Małgorzata Szyszko-Kondej
Agencja Edytorska Ezop
Warszawa 2013
Redakcja: Dorota Koman
Korekta: Elżbieta Cichy
Opracowanie graficzne i projekt okładki: Sylwia Szyrszeń
Zdjęcie na okładce: Thomas Grass/Getty Images/Flash Press Media
Skład i łamanie: Mariola Cichy
Copyright © by Małgorzata Szyszko-Kondej
Copyright © by Agencja Edytorska „Ezop”
Wydawca: Agencja Edytorska „Ezop”
01-829 Warszawa, Al. Zjednoczenia 1/226
tel. (22) 834 17 56
e-mail: 2ezop@wp.pl
www.ezop.com.pl
Warszawa 2013
ISBN 978-83-89133-85-4
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego www.ezop.com.pl.
UWAGA KONKURS!!!
Wtorek, godzina 15.00
Zrób telefonem komórkowym krótki (do 3 minut) film i prześlij
go do Sekcji Filmowej Domu Kultury w Warszawie. Start: wtorek
godzina 15.00.
Pokaż nam to, co jest ważne dla ciebie, twoich bliskich, przyjaciół
i twego otoczenia.
Konkurs adresowany jest do młodzieży w wieku od 11 do 14 lat.
Prace należy przesyłać do 30 października.
Finalistów zaprosimy na uroczyste rozdanie nagród!
Nagrodą główną jest Złota Kamera i wycieczka do Paryża.
Regulamin konkursu i karta zgłoszenia znajdują się na stronie
www.wtorekgodzina15.pl.
WTOREK, GODZINA 15.00
5
T Y T U Ł F I L M U
Aniołki Pani Krysi
R E Ż Y S E R I A , S C E N A R I U S Z
Gabrysia Czarnota
W I E K
14
Co jest ciekawego w mojej miejscowości? Co interesującego
może być w ludziach, którzy mnie otaczają? NIC! Bo u nas nic się
nie dzieje.
Domy i ulice są zwyczajne, nikt się niczym nie wyróżnia. Nuda.
O czym więc mam kręcić film, żeby zdobyć główną nagrodę i po
lecieć do Paryża? Kto mi podpowie?
– Nakręć historię naszego domu – proponuje dziadek.
– Co może być interesującego w starym domu? – dziwię się.
– Dom, w którym mieszkasz, zbudował w 1933 roku mój dziadek
Piotr, czyli twój prapradziadek. Czy przysłuchiwałaś się, jak skrzy
pią schody? Na pewno mogłyby wiele opowiedzieć!
Dom jak dom. Piętrowy, drewniany, ma komin i okiennice. Na
parterze mieszkają babcia z dziadkiem, a na górze mama, tata, ja
i Zuzia. Na ganku śpi Rudy, nasz kot. W ogrodzie rośnie zielony gro
szek, który uwielbiam. I tyle!
Zaraz, ale nad nami jest strych. Wchodzi się tam po drabinie. Po
co jest strych? Żeby skrywać tajemnice. Lampy naftowe, stare
radio z adapterem, wagę z odważnikami, maszynę do pisania, trzy
zegarki, sterty gazet i mnóstwo dziwnych przedmiotów. Tak, to
już jest coś! Aha! Jest też tornister babci, a w środku drewniany
piórnik, liczydła, kałamarz z wyschniętym atramentem, niebieski
zeszyt w linie z bibułką na kleksy.
– Kto dziś wie, co to są kleksy? – Dziadek robi zagadkową minę,
ale nie czeka na odpowiedź.
ANIOŁKI PANI KRYSI
9
I jeszcze śmieszne narty z bambusowymi kijkami, tara do prania,
wypłowiały miś bez jednego oka. Stoi też wózek dla lalek, którym
bawiła się moja mama!
– No... no... te rzeczy to już historia. – Kiwa głową dziadek.
Już wiem! Nakręcę filmik o strychu. O historycznych rzeczach,
których się kiedyś używało, a dzisiaj śpią, nikomu niepotrzebne.
To byłoby naprawdę ciekawe!
– Twój pradziadek Piotr zginął w czasie drugiej wojny światowej
– dziadek kontynuuje rodzinną opowieść z przeszłości. – W czasie
niemieckiego nalotu cała rodzina schroniła się w piwnicy.
– Tam, gdzie trzymamy kartofle?
– On wyszedł i...
– Wiem, na ścianie jest znak po kuli, babcia mi pokazywała.
– A siostrę prapradziadka Piotra, Zosię, razem z córeczkami So
wieci wywieźli na Sybir. – Głos dziadka brzmi poważnie, jakby prze
kazywał mi coś bardzo ważnego. – Z naszych okolic wielu pędzili
w mróz, wagonami bez okien...
– To też wiem! Tak jest napisane na pomniku w parku – chwalę
się wiadomościami.
– Niektórzy z nich wrócili, żyją jeszcze ich dzieci, wnuki, na
pewno mogliby dużo opowiedzieć – zamyśla się.
To drugi dobry pomysł! Zrobię filmik o historii naszej miejscowo
ści: najpierw nakręcę pomnik Sybiraków w parku, później poroz
mawiam z ludźmi, którzy pamiętają wojnę. Mieli wtedy tyle lat, co
ja teraz. Ojej, jak trudno to sobie wyobrazić!
– Gabrysiu, szukałaś ciekawego tematu? – teraz z kolei mama
coś sobie przypomina. – Zrób film o Jacku Sawickim. To prawdziwy
bohater! Pamiętasz, co zdarzyło się w zeszłym roku?
– Jasne, że pamiętam.
Upalne lato, lipiec. Każdy marzył tylko o jednym: żeby zanurzyć
się w chłodnej wodzie. Ale w naszej miejscowości nie ma ani rzeki,
ANIOŁKI PANI KRYSI
10
ani jeziora, ani basenu. Są glinianki wypełnione wodą. I jest tab
liczka „Kąpiel wzbroniona”. Mama nie pozwala mi tam samej cho
dzić, ale dziś wyjątkowo się godzi.
– Posiedzimy w lesie, pomoczymy nogi w wodzie – mówi.
Jest sobota, bierzemy rowery, koc, koszyk z jedzeniem i piciem.
Na miejscu okazuje się, że takich jak my – spragnionych wypo
czynku – jest dużo więcej. Niektórzy mimo zakazu pływają w wo
dzie. My z mamą leżymy na kocu i przeglądamy kolorowe pisma.
– Monika, Moniczka, Boże! – z leniwego relaksu budzi nas
przejmujący krzyk. Na brzegu podskakuje gruba ciotka dziew
czynki i chrapliwie błaga: – Ratujcie, Monika się topi, ratunku!
Natychmiast zrywamy się na równe nogi. Na środku glinianek
rozpaczliwie miota się jakaś postać, pewnie Monika, stąd nie
widać. Rany, poszła pod wodę, Jezu, znowu wypłynęła…
I wtedy, zupełnie nie wiem skąd (musiał być tu gdzieś obok), zja
wia się Jacek. Najstarszy syn Sawickich, którzy mieszkają obok
sklepu. Błyskawicznie wskakuje do wody. Podpływa do Moniki,
nurkuje, już ją ma, trzyma, jak on to świetnie robi, holuje ją do
brzegu...
– Matko Święta, Matko Święta... – powtarza gruba ciotka.
Reszta gapiów stoi na brzegu. Obserwują dramatyczne wydarze
nie jak scenę z filmu. Nieruchomi, milczący, bez zaangażowania i bez
komentarzy.
Kiedy Jacek podpływa, holując Monikę, nasz sąsiad, pan Tomek,
pomaga wyciągnąć dziewczynkę na brzeg. Chyba jest przytomna.
Mama dzwoni na pogotowie, a Jacek robi Monice sztuczne oddy
chanie i ostrożnie odwraca ją na bok. Gdzie on się tego nauczył?
– Odsuńcie się! – prosi moja mama, bo ludzie ścisłym kręgiem
otoczyli Monikę i udzielającego jej pierwszej pomocy Jacka.
Po kilkunastu minutach rozlega się świdrujący sygnał pogotowia.
Akurat było blisko, więc pomoc nadeszła dość szybko. Lekarz w czer
wonym ubraniu klęka na trawie i bada dziewczynkę, sanitariusze
ANIOŁKI PANI KRYSI
11
kładą ją na nosze i niosą do karetki. Aha! Lekarz ściska rękę
chłopcu. A on stoi oszołomiony, spogląda w niebo, jakby nie do
cierało do niego, co zrobił.
– Gratuluję! – Lekarz wypowiada dobitnie tylko to jedno słowo.
Od tego dnia Jacek, słabo uczący się szesnastolatek, cichy, nie
pozorny, taki „nikt”, stał się bohaterem. Ludzie go poklepywali,
wójt dał mu w nagrodę zegarek, a ciotka Moniki zamówiła w ko
ściele mszę w jego intencji.
Jasne! Mama ma rację. Jacek wspaniale nadaje się na bohatera
mego filmiku. Przecież nie w każdej miejscowości zdarza się ktoś,
kto uratował człowieka!
– Gabryśka! Ale super wystawa, widziałaś? – Ala, moja koleżanka
z klasy, zaczepia mnie, wyraźnie podekscytowana.
– Jaka wystawa? – Nie rozumiem.
– U nas, w holu, piękna! – Ala ciągnie mnie do szkoły. – Właśnie
ją otwierają.
Przyspieszamy kroku, a potem biegniemy ile sił w nogach. Ciężkie
drzwi uchylają się powoli. Ojej, chyba cała szkoła się zbiegła! Nic
dziwnego, już wiem, co tak bardzo podobało się Ali i innym. Ja też
nie mogę oderwać wzroku od szklanych gablot, w których stoją,
siedzą, wiszą… aniołki. Mnóstwo aniołków. Z gipsu, porcelany,
drewna, gałganków, tektury, słomy. Duże i małe. Uśmiechnięte
i smutne. Białe, błękitne, różowe. O, ten anioł w okularach jedzie
na rowerze! A ten chyba śpiewa, bo ma nuty w dłoni i otwarte usta.
– Skąd ich tu tyle? – Nie mogę się nadziwić.
– Pani Krysia z kiosku Ruchu od trzydziestu lat zbiera aniołki. Nie
wiedziałaś?
– Nie – odpowiadam zdumiona, bo niby skąd miałam wiedzieć.
– Jej kolekcja liczy 1489 aniołków. Kupuje je, dostaje w prezen
cie, a niektóre robi sama z modeliny albo z włóczki. Mówiła, że
chciałaby utworzyć muzeum aniołków.
ANIOŁKI PANI KRYSI
12
Nie wytrzymam! U nas muzeum? W dodatku Muzeum Aniołków?
Może przyjeżdżałyby do nas wycieczki? Może stalibyśmy się
sławni?
To dopiero jest temat!
Tylko dlaczego właśnie pani Krysia? Szare włosy, spuchnięta
twarz, małe oczy, ciemny sweter. Niezbyt sympatyczna. W życiu
nie pomyślałabym, że ona może mieć jakieś hobby. Siedzi od rana
do wieczora w kiosku, zwykle czyta gazety, które sama sprzedaje.
Wydawało mi się, że jest tak nudna jak jej wygląd i zachowanie.
A tymczasem ma pasję, kolekcjonuje aniołki! Prawda, że to dziwne?
Przez tydzień dziadek, mama i Ala zadręczali mnie pomysłami:
– Posłuchaj, a może nakręcisz filmik o starym dębie, pod którym
ponoć zatrzymywał się sam Piłsudski? A może o panu Kaziku, który
wywozi śmieci na wysypisko? Kiedyś opowiadał, że znalazł tam
złote obrączki. Albo o bocianie ze złamanym skrzydłem, którym
opiekują się bracia Wiślaki? Bociek został u nich na zimę, zamiesz
kał w kurniku i zaprzyjaźnił się z kurami.
Coś podobnego! Naprawdę nie spodziewałam się, że w mojej
nudnej miejscowości jest tyle ciekawych rzeczy. A ludzie? Wystar
czy uważniej się im przyjrzeć. No i trzeba umieć szukać. Idę kręcić
swój film!
ANIOŁKI PANI KRYSI
13
T Y T U Ł F I L M U
Biały marsz
R E Ż Y S E R I A , S C E N A R I U S Z
Wiktoria Barczak
W I E K
13
Kroki... Słychać głośne kroki... Moja prawa noga... raz, dwa, raz...
Stopa w adidasie, nogawki dżinsów sięgają jezdni... Teraz lewa
noga... Idę powoli. Cały czas w takim samym tempie. Obok i przede
mną dużo nóg... Za mną też, ale tego nie filmuję. Maszerują adi
dasy, pantofle, szpilki pani od polskiego. Ludzie idą w ciszy... Sły
chać tylko szuranie butów po asfalcie. Raz, dwa, raz... I słychać
wiatr. Właśnie rozpostarł biały transparent z czarnymi, namalowa
nymi literami: „Biały Marsz. Stop przemocy”.
– Pójdziemy na pochód? – Krzyś, mój brat, przedszkolak z ze
rówki, wyraźnie szuka atrakcji.
– Na jaki znowu pochód? – od razu się jeżę.
– No, pochód na pamiątkę śmierci Amelki, babcia mi o tym mó
wiła. – Jak zwykle coś słyszał, tylko nie wie co i gdzie.
– To ma być marsz nie „na pamiątkę”, ale w proteście, rozu
miesz, taka biała, pokojowa demonstracja. Nasz samorząd wymy
ślił, dyra się zgodziła, cała szkoła idzie! – Sama nie wiem, po co
tłumaczę dzieciakowi.
– Ja lubię maszerować – przekonuje.
– Chcemy pokazać, że to prawdziwa tragedia, ona nie żyje, a my
zrozumieliśmy błędy – wyjaśniam.
– Ty też zrozumiałaś?
– Ja? Ja nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu będziemy szli
główną ulicą i każdy, kto zechce, będzie mógł się do nas przyłączyć.
– Właśnie, to ja się przyłączam! – Krzyś podskakuje z radości.
BIAŁY MARSZ
17
– Ale to wcale nie jest wesołe.
– Wiki, mówiłaś, że każdy może z wami iść!
– To prawda, każdy, ale nie ty.
I idziemy. Ja i Krzyś obok mnie. Dalej Kinga, Mariusz, Jasiek, a po
mojej stronie Maja, pan Dzieszowski, matematyk, i taka blondynka
z kręconymi włosami z II b. Wszyscy w jednym rzędzie. Przed nami
Piękna Ula, nasza wychowawczyni, za nami... Zresztą, mniejsza
z tym. Ile osób bierze udział w marszu? Ze sto albo i więcej?
– Chyba z setka ludzi przyszła – szepcze do mnie Maja, jakby zga
dywała moje myśli. – Połowa nawet nie znała Amelki – wzdycha.
– Czy Amelka była twoją przyjaciółką? – pyta nagle Krzyś.
Nie, nie była moją, nie była niczyją przyjaciółką. Tego jestem
pewna. Przyjaciółki, tak jak chociażby ja i Maja, chodzą w parze po
korytarzu, biegną razem do szkolnego sklepiku, gadają ze sobą,
śmieją się, mają wspólne sekrety. I mnóstwo tematów do obgada
nia! Tak jak my z Majką. Pędzimy po szkole do cukierni Pychotka,
kupujemy kremówki i gadamy na każdy temat, bez przerwy. Czym
myć włosy, żeby były lśniące i puszyste, dlaczego Rafał wciąż gapi
się na Patrycję, co by było, gdyby nagle przyjechał do naszego
miasta Johnny Depp?
Czasem dołączają do nas Kinga i Jasiek, i jeszcze inni.
Ale nie Amelka. Nie zauważyłam, żeby Amelka w ogóle z kimś ga
dała. Tak zwyczajnie, a nie tylko o lekcjach. Zaraz, z kim ona wy
chodziła ze szkoły?
Jak to z kim? Sama! Lekko zgarbiona, w płaszczu z lumpeksu, roz
jeżdżonych butach, z plecakiem (nie wiadomo dlaczego jaskra
wozielonym). Pamiętam, kiedyś staliśmy całą grupą pod szkołą
i za stanawialiśmy się, co robić w Dzień Wagarowicza. Rechotaliśmy.
Wygłupialiśmy się. A Amelka minęła nas i poszła przed siebie. Długą,
BIAŁY MARSZ
18
prostą drogą. Przez chwilę patrzyłam za nią. Mały, ciemny punkt
z zieloną kropką z tyłu. Ale jej nie zawołałam. Ja też jej nie zawołałam.
Zaczyna padać deszcz. Nie ulewa, tylko szary, jednostajny deszcz
z chmur, które zasnuły całe niebo. Taki jest najsmutniejszy. Boję
się, że film będzie nieostry. Choć z drugiej strony, teraz twarze
mogą wyglądać szczególnie ciekawie. Wychodzę z szeregu, usta
wiam się ze trzy metry przed pochodem. Tak, tak właśnie miało
być. Tej blondynce z II b wiatr rozwiewa kręcone włosy, które teraz
jeszcze bardziej się skręcają; okulary pana Dzieszowskiego zacho
dzą mgłą; Jasiek jest zamyślony i chyba pierwszy raz od tygodnia
nie żuje gumy; Kinga... Czemu ona taka blada...? Twarze skupione,
przejęte, trochę jak w modlitwie. O, teraz Majka. Na jej policzku
krople deszczu. A może to łzy?
Wracam na swoje miejsce. Dyrektorka wyjęła czarną parasolkę.
Ja mam kaptur, Krzyś też. Nie spodziewałam się, że dzieciak będzie
taki grzeczny. Spokojnie drepcze, nie rozgląda się, nie podskakuje.
Tylko od czasu do czasu zadaje pytania:
– Czy Amelka miała mamę?
Nie wiem. Ale zaraz... To było chyba z rok temu. Nasza wycho
wawczyni, Piękna Ula, przeglądała, zdenerwowana, dziennik i cze
piała się o każdą pałę i nieusprawiedliwioną nieobecność. Najpierw
dopadła Białego Damiana i Czarnego Norberta, bo oni średnio się
uczą i uwielbiają wagary. Później wygłosiła mowę oskarżycielską
do wszystkich:
– Jeśli wy nie będziecie mieć dobrych wyników w nauce, ja jako
nauczycielka... – Przerwała i zamrugała długimi rzęsami. – Ja... ja
za to odpowiadam.
Wciąż patrzyła w dziennik i nerwowo bawiła się połyskującą
bransoletką.
BIAŁY MARSZ
19
– Amelka, wstań! Do ciebie mówię! – krzyknęła nagle.
Dziewczyna wstała, ale jak to ona – powoli, ociągając się. Spu
ściła głowę i zakryła się mysimi, cienkimi włosami.
– Masz trzy jedynki z matematyki, jedną z biologii! – Już wia
domo było, że całą złość na klasę Piękna Ula wyleje na Amelkę.
– Zaniżasz średnią! Czy rozumiesz, co to znaczy?
– Proszę pani, ona nie tylko w nauce zaniża – odezwał się Biały
Damian – zaniża też średnią w image’u.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Amelka skuliła się jeszcze bar
dziej.
– Gdzie są twoi rodzice? – Wychowawczyni nie zareagowała na
docinki Białego. – Dwadzieścia godzin nieusprawiedliwionych!
– kontynuowała ostro. – Jutro masz pokazać się w szkole z matką
lub z ojcem – dodała, kręcąc błyszczącą bransoletkę.
I Amelka się pokazała.
To była geografia. Klasówka. Pyza rozsiadła się na biurku i pilnie
obserwowała z wysoka, czy nie ściągamy. Każdy z nas coś pisał,
kombinował, było bardzo cicho. I nagle drzwi otworzyły się z ło
skotem. Wszyscy podnieśli głowy. Do sali wtargnęła krótko ostrzy
żona kobieta w rozpiętym, granatowym płaszczu i ciągnącym się
po podłodze czerwonym szaliku. Na ramieniu miała otwartą, po
wycieraną torebkę, z której wystawała długa bułka i butelka z ke
firem. Dziwnie kołysząc się, podeszła do Pyzy, która natychmiast
zeskoczyła z biurka.
– Tu, tu uczy się moja córka – zaczęła głośno, w ogóle nie zwra
cając uwagi na uczniów i klasówkę. – Kazali przyjść, to przyszłam.
Nie wiem, nie pamiętam, w pierwszej czy w drugiej klasie, ale
szkoła to na pewno się zgadza... Zaraz, może sobie przypomnę?
– Zachwiała się.
Coś niebywałego! W klasie nadal panowała cisza. Wszyscy pa
trzyli na pijaną kobietę jak na przybysza z kosmosu. Pyza naciąg
nęła sweter, jakby broniła się przed atakiem.
BIAŁY MARSZ
20
– Mamo, dlaczego mi to robisz? – Amelka wybiegła z ławki i wzięła
kobietę pod rękę. Zdecydowanie wyprowadziła ją z klasy, choć ta
opierała się i próbowała protestować. To „dlaczego mi to robisz?”
usłyszałyśmy chyba tylko ja i Kinga, bo siedziałyśmy w pierwszej
ławce.
Tego dnia Amelka nie wróciła do szkoły. Ale mamę miała na
pewno.
Teraz filmuję czołówkę pochodu. Na przodzie kroczy dyrektorka,
uczniowie z samorządu, którzy niosą sztandar szkoły, i Marta, gos
podyni naszej klasy. Marta trzyma w ręku powiększone legityma
cyjne zdjęcie Amelki, przewiązane czarną wstążką. Niesie je
ostrożnie, jak coś wyjątkowego.
Marta – 171 cm wzrostu, długie nogi, pewna siebie brunetka, za
wsze na topie, w markowych ciuchach. Uwielbia być w centrum
zainteresowania – i zwykle jest w centrum. Śmieje się głośno z byle
czego, z dowcipów o Amelce również się śmiała.
Amelka. Nawet na zdjęciu wyszła nijak. Średnio długie, postrzę
pione włosypiórka, wąskie usta w krzywym, nieśmiałym uśmie
chu. Pewnie fotograf kazał jej się uśmiechnąć, a ona nie umiała się
sprzeciwić. Zawsze była posłuszna. Obie z kompletnie innych
bajek.
Co o sobie wiedziały? Codziennie przez dwa lata spotykały się na
lekcjach i przerwach. Zaraz, niech policzę... Niech będzie sześć go
dzin dziennie, oprócz sobót i niedziel, minus wakacje, przez dwa
lata... to w sumie... Przydałby mi się kalkulator... To naprawdę bar
dzo dużo.
Czy one chociaż raz ze sobą rozmawiały? Ile minut patrzyły na
siebie, ot tak, bezwiednie, na przykład podczas klasówki? Marta
siedzi w drugiej ławce w środkowym rzędzie, Amelka w przed
ostatniej pod oknem. Co stamtąd mogła zobaczyć? Chyba tylko
plecy Marty.
BIAŁY MARSZ
21
Na chodniku sporo ludzi. Przystają, gapią się. W takim miasteczku
jak nasze demonstracja na głównej ulicy to wielkie wydarzenie. Do
tego telewizja, dziennikarze; niektórzy ludzie specjalnie włażą
przed kamery, robią głupie miny, żeby się pokazać.
Na szczęście mnie nikt nie przeszkadza. Zwykła komórka nie robi
żadnego wrażenia. Teraz filmuję gapiów, czyli przechodniów.
Panią ze spożywczego i jej córkę, która sprzedaje lody, starszego
faceta, który wyszedł na spacer z psem. Stoją i dziwią się (czarny
kundel także), skąd takie zamieszanie.
– No nie! Spójrz! Tam za kioskiem Ruchu! – Szturcham Majkę.
– Wstrętne głupki! – wybucha. – Biały z Czarnym! To przez nich!
– Zwykłe cieniasy! Schowali się za kiosk i udają, że ich nie ma
– obu rzam się.
– Wiki, trzymaj mnie! Chyba zaraz coś im zrobię! I to coś bardzo
złego! Boże, jak ona mogła przez takich się zabić?
– Dlaczego Amelka się zabiła?
Nie tylko Krzyś zadaje takie pytanie. Ja też. I Kinga, Jasiek, Majka,
pani od polskiego, Piękna Ula, dyrektorka, psycholog, który przy
szedł do nas na godzinę wychowawczą, dziennikarze, którzy
zwietrzyli sensacyjny temat. Dlaczego?
Na pewno każdy z uczestników białego marszu odpowiedziałby
inaczej. Że za bardzo się przejmowała. Że nie umiała walczyć. Że
była skryta, wrażliwa, samotna. Nie pasowała do nas. A może to
my nie pasowaliśmy do niej?
To była lekcja wuefu. Akurat zachorował Rambo, pan od wuefu
chłopaków, i nasza pani postanowiła, że zaprosimy ich do wspól
nego grania w piłkę. Dziewczyny z chłopakami. Super zabawa!
– Gramy w szczypiorniaka! – zarządziła i rzuciła piłkę w moją
stronę.
BIAŁY MARSZ
22