Roszel Renee Czlowiek z Samotnych wysp

background image

RENEE ROSZEL

Człowiek z samotnych wysp

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sara wreszcie mogła się przyjrzeć mężczyźnie, przez którego zszarpała sobie

nerwy. Stał nad brzegiem urwiska i w zamyśleniu patrzył w morze. Wysoka,

barczysta postać wyraźnie odcinała się na tle szarego nieba.

Zacisnęła pięści. Ten drań, ten... porywacz dzieci stał sobie tak spokojnie, jak

gdyby nic się nie stało! Kim jest ten człowiek, zdolny z wyrachowaniem zwabić

naiwną szesnastolatkę pod pozorem oferty matrymonialnej?

Sara obiecała sobie, że w momencie konfrontacji z mężczyzną, który namówił

jej młodszą siostrę do ucieczki z domu, zachowa godność i lodowaty spokój.

Jednak straszny tydzień, jaki upłynął od momentu, gdy Lynn potajemnie

spakowała rzeczy i wy jechała sprawił, że teraz była już tylko roztrzęsionym

kłębkiem nerwów. Traktowała młodszą siostrę niemal jak własną córkę. Przez

osiem lat, od czasu śmierci rodziców, wychowywała ją sama. Z przerażeniem

myślała, jaką krzywdę może wyrządzić naiwnej, nie znającej życia dziewczynie

brutal, który dostał ją w swoje ręce. Z drugiej strony narastała w niej wściekłość

na tę krnąbrną, piegowatą smar kulę, której należała się solidna porcja klapsów.

Napięcie, jakie towarzyszyło jej podczas długiej podróży z Kansas na daleki

archipelag na Morzu Beringa, złagodziły nieco uwagi starego, gburowate go

pilota, z którym odbywała ostatni przelot z dużej wyspy Świętego Pawła na

background image

najmniejszą, najbardziej samotną wysepkę, gdzie czekało ją spotkanie z

Ransomem Shepardem. Z kilku niedbałych uwag, jakie rzucił w drodze ten

ponurak, bez przerwy żujący prymkę tytoniu, wynikało raczej, że pan Shepard

znany jest jako zapalony obserwator ptaków, nie zaś deprawator nieletnich

panienek.

Usłużna wyobraźnia podsunęła Sarze obraz ponurego, krzywonogiego

okularnika z lornetką na szyi. Tak, do kogoś takiego doskonale pasowałoby

sprowadzenie sobie narzeczonej pocztą, pomyślała z niejaką ulgą. Kiedy jednak

dotarła na wysepkę Świętej Katarzyny, obawy powróciły ze zdwojoną siłą. Oto

stała na jej najdalszym krańcu, na półwyspie, którego właścicielem okazał się

właśnie Ransom Shepard. Co gorsza, ów pan na włościach w niczym nie

przypominał krzywonogiego miłośnika ptaków!

W napięciu zaciskając dłonie na rączce podróżnej torby, Sara przyglądała się

szerokim barom i wąskim biodrom wysokiego mężczyzny, z którego sylwetki

emanowała niebezpieczna siła i niedbały, koci wdzięk. Ransom Shepard nie był

typem mężczyzny, który musiałby się trudzić dawaniem matrymonialnych

ogłoszeń, by zwabić do siebie żądną przygód nastolatkę czy nawet studentkę.

Wyglądał raczej na człowieka, który może wybrać sobie każdą kobietę, której

zapragnie i wykorzystać bez skrupułów. Och, z ochotą rozerwałaby drania na

strzępy, gdyby nie to, że mógłby z łat unieść ją jedną ręką jak kociaka.

Pokonując ostatnie metry kamienistej ścieżki dzielącej ją od nieznajomego, Sara

usiłowała opanować się za wszelką cenę. Zawsze sądziła, że choć jest typowym

rudzielcem, potrafi okiełznać swój temperament i posłużyć się chłodną logiką.

Tym razem jednak emocje, trzymane w ryzach przez kilka okropnych dni,

gwałtownie domagały się ujścia, grożąc nie kontrolowanym wybuchem.

Ś

wiadoma tego powtarzała sobie przez zaciśnięte zęby, wspinając się ku

szczytowi urwiska:

background image

— Tylko pozwól mu się wytłumaczyć. Daj mu szansę. Opanuj się, na litość

boską...

Udręczona natłokiem rozpaczliwych myśli, nie była nawet w stanie cieszyć się

urokiem miejsca. Powietrze wypełniał rześki zapach soli, wokół rozbrzmiewał

krzyk morskich ptaków pikujących nad falami, a wśród skal ścielił się gęsty

dywan dzikich jaskrawoczerwonych kwiatków, lecz jej krew szumiała w

skroniach, a pięści zaciskały się same. Ostatkiem woli powstrzymała się, by nie

skoczyć na tego wielkiego jak góra faceta i nie zepchnąć go z urwiska.

Huk fal i wrzask ptaków głuszyły jej kroki. Kiedy jednak podeszła bliżej,

nieznajomy wyczul jej obecność i odwrócił się. Wiatr zwiał mu na czoło ciemne

kręcone włosy, ale czuła, że mierzy ją uważnym spojrzeniem. Twarz miał

dziwnie poważną, jakby przerwano mu głębokie i raczej nie wesołe

rozmyślania.

W głębi duszy musiała niechętnie przyznać, że Ransom Shepard jest wyjątkowo

przystojny. Głęboko osadzone ciemnoszare oczy miały ten sam odcień, co

kamieniste, dzikie plaże wyspy i tę samą tajemniczą głębię, co chłodne fale

północnego morza. Nos zaś, który w jej pojęciu miał upodobnić tego

obserwatora ptaków do jego ulubieńców, bynajmniej nie przypominał swoim

szlachetnym kształtem sterczącego dzioba. Jej uwagę przyciągnęły jednak usta

— pięknie wykrojone, pełne męskiego wyrazu, po ważne, a zarazem jakby

stworzone do pocałunków. Wzdrygnęła się, wyobrażając sobie swoją nie winną

siostrzyczkę w zetknięciu z taką doskonałością, której nie oparłaby się nawet

doświadczona kobieta.

Przerażenie, jakie wywołało w Sarze zniknięcie siostry, zamieniło się we

wściekłość, gdy dowiedziała się, dokąd pojechała Lynn. Głupia smarkula, lepiej

już nie mogła sobie tego wymyślić... Narzeczony z najdalszych krańców Alaski,

z jakichś lodowatych Wysp Pribylowa! śeby tam dotrzeć, musiała wydać

background image

wszystkie oszczędności. Oszczędności tak pracowicie odkładane na naukę w

szkole pielęgniarskiej!

Ten niesamowicie przystojny człowiek pewnie do reszty zawrócił jej w głowie,

pomyślała, przyglądając się spod oka Shepardowi. A swoją drogą, musi mieć

jakąś ukrytą wadę, skoro ucieka się do pomocy biura matrymonialnego... Ten

nagły domysł podziałał jak przysłowiowa iskra na proch i Sara, zapominając, że

ma zachowywać się z lodowatą uprzejmością, wy krzyknęła:

— Ransom Shepard? — takim tonem, jakby na zwała go ostatnim śmieciem.

Mężczyzna zrobił zdumioną minę, lecz uprzejmie przytaknął. Tego tytko było

trzeba rozgniewanej nie na żarty dziewczynie.

— Och, ty draniu — krzyknęła i cisnąwszy torbę podróżną na ziemię,

wymierzyła mu siarczysty po liczek.

— A żebyś tak zgnił w więzieniu! — dorzuciła nienawistnie, choć rozsądek

przypominał jej nieśmiało, że wina leży również po stronie Lynn. Ale siostry nie

było i mogła się wyładować tylko na nim. Zresztą, co by nie mówić, jej

siostrzyczka ma zaledwie szesnaście lat, on zaś musi mieć dobrze ponad

trzydzieści. Jest za stary i w ogóle za... no, po prostu niebezpieczny! Intuicja

podpowiadała jej, że ma do czynienia z doświadczonym kobieciarzem, co było

jeszcze bardziej przerażające ze względu na Lynn.

Mężczyzna odstąpił krok do tyłu i popatrzył na nią spod zmrużonych powiek.

Nie wydawał się jednak zbyt oburzony atakiem, jak gdyby dostał już niejeden

raz po swej pięknej twarzy. Pewnie dlatego, lalusiu, musiałeś sprowadzić sobie

narzeczoną z daleka, bo tu już cię znają, pomyślała mściwie Sara i nabrała

przemożnej ochoty, by dołożyć mu jeszcze.

Tym razem jednak jej przegub został unieruchomiony żelaznym chwytem.

— Pierwszy policzek na koszt firmy, miły gościu, ale na drugi jeszcze nie

zasłużyłem — ostrzegł Shepard, zaciskając palce.

background image

Skrzywiła się z bólu i szarpnęła gniewnie.

— Sto razy na niego zasłużyłeś, ty nędzna kreaturo — warknęła.

Ta uwaga musiała wywrzeć na nim pewne wraże nie, gdyż wyraźnie drgnęła mu

brew.

— Dziwne, większość kobiet nie reaguje aż tak gwałtownie, gdy mężczyzna

bierze je za rękę — stwierdził zwalniając chwyt. — Musi pani być zabawna na

randce — dodał poufale, z nonszalanckim uśmiechem.

Sara pobielała z gniewu. Wyprostowała się na całą swoją skromną wysokość i

rzuciła mu w twarz: — Czy pan nie ma sumienia?! Pewnie uważa pan za

ś

wietny żart zwabienie tutaj szesnastoletniej, niewinnej dziewczyny, żeby...

ż

eby ją wykorzystać, tak?

Przez moment zdawało się jej, że dostrzegła błysk zaskoczenia na twarzy

mężczyzny, lecz jego rysy błyskawicznie przybrały ten sam ponury wyraz,

którym powitał ją na początku.

— Ach, teraz rozumiem — stwierdził, krzyżując ręce na piersi. — Pani wizyta

ma związek z naszą małą Lynn.

— Z moją małą Lynn i zamiarem wsadzenia pana za kratki, ty, ty...

— Ty nędzna kreaturo? — poddał domyślnie.

Sara zamrugała, walcząc z napływającymi łzami.

— Wspaniale, że tak to pana bawi!

— Proszę posłuchać — powiedział zmęczonym tonem. — Widzę, że jest pani

zdenerwowana i rozgoryczona, więc nie mam żalu, ale...

— Ależ niech się pan obrazi, proszę — syknęła ze złością.

Zagryzł wargi, jakby za wszelką cenę próbował się opanować.

background image

Wiedziała, że zareagowała zbyt gwałtownie i nie dała temu człowiekowi szansy

wytłumaczenia się. Nie była jednak w stanie zachowywać się racjonalnie. Od

czasu śmierci rodziców w wypadku samochodowym, kiedy Sara miała

siedemnaście lat, Lynn stała się jedyną bliską jej osobą. Po nagłym zniknięciu

siostry Sarę o paniczny lęk, że zostanie sama.

— Co pan zrobił z Lynn Elier? — krzyknęła, z trudem opanowując drżenie.

— Nawet n wiem, gdzie jest — wzruszył obojętnie ramionami.

Sara osłupiała. Jak można się zgubić na tej wysepce porośniętej tundrą, wśród

ptaków, reniferów i polarnych lisów?

— Czy uciekła? Co pan z nią zrobił? Jeśli stała jej się krzywda, to...

— Wiem, wiem, wsadzi mnie pani do więzienia — dokończył Shepard, po czym

ruchem głowy wskazał na widniejącą w dole plażę — Poszła na spacer, gdzieś

tam. Powiedziała, że wróci za godzinę, ale widać zmieniła plany.

Sara wyjrzała poza krawędź skal. Drobne kamienie, omywane kobaltowymi

wodami morza, lśniły jak rząd czarnych pereł.

— W takim razie... może by pan raczył jej po szukać! Nie boi się pan, że mogła

utonąć? — spytała rozdrażniona.

Obojętnie zerknął w dół urwiska.

— Nikt przy zdrowych zmysłach nie zbliża się do wody. Tutaj morze ma

temperaturę pięciu stopni. Zresztą, gdyby nawet wpadła na taki pomysł, nie

bałbym się — dodał obojętnie. — Taggart jest z nią, a to dobry pływak.

— Taggart — Sara aż zatrzęsła się z oburzenia.

— Nie, tego już za wiele! Ona jest pana narzeczoną, a pan pozwala jej się

włóczyć z innym?

Shepard westchnął z jawnym zniecierpliwieniem.

background image

— Droga pani jakaś-tam — niestety nie znam na zwiska — ma pani brudne

myśli. Taggart to mój czternastoletni syn. Przyznaję, nie jest aniołem, ale mimo

wszystko nie sądzę, by napastował Lynn — stwierdził oschłym tonem. — A

poza tym chciałem zauważyć, że zostałem niesprawiedliwie potraktowany. Pani

wie, kim jestem, ja natomiast mogę mieć tylko mgliste pojęcie na temat roli, w

jakiej pani występuje. Mam do czynienia z krewną Lynn czy też może z jej

kuratorem?

— Jestem Sara Elier, siostra i opiekunka Lynn — odparła z godnością. — I z

tego tytułu występuję w roli jej anioła stróża.

— Och, proszę mi wybaczyć, szanowna panno Elier — powiedział kpiąco i

spojrzał na nią bacznie.

— Nie chciałbym pani urazić, ale nie jestem pewien, czy pani właściwie

wypełnia swoją rolę.

Uwaga, choć wygłoszona łagodnym tonem, po działała na Sarę jak kubeł zimnej

wody. Przez chwilę znów doszedł do głosu rozsądek i w duchu musiała

przyznać rację temu obcemu mężczyźnie. Tak, nie potrafiła upilnować siostry.

Kiedy jednak przejmowała opiekę nad nią, sama była prawie dzieckiem. Być

może popełniała błędy, ale kocha tę dziewczynę jak nikogo na świecie. Dumnie

uniosła głowę i od parowała:

— Jak pan śmie mnie krytykować? Pan, oszust, który z wyrachowaniem zwabił

nieletnią dziewczynę obietnicą dostatniego życia na rajskiej wyspie!

— Pani siostra przybyła tu z własnej nieprzymuszonej woli, a poza tym

powiedziała mi, że nie ma domu ani rodziny. Dlatego nie rozumiem, skąd te

pretensje — wyjaśnił bez złości.

Sara poczuła, że coś dławi ją w gardle. Lynn wyrzekła się jej z taką łatwością,

jak gdyby całe lata poświęceń, kiedy harowała, by zapewnić im dach nad głową,

background image

nic dla niej nie znaczyły! Zgoda, może była zbyt apodyktyczna, ale przecież

kochała tę smarkulę jak własną córkę. Nie, nie mogła w to uwierzyć!

— Pan kłamie, nie mogła tak powiedzieć! — wykrzyknęła z rozpaczą.

Nie zaprzeczył, zajęty obserwowaniem zachmurzonego nieba.

— Zaraz będzie padać — stwierdził posępnie. — Proponuję, by dalszy ciąg sądu

nade mną odbył się pod dachem. Zapraszam do siebie.

— 0, nie, moja noga nie postanie w tej jaskini zła! Proszę tylko znaleźć Lynn, a

zaraz stąd znikniemy.

— W jaki sposób, można wiedzieć?

Och, mam nadzieję, że ten wrak, dumnie zwany samolotem, zdoła nas zabrać na

wyspę Świętego Pawła, a tam złapiemy najbliższy lot do Anchorage — i dalej,

do Kansas.

Roześmiał się ironicznie.

— Ten wrak, jak go pani nazwala, już dawno odleciał. Nie sądzi pani chyba, że

utrzymujemy tu flotyllę powietrzną na potrzeby miłych gości?

— O czym pan mówi? — jęknęła zdezorientowana.

— Myślę, że będzie pani miała wspaniałą okazję dokładniej poznać naszą rajską

wyspę, gdyż stary Krukoff przylatuje tu tylko w środy, żeby przywieźć

zaopatrzenie. Przy okazji zabiera też gości. A ponieważ pogoda wyraźnie się

psuje, nie sądzę, żeby zjawił się przed upływem tygodnia.

— Tygodnia...?

— Tak, jeśli nie później. Wie pani, samolot może nawalić. To zdarza się średnio

co...

— Boże, dosyć już tych okropności! Czy dręczenie kobiet sprawia panu aż tak

sadystyczną przyjemność? — Sara była pewna, że wszystkie przeszkody zostały

wymyślone specjalnie po to, żeby jej dokuczyć.

background image

Szare oczy błysnęły pogardliwie.

— Proszę mi wierzyć, znam inne rozkosze — poinformował ją oschle.

Teraz już przestała się łudzić. Odwróciła głowę, by ukryć niepokój. Co ma

zrobić? Przecież nie może spędzić całego tygodnia na maleńkiej wysepce, w do

mu tego irytującego człowieka! Niestety, zostało jej niewiele pieniędzy na

wynajęcie jakiegoś lokum, a co gorsza nie widziała tu niczego, co

przypominałoby hotel. Zaledwie parę domków, kościółek i niewielki port

rybacki. Może znajdzie się jakaś gospoda? Mała, tania gospoda... Uczepiła się

tej myśli jak zbawienia.

— Cóż, skoro tak, proszę mi powiedzieć, gdzie znajdę najbliższy nocleg —

stwierdziła z rezygnacją.

Nie odpowiadał, jakby czekał, aż spojrzy na niego. Odwróciła się niechętnie,

tylko po to, by zobaczyć w jego oczach radosną kpinę.

— Wolałaby pani domek nad brzegiem morza, czy też apartament w tutejszym

Hiltonie? — zapytał tonem usłużnego przewodnika.

— Więc tu naprawdę nie ma żadnego hotelu? Gdzie można w takim razie

przenocować? — zapytała bezradnie i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że

naraża się na kolejne kpiny. Jednak Ransom Shepard uśmiechnął się tylko

wyrozumiale.

— Tu są twarde warunki, droga panno Elier — po wiedział. — Ludzie żyją

skromnie i nie rozbudowują swoich domów ponad potrzebę.

— Możemy jeszcze zgłosić się do kościoła — Sara chwyciła się ostatniej deski

ratunku.

— Na pewno by was przygarnęli, ale tam jest tylko jedna mała salka, dostępna

dla wszystkich o każdej porze. To mogłoby być krępujące, prawda?

background image

Wszystkie możliwości zostały wyczerpane — oprócz tej jednej, której nie mogła

przyjąć do wiadomości. W ostatnim odruchu buntu postanowiła być okrutnie

szczera.

— Nie mogę zostać u pana, panie Shepard — oświadczyła oficjalnym tonem. —

I muszę wyrwać Lynn spod pana władzy. Najwyraźniej musi być coś w pana

charakterze... jakaś skaza, która kazała panu szukać sobie narzeczonej z

ogłoszenia. Ale ja nie chcę nawet wiedzieć, o co chodzi. Dlatego nie mam

zamiaru przebywać w pana towarzystwie, bo mogłabym przypadkiem odkryć tę

ponurą tajemnicę.

Długo mierzył ją spojrzeniem, zaciskając zęby, aż wbrew własnym deklaracjom

zaczęła się zastana wiać, do czego ten człowiek może być zdolny. W każdym

razie nie wyglądał na typa, który plułby na podłogę, walił pięścią w stół i bijał

kobiety.

Po długiej, pełnej napięcia chwili w kącikach jego ust pojawił się ironiczny

uśmieszek.

— Czy nie przyszło pani do głowy, że zamawianie narzeczonej pocztą może być

zupełnie zrozumiałe tu, na dalekiej północy, gdzie jest tak niewiele kobiet —

zapytał, po czym dorzucił drwiąco — Nawet sekutnica o ostrym języku mogłaby

tu sobie kogoś znaleźć, proszę mi wierzyć.

Sara aż zachłysnęła się z upokorzenia.

— Jakim prawem... Ja mam być tą sekutnicą?!

— A nie — zapytał niemal ubawiony. — Szanowna panno Elier, mało który

mężczyzna uderzony w twarz przez nieznaną kobietę i nazwany nędzną kreaturą

uważałby się za wybrańca bogów.

Pierwsze lodowate krople deszczu spadły na rozpalone policzki Sary. Po chwili

już bezradnym gestem odgarniała mokre kosmyki z oczu. Niestety, miał

absolutną rację. Zachowała się paskudnie.

background image

— Cóż, rzeczywiście... przesadziłam — przyznała z wysiłkiem. — Ale proszę i

mnie zrozumieć. Lynn jest nieletnia, martwiłam się, nie wiedziałam, gdzie jest.

Jak miałam się zachować?

Rysy jego twarzy nieco złagodniały.

— Rozumiem — powiedział i skin w kierunku domu. — A teraz chodźmy.

Proszę się nie opierać

— dodał widząc, że Sara cofa się z uporem. — Nie zachwyca mnie ta sytuacja,

tak jak i panią. Ale mam wolny pokój i czuję się częściowo odpowiedzialny za

wszystko. Zresztą Lynn i tak już u mnie mieszka, prawda?

Jeszcze gotowa była protestować, lecz poczuła, że nie może wydobyć głosu.

Szare oczy mężczyzny z hipnotyczną siłą nakazywały jej posłuszeństwo. Przez

jedną szaloną chwilę miała ochotę zatopić się w tym spojrzeniu, zapominając o

całym świecie. Wzdrygnęła się mimowolnie i ruszyła przed siebie, kuląc się z

zimna.

Spoza zasłony deszczu coraz wyraźniej wyłaniał się zarys solidnego

kamiennego domostwa, o niskim dachu krytym długim drewnianym gontem.

Ten styl, jak Sara zdążyła już zauważyć, dominował na całych Wyspach

Pribylowa, tworząc jedność z surową i dziką przyrodą.

Podchodząc do krytego ganku, w głębi którego widać było zapraszająco otwarte

drzwi, Sara doznawała sprzecznych uczuć — radości wędrowca, zmierzającego

ku bezpiecznemu schronieniu, i oba wy przed niebezpiecznym urokiem tego

miejsca. Dom Ransoma Sheparda przyciągał ją i odpychał zarazem, tak jak i

jego właściciel. Odruchowo zwolniła kroku...

— Jeśli o to chodzi, nigdy nie zmuszam kobiet do pozostania w moim domu

wbrew ich woli, tak jak i do spania w moim łóżku — dobiegł ją spokojny głos.

Ta uwaga boleśnie przypomniała jej o losie Lynn. Teraz, kiedy doświadczyła

już na sobie nie bezpiecznego uroku tego mężczyzny, zaczęła się poważnie

background image

obawiać, czy jej naiwna, nigdy nie chodząca na randki, zaczytana w

romantycznych historiach siostrzyczka nie dała się uwieść, biorąc Ransoma za

rycerza na białym koniu, o którym stale marzyła.

I nagle Sara ze wstydem uświadomiła sobie, skąd wzięło się owo poczucie

głębokiej niechęci na widok przystojnej twarzy Ransoma Sheparda i dlaczego

ogarnął ją taki gniew - otóż dlatego, że Lynn uciekła z Kansas właśnie do niego.

Do mężczyzny, któremu nie sposób byłoby się oprzeć.

— Czy... czy pan i Lynn jesteście po ślubie — za pytała, w napięciu czekając na

odpowiedź.

W odpowiedzi rzucił jej tylko krótkie, poirytowane spojrzenie.

— Chcę wiedzieć — Sara znów poczuła, jak ogarnia ją nieopanowana

wściekłość. Ich kroki głucho zadudniły na werandzie. — Nie jestem wprawdzie

prawną opiekunką siostry, ale przed wyjazdem rozmawiałam z adwokatką i ta

powiedziała, że Lynn, jako niepełnoletnia, musi się zwrócić do sądu o zgodę na

małżeństwo perorowała podniesionym głosem — Ale przecież ona nie miała

czasu tego zrobić? A może miała? Niechże pan powie, czy macie oficjalny ślub?

— A jak pani myśli — mruknął.

— To nie jest pora na zgadywanki!

Przepuścił ją w przed sobą. Kiedy stanęli w przedpokoju, powoli powiedział z

westchnieniem:

— Nie. Nie jesteśmy. Zadowolona?

— To ty, siostrzyczko? — dobiegł nagle z werandy zaniepokojony głos. Sara

odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Lynn, zamarłą w pół kroku na pierwszym

schodku.

background image

Ku werandzie nadbiegał ktoś jeszcze. Ciemno włosy, szczupły chłopak o

kanciastych ruchach, wyższy od Lynn. Wyglądali jak brat i siostra, ubrani w

dżinsy, kurtki i ubłocone adidasy, oboje komplet nie przemoknięci.

— No widzi pani, jednak się nie utopiła — zjadliwie zauważył Ransom.

— Lynn — zawołała Sara, rzucając się w stronę zaskoczonej dziewczyny —

Lynn, dzieciaku! — wyszeptała przez łzy, chwytając siostrę za ręce. Poczucie

ogromnej ulgi sprawiło, że z trudem wydobywała glos. — O mało mnie nie

wpędziłaś do grobu, wiesz? Ja cię chyba uduszę!

Nagle poczuła, jak siostra sztywnieje i usiłuje odsunąć się od niej. Szybko

wciągnęła ją na werandę. Chłopak szedł krok w krok za nimi.

Sara odsunęła swoją niesforną siostrzyczkę na odległość ramienia i zaczęła się

jej badawczo przyglądać. Lynn była niższa od niej i pulchniejsza. Mokre

kosmyki oblepiały piegowatą buzię. Podczas gdy Sara otrzymała w darze od

natury piękną miedzianorudą grzywę włosów, biedna Lynn musiała się

zadowolić cienkimi strąkami marchewkowego koloru. Za to z jej twarzy

patrzyły wielkie orzechowe oczy, identyczne jak u starszej siostry, teraz szeroko

otwarte i przerażone. Poza tym jednak wyglądała na zdrową i całą. Sara poczuła

nagle, jak cała złość ulatnia się, ustępując miejsca wzruszeniu i radości.

Impulsywnie chwyciła dziewczynę w ramiona i moc no przytuliła do siebie.

— Lynn, czy wszystko w porządku? Czy ten mężczyzna cię nie skrzywdził —

zapytała wreszcie.

— Jaki mężczyzna — zdumiała się Lynn.

— On — Sara oskarżycielsko wskazała na Ransoma — ten sam, który zwabił

cię tu jako narzeczoną. W końcu znalazłam ten magazyn z Alaski z

ogłoszeniami matrymonialnymi. Jak mogłaś tak zniknąć bez słowa? Jak mogłaś

wykraść moją kartę kredytową, którą trzymałam na czarną godzinę i pod robić

podpis — mówiła, nieświadomie zaciskając palce na ramieniu siostry —

background image

Trafiłam na twój ślad, kiedy zadzwoniłam do banku i powiedziano mi, że

kupiłaś na tę kartę bilety do Anchorage, a potem na wyspę Świętej Katarzyny.

Dlaczego — nagle urwała i przygryzła wargi, czując ucisk w gardle. Ale nie

mogła sobie pozwolić na płacz tu, przy tym człowieku.

— Wiesz co, Tag — mrugnął Ransom do syna — może byśmy tak zostawili

dziewczyny same. Niech się sobą nacieszą.

Chłopak posłusznie ruszył za ojcem. Sara mimowolnie zwróciła uwagę, że był

do niego podobny, choć oczy miał zielone, a jego podbródka nie przecinała

twarda bruzda.

Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Sara łamiącym się głosem wyszeptała

do siostry

— Teraz powiedz, czy on cię skrzywdził?

— Kto - Rance — zapytała Lynn z nutą wyraźnego rozbawienia. — Chyba

ż

artujesz, staruszko. To nieszkodliwy wapniak.

— Dobra, dobra, daruj sobie te szkolne wyrażonka. Czy on, ehm... dotykał cię?

No wiesz, może próbował cię pocałować... albo coś takiego —pytała

niezręcznie.

Lynn wreszcie pojęła, o co chodzi.

— Ach! To! Nie uwierzysz, co za kapitalna historia... — Teraz już chichotała

niepowstrzymanie.

— No mów, też chętnie bym się pośmiała. Jestem we wspaniałym nastroju do

ż

artów — wycedziła Sara przez zaciśnięte zęby.

Uśmiech zgasł. Twarz młodszej siostry stała się napięta i czujna.

— Nie mam ochoty kłócić się z tobą. Jak będziesz na mnie wrzeszczeć, to sobie

pójdę — ostrzegła Lynn.

background image

— Dziewczyno, zrozum, jestem po prostu strasznie zdenerwowana. Chyba po

tym, co zrobiłaś, należy mi się jakieś wyjaśnienie, prawda?

— Och, to długa historia. — Lynn ze zniecierpliwieniem wzruszyła ramionami.

— Nie szkodzi, mamy czas. Jak mnie poinformowano, musimy tu siedzieć cały

tydzień. Mów.

— No właśnie, nie zdążyłam na samolot.

— Co? Na jaki samolot?

— Ten, który odlatywał na wyspę Świętego Pawła. Rance uważał, że powinnam

wracać do domu.

Ta wiadomość zdumiała Sarę.

— On tak uważał?

— Aha. Bo on wcale nie szuka żony. Wszystko było pomysłem Taga.

— Tag szuka żony? Przecież ma dopiero czternaście lat!

Lynn energicznie potrząsnęła głową.

— Nie, co ty, on chciał sprowadzić żonę dla ojca. Od czasu, gdy umarła mama

Taga, Rance jest zupełnie nie do życia. Chłopak pomyślał, że może nowa żona

go uszczęśliwi. Poza tym miał nadzieję, że wtedy nie będzie musiał siedzieć w

szkole z internatem, bo ojciec pozwoliłby mu zostać w domu.

Westchnęła z rezygnacją.

— Niestety, Rance nie chce się drugi raz żenić. Słyszałam, jak mówił do Taga, i

chyba się wtedy wnerwił, że nie chce żadnej żony. Widocznie bardzo tamtą

kochał. Ale to fajny facet, naprawdę. Nawet się nie złościł, jak Tag mnie

przyprowadził. No, może trochę. W ogóle pozwała nam robić wszystko, co

chcemy, więc wcale nie chciało mi się wracać do domu. I zostałam.

background image

— I on się na to zgodził? — zapytała Sara ze zgrozą. Nie mogła uwierzyć, że

dorosły, odpowiedzialny mężczyzna nie uważa za stosowne zatroszczyć się o

przesianie wiadomości, że dziewczyna jest zdrowa i cała. W dwudziestym

wieku nie jest trudno połączyć się z Andover w Kansas, nawet gdy się jest na

Alasce!

— Nie wiń go, siostrzyczko. Ja... powiedziałam, że jestem z Detroit —

przyznała z ociąganiem dziewczyna. — A swoją drogą miałam niezły ubaw,

kiedy wydzwaniał do tamtejszej policji i dziwił się, że nic nie wiedzą — dodała

z szelmowskim uśmiechem.

Sara zesztywniała.

— Skłamałaś!

— Och, i co takiego — zbagatelizowała Lynn.

— Wiesz, może byśmy już weszły do domu. Cała się trzęsiesz. — Z troską ujęła

starszą siostrę za rękę.

Sara uznała to jednak za wyraźny objaw lekceważenia i po raz kolejny straciła

panowanie nad sobą.

— Co ty sobie właściwie myślisz, nieodpowiedzialna smarkulo — wybuchnęła

— Jak mogłaś mi zrobić coś takiego? Nie dość, że się nadenerwowałam, to

jeszcze teraz będę się musiała martwić, za co mamy dalej żyć. Wydałam ostatnie

grosze na tę podróż!

Chwyciła Lynn za ramiona i gniewnie nią potrząsnęła, lecz młodsza siostra, tak

zawsze uległa, spojrzała na nią kamiennym wzrokiem.

— Przestań się na mnie wydzierać — powiedziała spokojnie — Rance tego nie

robi. On wie, że jestem dorosła i pozwała mi samej podejmować decyzje.

— Wziąwszy pod uwagę twoje ostatnie decyzje, w życiu nie pomyślałabym, że

jesteś dorosła!

background image

Lynn gwałtownie odstąpiła krok do tyłu i zacisnęła pięści.

— Nic mnie nie obchodzi, co sobie myślisz. Dwa dni spędziłam w podróży i

spałam na Lotniskach, ale poradziłam sobie. Sama! Rozumiesz — wycedziła.

— Dlatego zejdź ze mnie wreszcie. Nie jestem już dzieckiem.

— Słuchaj, moja droga, co prawda nie jestem twoją matką, ale harowałam przez

całe osiem lat, żebyś nie chodziła głodna i obdarta, i chyba należy mi się

odrobina wdzięczności, nie uważasz?

— To już twój problem, siostrzyczko.

Sarę dosłownie zatkało.

— Boże, co z ciebie wyrosło — wyjąkała. — A tak się starałam...

— Spokojnie, siostruniu, teraz już nie będziesz musiała się martwić —

bezlitośnie zapewniła Lynn.

— Odtąd sama będę sobie radzić. Możesz z czystym sumieniem wracać do

Andover. A mnie zostaw w spokoju.

To mówiąc odwróciła się na pięcie i weszła do domu, demonstracyjnie

trzaskając drzwiami.

Sara została sama na werandzie. Deszcz monotonnie bębnił o dach. Nagle

poczuła, jak bardzo przemarzła. Był początek czerwca, temperatura w Kansas

sięgała trzydziestu stopni, a tu było najwyraźniej około zera. Szczękając zębami

przysiadła na podróżnej torbie i niepewnie popatrzyła na drzwi. Może

należałoby wreszcie wejść i zacząć zachowywać się normalnie, zamiast tkwić na

dworze jak obrażone dziecko? Mogła sobie wyobrazić, co myśli o tym Rance

Shepard... Ale potrzebowała jeszcze trochę czasu, by uspokoić rozbiegane

myśli.

background image

Poryw wiatru przyniósł nową falę ulewy. Krople zadudniły jak głośny werbel.

Sara wzdrygnęła się. Niepokojący obraz wysokiego mężczyzny, odwracającego

się ku niej znad urwiska, uparcie powracał w jej myślach.

ROZDZIAŁ DRUGI

Sarę niepokoił fakt, że Ransom Shepard był tak przystojny. Coś musiało być nie

w porządku z tym człowiekiem. Niemożliwe, by doskonałość wyglądu szła w

parze z doskonałością wewnętrzną. W swoim dwudziestopięcioletnim życiu

spotkała już wystarczająco wielu mężczyzn, żeby wiedzieć, iż zależy im

głównie na dwóch rzeczach — seksie i pieniądzach. Zawód kelnerki stwarzał w

tym względzie duże pole dla obserwacji. Ransom Shepard nie wyglądał jednak

na kolekcjonera łatwych zdobyczy ani na karierowicza nie mającego czasu na

głębsze związki. Jego dom, choć okazalszy od innych, nie był pałacem. Na

wyspie nie było możliwości zrobienia majątku. Mieszkańcy utrzymywali się z

połowu ryb.

W zadumie pokręciła głową. Przypadkowe miłostki? Nie, to do niego nie

pasowało. Nadal cierpi po stracie ukochanej żony, co przynajmniej jest ludzkie i

zrozumiale. Może pobyt u niego nie będzie taki straszny. W końcu to tylko

tydzień...

Skuliła się, otulając przemoczoną kurtką. Dojmujący chłód paraliżował myśli,

przynoszą jednocześnie zbawienną obojętność. Sara zaczęła błądzić spojrzeniem

po okolicy. Wyspa Świętej Katarzyny wyglądała jak prehistoryczna Irlandia.

Rozbawiło ją to skojarzenie. Nigdy nie była w Irlandii, ale wyobrażała sobie, że

muszą tam być podobne zielone łąki usiane barwnymi kobiercami kwiatków,

nietknięte ręką człowieka. Prawdziwy raj, choć zimny i chłostany deszczami.

background image

Nagle drgnęła, słysząc jak skrzypnęły drzwi domu. Odruchowo przeczesała ręką

włosy, które w wilgotnym powietrzu zamieniły się w burzę niesfornych rudych

loczków.

— Dobrze, dobrze, zaraz idę — wymamrotała z za kłopotaniem, nie odwracając

się. Nagle coś szarpnęło ją za włosy. Nim zdążyła zareagować, pociągnięto ją

znowu - tym razem mocno i boleśnie.

— Hej, bez żartów! Byłam niegrzeczna, ale to nie powód, żeby wciągać mnie do

domu za włosy - wykrzyknęła z oburzeniem, odwracając się gwałtownie do

napastnika i zamarła...

Para złociście połyskujących oczu patrzyła na nią znad wąskiego, brązowego

pyska. Stworzenie przypominało wyrośniętego źrebaka i tak jak on sprawiało

wrażenie, że składa się wyłącznie ze szczudłowatych długich nóg. Kiedy

obnażyło białe zęby i wydało dziwny, przenikliwy ryk, serce skoczyło jej do

gardła, jak niegdyś, w dzieciństwie, kiedy rzucił się na nią wielki pies. Z

krzykiem zerwała się na nogi, lecz upadła potknąwszy się o torbę. W

oczekiwaniu najgorszego zasłoniła twarz rękami, ale dziwny prześladowca

poniechał ataku i niezgrabnie kuśtykając wycofał się do domu.

— C-co to było? — wyjąkała, podejrzliwie popatrując przez palce.

— To był Boo — usłyszała głęboki glos od progu.

Opuściła ręce i ujrzała nad sobą wysoką postać Ransoma, przyglądającego się

jej z uśmieszkiem.

— Boo to jedno z naszych domowych zwierzątek - wyjaśnił.

— Ładne mi zwierzątko - wzdrygnęła się. — Najwyraźniej chciało mnie zjeść.

Co to w ogóle jest?

— Młody ren, osierocony przez matkę. Biedny Boo, bardzo go pani

wystraszyła.

background image

Sara z oburzeniem uniosła się na łokciach.

— Tego już za wiele! Przecież on chciał mi wyrwać włosy z głowy. Jak

możecie tu trzymać takie niebezpieczne bestie?

— Bestie - zachichotał. — Nasz Boo ma dopiero dwa miesiące. Nie miał się

gdzie podziać, więc za proponowałem mu gościnę, tak samo jak i pani. No,

może z jedną różnicą — dodał. — Bardzo lubię renifery.

Sara spojrzała na niego z nieukrywaną niechęcią.

— Skoro tak, proszę się nie krępować i po prostu mnie wyrzucić.

Zignorował tę zjadliwą uwagę i długo przyglądał się skulonej na podłodze

postaci.

— Dobrze się pani czuje? Czy przyjmie pani moją pomocną dłoń?

— Och, nie trudź się, szlachetny rycerzu Galahadzie — warknęła, chwiejnie

wstając na nogi. Trudno, niech się z niej śmieje. Nie ma wyjścia, musi przecież

jakoś przeżyć ten tydzień. Trzeba działać racjonalnie.

— Chyba mam już dosyć świeżego powietrza na dzisiaj — westchnęła.

— Jak to, przecież dopiero południe?

— Wiem, bo umieram z głodu.

— Mamy w domu trochę jedzenia.

— Tak, i renifera-ludojada.

— Właściwie dwa ludojady.

— Dwa reny w jednym domu — Tego było już dla Sary za wiele — Och-Toto

— westchnęła jak Dorotka z krainy Oz — tak bardzo chciałabym wrócić do

Kansas!

background image

- Niech się pani nie martwi, one przyszły tylko z wizytą — zapewnił ją Rance -

Baby jest siostrą Boo. To naprawdę przemiłe stworzenia, łagodne jak kociaki. A

może nawet bardziej, bo koty na wyspie są przeważnie dzikie.

— Ciekawostka, koty włóczą się u was na dworze, a renifery rezydują w

domach w roli pieszczoszków...

— śadne z tych stworzeń nie należy do rodzimej fauny. Koty przywieźli tu ze

sobą w latach dwudziestych osadnicy z Alaski jako zwierzęta domowe, a reny

sprowadzono z Syberii dziesięć lat temu jako zwierzęta hodowlane.

— Ładne mi zwierzęta hodowlane — mruknęła — A tak naprawdę, to wcale się

nie przestraszyłam.

— Ach, teraz rozumiem. Ten krzyk, który słyszałem, był po prostu głosem

pierwotnej energii, czymś w rodzaju katarsis — stwierdził ze śmiertelną

powagą.

— Dobrze, jeden zero dla pana. Ale dopóki nie ma tu dzieciaków, chciałam

ustalić dwie sprawy.

— Zamieniam się w słuch...

— Po pierwsze — odchrząknęła nerwowo — chcę pana przeprosić za swoje

zachowanie. Myliłam się co do pewnych...

— Dobrze, o tym już zapomniałem. Co dalej?

— A po drugie, szanowny panie Shepard, niech pan przestanie udawać. Wiem,

ż

e Lynn skłamała, mówiąc, że jest z Detroit. Gdyby jednak zadał pan sobie

trochę trudu, mógłby pan z łatwością ustalić, kim jest. Chociażby poprzez moją

kartę kredytową. Pana obowiązkiem było zawiadomienie za wszelką cenę władz

Kansas, że dziewczyna żyje i nic jej się nie stało. Tego nie mogę panu

wybaczyć.

background image

Wyraz rozbawienia zniknął z jego twarzy. Przez moment dostrzegła w niej

dziwny smutek i żal, szybko przysłonięty znanym jej już dobrze wyrazem

obojętności.

— Pewnie będzie to dla pani wstrząsem, ale nie zależy mi na przebaczeniu —

stwierdził oschle. — Zresztą — dodał — jeśli zdoła pani znaleźć tę mityczną

kartę kredytową, gotów jestem ją zjeść na pani oczach. Osobiście sądzę, że od

dawna spoczywa na dnie morza.

— Mam przez to rozumieć, że pan jej szukał?

— Owszem, ale pani kochana siostrzyczka zadbała o zatarcie wszystkich

ś

ladów. Usatysfakcjonowały panią wreszcie moje wyjaśnienia?

Popatrzyła na niego w osłupieniu, dopiero teraz uświadamiając sobie dziwne

niedomówienia Lynn. Czyżby w ostatniej chwili postanowiła nie przyznać się,

ż

e wrzuciła kartę kredytową w fale? Niestety, na to wyglądało. Sara zaczęła

układać w myślach kolejne przeprosiny.

— Przeprosiny przyjęte — uśmiechnął się Ransom z miną jasnowidza. W

przystojnej, ogorzałej twarzy błysnęły białe zęby i Sara poczuła, że bezwolnie

poddaje się urokowi tego mężczyzny. Przerażała ją własna niekonsekwencja. Z

rezygnacją stwierdziła, że dalsze dyskusje nie mają sensu i potulnie ruszyła do

drzwi.

Po przekroczeniu progu stanęła jak wryta, porażona widokiem niesłychanego

bałaganu, jaki panował w kamiennym holu. Wszędzie walały się najrozmaitsze

domowe przedmioty, przemieszane z piętrzącymi się stertami starych

magazynów.

Być może ten dom był kiedyś ładny i przytulny. Z czasów dawnej świetności

pozostały pokryte boazerią ściany w salonie, ozdobione zakurzonymi dziełami

ludowej sztuki eskimoskich i rosyjskich narodów. Na wielkim kominku z

kamieni płonął wesoły ogień, lecz rzeźbione meble o skórzanych obiciach

background image

dosłownie niknęły pod stosami książek i czasopism. Wszędzie stały talerze z

resztkami jedzenia i leżały porozrzucane brudne części garderoby. Pośrodku tej

niesamowitej scenerii królowała kanapa, a na niej wygodnie ułożył się renifer i

smacznie pochrapywał przez sen. Po chwili Sara dostrzegła, że z drugiego

końca, gdzie na oparciu kanapy piętrzyła się góra ciuchów, patrzy na nią czujnie

para błyszczących ślepi. Widać Boo nie zapomniał jeszcze o incydencie na

werandzie.

— Te zwierzaki... leżą na kanapie?! — wykrzyknęła ze zgrozą Sara. — O Jezu.

Przecież pan żyje jak w chlewie — rzekła ciszej, jakby do siebie.

— Przepraszam, panno Elier, nie dosłyszałem — Ransom pochylił się ku niej.

— Chciałam, ehm... zapytać, czy mogę dostać szklankę... — zająknęła się

niezręcznie.

— Pewnie ciekawi panią, czy w tym chlewie w ogóle mam jakieś szklanki, tak

— sprostował znacząco.

Sara poczuła, jak ze wstydu płoną jej policzki.

— Nie chciałam pana obrazić, ale proszę mi wierzyć, w życiu nie widziałam

czegoś takiego. Ten dom wygląda tak, jakby niedawno został splądrowany. Czy

tu zdarzają się kradzieże? — zapytała z nadzieją.

— Nie. Na wyspie Świętej Katarzyny nie ma złodziei. Jeśli pani czegoś

potrzebuje, może to pani sobie po prostu wziąć. Muszę zresztą powiedzieć, że

pani siostra świetnie się czuje na naszym domowym pobojowisku.

Sara zrobiła nieszczęśliwą minę.

— Tak, to niestety do niej podobne. Czy nie ma w tym domu szczotek, ścierek i

ś

rodków czyszczących?

— Nawet nie wiem, co to jest. — Ransom wy szczerzył radośnie zęby.

background image

— Nie chcę się wtrącać, ale nie rozumiem, jak można tak żyć — nie

wytrzymała.

— Ma pani rację, nie można — przyznał spokojnie.

— Miło mi, że wreszcie się pan ze mną zgadza.

— Zgadzam się, ale mam prawo żyć, jak mi się podoba — uciął.

Sara zagryzła zęby i w milczeniu ruszyła dalej. Nagle jej uwagę przykuł jakiś

dźwięk, dochodzący zza drzwi, które zapewne prowadziły do kuchni. Ruszyła w

tamtą stronę, torując sobie drogę wśród stosów rupieci.

Lynn i Tag rezydowali przy kuchennym stole, którego skrawek był jeszcze

wolny. Zlew oraz wszystkie blaty zawalone były brudnymi naczyniami i

resztkami opakowań po gotowych daniach.

— Co tu się dzieje — zapytała, nie wierząc własnym oczom — Co wy robicie?

— Jemy obiad — wyjaśniła Lynn, łypiąc podejrzliwie na siostrę znad otwartej

puszki. Druga puszka stała przed Tagiem i oboje z wielkim apetytem coś z nich

sobie wzajemnie wyjadali.

— Co to jest — indagowała coraz bardziej zaniepokojona Sara.

— Łosoś i brzoskwinie — poinformował ją chłopak, po czym dodał z

uprzejmym uśmiechem: — My się chyba nie znamy, prawda? Jestem Tag

Shepard.

— Cześć, Tag — uśmiechnęła się z przymusem i szybko przeniosła spojrzenie

na siostrę.

— Lynn, co w ciebie wstąpiło — zaatakowała — Przecież to jakiś koszmar!

Siedzisz tutaj, wygrzebujesz jedzenie z puszki jak dzikus i nic cię nie obchodzi,

ż

e teraz będę musiała harować przez lata, żeby odzyskać to, co wydałaś na tę

idiotyczną wycieczkę! A co ze szkolą pielęgniarską? Zamiast dalej się kształcić,

będziesz teraz musiała iść do pracy. Co w ciebie wstąpiło?

background image

Lynn wreszcie przestała ruszać szczękami i z trzaskiem odstawiła puszkę na

stół.

— Chcesz wiedzieć, dlaczego uciekłm, tak? Dlaczego chciałam wyjść za

bogatego faceta i wynieść się jak najdalej od ciebie i Kansas? — wykrzyknęła,

patrząc wyzywająco na siostrę. — Dobrze, powiem, ci. Uciekłam, bo nie chcę

skończyć tak jak ty. Nie chcę być nikim! Nie oszukujmy się, przecież ledwie

wiążemy koniec z końcem. Nawet gdybyśmy obie zaharowały się na śmierć, i

tak nie wystarczy na moje czesne. Popatrz na siebie, przecież masz dwadzieścia

pięć lat, a już wyglądasz o wiele starzej. Nie chcę być ciągle zagoniona i

męczona jak ty. Ty nawet nie masz własnego życia i...

- Lynn!

Sześć par oczu zwróciło się ku stojącemu w drzwiach Ransomowi. Na moment

zapadła cisza.

— Słucham — odezwała się wreszcie dziewczyna, aczkolwiek mniej

wojowniczym tonem.

Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech, lecz oczy pozostały poważne. Sara

wyczuła, że w ostatniej chwili powstrzymał się od reprymendy.

— Słuchajcie, dzieciaki, deszcz przestał padać — wrócił do swojego dawnego

swobodnego tonu.

— Może byście tak zabrały Boo i Baby na spacer?

— Dobra, Rance — Lynn rzuciła ostre spojrzenie na siostrę, po czym zwróciła

się do Taga: — Dokąd pójdziemy?

— Na plażę. Wezmę swoją czapkę klubową, może pojawi się ten delfin, o

którym ci mówiłem, Potluck.

On uwielbia zabierać mi tę czapkę i płynąć z nią do Zatoki Morskiego Lwa. To

kawał drogi. Reny się trochę przelecą.

background image

— Bosko — uśmiechnęła się promiennie Lynn.

— Dobrze, ale gdzie jest ta czapka? — zaniepokoił się Tag, pytająco zerkając na

ojca.

Ransom wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia, stary.

— Chyba ktoś nasadził ją na słój po landrynkach

— powiedziała Lynn. Oboje poderwali się i w podskokach wybiegli z kuchni.

Shepard odwrócił się i ruszył za nimi.

— Proszę sobie wziąć, na co ma pani ochotę. Ja mam coś do załatwienia —

rzucił wychodząc.

Sara z rozpaczą ogarnęła wzrokiem kuchenne po bojowisko. W co ta smarkula

ją wpakowała? To dom jak ze złego snu. Westchnęła ciężko i zakasawszy

rękawy zabrała się do porządków.

— Co pani robi? — zawołał głos z holu.

— Zmywam naczynia.

— Wykluczone!

- Nie będę jadła w takim chlewie!

Postać Rance”a wypełniła nagle ramę drzwi. Spojrzał na nią groźnie.

— Szanowna pani, nie mam zwyczaju tłumaczenia się wobec osób, które ledwo

znam. W każdym razie proszę przyjąć do wiadomości, że są powody, dla

których wybrałem taki, a nie inny styl życia. Będzie pani tutaj tylko tydzień,

proszę więc nie próbować niczego zmieniać. Jeśli ruszy pani choć jeden talerz,

będzie pani nocować na plaży.

— Tam przynajmniej jest czysto!

background image

— Owszem, tylko w nocy temperatura spada prawie do zera — wycedził, z

trudem utrzymując nerwy na wodzy. - Ostrzegam panią po raz ostatni, proszę

zostawić moje sprawy i mój dom w spokoju.

Zamilkła, pokonana i upokorzona. Nigdy nie spotkała tak nieustępliwego

mężczyzny. Z drugiej strony nie mogła nie przyznać mu racji. To był jego dom i

mógł zamienić go w chlew, jeśli miał ochotę. Westchnęła i ciężko oparła się o

stół. Puszka z łososiem potoczyła się po blacie i z trzaskiem spadła na podłogę.

Sara zmełła w ustach soczyste przekleństwo.

Przez całe popołudnie jak ognia unikała Ransoma Sheparda. Widziała tylko, jak

wrócił do domu czerwonym jeepem, załadowanym pakunkami. Tag po wiedział,

ż

e przywiózł zapasy żywności, pozostawione przez samolot, a także paliwo do

generatora i pocztę.

Było już około piątej, kiedy zdecydowała się pójść na spacer. Niebo

zachmurzyło się znów, a nad morzem kłębiły się gęste pasma mgły. Sara

ciaśniej otuliła się puchową kurtką, którą wzięła ze sterty ciuchów w holu.

Pomimo zimna z niechęcią spoglądała ku domowi. Nie miała ochoty znów

widzieć tego irytującego faceta.

— Hej!

Aż podskoczyła, kiedy tuż obok wyłonił się niepożądany obiekt.

— Wszystko w porządku? — zapytał Ransom towarzyskim tonem, jak gdyby

nigdy się nie kłócili.

On pyta, czy wszystko w porządku! Śmieszne. Wzruszyła ramionami i

wepchnęła ręce w kieszenie.

— Czy jest pan pewien, że nie ma innego sposobu wydostania się z wyspy? —

zapytała, zwracając spojrzenie ku morzu.

— Myślałem o tym przez całe popołudnie. Niestety, znów mamy awarię w

naszej stacji łączności satelitarnej, co oznacza, że nie będą działały telefony,

background image

dopóki nie sprowadzimy części. A będziemy mogli je zamówić dopiero w środę,

kiedy przyleci stary Krukoff. I tak kółko się zamyka.

— Cudownie mruknęła.

— Szkoda, że łódź ratunkowa nie wchodzi w grę

— stwierdził.

Sara natychmiast nadstawiła uszu.

— Co mam przez to rozumieć? — zapytała gorączkowo. — Na pewno mogłaby

zabrać nas na Świętego Pawia. Przecież to tylko czterdzieści mil.

Poważnie pokręcił głową, jakby rozumiał jej rozterkę.

— Proszę nie zapominać, że to jest łódź ratunkowa. Co by było, gdyby ktoś

potrzebował jej właśnie wtedy, kiedy przewoziłaby was? Wie pani, jak to jest,

kiedy łódź rybacka zaczyna tonąć, a ludzie unoszą się na wodzie w kamizelkach

i powoli zamarzają?

— Och... Jak często to się zdarza?

— Na szczęście niezbyt często.

— W takim razie — złożyła błagalnie ręce — czy nie mógłby pan tego

załatwić?

— Widzę, że lubi pani ryzyko, ale nie można narażać innych. Zresztą łódź jest

nieco za stara, by płynąć nią tak daleko — zwłaszcza w tej mgle.

Jednak Sara nie rezygnowała łatwo. Kolejna myśl natchnęła ją nową nadzieją.

— Dobrze, a gdyby tak wynająć łódź rybacką? Zapłaciłabym dobrze.

— Dla kogoś, kto pochodzi z Kansas, taka rzecz wydaje się prosta. Ale tu, droga

panno Eller, mamy tylko ośmiometrowe łodzie z maleńkimi sterówkami i

krótkofalówkami o niewielkim zasięgu. Nie ma oczywiście mowy o żadnym

radarze. Dlatego nawet stary wyga nie śmiałby zapuszczać się na nich daleko w

background image

morze, choćby było gładkie jak lustro. One służą tylko do połowów

przybrzeżnych. Zresztą wy, ludzie z Kansas, gdzie ropa tryska z każdej dziury,

nie wiecie nawet, że tutaj każdy oszczędza paliwo, bo jest drogie. Choć

osobiście gotów byłbym za płacić za wynajem tej cholernej łódki, gdyby to

tylko było możliwe.

— My, ludzie z Kansas, też nie lubimy marnować paliwa — obruszyła się. — I

nie lubimy być pouczani.

— Dobrze, nie chciałem pani urazić. Rozumiem pani sytuację. Proszę mi

wierzyć, gdybym tylko mógł, natychmiast załatwiłbym jakiś transport —

powiedział poważnie.

— Wierzę — przytaknęła z nieszczęśliwą miną.

— Może w takim razie zawrzemy rozejm — za proponował, wyciągając ku niej

rękę.

Zaskoczona, po chwili wahania wsunęła dłoń między jego palce. Zdumiało ją,

jak ciepła jest jego ręka. Szybko wyrwała swoją z uścisku, jakby stał się nazbyt

intymny.

— Przepraszam za... no wie pan, za wszystko. Nie powinnam się wtrącać w

pana życie — wykrztusiła.

Przyglądał się jej uważnie, w milczeniu. Intuicyjnie wyczuła, że jego niechęć

topnieje. Szybko dostrzegła okazję do zawarcia kompromisu, przynajmniej w

pewnych sprawach.

— Czy nie uważa pan jednak, że można by jeden dzień poświęcić na porządki?

— zapytała ostrożnie.

— Wie pan, lepiej by się nam mieszkało, a dzieciom przydałaby się lekcja

odpowiedzialności.

background image

— A czy pani nie uważa, że można mieć zupełnie inne podejście do

wychowania? Ja na przykład stosuję odwrotną taktykę: niczego nie zabraniam i

czekam, by wszystko obrzydło tym dzieciakom tak, że sanie poczują się

zmuszone do odpowiedzialności.

— Tak, ale im bynajmniej nic nie obrzydło. To tylko kolejna prowokacja z pana

strony — prychnęła.

- Czyżby? — kpiąco uniósł brew, a potem uśmiechnął się niespodziewanie.

Panno Elier, a co się stało z pani włosami? Kiedy się poznaliśmy, nie miała pani

tylu loczków. Czy to zbawienny wpływ wilgotnego klimatu? — zagadnął

miękko.

- O co chodzi? — spytała nieufnie. — Są zbyt rozczochrane jak na pański gust?

— Przyznaję, są wspaniale rozczochrane — zachichotał.

- Humor panu dziś dopisuje, prawda?

— Niezupełnie, ale pani włosy bardzo mi się podobają.

Odwrócił się i odszedł, zostawiając Sarę kompletnie zaskoczoną i poirytowaną.

Ujęła palcami rude pasmo, naciągnęła je, a potem puściła. Opadło jej na czoło,

skręcone jak sprężynka. I to mu się podoba? — pomyślała z niedowierzaniem.

Bzdura, pewnie chciał ze mnie zakpić. Nigdy nie mówi serio. I nic go nie

obchodzi. Co za bufon!

Szkoda tylko, że taki przystojny, skonstatowała po chwili, patrząc na oddalającą

się wysoką postać mężczyzny w skórzanej lotniczej kurtce.

ROZDZIAŁ TRZECI

background image

Minęła dziesiąta wieczór, lecz na dworze było jasno i nic nie zapowiadało

nadejścia zmroku. Po powrocie ze spaceru, Sara oczyściła sobie kawałek

miejsca na kanapie i przez kilka godzin z nudów wertowała stare magazyny.

Nagle jakiś dźwięk za kłócił ciszę domu. Uniosła głowę i zobaczyła Ransoma,

wchodzącego z lampami naftowymi.

— Spodziewa się pan wyłączenia prądu? — zapytała z uśmiechem.

— Owszem odparł z lekkim rozbawieniem. — Zawsze o dziesiątej wyłączam

generator, żeby zaoszczędzić paliwo. Zwykle kładziemy się spać o dziesiątej,

choć słońce zachodzi dopiero po północy — wyjaśnił.

— Za to wschodzi już o czwartej.

— W Kansas pracuję na dwie zmiany. Muszę obsłużyć tłumy w czasie lunchu, a

potem, wieczorem, jeszcze większe tłumy w barze. Kończę dopiero o drugiej

nad ranem, więc obawiam się, że nie zasnę o tej porze - wyznała Sara.

— Na pewno pani zaśnie. Jesteśmy w strefie czasowej Morza Beringa —

wyjaśnił żartobliwie. — W Kansas mija właśnie pierwsza w nocy.

Jakby na potwierdzenie jego słów Sara ziewnęła szeroko. Roześmiał się i

wręczył jej lampę.

— Proszę, przyda się w nocy, jeśli będzie pani chciała wstać. Kiedy się zasunie

story, w domu będzie całkiem ciemno, mimo że na dworze jest jasno.

Wstała przeciągając się leniwie. Ogień na kominku już wygasał. Nadal nie było

ś

ladu Taga i Lynn. Zaczęła się niepokoić.

— Gdzie te dzieciaki? — mruknęła.

— Pewnie u doktora Stepetina. On ma telewizor.

— I nie wyłącza na noc generatora?

— Pozostałe domy na wyspie korzystają ze wspólnego agregatu, który chodzi

przez całą dobę.

background image

— Nie wie pan, kiedy one wrócą?

— Kiedy zechcą.

Przez moment miała ochotę wdać się ponownie w dyskusję na tematy

wychowawcze, lecz po namyśle zrezygnowała. Poczuła, że ogarnia ją

zmęczenie.

— Wobec tego chyba pójdę spać — powiedziała, znów ziewając. Ransom dał

jej znak, by szła za nim.

Drzwi obok kuchni prowadziły do części sypialnej domu. Znajdowała się tam

łazienka, duży pokój Ransoma i dwa inne, mniejsze pokoje. Wskazał Sarze

jeden z nich.

— Tu śpi Lynn. Będę musiał panią do niej do kwaterować, bo robi się ciasno.

— W porządku, jakoś sobie poradzę.

— A ma pani w czym spać?

Takiego pytania się nie spodziewała. Niestety, wzięła tylko lekką koszulkę

bawełnianą. Nie przy puszczała, że przyjdzie jej spędzić tydzień pod kołem

polarnym. Nie miała jednak ochoty na dyskusje o bieliźnie nocnej.

— Coś się znajdzie — zbyła go.

— W nocy jest zimno, choć palimy w piecu węglowym. Dam pani coś —

powiedział i w swoim pokoju. Po chwili wrócił i podał jej wieszak z męską

flanelową koszulą, zabezpieczony dodatkowo folią. Sara ze zdumieniem

dostrzegła, że koszula była nieskazitelnie czysta i nienagannie od prasowana.

W końcu korytarza skrzypnęły drzwi i po chwili dobiegły ich głosy Taga i Lynn.

Ransom skinął jej głową.

— A zatem dobranoc. Miłych snów — powiedział i zniknął za drzwiami swojej

sypialni.

background image

Sara poszła do pokoiku i czekając na siostrę przysiadła na skraju jednej z

bliźniaczych kozetek. Lóżko było wprawdzie zaścielone, ale zawalały je

wszechobecne sterty pism i części ubrania. Na drugim, nie zasłanym, panował

bałagan nie do opisania. Najwidoczniej spała tam Lynn.

Młodsza siostra wpadła do pokoju i natychmiast przysiadła się do Sary,

szepcząc konspiracyjnie:

— Stara, nie mogłam nic powiedzieć przy Tagu, ale myślę, że z jego ojcem jest

coś nie tak.

— Jak to?

— Naprawdę! — Lynn jeszcze bardziej ściszyła głos, jakby zamierzała wyjawić

ogromną tajemnicę. — Jak nie wierzysz, to zobacz, jak wygląda jego garderoba.

— Boże, a co tam jest? — wyobraźnia Sary zaczęła pracować intensywnie,

podsuwając jej obraz wiszących rzędem pejczy i łańcuchów.

— Porządek — siostra dramatycznie zawiesiła głos, czekając na efekt.

Rzeczywiście, Sara popatrzyła na nią w osłupieniu.

— Mówisz, że w jego szafie jest porządek?

— Tak, wszystkie rzeczy są czyste i wiszą równiutko. No mówię ci, to wygląda

jak... na zdjęciach w tych magazynach o urządzaniu wnętrz.

— I na tej podstawie uważasz, że Rance ma nie po kolei w głowie?

— Owszem, bo reszta jego pokoju wygląda tak samo jak cały dom. Przyznasz,

ż

e jest coś dziwnego w facecie, który bałagani w domu, a w szafie ma idealny

porządek, nie?

Sara zerknęła na leżącą na poduszce koszulę, zapakowaną w folię.

— Fakt — przyznała. — Umiłowanie porządku nie jest na ogół uważane za

oznakę zaburzeń umysłowych, ale jeśli ogranicza się wyłącznie do garderoby,

rzeczywiście daje do myślenia. Ale nie trzeba zaraz wpadać w panikę. Jakoś nie

background image

słyszałam o paranoiku-mordercy, którego ulubionym zajęciem jest

porządkowanie własnych ubrań.

Najwyraźniej nie przekonała siostry, gdyż ta uśmiechnęła się sceptycznie.

— Okay, skoro tak uważasz. Chciałam tylko, że byś wiedziała, co jest grane.

— Dzięki za ostrzeżenie. Zobacz, co mi dał do spania. — Sara uniosła wieszak,

pokazując siostrze koszulę Rance”a. — Czy myślisz, że ten pedant-morderca

nalał trucizny do żelazka z nawilżaczem i ślicznie wyprasował dla mnie

koszulkę, żebym nad ranem skonała w piekielnych mękach, gdy jad

przedostanie się przez skórę? — zapytała z udaną zgrozą.

Lynn wywróciła oczami.

— Ale masz pomysły, siostrzyczko.

— Jestem po prostu zmęczona i gadam od rzeczy. Czy byłabyś łaskawa zgarnąć

z mojego łóżka te graty, żebym wreszcie mogła się położyć?

Lynn teatralnie jęknęła i wprawnym ruchem zrzuciła na podłogę kilka starych

gazet, butów nie do pary, majtek i dżinsów.

- Zadowolona? — prychnęła, wyzywająco patrząc na siostrę.

Sara przymknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Nie miała ochoty na nowe

kłótnie.

— Powiedzmy, że jestem zadowolona, bo widzę, że humor ci dopisuje —

odparła spokojnie.

Lynn miała minę zaskoczonej. Najwidoczniej spodziewała się bury. Wyraźnie

odprężona, rzuciła się na swój barłóg i nieomal z sympatią spojrzała na siostrę.

— Wiesz, już mnie nawet tak nie odrzuca na twój widok, siostrzyczko —

wyznała z rozbrajającą szczerością i zaczęła się szykować do spania.

Sara pokręciła głową z uśmiechem. Nie czuła już złości. Sięgnęła po koszulę

Rance”a, która po włożeniu sięgała jej do kolan. Rękawy zwisały jak skrzydła.

background image

Zobaczywszy, że siostra zagrzebała się pod kołdrą, potarła policzek miękką

flanelą, wdychając czysty zapach, zmieszany z lekką wonią dobrej wody

kolońskiej. Jej myśli znów wypełnił obraz przystojnej męskiej twarzy.

Zirytowana pokręciła głową. Skąd się wzięły te romantyczne porywy?

— Co będziemy robić jutro? — dobiegł ją nie spodziewanie głos Lynn.

— Jeżeli o mnie chodzi, mam zamiar zrobić pranie — odparła zaciągając

ciężkie story. W pokoju momentalnie zrobiło się ciemno.

— Niegłupia myśl! Prawie już nie mam w czym chodzić.

Jej ton rozzłościł Sarę. Ta smarkula za dużo sobie pozwala!

— Poddam ci jeszcze jedną niegłupią myśl, moja ty dorosła Zosiu Samosiu —

powiedziała chłodno — Sama upierz swoje rzeczy.

— Jezu, co za piła — jęknęła Lynn. - W tym cholernym domu nikt dla nikogo

nie chce nic zrobić.

— Cóż, chciałaś prawdziwego życia, to je masz

— odparła Sara bezlitośnie. I nagle z przerażeniem uświadomiła sobie, że

stosuje metody wychowawcze zalecane przez Ransoma Sheparda. Mało tego, na

wet przemawia podobnym tonem! Co za ironia...

Zasypiając zastanawiała się jeszcze, czy w szaleństwie tego człowieka

rzeczywiście jest jakaś metoda.

Rance mówił prawdę. Świt nad Morzem Beringa wstawał bardzo wcześnie.

Ostry promień słońca przenikał przez szparę między zasłonami i świecił jej

prosto w twarz. Nieprzytomnie spojrzała na zegarek i stwierdziła, śe jest wpół

do piątej. Po chwili zastanowienia doszła jednak do wniosku, że w Kansas jest

wpół do ósmej — czyli pora, którą można uznać za całkiem normalną.

Ziewając wstała z łóżka, wyjęła z torby przybory toaletowe i wyszła na korytarz.

Niestety, łazienka była zamknięta. Zawahała się. Zapewne ktoś jest w środku.

background image

Już miała zapukać, kiedy nagle otworzyły się drzwi i stanęła twarzą w twarz z

Ransomem, ubranym tylko w krótki szlafrok. Odruchowo wzrok Sary

powędrował ku kształtnym, muskularnym nogom. Nie zdawała sobie dotychczas

sprawy, iż męskie łydki mogą być tak pociągające.

— Dzień dobry. Nie spodziewałem się pani o takiej porze — powitał ją kpiąco.

Ukradkiem przyjrzała się jego twarzy. Ciemne kędziory mokrych włosów wiły

się na czole, szare oczy błyszczały, a ironicznie rozchylone wargi ukazywały

białe zęby.

Sara ziewnęła.

Chyba jest pani z gatunku tych, których dopiero poranna kawa stawia na nogi —

zauważył.

Oczywiście, miał rację. Przytaknęła w milczeniu.

Widzę, że koszula pasuje — kontynuował z lekka ironicznym tonem.

— Jeśli chce pan powiedzieć, że rano wyglądam jak czarownica, to proszę się

nie krępować — prychnę

Tym razem uśmiechnął się zupełnie szczerze.

- Dobrze już, dobrze, nie będę pani męczył, zanim nie wypije pani kawy. A co

do koszuli, to żartowałem. Jest nieco za duża.

Ceremonialnie odstąpił w bok i zapraszającym gestem otworzył przed nią drzwi

łazienki.

— Proszę wybaczyć mój brak taktu, panno Eller. Od tej pory jestem do pani

usług. Czy życzy sobie pani, bym przygotował kawę? — zapytał uprzejmie.

— Tak, poproszę — odparła odruchowo, lecz w tej samej sekundzie

zmarszczyła brwi. Było coś podejrzanego w jego tonie. Czyżby kpina? No

jasne! Dlaczego nie miałby sobie użyć? Przecież w tej za wielkiej koszuli, bosa,

background image

ze strzechą na głowie musi wyglądać jak strach na wróble. — To oczywiście był

ż

art, prawda — skrzywiła się. — Przecież nie zasługuję na taki zaszczyt.

— Chętnie podałbym pani kawę, ale muszę przestrzegać reguł. Co by

powiedziały dzieci, gdybym zaczął panią faworyzować?

Boże, co też tkwi w tym człowieku — zastanawiała się gorączkowo. Jakie gry z

nią uprawia? Czy można uwierzyć w choć jedno jego słowo czy gest? Czuła, że

jego strategia ma ukryty cel, że ten mężczyzna albo świadomie dąży do tego, by

go znienawidziła, albo... żeby znalazła się w jego łóżku. 0, nie, na to ostatnie

nigdy się nie zgodzi.

— Na pocieszenie mogę pani powiedzieć — odezwał się, wyrywając ją z

zamyślenia — że jest pani najbardziej uroczą rudą czarownicą, jaką znam.

W pierwszym odruchu uznała ten pokrętny komplement za prawdziwy i przejął

ją miły dreszcz. W następnej sekundzie stwierdziła trzeźwo, że zaspa na,

rozczochrana kobieta w męskiej koszuli nie może wyglądać pociągająco. Z

niesmakiem pomyślała, że dała się nabrać jak naiwna nastolatka.

— Najlepiej będzie, jeśli sama zrobię sobie kawę, taką, jaką lubię — mruknęła

wrogo.

— Naprawdę myśli pani, że nie potrafiłbym pani zadowolić? — pytająco uniósł

brwi.

— Nie myślę, wiem. Nie zniosłabym, gdyby w mojej filiżance pływała brudna

skarpeta — od parowała.

Ransom parsknął śmiechem.

— Poddaję się, panno Elier. Puszka z kawą jest na półce, nad ekspresem. Mam

nadzieję, że zostanę poczęstowany próbką pani boskiego napoju.

— Nie zrobię panu kawy. Przepisy nie pozwalają

— uśmiechnęła się słodko.

background image

— Przestrzega pani wszystkich reguł, czy tylko tych, które pani odpowiadają?

— zapytał z niespodziewaną napastliwością.

— Ja... o co panu chodzi?

— O nic, nieważne — uciął, lecz nie spuszczał z niej wzroku.

Nie mogła znieść jego badawczego, nieruchomego spojrzenia. Rzuciła się w

pośpiechu do łazienki i zamknęła mu drzwi przed nosem, z trudem po

wstrzymując się, by nie trzasnąć nimi demonstracyjnie. Zaraz jednak poczuła

przemożną chęć, by zadać jedno jedyne pytanie. Pytanie, które dręczyło ją,

ilekroć czuła na sobie spojrzenie Ransoma. Zirytowana wychyliła głowę na

korytarz.

— Niech mi pan powie, panie Shepard, czy to mnie pan tak nienawidzi, czy

kobiet w ogóle? — zawołała wyzywająco.

Mężczyzna odwrócił się, jak ukłuty żądłem. Oczy mu zabłysły i już miał coś

odpowiedzieć, kiedy nagle zmienił zamiar. Demonstracyjnie wzruszył ramiona

mi i szybko zniknął w pokoju, zamykając za sobą drzwi zdecydowanym

ruchem, jakby chciał uciąć wszelką dyskusję.

Sara z irytacją przygryzła wargę. Ransom Shepard zaczynał przyjmować

denerwującą taktykę wycofywania się.

Ransom wyszedł wcześnie, by obserwować ptaki. Mówił coś o interesującej

technice budowania gniazd przez czerwononogą odmianę mewy trzypalcowej,

lecz niewiele to Sarze wyjaśniało. Równie dobrze mógł robić coś zupełnie

innego i zniknąć na parę godzin albo na pół dnia. Postanowiła wziąć się za

pranie. Zbierając swoje brudne ubrania odkryła, że Lynn bezczelnie zabrała

niektóre z jej rzeczy.

Kiedy wyjęła z suszarki ostatnią sztukę, z zadowoleniem stwierdziła, że

wreszcie może pozbyć się koszuli Rance”a. Szybko włożyła dżinsy i bluzę o

background image

jaśminowym odcieniu, po czym ruszyła do kuchni. Lynn z Tagiem otwierali

właśnie kolejną puszkę.

— Nie wiedziałam, że tak lubisz łososia — zwróciła się do siostry.

Lynn zachichotała, nie przerywając uczty.

— No, jest zupełnie niezły.

— Niezły? — oburzył się Tag. — Śmiesz powiedzieć o łososiu mojego taty, że

jest zaledwie niezły?

Lynn ze śmiechem chwyciła pustą puszkę i uniosła ją w górę, oblizując się

demonstracyjnie.

— Lepszy niż wszystkie lody świata jest łosoś, którego puszkuje twój tata! —

zaśpiewała, parodiując slogan reklamowy. — Smaczniejszy niż tuńczyk, a

kosztuje nie więcej niż mercedes — dodała zachęcająco.

— Świntucho, jak możesz kpić z hasła mojego tatusia! Przecież ono jest piękne:

‚„Łosoś z Morza Beringa, władca Północnych Mórz” — wygłosił z dumą.

Sara słuchała tego wszystkiego z rosnącym zdumieniem.

— O czym wy mówicie? — zapytała wreszcie, gdy przestali chichotać.

— O firmie mojego ojca — wyjaśnił Tag. — Należą do niej wszystkie

przetwórnie nad Morzem Beringa.

— To niemożliwe — wyjąkała, odruchowo ogarniając wzrokiem śmietnik, w

jakim mieszkał ten łososiowy potentat.

— Możliwe, możliwe — zapewniła ją Lynn, wyciągając czerwonawy płat z

nowo otwartej puszki i pakując go sobie wprost do ust. — Mają cztery ogromne

fabryki konserw, a biura tej grubej ryby znajdują się w Anchorage —

poinformowała.

Sara pytająco spojrzała na Taga. Potwierdził skinieniem głowy, nie przerywając

jedzenia.

background image

— To dlaczego mieszkacie tutaj?

— Coś ty, to tylko domek letni — roześmiała się Lynn.

— Wiesz, mama ojca była Aleutką. Ja sam jestem w jednej czwartej Aleutem —

oznajmił z dumą chłopak. — To jest nasz dom rodzinny. Babcia Leatha wyszła

za Kellera Sheparda, który miał łososiowy biznes. Po jej śmierci tata, mama i ja

zaczęliśmy tu przyjeżdżać na letnie wakacje. Tata zajął się obserwacją ptaków,

tak jak robiła to babcia. Do śmierci mamy spędzaliśmy tu zawsze czerwiec. A

teraz jestem tu po raz pierwszy od pięciu lat — powiedział w zamyśleniu. -

Ojciec ma mnóstwo roboty w swojej firmie, ale tego lata wreszcie zabrał mnie z

tej cholernej szkoły i przyjechaliśmy na wyspę.

— Kiedy umarła twoja mama, Tag? — Sara wahała się, czy zadać to pytanie,

lecz ciekawość wzięła górę.

Cień smutku pojawił się na twarzy chłopca.

- Kiedy miałem dziewięć lat, w wypadku samo chodowym.

Sara przygryzła wargi, patrząc na nagle spoważniałą minę Lynn. Ich rodzice

również zginęli w wypadku samochodowym. Teraz pojęła, skąd wzięła się tak

głęboka przyjaźń między młodymi.

— Do jakiej szkoły chodzisz — zapytała, pragnąc zmienić temat.

Tag skrzywił się z głębokim niesmakiem.

— Do Prywatnego Więzienia dla Chłopców w Seattle — oznajmił.

— Więzienia? Chyba jesteś jeszcze za miody, żeby coś przeskrobać.

— Niektórzy nazywają tę budę Akademią Kirkwooda, ale dla mnie to jest

więzienie. Sama byś tak mówiła, gdybyś musiała tam siedzieć przez okrągły

rok. Tata nie chce mnie nawet zabierać do domu na święta, ani...

— Nie sądzę, by naszego gościa interesowały rodzinne historie, Taggart —

rozległ się nagle od drzwi stanowczy głos. Sara odwróciła się i zobaczyła

background image

Ransoma. Twarz miał surową, a minę niezadowoloną, lecz pomyślała

mimochodem, że nawet ze złością jest mu do twarzy. Niebieski kolor grubego

ż

eglarskiego swetra podkreślał szarość oczu i łagodził ich wyraz.

Przez moment panowało niezręczne milczenie. Wreszcie Shepard zdjął z piersi

lornetkę i odłożył wraz z trzymanym w ręku notesem na stół. Kiedy się odezwał,

znów mówił dawnym, swobodnym tonem.

— Na dworze jest ponad dziesięć stopni i świeci słońce. Szkoda siedzieć w

domu, lepiej iść na spacer.

— Może weźmiemy wałówkę i zrobimy sobie piknik — ochoczo

zaproponowała Lynn.

— Fajno, mam otwieracz, a ty bierz puszki.

Po chwili już ich nie było. Ransom i Sara stali, przyglądając się sobie.

— Tag powiedział mi, że jesteś królem łososi z Morza Beringa — zagadnęła,

kiedy milczenie stało się nieznośne.

Lynn i Tag zapomnieli zamknąć drzwi na werandę i chłodny powiew wdarł się

do środka. Sara wciągnęła głęboki łyk orzeźwiającego, słonego powietrza.

Ransom trwał w obojętnym milczeniu i po czuła, że lada chwila puszczą jej

nerwy.

— Zresztą nieważne. Nie powinnam się wtrącać

— mruknęła odwracając wzrok.

Już miała wyjść z kuchni, kiedy zatrzymał ją dźwięk jego głosu.

— To nie jest żadna tajemnica — powiedział z kpiącym uśmieszkiem,

obserwując jej zmieszanie. — I nic specjalnie interesującego, panno Elier —

dodał i minął ją, zmierzając ku wyjściu. Przez moment poczuła jego intrygujący

zapach, zmieszany z wonią wiatru i morza.

background image

Podeszła do stołu, wzięła pustą puszkę i zaczęła obracać ją w palcach. Dobrze

mała tę złotoczerwoną nalepkę. Łosoś z Morza Beringa był najlepszy i

najdroższy na rynku. Jadała go w Kansas, choć nieczęsto. Boże, ile zer musi

mieć konto Sheparda!

„Nic specjalnie interesującego, panno Eller”. Jak że się mylił... Był zagadką,

którą bezskutecznie usiłowała rozwiązać. i, co gorsza, pociągał ją coraz bardziej,

nawet jeśli chował się za swoją maską obojętności, czy też zachowywał się z

denerwującą swobodą.

Sara nigdy nie umiała zachowywać się „na luzie”

— a może nigdy nie miała okazji, by się odprężyć. Swobodny styl życia

uważała niemal za zbrodnię. I oto nagle zaczęło jej się to podobać. Czy może

raczej mężczyzna, który demonstrował ten styl? Przygryzła wargę w

zamyśleniu. Coś tu się nie zgadza. Czy tak liberalny ojciec posłałby swego syna

do prywatnej szkoły z internatem? Jaki więc jest Ransom Shepard?

W zamyśleniu zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że wyszła z kuchni i

odruchowo podąża w stronę pokoju Ransoma, jakby tam spodziewała się

znaleźć klucz do tajemnicy. Ochłonęła i szybko wycofała się do salonu.

Zauważyła tam jedną ze swoich bluzek, niedbale rzuconą na najwyższą półkę

starej, dębowej serwantki. Drzwiczki były otwarte. Pomstując na Lynn, wzięła

bluzkę i machinalnie przebiegła wzrokiem głębokie, szklane półki. Stały tam

zakurzone bibelociki i przeróżne pamiątki. Dostrzegła wśród nich oprawną w

ramki fotografię młodej kobiety. Bez namysłu sięgnęła po nią i podeszła do

okna, by lepiej się jej przyjrzeć.

Kobieta była mniej więcej w jej wieku, lecz sądząc po fryzurze, zdjęcie musiało

być zrobione dawniej. Miała kasztanowate włosy, niebieskie oczy, wyraziste

usta i owalną twarz. Nie była pięknością, lecz w jej rysach było coś

intrygującego i ujmującego zarazem. Sara domyśliła się, że trzyma w ręku

fotografię zmarłej żony Sheparda. Patrząc na nią doznała osobliwego uczucia

background image

niechęci. Uznała jednak, że nie może to być zazdrość. Jakie w końcu miało dla

niej znaczenie to, że tylko ta kobieta potrafiła przełamać niewidzialną barierę,

którą Ransom odgrodził się od miłości. Nawet od miłości do syna...

A może właśnie utrata żony kazała mu wznieść ów nieprzekraczalny mur?

— Co pani tu robi?

Ostry męski glos tak ją przestraszył, że upuściła fotografię. Szkło rozprysnęło

się z trzaskiem. Sara rzuciła się na kolana, by zbierać odłamki.

— Proszę stąd wyjść! — rozkazał, podnosząc ją za ramię. — Sam to zrobię.

— Ja... przepraszam bardzo. Ja odkupię... —jąkała się czując, że rumieniec

wstydu pali jej policzki.

— Nieważne — mruknął zajęty usuwaniem resztek szkła z ramki. Z bijącym

sercem dostrzegła, że przez ułamek sekundy popatrzył na nią, lecz nie potrafiła

odczytać tego spojrzenia pod zasłoną ciemnych, gęstych rzęs.

Nim zdążyła coś odpowiedzieć, szybko wyszedł z salonu. Widziała, jak zmierza

korytarzem do swojego pokoju, tuląc do piersi bezcenną pamiątkę, by umieścić

ją w bezpiecznym zaciszu.

Sara drżącą ręką sięgnęła po swoją bluzkę i przysięgła sobie, że przez pozostałe

sześć dni będzie się trzymała jak najdalej od Ransoma Sheparda i jego spraw.

Wiedziała również, że będzie to sześć najtrudniejszych dni w jej życiu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

background image

Sara brnęła z wysiłkiem po plaży chłostanej bryzgami piany. Wiatr napierał na

nią jak ruchoma ściana. Teraz zrozumiała, o co chodziło Tagowi, kiedy mówił,

ż

e Wyspy Pribyliowa nazywane są „kolebką wiatrów”. A zawsze uważała, iż

najbardziej wieje w jej rodzinnym Kansas! Nic dziwnego, że na wysepce nie

było w stanie wyrosnąć nic wyższego niż krzewy mocno wczepione korzeniami

w skałę, mchy oraz arktyczne dzikie kwiaty. śadne inne rośliny nie

wytrzymałyby naporu porywistych wichrów, stale przetaczających się przez

niskie, po fałdowane wzgórza.

Ciaśniej otuliwszy się kurtką zaczęła wchodzić na skaliste zbocze prowadzące

ku domowi. Wzdrygnęła się na myśl, że Shepard wyszedł rano obserwować

ptaki ubrany tylko w sweter. Znów pojawiła się jej przed oczami wysoka męska

sylwetka. Szybko prze biegła myślami trzy dni pobytu w domu tego człowieka i

ogarnęło ją dziwne, niewytłumaczalne przygnębienie. Ransom zachowywał się

swobodnie, żartował z młodymi i często się śmiał. A jednak Sara pochwyciła

kilka razy dziwny, smutny wzrok, jakim wpatrywał się w Taga, kiedy myślał, że

nikt go nie widzi. To ją dręczyło. Co zaszło między ojcem a synem?

Równie dziwnie reagował na nią. Kiedy pojawiała się w polu jego widzenia,

natychmiast stawał się napięty i czujny. Z przykrością doszła do wniosku, że

Ransom nie tylko nie ma ochoty na bardziej przyjacielskie stosunki, ale

wyraźnie jej nie lubi.

Nagle kątem oka pochwyciła jakiś ruch. Od wróciła się i zobaczyła obcego

mężczyznę, nad- chodzącego w kierunku domu. Kiedy się zbliżył, dostrzegła

rozwiewające się poły prochowca, od słaniające elegancki garnitur. Szedł

wymachując teczką-dyplomatką, a drugą ręką bezskutecznie usiłował

przytrzymać szarpany wiatrem krawat. Sara ze zdumieniem pokręciła głową.

Pierwszy raz widziała na tej wyspie mężczyznę w płaszczu i garniturze.

Ów dziwny człowiek dostrzegł Sarę i skręcił w jej stronę. Oceniła, że nie

wygląda na mordercę ani maniaka seksualnego. Przeciwnie, miał całkiem miłą

background image

powierzchowność. Wiatr zwiewał mu z czoła modnie obcięte, kasztanowate

włosy, odsłaniając lekko łysiejące zakola. Mógł mieć najwyżej trzydzieści pięć

lat. Okrągłe okularki, fryzura i strój nadawały mu wygląd klasycznego młodego

menedżera, robiącego karierę na Wall Street bądź na Madison Ayenue. Tu, na

dalekiej arktycznej wysepce, wyglądał zgoła egzotycznie.

— Witam! — zawołał machając do niej. — Szukam Ransoma Sheparda. Czy

pani jest może jego sąsiadką?

— Nie, jestem... uhm... gościem Ransoma.

Przybysz ze zdziwieniem uniósł brwi, a potem uśmiechnął się dziwnie, lecz nie

kpiąco. Pomyślała zaskoczona, że uśmiech ten wyraża raczej zadowolenie.

— Izaak Dorfman, jestem prawnikiem Sheparda — przedstawił się.

— Sara Elier z Kansas — wyciągnęła rękę na powitanie. — Sheparda nie ma w

domu. Poszedł obserwować ptaki i...

— Cholera, mam bardzo mało czasu — przerwał jej, nerwowo zerkając na zloty

zegarek. — Gdyby pani mogła mi chociaż pokazać, w którą stronę...

— Dorfman! — rozległ się daleki okrzyk. — Wszystkiego bym się spodziewał,

tylko nie widoku twojej paskudnej gęby.

Oboje odwrócili się jak na komendę i dostrzegli zmierzającego ku nim

Ransoma, uśmiechającego się radośnie. Sara boleśnie przygryzła wargi. Po raz

pierwszy widziała, jak wygląda uśmiech, który ten człowiek rezerwuje dla

bliskich przyjaciół. Musiała przyznać, że było mu z nim bardzo do twarzy.

Izaak serdecznie uścisnął dłoń Ransoma.

— Wiesz, stary, za każdym razem, kiedy widzę cię z tą lornetką i notesem,

trudno m uwierzyć, że facet, który na posiedzeniach zarządu atakuje zajadle jak

bulterier, w wolnym czasie liczy sobie ptaszki. Notabene, jak miewają się

państwo Mewostwo i małe mewiątka?

background image

Uśmiech Ransoma przygasi.

— Populacja zmniejszyła się w dwóch miejscach lęgowych, natomiast w

trzecim utrzymuje się na tym samym poziomie od pięciu lat.

— Cóż, stary, może wziąłbyś się lepiej za liczenie szybów naftowych. Tam

populacja wyraźnie się zwiększa — zaproponował Izaak.

— Dorf, jesteś straszny facet. Przypomnij mi później, że mam cię wylać —

prychnął Ransom. — Ale póki co, twój widok cholernie mnie cieszy.

Mężczyzna w garniturze zrobił komicznie zdumioną minę.

— Proszę, proszę, a już myślałem, że zrzucisz mnie do morza za to, że

przeszkadzam ci na tym odludziu, i do tego w sobotę.

— Tym razem masz szczęście, bo akurat cię potrzebuję — stwierdził Shepard,

znacząco mrugając do Sary. — Przyleciałeś samolotem służbowym?

— Tak. Wiesz, pomyślałem, że będzie szybciej niż na piechotę, a w dodatku

mniej zmoknę — wyjaśnił Dorfman z niezmąconą powagą, po czym znacząco

wskazał na swoją wypchaną teczkę. — Słuchaj, w końcu złapałem Walla i

ostatecznie uzgodniliśmy warunki. Wszystko jest w porządku, ale jeśli dzisiaj do

szóstej on nie będzie miał na biurku tych papierów z twoim podpisem, cała

sprawa weźmie w łeb.

— Dostaniemy całe jedenaście milionów?

Prawnik przytaknął z Nogą miną.

— Facet wił się, płakał i jęczał, ale nie popuściłem I w końcu musiał się

zgodzić.

Sara sądziła, że się przesłyszała. Jedenaście milionów dolarów, a Ransom tylko

się uśmiecha? Sama na taką wieść zemdlałaby z wrażenia. Boże, tego faceta nic

nie jest w stanie ruszyć!

background image

To lubię — stwierdził Izaak, patrząc krytycznie na swojego szefa. — Ten dziki i

spontaniczny wrzask zachwytu, nie mówiąc już o dozgonnej wdzięczności. Ja tu

wysilam swój prawniczy móżdżek i wypruwam z siebie żyły, a mój szanowny

szef kwituje wszystko zdawkowym uśmieszkiem w stylu: „Jak miło znów cię

widzieć, stary”. Człowieku, obudź się, przecież zarobiliśmy jedenaście baniek!

— Cieszę się — rzucił nieobecnym tonem Ransom.

— Zaraz podpiszę te papiery. Mam też dla ciebie pasażerów do Anchorage —

dodał.

Izaakowi wyraźnie zrzedła mina.

— Pasażerów? — zapytał, z troską przyciskając do piersi teczkę, by nie porwał

jej wiatr.

Ransom pokazał gestem na Sarę, która już zaczęła się wycofywać ku domowi.

— Tak, zaraz się spakuję — wykrztusiła. — I gratuluję panu tego...

milionowego kontraktu.

Podziękował skinieniem głowy, lecz nie dostrzegła w jego twarzy śladu

satysfakcji. Odwróciła się i po maszerowała do domu.

— Nie spodziewałem się, że ten przystojny rudzie- lec będzie moją pasażerką.

Ona jest już pewnie zajęta, co? — dobiegło ją jeszcze pytanie Izaaka.

Słysząc to omal nie potknęła się z wrażenia, wywołanego nie tyle

komplementem Dorfmana, ile sugestią, iż łączy ją z Ransomem Shepardem

bliższa znajomość. Z pewnością był to kolejny żart jego dowcipnego

współpracownika...

Szybko pobiegła do domu. Na werandzie leżały ubłocone buty Lynn. Kiedy

schyliła się, by je pod nieść i oczyścić z błota, usłyszała głosy zbliżających się

powoli mężczyzn.

background image

— Co ty mówisz? Narzeczona z ogłoszenia? — głoś no dziwił się Dorfman.

Najwidoczniej Ransom wy jaśniał mu przyczyny pobytu sióstr na wyspie. — Ile

ona ma lat?

— Szesnaście. I jeśli myślisz sobie teraz o tym, o czym sądzę, że myślisz, to

zwyczajnie cię zwolnię — zagroził Ransom.

— Ależ skądże znowu, mój umysł jest czysty jak nie zapisana tablica —

skwapliwie zastrzegł się Izaak.

— Jak rozumiem, drugim pasażerem będzie Tag. Ty i twoja młoda narzeczona

chcecie z pewnością mieć trochę spokoju — dodał z chytrą miną.

— Słowo daję Dorf, jesteś najzabawniejszym facetem z listy wyznaczonych do

zwolnienia”

— Okay — zaśmiał się prawnik. — Ale mówiąc poważnie, szefie, czy nie

uważasz, że kiedy po pięciu latach pustelniczego żywota sprowadzasz sobie

nagle słodką szesnastkę na narzeczoną, razem z jej, no, na oko

dwudziestopięcioletnią seksowną siostrą, to jest to wystrzałowy temat do

biurowych plotek?

Sara, skulona za deskami werandy, z wrażenia przycisnęła do piersi ubłocone

buty siostry i szybko przekradła się ku drzwiom, pragnąc nadal pozostać nie

zauważoną i nie uronić ani słowa z tej pas jonującej rozmowy.

— Nie będzie biurowych plotek, bo obie wyjadą

z tobą — głos Ransoma zadudnił na werandzie. — Ta

szesnastka, jak ją nazywasz, potrzebuje po prostu

paru mocnych klapsów, zaś jej starsza siostra...

— nagle zawiesił glos.

— Słucham, szefie, czego potrzebuje jej starsza siostra? — przymilnie zapytał

Izaak.

background image

Sara, skulona za drzwiami, wstrzymała oddech. Ciekawe, co Ransom Shepard

uważa jej potrzeby?

— Ona chce jak najszybciej znaleźć się w domu

— dobiegła ją odpowiedź Rance”a, stłumiona pory wami wiatru.

— Jesteś pewien, że ona tego pragnie, czy tak tytko sobie wyobrażasz? —

dociekał Dorf, tym razem już całkiem poważnie. — Jeśli chcesz znać moją

opinię, to myślę, że najwyższy czas, by w twoim życiu pojawiło się coś miłego i

subtelnego. Wiem, wiem — niecierpliwił się, widząc przeczący gest Ransoma.

— Zaraz mi powiesz, że nie masz czasu, ale wierz mi, te miliony tak naprawdę

nic nie znaczą. Potrzeba ci kobiety, mój drogi. I nie próbuj zaprzeczać,

doskonale to wiem.

Słysząc, że podchodzą do drzwi, Sara w pośpiechu przeszła do holu. Zadbała

jednak o dogodną pozycję, aby móc podsłuchiwać dalej. Wiele by dala, żeby

widzieć wyraz twarzy Ransoma w momencie, gdy usłyszał słowa Izaaka. Czy

zamyślił się, czy też wzruszył obojętnie ramionami? I dlaczego w ogóle ją to

obchodzi?

Nagły odgłos otwieranych drzwi sprawił, że drgnęła nerwowo i cofnęła się w

głąb holu.

— Dorf, daj sobie z tym spokój. Muszę podpisać te papiery — dobiegi ją

zniecierpliwiony głos Rance”a.

Sara wycofała się na korytarz prowadzący do sypialni i stanęła za drzwiami,

nadal nasłuchując.

— Jezu, Rance, co tu się działo? W życiu nie widziałem u ciebie takiego... —

dobiegi ją podniesiony głos Izaaka, nagle ucięty gwałtownym warknięciem

Sheparda.

— Zamknij się łaskawie albo będę musiał...

background image

— 0, Jezu, to już się robi nudne. Będziesz musiał mnie wylać — jęknął ze

zniecierpliwieniem Dorfman.

Nagle usłyszała stuk, jakby potknął się o coś.

— Rany boskie, a co to jest na tej kanapie? Jakaś zwierzyna? Szefie, ty chyba

upadłeś na głowę, jeśli hodujesz...

— To są renifery, miastowy chłopczyku. Czy dziesięć lat życia z dala od

Nowego Jorku niczego cię nie nauczyło?

— Renifery? — Izaak podrapał się z zakłopotaniem w głowę. — A, jasne! W

każdym porządnym domu musi być na kanapie para renów. Przy okazji pozwól,

ż

e spytam, gdzie trzymasz swoje słonie? Bo ja preferuję raczej nasłonecznioną...

— Słuchaj, otwórz wreszcie tę cholerną teczkę i zajmijmy się papierami -.

warknął Ransom, rozeźlony nie na żarty.

Sara nadstawiła uszu, po indiańsku wycofując się korytarzem w stronę swojego

pokoju, lecz najciekawsza część rozmowy już się skończyła. Ciekawe,

pomyślała, Izaakowi również wydały się dziwne porządki panujące w tym

domu. Zaczęła się zastanawiać, czy Ransom nie traktuje zbyt serio swojej

kontrowersyjnej taktyki wychowawczej. Zresztą na razie nie odnosi sukcesów,

stwierdziła z przekąsem, patrząc na zabłocone buty Lynn.

W pięć minut później zdołała już spakować swoje rzeczy i usiłowała poradzić

sobie z bałaganem siostry. W rozpaczy zaczęła wpychać, jak popadnie,

skłębione ubrania do walizki. Z trudem dopchnęła wieko i naciskając je

kolanami walczyła z opornym zamkiem.

— No i fajnie! Nareszcie mam szansę, żeby wyrwać się z tego piekielnego

domu — mamrotała do siebie zasapana z wysiłku.

— I nie zostałabym tutaj, nawet gdybyś mnie prosił i błagał na kolanach, nawet

za całe jedenaście milionów... — dyszała.

background image

— Czy pani mówi do mnie, panno Elier?

Głowa odskoczyła jej do tyłu jak poruszona sprężyna. Ransom Shepard stał w

drzwiach, a na jego twarzy malował się nieodgadniony wyraz.

Sara rzuciła mu spłoszone spojrzenie i z bijącym sercem wyjąkała, że właśnie

próbowała sobie nucić pewną piosenkę w stylu country, która... — ... która

dotyczy proszenia i błagania - dokończył bezlitośnie.

Zapomniawszy o wstydzie, rzuciła mu gniewne spojrzenie.

— Mniejsza o to, czego dotyczy — mruknęła z powściąganą irytacją. — O co

panu chodzi?

- Och, przyszedłem tylko powiedzieć, ze Tag poszedł po Lynn — oznajmił,

krzyżując ręce na piersi.

— Zaraz tu będzie i pomoże pani w pakowaniu.

— Nie ma potrzeby, już sobie poradziłam — stwierdziła. - A swoją drogą

powinien pan zmienić zainteresowania i przerzucić się z podglądania ptaków na

podpatrywanie Bogu ducha winnych ludzi — dorzuciła zjadliwie.

— Czy ja również mogę udzielić pani rady? — za pytał, nie komentując jej

złośliwości. — Niech się pani nie poświęca dla Lynn. Ona i tak tego nie doceni.

— Czyżby, panie Wszystkowiedzący Psychologu?

— Sara zacisnęła z irytacją pięści. — Skoro pan wie lepiej, nie mamy o czym

rozmawiać. A teraz przepraszam, ale muszę iść do łazienki po swoje przybory.

Przez długą, denerwującą chwilę Ransom blokował drzwi, mierząc ją ciężkim,

badawczym spojrzeniem. Wreszcie bez słowa odwrócił się i odszedł.

Po kilku minutach Sara wyniosła walizki na korytarz. Już chciała wejść do

salonu, zawahała się jednak z ręką na klamce, słysząc rozmowę dwóch

mężczyzn.

background image

— Wyjaśnij mi wreszcie, co się dzieje w tym domu — mówił właśnie Izaak. —

Sądząc po tym bałaganie i twoim podłym humorze dochodzę do wniosku, że

ktoś powinien puknąć się w swój zakuty łeb i zacząć myśleć.

Przez szparę w drzwiach dostrzegła, jak Shepard chwyta swego

współpracownika za klapy eleganckiej marynarki i ciągnie w odległy kąt salonu.

— Zapewniam cię, że wszystko jest• w porządku

— wycedził.

— Chyba żartujesz? — Izaak nie dal się zbyć. — Ty to nazywasz porządkiem?

Rance, przestań się wygłupiać i powiedz, co jest grane?

— Przecież wiesz, dlaczego tutaj jestem — westchnął Ransom. Cała jego

agresja nagle się ulotniła, ustępując miejsca nie ukrywanemu przygnębieniu.

— I staram się najlepiej, jak potrafię.

Izaak przyjacielskim gestem położył mu rękę na ramieniu.

— Wiem, że się starasz i wiem, jak ci jest ciężko od czasu, gdy twoja...

— Proszę, przestań, nie jestem w nastroju do wspomnień.

Izaak cofnął rękę, lecz minę miał wyraźnie zaintrygowaną.

— Stary, widzę, że ty w ogóle nie jesteś w nastroju do niczego. Powiedz, co cię

martwi, oprócz oczywiście Taga...

— Już jestem gotowa! — zawołała Sara, chwytając bagaże i wchodząc do

salonu. Dręczyła ją ciekawość, lecz uznała, że dalsze podsłuchiwanie byłoby nie

przyzwoite.

Ransom odwrócił się czujnie.

— Cicho się pani porusza, panno Elier. Nawet nie usłyszałem, jak pani

nadchodzi.

background image

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Izaak rzucił się ku niej i wyjął z rąk ciężką

walizkę. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

— Och, dziękuję, panie Dorfman.

— Proszę do mnie mówić Izaak... — zaczął rozpromieniony, lecz Ransom

bezceremonialnie wszedł mu w słowo.

— Dorf zabierze panią i Lynn do Anchorage. I pamiętaj — zwrócił się do

prawnika — masz wsadzić je do pierwszego samolotu do Kansas.

— Z przyjemnością — ucieszył się szczerze Dorfman.

— Chyba już na was czas — przypomniał chłodnym tonem Ransom.

— A gdzie Lynn? — zapytała Sara, z trudnością wytrzymując jego spojrzenie.

— Na dworze, razem z Tagiem. Nie. może się rozstać z Baby i Boo.

Wyszli przed dom. Młodzi żegnali się z wyraźnym żalem. Lynn westchnęła

ciężko i spojrzała na Ransoma.

— Rance, czy ja muszę jechać?

Sara wbrew własnej woli wpatrzyła się w jego profil. Usta, choć gniewnie

zaciśnięte, nasuwały jej nieodparcie myśl o pocałunku. Szybko odwróciła

wzrok. Czemu Shepard jest tak zdenerwowany? Przecież on także ma, co chciał,

nareszcie pozbywa się ich ze swojego domu...

— Nie możesz tu zostać, Lynn — odparł spokojnie.

— Masz swój dom i siostrę.

Lynn rzuciła Sarze niechętne spojrzenie.

— Ona mnie pilnuje jak żandarm. Wolę być tutaj, z tobą i Tagiem.

Przez surową twarz Rance”a przemknął cień tłumionego zniecierpliwienia.

— Nikt nie może mieć wszystkiego, Lynn — stwierdził, stanowczo ucinając

dyskusję, po czym nagle odwrócił się ku Sarze i wpatrzył się w nią intensywnie.

background image

Po długiej chwili na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. - Panno Eller,

nadal podobają mi się pani włosy — powiedział cicho.

Sarę dosłownie zatkało. Nie darował sobie nawet na koniec. Bojowo potrząsnęła

głową.

— Słowo daję, warto było odbyć długą podróż,

by usłyszeć ten nieprawdopodobny komplement

— stwierdziła lodowatym tonem. — A skoro już

o tym mowa, to zwrócę za nasze bilety powrotne.

Co do centa.

— Daj spokój, dziewczyno, przecież nie ma pani z czego.

— Zwrócę ratami upierała się, choć twardy wyraz jego szarych oczu mówił jej,

ż

e nigdy nie przyjmie tych pieniędzy.

Uśmiechnął się tylko i skinął jej głową.

— Do widzenia, panno Elier. Cześć, Lynn — po wiedział i szybko odwrócił się

do Izaaka.

— A ty nie nawal mi z tym kontraktem, Dorf

— rzucił mu groźnie — bo...

— Tak, wiem, bo będę najlepiej ubranym byłym radcą prawnym korporacji,

stojącym w kolejce do urzędu zatrudnienia — dokończył tamten z wymuszonym

uśmiechem. Sara wiedziała jednak, że doskonale wyczuwa napięcie między nią

a Ransomem i usiłuje za wszelką cenę poprawić atmosferę.

— No to idźcie — mruknął Shepard.

— Tato — wtrącił się nagłe Tag, otaczając ramieniem Lynn. — Czy mogę ich

odprowadzić do samolotu?

background image

Ojciec przytaknął krótko i odwrócił się ku domowi. Nawet nie spojrzał na Sarę.

Ona również nie miała mu już nic do powiedzenia. W milczeniu ruszyła w

stronę pasa startowego.

Sara stała, machając ręką w stronę nabierającego wysokości samolotu. Gardło

miała boleśnie ściśnięte i ze złości chciało jej się płakać. Samolot znikał już w

chmurach, a wraz z nim ostatnia szansa na wyrwanie się z tego koszmaru. Z

powodu jakichś bzdurnych przepisów na temat obciążenia samolotu i zużycia

paliwa pilot Dorfmana uparł się, że może zabrać tytko jedną dodatkową osobę!

Co miała zrobić? Nie mogła przecież odlecieć sama, zostawiając Lynn. Z

pewnością nigdy by już nie ujrzała siostry. Wysłanie Lynn samej było również

nie do przyjęcia. Sara nie była nawet pewna, czy ma jeszcze mieszkanie, gdyż z

powodu przedłużającego się wyjazdu nie zapłaciła w terminie czynszu. Gdyby

stara pani Hermy nie zlitowała się, Lynn groziłoby nocowanie pod mostem. Ta

cholerna awaria w stacji łączności! Jak ci ludzie mogą żyć bez telefonów?

Powoli zbliżali się do domu Sheparda. Młodzi, uszczęśliwieni nieudanym

odlotem, w radosnych podskokach pobiegli do przodu.

Sara postawiła walizkę na werandzie i postanowiła odszukać Ransoma, by jak

najszybciej mieć za sobą denerwujący moment ponownego spotkania.

Przypuszczała, że obserwuje ptaki na brzegu urwiska.

Wreszcie dostrzegła w oddali znajomą sylwetkę. Stał na szeroko rozstawionych

nogach, z rękami na biodrach i patrzył w niebo. Nie wyglądało na to, by

obserwował ptaki. Odniosła raczej wrażenie, że zamyślił się, spoglądając w

kierunku samolotu, który dawno już odleciał. Dookoła jego głowy krą żyły z

krzykiem czerwononogie mewy.

Sara cicho stanęła za nim i nerwowo przełknęła ślinę. Bała się reakcji Ransoma.

Będzie wygłaszał wściekłe tyrady, czy skwituje wszystko wzruszeniem ramion i

obojętną miną?

background image

— Ransom? — zaczęła nieśmiało, lecz głos uwiązł jej w gardle. Odchrząknęła i

spróbowała jeszcze raz, głośniej. Wreszcie dosłyszał i odwrócił się gwałtownie,

jakby rozpoznał jej głos, lecz nie dowierzał własnym uszom.

— Co się u licha stało? — rzucił szorstko.

Sara bojowo wysunęła podbródek, gotowa stawić mu czoło.

— Nie jestem zadowolona, i pan też. Niestety, przepisy dotyczące małych

samolotów są zupełnie idiotyczne. Pilot uparł się i coś tam tłumaczył na temat

wiatru, zużycia paliwa i obciążenia samolotu.

Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu, z nie odgadnionym wyrazem twarzy.

Kiedy na jego war gach pojawił się ironiczny uśmieszek, Sara przy mknęła oczy

porażona diabelskim urokiem tej przystojnej twarzy.

— Słowem, pani i Lynn przekroczyłyście dopuszczalne obciążenie maszyny —

odezwał się wreszcie z rozbawieniem. — Za dużo się w Kansas jadło

wieprzowiny, co?

Sara poczerwieniała z oburzenia. Kpi z niej bez czelnie!

— Jest pan okropny! Nie dziwię się, że tkwi tu pan jak odludek. śadna kobieta

by z panem nie wy trzymała — warknęła ze złością.

Drgnął, a iskierki rozbawienia w jego oczach zgasły. Źrenice stały się nieobecne

i szare jak ołów. Odwrócił się ku morzu zaciskając pięści.

Sara natychmiast pożałowała swojego niewyparzonego języka. Ten człowiek

ciągle myśli o zmarłej żonie, a ona rozdrapuje rany!

— Przepraszam, zupełnie nie mam wyczucia — wy mamrotała niezręcznie. —

Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że bywa pan bardzo denerwujący.

Po bardzo długiej, pełnej napięcia chwili odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Sara

poczuła ucisk pod sercem, tyle było w jego wzroku żalu i skruchy. I czegoś

background image

jeszcze. Czegoś, starannie ukrywanego, co mogła określić jedynie jako...

pożądanie.

Przeszedł ją dreszcz. Czyżby pociągała tego mężczyznę, tak jak on ją pociągał?

I dlatego walczył z nią wszelkimi sposobami? Dlaczego broni się przed

uczuciem? Czyżby sama nieświadomie postępowała podobnie? Opuściła wzrok,

obracając w palcach zapinkę kurtki.

— Nie mówmy już o tym — powiedziała cicho.

— Może jednak uda się panu szybciej nas pozbyć. Izaak powiedział, że zrobi

wszystko, żeby nam po móc.

— Obiecał, że przyśle samolot?

— No, niezupełnie, ale jestem pewna, że tak właśnie zrobi. Sądzi pan, że nie?

— zaniepokoiła się nagle, widząc dziwny uśmieszek Ransoma.

— Sądzę, że nie — odparł spokojnie. — Widzi pani, on ma bardzo pokrętne

poczucie lojalności. Obiecał, że pani pomoże, ale nie oznacza to wcale, że

przyśle samolot.

— Nie rozumiem... — wyjąkała. Ze zdumieniem poczuła, jak Ransom otacza ją

ramieniem.

— Chodźmy do środka, bo słyszę, że zaczyna pani dzwonić zębami. Wszystko

zaraz wyjaśnię.

— Dobrze, ale co pan rozumie przez „pokrętną lojalność”? — dopytywała się w

drodze.

Zaśmiał się, lecz niezbyt radośnie.

— Niedawno przekonywał mnie, że potrzebuję kobiety — wyjaśnił ponurym

tonem. — I chyba uznał panią za odpowiednią osobę.

— Mnie? — Sara stanęła jak wryta. — Mam na dzieję, że nie spodziewa się,

ż

e... że my...

background image

— Owszem, tego się dokładnie spodziewa — od rzekł.

Patrzyła na niego oszołomiona. Wargi jej drżały. Nerwowo wciągnęła oddech.

— Widzę, że ta koncepcja zrobiła na pani wrażenie

— zauważył ironicznie. — Pani bladość podnosi mnie na duchu. Czuję się mile

połechtany, panno Elier.

Nienawistnie spiorunowała go wzrokiem.

— To Izaak uważa, że powinniśmy iść do łóżka, nie ja — zastrzegł się.

Sara wyszarpnęła mu się gwałtownym ruchem. Co za podły intrygant z tego

Dorfmana! Kiedy podsłuchiwała, jak mówił, że Ransom powinien mieć kobietę,

nie przyszło jej do głowy, iż tak szybko wprowadzi swój pomysł w czyn, i to

posługując się właśnie nią.

— Ten samolot wróci! — zawołała z rozpaczą.

— Chce się pani założyć? Stawiam dziesięć tysięcy dolarów.

Zaniemówiła na moment, kompletnie zdruzgota na jego pewnością siebie. Kiedy

wreszcie zdołała odzyskać glos, kipiała złością.

— Ostrzegam pana, panie Shepard — syknęła — że jeśli tylko ośmieli się pan

tknąć mnie palcem, pożałuje pan. Ukończyłam kurs samoobrony i umiem sobie

radzić z przeciwnikiem — zakończyła buńczucznie i odwróciwszy się na pięcie

pomaszerowała w stronę domu.

Zdążyła ujść zaledwie kilka kroków, kiedy silna dłoń chwyciła ją i obróciła tak,

by musiała spojrzeć w oczy swego prześladowcy. W twarzy Ransoma drgał

napięty mięsień, zdradzając jego determinację.

— Nie wątpię, że umiesz sobie poradzić, Saro

— wycedził, prowadząc ją w stronę domu. — Nie przeszkadza ci chyba, że

nazwałem cię po imieniu, co?

background image

— Wszystko mi przeszkadza! Wszystko, co pan robi i mówi! — wrzasnęła,

szarpiąc się bezsilnie.

— To miło — stwierdził z przerażającą obojętnością. — Mnie natomiast nie

przeszkadza, jeśli będziesz mówić do mnie Rance.

ROZDZIAL PIĄTY

Ransom trzymał mocno swoją rudowłosą brankę i kipiąc gniewem pan przed

siebie.

— Cholera, niech no tylko dorwę tego przeklętego Dorfmana! — mruczał

wściekle.

— Poczekaj, może jeszcze przyśle samolot — zdyszanym głosem wtrąciła Sara,

ledwo mogąc nadążyć za jego zamaszystymi krokami.

— Tak, przyśle! — miotał się. — O ile sobie przypominam, samolot firmy jest

zarejestrowany na sześć osób. Nasz cwaniak po prostu namówił pilota, żeby

naopowiadał ci tych bzdur o limicie obciążenia. Mówię ci, Izaak chce, żebym

wreszcie miał kobietę i uznał, że tak śliczny rudzielec jak ty doskonale się do

tego nadaje.

Sara rumieniąc się zerknęła ukradkiem na jego regularny profil. Nazwał ją

„ślicznym rudzielcem”! Choć komplement wypowiedziany był w gniewie, nie

była w stanie oprzeć się jego urokowi.

Ransom puścił ją dopiero na werandzie. Stanęła przed nim, dysząc ciężko.

— Nigdy nie zostałam tak brutalnie potraktowana przez... — urwała, nie mogąc

złapać tchu.

background image

— Przez mężczyznę, tak? — dopowiedział, krzyżując ręce na piersi. —

Przepraszam cię, ale byłem trochę zły — dodał pojednawczo. — Nie znoszę,

kiedy się mnie robi w konia.

Nie mogę uwierzyć, że on kłamał. Może ten samolot miał za dużo bagaży i

naprawdę był przeciążony?

— Kiedy tylko spotkam tego Dorfmana, zabiję go

- wymruczał Ransom zmęczonym tonem. A potem go wyleję - dodał mściwie.

— Na to jest już przygotowany — zachichotała Sara. — Nie pamiętasz, jak

mówił, że niedługo będzie najlepiej ubranym byłym prawnikiem w kolejce do

urzędu zatrudnienia?

Popatrzył na nią zaskoczony, a potem zobaczyła, jak uśmiech powoli rozjaśnia

mu twarz. Machnął ręką z komiczną rezygnacją i roześmiał się nagle szczerze i

głośno. Po raz pierwszy widziała go tak radosnego i odprężonego.

— Co cię tak rozbawiło? — zapytała.

— Nigdy nie mogę się długo gniewać na tego faceta

— wyznał z pełnym rozczulenia błyskiem w oku.

— I dlatego chcesz go co chwila zwalniać? — nie dowierzała.

— Izaak to porządny gość i świetny kumpel. Zawsze działa w dobrej wierze,

choć czasami źle pojętej. Jest dla mnie czymś więcej niż brat, niż... — urwał

nagle, a rysy ściągnęły mu się boleśnie. Sara przysięgłaby, że dostrzega w jego

oczach łzy. Zamrugał gwałtownie i dodał już spokojniej: — W każdym razie

Dorf nie musi się bać utraty pracy.

Przeraźliwy smutek, którego istnienia w duszy tego człowieka mogła się tylko

domyślać, odebrał jej na moment zdolność reakcji. Dopiero po długiej chwili

zebrała się na odwagę, by zadać pytanie, które nie dawało jej spokoju.

— Czy masz brata, Rance?

background image

Grymas wykrzywił ładne usta Sheparda.

— Nie, Saro. Nie mam brata — odpowiedział głosem ostrym jak brzytwa i

odwrócił się od niej gwałtownie. Została na werandzie sama.

Następnego dnia powitał ją słoneczny ranek, który jak na tutejsze warunki mógł

uchodzić za ciepły. W południe temperatura sięgała dziesięciu stopni, a łagodna

bryza leniwie przeczesywała wzgórza. Sara z radością wystawiła twarz do

słońca. Wracała do domu po długim spacerze i wprost rozsadzała ją chęć

zrobienia czegoś pożytecznego.

W domu nie było nikogo. Ransom zapewne pochłonięty był obserwacją swoich

ulubionych mew, młodzi zaś pobiegli do zatoki bawić się z delfinem. Sara

krążyła po domu czując, że zwariuje, jeśli za chwilę nie zabierze się za

sprzątanie. Wreszcie zdobyła się na odwagę i postanowiła poszukać odkurzacza.

Wcześniej potajemnie odgarnęła graty z niektórych miejsc, uzyskując przejście,

które teraz za wszelką cenę chciała odkurzyć, zupełnie jak gdyby przecierała

symboliczne drogi do wolności.

Po dwudziestu minutach intensywnych poszukiwań zdenerwowała się nie na

ż

arty. Nigdzie nie mogła znaleźć odkurzacza. Nasuwał się tylko jeden wniosek

— musiał być gdzieś w pokoju Ransoma. Nasłuchując stanęła przed drzwiami i

z wahaniem nacisnęła klamkę. Miała paskudne uczucie naruszania cudzej

prywatności — lecz przymus sprzątania okazał się silniejszy.

Ten pokój musiał być kiedyś bardzo przyjemny, teraz jednak nie różnił się

stopniem zabałaganienia od reszty domu. Stare meble w niewyszukanym stylu

wyglądały na funkcjonalne i wygodne. Beżowy dywan tonął pod zwałami ubrań

i papierzysk, podobnie jak

długa ława ustawiona pod oknem z widokiem na morze. Nad szerokim łóżkiem

wisiała fotografia W Czarnej ramce, przedstawiająca znaną już jej młodą

kobietę przytuloną do Ransoma i trzymającą na rękach ciemnowłosego

background image

chłopczyka. Wszyscy troje uśmiechali się jak klasyczna szczęśliwa rodzina.

Sara przygryzła wargi i szybko odwróciła wzrok.

Drzwi do garderoby były zamknięte. Kiedy pode szła i przekręciła gałkę, nie

wiadomo dlaczego poczuła się jak złodziej. Drzwi otworzyły się bez oporu.

Drgnęła, oślepiona nagłym blaskiem zapalającego się automatycznie światła.

Trawiona ciekawością przestąpiła próg i rozejrzała się po sporym

pomieszczeniu. Miała nieodparte wrażenie, że znalazła się w zupełnie innym

ś

wiecie

— współczesnym, lecz nieskazitelnym. Lynn miała rację. Pan tego domu

naprawdę dbał o porządek w swoich rzeczach.

Siostra miała też rację pod innym względem. W tym porządku było coś

niesamowitego. Szeregi butów stały karnie na półkach, jak na wojskowej

musztrze. Nad pólkami widniały dwa drążki, jeden nad drugim. Na górnym

drążku wisiały bawełniane koszule z krótkimi rękawami, za nimi — koszule z

długimi rękawami. Koszule flanelowe były na niższym drążku. Po drugiej

stronie garderoby wisiały w ordynku wyprasowane spodnie i dżinsy, dalej —

sportowe kurtki i zimowe płaszcze. Półki pod ścianą zajmowały nienagannie

złożone swetry.

Chodząc po tej wzorcowej garderobie, Sara do znała nagle dziwnego poczucia

bezpieczeństwa i spokoju. Nie miała pojęcia, czemu tak wpływa na nią widok

starannie ułożonych ubrań. Możliwe, że była to zasługa znanej jej już delikatnej

woni, która unosiła

się w powietrzu jak życzliwy duch Ransoma. Z roztargnieniem musnęła ręką

stos swetrów.

Przypadkiem dotknęła białego kaszmiru, miękkie go jak łabędzi puch i nagle

poczuła łzy, niepowstrzymaną falą napływające do oczu. Powróciły

background image

wspomnienia z tych szczęśliwych czasów, kiedy żyli jej rodzice. Lynn nie było

jeszcze na świecie i Sarze pozwalano bawić się w dom w ulubionym miejscu

— w garderobie taty.

Choć Ransom w niczym nie przypominał Sarze ojca, w tym pomieszczeniu było

coś równie kojącego i dającego poczucie bezpieczeństwa jak w sanktuarium

taty. Teraz, kiedy odkryła dziwną tajemnicę porządków Ransoma, tym bardziej

za pragnęła poznać prawdziwy charakter tego samotnego, skomplikowanego

człowieka. Intuicja pod powiadała jej, że ład i spokój, panujące w tym wnętrzu

są prawdziwe. Obraz zobojętniałego abnegata, który usiłował podsunąć jej

Ransom, musiał być fałszywy.

Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że ktoś bardziej krytyczny, oglądając tę

nieskazitelną garderobę, uznałby jej właściciela za osobę opętaną obsesją. Nie

przyjmowała jednak tego argumentu do wiadomości. Zbyt dobrze pamiętała

ojca, u którego potrzeba porządku była dokładnym odbiciem ładu moralnego i

systemu niezachwianych zasad. Z równą troską, co o żonę i córki, dbał o

wszystko, co do niego należało, podobnie jak o sprawy innych ludzi. Ten sam

rys charakteru intuicyjnie wyczuwała w Ransomie Shepardzie.

Uznała, że nie jest typem człowieka, który obnosił by się ze swoim bólem i

troskami. Była pewna, że za fasadą beztroski i obojętności kryje się samotność

i cierpienie wrażliwego, odpowiedzialnego mężczyzny, który usiłuje poradzić

sobie z wychowaniem niesfornego syna. Ból po stracie żony sprawił, że Ransom

ś

wiadomie odrzucił bliskie związki — nawet ze swoim synem, którego nie

widywał przez pięć lat. Shepard odciął się zwłaszcza od kobiet. Szkoda, że nie

ufa jej na tyle, by...

— Co ty właściwie sobie myślisz? — usłyszała nagle za plecami.

background image

Serce podeszło jej do gardła. Odwróciła się i zobaczyła Ransoma stojącego w

drzwiach i patrzącego na nią z taką miną, jakby właśnie przyłapał ją na kra

dzieży.

— Ja... ja szukałam odkurzacza, i... — zająknęła się, nawet nie usiłując udawać,

ż

e jest niewinna.

— Jest w piwnicy. Z jakiej racji miałbym go chować w garderobie? Poza tym

mówiłem ci, żebyś nie brała się za sprzątanie — warknął, patrząc na nią z

niechęcią.

— Ransom - Sara spojrzała mu szczerze w oczy

— ja... naprawdę me chciałam cię tak traktować. Ty sam mnie... —zająknęła się,

szukając właściwych słów. Za wszelką cenę pragnęła porozumieć się z tym

człowiekiem. — Po prostu chciałam powiedzieć, że teraz ci wierzę —

powiedziała wreszcie i wskazała jego ubrania. — Twoja garderoba jest tak... tak

różna od reszty domu. Teraz sama widzę, że w twoich prze wrotnych metodach

wychowawczych jest trochę racji. Jestem ci... ehm, winna przeprosiny.

Ku jej zdumieniu, „Ransom nie zareagował tak, jakby się spodziewała.

— Nie jesteś mi nic winna, Saro — powiedział po chwili, po czym odwrócił się

i wyszedł z pokoju.

— I zapomnij o odkurzaczu, jasne? — zawołał już z korytarza.

Sara nie dala za wygraną i szybko wybiegła za nim. Właśnie wchodził do

salonu.

- A może jednak spróbowałbyś innych metod, co? Twoja znajomość psychologii

wyraźnie zawodzi, a dom popada w ruinę — zawołała.

Nie odwrócił się, ani nie zwolnił kroku.

— Bardzo pożyteczny przyczynek do teorii — rzucił przez ramię.

— Nie zamierzasz o niej podyskutować? — dreptała za nim, rozżalona.

background image

— Po co, skoro wszystko już powiedziałaś na ten temat?

— Ransomie Shepardzie, czy kiedykolwiek słyszałeś o szlachetnej sztuce

porozumiewania się między ludźmi? - wykrzyknęła z rozpaczą.

— Słyszałem, Saro. Niestety, cały problem polega na tym, że nie przyjmujesz

do wiadomości tego, co ja ci mówię.

Trzask zamykanych drzwi zabrzmiał w jej uszach jak wykrzyknik.

Pól godziny później stała na krawędzi urwiska, głęboko wdychając rześkie,

przesycone solą powietrze. W dole na skałach roiły się stada ptaków, krążące

wokół gniazd. Sezon lęgowy był w pełni. Dzięki Tagowi Sara umiała już

rozróżniać poszczególne gatunki. Na skalnych gzymsach pozakładały swe

kolonie zwinne nurzyki, czarno-białym upierzeniem przypominające pingwiny.

Stada mew, zwykłych i tych czerwononogich, które tak ukochał Rance,

szybowały nad falami. W skalnych zagłębieniach rezydowały pary statecznych

maskonurów o czarnych grzbietach, białych brzuchach i ogromnych

pomarańczowo-niebieskich dziobach. Szerokie białe otoczki wokół oczu

nadawały im komiczny wygląd klownów. W pierwszym momencie niewprawne

oko Sary uznało je za rodzaj arktycznych papug.

Usiadła wygodnie, podwijając nogi pod siebie i z zachwytem chłonęła ten

cudowny obraz dzikiej przyrody. Na zimnej, szarpanej wiatrami wyspie kwitło

bujne, pierwotne życie, jakby nigdy nie stanęła na niej stopa człowieka. Tu nie

ma miejsca dla cieplarnianych roślinek, pomyślała, obracając w palcach świeżo

zerwany czerwony kwiatuszek.

W tym momencie pojawił się w jej pamięci obraz stojącego na skałach

mężczyzny. Był tak wyrazisty, że wzdrygnęła się i ze złością zmięła w ręku

barwne płatki. Czy nawet lot ptaków i barwy kwiatów muszą go jej

przypominać?

background image

— Precz, ty bezczelny troglodyto! — zaklęła głośno, jakby chciała

egzorcyzmować przystojnego diabła, który ciągle jawił jej się przed oczami.

- Mam nieodparte wrażenie, że chodzi o mnie

— usłyszała nagle głęboki, rozbawiony męski głos. Odwróciła się

błyskawicznie.

Stal za nią z rękami skrzyżowanymi na piersi, w niedbałej pozie kowoboja,

długonogi, o wąskich biodrach i szerokich ramionach. Szare oczy iskrzyły się

radością.

— Podkradasz się jak złodziej! — prychnęła, patrząc na niego z bijącym

sercem. Czy musi być taki męski?

— Chciałem dać grosik za twoje myśli, ale się rozmyśliłem. Nie jestem

masochistą — stwierdził pogodnie, jakby nie spostrzegł, że jej glos ocieka

jadem.

— Co wprawiło cię w tak świetny humor? — najeżyła się.

— Och, życie jest zbyt krótkie, żeby się gniewać. Postanowiłem przyjąć twoje

przeprosiny — stwierdził i swobodnie usiadł koło niej na trawie.

Zaskoczona i nieco przerażona skuliła się i oplotła kolana rękami.

— Wiesz - zaczął tonem towarzyskiej pogawędki

— cieszę się, że cię spotkałem.

Sara milczała udając, że ze szczególną uwagą śledzi wałęsającego się w pobliżu

maskonura.

Trochę za szorstko cię potraktowałem ciągnął. — Jak myślisz, co by było,

gdybym teraz prze prosił?

Ukradkiem zerknęła na jego wyrazisty profil. Opalona, wysmagana wiatrami

twarz kojarzyła jej się z tą surową i pełną życia wyspą.

background image

— Czemu nie spróbujesz? - szepnęła.

— Widocznie mam powody — powiedział dziwnym głosem i wpatrzył się w

morze.

Długo czekała na dalsze wyjaśnienia, lecz milczenie przedłużało się. Nie

rozumiała, dlaczego Ransom się waha. Czyżby bał się odpowiedzi?

— Cenisz swoją prywatność, tak? — zapytała impulsywnie.

— Pewnie uważasz to za poważną wadę charakteru — stwierdził, nie patrząc na

nią.

— Nie, skądże.

— Mówiłem ci już, że historia mojego życia nie jest interesująca.

— Ale ja chcę wiedzieć — wyszeptała prosząco. Ransom odwrócił się ku niej

powoli. Poryw wiatru zwiał mu na czoło ciemne pasma włosów. Miała wielką

ochotę odgarnąć mu je z twarzy. Szare oczy mężczyzny patrzyły czujnie,

ostrzegawczo. A jednak wiedziała, że musi drążyć ten zakazany temat, dopóki

nie dowie się całej prawdy. Całej prawdy o bólu, jaki dręczył Ransoma

Sheparda.

- Bardzo kochałeś swoją żonę, prawda? - zapytała, z drżeniem oczekując jego

reakcji.

Rzucił na nią krótkie spojrzenie spod zmrużonych powiek, by po chwili znów

obojętnie wpatrzyć się w fale.

- Czytałaś Johna le Carrć? — zapytał wreszcie.

Sarę ogarnęło poczucie beznadziei. Niespodziewany zwrot w rozmowie niemile

ją zaskoczył. Z go ryczą uświadomiła sobie, iż dano jej do zrozumienia, kim

naprawdę jest — prostą, niewykształconą kelnerką. Cóż, nie ma sensu udawać.

- Przykro mi, ale mam mało czasu na czytanie. Za to przeglądam magazyny,

które kolekcjonuje moja gospodyni i dowiaduję się z nich wielu ciekawych

background image

rzeczy — oświadczyła wyzywająco. — Na przy kład ostatnio czytałam artykuł o

tym, że kobieta ma mniejszy mózg niż mężczyzna. Chcesz posłuchać?

Spojrzał na nią z ukosa. Przysięgłaby, że w jego wzroku pojawiło się

rozbawienie.

- Chętnie, ale najpierw zacytuję ci, co napisał John le Carrć.

- Zamieniam się w słuch...

— Napisał, że miłość jest tym, czego zawsze można się wyrzec.

Sara poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.

— Och, z pewnością jest to bardzo głęboka myśl, ale ja tego nie rozumiem —

przyznała. Nagle poczuła przypływ irytacji. — W ogóle muszę ci powiedzieć, że

denerwuje mnie twój stały zwyczaj odpowiadania na pytanie aluzjami czy, co

gorsza, pytaniami.

— Naprawdę? — Przysunął się bliżej i uważnie spojrzał jej w oczy.

Z trudem przychodziło jej zachować spokój, gdy był blisko.

— Dobrze, powiem ci — westchnął wreszcie, przerywając nieznośne milczenie.

— Kochałem moją żonę. Kochałem ją do dnia, w którym umarła. Czy ucieszyła

cię ta szczera odpowiedź?

Teraz, kiedy wreszcie zmusiła go do wyznań, zamiast satysfakcji poczuła

głęboki smutek. Czy naprawdę chciała usłyszeć o jego miłości do tamtej

kobiety? Nerwowo pochwyciła źdźbło trawy i za gryzła je w zębach.

— Ja... przepraszam cię, Rance — wyjąkała. — Nie powinnam wtrącać się w

nie swoje sprawy.

— To prawda. Dlaczego one cię tak cholernie interesują?

Nie odpowiedziała. Umknęła spojrzeniem w bok. Bała się zdradzić swoje

uczucia.

background image

— Dobrze, nie musisz odpowiadać. Wiem, dla czego. Oboje wiemy powiedział

z nagłą łagodnością. — Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, Saro. Na pewno

czułaś, że chciałem się z tobą kochać już wtedy, kiedy po raz pierwszy cię

zobaczyłem.

Sara zamarła z wrażenia. Nigdy by się nie spodziewała, że usłyszy od Ransoma

takie wy znanie.

— Oho, strasznie zbladłaś! Czyżby myśl o mnie jako kochanku napawała cię aż

takim obrzydzeniem?

Milczała, wsłuchana w bicie własnego serca, nie zdolna powiedzieć słowa.

Przystojne rysy mężczyzny mów ułożyły się w cyniczną maskę.

— Właściwie nie powinna mnie obchodzić twoja opinia, ani... twoje ciało —

mruknął głębokim, uwodzicielskim tonem. — Ale obchodzi mnie, Saro i jeśli

będziesz ze sobą szczera, przyznasz, że żywisz wobec mnie podobne uczucia.

Sara rozchyliła usta, lecz wydobył się z nich tylko niesłyszalny szept.

Intensywne spojrzenie mężczyzny i jego bliskość mąciły jej myśli i wywoływały

dreszcz.

— Do licha, ty... — zaklął półgłosem i nagle po czuła, jak silne ręce przyciskają

ją gwałtownie do zimnych traw, a gorące usta opadają na jej wargi.

Nie był to jej pierwszy pocałunek w życiu, lecz nikt nie całował jej dotąd z

takim wyczuciem, z tak pełnym fantazji pożądaniem. Ostre zęby delikatnie

skubały jej wargi, drażniąc przyjemnie.

Nie myślała już o oporze. Nawet nie wiedziała kiedy zarzuciła mu ręce na szyję

i rozchyliła usta. Rance mruknął z wyraźnym ukontentowaniem i zaczął całować

jeszcze bardziej namiętnie. Ten czaro dziej zauroczył ją i uwodził z

wyrachowaną konsekwencją, a ona poddawała się z drżeniem jego pieszczotom,

chociaż nie usłyszała ani jednego czułego słowa i choć wziął ją w ramiona z

background image

gniewnym przekleństwem. Kraina rozkosznych marzeń zaczęła się nagle stawać

smutna i gorzka.

A przecież ostrzegano ją! Nie ukrywał, że potrzebuje kobiety. Boże, co ona tu

robi, rozłożona na ziemi, gotowa oddać się temu owładniętemu żądzą,

wyposzczonemu mężczyźnie?

— Nie... — wyjąkała, odwracając twarz i wpierając się dłońmi w pierś

Ransoma. — Zostaw mnie! — za- wolała płaczliwie. — Wy wszyscy, cholerni

faceci, jesteście tacy sami! Gdyby tak ktoś dawał mi dolara za każdym razem,

kiedy któryś z was ślini się na mój widok, byłabym już bogata... bogatsza niż ty!

— syknęła zjadliwie, nie panując nad sobą.

Wysłuchał tego wszystkiego z pozornym spoko jem, wsparty na łokciu, ale w

jego oczach nie dojrzała dawnego, obojętnego i kpiącego wyrazu. Czuła, że jej

pragnie, lecz nie chce, by ten krótki moment namiętności przerodził się w

kolejny uraz.

— Saro. . — wyszeptał ochryple, biorąc jej dłoń W Swoją.

Ostatkiem woli zdołała wyrwać się z jego objęć i odsunąć na bezpieczną

odległość. Stała dysząc, czując na ustach smak pocałunku. Oblizała spieczone

wargi i nagle z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, jak bardzo pragnie

kochać się z Ransomem Shepardem. Pragnie tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Już

wcześniej odnajdywała w sobie zdradliwe pożądanie, lecz dopiero kiedy

znalazła się we władzy rąk i ust Rance”a, wszystko stało się aż nazbyt

oczywiste.

— Cha, cha, Sara, zabawowa dziewczynka — prychnęła. — Zawiodłeś się, co?

Zmarszczył brwi.

— Tak byłoby łatwiej.

— I... naprawdę myślałeś, że oddam ci się tu, na tej trawie? — zapytała,

oszołomiona je szczerością.

background image

— Wierz mi, nic nie myślałem. To stało się samo. Pojawiło się jak błyskawica,

piękne i oślepiające. Dorfman miał rację. Za długo byłem bez kobiety

— westchnął, lecz nagłe w jego spojrzeniu pojawił się nowy błysk. — A swoją

drogą dałbym sobie głowę uciąć, że ty też nie jesteś tak obojętna wobec mnie,

jakbyś sobie tego życzyła.

Niestety, miał rację. Uznała jednak, że najlepszą metodą obrony będzie atak.

— Naprawdę, współczuję ci. Natura obdarzyła cię niesłychanie pokrętną

osobowością!

- Tu nie chodzi o moją osobowość, Saro. Taka jest prawda, czy ci się podoba,

czy nie. To nie ja wysyłałem sygnał: „pocałuj mnie!”. I radzę ci —jeśli nie jesteś

na tyle wyzwolona, by iść za głosem instynktu — lepiej trzymaj się ode mnie z

daleka.

Poczuła, jak płoną jej policzki. Owszem, miała fantazje erotyczne z Ransomem

Shepardem w roli głównej, ale nie przypuszczała, że aż tak wyraźnie daje mu

odczuć najgłębiej skrywane pragnienia.

— Słowem, chcesz powiedzieć, że sama się napraszałam, byś mnie całował,

tak? I wszystko jest moją winą? — zapytała sztucznie spokojnym głosem.

Dostrzegła tylko błysk białych zębów, kiedy od wrócił się w stronę oceanu i

wyciągnął się na trawie.

— Idź już, Saro. Idź do domu, zanim zrobię coś, czego będę potem żałował.

— A co takiego chcesz zrobić? Znów mi dokuczyć?

— Chcę się z tobą kochać — powiedział powoli, śledząc ją spod przymkniętych

powiek.

Spazmatycznie wciągnęła powietrze.

— Nie bój się, nie będę cię zmuszał. Skoro ja nie chcę się z nikim wiązać, a ty

nie chcesz być wykorzystywana, starajmy się niczego nie prowokować.

background image

Cyniczna nuta w jego glosie wyraźnie świadczyła, że zdążył się opanować i

przybrać swoją zwykłą pozę. Wahała się jeszcze przez chwilę, lecz nie zwracał

już na nią uwagi. Znieruchomiał wpatrzony w morze. Poczuła się nagle

odrzucona i bardzo samotna — niemal równie samotna jak on. Choć dzień był

wyjątkowo ciepły, przeszedł ją chłodny dreszcz. Podążając za wzrokiem

Ransoma spojrzała na morze, po czym odwróciła się i ruszyła ku domowi,

przyspieszając kroku, w miarę jak narastał w niej nieznośny żal i niepokój.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sara nadstawiła ucha, słysząc dziwny odgłos do chodzący z kuchni. Woda lejąca

się do zlewu? Zaintrygowana postanowiła sprawdzić, skąd ten hałas. Ransoma

nie było w domu. Od wtorku, od czasu pocałunku na skałach, starali się jak

najuprzejmiej omijać. Przeważnie znikał na całe godziny, by obserwować ptaki.

Z zaciekawieniem zajrzała do kuchni i zobaczyła Lynn i Taga, pochylonych nad

blatem. Chłopak wlewał do zlewu płyn do mycia naczyń, a jej siostra z zapałem

wertowała grubą książkę kucharską.

— Co tu się dzieje?

Odwrócili się jak na komendę i zerknęli na nią z poważnymi minami.

— Mamy już dosyć łososia i fasolki rzekł z obrzydzeniem Tag.

Lynn właśnie znalazła coś w przepisach i trąciła go łokciem.

— Słuchaj, wystarczy mąki na naleśniki?

— Jasne, mamy tony zapasów. A jest syrop klonowy? — zaniepokoił się.

Lynn zaczęła szperać w szafkach.

background image

— Jest, całe dwie butle. 0, widzę też boczek!

— Ekstra, w takim razie ja biorę się za mycie, a ty poszukaj jakichś czystych

talerzy.

— Szklanki też by się przydały...

— Aha. I widelce, i noże.

Sara patrzyła z absolutnym niedowierzaniem, jak młodzi zaczęli krzątać się po

kuchni, z zapamiętaniem myjąc, porządkując i pucując co się da.

— Może wam pomóc? — zapytała wreszcie.

— Nie, nie trzeba. Lynn stanowczo pokręciła głową.

Sara, ciągle oszołomiona cudem, którego świadkiem była w kuchni, zabrała z

holu kurtkę i wyszła na spacer. Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że

idzie nad urwisko, by odnaleźć Ransoma. Oczywiście nie dlatego, że chcę go

zobaczyć, usprawiedliwiała się w myśli. Po prostu musi mu zanieść wiadomość

o cudownym nawróceniu młodych bałaganiarzy. Od początku miał rację. Jego

pokrętne metody wychowawcze zaczęły się wreszcie sprawdzać.

Tego dnia niebo miało przygnębiający, ołowiany odcień. Sara kochała słońce,

lecz nauczyła się już odkrywać uroki wyspy w każdą pogodę. Z szarością

deszczowych chmur kontrastowała żywa, ciemna zieleń tundry i kobaltowa

głębia morza, tworząc widok kojący jej niespokojne myśli. Nie na długo,

niestety.

Przebiegając wzrokiem widnokrąg dostrzegła daleką sylwetkę Sheparda,

leżącego na brzuchu, z lornetką przy oczach. Drgnęła i przyspieszyła kroku.

Kiedy doszła do niego, przykucnęła na skalnej krawędzi.

— Rance...

- Cicho — uspokajająco położył jej dłoń na ramieniu, pilnie wpatrując się w

skupiska gniazd na skałach. — Nie psuj nastroju.

background image

Czekała cierpliwie, aż wreszcie po dobrej minucie obrócił się na bok i spojrzał

na nią.

— No, co się stało? - spytał bez irytacji.

— Jaki nastrój popsułam? - Sara z zaciekawieniem zerknęła poza skalną

krawędź.

— Och, czy romantyczność jest ci aż tak obca? Popatrz, przecież one łączą się w

pary.

Poczuła zdradliwy rumieniec na policzkach, ale postanowiła, że tym razem nie

da mu pola do popisu. Odchrząknęła.

— Słuchaj, Ransom, przyszłam, żeby ci o czymś powiedzieć.

— Tak? — Przysunął się bliżej i pytająco prze krzywił głowę, obrzucając ją

hipnotycznym spojrzeniem szarych, roziskrzonych oczu.

W jednej chwili jej mózg zmienił się w pustą, nie zapisaną tablicę. Bezradnie

otworzyła usta, zapomniawszy, co chciała powiedzieć.

— Saro, powiedz choć słówko... — Uśmiechnął się prosząco.

— Tato?! — dobiegło z oddali wołanie.

Skacząc przez kamienie pędził ku nim Tag. Po chwili stal zdyszany przed

ojcem.

— Jakieś problemy, Tag? — zapytał spokojnie Ransom.

— Nie, ale Lynn i ja smażymy naleśniki i chcielibyśmy wiedzieć, czy z nami

zjesz?

Sarę zdumiała serdeczność chłopca. Odruchowo zerknęła na Ransoma, by

sprawdzić jego reakcję. Uśmiechał się lekko, lecz w jego spojrzeniu nie było

radości, tylko starannie skrywana niechęć.

— Czemu nie, mogę zjeść.

background image

— Fajnie, tato, będą za dziesięć minut. Aha, chciałem jeszcze o coś zapytać —

chłopak wyraźnie się zawahał i nerwowo uciekł spojrzeniem w bok.

— No, co?

- Jak będzie z ko1acją

— A co ma być? — Shepard obojętnie wzruszył ramionami.

- Bo... — Tag zająknął się, wpatrzony w ziemię u swoich stóp. Sara współczuła

mu całym sercem, widząc, jak bardzo stara się być miły i modliła się w duchu,

by ojciec z synem przestali się wreszcie boczyć na siebie.

- Po prostu ja i Lynn pomyśleliśmy, że... jeśli my zrobimy śniadanie, to zrobisz

nam coś na kolację wykrztusił wreszcie.

- A powiedz mi, kochany, kiedy prosiłem cię o pomalowanie werandy?

- Trzy tygodnie temu — przyznał Tag zgnębiony.

— Otóż to. I jak myślisz, kiedy nabiorę ochoty do zrobienia wam kolacji?

— Za trzy tygodnie... — odpowiedź była ledwo dosłyszalna.

No właśnie. A teraz biegnij, bo zaraz przyjdę na naleśniki.

Chłopak z rezygnacją spojrzał w stronę domu, ale nagle nowa myśl przyszła mu

do głowy.

— Tato, a jak pomaluję zaraz po śniadaniu — zapytał z nadzieją. — Lynn też

weźmie się do roboty i zrobi pranie.

— Co? Czyżbym się przesłyszał? — Ransom uniósł brwi.

— Bo my już mamy dosyć. Nie ma czystych ręczników, nie ma rzeczy na

zmianę, w ogóle zaraz będziemy śmierdzieć. Kurcze, nie możemy przecież żyć

jak zwierzęta! — wykrzyknął zdesperowany chłopak.

W oczach ojca pojawił się wreszcie błysk ironicznego rozbawienia.

— Ach, więc to są te najnowsze doniesienia!

background image

Ze śmiechem ujął syna za ramiona i skierował w stronę domu.

- Maszeruj teraz i szykuj naleśniki, bo ja i Sara jesteśmy bardzo głodni.

Chłopak uszedł kilkanaście kroków, lecz zatrzymał się jak wryty, słysząc glos

ojca.

— Słuchaj, Tag, doszedłem do wniosku, że mam „jednak ochotę upichcić jakąś

kolację. Wolałbyś kur czaka z rożna, czy stek z halibuta?

Chłopiec podskoczył do góry z radości i z rozjaśnioną twarzą zwrócił się ku

Rance”owi.

— Oczywiście kurczaka!

— Dobra, załatwione.

Sara patrzyła na drobną sylwetkę, w podskokach mknącą ku domowi, a potem

odwróciła się do Sheparda. Ze zdziwieniem stwierdziła, że przygląda się jej

badawczo.

— Czy o tym właśnie chciałaś mi powiedzieć?

Przytaknęła w milczeniu.

— W takim razie dzięki za wieści. I chodźmy, bo naleśniki wystygną —

stwierdził i nie oglądając się na nią poszedł w stronę domu. Pobiegła za nim.

— Jak to, nie jesteś szczęśliwy? Przecież nie miałam racji. Twoje metody

poskutkowały. Gratuluję — wy dyszała.

— Szczęście jest rzeczą względną - obojętnie wzruszył ramionami.

— To czego ci w takim razie trzeba do szczęścia?

— nie dawała za wygraną.

— Saro, czy ty piszesz moją biografię?

— Rance, zrozum, nic nie wiem o twoich losach, ale czuję, że coś niedobrego

dzieje się między tobą a Tagiem. Bardzo chciałabym pomóc, gdybyś mi tylko...

background image

- Tak, nic nie wiesz o moich losach - przerwał jej chłodnym tonem - i lepiej,

ż

ebyś nie wiedziała. Daj już temu spokój.

Tym razem przyspieszył kroku, oddalając się od niej zdecydowanie. Stanęła,

zaciskając pięści i patrząc na wysoką, samotną sylwetkę Nie przyjął ani jej

podziwu, ani zrozumienia, ani chęci pomocy. A jednak, niechętnie, poczuła do

niego szacunek. W ciągu paru tygodni udało mu się skłonić młodych, by z

własnej woli zrobili to, czego chciał. Sama przez lata nie potrafiła wymóc

niczego na Lynn — ani prośbą, ani groźbą.

Sukces metody wychowawczej Rance”a przeszedł wszelkie oczekiwania. Po

ośmiu godzinach w domu zapanował porządek, który w porównaniu z

poprzednim bałaganem wydawał się wręcz wzorowy. Zniknęły brudne ubrania i

talerze, kafelki w kuchni lśniły, a wewnętrzne ściany werandy aż kłuły w oczy

bielą świeżej farby. Sara musiała przyznać, że Tag i Lynn zrobili wszystko, by

zasłużyć na piknik z pieczonym kurczęciem. Szkoda, że taka metoda nie może

Się sprawdzić w Kansas, gdzie na każdym rogu są barki i pizzerie, pomyślała z

ż

alem. Tutaj wybór był jeden — albo gotować, albo zginąć z głodu.

Uśmiechnęła się, gdy Lynn po raz kolejny minęła ją z naręczem bielizny do

prania.

— Jak leci?

— Fajnie — odrzekła wesoło siostra.

— Wiesz, pomyślałam, że zrobię na deser ciasto z orzeszkami. — Sara

wiedziała, iż jest to ulubiony przysmak Lynn.

Dziewczyna stanęła jak wryta, z wrażenia upuszczając na podłogę kłąb skarpet.

— Siostrzyczko, jesteś fantastyczna! 0, Jezu — oblizała się — kurczak z rożna i

ciasto orzeszkowe. Jestem tak szczęśliwa, że mogłabym nawet ucałować

skunksa!

background image

Sara parsknęła głośnym śmiechem, choć dowcip nie był najlepszej jakości. Lynn

przyłączyła się do niej i obie poczęły zaśmiewać się histerycznie, jak za

dawnych dobrych czasów. Kiedy wreszcie ochłonęły, Sara z czułością spojrzała

na siostrę, pracowicie targającą bieliznę do pralki. Lynn Elier nie była już tą

kanciastą, nieśmiałą dziewczyną sprzed kilku tygodni. Nabrała charakteru i

zdecydowania. Czyżby sprawiła to wolność, jaką cieszyła się na tej wyspie?

Skoro tak, nasuwał się tylko jeden wniosek — była w stosunku do siostry zbyt

opiekuńcza i zarazem wymagająca. Trze ba było dopiero lekcji wychowania

Ransoma, by Sara zrozumiała, jak bardzo ograniczała potrzebę wolności Lynn. I

pojęła, że nadszedł czas, by przemyśleć wszystko od nowa. Na przykład pomysł

ze szkołą pielęgniarską. Narzuciła go siostrze wbrew jej woli. Być może

stanowił projekcję jej własnych, niespełnionych marzeń. Ze wstydem

uświadomiła sobie, że właściwie nigdy nie zapytała Lynn o zdanie...

Przez całą środę wyspę Świętej Katarzyny okrywał szary, nieprzenikniony całun

mgły. Sara stała na różowawym, zbudowanym z wulkanicznych skał pasie

lotniska i wpatrywała się w niebo w płonnej nadziei ujrzenia nadlatującej

maszyny. Niestety, stary Krukoff za nic miał pionierskie zasady poczty

kurierskiej, które nakazywały lot bez względu na deszcz, burzę czy śnieg — nie

mówiąc już o mgle!

Zapowiadało się, że będzie musiała spędzić kolejny tydzień z Ransomem.

Zabawne... Wyglądało to jak historia z filmu. Skromna kelnerka z Kansas

przymusowo uwięziona na maleńkiej, zimnej wysepce z multimilionerem,

samotnikiem i ponurakiem, tęskniącym za swoją zmarłą żoną. Sara z rezygnacją

wzruszyła ramionami i zatopiona w myślach powlokła się w stronę domu.

Jak wytrzyma ten tydzień? Ransom Shepard należał niestety do mężczyzn,

którzy raz pocałowawszy kobietę, jakby naznaczali ją swoim piętnem, tak że

nigdy już nie była w stanie zdobyć się na obojętność. Wczoraj, kiedy piekli

kurczaka na werandzie, okazał się uroczym towarzyszem. Śmiali się i

background image

rozmawiali swobodnie przez cały czas jak starzy przyjaciele. Dzieciaki zaś

zachowywały się cudownie i wypełniały swoje obowiązki bez proszenia.

Pokręciła głową. Ten mężczyzna pociągał ją co raz bardziej. Jeszcze chwila, a

nie będzie w stanie oprzeć się czarowi szarych oczu i przewrotnego uśmiechu.

Tak, w nadchodzącym tygodniu głównym źródłem zagrożenia będą jej własne

zdradliwe emocje.

Nagłe dojrzała wyłaniającą się z mgły ciemną, wysoką postać. Oczywiście, to

może być tylko on! Tytko on ma tak szerokie bary i porusza się ze sprężystą

gracją dzikiego kota. Sarę przeszedł dreszcz tłumionego podniecenia. Cofnęła

się, by nie stanął zbyt blisko.

— I co, poddajesz się? — zagadnął.

— Jeśli masz na myśli odlot z wyspy, to tak. Nie mam innego wyjścia.

— A czy mógłbym mieć coś innego na myśli?

Sara miała uczucie, jakby roztapiała się w środku. Przystojna twarz była coraz

bliżej. Usta rozchylały się, jakby miały zamiar znów ją całować...

— Nie — wykrztusiła, walcząc ze swoim ciałem, które uparcie przesuwało się

w jego kierunku. We pchnęła ręce w kieszenie i gwałtownie odstąpiła krok do

tylu.

— Nie chcesz? zdziwił się. — Myślałem, że pozwolisz, bym okrył cię moją

parką, bo ta twoja kurteczka jest podszyta wiatrem.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Ransom usiłuje zarzucić jej na ramiona

swoją eskimoską kurtkę.

— Dzięki — wyszeptała, otulając się ciepłym okryciem, by uniknąć dotknięcia

jego rąk.

— Znów się boisz. A wczoraj tak świetnie się bawiliśmy — stwierdził ze

smętnym uśmiechem.

background image

— Cóż, pamiętaj, że w końcu jestem kelnerką i wiem, co robić, żeby goście na

kolacji dobrze się czuli. 0, Boże — westchnęła — chyba straciłam już pracę.

— Saro, bardzo mi przykro z powodu tych wyłączonych telefonów, Krukoffa,

który nie przyleciał i Dorfa, który nie przysłał samolotu. Bardziej przy- kro, niż

sądzisz — powiedział z autentycznym współ czuciem. Ujął ją troskliwie za

ramię i poprowadził do domu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

— Masz ochotę na spacer po plaży? — zapytał niespodziewanie Ransom.

— Myślałam, że wolisz, żebym trzymała się od ciebie z daleka — rzuciła,

czując nerwowe mrowienie w krzyżu. Pomimo to pozwoliła prowadzić się ku

stromym klifom.

— Ha, widzę, że własne słowa wracają do mnie rykoszetem — zaśmiał się

gorzko, po czym ujął jej rękę, wsunął ją sobie pod ramię i mocno przy- cisnął do

boku. — Lepiej trzymaj się mnie. Zejście w dół nie jest łatwe.

Ś

cieżka biegnąca w dół urwiska rzeczywiście wy dawała się samobójcza.

Ransom ścisnął Sarę za rękę i podtrzymywał przy każdym kroku. Kiedy

zerknęła w przepaść, po raz pierwszy ucieszyła się z jego bliskości. Gdyby

nawet zaczęła spadać, musiałaby się zatrzymać na wysokim mężczyźnie

ubranym w dżinsy, biały golf i górskie buty, idącym tuż przed nią z pewnością

kozicy.

— Teraz puszczę cię na chwilę. Trzymaj się skały, a ja sprawdzę przejście —

nakazał.

background image

Posłusznie przylgnęła do kamiennego występu. Ransom zeskoczył na położoną

niżej skalną półkę, stanął na niej pewnie i wyciągnął ręce ku Sarze, mocno

chwytając ją w pasie. Dotknięcie było nie spodziewane i elektryzujące.

— Skacz! — ponaglił niecierpliwie.

Drgnęła, wyrwana z zamyślenia i puściła skałę. Zaledwie przez ułamek sekundy

trzymał ją w ramionach, nim postawił bezpiecznie n nogi, ale ten krótki moment

bliskości wystarczył, by przeskoczyła między nimi iskra erotycznego napięcia.

Ręce mężczyzny niechętnie oderwały się od jej bioder. Głowa Sary ciążyła ku

jego szerokiej piersi.

— Wszystko w porządku? — zapytał wreszcie.

— Tak, tak, chodźmy.

Nie pytając ujął ją za rękę i ruszył w dół. Szła za nim na miękkich nogach jak

posłuszny automat. Dotyk ciepłych palców rodził iskrę w jej ciele. Tam, na

skale, przez moment równy uderzeniu serca, znalazła się w jego rękach — i już

podstępne zmysły zaczęły podsuwać jej fantazje. Wpijała wzrok w szerokie

plecy Sheparda śniąc na jawie o jego rękach na swoim nagim ciele,

dotykających ją tam, gdzie żadnemu mężczyźnie...

— Co się stało? — ocknęła się, czując delikatne muśnięcie na twarzy.

— Mówiłem, że zeszliśmy na plażę i możesz już puścić moją rękę — powtórzył.

— Saro, dobrze się czujesz? — zapytał z troską, gładząc ją po policzku.

Jego ręce były tak ciepłe... tak cudownie ciepłe, jak parujący kubek gorącej

czekolady podany zmarzniętemu wędrowcowi, przedzierającemu się przez

zimową zadymkę w Kansas. Sara z trudem odzyskała poczucie rzeczywistości.

— T—tak, wszystko w porządku. Wiesz, my tam, w Andover, nie mamy zbyt

wielu okazji do wspina czek i... musiałam się mocno skupić — skłamała.

background image

— Rozumiem, ale teraz już nie musisz — uśmiechnął się, porozumiewawczo

ś

ciskając jej palce. Natychmiast wyszarpnęła rękę, jakby przez pomyłkę włożyła

ją w gniazdo szerszeni.

Powoli ruszyli wzdłuż plaży. Zewsząd dobiegały krzyki niewidocznych we mgle

ptaków. Fale załamywały się gwałtownie na brzegu, obryzgując kamienie pianą.

— Wiesz — odezwał się niespodziewanie i ujął ją pod ramię — oboje cierpimy

na tę samą chorobę.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

— Tak? A cóż to może być za choroba?

— I tobie, i mnie brakuje...

-- Nie chcesz chyba powiedzieć, że brakuje mi miłości — zaprotestowała,

impulsywnie wyrywając rękę. Nagle dostrzegła w oczach mężczyzny błysk

zdumienia i zamarła ze zgrozy.

— Chciałem tylko powiedzieć, że każdemu z nas brakuje czasu dla siebie.

Oboje jesteśmy ambitnymi pracoholikami. Zaniedbujemy swoje życie osobiste.

Tylko tyle. Nawet mi przez myśl nie przeszło, by sugerować, że brakuje nam

miłości. Skąd miałbym wiedzieć takie rzeczy?

Właśnie, skąd miałby wiedzieć? Z jednej wzmianki, którą uczyniła na temat

swojej kelnerskiej harówki i samotnego życia?

— Saro — powiedział łagodnie.

W zapamiętaniu uznała sympatię za litość i oskarżycielsko zlustrowała go

wzrokiem.

— Jeszcze jedno, Ransom. Jeśli powiedziałam, że komuś brak miłości, nie

miałam na myśli siebie. Sam powiedziałeś, że potrzebujesz kobiety. Powinnam

się trzymać od ciebie z daleka. Nie jestem dzieckiem i wiem, że uczucia

mężczyzn to tylko gra hormonów. Wiem, że...

background image

— Co jeszcze wiesz? — rzekł, mocno chwytając ją za przeguby i przerywając

rozpaczliwą tyradę. — Co ty w ogóle możesz wiedzieć? Jak bardzo ja

potrzebuję miłości? Czy według ciebie jestem jej tak spragniony, że mógłbym

rzucić cię tu, na ten piasek i posiąść? Mów!

Sara zesztywniała. Patrząc w płonące wściekłością oczy mężczyzny po raz

pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo jest bezbronna. Mimo że ukończyła

kurs samoobrony, mógłby zrobić z nią, co chciał. Spojrzała na niego z lękiem.

— To boli, Ransom — szepnęła, mając świadomość, że raczej obawia się bólu,

niż rzeczywiście go czuje, bowiem Rance trzymał jej ręce mocno, a

jednocześnie dziwnie delikatnie.

— Nic nie wiesz o cierpieniu, moja droga — powie dział tonem pełnym urazy i

nagle, zdusiwszy przekleństwo, wykręcił jej ręce do tyłu, aż przylgnęła do niego

całym ciałem.

Ten akt przemocy wprawił Sarę w przyjemne drżenie. Zapach mężczyzny mącił

jej myśli.

- Dziewczyno, uważaj, do cholery — warknął.

— Przestań obnosić się z tą twoją uwodzicielską niewinnością, bo wreszcie...

Uwodzicielską? — powtórzyła odruchowo.

— Owszem, przyznaję, jesteś dobra. Lepsza niż wszystkie inne kobiety, z

którymi miałem do czynienia przez ostatnie pięć lat — stwierdził, wyzywająco

błyskając zębami.

Sara miała kompletny mętlik w głowie, toteż na wszelki wypadek milczała.

Ransom zaskakiwał ją coraz bardziej.

— Dorf miał rację. Potrzebuję ciepła kobiecego ciała — przyznał z brutalną

szczerością. — Od śmierci żony nie nawiązywałem bliższych znajomości

background image

— ciągnął, a w jego glosie narastało napięcie. — Niestety, problem polega na

tym, że nie chcę bliskich związków. Chcę tylko, by od czasu do czasu moje

łóżko nie było puste. A ponieważ ty, doskonale wiedząc, o co mi chodzi, poszłaś

ze mną na ten spacer, pomyślałem, że może zmieniłaś zdanie. Saro, proszę,

powiedz, czy dasz mi to ciepło, nie żądając nic w zamian, poza własnym

zaspokojeniem? — wyszeptał. Jego usta zapraszały, czekały.

— Powiesz „tak” — kusił z uwodzicielskim uśmiechem, świadomie robiąc

użytek ze swojej diabelskiej urody.

Oblizała językiem spieczone wargi. Serce łomotało jej w piersi — na wpół z

podniecenia, na wpół ze strachu.

— Sara? Powiedz „tak” — naglił, przysuwając się bliżej, aż poczuła gorący

oddech na policzku.

Westchnęła ciężko. Gdzieś tam, w podświadomości, najbardziej kobieca cząstka

jej duszy wyszeptała najcichsze, ledwo słyszalne „tak” — a jednocześnie z

przerażeniem usłyszała własny głos, oznajmiający stanowcze „nie!”.

— Rozumiem cię lepiej, niż myślisz. — W spokojnym głosie Ransoma

pobrzmiewały lodowate nutki.

— Ale skoro jestem tak bardzo spragniony miłości, spełnię być może twoje

pragnienia. Dziwne, w tej mgle wszystko wydaje się inne i tajemnicze, prawda,

kochana? — mruknął z gorzką ironią. — Ach, i jeszcze jedno. Ponieważ mimo

wszystko jestem dżentelmenem, proponuję, żebyś poszła plażą w prawo. Nie

będę cię gonił. Dom jest niedaleko.

Sara poczuła, że uginają się pod nią nogi, jakby nagle prysnęło zaklęcie,

otumaniające jej myśli i duszę. Zamrugała, rozpaczliwie próbując powstrzymać

łzy. Kiedy wreszcie ochłonęła i rozejrzała się wokół, Sheparda już nie było.

Następnego dnia padało od rana, lecz mgła ustąpiła. Sara niepostrzeżenie

wymknęła się z domu, zadowolona, że uniknęła spotkania z Ransomem.

background image

Wczorajsza kolacja była fatalna. Nawet Lynn i Tag wyczuli napiętą atmosferę,

jaka zapanowała między dorosłymi. Shepard siedział posępny jak gradowa

chmura. Niezręczna rozmowa rwała się raz po raz, aż w końcu zapadło męczące

milczenie. Sara uznała, iż jest to najlepsze wyjście. Im mniej będzie się odzywać

do swego nieznośnego gospodarza, tym lepiej zniesie tydzień niewoli.

Szła plażą tam, dokąd pobiegli młodzi razem z Baby i Boo. Z daleka usłyszała

ich śmiech. Zbliżając się dostrzegła, jak Tag zrywa z głowy swoją czapkę

baseballową i ciska w fale.

— Hej, co robisz? — zawołała z lekką naganą.

— Popatrz tylko! — wskazał na. ciemną toń przy brzegu.

Z początku nie działo się nic. Kolorowa czapeczka spokojnie kołysała się na

falach. Po chwili jednak coś wystrzeliło spod powierzchni wody, podbijając

czapkę wysoko w górę, a potem równie szybko zniknęło, porywając ją z sobą w

głębiny, by wynurzyć się znowu o kilkanaście metrów dalej.

— Co to jest? — wykrzyknęła Sara patrząc, jak coś podobnego do wielkiej ryby

zaczyna płynąć równolegle do plaży z czapką w pysku, wesoło igrając na fatach.

- Chodź, szybko - Lynn pociągnęła ją za rękę i cała trójka biegiem ruszyła ku

skalistemu wierzchołkowi półwyspu zamykającemu zatokę. Gdy do tarli

zdyszani na miejsce, Tag pochylił się na wodą z wyciągniętą ręką.

- Potluck! — zawołał.

Jak na komendę lśniące cielsko wynurzyło się z fal i złożyło ociekającą wodą

czapeczkę w wyczekującą dłoń chłopaka. Lynn zaklaskała z zachwytu.

- Ale sprytny delfin, co? — zwróciła się do Sary.

- Wyobraź sobie, że to on nauczył Taga tej sztuczki!

— No, Potluck jest fantastyczny — powiedział z durną chłopak wyżymając

czapkę i beztrosko wsadzając ją na głowę. — Kiedy przyjechałem, poszliśmy z

background image

tatą na plażę i wiatr zwiał mi czapkę do wody. Wtedy pojawił się ten delfin,

złapał ją w pysk i zaczął płynąć. Ponieważ jest to moja ukochana baseballówka,

zacząłem biec plażą i wrzeszczeć na niego. Nie myślałem, oczywiście, że ją

odzyskam, ale biegłem za nim aż do Zatoki Morskiego Lwa. On tam wpłynął,

więc stanąłem na skale, wyciągnąłem rękę i darłem się, żeby mi ją oddał. I nie

uwierzysz, ale oddal, bestia! — uśmiechnął się.

— I jakimś cudem zdołał nauczyć cię tej sztuczki, tępolu! — zachichotała Lynn.

Chłopak z udanym oburzeniem dał jej kuksańca i oboje, śmiejąc się i

przekomarzając, pobiegli w pod skokach w głąb lądu, ścigając się z Baby i Boo.

Sara poczuła się nagle stara i samotna. Stała na brzegu, smętnie wpatrując się w

szare fale, rozświetlone promieniami słońca. Wspomnienie starcia z Ransomem

zmąciło jej całą radość z pięknego dnia.

— Hej, przyszłam w odwiedziny! — zawołał nagłe kobiecy głos.

Sara spojrzała w górę i dostrzegła machającą do niej rękę. Szybko wspięła się

stromą ścieżką i stanęła twarzą w twarz z miłą młodą kobietą o okrągłej buzi,

czarnych oczach i długich ciemnych włosach, splecionych w gruby, sięgający

pasa warkocz przerzucony przez ramię. Obok niej, na gęstym dywanie zielonych

mchów, siedział dwuletni może chłopczyk, bawiąc się koszykiem i dużą

blaszanką. Na widok Sary uśmiechnął się pogodnie.

— Jestem Lilly Merculieff przedstawiła się nie znajoma, z miłym uśmiechem

wyciągając rękę na powitanie. — Wiedziałam, że spotkamy się na Święcie

Halibuta, ale po prostu nie mogłam się już doczekać. Jak się pani pewnie

domyśla, jestem z miasteczka

— machnęła ręką w kierunku grupki domów na wyspie. - Ponieważ Rance

popłynął dziś na ryby z moim mężem, Danem, pomyślałam sobie, że pewnie

czuje się pani samotna. Może pozbieramy razem jagody i jajka? — zapytała

przyjacielskim tonem.

background image

— Chętnie — ucieszyła się Sara, wdzięczna, że wreszcie nie musi być sam na

sam z ponurymi myślami. — A co to jest Święto Halibuta?

— Och, dziwne, że Rance jeszcze pani nie powie dział. — To będzie w

weekend. Co roku świętujemy tu wszyscy początek lata — powiedziała Lilly,

schylając się po malca. — Może pani wziąć tę blaszankę? Danny jest ciężki jak

kloc.

— Jasne — odparła z entuzjazmem Sara, zachwycona perspektywą udziału w

miejscowej zabawie.

— co będziemy zbierać? — zaintrygowana popatrzyła na naczynie.

— śurawiny. Pokażę pani, ale najpierw pójdziemy po jajka — rzekła jej nowa

towarzyszka, energicznie ruszając krawędzią klifu. Nagle zatrzymała się i

podekscytowana wskazała ręką na morze - Są nasi chłopcy! Tam, na czerwonej

łodzi - wykrzyknęła, machając ku nim z ożywieniem. Dostrzegli ją i pozdrowili.

Sara, nie bardzo wiedząc, jak się zachować, również uniosła rękę.

- Myślałam, że te łódki są większe - mruknęła.

- Bo są i większe. Tej Dan używa tylko do łowienia dla rozrywki, kiedy morze

jest spokojne

- wyjaśniła Lilly. — Och, nie ma pani pojęcia, jak się cieszę, że Dan i Rance są

znów razem. Dawniej, kiedy jeszcze Shepardowie przyjeżdżali tu na lato,

bardzo się przyjaźnili.

Pełen zadumy ton Luty zaintrygował Sarę.

— Rance musiał bardzo przeżyć śmierć żony, prawda? — ośmieliła się zapytać.

— 0, tak. Byli bardzo szczęśliwą parą. Nie ma pani pojęcia, jak on kochał Jut.

Jill? A więc tak miała na imię...

Młoda kobieta dostrzegła naglą zmianę wyrazu twarzy Sary.

background image

— Przepraszam, może niepotrzebnie o tym mówię. Przecież na pewno wie pani

o wypadku.

Przytaknęła i Lilly rozpromieniła się na nowo.

— Wiesz, kochana, tak się cieszymy, że wreszcie doszedł do siebie i że pani tu

jest, i że nie jest sam...

— paplała, jednocześnie wypatrując wśród skał ptasich gniazd.

Sens jej słów dopiero po chwili dotarł do Sary.

— Luty, to jest kompletne nieporozumienie — wy jąkała wreszcie. — Nie

przyjechałam do Ransoma. W ogóle go wcześniej nie znałam. Przyjechałam

szukać mojej młodszej siostry, która uciekła z domu, przeczytawszy ogłoszenie

matrymonialne Sheparda.

Niech pani sobie wyobrazi, że Tag dał je bez wiedzy ojca! A potem popsuła się

pogoda, stary Krukoff nie przyleciał i dlatego musiałam zostać — tłumaczyła się

skwapliwie.

Lilly stanęła, powoli posadziła dziecko na ziemi, wręczyła mu lizaka

wyciągniętego z kieszeni, po czym przeniosła zdumiony wzrok na Sarę.

— Chyba pani żartuje! Tag szukał nowej mamusi? Biedne dziecko - dodała z

ciepłym uśmiechem. - Do dziś nie mogę zrozumieć, czemu Rance wysłał go do

tej szkoły. Przecież kiedy umrze ci ktoś bliski, całą miłość skupiasz na dziecku.

Ja bym w każdym razie tak zrobiła. — Z czułością popatrzyła na synka.

— Też tak myślę, ale w tym przypadku między synem a ojcem jest jakaś

niechęć. Nie rozumiem tylko, na czym polega — zmarszczyła brwi Sara.

— Wiem, też to widzę — przymała Llly.

Nagle dostrzegła gniazdo i wyjęła z niego dwa cętkowane jaja, zostawiając

trzecie.

background image

— Kiedy Dan zapytał, czy Tag popłynie z nimi na ryby, Rance zrobił tę swoją

zaciętą minę i powie dział, że nie westchnęła. — My, kobiety, jesteśmy inne.

Kiedy zdarzy się tragedia, rozpaczamy, płaczemy, szukamy pocieszenia u

rodziny i przyjaciół. A mężczyźni zamykają się w sobie i w samotności liżą

rany, udając, że wszystko jest w porządku. Taka głupia ambicja — parsknęła,

rozglądając się za następnymi gniazdami.

— Myślę jednak, że Ransom naprawdę cieżko przeżywa brak Jut boi się

związku z inną kobietą, nie chcąc ryzykować bólu rozstania - powiedziała Sara

w zamyśleniu, z niespodziewaną melancholią.

— Lubi go pani, prawda? — Lilly zerknęła na nią spod oka, wybierając kolejne

jajka.

- Ależ ja go prawie nie znam!

- Mimo to życzę pani szczęścia - uśmiechnęła się znacząco czarnowłosa kobieta.

— Szkoda, żeby taki wspaniały człowiek jak Rance marnował życie na żałobę.

Sara zarumieniła się, z zakłopotaniem przełykając ślinę. W tym momencie od

strony morza dobiegi je triumfalny okrzyk. Obie kobiety popatrzyły w stronę

czerwonej łódki. Jeden z mężczyzn siłował się z wędziskiem, które gięło się,

szarpane przez miotającą się potężną rybę.

- Ransom... — wyszeptała Sara. - Co się tam dzieje? — dodała z nagłym

niepokojem.

- Chyba ma halibuta — stwierdziła Lilly. — Taki pieszczoszek może ważyć

nawet ze sto kilo, wiesz?

- Boże, czy mu nic nie grozi?

Lilly, słysząc jej przerażony ton, wybuchnęła śmiechem.

- Zależy komu. Halibutowi, na pewno.

- A jak duża jest taka ryba?

background image

- Och, może mieć i półtora metra.

- Boże, co my z nią zrobimy? W życiu nie oprawiałam nawet plotki. — Sara

komicznie załamała ręce.

— Niech się pani nie martwi — zapewniła ją z uśmiechem Lilly. — My, kobiety

z wysp, umiemy oprawiać ryby, wędzić je i solić. Zawsze robimy to razem.

Oczywiście, nigdy nie będą się mogły równać z tym fantastycznym łososiem,

którym Ransom obdarza wszystkich na Boże Narodzenie!

Od strony morza rozległ się nowy okrzyk. Dan, dzierżąc ogromny hak, pomagał

wyciągać z wody imponujące cielsko. Po chwili halibut spoczął bezpiecznie na

dnie łódki. Lilly błysnęła białymi zębami w radosnym uśmiechu, wyjęła koszyk

z jajkami z rąk oszołomionej Sary i chwyciła synka za rączkę.

— Chodź, maluchu, pokażemy teraz pannie Sarze, jak się zbiera żurawiny.

— A gdzie one rosną?

— Na mchu. — Lilly wskazała ręką niedalekie pagórki. — Tam są ich całe pola.

— Nawet nie wiedziałam, że żurawiny rosną na mchu. My w Kansas jesteśmy

wyraźnie niedouczeni — przyznała z pokorą Sara, widząc rozbawienie w

czarnych oczach kobiety.

— W takim razie nie ma pani pojęcia, jak smakują nasze przetwory! Dam pani

swój ulubiony przepis. Rance uwielbia dżem żurawinowy — znacząco mrugnęła

okiem.

— Dziękuję, chętnie go wezmę — powiedziała Sara, niezbyt przekonana, czy

przez słoik dżemu trafi do serca tego mężczyzny.

— Pewnie pani myśli, że to nic nie pomoże, co - spytała jej towarzyszka z

godną podziwu intuicją.

— A ja pani mówię, kochana, że cuda się zdarzają. Dlatego zbieraj pani jagody i

szybko rób dżem.

background image

Kolejny wrzask z łódki obwieścił „nową zdobycz. Ransom zajadle walczył z

jakimś podwodnym stworem.

— Popatrz tylko! — wykrzyknęła Lilly. — Ten facet przyciąga je jak magnes.

Sara odwróciła wzrok. Gdybyż ten facet przyciągał tylko ryby...

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego ranka Sara jak zwykle wybrała się na przechadzkę. Krążyła bez

wyraźnego celu, aż trafiła do spokojnej zatoczki, skąd widać było domki

miasteczka i cebulasty dach zrujnowanej cerkwi.

Stanęła na plaży i rozglądając się po okolicy dostrzegła nagle wyłaniający się

zza krawędzi skalnej ostry pysk arktycznego lisa. Wychudłe stworzenie o

niebieskawym futrze węszyło w jej kierunku. Po chwili pojawił się drugi lis, a

potem trzeci i czwarty. Poczuła nagle ukłucie lęku. Te zwierzaki nie wy g zbyt

groźnie, ale Sara nadto dobrze pamiętała, jak w dzieciństwie pogryzł ją mały

kundel, którego dla zabawy pociągnęła za ogon. Na zawsze pozostały jej blizny

na rękach.,

Z obawą wpatrywała się w cztery pary bystrych ślepi i cztery uważnie węszące

nosy. Te dzikie stworzenia są zawsze głodne, pomyślała, usiłując wycofać się po

stromym zboczu. Ku jej przerażeniu pojawił się jeszcze piąty lis. Teraz miały

już niebezpiecznie wyraźną przewagę.

— Wynocha stąd! Już! — krzyknęła cienkim głosem, machając rękami. Jeden z

lisów warknął, obnażając ostre kły. Sara drgnęła, gwałtownie od skoczyła do

tyłu i upadła, poślizgnąwszy się na mokrym mchu. Leżała, nie śmiejąc zrobić

ruchu i czekała, aż zęby wpiją się jej w ciało. Przed jej oczami w ułamku

sekundy zamigotały obrazy z całego życia. Lisy nie wahały się długo i jednym

skokiem znalazły się przy niej. Krzyknęła rozpaczliwie i zasłoniła rękami twarz.

background image

Coś zaczęło mocno szarpać jej kurtkę i krzyknęła znowu, lecz w tym samym

momencie poczuła, że jakaś siła unosi ją w górę i stawia na nogi. Za mrugała

oszołomiona i zobaczyła Ransoma.

— Rance, uciekajmy, one nas pogryzą! — wrzasnęła i uwiesiła się na nim

rozpaczliwie, pragnąc umknąć przed lisami, które nadal szarpały jej kurtkę.

— Spokojnie, trzymaj się mnie, muszę uwolnić jedną rękę — polecił i szybko

sięgnął do kieszeni jej parki.

Po chwili szarpanie ustało, a poszczekiwania li sów ucichły.

— No, teraz już nic ci nie grozi — powiedział Rance wesoło.

— Czy zastrzeliłeś je z rewolweru z tłumikiem?

— Jak mógłbym strzelać do takich miłych stworzonek!

— Miłych stworzonek? — Sara jeszcze mocniej przylgnęła do niego, pomna, że

przed sekundą o mało nie została rozszarpana.

— No, odpręż się. — Zachichotał. — Nic już ci nie grozi i naprawdę możesz

zdjąć nogi z moich bioder.

Spojrzała na niego nieufnie, ale wreszcie zdecydowała się stanąć na ziemi o

własnych siłach. Lisy

— teraz już w liczbie siedmiu — smakowicie i w skupieniu zajadały jakieś

ochłapy. Ransom patrzył na nią z rozbawieniem.

— Czego się cieszysz? — burknęła. — Te twoje ukochane drapieżniki omal nie

zjadły mnie żywcem!

Rance przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważnie.

— Wszystkiemu jest winna twoja parka, Saro. Nie włożyłaś dzisiaj tej, którą ci

dałem.

background image

— Nie, wzięłam inną, bo tamta się ubłociła i mu siałam ją uprać. Dlatego

zajrzałam do szafy w przed pokoju. A co, nie wolno mi? — spytała zaczepnie.

Zrozum, po prostu włożyłaś moją kurtkę i zwierzaki ją rozpoznały. Zawsze

noszę dla nich w kieszeniach kawałki suszonego foczego mięsa. Nic dziwnego,

ż

e kiedy zobaczyły ubranego w nią człowieka, zaczęły domagać się

poczęstunku. Zaręczam ci, że nie chodziło im o cenną osobę panny Eller.

Sara z niedowierzaniem sięgnęła do kieszeni i wy ciągnęła plastykową torebkę.

Rzeczywiście, było w niej pełno skrawków wysuszonego na kość mięsa.

— Boże, skąd miałam wiedzieć, że nosisz takie świństwa w kieszeniach —

zirytowała się.

Nagle kątem oka dostrzegła, jak jeden z lisów wlecze po trawie dużą płócienną

torbę.

— Co tam jest?

— Chleb.

— Co?

— Dzisiaj w miasteczku był comiesięczny wypiek, a ja uwielbiam taki świeży,

domowy chleb — stwierdził z obojętnym wzruszeniem ramion.

— I rzuciłeś go lisom, żeby mnie ratować? — Teraz Sara pożałowała swojego

niewyparzonego języka.

— Nie ma sprawy, za miesiąc kupię następny.

Spojrzała na niego uważnie.

— Upiekę ci chleb — powiedziała po chwili wahania. — Mogę też zrobić dżem

ż

urawinowy według przepisu Lilly Merculieff.

Przez moment miał minę łakomego chłopca.

background image

— Ach, gorący, domowy chleb! I jeszcze mój ulubiony dżem... — oblizał się z

zachwytem, lecz szybko spoważniał i nabrał czujności. — Taka usługa na

pewno kosztuje, prawda?

— Owszem. — Sara stanęła przed nim, mocno biorąc się pod boki. — Upiekę

chleb i zrobię dżem, ale pod warunkiem, że przestaniesz mi dokuczać.

— Ja? Ja ci dokuczam? — Rance wyglądał na uosobienie niewinności.

Sara przysunęła się jeszcze bliżej i zaczęła dobitną przemowę.

— Nie udawaj, szanowny panie! — Puknęła go palcem w pierś. — Masz

zaprzestać tych złośliwości i przede wszystkim przestań zachowywać się tak,

jakbyśmy mieli zostać kochankami — wypaliła śmiało i w tym samym

momencie ugryzła się w język. Mimo to nie spuszczała stanowczego spojrzenia

z twarzy mężczyzny. — No, więc jak będzie? — pytająco zawiesiła głos.

Ransom milczał, a potem nagle, bez ostrzeżenia, pochwycił ją w ramiona i

zaczął całować — twardo, namiętnie, zaborczo. Sara nie pozostała mu dłużna.

Jej ciało drżało w radosnym oczekiwaniu. Przytuliła się do Rance”a, zarzucając

mu ramiona na szyję, rozpalona gwałtowną namiętnością, nie zważająca na nic.

I nagle jej gorące wargi napotkały pustkę. Zesztywniała, kompletnie zaskoczona

i zmieszana.

— Nie myśl, że tak łatwo ci ze mną pójdzie, Saro

— wykrztusił Ransom głosem drżącym z hamowanej namiętności i gwałtownie

się od niej odsunął.

Przez dłuższą chwilę stała z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, tępo wpatrując

się w odchodzącego wielkimi krokami mężczyznę. Kiedy powróciła jej jasność

myśli, nadal nie mogła pojąć sprzeczności

tkwiących w tym człowieku, które kazały mu kusić ją i uwodzić, a potem

wycofywać się. Najwidoczniej

background image

pamięć zmarłej żony powstrzymała go w ostatniej chwili jak nieubłagane

memento. Nieubłagane również dla niej, Sary...

— Święto halibuta!? Dzisiaj? Tato, nie żartujesz? dopytywał się entuzjastycznie

Tag.

Sara, usłyszawszy te słowa, cicho podeszła do drzwi kuchni i zerknęła zza

framugi, ciekawa, co odpowie Ransom.

— Myślałem, że już ci o tym mówiłem — mruknął Shepard, mieszając ryż w

rondlu i wkładając do niego kawałki surowego halibuta.

— Nie. 0, rany, Lynn, słyszałaś, co się święci?

— Tag radośnie wrzasnął do dziewczyny, która z wrażenia o mało nie

wypuściła stosu talerzy.

— Nie drzyj się tak, bo mi uszy puchną — zniecierpliwiła się.

— Ale to wielkie święto, i na dodatek tata robi dzisiaj potrawkę rybną.

Lynn krytycznie zajrzała Ransomowi przez ramię.

— Faktycznie, skądś znany mi smrodek. — Skrzywiła się.

Może teraz śmierdzi, ale potem będzie świetne — zaperzył się chłopak.

— Dzięki za zaufanie, stary — odezwał się Ransom.

— Dawno nie korzystałem z tego starego przepisu babci i pewnie wyszedłem

już z wprawy. Może smakować jak stare skarpety.

Tag z chichotem pociągnął Lynn za rękaw.

— Pamiętasz taką grupę heavy-metalową „Śmierdzące gumiaki”?

Roześmieli się wszyscy troje, a najgłośniej Ransom. Sara, skulona za drzwiami,

poczuła bolesne ukłucie w sercu. Od wczoraj, kiedy to uchronił ją przed bandą

lisów, a potem pocałował, nawet się do niej nie uśmiechnął. Z pewnością nie ma

background image

ochoty zapraszać jej na tę uroczystość. Ze smutkiem wzruszyła ramionami,

odwróciła się i poszła do pralni.

Stała i mechanicznymi ruchami sortowała brudną bieliznę, kiedy nagle poczuła

czyjąś obecność. Od wróciła się gwałtownie i zobaczyła Rance”a.

L — Cześć! — pozdrowił ją cicho. Nie miał zbyt szczęśliwej miny.

Sara sztywno skinęła głową.

— Słuchaj, chciałem porozmawiać na temat popołudnia — mruknął.

— Pewnie chodzi ci o to święto, o którym już co nieco słyszałam —

powiedziała, starannie dozując proszek. — Cóż, idźcie, bawcie się dobrze i nie

przejmujcie się mną — dodała włączając pralkę i patrząc, jak kolorowa bielizna

kręci się za szybką. Szczerze pragnęła, żeby już sobie poszedł i przestał mącić

jej myśli.

Niezręczne milczenie przedłużało się.

— O co ci chodzi? — wybuchnęła w końcu. — Chcesz doprowadzić mnie do

szału? Jeśli masz ochotę podumać sobie w samotności - już się wynoszę.

Uśmiechnął się smutno, nie spuszczając z niej uważnego wzroku.

— Chciałem po prostu wiedzieć, czy upieczesz coś na nasz festyn. Wiesz, ta

uroczystość ma formę potlaczu, i wedle zwyczaju każdy mieszkaniec coś ze

sobą przynosi. Ja zrobiłem potrawkę z halibuta — oznajmił z durną i popatrzył

na nią wyczekująco.

Nie odpowiadała.

— Oczywiście nie musisz się mną przejmować. Będzie tam wielu młodych

mężczyzn, którzy chętnie dotrzymają ci towarzystwa — dodał jakby z żalem.

— Dobrze... — westchnęła w końcu. — Upiekę pełnoziarnisty chleb, skoro tak

bardzo ci zależy. Na kiedy mam być gotowa? — zapytała konkretnym tonem.

background image

— Festyn zaczyna się o pierwszej, niedaleko stąd, na plaży — uśmiechnął się z

wyraźną ulgą.

o pierwszej Sara wyjęła z piekarnika pachnący, gorący chleb i ostrożnie włożyła

go do koszyka. Ransom zabrał swoje pokazowe danie z halibuta. Po chwili już

oboje szli w stronę plaży. Młodzi pobiegli przodem. Było chłodno i mglisto.

Szary, ponury dzień znakomicie odzwierciedlał nastrój Sary. żadne nie

podejmowało rozmowy. Wreszcie, po dziesięciu minutach marszu, coś błysnęło

w oddali.

— Widzę ogniska — odezwał się Ransom.

Kiedy podeszli bliżej, Sara zdumiała się na widok wysoko strzelających

płomieni.

— Czym wy tu właściwie palicie, skoro na wyspie nie ma drzew?

— Kawałkami drewna wyrzuconymi przez morze, starymi skrzynkami, dyktą,

słowem wszystkim, co się tytko nadaje. Powiadają — uśmiechnął się nagle —

ż

e za każdym drzewem na wyspie Świętej Katarzyny można znaleźć piękną

kobietę. I każdy mężczyzna na wyspie powie ci, że właśnie ściął ostatnie

drzewo, szukając jej. To taki lokalny żart

— dodał, widząc zdumione spojrzenie Sary. — Każdy ci go opowie, kiedy tytko

zapytasz, skąd bierze my drewno.

Zbliżali się już do ognisk i tłumu. Sara przywołała na twarz stosowny uśmiech i

usiłowała udawać, że jest równie radosna, co sympatyczni Aleuci, którym

przedstawił ją Ransom. On również zachowywał się swobodnie, lecz wiedziała,

ż

e także dba o pozory.

Popołudnie minęło szybko, urozmaicane wyścigami w workach, przeciąganiem

liny, meczem koszykówki i nieustającym obżarstwem. O dziewiątej wieczorem

Sara czuła się ciężka jak wieloryb. Próbowała wszystkiego — od surowego

halibuta, podawanego z miejscową odmianą selera, do przeróżnych suszonych,

background image

pieczonych i gotowanych mięs, przyrządzanych na sposób wyspiarski.

Szczególnie smakował jej mocno wypieczony chlebek, zwany aladekes, oraz

dżem z nie znanej jej maliny moroszki.

Siedziała rozparta na składanym krześle i leniwie śledziła wyczyny nastolatków,

szalejących w dyskotekowym rytmie ogłuszającej muzyki produkowanej przez

szkolną kapelę „Odjazdowych Wielorybów” z Anchorage. Zdumieniem

napawała ją zwłaszcza metamorfoza młodszej siostry, która nagle przeistoczyła

się w piegowatą furię, podrygującą w wy umyślnych, niedwuznacznie

erotycznych pozach.

Kiedy dorosłym wydawało się już, że ich bębenki nie wytrzymają natężenia

decybeli, „Wieloryby” za kończyły występ ogłuszającym akordem, po którym

zapadła równie ogłuszająca cisza.

— Och, nareszcie! — wykrzyknęła z ulgą Lilly, siedząca obok Sary. — Teraz

zagra Dan ze swoimi muzykami i wreszcie będziemy mogli potańczyć.

Podrzuciła synka w ramionach i z uśmiechem zwróciła się do Ransoma, który

zajął właśnie miejsce obok Sary:

- Cieszę się, ze dobrze się bawicie, kochani!

Ransom uśmiechnął się w odpowiedzi i zerknął na swoją towarzyszkę.

— 1 co, rzeczywiście dobrze się bawisz?

- Tak. Ludzie z tej wyspy są cudowni.

Mam wrażenie, że I oni bardzo cię polubili.

Usłyszała lekką nutę rozdrażnienia w jego głosie. Najwyraźniej nie był

zachwycony, że grupka młodych mężczyzn towarzyszy jej wytrwale od

początku festynu.

Na szczęście muzycy usadowili się na podium, nastroili instrumenty i zaczęli

grać, co zwolniło ją od konieczności dalszej konwersacji. Melodia była ład na,

background image

lecz zupełnie jej nie znana, tak samo jak i język, w jakim zaczęli ją śpiewać

wszyscy zebrani. Pieśń nabrała radosnych, uroczystych tonów, a perkusista

powstał i zaczął wybijać rytm na prymitywnym bębnie.

— To stara aleucka pieśń o udanych połowach

dosłyszała szept Ransoma tuż przy uchu.

— Bardzo piękna — odszepnęła, speszona i jednocześnie podekscytowana jego

bliskością.

— A pomyśl sobie, że moja matka była jako dziecko zmuszana do mówienia po

angielsku. Kiedy tylko odezwała się po aleucku, kazali jej za karę jeść mydło.

Mimo to wymykała się potajemnie i rozmawiała z przyjaciółkami. Całe

szczęście, że było więcej takich jak ona, bo kultura, która nieomal zanikła, mów

się rozwija.

— Mówisz po aleucku? — zapytała Sara z autentycznym zainteresowaniem.

- Oczywiście. - Rance odchrząknął i rzucił kilka dziwnych słów.

— Co powiedziałeś?

— Powiedziałem, że akcje Amerykańskiego Towarzystwa Telefonicznego

zwyżkują.

— Eee, chyba chodziło o coś innego — nie dowierzała.

— Poddaję się. Mój aleucki mocno zardzewiał. Tak naprawdę chciałem

poprosić cię do tańca — po wiedział, patrząc na nią błyszczącymi oczami.

W pierwszym odruchu zamierzała uciec, lecz chwycił ją za rękę i wciągnął w

krąg tańczących. Orkiestra, porzuciwszy temat rybołówstwa, zaczęła grać

„Pieśń jedynej miłości”. Na piasku plaży zaroiło się od przytulonych par.

Podsycono ogień i płomienie wystrzeliły w niebo. Sara niecierpliwym ruchem

odrzuciła kurtkę, zostając tylko w swetrze. Gdy poczuła bliskość silnego ciała

mężczyzny, znów przeszedł ją znany, podstępny dreszcz.

background image

— Mgła się rozpłynie i gwiazdy zalśnią na niebie...

— zanucił jej w ucho, tłumacząc aleuckie słowa.

Rozejrzała się wokół z rozmarzeniem. Rzeczywiście, szare pasma mgły cofały

się, odsłaniając gwiaździste niebo. Mocno przylgnęła do Rance”a, kołysząc się

w rytmie powolnej, zmysłowej melodii.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sara tańczyła z przymkniętymi oczami, zatraciwszy poczucie rzeczywistości.

Ogniska już dogasały, zapach dymu mieszał się ze słonym zapachem morza.

Orkiestra grała „Czerwone żagle o zachodzie”. Łagodne tony miłosnej pieśni w

połączeniu ze scenerią surowej przyrody tworzyły nierealną, romantyczną

atmosferę. Sara czuła siłę mężczyzny i napawała się wizją rozkoszy, jaką niosła

jego zmysłowa bliskość.

Oparła głowę na piersi Ransoma, przytulając policzek do miękkiej flaneli. Przez

otumaniającą myśli magię romantycznej chwili przedzierał się jeszcze słaby

głos rozsądku. Kiedy jednak poczuła gorące palce, sunące wzdłuż kręgosłupa,

zapomniała o wszystkim.

— Jesteś piękna, wiesz? — szepnął jej do ucha.

Teraz owładnęło nią tylko jedno pragnienie — być bliżej niego, jak najbliżej,

tak jak jeszcze nigdy nie była z żadnym mężczyzną. W jego spojrzeniu

dostrzegła jakąś pierwotną, niepohamowaną namiętność, i w porywie uniesienia

zarzuciła mu ramiona na szyję. Rozchyliła wargi, bezwstydnie błagając o

pocałunek.

background image

I pocałował ją — zrazu szybko, ostro, brutalnie, a potem całował ją powoli,

łagodnie, miękko, jakby napawał się jej oddaniem. Sara nie zważała już na nic.

Cały jej świat zamknął się w magicznym kręgu objęć mężczyzny.

Nagle czar prysł. Ransom westchnął rozpaczliwie i oderwał wargi od jej ust.

— Nie... — szepnęła. Wyczekująco uniosła głowę, przymykając oczy, lecz

Rance stanowczo odsunął ją od siebie na odległość ramienia.

— Saro, nie możemy — powiedział z wyrazem takiego cierpienia i żalu, że,

tłumiąc rozczarowanie, w odruchu współczucia pogładziła go po policzku.

Niepotrzebnie się dręczysz, że zdradzasz pamięć zmarłej żony, Ransom.

Rozumiem, że masz poczucie winy, ale...

— Wiem, że masz dobre chęci — przerwał jej szybko, ale mylisz się. Nie

zdradzam Jill. Boże, gdybyż to wszystko było tak proste... — westchnął,

zaciskając wargi i patrząc na nią tak, że instynktownie od stąpiła krok do tyłu.

— Przepraszam cię — wyjąkała drżącym głosem, nie mogąc uwierzyć, że

człowiek, który jeszcze przed chwilą tulił ją w ramionach, patrzy na nią jak na

największego wroga. — Powiedz mi — odważyła się zapytać po chwili — co

złego zrobiłam?

— Nic — odparł szorstko. — To wszystko moja wina, od początku do końca.

Wybacz mi słabość. To się już nie powtórzy — mruknął i odwrócił się od niej.

Sara, jak sparaliżowana, patrzyła na odchodzące go — znów odchodzącego od

niej! — Rance”a. Bezsilnie zacisnęła pięści i odwróciła się ku szaremu,

obojętnemu morzu. Fale, z sykiem cofające się po piasku, powtarzały echem

słowa: „To się już nigdy nie powtórzy, me powtórzy, nie powtórzy”.

Następnego dnia Sara krzątała się w kuchni, szykując kurczaka z curry. Była już

szósta po południu. Przez cały dzień usiłowali z Ransomem zachowywać się

poprawnie ze względu na młodych. Teraz jednak, kiedy Tag i Lynn wyszli, by

odwiedzić znajomych w miasteczku, doszło do głosu skrywane napięcie i

background image

atmosfera stała się nieznośna. W domu panowała cisza, grożąca w każdej chwili

wybuchem, od czasu do czasu przerywana jedynie szczękiem naczyń w kuchni i

szelestem przewracanych stron książki.

Ransom siedział w salonie z nogami na stoliczku do kawy, sprawiając wrażenie

pochłoniętego lekturą jakiegoś czasopisma. Jednak Sara nie dała się zwieść.

Szust, Szust, szust...

Ze zgrozą wywróciła oczami. Jedna strona w parę sekund! Ten facet musiał

skończyć z wyróżnieniem kursy szybkiego czytania. Zamieszała w garnku i

jeszcze raz zerknęła na przepis. Czy nasypała dosyć curry? Zawahała się.

— Lubisz curry? — zawołała chłodno.

— Nie znoszę — dobiegło burknięcie z salonu.

Teraz już szczodrze nabrała żółtego proszku na łyżkę i sypnęła do rondla. Niech

ten niedotykalski facet wie, że nic jej nie obchodzą jego gusty!

— Coś mi się wydaje, że mamy curry na kolację?

— dobiegło ją nagle od drzwi.

— Nie, po prostu kurczaka na sposób hinduski

— warknęła.

— Taak? A kiedy nabrałaś takiego sentymentu do kuchni indyjskiej?

— Dokładnie przed kilkoma sekundami — odparła z bezczelną miną, choć

poczuła się trochę nieswojo, widząc, jak stoi w progu, wpatrując się w nią

intensywnie. Na wszelki wypadek zaczęła pilnie siekać cebulę.

— Saro, już ci mówiłem, że jest mi przykro, i że to wszystko moja wina. Co

jeszcze mam zrobić? — po wiedział tonem, od którego przeszedł ją niepokojący

dreszcz.

background image

Zacisnęła zęby, by nie powiedzieć mu, co o nim naprawdę myśli. Nieszczęsna

cebula została posieka na niemal na atomy.

— Zrozum, tak mi się podobasz, że... — nie dokończył, jakby czekał na jej

reakcję.

Rozpaczliwie pochwyciła chochlę i zaczęła mieszać, jak gdyby rondel był

kotłem czarownic.

— Posłuchaj, ja jestem samotny, a ty jesteś piękna, ciepła, kobieca — zniżył

głos prawie do szeptu

— Saro, jestem tylko człowiekiem. Przysięgałem sobie, że nigdy już cię nie

pocałuję, ale od czasu, kiedy zrobiłem to po raz pierwszy...

Zamarła z łyżką wzniesioną w powietrzu, czekając na dalszy ciąg. Rance jednak

nie dokończył, a ona nie śmiała pytać. Wobec tego, z miną doskonałej

gospodyni całkowicie pochłoniętej gotowaniem, wstawiła garnek do piecyka, po

czym wzięła się za zmywanie naczyń.

— Saro, naprawdę nie powinienem cię całować

— powiedział z niekłamanym żalem. — Wierz mi, sam jestem na siebie zły. Ale

nie mogłem się powstrzymać. W każdym razie uwierz, że niczego nie

planowałem — wyznał.

Sara zastygła ze zmywakiem w ręku. Jego szczerość znów wywołała zamęt w

jej myślach.

Wybacz mi, jeśli możesz. To wszystko, co mogę ci powiedzieć.

Zabrzmiało to jak wyrok. Zgnębiona i upokorzona zacisnęła bezsilnie palce na

zimnej krawędzi zlewu. Jak przez mgłę słyszała oddalające się kroki Ransoma.

Dwie godziny później cała czwórka zmagała się w milczeniu z mocno

przyprawioną potrawą. Tag skubnął zaledwie parę kęsów. Sara zauważyła, że co

chwila rzuca nerwowe spojrzenia na ojca. Najwidoczniej coś musiało go

background image

dręczyć już od dłuższego czasu. Postanowiła to zbadać, a przy okazji oderwać

myśli od dręczących gier z Ransomem.

— Tag, widzę, że ty i Lynn jesteście dzisiaj dziwnie spokojni — stwierdziła,

popatrując to na jedno, to na drugie. — Czy coś się stało?

Młodzi wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Chłopak przełknął z

zakłopotaniem i łypnął z ukosa na ojca, najwyraźniej jemu pragnąc się zwierzyć.

— Tato, słuchaj — wykrztusił wreszcie — rozmawiałem dzisiaj z chłopakami z

wyspy i... i pomyślałem sobie, że mógłbym od września przenieść się do szkoły

w Anchorage. Bo wiesz, kiedy lato się skończy i znowu będziesz musiał wrócić

do pracy, to... to może mógłbym mieszkać z tobą i nawet po pracować w...

— To są bezsensowne pomysły, Tag — uciął krótko Ransom. — Akademia

Kirkwooda ma znakomitą opinię i nie widzę powodu, żebyś miał z niej

zrezygnować.

Na policzki chłopca wpłynął ciemny rumieniec.

— Tato, ale ja nienawidzę tej budy! Chcę wrócić do domu i być z tobą.

Shepard poderwał się gwałtownie na nogi, a w jego oczach zabłysła wściekłość.

— Nie mam zamiaru o tym dyskutować, Taggart. Nie zmienię decyzji — syknął

i wyszedł, mocno trzasnąwszy drzwiami.

Sara współczuła chłopakowi z całego serca, lecz nie wiedziała nawet, jak go

pocieszać.

— Dlaczego? Dlaczego on mnie nie kocha? — wy krztusił przez ściśnięte

gardło. Widać było, że z trudem powstrzymuje łzy. Ten widok był nie do

zniesienia. Sara przypadła do chłopca i objęła ramionami jego drżące plecy.

Tag, on cię kocha, tylko nie urnie tego okazać

— przekonywała żarliwie. — Bardzo przeżywa śmierć twojej mamy, ale jesteś

jego synem i tylko ty mu zostałeś.

background image

Chłopak wyrwał się z jej opiekuńczych objęć.

— On mnie nienawidzi! — wybuchnął, dławiąc się łzami. — Wiem, że mnie nie

cierpi! — Zerwał się, aż krzesło poleciało z trzaskiem do tyłu. Niemal w tej

samej sekundzie dał się słyszeć trzask frontowych drzwi.

Lynn podniosła się z miejsca z westchnieniem.

— Lepiej pójdę za nim.

— Tak. Teraz potrzebuje przyjaciela.

W domu zrobiło się nagle dziwnie cicho. Zmywając Sara rozmyślała nad dziwną

sprzecznością w charakterze Ransoma. Jakim cudem ten człowiek, którego

zaczynała już uważać za wrażliwego i czułego, mógł tak nienawidzić swojego

jedynego syna? Przy pomniała sobie rodzinne zdjęcie nad jego łóżkiem i

pokręciła głową. Nie, to muszą być skutki depresji po śmierci żony. Może

chłopak zbytnio przypomina mu matkę? Lecz nawet to nie usprawiedliwia

takiego traktowania rodzonego syna. Znała co prawda wiele przypadków

emocjonalnych zaburzeń po śmierci bliskiej osoby, ale... coś tu nie pasowało.

Nagle przypomniała sobie dziwną minę, jaką zrobił Ransom, gdy pocałowali się

na plaży i gdy potem spytała go, czy ma poczucie, że zdradza pamięć żony.

Rance zaprzeczył. Cóż wobec tego go dręczy?

Rozmyślania przerwał jej niespodziewany, ostry odgłos dalekiego dzwonu.

Niemal w tym samym momencie usłyszała gwałtowne dudnienie kroków. Rance

biegł, wciągając po drodze sztormiak.

— Co się stało?

— Alarm! Łódź jest w niebezpieczeństwie — od krzyknął.

— Co mam robić? — zapytała, ale już go nie było. Kiedy w pośpiechu zaczęła

szukać swojej parki, na werandę wpadli Tag i Lynn.

background image

— Biegniemy na przystań! — krzyknął zdyszany chłopak. — Zrób gorącą kawę

w termosie — dodał nakazującym tonem, zupełnie przypominającym ton ojca.

— A ty, Lynn, weź koce z szafy w przedpokoju. Ja biorę ręczniki.

Wkrótce cała trójka, niosąc potrzebne rzeczy, gnała już w stronę miasteczka.

— Jak myślisz, co się stało? — zapytała chłopca zdyszana Sara, biegnąc z

termosem przyciśniętym do piersi.

— Pewnie przewróciła się łódź rybacka i teraz szukają rozbitków.

— O Boże! — Z przerażeniem zerknęła na ocean, który burzył się, rycząc jak

rozjuszone zwierzę. Co gorsza, wiatr przybierał na sile.

Gdy dotarli na miejsce, zobaczyła jak Ransom wraz z innymi odcumowuje od

nabrzeża łódź ratunkową — starą, solidną szalupę z kabiną i do budowaną

specjalną wieżyczką obserwacyjną. Załogę tworzyli zarówno dorośli,

doświadczeni rybacy, jak i kilku młodych chłopaków. Sara podała na pokład

koce, ręczniki i kawę. Tag już szykował się do wsiadania, kiedy powstrzymał go

ostry rozkaz Ransoma.

— Ależ tato — jęknął — moi koledzy płyną!

— Oni wychowali się na morzu, a ty nie. Zresztą nie mamy o czym dyskutować.

Tag, nie popłyniesz

— stwierdził kategorycznie i wskoczył na odbijającą już łódź.

Sara patrzyła ze smutkiem na drgające rozpaczliwie ramiona chłopaka. Zasłaniał

twarz rękami, nie mogąc znieść hańby publicznego zlekceważenia przez ojca.

Na domiar złego zaczął padać gęsty deszcz. Sara dowiedziała się od ludzi w

porcie, że dwie stare, bezkabinowe łodzie, które tego dnia wypłynęły na połów,

wywróciły się, gdy zerwał się nagle sztorm. Trzech ludzi wpadło do wody.

Jednego wyratowali rybacy z innej łodzi, ale dwóch zostało na łasce

wzburzonego morza. Zimny deszcz pogarszał jeszcze sytuację.

background image

Sara kuliła się pod daszkiem z plandeką razem z przerażoną Lilly, której mąż,

Dan, był jednym z zaginionych. Zmartwiała kobieta bez ustanku wpatrywała się

w szary horyzont, tuląc do siebie popłakującego chłopczyka. Wreszcie, po

nieskończenie długim oczekiwaniu, zza zasłony deszczu wyłonił się kontur

nadpływającej łodzi. Patrzyły w napięciu, jak cumowała przy nabrzeżu. Dwóch

ludzi ostrożnie przestąpiło burtę, uginając się pod ciężarem noszy.

— To nie jest Dan — szepnęła Lilly.

Rzeczywiście, był to miody rybak o imieniu Gabriel, kompletnie przemarznięty,

ranny w głowę. Kiedy tylko wyniesiono go na brzeg, łódź natychmiast odbiła.

Sara pocieszająco objęła Lilly ramieniem, choć jej samej zbierało się na płacz.

Nagle zobaczyła nadbiegającą pędem Lynn. Mokre kosmyki oblepiały jej twarz.

— Nie wiesz, gdzie Tag? — wykrztusiła, łapiąc z trudem oddech. — Wszędzie

go szukałam.

Sara poczuła lodowaty dreszcz.

— Myślałam, że jest z tobą.

— Nie. Powiedział, że ma coś pilnego do zrobienia i zniknął. — Z rozpaczą

spojrzała na siostrę, a jej ramiona zaczęły drgać. — Boję się, że... że on... —

rozpłakała się nagie.

— Co? Co mógł zrobić? — Sara złapała ją za ramiona i potrząsnęła mocno.

— Ojciec mu zabronił, ale on mówił, że musi pomóc... i była taka wiosłówka w

porcie, a teraz... zniknęła!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Morze Beringa szalało. Sara i Lilly tkwiły bezradne w porcie, na próżno

czekając na wieści o Danie i Ransomie. Wreszcie Pat, jedna z sąsiadek, zdołała

namówić Lilly, by oddała jej małego Danny”ego, który zziębnięty płakał

background image

rozpaczliwie na kolanach matki. Roztrzęsiona Lynn znalazła schronienie u innej

rodziny.

Tymczasem rybacy w porcie usiłowali porozumieć się przez radio z łodzią

ratunkową, by zawiadomić o zniknięciu Taga, lecz baterie okazały się za słabe.

Sara i Lilly wytrwale czekały, okutane w koce i owinięte plandeką, wpatrując

się w fale. Obie zdawały sobie sprawę, że szanse na uratowanie Dana maleją z

każdą chwilą. Minęła już godzina i trudno było sobie wyobrazić, by człowiek

wytrzymał tak długo w lodowatej wodzie. Chyba że udało mu się coś złapać, co

unosiłoby go na powierzchni. Sara przymknęła oczy i modliła się bezgłośnie za

tego szorstkiego rybaka o złotym sercu, kochającego rodzinę i dumnego ze

swego aleuckiego dziedzictwa. Coraz bardziej niepokoiła się też o Taga,

miotanego falami w wątlej łódeczce. Biedny osamotniony chłopak, rozpaczliwie

spragniony miłości i aprobaty ojca... Westchnęła ciężko.

Nagle Lilly skoczyła na równe nogi, odrzucając okrycia.

Łódź! Widzę łódź! — wrzasnęła biegnąc na keję.

Rzeczywiście — zza szarej zasłony rozpylonych bryzgów wody błyskały

ś

wiatła pozycyjne ratunkowej szalupy.

Pierwszy na brzeg wyskoczył Ransom. Podbiegł do Lilly i chwycił ją za ręce.

Stali tak przez dłuższą chwilę.

— Lilly, robiliśmy co w naszej mocy. I będziemy dalej próbować. Obiecuję —

odezwał się cicho.

Sara stała z tyłu, ze ściśniętym gardłem przypatrując się całej scenie. Shepard

wyglądał strasznie

— mokry, przemarznięty, wyczerpany, z krwawą raną na policzku.

— Teraz uzupełnimy paliwo i wypłynie nowa zmiana — dodał. — Idź do domu

i czekaj spokojnie

background image

— pocieszająco poklepał po plecach zrozpaczoną kobietę. Nieoceniona Pat

zabrała Lilly do swojego domu, skąd swobodnie można było śledzić, co się

dzieje w porcie.

Sara została z Rance”em. Musiała jakoś powiedzieć mu o synu.

— Ransom, wiesz, Tag... — zająknęła się.

— No, o co chodzi? — zapytał. Choć usiłował przekrzyczeć wycie wiatru, ton

jego głosu był zbyt spokojny.

— On chciał pomóc w akcji i — nabrała głęboko powietrza — wziął wiosłówkę.

Mniej więcej godzinę temu.

Teraz dopiero zmienił się wyraz jego twarzy.

— 0, Boże, tylko nie to! — bezsilnie zacisnął pięści.

— Muszę wracać na łódź. On jest moim... — Rance chciał biec na keję, lecz

nagle się zachwiał. Najwyraźniej był już bliski wyczerpania.

Sara mocno chwyciła go za rękę.

— Błagam, zostań. Musisz iść do domu i przebrać się w suche rzeczy. Opatrzę

ci tę ranę. Popłyną inni, na pewno znajdą Dana i Taga... — starała się mówić z

przekonaniem, patrząc mu w oczy. Chodź — wzięła go za ramię. Ruszył za nią

posłusznie, chwiejąc się na nogach i drżąc z zimna.

W domu szybko wytarła mokre włosy ręcznikiem i zaczęła szukać w apteczce

opatrunków. Ransom przebrał się w suche rzeczy i poszedł do kuchni. Kiedy

tam weszła, zobaczyła, że napełnia termos potężną porcją kawy.

— Może przed wyjściem sam byś się napił, żeby się rozgrzać? —

zaproponowała.

Skończył wlewanie parującego płynu i starannie zakręcił korek. Rysy miał

ś

ciągnięte, a wzrok nie przytomny.

background image

— Jeśli Tag zginie, nic już mnie nie rozgrzeje — mruknął. — A teraz pospiesz

się i opatrz mi tę ranę — ponaglił niecierpliwie.

— Jak to się stało? — spytała, tnąc gazę.

— Jednego z chłopaków woda zmyła z wieżyczki obserwacyjnej. Kiedy

skoczyłem za nim do wody, uderzyłem twarzą o reling.

— A ten chłopak?

— Chyba będzie mądrzejszy.

Sara szybko i sprawnie oczyściła ranę i przylepiła opatrunek.

— Nawet nie trzeba będzie szyć — stwierdziła z zadowoleniem.

— Masz takie delikatne ręce — powiedział kamiennym głosem.

— Ja... zawsze chciałam być pielęgniarką — wyznała. — Nawet zaliczyłam

dwa lata szkoły pielęgniarskiej.

Ransom zacisnął wargi i wciągnął powietrze, aż zadrgały mu nozdrza.

— Kochana słodka Sara, która chce opiekować się wszystkimi... To, do cholery,

bądź pielęgniarką, jeśli chcesz. śycie jest krótkie — mruknął agresywnie.

Nagle grzmotnął pięściami w blat stołu i zerwał się na równe nogi.

— Szlag by to trafił! Co ja narobiłem? — W rozpaczy objął rękami skronie i

wypadł z kuchni.

Sara pobiegła za nim przerażona, przypuszczając, że w tej samej sekundzie

pogna do przystani. Kiedy jednak wpadła do salonu, zobaczyła, że stoi bezsilnie

oparty o gzyms kominka.

— To nie twoja wina, Rance — powiedziała cicho, kładąc mu rękę na ramieniu.

— Chciałbym, żeby tak było — westchnął.

— Wiem, że ty i Tag pokłóciliście się w porcie i pewnie myślisz, że gdybyś nie

potraktował go tak...

background image

— Nie, Saro, to nie tak! — gwałtownie złapał ją za ramiona. — Wiem, że

starasz się mnie zrozumieć i wytłumaczyć, ale nie znasz prawdy. Powiem ci o

pięciu latach, w ciągu których starałem się pielęgnować w sobie nienawiść do

tego chłopaka. I myślę, że teraz, kiedy wiem, że... — głos mu się nagle załamał

— ... grozi mu śmierć, nie potrafię odnaleźć w sobie nienawiści. Cholera, ja go

mimo wszystko kocham! I kiedy wreszcie mógłbym mu to powiedzieć, jest za

późno — jęknął.

Sara patrzyła na niego z osłupieniem.

— Ransom, ty nienawidziłeś swojego syna?

— Tak. To straszne, prawda? — zapytał w bolesnym napięciu.

Impulsywnie ujęła jego szerokie dłonie. Dostrzegła rozpacz w oczach

mężczyzny i zrozumiała, że wreszcie nadszedł moment, kiedy zapragnął

podzielić się z kimś brzemieniem, które dźwigał od lat.

— Mów, Rance — poprosiła miękko.

Opadł ciężko na kanapę i przymknął oczy. Przez moment panowała cisza.

Niesione wiatrem fale deszczu dudniły o dach jak serie z karabinu ma

szynowego.

— Pamiętasz, kiedyś powiedziałem ci, że nie mam brata — zaczął martwym,

obojętnym głosem.

Potwierdziła kiwnięciem głowy, nie mając odwagi się odezwać.

— Kłamałem. Miałem brata, lecz już nie żyje. Morgan był o trzy lata starszy

ode mnie. Na studiach krótko chodził z Jill, ale potem ożenił się z inną. Mnie Jill

zawsze się podobała. Kiedyś, na uniwersytecie, wpadliśmy na siebie

przypadkiem i wszystko poszło bardzo szybko. Po miesiącu byliśmy już

małżeństwem.

Przerwał na moment, jakby zastanawiał się nad doborem słów.

background image

— Jill źle znosiła ciążę i miała ciężki poród. Tag był wcześniakiem i lekarz

powiedział, że nie będzie już mogła mieć dzieci. Nie przejąłem się tym zbytnio,

bo syn i żona mi wystarczali — wyznał z dziw nie gorzkim westchnieniem. —

Pięć lat temu — kontynuował bezbarwnym głosem — wróciłem pewnego dnia

do domu i zastałem kartkę od Jill. Pisała, że odchodzi z moim bratem, że zawsze

kochała Morgana i nie mogła mu wybaczyć związku z tamtą kobietą, wobec

tego posłużyła się mną, wiedząc, że jestem w niej zakochany. I dopięła swego,

gdyż brat porzucił dla niej żonę. Muszę przyznać, że znakomicie rozegrała tę

intrygę. Niczego się nie domyślałem.

Uśmiechnął się smutno, widząc rozszerzone prze rażeniem oczy Sary.

— Zabawne, musiałem wtedy mieć minę podobną do twojej. A wyobraź sobie,

ż

e to jeszcze nie było najgorsze. Jut napisała również, że jak tylko skończy się

ich miesiąc miodowy, przyśle po Taga. Zabierze mi syna, rozumiesz? - zacisnął

zęby, wyraźnie tracąc panowanie nad sobą. — Ale to nie był cios ostateczny. W

liście znalazłem też dopisek. Czytałem go kilka naście razy, nie mogąc

uwierzyć. Wolałbym raczej oślepnąć, niż widzieć te słowa — wzdrygnął się,

zasłaniając twarz rękami.

Widząc jego ból Sara miała ochotę objąć go i pocieszyć, ale nie zrobiła tego.

Wiedziała, że jeśli stara rana ma być uleczona, Ransom musi poradzić sobie

sam.

Wyprostował się i spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem. Słowa padały

urywane, chrapliwe, jakby wydzierał je z siebie.

— Nie oszczędziła mi niczego. Na koniec dowiedziałem się, że syn, którego tak

kochałem, jest synem mojego brata.

Sara odruchowo podniosła dłoń do ust, tłumiąc okrzyk zgrozy.

— Kiedy okazało się, że jest w ciąży z Morganem, Jill wyznała mu to, lecz on

nie chciał porzucić żony. Wtedy z zemsty wyszła za mnie. Kiedy Tag się

background image

urodził, nalegała, żeby dać mu moje imię: Ransom Taggart Shepard.

Przypuszczam, że chciała w ten sposób dopiec mojemu braciszkowi —

zakończył z upiornym uśmiechem.

— Nie, nie mogę sobie wyobrazić, żeby kobieta mogła być tak okrutna —

szepnęła Sara.

— Ja też nie mogłem sobie tego wyobrazić.

— Może jednak kłamała?

— Owszem, z początku łudziłem się. Nie wierzyłem jej, ale przeprowadzono

badanie krwi. Musiałem przyjąć tę straszną prawdę, że Tag nie jest moim synem

— powiedział, błądząc pustym spojrzeniem po pokoju. — A jednak został ze

mną — dodał po chwili milczenia. — Niedługo potem Jill i Morgan zginęli w

wypadku na oblodzonej szosie do Anchorage.

Sara siedziała wstrząśnięta, nerwowo wyłamując palce. Koszmarne wyznanie

Rance”a dopiero teraz zaczynało w pełni docierać do jej świadomości. Co

musiał czuć ten człowiek, kiedy oskarżała go o zaniedbywanie ojcowskich

obowiązków!

— I dlatego posłałeś Taga do szkoły z internatem i praktycznie porzuciłeś,

podświadomie obciążając go winą za postępowanie matki. Ale tak naprawdę nie

potrafiłeś znienawidzić niewinnego dziecka, prawda? — zapytała łagodnie.

— Tak. Nie odwiedzałem go, a sam próbowałem utopić gniew i rozpacz w

szaleńczej pracy. Och, harowałem dniami i nocami. I dniami i nocami

cierpiałem. To było piekło!

— W takim razie, jak to się stało, k przyjechaliście tutaj?

Ransom wzruszył ramionami.

— On się zadręczał. Wiedziałem o tym, ale nic nie robiłem. Tymczasem wpadł

w złe towarzystwo, zaczął rozrabiać, opuścił się w nauce. Wreszcie szkoła

background image

zawiadomiła mnie, że grozi mu wyrzucenie. A ponieważ Taggart poza mną nie

ma nikogo bliskiego, musiałem go zabrać. Przyjechaliśmy tutaj, i wtedy dał to

ogłoszenie matrymonialne. Pewnie wyobrażał sobie, że jeśli ponownie się

ożenię, znów wszystko będzie jak dawniej.

Biedny dzieciak westchnęła Sara, jednocześnie kipiąc z wściekłości na myśl o

bezgranicznym egoizmie JilI, który unieszczęśliwił na zawsze jej syna i męża.

Ale czy ona, Sara, jest lepsza? Zadała tyle bólu Rance”owi, opacznie tłumacząc

sobie jego za chowanie. — Och, Ransom — wyszeptała ze wstydem

— a ja nic nie rozumiałam, obrzucałam cię wyzwiskami i krytykowałam.

Przepraszam cię. Bardzo przepraszam.

— Przecież nie mogłaś wiedzieć.

Ich spojrzenia spotkały się i nagle Sara znalazła się w ramionach Rance”a.

Poczuła na ustach subtelne muśnięcie jego warg. Ten pocałunek był spokojny,

niemal uroczysty. Tragiczna spowiedź przyniosła wyzwolenie, czułość i

najgłębsze porozumienie. Sara czuła coś jeszcze, coś, co przenikało ją

dreszczem i wzruszeniem — prawdziwą, czystą miłość.

— Tak się cieszę, że wszystko mi powiedziałeś — szepnęła z ustami na jego

wargach.

Nagle poczuła, że Ransom znów jest napięty i powoli odsuwa ją od siebie.

Czynił to z wyraźną niechęcią, ale Sara wiedziała, że dawny uraz znów daje

znać o sobie. Niestety, zakochała się w człowieku, który boi się miłości. I choć

teraz rozumiała przyczynę tego lęku, wcale nie było jej lżej. Były jednak sprawy

ważniejsze od jej uczuć. życiu dwojga ludzi nadal groziło śmiertelne

niebezpieczeństwo. Potrząsnęła głową i pomyślała o rzeczywistości.

— Zrobię dla nas kawy i...

background image

Jej słowa przerwał głośny stuk. Oboje zerwali się z miejsca. W pierwszym

momencie zdawało się, że to przeciąg otworzył drzwi frontowe. Kiedy jednak

zobaczyli, kogo wichura przywiała do domu, zamarli z wrażenia.

— Tag! - wykrzyknęli jednocześnie.

Chłopak chwiejnie oparł się o framugę. Był kompletnie przemoczony, drżał z

zimna, a ręce trzymał dziwnie przykurczone i zaciśnięte jak szpony. Sara

podeszła bliżej i z przerażeniem spostrzegła, że po kryte są zakrzepłą krwią.

Oboje z Rance”em podbiegli by posadzić go na kanapie, ale wyrwał im się

niecierpliwie.

— Nie, idę pomóc w zatoce... — zachrypiał.

— W zatoce? — powtórzył Ransom.

- D-dan...

Nagle skojarzenie, jak błyskawica rozświetliło umysł Sary.

— Dan jest w Zatoce Morskiego Lwa? W twojej wiosłówce?

Tag przytaknął ze słabym uśmiechem.

R ansom patrzył na chłopca z osłupieniem, a w je go spojrzeniu widniała też

miłość i durna. Wprost trudno było uwierzyć, że ten drobny, nie mający żadnego

doświadczenia chłopak ocalił od śmierci dorosłego rybaka.

— Och, synu, dzięki Bogu — wyszeptał Shepard, wyciągając ramiona ku

chłopcu.

Tag drżąc wtulił się w szeroką pierś ojca.

— Tato, przepraszam, ale... ja musiałem.

— Nic już nie mów — uśmiechnął się Ransom.

— Teraz wysusz się i odpocznij, a ja pójdę po Dana. Saro!

background image

— Tak, już idę — odkrzyknęła, ściągając kurtkę z wieszaka. — Zaraz

zawiadomię Lilly, doktora Stepetina i Lynn.

— Tato, idę z tobą — odezwał się Tag. — Zrozurm, muszę.

Rance ze śmiechem poklepał go po ramieniu.

— Widzę, Taggart, że odziedziczyłeś po mnie upór. Dobra, chodźmy.

Obaj szybko zniknęli w gęstniejącym zmroku

— ojciec i syn, maszerujący ramię w ramię. Sara patrzyła za nimi, a wzruszenie

dławiło ją w gardle. Wiedziała,, że na zawsze zachowa w pamięci ten moment

pojednania dwóch ciężko pokrzywdzonych dusz, które wreszcie odnalazły

swoje szczęście.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kiedy tylko rozeszła się wieść o cudownym ocaleniu Dana Mercutiefta, do

domu Sheparda przybiegła połowa mieszkańców wyspy. Czternastoletni

bohater, choć dumny, był już wyraźnie zmęczony. Dan szczęśliwie wyszedł bez

szwanku i poza przemarznięciem i osłabieniem nic mu nie dolegało. Po

wzruszającym przywitaniu z żoną i synkiem ludzie ponieśli go na rękach do

doktora Stepetina.

Kiedy goście wreszcie wyszli, Lynn postanowiła zrobić dla wszystkich kakao.

Rance rozpalił ogień na kominku. Trzaskające drwa stwarzały miły, domowy

nastrój. Tag, owinięty w koce, siedział na kanapie. Sara bandażowała mu otarte

od wioseł dłonie.

Lynn wniosła tacę z czterema parującymi kubkami.

background image

— Tag, umieram z ciekawości — oznajmiła. — opowiedz wreszcie, jak to się

stało.

Chłopak ostrożnie ujął kubek zabandażowaną dłonią i łapczywie pociągnął łyk.

— To, że natknąłem się na Dana było czystym przypadkiem — zaczął

schrypniętym głosem.

— Strasznie lalo, mało co było widać i nawet prze stałem wiosłować. Uważałem

tylko, żeby nie wy- wróciło łodzi. I nagle zobaczyłem coś białego,

podskakującego na falach. Kiedy zbliżyło się do mnie, zobaczyłem, że to Dan.

Trzymał się plastykowej bańki. Zawołałem, a on usłyszał i jakoś zdołał złapać

za wiosło...

Przerwał na moment i łyknął kolejną porcję gorącego płynu.

— Całe szczęście, że Dan zna się na łodziach. Wiedział, jak się wdrapać, żeby

mnie nie wywrócić. Choć muszę powiedzieć, że chwilami już mało brakowało.

Kiedy wreszcie wlazł do środka, zarzuciłem na niego koc i owinąłem go tą starą

zasłoną od prysznica, którą zabrałem z domu. Ale był tak wymęczony, że tylko

leżał na dnie łodzi i trząsł się. Nie miał nawet siły mówić.

— I wiosłowałeś, aż zobaczyłeś brzeg, tak? — zapytała Sara.

— Nie. Nie widziałem kompletnie nic i bałem się wiosłować, żeby nie wyniosło

mnie na pełne morze. Po prostu nic nie robiłem, tylko starałem się jakoś

przetrwać — uśmiechnął się skromnie. — I nagle usłyszałem ten dźwięk, coś

jak mechaniczny śmiech, taki dziwny. Po chwili koło łodzi zobaczyłem

Potlucka. Opływał mnie w koło, nurkował i wystawiał nos z fal, jakby chciał

zwrócić moją uwagę. Zawsze tak robi, kiedy chce się bawić.

— Jak z twoją czapką? — nie dowierzała Lynn.

— Tak. Też z początku myślałem, że to głupi dowcip. Ledwo utrzymywałem

łódkę, było mi zim no, a niemądra ryba akurat domaga się zabawy.

background image

— To nie ryba, ty trąbo, tylko ssak — nie wy trzymała Lynn.

— Dobra, wszystko jedno, jak go zwał. W każdym razie zacząłem wrzeszczeć

na tego ssaka, żeby dal mi święty spokój, ale on ciągle krążył i popiskiwał po

swojemu. Patrzyłem tak na niego i nagle mnie olśniło, że on przecież może

pokazać mi ląd!

— Jak to? — zawołały chórem siostry.

— Pewnie rzuciłeś mu basebalówkę, tak? — domyślił się Ransom.

— Właśnie — uśmiechnął się ze skrywaną durną chłopak. — I udało się. Często

traciłem go z oczu, bo nie mogłem tak szybko wiosłować, ale ta zmyślna ryba,

tfu! ten ssak zawsze zawracał i czekał.

— Nie bez powodu mówi się, że delfiny są inteligentne - stwierdziła Sara. —

Zachowywał się tak, jakby chciał cię uratować.

— Tak myślisz? — zapytał chłopak.

— Tego się nigdy nie dowiemy — wtrącił się Ransom. — Podobno zdarzało się,

ż

e ratowały tonących marynarzy. Ale jedno wiem — od tej pory będę wpłacał

na Fundusz Ochrony Delfinów.

— Ja też! — wykrzyknęła z entuzjazmem Lynn.

— Ciekawe, czy Potluck wie, że ocalił dziś dwie osoby.

Tag wzruszył ramionami, tłumiąc ziewanie.

— Wszystko mi jedno. W każdym razie wyglądało to dokładnie tak, jak wam

opowiedziałem. — Ziewnął jeszcze raz. — To zresztą działo się wczoraj. Tak

ciemno na dworze, że pewnie już jest jutro.

— Tag ma rację — stwierdziła Sara, chowając zawartość apteczki. — Wszyscy

powinniśmy już iść spać.

background image

— Popieram. — Ransom przeciągnął się, aż zatrzeszczały kości. — Mamy za

sobą ciężki dzień, a szczególnie ty, Taggart. — Podszedł do chłopaka i

serdecznie położył mu dłoń na ramieniu. — Zawiodłeś się na mnie wiele razy,

synu. Ale to już należy do przeszłości — powiedział z niespodziewaną

serdecznością.

Tag popatrzył przez chwilę na ojca. Zapadła przejmująca cisza, przerywana

jedynie trzaskaniem bierwion w kominku. Wreszcie chłopiec wstał i wy ciągnął

obandażowane dłonie ku ojcu.

- Nie martw się, tatusiu. Przecież jesteś tylko człowiekiem. Wszyscy

popełniamy błędy — powie dział dorośle.

Wyszli z salonu objęci, żegnani spojrzeniami dwóch par brązowych oczu,

lśniących od łez. Siostry jeszcze przez dłuższą chwilę siedziały bez ruchu,

ś

ciskając w rękach kubki ze stygnącym kakao.

Ostatnie dni pobytu na wyspie upłynęły Sarze aż za szybko. Do domu ciągle

przychodzili sąsiedzi, by serdecznie pogawędzić albo wręczyć jakiś drobny

upominek. Lilly zjawiła się ze słoikami wspaniałych jeżynowych i

ż

urawinowych dżemów. Inni przychodzili z domowymi wypiekami, chlebem i

wędlinami własnego wyrobu. Ransom dawno nie miał tak świetnie zaopatrzonej

spiżarni.

Tag znosił te hołdy z godnym podziwu stoicyzmem. W głębi duszy uważał, iż

postąpił głupio, a cudowne ocalenie siebie i Dana zawdzięczał jedynie

szczęśliwemu trafowi. Po raz pierwszy jednak w do mu Shepardów zapanowała

prawdziwie rodzinna atmosfera. Ojciec z synem zbliżyli się do siebie i

nadrabiali stracony czas. Ransom zgodził się, by Tag przeniósł się do szkoły w

Anchorage i zamieszkał razem z nim. Sara była zachwycona.

I tylko postawa, jaką Rance konsekwentnie przyjmował wobec niej, bolała jak

cierń. Nie boczył się już na nią i przestał mierzyć ją podejrzliwym wzrokiem

background image

spod przymrużonych powiek. W rzadkich chwilach, kiedy chwytała jego

spojrzenie, dostrzegała w nim niepokój i żal. Nie potrafiła jednak odgadnąć, czy

ż

ałuje, iż zdradził jej swój najgłębszy sekret,

czy obawia się litości z jej strony, czy też trochę żałuje, że ona wkrótce

wyjeżdża.

Właściwie chciałaby, żeby choć trochę smuciło go to, że traci ją na zawsze Bo

czy kiedykolwiek mieliby się jeszcze spotkać? Nigdy. Z jakiej racji łososiowy

magnat z Alaski miałby odwiedzać skromną kelnerkę w nudnym Kansas?

Tylko w najskrytszych marzeniach wyobrażała sobie, że wydarzy się cud i

któregoś dnia Ransom do niej przyjedzie a może nawet zacznie przyjeżdżać

częściej. Gdyby nie smętny nastrój, roześmiałaby się głośno z tych mrzonek.

Rozumiała aż nadto dobrze, że po okrutnym postępku żony, Ransom nie

uwierzy żadnej kobiecie. Z jakiej racji miałby zrobić wyjątek dla niej, Sary

Elier? Wykluczone. Tyle podpowiadał jej rozsądek. Ale kiedy uświadamiała

sobie, że nie zobaczy już Ransoma, zamierała w niej wszelka ochota do życia.

I tak ostatnie dni spędzili na grzecznych, poprawnych rozmówkach i nudnej

domowej krzątaninie. Raz po raz ostre spojrzenie Sheparda ostrzegało ją, by

trzymała swe uczucia na wodzy i unikała zakazanych tematów.

Sara zerknęła na zegarek. Była środa, jedenasta rano. Lada chwila przyleci stary

Krukoff. Tym razem złośliwa aura dopisała w całej pełni. Błękitu nieba nie

mąciła żadna chmurka, a morze falowało leniwie, marszczone łagodną bryzą.

Sarze zdawało się, że cała ta dzika przyroda wstrzymała oddech w

niecierpliwym oczekiwaniu, aż pewna niepożądana osoba wstąpi na pokład

samolotu i zniknie na zawsze za południowym horyzontem. Ukradkiem otarła

łzę, wyciągając z piekarnika chleb, który upiekła Tagowi i Ransomowi na

pożegnanie.

background image

- Ładnie pachnie — odezwał się nagle Rance, bezszelestnie stając za jej

plecami.

Przymknęła oczy. Głęboki głos mężczyzny wibrował jej w mózgu.

- Dziękuję — mruknęła. - Mam nadzieję, że nie będziesz musiał ciąć go piłą

zażartowała, rozpaczliwie pragnąc zmienić ponury nastrój.

Nie musiałaś piec chleba, Saro — stwierdził chłodno

- To jedyne, co mogłam zrobić westchnęła, zdruzgotana jego ponurą

obojętnością. Mógłby chociaż udawać, że jest miły. Mechanicznie ułożyła

bochenki w koszyku i nakryła je ściereczką. Tak pragnęła tego mężczyzny, w

którego ramionach po raz pierwszy, choć przez krótką chwilę poczuła, jak

cudownie jest być kobietą. Już dawno przestała ukrywać przed sobą, że

chciałaby mieć z nim dom i dzieci.

— Jesteś spakowana? - Spokojny głos sprowadził ją na ziemię.

— Tak, od dawna — przytaknęła, powoli obracając się ku niemu. To było

jeszcze gorsze. Stał przed nią, taki przystojny, z cudownie zmierzwioną

czupryną, która nadawała mu chłopięcy wygląd, przeczący po ważnemu

spojrzeniu szarych oczu.

— Wezmę twoje bagaże. A co z Lynn? — zapytał rzeczowo.

— Jest już z Tagiem na lotnisku — odparła, gratulując sobie w duchu, że

jeszcze nie załamał się jej głos.

— Aha... W takim razie chyba i na nas pora.

Boże, jak go w tej chwili nienawidziła! Najwyższym wysiłkiem woli

powstrzymywała się, by nie zapytać, czym zasłużyła sobie na takie traktowanie.

Współ czuła, pomagała — i kochała. Oto byty jej jedyne grzechy!

background image

— Nie musisz mnie odprowadzać — burknęła biorąc swoją torbę. Wreszcie

odezwała się urażona durna. — Wystarczająco dużo już dla mnie zrobiłeś. Idź

liczyć swoje ukochane ptasie jajka dodała zjadliwie, wychodząc na werandę.

— Dobry gospodarz towarzyszy gościom do końca

— odparł niezrażony, idąc za nią.

Sara ze złością obróciła się w miejscu.

— Po tym, co zdarzyło się między nami, mógłbyś sobie darować towarzyskie

konwenanse. Rób co chcesz i zostaw mnie w spokoju!

Przez moment przystojna twarz ściągnęła się w nerwowym grymasie, lecz w tej

samej sekundzie skryła go wystudiowana maska obojętności.

— Być może masz rację, Saro — przyznał oschłym tonem. — W takim razie

mówię ci do widzenia.

Koniec. Wreszcie musiał nadejść ten moment. Już nigdy nie zobaczy Ransoma

Sheparda. Wiedziała tytko jedno — nie może się teraz rozpłakać.

— śegnaj. I dziękuję za wszystko.

Na pożegnanie nie uścisnęli sobie nawet ręki. Sara chwyciła bagaże i powoli

ruszyła ku odległym wzgórzom.

Początek lutego był w Kansas wyjątkowo mroźny. Po wieczornej zmianie Sara

wyszła z zadymionego lokalu i z rozkoszą wdychała rześkie, pachnące sosnami

powietrze. Obłoczki pary wydobywały się z ust przy każdym wydechu. Ciaśniej

owinęła się starym wełnianym płaszczem. Autobus znów się spóźniał.

Wzruszyła ramionami. Właściwie nie miało to znaczenia. Dokąd ma się

ś

pieszyć? Do pustego mieszkania? Lynn po szkole poszła jeszcze do pracy,

gdyż jej sklep w czwartki zamykano dopiero o dziewiątej wieczorem. Sara ze

smutkiem spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Mogła tak stać tu bez końca,

background image

nikomu niepotrzebna. śałowała, że zima tego roku jest wyjątkowo bezśnieżna.

Boże Narodzenie było ponure, ale, stwierdziła, nie tylko z powodu braku śniegu.

Po raz kolejny z żalem pomyślała, że w tym semestrze jeszcze nie zrobi

dyplomu w szkole pielęgniarskiej. Niestety, sytuacja finansowa jest fatalna.

Musiała wziąć dodatkowe dyżury i brakowało jej czasu na przygotowanie się do

egzaminu. Obiecała jednak sobie solennie, że zda go, gdy tylko będzie mogła.

„Bądź sobie pielęgniarką, jeśli chcesz”

— Ransom nawet nie przypuszczał, jak bardzo wzięła sobie do serca jego

złośliwą poradę. Kiedy wróciła do Kansas, wiedziała już dokładnie, co ma robić.

Doskonale wiedziała też, że nawet katorżnicza praca nie wybije jej z głowy

myśli o pewnym mężczyźnie. A pracowała ciężko. Przez pięć dni w tygodniu

biegała na wykłady w szkole pielęgniarskiej na zmianę z kelnerskimi dyżurami

w lokalu. Chwilami miała dosyć wszystkiego, lecz upór zwyciężał. Musi

zrealizować swoje marzenia, obojętne, jak długo miałoby to trwać!

Zza zakrętu ukazały się wreszcie światła autobusu. Czekając, aż podjedzie,

przypomniała sobie wczorajszy dzień i list, jaki Lynn dostała od Taga. Świetnie

szło mu w szkole. Odnosił też sukcesy w drużynie baseballowej. Podobno ojciec

nie opuszcza żadnego meczu syna i stał się fanem zespołu.

Drzwi otworzyły się z sykiem. Sara wsiadła i zajęła miejsce koło Ermy Drope,

regularnie wracającej o tej porze. Starsza pani była największą plotkarą w

miasteczku, ale dawała się lubić. Pulchna, o gładkich różowych policzkach,

ciepła i miła, wyglądała jak klasyczna babunia z dziecięcych książeczek. Miało

się zawsze wrażenie, że za chwilę wyciągnie z kieszeni smakowite łakocie.

Dzielna staruszka, czterokrotnie owdowiała, miała około dziewięćdziesiątki, co

nie przeszkadzało jej co wieczór chodzić do kina.

— Co oglądałaś tym razem, Ermo? — rozpoczęła konwersację Sara, świadoma

swych obowiązków stałej współpasażerki.

background image

— Najnowszy film z Kurtem — odparła kokieteryjnie starsza pani, poprawiając

siwe loczki.

— To już chyba dziesiąty raz?

— Trzynasty, jeśli mam być dokładna. Mogłabym całymi nocami oglądać Kurta

Russella, jeśli rozumiesz, co mam na myśli - porozumiewawczo trąciła Sarę w

bok.

— Chyba rozumiem, ale nie śmiem powiedzieć głośno. — Sara udała

zawstydzoną.

Erma zachichotała jak nastolatka.

— Moja droga, gdybym była o siedemdziesiąt lat młodsza... — westchnęła i

machnęła ręką. — Ale dosyć już o moich sprawach sercowych. Leniej powiedz,

co u ciebie, kochana. Jakoś nie widuję cię z chłopakami z okolicy.

— Wiesz przecież, jaka jestem zajęta — zaczęła Sara, ale starsza pani przerwała

jej lekceważącym gestem.

— Nonsens, dziecinko. Kiedy byłam w twoim wieku, przez cały dzień tyrałam

w fabryce, a wieczorami biegałam na randki. Na każde skinienie palcem

przybiegał w podskokach nowy narzeczony — a przecież nie byłam w połowie

tak ładna jak ty. Założę się, że starannie ukrywasz gdzieś swojego Kurta Russela

co? No, przyznaj się. Niech zgadnę... Może jest biznesmenem?

Należało się mieć na baczności. Staruszka miała piekielną intuicję.

— Ermo, nie każdy ma taki seksapil jak ty — po wiedziała Sara ostrożnie.

— Czy myślisz, że stara Erma da się tak łatwo zwieść? Opowiedz mi lepiej o

tym miłym panu, którego spotkałaś na Masce.

Sara poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Kochana siostrunia musiała już

wszystko wypaplać! W takiej dziurze jak Andover wieści rozchodzą się szybko.

— Spotkałam tam wielu miłych ludzi — wyjąkała.

background image

— Nie wątpię, ale podobno jednym z nich był pewien przystojny i do tego

bogaty mężczyzna, który...

— Skąd ty to wszystko wiesz? - przerwała Sara tonem ostrzejszym, niż

zamierzała.

— Och, po prostu kupowałam walentynki dla swoich wnucząt i wstąpiłam do

małego butiku w Main, zwanego „Królowa Nastolatek”, gdzie pracuje twoja

siostra. Jest bardzo miła dla klientów.

— I bardzo gadatliwa, jak rozumiem.

— Owszem. Zwierzyła mi się, że chce mieć własny sklepik. I wiesz, co jeszcze

mi powiedziała? — Starsza pani dramatycznie zawiesiła głos. — śe

spotkałyście tam miłego, przystojnego i bogatego faceta, i że gdyby była starsza,

zrobiłaby wszystko, żeby się z mą ożenił. A ponieważ ty właśnie jesteś o te

kilka lat starsza, pomyślałam sobie od razu, czy nie... — za chichotała — no

wiesz, czy nie przeżyłaś może małego romansiku, co? — Porozumiewawczo

puściła oko do Sary, która siedziała jak na szpilkach.

Na szczęście autobus zatrzymał się na przystanku. Kilka osób wsiadło i zrobiło

się chwilowe zamiesza nie. Sara z nadzieją spojrzała na zegarek. Za dziesięć

minut będzie w domu.

— Ooch... —jęknęła nagle Erma dziwnym głosem.

— Witaj, o piękny nieznajomy!

Sara ze zdumieniem zerknęła na towarzyszkę i stwierdziła, że ta wpatruje się z

otwartymi ustami w przód autobusu.

— Ciekawe, czy ten przystojniak lubi starsze panie

— szepnęła rozmarzonym głosem, kiedy już ruszyli.

Sara powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem i zobaczyła mocno zbudowanego,

wysokiego mężczyznę, który właśnie zaczął rozglądać się za wolnym miejscem.

background image

Na moment ich oczy spotkały się i Sara kurczowo chwyciła się poręczy, tak

głośno wciągając powietrze z wrażenia, że kilku pasażerów odwróciło się z

zaniepokojeniem.

Mężczyzna przesuwał się ku tyłowi autobusu, lecz zdawał się jej nie poznawać.

Za to ona wiedziała, że aż za dobrze jej kogoś przypomina, choć nadal

podejrzewała, że wyobraźnia płata jej figle. Ransom Shepard we własnej osobie,

w Andover, w miejskim autobusie? Ale skąd by się tu wziął — taki elegancki, w

brązowej kurtce z lamy, czarnych spodniach, czarnym golfie i mokasynach z

najlepszej firmy.

Tajemniczy pasażer usiadł tuż obok, po drugiej stronie przejścia, i zerknął na

zegarek. Sarę uderzyła delikatna woń cedrowej wody kolońskiej. Przymknęła

oczy i przesunęła drżącą dłonią po twarzy.

— Kochanie, czy dobrze się czujesz? — zapytała troskliwie Erma.

— Ja... — zająknęła się Sara, ale nie zdążyła nic wymyślić, gdyż nagle rozległ

się dźwięczny męski głos.

— Przepraszam, jestem po raz pierwszy w tym mieście. Czy ten. autobus jedzie

na ulicę McCloud?

— Tak. Pewnie ma pan tam rodzinę? — Erma popisała się refleksem.

— Jeszcze nie - uśmiechnął się do niej mężczyzna.

— Ale widzi pani, mieszka tam pewna młoda dama

i chciałbym się jej dzisiaj oświadczyć — zwierzył się

z rozbrajającą szczerością, znacząco popatrując na

osłupiałą Sarę. - Nie wiem tylko, czy mi nie da

kosza, bo bardzo się jej naraziłem — dodał samo krytycznie.

— A kim jest ta młoda dama, jeśli wolno spytać?

background image

— dociekała Erma, podekscytowana jak wyżeł, który zwęszył trop.

Nieznajomy, nie spuszczając oczu z Sary, zaczął wyjaśniać, jakby mówił sam do

siebie:

— Tego lata pozwoliłem jej odejść i odtąd moje życie stało się nieznośne.

Próbowałem o niej zapomnieć, spotykałem się z kobietami, które zupełnie mnie

nie interesowały, zaniedbałem swoje interesy, źle sypiam.

Sara słuchała, zafascynowana szczerością, z jaką czynił te wyznania.

Impulsywnie położył dłoń na jej ręce, nie zważając, że pasażerowie zerkają na

nich ze wzrastającą ciekawością.

— Wiesz, nie ufałem kobietom — ciągnął, patrząc jej w oczy. — Po twoim

wyjeździe miałem aż za dużo czasu na przemyślenia. I w końcu zrozumiałem, że

tylko ty możesz mi pomóc.

W tym momencie Erma wydała okrzyk triumfu.

— To Sara! Nasza Sara! On przyjechał tu, żeby się jej oświadczyć — głośno

powiadomiła cały autobus. Dla mistrzyni plotkarstwa taka okazja była

prawdziwym cudem, toteż starsza pani dosłownie łkała

z zachwytu. Spektakl, który rozgrywał się przed jej oczami, bił na głowę

wszystkie filmy z Kurtem Russellem!

Ransom wstał i wyciągnął Sarę z fotela. Tulił ją do siebie jak odzyskany skarb i

szeptał szybko, jakby chciał wyrzucić z siebie wszystko:

— Z listów od Lynn dowiedziałem się, że zapisałaś się do szkoły

pielęgniarskiej. Ale u nas, w Anchorage, też są takie szkoły i do tego bardzo

potrzebujemy pielęgniarek, wiesz? — Patrzył na nią prosząco i z wielkim

uczuciem.

— Och, nie mogę! — jęknęła Erma w najwyższej ekstazie. — Pocałuj ją, ty

przystojny draniu, no już! Kurt Russell dawno by to zrobił!

background image

Tym razem Rance nie posłuchał dobrej rady. Przeciwnie, dalej uważnie

wpatrywał się w pobladłą twarz Sary.

— Musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie, Saro. Czy wyjdziesz za mnie?

Wzruszenie dławiło ją w gardle, nie mogła wy krztusić słowa. Mężczyzna

patrzył na nią w napięciu.

— Błagam, tylko nie mów „nie”. Wiem, że sprawiłem ci wiele bólu, ale zrozum

mnie. Po doświadczeniach z Jill tak się bałem...

— Rozumiem, Ransom — powiedziała czując, że miłość zawładnęła jej sercem

i zmysłami, domagając się ujścia.

Przyciągnął ją mocniej ku sobie i wyszeptał tak cichutko, że tylko ona mogła

usłyszeć:

— Jesteś taka dobra i czuła. Kocham cię za to, Saro. Kiedy odjechałaś,

musiałem przyznać wbrew własnej woli, że jestem w tobie zakochany.

Popatrzyła w szare oczy i znalazła w nich jedynie szczere, czyste uczucie.

— Kocham cię, Rance — szepnęła. — Kocham cię od dawna.

— 1? Ciągle nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

Sara oblała się rumieńcem. Nagle zakręciło się jej w głowie od nadmiaru radości

i szczęścia, które spadło na nią tak niespodziewanie.

— Tak, Rance, och, tak. Wyjdę za ciebie — wy szeptała.

Spojrzał na nią niemal z czcią, a potem pochylił się i dotknął ustami jej warg,

całując ją coraz bardziej namiętnie, aż wspięła się na palce, zarzuciła mu

ramiona na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem.

Pasażerowie zaczęli klaskać i pokrzykiwać. Sara odzyskała nagle poczucie

rzeczywistości i zawstydzona wysunęła się z objęć Ransoma.

background image

— Hej, to już twój przystanek! — krzyknął do niej wesoło kierowca. — śyczę

pięknego ślubu!

— Wiedziałam! Wiedziałam — powtarzała Erma.

— A ty przez cały czas zaprzeczałaś, że miałaś romans na Alasce!

Ransom objął Sarę i spojrzał jej w oczy z komicznym wyrzutem.

— Jak to? Wyrzekłaś się naszej miłości?

— Bo myślałam, że to tylko ja cię kocham — wyznała.

EPILOG

Minęły dwa tygodnie od czasu, kiedy Ransom przyjechał do Andover po Sarę i

Lynn. Przeprowadzka do jego domu w Anchorage odbyła się błyskawicznie, w

ciągu jednego dnia, specjalnie wy najętym samolotem. Szczęśliwi narzeczeni

ustalili, że ślub odbędzie się na wyspie Świętej Katarzyny — tam, gdzie zaczęła

się ich cudowna przygoda. Zgodnie postanowili również, że do tego czasu

siostry zamieszkają razem w pokoju gościnnym.

Sara była zachwycona przyjęciem, jakie zgotowali jej mieszkańcy. Miała

wrażenie, jakby przebywała na tej wyspie od lat. Niespodziewanie wzruszył ją

widok Baby i Boo, brykających między domami.

o świcie w dniu Świętego Walentego z każdego domostwa rozchodziły się

wspaniałe zapachy pieczonego chleba i potraw szykowanych na weselną ucztę

Sary i Ransoma. Później wszyscy mieszkańcy mieli się udać do kościoła,

zwanego tu baraberą. Ten solidny budynek z podziemną kaplicą wtopiony był

głęboko w stok wzgórza. Z daleka widoczna była tylko charakterystyczna

drewniana dzwonnica i kopuła z zieloną dachówką. Sara była zdumiona, kiedy

background image

wytłumaczono jej, że ten budynek, przedziwny i staroświecki, jest tytko

uwspółcześnioną wersją dawnych podziemnych świątyń z Wysp Pribyiowa.

Tego dnia nie widziała jeszcze Ransoma. Jak każe tradycja spędzała czas z

kobietami. Gospodyni, Pat I kilka innych mieszkanek, ubranych w uroczyste

ludowe stroje, opowiadało jej historię wyspy i wprowadzało w szczegóły

ś

lubnej ceremonii. Towarzyszyła im też Lynn, równie prze jęta jak starsza

siostra.

Jak się okazało, Aleuci zostali sprowadzeni na Świętą Katarzynę przez

rosyjskich handlarzy futer jako tania siła robocza. Stopniowo jednak te dwie

odmienne kultury zaczęły się przenikać, aż wykształciły unikatową mieszankę

rosyjskiego romantyzmu i zamiłowania do ceremonii, połączonego z solidną

dozą aleuckiego zdrowego rozsądku.

Szczególnie jednak zafascynował Sarę weselny strój, w który pracowicie stroiły

ją druhny. Zgodnie z tradycją występowały w nim wszystkie panny młode i Sara

doznawała wzruszającego poczucia, iż wkładając go staje się cząstką tej dumnej,

surowej ziemi.

Najpierw włożono jej długą do kostek suknię z miękko wyprawionej skórki,

oblamowaną futrem, naszywaną bajecznie kolorowymi koralikami oraz

muszelkami i ozdobioną pękami ptasich piór. Później jej niesforne rude włosy

zostały gładko sczesane do tyłu i misternie splecione w warkocz, przetykany

skórzanym rzemieniem, tak samo barwnie zdobionym. Na policzku

wymalowano Sarze czerwony kwiatek, który tak dobrze znała ze spacerów po

wyspie. Miał symbolizować miłość oblubienicy do oblubieńca. Słysząc to

wyjaśnienie uśmiechnęła się do siebie. Miłość z Ransomem Shepardem. Co za

cudowna wizja...

Kiedy miała już wyruszyć do kościoła, matka Luty ceremonialnie zarzuciła jej

na ramiona obszerną pelerynę z białej wełny. Wreszcie pochód ruszył drogą

wśród śnieżnych zasp. Sara kroczyła dostojnie w asyście Lilly oraz jej matki i

background image

babki, które przejęły rolę jej najbliższej rodziny. Lynn biegła z tyłu w grupie

radosnych młodych dziewcząt, marzących o własnych, równie wspaniałych

ś

lubach.

Kiedy orszak zbliżał się do kościoła, zasłona porannych chmur rozstąpiła się jak

za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i jaskrawy blask rozświetlił biały pejzaż,

barwiąc go różowo-złotymi odcieniami. Śnieg iskrzył się w mroźnym,

krystalicznie czystym powietrzu i Sara rozglądała się wokół w niemym

zachwycie, przekonana, iż nie ma piękniejszego miejsca na ziemi.

Drzwi kościoła otworzyły się przed nią natychmiast — i stanął w nich Izaak

Dorfman we własnej osobie, uśmiechnięty i rozkładający ramiona w po

witalnym geście.

— Izaak, nie spodziewałam się ciebie — rozpromieniła się Sara.

— No wiesz, jak mógłbym przepuścić taką wspaniałą okazję! - zachichotał. —

Poza tym pamiętasz chyba, komu zawdzięczacie swoje szczęście? — mrugnął

do niej znacząco.

— Pamiętam — zarumieniła się. — Jak ci się mam odwdzięczyć Dorf.

— Po prostu nie zapomnij o mnie, kiedy będziecie wybierać imiona dla dzieci.

— Świetnie! — roześmiała się. — Co byś powiedział na Izaacetę i Dorfa.

Radośnie skinął głową i ujął Sarę za rękę. Matka Lilly zdjęła jej białą pelerynę.

— Chodźmy — powiedział — bo pan miody już się niecierpliwi, a ja nie mam

zamiaru być wylany z pracy za niedopełnienie obowiązków.

Do podziemnej kaplicy schodziło się po stromej drabinie. Sara ostrożnie

pokonała jej szczeble z po mocą Izaaka i stanęła na klepisku posypanym

wonnymi trawami tundry. Oślepiona blaskiem świec poczuła, jak drużba wsuwa

jej dłoń w inną dłoń

background image

— dużą, silną i ciepłą. Podniosła głowę i ujrzała wspaniałą postać Ransoma,

który wyglądał jak książę północy w podobnie uroczystym, tradycyjnie

zdobionym aleuckim stroju. Z jego szarych oczu odczytała tylko jedno

odwieczne uczucie, starsze niż ludzkość. Teraz już wiedziała, że miłość tego

mężczyzny będzie równie niezłomna i trwała jak ów wspaniały, pierwotny

ś

wiat, który pokochała. Pełen podniecenia pomruk zgromadzonego tłumu

towarzyszył im w drodze do ołtarza. Sara była tak nieprzytomna ze szczęścia, że

nie docierały do niej nawet zawiłe formuły obrządku, wypowiadane po aleucku i

tłumaczone cichym szeptem przez Ransoma. Dopiero kiedy wsunięto im na

palce kościane obrączki i usłyszała najpiękniejsze słowa o połączeniu, jedności i

początku — pojęła, że stał się wymarzony cud.

A potem do ołtarza zbliżyli się Lynn i Tag, niosący z dumą drewniane rzeźbione

korony inkrustowane czarnymi klejnotami, i przyklęknąwszy podsunęli je

kapłanowi. Ten pobłogosławił każdą z osobna i umieścił je na głowach

nowożeńców. Najpierw ukoronował pannę młodą, potem pana młodego.

Następnie przełamano chleb i Ransom ofiarował swoją część Sarze. Widząc, że

nie wie, co począć, szepnął:

— Zjedz kawałek, kochana. To symbol, że będę się tobą zawsze opiekował. —

A teraz nakarm mnie

— powiedział, kiedy spełniła jego prośbę.

Wzruszona podsunęła mu swój chleb do ust. Ich

oczy spotkały się. „Tak, będę cię kochać, będę dbać

o ciebie i nigdy cię nie skrzywdzę ani nie zdradzę”,

powtórzyła w myśli słowa kapłana z taką pasją

i uczuciem, że długo powstrzymywane łzy spłynęły jej

po policzkach.

background image

Jeszcze podano im puchar z sokiem żurawinowym, a kiedy z niego pili, chór

zaintonował uroczystą pieśń. Sara nie rozumiała słów, ale piękno tej melodii,

ś

piewanej przez czyste, dźwięczne głosy przejęło ją do głębi.

Na koniec Ransom ujął prawą rękę Sary i podsunął kapłanowi. Ze zdumieniem

patrzyła, jak ten wiąże im przeguby.

L — Teraz okrążymy ołtarz — pospieszył z wyjaśnieniem Rance, widząc jej

pytający wzrok.

Posłusznie dała się poprowadzić. Gdy zatoczyli krąg, pociągnął ją dalej,

wyjaśniając szeptem, że tradycja nakazuje okrążyć ołtarz trzy razy.

Kiedy ów symboliczny „taniec trójcy” został do pełniony i rozwiązano ich ręce,

kapłan zdjął im korony z głów odmawiając końcową modlitwę.

Cały kościół zaintonował radosną aleucką pieśń weselną. Sara zerknęła na męża.

Ransom śpiewał razem ze wszystkimi. Kiedy przebrzmiały ostatnie słowa,

przytulił ją mocno.

— Pocałunek nie jest co prawda częścią tej ceremonii, ale przecież jestem tylko

półkrwi Aleutem —powiedział i pocałował żonę ku zachwytowi wszystkich

zebranych.

Wreszcie ujęli się za ręce i ruszyli ku wyjściu. Serce Sary biło teraz mocno w

oczekiwaniu spełnienia tej najpiękniejszej obietnicy, jaką niesie w sobie

małżeństwo z ukochanym mężczyzną.

Podtrzymywana troskliwie przez Rance”a, Sara powoli wstępowała po drabinie,

widząc dziesiątki wzniesionych ku górze twarzy. Twarzy radosnych,

ż

yczliwych, uśmiechniętych — a czasami wzruszonych i zapłakanych.

— Co teraz? — zapytała Ransoma, wzruszona dostojeństwem obrządku.

— Zacznie się wielki festyn na naszą cześć. Zaraz przyniosą jedzenie — odparł,

czule opatulając Sarę białym płaszczem.

background image

Nowo poślubiona małżonka spojrzała mu przeciągle w oczy.

— Prawdę mówiąc, nie chce mi s jeść — mruknęła.

— I bardzo dobrze, bo wcale nas tam nie proszą!

— Roześmiał się, obejmując ją czule i prowadząc do domu. — My mamy swoją

ucztę, prawda?

Sara parsknęła radosnym śmiechem.

— Och, panie Shepard, muszę przyznać, że pańskie obyczaje weselne są

cudownie romantyczne. To najpiękniejszy dzień Świętego Walentego, jaki mogę

sobie wyobrazić.

— Moja kochana — wyszeptał, muskając ustami płatek jej ucha pomyśl, że ten

dzień dopiero się zaczyna...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
282 Roszel Renee Po co te klamstwa
PEDAGOGIKA CZŁOWIEKA SAMOTNEGO, STUDIA, PEDAGOGIKA
Roszel Renee ?wokat i milosc
Roszel Renee A gdy będziesz moją żoną
282 Roszel Renee Po co te klamstwa
Roszel Renee Barwy milosci
Roszel Renee Czar jemioly
827 Roszel Renee Adwokat i miłość
Roszel Renee Barwy milosci(2)
Roszel Renee Barwy milosci
886 Roszel Renee Barwy milosci
Roszel Renee Adwokat i milosc
Roszel Renee Przyjaciel od serca
Roszel Renee Po co te kłamstwa
618 Roszel Renee A gdy będziesz moją żoną 5

więcej podobnych podstron