W trzecim dniu spędzonym na morzu załogę obudziło słońce, które jasno świeciło na tle
błękitnego nieba. Pogoda stale się poprawiała, odkąd wypłynęli z Tortugi. To powinno być dobrą
wiadomością, ale nią nie było: morze było bowiem płaskie jak szkło. Nie było fal, żagle były
nieruchome. Wiatr nie wiał w ogóle. Było bardzo, bardzo gorąco, a Barnacle był na samym środku
morza, w zasięgu wzroku nie było żadnego lądu. Załoga miała bardzo mało wody pitnej, która
mogła wystarczyć ledwie na jeden dzień - i to pita bardzo ostrożnie.
Załoga siedziała nieruchomo na pokładzie. Fitzwilliam zdjął nawet futrzany, niebieski płaszcz -
co chyba stanowiło dla niego problem. Jack nie miał żadnych problemów ze skromnością, bo
rozpiął koszulę tak szeroko, jak tylko mógł. Fitzwilliam ledwo krył obrzydzenie sytuacją.
- Teraz nadszedł ten dzień - powiedział. - Wytrzymamy jeszcze może dwa dni bez wiatru i pomysłu,
gdzie możemy się znajdować.
- Wiemy, Fitz - powiedziała Arabella ze złością. Miała upięte włosy i próbowała zachować zimną
krew, ale strumyczki potu i tak wciąż spływały jej po szyi. - Myślałam, że wy dwaj jesteście
marynarzami - prychnęła Arabella.
- Cóż, wiem, że ja nim jestem - zaprotestował Jack. Arabella i Fitzwilliam spojrzeli na niego. - I to
żeglarzem - kontynuował Jack. - Jednym z lepszych - dokończył, odwracając się.
- A co z tobą - powiedziała Arabella, rzucając kompas na pierś Fitzwilliama. - ,,Och, ojciec nauczył
mnie, przyszłego hrabiego, odczytywania szerokości geograficznych z map i planów!'' -
powiedziała kpiącym, snobistycznym tonem.
- Jeśli mielibyśmy mapę, odczytałbym z niej wszystko - warknął Fitzwilliam.
- Och, tak, te wszystkie mapy prowadzące do sekretnych, pirackich królestw, są bardzo łatwe do
zdobycia - powiedział sarkastycznie Jack. - A może i tak, skoro to naprawdę przeklęte pirackie
królestwo... - Jack zaszydził z Arabelli.
- A to co ma znaczyć? - zażądała odpowiedzi Arabella.
- Powiedziałem, że Kamiennooki Sam myślał, że Isla Esqueletica prawdopodobnie była jedną z
mniejszych Wysp Powietrznych. Nigdy nie twierdziłem, że wiem dokładnie, gdzie wylądował! Być
może osiadł na mieliźnie w jakiejś zatoce - stwierdził surowo Jack.
- Och, powinno się powiesić was oboje! - Arabella warknęła w sposób, który nie przystoi damom, i
odwróciła się plecami do Jacka i Fitzwilliama.
Jack westchnął. Zdjął chustę i otarł nią twarz. W geście dobrej woli zaproponował ją
Fitzwilliamowi, ale szlachcic tylko spojrzał na niego z obrzydzeniem. Jack wzruszył ramionami i z
powrotem założył chustę, chowając przy tym pod nią trochę włosów, które wiatr rozwiał na
wszystkie strony. Nagle zastygł w bezruchu, coś sobie uświadamiając: jego dotychczas nieruchome
włosy się rozwiały. Wiatr! Oblizał palec i uniósł go, próbując ustalić kierunek wiatru. Odwrócił się
na południowy wschód, skąd wiał słaby wiatr.
- Fitz, daj mi szkiełko od lunety - zażądał. Zbyt zmęczony, aby zaprotestować, chłopak otworzył
swoją torbę i ostrożnie wyciągnął lunetę, swoją najważniejszą własność, którą dostał od ojca.
Została pięknie wykonana z czegoś, co wyglądało na mosiądz i miedź, ale równie dobrze mogło
być złotem. Jej soczewki były wykonane przez jednego z najlepszych rzemieślników z Holandii.
Jack potraktował lunetę mniej delikatnie, otwierając ją w mgnieniu oka, zaś Fitzwillaim drgnął.
Jack wyjął soczewkę i przyłożył ją do swojego oka, patrząc na południe.
- Co to jest, Jack? - zapytała Arabella, zapominając o swoim gniewie.
- Wiatr, w końcu - odpowiedział Jack.
- Hura! - wykrzyknął Fitzwilliam. Zarówno Jack, jak i Arabella, spojrzeli na niego z
powątpiewaniem. Fitzwilliam poruszył się niespokojnie. - Wierzę, rozumiem, yo ho ho! Wiatr! -
powiedział dość nienaturalnie i odchrząknął.
W oddali Jack dostrzegł szybko poruszające się chmury. Kiedy oddalił soczewkę od oka, wiatr
śmigał już wokół nich.
- To jest doskonała wiadomość. Nie umrzemy z pragnienia, a następnie... - powiedział Fitzwilliam.
Pierwsze chmury zaczęły przyciemniać niebo nad ich głowami.
- Nie, na pewno nie umrzemy... z pragnienia - powiedział Jack, zagryzając wargi. Nagle dziwny,
ostry skrzek zabrzmiał nad ich głowami. Jack spojrzał w niebo, aby ujrzeć stada mew, pelikanów
oraz innych ptaków morskich na ciemniejącym niebie, uciekającymi przed nadchodzącą burzą.
Załoga milczała przez kilka minut, obserwując niebo oraz morze przed nimi. Niebo powoli stawało
się coraz ciemniejsze, jakby ktoś powoli obrócił jakąś wielką lampę w niebiosach. Niesforne fale
stawały się coraz bardziej gwałtowne, przerzucając niedbale statek z jednej na drugą.
- Skąd to się wzięło? - mruknęła Arabella. - Chodzi mi o to, że to się wydaje dziwne, niebo, morze...
przed chwilą były całkiem inne.
- Nie ma znaczenia, skąd się wzięło - powiedział Jack. - To to, gdzie teraz się znajduje, powinno
być przedmiotem naszej troski. Zwłaszcza, że wydaje się być bezpośrednio przed Barnacle.
- Spokojnie, prawdopodobnie to nic więcej niż zwykła burza - powiedział Fitzwilliam, mrużąc oczy,
aby mieć je osłonięte od deszczu, który padał coraz gęściej. - Jeśli jesteśmy w stanie utrzymać się
na powierzchni morza, za godzinę lub dwie będzie po wszystkim. Z łatwością sobie poradzimy.
Jakby w odpowiedzi ogromny huk grzmotu, głośniejszy niż jakikolwiek słyszany przez załogę
wystrzał z armaty, wstrząsnął całym statkiem. Niewyobrażalnie długa błyskawica świsnęła obok
nich i ogromna fala zalała pokład, mocząc towarzyszy rejsu.
- Pomóż mi złapać linę - rozkazał Jack. - Trzeba zrefować żagle natychmiast.
- Opuścić żagle? Ale nareszcie mamy wiatr! - zaprotestował Fitzwilliam. Jack podszedł do niego.
- Oczywiście, mamy wiatr. Tak przyjemny i pożyteczny dla nas. Po prostu złapmy go w żagle, aby
wesoło popchnął na na Isla Esqueletica. - Jego głos stał się srogi. - Albo może on przechyli ten
statek jak dziecięcą zabawkę. Dotarło?
Do Fitzwilliama dotarło.
Dwaj chłopcy szybko opuścili żagle. Arabella załatała dziury w klapie najlepiej, jak umiała. Jej
niemal encyklopedyczna wiedza o piratach, znajomość legend morskich oraz innych historii nie
zawierała prawie nic dotyczącego aktualnej sztuki żeglarstwa. Arabella polegała na instynkcie,
wiążąc rzeczy na pokładzie, a potem zeszła na dół, aby zabezpieczyć kilka osobistych przedmiotów,
które mieli ułożone obok miejsc spania.
Wkrótce burza uderzyła z ogromną siłą. Jack i Fitzwilliam właśnie przywiązywali najniższy
żagiel aby go zabezpieczyć, gdy ostra burza się zaczęła. Wiatr poruszał takielunkiem. Deszcz stał
się powodzą płynącą z z czarnego nieba. Chmury, odzwierciedlane przez fale, wirowały. Barnacle
rozbił się o fale, gdy Jack i Fitzwilliam próbowali skręcić, aby uciec przed burzą. Ale nawet z
dodającą im siły Arabellą ster wymknął im się spod kontroli i wyrwał z ich dłoni. Woda wylewała
się na pokład tak poważnie, że załoga nie mogła się na nim utrzymać. Trzej marynarze zostali
wrzuceni na balustradę, gdy Barnacle wstrząsnął sztorm.
- Nie jest dobrze! - krzyknął Fitzwilliam. - Barnacle jest rzucany jak zabawka!
- Fitz, chwyć siekierę! Pomóż mi obniżyć główny maszt! - odkrzyknął Jack.
- Jesteś szalony! - wrzasnął w odpowiedzi Fitzwilliam.
- Posłuchaj mnie: może powiedz mi, że się mylę trochę później, kiedy nie będziemy prawie martwi!
- krzyknął Jack. - Będę obniżać go z drugiej strony... Panienko! - zwrócił się do Arabelli. - Muszę
zrobić kotwicę morską, bądź cokolwiek ciężkiego, jak beczka czy Fitzy w torbie, coś co da się nam
przenieść. Przywiąż do tego mocno linę i rzuć to na samym końcu rufy. Rozumiesz?
- Tak jest! - powiedziała i uciekła. Jack włożył nóż w zęby i zaczął wdrapywać się na maszt jak
małpa, trzymając się mocno, bo wiatr próbował go zdmuchnąć. Gdy obniżył takielunek jak mógł.
Gdy mu się udało, żagle opadły w dół. On zaś na samej górze złapał ostanie liny, jakie pozostały i
użył ich jak huśtawki spadając na dół, nie puścił jednak lin. Udało się.
- Teraz, Fitz! - krzyknął.
Fitzwillaim zrobił to, co mu kazano, zaczął rąbać maszt, jakby to było drzewo. Stojąc na końcu
pokładu, Jack zaparł się z linami. Kiedy maszt zaczął się przewracać, pozwolił linom rozluźnić się,
opuszczając maszt na dół tak lekko, jak umiał. Mimo wszystko jednak maszt wybił dziurę w
pokładzie w miejscu, gdzie spadł.
Fitzwilliam prawie podskoczył z radości.
- Wszystko zrobione, Jack! - Arabella przekrzykiwała ryk burzy. - Ale po co to trzeba było zrobić?
- Było bardzo ciężko! - krzyknął Jack. - Ale niebezpieczeństwo jest już przeszłością. Teraz trzeba
trzymać ster!
Dwie osoby trzymały ster, a trzecia pozbywała się wody z pokładu za pomocą wiadra. Jednak
przezwyciężyli burzę.
***
Całe godziny mokrej nędzy spędzili na utrzymaniu Barnacle na powierzchni, aby nie zmiotły go
fale i deszcz. Potem w przeciągu kilku minut wszystko wyglądało tak, jak burzy w ogóle nie było.
Słońce świeciło i kilka ryb wyskakiwało z wody. Jack w planach miał dużo pracy. Barnacle trzeba
było utrzymać w pozycji pionowej.
A potem zielona linia pojawiła się na horyzoncie przed nimi.
- Ziemi! - krzyknął Jack, patrząc przez lunetę Fitzwilliama. - Musieliśmy zostać tutaj przesunięci
przez burzę przed zakotwiczeniem, ale nie widzieliśmy nic wcześniej przez burzę.
- Niech okręt tam płynie, a my patrzmy na wodę - powiedział Fitzwilliam.
- Nie - dodała szybko Arabella, zajmująca się wyżynaniem spódnicy. - Przecież potrzebujemy
świeżej wody. Mieliśmy tylko ciężkie beczki, a one pękły - powiedziała. - Teraz możesz pić
deszczówkę, Mistrzu Daltonie.
- Teraz, koledzy - przerwał im Jack. - Chodźmy i podnieśmy masz i żagle na tyle, ile możemy. Jest
dość dużo liny pod pokładem, którymi można go zabezpieczyć, przynajmniej na teraz.