Lucy przedstawiła się z uśmiechem jako przyjaciółka doktor Corsini.
Ojciec Renato skinął głową, potwierdzając, że wie, o kogo chodzi. Lucy
zapytała, czy odwiedza ludzi poza szpitalem i wkrótce już wiedziała, że jest
przyjacielem hrabiny i regularnie składa wizyty w pensjonacie.
- Och, padre, czy mógłby pan przyjść tam jutro po południu? - spytała. -
Myślę, że hrabina byłaby bardzo zadowolona.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Va bene, dottoressa. Muszę też pamiętać, żeby zwrócić hrabinie
książkę, którą pożyczyłem dawno temu.
Lucy chciała go uściskać, ale wyraziła wdzięczność, potrząsając gorąco
jego ręką i dziękując mu z całego serca. Dobrze wiedzieć, że ten mądry i
subtelny człowiek jest gotów podtrzymać na duchu jej przyjaciół, jeżeli
wiadomości nie będą pomyślne.
Valeria wróciła do pracy w poniedziałek rano, więc Lucy wyszła na
spacer sama. Nogi same ją zaniosły prosto do domu, o którym ciągle
myślała.
Gdy dotarła do bramy, uświadomiła sobie, że nad willą i jej
mieszkańcami zawisły niewidzialne chmury. Zbliżyła się do uchylonych
frontowych drzwi i usłyszała złowieszczy szmer rozmów. Protestujący
męski głos brzmiał szorstko, a hrabina mówiła coś szybko przyciszonym
tonem.
Lucy pchnęła drzwi i weszła do zimnej poczekalni. Trzy twarze
odwróciły się w jej stronę: Cecilii, Pina i nie znanego jej mężczyzny,
wysokiego i ascetycznego. Wszyscy troje byli niespokojni, chociaż hrabina
zdołała zdobyć się na uśmiech.
- Doktor Lucia, grazie alSignore! - Westchnęła z ulgą. - Może ty
wniesiesz trochę angielskiego spokoju i zdrowego rozsądku do tego domu.
Pino spojrzał przepraszająco na Lucy, zaś drugi mężczyzna odwrócił się
niecierpliwie, opierając dłońmi o pianino. Cecilia podeszła do niego i
położyła mu rękę na ramieniu, ale kiedy próbowała się odezwać, odwrócił
od niej głowę.
- Findlay, proszę - zaprotestowała, ale strącił jej rękę i bez słowa wybiegł
na dwór.
Pino podszedł do Lucy i ujął jej dłoń. Jego ciemne oczy wyrażały ból,
więc zrozumiała, że znają wyniki badań.
50
RS
- Powiedz mi - rzekła pełna współczucia.
- Najgorsze, Lucia - szepnął.
- Mów, proszę.
- Ostra limfoblastyczna białaczka. Wzrost białych ciałek z wieloma
niedojrzałymi leukocytami. Niski poziom płytek krwi.
- Rozumiem. - To było okropne. - Co proponuje onkolog?
- Natychmiastową transfuzję krwi i badania. Zacząć chemoterapię, jeżeli
okaże się potrzebna. Findlay mówi, żeby nie pozwolić jej na to, i chce, żeby
zobaczyli ją specjaliści w Paryżu, ale musi pogodzić się z faktami. Nie
należy poddawać jej urazom, jeżeli nie jest to absolutnie konieczne.
- Kiedy przyjechał pan d'Are? - zapytała.
- Wczoraj - odpowiedział cicho. - Widziałem że był zaszokowany jej
wyglądem, ale nie chce uwierzyć w to, o czym dziś rano poinformowało nas
laboratorium.
- Chyba go rozumiesz, Pino.
- Tak, ale nie wolno mu traktować Gabrielli w taki sposób. Wszyscy
robimy wszystko, żeby ukryć niepokój, na Boga!
- Cicho! Złość jej też nie pomoże - powiedziała szybko. - Kto jest teraz u
niej?
- Pielęgniarka i moja siostra.
- Dobrze, chcę zamienić z nią parę słów. Czy mogę, Cecilio?
- Oczywiście, moja droga. Jest na balkonie.
- Pójdę z tobą - zaczął Pino, ale Lucy w geście protestu podniosła rękę.
- Nie, Pino! Muszę z nią porozmawiać sama. Zdecydowanym krokiem
udała się na balkon na piętrze,
gdzie znalazła Gabriellę leżącą na otomanie z Briciolą i jej kociętami.
Obok siedziała Maria Capogna, a pielęgniarka poprawiała poduszki.
- Lucia! Jak miło cię widzieć! - zawołała Gabriella i wyciągnęła do niej
ręce. - Dzisiaj wszyscy są tacy skwa-szeni tylko dlatego, że muszę pójść do
szpitala na transfuzję. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Findlay tak
protestuje, jeżeli dzięki temu poczuję się lepiej i wrócą mi siły. Och, moja
droga, proszę cię, wytłumacz Findlayowi i Pino, żeby zaakceptowali
decyzję profesora i uśmiechali się, do cholery!
Miała oczy pełne łez i Lucy wiedziała, że próbuje ukryć swe uczucia.
Uśmiechnęła się do Gabrielli i Marii.
- Sama nie wiem, o co im chodzi. Ci mężczyźni! - powiedziała z
51
RS
udawaną irytacją, siadając na otomanie i obejmując Gabriellę. - Zostaw to
mnie, Gabriello. Wyjaśnię im dokładnie, co czujesz. Potrafię ich przekonać,
zobaczysz!
- Och, wiedziałam, że mogę na tobie polegać! Czy nie mówiłam ci,
Mario? - zapytała Gabriella triumfalnie. - Przy tobie od razu czuję się lepiej.
Jesteś taka silna, Lucia. Nie opuścisz mnie teraz, prawda?
Gabriella leżała z głową na jej ramieniu, a Lucy rozważała, co ma zrobić.
Po chwili dołączyła do nich Cecilia Favaro. Pielęgniarka zatrzymała się
niezdecydowanie, czekając na odpowiedź Lucy.
- Nie, Gabriello, droga moja, nie opuszczę cię - odparła
Lucy po chwili milczenia. - Zostanę tutaj jako lekarz i zrobię wszystko,
co będę mogła, żeby opiekować się gośćmi hrabiny.
Zobaczyła wdzięczność w oczach Cecilii i usłyszała jej cichy głos:
- Grane alla Mądre di Dio.
Ale jak powie ojcu, że pensjonat „Luisa" ma nowego lekarza i jest nim
właśnie ona?
52
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Gabriella zapadła w spokojny sen, Cecilia zaprosiła Lucy do
swego zabałaganionego gabinetu.
- Trzeba załatwić sporo spraw, moja droga - zaczęła. - Najpierw musimy
uzyskać dla ciebie w Konsulacie Brytyjskim w Wenecji tymczasowe
zezwolenie na pracę. Na szczęście mamy tam przyjaciół i jakoś ominiemy
niektóre bariery biurokratyczne.
Lucy zaszumiało w głowie, gdy pojęła, na co się ważyła.
- Dokumenty mam w mieszkaniu Valerii...
- Trzeba też zadzwonić na lotnisko, żeby odwołać twój jutrzejszy lot -
ciągnęła Cecilia. - Zrób to od razu, jeśli jeszcze nie zmieniłaś zdania. -
Hrabina podała jej słuchawkę. - A jeśli chodzi o bagaże, nie ma problemu:
Giuseppino je tu przywiezie, kiedy skończy składać wizyty.
Wzmianka o Pino uprzytomniła Lucy, że będzie z nim mieszkać pod tym
samym dachem i z konieczności często go widywać.
A jak on zareaguje na tę niespodziewaną wiadomość? Czy, nie daj Boże,
nie pomyśli sobie, że poluje na niego jak inne kobiety?
Jeśli tak, trzeba będzie mu szybko wytłumaczyć, że została zatrudniona
przez hrabinę, która potrzebowała jeszcze jednego lekarza, Lucy zaś uznała
to za zrządzenie opatrzności i z radością powitała możliwość powrotu do
zawodu, opiekując się poważnie chorymi pacjentami pensjonatu. A że
doktor Ponti prowadzi tu praktykę lekarską, nie ma z jej decyzją nic
wspólnego...
- Nie rozmawiałyśmy jeszcze o pieniądzach - usłyszała głos Cecylii. -
Chyba się domyślasz, że nie jestem w stanie płacić ci tyle co ministerstwo
zdrowia...
I tu Cecilia wymieniła kwotę znacznie niższą niż dotychczasowa pensja
Lucy.
- Ależ nic nie szkodzi, naprawdę - odparła. - Nie mogę się po prostu
doczekać tej pracy. Pomyśl, gdybym tylko nie poznała Gabrielli...
- No właśnie, skoro mowa o naszej drogiej Gabrielli...
- Cecilia spojrzała jej poważnie w oczy. - Miejmy nadzieję, że Findlay
wkrótce się uspokoi i pogodzi z prawdą.
Słysząc to, Lucy odważyła się spytać, co łączy aktorkę z wybitnym
specjalistą, hrabina zaś wcale nie miała zamiaru niczego ukrywać.
53
RS
-Wielu mężczyzn kochało się w Gabrielli: aktorów, reżyserów, i tak
dalej, ale ona zawsze była motylem, który fruwał z kwiatka na kwiatek.
Zawsze mówiła, że aktorstwo jest dla niej najważniejsze, chociaż Findlay
d'Arc bardzo często się z nią spotykał. On ma mieszkanie w Paryżu, ona w
Rzymie, i od kilku lat mieli taki, no... układ. Ale teraz...
- Cecilia wzruszyła ramionami i westchnęła. - Nie mam pojęcia, co
będzie, na pewno jednak skończyła się jej kariera aktorki.
- A... doktor Ponti? - spytała Lucy, zastanawiając się, jaką rolę w tym
scenariuszu odgrywa tajemniczy wenecki lekarz.
- Giuseppino? Ach, on od dawna wie, że ona nie jest dla niego, bo nie
należy do mężczyzn, którzy zgodziliby się zajmować drugie miejsce w
życiu kobiety, nawet takiej jak Gabriella! - odparła Cecilia z uśmiechem. -
Ale chociaż miał wiele przyjaciółek, żadna nie zajęła miejsca Gabrielli. -
Wzruszyła ramionami. - Allora, cara mia, cieszę się, że pomożesz nam w
tych trudnych chwilach. Mam nadzieję, że nie będziesz żałowała.
Lucy miała pewność, że nie będzie żałowała tej decyzji; pozostawał jej
jeszcze problem zawiadomienia o niej ojca. Nie tracąc ani chwili,
zadzwoniła do Hôtel des Deux Lions. Gdy poinformowano ją, że sir Peter
gra w golfa, poprosiła, by po powrocie zadzwonił do niej, a potem poszła
zawrzeć
znajomość
z
trzema
kobietami
i
jednym
mężczyzną,
przebywającymi w pensjonacie oprócz Gabrielu' i Marii.
- Uważam ich za moich gości, a nie pacjentów - wyjaśniła Cecilia. -
Zajmują pojedyncze lub podwójne pokoje z balkonami. Bez balkonu jest
tylko pokój Capognów, którzy śpią na poddaszu. Nie byłoby dobrze, gdyby
w takich trudnych chwilach Silvio zostawiał ją samą, prawda?
- A jak przewozi się pacjen... gości na drugą stronę Laguny na
radioterapię w Ospedale Civile? - spytała Lucy.
- Och, na tyłach willi mamy malutką zatoczkę z prywatnym pomostem -
wyjaśniła Cecilia. - Stamtąd karetki wiozą ich wprost do bocznego wejścia
szpitala. Można by rzec, że są transportowani od drzwi do drzwi wodą!
Lucy przypomniała sobie, że widziała już znakomicie wyposażoną
motorówkę-karetkę, która szybko przewoziła pacjentów kanałami Wenecji.
Spytała, kiedy Garbriella zacznie badania.
- Jutro rano - rzekła Cecilia. - Ten wieczór spędzi jeszcze z Findleyem,
który może wreszcie zdobędzie się na uśmiech.
Lucy zasępiła się. Obiecała Gabrielli, że z nim porozmawia, a poza tym
54
RS
czeka ją jeszcze przeprawa z ojcem. I Pinem.
Gdy sir Peter zadzwonił do niej w porze lunchu, zaprosiła go do złożenia
wizyty w pensjonacie. Doszła do wniosku, że gdy ojciec zobaczy to miejsce
na własne oczy i pozna hrabinę, łatwiej zaakceptuje jej decyzję.
- I proszę, przyjedź sam, tatusiu - dodała. - Chciałabym z tobą
porozmawiać bez świadków.
- Moja droga Lucindo, a cóż ty takiego knujesz? - spytał swym zwykłym,
dobrodusznym tonem.
- Opowiem ci wszystko, kiedy się zobaczymy. - Starała się mówić
opanowanym głosem. - Droga z hotelu do pensjonatu zajmie ci tylko
piętnaście minut.
- Wyruszam natychmiast po lunchu, kochanie. Wkrótce potem w
pensjonacie pojawili się obaj lekarze;
Ponti skończył składać wizyty swym pacjentom, a Findlay d'Arc
powrócił z długiego, samotnego spaceru nad morzem. Ponti zabrał go z
Lungomare samochodem i gdy tylko weszli do środka, Findlay ruszył w
stronę schodów, by zobaczyć Gabriellę.
- Nie teraz, Findlay! - zaprotestowała stanowczo hrabina. - Śpi i nie
wolno jej przeszkadzać. Spędzisz z nią wieczór.
Findlay zagłębił się w fotelu i oparł głowę na dłoniach w geście
krańcowej rozpaczy. Pino wzruszył ramionami i spojrzał wymownie na
Lucy, ona zaś przypomniała sobie obietnicę złożoną Gabrielli i uznała, że
ten moment jest równie stosowny jak każdy inny.
- Czy możesz mnie przedstawić? - spytała uprzejmym, lecz oficjalnym
tonem.
Pino uniósł brwi, lecz spełnił jej życzenie.
- Lucy, to jest mój przyjaciel Findlay d'Arc, absolwent uniwersytetu w
Edynburgu i obywatel wszystkich europejskich stolic. - Usiłował mówić
żartobliwym tonem. - Findlay, poznaj Lucy Spriggs z Anglii, która składa
nam wizytę. Poznała Gabriellę podczas konferencji.
D'Arc podniósł głowę i nie widzącym wzrokiem spojrzał na Lucy, która
wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Molto lieto... Bardzo mi miło pana poznać - zaczęła z miłym
uśmiechem. - Gabriella opowiadała mi o panu.
Jego twarz lekko złagodniała.
- Ach, tak, słyszałem, jak o pani mówiła. Właściwie szybko się do pani
55
RS
przywiązała, Lucy - odparł nieskazitelną angielszczyzną, wyraźnie czyniąc
wysiłek, by zachować się uprzejmie.
- Ja do niej też, panie d'Arc - wyznała łagodnie. -I bardzo zależy mi na
tym, żeby czuła się szczęśliwa i spokojna. Najlepsze, co możemy dla niej
teraz zrobić, to po prostu być i naszą obecnością utwierdzać ją w
przekonaniu, że ją kochamy i że jej pomagamy. To wszystko, czego ona od
nas oczekuje; od nas i od pana.
Patrzył na nią z lekko zmarszczonym czołem; dostrzegła również wyraz
zdumienia na twarzy Pina. Findlay d'Arc potrząsnął z rozpaczą głową.
- Wiem, Lucy, że ma pani rację, ale... nie mogę się pozbyć tego
strasznego uczucia bezradności. Gdybym tylko mógł coś dla niej zrobić, coś
przynoszącego pożytek...
Zapadła chwila ciszy, po czym Lucy usłyszała swój głos:
- Więc może pan ją poślubi?
Efekt był piorunujący. Cecilia głośno wciągnęła powietrze w płuca i
znieruchomiała, Pino ze zdumienia otworzył usta, jakby chciał zawołać: To
nie do wiary!
Na twarzy Findlaya odbiły się sprzeczne uczucia, po czym nagle jego
oczy zabłysły z radości, jakby ujrzał światło w ciemnościach. Głęboko
poruszony, wstał i chwycił Lucy za rękę.
- Mój Boże, Lucy, ma pani rację! Tak, tak, oczywiście! Ale jakim cudem
wpadła pani na ten pomysł?
Litościwy los oszczędził jej konieczności udzielania odpowiedzi na tak
kłopotliwe pytanie, ponieważ do pokoju weszła pielęgniarka z informacją,
że signorina Rasi usłyszała męskie głosy i chce się widzieć z signore d'Arc.
Findlay natychmiast ruszył na górę, Pino Ponti zaś spojrzał na Lucy z
mieszaniną zdziwienia i podziwu.
- Bravissima! Znakomicie ci poszło, Lucy. Właśnie kogoś takiego
potrzebujemy. Gdybyś tylko mogła tu zostać na jakiś czas!
Lucy podchwyciła wzrok hrabiny, która po chwili przeniosła błyszczące
oczy na Pina i oznajmiła:
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość, Giuseppino. La dottoressa zgodziła
się przyjąć ofertę pracy lekarza w pensjonacie na całe sześć miesięcy.
Lucy wstrzymała oddech, czekając na jego reakcję. Pino otworzył
szeroko oczy, po czym dramatycznym gestem rozłożył ręce.
- O mio Dio! Ile jeszcze takich nowin będę musiał dziś przeżyć?
56
RS
Moje serce chyba tego nie wytrzyma.
- Przestań się wygłupiać, Giuseppino. Lucia, nie zwracaj na niego uwagi.
I pamiętaj, że jesteśmy ci niesłychanie wdzięczni - oświadczyła hrabina.
- Oczywiście! Ale... czy wolno mi zadać jedno pytanie, Lucia?
Spojrzała mu odważnie w oczy.
- Bardzo proszę, dottore.
- Powiedz mi, dlaczego przyjęłaś tę pracę? Co jest w niej ciekawego dla
córki kogoś takiego jak sir Peter Hallcross-Spriggs?
- Tyle czasu zajmowałam się nudną statystyką, że może znowu
zapragnęłam kontaktu z ludźmi - odparła.
- Ale to oznacza... No, będziesz się musiała często spotykać ze mną. Co
ty na to?
Uśmiechał się, lecz w tonie jego głosu było prawdziwe wyzwanie, a w
oczach dziwne błyski. Lucy postanowiła zachować ostrożność. W głębi
serca perspektywę pracy z tym człowiekiem uważała za pociągającą, nie
należy jednak już na samym początku okazywać nadmiernego entuzjazmu.
W jej oczach pojawiły się złośliwe błyski, gdy twardo odpowiedziała:
- Nawet najlepsza praca ma swoje złe strony, doktorze Ponti, myślę
jednak, że jakoś sobie poradzę.
Można było odnieść wrażenie, że tego dnia wyraz zdumienia wyryje się
na zawsze na twarzy Pina. Hrabina roześmiała się, Lucy zaś spojrzała w
stronę wejścia i na schodach dostrzegła dobrze zbudowaną postać.
- Przepraszam - rzekła pospiesznie. - Muszę porozmawiać z ojcem.
Sir Peter był zdruzgotany. Siedział wyprostowany w wiklinowym fotelu,
który Lucy wskazała mu w kąciku werandy na tyłach domu, gdzie według
hrabiny nikt nie miał im przeszkodzić.
- Po prostu nie wierzę własnym uszom, Lucindo!
- Tatusiu, proszę, zrozum...
- Myślałem, że jesteś szczęśliwa - ciągnął z żalem. -Byłaś naprawdę w
świetnej formie, po raz pierwszy od tego paskudnego wydarzenia w
Beltonshaw. Kochanie, twoja matka i ja nie możemy dopuścić do tego,
żebyś znowu znalazła się w takim stanie!
- Tatusiu, już nigdy nie będę w takim stanie; to jest coś zupełnie innego
niż Beltonshaw.
Wstała i położyła mu rękę na ramieniu. Na stoliku przed nimi ustawiono
tacę z herbatą i ciasteczkami, lecz ojciec machnął przecząco ręką, gdy
57
RS
chciała podać mu filiżankę, i zapalił cygaro.
- Jeden Pan Bóg wie, jak przekażę tę wiadomość twojej matce. No i
oczywiście, jest jeszcze Aubrey; bardzo się biedak zdenerwuje. Ma o tobie
bardzo wysokie mniemanie, Lucindo. Właściwie to matka i ja mieliśmy już
nadzieję, że...
- Wiem, tatusiu, wiem. - Poklepała go czule po ramieniu. - Nie jestem
jednak pewna, czy ślub z Aubreyem przyniósłby nam szczęście. Ja jestem
lekarzem i chcę znowu pracować w swoim zawodzie. Wiem, że w
Beltonshaw miałam trudności, ale tu jest coś, co mnie pociąga. Tutaj leży
kobieta, która umiera na białaczkę, i wiem, że muszę zostać dla niej. Mogę
też zrobić coś pożytecznego dla innych ciężko chorych pacjentów w tym
hospicjum. Bo to właściwie nie jest szpital...
- Ależ kochanie, w Anglii także są tego rodzaju hospicja - przerwał jej
ojciec, zaciągając się cygarem i posępnie marszcząc czoło. - Jeśli uważasz,
że ten rodzaj pracy ci odpowiada, to...
- Tatusiu kochany, tak naprawdę to ja chcę pobyć poza domem -
oznajmiła łagodnie, nie chcąc ranić go bardziej niż to konieczne. - I właśnie
tutaj chcę teraz zostać.
- Ale nie możesz tak po prostu zacząć praktyki lekarskiej w innym kraju,
Lucindo! Tyle trzeba załatwić formalności, zdobyć jakieś rekomendacje,
opłacić podatki, i tak dalej.
- W krajach Wspólnoty Europejskiej nie jest to takie trudne. Tatusiu,
hrabina załatwi mi prawo pobytu na sześć miesięcy i zgodę na pracę w jej
prywatnym pensjonacie.
- Czy ta... hrabina jest lekarzem?
- Nie, Cecilia Favaro była pielęgniarką i kupiła ten dom na prywatny
zakład opieki, głównie dla pacjentów chorych na raka, poddających się
chemoterapii. Zainwestowała w to wszystkie swoje oszczędności i nie ma w
tej chwili nadmiaru pieniędzy, ale jakoś daje sobie radę. Przedstawię was
sobie i oprowadzę cię po pensjonacie, ale najpierw zrozum, że ja muszę
przeżyć swoje życie na swój własny sposób. A teraz jestem potrzebna tutaj.
Mówiła stanowczym, lecz spokojnym głosem, i sir Peter w końcu pojął,
że jego córka nie zmieni zdania. Martwiło go jedynie to, że podjęła decyzję
pod wpływem jakiegoś impulsu, pod wpływem tych wszystkich ludzi,
którym nie bardzo ufał.
Lucy bardzo kochała ojca i jego przygnębienie sprawiło jej przykrość,
58
RS
wiedziała jednak, że jeśli chce wrócić do zawodu lekarza, musi coś w
swoim życiu zmienić. Gdy ojciec próbował ją namówić, by przed nową
pracą spędziła kilka tygodni w Anglii, odmówiła pójścia na kompromis. Po
półgodzinnej, bezowocnej wymianie zdań sir Peter opuścił werandę głęboko
niezadowolony. Nie zgodził się na spotkanie z hrabiną i nie chciał obejrzeć
pensjonatu.
Czuła wyrzuty sumienia, gdy patrzyła na jego pochylone plecy,
opuszczone ramiona, znużony krok. Niemniej oparła się impulsowi, by
pobiec za nim i powiedzieć, że zastanowi się nad jego propozycją. Była
pewna, że czas rozwiąże i ten problem.
Tymczasem była z siebie dumna, bo dzielnie pokonała następną
przeszkodę.
Na balkonie Gabrielli panowała zupełnie inna atmosfera. Chora
spoczywała na wygodnej kanapce, oparłszy głowę na ramieniu Findlaya, a
prawą ręką ściskając dłoń padre Renato. Jej wielkie oczy błyszczały, gdy z
ożywieniem rozmawiała z oboma mężczyznami, przerwała jednak na widok
Lucy.
- Lucia, mia cara amica! Czy nie powiedziałam, że zaprzyjaźniłyśmy się
od pierwszej chwili? To dzięki tobie Findlay poprosił mnie o rękę, i tym
razem się zgadzam! Pozwól sobie podziękować, Lucia. Molte, molte grazie!
Lucy poczuła lekkie zażenowanie, objęła jednak swą nową przyjaciółkę i
odważnie podsunęła Findlayowi policzek do pocałunku, tak jakby do jej
codziennych zajęć należało podpowiadanie obcym mężczyznom, by
poślubili swe kochanki. Dołączyła do chóralnego śmiechu, kiedy jedno z
kociąt Bricioli próbowało się huśtać na końcu sznura przepasującego ojca
Renato w pasie.
- Udzielę wam ślubu, kiedy tylko Gabriella opuści szpital - obiecał
duchowny, dając Lucy wzrokiem do zrozumienia, że to jej zawdzięcza swą
wizytę w pensjonacie.
Potem weszła Cecilia, która serdecznie się ze wszystkimi przywitała, i
zaproponowała uroczystą kolację.
- Czy to ma być przyjęcie? - spytał głęboki głos tuż za plecami Lucy.
Gdy się odwróciła, stwierdziła, że usta Pina dotykają jej włosów.
Wciągnęła gwałtownie powietrze i poczuła delikatny zapach płynu po
goleniu oraz dostrzegła gładkość jego skóry na policzkach. Wszystko w
jednej, oszałamiającej chwili.
59
RS
- Gratuluję, dottoressa - dodał cicho. - Odnoszę wrażenie, że twoje...
bezpośrednie podejście przynosi dobre rezultaty, prawda?
- Grazie, dottore - odparła równie cicho. - W Anglii nazwałoby się to
impertynencją.
Tego wieczoru na balkonie oświetlonym przyćmionym światłem świec
usiadło siedem osób. Posiłek składał się z zupy, szynki, sera i chleba oraz
sałaty. Hrabina siedziała naprzeciwko nowo zaręczonej pary, Lucy zaś i
Pino usiedli na wprost Marii i Silvia Capogna.
Zachód słońca wywołał czarowne refleksy na powierzchni morza, a
kiedy zapadł mrok, twarze obecnych w jaśniejszym nagle płomieniu świec
stały się wyrazistsze. Findlay z rzadka spuszczał wzrok z Gabrielli; jej
delikatna twarz na tle połyskującej srebrem białej tuniki promieniowała
wewnętrzną radością.
Lucy pomyślała, że jutro wieczorem ta kobieta znajdzie się w szpitalu i
zostanie poddana zabiegowi przetaczania krwi. Wbrew wszystkiemu miała
nadzieję, że terapia przywróci Gabrielli zdrowie i siły. Pino zapewne myślał
o tym samym, bo pochylił się i szepnął Lucy do ucha:
- W takich chwilach człowiek zaczyna wierzyć w cuda, prawda?
Jego bliskość sprawiła, że szybciej zabiło jej tętno. Kiedy w milczeniu
skinęła głową, dostrzegła, że Maria się im przygląda. Lucy uśmiechnęła się
do niej i próbowała nawiązać rozmowę, co nie było łatwe, bo Maria i jej
mąż sprawiali wrażenie ogromnie nieśmiałych.
Ponownie uświadomiła sobie, że nigdy by nie odgadła, że ta młoda
kobieta o okrągłej twarzy to siostra wysokiego, przystojnego lekarza, który
zresztą wydawał się do niej bardzo przywiązany.
Cecilia uniosła kieliszek i zaproponowała toast na cześć Gabrielli i jej
narzeczonego, a potem drugi - na cześć nowej pani doktor.
- Kiedy tylko przekroczyła próg tego domu, wiedziałam, że została nam
zesłana przez los - oznajmiła hrabina, wywołując swymi słowami
aprobujące uśmiechy zebranych.
Lucy poczuła, że robi jej się gorąco, i kiedy usiłowała zapanować nad
sobą, Giuseppe Ponti pochylił się ku niej i na oczach wszystkich ucałował
jej purpurowy policzek.
- Benvenuta, cara Lucia! Witaj w naszym domu! - powiedział, Gabriella
zaś klasnęła w dłonie i w jej ślady poszli pozostali.
Mimo zmieszania Lucy poczuła, że jej serce przepełnia radość.
60
RS
Wszystkie rozczarowania i niepowodzenia, które przez ostatnie dwa lata
kładły się cieniem na jej życiu, naraz odpłynęły niczym mgła i świat
rozjaśniło słońce.
Tutaj, w kręgu przyjaciół, których przed tygodniem jeszcze nieznała,
zaczynało się nowe życie. Lato w Wenecji zapowiadało się tajemniczo, lecz
wspaniale; Lucy gotowa była poradzić sobie ze wszystkim.
Gdy Pino położył rękę na jej ramieniu, na moment dotknęła jego głowy
swoją i ten gest wydał jej się zupełnie naturalny. Gdy spostrzegła utkwiony
w nią wzrok Gabrielli, zastanowił ją wymowny uśmiech na twarzy aktorki.
Nie mogła jednak wiedzieć, że Gabriella obserwowała przedtem Pina i
zauważyła, jak jej stary przyjaciel reaguje na obecność młodej Angielki.
Niespodziewany dźwięk telefonu wdarł się na balkon niczym poryw
zimnego wiatru i czar prysnął. Powróciła rzeczywistość ze wszystkimi
swoimi problemami. Lucy poczuła niepokój i wstrzymała oddech. Po chwili
na balkonie pojawiła się pielęgniarka i oznajmiła, że pewien dżentelmen
chce rozmawiać z „Lucendą Spriigs".
Lucy szybko wstała, pełna złych przeczuć. To może być tylko ojciec,
pomyślała. Znowu będzie mnie błagał, żebym się zastanowiła i wróciła z
nim jutro do Londynu. Postanowiła, że tym razem będzie nieugięta. W
słuchawce tymczasem usłyszała głos Aubreya.
- Lucindo, myślę, że natychmiast powinnaś przyjść do ojca - oświadczył
bez żadnych wstępów. - Nie czuje się najlepiej i szczerze mówiąc, bardzo
się tym martwię.
Lucy wzniosła oczy do nieba i westchnęła. Był to tak wyraźny pretekst,
by wyciągnąć ją z pensjonatu, że na pewno nad jego wymyśleniem
pracowały połączone siły ojca i jego sekretarza.
- Aubrey, podjęłam decyzję i wiem, że zaskoczyłam ojca - odparła
spokojnie - ale mam tylko jedno życie i...
- Posłuchaj mnie - przerwał jej niecierpliwie. - Nie do mnie należy
robienie ci zarzutów z powodu niestosownego traktowania sir Petera, choć
mógłbym coś na ten temat powiedzieć. Teraz zaś informuję cię, że ojciec
czuje się źle i powinien go zobaczyć lekarz.
- No dobrze, Aubrey - westchnęła z rezygnacją. - Opisz mi jego stan.
- Po pierwsze, kiedy wrócił do hotelu, był tak zdenerwowany, że kazałem
mu się położyć na dwie godziny - oświadczył Aubrey oskarżycielskim
tonem. - Wieczorem nie chciał zjeść kolacji; wypił tylko trochę brandy i
61
RS
zjadł kilka herbatników. Zupełnie nie ma apetytu.
Łucy poczuła żal, widząc oczami wyobraźni swego nieszczęśliwego ojca.
Biedaczek.
- Czy coś go boli? - spytała rzeczowo.
- Właściwie nie, ale jest bardzo niespokojny. Przecież bym do ciebie nie
dzwonił, gdybym nie był zaniepokojony.
Przygryzła wargi. Opis podany jej przez Aubreya nie wskazywał na nic
poważnego, jednak nie można go zignorować. Ale dlaczego to się dzieje w
środku tak miłego wieczoru...
- Czy mnie słyszysz, Lucindo? - spytał Aubrey ostro.
- Tak, słyszę cię i się zastanawiam. Chyba przyjadę i go zbadam, ale...
- Dobrze! - przerwał jej. - Oczekuję cię w każdej chwili.
Drażnił ją jego ton, toteż odpowiedziała stanowczo.
- Mogę przyjść za około piętnaście minut, ale muszę cię pozbawić
złudzeń, Aubrey: nie pozwolę sobie na żaden uczuciowy szantaż. Jestem
zdecydowana tu zostać i ojciec znakomicie o tym wie.
- Rozumiem - rzekł chłodno. - Będę z tobą szczery, Lucindo. Jeśli nie
będzie cię tu dokładnie za piętnaście minut, poproszę kierownika hotelu o
wezwanie lekarza. To jestem winien sir Peterowi.
Lucy otworzyła usta, by zaprotestować, lecz Aubrey odłożył słuchawkę.
Jeszcze nigdy nie przemawiał do niej takim tonem, więc ta zmiana
świadczyłaby o istotnym zatroskaniu stanem zdrowia ojca. Poczuła ciarki na
grzbiecie i pobiegła na balkon, by przeprosić hrabinę. Usłyszawszy, co się
stało, goście złożyli jej wyrazy współczucia, Pino zaś zaproponował, że ją
podwiezie.
- Och, dziękuję ci, Pino, ale nie trzeba. Świeże powietrze dobrze mi zrobi
- powiedziała, wyobrażając sobie następną nieprzyjemną scenę między
Pontim a sekretarzem ojca.
- Weź płaszcz, a ja przyprowadzę samochód - oświadczył Pino. - Im
szybciej się z nim spotkasz, tym lepiej dla ciebie i dla niego. Wybacz nam,
Cecilio. Być może nie ma powodu do niepokoju i szybko wrócimy, ale...
Bezradnie wzruszył ramionami.
Gdy odjeżdżali, telefon zadzwonił ponownie.
Siedem minut później samochód Pina stanął przed Hôtel des Deux Lions
i przejęty asystent kierownika zawiózł ich szybko windą do apartamentu sir
Petera.
62
RS
Gdy Lucy ujrzała ojca, ugięły się pod nią kolana. Miał poszarzałą twarz
pokrytą kropelkami potu i bezwładnie leżał na kanapie. Przerażony Aubrey
musiał mu wcześniej zdjąć krawat i marynarkę.
- Dzięki Bogu, że jesteś, Lucindo - powiedział Aubrey. - Kiedy wróciłem
od telefonu, leżał prawie nieprzytomny, więc poprosiłem kierownika, żeby
znowu do ciebie zadzwonił i wezwał karetkę.
Lucy uklękła przy ojcu. Kiedy próbowała zmierzyć mu puls, jej dłoń
drżała tak bardzo, że nie mogła znaleźć właściwego miejsca na ręce ojca.
- Tatusiu, tak mi przykro - wyszeptała z trudem i nagle poczuła na
ramieniu ciepłą dłoń i usłyszała przytłumione słowa:
- Cara Lucia, nic nie mów i nie płacz. On chce, żebyś była odważna,
prawda? Pozwól mi zbadać serce.
Od tej chwili Pino wziął sprawy w swoje ręce. Łagodnym gestem dłoni,
lekkim uśmiechem i uprzejmym „Molte grane" odsunął na bok Aubreya, a
gdy Lucy drżącymi palcami rozpięła koszulę ojca, Pino przyłożył stetoskop
do serca i osłuchiwał je przez pół minuty, spoglądając w tym czasie na
zegarek. W końcu skinął głową, ściągnął lekko usta i pochylił się nad
pacjentem, spoglądając w zaniepokojone oczy starszego pana.
- Czy bardzo boli?
- Tak... doktorze. Tutaj... Nie mogę oddychać -odparł słabym głosem, a
Lucy odwróciła głowę, by ukryć łzy.
- Mój Boże, z każdą minutą jest gorzej - dodał Aubrey z autentycznym
przestrachem. - Miał zakrzepicę tętnicy wieńcowej...
- Mio amico, proszę nie panikować - rzekł Pino szybko. - Dobrze, że pan
wezwał karetkę. - A zwracając się do chorego, wyjaśnił spokojnie: - No cóż,
zawieziemy pana do szpitala tutaj na Lido i zrobimy badania. Panie
Portwood, proszę przygotować nocną bieliznę i przybory toaletowe, a ty,
Lucia, pomóż mi zrobić zastrzyk.
Otworzył czarną walizeczkę lekarską, wyjął małą fiolkę z diamorfiną,
sterylną strzykawkę oraz igłę. Lucy podwinęła rękaw koszuli ojca, natarła
przedramię wacikiem podanym jej przez Pina i powiedziała:
- To złagodzi ból i pomoże ci zasnąć, tato.
Pino szybko zrobił zastrzyk, a potem usadzili chorego wygodnie na
poduszkach przyniesionych z sypialni. Gdy starszy pan wyraźnie poczuł się
lepiej, Pino zmierzył ciśnienie.
- Tachykardia i podciśnienie - rzekł cicho do Lucy. - Chyba miał zawał,
63
RS
ale dobrze reaguje na morfinę. - Wskazał na spokojniejszą i odzyskującą
naturalną barwę twarz pacjenta. - Tylko EEG może potwierdzić moją
diagnozę, ale bądźmy dobrej myśli. Nie bój się, moja droga - dodał z
uśmiechem i spojrzał na nią ciepło.
Usiadła przy ojcu, ujęła go za rękę i ocierała chusteczką jego twarz z
potu, czekając na przyjazd karetki.
- Czy już mniej boli, tatusiu? - spytała, gdy otworzył oczy i spojrzał na
nią.
- Boli? Nie, nie, kochanie, już nie boli. Uśmiechnął się słabo. Odetchnęła
z ulgą, gdy karetka wreszcie przyjechała i dwóch sanitariuszy przełożyło
ojca na nosze.
Lucy i Pino postanowili towarzyszyć mu do szpitala, Aubrey zaś miał
zostać w hotelu i czekać na wiadomości. Gdy we trójkę znaleźli się w
karetce, Lucy założyła ojcu na twarz maskę tlenową.
- Wygląda coraz lepiej - zauważył Pino i Lucy uśmiechnęła się do niego
niepewnie.
Teraz był to zupełnie inny człowiek, spokojny i autorytatywny. Po raz
pierwszy nie zasypywał jej żarcikami, co miał w zwyczaju od czasu, gdy go
poznała. Czyżby to było naprawdę tylko sześć dni temu? Co za ironia losu,
że ofiarą choroby serca stał się teraz jej ojciec! Chociaż, przypominając
sobie różne wydarzenia z przeszłości, Lucy uświadomiła sobie, że były
pewne sygnały ostrzegawcze i ona sama, bezskutecznie zresztą, usiłowała
namówić ojca na dłuższe spacery i ograniczenie brandy i cygar.
W szpitalu sir Peter został natychmiast umieszczony na oddziale
intensywnej terapii. Dwie pielęgniarki zręcznie przebrały go w piżamę, a
Lucy zaczęła pomagać lekarzowi na dyżurze przy podłączaniu go do
monitora elektrokardiograficznego.
- Nie podoba mi się cały ten pomysł z prądem - mruknął sir Peter i Lucy
się uśmiechnęła.
- To nie jest prąd z aparatu, tato. To urządzenie ma rejestrować impulsy
elektryczne pochodzące od ciebie.
Lucy przedstawiła się lekarzowi jako córka pacjenta i lekarka, po czym
odpowiadała na pytania w imieniu ojca. Pino dzielnie trwał przy jej boku;
zauważyła, że jest bardzo lubiany przez personel. Prawie wszyscy zwracali
się do niego po imieniu.
Pół godziny później kardiolog oznajmił, że pacjent miał częściową
64
RS
niedrożność tętnicy wieńcowej, lecz odpowiednia terapia i dobra opieka
pomogą mu odzyskać zdrowie.
- Skurcze komór są dosyć prawidłowe - oznajmił po włosku, a Pino
przetłumaczył. - Podamy mu przez kroplówkę glukozę, co pomoże w
usunięciu kwaśnicy, i podamy środek moczopędny, żeby zmniejszyć
objętość płynu w organizmie.
- A ból? - spytała Lucy z niepokojem. - Teraz czuje się dobrze, ale...
- Będzie na morfinie przez czterdzieści osiem godzin, i oczywiście nie
ma mowy o ruszaniu się z łóżka. Cały czas będziemy kontrolowali pracę
serca i sprawdzali poziom tlenu i dwutlenku węgla. - Spojrzał jej prosto w
oczy. -Oczywiście jest dużo za wcześnie na wnioski, ale moim zdaniem w
ciągu doby powinna nastąpić znaczna poprawa.
- Molte grazie, dottore. Czy uważa pan, że powinnam zostać przy nim na
noc?
Zanim lekarz zdążył odpowiedzieć, Pino oświadczył, że powinna wrócić
do pensjonatu.
- A jeśli będzie trzeba, przywiozę cię tu w ciągu kilku minut - obiecał. -
Pożegnaj się teraz z ojcem, a ja zadzwonię po taksówkę.
Wróciła do pokoju ojca, gdzie pielęgniarka uzupełniała kartę. Ojciec
spał. Lucy pocałowała go w czoło, a gdy opuszczała oddział intensywnej
terapii, spotkała Valerie Corsini, która już wiedziała o zasłabnięciu sir
Petera.
- Co za okropna historia, Lucy! - zawołała ze współczuciem. - I to
właśnie w chwili, kiedy znowu postanowiłaś zostać lekarzem. Odwiozłabym
was do pensjonatu, ale mam dyżur pod telefonem. Będę zaglądać do ojca,
moja kochana...
Być może z powodu serdeczności przyjaciółki, a być może z powodu
napięcia całego dnia, Lucy zaczęła płakać. W tym stanie ujrzał ją Pino, gdy
przyszedł powiadomić, że taksówka czeka.
- Dobrze się czujesz? - spytał, zajmując przy niej miejsce.
- Pewnie myślisz, że jestem marnym lekarzem - szepnęła - ale to był dla
mnie szok zobaczyć ojca w takim stanie...
Ukryła twarz w dłoniach. Pino przysunął się bliżej i poklepał ją po
ramieniu niczym małą dziewczynkę.
- Spisałaś się znakomicie - powiedział. - To normalne, że nawet lekarz
przeżywa wstrząs, kiedy widzi, że ktoś z jego rodziny cierpi. Kiedy moja
65
RS
matka... - Urwał, przez chwilę milczał, po czym dodał: - Słyszałaś, co
powiedział kardiolog, prawda? Jutro go odwiedzisz i wszystko będzie
dobrze.
Uspokoiła się, wzięła w karby i rzekła:
- Muszę zadzwonić do Portwooda i do matki... Och, i jeszcze ta biedna
Gabriella! Idzie jutro do szpitala, a ja obiecałam jej towarzyszyć...
Pino potrząsnął jej ramieniem.
- Ona ma Findlaya, a poza tym będzie chciała, żebyś jak najwięcej czasu
spędziła z ojcem. A teraz proszę przestać się martwić, pani doktor! Czy
mnie słuchasz?
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a on nie mógł oprzeć się
pokusie i pocałował ją w czubek nosa.
66
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy następnego ranka Lucy wróciła do pensjonatu po krótkiej wizycie u
ojca, Aubrey już na nią czekał.
- Dziś po południu jadę na lotnisko Marco Polo po lady Philippe -
oznajmił. - Potem przelecimy na Lido i weźmiemy taksówkę prosto do
szpitala. Lady Philippa jest bardzo zdenerwowana i chce się zobaczyć z
mężem jak najszybciej.
- Oczywiście - odparła Lucy, która wysłuchała już rozpaczliwych
lamentów matki przez telefon. - Dziękuję, Aubrey. Myślisz o wszystkim,
jak zwykle.
Skłonił lekko głowę.
- Zarezerwowałem dla niej pokój w Hôtel des Deux Lions - dodał. -
Bardzo chciałbym tu zostać, ale muszę jutro wracać do Londynu, bo w
biurze trzeba załatwić mnóstwo spraw. Dzwoniłem już do panny Elstone i
zawiadomiłem ją, że będzie jutro wieczorem potrzebna. Ostatnio miała
trochę mniej pracy, ale teraz czeka na nas mnóstwo sprawozdań,
korespondencji, i tak dalej. - Urwał i spojrzał pytająco na Lucy. - Myślę, że
zmienisz plany i wrócisz z sir Peterem, kiedy odzyska formę.
- Niekoniecznie, Aubrey. Wszystko zależy od tego, jak będzie
przebiegała rekonwalescencja. Dziś rano wyglądał znacznie lepiej, a poza
tym wie, że mama jest w drodze. Czy mógłbyś jej przekazać, że będę u ojca,
kiedy dojedziecie do szpitala?
Westchnął, Lucy zaś spojrzała na niego uważniej i stwierdziła, że jest
bardzo blady i zmęczony. Pod wpływem impulsu postąpiła krok do przodu i
ucałowała go w policzek.
- Dziękuję za wszystko, Aubrey. Byłeś wspaniały. Doceniam twoją
pracę, naprawdę.
- Nie ma czegoś takiego, czego bym dla ciebie nie zrobił, Lucindo.
- Wiem. A teraz wybacz, ale wkrótce przypłyną karetki, żeby przewieźć
naszych czterech gości na drugą stronę Laguny. Arrivederci!
- Do zobaczenia po południu, Lucindo.
Rzeczy Gabrielli były już spakowane, Findlay dotrzymywał jej
towarzystwa. Przed wyjazdem do szpitala Gabriella mocno uścisnęła Lucy.
- Tak nam przykro z powodu twojego ojca, moja droga! Pino mówił, że
rano go odwiedziliście. Chciałabym koniecznie coś dla niego zrobić.
67
RS
Och, wiem! Findlay wyśle kwiaty od nas obojga, a ty się trzymaj.
Lucy była wzruszona zachowaniem swej nowej przyjaciółki w tak
ciężkiej dla niej samej chwili. Karetki już czekały i gdy Gabriella oraz inni
goście odpłynęli do szpitala pod opieką dwóch pielęgniarek, Lucy
wyruszyła na poszukiwanie Marii.
Znalazła ją w kuchni, gdzie beztrosko obierała i kroiła warzywa.
- Mario! Wiesz, że hrabina będzie niezadowolona, jeśli cię tu zobaczy.
Dziewczyna podniosła do góry swe czarne oczy i wyciągnęła do góry
pulchne ramiona, co miało wyrażać totalną nudę.
- La vita e molta tediosa! - jęknęła i poczęła narzekać, że gdyby nie
Gabriella, nie miałaby czym się zająć i że ma już dosyć siedzenia i tycia. A
poza tym signore d'Arc jej tego wręcz zabronił.
Lucy z uśmiechem przyznała jej rację.
- Chodźmy do gabinetu porozmawiać - zaproponowała, widząc teraz
sposobność przeprowadzenia badań ogólnych. Chciała też zadać młodej
kobiecie kilka dyskretnych pytań dotyczących jej rodziny.
Waga wskazała aż siedemdziesiąt sześć kilogramów. Maria załamała
dłonie, twierdząc, że ściśle przestrzega zalecanej diety.
- Na pewno, Mario? Czy poza tym nic nie jesz?
- No cóż - zaczęła z niepewną miną. - Czasami Silvio się martwi, kiedy
budzę się w nocy głodna i mówi, że dziecko nie może pościć, więc przynosi
mi czekoladę i herbatniki.
Lucy uznała, że w takich przypadkach należy zachować się
dyplomatycznie. Jeśli ostro skarci dziewczynę, ta poczuje się dotknięta, a
jeśli powie Pontiemu lub hrabinie o nocnych ucztach Marii, straci jej
zaufanie. Toteż podniosła rękę i tylko pogroziła jej palcem.
- Moja droga, to nie jest dobry pomysł - rzekła płynną włoszczyzną. -
Muszę porozmawiać o tym z Silviem. Nie wolno ci zbyt wiele przytyć, a
poza tym słodycze są szkodliwe dla zębów, które i tak są słabe podczas
ciąży. Ale skoro jesteś w nocy głodna, powinnyśmy jakoś temu zaradzić.
Może byś przed pójściem spać wypiła trochę wzbogaconego mleka?
Wymieniła produkt, który podawano tu gościom, i kiedy Maria się nad
tym zastanawiała, Lucy zmierzyła jej puls i liczbę oddechów na minutę. W
obu przypadkach wyniki były za wysokie, zważywszy, że z kuchni do
gabinetu było kilka kroków.
- Czy robisz ubranka dla dziecka? - spytała.
68
RS
- Może byś zrobiła mu na drutach kolorowy kocyk?
- Mogłabym zrobić na szydełku kolorowe kwadraty, a potem je zszyć -
odparła Maria z umiarkowanym entuzjazmem.
- To wspaniały pomysł! - uznała Lucy. - Jestem pewna, że wymyślisz
przepiękne wzory. - Lucy pomyślała, że tego rodzaju robótkę można w
każdej chwili odłożyć, kiedy Maria będzie miała ochotę na coś
ciekawszego. - To już trzydziesty drugi tydzień ciąży i właściwie wszystko
byłoby znakomicie, gdyby nie...
- Powiem mu, pani doktor! - wtrąciła Maria. - Nie wolno jeść w łóżku!
Obie uśmiechnęły się do siebie ze zrozumieniem.
- A teraz opowiedz mi o tej gorączce reumatycznej z dzieciństwa -
zasugerowała Lucy.
- Niewiele pamiętam, ale doktor Corsini mówi, że dlatego mam takie
słabe serce. Pino posłał mnie na badanie do doktora d'Arca i dlatego
zrobiłam się taka leniwa. Nic nie robię - odparła Maria ze wzruszeniem
ramion.
- A jak się czują twoi rodzice? - spytała Lucy od niechcenia, pomagając
dziewczynie ułożyć się na kozetce.
- Nasza mama umarła trzy lata temu - odrzekła Maria ze smutkiem. -
Nigdy nie mówiła, że źle się czuje, ale któregoś dnia Pino kazał jej pójść do
szpitala i okazało się, że jest za późno na ratunek. Pino był zły na siebie, że
nie zauważył nic wcześniej, ale on przecież mieszkał daleko i to właściwie
nasza wina, że nie widzieliśmy, jaka mama jest słaba. Szkoda, że nie
zobaczy mojego dziecka.
Lucy przypomniała sobie, jak Pino przerwał w pół zdania, wspominając
o matce. Na pewno czuł wtedy żal i gorycz.
- A jak ojciec? - spytała łagodnie.
- Och, on prawie nie schodzi z vaporetti. I mówi, że jak Pino zarabia
pieniądze na turystach.
Lucy dyskretnie chrząknęła.
- Ale Pino jest od nas o wiele mądrzejszy - dodała Maria.
Z pewnością, skonstatowała Lucy. Pochodzić z tak prostej rodziny i
zdobyć taki zawód... Maria zaś paplała w najlepsze, wyjaśniając, że jej dwaj
pozostali bracia są rybakami, a siostra prowadzi dom, w którym mieszkają z
ojcem. -
Gdy Lucy badała brzuch Marii i upewniła się, że dziecko rozwija się
69
RS
dobrze, przyszło jej do głowy pytanie, czy Pino zdobył jakieś stypendium,
które by mu umożliwiło skończenie studiów. Właściwie chciałaby poznać
całą historię tego weneckiego lekarza, który wywodził się z tak odmiennego
od jej środowiska i z którym miała teraz współpracować.
Uprzytomniła sobie jednak, że nie pora na takie rozmyślania; ojciec leży
w szpitalu, a matka jest w drodze do niego. Poza tym goście wkrótce wrócą
z zabiegów, zmęczeni i zapewne w stanie lekkiej depresji, co oznacza, że
trzeba będzie się nimi serdecznie zająć. Może w tym pensjonacie nie ma
tyle pracy co w Beltonshaw, niemniej pacjentom trzeba poświęcić sporo
czasu i energii, i Lucy czuła, że nikogo nie wolno jej zawieść.
Lady Philippa Hallcross-Spriggs objęła córkę na korytarzu oddziału
intensywnej terapii.
- Jakie to wszystko straszne, Lucindo! - powiedziała teatralnym szeptem.
- Dobrze, że miałaś Aubreya; on jest taki silny!
- Tak, bardzo nam pomógł - odparła Lucy nieco sztucznym tonem, bo
Aubrey stał obok. - Ale teraz, mamusiu, nie wolno okazywać nam
niepokoju. W pokoju taty musisz zachować pogodną twarz.
Sir Peter siedział oparty o stos poduszek, podłączony do
elektrokardiografu nad łóżkiem i kroplówki. U boku łóżka wisiał woreczek
na mocz. Twarz chorego rozjaśniła się na widok żony i córki, a gdy się już z
nimi przywitał, zaproszono do pokoju Aubreya, by i on ocenił
samopoczucie swego pryncypała.
- Jutro pozwolą mi usiąść ze zwieszonymi nogami, a jeśli będę grzeczny,
pozwolą zatańczyć polkę - oznajmił baronet żartobliwie. - Wszyscy są tutaj
bardzo mili, ale oczywiście nie rozumieją ani słowa z tego, co mówię!
Po dziesięciu minutach Lucy oświadczyła, że zostawia rodziców samych.
- Muszę iść do moich pacjentów - wyjaśniła.
- Ale przecież nie są ważniejsi niż twój ojciec?
- To oczywiste, ale mam zobowiązania. Spotkamy się później, mamusiu,
i porozmawiamy. - Ucałowała ojca w policzek i szepnęła: - Spisujesz się
znakomicie, tatusiu. Tylko tak dalej!
I uciekła, zanim matka zdołała udzielić jej następnego pouczenia.
W pensjonacie czekała na nią Cecilia.
- Dzięki Bogu! - zawołała już w progu. - Mamy mnóstwo problemów.
Giuseppino został wezwany do hotelu, w którym zachorowała połowa gości.
Niektórzy są w ciężkim stanie. To chyba ostre zatrucie, ale może też być
70
RS
jakaś infekcja. Właściciel hotelu odchodzi od zmysłów.
- To okropne! - przyznała Lucy. - Czy Pino potrzebuje pomocy?
- Tak, ale tutaj, kiedy pacjenci zaczną się zgłaszać na dyżur. Nie mogę
znaleźć zastępcy, może byś więc ich przyjęła, bo inaczej musiałabym
wszystkich odesłać z kwitkiem.
Lucy stała nieruchomo, wpatrując się w niespokojne oczy hrabiny.
Właśnie poproszono ją o przyjęcie pacjentów, których w ogóle nie znała.
Przyjdą tu mężczyźni i kobiety w różnym wieku i z rozmaitymi
przypadłościami, a na dodatek będą mówić w obcym języku! A potem będą
czekać na jej poradę. Jak ona ma temu podołać?
- Chętnie przyjęłabym pacjentów Pina, gdyby nie problem języka -
odparła po długiej chwili. - Wizyta u lekarza to bardzo prywatna, nawet
intymna sprawa, i jeśli nie można się porozumieć...
Twarz hrabiny natychmiast się rozpogodziła.
- Molte grazie, Lucia! Ty ich przyjmiesz, a ja w razie czego będę
tłumaczyć, dobrze? Va bene!
Modląc się w duchu o zmiłowanie, Lucy poszła do gabinetu Pina i
włożyła na siebie jego obszerny kitel. Potem zdjęła z wieszaka stetoskop i
zawiesiła go sobie na szyi. Cecilia szybko zaczęła układać na biurku karty,
recepty i inne potrzebne formularze. Dyżur miał się zacząć wpół do czwartej
i w poczekalni było już trzech pacjentów.
- No dobrze, zaczynamy - rzekła w końcu Lucy, przybierając poważną
minę, mimo że w środku dygotała.
Pierwszym pacjentem był malarz pokojowy po pięćdziesiątce, który
narzekał na ból i sztywność w lewym barku. Uniemożliwiało mu to pracę,
ponieważ był leworęczny. Lucy stwierdziła, że szyją może poruszać
normalnie, a ręka nie jest sztywna - choć trochę się skrzywił, kiedy kazała
mu unieść ją nad głowę. Podejrzewała nadwerężenie mięśnia, lecz osłuchała
też serce, by wykluczyć dusznicę. Przepisała mu lek przeciwbólowy i
poleciła zgłosić się za tydzień, gdyby ból nie mijał.
Potem do gabinetu weszła gospodyni domowa o zmęczonej twarzy, która
narzekała na ciągłe bóle głowy. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że
dorabia do niskiej pensji męża, pomagając w szyciu krawcowej. Kobieta
robiła to późno wieczorem, gdy pięcioro dzieci położyła już spać. Lucy
napisała jej skierowanie do okulisty i próbowała przekonać o konieczności
odpowiednio długiego snu, choć było rzeczą oczywistą, że bieda i
71
RS
nadużywanie wina przez męża są główną przyczyną jej złego samopoczucia.
Pacjenci wchodzili i wychodzili. Lucy przyjęła matkę z ośmioletnimi
bliźniętami, którzy zanosili się kaszlem jednocześnie, a potem kobietę
skarżącą się na zaburzenia w trawieniu oraz zaniedbywanie przez męża.
Poznała rybaka cierpiącego na owrzodzenie żylakowe, młodego człowieka z
nie wyleczonym kolanem po kontuzji w meczu piłkarskim, a także
właścicielkę innego pensjonatu, która była zmartwiona stanem swej otyłej i
nieszczęśliwej piętnastoletniej córki.
Mniej więcej połowa pacjentów skarżyła się na objawy związane z
problemami emocjonalnymi lub bytowymi. Lucy odniosła wrażenie, że
nawet na weneckim Lido mnóstwo jest nieszczęśliwych małżeństw,
szkodliwych zajęć i trudnej młodzieży. Po upływie półtorej godziny poczuła
pewnego rodzaju triumf. Poradziła sobie, a Cecilia była wręcz zachwycona.
- Cudownie! - zawołała. - Pójdę zrobić kawę. Obie na nią zasłużyłyśmy.
Po jej wyjściu Lucy przyjęła jeszcze jednego pacjenta. Przystojny,
dobrze ubrany młody mężczyzna wpadł do poczekalni w ostatniej chwili.
Był najwyraźniej bardzo zaniepokojony.
- Nie mieszkam tu - powiedział już w gabinecie. - Myślałem, że lekarzem
jest mężczyzna, ale może pani mi pomoże...
- Dobrze, postaram się - odparła, sięgając po kartę. - Pana imię?
Nazwisko? Adres? Data urodzenia?
Yittorio Goldoni miał dwadzieścia pięć lat i podał adres w Mediolanie.
Wyjaśnił, że jest zastępcą kierownika firmy samochodowej. W opisie
objawów był mniej precyzyjny; powiedział tylko, że od mniej więcej dwóch
miesięcy czuje się niewyraźnie, brakuje mu apetytu i energii. Dodał, że na
wadze stracił trzy kilogramy. ? - A jak pan sypia? - spytała.
- Niezbyt dobrze. Czasami budzę się w nocy spocony i czuję, że mam
gorączkę. Myślałem, że to grypa, ale nie przechodzi.
- Pan nie jest żonaty... - Lucy zaczęła gorączkowo myśleć, usiłując zadać
mu intymne pytanie w miarę poprawną włoszczyzną - ale ma pan przyjaciół,
a także przyjaciółki...
- Oczywiście, jak wszyscy - odparł i wzruszył ramionami.
- Czy miał pan wcześniej jakieś... infekcje?
- Nie, dopiero teraz.
Lucy usiłowała wyciągnąć jakieś wnioski z tej garstki informacji, jaką
uzyskała. Tego rodzaju objawy mogą wskazywać na wiele rzeczy.
72
RS
Mononukleoza zakaźna? Początki tak groźnych chorób jak zapalenie
wątroby lub wsierdzia? Symptomy te można by również przypisać gruźlicy,
trudno jednak przypuścić, by chorował na nią człowiek tak zamożny jak on.
- Proszę zdjąć marynarkę i koszulę - powiedziała. Gdy badała jego serce i
płuca, zauważyła na skórze kilka krost oraz lekkie zwiotczenie mięśni.
Odłożywszy stetoskop, zbadała dokładnie jego kark i miejsca pod pachami.
Potem poleciła mu położyć się na kozetce i dokładnie obmacała brzuch oraz
węzły chłonne.
-~ Ma pan niewielki obrzęk na karku, signore - oznajmiła w końcu i
usiadła przy biurku, podczas gdy pacjent się ubierał. - Od jak dawna?
- Nawet tego nie zauważyłem.
- No cóż, musimy zrobić kilka badań, i to szybko - powiedziała. - Poślę
pana do Ospedale Civile na badania krwi i prześwietlenia, z których
najważniejsza będzie limfografia, czyli rentgen układu chłonnego, oraz
biopsja tego obrzmienia. Przyjmą pana na cały dzień, ponieważ część badań
robi się w znieczuleniu.
- Dobrze - odparł z napiętą twarzą. - Kiedy mogę zrobić te badania?
- Zaraz zadzwonię do doktora Scogliery i zapytam, czy może pana
przyjąć jutro.
- Bardzo dziękuję, dottoressa. - Zamknął oczy i zacisnął dłonie. - Co to
może być, według pani?
- Nie jestem pewna - odrzekła z wahaniem. - Musimy zrobić badania.
- A jeśli to AIDS, to umrę, tak?
Było to raczej stwierdzenie niż pytanie, toteż Lucy musiała dokładnie
wyważyć odpowiedź.
- Nie wyciągajmy pochopnych wniosków, Vittorio. Zaleciłam także
badanie na obecność wirusa HIV, a doktor Scogliera nie będzie panu kazał
długo czekać na wyniki. Potem skierujemy pana do specjalisty. - Wstała i
podała mu rękę. - Życzę szczęścia!
Gdy Cecilia przyniosła kawę, do gabinetu wpadł Pino. Był bez
marynarki, włosy miał potargane.
- Lucy, przepraszam, że zostawiłem cię z tym wszystkim! Jak ci poszło?
- Eccellente! - zawołała Cecilia, a Lucy uśmiechnęła się.
- Chyba bym sobie nie poradziła bez Cecilii. Właśnie skończyłam bardzo
trudną rozmowę po włosku. Szkoda, że nie widziałeś tego człowieka.
- Goldoni? - Spojrzał na kartę. - Z Mediolanu? Hm...
73
RS
- Powiedział, że pracuje w firmie samochodowej. Coś mi się wydaje, że
przyszedł tutaj specjalnie, w tajemnicy przed rodziną.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jest przerażony myślą, że może mieć AIDS, a ja tymczasem znalazłam
na jego szyi taki mały guzek i zaczęłam myśleć o chłoniaku czy chorobie
Hodgkina, jak to nazywacie... .
- O mój Boże! I co z nim zrobiłaś?
- Wysłałam go do Scogliery na serię badań. Jeśli to chłoniak, powinien
od razu znaleźć się na onkologii.
Pino skinął głową i w zamyśleniu oglądał kartę.
- Goldoni... - powtórzył. - Wiesz, on może być synem i spadkobiercą
Divy Macchine, tego producenta samochodów. W takim razie nie brakuje
mu pieniędzy. - Wymienili z Cecilia porozumiewawcze spojrzenia. - Mógł
równie dobrze pójść do lekarza w Mediolanie.
- Ale on najwyraźniej tego nie chciał i dlatego przyjechał tutaj.
- Moja droga, wkrótce i tak będzie musiał stawić czoło faktom. Jeśli jest
poważnie chory, nie ukryje tego długo.
- Biedny chłopak - mruknęła Cecilia.
Gdy wypili kawę i hrabina opuściła gabinet, Pino przysiadł na brzegu
biurka i zaczął palcami bębnić w blat.
- Lucy, muszę cię o coś spytać. Czy choroba ojca spowoduje zmianę
twoich planów?
- Myślę o tym od dwudziestu czterech godzin, nawet we śnie - wyznała. -
Wszystko zależy od tego, jak będzie się czuł. Jeśli go wypiszą za dwa
tygodnie, wtedy muszę mu towarzyszyć w drodze do domu.
- Tego się spodziewałem - odparł bezbarwnym głosem.
- Nie mogę mu tego odmówić, Pino, ale postaram się wrócić jak
najszybciej.
W jego oczach pojawił się błysk ulgi.
- Grane, amore miot Cecilia będzie zachwycona. Oboje się tym
zamartwialiśmy.
Przysunął się do niej odrobinę, sprawiając, że serce zabiło jej żywiej.
- Nie opuszczę was, dopóki nie skończy się mój kontrakt. - Usiłowała
mówić spokojnym głosem. - Mam jednak nadzieję, że nie będę musiała zbyt
często lądować w twoim gabinecie!
- Ale przecież poszło ci dobrze, prawda? Moglibyśmy założyć świetną
74
RS
spółkę; ty zajmowałabyś się gośćmi, a ja...zbijałbym majątek na turystach,
jak to powiedziałaś. Co ty na to?
Jego oczy patrzyły na nią z ciepłą złośliwością, Lucy dostrzegła w nich
jednak jeszcze coś...
- Och, nie przypominaj mi o tym! - zawołała, usiłując zmienić temat. -
Choć kto wie, czy na to nie zasłużyłeś, próbując się ze mnie naśmiewać w
obecności tylu osób!
- Ale w końcu to ty wygrałaś, nie pamiętasz? - Zeskoczył z biurka,
okrążył je i zbliżył się do niej, po czym spojrzał jej w oczy i zniżył głos: -
Od tego dnia myślę o tobie dzień i noc. Ciągle widzę twoją twarz, słyszę
twój głos i angielskie słowa. Jesteś taka piękna, że...
Stało się to bardzo szybko i naturalnie. Gdy położył rękę na jej ramieniu,
nakryła ją swoją, po czym nie wiedzieć jak jedno zaczęło tulić się do
drugiego. Lucy poczuła jego wargi na włosach, potem na policzku, wreszcie
na ustach. Obejmowali się i całowali, czując gwałtowny przypływ uczucia,
zapominając o wszystkim.
Gdy Pino się odsunął, by zaczerpnąć oddechu, Lucy westchnęła z
uśmiechem. Czuła, że jej serce bije w takim samym rytmie jak Pina, on zaś
wyszeptał mieszaniną angielszczyzny i włoskiego:
- Nie miałem zamiaru... Twój chory ojciec... Nie chciałem
wykorzystywać sytuacji...
Te przeprosiny wzruszyły Lucy jeszcze bardziej, wywołując w niej
bezbrzeżną radość. Ponownie ogarnęło ją uczucie powrotu do domu,
spełnionego przeznaczenia, takie samo jak wtedy, kiedy stała w ramionach
tego człowieka pod szpitalem Al Mare wieczorem tego samego dnia, w
którym się poznali, i takie samo jak wtedy, kiedy wśród tancerzy na placu
Świętego Marka powiedział jej, że jest bezpieczna.
Tak, z tym człowiekiem u boku stawi czoło każdemu wyzwaniu, poradzi
sobie ze wszystkimi trudnościami. Przestała już myśleć o tym, że
postanowiła trzymać się od niego z daleka. Tak jej było dobrze, tak błogo...
A jednak to ona pierwsza usłyszała kroki zbliżające się do gabinetu oraz
głosy mężczyzny i kobiety. Odepchnęła go lekko od siebie i szepnęła:
- Pino, uważaj!
Odwrócił się w stronę drzwi i ujrzał starszą wersję kobiety, którą przed
chwilą trzymał w ramionach: podobny owal twarzy, ten sam kolor oczu,
podobny głos. O mio Dio! - pomyślał. Wcale nie trzeba mi jej przedstawiać.
75
RS
Za kobietą stał Aubrey Portwood i patrzył na nich kamiennym wzrokiem.
- Witaj, mamo! - Lucy podniosła do góry głowę i poprawiła fartuch. - To
jest doktor Giuseppe Ponti, który wczoraj wieczorem tak bardzo nam
pomógł.
Pino skłonił się lekko, lady Philippa zaś obdarzyła go wyniosłym
spojrzeniem.
- Przyszłam spytać, czy zjesz z nami kolację w hotelu. Kiedy możesz być
gotowa?
- Dziękuję, mamo, ale dziś nie mam czasu - odparła łagodnym tonem - a
ty na pewno powinnaś pójść wcześnie spać. Może się umówimy na jutro,
dobrze?
- Ale jutro Aubrey leci do Londynu! - zaprotestowała lady Philippa.
- Przykro mi, ale mam tu pod opieką chorych.
Lady Philippa podniosła do góry brwi, lecz słysząc stanowczość w głosie
Lucy, postanowiła nie tracić twarzy z powodu czegoś tak trywialnego jak
kłótnia.
- Trudno - oznajmiła chłodno. - Porozmawiamy później. Ujęła Aubreya
pod ramię, odwróciła się i wyszła z gabinetu
bez słowa pożegnania. Lucy spojrzała na Pina zmieszana.- Przepraszam,
Pino. Nie wyszło to dobrze.
- Szkoda, Lucia - powiedział.
- To chyba moja wina - wtrąciła szybko, czując lekkie zażenowanie z
powodu przykrego końca ich chwili bliskości. Dlaczego matka musiała tu
przyjść właśnie teraz?! - Rodzina to śmieszna rzecz, prawda? - zauważyła,
usiłując zatuszować panujące między nimi napięcie. - Maria opowiadała mi
dzisiaj o twojej rodzinie. Przykro mi z powodu twojej matki.
- Tak... To była dobra kobieta, która dużo w życiu wycierpiała.
Lucy wyczuła w jego głosie głęboki smutek.
Chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej, poznała tajemnicę tego
człowieka, który w tak dziwny sposób wtargnął w jej życie i przewrócił je
do góry nogami.
Robiło się jednak późno i musiała zająć się pacjentami.
- Muszę iść, Pino - rzekła i dodała z uśmiechem: - Lepiej ci oddam ten
fartuch. I nie zapomnij mi powiedzieć, co z tym młodym człowiekiem,
którego przyjęłam.
Opuszczała gabinet z uczuciem skrytej radości, bo przed chwilą właśnie
76
RS
uświadomiła sobie, że ma już za sobą cierpienia spowodowane przez
Davida.
Rozświetla ją płomień nowej miłości...
Dni szybko mijały i nadszedł kwiecień, który był tu tak ciepły jak
czerwiec w Anglii. Sir Peter szybko odzyskiwał zdrowie i pod koniec
tygodnia został przeniesiony do sali, z której mógł sam chodzić do łazienki.
Posiłki jadał z pozostałymi pacjentami. Kardiolog był zachwycony.
- Jego serce jest coraz silniejsze - wyjaśnił Lucy. - Podajemy mu teraz
leki doustne: antykoagulanty i beta blokery, choć nie ma arytmii. Obawiam
się, że najbardziej męczy go nuda, zwłaszcza że nie rozumie, co się do niego
mówi. Gdyby był bliżej domu, zostałby wypisany, ale na razie nie jest na
tyle silny, żeby skazywać go na dwugodzinny lot.
- Ale może przecież mieszkać w hotelu ze mną! -wtrąciła lady Philippa. -
Służba jest znakomita, a pokoje komfortowe.
Lucy westchnęła. Uzgodniła już z hrabiną, że wkrótce ojciec zostanie
przeniesiony do pensjonatu, teraz więc musiała przygotować się na kolejne
starcie.
- Będzie miał dobrą opiekę w domu hrabiny, mamo. Ja będę go doglądać
w każdej chwili.
- Mój mąż potrzebuje pozytywnej atmosfery, a nie otoczenia inwalidów -
odparła starsza pani.
Sprawa została przesądzona w chwili, gdy dyrektor hotelu uprzejmie,
lecz stanowczo odmówił przyjęcia gościa, który niedawno przeszedł zawał.
To jest hotel, wyjaśnił, a nie szpital i jego pracownicy nie są przygotowani
do opieki nad chorymi. Toteż w końcu sir Peter otrzymał podwójny pokój w
pensjonacie, a lady Philippa łaskawie przyjęła serdeczne zaproszenie
hrabiny, by wprowadzić się tam wraz z mężem.
Ojciec czuł się dobrze w domowej atmosferze pensjonatu, Lucy zaś
zauważyła, że stał się spokojniejszy i bardziej zamyślony. Pino też
spostrzegł tę zmianę nastroju.
- Od pewnego czasu obserwuję twojego ojca - powiedział jej podczas
lunchu. - Chyba zaczyna do niego docierać, że jego kochana córeczka jest
także znakomitym lekarzem, na dodatek bardzo lubianym.
Podczas tej przemowy patrzył na nią z taką czułością, że Lucy zrobiło się
gorąco - nie tylko z powodu pochwały.
- Oboje się zmieniliśmy, Pino - odrzekła. - Szanuję go za odwagę i upór,
77
RS
żeby się pozbierać po tym przeżyciu. Teraz chyba bardziej realistycznie
ocenia sytuację.
Lady Philippa stanowiła odrębny problem. Hrabinę traktowała jak równą
sobie, pielęgniarki jednak drażnił jej wielkopański sposób bycia, bo
rozkazywała im jak służącym. Wybuch epidemii w następnym hotelu na
Lido spowodował nieobecność Pina i Lucy była poniekąd zadowolona, że
nie jest on świadkiem niestosownego zachowania matki.
Pewnego jednak ranka, gdy wpadł po zapas leków z apteczki i usłyszał
przy windzie podniesione głosy, a potem zobaczył opartą o ścianę Marię,
która z płaczem trzymała się za brzuch, zapytał, co się stało. Gdy się
dowiedział, że „la mądre di Lucia" ściągnęła windę dla męża i nie pozwoliła
Marii do niej wsiąść, twierdząc, że spacer po schodach dobrze jej zrobi,
Pino pędem ruszył na górę i wpadł na balkon, gdzie siedzieli państwo
Spriggs.
Lucy była na sąsiednim balkonie z pacjentem, niewidoczna, lecz słyszała
każde słowo.
- Chciałbym zamienić z panią kilka słów, signora - zaczął Pino bez
ogródek. - Moja siostra jest w ciąży, i jest także chora na serce. Pod żadnym
pozorem nie wolno jej chodzić po schodach, a poza tym nie wolno jej
denerwować. Musi korzystać z windy. Czy to jest dla pani jasne?
Każdy by spokorniał, widząc rozwścieczoną twarz Pina, ale nie lady
Philippa. Wzruszyła jedynie ramionami i uniosła brwi.
- Jeśli ta dziewczyna jest chora na serce, panie doktorze, to bardzo się
dziwię, że pozwolił jej pan aż tak utyć. Ona jest przecież prawie
kwadratowa i proszę mi nie mówić, że to jej służy.
Pino już był gotów na ostrą ripostę, gdy jego wzrok padł na zatroskaną
twarz sir Petera. Nie chcąc pogłębiać stresu starszego pana, obrzucił
wymownym wzrokiem jego żonę i poszedł do gabinetu Cecilii. Lucy szła za
nim w pewnej odległości i zatrzymała się pod drzwiami.
- Co za okropna baba! - wołał po włosku. - Chętnie bym jej ukręcił kark.
Żeby tak się odzywać do Marii! Biedny stary Peter. Być mężem takiej...
Lucy odniosła wrażenie, że za chwilę umrze ze wstydu, i uciekła do
swoich zajęć. Przy najbliższej okazji zagadnęła matkę, starając się jej
wyjaśnić, że hrabina życzy sobie, by goście traktowali personel jak równych
sobie.
- Nie próbuj tłumaczyć tych ludzi przede mną, Lucindo - odparła matka
78
RS
chłodno. - Szczerze powiedziawszy, jestem zdumiona, że ta góra tłuszczu to
siostra twojego drogiego doktora Pontiego. Chłop zawsze pozostanie
chłopem! Och, wiem, że to dobrzy ludzie, ale myślę, że hrabina zbytnio
zawraca sobie nimi głowę. A teraz, Lucindo, spójrz na ten cudowny list od
naszego drogiego Aubreya...
Lucy poddała się, żywiąc nadzieję, że ojciec będzie mógł wkrótce wrócić
do domu.
Następnego dnia po południu Lucy i Valeria Corsini przeprawiły się
przez Lagunę, by odwiedzić Gabriellę. Aktorka była bardzo blada,
utrzymywała jednak, że po transfuzji czuje się znacznie lepiej.
- Nie mogę się wprost doczekać, kiedy wrócę do pensjonatu i wezmę
ślub z Findlayem - oznajmiła zaraz po powitaniu.
Przy jej łóżku stanął właśnie Gianni Scogliera, by porozmawiać z Lucy o
innym pacjencie na tym oddziale, Vittorio Goldonim.
- Twoja diagnoza była bliska prawdy - powiedział. -Badanie na obecność
wirusa HIV dało wynik negatywny, ale niestety ma początki chłoniaka.
- Co proponuje profesor?
- Radioterapia przez pięć tygodni. Na tym etapie chłopak ma duże szanse
przeżycia, choć oczywiście na jakiś czas zwali go to z nóg. Chciałabyś pójść
do niego?
Na widok Lucy Goldoni wyciągnął ręce.
- Dottoressa! Właśnie panią chciałem zobaczyć - panią i contessa Favaro.
Bierzmy się do rzeczy!
Okazało się, że młody Goldoni jest rzeczywiście spadkobiercą Divy
Macchine z Mediolanu i chce utrzymać swą chorobę w tajemnicy przed
paparazzi.
- Mam tu codziennie radioterapię, i ten prywatny pokój też mi się
podoba, ale wolałbym się ukryć w waszym pensjonacie. Zapłacę, ile
contessa zażąda.
- Ale to zbyt męczące przeprawiać się codziennie przez Lagunę -
zaprotestowała Lucy. - A ponieważ profesor zalecił duże dawki
naświetlań...
- Wiem, ale gdyby się udało przenieść mnie do pensjonatu, byłbym
wdzięczny. Skoro nie mam tej... okropnej choroby, nie przeszkadza mi
trochę więcej wysiłku.
Lucy szybko myślała. Jeśli rodzice wrócą do Anglii pod koniec tygodnia,
79
RS
Vittorio może zająć ich pokój i w pensjonacie znowu zapanuje spokój. Ona
jednak nie może im towarzyszyć w samolocie... Wspomniała o swoim
problemie Valerii.
- Lucy, mam pomysł! - odparła przyjaciółka. - Gianni leci do Londynu w
sobotę na seminarium w Royal Mars-den Hospital. Zaczyna się dopiero w
poniedziałek, ale gdybym mogła towarzyszyć sir Peterowi w podróży,
miałabym jeszcze niedzielę, żeby...
Lucy roześmiała się z przewrotności Valerii.
- To naprawdę świetny pomysł. Zobaczmy, co da się zrobić.
Wreszcie kardiolog orzekł, że sir Peter może wracać do domu
samolotem, lecz nawet Lucy nie była przygotowana na reakcję matki, gdy ta
dowiedziała się, że córka z nimi nie leci.
- Nie dość, Lucindo, że swoim zachowaniem wpędziłaś ojca w chorobę,
to na dodatek zostawiasz go samego, kiedy cię najbardziej potrzebuje.
Podobno jesteś lekarzem...
- Mamo, to niesprawiedliwe! - zaprotestowała Lucy, zraniona do
żywego. - Poleci z wami doświadczony Je-karz; czego więcej chcesz? Ile
razy mam ci przypominać, że mam tu pracę? Ojciec już to rozumie, a ty nie
możesz?
- Ojciec zbytnio ci pobłażał, i teraz płaci za to! - zawołała lady Philippa. -
A ja nie jestem ślepa i wiem, co cię tu naprawdę trzyma. To ten Ponti,
prawda? Masz naprawdę pecha, że spotykasz wciąż nieodpowiednich
mężczyzn. Najpierw ten okropny lekarz z Beltonshaw, który cię rzucił dla
jakiejś puszczalskiej położnej, a teraz ten karierowicz, który manipuluje
tobą tak jak hrabiną. A o ile mi wiadomo, nie ty jedna wodzisz za nim
oczami!
- Mamo! - zawołała Lucy, przymykając powieki.
- Zawiodłaś nas, Lucindo. - Głos matki zadrżał i przeszedł w szloch. -
Ale nadal cię kochamy, bo jesteś naszą córką. Przypomnij sobie o tym,
kiedy Ponti cię rzuci, i wróć do domu. - Otarła łzy. - A my cię przyjmiemy z
otwartymi ramionami, mimo że tak źle nas potraktowałaś.
Lucy nie potrafiła zdobyć się na odpowiedź. Sir Peter ze współczuciem
ucałował córkę i uścisnął jej dłoń. Pina nie było w pensjonacie, gdy państwo
Spriggs odjeżdżali na lotnisko w towarzystwie doktor Corsini, a Lucy
zastanawiała się, czy nie opuścił willi celowo. Zauważyła także wymowne
uśmiechy na twarzach pielęgniarek. Cecilia objęła ją i powiedziała cicho:
80
RS
- Bardzo nam było miło gościć tu twojego ojca i bardzo się cieszymy, że
czuje się lepiej. - Wyjęła z kieszeni kopertę. - Popatrz: upoważnił swój
bank, żeby przelał dziesięć milionów lirów na nasze konto!
Lucy wydała okrzyk zdumienia. Ta kwota na pewno zdecydowanie
poprawi sytuację pensjonatu. W tej samej chwili poczuła na ramieniu rękę
Pina i usłyszała jego szept:
- Dzięki hojności twojego ojca Cecilia może przeprowadzić remont. To
wiele dla niej znaczy.
Lucy poczuła w oczach łzy. W ten sposób ojciec daje jej do zrozumienia,
że aprobuje jej wybór i wybacza. Miała ochotę serdecznie porozmawiać z
Pinem, on jednak znowu zniknął. Epidemia w obu hotelach rozszalała się na
dobre i wzywano go nieustannie. Śmierć starszej amerykańskiej turystki
spowodowała, że ministerstwo zdrowia wprowadziło zaostrzone przepisy w
celu opanowania infekcji.
Pino zamieszkał w końcu w jednym z hoteli. Przez telefon skarżył się
Lucy, że jest dodatkowo zawalony papierkową robotą.
- Nadal uważam, że to zatrucie, pewnie jakąś złośliwą odmianą
salmonelli, ale właściciele hoteli utrzymują, że to woda była
zanieczyszczona. Zanim cokolwiek ustalimy, trzeba pobrać wiele próbek, a
ja na wszelki wypadek będę się trzymał z daleka od pensjonatu.
Dodał, że córka właścicielki drugiego hotelu jest w bardzo złym stanie i
nie chce jej opuszczać.
- Znam ją - powiedziała Cecilia. - Ma na imię Gianetta. Ugania się za
Giuseppino od zeszłego roku, kiedy zabrał ją na przejażdżkę. Wreszcie
udało jej się zwabić go do jej pokoju, prawda?
Lucy zmarszczyła czoło, przypominając sobie niewinne ploteczki między
Valeria i Giannim na temat podbojów Pina podczas festiwalu filmowego, i
poczuła się nieco zażenowana.. Chociaż powtarzała sobie, że nie ma
powodu obawiać się chorej kobiety, to jednak dręczyła ją niepewność i od
czasu do czasu przypominała sobie słowa hrabiny...
Dyżury w przychodni i wizyty domowe przejął inny lekarz, a Lucy i
Cecilia zajmowały się pensjonariuszami, wśród których był teraz młody
Goldoni. Codzienne podróże na radioterapię wyczerpywały go i w wilii cały
czas odpoczywał. Zapowiedział wcześniej hrabinie, że nie ma zamiaru
przyjmować żadnych gości.
Pewnego popołudnia jednak tak się złożyło, że Cecilia pojechała
81
RS
odwiedzić Gabriellę i Lucy została w pensjonacie sama.
82
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Pani doktor, jakiś pan do Vittoria... Zaskoczona Lucy oznajmiła, że
zamieni z tym panem kilka słów. Personelowi zabroniono rozmawiać z
kimkolwiek o młodym Goldonim i dotychczas nikt o niego nie pytał. Lucy
sądziła, że podał rodzinie wiarygodny powód długiej nieobecności.
Gdy w recepcji ujrzała wysokiego, siwego mężczyznę, gotowa była
odesłać go z kwitkiem, by chronić prywatność pacjenta. Zdumiało ją, gdy
mężczyzna wstał i uprzejmie się skłonił. Jego nadal przystojna twarz nosiła
ślady cierpienia.
- Dzień dobry panu - rzekła po włosku. - Jestem doktor Spriggs. Czym
mogę służyć?
- Dzień dobry - odparł. - Mówię trochę po angielsku - dodał z uśmiechem
i Lucy poczuła do niego sympatię. - Allora! Podobno mój chrzestny syn,
Vittorio Goldoni, przebywa w tym pensjonacie?
- Owszem, jest naszym gościem - potwierdziła - ale prosił, żeby nie
wpuszczać do niego nikogo. A teraz odpoczywa.
Mężczyzna z powagą skinął głową.
- Szkoda. Miałem nadzieję, że zgodzi się zobaczyć z, z Faro, z wujkiem
Faro. Tak mnie nazywał, kiedy był mały. A czy mogłaby pani chociaż mu
powiedzieć, że tu jestem?
Lucy poprosiła go, by poczekał, sama zaś udała się do
Vittoria. Młody mężczyzna leżał na łóżku za zasłoniętymi kotarami.
Uniósł głowę, kiedy usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
- Vittorio, ma pan gościa. Mówi, że jest pana ojcem chrzestnym,
wujkiem Faro.
- Faro? - spytał zdumiony. - Jak mnie tu znalazł? Dobrze, pani doktor,
proszę go wpuścić.
Po upływie pół godziny Lucy delikatnie zapukała do drzwi. Gość
podziękował jej za to, że zrobiła dla niego wyjątek i w drodze do windy
zapewnił ją, że nikomu nie zdradzi miejsca pobytu Vittoria.
- Powiem tylko jego rodzicom, że ma dobrą opiekę - dodał. - Oni
zamartwiają się na śmierć. Jestem starym przyjacielem rodziny i
przeprowadziłem małe dochodzenie przez... no... bank Vittoria.
- Musi pan jednak pamiętać, że jego stan jest poważny, a leczenie
wyniszcza organizm.
83
RS
- Widzę, pani doktor, ale to nie jest to, czego się obawiał?
- Nie. - Kiedy wysiedli z windy, zawahał się chwilę, po czym spytał: -
Jak się miewa hrabina Favaro?
- Znakomicie. Składa teraz komuś wizytę w mieście.
- Rozumiem. - Westchnął z rezygnacją. - Może to i dobrze...
- Czy mam powtórzyć, że pan o nią pytał?
- Nie, dziękuję. Była pani dla mnie bardzo miła. To bardzo piękne
miejsce i dobrze, że Vittorio je znalazł.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Lucy patrzyła, jak starszy pan schodzi po
schodach i znika za figurką lwa na dole. Ciekawe, co go łączy z hrabiną -
dawny romans? Ten starszy pan wzbudzał w niej ciepłe uczucia, choć nie
potrafiła wyjaśnić powodu.
- Gabriella wróci do nas pod koniec tygodnia i chce szybko wziąć ślub -
poinformowała ją później Cecilia.
- Findlay jest teraz w Paryżu, gdzie kończy swoje sprawy, a potem
przenosi się do Wenecji. Muszę zawiadomić ojca Renato. Tyle rzeczy trzeba
załatwić! Obiecałam Gabrielli, że wydam przyjęcie w ogrodzie. Jej rodzice
przyjadą z Padwy, a jego z Anglii. O mio Dio!
Lucy wyobraziła sobie najbliższą przyszłość. Ponieważ Pino był nadal
uwięziony w hotelu, miała ręce pełne roboty. Zapewnienie dobrej opieki
ciężko chorym pensjonariuszom wymagało ciągłej koncentracji, lecz nie
narzekała. Wiedziała, że zdobywa nowe doświadczenia w bardzo
specyficznej dziedzinie medycyny.
W piątek po południu usiadła w wiklinowym fotelu na werandzie,
pragnąc chwilę odetchnąć i w spokoju wypić herbatę. Oparła się wygodnie i
przymknęła oczy, wywołując w pamięci obraz Pina. Był tak blisko niej, że
niemal dotykał jej ustami. Uśmiechnęła się, marząc, by sen trwał, i
westchnęła z rozkoszą, gdy Pino ją pocałował. Pocałunek ten jednak był
zbyt realny...
- Pino?! - zawołała zmieszana. - Wróciłeś na dobre?
- Tak, moja droga - odparł, całując ją ponownie.
Usiadł w fotelu obok i wziął ją za rękę. Chętnie oparłaby głowę na jego
ramieniu, pomyślała jednak, że lepiej nie ulegać impulsom. Poprawiła więc
włosy i spytała go o sytuację w hotelach.
- Wolałbym rozmawiać o tobie, Lucia, ale na razie chyba musi mi
wystarczyć, że siedzę blisko ciebie, prawda?
84
RS
- Zauważyła, że ma poszarzałą twarz i worki pod oczami, ale jest
zadowolony z jej obecności. - Okazało się, że powodem zatrucia są małże,
więc szefowie hoteli próbują zwalić winę na wodociągi. - Zrobił ironiczny
grymas. - Ofiary zatrucia czują się na szczęście coraz lepiej - z wyjątkiem
hotelarzy, którzy stracą mnóstwo pieniędzy.
- A jak się czuje Gianetta? - spytała Lucy, nie odrywając wzroku od
swych kolan.
- Kryzys już minął, ale przez dzień czy dwa naprawdę się o nią
martwiłem. - Uśmiechnął się. - Allora! Wenecję od wieków gnębią
epidemie wywoływane przez zarazki przenoszone wodą, więc cieszmy się,
że nie mamy do czynienia z cholerą! A teraz, Lucia, powiedz mi, co u was.
Jak Maria?
- Z ciążą wszystko dobrze, ale niepokoi mnie jej puls i oddech.
Najmniejszy wysiłek jej szkodzi. Na szczęście od dwóch tygodni nie
przybiera na wadze - dodała, wiedząc, że nocne orgie czekoladowe się
skończyły.
- Trochę się o nią martwię - wyznał Pino. - Z tego też powodu nie
pokazywałem się tutaj podczas epidemii. Dla niej groźna jest każda
infekcja. Bierze żelazo i kwas foliowy?
- Nie ma wyboru - odparła z uśmiechem.
- Kiedy zaczniemy jej podawać heparynę?
- Od trzydziestego ósmego tygodnia. Po co mamy jej niepotrzebnie za
wcześnie rozrzedzać krew?
- Ale to ma zapobiec tworzeniu się skrzepów podczas porodu!
- Przecież nie mogę dopuścić do krwotoku podczas porodu! Niech d'Arc
zdecyduje.
- Ale on nie jest kardiologiem...
- Nie, ale wie, jak postępować z chorobami serca podczas ciąży - odparła
stanowczo. - Nie zamartwiaj się, Pino. Często kobiety chore na serce rodzą
bardzo szybko, jakby natura w ten sposób rekompensowała im tamtą wadę.
Dwa tygodnie przed rozwiązaniem położymy ją w szpitalu.
- Nie będzie chciała zostawić Silvia.
- Pino, ona musi być na obserwacji, i ty tego dopilnujesz.
- Przepraszam, Lucia, ale wiesz, jak to jest z przyjaciółmi i krewnymi.
- Tak, aż nazbyt dobrze.
- A teraz opowiedz mi o sobie i o tym, jak sobie radzisz z gośćmi -
85
RS
poprosił, mocniej ściskając jej rękę.
- Powiedzmy, że uczę się elastyczności. Nie zdążę rozwiązać jednego
problemu, a już pojawia się drugi - odparła z ożywieniem. - Na przykład
większość naszych gości może przyjmować leki w formie tabletek, ale jeśli
czują nudności, można im to samo podać domięśniowo, pod warunkiem, że
mają dosyć mięśni, żeby uniknąć siniaków. Jedni dobrze tolerują tabletki
przeciwwymiotne przed radioterapią, innym lepiej jest podać preparat w
płynie, a potem coś słodkiego. Każdy jest inny!
- Tak - przyznał. - Tych problemów naprawdę jest wiele.
- I musimy znajdować najlepsze rozwiązanie. Weźmy na przykład
jedzenie. Tutaj jest doskonałe, ale jeśli ktoś jest bardzo osłabiony i
apatyczny, wszystko ma dla niego okropny smak. Próbuję skłonić ich do
jedzenia, podając przedtem świeży sok owocowy i napoje o wysokiej
zawartości białka. Osobiście uważam, że kieliszek wina lub mały dżin z
tonikiem znakomicie poprawia apetyt, a ty? We wszystkim trzeba
oczywiście zachować umiar.
- Wiesz, że jesteś lekarką ze snów hrabiny? - spytał z uśmiechem,
zafascynowany jej entuzjazmem.
Przypomniał sobie nieśmiałą Angielkę, jaką poznał na konferencji
miesiąc temu. Jakże się ta kobieta zmieniła!
- I oczywiście najważniejszy jest stan psychiczny -ciągnęła. - Jeśli
usuniemy lęk i niepokój, ból staje się słabszy, a to z kolei pozwala
zmniejszyć dawkę środków przeciwbólowych. Dlatego nasi goście muszą
się wygadać, a lekarz musi umieć słuchać.
- A ty masz do tego wyjątkowy talent - rzekł z podziwem. - Musimy brać
pod uwagę duchowe potrzeby pacjentów, zwłaszcza w takim pensjonacie
jak nasz.
- Właśnie! - zawołała z błyszczącymi oczami. - Każdy człowiek jest
inny, każdy inaczej myśli o śmierci. Musimy pomócpacjentom pogodzić się
z losem na ich warunkach. No i w ten sposób wracamy do punktu wyjścia.
Każdy jest inny! Pino! - zawołała nagle. - Specjalnie mi nie przerywasz, a ja
gadam i gadam.
- Ciebie mógłbym słuchać bez końca.
- No tak, a tymczasem wybiła szósta! Miałam sobie zrobić tylko kilka
minut przerwy i...
- I ja zacząłem cię słuchać...
86
RS
- Nie mogę tracić więcej czasu - oznajmiła poważnie, wstała i szybko
pobiegła na górę. Jej krok był jednak lżejszy, bo Pino wrócił do pensjonatu.
Cecilia sprawnie organizowała przyjęcie, mimo jednak wysiłków, by
utrzymać całą sprawę w tajemnicy, wkrótce wszyscy wiedzieli, że Gabriella
Rasi ma poślubić znanego lekarza. Aktorka w sobotę wróciła do pensjonatu,
ceremonię zaś planowano na środę po południu. Ślub miał się odbyć w
kościele La Piet? nad Riva degli Schiavoni, pokazanym w jednym z jej
najlepszych filmów.
Był to osiemnastowieczny kościół stojący frontem do Laguny, w którym
Antonio Vivaldi przedstawiał swe najnowsze utwory. Do kościoła i z
powrotem miała gości zawieźć wynajęta, specjalnie udekorowana łódź.
Przybyszom z daleka, w tym rodzicom Findlaya, zarezerwowano pokoje w
Hôtel des Deux Lions. Rodzice Gabrielli mieli po uroczystości wrócić do
Padwy.
Państwo młodzi wybierali się na miesiąc miodowy na wyspę Torcello,
gdzie mogli cieszyć się samotnością we dwoje i łatwo wezwać pomoc,
gdyby Gabriella jej potrzebowała.
W dniu ślubu pensjonat pozostawał przez dwie godziny pod opieką
przełożonej pielęgniarek, Marcelli. Pino zabrał do kościoła telefon
komórkowy.
Lucy miała na sobie szytą na miarę suknię i biało-niebiesko-fioletowy
żakiet oraz słomkowy kapelusz ozdobiony kwiatami w tych samych
barwach. Wraz z hrabiną pomogły Gabrielli włożyć prostą, białą suknię, w
której wyglądała przepięknie. Jej złote włosy uczesane były w kok spięty
wiankiem z białych róż.
Łódź wypłynęła w drogę w blasku słońca. Tak zapewne wyglądała
Wenecja średniowieczna, myślała Lucy, spoglądając na panoramę miasta,
gdzie plac Świętego Marka i Pałac Dożów znaczyły wejście do Canale
Grandę, a po drugiej stronie lśniła kopuła kościoła Santa Maria delia Salute.
Pino lekko dotknął jej ramienia.
- Spójrz. Tam jest basen św. Marka, stary port, widzisz?
- Tak - odparła z uśmiechem.
- Nazywają go także pocałunkiem św. Marka, bo woda dochodzi wprost
do placu, miejsca, gdzie Wenecja i morze całują się od stuleci.
Gdy niespodziewanie pocałował ją w usta, Lucy spłoszona spojrzała
wokół i napotkała wzrok Gabrielli, która uśmiechnęła się do niej ciepło i
87
RS
pokiwała aprobująco głową.
Wysiedli na placu przed kościołem, gdzie czekał na nich Findlay w
towarzystwie ojca Renato. Matka i ojciec Gabrielli poprowadzili córkę do
kościoła, a za nimi ruszyli goście, którzy zajęli miejsca pod wspaniałym
freskiem Tiepola, przedstawiającym wspaniałości raju. Uroczystość była
krótka, lecz bardzo wzruszająca.
Gdy państwo młodzi wyszli z kościoła na zalany słońcem plac przy
akompaniamencie „Wiosny" Vivaldiego, powitały ich oklaski, pstrykania
aparatów fotograficznych i obsypały konfetti. Jeśli komuś zakręciła się w
oku łza, natychmiast ją wycierał, bo to był dzień radości Gabrielli i nie
wolno go było zakłócać smutkiem.
Po powrocie do pensjonatu Lucy włożyła fartuch na suknię i pospieszyła-
do pacjentów. Marcella powiadomiła ją, że wszystko jest w porządku i
dodała, że Vittorio miał gościa.
- O? Czy to był jego ojciec chrzestny, zio Faro?
- Si, il Conte di Mirano - wyjaśniła pielęgniarka.
- Co? Czyżbyś powiedziała „conte"?
- Tak, i myślę, że hrabia wolałby zachować tajemnicę - rzekła Marcella
powoli. - Może, pani doktor, lepiej nie mówić o jego wizytach...
Lucy była pewna, że pielęgniarka wie więcej, niż mówi. Czyżby tu
rzeczywiście chodziło o dawną miłość hrabiny, która nie zakończyła się
szczęśliwie? Lecz ponieważ był to dzień ślubu Gabrielli, Lucy postanowiła
nie mówić nic, co by wprawiło w zakłopotanie Cecilie.
Teraz właśnie odbywało się przyjęcie w ogrodzie. Młoda pani d'Arc
odwiedziła wszystkich kuracjuszy, częstując ich kieliszkiem szampana. O
godzinie szóstej przebrała się w płócienny kostium i pożegnała ze
wszystkimi przed podróżą na wyspę.
- Pino cię kocha, moja droga - szepnęła Lucy do ucha, choć była już
bardzo zmęczona.
- Arrivederci, Gabriella e Findlay! Arrivederci! - wołali przyjaciele, gdy
państwo młodzi wsiadali do gondoli. Uroczystość dobiegła końca i nie było
nikogo, kto by się nie cieszył, że Gabriella spędzi resztę życia z mężczyzną,
którego kocha.
Życie w pensjonacie wracało do normy. Po powrocie Pina Lucy miała
mniej pracy i z każdym dniem czuła się coraz bardziej związana z młodym
włoskim lekarzem, choć on nie czynił jej żadnych nowych propozycji.
88
RS
Zauważyła, że Cecilia czasami obrzuca ją dziwnym spojrzeniem, jakby
chciała wzrokiem przekazać jej coś, o czym mówić nie było jej wolno.
Pewnego ranka przy kawie Lucy postanowiła spróbować dowiedzieć się
czegoś.
- Pino wygląda na szczęśliwego - rzuciła od niechcenia. - Czy myślisz, że
jest zakochany?
Cecilia zerknęła na nią zaskoczona.
- A skąd ja mam wiedzieć? - spytała, uważnie dobierając słowa. - On się
bardzo podoba kobietom i wiele myślało, że Pino jest w nich zakochany, ale
się zawiodły. Na pewno kiedyś się ustatkuje, ale... - Zagryzła wargi. - Moja
droga, bądź rozważna. Są pewne... komplikacje. Wybacz mi, ale muszę
wracać do pracy.
Było to ostrzeżenie i Lucy poczuła, że się czerwieni. Najwyraźniej działo
się coś, o czym nie miała pojęcia, i zastanawiała się, czy hrabina w
zawoalowany sposób nie daje jej do zrozumienia, że te komplikacje to
narodowość i pochodzenie społeczne jej i Pina.
Była pewna, że jej miłość pokona takie przeszkody: ona i Pino są sobie
równi, jeśli chodzi o wykształcenie, a już samo to eliminuje wszelkie
różnice klasowe i kulturowe. Chyba że... Chyba że Pino nadal kocha
Gabrielle.
Na początku maja Vittorio Goldoni miał za sobą pierwsze cztery
tygodnie radioterapii, która pozbawiła go zupełnie sił.
- Nawet jeśli pokonam chorobę - wyznał Lucy i Pino - nie jestem pewien,
czy się pozbieram po tym leczeniu.
- Odwagi, Vittorio. Radzi sobie pan doskonale - odparła Lucy, podając
mu do picia chłodną wodę. Skrzywił się, gdy zimna szklanka dotknęła jego
ust.
- Mam obłożony język i chyba okropny oddech - powiedział, odwracając
głowę.
Lucy westchnęła, Pino jednak podniósł czujnie głowę.
- Otwórz usta i pokaż, przyjacielu - polecił choremu, po czym pokazał
wystraszonej Lucy kilka małych wrzodów na języku i wewnętrznej stronie
policzków.
- Tak mnie to boli, że nie mogę umyć zębów nawet miękką szczotką -
przyznał młody człowiek.
- Dlaczego nie mówił pan o tym, Vittorio? - spytała Lucy, w duchu
89
RS
winiąc siebie za niedopatrzenie.
- Myślałem, że to jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę znieść - odparł i
Lucy poczuła się nieswojo.
- Damy panu antyseptyczną płukankę i bakteriostatyczny roztwór do
smarowania tych wrzodów - oznajmił Pino. - A teraz muszę iść do siostry.
Narzeka na bóle w krzyżu, a nie chcemy, żeby zaczęła zbyt wcześnie rodzić.
Wyszedł, a Lucy natychmiast przyniosła choremu leki.
- Jeśli przeżyję, pani doktor, będę innym człowiekiem - oświadczył
poważnie, a ona wiedziała, że te słowa nie są próżne. Kiedyś opowiedział
jej o swym pochodzeniu i życiu playboya, jakie wiódł w klubach Rzymu i
Mediolanu.
- Nie chcę żyć dla samej przyjemności, lecz zrobić coś dobrego. Nie ma
to jak otrzeć się o śmierć, żeby zrozumieć, co jest ważne, a co nie, prawda?
Była wzruszona jego wyznaniem i siedziała przy jego łóżku, aż zasnął.
Gdy po cichu wychodziła z pokoju, pielęgniarka zawiadomiła ją, że starszy
pan ponownie przyszedł w odwiedziny do Vittoria. Lucy zaprowadziła go
na werandę, wyjaśniając, że Vittorio właśnie zasnął po wyczerpującym
zabiegu.
- Rozumiem, doktor Spriggs. Biedny Vittorio!
Hrabia sprawiał wrażenie niespokojnego; stał przy oknie i patrzył na
morze i panoramę miasta. Lucy postanowiła go pocieszyć.
- Kiedy terapia się skończy, poczuje się lepiej, signore. Doktor Scogliera
mówi, że szansa przeżycia wynosi ponad dziewięćdziesiąt procent, jeśli
zacznie się leczenie w pierwszym stadium choroby - wyjaśniła z
uśmiechem.
- Czy pani przeszkadza, że znowu przyszedłem? - spytał, odwracając się
szybko w jej stronę.
Nie rozumiała go. W sposobie bycia tego człowieka było coś, co ją
intrygowało; odniosła wrażenie, że w powietrzu zawisły nie wypowiedziane
słowa.
- Dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - spytała bez ogródek. - Czy jest
powód, dla którego nie powinien pan tu przychodzić?
- Ach, gdyby tylko pani wiedziała...
Mówił cicho, ale nie był w stanie ukryć podniecenia. Krążył wokół
werandy, zaciskając i rozprostowując palce. Lucy poczuła niepokój, lecz
starała się wyglądać na opanowaną. Usiadła w wiklinowym fotelu i czekała.
90
RS
- Czy hrabina Favaro jest dziś w domu? - spytał.
- Tak, jest u siebie w gabinecie. Chciałby się pan z nią spotkać?
- Och, nie, dziękuję, doktor Spriggs, ona może nie... Czy dobrze się
czuje?
- Bardzo dobrze, a na dodatek jest ciągle zajęta - odparła z uśmiechem.
- To dobrze. A czy... jej kuzyn czasem ją odwiedza?
- Jej kuzyn, signore?
Lucy była zdziwiona, bo hrabina nigdy nie wspominała) o żadnych
krewnych.
- To lekarz, który ma na Lido praktykę - wyjaśnił zdenerwowany.
Serce Lucy zaczęło bić szybciej, gdy z wolna docierał do niej możliwy
sens tych słów. Tajemnica wkrótce zostanie wyjaśniona... Odetchnęła
głęboko i powiedziała:
- Nie wiedziałam, że hrabina ma gdzieś blisko kuzyna. - Usiłowała nadać
głosowi obojętne brzmienie. - Tu jest lekarz, który ma w pensjonacie
gabinet.
- W pensjonacie?
- Tak. Doktor Ponti. Doktor Giuseppe Ponti. Starszy pan był wręcz
wstrząśnięty. Odwrócił się w jej
stronę z pobladłą twarzą i utkwił w niej wzrok. Wyraz jego twarzy był
nieodgadniony. I nagle dostrzegła podobieństwo...
- O mio Dio, Giuseppe! - szepnął wzruszony.
- Zna go pan? - spytała wstając.
- Tak... Nie... Znałem jego opiekuna na uniwersytecie w Padwie, gdzie
studiował. Osiągał znakomite wyniki. Zawsze go chwalono. To bardzo
inteligentny człowiek, pani doktor.
Lucy zastanawiała się, co zrobić, gdy usłyszała na schodach kroki Pina.
Czy powinna zaryzykować?
- Proszę usiąść - powiedziała. - Za chwilę wrócę.
- Doktor Spriggs! - zawołał, gdy znikała w korytarzu, ale nie odwróciła
się.
Pino był już na dole i kierował się do gabinetu.
- Pino! - zawołała.
- Ciao, Lucia!
- Poczekaj. Ktoś na ciebie czeka na werandzie.
- Gabriella i Findlay? - spytał z uśmiechem.
91
RS
- Nie!
- Valeria? Gianni? Ojciec Święty? O Boże, chyba nie twoja matka?
- Nie. Przygotuj się na niespodziankę.
Posłusznie ujął jej wyciągniętą rękę i dał się zaprowadzić na werandę.
Hrabia Mirano stał twarzą do nich, zaciskając dłonie do białości.
- Popatrz! - Błękitne oczy Lucy lśniły, gdy dokonywała prezentacji. -
Doktorze Ponti, UConte di Mirano!
Mężczyzna stał nieruchomo, podczas gdy przez jego twarz przebiegały
różne emocje: radość, nadzieja, strach.
- Giuseppe, mio caro figlio!
Lucy przymknęła oczy. Tak, oczywiście. W głębi serca wiedziała, że ten
człowiek jest prawdziwym ojcem Pina. Spojrzała na niego i ogarnęło ją
przerażenie. Na twarzy Pina malowała się wściekłość.
- Co tu robisz, Favaro? - spytał ostro po włosku. - Jak śmiesz się tu
pokazywać po tylu latach? Skoro się mnie wyparłeś, pamiętaj, że jestem
synem Bruna Pontiego, który poślubił zdradzoną przez ciebie kobietę.
Hrabia wyciągnął przed siebie rękę, jak gdyby chciał się ochronić przed
ciosem.
- Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo tego żałuję, jakie straszne mnie
dręczą wyrzuty sumienia, może miałbyś dla mnie trochę litości.
Jego głos był ledwo słyszalny. Lucy podeszła i pomogła mu usiąść.
Zapadł się w fotel, jakby został ranny.
- A czy ty okazałeś litość niewinnej służącej, kiedy wyrzuciłeś ją z nie
urodzonym dzieckiem? - ciągnął Pino bezlitośnie. - Uratował ją człowiek
lepszy od ciebie i nie wstydził się nazwać tego chłopca swoim synem. Nie
wiem, co naopowiadałeś doktor Spriggs, ale ja ani moja ciotka nie mamy ci
nic do powiedzenia. Ona zrobiła dla mnie więcej niż ty.
Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach, Lucy zaś objęła ramieniem jego
przygarbione ramiona i zwróciła się do Pina:
- Winna jestem wam obu przeprosiny - oznajmiła lodowatym tonem. -
Kiedy hrabia Favaro przychodził w odwiedziny do swojego chrzestnego
syna, tak serdecznie mówił o tobie, Pino, że pomyślałam, że przyjmiesz go
co najmniej uprzejmie. Najwyraźniej popełniłam błąd.
- Za to, że tak potraktował matkę, czuję do niego tylko pogardę - odparł
Pino.
Nigdy go takim nie widziała.
92
RS
- Bądź tak miły i zostaw nas, proszę. Bez względu na to, co ten człowiek
uczynił w przeszłości, dziś się na nim zemściłeś. I mam nadzieję, że jesteś
zadowolony.
Położyła rękę na ramieniu hrabiego, czym doprowadziła Pina do
następnego wybuchu wściekłości.
- O tak, lituj się nad nim. To przecież hrabia, co spodobałoby się twojej
matce! Szanowna pani doktor, proszę przyjąć do wiadomości, że nie dbam o
tytuły, które nie mają żadnego znaczenia! Dla mnie się liczy tytuł lekarza,
bo ciężko na to zapracowałem.
Lucy zbladła, twarz przybysza poszarzała.
- Przysyłałem jej pieniądze, Giuseppe. Nigdy jej niczego nie brakowało -
wyjaśnił cicho. - A twoje czesne w Padwie...
- Oddam wszystko co do grosza.
Mężczyzna wyprostował się i spojrzał na syna z pełną smutku godnością.
- Nie zaprzeczam temu, co mówisz... co pan mówi, doktorze Ponti, lecz
niech mi wolno będzie powiedzieć, że za wszystko zostałem ukarany. Moje
małżeństwo było bezdzietne i skończyło się rozwodem. Chciałem się
pogodzić z pana matką, jedyną kobietą, którą naprawdę kochałem, ale ona
już ułożyła sobie życie z Pontim. Nie będę pana więcej niepokoił. Dziękuję,
pani doktor. Chciała pani dobrze, ale to nie pani wina, że doktor Ponti nie
umie przebaczać. Buongiorno.
Lucy z bólem patrzyła, jak stary człowiek kieruje się ku wyjściu. W
ciągu ostatnich kilku minut przybyło mu dziesięć lat. To przeze mnie,
pomyślała ponuro. Źle oceniłam sytuację i wszystko jest teraz gorzej, niż
było. Spojrzała na Pina i w jego oczach dostrzegła tylko ból.
- Żal mi ciebie, Pino - szepnęła. - Chyba ciężko jest żyć, jeśli się nie
umie przebaczać. Dobrze, że w porę to odkryłam.
- Masz rację! Może tak będzie lepiej. Nigdy nie byłabyś w stanie
zrozumieć dumy Wenecjanina, to znaczy obowiązku, żeby całe życie bronić
honoru matki. Twoim zdaniem tylko dlatego, że on jest hrabią...
- Nie obchodzi mnie, kim on jest. Widzę tylko człowieka, który zapłacił
okropną cenę za błędy przeszłości, a ty go kopiesz, kiedy on się przed tobą
korzy. Jego własny syn! - zawołała z goryczą. - Nie chcę już nic więcej
słyszeć! I nie zostanę w tym miejscu ani jednego dnia dłużej. Ani godziny
dłużej!
Opuściła werandę z płaczem. Ścierając z policzków łzy, wbiegła na górę
93
RS
do swego pokoju i wyciągnęła walizkę. Gdy układała w niej pospiesznie
rzeczy, usłyszała pukanie do drzwi.
- Wpuść mnie, Lucia - usłyszała głos Cecilii.
- Wejdź, ale nie próbuj mnie namawiać na zmianę decyzji. O ile dobrze
pamiętam, to właśnie ty próbowałaś mnie ostrzec przed Pinem.
- Proszę, nie potępiaj go za to, co się dzisiaj stało - rzekła Cecilia,
siadając na łóżku. - Kilka razy mówiłam mu, żeby ci wszystko opowiedział,
ale on się bał.
- Czego się bał? Że z radością przyjmę wiadomość, że jest synem
hrabiego, nawet jeśli nieślubnym? - spytała Lucy gorzko, wyciągając z
szuflad bieliznę i przynosząc z łazienki kosmetyki. - Co za głupiec! On
myśli, że to dla : mnie nie jest bez znaczenia, czy on jest synem hrabiego
czy rybaka! Ależ ja byłam głupia! Myślałam, że zależy mu na mnie, a jemu
przecież nie zależy na nikim. Urwała, zatrzaskując z hukiem walizkę.
- Lucia, on naprawdę został głęboko skrzywdzony -zaprotestowała
Cecilia. - Tak głęboko, że nigdy nie wspomina o rodzinie Favaro i nie
nazywa mnie ciotką. Ironia polega na tym, że on należy do tej rodziny w stu
procentach; jest do nich podobny i tak samo myśli. Nasz ród sięga
jedenastego wieku, kiedy to Favarowie wyprawiali się na krucjaty i walczyli
z Genueńczykami...
- No i co z tego? Czy to tłumaczy okrutny stosunek Pina do ojca? Ty
przecież też należysz do tej rodziny, ale nie jesteś twarda i okrutna!
- Ale mam ich upór - westchnęła hrabina. - Zbuntowałam się przeciwko
rodzicom i nie poślubiłam człowieka, którego dla mnie wybrali, poszłam za
to na kurs dla pielęgniarek. Potem byłam siostrą w szpitalu, gdzie mój
bratanek uczył się zawodu lekarza, a kiedy postanowiłam przeznaczyć mój
spadek na przekształcenie tej willi w hospicjum, ustaliliśmy, że Pino będzie
tu miał swój gabinet i w ten sposób będziemy razem ponosić koszty.
Pieniądze są zawsze problemem, ale Giuseppino mi pomaga. Nie
utrzymywałam kontaktów z bratem z powodu złych uczuć, i... - Potrząsnęła
głową z żalem. - To moja wina, Lucia. Powinnam była pomóc Pino pokonać
ból odrzucenia, który dręczył go całe życie.
- Nie widzę twojej winy w tym, że Pino nie potrafi przebaczyć biednemu,
samotnemu człowiekowi - odparła Lucy, - I nie mogę tu zostać po tym, co
dziś widziałam. Bardzo mi przykro, że sprawiam zawód tobie i gościom, ale
przedtem jakoś radziliście sobie beze mnie, więc poradzicie i teraz.
94
RS
- Ale...
- Nie, Cecilie Ja nie pasuję do tego miejsca. Nie po raz pierwszy
uwierzyłam, że mężczyzna mnie kocha, ale tym razem nie mam zamiaru
roztkliwiać się nad sobą. Pino ma mnóstwo fałszywego uroku, ale chyba nie
potrafi nikogo kochać. Powinny to zrozumieć te wszystkie kobiety, którym
zawrócił w głowie, łącznie ze mną!
- Lucia, proszę...
- Nie, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Całe szczęście, że w
porę odkryłam prawdę. Czy możesz wezwać dla mnie taksówkę?
Obie kobiety rozstawały się ze łzami w oczach. Taksówka zawiozła Lucy
do Santa Maria Elizabetta. Podczas kolejnej przeprawy przez Lagunę stała
przy barierce vaporetto, patrząc na oddalające się Lido. Następnym
tramwajem wodnym popłynęła wzdłuż Canale Grande do Piazza Roma,
skąd kolejną taksówką dotarła na lotnisko Marco Polo.
Nie czekała na samolot do Londynu, lecz wsiadła do pierwszego, który
odlatywał. Był to samolot do Amsterdamu, gdzie po niecałych dwóch
godzinach czekania odleciała na Heathrow. Za bilety płaciła kartą. Jak
automat przechodziła przez odprawy paszportowe i celne, wsiadała na
pokład i opuszczała go jakby we śnie.
Do Londynu przybyła o zmierzchu. Na lotnisku wsiadła do autobusu
jadącego do centrum. Była już zbyt wyczerpana, by myśleć o podróży
pociągiem z Waterloo Station do Wiltshire i Hallcross Park. Poza tym
rodzice nie spodziewali się jej i uznała, że lepiej ich nie niepokoić o tak
późnej porze.
Zatrzymała taksówkę i podała adres mieszkania, z którego korzystał
ojciec, kiedy nie wracał do domu i z którego ona często korzystała podczas
stażu w szpitalu.
- Dobry wieczór, pani doktor! - zawołała gospodyni, która otworzyła jej
drzwi. - Pan powiedział mi, że była pani we Włoszech. Ucieszy się, że pani
wróciła!
I w tej właśnie chwili Lucy poczuła, że za nic w świecie nie wróci do
domu rodzinnego, gdzie troszczono się o nią tak, że czasami brakowało jej
powietrza. Teraz potrzebowała snu, a od jutra zacznie organizować sobie
życie z dala od Hallcross Park.
Również z dala od Laguny.
95
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Państwo Hallcross-Spriggs byli szczęśliwi, gdy dowiedzieli się, że Lucy
opuściła Włochy, lecz ich ulga przerodziła się w gorzkie rozczarowanie,
kiedy pojęli, że córka nie ma zamiaru wracać do Hallcross Park.
- Czy mogłabym jakiś czas pomieszkać u ciebie, tatusiu? - spytała Lucy
pod koniec rozmowy telefonicznej. - Chcę znaleźć pracę w Londynie. Pracę
lekarza.
Natychmiast po powrocie złożyła podanie o etat w hospicjum w
północnym Londynie, chwilowo jednak nie było tam wolnych miejsc.
Zdołała jedynie znaleźć posadę młodszego lekarza na oddziale urazowym
nieco zaniedbanego szpitala w dzielnicy słynącej z przestępczości i
narkomanii.
Nie była to praca przyjemna, zwłaszcza w nocy, gdy policjanci
przyprowadzali na dyżur różne podejrzane typy. Wkrótce jednak okazało
się, że piękna doktor Spriggs doskonale sobie radzi z ofiarami przemocy i
wyrzutkami społecznymi. Praca ta była równie wyczerpująca fizycznie, co
psychicznie, stanowiła jednak wyzwanie i pomagała Lucy powoli
zapominać o raju utraconym nad Laguną...
W ostatnim tygodniu maja, kiedy Lucy zdecydowanie odrzuciła ostatnią
prośbę rodziców, by zamieszkać w rodzinnym domu, lady Philippa udała się
do Londynu, by podczas lunchu odbyć jeszcze jedną rozmowę z córką.
- Dzięki Bogu, że w porę dałaś sobie spokój z tym Pontim! - zaczęła z
wrodzonym sobie taktem. - Pomyśl tylko, to jego pochodzenie, ta siostra i
ten szwagier...
- Prawdę powiedziawszy, mamo, on tylko częściowo jest Pontim -
odparła Lucy, nie mogąc oprzeć się pokusie wyznania matce prawdy, by
zobaczyć jej reakcję.
- Hrabia, Lucindo? Hrabia Favaro z Mirano? Wielkie nieba! No tak, to
by wiele wyjaśniało. I jest także krewnym hrabiny? No, no, kto by
pomyślał! Kiedy ci o tym powiedział?
Lucy nie miała jednak zamiaru rozwodzić się nad szczegółami historii,
która zniszczyła jej szczęście i przyczyniła się do wyjazdu z Wenecji. Z
całego serca pragnęła zapomnieć o przykrym wydarzeniu, które położyło
kres jej marzeniom.
We śnie jednak powracały do niej szczęśliwe chwile. Przed, jej oczami
96
RS
przesuwały się lśniące wody Laguny i „pocałunek św. Marka". Czasami
widziała twarz Gabrielli, płynącej na swój ślub, innym razem krążyła po
pensjonacie, rozmawiając z Marią i Yittoriem. Kiedy budziła się i
stwierdzała, że jest w mieszkaniu ojca, zaczynał doskwierać jej ból
samotności.
Pewnego ranka otrzymała list w podłużnej kopercie, przesłany do
Londynu z Hallcross Park. Lucy wstrzymała oddech, gdy ją rozrywała. List
był od hrabiego. Hrabia najpierw dziękował jej za troskliwą opiekę nad
Vittoriem - który wrócił już na łono rodziny i z każdym dniem czuł się
lepiej - a potem przepraszał za przykrość, której doznała, przedstawiając go
własnemu synowi.
To nie była pani wina - pisał hrabia po angielsku - ale dziękują pani za
dobrą wolę. Wkrótce potem rozmawiałem z moją siostrą i od niej się
dowiedziałem, że między doktorem Ponti a panią była pewna bliskość, która
na skutek tego wydarzenia uległa zerwaniu. Nie wiem, w jaki sposób
mógłbym wyrazić swój żal, wiem jednak na pewno, że z otwartymi
ramionami przyjąłbym panią jako swoją córką...
Nie mogła dalej czytać i szybko schowała list do szuflady. Boże, Boże,
dlaczego zachowała się tak impulsywnie? Zresztą prędzej czy później
dowiedziałaby się prawdy - nie tylko o pochodzeniu Pina, lecz również o
tym, że nie potrafi wybaczyć staremu człowiekowi, który tak pragnął
pojednania.
Może to i lepiej, że dowiedziała się o wszystkim „prędzej", bo
zaoszczędziła sobie w ten sposób jeszcze boleśniejszego rozczarowania.
Pino nie tylko przejawiał niezrozumiały dla niej upór, lecz również nie
potrafił zaangażować się w poważny związek. Czyżby zbyt otwarcie
manifestowała przed nim swe uczucia? Nieważne, teraz to bez znaczenia!
Ojciec odwiedzał ją w Londynie tak często, jak tylko mógł. Dowiedziała
się od niego, że Aubrey Portwood regularnie spotyka się z Meg Elstone.
Najpierw była tym zdziwiona, a później uświadomiła sobie, że właściwie
wyświadczyła Meg przysługę.
- To wiele wyjaśnia - poinformowała ojca. - To dlatego miała takie
zmienne nastroje i okazywała mi taki chłód! Chciała go mieć wyłącznie dla
siebie... No cóż, to chyba będzie dobry związek. Cieszę się, a ty, tatusiu?
- Naprawdę się z czegoś cieszysz, kochanie? - spytał sir Peter ze
smutkiem. - Schudłaś, a czasami jesteś taka jakaś... nieobecna.
97
RS
- Nie martw się, tatusiu. Wszystko jest w porządku. No bo cóż innego
miała mu powiedzieć? Przecież nie może wypłakać się w jego ramionach i
wyznać mu prawdy, bo jeszcze nie pozbierał się po poważnej chorobie. Nie
wolno jej niepokoić go swoimi problemami. Ojciec jednak nie wyglądał na
przekonanego.
Miała dwa dni wolne, lecz obudziła się wcześnie. Przez chwilę leżała w
łóżku, słuchając hałasu ulicznego na dole i zastanawiając się, czy nie
odwiedzić wreszcie rodziców. Właśnie kwitną rododendrony; na wsi
powinno być teraz cudownie.
Drgnęła, słysząc dzwonek telefonu i automatycznie spojrzała na zegarek:
nie ma jeszcze siódmej. Kto może dzwonić tak wcześnie?
- Słucham - powiedziała do słuchawki.
- Lucia! Buongiorno. Sono Cecilia Favaro.
- Och! - zawołała i opadła z powrotem na poduszkę. Głos hrabiny
wskrzesił natychmiast obrazy, dźwięki i zapachy pensjonatu „Luisa", jakby
tam była.
- Mam numer od twojego ojca - wyjaśniła Cecilia. -Bardzo przepraszam,
że przeszkadzam, ale muszę ci powiedzieć, że Gabriella jest u nas.
Przywieziono ją z wyspy w bardzo złym stanie. Obawiam się nawet, że
wkrótce nas opuści. Findlay już poprosił o przyjazd swoich i jej rodziców...
- Och! - zawołała Lucy. - A tak się łudziliśmy...
- Posłuchaj, Lucia, ona ciągle pyta o ciebie. Chce się z tobą zobaczyć.
- Ale ja nie mogę wrócić. Mam tutaj pracę - zawołała bezradnie, siadając
na łóżku i gestykulując, jakby Cecilia ją widziała.
- Wobec tego powiem Gabrielli, że przesyłasz jej serdeczności i że jesteś
szczęśliwa - odparła hrabina ze smutkiem. - Wybacz mi ten telefon, ale
obiecałam jej, że porozmawiam z tobą.
- Boże, co ja mam zrobić? - jęknęła Lucy, przyciskając dłoń do czoła. -
Cećilio, poczekaj. Słuchaj, przyjadę, ale tylko na jeden dzień. Jutro muszę
wracać, bo...
- Va bene! Molte grazie, Lucia. Dzisiaj przylatujesz, tak?
- Va bene, Cecilia. Arrivederci!
Odłożyła słuchawkę i po chwili wykręciła numer na lotnisko, po czym
zadzwoniła do domu, modląc się w duchu, by telefon odebrał ojciec, co się
też stało. Gdy powiedziała mu o wyjeździe do Wenecji, zmartwił się trochę,
ale chyba zrozumiał.
98
RS
- Rób, co musisz, kochanie, i zadzwoń do nas. Przekaż Findlayowi
wyrazy współczucia. To straszna historia z jego żoną. Trzymaj się, Lucindo.
W drodze na lotnisko i w samolocie ciepło wspominała słowa ojca. Gdy
taksówka z Marco Polo dowiozła ją do Piazza Roma i tramwaju wodnego,
ucieszyła ją myśl, że za chwilę zobaczy znowu Canale Grande i pałacyki
wzdłuż jego brzegów aż do „pocałunku św. Marka" i Laguny błyszczącej w
promieniach słońca.
Podczas ostatniego odcinka podróży do Lido mocno trzymała się
barierki, walcząc z napływem uczuć. Gdy taksówka dowiozła ją do
pensjonatu, bała się wejść do środka. Czy on tam będzie? I co sobie
powiedzą?
Cecilia powitała ją mocnym uściskiem. Wyglądała na zmęczoną; w całej
willi panowała atmosfera przygnębienia. Pielęgniarki o poważnych
twarzach chodziły tam i z powrotem, gdzieś trzasnęły drzwi i rozległ się
płacz kobiety.
- Chodź do niej - szepnęła Cecilia. - Czeka na ciebie. Ojciec Renato
udzielił jej właśnie ostatniego namaszczenia.
Radosny uśmiech na twarzy Gabrielli wynagrodził wszystkim smutki
tego dnia.
- Dziękuję, że wróciłaś do niego - szepnęła do Lucy. - On bardzo cię
potrzebuje.
- Gabriella...
Findlay d'Are wstał i podsunął Lucy krzesło. Usiadła przy łóżku i
wzrokiem wyraziła swą wdzięczność za krótką przyjaźń z Gabriella.
- Teraz się pożegnamy - szepnęła Gabriella, po czym zamknęła oczy i
natychmiast zasnęła.
Wychodząc z pokoju, Lucy obiecała Findlayowi, że w nocy będą się
zmieniać przy chorej.
- Ulokowałam cię w pokoiku na drugim piętrze - powiedziała Cecilia
przepraszającym tonem. - Mam tu państwa Rasi i d'Are, a co gorsza Marię
wypuszczono ze szpitala, żeby odwiedziła Gabrielle. Chyba doprowadziła
personel do szału, skoro kardiolog pozwolił jej wrócić dopiero jutro rano.
To ona płakała, bo Findlay nie pozwolił jej lamentować przy Gabrielli.
Maria i Silvio są w pokoju, który miałam dać tobie. Lucia, może z nią
porozmawiasz? Może ciebie posłucha? Ale najpierw odśwież się po
podróży i zjedz ze mną kolację.
99
RS
W drodze do pokoju Cecili! Lucy spotkała Pina. W przyćmionym świetle
korytarza wyglądał na znacznie starszego. Miał cienie pod oczami,
zaciśnięte usta - i Lucy pomyślała, że oto widzi postarzałego doktora
Pontiego, którego od środka zżera smutek, ponieważ utracił ukochaną
kobietę.
Bardzo teraz przypominał hrabiego Mirano.
- Lucia! Jak dobrze, że przyjechałaś! - zawołał i wyciągnął do niej rękę.
- Nie mogłam odmówić twojej ciotce. - Była zadowolona, że w mroku
korytarza nie widać jej zmieszania. - O, Briciola - dodała, gdy o jej nogi
otarł się kot Cecilii. Schyliła się i wzięła go na ręce.
- Gabriella chciała cię zobaczyć i...
- Tak, oczywiście.
Podrapała kota za uszami, czując, że Pino jest tak samo zdenerwowany
jak ona.
- A jak się miewa twój ojciec?
- Dziękuję, dobrze. Nawet pracuje na pół etatu. - Po namyśle dodała
cicho: - To dla was bardzo trudne chwile.
- Owszem, ale najgorsze przeżywa Findlay. Jakoś musimy się z tym
pogodzić - westchnął. - A co u ciebie? Jesteś zadowolona, że wróciłaś?
- Tak, dziękuję. Pracuję w Londynie.
Spojrzała na niego i zrozumiała, że będą tu stać w nieskończoność, jeśli
ona tego nie przerwie. Przeprosiła więc Pina i weszła do pokoju Cecilii.
Podczas kolacji czuła napięcie panujące w całym domu.
- Wyglądasz na wyczerpaną, Cecilio - powiedziała. -Pomogę ci, póki tu
jestem.
- Nie, nie. - Hrabina potrząsnęła głową. - Jestem przyzwyczajona do
takich sytuacji. Bardziej mnie martwi rozpacz Pina. Przeżywamy tragedię
Gabrielli i bardzo współczujemy Findlayowi, ale odkąd wyjechałaś, Pino
chodzi jak cień. Nie żartuje, nie uśmiecha się, nic go nie cieszy. A
wygląda...
- Bardzo mi przykro - odparła Lucy po chwili namysłu - ale wiesz,
dlaczego wyjechałam. Sama mnie ostrzegałaś, że Pino nie potrafi związać
się z żadną kobietą, odkąd utracił Gabriellę. A potem, po tej okropnej scenie
z ojcem, miałam dość.
- Lucia, ja się pomyliłam! - zawołała Cecilia z rozpaczą. - Dopiero kiedy
wyjechałaś, zrozumiałam, jak on za tobą tęskni. Powiedz mi, proszę, czy
100
RS
gdyby mój brat i Pino się pogodzili, zmieniłoby to w jakikolwiek sposób
twoje uczucia?
Zawahała się, czując na sobie uważne spojrzenie hrabiny i walcząc z
myślami, z poczuciem obowiązku, ze swymi skrytymi pragnieniami.
- Postanowiłam wrócić do Anglii - odparła w końcu. - Wiele rzeczy się u
was nauczyłam, ale teraz... - Spojrzała hrabinie prosto w oczy. - No dobrze,
powiem ci. Nie wierzę, żeby twój bratanek pogodził się z ojcem.
Cecilia odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki.
- Rozumiem - powiedziała cicho.
Lucy musiała znaleźć w sobie wiele energii, by uporać się z Marią, która
nie chciała odejść od drzwi Gabrielli.
- Idź do łóżka, Mario, a ja przyniosę ci coś ciepłego do picia -
oświadczyła. - Jutro rano, jeśli pan d'Are się zgodzi, wejdziesz do niej na
chwilę, a potem zaraz wrócisz do szpitala. Zresztą, powinnaś była tam
zostać.
Z oczu Marii znowu popłynęły łzy, lecz Lucy pozostała nieugięta i
gestem przywołała zrozpaczonego Silvia.
- Masz dopilnować, żeby nie wychodziła z pokoju. Pielęgniarki są bardzo
zajęte, a Maria musi być dzielna i modlić się za Gabriellę i jej rodzinę. Nie,
ani słowa więcej, Mario. Rozumiesz?!
Silvio objął pulchne ciało żony, obiecując, że dziś nie sprawią już więcej
kłopotu.
Dochodziła dziesiąta. Gdy dwie pielęgniarki przyszły do pokoju
Gabrielli, by dokonać wieczornej toalety, Findlay wyszedł na korytarz w
towarzystwie rodziców i teściów. Lucy poprosiła ich, by odpoczęli.
- Ja zostanę przy niej. Oczywiście zawołam cię, jeśli uznam, że trzeba -
zapewniła Findlaya. - Postaraj się tylko wysłać jej rodziców do łóżka.
Wyglądają na wyczerpanych.
Uścisnął jej ramię w geście wdzięczności i gdy pielęgniarki skończyły
pracę, Lucy usiadła przy łóżku. Pokój pachniał ulubionymi perfumami
Gabrielli, ona zaś spała, leżąc na boku i trzymając rękę na kołdrze. Lucy
odchyliła do tyłu głowę i przymknęła oczy, wspominając wydarzenia
kończącego się dnia.
Nagle dobiegł ją cichy dźwięk i wyprostowała się, dostrzegając po
drugiej stronie łóżka Pina. Wszedł po pokoju na palcach i teraz przyłożył
palec do ust, nakazując jej milczenie.
101
RS
Posłała mu lekki uśmiech i oboje wpatrzyli się w śpiącą kobietę.
Zastanawiała się, czy Pino myśli o tym samym co ona. Gabriella miała
tylko trzydzieści jeden lat, lecz wiele w życiu osiągnęła. Zrobiła karierę jako
aktorka, wyszła za mąż za człowieka, który ją ubóstwiał, miała wielu
przyjaciół i żadnych wrogów; zaprzyjaźniła się nawet ze swymi rywalkami
z ekranu. Sława jej nie zepsuła; do końca pozostała radosna i serdeczna.
Szkoda, że jej życie dobiega końca...
Kędy napotkała wzrok Pina, zyskała pewność, że myśli o tym samym.
Przed jej oczami stanął jego ojciec, który zmarnował sobie życie
małżeństwem bez miłości, samotnością i odcięciem od jedynego dziecka. O
ileż szczęśliwsza jest ta kobieta!
Teraz poruszyła się i otworzyła oczy, a gdy ich poznała, uśmiechnęła się
ciepło.
- Pino i Lucia. Moi drodzy...
Oczy Lucy napełniły się łzami, gdy dotknęła ręki Gabrielli. Pino zrobił to
samo i ich palce się splotły; pochylili się, by usłyszeć szept chorej:
- Miłość jest największym darem na świecie...
Tymi słowami Gabriella ich pożegnała. Siedzieli w milczeniu, chłonąc
ich sens. Tuż przed północą pojawił się Findlay, by przejąć czuwanie. i
Lucy wróciła do swego pokoju, rozebrała się szybko i padła na łóżko.
Bolała ją głowa, a w wyobraźni przesuwały się nieustannie obrazy Pina,
Gabrielli i hrabiego. W końcu zmęczenie wzięło górę i zapadła w
niespokojny sen.
Lekki wietrzyk poruszał firankami, a księżyc w kształcie sierpa
przesuwał się po niebie nad pociemniałym Adriatykiem, którego nieustanny
szum docierał do willi. Gdzieś w głębi domu otworzyły się i zamknęły
drzwi, rozległ się dzwonek z któregoś pokoju, a tuż zaraz - kroki. Ktoś coś
powiedział przyciszonym głosem, zatrzeszczały schody, zahałasowała
winda i zadzwonił telefon, po którym krzątanina się ożywiła. Ciszę nocy
przerwał na dobre odgłos zapalanego silnika i Lucy uświadomiła sobie, że
pukanie do jej drzwi trwa już od dłuższej chwili.
- Kto tam? - spytała.
Zapaliła lampę przy łóżku, drzwi otworzyły się i w progu stanął Silvio.
Lucy zamrugała powiekami i otuliła się kołdrą.
- Co tu robisz? - spytała po włosku.
- Przepraszam - odparł zduszonym głosem.- Kazała pani Marii już więcej
102
RS
nie hałasować, ale ona nie może. Ma straszne bóle. Musi pani przyjść, pani
doktor.
O mój Boże! - pomyślała Lucy. Nie, nie teraz. To nie jest odpowiednia
chwila... Głośno zaś powiedziała:
- Silvio, nie martw się. Zaraz przyjdę. Czy pielęgniarka jest gotowa?
Może trzeba będzie wezwać karetkę i przewieźć Marię do szpitala.
Wyskoczyła z łóżka i włożyła szlafrok oraz ranne pantofle, po czym
pospieszyła za Silviem. Maria cicho pojękiwała.
- Boli mnie od dwóch godzin! - zawołała na widok Lucy.
- Uspokój się, Mario. Zaraz cię zbadam. Wszystko będzie dobrze -
oznajmiła Lucy tak optymistycznym tonem, że w pokoju zapanował spokój.
- Silvio, idź, obudź hrabinę i poproś, żeby tu przyszła.
- Si, dottoressa - odparł i wybiegł.
- A teraz, Mario - zaczęła Lucy, odsuwając kołdrę -zobaczę, czy...
Gdy ujrzała wybrzuszenie między grubymi nogami Marii, zrozumiała, że
zaczął się drugi etap porodu i że właśnie w tej chwili dziecko przeciska się
przez otwartą szyjkę macicy. Rozejrzała się po pokoju i chwyciła za
dzwonek. Maria krzyknęła, Lucy zaś dostrzegła ciemną główkę dziecka.
- Dobrze, Mario! Oddychaj głęboko i nie przyj.
Zbadała jej puls, który był mocno przyspieszony, i szybko przywołała na
myśl zasady postępowania przy porodzie w przypadku kobiety chorej na
serce. Ułóż ją na poduszkach - Maria miała już trzy. Podaj środki
uśmierzające ból - za późno, ale na szczęście poród przebiegał szybko. Nie
pozwól jej przeć - dobrze, natura sama o to zadbała. Dokonaj nacięcia
krocza, by ułatwić przejście główce - nie mam nożyczek ani czasu. Podaj
tlen, gdy serce pacjentki zacznie słabnąć...
W drzwiach stanęła Cecilia, niosąc paczkę tamponów, sterylne
rękawiczki, zapakowane nożyczki, opatrunki i ręczniki.
- Czy mamy łóżeczko? - spytała Lucy.
- O mamma mia! - mruknęła hrabina. - Na strychu.
- Czy Silvio mógłby przynieść butlę z tlenem z magazynu?
- Tak. Czy mam zadzwonić po karetkę?
- Nie mamy na to czasu. Czy to samochód Pina słyszałam?
- Tak. Wyjechał pół godziny temu. Może zawołać Findlaya?
- Poradzimy sobie - odparła Lucy. - Findlaya wezwiemy wtedy, kiedy
naprawdę będzie trzeba.
103
RS
Panowała nad sytuacją, choć następnych piętnastu minut miała nie
zapomnieć do końca życia. Zaledwie zdążyły z Cecilia podłożyć pod biodra
Marii absorpcyjne tampony, gdy odeszły wody i ukazała się cała główka
dziecka. Lucy zdążyła włożyć rękawiczkę, by przytrzymać główkę, za którą
niemal natychmiast ukazało się małe ciałko. Ledwie ułożyła je na ręczniku,
a chłopiec zachłysnął się powietrzem, otworzył usta i dał wyraz swemu
pierwszemu oburzeniu na tym świecie.
Silvio, niosący butlę z tlenem, stanął zdumiony, Maria zaś pochyliła się,
by zobaczyć dziecko. Na jej szerokiej twarzy gościł uśmiech szczęśliwej
matki.
- Ciao, Giacomo! - zawołała. - Giacomo, mio tesoro! Cecilia wyszeptała
słowa dziękczynnej modlitwy i z wdzięcznością ucałowała Lucy w policzek.
Lucy zaś była zadowolona ze stanu matki i dziecka. Maria co prawda trochę
dyszała, lecz nie przestawała zachwycać się synem. Lucy odcięła pępowinę,
owinęła niemowlę w czysty ręcznik i podała matce.
Trzeba ich będzie i tak przewieźć na oddział położniczy, pomyślała
Lucy, badając Marię po odejściu łożyska.
- Czy ona jest w stanie karmić? - spytała Cecilia. Gdy Lucy wyjaśniła, że
nie ma żadnych przeciwwskazań,
Maria podała dziecku pierś, a ono natychmiast zaczęło ssać. Lucy
uśmiechnęła się, widząc łatwość i naturalność, z jaką młoda matka
przystąpiła do swych obowiązków, i postanowiła nie robić jej zarzutu z
tego, że lekarz nie został wezwany wcześniej. Zagrożenie minęło, a poza
tym kto wie, czy wszystkiemu nie jest winna ona sama, Lucy, bo nakazała
przecież Marii spokój do rana.
Usłyszały warkot powracającego samochodu i głosy na piętrze niżej.
Cecilia obrzuciła Lucy wymownym spojrzeniem.
- Findlay chyba zawołał rodziców. Zobaczę, czy mnie nie potrzebuje.
Lucy podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Na wschodzie jasna smuga
światła rozświetlała morze; słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Gdy
chłonęła wzrokiem piękno świtu, zauważyła lecącego w owej smudze nad
wodą białego ptaka, który od czasu do czasu zniżał się do powierzchni
wody i nurkował. W pewnej chwili rozłożył skrzydła, poszybował w górę i
zniknął w jasnym świetle poranka.
Odwróciła się plecami do okna. Maria i Silvio byli tak zajęci synkiem, że
nie usłyszeli zbliżających się kroków. W drzwiach stanął Pino.
104
RS
Jego twarz była blada i Lucy odgadła, jaką wiadomość przyniósł.
- Gabriella ? partita.
Wyciągnęła rękę i ujęła jego chłodną dłoń.
- Tak, Pino. Jedna dusza opuściła ten dom, lecz i pojawiło się nowe
życie. Zobacz. - Stał w progu nieruchomo, patrząc z niedowierzaniem na
sielski obrazek. - Tak, Pino, jesteś wujkiem - dodała łagodnie.
- Mówiono mi, że jesteś u mojej siostry - wydusił wreszcie. - Ale jak?
Kiedy? Dlaczego nie wezwałaś mnie albo Findlaya?
- Mieliśmy bardzo mało czasu, ale wszystko poszło szybko i bez
komplikacji.
Pino milczał, lecz na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Maria
podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, po czym wskazała na dziecko. Lucy
ze wzruszeniem patrzyła, jak Pino podchodzi do łóżka i bierze siostrzeńca w
ramiona.
- Lucia! - szepnął. - Czy kiedykolwiek zapomnimy tę noc?
Odwrócił na bok głowę, by ukryć nadmiar uczuć. Lucy delikatnie wyjęła
niemowlę z jego rąk i oddała je matce. Potem położyła rękę na ramieniu
Pina i wyprowadziła go na korytarz, by Maria i jej mąż nie widzieli, jak
ciałem Pina wstrząsa szloch.
- Chodź tu, Pino - poleciła półgłosem, prowadząc go do pokoju Cecilii.
- Ależ ja byłem głupi! - powiedział łamiącym się głosem, gdy weszli do
środka i przytulili się do siebie. - To dziecko... Ja je kocham, wobec tego jak
bardzo ojciec musi kochać syna? Lucia, pomyśl o tych wszystkich
zmarnowanych latach!
Po raz kolejny Lucy poczuła, że oto spełnia się przeznaczenie. Pojęła
nagle przyczynę łez Pina, lecz teraz wiedziała, że nie wolno jej się w nic
wtrącać. Pino musi znaleźć swój sposób na pojednanie z ojcem.
- Mój drogi, jesteś przemęczony i musisz odpocząć -powiedziała,
wysuwając się z jego objęć. - To była bardzo długa noc i...
- Tak, ale jeszcze się nie skończyła. - Wyprostował się i przetarł oczy. -
Muszę zadzwonić, ale nie wychodź.
- Czy znasz numer? - spytała.
- O mój Boże, nie!
Otworzyła górną szufladę biurka i wyjęła gruby, skórzany notes Cecilii.
Pino chwycił go i zaczął szybko wertować kartki.
- Jest!
105
RS
Kiedy wykręcił numer i czekali, aż po drugiej stronie ktoś podniesie
słuchawkę, wydawało się, że mija wieczność. Lucy spojrzała na zegar
ścienny: wpół do szóstej. Nagle Pino drgnął.
- Favaro? 77 Conte di Mirano? - spytał i gdy usłyszał potwierdzenie, jego
głos zniżył się do szeptu: - Mio caro padre!
Lucy zrobiła ruch, jakby chciała wyjść, on jednak przyciągnął ją do
siebie. Chaotyczna wymiana zdań między ojcem a synem kończyła wreszcie
lata milczenia. W ciągu tych kilku minut ból odrzucenia został uleczony;
cienie przeszłości odeszły. W końcu Pino powiedział ojcu o śmierci
Gabrielli.
- To ona ściągnęła Lucię do nas. Tak, jest ze mną, tato. i nigdy nie
uwierzysz, co zrobiła! Nie, nie, coś cudownego i konkretnego. Przyjęła
poród... Moja siostra ma syna!
Lucy przymknęła oczy. Śmiech i łzy, radość i smutek, życie i śmierć - z
nich składa się dzień każdego lekarza. I czy wśród tych chaotycznie
wypowiadanych słów nie usłyszała, jak Pino mówił ojcu po włosku, że ją
kocha?
Co ona ma wobec tego zrobić? Obiecała ojcu, że dziś wróci do Anglii, a
jutro ma dyżur w szpitalu. Co robić? Wracać czy może zadzwonić do ojca i
poinformować go, że musi na kilka dni tutaj zostać? Była pewna, że tym
razem ojciec ją zrozumie.
Co robić?
Gdy szukała odpowiedzi na to pytanie, dobiegł do niej głos Pina:
- Nie, tato! - zawołał po włosku. - Tym razem nie pozwolę jej wyjechać.
Tak! Będziesz miał piękną synową, obiecuję. Tak, dobrze słyszałeś!
Gdy w końcu odłożył słuchawkę i odwrócił się twarzą do niej, nie
musieli zadawać sobie pytań i szukać na nie odpowiedzi. Stojąc w
promieniach słońca wpadającego przez okno do domu, który o świcie
przeżył smutek odejścia i radość narodzin, Lucy wiedziała, że tym razem
wróciła na zawsze.
106
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ślub w Wenecji w szczycie sezonu zawsze przyciąga uwagę, zwłaszcza
jeśli uroczystość odbywa się w tak znanym kościele jak Santa Maria delia
Salute.
Lucy uznała, że z powodu rodziców jej ślub powinien być wydarzeniem
pamiętnym. Po ślubie państwo młodzi i goście mieli się udać na lunch do
sali bankietowej w Hôtel des Deux Lions, do którego goście mieli dopłynąć
dwiema wielkimi łodziami.
Pino był trochę zły, że musi czekać.
- Dopiero za dwa miesiące zostaniesz moją żoną?! -pytał z
niedowierzaniem.
Ona jednak upierała się przy tym, że nie mogą brać ślubu tuż po śmierci
Gabrielli, a poza tym państwo Spriggs muszą mieć czas na otrząśnięcie się z
szoku. Po wydarzeniach owej pamiętnej nocy Lucy czuła, że wszyscy
potrzebują czasu na dojście do siebie.
Tymczasem tygodnie płynęły szybko. Sir Peter i lady Philippa przybyli w
przeddzień uroczystości i zamieszkali w Hôtel des Deux Lions. Hrabina
Favaro wydała tego wieczoru kolację, na którą oprócz rodziców Lucy
zaprosiła swego brata oraz państwa Goldonich, którzy przyjechali specjalnie
z Mediolanu.
Początkowo atmosfera była dosyć sztywna, choć hrabina robiła, co
mogła, by goście dobrze się czuli. Drinki podano już w holu. Sir Peter
natychmiast stanął przy starym Goldonim i już po chwili byli pogrążeni w
rozmowie.
Lady Philippa siedziała na kanapie, wyniośle milcząc, z rzadka jedynie
odzywając się do córki lub odpowiadając na pytania hrabiny dotyczące
jutrzejszej uroczystości.
- Boża Matka Zdrowia; to bardzo dobra nazwa dla kościoła, prawda?
Został zbudowany w siedemnastym wieku, żeby uczcić koniec wielkiej
zarazy - wyjaśniała Cecilia. - A dzisiaj też mamy co czcić! Widzi pani
młodego Goldoniego? On także zdrowieje po ciężkiej chorobie i jego
rodzice okazali swoją wdzięczność czekiem. Czy to nie cudowne? Nie będę
już miała zmartwień finansowych, przyjmę więcej personelu, wyremontuję
willę...
- Gratuluję pani - odrzekła lady Philippa chłodno.
107
RS
- Czy to nie cudowne, mamo? - wtrąciła Lucy. - Nazwiemy willę
„Ospicio Luisa". Będzie to bardzo nowoczesne hospicjum. Kupimy wodne
karetki do przewozu gości na drugą stronę Laguny, nowe wyposażenie, ale
chyba zawsze pozostanie tu ta sama rodzinna atmosfera...
- Bo to jest firma rodzinna - uśmiechnęła się hrabina. - I serdecznie
witamy nowych jej członków.
- Rozumiem - odparła matka Lucy równie chłodno i Cecilia bezradnie
wzruszyła ramionami.
W tym momencie obok nich stanął wyraźnie wzruszony ojciec Pina.
Starszy pan skłonił się uprzejmie i ucałował dłoń lady Philippy, po czym
spytał, czy może zająć miejsce obok. Cecilia usunęła się, gestem nakazując
Lucy zrobić to samo.
Wśród gości był także Vittorio. Nadal łatwo się męczył, lecz jego oczy
lśniły już energią. I chociaż udało mu się utrzymać chorobę w tajemnicy,
artykuły o jego rekonwalescencji ukazały się w prasie. Tytuły głosiły, że
syn Goldoniego odwiedza nowy oddział onkologiczny i kieruje kampanią na
rzecz badań nad AIDS.
Jego dawni przyjaciele i znajomi byli zdumieni zmianą stylu życia
dawnego playboya i w kolumnach towarzyskich zwracano uwagę na jego
nieobecność w nocnych klubach. Państwo Goldoni zostali zaproszeni na
ślub z powodu hojnego gestu na rzecz pensjonatu; oni także cieszyli się, że
ńo Faro pogodził się z synem. Ojciec Renato tak podsumował sytuację:
- Tylko pomyśl, Vittorio! Gdybyś nie zachorował i nie przyjechał tutaj,
może nie byłoby tej uroczystości. Jak często się zdarza, żeby coś dobrego
wyszło z czegoś, co wszyscy uważają za dramat?
Lucy usłyszała jego słowa i pomyślała, jak mało brakowało, a straciłaby
Pina. Spojrzała na drugą stronę rozległego holu, gdzie Pino ze śmiechem
żartował z ojcem, choć z tej odległości nie mogła słyszeć, o czym mówią.
W istocie rzeczy hrabiemu udało się osiągnąć to, w czym inni ponieśli
klęskę: z pomocą komplementów doprowadził do tego, że lady Philippa
przestała demonstrować niechęć wobec małżeństwa córki. Wyznał jej, że
podziwia swą przyszłą synową która urodą i wdziękiem przypomina mu do
złudzenia matkę.
- To niezwykłe, że kobieta tak młoda jak pani ma córkę, która jest
lekarzem - dodał sprytnie. - Gdyby kazano mi zgadywać, jakie
pokrewieństwo was łączy, powiedziałbym naturalnie, że jest pani jej siostrą.
108
RS
Lisie komplementy hrabiego złamały w końcu upór lady Philippy, która
wreszcie uznała, że nic nie straci, a dużo zyska, jeśli pogodzi się z tym, co
nieuchronne. Toteż uśmiechnęła się do hrabiego Favaro czarująco, on zaś
poprosił ją, by pozwoliła się odprowadzić do jadalni.
- Twoje spotkanie z lady Philippa to wydarzenie wieczoru! - orzekł Pino
z uśmiechem, gdy matkę Lucy poproszono, by poznała signorę Goldoni.
- Chyba tak, Giuseppe, lecz niemal mnie wykończyło - odparł Favaro z
melodramatycznym jękiem. - Daj mi brandy, synu. Dla twojego dobra
zrobiłem więcej, niż jestem zobowiązany.
Lucy uśmiechnęła się z zadowoleniem, słysząc ich wybuch śmiechu.
Ojciec i syn zachowują się niczym bliscy przyjaciele... Jej własny ojciec nie
pozostawił żadnych wątpliwości co do swych intencji.
- Wiedziałem, że nie byłaś szczęśliwa po tym swoim powrocie, ale teraz
już chyba wszystko dobrze? Tylko szkoda, kochanie, że będziesz tak daleko
- dodał z westchnieniem.
- Ty i mama możecie tu zamieszkać - powiedziała. - Przecież nie
będziesz pracować w nieskończoność.
Z radością skinął głową.
- A tak przy okazji to czy ci mówiłem, że Aubrey i panna Elstone ogłosili
zaręczyny? Myślę, że to poprawi jego samopoczucie, bo wiesz, Lucindo, że
tobą bardzo się rozczarował.
Uśmiechnęła się zadowolona, że złamane serce Aubreya tak łatwo dało
się skleić. W prezencie ślubnym przesłał obraz olejny przedstawiający
angielską, idylliczną scenę, co było wielkim gestem z jego strony. Od
rodziców dostała dwa piękne dywany. Miała nadzieję, że będą zdobić dom
w pobliżu willi, który mieli zamiar kupić.
- A jak się miewa doktor d'Arc? - spytał sir Peter. Lucy ze smutkiem
potrząsnęła głową.
- Natychmiast po pogrzebie wyjechał do Paryża, a potem Pino dostał od
niego list z wiadomością, że leci do Brazylii. Pisał, że nie interesuje go już
kariera i chce zostać lekarzem w jakiejś zapadłej dziurze.
- Cóż za marnowanie wiedzy i talentu! - zawołał ojciec.
- Nie, tato. Skorzysta z tego mnóstwo biedaków rzekła dobitnie,
przypominając sobie słowa Vittoria, że śmierć zmienia hierarchię wartości.
Mimo ogłoszenia wywieszonego na zewnątrz, że właśnie odbywa się
msza, widok panny młodej wysiadającej z łodzi przyciągnął uwagę dużej
109
RS
grupy turystów różnych narodowości. Ustawili się oni wzdłuż
marmurowych schodów wiodących do kościoła, by zobaczyć wysoką,
szczupłą kobietę, ubraną w białą suknię z koronki burańskiej. Do ołtarza
prowadził ją ojciec.
Towarzyszyła jej Valeria Corsini ubrana w seledynową, jedwabną suknię
z szerokimi rękawami. Ta szata i naszyjnik z wisiorkiem upodobniły ją do
średniowiecznej księżniczki. Zauważono, że doktor Scogliera nie spuszczał
z niej wzroku.
W kościele wszyscy wstali - wszyscy z wyjątkiem oczywiście Marii,
która karmiła swe łakome dziecko. Lady Philippa poczuła się wstrząśnięta,
Lucy zaś szeroko uśmiechnęła się do Bruna Pontiego i jego rodziny, która
czuła się przytłoczona towarzystwem przybyłym na ślub ich Pina z
angielską panią doktor.
Rozpoczęła się ceremonia zaślubin. W odpowiedzi na pytania ojca
Renato głosy pana młodego i panny młodej odbijały się echem od wysokiej
kopuły i docierały nawet w najodleglejsze zakątki.
Gdy państwo młodzi wyszli z kościoła i stanęli na schodach w lipcowych
promieniach słońca, zgromadzony tłum powitał ich okrzykami radości.
- Mio Dio, zgniotą nas! - mruknął Pino.
Nawet przepływający obok tramwaj rzeczny zwolnił i jego sternik
zatrąbił na cześć młodych.
W towarzystwie Pina i jego ojca Lucy ruszyła na dół. Za nią szedł sir
Peter, prowadząc żonę i hrabinę. Gianni
Scogliera najwyraźniej uznał, że druhna również potrzebuje ochrony, bo
podszedł do Valerli i ujął ją pod rękę.
Łodzie ruszyły w drogę powrotną ze wszystkimi gośćmi na pokładzie z
wyjątkiem młodej pary, bo w pewnej chwili Pino odciągnął swą żonę na
bok.
- Popłyń ze mną gondolą - poprosił. - Choć raz.
Gondolier w słomkowym kapeluszu z zachwytem patrzył na piękną
pasażerkę, która usiadła na kanapce obok męża. Przechodnie zaczęli bić
brawo, po chwili zaś dołączyły do nich inne gondole i popłynęli kawalkadą
w stronę ujścia Canale Grande, minęli plac Świętego Marka i Pałac Dożów,
po czym skierowali się w stronę starego portu.
- To najszczęśliwszy dzień w moim życiu - szepnął Pino, całując swą
żonę.
110
RS
- A ja jestem najszczęśliwszą kobietą w Wenecji - odparła również
szeptem, opierając mu głowę na ramieniu.
Gondolier taktownie odwrócił się, kierując dziób w stronę Lido. Przez
połyskujące wody Laguny Lucy i Pino płynęli na przyjęcie weselne, po
którym mieli zacząć nowe życie.
111
RS