MacDonald Laura Tak jak dawniej Wigilijny wieczór

background image


Tak jak dawniej

Laura MacDonald

Tłumaczyła Justyna Kwiatkowska

THE WAY WE WERE

Wigilijny wieczór

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Jadę do Anglii poprosić męża o rozwód.
- Rozwód? Nie wiedziałam, że jesteś mężatką!
Wspominając tę wymianę zdań, Elizabeth Brent skrzy-

wiła się lekko. Jej koleżanka z nowojorskiego szpitala
Morrison Memorial była zdumiona, gdy dowiedziała się,
że Elizabeth ma męża, i prawdę mówiąc, miała ku temu
powody. Młoda lekarka nie dzieliła się dotychczas szcze-
gółami ze swojego prywatnego życia.

Teraz patrzyła przez okno na uciekający krajobraz

Gloucestershire i próbowała nastroić się do decydującej
rozmowy. Zbliżało się Boże Narodzenie, wiedziała, że
wybrała zły moment na przyjazd, nie mogła jednak z tym
dłużej zwlekać.

Nie przyjechała na długo. Zaraz po świętach wróci do

Stanów, by rozpocząć praktykę na pediatrii. Właśnie wy-
pełniając niezbędne dokumenty do nowej pracy, zdała so-
bie sprawę, że przyszedł czas, aby ostatecznie rozwiązać
problem ich małżeństwa.

Z początku miała zadzwonić tylko do Calluma od swo-

jej znajomej, u której zatrzymała się na parę dni w Lon-
dynie, w końcu jednak zdecydowała, że zjawi się u niego
niespodziewanie, porozmawia z nim krótko, a potem po-

R

S

background image


jedzie dalej, do siostry w Bristolu, gdzie planowała spę-
dzić święta.

Pociąg wjechał na stację Cotswold. Elizabeth zaciągnę-

ła pasek beżowego trencza, zdjęła z półki torbę podróżną
i wyszła na peron. Dokładnie z tego samego miejsca wy-
jechała po ostatniej kłótni z Callumem; kłótni, która prze-
ważyła szalę i pomogła jej zrozumieć, że ich małżeństwo
jest skończone na zawsze.

Wyszła z dworca, przystanęła, żeby poprawić jedwab-

ną apaszkę na szyi i przygładzić gęste rudozłote włosy.
Spojrzała na zegarek. Była dopiero czwarta, prawdopo-
dobnie dobra pora, by zastać Calluma w domu po zakoń-
czonych wizytach pacjentów.

Podniosła torbę i ruszyła główną ulicą miasteczka.

Sklepowe witryny były świątecznie udekorowane, w ok-
nach starych domów błyskały kolorowymi lampkami
przystrojone choinki. Stare, dobre, tak dobrze znane
Cotswold. Jeszcze rok temu spędzała tu święta...

Szła powoli, a z każdym kolejnym krokiem uświada-

miała sobie coraz wyraźniej, że obawia się konfrontacji
z Callumem. Co innego układać rozmowę z nim w dale-
kich Stanach, co innego znaleźć się na miejscu, przejść
uliczkami Cotswold, spojrzeć mu w oczy.

Tak, mogła załatwić sprawę rozwodu listownie, ale in-

stynktownie czuła, że musi zobaczyć Calluma jeszcze raz.

Gabinet lekarski, który jej mąż prowadził wspólnie

z ojcem, Edwardem Brentem, mieścił się w Dunster Hou-
se, pięknym starym budynku zbudowanym z charaktery-
stycznego dla tutejszych budowli piaskowca. Dom stał
nieopodal kościoła, oddzielony od niego trawnikiem. Gdy

R

S

background image


Elizabeth dotarła do bramy, zrobiło się już prawie ciemno.
Zapewne niedługo przed jej przybyciem zapalono lampy
po obu stronach czarnych frontowych drzwi.

Poznała krzak ozdobnej pigwy, który sama posadziła

w kamiennej donicy przy wejściu. Usłyszała znajomy
chrzęst żwiru pod butami. Wyciągnęła dłoń do dzwonka
i w ostatniej chwili zawahała się, czy go nacisnąć. Za-
raz jednak położyła palec na okrągłym przycisku i wypro-
stowała się w oczekiwaniu na powitanie. W końcu był to
jej własny pomysł, żeby tu przyjechać, nikt jej nie zmu-
szał.

Gdy usłyszała zbliżające się.z drugiej strony kroki, ser-

ce zabiło jej szybciej. Czy widok Calluma podziała na nią
tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu? Może się zmienił?
Jednak równie dobrze drzwi może otworzyć teściowa,
a z jej strony można spodziewać się tylko jednego.

Za drzwiami nie stał jednak ani Callum, ani jego matka,

a tylko Ivy Potter, tutejsza gospodyni.

- Witaj, Ivy. Czy Callum jest w domu? - spytała cicho

Elizabeth.

- Pani Brent? - Gospodyni, niska kobieta dobrze po

sześćdziesiątce, nie potrafiła ukryć zdumienia. - Na Boga!
Pani Brent! To... to wspaniale!

- Czy mogę wejść, Ivy?-Elizabeth zrozumiała, że jej

nieoczekiwane pojawienie się mogło spowodować kon-
sternację, i nagle poczuła się nieswojo.

- Ależ tak, oczywiście. - Starsza kobieta przesunęła

się, wpuszczając ją do środka. - Przecież to pani dom.
Przepraszam za moje zachowanie, ale właśnie rozmawia-
liśmy. .. pan doktor i ja... a tu nagle na progu pojawia się

R

S

background image


pani. Boże, zupełnie jakby przysłał panią do nas sam Świę-
ty Mikołaj...

- Nie jestem pewna, czy doktor Brent też tak sądzi

- odparła Elizabeth ze smutnym uśmiechem. Postawiła
torbę na podłodze i rozejrzała się po holu. - Obawiam się,
że nie spodziewał się mojej wizyty. Czy mogłabyś mu
powiedzieć, że przyjechałam?

Zanim jednak gospodyni zdążyła się poruszyć, drzwi

za nią otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Callum
Brent.

- Kto o tej porze... - zaczął, lecz gdy tylko ujrzał Eli-

zabeth, urwał w pół słowa i znieruchomiał.

Ich spojrzenia spotkały się natychmiast i przez dłuższą

chwilę patrzyli na siebie tak, jakby obok nich nie było
gosposi, a cały świat wokół przestał istnieć.

- Jak się masz, Callum? - Elizabeth pierwsza doszła

do siebie. Starała się nie zwracać uwagi na to, że Brent
wcale się nie zmienił i że wciąż jest tak samo zabójczo
przystojny, jak przed jej wyjazdem. Ciekawe, czy równie
niezmienna pozostałą jego duma, upór i nieustępliwość.

- Witaj, Elizabeth. Zawsze sprawiałaś niespodzianki.
- Po zmieszanym spojrzeniu poznała, że jej przyjazd wy-

trącił go nieco z równowagi. Jakby z oddali doszedł ją
dzwonek telefonu i kroki Ivy, która poszła go odebrać.

- Świetnie wyglądasz.
- Ty też - odparła nieswoim głosem, czując, że chyba

nie będzie w stanie rozmówić się z nim krótko i wyjawić
od razu powód swego przyjazdu.

Zegar w holu wybił pełną godzinę. Callum bezwiednie

spojrzał na zegarek, potem zauważył torbę na podłodze.

background image


- Wróciłaś?
- Chcę porozmawiać.
- Ach, tak. - Odwrócił się, słysząc wracającą Ivy.
- Przepraszam, panie doktorze, ale dzwonią ze szpita-

la. Chcą, żeby pan natychmiast przyjechał, chodzi o pana
Parsonsa.

- Dobrze, dziękuję. Przygotuj dodatkowe nakrycie do

kolacji - poprosił nieco zmęczonym głosem.

- Oczywiście, panie doktorze. - Gospodyni uśmiech-

nęła się do Elizabeth i przeszła do kuchni.

- Przykro mi, że akurat teraz muszę wyjść. - Callum

popatrzył na żonę z zakłopotaniem. - Zechcesz poczekać?

- Nie musisz jeść ze mną kolacji - odparła. - Chcę

tylko porozmawiać. Mogę poczekać, aż będziesz wolny.

- Kolacja to żaden kłopot. - Uniósł dłoń w znajomym

geście, oznaczającym koniec wszelkich dyskusji. - Pocze-
kaj w saloniku. Postaram się wrócić jak najszybciej.

- Dobrze. - Ruszyła za nim przez hol. Wiedziała, że

powinna mu powiedzieć, że nie ma dużo czasu, że zamie-
rza złapać o ósmej pociąg do Bristolu, ale nie była w sta-
nie wydusić z siebie ani słowa.

Callum tymczasem otworzył drzwi do salonu i przepu-

ścił ją przed sobą. Pomieszczenie było jasne i przytulne.
W kominku wesoło trzaskały polana, w rogu przy oknie
mrugało lampkami świąteczne drzewko.

- Pozwól, że odwieszę twój płaszcz - usłyszała jego

głos za swoimi plecami.

Niezręcznie zaczęła manipulować przy guzikach. Nie

mogła się skupić, wiedząc, że Callum stoi tuż za nią. Gdy
zaś dotknął jej ramion, zesztywniała, by po chwili odwró-

R

S

background image


cić się gwałtownie. Spojrzała mu prosto w oczy i poczuła,
jak wracają wspomnienia.

On jednak powiedział tylko:
- Muszę już iść, do zobaczenia - a potem wyszedł

z pokoju z jej walizką w jednej ręce i płaszczem przewie-
szonym na drugiej. Zawołał jeszcze do gospodyni, że za-
biera ze sobą pager, po czym zniknął jej z oczu.

Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, że jego

włosy wciąż są ciemne i lśniące, sylwetka szczupła i wy-
sportowana, a jedyną zmianą w stosunku do Calluma
sprzed rozstania są podkrążone, ciemne oczy - widoma
oznaka przemęczenia.

To właśnie z powodu tych ciemnych oczu straciła dla

niego głowę na przyjęciu w szpitalu, gdzie oboje praco-
wali. Weszła wtedy do sali i zupełnie tak jak na filmach,
ich spojrzenia skrzyżowały się w tłumie gości.

Cóż, było minęło. Nie ma sensu rozpamiętywać tego,

co nigdy nie wróci; szczególnie teraz, gdy przyjechała
poprosić o rozwód.

Usiadła w fotelu przy kominku i wyciągnęła dłonie

w stronę ognia. W domu panowała niczym nie zmącona
cisza. Elizabeth zaciekawiło, gdzie są rodzice Calluma.
Nie miała, co prawda, wielkiej ochoty na spotkanie z jego
matką, ale Edward Brent był miłym człowiekiem i zawsze
ją lubił.

Usłyszała odjeżdżający samochód, westchnęła ciężko

i znów spojrzała w ogień. Ma chwilę czasu, musi więc
dojść do siebie i zastanowić się dobrze, jak to wszystko
rozegrać. Przede wszystkim powinna mu uświadomić, że
nie przyjechała prosić o przebaczenie. Jeśli Galium sądzi,

R

S

background image


że po roku rozstania, w czasie którego nie utrzymywali ze
sobą żadnych kontaktów, postanowiła do niego wrócić,
jeśli przypuszcza, że chce dać ich małżeństwu drugą szan-
sę, to...

No właśnie. Co zrobi, jeśli okaże się, że Callum tak

przypuszcza i wyrazi gotowość powrotu do dawnych sto-
sunków? Z pewnością będzie zaskoczona. Było dla niej
jasne, że postępowaniem jej męża kieruje duma i upór.
A to przecież ona go opuściła, raniąc jego uczucia. Z tego
właśnie powodu spodziewała się raczej, że jej mąż z ra-
dością przyjmie propozycję ostatecznego rozstania. Jakie
to do niego podobne, że poza nieznacznym błyskiem za-
skoczenia, nie okazał zdziwienia na jej widok. Zawsze był
taki powściągliwy i opanowany.

Do salonu weszła Ivy.
- Proszę, pani Brent - powiedziała, stawiając na stoli-

ku tacę z herbatą. - Niech pani się rozgrzeje. - Znów
uśmiechnęła się do niej, potem zaciągnęła jeszcze story
w oknach i dyskretnie zostawiła Elizabeth samą.

Już przy pierwszym łyku herbaty wspomnienia stanęły

jak żywe przed jej oczami. Przypomniała sobie pierwszą
wizytę w tym domu, niedługo po tym, jak poznała Callu-
ma. Westchnęła cicho i odstawiła filiżankę na spodek z de-
likatnej chińskiej porcelany. Może jeśli nie przyjechaliby
później tutaj, ciągle byliby razem? Do przyjazdu do Dun-
ster House wszystko układało się przecież wspaniale.

Oczywiście, były między nimi różnice. To nieuniknio-

ne, gdy spotkają się dwa silne charaktery. Zawsze jednak
umieli rozwiązać powstałe problemy.

Ich. pierwsze spotkanie zapoczątkowało w życiu Eliza-

R

S

background image


beth niezwykły okres. Zachłanne uczucie Calluma, spo-
sób, w jaki okazywał jej swoje zainteresowanie, już
w pierwszym tygodniu znajomości całkowicie odmieniły
jej spojrzenie na świat. Życie stało się dla Elizabeth nie-
kończącym się pasmem przyjemności i zachwytów, nabra-
ło intensywności i blasku. Kochali się z Callumem tyle
razy, że nie była w stanie tego zliczyć. Szybko nabrała
przekonania, że to właśnie on jest przeznaczonym jej męż-
czyzną.

Pod koniec drugiego tygodnia poprosił ją o rękę, a mie-

siąc później, w Londynie, odbył się ich ślub. Nie plano-
wali nic wystawnego, ale ich przyjaciele z kliniki, gdzie
oboje pracowali, zadecydowali inaczej. Zajechali więc
z pompą przed kościół wynajętym rolls-roycem, a po ślu-
bie odbyło się przyjęcie, na którym zagrał zespół jazzowy.
Była wtedy tak bardzo szczęśliwa, a teraz...

Pogrążona w myślach, nie zauważyła gospodyni, która

ponownie weszła do salonu. Dopiero gdy usłyszała jej
głos, aż podskoczyła z zaskoczenia.

- Tak się cieszę, że pani wróciła, pani Brent.
- Naprawdę? - Elizabeth uśmiechnęła się uprzejmie

do Ivy. - Dlaczego?

- Ze względu na pana doktora, potrzebuje pomocy.

Ostatnio martwię się o niego. Od trzech dni, kiedy otrzy-
maliśmy wiadomość o wypadku doktora Jessopa, panuje
tu kompletny chaos. Na razie nikogo nie' udało się mu
znaleźć w zastępstwie, a na dodatek idą święta i biedak
zostanie sam, bo ja wieczorem wyjeżdżam do córki.
Chciałam zostać, ale doktor Brent nie pozwolił, żebym
zmieniła plany. Powiedział, że nie mogę zawieść wnuków.

R

S

background image


No więc teraz, gdy pani przyjechała, kamień spadł mi
z serca. Tak jak mówiłam, chyba Bóg musiał wysłuchać
naszych modlitw.

Elizabeth popatrzyła na gospodynię tępym wzrokiem.
- Przepraszam, Ivy, ale kim jest doktor Jessop?
- Doktor Jessop? - zdumiała się gosposia. - To wspól-

nik doktora Brenta. Myślałam, że pani wie.

Elizabeth pokręciła przecząco głową.
- Pojechał do Szwajcarii na narty. I tam miał ten okro-

pny wypadek. Teraz leży w szpitalu ze złamaną nogą,
a biedny doktcr Brent w żadnym wypadku nie poradzi
sobie sam.

- Chwileczkę, Ivy - przerwała jej Elizabeth. - Wyjaś-

nij mi, jak długo doktor Jessop jest wspólnikiem doktora
Brenta?

- Niech pomyślę... Pewnie już jakieś sześć miesięcy.

Od kiedy... od kiedy...

- Od kiedy co?
- Od kiedy starszy pan Brent przeszedł na emeryturę.

Elizabeth nie wierzyła własnym uszom, To właśnie

zwlekanie ojca Calluma z decyzją o przejściu na emery-

turę było jednym z powodów jej kłótni z mężem i póź-
niejszego rozstania.

- Jak dobrze, że pani tu jest - Ivy nie przestawała się

zachwycać. - Przyznam się pani, że czułam się trochę
winna z powodu tego swojego wyjazdu, ale skoro zosta-
wiam doktora z panią... Może pani zastąpić doktora Jes-
sopa, prawda?

- A dlaczego ojciec doktora Brenta nie może zastąpić

nieobecnego wspólnika?

R

S

background image


- Gdyby tylko tu był... - zaczęła Ivy, ale zaraz zmie-

szana zamilkła.

- Więc gdzie teraz jest?
- Mieszkają z panią Brent w Norwich. Przykro mi,

myślałam, że pani o wszystkim wie. - Po tych słowach
zacisnęła usta, jakby powiedziała i tak za dużo.

Elizabeth odetchnęła głęboko. Teraz rozumiała entu-

zjazm i wszystkie poprzednie uwagi dotyczące jej przy-
bycia. Nie miała jednak serca wyprowadzać gospodyni
z błędu i oświadczać, że wcale nie zamierza spędzić świąt
w towarzystwie Calluma, toteż zapytała tylko:

- O której godzinie będzie kolacja?
- O siódmej, pani Brent.
Elizabeth skrzywiła się lekko. W ten sposób nie uda się

jej złapać pociągu o ósmej i będzie musiała poszukać ho-
telu. Nie mogła przecież planować noclegu w Dunster
House.

- Czy mogę skorzystać z telefonu, Ivy? - spytała, pod-

nosząc się z fotela.

- Oczywiście, pani Brent - odparła gospodyni i dys-

kretnie zniknęła w kuchni. Elizabeth spojrzała za nią na
puste schody i uśmiechnęła się gorzko do siebie. Wprost
nie mogła uwierzyć w ironię losu. Rodzice Calluma wy-
prowadzili się z domu! Teraz!

Szybko odnalazła potrzebny numer w książce telefoni-

cznej i połączyła się z hotelem „Feathers". Niestety, wszy-
stkie pokoje były zajęte do końca świąt. Poinformowano
ją też, że w pozostałych hotelach jest podobnie.

Zastanawiała się właśnie, co powinna zrobić, kiedy za-

brzmiał dzwonek przy głównym wejściu. Po chwili waha-

R

S

background image


nia Elizabeth otworzyła drzwi i na progu ujrzała dwie
kobiety w średnim wieku.

- Już chyba pora na otwarcie gabinetu, nieprawdaż?

- spytała z oburzeniem jedna z nich.

Elizabeth wpuściła kobiety do środka, przeprosiła je za

nieobecność doktora Brenta, a potem zafrasowała się
mocno. Miała nadzieję na wieczorną rozmowę z
Callumem, ale skoro po powrocie czekały go jeszcze
prywatne przyjęcia, to raczej nic z tego.

W ciągu następnych kilkunastu minut przyszło jeszcze

kilkoro pacjentów i kiedy Callum wrócił, zdążył tylko
wetknąć na chwilę głowę do saloniku i powiedzieć z prze-
praszającym uśmiechem:

- Wybacz, Liz. Mam jeszcze trochę roboty. Pogadamy

przy kolacji.

- Zaczekaj! - zawołała, zanim zdążył zniknąć. - Mia-

łam nadzieję, że wyjadę stąd jeszcze dziś wieczorem.

Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście bezrad-

ności.

- Przykro mi, sama widzisz, co się dzieje. Słuchaj, a

może zostałabyś do jutra? - Widząc wahanie na jej twarzy,
dodał: - Nie martw się, przerobiliśmy tylną część domu na
mieszkanie dla Tima Jessopa. Tam cię ulokujemy, zgoda?

- Cóż, chyba nie mam wyjścia...

W tym momencie zjawiła się Ivy.

- Doktorze, daję słowo, poczekalnia pęka w szwach!

Mówiłam już wcześniej pani Brent, że to prawdziwa łaska
boska, że może nam pomóc.

- Ivy... - zaczęła Elizabeth ostrzegawczo, ale Callum

już podchwycił ten wątek.

R

S

background image

- Naprawdę, Elizabeth? Naprawdę mi pomożesz? -

Rozpromienił się na te słowa. - Nie miałem odwagi cię
o to prosić, ale skoro sama chcesz...

Elizabeth westchnęła ciężko. Nie miała sumienia od-

mówić. To w końcu sytuacja podbramkowa, w której za-
wodowa solidarność musi wziąć górę nad emocjami.

- Dobrze. Powiedz mi, co mam robić.
- Mogłabyś zająć gabinet Tima. Aha, Ivy... - Callum

zwrócił się do gospodyni. - Zanim wyjedziesz, zmień,
proszę, pościel na moim łóżku. Pani Brent zdecydowała
się zostać tu na noc.

- To cudownie. Zupełnie jak za dawnych czasów -

ucieszyła się Ivy.

Elizabeth nie miała czasu na dalsze rozmyślania, choć

prawdę mówiąc, byłoby się nad czym zastanawiać. Callum
zaprowadził ją do gabinetu, pokazał, gdzie leżą podstawo-
we narzędzia, i zanim zdążyła ochłonąć, poprosił pier-
wszego pacjenta.

Na szczęście nie musiała zajmować się poważniejszy-

mi przypadkami. Ktoś przyszedł na kontrolę ciśnienia
krwi, ktoś inny z niestrawnością, sympatyczna nastolatka
z przewlekłym bólem gardła. Niedawno w szpitalu zro-
biono jej test na zapalenie migdałków, którego wynik był
negatywny. Elizabeth dokładnie obejrzała gardło dziew-
czyny, uszy i migdałki, po czym przepisała jej odpowied-
nią dawkę antybiotyku.

- Proszę przyjść za tydzień, kiedy skończysz brać ten

lek - powiedziała, wręczając jej receptę.

- Dziękuję, pani doktor. Czy następnym razem też

pani będzie przyjmować?

R

S

background image

- Obawiam się, że nie - Elizabeth uśmiechnęła się

lekko.

- Więc kto? Doktor Jessop? Chyba nie wróci tak

szybko?

- Nie, doktor Jessop raczej nie wróci, ale jestem pew-

na, że doktor Brent zdoła znaleźć dobrego zastępcę na
jego
miejsce. Niezależnie jednak od wszystkiego, musisz ko-
niecznie przyjść za tydzień. Rozumiesz, Lucy?

Nastolatka kiwnęła głową.
- Pewnie. Lubiłam doktora Jessopa, ale tak miło jest

porozmawiać z kobietą lekarzem. - Uśmiechnęła się raz
jeszcze i wyszła, Elizabeth zaś od razu pomyślała, że gdy-
by rok temu sprawy potoczyły się inaczej, ta sympatyczna
dziewczyna zostałaby pewnie jej pacjentką.

Niestety, piękne dni sprzed konfliktu z Callumem nie

powrócą już nigdy, nie ma więc co gdybać.

Ku swojemu zdziwieniu, udało jej się sprawnie przyjąć

także pozostałych pacjentów. Obawiała się, że po roku
spędzonym w Stanach, kiedy to poświęciła się bardziej
wyspecjalizowanej pracy klinicznej, odzwyczaiła się od
prywatnej praktyki lekarza ogólnego. Najwyraźniej jednak
niewiele się zmieniło w repertuarze przedświątecznych
problemów zdrowotnych.

Skończyła przed Callumem, zdjęła fartuch, umyła ręce

i wróciła do saloniku, gdzie czekał już nakryty przez Ivy
stół na dwie osoby. Zachmurzyła się na ten widok. Kolacja
we dwoje była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.

R

S

background image



ROZDZIAŁ DRUGI


- Jak ci poszło? - spytał Callum, podchodząc do kre-

densu, żeby nalać obojgu drinki.

- Nieźle. - Elizabeth wzruszyła ramionami. Zauważy-

ła, że zdjął marynarkę i krawat, rozpiął kołnierzyk i po-
zbył się spinek przy mankietach koszuli.

- Jestem ci naprawdę wdzięczny. Bóg jeden wie, o

której bym skończył, gdyby nie ty. - Wręczył jej szklaneczkę
z alkoholem i chwilę stał w milczeniu, zwrócony plecami
do kominka. - Według Ivy było jak za dawnych czasów
- odezwał się wreszcie. - Wypijemy za to? - Uniósł
szklankę. - Za dawne czasy!

Elizabeth bez entuzjazmu umoczyła usta w swoim drin-

ku. Owszem, mogła spełnić toast za przeszłość, ale była
taka jej część, o której wolałaby zapomnieć.

Kolację zjedli, nie odzywając się niemal do siebie. Kie-

dy Ivy zebrała naczynia, a potem, życząc obojgu wesołych
świąt, pożegnała się i wyszła, Callum rozparł się wygodnie
na krześle i obrzucił Elizabeth badawczym spojrzeniem.

- Naprawdę świetnie wyglądasz - powiedział.
- Dziękuję - wymamrotała, onieśmielona nagle wy-

raźnym podziwem, jaki malował się w jego oczach. - Już
to chyba mówiłeś.

- Co porabiałaś przez ten czas? - spytał jakby od nie-

R

S

background image

chcenia. Nie słysząc zaś odpowiedzi, dodał: - Podobno
pracowałaś za granicą.

Spojrzała na niego, zastanawiając się, skąd to wie.
- Tak, wyjechałam do Stanów.
- I co tam robiłaś?
- Zatrudniano mnie na różnych zastępstwach. Dość

często zmieniałam miejsca pobytu, ale ostatnio zadomo-
wiłam się w Morrison Memorial.

Callum gwizdnął z podziwem.
- Doprawdy? Nowy Jork? Jestem pod wrażeniem. Jaki

oddział?

- Reumatologia. - Teraz powinna powiadomić Callu-

ma o posadzie na pediatrii, którą właśnie jej zapropono-
wano, zanim jednak zdążyła otworzyć usta, padło kolejne
pytanie.

- A jakie są twoje najbliższe plany?
- Zamierzam spędzić święta u siostry w Bristolu.
- Ach, u siostry...
Zdenerwował ją ton jego głosu. Czyżby dosłyszała

w nim rozczarowanie?

- Coś ci nie pasuje? - Ostre słowa same wyrwały się

z jej ust.

- Nie, nic - odparł pospiesznie, podnosząc dłonie w o-

bronnym geście.

Przez kilka sekund panowała niezręczna cisza. Trzas-

nęło drewno w kominku, za oknem przejechał samochód.
Po chwili Callum odezwał się znowu:

- Domyślam się, że wciąż ma te swoje dzieci.
- Siostra? Oczywiście, że tak. A niby co miałaby z ni-

mi zrobić?

R

S

background image


- No... nie wiem - powiedział niewinnym głosem

i wzruszył z zakłopotaniem ramionami.

Była rozdrażniona i zagniewana, a jednak rozśmieszyła

ją jego kwaśna mina.

- Były okropne, pamiętasz? - zagadnęła, by ocieplić

nieco atmosferę.

Uśmiechnął się blado. Obojgu przypomniały się owe

fatalne wakacje w Snowdonii, spędzone w towarzy-
stwie siostry Elizabeth, jej męża oraz trójki niesfornych
bachorów.

- Dlatego właśnie chciałem się upewnić, czy

naprawdę zamierzasz spędzić z nimi Boże Narodzenie? –
Nachylił się, by nalać jej kawy. - Nie wiedziałem, że masz
masochistyczne skłonności.

- Cóż, święta to czas dla rodziny.
- Kiedy chcesz jechać?
- Jutro rano.

Westchnął ciężko.

- A już zaczynałem mieć nadzieję, że może ze mną

spędzisz trochę czasu.

- Tak, trochę. Po to tu przyjechałam. Musimy poważ-

nie porozmawiać... - zaczęła i w tym samym momencie
rozdzwonił się telefon.

- Przepraszam cię, Liz. - Callum spojrzał na nią, nie-

pewny, jak zareaguje, a potem wstał i szybko wyszedł do
holu.

Elizabeth znów została sama ze swymi myślami. Wy-

piła łyk kawy, rozejrzała się po przytulnie urządzonym
saloniku. Na pierwszy rzut oka nic tu się nie zmieniło.
Wszystko wyglądało tak, jakby panią domu wciąż była

R

S

background image

Margaret Brent. Czy ona, Elizabeth, lubiła to miejsce? Nie,
raczej nie. Nigdy nie czuła się tu u siebie; poza tym to
właśnie w Dunster House zaczęły się pogarszać jej stosun-
ki z Callumem.

Ale coś popsuło się już wcześniej, niedługo po ślubie,

kiedy Callum wyznał jej, że już dawno zostało postano-
wione, iż pewnego dnia dołączy do ojca i razem z nim
poprowadzi rodzinną praktykę. Elizabeth miała mu wtedy
za złe, że nie powiedział jej tego przed ślubem.

- Dlaczego? - spytał z czarującym jak zwykle uśmie-

chem. - Czy to by coś zmieniło?

- Oczywiście, że nie! - roześmiała się, ale jednocześ-

nie poczuła się niezręcznie. Jej własna kariera była dla niej
niezmiernie ważna. I jakkolwiek mocno kochała Calluma
i chciała za niego wyjść ze szczerego serca, to pragnęła
również rozwijać się zawodowo. Później, kiedy mąż po-
wiedział jej, że jego ojciec planuje wcześniejszą emerytu-
rę, gdyż napięcie w pracy źle wpływa na jego zdrowie,
i że ona będzie mogła zostać jego partnerką oraz wspól-
niczką, szczęście Elizabeth nie miało granic.

Koszmar zaczął się po przeprowadzce do Dunster

House. Teściowie najwyraźniej nie rozumieli jej silnej
potrzeby pracy. Matka Calluma miała jasno ukształtowany
obraz doskonałej żony lekarza domowego, w którym z
pewnością nie było miejsca na własną karierę i ambicje
zawodowe. Żona lekarza powinna, w jej przekonaniu,
zajmować się wyłącznie usługiwaniem i dbaniem o dobrą
atmosferę w domu.

Rosnącą frustrację Elizabeth pogłębiał fakt, że wraz

z przyjazdem syna pan Brent senior poczuł się znacznie
lepiej i coraz rzadziej wspominał o emeryturze.

R

S

background image

- Ładnie wyglądasz w tym świetle.
Drgnęła niespokojnie, zaskoczona niskim głosem, który

zabrzmiał dźwięcznie w cichym pomieszczeniu. Podniosła
wzrok i ujrzała przed sobą Calluma, który zdążył wrócić już
do pokoju i obserwował ją od dobrych paru chwil.

- Nie słyszałam, kiedy wszedłeś.
- Patrzyłem, jak ogień z kominka odbija się w twoich

włosach. Wydawało mi się, że dokładnie pamiętam ich
odcień, ale się myliłem.

Zarumieniła się lekko.
- Znów musisz wyjść? - zapytała, pospiesznie chcąc

zmienić temat.

- Nie - uśmiechnął się i pokręcił głową. - Zadzwonili

jacyś ludzie, którzy przyjechali tu na święta. Zachorowało
im dziecko. Przywiozą malucha za parę minut.

- Powiedz, Callum, jak sobie dasz radę z tym wszy-

stkim, skoro nie ma twojego wspólnika?

- Nie mam pojęcia. Dwa razy tyle pacjentów, święta...

Sama wiesz, ile czasem roboty jest w święta. Chyba że...
- zawiesił głos, a ona spojrzała na niego z obawą. - Chy-
ba że naprawdę zgodziłabyś się pomóc...

- Nie, Callum, bardzo mi przykro - przerwała mu zde-

cydowanie. - To już skończone.

- Cóż, mimo wszystko... nie żałuję tego, co było mię-

dzy nami. Warto było spróbować.

Elizabeth przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. Wa-

hała się chwilę, czy zadać następne pytanie, wreszcie ze-
brała się na odwagę.

- Ivy wspomniała mi o twoich rodzicach. Podobno

wyjechali do Norwich?

R

S

background image

- Tak. Kupili parterowy dom blisko miejsca, gdzie

mieszka moja ciotka ze strony matki.

Elizabeth poczuła ogarniający ją gniew. Dlaczego nie

mogli zrobić tego wcześniej? Dlaczego nie wyjechali i nie
zostawili ich samych, aby mogli wspólnie prowadzić pra-
ktykę w Dunster House?

Spojrzała na męża. Ciekawe, czy on też miał do nich

o to żal.

- Cholera, znów ten przeklęty telefon! - Callum wstał

z przepraszającym uśmiechem i kolejny raz wyszedł do
holu. Po chwili wrócił. W ręku trzymał lekarską torbę,
przez ramię przewiesił płaszcz. Elizabeth poczuła wyrzuty
sumienia na jego widok.

- Wezwanie? - odgadła szybko.
- Niestety. Tym razem muszę opuścić cię na dłużej.

- Spojrzał niepewnie na zegarek. - Tylko że niedługo po-
winni przywieźć to dziecko... Cholera!

- Jedź, Callum. Zajmę się nim. W końcu niedługo za-

czynam pracę na pediatrii.

- Och, zrobisz to? Świetnie, jesteś wspaniała. Skorzy-

staj z mojego gabinetu. A jeśli długo mnie nie będzie,
rozgość się. Do zobaczenia później - rzucił przez ramię
i po chwili już go nie było. Usłyszała jeszcze chrzęst opon
na żwirze i po raz kolejny została sama. Sama w salonie
i sama w Dunster House.

Wstała od stołu i zaczęła sprzątać nakrycia. Czuła się

teraz, jakby czas cofnął się wstecz, a ona znów była szczę-
śliwą (nie całkiem) żoną doktora Brenta. Zaniosła talerze
do kuchni, wstawiła je do zmywarki. Ledwie zaś to zrobiła,
usłyszała natarczywy dzwonek u głównych drzwi.

R

S

background image


Pobiegła szybko, by otworzyć. Na progu stała zatroska-

na para. Mężczyzna trzymał w ramionach owinięte w koc
niemowlę, kobieta ściskała w dłoni kartkę z adresem.
Oboje byli mocno wystraszeni.

- Przyjechaliśmy do doktora Brenta - odezwała się ko-

bieta. - Dzwoniliśmy wcześniej...

- Tak, wiem - odparła Elizabeth, wpuszczając ich do

środka. - Proszę za mną, do gabinetu.

Po drodze zastanawiała się, jak im wyjaśnić, kim jest.
- Zatrzymali się państwo w okolicy? - spytała, szuka-

jąc na biurku formularza dla pacjentów.

- Przyjechaliśmy do rodziców na święta - wyjaśniła

kobieta. - Mieszkają w tym miasteczku.

- Rozumiem. Proszę wypełnić te dokumenty, a ja

obejrzę maleństwo, dobrze? - Elizabeth uśmiechnęła się
przyjaźnie. - Proszę wpisać państwa adres i nazwisko
lekarza rodzinnego... - Wyjęła stetoskop Calluma z szuflady
biurka, gdy zaś zorientowała się, że rodzice dziecka patrzą
na nią podejrzliwie, dodała: - Proszę się nie denerwować,
ja też jestem lekarzem.

- Tak, oczywiście. Myślałam tylko, że przyjmie nas

doktor Brent - odezwała się kobieta. - Jest lekarzem mo-
ich rodziców.

- Niestety, doktor Brent został wezwany do nagłe-

go przypadku - wyjaśniła Elizabeth, po czym wskazała
mężczyźnie krzesło, aby usiadł na nim z dzieckiem na
kolanach. - Jestem jego... wspólniczką. Proszę, siądźcie
przy kominku...

Jednak jej słowa nie przekonały zatroskanej młodej

matki.

R

S

background image


- Ojciec powiedział, że wspólnik doktora Brenta miał

wypadek.

- To też się zgadza - znów uśmiechnęła się Elizabeth.

- Można powiedzieć, że tymczasowo go zastępuję. Sam
nie dałby sobie rady.

Takie wyjaśnienie wyraźnie uspokoiło kobietę. Całą

swą troskę skierowała na główny powód ich przyjazdu do
Dunster House, czyli dziecko.

Chłopczyk był bardzo rozpalony. Miał wysoką tempe-

raturę, jednak płucka na szczęście były czyste. Nie było
też kaszlu ani żadnych innych objawów przeziębienia.
Lekkie zaczerwienienie na policzku okazało się stanem
zapalnym spowodowanym wyrzynaniem się dwóch tyl-
nych ząbków.

Elizabeth doszła do wniosku, że nie będzie wypisywać

recepty, bo i tak o tej porze wszystkie apteki były za-
mknięte. Przeszukała szybko szafkę z lekarstwami i zna-
lazła niezbędny specyfik, potem zaś pouczyła rodziców,
że jeśli mały wciąż będzie gorączkował, mogą z nim
przyjść jutro, ale według niej to jedynie bolesne ząbko-
wanie.

- Przykro nam, że zawracaliśmy tym pani głowę, pani

doktor - powiedział mężczyzna, kiedy odprowadzała ich
do drzwi.

- Proszę się nie martwić. Ząbkowanie może czasem

sprawiać dzieciom ból. U państwa synka tak widocznie
ono przebiega.

Gdy pokrzepieni rodzice wyszli, Elizabeth wróciła do

gabinetu i usiadła w fotelu Calluma. Rozejrzała się po
pokoju, który, choć zaadaptowany dla potrzeb lekarza,

background image

wciąż wyglądał elegancko z bogato zdobionym komin-
kiem oraz wysokimi, łukowato zakończonymi oknami.

Zawsze lubiła ten pokój. Ciekawe, czy gdyby nie wy-

jechała, to ten właśnie gabinet przypadłby jej w udziale.
A może raczej ten drugi, po przeciwnej stronie holu, zaj-
mowany przez Tima Jessopa?

Wstała i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu.

Dotknęła komputera, ciśnieniomierza, przesunęła dłonią
po grzbietach podręczników medycyny, lśniącym blacie
biurka. Z pewnością gabinet doktora Brenta bardziej przy-
pominał elegancki salon niż typowe ambulatorium. Może
to lepiej? Chorzy czuli się tu bardziej gośćmi niż pacjen-
tami. Przypomniała sobie, że to samo mówiła Callumowi,
gdy ten zastanawiał się, czy nie zmienić wystroju gabinetu
na bardziej nowoczesny.

Do licha, tak wiele miała planów w związku z tą pra-

ktyką. Kiedy tu przyjechali, pół roku po ślubie, pogodziła
się z faktem, że nie zostanie pełnoprawną wspólniczką
męża do czasu przejścia na emeryturę jej teścia. Uzgodnili
jednak, że będzie się stopniowo wdrażać w pracę
gabinetu;
prowadzili rozmowy o klinice planowania rodziny, porad-
ni cytologicznej, poradni cukrzycowej, klinice prenatalnej.
Elizabeth była gotowa poczekać cierpliwie na własnych
pacjentów.

Jednak teściowej wszystkie te plany były nie w smak.

Nieustannie rozpieszczana przez adorującego ją męża,
uwielbiała swoje życie w Dunster House i nie widziała
powodu, by cokolwiek w nim zmieniać. Z początku Eli-
zabeth nie miała nic przeciwko komitetom charytatyw-
nym, do których zapisywała ją teściowa. Gdy jednak mi-

R

S

background image

jały tygodnie i miesiące, a ona wciąż pozostawała na mar-
ginesie praktyki lekarskiej Brentów, zaczęło ją to dener-
wować. Wiele razy wspominała o tym Callumowi, ale on
błagał ją jedynie o cierpliwość. Przekonywał, że nie mogą
bardziej naciskać na rodziców, bo będzie to wyglądało,
jakby chcieli się ich pozbyć. Mówił, że emerytura Brenta
seniora to kwestia czasu i że później będą mogli robić, co
tylko zechcą.

Niestety, minęło sześć miesięcy od czasu ich przepro-

wadzki i nic się nie zmieniło. Kiedy zaś Margaret Brent
zaczęła wspominać o wnukach, Elizabeth zirytowała się
na dobre.

- Mógłbyś wreszcie jej to wyjaśnić - prosiła Calluma.

- Chcę mieć dzieci, ale jeszcze nie teraz. Najpierw chcę
coś osiągnąć. Nie mam zamiaru zmarnować wysiłku, jaki
włożyłam w zdobycie zawodu.

- Nie denerwuj się na nią - odpowiadał ze stoickim

spokojem, który jeszcze bardziej ją irytował. - To natural-
ne, że pragnie wnuków. Zresztą, jeśli dobrze się zastano-
wić, sam nie miałbym nic przeciwko temu. Pomyślałem,
że skoro teraz i tak nie pracujesz, może nadszedł odpo-
wiedni moment...

Gdy usłyszała to z jego ust, ogarnęło ją przerażenie.

Wiedziała, że tę sprawę powinni byli przedyskutować
przed ślubem, ale nie było na to czasu. Zafascynowani
sobą, pobrali się pod wpływem impulsu, im jednak dłużej
była jego żoną, tym częściej Elizabeth zastanawiała się,
czy nie zaczyna płacić za ten pośpiech.

Raz jeszcze rozejrzała się po gabinecie i zgasiła światło.

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Nie wiedziała, co ze

R

S

background image

sobą zrobić. Callum zaznaczył, że może wrócić późno.
Choć powiedział, że ma się czuć jak u siebie w domu,
wciąż miała skrupuły.

No proszę. Nic nie chce iść tak, jak to sobie zaplano-

wała. Miała wątpliwości nie tylko czy powinna spać
w swym dawnym pokoju, ale czy w ogóle spędzenie nocy
w Dunster House jest dobrym pomysłem.

Na pewno nie jest, tylko jak inaczej wybrnąć z tej pa-

skudnej sytuacji, w jakiej się znalazła? Pójść spać na dwo-
rzec, nie pożegnawszy się z Callumem? Przecież miała się
z nim rozmówić.

Westchnęła ciężko, podniosła swoją torbę podróżną i

z zaciekawieniem spojrzała w głąb korytarza, który pro-
wadził do mieszkania wspólnika Calluma. On sam zapo-
wiedział, że tam właśnie spędzi tę noc, by nie krępować
jej swą bliskością. Ciekawe, dlaczego nie wydzielono dla
nich odrębnego mieszkania w tej części domu, gdy spro-
wadzili się do Dunster House zaraz po ślubie. Teściowie
z góry ustalili, że młodzi zamieszkają z nimi, będą jadać
wspólne posiłki i spędzać z nimi większość wolnego cza-
su. Jak się okazało, wszystkim wyszło to bokiem.

Wspięła się po schodach na piętro, stanęła przed

drzwiami ich dawnej sypialni i z drżeniem serca otworzyła
znajome drzwi. Zapaliła światło, rozejrzała się dookoła
i znów powróciły wspomnienia. Wygląd pokoju nic się nie
zmienił. Ściany wciąż pokrywały staromodne tapety,
w oknach wisiały dopasowane do nich zasłony, łóżko po-
krywały dopełniające kompletu narzuty.

Prawdę mówiąc, niewiele przedmiotów świadczyło

o tym, że Callum regularnie używa tej sypialni - maszyn-

R

S

background image


ka do golenia na półce powyżej umywalki, para butów pod
komodą i książka obok radioodbiornika na nocnej szafce.

Elizabeth pozwoliła, by jej wzrok spoczął na łóżku,

i myślami powróciła do dawnych dni. Teraz trudno było
jej w to uwierzyć, ale w tym właśnie łóżku kochali się
kiedyś bez pamięci. Z seksem bowiem nigdy nie mieli
żadnych problemów. Kłopoty nadeszły z innej strony.

Otworzyła torbę, wyjęła nocną koszulę i pozostałe

ubrania. Z początku chciała zostawić w torbie wszystko
oprócz stroju do snu, ostatecznie zmieniła jednak zdanie
i rozwiesiła wszystkie rzeczy w szafie. Żeby się nie po-
gniotły.

W łazience poczuła lekki zapach wody toaletowej Cal-

luma i niespodziewanie jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Gdy zaś do stojącego na umywalce kubka, w którym była
już szczoteczka Calluma, włożyła swoją, poczuła, jak
ogarnia ją niebezpieczne ciepło. Ze złością zabrała szczo-
teczkę i wrzuciła ją z powrotem do kosmetyczki.

Nie chciała się jeszcze kąpać. Liczyła na to, że kiedy

Callum wróci, wyjawi mu wreszcie powód swej wizyty
i na zawsze odetnie się od kłopotliwej przeszłości.

Jeśli jednak nie wróci, albo wróci wyjątkowo późno, to

dziś już nie porozmawiają. Zaczęła właśnie rozważać mo-
żliwość przedłużenia swojego pobytu o kolejny dzień, kie-
dy w sypialni zadzwonił telefon.

- Liz? - usłyszała głos męża. - Przykro mi, ale za-

dzwonili właśnie z pogotowia. Mam jeszcze dwie wizyty.
Bóg wie, kiedy wrócę do domu. Lepiej połóż się i na mnie
nie czekaj.

Elizabeth wzięła głęboki oddech.

R

S

background image

- Dobrze, ale...
- Coś się stało?
- Nie, nie. Chciałabym tylko wiedzieć, kiedy będzie-

my mogli porozmawiać. Powinnam jutro wyjechać pier-
wszym pociągiem.

- Rozumiem cię, Liz. I naprawdę mi przykro.
- Porozmawiamy, zanim wyjadę?
- Uprzedzałem cię, że mam podwójną liczbę pacjen-

tów. Jutro może być taki sam kocioł jak dzisiaj.

- No dobrze. Jeśli wzięłabym zastępstwo za Tima, po-

mogłabym ci trochę? - Sama nie mogła uwierzyć, że to
powiedziała.

- A nie pokrzyżuje to twoich planów?
- Nie umawiałam się z siostrą na konkretną godzinę.

Może po przyjęciu pacjentów w gabinecie, zanim wyje-
dziesz na domowe wizyty, uda ci się znaleźć dla mnie
chwilkę czasu. To naprawdę bardzo ważne.

- Jasne. Wyświadczasz mi ogromną przysługę. Ale te-

raz muszę już lecieć. Do zobaczenia rano...

- Do zobaczenia.
- Elizabeth?
- Tak?
- Śpij dobrze.
Rozłączył się, a ona stała jeszcze długo ze słuchawką

w dłoni. Potem odłożyła ją na widełki i opadła ciężko na
łóżko. Ten głos - głęboki, ciepły - znów działał na nią tak
jak dawniej!

Kiedy umyta i przebrana w koszulę nocną, wślizgnęła

się między czystą, świeżą pościel, znów poczuła się jakby
czas cofnął się o rok. Co najmniej o rok! Zdawało jej się,

R

S

background image

że oto zaraz w drzwiach łazienki ukaże się Callum, otulo-
ny miękkim szlafrokiem. Jego włosy będą mokre od pry-
sznica, on zaś uśmiechnie się, widząc ją w łóżku. Uśmie-
chnie się i zdejmie szlafrok. A pod szlafrokiem będzie
nagi. Zupełnie nagi...

Och, w łóżku zawsze było im cudownie. Callum dbał

o zaspokojenie jej potrzeb, ona zaś nigdy nie pozostawała
mu dłużna. Elizabeth zawsze bawiła myśl o tym, co po-
wiedzieliby jego rodzice na te pełne miłosnego ognia har-
ce, jakie odbywały się nieopodal ich własnej sypialni.

Niestety, nie miała okazji doczekać się komentarzy,

bowiem niewinne sprzeczki między nią a mężem po kilku
miesiącach przerodziły się w gwałtowne kłótnie, a potem
było już tylko coraz gorzej. I nawet wspólnie przeżywana
namiętność nie pozwalała zapomnieć o goryczy i rosnącej
frustracji, które bezlitośnie niszczyły ich związek.

Dla Calluma sytuacja ta była szczególnie trudna. Chciał

być lojalny wobec obu stron, ale ona w kolejnych zawzię-
tych kłótniach coraz częściej oskarżała go, że staje wbrew
niej po stronie rodziców. Domagała się zmian, żądała wier-
ności, stawiała warunki. Prawdę mówiąc, Callum znalazł
się między młotem a kowadłem. Nigdy jednak nie żalił się
na swój los, to musiała mu przyznać.

Myśląc teraz o mężu, zaczęła nerwowo przewracać się

w pościeli. Gdzieś głęboko poczuła ból, żal, a jednocześ-
nie tęsknotę i pragnienie, które chyba jedynie Callum mó-
głby zaspokoić. Jej dłonie same powędrowały w dół ciała,
zaczęły pieścić piersi, brzuch, biodra., Ogarnęła ją nagle
tak przemożna żądza, że na tę jedną chwilę gotowa była
puścić w niepamięć wszystkie pretensje i urazy, byle tylko

R

S

background image

Callum był z nią, byle przyszedł i zabrał ją w jedną z tych
cudownych miłosnych podróży.

Nagle na dole trzasnęły drzwi. Elizabeth podskoczyła

gwałtownie. Zesztywniała i leżała bez ruchu, nasłuchując
miarowych kroków.

Czyżby Callum usłyszał nieme wołanie jej wygłodzo-

nego ciała?

R

S

background image



ROZDZIAŁ TRZECI


Przypomniała sobie, że drzwi sypialni nie mają zamka,

i ogarnęła ją panika. Kiedyś nieodparty urok męża wiele
razy sprawiał, że rezygnowała z wcześniejszych roszczeń
i postanowień. Czy tak będzie i teraz?

Och, nie...
Ku swojemu zdumieniu, najpierw usłyszała pukanie

i dopiero potem Callum uchylił drzwi.

- Liz? Dobrze, że jeszcze nie śpisz. Przepraszam cię.

Przed wyjściem nie zdążyłem wziąć rzeczy na jutro. -
Wszedł szybko do środka, wyjął z szafy czystą koszulę, a
z komody inne drobiazgi. Na koniec zgarnął z umywalki
przybory toaletowe i skierował się do wyjścia.

Elizabeth leżała, obserwując go z napięciem. Dobrze,

że przynajmniej ma na sobie normalne ubranie, a nie szla-
frok, westchnęła z ulgą. Gdy jednak tuż przed wyjściem
Callum odwrócił się do niej, aż wstrzymała oddech z wra-
żenia. Patrzył na nią tak intensywnie, że mogła spodzie-
wać się wszystkiego. Co powinna zrobić, jeśli Callum
zechce jej dotknąć?

Przez chwilę zdawało się jej, że zauważyła iskierki

rozbawienia w jego ciemnych oczach. Czuła, że patrzy na
jej rudozłote włosy rozrzucone na poduszce, na ramiona,
zarys piersi, nóg i bioder pod cienką kołdrą.

R

S

background image

- Dobranoc, Liz - powiedział wreszcie zduszonym

głosem, w którym była jakaś dziwna, niepokojąca nuta.
- Śpij dobrze.

Jeszcze chwila i Elizabeth została sama. Nie była pew-

na, czy czuje ulgę, czy rozczarowanie. Zgasiła nocną
lampkę, zamknęła oczy i próbowała myśleć o wszystkim,
co mogłoby ugasić, stłumić owo rozedrganie, w które
wprawił jej ciało Callum swoją obecnością.

O dziwo, udało jej się to całkiem dobrze. Usnęła i spała

mocnym snem, a po przebudzeniu czuła się silna i wypo-
częta. Tak jak dawniej?


W domu panowała poranna cisza. Elizabeth przypo-

mniała sobie, że gospodyni wyjechała do córki na święta,
więc ona i Callum będą musieli sami zatroszczyć się o sie-
bie. Wzięła prysznic, ubrała się i zeszła do kuchni. Nasta-
wiła wodę. Nie wiedziała, czy Callum się zbudził i czy już
jadł, kiedy jednak usłyszała za oknem silnik samochodu,
a potem trzaśniecie drzwiami i kroki na schodach, zrozu-
miała, że jej mąż od dawna musi być na nogach.

I rzeczywiście - zaraz potem zjawił się w kuchni, wciąż

zaspany i wyraźnie zmęczony.

- Ciężka noc? - spytała ze współczuciem.
- Można tak powiedzieć - ziewnął, zakrywając dłonią

usta.

- Jadłeś śniadanie?
- Nie. Miałem nadzieję, że przygotujesz coś ze swoich

specjałów, zanim przyjdą pierwsi pacjenci. - Uśmiechnął
się lekko. - No wiesz, coś z tych zakazanych smakołyków,
na przykład grzanki z parówkami i grzybami.

background image

Elizabeth nie dała się długo prosić.
- W porządku - odparła, karcąc się za to, że znów

ulega jego urokowi. Nawet gdy był wykończony, umiał
wpływać na ludzi tak, aby dostawać to, czego chciał. - Weź
prysznic, a ja zrobię śniadanie. Lodówka pewnie pełna?

- Tak, Ivy zadbała, żebym nie głodował przez święta.

Z pewnością znajdziesz wszystko, co trzeba. - Zanim wy-
szedł, odwrócił się jeszcze i zapytał: - A ty, spałaś dobrze?

- Doskonale - odparła, unikając jego wzroku.
Po kwadransie jajecznica była gotowa, bekon usmażo-

ny, a świeżo zaparzona kawa bulgotała w ekspresie. Stół
ozdobiony był świątecznymi serwetkami oraz owocami,
ułożonymi na kryształowym platerze.

Callum wrócił do kuchni z gazetą pod pachą, pociągnął

nosem, a potem westchnął błogo.

- Boże, to się nazywa śniadanie! Zupełnie tak jak daw-

niej.

Elizabeth usiadła naprzeciwko niego, ale nie skomen-

towała tej uwagi. Wiedziała, że nie mówi o czasach, gdy
mieszkali w Dunster House, wtedy bowiem w kuchni kró-
lowała Margaret Brent, a na śniadania jadało się owsiankę.
Słowa Calluma odnosiły się do tych kilku wspaniałych
miesięcy, jakie spędzili razem po ślubie we własnym mie-
szkaniu. To właśnie były ich najszczęśliwsze chwile.

Callum rzucił się na jedzenie niczym wygłodniały wilk.

Po chwili jednak przerwał, by spojrzeć na jej talerz.

- Cieszę się, że przejęłaś coś z moich zwyczajów - po-

wiedział z uznaniem. - Pamiętam, że kiedyś twoje śnia-
danie składało się z małej grzanki i filiżanki gorzkiej
kawy.

background image

- Wciąż tak jest. Ostatnio muszę uważać na wagę.
- Chyba żartujesz. Masz wspaniałą figurę.

Elizabeth poczuła, że się czerwieni, więc szybko zmie-
niła temat.

- Dziś po prostu zrobiłam sobie wyjątek. W końcu

przyjechałam tu na wakacje.

- A ja, okrutny, zmuszam cię do pracy.
- Cóż, sytuacja jest podbramkowa. - Wzruszyła ra-

mionami. - W końcu złamanie kości udowej to nie prze-
lewki. Znajdziesz zastępcę za Tima?

- Będę musiał. Od zeszłego roku liczba pacjentów zna-

cznie się powiększyła, musiałaś to zauważyć. Jedna osoba
nie da sobie rady.

- Kim właściwie jest ten twój wspólnik? - spytała Eli-

zabeth, nalewając do filiżanki kawy. - Przyznam, że by-
łam zaskoczona, gdy o nim usłyszałam.
- Nazywa się Tim, Timothy Jessop. Skończył Sheffield
Tak naprawdę nie jest moim wspólnikiem.

- O! - Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Wydawa-

ło mi się, że...

- Wiem. Jakoś łatwiej nazywać go wspólnikiem. Ale

w rzeczywistości przyjechał tu tylko na pewien czas.
Chciałby pracować w krajach Trzeciego Świata, to bardzo
szlachetny człowiek.

- Rozumiem - odparła Elizabeth, próbując nie dać po

sobie poznać, jak bardzo poruszyła ją myśl, że w takim
razie Callum będzie musiał wkrótce poszukać kogoś na
stałe. Trudno. Na pewno tym kimś nie będzie ona. Kiedyś
- pewnie tak, ale teraz było już na to za późno. Nie wszy-
stko może być tak jak dawniej.

R

S

background image

- Gotowa do pracy? - Callum podniósł się z krzesła

i zebrał ze stołu swój talerz. - Zawiadomię izbę lekarską,
że przejmujesz chwilowo pacjentów Tima. Aha, i zadzwo-
nię do apteki, by nie zdziwili się na widok innego podpisu
na receptach. - Poprowadził ją korytarzem do gabinetu
przyjęć. - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to proś na-
tychmiast. Jestem ci naprawdę ogromnie wdzięczny za
pomoc. Już pogodziłem się z myślą, że przede mną dwa
dni prawdziwego piekła.

Miała mu przypomnieć, że rozmawiali tylko o jednym

dniu, ale w tej samej chwili zadzwonił „cholerny telefon"
i Callum przeprosił ją, by go odebrać.

Elizabeth usiadła ciężko na fotelu. Chciała go wypytać

o sposób funkcjonowania gabinetu, karty pacjentów, me-
tody zamawiania wizyt. Pamiętała jeszcze, co praktykował
jej teść, ale wiedziała też, że Callum zawsze chciał to
zmienić. Przypomniała sobie nagle, że poprzedniego dnia
zauważyła w poczekalni szafę z półkami wypełnionymi
teczkami. To pewnie była kartoteka pacjentów. Postano-
wiła to sprawdzić i nie czekając, aż Callum zakończy roz-
mowę, przeszła szybko przez hol.

Poczekalnia była pusta. Krzesła równo stały pod ścianą,

na stołach rozłożono magazyny i kolorowe ulotki. Karto-
teki z danymi pacjentów ciągnęły się od podłogi do sufitu.
Jednak nie to w pierwszej chwili zwróciło uwagę Eliza-
beth, lecz okazałe biurko pod oknem, na którym stał kom-
puter oraz elektryczna maszyna do pisania. Uśmiechnęła
się do siebie. Oto niewątpliwa innowacja w pracy gabinetu
doktora Brenta.

Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do poczekał-

R

S

background image

ni weszła energicznie nie znana jej kobieta. Z wyglądu
miała około trzydziestki, ubrana była w zamszową kami-
zelkę, w ręku trzymała konewkę do podlewania kwiatów.
Ujrzawszy Elizabeth, zatrzymała się gwałtownie, mierząc
ją wzrokiem.

- Jeszcze zamknięte... - zaczęła, lecz Elizabeth naty-

chmiast jej przerwała.

- Wiem, wiem. Nie jestem pacjentką. Przyszłam po-

móc doktorowi Brentowi. Przyjmę dzisiejszych pacjentów
doktora Jessopa. Szukałam właśnie kart pacjentów.

Z twarzy kobiety znikł wyraz podejrzenia.
- Rozumiem. Przepraszam panią. Z pewnością przyda

się nam pani pomoc. Nie miałam pojęcia, jak sobie poradzi
nasz biedny doktor. Dni przed Bożym Narodzeniem by-
wają najgorsze.

Elizabeth chciała wyjaśnić, że będzie pomagać jedynie

dziś, ale znów nie miała szansy. Tym razem przeszkodził
jej Callum.

- O! Właśnie chciałem zapoznać was ze sobą. Spóź-

niłem się?

- Nie - odparła Elizabeth. - Jeszcze się sobie nie

przedstawiłyśmy. - Uśmiechnęła się do nieznajomej.

- Pozwól więc, Elizabeth, to jest Hilary Young, nasza

sekretarka i recepcjonistka w jednej osobie. Jest absolut-
nie cudowna i zawsze będzie ci służyć pomocą. Hilary,
przedstawiam ci Elizabeth, która pomoże nam opanować
ten chaos. - Gdy kobiety uścisnęły swe dłonie, Callum
spojrzał na Hilary i dodał: - Tak się składa, że Elizabeth
jest również moją żoną.

Promienny uśmiech natychmiast zniknął z nienagannie

R

S

background image

umalowanej twarzy sekretarki, a Elizabeth momentalnie
wyciągnęła z tego właściwy wniosek.

Callum jakby nie zauważył konsternacji swej asystentki.
- Elizabeth zgodziła się przyjąć dzisiejszych pacjen-

tów - tłumaczył jej, wyraźnie z tego zadowolony. - Może
też uda nam się ją przekonać, żeby została z nami przez
święta.

I znów nie znalazła w sobie siły, by mu zaprzeczyć.

Uznała, że to nie jest właściwy moment, tym bardziej że
sekretarka Calluma tylko czekała, żeby coś takiego padło
z jej ust. Wprawdzie uśmiechała się wciąż uprzejmie, ale
kobieca intuicja podpowiadała Elizabeth, że Hilary zoba-
czyła w niej rywalkę i będzie starała się jak najszybciej jej
pozbyć. Elizabeth zaś - podobnie jak jej mąż - była wy-
jątkowo przekorna i uparta.


Pomimo wcześniejszych obaw, przedpołudniowe go-

dziny w przychodni minęły bez problemów. Zdziwionym
pacjentom Elizabeth wyjaśniała, że zastępuje chwilowo
Tima Jessopa. Na szczęście większość osób zapisana była
po raz pierwszy, więc nie musiała się nawet tłumaczyć.

Pacjenci byli różni, od takich którzy przyszli zmierzyć

sobie ciśnienie krwi, przez przyjmujących leki, którym
trzeba było wypisać nową receptę, po ludzi proszących
o zwolnienie z pracy aż do Nowego Roku. Zbadała też
kilkoro dzieci z grypą i bolącymi gardłami oraz starszego
pana z rozedmą płuc, któremu trzeba było zmienić lecze-
nie. Kiedy już zaczęła gratulować sobie bezproblemowego
przedpołudnia, do gabinetu weszła pacjentka, na widok
której Elizabeth zesztywniała.

R

S

background image

Wyraz twarzy Audrey Summers aż za dobrze świadczył

o tym, że ona także ją poznała. Audrey była jedną z tych
kobiet, które po osiągnięciu pewnego wieku udzielają się
w każdym komitecie społecznym. Była członkinią Unii
Matek, należała do kościelnego chóru, a przede wszystkim
stanowiła pewne źródło wiadomości - nawiasem mówiąc,
nie zawsze prawdziwych - o wszystkich mieszkańcach
miasteczka. Oprócz tego przyjaźniła się z Margaret Brent,
więc gdy Elizabeth podniosła się z fotela, żeby ją przywi-
tać, serce podeszło jej do gardła.

- Och, pani Summers, jak miło panią znowu widzieć

- powiedziała pozornie beztroskim tonem. - Proszę
usiąść.

- Elizabeth? Cóż, muszę przyznać, że jestem zasko-

czona. Kiedy Hilary powiedziała mi, że dzisiaj wyjątkowo
przyjmie mnie doktor Brent, sądziłam, że miała na myśli
pani... pani... - nie wiedziała, jak dokończyć. - Sądzi-
łam, że przyjmie mnie doktor Callum Brent - wydusiła
z siebie w końcu. - Co pani tu właściwie robi?

- Po prostu pomagam mężowi - odparła Elizabeth,

której wyjątkowo nie podobał się podejrzliwy, nieprzyja-
zny ton głosu Audrey.

- Ach, rozumiem.
Zanim kobieta zdążyła otworzyć usta, by zadać kolejne

wścibskie pytanie, Elizabeth spytała rzeczowym głosem:

- Słucham, pani Summers, w czym mogę pomóc?
Pacjentka opowiedziała o bólach gastrycznych i nie-

strawnościach po jedzeniu. Elizabeth kazała się jej roze-
brać, położyć na leżance i zbadała dokładnie jej brzuch.

- Ile ma pani wzrostu? - zapytała, myjąc ręce.

R

S

background image


- Metr sześćdziesiąt dwa.
- A ile pani waży?
- Och, nie wiem dokładnie, ale przypuszczam, że nie-

całe siedemdziesiąt kilogramów.

- Sprawdźmy to, dobrze? Proszę wejść na wagę. Tak...

prawie osiemdziesiąt, pani Summers. Szczerze mówiąc, to
stanowczo za dużo, jak na pani wzrost. - Elizabeth wróciła
do swego biurka. - Przepiszę pani środek łagodzący żo-
łądkowe dolegliwości. Dostanie pani również dietę, której
radziłabym przestrzegać.

- Nie przypuszczam, żeby przyniosło to jakieś rezul-

taty - powiedziała Audrey Summers. - Jem naprawdę nie-
wiele.

- Mimo to proszę porównać swój jadłospis z tą dietą.

Na pewno znajdzie pani różnice.

Podczas badania Elizabeth była świadoma, że pani

Summers bardzo chciałaby się dowiedzieć, co takiego za-
szło w Dunster House, co tłumaczyłoby jej tu obecność.
Z pewnością pobiegłaby czym prędzej, aby powtórzyć to
swoim znajomym. Jednak ona nie zamierzała zaspokoić
tej chorobliwej ciekawości. Gdy więc starsza kobieta ubra-
ła się i próbowała naciągnąć ją na rozmowę, Elizabeth
zbyła ją jakimś półsłówkiem, po czym poleciła wezwać
następnego pacjenta.

- Chciałam się tylko dowiedzieć, czy będę miała oka-

zję widywać panią przy kolejnych wizytach - próbowała
tłumaczyć się Audrey.

- Jeszcze nie wiem, pani Summers. -Elizabeth staran-

nie ważyła każde słowo. - Jeśli lekarstwo podziała, nie
sądzę, by musiała przychodzić pani ponownie. W prze-

R

S

background image

ciwnym wypadku, proszę się zgłosić, zrobimy dalsze ba-
dania. A teraz proszę przede wszystkim uważać na to, co
będzie pani jadła podczas świąt, dobrze?

Zamknęła drzwi za pacjentką z westchnieniem pra-

wdziwej ulgi. Oparła się o ścianę. Przez cały dzień miała
nadzieję, że uniknie podobnej sytuacji.

Kilka chwil później wyszła z gabinetu, żeby sprawdzić,

czy w poczekalni czekają jeszcze jacyś pacjenci. Zamiast
nich ujrzała panią Summers i Hilary Young, pochłonięte
prowadzoną przyciszonym tonem rozmową.

- Hilary, czy nie ma już nikogo więcej? - spytała.
Sekretarka uniosła gwałtownie głowę. Na jej twarzy
widać było zmieszanie. Elizabeth wiedziała, że

rozmawiały o niej.

- Tak, doktor Brent - odpowiedziała pospiesznie. - To

na razie koniec.

- A dlaczego nie macie w tym roku choinki? - spytała

Audrey Summers, wyraźnie szukając pretekstu, by zostać
w poczekalni choćby chwilę dłużej. - Odkąd sięgam pa-
mięcią, zawsze w holu stało przepięknie udekorowane
świąteczne drzewko.

- Och, było tyle zamieszania z wypadkiem doktora

Jessopa, że nie zdążyliśmy - zaczęła tłumaczyć sekretar-
ka. - Właściwie to choinka jest, ale doktor Brent zapo-
mniał, gdzie są schowane bombki. Zawsze zajmowała się
tym jego matka.

- Ja wiem, gdzie leżą - pochwaliła się Elizabeth. -

Pójdę i przyniosę je tutaj. Nie ma świąt bez choinki, pra-
wda? - uśmiechnęła się słodko do dwóch kobiet i wbiegła
po schodach na górę.

R

S

background image

Gwiazdkowe dekoracje złożone były w dwóch ogro-

mnych pudłach w pokoju na poddaszu. Elizabeth wiedzia-
ła o tym, ponieważ sama pomagała matce Calluma je tam
umieścić. Pamiętała zaś to tak dobrze, bowiem tego same-
go dnia, przy kolacji, jej teść oznajmił, że ponieważ czuje
się świetnie, odkłada na jakiś czas swoje emerytalne plany.
Po posiłku po raz ostatni pokłóciła się z Callumem i jesz-
cze tego wieczoru wyjechała.

Na strychu było zimno i ponuro. Stały tu kufry, walizy,

pojedyncze meble, model krawiecki, stary koń na biegu-
nach i inne starocie, jakie można znaleźć na każdym
strychu.

Kartonowe pudła ze świątecznymi dekoracjami leżały

pod oknem. Elizabeth wyciągnęła na środek jedno z nich
i szła właśnie po drugie, kiedy jej wzrok przykuło inne
pudełko. Leżało na siodle bujanego konia i wydawało się
znajome. Odgarnęła pajęczynę, zdmuchnęła kurz pokry-
wający wieczko, ostrożnie zajrzała do wewnątrz. To, co
na pierwszy rzut oka wyglądało na książki, okazało się
kolekcją fotograficznych albumów. Na widok jednego
z nich serce zabiło jej mocniej. Wzięła go w dłonie i ze
ściśniętym gardłem zaczęła przewracać kolejne strony.

Wiele razy zastanawiała się, co się stało z jej ślubnymi

zdjęciami. Czasem żałowała, że nie zabrała ich ze sobą,
ale wyjechała w takim pośpiechu, że nie miała czasu
o nich myśleć. Teraz wolno przewracała kartki i czuła, jak
coraz silniej narasta w niej poczucie straty i rozżalenia.

Na zdjęciach oboje byli roześmiani, pełni nadziei na

przyszłość. Co się stało z ich marzeniami i nadziejami?
Jak mogli tak po prostu z nich zrezygnować?

R

S

background image

Przewróciła kolejną kartkę, a wtedy luźna fotografia

upadła na podłogę. Elizabeth podniosła ją i poczuła, jakby
ktoś wbił nóż w jej serce. To zdjęcie zostało zrobione
podczas podróży poślubnej do Paryża, następnego dnia po
weselu. Stoją na balkonie hotelowego pokoju; ona wpa-
trzona w męża, on czule uśmiechnięty, rozpromieniony,
szczęśliwy...

- Liz? - usłyszała nagle jego głos tuż za plecami. - Co

tutaj robisz?

Odwróciła się szybko i spotkała jego zdziwiony wzrok.

Przez chwilę żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa.
Wreszcie Callum zauważył album i odezwał się pierwszy:

- Więc tutaj się zawieruszył. Zastanawiałem się, gdzie

mógł się podziać.

Elizabeth ogarnął nagle niewytłumaczalny gniew.
- Tak, Callum, tutaj - wybuchnęła - wśród innych

śmieci! Widocznie tylko tyle dla ciebie znaczył!

R

S

background image




ROZDZIAŁ CZWARTY


- Przynajmniej ich nie wyrzuciłem - odparował Cal-

lum. - Ty nawet nie pomyślałaś, żeby zabrać je ze sobą.

- Ale nie wiedziałeś, gdzie są, prawda? Przed chwilą

sam się do tego przyznałeś. Widocznie nie miało to dla
ciebie większego znaczenia.

- Zdjęcia czy nasze małżeństwo? - W jego głosie za-

brzmiała gorzka drwina. - Jeśli masz na myśli małżeń-
stwo, to ty powinnaś przemyśleć tę sprawę. W końcu to
nie ja odszedłem, Elizabeth.

Odzyskała głos, wyprostowała ramiona i spojrzała mu

prosto w oczy.

- Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia - powiedziała,

starając się powstrzymać drżenie głosu.

- To twoje zdanie. Ja wierzyłem, że można było roz-

wiązać nasz problem.

Stali i mierzyli się wzrokiem niczym przeciwnicy przed

walką. Pierwszy ochłonął Callum. Spojrzał na zegarek.

- Musimy porozmawiać, zdaję sobie z tego sprawę.

Ale to nie jest odpowiednia pora ani miejsce. Mam dużo
wizyt domowych.

Elizabeth również zdążyła się nieco rozluźnić.
- Czy mam ci jeszcze w czymś pomóc?

Zawahał się.

R

S

background image

- Jak długo zamierzasz zostać?
- Jak długo chcesz, żebym została? - odpowiedziała

pytaniem na pytanie, a potem spojrzała mu śmiało w oczy.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w nich dziwny blask,
ale nie miała pojęcia, co on może oznaczać.

- Jeśli mam być szczery, to przydałabyś się tu przez

święta. Ale Hilary szczerze wątpi, czy zechcesz zabawić
u nas tak długo.

- Och, naprawdę? - zirytowała się. - W takim razie

zostanę, jak długo będziesz mnie potrzebował. Czy mam
przejąć wizyty domowe Tima?

- Nie, z tym sobie poradzę. Ale po lunchu przyjdą

kolejni pacjenci. Może do tego czasu uda ci się coś zrobić
z tą przeklętą choinką? Jeśli usłyszę jeszcze jedno pytanie,
dlaczego w tym roku jej nie ma...

- Oczywiście. Już znalazłam bombki. - Wskazała ręką

pudła. - Mógłbyś pomóc mi je znieść?

Zeszli do holu, gdzie czekało już na nich ustawione

drzewko. Następną godzinę Elizabeth spędziła na
ubieraniu choinki. Zawsze lubiła takie zajęcia, miała
bowiem do nich talent. Kiedy skończyła, nawet Hilary
Young musiała przyznać, że drzewko przystrojone
czerwonymi kokardami, sztucznym śniegiem i złotymi
świecami wygląda imponująco.

- Długo tu pracujesz, Hilary? - spytała Elizabeth, gdy

już posprzątała resztki wstążek i łańcuchów oraz zamiotła
świerkowe igły.

- Około pół roku. Doktor Brent zatrudnił mnie, gdy

doktor Jessop przyszedł do kliniki.

- Więc nie było cię jeszcze, gdy mieszkali tu rodzice

Calluma - stwierdziła Elizabeth, przyglądając się swemu

R

S

background image

dziełu. - Jego matka zawsze ubierała choinkę. To był pra-
wdziwy rytuał, zawsze w niedzielę przed świętami.

- Wyobrażam sobie - odparła Hilary. - Nie poznałam

pani Brent, ale dużo o niej słyszałam. Ponoć miała trudny
charakter. - Popatrzyła na Elizabeth, a ta w jednej chwili
pojęła, że Hilary zna opowieści o niej i teściowej.

- Cóż, jest kobietą, która wie, czego chce - odpowie-

działa szybko. Nie miała ochoty dłużej rozmawiać o swo-
im prywatnym życiu, więc zmieniła temat. - O której
godzinie zaczynają się popołudniowe wizyty?

Hilary spojrzała na nią zdumiona. Widocznie była prze-

konana, że do tego czasu Elizabeth wyjedzie.

- Wpół do trzeciej. Czy przyjmie pani pacjentów do-

ktora Jessopa także po południu?

Elizabeth przytaknęła.
- Tak. I jutro też, więc możesz dalej przyjmować za-

pisy - dodała wyniośle. Ten ton nie był potrzebny, ale
zdenerwowało ją coś w głosie Hilary. Wyszła do kuchni.
Wyrzuciła śmieci i usiadła przy stole, zastanawiając się,
dlaczego, do diabła, robi to wszystko.

Przez swoją przekorę i upór będzie musiała zostać tu

aż do wigilijnego popołudnia. Powinna zadzwonić do sio-
stry i powiadomić ją, że zmieniła plany. Zresztą Janet i tak
już się pewnie zastanawia, dlaczego jeszcze do niej nie
dotarła.

No właśnie, dlaczego? Zaważyła tu chyba osoba Hilary

Young. Elizabeth nie miała pewności, czy Calluma łączy
z asystentką coś jeszcze poza wspólną pracą, ale ta dziew-
czyna najwyraźniej traktowała go jak swoją własność, co
wyjątkowo drażniło Elizabeth.

R

S

background image

Westchnęła. Czy mogłaby mieć mu za złe, gdyby Cal-

lum miał kogoś oprócz niej? Jak słusznie zaznaczył, to
w końcu ona odeszła, nie on. Czemu więc tak dziwnie się
czuje? Co ją skłoniło do tej dziwacznej decyzji, by po-
święcić dla niego swój czas? Przecież nie zazdrość. Jak
może być zazdrosna o Calluma, skoro przyjechała popro-
sić o rozwód?

A może to nieprawda, że w jej życiu nie ma już dla

niego miejsca? Może pó burzliwym wyjeździe z Dunster
House wmówiła tylko to sobie? Czuła się oszukana i zdra-
dzona, gdy Callum stanął po stronie rodziców i zdawał się
nie dostrzegać jej potrzeb. Dawna przyjaciółka ze studiów
powiedziała jej o możliwości tymczasowej pracy w Bo-
stonie, więc szybko podjęła decyzję i wyjechała do Sta-
nów. A przecież gdyby dała mu szansę, może wszystko
wyglądałoby dzisiaj inaczej? Może dlatego bez reszty po-
święciła się pracy, żeby nie tęsknić za Callumem i nie
myśleć zbyt wiele o swoim położeniu?

Boże, nie spodziewała się, że tak bardzo przeżyje po-

wrót do Dunster House.

Nic nie działo się według scenariusza, który wcześniej

ułożyła. Przygotowała się na przeprawę z Margaret Brent,
a ku swojemu zdumieniu nie zastała już ani jej, ani jej
męża. Nie mogła też przewidzieć komplikacji, jakie po-
ciągnął za sobą wypadek Tima Jessopa. Czy wypadało
w takiej sytuacji odmówić pomocy osamotnionemu Cal-
lumowi? Zwłaszcza że wciąż był przecież jej mężem, a jej
uczucia do niego wcale nie zostały do końca określone.
Pocieszała się tylko, że wszystkie te rozterki miną, gdy
wyjedzie stąd wreszcie raz na zawsze.

R

S

background image

Na razie jednak zobowiązała się zostać tu do jutrzejsze-

go wieczora i musi ten czas należycie wykorzystać. Po
pierwsze - pomagać Callumowi, skoro obiecała mu po-
móc; po drugie zaś - powiedzieć mu wreszcie o roz-
wodzie.

Gdy jasno postawiła przed sobą te cele, od razu poczuła

się lepiej. Zrobiła sobie kanapkę i raźno zaczęła przygo-
towywać się do kolejnych wizyt.

Pierwszym zadaniem była szkoła rodzenia, w której

zajęciach uczestniczyła też tutejsza położna. Kobieta po
czterdziestce, o miłej twarzy, pracowała w okolicy od wie-
lu lat.

Razem badały przyszłe mamy, mierzyły im ciśnienie

krwi, sprawdzały wagę i wyniki badań moczu, słuchały
bicia serc płodów oraz odpowiadały na wszelkie pytania
zaniepokojonych ciężarnych. Niektóre z kobiet były
wyraźnie zadowolone, że rozmawiają z lekarką, zwłasz-
cza że Elizabeth zawsze miała dobry kontakt z pacjentka-
mi. Jedna z nich, Vanessa Lee, u której zbliżał się termin
porodu, była szczególnie zdenerwowana.

- To pani pierwsze dziecko? - spytała Elizabeth.
- Tak. Trzydzieści osiem lat to trochę późno, prawda?
- Proszę się nie martwić, będzie pani miała dobrą

opiekę.

- Długo czekaliśmy na to dziecko, wiele przeszliśmy

- tłumaczyła Vanessa. - Nie przeżyłabym, gdyby coś mu
się stało. Problem w tym, że za późno zaczęliśmy myśleć
o założeniu rodziny. Ja jestem radcą prawnym, mąż adwo-
katem i zawsze na pierwszym miejscu stała praca. Kiedy
zdecydowaliśmy, że nadszedł czas, matka natura postano-

R

S

background image

wiła utrzeć nam nosa. Niech pani nie odkłada macierzyń-
stwa na potem, doktor Brent, dobrze pani radzę.

Po szkole rodzenia Elizabeth znów zasiadła w gabine-

cie przyjęć. I choć poprzednio tak bardzo się bała spotka-
nia kogoś znajomego, tym razem czekała ją miła niespo-
dzianka.

Jednym z pacjentów był starszy mężczyzna cierpiący

na depresję. Jego żona zmarła podczas ubiegłych świąt
i teraz nie mógł sobie dać rady w obliczu nadchodzącej
rocznicy jej śmierci. Tyle przynajmniej Elizabeth dowie-
działa się o nim z kartoteki. Ponieważ Tim Jessop przepi-
sał mu dość silny lek, na wszelki wypadek miała się na
baczności.

- Pani Brent - usłyszała ku swojemu zdumieniu. - Jak

to miło znów panią widzieć. - Poorana zmarszczkami
twarz mężczyzny rozjaśniła się w uśmiechu.

Elizabeth wstała i podała mu rękę na powitanie. Choć

jego twarz wydawała się jej znajoma, nie mogła sobie
przypomnieć, gdzie się widzieli. Delikatnie wyciągnęła z
niego tę informację dopiero podczas późniejszej rozmowy.

- Moja żona ciągle powtarzała, jaka pani była dla niej

życzliwa.

- Naprawdę?
- Tak, nie mogła się doczekać pani kolejnych wizyt

w hospicjum.

Więc tam się spotkaliśmy, pomyślała Elizabeth. Oka-

zuje się jednak, że praca charytatywna, do której tak na-
mawiała ją teściowa, przyniosła dobre skutki.

Po chwili rozmowy zapytała starszego mężczyznę

o plany na święta.

R

S

background image

Zamilkł, ściskając w dłoniach czapkę.
- Syn ze swoją żoną chcieliby, żebym pojechał do

nich. Prowadzą farmę, nawet niedaleko stąd, ale chyba nie
pojadę...

- Dlaczego? Myślę, że powinien pan ich odwiedzić.
- Tak? Sam nie wiem... Rano postanowiłem, że zosta-

nę, ale teraz, po rozmowie z panią o Millie, czuję się nieco
lepiej...

- Sądzę, że pański syn i jego rodzina byliby bardzo

rozczarowani, gdyby pan nie pojechał. Czy spędzaliście
święta razem przed śmiercią pańskiej żony?

- Oczywiście! - Wspomnienie wywołało uśmiech na

jego twarzy. - Prawie co roku przyjeżdżali do nas. Moje
wnuczęta... Żona wspaniale gotowała...

- W takim razie koniecznie musi pan pojechać.
- Naprawdę?
- Tak, proszę pomyśleć: Millie była nie tylko żoną, ale

również matką i babcią. Ta gwiazdka również dla nich
będzie smutna. A jak by się czuli, gdyby na dodatek za-
brakło pana? Musi pan z nimi być w te dni. Proszę roz-
mawiać o żonie, wspominać najpiękniejsze wspólne chwi-
le i wszystkie razem spędzone święta.

Mężczyzna wyszedł z jej gabinetu wyraźnie uspokojo-

ny. Elizabeth natomiast, pod wpływem tej rozmowy, przy-
pomniała sobie pierwsze Boże Narodzenie, jakie spędziła
z Callumem zaraz po ślubie. Wielu przyjaciół zapraszało
ich do siebie, ale nie mogli się zdecydować, do kogo iść,
więc w końcu powiedzieli, że wyjeżdżają, i spędzili te
dwa dni tylko we dwoje.

Nigdy wcześniej i nigdy potem nie czuła się tak szczę-

R

S

background image

śliwa. Prezenty i świąteczne śniadanie w łóżku, wspólnie
przygotowany obiad, potem długi spacer po wrzosowisku
i wieczór, spędzony przed kominkiem. Kochali się wtedy,
a ich ciała oświetlały złociste płomienie.

Zadrżała. Cokolwiek miało się zdarzyć w przyszłości,

ten wieczór na zawsze pozostanie w jej pamięci.

Tak bardzo pogrążona była w myślach, że nie usłyszała,

jak Callum podchodzi do drzwi. Aż podskoczyła, kiedy je
otworzył.

Spojrzała na niego. Siła wspomnień nie opuściła jej

jeszcze. Callum musiał coś wyczuć, bo nie odzywał się
i tylko patrzył w jej ozdobioną rumieńcem twarz. Wresz-
cie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

- Dobrze się czujesz?
- Tak, czemu pytasz? - zdziwiła ją ta troska.
- Byłaś taka... - zawahał się - zamyślona.
- Mam powód. Przed chwilą pożegnałam pacjenta,

który nie tylko mnie rozpoznał, ale powiedział, że jego
zmarła żona często wspominała moje wizyty w hospi-
cjum.

- A widzisz? Zawsze ci powtarzałem, że czas spędzo-

ny z mieszkańcami tej mieściny nie będzie stracony.

- Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz - odparła

ze smutkiem. - Nie wszyscy są tacy przyjacielscy.

- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Badałam dziś rano Audrey Summers i wiem, że nie

mogła się doczekać chwili, gdy przekaże swoim kumosz-
kom, że marnotrawna żona doktora Brenta wróciła do
Dunster House.

Roześmiał się.

R

S

background image

- A czego innego można się spodziewać po Audrey?

Jednak oprócz niej jest wielu ludzi, którzy od dawna cię
lubią i szanują, chociaż ty sama w to nie wierzysz.

- Callum, nie wracajmy do tego. Byłam sfrustrowana,

czułam się bezużyteczna...

- Prosiłem cię o cierpliwość.
- Wiem i dlatego długo byłam cierpliwa. Ale gdy twój

ojciec postanowił nie przechodzić na emeryturę, miarka
się przebrała.

Patrzył na nią przez chwilę, wreszcie się odezwał:
- Miałem zamiar zaproponować ci kolację w „Feat-

hers", ale myślę, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy tutaj.

- Masz rację, znajdę coś w lodówce.
Podczas gdy przygotowywała mięso i warzywa, Cal-

lum rozpalił kominek w małym pokoju, tym samym,
w którym jedli wczoraj. Na szczęście były tylko dwa te-
lefony i żaden pacjent nie wymagał domowej wizyty.

Przez większą część czasu rozmawiali o błahostkach,

czując jednak ciężar niedokończonej dyskusji. Callum wy-
dawał się szczególnie zainteresowany jej pracą w Nowym
Jorku.

- Odpowiadało ci podróżowanie i praca w różnych

miejscach?

- Tak, to dobre doświadczenie przed... - zamilkła. Już

miała powiedzieć, że będzie to przydatne w jej nowej
pracy, ale przecież Callum nic jeszcze nie wiedział o de-
cyzji opuszczenia Anglii na stałe i kontynuowania kariery
w Stanach.

- Przed czym?
- Słucham?

R

S

background image

- Do czego będzie ci potrzebne to doświadczenie? -

zapytał, po czym zamilkł, czekając na jej odpowiedź. Ale
Elizabeth milczała. - Chcesz może zostać lekarzem do-
mowym?

- Nie, Callum, ja... - zaczęła, ale nie dał jej dokoń-

czyć.

- Zaczekaj chwilę. Usiądźmy wygodnie. Naleję bran-

dy, napijemy się kawy, popatrzymy sobie w kominek...

Bezradnie obserwowała, jak przesuwa sofę w stronę

ognia i gasi lampę. Po chwili podał jej kieliszek brandy,
a sam usiadł obok. Czy właśnie teraz powinna powiedzieć
o rozwodzie?

R

S

background image


ROZDZIAŁ PIĄTY


- Dlaczego odeszłaś? - spytał Callum, nie odrywając

wzroku od migoczących płomieni.

Spojrzała na niego spłoszona.
- Przecież wiesz. Sytuacja stała się dla mnie nie do

zniesienia. Wyszłam za ciebie, bo cię kochałam, chciałam
być z tobą, ale moja kariera była dla mnie równie ważna.
Przed przyjazdem do Dunster House dałeś mi jasno do
zrozumienia, że jak tylko twój ojciec przejdzie na emery-
turę, zostanę twoim wspólnikiem. Spodziewałam się, że
będę musiała poczekać, ale od chwili naszego przyjazdu
sprawy przyjęły zły obrót.

- Nie przesadzasz?
- Nie, Callum.
- Daj mi przykład.
- Twoja matka zaczęła wtrącać się do wszystkiego.
- Ach, moja matka... Czekałem tylko, kiedy o niej

powiesz.

- A nie powinnam? - Odstawiła kieliszek i zdenerwo-

wana spojrzała na męża. - Wierz mi, wiele winy leży po
jej stronie. Od samego początku miała swoją wizję idealnej
żony i nie było w niej miejsca na moją karierę zawodową,
zaręczam ci. Uważała, że moje miejsce jest krok za tobą,
że powinnam skupić się na wychowywaniu twoich dzieci,

R

S

background image

odbieraniu telefonów, organizowaniu ci życia towarzy-
skiego i odgrywaniu roli szczodrej pani doktorowej przed
twoimi pacjentami, tak jak to ona robiła przez całe życie.
Kiedy zorientowała się, że ja jestem inna, skoncentrowała
swoje wysiłki na tym, aby mnie zmienić, wtłoczyć w od-
powiednie, jej zdaniem, ramki. A ja zbyt ciężko pracowa-
łam na swój sukces, aby tak łatwo z niego zrezygnować.
Poza tym przyznaj, Callum, że nie mieliśmy tu ani chwili
prywatności, żadnego swojego miejsca...

- Mimo to ciągle uważam, że mogliśmy dojść do po-

rozumienia, gdybyś została. Myślałem... -jego głos nagle
złagodniał - że łączy nas coś, co jest silniejsze od wszy-
stkich problemów. Że wspólnie przetrwamy trudne chwile.

Milczała, pochylił się więc w jej stronę i położył dłoń

na jej dłoni. Dotyk jego palców przeszył ją dreszczem

- To było coś wyjątkowego, prawda? - spytał zduszo-

nym głosem.

Przez chwilę opierała się sile jego spojrzenia, wreszcie

uległa.

- Tak, Callum - westchnęła.
- Załamałem się, kiedy odeszłaś.
- Skąd mogłam wiedzieć? Nie pojechałeś za mną, nie

szukałeś mnie...

- A chciałaś tego?
- Niespecjalnie. - Wzruszyła ramionami. - Posłuchaj,

Callum, muszę ci wreszcie coś powiedzieć... - zaczęła,
lecz nie zdołała dokończyć, bowiem jego zachłanne usta
przylgnęły do niej namiętnie i Elizabeth w jednej chwili
zapomniała o wszystkim.

Odurzyła ją siła tego pocałunku. Z początku starała się

R

S

background image

odepchnąć Calluma, zaprotestować przeciw jego zabor-
czym gestom, jednak jego bliskość była czymś tak znajo-
mym, tak bezpiecznym i zarazem tak zniewalającym, że
nie zrobiła tego. Dotyk jego rąk, skóry, zapach i smak ust
obudziły w niej wspomnienia, tęsknotę i takie pożądanie,
że nie miała siły im się oprzeć.

On tymczasem już rozpinał guziki jej bluzki, już zsuwał

wolno cienki materiał z jej ramion, już obsypywał poca-
łunkami szyję, dekolt, aż w końcu, zanurzywszy dłonie
w gęstwinie jej złotorudych włosów, zbliżył swe usta do
jej piersi. Elizabeth jęknęła cicho i przycisnęła do siebie
jego głowę.

- Callum... Ja... - Nawet jeśli chciałaby protestować,

nie usłyszałby jej zapewne, tak bardzo ogarnięty był go-
rączką namiętności. Pozbawiał jej ciało okrycia, układał
je na miękkim dywanie przed kominkiem, a ona pod-
dawała się bez oporu jego woli. Jego wola była jej wo-
lą i Elizabeth zrozumiała nagle, że to, co właśnie się sta-
ło, od początku było nieuniknione, odkąd tylko tu przy-
jechała.

- Pamiętasz? - szeptał Callum do jej ucha. - Już kie-

dyś leżeliśmy tak na podłodze przed kominkiem. W innym
mieszkaniu, przed innym kominkiem... Pragnę cię, Liz...
Och, tak bardzo pragnę cię, najdroższa!

- Callum... - szepnęła tylko, czując jak wypełnia ją

rozkosz. Już byli razem, już podążali, połączeni w namięt-
nym uścisku, ku radości spełnienia. Tak jak dawniej.

Gdy dużo później Elizabeth leżała wyczerpana w jego

ramionach, poczucie klęski mieszało się w jej sercu z no-
wo rozbudzona nadzieją. Pragnęła go, nie mogła temu

R

S

background image

zaprzeczyć. Nie zdołała mu się oprzeć, nie umiała odmó-
wić. Nawet gdy ochłonęła już po pierwszym zaspokojeniu
i niezdarnie próbowała się ubrać, nie powiedziała nie, kie-
dy Callum postanowił ponownie dać jej rozkosz. Ich po-
żądanie nie wygasło, było takie samo jak kiedyś.

A miłość? Przecież jest jeszcze miłość.
Patrzyła błędnym wzrokiem, jak Callum dokłada drew-

na do kominka. Polano zabłysnęło tysiącem iskier
i oświetliło jego nagą sylwetkę. Callum Brent - znów był
jej mężem, jej mistrzem, jej kochankiem...

Boże, jak mogła do tego dopuścić? I to zaraz po tym,

gdy postanowiła porozmawiać o końcu ich małżeństwa?
Zamknęła oczy. To wszystko było takie trudne.

Gdy zadzwonił telefon stojący na biurku, uniosła znu-

żone powieki. Callum westchnął z niezadowoleniem,
wstał i podniósł słuchawkę.

Stanął tuż nad nią, a ona mogła podziwiać jego musku-

larne ciało, szlachetny profil, ciemne, lśniące włosy, moc-
no zarysowaną szczękę. To szaleństwo rozwodzić się
z mężczyzną, który nie tylko jest zabójczo przystojny, ale
też zniewalająco delikatny i czuły, pomyślała. No tak, do-
dała od razu przekornie, a jego pragnienie dominacji?
A upór graniczący z arogancją?

- Liz? - Callum wyrwał ją z rozmyślań. - To twoja

siostra. - Podał jej słuchawkę. - Chce porozmawiać.

- Och, przepraszam! - Nie wiadomo dlaczego, poczu-

ła się winna. - Janet? Przepraszam, miałam właśnie do
ciebie dzwonić.

- Witaj, Elizabeth. - Głos siostry był ostry, nieprzy-

jemny. - Wszystko w porządku?

R

S

background image

- Tak, oczywiście.
- Czekamy na ciebie. Myśleliśmy, że coś ci się stało.

Walter mówi, że drogi są dziś oblodzone. Dlaczego jeszcze
nie dotarłaś? Przecież do Dunster House miałaś wpaść
tylko na chwilę.

- Wiem, Janet, ale widzisz... zaszły nieprzewidziane

okoliczności. Wspólnik Calluma miał wypadek i...

- A co to ciebie obchodzi? - przerwała jej siostra.
- Ja... pomagam w przychodni.
- Co takiego?
- Musiałam pomóc, Janet.
- Na miłość boską, dlaczego?
- Trudno znaleźć zastępstwo w czasie świąt.
- No dobrze, jeśli nawet tak było, to chyba już skoń-

czyłaś. Dziewczyno, jest już po dziewiątej. Dzieciaki cze-
kają.

- Tak, wiem... - Elizabeth spojrzała na Calluma, ob-

serwującego rozmowę sióstr z wyraźnym rozbawieniem.
Zaczerwieniła się i szybko odwróciła głowę.

- Więc kiedy mamy się ciebie spodziewać, Elizabeth?

Mam nadzieję, że nie zostajesz tam na noc?

- No...
- Chyba nie zapomniałaś, po co tu przyjechałaś?
- Oczywiście, że nie - odparła Elizabeth.
- Mam nadzieję. Callum Brent już dosyć namie-

szał w twoim życiu. Masz wreszcie okazję wyjaśnić wa-
sze sprawy i zakończyć wszystko raz na zawsze. Nie
zmarnuj tego. Mówiłaś, że praca w Stanach zapowiada się
wspaniale. Walter twierdzi, że los rzadko daje drugą taką
szansę.

R

S

background image

- Ma rację.
- No widzisz. Rozmawiałaś już z nim?
- Z Callumem? Hm, niezupełnie.
- Więc kiedy zamierzasz to zrobić?
- Na litość boską, Janet! - zdenerwowała się Eliza-

beth. - To chyba moja sprawa, prawda?

- Owszem, twoja. Nie zapominaj jednak, jak bardzo

potrafisz być niezdecydowana, gdy Callum Brent jest
obok ciebie. Już raz zupełnie zwariowałaś na jego punkcie.
A teraz czuję, że znów dajesz się wodzić za nos...

- Tak uważasz?
- Właśnie tak. Powiedz krótko: o której godzinie ma-

my cię oczekiwać?

- Wiesz, Janet... obiecałam mu, że pomogę również

jutro.

- No nie! Zaraz mi oznajmisz, że spędzasz z nim wi-

gilię!

Elizabeth miała dość tej rozmowy.
- Skoro poruszyłaś tę kwestię - odezwała się spokoj-

nym, pozbawionym emocji głosem - to być może rzeczy-
wiście będę musiała zostać na święta. Jest tu wielu pacjen-
tów, a jeden lekarz nie da sobie rady.

- Sama kręcisz na siebie bicz, Elizabeth. Zobaczysz,

że jeszcze tego pożałujesz. A wtedy nie przychodź, by
wypłakać się na moim ramieniu!

Po tych słowach Janet odłożyła słuchawkę.
- Boże, o co ci chodzi? Przecież przyjmę tylko kilku

pacjentów! -jęknęła Elizabeth, lecz siostra oczywiście nie
mogła już tego słyszeć.

- Tak postanowiłaś? - spytał niewinnym głosem

Callum.

R

S

background image

Wkładał właśnie spodnie i patrzył z rozbawieniem na

Elizabeth, która zdenerwowana wpatrywała się w telefon.

Kiedy zadzwonił po raz kolejny, bez namysłu odebrała

połączenie, sądząc, że to skruszona Janet.

- Słucham? - warknęła do słuchawki.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Dopiero po chwili

odezwał się słaby głos, którego brzmienie nie było jej
całkiem obce:

- Przepraszam, czy to numer 236-543?
- Tak.
- Można wiedzieć, kto mówi?
- Elizabeth Brent.

Znów chwila milczenia.

- Czy jest Callum?
Elizabeth powoli opuściła słuchawkę i patrząc na męża,

wyciągnęła dłoń w jego stronę.

- To chyba twoja matka - powiedziała, po czym wsta-

ła, pozbierała ubranie i wyszła z pokoju.

Po drodze do sypialni myślała o tym, czy Margaret

Brent doznała szoku, słysząc głos dawnej synowej. Pewnie
tak. W jej oczach odejście od męża było najgorszym grze-
chem. I kto wie, czy nie miała racji. Zwłaszcza że Eliza-
beth odeszła od wspaniałego męża. Grzech, błąd - czy
tego właśnie się dopuściła?

Później, leżąc w wannie wypełnionej pachnącą pianą,

wiele razy powracała do tego pytania. Gdy wyjeżdżała do
Stanów nie myślała o tym w ten sposób. A gdy wracała,
w jej planach z pewnością nie było ani takich rozważań,
ani seksu z właściwie byłym już mężem. Chciała rozwodu
i kropka. Teraz jednak zaczynała się wahać.

R

S

background image

Westchnęła ciężko. Nie umiała jasno określić, co czuła

do Calluma. Wiedziała jedynie, że nie potrafi się przed
nim bronić. Przez rok zdążyła niemal o tym zapomnieć,
wystarczyło jednak kilka chwil sam na sam, by stłumione
namiętności wróciły z podwójną siłą. Jakiś wewnętrzny
głos podpowiadał jej, że nie powinna z nimi walczyć, że
trzeba posłuchać serca - a nawet zmysłów - nie zaś cho-
robliwych ambicji. Niezależnie jednak od tego, co ostate-
cznie postanowi, Elizabeth wiedziała już z całą pewno-
ścią, że zawsze będzie tęsknić za ciepłem i pieszczotami
Calluma Brenta.

I co teraz? - pytała się z niepokojem. Siostra oskarżyła

ją o słabość i uleganie wpływom. Możliwe, ale siostra
zawsze jej zazdrościła i tak naprawdę nigdy nie była wo-
bec niej obiektywna i życzliwa. Ona zdała na medycynę,
Janet oblała egzaminy na prawo i zamiast studiować wy-
szła za mąż. Elizabeth upajała się na początku małżeńskim
szczęściem, podczas gdy małżeństwo siostry nie należało,
zdaje się, do specjalnie udanych. Walter był nadętym nu-
dziarzem, więc kiedy Elizabeth poznała Calluma, zazdrość
Janet tylko wzrosła. Callum od razu przejrzał szwagierkę
i dlatego od początku istniała między nimi nieskrywana
niechęć.

Gdy Elizabeth odeszła od męża, Janet nie mogła się

powstrzymać od uwag w rodzaju „a nie mówiłam?". Teraz
zaś po tonie jej głosu Elizabeth zorientowała się, że nie
podoba się jej rozwój wydarzeń. Ale przecież to jej życie
i nawet rodzona siostra nie ma prawa się w nie wtrącać.

Ciekawe, co Callum sądzi o tej sytuacji. Pragnął jej

ciała, ale przecież na tym nie mogli budować wspólnej

R

S

background image

przyszłości. Callum był mężczyzną o nieodpartym uroku
i silnych potrzebach, więc z pewnością nietrudno mu było
o zapewnienie sobie damskiego towarzystwa.

Powoli przeciągnęła dłońmi po swych jędrnych pier-

siach, kształtnie zarysowanej talii, płaskim brzuchu. Przy-
pomniała sobie, jak w momencie uniesienia Callum sze-
pnął jej do ucha, że jej pragnie i że ją kocha. Czy mówił
prawdę?

Nagle usłyszała pukanie do drzwi łazienki i usiadła

gwałtownie w wannie.

- Elizabeth?
- Tak?
- Mogę wejść? - Nie czekając na odpowiedź, Callum

otworzył drzwi i stanął na wprost niej. Elizabeth zakryła
ciało pianą, jednak jej piersi wciąż pozostawały doskonale
widoczne.

On jednak zachowywał się tak, jakby widok żony w ką-

pieli był dla niego czymś codziennym. Usiadł na krawędzi
wanny i powiedział z przepraszającym uśmiechem:

- Znowu muszę wyjść. Ale nie martw się, wezmę

pager.

- W porządku, zresztą i tak już kończę - odparła bez

związku. - Callum? - zawahała się.

- Tak?
- Jak zareagowała twoja matka?

Wykrzywił twarz w zabawnym grymasie.

- Powiedzmy, że była mocno zdziwiona.
- Domyślam się. Czy twoi rodzice przyjadą tu na

święta?

- Nie, jadą do ciotki.

R

S

background image

- Wiesz... Nie mogłam uwierzyć, kiedy Ivy powie-

działa, że już tu nie mieszkają. Nie sądziłam, że kiedykol-
wiek wyprowadzą się z Dunster House.

- Matka wcale nie chciała wyjeżdżać. To był pomysł

ojca - Wstał, zdjął z wieszaka gruby kąpielowy ręcznik
i rozpostarł go przed nią. Elizabeth zawahała się nieco, ale
wyszła z wanny i przyjęła okrycie z jego rąk.

- Zapomniałem już, jaka jesteś piękna - powiedział

miękko, kiedy odwróciła się do niego twarzą. Otulił ją
ręcznikiem, ale wciąż nie wypuszczał z objęć.

- Chciała wiedzieć, dlaczego tu jestem?
- Matka? Oczywiście. - Pochylił się i pocałował ją

w szyję. Chociaż od cudownych chwil przed kominkiem
nie upłynęło więcej niż pół godziny, Elizabeth znów po-
czuła przypływ pożądania.

- I co jej powiedziałeś?
- A co miałem odpowiedzieć? Sam nie znam odpowie-

dzi na to pytanie.

Musnął ustami czubek jej nosa, a potem wyszedł, ona

zaś wytarła się i założyła szlafrok. Czy to możliwe, żeby
Callum pragnął jej powrotu? Czy czekał, aż przyzna, że
przyjechała, żeby się pogodzić?

A może to tylko pobożne życzenia? Może już za późno

i ich ostatnie zbliżenie to zaledwie niezdarna próba od-
tworzenia bezpowrotnie utraconej przeszłości?

Wyszła z łazienki. Przechodząc przez hol, usłyszała

z dołu ożywione głosy. Było ciemno, bo nie chciało jej się
wcześniej zapalić światła, ale parter był oświetlony. Prze-
chyliła się przez barierkę, jednak dostrzegła jedynie ude-
korowaną przez siebie choinkę. Wtedy znów usłyszała

R

S

background image

głos Calluma, po nim zaś drugi, kobiecy. Po chwili trzas-
nęły frontowe drzwi.

Pobiegła do sypialni, skąd miała widok na podjazd.

Najpierw zobaczyła Calluma zbliżającego się szybkim
krokiem do samochodu, natomiast za nim Hilary Young.
Otworzył jej drzwi i szybko wsiadła do auta, patrząc na
niego z wdzięcznością i podziwem. Callum zerknął w gó-
rę, w stronę okna sypialni, lecz Elizabeth zdążyła w porę
się odsunąć. Zaraz potem samochód odjechał z piskiem
opon, a ona odeszła powoli od okna.

Była zdruzgotana.

R

S

background image



ROZDZIAŁ SZÓSTY


Jak mogła być taka głupia? Jak mogła sądzić, że w ży-

ciu Calluma nie ma żadnej kobiety? W swej naiwności
myślała, że chce, by do niego wróciła. Akurat! Callum ma
przecież swoją dumę.

Oczy zaszły jej łzami gniewu i bezsilności. Nie mogła

już dłużej zaprzeczać, że zżera ją zazdrość.

Powiedział, że wychodzi, ale nie zaznaczył dokąd. Jest

po kolacji, więc restauracja nie wchodzi w grę. W miaste-
czku trudno było liczyć o tej porze na inne atrakcje, toteż
Elizabeth natychmiast się domyśliła, że pojechał do mie-
szkania sekretarki, swej kochanki.

Czuła to, wiedziała od początku. Hilary wyraźnie dała

do zrozumienia, że była żona Calluma Brenta nie jest tu
mile widziana.

Elizabeth przebrała się w koszulę nocną i ułożyła do

snu, jednak nie mogła myśleć o niczym innym. Skoro
Callum związany był z Hilary, to dlaczego kochał się
z nią? Czy zadziałał ślepy impuls, którego teraz gorzko
żałuje? A może aż tak wielkie są jego potrzeby, że trzeba
mu dwóch kobiet, by mógł zaspokoić swą chuć?

Ogarnął ją gniew. Z pewnością wróci bardzo późno

i resztę nocy zechce spędzić z żoną. Niedoczekanie!

R

S

background image

Rozejrzała się po pokoju. Drzwi nie miały klucza, po-

radziła sobie jednak, podpierając je krzesłem.

- To ostudzi twoje zapały, Casanovo - wycedziła

z wściekłością i znów położyła się do pustego małżeńskie-
go łoża.

Jednak później, gdy ochłonęła, wybuchła gorzkim pła-

czem. Łzy bezsilności i straconych złudzeń popłynęły po
jej policzkach. Długo szlochała z twarzą w poduszce, po-
tem przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.
Wciąż nasłuchiwała, czy Callum nie wraca, ale w końcu
zmogło ją zmęczenie. Gdy zaś się obudziła, pokój roz-
świetlało blade światło poranka.

Krzesło nadal stało przy drzwiach.
Była sama.
Zaczęła się wigilia.

Callum nie pojawił się na śniadaniu, co nawet ją ucie-

szyło, bo po pierwsze nie miała ochoty na powtórkę wczo-
rajszego przedstawienia, po drugie zaś - chciała uwinąć
się szybko z pacjentami i wyjechać czym prędzej do sio-
stry. Im później go zobaczy tego dnia, tym lepiej.

Idąc do gabinetu, nie spotkała na szczęście ani jego, ani

Hilary. Bez wątpienia mają za sobą męczącą noc, pomy-
ślała złośliwie, zabierając sprzed drzwi okazały plik po-
rannych gazet.

Zobaczyła Calluma dopiero wówczas, gdy pierwsi pa-

cjenci zdążyli zasiąść już w poczekali. Zauważyła, że źle
wygląda, ale gdy przypomniała sobie, co jest powodem
jego niewyspania, współczucie od razu znikło.

- Pojedziesz ze mną po południu na wigilijną wizytę

R

S

background image

do hospicjum? - zapytał, zanim zdążyła zniknąć za
drzwiami swego gabinetu. - Jesteś zaproszona.

Kiwnęła bez słowa głową. Niegrzecznie byłoby odrzu-

cić takie zaproszenie.

- I jeszcze jedno, musisz sama wziąć karty pacjentów.

Hilary dziś nie przyjdzie. Potem ci wytłumaczę, co się stało.

Proszę, jaka delikatna, myślała Elizabeth ze złością,

szukając na półkach potrzebnych dokumentów. Przecież
to tylko jedna noc. Callum powinien dobrze zastanowić
się nad swym wyborem.

Na szczęście natłok pracy nie pozwolił jej na podobne

złośliwości w ciągu reszty przedpołudnia. Większość pa-
cjentów stanowili zapominalscy przyjezdni, którzy nie
wzięli potrzebnych lekarstw, lub miejscowi, którym nale-
żało udzielić natychmiastowej pomocy, by byli w pełni sił
na święta.

Oprócz tego wzywani byli kilkakrotnie na wizyty do-

mowe i Elizabeth mogła się wreszcie przekonać, jak cięż-
ka jest praca Calluma i jak bardzo ona jest mu w niej
pomocna. Co z tego jednak, skoro to ostatni dzień ich
wspólnej pracy?

Do hospicjum udało im się wyruszyć dopiero późnym

popołudniem. Elizabeth w dalszym ciągu chłodno odno-
siła się do męża, czego on nie mógł nie zauważyć. Wciąż
jednak o nic nie pytał i niczego nie komentował.

Na miejscu, wokół pięknie oświetlonej choinki, ocze-

kiwali już na nich podekscytowani pacjerici. Serwowano
gorące bułeczki z leguminą i poncz, ktoś grał na pianinie
kolędy, natomiast siostra Martin, opiekunka hospicjum,
przedstawiała dwójce lekarzy swoich podopiecznych.

R

S

background image

- To cudownie, że znów pani z nami jest, pani Brent

- powiedziała, zupełnie jak gdyby nieobecność Elizabeth
trwała zaledwie kilka tygodni, a nie cały rok. - Brakowało
nam pani wizyt. Gdy usłyszeliśmy, że zastępuje pani tym-
czasowo doktora Jessopa, od razu wstąpiła w nas nadzieja,
że może pani nas odwiedzi. Doktorze Brent - zwróciła się
do Calluma - na pana też wszyscy czekali. Wigilia z do-
ktorem Brentem, to już nasza tradycja.

Uśmiechnął się i wręczył siostrze Martin torbę z pre-

zentami.

- Proszę położyć to jutro pod choinką.
- Oczywiście, bardzo dziękuję. Jest pan dla nich taki

dobry. A jak się czuje Hilary?

Elizabeth zesztywniała na dźwięk tego imienia.
- Dojdzie jakoś do siebie - odparł zdawkowo. -

Później do niej zajrzę.

- Niech pan ją ode mnie pozdrowi, doktorze. - Siostra

Martin uśmiechnęła się i zaprosiła ich do stołu. - Częstuj-
cie się, drodzy goście. Napijecie się z nami ponczu?

- Oczywiście - przytaknął Callum. -I jedną wspania-

łą bułeczkę z leguminą, siostro. Nie wiem, co siostra do
nich dodaje, ale dla mnie święta nie byłyby świętami bez
tych wypieków. - Roześmiał się i odszedł, by porozma-
wiać z pacjentami, którzy lgnęli do niego jak dzieci do
ojca.

Później przeszli na oddział, gdzie leżeli pacjenci

w ciężkim stanie, po chemioterapii, walczący z nudno-
ściami i wyczerpaniem. Rozmawiali ze wszystkimi. Eli-
zabeth znów zaskoczył szacunek, z jakim traktowano tu
Calluma. Czuła się okropnie, gdy ten podziwiany przez

R

S

background image

wszystkich lekarz przedstawiał ją jako swoją żonę. Miała
przecież zupełnie inne plany.

Kiedy wracali później z hospicjum do domu, zapadał

już zmierzch. Zrobiło się chłodno, więc szybko przeszli
niewielki dystans dzielący ich od Dunster House.

- Chyba będzie mróz - zagadnął Callum, gdy zatrzy-

mali się na progu. - I tylko patrzeć, jak spadnie śnieg.
Pamiętasz, jak zawsze marzyłaś o białym Bożym Naro-
dzeniu? Ciągle marzysz?

- Już nie, wyrosłam z tego.
Callum otworzył drzwi, a ona weszła powoli do środka

i nie zdejmując płaszcza, usiadła za biurkiem w gabinecie.
Postanowiła, że porozmawia z nim zaraz po zakończeniu
pracy i natychmiast wyjedzie. Miała nadzieję, że uda jej
się złapać jeszcze jakiś pociąg do Bristolu. Nie było mowy,
żeby została na święta w Dunster House.

Była tak spięta i skupiona na mającej się za chwilę

odbyć rozmowie, że nie zauważyła wejścia Hilary. Gdy
zorientowała się, że kobieta stoi w drzwiach, zdziwiła-się
i zakłopotała. Callum mówił, że dziś nie przyjdzie. A jed-
nak przyszła. Po co? O tej porze?

Zauważyła, że Hilary wygląda bardzo źle - miała pod-

krążone oczy, twarz bez makijażu, ciemne włosy niedbale
spięte z tyłu w kucyk.

Elizabeth nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć.
- Dobry wieczór, Hilary.
- Dobry wieczór. Callum chciał, żebym została w do-

mu, ale pomyślałam, że przyjdę.

- Coś się stało? Jest pani chora?

Hilary popatrzyła na nią uważnie.

R

S

background image

- Więc pani nic nie wie? Myślałam, że doktor coś

powiedział.

- Nic. - Elizabeth przygotowała się na najgorsze.
- Moja matka zmarła ubiegłej nocy - powiedziała Hi-

lary głuchym, matowym głosem. - Miała raka, leżała
w hospicjum. Doktor Brent był z nami do końca. Mój mąż
musiał zostać w domu, bo mamy małą córeczkę i ktoś się
musiał nią opiekować... - Wargi jej zadrżały, zasłoniła
oczy dłonią.

Elizabeth nie wierzyła własnym uszom.
- Och, Hilary, tak mi przykro. Nie miałam pojęcia...

Niech pani usiądzie na chwilę...

- Doktor Brent był dla nas taki dobry - powtórzyła

Hilary, ściskając w dłoniach jedwabny szal. - Dla mnie
i dla mojej rodziny... Wspierał nas od czasu postawienia
diagnozy. To był rak piersi. Najpierw zrobili mastektomię,
potem była chemioterapia. Już myśleliśmy, że się uda, ale
okazało się, że są przerzuty... - Znów otarła załzawione
oczy wierzchem dłoni. - Naprawdę nie wiem, jak dałabym
sobie radę, gdyby nie pani mąż...

Elizabeth przełknęła ślinę i spuściła wzrok z zakłopo-

taniem. Jak niesprawiedliwie oceniła tę kobietę. Jak nie-
sprawiedliwie oceniła Calluma!

- Nie chcę być wścibska, ale muszę panią o coś zapy-

tać - odezwała się Hilary, wydmuchawszy nos w papiero-
wą chusteczkę.

- Słucham - wymamrotała Elizabeth.
- Czy zamierza pani tu zostać?
- Na święta?
- Na stałe.

R

S

background image

- Czemu pani pyta?
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale podczas choroby

mojej matki poznaliśmy doktora Brenta dość blisko i...

- Tak? Proszę mówić dalej.
- Nie zniosłabym, gdyby znów musiał cierpieć.
- Cierpieć? Czemu miałby cierpieć?
- Ivy mówiła, że po pani odejściu zupełnie się załamał.

Bardzo schudł i wszyscy martwili się o niego. Gdy więc
pani wróciła, sądziłam, że to początek nowych kłopotów.

- I dlatego potraktowała mnie pani tak chłodno?
- Było widać? - Hilary zmieszała się nieco. - Ale na

szczęście okazała się pani zupełnie inna, niż przypuszcza-
łam... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Najważniejsze zaś,
że doktor Brent znów wydaje się szczęśliwy. Naprawdę,
pani Brent, nie widziałam go nigdy wcześniej w tak zna-
komitym humorze.

Serce Elizabeth zabiło szybciej.
- A czy... czy nie uważa pani, że gdybym została,

zaszłyby pewne komplikacje?

- Nie rozumiem.
- Co z doktorem Jessopem?
- Z tego, co wiem, jeszcze długo będzie na zwolnieniu.

Poza tym i tak zamierzał wyjechać za granicę. Nie wydaje
mi się, by były jakiekolwiek problemy, naprawdę. Liczy
się tylko pani i doktor Brent, a jak mówiłam, on od dwóch
dni jest w siódmym niebie.

Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, do pokoju

wszedł Callum. Zdziwił się na widok Hilary i zapytał:

- Co tu robisz? Nie powinnaś być wśród najbliższych?
- Hilary przyszła sprawdzić, czy nie potrzebujemy po-

R

S

background image

mocy - odpowiedziała za nią Elizabeth. - Zapewniłam ją,
że świetnie dajemy sobie radę.

- Oczywiście, Hilary, idź do domu. Dziś wieczorem

powinniście być wszyscy razem, całą rodziną.

Sekretarka uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Staramy się, aby mała Melanie nie odczuła naszego

bólu. W końcu dla dziecka to pierwsze Boże Narodzenie.
- Podeszła do drzwi, zanim jednak wyszła, odwróciła się
do Elizabeth i spytała: - Czy spotkamy się po świętach,
pani Brent?

Elizabeth wyczuła, że Callum w napięciu oczekuje od-

powiedzi na to pytanie. Zaczerpnęła głęboko powietrza
i odparła pewnym głosem:

- Tak, Hilary. Zostaję.
Callum odprowadził sekretarkę do drzwi, a potem wró-

cił do gabinetu. Minę miał poważną i trudno było zgadnąć,
o czym myśli.

- Chciałem ci powiedzieć o Hilary wcześniej, ale by-

liśmy tak zajęci, że nie było okazji. - Uśmiechnął się do
żony. - Mam dzisiaj nocny dyżur, może jednak mimo
wszystko... wybralibyśmy się na wigilijną kolację do „Fe-
athers", co ty na to? Wiem, to nie to samo, co w domu,
z całą rodziną, ale...

- Świetnie - przerwała mu - weźmiemy pager i jeśli

ktoś nas wezwie, pojedziemy razem.

- A nie powinnaś zadzwonić do siostry? - zapytał

z szelmowskim uśmiechem. Skrzywiła się tylko, a on
roześmiał się w głos i otworzył przed nią drzwi.

Kiedy weszli do hotelowej restauracji, szef sali zapro-

wadził ich do dyskretnego stolika w osobnej loży. Eliza-

R

S

background image

beth pozwoliła mężowi zamówić dania, a potem delekto-
wała się po prostu ich wybornym smakiem i obecnością
Calluma, który cały czas bawił ją rozmową.

- Co miałaś na myśli, mówiąc, że zostajesz? - zapytał,

gdy pili kawę po skończonym posiłku.

- Chcesz, żebym została?
- Oczywiście. Cały czas obwiniałem siebie, że pozwo-

liłem ci odejść.

- Jak to? - Spojrzała na niego badawczo.
- Powinienem wyjaśnić wszystko z ojcem, zanim po-

prosiłem cię o rękę. To źle, że kiedy byłaś nieszczęśliwa,
nie reagowałem. Byłem kompletnie nieczuły na twoje po-
trzeby, odwlekałem rozwiązanie problemów...

- A co działo się po moim wyjeździe?

Milczał przez chwilę.

- Czy uwierzysz, że odbyliśmy szczerą rozmowę?

Nic nie odpowiedziała.

- Moi rodzice są starej daty, tylko to ich tłumaczy. Nie

rozumieli, jak ważna jest dla ciebie praca lekarza. Ojciec
był gotowy do emerytury, bo prywatna praktyka już go
męczyła. Matce jednak odpowiadała dotychczasowa sytu-
acja i dlatego udawał, że on również nie chce niczego
zmieniać. Na moją obronę mogę powiedzieć, że nie chcia-
łem wymagać od nich zbyt dużo i wywierać na nich żadnej
presji, Jestem z nimi bardzo związany, wiele im zawdzię-
czam. Gdy dowiedzieli się, że wyjechałaś, ojciec natych-
miast postanowił przejść na emeryturę. Matka tego nie
pochwalała, ale on, chyba pierwszy raz w życiu, sprzeci-
wił się jej. Sądził, że jeśli wyjadą, wrócisz i razem popro-
wadzimy praktykę. Nawet matkę w końcu ruszyło sumie-

R

S

background image

nie. Za każdym razem pytała, czy mam od ciebie jakieś
wiadomości. Ale ja nie mogłem cię znaleźć.

- Próbowałeś?
- Oczywiście. Ale ty jakbyś zapadła się pod ziemię.

W końcu skontaktowałem się z izbą lekarską i dowiedzia-
łem się, że wyjechałaś za granicę. Tylko tyle. Zadzwoni-
łem nawet do twojej siostry...

- I co powiedziała?
- Że podróżujesz, że nie ma twojego adresu... To

prawda?

- Niezupełnie.
- Tak myślałem. Cóż, nigdy nie należałem do jej ulu-

bieńców.

- Och, Callum. - Elizabeth spojrzała na niego z miło-

ścią. - Powinnam była wtedy ci zaufać...

- Nieważne. Było, minęło. Teraz odpowiedz mi tylko

na jedno pytanie: czy pokochasz mnie znowu?

- Nigdy nie przestałam cię kochać. Myślałam, że nie

chcesz, żebym wróciła. Przyjechałam tu, żeby...

Pochylił się nad stołem i ujął jej dłoń.
- Nie mów, nie chcę tego wiedzieć. Do diabła, Liz, czy

nie widzisz, że od dwóch dni wynajduję najprzeróżniejsze
powody, żeby tylko cię zatrzymać? Nie zniósłbym, gdybyś
znów wyjechała.

- Nie wyjadę.
- Liz - uśmiechnął się do niej szczęśliwy - ja ciebie

tak bardzo... - urwał w pół zdania, słysząc natarczywy
brzęczyk pagera. - Od tej pory świat należy do nas, pani
Brent - powiedział, sięgając do kieszeni. - A póki co
mam, zdaje się, kolejną wizytę.

R

S

background image

- Drobna poprawka - odparła. - My mamy wizytę.

Przecież mówiłam ci, że jeśli będzie wezwanie, pojedzie-
my razem.

Kilka minut później jechali samochodem przez roz-

świetlone świątecznymi dekoracjami ulice.

- Wiesz, do kogo jedziemy? Ucieszysz się. Vanessa

Lee, kobieta, którą poznałaś w szkole rodzenia. Jest już na
oddziale położniczym w prywatnym szpitalu. Obiecałem
jej jakiś czas temu, że osobiście odbiorę poród.

- Nie będzie komplikacji?
- Mam nadzieję. Przecież tak długo czekali na to

dziecko. I doczekali się! Poród w wigilię!

Gdy przyjechali na miejsce, poród był już mocno za-

awansowany. Pani Lee cierpiała bardzo, jednak mając przy
sobie męża, była zarazem szczęśliwa i pełna wyczekiwa-
nia. Położna ze szkoły rodzenia ucieszyła się na widok
Elizabeth, potem zaś obie starały się w przerwach pomię-
dzy skurczami zmobilizować pacjentkę i dodać jej otuchy.

Kiedy położna oznajmiła, że rozwarcie osiągnęło dzie-

sięć centymetrów, Elizabeth wzięła Vanesse za rękę i po-
wiedziała:

- Już niedługo, naprawdę niedługo. Teraz musisz wy-

krzesać z siebie wszystkie siły. Pamiętasz, jak masz przeć?
I oddechy, nie zapominaj o oddychaniu...

W ostatniej fazie, gdy każdy kolejny skurcz mógł być

tym ostatnim, Callum założył chirurgiczne rękawiczki,
fartuch i maskę. Cały czas żartował i założył się z mężem
Vanessy o płeć potomka. Wkrótce, ku radości zgromadzo-
nych, pojawiła się maleńka główka dziecka, okolona cie-
mnymi włoskami. Elizabeth ze ściśniętym ze wzruszenia

R

S

background image

gardłem obserwowała, jak jej mąż ostrożnie i delikatnie
bierze dziecko w dłonie i odcina pępowinę.

- Płucka, zdaje się, ma w porządku - powiedział, ba-

dając wrzeszczącego malucha. - Reszta też bez zastrze-
żeń. Proszę, oto twój syn, Vanesso - uśmiechnął się, kła-
dąc dziecko matce na brzuchu.

Elizabeth wiedziała, o czym teraz myśli doktor Callum

Brent. Ona myślała o tym samym. Może jednak dzieci
i karierę da się jakoś połączyć?

Gdy opuścili szpital, Callum ujął żonę za ramię, a ona

położyła głowę na jego ramieniu.

- Słyszysz? - odezwał się. - Dzwonią na pasterkę. Już

po północy. Wesołych świąt, kochanie!

Trzymając się za ręce poszli w stronę samochodu.
- Czy masz jakieś plany na pierwszy dzień świąt? -

spytała Elizabeth.

- Hm, otrzymaliśmy zaproszenia na kolację od tylu

osób...

- I?
- Przeprosiłem wszystkich. Pomyślałem, że spędzimy

Boże Narodzenie przed kominkiem, tylko we dwoje... tak
jak kiedyś. Co o tym sądzisz, droga żono?

- To najwspanialszy prezent, mój mężu - odparła ra-

dośnie, a on pocałował ją w usta.

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TAK JAK PRZED LATY
TAK JAK JA
test b tak jak grecy i rzymianie odpowiedzi, Sprawdziany, Rządzący i Rządzeni sprawdziany
Jak dawniej przekazywano informacje
fizyka jak rozwiązać, WNOŻCiK wieczorowe, semestr I, fizyka, fizyka 2011-12
Tak, jak czlowiek myśli
TAK JAK PRZED LATY(1), Teksty 285 piosenek
Wigilijny wieczor Nieznany
30 Czy Świadkowie Jehowy wierzą tak jak pierwsi chrześcijanie
test a tak jak grecy i rzymianie odpowiedzi, Sprawdziany, Rządzący i Rządzeni sprawdziany
Ziegesar?cily von Plotkara Tak jak lubię
Nic tak jak miłość nie pogrąży cię w rozpaczy
Tak jak Grecy i Rzymianie
Wigilijny wieczor
Gdy Owoc Dojrzewa Tak jak w życiu

więcej podobnych podstron