Kaitlyn O'Connor Dziewiąta Planeta roz 1 4

background image

Kaitlyn O'Connor

Dziewiąta Planeta

background image

Naukowo rzecz biorąc wysłanie dwustu kobiet wraz z "zamrożonym nasieniem",

żeby założyć kolonię na Nowej Georgii i zapewnić odpowiednią pulę genów ma sens.

Ale kiedy po piętnastu latach kosmicznej podróży kolonistki przybyły na miejsce,

odkryły obóz kosmitów postawiony dokładnie na przeciwko ich nowego miasta,

zapełniony młodymi, płodnymi xtianiańskimi mężczyznami, podekscytowanymi

przybyciem "królowych". Eden Chisholm starając się zapewnić pokój ma ręce pełne

roboty. Sami Xtianianie może i są zadziwiająco podobni do ludzi, ale zwyczaje mają

całkowicie inne niż ziemskie. W społeczeństwie Xtianian, kobiety są rzadkością, a

więc mężczyźni są cenni tylko na tyle, na ile mogą zapewnić wygodę i bezpieczeństwo

swoich "królowych". A królowe mają haremy.

Ostrzeżenia: plastycznie przestawione sceny seksu, zwłaszcza seksu grupowego

.

background image

Rozdział 1

- Houston, mamy problem.

Głos Kapitan Sterling był jednostajny, bez najmniejszego śladu emocji. Ale na

mostku U.S.S. Plymouth nie było osoby, włączając w to samą panią kapitan, która
wyglądałaby na całkowicie spokojną, opanowaną i skupioną. Na każdej twarzy
obserwującej ekrany znajdujące się wzdłuż przedniej części mostka widać było szok,
gniew, flustrację i strach. W jakiś sposób to wydawało się gorsze, dlatego, że jeszcze kilka
minut temu te same twarze przepełnione były podekscytowaniem i radością. Ta
gwałtowna zmiana emocji wystarczała, żeby oszołomić, przez nagłe przejście od eufori
do największej depresji.

Po ponad dekadzie niczego więcej niż nieskończonego kosmosu, głosów i kroków

odbijających się od metalowego kadłuba, w końcu osiągnęły miejsce przeznaczenia,
planetę na dziewiątej orbicie od niebieskiej gwiazdy, o lata świetlne oddalonej od ich
rodzinej galaktyki i każdy chciał po raz pierwszy zobaczyć ich nowy dom. Błąkały się po
mostku, pojedyńczo lub w parach, w ciszy ustawiając się z przodu mostka, wpatrując się
w ekrany i słuchając odgłosów podejścia do lądowania, kiedy kapitan i załoga
wykonywali ostatnie manewry, żeby wprowadzić ogromny okręt na orbitę.

Z kosmosu planeta nazwana Nową Georgią, na część pani Prezydent, tak jak

pierwsza kolonia miała zostać nazwana Nowe Savannah od jej rodzinnego domu, była
równie piękna jak sama Ziemia. Duch rósł w kolonistkach, kiedy wpatrywały się w jasną
kulę zieloną od porastającej ją roślinności, niebieską od nieba i mórz.

Gotowa do podjęcia czekającego ją wyzwania, kapitan wyzwoliła sekwencję

pozwalającą na obniżenie lotu na niższą orbitę, w tym samym czasie systematycznie
zwalniając statek. Kiedy statek zwolnił wystarczająco, żeby aktywować kamery i bliżej
przyjrzeć się, zaczęły wpatrywać się poszukując terenu lądowiska.

Kiedy statek zwolnił wśród oczekującej grupy narastało coraz większe napięcie.

Teren lądowania, wybrany przez komputer, pojawił się na ekranach, wywołując jęk
zachwytu wśród kolonistek. Ich cel, Nowe Savannah wydawało się biec ku nim.
Położone w stóp purpurowych, pokrytych czapami lodu gór, otoczone zieloną doliną
porośniętą bujną roślinnością, białe, sztywne, symetryczne budynki odznaczały się od
otaczającej ich natury niemalże nieprzyzwoicie.

Wszystkie te które były intruzami na mostku, przybliżyły się równocześnie, żeby

lepiej widzieć, podczas kiedy kamera pokazywała zdjęcia w coraz większym zbliżeniu, aż
zaczęły pokazywać się szczegóły.

background image

Podniecenie wśród kolonistek osiągnęło szczyt, przerażenie zastąpiło świętowanie,

gdy coś całkowicie niespodziewanego pojawiło się w polu widzenia. Wstrząs był
całkowity, unieruchomił każdą osobę.

Minuty mijały, kiedy każdy, po prostu oszołomiony, wpatrywał się w ekran. Po

jakimś czasie, dowódca misji, Eden Chisholm, w pierwszej chwili znieruchomiała od
szoku, poczęła dochodzić do siebie. Fala uczuć i emocji przeszła przez nią, tworząc
jeszcze większy chaos.

Jedna myśl, która wydawała się dudnić w niej najbardziej zjadliwie. Że

przedsięwzięcie w które zaangażowała prawie dwadzieścia lat swojego życia, zostało
zniszczone jeszcze zanim się rozpoczęło. Nagle ogarnął ją spokój.

- Minie przynajmniej sześć miesięcy zanim dostaniemy odpowiedź z Houston.

Kapitan statku, major Sterling posłała jej ostre spojrzenie.

- Bezsprzecznie, ale protokół...

Eden potrząsnęła nieznacznie głową w ostrzeżeniu i rozejrzała się po

zatłoczonym mostku.

- Dosyć gapienia się, moje panie. Proszę wracać na swoje stanowiska. Dzisiaj po

wieczornym posiłku, będziemy miały pierwsze spotkanie kolonistów.

Kobiety zamrugały, jakby się obudziły, wymieniły spojrzenia z pozostałymi

otaczającymi je i w końcu zaczęły wychodzić. Eden ostrożnie przyglądała się wyrazom
ich twarzy. Niektóre wyglądały na ledwie zaskoczone, inne przestraszone,
zdezorientowane, inne znów rozłoszczone. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnimi
kolonistkami, Eden przysunęła się bliżej ekranu.

- Houston, tu kapitan Sterling z U.S.S. Plymouth. Powtarzam, mamy problem.

Najwyraźniej Kolonia Alfa została już zajęta.

Eden spojrzała ostro na kapitan.

- Rozważałyśmy ten scenariusz, Ivy.

Ivy zmrużyła swoje ciemne oczy.

- Rozważałyśmy to jako niezbyt prawdopodobną ewentualność, sama o tym wiesz,

Eden. Nikt, nawet ty nie spodziewał się, że znajdziemy tutaj jakiekolwiek oznaki
inteligentnego życia. Mogą być nieprzyjaźni.

- Ale mogą też nie być! - odparowała Eden.

- Nadal muszę złożyć raport. Houston może zechcieć przerwać misję.

background image

Cyniczny uśmiech wykrzywił wargi Eden.

- Mówisz poważnie? Po całym tym czasie i pieniądzach jakie poszły na ten

projekt? Będą oczekiwać od nas, żebyśmy postępowały zgodnie z planem i ty cholernie
dobrze o tym wiesz.

Ivy zmarszczyła brwi.

- Nie mogę autoryzować lądowania, aż nie zgłoszę pełnego raportu Houston.

Eden oparła ręce na biodrach i odwróciła się twarzą do kapitan statku.

- Nie dowodzisz misją kolonizacyjną, tylko statkiem. Decyzja o kontynuacji misji,

lub jej przerwaniu należy do mnie.

Spojrzenie ciemnych oczu Ivy Sterling pociemniało jeszcze od gniewu.

- Naprawdę chcesz narazić kolonistki na niebezpieczeństwo, tylko dlatego, żeby

udowodnić, kto tu dowodzi?

Eden zaśmiała się pozbawionym rozbawienia śmiechem.

- Zejdź ze swojego wysokiego konia Ivy! Właśnie spędziłyśmy piętnaście lat

podróżując przez nieznaną przestrzeń kosmiczną. Nie mamy pewności, czy czeka nas
tutaj większe nibezpieczeństwo, niż sama podróż. Tak jak i ja, zawsze wiedziałaś, że to
wycieczka tylko w jedną stronę! Nie ma powrotu, możemy tylko iść na przód. Musimy
zrobić wszystko najlepiej jak jesteśmy w stanie, tak jak postanowiłyśmy.

Ivy patrzyła jakby zastanawiała się nad dalszą kłótnią, ale nagle rozejrzała się po

pozostałych członkach załogi obecnych na mostku.

- Nie podejmiemy żadnej decyzji, jeżeli nie będziemy miały więcej danych.

- Dokładnie - zgodziła się Eden. Odwracając się od kapitan, odezwała się do

oficer komunikacyjnej kapral Lindy Hicks.

- Możemy uzyskać większe zbliżenie?

Kapral Hicks rzuciła pytające spojrzenie na swojego oficera dowodzącego. Kiedy

Ivy skinęła głową, skupiła się na kilka chwil na panelu kontrolnym. Nagle ekrany
zamgliły się.

Kiedy obraz znów się wyostrzył, poruszające się kropki, jakie widziały, zmieniły

się w poszczególne istoty.

Ktoś sapnął. Wszyscy na mostku znieruchomieli.

background image

"Kosmici" poruszający się na planecie pod nimi nie byli jedynie humanoidami.

Wyglądali na ludzi. Niemalże. Niektórzy z nich mieli skrzydła. Wszyscy, z tego co mogły
zobaczyć, mieli rogi.

- Bliżej - zażądała stanowczo Eden, przysuwając się do najbliższego ekranu.

Kiedy obraz znów się wyostrzył zorientowała się, że stoi twarzą w twarz z istotą,

która zdecydowanie nie jest człowiekiem. Dziwny dreszcz przeszedł przez nią, kiedy
napotkała jego spojrzenie na ekranie. Było prawie tak, jakby patrzył jej prosto w oczy.

Zadrżała.

Ktoś za nią nerwowo zaśmiał się.

- Zdaje się, że już zapomniałam jak wygląda mężczyzna - zażartował ktoś inny, -

ponieważ jak dla mnie to wygląda jak mężcyzna. I to całkiem smakowity.

Nosił mundur, który aż krzyczał do Eden "wojskowy". Przykrywał go od szyi do

nadgarstków, a cieżkie buty jakie nosił wyglądały jak wojskowe. Był zdecydowanie
dwunożny. Nie była w stanie nic więcej powiedzieć o jego anatomii, poza tym, że było
kilka różnic pomiedzy tymi kosmitami, a ludźmi. Ich odcień skóry nie był podobny do
jakiejkolwiek ziemskiej rasy, chociaż najbliższy był rasie żółtej, na tyle bliski, żeby dać jej
złudzenie pokrewieństwa z podstawową ludzką formą. Oczy były zupełnie inne. Nie
tylko ich kolor, pomarańczowo złoty, był niespotykany między ludźmi, ale ogólny
kształt, rozmiar oczu i źrenic były delikatnie inne. Nosy, usta i struktura twarzy
wydawały się ludzkie, ale nie mogła stwierdzić jaka była tekstura skóry. Ręce, w których
trzymał broń wyglądały na dłuższe i szczuplejsze niż typowe ludzkie ręce, ale wydawał
się mieć cztery palce i kciuk. Krótko przystrzyżone, niebiesko czarne włosy porastały
głowę.

- Znasz jakiś mężczyzn ze skrzydłami i rogami? - zapytała sucho Eden bez

obracania się. Nie musiała upewniać się, żeby wiedzieć, że to odezwała się Janine.
Rozpoznała głos, a Janine zawsze miała problemy ze stosowaniem dyscypliny
wojskowej.

Janine parsknęła.

- Znam wielu rogatych mężczyzn. Właściwie ten jest całkiem słodki, trochę

dziwacznie wygląda, ale jeżeli jest tak dobry jak na to wygląda, mogłabym pogodzić się z
tymi jego dziwacznymi dodatkami.

Komentarz wywołał kilka parsknięć ze strony pozostałych członków załogi.

- Nie widziałaś mężczyzny przez piętnaście lat. Gdyby nawet wyglądał jak pawian,

też sądziłabyś, że jest przesłodki.

background image

Eden z trudnością stłumiła uśmiech. Kiedy jej spojrzenie w końcu przesunęło się

za mężczyznę, jej rozbawienie zniknęło.

- Te istoty są dalekie od pawianów. Broń jaką trzymają jest najwyraźniej wytworem

zaawansowanej technologii, a spójrzcie na miasto za murami.

Zapadła cisza, kiedy wszystkie krytycznie przyglądały się widokowi.

W przeciwieństwie do Nowego Savannah, wioska kosmitów wydawała się stapiać

z otoczeniem, prawie jakby struktura była wyciosana z kamienistej powierzchni planety.
Eden nie była pewna, czy kamuflaż był przypadkowy, czy też celowy, ale z pewnością
był efektywny. Aż do chwili, kiedy nie przyciągną uwagi ruchem, będą całkiem
niewidoczni.

- Wygląda to na bardzo zorganizowaną społeczność. Sądzisz, że to miejscowi?

Eden zacisnęła usta.

- Nie było żadnych oznak ich pobytu, kiedy za pierwszym podejściem zrzucono

kapsuły, roboty by o tym zameldowały. A to wygląda bardziej na bazę wojskową niż
społeczność - spojrzała znów na kapitan Sterling. - Skopiuj dane jakie uzyskałaś do
mojego osobistego systemu. Zamierzam przyjrzeć się dokładniej wytycznym w swojej
kabinie.

Ignorując spojrzenie jakie jej rzuciła Ivy, Eden opuściła mostek i skierowała się w

dół korytarza w stronę swojej kwatery. Miała całe lata na studiowanie wytycznych.
Pamiętała je od początku aż do końca, jak najpewniej podejrzewała Ivy.

Nie dbała o to, czy Ivy uznała to za pretekst. Potrzebowała trochę czasu z daleka

od obserwatorów, żeby pomyśleć. Chciała przestudiować dane, kiedy nie było w pobliżu
nikogo, kto przypatrywał się jej reakcjom.

Było już wystarczająco ciężko, że musiała radzić sobie z szokiem, bez martwienia

się o ukrywanie swojego niepokoju, który mógłby zwiększyć strach pozostałych.

Weszła do windy i nacisnęła poziom na którym znajdowała się jej kabina. Eden

opuściła ramiona i oparła się plecami o ścianę windy.

Na podglądzie kamery monitorującej jej pozycja pewnie wydawała się

zrelaksowana, ale Eden była daleka od spokoju. Chociaż bardzo niechętnie musiała to
przyznać, nie była całkiem odporna na wpływ jaki wywarł na niej widok mężczyzny.
Było to dla niej bardzo niewygodne, że zabuzowały w niej hormony, nawet jeżeli było to
do przewidzenia, że podstawowe potrzeby odezwą się za pierwszym razem, kiedy po tak
długim czasie miała jakikolwiek rodzaj "kontaktu" z mężczyzną.

background image

Dojechawszy do poziomu czwartego, Eden wyszła z windy i skierowała się w dół

korytarza, ignorując kobiety, które przypatrywały się jej pytająco zza otwartych drzwi
kabin jakie mijała.

Pod względem logicznym, ekonomicznym i naukowym, decyzja o wysłaniu grupy

kolonistów składającej się tylko z kobiet miała sens. Dwieście kobiet waży mniej niż
mieszana załoga. Mniej jadły. Nie były tak skłonne do przemocy jak napędzani
testosteronem mężczyźni. W końcu dwieście kobiet i odpowiednia ilość próbek spermy
była wszystkim co było potrzebne do zapewnienia zdrowej puli genów. To było proste,
wysłać dwieście kobiet i odpowienią ilość męskiego nasienia, zamiast samych mężczyzn.

Z ludzkiego punktu widzenia, było ciężko zostawić za sobą wszystko co

kiedykolwiek się znało, wiedząc, że się już nie wróci, a także zaakceptować to, że trzeba
na zawsze zapomnieć o męskim towarzystwie. Najpewniej nie było w grupie ani jednej
kobiety, właczając ją, która nie miałaby za sobą przynajmniej jednego złego związku.
Może nawet większa część kobiet rozważała zrezygnowanie na jakiś czas z mężczyzn, a
przynajmniej na początku, ale to nie zmieniało faktu, że wszystkie tęskniły za
przebywaniem w pobliżu męskich partnerów, bez względu na to, jak bardzo denerwujący
mogą być.

Dla pocieszenia i rozrywki przewidziano seks droidy, ale one nie łagodziły tego

szczególnego bólu. Nawet Eden, która nie uważała się za kogoś lubiącego pieszczoty,
nigdy nie dbała o przytulanie, zorientowała się, że tęskni za ciepłem męskiego ciała
wtulonego w nią podczas długich nocy i brakuje jej głębokiego dźwięku męskiego głosu.

Dochodząc w końcu do swojej kabiny, Eden zwróciła głowę w stronę monitoru

ochrony. Minęła sekunda zanim monitor odczytał i zidentyfikował wzór jej siatkówki, a
potem otworzył drzwi. Kiedy weszła, stanęła po prostu na środku pokoju, rozglądając
się po wyposażeniu kabiny, jakby nigdy wcześniej jej nie widziała.

Zrobiono co tylko można było, żeby kolonistki miały zapewnione kabiny na czas

piętnastoletniej podróży z Ziemi na Georię. Nadal jednak było tu ciasno i boleśnie
funkcjonalnie. Przyniosła tu tak wiele osobistych rzeczy, jak tylko było można, ale w tak
ograniczonej przestrzeni koniecznością była schludność. Było to niezbędne, jeżeli ktoś
nie chciał się potknąć i złamać sobie czegoś, na przykład karku. Widać było tylko kilka
osobistych rzeczy. Większość z nich leżała w nogach jej koi, były to rzeczy jakie
zamierzała wykorzystać żeby "udekorować" swoje mieszkanie w koloni, by poczuć się
tam jak w domu. Jej ubrania były skłębione w szafce naprzeciw łóżka, w większości
dlatego, że nieczęsto nosiła cokolwiek z tego.

Jak większość pozostałych kobiet, nieczęsto kłopotała się ubieraniem

czegokolwiek poza majtkami, czasami łącząc to z jedną z bluzek zastępujących stanik,
które zaczęto nosić, kiedy odkryto, że ciasne okrycie, wymyślone w poprzednim wieku,

background image

by unosić piersi, zwiększa ryzyko zachorowania na raka piersi. Od drugiego roku
podróży nie nosiła nic więcej. To wydawało się być sensowne. Temperatura wewnątrz
statku zmieniała się o nie więcej niż stopień, może dwa. Skromność nie była czymś o co
musiały się martwić, kiedy w odległości wielu lat świetlnych nie było żadnego mężczyzny
i z całą pewnością nie było na kim robić wrażenia ubraniem. Nawet milicja nieczęsto
przestrzegała regulaminowego ubioru. Po służbie żołnierki nie nosiły niczego więcej niż
kolonistki.

W ten sposób nie było za wiele prania, mniej rzeczy do zrobienia bałaganu w

pomieszczeniu.

Wzdychając Eden podeszła do swojej koi i położyła się na niej przywołując

wytyczne obowiązujące kolonię. Hologram natychmiast pojawił się tuż nad jej brzuchem,
w odległości umożliwiającej czytanie i Eden po raz kolejny zaczęła przeglądać go od
początku.

Plan kolonizacji był złudnie prosty. Największe umysły świata spędziły dekadę,

którą zajęło wybudowanie statku, żeby dopracować każdy, nawet najmniejszy szczegół.

Statek mógł przetransportować dwieście kolonistek i wszystko co było potrzebne

do założenia kolonii na wybranej planecie. Same kolonistki były dokładnie wybrane w
zależności

od

umiejętności

potrzebnych

do

zapewnienia

sukcesu

całemu

przedsięwzięciu, włączając w to wyszkoloną armię, chociaż nawet te kolonistki, które nie
należały do milicji, były wyszkolone we władaniu bronią i samoobronie.

Każda rasa miała reprezentantkę, chociaż wszyscy przyznawali, że wysiłek jaki

włożono, żeby znaleźć najczystsze przedstawicielki z każdej rasy był najpewniej
marnowaniem czasu. Po kilku generacjach będą pomieszani, dokładnie tak jak na Ziemi,
z takim samym rezultatem, urocze hybrydy z mieszanymi genami, ale było to jeszcze
jedno zabezpieczenie, żeby zapewnić przyszłym pokoleniom odpowiednią pulę genów.

Pełną prędkość uzyskały po dwóch latach podróży, dwukrotną prędkość światła,

zwalniać zaczęły na cztery lata przed przybyciem. Zatrzymanie się nie było czymś co
statek mógł zrobić natychmiast. Przeleciały obok docelowej planety i krążyły wokół
najbliższego systemu, zanim zwolniły na tyle, żeby móc wrócić i wylądować. Za
pierwszym razem, kiedy minęły planetę, zrzuciły kontenery z robotami.

Był to ryzykowny manewr, ale wszyscy uznali, że wart ryzyka. Roboty zostały tak

zaprogramowane, żeby wytrzymać obciążenie podczas zrzutu, odpowiedni czas zrzutu
był kluczem do przetrwania całej koloni. Kontenery zawierające materiały i roboty
budowlane zostały tak zaprogramowane, żeby zlokalizować najbardziej dogodne miejsce
i wznieść miasto Nowe Savannah, więc kiedy powrócą, żeby wylądować, będzie gotowe.

background image

Z tego co Eden widziała, roboty wykonały swoje zadanie. Miasto było tam,

czekało na nie, zgodnie z wytycznymi z komputera. Problem polegał na tym, że miejsce
wybrane na miasto leżało o mniej niż trzy mile od miejsca wybranego przez obcą rasę
kolonistów.

Eden zmarszczyła brwi. Oni mogli być właściwie miejscowymi, ale nie była

pewna, czy to było jakieś rozsądne wytłumaczenie. Miasto było na tyle dobrze
zbudowane, że ciężko było sprzeczać się, czy to oni byli dzikimi lokatorami. Jedynym
pytaniem było, czy byli oni równie agresywni co ludzie?

Co ważniejsze, przypuszczała, czy byli równie technologicznie zaawansowani jak

ludzie? Czy ona i jej kolonistki są w stanie skopać ich tyłki, żeby wrócili tam skąd
przybyli?

To było bardzo wspaniałe, że kiedy odkryto leki przeciwdziałające starzeniu

zapewniono je koloni. Mogła wyglądać i czuć się na dwadzieści pięć lat przez następne
kilkaset lat. Już zainwestowała dwadzieścia lat swojego życia w ten projekt i nie miała
najmniejszej ochoty spędzić następnych piętnastu na tym pieprzonym statku, kierując się
w stronę, z której właśnie przybyła.

background image

Rozdział 2

Eden rozjrzała się po grupie kolonistek, które zebrały się na spotkanie.

- Minie wiele miesięcy, zanim uda nam się uzyskać wyraźny obraz sytuacji, ale z

tego co jesteśmy pewne na chwilę obecną, obóz obcych, który naruszył terytorium naszej
kolonii ma charakter wojskowy. Wydaje się być też pewne, że wywodzą się z kultury
zdominowanej przez mężczyzn.

Z tyłu pomieszczenia nieśmiało uniosła się ręka. Eden zmarszczyła brwi. Nie była

gotowa na pytania, ale wydawało się jej, że mniejsza formalność może pomóc każdemu
przełamać strach i podnieść morale.

- O co chodzi Becky?

Becky zaczerwieniła się, kiedy połowa zgromadzonych kobiet obróciła się, żeby

na nią spojrzeć.

- Yyyy... zastanawiałam się tylko, jak doszłyście do takiego wniosku?

- Chodzi aspekt wojskowy?

- O określenie ich społeczności. Przecież nie miałyśmy możliwości na tyle

dokładnego studiowania ich, żeby dowiedzieć się, czy panuje u nich patriarchat, czy
matriarchat?

- To prawda, ale ten punkt wydaje się niezaprzeczalny. Obserwujemy ich od kiedy

odkryłyśmy ich obecność i nie widać tam żadnych kobiet, no chyba, że wyglądają jak
mężczyźni, lub okaże się że ci mężczyźni to tak naprawdę nie są mężczyźni, ale jakiś
rodzaj istot, który rozmnaża się aseksualnie. Zakładając, że nasze pierwsze wrażenie jest
poprawne, są tam tylko mężczyźni, a fakt, że nie ma tam żadnych kobiet wydaje sie
potwierdzać obie obserwacje. Jeżeli zakładaliby kolonię, tak jak my, byłyby tu kobiety.
Fakt, że ich tu nie ma, z tego co możemy stwierdzić na chwilę obecną wydaje się na to
wskazywać.

- Tak, ale my wszystkie jesteśmy kobietami. Czy ktoś inny, przypatrując się nam

nie doszedłby do błędnego wniosku, że pochodzimy z matriarchalnego społeczeństwa?
Może nawet wysnuliby wniosek, że jesteśmy aseksualni, a oba te stwierdzenia byłyby
błędne.

Irytacja ogarnęła Eden, ale wiedziała, że kobieta ma rację.

- Oczywiste jest, że w tej chwili niczego nie możemy być pewne. Chcę wam tylko

przedstawić, z czym musimy się zmierzyć.

background image

- A więc... nadal planujemy wylądować?

- A co z ich językiem? Nauczymy się dużo szybciej o nich, jeżeli komputer

rozszyfruje ich język.

Eden uniosła rękę, żeby zatrzymać nadciągającą lawinę pytań.

- Musimy zachować jakiś porządek na tym spotkaniu. Jedno pytanie na raz, proszę

- poczekała, aż szepty ucichną zanim znów się odezwała. - Spędziłam ostatnie kilka
godzin, przeglądajac znów plan kolonizacji. Nie ma tam nic, co sugerowałobym, że
powinnyśmy podnieść ręce i poddać się, jeżeli po przybyciu zorientujemy się, że planeta
jest już zajęta. W takim wypadku plan wyraźnie nakazuje, żeby kolonizację
przeprowadzić bez względu na to, co napotkamy, o ile tylko planeta będzie nadawała się
do zamieszkania. Kiedy podpisałyśmy kontrakt, wszystkie zaakceptowałyśmy, że to nie
będzie spacerek po parku. Nie sądzę, żeby ktokolwiek włączając w to mnie wierzył, że
spotkamy tu inteligentne życie, a to świadczy o ludzkiej arogancji. Ale jesteśmy tutaj.
Większość z nas już zainwestowała w ten projekt przynajmniej dwadzieścia lat życia, pięć
lat szkolenia przed wyprawą, piętnaście lat samej podróży.

Kiedy znów zamilkła, zapadła całkowita cisza.

- To nie jest demokracja, ale jestem zainteresowana waszym zdaniem. Morale jest

ważne dla naszego powodzenia. Więc zagłosujmy. Kto jest za tym, żeby podkulić ogon
pod siebie i wracać na Ziemię, niech uniesie rękę.

Ulga uderzyła w Eden, kiedy zobaczyła, że uniosło się tylko jakieś tuzin rąk.

Wiedziała, że pewnie jeszcze kilka zgadzało się z tym, ale nie chciały wyjść na tchórzy
unosząc rękę. Wydawało się, że większość chce utrzymać teren i zrobić to co po co tu
przybyły, a przynajmniej nie były jeszcze gotowe do ucieczki.

- Oczywiście dowiemy się więcej, kiedy komputer rozgryzie ich język, ale... -

wzruszyła ramionami, - oni nie wydają się za wiele mówić. To utrudnia trochę
rozszyfrowanie języka.

- Są telepatami? - zapygerował ktoś.

- Możliwe. Ale jest również możliwe, że to dobrze naoliwiona wojskowa machina -

przywołała film, który chciała pokazać kolonistkom. - Zauważcie tych mężczyzn
pracujących tutaj. Obserwowałyśmy ich ponad godzinę i cały czas pracują, bez przerwy,
bez zatrzymania się na rozmowę, żadnych przerw na odpoczynek, tylko niespieszny, ale
nieprzerwany ruch.

Cisza zapadła prawie na dziesięć minut, podczas kiedy kolonistki obserwowały

film.

background image

- Przypominają mi mrówki, właściwie jest kilka społeczności owadów, które

zachowują się w ten sposób.

Eden spojrzała ostro w stronę głosu, ale nie była pewna kto się odezwał. Zwróciła

z powrotem uwagę na film i zastanowiła sie krytycznie nad tą obserwacją.

- Chodzi co o to, że praca jaką wykonują wydaje się być wyraźnie określona?

- Jest pewne jak cholera, że dla mnie nie wyglądają jak robale. Nie ma to nic

wspólnego z rozmiarem, ale są ogromni, i z całą pewnościa nie są podobni do robali.
Spójrz na pierś i ramiona tego tam! Jest na tyle słodki, że... serce mi zadrżało!

- Dziękuję za tą naukową obserwację - powiedziała sucho Eden. - Chociaż masz

rację, komputer określił ich średni wzrost na pomiędzy sześć i pół, a siedem stóp

(od 185

cm do 213 cm)

. Są na tyle podobni do ludzi, że można uznać, że są ssakami jak my.

Oczywiście to nie oznacza, że są nimi na pewno. Bez względu na to jak bardzo wydają
sie być podobni do nas, może okazać się, że są zupełnie inni.

- Słuchajcie - odezwała się kapral Hicks przechodząc w stronę przedniej części

pomieszczenia w której stała Eden. - Właśnie o tym mówię. Spójrzcie tutaj, ci którzy
trzymają broń? Mają skrzydła i rogi. Ci tutaj, "robotnicy", nie mają skrzydeł, tylko rogi i
do tego ich rogi są mniejsze niż tych facetów tutaj. Fakt, że w tak niewielkim stopniu
korzystają ze słownej komunikacji może oznaczać, że są dobrze naoliwioną wojskową
machiną, jak sugerujesz, ale również może to być kwestia tego, że do tej pracy zostali
wyznaczeni od dnia swoich narodzin, jak w koloni mrówek.

Eden wzruszyła ramionami.

- Może. Według mnie można uznać to za podobieństwo pomiędzy nimi, a

feudalną Europą podczas ciemnych wieków. Robotnicy mogą być kimś w rodzaju
poddanych. Zauważcie fortyfikacje wzdłuż zewnętrznych krańców osady. Bardzo
przypomina to obronne mury budowane dookoła starożytnych zamków, nawet pomimo
tego, że ich technologia sugeruje dużo wyższy poziom rozwoju. Nie wiemy nic na
pewno, zanim nie będziemy w stanie ich posłuchać.

- A więc co decydujemy? Zostajemy? Trzymamy się planu?

Eden spojrzała za dźwiękiem głosu i bez zdziwienia odnalazła kapitan Ivy

Sterling.

- Całe lata świetlne zajęło nam dotarcie tutaj. Jestem pewna jak jasna cholera, że

nie zamierzam zawrócić i ruszyć z powrotem, zanim nie upewnimy się, że nie ma
możliwości utworzenia kolonii, jaką przyleciałyśmy tu stworzyć.

- Nie mamy ani broni, ani siły w ludziach, żeby prowadzić wojnę.

background image

Ten komentarz zaalarmował kolonistki, chociaż Eden uznała, że niemożliwym

jest, żeby ta myśl nie przyszła jeszcze żadnej do głowy.

- Nie ma żadnej oznaki, że mogą być wrogo nastawieni. Kolonia jest

nienaruszona. Roboty pracowały nad nią od roku, a nie widzę żeby nastąpiła jakakolwiek
próba zatrzymania budowy, czy jakiekolwiek rodzaju przeszkadzanie w jej postępie.
Sądzę, że to dobry znak - zamilkła na tyle, żeby to do nich dotarło. - Tarcze ochronne w
pełni pracują, nie widać również najmniejszej wskazówki, żeby byli technologicznie
zdolni przebić się przez nie.

- Narazie pracujemy zgodnie z planem. Jutro rano testujemy teleportery. Jeżeli

wszystko zostanie sprawdzone, zaczynamy lądowanie po połuniowym posiłku.
Zainteresowane kolonistki powinny złosić się tak szybko jak to tylko jest możliwe.
Imiona pierwszej grupy wybierzemy rankiem. Na teraz jesteście wolne.

Po kilku chwilach wahania podczas kiedy informacje docierały do nich, kobiety w

końcu zaczęły wstawać ze swoich miejsc i opuszczać jadalnię służącą za pokój
konferencyjny.

- Jeżeli mamy tu mieszkać, musimy ustalić jakiś nowy czas - skomentowała któraś,

kiedy zaczęły opuszczać pomieszczenie.

- O Mój Boże! Jak ja tęsknię za wschodami i zachodami słońca, za światłem

słonecznym, deszczem! Mam nadzieję, że zostaniemy. Nie sądzę, żebym miała siły
wytrzymać następną piętnastoletnią podróż kosmiczną! - wymamrotała następna
kolonistka do koleżanki, jej komentarz usłyszało więcej osób, a kolonistki dookoła
przybrały rozmarzony wyraz twarzy.

Eden mogłaby ucałować tę kobietę. Gdyby to ona sama wygłosiła taki komentarz

najpewniej przyjęty zostałby ze sceptyzmem. Skoro wyszedł od kogoś innego, nie
wydawał się być propagandą mającą na celu przekonanie ich do jej punktu widzenia.

Ivy Sterling podeszła do niej, opierając się biodrem o jeden ze stojących nie

opodal stolików.

- Muszę się zgodzić z nią, jakżesz ona ma imię. Sama nam dosyć statku. Ale nie

czuję się wygodnie, bez skonsultowania takiej decyzji z moimi przełożonymi.

Eden wpatrywała się w kobietę z mieszanymi uczuciami. Ivy nie była tylko piękną

reprezentantką swojej rasy, była inteligentna i silna. Była też nieszczęśliwie, typem
żołnierza, który zawsze działa zgodnie z przepisami. Eden widziała jak jej osobiste chęci
walczą w niej ze szkoleniem, to właśnie było przyczyną jej sprzeciwów.

- Nie będzie czymś złym wcześniejsze skontaktowanie się z nadzorem misji -

odezwała się beznamiętnym głosem.

background image

Pełne wargi Ivy zacisnęły się z irytacji.

- Możesz mówić co chcesz, ale nie spodziewali się, że napotkamy opór. Jak

zauważyłaś, wiele czasu i pieniędzy władowano w tej projekt. Nie będą szczęśliwi, że
ryzykujemy to wszystko. Ja też nie jestem szczęśliwa z powodu potencjalnego zagrożenia,
lub utraty życia.

Eden zirytowana potrząsnęła głową.

- Zgadza się, ale jak na razie nie podjęłyśmy żadnego ryzyka, jeszcze nie. Nie

spodziewałam się, że spotkamy się tutaj z inteligentnym życiem, a przynajmniej nie na
tym poziomie. Ale świat tętni życiem. Wiedziałyśmy o tym wcześniej. Gdyby nie to, nie
wybrałybyśmy sobie tej planety. Jedynie czysta arogancja postawiła nas nieprzygotowane
na możliwość, że tu mogą być inteligentne istoty, porównywalne z ludźmi.

- Poza tym nie wiemy z jakimi rzeczami będziemy musiały borykać się, z

roślinami, zwierzętami, owadami i mikroorganizmami, które są dla nas całkowicie obce, a
wszystko to niesie ze sobą potencjalne zagrożenie. Warunki pogodowe, katastrofy
naturalne. Jest więcej nieznanych z jakimi będziemy musiały sobie poradzić, niż
wiadomych, wszystko może być niebezpieczne i zagrażające życiu, nie mówiąc już o
samej wyprawie. Już samo to, że przetrwałyśmy tą wyprawę nie tracąc ani jednej
kolonistki jest cudem.

- Pomysłodawcy projektu również wiedzieli o tym wszystkim, wiedzieli, że będzie

to wielkie ryzyko dla życia i będzie wiele do zniesienia. Nie odwołają kolonizacji Ivy, bez
względu na to co sądzisz. Może ta sytuacja jest czymś, czego się nie spodziewałyśmy, ale
nadal musimy sobie z tym poradzić.

Ivy nadal wyglądała na sceptyczną.

- A więc... jak planujesz sobie z tym poradzić?

- Z całą pewnością nie zamierzam wyjść strzelając z broni - odparła Eden. -

Zobaczymy, czy nasze przybycie sprowokuje jakikolwiek rodzaj gwałtownej reakcji ze
strony mieszkańców. Jeżeli nie, to tak szybko jak tylko będziemy w stanie porozumieć się
z nimi, spróbuję nawiązać z nimi przyjacielskie relacje i spróbuję ustalić jakieś zasady
pokojowego współistnienia. Jeżeli polityka zawiedzie, wtedy podejmiemy decyzję co
dalej. W międzyczasie, utrzymujemy czujność na statku, będzie on przebywał na orbicie,
na wypadek gdybyśmy musiały wycofać się.

background image

****

Jako dowódca wyprawy, Eden była pomiędzy pierwszymi, którzy opuścili statek.

Kapitan statku, Ivy Sterling pozostawiła na mostku zastępcę dowódcy, wyznaczyła
oddział towarzyszący Eden. Wraz z sześcioma dowódcami sektorów zajęły miejsca w
poszczególnych transporterach i teleportowały się.

Ich przybycie nie zostało przeoczone. Wzbudziły zadziwiająco wiele

podekscytowania, kiedy pojawiły się na specjalnej platformie na dachu budynku urzędu
miejskiego. Ivy, która przeszła do niskiego muru, otaczającego platformę, uniosła
lornetkę, żeby przyjrzeć się fortyfikacjom. Kiedy w końcu obniżyła lornetkę obróciła się
do Eden i spojrzała mrocznie.

- Może nie wyglądali na zainteresowanych kolonią, ale obserwują ją bardzo

dokładnie. Zauważyli nasze przybycie.

Eden zabrała lornetkę od Ivy i uniosła ją do oczu. Kiedy wzrok skupił się,

przeszedł przez nią dreszcz. Jeden z żołnierzy na dalekim murze trzymał coś bardzo
podobnego do lornetki jaką ona miała i patrzył dokładnie na nią. Kiedy patrzyła, obniżył
ją. Jego wyraz twarzy był nie do odczytania, przez co Eden nie mogła zorientować się w
sytuacji, ale rozpoznała twarz, a przynajmniej tak się jej wydawało. Wyglądał tak samo
jak ten mężczyzna, którego widziała na zbliżeniu, kiedy była na mostku statku.

Z drugiej strony, nie widziała pozostałych z bliska. Może nie ma między nimi za

wiele różnic w wyglądzie.

Wzruszyła ramionami.

- Może to przypadek, że patrzył dokładnie wtedy, kiedy przybyłyśmy. Nie

wyglądał na bardzo zmartwionego.

- Więc dlaczego ogłosił alarm? - zapytała Ivy.

Eden zamrugała.

- Alarm? - powtórzyła.

Ivy uniosła ramię wskazując na mury. Kiedy Eden znów uniosła do oczu lornetkę

zobaczyła, że Ivy ma rację. Wzdłuż całego muru naprzeciwko nich, żołnierze zajmowali
obronne pozycje.

Eden skrzywiła się zatroskana, po czym znów podniosła lornetkę.

- To zachowanie obronne - powiedziała w końcu. - Nie wiedzą, czego się

spodziewać, więc przygotowali się na wszelki wypadek. Dlaczego nie spróbujemy

background image

ignorować ich i zobaczymy, czy zrozumieją wiadomość, że nie szukamy problemów z
nimi?

- Mogą uznać to za lekceważenie, co ich jeszcze bardziej wkurzy.

Eden spojrzała zmartwiona.

- Sprawdź osłony. Jeżeli są sprawne na sto procent to nie musimy się niczym

martwić.

Jedna z towarzyszących im żołnierek podłączyła się do systemu i wywołała

informacje.

- Komputer zweryfikował systemy obronne jako sprawne w stu procentach -

odpowiedziała po kilku chwilach.

Eden skinęła głową.

- Będziemy więc musiały tu zaryzykować. Nadal nie rozgryzłyśmy ich języka i nie

byłabym w stanie skomunikować się z nimi, nawet gdybym spróbowała. Jeżeli nasza
obecność za bardzo ich rozdrażni, wrócimy na statek i poczekamy aż się uspokoją, żeby
znów spróbować.

Opierając się pokusie, żeby spróbować komunikacji gestami, która z łatwością

może być źle zrozumiana, Eden z wysiłkiem skupiła swoją uwagę na samym mieście,
rozciągającym się pod nimi. Nowe Savannah było zimne, nudne i niewyszukane,
podobnie jak statek. Przyjemnością było oderwanie się od podzielonych na sztywno
kwadratów, całkowicie symetrycznych budynków i ulic, do kontrastujących z miastem
niebieskiego nieba, skalistych purpurowych gór i widoku na dolinę leżącą za miastem.

Podniesiona na duchu Eden odwróciła się po jakimś czasie i poprowadziła grupę

przez dach do drzwi. Z łatwością otworzyły się po zidentyfikowaniu jej i cała grupa
wsiadła do windy. Jakkolwiek ciekawa była pomieszczeń administracyjnych, nie były one
najważniejsze. Ignorując chęć sprawdzenia ich, poleciła windzie zjazd na parter. Obcasy
ich butów głucho zadudniły na kamiennej podłodze, kiedy wyszły z pustego budynku i
zatrzymały się na zewnatrz, przyglądając się miastu jakie zbudowały roboty.

Poza budynkami wzniesionymi w określonym celu jak budynek urzędu miejskiego,

szpital, czy posterunek policji, żaden z budynków nie był przydzielony, czy w jakiś
sposób oznaczony i nic nie odróżniało jeden od drugiego poza rozmiarami. Ale były
różnice w rozmiarach i wysokościach. Nadawały one jakąś różnorodność w wyglądzie
miasta, które inaczej wyglądałoby mdło. Eden z łatwością mogła wyobrazić sobie, że
kolonistki, kiedy będą miały możliwość wprowdzić się, będą mogły nadać miastu
osobowość, żeby ocieplić jego wygląd.

background image

Wchodząc na chodnik przed budynkiem miejskim Eden ruszyła w dół w stronę

głównej ulicy. Ruchomy chodnik ruszył gładko. Usztywniając ciało dla zachowania
równowagi, Eden przypatrywała się mijanym budynkom, które będą służyć jako centrum
handlowe. Za sobą słyszała szefowe sektorów rozmawiające o zaletach poszczególnych
budynków, cichy zgrzyt pancerzy i broni, kiedy żołnierki poruszały się niespokojnie,
najwyraźniej nie do końca pocieszone zapewnieniem komputera, że system ochronny w
pełni funkcjonuje.

Ich niepokój przeniósł się na nią. Eden zorientowała się, że jej myśli powędrowały

od miasta, w którym powinna dokonywać inspekcji, do obozu obcych po przeciwnej
stronie.

Dokładniej, jej myśli krążyły wokój jednego obcego. Mogła okłamywać siebie ile

chciała, ale wiedziała, że obcy którego widziała przez lornetkę był tym samym, który
spowodował u niej skok hormonów, kiedy po raz pierwszy zobaczyła go na ekranie na
mostku.

Jak podobni są, zastanawiała się, do ludzkich mężczyzn? Czy na tyle, żeby można

było rozważać ich towarzystwo? Dla rekreacji, jeżeli nie dla prokreacji? Miały zamrożone
nasienie, które zapewni kontunuację i czystość ich gatunku. Ale jeżeli była szansa na
zgodność między nimi, to nie mogła nic poradzić, ale myślała o tym, że politycznie rzecz
biorąc, to byłby bardzo dobry gest, który pomógłby zapewnić pokój pomiędzy dwoma
obozami.

Po rozważeniu zdecydowała, że najpewniej powinna uznać to za "coś w rodzaju

pokoju", ponieważ jeżeli byli całkiem podobni do ludzi, to same różnice kulturowe
mogły sprawić, że w niektórych sprawach nie będą mogli się ze sobą zgodzić.

background image

Rozdział 3

Kiedy skończyły inspekcję kolonii, Eden i pozostałe teleportowały się na statek,

zostawiając w mieście oddział żołnierek.

Budowa nie była wykończona, ale w tej chwili nie było to potrzebne, a już z całą

pewnością nie przeszkadzało w zebraniu rady. Głównym problemem było, że żadne
pomieszczenie nie zapewniło wygody. Nic nie było umeblowane, ale Eden nie była w tej
chwili w nastroju, żeby zajmować się takimi sprawami.

Po swoim powrocie spotkały się z zaciekawieniem kolonistek.

Eden nie była tym zaskoczona. Nawet najbardziej strachliwe pomiedzy nimi, były

niecierpliwe, żeby wydostać się ze statku chociaż na chwilę, jeżeli tylko było to
bezpieczne. Po podzieleniu kolonistek na grupy po dwadzieścia pięć osób, pozwoliła
pierwszej grupie zejść na dół, pozwiedzać miasto i cieszyć się przebywaniem poza
metalowym kadłubem statku, chodzeniem po ulicach przy prawdziwej grawitacji i
atmosferze innej niż sztuczna.

Spotkanie rozpoczęły od ustalenia, że plany jakie zostały ułożone, może w tej

chwili nie są całkiem aktualne, ale wszystkie zgadzały się, że mają teraz tylko dwa wyjścia,
zostać, lub wrócić. Na pewno nie były wyposażone na tyle, żeby spróbować kolonizacji
innej planety. Materiały budowlane, jakie zabrały zostały zużyte do wybudowania
Nowego Savannah, więc będą zmuszone do mieszkania w kurzu i szałasach, jeżeli
spróbują skolonizować inną planetę.

Każda poczuła się bardzo zaborcza jeżeli chodzi o planetę, którą już uznały za

swoją własną.

Eden rozbolała głowa na długo zanim udało im się podzielić więcej niż kwadrat

terenu na sektory. Decydując w końcu, że wystarczy przydzielić poszczególne budynki
dla konkretych celów, Eden zakończyła spotkanie.

- Jeżeli zdecydujemy się zostać, wtedy zdecydujemy o przydziale kwater

mieszkalnych. Jestem pewna, że zostały tu wybudowane, powinny być. Każdy ma jakieś
własne zdanie, powinnyśmy dojść do jakiegoś kompromisu.

Kierujące działami nie wyglądały na całkowcie zadowolone, ale zaakceptowały to i

odeszły, żeby przedyskutować procedury przeniesienia z kolonistkami z odpowiednich
sektorów.

Eden siedziała przez chwilę wpatrując się w ścianę, pocierając czoło, żeby

złagodzić napięcie.

background image

Podróż wydawała się nie mieć końca. Spodziewała się tego, w myślach zawsze

wiedziała, że kiedy przybędą będzie miała ręce pełne roboty, ale to wydawało się tak
odległą przyszłością, że właściwie nie uważała tego za realne. Nie przebywały jeszcze na
orbicie przez cały dzień, a już zaczynała odczuwać wagę swojego stanowiska.

Nagle odsunęła się od stołu konferencyjnego i wstała. Nie była w stanie poradzić

sobie z problemami, jeżeli nie poradzi sobie z tym co ją martwi. Wychodząc z sali rady
zatrzymała się na kilka chwil na korytarzu i w końcu skierowała się w stronę mostka. Bez
zaskoczenia odkryła, że ekrany były włączone i obserwowały obóz obcych.

Zastępca Ivy, porucznik Sarah Carter spojrzała na Eden, kiedy ta wysiadła z

windy.

- Nie spodziewałam się was tak szybko.

Eden uśmiechnęła się nieznacznie.

- Pozostanie tam dłużej było bardzo kuszące - odrzekła sucho, - ale cholernie

dziwne i pomyślałam, że najlepiej będzie rozdzielić terytorium tak szybko jak to tylko
możliwe.

Rudawe brwi Sarah uniosły się.

- Działamy dalej?

- Jakieś wieści z Houston? - odparowała Eden.

- Jak narazie nie, ale nie spodziewam się niczego jeszcze przez przynajmniej kilka

godzin.

Eden skinęła głową i podeszła bliżej ekranów przyglądając im się.

- Przesłałyście im obrazy?

- Nie przesłałam im żadnego nagrania, jeżeli o to pytasz.

Eden spojrzała na nią.

- Nie uważam, żebyś powinna. Zauważyłyście jakąś aktywność po naszym

przybyciu?

Sarah skrzywiła się.

- Uczciwie?

Eden uśmiechnęła się nieznacznie.

background image

- Tak, chciałabym szczere wnioski. Przypochlebianie się nie będzie tutaj bardzo

pomocne.

- Jeżeli dobrze zinterpretowałam ich wyrazy twarzy jakie widziałam, to według

mnie wyglądali na równocześnie pełnych nadziei i przerażonych.

Eden zmarszczyła brwi.

- To w pewien sposób obrazuje nasze własne uczucia, ale wątpię, żeby ich powód

był taki sam. Nadzieja, na jakieś działanie, jak sądzisz?

Sarah uśmiechnęła się.

- Domyślam się, że nie byłoby to militarne działanie.

Reakcja Eden była czysto kobieca. To ją zakłopotało. Zaczerwieniła się.

- Sądzę, że z naszej strony to tylko myślenie życzeniowe - odrzekła.

Sarah zaśmiała się.

- Może, ale nie minęło aż tak dużo czasu, żebym nie pamiętała, jak wygląda

mężczyzna, kiedy pieprzy się w myślach - wstała z krzesła i podeszła stając obok Eden. -
Ci tutaj, wzdłuż murów - wskazała, - żołnierze nie dali za wiele wskazówek o tym, o
czym myślą. Robotnicy, to już zupełnie inna sprawa. Cały czas kiedy ich obserwujemy,
nawet nie rozglądają się, a kiedy przybyła wasza grupa, nagle wszyscy zaczęli skrzeczeć
jak sroki. Komputer zebrał dobrą próbkę języka.

Zamilkła, a potem odwróciła się do oficer komunikacyjnej.

- Puść nam nagranie Rheames.

Eden zmarszczyła brwi, kiedy słuchała. To była ulga odkryć, że obcy wydają się

mieć umiejętności mowy podobne do ludzkich. Słowa nie miały większego sensu, ale
wzór mowy i ton były wystarczająco podobne do ludzkiej mowy, że to co słyszała
mogłoby uchodzić za jakiś ziemski język.

- Jakieś wskazówki o czym mogliby mówić?

- Komputer nie skończył jeszcze zbierania danych, ale wydaje się być pewne, że

zorientowali się, że wszystkie jesteśmy kobietami. Nie jest dla mnie jasne, co o tym sądzą.
Jak mówiłam, wyglądali na pełnych nadziei i w tym samym czasie przerażonych.

- Może dlatego, że nie jesteśmy tego samego gatunku?

Sarah zmarszczyła brwi.

background image

- Może. Mam przeczucie, że poczuli strach, ponieważ były to kobiety, co nie

byłoby coś, czego bym się spodziewała. Nie wiem dlaczego i najpewniej się mylę, ale tak
właśnie czuję.

Eden zastanowiła się nad komentarzem Sarah, starając się zdecydować, czy można

polegać na kobiecej intuicji. W końcu odpuściła to. Nawet jeżeli było coś w ocenie Sarah,
żadna z nich nie miała wskazówki, dlaczego kosmici mogli by bać się ich, nawet jeżeli
byli zadziwiająco nie agresywni.

- Rozumiem, że nadal nie widać pomiędzy obcymi żadnej kobiety?

Sarah potrząsnęła głową.

- Komputer podliczył. Jest ich prawie sześciuset, co oznacza, że przewyższają nas

liczebnie około trzy do jednej. Są w cholerę więksi fizycznie, a więc wydają się być dużo
silniejsi od ludzkich mężczyzn i z tego co możemy widzieć, nie są daleko za nami, jeżeli
chodzi o technologię, żeby to dało nam przewagę. Miejmy nadzieję, że są tak
nieagresywni jak wydają się być do tej chwili, ponieważ nie jestem pewna, czy osłony
wytrzymałyby zdeterminowany atak takiej armii jak ta.

Eden ledwie potwierdziła, starając się zachować swoje mroczne myśli dla siebie.

Kiedy obserwowała, obcy wydawali się zatrzymać, prawie jednocześnie. Po chwili
przeszło przez nich podekscytowanie, mogła zobaczyć, że ich usta poruszają się mówiąc,
widziała jak napinają się, żeby z daleka spojrzeć na Nowe Savannah, chociaż wątpiła,
żeby byli w stanie zobaczyć coś z tak daleka, skoro ona była w stanie ledwie dojrzeć
jednego z nich przez lornetkę. Uznała, że mają lornetki, a przynajmniej coś w tym stylu.

- Właśnie przybyła nowa grupa - zauważyła Sarah, przyciągając uwagę Eden w

stronę następnego ekranu.

Eden przypatrywała się grupie, która pojawiła się na platformie teleportacyjnej, a

potem przeniosła uwagę znów na obcych.

- Może to teleporter ich denerwuje? Jeżeli nie osiągnęli takiego poziomu rozwoju

technologicznego, jak my, to może nigdy nie widzieli czegoś takiego. Obserwowanie nas
jak pojawiamy się i znikamy, może być dla nich wystarczająco przerażające jeżeli tego nie
rozumieją.

Sarah wzruszyła ramionami.

- Może. Ale rozumiesz, co mam na myśli?

- Rozumiem. Chociaż ich reakcja mocno przypomina mi naszą własną,

podekscytowanie, że jesteśmy tutaj, zakłócone odkryciem, że nie jesteśmy same, a
towarzystwo jest dziwne. Wątpię, żeby byli bardziej przyzwyczajeni do widoku obcych,

background image

niż my i nie sądzę, że osobiście byłabym mniej zdenerwowana, gdyby okazało się, że
kolonia okazała się być złożona tylko z kobiet.

Czując nieznaczne rozczarowanie, że nie udało jej się nawet przelotnie dojrzeć

tego intrygującego mężczyzny z ciemną strzechą włosów, Eden odwróciła się, żeby
wyjść.

- Proszę dać mi znać, kiedy komputer rozgryzie ich język. Będę w swojej kwaterze.

- Oczywiście.

****

W czasie, kiedy komputer rozpracowywał barierę jezykową, Eden doszła do

pewnych wniosków. Nie mogą ruszyć dalej, zanim nie upewnią się na czym stoją, jeżeli
chodzi o obcych po drugiej stronie doliny.

Jak spodziewała się, Houston dało kolonizacji zielone światło, sugerując, żeby

negocjowała układ z "inną kolonią". Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest
przynajmniej odrobinę zdenerwowana tą perspektywą, ale wiedziała, że jej obowiązek,
jako przywódcy koloni obejmuje nadstawianie karku jeżeli będzie to konieczne dla
utrzymania pokoju.

Akceptując nieuchronność tego, pogoniła informatyków do pracy nad

przenośnym urządzeniem tłumaczącym.

Zajęło to prawie tydzień, czasu Nowej Georgii, żeby dopracować produkt

możliwy do użytkowania, ale wynik końcowy wart był czekania. Był lekki, nakładało się
go na głowę, słuchawka tłumaczyła na angielski, a część przy ustach tlumaczyła z
angielskiego na język kosmitów.

Ivy na ochotnika zgłosiła się to towarzyszenia Eden.

Jakkolwiek wdzięczna, że miała wsparcie Ivy, Eden nie była pewna, czy

najlepszym dla koloni było ryzykowanie zarówno ich polityczno administracyjnego
przywódcy, jak i wojskowego w tym samym czasie. Ivy uśmiechnęła się lekko.

- Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam wrócić stamtąd w jednym kawałku, nawet

jeżeli otworzą ogień. Będziesz miała większą szansę na to samo, jeżeli będę z tobą.

background image

Po raczej długiej i chwilami zażartej dyskusji pomiędzy członkami rady, w końcu

zdecydowano, że trójka dowodzących sekcjami będzie towarzyszyć Eden i Ivy. Były to
Deb Pugh, lekarka, Stacy Sessions, inżynier i Liz Chin, naukowiec. Do tego oddział, po
to żeby okazać siłę wojskową, na tyle siły ognia, żeby ochronić polityków, bez
okazywania agresji, a przynajmniej taką miały nadzieję.

Z U.S.S. Plymouth wysłano wahadłowiec, żeby przewieźć emisariuszy na

wystarczająco bliską pozycję, by spróbować negocjacji. Zdecydowano się na polanę
niedaleko strumienia, prawie idealnie pośrodku doliny.

Żołądek Eden zacisnął się w supeł na długo zanim dotarły nad uzgodniony

"neutralny" teren. Wyjście z wahadłowca wprost w niechroniony klimat planety był
wstrząsem, na terenie miasta klimat był regulowany.

Tutaj panowała natura. Eden od wielu lat nie oddychała niczym innym niż

klimatyzowanym powietrzem, a na pewno nie czymś podobnym do naturalnego
powietrza Nowej Georgii. Minęło wiele, wiele lat kiedy ostatnio czuła żar słońca, dotyk
naturalnego wiatru na swojej skórze, czy nierówność i ustępliwość ziemi, roślin i
prawdziwych kamieni pod nogami.

Niezmierzone odczucia ogarniały ją, kiedy szła w dół po trapie i po raz pierwszy

stanęła na nowym świecie, to natychmiast rozproszyło jej niepokój.

Po latach przechadzania się po statku niemalże nago, kombinezon, jaki

zdecydowała się ubrać niewygodnie krępował jej ruchy. Poruszając się sztywno stanęła
na skraju polany i uniosła głowę w stronę murów fortecy obcych. Kiedy pozostałe osoby
stanęły za nią, sprawdziła transator, ustawiając go na głośność, o której sądziła, że będzie
słyszalna w obozie obcych.

- Jestem Eden Chisholm, przywódca ziemskich kolonistek, które się tu osiedliły.

Chcemy negocjować pokojowe współistnienie z waszą kolonią.

Zobaczyła jak długi rząd twarzy obraca się w jej stronę, ale żadna się nie

poruszyła, ani z agresją, ani w żaden inny sposób.

- Przybyłyśmy porozmawiać z waszym przywódcą.

To zdanie wywołało reakcję. Mężczyźni ustawieni na górze muru wymienili

zakłopotane spojrzenia. Po kilku minutach, twarze zniknęły jedna po drugiej.

Zaniepokojona Eden spojrzała na kobiety stojace za nią.

- Co o tym sądzicie?

Ivy wpatrywała się w mur, jej twarz była niewzruszona, ale napięcie widoczne w

postawie niewątpliwe.

background image

- Nie wystrzelili. To zawsze dobry znak.

Minęła minuta, a potem następna. Eden znieruchomiała. Było jej niewygodnie,

prawie żałowała, że zawracała sobie głowę ubieraniem się z tej okazji. Była tak
przyzwyczajona do swobody ruchów nie ograniczonych ubraniem, że zastanawiała się,
czy nie powali ją cieżar butów i ciężkiego ubrania. Kiedy mijały następne minuty poczuła
jak pot płynie jej po skórze. Ubranie zaczęło przyklejać się do niej.

Prawie zdecydowała się nakazać odwrót do wahadłowca, kiedy trzeszczenie

metalu przyciągnęło jej uwagę. Przy podstawie muru pojawiło się wejście.

- Przygotujcie się panie - powiedziała cicho Ivy.

Na jej rozkaz oddział zajął obronne pozycje, unosząc broń.

- Nie naciskajcie zbyt gorliwie na spust. Obowiązuje zawieszenie broni, chyba że

rozkażę inaczej - przypomniała im Ivy, tuż przed tym, kiedy Eden miała skomentować
ich pozycje.

Minęła prawie następna minuta, zanim grupa żołnierzy przeszła przez wejście.

Bez wahania z gracją przemaszerowali przez polanę, zatrzymując się, kiedy dotarli do
przeciwnego brzegu strumienia.

Serce Eden biło nieprzyjemnie szybko. Podskoczyło jeszcze mocniej, kiedy

zauważyła, że żołnierz na przedzie był tym, któremu przypatrywała się wcześniej z
ciekawością.

- Jestem Baen.

Było to głupie i zupełnie nie na czasie, ale dreszcz jaki przeszył Eden był

całkowicie kobiecy i w pełni doceniający jego głęboki głos. Poczuła jak czerwieni się.

- Czy to ty jesteś przywódcą?

Wyglądał na zakłopotanego.

- Nie mamy przywódcy.

Ten komentarz ogłuszył Eden. Wymieniła zakłopotane spojrzenie z Ivy. Kiedy

zwróciła swoją uwagę z powrotem do żołnierzy, zobaczyła, że wpatrują się z nią i
otaczające ją kobiety z nieskrywaną ciekawością. Było coś w ich spojrzeniach, co
sprawiło, że się zawahała, strach i nadzieja.

- Nie rozumiem - powiedziała w końcu Eden. - Czy to jest kolonia? - zapytała

wskazując w stronę ścian obozu znajdującego się za żołnierzami.

Znów przywódca wyglądał na zakłopotanego.

background image

- Nie. Nie mamy królowych.

Eden poczuła jak opada jej szczęka. Żadnych kobiet? Czy może miał na myśli,

żadnych przywódców? Najwyraźniej potrzeba czegoś więcej niż transator, żeby
porozumienie było możliwe.

- Czy to jest... obóz wojskowy?

Baen zmarszczył brwi i spojrzał na pozostałych, jakby szukał pomocy.

- Nie - odrzekł w końcu. - Jesteśmy kzatha.

Słowo nie zostało przetłumaczone i Eden nie miała pojęcia co oznacza.

- Jakie stanowisko zajmujesz? - zapytała się w końcu.

- Jestem dominującym żołnierzem.

To brzmiało dla Eden jak przywódca, ale on najwyraźniej nie interpretował tego w

ten sposób. Spojrzała na pozostałych członków rady, marząc, żeby mogła
przedyskutować to z nimi, ale nie chciała, żeby obcy zrozumieli rozmowę, a nie sądziła,
żeby wyłączenie translatora było dobrym pomysłem.

- Nie macie mężczyzn?

Pytanie zaskoczyło Eden. Jej głowa podniosła się tak szybko że poczuła jak

zatrzeszczały jej kości szyi.

- Co?

Baen zmarszczył brwi. Jego spojrzenie przeniosło się od Eden do Ivy, a potem do

oddziału.

- Ci żołnierze to kobiety.

Ten pomysł najwyraźniej nie mieścił mu się w głowie. Nie miała zamiaru

wyjaśniać mu tego dokładnie. Obcy mogliby zdecydować, że kolonia będzie łatwa do
zajęcia, jeżeli uznają, że brak obecność mężczyzn ma jakieś znaczenie.

- Przyszłyśmy negocjować pokój - powiedziała czując, że ściska ją w gardle. -

Nasze roboty wybudowały miasto. Nie chcemy walczyć z naszymi sąsiadami o
terytorium.

Baen i pozostali wymienili spojrzenia.

- Bardzo dobrze - odpowiedział Baen. Powiedziawszy to, odwrócił się i ruszył w

stronę fortecy.

background image

Eden wpatrywała się w niego i pozostałych z opadniętą szczęką.

- Co do cholery to było? - zapytała ogłuszona Ivy.

Eden odwróciła spojrzenie od wracających żołnierzy.

- Nie wiem. Czy on właśnie powiedział "ok, dobra?", czy to była moja

wyobraźnia?

- Wydaje się sądzić, że rozmowa jest skończona - odezwała się doktor Deborah

Pugh.

- Wracajmy. Nie widzę żadnego powodu, żeby stać tu i się topić - poleciła Stacy

Sessions.

- Pocić - poprawiła Ivy uśmiechając się lekko.

- Nieważne. Czuję się, jakbym się topiła.

Czując się dziwnie, Eden podążyła za pozostałymi członkami rady, po raz kolejny

przechodząc po trapie. Zatrzymała się na górze, przypatrując się obcym stojącym wzdłuż
muru.

Baen był znów pomiędzy nimi. Eden rozpoznała go nawet z daleka.

Potrząsając głową weszła do środka i usiadła na swoim miejscu wracając do

Nowego Savannah, zastanawiając się co takiego udało im się dokonać dla układu z drugą
kolonią.

****

- Spotkanie udało się?

Eden wymieniła spojrzenia z pozostałymi kobietami, które towarzyszyły jej.

- Nie była to porażka - odpowiedziała ostrożnie. - Liz, ty jesteś naukowcem

specjalizującym się w zachowaniach, wywnioskowałaś coś z tego?

Delikatne brwi Liz uniosły sie niemalże do lini jej włosów.

- Spodziewasz się, że dokonam jakiejkolwiek naukowej oceny na podstawie tego?

Eden spojrzała na nią krzywo.

background image

- Więc podomyślaj się - warknęła.

Liz zastanowiła się i wzruszyła ramionami.

- Wszystko w nich sugeruje rozwiniętą cywizlizację, może nie tak rozwiniętą

technologicznie jak nasza, ale na pewno nie jest to prymitywna, czy prosta społeczność.
Ta społeczność nie daje się porównać do czegokolwiek, co widziałam wcześniej, czy co
studiowałam. Ich rzecznik powiedział, że nie mają przywódcy, ale także że kolonia nie
ma charakteru wojskowego.

- Ale według naszych standartów na to właśnie wygląda. O ile nie kłamał, a nie

widziałam niczego, co sugerowałoby że tak robi, oznacza to, że cała ich struktura
społeczna oparta jest na podstawach wojskowych. Jeżeli nie są tutaj, żeby wywołać, lub
zapobiec wojnie, to kolonia urządzona jest w ten sposób ze względów bezpieczeństwa.

- Wydaje się to sugerować, że są w tym świecie obcy, tak jak i my, i nie jest pewne

skąd przybyli. Jestem nadal zmieszana jego zapewnieniem, że nie mają przywódcy i nie są
tutaj żeby założyć kolonię.

Eden usiadła na głównym miejscu przy stole konferencyjnym, opierając się na

swoim krześle, stukając niecierpliwie palcami o powierzchnię stołu.

- Jestem bardziej zaniepokojona zagrożeniem jakie płynie z jego oświadczenia.

Liz przypatrywała się jej przez kilka chwil w milczeniu. Było oczywiste, że nie

podobało jej się postawienie jej w pozycji, w której musiała przedstawić tak ważne
wnioski w oparciu o tak niewiele danych.

- Nie wydają się stanowić zagrożenia dla naszej koloni. Nie było nic

nieprzyjaznego w ich zachowaniu, wszystkie to widziałyśmy, nic z tego co ja widziałam
nic nie było przebiegłe, czy dwuznaczne. Wydawali się bardziej... zakłopotani nami, niż
zaalarmowani, a sądzę, że było to spowodowane naszą strukturą społeczną, która ich
zadziwiła.

- Pamiętasz ten komentarz o kobietach żołnierzach? Nie wydaje mi się, żeby on

starał się określić naszą siłę, czy zagrożenie jakie stanowimy dla nich. Sądzę, że był po
prostu zadziwiony, że kobiety mogą zajmować takie stanowisko w naszym
społeczeństwie.

- A więc bez wątpienia jest to społeczeństwo zdominowane przez mężczyzn?

Liz spojrzała na Deborę Pugh, ale powoli potrząsnęła głową.

- Nie wydaje mi się. Jak wcześniej wspomniałam, ich społeczeństwo nie daje się

porównać do żadnych znanych mi wzorców, ale on był pełen szacunku względem nas.

background image

Nie sądzę, żeby byłoby tak, tylko dlatego, że był na tyle inteligentny, by rozpoznać, że
mamy potężniejszą broń.

Eden zdecydowanie wyprostowała się.

- Houston poleciło nam ruszać. Moje własne instynkty mówią mi, że ci obcy, bez

względu na powody ich obecności tutaj, nie są nami zainteresowani. Daję projektowi
zielone światło. Jutro zaczynamy wyładunek.

background image

Rozdział 4

Ciężko było opanować nastrój radości, który przepełniał każde serce, kiedy

kolonistki zaczęły długie i trudne zadanie wyładowania ton wyposażenia i zapasów
potrzebnych do zapewnienie kolonii powodzenia. Eden nie była wyjątkiem, chociaż jej
stanowisko wymagało, żeby swój entuzjazm doprawiła dużą dawką ostrożności.

Za radą major Ivy Sterling cztery oddziały zostały rozlokowane w kolonii, jeszcze

zanim wyładowano pierwszą skrzynię. Rozlokowując trzy oddziały wzdłuż doliny
graniczącej z miastem Ivy rozkazała, żeby ostatni oddział patrolował teren miasta
wzdłuż terenów sąsiadujących z górami. Wydawało się, że nie powinny spodziewać się
zagrożenia z tej strony, ale Ivy uważała, że nie ma sensu kusić losu pozostawiając nie
strzeżone tyły.

Niektóre mniejsze skrzynie ze sprzętem i zapasami były teleportowane

bezpośrednio. Poza tym były tu urządzenia, których potrzebowały dla poprawy
warunków życia, a przetranspotrowanie ich przekraczało możliwości teleporterów.
Roboty budowlane, po odpowiednim przeprogramowaniu działały jako windy i
przenosiły wyposażenie ze statku na wahadłowiec, a potem wyładowywały go, kiedy
wylądował.

Chociaż dreszczyk związany ze znalezieniem nowego domu utrzymywał morale na

wysokim poziomie, a kolonistki w zgodzie współpracowały przez pierwszych kilka
tygodni, sprzeczki wybuchły w chwili, w której pozwolono kolonistkom wybrać sobie
swoje własne, prywatne "gniazdko". Po rozwiązaniu tuzina sprzeczek, których poziom
wahał się od słownego obrażania do fizycznej przemocy, Eden i Ivy zagoniły kolonistki
do budynku urzędu miejskiego. Ciągnęły losy i przydzielały domy. Nikt nie był jakoś
szczególnie szczęśliwy z takiego rozwiązania, ale to zakończyło bójki, przynajmniej
tymczasowo.

- Wydaje ci się, że mają wystarczająco do zrobienia, żeby był spokój -

wymamrotała Eden, obserwując jak kolonistki znów zapełniają aulę.

Liz posłała jej domyślne spojrzenie.

- Są na krawędzi. Kiedy w końcu dotarłyśmy na miejsce, byłyśmy wszystkie tak

szczęśliwe, że to przytłumiło strach. Wszystko tu jest nowe. Nie wiemy co nas tu czeka,
czego się możemy spodziewać. Minie jakiś czas, zanim przyzwyczaimy się na tyle, żeby
poczuć się tu pewnie i bezpiecznie.

background image

- Hmmm - odrzekła Eden. - Nigdy nie sądziłam, że spędzimy tyle czasu

sprzeczając się o wszystko. Na litość boską, nie ma większych różnic, między jednym
domem, a drugim!

Liz wzruszyła ramionami.

- Lokalizacja - zauważyła zwięźle.

- Nooo proooszę cię - warknęła Eden. - Wszystko jest pod ręką! W większości

nikt nie musi iść dłużej niż piętnaście minut do każdego potrzebnego miejsca, pracy,
domu, marketu, szpitala, centrum rozrywki! Mamy ruchome chodniki. Nawet nie muszą
chodzić!

- Ale niektóre domy mają lepszy widok, a niektóre kolonistki chcą innych

sąsiadów.

Eden westchnęła zirytowana.

- Ja też nie szaleję z radości, że mieszkam obok ciebie, ale widzisz, żebym

narzekała?

Liz cofnęła się, aż zauważyła błysk rozbawienia w oczach Eden.

- Bardzo śmieszne! Wiesz co mam na myśli.

- Sądzę, że potrzebują dobrego pieprzenia - dorzuciła swoje dwa centy Deb.

Eden patrzyła się na kobietę.

- Żartujesz, prawda?

Deb rozejrzała się po pozostałych dowódcach sekcji.

- Nie i nie sądzę, żebym powiedziała coś, co wam już nie przyszło do głowy.

Niedaleko są mężczyźni. Wszystkie wiemy, że tam są. Jeżeli nie byłoby ich tam, nikt nie
pomyślałby o tym, że nie byłyśmy obok mężczyzn od piętnastu lat i nie zobaczymy
żadnego, aż pierwsze dzieci dorosną, a to przynajmniej następne dwadzieścia lat.

- Ale ich obecność zmienia wszystko. Teraz wszystkie wyraźnie zdajemy sobie

sprawę z braku towarzystwa.

Po przyjrzeniu się dokładnie wyrazom twarzy pozostałych kobiet, Eden zwróciła

swoją uwagę z powrotem do Deb.

- Co sugerujesz?

Deb opadła szczęka.

background image

- Nic nie sugeruję! Cholera! Nie wiemy o nich nic. Po prostu zauważyłam, że na

nas wszystkie działa ich obecność, a to najpewniej ma więcej wspólnego z
doprowadzeniem nas do ostateczności, niż wszystko inne. I to samo się nie rozwiąże.
Nie przejdzie, chyba że oni, lub my zdecydujemy, że z jakiegoś powodu nie chcemy mieć
z nimi nic do czynienia.

- Czy to, że są innym gatunkiem nie wystarczy? Ich dziwna struktura społeczna nie

jest wystarczającym powodem? Wyglądają obco! Nie są w stanie ujść za ludzi.

Stancy założyła ręce.

- Według mnie są wystrczająco podobni. Oczywiście zakładając, że ich hydraulika

jest taka sama.

Eden nic nie mogła poradzić, że ten komentarz ją rozbawił. Pomyślała, że to

bardziej histeria, niż humor, ale nic nie pomogło.

- To jest... to nie jest odpowiedni temat dla obrad rady - zdołała w końcu

powiedzieć.

- Dlaczego nie? - zainteresowała się Liz. - To dotyczy zdrowia i powodzenia całej

kolonii.

- Et tu brute!

(Ty też, Brutusie? - zdanie, które powiedział Cezar, po tym jak jego

przyjaciel Brutus wbił mu nóż w plecy. Znaczy tyle co: "I ty też mnie zdradziłeś?")

-

parsknęła Eden. - Nie potrzebujemy mężczyzn. Mamy wszystko co potrzebujemy, żeby
zbudować kolonię i spłodzić przyszłe pokolenia.

- Mów za siebie! Ok, może nie potrzebuję, ale nadal chcę, do cholery! - warknęła

Joy zrywając się z krzesła na równe nogi, krocząc po pokoju. - Jeżeli będziemy mieszkać
tak blisko siebie, to głupotą jest trzymać się z daleka.

- To może zagrozić bezpieczeństwu koloni! A jeżeli mówimy już tutaj o

towarzystwie, to według mnie szczekasz na niewłaściwe drzewo! Ja ledwie zamieniłam z
jednym z nich może z pięć słów - warknęła Eden.

Lynn wzruszyła ramionami.

- Mój ostatni towarzysz spędzał większość czasu oglądając telewizję. To wkurzało

mnie jak jasna anielka, ale teraz muszę przyznać, że zadowoliłabym się samą
"obecnością".

Eden wpatrywała się ostrożnie w twarz każdej kobiety.

- Czy to jest coś, o czym rada rozmawiała, a o czym ja nie byłam poinformowana?

- zapytała w końcu.

background image

- Nikt o tym nie dyskutował, Eden! - odrzekła szybko Liz. - Nie zdawałam sobie

nawet sprawy, że one też o tym myślały, ale nie zamierzam twierdzić, że nie jest to coś,
czego nie powinnyśmy rozważyć.

Eden z troską zmarszczyła brwi, a w końcu wzruszyła ramionami.

- Nie zamierzam odrzucać waszej sugestii, ani też jej popierać. Musimy dowiedzieć

się więcej o nich, zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję. Liz to jest raczej twoja działka.
Musisz zająć się badaniami. Może mogłybyśmy zaprosić niewielką grupę na coś w
rodzaju uroczystości, więc będziemy mogły poobserwować ich trochę lepiej?

Ta sugestia spotkała się z entuzjastyczną reakcją.

- Święto Dziękczynienia? To wydaje się odpowiednie, zważywszy, że dotarłyśmy

tu w jednym kawałku i założyłyśmy kolonię - powiedziała Lynn.

- Powinnyśmy przynajmniej poczekać z jakimkolwiek świętowaniem, aż

dokończymy rozładowywać statek - zauważyła Eden.

- Za dwa tygodnie?

- Skończymy w dwa tygodnie? - zapytała Eden z zaskoczeniem.

- Jeżeli inne dowiedzą się co planujemy, to pewnie tak - orzekła Deb z

zakłopotaniem.

- Na pewno nie będziemy nic oznajmiać, aż zorientujemy się, czy obcy zgodzą się

być naszymi gośćmi.

- Mogę pójść na zewnątrz i pogadać z nimi - Liz zgłosiła się natychmiast na

ochotnika.

Eden niechętnie odrzuciła jej ofertę.

- Ogólnie rzecz biorąc ty jesteś bardziej niezbędna dla tego przedsięwzięcia niż ja.

Jeżeli jest to decyzją rady, a większość będzie za nawiązaniem relacji o obcą placówką, to
ja pójdę i porozmawiam w naszym imieniu. Jeżeli zgodzą się wysłać delegację, żeby
świętować z nami, to da nam szansę poobserwować ich bliżej i podjąć bardziej
przemyślaną deyzję.

- To nie będzie łatwe, cokolwiek nie myślicie o tym. Ich społeczeństwo jest dużo

bardziej odmienne od naszego. Im więcej będziemy zadawać się z nimi, zanim
zrozumiemy ich zwyczaje, tym większe ryzyko, że obrazimy ich i skończy się na
kłopotach, których nie chcemy.

Pukanie do drzwi przerwało spotkanie. Zaskoczona Eden zaprosiła gościa i

poczuła zaniepokojenie, kiedy do pokoju weszła major Sterling.

background image

- Ten wielki koleś, z którym rozmawiałaś, ten który nazywa siebie Baen, jest na

zewnątrz.

Eden zamrugała ogłuszona z zaskoczenia, starając się ignorować niewygodny

skurcz serca na dźwięk jego imienia.

- Tutaj? W budynku urzędu miejskiego?

Ivy zacisnęła wargi.

- Nie zamierzałam go wpuszczać. Jest za zewnętrznym polem siłowym. Zatrzymał

się, tuż zanim uderzył w nie - dodała mrocznym tonem. - Badali kolonię, bez względu na
to, jak bardzo wydają się być nią niezainteresowani, inaczej nie wiedziałby gdzie zaczyna
się pole.

Eden zorientowała się, że w jej myślach panuje chaos. Odsuwając swoje krzesło,

wstała z dużo większym spokojem, niż odczuwała.

- Powiedział, czego chce?

- Rozmawiać z naszą królową, Eden.

Eden opadła szczęka. Spojrzała na innych członków rady z zakłopotaniem.

- Nie mówiłam czegoś takiego. Daję słowo!

- Nie mówiła - potwierdziła Liz marszcząc brwi. - Nie rozumieją naszej struktury

społecznej bardziej niż my ich. Próbuje przełożyć to co jest dla niego obce, na znany
sobie sposób, to wszystko.

- Zobaczymy czego chce. Może to bedzie dobra okazja, żeby wystosować

zaproszenie. A może nie.

Przyszedł sam, Eden zobaczyła to jak tylko doszła do korytarza prowadzącego do

bram miasta. Niewidoczne dla gołego oka pole siłowe, które chroniło miasto,
zaznaczone było flagami i łukami, pokazującymi gdzie jest przejście przez pole.

Było trochę denerwujące widzieć, że stanął na końcu pola, jakby wiedział

dokładnie co to było i gdzie się rozciągało.

Tłumiąc niepokój, Eden wyprostowała ramiona i pomaszerowała w jego stronę,

bez jakiejkolwiek zwłoki, miała nadzieję, że nerwy jej nie puszczą. Było tak, aż do chwili,
w której nie stanęła z nim twarzą w twarz i zobaczyła jak z ciekawością obrzuca ją
spojrzeniem. Uświadomiło jej to, że zrzuciła ubranie i powróciła do starych nawyków
ubraniowych tak szybko jak tylko wróciła z pierwszego spojrzenia. Uderzyło w nią nagłe
skrępowanie faktem, że powitała go będąc tylko w koszulce i szortach. Eden

background image

skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego z góry, trudna sprawa, zważywszy na to,
że był o głowę wyższy niż ona.

- Chciałeś porozmawiać?

Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem.

- Nie założyłaś swojego translatora - zauważyła cichym głosem towarzysząca jej

Ivy.

- Cholera! Daj mi swój.

Przewracając oczami, Ivy ściągnęła słuchawkę i podała ją. Eden poczuła jak jej

twarz czerwienieje coraz bardziej, kiedy nerwowo poprawiała translator.

- W jakim celu chciałeś ze mną rozmawiać? - zapytała w końcu.

- Moja królowa chciałaby z tobą rozmawiać.

Eden ogarnęło zdziwienie.

Spojrzała niespokojnie na Ivy.

- Co on powiedział?

Zakrywając mikrofon, Eden powórzyła wiadomość.

Ivy spojrzała na niego podejrzliwie.

- Mówił, że nie mają królowej.

- Może źle zrozumiałyśmy?

- Nie wydaje mi się.

Eden zmarszczyła brwi.

- Może to ja nie dosłyszałam go dokładnie.

Odwróciła się i oszacowała go spojrzeniem.

- Mówiłeś, że nie masz królowej.

Coś zamigotało w jego oczach.

- Nie moja własna. Królowa matka.

- Ok, teraz naprawdę zgubiłam się. Jest tutaj? - dodała wskazując na drugą stronę

doliny.

Wyglądał na zakłopotanego.

background image

- W świecie rodzinnym, Xtanii.

Eden poczuła podekscytowanie. Znów zakryła mikrofon.

- On mówi, o świecie rodzinnym. Mieliśmy rację, oni są kolonistami, nie

miejscowymi.

Ivy gwałtownie poderwała głowę w górę, jakby mogła zobaczyć z miejsca w

którym stała U.S.S. Plymouth. Cofając się o krok, dotknęła swojego komunikatora.

- Porucznik Carter?

- Majorze?

Ramiona Ivy wydawały rozluźnić się z ulgi.

- Jacyś intruzi w zasięgu wzroku?

- Intruzi? - powtórzyła Carter z niedowierzaniem. - Jest spokój. Nic nie widzimy.

- Zachować uwagę. Obcy mają możliwości podróżowania miedzyplanetarnego.

Miejcie oczy otware. Statek w stanie pełnej gotowości.

Baen obserwował wymianę zdań między Ivy i statkiem. Odwrócił się znów do

Eden, wskazując na komunikator na nadgarstku Ivy.

- Mówimy w ten sposób.

- Pieprzony, bezużyteczny translator - wymamrotała Eden, spoglądając na Ivy. -

On nie rozumie połowę tego co ja mówię i vice versa. Zamierzam i tak z nim pójść.
Powiedz technikom, żeby jeszcze popracowali na tym.

- Nie mówisz poważnie! - zapytała Ivy z niedowierzaniem. - Do obozu? Jeżeli

chce skrzywdzić cię...

- Gdyby chcieli nas skrzywdzić, to zauważyłybyśmy już jakieś oznaki. Poprosiłam

o rozmowę z przywódcą. Najwyraźniej zadał sobie wiele trudu, żeby dać mi na to szansę,
a ja nie mam zamiaru utracić możliwości uzyskania lepszego spojrzenia na całą sytuację -
spojrzała na Baena z zamyśleniem. - Jeżeli nie wrócę w ciągu kilku godzin, Liz przejmuje
przywództwo, aż do wyborów.

- Zamierzasz tam wejść tak po prostu, jak owca na rzeź?

- Mam nadzieję, że nie. Jeżeli tak bym uważała, to nie zdecydowałabym się na to.

- Masz większe jaja, niż sądziłam.

background image

- Gdybym nie miała kręgosłupa, nadal byłabym na Ziemi - odrzekła Eden. Znów

odwróciła się do Baena. - Poczekaj tutaj. Wrócę za kilka minut i pójdę z tobą.

Po rzuceniu Baenowi oceniającego spojrzenia, Ivy odwróciła się i podążyła za

Eden.

- Powinnam iść z tobą.

Eden potrząsnęła głową.

- Nie będziesz w stanie zrobić nic wiecej niż którakolwiek z nas, a jesteś potrzebna

tutaj, tym bardziej jeżeli okaże się to pułapką.

Ivy skrzywiła się, ale nie sprzeczała się z tym stwierdzeniem.

- Wracasz po broń? - zapytała po chwili.

- Ubrać się - odrzekła Eden cierpko.

Ivy wybuchła głośnym śmiechem.

- Nawet nie zauważyłam.

- Niestety, ja również - stwierdziła kpiąco Eden, - inaczej ubrałabym się najpierw -

pomyślała przez chwilę i skrzywiła się. - Czy tylko ja tak uważam, czy też on nie wyglądał
jakby był pod wrażeniem?

****

Baen obserwował obcą królową i jej żołnierza, aż zniknęli, zauroczony sposobem

w jaki poruszały się ich biodra, kiedy szły. Były tak różne od siebie, jak dzień i noc,
prawie dosłownie, ale poza kolorem widział niewielkie rożnice pomiędzy nimi, w
wyglądzie fizycznym i osobowości. Powiedziały, że wszystkie były z tego samego świata,
przez co mogli domyślać, się, że były też z tego samego meznooku.

Wydawało się dziwne, że były w tak wielu kolorach, prawie tak dziwne jak fakt, że

wszystkie były kobietami, ale może kolor określał ich status, skoro poza tym wyglądały
tak samo, nie widział, żeby któraś z nich miała rogi, lub skrzydła.

Wszyscy kzatha byli straszliwie rozczarowani, kiedy zorientowali się, że obcy byli

jednej płci i nie potrzebowali mężczyzn.

background image

On ze swojej strony, myślał, że to może i dobrze. Z tego co widział, były to

kruche istoty. Spłodziłyby nędzne potomstwo, nawet gdyby odpowiadali sobie pod
innymi względami. Lepiej nie płodzić żadnego potomstwa, niż obniżyć sprawność
kolonii.

W duchu westchnął nad swoim własnym rozczarowaniem. Czekając aż powróci

królowa królowych, starał się ignorować wilgoć pojawiającą się na jego skórze i
spływającą po jego plecach, pochodzącą od żaru gwiazdy życia.

Teraz niemalże żałował, że złożył prośbę o audiencję do królowej matki. Nie czuł

się swobodnie ignorując żądanie królowej, nawet jeżeli była to obca królowa.

Miał co do tego bardzo złe przeczucia. Królowa matka zaniepokoiła się

nowinami. Wierzyli, że ten świat jest nie zajęty, a teraz obawiali się, że obrazili.
Wydawało się możliwe, że wszyscy kzatha będą musieli odejść i znaleźć inne miejsce dla
siebie. Inna możliwość nie była zbyt pociągająca.

Przelotnie przeszła przez niego złość i frustracja, ale był atha i nie dopuszczalne

było dla niego uleganie emocjom. Tak naprawdę nie miał wyboru. Królowe zdecydują.
Zawsze tak robią, a nawet gdyby nie był kzatha, to nie byłoby inaczej.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kaitlyn O Connor Mroczne Przesilenie roz 1 3
Kaitlyn O Connor Alien Penetration (pdf)
Kaitlyn O Connor Book 6 Total Recall
Kaitlyn O Connor Book 5 Illumination
Kaitlyn O Connor Enslaved 01 Genesis
Kaitlyn O Connor Book 4 Rules of Engagement
Kaitlyn O Connor Book 3 Cyborg Nation
Kaitlyn O Connor Forest Whispers [MF] (pdf)
Kaitlyn O Connor Enslaved 02 The Spawning
Jedna planeta jedna szansa
W09 Ja wstep ROZ
164 ROZ M G w sprawie prowadzeniea prac z materiałami wybu
124 ROZ stwierdzania posiadania kwalifikacji [M G P P S
013 ROZ M T G M w sprawie warunków technicznych, jakim pow
4 ROZ w sprawie warunkow techn Nieznany (2)
16 ROZ w sprawie warunkow tec Nieznany
18 ROZ warunki tech teleko Nieznany (2)
NARZĘDZIA POSZUKIWACZY PLANET

więcej podobnych podstron