Wejd na stronê
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Maria Konopnicka
Nasza szkapa
Zaczê³o siê to od starego ³ó¿ka, comy na nim we trzech sypiali.
Tego dnia ojciec z³y czego z rzeki wróci³ i, siad³szy na ³awie, rêk¹ g³owê potar³. Pyta³a siê
matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za trzecim razem odpowiedzia³, ¿e siê ta robota ko³o ¿wiru
skoñczy³a i ¿e szkapa tylko piasek woziæ bêdzie. Zaraz mnie Felek szturchn¹³ w bok, a matka
jêknê³a z cicha.
Mia³ ojciec nad wieczorem po doktora iæ, ale mu jako niesporo
1
by³o. Chodzi³, medytowa³,
po k¹tach poziera³, a¿ stan¹³ przed matk¹ i rzek³:
Co ch³opakom po ³ó¿ku, Anulka? Sypiam ja na ziemi, to¿ i oni mog¹.
Spojrzelimy po sobie. Dwie z³ote iskry zab³ys³y w siwych oczach Felka. Prawda! Co nam po
³ó¿ku? Piotrusia tylko pilnowaæ trzeba, ¿eby z niego nie spad³.
Dalej! jazda! krzykn¹³ Felek, i, zanim odpowiedzieæ zd¹¿y³a, ju¿emy we trzech siennik na
ziemiê ci¹gnêli, a Felek koz³y wywracaæ na nim zacz¹³.
Po ci¹gniêciu wszak¿e siennika okaza³o siê, ¿e desek w ³ó¿ku brakuje dwóch, a bok jeden
ze wszystkim od³azi. Nie chcia³ tedy handel, którego mi ojciec zawo³aæ kaza³, o ³ó¿ku ani
gadaæ, pieni¹dze, naliczone miedziakami, zgarn¹³ w mieszek, zwi¹za³ i za cha³at na piersi
zasun¹³. Opuci³ mu ojciec dziesi¹tkê, potem dwie, potem z³otówkê ca³¹, ale siê ¯ydzisko upar³o.
Z sieni dopiero brodê do izby wsadzi³, postêpuj¹c pó³ rubla bez siedmiu groszy, jeli mu ojciec
i poduszkê sprzeda.
Zawaha³ siê ojciec, spojrza³ na nas, spojrza³ na matkê; wszystkiego razem mia³o byæ jedenacie
z³otych.
Có¿, ch³opaki? zapyta³ wreszcie obejdziecie siê bez poduszki tymczasem, póki matka
chora?
Ojej! wrzasn¹³ Felek przyduszonym g³osem, gdy¿ w³anie na g³owie sta³, a nie zmieniaj¹c
pozycji, poduszkê na izbê cisn¹³. Chwyci³ j¹ Piotru i na Felka rzuci³. Felek znów na mnie, a¿
nam j¹ handel z r¹k wyrwa³, ¿ebymy nie poszarpali.
Ale bez poszewki! odezwa³a siê s³abym g³osem matka.
Natychmiast wyrwalimy handlowi poduszkê, któr¹ ju¿ pod pach¹ trzyma³, i zaczêlimy
z niej poszewkê ci¹gaæ.
1. (przyp. edyt.) niesporo daw. z trudnoci¹.
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
1
Po ci¹gniêciu wszak¿e poszewki okaza³o siê, ¿e poduszka w jednym rogu rozpruta, i ¿e
siê z niej pierze sypie. Znów tedy handel jedenastu z³otych daæ nie chcia³, tylko dziesiêæ bez
piêtnastu groszy.
Targ w targ, zgodzi³ siê z ojcem na ca³e dwa ruble, ¿eby mu jeszcze ko³drê nasz¹ dodaæ.
Ojciec spojrza³ na matkê. By³a tak os³abiona i blada, ¿e wygl¹da³a, jak martwa, le¿¹c na
wznak, z g³êboko zapad³ymi oczami.
Anulka?
szepn¹³ ojciec pytaj¹co.
Ale matkê chwyci³ kaszel, wiêc odpowiedzieæ nie mog³a.
My tam ko³dry, proszê ojca, nie chcemy! krzykn¹³ Felek. My siê tylko o tê ko³drê co noc
biæ musimy. Niech Wicek powie!
Prawda, proszê ojca! potwierdzi³em gorliwie. Co noc siê biæ musimy, bo spada
Handel ju¿ ko³drê zwin¹³ i pod pachê wsadzi³. Wybieglimy za nim z tryumfem na podwórko.
Wiecie? krzykn¹³ Felek ch³opakom, co tam w klipê
2
grali handel kupi³ nasze ³ó¿ko,
ko³drê i poduszkê! Bêdziemy teraz na ziemi na sienniku spali!
Wielka parada! odkrzykn¹³ blady Józiek od krawca z lewej oficyny. Ja ju¿ dwa lata
u majstra na ziemi sypiam bez siennika nawet.
Zaimponowa³ nam. Sypianie takie nie by³o wiêc ju¿, widaæ, wynalazkiem naszym.
Tego dnia by³ u nas doktór, a ja biega³em a¿ dwa razy do apteki, bo matce znów by³o
gorzej; ale kiedy przyszed³ wieczór, tomy ledwie ziemniaków dojeæ mogli, tak nam pilno by³o
na siennik, którymy sobie u³o¿yli w k¹ciku za piecem. Felek to nawet z chlebem w rêku
do pacierza klêkn¹³ i, ogl¹daj¹c siê raz wraz na siennik, w trzy migi Ojcze nasz i Zdrowa
przeszepta³, tak¿em ja ofiarowania nie zacz¹³, a on ju¿ siê w piersi bi³, a¿ dudnia³o w izbie, i,
tylko katankê zrzuciwszy, zaraz siê od pieca po³o¿y³. Co prawda, to i ja mia³em myl, ¿eby siê od
pieca po³o¿yæ; ale mi siê z Felkiem zaczynaæ nie chcia³o, wiêc paln¹³em go w ucho i po³o¿y³em
siê od ciany, a Piotrusia tomy miêdzy siebie wziêli. Zrazu zdawa³o mi siê, ¿e mi g³owa gdzie
z karku ucieka, bom do poduszki nawyk³, ale potem pod³o¿y³em sobie ³okieæ i dobrze.
Czym¿e ja was, robaki, odziejê? rzek³ ojciec, patrz¹c, jakemy siê jeden do drugiego tulili.
Obejrza³ siê po izbie, zdj¹³ z ko³ka swój granatowy p³aszcz i rzuci³ go na nas.
Wrzasnêlimy z uciechy i natychmiast powsadzalimy rêce w rêkawy. Piotru tylko piszcza³,
nie mog¹c do nich trafiæ, alemy go z g³ow¹ peleryn¹ nakryli, wiêc ucich³. Ojciec, nim siê
po³o¿y³, raz jeszcze podszed³ do nas.
No i có¿? Ciep³o wam, b¹ki? zapyta³.
Mnie tam ciep³o odpowiedzia³em z g³êbi p³aszcza.
A mnie jak! krzykn¹³ Felek. O, proszê ojca, jak mi to gor¹co.
I wystawi³ swoje d³ugie, chude nogi, ¿eby okazaæ, jako o przykrycie nie dba.
Istotnie, przyjemne ciep³o sz³o na nas z pieca, bo ojciec koksu przed wieczorem przyniós³,
ogieñ rozpali³ i matce herbatê gotowa³. Usnêlimy te¿ zaraz. Ale nad ranem zrobi³o siê nagle
bardzo ch³odno. Poci¹gn¹³em tedy p³aszcz w swoj¹ stronê. Felek zrazu skurczy³ siê przez sen,
ale potem i on p³aszcz ci¹gn¹æ zacz¹³; a gdym nie puszcza³, bo juciæ od pieca cieplej jemu,
ni¿eli mnie, by³o, sam siê g³êbiej pod niego wsun¹æ usi³owa³.
Przy tym wsuwaniu siê musia³ jako nacisn¹æ Piotrusia, bo malec nagle piszczeæ zacz¹³,
a potem na dobre siê rozbecza³.
Matka stêknê³a z cicha raz i drugi.
Filipie! Filipie! rzek³a s³abym g³osem a zajrzyj no do ch³opców, bo Piotru czego p³acze
Ale ojciec spa³.
Ch³opcy! odezwa³a siê znowu matka a czego tam Piotru p³acze?
To Felek, proszê mamy! odrzek³em.
Nieprawda, proszê mamy, to Wicek! zaprzeczy³ natychmiast zaspanym g³osem.
Matka ciszej jeszcze stêknê³a, a gdy nie przestawa³ p³akaæ, zwlok³a siê z ³ó¿ka, wziê³a Piotrusia
na rêce i zanios³a go na swoj¹ pociel. Zaraz te¿ nam siê placu wiêcej zrobi³o, wiêc mi Felek
da³ sójkê w bok, ja mu te¿, i, odwróciwszy siê od siebie, spalimy wybornie do samego rana.
2. (przyp. edyt.) klipa dawna gra ch³opiêca polegaj¹ca na odbijaniu kijkiem odpowiednio wystruganego kawa³ka
drewna.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
2
W parê dni potem znowu przyszed³ handel. Nikt go nie wo³a³, ale przyszed³ tak,
z grzecznoci, jak mówi³, dowiedzieæ siê, czy matka zdrowsza. Zaraz te¿ zacz¹³ chodziæ
po izbie, ogl¹daæ szafê, sto³ki. Ale ojciec pochmurny by³ czego i gadaæ wiele z nim nie chcia³.
Nazajutrz handel znowu przyszed³. Tego dnia mielimy na obiad ziemniaki z sol¹ tylko,
bo okrasy brak³o; chleb te¿ siê jako skoñczy³, a Piotru do ochrony bez niadania poszed³.
Mnie ojciec kaza³ worek na wêgle szykowaæ. Szturchn¹³ mnie Felek w bok, ¿e to niby ciep³o
bêdziemy mieli, bo wiatr strasznie po izbie wista³, i zarazemy siê rozmiali. Sta³em ju¿ chwilê,
ale ojciec zapomnia³ widaæ o wêglach, bo, siedz¹c na matczynym ³ó¿ku, zaduma³ siê i w¹sy
skuba³. Chrz¹kn¹³em raz, nie spojrza³ nawet w moj¹ stronê; chrz¹kn¹³em drugi raz, spojrza³,
jakby mnie nie widzia³; a na to w³anie handel wszed³ i szafê targowaæ zacz¹³.
Przestêpuj¹c z nogi na nogê, czeka³em jeszcze chwilê, ale mi okrutnie pilno by³o, bo woda
ko³o pompy zamarz³a, i Felek polecia³ jedziæ; zaryzykowa³em tedy i chrz¹kn¹³em raz trzeci.
Jak siê te¿ ojciec nie obróci, jak nie palnie piêci¹ w stó³! Skoczy³em duchem do sieni, o ma³om
przez próg nie pad³, a handel te¿ wyszed³, nie bawi¹c, i na ¯ydka z przeciwka palcem kiwaæ
zacz¹³. Ojciec mnie tymczasem zawo³a³, choæ mu siê jeszcze rêce trzês³y czego, szesnacie
groszy odliczy³ i po wêgle biec kaza³.
Kiedym wróci³, handel i ¯ydek z przeciwka wynosili szafê. Ojciec ode drzwi zast¹pi³, ¿eby
du¿o mrozu nie nasz³o, matka odwróci³a g³owê do ciany i stêka³a z cicha.
Usuniêcie szafy z k¹ta, gdzie sta³a, jak tylko zapamiêtaæ mogê, odkry³o nam nowe widoki;
przykucnêlimy tedy wród nagromadzonych tam mieci i rozpoczê³y sie poszukiwania. Felek
znalaz³ guzik blaszany, który sobie zaraz na rêkawie przyszy³, a ja wygrzeba³em patykiem
ze szpary du¿¹, zardzewia³¹ ig³ê, oraz bo¿¹ krówkê z podkurczonymi pod siebie nó¿kami
i wyszczerbionym skrzyde³kiem. Natychmiast zaczêlimy na ni¹ dmuchaæ, ale by³a zdech³a.
Za ka¿dym z tych odkryæ wykrzykiwalimy radonie, a ojciec nie móg³ nas napêdziæ do kaszy,
któr¹ nam zgotowa³ na obiad i której tylko matka jeæ nie chcia³a. Przetrz¹snêlimy nareszcie
wszystko, a przekonawszy siê, ¿e ju¿ ¿adnych skarbów w k¹cie nie ma, wymietlimy resztê
mieci do sionki.
Teraz dopiero spostrzeg³em, ¿e w miejscu, gdzie sta³a szafa, kawa³ ciany bielszy siê wydawa³,
ni¿eli reszta izby; udzieli³em tej wiadomoci Felkowi, a ¿e i matka w k¹t ten patrzy³a smutnym
wzrokiem, wsta³ tedy ojciec od kaszy, wyszuka³ w skrzynce dwa gwodzie i, w ów janiejszy
kawa³ ciany wbiwszy, powiesi³ na nich matczyn¹ sukniê br¹zow¹ od wiêta i tê drug¹ modr¹
codzienn¹, chustk¹ je piêknie okry³ i z boków obcisn¹³. Wygl¹da³o to bardzo dobrze, a Felek
z Piotrusiem zaraz siê w chowanego bawiæ tam zaczêli.
Matce w tych czasach pogorszy³o siê jako; doktór jej kaza³ dobry rosó³ i wie¿e miêso jeæ,
a choæ p³aka³a na tak¹ stratê i, jak mog³a, ojcu broni³a, to jednak co przez tydzieñ do rzenika
co dzieñ lata³em, kupuj¹c czasem i ca³e pó³ funta.
A handel to ju¿ tak do nas przywyk³, ¿e, czy go kto wo³a³, czy nie wo³a³, co dzieñ choæ przez
drzwi zajrza³. Ju¿ nawet Hultaj, pies stró¿a, nie szczeka³ na niego. Po szafie kupi³ od nas handel
cztery na orzech bejcowane krzes³a, comy na nich do obiadu siadali. Przy tych krzes³ach tomy
mieli uciechê, bo handel nie móg³ wiêcej wzi¹æ sam, jak dwa, a drugie dwa samimy nieli a¿
na Ordynackie.
Na g³owach my z nimi paradowali samym rodkiem ulicy, a Felek tak wrzeszcza³: Na bok!
Na bok!, ¿e a¿ doro¿ki stawa³y. Handla zostawilimy za sob¹ het precz, choæ ¯ydzisko pêdzi³o
za nami, krzycz¹c, ¿emy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie ¿ydowskie wymys³y. Dopiero¿
na Ordynackiem dalej bêbniæ w sto³ki. Pozlatywali siê ludzie, myleli, ¿e to sztuki; a¿ przecie
nas handel dopad³ i, chwyciwszy siê za brodê na owo zbiegowisko przy sto³kach, trzygroszniak
nam da³, ¿ebymy sobie poszli.
Tak nam ta wyprawa zasmakowa³a, ¿emy siê tylko pytali, co trzeba wynosiæ.
Szczególniej Felek coraz mia³ nowe pomys³y. Jak tylko wróci³ z ochrony, zaraz rêce na plecy
zak³ada³, po izbie chodzi³ i po k¹tach, jak taksator
3
patrzy³.
A mo¿e by, proszê ojca, garnek ¿elazny? A mo¿e by baliê, albo zegar?
Poszed³ precz! fukn¹³ na niego ojciec, który teraz prawie ci¹gle by³ czego z³y i smutny.
3. (przyp. edyt.) taksator rzeczoznawca ustalaj¹cy cenê (taksê) czego.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
3
Felek! Co ty gadasz? odezwa³a siê s³abym g³osem matka. A toæ by ty nied³ugo duszê
w ciele sprzeda³?
Ja i Piotru zaczêlimy tak¿e silnie protestowaæ.
Ale!
Garnek!
Jeszcze czego!
A w czym to bêdziemy gotowali kaszê, albo i ziemniaki?
Albo zegar!
doda³ z oburzeniem Piotru. A jak¿e bêdziesz bez zegaru wiedzia³, kiedy
ci siê jeæ chce, albo spaæ?
Ojej! wo³a³ Felek z min¹ skoñczonego libertyna ¿eby o co, jak o to! A ty, czy zegar
pokazuje, czy nie pokazuje, tylko by ci¹gle jad³.
A ty sklepikarce po bu³ki latasz, ¿eby ci kadryla
4
da³a.
Nie latam! odpar³, zaczerwieniwszy siê, Felek.
Latasz!
Nie latam!
Owszem, latasz! Sam widzia³em, jake kadryla jad³
Ja kadryla?
Jak Boga kocham, tak nie jad³em!
Tu uderzy³ siê piêci¹ w piersi, a¿ echo jêk³o.
No to chuchnij!
Nastawi³ siê Felek i chuchn¹³, a¿ para posz³a. Z próby tej wyszed³ z tryumfem. Nic nie
zdradza³o spo¿ycia kadryla, a z g³êbi zapad³ej brzuszyny doby³a siê tylko czczoæ wielka.
Wszak¿e przeg³osowany Felek nie traci³ miny. Pewnego dnia, obchodz¹c izbê i pogl¹daj¹c
po cianach, wykrzykn¹³ nagle.
A rondel, proszê ojca! A modzierz! A ¿elazko!
Struchlelimy, s³uchaj¹c. Rondel, modzierz i ¿elazko to by³y niemal klejnoty rodzinne.
Na pó³ce wprost drzwi ustawione, b³yszcza³y olniewaj¹ce, z³ote prawie. rodkowe miejsce
zajmowa³ rondel. Jak zapamiêtaæ mogê, nigdym nie widzia³, ¿eby siê w tym rondlu co gotowa³o.
By³oby to profanacj¹ po prostu. Co sobotê wszak¿e czyci³a go matka ceg³¹ lub popio³em,
i tak wiec¹cy sta³ z wystawionym na izbê uchem, b³yskaj¹c w same oczy, gdy siê do stancji
wchodzi³o. Przy nim sta³ modzierz z t³uczkiem z jednej strony, a ¿elazko z drugiej. Modzierz
by³ rówienikiem moim. Kupi³ go ojciec, gdym na wiat przyszed³, aby matkê uradowaæ i dobre
jej serce za syna okazaæ. ¯adnego wszak¿e z jednolatków moich w podwórzu, ba, na ca³ej ulicy,
nie szanowa³em tak, jak szanowa³em ten modzierz. Matka zdejmowa³a go raz do roku tylko,
w Wielki Pi¹tek, aby t³uc cynamon do wielkanocnego placka. Wtedy to zwykle powtarza³o siê to
opowiadanie, w którym ja i modzierz bylimy bohaterami. W³aciwie ró¿nilimy siê tym tylko,
¿e mnie przyniós³ bocian za darmo, a za modzierz trzeba by³o zap³aciæ. Nic wiêc dziwnego, ¿e
istnienie tego modzierza uwa¿a³em za wa¿niejsze, ani¿eli moje w³asne, zw³aszcza patrz¹c na
poszanowanie, jakiego stale u¿ywa³, podczas gdy ze mn¹ ró¿nie bywa³o i wówczas, i potem
¯elazko tak¿e nader rzadko zstêpowa³o z wy¿yn pó³ki na poziom naszego codziennego ¿ycia.
Matka prasowa³a nim tylko pó³koszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta bielizny
sz³a pod maglownicê. Raz nawet o to ¿elazko pogniewa³a siê matka ze stró¿k¹, która je od nas
po¿yczyæ chcia³a.
Moja pani! powiedzia³a jej matka bardzo stanowczym g³osem. Taki porz¹dek to nie na
po¿yczki, nie na ludzkie rêce! To kosztuje! To raz na ca³e ¿ycie sprawunek!
Wszyscymy przecie pamiêtali, jak na to stró¿ka drzwiami trzasnê³a, jak w sieni jêzyk
rozpuci³a, a jak siê matce z gniewu i z oburzenia rêce trzês³y, kiedy nam w chwilê potem
chleb na niadanie kraja³a. Od tej te¿ chwili ¿elazko niezmiernie posz³o w górê w moim
rozumowaniu. Zaliczy³em je nawet w myli do tych rzeczy, które s¹ raz na ca³e ¿ycie, jak
chrzest na przyk³ad, bierzmowanie i granatowy p³aszcz, o którym ojciec te¿ mówi³, ¿e jest raz
na ca³e ¿ycie. A teraz patrzcie¿ pañstwo, Felek tak o ¿elazku mówi³, jakby to by³a warz¹chew,
albo stara miot³a.
Spojrza³em na ojca; by³em pewien, ¿e Felek po uszach oberwie. Ale ojciec oczy w ziemiê
wbi³, skuba³ w¹sy. Dobrze jeszcze, ¿e matka spa³a na tê chwilê.
Tego dnia nie lata³em po miêso dla matki. Koci mi tylko ojciec za trojaka kupiæ da³ i krupnik
z nich uwarzy³.
Nazajutrz przyszed³ zziêbniêty i, zacieraj¹c skostnia³e rêce, od progu zawo³a³:
4. (przyp. edyt.) kadryl daw. gorszy gatunek salcesonu.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
4
Ciesz siê, Anulku! Wis³a tylko patrzeæ jak puci, bo siê wiatr na zachód obróci³.
A matka, spojrzawszy na ojca, klasnê³a w rêce i a¿ na pocieli siad³a.
Filip! krzyknê³a a ko¿uch?
Teraz dopiero zobaczy³em, ¿e ojciec bez ko¿ucha wróci³.
Nie mia³em jednak czasu wielce siê rozgl¹daæ, gdy¿ ojciec Piotrusia za rêce chwyci³
i siarczystego m³ynka z nim wywin¹³. Potem g³ono siê rozmia³, Piotrusia puci³ i, na ³ó¿ku
matczynym siad³szy, mia³ siê, a¿ mu ³zy po twarzy sczernia³ej pociek³y. Otar³ je prêdko
rêkawem starego spencerka.
I có¿, Anulku? Jak ci tam?
zapyta³.
Ale matka, na poduszki opad³szy, le¿a³a, jak nie¿ywa.
Filip! szepnê³a wreszcie z wyrzutem. Co ty?
Ko¿uch przeda³e?
Ko¿uch! Ko¿uch! powtórzy³ ojciec. No i có¿ ko¿uch?
Wielka parada ko¿uch! Doæ go
siê nadwiga³em przez tyla czasu. A to ciê¿ki, psia noga, jak m³ynarskie sumienie
5
A¿ l¿ej
cz³owiekowi, ¿e go z siebie zrzuci³!
A gdy matka jêknê³a z cicha, po w³osach j¹ pog³adzi³ rêk¹ i doda³:
A te¿ z ciebie, Anulka, krzywe drewno, ¿e lada czego stêkasz
By³ ko¿uch, nie ma, ta
i straszna historia! Có¿ to? Da mi ko¿uch jeæ, albo za mnie komorne zap³aci, albo co? Wiosna za
pasem, tylko patrzeæ, jak rzeka puci, a ja siê tam bêdê w ko¿uchy fundowa³
A to, poczekawszy,
i w spencerze za gor¹co bêdzie, jak siê robota otworzy
Tego dnia znów by³ u nas pan doktór, i znów do apteki biega³em.
Zimno tu jako mówi³ pan doktór wychodz¹c i wilgoæ czuæ. Trzeba by lepiej paliæ
I wstrz¹sn¹³ siê, otulaj¹c krótkim futerkiem. Ojciec s³ucha³ ze spuszczon¹ g³ow¹. Ca³y ten
dzieñ by³ ojciec bardzo wesó³; ale równo musia³o mu co byæ, bo, jak tylko matka nie patrzy³a
na niego, odmienia³ siê na twarzy, zwiesza³ g³owê, a oczy to mu siê z siwych a¿ czarne robi³y,
tak¹ w nich ¿a³oæ mia³.
Ca³e pó³ puda
6
wêgla kupilimy na odwieczerz w sklepiku i ogieñ taki by³, ¿e a¿ hucza³o
w piecu. Ojciec ³awê przysun¹³ do naszego siennika i siad³ sobie na niej, matka te¿ siê obróci³a,
¿eby na ogieñ patrzeæ, i takemy siê wszyscy wygrzali, ¿e to ha!
Up³ynê³o znów ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku mia³; a tu i w domu roboty by³o
doæ; tu szmaty upierz, tu strawê uwarz, choæ siê tam i nie zawsze warzy³o, zawsze nie jedno, to
drugie, a z nas to najwiêcej posy³ka jaka
Matce te¿ nie by³o ni lepiej, ni gorzej; wysch³a tylko
strasznie i na twarzy zbiela³a, jak chusta; ciê¿kie kaszle te¿ na ni¹ przychodzi³y coraz czêciej,
osobliwie na witaniu.
Zagl¹da³y czasem s¹siadki do izby, dziwuj¹c siê matce, ¿e taka zmizerowana.
¯eby ju¿ albo w tê, albo w tê stronê pan Jezus da³! mówi³a gwodziarka do ojca.
Tfu! splun¹³ ojciec. Co tam pani takie rzeczy bêdzie gada³a? Có¿ to, przykrzy mi siê, czy
co? Czy my to tylko na zdrowe czasy przysiêgali sobie, a na te chore to nie? Czy to ona przy
kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straci³a?
I na tym siê skoñczy³o.
A mróz trzyma³. Choæ siê i wiatr na zachód obróci³, zimnisko takie by³o w izbie, ¿e a¿ para
sz³a. A zel¿a³o trochê pod wieczór, to znów niegiem miot³o tak, ¿e wiata widaæ nie by³o. Piotru
to ju¿ i do ochronki nie szed³, tylko za piecem, albo w nogach matczynego ³ó¿ka siedzia³, taki
delikacik! A my z Felkiem pigu³ymy ze niegu robili i walili w siebie na rozgrzewkê.
Jako siê jednego dnia nie pali³o w piecu Ojciec matkê przyodzia³ derk¹
7
, a mnie do s¹siadki
pos³a³ po kawa³ek cukru do zió³ek. Ale s¹siadka nie mia³a. Otworzy³ tedy ojciec do kuferka,
czy jeszcze gdzie nie wytrz¹nie jakiej okruszyny, bo matka kaszla³a tak, ¿e a¿ w piersiach
co rwa³o. Zaraz my we trzech obst¹pili ojca, bo w kuferku bywa³y ró¿ne rzeczy, któremy
rzadko kiedy widywali. By³y w pude³ku brzytwy ojca, by³y w drugim korale matczyne, by³a
5. (przyp. edyt.) M³ynarskie sumienie okrela siê jako ciê¿kie. Wsród m³ynarzy panowa³y pewne okrelone
obyczaje. Nie mogli oni dopuciæ do m³yna splenia³ego ziarna, poniewa¿ to mog³o zepsuæ ca³¹ ich pracê.
6. (przyp. edyt.) pud daw. rosyjska jednostka masy. U¿ycie przez autorkê rosyjskich jednostek wskazuje na to, ¿e
akcja noweli rozgrywa siê w zaborze rosyjskim. W tekcie pojawiaj¹ siê tak¿e inne znaki, które wskazuj¹ na to,
¿e miejscem zdarzeñ jest Warszawa.
7. (przyp. edyt.) derka zniszczony koc.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
5
czarna jedwabna chustka, co j¹ ojciec w wielkie wiêta na szyjê wi¹za³; by³a szuba matczyna
z czerwon¹ podszewk¹, by³a ¿ó³ta serweta w kwiaty na stó³, by³a kapa na ³ó¿ko z zielonego
persu.
Ale tym razem zupe³niemy siê zawiedli; kuferek by³ pusty. W k¹tku tylko, w czerwon¹
chusteczkê zwi¹zana, le¿a³a kawalerska harmonijka ojca. Ojciec potr¹ci³ j¹ raz i drugi, szukaj¹c
odrobiny cukru, jakby siê ba³ j¹ podnieæ i usun¹æ z k¹ta. Brzêk³a i umilk³a. Ale Felek ju¿
wsadzi³ rêkê do kuferka.
A harmonijka, proszê ojca! krzykn¹³, podnosz¹c czerwone zawini¹tko. Nie mo¿na by
harmonijki?
Felek!
zawo³a³a matka s³abym g³osem z ³ó¿ka.
Ojciec siê zaczerwieni³. Felkowi chustczynê z harmonijk¹ odebra³ i, w³o¿ywszy do kuferka,
zamkn¹³ go na klucz.
Tego dnia bardzomy d³ugo niadania nie jedli; a obiadu to te¿ nie by³o. Myla³em, ¿e mnie
ojciec choæ po chleb pole, ale nie. Piotrusiowi tylko dosta³a siê wczorajsza kromka. Poszlimy
z Felkiem do sieni w klasy graæ, bo nam siê d³u¿y³o jako. Druga ju¿ mo¿e by³a, albo i trzecia,
kiedy matka zawo³a³a mnie do ³ó¿ka i rzek³a zmêczonym, przerywanym g³osem:
Wpadnij no Wicu do maglarki na Szczygl¹ wiesz?
Ojej
Co nie mam wiedzieæ
Pod trzeci
Pod trzeci powtórzy³a matka. To porz¹dna kobieta, mo¿e kupi ¿elazko
¯elazko?
powtórzy³em, niepewny, czy dobrze s³yszê.
Tylko ¿eby dopiero zmierzchem przysz³a, ¿eby w podwórzu stró¿ka nie widzia³a
No id
Chwyci³em czapkê, kiedy mnie zawo³a³a raz drugi:
Wicu!
Ale kiedym podszed³, popatrzy³a na mnie i rzek³a:
Nic ju¿, nic! Id
By³em we drzwiach, kiedy mnie zawo³a³a raz jeszcze.
By³a wpó³ podniesiona na ³ó¿ku, zapad³e jej oczy otwarte by³y szeroko.
I modzierz
szepnê³a tak cicho, ¿em dos³ysza³ ledwie.
Skamienia³em. Dozna³em wra¿enia, jakby mnie samego sprzedawaæ miano.
Modzierz? powtórzy³em szeptem, nachylaj¹c siê ku twarzy matki.
Dysza³a ciê¿ko, nierówno, w piersiach s³ychaæ by³o wist ostry. Nie odpowiedzia³a nic, tylko
mnie przytrzyma³a za rêkê. D³oñ jej by³a zimna, wilgotna. Dwa czy trzy razy otwar³a usta bez
g³osu, po¿ó³k³e jej czo³o potem siê okry³o.
Chwyci³a powietrza g³êbokim, do westchnienia podobnym oddechem.
I rondel
szepnê³a z wysi³kiem.
Rondel?
rzek³em równie cichym g³osem.
Skinê³a tylko rêk¹, g³owa jej opad³a na poduszkê, oczy siê przymknê³y.
Wylecia³em, jak oparzony, trzymaj¹c czapkê w garci. W sieni spotka³em Felka.
S³ysz, ty krzykn¹³em mu w ucho. I rondel, i modzierz, i ¿elazko, wszystko ci het
przedajem!
Siarczyste! rozmia³ siê Felek i wyskoczy³ w górê na tê uciechê, trzasn¹wszy siê d³oniami
po udach. Ten skok to by³a najlepsza sztuka w ca³ym repertuarze jego. Nigdy mu w nim
dorównaæ nie mog³em. Rzuca³ siê w powietrze tak ³atwo, jak ryba w wodê. Zaraz te¿ we
dwóch polecielimy na Szczygl¹, bo Felek ambitny by³ i nigdy mi o w³os przed sob¹ nie da³.
Ale maglarka nie chcia³a wielce ze mn¹ gadaæ. Powiedzia³a, ¿e jej rondel niepotrzebny,
a modzierz i ¿elazko ma swoje. Wyszlimy oburzeni.
Dzisz babê! krzykn¹³ Felek. Rondel jej niepotrzebny! Taki rondel, jak nasz, i jej
niepotrzebny.
Z b³yszcz¹cymi oczyma czeka³a matka; a gdym jej o skutku naszej wyprawy powiedzia³,
westchnê³a, jakby doznawszy wielkiej jakiej ulgi.
Przed wieczorem jednak znów mnie zawo³a³a i kaza³a bie¿yæ po handla. Wylecielimy obaj
z Felkiem, uszczêliwieni, ¿e siê jeszcze ta sprawa nie skoñczy. Handel przyszed³, obejrza³
¿elazko, obejrza³ modzierz, obejrza³ rondel i, wykrzywiwszy wzgardliwie usta, powiedzia³, ¿e
to wszystko na szmelc tylko chyba. ¯elazko przepalone, modzierz ma³y, rondel cienki i nitowany
z boku
Za trzy te sztuki razem dawa³ dziesiêæ z³otych.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
6
Porwa³a siê matka i na ³ó¿ku siad³a.
Co?
Dziesiêæ z³otych?
Sam modzierz kosztowa³ piêæ z³otych i trzynacie groszy!
A ¿elazko! A rondel!
Nu, na szmelc
zacz¹³ handel.
Ale nie dopuci³a go do s³owa i trzês¹c¹ siê rêk¹ drzwi mu pokazywa³a.
Idcie!
Idcie!
Niech was moje oczy nie widz¹!
Nie wy jedni na wiecie. I pos³a³a nas
natychmiast po innego handla, po Rudego, co od nas stó³ ostatni kupi³.
Lubilimy bardzo tego ¯ydka, bo koncepty ró¿ne, kupuj¹c ów stó³, prawi³, a za odniesienie go
na drug¹ ulicê mnie i Felkowi po orzechu da³. Prawda, ¿e Felków by³ dziurawy, ale ca³y dzieñ
na nim gwizda³, ¿e to niby kolej odchodzi. Polecielimy tedy po Rudego. Szwargota³ na rogu
przed sklepikiem z tym pierwszym, który od nas wyszed³. Zaraz jednak worek z butelkami na
plecach poprawi³ i za nami poszed³.
Ale, obejrzawszy modzierz, rondel i ¿elazko, dawa³ za nie tylko dziewiêæ z³otych i szesnacie
groszy; mówi³ te¿, ¿e modzierz to siê i na szmelc nie zda. Matkê a¿ febra trzês³a i, choæ siê
ruszyæ prawie nie mog³a na ³ó¿ku, wyrwa³a przecie¿ rondel i puci³a go na ziemiê. Jêkn¹³, jak
dzwon rozbity
Dziwnego wra¿enia dozna³em, s³uchaj¹c tego jêku. Zdawa³o mi siê, ¿e jêknê³y wêg³y naszej
izby.
Matka zas³oni³a oczy i zaczê³a p³akaæ.
Nim wieczór przyszed³, by³o u nas jeszcze z piêciu handlów; ale co jeden, to mniej dawa³;
choæ o dwa, o trzy grosze, ale mniej. Szwargotali, k³ócili siê miêdzy sob¹, wyrywali sobie nasz
modzierz i nasze ¿elazko, ha³as by³ wiêkszy, ni¿ na Pociejowie.
Felek tylko mnie poszczypywa³ z tej uciechy.
To ci heca! wo³a³, dusz¹c siê od t³umionego miechu, i dla ul¿enia sobie wywin¹³ pysznego
koz³a.
Powynosi³y siê nareszcie ¯ydy, zaduchu w izbie narobiwszy; rondel, ¿elazko i modzierz sta³y
rzêdem przy matce na ³awie. Patrzy³a na mnie wzrokiem smutnym, zmêczonym, os³upia³ym
prawie. Ale gdy mróz coraz wiêkszy na noc bra³, a Piotru, zwyczajnie b¹k niewytrzyma³y,
piszczeæ zacz¹³, ¿e mu zimno, ¿e g³odny, kaza³a mi matka bie¿yæ do stró¿ki i zapytaæ, czy
¿elazka nie kupi.
Ale stró¿ka nie zapomnia³a widaæ owej matczynej odmowy. Odê³a siê te¿ zaraz, jak karmelicka
bania.
Jak bêdê mia³a kupowaæ, to se nowe kupiê! Co mi tam po starym gracie!
Kiedym to powtórzy³ matce, ognie uderzy³y na ni¹.
Nie, to nie! zawo³a³a g³osem, dr¿¹cym z gniewu. Widzicie j¹! Grat!
stary grat!
Jaka
pani! Jak po¿yczyæ, to jej by³o dobre, a jak kupiæ, to stary grat! poczekaj, ty fl¹dro jêdzo
Zakaszla³a siê i za piersi chwyci³a, ale jej nie by³o co popiæ daæ, bo zió³ka dawno wysz³y.
A to ci tyjatr!
szepn¹³ Felek, szczypn¹wszy miê do bol¹cego.
Wicu! odezwa³a siê matka przerywanym g³osem biegaj no do tego najpierwszego
handla, co dziesiêæ z³otych dawa³. Do tego czarnego, wiesz? Niech przychodzi. I, przymkn¹wszy
zmêczone oczy, szepta³a:
Za psie pieni¹dze przedam, zmarnujê, a tobie, jêdzo, fl¹dro jedna, wara od starych gratów
na ludzki dobytek wydziwiaæ Nie u¿yjesz! Nie u¿yjesz!
I umilk³a, wyczerpana zupe³nie.
Felek a¿ siê piêtami po ³ydkach bi³, tak ze mn¹ po ¯yda lecia³. Mylelimy, ¿e go Bóg wie
gdzie szukaæ przyjdzie, a on prawie wprost naszej bramy sta³, rêce za pas u cha³ata za³o¿y³
i bokami spluwa³. Zupe³nie jakby czeka³ na nas. Kiedy Felek, podleciawszy, szturchn¹³ go
w ³okieæ, b³ysnê³y mu oczy zmru¿one, jak kotu, i poci¹gn¹³ nosem. Poszed³ za nami prêdko,
skwapliwie. Ale i on teraz wiêcej daæ nie chcia³, jak równe dziewiêæ z³otych. To równe mówi³
takim g³osem, jakby do owych dziewiêciu z³otych przynajmniej z pó³ rubla dok³ada³.
Matka znów siê zapali³a na twarzy.
Cz³owieku! krzyknê³a. A toæ ¿e tego nie uby³o! A toæ ¿ecie pierw dziesiêæ z³otych dawali.
A toæ ¿e to samo!
Nu, to co, ¿e to samo? odrzek³ flegmatycznie handel. Ja siê namyla³
Dajcie¿ ju¿ tak dziesiêæ z³otych, jakecie dawali
Miejcie¿ sumienie!
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
7
Nu, ja sumienie mam! ¯eby ja sumienie nie mia³, to by ja om z³otych da³, a ¿e ja sumienie
mam, to ja dam równe dziewiêæ.
A ¿eby was Bóg ciê¿ko skara³ za moj¹ krzywdê! jêknê³a matka.
Co to skara³? szarpn¹³ siê handel. Za co skara³?
Czy ja darmo chcê wzi¹æ? Czy ja plewy
dajê? Nu, ja dajê gotowe pieni¹dze.
Matka ju¿ nic nie odpowiedzia³a, twarz jej by³a tak bia³¹, jak kr¹¿ek op³atka. Kiedy ¯yd
liczy³ pieni¹dze, Felkowi oczy lata³y za ka¿d¹ dziesi¹tk¹. Co tylko która by³a choæ trochê
starta, natychmiast j¹ z szeregu wyrzuca³, krzycz¹c, ¿e fa³szywa. ¯yd syka³ z pocz¹tku, potem
rozczerwieni³ siê tak, jakby go apopleksja tkn¹æ mia³a, zamierzy³ siê raz nawet na Felka,
doprowadzony do ostatniej pasji, a¿ nagle umiechn¹³ siê, doby³ z kamizelki grosz dobrze
sczernia³y i, podaj¹c go Felkowi, rzek³:
Nu, ty m¹dry ch³opiec! Ty urzêdnikiem bêdziesz! Na tobie na piernik!
Ale Felek grosza nie bra³.
Tu, patrzcie, gdziecie nie do³o¿yli trojaka rzek³, stukaj¹c palcem w kupkê groszaków,
maj¹c¹ przedstawiaæ z³otówkê. Tu do³ó¿cie, a mnie nie zawracajcie piernikami g³owy.
¯yd cmoka³ coraz silniej z podziwu.
A kluger Bub
8
szepn¹³ sam do siebie.
Nareszcie doliczyli siê jako. ¯yd z ³oskotem ¿elazko, modzierz i rondel do brudnego worka
wrzuci³, a mnie matka pos³a³a po wêgle i po chleb.
Kiedy ojciec przyszed³, pali³ siê ju¿ w piecu ogieñ, a my popijalimy kolejno wodziankê
z ¿elaznego garnczka.
Ojciec w progu przystan¹³, popatrzy³ na ogieñ, na nas, potem po izbie spojrza³, a kiedy wzrok
jego zatrzyma³ siê na opró¿nionej pó³ce, spuci³ oczy i na palcach do ³ó¿ka matczynego poszed³.
Nied³ugo jako potem zel¿a³o. Ogromny huk pêkaj¹cych lodów na Wile s³ychaæ by³o nocami.
Wêgiel jednak ci¹glemy jeszcze kupowali, bo wilgoæ w izbie by³a taka, ¿e siê po cianach
s¹czy³o.
Stancja nasza wypró¿ni³a siê do czysta.
Na glanc
9
jak mówi³ Felek.
Posz³a gorsza matczyna suknia, poszed³ zegar, posz³a balia, a kiedy i p³aszcz ojca granatowy
poszed³, straci³em zupe³nie wiarê w te rzeczy, które s¹ raz na ca³e ¿ycie, zw³aszcza po
niedawnym dowiadczeniu z ¿elazkiem.
Chodzilimy teraz po pustej izbie, jakby po kociele, a Felek huka³, z³o¿ywszy przy ustach
d³onie, ¿eby mu echo odpowiada³o. Pan doktór wszak¿e przychodzi³ do matki, a i do apteki
lata³em. Garnek ¿elazny te¿ jeszcze by³, alemy rzadko kiedy obiad gotowali; uwarzy³o siê
ziemniaków na rano, to i na wieczór by³y, a w po³udnie tomy latali za kotami gospodarza, bo
okrutnie po dachach wrzeszcza³y.
Jednego razu ojciec u kuferka na ziemi przysiad³, otworzy³ go i d³ugo medytowa³ nad nim.
A by³a tego dnia du¿a odwil¿, z dachów ciek³o, wróble siê dar³y, a s³oñce pierwszy raz tej
zimy do naszej suteryny zajrza³o. Ale matce by³o znowu gorzej. Ca³¹ noc kaszel j¹ mêczy³,
a piæ to wo³a³a wiêcej, ni¿ piêæ razy. Lekarstwa nie by³o. Felek wspi¹³ siê na palce i ojcu przez
ramiê patrzy³. Myla³, ¿e Bóg wie co zobaczy, a tymczasem nic. Ojciec tylko g³ow¹ kiwa³, w¹sy
skuba³ i patrzy³ w milczeniu na czerwone, le¿¹ce na dnie zawini¹tko. Siêgn¹³ wreszcie po nie,
harmonijkê wyj¹³ i, siad³szy na matczynym ³ó¿ku, graæ zacz¹³.
Matka o¿ywi³a siê nieco, s³uchaj¹c, kaza³a sobie Piotrusia podaæ do ³ó¿ka, a my stanêlimy
w pobli¿u, s³uchaj¹c.
Zrazu gra³ ojciec weso³o, a graj¹c, tak mówi³ do matki:
Pamiêtasz, Anulku, Bielany? Pamiêtasz, jak my siê to poznali? Jakem ci to przygrywa³ id¹cy?
Pamiêtam, serce rzek³a matka z cicha.
Albo to, pamiêtasz?
To ci by³o w Trójcê, na odpucie, na Solcu
Pamiêtam szepnê³a matka.
Têgi sztajer
10
! mrukn¹³ do mnie Felek, szturchn¹wszy mnie pod ¿ebro.
8. (przyp. edyt.) kluger Bub niem. m¹dry ch³opak.
9. (przyp. edyt.) glanc niem. blask, po³ysk.
10. (przyp. edyt.) sztajer (niem.) w daw. miejskim folklorze rodzaj skocznej polki.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
8
Mia³a wtedy tê ró¿ow¹ w kratkê sukniê, i okrutnie mi siê potem bez ciebie cni³o
11
, co ze
trzy dni mówi³ ojciec miêkkim g³osem. A to, Anulka?
Tego nie wiem
Jak to nie wiesz?
To przecie by³o na Woli, co my tam ze szwagrem poszli, com to kuflem
cisn¹³ w tego Niemca, ¿e siê do ciebie przysiad³
A prawda! szepnê³a matka.
Ojciec gra³ dalej. Harmonijkê na kolanie trzyma³, rozci¹ga³ j¹ i zesuwa³, a po klapeczkach
drobniutko palcami przebiera³.
Jak ¿yjê, nie s³ysza³em piêkniejszej muzyki.
Anulka! A to?
Jak¿e?
Pamiêtam, Filipku! mówi³a matka to by³o tej niedzieli, kiedy na zapowiedzi da³.
W Czerniakowie my byli z nieboszczk¹ matk¹
Po miesi¹cumy ju¿ wracali doda³ ojciec. Gralimy w zielone
A jak wtedy bez pachnia³
A co s³owików piewa³o
A jaka ty wtedy liczna by³a
Jak ta ró¿a w kwiecie
Felek szturchn¹³ mnie w ¿ebro.
A jak ty wtedy gra³, serce
Jak ty gra³
Umiechnê³a siê, westchnê³a, zdawa³a siê zasypiaæ.
Ojciec i teraz gra³ licznie. Z pocz¹tku weso³o, ranie, jak gdyby do tañca, same nogi nam
podrygiwa³y. Potem, jakby siê do tej weso³oci co przymiesza³o, coraz smutniej, jakoby do
p³aczu, tak ¿e i Felek piêci¹ oczy raz i drugi wytar³; a¿ rozci¹gn¹³ ojciec harmonijkê razem ze
stron obu i doby³ z niej g³os tak ¿a³osny, jak na organach kiedy umar³emu graj¹.
Matka spa³a. Czêsto na ni¹ teraz przychodzi³ sen taki, jakby nagle kto makiem oczy jej posypa³.
A budzi³a siê potem os³ab³a, blada, z zimnym potem na wychud³ej twarzy.
Posiedzia³ tedy ojciec ze zwieszon¹ g³ow¹, posiedzia³, po czym, westchn¹wszy, wsta³,
harmonijkê w ow¹ czarn¹ chustczynê owin¹³, pod pachê j¹ wsadzi³, a nasun¹wszy czapkê, na
palcach wyszed³.
Kiedymy siê we trzech na sienniku pod matczyn¹ chustk¹ znaleli, tr¹ci³ mnie Felek w bok
i rzek³ pó³g³osem:
Wicek!
A co?
Wiesz?
Stary to ci p³aka³ przy tym graniu!
Eee
Dalibóg! przysi¹g³ Felek, paln¹wszy siê piêci¹ w piersi, a¿ mu w nich co jêk³o.
Przecie¿em nie lepy, widzia³em Tylko mu te ³zy po w¹sach kapa³y
A có¿ chcesz! doda³ po chwili jak sobie cz³owiek tak wszystko jedno po drugim rozpomni
Westchn¹³ ciê¿ko, pole¿a³ chwilê cicho i na bok siê do pieca odwróci³; zaraz potem
us³ysza³em jego chrapanie. Ojciec tego wieczora póno do domu wróci³, ale przyniós³ matce
lekarstwo, ogieñ rozpali³ i zrobi³ herbaty. D³ugo tej nocy usn¹æ nie mog³em, a w g³owie ci¹gle
mi co gra³o to smutnie, to weso³o. ni³y mi siê te¿ ró¿noci do bia³ego rana. A to ¿e ogród jest
w izbie i ¿e bez na piecu kwitnie, a to ¿e w sieni s³owiki piewaj¹, a to ¿e na cianie, tam gdzie
dawniej zegar wisia³, teraz stoi srebrny ksiê¿yc w pe³ni
Kiedym siê obudzi³, Felek ju¿ sta³ na sienniku i zapina³ pasek na opadaj¹cych go porciêtach.
Przez otwart¹, srodze po³atan¹ koszulê stercza³y mu wychudzone ¿ebra, z ko³nierza wychyla³a
siê szyja cienka, jak u wróbla, a niezmiernie chude nogi czyni³y go znacznie wy¿szym, ni¿ by³
w istocie.
Felek! zawo³a³em. Có¿e ty, tak jak tyka, przez ten miesi¹c urós³?
G³upi! rozmia³ siê Felek. Ja tylko tak siê wyci¹gam, ¿eby brzuch mniejszy by³.
Wyci¹gn¹³ siê przede mn¹, jak struna.
A co? zapyta³.
A to wygl¹dasz, jak led marynowany.
To dobrze! zawo³a³ Felek. Walê na pajaca.
A kiedym siê mia³:
11. (przyp. edyt.) cniæ siê daw. têskniæ za czym lub za kim.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
9
A co? rzek³ z³y chleb, mylisz?
I, trzasn¹wszy siê rêkami po udach, w górê wyskoczy³, koz³a w powietrzu przewróci³, po
czym na cztery ³apy, jak kot, cicho pad³.
Wiesz? rzek³ to przez tego pêdraka takem siê wyci¹gn¹³ i wskaza³ g³ow¹ na Piotrusia,
który zwykle najwczeniej siê budzi³, i do garnka patrzeæ szed³, czy tam czego od wczoraj nie
znajdzie.
Jak idziem do ochrony mówi³ dalej Felek to ci ca³¹ drogê skomle, ¿e g³odny. Muszê ci
mu co dzieñ pó³ mego chleba fasowaæ, ¿eby cicho by³.
Eee? zapyta³em niedowierzaj¹co, czuj¹c, ¿e ja bym siê mo¿e na bohaterstwo takie nie
zdoby³.
Jak Pana Boga kocham! przysi¹g³ siê natychmiast Felek, grzmotn¹wszy siê ku³akiem
w suche, jak szczapa, piersi.
I, patrz¹c na Piotrusia, który na swoich krótkich, pa³¹kowatych nogach, z du¿ym rozdêtym
ziemniakami brzuchem przez izbê siê toczy³, wybuchnêlimy obydwaj szalonym, niepowstrzymanym
miechem.
Czego wy siê tam tak miejecie, ch³opcy? zapyta³a s³abym g³osem matka.
A to z Piotrusia odrzek³ Felek ¿e taki gruby
Gdzie on tam gruby, biedaczysko! Z czegó¿ by on by³ gruby! mówi³a matka. Piotru!
doda³a. A pójd¿e do mamy, sieroto.
I umiechnê³a siê do niego, g³aszcz¹c go po g³owie, podczas kiedy my obaj dusilimy siê od
miechu z tej hecy, jak mówi³ Felek.
Weso³oæ nasza jednak wkrótce zasêpiona zosta³a.
Wiesz co, Anulka? rzek³ tego dnia ojciec, siadaj¹c na matczynym ³ó¿ku. Trza bêdzie
chyba szkapê miêdzy ludzi puciæ.
Szkapê? zawo³a³a matka i a¿ siê na ³ó¿ku podnios³a. Bój siê Boga, Filip! A toæ nas ona
wszystkich ¿ywi!
Ojciec siê ciê¿ko na rêku wspar³ i w¹sy w milczeniu skuba³.
¯ywi, albo i nie ¿ywi! odezwa³ siê po chwili. Z kacierzem na rzece siê nie poka¿, woda
rwie tak, ¿e to ha. Ko³o ¿wiru nijakiej roboty nie ma, piasku te¿ licho co odchodzi, na plecach
by to cz³owiek rozniós³, a tu na ka¿dy dzieñ sieczki kup, a i otr¹b choæ z garstkê, boæ to owsa
nie uwidzi w ¿³obie; tera pomieszczenie, tera ció³ka, a wszystko drogo.
Matka jêknê³a tylko.
Struchlelimy, s³uchaj¹c. Piotru oczy na ojca wytrzeszczy³ i otworzy³ usta; ja sta³em jakby
skamienia³y.
Dopiero Felek tak¹ mi sójkê w bok wsadzi³, ¿e mnie a¿ zamroczy³o.
S³yszysz, Wicek! krzykn¹³ mi w samo ucho.
A toæ ¿em nie g³uchy hukn¹³em mu w ucho g³oniej jeszcze. I zaraz my wylecieli do sieni,
bo nas taka ¿a³oæ zdjê³a, ¿e tylko siê za ³by drzeæ.
Szkapê kochalimy niezmiernie. Jak tylko zapamiêtam na wiecie, zawsze by³ ojciec, matka
i szkapa. Felka potem dopiero bociany przynios³y, Piotrusia tako¿; ale szkapa nale¿a³a do rzêdu
tych istot, które s¹ zawsze. S¹, bo s¹. Wyobraziæ sobie po prostu nie mog³em ani jej pocz¹tku,
ani te¿ jej koñca. Szkapa nale¿a³a do nas, a my do niej, ani my od niej, ani ona od nas nie mog³a
siê od³¹czyæ. By³o to tak naturalnym, ¿em zgo³a nie pojmowa³ innego porz¹dku rzeczy. Kogo by
tam brak³o w naszej gromadce, to by brak³o, ale nigdy szkapy. Toæ to by³a ca³a nasza uciecha.
Kiedy ojciec z rzeki do domu wraca³, wybiegalimy gdzie! a¿ wpó³ drogi, byle prêdzej szkapê
zobaczyæ. Co który mia³, to jej niós³ i do pyska wtyka³: kawa³ek chleba, ziemniak, znalezion¹
w podwórzu skórkê z cytryny
I szkapa nas kocha³a bardzo. Z daleka ju¿ r¿a³a ku nam i przypiesza³a kroku, strzyg¹c
radonie uszami; a kiedymy j¹ po szyi, po bokach klepali, rozumia³a wybornie tê pieszczotê
i, zwiesiwszy ³eb swój ciê¿ki, skuba³a nas po w³osach, po kurtkach. Piotru zw³aszcza by³ jej
ulubieñcem; po prostu r¿a³a na ojca, ¿eby go wzi¹³ z sob¹.
Kiedy j¹ ojciec wyprz¹g³, zaczyna³a siê dopiero heca. Natychmiast Felek wskakiwa³ na
jej grzbiet kocisty, od starego chom¹ta obdarty, i podczas kiedy szkapa zanurza³a swój ³eb
ogromny w g³êbinach uwi¹zanego jej u karku worka z chud¹ sieczk¹, on, przyklêkn¹wszy na
jedno kolano lub stan¹wszy na jednej nodze, wywija³ czapk¹ i krzycza³:
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
10
A to jest s³awny jedziec z suteryny, co nigdy nie traci miny! Nazywa siê Feliks Mostowiak,
herbu gnat! Je chudy, ale chwat! Kto da wiêcej?
Na to kto da wiêcej wybuchalimy tak piekieln¹ wrzaw¹, ¿e a¿ ludzie wybiegali z oficyn.
Po Felku gramoli³ siê na szkapê Piotru; alemy go ledwie podsadziæ mogli, tak go przewa¿a³a
rozdêta brzuszyna. Szkapê z Piotrusiem oprowadzalimy w tryumfie po podwórzu, nie dawszy
jej spokojnie sieczki owej spo¿yæ, a Felek znów wywija³ czapk¹ i wrzeszcza³:
A to jest Piotru herbu szczur! Ma dwie ³aty i osiem dziur! Dwóch zêbów nie ma na przedzie
i na szkapie jedzie! Kto da wiêcej?
Sk¹d on tu to kto da wiêcej przyczepi³, nigdym odgadn¹æ nie móg³; Felek sam utrzymywa³,
¿e to ju¿ tak jedno do drugiego pasuje. I znów wybuchalimy szatañsk¹ wrzaw¹, jakby nas nie
trzech, ale ze trzydziestu by³o.
Przypatrzta siê, moi ludzie mówi³a, stoj¹c we drzwiach, t³usta sklepikarka co te¿ te bestie
ch³opaki Mostowiaków nie wyprawiaj¹ z t¹ koby³¹! A toæ to czyste ma³py z meran¿ieryi.
I chwyta³a siê za boki, trzês¹c od miechu, a¿ jej oczy w t³ustej twarzy zupe³nie ginê³y.
Oj batem, batem! skrzecza³a chuda kucharka z drugiego piêtra. Ma tu dobrze na wiecie
byæ, ma tu Pan Bóg b³ogos³awiæ, kiedy to ledwo od ziemi odronie, a ju¿ siê rozpusty chwyta!
Nie poszed³by to jeden z drugim do roboty, do rzemies³a, do ksi¹¿ki? W gêbê to co wetkn¹æ
nie ma, a tak¹ sodomêgomorê po wiecie robi!
A Felek nu¿ siê w lewo i w prawo k³aniaæ, nu¿ chudej kucharce od ust buziaki posy³aæ, a¿
baba w najwiêkszej pasji trzasnê³a lufcikiem i z okna posz³a.
Do szkapy odnosilimy wszystkie sprawy ¿ycia, o jej wzglêdy i ³aski ubiegalimy siê jeden
przed drugim. Ona by³a ostatni¹ instancj¹ w naszych sprawach. Korzysta³ z tego Piotru niecnota,
kiedy siê za pokrzywdzonego przez nas mia³, nie mówi³ powiem ojcu albo: powiem mamie,
ale: powiem szkapie. Tej pogró¿ki nie lekcewa¿ylimy bynajmniej; i czêsto gêsto dosta³ Piotru
jaki k¹sek, szczególniej od Felka, byle tylko nie powiada³ szkapie.
Nie moglimy bowiem znieæ, kiedy tak patrzy³a na nas smutnie jednym okiem swoim, podczas
kiedy na drugim, lepym i zbiela³ym, powieka o siwej rzêsie podnosi³a siê i opada³a z wolna,
jak gdyby z wyrzutem
S³ysz, Wicek! mawia³ Felek. Co ta szkapa takiego w tym lepiu ma, co tak widruje?
A to bym ci wola³, ¿eby mnie ojciec paskiem przemierzy³, ni¿ kiedy ona tak patrzy. Do samego
ci hunoru cz³owiekowi siêga
Szkapê czycilimy co dzieñ. Ale nigdy nie obesz³o siê przy tym bez bijatyki o szczotkê
i zgrzeb³o. Comy jej wtedy sierci nadarli! Comy napl¹tali grzywy! Sta³a jednak szkapa
cierpliwie, zmru¿ywszy zdrowe oko, i tylko od czasu do czasu macha³a wype³z³ym ogonem,
jakby siê ogania³a od b¹ków.
Zaraz po Wielkiejnocy zaczyna³o siê p³awienie szkapy. Jeszcze woda zimna by³a, jak lód,
a my ju¿ zawijamy porciêta i dalej do rzeki. Jaki to by³ tryumfalny pochód! Ch³opaki z ulicy
chcieli z nami lecieæ, alemy ich odpêdzali biczem.
Dopiero¿ szkapê wod¹ chlustaæ, dopiero¿ jej pêciny i boki wycieraæ, dopiero¿ jej wygwizdywaæ,
jakemy to u ojca s³yszeli. Najwiêksza bieda by³a, kiedy szkapa dla uwolnienia siê od nas i naszej
opieki parê kroków w wodê dalej posz³a.
Utopi siê! Utopi! wrzeszcza³ Piotru i a¿ sinia³ i przysiada³ na ziemiê, obu siê rêkami
brzucha w³asnego trzymaj¹c. Brnêlimy tedy po ni¹ i za ogon ku brzegowi ci¹gnêli, po czym,
zziajani, zmêczeni, wracalimy do domu, szkapa naprzód, my za ni¹, mokrzy, ociekaj¹cy wod¹,
jak topielcy.
I tê to nasz¹ kochan¹ szkapê ojciec by sprzedaæ mia³?
By³o to w naszym rozumieniu co, jakby skoñczenie wiata.
Zaraz te¿, wyleciawszy do sieni, paln¹³em Felka w ucho, on mnie na odlew w kark, ja znów,
nie bawi¹cy, grzmotn¹³em go w plecy, on znów mnie piêci¹ w bok, a¿ mi wieczki w oczach
stanê³y. Zaczem my siê obaj za czupryny chwycili i spl¹tali, jak k³êbek, potoczyli razem do
progu. A taka w nas ¿a³oæ by³a, taka z tej ¿a³oci srogoæ, ¿e ¿aden pary nie puci³, nie pisn¹³
nawet.
Zaraz te¿ nam siê po tej dzierce l¿ej na sercu sta³o.
Ju¿emy do izby wrócili, bo zimnisko ze dworu gna³o, a ojciec precz jeszcze perswadowa³
matce:
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
11
Tera ci siê za ni¹ siaki taki grosina wemie; a jak przychudnie, boæ ju¿ i sieczki ujmujê, to
kto co za ni¹ da? Có¿, Anulka! Jak se mylisz, serce?
Matka westchnê³a ciê¿ko.
I có¿ ja se mam myleæ, mój Filipie?
Mylê, ¿e nas Bóg ciê¿ko dotkn¹³ t¹ chorob¹. Mylê,
¿em ci siê kamieniem u szyi sta³a i do dna ciê ci¹gnê O tych sierotach mylê
Zakry³a oczy rêk¹ i zaszlocha³a g³ono. Ojciec ca³owa³ j¹ po g³owie.
Anulka!
Serce!
Anulka!
powtarza³, a¿ nagle sam rykn¹³ p³aczem.
Siarczyste!
mrukn¹³ za mn¹ Felek, wycieraj¹c oczy ku³akiem.
Kilka dni minê³o, a o sprzedaniu szkapy nie by³o jako mowy.
Matka mia³a siê coraz gorzej. Jej ciê¿ki, chrypi¹cy kaszel z twardego snu dzieciêcego po
nocach nas budzi³. Raz wraz te¿ zasypia³a we dnie, a mimo ¿e siê nagle ciep³o na wiecie
zrobi³o, febra j¹ chwilami trzês³a, a¿ zêby szczêka³y. Ojciec chodzi³ po izbie zgarbiony, ¿ó³ty,
jakby mu z dziesiêæ lat ¿ycia przyby³o, a rêkê na nas tward¹ mia³ i o byle co do czubów nam
siêga³, alemy siê tam wiele nie nastrêczali, du¿¹ czêæ dnia spêdzaj¹c w stajence.
Od kiedy zagrozi³a nam mo¿noæ utracenia szkapy, sta³a siê nam ona podwójnie drog¹.
Rozrzewnia³o nas teraz ka¿de jej parskniêcie, ka¿de ruszenie ogonem.
O je! wo³a³ Piotru, wpatrzony w ni¹ z zachwytem, gdy zanurza³a w ¿³obie ³eb swój
wielki, a podniós³szy go, ¿u³a go³¹ sieczkê, mru¿¹c zdrowe oko.
O pije! wo³a³, gdy ³eb wsadza³a do starego wiaderka, aby ¿³opn¹æ raz i drugi wody,
któr¹my jej przynosili w³asnorêcznie.
Ja i Felek siadalimy z obu jej stron na ¿³obie i, machaj¹c nogami, przygl¹dalimy siê ca³ymi
godzinami ka¿demu jej ruchowi.
Ziemniaki nawet, któremy teraz ju¿ co dzieñ bez okrasy mieli, tumy przynosili, aby razem
ze szkap¹ obiad jeæ, chocia¿ dzieliæ siê z ni¹ nie by³o czym, bo nam samym jako siê coraz
szczuplej dostawa³o.
Weselej te¿ by³o w stajence, ni¿ w izbie, bo s³oñce w same zêby wieci³o tu nam przez drzwi,
na cie¿aj otwarte, a do suteryny od naszego k¹ta, jak rok d³ugi, nie zajrza³o nigdy.
Ale¿ tu zimno u was! mówi³ pan doktór, zachodz¹c do matki. I wilgoæ straszna! Powinnicie
siê postaraæ o such¹ i ciep³¹ izbê dla ¿ony dodawa³, gdy go ojciec wyprowadza³ do sieni
¿ona wasza nie mo¿e w takiej izbie le¿eæ. Powietrze fatalne, zgni³e, ¿adnej wentylacji, ¿adnego
wiat³a. Powinnicie przecie¿ dbaæ o kobietê, kiedy chora. Z ni¹ coraz gorzej i musi byæ gorzej
w takich warunkach.
Ojciec gryz³ w¹sy i milcza³ ze spuszczon¹ g³ow¹.
Mleka by te¿ jej trzeba wie¿ego, miêsa, wina kieliszek czasem
Tu lekarstwa nic nie poradz¹,
tu dietê trzeba posiln¹ prowadziæ
Poszed³ ju¿, ju¿ i na drug¹ ulicê skrêci³, bom patrzy³ za nim, a ojciec precz jeszcze w sieni
sta³, w ziemiê patrzy³ i w¹sy gryz³.
A¿ nagle siê poruszywszy, koszulê na piersiach szarpn¹³, woreczek ze szkaplerzem rozerwa³,
i dobywszy z niego srebrny pieni¹dz z Matk¹ Bosk¹, mnie po wêgle i po mleko pos³a³,
przykazuj¹c, ¿ebym nie powiada³ matce, jak i sk¹d.
Nazajutrz w po³udnie zabieralimy siê w³anie do przedstawienia, i ju¿ siê Felek na szkapê
gramoli³, gdy nagle ojciec do stajenki wszed³, a za nim pan £ukasz Smolik, chrzestny Piotrusia
naszego, doro¿karz z Pragi. Zaraz mnie co tknê³o, wiêc szturchn¹³em Felka, i obaj stanêlimy,
jak trusie.
Pan £ukasz, próg przest¹piwszy, bat swój w k¹cie postawi³, ogromny kocisty nos w po³ê
kapoty granatowej utar³ i, wyci¹gn¹wszy chud¹ d³ug¹ szyjê, tabakê z wolna za¿ywa³. Cz³owiek
to by³ ju¿ stary, wysoki i dobrze zgarbiony; oczki mia³ ma³e, czarne, widrowate, brwi
krzaczaste i chudy, zarastaj¹cy od spodu podbródek. Pod jego kocistym nosem stercza³y
¿ó³te, saperskie w¹sy, którymi, bior¹c tabakê, jak królik, porusza³. Spod wielkiej granatowej
czapy wygl¹da³y sine, bia³awym puszkiem poroniête uszy, z których prawe ozdobione by³o
srebrnym kolczykiem. Do nas zagl¹da³ pan £ukasz rzadko, choæ go kumoterstwo z nami ³¹czy³o;
mówi³a o nim matka, ¿e kutwa, ¿e na groszach siedzi; czasem znów przepowiada³a, ¿e wszystko
Piotrusiowi zapisze, bo wdowiec bezdzietny by³.
Kiedymy siê tak, oniemiawszy nagle, przypatrywali panu £ukaszowi, ojciec jakby nas nie
widzia³ do ¿³obu prosto poszed³, szkapê odwi¹za³ i po zadzie j¹ d³oni¹ uderzy³.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
12
A no, stara! zawo³a³, obracaj¹c j¹ ³bem do wiat³a. Szkapa zmru¿y³a zdrowe swoje oko,
a lepym, os³upia³ym, szeroko otwartym zdawa³a siê patrzeæ gdzie daleko, daleko.
Pan £ukasz, szczyptê tabaki u nosa trzymaj¹c, zacz¹³ siê s³odko umiechaæ, a przekrzywiwszy
g³owê, patrzy³ na szkapê to z lewej, to z prawej strony.
He!
He!
He!
A co to kumeczek przedawaæ chcesz?
Skórê czy koci?
Spojrza³ ojciec posêpnie spod oka, i zaraz mu siê w¹sy podnios³y, ale prze³kn¹³ tylko linê
i rzek³:
Skóra i koci zarobi¹ u was, kumotrze, na miêso. Byle temu pochlebiæ trochê owsem, to to
bêdzie, jak kluska, okr¹g³e.
A bodaj te¿ kumeñka! rozmia³ siê pan £ukasz! Pochlebiæ! Pochlebiæ! Ale to owies drogi
tera, kumeñku. Piêæ z³otych æwiarteczka, kumeñku! I siano te¿ drogie
A drogie rzek³ obojêtnie ojciec, ale widzia³em, ¿e mu siê oczy zapali³y.
Nast¹p! Noga! Ano!
zawo³a³, uderzaj¹c szkapê, która przest¹pi³a wlok¹ce siê za ni¹
postronki.
He!
He!
He!
rozmia³ siê s³odziej jeszcze pan £ukasz. I szpacik, widzê, jest
A jest! odpar³ ojciec krótko, suchym g³osem.
Poci¹gn¹³em Felka za rêkaw, jako ¿e bezpieczniej mi siê zda³o bli¿ej drzwi siê trzymaæ, ale
mnie tylko ³okciem pchn¹³ i szeroko otwartymi oczyma to na ojca, to na przyby³ego patrzy³.
Uuu szpat psia mówi³ tymczasem pan £ukasz, wyci¹gaj¹c obrastaj¹cy podbródek
z ¿ó³tej bawe³nianej chustki. Uuu
szpat!
i ustami cmokaæ zacz¹³. Nie wyjdzie ju¿ ona
z niego, nie! doda³, wci¹gaj¹c niuch tabaki i kiwaj¹c g³ow¹.
Ojcu podnosi³y siê w¹sy coraz wy¿ej, a¿ je rêk¹ w dó³ szarpn¹³.
Ja jej tam kumotrowi nie wpieram! rzek³, patrz¹c w ziemiê. Dla mnie ona i ze szpatem
dobra! ¯eby nie choroba kobiety, to bym koby³y pewno nie puszcza³ miêdzy ludzi! Toæ
¿ywicielka nasza.
Pan £ukasz zmilcza³, a schyliwszy siê, d³onie na kolanach opar³ i po nogach szkapie patrzy³.
£ogawa mo¿e?
He!
He!
He!
rozmia³ siê pytaj¹co.
£ogawa! Ta koby³a ³ogawa! krzykn¹³ ojciec, a ju¿ ca³y sta³ w ogniach. ¯eby mnie tak
Bóg skara³, jak ona ³ogawa! Poka¿, kumoter? Gdzie ona ³ogawa?
No no! umiecha³ siê s³odko pan £ukasz ja te¿ tylko siê pytam, boæ to przy kupnie
konia, jak przy ¿eniaczce: czego nie dopatrzysz okiem, to dop³acisz workiem
Ja ta nie machlerz rzek³ porywczo ojciec, a ju¿ mu rêce lataæ zaczê³y. Ja ta nikogo
omachlowaæ nie chcê! Co prawda, powiem, a co nieprawda nie.
A co ona? lepa? zapyta³ nagle, prostuj¹c siê, pan £ukasz i, rozsun¹wszy palcami
zmartwia³¹ powiekê szkapy, z bliska jej w oczy zajrza³.
Poruszy³ siê Felek, a przest¹piwszy z nogi na nogê, szczypn¹³ mnie w s³abiznê, tak ¿em omal
nie wrzasn¹³.
A lepa odrzek³ na podziw spokojnym g³osem ojciec, choæ znów mu siê w¹sy zje¿y³y.
Na lewe oko lepa. Takem j¹ ju¿ kupi³ i taka je. U mnie ta nie olep³a.
He! He! He!
rozmia³ siê s³odko pan £ukasz i znów do tabaki siêgn¹³.
Tak mi te¿, kumeñku, mów! lepa!
Uuu
szpetnie lepa!
Uuu!
Otrz¹sn¹³ palce i tabakierkê schowa³.
Jak ona lepa jest rzek³, poci¹gaj¹c nosem to znów inszy interes, insze gadanie
Po twarzy ojca przelecia³ nag³y ogieñ.
A có¿ tam za insze gadanie ma byæ? rzek³ porywczym nieco g³osem. lepa, to lepa!
Przecie jej kumoter na ksi¹¿ce uczyæ nie da, do szko³y nie pole. A ja kumotrowi powiadam,
¿e druga lepa szkapa lepsza je, ni¿ ta widz¹ca. A to koby³a dró¿na taka, ¿em, jak ¿yj¹cy, przez
tyle lat, dró¿niejszej nie widzia³.
Ale ale! mia³ siê s³odko pan £ukasz. Bogdaj ciê te¿, kumeñku, z tak¹ mow¹. Toæ by
ty, kumeñku, wmówiæ we mnie chcia³, ¿e lepa szkapa najlepsza.
Najlepsza nie najlepsza! A równo com dró¿niejszej koby³y nie widzia³, tom nie widzia³.
A co o wmawianiu to najmniej, bom przecie katolik, nie ¯yd.
Ojciec mówi³ z wolna, hamuj¹c siê, ale g³os mu kipia³.
Nagle, jakby nas dopiero co zobaczy³, chwyci³ Felka za kark i, pchn¹wszy go we drzwi,
krzykn¹³:
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
13
A nie pójdziecie wy mi st¹d, psienogi?
Dmuchnêlimy, jak wiatr, ze stajenki i, jak wiatr, do izby wpadli.
W parê pacierzy potem wszed³ ojciec uspokojony wraz z panem £ukaszem, jako ¿e nie godzi
siê o bydlê targu przybijaæ inaczej, tylko w izbie, pod dachem; cygany tylko nie pilnuj¹ tego.
Zaraz te¿ zaczêli sobie rêkê dawaæ, pan £ukasz przez po³ê swej doro¿karskiej kapoty, ojciec
przez spencer, co mu w strzêpach na grzbiecie wisia³.
Bóg wiadkiem mówi³ ojciec ¿ebym obcemu, a jeszcze te¿ ¯ydowi, za ¿adne pieni¹dze
koby³y tej nie sprzeda³. Tak wiem, przynajmniej w dobre rêce idzie.
He He He! mia³ siê pan £ukasz po kumoterstwie! Po kumoterstwie! Krzywdy jej nie
zrobiê
A jakby, nie daj, Bo¿e tu g³ow¹ wskaza³ na matkê, która, jak martwa, z zamkniêtymi oczami
le¿a³a no, toæ cz³owiek nie kamieñ, toæ ju¿ tak po przyjacielstwie darmo wywiozê
Nie odrzek³ ojciec nic, ani w tê, ani w tê stronê, tylko oczy spuci³, i w¹sów szarpn¹³, � matka
obudzi³a siê z jêkiem. Mo¿e nie spa³a nawet.
Kiedy pan £ukasz, zgi¹wszy siê we dwoje, z izby za ojcem wychodzi³, rzucilimy siê w te
pêdy, ¿eby do szkapy lecieæ.
Ale ojciec odwróci³ siê nagle:
Ani mi nosem za próg! krzykn¹³ ostro. W izbie siedzieæ
I trzasn¹³ drzwiami.
Bylimy, jak og³uszeni. Patrzy³em na Felka, a on patrzy³ na mnie; oczy robi³y mu siê coraz
wiêksze, coraz przeroczystsze, usta i broda, jak w febrze, lata³y, a¿, schwyciwszy siê obu
garciami za w³osy: Siarczyste! krzykn¹³ i zaniós³ siê wielkim p³aczem.
Zaczê³y siê teraz dobre czasy. W izbie zrobi³o siê ciep³o, grzyby po cianach róæ przesta³y,
od sklepikarki po¿yczylimy drugiego kaganka na kaszê.
Tylko, ¿e bez szkapy okrutnie siê nam widzia³o smutno, a co który na stajenkê spojrza³, to
mu wieczki w oczach stawa³y. A i matka jako nie mia³a wskórania.
Ju¿ ja bêdê umieraæ, Filipie mówi³a takim cichuchnym g³osem, jak ten wiatr letni. Ju¿
siê ty nie kosztuj na mnie.
To znów ni z tego, ni z owego jej siê poprawia³o; wo³a³a, ¿eby jej piwa zagrzaæ, albo i mleka
z mas³em, a Piotrusia sama my³a, czesa³a; opowiada³a nam wtedy, jak to ona ozdrowieje, jak do
Czêstochowy pójdzie, jak nas ze sob¹ zabierze, jakie to my tam zobaczymy wie¿e, jaki koció³,
jakie granie na organach bêdzie. A mia³a wtedy p³omieñ na twarzy, a oczy wieci³y jej, jak
próchno. Bywa³o tak zwykle wieczorem.
Ale, gdy przyszed³ ranek, le¿a³a, niby bez duszy, co dzieñ bielsza, a jak ta mgie³ka
przezroczysta. Ani w niej g³osu, ani w niej tchu, ani ¿adnego chcenia. Porywa siê ojciec,
ucho do ust przyk³ada, przykazuje nam cicho byæ i s³ucha. A¿ westchnie g³ono, jakby sam
nagle o¿y³, i oczy do tego czarnego krzy¿a nad ³ó¿kiem podniesie.
A¿ raz siê nie dos³ucha³ jako.
Matka umar³a w nocy tak cicho, ¿e nikt nie s³ysza³ nawet.
Piotru przy niej tej nocy spa³, a i on nie s³ysza³. Wysz³a z niej duszyczka, jak para; ani siê
tyle nie za³omota³a, co wróbel, kiedy odlata.
Wiêc, kiedy ojciec, oderwawszy g³owê od jej wysch³ych piersi, krzykn¹³, ¿e matka nie ¿yje,
stanêlimy przed ³ó¿kiem w wielkim zadziwieniu, patrz¹c na posinia³e usta, to na Piotrusia,
który przy jej zimnych, sztywnie wyci¹gniêtych nogach spa³ ciep³y, rumiany, perlistym potem
na czo³ku okryty
Taki ci pêdrak, ¿e go mieræ ³okciem tr¹ci³a, a on nic.
Zaraz siê w naszej izbie tumult wielki zrobi³, s¹siadek siê naschodzi³o, zaczê³y radziæ, g³owami
kiwaæ, wzdychaæ, a ¿e nam ojciec tego dnia kaszy nie gotowa³, a Piotru jeæ p³aka³, wiêc go
sklepikarka wziê³a do siebie, a i nam po bu³ce da³a.
A to ci baba skrusza³a! szepn¹³ Felek, po czym j¹ zaraz poca³owa³ i bosymi nogami szastn¹³
w zamaszystym uk³onie.
Ca³y ten dzieñ by³o mi tak, jakby mi kto do ucha szepta³: Nie ma ju¿ matki! Umar³a ju¿
matka To zaraz wyciera³em piêciami oczy, bo mi siê okrutnie p³akaæ chcia³o.
Mimo to jednak bawilimy siê tego dnia doskonale, bo taka u nas ci¿ba by³a, jak na
Ordynackiem. Jak zapamiêtam, nigdym nie widzia³ tylu ludzi w naszej suterynie; co kto
przejdzie ko³o nas, to po g³owach g³aszcze, to siê lituje, to poci¹ga nosem.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
14
Wczoraj jeszcze w ca³ej kamienicy nikt na nas inaczej nie wo³a³, tylko ³obuzy, albo urwipo³cie;
a dzi, jakby im kto gêby miodem posmarowa³: Sieroty! Sieroteñki! Niebo¿¹tka!
A Felek tylko siê nastawia, a oczami mruga, a co kto przejdzie, to mnie poszturchuje.
A to ci komedyje! A to tyjatr!
szepcze i w ciniêtych piêciach robi dwie skandaliczne
figi, a jêzyk sam mu siê spoza zêbów wysuwa, cienki i ostry, jak ¿¹d³o.
Ojciec tymczasem, jak nieprzytomny, po izbie chodzi³, co wemie, to po³o¿y, choæ siê tam
w tej pustce nie by³o wielce czego j¹æ.
A baby nu¿ siê po naszej biedzie rozgl¹daæ, nu¿ jedna drugiej na ucho szeptaæ, nu¿ ramionami
ruszaæ, a g³ow¹ trz¹æ i stêkaæ
Myla³em, ¿e temu nigdy koñca nie bêdzie, a¿ siê nareszcie
rozesz³y, bo im obiad z garnków kipia³.
¯eby nie to ludzkie litowanie, to bymy i nie czuli tak bardzo, ¿e matka umar³a. Z pó³ roku
ju¿ siê nie podnosi³a w tej chorobie, a w ostatnich czasach tak samo cichutko na pocieli le¿a³a,
jak i teraz. I teraz, kiedym na ni¹ patrzy³, zdawa³o mi siê, ¿e spod rzês za Piotrusiem oczyma
wodzi i umiecha siê leciuchno i co tylko ma powiedzieæ: Gdzie on tam gruby, biedaczysko!
Zupe³nie jak dawniej; tylko, ¿e siê tak wiece nie pali³y przy niej
Od wiec tych pada³a na ni¹ ¿ó³toæ przezroczysta, która mnie straszy³a; uczu³em te¿, ¿e
zimne mia³a rêce, gdy nam je ojciec poca³owaæ kaza³. Ojcu jednak przy niej ciep³o byæ musia³o,
bo, nabiegawszy siê ca³y dzieñ, a to do kancelarii, a to do stolarzy, a to o furmankê kiedy
siê ludzie rozeszli, na zydlu u ³ó¿ka siad³, rêk¹ g³owê podpar³ i patrzy³: to na krzy¿ czarny,
nad ³ó¿kiem matki wisz¹cy, to na g³êbokie cienie jej zamkniêtych oczu. Usn¹³em, a on jeszcze
siedzia³. Ale w nocy obudzi³o mnie ciche szlochanie.
To Felek, który siê przez ca³y dzieñ szasta³ i nastawia³ i z ludzi wydziwia³, a mnie w boki
szturcha³, siedzia³ teraz na sienniku, w otwartej na piersiach koszulinie, rêkami stercz¹ce kolana
obj¹³, patrzy³ w pust¹ izbê i p³aka³.
Trzeciego dnia, spalimy jeszcze pod magl¹ w sionce, gdzie nam ojciec siennik zaci¹gn¹æ
kaza³, kiedy we nie us³ysza³em jak gdyby znajome r¿enie.
Zerwa³em siê; serce mi bi³o, jak m³otem.
R¿enie odezwa³o siê znowu.
Felek! Szkapa r¿y! krzykn¹³em, chwyciwszy go za ramiê.
Szarpn¹³ siê i na drugi bok przewróci³, ale, gdy znów s³yszeæ siê da³o, porwa³ siê on tak¿e,
na sienniku siad³ i, szeroko otworzywszy oczy, s³ucha³
Przeci¹g³e ciche r¿enie odezwa³o siê raz jeszcze.
Szkapa! wrzasn¹³ Felek i, porwawszy na siebie katankê, ku schodom suteryny siê rzuci³.
Zacz¹³em siê na gwa³t odziewaæ, a tak mi rêce lata³y, ¿em do ¿adnego guzika trafiæ nie móg³.
Wstawaj, Piotru wo³a³em wstawaj! Szkapa przysz³a!
I trz¹s³em nim, jak wi¹zk¹ s³omy, bo siê nie³atwo budzi³.
Istotnie, przed bram¹, zaprzê¿ona do prostego, zas³anego kilimkiem woza, sta³a nasza szkapa.
U karku jej wisia³ ju¿ Felek, obj¹wszy j¹ obur¹cz, o ile dostaæ móg³; przy wozie sta³ pan £ukasz
Smolik i czêstowa³ stró¿a tabak¹.
Podnielimy zaraz wrzask nie do opisania.
Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, kochana, stara! wo³alimy na przemian, g³aszcz¹c j¹,
klepi¹c, tul¹c siê do niej, gdzie kto móg³. Piotru gwa³tem gramoliæ siê chcia³ na ni¹.
Stêskni³a siê bez nas szkapa, co? Przysz³a do nas szkapa? Przysz³a? Poczciwa, dobra,
stara szkapa nasza.
I nu¿ jej zagl¹daæ w zêby, nu¿ jej obmacywaæ nogi, nu¿ jej grzywê palcami czesaæ. Ani nam
w myli powsta³o, po co ta szkapa do nas przysz³a, na co to wóz ten czeka³.
Ale i ona pozna³a nas tak¿e, i ona cieszy³a siê nami: przedni¹ nog¹, któr¹ szpat znacznie
pogrubia³, uderza³a po bruku weso³o, ochoczo, jakoby krzesz¹c dla nas iskierki radoci; ³eb jej
to podnosi³ siê, to schyla³, nozdrza parska³y rano; to znów na g³osy nasze i miechy strzyg³a
uszami, wyci¹ga³a szyjê, a donone jej r¿enie przenika³o nas niewymown¹ rozkosz¹.
R¿enie to zlewa³o siê w jedno z trynitarskim dzwonem, który w tej chwili posêpnie biæ zacz¹³.
Jednoczenie rozleg³ siê z suteryny g³uchy odg³os m³otka. Animy siê spostrzegli, kiedy na wozie
ustawiono trumnê.
Wio! zawo³a³ pan £ukasz. Szkapa ruszy³a, a my przy niej k³usem.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
15
Na rogu ulicy obejrza³em siê: gromadka s¹siadek i przechodniów ju¿ siê rozproszy³a, a za
wozem, na którym pan £ukasz siedz¹c powozi³, szed³ ojciec sam, z czapk¹ w rêku i zwieszon¹
g³ow¹.
Co do nas, bieglimy tu¿ przy szkapie weso³o, ochoczo, ani na chwilê nie przerywaj¹c rozmów
i pieszczoty. Poranek by³ majowy, promienie s³oñca zalewa³y blaskiem ulice, most, Wis³ê;
z ka¿dego gzymsu wierka³y wróble. G³oniej wszak¿e, ni¿ wróble, szczebiota³a nasza gromadka.
Dzisz, Wicek wo³a³ Felek jak ci to zgrubia³a! Jakie ci to boki wy³o¿one ma? Dzisz, jakie
ci nowe naszelniki jaki ci kantar
I my znów dalej chórem:
Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, stara szkapa!
Ludzie ogl¹dali siê za nami. Dziwnym siê wydawa³ ten pogrzeb, z trójk¹ tak dobrze bawi¹cych
siê dzieci na czele. Zw³aszcza na mocie, gdzie wolniej w t³oku trzeba by³o jechaæ, robi³ nasz
orszak pogrzebowy szczególne wra¿enie.
Przechodnie stawali i wzruszali ramionami. Parê razy nawet krzykn¹³ na nas pan £ukasz,
¿eby za wozem iæ, alemy ani na krok szkapy odst¹piæ nie chcieli.
S³oñce przygrzewa³o coraz silniej, droga sta³a siê piaszczysta, ¿mudna; szkapa ci¹gnê³a swój
ciê¿ar z pewnym wysileniem: zdrowe jej oko mru¿y³o siê od blasku, na lepym, os³upia³em,
siada³y rozdra¿nione gor¹cem muchy. Natychmiast u³amalimy kilka wierzbowych witek
i zaczêli j¹ skwapliwie oganiaæ. Sami nie czulimy zmêczenia. Boso, w lichych szarawarkach
i kurtkach ³atanych dreptalimy obok szkapy weso³o, ochoczo, a krzy¿e cmentarne wci¹¿ ros³y
a ros³y przed nami
¯e trumny nie mia³ kto nieæ, puszczono nas z wozem za bramê. Ale tu czekaæ trzeba, gdy¿
grabarz do³ka nie skoñczy³ kopaæ i dopiero teraz popiesznie wyrzucaæ zacz¹³ z niego ¿ó³ty
piasek. Natychmiast zaczêlimy rwaæ dla szkapy szczaw zajêczy i soczyst¹ babkê, której pe³no
by³o na dro¿ynie. Tymczasem ojciec z panem £ukaszem zdjêli z wozu trumnê i postawili j¹ nad
brzegiem do³ka. Nie musia³a byæ ciê¿k¹, bo kumoter, choæ stary, prosto pod ni¹ sta³; a jednak
ojca tak zgiê³a do ziemi, jak ten krzy¿ padaj¹cego Chrystusa, com go na stacjach bernardyñskich
widzia³.
Zaraz te¿ brzêkn¹³ cienkim g³osem dzwonek, a w chwilê potem przyszed³ ksi¹dz w kome¿ce
i kocielny z krzy¿em i kropid³em. Spojrza³ na nas ojciec surowo, wiêc my poklêkli z Felkiem,
trzymaj¹c w piêciach pêki wie¿ej trawy. Pan £ukasz i ojciec poklêkli tak¿e, grabarz koñczy³
robotê. Raz, dwa, trzy, odprawi³ ksi¹dz swoj¹ ³aciñsk¹ modlitwê, wspomnia³ imiê i nazwisko
matki, Ojcze nasz mówiæ kaza³, sam zacz¹wszy g³ono.
Podniós³ ojciec twarz i obie rêce w niebo; z jego oczu pada³y ³zy ciê¿kie, grube. Felek, tu¿
przy mnie klêcz¹c, trzepa³ pacierz z wzrokiem utkwionym w szkapê.
Zrobi³a siê cisza taka, ¿e s³ychaæ by³o leciuchne szmery wierzby i cykanie wierszcza.
O, je!
je!
rozleg³ siê nagle wród tej ciszy cienki g³os Piotrusia, który pe³ne r¹czyny
trawy i wiosennego kwiecia szkapie przed pyskiem trzyma³, rozsypuj¹c bratki polne i bia³e
stokrocie. Szkapa delikatnie z r¹k dziecka bra³a wargami trawê i ¿u³a j¹, przechylaj¹c ³eb,
melancholicznie zwróciwszy lepe, zbiela³e oko w s³oñce. Spojrza³ ksi¹dz, zmarszczy³ siê ojciec,
a poniewa¿ najbli¿ej klêcza³em mu pod rêk¹, silnie mnie za ucho poci¹gn¹³.
Wnet Felek zacz¹³ siê rozg³onie piêci¹ w pier biæ, na znak, jako ju¿ pacierz i wszystko, co
do niego nale¿a³o, dokumentnie skoñczy³, zaczem, zerkn¹wszy na ojca, chy³kiem do szkapy
pomkn¹³, a i na mnie kiwn¹³. Ksi¹dz te¿, trumnê pokropiwszy, z czego i nam siê nieco
powiêcenia dosta³o, z kocielnym odszed³.
Do³ek jeszcze nie by³ wybrany. Grabarz na glinê natrafi³ i po trochu j¹ tylko, jak mas³a na
chleb, na ³opatê bra³.
Ojciec modli³ siê ci¹gle. Wszak¿e panu £ukaszowi pilno widaæ by³o, bo raz wraz tabakê
niucha³ i na wóz poziera³, a w g³owê siê drapa³, a¿ siê cisnêli, potrzêli raz i drugi z wielkim
przyjacielstwem, po czym kumoter do szkapy poszed³.
Ju¿emy j¹ wystroili, jakby pannê m³od¹. wie¿e, rozkwit³e ga³êzie akacji stercza³y jej za
uszami, za uprz꿹, za chom¹tem, gdzie tylko co wetkn¹æ siê da³o. Pêk ¿ó³tych mleczów tkwi³
nad czo³em, pod skrzy¿owym rzemieniem. Z grzywy opada³y ostró¿ki i zajêcze maczki. Resztê
zieleni trzymalimy w rêkach, aby szkapê od b¹ków opêdzaæ.
Zacz¹³ siê teraz prawdziwy tryumfalny pochód.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
16
Najpierw kroczy³ Piotru, nie patrz¹cy drogi, nadeptuj¹c ma³e, wie¿e, z ¿ó³tego piasku sypane
grobki dzieciêce, ile razy siê na wóz obejrza³. Za Piotrusiem szkapa wyrzuca³a z cichym
parskaniem ³bem, obci¹¿onym kwieciem i zieleni¹, ja za i Felek, jak giermkowie, po lewej i po
prawej stronie. Wóz toczy³ siê z wolna, to podnosz¹c siê, to opadaj¹c na zapad³ych grobach,
a za nami, z g³uchym, coraz g³uchszym ³oskotem, pada³a ziemia na matczyn¹ trumnê.
Maria Konopnicka, Nasza szkapa
17