1
Wojciech Cellary
Jak uniknąć wykluczenia w społeczeństwie informacyjnym?
Gazeta Wyborcza
31-08-2003
Nauka tylko za młodu - nawet do uzyskania tytułu magistra w wieku dwudziestu
paru lat - nie wystarczy dzisiaj do zapewnienia sobie pracy w ciągu następnych
około 40 lat, czyli aż do emerytury. Prawie jedna trzecia polskiego
społeczeństwa powinna być objęta ponownym kształceniem, aby mieć szansę
nadążyć za rozwojem - pisze prof. Wojciech Cellary*
Słynny bunt tkaczy manchesterskich niszczących maszyny zakończył się klęską ludzi.
Zamiast zatrudniania tkaczy masowo stosuje się dziś maszyny. Taki rezultat walki
człowieka z maszyną, charakterystycznej dla odchodzącego do historii
społeczeństwa industrialnego, był nieuchronny. Maszyna wygrywa, bo jest
wydajniejsza.
Dzisiaj - gdy zmierzamy do społeczeństwa informacyjnego - konfrontacja człowieka z
maszyną na rynku pracy nadal pozostaje jedną z najważniejszych sił prowadzących
do przemian gospodarczych i społecznych. Tyle że tym razem tą maszyną jest
komputer. Wiele wskazuje na to, że historia się powtórzy. Koncepcje oparte na
niszczeniu komputerów w celu uratowania miejsc pracy dla ludzi są zatem z góry
skazane na niepowodzenie.
Koniec umysłowej rutyny
Zastanówmy się więc, jak będzie wyglądał rynek pracy w społeczeństwie
informacyjnym. Niewątpliwie praca produkcyjna będzie wykonywana w
przeważającym stopniu przez automaty i roboty. Do ich nadzorowania i
pielęgnowania wystarczy stosunkowo niewiele osób, podobnie jak do
uzupełniających prac produkcyjnych, które nadal jeszcze będą wykonywane
bezpośrednio przez ludzi.
Większość z nas znajdzie zatrudnienie w sektorze usług. Możemy go podzielić
umownie na usługi wymagające czynności manualnych (np. renowacje mieszkań i
reperacje samochodów, ale również operacje chirurgiczne) i czynności
intelektualnych. Te drugie to usługi zaspokajające potrzeby informacyjne i
komunikacyjne człowieka - wachlarz obejmujący czynności od najprostszych, jak
promocja produktów w sklepie, po tak wyrafinowane jak twórczość naukowa i
artystyczna.
Gospodarka niewątpliwie będzie ewoluować w kierunku usług zaawansowanych -
najbardziej dochodowych i z najmniejszą barierą wejścia dla nowych przedsiębiorców
(twórców). Przekonanie, że w starciu człowieka z komputerem wygra komputer,
prowadzi z kolei do wniosku, że na rynku pracy gwałtownie zmaleje zapotrzebowanie
na rutynową pracę umysłową, taką jak praca w szeroko rozumianej administracji.
Każdą pracę umysłową, o której z góry wiadomo, jak ją zrobić, lepiej bowiem wykona
komputer niż człowiek.
Dlaczego? Słowa "z góry wiadomo" oznaczają, że istnieje algorytm wykonania tej
2
pracy. A skoro jest znany algorytm, to pracę polegającą na przetworzeniu informacji
komputer wykona zdecydowanie szybciej, taniej, bardziej niezawodnie i w pełni
zgodnie z podanym algorytmem, co gwarantuje obiektywność. Co pozostanie zatem
człowiekowi eliminowanemu z rynku rutynowych prac umysłowych? Przede
wszystkim prace nierutynowe - to, co jest nowe lub nietypowe (czyli odpowiada na
indywidualne wymagania klientów).
W społeczeństwie informacyjnym główną wartością będzie wiedza. Na pozór nie ma
w tym nic niezwykłego - w każdym społeczeństwie wiedza była szczególnie ceniona.
Jednak tym razem będzie ona nie tylko wartością humanistyczną, ale również
gospodarczą. Modny termin "gospodarka oparta na wiedzy" oznacza gospodarkę, w
której wiedza jest głównym towarem na rynku.
Komputery, przynajmniej te współczesne, nie potrafią tworzyć wiedzy, mogą jedynie
odtwarzać wiedzę ludzką. Wymagają oprogramowania realizującego oryginalne
metody rozwiązywania problemów wypracowane przez człowieka. Dlatego domeną
człowieka pozostanie sfera twórczości. To człowiek będzie musiał tworzyć i
przekazywać wiedzę - zarówno innym ludziom, jak i komputerom. Umiejętność
przekazywania komputerom swojej wiedzy stanie się niezbędna, a oprogramowanie
będzie zarazem sposobem wyrażania wiedzy i sposobem jej przekazywania.
Jednocześnie osoba, która wypracuje oryginalną metodę rozwiązania jakiegoś
problemu, nie może liczyć na to, że do emerytury będzie świadczyć usługi polegające
na stosowaniu tej metody. Przeciwnie - musi raczej nastawić się na to, że
oprogramuje komputer, który będzie świadczył tę usługę, a sama zabierze się do
twórczego rozwiązywania innych problemów. Bo w takim społeczeństwie duża część
wiedzy nie będzie ani stała, ani trwała. Będziemy mieć do czynienia z ciągłym,
szybkim przyrostem wiedzy, krótkim czasem życia części wiedzy, pojawianiem się
nowych rodzajów wiedzy (wymykających się podziałom na tradycyjne dyscypliny)
oraz krótkim czasem wprowadzenia nowych rodzajów wiedzy na rynek. Jednym
słowem - należy przewidywać szybkie zmiany zapotrzebowania na wiedzę na rynku
pracy.
Wypchnięci na margines
Największym zagrożeniem, jakie wnosi ze sobą transformacja do społeczeństwa
informacyjnego, jest problem wykluczenia ze społeczeństwa. Przyczynę takiego
wykluczenia określa się jako tzw. cyfrowy podział (ang. digital divide), czyli podział
społeczeństwa na tych, którzy mają dostęp do technik cyfrowych, i tych, którzy go nie
mają. Termin digital divide odnosi się jednak tylko do technicznej strony zagadnienia.
Prawdziwa przyczyna wykluczenia ze społeczeństwa jest głębsza - nienadążanie za
rozwojem. Problem ten dotyczy zarówno pojedynczych osób, mniejszych
społeczności - np. pewnych grup zawodowych - jak i całych krajów.
Mechanizm wykluczenia jest następujący: społeczność, która nie nadąża za
rozwojem, przestaje rozumieć reguły otaczającego ją świata. Nie pojmuje wymagań
stawianych jej członkom (w szczególności na rynku pracy), zjawisk gospodarczych,
sposobu funkcjonowania państwa (zadań i obowiązków administracji, polityki
wewnętrznej i międzynarodowej), a także własnych praw i możliwości. Brak
rozumienia sprawia, że grupa ta zaczyna sama się izolować - uznawać za ludzi
3
gorszej kategorii, rezygnować z ambicji, rządzić własnymi prawami i żyć własnym
życiem. Izolacja jest równoznaczna z wykluczeniem z aktywnej, rozwijającej się
części społeczeństwa, która ucieka do przodu, stale powiększając dystans. Co
gorsze, na dalszą metę takie wykluczenie może być dziedziczne, już na starcie
odbierając dzieciom osób wykluczonych szanse na rozwój, a tym samym na życie na
odpowiednio wysokim poziomie.
Podobne zjawiska zachodzą również i obecnie w naszym społeczeństwie. Badania
pokazują np., że różnica w poziomie życia ludzi na wsi i w mieście w Polsce jest
bardzo duża, a ludzie wsi w niewielkim stopniu odczuwają korzyści płynące z
transformacji ustrojowej i gospodarczej ostatnich kilkunastu lat. Nowością w
społeczeństwie informacyjnym stanie się jednak dynamika tego zagrożenia,
pochodna szybkiego rozwoju. Całym grupom społecznym - na przykład zawodowym
- od dłuższego czasu dobrze prosperującym może nagle zagrozić wykluczenie ze
względu na pojawiające się nowe technologie, nowe rozwiązania biznesowe lub
nową konkurencję.
Będzie to szczególnie trudne dla osób w średnim wieku, które z jednej strony
ponoszą dużą odpowiedzialność za rozwój swojej rodziny, a z drugiej - mają
naturalnie zmniejszoną wolę i zdolność do adaptacji do nowych warunków, do
poznawania rzeczy nowych, do akceptacji daleko idących zmian, na przykład
nowego zawodu. Ogólnie rzecz biorąc - do rozwoju. A ze względu na niski przyrost
naturalny w krajach rozwiniętych, także w Polsce, znaczenie tej grupy wiekowej w
społeczeństwie będzie szczególnie istotne.
Syty głodnego nie zrozumie
Konsekwencje tych zjawisk grożą rozdarciem narodu na aktywną i wykluczoną część
społeczeństwa. Ich wzajemna niezdolność do zrozumienia może doprowadzić do
rozpadu więzi społecznych. Stare przysłowie: "Syty głodnego nie zrozumie" nabiera
nowych treści. "Syty rozwoju" - dzięki komputerom, komórkom, internetowi,
kontaktom międzynarodowym, strumieniom wiadomości i generalnie swojej wiedzy -
nie zrozumie człowieka "głodnego rozwoju", który zatrzymał się na dalekim etapie i
nie przystaje do współczesności. W globalizującym się świecie i integrującej się
Europie człowiek młody, aktywny, wykształcony, mówiący obcymi językami będzie
się czuł bliższy swojemu koledze na takim samym poziomie intelektualnym i
kulturalnym z innego kraju niż bezrobotnemu rówieśnikowi z Polski z zupełnie
odmiennymi problemami. W skrajnym przypadku - synowi bezrobotnych robotników
rolnych z byłego PGR-u lub przedstawicielowi subkultury blokersów.
W warunkach podziału społeczeństwa na część aktywną i wykluczoną naturalną
reakcją grup wykluczonych jest polityczne organizowanie się, aby walczyć. W samym
tym zjawisku nie ma nic złego, przeciwnie, jest to przejaw działalności obywatelskiej.
Trzeba jednak zapytać: walczyć o co? I tu są możliwe dwie odpowiedzi - albo
walczyć o zahamowanie rozwoju, albo o rozwój dla wykluczonych. Niestety, obecnie
w Polsce w politycznych reprezentacjach grup wykluczonych zdecydowanie
przeważa walka o zahamowanie rozwoju. Przejawia się to protestami przeciwko
reformom gospodarczym (np. przeciw zamykaniu nierentownych kopalń i innych
zakładów) oraz domaganiem się dopłat w celu utrzymywania nierentowności (np. w
rolnictwie). Główną metodą walki jest wymuszanie na społeczeństwie realizacji
4
swoich żądań, odbywające się zresztą często z naruszeniem prawa.
Tymczasem grupy aktywne, w przeciwieństwie do wykluczonych, odwracają się od
polityki. Nie prowadzą działalności politycznej ani na rzecz własnych interesów, ani
tym bardziej na rzecz dobra wspólnego. Przenoszą swoje ambicje przede wszystkim
na działalność zawodową, w szczególności w powiązaniu z zagranicą. Osoby
aktywne są głęboko niezadowolone z obciążeń fiskalnych i kosztowych ich pracy.
Zadają sobie pytanie: "Dlaczego jesteśmy obiektem takiej niesprawiedliwości?
Pracujemy z wielkim poświęceniem, często znacznie ponad ustawowe osiem godzin i
pięć dni w tygodniu, a ogromną część wypracowanych przez nas przychodów
państwo zabiera nam i daje wykluczonym za nicnierobienie?".
Stąd bierze się u nich podziw dla krajów, w których ceni się przedsiębiorczość i
pracowitość, a opieka socjalna jest zredukowana. Sprzeciw grup aktywnych
przeciwko łożeniu na wykluczonych idzie jednak w parze z rosnącą, faktyczną
akceptacją wykluczenia społecznego innych osób żyjących w Polsce, tak jak
generalnie prawie wszyscy pogodziliśmy się z biedą w Afryce lub w Indiach. Są to
niepokojące przejawy zaniku u ludzi sukcesu odpowiedzialności za własny kraj i
wszystkich rodaków.
Kopalnie kontra szkoły
Jak wygląda Polska próbująca przejść od społeczeństwa industrialnego do nowego
społeczeństwa informacyjnego? Niestety, widać w niej wyraźnie, jak wyniki pracy
ludzi i firm ze społeczeństwa informacyjnego są przywłaszczane przez schyłkowe
sektory społeczeństwa industrialnego za zgodą klasy politycznej. Klasa polityczna w
majestacie stanowionego przez siebie prawa dotuje nierentowne sektory
gospodarcze, unikając niezbędnych reform, które mogłyby zapewnić im jeśli nie
rozwój, to chociaż samowystarczalność. Pieniądze na te dotacje zabiera z sektorów
rentownych - bo skąd by indziej? - hamując w ten sposób ich rozwój, a tym samym
rozwój całej gospodarki i społeczeństwa. A schyłkowe sektory społeczeństwa
industrialnego, które nigdy nie mają dość, dodatkowo wyrywają ze wspólnego
dorobku kraju kolejne pieniądze, po prostu zadłużając się i licząc - często słusznie,
jak dowodzi praktyka - na umorzenie tych długów.
Aby uświadomić sobie skalę i konsekwencje tych procesów, porównajmy 22 mld zł,
na które są aktualnie zadłużone same kopalnie, z nakładami z budżetu państwa na
sprzęt komputerowy i oprogramowanie w szkołach - 393 mln zł w latach 1998-2003.
Porównanie jest szokujące. Całe nakłady z budżetu na komputery w szkołach
stanowią niecałe 2 proc. zadłużenia kopalni i ułamek procenta łącznych nakładów z
budżetu państwa (w formie dotacji, pomocy, umorzeń i oddłużeń) dla wszystkich
schyłkowych sektorów gospodarki (przemysłu ciężkiego, rolnictwa itp.). W ostatnich
tygodniach wiceminister gospodarki zapowiedział kolejne dofinansowanie kopalń na
kwotę 400 mln zł, co przeszło bez specjalnego echa, ewentualnie z pytaniem:
dlaczego tak mało? Tymczasem jest to kwota równa wieloletnim nakładom na
komputery w szkołach!
Zadajmy sobie retoryczne pytanie: jak wyglądałaby dzisiaj Polska, gdybyśmy w ciągu
ostatnich dziesięciu lat wydali 22 mld zł (a nie niecałe 400 mln zł) na edukację
komputerową polskiego społeczeństwa zamiast na kredytowanie kopalń?
5
Są także inne przyczyny ograniczonego rozwoju, głębsze niż tylko bieżące działania
klasy politycznej pod presją grup wykluczonych. Łatwo dostrzec, że polskie
społeczeństwo nie jest nastawione prorozwojowo. Rozwój wymaga wiary, że środki
zainwestowane dzisiaj przyniosą korzyści w przyszłości - tylko pod tym warunkiem
człowiek jest gotowy do oszczędności i inwestycji zamiast konsumpcji. Ta wiara jest
w polskim społeczeństwie bardzo mała, co można tłumaczyć nie tylko złymi
doświadczeniami z czasów poprzedniego ustroju cechującego się wyjątkowym
marnotrawstwem, ale również małą efektywnością gospodarowania, licznymi aferami
gospodarczymi i sprzeniewierzaniem publicznych pieniędzy w czasach po przełomie.
Wobec braku zaufania do demokratycznie wybranych przedstawicieli narodu, którym
powierza się dysponowanie wspólnymi środkami na rozwój, mamy do czynienia ze
wzrostem egoizmu "pokolenia rodziców", które nie jest chętne i gotowe do poświęceń
dla "pokolenia dzieci". Argument: "Oszczędzajmy na własnej konsumpcji dla dobra
naszych dzieci" - do pokolenia dzisiejszych rodziców nie trafia.
Pokolenie dzieci, w przeciwieństwie do pokolenia rodziców, nie ma swojej
reprezentacji politycznej. Częściowo wynika to z przyczyn naturalnych (wieku),
częściowo z celowego niedopuszczania przez ludzi starszych do konkurencji ze
strony młodych. Innymi słowy - z blokowania ludziom młodym możliwości
prezentowania alternatywnych opcji, choćby w kwestii sposobów wydatkowania
publicznych pieniędzy. Główne przesłanie pokolenia rodziców do pokolenia dzieci
brzmi: "Wyjedźcie pracować dla obcych. My, rodzice, jesteśmy z siebie dumni, bo
otworzyliśmy wam możliwość pracy za granicą".
Jakie będą konsekwencje takiej polityki, łatwo przewidzieć - młodzi, aktywni,
pracowici, pełni energii i przedsiębiorczości wyjadą, a wykluczeni i sfrustrowani
zostaną w kraju. Tylko kto będzie łożył na ich utrzymanie?
Stypendia zamiast zasiłków
Naiwnością byłoby sądzić, że problemy społecznego wykluczenia można rozwiązać,
ograniczając tempo rozwoju - tak jak de facto proponują dzisiejsi przedstawiciele
grup wykluczonych. Paradoks polega na tym, że im więcej pieniędzy przeznaczamy
na zasiłki dla grup społecznie wykluczonych, tym bardziej pogłębiamy społeczne
wykluczenie. Aby wydobyć się z wykluczenia, wykluczeni potrzebują rozwoju! A
rozwój może im zapewnić wyłącznie odpowiednia edukacja.
Hasło polityki społecznej w walce z bezrobociem i wykluczeniem powinno brzmieć:
"Stypendia zamiast zasiłków". Ta zasada powinna być bezwzględnie stosowana do
ludzi młodych, a elastycznie do starszych.
Odpowiedni system edukacji i kształcenia to jedyne remedium na zjawisko
społecznego wykluczenia i jedyny sposób walki z nim. Nieuchronnie będziemy
bowiem mieć do czynienia z gwałtownym i stałym postępem naukowo-technicznym
oraz krótkim czasem wdrażania nowych wynalazków w praktyce gospodarczej. Nowe
produkty i usługi oferowane konsumentom oraz nowe sposoby działania
przedsiębiorstw będą pociągały za sobą ciągle nowe wymagania wobec
pracowników. Ci zatem będą musieli nadążyć z ciągłym podnoszeniem swoich
6
kwalifikacji, a co pewien czas głęboko się przekwalifikować, aż do zmiany zawodu
włącznie. W warunkach silnej konkurencji na rynku pracy osoba, która nie nadąży za
zmieniającymi się wymaganiami, ryzykuje utratę pracy, a w dalszej konsekwencji
społeczne wykluczenie siebie i swojej rodziny.
W tej sytuacji niepisana zasada, jaka leży u podstaw dzisiejszego systemu edukacji -
uczę się przez 20 lat i korzystam z nabytej wiedzy przez 40 lat - przestaje być
aktualna.
Dzisiaj nauka tylko za młodu (nawet do uzyskania tytułu magistra w wieku
dwudziestu paru lat) nie wystarczy do zapewnienia sobie pracy w ciągu następnych
około 40 lat, czyli aż do emerytury. Wiedza potrzebna do wykonywania danego
zawodu będzie ulegać ciągłym przemianom - część wiedzy będzie się degradować,
wymagana natomiast będzie nowa wiedza. Z tego prostego powodu konieczne jest
uczenie się przez całe życie.
Co pięć do dziesięciu lat wspomniane przemiany będą tak duże, że możemy
praktycznie mówić o zmianie zawodu. Nawet pomimo formalnego zachowania nazwy
danej profesji kompetencje wymagane do jej wykonywania będą już istotnie różne.
Zegarmistrz, który dawniej był mechanikiem precyzyjnym, dzisiaj musi być
dodatkowo elektronikiem. Fotograf dawniej był chemikiem. Dzisiaj musi być
informatykiem, specjalistą od cyfrowej obróbki obrazów.
Remedium: nauka non stop
Spójrzmy na dane GUS z roku 2001. Roczniki od sześciu do 24 lat, objęte
kształceniem od przedszkola po studia wyższe, to 11,2 mln osób, czyli 29 proc.
populacji (spośród nich naprawdę uczy się 8,2 mln osób, a 3 mln się nie uczy).
Powiedzmy, że ludzie w wieku od 25 do 34 lat są dobrze (adekwatnie do obecnych
potrzeb) wykształceni w tradycyjnym systemie szkolnym. W tym przedziale wieku
mamy 5,4 mln osób, czyli 14 proc. populacji. Pozostaje 11,4 mln osób - prawie jedna
trzecia polskiego społeczeństwa - w wieku 35-54 lat. Spośród tych osób jak najwięcej
powinno być objętych ponownym kształceniem, aby mieć szansę nadążyć za
rozwojem. Tymczasem, jak podaje GUS, kształcących się osób dorosłych jest w
Polsce jedynie... 0,4 mln.
Sprostanie wyzwaniu kształcenia dodatkowych kilkunastu milionów ludzi w Polsce
wymaga zupełnie nowej organizacji systemu edukacyjnego. Tego zadania nie można
zrealizować wyłącznie klasycznymi metodami stacjonarnymi. Konieczne jest
zbudowanie systemu kształcenia zdalnego przez internet, uzupełniającego klasyczną
szkołę i uczelnię. W pierwszej kolejności jest on potrzebny nauczycielom, gdyż bez
niego nie są w stanie pełnić swoich funkcji na miarę dzisiejszych potrzeb. Powinien
być jednak dostępny dla wszystkich pragnących uczyć się samodzielnie.
Zbudowanie systemu kształcenia przez internet wymaga po pierwsze,
powszechnego i taniego dostępu do internetu dla wszystkich, a przede wszystkim dla
grup wykluczonych i zagrożonych wykluczeniem. Po drugie, wymaga wypracowania
nowych metod kształcenia przystosowanych do nauczania przez internet (nie mogą
one być kalką metod klasycznych, bo te przeniesione do internetu okazują się
nieefektywne). Po trzecie, wymaga kadry nauczycieli zdolnych do nauczania nie tylko
7
dzieci w klasie, lecz także dorosłych przez internet. To z kolei wymaga nowej
organizacji rynku edukacyjnego z koniecznym udziałem sektora prywatnego, ale z
państwową kontrolą jakości i certyfikacją.
Opracowanie systemu, który łączyłby w spójny sposób klasyczną szkołę wszystkich
szczebli aż po uniwersytet z nauczaniem zdalnym przez internet, powinno stać się
jednym z najpilniejszych zadań Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. Nie
wystarczą bowiem naturalne, komercyjne centra internetowego kształcenia. Ze
względów społecznych i gospodarczych oraz z uwagi na ogromne potrzeby
edukacyjne celowe wydaje się sfinansowanie co najmniej jednego takiego
powszechnego systemu ze środków publicznych i udostępnienie go szerokim
warstwom społecznym. Wymagałoby to sfinansowania budowy i utrzymywania
narodowych zasobów edukacyjnych w internecie dotyczących najnowszych i
najbardziej potrzebnych na rynku dyscyplin, a nie tylko książek z XIX wieku, do
których wygasły prawa autorskie.
Użycie publicznych pieniędzy do podniesienia poziomu wykształcenia społeczeństwa
i zapewnienia powszechnego dostępu do nowoczesnej wiedzy byłoby najpewniejszą
inwestycją w przyszłość Polski.
*Prof. dr hab. inż. Wojciech Cellary jest kierownikiem Katedry Technologii
Informacyjnych na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, redaktorem naukowym
raportu "Polska w drodze do globalnego społeczeństwa informacyjnego" wydanego w
2002 r. po egidą UNDP